Od satanizmu do ateizmu i z powrotem. Marksizm.

Od ateizmu do satanizmu. Prof. Wojciech Roszkowski o prawdziwym obliczu wyznawców Marksa

od-ateizmu-do-satanizmu-o-prawdziwym-obliczu-wyznawcow-marksa

Dzisiaj mało kto pamięta i w ogóle przyjmuje do wiadomości, że Marks był w młodości satanistą, i że w gruncie rzeczy jego filozofia oraz ideologia były oparte na wyznaniu wiary w nieistnienie Pana Boga. Na tym właśnie Marks oparł wszystkie swoje wywody, kłamliwie nazywając je naukowymi – mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Wojciech Roszkowski, autor książki „Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu”, laureat Nagrody im. Księdza Piotra Skargi.

Szanowny Panie Profesorze, kiedy czytałem Pana najnowszą książkę pt. „Bezbożność, terror i propaganda. Fałszywe proroctwa marksizmu”, przypomniał mi się cytat jednego z najważniejszych włoskich filozofów XX wieku, jakim był Augusto del Noce. W grudniu 1989 roku, kiedy ZSRS pękał w szwach, napisał on: „Marksizm upadł na Wschodzie, bo całkowicie zrealizował się na Zachodzie”. Czy zgadza się Pan z Włochem?

Niewątpliwie w zacytowanym przez Pana zdaniu jest sporo racji. W tamtym czasie marksizm na Wschodzie mógł wydawać się ruiną, ale moim zdaniem nie triumfował on jeszcze na Zachodzie. Proces triumfu marksizmu na Zachodzie wciąż trwa. Moim zdaniem obecnie jesteśmy w przededniu jego ostatecznego zwycięstwa w bardzo specyficznej formie.

Zwracam na to uwagę w mojej książce, gdzie pokazuję marksizm jako pewien fundament myślenia o świecie, jako fundament ateistyczno-rewolucyjny.

Cała warstwa społeczna i ekonomiczna, w moim przekonaniu, była i pozostaje kwestią drugorzędną.  Marksizm jest bowiem w pierwszej kolejności ideologią ateistyczno-rewolucyjną. W tym sensie niemal wszystkie współczesne „-izmy”, takie jak „ekologizm”, „feminizm rewolucyjny”, „genderyzm” etc., są marksistowskie. Biorąc pod uwagę, że te ideologie święcą triumfy na Zachodzie, można śmiało powiedzieć, że marksizm również triumfuje.

Marksiści chcieli zmieniać świat przez politykę. Politykę z kolei chcieli zmieniać albo przez rewolucję, albo przez posiadanie nad nią totalnej kontroli. Rewolucja bolszewicka doprowadziła do straszliwych konsekwencji w wyniku drożenia w życie marksizmu społeczno-ekonomicznego.

Obecnie na Zachodzie wywodzące się z marksizmu prądy ideologiczne, które można nazwać neomarksizmem, także przybierają formę rewolucji politycznej. Proszę zauważyć, że Unia Europejska za nic ma podpisywane umowy. W Brukseli decyduje wola polityczna. Gremia wybrane do władzy w sposób bardzo, ale to bardzo pośredni zaczynają narzucać swoją wolę, swoją ideologię większości społeczeństw europejskich, które wcale ich nie wybrały. Robią to w postaci rezolucji Parlamentu Europejskiego, decyzji Komisji Europejskiej, wyroków sądów i trybunałów etc.

Niestety, ale zaczyna to również podobnie wyglądać w Polsce. Tak zwaną praworządność „przywraca się” łamiąc praworządność i Konstytucję.

Tak więc metoda wprowadzania i budowania „nowego wspaniałego świata”, metoda hodowania nowego człowieka i metoda tresowania nowego społeczeństwa odartego z tożsamości narodowej, kulturowej, religijnej, a nawet płciowej, odbywa się przez gwałt i siłę, czyli przez rewolucyjne metody zmiany świata.

Pierwszym słowem tytułu Pana książki jest „Bezbożność”. Czy marksizm może istnieć bez bezbożności, bez ateizmu?

Nie może! Marksa studiowano na wszystkie możliwe strony, zastanawiając się przede wszystkim nad jego wizją, jego diagnozami i receptami na zmianę społeczną. Mam tutaj na myśli przede wszystkim „wyrównanie nierówności”, „zadośćuczynienie wykluczonym, poszkodowanym, uciśnionym” etc.

W dzisiejszym świecie „wykluczonych” przybywa. „Wykluczone” są kobiety, „wykluczeni” są transwestyci, „wykluczeni” są muzułmanie etc. Ciągle znajduje się nowych „wykluczonych”, o których prawa trzeba walczyć. Nie chodzi tutaj jednak o prawa w takim sensie, jak rozumiał je Marks, ale o „prawa” ideologiczne, a te wyrastają z ateizmu.

Tak więc ateizm jest tutaj absolutnym kluczem. Był on kluczem dla Marksa i jest on kluczem dla jego uczniów, naśladowców, wyznawców.

Dzisiaj mało kto pamięta i w ogóle przyjmuje do wiadomości, że Marks był w młodości satanistą, i że w gruncie rzeczy jego filozofia oraz ideologia były oparte na wyznaniu wiary w nieistnienie Pana Boga. Na tym właśnie Marks oparł wszystkie swoje wywody, kłamliwie nazywając je naukowymi.

To wszystko jest jednym wielkim kłamstwem, ponieważ w żadnej mierze, żadną metodą naukową nie można udowodnić nieistnienia Boga. Istnienie Boga wynika z metafizyki, z religii i w końcu z wiary.

Marks zarysował wizję jakiegoś niezbyt jasnego, ale w jego mniemaniu na pewno lepszego świata, „raju na ziemi”, który można stworzyć tylko przez rewolucję proletariacką. Dzisiejsi neomarksiści chcą z kolei budować „raj na ziemi” poprzez „wyzwolenie” wszystkich ze wszystkiego.

Czy można w związku z tym powiedzieć, że marksizm jest absolutnym wykrzywieniem, wypaczeniem absolutnie wszystkiego, całego porządku stworzenia? W swojej książce

opisuje Pan jak marksiści reinterpretowali prawa fizyki, prawa biologii, prawa matematyki etc. i jak próbowali je zamienić, aby były zgodne z bredniami Marksa. Mało tego – opisuje Pan, czym był według marksistów człowiek… Czym, a nie kim…

Antropologia materialistyczno-rewolucyjna Marksa była z gruntu fałszywa. Niestety, nadal może ona liczyć na poparcie i w związku z tym przybiera na sile.

Obecnie mówi się, że człowiek „sam się stwarza”, to znaczy, że „nic nie ogranicza człowieka, aby ten stawał się coraz bardziej doskonały, coraz bardziej szczęśliwy”. Jest to oczywiście bzdurą. Ludzie bowiem chorują, ludzie doświadczają niepowodzeń i różnych porażek, ludzie w końcu umierają. Nawet jeśli kiedyś rozpocznie się jakaś masowa produkcja jakichś „części zamiennych” dla ludzkiego ciała, to nie wszystkich będzie na nie stać i nawet jeśli uda nam się przedłużyć ich życie, to nie uda się nam uczynić ich nieśmiertelnymi, jak głoszą transhumaniści. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że przeniesie swoją świadomość do komputera. Czy jednak taki twór nadal będzie człowiekiem?

Wiara w to, że możliwości rozumowe człowieka sięgają tak daleko, że przy pomocy różnych zabiegów z dziedziny transhumanizmu jest pogonią za horyzontem, który zawsze będzie człowiekowi uciekał. Nigdy bowiem nie będziemy doskonałymi stworzeniami. Dlaczego? Właśnie dlatego, że jesteśmy STWORZENIAMI! Właśnie dlatego antropologia materialistyczno-rewolucyjna, antropologia nieograniczona jest fałszem i nie można ufać ludziom głoszącym ją.

Jedyny sens ma antropologia ograniczona. Tak jak powiedziałem: ludzie chorują, umierają mają problemy zawodowe, rodzinne i inne etc. Taki jest nasz los. Nie jesteśmy w stanie stworzyć siebie szczęśliwymi, doskonałymi, idealnie sprawnymi etc. Niestety coraz częściej takie podejście do świata jest odrzucane – ludzie mają być bowiem piękni, zdrowi i nieśmiertelni, i BASTA. Chorych i cierpiących nie wolno pokazywać, należy ich odizolować, żeby nie psuć dobrego samopoczucia innym. Jakby tego było mało – na Zachodzie niemal w ogóle nie rozmawia się o śmierci. Śmierć została jakby wyparta. Gdy ktoś umiera to traktuje się to, jakby gdzieś wyjechał i nie planował wrócić, albo po prostu zniknął, wyparował…

To wszystko wywodzi się z ideologii Marksa: rzekomo wystarczy odrzucić Boga aby człowiek dzięki metodom naukowym stał się nowym bogiem. Marks i wielu mu podobnych uznali słowo „nauka” za pewnego rodzaju idola, czy też nowego bożka, któremu należy oddawać pokłon.

Nieprzypadkowo w mojej książce, gdy piszę o „nauce marksistowskiej” słowa „nauka” biorę w cudzysłów. Pozwoliłem sobie na taki zabieg, ponieważ określenie „nauka” w ustach Marksa stało się wyjątkowo groźnym, ale i skutecznym kneblem uciszającym wątpliwości. „Nie zgadzasz się z teorią materializmu historycznego albo materializmu dialektycznego? To znaczy, że na pewno uprawiasz metafizykę! Na pewno jesteś wstecznikiem i reakcjonistą, i musisz wylądować na śmietniku historii” –  głosili marksiści. Właśnie za sprawą tego typu sztuczek semantycznych i „naukowych” marksiści oszukują świat. Co gorsza, świat się na to od lat nabiera i chce w to wierzyć.

Marksiści oszukują świat, ale jednocześnie wmawiają nam, że uczynią nas szczęśliwymi. I tutaj pojawia się chyba kluczowe pytanie: czym według Marksa i jego wyznawców jest szczęście i dlaczego tak bardzo chcą je nam narzucić?

Moim zdaniem nie istnieje sensowna definicja szczęścia. Jakiekolwiek pragnienia wpisywane przez nas w pojęcie szczęścia w przypadku osiągnięcia tego celu przestają nas zadowalać i satysfakcjonować, więc szukamy czegoś innego.

Człowiek jest istotą nienasyconą. To jest zresztą coś bardzo fundamentalnego, czego i Marks i jego następcy w ogóle nie zauważyli. Kiedyś zapytano mnie, jak to jest z tą cywilizacją zachodnią, dlaczego odrzucenie Boga przyniosło takie, a nie inne skutki. Odpowiedziałem, że poza Ewangelią zapomniano o tym, czego nauczał Święty Augustyn. Mówił on, że „nienasycone jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu”. Nienasycenie, niezaspokojenie – to jest istota naszej psychiki. Ludzie stale chcą uzupełniać swoją niepełność, swoją niedoskonałość. Chcą, ale nie są w stanie.

Ponadto zapomnieliśmy o świętym Tomaszu z Akwinu i Pierwszej Przyczynie, czyli logicznie rzecz biorąc: jeżeli świat istnieje, to musi mieć jakąś przyczynę. Sam z siebie bowiem nie powstał.

Tak więc, jeśli mówimy o szczęściu, jeśli mówimy o antropologii, jeśli mówimy o wizji człowieka w tym świecie, to zawsze warto przypominać sobie świętego Augustyna i świętego Tomasza z Akwinu. Jesteśmy stworzeniem, a nie stwórcą – nie zapominajmy o tym.

Można również przypomnieć słowa będące poniekąd mottem pontyfikatu Jana Pawła II, czyli „mężczyzną i kobietą stworzył ich”.

Zdecydowanie. Rewolucja kulturowa godzi w najbardziej fundamentalne pojęcia i byty ludzkie, czyli płciowość męską i kobiecą. Jeżeli podważa się istotę biologiczną, jeżeli podważa się fundamentalne powołanie kobiet i mężczyzn, którzy w historii świata zawsze mieli przypisane takie czy inne role właśnie ze względu na swoją specyfikę biologiczną, to jest to droga do samozagłady.

Mężczyźni, wbrew twierdzeniom niektórych przedstawicieli lewicy, nie rodzą dzieci. Dzieci rodzą kobiety, ale nie stanie się to bez udziału mężczyzny, czemu również próbują zaprzeczyć przedstawiciele lewicy.

To są sprawy, z którymi nie warto dyskutować, no chyba, że chcemy wylądować w szpitalu psychiatrycznym.

Niestety, ale tego typu przekonania, które przeczą biologii, zaczynają dominować. Opublikowane w kwietniu badania pokazują na przykład, że co roku w Stanach Zjednoczonych przybywa – zwłaszcza wśród młodych – osób niepewnych swojej tożsamości płciowej; nie wiedzących, czy są kobietami, czy mężczyznami; zastanawiających się, którą płeć powinny kochać etc. Skąd to się bierze?

Rewolucja tożsamościowa idzie naprzód. Fakt, że coraz większy odsetek osób z młodego pokolenia ma problem z identyfikacją płciową, jest dziełem różnych propagandzistów genderyzmu. Wmawiają oni młodemu pokoleniu, że można wybierać swoją płeć. Jest to potworne i obrzydliwe szkodnictwo cywilizacyjne. Niestety, nie widać kontrreakcji, a jeśli ma ona miejsce – jak na przykład na Florydzie, gdzie tamtejszy gubernator De Santis wypowiedział otwartą wojnę genderyzmowi – to zawsze udaje się jakoś obejść rozwiązania wprowadzane po to aby chronić ludzi, chronić cywilizację, chronić normalność. Niestety.

Marksizm nie przetrwał, ani tym bardziej nie odniósł sukcesu w żadnym miejscu na świecie, no chyba, że za sukces marksizmu uznamy opisane przez Pana Profesora zbrodnie w ZSRS, Chinach, Kambodży etc. Jak to jest, że nigdzie się nie udało, a marksiści cały czas próbują? Dlaczego nie mogą odpuścić?

Współcześni marksiści udają, że nie są marksistami. Ci ludzie są w stanie przyznać, iż komunizm sowiecki zawiódł; że upaństwowienie nie przyniosło uspołecznienia; że nie tak trzeba było zaczynać, tylko trzeba było robić to, co głosił Gramsci: „Nie zmieniajmy bazy, tylko zmieniajmy nadbudowę”. Czyli nie bierzmy się za bazę, to znaczy podstawy gospodarcze i materialne życia społecznego, tylko weźmy się za nadbudowę, czyli kulturę, sztukę, prawo etc. Tutaj poszedł cały atak propagandy nowych marksistów, którzy mamią ludzi wizją raju na ziemi, wizją udoskonalania człowieka i wizją osiągania jakichś wyższych form istnienia poprzez odrzucenie tożsamości płciowej, religijnej, narodowej, rodzinnej etc.

Ideałem tych ludzi jest człowiek bez właściwości. Ich zdaniem, tylko taki człowiek będzie szczęśliwy. Nieważne, że nie udało się to w Chinach, Albanii, ZSRS, NRD, PRL itd. Oni są przekonani, że muszą nadal próbować, bo „niesienie szczęścia” jest ich celem. A że szczęściem jest dla nich totalna kontrola, terror, inwigilacja i centralne sterowanie każdym człowiekiem… No cóż, marksiści już tak mają. „Nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”, jak powiedział Klaus Schwab.

Mamy do czynienia z wprowadzeniem ludzkości do swego rodzaju salonu krzywych luster. Marksiści udają, że nie są marksistami, a jednocześnie stawiają pomniki Marksowi, jako wybitnemu filozofowi, który być może się mylił, ale i tak był wielki. Co gorsza, w fundamentalnych kwestiach, o których coraz rzadziej się wspomina – czyli ateizmu i rewolucji – oni go wprost kontynuują.

Rozmawiał Tomasz Kolanek

Czy post-komunisci to post-satanisci? Dariusz Ratajczak

Czy postkomunisci to postsatanisci?

Dariusz Ratajczak  9-01-2009

 http://dariuszratajczak.blogspot.com/2009/01/czy-postkomunisci-to-postsatanisci.html


            Bądźmy po proletariacku szczerzy: Karol Marks, ojciec komunizmu, w młodości był satanistą. Znamy przecież jego studencki dramat “Oulanem“, czy wiersz “Gracz“, w których aż duszno od atmosfery piekielnej grozy albo inicjacji satanistycznych z mieczem w tle. Należałoby zatem postawić pytanie: czy była to szczeniacka, przemijająca fascynacja, czy też satanizmem możemy tłumaczyć późniejszy komunizm brodatego teoretyka? Stawiam następującą hipotezę. Marks -raczej odrażający typ zakochany nie tyle w sobie, co we własnych poglądach -został komunistą dlatego, że wcześniej był satanistą.


            Albo powiedzmy inaczej. Marks przez całe świadome życie (z wyjątkiem okresu szkolnego, gdy deklarował przywiązanie do chrześcijaństwa) był satanistą deklarującym w pewnym momencie komunizm jako cel polityczny. Przyznajmy, że komunizm zaprzeczający istnieniu Boga, zastępujący moralność jej brakiem, każący niszczyć i jeszcze raz niszczyć idealnie pasuje do roli dziecięcia satanizmu.

Poza tym jego głupota jest tak bezdenna, że zapewne przez Księcia Ciemności zamierzona. Nie przesądzając sprawy (w końcu nie jesteśmy marksistami i nie wiemy czy młodzi komuniści smalą cholewy do dziewczyn, czy też w zapadłym grobowcu, w blasku świec, toczą krew z ropuchy) przypomnijmy tylko, iż spokój ducha Karola zakłócają na cmentarzu Highgate w Londynie wielbiciele…Szatana. Przynajmniej ci pamiętają.
Dariusz Ratajczak

„Mieć, czy być”? Fałszywa alternatywa spadkobierców Marksa

„Mieć, czy być”? Fałszywa alternatywa spadkobierców Marksa

pch24/miec-czy-byc-falszywa-alternatywa

(Oprac. GS/PCh24.pl)

„Mieć, czy być?” – ten aforyzm na dobre zadomowił się już w codzienności i obiegu pop-kulturalnym. W dobie umacniającego się konsumeryzmu gości on i na naszych ustach jako ostrzeżenie przed materializmem często w towarzystwie szczytnych ideałów. Tymczasem logika utrwalona w znanym porzekadle ma post- marksistowski rodowód i inspiruje niepokojące programy gospodarcze – te opatrzone hasłem „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy”. Duch maksymy unosi się nad Światowym Forum Ekonomicznym, pobrzmiewa w doktrynie „zrównoważonego rozwoju”, a ostatnio coraz częściej nawiedza Stolicę Apostolską.

Fałszywa alternatywa

Pytanie „Mieć, czy być” jako pierwszy postawił w 1976 roku nikt inny jak Erich Fromm – myśliciel kojarzony z niesławną „szkoła frankfurcką”. Fraza „to have or to be” trafiła na okładkę jego najszerzej znanej pracy – stanowiąc zarazem najlepszą syntezę zawartej wewnątrz treści.

Czerpiący z marksowskich inspiracji intelektualista na kartach swojej książki przedstawił reinterpretację części klasycznie komunistycznych tez z perspektywy psychologii humanistycznej. Sednem jego przekonań była wiara w istnienie dwóch „stylów bycia”, a może raczej orientacji aksjologicznych: na posiadanie i na bycie. W opinii post- marksisty cały Zachód – a w zasadzie cały świat cywilizowany – popełnił historyczne potknięcie i obrał kurs na to pierwsze.

Konsekwencje błędnego wyboru mają być drastyczne. Zorientowanie się na „mieć” sprawia w opinii post – marksistowskiego myśliciela, że oceniamy ludzi wedle wzoru „jesteś tym, co masz”. To w majątku współcześni pokładać mają poczucie bezpieczeństwa i na nim opierają swoją tożsamość – szukają luksusu i gromadzą dobra ponad potrzebę… Podobne tendencje mają przyczyniać się do nadmiernej eksploatacji przyrody i izolacji ludzi od siebie nawzajem…

Pierwsza cześć tej diagnozy zdaje się brzmieć rozsądnie i przypomina uzasadnioną skargę na nieumiarkowanie – które w epoce konsumeryzmu stało się już stylem bycia. Ale post- marksistowski myśliciel zdecydowanie nie to miał na myśli. Fromm nie uważał bowiem, że cywilizacja postawiła kilka kroków za daleko, zapominając o wartościach, których ceny nie da się wyrazić w walucie. Jego zdaniem to wszystko jedynie skutki orientacji na posiadanie – jej zaczynem i pierwszym sygnałem jest zaś wyraźne oddzielanie od siebie posiadłości poszczególnych osób, skutkujące nawiązywaniem ekonomicznych relacji wewnątrz społeczeństw.

Błąd cywilizacji

Zachód miał zatem, wedle intelektualnego spadkobiercy socjalizmu, nie tyle zapędzić się, a w ogóle niesłusznie podejść do wyścigu. Sposobem bycia, który zareklamował on, jako zapewniający człowiekowi radość i satysfakcję, ma być orientacja na bycie – dopuszczająca jedynie posiadanie środków koniecznych do zaspokojenia najistotniejszych potrzeb. Poza tym nawiasem, zdaniem Fromma, własność przyczynia się do izolacji ludzi i przeszkadza im we wspólnym przeżywaniu własnej „egzystencji”. To gwarantować ma szeroka przestrzeń spółdzielczości.

Za wzór, zdaniem Fromma, mogą nam tu posłużyć społeczności prymitywne… Może i niewiele mają, żyją w biedzie: za to cieszą się poczuciem wspólnoty i łączności z „ziemią”. Brak grodzenia dóbr na moje i twoje to w opinii post- marksisty brama otwierającą przed człowiekiem drogę do spełnionego życia…

Dla podparcia swoich tez Fromm podawał przezabawne porównanie dotyczące postrzegania biżuterii przez społeczeństwa plemienne i cywilizowane. Według jego, dosyć pokrętnej, interpretacji, powszechne noszenie ozdób przez ludy pierwotne nie świadczy o ich naturalnym dążeniu do budowania statusu przez luksus – a wyraża wdzięczność wobec tego, kto podarował ozdobę. Tymczasem Europejczycy, przekonuje Fromm, noszą biżuterię by podkreślić swoja kapitałową wyższość nad otoczeniem. O tym, że w państwach „pierwszego świata” najczęściej jest ona prezentem Fromm wolałby pewnie nie pamiętać…

Ale nie zawracajmy sobie głowy spójnością frommowskich propozycji. Mówi się wszak, ze papier przyjmie wszystko… a umysł zainspirowany heglowską dialektyką zdolny jest zaakceptować jeszcze więcej. Zamiast tego warto zwrócić uwagę, jak logika „mieć czy być” licuje z programem „zrównoważonego rozwoju” i przekonaniami ekonomicznymi papieża Franciszka…   

Humanistyczny Komintern

Orędownicy Agendy 2030 powiadają, ze człowiek niesłusznie uczynił z siebie samego centrum świata, nieprawnie eksploatuje ziemię i żyje ponad stan… radyklaną zmianę ma przynieść „przełączenie się” z ego- cenu na eko-cen: solidarność i współodczuwanie z „matką ziemią” zamiast dążenia do dobrobytu i zabieganie o własne interesy. Temu przejściu służyć ma wprowadzenie licznych ograniczeń i spowolnienie gospodarki- ograniczenie znaczenia własności i inicjatywy prywatnej.

Spore współodczuwanie z Frommem zdaje się wykazywać papież Franciszek. Znamy Ojca Świętego z zapatrzenia we wspólnoty pierwotne i przekonania, że ich styl bycia może Europejczyków nauczyć bardzo wiele. Trudno wymazać z pamięci również komunistyczny „coming- out” Ojca Świętego, kiedy zadeklarował, że z „czysto socjologicznego punktu widzenia” dostrzega w Ewangelii poparcie dla komunizmu i sam sprzyja temu programowi…

Na kartach encykliki „Fratelli Tutti” znajdujemy zresztą pełniejszy obraz papieskiej wizji ekonomii. Franciszka również martwi „zbytni” priorytet, jakim cywilizacja obdarza własność prywatną. „Prawo własności może być uważane jedynie za drugorzędne prawo naturalne, wynikające z zasady uniwersalnego przeznaczenia dóbr stworzonych”, czytamy w dokumencie chrystusowego Wikariusza.

Nauczanie społeczne Kościoła istotnie wskazuje, że z posiadaniem wiąże się obowiązek troski o to, by nasza własność służyła pożytkowi wielu – to jednak powód, dla którego KNS zawsze afirmatywnie odnosił się do wpływu tej instytucji na porządek społeczny. Tymczasem Franciszek zdaje się sugerować, że własność prywatna nie spełnia swojego zadania i wymaga restrykcji. „Drugorzędne prawa zastępują pierwszorzędne i nadrzędne, w praktyce czyniąc je nieistotnymi” – pisze Ojciec Święty w tym samym miejscu….  

Papież opłakuje „niezrównoważony” i nie- egalitarny ład kapitalizmu, zdając się widzieć we własności jeden z elementów „zamkniętego” świata. Stąd aktywne apele Ojca Świętego o przebudowę obecnego systemu gospodarczego w stronę „kapitalizmu inkluzywnego” i porządku „powszechnego braterstwa”.

Wszystkie języki przemawiające dziś językiem „zrównoważonego rozwoju” łączy błędne przekonanie, że winę za egotyzm, czy nieumiarkowanie ponosi własność. Posiadanie miałoby stanowić sedno problemu – a jednym rozwiązaniem może być jego ograniczenie i zwiększenie roli centralnych zarządów, wraz z redystrybutorami. To duch alternatywy „mieć – czy być”: poczucie, że posiadanie dóbr siłą rzeczy zmienia człowieka, zamyka go w świecie własnych interesów i dążeń – a „solidarność” trzeba w związku z tym nakazać prawnie.

Mieć by być” – czyli własność w obronie człowieka

Tymczasem katolicka Nauka Społeczna zgromadziła cenne refleksje wskazujące, że ocena własności przez środowiska socjalizujące jest zupełnie błędna. Chcąc krótkim sloganem jej wnioski powołać do życia frazę „mieć, by być”…

Występując przeciwko socjalizmowi Kościół i jego prominentni przedstawiciele wskazywali na zbawienny wpływ posiadania dla porządku społecznego, a także relacji międzyludzkich. W uwagach, które po sobie zostawili nie brakuje również świadomości wpływu, jaki instytucja własności odciska na charakter i rozwój moralny. Po krótką syntezę tych wniosków sięgnijmy do słynnej encykliki „Rerum Novarum”:

„Ma człowiek naprzód całą i pełną siłę natury zmysłowej i dlatego nie mniej niż wszelka istota zmysłowa posiada przyrodzoną dążność do używania dóbr materialnych. Lecz natura zmysłowa, choć ją posiada człowiek w całej pełni, nie wyczerpuje jeszcze natury ludzkiej i owszem jest nawet niższa od niej i przeznaczona do ulegania i słuchania. Tym, co nas wynosi w świecie stworzenia i uszlachetnia, tym, co człowieka człowiekiem czyni, i co go gatunkowo wyróżnia od zwierząt, jest zdolność myślenia, czyli rozum. Z tego też powodu, że człowiek w przeciwieństwie do zwierzęcia ma rozum, trzeba, by człowiek miał nie tak jak zwierzę zostawione sobie do bezpośredniego spożycia dobra, ale żeby miał dobra do stałego i trwałego posiadania; nie tylko więc te, które przez użycie niszczeją, ale także te, które mimo używania pozostają (…)”

„Jeśli się bowiem mówi, że Bóg dał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, to nie należy tego rozumieć w ten sposób, jakoby Bóg chciał, by wszyscy ludzie razem i bez różnicy byli jej właścicielami, ale znaczy to, że nikomu nie wyznaczył części do posiadania, określenie zaś własności poszczególnych jednostek zostawił przemyślności ludzi i urządzeniom narodów. Zresztą, jakkolwiek podzielona między prywatne osoby ziemia, nie przestaje służyć wspólnemu użytkowi wszystkich; nie ma bowiem takiego człowieka, który by nie żył z płodów roli. Kto nie posiada własności żadnej, brak ten wyrównuje pracą, tak że słusznie można powiedzieć, iż powszechnym sposobem zdobywania środków do życia i utrzymania jest praca, czy to na własnej rozwijana ziemi, czy w jakimś rzemiośle, które daje zapłatę, pochodzącą ostatecznie z owoców ziemi i zdolną do wymiany na owoce ziemi. I to również dowodzi, że prywatny sposób posiadania odpowiada naturze. Tych bowiem dóbr, których potrzeba do utrzymania a szczególnie do udoskonalenia życia, ziemia dostarcza wprawdzie w obfitości; nie mogłaby ich jednak dostarczyć bez uprawy i bez opieki ludzkiej. Przygotowując sobie dobra naturalne przy pomocy przemyślności rozumu i przy pomocy sił cielesnych, przyswaja sobie tym samym człowiek tę część przyrody, którą sam uprawił i na której jak gdyby kształt swej osobowości wyciśnięty zostawił; skutkiem tego najzupełniej jest słusznym, by tę część przyrody posiadał jako własną i by nikomu nie było wolno naruszać jego do niej prawa”.

„Rola bowiem poddana rękom i pracy rolnika zupełnie zmienia swoją postać; z leśnego karczowiska zmienia się w żyzną, z nieurodzajnej w urodzajną. I to, w czym się stała lepszą, tak tkwi w ziemi i tak się z nią łączy, że się nie da od niej w żaden sposób oddzielić. Czyżby sprawiedliwym było, żeby ktoś zawładnął i użytkował ziemię, którą inny zrosił swoim potem? Jak skutek należy do przyczyny, tak owoc pracy do pracownika winien należeć”.

„Socjaliści uważają prawo własności za ludzki wymysł nie dający się pogodzić, z przyrodzoną równością ludzi, głoszą więc wspólność dóbr, nie godzą się na znoszenie bez sprzeciwu niedostatku i uważają, że można bezkarnie naruszać własność i prawa bogatszych. Kościół natomiast uznaje trzeźwiej, że między ludźmi nie ma równości przyrodzonej pod względem sił i zdolności, a więc nie ma jej także pod względem posiadanych dóbr i dlatego nakazuje, by prawo własności i zwierzchnictwa urzeczywistnione przez samą naturę pozostawało dla każdego nietknięte i nienaruszone; wiadomo bowiem, że kradzież i grabież tak dalece zostały zakazane przez Boga twórcę wszelkiego prawa i mściciela, że na cudze nie godzi się nawet spoglądać, a złodzieje i grabieżcy są wykluczeni z królestwa niebieskiego tak samo, jak cudzołóżcy i czciciele bożków”.

Groźba anarchii

Wyjątki podkreślające naturalną predyspozycję człowieka do powołania instytucji własności uzupełniają ostrzeżenia przed budową porządku pozbawionego tego elementu. Stanowią one szczególne zagrożenie m.in. dla rodziny. Brak własności uniemożliwiałby ojcowi prawdziwą i skuteczną troskę o jego najbliższych i zabezpieczenie ich potrzeb. „Jest świętym prawem natury, by ojciec rodziny troszczył się o utrzymanie i wszelkie potrzeby tych, których zrodził; i sama natura skłania go do tego, by dla dzieci, które odbijają w sobie i do pewnego stopnia przedłużają osobowość ojca, nabywał i gromadził dobra potrzebne im do obrony przed niedolą podczas zmiennych kolei życia. Jakże jednak uczyni zadość temu prawu, jeśli nie będzie mógł posiadać trwałych i korzyść przynoszących dóbr, które by mógł w spadku dzieciom zostawić?”, dopytywał w głośnej encyklice Ojciec Święty.

Wbrew obietnicom nastania utopijnego porządku powszechnego szczęścia, zniesienie własności przyniosłyby drastyczne konsekwencje. Leon XIII miał tego doskonałą świadomość, pisząc „Oprócz niesprawiedliwości sprowadziłby ten system jeszcze bez wątpienia zamieszanie i przewrót całego ustroju, za czym by przyszła twarda i okrutna niewola obywateli. Otwarłaby się brama zawiściom wzajemnym, swarom i niezgodom; po odjęciu bodźca do pracy jednostkowym talentom i zapobiegliwościom wyschłyby same źródła bogactw; równość zaś, o której marzą socjaliści, nie byłaby czym innym, jak zrównaniem wszystkich ludzi w niedoli”.

Zwróćmy uwagę na wyjątkowo cenny komentarz papieża dotyczący wyschnięcia źródła bogactw – jak wskazuje Ojciec Święty, to przede wszystkim potencjał i cnoty konkretnych osób, pracujących w pocie czoła nad powiększeniem dobrobytu, decydują o dostatku społeczeństw. Program redystrybucji zakłada błędnie, że bogactwo istnieje samo z siebie i wystarczy je rozdysponować. W rzeczywistości zależy ono przede wszystkim od uczciwej pracy utalentowanych osób, poddających surowy świat pod ludzkie panowanie, tak by służył potrzebom człowieka.

Ta uwagą papież nawiązuje również do myśli św. Tomasz z Akwinu, który w Summie Teologicznej zaznaczał, że istnienie własności służy dobru wspólnemu, dzięki jasnemu określeniu zarządcy przedmiotów. Wraz z posiadaniem określonej rzeczy na właściciela przechodzi obowiązek dbania o nią i udoskonalania swojej własności. Ten, kto ma należy szanuje swoje i opatruje własne posiadłości.   

Co więcej, jak słusznie zauważył Leon XIII – zniesienie własności i jej podminowanie to preludium do zaprowadzenia tyranii. Tak długo, jak posiadamy, nasz elementarny byt jest zabezpieczony – nie podlega wprost woli hegemona. Tymczasem już od starożytności brak jakiejkolwiek własności był domeną niewolnika. Kto nie ma niczego, ten bardzo często sam, w sposób jawny lub ukryty staje się „własnością” osób decydujących o jego położeniu.

Z tego powodu Kościół zawsze bronił i swojego prawa do posiadania, gwarantującego mu niezaburzone wykonywanie ewangelizacyjnej misji – i Chrystusowi uczniowie mieli wszak trzos, z którego pokrywali konieczne wydatki…

Wreszcie posiadanie wiąże się z możliwością dzielenia się własnym majątkiem oraz owocami własnej pracy z innymi. Już ojcowie Kościoła podkreślali, że powołaniem bogatych jest udzielać szczodrze z własnego bogactwa… Własność umożliwia dar – pozwala dzielić się z braćmi, a nie dzielić z braćmi wspólne dobra. Spółdzielczość to porządek, w którym niepodobna napoić, nakarmić, czy okryć bliźniego.

Cnoty pracy i naczelne kłamstwo antycywilizacji

Własność zabezpiecza zatem nasz byt – rolę rodzica, pozwala stać się dobroczyńcą, utwierdza wolność do życia we właściwy sposób. Listę pozytywnych oddziaływań instytucji posiadania należy uzupełnić o kolejny aspekt: nierozłącznie związania z własnością praca to zaczyn moralnego rozwoju człowieka.

„Cnoty pracy” celnie opisał w swoich antykomunistycznych tekstach Stefan kard. Wyszyński. Choć swoimi decyzjami o nawiązaniu porozumienia Kościoła z państwem prymas ściągnął na siebie zasadne zarzuty o unikanie męczeństwa i zalegalizowanie uzurpatorskiej władzy, to warto powrócić do jego refleksji w tej materii. Jak podkreślał purpurat, konieczność sprawowania opieki nad majątkiem i codzienny trud kształtuje w człowieku dodatnie postawy moralne, wyrabia w nim dyspozycje do dobrego, przeciwdziała lenistwu oraz ślepemu poszukiwaniu doznań… Zastępuje je za to nauką cierpliwości, dalekowzroczności, umiarkowania i pracowitości…

Refleksja ta rzuca ważne światło na motywacje stojące za dzisiejszym nurtem rezygnacji z własności. Slogan „nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy” obiecuje w rzeczywistości ściągnięcie z człowieka odpowiedzialności, przy jednoczesnej zapowiedzi zachowania podobnego poziomu życia. Mamy zostać „zaopiekowani” przez redystrybutora dóbr i bezwysiłkowo czerpać z dobrobytu… W takich samych barwach Marx malował rzeczywistość porewolucyjną – całą pracę wykonywać miały maszyny, a ludzie – zwolnieni z obowiązków – oddawać się ekspresji własnej kreatywności.

Całość błędu marksistowskich rojeń polega na zgoła błędnej wizji człowieka. Jak spostrzegawczo zauważył w swojej pracy „marksizm i rewolucja” francuski myśliciel integrystyczny, Jean Ousset,  pełnię programu rewolucyjnego, zaproponował Jacques Rousseau, przypisując winę za istnienie zła cywilizacji, a jako remedium wskazując powrót do „nieskażonego” stanu pierwotności. Tymczasem to właśnie skodyfikowane obowiązki, podział ról, własność i kultura są kluczowymi zabezpieczeniami, które przeciwdziałają stoczeniu się człowieka w przepaść – ku anarchii i bezkarnemu bezprawiu…

Jak bardzo zdziwiłby się Marx, gdyby ujrzał, jak dzisiejszy człowiek staje w świecie dostatku, na który nie trzeba się trudzić. Zaskoczony byłby i papież Franciszek, gdyby każdemu niezależnie od sytuacji i czynów przynajmniej wystarczało. Nie nadszedłby bowiem ani świat powszechnego braterstwa, ani życie mas nie stałoby się bardziej „kreatywne”.

Bardziej trzeźwe konsekwencje tego stanu rzeczy przewiduje jeden ze sztandarowych agitatorów Światowego Forum Ekonomicznego i „czwartej rewolucji przemysłowej – Yuval Noah Harrari. Żydowski myśliciel przewidywał, że automatyzacja rynku pracy i wprowadzenie powszechnej spółdzielczości wielu ludzi uczyni bezużytecznymi… pozostawiając im ucieczkę do rzeczywistości wirtualnej i narkotyków. Przecież nie z biedy – ale właśnie z niezasłużonego dostatku… To kolejne z zagrożeń stanu, w którym to nie potencjał i ciężka praca decydują o położeniu człowieka. Obyśmy nigdy nie musieli poznawać całego ich bogactwa na własnej skórze.

Filip Adamus

Czerwona fala marksizmu w Ameryce Łacińskiej cofa się?

Latin-america-the-red-tide-of-marxism-is-receding? 27 mai 2023

Często mówiliśmy o “czerwonej fali”, która groziła ogarnięciem Ameryki Łacińskiej. Prawie wszędzie skrajna lewica zaczęła wygrywać wybory, zmieniając na czerwono kontynent, który do niedawna był głównie prawicowy.

Ten nadmierny wpływ socjalistów/marksistów szybko znalazł drogę do wielu organizacji między-amerykańskich. W ten sposób lewica zdominowała Organizację Państw Amerykańskich (OPA), Wspólnotę Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC), Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka (IACHR) i inne. Wiele z tych organów straciło swój demokratyczny charakter i stało się prawdziwymi “strażnikami rewolucji” w Ameryce Łacińskiej.

Ten zdecydowany postęp marksistowskiego socjalizmu w Ameryce Łacińskiej nastąpił równolegle z pontyfikatem papieża Franciszka i do pewnego stopnia był jego konsekwencją. Franciszek jest obrońcą „teologii wyzwolenia” i „teologii ludu”, które starają się zaangażować katolików w rewolucyjny proces zmierzający do komunizmu. Systematycznie okazywał sympatię lewicowym kandydatom, zaniedbując tych z centroprawicy. Jego nominacje biskupie często wzmacniały „postępowe frakcje” w duchowieństwie.

Przez cały ten czas nie byliśmy pod wrażeniem czerwonej fali. Od samego początku staraliśmy się obnażyć jej wyraźną piętę achillesową: słabą zdolność do przekonywania mas.

Na początku naszej krytyki, fala ta nigdy nie była uniwersalna. Wiele narodów pozostawało poza jej wpływem. Kraje takie jak Ekwador, Urugwaj, Salwador i Paragwaj mają centroprawicowe rządy.

W innych krajach lewica zdołała przejąć władzę jedynie poprzez wybory skażone poważnymi zarzutami o oszustwa i korupcję. Ten podstęp został najpierw przetestowany w Wenezueli, a następnie wyeksportowany w całym regionie, wraz z zespołami kubańskich, boliwijskich, wenezuelskich i nikaraguańskich obserwatorów. Taka taktyka pokazuje słabość lewicy, która nie jest w stanie wygrać czystych wyborów.

Innym czynnikiem słabości jest preferowanie przez latynoamerykańską lewicę metod dyktatorskich. Po dojściu do władzy lewica z łatwością porzuca demokratyczne ścieżki i narzuca te brutalne. W ten sposób jej rządy tłumią wolność prasy, więżą przeciwników, zamykają opozycyjne media itp. Użycie siły jest ukrytym przyznaniem się do porażki, ponieważ ujawnia niezdolność do przekonania opinii publicznej za pomocą pokojowych i legalnych środków.

Ta fala wykazuje obecnie oznaki odwrotu.

Być może punktem zwrotnym w antykomunistycznym oporze jest Peru. Zirytowany sprzeciwem centroprawicowej większości parlamentarnej, marksistowski prezydent Pedro Castillo podjął próbę zamachu stanu w grudniu 2022 roku.

Wbrew oczekiwaniom, krajowe instytucje rządowe i siły porządkowe zareagowały natychmiast. Castillo został aresztowany, a prezydenturę przejęła wiceprezydent Dina Boluarte. Parlament odrzucił następnie próbę unieważnienia konstytucji.

Rozwścieczona tą porażką lewica pomogła rozpocząć szeroko zakrojoną ofensywę o charakterze terrorystycznym i wywrotowym, mającą na celu przejęcie władzy przemocą.

Przy ogromnym wsparciu opinii publicznej policja i siły zbrojne zdołały pokonać tę rewolucję.

“Nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Wycofaliśmy się, ponieważ nie byliśmy przygotowani” – jęczał jeden z przywódców rewolty w ulicznym przemówieniu w lipcu.

Ten antykomunistyczny opór, model dla całego kontynentu, jest obecnie przedmiotem badań w ośrodkach badań politycznych i szkołach wojskowych w Ameryce Łacińskiej.

Niedawno czerwona fala poniosła dwie znaczące porażki.

30 kwietnia w Paragwaju odbyły się wybory prezydenckie. Znana francuska lewicowa gazeta Le Monde mówiła o “bardzo ważnych wyborach”. Lewica spodziewała się zwycięstwa, które przełamałoby hegemonię partii centroprawicowej, która, z wyjątkiem krótkiej przerwy w latach 2008-2012, rządziła krajem przez ponad pół wieku. Wybory były tak ważne, że VIP-y promujące lewicowy globalizm – takie jak prezes Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab i amerykański ambasador w Paragwaju Marc Otsfield – zrobiły wszystko, by faworyzować lewicowych kandydatów.

Była to skandaliczna ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju.

Wbrew tym oczekiwaniom wybory wygrał konserwatywny, antykomunistyczny kandydat Santiago Peña z Partii Narodowego Stowarzyszenia Republikanów (Partido Colorado). Uzyskał on ponad dwukrotnie więcej głosów niż drugi w kolejności kandydat w pierwszej turze wyborów.

Peña broni modelu konserwatywnego Paragwaju. “Jesteśmy konserwatywnym społeczeństwem; konserwatywny duch jest w nas głęboko zakorzeniony, co czyni nas ostrożnymi w obliczu poważnych zmian w społeczeństwie”, powiedział Agence France-Presse.

Rana nie zdążyła się jeszcze zagoić, gdy latynoamerykańska lewica otrzymała kolejny, jeszcze mocniejszy cios: wyraźne zwycięstwo prawicy w Chile.

Chile jest nadal rządzone przez konstytucję z 1980 roku, która została zatwierdzona przez rząd generała Augusto Pinocheta. Carta Magna uzyskała wówczas 67% głosów w referendum uznanym za sprzyjające reżimowi wojskowemu. Od tego czasu była ona zmieniana setki razy, aby dostosować się do obecnych potrzeb.

Wzmocniony zaskakującym zwycięstwem wyborczym w marcu 2022 r., lewicowy prezydent Gabriel Boric zwołał we wrześniu plebiscyt w celu zatwierdzenia nowej konstytucji, która przekształciłaby Chile w komunistyczny i anarchistyczny kraj. Dokument został pospiesznie opracowany przez małe grupy legislacyjne powiązane z wywrotowymi środowiskami, a następnie odrzucony przez 62% chilijskich wyborców.

Wstrząśnięty tą porażką Boric rozpisał nowe wybory, aby wybrać zgromadzenie konstytucyjne składające się z pięćdziesięciu jeden radnych, którzy mieliby opracować nowy lewicowy projekt konstytucji w sposób bardziej demokratyczny i otwarty. Został jednak ponownie pokonany 7 maja, kiedy wyniki wyborów odzwierciedlały wyraźne zwycięstwo prawicy.

Wielkim zwycięzcą został José Antonio Kast, lider Partido Republicano, którą media uparcie definiują jako “skrajną prawicę”. Uzyskał on 35% głosów. Tradycyjna prawica, reprezentowana przez partię Chile Seguro, otrzymała 21% głosów. Lista Todo por Chile, grupująca lewicę, zdobyła tylko 9%. Tak więc prawica i centroprawica będą miały trzydziestu trzech z pięćdziesięciu jeden posłów, co stanowi większość odporną na weto.

Znana gazeta La Tercera (5-8-23) przeprowadziła sondaż wśród nowych posłów i podała zaskakujące wyniki: 60% twierdzi, że nie ma nic wspólnego z propozycjami lewicy; 90% chce minimalistycznej konstytucji, która nie naruszy obecnie obowiązującego systemu; 60% deklaruje się przeciwko aborcji; a 87% chce silnego sektora prywatnego. Prawica ma teraz czek in blanco na kształtowanie przyszłości kraju.

“Skrajna prawica staje się wiodącą siłą polityczną w kraju. Trzęsienie ziemi w chilijskiej polityce” – tak brzmiał nagłówek hiszpańskiej gazety El País (5-8-23).

Niektóre trzęsienia ziemi mogą powodować ogromne pływy, takie jak przerażające tsunami.

Inne trzęsienia ziemi mogą powodować cofanie się pływów i niwelować skutki wcześniejszych pływów. Wydaje się, że taka zmiana ma miejsce w Chile i innych krajach Ameryki Łacińskiej.

Czerwona fala marksizmu w Ameryce Łacińskiej cofa się?

Latin-america-the-red-tide-of-marxism-is-receding? 27 mai 2023

Często mówiliśmy o “czerwonej fali”, która groziła ogarnięciem Ameryki Łacińskiej. Prawie wszędzie skrajna lewica zaczęła wygrywać wybory, zmieniając na czerwono kontynent, który do niedawna był głównie prawicowy.

Ten nadmierny wpływ socjalistów/marksistów szybko znalazł drogę do wielu organizacji między-amerykańskich. W ten sposób lewica zdominowała Organizację Państw Amerykańskich (OPA), Wspólnotę Państw Ameryki Łacińskiej i Karaibów (CELAC), Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka (IACHR) i inne. Wiele z tych organów straciło swój demokratyczny charakter i stało się prawdziwymi “strażnikami rewolucji” w Ameryce Łacińskiej.

Ten zdecydowany postęp marksistowskiego socjalizmu w Ameryce Łacińskiej nastąpił równolegle z pontyfikatem papieża Franciszka i do pewnego stopnia był jego konsekwencją. Franciszek jest obrońcą „teologii wyzwolenia” i „teologii ludu”, które starają się zaangażować katolików w rewolucyjny proces zmierzający do komunizmu. Systematycznie okazywał sympatię lewicowym kandydatom, zaniedbując tych z centroprawicy. Jego nominacje biskupie często wzmacniały „postępowe frakcje” w duchowieństwie.

Przez cały ten czas nie byliśmy pod wrażeniem czerwonej fali. Od samego początku staraliśmy się obnażyć jej wyraźną piętę achillesową: słabą zdolność do przekonywania mas.

Na początku naszej krytyki, fala ta nigdy nie była uniwersalna. Wiele narodów pozostawało poza jej wpływem. Kraje takie jak Ekwador, Urugwaj, Salwador i Paragwaj mają centroprawicowe rządy.

W innych krajach lewica zdołała przejąć władzę jedynie poprzez wybory skażone poważnymi zarzutami o oszustwa i korupcję. Ten podstęp został najpierw przetestowany w Wenezueli, a następnie wyeksportowany w całym regionie, wraz z zespołami kubańskich, boliwijskich, wenezuelskich i nikaraguańskich obserwatorów. Taka taktyka pokazuje słabość lewicy, która nie jest w stanie wygrać czystych wyborów.

Innym czynnikiem słabości jest preferowanie przez latynoamerykańską lewicę metod dyktatorskich. Po dojściu do władzy lewica z łatwością porzuca demokratyczne ścieżki i narzuca te brutalne. W ten sposób jej rządy tłumią wolność prasy, więżą przeciwników, zamykają opozycyjne media itp. Użycie siły jest ukrytym przyznaniem się do porażki, ponieważ ujawnia niezdolność do przekonania opinii publicznej za pomocą pokojowych i legalnych środków.

Ta fala wykazuje obecnie oznaki odwrotu.

Być może punktem zwrotnym w antykomunistycznym oporze jest Peru. Zirytowany sprzeciwem centroprawicowej większości parlamentarnej, marksistowski prezydent Pedro Castillo podjął próbę zamachu stanu w grudniu 2022 roku.

Wbrew oczekiwaniom, krajowe instytucje rządowe i siły porządkowe zareagowały natychmiast. Castillo został aresztowany, a prezydenturę przejęła wiceprezydent Dina Boluarte. Parlament odrzucił następnie próbę unieważnienia konstytucji.

Rozwścieczona tą porażką lewica pomogła rozpocząć szeroko zakrojoną ofensywę o charakterze terrorystycznym i wywrotowym, mającą na celu przejęcie władzy przemocą.

Przy ogromnym wsparciu opinii publicznej policja i siły zbrojne zdołały pokonać tę rewolucję.

“Nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Wycofaliśmy się, ponieważ nie byliśmy przygotowani” – jęczał jeden z przywódców rewolty w ulicznym przemówieniu w lipcu.

Ten antykomunistyczny opór, model dla całego kontynentu, jest obecnie przedmiotem badań w ośrodkach badań politycznych i szkołach wojskowych w Ameryce Łacińskiej.

Niedawno czerwona fala poniosła dwie znaczące porażki.

30 kwietnia w Paragwaju odbyły się wybory prezydenckie. Znana francuska lewicowa gazeta Le Monde mówiła o “bardzo ważnych wyborach”. Lewica spodziewała się zwycięstwa, które przełamałoby hegemonię partii centroprawicowej, która, z wyjątkiem krótkiej przerwy w latach 2008-2012, rządziła krajem przez ponad pół wieku. Wybory były tak ważne, że VIP-y promujące lewicowy globalizm – takie jak prezes Światowego Forum Ekonomicznego Klaus Schwab i amerykański ambasador w Paragwaju Marc Otsfield – zrobiły wszystko, by faworyzować lewicowych kandydatów.

Była to skandaliczna ingerencja w wewnętrzne sprawy kraju.

Wbrew tym oczekiwaniom wybory wygrał konserwatywny, antykomunistyczny kandydat Santiago Peña z Partii Narodowego Stowarzyszenia Republikanów (Partido Colorado). Uzyskał on ponad dwukrotnie więcej głosów niż drugi w kolejności kandydat w pierwszej turze wyborów.

Peña broni modelu konserwatywnego Paragwaju. “Jesteśmy konserwatywnym społeczeństwem; konserwatywny duch jest w nas głęboko zakorzeniony, co czyni nas ostrożnymi w obliczu poważnych zmian w społeczeństwie”, powiedział Agence France-Presse.

Rana nie zdążyła się jeszcze zagoić, gdy latynoamerykańska lewica otrzymała kolejny, jeszcze mocniejszy cios: wyraźne zwycięstwo prawicy w Chile.

Chile jest nadal rządzone przez konstytucję z 1980 roku, która została zatwierdzona przez rząd generała Augusto Pinocheta. Carta Magna uzyskała wówczas 67% głosów w referendum uznanym za sprzyjające reżimowi wojskowemu. Od tego czasu była ona zmieniana setki razy, aby dostosować się do obecnych potrzeb.

Wzmocniony zaskakującym zwycięstwem wyborczym w marcu 2022 r., lewicowy prezydent Gabriel Boric zwołał we wrześniu plebiscyt w celu zatwierdzenia nowej konstytucji, która przekształciłaby Chile w komunistyczny i anarchistyczny kraj. Dokument został pospiesznie opracowany przez małe grupy legislacyjne powiązane z wywrotowymi środowiskami, a następnie odrzucony przez 62% chilijskich wyborców.

Wstrząśnięty tą porażką Boric rozpisał nowe wybory, aby wybrać zgromadzenie konstytucyjne składające się z pięćdziesięciu jeden radnych, którzy mieliby opracować nowy lewicowy projekt konstytucji w sposób bardziej demokratyczny i otwarty. Został jednak ponownie pokonany 7 maja, kiedy wyniki wyborów odzwierciedlały wyraźne zwycięstwo prawicy.

Wielkim zwycięzcą został José Antonio Kast, lider Partido Republicano, którą media uparcie definiują jako “skrajną prawicę”. Uzyskał on 35% głosów. Tradycyjna prawica, reprezentowana przez partię Chile Seguro, otrzymała 21% głosów. Lista Todo por Chile, grupująca lewicę, zdobyła tylko 9%. Tak więc prawica i centroprawica będą miały trzydziestu trzech z pięćdziesięciu jeden posłów, co stanowi większość odporną na weto.

Znana gazeta La Tercera (5-8-23) przeprowadziła sondaż wśród nowych posłów i podała zaskakujące wyniki: 60% twierdzi, że nie ma nic wspólnego z propozycjami lewicy; 90% chce minimalistycznej konstytucji, która nie naruszy obecnie obowiązującego systemu; 60% deklaruje się przeciwko aborcji; a 87% chce silnego sektora prywatnego. Prawica ma teraz czek in blanco na kształtowanie przyszłości kraju.

“Skrajna prawica staje się wiodącą siłą polityczną w kraju. Trzęsienie ziemi w chilijskiej polityce” – tak brzmiał nagłówek hiszpańskiej gazety El País (5-8-23).

Niektóre trzęsienia ziemi mogą powodować ogromne pływy, takie jak przerażające tsunami.

Inne trzęsienia ziemi mogą powodować cofanie się pływów i niwelować skutki wcześniejszych pływów. Wydaje się, że taka zmiana ma miejsce w Chile i innych krajach Ameryki Łacińskiej.

Ezoteryczne źródła komunizmu. MARKSIZM, SATANIZM I EZOTERYKA.

22 MINUTY

#marksizm #Rosja #ezoteryka

Związki komunizmu z satanizmem są ewidentne, jednak mało znane. W niniejszym materiale omówiono inspiracje Marksa i innych ideologów komunistycznych na podstawie cytatów z nich samych. Poruszono także kwestię ezoteryki, która inspirowała elity ZSRR.

Materiał na podstawie tekstu ZENONA CHOCIMSKIEGO: https://www.fronda.pl/a/satanistyczny… Komunizm oznacza rewolucję, czyli bunt przeciwko wszelkiemu zastanemu porządkowi: Bożemu, naturalnemu, społecznemu, politycznemu. W przekonaniu Marksa motorem wszelkich działań, pojedynczych jednostek, jak i klas, jest walka. Wojna jest fundamentem wszystkiego. Wraz z nastaniem komunizmu ma się ona skończyć, ale droga do niego wiedzie przez dyktaturę proletariatu, terror, zniszczenie wrogów. Gdziekolwiek komuniści dochodzili do władzy, i mogli sobie na to pozwolić (nie mówimy o krajach demokratycznych), tam dochodziło do masowych morderstw, a nawet do ludobójstwa. Jednym z wielu przykładów jest Kambodża. Rządy czerwonych Khmerów pod kierownictwem Pol Pota, który poznał myśl komunistyczną na studiach w Europie, doprowadziła do pozbawienia życia jednej trzeciej obywateli tego państwa.

Klaus Schwab – dzielny kontynuator Karola Marksa.

Komentarze Eleison Jego Ekscelencji Księdza Biskupa Ryszarda Williamsona

biskup williamson

Komentarz Eleison nr DCCLXXVII (777) 4 czerwca 2022

RERUM NOVARUM – I

Czyż Karol Marks nie powiedział kiedyś, że ideę komunizmu można streścić w jednym prostym zdaniu – „zniesienie własności prywatnej”?  A czyż czołowy globalista, Klaus Schwab, nie obiecał niedawno wszystkim żyjącym ludziom, że pod rządami globalizmu „nie będą posiadać niczego, ale będą całkowicie szczęśliwi”?

I czyż nie oznacza to właśnie, że globalizm będzie w istocie kontynuacją komunizmu? Ale skąd ta niechęć do własności prywatnej ?  Ponieważ ci bezbożnicy chcą położyć kres wszelkim ludzkim społecznościom, które jeszcze wierzą czy też mają respekt dla Boga Dziesięciu Przykazań. Siódme – nie kradnij, Dziesiąte – nie pożądaj cudzej rzeczy.  Dwa całe przykazania spośród dziesięciu mają na celu ustanowienie między ludźmi prawa do własności prywatnej. Współczesna wojna o własność prywatną jest, między innymi, wojną współczesnego człowieka z Bogiem.

Zatem broniąc spraw Bożych, Kościół katolicki broni własności prywatnej przed wszelkimi socjalistami, komunistami, globalistami i innymi wrogami społeczności ludzkiej, którzy chcą ją zniszczyć. Jednym z wybitnych obrońców własności prywatnej był papież Leon XIII (1878-1903), autor słynnej encykliki Rerum Novarum z 1891 roku. Ponieważ właśnie teraz bezbożni globaliści próbują obrócić w ruinę całe ludzkie społeczeństwo za pomocą swojego „Resetu”, przyjrzyjmy się tej papieskiej obronie prawa własności prywatnej.

Własność prywatna, pisze Leon XIII, jest naturalnym prawem człowieka, którego zniesienie jest niesprawiedliwe, szkodzi zarówno pracownikom, jak i właścicielom, państwom i rządom. Wynika to z faktu, że tylko człowiek jest zwierzęciem rozumnym wśród pozostałych zwierząt. Wszystkie zwierzęta muszą się żywić. Pan Bóg z troską zapewnia pożywienie zwierzętom bezrozumnym, a ludziom daje rozum, aby mogli sami zadbać o swoją przyszłość. Oznacza to, że podczas gdy brutalne zwierzęta jedynie używają rzeczy, człowiek będzie ich nie tylko używał, ale także brał je w posiadanie. Jednak tylko ziemia może zaspokoić jego powtarzające się przyszłe potrzeby. Dlatego człowiek ma taką naturę, że bierze ziemię w swoje posiadanie, innymi słowy, ma naturalne prawo do własności.

Na zarzut, że państwo może zapewnić byt wszystkim ludziom w nim żyjącym, Leon XIII odpowiada inną podstawową regułą, że jednostka jest pierwotna w stosunku do państwa (ponieważ, aby powstało państwo, muszą się zjednoczyć już istniejące jednostki). Na zarzut, że Bóg daje ziemię ludzkości we wspólnocie, czyli daje całą ziemię wszystkim ludziom, a nie tylko temu czy innemu właścicielowi, Leon XIII odpowiada, że choć prawdą jest, że Bóg ofiarowuje ziemię, aby służyła wszystkim i aby każdy mógł ją posiadać, to jednak każdy jej kawałek ma być przez kogoś posiadany. W przeciwnym razie spory nie będą miały końca, tak że – jak dobrze rozumie to Klaus Schwab – państwo będzie musiało interweniować, aby sprawować ostateczną i najwyższą kontrolę.

Ponadto papież zauważa, że człowiek ma zdecydowanie większą motywację do pracy przy tym, co stanowi jego własność, a pot z jego czoła tak odciska piętno na jego własności i w nią wnika, że pozbawienie człowieka własności jest równoznaczne z pozbawieniem go motywacji do pracy i ograbieniem go z owoców jego pracy. Człowiek w naturalny sposób przywiązuje się do swojej ziemi. Z kolei zarówno socjalizm, jak i globalizm wykorzeniają człowieka, aby móc go dzięki temu bardziej kontrolować.

Naturalne prawo człowieka do własności jest dodatkowo potwierdzone przez jego naturalne obowiązki rodzinne. Tak jak ojcostwo jest naturalnym prawem, które sprawia, że jednostka staje się głową rodziny, tak rodzina z natury rzeczy zwiększa zakres prawa własności, czy to w celu wyżywienia całej rodziny w teraźniejszości, czy też jako spadek dla dzieci na przyszłość. Państwo nie może i nie powinno tego robić (z wyjątkiem sytuacji, w których rodzina znajduje się w szczególnej potrzebie), ponieważ dzieci wchodzą do społeczeństwa czy też państwa tylko poprzez rodzinę, a zatem uprzednio istniejąca rodzina ma uprzednie prawa i obowiązki w stosunku do praw i obowiązków państwa.

Zdroworozsądkowo myślący papież stwierdza, że socjalizm spustoszy społeczeństwo chaosem, zazdrością, ubóstwem, powszechną nędzą i zniewoleniem. W przyszłym tygodniu zobaczymy, co według Leona XIII powinno robić państwo.

Kyrie eleison.

Szatan to marksista, darwinista, ateista.

Paweł Lisicki demaskuje szatana i jego SYSTEM

Do czego dąży diabeł? Krótko mówiąc: diabeł chce nam zohydzić życie i pogrążyć ludzi w rozpaczy. Chce on uczynić z nas to, czym jesteśmy w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana – mówił w rozmowie z PCh24 TV Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”, autor książki „SYSTEM diabła. Blog z piekła rodem”.

Zdaniem Pawła Lisickiego diabeł „niejedną ma funkcję”, ponieważ jest jednocześnie humanistą, technokratą, darwonistą i innymi rewolucjonistami.

Diabeł na pewno jest radykalnym darwinistą, stąd zresztą zwraca się do człowieka bardzo często używając określenia małpa. To jest logiczne, ponieważ jest to zgodnie z przyjętym powszechnie rozumieniem. Jeśli przyjąć za dobrą monetę twierdzenie, że człowiek pojawił się na Ziemi jako forma zwierzęca i wyłącznie zwierzęca, że jest dalszą formą rozwinięcia małp, to nie przysługuje mu żadna osobna godność, ani żadna osobna wyższość, ani kategoria. W tym sensie diabeł jest darwinistą, bo widzi tę ciągłość między zwierzętami a ludźmi.

Pierwsza książka Darwina „O pochodzeniu gatunków” została opublikowana w 1859 roku. Nota bene Darwin nie używa w niej w ogóle określenia „ewolucja”. Ono się pojawia później w kolejnym wydaniu. W 1870 roku opublikowano z kolei książkę „O pochodzeniu człowieka”. Wtedy to myślenie ewolucjonistyczne absolutnie zaczęło dominować wśród ludzi wykształconych i stąd debaty na temat małpy i człowieka zaczynają się rozwijać.

Diabeł jest inżynierem społecznym. Sama inżynieria społeczna w wydaniu rozwiniętym zaczęła zbierać żniwo w wieku XVIII w epoce Oświecenia, kiedy po raz pierwszy zaczęto pisać o człowieku jako o maszynie.

Diabeł jest również materialistą. Może się to wydawać paradoksalne, ponieważ jest on duchem, ale przynajmniej co do człowieka i do świata zewnętrznego jest on wręcz radykalnym materialistą.

Diabeł to także marksista, co jest bardzo dobrze widoczne. Diabeł głosi tezę, że człowiek i natura są w zasadzie tym samym, że ludzki rozwój jest rozwojem wyłącznie naturalnym.

Paradoks polega też na tym, że diabeł jest również ateistą, ponieważ zdaje on sobie sprawę, iż jest duchem nieśmiertelnym, ale jednocześnie wie dobrze, że aby kontrolować ludzkość i zdobyć nad nią pełnię władzy musi krzewić ideę ateizmu, musi być radykalnym bezbożnikiem. To wynika wprost z jego „anonimowości”, bo jeśli anonimowość zapewnia mu sukces to jedną stroną medalu jest „brak diabła”, a drugą stroną „brak Boga”. Jeśli ktoś odrzuca istnienie diabła, to tym łatwiej odrzuci istnienie Boga, co jest jak najbardziej logicznym założeniem.

Do tego właśnie dąży diabeł. Chce on nam zohydzić życie i tak pogrążyć ludzi w rozpaczy, i tak uczynić z nich to, czym są oni w jego oczach, czyli wyłącznie zwierzętami, żeby jakakolwiek myśl o Odkupieniu i Zbawieniu zniknęła, została wymazana.

W związku z tym diabeł nie pełni tylko jednej funkcji, ale jest wszystkim: darwinistą, inżynierem społecznym, marksistą, radykałem etc. Diabeł myśli systemowo. Nie chciałbym, żeby zabrzmiało w ten sposób, iż lekceważę, albo pomijam kwestie, które są najczęściej opisywane w konkretnych przypadkach, kiedy mamy do czynienia z opętaniem: pojawia się diabeł, wstępuje w kogoś, przejmuje nad nim kontrolę i jedynym ratunkiem jest egzorcyzm. Ja tego nie neguję, wręcz przeciwnie – w książce „SYSTEM diabła” pokazuję takie przypadki. Ale nie wydaje mi się, żeby to było najbardziej niebezpieczną formą działalności diabła.

Jest kilka książek opisujących działanie egzorcystów. Ich misja jest ważna i potrzebna, ale moim zdaniem istotą działania diabelskiego obecnie jest, moim zdaniem, atak przeprowadzony pod znakiem tęczowej flagi, ideologii LGBT i niszczenia tych podstaw, które sprawiają, że człowiek może myśleć o jakimkolwiek zbawieniu, o własnej duszy i tożsamości. To wszystko to jest dzieło ideologii lansowanej przez diabła, a nie konkretnych przypadków opętań, chociaż te oczywiście też mogą mieć miejsce i też się mogą do tego przyczynić.

Zapytany, co z tzw. świeckimi egzorcystami, którzy próbują „zastąpić” egzorcystów-kapłanów, czy tzw. świeccy egzorcyści są „żołnierzami diabła”, Paweł Lisicki odpowiedział:

Ludzie uwierzą we wszystko, jeśli im się to odpowiednio przekaże, np. że wystarczy wrzucić obrączkę po zmarłej żonie na trzy dni do szklanki z solą i za 3 dni jej „duch” przestanie prześladować męża i dzieci.

W „SYSTEMIE diabła” nie zajmuję się debatą na temat samych egzorcystów. Nie mam jednak wątpliwości, że opętanie, to najbardziej widowiskowa część działalności diabelskiej. Paradoks pokazuje, że gdyby to było tak uchwytne, to podstawowy warunek działalności diabła – anonimowość nie byłby spełniony. Dlatego wydaje mi się, że samych przypadków opętań relatywnie nie jest tak dużo, ponieważ gdyby było to tak powszechne jak niektórym się wydaje, to nie mielibyśmy tak ogromnego problemu z powszechnym ateizmem, z powszechnym odrzuceniem wiary. Gdyby tak łatwo ludzie mogli zobaczyć i doświadczyć osobowego zła to wielu z nich nawróciłoby się i uwierzyło w Ewangelię.

W związku z tym działalność tych „świeckich egzorcystów” to formuła handlowa i komercyjna. W szerokim planie ich działalność sprawia na pewno, że ci, którzy do nich przychodzą korzystają z podróbki duchowej, która w ostatecznym obrachunku może przynieść tylko szkody, ale to nie oni – nie świeccy egzorcyści wyznaczają kształt agory współczesnego świata.

W rozmowie poruszono również częściowo zapomnianej wizji papieża Leona XIII z 13 października z 1884 roku.

Papież Leon XIII doświadczył tego dnia prywatnego objawienia. Ono zostało później zapisane w dziennikach jego sekretarza, dzięki czemu wiemy o niej.

Leon XIII w czasie dziękczynienia po Mszy Świętej usłyszał dialog między Chrystusem a diabłem, w czasie którego usłyszał o pewnego rodzaju zakładzie. Najkrócej mówiąc: diabeł powiedział, że jeśli dostanie więcej sił, możliwości i władzy, to w ciągu 70-100 lat doprowadzi do upadku Kościoła.

Ta wizja bardzo przypomina zakład, który odnosił się do zakładu w Księdze Hioba, kiedy diabeł przybywa na zgromadzenie Synów Bożych, czyli Aniołów i jest uczestnikiem spotkania dworu niebiańskiego, gdzie dochodzi do sporu czy właśnie zakładu między nim a Bogiem. Zakład dotyczy tego czy Hiob wytrwa w swojej wierze. Pewnego rodzaju analogię mamy właśnie w wydarzeniu z 13 października 1884 roku.

Dodam tylko, że po tej wizji Leon XIII wprowadził na zakończenie Mszy Świętej dodatkowe modlitwy do św. Michała Archanioła.

Proszę teraz zobaczyć: mamy rok 1884. Od tego czasu minęło 137 lat. Łatwo porównać stan współczesnej cywilizacji ze stanem z końca wieku XIX nie pod kątem rozwoju technologicznego tylko pod kątem, który dla katolików powinien być najważniejszy, czyli duchowym, religijnym, miejsca Kościoła w życiu, znaczenia życia religijnego etc. Łatwo zauważyć, że rok 2021 to czas, kiedy Zachód praktycznie, albo w dużym stopniu wyparł się Boga.

Czy właśnie dlatego diabeł pisze na swoim blogu, który możemy przeczytać w książce „SYSTEM diabła”, że szczególnie nienawidzi Tradycji i Mszy Trydenckiej? – zapytał Tomasz D. Kolanek.

Oczywiście. Diabeł jest najbardziej radykalnym antytradycjonalistą, jakiego znamy z bardzo prostego powodu: jeśli prawdziwa jest teza, a tej będę bronił, że on nie chce być widziany, dostrzegany, bo to zapewnia mu sukces, to nie znosi, jeśli mu się ciągle przypomina o tym, że jest i działa. Jeśli ktoś nie chce być widziany, to nie chce, aby o nim mówiono. Przecież dotyczy to nie tylko diabła, ale każdego agenta, szpiega etc. to dąży do tego, aby wyrugować jakiekolwiek wzmianki o sobie z powszechnej świadomości. Jeśli jest tak, że groza związana z obecnością diabła jest bardzo mocno zakorzeniona w klasycznych tekstach liturgicznych, a w nowych dużo słabiej, żeby nie powiedzieć, że czasem jej w ogóle nie ma, to diabeł musi być wielkim przeciwnikiem, wielkim wrogiem tradycyjnej Mszy Świętej– podkreślił Paweł Lisicki.

Na koniec red. Lisicki zastanawiał się czy diabeł będzie chciał przyspieszyć czy opóźnić paruzję.

To jest najtrudniejsze pytanie i nie znam na nie odpowiedzi. Diabeł jest na pewno, tak jak powiedziałem marksistą, a co za tym idzie jest trochę niekonsekwentny. Z jednej strony chciałby on, aby świat w takiej formule jak obecna istniał jak najdłużej, bo wtedy najwięcej duch zostanie wciągniętych do piekła. Zakładając, że postęp świata przebiega w kierunku odreligijnienia i w związku z tym rośnie liczba ludzi niewierzących, to jemu tylko w to graj. Im więcej tym lepiej.

Ale z drugiej strony dialektycznie diabeł nienawidzi życia i cała jego działalność polega na tym, żeby człowieka zniszczyć, więc im szybciej do tego doprowadzi tym szybciej osiągnie sukces. To jest właśnie ta diabelska dialektyka, którą tylko Karol Marks mógłby zrozumieć. To jest jednak dylemat diabelski, na który odpowiedź znajdziecie Państwo w „SYSTEMIE diabła”.

Źródło: PCh24 TV https://pch24.pl/marksista-darwinista-ateista-pawel-lisicki-demaskuje-szatana-i-jego-system/