Żywność masowego rażenia

Żywność masowego rażenia

Sprawa jest śmiertelnie poważna. http://vitanatural.pl/zywnosc-masowego-razenia-artykul-w-calosci

W amerykańskim przemyśle spożywczym liczą się dwie rzeczy – pokarm i konsument. Pierwszy jest przetworzony, więc tani, a drugi gruby, więc łasy. Oto prawdziwa sztuka tuczu

Według danych rządu Stanów Zjednoczonych raczkujące dziś pokolenie Amerykanów będzie pierwszym od stulecia, które pożyje krócej od swoich rodziców. Powód: otyłość. Co trzecie amerykańskie dziecko ma chroniczną nadwagę, a co za tym idzie – jest skazane na nadciśnienie, cukrzycę, astmę albo raka. Na odsiecz rusza Michelle Obama. W połowie lutego Pierwsza Dama wystartowała z przygotowywaną przez rok kampanią Let’s Move (Ruszmy się!), debiutując tym samym w – tradycyjnie wypełnianej przez żonę prezydenta – roli społecznej aktywistki. Przy wsparciu organizacji pozarządowych, biznesu i mediów będzie zachęcać dzieciaki, żeby odstawiły colę na rzecz soku, frytki na rzecz marchwi i siedzenie przed komputerem na rzecz ganiania za piłką.


Inicjatywa szlachetna, tyle że jej szanse powodzenia są znikome. Żeby przestać tyć, Amerykanie na nowo muszą zbudować sobie system produkowania jedzenia. Ale na taką zmianę się nie zanosi, bo nie pozwolą na nią ci, którzy dziś na karmieniu narodu zarabiają miliardy.

„Jesteś tym, co jesz”

Jeśli popularne powiedzenie potraktować dosłownie, naród amerykański jest zaprojektowanym w laboratorium, genetycznie zmodyfikowanym i wielokrotnie przetworzonym produktem wielkiej korporacji.

Nasiona


Największym żywicielem Ameryki jest dziś Monsanto – firma, która przez dziesięciolecia produkowała trucizny, jak środek owadobójczy DDT czy zawierający dioksyny preparat niszczący roślinność, używany przez amerykańską armię w Wietnamie. W połowie lat 80. korporacja Monsanto z giganta chemicznego przepoczwarzyła się w giganta spożywczego. Oprócz środków do trucia naukowcy w jej laboratoriach zaczęli po prostu wymyślać środki do jedzenia. W 1982 roku jako pierwsi zmodyfikowali genetycznie komórkę roślinną. I to właśnie na nasionach Monsanto wyrósł wielomiliardowy przemysł żywności genetycznie modyfikowanej (GMO).



Rozkwit interesu umożliwiła decyzja Sądu Najwyższego USA, który w 1980 roku pięcioma głosami przeciw czterem zezwolił na patentowanie żywych organizmów. Sprawa nie dotyczyła wprawdzie nasion GMO, tylko bakterii stworzonej przez General Electric do pożerania wycieków ropy, ale ustanowiła precedens dający początek przejęciu produkcji rolnej przez korporacje. Prawo do zbóż daje przecież władzę nad tym, co ludzie jedzą i czy w ogóle jedzą.



Ludzie Monsanto (firma istnieje od 1901 roku, a kokosy zarabiała już w latach 30. na sprzedaży sacharyny dla Coca-Coli) wpadli na pomysł tak prosty, że aż genialny: produkujemy jednocześnie silny środek chwastobójczy i roślinę, która będzie na niego odporna. Tak powstał Roundup i zmodyfikowana kukurydza. Farmer kupuje oba produkty, obsiewa pole kukurydzą i pryska Roundupem. Roundup kosi wszystko, co żywe, poza kukurydzą. Ta zaś – pozbawiona konkurencji – rośnie wysoka i żółta jak nigdy.


Wszyscy są zadowoleni. Monsanto – bo uzależnił farmera od swoich produktów. Z kolei zadowolenie farmera z wysokiej i żółtej kukurydzy jest tak duże, że podpisuje umowę licencyjną, która zakazuje mu zbierania nasion z zeszłorocznej uprawy, skazując go na coroczną dostawę nasion z Monsanto. Dzięki temu farmer jest jeszcze bardziej uzależniony, a koncern – jeszcze bardziej zadowolony.



Monsanto ma własną policję i siatkę donosicieli. Prawie setka inspektorów wspierana przez informatorów sprawdza, czy producenci kukurydzy nie dopuszczają się – jak ujmuje to koncern – „nasiennego piractwa”.



Firma ma również sposoby na tych, którzy chcą zostać przy zwykłych uprawach. Metoda pierwsza: Monsanto systematycznie likwiduje rynek tradycyjnych nasion przez przejmowanie ich producentów. Dwa najważniejsze zakupy ostatnich lat – największy światowy producent nasion warzywnych Seminis (2005 rok; za 1,4 miliarda dolarów) i Delta and Pine Land Company, olbrzym specjalizujący się w nasionach bawełny (2007 rok; za 1,5 miliarda dolarów). Na rynku zaczyna więc brakować nasion niepozostających pod kontrolą monopolisty. Druga metoda: presja prawna. Niesione wiatrem nasiona Monsanto rozsiewają się na pola przypadkowych farmerów, a firma oskarża ich o kradzież. U Bogu ducha winnego delikwenta zjawia się inspektor Monsanto i informuje o dwóch możliwościach: albo zawieramy ugodę i podpisujesz z nami umowę licencyjną, albo mobilizujemy naszych prawników i rozpoczynamy długą batalię sądową. Zanim się skończy – będziesz zrujnowany. Według danych organizacji Center for Food Safety, która od lat monitoruje działalność Monsanto, większości farmerów nie stać na prawniczą wojnę i idą na układ z firmą. Ci niepokorni – jak 85-letni Vernon Gansebom z Nebraski – nazywają Monsanto rolniczym gestapo. Gansebom jest jednym z około 500 rolników, którym korporacja każdego roku wytacza proces.



Monsanto jest dziś największym w USA właścicielem biotechnologicznych patentów. Ma ich prawie 700. Nie ma sobie równych na amerykańskim rynku genetycznie modyfikowanej kukurydzy, bawełny, buraków cukrowych, rzepaku, lucerny i soi. W przypadku tej ostatniej – odpowiada za 90 procent sprzedaży. Biorąc pod uwagę fakt, że prawie trzy czwarte żywności przetworzonej – a taką głównie jedzą Amerykanie – jest genetycznie zmodyfikowane, można sobie wyobrazić, jak ogromny jest wpływ Monsanto na ich dietę.

Zboża


Amerykanie jedzą głównie kukurydzę i soję. Powtórzmy: głównie z nasion Monsanto. W przeciętnym amerykańskim supermarkecie na półkach leży ponad 40 tysięcy różnych produktów spożywczych. Ale to bogactwo wyboru jest pozorne. Większość asortymentu jest zrobiona z tych samych składników. Według Larry’ego Johnsona, dyrektora ośrodka badań nad zbożami Uniwersytetu Stanowego w Iowa, 90 procent przetworzonej żywności w supermarketach ma w składzie albo kukurydzę, albo soję. Do tego sól, cukier i cała gama środków chemicznych decydujących o tym, jak jedzenie smakuje, wygląda i jak długo zachowuje „świeżość”. Tak żywi się większość Amerykanów.



Za taki stan rzeczy odpowiada polityka rolna USA, która od połowy lat 70. zwiększa subsydiowanie uprawy czterech zbóż: kukurydzy, soi, ryżu i pszenicy. Ich zaletą, z punktu widzenia rządu, jest to, że można je składować latami. Dla farmerów najwygodniejsza jest kukurydza, bo najlepiej się sprzedaje. 30 procent ziemi uprawianej dzisiaj w Stanach Zjednoczonych jest obsiane kukurydzą. Cmoka na to ze smakiem kilka korporacji kontrolujących rynek jej obróbki – Bunge, Cargill czy Archer Daniels – bo dzięki dopłatom kukurydza ląduje na rynku po cenach znacznie poniżej kosztów uprawy. Produkują z niej mączkę i – przede wszystkim – bogaty we fruktozę syrop i sprzedają dalej kilku gigantom kontrolującym rynek przetwarzania żywności – znanym również u nas – Unileverowi, Nestlé, Coca-Coli, Kellogg’s. Żeby było pysznie, czyli słodko, syropem kukurydzianym (jest tańszy od cukru) słodzi się wszystko – ciasteczka i lody, ale też płatki śniadaniowe, pieczywo, a nawet wędliny, sosy w proszku, zupy w proszku, ziemniaki w proszku i hamburgery. Zadowoleni są rolnicy, korporacje i konsumenci. To, że ci ostatni tyją i umierają od tego tycia, mało kogo interesuje.

Przetworzona, wysokokaloryczna żywność jest na półce w supermarkecie dużo tańsza niż świeże warzywa i owoce. I to wcale nie ekologiczne (te są jeszcze droższe), tylko pochodzące z wielkich, nawożonych na potęgę farm, ale niecieszące się aż tak hojnym wsparciem rządu jak cztery „zboża przetrwania”. Doktor Adam Drewnowski z Uniwersytetu w Waszyngtonie wyliczył, że najtańsze kalorie mają w sobie chipsy (w ich przypadku wyprodukowanie jednego megadżula, czyli 239 kilokalorii, kosztuje 20 centów). Cola jest tylko ciut droższa (30 centów/MJ). Megadżul z marchewki to wydatek 95 centów, a z soku pomarańczowego – 1,43 dolara. Profesor Uniwersytetu Kalifornii Michael Pollon, najpopularniejszy dziś rzecznik rewolucji w amerykańskim systemie rolno-spożywczym, podsumowuje to tak: – Status społeczny i sytuacja finansowa rodziny są dziś w USA decydującym czynnikiem otyłości. Biedni jedzą tanią korporacyjną mamałygę i tyją.


Hamburger


Sam cukier to za mało, żeby było smacznie. Musi jeszcze być tłusto. Dlatego teraz przerobimy mięso. Amerykańskie mięso jest bardzo tłuste, bo robi się je z kukurydzy. Z kukurydzy z nasion Monsanto.

Trudno w to uwierzyć? Sami popatrzcie.


W przemyśle mięsnym wszystko zostało podzielone. 85 procent rynku wołowiny jest w rękach czterech firm: Tyson, Cargill, Swift i National Beef Packing. Wieprzowina w 65 procentach należy do wymienionych wyżej trzech pierwszych i giganta Smithfield, a 60 procent kurczaków to znów Tyson i drobiowy specjalista Pilgrim’s Pride. W latach 70. istniało kilkanaście tysięcy małych ubojni. Dziś zostało 13 gigantycznych. W największej rzeźni świata – należącej do Smithfield – w Karolinie Północnej ubija się 32 tysiące świń dziennie, czyli 1333 na godzinę, czyli 22 na minutę. Non stop, całą dobę.

Większość hodowanych w USA krów karmi się kukurydzą lub soją. Krowy są przystosowane do jedzenia trawy, ale trawa nie rośnie w hodowlanych konglomeratach, poza tym jest droga, a kukurydza i soja cieszą się znanym nam już korporacyjno-rządowym wsparciem. Na kukurydzy krowa szybciej rośnie, mięso jest bardziej tłuste i tańsze. Przeciętny Amerykanin zjada dziś 90 kilogramów mięsa rocznie (Polak 65), czyli o 30 kilogramów więcej niż przed 50 laty.


Michael Pollon: – Kukurydza i soja to fundamenty naszego „fastfoodowego narodu”. Zorganizowaliśmy sobie system, w którym miliony zwierząt podłączone są do nieprzerwanego strumienia taniej paszy.


Oczywiście świeże mięso w kawałku, mimo że wyhodowane na taniej kukurydzy, jest dużo droższe od mięsa przetworzonego. Dlatego niezamożny Amerykanin spożywa przede wszystkim mięso po wielokrotnych fabrycznych przejściach – w postaci hamburgera. Mięso w typowym amerykańskim hamburgerze – jak w październiku zeszłego roku w głośnym artykule na łamach „New York Timesa” opisał Michael Moss – pochodzi z kilkuset zwierząt.

„Mięso” jest tu terminem umownym, bo miele się resztki tego, co nie „poszło” w postaci steków – tłuste ścinki, oczy, uszy i podroby.

Kto jest największym odbiorcą mielonej wołowiny w USA? McDonald’s.

Za symbol uprzemysłowienia produkcji mięsa niech posłuży jedna ze scen z krytycznego wobec branży spożywczej filmu „Food, Inc.” w reżyserii Roberta Kennera. Opowiadając do kamery o swojej pracy, naukowiec grzebie w krowim żołądku. Z tym że żołądek jest jeszcze w krowie, krowa jest jeszcze żywa, stoi na czterech nogach z opuszczonym łbem. Nie zwraca uwagi na to, że ma dziurę wyciętą w boku, oklejoną plastikiem. Nazywa się to rumenotomią, a fachowa nazwa dziury to przetoka. Naukowcy od jedzenia wymyślili taką sztuczkę, żeby „na żywo” badać, co się dzieje w żołądku krowy.
W przypadku kukurydzy nie dzieje się za dobrze. Badania potwierdziły, że najbardziej prawdopodobną przyczyną dręczącej Amerykanów epidemii zakażeń bakterią E. coli jest karmienie krów kukurydzą. Bakterią, która pojawiła się w wołowinie na początku lat 80., gdy tempa nabierał rozwój przemysłu mięsnego, zaraża się 70 tysięcy Amerykanów rocznie. Choć zazwyczaj kończy się na kilkudniowych biegunkach, niektórzy jednak umierają – jak dwulatek Kevin Kovalcyk w 2001 roku, lub zostają sparaliżowani – jak opisana przez Mossa w „New York Timesie” Stephanie Smith. Zakażeń można by uniknąć, gdyby mięso było porządnie badane. Ale nie jest. W latach 70. rząd przeprowadzał 50 tysięcy kontroli mięsa rocznie, dziś – mniej niż 10 tysięcy. Tak zwane prawo Kevina (na cześć małego Kovalcyka), które umożliwiłoby zamykanie zakładów sprzedających zatrute mięso, utknęło w kongresowych komisjach. Dlaczego? Odpowiedź w następnym rozdziale.


Nie gorzej od producentów wołowiny radzą sobie bossowie od kurczaków. Na wzór Monsanto wyspecjalizowali się w uzależnianiu od siebie hodowców. Korporacja stawia halę produkcyjną wartą 300 tysięcy dolarów i podpisuje z farmerem kontrakt. Hale i kury należą do firmy, rolnik dostaje wypłatę za samą hodowlę. Dziesiątki tysięcy ptaków stłoczonych w jednej hali, na dostarczonej przez firmę paszy, rośnie w 48 dni do rozmiaru, jaki jeszcze przed 30 laty osiągały w trzy miesiące. Taki kurczak nie umie nawet chodzić, bo kości nie nadążają za rosnącą jak szalona masą mięśniową. Raz na kilka lat bossowie zgłaszają się do rolnika i przedstawiają listę koniecznych unowocześnień. Możliwości odmowy nie ma, bo firma zerwie kontrakt i farmer zostanie z wielotysięcznym długiem. Więc unowocześnia – znów na kredyt, który dalej wiąże go z korporacją.

Prawo


Żeby interes się kręcił, trzeba mieć swoich ludzi w rządzie. Lobby przemysłu spożywczego kontroluje wszystkie kluczowe dla siebie urzędy i stanowiska w Waszyngtonie. Zasiadają tam:
Tom Vilsack. Dziś sekretarz rolnictwa. Do niedawna – przewodniczący Porozumienia Gubernatorów na rzecz Biotechnologii (jako gubernator Iowa), organizacji lobbującej na rzecz GMO i klonowania zwierząt hodowlanych, regularny pasażer prywatnych odrzutowców zarządu Monsanto.



Islam Siddiqui. Dziś Główny Negocjator Rolniczy (urząd dbający o sprzedaż amerykańskich produktów rolnych za granicą). Do niedawna – wiceprezes koalicji CropLife zrzeszającej biotechnologiczne giganty (z Monsanto na czele).



Roger Beachy. Dziś szef Narodowego Instytutu Żywności i Rolnictwa (badania naukowe nad żywnością). Do niedawna – prezes opłacanego przez Monsanto centrum badań nad roślinami Danforth.
To tylko trzy przykłady z najwyższej półki. W Departamencie Rolnictwa i wszystkich urzędach około-spożywczych roi się od ludzi, którzy w niedalekiej przeszłości zajmowali kluczowe stanowiska w kontrolujących rynek korporacjach.



Pozycję branży rolno-spożywczej w Waszyngtonie cementuje też 1,2 miliarda dolarów wydanych przez ostatnie 10 lat na lobbowanie Kongresu i Białego Domu.


To dzięki tym pieniądzom rokrocznie spada liczba przypadków kontroli mięsa, a prawu Kevina ukręcono łeb. Również dzięki nim w USA nie trzeba na etykietach informować konsumentów, czy żywność jest genetycznie modyfikowana albo czy krowom, od których pochodzi mleko, wstrzykiwano sztuczne hormony. Co więcej, producenci hormonów (w tym największy – uwaga – Monsanto) walczą o to, żeby nie można było mówić ludziom, że mleko NIE pochodzi od krów faszerowanych hormonami. Dziś, jeśli producent chce poinformować o tym odbiorcę, musi na nalepce dorzucić informację, że wedle znanych badań mleko z hormonami jest tak samo dobre. Trwa batalia o to, aby w przyszłości Amerykanie nie mogli się dowiedzieć, czy świnia, z której kotlet jedzą, została poczęta naturalnie, czy w laboratorium genetycznym.

Żywność ekologiczna?

To dzięki pieniądzom wydanym na lobbing branża skutecznie rozmyła definicję żywności ekologicznej (organic). Zachowując na etykiecie przyznawany przez rząd stempel organic, można dziś do jedzenia dodawać środki wzmacniające smak i zapach, spulchniacze, sztuczne tłuszcze, można używać roślin nawożonych i transportowanych z drugiego końca świata. To, że branża organic jest warta 23 miliardy dolarów rocznie i rozwija się szybciej od innych sektorów spożywczych, nie znaczy, że Amerykanie zaczęli jeść zdrowo – choć wielu z nich tak myśli. Najbardziej popularne marki żywności organic należą do gigantów: Nestlé, Krafta, Coca-Coli. Zdrowa żywność została kupiona przez korporacje i przestała być zdrowa.

Wreszcie – dzięki „legalnej korupcji”, jak często nazywa się lobbing – w USA nie ma publicznej dyskusji na temat żywności GMO (genetycznie modyfikowanej). W korporacyjno-politycznych gabinetach już zdecydowano, że jest bezpieczna i uratuje ludzkość przed głodem.


Sprzedaż


Skoro się wyprodukowało, trzeba sprzedać. Tym zajmą się specjaliści od marketingu. Branża wydaje na reklamę 36 miliardów dolarów rocznie, w tym 13 miliardów na przekaz skierowany do dzieci. Mały Amerykanin ogląda codziennie 30 spotów telewizyjnych reklamujących słodki i tłusty junk food. Z taką nieprzerwaną marketingową nawałnicą mierzyć się będzie kampania Let’s Move Michelle Obamy. Szkoda tylko, że gdy ona ją przygotowywała, jej mąż w gabinecie obok podpisywał kolejne nominacje dla agrospożywczych bonzów, którzy – jak mówi jeden z niezależnych farmerów w filmie „Food, Inc.” – traktują konsumentów z taką samą troską jak bydło, które zarzynają.

Polska żywność


Oczywiście USA nie są jedynym krajem, gdzie produkcja żywności została uprzemysłowiona. Jednak nigdzie indziej aż tak silnej kontroli nad tym, co jedzą ludzie, nie dzierży kilka potężnych podmiotów. Polska jest dziś na etapie, na którym Amerykanie byli w latach 70. Nasze rolnictwo się reformuje, przed władzą kluczowe decyzje, które ukształtują system na lata. Trwają prace nad ustawą o GMO. Biotechnologicznym gigantom zależy, aby nasze prawo było wprowadzaniu upraw modyfikowanych jak najbardziej przychylne. Potrzebna jest w tej sprawie otwarta, publiczna dyskusja, bo nie chodzi tylko o to, czy żywność GMO jest bezpieczna dla zdrowia. Chodzi o to, jak w przyszłości będziemy karmieni. Chodzi o to, czy oddamy całe nasze jedzenie w ręce monsantów, cargilli czy tysonów.

Chodzi o to, czy chcemy być traktowani jak bydło.

Polska odsyła na Ukrainę tony oszukanej żywności – z robalami – i wodą zamiast masła

Miało być smacznie, tanio i zdrowo, a w rzeczywistości przekręt goni przekręt. Polska odsyła na Ukrainę tony „oszukanej żywności” pch/odsylaja-na-ukraine-tony-oszukanej-zywnosci

„IJHARS w Lublinie wydał decyzję o zakazie wprowadzenia do obrotu na teren Polski dwóch partii masła ekstra mrożonego o masie 7 925 kg importowanego z Ukrainy, z powodu zaniżonej zawartości tłuszczu. Decyzji nadano rygor natychmiastowej wykonalności”, poinformował w piątek Główny Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych.

W ostatnich dniach polskie służby zatrzymały dwie partie masła z Ukrainy, które miało niewłaściwe oznaczenia. Chodziło o zbyt małą zawartość tłuszczu w kostce mimo, że na etykiecie znajdowała się informacja, że jest go o kilkadziesiąt procent więcej. Masło zostało cofnięte do producenta.

Jak informuje serwis PolsatNews.pl nie był to odosobniony przypadek. „W czerwcu Główny Inspektorat Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych kilkukrotnie informował o zatrzymaniu na granicy partii produktów, które nie spełniały wymogów. Chodzi m. in. o inspektorat w Gdańsk, który  zapobiegł wprowadzeniu na polski rynek ryżu brązowego o masie 50 ton. W środku znaleziono żywe i martwe szkodniki. Znaleziono je także w żółtym prosie sprowadzonym z Ukrainy. Inspektorat z Lublinie wydał decyzję o zakazie wprowadzenia go na polski rynek. Proso ważące ponad 22 ton trafiło ponownie do producenta”, czytamy.

Z kolei Inspektorat w Rzeszowie wydał z kolei 25 decyzji o zakazie wprowadzenia do obrotu na teren Polski 25 partii ekologicznych produktów mlecznych. W śród nich znalazły się m.in. mleko, jogurty, kefiry, śmietana, sery. Ich łączna masa wyniosła cztery tony.

Źródło: PolsatNews.pl

TG

Tusk robi to, co umie najlepiej. Od dzisiaj podwyżki cen na żywność.

Tusk robi to, co umie najlepiej. Od dzisiaj podwyżki cen w sklepach

1.04.2024 tusk-robi-to-co-umie-najlepiej

Donald Tusk. Foto: PAP
Donald Tusk. Foto: PAP

Z końcem marca wygasło rozporządzenie, na mocy którego produkty żywnościowe zostały objęte obniżoną, zerową stawką VAT. Tym samym od poniedziałku stawka VAT na żywność wynosi znowu 5 proc.

Z końcem marca wygasło rozporządzenie, na mocy którego produkty żywnościowe objęte były obniżoną, zerową stawką VAT. W rezultacie od poniedziałku stawka podatku od towarów i usług będzie wynosić 5 proc.

Zmiana obejmie m.in. mięso, ryby i przetwory, mleko i produkty mleczarskie, jaja, miód naturalny, warzywa, owoce i przetwory, oraz orzechy. 5-proc. stawka VAT zostanie przywrócona także na tłuszcze roślinne i zwierzęce, zboża i przetwory ze zbóż, m.in. pieczywo i pieczywo cukiernicze, preparaty i mleko do żywienia niemowląt i dzieci, woda pitna i wybrane napoje, a także na dietetyczne środki spożywcze specjalnego przeznaczenia medycznego.

Według szacunków NBP, powrót do pięcioprocentowej stawki VAT może podbić inflację o 0,9 pkt. proc.

Podnoszenie podatków to jest to, co premier Donald Tusk robi najlepiej. Przypomnijmy, że to właśnie Tusk w 2011 roku podniósł tymczasowo podatek VAT z 22 na 23 proc. „tymczasowo na 3 lata”.

A już niedługo zapłacimy więcej za energię elektryczną, co oczywiście przełoży się na ceny wszystkich towarów i usług. Inflacja znowu wzrośnie, a rząd będzie zadowolony, bo im większa inflacja tym więcej może nam ukraść. I tak się kręci ten złodziejski proceder.

Żywność ultra-przetworzona to wyższe ryzyko raka, choroby serca, cukrzycy, depresji, zgonu.

Żywność ultraprzetworzona to wyższe ryzyko zgonu, raka, choroby serca, cukrzycy, depresji i tp.

Ta-zywnosc-ma-zwiazek-z-wyzszym-ryzykiem-zachorowania-na-raka-choroby

Żywność ultraprzetworzona to m.in. paczkowane wyroby ciastkarskie i przekąski, napoje gazowane, dosładzane płatki zbożowe, fast foody, gotowe do spożycia posiłki. Powstają w wyniku wielu procesów przemysłowych, często zawierają barwniki, emulgatory, aromaty i inne dodatki. Są te zazwyczaj wyjątkowo bogate w cukry dodane, sól i tłuszcz, za to mają niską zawartość witamin i błonnika.

=============================

Spożywanie żywności ultraprzetworzonej ma bezpośredni związek z wyższym ryzykiem zachorowania na raka, choroby serca, cukrzycę, depresję, zaburzenia snu i ponad 20 innych poważnych schorzeń. Powoduje także przedwczesne zgony.

Z opublikowanego na łamach „BMJ” największego tego typu badania w historii wynika, że żywność ultraprzetworzona (UPF) jest ściśle skorelowana z 32 szkodliwymi skutkami dla zdrowia. Wspólne ustalenia naukowców z Johns Hopkins Bloomberg School of Public Health w USA, Uniwersytetu w Sydney (Australia) i francuskiej Sorbony są o tyle istotne, że światowe spożycie płatków śniadaniowych, batonów proteinowych, napojów gazowanych, gotowych dań i fast foodów, czyli produktów o wysokim stopniu przetworzenia, stale rośnie.

Szacuje się, że w Wielkiej Brytanii i USA ponad połowa diety przeciętnego dorosłego składa się z żywności ultraprzetworzonej. Dla niektórych – szczególnie osób młodszych, biedniejszych lub pochodzących z mniej uprzywilejowanych obszarów – odsetek ten sięga 80 proc.

Z tego powodu autorzy publikacji apelują o pilne podjęcie środków ograniczających narażenie ludzi na UPF.

Na potrzeby badania naukowcy przeprowadzili ogólny przegląd 45 meta-analiz z ostatnich trzech lat, którymi objęto łącznie prawie 10 milionów osób. Wykazał on, że wyższe narażenie na UPF było konsekwentnie powiązane ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia 32 niekorzystnych skutków zdrowotnych. Powodowało m.in. o ok. 50 proc. większe ryzyko śmierci z powodu chorób układu krążenia, o 48-53 proc. wyższe ryzyko zaburzeń lękowych i innych powszechnych zaburzeń psychicznych oraz o 12 proc. większe ryzyko cukrzycy typu 2.

Było też związane z 21 proc. wyższym ryzykiem zgonu z dowolnej przyczyny i o 40-66 proc. zwiększonym ryzykiem śmierci z powodu chorób serca, otyłości, cukrzycy typu 2 i problemów ze snem. O 22 proc. zwiększało z kolei szanse zachorowania na depresję.

Przegląd sugeruje także istnienie korelacji pomiędzy żywnością ultraprzetworzoną a astmą, zaburzeniami ze strony układu pokarmowego, niektórymi nowotworami oraz kardiometabolicznymi czynnikami ryzyka, takimi jak wysoki poziom cholesterolu i lipidów we krwi.

„Ogólnie rzecz biorąc, stwierdziliśmy bezpośrednie powiązania między narażeniem na UPF a 32 parametrami zdrowotnymi, obejmującymi śmiertelność, nowotwory oraz inne skutki zdrowotne dotyczące zdrowia psychicznego, oddechowego, sercowo-naczyniowego, żołądkowo-jelitowego i metabolicznego” – podsumowują autorzy badania.

Jak dodają, ich odkrycia stanowią uzasadnienie, aby jak najpilniej opracować nowe środki zaradcze oraz ocenić skuteczność już istniejących w celu ogólnej poprawy zdrowia całej populacji ludzkiej.

Pod pojęciem żywności ultraprzetworzonej kryją się m.in. paczkowane wyroby ciastkarskie i przekąski, napoje gazowane, dosładzane płatki zbożowe, fast foody, gotowe do spożycia posiłki. Cechą wspólną tych produktów jest to, że powstają w wyniku wielu procesów przemysłowych, często zawierają barwniki, emulgatory, aromaty i inne dodatki. Są te zazwyczaj wyjątkowo bogate w cukry dodane, sól i tłuszcz, za to mają niską zawartość witamin i błonnika.

Ja twierdzi prof. Chris van Tulleken z University College London, jeden z czołowych światowych ekspertów w dziedzinie UPF, wyniki opisanego powyżej badania są „całkowicie spójne z ogromną liczbą niezależnych badań, które wyraźnie łączą dietę bogatą w UPF z wieloma szkodliwymi skutkami zdrowotnymi, łącznie z przedwczesną śmiercią”.

„Dobrze rozumiemy mechanizmy, poprzez które taka żywność powoduje szkody – dodaje specjalista. – Po części wynika to z jej złego profilu żywieniowego: często zawiera dużo tłuszczów nasyconych, soli i wolnego cukru. Ale sposób także jest ważny: jest produkowana i sprzedawana w sposób, który sprzyja nadmiernej konsumpcji. Jest zazwyczaj bardzo gęsta energetycznie (zawiera dużo kcal w małej objętości – przyp. PAP) i ma agresywny marketing”.

Komentujący omawianą publikację naukowcy z Brazylii podkreślają z kolei, że UPF to najczęściej „modyfikowane chemicznie tanie składniki”, które „stają się smaczne i atrakcyjne dzięki zastosowaniu kombinacji smaków, kolorów, emulgatorów, zagęszczaczy i innych dodatków”.

Chińska żywność w naszych sklepach!! Praktycznie cała wyhodowana tam żywność jest nafaszerowana chemikaliami. Nie jedz TEGO !!!

Chińska żywność w naszych sklepach!! Praktycznie cała wyhodowana w Chinach żywność jest nafaszerowana chemikaliami.

Nie jedz!!!

Tatulek Kochany <Tatulek@gmail.com>

Co parę miesięcy podrabiana żywność z Chin staje się negatywnym bohaterem doniesień agencji prasowych i organizacji zajmujących się ekologią. Także na polski rynek dociera wiele produktów, których lepiej unikać.

Winne pestycydy Na chińskich plantacjach używa się kilka razy więcej środków chemicznych niż w Europie. Jak obliczono, na rynku jest tam ok. 28 tysięcy rodzajów pestycydów.

Według danych zebranych przez ekspertów organizacji Foodwatch, zajmującej się dokumentowaniem przypadków stosowania niedozwolonych metod produkcji żywności, praktycznie cała wyhodowana w Chinach żywność jest nafaszerowana chemikaliami. Na chińskich plantacjach arbuzów zdarzały się przypadki wybuchów owoców. Jak stwierdzono, rolnicy podlewali je zbyt dużą ilością forchlorfenuranu – hormonu wzrostu. W pochodzącym z Chin czosnku znaleziono pestycydy – forat i paration. W cytrusach – spore ilości triazofosu, w gruszkach owadobójczego heksachloracykloheksanu. Niebezpieczne mogą być też grzyby sprowadzane z Chin – zawierają nikotynę, jeden ze składników pestycydów zabronionych w Europie.

Według Greenpeace do najbardziej skażonych produktów na świecie należy chińska herbata, w której znaleziono metale ciężkie, miedź i azotox – środek owadobójczy. W 2012 roku w Niemczech 11 tysięcy ludzi zaraziło się norawirusem, który pochodził z mrożonych chińskich truskawek, a w 2013 w mrożonkach zidentyfikowano wirus żółtaczki zakaźnej typu A.

Polska importuje z Chin przed wszystkim ryby, owoce morza, warzywa oraz przetwory warzywne, ale także wiele innych produktów i półproduktów spożywczych. Importem żywności zajmują się na masową skalę wielkie firmy zaopatrujące sieci sklepów. Organizacja Foodwatch od lat walczy, by wszystko co chińskie miało stosowne oznaczenia, ale często nie jest to przestrzegane. Także na opakowaniach kupowanych u nas importowanych przypraw znajdziemy markę dystrybutora, ale już przeważnie nie dowiemy się, skąd sprowadził dany towar. Informacji takich próżno też szukać na stronach internetowych.

Produkty, których lepiej unikać:

  • Ryby – Chiny są potentatem w hodowli tilapii i pangi. Obydwa gatunki żerują na dnie zbiorników i żywią się odpadami. Amerykańskie badania ujawniły obecność w ich mięsie całej tablicy Mendelejewa. Masowa produkcja w złych warunkach sanitarnych i z użyciem niedozwolonych środków chemicznych, ma wpływ na korzystną cenę tej ryby. Dlatego jest łatwo dostępna także w polskich sklepach. 
  • Soki – aż połowa soków jabłkowych produkowanych z koncentratów w Stanach Zjednoczonych pochodzi z Chin i zawiera niedozwolone pestycydy. W Polsce, mając obfitość własnych jabłek, mamy mniejsze szanse na sok z chińskiego koncentratu, ale wiele zagranicznych sklepów sieciowych i tak go sprowadza, bo chiński koncentrat jest zdecydowanie tańszy. Jak zbadano w USA, aż połowa rynku zdominowana jest w tym kraju przez soki chińskie.
  • Chiński czosnek biały, często pryskany chlorem dla uzyskania takiego koloru, jest najpowszechniej sprowadzanym do Polski produktem. Zupełnie niepotrzebnie, bo mamy dość własnego, zdrowego czosnku. Ten z Chin jest bardzo lekki i tym różni się od polskiego. Bulwy są gładkie i jasne. Aż 1/3 czosnku sprzedawanego na świecie pochodzi z Chin. Jest w nim tak dużo chemii, że ma nieprzyjemny, chemiczny smak. 
  • Czarny pieprz – ponieważ do uprawy tej najstarszej przyprawy świata konieczny jest tropikalny klimat, jesteśmy skazani na kupowanie ziaren z importu. Największe zbiory pieprzu osiągają Wietnamczycy, masowo uprawia się go także w Indiach i Indonezji. W partiach sprowadzanych z Chin zdarza się, że oszuści zastępują ziarenka czarnego pieprzu błotem, a grudki mąki imitują pieprz biały. Polscy dystrybutorzy przypraw nie opisują na opakowaniach, skąd pochodzą konkretne ziarna. Niezbyt chętnie dzielą się tą wiedzą także na swoich stronach internetowych.
  • Zielony groszek – wytworzony z białego grochu, soi i pirosiarczanu sodu, uzupełniony zielonym barwnikiem, był w masowej produkcji w Chinach w 2005 roku. Być może produkowany i eksportowany w świat jest nadal. Poznamy się na nim podczas gotowania – woda będzie zielonkawa, a on sam twardy.
  • Imbir – warto wiedzieć, od kogo kupujemy to kłącze słynące ze zdrowotnych właściwości, bo jest to jedna z najważniejszych przypraw chińskiej kuchni. Odkryto, że na plantacjach w Chinach pryskany bywa niebezpiecznym, rakotwórczym pestycydem.
  • Cynamon Cassia z Chin – zdecydowanie tańszy, ale też gorszy jakościowo. Zawiera znacznie więcej szkodliwej dla zdrowia kumaryny, substancji, która może doprowadzić do uszkodzenia wątroby. Zdecydowanie zdrowszy jest cynamon z Cejlonu i to jego uważa się za prawdziwy. By odróżnić prawdziwy cynamon od chińskiego nie wystarczy tylko informacja na opakowaniu, bo często takiej nie znajdziemy. Wysuszona kora cynamonowca cejlońskiego wygląda jak cygaro, składa się z wielu cienkich zwiniętych warstw, jest krucha i łatwa do zmielenia. Laski chińskiego cynamonu są twarde i puste w środku. Cynamon z Chin jest bardziej ostry.
  • Jagody goi – te popularne i okrzyknięte nadprzyrodzonymi wręcz właściwościami owoce można kupić za bezcen w każdym chińskim sklepie. Krzew, na którym dojrzewają, to kolcowój pospolity – jeden z popularniejszych w tym kraju krzewów. Jeśli będziemy prowadzili własne śledztwo na temat pochodzenia zachwalanych nam ziaren w sklepie eko, możemy usłyszeć, że to jagody tybetańskie. Kłopot w tym, że w ogóle tam nie rosną. Na jeszcze jedną niejasność zwraca uwagę Fundacja Pro-Test – badania nad jagodami goji w większości pochodzą z Chin a innych wiarygodnych ustaleń dotyczących ich mocy antyoksydacyjnej i uodparniającej nie ma. Może bezpieczniej jeść naszą żurawinę?

TRUSKAWKOWE POLA czy Truskawkowe Wieżowce.

TRUSKAWKOWE POLA

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/truskawkowe-pola,p769185357

Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl 2022-05-13

10 firm zarządza tym, co jemy i pijemy.

To Nestle, PepsiCo, Coca-Cola, Unilever, Danone, General Mills, Kellogg’s, Mars, Associated British Foods i Mondelez.

Grafikę, która obrazuje ich oddziaływanie na wszystkie inne marki żywnościowe przedstawiła na swojej stronie firma Oxfam, która mówi o sobie, że „jest globalną organizacją, która walczy z nierównościami, aby położyć kres ubóstwu i niesprawiedliwości. Oferujemy ratujące życie wsparcie w czasach kryzysu i działamy na rzecz sprawiedliwości ekonomicznej, równości płci i działań na rzecz klimatu. Domagamy się równych praw i równego traktowania, aby każdy mógł się rozwijać, a nie tylko przetrwać. Nierówność jest najbardziej palącym problemem naszych czasów. Od 80 lat ludzie tacy jak Ty napędzają naszą misję, by położyć kres ubóstwu i niesprawiedliwości. Od wyżyn Ameryki Środkowej i pól kukurydzy w Ugandzie po wybrzeża południowego wybrzeża Zatoki Perskiej w Stanach Zjednoczonych, Oxfam i nasi sympatycy walczą o zagwarantowanie godnego życia każdej osobie w kryzysie oraz o to, by miliarderzy, korporacje, rządy i międzynarodowe instytucje finansowe zaczęły działać lepiej.”

Wszystko to brzmi górnolotnie, a skierowane jest raczej do osób, które nie będą zgłębiać tematu, przyjmując powyższe oświadczenie za dobrą monetę. Oxfam funkcjonuje już w 90 krajach świata i walczy w nich ze wszystkimi nieszczęściami, jakie dotykają naszego współczesnego życia.

U nas, na razie, jeszcze nie walczy, ale pewnie wkrótce się pojawi, bo zgodnie ze szwabskimi scenariuszami, po pandemii i wojnie, ma przyjść głód.

Nieomylny Henry Kissinger powiedział kiedyś, że „kto kontroluje żywność, kontroluje ludzi, kto kontroluje energię, może kontrolować całe kontynenty, a kto kontroluje pieniądz, jest w stanie kontrolować cały świat”. Pieniądzem już zawładnęli, co widać po tym choćby, że bezkarnie drukują go we wszystkich państwach, w ogóle nie zwracając uwagi na skutki tej nieracjonalnej działalności. Rzucili go dotąd „na odcinek” walki z pandemią i wdrażanie zielonego ładu, który ma zastąpić dotychczasowe nośniki energii nieodnawialnej na te, które „elita” już zdołała zagospodarować, rajfurząc nam fotowoltaikę, elektrownie wiatrowe, reaktory atomowe i biopaliwa.

Już w tej chwili, rolnicy nie obsiewają pól, bo nie stać ich na ropę naftową do rolniczych maszyn, ani tym bardziej na nawozy sztuczne, których cena wzrosła sześciokrotnie. Transport kolejowy, związany z rolnictwem w Ameryce, już zmalał o 20%. Skutkuje to degradacją tej gałęzi przemysłu, zwłaszcza w zakresie żywności. Warto tu wspomnieć o tym, że głównymi udziałowcami przodującej w tym rodzaju transportu Union Pacific, są naturalnie Vanguard, BlackRock i State Street, czyli nasi dobrzy znajomi, którzy wymyślili Schwaba, Gatesa i Fauciego, a obecnie wykupują świat.

W USA priorytetem wysiewów objęte są pola kukurydzy, służącej tylko do produkcji paliw, pozostałe areały leżą już odłogiem. Oczywiście, poza tymi tysiącami hektarów, które zakupili niedawno miliarderzy pokroju Billa Gatesa.

W ostatnim czasie, tylko w tym roku, niesamowitym zbiegiem okoliczności, 16 zakładów przetwórstwa spożywczego i nawozów sztucznych, spłonęło, doszło na ich terenach do eksplozji, a na jeden spadł nawet samolot. To oczywiście nie koniec tych przypadłości, ponieważ FBI już ostrzega przed spodziewanymi cyber-atakami, które mają uderzyć w infrastrukturę rolniczą. Dzielni agenci federalni nie informują oczywiście, skąd mają te dane oraz czy i jak zamierzają im przeciwdziałać.

Nie można nie zauważyć, że sytuacja na Ukrainie, nie pozostaje bez znaczenia dla tego wszystkiego, a łańcuchy dostaw, zgodnie z profetyczną wizją globalistów, już zaczęły się rwać. Z pewnością, nie pomaga tym niesamowitym wydarzeniom nagły atak ptasiej grypy w Stanach Zjednoczonych, w wyniku której wybito tam niedawno miliony sztuk drobiu.

FFAR (Foundation for Food and Agriculture Research), jedna z wielu modnych organizacji non-profit, będących naturalnie poza wpływem rozporządzeń rządowych, ale korzystająca z rządowych ustaw, typu Farm Bill, którą zdążono wprowadzić w życie 30 grudnia 2018 roku, ogłosiła już w roku następnym, że uruchamia konsorcjum, na zasadzie partnerstwa publiczno-prywatnego składającego się z hodowców i firm genetycznych – AeroFarms, BASF, Benson Hill Biosystems, Fluence Bioengineering, Green Venus, Japan Plant Factory i Priva. Ich działania mają się koncentrować na  szybkim rozmnażaniu takich roślin, jak sałata, pomidory, truskawki, kolendra i borówki amerykańskie oraz na zmianach w substancjach chemicznych w nich wytwarzanych, mających wpływ na smak, dietę i leki.

Rolnictwo, jakie znamy, odchodzi do lamusa.

Gates inwestuje w nową przyszłość żywności – miejskie, pionowe rolnictwo halowe. Te rozwijające się w szybkim tempie obiekty mają astronomiczne rozmiary i zdolność do obsługi milionów ludzi. Na przykład firma Bowery Farming, przodująca w zakresie tzw. cyfrowego rolnictwa, jest w trakcie budowy swojego najnowszego “inteligentnego” obiektu w Arlington, na obrzeżach Dallas, w Teksasie, który będzie w stanie obsłużyć 16 milionów ludzi w promieniu 200 mil.

W tym nowym świecie rolnictwa króluje robotyka i sztuczna inteligencja. Ich produkty już są dostarczane na rynek poprzez sieci Walmart, Giant Food, czy Amazon!

Już w sierpniu 2020 roku firmy Monsanto/Bayer i singapurski fundusz Temasek uruchomiły wartą 30 milionów dolarów firmę Unfold, która opracowuje nowe odmiany nasion dostosowanych do potrzeb gospodarstw wertykalnych. Firma Bayer udzieliła licencji na prawa do zarodków nasion ze swojej oferty warzyw modyfikowanych genetycznie. W samym Sacramento funkcjonuje już 100 firm produkujących takie nasiona, a Uniwersytet Kalifornijski opracowuje szczepionkę na bazie roślinnego mRNA dla ich potrzeb. Narodowa Fundacja Nauki przyznała mu na rozwój i wdrażanie tej koncepcji pół miliona dolarów.

Oczywiście, o modyfikowanej produkcji łososi, trzody, i bydła nie ma co wspominać. To już standard.

To, naturalnie, tylko w dalekiej Ameryce, ale szczerze życzę wszystkim, aby zdążyli tego lata posmakować naszych, polskich truskawek, bo obawiam się, że w nieodległej już przyszłości pozostanie nam słuchanie sztandarowego dzieła rocka psychodelicznego, czyli „Strawberry Fields Forever”.

Felieton ukazał się w 19 numerze Warszawskiej Gazety

[Hiper- łacza wyłączyłem, bo szpecą. MD]