Poniższy tekst będzie o szczepionkach, głównie tzw. „obowiązkowych”. Ten tekst nie ma w żadnym stopniu zniechęcić kogokolwiek z Państwa do szczepień. Nie jest jego celem również zachęcanie. Chcę jedynie, abyście Państwo zapoznali się z informacjami, o których prawdopodobnie nie wiecie, gdyż oficjalna narracja czyni dużo zabiegów, aby do Państwa docierały tylko te wiadomości, które zostaną uznane za konieczne i które mają skłonić Państwa do podjęcia konkretnych działań. Zależy mi jednak, aby podejmowane przez Państwa decyzje opierały się na rzetelnych i konkretnych danych, a nie jedynie na wszechobecnej propagandzie.
Poniżej podaję fakty i liczby. Wnioski wyciągnijcie Państwo sami.
Gruźlica – najszybszy spadek zachorowalności odnotowano w krajach takich jak Belgia czy Holandia, które nie wprowadziły szczepień, a nie na przykład we Francji, w której szczepi się wszystkie dzieci w wieku szkolnym; w USA do tej pory nigdy nie szczepiono przeciwko gruźlicy, a mimo tego spadek zachorowań na tę chorobę jest dokładnie taki sam jak w Anglii czy innych krajach europejskich, w których masowo szczepionkę tę stosowano.
Krztusiec – szczepionkę przeciwko krztuścowi zaczęto podawać w USA dopiero w latach czterdziestych ubiegłego wieku; w Wielkiej Brytanii dopuszczono ją do użytku w 1953 roku, jednak liczba zgonów dzieci poniżej 15 roku życia spowodowanych krztuścem zmalała do tego czasu z 1500 do 25 na milion (w porównaniu z rokiem 1850). Zatem ZANIM wprowadzono szczepienia, liczba zgonów na krztusiec spadła o 98,5%.
Błonica – w Hiszpanii odnotowano 5000 zgonów spowodowanych błonicą w 1900 r., natomiast w roku 1964, czyli w roku wprowadzenia rutynowych szczepień, było ich tylko 81. W Niemczech w czasie I wojny światowej odnotowywano 100 000 przypadków błonicy rocznie – władze nazistowskie wprowadziły obowiązkowe szczepienia przeciw błonicy w 1939 r., – w roku 1940 odnotowano 100 000 przypadków, a w roku 1945 – 250 000. Po wojnie zaprzestano obowiązkowych szczepień, a mimo to liczba zachorowań na błonicę spadała systematycznie, aż do 800 przypadków w 1972 r. (czyli o 99,2%). Natomiast w Norwegii odnotowano 555 zgonów spowodowanych błonicą w 1908 r., ale tylko dwa w roku 1939. W tymże roku w Norwegii wprowadzono obowiązkowe szczepienia – trzy lata później odnotowano 22 787 przypadków zachorowań na błonicę oraz 700 zgonów.
Różyczka – we Francji na różyczkę w 1906 roku umarło 3756 osób, w roku 1983 już tylko 20. Spadek zachorowań wyniósł 99,5% – i wtedy podjęto kampanię związaną ze szczepieniem. W Hiszpanii w 1901 roku na różyczkę zmarły 18473 osoby, natomiast w roku 1981 już tylko 19. Ogólnokrajowa akcja szczepień w tym kraju zaczęła się w… 1982 roku.
Wścieklizna – tutaj nie macie Państwo alternatywy. Po pogryzieniu przez zwierzę zarażone wścieklizną jedynym wyjściem jest przyjęcie szczepionki. W przeciwnym wypadku skończy się to śmiercią.
Bardzo ważna informacja dotycząca bezpieczeństwa. Powszechne jest przekonanie, podsycane przez mainstream i tzw. „ekspertów”, iż szczepionki to najlepiej przebadane preparaty medyczne pod kątem bezpieczeństwa.
Tutaj kilka słów wyjaśnienia. W dużym uproszczeniu badanie bezpieczeństwa nowego leku wygląda następująco: grupę ochotników dzielimy na dwie części. Jedna otrzymuje eksperymentalny lek, natomiast druga placebo – czyli środek obojętny, np. sól fizjologiczną. Następnie obserwujemy obie grupy i określamy, czy przypadkiem w grupie testowej nie pojawia się większa liczba przypadków zdarzeń niepożądanych (np. alergie, zachorowania, udary, zawały itp.), niż w grupie placebo. Jeżeli w obu grupach mamy podobną ilość zdarzeń, możemy uznać lek za bezpieczny.
Wydawałoby się, że szczepionki były testowane w taki właśnie sposób.
Otóż NIE.
Grupa placebo nie otrzymywała środka obojętnego, ale adjuwanty (czyli część szczepionki, która poprzez wywołanie reakcji zapalnej w organizmie, ma wzmacniać działanie antygenu). Grupa testowa otrzymywała natomiast pełną szczepionkę. Jeżeli częścią niebezpieczną są adjuwanty, to porównanie obu grup wypada identycznie – zatem otrzymamy odpowiedź, że szczepionka jest bezpieczna.
Gdyby w badaniach była uwzględniana grupa placebo (prawdziwa, a nie w cudzysłowie), wyniki mogłyby być całkowicie odmienne. Tego jednak nie wiemy.
11 kwietnia odbyła się rozprawa odwoławcza przed Naczelnym Sądem Lekarskim. Jak Państwo wiecie, w pierwszej instancji Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie nieprawomocnie zawiesił mi prawo wykonywania zawodu na rok. Ze względu na szokujące absurdy, jakie występowały w obu postępowaniach, zdecydowałem się zapoznać Państwa z kilkoma istotnymi szczegółami. Nie może być zgody na to, by ignorancja oraz łamania prawa pozostało anonimowe. Ale po kolei.
19 grudnia 2022 roku Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie skazał mnie nieprawomocnie na rok zawieszenia prawa wykonywania zawodu. Przewodniczącym składu sędziowskiego był prof. zw. dr hab. n. med. Waldemar Hładki (specjalizacje: chirurgia ogólna, ortopedia i traumatologia, medycyna ratunkowa). Członkowie sądu to lek. Anna Szeliga (internistka) oraz lek. Bohdan Szpak (chirurg). W roli oskarżyciela wystąpił lek. Jerzy Sławiński (medycyna ratunkowa). Żadna z w/w osób nie miała nic wspólnego ze specjalizacją z chorób zakaźnych.
Akt oskarżenia został napisany na podstawie opinii biegłego – dra Pawła Grzesiowskiego (pediatry). Grzesiowski został powołany na biegłego jako immunolog, tymczasem okazało się, ze zlecenie od Okręgowego Sądu Lekarskiego wprawdzie przyjął, ale specjalizacji z dziedziny immunologii nigdy nie miał. W związku z powyższym jego opinia została przez Sąd odrzucona. Tym samym w aktach sprawy, po pominięciu opinii dra Grzesiowskiego, nie było ŻADNEGO dowodu, który mnie obciążał.
Co więcej, z tzw. ostrożności procesowej, złożyłem szereg wniosków dowodowych. Obejmowały one m.in. randomizowane badania naukowe, jednoznacznie potwierdzające moje twierdzenia i będące podstawą mojej wiedzy. Randomizowane badania stoją bardzo wysoko w hierarchii, w przeciwieństwie do badań obserwacyjnych, obarczonych ogromnym ryzykiem błędu, na które tak bardzo lubili się powoływać mainstreamowi „eksperci”.
Złożyłem również wniosek dowodowy z raportu Pfizera dotyczącego niepożądanych odczynów poszczepiennych, raportów z USA, Kanady, Australii, Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii w zakresie nadmiarowych zgonów. Złożyłem też wiele innych wniosków dowodowych.
Wszystkie przedstawione przeze mnie dowody jednoznacznie wskazywały, iż wszystkie moje wypowiedzi, będące przedmiotem postępowania sądowego, były prawdziwe i zgodne z najnowszą wiedzą medyczną.
Wyobraźcie sobie Państwo, że Sąd ODRZUCIŁ WSZYSTKIE WNIOSKI DOWODOWE twierdząc, że nie mają one znaczenia dla sprawy.
Sąd nie był w żadnym stopniu zainteresowany ustaleniem stanu faktycznego.
Gdyby byli Państwo zainteresowani szczegółami zarzutów oraz obszernym wyjaśnieniem wraz z przywołaniem konkretnych badań naukowych, pisałem o tym tutaj.
Cała ta sytuacja nasuwa uzasadnione przypuszczenie, iż wyrok był ustalony wcześniej, a cała rozprawa była fikcją. Nikt nie był zainteresowany wyjaśnieniami, badaniami naukowymi oraz innymi dowodami. Po odrzuceniu wszystkiego przewód sądowy został zamknięty, a Sąd wydał wyrok skazujący – bez jakiegokolwiek dowodu.
Teraz już Państwo wiecie, dlaczego poprzednie Ministerstwo Sprawiedliwości planowało wziąć się za Izby Lekarskie, a ówczesny wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł powiedział, że „naruszono wolność słowa, wolność lekarza i swobodę prowadzenia działalności medycznej„. Anna Białek z biura Rzecznika Praw Obywatelskich podkreśliła, że „prezentowanie poglądów, które nie pozostają w głównym nurcie podglądów naukowych, ale znajdują poparcie w rzetelnych badaniach nie mogą prowadzić do pociągania odpowiedzialności zawodowej”.
Pierwsza rozprawa odwoławcza miała miejsce 11 kwietnia 2024 roku przed Naczelnym Sądem Lekarskim. W roli oskarżyciela wystąpiła lek. Joanna Szeląg, specjalista medycyny rodzinnej. Jej wystąpienie było szokujące. Najpierw stwierdziła, że nie potrzeba żadnych dowodów, gdyż dowodem są moje wypowiedzi. Tym absurdalnym stwierdzeniem udowodniła, że nie odróżnia przedmiotu sprawy (czyli moich wypowiedzi) od dowodów procesowych. Już taka kompromitacja całkowicie ją dyskwalifikuje jako Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.
Trudno w to uwierzyć, ale później było jeszcze lepiej. W dalszej części rozprawy Pani Rzecznik stwierdziła, że to, że maski działają, to powszechnie znany fakt, nawet dla studentów medycyny – a następnie szczerze przyznała, że nie zapoznała się z wynikami badań naukowych, które podawałem w kwestionowanych przez nią moich wypowiedziach.
Rzecznik – oskarżyciel, specjalista medycyny rodzinnej, zarzuca zakaźnikowi błędne wypowiedzi z jego własnej dziedziny naukowej, nie zapoznając się z podstawowymi badaniami naukowymi, załączonymi do ocenianych wypowiedzi.
Przez osiem lat pełniłem funkcję Przewodniczącego Okręgowego Sądu Lekarskiego w Tarnowie i nigdy w swojej pracy nie spotkałem się z tak daleko posuniętą niekompetencją. Mam nadzieję, że to tylko „wypadek przy pracy”, a Naczelny Sąd Lekarski wykaże zdecydowanie większy szacunek do prawa, niż Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie.
Rozprawa została odroczona na czas nieokreślony. Będę Państwa informował na bieżąco.
We wtorek, 8 sierpnia 2023 roku, do dymisji podał się minister zdrowia Adam Niedzielski – osoba odpowiedzialna za wprowadzanie bezsensownych i szkodliwych restrykcji w okresie tzw. pandemii. Powodem odwołania ministra ze stanowiska jest ujawnienie danych wrażliwych jednego z pacjentów (jednocześnie lekarza), który sam na siebie wystawił receptę.
Tylko, że ten powód to bzdura.
Dotychczas ani rządzącym, ani tzw. opozycji (z wyjątkiem może Konfederacji) nie przeszkadzało przekazywanie danych wrażliwych pacjentów. Pamiętacie Państwo, jak rządząca partia wprowadzała bezsensowne restrykcje, przy czym była jeszcze krytykowana przez PO, Lewicę, Hołownię i PSL, że restrykcje są zbyt mało drastyczne! Żądano szerokiego przekazywania danych wrażliwych pacjentów (czyli statusu zaszczepienia) do każdej zainteresowanej instytucji czy osoby (np. pracownika ochrony w sklepie). Teraz obserwujemy festiwal hipokryzji. Ci sami ludzie podnoszą głosy oburzenia, że doszło do ujawnienia danych.
Tutaj warto przypomnieć wypowiedzi polityków sprzed kilkunastu miesięcy – oni pewnie nie chcą o tym pamiętać:
Weryfikowanie paszportów covidowych? Byłbym za tym – Mateusz Morawiecki, premier PiS Trzeba wprowadzić jasne zasady funkcjonowania paszportów covidowych – Bartosz Arłukowicz, PO Lockdown dla niezaszczepionych i paszporty covidowe! – Robert Biedroń, Lewica Jesteśmy za paszportami covidowymi, a niezaszczepieni muszą ponosić konsekwencje! – Piotr Zgorzelski, PSL Mamy kpinę, a nie restrykcje. Postulujemy paszporty covidowe! – Szymon Hołownia, Polska 2050
Dzisiaj oni wszyscy krzyczą z oburzenia, że ujawniona została tajemnica lekarska. Przypomina się znane powiedzenie: „Diabeł ubrał się w ornat i ogonem na mszę dzwoni”.
Nie wierzcie Państwo, że ujawnienie tajemnicy lekarskiej było powodem odwołania ministra zdrowia. Oni te tajemnice ujawniają regularnie – co miesiąc dane wrażliwe rodziców dzieci niezaszczepionych są przekazywane sanepidom w celu wyciągnięcia sankcji. Bez upoważnienia ustawowego. I nikt nie ponosi za to konsekwencji. Po prostu – znalazł się pretekst, żeby usunąć niewygodnego ministra, który był jednoznacznie kojarzony z bezprawiem ostatnich 3 lat. Teraz mogą udawać, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło, a ponad 200 tysięcy nadmiarowych zgonów, to wcale nie wina zamknięcia szpitali i przychodni, tylko… no właśnie, na kogo będą próbowali zrzucić winę?
Tutaj warto podkreślić jeszcze jeden fakt. Niedzielski był jedynie wykonawcą. Wskazówki i zalecenia wychodziły od, skompromitowanych już dzisiaj, tzw. specjalistów. Przypomnę apel i list otwarty Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Autorzy żądają między innymi:
podjęcia w trybie pilnym prac nad aktami prawnymi umożliwiającymi kontrolowanie przez pracodawców posiadania przez pracowników szczepień przeciw Covid-19 i podejmowanie stosownych działań w obrębie zakładu pracy (czyli de facto żądają możliwości ujawnienia tajemnicy lekarskiej),
podjęcia w trybie pilnym prac nad aktami prawnymi ograniczającymi dostęp osób niezaszczepionych do miejsc publicznych w zamkniętych przestrzeniach lub gdy niemożliwe jest zachowanie dystansu (czyli wprowadzenia segregacji sanitarnej),
zmobilizowania służb porządkowych do egzekwowania już obowiązujących przepisów dotyczących noszenia masek w publicznych przestrzeniach zamkniętych (czyli wprowadzenia jeszcze większego zniewolenia, niż doświadczyliśmy).
Ten apel jest datowany na 28 listopada 2021 roku. Wtedy już doskonale wiedzieliśmy, że lockdown nie działa, szczepienia nie zatrzymują transmisji, a noszenie masek nie zmniejsza liczby zachorowań. Mieliśmy na to dowody w postaci badań najwyższej jakości. Te wszystkie dane możecie Państwo znaleźć na moim blogu.
Jedna z autorek apelu, prof. Anna Piekarska, przeszła daleko za granicę absurdu, nawet w porównaniu z nonsensownymi informacjami głoszonymi przez mainstream, włącznie z wieloma covidowymi „ekspertami”, niejednokrotnie z tytułem profesora. Otóż stwierdziła ona, że
„nawet osoby, które są zaszczepione dwiema dawkami, zaczynają chorować. Zwłaszcza te mniej odporne. „Zawdzięczamy” to 10 milionom niezaszczepionych Polaków„.
To, że szczepionki nie zatrzymują transmisji, to wina tych, którzy się nie zaszczepili. Takie rzeczy głosi osoba z tytułem profesora medycyny. Dzięki takim „doradcom” mieliśmy zamknięcie ochrony zdrowia, co poskutkowało ponad 200 tysiącami nadmiarowych zgonów. Dzięki nim powstało całkowicie sprzeczne z wiedzą naukową i logiką pojęcie „bezobjawowej choroby górnych dróg oddechowych”, co pozwoliło zamknąć w nielegalnej kwarantannie miliony zdrowych osób.
Za to tym naprawdę potrzebującym pomocy – była ona odmawiana.
Znany mi osobiście przykład z innego miasta: starsza kobieta mieszkająca z mężem (także w podeszłym wieku) z nieco podwyższoną temp. ciała. Pobrano wymaz w kierunku Covid i pozostała w domu. Po kilku godzinach wzrost temp. ciała do ponad 40 st. C. Zasłabła. Mąż wezwał pogotowie. Ratownicy poinformowali, że w oddziale zakaźnym nie ma miejsc wolnych. Szpital jednoimienny jej nie przyjmie, bo nie ma stwierdzonego dodatniego Covida. Inne szpitale nie przyjmą, bo nie ma stwierdzonego ujemnego Covida. Pacjentkę pozostawiono w domu, tłumacząc, że gdyby pojawiła się silna duszność, to niech jeszcze raz wezwie pogotowie. Może w tym czasie będzie już wynik pobranego wcześniej wymazu w kierunku SARS-CoV-2.
Większość tych antynaukowych pomysłów była podsuwana przez tzw. Radę Medyczną przy premierze. Przypomnę, że radosna twórczość tzw. Rady nie była protokołowana, nie zostały też wytworzone jakiekolwiek inne dokumenty.
Za to zachowały się ostrzeżenia ulubionych covidowych „ekspertów” mainstreamu. Dzisiaj widzimy doskonale, ile były one warte. Przypomnę:
Będziemy mieli szczyt pogrzebów. Zamiast świętować z najbliższymi, będziemy chodzić na pogrzeby – prof. Andrzej Matyja W polskich szpitalach leży ok. 20 tys. osób, za chwilę nałożą się na to dziesiątki tysięcy nowych pacjentów. Zabraknie nawet stadionów – prof. Andrzej Horban Replikacja, czyli podwojenie przypadków może następować w ciągu 48 i 72 godzin. Dlatego dla mnie liczba 200 tys. zakażeń nie jest w żaden sposób zaskakująca. Porównanie tego do tsunami nie jest przesadą. – dr Paweł Grzesiowski Ale jeżeli przyjdzie – a przyjdzie – Omikron, będziemy mieli zachorowania za 2-3 tygodnie, to będzie prawdziwy armagedon – dr Michał Sutkowski
Proszę Państwa, działanie tych ludzi oraz im podobnych doprowadziło do śmierci ponad 200 tysięcy ludzi. Dymisja min. Niedzielskiego absolutnie nie załatwi sprawy – winni muszą zostać ukarani. Absolutnie niedopuszczalne jest tłumaczenie, że to była nowość, że nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. To prawda, mutacja wirusa była nowa. Jednak postępowanie z nim zaprzeczało logice i musiało się skończyć śmiercią wielu osób. Wiedzieliśmy o tym już w maju 2020 roku – ostrzegałem przed tym na antenie RDN Małopolska. W listopadzie 2020 roku już mieliśmy pewność, że przez działania rządu oraz przyklaskujących mu „eksperów” umierają ludzie. Pisałem o tym szczegółowo. W październiku 2020 roku odchylenie liczby zgonów wyniosło ponad 13 tysięcy!
W tym samym okresie liczba zgonów ze stwierdzonym zakażeniem SARS-COV2 (proszę nie mylić ze zgonami z powodu choroby COVID19) wyniosła 3,1 tysiąca osób. Te liczby pokazują dobitnie, że mamy do czynienia ze znacznym wzrostem śmiertelności z powodu przerwanych lub zaniechanych terapii onkologicznych, zawałów, udarów i powikłań innych, dotychczas normalnie leczonych chorób. Jak już wielokrotnie mówiłem, terapia okazała się gorsza, niż choroba. Ostrzegałem wtedy, że to niestety jeszcze nie koniec. Apelowałem, aby w celu uniknięcia dalszego narastania ilości ofiar z powodu restrykcji i sparaliżowania ochrony zdrowia – znieść dławiące normalne funkcjonowanie państwa i służb medycznych – restrykcje i obostrzenia. Wiedzieliśmy już wtedy na 100%, że obostrzenia nie służą niczemu dobremu, a, jak pokazują fakty – ilość zachorowań wzrasta pomimo ich wprowadzenia (nic nie dały poza ewidentnymi szkodami zdrowotnymi i gospodarczymi). Jak Państwo pamiętacie, apele nie przyniosły żadnego skutku. Widać ewidentnie, że osoby odpowiedzialne za covidową politykę zwiększającą liczbę zgonów, były całkowicie świadome tego co czynią i godzili się z rezultatami swojego postępowania. W wielu przypadkach ogromne pieniądze od covidowego lobby okazały się ważniejsze, niż życie i zdrowie Polaków.
Co więcej, gdy rząd wreszcie postanowił znieść całkowicie bezsensowny przymus noszenia masek, pseudo-eksperci zaczęli gwałtowne protesty.
No tak, znowu politycy wiedzą lepiej od ekspertów – prof. Agnieszka Szuster-Ciesielska Biorąc pod uwagę powyższe, jak i obserwowany obecnie w kilku krajach Europy wzrost liczby zakażeń wirusem SARS-CoV-2, apelujemy do decydentów o wycofanie się z pomysłu zniesienia na terenie Polski obostrzeń epidemicznych – podpisali m.in. prof. Jerzy Duszyński, prof. Krzysztof Pyrć, dr Anna Plater-Zyberk Nie można podejmować takich decyzji na podstawie wiary czy widzimisię. Jeśli pomimo realnego zagrożenia epidemicznego i jasnych sygnałów z całego świata, podejmuje się takie decyzje, to boję się o bezpieczeństwo zdrowotne Polek i Polaków – lek. Bartosz Fiałek To naprawdę nie jest czas na znoszenie maseczek. A już na pewno nie powinny z nich rezygnować osoby niezaszczepione – dr Lidia Stopyra Nie można mówić o końcu piątej fali, za wcześnie na znoszenie obostrzeń – dr Paweł Grzesiowski
Tym razem, wbrew opinii pseudo-ekspertów, obostrzenia zostały zniesione. Nikogo chyba nie dziwi fakt, że nie miało to zupełnie żadnego wpływu na zachorowalność. Podkreślam, że te wypowiedzi padły, gdy już było oczywiste, że szczepienia nie zatrzymują transmisji, skuteczność masek jest statystycznie pomijalna.
Podobnie było przy nagłym zniesieniu kwarantanny granicznej na granicy ukraińskiej. Od 24 lutego 2022 roku do Polski, bez jakiejkolwiek kontroli wjechały 2 miliony (w większości niezaszczepionych) Ukraińców. Wg narracji głoszonych przez „ekspertów”, powinno to zaowocować gwałtownym wzrostem liczby zakażeń. A jak było naprawdę? Tak, jak na poniższym wykresie.
Po prawej stronie zielonej linii wykres obrazuje liczbę zachorowań po 24 lutego 2022 roku. Kolejny dowód na to, ile tak naprawdę warta jest opinia „ekspertów”. Czy można to było przewidzieć? Oczywiście. Zarówno ja, jak i wielu innych lekarzy i naukowców apelowało, żeby znieść obostrzenia, w tym kwarantannę graniczną, gdyż nie ma to żadnego wpływu na ilość zakażeń. Już w lipcu 2020 roku „The Lancet” opublikował jednoznaczne badanie na ten temat. Czy w świetle tych bezsprzecznych faktów sanitaryści zdecydowali się na publiczne, bądź prywatne przeprosiny? Absolutnie nie. Lekarze, którzy już wtedy mieli rację, dzisiaj nadal mają sprawy dyscyplinarne przed sądami lekarskimi.
Niewielu z Państwa zdaje sobie sprawę z realnego obciążenia systemu ochrony zdrowia w czasie tzw. pandemii. Media karmiły nas informacjami o wielogodzinnych kolejkach karetek z pacjentami, które bezskutecznie dobijały się do szpitali. To wszystko miało być spowodowane ogromną liczbą chorych na covid. Nie było. To był skutek destrukcji w systemie spowodowany „walką” z koronawirusem.
W 2020 roku mieliśmy 2,8 MILIONA MNIEJ hospitalizacji, niż w roku poprzednim! 13,5 MILIONA MNIEJ osobodni hospitalizacji. MNIEJ wyjazdów karetek do chorych. Za to 77 tysięcy WIĘCEJ zgonów w domach. Tak właśnie wyglądał realny obraz tzw. pandemii.
Od nas wszystkich zależy, żeby dymisja ministra zdrowia nie była jedyną konsekwencją dla autorów tych tragicznych w skutkach działań. Ja walkę o prawdę nadal prowadzę i, dzięki Państwa wsparciu, będę prowadził w dalszym ciągu. O szczegółach poinformuję wkrótce.
Jestem niezmiernie wdzięczny i szczęśliwy, że w tym trudnym okresie moją pracą zawodową mogłem tak wielu z Państwa pomóc. Nigdy nie zapomnę ludzi, którzy się zgłaszali z powodu odmowy leczenia w innych placówkach. Przez cały ten czas byłem Kierownikiem Oddziału Obserwacyjno-Zakaźnego Szpitala ZOZ w Dąbrowie Tarnowskiej. Staraliśmy się zawsze pomagać chorym, na miarę naszych możliwości. Chorzy mogli również liczyć na wsparcie najbliższych.
Gdy ten trudny czas wreszcie dobiegł końca, ze względu na mój wiek i stan zdrowia, podjąłem decyzję o zakończeniu pracy w szpitalu. Od dnia 1 sierpnia 2023 roku złożyłem rezygnację z funkcji Kierownika Oddziału i zdecydowałem o przejściu na emeryturę. Nie oznacza to, iż całkowicie wycofam się z działalności medycznej. Jestem przekonany, iż jeszcze wielu osobom będę mógł pomóc.
Niedługo będę miał konkretne propozycje dla tych z Państwa, którzy będą chcieli ze mną współpracować, w trosce o zdrowie swoje i swoich bliskich. Szczegóły wkrótce na moim blogu oraz na Facebooku.Przejdź do stopki
Dr n. med. Z. Martyka: Po szczepieniach na COVID-19 w ciągu roku jest więcej powikłań, niż z powodu wszystkich innych szczepień w ciągu ostatnich 10 lat
Zawód lekarza był zawodem wysokiego zaufania społecznego. Ono zaczęło podupadać po okresie pandemii i skupionej wokół niej polityki. Od dawna uczono nas, jak podchodzić do pacjentów. W okresie pandemii spotykaliśmy się z odwróceniem praktyki lekarskiej. Wielu pacjentów przypłaciło to życiem. Oni mogli być uratowani, gdyby od początku byli właściwie badani i leczeni. Po szczepieniach na COVID-19 w ciągu roku jest więcej powikłań, w tym śmiertelnych, niż z powodu wszystkich innych szczepień, jakie istnieją na świecie, w ciągu ostatnich 10 lat. Dlaczego nie wolno tego powiedzieć? – pytał dr n. med. Zbigniew Martyka, internista, specjalista chorób zakaźnych, w programie „Rozmowy niedokończone” w TV Trwam.
Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie w grudniu 2022 roku odebrał dr. n. med. Zbigniewowi Martyce prawo do wykonywania zawodu na jeden rok. Wyrok jest nieprawomocny. Specjalista ds. chorób zakaźnych jest oskarżany o to, że kwestionował zasadność stosowania masek ochronnych oraz masowe testowanie społeczeństwa w kierunku zakażenia wirusem SARS-CoV-2.
– Zawód lekarza był zawodem wysokiego zaufania społecznego. Zaufanie zaczęło podupadać po okresie pandemii i skupionej wokół niej polityki. Powinniśmy dbać o zaufanie, ponieważ ludzie chorzy powinni z zaufaniem zwracać się do kogoś, kto może im pomóc. Od dawna uczono nas, jak podchodzić do pacjentów. Byłem nauczony, że pacjenta należy wysłuchać – dobry wywiad to 50 proc. rozpoznania, ale to nie wystarczy. Trzeba zbadać pacjenta. W oparciu o wywiad i zbadanie fizykalne oraz badania dodatkowe można stwierdzić, że taka czy inna choroba jest dominującą. W okresie pandemii spotykaliśmy się z czymś zupełnie odwrotnym – wskazał dr n. med. Zbigniew Martyka.
Pamiętamy teleporady, kiedy wielu chorych ludzi chciało się dostać do lekarza i byli odsyłani z kwitkiem. Kuriozalnym przypadkiem było to, kiedy długim kijem pukano w okno i stamtąd zrzucano skierowanie na badania – kontynuował gość Radia Maryja.
– Nikt tego pacjenta nie zbadał. Wiele sytuacji było zaprzeczeniem tego, co nas uczono. Pacjenci trafiali do lekarzy z dużym stopniem zaawansowania choroby. Wtedy pytano się ich, dlaczego tak późno przychodzili. Wielu z nich przypłaciło to życiem. Oni mogli być uratowani, gdyby od początku byli właściwie badani i leczeni. Nie można zgadywać przez telefon, co zrobić z pacjentem – zaznaczył internista.
Specjalista chorób zakaźnych w kontekście działań podejmowanych podczas pandemii COVID-19 podkreślił, że „jeżeli pojawia się autentyczne niebezpieczeństwo, powinniśmy przede wszystkim zachować rozwagę”.
– Samolot ląduje awaryjnie. Kapitan uspokaja pasażerów i mówi, że na zewnątrz czekają już odpowiednie służby. Instruuje w sprawie ewakuacji. To normalne i logiczne zachowanie. (…) Jeżeli mamy chorobę, powinniśmy pacjentów uspokoić, a nie straszyć. Nie chodzi o lekceważenie niebezpieczeństwa. Jak widać na przykładzie COVID-19, pokazywano wiele fałszywych obrazów, specjalnie wprowadzano ludzi w błąd, żeby się wystraszyli – zwrócił uwagę gość „Aktualności dnia”.
– Powinniśmy zachować ostrożność, ale nie tłumaczy to sytuacji, w której zamykamy się przed pacjentem. To nasza powinność. To tak, jakby straż pożarna nie ruszyła do ogromnego pożaru, bo bałaby się poparzeń. Nie powinniśmy odmawiać pomocy chorym ludziom. To nasze powołanie – dodał.
Dr n. med. Zbigniew Martyka przypomniał, że dochodziło do sytuacji, w których „lekarz bał się przyjmować pacjenta, ponieważ ten mógł być chory. To absurd. Natomiast wielu lekarzy starało się sprzeciwić nielogicznym decyzjom, które nie służyły dobru pacjenta”.
– Kiedy lekarze zaczęli mówić, że pewne rzeczy są niewłaściwie rozwiązywane, zaczęły się problemy – powiedział.
Internista odniósł się w tym kontekście m.in. do szczepionek. Jak wskazał, „nie istnieje żaden medykament, który jest w 100 proc. bezpieczny i wszyscy o tym wiedzą. Na ulotkach produktów można znaleźć działania uboczne”.
– Dlaczego nie można tego mówić o szczepionkach? Obecna europoseł Anna Zalewska mówiła, że każda wypowiedź, która nie jest zachętą, ale próbą dyskusji na temat szczepienia, jest nieodpowiedzialna. To absurd. (…)
Po szczepieniach na COVID-19 w ciągu roku jest więcej powikłań w tym śmiertelnych, niż z powodu wszystkich innych szczepień, jakie istnieją na świecie, w ciągu ostatnich 10 lat. Dlaczego nie wolno tego powiedzieć? – pytał dr n. med. Zbigniew Martyka.
– Znałem prawdę, docierałem do prac naukowych i w swoich wypowiedziach podpierałem się nimi, więc byłem przekonany, że nikt nie może postawić mi zarzutu, bo nie były to moje słowa, tylko cytowane wyniki badań naukowych. Okazało się, że zostałem pociągnięty do odpowiedzialności, bo nie wolno mówić prawdy – dodał.
Specjalista ds. chorób zakaźnych zwrócił uwagę na to, że w procesie prowadzonym w Poznaniu jeden z prawników przedstawił dowód, że tamtejsza Izba Lekarska była sponsorowana przez koncerny farmaceutyczne.
– Jak członkowie wspomnianej Izby mogą być traktowani jako obiektywni sędziowie, skoro korzystają ze sponsorowania firmy, przeciwko której lekarze się wypowiadali? – zauważył internista.
Dr n. med. Zbigniew Martyka na zakończenie opowiedział, że w czasach komunizmu był lekarzem wojskowym nienależącym do partii, chodzącym do kościoła, przesłuchiwanym przez kontrwywiad wojskowy.
– Kiedy komunizm upadł, myślałem, że to wszystko się skończyło i będziemy żyć w normalnym świecie. Gdy byłem przewodniczącym komitetu obywatelskiego „Solidarność”, opluwano mnie w prasie wojskowej i mówiono, że jestem człowiekiem, który chce podważać Układ Warszawski. Byłem wrogiem społecznym. Wydawało się, że to wszystko się skończyło. Obecnie funkcjonują inne mechanizmy, ale są całkiem podobne – podkreślił gość Radia Maryja.
Skazanie doktora Zbigniewa Martyki przez Sąd Lekarski w trybie kiblowym na roczne zawieszenie prawa wykonywania zawodu, wywołało spory rezonans w części opinii publicznej. Konkretnie w tej części, która czuje się zaniepokojona postępami komunistycznej rewolucji, jaka przewala się przez Amerykę Północną i Europę, a której elementem była tresura podjęta przy okazji i pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa. Promotorzy komunistycznej rewolucji zintensyfikowali pod tym pretekstem tresurę całych narodów do zachowań stadnych. Jak wiadomo, taka tresura jest tym skuteczniejsza, im bardziej masowy przybiera charakter, dlatego też każdego, kto próbuje się z tresury wyłamać, promotorzy rewolucji energicznie piętnują przy pomocy zwerbowanych na tę okazję hunwejbinów, wśród których – jak się okazuje – znalazł się też Sąd Lekarski.
Charakterystyczna przy tym jest recydywa stalinowskich metod, o których renesansie świadczył nie tylko wyrok, ale również jego uzasadnienie. Doktor Martyka został bowiem skazany za „głoszenie poglądów niezgodnych z aktualnym stanem wiedzy medycznej”. To uzasadnienie jest absurdalne z samej swojej istoty, bowiem nauka polega między innymi na kwestionowaniu aktualnego stanu wiedzy, bez czego niemożliwy były jakikolwiek postęp. Gdyby „aktualny stan wiedzy” w zakresie medycyny nie był kwestionowany, gdyby nie głoszono poglądów z tym stanem sprzecznych, to pewnie do tej pory w akademiach medycznych uczono by najskuteczniejszych formuł zamawiania chorób lub ich odczyniania przy pomocy guseł.
Jestem pewien, że mnóstwo ludzi byłoby z tego zadowolonych, bo mogliby się z tego doktoryzować, habilitować, podobnie jak za pierwszej komuny doktoryzowali się i habilitowali z centralizmu demokratycznego, a więc czegoś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Wtedy też tworzyły się hierarchie, w ramach których funkcjonowały również sądy, pilnujące, by nie pojawiły się jakieś zagrażające temu stanowi rzeczy idee. Na straży tamtego porządku stała partia i jej zbrojne ramię w postaci Służby Bezpieczeństwa, która z każdym niepokornym jegomościem robiła tak zwany porządek. W czasach stalinowskich na przykład, nazywało się to „kontrrewolucyjną agitacją”, która mogła obejmować nie tylko spiżowe prawdy, zatwierdzane i podawane masom do wierzenia na kolejnych zjazdach partii, ale też spiżowe prawdy naukowe, na przykład – fantasmagorie ulubieńca Józefa Stalina, Trofima Łysenki, który przez Ojca Narodów został uznany za przedstawiciela nowej postępowej nauki, mianowicie – „nauki przodującej”. Kto w tę przodującą naukę powątpiewał, to znaczy – nie okazywał na jej widok odpowiedniego entuzjazmu, a co gorsza – jeśli ośmielił się podawać w wątpliwość ustalone przez nią raz na zawsze spiżowe prawdy, to mógł wylądować w dole z wapnem, a w najlepszym razie – dostać dziesięć lat łagru, który nauczyłby go pokory wobec osiągnięć nauki przodującej.
Pan doktor Martyka w dole z wapnem jeszcze nie wylądował, ani nawet w łagrze w Gostyninie, ale przecież jesteśmy dopiero na początku drogi, więc wszystko dopiero przed nami. W koszmarnych czasach XIX-wiecznych nikomu takie metody dyskusji naukowych jeszcze nie przychodziły do głowy, bo z poglądami sprzecznymi z aktualnym stanem wiedzy dyskutowano na sympozjonach i bez udziału sądów, czy bezpieki. Teraz jednak płomienni szermierze wolności badań naukowych, czy w ogóle – wolności słowa – podkulili pod siebie ogony i pochowali się w mysie dziury – bo oficerowie prowadzący najwyraźniej surowo przykazali im siedzieć w domu.
Jakże zresztą inaczej, kiedy przez Europę i Amerykę Północną znowu kroczy w triumfalnym pochodzie nauka przodująca, której koryfeusze, przyglądając się niewielkiej przestrzeni między swymi nogami, co i rusz odkrywają coraz to nowe płcie, z czego powstaje straszliwa wiedza, obrastająca nie tylko w prężne i cwane kadry, ale również w dogmaty, na straży których coraz częściej zaczynają stawać policje, prokuratury i niezawisłe sądy, przywołujące niedowiarków do porządku przy pomocy oskarżeń o uprawianie „mowy nienawiści”? A co to jest ”mowa nienawiści”? To proste, jak budowa cepa. „Mowa nienawiści”, to wypowiedzi i poglądy sprzeczne, a przynajmniej odstające od zatwierdzonych przez rozmaite Judenraty – między innymi przez Judenrat „Gazety Wyborczej”. Bo odpowiednią atmosferę – podobnie jak w czasach stalinowskich – tworzą postępowe media, sterowane niechybnymi rękami potomstwa przedstawicieli ówczesnej awangardy ludu pracującego miast i wsi. O tej chwalebnej ciągłości świadczy nie tylko kontynuacja kadrowa, ale również mechanizm propagandy, polegający na tym, by nadzorcy i kaci prezentowali się w charakterze ofiar.
Oto niedawno minęła kolejna rocznica zamordowania prezydenta Rzeczypospolitej Gabriela Narutowicza. Z jakichś sekretnych przyczyn prezydent Narutowicz nie został – w odróżnieniu od innych polityków II Rzeczypospolitej – potępiony i skazany na damnatio memoriae przez żydokomunę, ale nawet zachował w PRL swoje ulice. Z okazji tej kolejnej rocznicy, na łamach swojej gazety, głos zabrał pan redaktor Adam Michnik, piętnując „szczujnie”, czyli psiarnie, jakie trzymała endecja, a teraz trzyma Ciemnogród, prześladujący szlachetny Jasnogród, którego najlepszym przedstawicielem w naszym bantustanie jest właśnie Judenrat „Gazety Wyborczej”. To był właśnie przykład tego, znanego z czasów stalinowskich, mechanizmu komunistycznej propagandy, polegającego na tym, że organizatorzy polowań na czarownice użalają się nad swoim losem zwierzyny łownej.
Bo przecież jest publiczną tajemnicą, że w ostatnich 30 latach nie było ani jednej nagonki na osoby lub środowiska broniące swobody wypowiedzi i swobody badań naukowych, w której Judenrat wspomnianej gazety nie odgrywałby zgodnej z leninowskimi normami życia partyjnego, roli jej organizatora, a przynajmniej – uczestnika – jeśli organizatorem został wcześniej kto inny – na przykład stary żydowski grandziarz finansowy, nawiasem mówiąc – współwłaściciel spółki wydającej wspomnianą żydowską gazetę dla Polaków. Judenrat tradycyjnie stoi w awangardzie walki z „homofobią” i innymi orwellowskimi myślo-zbrodniami. Zgodnie ze swoim przeznaczeniem stanął tedy po stronie gówniarstwa z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, które oskarżyło o rozliczne myślo-zbrodnie panią prof. Ewę Budzyńską i zażądało usunięcia jej z uczelni.
Powtórzyła się w ten sposób historia z czasów stalinowskich, kiedy to ówcześni hunwejbini zainicjowali nagonkę na prof. Władysława Tatarkiewicza pod pretekstem wygłaszania przez niego „czysto politycznych wystąpień o charakterze wyraźnie wrogim budującej socjalizm Polsce”. Teraz pretekst był inny; już nie „kontrrewolucyjna agitacja”, tylko myślo-zbrodnie na tle moczopłciowym. Gówniarstwo z Uniwersytetu Śląskiego nie chciało słuchać opinii sprzecznych z rozpowszechnionymi w środowiskach gówniarskich, które – jak to gówniarstwo – w czasach stalinowskich i teraz było i jest bardzo podatne na spiżowe prawdy głoszone przez kontynuatorów Trofima Łysenki, którzy tym razem doskonalą się w genderactwie i innych zbrodniczych bredniach, kładących się coraz gęstszym cieniem na polskich uniwersytetach. I władze Uniwersytetu Śląskiego tchórzliwie przyznały rację gówniarstwu. Tchórzliwie – bo pewnie w obawie, że w przeciwnym razie ich również wytupie ono z sal wykładowych. Tak właśnie działa mechanizm szczujni w służbie komunistycznej rewolucji, której (…) Judenrat „Gazety Wyborczej”, podobnie jak inne Judenraty, pełni „z okiem bystrym i ręką niechybną”.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Dr Martyka: Nadszedł czas, kiedy mówię DOŚĆ. Walka o uczciwość w nauce i zdrowie Polaków.
Walczący o uczciwość w nauce i zdrowie Polaków, i za to prześladowany przez organizacje lekarskie i urzędników państwowych, dr nauk medycznych Zbigniew Martyka ma tego wszystkiego dość. Jego walka wchodzi na wyższy poziom. W sieci zmieścił swoje oświadczenie, które w całości publikujemy poniżej.
Szanowni Państwo,
Przez ostatnie 2 lata przekazywałem Państwu rzetelne, poparte badaniami najwyższej jakości informacje medyczne, szczególnie na najbardziej aktualny w obecnym czasie temat. Starałem się nie zwracać uwagi na oszczerstwa rzucane pod moim adresem. Dzisiaj nadszedł czas, kiedy mówię DOSYĆ.
Nie mogę dłużej pozwolić na podważanie zaufania moich pacjentów. Nie będę więcej tolerował absurdalnych i nie popartych żadna wiedzą medyczną zarzutów, które ostatnio są kierowane pod moim adresem. Nie pozwolę, by pediatra kwestionował moją wiedzę i doświadczenie, jako specjalisty chorób zakaźnych oraz specjalisty chorób wewnętrznych.
Informuję, że postanowiłem na drodze postępowania sądowego zabezpieczyć ochronę swojego dobrego imienia. Od dra Pawła Grzesiowskiego zażądałem przeprosin oraz sprostowania nieprawdziwych informacji, które na mój temat rozpowszechniał za pomocą środków masowego przekazu. Wystąpiłem również o zadośćuczynienie. Nie będzie dłużej bezkarnego chowania się za plecami instytucji branżowych. Najwyższy czas, by osoby rozsiewające fałszywe przekazy w celu dyskredytacji mojego dobrego imienia oraz kompetencji jako lekarza – poniosły odpowiedzialność za swoje czyny.
Analogiczne żądanie sprostowania zostało wystosowane do TVN. Podobne pozwy będą skierowane przeciw każdej osobie, która będzie upubliczniała nieprawdziwe informacje na temat mojej osoby oraz moich wypowiedzi.
Najwyższy czas przenieść dyskusję na poziom medycyny opartej na dowodach. Skończył się czas wymyślonych zarzutów.
Jak Państwo wiecie, Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie nieprawomocnie zawiesił mi prawo wykonywania zawodu na rok. To, co wydarzyło się podczas rozprawy, było niewyobrażalnym wręcz naruszeniem prawa. Mogę się domyślać, iż chęć ukrycia szczegółów tego wydarzenia była powodem utajnienia sprawy.
Niestety, jestem jeszcze zobligowany do nieujawniania szczegółów. Pracujemy jednak nieustannie nad znalezieniem sposobu, aby upublicznić całość. Wydarzenia były tak bulwersujące i tak sprzeczne z obowiązującymi zasadami i przepisami, że opinia publiczna musi się o tym dowiedzieć.
Tymczasem dla odprężenia proponuję lekturę krótkiego opowiadania. Oczywiście jakakolwiek zbieżność z aktualnymi wydarzeniami jest całkowicie przypadkowa.
Franciszek Mastalerz był taksówkarzem. Kochał swój zawód. Lubił jeździć samochodem. Dobrze się czuł wożąc pasażerów. Był komunikatywny, w czasie jazdy zabawiał ludzi rozmową, prowadził dyskusje. Jego życzliwość i uprzejmość powodowała, że pasażerowie lubili z nim jeździć. W małym miasteczku, w którym żył, większość go znała i chętnie wybierali jego taksówkę, gdy chcieli gdzieś jechać. Od pewnego czasu zaczęła się ogólnopaństwowa narracja deprecjonująca używanie samochodów. Nakłaniano ludzi, by korzystali z komunikacji miejskiej jeżdżąc tramwajami, autobusami, pociągami i by jak najmniej korzystali z samochodów osobowych. To jakby proponowanie cofnięcia się o całe lata wstecz. Ludzie słuchali ze zdziwieniem, zastanawiali się o co w tym wszystkim chodzi? Pan Franciszek zaczął się też dziwić. Nie krył swojego niezadowolenia. Mówił wszem i wobec, że nie można ludzi tak ograniczać i narzucać im innego stylu życia. Ci, którzy go znali i słuchali jego opinii, w większości się z nim zgadzali. No nie wszyscy. Byli tacy, którzy uważali, że ludzie nie tylko nie powinni mieć swoich własnych samochodów, ale po co im także domy. Może lepsze byłyby jakieś baraki lub bloki z małymi mieszkaniami, zużywającymi mniej energii na oświetlenie, ogrzewanie. Większość się takimi bzdurnymi wizjami nie przejmowała, bo nie sądziła, że ktoś będzie na tyle bezrozumny, iż zacznie to wprowadzać w życie. Wyglądało to na jakąś idiotyczną teorię spiskową. Ale sprawa samochodów – to ludzi niepokoiło. Pan Franciszek niejednokrotnie wypowiadał się także publicznie, że to jakaś niedorzeczność i takie plany są pozbawione sensu. Jego wypowiedzi coraz bardziej nie podobały się władzom, które miały swój plan. Jakim prawem pan Franciszek wzbudza w ludziach niepokój i opór przeciwko ograniczeniem, które władza chce wprowadzić. Ale Franciszek mówił dalej: -To absurd. Nie możemy się cofać w rozwoju cywilizacyjnym. Każdy jest wolny i ma prawo jeździć czym chce. Miarka się przebrała. Wprawdzie pan Franciszek nie mówił nic nielogicznego, ale jednak nie popierał ogólnego, narzucanego trendu. Oskarżono go. O co? O to, że zamiast jeździć autobusem lub tramwajem, jechał swoim samochodem i w dniu 15 grudnia na przejściu potrącił kobietę. Pan Franciszek najpierw był zdumiony. To jakieś nieporozumienie. Od 1 do 21 grudnia był na leczeniu sanatoryjnym, codziennie brał zabiegi, ma całą dokumentację. A sanatorium było w drugim końcu Polski. Nie mógł więc spowodować żadnego wypadku w miejscu, w którym go nie było. Napisał obszerne wyjaśnienie do sądu. Nic to nie zmieniło. Sąd wyznaczył datę rozprawy. Okazało się, że świadkiem, jak pan Franciszek potrącił kobietę był Andrzej Kapuściński. Pan Franciszek znał Kapuścińskiego. Kapuściński miał dużą wadę wzroku i nawet swoich znajomych na ulicy często nie rozpoznawał. Więc pan Franciszek uspokoił się. Świadek nie mógł być potraktowany jako wiarygodny a on sam miał żelazne alibi, nie do podważenia. Spokojnie poszedł na rozprawę. Przedstawił swoje argumenty, przedłożył całą dokumentację sądowi. Ku jego zdziwieniu, sąd nie przyjął do wiadomości jego tłumaczenia. Jego alibi potwierdzone oficjalną dokumentacją zupełnie sądu nie interesowało. Franciszek tłumaczył, że przecież skoro go posądzają o spowodowanie wypadku to nie mogą nie wziąć pod uwagę dowodów, świadczących o tym, że on był w tym czasie na drugim końcu Polski. Przecież to jest KORONNY dowód. Sąd był innego zdania. Więc pan Franciszek uchwycił się jeszcze jednej szansy obrony. Wskazał, że świadek oskarżający go ma dużą wadę wzroku. Skupił się na tym argumencie. Trudno było sądowi obalić ten zarzut, więc sędzia w końcu powiedział: No dobrze, może i jest niewiarygodny ten świadek, ale w sumie jego zeznania nie są nam potrzebne. Obejdziemy się bez nich. Najważniejszą pana winą jest to, że preferuje pan wbrew oficjalnym sugestiom – jazdę samochodem osobowym. Gdyby pan nie jeździł samochodem tylko tramwajem lub autobusem, to nie byłoby sprawy. A tak, jest pan winny. Pan Franciszek zaniemówił. Zrozumiał, że na przekór wszelkiej logice i wbrew elementarnej sprawiedliwości chcą go ukarać. Było to sprzeczne z prawem, bo w akcie oskarżenia był zarzut spowodowania wypadku a tymczasem sędzia oznajmił, że główna winą jest to, że pan Franciszek preferuje jazdę samochodem. No to pewnie dostanę sporą grzywnę – pomyślał. Zdumiony i zaskoczony oczekiwał na ogłoszeni wyroku i wielkość zasądzonej grzywny. Sąd orzekł – WINNY. Kara: KONFISKATA SAMOCHODU (który był warsztatem pracy pana Franciszka).
Dr Zbigniew Martyka: Czy szczepienia na Covid-19 to „święta krowa”? I czemu??
– Warto przypomnieć, że w czasach kiedy były masowe zachorowania grypowe, lekarze przyjmowali po kilkudziesięciu pacjentów dziennie. Co ciekawe, nikt nie kazał im robić testów, nikt się nie izolował i nie wymagał od tych ludzi potwierdzenia, że byli zaszczepieni. Ci chorzy byli wtedy traktowani z godnością, jak ludzie. Oczywiście, że jakiś lekarz mógł się zakazić, ale dzięki kontaktom z wieloma chorymi nabierał naturalnej odporności – mówi w rozmowie z serwisem Fronda.pl ordynator oddziału zakaźnego Dąbrowie Tarnowskiej, internista, specjalista chorób zakaźnych dr Zbigniew Martyka.
======================
Mariusz Paszko, portal Fronda.pl:
Po zapoznaniu się ze stawianymi Panu doktorowi zarzutami i skonsultowaniu ich z kilkoma fachowcami, a także na bazie powszechnie już dostępnych badań naukowych, w tym wielu randomizowanych, wygląda na to, że wszystkie Pana wypowiedzi są zgodne z prawdą i oparte na rzetelnej wiedzy naukowej. Z czego więc może wynikać oskarżanie Pana i postawienie przed Sądem Lekarskim?
Dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału zakaźnego Dąbrowie Tarnowskiej, internista, specjalista chorób zakaźnych:
W moim odczuciu jest to związane z niepopularnością tego, o czym mówiłem. Z psychologicznego punktu widzenia, jeśli ktoś przedstawia informacje fałszywe albo sam dał się zmanipulować, to ciężko jest mu się do tego przyznać i jest bardzo niezadowolony, jeśli ktoś te manipulacje obnaża i wykazuje, że on mijał się z prawdą. I to samo dotyczy grupy ludzi. Wtedy opór jest nawet silniejszy. To, że mijano się z prawdą jest bardzo niewygodne dla tych, którzy kreują rozsiewanie nieprawdziwych informacji, jak też dla tych, który dali się zmanipulować.
Ja mówiłem o tych sprawach w sposób bezkompromisowy, obnażałem te kłamstwa i mówiłem jak to wszystko wygląda naprawdę. To właśnie było solą w oku tych osób. Ludzi mówiących prawdę natomiast stara się w takich sytuacjach w jakiś sposób uciszyć.
Prawdę mówiąc byłem zdziwiony, kiedy otrzymałem to wezwanie do sądu. Chodzi o to, że na początku tego całego zamieszania, każdy mógł mieć wątpliwości, czy ja mam rację czy nie i czy to się potwierdzi w badaniach. Teraz natomiast, kiedy to wszystko jest potwierdzone wieloma badaniami naukowymi, sprawą co najmniej dziwną jest, że ktoś takie oskarżenia podtrzymuje. To brzmi po prostu bardzo niepoważnie.
MP: Jeden z postawionych Panu zarzutów dotyczy kwestionowania przez Pana skuteczności noszenia maseczek. Jak już wiadomo, tylko jedno i do tego nie do końca rzetelne badanie przeprowadzone w Bangladeszu wykazało skuteczność maseczek. W 14 randomizowanych badaniach natomiast wykazano, że noszenie maseczek nie tylko jest nieskuteczne, ale w bardzo wielu przypadkach wręcz szkodliwe. Jak bardzo szkodliwe są zatem maseczki?
ZM: Podstawowym mankamentem jest ograniczenie dopływu tlenu do organizmu, w tym przede wszystkim do mózgu. Ma to też bardzo duży wpływ na psychikę człowieka, ponieważ ludzie, którzy zostali zmuszeni do noszenia maseczek czuli się trochę jak niewolnicy. Pomijam tych, którzy się do tego stopnia przestraszyli, że chodzili w nich nawet po domu. Osobiście miałem też okazję widzieć osobę kierującą samochodem – kierowca jechał bez pasażerów, a mimo to miał na sobie maseczkę i do tego jeszcze przyłbicę. Brzmi to trochę kuriozalnie, ale takie sytuacje miały miejsce.
Co szczególnie ważne, samo niedotlenienie organizmu jest bardzo szkodliwe przy tych schorzeniach, przy których wymagane jest bardzo dobre natlenienie organizmu – jak na przykład poważne choroby serca (w tym sinicze wady serca), astma, POChP (Przewlekła Obturacyjna Choroba Płuc), ale też w takich stanach fizjologicznych jak ciąża, gdzie dziecko powinno mieć w łonie matki jak najlepsze dotlenienie.
Na początku po wprowadzeniu restrykcji były uwzględnione wyjątki, a więc osoby, które chorowały na wymienione przeze mnie wyżej choroby, były zwolnione z ich noszenia. Następnie jednym rozporządzeniem został wprowadzony obowiązek noszenia maseczek przez wszystkich, z wyjątkiem osób cierpiących na schorzenia psychicznie.
Początkowo mówiono więc, że są choroby, które wymagają dobrego dotlenienia organizmu, na następnie temu zaprzeczono jednym dokumentem.
To mniej więcej tak, jakby ktoś wprowadził przepis, że od dzisiaj nie ma cukrzycy. Jest to więc całkowicie bezsensowne, ponieważ badania wykazały nawet, że noszenie maseczek materiałowych (a swego czasu były dopuszczone) zwiększa trzykrotnie możliwość zachorowania na infekcje dróg oddechowych. To zupełnie urąga mądrości klinicznej, jeśli jesteśmy zmuszani robić coś, co nie tylko nie pomaga, ale wręcz szkodzi.
Poza tym było wiele obserwacji i badań dotyczących różnych regionów na świecie. Brano w nich pod uwagę nie tylko maseczki, ale też lockdowny i inne obostrzenia. Wykazano, że tam gdzie były bardzo restrykcyjne obostrzenia wcale nie spadła ilość zakażeń. Co więcej, ich ilość była zupełnie podobna do tych regionów, gdzie restrykcje były całkowicie poluzowane. To też pokazuje, że maseczki nie miały żadnego wpływy na ochronę przed zachorowaniami. Tych badań jest obecnie bardzo dużo, więc każdy logicznie myślący widzi, że to nie miało sensu.
Niektóre badania podają, że wirusy są nawet 7-8 tys. razy mniejsze niż przestrzenie w maseczkach.
Obrazując to nieco humorystycznie, można powiedzieć, że ktoś zakłada nową siatkę na ogrodzenie, żeby komary nie wlatywały do jego ogródka.
MP.: Kolejnym elementem jest chyba też to, że wirusy na świeżym powietrzu czy w wodzie rozpuszczają się bardzo szybko, a więc przestają też być zagrożeniem dla życia i zdrowia ludzi. Jaki zatem był sens noszenia maseczek na zewnątrz?
ZM: Absolutnie żaden. Mnie się to kojarzy z obrazami pokazującymi, jak niewolnikom zakładano maski jako symbol zniewolenia. Z medycznego punktu widzenia – przywołam tu jeszcze raz badania, o których wyżej mówiłem – nie ma to absolutnie żadnego uzasadnienia.
MP.: Kolejnym postawionym Panu zarzutem jest to, że zwrócił Pan uwagę na marginalne zagrożenie Covidem u dzieci i młodzieży.
ZM: Już są dostępne oficjalnie dane statystyczne, które mówią, że niebezpieczeństwo poważnego zachorowania przez małe dziecko to 0.17 na 100 tys. dzieci, a więc jest to rzeczywiście marginalne zagrożenie. My nie mamy oddziału dziecięcego, ale znam przypadki, kiedy dzieci miały pozytywny wynik testu i żadne typowe objawy covidowe u nich nie występowały. Kiedy zapoznawałem się z tymi danymi jakiś czas temu, to w całej Polsce były to 1 czy 2 przypadki ciężkich zachorowań. Jeśli więc niebezpieczeństwo jest tak znikome, to pojawia się zasadne pytanie, po co te dzieci szczepić?
Ja osobiście zajmuję się szczepieniami przeciwko wściekliźnie. Kiedy człowiek zostanie ukąszony i nie wiemy, czy dane zwierzę było chore na wściekliznę czy nie, to na wszelki wypadek my tego człowieka szczepimy, ponieważ w razie czego to ratuje człowiekowi życie. Czy jednak należałoby szczepić wszystkich ludzi, nawet tych żyjących w aglomeracjach miejskich, którzy nawet nie mają kontaktu z dzikimi zwierzętami? To przecież byłby nonsens, ponieważ możliwość zakażenia jest znikoma.
MP.: Kolejny zarzut dotyczy Pana wypowiedzi, że szczepienie dzieci poniżej 12 roku życia stwarza dużo większe zagrożenie, niż samo zakażenie Sars-Cov-2. Z czego to wynika?
ZM: Jak już wspominałem, zakażenie u dzieci przebiega najczęściej bezobjawowo albo z bardzo łagodnymi objawami infekcyjnymi i praktycznie nie odnotowuje się żadnych poważnych następstw, w tym zgonów. Oczywiście mogą się zdarzyć pojedyncze przypadki, tak jak to się dzieje w przypadku każdej innej infekcji wirusowej, jak grypa lub coś innego. Wtedy powinniśmy wyważyć ryzyko w stosunku do potencjalnych korzyści.
Któryś z polityków powiedział tak: o szczepionkach można mówić albo dobrze albo wcale. To ja się pytam, dlaczego albo dobrze albo wcale? A jeśli oficjalnie się dowiemy, że jest coś negatywnego w jakimś danym preparacie, to – ponowię pytanie – dlaczego nie wolno powiedzieć o tym i udostępnić tej prawdy? Czy szczepionka to święta krowa? Ja osobiście nie znam żadnego medykamentu, który nie miałby potencjalnych skutków ubocznych. Jeśli weźmiemy ulotkę jakiegokolwiek leku, który stosujemy w dobrej wierze u pacjentów, to czasem mamy tam wymienionych kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt możliwych działań niepożądanych. Na tym właśnie polega specyfika leków chemicznych. Ponadto, nawet najbardziej bezpieczny zabieg operacyjny może się skończyć śmiercią pacjenta. Nawet przy stosunkowo prostym zabiegu, jakim jest usunięcie wyrostka może się to zdarzyć.
Trzeba jednak zwracać uwagę na to, jakie jest prawdopodobieństwo tych powikłań, a w tej chwili już wiadomo, że tych powikłań po szczepieniach na Covid-19 jest coraz więcej. Sami zresztą ich producenci tego nie ukrywają, że pod wieloma względami te preparaty nie zostały jeszcze przebadane. Nie było też długofalowych obserwacji, ponieważ nie mogło ich być przy tak szybkim procedowaniu. Na przykład widnieje zapis, że nie przebadano możliwości działań rakotwórczych, czy też wpływu na płodność.
MP.: Na oficjalnych stronach producentów, jak ma to miejsce na przykład w przypadku firmy Pfizer, ciągle widnieje informacja, że ich preparat na Covid-19 jest nadal w 3 fazie testów klinicznych i gromadzone są na ten temat dane.
ZM: No więc skoro są testy kliniczne, to znaczy, że jest to faza badań, a więc jest to eksperyment i spełnia kryteria eksperymentu. Jeśli zatem więc ktoś u nas mówi, że to już nie jest eksperyment, to po prostu mija się z prawdą. Albo nie wie, co to jest eksperyment medyczny albo chce ludzi świadomie wprowadzić w błąd. Ponadto lista działań ubocznych w tym przypadku rozszerza się coraz bardziej. Mówiło się już o zmianach zakrzepowych, zapaleniach mięśnia sercowego, czy polineuropatii. Ponadto, odnoszę się tu do ulotki, na której czytamy: „nie wykazano negatywnego wpływu na płodność”. Czyli producent nie wiedział. Po pewnym czasie okazało się jednak, że nigdy wcześniej nie było takiej liczby poronień u kobiet zaszczepionych. Okazuje się ponadto, że to białko kolca jest znajdowane w gonadach, w sercu, w mózgu. Nie jest więc prawdą, że ono przebywa w organizmie człowieka tylko krótkotrwale, a okazuje się, że może być bardzo długo produkowane i może znajdować się w różnych narządach. Jeśli zatem wykrywa się je w gonadach, to na jakiej podstawie można powiedzieć, że nie będzie to miało wpływu na płodność? Tego po prostu nie da się powiedzieć. Co więcej, jeśli producenci tego nie wiedzą, to na jakiej podstawie lekarze informują o całkowitym bezpieczeństwie?
MP.: Czyli z jednej strony mieliśmy to, że producenci mówią w zasadzie prawdę, czasem nie dopowiadają, ale nie kłamią. Natomiast przekłamania i podawanie nieprawdy były po stronie lekarzy i polityków?
ZM: W jednym przypadku producent przyznał się do przekłamania – Pfizer początkowo publikował zapewnienia dotyczące braku transmisji wirusa Sars-Cov-2. W Parlamencie Europejskim firma przyznała jednak, że nie zostało to przebadane. To się oczywiście potwierdziło, ponieważ widzimy, że osoby zaszczepione normalnie przenoszą wirusy.
MP.: Wygląda jednak na to, że koncerny farmaceutyczne zabezpieczyły się prawnie pod tym względem. Natomiast przekłamania, podawanie nieprawdy i wprowadzanie ludzi w błąd było już po stronie lekarzy i polityków. Czy tak?
ZM: Taki wniosek się nasuwa, ale oczywiście nie dotyczy to wszystkich lekarzy. Znam wielu, którzy zachowują ostrożność i rozwagę. Mnie z kolei zarzuca się, że postępuję wbrew kodeksowi etyki lekarskiej, ponieważ narażam pacjentów na niebezpieczeństwo, ale… poprzez otwieranie im oczu na prawdę.
Kodeks etyki lekarskiej mówi tak: lekarz jest zobowiązany przedstawić pacjentowi wszystkie za i przeciw proponowanej terapii. Tego właśnie ten kodeks wymaga. Jeśli więc ktoś ukrywa przed pacjentem możliwości innego leczenia czy niebezpieczeństwa związanego z proponowanym leczeniem, to odpowiada za to i wprowadza pacjenta w błąd.
My co prawda nie prowadzimy szczepień przeciwko Covid-19 na naszym oddziale, ale gdyby pacjent mnie zapytał, czy to jest w pełni bezpieczne, to nigdy w życiu nie odważyłbym się na to pytanie odpowiedzieć twierdząco. Bo na jakiej podstawie mógłbym udzielić takiej odpowiedzi, jeśli już są udokumentowane tak liczne dowody działań negatywnych ubocznych? W bazie danych VAERS w USA, gdzie zgłasza się różne choroby, to w ubiegłych latach na mniej więcej podobnym poziomie były zawały serca, a w roku 2021 roku, kiedy wprowadzono szczepienia liczba zawałów serca wzrosła aż o 8000 procent.
MP.: Jest jeszcze jedna kwestia. W ostatnim czasie uzyskałem materiały zebrane przez Pana dr Witczaka. Wykazują one, że liczba udokumentowanych zgonów w USA związanych ze szczepieniami p-SARS-CoV-2 jest czterokrotnie większa, niż liczba zgonów poszczepiennych w ciągu 10 poprzednich lat związanych z wszystkimi pozostałymi szczepionkami razem wziętymi.
Nie można więc powiedzieć, że to jest przypadek. Byłoby to zwyczajnie niepoważne i kompromitujące.
W mojej bliskiej rodzinie mam taki przypadek, że lekarz zapewnił pacjentkę, że szczepionka nie posiada żadnych działań ubocznych. Tymczasem ta osoba na drugi dzień straciła przytomność. Ponowię więc mojej pytanie: na jakiej podstawie lekarz zapewnił, że nie ma ona żadnych działań szkodliwych? On przecież bierze za to odpowiedzialność.
ZM: Każdy kto przed pacjentem ukrywa możliwe negatywne działania i wprowadza go w błąd mówiąc, że na pewno jest wszystko w porządku, powinien ponieść odpowiedzialność. To jest oszukiwanie ludzi i jest to sprzeczne z kodeksem etyki lekarskiej.
MP.: Zarzucono jeszcze Panu, że krytykował Pan skuteczność dystansu społecznego. Jakie negatywne skutki na wprowadzanie takiego dystansu?
ZM: Gdybyśmy chodzili w odległości 5 metrów od siebie, to ryzyko zakażenia na dowolną chorobę było by może rzeczywiście mniejsze, ale – nie dajmy się zwariować. My przecież cały czas żyjemy zanurzeni w morzu bakterii i wirusów. Jest to nasze normalne naturalne środowisko. Poprzez kontakt z ludźmi i innymi patogenami nabieramy odporności. Warto zwrócić uwagę, że jeśli jakieś dziecko jest wychowywane w sterylnych warunkach, bo rodzice są przewrażliwieni i wszystko dezynfekują, to kiedy to dziecko spotyka się ze swoimi rówieśnikami, to znacznie łatwiej i szybciej zapada na różne choroby. To dziecko bowiem nie miało szansy nabyć naturalnej odporności. Kontakt z innymi patogenami w nabywaniu tej odporności jest kluczowy. Często nawet dzieci wychowywane w gorszych warunkach są dużo bardziej odporne. Oczywiście nie mam na myśli skrajnych przypadków.
Z dorosłymi jest zupełnie podobnie. Jeśli do przesady są oni izolowani, to w efekcie narażamy ich na łatwiejsze zachorowania. Ponadto ten dystans społeczny jest zahamowaniem i niszczeniem relacji międzyludzkich, a to jest przecież podstawowa potrzeba człowieka. Ludzie powinni się ze sobą spotykać i rozmawiać – nie przez internet czy telefon, ale osobiście.
Doszło nawet w pewnym momencie do absolutnej skrajności, kiedy zakazano rodzinom odwiedzania bliskich w szpitalach, czy nawet rodzicom zabraniano odwiedzania ich dzieci, kiedy ta potrzeba psychiczna jest tak ogromnie ważna. Czy też wprowadzono zakaz odwiedzania ludzi umierających, którzy nie mogli się pożegnać ze swoimi bliskimi. Dla mnie to było po prostu koszmarne.
Rozumiem, że na początku wiele osób mogło być poważnie przestraszonych, ale później, kiedy już się okazało, że to nie jest aż tak straszne, że jest to choroba jak każda inna? Będziemy mieli kolejne wirusy, ponieważ taka jest naturalna kolej rzeczy. Ale dlaczego niektórzy lekarze w dalszym ciągu się obawiają, to jest to już dla mnie zupełnie zagadkowe. Albo dlaczego wyrzucają pacjentów bez maseczki, czy też niezaszczepionych? Dla mnie osobiście to jest już karygodne i nie umiem sobie wyobrazić, że taki człowiek posiada jakąkolwiek etykę lekarską.
Jeśli taki lekarz boi się pacjenta, który może być potencjalnie chory, to w jakim celu on został lekarzem? Równie dobrze można byłoby powiedzieć, że strażak boi się pojechać do pożaru, bo może się poparzyć. I takie absurdy możemy mnożyć.
Warto przypomnieć, że w czasach kiedy były masowe zachorowania grypowe, lekarze przyjmowali po kilkudziesięciu pacjentów dziennie. Co ciekawe, nikt nie kazał im robić testów, nikt się nie izolował i nie wymagał od tych ludzi potwierdzenia, że byli zaszczepieni. Ci chorzy byli wtedy traktowani z godnością, jak ludzie. Oczywiście, że jakiś lekarz mógł się zakazić, ale dzięki kontaktom z wieloma chorymi nabierał naturalnej odporności.
Tak więc wprowadzenie tego dystansu społecznego, zamykanie ludzi w domach, pozbawienie aktywności społecznej, czy pozbawianie słońca, a więc i mniejszy poziom witaminy D, która jak się okazało wpływa bardzo pozytywnie na wzrost odporności, były bardzo niekorzystne. Następnie stres, którym karmiono ludzi, przez który układ odpornościowy człowieka też znacznie gorzej funkcjonuje. Wszystko, co było robione, prowadziło do tego, że ludzie stawali cię coraz bardziej podatni na choroby.
Jest przecież nauka psycho-neuro-immunologia, która wyraźnie wykazuje wpływ naszych myśli i samopoczucia na funkcjonowanie organizmu. Człowiek jest przecież istotą psych-fizyczną, stres osłabia odporność organizmu, a ostatnia faza stresu prowadzi wprost do śmierci.
Jest to całkowita prawda, że stres pogarsza odporność fizyczną organizmu. Jako przykład można podać taniec śmierci w kulturze indiańskiej, kiedy osoba starsza wie, że zbliża się jej koniec życia, wykonuje wtedy tzw. tanieć śmierci, po zakończeniu którego pada na ziemię martwa. Ta osoba wie i wierzy w to, że kiedy ten tanieć śmierci zakończy to umrze. Jej psychika jest tak właśnie nakierowana.
To samo działa też w drugą stronę. Jeśli pacjent ma silną wolę przeżycia, to nawet w bardzo skomplikowanych sytuacjach czy chorobach przeżywa. Inny natomiast, nawet przy wydawałoby się banalnym schorzeniu jest zdołowany i nie wierzy w możliwość wyleczenia, to umiera.
Tak więc nasza ludzka psychika jest naprawdę potężnym narzędziem w walce z chorobami.
W USA, ale też w wielu innych krajach w profesjonalnych szpitalach przed przeprowadzeniem operacji u pacjenta przeprowadzane jest rozeznanie psychologiczne – czy pacjent jest religijny, czy jest pogodzony z rodziną, czy na przykład był u spowiedzi. Okazuje się bowiem, że osoby stabilne emocjonalnie przez operacją, po jej wykonaniu szybciej wracają do zdrowia.
Jest to jak najbardziej logiczne i zasadne w kontekście togo, o czym już powiedziałem.
MP.: Ostatnim stawianym Panu zarzutem jest to, że mówił Pan o tym, że podjęcie programu szczepień przeciwko COVID-19 jest eksperymentem medycznym na niespotykaną dotąd skalę.
ZM: Producenci szczepień – o czym już rozmawialiśmy – podawali i nadal podają oficjalnie, że są prowadzone badania i wiele elementów jeszcze nie zostało przebadanych. Skoro więc badania nie zostały zakończone, to jest to prowadzone – nazwijmy to – w trybie awaryjnym. Nie mamy więc żadnej pewności, jeżeli chodzi o odległe następstwa, ale z drugiej strony widzimy coraz więcej tych wczesnych następstw, które początkowo nigdzie opisywane nie były. Warto tu podkreślić, o czym już wcześniej mówiłem, że lista tych działań niepożądanych się powiększa. Okazuje się więc, że jest to eksperyment, ponieważ wszystkiego nie wiemy, a dopuszczenie tych preparatów do użytku było przecież warunkowe.
MP.: W poniedziałek Sąd Lekarski w Krakowie wydał wyrok w Pana sprawie zawieszając prawo do wykonywania zawodu na okres jednego roku. Jak Pan to skomentuje?
ZM: Ponieważ sąd wyłączył jawność postępowania, więc nie wolno mi przekazywać informacji na temat przebiegu procesu sądowego.
Ale mogę powiedzieć o moich odczuciach: uczestnicząc w procesie jako obwiniony miałem wrażenie, że przyszedłem po gotowy wyrok.
Tymczasem mówiąc z punktu widzenia mojego doświadczenia jako przewodniczącego Okręgowego Sądu Lekarskiego, (którą to funkcje pełniłem uczciwie przez 8 lat) – gdyby proces był w pełni obiektywny, zgodny z prawem, sprawiedliwością i uczciwością – to wyrok mógłby być jedynie uniewinniający.
Tymczasem orzeczono zawieszenie prawa wykonywania zawodu lekarza na okres jednego roku.
Oczywiście nie godzę się z tym wyrokiem i będę korzystał z możliwości odwołania.
O Sądzie Lekarskim: Mali, wredni, głupi, zacietrzewieni ludzie. Dyktatura ciemniaków.
Dr Zbigniew Martyka został zawieszony na rok w prawie do wykonywania zawodu przez Sąd Lekarski za to, że śmiał podważać oficjalną covidową narrację. „Wredna machina państwowa się teraz mści” – komentuje Krzysztof Szczawiński.
– Szanowni państwo, jawność została wyłączona. Możemy tylko powiedzieć, że zapadł wyrok negatywny dla pana doktora – zawieszenie w prawie wykonywania zawodu przez rok. Czekamy na uzasadnienie i będziemy się odwoływać – przekazała w poniedziałek prawnik dra Martyki po rozprawie.
Wyrok skomentował Krzysztof Szczawiński. „Tak, to już jest ten moment gdy można mówić o faszyzmie – to jest dyktatura ciemniaków!” – napisał.
„Nie ważne że miał rację, nie ważne że próbował ratować ludzi przed głupotą tragicznej polityki rządowej – robił to z wielką kulturą, ponosząc osobiste ryzyko, w imię dzielenia się swoją wiedzą i zrozumieniem, w imię prawdy – no i za to ta wredna machina państwowa się teraz mści – żeby następnym razem już nikt się nie odważył pisnąć słówka sprzeciwu przeciw państwowej głupocie… Wszystko w państwie, nic poza państwem – to jest właśnie faszyzm” – kontynuuje.
„Robią to mali, wredni, głupi, zacietrzewieni ludzie – którzy przecież muszą widzieć że mają do czynienia z człowiekiem dużo większego formatu od nich samych, rozumiejącego zjawiska głębiej, mającego rację – i tego nie są w stanie znieść, tego nie mogą mu wybaczyć, i za to właśnie chcą go zgnoić…” – nie ma wątpliwości Szczawiński.
„Bo gdy przyjdą po wszystkich, którzy nie godzą się na rządy ciemniaków, to nie będzie już nikogo żeby stanąć po stronie rozumu i rozsądku – a bez rozumu i rozsądku to czeka nas już wyłącznie katastrofa…” – podsumowuje.
Upolitycznienie i zuchwałość korporacji lekarskich, podwójny skandal, sitwa. Komentarze po zawieszeniu Zbigniewa Martyki
Dr Zbigniew Martyka został zawieszony na rok w prawie do wykonywania zawodu przez Sąd Lekarski za to, że nie zgadzał się z oficjalną covidową narracją i ośmielił się o tym głośno mówić. W sieci wrze.
Jawność rozprawy została wyłączona. Krótki komentarz wygłosiła prawnik reprezentująca dra Martykę.
– Szanowni państwo, jawność została wyłączona. Możemy tylko powiedzieć, że zapadł wyrok negatywny dla pana doktora – zawieszenie w prawie wykonywania zawodu przez rok. Czekamy na uzasadnienie i będziemy się odwoływać – przekazała prawnik.
Wyrok jest komentowany przez osoby publiczne. „Całe zło rzuca się na niewinnego człowieka” – napisał dr Paweł Basiukiewicz.
Głos zabrała także poseł Anna Maria Siarkowska. „Skandal? Mało powiedziane. Upolitycznienie i zuchwałość korporacji lekarskich sięgnęły zenitu. Należy zmienić prawo i odebrać im prawo sądzenia samych siebie. Przynależność do izb lekarskich powinna być dobrowolna, izby powinny być oddolnie finansowane z dobrowolnych składek a kwestie karne rozstrzygane jak u innych obywateli. Dziś są jak państwo w państwie” – napisała.
„Podwójny skandal w Krakowie. Po pierwsze, Izba Lekarska skazała dr n. med. Zbigniewa Martykę za uprawniony sceptycyzm wobec przyjętych w COVIDzie procedur. Po drugie, nie dopuszczono na miejsce posłów Berkowicza i Brauna, mających prawo do przeprowadzenia interwencji poselskiej” – komentuje Robert Winnicki.
Internauci zwracają uwagę, że wśród biegłych ws. dra Martykę był m.in. pediatra Paweł Grzesiowski, który zasłynął z wielu wypowiedzianych głupot w trakcie ogłoszonej pandemii koronawirusa. Wisienką na torcie jest jego twierdzenie, że jeśli podczas czwartej fali nie będzie obostrzeń, restrykcji, nakazów i zakazów, to wymrze 10 proc. społeczeństwa. Ograniczeń wtedy już nie było i oczywiście scenariusz Grzesiowskiego się nie spełnił. Za te i inne wypowiedzi, mające nastraszyć społeczeństwo, nigdy nie odpowiedział. Nadal uchodzi [biega md] za eksperta.
==================
Znamienne w czasie #protest -u w obronie dr #Martyka pod OIL w Krakowie jest to, że nie widzę tu żadnej ekipy dużej TV…
Trwa przesłuchiwanie i skazywanie lekarzy za to, że mieli odwagę sprzeciwić się szaleństwu – i mieli rację.
Pospieszalski komentuje proces dr Martyki: „Uczestniczymy w jakimś orwellowskim świecie”
W poniedziałek przed siedzibą Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie odbyła się pikieta w obronie dr. Zbigniewa Martyki. Proces niepokornemu lekarzowi wytoczono na podstawie absurdalnych zarzutów.
Sprawę skomentował m.in. redaktor Jan Pospieszalski.
Pospieszalski ocenił, że „przesłuchiwanie lekarzy za to, że mieli odwagę sprzeciwić się szaleństwu i mieli rację” jest sprawą „skandaliczną”. – Nauka, prawda, zdrowy rozsądek jest po ich stronie – dodał.
– Ja się zastanawiam skąd się wzięła trójka czy czwórka lekarzy, którzy zdecydowali się siąść po drugiej stronie tego stołu i mają odwagę patrzeć w oczy człowieka, który od 30 lat jest doktorem nauk medycznych, dłużej piastuje zawód lekarza, niż żyje na świecie prezes NIL – podkreślił Pospieszalski.
– To jest coś niesamowitego. Młody człowiek, który mógłby te wszystkie postępowania podważyć, jako prezes ma możliwość wysadzenia w powietrze tej całej procedury – dodał.
Powiedział również, że „Zbyszek nie jest sam”. – Ta solidarność, ten odruch serca jest budujący naprawdę – ocenił Pospieszalski.
Dziennikarz odniósł się także do dantejskich scen, jakie rozgrywały się przed wejściem do siedziby Okręgowej Izby Lekarskiej w Krakowie. – Ta historia pod tytułem „przemoc fizyczna wobec posła”, zranienie go i to, że policja nie interweniuje w takiej sytuacji jest naturalną konsekwencją tego założycielskiego skandalu, jakim było w ogóle ogłoszenie pandemii – stwierdził.
– Uczestniczymy w jakimś orwellowskim świecie i resztki zdrowego rozsądku zebrały się na Krupniczej, tutaj w Krakowie. Ja jestem dumny, że stoję między tymi ludźmi – wskazał Pospieszalski.
Dziennikarz dodał też, że „cała masa niesamowitych, fantastycznych lekarzy jest prześladowana tylko za to, że mieli odwagę stanąć po stronie pacjentów, że w interesie pacjentów zakwestionowali to szalbierstwo, ten ogromny szwindel globalny”.
OBALA pandemiczne mity. „Niestety, media już nie informują, że…”
Na łamach portalu DoRzeczy.pl dr Zbigniew Martyka, ordynator oddziału obserwacyjno-zakaźnego w Dąbrowie Tarnowskiej, podkreślał, że segregacja sanitarna nie ma podstaw naukowych.
Odniósł się także do „przełomowych” słów „ministra pandemii” Adama Niedzielskiego.
W rozmowie z Pawłem Zdziarskim dr Zbigniew Martyka odniósł się do niedawnego wywiadu „ministra pandemii” Adama Niedzielskiego u Roberta Mazurka w RMF. W ocenie lekarza padły tam słowa „przełomowe”.
– Pierwszy raz rządzący przyznali się do błędu. Pierwszy raz minister zdrowia przyznał to, co było wiadome od wielu miesięcy: że restrykcje są mało skutecznym sposobem ograniczenia wzrostu pandemii – mówił dr Martyka.
Jak dodał, było to już „doskonale widoczne” na przykładzie pierwszego lockdownu.
– W sierpniu ubiegłego roku, po analizie dostępnych już wówczas danych dotyczących liczby nowych zakażeń w połączeniu z datą wprowadzenia restrykcji oraz danymi na temat mobilności Polaków, apelowałem o zaprzestanie stosowania lockdownu jako metody całkowicie nieskutecznej.
Doskonały przykład potwierdzający te słowa mieliśmy przy okazji tegorocznych Świąt Wielkanocnych. Wszyscy pamiętamy dramatyczne apele władz o zaniechanie odwiedzin bliskich i brak przemieszczania się. Miało to być jedynym sposobem powstrzymania wzrostu zachorowań.
Apel ten został całkowicie zignorowany przez Polaków. W efekcie nie mieliśmy nawet śladowego wzrostu zakażeń, natomiast kontynuowany był trend spadkowy. Dokładnie tak, jak to powinno występować w przypadku sezonowej choroby – przypomniał lekarz.
Wskazał, że „biorąc pod uwagę dotychczasową narrację rządu i całkowite ignorowanie konkretnych dowodów naukowych ukazujących niedorzeczność przyjętej strategii walki z koronawirusem – wypowiedź ministra można uznać za przełomową”.
Dr Martyka odniósł się także do najnowszego wariantu omikron oraz wykreowanej wokół niego paniki.
– Wywołanie paniki jest zawsze bezcelowe. Nawet gdyby zagrożenie było ogromne, ostatnie czego potrzebujemy, to panika. Natomiast w przypadku wariantu Omikron podejmowane działania są całkowicie nieuzasadnione – ocenił.
– Przyjmijmy na chwilę, że obostrzenia działają; że ograniczenie wypełnienia dyskotek czy sklepów przyniesie jakikolwiek rezultat. No i przede wszystkim, co jest najbardziej wątpliwe, że ktokolwiek będzie się do tego stosował.
Zakładając, że te wszystkie działania mają sens, ograniczylibyśmy występowanie wirusa, którego objawy, według aktualnie posiadanych informacji, to zmęczenie, ból ciała, bóle głowy, drapanie w gardle i lekkie przeziębienie.
Idąc tym tokiem rozumowania musielibyśmy zamykać wszystko przynajmniej od końca października do początku maja, gdyż wirusy górnych dróg oddechowych powodujące przeziębienia zawsze będą z nami – skwitował.
Dr Martyka zaznaczył też, że według szacunków nowa mutacja jest „ponad 500 razy bardziej zakaźna od wersji pierwotnej”. – Niestety, media już nie informują, że im wirus jest bardziej zakaźny, tym jest on mniej zjadliwy. I na podstawie zaobserwowanych dotąd objawów, prawdopodobnie tak jest w tym przypadku – podkreślił.