Polityka jednego dziecka nadal oddziałuje na życie Chińczyków. Jak wynika z danych, które przedstawił doroczny raport Komisji Wykonawczej ds. Chin amerykańskiego Kongresu, rodzice w Państwie Środka chętnie decydują się na selektywne aborcje, zabijając dziewczynki.
Dotyczy to zwłaszcza tych rodziców, którzy mają trzecie dziecko. W przypadku dzieci urodzonych jako trzecie rodzi się 133 chłopców wobec 100 dziewczynek. Tak duża różnica płciowa może być osiągnięta tylko za sprawą selektywnych aborcji.
Problem w mniejszej skali dotyczy również pierwszych i drugich ciąż. W sumie w 2023 roku w Chinach żyło aż o 30 mln więcej mężczyzn niż kobiet. To powoduje bardzo wiele poważnych problemów społecznych i napędza brutalną przestępczość, w tym handel ludźmi i niewolnictwo seksualne. Dotyka to nie tylko samych Chin, ale również państw sąsiadujących.
Na decyzję rodziców o zabijaniu dziewczynek poprzez aborcję wpływa według ekspertów kilka czynników. Po pierwsze, to tradycyjne preferowanie syna względem córki w chińskim społeczeństwie; po drugie, to skutki polityki jednego dziecka; po trzecie, to dostępność badań USG mogących określić płeć dziecka; po czwarte, to łatwy dostęp do aborcji.
Chińczycy już 30 lat temu w specjalnej deklaracji zobowiązali się do walki z dzieciobójstwem dziewczynek poprzez prenatalną selekcję płci. Statystyki pokazują, że mimo upływu lat takie dzieciobójstwo nadal jest szeroko praktykowane.
W Chinach działa organizacja Women’s Rights Withouth Frontiers, która stara się ratować dziewczynki przed aborcją, a te już urodzone – przed porzuceniem i skrajnym ubóstwem. Grupa prowadzi kampanię „Ocal dziewczynkę”.
Organizacja wskazuje, że oprócz Chin problem prenatalnego zabijania dziewczynek jest obecny również w innych krajach, na przykład w Indiach czy państwach postsowieckich.
Ale gdy się myśli o tej dalekiej przyszłości tego narodu, proszę pana, a myślę, że pan też tak myśli, że my tu bez 50 milionów sobie rady nie damy.
Jedną z najbardziej okrutnych i skutecznych metod wojennych, stosowanych w historii wobec zaatakowanego kraju lub oblężonej twierdzy, było palenie plonów oraz zniszczenie zasiewów, czyli ziaren. Tak zaatakowany przeciwnik był często zmuszony poddać się lub umrzeć z głodu.
Współczesnym, najbardziej wartościowym zasiewem (ziarnem) jest najmłodsze pokolenie – dzieci i młodzież, których liczba decyduje o możliwościach biologicznego przetrwania narodu.
Mrzonki i tzw. myślenie życzeniowe nie zmienią sytuacji demograficznej Polski. Wyrwa pokoleniowa związana z zapaścią demograficzną i emigracją jest przerażająca. Od wielu lat głosy specjalistów są ignorowane. Dwa lata temu, w ramach prezentacji w senacie prof. Krzysztof Rybiński podał szokującą prognozę, że wedle najbardziej pesymistycznego wariantu ONZ, pod koniec wieku Polska będzie liczyć zaledwie 16 mln mieszkańców.
Jeżeli przewidywania demografów się spełnią, a na razie spełniają się zgodnie z realizowanym planem, to Polska już wkrótce okaże się ewenementem w skali światowej. Po utracie 10 mln obywateli w wyniku eksterminacji i zaboru wschodnich obszarów Rzeczpospolitej po II wojnie światowej, pozwolimy (bez walki) na redukcję naszych biologicznych zasobów o ponad 20 mln.
Aby uzmysłowić skalę omawianego zjawiska, zaprezentuję kilka wykresów obrazujących demograficzną przeszłość, teraźniejszość oraz prognozowaną przyszłość Polski.
Pierwszy wykres przedstawia liczbę urodzeń w II Rzeczpospolitej (w zakresie od 850 tys. do 1 mln rocznie), następnie urodzenia w okresie PRL (powojenny wyż, spadek i tzw. odbicie) oraz gwałtowny spadek aż do stanu zapaści w czasie tzw. III RP.
Drugi wykres obrazuje nam ubytek liczby ludności Polski w prognozie do 2050 roku.
Trzeci pokazuje ilość urodzeń od 1946 roku do roku 2050 (prognoza).
Przyczyną aktualnego, katastrofalnego stanu rzeczy jest kumulacja dwóch efektów: ubytków emigracyjnych młodych roczników oraz zmniejszającej się dzietności w wyniku wcielania w życie konkretnych, obliczonych na dziesięciolecia planów depopulacji Polski.
Niemiłe złego początki
Po echu wyżu z lat powojennych, sporządzane na podstawie ówczesnej dynamiki demograficznej, optymistyczne prognozy w latach 80. zakładały osiągnięcie przez Polskę 45 mln przed rokiem 2020. Równocześnie pojawiły się pierwsze propagandowe zwiastuny polityki antyrodzinnej w formie wyśmiewania rodzin posiadających więcej niż dwójkę dzieci oraz szydzenie z „dziecioróbstwa” Polaków.
Ten nienawistny trend znalazł swoje ujście nie tylko w „publicystyce”, ale przede wszystkim w realizacji planu depopulacji, wprowadzonego bezkarnie z powodu paraliżu umysłowego ogromnej części polskiego społeczeństwa.
Aktualna inercja ducha i umysłu utrudnia w dużym stopniu przeprowadzenie prostych analiz logicznych, powiązania przyczyny ze skutkiem oraz co najważniejsze, rozpoczęcie działań obronnych zakończonych likwidacją utworzonych struktur destrukcji, niszczących zasoby biologiczne Polski.
Struktury destrukcji – instytucje i prawo
W skład struktur destrukcji wchodzą instytucje, a także określające obszar ich działania prawo, które umożliwia stosowanie w różnych dziedzinach życia śmiertelnego algorytmu dla Polski.
Istotne są także główne źródła inspiracji oraz ośrodki zarządzające polityką depopulacyjną Polski.
Pierwszym źródłem jest program globalistów związanych z ideologią NWO, zapoczątkowany w latach 70. w ramach polityki zerowego wzrostu gospodarczego w określonych obszarach oraz planu depopulacji kontynentu afrykańskiego oraz poszczególnych krajów.
Drugim jest odnowiony przez Niemcy projekt „Mitteleuropa”, realizowany w stosunku do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, za pomocą instrumentów i narzędzi, jakie daje kierowana przez Niemcy UE oraz za pomocą ośrodków dywersji i propagandy (media, organizacje typu fundacje i think tanki).
Trzecim jest ideologia marksizmu kulturowego w formie feminizmu i gender, promująca społeczeństwo „otwarte i tolerancyjne”, wyzwolone od norm i wzorców kultury – kobieta bez męża, rodziny, dzieci – w ramach nowego modelu człowieka z prawem do dowolnej „orientacji” moralnej, płciowej i seksualnej.
Wymienione środowiska, mimo że działają niezależnie, osiągnęły efekt synergii, widoczny w formie zapaści cywilizacyjnej, ekonomicznej i demograficznej Polski.
Czwartym elementem układanki są wykonawcy – polskojęzyczna administracja znana pod wprowadzającą w błąd nazwą potoczną: „polski rząd”, wykonująca dyrektywy i zalecenia unijne oraz sugestie ośrodków typu ONZ i WHO. Odbywa się to w formie zmiany przepisów prawnych dotyczących rodziny, zdrowia oraz wolności gospodarczej i prywatnej.
W nikczemny proceder niszczenia Polski jest zaangażowany prawie cały establishment polityczny III RP, realizujący hasło przewodnie: Aby nie żyło się lepiej.
Na szczęście Polska nie jest jeszcze intelektualną pustynią i dzięki temu w niezależnym obiegu informacji pojawiły się wykłady, prelekcje, prezentacje mające na celu uświadomienie Polakom grozy sytuacji oraz ujawnienie źródeł poglądów, intencji i planów sprawców.
Publikacja materiałów ma na celu ukazanie założeń programowych wymienionych źródeł ideologicznych, wykazania tzw. sprawstwa kierowniczego Niemiec poprzez ścisłą analogię pomiędzy planami niemieckimi z okresu II wojny światowej a dzisiejszą polityką „stronnictwa pruskiego”. Zmieniły się metody, lecz intencje i cele geopolityczne naszych sąsiadów pozostały takie same. Działalność agentury rosyjskiej nie jest uwzględniona z racji działań uzupełniających w zupełnie innych obszarach niż omawiany.
Część czytelników zapewne zastosuje mechanizm obronny powtarzając mantrę o spiskowej teorii dziejów, i będą mieć rację. Tego typu działania zawsze mają charakter spisku. Nikt przecież nie powie, że celem jest likwidacja Polski i Polaków. Chodzi przecież o integrację, zrównoważony rozwój i transgraniczność.
Źródło pierwsze: NWO
Wymownym przykładem jest rozmowa z członkiem Klubu Rzymskiego prof. Meadowsem, autorem raportu „Granice wzrostu”. Wywiad z ideologiem NWO został wydrukowany w socjalistycznej „Kulturze” w 1975 r. Prof. Dennis L. Meadows podał w nim konkretną liczbę ludności dla Polski – 15 milionów obywateli, która według niego jest wielkością optymalną.
ANDRZEJ BONARSKI: Wydaje mi się, że „Granice wzrostu” nie uwzględniają różnic między typem gospodarki socjalistycznej i kapitalistycznej, że nie uwzględniają tempa (…)
PROF. DENNIS L. MEADOWS: Wolałbym odpowiedzieć nie bezpośrednio. Na przykład, jeżeli chodzi o Polskę, to sądzę, że macie zbyt duży przyrost ludności. 15 milionów ludności gwarantowałoby równowagę. Dalej: jeżeli chodzi o Polskę, widzę takie problemy – po pierwsze: właśnie zahamowanie eksplozji demograficznej (…)
A. B.: Jak wyobraża sobie Pan drastyczne zahamowanie rozrodczości?
D. L. M.: Państwo o ustroju socjalistycznym ma w tej mierze szczególne możliwości. Aparat administracyjny i społeczny może stworzyć warunki przeciwdziałające nadmiernemu przyrostowi ludności.
A. B.: Czy nie wydaje się Panu, że każda rodzina może chcieć kiedyś mieć dzieci i ma do tego prawo?
D. L. M.: Absurd.
A. B.: Nie sądzę, by dało się tak całkowicie lekceważyć tradycję i biologię.
D. L. M.: Łatwo ją zmienić.
(…) ANDRZEJ BONARSKI “Kultura” z 12 stycznia 1975, s. 7
Źródło drugie: Uaktualniony niemiecki plan dla Polski – teoria spiskowa czy realpolitik?
Depopulacja –„pokojowy” wariant wyludnienia Polski w oparciu o wytyczne niemieckiej polityki demograficznej z 1939 roku.Źródło dokumentów: Zeszyty Oświęcimskie 2/58
Z referatu dr. Erharda Wetzla i dr. Gerharda Hechta, ekspertów Urzędu do Spraw Rasowo-Politycznych NSDAP : Wszystkie środki, które służą ograniczeniu rozrodczości, powinny być tolerowane albo popierane. (…) Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia.
Hitlerowski plan polityki depopulacyjnej w stosunku do ludności polskiej przewidywał również: redukcje świadczeń chorobowych z tytułu ubezpieczenia społecznego; ograniczenie lecznictwa szpitalnego; zawieszenie zasiłków rodzinnych i świadczeń z tytułu macierzyństwa; obowiązujący na terenach włączonych do Rzeszy Niemieckiej zakaz zawierania małżeństw przez mężczyzn w wieku poniżej 28 lat i przez kobiety w wieku poniżej 24 lat.
(J. Kossecki Totalna wojna informacyjna XX wieku a II RP, Kielce 1997 s. 133.)
W roku 1942 doktor Wetzel w sprawie Rosjan pisał: (…) Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci. (…) Obok tej propagandy powinna być prowadzona na wielką skalę propaganda środków zapobiegawczych. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony.
Warto w tym momencie przypomnieć, że Niemcy są właścicielami ponad 80% mediów w Polsce, w tym 90% portali i prasy lokalnej.
Hitlerowcy zalecali również, by na roboty przymusowe do Niemiec wywozić przede wszystkim mężczyzn żonatych i kobiety zamężne, gdyż w ten sposób rozbija się rodziny, co wpłynie na zmniejszenie przyrostu naturalnego. (patrz dzisiejsza emigracja zarobkowa).
Źródło trzecie – lewicowy obłęd
W roku 2011 w Urbanowym „NIE” (nr 12) pojawił się artykuł pod wymownym tytułem „Dzieci do śmieci”. Autorka /Agnieszka Wołk-Łaniewska/ pod przewodnim hasłem „Róbcie studia zamiast bachorów” przytacza poglądy Davida Attenborough: „Attenborough jest patronem i twarzą organizacji Optimum Population Trust, która stawia sobie za cel przełamanie tabu związanego z kontrolą populacji ludzkiej. Na stronie organizacji można złożyć ślubowanie „Postaram się mieć nie więcej niż dwoje dzieci!” (…) Zjawisko prowokowanego i wspieranego przez katolicyzm nieopanowanego „rozmnażactwa”, które prowadzi do dewastacji Ziemi, Attenborough nazywa słoniem w salonie – czyli problemem, który mimo jego oczywistości wszyscy starają się ignorować”.
Dalej autorka ujawnia swoje poglądy: „W Polsce, gdzie przyrost naturalny jest minimalny – co jest jedną z niewielu dobrych rzeczy, które o naszym kraju można powiedzieć – każdego dnia jesteśmy przekonywani, że to prawdziwe nieszczęście, które doprowadzi ojczyznę do ruiny”. Oraz : „Wedle raportu Living Planet Report opracowywanego przez naukowców różnych dziedzin na polecenie światowego potentata ekologii, organizacji WWF, „pojemność” Polski wynosi między 13 a 20 mln ludzi”.
Diagnoza i przeciwdziałanie
Po czasach wojennych, saskich, okresie komunistycznej okupacji, minione 25 lat należy do najgorszych okresów w polskiej historii. Do strat poniesionych w obszarach polskiej własności prywatnej i publicznej należy dołączyć porażający bilans w wymiarze biologicznym i duchowym. Aktualne działania noszą znamiona „wojny bez wojny” i są obliczone na wyludnienie Polski.
Należy bezwzględnie podjąć błyskawiczną akcję uświadamiającą, a w „chwilę” potem rozpocząć działania obronne. Przeciwnik liczy na naszą słabość – konformizm, upadek ducha, zmęczenie i rezygnację z walki.
Przykład realnych działań obronnych:
„Węgierskie władze kontynuują wojnę przeciwko organizacjom pozarządowym.(…)
– Mamy do czynienia nie z członkami społeczeństwa obywatelskiego, ale płatnymi działaczami politycznymi, którzy służą interesom obcych – mówił w lipcu o niektórych organizacjach pozarządowych premier Viktor Orban.
Zgodnie z wyznaczoną przez Orbana oficjalną linią rządu służby specjalne i policja prowadzą naloty na siedziby organizacji pozarządowych, rekwirując sprzęt i dokumentację księgową.
Od początku roku węgierskie władze prześwietliły w sumie kilkadziesiąt podmiotów (…)
W pierwszej kolejności uderzono w organizacje lewicowe, ekologiczne i promujące dewiacyjne zachowania, jak np. Kobiety dla Kobiet przeciw Przemocy czy Labrisz Lesbian Association. Norwegowie zawiesili więc wypłatę dotacji”.
Źródło: Polonia Christiana /budapesttime.hu, economist.com, AS/. Link.
Dane końcowe ; uzupełnienia
Podawany oficjalny stan ludności Polski jest zawyżony. Prof. Krystyna Iglicka-Okólska, rektor Uczelni Łazarskiego, uważa, że w ciągu 5 lat z Polski wyjedzie kolejne 500-800 tys. osób. Dołączą one do 2,1 mln obecnych emigrantów. Gus-owskie dane mówią, że od ponad roku za granicą przebywa ok.1,6 mln naszych rodaków. Zgodnie z przepisami UE, od przyszłego roku nie będą oni zaliczani do ludności Polski. Realna liczba Polaków wyniesie 37,1 mln, tak jak w 1984 r. /Gość Niedzielny/.
Z prognoz wynika, że w 2060 r. ogólna liczba ludności w Polsce spadnie do ok. 30 mln. Wtedy na 1000 pracujących przypadać ma prawie 700 emerytów. Obecnie wskaźnik ten wynosi 270. Pod względem dzietności na 223 kraje uplasowaliśmy się na 214. miejscu. Aby odbudować populację, trzeba, aby wskaźnik z aktualnego 1,3 podniósł się do 2,1. Według niektórych szacunków stopa urodzeń w 1942 r. na terenie Generalnego Gubernatorstwa wynosiła 18,6 promil, a więc była prawie dwukrotnie wyższa od aktualnej – 9,6 (2013)
Wykresy
Spadek współczynnika dzietności poniżej 1.4 powoduje, że społeczeństwo skazane jest na wymarcie.
– Główną przyczyną załamania demograficznego jest fakt, że jesteśmy pierwszym społeczeństwem w historii ludzkości, w którym żyją «wyzwolone kobiety» – powiedział w rozmowie z „National Catholic Register”.
Chodzi tutaj o unikalny system indywidualnego wyboru partnera, całkowicie odmienny od małżeństw aranżowanych dominujących we wszystkich poprzednich społeczeństwach w historii ludzkości. Doszło do społecznego «wyzwolenia kobiet», ale zabrakło integracji tego zjawiska z reprodukcją. W efekcie społeczeństwa mogą upaść, a zmiany kulturowe związane z feminizmem – nie przetrwają.
−∗−
(fot. Pixabay)
Norweski badacz: Zginiemy. Kryzys demograficzny jest gorszy od II wojny światowej i czarnej śmierci
Kryzys demograficzny jest o wiele poważniejszy niż największe tragedie w całych dziejach ludzkości. Jeżeli nic nie zmienimy, po prostu znikniemy. Mówi o tym norweski badacz, Mads Larsen.
Mads Larsen jest badaczem na Uniwersytecie w Oslo; uzyskał doktorat na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles. W swoich pracach wykorzystuje perspektywę ewolucyjną celem badania zmian kulturowych. Jego zdaniem rewolucja feministyczna doprowadziła do większego kryzysu demograficznego, niż II wojna światowa czy epidemie tzw. czarnej śmierci.
Larsen opublikował niedawno książkę pt. „Historie miłości od wikingów do Tindera. Ewolucja współczesnych ideologii łączenia się w pary, dysfunkcji randkowania i upadku demograficznego”. Norweski badacz wskazuje, że główną przyczyną współczesnej zapaści demograficznej jest rewolucja seksualna związana z feminizmem.
– Główną przyczyną załamania demograficznego jest fakt, że jesteśmy pierwszym społeczeństwem w historii ludzkości, w którym żyją «wyzwolone kobiety» – powiedział w rozmowie z „National Catholic Register”.
Chodzi tutaj o unikalny system indywidualnego wyboru partnera, całkowicie odmienny od małżeństw aranżowanych dominujących we wszystkich poprzednich społeczeństwach w historii ludzkości. Doszło do społecznego «wyzwolenia kobiet», ale zabrakło integracji tego zjawiska z reprodukcją. W efekcie społeczeństwa mogą upaść, a zmiany kulturowe związane z feminizmem – nie przetrwają.
Larsen zauważył, że jeżeli nie dojdzie do takiej integracji, która polegałaby na zrównoważeniu wolności kobiet z dzietnością, społeczeństwa zachodnie po prostu zanikną. Zostaną zastąpione przez te, które mają inne podejście do roli kobiet – jak społeczeństwa afrykańskie czy bliskowschodnie.
Według Larsena rewolucja feministyczna stała się możliwa w latach 60. XX wieku ze względu na dwa czynniki. Pierwszym był dobrobyt ekonomiczny po II wojnie światowej, który pozwolił kobiecie na samodzielność finansową. Drugim – wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej, która pozwoliła na proste oddzielenie aktów seksualnych od prokreacji. Dzięki tym podstawom materialnym możliwe było rozpowszechnienie ideologii miłości, która zakłada, że związki mogą opierać się na „osobistym spełnieniu”, a nie na obowiązku.
Badacz uważa, że obecna zapaść demograficzna jest problemem o gigantycznych rozmiarach.
– To najpoważniejsze wyzwanie, z jakim Zachód kiedykolwiek się mierzył. Jest gorsze niż wybuchy wulkanów, II wojna światowa i czarna śmierć. Gorsze niż jakikolwiek kryzys klimatyczny – powiedział.
– Przebrnęliśmy przez wszystkie te wielkie wyzwania przeszłości. Mogę zagwarantować – z matematyczną pewnością – że nie przetrwamy zapaści związanej z płodnością. Jeżeli nic nie zrobimy, wskaźniki urodzeń będą spadać, zagrażając ekonomii i stabilności społecznej – powiedział.
Społeczeństwo po prostu się kurczy: rodzi się mniej dzieci, jest mniej uczniów, jest mniej studentów, mniej pracowników. Zaczyna w efekcie brakować pracowników potrzebnych do utrzymania struktury społecznej i ekonomicznej. Z pokolenia na pokolenie jest coraz gorzej. – Tak dzieje się już przy wskaźniku dzietności na poziomie 1,4 [taki jest w Norwegii – red.]. Jeżeli dojdzie do poziomu Korei Południowej, gdzie wskaźnik jest na poziomie 0,7 – każde pokolenie będzie mniejsze o 2/3 od poprzedniego. To oznacza, że tylko w ciągu trzech pokoleń stracimy 96 proc. dzieci. Obecnie do szkoły idzie setka dzieci, za trzy pokolenia będzie szło czworo – wskazał.
Polska ma jeden z najniższych wskaźników dzietności na świecie. W 2024 roku wyniósł 1,12 – jesteśmy zatem bliżsi Korei Południowej niż Norwegii.
Efektem będzie zapaść systemu edukacji, opieki zdrowotnej oraz innych kluczowych sfer życia. Część miast stanie się miastami widmowymi, jak dzieje się to już dziś w Japonii albo we Włoszech.
Zdaniem Larsena jednym z głównych problemów jest to, w jaki sposób mężczyźni i kobiety szukają partnerów. Kobiety są nastawione na wyszukanie jak najlepszego partnera, który zapewni im stabilność. Kiedyś małżeństwa były oparte na obowiązku i były często aranżowane. To sprawiało, że nawet relatywnie kiepski jakościowo partner zapewniał stabilność. Obecnie dobór partnera jest pozostawiony preferencjom indywidualnym.
To sprawia, że kobiety skupiają się wyłącznie na wąskiej grupie najlepszych. Ci jednak często je porzucają, w efekcie trudna do osiągnięcia jest stabilność związku. Ten problem znacząco pogłębiły jeszcze aplikacje randkowe, jak Tinder. Kobiety mają dużą trudność ze znalezieniem partnera, którego uważają za „wystarczająco dobrego”, a który zarazem będzie chciał budować stabilny związek. Związki są krótsze – i spada dzietność. Na to składa się jeszcze wiele innych czynników, jak struktura społeczna, która jest przez kobiety odbierana jako niekorzystna dla macierzyństwa.
W odpowiedzi na problem związany z optyką współczesnych kobiet wśród mężczyzn pojawia się ideologia tzw. red pillu, która, jak mówi Madsen, nie pozwala jednak na rozwiązanie żadnych zasadniczych trudności.
– Musimy zbudować społeczeństwo, w którym kobieta w wieku 20-kilku lat dojdzie do wniosku, iż posiadanie trojga dzieci zapewni jej lepsze życie, niż pozostanie samotną i bezdzietną – stwierdził.
Według badacza duża rola przypada Kościołowi katolickiemu, który na przestrzeni wieków wspierał podmiotowość kobiet. Teraz musi wspierać również wysoką płodność.
Polacy wymierają w trybie przyspieszonym! Kto stoi za depopulacją Europy? R. Nowakowski
Kraków nam wymarł! Sytuacja demograficzna Polski – tak źle jeszcze nie było! Radomir Nowakowski
Takiej sytuacji jak obecnie nie mamy od czasów Mieszka I, czyli nie mieliśmy nigdy! Nawet w czasie okupacji niemieckiej… dzietność była wyższa niż w 2024 roku!
Czy jest z tej tragicznej sytuacji wyjście? Posłuchajcie autora “Depopulacji”, Radomira Nowakowskiego, bo okazuje się, że TAK!
−∗−
Warto porównać:
Polski naród jest prowadzony do unicestwienia Naród nasz, chociaż katolicki, staje się coraz bardziej otępiały, obezwładniony. Coraz łatwiej godzi się na zło. Coraz bardziej godzi się na aborcję, na homoseksualizm, na różne zboczenia, które wprawdzie zawsze […]
_______________
„Inwestycja”, która stworzyła kryzys dzietności Liberalizm seksualny, oparty na pseudo-naukowych „zdobyczach” Kinseya, to klucz do sukcesu tego programu. Żaden inny program nie miał bowiem takiej anty-demograficznej skuteczności. W rzeczywistości, jak konkludował Jones, choć obyczajowa emancypacja […]
_______________
„Aspiracje życiowe młodych Polek i Polaków” – raport Ponad połowa młodych ludzi, którzy właśnie wchodzą w dorosłość nie widzi sensu swojego życia – przyznaje w rozmowie z DOBITNIE Michał Kot, członek zarządu Fundacji Instytutu Pokolenia, autor raportu „Aspiracje […]
_______________
Zamach stanu na państwo i naród Stan nadzwyczajności w naszym pięknym kraju osiągnął już taki poziom, że nawet oficjalna informacja o trwającym zamachu stanu, dokonywanym przez władzę polityczną Polski nie wywołuje większego poruszenia w narodzie. Być […]
−∗−
O autorze: AlterCabrio
If you don’t know what freedom is, better figure it out now!
2 komentarze
CzarnaLimuzyna 13 marca 2025 godz. 16:06Kobiety “wyzwolone” to eufemizm. W rzeczywistości kobiety zniewolone, zdemoralizowane i ogłupione (mówiąc delikatnie). Podobnie jest z mężczyznami.W Polsce jest tragicznie. Aby unaocznić:
CzarnaLimuzyna 13 marca 2025
11 lat temu napisałem:
Jedną z najbardziej okrutnych i skutecznych metod wojennych, stosowanych w historii wobec zaatakowanego kraju lub oblężonej twierdzy, było palenie plonów oraz zniszczenie zasiewów, czyli ziaren. Tak zaatakowany przeciwnik był często zmuszony poddać się lub umrzeć z głodu.Współczesnym, najbardziej wartościowym zasiewem (ziarnem) jest najmłodsze pokolenie – dzieci i młodzież, których liczba decyduje o możliwościach biologicznego przetrwania narodu. …Trzecim (narzędziem destrukcji) jest ideologia marksizmu kulturowego w formie feminizmu i gender, promująca społeczeństwo „otwarte i tolerancyjne”, wyzwolone od norm i wzorców kultury – kobieta bez męża, rodziny, dzieci – w ramach nowego modelu człowieka z prawem do dowolnej „orientacji” moralnej, płciowej i seksualnej.Wymienione środowiska, mimo że działają niezależnie, osiągnęły efekt synergii, widoczny w formie zapaści cywilizacyjnej, ekonomicznej i demograficznej Polski.Czwartym elementem układanki są wykonawcy – polskojęzyczna administracja znana pod wprowadzającą w błąd nazwą potoczną: „polski rząd”, wykonująca dyrektywy i zalecenia unijne oraz sugestie ośrodków typu ONZ i WHO. Odbywa się to w formie zmiany przepisów prawnych dotyczących rodziny, zdrowia oraz wolności gospodarczej i prywatnej.W nikczemny proceder niszczenia Polski jest zaangażowany prawie cały establishment polityczny III RP, realizujący hasło przewodnie: Aby nie żyło się lepiej.
Świat się kurczy, Europa się starzeje, a Polska? Polska wymiera – i to w tempie, które jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. To już nie kryzys – to demograficzna agonia. Przyczyny? Nie tylko gospodarka, ale przede wszystkim mentalność. Jeśli nie odwrócimy trendów, nie uratują nas ani dopłaty, ani ulgi, ani rządowe kampanie.
Blok z lat 90. Klasyczne M4, miejsce na wózek w przedpokoju, plac zabaw pod oknem. Blok 2024? Mikroapartamenty po 20 m², coworking zamiast placu zabaw, przestrzeń na rowery, ale dla dzieci plac zabaw – już niekoniecznie. Blok 2100? Wyburzony. Nie było zapotrzebowania.
Demografia wali się na naszych oczach, i to na całym globie. Raport ONZ World Population Prospects 2024 to dzwonek alarmowy, który zaczyna dźwięczeć coraz głośniej. W największych krajach na świecie spadek liczby urodzeń przyspiesza, i to w zawrotnym tempie. Globalna populacja, według nowych prognoz, ma osiągnąć swój szczyt jeszcze w XXI wieku – i następnie zacząć się kurczyć. 80-procentowe prawdopodobieństwo, że to się stanie, to niemała zmiana w stosunku do prognoz sprzed dekady. Wówczas szanse na koniec wzrostu populacji w XXI wieku wynosiły zaledwie 30 procent.
W wielu krajach rodzi się tak mało dzieci, że pokolenia znikają szybciej niż mogą się odrodzić. Potrzeba bowiem do tego bowiem średnio 2,1 dziecka na kobietę w wieku rozrodczym. Współczynnik ten jest niepomiernie niższy w niektórych krajach. Is winter coming? Gorzej. Zima już tu jest.
Według raportu ONZ, do 2080 roku będzie więcej seniorów (65+) niż dzieci i młodzieży, czyli 2,2 miliarda. Tyle, ilu jest obecnie mieszkańców Chin, USA, Indonezji i Pakistanu razem wziętych. W krajach rozwiniętych zjawisko starzenia się społeczeństw nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Z jednej strony rośnie długość życia, ale z drugiej – spada liczba dzieci.
Problemy demograficzne w UE
Demograficzny kryzys dotyka w dużym stopniu krajów Unii Europejskiej. Co więcej, z każdym rokiem się pogłębia. Od 2012 roku w UE więcej ludzi umiera niż się rodzi, co potwierdzają dane Eurostatu (Demography: interactive publication 2024 edition). A przyszłość rysuje się w jeszcze ciemniejszych barwach. Według prognoz, do 2100 roku w Unii przyjdzie na świat 291,3 miliona dzieci, ale w tym samym czasie umrze aż 416,6 miliona osób. Rachunek jest prosty: populacja skurczy się o 125,3 miliona. Całkowity ubytek ludności UE będzie wprawdzie mniejszy („zaledwie” 27,3 miliony osób), jednak wyłącznie dzięki migracji.
Struktura wiekowa zmienia się gwałtownie. Jak wynika z raportu Eurostatu, w 2022 roku na jednego seniora przypadały trzy osoby w wieku produkcyjnym. Do końca XXI wieku nastąpi jednak dramatyczne odwrócenie tych proporcji – na pięciu pracujących przypadnie aż trzech emerytów. Oto zapowiedź świata, w którym coraz mniejsza grupa ludzi aktywnych zawodowo będzie dźwigać na swoich barkach finansowanie całych państw.
Demograficzna zima także nad Wisłą
Świat kurczy się, a wraz z nim także i Polska. Według prognoz GUS, do 2060 roku ubędzie nas 6,7 miliona. To więcej niż gdyby z mapy zniknęła cała Małopolska i Śląsk razem wzięte. Pokolenie wyżu lat 80. wejdzie w wiek największej śmiertelności, a liczba zgonów sięgnie niemal pół miliona w ciągu 12 miesięcy. Z kolei liczba urodzeń maleje w dramatycznym tempie. Za 35 lat na świat przyjdzie zaledwie 225 tysięcy dzieci rocznie.
Nie miejmy złudzeń, że jest to tylko przejściowy kryzys. To proces, który trwa nieprzerwanie od trzech dekad i z roku na rok przybiera na sile. Nasz kraj wszedł w długoterminową depresję demograficzną. Liczba urodzeń w 2023 roku spadła do 272 tysięcy – najmniej w całej powojennej historii. Żeby kraj się nie wyludniał, na każde 100 kobiet w wieku rozrodczym powinno przypadać 210 – 215 dzieci. Obecnie to zaledwie 116.
Wzorzec macierzyństwa zmienił się radykalnie. Jeszcze w latach 90. XX wieku przeciętna matka miała 26 lat – dziś ma 31. Wiek kobiet decydujących się na urodzenie pierwszego dziecka przesunął się z 23 do 29 lat. W 2060 roku połowa Polaków będzie miała ponad 50 lat – ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Dlaczego dzietność spada?
Spadek dzietności stanowi między innymi uboczny skutek szybkiego wzrostu dobrobytu. Historia rozwoju krajów to także historia demografii – od epoki przetrwania do ery ,,pustych kołysek”. W nieuprzemysłowionych, słabo rozwiniętych krajach rodzi się dużo dzieci. Ale równie wiele umiera – choroby, głód, brak higieny robią swoje. Wraz z rozwojem cywilizacji, w tym medycyny, śmiertelność spada, jednak ludzie wciąż mają liczne rodziny. Przez pokolenia nauczyli się bowiem, że to nie tylko tradycja, ale i gospodarcza konieczność.
Efekt? Populacja eksploduje. Aż w końcu nadchodzi dobrobyt – stabilizacja, komfort, większa wygoda. Progenitura przestaje być koniecznością – staje się wyborem. I coraz mniej osób się nań decyduje. Dzietność leci w dół, społeczeństwo jest coraz starsze, a kraj, który osiągnął ekonomiczny szczyt, zaczyna się kurczyć. To moment, w którym znajdują się już nie tylko zachodnie potęgi, ale i coraz więcej takich krajów jak Polska.
Jednak kryzys demograficzny to nie tylko efekt gospodarki czy braku odpowiedniej polityki prorodzinnej. To także problem tego, jak dziś wygląda „rynek matrymonialny”. Zamiast budowania trwałych więzi, ludzie ,,skanują się wzrokiem” w aplikacjach. Kilka sekund, jeden ruch palcem – i już ktoś jest „przekreślony” albo „zaklepany”. Nie ma czasu na głębszą refleksję. Nie ma miejsca na głębokie dojrzewanie relacji. W efekcie coraz więcej związków rozpada się szybciej niż powstało. A tam, gdzie brak trwałości, brak też dzieci – bo jak budować liczną rodzinę na piasku?
Co więcej, kultura od lat robi wszystko, by do dzietności zniechęcić. W filmach, serialach i innych wykwitach popkultury konsekwentnie lansuje się model singla i singielki: niezależnych, wolnych, beztroskich; żyjących dla siebie i własnych przyjemności. Kultura masowa jest dziś nastawiona na natychmiastową gratyfikację. Liczy się hinc et nunc, życie bez większych zobowiązań. Symbolami tego są kredyt konsumpcyjny czy natychmiastowy zastrzyk dopaminy z social mediów.
Do tego dochodzi odejście od tradycji. Tymczasem już starożytni poganie wiedzieli, że celem życia jest nieśmiertelność, również w postaci potomstwa. Nawet barbarzyńcy chcieli zostawić po sobie dziedzictwo, pomnik trwalszy niż ze spiżu – jak pisał Horacy. A co pozostawi po sobie współczesne pokolenie? Górę plastikowych odpadów, stertę gadżetów i puste mieszkania wzięte na kredyt.
Skutki kryzysu demograficznego
Spadek przyrostu naturalnego nie jest tylko statystycznym wykresem – to realne problemy gospodarki i jakości życia. System ubezpieczeń społecznych? Zachwieje się, bo coraz mniej pracujących będzie musiało utrzymać coraz większą liczbę emerytów. Zresztą pobierane przez nich państwowe świadczenia, jeśli nie zaczniemy oszczędzać, będą na poziomie ułamka pensji. Służby zdrowia nie będzie miał kto utrzymać. Demografia uderzy nas po kieszeni – i to boleśnie.
Kryzys ludnościowy oznacza także społeczną stagnację. Starsze pokolenia to skarbnica doświadczeń, ale bez młodych brakuje innowacji, świeżego spojrzenia i energii do działania. Gdy w państwie brakuje równowagi wiekowej, zamiast rozwoju mamy konserwowanie status quo. Populacja się starzeje, zaczyna myśleć defensywnie, unika ryzyka, dusi kreatywność. Historia pokazuje, że to prosta droga do zastoju. A świat nie stoi w miejscu – jeśli jedne kraje tracą impet, inne przejmują inicjatywę. Europa już teraz traci konkurencyjność na rzecz młodszych, dynamicznych społeczeństw. A Polska, jeśli nic się nie zmieni, podąża, niestety, w tym samym kierunku – drogą powolnego demograficznego wygasania.
Czy istnieje wyjście?
Rozwiązanie tego rodzaju kryzysu wymaga odwrócenia trendów, które nas do niego doprowadziły. Z ekonomicznego punktu widzenia konieczna jest polityka prorodzinna. To jednak nie tylko rozdawanie pieniędzy, lecz konkretne działania, które sprawią, że zakładanie rodziny stanie się realnie łatwiejsze. Wyższe ulgi podatkowe dla rodziców? Jak najbardziej. Węgrzy już to robią z rozmachem i może warto raz w życiu spojrzeć na Budapeszt nie tylko jako na cel turystyczny, ale i źródło inspiracji. Tyle że pieniądze – nawet dobrze przekazane – to nie wszystko. Potrzebne są mieszkania dostępne dla młodych, stabilność zatrudnienia dla matek i sensowne wsparcie przy ich powrocie na rynek pracy. Ale to wciąż tylko połowa sukcesu.
Bez powrotu do kultury wspierającej naturalne wspólnoty wszelkie ulgi i dotacje na niewiele się jednak zdadzą. Potrzebujemy znanych i lubianych osób pokazujących, że trwały związek ojca, matki oraz ich dzieci to nie obciach, ale coś wartościowego. Potrzebujemy filmów i seriali, które nie będą kolejną laurką dla życia „bez zobowiązań”, tylko pokażą rodzinę w pozytywnym świetle. Potrzebujemy błyskotliwych memów, trafiających do młodych szybciej niż rządowe kampanie.
Nowe pokolenie Polaków wciąż ma wybór – albo wejdzie w schematy narzucone przez kulturę tymczasowości, albo odzyska kontrolę nad własną przyszłością. Rodzina i wychowanie dzieci to nie jest wygodny life choice dla każdego. To krew, pot i łzy. To wyzwanie, które warto podjąć, by pozostawić po sobie dziedzictwo – i dla dobra przyszłych pokoleń.
— To bardzo symboliczne. Wchodzimy do walki o najgorszy wynik w krajach OECD — mówi Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Komentuje w ten sposób prognozy, które zakładają, że wskaźnik dzietności w Polsce za rok spadnie poniżej 1, a w 2030 r. może wynieść tylko 0,8. Taki scenariusz oznaczałby, że idziemy ścieżką Korei Południowej, która zyskała miano najszybciej wymierającego kraju na świecie.
Polska ma olbrzymi problem z demografią. | Foto: Piotr Kamionka / REPORTER / East News
Kolejne dane i prognozy potwierdzają, jak wielki problem demograficzny ma Polska
Z analizy ekonomistów Banku Pekao wynika, że w 2026 r. wskaźnik dzietności w naszym kraju spadnie poniżej 1, a w 2030 r. sięgnie 0,8
To poziomy, które dziś notuje Korea Południowa, okrzyknięta wielokrotnie najszybciej wymierającym krajem na świecie
Polska już dziś jest w czołówce krajów o najniższej dzietności. A wiele wskazuje na to, że będzie już tylko gorzej
W 2024 r. wskaźnik dzietności (z ang. TFR — total fertility rate) w Polsce wyniósł 1,10. To najniższy wynik w Europie i trzeci najgorszy wśród krajów OECD. Słabiej od nas wypadają tylko Chile i Korea Południowa. Tam jest to odpowiednio 0,88 i 0,75. Kobiety przez całe życie rodzą więc średnio mniej niż jedno dziecko.
Jednak najnowsze prognozy analityków Banku Pekao wskazują, że Polska już niedługo powinna doszlusować do tej grupki. Nigdzie indziej wskaźnik dzietności nie spada bowiem w tak szybkim tempie, jak u nas. Demografowie szacują, że do tzw. zastępowalności pokoleń konieczne jest posiadanie TFR na poziomie ponad 2.
Ekonomiści państwowego banku zwracają uwagę, że w porównaniu z 2019 r. liczba urodzeń w naszym kraju spadła już o jedną trzecią. Przypomnijmy, że w 2024 r. w Polsce urodziło się nieco ponad 250 tys. dzieci. Pięć lat wcześniej było to ponad 370 tys.
Co jeszcze bardziej niepokojące, będzie już tylko gorzej. Widać to doskonale na poniższym wykresie.
“Wskaźnik dzietności TFR wyniósł więc 1.10x w 2024 (vs. 1.45x w 2019), a jeśli trendy z roku 2024 się utrzymają to TFR spadnie <1.0x w 2026 i do 0.8x w 2030” — prognozują analitycy (pisownia oryginalna). Tempo spadku jest więc zawrotne.
Powodów jest mnóstwo
Z czego wynika tak drastyczny spadek dzietności w Polsce w ciągu ostatnich lat? — To jest w dużej mierze kwestia liczby urodzeń. Bo skoro spada nam mianownik, czyli liczba kobiet w wieku rozrodczym, to automatycznie oznacza, że licznik, czyli liczba urodzeń, musi spadać jeszcze szybciej — tłumaczy Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego.
Nasz rozmówca podkreśla, że spadek wskaźnika TFR jest też efektem tego, że duża część osób w ogóle się nie decyduje na powiększenie rodziny. — Z badań wynika, że barierą jest przede wszystkim posiadanie pierwszego dziecka. A nam w Polsce zaczyna przybywać osób, które w ogóle nie mają dzieci. Powodów mogą być setki, ale to jest też na pewno efekt opóźniania tej decyzji o potomstwie — tłumaczy Kubisiak.
Problem ten jest wielowymiarowy. — Właśnie przeczytałem informację, że w Polsce ok. dwie trzecie osób studiujących stanowią kobiety. Jeśli więc chciałyby one znaleźć partnera [męża, owieczko.. z “partnerem” nie warto ryzykować dzieci – znudzi się, pójdzie do innej.. md] na uczelni, to automatycznie mają trudniejsze zadania, bo mężczyzn jest tam po prostu mało — kontynuuje ekspert.
Wskazuje też na jeszcze jeden aspekt, o którym dotychczas mówiło się stosunkowo mało. — Czynniki ekonomiczne czy edukacyjne są oczywiście ważne, ale jest jeszcze zjawisko wysoko zawieszonej poprzeczki względem rodzicielstwa. Społeczne oczekiwania wobec rodziców są takie, że dzieci będą się rozwijały na wszystkich możliwych polach, a rodzice będą wiecznie uśmiechnięci i tryskający pozytywną energią. To dla wielu osób, które jeszcze nie mają potomstwa, może być bariera nie do przeskoczenia. Również, gdy patrzą na swoich rówieśników z dziećmi — twierdzi nasz rozmówca.
Gdzie zatem jest dołek dla polskiej dzietności? — Trudno powiedzieć, szczególnie że ostatnie lata zaskakują nas raczej in minus niż in plus. To jest jeszcze bardziej niepokojące. A już samo osiągnięcie poziomu Korei Południowej jest bardzo symboliczne. Wchodzimy do walki o najgorszy wynik w krajach OECD — puentuje Andrzej Kubisiak.
O takim scenariuszu analitycy Pekao pisali już w ubiegłym roku. Teraz powoli zaczyna się on materializować, co widać na poniższym wykresie.
Wskaźnik dzietności na poziomie niższym niż 1 oznacza wymieranie społeczeństwa i depopulację. [Ależ skądże !! Wymieranie zaczyna się poniżej 2.20 md]
Prognozy zakładają, że pod koniec tego stulecia Polska będzie już liczyć jedynie 20 mln obywateli.
Jeszcze ważniejsza od wymierania jest jednak zmiana struktury populacji. Starsze społeczeństwo to konieczność zmian w ochronie zdrowia, na rynku pracy czy systemie emerytalnym. O tym również pisaliśmy w Business Insider Polska.
Rząd zapewnia, że widzi problem..
[Dalej następują, dość prześmiewcze, cytaty z bełkotu “rządowego”. md]
Liczba zawieranych w Polsce małżeństw przedstawia się niepokojąco nisko… Choć wydawałoby się, że to czas pandemicznych obostrzeń będzie najmniej sprzyjał ślubom, w ubiegłym roku zawarto ich jeszcze mniej, niż podczas sanitarnych restrykcji.
136 tysięcy par wzięło ślub w zeszłym roku w skali całego kraju. Liczba ta obejmuje zarówno pełnowartościowe śluby konkordatowe, jak i związki „cywilne” – które nie czynią prawdziwego małżeństwa i nie powinny mieć miejsca między ochrzczonymi.
Nawet w czasie obowiązywania pandemicznych restrykcji w 2020 roku swoje związki formalizowało więcej Polaków. Dane mówią o zawartych wtedy 145 tysięcy małżeństwach. Liczba ta podskoczyła w kolejnym roku do 168 tysięcy, a w 2022 spadła do 155 tys.
Spadająca liczba zawieranych związków niepokoi tym bardziej, że jest ona zarówno skutkiem, jak i zapowiedzią pogłębienia kryzysu demograficznego. – Kluczowe dla badania kondycji instytucji małżeństwa w Polsce jest pojęcie niżu i wyżu demograficznego. Gdy rodzi się nas więcej, to, co jest logiczne, ślubów będziemy zawierać więcej. Pokazują to dobrze historia naszego kraju i badania socjologiczne. Niemniej jednak w ostatnich latach mamy do czynienia z trendem, który wykracza poza ramy demografii. Polacy nie chcą zakładać rodzin – mówił w rozmowie z Naszym Dziennikiem prof. Stanisław Jankiewicz.
Szanowny Panie Mirosławie! Wedle wstępnych szacunków za 2024 r., Polska spadła na ostatnie miejsce w Europie jeśli chodzi o współczynnik dzietności. Wedle aktualnych prognoz, za 75 lat populacja Polski spadnie do ok. 16-20 milionów ludzi, a w kolejnych dziesięcioleciach jeszcze bardziej się skurczy. Jak oficjalnie stwierdzono w rządowej Strategii Demograficznej Polski – “doprowadzi to do biologicznego zaniku polskiego narodu”. Równocześnie, kolejne rządy robią wszystko, aby taki właśnie scenariusz się zrealizował. Forsowane przez polityków rozwiązania nie tylko nie poprawiają sytuacji demograficznej, ale jeszcze bardziej ją pogarszają. Jak pokazuje historia Polski, sytuację demograficzną można odwrócić, ale konieczna jest do tego odnowa moralna narodu. Proszę, aby zaangażował się Pan w nasze działania na rzecz tej odnowy.Jak donosi portal Business Insider:
“Nasze dzieci będą żyć w 20-milionowej Polsce (…) Tak przynajmniej mówią rządowe prognozy. Jest jednak jeszcze gorzej. W dużo dalszej perspektywie populacja naszego kraju może spaść do ok. 2 mln ludzi. To mniej więcej tyle, ile dziś żyje w Warszawie.”
Portal przypomina, że w 2024 roku urodziło się w Polsce tylko 250 000 dzieci. To najmniej w historii pomiarów sięgającej XIX wieku. Polska spadła przy tym na ostatnie miejsce w Europie jeśli chodzi o współczynnik dzietności. Magazyn przywołuje przy tym kilka różnych scenariuszy możliwego rozwoju sytuacji demograficznej Polski:
“W pierwszym scenariuszu liczba ludności Polski w 2100 r., czyli za 75 lat, spadłaby o 39,1 proc. do 23 mln. Natomiast w scenariuszu bardziej pesymistycznym na koniec XXI w. populacja naszego kraju wyniosłaby 16,3 mln, co oznacza spadek w stosunku do 2019 r. o 57,1 proc. Świadkami takiego stanu rzeczy będą więc prawdopodobnie ludzie urodzeni już w okolicach 2020 r. (…) w tej materii prognozy ekspertów często się nie sprawdzają i rzeczywistość jest znacznie bardziej bolesna. Można więc zakładać, że bez długofalowych zmian sytuacja będzie jeszcze gorsza.”
Tendencje te skomentowane zostały m.in. w rządowej Strategii Demograficznej Polski. Jak stwierdzono:
“doprowadzi to do biologicznego zaniku polskiego narodu.”
Panie Mirosławie, od wielu lat kolejne grupy polityków, które co kilka lat wymieniają się na rządowych stołkach, realizują w Polsce “politykę rodzinną” i “politykę demograficzną”. Polityka ta dotyczy m.in. kwestii mieszkaniowych, edukacyjnych, rynku pracy oraz ekonomicznych. W tych sprawach niemal wszystkie główne partie polityczne w Polsce mówią jednym głosem i niczym się od siebie nie różnią. Spójrzmy na główne założenia tej “polityki rodzinnej”:
W zakresie mieszkaniowym – aby polskim rodzinom łatwiej było się zadłużać na całe życie i brać pożyczki w bankach kontrolowanych przez zagraniczny kapitał.
W zakresie edukacyjnym – więcej żłobków i przedszkoli, aby dzieci już od pierwszych lat życia były pod opieką “ekspertów” od wychowania, wykształconych na wydziałach pedagogiki opanowanych przez radykalną lewicę, a nie pod skrzydłami własnych rodziców.
W zakresie rynku pracy – aby maksymalnie utrudnić mężom i ojcom utrzymanie rodziny z jednej pensji oraz zmusić jak najwięcej kobiet do opuszczenia domu w celu pracy zarobkowej.
W zakresie ekonomicznym – aby uzależnić polskie rodziny od kolejnych programów socjalnych, generujących ogromne obciążenie dla budżetu, powodujących wzrost inflacji, podwyżki podatków i rozregulowanie rynku.
Efekty tej polityki właśnie widzimy – Polska spadła na ostatnie miejsce w Europie pod względem dzietności. Należy przy tym zaznaczyć, że reszta Europy nie jest wcale w lepszej sytuacji i również znajduje się w obliczu katastrofy demograficznej, gdyż realizuje podobną politykę. Opiera się ona na błędnym założeniu, że przyczyną kryzysu demograficznego są kwestie materialno-ekonomiczne. Tymczasem powody niskiej dzietności są przede wszystkim moralne, kulturowe i cywilizacyjne.
W 1925 roku w II Rzeczpospolitej, wyniszczonej kilka lat wcześniej przez I wojnę światową i wojnę polsko-bolszewicką, urodziło się 1 037 000 dzieci. W 1951 roku, gdy wiele miast wciąż leżało w gruzach po II wojnie światowej, w czasie rządów Bieruta i Stalina, urodziło się 783 600 dzieci. W 1982 roku, w trakcie stanu wojennego, gdy żywność była na kartki, urodziło się 705 400 dzieci. We wszystkich minionych epokach poprzednie pokolenia miały obiektywnie o wiele gorsze warunki materialne od nas dzisiaj. Pomimo tego rodziło się 3-4 razy więcej dzieci.
Katastrofa demograficzna to rezultat upowszechniania w społeczeństwie rozwiązłości seksualnej, antykoncepcji i aborcji, promocji homoseksualizmu, promowaniu relacji damsko-męskich opartych na braku odpowiedzialności oraz bombardowaniu społeczeństwa medialną propagandą reklamującą bezdzietność jako rzekomo najlepszy styl życia.
W wielu domach wciąż są jeszcze elementarze i podręczniki szkolne z komunistycznych czasów PRL, w których dzieci czytały historyjki o mamie, która gotuje i zajmuje się domem, tacie chodzącym do pracy oraz codziennych zajęciach kilkorga ich dzieci. Dzisiaj modelowym rodzajem “rodziny” jest bezdzietny związek partnerski dwojga ludzi różnej lub tej samej płci. Do tego dochodzi propaganda LGBT twierdząca, że można rzekomo nieustannie “zmieniać płeć” – dzisiaj możesz czuć się chłopcem, a jutro dziewczynką. Powoduje to destabilizację psychiki i uniemożliwia tworzenie jakichkolwiek stabilnych związków.
Na to nakłada się rewolucja ideologiczna w wychowaniu dzieci zakładająca, że dzieciom nie należy stawiać wymagań i nie wolno nakładać na nie obowiązków. Zamiast tego należy koncentrować się na “dobrostanie” dzieci poprzez podtrzymywanie ich komfortu emocjonalnego oraz realizację kolejnych pasji i zainteresowań. Powoduje to, że po osiągnięciu pełnoletności młodzi ludzie są psychicznie niezdolni do podejmowania jakichkolwiek zobowiązań wymagających odpowiedzialności, poświęcenia i wyrzeczenia.
Równolegle do tego wszystkiego działa ogromny biznes śmierci, którego celem jest eliminacja wszystkich dzieci, które pojawiają się w łonach matek. Niedawno Parlament Europejski opublikował raport, z którego wynika, że Polacy mają najgorszy w całej Unii Europejskiej dostęp do antykoncepcji. Jak to możliwe, skoro np. prezerwatywy można swobodnie kupić przy kasie w każdym supermarkecie lub na stacji benzynowej? Okazuje się, że nie chodzi o DOSTĘP do aborcji i antykoncepcji, który już dziś jest powszechny, a o to, żeby KAŻDA kobieta została zarażona mentalnością aborcyjną i antykoncepcyjną. Dlatego poprawa tego “dostępu” ma polegać m.in. na upowszechnianiu “edukacji seksualnej” w szkołach oraz refundacji pigułek poronnych, aby jak najwięcej kobiet zamordowało swoje dzieci lub uniemożliwiło ich poczęcie. Oto “polityka rodzinna” w praktyce, tolerowana lub wspierana przez kolejne rządy.
Co w tej sytuacji robić? Wbrew pozorom, wszystko może się odwrócić, a jako naród możemy nie tylko przetrwać, ale również urosnąć w siłę.
XIX wiek był dla Polaków czasem rządów zaborców, kulturkampfu, niszczenia polskiej tradycji i kultury, wywózek na Syberię, ograniczania praw i wolności. Pomimo tak trudnej sytuacji, populacja Polaków bez własnego państwa, pod zaborami, podwoiła się! Liczba Polaków z ponad 15 mln w latach siedemdziesiątych XIX stulecia wzrosła do ponad 30 mln w przededniu wybuchu I wojny światowej. Średnia liczba dzieci przypadających na rodzinę wynosiła 5,9 (dzisiaj 1,1). Jak to możliwe? Odpowiedzi należy szukać w Gietrzwałdzie.
W 1877 roku w Gietrzwałdzie objawiła się Matka Boża ze szczególnym przesłaniem do Narodu Polskiego. Po tych objawieniach setki tysięcy ludzi zaczęły pielgrzymować do Gietrzwałdu pomimo obostrzeń i represji stosowanych przez okupantów. Liczbę pielgrzymów tylko od połowy lipca do połowy września 1877 r. szacowano na od ćwierć do pół miliona. Jak możemy przeczytać w relacjach:
„Pociągi w stronę Gietrzwałdu były przepełnione, pruscy urzędnicy kolejowi natrząsali się z tego pobożnego tłumu, który zajmował 70 wagonów pełnych po brzegi… Na każdej stacji tłumy ludzi się cisną, wszyscy jadą do Gietrzwałdu. Niezliczone rzesze przybywały do Gietrzwałdu z całej Polski”„
Masowa odpowiedź społeczeństwa na prośby Matki Bożej spowodowała ograniczenie pijaństwa, rozwiązłości, cudzołóstwa i lenistwa, a przede wszystkim doprowadził do tego, że Polacy, pomimo trudnych warunków, otworzyli się na życie. Z ludzkiego punktu widzenia sytuacja naszych przodków była beznadziejna – kraj pod zaborami, okupacja, prześladowania, rusyfikacja i germanizacja. Dokonała się jednak odnowa. Podobnie może być również dzisiaj.
Dlatego nasza Fundacja organizuje w całej Polsce publiczne modlitwy różańcowe połączone z akcjami informacyjnymi na temat aborcji i “edukacji seksualnej”. W trakcie różańców trzymamy m.in. duże banery z wizerunkiem Matki Bożej Gietrzwałdzkiej. Takich kampanii zorganizowaliśmy w 2024 r. ponad 1 000 na ulicach polskich miast. Tysiące ludzi w nich uczestniczyło, setki tysięcy widziało nas i słyszało. Kolejne osoby dołączają do nas i z naszą pomocą chcą działać w swoim miejscu zamieszkania, poszerzając w ten sposób zasięg naszego oddziaływania. Podczas jednej z ostatnich akcji w Rzeszowie podeszła do nas kobieta i zaczęła emocjonalnie mówić o aborcji językiem propagandy: “moja macica, moje ciało, mam prawo stanowić o sobie samej!“. Zaczęła jednak rozmawiać z naszymi wolontariuszami, którzy przedstawili jej wiele merytorycznych argumentów obalających medialne manipulacje aborcjonistów. Pod koniec rozmowy kobieta słuchała z wielkim zainteresowaniem. Opowiedzieliśmy jej, że oprócz głoszenia prawdy o mordowaniu dzieci w łonach matek zajmujemy się również pomocą kobietom będącym w trudnej sytuacji życiowej, które są przymuszane do aborcji. Wolontariuszka dała kobiecie naszą ulotkę kontaktową, którą ta z wielką wdzięcznością wzięła, mówiąc: „mam komu ją dać”. Kobieta zapytała, gdzie nas można spotkać i odeszła, żegnając się z nami słowami: „wiecie Państwo, ja też się dzisiaj czegoś nowego nauczyłam…”.
Trzeba w ten sposób budzić sumienia i kształtować świadomość kolejnych Polaków. Proszę, aby wsparł Pan te działania. Może Pan przekazać 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolną inną kwotę, jaka jest dla Pana w obecnej sytuacji możliwa, i pomóc nam przeprowadzić kolejne kampanie na rzecz odnowy moralnej naszego narodu i budowania świadomości Polaków w kwestiach fundamentalnych dla naszej przyszłości. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunku Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków stronazycia.pl
Boimy się praktycznie wszystkiego. Nasze lęki zostały bardzo mocno wzmocnione przez „pandemię” oraz przez wojnę za naszą wschodnią granicą. To powoduje, że wielu z nas jest po prostu sparaliżowanych; boi się o byt, o przyszłość etc. W związku z tym nie bardzo ludzie chcą mieć dzieci – mówi w rozmowie z PCh24 Marek Grabowski, prezes Fundacji Mamy i Taty.
Szanowny Panie prezesie, dlaczego w ostatnim czasie mamy do czynienia z wysypem analiz na temat katastrofy demograficznej w Polsce? Jak to jest, że ludzie, którzy przez lata bagatelizowali problem, teraz są tak bardzo poruszeni i szukają rozwiązań?
Przede wszystkim ludzie, których Pan redaktor wywołał, nie zastanawiają się, co zrobić żeby zwiększyć w Polsce dzietność, tylko co zrobić, żeby zminimalizować skutki trwającej katastrofy. Po prostu oni zaczynają dostrzegać problem, że w Polsce zaczyna brakować rąk do pracy, że przybywa emerytów i w następnych latach będzie się to tyko pogłębiać.
Niestety jest już za późno, żeby jakoś poważnie odkręcić tę katastrofę i jej skutki.
Rynek pracy ma się ponoć nieźle. Jak to jest więc z tymi „rękami do pracy” w Polsce?
Sytuacja na rynku pracy w ostatnich latach znacznie się poprawiła. Powiem więcej: rządzący i różni eksperci cieszą się, że mamy w Polsce wielu migrantów z Ukrainy, Białorusi i innych krajów. Co jakiś czas pojawiają się informacje, ile podatków ci ludzie wnieśli do budżetu państwa. Moim zdaniem nie jest to jednak trend, który długoterminowo nam pomoże, ponieważ duża część obywateli tych krajów po prostu wróci do siebie, albo wyjedzie dalej na Zachód.
Mamy do czynienia z zupełnie inną sytuacją jak ta sprzed 20 lat, kiedy miliony osób po wejściu Polski do UE wyjechało zagranicę za pracą do Anglii, do Irlandii, do Niemiec etc. Tak samo działo się w latach 80-tych, kiedy Polacy wyjeżdżali do Niemiec, do Francji, do USA i nie wrócili, co oznaczało dla Polski duże straty ludności.
Według najnowszych danych GUS liczba ludności Polski w końcu 2024 r. wyniosła 37.490 tys., co oznacza, że obniżyła się o ok. 147 tys. w stosunku do stanu z roku 2023. Oznacza to, że stale się kurczymy, że co roku nas ubywa i to jest fatalna wiadomość.
Dlaczego rynek pracy jest dla tzw. ekspertów jedynym wyznacznikiem, jeśli chodzi o dyskusję o demografii?
Dobre pytanie… Myślę, że po prostu pewne partykularne interesy są naruszane i w związku z tym mamy to „przebudzenie”… Przepraszam, „przebudzenie” to złe słowo, bo gdyby faktycznie miało ono miejsce, to oznaczałoby to, że będzie się podejmować jakiejś wysiłki czy działania, żeby tę dzietność zwiększyć. Takich ruchów jednak nie ma. Zamiast tego mamy dyskusję na temat zwiększania wydajności pracy, chociażby poprzez wprowadzanie jakichś nowych technologii.
To jednak również nie jest w stanie zminimalizować skutków katastrofy demograficznej chociażby dlatego, że są zawody typu malarz pokojowy, którego sztuczna inteligencja, nowa technologia nie zastąpi. Może kiedyś powstaną jakieś roboty, które będą w stanie coś takiego robić, ale jest to jednak pieśń przyszłości. To samo tyczy się prac budowlanych czy przemysłu, gdzie człowiek jest po prostu niezastąpiony.
Powiem brutalnie: naszym elitom, naszym ekspertom po prostu brakuje myślenia o narodzie i społeczeństwie. Siłą narodu są jego obywatele i liczba obywateli ma znaczenie. Im jest ich więcej, tym kraj jest silniejszy.
Złośliwie dodam, że największe partie w Polsce prześcigają się – może z wyjątkiem Lewicy – w szafowaniu słowem „naród”.
To prawda, tylko co z tego? To ciągle są tyko słowa, a liczą się realne działania. Czy działania polskich elit, czy działania partii rządzących w Polsce są rzeczywiście skierowane na dobro narodu? Niektóre niekoniecznie…
Jednym z elementów, jaki ma nas ocalić przed zgubnymi skutkami katastrofy demograficznej jest zrównanie, a potem podniesienie wieku emerytalnego. To ma nas uratować?
Jest to co najwyżej rozwiązanie zapychające lukę na rynku pracy. Trzeba jednak z drugiej strony zastanowić się, jak bardzo pożądani na rynku pracy są pracownicy, którzy mają lat 60, 65 lub więcej… W wielu branżach dla pracodawcy nie liczy się doświadczenie, tylko siła, sprawność i wigor pracownika, w związku z tym mając do wyboru 30-latka i 60-latka pracodawca postawi na młodszego.
Inna kwestia: od lat trwają dyskusje chociażby dotyczące kierowców czy motorniczych oraz tego, ile i jak często powinno im się robić badań. Czy to nie jest sprzeczne z ideą podniesienia wieku emerytalnego?
Czy popiera Pan podniesienie wieku emerytalnego?
To nie jest istotne, czy to popieram, czy nie, ponieważ to prędzej czy później nastąpi i tego nie unikniemy.
Ja mogę jedynie wyrazić przekonanie, że taka decyzja nie ochroni nas przed skutkami katastrofy demograficznej. W Polsce nadal w dużej mierze tak funkcjonuje rzeczywistość społeczna, że kobiety i mężczyźni na emeryturze bardzo często pomagają swoim dzieciom w wychowaniu wnuków. Podniesienie wieku emerytalnego uderzy w łączność międzypokoleniową i stworzy kolejną barierę do posiadania dzieci.
Rządzący w tym miejscu odpowiedzą Panu: „Przecież wprowadziliśmy babciowe, więc niech babcia się zwolni i zajmuje dziećmi, a matka idzie spokojnie do pracy”.
Czyli podnosimy wiek emerytalny, żeby babcia się zwolniła z pracy i zajęła wnukami? Przepraszam, ale tu nie ma elementarnej logiki ani jakiejkolwiek wizji, a w działaniach pro-demograficznych ze strony władzy to one powinny być podstawą.
Zamiast „logiki i wizji” wprowadza się kolejne programy socjalne, które w dodatku nie do końca ze sobą konweniują, które są po to, żeby być, a nie żeby osiągnąć określony cel.
Mam wrażenie, że istnieje wśród naszych elit politycznych przekonanie o jakiejś nieuchronności dziejowej, wynikający z jakiejś mieszanki heglizmu i marksizmu. Elity po prostu doszły do wniosku, że już po prostu nie da się zmienić pewnych rzeczy, że procesy antynatalistyczne posunęły się tak daleko, że nie ma sensu z tym walczyć, bo sprawa jest przegrana.
Jeżeli już na starcie ludzie ci uważają, że przegraliśmy, to w zasadzie o czym my tu w ogóle mówimy? Jeśli klasa polityczna jest przekonana o nieuchronności dziejowej katastrofy demograficznej, to rzeczywiście zostaje nam się tylko zwijać i zamknąć w swoich czterech ścianach i nic nie robić.
Kolejnym przykładem są próby wprowadzenia w Polsce legalnej „aborcji na żądanie” do 12. tygodnia ciąży, co w dodatku niektórzy okrasili hasłem… „Aborcja za życiem”. No sorry, ale nie będzie w Polsce więcej dzieci, jeżeli będą one zabijane już w łonach matek. Jeżeli coraz więcej osób traktuje aborcję jak jakąś formę antykoncepcji, no to coś jest nie tak z naszym społeczeństwem.
I tuta płynnie przechodzimy do kwestii, która przewijała się w wielu naszych poprzednich rozmowach. Chodzi mi o wpływ kultury na demografię.
Kultura i religia są tu kwestiami fundamentalnymi. Obecnie w jakiejś mierze funkcjonujemy w kulturze zaszczepionego lęku.
Boimy się praktycznie wszystkiego. Nasze lęki zostały bardzo mocno wzmocnione przez „pandemię” oraz przez wojnę za naszą wschodnią granicą. To powoduje, że wielu z nas jest po prostu sparaliżowanych; boi się o byt, o przyszłość etc, W związku z tym nie bardzo ludzie chcą mieć dzieci.
To nie jest strach! To jest lęk, który każdego dnia eskaluje. W efekcie jakże chwytliwe staje się hasło „Po co sprowadzić dzieci na tak fatalny świat?”. Jest to oczywiście błędne samo w sobie, ale coraz częściej mamy do czynienia z postawą zrozumienia i akceptacji dla takiej postawy. Skoro już za chwilę czeka nas istny Armagedon, to może nie ma co sobie zawracać głowy dziećmi.
Druga kwestia to sfera wartości. Przestano myśleć o dzieciach i w ogóle o życiu w kategorii pewnego daru. Wielu z nas nie cieszy się życiem, tylko cieszy się konsumpcją przez co nie dostrzega, nie widzi, jaką wartością, jakim darem jest życie. Skoro ludzie tego nie widzą, to nie działają na rzecz nowego życia.
Efektem kultury materialnej i niekończącej się konsumpcji są pustka i poczucie braku sensu. To są największe problemy współczesnego świata. Kiedyś sens ludzkiemu życiu nadawała wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego. Kiedyś ludzie nie potrzebowali psychologów i psychiatrów, bo wystarczał im kapłan udzielający sakramentów. A dzisiaj? Dzisiaj zamiast do kościoła wielu woli iść do galerii handlowej…
Często słyszymy, że muzułmanie, którzy przybyli do Europy podbiją ją demograficznie. Ostatnie badania pokazują jednak, że o ile pierwsze ich pokolenie miało 4-5 dzieci, tak kolejne mają 1 lub 2 dzieci…
Czyli dalej więcej niż większość „rdzennych Europejczyków”. To pokazuje, jaka jest siła konsumpcji i materializmu, i że mało kto jest się w stanie jej oprzeć. Wszystko jest w zasadzie na wyciągnięcie telefonu. Rozmawiając z Panem mógłbym włączyć aplikację i nie przerywając zrobić zakupy w pięciu różnych sklepach, zamówić bilet lotniczy i umówić się do fryzjera.
Kiedy chodziłem do gimnazjum nauczycielka zaproponowała, że podczas „Wychowania do życia w rodzinie” puści nam film „Niemy Krzyk”. Praktycznie cała klasa zareagowała słowami: „Nie będziemy oglądać morderstwa”. Dzisiaj osoby w wieku 15, 16 lat chodzą na „czarne marsze”, a gdyby nauczyciel zaproponował im obejrzenie „Niemego krzyku”, to prawdopodobnie straciłby pracę. Co się stało, że mamy tak diametralną zmianę?
Odpowiem następująco: niedawno przy okazji dosyć ważnej konferencji we Włoszech dotyczącej okaleczania dzieci przez środowiska transgenderowe odbyłem bardzo dużo ciekawych rozmów z Włochami. Pytali mnie oni, jak to jest możliwe, że mając tak wybitnego rodaka, jakim jest Jan Paweł II, w Polsce niszczy się jego pomniki, kościoły oblewa farbą, usuwa religię ze szkół etc.
„U nas w Rzymie rządzą komuniści, którzy nie tak dawno odnowili pomnik papieża z Polski. U nas we Włoszech, nawet w tych miastach, w których rządzą masoni są pomniki i tablice ku pamięci Jana Pawła II i nikomu to nie przeszkadza, a u Was się to niszczy, dlaczego?”, pytali.
To była taka przykra dla mnie uwaga, ale słuszna. Jedyne, co mogłem powiedzieć, to były dwa słowa „nie wiem”. I tak również odpowiem na Pana pytanie: nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że jest to pokłosie choroby duszy, na którą cierpi coraz więcej z nas. Inaczej nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.
Mam jednak nadzieję, to ważne szczególnie w Roku Jubileuszowym, że nastąpi odnowa. Najpierw każdego z nasz, następnie naszych rodzin, w końcu społeczeństwa.
Wbrew twierdzeniom heglistów i marksistów nie jesteśmy zdeterminowani, czyli możemy wspólnie odkręcić złe trendy. Trzeba zacząć od leczenia ducha, następnie walki o kulturę, dopiero na końcu myśleć o rozwiązaniach socjalno-ekonomicznych.
Uwagi o kryzysie demograficznym nie należą do rzadkości. Co i rusz można przeczytać o zmartwieniu, jaki rodzi ten problem, malujący na horyzoncie perspektywę gospodarczej stagnacji, nieciągłości instytucji i wyludnienia. „Eksperci” chwytają się za głowy. Rządy uchwalają kolejne programy ekonomicznego wsparcia rodzin – bez zauważalnego skutku. Wciąż bowiem upadek dzietności traktuje się w oderwaniu od jego przyczyn. A przecież… od dekad najbardziej wpływowe ośrodki grzmią o „zagrożeniu przeludnieniem” i potrzebie „kontroli urodzeń”. W parze z tą retoryką poszły realne działania wielkiego kapitału. „Demograficzna zima” to w dużej mierze zaplanowana inwestycja, skonstruowana metodami tak faktów dokonanych, jak i medialnej propagandy. Jej najskuteczniejszym narzędziem okazał się program rewolucji seksualnej. Nie bez powodu na publikacje, które legły u podstaw rewolucji seksualnej, łożyli najbardziej wpływowi z amerykańskich „plutokratów”…
Pod skrzydłami Rockefellera
To Alfred Kinsey – samozwańczy „badacz seksualności” odpowiedzialny za wydanie głośnych prac z lat 40- tych i 5o -tych, zasłynął jako centralna figura „rewolucji obyczajowej: Jego wpływ, manipulacje i zbrodnie omawialiśmy już w osobnym artykule.
Pytanie, czy tytuł ojca upadku obyczajów należy mu się sprawiedliwie. Choć bowiem to na wybrakowane i stronnicze „dane” Kinseya powołują się zwolennicy wyzwolonej seksualności – to równie ważną rolę w promocji erotycznej emancypacji zdaje się odgrywać ktoś jeszcze. Chodzi o bogacza, który badania Kinseya nie tylko sfinansował, ale także zapewnił im wydawniczy sukces. Wreszcie zaś – roztoczył nad pseudo-naukowcem swoisty płaszcz ochronny, ignorując doniesienia o jego błędach i rażących zaniedbaniach warsztatu… Słowem, John Davison Rockefeller.
Nie brak poszlak potwierdzających, że recepcję na niespotykaną skalę oraz bezprecedensowy sukces księgarski Kinsey zawdzięczał powiązaniom i świadomej kampanii marketingowej swojego chlebodawcy. „Ogromne zainteresowanie opinii publicznej pierwsza książką Kinseya podobno zaskoczyło autorów i wydawcę. To jednak budzi wątpliwości, zważywszy na ogromny wysiłek włożony w jej promocję, wliczając starania mediów powiązanych z Rockefellerem, aby robić ogromny szum wokół książki i jej kulturowo destrukcyjnego przekazu. Kinsey oraz jego sponsorzy wprawili w ruch szeroko zakrojoną kampanię reklamową. Poza reklamami w prasie niespotykanie wielką liczbę darmowych egzemplarzy rozdano w całym kraju, przede wszystkim kierując je do przedstawicieli zawodów medycznych”, wspominała dr Judith Reisman, ekspert do spraw działalności Alfreda Kinseya. Wiedzą na temat jego zbrodni profesor nauk społecznych służyła nawet amerykańskim instytucjom federalnym.
„Allen Wallis, były przewodniczący American Statistical Association, wspomina: Tak, ta książka była promowana na ogromną skalę, a oni przybierali świętoszkowatą minę, mówiąc: my w ogóle jej nie promujemy, to tyko opinia publiczna jest w naturalny sposób zainteresowana tematem”, dodała.
Zdaniem ekspertów, Kinsey spotykał się z dziennikarzami, by omawiać warunki pisania o jego badaniach, gdy się już ukażą, na długo przed publikacją przełomowych „raportów”. Już 2 lutego 1946 roku przedstawiciele dziennika „Harper” skarżyli się Fundacji Rockefellera, że na liście mediów dysponujących opracowaniem „naukowców” znajduje się już mnóstwo innych tytułów… A to wszystko na rok przed tym, jak ujrzały światło dzienne pierwsze spośród raportów finansowanych przez syna twórcy Standard Oil. Kinsey ustalić miał nawet z dziennikarzami odwiedzającymi jego ośrodek w Bloomington, że żaden artykuł nie zostanie opublikowany przed listopadem 1947 roku. Zdaniem katolickiego pisarza i wykładowcy Erica Michaela Jonesa, zagwarantował również sobie i zespołowi wgląd w publikacje.
Do rozgłosu wokół premiery prac mających zadać cios tradycyjnej moralności seksualnej przyczyniło się zatem usieciowienie Fundacji Rockefellera w świecie mediów. To zaplecze zbudowano jeszcze w latach wojennych, kiedy John Davison Rockefeller III spotykał się z dziennikarzami, tworząc lobby naciskające na przystąpienie USA do II wojny światowej. Nawiasem mówiąc, jednocześnie sam sprzedawał Hitlerowi strategiczne zasoby ropy niezbędne do prowadzenia konfliktu. Tak zadzierzgnięte powiązania z ludźmi mediów oznaczały dostęp Fundacji do wpływowych postaci w czołowych amerykańskich redakcjach. Koneksje skwapliwie wykorzystano w kampanii przeciwko obyczajom.
Inwestycja w kryzys demograficzny
Te zakrojone na szeroką skalę działania marketingowe – zgoła nietypowe jak na promocję naukowej literatury – odbyły się mimo metodologicznych braków, nieścisłości i zbrodni, jakich podczas badań dopuścił się zespół Kinseya. Sami pracownicy Fundacji Rockefellera donosili przełożonym w zachowanych raportach o niedociągnięciach i… nieszczególnym przejęciu Kinseya faktem, że jego praca odbiega od wymogów warsztatu uczonego. Nic z tego nie sprawiło jednak, by wsparcie dla przedsięwzięcia wstrzymano… Dlaczego te wątpliwości „uszły uwadze” Johna Davisona Rockefellera, a jego znajomości i fundusze tak szerokim strumieniem płynęły do dewianta skrywającego się pod maską bezstronnego naukowca?
Odpowiedź na to pytanie podsuwa szersze przyjrzenie się zaangażowaniu miliardera w projekty eugeniki i seksualnej emancypacji. Samemu Kinseyowi przekazał on na przestrzeni lat aż 400 tysięcy dolarów. Nie szczędził również pieniędzy dla założycielki Planned Parenthood Margaret Sanger, propagującej aborcję i antykoncepcję. Fortuna JDR posłużyła też do rozpropagowania reformy prawnej w ramach projektu model penal code. Zakładał on m.in. wykreślenie z prawodawstwa ustaw strzegących małżeństwa i obyczajności. Z kasy Rockefellera finansowano również wystąpienia na katolickim Uniwersytecie Notre Dame pseudo-duszpasterzy, promujących liberalizację podejścia Kościoła katolickiego do ograniczania płodności.
Rockefeller nie tylko angażował swoje środki w przedsięwzięcie „seksualnej emancypacji”. Osobiście widział się z Pawłem VI na prywatnej audiencji, przekonując, by Ojciec Święty zaakceptował antykoncepcję. To samo przesłanie amerykański bogacz powtarzał w liście, jaki zaadresował do papieża. Namawiał tam, by zamiast potępiać używanie antykoncepcji, pozostawić tę sprawę indywidualnej ocenie wiernych. „Nie ma dziś większego problemu stojącego przed ludzkością” niż „zbyt duża” dzietność – alarmował John David Rockefeller III.
Wzmianka o tym antynatalistycznym lobbingu znalazła się w encyklice Humanae Vitae. Już u samego początku dokumentu przeczytać możemy taką uwagę: „wielu ludzi wyraża obawę, ażeby ludność świata nie powiększała się szybciej, aniżeli pozwalają na to stojące do dyspozycji zasoby, i żeby z tego powodu nie zwiększyły się trudności wielu rodzin i narodów, będących na drodze rozwoju”. Mimo to ostatecznie do akceptacji sztucznej antykoncepcji Paweł VI nie dał się przekonać.
Libido Dominandi
To gorące zaangażowanie amerykańskiego miliardera w promocję antykoncepcji i seksualny liberalizm wyjaśnia, zdaniem katolickiego pisarza i wykładowcy Erica Michaela Jonesa, chęć zatrzymania przyrostu naturalnego w obawie przed utratą uprzywilejowanego położenia.
„John D. Rockefeller III poświęcił swoje życie sprawie eugenicznej kontroli populacji i administrował środkami rodziny oraz własnymi przez Population Council z dokładnością mikromenadżera przez 40 lat”, zaznaczył pisarz w obszernej książce „Libido Dominandi”.
Sednem tego przedsięwzięcia – jak widać skutecznie fundującego kryzys demograficzny – była w przekonaniu autora „etniczna wojna” z wrogami starej, protestanckiej z rodowodu a liberalnej pod względem poglądów, elity finansowej USA. W drugiej połowie XX wieku „plutokracja”, jak określał ją Jones, zdawała sobie sprawę, że stoi u progu zmian społecznych, które powiedzą jej dominacji: „sprawdzam”. „Rozumieli, że w demokracji władza polityczna to funkcja siły demograficznej – czystych liczb – a włączywszy się w antykoncepcyjny i eugeniczny ruch rozumieli, że byli po straconej stronie równania”, diagnozował Jones.
Zdaniem pisarza, to amerykańscy katolicy zagrażali pozycji właścicieli fortun. To właśnie ta, z reguły dystansowana w życiu politycznym grupa stała za urodzeniowym boomem w powojennych Stanach Zjednoczonych, a wskaźniki urodzeń już dekady wcześniej wychylały się na jej korzyść. W przeciwieństwie do ludności protestanckiej i liberalnej klasy wyższej – wierni Kościoła mieli wiele dzieci, omijając niemoralne sposoby „kontroli urodzeń”. Pewna dominacja demograficzna katolików w kolejnych dekadach musiała oznaczać awans społeczny rodzin nie powiązanych ze starą elitą – konkurencję dla utwierdzonych już fortun.
Wyzwolenie „od pasa w dół”
W opinii Jonesa, światło na cele sponsorów eugeniki i seksualnego wyzwolenia rzuca charakter „filantropii”, jaką amerykańskie fundacje i instytucje prowadzą w biednych krajach Afryki. Na liście zjawisk, które zwalczać ma zachodni pieniądz, nieodmiennie figuruje „przeludnienie” i zbyt duża liczba dzieci. Projekty „humanitarne” poszerzają więc dostęp do „praw reprodukcyjnych”, antykoncepcji… Tymczasem według autora „Libido Dominandi”, dokumenty amerykańskiego wojska potwierdzają, że inicjatorzy tej polityki wiedzą doskonale: to w ich interesie, a nie państw Czarnego Lądu, jest ograniczanie populacji.
„Populacja jest ekonomicznym predyktorem bogactwa i militarnym predyktorem siły. Nawet rozwinięte technologicznie armie potrzebują populacji dużych rozmiarów. Ekspansja zachodu, która rozpoczęła się wraz z odkryciem Nowego Świata przez Kolumba, była poprzedzona przez wzrost demograficzny bez precedensu, bez którego ekspansja kolonialna nie byłaby możliwa”, podkreślał E. Michael Jones.
Lekcja płynąca z tego porównania jest jasna. Ludne i rozwijające się kraje zdolne są do zanegowania panującego politycznego i finansowego status quo. Czy w obliczu wzrastającej potęgi najludniejszych na świecie Chin i Indii i prób odwrócenia skutków antyrodzinnej polityki przez te kraje można jeszcze powątpiewać o słuszności tej zasady?
„Ideologia kontroli populacji jest zwyczajnie połączniem faktu, że: ludzie wytwarzają bogactwo i siłę militarną z faktem, że zamożni mają mniejsze rodziny. Klasy wyższe przeszły na darwinizm i jednocześnie przestały mieć duże rodziny. W związku z tym zaczęły obawiać się czegoś, co nazywano zróżnicowaną płodnością. Oznaczało to, że najlepsi ludzie (tzn. z ich klasy społecznej) ograniczali rozmiary swoich rodzin, reszta świata, szczególnie rasy południowe, nie. Jako dobrzy darwiniści rozumieli, że populacje z większym wskaźnikiem dzietności zajmą miejsce populacji z niższym wskaźnikiem dzietności. Z tej niepokojącej konkluzji narodziła się kontrola populacji”, tłumaczył Jones.
Liberalizm seksualny, oparty na pseudo-naukowych „zdobyczach” Kinseya, to klucz do sukcesu tego programu. Żaden inny program nie miał bowiem takiej anty-demograficznej skuteczności. W rzeczywistości, jak konkludował Jones, choć obyczajowa emancypacja na transparentach postępowców przybiera postać wyzwolenia – to w gruncie rzeczy jest ona narzędziem kontroli. Pozwala powstrzymać wzrost aspiracji finansowych, potencjału ekonomicznego i politycznego – jakie pną się do góry wraz z demograficznym wzrostem. Boleśnie niska liczba urodzeń, coraz bardziej przelotny charakter relacji rodzinnych, wreszcie powszechna pogoń za związkami „bez zobowiązań” gwarantują elitom utrzymanie się „w siodle”. „Wolność” erotyczna i rozgrzanie dyskusji publicznej zagadnieniami emancypacji dewiantów oznaczają dla wielkich portfeli brak konkurencji.
Seksualne pragnienia szczególnie nadają się do wykorzystania w tym charakterze. Powodem jest ich przemożna siła. Są one w stanie skutecznie odwrócić wzrok od skupienia na dążeniu do wzbogacenia się i poprawie pozycji społecznej. To właśnie sedno „Libido dominandi” – politycznego panowania przez wykorzystanie namiętności. Te z łatwością są w stanie uśpić rozsądne i niepożądane przez elitę aspiracje społeczeństwa… Jednocześnie przekonanego, że zmierza ku wyzwoleniu i powiększaniu własnego samostanowienia.
Napięcie pomiędzy politycznymi i finansowymi aspiracjami, a programem seksualnej emancypacji ukazuje spór o ocenę rewolucji obyczajowej na lewicy. W polskiej publicystyce najwydatniej zwraca na niego uwagę dwóch bardzo rozpoznawalnych autorów. Rafał Woś i Marcin Giełzak zdecydowanie utożsamiają się z lewicą, ale wobec rewolucji obyczajowej zachowują dystans. Ich zdaniem, hasła tolerancji i emancypacji LGBT wyparły całkowicie myślenie kategoriami interesu „warstw niższych”. Państwo wyzwalające seksualnie zastąpiło więc lewicowy program władzy opiekuńczej, a agenda erotycznej tolerancji wyparła przejęcie interesem biedniejszych warstw społecznych. To zaledwie jeden z dowodów skuteczności „inwestycji Rockefellera”.
Dzięki niej elity finansowe nie muszą niepokoić się wzrostem populacji i dążącą „do swego” konkurencją. Program wolności „od pasa w dół”, który zdominował na dobre debatę publiczną, zastąpił zabiegi o realne doczesne dobra, stabilność finansową i polityczne wpływy. Taką wolność „władcy świata” i „filantropi” mogą z łatwością wodzić nas za nos. Wsparcie „pieniądza” dla tej agendy jest powszechne… i zgoła nie zaskakujące. Amazon oraz inne wielkie przedsiębiorstwa z pasją oddadzą się zabiegom o sprawiedliwe traktowanie pracowników, jeśli przejawia się ono tęczowymi symbolami i szkoleniami z inkluzywności – zmniejszając przy tym ilość wniosków o podwyżkę zapracowanych ojców dużych rodzin.
Zbadaliśmy „strategię wymierania” narodu rosyjskiego – Dokument rządowy
Dokument, którego realizacja zdolny jest zniszczyć Rosję jest wystawiony na widok publiczny: „Strategia” Ministerstwa Pracy i Instytutu Demografii Rosyjskiej Akademii Nauk
Dział śledczy „First Russian” zbadał „strategię wymierania” narodu rosyjskiego i był przerażony: „Jeśli wszyscy ci naukowcy i urzędnicy, autorzy takich koncepcji i strategii, pozostaną na swoich miejscach, nie będzie przyszłości dla naszych dzieci. Po prostu dlatego, że będą żyć w zupełnie innym kraju – po śmierci dzisiejszej Rosji”. Ale czy jest szansa, aby coś naprawić?
„Plan na przyszłość Rosji” obejmuje strategię wyraźnie ukierunkowaną na zniszczenie narodu rosyjskiego.
Jak inaczej wytłumaczyć, że w kluczowym dokumencie dotyczącym zachowania naszego państwa nie ma ani słowa o zakazie aborcji w celu zwiększenia wskaźnika urodzeń, natomiast tak wiele mówi się o znaczeniu zastąpienia rdzennej ludności przybyszami z innych krajów? Dział śledczy First Russian przyjrzał się temu problemowi. Czy wrogowie u władzy? Wojna nie jest konieczna, nasi urzędnicy są gotowi skazać Rosjan na wyginięcie.
Dokument zatwierdzony przez rosyjski rząd łączy w sobie dekrety prezydenckie z maja, 19 projektów krajowych, ponad 40 programów państwowych, strategie sektorowe i regionalne oraz wszelkiego rodzaju mapy drogowe. Ale jeśli chodzi o politykę rodzinną i demograficzną, istnieją co do nich wyraźne wątpliwości.
Wspomniana wyżej „Strategia” Ministerstwa Pracy i Instytutu Demografii Rosyjskiej Akademii Nauk zawiera wiele problematycznych miejsc. Minusem jest to, że dokument był krytykowany ze wszystkich stron (pierwotnie został przedstawiony już w marcu ubiegłego roku). Zrobili to demografowie, ekonomiści, deputowani, naukowcy, a nawet członkowie Prezydenckiej Rady Praw Człowieka. Ale jaki z tego pożytek? „Strategia” wyznacza takie cele dla całkowitego przyrostu naturalnego, że bezpośrednio oznacza to nasze wyginięcie. Zarówno w niej, jak i obecnie w Zunifikowanym Planie Rządu, współczynnik ma osiągnąć 1,6 do 2030 roku i 1,8 do 2036 roku… W języku rosyjskim oznacza to minus 5 milionów ludzi. A na tę strategię anty-demograficzną przeznaczono 17 bilionów br. – czytamy w artykule.
Wrogowie u władzy? Wojna nie jest konieczna, nasi urzędnicy są gotowi skazać Rosjan na wyginięcie Zdjęcie: Tsargrad
Według założyciela Tsargradu Konstantina Malofeeva, „dokument ma wiele słów, ale mało determinacji”. Przewiduje nawet cały pięcioletni okres „na huśtawkę”: dopiero od 2031 roku rozpocznie się wdrażanie środków mających na celu osiągnięcie wskaźnika urodzeń na poziomie 1,8 do 2036 roku – czyli tylko po to, aby spowolnić wymieranie – precyzuje Malofeev.
Kolaż autorstwa Tsargrad
ANI SŁOWA O ABORCJI
Jak dodał Pavel Pozhigailo, pierwszy zastępca przewodniczącego Komisji Rosyjskiej Izby Publicznej ds. Demografii, Ochrony Rodziny, Dzieci i Tradycyjnych Wartości Rodzinnych, horyzont planowania powinien być taki, aby „do 2030 roku całkowity wskaźnik urodzeń wynosił 2,1, a jeśli nie zostanie to spełnione, powinna istnieć osobista odpowiedzialność”.
Jednocześnie słowo „aborcja” pojawia się w dokumencie tylko trzy razy i w jednym akapicie we wstępie, gdzie stwierdza się, że ich liczba spada z roku na rok. I ani słowa o zapobieganiu. Jest to co najmniej dziwne, gdy w naszym kraju – jeśli mówimy tylko o komercyjnych klinikach i aborcjach medycznych – jest co najmniej milion dzieciobójstw rocznie, a jeśli obiektywnie, to poniżej dwóch milionów – pisze Tsargrad.
Pronko: Jak kraj może odnieść sukces, jeśli wymiera?
W związku z tym Michaił Burda, kandydat nauk politycznych, profesor nadzwyczajny Rosyjskiej Akademii Gospodarki Narodowej i Administracji Publicznej, zauważył, że istnieje przypuszczenie, że ta „strategia” została napisana przez ludzi, którzy wyznają pewne liberalne wartości i idee, ponieważ wydaje się, że postrzegają aborcję jako „coś powszechnego”. Być może ci ludzie po prostu nie są zainteresowani zachowaniem naszego narodu, Rosji, z jakiegoś powodu – uważa Burda, dodając, że prawdziwych autorów należy szukać w odpowiednim ośrodku naukowym – Instytucie Badań Demograficznych Rosyjskiej Akademii Nauk, który realizuje zamówienia w tej dziedzinie od władz wykonawczych.
Kolaż autorstwa Tsargrad
ROSJANIE ZOSTANĄ ZASTĄPIENI PRZEZ IMIGRANTÓW?
Proponuje się rozwiązanie problemu demograficznego poprzez przyciągnięcie migrantów, ich adaptację i stworzenie takich warunków, w których mogliby zakładać rodziny. Innymi słowy, równolegle z wymieraniem Rosjan, import przybyszów „na dobre” zostanie zintensyfikowany.
Stwierdził on, co następuje:
Fragment części 3 „Cel, główne zadania i priorytetowe środki realizacji Strategii”. Dokument jest opublikowany na stronie internetowej Ministerstwa Pracy, mintrud.gov.ru
W ten sposób autorzy Strategii postanowili „upiec dwie pieczenie na jednym ogniu”: rozwiązać kwestię niedoborów kadrowych na rynku pracy i zrekompensować naturalny spadek liczby ludności. Oznacza to, że zmarłych tubylców należy zastąpić „cennymi specjalistami” z zagranicy. Ponad 118 tysięcy Rosjan znalazło nowe zawody dzięki narodowemu projektowi „Demografia”.
Jak zauważył Michaił Burda, wskaźnik urodzeń wynoszący co najmniej 2,1 jest niezbędny do wzrostu rdzennej ludności kraju. W rzeczywistości jest to „strategiczne zadanie dla zachowania suwerenności kraju i jego przetrwania”. Podkreślił, że żaden dokument strategiczny nie sugeruje, że migracja może lub powinna być źródłem rozwiązywania problemów demograficznych. Wręcz przeciwnie: mówi się w nim o stymulowaniu przyrostu naturalnego i zachęcaniu do tworzenia rodzin wielodzietnych. Czy autorzy „Strategii” uważają inaczej?
Głównymi twórcami „strategii wymierania” są Departament Rodziny i Polityki Demograficznej Ministerstwa Pracy oraz Instytut Badań Demograficznych (IDR) Rosyjskiej Akademii Nauk. Na czele obu struktur stoją ludzie, którzy przed objęciem obecnych stanowisk albo w ogóle nie mieli nic wspólnego z kwestiami demograficznymi, albo mieli, ale w bardzo specyficzny i pośredni sposób. – pisze Tsargrad.
DLACZEGO AUTORZY „STRATEGII” WIDZĄ PRZYSZŁOŚĆ W TEN SPOSÓB?
Przypomnijmy, że departamentem „rodzinno-demograficznym” Ministerstwa Pracy i Zabezpieczenia Społecznego kieruje 43-letni Andriej Galkin. Przed nominacją pracował on w Ministerstwie Rozwoju Gospodarczego. Jednak w „portfolio” Galkina nie ma żadnych prac dotyczących demografii lub kwestii rodzinnych. Wątpliwości budzi również działalność współautorki „strategii wymierania” – szefowej Instytutu Badań Demograficznych Rosyjskiej Akademii Nauk Mariny Chramowej, która wcześniej zapowiedziała oczekiwanie „dostosowania” Rosjan na korzyść migrantów.
„Nie robiłabym żadnych alarmistycznych prognoz, mówiąc, że Rosjanie w ogóle nie będą istnieć… Ale nastąpi pewne dostosowanie” – cytuje ją Tsargrad. Migracja do Rosji podwoi się? Rosjan mają zastąpić „wartościowi specjaliści”. Co ukrywa Rosstat?
Oznacza to, że wszystko idzie w jednym pakiecie: najpierw „dostosowanie” Rosjan, potem pojawia się „Strategia”, a następnie zostaje uwzględniona w planie rosyjskiego rządu na przyszłość do 2036 roku. Nawiasem mówiąc, nasza redakcja [Tsargrad] wysłała zapytanie do Instytutu Badań Demograficznych Federalnego Centrum Badań Socjologicznych Rosyjskiej Akademii Nauk z pytaniem, dlaczego widzą przyszłość kraju dokładnie tak, jak opisano w „Strategii”? Do czasu publikacji tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
KIEDY OGON ZACZYNA MERDAĆ PSEM
Według naszego obserwatora politycznego Andrieja Pinczuka, problem jasnej polityki narodowej jest echem problemu braku jasnej i spójnej ideologii państwowej.
Powstaje pytanie: jaka polityka państwa wynika z jakich poglądów, skoro nie ma wspólnych ram poglądów? „Wtedy władze zawsze będą szukać najprostszych, najbardziej algorytmicznie bezpośrednich i prymitywnych opcji rozwiązania problemu” – zaznaczył. Powiedział więcej niż oczekiwano: To odpowiedzi Putina, które brzmiały między wierszami.
Ale jeśli tym „prostym” rozwiązaniem będzie przyciągnięcie migrantów z sąsiednich państw islamskich, wynikiem będzie nie tylko wzrost islamskiego, muzułmańskiego czynnika w kraju, ale przesunięcie rdzenia z prawosławnego państwa rosyjskiego w kierunku islamizacji całej populacji, uważa Pinczuk. A wtedy ogon zacznie merdać psem. Ponieważ proces islamizacji poprzez rynek pracy zmienia państwo jako całość.
A jeśli wszyscy ci naukowcy i urzędnicy – autorzy takich koncepcji i strategii – pozostaną na swoich miejscach, nasze dzieci nie będą miały przyszłości. Po prostu dlatego, że będą żyć w zupełnie innym kraju – po śmierci dzisiejszej Rosji – podsumowuje Tsargrad.
[Bardzo ważny tekst, także dla nas, Polaków. Może ktoś z czytelników przetłumaczy maszyną, ale i wprowadzi podstawowe poprawki ! PROSZĘ O KONTAKT. md]
====================
[Tylko proszę żadnych “samych maszynowych” To każdy dureń potrafi. Trza – swój wynik skopiować do siebie, trochę poprawić, na poziomie swych umysłowych możliwości. I dopiero wtedy mi posyłać, niech się męczę dalej.]
==========
Документ, способный уничтожить Россию, выставлен на всеобщее обозрение
Документ, способный уничтожить Россию, выставлен на всеобщее обозрение. Отдел расследований “Первого русского” изучил “стратегию вымирания” русского народа и ужаснулся: “Если все эти учёные и чиновники, авторы таких концепций и стратегий, останутся на своих местах, будущего у наших детей нет. Просто потому, что жить они будут уже совсем в другой стране – после гибели России нынешней”. Но есть ли шанс что-то исправить?
В план будущего России включили стратегию, явно направленную на уничтожение русского народа. А иначе как объяснить то, что в ключевом документе по сохранению нашего государства – ни слова о том, чтобы запретить аборты в целях повышения рождаемости, зато столько всего сказано о важности замещения коренного населения приезжими из других стран? В этой проблеме разбирался отдел расследований “Первого русского”. Враги во власти? Война не нужна, наши чиновники готовы обречь русских на вымирание
В документе, утверждённом правительством России, соединились майские указы президента, 19 нацпроектов, свыше 40 госпрограмм, отраслевые и региональные стратегии, всевозможные дорожные карты. А вот что касается семейной и демографической политики, то к ним явно есть вопросы.
В упомянутой “Стратегии” от Минтруда и Института демографии РАН – множество проблемных мест. Минусы таковы, что документ критиковали со всех сторон (первоначально его представили ещё в марте прошлого года). Делали это демографы, экономисты, депутаты, учёные и даже члены СПЧ при президенте. Но – что толку? “Стратегия” ставит такие планки по суммарному коэффициенту рождаемости, что это прямо означает наше вымирание. В ней так же, как теперь и в Едином плане правительства, значится достижение коэффициента 1,6 к 2030 году и 1,8 – к 2036 году… Говоря русским языком, это минус 5 млн человек. И на эту антидемографическую стратегию выделено 17 трлн рублей,
По мнению учредителя Царьграда Константина Малофеева, “в документе много слов, но мало решительности”.
Там даже предусмотрена целая пятилетка “на раскачку”: только с 2031 года начнётся выполнение мероприятий, призванных достичь к 2036 году коэффициента рождаемости в 1,8 – то есть лишь замедления вымирания,
– уточняет Малофеев.
Коллаж Царьграда
Об абортах – ни слова
Как добавил первый зампред Комиссии Общественной палаты России по демографии, защите семьи, детей и традиционных семейных ценностей Павел Пожигайло, горизонт планирования должен быть таким, “чтобы к 2030 году суммарный коэффициент рождаемости был 2,1, а если это будет не выполнено, то обязательно должна быть персональная ответственность”.
При этом в документе слово “аборт” встречается всего три раза и в одном абзаце во вступлении, где констатируется, что их число год к году падает. И о профилактике – ни слова. Что как минимум странно, когда у нас в стране, если говорить только о коммерческих клиниках и медикаментозных абортах, делается минимум миллион детоубийств в год, а если объективно, то и под два миллиона,
По этому поводу кандидат политических наук, доцент РАНХиГС Михаил Бурда заметил, что есть предположение, что эту “Стратегию” писали люди, придерживающиеся каких-то либеральных ценностей и идей. Поскольку складывается впечатление, будто они воспринимают аборт как “нечто обыденное”.
Может быть, эти люди просто по каким-то причинам не заинтересованы в сохранении нашего народа, России,
– думает Бурда, добавляя, что реальных авторов нужно искать в профильном научном центре – Институте демографических исследований РАН, который выполняет заказы в этой области от органов исполнительной власти.
Коллаж Царьграда
Русских заменят мигрантами?
Решить проблему демографии предлагается за счёт привлечения мигрантов, их адаптации и создания таких условий, при которых они бы заводили семьи. Иными словами, параллельно с вымиранием русских будет интенсифицирован завоз приезжих “насовсем”.
В ней об этом было сказано так:
Выдержка из 3-й части “Цель, основные задачи и приоритетные меры по реализации Стратегии” // Документ опубликован на сайте Минтруда, mintrud.gov.ru
Таким образом, авторы “Стратегии” решили сразу “убить двух зайцев”: решить вопрос нехватки кадров на рынке труда и компенсировать естественную убыль населения. То есть взять и заменить умерших коренных жителей “ценными специалистами” из-за рубежа. Более 118 тысяч русских нашли новые профессии благодаря нацпроекту “Демография”
Как отметил Михаил Бурда, для роста численности коренного населения страны необходим коэффициент рождаемости минимум в 2,1. Собственно, в этом и заключается “стратегическая задача для сохранения суверенитета страны и её выживания”. Он подчеркнул, что ни один стратегический документ не предполагает того, что миграция может или должна быть ресурсом решения демографических проблем. Наоборот: там говорится о том, чтобы стимулировать рождаемость и поощрять многодетные семьи. А авторы “Стратегии” считают иначе?
Фото: shutterstock.com
Главные разработчики “стратегии вымирания” – это департамент семейной и демографической политики Минтруда и Институт демографических исследований (ИДИ) РАН. Обеими структурами руководят люди, которые до въезда в нынешние свои кабинеты или не имели к вопросам демографии отношения вовсе, или же имели, но очень и очень специфическое и опосредованное,
– пишет Царьград.
Почему авторы “Стратегии” видят будущее именно так?
Напомним, что “семейно-демографическим” департаментом Министерства труда и соцзащиты руководит 43-летний Андрей Галкин. До своего назначения он работал в Минэкономразвития. Однако ни по демографии, ни по вопросам семьи в “портфеле” Галкина трудов не значится. Также вызывает вопросы деятельность соавтора “стратегии вымирания” – главы Института демографических исследований РАН Марины Храмовой, которая ранее заявила об ожидании “корректировки” русских в пользу мигрантов.
Я бы не стала делать какие-то алармистские прогнозы, говорить, что русских совсем не станет… Но будет определённая корректировка,
То есть всё идёт в одной связке: сначала “корректировка” русских, затем появляется “Стратегия”, затем её включают в план правительства России на будущее до 2036 года. Кстати, наше издание направило запрос в Институт демографических исследований Федерального научно-исследовательского социологического центра РАН с вопросом о том, почему будущее страны они видят именно так, как описано в “Стратегии”. На момент публикации статьи ответа не было.
Фото: Mangostar/shutterstock
Когда хвост начинает вилять собакой
По словам нашего политического обозревателя Андрея Пинчука, проблема внятной национальной политики – это отголосок проблемы отсутствия внятной целостной государственной идеологии.
Возникает вопрос: а государственная политика является производной от каких взглядов, когда нет общей канвы взглядов? Тогда власть всегда будет искать самые простые, самые алгоритмически прямые и примитивные варианты решения проблемы,
Но если этим “простым” решением является привлечение мигрантов из соседних исламских государств, то в результате мы получим не просто повышение исламского, мусульманского фактора в стране, а смещение ядра с православного русского государства в сторону исламизации населения в целом, считает Пинчук. А дальше уже хвост начинает вилять собакой. Потому что процесс исламизации через рынок труда меняет всё государство в целом.
И если все эти учёные и чиновники, авторы таких концепций и стратегий, останутся на своих местах, будущего у наших детей нет. Просто потому что жить они будут уже совсем в другой стране – после гибели России нынешней,
Trying to Make Sense Out of Our Childless and Childish Age
Suddenly, a demographic winter is upon us. We’ve seen it coming for decades. However, the effects of this population implosion are now starting to be felt. Nation after nation reports low birth rates and aging populations.
No amount of monetary incentive is enough to change people’s minds—even in more traditional societies. Women and couples seem intent on remaining childless.
Many are discussing why no one wants to have children. Experts debate the causes, but few present convincing conclusions.
Looking for Causes
Of course, many people cite the financial challenges young people face, such as student debt, inflation or barriers to homeownership
While these financial obstacles do exist, many young people today are actually in better financial shape than their parents were at their age. Lack of money alone cannot explain the dearth of children.
Others cite climate change and political instability, but past generations have endured catastrophes while having families.
A Shallowness, Full of Emotions and Feelings
The problem is much simpler than it appears. People try too hard to find deep philosophical or psychological reasons for the crisis. They search long and hard and only find shallowness in the end.
However, this shallowness could well be the reason for what is happening. We are immersed in a world of emotions and feelings that trumps any profound considerations beyond self. We throw ourselves passionately into these surface sentiments that consume and absorb.
What makes these delights so harmful is that they need not involve grand or luxurious passions that require fortunes and commitment. They can be quite trivial and insignificant. They are accessible to everyone. Indeed, the shallower the emotion, the more passionate the attachment to it.
Rousseau’s Confession
A quote from Rousseau commenting on his all-consuming yet shallow life is illuminating. The eighteenth-century philosopher was known for celebrating the atomistic, autonomous self, immersed in emotions without commitments.
This quote helps explain the cause of our population crisis and the prevailing attitude that excludes the need or desire for children.
Commenting on his life of pleasures, he claims: “The sword wears out the sheath, as it is sometimes said. This is my story. My passions have made me live, and my passions have killed me. What passions, it may be asked: Trifles, the most childish things in the world. Yet they affected me as much as if the possession of Helen or the throne of the Universe, had been at stake.”
A Culture of Self
Our culture carries this subtle Rousseauean message of self-absorption. It tells youth: Live your passions without sacrifice or effort. There is no need for great pleasures; seek the “trifles” of mediocrity that surround you. However, make these “childish things” the objects of existential desire. Let nothing, not even a small child, come between you and them.
This call to triviality finds its expression in generations that fail to grow up. They live in basement apartments with their parents, playing video games, posting on social media and putting off the responsibilities of adulthood until later … or never.
This flight from meaning is not exclusively the fault of young people. As our secular and liberal society exhausts itself, little profundity and meaning remain. Everything becomes Facebook trivial. It is hard to escape.
These young people no longer find support in their families (now broken) or their faith (no longer taught). They have no roots to anchor themselves amid the shredded meta-narratives of our postmodernity.
They are further mired in modern education’s habits of immaturity, which make it harder to have the will and discipline to move toward goals. Thus, they are stuck, unable to move forward, scared to make commitments, and willing to bypass what was once taken as a given—children.
A Tipping Point
Not all youth follow this tragic path. Some have managed to break out of the bonds of mediocrity by embracing the remnants of stability found in family and faith. They yearn for tradition and follow it with a passion.
However, we have reached a tipping point, and significant numbers worldwide are entering this dark Rousseauean descent into passionate shallowness. We need not look deep; it is all around us.
The population implosion is not caused by economic obstacles or political fears. It is an existential crisis that involves the religious and moral issues that give meaning and purpose to life. If we want to avoid population implosion, we must address these deeper issues to find a way out of our shallowness.
„Liczba ludności Polski na koniec 2024 roku spadła poniżej 37,5 mln osób, a liczba urodzeń w ubiegłym roku była najniższa od zakończenia II wojny światowej”, poinformował GUS.
Według wstępnych danych liczba ludności Polski w końcu 2024 r. wyniosła 37.490 tys., tj. obniżyła się o ok. 147 tys. w stosunku do stanu sprzed roku.
Stopa ubytku rzeczywistego wyniosła -0,39 proc., co oznacza, że na każde 10 tys. ludności ubyło ok. 39 osób (w 2023 r. na 10 tys. ludności ubyło 34 osoby).
Ze wstępnych szacunków wynika, że w 2024 r. zarejestrowano ok. 252 tys. urodzeń żywych, tj. o ponad 20 tys. mniej niż w poprzednim roku i jest to najniższa liczba urodzeń odnotowana w całym okresie powojennym.
„Obserwowane procesy demograficzne wskazują, że sytuacja ludnościowa Polski pozostaje trudna. W najbliższej przyszłości nie należy oczekiwać istotnych zmian gwarantujących stabilny rozwój demograficzny. Niski poziom dzietności, utrzymujący się od trzech dekad, będzie miał negatywny wpływ także na przyszłą liczbę urodzeń, z uwagi na zmniejszającą się liczbę kobiet w wieku rozrodczym”, poinformował GUS.
W całej powojennej historii Polski nie odnotowano tak słabego, jak w listopadzie ub. roku, wyniku urodzeń. W 2024 roku dwukrotnie bity był ten smutny rekord. I to nie jest kwestia „słabszego miesiąca”, ale mocnego trendu depopulacyjnego.
W Polsce roczna suma zgonów przewyższa bowiem sumę urodzeń. Wymieramy.
Problem opisuje „Puls Biznesu”, który zaznacza, że w listopadzie został pobity niechlubny rekord z czerwca ubiegłego roku, kiedy na świat przyszło 19 tys. dzieci. „Najnowsze dane podane przez GUS mówią, że w listopadzie 2024 r. urodzeń było zaledwie 18,5 tys. To najgorszy miesięczny wynik co najmniej od II wojny światowej” – pisze „PB”.
Dziennik zauważa, że dane z listopada oznaczają również, że potrzebny byłby cud, żeby liczba urodzeń w Polsce w całym 2024 r. przekroczyła psychologiczny poziom 260 tys. W grudniu musiałoby przyjść na świat 27-28 tys. dzieci, co wydaje się obecnie nieprawdopodobne.
Gazeta alarmuje, że systematycznie spadająca liczba urodzeń przy względnie stabilnej liczbie zgonów oznacza, że w Polsce pogłębia się ubytek naturalny. Dwunastomiesięczna suma zgonów przewyższa sumę urodzeń o 156,5 tys., co oznacza, że proces depopulacji w Polsce postępuje i nikt nie ma pomysłu, jak go zatrzymać – pisze dziennik. I wskazuje, że dotychczas uruchamiane programy wspierania polityki prorodzinnej nie zadziałały na dłuższą metę.
Ale z niepokojem trzeba przyjąć propozycje „PB” na osłabienie kryzysu związanego ze słabą demografią. Medium twierdzi bowiem, że sposoby są dwa – zwiększenie imigracji, albo „większe inwestycje w kapitał, który mógłby stopniowo zastępować pracę”.
„W Polsce zaczął się właśnie 36. rok kryzysu demograficznego. W 1989 r. poziom dzietności spadł u nas poniżej poziomu zastępowalności pokoleń wynoszącego ok. 2,1 dziecka na kobietę i od tej pory stale się zmniejsza: w 1997 r. współczynnik ten wynosił 1,5, w 2023 r. – 1,16. To nie tylko jeden z najgorszych wyników w Europie, lecz także na świecie. Kolejne pokolenie Polaków będzie o połowę mniej liczne niż obecne”, pisze na łamach pisma „MAGAZYN Dziennik Gazeta Prawna” Ariel Drabiński.
Publicysta przypomina, że przez ponad 30 lat w Polsce trwała dyskusja na temat tego, czy kryzys demograficzny jest w ogóle faktem. „Tymczasem w 2020 r. okazało się, że proporcje pracujących i niepracujących są odwrotne jak w okresie transformacji ustrojowej. O ile w 1990 r. mieliśmy 11 mln dzieci i 4,8 mln seniorów, o tyle trzy dekady później mieliśmy odpowiednio 6,9 mln najmłodszych i 8,6 mln osób starszych”, czytamy.
Niemal wszystkie liczące się siły polityczne podkreślają, że trzeba zrobić wszystko, co tylko możliwe, aby zwiększyć w Polsce dzietność. Według jednych stanie się to za sprawą państwowego programu budowy mieszkań i żłobków, według innych za wdrażaniem kolejnych programów socjalnych. Drabiński zwraca jednak uwagę, że ewentualne korzyści z polityk wspierających demografię pojawią się nie wcześniej niż za… 40 lat.
„Tak wielkie zmiany demograficzne powodują, że niezbędne staje się opracowanie planu adaptacji kraju, który pozwoli państwu i obywatelom dostosować się do nowych realiów: począwszy od wysokości emerytur, przez opiekę zdrowotną, po więziennictwo”, podkreśla.
„Jednym z głównych wyzwań stojących przed starzejącym się społeczeństwem jest spadek poziomu życia. Rośnie liczba osób pobierających emeryturę, a maleje liczba tych, które płacą składki. (…) Konieczne są zatem działania, które zapewnią przyszłym seniorom odpowiedni poziom życia”, zaznacza ekspert. Jego zdaniem pierwszym tego typu działaniem powinno być „zrównanie i podniesienie wieku emerytalnego”, a drugim „promowanie indywidualnego oszczędzania na emeryturę poprzez akcje edukacyjne i zachęty finansowe”.
Kolejny problem przed jakim stoimy to wyludnianie zdecydowanej większości jednostek samorządu terytorialnego. „Z powodu spadku wpływów finansowych i braku rąk do pracy dojdzie do upadku poziomu usług publicznych – najpierw na wsiach, potem w małych miastach, a w perspektywie 30 lat w miastach średniej wielkości. Niektóre samorządy będą miały tak mało mieszkańców, że świadczenie im usług przestanie być racjonalne pod względem logistycznym i ekonomicznym”, czytamy.
Inny problem to puste szkoły. Następny to wydatki na leczenie. Jeszcze inny to zapewnienie seniorom pomocy w życiu codziennym. Skąd na to wszystko wziąć pieniądze i… ludzi?
„Lista wyzwań związanych z demografią jest znacznie dłuższa i obejmuje m.in. wydatki infrastrukturalne (czy jest sens budować stadion w mieście, w którym w ciągu trzech dekad ubędzie 20 proc. mieszkańców?), więziennictwo (czy jesteśmy przygotowani na zmianę średniego wieku osadzonego?), obronę cywilną (jak dostosować ją do potrzeb społeczeństwa z dużym odsetkiem seniorów?), rynek pracy (liczba pracowników w wieku 55+ w ciągu dekady wzrośnie o 1,3 mln)”, wylicza dalej autor „MAGAZYNU DGP”.
„Najlepszym sposobem na zagwarantowanie rozwoju gospodarczego kraju w okresie kryzysu demograficznego jest zwiększenie efektywności pracy. Niestety, inwestycje w Polsce stanowią 17,6 proc. PKB przy średniej Unii Europejskiej na poziomie 22 proc. Bez innowacji oraz zmian instytucjonalnych i finansowych czeka nas odczuwalny spadek poziomu życia, a w wymiarze indywidualnym – ludzkie tragedie. Potrzebowaliśmy trzech dekad, aby dostrzec potrzebę zwiększenia dzietności. Na adaptację do nowej rzeczywistości nie mamy tyle czasu”, podsumowuje Ariel Drabiński.
[le Figaro oczywiście ignoruje fakt, że to muzułmanie, Arabowie mają dzieci. Francuzi rdzenni – wolą jedzenie, podróże i [—]. Czemu NCz zostawia to bez komentarza? Pewnie mało płaci swym pisarkom, więc jakość – widzimy. MD]
Polityka proaborcyjna i antyrodzinna robi swoje. Liczba urodzeń we Francji spadła w 2024 r., osiągając najniższy poziom od 1945 r. Instytut statystyki INSEE opublikowało 14 stycznia swój raport demograficzny na rok 2024.
Licząc rok do roku, liczba urodzeń gwałtownie spadła i to o 2,2% w stosunku do i tak fatalnego w tej materii roku 2023. Liczba urodzeń we Francji, która była kiedyś europejskim czempionem demografii, na przestrzeni ostatnich lat stale spada. Trudno tego nie wiązać z działaniami polityków, „homomałżeństwami”, promowaniem aborcji, itp.
INSEE podaje, że w kraju liczącym obecnie 68,6 milionów mieszkańców, wzrost populacji wyniósł w 2024 roku 0,25%. W ubiegłym roku we Francji urodziło się zaledwie 663 000 dzieci i jest to o 2,2% mniej niż w 2023 r. i aż o 21,5% mniej w porównaniu do np. roku 2010 r.
Jeśli liczba urodzeń zależy przede wszystkim od liczby kobiet w wieku rozrodczym, to jest ona również powiązana z ich płodnością. Wskaźnik ten w 2024 r. wyniesie 1,62 dziecka na kobietę i nie był tak niski od… 1919 r., czyli czasu po Wielkiej Wojnie, kiedy to brakowało mężczyzn.
INSEE podaje, że wskaźnik rozrodczości spada od 2010 r., a wówczas wynosił 2,02 dziecka na kobietę we Francji metropolitalnej, co dawało jeszcze odnawianie populacji. [Ależ kłamstwo !! Odnawianie – to od 2.20 MD]
Nie lepiej jest i w innych krajach. Dane z 2022 r., ostatnim roku, dla którego dostępne są dane porównawcze w Europie, mówią, że współczynnik dzietności w Unii Europejskiej wyniósł 1,46 dziecka na kobietę. Krajem, w którym wskaźnik ten był najwyższy była i tak… Francja (1,78).
W tym samym czasie we Francji wzrósł wskaźnik śmiertelności. W 2024 r. zmarło w tym kraju 646 000 mieszkańców. Oznacza to wzrost o 1,1% w porównaniu z rokiem 2023. Starzenie się społeczeństwa staje się faktem. Od 2011 r. liczba zgonów ma tendencję wzrostową ze względu na starzenie się pokolenia wyżu demograficznego, urodzonego między 1946 a 1974 r.
Różnica między liczbą urodzeń a liczbą zgonów w roku 2024 wyniesie 17 tys. na plus, ale będzie to najniższy poziom wzrostu od zakończenia II wojny światowej. Warto tu dodać, że co roku we Francji w wyniku aborcji ginie od 80 do 100 tys. dzieci nienarodzonych.
Źródło: Le Figaro
======================
mail:
Podczas nabożeństwa na koniec roku w kościele Św. Stanisława Kostki na Żoliborzu ksiądz podawał statystykę parafialną, m. in. w ciągu ostatniego roku pięć chrztów i trzysta pogrzebów.
Po raz kolejny aborcja zajęła pierwsze miejsce na liście głównych przyczyn zgonów na świecie. Według danych za 2024 rok, w wyniku tego procederu życie straciło ponad 45 milionów dzieci, co oznacza wzrost o 400 tysięcy w porównaniu do roku poprzedniego. Dla porównania, na nowotwory zmarło w tym czasie 8,2 miliona osób.
“Dane są absolutnie porażające”
Jak podkreślają eksperci, rzeczywista liczba ofiar aborcji jest znacznie większa. Oficjalne statystyki nie uwzględniają bowiem działań takich jak stosowanie pigułek poronnych, turystyka aborcyjna czy nielegalne zabiegi przeprowadzane poza oficjalnym systemem.
„Te dane niewątpliwie nie są pełne, nie są adekwatne. Wiemy, że istnieje tzw. podziemie aborcyjne, wiemy, że istnieje tzw. turystyka aborcyjna, która nie jest ściśle rejestrowana. Niemniej jednak nawet te dane, które są oficjalnie ujawniane, są absolutnie porażające. To jest prawdziwy holokaust niewinnych osób, niewinnych ludzi, dzieci. Holokaust, który jest dokonywany w imię utylitaryzmu, w imię walki z przeludnieniem, w imię ludzkiego egoizmu”
– ocenił ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr, bioetyk i wykładowca AKSiM.
WHO w połowie roku szacowała, że każdego roku ginie około 73 milionów dzieci nienarodzonych, jednak liczby te również mogą być niedoszacowane.
Tragiczne konsekwencje aborcji
Aborcja często prowadzi do trwałych blizn emocjonalnych. Wiele kobiet, które doświadczyły tego dramatu, zmaga się później z depresją, poczuciem winy czy zespołem stresu pourazowego. Według badań psychologicznych aborcja nie tylko niszczy życie nienarodzonego dziecka, ale także pozostawia pustkę w sercu matki, która może odczuwać żal nawet po latach od podjętej decyzji.
„Holokaust niewinnych osób” – jak określił to ks. prof. Paweł Bortkiewicz – nie kończy się na samym akcie, ale rodzi cierpienie, które często przenosi się na kolejne pokolenia. Duchowni i psychologowie podkreślają, że aborcja prowadzi także do osłabienia więzi społecznych i dalszego rozwoju postaw egoistycznych, gdzie dobro własne stawiane jest ponad życie drugiego człowieka.
Meijeren podkreślił erozję holenderskich korzeni kulturowych, ostrzegając, że masowa imigracja osłabia wartości, język i tradycje, które definiują Holandię. „Nasza tożsamość narodowa jest stopniowo zastępowana przez wielokulturowe społeczeństwo bez stałych ram” – argumentował. To, jak powiedział, wzmacnia poczucie wyobcowania wśród rdzennej ludności i tworzy napięcia między grupami, torując drogę do większej kontroli rządowej pod pozorem utrzymania porządku. „Zdezorientowane społeczeństwo jest bardziej podatne na scentralizowaną władzę i globalistyczne plany”
„Wymiana populacji jest faktem”: holenderski poseł ujawnia sztucznie wywołany kryzys demograficzny w Holandii .
„Holandia jest prześladowana – to nie jest teoria, to fakt. Bez zdecydowanych działań będziemy świadkami wymazywania naszego dziedzictwa i rozpadu naszych społeczności” – oświadczył Gideon van Meijeren, poseł Forum for Democracy (FvD).
Podczas debaty na temat budżetu azylowego i migracyjnego na rok 2025 poseł Forum for Democracy (FvD) Gideon van Meijeren wygłosił śmiałą i ostrą krytykę holenderskiej polityki imigracyjnej, ujawniając jej niszczycielskie skutki społeczne i kulturowe.
Centralnym punktem jego przemówienia było użycie terminu „wymiana populacji” [population replacement], zwrotu, który wywołał intensywną debatę i kontrowersje w parlamencie. Wcześniej pojawiały się nawet wnioski mające na celu zakazanie jego używania. Niezrażony tym Meijeren bronił tego terminu jako faktycznego opisu zmian demograficznych spowodowanych masową imigracją, odmawiając ugięcia się pod parlamentarną cenzurą.
Meijeren rozpoczął od uznania humanitarnej odpowiedzialności za pomoc tym, którzy uciekają przed przemocą. Jednak później ostro zmienił temat, krytykując politykę otwartych granic kraju, twierdząc, że niekontrolowana imigracja przez dziesięciolecia doprowadziła do katastrofalnych skutków. Powołując się na statystyki Centralnego Biura Statystycznego (CBS), podkreślił drastyczną zmianę demograficzną: „Od 2000r. populacja Holandii wzrosła o ponad 2 miliony osób, z których około 95 procent ma pochodzenie migracyjne. Od tego czasu populacja osób o holenderskim pochodzeniu maleje, ponieważ umiera więcej osób niż rodzi się dzieci”.
Ostrzegał przed przyszłością, w której prawie połowa populacji będzie miała pochodzenie migracyjne, co opisał jako „celową transformację demograficzną”. Meijeren cytował historycznych zwolenników UE, takich jak Richard Coudenhove-Kalergi — teoretyk polityczny i jeden z pierwszych orędowników integracji europejskiej, który wyobrażał sobie zjednoczoną Europę ukształtowaną przez masową imigrację — oraz architektów polityki, takich jak Peter Sutherland, były szef ds. migracji ONZ i komisarz UE, często nazywany „ojcem globalizacji”. Meijeren oskarżył ich o promowanie globalistycznej agendy mającej na celu podważenie jednorodności narodowej.
„Peter Sutherland, były szef ds. migracji ONZ, powiedział w 2012r. dosłownie, że imigracji należy żądać, aby podważyć jednorodność krajów europejskich” — stwierdził Meijeren, podkreślając dodatkowo celowy charakter takiej polityki. Coudenhove-Kalergi w swojej pracy „Praktyczny idealizm” opisał, że masowa imigracja z Afryki i Bliskiego Wschodu doprowadzi do zmieszania, czego efektem będzie „rasa euro-azjatycko-negroidalna”.
W swoim przemówieniu Meijeren podkreślił również systemową porażkę obecnego podejścia do polityki imigracyjnej. Skrytykował brak odpowiedzialności i przejrzystości w procesie podejmowania decyzji, argumentując, że takie niepowodzenia jeszcze bardziej wyobcowują holenderską ludność i pogłębiają jej nieufność do instytucji rządowych. „Ludzie czują się niesłyszani i porzuceni przez te same systemy, które powinny chronić ich interesy” – powiedział, podkreślając rosnący rozdźwięk między obywatelami a decydentami.https://rumble.com/embed/v63fnsg/?pub=4
Cenzura wywołuje sprzeciw
Odniesienie Meijerena do „wymiany populacji” wywołało natychmiastowe sprzeciwy ze strony innych parlamentarzystów, powołujących się na wcześniejszy wniosek potępiający ten termin jako propagandę. Meijeren odpowiedział: „Nie może być tak, że większość parlamentarna decyduje w drodze uchwały o tym, czego mniejszość nie może powiedzieć. Podważa to nasz demokratyczny system równej reprezentacji”.
Omówił szczegółowo niebezpieczeństwa związane z tłumieniem konkretnej terminologii, łącząc je z szerszymi wysiłkami na rzecz stłumienia sprzeciwu i kontrolowania dyskursu publicznego. „Konstytucja chroni moją wolność wypowiedzi” – oświadczył. „Tłumienie języka jest narzędziem tłumienia idei. Kto reguluje język i zabrania słów, zapewnia tłumienie pewnych idei”. Według Meijerena stanowi to fundamentalny atak na zasady demokratyczne.
Ostrzegł, że bez zdecydowanych działań trwające zmiany demograficzne i kulturowe sprawią, że Holandia stanie się nie do poznania w ciągu kilku dekad. „Jesteśmy świadkami wymazywania naszego dziedzictwa i rozpadu naszych społeczności” – oświadczył. Meijeren argumentował, że ta trajektoria jest nie tylko niezrównoważona, ale także fundamentalnie niesprawiedliwa dla przyszłych pokoleń obywateli Holandii.
Pretekst humanitarny czy wyzysk?
Kwestionując humanitarną narrację polityki imigracyjnej, Meijeren argumentował, że większość osób ubiegających się o azyl nie ucieka przed sytuacjami zagrażającymi życiu, ale jest migrantami ekonomicznymi wykorzystującymi hojne państwo opiekuńcze Holandii. „Jeśli uciekasz przed wojną, dlaczego zostawiasz swoją rodzinę? Dlaczego przejeżdżasz przez osiem bezpiecznych krajów, żeby akurat tu przyjechać?” – pytał.
Meijeren podkreślił również zagrożenia związane z obecną polityką azylową, nazywając ją nieludzką i kontrproduktywną. Jako dowód na istnienie systemu, który zachęca do podróży zagrażających życiu, przytoczył niebezpieczne przeprawy przez Morze Śródziemne ułatwiane przez handlarzy ludźmi. „Wielu migrantów tonie, odnosi obrażenia lub staje się ofiarami handlu ludźmi i wykorzystywania, w tym dzieci i nieletni, którzy doświadczają poważnych urazów, a nawet przemocy seksualnej” — zauważył Meijeren. „Los tysięcy osób nie jest znany, po prostu znikają w chaosie systemu”. Te niedociągnięcia, argumentował, nie tylko szkodzą migrantom, ale także podważają zasadność holenderskiej polityki azylowej.
Koszt multikulturalizmu
Gideon van Meijeren twierdził, że skutki społeczne masowej imigracji wykraczają daleko poza doraźne kwestie humanitarne, zagrażając infrastrukturze kraju i podważając jego tożsamość kulturową.
Meijeren podkreślił erozję holenderskich korzeni kulturowych, ostrzegając, że masowa imigracja osłabia wartości, język i tradycje, które definiują Holandię. „Nasza tożsamość narodowa jest stopniowo zastępowana przez wielokulturowe społeczeństwo bez stałych ram” – argumentował. To, jak powiedział, wzmacnia poczucie wyobcowania wśród rdzennej ludności i tworzy napięcia między grupami, torując drogę do większej kontroli rządowej pod pozorem utrzymania porządku. „Zdezorientowane społeczeństwo jest bardziej podatne na scentralizowaną władzę i globalistyczne plany” – ostrzegł Meijeren, wiążąc ten proces z Celami Zrównoważonego Rozwoju (SDGs) ONZ i szerszym naciskiem na globalne zarządzanie.
Wyzwanie ze strony Meijerena wykraczało poza krytykę polityki, obejmując szersze potępienie tego, co opisał jako „europejską elitę technokratyczną”. Oskarżył te elity o priorytetowe traktowanie celów globalistycznych ponad dobrobyt i suwerenność poszczególnych narodów. „Naród holenderski zasługuje na przywódców, którzy walczą za niego, a nie za Brukselę” – stwierdził, przedstawiając swoje wezwanie do reform jako walkę o samą duszę Holandii.
Wezwanie do radykalnej reformy
Meijeren zakończył wystąpienie apelem o całkowitą przebudowę systemu azylowego i imigracyjnego, wzywając Holandię do opuszczenia UE w celu odzyskania suwerenności. „Dopóki będziemy związani dyktatami UE, nie będziemy mogli skutecznie kontrolować naszych granic ani definiować naszej polityki. Opuszczenie UE nie jest opcją — jest koniecznością”.
Meijeren przedstawił szereg praktycznych reform, w tym uchylenie międzynarodowych traktatów, takich jak Konwencja ONZ w sprawie uchodźców, i wprowadzenie stałych kontroli granicznych. Wezwał również Holandię do odzyskania suwerenności poprzez całkowite opuszczenie UE. „Dopiero wtedy będziemy mogli określić naszą politykę azylową i zdecydować, kogo wpuścić do naszego kraju” – stwierdził. Meijeren podkreślił, że bez tych zmian strukturalnych wszelkie tymczasowe środki będą jedynie „leczyć objawy, nie rozwiązując podstawowego problemu”.
Ponadto przemówienie Meijerena podkreśliło obciążenia ekonomiczne spowodowane masową imigracją, wskazując na rosnące bezrobocie wśród rodzimych obywateli i zwiększoną konkurencję o ograniczone zasoby. „To nie jest współczucie. To zaniedbywanie naszych własnych obywateli” – argumentował, wzywając rząd do przekierowania zasobów, aby w pierwszej kolejności wesprzeć obywateli Holandii.
Zakończył mocnym stwierdzeniem: „Dopiero wtedy możemy uczynić Holandię ponownie Holandią. Nasz kraj jest wart walki”. Obiecał: „Nawet jeśli będziemy musieli płynąć pod prąd, nawet jeśli będziemy stać sami, będziemy nadal walczyć o Holandię, jaką kiedyś znaliśmy. Ponieważ nasz kraj jest tego więcej niż wart”.
– Mamy chyba najdroższą w historii nowożytnej (…) energię elektryczną – powiedział prof. Witold Modzelewski w programie “Rozmowy niedokończone” w TV Trwam. Dokonał on również analizy i podsumowania ekonomicznego oraz gospodarczego 2024 r. z perspektywy Polski.
W rozmowie w TV Trwam, prof. Witold Modzelewski zauważył, że “drożeją artykuły konsumpcyjne” a jako najważniejszą przyczynę wskazał na ceny energii elektrycznej.
Drożeją artykuły konsumpcyjne, a najważniejszym czynnikiem, który powoduje ową drożyznę, są nośniki energii. Mamy chyba najdroższą w historii nowożytnej (…) energię elektryczną, za chwilę będzie kolejna podwyżka cen gazu, ponad 20-procentowa, z początkiem przyszłego roku. Ponadto mamy do czynienia ze zubożeniem, które jest częściowym wynikiem tej drożyzny
To jest jeden z paradoksów, bo mamy do czynienia z nominalnym wzrostem płac, wysoką dynamiką wzrostu wynagrodzeń (…). Wzrost gospodarczy jeszcze ciągle jest w naszym kraju, ale on hamuje, struktura tego wzrostu jest dość niekorzystna
Wyludnienie państwa
W dalszej części prof. Modzelewski zwrócił uwagę na problem wyludnienia państwa, które wpływa na obniżenie stopy życiowej Polaków.
Mamy do czynienia ze zjawiskiem, które nazywa się wyludnieniem. Wyludnienie jest problemem znacznie głębszym niż sprowadzanym tylko do spadku dzietności, bo to jest oczywiste – jesteśmy w okresie głębokiego, postępującego załamania demograficznego. Ale mamy też wyludnienie (…), które oznacza spadek popytu. Jeśli brakuje tych, którzy kupują towary i usługi, to ten, kto im sprzedawał, już nie sprzedaje i on biednieje. Wyludnienie powoduje zubożenie tych, którzy oferowali i sprzedawali towary i usługi dla tych, którzy już ich nie kupują. Wielkie migracje, które już się zaczęły, powodują, że ta sytuacja przyrosła
Zauważył również, że wpływ na sferę ekonomiczną i gospodarczą w Polsce miały restrykcje covidowe a następnie trwająca blisko trzy lata wojna na Ukrainie.
Na to, co działo się w sferze ekonomicznej i gospodarczej w Polsce i na świecie, wpływ miały najpierw wprowadzane przez władze restrykcje covidowe, takie jak tzw. lockdowny, a także trwająca już niemal trzy lata agresja Rosji na Ukrainę. W tak niespokojnym okresie trudno oczekiwać, że nastąpi gwałtowny rozwój inwestycji w naszym kraju
Dalej podkreślił, że sytuacja w naszym regionie wpływa na ilość inwestycji, w tym w Polsce.
To już są cztery lata tych stanów nadzwyczajnych w tym regionie świata. W takim czasie się nie inwestuje – w czasie gdy ludzi straszy się wojną. Nie będzie inwestycji w kraju, który ponoć jest ciągle zagrożony agresją, gdzie najważniejsze jest bezpieczeństwo i przygotowywanie się do ewentualnej wojny
W tym roku bijemy rekordy deficytu budżetowego. Miał on wynosić 182 mld złotych (…). Sprawdziły się prognozy, że nie osiągniemy takich dochodów budżetowych na ten rok, jakie planowano. W związku z tym jest już nowelizacja budżetu i nowy deficyt wynosi już ćwierć biliona złotych, a w przyszłym roku prawdopodobnie sięgnie 300 miliardów złotych. Kryzys fiskalny powoduje, że ta przestrzeń ekonomiczna, margines środków, które można przeznaczyć na inwestycje, kurczy się albo czasami po prostu zanika – podkreślił ekonomista.
Raport Solidarności
Warto przypomnieć, że prof. Witold Modzelewski jest współautorem raportu Solidarności pt. Drapieżny Zielony (Nie) Ład. Autorzy raportu podzielili się kluczowymi ustaleniami m.in. w sprawie polityki klimatycznej. [koniecznie por.“Drapieżny Zielony (nie)Ład” i jego koszty.md]
Polski system podatkowy nie jest gotowy na implementację Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego w wyznaczonych przez UE ramach czasowych. Wprowadzenie pisanych ograniczeń i nakazów będzie skutkować drastycznym wzrostem wydatków budżetowych przy jednoczesnym zubożeniu społeczeństwa i podatników prowadzących działalność gospodarczą (rolniczą i pozarolniczą), a przede wszystkim spadkiem wpływów z najważniejszych podatków
Implementowanie tych rozwiązań bezpośrednio wpłynie na wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, jak również może się przyczynić do spadku konkurencyjności polskich przedsiębiorstw na rynkach międzynarodowych. Znaczące ograniczenie konsumpcji towarów i usług wysokoemisyjnych (a zwłaszcza paliw silnikowych) spowoduje zaś trwały spadek dochodów budżetowych. Wprowadzenie tak doniosłych zmian wymaga czasu i niewyobrażalnych wręcz nakładów finansowych, których obecnie Polska – jako państwo i jej obywatele – nie jest w stanie ponieść
Należy również podkreślić, że bez porozumienia na ogólnoświatowym poziomie zmniejszenie emisji CO2 do atmosfery przez UE niewiele zmieni, bo inne kraje w tym czasie prawdopodobnie jeszcze zwiększą swoje emisje i globalna suma emisji CO2 może nawet wzrosnąć (UE jest odpowiedzialna wyłącznie za 7,0% światowych emisji gazów cieplarnianych)
Z raportu możemy również się dowiedzieć m.in., że Polacy nie popierają Zielonego Ładu w obecnym kształcie.
Polacy nie popierają Europejskiego Zielonego Ładu w kształcie znanym w kwietniu 2024 r. Odrzucają większość z 21 rozwiązań tej polityki. Jest to dowód na autokratyczność, a nie demokratyczność działań władz europejskich
Ponadto jak czytamy w raporcie 42,9 proc. Polaków postuluje wprowadzenie istotnych zmian w Europejskim Zielonym Ładzie. Natomiast jego całkowitego odrzucenia chce 34,9 proc. Z kolei 19 proc. uważa, że powinny być w nim wprowadzone niewielkie zmiany. Natomiast bezkrytyczne poparcie dla Zielonego Ładu deklaruje 3,3 proc. Polaków.
Zdecydowana większość Polaków postuluje wprowadzenie w Europejskim Zielonym Ładzie istotnych zmian (42,9%) lub całkowite jego odrzucenie (34,9%). Niewielka część (19,0%) uważa, że powinny zostać wprowadzone w nim niewielkie zmiany. Bezkrytyczne poparcie znajduje on jedynie wśród 3,3% polskiego społeczeństwa. Oznacza to, że wprowadzenie tej polityki to rozwiązanie autokratyczne, a nie demokratyczne – czytamy.
…Trzecim (narzędziem destrukcji) jest ideologia marksizmu kulturowego w formie feminizmu i gender, promująca społeczeństwo „otwarte i tolerancyjne”, wyzwolone od norm i wzorców kultury – kobieta bez męża, rodziny, dzieci – w ramach nowego modelu człowieka z prawem do dowolnej „orientacji” moralnej, płciowej i seksualnej.Wymienione środowiska, mimo że działają niezależnie, osiągnęły efekt synergii, widoczny w formie zapaści cywilizacyjnej, ekonomicznej i demograficznej Polski.Czwartym elementem układanki są wykonawcy – polskojęzyczna administracja znana pod wprowadzającą w błąd nazwą potoczną: „polski rząd”, wykonująca dyrektywy i zalecenia unijne oraz sugestie ośrodków typu ONZ i WHO. Odbywa się to w formie zmiany przepisów prawnych dotyczących rodziny, zdrowia oraz wolności gospodarczej i prywatnej.W nikczemny proceder niszczenia Polski jest zaangażowany prawie cały establishment polityczny III RP, realizujący hasło przewodnie: Aby nie żyło się lepiej.