Masło (zdjęcie ilustracyjne). Fot. PAP/Andrzej Lange
Interwencja na rynku masła ma utrudnić spekulację tym produktem i zapobiec dalszym podwyżkom jego cen przed świętami – oświadczył premier Donald Tusk po posiedzeniu rządu.
“To jest incydentalna interwencja win-win. Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych na tym nie straci, masło jest bardzo drogie” – powiedział w środę Tusk.
Premier wskazał, że masło w Polsce należy do najtańszych w Europie, ale pozostaje zbyt drogie z punktu widzenia najmniej zarabiających klientów.[italic – md]. Dodał, że interwencja ma nie pozwolić spekulantom na grę cenami masła tuż przed świętami.
“Nikt nie da gwarancji, że ceny masła wyraźnie spadną, chociaż to jest dość ‘masywna’ interwencja. Mamy uzasadnioną nadzieję i oczekiwania, że utrudni to działanie potencjalnym spekulantom. Masło nie powinno być przed świętami droższe. Chcemy chronić polskie rodziny narzędziami, które mamy w dyspozycji” – podkreślił premier.
We wtorek Kancelaria Prezesa Rady Ministrów podała, że Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych ogłosiła przetarg na sprzedaż mrożonego masła w blokach 25 kg. W sumie RARS chce sprzedać ok. 1000 ton tego produktu. W komunikacie KPRM wskazano, że powinno to przyczynić się do stabilizacji cen masła na rynku.
=====================
MD:
Miesięcznie produkuje się w Polsce 18-21 tys. ton masła. Więc cała ta “interwencja” to trochę ponad jednodniowa produkcję. Patrz tytuł.
Dobrą manierą w ocenie rzeczywistości politycznej jest uważne śledzenie poczynań głównych graczy ekipy rządzącej i porównywanie ich deklaracji z faktycznymi działaniami. To rzuca całkiem niezłe światło nie tylko na rządzącego jako polityka, ale również jako człowieka. Pozwala poznać mechanikę sprawowania władzy oraz z pewną dozą prawdopodobieństwa ocenić, jakie będą dalsze kroki rządzącego. Aby jednak obraz uzupełnić, bowiem holistyczne podejście zawsze owocuje zwiększeniem szansy na poznanie prawdy, należy włożyć w proces odrobinę więcej wysiłku i obserwować również środowisko rządzącego – zarówno to obecne, jak i to przeszłe. Gdy do władzy ponownie doszedł Donald Tusk zacząłem z większą uwagą śledzić wypowiedzi Jana Marii Rokity – byłego współzałożyciela PO, jednego z tzw. Trzech Tenorów Platformy, który w pewnym momencie zniknął z czynnej polityki. Powody tego stanu rzeczy p. Rokita przedstawił w długim i godnym polecenia wywiadzie dla Bogdana Rymanowskiego1. Osoba będąca przez wiele lat tak blisko z Donaldem Tuskiem, mająca do tego niezły warsztat z zakresu uprawiania polityki jak i samej jej teoretycznej warstwy dostarcza wielu cennych wskazówek ułatwiających interpretację sposobu sprawowania władzy przez obecnego premiera. Z wywiadu u p. Rymanowskiego można wyłuskać wiele cennych informacji, ale to co jest dla mnie szczególnie interesujące pojawiło się w debacie z dnia 13 grudnia 2024 roku w podcaście „Prawy prosty”2, w której udział wzięli właśnie p. Rokita, redaktorzy Lisicki i Kalukin oraz jako moderator red. Karpiel.
Jednym z wątków tej debaty była próba zdefiniowania światopoglądu Donalda Tuska, który to światopogląd ma rzutować na działania rządu premiera. Jan Maria Rokita forsował tezę, że dla osób ideowo zaangażowanych jest to bardzo trudne do wyobrażenia, ale tak naprawdę Donald Tusk po prostu nie ma żadnych poglądów. Podąża za trendami, sprawnie unosząc się na fali bieżącej narracji w społeczeństwie demoliberalnym. Świetnie je wyczuwa, kładzie nacisk na odpowiednie akcenty, wykorzystuje mechanikę konfliktu i wskazywania wroga, ale jest to tylko i wyłącznie efekt tego, że dla premiera zdobycie i utrzymanie władzy jest celem samym w sobie, co jawi się jako zwyczajny koniunkturalizm.
Z tą tezą nie zgodził się red. Lisicki, który forsował, że choć oczywiście widać ewidentne wykorzystywanie mechanizmów obowiązujących w demokracji liberalnej, to on osobiście uznaje Tuska za liberała dążącego do rządów autokratycznych, ale w modelu sprzyjającym kierunkowi Europy zachodniej. Z tego też powodu, red. Lisicki uważa, że Donald Tusk nie stałby się nagle orędownikiem wyjścia z Unii Europejskiej czy odrzucenia jej systemu „wartości”. Tak w dużym skrócie można zreferować dwa główne stanowiska – obecny red. Kalukin nie zaproponował niczego wykraczającego poza pewien mix obu poglądów, dlatego skupmy się na tezach przedstawionych przez p. Rokitę i red. Lisickiego – który z nich ma rację? Czy Donald Tusk jest człowiekiem bezideowym, ze światopoglądem bezobjawowym czy jednak świadomym liberałem poruszającym się w obrębie tejże idei?
W obu poglądach jest część prawdy, ale dopiero po odpowiednim dopasowaniu tych części oraz dodaniu kilku, moim zdaniem istotnych faktów, których żaden z dyskutantów nie wypowiedział, będziemy mieli pełen obraz urzędującego premiera. Zacząć należy od tego, że nawet jeśli Donald Tusk jest osobą bez poglądów i podąża za bieżącymi trendami będąc koniunkturalistą, to już sam ten fakt nie pozwala stwierdzić, że jest to brak poglądów. Z meta poziomu wyznawanym przez premiera poglądem jest właśnie koniunkturalizm, który ułatwia realizowanie tego celu politycznego, który Tusk uważa za najbardziej istotny. To jest element sposobu myślenia, który wydaje mi się u premiera jak najbardziej uświadomiony a narzędzia do osiągnięcia tego celu są dobierane w sposób przemyślany.
Czy to oznacza, że tym samym Donald Tusk nie jest liberałem? Tu sprawa jest nieco bardziej złożona – liberalizm bowiem bazuje na bardzo prostackim oglądzie rzeczywistości, w którym zależnie od przyjmowanego modelu liberalizmu, albo powtarza się korwinizmy w stylu „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka” lub owsiakizmy, czyli „róbta co chceta”. Oba jednak są w konsekwencji tym samym, bowiem to indywidualne chcenie wyznacza kierunek działania bez poszanowania uniwersalnych norm czy powinności – coś co owo chcenie ma ograniczyć jest traktowane z automatu jako zamordyzm, zawłaszczenie wolności. Taki sposób myślenia nie bazuje na pogłębionej refleksji nad samym rdzeniem liberalizmu, dlatego liberalizm w ogóle nie wymaga uświadomienia sobie wyznawania tego poglądu. Jest poglądem z istoty redukcyjnym, więc łatwym i przyjemnym do wyznawania – stąd tak łatwo udało się tę ideę wtłoczyć w ludzi, bazując na ich najniższych instynktach i żerując na tendencji do pójścia na łatwiznę. W tym sensie zapewne Donald Tusk, podobnie jak większość mentalnych liberałów, nie jest człowiekiem, który przepracował własne poglądy i wybrał liberalizm po rzetelnej konfrontacji z innymi poglądami. Nadal jednak może być liberałem i sprawnie operować w obrębie tego systemu. Jest to bowiem idea tak elastyczna, że doprowadzona do skraju swoich postulatów pozwala na coś, co dla trzeźwo myślącego człowieka jest przejawem choroby psychicznej albo głupoty a dla liberała jest kwintesencją wolności. Nie bez powodu bowiem pojęcie płynnej podmiotowości, na którym zasadza się gender wyrosło właśnie na zgniłym korzeniu liberalizmu. Skoro Janusz CHCE być Janiną, to może a jeśli ktoś mu tego zabroni, to jest zamordystą.
Dziwne więc, że zarówno red. Lisicki jak i p. Rokita nie zauważyli, że właśnie formę płynnej podmiotowości tylko w warstwie politycznej realizuje właśnie Donald Tusk będąc tym samym po uszy w idei liberalnego bagna konsumującego każdą normę, rozsądek i sens. Publicyści z lewa i prawa od miesięcy rozdzierają szaty krzycząc o hipokryzji premiera, który najpierw był przeciwko umocnieniom na granicy z Białorusią a później sam nakazywał te umocnienia budować. Najpierw był przeciwko projektowi CPK a teraz jest za realizacją CPK. Najpierw po powrocie ze struktur UE grał nieco pompatyczno-patriotyczną narracją, przypominającą Tuska z czasów pierwszej Platformy, więc w 2023 roku całował chleb a w tle powiewały polskie flagi. Później zaś szedł w narrację odwrotną, symbole patriotyczne uznając za przynależne do zacofanego obozu PiS. Przykłady można mnożyć, natomiast wszystkie one ukazują, że Donald Tusk realizuje zasadę płynnej podmiotowości politycznej. Bez względu na stopień uświadomienia sobie swojego liberalizmu, jest to mechanizm właśnie będący owocem tej idei. Dlatego słusznie p. Rokita odpowiedział red. Lisickiemu, że gdy akurat trendy wskażą na postulowanie wyjścia z UE, to premier będzie w awangardzie Polexitu mimo jasnych obecnie deklaracji o wzmacnianiu UE czy nawet jej federalizacji. Tusk bowiem wie, że połączenie demokracji liberalnej z tak silnie już zakorzenioną mentalnością liberalną społeczeństwa nakazuje na ciągłe trzymanie się „chcenia” gawiedzi jeśli chce się w tym modelu i w tej mentalności władzę utrzymać. Gros jego wyborców oczekuje rozliczania PiS, więc tworzy się spektakl, by zaspokoić ich chcenie. Jeśli konieczność etapu w postaci kolejnego kaprysu tłumu będzie nakazywała na inny trend, to Tusk za tym trendem pójdzie. Tak właśnie działa się w obrębie liberalnego sposobu myślenia jako polityk. Wiedząc o tym, możemy więc śledzić aktualne trendy, nałożyć na nie odpowiednią wagę i będziemy wiedzieli, w którą stronę skieruje swoją decyzyjność Donald Tusk. Dokładając do tego jego umiejętność publicznego wskazywania wroga, premier nie jest tylko biernym odbiorcą kaprysów tłumu, ale ma narzędzia, by zarządzać nastrojami a te dobrze wie jak wykorzystać. Co będzie robił do momentu, gdy tłum zmieni nastrój np. przez pusty portfel i stwierdzi, że Donald Tusk nie jest mu już potrzebny. Pytaniem na inny tekst jest, czy podówczas premier, dla którego cała liberalna mechanika jest jedynie narzędziem do utrzymania władzy, będzie chciał się tej mechanice poddać i władzę odda. Może bowiem w obrębie samego liberalizmu wejść w kolizję z kaprysem tłumu i wykreować swoją tożsamość polityczną wbrew trendom opierając się na narzędziu, które doprowadził do perfekcji, czyli skupianiu uwagi tłumu na wskazanym palcem wrogu.
Mija dwunasty miesiąc władzy lewicowych liberałów. „Uśmiechnięta koalicja” wlecze się jeszcze na oparach paliwa „antypisu”. Społeczeństwo coraz trudniej jednak wybacza jej jałowość, szamotaninę i zarządzanie metodą prowizorycznych kompromisów. W powietrzu czuć nadchodzący przełom. Kolejni obserwatorzy wierzą, że czasy rządu w obecnej formie dobiegają końca i któryś z jego członów musi zostać skanibalizowany.
Fakt, że obecny obóz władzy mieści w sobie zarówno „chłopskiego konserwatystę” Marka Sawickiego, jak i infantylnego neopoganina Marcina Józefaciuka, to symbol targających nią wewnętrznych sprzeczności. To, co przed rokiem niektórym wyborcom mogło wydać się wyrazem solidarności w walce z „pisowską sepsą”, dziś objawia swoje konsekwencje. Nie można obrać jednego kierunku rozwoju Polski przy tak daleko idącym rozstrzale programowo-ideologicznym. Niemoc i bezruch trzeba więc skrywać pod manifestacjami siły – najlepiej wobec tych, za którymi (zdaniem władzy) społeczeństwo się nie ujmie.
Stracone złudzenia symetrystów
Roztaczana przez tzw. siły demokratyczne kampanijna obietnica narodowego pojednania została negatywnie zweryfikowana już niecały miesiąc po objęciu rządów przez Tuska. Styczniowy „Marsz wolnych Polaków” zorganizowany przez środowiska życzliwe obozowi poprzedniej władzy, pomimo fatalnych warunków pogodowych przyciągnął co najmniej sto kilkadziesiąt tysięcy uczestników sprzeciwiających się kontrowersyjnym aresztowaniom oraz bezprawnemu przejmowaniu instytucji publicznych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nieśmiałe wyrazy życzliwości i zrozumienia nie padały również ze strony części umiarkowanych przeciwników PiS. Komentariat ideowo, a nie tylko pragmatycznie „praworządnościowy” półgębkiem narzekał, że „nie tak to miało wyglądać”. Niektórzy zwolennicy Konfederacji widzieli zaś w autokratycznych zapędach Tuska zapowiedź represji wymierzonych w ich partię oraz niezależne media.
Było to jednak tylko preludium przed protestami oddolnie zorganizowanych grup społecznych, walczących o swoje podstawowe interesy. W marcu tego roku w Warszawie protestowali rolnicy. Rząd użył nielegalnie zmajstrowanego parasola medialnego, by przedstawić manifestantów jako awanturników oraz (co szczególnie godne potępienia) popleczników Putina. Brutalna pacyfikacja ludzi walczących o możliwość zabrania głosu w debacie publicznej przypomniała autokratyczne oblicze Tuska z czasów „pałowania” Marszu Niepodległości i nasyłania służb na nieposłuszne redakcje. Zafałszowanie medialne zajść w Warszawie sięgnęło tego poziomu, że więcej kolumn i czasu antenowego poświęcano zdziesiątkowanemu protestowi strajku „kobiet”; strajku, który zmobilizował może kilkaset osób. Niesione na sztandarach przez obóz demoliberalny slogany wolności mediów, pluralizmu etc. okazały się oszustwem wyborczym, a mające zachować ich pozory spotkania Tuska z „koncesjonowanymi” rolnikami potęgowały lichość i tak już tępej propagandy.
Niedługo później okazało się, że grupy społeczne, które za rządów PiS organizowały się w oporze przeciwko ówczesnej władzy przy wsparciu KO, również publicznie wyrażały swoje niezadowolenie. Przykładem były liczne lokalne akcje (m.in. w postaci „strajków włoskich”) nauczycieli, górników, a także trwające do dziś protesty opiekunów osób niepełnosprawnych. Podobnie oszukane poczuły się pielęgniarki, które niegdyś tzw. opozycja demokratyczna częstowała hamburgerami, a także – obietnicami podwyżek i poprawy warunków pracy; te same kobiety dziś znów przychodzą pod Sejm, wznosząc jeszcze bardziej nasycone desperacją hasła. Dodajmy do tego (częściowo już realizowaną) zapowiedź masowych zwolnień przez Pocztę Polską oraz batalię prowadzoną przez zagrożonych pracowników PKP Cargo, przy wielkiej niechęci dialogu ze strony rządu.
Jak widać, „podatek od ocalonej demokracji” zapłaciły przede wszystkim te uboższe i bardziej zależne warstwy społeczne, za którymi nie ujęła się tkwiąca w liberalnej paszczy sejmowa Lewica. Co więcej – owa „lewica” okazała się dużo bardziej przeżarta liberalizmem niż współczesna prawica – Włodzimierz Czarzasty krytykujący świadczenia socjalne, Magdalena Biejat kwestionująca płace minimalne, i (jako wisienka na torcie) Andrzej Szejna wychwalający lichwiarskie „chwilówki” to najdobitniejsze świadectwa upadku idei lewicowej w polityce ekonomicznej. Z kolei wszystkie postulaty, jakie lewicy udało się „przeforsować”, były pyrrusowymi zwycięstwami okupionymi większymi ustępstwami wobec liberałów na innych polach. Coraz bardziej wyczuwa to lewicowy elektorat, zapowiadający antyliberalną „schizmę”, a w siłę rośnie nurt „libkosceptycznego” alt-leftu, którego twarzą stała się posłanka Paulina Matysiak.
Postępy rewolucji czy zdradzona rewolucja?
Wspomniany rozstrzał programowy koalicji utrudnił też Tuskowi uczynienie z Polski zapowiadanego w exposé „modelowego państwa Unii Europejskiej” pod względem kulturowym. Od pierwszych miesięcy rządów co gorliwsi zwolennicy Lewicy zapowiadali „rozkułaczanie” niechętnych reformom pro-aborcyjnym działaczy PSL-u. Szymon Hołownia lawirował zaś, szukając formuły, by jawne zabijanie dzieci nienarodzonych zastąpić ich klinicznym skrytobójstwem. Pomimo poparcia przez ugrupowanie Hołowni dekryminalizacji aborcji, projekt ten nie przeszedł w Sejmie, więc władza wpadła na inny pomysł – uczynienia ustawodawstwa antyaborcyjnego prawem martwym. Dopięto swego poprzez wytyczne Ministerstwa Zdrowia, w świetle których wystarczy „skręcona” opinia od psychiatry, by dzieciobójstwo mogło być dokonane w obliczu prawa. Nie byłoby to możliwe bez puszczenia do aborterek oka, że takim podejrzanym sprawom władze nie będą się zanadto przyglądały. Takie rozwiązanie wciąż nie satysfakcjonuje postępowców – wstydliwe mordowanie dzieci nienarodzonych po kątach i na „lewy papier” uważają oni za formę upokorzenia; wszak mordowanie najmłodszych to „prawo człowieka”, i powinno odbywać się na skinienie palcem zainteresowanej, która nie powinna się ze swojej woli nikomu tłumaczyć. Żądza krwi nie została zatem nasycona, a co najwyżej chwilowo stłumiona, i należy spodziewać się, że liberalny Baal zapragnie jej kolejnej daniny.
Wskutek oporu „reakcyjnego” PSL-u oraz prezydenta Andrzeja Dudy, Tusk ciągle nie może posunąć naprzód sprawy instytucjonalizacji dewiacyjnych praktyk seksualnych. W zamian pozwolił lewicy zabrać się za normalizację dewiacji w świadomości najmłodszych Polaków. Obejmująca tę kwestię seks-edukacja zostanie zaimplementowana w obowiązkowym przedmiocie szkolnym noszącym podstępną nazwę „edukacja zdrowotna”. Po rozporządzeniu MEN dotyczącym programu nauczania, możemy zauważyć, że filozofia wychowania do życia w rodzinie, zastąpiona zostanie wychowaniem do życia jakiegokolwiek, w którym wszystko zostaje zrównane ze wszystkim. Indoktrynacja demoliberalna na polu instytucji kulturowych będzie uzupełniona o indoktrynację polityczną na zajęciach z tzw. edukacji obywatelskiej. Front walki ze szkolną katechezą również uczynił pewne postępy – od przyszłego roku obecna będzie tylko jedna lekcja religii tygodniowo. Lewica oczywiście liczyła na więcej, ale Tusk wie, że nie należy zanadto przekraczać progu drażliwości katolickiego wyborcy i, w tego typu sprawach pośpiech nie jest wskazany.
Odpowiadając na postawione wcześniej pytanie – rewolucja kulturowa, wbrew temu, co mówią niecierpliwi radykałowie, wcale nie została zdradzona, a jedynie pragmatycznie przestawiona w tryb pełzający…. do czasu zwycięstwa Trzaskowskiego w wyborach prezydenckich oraz wchłonięcia (przynajmniej części) Trzeciej Drogi.
Wielkie ostudzanie
Tusk przybył do Polski z misją przygotowania lokalnego podglebia do planowanych przez eurokrację reform traktatowych. Ostudzanie uczuć narodowych młodych Polaków rękami Barbary Nowackiej (antynarodowa reforma edukacji), „aktualizowanie” pojęcia niepodległości przez pro-rządowe media, przekupywanie społeczeństwa pieniędzmi płynącymi z unijnego skarbca, a także stawianie fałszywych alternatywnych w rodzaju: „albo pogłębiona integracja, albo ryzyko rosyjskiej inwazji” mają urabiać i dezinformować Polaków, aby w momencie forsowania wspomnianych reform traktatowych (najpewniej za rok do dwóch lat) zanadto nie oponowali. Wiedziony poczuciem swej europejskiej misji Tusk zdaje sobie sprawę, że w tych sprawach należy działać powoli i nie wciskać zbyt mocno pedału gazu, by niepotrzebnie nie alarmować społeczeństwa. Próbują to czynić patriotyczne i chrześcijańskie podmioty trzeciosektorowe, którym rząd stara się rzucać pod nogi kolejne kłody.
Elementem studzenia uczuć narodowych jest również rezygnacja z aspiracyjnych projektów, które budzą w Polakach nadzieję na doszlusowanie poziomem rozwoju do państw Zachodu. Nie należy pobudzać dumy z własnego kraju „gigantomanią” CPK, którego sabotowaniem Tusk wraz ze sprawdzonym w boju Maciejem Laskiem zajmuje się już od wielu miesięcy. Biorąc pod uwagę oczywisty populizm Tuska, czynnikiem, który powstrzymuje go przed realizacją popularnego społecznie projektu, nie jest żaden ideowy liberalizm gospodarczy, a walka z patriotyzmem, który przez powodzenie takich przedsięwzięć mógłby wzrastać, będąc zawalidrogą do projektu centralizacji unijnej. W sferze marketingu politycznego wszystkie te posunięcia czynione są oczywiście w biało-czerwonych dekoracjach, w otoczeniu osób przywdzianych w oryginalne stroje ludowe, przy pustych patriotycznopodobnych frazesach rodem z przemówień Władysława Gomułki. W kampanii wyborczej w 2023 roku to zadziałało. Czy zadziała również teraz?
Rozliczenie i sam-orozliczenie
Maskowanie niewydolności władzy pretekstami „rozliczenia PiS” oraz gwałtem zadawanym rozlicznym kozłom ofiarnym, nie może trwać wiecznie. Zniecierpliwienie i spadające poparcie pokazują, że taka formuła rządzenia już się wyczerpała i potrzeba nowego pomysłu. Ten z kolei nie może zostać wygenerowany wskutek ideowych niespójności oraz sprzecznych interesów wewnątrz koalicji. Przed Tuskiem więc trudne zadanie, być może wymagające wykreowania stanu wyjątkowego, w którym nie będzie musiał przejmować się nawet pozorami przestrzegania obowiązującego prawa. Być może kolejny rok jego władzy będzie testem determinacji tej części społeczeństwa, która nie życzy sobie rewolucji czynionej przez autokratyczną liberalną władzę.
Publicysta „Najwyższego Czas-u!” Radosław Piwowarczyk odniósł się do słów premiera Donalda Tuska, którymi ten zaprzeczył słowom premiera Donalda Tuska. Zapowiedź szefa rządu warszawskiego spotkała się z ostrymi ocenami i ciągle jest żywo komentowana.
Publicysta stwierdził, że trzeba „zacząć od samego premiera rządu warszawskiego, który – jak się okazało – nie zgadza się z premierem rządu warszawskiego”.
– Jak to dokładnie między nimi było to nie wiadomo, czy to pamięć zawiodła, czy pojawiły się problemy z prawdomównością – zakpił Piwowarczyk, a następnie przedstawił słowa, jakie padły z ust Tusk, a także znalazły się w strategii migracyjnej.
– Był dzień 12 października, kiedy odbywała się konwencja Platformy Obywatelskiej, a premier Donald Tusk wymieniał kolejne sukcesy. Kroczymy od jednego do drugiego, jakby ktoś nie pamiętał, to to wszystko powtórzył raz dwa (…) może nie raz dwa, bo tych sukcesów było tyle, że to sporo czasu zajęło, ale w końcu przeszedł do opowiadania o strategii rządowej, która miała stać się niebawem dokumentem rządowym – powiedział Piwowarczyk.
Przypomnijmy, że 12 października, podczas konwencji Platformy Obywatelskiej, Tusk zapowiedział, że „jednym z elementów strategii migracyjnej będzie czasowe terytorialne zawieszenie prawa do azylu”.
– To wywołało spory niepokój, szczególnie wśród lewicowej części sympatyków, posypała się krytyka. Nie do końca także strona prawicowa wiedziała o co chodzi z zawieszeniem prawa do azylu, bo problem migracji, który mamy, to jest problem imigracji masowej, natomiast prawo do azylu jest prawem wyraźnie indywidualnym – skomentował redaktor „Najwyższego Czasu!”.
Kilka dni później, 16 października, ogłosił w Sejmie, że „nikt nie mówi tu o zawieszeniu praw człowieka, nikt nie mówi tu o zawieszeniu prawa do azylu”.
Tymczasem w strategii migracyjnej, której dokładny tekst poznaliśmy 17 października zapisano, iż „możliwe powinno być czasowe i terytorialne zawieszanie prawa do przyjmowania wniosków o azyl”.
– Tyle, że ta rządowa strategia była przyjęta 15 października, a więc dzień przed tym, jak premier Tusk występował w Sejmie. Albo premier Donald Tusk nie wiedział, co się znajduje w tym dokumencie, nie pamiętał, zapomniał, co dzień wcześniej przyjęli albo perfidnie skłamał. Niezależnie od tego, jak tam było w obu przypadkach szef rządu warszawskiego powinien podać się do dymisji – podsumował Piwowarczyk.
Aresztowano właśnie internautę, Bo „w błąd wprowadzał na temat powodzi”. Łajdak fałszywe informacje dał te: „Brak jest pomocy. Wielu nie wychodzi Z domów z obawy przed szabrownikami.” Kłamca się znalazł szybko za kratami.
Ach, przecież żadnej powodzi nie było! Płemieł zapewniał, że „nie ma obawy”. A jeśli nawet kogoś przemoczyło, Więc „czy płemieła zamkną?” jest ciekawy, Niech internauty areszt zapamięta! Powodzi… NIE MA. Polska… uśmiechnięta!!!
klioes vel pislamista 1 October 2024
Sygnaliści w demokracji walczącej
Zły sygnalista to Sebastian T. Chociaż w wiezieniu drań nie znajdzie się, To sygnał (fake news!), który wysłał w sieć, Powinien zakaz bodnarowski mieć!
Bo sygnalista dobry dobry wspiera rząd. (Nie alarmuje, gdy rząd robi błąd. A alarmuje w czas powodzi złej, Gdy krytykuje ktoś rząd.) Zgłasza… hejt.
klioes vel pislamista 1 October 2024
Wał Tuska czyli Demokracja walcząca
Przyszli z bronią, sześciu policjantów… Czy wystarczy? Ilu rebeliantów
Trzeba zamknąć!? – Jeden!… Zrobił źle: Skrytykował rząd i TVP!!!
Podkomisarz pan Marcin Zagórski Informuje, jak redaktor Turski, O przestępstwie: „Te czynności stąd. Prokurator potem, w końcu sąd.”
Sprawne państwo!… „Wały wytrzymały- By… No, ale bobry się dobrały Do tych wałów… i stąd wody plusk.” – Informuje premier Donald Tusk.
I rozjaśnia na kształt Peru Słońca: „Demokracja w Polsce jest walcząca! Będą wały!…” (JEDEN WIELKI WAŁ. Bo sam naród polski tego chciał.)
klioes vel pislamista 1 October 2024
GestaPO czyli Gdzie jest Konstytucja?
Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości Ratunkiem wielkim jest już dla ludności! W czasie powodzi łobuz z Lądka-Zdroju Nie będzie więcej czynił niepokoju. Sebastian, łobuz dwudziestodwu-latek Albo zamilknie, albo świat zza kratek Będzie oglądać przez długie trzy lata… Centralne Biuro ma na niego bata!
Sebastian straszył, że „po okolicy Lądka i Stronia chodzą szabrownicy. Są uzbrojeni! Ludzie wyjść się boją. A brak policji, służby z dala stoją.” Służby nie stały jednak, a… siedziały Przed komputerem i Facebook czytały! „Wykryły fake news”. (Już wiesz, Sebastianie, Że nie popłaca służb krytykowanie.)
Gesta oznacza czyny po łacinie. PO – Platformę, w której jak w rodzinie… (No, jak w rodzinie… na przykład Soprano, Lub Corleone) wszyscy to dostaną, Co TuSSk nakaże. To obywatele! Obywatelsko wiecowali wiele… Wytryskiwało słowo, jak polucja Z ust: „Kon-sty-tu-cja!” – Gdzie ta Konstytucja?
klioes vel pislamista 1 October 2024
POwódź
Marek Boroń, nadinspektor, W sprawie Sebastiana P. Policyjny chwaląc sektor, Wypowiedział słowa te: „Pod zarzutem wprowadzania Służb państwowych podle w błąd Doszło dziś do zatrzymania…” Służby były bierne? – skąd! Służby czynne w internecie Były w czas wylewu wód! Czujnie pomagały przecie… Organizacyjny cud! Powódź! Giną w falach ludzie,
Ginie mienie, ginie zwierz… Lecz nie wątpić nam o cudzie: Sebastianie w państwo wierz! Nie wierzyłeś… Twoja wina! W sieci ujawniłeś strach. Zawitała więc drużyna I do pierdla ciebie – trach! „Ratownictwa utrudnianie” – Jest w kodeksie na to hak. I co, panie Sebastianie, Służby w Lądku są, nie tak?
Na tę POwódź w czas powodzi Adwokata sobie weź. Państwo stres Ci wynagrodzi: Sucha cela czeka gdzieś….
Kiedyś, za kowida, z kilku powodów miałem takie cykliczne formy, które nazwałem kowidkami. Tematy zasadniczo pandemiczne były dość posępne, ja siedziałem w kwarantannie bezrobocia i ckniło mi się już za tematami nie tyle błahymi, co raczej pokazującymi przemianę świata jaki znaliśmy w formach mniej ponurych. Było tego sporo, to cały rozdział w moim pisanym (i wciąż gdzie niegdzie do kupienia) „Dzienniku zarazy”. To tam, lapidaria współczesności, czyli kawałki większych całości dawały asumpt do wywiedzenia z okruchów świata większych konstrukcji rzeczywistości, zazwyczaj ukrytych. Może to tylko te kawałki oprą się presji czasu i wbrew pozorom najmniej się zestarzeją, dobitniej niż poprzez „naukawe” tabelki pokazując ludzki, kulturowy i społeczny wymiar „nowej normalności”.
Teraz mamy to samo, można więc po kowidkach wprowadzić… powodzianki. Też kawałki zdarzeń około-powodziowych mogą wskazać w którym kierunku zmierza dziś świat, znaleźć jakąś wypadkową tej szarpaniny. Bo z każdego chaosu wyłania się w końcu jakiś kierunek, czasami uśredniony, czasami ukryty, bo wyznaczony, azymut zmiany. Tak samo i z powodziankami, fragmentami wymytych konstrukcji, odłamkami połamanych pni ideologii – pokazują one nam skąd przyszły, byleby się zatrzymać, popatrzeć i poanalizować. I nie dotyczy to tylko czasów powodziowych, w ich dosłownym znaczeniu.
Powódź trwa od dawna i zalewają nas fale, ale nie wody, tylko głupoty i kłamstwa. Tak – świat zgłupiał, wiedza staniała, od kiedy samo posiadanie, choćby i najgłupszych, poglądów usprawiedliwia ich wygłaszanie.
Tam, wygłaszanie – bez względu na rację, kłamstwo i manipulacje zrównuje się z wiedzą, nauką, a zwłaszcza z rozumem. Stąd ten potop. I wcale nie jest tak, że to proces gwałtowny, jakaś fala, którą można przetrzymać w zbiornikach retencyjnych zdrowego rozsądku. Nie, ta fala rośnie powoli, acz systematycznie, a właściwie rosła już od dawna, tak, że nie zauważyliśmy, że sięga już nam do szyi, do ust…
Prawdziwa powódź
Tak, potoki głupoty zalewają nam usta. Coraz mniej ludzi mówi co myśli. Najbardziej krzykliwi są sprzedawcy prymitywnych ideologii na bazarku chwilowych mód, trendów pozwalających nadać (choćby i chwilowego) sensu rozchwianym tożsamościom. Kiedy możesz być codziennie kimś innym, możesz być wszystkim, a więc i… nikim. Pływać w tych prądach błocka występujących z brzegów egzystencji, udawać, że to piękne chwile, choć dookoła piętrzą się brudne wody potoków kłamstw, półprawd i szaleństw. Spróbujemy dziś sobie nastawić taką sieć na te wylane wody i złapać co tam żywioł przyniesie.
Trzymając się dosłownej powodzi widać państwo z przemoczonej dykty. Zaprawdę rachunek III RP nie przynosi chwały klasie politycznej. Ta, zapatrzona w perspektywę czteroletniej swej kadencji na nachapanie się, ani myśli o projektach infrastruktury krytycznej, ani chce na to przeznaczać, w końcu publiczne, pieniądze. Te, wydane w zapobiegawczy sposób może i kiedyś uratują parę regionów, ale nie przyczynią się do realizacji podstawowego modelu biznesowego polskiej polityki – przekupywania elektoratu jego własnymi pieniędzmi. I tak jest teraz.
Kiedyś był za komuny taki żart: co się zbiera jak są żniwa latem? Odpowiedź brzmiała – plenum KC. I teraz mamy to samo. W Sejmie jeden obwinia drugiego, co daje pewność, że nic z tzw. odporności państwa nie będzie, za to jak jest powódź, to co się robi? Ustawę i tworzy nowe ministerstwo. Uwaga – ministerstwo od powodzi dowodzi… dalekowzroczności rządzących, bo ci wiedzą, że z takim podejściem powodzie będą się zdarzały coraz częściej i dlatego warto taki resort mieć pod ręką, bo będzie co robić. Przypomina to mądrość Rosji, posiadającej ministerstwo do sytuacji nadzwyczajnych. Tak, ruskie wiedzą, że sytuacje nadzwyczajne to u nich standard, pewniejszy niż… standard sytuacji normalnych i może warto się poduczyć od nich tam, skoro nas czeka, przez zaniechania własne, to samo?
Ale nie można wszystkiego zwalać na polityków. Ci to przecież zwierciadło duszy demokratycznej narodu naszego. No, bo ktoś toto wybiera, c’nie? Sami oni z kosmosu nie zlecieli. Ktoś to wynalazł i wypromował, bo przypadki samorodnych społeczników na poziomie polityków to widok rzadki. Nawet jak taki się gdzieś na kamieniu narodzi, to i tak musi przejść przez sito wodzowskiego systemu i ugiąć karku. Wielu też wyskakuje jak diabeł z pudełka, bo są depozytariuszami interesów nie naszych i ich nagłe wzrosty w górę to nie są przypadki. I w tym maglu siedzi suweren i wybiera „mniejsze zło”.
W dodatku elektorat zaciśniętych zębów coraz mniej je zaciska, uważając stan dwójpolowki, który sam prokuruje – za normalny. Sam go prokuruje, bo jak się takim uświadomi, że poza wojną polsko-polską jest cały kosmos politycznych wizji i możliwości, to pytają się – to gdzie oni są? Łapią za łeb i ściągają z powrotem do gara zero-jedynkowych swar. Nie rozumiejąc, że pytanie o alternatywę to pytanie do nich samych. Lepiej narzekać, wybierać między kaczorem a potworem niż wziąć się do roboty, założyć coś ciekawego, zdobyć sprawczość, choćby i w radzie osiedla. Ale nie – na tym lenistwie bazuje mizeria politycznych propozycji polskiej „klasy” politycznej. Klient jest mało wymagający, w krawacie ciągłego nieawanturowania się, a więc można mu opchnąć wszystko na bazarku, gdzie do wyboru są tylko niby-prawicowe gruszki i niby-liberalne jabłuszka. Wszystko zaś lewicowe, gdyż wedle przepowiedni ojców-założycieli każda demokracja kończy się (co najmniej) socjalizmem.
Bóbr to zawsze bóbr jest – nigdy nie zawiedzie
A więc cała powódź utonie w potokach gadulstwa, jakim było „sprawozdanie” z powodzi rządu uczynione przed ławami posłów. Obejdzie się ze wszystkim na poziomie PR-u i obrzucaniu się winą, a to charakterystyczne dla tego typu demokracji sondażowej, gdzie słupki poziomu wody są szybko zamieniane na słupki poparcia. I naród to kupił i kupi. Poparcie drgnie nieznacznie, gruszki potanieją o parę groszy, zaś w koalicji jabłek to premierowe pójdzie w górę, ale kosztem kolegów z rządu. I tak się skończy ten test na państwo, którym w pewnym sensie była powódź. Tak, państwo teoretyczne, służby w gotowości na kryzys zbijające z nudów bąki, tak bardzo, że jak przyjdą termina, na które mają być gotowe, ba – takie termina, które w ogóle uzasadniają ich tych służb istnienie, to jak nadejdą to okazuje się, że państwa nie ma, co najwyżej w przeddzień powodzi, w kilka dni po ostrzeżeniu o fali, bawią się, tak jak w Jeleniej Górze, zaraz potem zalanej, w (nomen omen) Dziki Zachód. Żeby tam Zachód! – wychodzi, że to celebra Dzikiego Wschodu, ale… bez bonusa posiadania ministerstwa do spraw nadzwyczajnych.
Na koniec wyszło, że winni wszystkiemu, oprócz PiS-u rzecz jasna, są… bobry. Czyli teraz gwiazdek będzie nie osiem, ale dziesięć, bo tyle wychodzi z hasła „jebać bobra”. (Przepraszam za seksualny podtekst, ale co się tam komu kojarzy, to nie moja wina). Ten nowy winny, bóbr znaczy się, to może być przyczynek do końca kruchej koalicji rządzącej. Nie dość, że zieloni mianowani przez Tuska, jako opiekuni klimatycznej histerii, obsiedli „powodziowe” resorty i są nawet przez szefa rządu z lekka podgryzani za powodziowe zaniedbania, to jeszcze teraz trzeba się będzie zająć bobrami. A jak się zająć? Co z nimi zrobić? Ja wiem, że lewica, co to ich uważa za gatunkowych uchodźców i zastanawia się nad tym, by je traktować jak migrantów, to by pewnie z nimi poprowadziła dialog pt.: „wiecie, Bóbr, sprawa jest, wicie-rozumicie… Donek się wściekł i odpuśćcie sobie te mierzeje, zaś wały to jednak specjalność polityki a nie bobrowatych”.
No, bo co – teraz już na poważnie – co z bobrami zrobić? Za okropnego, gnębiącego zwierzaki PiS-u (wide przecięta piłą przez ministra Szyszkę wiewiórka padła w pniu ściętego drzewa) populacja bobra wzrosła ponad dziesięciokrotnie i co teraz? Lewica, siedząca na klimatycznych stołkach ma się zwrócić do znienawidzonych myśliwych celem zorganizowania bobrów odstrzału? Będzie z tego kłopot.
Lewica się wykrzaczyła na powodzi z 1997 roku na słowach ówczesnego premiera, że „trzeba było się ubezpieczyć”. Tuskom zaszkodził sam on, lekceważąc prognozy a dołożyła jeszcze klimatyczna minister bredząc coś o pożyczkach dla powodzian. PR-owsko się z tego jakoś wykręcają, ale już dołożył minister od finansów, gwarantując dotację na kasy fiskalne dla powodzian. Ja to przeżyłem w 1997 roku, kiedy prowadziłem we Wrocławiu magazyn komputerowy CHIP. Byliśmy w sporze podatkowym z aparatem zdzierczym w stolicy Dolnego Śląska. Mieliśmy pecha, bo się osiedliliśmy gospodarczo na Starym Mieście, a okazało się, że wrocławska Izba Skarbowa, a zwłaszcza nasza dzielnica to podatkowy poligon eksperymentalny, gdzie lokalnie testowano na jakie sposoby można pognębić polskiego przedsiębiorcę, by wyniki takich eksperymentów móc implementować na poziomie ogólnopolskim. I w trakcie takiego wieloletniego eksperymentu pismo z decyzją, by się nie przeterminowało, przywieziono do nas w trakcie powodzi… łódką. Tak, ze skarbówki. Nas zalewało, ale młyny podatkowe (nawet zalane) mielą konsekwentnie.
Tak i teraz – ludzie dziś potracili dorobek całego życia, łącznie z tzw. warsztatami pracy, ale pierwsze co dostaną, to dopłaty do odtworzenia narzędzia do zbierania od nich danin. Aparat zdzierczy działa z całą bezwzględnością. Roboty nie będziesz miał, ale w zrujnowanym sklepie, na zalanej ladzie pierwsze co stanie, to kasa fiskalna. Za którą zapłaci państwo do… kieszeni producenta takiej kasy. Składki na siebie i pracownika zapłacisz, co najwyżej rozłożą ci to na raty. ZUS, to samo. I nie ma tak, żeby nowy rząd sięgnął jedną ręką do gotowych przecież mechanizmów tarczowych za czasów nieszczęsnego kowida. To, że te tarcze to była bzdura, bo po co było robić lockdowny, skoro epidemiologicznie nie miały one żadnego znaczenia, ale PiS-owcy wtedy, a zwłaszcza zaplątany w to wszystko nieszczęsny równie PFR zrobili dofinansowanie na nieporównywalną skalę i to w sposób interwencyjny. Żadnych spowiedzi, kontroli, weryfikacji – na oświadczenie. Pomoc głównie bezzwrotna i w kilku falach. A tu, dzisiaj i skala mniejsza i – jeżeli już – to płatności odroczą. Tak, płatności od nieistniejących interesów.
Powodziowa mowa nienawiści do labilnego LGBT
Mamy pierwsze powodziowe ofiary dezinformacji. Gościa co się skarżył na socjal mediach na niedowład władz chłopaki od Tuska przymknęli. Powód był jasny, jak woda z pękniętej tamy: jest zagrożenie, a ten tu wprowadza dezinformację. No, przecież ćwiczyliśmy to za kowida, kiedy takie typki jak nie przymierzając ja, swymi wpisami siały wątpliwość wśród ludu ciemnego, który się przez takich nie szczepił, umierał masowo, ku uciesze depopulacyjnego Putina.
Od tego czasu zrobiliśmy postępy, tak bowiem wygląda ta „nowa normalność”, że przed jej nastaniem to za takie kłamstwa niebu obrzydłe miałeś wytykanie palcem i stymulowany medialnie ostracyzm zaszczepionych. Dziś dostaniesz areszt, co pokazuje, że w ramach postępów w walce z „mową – tu powodziowej – nienawiści” doszlusowaliśmy do Europy, która szykuje wiele jeszcze w tym temacie.
No, Mumia Europejska przygotowuje, skoro jesteśmy już przy niej, elektroniczny portfel. To taki poszerzony eObywatel. Oczywiście dobrowolny, tak pewnie, jak kiedyś szczepionki. I zaraz się przypadkiem i nagle okaże, że bez niego nie wejdziesz, nie kupisz, nie polecisz. Też trenowane za kowida, teraz – jak i wszystko inne – rozwinięte na nowy poziom. Po prostu potestowaliśmy na ile w rozmiękczone paniką masło społeczne wejdzie rozpalony nóż obostrzeń (ale mi się grafomańska metafora przyplątała…) i wyszło, że można pociągnąć toto na różne obszary. A więc będzie taki portfelik. I wyszło, że Unia przy robieniu identyfikacji płci takiego posiadacza wykoncypowała płci siedem: dla nauki podaję jakie nas czekają, otóż pcie: męska, żeńska, nieznana, inna, między, zróżnicowana i otwarta. Proszę się tylko nie przejmować i nie wkuwać tego na blachę. Zaraz przecież stawią się niedoszacowane jednorożce-cis i trzeba będzie listę pci rozszerzać w nieskończoność.
Człek się gubi, gdyż jednocześnie taka np. Gruzja, poszła w inną stronę, ale oni tam walą ruską onucą, a więc, to jasne, że tam wszystko na odwrót niż postępowe hasła Unii naszej. W Gruzji oto ogłoszono, że nie będzie żadnych związków LGBT, żadnych adopcji z ich strony i żadnych tam zmian płci. Widać wyraźnie, że Gruzja tym samym odcięła sobie bezpowrotnie jakąkolwiek szansę na członkostwo w Unii, nie wiadomo tylko czy tak naprawdę o nie zabiega. Jest to też drogowskaz dla wszystkich aspirujących do członkostwa, zwłaszcza Ukraińców. Nie wiem, czy oni tam, jak my kiedyś, naiwnie myślą, że starają się o przyjęcie do grona cywilizowanego Zachodu. Jak w zamian otrzymają pigułę polit-poprawności, unurzaną w zielono-tęczowej brei, to mogą im się tam nagle priorytety pozmieniać. Myśmy kiedyś byli tak naiwni i teraz nie ma co płakać, że „nie do take Unie żeśmy wchodzily”. Z Ukrainą to myślę, że ta będzie przez Berlin trzymana w wiecznym przedpokoju, co dla nas wróży jak najgorzej. Będziemy bowiem mieli quasi-członka, z przywilejami, ale bez obowiązków. Bez regulacji unijnych szybko nas zaleją swymi produktami, zabijając nasze rolnictwo, transport i co tam jeszcze z rozmontowywanej Polski zostanie.
Koniec z atomem
Jeszcze resztką wątku zahaczymy o powódź. Klimatyczni rozlewacze wód umoszczeni w ministerstwach klimatycznych dają po zaworach. W biały dzień opadały maski. Pamiętacie państwo jak toto się zarzekało, że elektrownie atomowe w Polsce będą, się zrobi, ale nie tak jak pisiory, co na atomie podkraść (jak zwykle) chciały. Zrobimy porządnie, ale trzeba przeprowadzić ponowne analizy, jakieś raporty, studia wykonalności, no po prostu na świętego nigdy. Coś jak z CPK – zrobiła się awanturka, a więc PR-owsko się będzie mówiło, że i owszem, tak-tak, policzymy jeszcze raz, a tu już Austriacy lotnisko zaczynają, zaś Orban zbuduje swoje CPK z Chińczykami. I tak będzie z atomem. Ostatnio prowadziłem panel z rządowym ekspertem od atomu a chwilę po tym się dowiedziałem, że minister klimatu 19 września rozwiązał zespół ds. rozwoju energetyki jądrowej w Polsce. A więc mamy już po makale. Zostaną ulubieńcy kilmatystycznej religii – wiatraki, fotowoltaika, grzanie gnojem i takie tam. Już nie muszą udawać, przynajmniej idą na szczerość, co jest smutnym wyjątkiem w czasach hipokryzji.
Smutne równie wieści z Rafako. Ta niegdyś perełka polskiego rodzimego biznesu właśnie ogłosiła upadłość. Specjalizowała się w instalacjach energetycznych, na nieszczęście „poważnych”, czyli wielkoskalowych modułach energetycznych, a taka energetyka, w świetle biblii klimatyzmu, idzie na zatracenie, łącznie z prawie tysięczną załogą. Nie ma i nie będzie zamówień. Wiatraki – z Niemiec, fotowoltaika – z Chin. Nie załapiemy się. Ale ostatnio, jak wspomniałem, prowadziłem panel na kongresie budownictwa. Mówiliśmy o tym, czy polskie budownictwo zarobi na miliardach przeznaczonych na transformację energetyczną. Na panelu, i sali byli wszyscy: wykonawcy, dostawcy, dystrybutorzy, ale nie było żadnego przedstawiciela państwa. Czyli i inwestora, i regulatora zarazem. Wróży to „powtórkę z rozrywki”.
Zaszczepione bankructwo inwestycyjne
Pamiętacie państwo inne, oprócz klimatycznego, koło zamachowe gospodarki za „pierwszego Tuska”? Program budowy autostrad? Tak żeby zdążyć na Euro 2012? Też było kasy w opór, ale się zrobił taki dziwny układ, że przetargi na drogi wygrywały wielkie firmy zagraniczne, które zbudowały je za pomocą polskich podwykonawców, którym w większości… nie zapłaciły. A więc zagraniczni dali takie ceny – wiedząc, że pod-wykonawcom nie zapłacą –, że wygrali przetargi, kasę zwinęli, zaś polska branża drogowa, która miała urosnąć na tych inwestycjach – zbankrutowała.
Grozi nam teraz to samo, na zieloną transformację rząd wybierze zagranicznych wykonawców, bo ci będą mieli akurat „pożądane” technologie, ci wezmą polskich podwykonawców, podwykonawcy Ukraińców, marża popłynie na Zachód, nic nie zostanie w kraju, nawet płace pracowników. Upadek Rafako pokazuje jak to będzie szło – koniec z własną produkcją, wszystko (nawet i ich stare technologie) kupimy u „starszych i mądrzejszych”, nawet pieniądz dotacyjny przepłynie przez Polskę jak woda przez gęś i wróci na Zachód. Zainwestujemy w wymuszane przez Unię technologie energetyczne, zostanie u nas niestabilne barachło, pieniądze z funduszy, pożyczek i podatków oddamy z powrotem, nawet nie zarabiając u siebie na inicjującej inwestycji.
Jak już tu pisałem, powódź przykrywa medialnie wiele innych rzeczy, co to ich tak na żywca wprowadzać może byłby i strach, a tak – pod falami medialnego błocka – dzieje się wiele. To, że na świecie dużo się dzieje, to już dla nas nie ma znaczenia, bo kto się tam polską powodzią na świecie przejmuje? Ale u nas, jak za kowida, dzieją się rzeczy równoległe, ba – nawet przyspieszają pod medialną osłoną powodzi.
Zastanawia akcja obrony rodziców przed szemranymi szczepieniami dzieci w szkołach, głównie na HPV, czyli mające zapobiegać (w sposób medycznie wysoce wątpliwy) rakowi macicy. Mają szczepić głównie dzieci, i to płci obojga i zobaczymy jak to będzie. Czy będzie egzekwowane prawo rodzica do decydowania o terapii, jakim poddane jest jego dziecko, czy systemowo, albo gorzej – na pół-legalu niepytania się rodziców, sprawa przejdzie jak w kowidzie: na poziomie przymusowej dobrowolności? Czy rodzice to oleją, tak jak olewali bezsensowne i wręcz zbrodnicze szczepienie dzieciaków szczepionką mRNA? W sieci wiele instrukcji, opinii prawnych co do uprawnień rodziców w stosunku do szkół w tym względzie, ale wszystko może się odbyć na rympał: szczepną ci dziecko i dowiesz się post factum.
Tak wyglądają rozsypane odłamki nowej, tym razem powodziowej, normalności. Są jak kawałki rozbitej butelki na barykadzie. Kształtu butelki nie zobaczysz, ale odbijają światło słoneczne. Słońca nowego, które już zaczyna razić rezolutne oko ale i cieszyć oczy naiwne, otwarte na patrzenie prosto w słońce nowego. Tuż przed oślepieniem.
Minister finansów Andrzej Domański ogłosił za pośrednictwem mediów społecznościowych nowy program pomocowy dla przedsiębiorców, którzy ucierpieli z powodu powodzi.
Jak państwo może pomóc przedsiębiorcom, których dotknęła powódź? Tworząc dla nich ulgi podatkowe? Zwalniając ich, przynajmniej czasowo, z opłacania różnej maści składek?
Otóż nie. Polskie państwo chce pomóc polskim biznesmenom, pilnując, by pomimo tragedii, która ich dotknęła, dalej byli w stanie odprowadzać podatki.
„Ruszyliśmy z projektem wsparcia zakupu kas fiskalnych przez przedsiębiorców, którzy przez powódź stracili możliwość prowadzenia biznesu. Wsparcie wyniesie do 2000 zł” – poinformował za pośrednictwem mediów społecznościowych minister finansów Andrzej Domański.
Internauci nie pozostawiają na nim suchej nitki. Pod wpisem można przeczytać:
„Super robota! Wsparcie przedsiębiorców, aby móc ich dalej okradać z owoców ich pracy. Kapitan państwo w formie!”; „To konto satyryczne, prawda?”; „Sklep splądrowany, maszyny zalane, samochody szlag trafił, ale przedsiębiorcy na pewno mają teraz w głowie jak by tu na szybkości zorganizować kasę fiskalną.
Brawo za refleks; „Jak Pan widzi tragedię powodzian, to pierwsza rzeczą o jakiej Pan myśli, to żeby ich móc jak najszybciej opodatkować?”.
Europoseł Konfederacji Grzegorz Braun był gościem Tomasza Sommera. W programie redaktora naczelnego portalu nczas.info mówił między innymi o klimatystach, ale także o tym, jak premier Donald Tusk został wystawiony przez swych doradców.
Braun przekazał, że od rana podczas sesji Parlamentu Europejskiego „pod pretekstem powodzi, która pustoszy południową Polskę, ze szczególnym uwzględnieniem Śląska, także inne kraje, że pod tym pretekstem tutaj się odbyło czarne nabożeństwo, ponieważ wygłaszane były akty strzeliste wiary klimatystycznej”.
– Rozmaici szamani, zaklinacze deszczu, wygłaszali te akty wiary w to, że ta powódź właśnie dlatego, że za słabo, za mało jeszcze Zielonego Ładu, za mało Niebieskiego Ładu, jeszcze doładujemy i wtedy będzie nas deszcz słuchał i wody się rozstąpią, nawałnice ustaną – zrelacjonował.
– To naprawdę są groźni ludzie, ci, którzy tu urzędują – podkreślił.
Redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” przypomniał natomiast, że powódź przewidział prof. Piotr Kowalczak. W rozmowie z Sommerem autor książki „Zmiany klimatu” wyjaśnił, że „to po prostu wynika z tej zasady, że jeżeli minęło 30 lat, to trzeba poszukać tych fatalnych okresów, wtedy nam to wychodzi”.
– Natomiast nie kierowałem się tu żadną metodą naukową i po prostu to jest mój reumatyzm. Bardzo skuteczna rzecz, jak stary góral – powiedział prof. Kowalczak.
– Nieco ponad tydzień temu, jak go nagrywałem, to powiedział [prof. Kowalczak], że będzie ta powódź. Ja szczerze powiedziawszy nawet w to nie wierzyłem, a tu się okazało, że przepowiedział. Za to specjaliści obecni z IMGW, bo profesor Kowalczak też pracował w IMGW, nie przepowiedzieli i teraz nasz Tusk podobno jest zdenerwowany na nich, że mu nie przepowiedzieli – powiedział Sommer.
– Wystawili go! 13 w piątek mówił, że prognozy nie są określone, alarmujące. No i proszę Państwa, oczywiście można to potraktować jako dobry pretekst do beki z Donalda Tuska. I warto, ale jak się już pośmiejemy, to powinniśmy spoważnieć, dlatego że jeżeli premiera otaczają ludzie, którzy go wystawili do wiatru, a nawet do nawałnicy burzowej (…), skoro tutaj go zbriefowali w sposób tak całkowicie oderwany od rzeczywistości, no to co robią służby i jaka jest wiedza i wyobrażenia premiera o innych zagadnieniach odnoszących się do naszego bezpieczeństwa. I to już nie jest śmieszne, to jest po prostu groźne, to jest niebezpieczne – ocenił Braun.
W dalszej części programu europoseł Konfederacji odniósł się do wszechobecnej narracji, jakoby powódź, a przynajmniej jej skala, była spowodowana przez zmiany klimatu. – To jest wszystko brednia, to jest wszystko groźna, ponura brednia. Dawniej odbierano ludziom własność, odbierano ludziom wolność i wprowadzano cenzurę zamordyzm, wprowadzano ludobójcze praktyki pod pretekstem sprawiedliwości społecznej. To sprawiedliwość społeczna była tym króliczkiem, którego goniąc po drodze budowało się gułag, budowało się obóz socjalistyczny z naszym rzekomo najweselszym barakiem w tym obozie – powiedział Braun.
– Dzisiaj tym króliczkiem, którego się goni jest właśnie dogmat klimatyzmu, zeroemisyjność, redukowanie kwot dwutlenku węgla, handel tymi kwotami, czyli jak to pięknie definiuje przewielebny pan redaktor Stanisław Michalkiewicz, destylowanie pieniędzy z powietrza odbywa się właśnie pod takim pretekstem – dodał polityk.
Wczoraj w godzinach wczesno-popołudniowych aborterzy napadli na Publiczny Różaniec o zatrzymanie aborcji. Wydarzenie miało miejsce na ul. Półwiejskiej w Poznaniu, a lewacka agresja wybiła z niewyobrażalną siłą.
Z pewnością pomyśli Pan teraz: jak to możliwe, kto się tak zachowuje? Już odpowiadam. Poznański oddział ŻiR-u regularnie doświadcza ataków ze strony konkretnej grupy zwolenników aborcji. Nieformalna grupa przyjęła nazwę „Kolektyw Pyra”, a w jej skład wchodzą znani w mieście lewaccy awanturnicy. Właściwie za każdym razem próbują przeszkodzić w modlitwach, pikietach antyaborcyjnych, wszelkiego typu zgromadzeniach prolife.
– Czy macie pozwolenie na pokazywanie tych zdjęć??? – rozdarła się wczoraj jedna z aborterek. Inna kładła się na ziemi, wierzgała nogami i krzyczała do megafonu.
Naoczni świadkowie zdarzenia opowiadali mi, że wyglądało to wszystko jak egzorcyzm nad opętanym. Kobieta leżała na ziemi jakby w konwulsjach, a wokół chodzili ludzie z różańcami i zdjęciami dzieci po aborcji…
W całej sprawie najbardziej martwi mnie postawa poznańskiej policji. Od dłuższego czasu funkcjonariusze pozwalają, aby aborcyjni agresorzy nękali naszych wolontariuszy – słownie, a nawet fizycznie. Dochodzi do sytuacji, gdy niszczony jest nasz sprzęt, musimy potem ponosić wydatki, by odkupić banery, stelaże, oddawać do serwisu nagłośnienie. Koordynatorka wielkopolska za każdym razem zgłasza akcję z adnotacją, że wnosi o asystę policji.
Jednak asysta polega głównie na tym, że mundurowi kręcą się wokół i nie reagują na ewidentne łamanie prawa.
Bierność policji wobec środowiska aborcyjnego niestety się nasila. Z pewnością jest to efekt odgórnych instrukcji z rządu…
Jednak nie zatrzymają nas, nie sprawią, że zamkniemy się w domach i zawstydzimy.
Byłam wczoraj wzruszona, gdy usłyszałam, że nawet w rejonach, gdzie w tej chwili mocno pada, Publiczne Różańce o zatrzymanie aborcji i tak się odbyły. Ludzie modlili się m.in. w Częstochowie, gdzie lało jak z cebra. A dziś – jak w każdą trzecią niedzielę miesiąca w samo południe – wybierają się na wrocławski Rynek i nie chcą słyszeć o odwołaniu modlitwy. We Wrocławiu także mocno pada…
– Jeśli to pomoże jakiemuś dziecku (a wierzę, że tak!), to warto poświęcić godzinę swojego komfortu na ratowanie życia – powiedziała wczoraj jedna z wolontariuszek ŻiR-u, stojąc pod parasolem na Placu Biegańskiego w Częstochowie.
Szanowny Panie,
Wobec histerii aborcjonistów, wobec ich przewagi w rządzie, wielkich mediach, instytucjach ponadnarodowych – mamy Prawdę, Dobro, Modlitwę i gotowość do poświęceń.
Mamy też Przyjaciół – takich jak Pan. I wiem, że to wsparcie niesie nas przez wszystkie trudności, aby ratować dzieci przed śmiercią z rąk bezdusznych morderców. Dziękuję Panu, że jesteśmy razem.
PS – Atak w Poznaniu to dla nas dowód, że działamy skutecznie. Wiem, że obrazy z aborcji i wytrwała modlitwa zmieniają niejedno serce. Ufam, że kiedyś nawrócą na obronę życia nawet najbardziej zatwardziałych aborcjonistów.
WSPIERAM
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
W uśmiechniętej Polsce Tuska i Bodnara obowiązkowo trzeba się uśmiechać, ale najwyraźniej nie wolno śmiać się ze „świętych ludzi” obecnego reżimu. Znana i lubiana autorka plastelinowych animacji Barbara Piela została skazana za satyrę z Jurka Owsiaka.
„Uśmiechnięta Polska. Zostałam skazana na 5 mies. OGRANICZENIA WOLNOŚCI i 25 tys. na WOŚP – za SATYRĘ – animację z HGW (Hanna Gronkiewicz-Waltz – przyp. red.) i J. Owsiakiem” – poinformowała Barbara Piela na portalu X.
„Wyrok nie jest prawomocny, ale to, że w ogóle taki zapadł, po 5 latach i po 2 wcześniejszych umorzeniach, jest KURIOZALNE! Totalitaryzm?” – dodała.
Skandaliczny jest nie tylko wyrok, ale także to, że Piela nie miała możliwości obronić się podczas decydującej rozprawy ponieważ w ogóle nie wiedziała, że takowa się odbędzie.
„O rozprawie, na której został ogłoszony wyrok, w ogóle nie zostałam powiadomiona… Sędzia – Krzysztof Ptasiewicz – proszę sobie wygooglać. Bez komentarza” – dodała w kolejnym wpisie Barbara Piela.
Wyrok skomentował krótko redaktor naczelny „Najwyższego CZASu!” Tomasz Sommer.
„Uśmiechnięci skazują za żarty ze Świętego Jurasa!”– napisał Sommer. W uśmiechniętej Polsce są świętości, z których nie wolno się śmiać. Ciężko nie odnieść wrażenia, że to także forma cenzury, która ma ustawić do pionu wszystkich, którym przez myśl przejdzie robienie sobie żartów z orszaku świętych postaci uśmiechniętej Polski Tuska.
Absurdalności całej sytuacji dodaje fakt, że materiał za który skazano Pielę, zamówiła i wyprodukowała Telewizja Polska, a w takich przypadkach odpowiedzialność za publikację ponosi także wydawca, na co zwrócił uwagę niezależny publicysta Rafał Otoka Frąckiewicz.
„Materiał zamówiło, wyprodukowało, wyemitowało i zarobiło na nim TVP. Jak rozumiem powinni się teraz bać aktorzy występujący w nieprzychylnym komuś rolach?” – napisał Frąckiewicz na portalu X.
„Fajne to państwo prawa. Oby tak dalej panowie Donald Tusk i Adam Bodnar. Radość Owsiaka i tłumu jego klakierów na jego Buniu (Facebooku – przyp. red.) i rolę w tym cyrku Hanny Gronkiewicz-Waltz pominę chwilowo milczeniem” – dodał Rafał Otoka Frąckiewicz.
Ku memu zaskoczeniu, według OFICJALNYCH informacji, Wzgórze Partyzantów zmieniło nazwę na “bastion sakwowy”:
Bastion Sakwowy (niem. Taschenbastion) – fragment dawnych fortyfikacji miasta Wrocławia, w południowo-wschodnim ich narożniku. W latach 1948–2024 wzgórze nosiło nazwę Wzgórze Partyzantów. Jednak była to nazwa nieoficjalna i w 2024 roku urzędowo zmieniono ją na Bastion Sakwowy.
Według powyższego OFICJALNEGO obwieszczenia, Wzgórze Partyzantów, po 76 LATACH zmieniło nazwę na swą dawną hitlerowską! W okresie Festung Breslau, mieściły się tu bunkry dowództwa jego obrony.
Co najciekawsze dopiero teraz dowiedziałem się, że używaliśmy tej nazwy “bezprawnie”! Na szczęście gauleiter Tusk i jego kohorty z Breslau , skorygowali ten karygodny błąd!
Teraz, wypływa jednak poważny problem.
Jeśli Taschenbastion, był bezprawnie zastąpiony nazwą Wzgórze Partyzantów, to co będzie z setkami polskich “nieoficjalnych” nazw ulic?!
Mało tego, co będzie z “nieoficjalną nazwą miasta Breslau: “Wrocław” ?!
To retoryczne pytanie zadaję milionom volksdeutsch-ów, którzy głosowali na Tuska i resztę koalicyjnego gangu w ostatnich wyborach!
Głównym tematem rozmów pracowników spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” była kasa. We wspomnieniach publikowanych w prasie, a także w poświęconej im książce wszyscy „ Okienni” ( jak ich nazywano) oczywiście twierdzą, że rozmawiali wyłącznie o tym jak naprawić nasz nieszczęsny kraj. Podobnie wspomina „ Okienko” znany polski socjolog nazywany złośliwie Ciotką Irenką. Podpierając się w swoich dywagacjach rozważaniami Hannah Arendt na temat szlachetnej solidarności młodych mężczyzn połączonych jakimś trudnym zadaniem oraz doszukując się w „ Okiennych” niezwykłego uczucia „ szczęścia publicznego” związanego z knuciem przeciw władzy ludowej, wprowadzał do relacji z ich rozmów całkowicie nierealistyczny, tromtadracki ton.
To wszystko bujda – łatwo się domyślić o czym mogą rozmawiać młodzi, dość prymitywni mężczyźni należący do hermetycznej grupy. Wbrew pozorom nad rozmowami o dupie Maryni ( jest to w sensie logiki forma zdaniowa – zamiast przysłowiowej Maryni można podstawiać różne imiona) przeważały rozmowy o kasie. Ile dostaną za konkretne zlecenie, ile przepili w ostatnim tygodniu, z kim przepili i co z tego mieli.
Chłopcy zarabiali bardzo dużo, przepijali równie wiele w lokalnych knajpach szastając napiwkami, ale pozostał w nich plebejski obyczaj ciągłego rozmawiania o pieniądzach. Z całą pewnością nie byli dżentelmenami. Dla ich obserwatorów i wielbicieli pewne tematy finansowe też były ciekawe i pozostały do dziś niewyjaśnione.
Jak już wcześniej wspominałam, jeden z nich zwany Drogą miał w bankach kilka milionów niespłacanych kredytów. Jak te kredyty uzyskiwał, dlaczego nie znalazł się w rejestrze niesolidnych kredytobiorców, skąd dyrekcje konkretnych banków wiedziały, że nie należy od niego tych spłat się domagać pozostaje zagadką. Gdyby Ciotka Irenka nie był tak zafiksowany na ich uroku osobistym, może sformułowałby jakąś adekwatną hipotezę. Zamiast tego wolał ich podziwiać ze szkodą dla swojej socjologicznej rzetelności.
Łatwa kasa na starcie, zagraniczna kasa w wieku dojrzałym i sposoby spłacania tej kasy – to tematy do wzięcia dla historyków i dziennikarzy śledzących niezwykłą karierę Chyżego. Jakoś jednak nie mają na to ochoty.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”
Komentowanie tego, co się dzieje w polskiej polityce, to naprawdę ciężki kawałek chleba i trzeba się wspiąć na wyżyny formy, żeby nie zanudzić powtarzającą się treścią. Wszystko już ? Lepiej nie kusić losu takimi stwierdzeniami, ale pewne jest, że większość się powtarza, chociażby walka z chuligaństwem i przestępczością. Pamiętna kastracja pedofilów, czym zajmował się Tuska, no może nie dosłownie, ale chemicznie, zakończyła się… niczym
Jeszcze gorzej wyszedł Tusk na walce z „kibolami”, bo w ocenie wielu analityków miała to być jedna z przyczyn obalenia jego rządu, co zresztą wieszczyli sami kibice: „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. W tamtym czasie Internet nie był jeszcze taką potęgą, jaką jest dziś, ale i tak bardzo szybko wypomniano hipokrycie Tuskowi, że sam stał na czele „kiboli” Lechii Gdańsk i to był dopiero początek kompromitacji.
Potem mieliśmy cała serię wpadek i działań, które doprowadziły Tuska na skraj śmieszności. Prokuratorskie ściganie za przyśpiewki, akcja „widelec” w wykonaniu Schetyny, wieloletnie aresztowania. Wszystko to razem wzięte jest do dziś pamiętane i pewnie dlatego Tusk taktycznie nie odniósł się do ostatniej oprawy Legii Warszawa i baneru Polonii Warszawa, za to do boju ruszył lub został wysłany Adam Bodnar.
Dla porządku wypada napisać o co w ogóle chodzi, przeciw jakiemu antysemityzmowi i homofobii tym razem będą prowadzone walki o tolerancję? W jednym przypadku homofobia chyba naprawdę ma zastosowanie, bo kibice Polonii Warszawa wywiesili baner z napisem: „Strefa wolna od LGBT”. Nie jest to całkowicie nowa inicjatywa i dużo wcześniej było sporo szumu wokół postulowanej strefy, a ponieważ Bodnar ma nieustanne kłopoty wizerunkowe, to sięgnął po ten odgrzewany kotlet, żeby się trochę za nim schować. Drugiej sprawy raczej takimi prostymi zabiegami pozamiatać się nie da i chociaż kibice Legii wykazali się pełną ksenofobią, to Polacy w większości podpisują się pod zakazem wjazdu do Polski dla „uchodźców”
Tak zwana oprawa stadionowa, w wykonaniu kibiców Legii nie należała do łagodnych. Na wielkim plakacie stała Słowianka z łbem świni na tacy, a obok niej dwóch dżentelmenów, jeden wyposażony w młotek, drugi w kij bejzbolowy, pod spodem widniał napis: „Refugees Welcome”.
Lewicowo-liberlane środowisko się zagotowało i kwestią czasu było, kiedy politycy „koalicji 13 grudnia” wyrażą swoje oburzenie. Kilku z nich oburzyło się natychmiast, no i dziś dołączył Adam Bodnar strasząc ustawą o mowie nienawiści. I tylko Donald Tusk po tramie sprzed lat milczy jak zaklęty. W tym miejscu pojawiają się dwie mądrości ludowe: „presja ma sens” i „Tusk się boi tylko silniejszych od siebie”.
Nie ma żadnego przypadku w tej milczącej dyplomacji i asekuracji Donalda Tuska, on wie, że brać kibicowska to niemała siła, a co jeszcze ważniejsze w tej sprawie zdecydowana większość Polaków mówi stanowcze „NIE”. Rzecz jasna nie wszyscy w tej grupie będą bić brawo kibicom Legii, cześć pewnie skrytykuje tę oprawę, jednak to nie jest ta sama kategoria, którą wcześniej nazywano „nie kibicami, tylko chuliganami”. Takie nastroje społeczne ocenzurowały Tuska i jeśli nawet w końcu napisze jakiś mało śmieszny komentarz na portalu „X”, czy powie coś na okrągło, przyciskany przez dziennikarzy, to porównać się tego nie da z dawnym zapałem i stanowczością.
Kolejny raz się potwierdziło, że Tusk nie pcha się tam, gdzie może zebrać baty, tak było z prezydenturą w 2020 roku i tak jest z kibicami. Z kolei Bodnar to lubi , a poza tym nie ma wyjścia i to tłumaczy jego aktywność medialną w tej sprawie. Tak, czy siak mimo wszystko zmienia nam się monotonna scena polityczna, co kiedyś było modne, dziś staje się niebezpieczne. Dlatego warto wywierać presję w wszystkich istotnych obszarach, od CPK, przez wymiar sprawiedliwości, aż po niemieckie reparacje.
No i nawiedził nas prezydent Ukrainy. Obiekt nieodwzajemnionej miłości naszej, pomieszanej ze zromantyzowaną racją stanu. Też naszą. Wyłącznie naszą. Odbyło się teatrum, media zadęły w trąbę, zobaczyliśmy rytualne tańce i zaśpiewy. Wielu komentatorów rozsypało na stole morze interpretacji, zwłaszcza Porozumienia, które podpisaliśmy z Ukrainą. Mamy tu wiele wariantów: od detekcji zdrady narodowej, poprzez wypominanie po raz kolejny niezauważenia problemu Wołynia, aż po lekceważącą bekę, w końcu – postulaty postawienia Tuska przed Trybunałem Stanu. Trzeba więc ten dokument obejrzeć porządnie, by zweryfikować te różne podejścia. Może nie po to, by wyrobić sobie inne, acz własne, zdanie, ale by chociażby ustalić poziom wiedzy, aby samemu osądzić czy i co się w ogóle stało.
Żenua
No, trzeba przyznać, że to żenujące było. Po pierwsze – żadne to tam porozumienie, czy umowa: dokument ma jednoznacznie jednostronny charakter, to znaczy my deklarujemy co damy Ukrainie. I najbardziej żenujące jest chyba to, że nasze władze ustami premiera podziękowały Zełeńskiemu, że łaskawie, w drodze do Waszyngtonu, raczył się zatrzymać w Warszawie i przyjąć ten hołd. Fakt, relacje z Kijowem są dalekie od swych początków, kiedy to my jako pierwsi, jeszcze w tym strasznym PiS-ie pojechaliśmy do nich tam pociągiem jako pierwsi. Wiele się zmieniło od tej pory – choć upłynęły miliony ton ropy, odleciały myśliwce i nasz socjal – Kijów wcale nie lgnie do nas z wdzięcznością. I to nie tylko dlatego, że mu się (kiedyś) postawiliśmy na granicy z żywnością i transportem, tylko z całkiem innego powodu. Ukraina zobaczyła, że nic od nas nie zależy. Bo po pierwsze i tak damy im wszystko, bez względu na ich reakcję; po drugie – zwłaszcza po tym jak czekaliśmy dzień aż się obudzi Biden po rakietach w Przewozowie, by się dowiedzieć co o tym myślimy i jak możemy zareagować. Kijów widzi, że aby z nami coś załatwić to trzeba załatwiać z Amerykanami. A już po Tuskowej zmianie – trzeba gadać z Berlinem. I to już wystarczy. Stosując wyświechtane porównanie Michnika z okresu Okrągłego Stołu – po co gadać z lokajem, jak można gadać z panem? I takie porozumienie podpisaliśmy. Z nami jako lokajami. A więc my im wszystko, a oni nam nic. Przypomnę, że cały czas mamy gadane, że być może kiedyś pogadamy o Wołyniu, ale na razie nie ma czasu. Z tym, że takie obietnice serwują Polakom tylko polscy politycy, bo od ukraińskich nic takiego nie słyszałem. Ale nawet – to kiedy będzie TEN CZAS? Przed wojną 2014 roku nie było czasu, potem przyszła pierwsza wojna ukraińska to też nie, w przerwie – jeśli taka w ogóle była – też nie. Teraz tym bardziej nie czas i nie ma co puszczać oka Tusk, że jak przyjdzie czas to o tym pogadamy. Taaaa…., jak z Niemcami o reparacjach. No, bo popatrzmy – my się zadeklarowaliśmy, że damy im jeszcze więcej niż Macierewicz w umowie z grudnia 2016 roku. Ci, biedaki, nic nam przecież dać nie mogą, bo są w wojnie, na finansowo-organizacyjnym pograniczu państwa upadłego. Ale uznanie pamięci ofiar Wołynia poprzez administracyjne odblokowanie własnego zakazu ekshumacji ofiar, to by ich nic nie kosztowało. A, że wojna jest i nie ma na to kasy? Ależ to się ma odbyć za naszą kasę, nie za ukraińską, tak jak to ma miejsce w swobodnych ekshumacjach na Ukrainie niemieckich poległych czy ofiar. Tu wojna nie przeszkadza, a w naszym przypadku przeszkadza. Czyli nie chodzi o sam proceder ekshumacji, ale o jego obiekt. No, ale jak się w przypadku Kijowa nabudowało na wołyńskim kłamstwie takie konstrukcje, to się tego teraz trzymają. Nie było przecież żadnych okrutnych mordów, był co najmniej rewanż na polskich panach. Nie ma co więc grzebać w dołach śmierci, bo się można dogrzebać do niewygodnej prawdy. Oj, nie mamyż szczęścia do tych ekshumacji, coś jak z tym Jedwabnem, gdzie też nie można kopać w ziemi, bo można się dogrzebać do prawdy. A więc Ukraińcy nawet nie są w stanie naszych szczodrych obietnic zrównoważyć nic nie kosztującym gestem. Czyli jednak to by ich kosztowało. Z drugiej strony to pokazuje, że nawet w sferze symbolicznej nie mamy co się spodziewać wdzięczności, co dopiero za konkretną pomoc, która się należy Ukrainie jak psu zupa. Tyle, że spośród narodów to tylko my tę zupę stawiamy za friko.
Umowa jako taka Umowa jest bałaganiarska. Doktor Szewko nie pozostawił na niej suchej nitki . Tam jest pomieszanie z poplątaniem na tyle gęste, że trudno to Porozumienie nazwać umową międzynarodową. Obok mętnych zobowiązań stoi tam remanent naszej pomocy, i to i tak nie wyrażony w liczbach. Z jednej strony pokazujemy co daliśmy, z drugiej zobowiązujemy się wysoce ogólnikowo, że będziemy kontynuować. A i tak w sosie „się rozważy”, „się pogłębi” i „się zintensyfikuje”. Nie ma to żadnych walorów ewentualnego egzekwowania tak rozmydlonych zobowiązań, a właściwie deklaracji. Doktor Szewko postuluje więc, żeby ten papier wyrzucić a autora (-ów) ujawnić i ukarać. Z formalnego punktu widzenia to może i słuszne, ale jest jeden szkopuł. Żyjemy w państwie, w którym nie przestrzega się żadnych reguł. Widać to było w czasie drugiej wojny ukraińskiej – nie trzeba było wielkich traktatów byśmy się i tak wypruli z większości naszego uzbrojenia, przyjęli ze dwa miliony uciekinierów nie przed wojną, ale jak wychodzi – raczej przed poborem. Sponsorowaliśmy ich na socjalu, w dodatku bez żadnych wymogów asymilacyjnych.Tu skrupulanci przypominają umowę, którą w grudniu 2016 roku podpisał Macierewicz. Stało w niej właściwie w tylko jednym paragrafie, że udzielimy Ukrainie wszelkiej pomocy za pomocą zasobów całego państwa polskiego. I to wystarczyło. Tym bardziej teraz wystarczy, skoro w umowie Tuska mimo wszystko jest więcej konkretów. Redaktor Michalkiewicz kpi, że te ogólniki to cwany wybieg Tuska, by nie tak łatwo było go pociągnąć ze strony Ukrainy za konkrety. Oj, żeby to tak było! Żeby nasze państwo przejawiało w tej sprawie cokolwiek innego niż emanację interesów USA, a ostatnio, po przejściu Polski na uśmiech – Niemców. Obawiam się, że jest gorzej, czyli jak u Macierewicza. Jest mało konkretnie właśnie po to, by nie drażnić polskiego ludu, a jednocześnie, by móc dać Ukrainie o wiele więcej w ramach tak niekonkretnie nadętej umowy. Inni domagają się Trybunału Stanu. A to już całkowicie inne podejście. Bierze ono bowiem tę umowę na serio. Nie patrzy się tu na formalne wymogi umów, by je móc nazwać międzynarodowymi. Jak to zwał tak zwał – czy to umowa, czy porozumienie, czy karta, czy traktat – rodzi jednak pewne zobowiązania państwa i podlega konstytucyjnemu wymogowi ratyfikacji przez parlament i podpisu prezydenta, wszystko poprzedzone publiczną dyskusją. No, tego wymogu nie dopełniono, porozumienie Tuska wyskoczyło jak diabeł z pudełka, bez konsultacji, nawet rządowych. A więc miało swój trzeciorzeczpospolito ćwiczony charakter. Co to wiadomo jak jest, po co gardłować w sprawach niewygodnych również wewnętrznie, kiedy się uzgodni z Ukraińcami, napisze i podpisze? I tak to poszło. Szczegóły umowne – te oficjalne i te ukryte Teraz sama umowa. Najpierw omówiona na konferencji Zełeńskiego i Tuska, dopiero potem pokazana. Panowie na konferencji dokonali podziału – Tusk kokietował solidarnością i wartościami, zaś prezydent Ukrainy sprzedawał nieczęste konkrety zaczerpnięte z tej umowy. Ja sobie ją obejrzałem, za co należy się szkodliwe od Państwa w postaci postawienia kawy. Robię to po to – przypominam – byście państwo się nie denerwowali, albo nie popadali w depresyjny stupor. No, bełkot, zaiste. Zajmę się więc kilkoma tylko aspektami: odmitologizuję te publicznie rozważane, ale wyciągnę te pominięte. W związku z tym będzie to jakaś medialna wartość dodana.Wiadomo, że Ukraina podpisała już kilkanaście takich bilateralnych umów. Jest to pewien wybieg, bo pośrednio związuje się z krajami NATO, ale nie z organizacją, co – formalnie – czyni unik wobec antynatowskich żądań Rosji. W ten sposób współpracuje z krajami NATO, ale pojedynczo, nie wciągając – tu trzeba to mocno zaznaczyć – NATO w wojnę. Czy wciąganie takie po kawału spełnia znamiona artykułu piątego traktatu NATO – nie wiadomo. No, bo powiedzmy, że my strzelamy z Polski do ruskich rakiet nad Ukrainą, zaś Ruscy strzelają do naszych instalacji rakietowych na terenie Polski. Czy taka sytuacja to atak na członka NATO? Czy jednak wyjdzie, że to Polacy się sami zaczepili w ramach swej umowy z Kijowem i jest to traktowane jako atak członka NATO na inny kraj, co wyłącza nawet solidarystyczne gesty w ramach artykułu piątego? Taka rozdrobniona architektura bezpieczeństwa jest w sumie niebezpieczna. Z jednej strony NATO unika instytucjonalnego zaangażowania się w wojnę, ale z drugiej może pozostawić każdego z jej członków na pastwę samodzielnego starcia z Rosją. To podstawowa kwestia z Porozumienia nie będąca obiektem dyskusji publicznej. Kolejną systemową i pominiętą sprawą jest charakter pomocy. Wszystko będzie podarowane. Przez nas. A tak nie jest w przypadku relacji Ukrainy z innymi krajami. Wystarczy tylko przypomnieć, że w przypadku 40 miliardów euro zajumanych z oprocentowania zablokowanych rosyjskich kont na Zachodzie Ukraina dostaje wszystko w ramach pożyczki. Tak, Zachód wziął sobie oprocentowanie ruskich kont i pożyczył je Ukrainie. Oczywiście by ta wydała to na zakup broni w USA czy ogólnie – na Zachodzie. Jest to zysk potrójny: 1) pożyczamy nie swoje, 2) muszą NAM oddać, 3) mają wydać tylko u nas. To samo z 60 miliardami kongresowej pomocy z USA na Ukrainę – ta dostanie netto nie więcej niż 16 miliardów – większość pójdzie na uzupełnienie… amerykańskich magazynów broni, przetrzepanych na pomoc Ukrainie. Te dolary nawet nie opuszczą Stanów. Taka to pomoc. My zaś na żywca i na friko dajemy wszystko. No, ale medialnie przebiło się kilka szczegółów, które należy wyjaśnić. Po pierwsze trzeba się zwrócić do umowy. Pierwszy temat to kwestia omawiana jako nasze zobowiązanie do strzelania do rosyjskich rakiet. I tu narracja opowiadaczy się rozjeżdża. Jedni mówią, że będziemy strzelać od nas do ruskich rakiet, ale tylko takich, które MOGĄ lecieć w naszą stronę. Czyli będziemy się bronić wcześniej, zanim rakieta przekroczy naszą granicę. Inni mówią, że będziemy strzelać do wszystkiego co tam lata, bez względu na cel. Również ukraiński. Inni znowu przekonują, że to będziemy strzelać z terytorium Ukrainy, tyle, że naszym sprzętem. Bierzemy więc umowę i czytamy odpowiedni fragment:„Uczestnicy zgadzają się, że konieczna jest kontynuacja dialogu dwustronnego oraz z innymi partnerami w celu oceny zasadności i wykonalności ewentualnego przechwytywania w przestrzeni powietrznej Ukrainy pocisków rakietowych i bezzałogowych statków powietrznych wystrzelonych w kierunku terytorium Polski, z zachowaniem niezbędnych procedur uzgodnionych przez zaangażowane państwa i organizacje”. (rozdział III, Zdolności wojskowe Ukrainy, pkt. 20). Rodzą się pytania. Jak będziemy rozpoznawać, że taka rakieta leci w naszym kierunku? Przecież może lecieć 300 km od naszej granicy i to na zachód, zaś być wycelowana w cel na terenie Ukrainy. Zapis wskazuje, że za każdym razem trzeba się przed odpaleniem zapytać Amerykańczyków. A nie było tak do tej pory? Może było, tylko co zrobić – jak w Przewozowie, kiedy rakieta leci na nas, Biden zaś śpi na Florydzie? Co zrobić jak Ruscy strzelą do naszej rakiety? Nad terytorium Ukrainy? A może nad terytorium Polski, jak my – uprzedzająco – nad terytorium Ukrainy? No, rodzą się pytania. Ale wszystkie rozwiązuje to, że tak właściwie to … nie mamy rakiet i gadamy o pszczołach. Jest to tak, jak w starym kawale z PRL-u: „gdybyśmy mieli blachę, to byśmy produkowali konserwy. Ale nie mamy mięsa…” Legiony to żołnierska nuta Kolejny grzany temat to legion ukraiński formowany na terenie Polski. Tu jest już kompletnie mętnie. Mówił na konferencji o tym wyłącznie Zełeński. W Porozumieniu jest tu na okrągło i stąd morze interpretacji. W umowie jest o tym tylko w pkt 6 rodz. III – Szkolenia i ćwiczenia i w pkt. 17 rozdz. III – Zdolności wojskowe Ukrainy. Nie ma tam o legionach wprost, jest o szkoleniach i naborze oraz odwołania się do rozszerzania formatu brygady litewsko-polsko-ukraińskiej. Więcej dowiadujemy się tylko z opowieści: a to, że będziemy rekrutować Ukraińców u nas przebywających, a to, że będziemy ten legion rotować, czyli, chłopaki po „daniu zmiany” na froncie będą wracać do Polski by odsapnąć, uzupełnić skład i się podszkolić. Ciekawy jest też pkt. 14 rozdz. III – Zdolności wojskowe Ukrainy, gdzie zobowiązujemy się – na prośbę strony ukraińskiej – do „zachęcania” obywateli Ukrainy przebywających na naszym terytorium do powrotu do Ojczyzny i do zaciągu.Cała kwestia „legionu” wzbudza nie tylko polityczne wątpliwości. W Polsce rekrutacja do obcych wojsk jest zabroniona na mocy artykułu 142 Kodeksy Karnego. Ciężko to będzie pogodzić z naborem, o którym się mówi w Porozumieniu. Ale nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy. Na mocy bowiem art. 141 kk zabronione jest, będąc Polakiem, służenie w wojsku obcym, a do takiego niewątpliwie należy (jeszcze) Ukraina. Teraz w tej kwestii mamy jasność pomroczną, charakterystyczną dla III RP – nie wolno, ale nasi najemnicy czy też ochotnicy tam walczący nie wychodzą z mediów, opowiadając jak to się walczy na froncie.W legionowym rozwiązaniu czai się pewien oksymoron logiczny. Robimy tu nabór dla tych, co chcą walczyć za Ukrainę. Ale oni właśnie do nas uciekli przed tą wojną. Zadekowali się, bo nie chcą walczyć w tej wojnie. Jest tu tego narybku na kilka armii. Skąd więc to przeświadczenie, że jak nabór będzie u nas, to ci, którzy uciekli przed nim z Ukrainy do Polski, to się właśnie u nas zaciągną, by wrócić na Ukrainę, skąd uciekli i zacząć walczyć w wojnie przed którą właśnie zrejterowali? Absurd logiczny. Ale minister Sikorski przekonuje, że mamy już kilka tysięcy ochotników do legionu (którego powstanie ogłoszono trzy dni temu), zaś motywacją jest to, że oni tu u nas będą lepiej przeszkoleni niż tam na Ukrainie. Ale skąd ta pewność, skoro – wedle tekstu Porozumienia, dowidzieliśmy się, że my w Polsce przeszkodziliśmy już ponad 1/3 ukraińskiej armii? Co ciekawe – trudno znaleźć ślady tego legionu w umowie. Jakieś tam wyimki o współpracy nad formatem litewsko-polsko-ukraińskim. Więcej dowiedzieliśmy się z opowieści o sprawie z ust Zełeńskiego, bo to on wrzucił temat na konferencji. Wszystko więc odbywa się poza Porozumieniem, jest podstawą do wzajemnych ostrożnych deklaracji, z których wyziera nie tyle coś groźnego, ale chaos. No, bo jedni mówią, że ten legion to będzie rotował u nas i odpoczywał po zmianie. Inni, że to nikt nie wie kto tym będzie dowodził, bo zestaw pt. my zaopatrujemy, szkolimy ale komendę mają Ukraińcy, to jakiś dziwny twór na ziemi polskiej. Nieśmiało też należy przypomnieć, że jakeśmy my wojowali w takiej angielskiej armii, to nam Angole po wojnie kazali zapłacić za sprzęt i szkolenie jakieś ponad 100 milionów funtów. Ale tam sytuacja była jeszcze inna: Anglia była w wojnie z Hitlerem, myśmy walczyli również w jej obronie, wspierając rekrutem i krwią ich wojsko. I oni nam kazali za to zapłacić. Tak, za benzynę słynnego Dywizjonu 303 spaloną w obronie angielskich wybrzeży. Co prawda, po wojnie większość nam z tego „długu” Anglicy odpuścili, ale umowa była i zrezygnowano z niej bo i tak komunistyczny PRL by nic nie zapłacił. Teraz jest inaczej – nie jesteśmy w stanie wojny z Rosją, choć niektórzy – jak widać – mocno chcieliby. Ukraina walczy o siebie, my zaś dajemy im wszystko, w ramach Porozumienia, będziemy szkolić dalej, wyposażać i utrzymywać ich wojska na naszym terytorium – za friko. Polska umowna Całe to zapętlenie pokazuje Polskę w pełnej jej rozciągłości, szczególnie jej pozycyjkę międzynarodową. Aż śmieszno tak przypomnieć sobie te kalkulacje z początków wojny na Ukrainie. Mieliśmy się wybudować jako kieszonkowe mocarstwo środkowoeuropejskie. Wielka Polska, połączona z waleczną Ukrainą miała pokazać światu, a zwłaszcza Europie, nową jakość polityki. Ze świeżości zaś została się jedynie świeża krew ukraińskiego żołnierza i nasze pogarszające się stosunki z Kijowem. Mimo wyprucia się z militariów, środków pomocy i dętego socjalu. Znowu Polska koczuje w zapomnianym rogu składziku europejskich odpadków, znowu bardziej problem, niż rozwiązanie. W dodatku zostajemy coraz bardziej frontowo przyciskani do pierwszej linii, z niemałym zaangażowaniem własnej klasy politycznej i ogłupiałym narodem, który głosuje w sumie na wojennych podżegaczy.I Porozumienie także pokazuje nasze wewnętrzne spozycjonowanie. Niepotrzebnie niektórzy się obruszają, że trzeba za nie stawiać Tuska pod Trybunał. A co, za Macierewicza było podpisane o wiele mniej w 2016 roku, a wypruliśmy się ze wszystkiego. Tak samo i teraz – podam przykład. W porozumieniu nie ma nic wprost o jakimś legionie ukraińskim, że będzie, że będziemy zaopatrywać, szkolić, utrzymywać. A z tego, że Zełeński coś chlapnąłto się dowiedzieliśmy, że tak będzie.
A więc nie ma co traktować takich ustaleń na piśmie poważnie. To, czy mają walor umowy międzynarodowej, której realizacji ustaleń można dochodzić sądownie, czy też nie mają takich atrybutów jest tu bez znaczenia. Jak będzie wola polityczna to się da i to co tam ogólnikami napisane i jeszcze więcej. Albo nic.Z tym Porozumieniem, to tak jak z całością rządów Tuska. To nie rządzenie, to slalom pomiędzy przykrywkami. Sprawy państwowe mają walor żółtego paska w TVN i takąż, krótką, żywotność. Porozumienie wyprodukowało dwu-trzydniowy pakiet takich niby-newsów. Zresztą strasznie zweryfikowanych. Strzelamy do ruskich rakiet z naszego terenu? Bzdura – i tak musimy się zapytać NATO, a te po szczycie w Waszyngtonie wyraźnie spuściło z użycia broni w kierunku Rosji. Prąd na Ukrainę bez opłat środowiskowych? Unia powiedziała, że pierwsze o tym słyszy. Legion? Ależ tam w tym porozumieniu nie jest to napisane, choć większość z tych ważnych „ustaleń” ma w swym zapisie wcale nie decyzje, tylko, że się „rozważy”, „przedyskutuje” i „skonsultuje możliwość”. Tusk ma nałóg codziennych produkcji takich niby-newsów. A co ma biedaczek zrobić jak rządzić nie umie, za co się zaś weźmie, to sknoci? Dostarcza się ultrasom codziennej dawki tarzanych pisowców, ale nie ma co dać mniej wyrywnym ze swego elektoratu. A więc produkuje się dymy działalności, kolorowe fajerwerki, codziennie inny kolor, inne miejsce. Że się staramy, dowozimy, gdyż jak w reklamie – wymyślamy jakiś problem, by dać na to remedium. I świat ma się cieszyć, jak w 30-sekundowej reklamie. Ale tak się nie da rządzić. Znaczy się – da, ale odroczone rachunki narosną niespłaconym oprocentowaniem. Tak jak te, które właśnie – za prąd – wyciągną Polacy ze skrzynek. Również ci z Jagodna. Już zapominamy o CPK. A był taki ruch. I co? I Tusk załatwił to jedną konferencyjką, że będzie jakieś Megalo-polis, zamiast zarzucanej PiS-owi megalo-manii. Ważny projekt został zbyty PR-owskim trickiem i wszyscy wiedzą, że nic z tego nie będzie. I tak jest z tą Polską naszą dzisiejszą. I z Ukrainą, i wszystkim, na czym można nabudować siłę państwa. Załatwi się to jakąś kokietliwą konferencyjką, Tusk uda, że coś tam mówi z głowy, czyli z niczego. Narodek to kupi, że kolejną sprawę „załatwił” Donek.
Taaa…, załatwił, zaiste, jak całą Polskę. Napisał Jerzy Karwelis