“Marksizm kulturowy” i rewolucja cyfrowa – mieszanka wybuchowa, która niszczy cywilizację

Marksizm kulturowy i rewolucja cyfrowa – mieszanka wybuchowa, która niszczy cywilizację

pch24.pl/marksizm-kulturowy-i-rewolucja-cyfrowa

(Oprac. PCh24.pl)

Przez kilkadziesiąt lat rewolucja kulturowa nie mogła rozwijać się w sposób tak zdecydowany jak obecnie. Nie było bowiem instrumentów, które ułatwiałyby i upowszechniały jej globalną promocję. Te narzędzia pojawiły się na dobrą sprawę dopiero w ostatnich trzech, a szczególnie ostatnich dwóch dekadach, za sprawą innej rewolucji, tj. rewolucji cyfrowej. To właśnie technologie cyfrowe spowodowały natychmiastowy, i łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju informacji i możliwość nieograniczonego dzielenia się z nimi. Technologie te przyśpieszyły różne formy komunikacji masowej i interpersonalnej, uatrakcyjniając je możliwością szybkiego komentowania pozyskiwanych treści i wyrażania emocji. Umożliwiły także promocję określonych zjawisk i masową indoktrynację ideologiczną – mówi prof. dr hab. Gabriel Łasiński – prakseolog specjalizujący się w komunikacji interpersonalnej i wystąpieniach publicznych, autor książki „Głupota i zaprzaństwo we współczesnym społeczeństwie polskim”.

Szanowny Panie Profesorze, w ostatnim czasie ukazało się wiele książek i publikacji na temat marksizmu kulturowego, trans-humanizmu, rewolucji technologicznej, ideologii LGBT etc. Pan w swojej książce „Głupota i zaprzaństwo” stawia tezę, że wszystkie te kwestie są ze sobą ściśle powiązane. Dlaczego?

Marksizm kulturowy realizowany jest przez kilka uzupełniających się strategii jak relatywizm, poprawność polityczna, gender, transhumanizm, zielony ład, multikulturalizm. Jego promocji znakomicie służą współczesne technologie cyfrowe. W ten sposób otwierają się możliwości dużo szerszego, wręcz skokowego eskalowania rewolucji neo-marksistowskiej, nazywanej także kulturową lub marksizmem kulturowym. To z kolei wpływa istotnie na poszerzanie się zachować mających znamiona głupoty (indywidualnej i społecznej) oraz zaprzaństwa rozumianego jako wypieranie się własnych wartości, religii, rodziny, własnej kultury, narodowych tradycji, narodowej suwerenności czy wręcz skłonności do zdrady.

Sama koncepcja rewolucji kulturowej zrodziła się w latach 20. XX wieku. Jej podstawy,  stworzyli głównie uczniowie Lenina: Węgier – György Lukács i Włoch – Antonio Gramsci. Dalej rozwijana była i wdrażana przez przedstawicieli Instytutu Badań Społecznych przy Uniwersytecie we Frankfurcie, potocznie zwanego szkołą frankfurcką. Podstawą jej była tzw. teoria krytyczna odrzucająca cały dotychczasowy ład społeczny cywilizacji chrześcijańskiej.

Przez kilkadziesiąt lat rewolucja kulturowa nie mogła rozwijać się w sposób tak zdecydowany jak obecnie. Nie było bowiem instrumentów, które ułatwiałyby i upowszechniały jej globalną promocję. Te narzędzia pojawiły się na dobrą sprawę dopiero w ostatnich trzech, a szczególnie ostatnich dwóch dekadach, za sprawą innej rewolucji, tj. rewolucji cyfrowej. To właśnie technologie cyfrowe spowodowały natychmiastowy, i łatwy dostęp do wszelkiego rodzaju informacji i możliwość nieograniczonego dzielenia się z nimi. Technologie te przyśpieszyły różne formy komunikacji masowej i interpersonalnej, uatrakcyjniając je możliwością szybkiego komentowania pozyskiwanych treści i wyrażania emocji. Umożliwiły także promocję określonych zjawisk i masową indoktrynację ideologiczną. Technologie cyfrowe poprzez niewątpliwe korzyści, które wniosły do przestrzeni ekonomicznej i społecznej, stały się nie tylko użyteczne ale też emocjonalnie atrakcyjne, pożądane.

Ten „powab” współczesnej technologii cyfrowej spowodował, że szczególnie kolejne młode pokolenia oddają się praktycznie bez reszty temu, co niesie siła i potęga multimediów, czyli możliwości połączenia tekstu, dźwięku i obrazu w przekazie, wraz z możliwością wejścia w interakcje z odbiorcą. Szczególnie atrakcyjna stała się możliwości rejestrowania i ujawnia osobistych przeżyć, nieustannego dzielenia się emocjami. Wynika to z naturalnej potrzeby i pokusy  przynależności do grupy i uznania. A takie pozory daje uczestnictwo w szerszej, cyfrowej zbiorowości. Co prawda uczestnictwa pośredniego ale jednak. To wszystko spowodowało, że z roku na rok coraz mniej kontaktujemy się bezpośrednio. Dialog i dyskusja w rozmowach zostały zredukowane na rzecz przekazywania sobie drogą pośrednią informacji i eksponowania emocji. Mniej używamy rozumu, coraz mniej oddajemy się myśleniu racjonalnemu, logicznemu opartemu o analizę rzeczywistości a nie fikcji. To jest bowiem trudne, wymaga wysiłku, jest „bolesne”, opóźnione, bo nie daje natychmiastowych odpowiedzi. Po co zatem analizować, argumentować, rozważać, jak można z Internetu i mediów społecznościowych szybko i łatwo pobierać gotową informację tekstową czy wizualną odpowiadającą naszym potrzebom i gustom. Współczesne technologie informacyjne – spowodowały to, że chociaż możemy łatwo korzystać z informacji masowej, wymieniać się nią, reagować na nią, to jej najczęściej nie analizujemy i nie weryfikujemy. Działamy w związku z tym coraz bardziej poprzez tak zwane myślenie emocjonalne, myślenie intuicyjne, jak nazywał je Daniel Kahneman – wybitny psycholog i noblista z zakresu ekonomii. W ten sposób redukujemy coraz bardziej procesy poznawcze; zdolność rozróżniania tego co rzeczywiste i fikcyjne, prawdziwe i nieprawdziwe, obiektywne i subiektywne, zależne i niezależne. Przez to tworzy się także pole do częstszego poddawanie się manipulacjom i kłamstwom.

Oczywiście u człowieka od zawsze przeważało myślenie emocjonalne nad racjonalnym, logicznym, zdroworozsądkowym. Jesteśmy przede wszystkim systemami emocjonalnymi. Emocje są naszym stałym bytem(zasobem ). Można nie mieć wiedzy, ale nie można nie mieć emocji. Obecnie jednak – na co zwracam uwagę w mojej książce – zmieniają się proporcje udziału emocji, czyli myślenia intuicyjnego i rozumu (myślenia logicznego) w podejmowaniu decyzji, w naszych zachowaniach i w naszych działaniach – na niekorzyść rozumu.

Do niedawna udział rozumu w analizowaniu rzeczywistości, faktów, związków przyczynowo -skutkowych, był dość istotny. Nie przeważał, bo górę brały częściej emocje, ale miał duże znaczenie przy podejmowaniu decyzji. Obecnie jednak na skutek gigantycznej eskalacji obrazu i dźwięku w komunikowaniu cyfrowym, wiele osób po prostu przestaje używać rozumu, przestaje myśleć logicznie, tylko reaguje. Czeka aż im ktoś coś zaproponuję, ułatwi im wybór, coś za nich zrobi. Ma być bowiem łatwo, przyjemnie i w ogóle „fajnie”.

Oczywiście nie ma w tym wszystkim świadomości, że to co dostajemy, jest najczęściej spreparowane, że to nie dzieje się za darmo. Fakt, że człowiek może korzystać w łatwy i pozornie nieograniczony sposób z Internetu, z mediów społecznościowych, okupiony jest określonym kosztem, z którego większość nie zdaje sobie sprawy.

Co ma Pan na myśli?

Tym kosztem jest pobieranie przez platformy cyfrowe nadwyżek behawioralnych, czyli „zawłaszczanie naszego zachowania”, poprzez monitorowanie i kontrolowanie naszych aktywności w sieci; ich analizowanie, formalizowanie, ich wycenianie i spieniężanie, po to, aby ostatecznie lepiej przewidywać nasze skłonności, potrzeby i zachowania. A przez to skuteczniej sterować naszymi zachowaniami, zwiększając skalę wpływu na nasze preferencje i wybory (ekonomiczne, edukacyjne, estetyczne, polityczne). Ostateczne korzystają z tego agencje marketingowe(reklamowe) i cała sfera biznesowa, o czym pisała Shoshana Zuboff w swoim dziele „Wiek kapitalizmu inwigilacji”(2020).

W efekcie komunikowanie się międzyludzkie, które wcześniej było ograniczone czasowo i przestrzennie – bo dokonywane poprzez kontakty bezpośrednie, dzisiaj odbywa się na drodze transmisji pośredniej – łatwej, ale niestety płytkiej i zawłaszczającej właściwie nasze umysły. Przestajemy działać, czyli zachowywać się w sposób celowo zorientowany. Koncentrujemy się zaś na zachowaniach, które są w większości bezrefleksyjne, oparte na reagowaniu na sytuacje na nie na projektowaniu i rozwiązywaniu sytuacji.

Stajemy się przedmiotami(odbiorcami) rzeczywistości cyfrowej a nie jej podmiotami(sprawcami). Dzisiaj media nie są w naszym posiadaniu, dzisiaj media posiadają nas; przestały nas otaczać, zaczęły nas osaczać.

Ta potężna siła, jaką wniosły technologie cyfrowe w przestrzeń społeczną, to ukształtowanie się globalnej cywilizacji cyfrowej jest w moim głębokim przekonaniu powodem skokowej ekspansji ideologii neo-marksistowskiej we współczesnym zachodnim świecie, a w ostatnich latach także w Polsce. Bez świadomości istnienia tych zależności nie sposób odpowiedzieć na pytanie: dlaczego w wymiarze społecznym dzieje się to, co się dzieje?.

Tutaj pełna zgoda, Panie Profesorze. Niejednokrotnie właściciele największych mediów tradycyjnych i społecznościowych wręcz chwalili się, że ograniczali zasięgi „niewygodnych treści” albo po prostu je cenzurowali. Tak się dzieje nie tylko na niwie politycznej, ale przede wszystkim ideowej, jak np. w przypadku ideologii gender, wokeizmu, aborcjonizmu etc. To jednak nie wszystko. Dzisiaj najważniejszą część informacji stanowi tytuł, który ma szokować, bądź slogan, który ma być zapamiętany – nawet jeśli jest fałszywy i nie ma żadnego związku z rzeczywistością. Istotne są emocje, najlepiej te najbardziej prymitywne. Jak w związku z tym zwykły, przeciętny człowiek ma się w tym wszystkim odnaleźć? Czy w takim świecie jest miejsce na używanie rozumu, skoro zewsząd jesteśmy bombardowani emocjami i impulsami?

Mechanizm zakłamywania i manipulowania rzeczywistości np. w polityce jest prosty: w piątek człowiek nie będzie pamiętał, co powiedział (lub powiedziano mu) w środę, ani tego, co przeżywał we wtorek czy robił w poniedziałek. Pamięć i myślenie mają zastąpić emocje i impulsy. Człowiek ma być ciągle aktywowany, trzeba mu narzucić szalone tempo przekazywania informacji zakłamujących rzeczywistość; ograniczyć mu możliwości i ochotę na ich weryfikowanie. Należy wyzwalać emocje, najlepiej skrajne. Z jednej strony: afirmacja, miłość, uwielbienie – z drugiej: złość, wrogość, nienawiść. A najlepiej spolaryzować te emocje w przekazie: my – oni, ułatwiając tworzenie „swoich” wyznawców, koterii politycznych ale też towarzyskich.

Niedawno zakończyłem moją bardzo bogatą, trwającą 50 lat działalność akademicką, wykładając w różnych środowiskach. Ponadto przez 25 lat prowadziłem własną firmę szkoleniową „Akademia Prezentacji”, pracując głownie dla środowisk biznesowych, międzynarodowych. To pozwoliło mi na przeprowadzenie kilku tysięcy wykładów, warsztatów, seminariów, projektów m.in z zakresu komunikacji interpersonalnej, wystąpień publicznych, budowania i rozwijania zespołów, doskonalenia kompetencji menedżerskich. Spotykałem się z przedstawicielami różnych pokoleń. W dużej mierze byli to ludzie nazywani pokoleniami cyfrowymi: pokolenie Y (osoby urodzone w latach 1981-1996), inaczej pokolenie millenium lub pokolenie millenialsów, i pokolenie „Z”(osoby urodzone w przedziale od 1996 do 2012). Obserwując ich zachowania, poznając ich preferencje, podejście do świata i życia, niestety nie jestem i nie potrafię być szczególnym optymistą. Oczywiście dotyczy to sfery społecznej, prywatnej, obyczajowej, nie sfery zawodowej. Szczególnie pokolenie najmłodsze zostało w dużej mierze pochłonięte przez technologie cyfrowe, zostało w dużej mierze przez nie sformatowane i ubezwłasnowolnione, choć jego przedstawiciele najczęściej tego nie dostrzegają, nie uświadamiają tego sobie.

Siła sprawcza dwóch makro-czynników kształtowania współczesnej przestrzeni społecznej, o których mówiliśmy, czyli rewolucji kulturowej i rewolucji cyfrowej jest ogromna. Cyfryzacja życia i indoktrynacja neo- marksistowska jest tak potężna i ogłupiająca, że trzeba rzeczywiście dużej wiedzy, świadomości, dużej niezależności w zakresie myślenia, żeby to wszystko ogarnąć i się temu nie poddać.

No właśnie – kluczem jest tutaj „niezależność”, prawda?

Tak. Niezależność jest kluczowa, żeby umieć przynajmniej próbować rozdzielić to, co jest kłamstwem, nieprawdą od tego, co kłamstwem nie jest; żeby móc wskazać, co jest kłamstwem, nieprawdą bądź manipulacją, a co jest prawdą.

Musimy zdecydowanie większy nacisk kłaść na tłumaczenie, objaśnianie pojęć „prawda”, „nieprawda”, „kłamstwo”, „manipulacja”. Zwykle ludzie tego nie rozróżniają, traktują jako synonimy. W omawianej książce starałem się te pojęcia objaśnić. Szerzej jednak odnosiłem się do tych pojęć i wynikających z nich konsekwencji w mojej ostatniej monografii naukowej pod tytułem „Perswazyjne komunikowanie się. Teoria i praktyka”(2024). Dość dokładnie próbowałem rozprawić się tam z pojęciami kłamstwa, prawdy, nieprawdy i manipulacji w zakresie komunikacji interpersonalnej, która jest i musi być komunikacją etyczną, moralną, a nie propagandą i indoktrynacją.

Niestety, dzisiaj, szczególnie świat polityki – chociaż od zawsze zakłamany, przez szereg nowych możliwości i uwarunkowań, o których mówiliśmy – ma praktycznie nieograniczone możliwości rozpowszechniania kłamstw i manipulacji. To odbywa się z różnym nasileniem cały czas. Człowiek, który nie zadaje sobie trudu, żeby zastanowić się nad tym, jak przekazywane komunikaty mają się do rzeczywistości, którą obserwuje i w której żyje; jak to się ma do faktów, które on dostrzega, –  poddaje się tej manipulacji kłamstwom i je przyjmuje.

Przy czym zdecydowana większość nie używa rozumu, tylko reaguje emocjonalnie…

No właśnie. Warunkiem koniecznym poddawaniu się manipulacjom i kłamstwom jest wyłączenie rozumu. Manipulatorzy nie lubią zatem ludzi myślących racjonalnie; próbują rozpalać emocje, bo przez nie wszystko przejdzie. Mają szerokie możliwości, gdyż w zbiorowości ludzkiej występują grupy o szczególnej dominancie emocji w swoich zachowaniach – podatni na manipulacje i kłamstwa . Są to: naiwni idealiści, głupcy, tchórze czy konformiści. Po drugiej stronie mamy zbiorowości, które chętnie po manipulacje i kłamstwa sięgają i je także np. w wydaniu mainstreamu lewicowo-liberalnego, akceptują, zdając sobie sprawę, z czym mają do czynienia. To oportuniści (karierowicze), kosmopolici, sprzedajni cynicy oraz nienawidzący, którzy reprezentują pojęcie i postawy nazywane ojkofobią, a więc jawnej zdrady i jawnego zaprzaństwa.

Analizując pojęcie samej głupoty określiłem ją jako właściwość zachowania, jako zmienną zależną od okoliczności, kontekstu. Głupota nie jest cechą, czyli zmienną niezależną jak np. kolor oczu, wysokość ciała, sprawność fizyczna czy iloraz inteligencji. Nie jest bowiem tak, że niektórzy zostają skazani wyłącznie na zachowania głupie, w tym na tolerancję i akceptację kłamstwa i manipulacji. Głupiec potrafi się zachowywać i działać od czasu do czasu rozsądnie i racjonalnie, tak jak człowiek mądry od czasu do czasu popełnia głupstwa.

Żeby człowiek mógł działać w sensie prakseologicznym, czyli działać w sposób sprawny(efektywny), musi wyznaczyć cel działania. Ten cel musi być dokładnie określony, czyli posiadać swój kierunek (co?), swoją wartość (ile?) i czas, w którym będzie zrealizowany(kiedy?). Czyli działanie to nie jest odruch, aktywność bezrefleksyjna, automatyczne zachowanie, emocjonalne reagowanie na zaistniałą sytuację Działanie sprawne to wyobrażenie nowej sytuacji praktycznej, która ma zaistnieć i zaplanowanie sposobu jej osiągniecia. To zaś wymaga namysłu, analizy, wysiłku i czasu. Podejmowanie działań związane jest z braniem odpowiedzialności za ich wynik(efekt). Wielu boi się odpowiedzialności, ewentualnego niepowodzenia. Nie koncentrują się zatem na tym, żeby coś zaprojektować, wymyślić, konsekwentnie zrealizować, żeby czegoś dokonać, a jedynie trwać w czasie teraźniejszym, reagować, przeżywać, coś robić dla samego robienia, dla doraźnej przyjemności. Planowanie, wysiłek, determinacją, konsekwencja, jakość, niezawodność – nie są dzisiaj modne. Dzisiaj modne są postawy hedonistyczne; ma być łatwo i fajnie, wszystkiego dużo i szybko. Eksponujemy zachowania, nie działania. Tylko dokąd to doprowadzi.

Oczywiście należy przy tym mieć świadomość, że to zachowania a nie działania są bytem stałym człowieka. Zgodnie z tezą Gregora Batesona sformułowaną kilkudziesięciu lat temu, człowiek zachowuje się cały czas (działa od czasu do czasu). Nie może się nie zachowywać, ponieważ obojętne, co zrobi i czego nie zrobi, co się powie i czego nie powie, przejawia jakieś zachowanie. Zatem brak jakiejkolwiek aktywności zewnętrznej też jest zachowaniem, które nie zwalnia z odpowiedzialności. Konformiści powiedzą: „Ja nic nie mówiłem(am), przecież ja tylko siedziałem(am) i się nie odzywałem(am). Ja nie mam z tym nic wspólnego, nie mogę zatem ponosić za to odpowiedzialności”. No więc właśnie to, że nic nie mówiłeś(aś), że się nie odzywałeś(aś), jest jednak przekazaniem określonego komunikatu w rozważanej sprawie.

Działanie, o czym wspomniano wymaga już namysłu, planu, określenia sposobu wykonania. Najczęściej wynika z percepcji zdarzeń, zjawisk, sytuacji i logiki. O ile percepcja łatwo kształtuje i określa kierunek odpowiadając na pytanie co?, o tyle logika (rozum) doprecyzowuje ten kierunek, określając sposób działania, odpowiadając na pytanie jak ?.

Głupota najczęściej kończy się na percepcji, postawach (emocjach) i zachowaniach. Logiki jest niewiele albo wcale. Głupotę społeczną można odnieść do zasady asymetrii w systemach probabilistycznych opartych o związki prawdopodobne (systemy społeczne i systemy biologiczne). a nie ścisłe czyli zdeterminowane(matematyka, systemy techniczne) Ta naturalna asymetria została wyrażona i opisana w słynnej zasadzie Vilfreda Pareto „80:20”.

Systemy probabilistyczne są słabo przewidywalne, oparte o skokowy a nie liniowy przebieg zjawisk – tak jak pogoda, zachowanie kibiców na stadionie, zachowanie tłumu na ulicy, ujawnienie potencjału człowieka – gdzie nigdy na pewno nie wiadomo, co się stanie. I tak samo jest z naszą głupotą, która bywa często nieprzewidywalna.

Wyjaśniając nieco zasadę asymetrii („80:20”) można powiedzieć, że w zbiorowościach ludzkich (systemy społeczne) zawsze będzie mniejszość, która będą miała bardzo istotny wpływ na przebieg zjawisk i procesów. Tak jest np. w każdej klasie, gdzie na dobrą opinii o tej klasie rzutują wyniki kilkorga najlepszych uczniów. Z kolei przeważającą złą opinię o klasie generuje tych paru najgorszych uczniów.

Tak samo jest z popularnością. W każdej zbiorowości, największą popularność pozyskują (przechwytują) pojedyncze osoby. Dotyczy to też rozkładu bogactwa, gdzie tych niewielu ma bardzo dużo, a pozostałych bardzo wielu posiada bardzo mało, itd. Zawsze jest określona mniejszość, która wywiera największy wpływ na pozostała większość . Pozostała większość już nie mają takiej siły oddziaływania na kształtowanie się zjawiska (zdarzenia, sytuacji). W aspekcie rozważanej przez nas tematyki można powiedzieć, że w zachowaniach społecznych mamy do czynienia z mniejszą zbiorowością ludzi mądrych lub cynicznych, która ma dominujący wpływ na pozostałą zbiorowość naiwnych idealistów, głupich i konformistów. Przykładów wynikających z zasady „80:20”, można by przytoczyć bardzo wiele.

Jeżeli przyjmuje się taką interpretację głupoty, no to oczywiście w konsekwencji powiadamy, że „głupota nie wybiera”. Można mówić o głupich rodzicach, o głupich profesorach, intelektualistach, księżach, politykach, młodych, starych, kobietach, mężczyznach, wykształconych i niewykształconych.. Być może, taka interpretacja głupoty będzie dla wielu zaskoczeniem. Wielu z tym będzie się bardzo trudno pogodzić, ponieważ w powszechnej, ale nieprawdziwej interpretacji głupotę kojarzy się z niewiedzą, ale z tą niewiedzą teoretyczną i z brakiem wykształcenia. Ale w kontekście mojej, prakseologicznej interpretacji, to kompletnie nie jest tak. Prakseologia odwołuje się do prac fundamentalnych Arystotelesa i jego koncepcji mądrości praktycznej, która jest inaczej określana jako mądrość zdroworozsądkowa. To taki sposób zachowania i działania, w którym emocje potrafi się pogodzić z logiką i z rozumem w zależności od uwarunkowań sytuacji i przewidywania dobrych dla ogółu skutków. Używa się jednego i drugiego, a nie wyłącznie emocji czy przede wszystkim emocji, odwołuje się do rzeczywistości a nie do fikcji(utopii).

A zatem jeżeli ktoś nie spełnia tych kryteriów i wymogów mądrości praktycznej, to zachowuje się niemądrze, głupio. Spełnienie kryterium bądź kanonu mądrości praktycznej wiąże się z koniecznością analizy rzeczywistości, z koniecznością dokumentowania, analizowania i wyciągania wniosków z faktów. Jeżeli ktoś odrzuca czy ignoruje rzeczywistość a priori, no to trudno go nazwać człowiekiem mądrym, bez względu na posiadane wykształcenie. A zatem warunkiem sine qua non tej mądrości praktycznej jest odnoszenie się do rzeczywistości, a nie do utopii.

W utopii wszystko można sobie określić, ale utopia jak sama nazwa wskazuje, jest nierzeczywista i będzie nierzeczywista. Oczywiście utopia spełnia i spełniać będzie bardzo ważną rolę w zawłaszczaniu ludzkich umysłów – w tym, co dzisiaj, za sprawą ideologii marksistowskiej można określić inżynierią społeczną. A robi się to po to, żeby człowieka ubezwłasnowolnić, uprzedmiotowić, zawłaszczyć jego niezależność(wolność) i wykorzystać.

W kontekście tak rozumianej głupoty i zaprzaństwa najbardziej niewygodnym i niebezpiecznym człowiekiem dla mainstreamu liberalno-lewicowego jest człowiek myślący, krytyczny, wolny i niezależny. Człowiek niepodatny na kłamstwa, manipulacje i utopię; człowiek, którym nie można sterować. Stąd też, robi się wszystko, aby takich ludzi stygmatyzować, marginalizować, społecznie wykluczać.

Ostatecznie chodzi o władzę, jej zdobycie i utrzymanie oraz o korzyści materialne. Gdy na przykład poszukamy genezy pojawienia się tzw. „zielonego ładu”, jako jednej z ostatnich strategii współczesnego globalizmu to (ku zaskoczeniu bardzo wielu), cały projekt pojawił się niedawno, w 2019 roku. Ten projekt narodził się w USA, a wymyślił go bogaty informatyk z Doliny Krzemowej Saikat Chakrabarti w czasie kampanii do Kongresu. Z grupą współpracowników postanowił wypromować i wprowadzić do Kongresu Alexandrię Ocasio-Cortez – młodą, progresywną aktywistkę z Nowego Jorku. Po udanej kampanii został szefem jej personelu i wymyślił Green New Deal (Zielony Ład), poprzez który Alexandria Ocasio-Cortez ogłosiła, że jak się nie powstrzyma globalnego ocieplenia, to około 2030 roku Ziemię czeka zagłada. Pomysł podchwyciła Partia Demokratyczna, a później ten totalitarny projekt przywędrował do Unii Europejskiej.

Zielony Ład nie jest projektem ochrony klimatu. Głównym motywem powstania zielonego ładu było całkowite przestrojenie gospodarki, zupełne przestrojenie systemu ekonomicznego, przejęcie kontroli nad gospodarką po to, żeby pozyskać nowe gigantyczne korzyści finansowe.

Nie bez powodu dzisiaj mówi się o tych, którzy w dużej mierze kierują tym wszystkim jako o cyber-bogach czy cyber-panach. Ale tak na dobrą sprawę cały czas mamy do czynienia z mniejszością, która – poprzez wiedzę (technologie cyfrowe), bogactwo i władzę zawłaszcza emocje i umysły pozostałej większości i ją ogłupia.

To co Pan właśnie powiedział, świetnie podsumowuje słowa znajdujące się w pierwszym rozdziale książki. Oprócz emocji i impulsów, na co zwraca Pan Profesor uwagę w swojej pracy o ludzkim zachowaniu i działaniu, mają decydować popędy. Zwracali na to uwagę m. in. przedstawiciele Szkoły Frankfurckiej, o czym czytamy w „Głupocie i zaprzaństwie”.

Warto przywołać prace Ericha Fromma i Theodora Adorna, którzy bardzo silnie lansowali m.in. tezę rewolucji seksualnej po to, żeby uderzyć w rodzinę, w tradycyjne relacje rodzinne, związki kobiety i mężczyzny, instytucję małżeństwa. Jeśli się rozreguluje i rozbije te sfery, to łatwiej jest później prowadzić dalszą ekspansję rewolucji społecznej. Należy też wspomnieć wychowanka szkoły frankfurckiej Herberta Marcuse’a. Pracując w Stanach Zjednoczonych kontynuował wątek konieczności wyzwolenia seksualnego zapoczątkowany przez Fromma i Adorna. Marcuse w doskonały sposób wykorzystał bunt studentów w latach 60. XX wieku, by wcielić w życie teorię szkoły frankfurckiej. Pierwszą próbą wprowadzenia w życie koncepcji stworzonych przez szkołę frankfurcką była rewolucja kontrkulturowa (rewolucja obyczajowa) lat 60. XX wieku i powstanie nowej lewicy. Zarówno Marcuse, jak i inni przedstawiciele szkoły frankfurckiej (Adorno, Fromm), nowy proletariat rewolucyjny widzieli w zachodnich grupach buntowniczej młodzieży, mniejszościach etnicznych, seksualnych, kobietach, ruchach pacyfistycznych (hipposowskich), antynuklearnych, czyli we wszystkich grupach, które otwarcie sprzeciwiały się tradycyjnemu modelowi społeczeństwa i tradycyjnej kulturze. Marcuse uważał erotyczne realizowanie się człowieka za jedyną prawdziwą metodę wyzwolenia ludzkości.

Innym bardzo ważnym aspektem neo-marksistowskiej teorii krytycznej, o której warto wspomnieć była rewolucja dotycząca dziedzin związanych ze sztuką. Tutaj ponownie wielką rolę odegrał Theodor Adorno. Zaczęto lansować nowe podejście do sztuki. Stworzono pojęcie anty-sztuki, w której należało zanegować wszystko co dotychczasowe.

Zburzono kanon estetyczny, zburzono kanon piękna. Zaczęto lansować brzydotę, wulgarność, obsceniczność, prowokację, a także tak zwane eventy, jako efekt założenia, że kultura tworzy się „w trakcie”, poprzez zdarzenia realizowane w czasie teraźniejszym. Anty-kultura, anty-sztuka, rewolucja seksualna to niektóre z elementów strategii współczesnych neo-marksistów.

W książce zwraca Pan uwagę, że te strategie układają się w pewien logiczny układ: zanegowanie prawdy – relatywizacja wszystkiego – zawłaszczanie języka etc.

W tym aspekcie ogromną rolę odegrał Jürgen Habermas, jeden z młodszych przedstawicieli szkoły frankfurckiej, który wprowadził pojęcie dyskursu, jako narzędzia uzgadniania i określanie prawdy. Według niego, prawda nie odwołuje się do rzeczywistości, do faktów, tylko prawdą będzie to, co określona wpływowa grupa ludzi uzgodni poprzez konsensus jako prawdę. To znaczy: „my ustalimy, że coś jest prawdą i uzgodnimy, że to będzie obowiązywać jako jedyny byt zwany prawdą”.

Mamy więc do czynienia z totalną relatywizacją wszystkiego, odrzuceniem kryterium obiektywizmu W ten sposób nauki społeczne zawłaszczyły sobie pojęcie prawdy, kierując się wyłączne aspektami ideologicznymi. Abstrahują od faktów empirycznych, wynikających z badanej rzeczywistości. Empiria przestała mieć dla nich znaczenie. Dzisiaj o płci nie może wypowiadać się genetyk, biolog, matematyk. Głos zabiera za to przedstawiciel nauk społecznych, ideolog, który powołuje się na wynik dyskursu: „to myśmy ustalili, ile jest płci; to myśmy ustalili co jest normalne, dopuszczalne, szkodliwe.

Rzeczywistość biologiczna , fizyczna, społeczna nas nie interesuje, ona nie ma znaczenia”, głoszą ci ludzie.

Oczywiście w ślad za tym poszła poprawność polityczna określająca kanon języka poprawnego i języka nienawiści, co redukuje dramatycznie możliwość nieskrępowanego wypowiadania się i wprowadza możliwość kryminalizacji niezależnego języka. To wszystko uzupełniają kolejne strategie współczesnego neo-marksizmu jak genderyzm, trans-humanizm i post-humanizm, wspomniany zielony ład, i migracjonizm . To są dzisiaj potężne narzędzia, które mają zdemolować dotychczasową cywilizację w aspekcie ontologicznym i pojęciowym(językowym) i obyczajowym.

W 1967 roku Rudi Dutschke sformułował swoje słynne założenie „marszu przez instytucje”. Według tej myśli, rewolucjoniści muszą zdobyć wszystkie instytucje, żeby zmienić społeczeństwo. To Dutschke za Gramscim głosił, że nie kapitał, nie strefa materialna i własnościowa są kluczowe, tylko właśnie instytucje. Jeśli zostaną opanowane, pozwoli to rewolucji kulturowej na przejęcie wychowania, kształcenia, kreowania aspektów estetycznych, obyczajowych. Ale kilkadziesiąt lat temu

 nie było takich możliwości komunikowania się i masowego oddziaływania czy masowej indoktrynacji jak dzisiaj. Obecnie jest to działanie totalne poprzez technologie cyfrowe i dlatego cały proces odbywa się w sposób błyskawiczny. Dzisiaj nie obserwujemy liniowej eskalacji tych zjawisk, tylko skokową. To główna przyczyna gwałtownej ekspansji tego, co określiłem pojęciem głupoty i zaprzaństwa.

I tutaj dotknął Pan Profesor, moim zdaniem, kwestii kluczowej: bardzo często, osoby, które analizują rzeczywistość, próbują ją jakoś wytłumaczyć, skupiają się tylko na jednym aspekcie, jednym wycinku rewolucji. Dla jednych jest to ideologia gender, dla innych – transhumanizm, dla jeszcze innych – zielony ład, dla jeszcze innych – po prostu walka z religią, dla kolejnych – zrównoważony rozwój. Oni właśnie nie dostrzegają, że nie wolno na to patrzeć oddzielnie; że to wszystko są połączone elementy jednej wielkiej rewolucji. Jej celem – w moim przekonaniu – jest post-humanizm: wyeliminować tylu ludzi, ilu się da, bo „człowiek to rak ziemi”. Zostaną tylko „oświeceni” i kilku ich parobków, neo-niewolników. Czysta gnoza… To jest po prostu prawdziwe oblicze cywilizacji śmierci…

Zgadzam się z Panem redaktorem, gdyż większość z nas nie myśli systemowo, tylko patrzy na sprawy incydentalnie, fragmentarycznie. To, co Pan wymienił, to są strategie komplementarne. One się wzajemnie uzupełniają. Myśląc systemowo, musimy myśleć w sposób całościowy, holistyczny. Musimy dostrzegać wiele rzeczy naraz. Musimy widzieć równocześnie np. las i pojedyncze drzewo, i rozpoznawać istniejące pomiędzy tym drzewem i lasem wzajemne relacje. To nie jest łatwe, ale możliwe.

Jeżeli neo-marksiści (całe środowisko lewicowo-liberalne) którzy prowadzą w tej chwili rewolucję kulturową, będą dalej w tym tempie eskalować swoje działania próbując w sposób totalny zawładnąć ludźmi, ich poczuciem wolności i niezależności poprzez „poprawność polityczną”, poprzez ich formatowanie, a z drugiej strony poprzez kryminalizowanie zachowań i działań niezgodnych z ich założeniami ideologicznymi, to się doczekają rozpadu tego systemu. To będzie nieuniknione, choć może trochę potrwać. Prawdopodobnie czeka nas jeszcze wiele różnych, także dramatycznych wydarzeń, ale to się skończy, bo utopia nie może trwać wiecznie.

Dziękuję za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Od satanizmu do ateizmu i z powrotem. Marksizm.

Od ateizmu do satanizmu. Prof. Wojciech Roszkowski o prawdziwym obliczu wyznawców Marksa

od-ateizmu-do-satanizmu-o-prawdziwym-obliczu-wyznawcow-marksa

Dzisiaj mało kto pamięta i w ogóle przyjmuje do wiadomości, że Marks był w młodości satanistą, i że w gruncie rzeczy jego filozofia oraz ideologia były oparte na wyznaniu wiary w nieistnienie Pana Boga. Na tym właśnie Marks oparł wszystkie swoje wywody, kłamliwie nazywając je naukowymi – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Wojciech Roszkowski, autor książki „Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu”, laureat Nagrody im. Księdza Piotra Skargi.

Szanowny Panie Profesorze, kiedy czytałem Pana najnowszą książkę pt. „Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu”, przypomniał mi się cytat jednego z najważniejszych włoskich filozofów XX wieku, jakim był Augusto del Noce. W grudniu 1989 roku, kiedy ZSRS pękał w szwach, napisał on: „Marksizm upadł na Wschodzie, bo całkowicie zrealizował się na Zachodzie”. Czy zgadza się Pan z Włochem?

Niewątpliwie w zacytowanym przez Pana zdaniu jest sporo racji. W tamtym czasie marksizm na Wschodzie mógł wydawać się ruiną, ale moim zdaniem nie triumfował on jeszcze na Zachodzie. Proces triumfu marksizmu na Zachodzie wciąż trwa. Moim zdaniem obecnie jesteśmy w przededniu jego ostatecznego zwycięstwa w bardzo specyficznej formie.

Zwracam na to uwagę w mojej książce, gdzie pokazuję marksizm jako pewien fundament myślenia o świecie, jako fundament ateistyczno-rewolucyjny.

Cała warstwa społeczna i ekonomiczna, w moim przekonaniu, była i pozostaje kwestią drugorzędną.  Marksizm jest bowiem w pierwszej kolejności ideologią ateistyczno-rewolucyjną. W tym sensie niemal wszystkie współczesne „-izmy”, takie jak „ekologizm”, „feminizm rewolucyjny”, „genderyzm” etc., są marksistowskie. Biorąc pod uwagę, że te ideologie święcą triumfy na Zachodzie, można śmiało powiedzieć, że marksizm również triumfuje.

Marksiści chcieli zmieniać świat przez politykę. Politykę z kolei chcieli zmieniać albo przez rewolucję, albo przez posiadanie nad nią totalnej kontroli. Rewolucja bolszewicka doprowadziła do straszliwych konsekwencji w wyniku drożenia w życie marksizmu społeczno-ekonomicznego.

Obecnie na Zachodzie wywodzące się z marksizmu prądy ideologiczne, które można nazwać neomarksizmem, także przybierają formę rewolucji politycznej. Proszę zauważyć, że Unia Europejska za nic ma podpisywane umowy. W Brukseli decyduje wola polityczna. Gremia wybrane do władzy w sposób bardzo, ale to bardzo pośredni zaczynają narzucać swoją wolę, swoją ideologię większości społeczeństw europejskich, które wcale ich nie wybrały. Robią to w postaci rezolucji Parlamentu Europejskiego, decyzji Komisji Europejskiej, wyroków sądów i trybunałów etc.

Niestety, ale zaczyna to również podobnie wyglądać w Polsce. Tak zwaną praworządność „przywraca się” łamiąc praworządność i Konstytucję.

Tak więc metoda wprowadzania i budowania „nowego wspaniałego świata”, metoda hodowania nowego człowieka i metoda tresowania nowego społeczeństwa odartego z tożsamości narodowej, kulturowej, religijnej, a nawet płciowej, odbywa się przez gwałt i siłę, czyli przez rewolucyjne metody zmiany świata.

Pierwszym słowem tytułu Pana książki jest „Bezbożność”. Czy marksizm może istnieć bez bezbożności, bez ateizmu?

Nie może! Marksa studiowano na wszystkie możliwe strony, zastanawiając się przede wszystkim nad jego wizją, jego diagnozami i receptami na zmianę społeczną. Mam tutaj na myśli przede wszystkim „wyrównanie nierówności”, „zadośćuczynienie wykluczonym, poszkodowanym, uciśnionym” etc.

W dzisiejszym świecie „wykluczonych” przybywa. „Wykluczone” są kobiety, „wykluczeni” są transwestyci, „wykluczeni” są muzułmanie etc. Ciągle znajduje się nowych „wykluczonych”, o których prawa trzeba walczyć. Nie chodzi tutaj jednak o prawa w takim sensie, jak rozumiał je Marks, ale o „prawa” ideologiczne, a te wyrastają z ateizmu.

Tak więc ateizm jest tutaj absolutnym kluczem. Był on kluczem dla Marksa i jest on kluczem dla jego uczniów, naśladowców, wyznawców.

Dzisiaj mało kto pamięta i w ogóle przyjmuje do wiadomości, że Marks był w młodości satanistą, i że w gruncie rzeczy jego filozofia oraz ideologia były oparte na wyznaniu wiary w nieistnienie Pana Boga. Na tym właśnie Marks oparł wszystkie swoje wywody, kłamliwie nazywając je naukowymi.

To wszystko jest jednym wielkim kłamstwem, ponieważ w żadnej mierze, żadną metodą naukową nie można udowodnić nieistnienia Boga. Istnienie Boga wynika z metafizyki, z religii i w końcu z wiary.

Marks zarysował wizję jakiegoś niezbyt jasnego, ale w jego mniemaniu na pewno lepszego świata, „raju na ziemi”, który można stworzyć tylko przez rewolucję proletariacką. Dzisiejsi neomarksiści chcą z kolei budować „raj na ziemi” poprzez „wyzwolenie” wszystkich ze wszystkiego.

Czy można w związku z tym powiedzieć, że marksizm jest absolutnym wykrzywieniem, wypaczeniem absolutnie wszystkiego, całego porządku stworzenia? W swojej książce

opisuje Pan jak marksiści reinterpretowali prawa fizyki, prawa biologii, prawa matematyki etc. i jak próbowali je zamienić, aby były zgodne z bredniami Marksa. Mało tego – opisuje Pan, czym był według marksistów człowiek… Czym, a nie kim…

Antropologia materialistyczno-rewolucyjna Marksa była z gruntu fałszywa. Niestety, nadal może ona liczyć na poparcie i w związku z tym przybiera na sile.

Obecnie mówi się, że człowiek „sam się stwarza”, to znaczy, że „nic nie ogranicza człowieka, aby ten stawał się coraz bardziej doskonały, coraz bardziej szczęśliwy”. Jest to oczywiście bzdurą. Ludzie bowiem chorują, ludzie doświadczają niepowodzeń i różnych porażek, ludzie w końcu umierają. Nawet jeśli kiedyś rozpocznie się jakaś masowa produkcja jakichś „części zamiennych” dla ludzkiego ciała, to nie wszystkich będzie na nie stać i nawet jeśli uda nam się przedłużyć ich życie, to nie uda się nam uczynić ich nieśmiertelnymi, jak głoszą transhumaniści. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że przeniesie swoją świadomość do komputera. Czy jednak taki twór nadal będzie człowiekiem?

Wiara w to, że możliwości rozumowe człowieka sięgają tak daleko, że przy pomocy różnych zabiegów z dziedziny transhumanizmu jest pogonią za horyzontem, który zawsze będzie człowiekowi uciekał. Nigdy bowiem nie będziemy doskonałymi stworzeniami. Dlaczego? Właśnie dlatego, że jesteśmy STWORZENIAMI! Właśnie dlatego antropologia materialistyczno-rewolucyjna, antropologia nieograniczona jest fałszem i nie można ufać ludziom głoszącym ją.

Jedyny sens ma antropologia ograniczona. Tak jak powiedziałem: ludzie chorują, umierają mają problemy zawodowe, rodzinne i inne etc. Taki jest nasz los. Nie jesteśmy w stanie stworzyć siebie szczęśliwymi, doskonałymi, idealnie sprawnymi etc. Niestety coraz częściej takie podejście do świata jest odrzucane – ludzie mają być bowiem piękni, zdrowi i nieśmiertelni, i BASTA. Chorych i cierpiących nie wolno pokazywać, należy ich odizolować, żeby nie psuć dobrego samopoczucia innym. Jakby tego było mało – na Zachodzie niemal w ogóle nie rozmawia się o śmierci. Śmierć została jakby wyparta. Gdy ktoś umiera to traktuje się to, jakby gdzieś wyjechał i nie planował wrócić, albo po prostu zniknął, wyparował…

To wszystko wywodzi się z ideologii Marksa: rzekomo wystarczy odrzucić Boga aby człowiek dzięki metodom naukowym stał się nowym bogiem. Marks i wielu mu podobnych uznali słowo „nauka” za pewnego rodzaju idola, czy też nowego bożka, któremu należy oddawać pokłon.

Nieprzypadkowo w mojej książce, gdy piszę o „nauce marksistowskiej” słowa „nauka” biorę w cudzysłów. Pozwoliłem sobie na taki zabieg, ponieważ określenie „nauka” w ustach Marksa stało się wyjątkowo groźnym, ale i skutecznym kneblem uciszającym wątpliwości. „Nie zgadzasz się z teorią materializmu historycznego albo materializmu dialektycznego? To znaczy, że na pewno uprawiasz metafizykę! Na pewno jesteś wstecznikiem i reakcjonistą, i musisz wylądować na śmietniku historii” –  głosili marksiści. Właśnie za sprawą tego typu sztuczek semantycznych i „naukowych” marksiści oszukują świat. Co gorsza, świat się na to od lat nabiera i chce w to wierzyć.

Marksiści oszukują świat, ale jednocześnie wmawiają nam, że uczynią nas szczęśliwymi. I tutaj pojawia się chyba kluczowe pytanie: czym według Marksa i jego wyznawców jest szczęście i dlaczego tak bardzo chcą je nam narzucić?

Moim zdaniem nie istnieje sensowna definicja szczęścia. Jakiekolwiek pragnienia wpisywane przez nas w pojęcie szczęścia w przypadku osiągnięcia tego celu przestają nas zadowalać i satysfakcjonować, więc szukamy czegoś innego.

Człowiek jest istotą nienasyconą. To jest zresztą coś bardzo fundamentalnego, czego i Marks i jego następcy w ogóle nie zauważyli. Kiedyś zapytano mnie, jak to jest z tą cywilizacją zachodnią, dlaczego odrzucenie Boga przyniosło takie, a nie inne skutki. Odpowiedziałem, że poza Ewangelią zapomniano o tym, czego nauczał Święty Augustyn. Mówił on, że „nienasycone jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. Nienasycenie, niezaspokojenie – to jest istota naszej psychiki. Ludzie stale chcą uzupełniać swoją niepełność, swoją niedoskonałość. Chcą, ale nie są w stanie.

Ponadto zapomnieliśmy o świętym Tomaszu z Akwinu i Pierwszej Przyczynie, czyli logicznie rzecz biorąc: jeżeli świat istnieje, to musi mieć jakąś przyczynę. Sam z siebie bowiem nie powstał.

Tak więc, jeśli mówimy o szczęściu, jeśli mówimy o antropologii, jeśli mówimy o wizji człowieka w tym świecie, to zawsze warto przypominać sobie świętego Augustyna i świętego Tomasza z Akwinu. Jesteśmy stworzeniem, a nie stwórcą – nie zapominajmy o tym.

Można również przypomnieć słowa będące poniekąd mottem pontyfikatu Jana Pawła II, czyli „mężczyzną i kobietą stworzył ich”.

Zdecydowanie. Rewolucja kulturowa godzi w najbardziej fundamentalne pojęcia i byty ludzkie, czyli płciowość męską i kobiecą. Jeżeli podważa się istotę biologiczną, jeżeli podważa się fundamentalne powołanie kobiet i mężczyzn, którzy w historii świata zawsze mieli przypisane takie czy inne role właśnie ze względu na swoją specyfikę biologiczną, to jest to droga do samozagłady.

Mężczyźni, wbrew twierdzeniom niektórych przedstawicieli lewicy, nie rodzą dzieci. Dzieci rodzą kobiety, ale nie stanie się to bez udziału mężczyzny, czemu również próbują zaprzeczyć przedstawiciele lewicy.

To są sprawy, z którymi nie warto dyskutować, no chyba, że chcemy wylądować w szpitalu psychiatrycznym.

Niestety, ale tego typu przekonania, które przeczą biologii, zaczynają dominować. Opublikowane w kwietniu badania pokazują na przykład, że co roku w Stanach Zjednoczonych przybywa – zwłaszcza wśród młodych – osób niepewnych swojej tożsamości płciowej; nie wiedzących, czy są kobietami, czy mężczyznami; zastanawiających się, którą płeć powinny kochać etc. Skąd to się bierze?

Rewolucja tożsamościowa idzie naprzód. Fakt, że coraz większy odsetek osób z młodego pokolenia ma problem z identyfikacją płciową, jest dziełem różnych propagandzistów genderyzmu. Wmawiają oni młodemu pokoleniu, że można wybierać swoją płeć. Jest to potworne i obrzydliwe szkodnictwo cywilizacyjne. Niestety, nie widać kontrreakcji, a jeśli ma ona miejsce – jak na przykład na Florydzie, gdzie tamtejszy gubernator De Santis wypowiedział otwartą wojnę genderyzmowi – to zawsze udaje się jakoś obejść rozwiązania wprowadzane po to aby chronić ludzi, chronić cywilizację, chronić normalność. Niestety.

Marksizm nie przetrwał, ani tym bardziej nie odniósł sukcesu w żadnym miejscu na świecie, no chyba, że za sukces marksizmu uznamy opisane przez Pana Profesora zbrodnie w ZSRS, Chinach, Kambodży etc. Jak to jest, że nigdzie się nie udało, a marksiści cały czas próbują? Dlaczego nie mogą odpuścić?

Współcześni marksiści udają, że nie są marksistami. Ci ludzie są w stanie przyznać, iż komunizm sowiecki zawiódł; że upaństwowienie nie przyniosło uspołecznienia; że nie tak trzeba było zaczynać, tylko trzeba było robić to, co głosił Gramsci: „Nie zmieniajmy bazy, tylko zmieniajmy nadbudowę”. Czyli nie bierzmy się za bazę, to znaczy podstawy gospodarcze i materialne życia społecznego, tylko weźmy się za nadbudowę, czyli kulturę, sztukę, prawo etc. Tutaj poszedł cały atak propagandy nowych marksistów, którzy mamią ludzi wizją raju na ziemi, wizją udoskonalania człowieka i wizją osiągania jakichś wyższych form istnienia poprzez odrzucenie tożsamości płciowej, religijnej, narodowej, rodzinnej etc.

Ideałem tych ludzi jest człowiek bez właściwości. Ich zdaniem, tylko taki człowiek będzie szczęśliwy. Nieważne, że nie udało się to w Chinach, Albanii, ZSRS, NRD, PRL itd. Oni są przekonani, że muszą nadal próbować, bo „niesienie szczęścia” jest ich celem. A że szczęściem jest dla nich totalna kontrola, terror, inwigilacja i centralne sterowanie każdym człowiekiem… No cóż, marksiści już tak mają. „Nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”, jak powiedział Klaus Schwab.

Mamy do czynienia z wprowadzeniem ludzkości do swego rodzaju salonu krzywych luster. Marksiści udają, że nie są marksistami, a jednocześnie stawiają pomniki Marksowi, jako wybitnemu filozofowi, który być może się mylił, ale i tak był wielki. Co gorsza, w fundamentalnych kwestiach, o których coraz rzadziej się wspomina – czyli ateizmu i rewolucji – oni go wprost kontynuują.

Rozmawiał Tomasz Kolanek

Czy post-komunisci to post-satanisci? Dariusz Ratajczak

Czy postkomunisci to postsatanisci?

Dariusz Ratajczak  9-01-2009

 http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/czy-postkomunisci-to-postsatanisci.html


            Bądźmy po proletariacku szczerzy: Karol Marks, ojciec komunizmu, w młodości był satanistą. Znamy przecież jego studencki dramat “Oulanem“, czy wiersz “Gracz“, w których aż duszno od atmosfery piekielnej grozy albo inicjacji satanistycznych z mieczem w tle. Należałoby zatem postawić pytanie: czy była to szczeniacka, przemijająca fascynacja, czy też satanizmem możemy tłumaczyć późniejszy komunizm brodatego teoretyka? Stawiam następującą hipotezę. Marks -raczej odrażający typ zakochany nie tyle w sobie, co we własnych poglądach -został komunistą dlatego, że wcześniej był satanistą.


            Albo powiedzmy inaczej. Marks przez całe świadome życie (z wyjątkiem okresu szkolnego, gdy deklarował przywiązanie do chrześcijaństwa) był satanistą deklarującym w pewnym momencie komunizm jako cel polityczny. Przyznajmy, że komunizm zaprzeczający istnieniu Boga, zastępujący moralność jej brakiem, każący niszczyć i jeszcze raz niszczyć idealnie pasuje do roli dziecięcia satanizmu.

Poza tym jego głupota jest tak bezdenna, że zapewne przez Księcia Ciemności zamierzona. Nie przesądzając sprawy (w końcu nie jesteśmy marksistami i nie wiemy czy młodzi komuniści smalą cholewy do dziewczyn, czy też w zapadłym grobowcu, w blasku świec, toczą krew z ropuchy) przypomnijmy tylko, iż spokój ducha Karola zakłócają na cmentarzu Highgate w Londynie wielbiciele…Szatana. Przynajmniej ci pamiętają.
Dariusz Ratajczak

„Mieć, czy być”? Fałszywa alternatywa spadkobierców Marksa

„Mieć, czy być”? Fałszywa alternatywa spadkobierców Marksa

pch24/miec-czy-byc-falszywa-alternatywa

(Oprac. GS/PCh24.pl)

„Mieć, czy być?” – ten aforyzm na dobre zadomowił się już w codzienności i obiegu pop-kulturalnym. W dobie umacniającego się konsumeryzmu gości on i na naszych ustach jako ostrzeżenie przed materializmem często w towarzystwie szczytnych ideałów. Tymczasem logika utrwalona w znanym porzekadle ma post- marksistowski rodowód i inspiruje niepokojące programy gospodarcze – te opatrzone hasłem „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”. Duch maksymy unosi się nad Światowym Forum Ekonomicznym, pobrzmiewa w doktrynie „zrównoważonego rozwoju”, a ostatnio coraz częściej nawiedza Stolicę Apostolską.

Fałszywa alternatywa

Pytanie „Mieć, czy być” jako pierwszy postawił w 1976 roku nikt inny jak Erich Fromm – myśliciel kojarzony z niesławną „szkoła frankfurcką”. Fraza „to have or to be” trafiła na okładkę jego najszerzej znanej pracy – stanowiąc zarazem najlepszą syntezę zawartej wewnątrz treści.

Czerpiący z marksowskich inspiracji intelektualista na kartach swojej książki przedstawił reinterpretację części klasycznie komunistycznych tez z perspektywy psychologii humanistycznej. Sednem jego przekonań była wiara w istnienie dwóch „stylów bycia”, a może raczej orientacji aksjologicznych: na posiadanie i na bycie. W opinii post- marksisty cały Zachód – a w zasadzie cały świat cywilizowany – popełnił historyczne potknięcie i obrał kurs na to pierwsze.

Konsekwencje błędnego wyboru mają być drastyczne. Zorientowanie się na „mieć” sprawia w opinii post – marksistowskiego myśliciela, że oceniamy ludzi wedle wzoru „jesteś tym, co masz”. To w majątku współcześni pokładać mają poczucie bezpieczeństwa i na nim opierają swoją tożsamość – szukają luksusu i gromadzą dobra ponad potrzebę… Podobne tendencje mają przyczyniać się do nadmiernej eksploatacji przyrody i izolacji ludzi od siebie nawzajem…

Pierwsza cześć tej diagnozy zdaje się brzmieć rozsądnie i przypomina uzasadnioną skargę na nieumiarkowanie – które w epoce konsumeryzmu stało się już stylem bycia. Ale post- marksistowski myśliciel zdecydowanie nie to miał na myśli. Fromm nie uważał bowiem, że cywilizacja postawiła kilka kroków za daleko, zapominając o wartościach, których ceny nie da się wyrazić w walucie. Jego zdaniem to wszystko jedynie skutki orientacji na posiadanie – jej zaczynem i pierwszym sygnałem jest zaś wyraźne oddzielanie od siebie posiadłości poszczególnych osób, skutkujące nawiązywaniem ekonomicznych relacji wewnątrz społeczeństw.

Błąd cywilizacji

Zachód miał zatem, wedle intelektualnego spadkobiercy socjalizmu, nie tyle zapędzić się, a w ogóle niesłusznie podejść do wyścigu. Sposobem bycia, który zareklamował on, jako zapewniający człowiekowi radość i satysfakcję, ma być orientacja na bycie – dopuszczająca jedynie posiadanie środków koniecznych do zaspokojenia najistotniejszych potrzeb. Poza tym nawiasem, zdaniem Fromma, własność przyczynia się do izolacji ludzi i przeszkadza im we wspólnym przeżywaniu własnej „egzystencji”. To gwarantować ma szeroka przestrzeń spółdzielczości.

Za wzór, zdaniem Fromma, mogą nam tu posłużyć społeczności prymitywne… Może i niewiele mają, żyją w biedzie: za to cieszą się poczuciem wspólnoty i łączności z „ziemią”. Brak grodzenia dóbr na moje i twoje to w opinii post- marksisty brama otwierającą przed człowiekiem drogę do spełnionego życia…

Dla podparcia swoich tez Fromm podawał przezabawne porównanie dotyczące postrzegania biżuterii przez społeczeństwa plemienne i cywilizowane. Według jego, dosyć pokrętnej, interpretacji, powszechne noszenie ozdób przez ludy pierwotne nie świadczy o ich naturalnym dążeniu do budowania statusu przez luksus – a wyraża wdzięczność wobec tego, kto podarował ozdobę. Tymczasem Europejczycy, przekonuje Fromm, noszą biżuterię by podkreślić swoja kapitałową wyższość nad otoczeniem. O tym, że w państwach „pierwszego świata” najczęściej jest ona prezentem Fromm wolałby pewnie nie pamiętać…

Ale nie zawracajmy sobie głowy spójnością frommowskich propozycji. Mówi się wszak, ze papier przyjmie wszystko… a umysł zainspirowany heglowską dialektyką zdolny jest zaakceptować jeszcze więcej. Zamiast tego warto zwrócić uwagę, jak logika „mieć czy być” licuje z programem „zrównoważonego rozwoju” i przekonaniami ekonomicznymi papieża Franciszka…   

Humanistyczny Komintern

Orędownicy Agendy 2030 powiadają, ze człowiek niesłusznie uczynił z siebie samego centrum świata, nieprawnie eksploatuje ziemię i żyje ponad stan… radyklaną zmianę ma przynieść „przełączenie się” z ego- cenu na eko-cen: solidarność i współodczuwanie z „matką ziemią” zamiast dążenia do dobrobytu i zabieganie o własne interesy. Temu przejściu służyć ma wprowadzenie licznych ograniczeń i spowolnienie gospodarki- ograniczenie znaczenia własności i inicjatywy prywatnej.

Spore współodczuwanie z Frommem zdaje się wykazywać papież Franciszek. Znamy Ojca Świętego z zapatrzenia we wspólnoty pierwotne i przekonania, że ich styl bycia może Europejczyków nauczyć bardzo wiele. Trudno wymazać z pamięci również komunistyczny „coming- out” Ojca Świętego, kiedy zadeklarował, że z „czysto socjologicznego punktu widzenia” dostrzega w Ewangelii poparcie dla komunizmu i sam sprzyja temu programowi…

Na kartach encykliki „Fratelli Tutti” znajdujemy zresztą pełniejszy obraz papieskiej wizji ekonomii. Franciszka również martwi „zbytni” priorytet, jakim cywilizacja obdarza własność prywatną. „Prawo własności może być uważane jedynie za drugorzędne prawo naturalne, wynikające z zasady uniwersalnego przeznaczenia dóbr stworzonych”, czytamy w dokumencie chrystusowego Wikariusza.

Nauczanie społeczne Kościoła istotnie wskazuje, że z posiadaniem wiąże się obowiązek troski o to, by nasza własność służyła pożytkowi wielu – to jednak powód, dla którego KNS zawsze afirmatywnie odnosił się do wpływu tej instytucji na porządek społeczny. Tymczasem Franciszek zdaje się sugerować, że własność prywatna nie spełnia swojego zadania i wymaga restrykcji. „Drugorzędne prawa zastępują pierwszorzędne i nadrzędne, w praktyce czyniąc je nieistotnymi” – pisze Ojciec Święty w tym samym miejscu….  

Papież opłakuje „niezrównoważony” i nie- egalitarny ład kapitalizmu, zdając się widzieć we własności jeden z elementów „zamkniętego” świata. Stąd aktywne apele Ojca Świętego o przebudowę obecnego systemu gospodarczego w stronę „kapitalizmu inkluzywnego” i porządku „powszechnego braterstwa”.

Wszystkie języki przemawiające dziś językiem „zrównoważonego rozwoju” łączy błędne przekonanie, że winę za egotyzm, czy nieumiarkowanie ponosi własność. Posiadanie miałoby stanowić sedno problemu – a jednym rozwiązaniem może być jego ograniczenie i zwiększenie roli centralnych zarządów, wraz z redystrybutorami. To duch alternatywy „mieć – czy być”: poczucie, że posiadanie dóbr siłą rzeczy zmienia człowieka, zamyka go w świecie własnych interesów i dążeń – a „solidarność” trzeba w związku z tym nakazać prawnie.

Mieć by być” – czyli własność w obronie człowieka

Tymczasem katolicka Nauka Społeczna zgromadziła cenne refleksje wskazujące, że ocena własności przez środowiska socjalizujące jest zupełnie błędna. Chcąc krótkim sloganem jej wnioski powołać do życia frazę „mieć, by być”…

Występując przeciwko socjalizmowi Kościół i jego prominentni przedstawiciele wskazywali na zbawienny wpływ posiadania dla porządku społecznego, a także relacji międzyludzkich. W uwagach, które po sobie zostawili nie brakuje również świadomości wpływu, jaki instytucja własności odciska na charakter i rozwój moralny. Po krótką syntezę tych wniosków sięgnijmy do słynnej encykliki „Rerum Novarum”:

„Ma człowiek naprzód całą i pełną siłę natury zmysłowej i dlatego nie mniej niż wszelka istota zmysłowa posiada przyrodzoną dążność do używania dóbr materialnych. Lecz natura zmysłowa, choć ją posiada człowiek w całej pełni, nie wyczerpuje jeszcze natury ludzkiej i owszem jest nawet niższa od niej i przeznaczona do ulegania i słuchania. Tym, co nas wynosi w świecie stworzenia i uszlachetnia, tym, co człowieka człowiekiem czyni, i co go gatunkowo wyróżnia od zwierząt, jest zdolność myślenia, czyli rozum. Z tego też powodu, że człowiek w przeciwieństwie do zwierzęcia ma rozum, trzeba, by człowiek miał nie tak jak zwierzę zostawione sobie do bezpośredniego spożycia dobra, ale żeby miał dobra do stałego i trwałego posiadania; nie tylko więc te, które przez użycie niszczeją, ale także te, które mimo używania pozostają (…)”

„Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale znaczy to, że nikomu nie wyznaczył części do posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą, jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia, nie przestaje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli. Kto nie posiada własności żadnej, brak ten wyrównuje pracą, tak że słusznie można powiedzieć, iż powszechnym sposobem zdobywania środków do życia i utrzymania jest praca, czy to na własnej rozwijana ziemi, czy w jakimś rzemiośle, które daje zapłatę, pochodzącą ostatecznie z owoców ziemi i zdolną do wymiany na owoce ziemi. I to również dowodzi, że prywatny sposób posiadania odpowiada naturze. Tych bowiem dóbr, których potrzeba do utrzymania a szczególnie do udoskonalenia życia, ziemia dostarcza wprawdzie w obfitości; nie mogłaby ich jednak dostarczyć bez uprawy i bez opieki ludzkiej. Przygotowując sobie dobra naturalne przy pomocy przemyślności rozumu i przy pomocy sił cielesnych, przyswaja sobie tym samym człowiek tę część przyrody, którą sam uprawił i na której jak gdyby kształt swej osobowości wyciśnięty zostawił; skutkiem tego najzupełniej jest słusznym, by tę część przyrody posiadał jako własną i by nikomu nie było wolno naruszać jego do niej prawa”.

„Rola bowiem poddana rękom i pracy rolnika zupełnie zmienia swoją postać; z leśnego karczowiska zmienia się w żyzną, z nieurodzajnej w urodzajną. I to, w czym się stała lepszą, tak tkwi w ziemi i tak się z nią łączy, że się nie da od niej w żaden sposób oddzielić. Czyżby sprawiedliwym było, żeby ktoś zawładnął i użytkował ziemię, którą inny zrosił swoim potem? Jak skutek należy do przyczyny, tak owoc pracy do pracownika winien należeć”.

„Socjaliści uważają prawo własności za ludzki wymysł nie dający się pogodzić, z przyrodzoną równością ludzi, głoszą więc wspólność dóbr, nie godzą się na znoszenie bez sprzeciwu niedostatku i uważają, że można bezkarnie naruszać własność i prawa bogatszych. Kościół natomiast uznaje trzeźwiej, że między ludźmi nie ma równości przyrodzonej pod względem sił i zdolności, a więc nie ma jej także pod względem posiadanych dóbr i dlatego nakazuje, by prawo własności i zwierzchnictwa urzeczywistnione przez samą naturę pozostawało dla każdego nietknięte i nienaruszone; wiadomo bowiem, że kradzież i grabież tak dalece zostały zakazane przez Boga twórcę wszelkiego prawa i mściciela, że na cudze nie godzi się nawet spoglądać, a złodzieje i grabieżcy są wykluczeni z królestwa niebieskiego tak samo, jak cudzołóżcy i czciciele bożków”.

Groźba anarchii

Wyjątki podkreślające naturalną predyspozycję człowieka do powołania instytucji własności uzupełniają ostrzeżenia przed budową porządku pozbawionego tego elementu. Stanowią one szczególne zagrożenie m.in. dla rodziny. Brak własności uniemożliwiałby ojcowi prawdziwą i skuteczną troskę o jego najbliższych i zabezpieczenie ich potrzeb. „Jest świętym prawem natury, by ojciec rodziny troszczył się o utrzymanie i wszelkie potrzeby tych, których zrodził; i sama natura skłania go do tego, by dla dzieci, które odbijają w sobie i do pewnego stopnia przedłużają osobowość ojca, nabywał i gromadził dobra potrzebne im do obrony przed niedolą podczas zmiennych kolei życia. Jakże jednak uczyni zadość temu prawu, jeśli nie będzie mógł posiadać trwałych i korzyść przynoszących dóbr, które by mógł w spadku dzieciom zostawić?”, dopytywał w głośnej encyklice Ojciec Święty.

Wbrew obietnicom nastania utopijnego porządku powszechnego szczęścia, zniesienie własności przyniosłyby drastyczne konsekwencje. Leon XIII miał tego doskonałą świadomość, pisząc „Oprócz niesprawiedliwości sprowadziłby ten system jeszcze bez wątpienia zamieszanie i przewrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bogactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli”.

Zwróćmy uwagę na wyjątkowo cenny komentarz papieża dotyczący wyschnięcia źródła bogactw – jak wskazuje Ojciec Święty, to przede wszystkim potencjał i cnoty konkretnych osób, pracujących w pocie czoła nad powiększeniem dobrobytu, decydują o dostatku społeczeństw. Program redystrybucji zakłada błędnie, że bogactwo istnieje samo z siebie i wystarczy je rozdysponować. W rzeczywistości zależy ono przede wszystkim od uczciwej pracy utalentowanych osób, poddających surowy świat pod ludzkie panowanie, tak by służył potrzebom człowieka.

Ta uwagą papież nawiązuje również do myśli św. Tomasz z Akwinu, który w Summie Teologicznej zaznaczał, że istnienie własności służy dobru wspólnemu, dzięki jasnemu określeniu zarządcy przedmiotów. Wraz z posiadaniem określonej rzeczy na właściciela przechodzi obowiązek dbania o nią i udoskonalania swojej własności. Ten, kto ma należy szanuje swoje i opatruje własne posiadłości.   

Co więcej, jak słusznie zauważył Leon XIII – zniesienie własności i jej podminowanie to preludium do zaprowadzenia tyranii. Tak długo, jak posiadamy, nasz elementarny byt jest zabezpieczony – nie podlega wprost woli hegemona. Tymczasem już od starożytności brak jakiejkolwiek własności był domeną niewolnika. Kto nie ma niczego, ten bardzo często sam, w sposób jawny lub ukryty staje się „własnością” osób decydujących o jego położeniu.

Z tego powodu Kościół zawsze bronił i swojego prawa do posiadania, gwarantującego mu niezaburzone wykonywanie ewangelizacyjnej misji – i Chrystusowi uczniowie mieli wszak trzos, z którego pokrywali konieczne wydatki…

Wreszcie posiadanie wiąże się z możliwością dzielenia się własnym majątkiem oraz owocami własnej pracy z innymi. Już ojcowie Kościoła podkreślali, że powołaniem bogatych jest udzielać szczodrze z własnego bogactwa… Własność umożliwia dar – pozwala dzielić się z braćmi, a nie dzielić z braćmi wspólne dobra. Spółdzielczość to porządek, w którym niepodobna napoić, nakarmić, czy okryć bliźniego.

Cnoty pracy i naczelne kłamstwo antycywilizacji

Własność zabezpiecza zatem nasz byt – rolę rodzica, pozwala stać się dobroczyńcą, utwierdza wolność do życia we właściwy sposób. Listę pozytywnych oddziaływań instytucji posiadania należy uzupełnić o kolejny aspekt: nierozłącznie związania z własnością praca to zaczyn moralnego rozwoju człowieka.

„Cnoty pracy” celnie opisał w swoich antykomunistycznych tekstach Stefan kard. Wyszyński. Choć swoimi decyzjami o nawiązaniu porozumienia Kościoła z państwem prymas ściągnął na siebie zasadne zarzuty o unikanie męczeństwa i zalegalizowanie uzurpatorskiej władzy, to warto powrócić do jego refleksji w tej materii. Jak podkreślał purpurat, konieczność sprawowania opieki nad majątkiem i codzienny trud kształtuje w człowieku dodatnie postawy moralne, wyrabia w nim dyspozycje do dobrego, przeciwdziała lenistwu oraz ślepemu poszukiwaniu doznań… Zastępuje je za to nauką cierpliwości, dalekowzroczności, umiarkowania i pracowitości…

Refleksja ta rzuca ważne światło na motywacje stojące za dzisiejszym nurtem rezygnacji z własności. Slogan „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy” obiecuje w rzeczywistości ściągnięcie z człowieka odpowiedzialności, przy jednoczesnej zapowiedzi zachowania podobnego poziomu życia. Mamy zostać „zaopiekowani” przez redystrybutora dóbr i bezwysiłkowo czerpać z dobrobytu… W takich samych barwach Marx malował rzeczywistość porewolucyjną – całą pracę wykonywać miały maszyny, a ludzie – zwolnieni z obowiązków – oddawać się ekspresji własnej kreatywności.

Całość błędu marksistowskich rojeń polega na zgoła błędnej wizji człowieka. Jak spostrzegawczo zauważył w swojej pracy „marksizm i rewolucja” francuski myśliciel integrystyczny, Jean Ousset,  pełnię programu rewolucyjnego, zaproponował Jacques Rousseau, przypisując winę za istnienie zła cywilizacji, a jako remedium wskazując powrót do „nieskażonego” stanu pierwotności. Tymczasem to właśnie skodyfikowane obowiązki, podział ról, własność i kultura są kluczowymi zabezpieczeniami, które przeciwdziałają stoczeniu się człowieka w przepaść – ku anarchii i bezkarnemu bezprawiu…

Jak bardzo zdziwiłby się Marx, gdyby ujrzał, jak dzisiejszy człowiek staje w świecie dostatku, na który nie trzeba się trudzić. Zaskoczony byłby i papież Franciszek, gdyby każdemu niezależnie od sytuacji i czynów przynajmniej wystarczało. Nie nadszedłby bowiem ani świat powszechnego braterstwa, ani życie mas nie stałoby się bardziej „kreatywne”.

Bardziej trzeźwe konsekwencje tego stanu rzeczy przewiduje jeden ze sztandarowych agitatorów Światowego Forum Ekonomicznego i „czwartej rewolucji przemysłowej – Yuval Noah Harrari. Żydowski myśliciel przewidywał, że automatyzacja rynku pracy i wprowadzenie powszechnej spółdzielczości wielu ludzi uczyni bezużytecznymi… pozostawiając im ucieczkę do rzeczywistości wirtualnej i narkotyków. Przecież nie z biedy – ale właśnie z niezasłużonego dostatku… To kolejne z zagrożeń stanu, w którym to nie potencjał i ciężka praca decydują o położeniu człowieka. Obyśmy nigdy nie musieli poznawać całego ich bogactwa na własnej skórze.

Filip Adamus

Czerwona fala marksizmu w Ameryce Łacińskiej cofa się?

Latin-america-the-red-tide-of-marxism-is-receding? 27 mai 2023

Często mówiliśmy o “czerwonej fali”, która groziła ogarnięciem Ameryki Łacińskiej. Prawie wszędzie skrajna lewica zaczęła wygrywać wybory, zmieniając na czerwono kontynent, który do niedawna był głównie prawicowy.

Ten nadmierny wpływ socjalistów/marksistów szybko znalazł drogę do wielu organizacji między-amerykańskich. W ten sposób lewica zdominowała Organizację Państw Amerykańskich (OPA), Wspólnotę Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC), Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka (IACHR) i inne. Wiele z tych organów straciło swój demokratyczny charakter i stało się prawdziwymi “strażnikami rewolucji” w Ameryce Łacińskiej.

Ten zdecydowany postęp marksistowskiego socjalizmu w Ameryce Łacińskiej nastąpił równolegle z pontyfikatem papieża Franciszka i do pewnego stopnia był jego konsekwencją. Franciszek jest obrońcą „teologii wyzwolenia” i „teologii ludu”, które starają się zaangażować katolików w rewolucyjny proces zmierzający do komunizmu. Systematycznie okazywał sympatię lewicowym kandydatom, zaniedbując tych z centroprawicy. Jego nominacje biskupie często wzmacniały „postępowe frakcje” w duchowieństwie.

Przez cały ten czas nie byliśmy pod wrażeniem czerwonej fali. Od samego początku staraliśmy się obnażyć jej wyraźną piętę achillesową: słabą zdolność do przekonywania mas.

Na początku naszej krytyki, fala ta nigdy nie była uniwersalna. Wiele narodów pozostawało poza jej wpływem. Kraje takie jak Ekwador, Urugwaj, Salwador i Paragwaj mają centroprawicowe rządy.

W innych krajach lewica zdołała przejąć władzę jedynie poprzez wybory skażone poważnymi zarzutami o oszustwa i korupcję. Ten podstęp został najpierw przetestowany w Wenezueli, a następnie wyeksportowany w całym regionie, wraz z zespołami kubańskich, boliwijskich, wenezuelskich i nikaraguańskich obserwatorów. Taka taktyka pokazuje słabość lewicy, która nie jest w stanie wygrać czystych wyborów.

Innym czynnikiem słabości jest preferowanie przez latynoamerykańską lewicę metod dyktatorskich. Po dojściu do władzy lewica z łatwością porzuca demokratyczne ścieżki i narzuca te brutalne. W ten sposób jej rządy tłumią wolność prasy, więżą przeciwników, zamykają opozycyjne media itp. Użycie siły jest ukrytym przyznaniem się do porażki, ponieważ ujawnia niezdolność do przekonania opinii publicznej za pomocą pokojowych i legalnych środków.

Ta fala wykazuje obecnie oznaki odwrotu.

Być może punktem zwrotnym w antykomunistycznym oporze jest Peru. Zirytowany sprzeciwem centroprawicowej większości parlamentarnej, marksistowski prezydent Pedro Castillo podjął próbę zamachu stanu w grudniu 2022 roku.

Wbrew oczekiwaniom, krajowe instytucje rządowe i siły porządkowe zareagowały natychmiast. Castillo został aresztowany, a prezydenturę przejęła wiceprezydent Dina Boluarte. Parlament odrzucił następnie próbę unieważnienia konstytucji.

Rozwścieczona tą porażką lewica pomogła rozpocząć szeroko zakrojoną ofensywę o charakterze terrorystycznym i wywrotowym, mającą na celu przejęcie władzy przemocą.

Przy ogromnym wsparciu opinii publicznej policja i siły zbrojne zdołały pokonać tę rewolucję.

“Nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Wycofaliśmy się, ponieważ nie byliśmy przygotowani” – jęczał jeden z przywódców rewolty w ulicznym przemówieniu w lipcu.

Ten antykomunistyczny opór, model dla całego kontynentu, jest obecnie przedmiotem badań w ośrodkach badań politycznych i szkołach wojskowych w Ameryce Łacińskiej.

Niedawno czerwona fala poniosła dwie znaczące porażki.

30 kwietnia w Paragwaju odbyły się wybory prezydenckie. Znana francuska lewicowa gazeta Le Monde mówiła o “bardzo ważnych wyborach”. Lewica spodziewała się zwycięstwa, które przełamałoby hegemonię partii centroprawicowej, która, z wyjątkiem krótkiej przerwy w latach 2008-2012, rządziła krajem przez ponad pół wieku. Wybory były tak ważne, że VIP-y promujące lewicowy globalizm – takie jak prezes Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab i amerykański ambasador w Paragwaju Marc Otsfield – zrobiły wszystko, by faworyzować lewicowych kandydatów.

Była to skandaliczna ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju.

Wbrew tym oczekiwaniom wybory wygrał konserwatywny, antykomunistyczny kandydat Santiago Peña z Partii Narodowego Stowarzyszenia Republikanów (Partido Colorado). Uzyskał on ponad dwukrotnie więcej głosów niż drugi w kolejności kandydat w pierwszej turze wyborów.

Peña broni modelu konserwatywnego Paragwaju. “Jesteśmy konserwatywnym społeczeństwem; konserwatywny duch jest w nas głęboko zakorzeniony, co czyni nas ostrożnymi w obliczu poważnych zmian w społeczeństwie”, powiedział Agence France-Presse.

Rana nie zdążyła się jeszcze zagoić, gdy latynoamerykańska lewica otrzymała kolejny, jeszcze mocniejszy cios: wyraźne zwycięstwo prawicy w Chile.

Chile jest nadal rządzone przez konstytucję z 1980 roku, która została zatwierdzona przez rząd generała Augusto Pinocheta. Carta Magna uzyskała wówczas 67% głosów w referendum uznanym za sprzyjające reżimowi wojskowemu. Od tego czasu była ona zmieniana setki razy, aby dostosować się do obecnych potrzeb.

Wzmocniony zaskakującym zwycięstwem wyborczym w marcu 2022 r., lewicowy prezydent Gabriel Boric zwołał we wrześniu plebiscyt w celu zatwierdzenia nowej konstytucji, która przekształciłaby Chile w komunistyczny i anarchistyczny kraj. Dokument został pospiesznie opracowany przez małe grupy legislacyjne powiązane z wywrotowymi środowiskami, a następnie odrzucony przez 62% chilijskich wyborców.

Wstrząśnięty tą porażką Boric rozpisał nowe wybory, aby wybrać zgromadzenie konstytucyjne składające się z pięćdziesięciu jeden radnych, którzy mieliby opracować nowy lewicowy projekt konstytucji w sposób bardziej demokratyczny i otwarty. Został jednak ponownie pokonany 7 maja, kiedy wyniki wyborów odzwierciedlały wyraźne zwycięstwo prawicy.

Wielkim zwycięzcą został José Antonio Kast, lider Partido Republicano, którą media uparcie definiują jako “skrajną prawicę”. Uzyskał on 35% głosów. Tradycyjna prawica, reprezentowana przez partię Chile Seguro, otrzymała 21% głosów. Lista Todo por Chile, grupująca lewicę, zdobyła tylko 9%. Tak więc prawica i centroprawica będą miały trzydziestu trzech z pięćdziesięciu jeden posłów, co stanowi większość odporną na weto.

Znana gazeta La Tercera (5-8-23) przeprowadziła sondaż wśród nowych posłów i podała zaskakujące wyniki: 60% twierdzi, że nie ma nic wspólnego z propozycjami lewicy; 90% chce minimalistycznej konstytucji, która nie naruszy obecnie obowiązującego systemu; 60% deklaruje się przeciwko aborcji; a 87% chce silnego sektora prywatnego. Prawica ma teraz czek in blanco na kształtowanie przyszłości kraju.

“Skrajna prawica staje się wiodącą siłą polityczną w kraju. Trzęsienie ziemi w chilijskiej polityce” – tak brzmiał nagłówek hiszpańskiej gazety El País (5-8-23).

Niektóre trzęsienia ziemi mogą powodować ogromne pływy, takie jak przerażające tsunami.

Inne trzęsienia ziemi mogą powodować cofanie się pływów i niwelować skutki wcześniejszych pływów. Wydaje się, że taka zmiana ma miejsce w Chile i innych krajach Ameryki Łacińskiej.

Czerwona fala marksizmu w Ameryce Łacińskiej cofa się?

Latin-america-the-red-tide-of-marxism-is-receding? 27 mai 2023

Często mówiliśmy o “czerwonej fali”, która groziła ogarnięciem Ameryki Łacińskiej. Prawie wszędzie skrajna lewica zaczęła wygrywać wybory, zmieniając na czerwono kontynent, który do niedawna był głównie prawicowy.

Ten nadmierny wpływ socjalistów/marksistów szybko znalazł drogę do wielu organizacji między-amerykańskich. W ten sposób lewica zdominowała Organizację Państw Amerykańskich (OPA), Wspólnotę Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC), Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka (IACHR) i inne. Wiele z tych organów straciło swój demokratyczny charakter i stało się prawdziwymi “strażnikami rewolucji” w Ameryce Łacińskiej.

Ten zdecydowany postęp marksistowskiego socjalizmu w Ameryce Łacińskiej nastąpił równolegle z pontyfikatem papieża Franciszka i do pewnego stopnia był jego konsekwencją. Franciszek jest obrońcą „teologii wyzwolenia” i „teologii ludu”, które starają się zaangażować katolików w rewolucyjny proces zmierzający do komunizmu. Systematycznie okazywał sympatię lewicowym kandydatom, zaniedbując tych z centroprawicy. Jego nominacje biskupie często wzmacniały „postępowe frakcje” w duchowieństwie.

Przez cały ten czas nie byliśmy pod wrażeniem czerwonej fali. Od samego początku staraliśmy się obnażyć jej wyraźną piętę achillesową: słabą zdolność do przekonywania mas.

Na początku naszej krytyki, fala ta nigdy nie była uniwersalna. Wiele narodów pozostawało poza jej wpływem. Kraje takie jak Ekwador, Urugwaj, Salwador i Paragwaj mają centroprawicowe rządy.

W innych krajach lewica zdołała przejąć władzę jedynie poprzez wybory skażone poważnymi zarzutami o oszustwa i korupcję. Ten podstęp został najpierw przetestowany w Wenezueli, a następnie wyeksportowany w całym regionie, wraz z zespołami kubańskich, boliwijskich, wenezuelskich i nikaraguańskich obserwatorów. Taka taktyka pokazuje słabość lewicy, która nie jest w stanie wygrać czystych wyborów.

Innym czynnikiem słabości jest preferowanie przez latynoamerykańską lewicę metod dyktatorskich. Po dojściu do władzy lewica z łatwością porzuca demokratyczne ścieżki i narzuca te brutalne. W ten sposób jej rządy tłumią wolność prasy, więżą przeciwników, zamykają opozycyjne media itp. Użycie siły jest ukrytym przyznaniem się do porażki, ponieważ ujawnia niezdolność do przekonania opinii publicznej za pomocą pokojowych i legalnych środków.

Ta fala wykazuje obecnie oznaki odwrotu.

Być może punktem zwrotnym w antykomunistycznym oporze jest Peru. Zirytowany sprzeciwem centroprawicowej większości parlamentarnej, marksistowski prezydent Pedro Castillo podjął próbę zamachu stanu w grudniu 2022 roku.

Wbrew oczekiwaniom, krajowe instytucje rządowe i siły porządkowe zareagowały natychmiast. Castillo został aresztowany, a prezydenturę przejęła wiceprezydent Dina Boluarte. Parlament odrzucił następnie próbę unieważnienia konstytucji.

Rozwścieczona tą porażką lewica pomogła rozpocząć szeroko zakrojoną ofensywę o charakterze terrorystycznym i wywrotowym, mającą na celu przejęcie władzy przemocą.

Przy ogromnym wsparciu opinii publicznej policja i siły zbrojne zdołały pokonać tę rewolucję.

“Nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Wycofaliśmy się, ponieważ nie byliśmy przygotowani” – jęczał jeden z przywódców rewolty w ulicznym przemówieniu w lipcu.

Ten antykomunistyczny opór, model dla całego kontynentu, jest obecnie przedmiotem badań w ośrodkach badań politycznych i szkołach wojskowych w Ameryce Łacińskiej.

Niedawno czerwona fala poniosła dwie znaczące porażki.

30 kwietnia w Paragwaju odbyły się wybory prezydenckie. Znana francuska lewicowa gazeta Le Monde mówiła o “bardzo ważnych wyborach”. Lewica spodziewała się zwycięstwa, które przełamałoby hegemonię partii centroprawicowej, która, z wyjątkiem krótkiej przerwy w latach 2008-2012, rządziła krajem przez ponad pół wieku. Wybory były tak ważne, że VIP-y promujące lewicowy globalizm – takie jak prezes Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab i amerykański ambasador w Paragwaju Marc Otsfield – zrobiły wszystko, by faworyzować lewicowych kandydatów.

Była to skandaliczna ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju.

Wbrew tym oczekiwaniom wybory wygrał konserwatywny, antykomunistyczny kandydat Santiago Peña z Partii Narodowego Stowarzyszenia Republikanów (Partido Colorado). Uzyskał on ponad dwukrotnie więcej głosów niż drugi w kolejności kandydat w pierwszej turze wyborów.

Peña broni modelu konserwatywnego Paragwaju. “Jesteśmy konserwatywnym społeczeństwem; konserwatywny duch jest w nas głęboko zakorzeniony, co czyni nas ostrożnymi w obliczu poważnych zmian w społeczeństwie”, powiedział Agence France-Presse.

Rana nie zdążyła się jeszcze zagoić, gdy latynoamerykańska lewica otrzymała kolejny, jeszcze mocniejszy cios: wyraźne zwycięstwo prawicy w Chile.

Chile jest nadal rządzone przez konstytucję z 1980 roku, która została zatwierdzona przez rząd generała Augusto Pinocheta. Carta Magna uzyskała wówczas 67% głosów w referendum uznanym za sprzyjające reżimowi wojskowemu. Od tego czasu była ona zmieniana setki razy, aby dostosować się do obecnych potrzeb.

Wzmocniony zaskakującym zwycięstwem wyborczym w marcu 2022 r., lewicowy prezydent Gabriel Boric zwołał we wrześniu plebiscyt w celu zatwierdzenia nowej konstytucji, która przekształciłaby Chile w komunistyczny i anarchistyczny kraj. Dokument został pospiesznie opracowany przez małe grupy legislacyjne powiązane z wywrotowymi środowiskami, a następnie odrzucony przez 62% chilijskich wyborców.

Wstrząśnięty tą porażką Boric rozpisał nowe wybory, aby wybrać zgromadzenie konstytucyjne składające się z pięćdziesięciu jeden radnych, którzy mieliby opracować nowy lewicowy projekt konstytucji w sposób bardziej demokratyczny i otwarty. Został jednak ponownie pokonany 7 maja, kiedy wyniki wyborów odzwierciedlały wyraźne zwycięstwo prawicy.

Wielkim zwycięzcą został José Antonio Kast, lider Partido Republicano, którą media uparcie definiują jako “skrajną prawicę”. Uzyskał on 35% głosów. Tradycyjna prawica, reprezentowana przez partię Chile Seguro, otrzymała 21% głosów. Lista Todo por Chile, grupująca lewicę, zdobyła tylko 9%. Tak więc prawica i centroprawica będą miały trzydziestu trzech z pięćdziesięciu jeden posłów, co stanowi większość odporną na weto.

Znana gazeta La Tercera (5-8-23) przeprowadziła sondaż wśród nowych posłów i podała zaskakujące wyniki: 60% twierdzi, że nie ma nic wspólnego z propozycjami lewicy; 90% chce minimalistycznej konstytucji, która nie naruszy obecnie obowiązującego systemu; 60% deklaruje się przeciwko aborcji; a 87% chce silnego sektora prywatnego. Prawica ma teraz czek in blanco na kształtowanie przyszłości kraju.

“Skrajna prawica staje się wiodącą siłą polityczną w kraju. Trzęsienie ziemi w chilijskiej polityce” – tak brzmiał nagłówek hiszpańskiej gazety El País (5-8-23).

Niektóre trzęsienia ziemi mogą powodować ogromne pływy, takie jak przerażające tsunami.

Inne trzęsienia ziemi mogą powodować cofanie się pływów i niwelować skutki wcześniejszych pływów. Wydaje się, że taka zmiana ma miejsce w Chile i innych krajach Ameryki Łacińskiej.

Ezoteryczne źródła komunizmu. MARKSIZM, SATANIZM I EZOTERYKA.

22 MINUTY

#marksizm #Rosja #ezoteryka

Związki komunizmu z satanizmem są ewidentne, jednak mało znane. W niniejszym materiale omówiono inspiracje Marksa i innych ideologów komunistycznych na podstawie cytatów z nich samych. Poruszono także kwestię ezoteryki, która inspirowała elity ZSRR.

Materiał na podstawie tekstu ZENONA CHOCIMSKIEGO: https://www.fronda.pl/a/satanistyczny… Komunizm oznacza rewolucję, czyli bunt przeciwko wszelkiemu zastanemu porządkowi: Bożemu, naturalnemu, społecznemu, politycznemu. W przekonaniu Marksa motorem wszelkich działań, pojedynczych jednostek, jak i klas, jest walka. Wojna jest fundamentem wszystkiego. Wraz z nastaniem komunizmu ma się ona skończyć, ale droga do niego wiedzie przez dyktaturę proletariatu, terror, zniszczenie wrogów. Gdziekolwiek komuniści dochodzili do władzy, i mogli sobie na to pozwolić (nie mówimy o krajach demokratycznych), tam dochodziło do masowych morderstw, a nawet do ludobójstwa. Jednym z wielu przykładów jest Kambodża. Rządy czerwonych Khmerów pod kierownictwem Pol Pota, który poznał myśl komunistyczną na studiach w Europie, doprowadziła do pozbawienia życia jednej trzeciej obywateli tego państwa.

Klaus Schwab – dzielny kontynuator Karola Marksa.

Komentarze Eleison Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Ryszarda Williamsona

biskup williamson

Komentarz Eleison nr DCCLXXVII (777) 4 czerwca 2022

RERUM NOVARUM – I

Czyż Karol Marks nie powiedział kiedyś, że ideę komunizmu można streścić w jednym prostym zdaniu – „zniesienie własności prywatnej”?  A czyż czołowy globalista, Klaus Schwab, nie obiecał niedawno wszystkim żyjącym ludziom, że pod rządami globalizmu „nie będą posiadać niczego, ale będą całkowicie szczęśliwi”?

I czyż nie oznacza to właśnie, że globalizm będzie w istocie kontynuacją komunizmu? Ale skąd ta niechęć do własności prywatnej ?  Ponieważ ci bezbożnicy chcą położyć kres wszelkim ludzkim społecznościom, które jeszcze wierzą czy też mają respekt dla Boga Dziesięciu Przykazań. Siódme – nie kradnij, Dziesiąte – nie pożądaj cudzej rzeczy.  Dwa całe przykazania spośród dziesięciu mają na celu ustanowienie między ludźmi prawa do własności prywatnej. Współczesna wojna o własność prywatną jest, między innymi, wojną współczesnego człowieka z Bogiem.

Zatem broniąc spraw Bożych, Kościół katolicki broni własności prywatnej przed wszelkimi socjalistami, komunistami, globalistami i innymi wrogami społeczności ludzkiej, którzy chcą ją zniszczyć. Jednym z wybitnych obrońców własności prywatnej był papież Leon XIII (1878-1903), autor słynnej encykliki Rerum Novarum z 1891 roku. Ponieważ właśnie teraz bezbożni globaliści próbują obrócić w ruinę całe ludzkie społeczeństwo za pomocą swojego „Resetu”, przyjrzyjmy się tej papieskiej obronie prawa własności prywatnej.

Własność prywatna, pisze Leon XIII, jest naturalnym prawem człowieka, którego zniesienie jest niesprawiedliwe, szkodzi zarówno pracownikom, jak i właścicielom, państwom i rządom. Wynika to z faktu, że tylko człowiek jest zwierzęciem rozumnym wśród pozostałych zwierząt. Wszystkie zwierzęta muszą się żywić. Pan Bóg z troską zapewnia pożywienie zwierzętom bezrozumnym, a ludziom daje rozum, aby mogli sami zadbać o swoją przyszłość. Oznacza to, że podczas gdy brutalne zwierzęta jedynie używają rzeczy, człowiek będzie ich nie tylko używał, ale także brał je w posiadanie. Jednak tylko ziemia może zaspokoić jego powtarzające się przyszłe potrzeby. Dlatego człowiek ma taką naturę, że bierze ziemię w swoje posiadanie, innymi słowy, ma naturalne prawo do własności.

Na zarzut, że państwo może zapewnić byt wszystkim ludziom w nim żyjącym, Leon XIII odpowiada inną podstawową regułą, że jednostka jest pierwotna w stosunku do państwa (ponieważ, aby powstało państwo, muszą się zjednoczyć już istniejące jednostki). Na zarzut, że Bóg daje ziemię ludzkości we wspólnocie, czyli daje całą ziemię wszystkim ludziom, a nie tylko temu czy innemu właścicielowi, Leon XIII odpowiada, że choć prawdą jest, że Bóg ofiarowuje ziemię, aby służyła wszystkim i aby każdy mógł ją posiadać, to jednak każdy jej kawałek ma być przez kogoś posiadany. W przeciwnym razie spory nie będą miały końca, tak że – jak dobrze rozumie to Klaus Schwab – państwo będzie musiało interweniować, aby sprawować ostateczną i najwyższą kontrolę.

Ponadto papież zauważa, że człowiek ma zdecydowanie większą motywację do pracy przy tym, co stanowi jego własność, a pot z jego czoła tak odciska piętno na jego własności i w nią wnika, że pozbawienie człowieka własności jest równoznaczne z pozbawieniem go motywacji do pracy i ograbieniem go z owoców jego pracy. Człowiek w naturalny sposób przywiązuje się do swojej ziemi. Z kolei zarówno socjalizm, jak i globalizm wykorzeniają człowieka, aby móc go dzięki temu bardziej kontrolować.

Naturalne prawo człowieka do własności jest dodatkowo potwierdzone przez jego naturalne obowiązki rodzinne. Tak jak ojcostwo jest naturalnym prawem, które sprawia, że jednostka staje się głową rodziny, tak rodzina z natury rzeczy zwiększa zakres prawa własności, czy to w celu wyżywienia całej rodziny w teraźniejszości, czy też jako spadek dla dzieci na przyszłość. Państwo nie może i nie powinno tego robić (z wyjątkiem sytuacji, w których rodzina znajduje się w szczególnej potrzebie), ponieważ dzieci wchodzą do społeczeństwa czy też państwa tylko poprzez rodzinę, a zatem uprzednio istniejąca rodzina ma uprzednie prawa i obowiązki w stosunku do praw i obowiązków państwa.

Zdroworozsądkowo myślący papież stwierdza, że socjalizm spustoszy społeczeństwo chaosem, zazdrością, ubóstwem, powszechną nędzą i zniewoleniem. W przyszłym tygodniu zobaczymy, co według Leona XIII powinno robić państwo.

Kyrie eleison.

Szatan to marksista, darwinista, ateista.

Paweł Lisicki demaskuje szatana i jego SYSTEM

Do czego dąży diabeł? Krótko mówiąc: diabeł chce nam zohydzić życie i pogrążyć ludzi w rozpaczy. Chce on uczynić z nas to, czym jesteśmy w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana – mówił w rozmowie z PCh24 TV Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, autor książki „SYSTEM diabła. Blog z piekła rodem”.

Zdaniem Pawła Lisickiego diabeł „niejedną ma funkcję”, ponieważ jest jednocześnie humanistą, technokratą, darwonistą i innymi rewolucjonistami.

Diabeł na pewno jest radykalnym darwinistą, stąd zresztą zwraca się do człowieka bardzo często używając określenia małpa. To jest logiczne, ponieważ jest to zgodnie z przyjętym powszechnie rozumieniem. Jeśli przyjąć za dobrą monetę twierdzenie, że człowiek pojawił się na Ziemi jako forma zwierzęca i wyłącznie zwierzęca, że jest dalszą formą rozwinięcia małp, to nie przysługuje mu żadna osobna godność, ani żadna osobna wyższość, ani kategoria. W tym sensie diabeł jest darwinistą, bo widzi tę ciągłość między zwierzętami a ludźmi.

Pierwsza książka Darwina „O pochodzeniu gatunków” została opublikowana w 1859 roku. Nota bene Darwin nie używa w niej w ogóle określenia „ewolucja”. Ono się pojawia później w kolejnym wydaniu. W 1870 roku opublikowano z kolei książkę „O pochodzeniu człowieka”. Wtedy to myślenie ewolucjonistyczne absolutnie zaczęło dominować wśród ludzi wykształconych i stąd debaty na temat małpy i człowieka zaczynają się rozwijać.

Diabeł jest inżynierem społecznym. Sama inżynieria społeczna w wydaniu rozwiniętym zaczęła zbierać żniwo w wieku XVIII w epoce Oświecenia, kiedy po raz pierwszy zaczęto pisać o człowieku jako o maszynie.

Diabeł jest również materialistą. Może się to wydawać paradoksalne, ponieważ jest on duchem, ale przynajmniej co do człowieka i do świata zewnętrznego jest on wręcz radykalnym materialistą.

Diabeł to także marksista, co jest bardzo dobrze widoczne. Diabeł głosi tezę, że człowiek i natura są w zasadzie tym samym, że ludzki rozwój jest rozwojem wyłącznie naturalnym.

Paradoks polega też na tym, że diabeł jest również ateistą, ponieważ zdaje on sobie sprawę, iż jest duchem nieśmiertelnym, ale jednocześnie wie dobrze, że aby kontrolować ludzkość i zdobyć nad nią pełnię władzy musi krzewić ideę ateizmu, musi być radykalnym bezbożnikiem. To wynika wprost z jego „anonimowości”, bo jeśli anonimowość zapewnia mu sukces to jedną stroną medalu jest „brak diabła”, a drugą stroną „brak Boga”. Jeśli ktoś odrzuca istnienie diabła, to tym łatwiej odrzuci istnienie Boga, co jest jak najbardziej logicznym założeniem.

Do tego właśnie dąży diabeł. Chce on nam zohydzić życie i tak pogrążyć ludzi w rozpaczy, i tak uczynić z nich to, czym są oni w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana.

W związku z tym diabeł nie pełni tylko jednej funkcji, ale jest wszystkim: darwinistą, inżynierem społecznym, marksistą, radykałem etc. Diabeł myśli systemowo. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało w ten sposób, iż lekceważę, albo pomijam kwestie, które są najczęściej opisywane w konkretnych przypadkach, kiedy mamy do czynienia z opętaniem: pojawia się diabeł, wstępuje w kogoś, przejmuje nad nim kontrolę i jedynym ratunkiem jest egzorcyzm. Ja tego nie neguję, wręcz przeciwnie – w książce „SYSTEM diabła” pokazuję takie przypadki. Ale nie wydaje mi się, żeby to było najbardziej niebezpieczną formą działalności diabła.

Jest kilka książek opisujących działanie egzorcystów. Ich misja jest ważna i potrzebna, ale moim zdaniem istotą działania diabelskiego obecnie jest, moim zdaniem, atak przeprowadzony pod znakiem tęczowej flagi, ideologii LGBT i niszczenia tych podstaw, które sprawiają, że człowiek może myśleć o jakimkolwiek zbawieniu, o własnej duszy i tożsamości. To wszystko to jest dzieło ideologii lansowanej przez diabła, a nie konkretnych przypadków opętań, chociaż te oczywiście też mogą mieć miejsce i też się mogą do tego przyczynić.

Zapytany, co z tzw. świeckimi egzorcystami, którzy próbują „zastąpić” egzorcystów-kapłanów, czy tzw. świeccy egzorcyści są „żołnierzami diabła”, Paweł Lisicki odpowiedział:

Ludzie uwierzą we wszystko, jeśli im się to odpowiednio przekaże, np. że wystarczy wrzucić obrączkę po zmarłej żonie na trzy dni do szklanki z solą i za 3 dni jej „duch” przestanie prześladować męża i dzieci.

W „SYSTEMIE diabła” nie zajmuję się debatą na temat samych egzorcystów. Nie mam jednak wątpliwości, że opętanie, to najbardziej widowiskowa część działalności diabelskiej. Paradoks pokazuje, że gdyby to było tak uchwytne, to podstawowy warunek działalności diabła – anonimowość nie byłby spełniony. Dlatego wydaje mi się, że samych przypadków opętań relatywnie nie jest tak dużo, ponieważ gdyby było to tak powszechne jak niektórym się wydaje, to nie mielibyśmy tak ogromnego problemu z powszechnym ateizmem, z powszechnym odrzuceniem wiary. Gdyby tak łatwo ludzie mogli zobaczyć i doświadczyć osobowego zła to wielu z nich nawróciłoby się i uwierzyło w Ewangelię.

W związku z tym działalność tych „świeckich egzorcystów” to formuła handlowa i komercyjna. W szerokim planie ich działalność sprawia na pewno, że ci, którzy do nich przychodzą korzystają z podróbki duchowej, która w ostatecznym obrachunku może przynieść tylko szkody, ale to nie oni – nie świeccy egzorcyści wyznaczają kształt agory współczesnego świata.

W rozmowie poruszono również częściowo zapomnianej wizji papieża Leona XIII z 13 października z 1884 roku.

Papież Leon XIII doświadczył tego dnia prywatnego objawienia. Ono zostało później zapisane w dziennikach jego sekretarza, dzięki czemu wiemy o niej.

Leon XIII w czasie dziękczynienia po Mszy Świętej usłyszał dialog między Chrystusem a diabłem, w czasie którego usłyszał o pewnego rodzaju zakładzie. Najkrócej mówiąc: diabeł powiedział, że jeśli dostanie więcej sił, możliwości i władzy, to w ciągu 70-100 lat doprowadzi do upadku Kościoła.

Ta wizja bardzo przypomina zakład, który odnosił się do zakładu w Księdze Hioba, kiedy diabeł przybywa na zgromadzenie Synów Bożych, czyli Aniołów i jest uczestnikiem spotkania dworu niebiańskiego, gdzie dochodzi do sporu czy właśnie zakładu między nim a Bogiem. Zakład dotyczy tego czy Hiob wytrwa w swojej wierze. Pewnego rodzaju analogię mamy właśnie w wydarzeniu z 13 października 1884 roku.

Dodam tylko, że po tej wizji Leon XIII wprowadził na zakończenie Mszy Świętej dodatkowe modlitwy do św. Michała Archanioła.

Proszę teraz zobaczyć: mamy rok 1884. Od tego czasu minęło 137 lat. Łatwo porównać stan współczesnej cywilizacji ze stanem z końca wieku XIX nie pod kątem rozwoju technologicznego tylko pod kątem, który dla katolików powinien być najważniejszy, czyli duchowym, religijnym, miejsca Kościoła w życiu, znaczenia życia religijnego etc. Łatwo zauważyć, że rok 2021 to czas, kiedy Zachód praktycznie, albo w dużym stopniu wyparł się Boga.

Czy właśnie dlatego diabeł pisze na swoim blogu, który możemy przeczytać w książce „SYSTEM diabła”, że szczególnie nienawidzi Tradycji i Mszy Trydenckiej? – zapytał Tomasz D. Kolanek.

Oczywiście. Diabeł jest najbardziej radykalnym antytradycjonalistą, jakiego znamy z bardzo prostego powodu: jeśli prawdziwa jest teza, a tej będę bronił, że on nie chce być widziany, dostrzegany, bo to zapewnia mu sukces, to nie znosi, jeśli mu się ciągle przypomina o tym, że jest i działa. Jeśli ktoś nie chce być widziany, to nie chce, aby o nim mówiono. Przecież dotyczy to nie tylko diabła, ale każdego agenta, szpiega etc. to dąży do tego, aby wyrugować jakiekolwiek wzmianki o sobie z powszechnej świadomości. Jeśli jest tak, że groza związana z obecnością diabła jest bardzo mocno zakorzeniona w klasycznych tekstach liturgicznych, a w nowych dużo słabiej, żeby nie powiedzieć, że czasem jej w ogóle nie ma, to diabeł musi być wielkim przeciwnikiem, wielkim wrogiem tradycyjnej Mszy Świętej– podkreślił Paweł Lisicki.

Na koniec red. Lisicki zastanawiał się czy diabeł będzie chciał przyspieszyć czy opóźnić paruzję.

To jest najtrudniejsze pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Diabeł jest na pewno, tak jak powiedziałem marksistą, a co za tym idzie jest trochę niekonsekwentny. Z jednej strony chciałby on, aby świat w takiej formule jak obecna istniał jak najdłużej, bo wtedy najwięcej duch zostanie wciągniętych do piekła. Zakładając, że postęp świata przebiega w kierunku odreligijnienia i w związku z tym rośnie liczba ludzi niewierzących, to jemu tylko w to graj. Im więcej tym lepiej.

Ale z drugiej strony dialektycznie diabeł nienawidzi życia i cała jego działalność polega na tym, żeby człowieka zniszczyć, więc im szybciej do tego doprowadzi tym szybciej osiągnie sukces. To jest właśnie ta diabelska dialektyka, którą tylko Karol Marks mógłby zrozumieć. To jest jednak dylemat diabelski, na który odpowiedź znajdziecie Państwo w „SYSTEMIE diabła”.

Źródło: PCh24 TV https://pch24.pl/marksista-darwinista-ateista-pawel-lisicki-demaskuje-szatana-i-jego-system/