AKTA EPSTEINA – CZEGO SĄD NIE UJAWNIŁ?

Źródło :https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/akta-epsteina—czego-sad-nie-ujawnil,p1173690714

Ameryka zachłystuje się ujawnionymi ostatnio aktami sprawy Epsteina. W czołowych mediach  pojawiają się nazwiska celebrytów i, co gorsza, polityków mających bliskie relacje z najsłynniejszym pedofilem świata. Gdyby nie było to tragicznym przejawem upadku państwa, byłoby nawet zabawne, że amerykańska opinia publiczna dowiaduje się w r. 2024 rzeczy, o których pisałem w książce „TerraMar Utopia elit”, w Polsce, w r. 2022. Nie tylko zresztą ujawniając te powiązania, ale też opisując dokładną drogę życiową „bohaterów” tych wydarzeń. Nieprzypadkowo teatr ten odgrywany jest dzisiaj, gdy rozpoczęła się zażarta walka o prezydenturę w USA, a przez to o dalsze losy światowego resetu. Media „demokratyczne” w tym sensie, że opanowane przez ludzi związanych z obozem Demokratów i zwolenników „krótkiej ścieżki” dla nas wszystkich, prześcigają się w uwypuklaniu w owym zestawie „zamieszanych w sprawę” najpoważniejszego ich rywala w wyścigu, czyli Donalda Trumpa. Nie stanie się on naturalnie przeciwnikiem globalnych zmian, ale w razie wygranej z pewnością je spowolni i być może, zmieni ich wektor na taki, który kilku krajom, w tym Polsce, pozwoli uniknąć całkowitej anihilacji. Paradoksalnie, jako przychylny lubawiczerom, o których pisałem niedawno, stał się przy tej okazji mimowolnym sprawcą bezprecedensowego na nich ataku. Przeciętny Amerykanin nie pojmie potęgi tej organizacji, ale nam Polakom wystarczy przypomnieć, że najsłynniejszego przywódcę tego ruchu (z kilkunastoma najbliższymi współpracownikami), jesienią 1939 r., wywozili  z okupowanej Polski, w tajemnicy przed Gestapo, oficerowie Abwehry. Nie do obozu zagłady, ale do odległych Stanów Zjednoczonych, w których silny już wtedy Chabad umocnił się dzięki temu jeszcze bardziej. Wprzęgnięcie ich zatem w jawną wojnę o prymat nad światem przyszłości oznacza, że walka tytanów  rozpoczęła się na dobre. Sprawa Epsteina nie ogranicza się tylko do przestępstw natury seksualnej, ale była wieloletnią akcją budowania międzynarodowych struktur, bez których „Wielki Reset” nie miałby prawa się rozpocząć. Z tego samego powodu, ujawniane obecnie akta tej sprawy dotyczą tylko niektórych osób, a i to, z wybranego precyzyjnie okresu. W moim przekonaniu nie chodzi w niej ani o celebrytów, z których większość stanowią byli aktorzy lub nieżyjący muzycy, ani tym bardziej o ofiary tego procederu, spośród setek których zdecydowała się mówić o swych przeżyciach garstka. Nie chodzi nawet o prezydenta Clintona, o którego związkach z Epsteinem mówiono od dawna. Clou tej afery jest zaangażowanie w nią, przejmowanych przez lata, firm należących do branż technologicznych, medycznych i finansowych. Poważne media powinny analizować zasadność i czas, w którym tacy ludzie, jak Gates, porzucali swoje biznesy, zmieniali całkowicie profil zainteresowania i rozpoczynali niespodziewaną działalność filantropijną. Giganty po zmianach własnościowych, jak choćby Microsoft, przejęły kontrakty w Pentagonie, ale też w wielu instytucjach rozlicznych państw, mając nie tylko wpływ na ich rzeczywiste funkcjonowanie, ale też pełną nad nimi kontrolę. Pandemia wykazała, że nie inaczej było z firmami medycznymi, a wkrótce okaże się, jak istotną rolę odegrają w naszym życiu niektóre banki. To samo dotyczy branży AI i każdego sektora, bez którego udziału najnowsza „rewolucja” nie miałaby szans powodzenia. Niejakim bonusem, który pojawił się obecnie, jest też sposobność uderzenia w jedynego kontrkandydata prezydenta USA w mających się wkrótce odbyć wyborach. Stawiane mu zarzuty są absurdalne, wystarczy wczytać się w zeznania owych dziewcząt do towarzystwa, ale tego nikomu się robić nie chce, bo mogłoby się okazać, że załadowany z takim zaangażowaniem ładunek ma siłę kapiszona. Jednak, żeby w pełni zrozumieć całość, należy sięgnąć daleko wstecz. Poniżej – urywek mojej książki.

Siostra wspólniczki Epsteina (Ghislaine) Christine Maxwell jest żoną Rogera Maliny, fizyka po słynnym MIT. Ukończył on również  wydział astronomii na Uniwersytecie Kalifornijskim. Pracował dla NASA. Początkowo, Christine była redaktorką, zajmującą się literaturą naukową, w wydawnictwie Pergamon Press, należącym do jej ojca. To właśnie Pergamon i inne firmy Roberta Maxwella zajmujące się oprogramowaniem i informacją już na początku lat 70., opracowywały komputerowe narzędzia informacyjne. Zostały później przejęte przez wielkie firmy globalistyczne i agencje wywiadowcze. 

Kolejna siostra Ghislaine – Isabel i jej mąż David Hayden, już w latach 90., z pomocą Christine i także jej męża, stworzyli jedną z pierwszych wyszukiwarek internetowych, Magellan. Została natychmiast wykorzystana przez AT&T, Time Warner, IBM, Netcom i Microsoft. W latach 1997-2001 Isabel była prezesem Commtouch Inc., izraelsko-amerykańskiej firmy zajmującej się przesyłaniem wiadomości e-mail i bezpieczeństwem internetowym. Commtouch został później zintegrowany z pocztą Google, czyli Gmail. Pośród jej udziałowców roiło się od ludzi związanych z głośną aferą Jonathana Pollarda. Wielce prawdopodobne jest, że to właśnie Christine i Isabel, przy wsparciu Mosadu, pomogły Sergey’owi Brin i Larry’emu Page  stworzyć, i wprowadzić na rynek wyszukiwarkę Google. 

Dzięki takim właśnie osobom, wywiadowi izraelskiemu nie tylko udało się wejść tylnymi drzwiami na teren Doliny Krzemowej, ale też pozyskać z czasem jej najważniejszych graczy, jak choćby Bill Gates, czy Paul Allen. Nie sposób pominąć w tym miejscu postaci syna Isabel, Alexa Djerassi, który od razu po ukończeniu szkoły  został zatrudniony w r. 2008, przez Hillary Clinton do pracy na rzecz jej ówczesnej kampanii prezydenckiej. Fakt, że kampania okazała się porażką nie wpłynął na jego karierę, wręcz przeciwnie, otrzymał pracę w Departamencie Stanu, początkowo jako „specjalny asystent”, ale szybko awansował na szefa sztabu w Biurze Asystenta Sekretarza Stanu, w Wydziale Spraw Bliskowschodnich. W tej roli był doradcą strategicznym i nadzorował stosunki USA z Izraelem, Arabią Saudyjską i Iranem. 

Bracia Ghislaine, Ian i Kevin, przez wiele lat pozostawali w cieniu, co nie może dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, iż to do nich, po śmierci ojca, wyciągnęły ręce rodziny osób, których emerytury przepadły bezpowrotnie, z powodu defraudacji dokonanych przez Roberta Maxwella. (…) Chcąc odkupić w oczach opinii publicznej, malwersacje ojca, poszli na całość i uruchomili działalność pod nazwą „Zwalczanie terroryzmu i ekstremizmu dżihadystycznego” (COJiT), której głównym celem jest prowadzenie edukacji na rzecz społeczeństwa w Wielkiej Brytanii i poza nią, w dziedzinie zwalczania terroryzmu dżihadu, i ekstremizmu w ogóle, jego przyczyn, cech, i konsekwencji oraz reakcji na niego”. Oczywiście, 20 lat po 9/11, zajmowanie się dżihadystami zakrawa na kpinę, stąd poczesne miejsce wśród dziś najistotniejszych, światowych „izmów”, zajmuje neonazizm. Wśród osób związanych z COJiT znaleźć można ludzi współpracujących  na co dzień z rządem Wielkiej Brytanii, a szczególnie z instytucjami kojarzonymi z Ministerstwem Obrony, uczelniami wojskowymi i przemysłem zbrojeniowym.  

Niewątpliwie, Epstein nigdy nie zbliżyłby się do tak wielu ludzi nauki i miliarderów internetowych, gdyby nie jego bliskie związki z rodziną Maxwell. Jest to aspekt w ogóle pomijany przez media, co zrozumiałe, ponieważ łatwiej Epsteina sprowadzić do roli psychopatycznego pedofila, działającego bądź to dla zaspokojenia własnych, bądź cudzych, perwersyjnych żądz, aniżeli doszukiwać się rzeczywistych motywów, którymi się kierował i prawdziwych beneficjentów tych działań.  

Sławomir M. Kozak

PRZEDRZEŹNIACZE

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/przedrzezniacze,p1782238598

Tytułowe przedrzeźniacze, to rodzina ptaków z rzędu wróblowatych, których cechą charakterystyczną jest zdolność do naśladowania odgłosów innych ptaków oraz różnych   dźwięków. Nazwą tego gatunku CIA określiła rozpoczęte w  latach 50. tajne przedsięwzięcie, które miało na celu pozyskiwanie dziennikarzy w celu wywierania wpływu na media oraz opinię publiczną, zarówno w USA, jak i na całym świecie. Poświęcając zasady etyki i demokracji, którymi epatowali politycy, rządowa agencja, w ramach operacji „Mockingbird” kontrolowała narrację w większości mediów, zarówno w prasie, jak i rodzącej się wówczas telewizji. Oficjalnie, chodzić miało o walkę z ówczesnym wrogiem Ameryki, jakim w czasach zimnej  wojny, był ZSRR i płynąca zza żelaznej kurtyny propaganda. 

W rzeczywistości, nie chodziło o zimnowojenny epizod i ścieranie się wpływów wywiadowczych w dążeniu do równowagi sił, a o możliwość oddziaływania na świadomość odbiorców amerykańskiego przekazu. Rzecz całą ujawnił słynny reporter Carl Bernstein, w r. 1977, na łamach Rolling Stone, w artykule „CIA i media”. Pisał w nim, że operacja miała na celu finansowanie licznych zagranicznych serwisów prasowych, czasopism i gazet, nie tylko angielskojęzycznych, ponieważ zapewniały one doskonałą przykrywkę dla agentów wywiadu.  Amerykanie dowiedzieli się wtedy, że na liście płac CIA znajdowało się wielu dziennikarzy, w tym laureaci nagrody Pulitzera, a w ich pozyskiwaniu nie powstrzymywano się od zastraszania i szantażu. W większości przypadków jednak, wykorzystywano naturalne ludzkie słabości i wystarczało, że agencja podczas rekrutacji proponowała dziennikarzom dostęp do ekskluzywnych treści, czy wyłączność na dany temat, co gwarantowało szybką karierę, a co za tym szło, popularność i dostatnie życie. Nie ograniczano się do współpracy z ludźmi pióra, czy kamery, ale zacieśniano relacje z kierownictwem mediów, wpływając przez to na odgórną politykę redakcji. W ten sposób agencja miała też sposobność blokowania wiadomości, które mogłyby być szkodliwe dla interesów amerykańskich. 

W r. 2007 odtajniono 700 stron dokumentów dotyczących zaangażowania CIA w skandale i operacje z lat 70., które opatrzono nazwą „The Family Jewels” (rodzinne klejnoty). Do operacji „Mockingbird” odniesiono się w nich tylko jeden raz, ujawniając stosowanie przez kilka miesięcy podsłuchów u dwóch dziennikarzy. Przyznano, że miało to miejsce w okresie od 12 marca do 15 czerwca 1963 r., a w wyniku tej działalności zdobyto dowody na pozyskiwanie przez nich informacji od kilkunastu senatorów, członków Kongresu, pracowników rządowych, w tym tych usytuowanych w Białym Domu, biurze wiceprezydenta i zastępcy prokuratora generalnego. Nie podano daty zakończenia tego procederu. Potwierdza to oczywiście podejrzenie, że agencja nie zaprzestała aktywności na tym polu i nadal chroni swe aktywa.

Należy pamiętać o tym, że w połowie ubiegłego wieku media stały się rzeczywistą czwartą siłą w państwie, a popularyzacja telewizji, wprowadziła tę siłę do salonów milionów odbiorców. Świetnie to podsumował w niedawnym felietonie prof. Adam Wielomski, który pisząc o wpływie środków masowego przekazu na odbiorców, stwierdził, że „nikt już dziś chyba nie wierzy – a była to złudna wiara bardzo popularna w XIX wieku – że zadaniem mediów jest rzetelne informowanie opinii publicznej o tym, co dzieje się w kraju i na świecie. Już w XIX stuleciu zdawano sobie sprawę, że media nie informują, lecz kreują informacje, manipulują nimi i urabiają opinię publiczną zgodnie z wolą swoich właścicieli lub podążając za nastrojami mas w celu podwyższenia sprzedawalności. Wraz z pojawieniem się radia i telewizji proces ten przekroczył pozór informowania. (…) Kontrola nad telewizją to nie tylko kwestia programów informacyjnych, których upolitycznienie jest aż nazbyt skrajnie widoczne. To przede wszystkim możliwość ustawicznego przemycania własnych treści światopoglądowych i ideologicznych”. 

Pomysłodawcą operacji „Mockingbird” był Dyrektor Centrali Wywiadu i pierwszy cywilny szef CIA – Allen Dulles, którego życiorys mógłby stać się scenariuszem dla  kilkudziesięciu filmów sensacyjnych, czy politycznych thrillerów. Jednak osobą odpowiedzialną za jej wdrożenie i nadanie właściwego dla agencji biegu, był główny taktyk Firmy (jak ją między sobą nazywali jej pracownicy) – Frank Wisner, który, podobnie, jak jego szef, rozpoczynał karierę jeszcze w Biurze Służb Strategicznych (OSS), a następnie współtworzył CIA. To on, budując z mediów potężny instrument wpływu, pozyskał czołowe nazwiska z amerykańskiego świecznika informacyjnego, w którym główne pozycje zajmowały The New York TimesTime Magazine, czy The Washington Post. W odróżnieniu od swego zwierzchnika, który zmarł w sposób naturalny, Wisner w wieku 56 lat, popełnił samobójstwo.

O tym, że „przedrzeźniacze” funkcjonują nadal, nikogo nie trzeba przekonywać. Po śmierci swych mocodawców,  przez wszystkie kolejne lata tuszowali rządowe afery, fałszowali tło  przewrotów, kolorowych rewolucji i zabójstw politycznych. Doświadczenie w manipulowaniu odbiorcą globalnym zdobywali podczas kampanii wyborczych, konfliktów zbrojnych, relacjonowania aktów terroru. Często byli ich współtwórcami. Do źródeł mogących mieć szczególne znaczenie dawano dostęp najbardziej zaufanym, choć czasem nawet oni nie mieli  prawa relacjonowania zdarzeń. Tak było choćby w przypadku zamachów z 11 września 2001 roku, kiedy na miejsce zbrodni dopuszczono tylko reporterów wojskowych, a i to z szeregów Marynarki Wojennej, której rola w historii USA jest uprzywilejowana. Wspominałem o tym opisując rzekome uderzenie samolotu pasażerskiego w budynek Pentagonu, w książce „Projekt Phoenix”.

„Na trawie, która nie została nawet pognieciona, leżał jeden element, przypominający wyglądem część samolotu B 757, linii American Airlines. Był to  kawał blachy. Spełniał dwojaką rolę. Pochodził z poszycia B 757, a jednocześnie część ocalałego malowania wskazywała na przynależność do American Airlines. Czy jednak taki dowód można przyjąć bez zastrzeżeń? Jest coś, co sugeruje, że tę część po prostu tam podrzucono. Tego dnia, wiał niewielki wiatr z północnego zachodu. Blacha leżała natomiast ponad 30 metrów na północ (!) od miejsca eksplozji. Można oczywiście założyć, że rzuciła ją tam siła wybuchu. Ale dlaczego tylko ją? Cała reszta leżała przy samym budynku. Masa szczątków drobnych i znacznie lżejszych. Ten największy znalazł się najdalej od Pentagonu. W miejscu doskonale widocznym dla przypadkowych widzów. Jako jedyny, znalazł się na okładkach wszystkich gazet. Pierwszy sfotografował go Mark D. Faram, fotograf wojskowy, który opowiadał później, że dostrzegł ten kawał blachy wkrótce po swoim przybyciu na miejsce zdarzenia, jakieś 10 minut po eksplozji. Fotografię powielili inni. Szybko znalazła się na okładce Newsweek’a i innych pism. Kawałek blachy spełnił swoje zadanie”. 

Rola dziennikarzy w kreowaniu otaczającej nas rzeczywistości, jest nie do przecenienia. Dostrzegamy to wyraźnie także na naszym podwórku, gdzie dominuje przekaz tabloidowy, koncentrujący uwagę widzów i czytelników na kwestiach trzeciorzędnych, zasypując informacyjnymi śmieciami zagadnienia dla nas żywotne. Wolne, nieskrępowane media, stanowią o rzeczywistej sile państwa, stanowią fundament demokracji, oczywiście pojmowanej zgodnie z jej definicją. Ograniczanie przepływu informacji, kreowanie ich na doraźne potrzeby aktualnie rządzących, wcześniej czy później prowadzi do utraty zaufania dla takiej formy przekazu, co unaoczniły i nam efekty działalności przedrzeźniaczy w Polsce.

Sławomir M. Kozak

„Wrota Magadanu” i „Miasta braterskiej miłości”

Szanowni Państwo

Z przyjemnością informuję o wydaniu najnowszej książki mojego autorstwa

„Wrota Magadanu”

zawarłem w niej zbiór swoich felietonów z mijających miesięcy, jak również nie publikowane wcześniej teksty dotyczące tajemniczego zatonięcia promu „Estonia” z roku 1994

 i parę spostrzeżeń na temat dramatycznych wydarzeń w Strefie Gazy

przemilczanych w Polsce

Tytuł ten jest też dostępny w formie e-book. Zachęcam do zakupu.

przypominam także o trwającej do końca roku świątecznej promocji

Czytelnikom, którzy nadal nie mogą się otrząsnąć z niedawnych wydarzeń w Sejmie polecam

„Miasta braterskiej miłości”

pozdrawiam

Sławomir M. Kozak

CZARNY WRZESIEŃ

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/czarny-wrzesien,p1343913531

CZARNY WRZESIEŃ

2023-11-24

1 sierpnia 1981 roku, około godziny 20, do warszawskiego hotelu „Victoria Intercontinental”, wkroczył wysoki, elegancko ubrany brunet w okularach. Wszedł po schodach w hotelowym lobby na piętro. Podszedł do jednego ze stolików kawiarni „Opera”, przy którym siedział barczysty Palestyńczyk. Mężczyzna wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki pistolet i oddał do siedzącego kilka strzałów. Odwrócił się przez nikogo nie niepokojony, zbiegł po schodach i szybko opuścił hotelowy hall. Ugodzony, jak się potem okazało siedmioma  kulami, Arab zdołał się podnieść, kurczowo trzymając się poręczy, zwlókł swe słabnące ciało schodami w dół, po czym upadł na stojący obok recepcji fotel. Dopiero wówczas podbiegli do niego zszokowani ludzie. Wkrótce na miejsce zamachu przybyła karetka, która odwiozła rannego do szpitala uniwersyteckiego. Tam szybko stwierdzono, że postrzelony gość warszawskiej „Victorii” nie jest pospolitym turystą. Natychmiast przewieziono go do kliniki MSW. Po dwóch tygodniach, w asyście agentów wschodnioniemieckiej STASI, przetransportowano go do szpitala w Berlinie Wschodnim.

Co prawda, nazwisko pod jakim przyszedł w Jerozolimie roku 1937 na świat, brzmiało  Mohammad Oudeh, ale międzynarodowej opinii publicznej bardziej znany był, jako Abu Daoud. Był jednym z przywódców organizacji terrorystycznej „Czarny Wrzesień”, będącej gwoli ścisłości, częścią grupy Abu Nidala. (…)

Organizacja „Czarny Wrzesień” powstała w roku 1970, jako komórka Al-Fatah. Jej nazwa wzięła się z chęci pomszczenia przez Palestyńczyków tak zwanego czarnego września, czyli działań, jakie podjął po zamachu na swoje życie, król Jordanii Husajn I. Członkowie Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) próbowali atakiem na króla wywołać w Jordanii rewolucję, co jednak spotkało się z akcjami odwetowymi wojsk Husajna. W ich wyniku tysiące Palestyńczyków opuściły Jordanię, a działacze OWP przenieśli się do Libanu.

W czasie olimpiady w Monachium w 1972 roku, organizacja „Czarny Wrzesień” uprowadziła 11 izraelskich sportowców. Dwóch z nich zabito w hotelu. Zamachowcy zażądali uwolnienia 234 Palestyńczyków z więzień izraelskich i domagali się podstawienia śmigłowca. Do osaczonych na lotnisku zaczęli strzelać policjanci z miejscowego komisariatu, nie mający najmniejszego doświadczenia w tego typu operacjach. W efekcie tragicznie prowadzonej akcji, terroryści wysadzili helikopter, ginąc w nim wraz z dziewięcioma zakładnikami. Blamaż niemieckiej policji spotkał się z ostrą krytyką międzynarodową. Dało to asumpt do stworzenia pierwszej w świecie jednostki antyterrorystycznej, uważanej dziś za jedną z najlepszych, a znanej powszechnie pod nazwą GSG 9 (Grupa nr 9 Straży Granicznej).

Moim zdaniem, operacja ta była kolejną operacją tak zwanej fałszywej flagi. Wkrótce po niej Izrael, niemalże za przyzwoleniem opinii światowej, przystąpił do otwartego likwidowania przywódców palestyńskich. „Czarny Wrzesień” stał się oficjalnym celem specjalnej grupy sił Mossadu i izraelskich agencji wywiadowczych. Teoretycznie, walka z palestyńskimi terrorystami, była wojskową operacją pod nazwą „Źródło Młodości”. W rzeczywistości, to służby specjalne Izraela rozpoczęły skrytobójcze eliminowanie swych przeciwników, a operacja ta nosiła nazwę „Gniew Boży”. Trwała siedem lat. Członkami grupy byli wykształceni i doskonale przygotowani młodzi ludzie, w tym również kobiety. Werbowano ich zarówno z jednostek wojskowych, jak i spośród agentów Mosadu. W efekcie ich niezwykle skutecznych działań, przywódcy organizacji terrorystycznych, szukać musieli schronienia w bardzo różnych krajach. To z kolei, powodowało rozprzestrzenianie się działań operacyjnych Mosadu na coraz szerszym terenie. Działając nawet na terytorium Libanu, w Bejrucie wyeliminowano przywódców „Czarnego Września”, Alego Nassera i Khalida Najara, a następnie samego szefa operacyjnego organizacji – Ali Hassana Salemeha. Zginął on w styczniu 1979 roku w zamachu bombowym, zorganizowanym przez oddział Bagnet – szturmową grupę specjalną. Na pogrzebie Salemeha obecny był Jasir Arafat, który ostentacyjnie demonstrował swój sprzeciw wobec działań Mosadu trzymając na kolanach syna przywódcy „Czarnego Września” – Khaled al-Khalifa…

O tym, jak dalej potoczyły się losy mężczyzny postrzelonego w najsłynniejszym warszawskim hotelu lat 80. oraz o innych tego typu historiach przeczytasz w książce mojego autorstwa, do której dołączony jest także film zatytułowany ATAK NA WORLD TRADE CENTER. Polecam!

Sławomir M. Kozak

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

TAJEMNICE PROMU “ESTONIA”. „Kosmos Association”…

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/tajemnice-promu-estonia,p1901769450

TAJEMNICE PROMU “ESTONIA”

2023-11-17 Sławomir M. Kozak

Lata 90 ub. wieku przyniosły krajom Europy środkowo-wschodniej niewyobrażalne i wyczekiwane przez wielu przemiany. Na mocy tajnych porozumień sterników globalnej polityki zwijano ZSRR i jego wpływy w tzw. demoludach, czyli krajach demokracji ludowej. Kończył się okres blisko półwiecznej zimnej wojny. Po państwach byłego Układu Warszawskiego rozlała się fala przestępczości zorganizowanej, cechującej się brutalnymi walkami gangów przemycających w różnych kierunkach samochody, narkotyki, spirytus, papierosy, ludzi i elementy uzbrojenia szmuglowane z terenów byłych sowieckich republik na wszystkie strony globu. Rodzącą się na gruzach swej poprzedniczki Rosję plądrowano bez zahamowania, wywożąc na Zachód wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Nic dziwnego, że sięgano również po najnowsze, niedostępne w oddzielonej dotąd żelazną kurtyną reszcie świata, wytwory komunistycznego molocha, któremu nie miały być już potrzebne. Podobnie działo się po każdej wojnie, kiedy zwycięzcy rozdrapywali dobrostan pokonanych, zarówno intelektualny, jak i materialny. Przemyt łączył tajne służby wojskowe, niedawnych bezpieczniaków politycznych i pospolitych bandziorów, a granice między nimi były tak samo niezauważalne, jak te, które przyszło im wspólnie przekraczać. Co oczywiste, dochodziło między nimi dość często do sporów. Kompetencyjnych, terytorialnych, ambicjonalnych, czy finansowych. Na ogół zwyciężali ci, którzy nielegalną działalnością zajmowali się dłużej, mieli za sobą wsparcie aparatu państwowego, dostęp do nowocześniejszych technologii i pieniądze. O tych starciach przeciętny obywatel dowiadywał się z opóźnieniem, a informacje dochodziły do niego zmanipulowane i wskazujące na zwykłe porachunki gangsterskie, wypadki drogowe lub, w poważniejszych przypadkach, katastrofy.

Jedną z takich, do dziś nie wyjaśnionych katastrof, było zatonięcie w nocy z 27 na 28 września 1994 roku, promu pasażersko-samochodowego o nazwie „Estonia”. Ogólny zarys tego zdarzenia znajdziemy w Wikipediiktóra pisze, że „Estonia kursowała pomiędzy Tallinnem a Sztokholmem. Opuszczała Tallinn co drugi dzień o godzinie 19.00, a przybywała do Sztokholmu o godzinie 9.00 czasu lokalnego, następnie opuszczała Sztokholm tego samego dnia o godzinie 17.30 czasu lokalnego i była w Tallinnie godzinie 9.00 rano następnego dnia. (…) Do katastrofy doszło 28 września 1994 roku na Bałtyku, między godziną 00:55 a 1:50, podczas rejsu z Tallinna w Estonii do Sztokholmu w Szwecji. Estonia miała przypłynąć do Sztokholmu o 9:30. Na pokładzie znajdowało się 989 pasażerów i członków załogi. Większość pasażerów była Skandynawami, a załoga była w większości estońska. (…) Pierwszymi oznakami problemów był głośny odgłos tarcia metalu o metal około 1:00. Właśnie wtedy statek mijał archipelag Turku. Podczas oględzin furty dziobowej nie wykryto żadnych uszkodzeń. Około godziny 1:15 furta oderwała się od kadłuba; statek nabrał silnego przechyłu na prawą burtę. Około 1:20 przez megafony wypowiedziano słabym, damskim głosem słowa: „Häire, häire, laeval on häire”, co po estońsku oznacza „Alarm, alarm, alarm na pokładzie”. Wkrótce w ten sam sposób zaalarmowano załogę. Niedługo po tym na statku został ogłoszony generalny alarm ratunkowy. Przechył zwiększył się do 30–40 stopni na prawą burtę co sprawiło, że nie można było już się bezpiecznie przemieszczać po pokładzie statku. Drzwi oraz przejścia zostały zablokowane, aby uniemożliwić ewentualne przelewanie się wody. Pasażerowie, którzy próbowali się uratować, zostali uwięzieni.

O godzinie 1:22 nadane zostało przez załogę wezwanie Mayday, jednak jego forma nie spełniała międzynarodowych norm. Komunikacja ustała około 01:29. Po blisko siedmiu minutach od nadania pierwszego sygnału pomocy Estonia zniknęła z pola widzenia wszystkich radarów. Z powodu braku zasilania i silnego przechyłu akcja ratownicza na promie była spowolniona i utrudniona. Statek zniknął z ekranów radarów około 1:50. Mariella dotarła na miejsce tragedii około 2:12; pierwszy helikopter o 3:05”. Z 989 pasażerów uratowano jedynie 138, a głównym powodem śmierci były utonięcia i hipotermia, bo temperatura wody wynosiła zaledwie 10 st. Celsjusza.

Wokół zatonięcia promu narosło wiele kontrowersji, inspirujących dziennikarzy do snucia licznych teorii, okrzykniętych przez czynniki oficjalne mianem spiskowych. Jednak, jak podaje Wikipedia „W wyniku ponownego przeanalizowania sprawy Estonii przez estoński zespół prokuratora Margusa Kurma, którego raport ujawniono 30 marca 2006, rząd estoński zakwestionował wyniki prac wspólnej komisji i zaprosił rządy Szwecji i Finlandii do wznowienia dochodzenia. Raport sugeruje, że rząd szwedzki ukrywał część, mających związek ze sprawą, dowodów. Według analizy zeznań świadków dokonanej przez zespół Kurma, rampa dziobowa była podczas katastrofy jedynie uchylona i nie mogła przez nią dostać się na pokład podawana dotychczas ilość wody, nadto nie jest jasne, skąd brała się woda na pokładzie. Komisja ustaliła, że szwedzkie służby odnalazły urwaną furtę dziobową 9 dni przed oficjalnym ujawnieniem tego faktu, a także prowadziły niejawne nurkowania badawcze, a wnętrze ładowni zostało sfilmowane przez pojazd podwodny, czego również nie ujawniono wspólnej komisji. Podczas nurkowań poszukiwano m.in. jednej walizki z nieujawnioną zawartością, którą następnie zabrano ze statku. Raport ten stwierdza również, że trójstronna komisja nie zbadała hipotezy wybuchu na pokładzie”.

Tajemnicza walizka, czego już w Wikipedii nie przeczytamy, opatrzona była nazwiskiem Aleksander Woronin, a znaleziono ją w kabinie, której używał kapitan Avo Piht. Co ciekawe, kapitan płynął promem całkiem prywatnie, ponieważ miał dzień wolny od pracy. Po tym, kiedy odtransportowano go do szpitala, Piht nieoczekiwanie zniknął, a wraz z nim 11 innych członków załogi promu. Ich nazwiska równie tajemniczo zniknęły z pierwszej listy ocalonych.

Niektóre źródła wskazują na to, że 28 i 29 września odlecieli z lotniska w Sztokholmie dwoma wyczarterowanymi przez ambasadę amerykańską samolotami. Jeśli zaś chodzi o Woronina, to był właścicielem spółki z siedzibą w Tallinnie, o nazwie „Kosmos Association”, a jego brat Walerij zarządzał identyczną, mieszczącą się w Moskwie. Firmy handlowały bronią i elementami technologii kosmicznej. Kiedy, w r. 1998 W. Putin został szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, spółki Woroninów zostały zlikwidowane, a przedsiębiorstwa amerykańskie, które z nimi handlowały, zniknęły z rynku. W 2019 r. ponad 1000 ocalałych i krewnych ofiar zażądało 40,8 mln euro odszkodowania od francuskiej agencji, która uznała statek za zdatny do żeglugi oraz od niemieckiej stoczni, która go zbudowała. Roszczenie zostało jednak odrzucone przez paryski sąd, który stwierdził, że powodowie nie udowodnili „winy umyślnej”. Rok później, podwodny robot sfilmował wrak promu i okazało się, że w kadłubie widnieje 4-metrowa dziura, co zmienia całkowicie dotychczasową narrację o awarii furty ładunkowej.

Sprawa „Estonii” jest doprawdy niezwykła, a Czytelnicy zainteresowani większą ilością szczegółów będą mogli o niej przeczytać w jednym z rozdziałów książki mojego autorstwa, zatytułowanej „Wrota Magadanu”, którą zamierzam wydać w grudniu tego roku.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

====================

Niekontrolowany atak szału pilota w przestworzach. Przyczyny??

https://naukabezcenzury.pl/2023/11/15/sludzy-mammona/

Słudzy Mammona

15 listopada, 2023 Sławomir M. Kozak

Niekontrolowany atak szału pilota w przestworzach

Żaden sługa dwóm panom służyć nie może: bo albo jednego będzie miał w nienawiści, a drugiego miłować będzie: albo do jednego przystanie, a drugim wzgardzi. Nie możecie Bogu i Mamonie służyć. (fragm. Ewangelii św. Mateusza, Mt 6,24).

Jak pisałem w jednym ze swych tegorocznych felietonów w Warszawskiej Gazecie, współpraca karteli farmaceutycznych i finansowych zaczyna przynosić całkiem widoczne efekty. Przewidywałem to, m.in. w książce „Covidowe Jeże”[1], w której wykazałem, że to wszystko nie jest dziełem przypadku i nie zaczęło się wczoraj. Amerykanie ze swoją naiwną wiarą w demokratyczne mechanizmy broniące ich praw nie wierzą w to, że ich własny rząd mógłby występować przeciw nim.

Od początków pandemii, wśród amerykańskich pilotów liniowych o 300 proc. wzrosła liczba niepożądanych odczynów poszczepiennych. Pisałem o kilku dramatycznych przypadkach, kiedy w powietrzu, w trakcie lotu piloci dostawali udaru mózgu lub zawału mięśnia sercowego. Szczęśliwie, do tej pory, stery przejmował na ogół drugi pilot i bezpiecznie sprowadzał maszynę z setkami pasażerów do lądowania. Piloci ostrzegają, opierając się na sprawach sądowych o odszkodowania za śmierć pasażerów w najsłynniejszych wypadkach lotniczych, że takie odszkodowanie waha się od 2 do 3 mln USD na osobę, co wskazuje potencjalny koszt, już tylko finansowy dalszego brnięcia w obowiązkowe szczepienia.

Mówią też o lekarzach, którzy mają odwagę zakazywać lotu pilotom, u których stwierdzili problem przed podjęciem pracy. Znany jest przypadek lekarza, do którego zgłosili się jednego dnia trzej piloci z niepożądanymi objawami poszczepiennymi, a on zabronił im wykonania lotów. Nazajutrz odsunięto go od badania załóg.

Najczęstsze problemy, które są diagnozowane pośród tych objawów, to: zawał mięśnia sercowego, migotanie przedsionków, zapalenie osierdzia, obrzęk mózgu, podwyższone ciśnienie wewnątrz-czaszkowe, krwotoki, a nawet ślepota.

Dziś chcę zasygnalizować zupełnie inny problem zdrowotny, który objawił się właśnie w lotnictwie i z góry zastrzegam, że nie znam jego przyczyn, choć – jak mawiał klasyk – mogę się domyślać. Oto 44. letniemu oddanemu mężowi i troskliwemu ojcu dwojga dzieci, kapitanowi linii Alaska Airlines, postawiono niedawno 83 zarzuty usiłowania popełnienia zabójstwa[2].

Joseph D. Emerson, 22 października tego roku, korzystając z uprzejmości pilotów samolotu Embraer 175 linii Horizon Air, rejs 2059, po starcie z Paine Field w Waszyngtonie, przysiadł się do nich w kabinie załogi. Leciał do pracy, do portu lotniczego w San Francisco, gdzie miał przejąć samolot swej macierzystej linii i wykonać rutynowy, pasażerski lot.

Fot.: Aerospace Technology

Tymczasem, gdy maszyna znajdowała się już na wysokości przelotowej (FL 350), tuż po minięciu Astorii w Oregonie, Emerson niespodziewanie zerwał z głowy słuchawki, rzucił się z tylnego, zajmowanego przez siebie siedzenia do przełączników z przodu kokpitu i próbował uruchomić system przeciwpożarowy, odcinający dopływ paliwa do silników, co w najgorszym przypadku mogło skutkować katastrofą. Na szczęście, zszokowanym pilotom udało się go obezwładnić i przejąć ponownie panowanie nad samolotem. Załoga zgłosiła problem kontroli ruchu lotniczego[3] i poprosiła o umożliwienie lądowania na najbliższym lotnisku, by mężczyzną zajęły się odpowiednie służby.

Gdy wydawało się, że sytuacja została opanowana, Emerson krzycząc, by go powstrzymać, a najlepiej zakuć w kajdanki, bo nadal czuje w sobie jakąś niepohamowaną siłę zniszczenia, zaczął szarpać mechanizm blokujący drzwi wejściowe. Tym razem jednemu z pilotów pomógł steward i wspólnymi siłami zdołali utrzymać desperata do chwili awaryjnego lądowania w Portland, gdzie z samolotu wyniosło go dziesięciu funkcjonariuszy. Już po doprowadzeniu na posterunek policji, pijąc kawę zaczął się rozbierać, po czym oddał mocz na samego siebie.

Zatrzymany zeznał przesłuchującym go oficerom policji i FBI, że niczego nie pamięta,    wydawało mu się, że spał, znalazł się „w piekle” i musiał uczynić coś gwałtownego, by się otrząsnąć z tego snu. Twierdził, że nie miał wpływu na swoje działania. Obrona zgłosiła, że zatrzymany nie spał od 40 godzin, poprzedniego dnia zażywał jakieś grzyby, które mogły mieć właściwości psychodeliczne, a żona przyznała, że w ostatnim czasie „zmagał się z depresją”. Wśród przyjaciół i sąsiadów ma opinię sympatycznego człowieka, bezgranicznie zakochanego w swojej rodzinie i lotnictwie. Wielce to prawdopodobne, że zdrowego, regularnie badanego mężczyznę w sile wieku opętał nagle diabeł, ja jednak doszukiwałbym się innego wyjaśnienia. Podejrzewam, że czart opętał kilka lat temu tych wszystkich, którzy zgodzili się bez wahania stać się sługami Mammona, pozostając tym samym bez szans na zbawienie. Szkoda, że tak wielu niewinnych ciągną za sobą.

Sławomir M. Kozak

Autor jest publicystą i dziennikarzem Warszawskiej Gazety, TV Pl1 oraz autorem książek specjalizującym się w tematyce lotniczej.


[1] https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/covidowe-jeze,p1439835486

[2] https://nypost.com/2023/10/23/news/pilot-who-tried-to-shut-off-engine-mid-flight-had-a-mental-breakdown-and-was-known-as-a-loving-family-man/

[3] https://archive.liveatc.net/kpdx/KPDX-ZSE-Oct-23-2023-0100Z.mp3

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

SREBRNY EKRAN I PAMIĘTNIK

SREBRNY EKRAN I PAMIĘTNIK

Sławomir M. Kozak 2023-11-10 oficyna-aurora

Amelia Mary Earhart, to  – jak podaje Wikipedia – amerykańska pilotka, dziennikarka i poetka. Była pierwszą kobietą, która w 1928 roku przeleciała nad Atlantykiem (jako pasażer) i pierwszą kobietą, która już jako pilot uczyniła to samotnie w 1932 roku (jako druga samotna osoba na świecie). W 1937 roku podjęła próbę okrążenia kuli ziemskiej wzdłuż równika. Po 40 dniach podróży i przebyciu około 3/4 dystansu, lecąc nad Oceanem Spokojnym razem z nawigatorem Fredem Noonanem,  utracili kontakt radiowy. Pomimo natychmiastowego podjęcia poszukiwań (na które rząd USA wydał około 4 milionów dolarów) nie odnaleziono żadnych śladów zaginionego samolotu.

O Amelii Earhart zrobiono wiele filmów dokumentalnych, najczęściej zgodnych z lansowaną przez rząd wersją o jej zaginięciu… w odmętach oceanu. Pojawiały się w stacjach telewizyjnych, które nie mogły przecież przechodzić obok tego tematu obojętnie, by nie stracić swoich wiernych widzów. Przy okazji, telewizja, jako medium zyskujące z każdym rokiem coraz większy wpływ na kształtowanie opinii społecznej, kodowała w umysłach odbiorców jedyną, obowiązującą wersję wydarzeń. Taką rolę odegrać też miały trzy filmy fabularne opowiadające perypetie Amelii, pierwszy jeszcze pod postacią tak zwanego miniserialu TV, kolejne już w wersji całkowicie bajkowej, w pełni kolorowe i z coraz lepszą ścieżką dźwiękową.

Pierwszy film fabularny o Amelii Earhart był obrazem telewizyjnym, powstał w roku 1976 i nosił tytuł „Ostatni Lot”. Wiemy o nim niewiele. Za reżyserię odpowiadał George Schaefer, scenariusz napisała Carol Sobieski, która popularność u nas zdobyła dzięki pracy przy filmach „Smażone, zielone pomidory”, czy „Tożsamość Bourne’a”. Amelię zagrała Susan Clark, którą za tę rolę nominowano do nagrody Emmy. W George’a Putnama wcielił się John Forsythe, a film trwał 2 godziny i 30 minut.

Kolejny film fabularny powstał w roku 1994 i nosił tytuł „Amelia Earhart: Ostatni Lot”. Jego reżyserem był Kanadyjczyk, Yves Simoneau. Scenariusz napisała również Kanadyjka, ale węgierskiego pochodzenia, Anna Sandor. Role pierwszoplanowe zagrali: Diane KeatonBruce Dern i Rutger Hauer.  Zdjęcia kręcono w miastach Quebec w Kanadzie i Los Angeles, w Stanach Zjednoczonych. Czas trwania filmu to 1 godzina i 35 minut.

Ostatni film o Earhart pochodzi z roku 2009 i zatytułowany został po prostu „Amelia”. W Polsce obraz wszedł na ekrany w lutym roku następnego. Reżyserii podjęła się indyjska reżyser Mira Nair. Scenariusz był dziełem pary Amerykanów – Anna Hamilton Phelan nominowana była wcześniej do Oscara za scenariusz do filmu „Goryle we mgle”, a jej współpracownik Ronald Bass otrzymał Nagrodę Akademii za scenariusz do filmu „Rain Man”. Główne role przypadły w udziale takim aktorom, jak Hilary SwankRichard GereEwan McGregor i Christopher Eccleston. W filmie wystąpiła także australijska aktorka polskiego pochodzenia, Mia Wasikowska. Zdjęcia kręcono w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, a budżet projektu wynosił 40 milionów USD. Film trwa 1 godzinę i 51 minut. Ponoć na film wydano tylko połowę tej kwoty, druga gdzieś się rozpłynęła. (…)

Chciałbym wspomnieć w tym miejscu jeszcze o jednej, bardzo ważnej pozycji. Oto, już w roku 1937, ukazała się książka zatytułowana „Last Flight” (Ostatni Lot), autorstwa… Amelii Earhart. Jak to możliwe?

Książkę wydał, po zaginięciu Amelii, wydawca George Palmer Putnam, jej mąż. Zebrał wszelkie jej zapiski i uwagi notowane w prowadzonym przez nią dzienniku, obejmujące okres od marca 1937 roku, czyli początków tego nieszczęśliwego lotu, do 1 lipca, to jest dnia poprzedzającego jej zaginięcie. Zawarł w niej także te spostrzeżenia, które przekazywała mu w trakcie codziennych rozmów telefonicznych, radiowych i wysyłanych telegramów, a także wpisy dokonywane przez nią w książce lotu, które przesyłała za pośrednictwem poczty. Do książki dołączony jest też ogólny zarys przyszłej relacji z podróży, który Amelia spisała po ostatnim pobycie w  Honolulu. Książka, którą planowano wydać po triumfalnym powrocie Earhart, miała pierwotnie nosić tytuł „World Flight”, jednak z uwagi na to, co się wydarzyło, jej mąż postanowił go zmienić. Część książki napisał on sam, opierając się, między innymi, na wspomnieniach ludzi, którzy ją znali, jak i tych, którzy spotkali ją w trakcie jej ostatniego lotu. 

Opowieść Amelii o początkach kariery odbiega odrobinę od tego, co pojawiało się w mediach. Otóż, zgodnie z jej wersją, kiedy pracowała w charakterze pracownika socjalnego w Denison House w Bostonie, któregoś dnia poproszono ją do telefonu. Rozmówca, w odróżnieniu od wszelkich wcześniejszych zleceniodawców, których interesowało zatrudnianie bezrobotnych pilotów na lotnicze festyny, zastrzegających, iż chcą bezpiecznych pokazów lotniczych, zapytał czy zgodziłaby się na „dokonanie czegoś niebezpiecznego”. Zaintrygowana, jeszcze tego samego wieczoru spotkała się z niezwykłym klientem, którym okazał się być wydawca George Putnam. To on zapytał, czy zechce wziąć udział w locie nad Atlantykiem. Zgodziła się bez namysłu. Dopiero po tej rozmowie umówił ją na spotkanie w Nowym Jorku, z rzeczywistymi decydentami w tym przedsięwzięciu, którymi byli David T. Layman i John S. Phipps. Wynikało z niego, że panowie dokonują swoistego „przesłuchania” kandydatki do roli pierwszej kobiety mającej odbyć transatlantycką podróż i nie jest ona jedyną osobą chętną na takie wyzwanie. Pozytywną decyzję zakomunikowano jej kilka dni później, w trakcie kolejnego spotkania. Dowiedziała się, że ma wystąpić w roli pasażerki, a faktyczną załogę mają stanowić doświadczeni lotnicy, pilot „Bill” Stultz i mechanik Lou Gordon. Pomimo, że nie zaproponowano jej sterowania maszyną, przyjęła propozycję dającą jej mimo wszystko wspaniałe perspektywy, których na dobrą sprawę, nie była nawet wówczas w stanie przewidzieć. Ten skok przez ocean był początkiem jej wielkiej sławy, a przede wszystkim uczucia, które rozwinęło się między nią i mężczyzną, którego głos usłyszała tamtego pamiętnego dnia w słuchawce telefonu, i któremu dwa lata później ślubowała miłość oraz wierność, aż do śmierci.

Książka „Requiem dla Amelii Earhart”, będąca pierwszą na rynku polskim opowieścią o tej ciekawej postaci,  jest efektem wielomiesięcznych badań, które poświęciłem zarówno jej samej, ludziom z jej otoczenia i wyprawie dookoła świata, która zakończyła się zupełnie inaczej, niż podaje to wersja oficjalna, pokutująca w przestrzeni publicznej od dziesięcioleci. Książka, dostępna w formie papierowej oraz e-book ma również dedykowaną stronę, na której znajdują się materiały dodatkowe, jak dokumenty, ryciny, zdjęcia i filmy.

Zachęcam również do obejrzenia moich nagrań na ten temat, czyli REQUIEM DLA AMELII EARHART oraz ZABIŁY JĄ PASJA I POLITYKA.

Polecam i zapraszam do zakupu książki, w której znajdziecie dużo o lotnictwie, polityce, ale też o niezwykłej miłości.

Sławomir M. Kozak

NA WSCHODZIE BEZ ZMIAN

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/na-wschodzie-bez-zmian,p1948868798

2023-10-20

Poruszani jesteśmy ciągle wydarzeniami kojarzonymi z proroctwami dni ostatecznych. Tak są  odbierane przez większość, bo przecież literatura apokaliptyczna wrosła w tradycje religijne zarówno chrześcijaństwa, judaizmu, jak i islamu. Przekłada się to w sposób oczywisty na niepokój o przyszłość  milionów ludzi wychowanych w tych religiach. Nie wiążmy jednak tych znaków z wolą Opatrzności. To tylko działania (nie) ludzkich degeneratów, którzy nie wahają się w drodze do swego celu przed truciem mieszkańców naszego globu, żerowaniem na dorobku innych, bombardowaniem szkół i szpitali.

Przekonany jestem, że podobnie, jak trzyletnia pandemia, ponad rok trwająca wojna na Ukrainie, poważny konflikt sprzed nieledwie miesiąca między Azerbejdżanem i Armenią, tak i niedawny rokosz palestyński, są precyzyjnie realizowanymi elementami Wielkiego Resetu. Największego w historii przekrętu finansowego, połączonego z likwidacją państw narodowych,   depopulacją i chęcią zniewolenia resztki ocalałych. Dziś krótko o temacie, który rozwinę w swoim najnowszym nagraniu z serii „Po Prostej”.

Na początku, niezbędny wstęp techniczny. Dzisiejsze samoloty wykorzystują w locie tzw. inercyjny system nawigacji (INS), opierający się na GPS. Nie będąc doskonałym, zwłaszcza, że obarczony naturalnymi błędami, jak m.in. znos, musi on korzystać z korekcji satelitarnej. Problem zaczyna się wówczas, gdy urządzenia bazujące na GPS otrzymują  błędne dane z tego właśnie systemu satelitarnego.

W ciągu ostatniego miesiąca przypadków tego typu pojawiło się nagle ponad 20 i to w rejonach szczególnie gorących politycznie. To drogi lotnicze wykorzystywane przez cywilne samoloty, przebiegające przy granicy Azerbejdżanu z Armenią oraz Iraku z Iranem. 

Jak podaje Washington Timeso ile dotychczas zdarzały się przypadki zakłócania sygnałów  GPS, o tyle obecnie mamy do czynienia z celowym ich fałszowaniem (tzw. spoofing). „Incydent ‘spoofingu’ to pierwszy przypadek wykrycia fałszywych sygnałów GPS przenikających do systemów samolotów. Wydarzenia w Iraku różnią się od wcześniejszych prób zagłuszania GPS. Zagłuszanie sygnałów GPS w samolotach cywilnych było wykrywane w przeszłości w innych miejscach, w tym w pobliżu Korei Południowej i na Bliskim Wschodzie. Według raportu, fałszywe sygnały GPS były odbierane przez najnowocześniejsze systemy nawigacyjne zwane inercyjnymi systemami odniesienia (IRS), które do tej pory uważano za odporne na fałszywe sygnały GPS. System ten zbiera sygnały z satelitów w regularnych odstępach czasu, aby zaktualizować czas i pozycję samolotu w locie. Fałszywe sygnały GPS najwyraźniej wskazywały, że samolot był poza kursem w stosunku do rzeczywistej pozycji o 69 do 92 mil – czytamy w raporcie”.

Jak informuje cytowany portal, „rodzaj elektronicznego spoofingu w ostatnich incydentach może wpływać tylko na systemy nawigacyjne samolotów cywilnych. Samoloty wojskowe wykorzystują specjalne odbiorniki GPS, które są zaprojektowane tak, aby były chronione przed zwodniczymi sygnałami. Jednak awionika cywilna jest podatna na spoofing i zagłuszanie”. 

Autor artykułu podkreśla, że „fałszowanie danych GPS jest uważane za szczególnie niebezpieczne w tym regionie, ponieważ samolot mógł zostać zestrzelony, gdyby wkroczył w przestrzeń powietrzną Iranu. Obszar, w którym doszło do incydentów, uważany jest za strefę konfliktu, a samoloty narażone są na ataki terrorystyczne. Mimo to kilka linii lotniczych, w tym przewoźnik europejski, kilku przewoźników z Bliskiego Wschodu i prywatne odrzutowce korzystają z tej przestrzeni powietrznej. Rzeczniczka Federalnej Administracji Lotnictwa i rzecznik Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego nie skomentowali incydentów. Rzecznik Centralnego Dowództwa USA nie udzielił komentarza.  Oprócz obszarów w pobliżu Erbil w Iraku, spoofing sygnału został wykryty przez samoloty w pobliżu północnego Iranu, wschodniej Turcji i w pobliżu Baku w Azerbejdżanie. Zgłoszone incydenty przebiegały według podobnego schematu. Podczas lotów fałszywy sygnał GPS był kierowany na samolot lub odbierany przez awionikę pokładową. Sygnały te powodowały, że sprzęt błędnie zgłaszał lokalizację samolotu. Fałszywe sygnały powodowały ‘awarie nawigacji’, myląc komputery sprzecznymi danymi”.

Przy tej okazji polecam przyjrzenie się, na bieżąco aktualizowanej mapie zewnętrznych ingerencji w system GPS, co jest niezwykle ciekawe i zapewne wiele osób zobaczy taką kompozycję po raz pierwszy. 

Nie wiemy, czy przypadki „spoofingu” były próbami uziemienia potencjalnych dronów przeciwnika w obliczu zbliżających się działań wojennych, czy sprowokowania wypadku samolotu pasażerskiego, jak miało to miejsce dziesiątki razy w historii, choćby w marcu 2014 r., kiedy przejęto samolot lecący z Kuala Lumpur do Pekinu (B-777, rejs MH370), na fali sporu między USA i Chinami o najbardziej wyrafinowaną na globie technologię póprzewodnikową, czy lipcu 2014, kiedy w najlepsze trwał już ukraiński majdan (B-777, rejs MH17), a wojna z Rosją czekała tylko na zapalną iskrę. Pisałem o tych zdarzeniach w książce „Operacja Terror”, a zamierzam rozwinąć ten wątek w kolejnej. 

Co ciekawe, wiele wskazuje na to, że obecnej administracji amerykańskiej nie zależy na eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie. Poza wszystkim innym, dużymi krokami zbliża się rok wyborczy. Zarządcy Wielkiego Resetu są prawdopodobnie, również z tego powodu,  podzieleni w kwestii dalszych działań. Stąd też lotniskowce przesunięte bliżej Izraela, ale też zachowawcze w tonie wypowiedzi sekretarza Blinkena na temat Iranu. Przypomnieć warto, że to poprzednia ekipa Białego Domu dążyła do „ostatecznego rozwiązania” kwestii irańskiej. Naturalnie, w tej, która dziś zarządza państwem za Wielką Wodą, ogromne wpływy mają trockistowskie „jastrzębie” czerpiące garściami z dochodów przemysłu zbrojeniowego, ale pęknięcia w tej strukturze zaczynają być widoczne. Zwykli Amerykanie mają już dość pompowania pieniędzy w Ukrainę, a tym bardziej nie chcą się włączać w kolejne wojny. Oczywiście, gdyby wydarzyło się coś na miarę 9/11,  nastawienie to mogłoby się zmienić. Z tego też powodu, należy z uwagą śledzić wszelkie wydarzenia w drogach lotniczych ogólnie pojętego Wschodu, zarówno bliższego, jak i dalszego.

Sławomir M. Kozak

serdecznie dziękując dotychczasowym darczyńcom

zachęcam do symbolicznego wsparcia mojej pracy

https://buycoffee.to/s.m.kozak