Wybory olane

Wybory olane dziennikzarazy

11 maja, wpis nr 1264

Kończy się nam triada wyborcza, która pogrążyła Polskę w elekcyjnym wzmożeniu. Każde z tych wyborów były ważne i inne, ale to te pierwsze – parlamentarne – ustawiły wszystko. Trendy się przeniosły na następne elekcje, sflagowienie plemienne się utrwaliło i nawet zaatakowało doły samorządowe. Rządzą nami plemienne totemy zamiast kompetencji. Ale – sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Pora się więc zająć tą końcówką, czyli wyborami do europarlamentu. Ja tu już o tym pisałem, co tam o nich sądzę – głównie, że są one papierkiem lakmusowym mizerii polskiej polityki, bo wystarczy tylko poświecić złotem z Brukseli, aby cała klasa próżniacza z ustami kiedyś pełnymi zawołań co do swej publicznej misji, porzuciła nawę państwową na rzecz sutego jurgieltu za klepanie unijnych dyrektyw. Okazuje się, że smutnym ideałem, końcem kariery politycznej jest u nas emeryturka u obcych. Ale popatrzmy i na suwerena.

Truizmem jest mówienie, że w demokracji suweren ma to, na co zasłużył. To prawda, ale nie do końca. Pomiędzy wolą wyborcy a jej zbiorową realizacją stoi wiele systemowych zapór. Nie przesadzę, jeśli w skrócie opiszę je, jako zapory przed wejściem nowych elementów do gry politycznej. W sumie struktura ustalona przy Okrągłym Stole jest powielana do dziś, trochę tylko mutuje, częściej w nazwach partii niż w nazwiskach, bo jednym z kluczowych czynników zmiany politycznych osobistości nie jest wola wyborcy, ale… biologia. Po prostu wymierają. Czyli, jak pisał jeden uczony prześmiewca, jest jak z nauką – jej rozwój stymulują pogrzeby. Czasami… wymuszone.

Ale głównym czynnikiem zniekształcającym wolę ludu w jej realizacji jest (w Polsce) śmiertelny duet proporcjonalnej ordynacji wyborczej z progami wyborczymi oraz system finansowania partii. Mały nie ma prawa się przedrzeć. Tylko dla pozoru używa się tu argumentu, że rozdrobnienie jest fatalne, podaje się za przykład początki III RP kiedy kilkuosobowe partie, często egzotyczne, powodowały, że ciężko było składać większość. Trzeba było mnożyć stanowiska, by zadowolić plankton. Lepiej więc miało by być, jak będzie partii mniej, będą siłą rzeczy większe i łatwiej będzie rządzić. Ale to tylko narracyjny pretekst, by – nielicznym poszukującym – uzasadnić dlaczego są te progi. W rzeczywistości ten układ hoduje gigantów i prędzej musisz się do nich zapisać, niż sam wejdziesz ze swoją inicjatywą. Musisz więc pochylić głowę przed którymś plemiennym totemem, a ten ma swoje dogmaty, często, coraz częściej – sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, prędzej z lojalnością mafii.

W tym imadle – ordynacja proporcjonalna i finansowe faworyzowanie dużych, czyli istniejących partii – narodził się polski fenomen: dwupartyjny system polityczny z proporcjonalną ordynacją. W przypadku dwupartyjnych układów politycznych najczęściej mówimy o rezultacie wyborów wedle ordynacji większościowej: tu mamy pierzastego węża, kuriozum biorące wszystkie wady tego politycznego oksymoronu. Mamy dwa obozy, zaś jego reprezentantów wybierają obozów tych szamani. Ordynacja do europarlamentu to już pierzasty wąż na wrotkach, bo tam dochodzi jeszcze wedle systemu Hare’a-Niemeyera, do swoistego „przeskakiwania” mandatów pomiędzy okręgami. Jeszcze bardziej nie wiadomo jak to się dzieje, że człowiek daje kartę na Kowalskiego a wychodzi z cylindra Nowak. 

Ale niepokoi dziś w tych wyborach jeszcze coś. Jest pewien skutek do omówienia a dopiero potem zajmiemy się jego przyczyną. Zazwyczaj w analizach robi się odwrotnie, ale tak lepiej nam wyjdzie pewna dramaturgia. Skutek polega na tym, że te europejskie wybory cieszą się mniejszym zainteresowaniem. W tych obecnych prognozuje się także znacznie słabszą frekwencję, choć czynią to ludzie, którym ostatni frekwencyjny rekord z wyborów 15 października zawrócił w głowie i podwyższył fantasmagoryczne oczekiwania. Ale, trzymając się tej diagnozy o niższej frekwencji, należy zastanowić się kto więc pójdzie, a kto nie pójdzie na te wybory.

Z logiki wychodzi, że pójdzie do urn tzw. elektorat twardy, czyli ultrasi obu plemion. Stąd mamy nieciekawą kampanię wyborczą, bo nakierowaną na mobilizację twardego elektoratu obu obozów. NIKT nie mówi PO CO się wybiera do tej Unii, z jakim programem dla Polski. Mobilizacja elektoratu głównie polega na tym, żeby namówić do uczestnictwa nie z powodów programowych przecież (bo tu mamy plemienne zawierzenia), tylko takich, że trzeba iść, bo jak my nie pójdziemy, to tamci pójdą i będzie kłopot. Czyli znowu polityka, w tym wypadku międzynarodowa, na potrzeby lokalnych potyczek plemiennych. Cała III RP i powód jej międzynarodowej miałkości. Będzie więc gadanie „na tamtych”, powrót (powrót? a czy to się kiedyś w ogóle skończyło?) do czarno-białego świata wojny polsko-polskiej.

No dobrze, a kto NIE pójdzie? Czyli gdzie jest to źródło obniżenia frekwencji pomiędzy wyborami. Totemiarze – wiadomo, pójdą, bo są rozgrzani wciąż tą wojenką, jedni, by się utrzymać, drudzy, by się odkuć. A ci, co nie pójdą, a wcześniej poszli? Ta różnica, to grupa, która wierzyła, że coś zmieni idąc na wybory parlamentarne, ale nie wierzy w to samo w wypadku wyborów europarlamentarnych. Innego powodu tej różnicy nie widzę. A to oznacza, że większość z fanów lokalnej sprawczości swego głosu nie wierzy w jego siłę w tych drugich wyborach. A może nie tyle nie wierzy, ale jest to dla tej grupy rozstrzygnięcie po prostu nieważne.

A to błąd, bo to nieprawda. Coraz więcej władzy przechodzi z państwa na Unię. To jej – jak widać z tej postawy suwerena lekceważone – działania mają coraz większy wpływ na losy naszych rodaków. Do tej pory Bruksela była gdzieś za politycznymi górami, taka „wyimaginowana wspólnota”. Coś tam sobie uchwalali, w Europarlamencie odbywają się jakieś kuriozalne boje o krzywiznę banana. Brukseli zależało na takim image, po to by suweren w tamtym kierunku nie patrzył, co najwyżej znowu powielał swoje polityczne lokalne wybory, tym razem w skali międzynarodowej kontrybucji w projekcie unijnym. Czyli miała to być i jest, zabawa dla zaangażowanych. Tylko wtedy nie będzie niespodzianek, jak się w tę formalinę nie zaplącze jakiś nowy, nieprzewidywalny element.

I ci nieidący tego nie widzą. Że ich obojętność się coraz bardziej mści. Bo Unia ma coraz więcej do gadania, jest elementem, który niewidocznie dla wprawionego oka, ogarnia coraz to większe połacie naszej rzeczywistości. Bez debat, powoli, w różnych kierunkach, cierpliwie i skutecznie. W związku z tym wyborca prędzej rzuci się do gardła swego lokalnego wybrańca, choć ten będzie realizował brukselskie inicjatywy, klepnięte zaniechaniem elekcyjnym tegoż wyborcy. Te wybory są kluczowe, gdyż jeśli tak to pójdzie, że utrwali się obecny układ, to w nowym-starym rozdaniu będą podejmowane już kluczowe decyzje – wystarczy, że klepnie się odejście od zasady weta w kluczowych obszarach, to nie w Europarlamencie, gdzie gardłują po próżnicy europosłowie, ale w Radzie Europejskiej, gdzie siedzą rządy, będzie już można sobie tylko popatrzeć co z Europą będzie robić Berlin, w lekkiej osi z Paryżem. O tym będą te wybory. Jak pójdzie dobrze dla starego układu (a innego na razie nie widzę, bo nie ma eurosceptycznej międzynarodówki – czemu by the way?, nie wiem…), to znajdziemy się w autorytarnym państwie, wspartym o zielone łady, hordy pigmento-pozytywnych inżynierów i lekarzy na naszych ulicach, ostateczną de-industrializację kontynentu, bidę i prześladowania normalnej normalności.

Nieobecny wyborca tego nie widzi, że jest to w jego rękach, ale zobaczy skutki swych zaniechań. I żeby mi potem nie było kwiku, że „oj, d..a boli”. Europarlament jest ciałem fasadowym i wybory do niego, w oparach ułudy sprawczości, mogą ekscytować właśnie tylko ultrasów, którzy w to wierzą. Ale Europarlament jest łątką jednodniówką, ma do wykonania jedno zadanie, po czym można uznać, że jego rola się skończyła – ma zaakceptować zaproponowanego szefa Komisji Europejskiej. I jak to prześpi, klepnie jakieś kolejne kuriozum, to już po herbacie. A więc choćby tylko dlatego jednego aktu warto o niego powalczyć.

Ale nieobecni przy urnach rezygnują z tej szansy. Ja tam nie jestem od działań profrekwencyjnych. Wcale nie uważam, zwłaszcza po akcji wzmożeniowej Jagodzian, że większa frekwencja to lepsza reprezentatywność woli ludu. Broń boże! To tylko szerszy współudział w dziele, na który się – zaraz po wrzuceniu do urny głosu – nie ma wpływu, a który to udział będzie używany przez omnipotentną klasę polityczną do legitymizowania wszystkich i dowolnych działań. A lud będzie w to wierzył, że tak chciał, bo inaczej musiałby stanąć przed lustrem i plunąć sobie w twarz za to, że po raz kolejny dał się zrobić w konia.

Wyborca zaciśniętych zębów tym razem nie pójdzie do urn wybierać mniejsze zło. To zło się samo wybierze, tylko czy rzeczywiście będzie ono mniejsze…?

Ale kochanieńcy – kończy się karnawał wyborczy. Trudne decyzje, choć już podjęte, lecz odłożone na czas wyborczy, zostaną już tylko zakomunikowane. Lepiej już było. Tak, nawet za PiS-u. Przychodzi czas surowości i prawdy. No, może prawda będzie przykrywana kolejnymi wrzutkami co do zakresu zaudytowanego złodziejstwa PiS-u. Ale nie da się długo siedzieć bez chleba na igrzyskach. Zacznie burczeć w brzuszkach. Wszystkim. Pozostanie więc surowość. Ciekaw jestem, czy zapotrzebowanie na nią będzie tak duże, że da się ją uzasadnić już tylko… wojną.  

Napisał Jerzy Karwelis

==============

mail:

Przecież p. J. Karwelis dobrze wie, że to nie parlament rządzi Unią E.

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Izabela BRODACKA

Powiedzonko „Tu l’as voulu, Georges Dandin” pochodzi z komedii „George Dandin ou le Mari confondu” Molière’a. Tytuł tłumaczy się: „ Grzegorz Dyndała albo mąż zmieszany” Bohater komedii Molière’a to chłop, który żeni się przez snobizm ze szlachcianką i potem cierpi nieustannie poniżany przez żonę. Powiedzonko to, które stało się właściwie związkiem frazeologicznym oznacza, że ktoś narobił sobie problemów na własne życzenie.

Takich problemów narobili sobie ostatnio obywatele naszego kraju.

Polska? Polski już nie ma”. Tak powiedziała podobno posłanka PiS Anna Zawadzka wychodząc z posiedzenia Parlamentu Europejskiego. Miała zapewne na myśli, że jeżeli sprawy potoczą się według wybranego przez Niemców scenariusza utracimy niepodległość i niezależny byt.

Jeżeli posłanka ma rację ten ponury scenariusz zostanie zrealizowany właśnie na nasze własne życzenie. Od dłuższego czasu Niemcy wiodący główną rolę w UE dążą do zlikwidowania państw narodowych na rzecz federacji, superpaństwa, czy – jeżeli zechcemy tak ten twór nazwać – IV Rzeszy. Mówią o tym od lat otwartym tekstem. Kanclerz Gerhard Fritz Kurt Schröder występujący potem jako wspólnik i lobbysta rosyjskiego sektora energetycznego powiedział kiedyś, że załatwi czapką pieniędzy to czego nie załatwił Hitler zbrojnie, a obecny kanclerz Olaf Scholz w swoim programie wyborczym w sposób jawny umieścił plany federalizacji UE.

Pierwszy krok został już zrobiony. Komisja Europejska przegłosowała zmiany w traktacie Unii Europejskiej. Przede wszystkim zniesienie zasady jednomyślności. Zlikwidowanie prawa weta w 65 niezwykle istotnych kwestiach. Przymus wprowadzenia waluty euro. Ograniczenie do 15 liczby przedstawicieli państw w Komisji Europejskiej.

Wynika z tego że wiele państw, w tym zapewne Polska, nie będzie miało swego przedstawiciela. W projektowanym superpaństwie europejskim znikną państwa narodowe. Nasz kraj stanie się tylko mało znaczącym landem tworzonej właśnie IV Rzeszy. Bez prawa do podejmowania decyzji w najistotniejszych sprawach takich jak obronność, podatki, polityka zagraniczna. Przy oddaniu pod zarząd Unii gospodarki leśnej i rolnej.

Jedynym planem koalicji, która pomimo przegranych wyborów pretenduje do objęcia władzy jest zlikwidowanie wszystkiego co się da. IPN, CBA, TV-info, CPK. Oraz jeżeli nie zlikwidowanie to poważne ograniczenie liczebności armii polskiej. Inaczej mówiąc koalicja planuje, jak słynny pan Kononowicz, że nie będzie niczego. Zmiany w traktatach Unii Europejskiej będą wymagały ratyfikacji przez rządy państw członkowskich. Czy możemy liczyć, że rząd Tuska te zmiany odrzuci? Przecież Tusk po to został wysłany do Polski żeby realizować niemieckie plany a Ursula von der Leyen gratulowała mu stanowiska premiera na dwa lata przed wyborami. Budżetem, czyli liczeniem pieniędzy, ma się w nowym rządzie zamiar zajmować niejaki Ryszard Petru, który jak pamiętamy nie odróżnia trzech od sześciu. Doliczył się sześciu króli udających się do stajenki aby złożyć hołd Jezusowi.

PiS wpędził się w kłopoty też w pewnym sensie na własne życzenie. Nie wyciągnięto wniosków z historii Beaty Sawickiej. Wulgarna aferzystka i łapowniczka, specjalistka od „ kręcenia lodów” ,czyli oszustw, zyskała sympatię społeczeństwa jako zakochana kobieta, a nagłośnienie jej sprawy przyczyniło się do przegrania przez PiS wyborów w 2007 roku. Również niepotrzebne nagłaśnianie wybryków niejakiej Jachiry sprawiło, że ta zdecydowanie niezrównoważona osoba znalazła się w polskim parlamencie i musimy wysłuchiwać piramidalnych głupot, które opowiada. Przed wyborami wielokrotnie pokazywano w mediach Jachirę wściekle nakłuwającą igłą czy szpilką figurkę Jarosława Kaczyńskiego. Ja sama widziałam to kilka razy. Dla młodzieży była to świetna zabawa i dobra rekomendacja na (p)osła. Zresztą zgodnie z zasadą – niech mówią źle czy dobrze byle nie przekręcali nazwiska. Obecnie było podobnie – nieustanne mówienie o Tusku w negatywny sposób utwierdziło widzów w przeświadczeniu, że jest on bardzo ważną i wpływową osobą, a ludzie jak wiadomo lubią opowiadać się po stronie silniejszych. Należało lekceważyć tego ryżego kłamczucha i jak to się brzydko mówi zamilczeć go na śmierć. Również zupełnie niepotrzebnie na kilka dni przed wyborami zaprezentowano nagrania Banasia. To powtórka z Sawickiej. Nie ma sensu teraz dywagować czy lubimy identyfikować się z oszustami i krętaczami jak Sawicka czy opowiadamy się po stronie tych, których uważamy jak Tuska za wygranych. To zajęcie dla psychologów społecznych i socjologów na najbliższe lata.

O wiele istotniejsza jest jednak kwestia prawomocności wyborów. Jak wszyscy wiemy w czasie ostatnich wyborów kwitła turystyka wyborcza. Specjalna strona internetowa pozwalała wchodzącym na nią ocenić w jakim obwodzie wyborczym ich głos będzie miał największą siłę. Podział mandatów według metody d’ Hondta sprawia, że jeden głos we własnym obwodzie wyborczym może mieć wagę pięciu głosów w innym obwodzie. Autobusy z przeciwnikami PiS krążyły po kraju a ludzie pokazujący zaświadczenie uprawniające do głosowania w innej niż własna, związana z adresem zamieszkania, komisji byli wpuszczani do lokalu wyborczego, tworzyli ogromne kolejki i głosowali czasem prawie do rana. Nikt nie przestrzegał obowiązującego terminu zamknięcia lokalu wyborczego. Co gorsza honorowano kopie tych zaświadczeń tak, że te same osoby miały możliwość wielokrotnego głosowania. Zdumienie budzi fakt, że nikt nie podnosi tej sprawy w trybie protestu wyborczego w celu unieważnienia wyborów. Turystyka wyborcza była organizowana według specjalnie opracowanego przez matematyków algorytmu. To też nie jest zgodne z prawem wyborczym.

PiS jako partia oraz jej prezes Jarosław Kaczyński byli niestety przeciwni projektowi zmiany systemu wyborczego na system JOW- jednomandatowych okręgów wyborczych, który doskonale zdaje egzamin w dojrzałych demokracjach.

Nadszedł czas na otrzeźwienie. Trzeba zadać kłam stwierdzeniu Kochanowskiego, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi.

===============================

mail:

Jak?? Po szkodzie?? Podaj sposób !!

Przedwyborcze otrzeźwienie „władzy”: Kandydat Kowalski: Obca kulturowo dzicz chce zmienić życie Polek i Polaków w koszmar

Przedwyborcze otrzeźwienie „władzy”: Janusz Kowalski dla Frondy: Obca kulturowo dzicz chce zmienić życie Polek i Polaków w koszmar

[Zabawne, że przed wyborami nawet TVP zaczyna mówić ludzkim głosem. Wczoraj, 5 października, to zobaczyłem. Więc i poseł-kandydat chce nagonić ”dających głos” do swojej zagrody. Korzystajmy. Mirosław Dakowski]

obca-kulturowo-dzicz-chce-zmienic-zycie-Polek-i-Polakow-w-koszmar

“To jest dzicz, to jest inwazja, to jest obco kulturowa zgraja, która napada na kobiety i dzieci i nie ma żadnego szacunku dla życia drugiego człowieka. Jest to wreszcie dzicz, która uderza w chrześcijaństwo, w nasz porządek rzymsko-katolicki, w naszą cywilizację i trzeba tę hordę najzwyczajniej w świecie zatrzymać” – powiedział Janusz Kowalski w rozmowie z portalem Fronda.pl, poświęconej nielegalnej migracji.

Mariusz Paszko: Jak Pan Poseł widzi przyjęty wczoraj przez Komisję Europejska tzw. pakt migracyjny?

Janusz Kowalski, poseł Suwerennej Polski, kandydat do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości: Jest to oczywista chęć narzucenia Polsce rozwiązań tzw. przymusowej relokacji, które są zawarte w pakcie migracyjnym. Tam stoi napisane wprost, że albo się płaci 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta, albo narzuca się ich przyjmowanie. Szef Donalda Tuska, Manfred Weber i cała Europejska Partia Ludowa wyjątkowo szczerze mówią jednym głosem, że burmistrzowie miast w Niemczech i Austrii zakomunikowali, że brakuje im wolnych mieszkań dla imigrantów z Afryki i Azji i w związku z tym chcą się „podzielić” tymi najeźdźcami z Polską. I na to kategorycznie nie ma zgody!

Suwerenna a wcześniej Solidarna Polska mówi o tych zagrożeniach już od roku 2015.

Proszę zauważyć, że na ten temat należy spojrzeć szerzej. Tych migrantów chciała nam relokować Angela Merkel, która za tym wszystkim stoi. Gdyby więc w roku 2015 wyborów nie wygrało Prawo i Sprawiedliwość i została zrealizowana ta koncepcja, o której mówili Cezary Tomczyk, Ewa Kopacz i Donald Tusk, to byłoby bardzo nieciekawie.

Wszyscy przecież doskonale pamiętamy z jednej strony wypowiedź ówczesnego rzecznika prasowego rządu PO-PSL Cezarego Tomczyka, że ówczesny rząd był przygotowany na każdą ilość uchodźców, których początkowo miało być 12 tysięcy.

Następnie pamiętamy też słowa ówczesnego szefa Rady Europejskiej z nadania Angeli Merkel, a więc Donalda Tuska, który groził polskiemu rządowi sankcjami finansowymi. Gdyby więc wtedy Prawo i Sprawiedliwość nie wygrało wyborów parlamentarnych, to dzisiaj mielibyśmy dziesiątki, a może nawet setki tysięcy tych migrantów.

Te osiem lat rządów obecnej władzy to przede wszystkim jednak brak zgody i twarde polskie weto, jeżeli chodzi o mechanizm relokacji. Dzisiaj jesteśmy na ostatniej prostej tego działania Parlamentu Europejskiego, ponieważ Niemcy chcą przeforsować takie rozwiązanie, które jest sprzeczne z interesami Polski i zasadą suwerenności państwa polskiego.

Co więcej, Niemcy doskonale wiedzą, że w roku 2024 po wyborach do Parlamentu Europejskiego architektura polityczna będzie tam całkowicie inna. Wygrają partie prawicowe i tę ekipę Manfreda Webera, Fransa Timmeramansa i Ursuli von der Leyen – prorosyjską i pro-migracyjną – po prostu rozliczą.

Czym grożą te rozwiązania przepychane przez Niemcy w Parlamencie Europejskim?

Przede wszystkim tym, że polskie ulice i polskie miasta przestałyby być bezpieczne. Jeśli ktoś włączy telewizor i zobaczy to, co dzisiaj dzieje się w Paryżu, w Dortmundzie, Berlinie, Malmo czy Sztokholmie i wszystkich państwach starej piętnastki Unii Europejskiej, gdzie na naszych oczach polityka migracyjna doprowadziła po prostu do katastrofy.

Kobiety boją się tam po godzinie 18-tej wyjść na ulice czy place zabaw z dziećmi. Boją się, ponieważ są gwałcone, a dzieci stają się często ofiarami napadów i przemocy. Tam grasują hordy – to dzicz, która te kobiety molestuje. Mówię to otwartym tekstem i jeszcze raz podkreślę: To jest dzicz, to jest inwazja, to jest obco kulturowa zgraja, która napada na kobiety i dzieci i nie ma żadnego szacunku dla życia drugiego człowieka. Jest to wreszcie dzicz, która uderza w chrześcijaństwo, w nasz porządek rzymsko-katolicki, w naszą cywilizację i trzeba tę hordę najzwyczajniej w świecie zatrzymać.

Ktoś, kto mówi – jak na przykład Donald Tusk – o biednych ludziach, którzy szukają swojego miejsca na ziemi i dachu nad głową, jest kompletnie nieodpowiedzialny.

Natomiast my wszyscy zdrowo myślący Polacy, bez względu na poglądy polityczne, musimy bronić swoich ulic, miast, rodzin, kobiet i dzieci przed tą agresywną dziczą.

Kto tak naprawdę stoi i za tą migracją, poza Rosją i Niemcami rzecz jasna?

Należy tu jasno wskazać na środowiska liberalno-lewicowe, które od kilkudziesięciu lat hołdują polityce multi-kulti. One uderzają w ten sposób w chrześcijaństwo i chcą doprowadzić do tego, że ich baza społeczno-polityczna będzie szersza, ufając a nawet chyba ślepo wierząc, że wprowadzenie imigrantów zapewni trwałe poparcie dla lewicy – to jest czysty egoistyczny plan polityczny tych wszystkich środowisk, który miałby doprowadzić do trwałej destabilizacji cywilizacji zachodniej w Europie i niestety doprowadza. To co się dzieje dzisiaj we wspomnianych już państwach Unii Europejskiej, pokazuje, że ten plan jest tam niestety realizowany i tylko suwerenność poszczególnych państw w tym przypadku jest jedyną barierą. Stąd właśnie ten wielki napór na Polskę ze strony wszystkich liberalnych sił, które widząc już budzące się narody – w Niemczech, we Francji czy Szwecji – chcą ten projekt za wszelką cenę dopiąć. Należy to pokazać, że we Francji na przykład coraz częściej mówi się o takim jak w Polsce referendum i do tego namawiają tamtejsi konserwatyści, którzy nie zgadzają się z polityką tych liberalnych, zdegenerowanych polityków od lewa do prawa w Unii Europejskiej sprowadzających imigrantów.

To, co dzisiaj w tej sytuacji Polska może zrobić, to dać przykład, jak uratować Europę i tym przykładem będzie głosowanie przeciwko przymusowej relokacji migrantów w referendum już 15 października. Proszę też zauważyć, że na tym przykładzie widać, jaki stosunek do referendum – szczególnie do tego pytania o przymusową relokację – ma Platforma Obywatelka i sam Donald Tusk, który jest wiceprzewodniczącym EPL, a więc zastępcą Manfreda Webera. On przecież namawia do tego, żeby nie głosować i nie brać kart do referendum. Ktoś taki, kto namawia do tego, żeby Polacy nie zabezpieczyli swoich miast, miasteczek i wsi przed nielegalną imigracją, de facto tę imigrację popiera. Innymi słowy, i nie mam co do tego żadnych wątpliwości, gdyby Donald Tusk dzisiaj rządził, to już w pierwszym roku jego rządów po roku 2015 sprowadziłby do Polski co najmniej 100 tys. tych obcych nam kulturowo i groźnych ludzi z Afryki, co odbyłoby się rzecz jasna kosztem polskich rodzin. W efekcie odbierałby też mieszkania komunalne i socjalne, po to tylko, ażeby przypodobać się Niemcom. Sam natomiast – co już raz pokazał – wyjechałby do Brukseli na kolejne dobrze płatne stanowisko. Jestem tego więcej niż pewien.

Pan wiceminister Wąsik zwraca uwagę, że granica polsko-białoruska to obecnie najbardziej strzeżona granica w całej strefie Schengen. Jak w tym kontekście należałoby odnieść się do działań opozycji, która jest za rozebraniem muru chroniącego nas przed agresją przerzucanych przez Rosję i Białoruś migrantów?

Opozycja w tym względzie jest kompletnie nieodpowiedzialna. Zarówno partia Donalda Tuska, jak Szymona Hołowni i Lewica głosowały przeciwko zabezpieczeniu granicy z Białorusią, a więc wszystkie te ugrupowania wpisywały się w scenariusz, który był konsekwentnie realizowany przez białoruskie KGB i Władimira Putina i tego naporu na granicę polsko-białoruską.

Należy tu wyraźnie podkreślić, że partie głosujące przeciwko temu murowi na granicy z Białorusią zbankrutowały. To dobitnie świadczy przecież o tym, że kluczem dla zapewnienia bezpieczeństwa jest przewidywanie zagrożeń. Partie Tuska, Hołowni i Czarzastego głosowały przeciwko zagwarantowaniu Polsce bezpieczeństwa. Jeśli więc nie przewidywały i nie chciały przewidzieć tego zagrożenia, to znaczy, że kompletnie nie nadają się do rządzenia naszym krajem. Nie mam też żadnych wątpliwości, że w tych środowiskach jest bardzo silna chęć rozebrania tego muru pod naporem lewactwa urzędującego w strukturach Unii Europejskiej. Innymi słowy trzeba po prostu pójść do referendum i zagłosować przeciwko planom rozebrania muru na granicy polsko-białoruskiej i głosować przeciwko nielegalnej relokacji migrantów z obcych nam kulturowo regionów.

Uprzejmie dziękuję Panu Posłowi za rozmowę.