STOP GLOBALIZACJI POLSKI !

STOP GLOBALIZACJI POLSKI !

2022-11-18 Sławomir M. Kozak, https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/stop-globalizacji-polski,p2034947331

STOP GLOBALIZACJI POLSKI!

Pojawiają się ostatnio w naszym kraju inicjatywy, które sterników sceny politycznej z pewnością nie zaskakują, ale mogą wprowadzać pewien zamęt w głowach zwykłych ludzi, potencjalnych wyborców. Mam oczywiście na myśli takie przedsięwzięcia, jak „Stop ukrainizacji Polski” posła Grzegorza Brauna i „Stop amerykanizacji Polski” doktora Leszka Sykulskiego. Nie chcę w tym miejscu rozważać słuszności owych postulatów, każdy z nich bowiem wskazuje   zagrożenia dla przyszłości narodu i państwa polskiego, jakie mogą wynikać z nadmiernego ulegania powszechnej dziś, politycznej poprawności i w sposób oczywisty przemawiają do Polaków obawiających się o przyszłość własną, swoich dzieci, czy wnuków. Zaskakiwać może, co najwyżej, pewna niekonsekwencja w działaniu środowisk skupionych wokół tych idei, gdyby na to spojrzeć z szerszej perspektywy. Przeciętny wyborca mógłby wówczas odnieść wrażenie pewnego rodzaju schizofrenii i zapewne wielu doświadcza takiego właśnie uczucia.

Pomijając jednak ten aspekt, chciałbym wskazać na to, że wspominane koncepcje, odwołujące się do obrony polskiego interesu narodowego, którego zresztą nikt z rządzących od ponad 30 lat nie potrafi zdefiniować i wynieść na sztandary, nie diagnozują rzeczywistego problemu, z którym mamy dziś do czynienia. O ile bowiem, proste w odbiorze i nie wymagające tłumaczeń z powodów historycznych, były w przeszłości  hasła typu „stop rusyfikacji Polski”, czy „stop germanizacji Polski”, z których to ostatnie wyrażone dodatkowo dobitnie w słowach Roty, o tyle teraz mamy problem poważniejszy. Szkoda przy tym, że chcąc go przedstawić, muszę sięgnąć właśnie do wypowiedzi niemieckiej działaczki politycznej zasiadającej w ławach Parlamentu Europejskiego, widocznie przedstawicieli naszego państwa mających nas tam reprezentować, nie stać na szczerość i odwagę. Tych przymiotów nie zabrakło pani Christine Anderson, reprezentującej na co dzień partię Alternatywa dla Niemiec. W Parlamencie zasiada od lipca 2019 r., nie wahała się już na początku r. 2022, by zdecydowanie poprzeć kanadyjski „Konwój Wolności”, a kilka dni temu wystąpiła na konferencji podsumowującej zeznania przedstawicielki firmy Pfizer, która przyznała, że spółka, którą reprezentuje, nie posiada żadnych badań potwierdzających skuteczność stręczonej nam od dwóch lat tzw. szczepionki. Christine Anderson odniosła się również do najnowszej inicjatywy Unii Europejskiej  (Action Plan) w sprawie C-19, na najbliższy sezon zimowy. To wystąpienie, zatytułowane „Wszystko było kłamstwem” można jeszcze odnaleźć w sieci, podobnie jak przemówienie dotyczące zarzutów wobec przewodniczącej Komisji UE, Ursuli von der Leyen, której mąż był osobiście zaangażowany w kontrakty szczepionkowe. Christine Anderson mówi wprost, że:                                             

„ludzie zostali okłamani. To było gigantyczne kłamstwo. I na tym kłamstwie opierało się wszystko, co rządy, zwłaszcza w zachodnich demokracjach, robiły, by naruszać prawa ludzi, by odebrać im wolność, zamknąć w domach, narzucając godziny policyjne. Ursula van der Leyen, przewodnicząca Komisji, znalazła się pod ogromną presją i słusznie. Obywatele mają prawo wiedzieć, co się działo w tych umowach, poznać zapisy wiadomości SMS, które wymieniała z dyrektorem generalnym Pfizera – (Albertem) Bourla. Ludzie muszą wiedzieć, kogo mogą pociągnąć do odpowiedzialności za to, co mogło się dziać za kulisami. Wszystko się zmienia. Ich domek z kart się rozpada i słusznie! I jeszcze jedno – dosyć mam nazywania mnie COV-idiotką! I wolę być COV-idiotką, niż GOV-idiotką. (nawiązanie do GOVernment – rząd – przyp. smk). Bo to właśnie im wszystkim ludzie ślepo zaufali. Zaufali ślepo swoim rządom. I powiem to jeszcze raz. Nigdy, przenigdy nie chodziło o zdrowie publiczne. Nigdy nie chodziło o przełamanie jakichkolwiek fal. Zawsze chodziło o łamanie ludzi. Ale – i to jest dobra wiadomość – nie udało im się. To nie zadziałało. I jestem z tego bardzo dumna. I jestem dumna z ludzi, których mam zaszczyt reprezentować i nadal będę to robić. Dziękuję bardzo”.

Anderson wyraziła to, co w sercach nosi wiele osób, które zrozumiały, iż zostały oszukane przez wybranych przez siebie ludzi. Przez rządy, które miały reprezentować ich interesy. Zaufali, przede wszystkim dlatego, że swe przekonania opierali na zasadach demokratycznych, o których przecież słyszymy od kilku już dekad, w ciągu których wprowadzano nam kolejne Dni Ziemi, Karty Ziemi, Agendę 21, Agendę 2030. Zrównoważony rozwój, obawy o przeludnienie planety, rzekome globalne ocieplenie.

Nawoływanie do powstrzymywania zagrożeń płynących dla nas ze strony poszczególnych państw, czy tych bliskich, czy odległych geograficznie, jest bezproduktywne. Skoro nie potrafiliśmy się uchronić przed wciągnięciem w federalną strukturę unijną i nabraliśmy się na „Europę Ojczyzn”, której poszczególne rządy podpisały w naszym imieniu, czego musimy mieć świadomość, zgodę na udział w tym eksperymencie, jest to naiwność grożąca biologicznym wyniszczeniem narodu.

Jeden z twórców obowiązującej dziś Agendy 21 – Maurice Strong, powiedział opisując jej powstanie, już w 2001 r.:

„ (…) a potem były negocjacje tego, co nazywamy Agendą 21, Agendą dla XXI wieku, która była  żmudnie negocjowana, każde jej słowo, negocjowane przez rządy. Oczywiście, nie czyni to z niej wielkiej literatury, ale daje jej pewien stopień politycznego autorytetu”.[1]

Cynizm kłóci się w tej wypowiedzi o pierwszeństwo z arogancją, ale jeśli spojrzeć na to zimno, a tak powinno się traktować politykę, to nie sposób odmówić temu stwierdzeniu pewnej logiki.

Dlatego, jedyna agenda która może nas uratować od największej, dziejowej tragedii, i którą proponuję dla polskiego państwa i narodu winna zawierać się w haśle – Stop globalizacji Polski!

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 46/2022


[1] http://www.ninehundred.net/~jveon/JOAN-VEON-INTERVIEW-WITH-MAURICE-STRONG.htm

ŚWIAT SIĘ BUDZI



ŚWIAT SIĘ BUDZI

W roku 1939 ówcześni „ludzie roku” i ich sponsorzy zagrali do jednej bramki.

Czy obecnie mamy jakiekolwiek gwarancje, że ci dzisiejsi grają naprawdę do przeciwnych?

  Sławomir M. Kozak 2022-11-18 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/swiat-sie-budzi,p2123762422

Opiniotwórczy (czyli – wiadomo bez audytu – czyj) magazyn Time, w 1938, człowiekiem roku wybrał niejakiego Adolfa Hitlera, zaś rok później kolejnego zbrodniarza – Józefa Stalina. Zresztą ten ostatni otrzymał to wyróżnienie ponownie w roku 1942. W tym samym przecież roku, w którym odkryto masowe groby w Katyniu. A pierwsze informacje o tej zbrodni Anglicy mieli już w roku 1940, dzięki raportowi rotmistrza Koźlińskiego, który widział wrzucanie ciał do dołów śmierci. Z raportem tym zapoznał się osobiście Churchill. 

Warto w tym miejscu przypomnieć, że człowiekiem roku 2007, według wspominanego Time, został Władimir Putin, a 2008 – Barack Obama. Ten ostatni – na zachętę, bo przecież nie za jakieś wcześniejsze dokonania! Dopiero pod koniec roku 2008 „wygrał” wybory prezydenckie, a przysięgę złożył na początku roku 2009. Kreatorzy polityki wiedzą jednak lepiej i wcześniej, komu, jaka nagroda się należy. I oczywiście, za które – przeszłe, czy przyszłe – dokonania. I pewnie dlatego człowiekiem roku 2015 redakcja 

Time uznała Angelę Merkel!

W roku 1939 ówcześni „ludzie roku” i ich sponsorzy zagrali do jednej bramki.

Czy obecnie mamy jakiekolwiek gwarancje, że ci dzisiejsi, od roku 2010 grają naprawdę do przeciwnych?

Dziś świat się budzi, a dzięki takiemu medium, jak Internet, wyłapuje ich wszelkie kłamstwa, złodziejstwo i zaprzaństwo, o wiele prędzej, aniżeli jeszcze było to przed wiekiem. Wówczas ich pochód ku pierwszej, a później drugiej wojnie światowej, nie był dostrzegany wszędzie z równą mocą i szybkością. O tym, że szef sztabu Hitlera zarządzał po wojnie sztabem USA, o zatrudnieniu przy amerykańskim programie kosmicznym bandyty von Brauna, konstruującego wcześniej rakiety V1 i V2, których zagadkę z narażeniem życia tropiła polska Armia Podziemna, o maltretowaniu, w amerykańskich przecież, tajnych ośrodkach przez ich niemieckich pomagierów, obywateli tej właśnie bogobojnej do niedawna Ameryki pod pozorem badań nad ludzkim mózgiem (chociażby Ultra Mind Control) i o wielu innych mrocznych stronach działalności polityków i służb specjalnych, dowiadujemy się po półwieczu. Wyjątkowy zbrodniarz, który przeprowadzał eksperymenty na, między innymi,  polskich więźniach Gross-Rosen i Dachau, pułkownik Hubertus Strughold, dyrektor Instytutu Badawczego Medycyny Lotniczej, jak kilkadziesiąt tysięcy mu podobnych, też nie trafił na stryczek. Pod pozorem „badań” nad wpływem na ludzki organizm różnic ciśnienia, zmian temperatur i przyspieszeń, mordował w sposób okrutny Bogu ducha winnych ludzi.

Mało tego, po wojnie został przez Amerykanów wyniesiony na piedestał, nazwany ojcem medycyny lotniczej, a wybitnym naukowcom przyznaje się dziś odznaczenia sygnowane nazwiskiem tej kanalii. (…)

Nadal żyjemy mamieni iluzją pisaną dla nas przez ostatnich kilkadziesiąt lat o wielkiej, demokratycznej, niczym nie skrępowanej przyjaźni Ameryki, czy poczuciu krzywd u obywateli państwa Izrael, którego pierwszy rząd w większości stanowili (nie ścigani) dezerterzy z armii generała Andersa. Później budowę państwa osadzonego w Palestynie zasilały dostawy czeskiej zbrojeniówki i rzesze „uciekinierów” przed fingowanymi w wielu krajach „pogromami”, bo przecież ktoś za ten piach pustyni musiał ginąć. Ale nasz generał był, można by rzec, prekursorem zaczynu pod ten twór. (…) 

Równocześnie powiela się mrzonki o przyjaźni ukraińskiej i nienawiści rosyjskiej. Dopóki nie dopracujemy się elit rzeczywistych, znających historię Polski i świata, żadnej własnej, bezpiecznej polityki historycznej nie wypracujemy. 

Ale wierzę gorąco, że ten proces właśnie się rozpoczyna. Że oto nadeszła pora dowiadywania się prawdy o naszej przeszłości. Bo chcemy coraz łapczywiej poznawać nasze szanse na przyszłość. Na rozwiązanie wielu innych zagadek czekać będziemy kolejne pół wieku, choć samo ich utajnianie mówi chyba o nich niedużo mniej, niż ich ewentualne odtajnienie. Gros tajemnic tego, dzisiejszego świata poznajemy, dzięki sieci i milionom jej użytkowników z szybkością, która nie ma sobie równych w historii. A to napawa optymizmem. Zalecałbym jednak optymizm umiarkowany, bo dostęp do najważniejszych tajemnic będzie okupiony wieloma trudami i wstrząsami. Jednak jest w tym wszystkim iskierka nadziei. Na to, że wygra Człowiek, jako istota żyjąca zgodnie z Dekalogiem, że ku tej wygranej poprowadzi go Bóg, a Jego odwieczny przeciwnik skończy tam, gdzie jego miejsce.

Sławomir M. Kozak

Fragment książki „Operacja Terror”, której kolportaż na platformie Amazon został zablokowany
  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

MILION DOLARÓW NAGRODY! Ghislaine Maxwell

Sławomir M. Kozak, 2022-11-11 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/milion-dolarow-nagrody,

Za zabicie Ghislaine Maxwell wyznaczono milion dolarów! Tak twierdzi sama Ghislaine w wywiadzie, którego udzieliła właśnie dziennikarce Daphne Barak. Barak, która zasłynęła po napisaniu bestsellerowej książki „Saving Amy”, o przedwcześnie zmarłej piosenkarce Amy Winehouse, namówiła do rozmowy byłą wspólniczkę Jeffreya Epstein’a. Ghislaine, która otrzymała wyrok 20 lat więzienia, opuściła mury więzienia na Brooklynie, w Nowym Jorku, gdzie podobno próbowano ją zabić  podczas snu i została przewieziona w środku nocy 22 lipca do ośrodka o złagodzonym rygorze w Tallahassee, na Florydzie. 

Osadzona nie czuje się jednak dużo lepiej, bo musi dzielić mikroskopijnej wielkości celę z trzema innymi więźniarkami. Wyjść z niej może zaledwie na jedną godzinę dziennie, a i to tylko pozostając wewnątrz murów, bez szansy na spacer na świeżym powietrzu. Maxwell skarży się też na ograniczenia w korzystaniu z prysznica, monotonne wyżywienie, brak dostępu do Internetu i fakt, że pisać może tylko do osób z ograniczonej listy adresatów, do tego – jedynie na 30-letniej maszynie do pisania. Narzeka także na brak dostępu do telefonu, ponieważ do publicznego automatu ustawia się notorycznie kolejka chętnych. 

Ghislaine w swej opowieści przedstawia się oczywiście z jak najlepszej strony, wskazując, że pracuje w więziennej bibliotece, a współwięźniarki uczy języka angielskiego i pomaga im w pisaniu podań oraz tłumaczeniu dokumentów. Trudno jej zrozumieć brak w codziennej diecie pomarańczy, uskarża się na zimne noce i nie mniej zimne, ledowe światło w celi, które przyrównuje do używanego w obozach koncentracyjnych.

Trudno ocenić, z jakich źródeł czerpie inspirację do tych porównań, ale z ogromną determinacją powtarza, że nie ma myśli samobójczych, a słynna fotografia księcia Andrzeja z 17-letnią Virginią Roberts, jest fałszywa. Jest przekonana, że za jej głowę wyznaczono nagrodę w wysokości miliona dolarów i mówi, żyje z przeświadczeniem, że ktoś się na to pokusi, mimo ciągłego dozoru dwóch kamer. Opowiadając o swym smutnym życiu nie ukrywa jednak, że w poprzednim miejscu odosobnienia było gorzej, bo z głodu musiała jeść wazelinę, a strażnicy więzienni w ogóle nie kryli się z rozprowadzaniem narkotyków. Dużą nadzieję pokłada w złożonej przez siebie apelacji, podkreśla też, że nie czuje się ofiarą, dodając na koniec, że „oczywiście, takie doświadczenie zmienia, ale jestem w pewnym stopniu tą samą osobą, którą byłam. Więc zamiast patrzeć na to, co straciłam, staram się widzieć, co zyskałam”. 

Naturalnie, w całej tej łzawej historii nie pojawiła się nawet krótka wzmianka na temat jej byłego partnera i wspólnika, a już tym bardziej nie pochylono się nad jednym choćby przypadkiem spośród tych setek dziewcząt, które ofiarami zbrodniczej pary czują się do dziś.

Na podstawie książki Daphne Barak o Winehouse, zrobiono 8-odcinkowy dokument telewizyjny, w którego przygotowanie zaangażował się znany, brytyjski dziennikarz Mal Young. Barak przeprowadzała w swym życiu wywiady z takimi osobami, jak Hillary Clinton, czy Nelson Mandela, nie jest więc nowicjuszką na rynku medialnym. Jestem przekonany, że i to przedsięwzięcie znajdzie wsparcie, zarówno w amerykańskich, jak i brytyjskich mediach  głównego nurtu, a historia Ghislaine Maxwell będzie kolejnym sukcesem, choć z pewnością nie wszystkich zainteresowanych.

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 45/2022

 Tych, którzy wolą posłuchać, niż czytać, zapraszam na podcast w Anchor:

Korzystając z okazji, zapraszam również na mój nowy program „Prosto z Mostu” na platformie BanBye:

https://banbye.com/channel/ch_EfFB36YJNeLU

===================================

mail:

z głodu musiała jeść wazelinę”. To chyba określa prawdomówność obu pań.

Czyżby szykowali jej fikcyjną “śmierć”? Kłaniają się z plaż południa m. inn. Adamowicz i Kulczyk.

BUDUJEMY NOWY… MUR


  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/budujemy-nowy-mur,p1879973718

Z wszelakich kajdan, czy? te są –

Powrozowe, złote czy stalne?..

– Przesiąkłymi najbardziej krwią i łzą …

Niewidzialne!”

(C. K. Norwid, Zagadka)

————————-

Sięgnąłem w ostatnim felietonie do swoich wspomnień, które mam zamiar wydać w przyszłości w formie książki. Dziś także zaczerpnę z nich niewielki urywek, by zwrócić uwagę na pozornie nie związane ze sobą, acz ważne tematy. Otóż, w r. 1994 brałem, wraz z kilkoma kolegami kontrolerami, udział w 33 Dorocznej Konferencji Międzynarodowej Federacji Stowarzyszeń Kontroli Ruchu Lotniczego w stolicy Kanady – Ottawie. Obrady miały się odbywać w sali konferencyjnej obok naszego hotelu, sąsiadującego zresztą z Parlamentem Kanadyjskim. Jako, że na miejsce przybyliśmy dzień przed rozpoczęciem zgromadzenia, mieliśmy trochę czasu na  zwiedzenie otoczenia. Pisałem wówczas tak:

„Część z nas odwiedziła nieodległe Muzeum Lotnictwa, część spacerowała po pięknych uliczkach Ottawy. Ja zajrzałem między innymi do pobliskiego budynku Centrum Konferencyjnego. To, co mnie wówczas zaskoczyło, to stojący w jego głównym holu kilkumetrowej długości, wysoki na ponad dwa metry, kawał muru pokrytego graffiti. Kiedy podszedłem bliżej okazało się, że jest to fragment … muru berlińskiego, który rozebrano w r.  1990, a jego części sprzedawano później na aukcjach w Berlinie i Monte Carlo. Patrzyłem na te resztki reliktu czasów minionych i złych, który widziałem wcześniej jeden raz w życiu, gdy wyglądał jeszcze groźnie i dzielił dwa, jakże różne światy. Było to w latach 80., kiedy przekraczałem granicę wewnątrz-niemiecką na słynnym przejściu Charlie.

Stojąc w lobby rządowego budynku w odległej Kanadzie, robił wrażenie zaskakujące, zupełnie nierealne. Pierwsze, co przychodziło na myśl to, że nieźle musiano się namęczyć, by dostarczyć go w tak wielkim kawałku, przez ocean, aż do tego miejsca. Drugie, że wskazuje wyraźnie na rolę, jaką świat zachodni przykłada do tego symbolu, o wiele większą w jego opinii dla upadku komunizmu, od solidarnościowych strajków w Polsce. To również pokazuje rzeczywistą pozycję Niemiec, postrzeganych przez świat w kategoriach najważniejszego państwa Europy.

Podobnie, jak zacierana jest od lat, coraz skuteczniej zresztą, rzeczywista rola Niemców w rozpętaniu II Wojny Światowej i zagładzie milionów istnień ludzkich, tak i teraz od samego niemal początku, podkreślane jest znaczenie tego państwa w przemianach europejskich lat 90.. Całkiem zresztą słusznie, bo jak wskazują dziś nieliczne jeszcze, ujawnione dokumenty historyczne, rzeczywistymi architektami owej zmiany ustrojowej na naszym kontynencie były Rosja i Niemcy. Polska, z jej marionetkowym przywódcą, który ‘obalił komunę’ traktowana była zaledwie w charakterze zapalnika, którego głównym zadaniem od początku było i tak tylko, uczynienie kontrolowanego wyłomu w tym murze”.

Dlaczego wspominam o tym dzisiaj? Z tego powodu, że to moje ówczesne zdziwienie, trzy lata po pierwszych, jak do dziś się z naciskiem podkreśla „demokratycznych wyborach”parlamentarnych w Polsce, było oczywiste. Kanada zawsze szczyciła się swoją wielokulturowością, ale przecież nie spotkałem w niej nigdy oznak liczebnej przewagi diaspory niemieckiej nad, na przykład żydowską, ukraińską, czy polską. Stąd, widok tego muru w najważniejszym miejscu Kanady, musiał zaskakiwać. Dziś, z perspektywy 30-lecia, a zwłaszcza ostatnich paru lat, patrzę na to już zupełnie inaczej. Być może jeszcze lepiej spoglądać na to przez fakt, iż jakkolwiek Kanada jest demokracją parlamentarną z federalnym systemem administracyjnym, to poza wszystkim innym pozostaje nadal monarchią konstytucyjną, a głową państwa jest przedstawiciel brytyjskiej Korony. Od 8 września tego roku jest nią Karol III, król Zjednoczonego Królestwa Wlk. Brytanii i Irlandii Północnej oraz 14 innych królestw wspólnotowych, pośród których poczesne miejsce, bo już od r. 1931, zajmuje właśnie Kanada.

To wtedy powstała, tak zwana Brytyjska Wspólnota Narodów, powołana do życia przez Wlk. Brytanię i 6 dominiów brytyjskich, na czele z Kanadą. Obecna Wspólnota Narodów zrzesza 56 państw, a oficjalnym jej celem jest współpraca na rzecz, jakżeby inaczej, rozwoju, demokracji i pokoju. Karta Wspólnoty Narodów mówi, że łączy je język, historia, kultura i takie wartości, jak demokracja, prawa człowieka i rządy prawa. Można by tutaj zauważyć, że my, choć formanie nie zrzeszeni w tej wspólnocie, poszliśmy daleko dalej, od dawna mając u siebie nie tylko rządy prawa, ale i sprawiedliwości. Wracając do wspólnoty jednak – mimo, że od r. 1949 warunkiem członkostwa w niej przestało być uznawanie monarchy brytyjskiego za głowę państwa i podkreśla się w niej niezależnośc państw członkowskich od Wlk. Brytanii, to pamiętajmy, że premier Kanady i jego gabinet mianowani są przez gubernatora generalnego, który jest kanadyjskim przedstawicielem króla Karola III.

Piszę o tym także dlatego, iż ten król jest nie tylko przewodniczącym Wspólnoty Narodów, naczelnym dowódcą brytyjskich sił zbrojnych, ale i świecką głową Kościoła Anglii. Pod jego fotografią w Wikipedii widnieje podpis „Z Bożej łaski król Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz innych Jego posiadłości i terytoriów, Głowa Wspólnoty, Obrońca Wiary”.

Nie wiem zaprawdę, z czyjej łaski został on królem i jakiej wiary broni, wiem, że nie wybrał go Bóg, w którego wierzę ja i miliony moich rodaków katolików, zarówno tu w Polsce, czy Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii, o Irlandii nie wspominając. Wiem też, co wielokrotnie podkreślałem w swoich książkach, że Brexit nie był dziełem przypadku, a ilekroć Wielka Brytania wycofywała się z Europy, kryjąc za swoim kanałem, tylekroć w tej Europie pozostawały na scenie zwaśnione ze sobą Niemcy i Rosja, obrotowa Francja i niezdecydowane Włochy.

W tych ostatnich, kilka dni temu, krótko przed wyborami, były premier Berlusconi ośmielił się krytycznie wypowiedzieć o eskalacji działań za naszą wschodnią granicą, na co w sposób bezczelny zareagowała niejaka Von der Leyen, nawiasem mówiąc nie wybrana nigdy w żadnych powszechnych wyborach biurokratka, mówiąc „zobaczymy, jakie będą wyniki wyborów we Włoszech. Jeśli sprawy pójdą w trudnym  kierunku, mamy narzędzia, jak w przypadku Polski i Węgier”!

Nie ma tu miejsca, by przywoływać zaangażowanie Korony w niemal wszystkich polskich, narodowowyzwoleńczych powstaniach, które większość historyków zamyka Powstaniem Warszawskim, planowanym ponoć przez Churchilla już w Teheranie w 1943 r., a do których ja zaliczam także, powstanie Solidarności.

Oponentom, próbującym mówić, że to ostatnie było ruchem oddolnym, a do tego bezkrwawym, nie będę przypominał, w których zakładach pracy  rozpoczynały się strajki o przysłowiowy już boczek, nie sposób także wymienić nazwisk wszystkich tych, którzy byli mordowani przez całe lata 80., bo przedsięwzięcie pod nazwą „Solidarność” było tylko jednym z kilku elementów zwijania ówczesnego Związku Radzieckiego, podobnie, jak dużo wcześniej zaplanowane wprowadzenie stanu wojennego. W jego wyniku,  pomijając już ofiary oczywistej zbrodni w kopalni „Wujek”, wielu Polaków nie było w stanie uzyskać choćby niezbędnej pomocy medycznej, z powodu paraliżu komunikacyjnego, polegającego na zawieszeniu połączeń telefonicznych, restrykcjach w przemieszczaniu, czy wprowadzeniu godziny milicyjnej. To także eliminowanie nie zdeprawowanej przez system elity, mogącej stanąć w opozycji do mającego wkrótce nastapić przekrętu stulecia, w tym robotników, przedstawicieli środowisk wiejskich, wielu księży, a nawet młodzieży.

Rozpocząłem od opowieści o murze. O tym artefakcie czasów żelaznej kurtyny, którego usunięcie było najistotniejsze dla dokonania rzeczywistych zmian na mapie politycznej ówczesnej Europy. Z tego powodu, w budynku kanadyjskiego parlamentu na początku lat 90. nie znalazły się biało-czerwone opaski, kopia Pomnika Poległych Stoczniowców, czy słynnej tablicy z postulatami polskich robotników. 

Nie znaczyły tak wiele, jak ten mur, który można było dzięki nim pokojowo i w sposób wydawałoby się wówczas naturalnie konsekwentny, zburzyć. Nie będę rozwijał ekonomicznych, demograficznych, czy kulturowych efektów tego upadku. Borykamy się z nimi na co dzień. I będziemy je odczuwać coraz poważniej. Wspólnota Narodów zaczyna się kruszyć, a obecnemu przewodniczącemu  wróżę, że stanie sie jej grabarzem.

Pani Von der Leyen nie mówi w moim imieniu, i choć teoretycznie jest przewodniczącą Komisji Europejskiej, to przede wszystkim pozostaje politykiem niemieckim. Rosja mobilizuje rezerwistów. Chiny stają się wszechobecne. Na naszych oczach powstaje kolejny mur, znacznie dłuższy i wyższy, aniżeli poprzedni, choć wciąż jeszcze dla wielu, niewidzialny.

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 39/2022

Oficyna Aurora obchodzi właśnie 15 urodziny

Sławomir M. Kozak

Szanowni Czytelnicy

Oficyna Aurora obchodzi właśnie 15 urodziny

z tej okazji wprowadzamy stałą, 15% obniżkę dla zarejestrowanych Czytelników

dziękujemy za dotychczasowe zakupy i zapraszamy do pozostania z nami w przyszłości!

Drodzy Państwo

w kolejne piątki pojawia się na łamach Warszawskiej Gazety felieton mojego autorstwa,

który publikuję zawsze w zakładce „Aktualności” na stronie Oficyny Aurora

https://www.oficyna-aurora.pl

tym razem prezentuję fragment książki, pisanej na bazie wspomnień z mojego zawodowego życia, której wydanie planuję w roku przyszłym

gorąco zachęcam do lektury materiału

LOS JEST MYŚLIWYM

Nagrałem go też w formie podcastu w cyklu PROSTO Z MOSTU, który

można odsłuchać klikając w fioletowe logo ANCHOR na głównej stronie

lub korzystając z platformy SPOTIFY

Sławomir M. Kozak

LOS JEST MYŚLIWYM

Sławomir M. Kozak 2022-09-23https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/los-jest-mysliwym,p992868872?preview=1&nws=682580240&mws=ZGFrb3d5QG8yLnBs

Mija właśnie kolejna rocznica wydarzenia, które odcisnęło swe piętno na wielu ludziach. 14 września 1993 r. miał miejsce w Warszawie wypadek samolotu typu Airbus, linii lotniczej Lufthansa. To jeden z tych wielu przykładów na to, że los poluje bez wytchnienia.

LOS JEST MYŚLIWYM

Było późne popołudnie. Wokół Okęcia zbierały się ciężkie chmury, niebo stawało się coraz ciemniejsze. Kowadło cumulonimbusów zamykało się nad pasem 11, na który podchodziły samoloty spiesząc do bezpiecznego azylu przed nadchodzącą burzą. Kleszcze tego frontu dosłownie zamykały się o krok za ostatnim, umykającym do przyjaznej ziemi, samolotem. To był Airbus 320 linii Lufthansa. Widać było, jak połyka końcowe kilometry dzielące go od progu pasa, a za nim posuwa się, nieomal go dotykając, główne uderzenie ulewy, której zwiastuny dały już o sobie znać kurtyną wody przesuwającą się nad pasem i dudniącą w szyby naszej wieży. Już, już, wydawało się, że załoga jednak zdąży, że wygra ten szalony wyścig z czasem. Samolot dotknął kołami betonu, pokrytego taflą wody. Zdawać się mogło, iż goniące go chmury przegrały ten wyścig z techniką, a człowiek znowu zwycięży w pojedynku z goniącym go fatum. A jednak, technika okazała się bezsilna w starciu z naturą. Komputer maszyny odbierając błędnie sygnał z czujników toczących się po wodnej poduszce kół, uznał, że samolot nadal znajduje się w locie, że jeszcze nie pora na uruchomienie hamulców. Jakby tego było mało, umykający przed burzą statek powietrzny, z za dużym kątem podejścia, zetknął się z pasem kilkaset metrów dalej, niż powinien. Tych właśnie metrów zabrakło. Airbus ślizgając się po wodzie, pędził całą masą swych kilkudziesięciu ton zbliżając się do wału ziemnego usytuowanego na końcu drogi startowej. Walka załogi z maszyną niewiele już dała, elektronika brała górę nad właściwą reakcją pilotów, nasyp przed nimi rósł w oczach. Minęło zaledwie kilkanaście sekund i samolot uderzył weń z ogromną siłą, po czym odbił się, poderwał do góry i spadł przełamując wpół. Stało się najgorsze, rozbił się samolot.

Dramat, ofiary śmiertelne, wiele osób rannych, zniszczony samolot i urządzenie radionawigacyjne przy progu pasa. Zginęły 2 osoby, w tym jeden z pilotów, 51 zostało ciężko rannych. Ale los pokazał wtedy, że to jeszcze nie wszystko na co go stać. Los zapragnął tego dnia być myśliwym do końca.

Zaraz po wypadku, jako szef zmiany, przejąłem od kolegi ruch, prowadząc jednocześnie akcję ratowniczą. Z Dyżurnym Portu, który sprawdził rejon krzyżówki pasów uznaliśmy, że najbliższe lądowanie na kierunku 33 może się odbyć. Dzień to był szczególny. Po pięćdziesięciu latach wracały właśnie do Kraju, rządowym samolotem, szczątki Generała Władysława Sikorskiego. Trzy dni później, 17 września 1993 roku, miały spocząć w krypcie na Wawelu. Wydarzenie ogromnej wagi, na lotnisku rządowym przedstawiciele najwyższych władz państwowych, środowiska kombatanckie, dziennikarze wszystkich stacji radiowych i telewizyjnych. Zarówno polskich, jak i wszelkich akredytowanych ówcześnie w naszym kraju. Postać Generała Sikorskiego, a zwłaszcza Jego tragiczna śmierć, była zawsze otoczona ogromnym zainteresowaniem mediów, również światowych. Przypomnijmy tu, że Generał zginął 4 lipca 1943 roku w Gibraltarze, w czasie inspekcji wojsk Armii Polskiej na Wschodzie. W katastrofie samolotu Liberator zginęła Jego córka, szef Sztabu Naczelnego Wodza Tadeusz Klimecki i siedem innych osób. 

Kiedy samolot Lufthansy rozbił się o wał progu 29, zebrani niedaleko dziennikarze rzucili się w tamtym kierunku, by relacjonować na żywo rozwijający się na ich oczach dramat. W ciągu kilku minut od wypadku, za płotem okalającym lotnisko pracowało kilkanaście wozów transmisyjnych z czaszami anten satelitarnych na dachach. Przekazywane przez nie informacje docierały do nas natychmiast, za pośrednictwem donoszących nam o wszystkim kolegów oglądających ten przekaz. Kontroler, którego wówczas zmieniłem odbierał więc bezpośrednio te relacje, a były one sprzeczne i chaotyczne. W pewnej chwili, któraś ze stacji niemieckich podała, że w katastrofie zginęło 50 osób (!). Na wieży atmosfera zrobiła się przygnębiająca.

Sytuacja była trudna. Na lotnisko przybyły dziesiątki karetek pogotowia z Warszawy. Dołączyły do nich jednostki straży pożarnej z miasta, które miały wzmocnić siły straży lotniskowej. Po polu manewrowym pędziły wozy ratunkowe z błyskającymi na niebiesko i czerwono światłami. Z głośników radiostacji co chwila wdzierał się na wieżę przeraźliwy jęk ich syren. Samolot płonął, co chwila wstrząsany kolejnymi eksplozjami, a ogień i dym strzelały wysoko w niebo. W pewnej chwili, jeden z samochodów straży, który przybył z zewnątrz, wjechał przednimi kołami na pas 33 i … stanął. Kierowca nie miał pojęcia o procedurach obowiązujących na lotnisku. Na domiar złego, w tamtych latach radiostacje straży lotniskowej i miejskiej pracowały na różnych częstotliwościach. W tym czasie, na krótkiej prostej 33 znajdował się już, gotów do lądowania samolot Tu-154 z trumną Generała. Czasu wręcz namacalnie ubywało. W spec-pułku dostojnicy państwowi przy czerwonym dywanie, na progu 29 gejzery ognia, większość pola manewrowego pokryta niezliczoną ilością samochodów i ludzi, po prawej rosnące światła Tupolewa i … wóz bojowy straży pożarnej bez łączności na pasie. Dzięki Bogu, od strony wieży pędził w jego kierunku samochód naszej straży. Kolega prowadzący korespondencję radiową z kierowcami samochodów wykrzyczał w radio prośbę o odsunięcie od pasa nieświadomego powagi sytuacji zagubionego strażaka. Ratownik z Lotniskowej Straży Pożarnej przytomnie zaczął słać do stojącego po drugiej stronie drogi startowej sygnały światłami drogowymi. Kierowca dopiero wówczas zorientował się w czym rzecz i wycofał samochód na bezpieczną od pasa odległość. W ostatniej chwili wydałem zezwolenie na lądowanie dla samolotu niosącego do Ojczyzny szczątki wielkiego Polaka. Do końca byłem przekonany, że to lądowanie powinno się odbyć za pierwszym podejściem. (…)

Dużo później musiałem wydać jeszcze jedną zgodę. Na przecięcie pasów przez radiowóz policji i samochód prokuratury. W towarzystwie innych kolegów bezpośrednio zaangażowanych w pracę podczas wypadku, odjechaliśmy do tymczasowego punktu koordynacji akcją ratowniczą, gdzie zostaliśmy poddani badaniom trzeźwości i wielogodzinnemu przesłuchaniu. Przyjmujący  zeznania starał się chyba za wszelką cenę wpisać do annałów dowcipów o policjantach sporządzających raporty powypadkowe. Do domu wróciłem o 2 nad ranem. O 7ej zaczynałem kolejny dyżur. Kiedy wróciłem na fotel kontrolera, nad wrakiem samolotu krążył policyjny helikopter, z którego fotografowano miejsce wypadku. Zgliszcza jeszcze dymiły. Dookoła unosiła się atmosfera minionych godzin. Wydałem pierwszą tego dnia zgodę na start. Rejsowy samolot mozolnie rozpoczął rozbieg, minął krzyżówkę pasów, wzbił się w powietrze i … pilot zadeklarował „emergency” zgłaszając zderzenie z ptakiem i wyłączenie silnika. Nacisnąłem trzykrotnie czerwony guzik dzwonka alarmowego. Samolot rozpoczął podejście do awaryjnego lądowania, z budynku Lotniskowej Straży Pożarnej wypadły wozy bojowe, z warszawskich szpitali wyruszyły ambulanse…

Samolot wkrótce bezpiecznie wylądował. Ratownicy wrócili na miejsce.

Lądujący wówczas, podczas wypadku Lufthansy samolot z prochami Generała Sikorskiego, to był Tu-154, numer boczny 101, ten sam, który 10 kwietnia 2010 roku zabrał w swój ostatni rejs polską delegację wybierającą się do Katynia. Jego najważniejszy pasażer, podobnie jak i tamten wtedy, także spoczął na Wawelu. 

(fragment rozdziału „Los jest myśliwym” – z moich wspomnień, które w nieodległym, mam nadzieję czasie, ukażą się w książce zatytułowanej „KOCHANKOWIE MODLISZKI”).

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 37/2022

LATAJĄCE TALERZE CORAZ BLIŻEJ

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/latajace-talerze-coraz-blizej,p1428353832

Sławomir M. Kozak

2022-09-09

Zastanawiamy się coraz częściej, jak było możliwe oszukanie tylu ludzi rzekomą pandemią i wmówienie im, że unikną jej skutków przyjmując dobrowolnie eksperyment, którego skuteczności nie gwarantują nawet jego producenci. Staliśmy się bezkrytycznymi odbiorcami treści serwowanych nam przez media.

Dziwi, że w stanie wojennym ludzie potrafili ostentacyjnie wychodzić z domów w czasie, gdy telewizja nadawała znienawidzony  „Dziennik”, a dziś nie potrafią wytrzymać kilku godzin bez wpatrywania się w ekran, z którego co chwilę sączy się ogłupiająca, medialna papka. Pierwszą oznakę tego bezrefleksyjnego przyjmowania najbardziej fantastycznych bzdur przećwiczono na odbiorcach 11 września 2001 r., kiedy z wyjątkową bezczelnością zalewano świat kłamstwami na temat tzw. „zamachu na Amerykę”. Wystarczyło przygotować odpowiednia inscenizację, wrzucić do telewizji kilka głupawych filmików i niedługo potem młodych ludzi, którzy przyszli na świat w całkiem nieodległych jeszcze dniach stanu wojennego, wysłaliśmy do Iraku. Nikomu nie przeszkadzało, że  Jane Standley, reporterka stacji BBC, relacjonująca „na żywo” wypadki w Nowym Jorku, informowała o zawaleniu się budynku WTC7, który w tym czasie stał nienaruszony za jej plecami. Prowadzący rozmowę ze studia w Wielkiej Brytanii Phil Hayton, miał przed sobą nie lada wyzwanie. Pytał z kamienną twarzą dziennikarkę o szczegóły, obserwując z milionami telewidzów 47-piętrowy wieżowiec ciągle obecny w tle. Budynek runął wreszcie litościwie 26 minut później. Co takiego się wydarzyło, że mimo upływu ponad 20 lat nie chce się widzom sięgnąć po to nagranie, ciągle obecne w sieci, by się przekonać, jak napluto im wówczas w twarz? 

Wiadomo, że nikomu nie chce się zagłębiać w szczegóły techniczne, które mogą skutecznie odstraszać od wyrobienia sobie własnej opinii, ale przypominam o tamtych dniach uparcie, bo to wtedy zaczęło się masowe duraczenie, które trwa do dziś. Celowo używam rusycyzmu, bo ten proces ogłupiania ma jak najbardziej bolszewicką, by nie rzec dosadniej, proweniencję. Wspominałem w jednym z wcześniejszych felietonów o rozlicznych ćwiczeniach przeprowadzonych w roku 2001, które poprzedziły wydarzenia 11 września. Tym razem przypomnę o tym, które miało miejsce na prawie rok (!) przed „zamachami”. Już 24 października 2000 r., w siedzibie Departamentu Obrony odbyło się otóż pierwsze z dwóch ćwiczeń, określanych mianem MASCAL, od anielskiego zwrotu „mass casualties”, oznaczającego dużą liczbę poszkodowanych, symulujących uderzenie pasażerskiego samolotu w budynek Pentagonu.

W ćwiczeniach tych uczestniczył były pilot Marynarki Wojennej, pracujący nieco wcześniej, przed odejściem do American Airlines, właśnie w Pentagonie, Charles Frank „Chic” Burlingame! 11 września 2001 r., był kapitanem maszyny B 757, rejs AAL 77, w jej ostatnim locie. Miał 51 lat, był inżynierem lotniczym, a w przeszłości pilotem myśliwskim Marynarki Wojennej USA. Był człowiekiem niezwykle odważnym i stanowczym. Miał za sobą szkolenie antyterrorystyczne. Po ukończeniu Akademii Marynarki w najsłynniejszej jej szkole w Miramar, nazywanej Top Gun, pozostał w rezerwie. Podjął pracę w liniach lotniczych American Airlines. Tam poćwiczył uderzenie w budynek Pentagonu, a rok później znalazł się za sterami maszyny, która rzekomo naprawdę w niego wleciała.

Opowiadałem wiele razy o tym, że organizacji Pilots For 9/11 Truth udało się odczytać zapisy czarnej skrzynki tego samolotu, które wykazały, iż drzwi w kokpicie Boeinga były od początku do końca zamknięte, co obala mit o jego uprowadzeniu. Z całym tym oszustwem rozprawiłem się zresztą na blisko 300 stronach książki „Projekt Phoenix”, przytaczając także inne dowody na to, że była to  bajka dla naiwnych. Korzystając z okazji kolejnej rocznicy tych wydarzeń, obniżam jej cenę do końca września o połowę! Proponuję przekonanie się, w jaki Matrix świat wdepnął już ponad 20 lat temu. Opisałem tam szczegółowo lot Boeinga i napisałem wówczas, że „w chwili, w której znajdował się nad budynkiem, ściana Pentagonu, na prawo od samolotu, eksplodowała kulą ognia. W takim momencie, Burlingame mógł powozić nawet statkiem kosmicznym ‘Enterprise’, a i tak nikt nie zwróciłby na to uwagi.” Pięć lat po tej misji zginęła jego córka. Ale, nie będę zdradzał wszystkiego. 

Wydawać się może, że nic się nie zmieniło. Już wkrótce media zaczną nas przekonywać o spodziewanym ataku kosmitów, na niebie pojawią się zapewne różnokolorowe (tęczowe?) znaki, a wtedy wiadomości telewizyjne pobiją wszelkie, dotychczasowe rekordy oglądalności. Warto się tylko zastanowić, kto i dokąd wyśle, rodzące się dziś dzieci, za kolejne 20 lat?

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 36/2022

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

O WRZEŚNIU INACZEJ

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

2022-09-02 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/o-wrzesniu-inaczej,

Zasady, które legły u podstaw przyszłej hegemonii Stanów Zjednoczonych, były omawiane podczas Drugiej Konferencji w Quebec, ale o nich mówi się dziś z pewnym zażenowaniem. Dla osadzenia jej w kontekście historycznym przypomnę, że kiedy się rozpoczynała, we wrześniu 1944 roku, Powstanie Warszawskie broczyło ostatnią strugą krwi, a Zamek Królewski zamieniano metodycznie w stertę gruzu.

Henry Morgenthau junior był amerykańskim Sekretarzem Skarbu i swoje zasady przygotował dla powojennej Europy. Jego koncept szybko zyskał nazwę „planu Morgenthaua”. Ale, nie patrzmy bezkrytycznie na to, co przedstawia nam Wiki, czy jakakolwiek inna tuba propagandy anglosaskiej. Czytając w takich encyklopediach, na przykład o Operacji Flying Tigers, dowiemy się, że była to grupa ochotników, pilotów amerykańskich, „pomagających w walce Chin z agresją japońską”. Nie przeczytamy jednak o tym, że Henry Morgenthau zaaranżował wsparcie Chin dowodzonych ówcześnie przez Czang Kaj-Szeka, kwotą 100 milionów dolarów, właśnie na tę operację, zanim jeszcze wybuchła II Wojna Światowa.

Warto przy tej okazji wspomnieć, że to właśnie Henry Morgenthau był pierwszym przewodniczącym Konferencji w Bretton Woods i jako taki miał największy wpływ na powołanie Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz Międzynarodowego Banku Odbudowy i Rozwoju, czyli Banku Światowego.

James Forrestal, w wydanych w roku 1952 pamiętnikach, wspominał swoje spotkanie z 27 grudnia 1945 roku, pisząc „grałem dziś w golfa z Josephem Kennedym . . . Kennedy był zdania, że Hitler walczyłby z Rosją bez późniejszego konfliktu z Anglią, gdyby nie namawianie Roosevelta przez Bullitta (ambasadora we Francji) latem 1939 roku, że Niemcom trzeba stawić opór w sprawie Polski; ani Francuzi, ani Brytyjczycy nie uczyniliby z Polski sprawy wojennej, gdyby nie ciągłe jątrzenie z Waszyngtonu. Bullitt wciąż powtarzał Rooseveltowi, że Niemcy nie będą walczyć, Kennedy, że będą i że opanują Europę. Chamberlain, jego zdaniem, stwierdził, że Ameryka i światowi Żydzi zmusili Anglię do wojny”( “The Forrestal Diaries”, 1952, ss. 128-129). 

Forrestal, od 1940 roku będący asystentem Roosevelta, a także zastępcą sekretarza Marynarki Wojennej i sekretarzem Departamentu Obrony, miał dostęp do wielu tajemnic dotyczących czasów przedwojennych, ale też wojennych i powojennych. Ta wiedza skończyła się dla niego tragicznie, kiedy w roku 1949 „popełnił samobójstwo” wyskakując z okna szpitala, gdzie trafił w wyniku knowań potężniejszych od siebie osób.

Z jego wspomnień wiemy też, że „opinię Chamberlaina o znaczeniu nacisku żydowskiego na rzecz wojny w Stanach Zjednoczonych potwierdza raport hrabiego Potockiego, polskiego ambasadora w Waszyngtonie, który w 1939 roku ostrzegł swój rząd o kampanii organizowanej w odpowiedzi na ostatnie antysemickie ekscesy nazistów, kampanii, w której uczestniczyli różni żydowscy intelektualiści, tacy jak Bernard Baruch, Frankfurter – sędzia Sądu Najwyższego, Morgenthau – Sekretarz Skarbu, i inni, których łączyły z Rooseveltem więzy osobistej przyjaźni. Ta grupa mężczyzn, która zajmowała jedne z najwyższych stanowisk w rządzie amerykańskim, była bardzo blisko związana z międzynarodowym żydostwem.” Oczywiście, hrabiego Potockiego wkrótce odsunięto, gdy ujawniono jeden z jego raportów, w których opisywał Roosevelta, jako pozostającego „na usługach międzynarodówki żydowskiej”.

Leon de Poncis, francuski arystokrata, dziennikarz i eseista, pisał w swej książce “State Secrets: A Documentation of the Secret Revolutionary Mainspring Governing Anglo-American Politics”, że Brytyjczycy, jeszcze w roku 1939 zakładali, iż wojna potrwa stosunkowo niedługo. „Hitler miał taką samą nadzieję w 1939 roku. Stalin natomiast grał na długą wojnę na wyniszczenie, o której przywódcy demokracji i ich eksperci wojskowi wiedzieli, że jest nieunikniona. Potwierdzają to propozycje ambasadora Bullitta dla hrabiego Potockiego w listopadzie 1938 roku, które zostały zrelacjonowane rządowi polskiemu w następujący sposób: według informacji, które eksperci wojskowi dostarczyli Bullittowi w czasie kryzysu jesienią 1938 roku, wojna trwałaby co najmniej sześć lat i zakończyłaby się całkowitą katastrofą dla Europy. Nie było żadnych wątpliwości, że w końcu Rosja Radziecka skorzysta na tym wszystkim”.

William Bullitt był od roku 1933 do 1936, ambasadorem amerykańskim w Moskwie, a później, do 1940, w Paryżu. Miał doskonałe rozeznanie w ówczesnej sytuacji międzynarodowej i bezskutecznie starał się przekonywać Roosevelta do zablokowania ekspansji sowieckiej. Nie miał szans, bo jego szef, sam urzeczony Związkiem Sowieckim, otumaniony przez londyńskich Rothschildów, miał dodatkowo w swym najbliższym otoczeniu całą hordę sowieckich agentów. 

Wróćmy jednak na chwilę do Morgenthau i jego tez, których próżno szukać w encyklopediach. U ich podstaw leżało, jak największe wzmocnienie powojennego Związku Sowieckiego, przy całkowitym zrujnowaniu Niemiec i uczynieniu z tego państwa kraju rolniczego.

Pisze o tym w przywołanej wcześniej książce Leon de Poncis (str. 135).

1. Alianci mieli sporządzić pełną listę niemieckich zbrodniarzy wojennych, którzy powinni być aresztowani i rozstrzelani na miejscu bez procesu;

2. Kilka milionów Niemców, wybranych spośród członków partii nazistowskiej, oficerów Wehrmachtu i wszystkich tych, którzy bezpośrednio lub niebezpośrednio współpracowali z reżimem, miało zostać przekazanych Rosjanom do bezwarunkowego wykorzystania, jako siła robocza przy odbudowie zniszczonych terenów;

3. Wszyscy uchodźcy, którzy przed wojną i w jej trakcie uciekli z Rosji Sowieckiej, mieli zostać przekazani Rosjanom, którzy oczywiście albo ich rozstrzelają, albo deportują do obozów koncentracyjnych na Syberii.

Z tej samej koncepcji wywodzą się wcześniejsze, wyniszczające naloty alianckie na obiekty cywilne, począwszy od roku 1940, w tym takie miasta, jak Mannheim, Lubeka, Hamburg, Drezno.

Polecam przy tej okazji rozmowę na ten temat, jaką przeprowadziłem w studio PL1 z panem Lechem Jęczmykiem, tłumaczem książki „Rzeźnia numer 5”, w lutym 2022 roku.

Naukowiec i pisarz Charles Snow, w książce „Nauka i rząd” przedstawiając propozycje doradcy naukowego Churchilla, Fredericka Lindemann’a, pisze:

„Na początku 1942 roku … opracował on (Lindemann) dokument Gabinetu w sprawie strategicznego bombardowania Niemiec … opisywał w nim ilościowe skutki brytyjskiej ofensywy bombowej dla Niemiec, w ciągu następnych osiemnastu miesięcy. Dokument określał politykę strategiczną. Bombardowanie musi być skierowane przede wszystkim przeciwko niemieckim domom klasy robotniczej. Domy klasy średniej mają za dużo przestrzeni wokół siebie, więc można je zmarnować; o fabrykach i ‘celach wojskowych’ dawno już zapomniano, poza oficjalnymi biuletynami, ponieważ były zbyt trudne do znalezienia i trafienia.

Gazeta twierdziła, że – przy całkowitej koncentracji wysiłków na produkcji i użyciu samolotów bombowych – we wszystkich większych miastach Niemiec (to znaczy tych, które mają więcej, niż 50 000 mieszkańców) możliwe byłoby zniszczenie 50 procent wszystkich domów” (“Science and Government”, Sir Charles Snow, ss. 47-48).

Bernard Baruch, który miał o wiele większy wpływ na amerykańska politykę, niż Morgenthau, uważał, że założenia jego kolegi są „zbyt łagodne”. Leon de Poncis przywołuje w swej książce jeszcze jednego człowieka, którego poglądy były rozwinięciem planu Morgenthau, Theodora N. Kaufmana. W wydanej przez siebie w roku 1941, książce „Niemcy muszą zniknąć” proponował eliminację populacji niemieckiej, wynoszącej wówczas około 70 milionów, poprzez przymusową sterylizację osób pomiędzy okresem dojrzewania i 60 rokiem życia.

Tacy ludzie mieli wizję szerzenia na świecie komunizmu i umacniania roli Związku Sowieckiego, traktując przy tym Stany Zjednoczone, jako użyteczne narzędzie, które mogło im w tych planach pomóc. Dzisiejsze zachowanie przywódców Partii Demokratycznej USA jest kalką tamtych czasów i ówczesnego spiskowania wpływowych ludzi, za nic mających ludzkie życie, żyjących chorymi urojeniami starców, którzy nienawidzili słabszych od siebie.

(fragment książki „Requiem dla Amelii Earhart”)

O WRZEŚNIU INACZEJ

KLĘSKA URODZAJU

Sławomir M. Kozak, 2022-08-26 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/kleska-urodzaju,p1378232320

Międzynarodowi gangsterzy konsekwentnie dopinają swój plan walki z tzw. „teoriami spiskowymi”, tworząc w tej sprawie kolejne przepisy, zarówno w UE, jak i USA. Oczywiście, będą troskliwie realizowane i u nas. Póki co jednak, korzystając z chwilowej wolności w tej kwestii oraz zbliżającej się wielkimi krokami kolejnej rocznicy 9/11, przypomnijmy o tym, że najpowszechniej propagowaną teorią spiskową na ten temat, jest teoria rządu USA.

Niewiele osób wie, że wbrew temu, co media wmawiają całemu światu o rzekomym sprawstwie w zamachach na Amerykę organizacji Al-Kaida, nigdy nie przedstawiono zarzutów jej liderowi – Osamie Bin Laden. Nie przeprowadzono śledztwa w sprawie tych ataków, ograniczono się tylko do powołania kabaretowej „Komisji 9/11” oraz przyznano najbliższym ofiar odszkodowania. Nie wszystkim zresztą, a tylko tym, którzy zobowiązali się do zaprzestania dalszych dochodzeń i uznali sprawę za zamkniętą. O szczegółach piszę w swoich książkach, więc nie będę ich tu przywoływał.

Warto jednak nadmienić, że właśnie rodziny 76 ofiar, które nigdy nie pogodziły się z zamieceniem ich tragedii pod dywan, wystosowały ostatnio do prezydenta Bidena list, w którym żądają oddania narodowi afgańskiemu 7 mld dolarów, jakie rząd amerykański był łaskaw sobie przywłaszczyć po upadku Kabulu. Oficjalnie, USA „zamroziło” te aktywa, tłumacząc to tym, że posłużą do spłacenia zobowiązań wobec rodzin ofiar, ponieważ odpowiedzialnymi  za zamachy uznano Talibów. Jednak w liście czytamy, że te pieniądze, znajdujące się ówcześnie na kontach Banku Centralnego Afganistanu, nie należały nigdy do Talibów, tylko do Afgańczyków, a ich zablokowanie jest „z punktu widzenia prawa podejrzane, a do tego niemoralne”.

Biden podtrzymuje kłamliwą narrację swoich poprzedników, trzymając  rękę na własności państwa, które Amerykanie niszczyli przez dwie dekady, a porzucając w odwrocie pozostawili broń wartą miliardy, która nadal będzie siała śmierć i spustoszenie. 31 lipca 2022 r., w wyniku ataku bezzałogowego statku powietrznego armii USA, zabity został kolejny przywódca Al Kaidy – Ajman al-Zawahiri. Jak podaje polskojęzyczna wersja 

Wikipedii „do zabicia go zostały wykorzystane dwie rakiety typu Hellfire, prawdopodobnie w wariancie R9X, wyposażonym w specjalne ostrza zamiast ładunków wybuchowych. Członkowie rodziny, których odwiedzał terrorysta, nie ucierpieli w wyniku ataku”. Cynizm tego opisu jest porażający.

Z braku miejsca nie będę rozwijał wątku rządowej teorii spiskowej, rozprawiłem się z nią wielokrotnie, wspomnę tylko o ćwiczeniach, które odbywały się co tydzień, począwszy od 4 sierpnia 2001 r. pod dowództwem 

NORAD, o obiecującej nazwie „Fertile Rice”, co można tłumaczyć, jako „żyzny ryż”. Zakładano w nich, że bojówki Osamy Bin Ladena zaatakują w ciągu 24 do 36 godzin, cele w Waszyngtonie. W okólniku rozesłanym do zainteresowanych ośrodków podano, że zamachowcy „prawdopodobnie zdobyli przynajmniej jeden, a być może dwa bezzałogowe statki powietrzne”, sugerując, iż może chodzić o rosyjskie drony „Colibri”, zmodyfikowane do wystrzelenia ze statku, który wypłynął z jednego z portów arabskich. Podano także, że zamierzają uderzyć w „bardzo widoczny obiekt rządowy” w rejonie Waszyngtonu. Informowano, że drony są wyposażone w czujniki podczerwieni, sterowanie wizyjne oraz mogą wykonywać lot po opublikowanych punktach nawigacyjnych lub dowolną trasą wyznaczoną przez operatora. Dokładnie taki wariant uderzenia w Pentagon opisywałem w książce 

„Projekt Phoenix”. Ponadto, sugerowano, że drony przenoszą bomby paliwowe, które mogą zostać  zrzucone na cele. Tego typu ćwiczenia, notorycznie powtarzano, oswajając wszystkie służby wojskowe, policyjne, ratownicze i kontroli ruchu lotniczego, z tymi niezmiennymi elementami  gry, czyli kilkoma samolotami bezzałogowymi, Osamą Bin Ladenem, ładunkami  wybuchowymi, budynkami rządowymi – do znudzenia. Dziś już wiemy, że jeden z samolotów skierowano na Pentagon, ruch drugiego symulowano nad Białym Domem, trzeci kierujący się rzekomo na Kapitol, zestrzelono w Shanksville. Podobne ćwiczenia prowadzono w różnych centrach dowodzenia, na wiele miesięcy wcześniej, ale zawsze nazywano je z jakże szczególną nadzieją obfitych zbiorów – „Fertile Angel”, „Fertile Gain”, „Fertile Spade”. No i zbierali żniwo przez ponad 20 lat.

List, o którym wspomniałem, budzi jednak nadzieję, że coraz więcej ludzi rozumie, iż ciągle jeszcze obecne są w tym starym, nie zaoranym do końca świecie takie wartości, jak prawo, moralność, człowieczeństwo. A żniwiarze obcych pól zderzą się w końcu z problemem klęski urodzaju, którego żaden Dyzma im nie rozwiąże.

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 33/2022

ZŁOTA LILIA I CZARNY ORZEŁ


https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/zlota-lilia-i-czarny-orzel,p2032190737

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-08-19

7 lipca 1937 roku Cesarstwo Japonii rozpoczęło inwazję na Chiny. Japońscy żołnierze sprowokowali tzw. incydent na moście Marco Polo, co rozpoczęło drugą wojnę japońsko-chińską. Po bitwie Japończycy zajęli Szanghaj i Nankin. Przeprowadzili systematyczną i brutalną

masakrę w Nankinie. Podobno nawet dzieci, starcy i zakonnice ucierpieli z rąk Cesarskiej Armii Japońskiej. Całkowita liczba ofiar śmiertelnych, włączając w to szacunki dokonane przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy dla Dalekiego Wschodu i Trybunał do spraw Zbrodni Wojennych w Nankinie po bombardowaniach atomowych, wynosiła od 300 000 do 350 000. 

Do Nankinu trafił wówczas, z rozkazu cesarza Hirohito, jego młodszy brat, książę Chichibu, powołany na szefa tajnej jednostki, nazwanej Złota Lilia, której zadaniem było grabienie Chin z ich bogactw, nie tylko państwowych, ale też prywatnych. Wkrótce, książę wyruszył w głąb kontynentu. Skarby Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej były niewyobrażalne.

Gromadzone w zamkniętym dla reszty świata regionie przez 6000 lat skarby, Japonia postanowiła zawłaszczyć dla siebie. W ciągu następnych siedmiu lat Orient został ograbiony z metali szlachetnych, złotych artefaktów religijnych i niewiarygodnej ilości kamieni szlachetnych. Większość łupów wysyłano na Filipiny, gdzie zorganizowano punkt zbiorczy dla skarbu, z myślą o przerzucaniu go w kolejnych etapach do Tokio.

Nadszedł jednak rok 1941 i Japonia znalazła się w konflikcie zbrojnym z USA.  Podjęto decyzję o ukryciu tych dóbr i podobno jakaś ich część trafiła do podbitej Korei i Indonezji. Jednak większość pozostała na terenie Filipin, które do roku 1943 zostały odcięte od reszty świata przez amerykańskie okręty podwodne.

Japończycy, licząc na rychłe wynegocjowanie rozejmu, postanowili cały ten sezam skryć w grotach i jaskiniach Wysp Filipińskich. Do zadania tego wykorzystywano przymusową siłę roboczą, czyli jeńców wojennych. Kryjówki zaminowywano, budowano wymyślne pułapki, często ci, którzy skarby zakopywali, byli zasypywani wraz z nimi, w wyniku celowych zawałów powodowanych ładunkami wybuchowymi. Miejsca te starannie pieczętowano i maskowano. Japończycy wykonali ich precyzyjną inwentaryzację i oznaczyli położenie na tajnych mapach. Trzycyfrowe oznakowanie odnosiło się do wartości ukrytego łupu, liczonego w jenach. I tak, miejsce opisane liczbą „777” mieściło skarby o wartości 777 miliardów jenów. Taka kwota, w roku 1945, równała się 200 miliardom dolarów. Tak opisane kryjówki nie były rzadkością, zdarzały się także miejsca opisane „999”.

Między 3 lutego i 3 marca 1945 roku, Japończycy stoczyli zacięte walki z Amerykanami o stolicę kraju – Manilę. Przy tej okazji mordowano ludność stolicy. Kobiety gwałcono, okaleczano i mordowano. Na porządku dziennym były masowe gwałty na małoletnich dziewczynkach. Zginęło około 100 000 cywilów. Była to jedna z największych bitew miejskich w czasie II Wojny Światowej. Nie jestem pewien, czy gdyby na tych terenach nie znajdowały się te ogromne zasoby złota, diamentów i innych precjozów, ta masakra byłaby tak wielka i długotrwała.

Jak wszyscy doskonale wiemy, w roku 1945 Japonia skapitulowała, ale alianci rozpoczęli poszukiwania skarbów natychmiast po zdobyciu Manili, co znaczy, że wywiad amerykański musiał już wcześniej zdawać sobie sprawę z materialnej wartości, jaką przedstawiało to miejsce. Wydobycie wszystkiego zajęło kilka lat. Według ówczesnych oficjalnych danych, znane i spisane zapasy złota na świecie, wynosiły około 142 000 ton. Tymczasem, w jednej tylko kryjówce o symbolu „777” było go ponad 90 000 ton. Całkowitą ilość złota zakopanego na Filipinach ocenia się na około 1 milion ton.

Oczywiście, „odzyskiwanie” precjozów odbywało się w ramach operacji wojskowej i było ściśle tajne. Tajne pozostaje do dnia dzisiejszego, bo takie ilości tego kruszcu nie figurują w żadnych statystykach. Początkowo wydobycie prowadziło Biuro Służb Strategicznych (OSS), które w roku 1947 przerodziło się w twór, znany dziś pod nazwą Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA). I, jak to w takich przypadkach bywa, złoto zaczęło się „utleniać”.

Wydobyte skarby zdeponowano na ponad 170 kontach bankowych w 40 krajach świata. Wszystkie te państwa były sygnatariuszami tzw. porozumienia z Bretton Woods, z roku 1944. Łup nazwano Black Eagle Trust, z czasem określając go w skrócie „funduszem”. Jego dalsze losy są niezwykle interesujące i mogłyby stanowić kanwę dla sensacyjnego scenariusza filmowego, jednak nie sposób zawrzeć wszystkiego w kilku tysiącach znaków druku, wobec czego dopowiem jeszcze, że część skarbu udało się odzyskać prezydentowi Filipin.

Rządzący twardą ręką Ferdinand Marcos, pełnił swą funkcję od 1965 do 1986 roku, kiedy to o złocie przypomniały sobie amerykańskie jastrzębie,  szykujące się do dziejowych przemian, które miały nadejść wraz z nowym wiekiem. Poprosili Ferdinanda o odstąpienie im 63 000 ton kruszcu. Marcos nie wykazał zrozumienia dla tej inicjatywy, w związku z czym uruchomiono mu w kraju zarówno opozycję, jak i komunistyczną konkurencję i w wyniku niespodziewanych wyborów na scenę, przy współudziale rebeliantów wkroczyła w charakterze prezydenta pani 

Corazon Aquino. Opiniotwórczy magazyn 

Time, na który zawsze można liczyć przy tego typu zwrotach akcji, ogłosił ją natychmiast Człowiekiem Roku. Była to pierwsza kobieta prezydent tego kraju i już w roku kolejnym wprowadziła na Filipinach demokratyczną konstytucję. Zrządzeniem losu raczej, bo nie Opatrzności Bożej, na miejscu pojawił się kardynał 

Jaime Sin, który nie dopuścił, by Marcosa zabili żądni krwi komuniści i przekonał prezydenta Reagana do udzielenia byłemu prezydentowi azylu. Oczywiście, wraz z bagażami. O dalszych losach złota spod znaku czarnego orła można będzie przeczytać w mojej najnowszej książce zatytułowanej „Requiem dla Amelii Earhart”. Książka będzie dostępna w Polskiej Księgarni Narodowej pod koniec sierpnia.

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 32/2022

ZERA ABSOLUTNE

ZERA ABSOLUTNE

2022-08-12https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/zera-absolutne,p1380212275

Do napisania poniższych słów zmobilizował mnie występujący w ostatnich tygodniach, niespotykany dotąd, chaos na światowych lotniskach. Ogólnie, związany jest z zabójczymi dla lotnictwa decyzjami, które podejmowano sukcesywnie na przestrzeni ostatnich 2 lat, przy milczącym współudziale wszystkich chyba rządów. Te fatalne decyzje, to zarówno naciski wywierane na pracownikach w celu uczestnictwa w eksperymentach medycznych, jak i równoczesne zwolnienia, które objęły w Europie blisko 25% pracowników lotnisk. Jak podawała jeszcze w styczniu 2021 r. Europejska Federacja Pracowników Transportu, już wtedy prawie 60% pracowników obsługi naziemnej pozostawało bez zatrudnienia. Większość z nich już nigdy do swych zajęć nie powróci. Ruch lotniczy natomiast, zgodnie z tym, co pisałem na łamach Warszawskiej Gazety kilka miesięcy temu, zaczął po okresie wymuszonego przestoju przyrastać, ale nie ma go już kim „obrobić”. W wielu książkach pisałem o zagrażających nam „agendach” liderów resetowanego właśnie świata, ale oczywiście, niewiele osób pochylało się nad nimi. Rozumiem naturalny wstręt do lejącej się z nich nowo-mowy i ich objętości. Niemniej, szkoda, że zainteresowanie tymi opracowaniami jest niewielkie. O Agendzie 21 pisałem już w roku 2008, o Agendzie 2030, której realizacja właśnie nas osacza, w roku 2020. Może to najlepszy jednak moment, by pochylić się nad Agendą 2050, której nazwa nie powinna nas zmylić, jako że daty w tych dokumentach są granicznymi dla celów, które określają. Dzisiaj przedstawię więc to, co nas czeka już wkrótce, a właściwie, czego już zaczynamy doświadczać  na co dzień. Choćby właśnie, na europejskich lotniskach. Jest to jeden z dokumentów stworzonych w ramach koncepcji walki z klimatem, będącej głównym celem Agendy 2050. Opublikowano go po raz pierwszy 29 listopada 2019 roku, kiedy nie atakował nas żaden wirus, a za wschodnią granicą było w miarę spokojnie.

To opracowanie, które ma 58 zapisanych stron, kosztowało zapewne tyle, ile wynosi mój kilkuletni dochód. Z przyjemnością pochylę się nad nim za promil tej wartości. Ma trzy zalety: pokazuje totalne dyletanctwo autorów i całkowite nieprzygotowanie do działań, które już realizują, bez względu zresztą na rozwój sytuacji. Zaleta trzecia jest taka, że tym razem nie muszę zastanawiać się nad tytułem mojego felietonu.

Z powodów wyjaśnionych na wstępie, odnoszę się tylko i wyłącznie do poruszonych tu zagadnień dotyczących przyszłości lotnictwa, kreślonych starannie na najbliższych 28 lat. Aby zapoznać się w pełni z tym, co nam szykują globalni, młodzi liderzy, poklepywani zapewne czule przez swych promotorów, zachęcam do sięgnięcia do źródła, do którego link podaję poniżej. Jeśli przyjąć, że pochodzą oni wszyscy z tej samej stajni, a to już wiemy, poniższe zalecenia i uwagi, należy traktować, jako coś, co będą wdrażali wszędzie tam, gdzie ich umieszczono dla realizacji, tak zwanej Agendy 2050. Niech nas nie zwiedzie fakt, że Wielka Brytania taktownie (taktycznie) wyszła z Unii. Jaj cele strategiczne pozostają niezmienne.

Całość zatytułowana jest: 

ZERO ABSOLUTNE

Realizacja zobowiązań Wielkiej Brytanii w zakresie zmian klimatycznych poprzez stopniowe zmiany w dzisiejszych technologiach

Zaczynamy od strony numer 1.

„Dwa wielkie wyzwania, przed którymi staniemy w całkowicie elektrycznej przyszłości, to latanie i transport. Chociaż istnieje wiele nowych pomysłów dotyczących samolotów elektrycznych, nie będą one funkcjonować na skalę komercyjną w ciągu 30 lat, więc zerowa emisja oznacza, że przez pewien czas wszyscy przestaniemy używać samolotów. Żegluga stanowi większe wyzwanie: choć istnieje kilka okrętów wojskowych napędzanych reaktorami jądrowymi, nie mamy obecnie żadnych dużych elektrycznych statków handlowych, a przecież w przypadku importowanej żywności i towarów jesteśmy w dużym stopniu uzależnieni od żeglugi.”

Przechodzimy gładko do strony numer 2.

Kluczowe przesłanie dla sektorów przemysłowych

Zero bezwzględne stanowi siłę napędową dla ogromnego wzrostu w branżach związanych z elektryfikacją, od zaopatrzenia w materiały, poprzez wytwarzanie i przechowywanie, aż po końcowe wykorzystanie. Przemysł paliw kopalnych, cementowy, żeglugowy i lotniczy czeka gwałtowny spadek, podczas gdy budownictwo i wiele sektorów produkcyjnych może kontynuować działalność na dzisiejszą skalę, po dokonaniu odpowiednich przekształceń.”

Fracht międzynarodowy: Obecnie nie mamy żadnych nieemitujących zanieczyszczeń statków towarowych, dlatego istnieje pilna potrzeba zbadania sposobów elektryfikacji napędu statków oraz możliwości przeniesienia go na kolej elektryczną. Wymagałoby to ogromnej rozbudowy międzynarodowych zdolności przewozowych kolei.”

Lotnictwo: W czasie dostępnym na podjęcie działań nie ma opcji lotów bezemisyjnych, więc branża stoi w obliczu szybkiego skurczenia się. Rozwój lotów elektrycznych może mieć znaczenie po roku 2050. (…)

Podróże i turystyka: Bez latania nastąpi wzrost turystyki i rekreacji krajowej i kolejowo-drogowej.

I już jesteśmy na stronie 3.

„Kluczowe przesłanie dla jednostek

(…) pokonywanie mniejszych odległości pociągiem, albo w części (lub w pełni) elektrycznymi samochodami i zaprzestanie latania”. (…)

„Podróżowanie

Wpływ naszych podróży zależy od tego, jak daleko podróżujemy i jak to robimy. (…) wszyscy możemy zmniejszyć nasz całkowity roczny przebieg. 

1. Przestać używać samolotów

2. Korzystać z pociągu, a nie samochodu, kiedy to możliwe.

3. Wykorzystać wszystkie miejsca w samochodzie lub kupić mniejszy samochód.

4. Wybrać samochód elektryczny, jeśli to możliwe, co stanie się łatwiejsze wraz ze spadkiem cen i rozbudową infrastruktury ładowania.

5. Lobbować za większą ilością pociągów, brakiem nowych dróg, zamknięciem lotnisk i większą ilością odnawialnej energii elektrycznej.”

Strona 4.

„Dlaczego napisaliśmy ten raport teraz

Autorzy tego raportu są finansowani przez rząd brytyjski w celu wspierania przedsiębiorstw i rządów (krajowych i regionalnych) w opracowaniu przyszłej strategii przemysłowej, która będzie zgodna z ideą zerowej emisji. Aby to zrobić, musimy przewidzieć, w jaki sposób będziemy wytwarzać przyszłe towary i budynki, a także zastanowić się, jakiej wydajności od nich oczekujemy.

Cała obecna działalność lotnicza zostanie wycofana w ciągu 30 lat, co stwarza niezwykłe możliwości dla innych form komunikacji międzynarodowej (…) dla przemysłu turystycznego i rekreacyjnego w celu rozszerzenia oferty wakacyjnej o charakterze bardziej lokalnym oraz dla rozwoju nieemitującego zanieczyszczeń transportu średniego zasięgu, takiego jak pociągi i autobusy elektryczne.”

Na stronie 6 mamy kolorową tabelę, w której odnajdujemy interesujące nas zagadnienia. Jest ona podzielona na dwie części i tak, w latach 2020 – 2029 przewiduje:

„Latanie 

Wszelkie lotniska, oprócz Heathrow, Glasgow i Belfast zamknięte, a transfer między nimi kolejowy.

W latach 2030 – 2049 wszystkie pozostałe lotniska zamknięte.”

Skoro mówią, że dobrowolnie zamkną wszystkie swoje mniejsze lotniska, to nikt o zdrowych zmysłach nie podejrzewa chyba, że wyjątek będą stanowiły porty lotnicze w Zielonej Górze, Radomiu, czy Szczecinie. Mało tego, izraelski przewoźnik ElAl, w czerwcu ogłosił, że z braku pilotów, od października zrywa połączenia z Brukselą, Toronto i Warszawą! A, skoro do 2049 Brytyjczycy zamierzają również zamknąć największe lotniska w Irlandii Północnej, Szkocji i Anglii, czyli w narodowych częściach składowych całej Wielkiej Brytanii, ze stolicą włącznie, to niech ktokolwiek przytoczy powód, dla którego należałoby (można było) w tym czasie budować od podstaw mega-lotnisko w Polsce? Logicznie rzecz biorąc, istnieją tylko dwa. Albo, ma się wiedzę i przekonanie, że Agenda 2050 nie zostanie zrealizowana (a co to mogłoby oznaczać, to już nawet nie chcę myśleć), albo – po nas choćby Potop.

Na stronie 8 mamy już nagłówek:

„1. Zero emisji w 2050 z dzisiejszą technologią

Kluczowa wiadomość: poza lataniem i żeglugą, wszystkie nasze obecne zastosowania energii mogłyby zostać zelektryfikowane. Przy ogromnym zaangażowaniu Wielka Brytania mogłaby wytwarzać wystarczającą ilość bezemisyjnej energii elektrycznej, aby zaspokoić około 60% naszego obecnego zapotrzebowania na energię końcową, ale moglibyśmy lepiej ją wykorzystać poprzez stopniowe zmiany w technologiach, które przetwarzają energię na transport, ogrzewanie i produkty”.

Na stronie 14 kolejna rewelacja w punkcie

„1.3 Zero emisji w Wielkiej Brytanii w 2050

Kluczowa wiadomość: Oprócz zmniejszenia naszego zapotrzebowania na energię, osiągnięcie zerowych emisji przy użyciu dzisiejszych technologii wymaga wycofania się z latania, żeglugi, jagnięciny i wołowiny, stali wielkopiecowej i cementu.

Spośród nich żegluga ma obecnie kluczowe znaczenie dla naszego dobrobytu – importujemy 50% naszej żywności – a bez cementu nie wiemy, jak budować nowe budynki czy instalować odnawialne źródła energii. Potrzeba tego ograniczenia zostanie złagodzona w miarę wdrażania innowacji, ale wiele z naszych najbardziej cenionych działań może być kontynuowanych i rozszerzanych, a Zero Bezwzględne stwarza możliwości rozwoju w wielu dziedzinach.”

Nie wiedzą zatem, jak budować, ale już rujnują, ponieważ idea zerowej emisji stwarza im „możliwości rozwoju w wielu dziedzinach”. Opisując rysunek globalnej emisji, przedstawiony na tej stronie, którego Państwu oszczędzę,  geniusze piszą:

„Trzy górne ćwiartki tej liczby pokazują konsekwencje naszego zużycia energii w zakresie emisji. Dwie krytyczne formy urządzeń, których nie da się zelektryfikować za pomocą znanych technologii, to samoloty i statki. Mimo że Solar-Impulse 2, jednomiejscowy samolot elektryczny zasilany energią słoneczną, okrążył Ziemię w 2016 r., trudno jest zwiększyć skalę samolotów zasilanych energią słoneczną ze względu na powolne tempo poprawy wydajności ogniw słonecznych na jednostkę powierzchni pokazane na rys. (…). Tymczasem lot napędzany bateriami jest hamowany przez dużą masę baterii, biopaliwowe substytuty nafty napotykają na taką samą konkurencję o ziemię z żywnością, jak opisano w rozdziale 1.2, a nie ma innych gotowych i odpowiednich technologii magazynowania energii. W rezultacie, w ramach ograniczeń dla planów zerowej emisji, przy znanych nam technologiach,  wszystko, co lata musi być wycofane do 2050 roku, dopóki nie powstaną nowe formy magazynowania energii. Obecnie nie mamy też elektrycznych statków handlowych. Nie ma miejsca na umieszczenie na statku wystarczającej liczby ogniw słonecznych, aby wygenerować wystarczającą ilość energii do jego napędzania, a jak dotąd nie podjęto próby zbudowania kontenerowca zasilanego bateriami.”

Strona 18 wita nas następującym, odkrywczym stwierdzeniem:

„Wykorzystanie energii w transporcie

Rysunek (…) pokazuje, że prawie cały dzisiejszy transport polega na bezpośrednim spalaniu paliw kopalnych w pojeździe, a tylko 1% transportu jest zasilany energią elektryczną, w pociągach elektrycznych. Bez opcji technologicznych pozwalających na zastąpienie samolotów i statków ich elektrycznymi odpowiednikami, w drugiej kolumnie rysunku przyjęto, że te środki transportu zostały wycofane w ciągu trzydziestu lat, więc energia elektryczna dostępna dla transportu może być podzielona pomiędzy pojazdy kolejowe i drogowe. (…)

Rysunek pokazuje zarówno konsekwencje energetyczne, jak i emisyjne wynikające z pokonania jednego kilometra przez osobę korzystającą z różnych środków transportu: te dwie liczby są ze sobą ściśle skorelowane, z wyjątkiem lotu, gdzie emisje na dużej wysokości powodują dodatkowy efekt ocieplenia. Rysunek ten podkreśla, jak ważne jest zaprzestanie latania – jest to najbardziej emisyjna forma transportu, a samolotami podróżujemy na najdłuższe dystanse. Typowy samolot międzynarodowy porusza się z prędkością około 900km/h, więc lot w klasie ekonomicznej równa się 180kgCO2e na osobę na godzinę (podwójnie w klasie biznes, poczwórnie w klasie pierwszej, ze względu na zajmowaną powierzchnię). Latanie przez ~30 godzin rocznie jest więc równe rocznej emisji typowego mieszkańca Wielkiej Brytanii. 

Kluczowe strategie redukcji zużycia energii w transporcie zależą od formy podróży. Podróżowanie na krótkich dystansach wiąże się z częstym zatrzymywaniem się i ponownym rozpoczynaniem podróży, więc znaczna część energii zużywana jest na rozpędzenie pojazdu i jego zawartości. W związku z tym zmniejszenie masy pojazdu i mniejsza ilość podróży stają się kluczowymi strategiami zmniejszania zapotrzebowania na energię. (…) W przypadku podróży długodystansowych najwięcej energii zużywa się na pokonanie oporu powietrza, dlatego kluczem do zmniejszenia zapotrzebowania na energię jest ograniczenie prędkości maksymalnej (siły aerodynamiczne rosną z kwadratem prędkości) oraz oporu powietrza poprzez zastosowanie długich i cienkich pojazdów – pociągów. Transport kolejowy jest zatem najbardziej wydajnym środkiem transportu w przypadku podróży długodystansowych, a jeśli większa część podróży odbywa się pociągiem niż samochodem, można osiągnąć znaczne oszczędności energii bez utraty przebiegu. W pełni elektryczny pociąg może przewozić ludzi zużywając 40 razy mniej energii na jednego pasażera niż samochód osobowy. Inne środki transportu mogą również zmniejszyć zapotrzebowanie na energię w transporcie. Na przykład w Holandii około 20% wszystkich pokonywanych odległości odbywa się na rowerze, w porównaniu do zaledwie 1% w Wielkiej Brytanii.”

Stąd zapewne szczególny nacisk w projekcie rodzimego CPK położono, póki co, tylko na tak zwany komponent kolejowy i budowanie/modernizowanie sieci tego typu połączeń (słynne szprychy). A, skoro szprychy i koła, to szykujmy rowery. Jednak, słysząc o podejmowanych właśnie próbach połączenia spółki CPK z państwowym przedsiębiorstwem PPL, odpowiedzialnym za porty lotnicze w Polsce, obawiam się całkiem poważnie o to, że pozostanie nam niedługo tylko koło i szprychy, do tego bez piasty.

A to już: 

„Lot i transport

Samoloty elektryczne są w fazie rozwoju, ale jest to trudne: ograniczone tempo poprawy sprawności ogniw słonecznych pokazane na rys. (…) sugeruje, że energia słoneczna nigdy nie będzie wystarczająca dla wielopasażerskich lotów komercyjnych. W międzyczasie musimy jeszcze znaleźć wystarczający przełom w rozwoju baterii, aby przewidzieć wystarczającą ilość lekkich akumulatorów. Najbardziej obiecującą drogą wydaje się być syntetyczne paliwo lotnicze, które będzie miało znaczenie dopiero po znacznym zwiększeniu produkcji energii elektrycznej bez emisji.

Dekarbonizacja żeglugi jest trudna przy zastosowaniu obecnych technologii. Chociaż żeglugę na krótkich dystansach można zelektryfikować za pomocą silników zasilanych bateriami, to żegluga na długich dystansach wymaga procesu spalania. Napęd jądrowy statków stanowi realną alternatywę dla obecnej żeglugi długodystansowej i jest już stosowany, choć prawie wyłącznie w statkach wojskowych. Niektórzy operatorzy komercyjni badają obecnie możliwość dodania żagli do statków konwencjonalnych w celu zmniejszenia ich zapotrzebowania na olej napędowy.”

Proponowany przez planistów powrót do wykorzystania żagli, jako napędu w statkach, jest moim zdaniem wisienką na torcie, ale przed jej położeniem, nastąpiła zapewne wyrafinowana burza mózgów, w wyniku której, pod wisienką postawili kremowego kleksa, w którym czytamy, na stronie 40:

„Praca i lokalizacja

Istnieją dwie kluczowe implikacje dla naszego życia: po pierwsze, budynki staną się znacznie droższe, ponieważ ograniczenia dotyczące budownictwa generują znaczne niedobory; po drugie, transport stanie się znacznie droższy, ponieważ ograniczenia dotyczące podróży lotniczych wygenerują nadmierny popyt na inne formy transportu. Przez kosztowny rozumiemy bezpośrednie koszty dla jednostki lub firmy, ale także koszty pośrednie w postaci obniżonej jakości. Spodziewamy się, że te dwie istotne zmiany doprowadzą do presji na ilość przestrzeni, którą wykorzystuje jedna osoba, a także na miejsce zamieszkania i pracy. Wskazuje to na zwiększoną centralizację, z rozwojem miast.”

Czyli wszystko na nic, znowu kamieni kupa, bo te budynki droższe będą, wbrew oczekiwaniom młodych inżynierów (po szkołach zarządzania), a i transport stanie się droższy, zarówno dla jednostek, jak i dla firm, a mało tego, dojdą koszty w postaci obniżonej jakości! Ale, wszystko rozwiąże się znaną nam już przecież doskonale centralizacją i rozwojem miast. Problem w tym, że ogólny, obecny trend jest dokładnie przeciwny. Ale, kto by się przejmował przejściowymi trudnościami. Dobrze będzie. 

A, jeśli idzie o zero absolutne, to przypominam, że temperatura zera bezwzględnego jest tylko teoretyczną granicą, do jakiej można ochłodzić układ termodynamiczny. Zero symbolizuje także nicość i brak.

Łącząc tok myślenia historycznego z matematycznym, podpowiem, że podobnie, jak wszystkie wcześniejsze dyktatury, ta również kiedyś się skończy. To jest zdarzenie, które musi zajść, czyli tak zwane zdarzenie pewne. Formalnie, jest ono zdarzeniem przeciwnym do zdarzenia niemożliwego, czyli wybudowania czegoś z niczego, dla nikogo, przez dyletantów, czyli zera absolutne. Równolegle – bezwzględne.

(wytłuszczenia w cytowanych dokumentach, poczynione kursywą – moje – smk)

Sławomir M. Kozak, Gazeta Finansowa, 12-25 sierpnia 2022 r.

CENZURA WIECZNIE ŻYWA

Sławomir M. Kozak https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/cenzura-wiecznie-zywa,p897825321

2022-08-12

CENZURA WIECZNIE ŻYWA

Sierpień, to miesiąc, w którym toczymy gorące dyskusje na temat Powstania Warszawskiego. Na ogół, wcześniej, czy później, w tych rozmowach dochodzimy do kwestii zdrady, jakiej dopuścili się wobec Polski, nasi ówcześni alianci. Do konferencji teherańskiej przede wszystkim, jako tej, podczas której przesądzono losy Polski, już na przełomie listopada i  grudnia 1943 roku, na wiele miesięcy przed wybuchem Powstania. Późniejsze, jałtańska i poczdamska, przypieczętowały tylko ustalenia wcześniejsze. Jednak, mało kto sięga dalej wstecz, do tzw. Konferencji w Quebecu, na którą nie przybył Stalin, ale już był zaproszony przez jej inicjatorów. Konferencja była oczywiście ściśle tajna, nosiła kryptonim „Quadrant” i odbyła się w dniach 17-24 sierpnia 1943, czyli prawie na rok przed zrywem w Warszawie. Teoretycznie zorganizowali ją przywódcy Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Kanady, ale kanadyjski premier William Mackenzie King, był tylko gospodarzem, zapewniał miejsce i kwestie techniczne, a do rozmów nie został nawet włączony, bo przecież Kanada nie była nigdy równoprawnym partnerem dla Churchilla i Roosevelta. Już wówczas, powojenne losy świata kreśliła wielka trójka, pomimo formalnej nieobecności na tym sabacie przywódcy Związku Sowieckiego. To wtedy dopinano szczegóły dotyczące inwazji na Francję, czyli operacji Overlord, usunięcia Włoch z sojuszu państw Osi i zajęcia ich wraz z Korsyką, omawiano plany współpracy w budowie bomby atomowej, ale też kwestię posunięć wobec Japonii. O tym wszystkim możemy przeczytać w Wikipedii, choć pomiędzy angielską wersją hasła „Konferencja w Quebecu”, a polską, istnieje pewna różnica. W naszej wersji językowej pominięto jeden istotny fragment.

„Zdecydowano, że operacje na Bałkanach powinny być ograniczone do zaopatrywania partyzantów, natomiast operacje przeciwko Japonii zostaną zintensyfikowane w celu wyczerpania zasobów japońskich, przecięcia ich linii komunikacyjnych i zabezpieczenia baz wypadowych, z których można by zaatakować kontynent japoński. 

Oprócz dyskusji strategicznych, o których poinformowano Związek Sowiecki i Czang Kaj-Szeka w Chinach, konferencja wydała również wspólne oświadczenie w sprawie Palestyny, mające na celu uspokojenie napięć, gdyż okupacja brytyjska stawała się coraz trudniejsza do utrzymania. Konferencja potępiła również niemieckie okrucieństwa w Polsce”. (tłum. smk).

Dlaczego akurat jedyne zdanie, w którym podniesiono kwestię naszego kraju, zostało pominięte w polskiej wersji językowej, nie wiemy. Żadne logiczne wytłumaczenie, poza konsekwentnym wypychaniem ze świadomości Polaków, nazwanego po imieniu niemieckiego ludobójstwa na naszym narodzie, nie przychodzi do głowy. To pokazuje wiarygodność tego źródła (dez)informacji. Z tego powodu, w swoich felietonach i książkach, częściej sięgam do zasobów anglojęzycznych, bo choć one również skażone są cenzurą politycznej poprawności, to nadal na mniejszą skalę. Brytyjczycy nie obawiają się mimo wszystko pisać, że prowadzili okupację Palestyny, która stawała się „coraz trudniejsza”, choć oczywiście takie stwierdzenie pojawiło się tylko dlatego, by umacniać odbiorców w przekonaniu o nieuchronności, mającego  nastąpić 5 lat później, powstania państwa Izrael. Ale, dobra psu i mucha! Polskiemu czytelnikowi taka wiedza nie jest do niczego potrzebna, a wręcz mogłaby zaważyć na formowaniu niewygodnej opinii na temat naszego sojusznika. I to tego, który coraz poważniej myśli o wejściu w buty wuja Sama na podwórku europejskim.

Oczywiście, wycięty urywek wskazuje na jeszcze kilka innych, istotnych elementów. Przede wszystkim, na podjętą już wówczas decyzję o nieangażowaniu się poważnie w działania na Bałkanach, gwarantując Stalinowi swobodny marsz na zachód bez obaw o zajęcie Europy przez aliantów od jej miękkiego podbrzusza, czyli strony południowej. Pokazuje też kontynuację silnej współpracy z Chinami, które Amerykanie poważnie wspierali finansowo i militarnie jeszcze przed wybuchem wojny japońsko-chińskiej, co nadal pozostaje tematem tabu, bo podcina utrzymywaną od ponad 80 lat bajkę dla naiwnych o niespodziewanym, niesprowokowanym ataku na Pearl Harbor.

Tymczasem, już 23 czerwca 1941 r., Sekretarz Departamentu Zasobów Wewnętrznych USA, Harold L. Ickes pisał do Roosevelta, że „nigdy nie będzie tak dobrego momentu na zablokowanie transportów ropy do Japonii jak teraz. . . . Z embarga na ropę może powstać sytuacja, która sprawi, że nie tylko możliwe, ale i łatwe będzie skuteczne włączenie się do tej wojny. A gdybyśmy w ten sposób pośrednio zostali do niej wciągnięci, uniknęlibyśmy krytyki, że weszliśmy do niej, jako sojusznik komunistycznej Rosji.” (tłum. smk).

Ten współtwórca tzw. Nowego Ładu pisał tak nie bez przyczyny, albowiem zaledwie dzień wcześniej Niemcy z sojusznikami uruchomiły Operację Barbarossa, czyli atak na Związek Sowiecki. Ickes realizował tym samym sugestie  komandora Arthura McColluma z wywiadu Marynarki Wojennej, w którego planie prowokacji przeciwko Japonii, jeden z punktów zakładał „całkowite embargo na handel USA z Japonią, we współpracy z podobnym embargiem nałożonym przez Imperium Brytyjskie” i podkreślał, że „jeśli za pomocą tych środków można skłonić Japonię do popełnienia jawnego aktu wojny, tym lepiej”.[1] (tłum. smk).

Jak widzimy, z tak krótkiego fragmentu tekstu, którego zabrakło w polskojęzycznej wersji internetowej encyklopedii, bardzo wiele można wywnioskować. Między innymi o daleko posuniętej naiwności tych wszystkich, którzy wierzyli w gwarancje składane nam przez naszych sojuszników. Jeszcze na rok przed wybuchem Powstania. A, zainteresowanych niezwykle ciekawym  rozdziałem historii stosunków amerykańsko-brytyjsko-japońskich, zachęcam do sięgnięcia po moją najnowszą książkę, „Requiem dla Amelii Earhart”, która pojawi się w Polskiej Księgarni Narodowej w drugiej połowie sierpnia.

Sławomir M. Kozak, Warszawska Gazeta nr 31/2022


[1] „Day of Deceit: The Truth about FDR and Pearl Harbor”, Robert Stinnett, Touchstone, 2000.

JEDNOSTKA 731

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/jednostka-731,p469912724

Od dwóch lat zmagamy się z diabelskim wirusem, który rzucił się na ludzkość. Nie zamierzam debatować w tym miejscu nad tym, czy jego objawienie było zaaranżowane przez międzynarodową szajkę komiwojażerów handlujących eksperymentalnymi preparatami, strzykawkami, respiratorami, maseczkami, płynami do dezynfekcji itp. Nie będę też dywagował nad tym, czy wirus uwolnił się samoczynnie z jakiegokolwiek laboratorium, czy ktoś mu z niego utorował drogę na świat. Próbom odpowiedzi na tego typu pytania poświęciłem książkę 

„Covidowe Jeże”.

Dziś natomiast, chciałbym przypomnieć tylko, że biologiczne ataki na nieświadomych niczego ludzi, miały miejsce od stuleci, poczynając od zatruwania ospą strumieni jeszcze przed naszą erą, studni z wodą w czasach starożytnych, rozdawanie Indianom skażonych koców przez amerykańską armię w 1763 r., uwolnienie śmiertelnego sarinu w tokijskim metrze w roku 1995, czy wysyłanie listów z wąglikiem do republikańskich senatorów krótko przed wprowadzeniem ustawy Patriot Act w roku 2001.

To wszystko są fakty, które większość zna. Wiemy też z książek wydawanych na zachodzie przez rosyjskich dysydentów, którym udało się wydostać zza żelaznej kurtyny, o biologicznych laboratoriach ZSRR z czasów tak zwanej zimnej wojny, a ze współczesnych portali internetowych, o podobnych ośrodkach chińskich, a także rozsianych po całym świecie, amerykańskich. Z opracowań historycznych dowiadujemy się też wiele o zabójczym iperycie z czasów I Wojny Światowej, jak i o biologicznych doświadczeniach niemieckich „naukowców” przeprowadzanych na więźniach obozów koncentracyjnych w latach II Wojny Światowej.

Jednak, w ogóle lub w bardzo małym stopniu, mówi się o bestialskich eksperymentach, które na ludności kilkunastu krajów azjatyckich, prowadziła na przełomie lat 30 i 40 XX w., armia japońska. 

Jednostka 731, dorównująca wielkością niemieckiemu obozowi śmierci Auschwitz-Birkenau, mieściła się w Pingfang w Mandżurii. W kompleksie Pingfang mieściły się budynki administracyjne, laboratoria, koszary, budynek do przeprowadzania autopsji i więzienie. W trzech ogromnych piecach palono zwłoki pomordowanych ludzi. W mniejszym obozie  Mukden, w Mandżurii, trzymano amerykańskich, brytyjskich, australijskich i nowozelandzkich jeńców wojennych.  Tam również przeprowadzano ohydne eksperymenty na ludziach. Pod pozorem szczepionek mających chronić przed chorobami zakaźnymi, jeńcom wojennym podawano trucizny. Całością dowodził major 

Ishii Shiro, uznany mikrobiolog. Więźniów infekowano wąglikiem i nosacizną. Zarażone dżumą pchły zwabione z myszy były wykorzystywane do produkcji bakterii, które wstrzykiwano więźniom. W specjalnej komorze poddawano ich działaniu silnie trującego fosgenu, zabijano zastrzykami cyjanku potasu, rażono prądem.

Szczególną uwagę poświęcano odmrożeniom, które znacząco obniżały efektywność wojsk w czasie ostrych, mandżurskich zim, stąd więźniowie byli poddawani działaniu ujemnych temperatur, a potem próbowano różnych technik „odmrażania”. Więźniom wstrzykiwano powietrze, jak również koński mocz do nerek, do pożywienia dodawano bakterie cholery, heroinę, nasiona oleju rycynowego.

Jednostka 731 prowadziła również eksperymenty prowadzące do udarów i zawałów serca, a także dokonywała aborcji. Jeden z wydziałów jednostki był ukierunkowany na dyzenterię. W wyniku nieludzkich działań Jednostki 731 zmarło blisko 10 000 osób.

Doświadczenia zdobyte na jeńcach wykorzystywano podczas działań wojennych, między innymi przeciw armii Chin. Na bazie swych zbrodniczych badań, późniejszy generał Ishii opatentował ponad 200 wynalazków i opublikował wiele opracowań naukowych, co pozwoliło mu wieść dostatnie życie, aż do śmierci spowodowanej nowotworem, w roku 1959.

O jednostce 731 napisał wnikliwą książkę prof. Sheldon H. Harris, zatytułowaną 

„Factories of Death”. Została wydana przez Routledge w Londynie w roku 1995.

Wiele osób zaangażowanych w japońskie eksperymenty odniosło sukces po wojnie.  Wielu z nich znalazło zatrudnienie na uniwersyteckich etatach w dziedzinie medycyny. Jeden stanął na czele wiodącej japońskiej firmy farmaceutycznej. Inni działali na prestiżowych stanowiskach,  od prezesa Japońskiego Stowarzyszenia Medycznego, po wiceprezesa renomowanej korporacji Green Cross.  

W latach powojennych Amerykanie, będąc w posiadaniu relacji składanych przez jeńców, którzy zdołali przeżyć, starali się zrobić wszystko, żeby dokumentacji japońskiego zbrodniarza nie przejęli naukowcy sowieccy. Oba rządy porozumiały się szybko w tej kwestii. W 1948 roku wszystkim członkom jednostki Ishii’ego zaoferowano immunitet w zamian za dane i współpracę z rządem amerykańskim. Prokuratorom oskarżającym w Tokio w procesach o zbrodnie wojenne, nakazano by nie poruszali tego wątku. Alianckich jeńców wojennych zaprzysiężono, by zachowali tajemnicę.

Milczenie trwało przez blisko 40 lat, do roku 1986, kiedy sprawa po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w USA. Podkomisja Izby Reprezentantów dowiedziała się wtedy, że akta i dokumenty dostarczone rządowi amerykańskiemu przez Ishii’ego, zostały w latach 50. … zwrócone Japonii i rzekomo nie zrobiono żadnych kopii. Spośród ocalałych 200 jeńców, do przesłuchania, które trwało zaledwie pół dnia, dopuszczono jednego.

Dwa lata wcześniej na trop jednostki, zupełnym przypadkiem trafił młody człowiek. Dzielnica Kanda, na obrzeżach Tokio, jest pełna antykwariatów, odwiedzanych przez studentów uniwersyteckich. W 1984 roku student medycyny przeglądający pudło starych, porzuconych papierów, należących do byłego oficera japońskiej armii, odkrył istnienie Jednostki 731. Dokumenty ujawniały szczegółowe raporty medyczne na temat osób cierpiących na tężec, zakaźną i zazwyczaj śmiertelną chorobę. Co było bardzo dziwne, raporty te szczegółowo opisywały jej początek i cały przebieg, aż do śmierci chorego. W ten przypadkowy sposób świat dowiedział się o japońskich zbrodniach. Ishii, uznawany za „ojca japońskiego programu broni biologicznej” był jej wielkim zwolennikiem, twierdząc jeszcze u zarania swej drogi, że musi ona być wysoce skuteczna, bo inaczej „nie zostałaby zdelegalizowana przez Ligę Narodów”. Musiał był niezwykle przekonujący, skoro uzyskał poparcie i ogromne środki na swoje działania od ministra wojny. Po raz kolejny w historii, jeden zdegenerowany osobnik zamienił życie tysięcy ludzi w koszmar.

I nic niestety nie wskazuje na to, by ludzkość wyciągała z tego wnioski na przyszłość.

Felieton ukazał się w 29 numerze Warszawskiej Gazety

SMUGI NA NIEBIE – chemtrails – to dla dobra Ludzkości…

Sławomir M. Kozak https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/smugi-na-niebie,p193830844

SMUGI NA NIEBIE

Dopóki byłem czynnym kontrolerem ruchu lotniczego, nie pisałem o jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów, jakim jest kwestia tzw. contrails/chemtrails, czyli o tym, czym naprawdę są regularnie już pojawiające się smugi nad naszymi głowami. Nikt, co prawda, nigdy nie informował mnie formalnie o tym zjawisku, a co za tym idzie, nie wymagał ode mnie zachowywania w tej sprawie milczenia. Niemniej jednak, opisując to, co dzieje się na polskim niebie, czułbym się, jak lekarz w dobie pandemii, który rozpoczynając o niej dyskusję, musi opowiedzieć się po którejś ze stron. Dlatego starałem się dobrze korzystać z okazji, jaką była możliwość nie angażowania się w spór o to, czy smugi są zjawiskiem bardziej fizycznym, czy chemicznym. Pozbawiony tego wewnętrznego hamulca, obiecałem sobie, że w niedługim czasie pochylę się nad tym zagadnieniem, wydając książkę traktującą między innymi o zagadnieniach związanych z modyfikacją pogody na masową skalę.

Zanim jednak do tego dojdzie, przytoczę wpis, jaki pojawił się na początku czerwca br., na portalu Natural News.

„Podczas strategicznie zaplanowanego ‘stanu wyjątkowego’ Covid-19, Organizacja Narodów Zjednoczonych (ONZ) upoważniła rząd Hiszpanii do rozpylania z nieba śmiercionośnych smug chemicznych. 16 kwietnia 2020 r. rząd hiszpański po cichu przyznał, że upoważnił wojsko do rozpylenia biocydów na całą populację. (…) eksperyment medyczny został przeprowadzony pod przykrywką ‘stanu wyjątkowego w celu zarządzania sytuacją kryzysową w zakresie zdrowia spowodowaną przez Covid-19’. Ten desperacki, ale dobrze opracowany plan narusza wiele zapisów Kodeksu Norymberskiego – traktatu o prawach człowieka i etyce medycznej, który nie jest w żaden sposób egzekwowany. Bio-bójcza operacja chemtrail została przeprowadzona na mocy Dekretu Królewskiego 463/2020 z 14 marca, który umożliwił Ministrowi Zdrowia podjęcie ‘szeregu działań mających na celu ochronę dobrobytu, zdrowia i bezpieczeństwa obywateli oraz powstrzymanie postępu choroby i wzmocnienie systemu zdrowia publicznego’.

Dekret Królewski 463/2020 umożliwia Ministrowi Zdrowia ‘dyktowanie zarządzeń, uchwał, postanowień i instrukcji interpretacyjnych, które, w zakresie jego działania jako organu delegowanego, są niezbędne do zagwarantowania świadczenia wszelkich usług, zwykłych lub nadzwyczajnych, w celu ochrony osób, dóbr i miejsc, poprzez przyjęcie wszelkich środków przewidzianych w artykule jedenastym Ustawy Organicznej 4/1981, z 1 czerwca, o stanach alarmowych i wyjątkowych (…)’. Globaliści, tacy jak Bill Gates, próbują również wykorzystać państwa, jako poligony doświadczalne dla projektów chemtrail, które mają na celu zaciemnianie słońca. Te geoinżynieryjne projekty zostały zaproponowane, jako rozwiązania dla ‘zmian klimatycznych’. Projekt Billa Gates’a został uznany przez międzynarodowych naukowców za nieetyczny. Programy te mają negatywny wpływ na pogodę, rolnictwo, ekosystemy, jakość powietrza, zdrowie ludzi oraz bezpieczeństwo żywności i wody, a także naruszają prawa człowieka. Kto jest właścicielem nieba i kto poniesie odpowiedzialność za eksperymenty na ludziach bez ich zgody?”

W rozporządzeniu nr 4492, przytoczonym przez gazetę, czytamy m.in.:

Zarządzenie SND/351/2020 z dnia 16 kwietnia zezwalające jednostkom NBC (Nuklearne, Biologiczne i Chemiczne – przyp. smk) Sił Zbrojnych oraz Wojskowej Jednostce Ratowniczej na stosowanie biocydów dopuszczonych przez Ministerstwo Zdrowia w pracach dezynfekcyjnych w związku z kryzysem zdrowotnym wywołanym przez COVID-19.

Aby skutecznie wdrożyć te środki, właściwe organy delegowane mogą zażądać działania sił zbrojnych, zgodnie z postanowieniami artykułu 15.3 Ustawy organicznej 5/2005 z 17 listopada o obronie narodowej.

Do najskuteczniejszych technik dezynfekcji należy stosowanie środków powietrznych, ponieważ wykorzystują one techniki nebulizacji, termo-nebulizacji i mikro-nebulizacji, dzięki czemu szybko docierają do wszystkich powierzchni, unikając uzależnienia od aplikacji ręcznej, która jest wolniejsza i czasami nie dociera do wszystkich powierzchni, ponieważ istnieją przeszkody uniemożliwiające dotarcie do nich. Jednostki obrony Sił Zbrojnych NBC oraz Wojskowa Jednostka Ratownicza UME mają do dyspozycji personel, materiały, procedury i niezbędny sprzęt”. (tłum. smk).

Wspomniane w tekście biocydy, to związki syntetyczne lub pochodzenia naturalnego stosowane do zwalczania, jak podaje Wikipedia „szkodliwych organizmów w rolnictwie, leśnictwie i przechowalnictwie. Do biocydów należą również chemiczne substancje czynne przenikające ze ścieków przemysłowych do organizmów. Większość biocydów niszczy także pożyteczne organizmy oraz wywołuje niekorzystne zmiany w składzie mikroorganizmów”. Samo słowo „biocydy”, pochodzi od greckiego bios, oznaczającego „życie” i łacińskiego cida, od caedere, czyli „zabijać”.

Z kolei – nebulizacja jest rodzajem zabiegu medycznego, który polega na podawaniu pacjentowi płynnych leków w postaci aerozolu.

O całej sprawie pisał już w marcu tego roku portal Coldwellian Times, w artykule zatytułowanym „Hiszpańska Agencja Meteorologiczna przyznała, że Hiszpania jest spryskiwana dwutlenkiem ołowiu, jodkiem srebra i diatomitem”.

Diatomit, to skała osadowa składająca się ze skamieniałych szczątków szkieletowych, jednokomórkowych alg wodnych, zwanych okrzemkami. Ta unikalna forma krzemionki ma skomplikowaną strukturę plastra miodu, usianą tysiącami maleńkich otworów o średnicy od kilku mikronów do submikronów. Takiej struktury nie ma żadne inne źródło krzemionki, ani wydobywane, ani wytwarzane sztucznie. Po zmieleniu, w wyniku tej różnorodności kształtów powstaje proszek o bardzo niskiej gęstości, znany jako “ziemia okrzemkowa”, który ma doskonałe właściwości absorpcyjne, cenione w zastosowaniach rolniczych, plastycznych, kosmetycznych i farmaceutycznych.

Dwutlenek ołowiu jest z kolei silnym utleniaczem stosowanym w produkcji zapałek, materiałów pirotechnicznych, barwników i innych chemikaliów. Ma również kilka ważnych zastosowań elektrochemicznych.

Jodek srebra od dawna wykorzystywano do wywoływania deszczu i zmian klimatu, pomimo tego, że po rozpuszczeniu w wodzie jest toksyczny dla ludzi, zwierząt i roślin, a jego działanie nie wykazuje długoterminowego wpływu na klimat w rejonie użycia. Jednak, przynosi korzyści krótkoterminowe, na pustynnych obszarach państw arabskich, czy na przykład, dla powodów propagandowych, jak miało to miejsce w Pekinie, w roku 2021 podczas uroczystości stulecia Komunistycznej Partii Chin, kiedy nad placem Tiananmen musiało pojawić się słońce. Zresztą, Chiny, podobnie jak Stany Zjednoczone, rozszerzają swe możliwości w zakresie modyfikowania pogody, a do roku 2025 planują je stosować na terenach o powierzchni przewyższającej areał Indii.

Jak widzimy, obawy wielu osób, nazywanych przez „młodych, wykształconych, z wielkich miast” szurami lub oszołomami, nie były pozbawione podstaw.

13 marca 2020 r. „pandemia” objawiła się w Europie, a już nazajutrz hiszpański minister zdrowia, Salvador Illa zdołał zebrać dane, przeanalizować je i wydać zarządzenie o stosowaniu oprysków na szeroką skalę. Oczywiście, by chronić społeczeństwo, któremu miał służyć.

Nawiasem mówiąc, to wybitny ekspert, podobnie, jak jego koledzy „po fachu” w całej Europie. Ukończył filozofię oraz zdobył magisterium z ekonomii i zarządzania w szkole dla menedżerów IESE, o której Wiki pisze, że jest jedną z najlepszych szkół biznesu na świecie. Ma zresztą swój oddział w Warszawie. Ponoć i Niemcy przyznali się ostatnio do stosowania podobnych środków „walki z pandemią”. Coraz bliżej, a przecież i u nas nie brakuje wybitnych menedżerów i biznesmenów. Póki co, za bezpardonową walkę z Covid-19, aresztowano tylko ministra zdrowia dalekiej Kirgizji, ale bądźmy dobrej myśli.

Felieton ukazał się w 26 numerze Warszawskiej Gazety

“TOP GUN” PO LATACH

  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-06-17 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/top-gun-po-latach,p267409129

Kiedy 35 lat temu rozpoczynałem swoją życiową przygodę z lotnictwem, na ekrany światowych kin, wchodził film „Top Gun”, który stał się szybko prawdziwym hitem. W Polsce zrobił furorę, rozprowadzany w ogromnych ilościach na kasetach VHS, albowiem to właśnie schyłek lat 80. XX w. był czasem rozkwitu popularności magnetowidów.

W trakcie nauki w Ośrodku Szkolenia Kontroli Ruchu Lotniczego, oglądaliśmy go z kolegami z zapartym tchem, w oryginalnej wersji dźwiękowej, mając w założeniu osłuchiwać się z językiem angielskim i specyficznym żargonem. Film opowiadał o szkole lotniczej Miramar w Stanach Zjednoczonych, nazywanej 

Top Gun i przeżyciach uczących się w niej pilotów marynarki wojennej. Wartka akcja, wpadająca w ucho muzyka w modnym wówczas stylu teledyskowym i doskonałe zdjęcia, sprawiły, że film okrzyknięto mianem kultowego, i przez lata, żaden inny produkt Hollywood nie odebrał mu palmy pierwszeństwa w tym gatunku kinematografii. To właśnie ten film wyniósł na szczyty międzynarodowej sławy aktora Toma Cruise, grającego w nim pilota myśliwca F14 Tomcat. Nikt z nas nie widział w nim jeszcze gwiazdora, którym wtedy zaczynał się stawać. Przez wszystkie lata kariery pozostawał w kręgu zainteresowania mediów, które rozpisywały się nie tylko o jego dokonaniach zawodowych, ale też o życiu prywatnym.

Nie mieli z tym kłopotu, ponieważ Cruise dostarczał dziennikarzom tematów z dużą determinacją, stając się główną twarzą tzw. kościoła scjentologicznego, który reklamował zachęcając przede wszystkim świat aktorski do przekazywania scjentologom procentu od dochodów obiecując, że w zamian zdobędą moce, które wyniosą ich kariery w kosmos popularności. Niewątpliwie, aktor przyciąga do kin mnóstwo widzów, od kilku już dekad. Takie tytuły, jak „Ostatni samuraj”, „Wojna światów”, „Walkiria”, czy kolejne części „Mission Impossible”, ugruntowały jego silną pozycję na rynku. Jego sprawność fizyczna i niechęć do korzystania z pomocy kaskaderów, działają na ludzi, niczym magnes. Nieustannie na szczycie, wiecznie młody i bogaty, z pewnością przysporzył swym promotorom wielu wyznawców, choć jego aktywność na tym polu była tak natrętna, że z czasem zniechęcił do siebie sporą grupę koleżanek i kolegów po fachu. Być może była to zwykła zazdrość środowiska nie mogącego wybaczyć mu, bądź to majątku wycenianego na 600 mln dolarów, bądź to atrakcyjnych partnerek, którymi zwykł się otaczać, a przypomnijmy, iż do dziś zdążył się ożenić i rozwieść trzykrotnie. W Hollywood nikogo to nie razi, choć pojawiały się pogłoski, że to małżeństwa fikcyjne, będące przykrywką dla jego rzeczywistej orientacji seksualnej, o której całkiem głośno w kulisach. Otwarcie mówi się bowiem, że doborem jego małżonek zajmował się osobiście lider tego “kościoła”, który ponoć nie tylko zobowiązuje swych wyznawców do dożywotniej wierności i regularnego zasilania skarbca, ale posuwa się do aktów upokorzeń wobec nich, czy nawet zmuszania fanek do aborcji, a sam ruch znalazł się na celowniku FBI w związku z podejrzeniami o handel ludźmi.

Tom Cruise, w związku z próbami pozyskiwania dla sekty francuskich polityków, został podobno okrzyknięty „bojownikiem organizacji” przez władze Paryża, które ogłosiły, iż nie będzie przez nie mile widziany w tym mieście. Nawiasem mówiąc, Francja nie uznaje tego kościoła za religię, stąd Cruise fatalnie trafił zabiegając niegdyś o spotkanie z premierem Nicolasem Sarkozym w czasie, gdy wielu członków sekty, m.in. jej założyciel Ron Hubbard, zostało skazanych za oszustwa i nakłanianie do samobójstwa. Jeśli zlewaczała i sprotestantyzowana Francja posunęła się do takiego gestu, to sprawa musiała być poważna.

Niemniej jednak, poza tym wszystkim, chciałbym zwrócić uwagę na element w zasadzie niezauważany, a będący moim zdaniem rzeczywistym motorem napędowym sukcesu aktora, jakim była amerykańska armia. Pod koniec lat 80 ubiegłego wieku, kiedy żelazna kurtyna formalnie opadała z głuchym łoskotem, chętnych do wojskowego życia w Stanach nie było. Młodych ludzi należało w jakiś sposób zachęcić do poświęcenia dla ojczyzny, mimo braku oficjalnego wroga. „Top Gun” spełnił swoją misję wyśmienicie. Do armii ruszyły rzesze młodzieży chcącej utożsamiać się z przystojnym i odważnym Maverickiem. A do tego, pilotem! Punkty werbunkowe lokalizowano obok kin. Ilość zgłoszeń do US Navy, przy której pomocy film powstał, jak opisywał to producent John Davis, wzrosła o 500%.

Młodzież ta nie miała jeszcze pojęcia o tym, że trzy lata później rozpocznie się wojna w Zatoce Perskiej, a wkrótce kolejne. Od „Pustynnej Tarczy” począwszy, przez „Pustynną Burzę”, „Nagły Grom” i wszystkie pozostałe misje „pokojowe i stabilizacyjne”. Ale Pentagon wiedział przecież doskonale. Później było jeszcze gorzej, bo we wrześniu 2001 roku, amerykańscy myśliwcy nie mieli okazji popisać się umiejętnościami na własnym niebie i ten blamaż ciążył dowództwu niczym kamień u szyi, przez kolejne dwie dekady.

Tak zrujnowany wizerunek trudno odbudować. Niezbędne są wielomilionowe nakłady i skuteczna propaganda.

I tu znowu wątek osobisty. W roku 2020, kiedy z czynną pracą w lotnictwie się rozstawałem, widzowie wyczekiwali już  na tzw. sequel, czyli obraz zatytułowany „Top Gun: Maverick”, który miał się pojawić w kinach, w czerwcu. Wszystko zaprzepaściła tzw. pandemia i na kontynuację przeboju kasowego przyszło nam czekać dwa lata. Tę, drugą część, podobnie, jak pierwszą, miał reżyserować Tony Scott, noszący się rzekomo z tym zamiarem już 10 lat temu. Ponoć, na dzień przed spotkaniem w tej sprawie z Tomem Cruise, popełnił samobójstwo.

Z realizacją pomysłu czekano do roku 2018 i podjął się jej reżyser polskiego pochodzenia, Joseph Kosinski. Film wszedł na ekrany pod koniec maja 2022 roku i z ust tych, którzy zdążyli go obejrzeć, słychać mnóstwo pochwał. Ja też go z chęcią zobaczę i liczę na emocje nie mniejsze, niż ponad trzy dekady temu. Maverick powrócił, tym razem w roli instruktora. Na innym typie samolotu, po przejściach, ale ciągle ten sam. Jak to szybko minęło. „Top Gun”, w swych dwóch odsłonach, stał się klamrą czasową mojego związku z lotnictwem, jakże dla mnie pięknego i ważnego. Wiem jednak, że miał niebagatelny wpływ także na życie (i to dosłownie) tysięcy innych ludzi. Obawiam się więc, że jeśli moja ocena powodu popularności tego obrazu jest trafiona, to w ciągu najbliższych paru lat ponownie odciśnie on swe piętno, nie tylko na miłośnikach kina.

Felieton ukazał się w 24 numerze Warszawskiej Gazety

DIAMENTY NA PUSTYNI



https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/diamenty-na-pustyni,p1237020491

Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-06-10

Jeszcze w czerwcu ma zapaść wyrok w sprawie Ghislaine Maxwell, długoletniej wspólniczki Jeffreya Epsteina, oskarżonej o handel ludźmi i pomoc w wykorzystywaniu seksualnym nieletnich. O jej procesie i wyczynach jej wspólnika, piszę w ostatniej książce „TerraMar – utopia elit”.

Dziś jednak stawiam pytanie, co łączyło pedofila Jeffreya Epsteina, scjentologów, kwarki, nazistów, bombę atomową, a nawet Trockiego i Kościół Katolicki?

Spieszę wyjaśnić, że zadając je nie liczę na efektowny „lid” na pierwszej stronie tygodnika, chcę tylko zwrócić uwagę na pewną zbieżność. Wszystkie przywołane przeze mnie elementy łączy pewna okoliczność geograficzna. Zaczynając od końca, pomijając fakt, że opisywana tu para ma w swym życiorysie audiencję u papieża Jana Pawła II, jedna z posiadłości przez nią wykorzystywanych do przestępczych czynów, czyli ranczo Zorro w Nowym Meksyku, leży zaledwie 50 mil od Jemez Springs. To jeden, z dwóch ośrodków terapeutycznych w całych Stanach Zjednoczonych, do którego amerykańscy biskupi wysyłali księży oskarżonych o molestowanie seksualne dzieci, począwszy od lat 50 ubiegłego wieku. Przez to miejsce przeszło ponoć kilkuset księży pedofili. Zaledwie połowę tego dystansu, bo niespełna 25 mil, dzieli ranczo Espteina od najstarszej stolicy kolonialnej Ameryki Północnej, jaką jest Santa Fe. To tutaj, na jednej z ulic, funkcjonowała apteka Zook’s, będąca bazą rosyjskich szpiegów, w której, w roku 1940, agenci NKWD, w tym

Ramon Mercader, planowali szczegóły dotyczące zabójstwa Lwa Trockiego. W niej też omawiali detale dotyczące kradzieży tajemnic bomby atomowej z 

Narodowego Laboratorium Los Alamos, odległego od rancza Zorro również o 50 mil.

W r. 1945 na terenach White Sands, w linii prostej znajdującej się 111 mil od byłej już posiadłości Epsteina, zdetonowano pierwszą taką bombę, o kodowej nazwie „Trinity” („Trójca”), którą zbudowali naukowcy w ramach tzw. projektu Manhattan. To na terenach tamtejszych, bezkresnych rancz rozwijał się prężnie przez lata amerykański program kosmiczny, który nie dałby podwalin pod dzisiejsze 

Siły Kosmiczne Stanów Zjednoczonych, gdyby po II Wojnie Światowej, nie ściągnięto w to miejsce tysięcy niemieckich naukowców, najczęściej zresztą pospolitych zbrodniarzy.

To także w Santa Fe, znajduje się uczelnia, którą Epstein wspierał finansowo, łącznie na ponad ćwierć miliona dolarów. Instytut Santa Fe zajmuje się badaniem systemów złożonych, za największy swój sukces uznając osiągnięcia nad tzw. 

sztucznym życiem, a wśród jej pracowników, większość stanowią właśnie naukowcy wywodzący się z Laboratorium Los Alamos. Najważniejszym z nich był, zmarły w 2019 r., profesor 

Murray Gell-Mann, członek Amerykańskiej Akademii Nauk i noblista. Jego nazwisko stało się głośne na całym świecie, kiedy w latach 60 ubiegłego wieku wysunął  hipotezę istnienia

kwarków. Mniej było znane z obecności w prywatnym notesie Epsteina i bliskiej  zażyłości jego właściciela z miłośnikiem nauk wszelakich, który przeżył go o niespełna trzy miesiące.

Zapewne jednak, obaj zdążyli wziąć udział w pierwszym międzyplanetarnym festiwalu, który w czerwcu 2018 r. organizował Instytut Santa Fe, a wśród najważniejszych punktów programu znalazły się m.in. takie tematy, jak – „poszukiwanie życia we wszechświecie”, „systemy inteligentne”, „inżynieria społeczna i ekonomiczna”, „wizualizacja i projektowanie niemożliwego” oraz pytanie końcowe „czy to koniec świata?”.

Na afiszu zapraszającym na to wydarzenie, naukowcy bez skrępowania umieścili „latające talerze”, całkiem więc możliwe, że w ciągu najbliższych paru lat globaliści naprawdę zaczną ludzkości wmawiać, iż zaatakowali nas „obcy”. Zresztą, pierwsze symptomy już pojawiają się w niektórych felietonach, na platformach na razie internetowych, więc trochę się pewnie jeszcze wstydzą wyjść z tym do mediów głównego nurtu. Ale, wszystko przed nami, nie w  takie rzeczy ludzie uwierzą, skoro całkiem spora grupa wyznawców tzw. kościoła technologii duchowej, wyczekuje na powrót swego guru – Rona Hubbarda, założyciela zakonu scjentologicznego, którego duch po przyjęciu nowego ciała udać się ma do 

Bazy Trementina, czyli kompleksu bunkrów leżących 80 mil na północny zachód od rancza Zorro. To w nim ponoć, przechowywane są z niezwykłą dbałością, spisane z namaszczeniem myśli Hubbarda na temat Tytanów, wytrawione na stalowych płytach i leżące w tytanowych pojemnikach, wypełnionych gazem argonowym. A, żeby było mu łatwiej trafić, na meksykańskiej pustyni wyryto logotyp zakonu, dwa zazębiające się okręgi z diamentami wewnątrz, całkiem dobrze widoczne z odpowiedniej wysokości.

Nawiasem mówiąc, Epstein chyba docenił atrakcyjność tego typu znaków na ziemi, bo w r. 2004 uzyskał zezwolenie na budowę niewielkiego odcinka linii kolejowej i postawienie repliki zabytkowego wagonu, z którego można by było podziwiać panoramę El Creston, czyli blisko 5000 piktogramów, pozostawionych tam przez pierwotnych mieszkańców Kotliny Galisteo, ponad 600 lat temu. Nie zdążył. Nowy Meksyk był z pewnością niezwykle przyjazny Epsteinowi. To chyba jedyny stan, który nie zdążył zarejestrować go, zgodnie z pierwszym jeszcze wyrokiem sądu, jako przestępcy seksualnego. Nie jest to szczególnie zaskakujące, skoro gubernator Nowego Meksyku 

Bill Richardson, także przyjaźnił się w Epsteinem, który jego nazwisko z numerem telefonu, skwapliwie zanotował w swej słynnej  „czarnej książeczce”. Warto jeszcze wspomnieć o innej atrakcji regionu, położonej także 50 mil od posiadłości Epsteina, czyli 

Armand Hammer United World College of the American West. Jest to międzynarodowa szkoła z internatem, pobudowana przez sponsora i miłośnika Rosji Sowieckiej, a Lenina szczególnie, czyli 

Armanda Hammera oraz 

księcia Karola.

Brak miejsca nie pozwala rozwinąć tego wątku, ale może kiedyś to dla Państwa nadrobię. Gubernator Richardson, były pracownik administracji Clintona, któremu poświęciłem więcej uwagi w ostatniej książce, jako oskarżanemu przez jedną z ofiar Epsteina, pojawił się w tej szkole raz w życiu, gdy zabiegając o głosy w wyborach, spotkał się tam z królową Jordanii i księciem Grecji. Tak oto, toczy się życie w odległym stanie Nowy Meksyk, wiążąc ze sobą na pozór zupełnie odległe i niezależne byty.

Felieton ukazał się w 23 wydaniu Warszawskiej Gazety

WIODĄCA ROLA PARTII

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/wiodaca-rola-partii,p1328774393 2022- 06-03 Sławomir M. Kozak

Zadałem sobie właśnie pytanie, jak nam Polakom, minęło ostatnie dwudziestolecie? Rzeczą naturalną dla tropiciela dramatu 11 września 2001 r. w USA i wynikających z niego konsekwencji dla reszty świata, był powrót myślami do ówczesnej decyzji rządu polskiego nakazującej naszemu wojsku solidarne wsparcie sojuszników w walce z afgańskimi talibami. Dziś, mało kto już pamięta, że decyzję tę, na wniosek Rady Ministrów, podjął ówczesny prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski, co było ponurym chichotem historii, zważywszy na jego polityczny rodowód, zrośnięty z wcześniejszym o dwie dekady, okupantem Afganistanu. W jej efekcie, od 2002 do 2021 r., jak podaje Wikipedia, „polski kontyngent wojskowy przywracał bezpieczeństwo i odbudowywał Afganistan”. A ja się wówczas obawiałem, że to była zła decyzja. To nie ja miałem jednak rację, skoro wszystkie kolejne rządy, wszelkich partii, przez dwie dziesiątki lat nie poddały jej w wątpliwość. Ani SLD, PSL, UP, Samoobrona, LPR, PO, ani nawet Prawo i Sprawiedliwość, nie zanegowały naszego udziału w wojnie niesprawiedliwej, bo jedyną prawą i sprawiedliwą, jak sądziłem, może być tylko wojna obronna. Małej byłem wiary w wiodącą rolę partii.

WIODĄCA ROLA PARTII

Wpadły mi oto w ręce zapiski, które czyniłem na gorąco, po konferencji z marca 2007 r., pt. „Bezpieczna i szczęśliwa rodzina”. To z kolei, zaledwie 15 lat temu.

„W ubiegłym tygodniu, miała w Polsce miejsce konferencja ogólnopolska, dotycząca rozwoju rodziny. W otwarciu udział brał Premier i Marszałek Sejmu. Premier otwierał konferencję mając za plecami tablicę z logo Prawa i Sprawiedliwości, przy którym widniał napis ‘Dotrzymujemy słowa’. Pod tym napisem pysznił się znaczek z napisem ‘Bezpieczna i szczęśliwa rodzina’.  Premier powiedział, że w naszym kraju, a przede wszystkim w Europie, trwa spór. Spór o rodzinę. Powiedział również, że chcemy podtrzymać rodzinę w jej tradycyjnych funkcjach. Bardzo mnie to ucieszyło, bo pomyślałem, że wreszcie zacznie się coś dziać w tej materii. Bo skoro Premier osobiście wypowiedział te słowa, to znaczy, że odwrotu nie ma.

W chwilę później jednak moja nadzieja wystawiona została na ciężką próbę, bo usłyszałem, że jest to kwestia rozwoju typu kultury, w którym żyjemy, a to mi zabrzmiało, jak wstęp do uchylenia małej furtki, po której przekroczeniu można będzie odrobinę zboczyć z głównej ścieżki. Bo przecież byłem przekonany, że określenie typu kultury, w którym żyjemy, mamy już od dawna za sobą. I są w nim zawarte zdecydowanie, i w sposób dogmatyczny, elementy jego rozwoju. Między innymi, właśnie poprzez wspieranie i rozwój rodziny. Starałem się zagłuszyć wątpliwości, bo pomyślałem, że Premier ma przecież prawo tłumaczyć wszystkim ‘ab ovo’ i wkrótce będzie już tylko lepiej.

Jednak po kilku zaledwie sekundach miałem się przekonać, że coś z tą furtką jest na rzeczy, dowiedziałem się bowiem, iż jest to kwestia trudna – państwo, władza ma na to wpływ dalece ograniczony.  Moja nadzieja i wiara w dobre chęci rządu legły z trzaskiem u mych stóp! Bo skoro władza ma na to wpływ ograniczony, to kto wesprze rodziny polskie? Może znowu wybór padnie na Kościół, ale przecież Kościół Polski miał, o czym zapewniano mnie i moich Rodaków, powołując się na autorytet Papieża Polaka, ewangelizować Europę po naszym do niej triumfalnym ‘wejściu’. Na razie w walce o dusze ‘Europejczyków’ prowadzi Francja, która już zasługuje na miano islamskiej awangardy w Europie. Jak więc nasz Kościół podoła? 

Ale – myślę sobie – może jeszcze nie wszystko stracone? Może Premier ma jakąś wskazówkę? I doczekałem się. Z ust szefa rządu usłyszałem deklarację, może nie tej wagi, co podpisywana właśnie w Berlinie, ale jednak deklarację. Premier powiedział: Chcemy aby polskie państwo, które dotąd tego nie czyniło, zaczęło prowadzić politykę prorodzinną, zaczęło czynnie podtrzymywać polską rodzinę, we wszystkich jej pozytywnych funkcjach, także tej (…) dotyczącej przekazywania życia i wychowania dzieci. Człowiek, okazuje się, uczy się do późnej starości. Byłem święcie dotąd przekonany, że przekazywanie życia i wychowanie dzieci są funkcjami dla rodziny podstawowymi. Okazuje się, że są zaledwie pozytywnymi. Nie dowiedziałem się, jakie są negatywne funkcje rodziny, bo w tej kwestii nie padło już ani jedno słowo. A szkoda …

Że jakieś jednak są, to pewne, bo wkrótce smutek zadźwięczał w kolejnym zdaniu, a furteczka rozwarła się z hukiem na oścież, gdyż: podjęliśmy w tej sprawie wstępne decyzje, niełatwe, bo polityka prorodzinna musi być wpisana w realia, w realia życia państwa, także w realia ekonomiczne. Wkrótce Premier zakończył wystąpienie i oddalił się z konferencji dla innych, ważnych spraw. Myślę, że udał się pożegnać polski kontyngent odlatujący właśnie do Afganistanu lecz mogę się mylić, bo tamtej transmisji już nie miałem okazji obejrzeć. Wszystkie media podały, że w owej grupie są również żołnierze mający za sobą doświadczenie w innych misjach. To dobrze, to znaczy, że jakaś ich część wróci, jeśli oczywiście, obok wyszkolenia będzie im towarzyszyło szczęście. Czy będzie im towarzyszył Bóg? Tego nie wiem, dlatego piszę tylko o szczęściu. Bo jeśli kilku z nich zabraknie tego szczęścia, to parę rodzin trudno będzie podtrzymać (…) w jej tradycyjnych funkcjach. Bo dotrzymujemy słowa. Tylko komu? Szkoda, że polityka prorodzinna wpisana być musi w takie realia ekonomiczne, które każą żołnierzom Wojska Polskiego zabijać za pieniądze w obcym kraju. Lub, dać się dla nich zabić”.

Dziś, po zakończeniu misji afgańskiej, wiemy, że nie wróciło z niej do kraju 43 naszych żołnierzy, a 200 odniosło rany. Przypomnę też urywki polskiego tekstu, przygotowanego na uroczystość wspomnianej tu deklaracji berlińskiej (aktu unijnego z okazji 50. rocznicy podpisania traktatów rzymskich, ustanawiających Wspólnotę Europejską), którą zresztą skrytykował wówczas papież Benedykt XVI, za brak w niej odwołania do chrześcijaństwa.

My, obywatele Unii Europejskiej, jesteśmy zjednoczeni – ku naszej radości (w oryginalnym, niemieckim języku dokumentu, słowo „radość” określono mianem „szczęścia” – przyp. smk). (…) W Unii Europejskiej urzeczywistniamy nasze wspólne ideały: centralnym punktem odniesienia dla naszych wartości jest człowiek. Jego godność jest nienaruszalna. Jego prawa są niezbywalne. (…) Pragniemy pokoju i wolności,  demokracji i praworządności, wzajemnego szacunku i wzajemnej odpowiedzialności, dobrobytu i bezpieczeństwa, tolerancji i zaangażowania, sprawiedliwości i solidarności. (…) Opowiadamy się za pokojowym rozwiązywaniem konfliktów na świecie, aby ludzie nie byli ofiarami wojen, terroryzmu i przemocy. Unia Europejska chce wspierać w świecie wolność i rozwój. Chcemy przeciwstawiać się biedzie, głodowi i chorobom. W działaniach tych pragniemy nadal odgrywać wiodącą rolę”.

Chyba nadal pozostałem człowiekiem małej wiary. Wątpię bowiem, czy udało się nam zrealizować cokolwiek z tego, co deklarowaliśmy. Może tyle tylko, że przez wszystkie lata, w kontekście innej z prezydenckich decyzji sprzed dwóch dekad, pozostajemy wierni pragnieniu „odgrywania wiodącej roli”.

Felieton ukazał się w 22 wydaniu Warszawskiej Gazety

NADCHODZI KOLEJNA EPIDEMIA STRACHU. Oczywiście – dawno zaplanowana.

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/nadchodzi-kolejna-epidemia-strachu,p1456957750

2022-05-27  Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

Wdrażanie Agendy 2030 realizowane jest konsekwentnie i nie powstrzymują jej nawet działania wojenne za naszą wschodnią granicą. Oto, zgodnie z przewidywaniami Gates’a sprzed kilku miesięcy, spadła właśnie na ludzkość kolejna choroba, tym razem – małpia ospa. Przewidywałem to, nieskromnie przypomnę, na łamach 

Warszawskiej Gazety, gdy relacjonowałem ucieczkę małpy laboratoryjnej, przewożonej samochodem po amerykańskiej autostradzie, kiedy doszło tam do wypadku drogowego.

Amerykanie, jak zwykle, trzymali rękę na pulsie i już zdążyli zamówić 13 milionów dawek szczepionki, którą opatentowała duńska firma Bavarian Nordic. Jej notowania na giełdzie skoczyły z dnia na dzień o 68%. Nic dziwnego, skoro rząd amerykański zainwestował prawie 300 milionów dolarów.

Mam nadzieję, że nie zdążyliśmy jeszcze zapomnieć podobnego zjawiska, które było udziałem jednej z firm produkujących tzw. szczepionkę na Covid-19. Mechanizm był identyczny. Za chwilę usłyszymy zapewne o blisko stuprocentowej skuteczności także tego leku.

Nie chcę zanudzać Czytelników najnowszą odsłoną pandemiczną, zapewne do jesieni, kiedy znowu wszystkie siły zostaną skierowane na walkę z tą przypadłością, zdążą ją opisać wszelkie możliwe gazety, a telewizje będą nas epatowały jakąś komputerowo generowaną grafiką wirusa.

Dlatego, chcę tylko zwrócić Państwa uwagę na to, co działo się przed poprzednią plandemią, czyli obecnie już głośne ćwiczenia „Event 201”, z października 2019 r., blisko pół roku przed „uwolnieniem” wirusa. Tym razem sprawdzona kalka jest powielana, po co wymyślać coś, co zostało, dosłownie, przećwiczone.

Małpia ospa pojawiła się w Wielkiej Brytanii, później na Wyspach Kanaryjskich, w Izraelu, Szwajcarii, Belgii, USA, Kanadzie, Australii i jej przypadki odnotowywane są w kolejnych państwach, prawie każdego dnia.

Zanim zatem zaleją nas setki tytułów na ten temat, spójrzmy na ćwiczenia, które przeprowadzono w środku ciemnej nocy covidowej, w marcu 2021 r.. Już wtedy przygotowywano się na nowego wroga. W ćwiczeniach wzięło udział 19 przedstawicieli z całego świata. Wymyślono wówczas, że nowy wirus wydostanie się na światło dzienne w fikcyjnym państwie Brinia i rozprzestrzeni się po globie w ciągu 18 miesięcy, zarażając 3 miliardy osób i powodując śmierć 270 milionów.

Dokument z przebiegu tych przeprowadzonych z dużym rozmachem ćwiczeń jest dostępny w sieci, oczywiście udział w tym brali ci sami, dzielni „eksperci”, którzy przygotowywali się na pierwszą „pandemię”, o których pisałem w książce „Covidowe Jeże”. Są oni już na tyle bezczelni, że nawet nie próbowali zmienić nazwy wirusa, już wówczas „walczyli” wirtualnie z małpią ospą. Przewidzieli, że pojawi się ona 15 maja tego roku! I tak się też stało. Ocenili też, że będziemy się z nią zmagać do grudnia 2023 r. Gorąco polecam lekturę tego dokumentu.

TerraMar – Utopia „Elit”: To Jeffrey Epstein, Robert Maxwell, jego córka Ghislaine, Lex Wexner, Harvey Weinstein, czy Hunter Biden.

Sławomir M. Kozak https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/terramar-utopia-elit,p2108461621

Szanowni Czytelnicy,

chciałbym poinformować o wydaniu mojej najnowszej książki, zatytułowanej „TerraMar Utopia Elit”. Na stronie wydawnictwa znajdziecie Państwo, oprócz krótkiego opisu, kilka cytatów, które – mam nadzieję – zachęcą do jej kupienia:

Książka obrazuje stan dzisiejszej, światowej „elity”, jej moralny upadek, często wręcz perwersje, ale też zainteresowania i biznesowe pomysły, które ukazują, że ludzie spoza jej kręgu są traktowani przedmiotowo, tylko w kontekście potencjalnych zysków i zaspokajania codziennych potrzeb. Oczywiście, nie sposób opisać nawet części z nich, dlatego koncentruję się na tych, których nazwiska są znane i w sposób bezpośredni kojarzone z innymi „wielkimi tego świata”.

To Jeffrey Epstein, Robert Maxwell, jego córka Ghislaine, Lex Wexner, Harvey Weinstein, czy Hunter Biden.

Ujawniam też plany tak zwanych globalistów, o których w mediach nie ma wzmianki, a które od co najmniej dekady, są już z ogromnym zaangażowaniem, realizowane. Nie wróżą nam przyszłości nie tylko dostatniej, czy spokojnej, ale nawet zwyczajnie znośnej. Mimo wszystko, mam nadzieję, że pozostaną tylko utopią.

—————————

O książce opowiadałem podczas wieczoru autorskiego, który odbył się w ramach spotkań WAKAT dla CEPolska, prowadzonych przez red. Rafała Mossakowskiego.

Książka dostępna jest również, tylko w Oficynie Aurora, w formie ebook.

pozdrawiam

Sławomir M. Kozak


Fragment rozdziału PROCES:

“Tylko cztery spośród setek, o ile nie tysięcy ofiar, zostały wezwane przez prokuraturę do złożenia zeznań. Wszystkie te osoby próbowano zdyskredytować. Wielu materiałów nie udostępniono opinii publicznej. Przedstawiono 19 fotografii Ghislaine i Epsteina, spośród zarekwirowanych 37 000!

W trakcie procesu okazało się, że nagrania ukrytych kamer z posiadłości Epsteina … zaginęły!”

TRUSKAWKOWE POLA czy Truskawkowe Wieżowce.

TRUSKAWKOWE POLA

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/truskawkowe-pola,p769185357

Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-05-13

10 firm zarządza tym, co jemy i pijemy.

To Nestle, PepsiCo, Coca-Cola, Unilever, Danone, General Mills, Kellogg’s, Mars, Associated British Foods i Mondelez.

Grafikę, która obrazuje ich oddziaływanie na wszystkie inne marki żywnościowe przedstawiła na swojej stronie firma Oxfam, która mówi o sobie, że „jest globalną organizacją, która walczy z nierównościami, aby położyć kres ubóstwu i niesprawiedliwości. Oferujemy ratujące życie wsparcie w czasach kryzysu i działamy na rzecz sprawiedliwości ekonomicznej, równości płci i działań na rzecz klimatu. Domagamy się równych praw i równego traktowania, aby każdy mógł się rozwijać, a nie tylko przetrwać. Nierówność jest najbardziej palącym problemem naszych czasów. Od 80 lat ludzie tacy jak Ty napędzają naszą misję, by położyć kres ubóstwu i niesprawiedliwości. Od wyżyn Ameryki Środkowej i pól kukurydzy w Ugandzie po wybrzeża południowego wybrzeża Zatoki Perskiej w Stanach Zjednoczonych, Oxfam i nasi sympatycy walczą o zagwarantowanie godnego życia każdej osobie w kryzysie oraz o to, by miliarderzy, korporacje, rządy i międzynarodowe instytucje finansowe zaczęły działać lepiej.”

Wszystko to brzmi górnolotnie, a skierowane jest raczej do osób, które nie będą zgłębiać tematu, przyjmując powyższe oświadczenie za dobrą monetę. Oxfam funkcjonuje już w 90 krajach świata i walczy w nich ze wszystkimi nieszczęściami, jakie dotykają naszego współczesnego życia.

U nas, na razie, jeszcze nie walczy, ale pewnie wkrótce się pojawi, bo zgodnie ze szwabskimi scenariuszami, po pandemii i wojnie, ma przyjść głód.

Nieomylny Henry Kissinger powiedział kiedyś, że „kto kontroluje żywność, kontroluje ludzi, kto kontroluje energię, może kontrolować całe kontynenty, a kto kontroluje pieniądz, jest w stanie kontrolować cały świat”. Pieniądzem już zawładnęli, co widać po tym choćby, że bezkarnie drukują go we wszystkich państwach, w ogóle nie zwracając uwagi na skutki tej nieracjonalnej działalności. Rzucili go dotąd „na odcinek” walki z pandemią i wdrażanie zielonego ładu, który ma zastąpić dotychczasowe nośniki energii nieodnawialnej na te, które „elita” już zdołała zagospodarować, rajfurząc nam fotowoltaikę, elektrownie wiatrowe, reaktory atomowe i biopaliwa.

Już w tej chwili, rolnicy nie obsiewają pól, bo nie stać ich na ropę naftową do rolniczych maszyn, ani tym bardziej na nawozy sztuczne, których cena wzrosła sześciokrotnie. Transport kolejowy, związany z rolnictwem w Ameryce, już zmalał o 20%. Skutkuje to degradacją tej gałęzi przemysłu, zwłaszcza w zakresie żywności. Warto tu wspomnieć o tym, że głównymi udziałowcami przodującej w tym rodzaju transportu Union Pacific, są naturalnie Vanguard, BlackRock i State Street, czyli nasi dobrzy znajomi, którzy wymyślili Schwaba, Gatesa i Fauciego, a obecnie wykupują świat.

W USA priorytetem wysiewów objęte są pola kukurydzy, służącej tylko do produkcji paliw, pozostałe areały leżą już odłogiem. Oczywiście, poza tymi tysiącami hektarów, które zakupili niedawno miliarderzy pokroju Billa Gatesa.

W ostatnim czasie, tylko w tym roku, niesamowitym zbiegiem okoliczności, 16 zakładów przetwórstwa spożywczego i nawozów sztucznych, spłonęło, doszło na ich terenach do eksplozji, a na jeden spadł nawet samolot. To oczywiście nie koniec tych przypadłości, ponieważ FBI już ostrzega przed spodziewanymi cyber-atakami, które mają uderzyć w infrastrukturę rolniczą. Dzielni agenci federalni nie informują oczywiście, skąd mają te dane oraz czy i jak zamierzają im przeciwdziałać.

Nie można nie zauważyć, że sytuacja na Ukrainie, nie pozostaje bez znaczenia dla tego wszystkiego, a łańcuchy dostaw, zgodnie z profetyczną wizją globalistów, już zaczęły się rwać. Z pewnością, nie pomaga tym niesamowitym wydarzeniom nagły atak ptasiej grypy w Stanach Zjednoczonych, w wyniku której wybito tam niedawno miliony sztuk drobiu.

FFAR (Foundation for Food and Agriculture Research), jedna z wielu modnych organizacji non-profit, będących naturalnie poza wpływem rozporządzeń rządowych, ale korzystająca z rządowych ustaw, typu Farm Bill, którą zdążono wprowadzić w życie 30 grudnia 2018 roku, ogłosiła już w roku następnym, że uruchamia konsorcjum, na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego składającego się z hodowców i firm genetycznych – AeroFarms, BASF, Benson Hill Biosystems, Fluence Bioengineering, Green Venus, Japan Plant Factory i Priva. Ich działania mają się koncentrować na  szybkim rozmnażaniu takich roślin, jak sałata, pomidory, truskawki, kolendra i borówki amerykańskie oraz na zmianach w substancjach chemicznych w nich wytwarzanych, mających wpływ na smak, dietę i leki.

Rolnictwo, jakie znamy, odchodzi do lamusa.

Gates inwestuje w nową przyszłość żywności – miejskie, pionowe rolnictwo halowe. Te rozwijające się w szybkim tempie obiekty mają astronomiczne rozmiary i zdolność do obsługi milionów ludzi. Na przykład firma Bowery Farming, przodująca w zakresie tzw. cyfrowego rolnictwa, jest w trakcie budowy swojego najnowszego “inteligentnego” obiektu w Arlington, na obrzeżach Dallas, w Teksasie, który będzie w stanie obsłużyć 16 milionów ludzi w promieniu 200 mil.

W tym nowym świecie rolnictwa króluje robotyka i sztuczna inteligencja. Ich produkty już są dostarczane na rynek poprzez sieci Walmart, Giant Food, czy Amazon!

Już w sierpniu 2020 roku firmy Monsanto/Bayer i singapurski fundusz Temasek uruchomiły wartą 30 milionów dolarów firmę Unfold, która opracowuje nowe odmiany nasion dostosowanych do potrzeb gospodarstw wertykalnych. Firma Bayer udzieliła licencji na prawa do zarodków nasion ze swojej oferty warzyw modyfikowanych genetycznie. W samym Sacramento funkcjonuje już 100 firm produkujących takie nasiona, a Uniwersytet Kalifornijski opracowuje szczepionkę na bazie roślinnego mRNA dla ich potrzeb. Narodowa Fundacja Nauki przyznała mu na rozwój i wdrażanie tej koncepcji pół miliona dolarów.

Oczywiście, o modyfikowanej produkcji łososi, trzody, i bydła nie ma co wspominać. To już standard.

To, naturalnie, tylko w dalekiej Ameryce, ale szczerze życzę wszystkim, aby zdążyli tego lata posmakować naszych, polskich truskawek, bo obawiam się, że w nieodległej już przyszłości pozostanie nam słuchanie sztandarowego dzieła rocka psychodelicznego, czyli „Strawberry Fields Forever”.

Felieton ukazał się w 19 numerze Warszawskiej Gazety

[Hiper- łacza wyłączyłem, bo szpecą. MD]