Ordo Iuris: proaborcyjne wytyczne ministerstwa zdrowia nie obowiązują lekarz
(Fot. Pixabay)
Te wytyczne nie są żadnym prawem obowiązującym. One nie mogą narzucać lekarzowi postępowania w określonej sytuacji. Lekarza wiążą przepisy ustawowe, przepisy rozporządzeń, przepisy kodeksu etyki lekarskiej. Jest on także uprawniony do stosowania przepisów Konstytucji – czyli w tym również do sprzeciwu sumienia – powiedział o próbach zmuszania przez ministerstwo do przeprowadzania tak zwanych aborcji radca prawny Marek Puzio, koordynator programu instytutu Ordo Iuris „Chrońmy dzieci. Rodzina i małżeństwo”.
– Trybunał Konstytucyjny nie tylko w tym wyroku z 2020 roku jasno wypowiadał się, że polska Konstytucja stoi na straży życia od momentu jego poczęcia. Ustawa o Rzeczniku Praw Dziecka w artykule 2 definiuje dziecko jako osobę od momentu poczęcia do osiągnięcia pełnoletności. Zatem z prawa, powszechnie obowiązującego również na gruncie ustawowym, jak i na konstytucyjnym, możemy wywieść taką definicję, że z człowiekiem mamy do czynienia już od momentu poczęcia – podkreślił prawnik na wstępie rozmowy prowadzonej we wtorek na antenie Radia Maryja.
Marek Puzio wspomniał o wyjątkach w polskim prawie odnoszącym się do ochrony życia. Po uchyleniu tak zwanej przesłanki eugenicznej w świetle przepisów „aborcja” dozwolona pozostaje w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia matki, a także w razie, kiedy „istnieje duże prawdopodobieństwo, że ciąża jest wynikiem czynu zabronionego”. – Natomiast ponieważ prawo stoi na straży ochrony tego życia, próbuje się w ostatnim czasie otwierać takie furtki, które tę ochronę życia osłabią – wskazał gość „Aktualności Dnia”.
– Jeżeli mielibyśmy pod przesłankę ochrony zdrowia matki jako dopuszczającą dokonanie aborcji, podciągnąć zdrowie psychiczne, to faktycznie sytuacja taka jest bardzo trudna do zweryfikowania. Więc otwieramy tutaj szeroko drzwi do dokonywania aborcji, która w pewnych sytuacjach – jeżeli te zaświadczenia będą nierzetelne – będzie de facto aborcją na życzenie – ostrzegł radca prawny.
Pod wytycznymi adresowanymi do placówek medycznych oraz lekarzy, a opublikowanymi na stronie rządowej brakuje podpisów konkretnych osób. Do instytutu Ordo Iuris docierają od lekarzy informacje wskazujące na to, że proaborcyjne dyspozycje trafiły do poszczególnych szpitali.
– Przede wszystkim należy zaznaczyć, że te wytyczne nie są żadnym prawem obowiązującym.
One nie mogą narzucać lekarzowi postępowania w określonej sytuacji. Lekarza wiążą przepisy ustawowe, przepisy rozporządzeń, przepisy kodeksu etyki lekarskiej. Jest on także uprawniony do stosowania przepisów Konstytucji – czyli w tym również do sprzeciwu sumienia. Wolność sumienia jako jedna z konstytucyjnych wolności człowieka podlega ochronie na tym najwyższym poziomie, na poziomie konstytucyjnym. Toteż wytyczne nie dotyczą bezpośrednio lekarzy, ile bardziej szpitali – podkreślił Marek Puzio.
Prawnik odniósł się do doniesień o otwarciu w Warszawie „przychodni aborcyjnej”.
– Otóż taka działalność jest zabroniona przez polskie prawo. Artykuł 152 Kodeksu Karnego penalizuje pomoc w dokonaniu aborcji w sytuacjach, które nie są dopuszczone ustawą – podkreślił.
– Za taką pomoc należy uznać również przekazywanie środków poronnych w ciężarnej kobiecie. Orzecznictwo wskazuje nawet na pomoc w dokonaniu aborcji za granicą. Tutaj tak daleko sięga ta ochrona życia poczętego, jeżeli chodzi o polskie prawo karne. Rewolucja ideologiczna wymierzona jest w wiele obszarów życia. Nie dziwi, że również w tę podstawową komórkę społeczeństwa, jaką jest małżeństwo, jaką jest rodzina – zaznaczył analityk Ordo Iuris.
Niedawno w mediach niemieckich natrafiłem na tekst o sytuacji w tamtejszej służbie zdrowia zarządzanej przez ministra Karla Lauterbacha z SPD. Okazuje się, że system ochrony zdrowia, pod zarządem socjalistycznego ministra, przeżywa widoczny kryzys objawiający się tym, że nie tylko brakuje około 500 ważnych leków, przez co prawie co druga recepta nie może być zrealizowana bez poszukiwania zamienników, ale niedobory obejmują nawetsól fizjologiczną co już jest absolutnym skandalem, gdyż jest to produkt łatwy do wytwarzania, a jednocześnie niezbędny i jego brak faktycznie uniemożliwia nie tylko przeprowadzanie operacji, ale też wielu prostych zabiegów, faktycznie paraliżując działanie służby zdrowia.
Te niedobory, które pojawiły się już wiele miesięcy temu, obecny minister nie jest w stanie załagodzić, zaś kryzys przybiera charakter stanu chronicznego. Poszukiwanie, gdziekolwiek się da, brakujących leków doprowadziło do tego, że specyfiki dla leczenia chorób wenerycznych, które to choroby także ostatnio znowu pojawiły się w Niemczech, sprowadzono aż z Kamerunu i wprowadzono do obiegu pomimo tego, że miały one dołączone ulotki tylko w języku francuskim. Pikanterii dodaje tu fakt, że Kamerun był kiedyś niemiecką kolonią, która przeszła, po pierwszej wojnie światowej, pod zarząd francuski, i stąd dziś niemiecki użytkownik musi się trudzić próbą zrozumienia francuskiego tekstu, choć i tak pewnie wystarczającym powodem irytacji jest dla niego to, że jego własny kraj nie jest w stanie wyprodukować leków do leczenia kiły i syfilisu, a musi je ściągać z Afryki, gdzie według pokutujących przekonań, to właśnie Niemcy wysyłają wielką pomoc medyczną. Cóż, wszystko się zmienia i okazuje się, że Niemcy, ongiś światowa potęga w przemyśle farmaceutycznym, musi dziś poszukiwać leków w Kamerunie.
Dlaczego Niemcy doszły do takiego stanu? Według autora tekstu, doktora Lothara Krimmela, który przez wiele lat pełnił ważne funkcje w instytucjach związanych z ochroną zdrowia w Niemczech, powodem jest socjalizm i przy okazji przypomina powiedzenie byłego przewodniczącego CSU Franza Josefa Straussa: „Co się stanie, jeśli na Saharze zostanie wprowadzony socjalizm? Dziesięć lat nic się nie będzie działo, a potem skończy się piasek”. Okazuje się, że był to wcale inteligentny człowiek i niewielu wie, że to właśnie on był autorem tego dość powszechnie znanego w kręgach wolnościowych powiedzenia o działaniu socjalistycznych metod w gospodarce. Ten alarmujący stan niemieckiej ochrony zdrowia potwierdza też prof. Ulrike Holzgrabe, która zwraca uwagę na uzależnienie od importu antybiotyków z Chin. Gdyby nagle Chiny wstrzymały dostawy to efekt tego mógłby być porównywalny z użyciem broni jądrowej.
Nie piszę o tym wszystkim aby się napawać marną sytuacją w ochronie zdrowia u naszych zachodnich sąsiadów. Niestety, sytuacja u nas wcale nie jest lepsza i nie stało się tak, jak zapowiadała przed wyborami obecna minister zdrowia, że wszystkie „problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki”, gdy tylko jej formacja obejmie władzę. Problemy, taka ich złośliwa natura, nie tylko nie znikły, ale narastają, mnożą się w błyskawicznym tempie i atakują całymi batalionami. Wiceminister zdrowia oświadczył niedawno w Sejmie, że w NFZ skończyły się pieniądze na świadczenia medyczne realizowane ponad limit. W drugim półroczu 2022 r. i w 2023 r., czyli za poprzedniego rządu, NFZ płacił za wykonane ponad limit świadczenia z Funduszu Zapasowego. Obecnie tego funduszu już nie ma co powoduje, że trzeba będzie likwidować szpitalne oddziały, ograniczać przyjęcia i wykonywane zabiegi, odsyłać pacjentów i odmawiać im leczenia, a kolejki do specjalisty znowu się wydłużą. To zresztą już się dzieje: według informacji PAP tylko szpital w Lubaczowie o połowę zmniejszył liczbę wszczepianych endoprotez. A to dopiero początek problemów, gdyż luka finansowa w NFZ ma się, z roku na rok, powiększać i, według „Rzeczpospolitej”, w 2025 r. ma zabraknąć 27,5 mld zł, a w 2026 aż 42 mld zł
Także i w naszych szpitalach, podobnie jak w Niemczech, pojawiły się braki soli fizjologicznej. Według informacji pochodzących od Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych coraz więcej szpitali zgłasza problemy z dostępnością soli fizjologicznej, której ma brakować w hurtowniach. Ciekawe, czy te braki w hurtowniach mają związek z sytuacją w Niemczech? Jest to możliwe, gdyż jednym z głównych producentów soli fizjologicznej był niemiecki koncern B.Braun, który ma także swoje zakłady w Polsce.
Nowi pacjenci, u których zdiagnozowano np. stwardnienie rozsiane (SM) lub rdzeniowy zanik mięśni (SMA), nie dostaną w tym roku leczenia, bo wyczerpały się kontrakty z NFZ – podkreśliła prof. Iwona Kurkowska-Jastrzębska z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.
Pacjenci ze schorzeniami neurologicznymi, zdiagnozowani w ostatnim kwartale 2024 r., nie otrzymają leczenia – alarmuje
Ośrodki neurologiczne wykorzystały już kontrakty na programy lekowe, a NFZ odmówił zapłaty za nadplanowe świadczenia
Prof. Kurkowska-Jastrzębska podkreśla, że w ośrodkach neurologicznych brakuje środków na leczenie pacjentów, a sytuacja może prowadzić do poważnych opóźnień w leczeniu kluczowych schorzeń, takich jak stwardnienie rozsiane (SM) i rdzeniowy zanik mięśni (SMA)
Dodaje, że NFZ zalega z płatnościami, co dotyczy m.in. terapii genowej dla dzieci z SMA oraz innych kosztownych terapii neurologicznych
Pacjenci zdiagnozowani w ostatnim kwartale tego roku nie otrzymają leczenia
Prof. Kurkowską-Jastrzębską, kierownika II Kliniki Neurologicznej Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, cytuje Polskie Towarzystwo Neurologiczne (PTN).
– Niestety, pacjenci zdiagnozowani w ostatnim kwartale tego roku nie otrzymają leczenia, ponieważ ośrodki neurologiczne zrealizowały już kontrakty na programy lekowe, a NFZ zapowiedział, że nie zapłaci za leczenie pacjentów nadplanowych. To oznacza, że do końca roku nie mamy możliwości kwalifikowania do programów lekowych nowo zdiagnozowanych pacjentów. To samo dotyczy pacjentów pediatrycznych, którzy skończyli 18 lat i powinni przejść z leczenia w ośrodkach neurologii dziecięcej do ośrodków dla dorosłych – podkreśla.
W neurologii obecnie funkcjonuje 17 programów lekowych, dotyczących leczenia m.in. stwardnienia rozsianego (SM), rdzeniowego zaniku mięśni (SMA), choroby Parkinsona, dystonii ogniskowych i spastyczności poudarowej za pomocą toksyny botulinowej, choroby Pompego, choroby Fabry’ego czy migreny – podało PTN. – W przewlekłych chorobach neurologicznych leczenie powinno być włączane jak najszybciej po diagnozie – zaznaczono.
Profesor tłumaczy, że aktualnie NFZ zalega szpitalowi z płatnościami za świadczenia w programie leczenia SM na sumę około miliona złotych. Podkreśliła, że klinika stara się pacjentom znaleźć inny ośrodek, jednak sytuacja w kraju wygląda podobnie: w dużych ośrodkach w kraju pokończył się kontrakty, a w mniejszych niekiedy nie ma personelu do obsługi programów lekowych.
– Liczymy na to, że decydenci zrozumieją, jak dramatyczna jest to sytuacja, zarówno dla pacjentów, jak i dla nas lekarzy, i Narodowy Fundusz Zdrowia zmieni swoją decyzję. Inaczej chorzy zdiagnozowani w ostatnim kwartale roku zostaną na kilka – być może kluczowych dla nich – miesięcy bez leczenia. Jako środowisko neurologów nie chcemy do tego dopuścić – mówi ekspertka.
Opóźnienia w płatnościach a brak terapii genowej? “Nie wyobrażam sobie”
– Nie wyobrażam sobie, że z powodu opóźnienia w płatnościach dziecko z SMA nie otrzyma terapii genowej, bo minie czas na jej podanie. Zresztą to samo dotyczy leczenia dorosłych pacjentów z SMA np. terapią doustną – oni też nie mogą czekać na rozpoczęcie leczenia, bo choroba postępuje. W stwardnieniu rozsianym nie wiem, czy nie będę zmuszona do tego, żeby proponować pacjentom, żeby kupili sobie leki do końca roku i czekali na włączenie do programu lekowego w nowym roku – zaznacza prof. Kurkowska-Jastrzębska.
Kurkowska-Jastrzębska dodaje, że kontrakty z NFZ nie zakładają zwiększenia liczby pacjentów, choćby o 5-10 proc., chociaż liczba pacjentów np. chorych na stwardnienie rozsiane (SM) co roku rośnie. Zaznaczyła, że w ośrodku już teraz w programach lekowych jest więcej pacjentów niż przewiduje kontrakt.
Większość leków stosowanych w programach lekowych w neurologii, jak enzymatyczne terapie zastępcze w chorobach Pompego i Fabry’ego czy terapie modyfikujące przebieg SMA, to terapie, na które pacjentów zwykle nie stać. Najdroższym lekiem (ok. 9 mln zł) dostępnym w Polsce w ramach programu lekowego jest Zolgensma dla dzieci do szóstego miesiąca życia (podawana jako jednorazowy wlew dożylny), u których stwierdzono rdzeniowy zanik mięśni (SMA). Terapie w przewlekłych chorobach neurologicznie są stosowane dożywotnio, a dzięki nowoczesnym terapiom np. pacjenci z SM mogą być w pełni sprawni, pracować i wychowywać dzieci.
W ubiegłym tygodniu wiceminister zdrowia Marek Kos poinformował, że w planie finansowym NFZ na 2024 r. nie ma wystarczającej ilości środków, by zapłacić za wszystkie wykonane usługi zdrowotne. Wyjaśniał, że latach 2022 r. i 2023 r. NFZ płacił szpitalom za świadczenia wykonywane ponad limit z Funduszu Zapasowego, który w 2024 r. wyczerpał się.
Fatalne wieści płyną z NFZ: nie ma pieniędzy na leczenie.
Portal Rynek Zdrowia opisuje fatalną sytuację w Narodowym Funduszu Zdrowia i zależnych od niego finansowo podmiotach leczniczych.
Brakuje pieniędzy na leczenie. Skutkuje to m.in. wstrzymaniem przyjęć do szpitali, brakiem kontynuacji leczenia, niepełnosprawnością pacjentów. W NFZ brakuje pieniędzy nad nad-wykonania, czyli dodatkowe zabiegi wynikające z potrzeb medycznych. Oznacza to, że szpitale wstrzymują przyjęcia na zabiegi oraz włączanie chorych do programów lekowych. Takie wieści dochodzą już z dużych szpitali m.in. w Poznaniu i Wrocławiu. Jeden z nich nie otrzymał z NFZ należnych 1,2 miliona złotych za nad-wykonania. Wstrzymał zabiegi, co skutkuje, że w kolejce oczekują już 54 osoby.
NFZ nie ogłosił także konkursów na finansowanie nowych terapii lekowych. Dotyczy to m.in. leczenia ciężkiej osteoporozy po-menopauzalnej, ropnego zapalenia gruczołów potowych, kardiomiopatii, czerniaka błony naczyniowej oka. Mają także miejsce opóźnienia w kontraktowaniu nowoczesnej immunoterapii dla pacjentek chorych na raka szyjki macicy. W pięciu województwach w ogóle nie rozpoczęto kontraktowania takiej terapii.
Placówki podstawowej opieki zdrowotnej nie przyjmują nowych pacjentów na terapie koordynowane i do programów lekowych. Oznacza to dla wielu osób pogorszenie stanu zdrowia, w tym nieodwracalne kalectwo. Z powodu niedoborów finansowych nie są opłacane także świadczenia nielimitowane. To z kolei prowadzi do ograniczania liczby dostępnych wizyt i też wydłuża kolejki do lekarzy-specjalistów.
NFZ jest winny placówkom ochrony zdrowia duże kwoty za I półrocze 2024. Brakuje także około 5 miliardów złotych za nad-wykonania planowane w III kwartale tego roku. „Najbliższe miesiące i kolejny rok będą okresem, w którym należy się spodziewać ograniczenia w dostępności do świadczeń z racji braku gwarancji pokrycia kosztów ich realizacji w pełnej wartości” – głosi komunikat NFZ.
Z kolei raport pt. „Luka finansowa systemu ochrony zdrowia w Polsce, perspektywa 2025-2027”, przygotowany przez Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowy Zakład Higieny PZH, Instytutu Finansów Publicznych i Federację Przedsiębiorców Polskich, twierdzi, że w 2025 roku potrzeba będzie o 27,4 mld zł więcej niż zaplanowano jako budżet NFZ.
Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż w przypadku chorego u którego można wysunąć podejrzenie śmierci pnia mózgu, mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności fizjologiczne istotne dla potrzymania życia w jego ciele poza świadomością i zdolnością do jej ekspresji ruchowej i werbalnej u niego występują albo udaje się je w większości przypadków przywrócić. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu i nie ma odruchów z pnia mózgu, to znaczy, że nie ma świadomości, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w majestacie prawa arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł – mówi o. Jacek Norkowski OP, doktor medycyny, filozof, wykładowca teologii moralnej, autor książki „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”.
Wielebny Ojcze Jacku, kiedyś lekarze przeżywali ogromne dramaty, kiedy nie mogli pomóc swoim pacjentom. Dzisiaj dla wielu z nich nie jest to dramat, tylko… No właśnie nie wiem jak to nazwać… Cały ten mechanizm opisuje Ojciec w swojej książce „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”. Dowiadujemy się z niej, jak system tak zwanej publicznej służby zdrowia, system wielkich koncernów medycznych zaczął dostrzegać w śmierci pacjenta możliwość zarobku…
Na pewno jest nadal bardzo wielu lekarzy, którzy głęboko przeżywają fakt, że nie mogą pomóc swoim pacjentom. Nadal jest wielu lekarzy poczuwających się do tego, że mają służyć dobru chorego. Nadal działa wielu lekarzy kierujących się rzymską zasadą Salus aegroti suprema lex esto, czyli: „dobro chorego niech będzie najwyższym prawem”.
Lekarze działają jednak w różnych systemach opieki zdrowotnej. Wszystkie one narzucają pewne standardy i wzorce leczenia. W Polsce nazywa się je procedurami. Co ciekawe jednak, owe procedury w naszym kraju nie są ściśle związane z wymogami prawnymi, to znaczy: nie ma odpowiedzialności prawnej lekarza za jakiś błąd, za jakieś zaniechanie, jeśli powoła się on na swoją wiedzę bądź na praktyki przyjęte w szpitalu, gdzie pracuje.
W wielu innych krajach, na przykład w Stanach Zjednoczonych, takie procedury są wyraźnie i konkretnie określone. Można więc pociągać lekarza do prawnej odpowiedzialności, jeśli nie działał on według procedur.
Procedury niekiedy bronią interesu pacjenta i po to tak naprawdę zostały początkowo wprowadzone. Przez lata sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. Obecnie lekarze postępują według z góry narzuconych schematów, żeby uniknąć poważnych problemów prawnych.
Jeśli wobec chorych, na przykład z urazem mózgu, mamy skodyfikowane określone sposoby postępowania, to lekarzowi trudno się z nich wyłamać. Mało tego: w wielu krajach – albo zgodnie z prawem, albo z pominięciem czy też obejściem prawa – interesy pacjentów z urazem mózgu, z zaburzeniami świadomości bądź innych ciężko chorych bywają, najdelikatniej mówiąc, naruszane. Krótko mówiąc, otwierają się drzwi dla eutanazji. To jest właśnie krawędź medycyny, o której piszę w mojej książce. Lekarze przestają działać dla dobra konkretnego pacjenta i zaczynają wdrażać działania, które nie służą jego dobru, a nawet mogą doprowadzić do pozbawienia go życia.
Jak w praktyce wygląda „realizacja” wspomnianych przez Ojca procedur?
Podam przykład. Lekarz, bądź nawet kilku lekarzy może orzec, że człowiek jest w stanie wegetatywnym bez podawania konkretnych dowodów na to. Tak samo może się dziać np. w przypadku braku odruchów pniowych oraz braku oddechu u pacjenta. Lekarze bardzo często mówią wówczas, że to świadczy o zatrzymaniu funkcji pnia mózgu. Najczęściej towarzyszy temu stwierdzony na podstawie powierzchownych badań brak świadomości, bardzo często mylony z brakiem kontaktu. W rzeczywistości zaś brak kontaktu nie oznacza jednak automatycznie braku świadomości!
Lekarze mogą orzekać również śmierć pacjenta na podstawie zatrzymania krążenia sprowokowanego przez uprzednie wyłączenie respiratora. Jest to tak zwana śmierć krążeniowa.
Co ciekawe: po przywróceniu krążenia przy użyciu specjalistycznej aparatury można od takiego pacjenta pobierać organy! Pacjent jest wtedy sztucznie utrzymywany w stanie „braku świadomości”. Gdyby orzeczono śmierć, a chory na przykład odzyskałby świadomość i zaczął rozmawiać z osobami w jego otoczeniu – a takie przypadki zdarzają się – byłby problem…
Brzmi to przerażająco…
Istnieją dwa sposoby orzekania śmierci w odniesieniu do dawców narządów. Robi się to albo na podstawie kryteriów neurologicznych, albo na podstawie zatrzymania krążenia.
Obowiązująca w Polsce definicja z 2019 roku, zawarta w załączniku do obwieszczenia ministra zdrowia, opiera się na przyjętej 7 lat wcześniej definicji z Montrealu. Głosi ona, że śmierć rozumiana jest jako trwała utrata przytomności i wszystkich funkcji pnia mózgu. Ta definicja dla wielu ludzi brzmi bardzo przekonująco. Niestety, mało kto zadaje sobie pytanie: właściwie to na jakiej podstawie orzeka się, że pacjent nieprzytomny – nawet jeśli stwierdzono u niego utratę czynności pnia mózgu – na pewno jest martwy?
No właśnie… Utrata czynności pnia mózgu… W swojej książce „Medycyna na krawędzi” wielokrotnie Ojciec podkreśla, że jeśli ktoś jest martwy, to nie przyjmuje pokarmów; jeśli ktoś jest martwy, to gdy delikatnie przecięlibyśmy mu skórę nożem, rana mu się nie zagoi, etc. W przypadku osób, u których stwierdzono „brak czynności pnia mózgu” mamy do czynienia zarówno z przyjmowaniem pokarmów, z gojeniem się ran jak i wieloma innymi „zjawiskami”, które występują jedynie u ludzi żywych…
Osoby spełniające wstępne kryteria śmierci pnia mózgu mogą przejść okres dojrzewania – bo takie przypadki zostały zanotowane – a kobiety mogą urodzić dziecko!
Można więc powiedzieć, iż przesłanki, o których mówię, zaprzeczają naukowości. Bardzo często słyszymy, że to „sztuczne życie”; że tak naprawdę pacjent jest martwy, ponieważ to aparatura sztucznie podtrzymuje jego funkcjonowanie i spełnia funkcje życiowe zamiast organizmu. No, przepraszam bardzo: respirator mechanicznie wpycha powietrze do płuc pacjenta, ale wydech wykonuje sam pacjent przez żywe płuco, przez to, że jest ono elastyczne i póki pacjent żyje, ma naturalną zdolność wydechu. Gdyby pacjent nie żył, to nie byłoby ani jednego wydechu. Pacjent nadąłby się jak balon, a po pewnym czasie jego płuca mogłyby się rozerwać, nic więcej.
Zgadzam się z Ojcem, że lekarze w gruncie rzeczy chcą dobra pacjenta, ale – niestety – system bardzo często zmusza ich aby robili to, co robią, o czym przekonaliśmy się chociażby w czasie tzw. pandemii koronawirusa. W związku z tym pojawia się kluczowe pytanie: kto i na jakiej podstawie stworzył te procedury? Dlaczego lekarz może orzec, iż na kanwie takich czy innych objawów ktoś umarł, mimo że człowiek wykazuje funkcje życiowe?
Procedury, o których rozmawiamy, stworzył przede wszystkim Komitet Harwardzki. Został on powołany po to, aby – jak sam stwierdził – zdefiniować nieodwracalną śpiączkę jako śmierć człowieka bez podania uzasadnienia tego kroku oraz po to, aby można było zgodnie z tak sformułowanym prawem pobierać legalnie narządy od pacjentów jeszcze żyjących.
Podobnie postępowano w sprawie kolejnych kryteriów śmierci. Nadal brakowało narządów do przeszczepów, więc wprowadzono definicję zgonu na kanwie kryteriów sercowych, to znaczy: pobierano narządy od osób, które w momencie wyrażenia zgody na bycie dawcą, miały zachowane różne odruchy nerwowe, a nawet normalny poziom świadomości. Cierpiały jednak na różne choroby neurologiczne powodujące, że ich jakość życia jest bardzo niska. Wówczas orzeczono, że jeśli się zgodzą na zostanie dawcami, to odłączy się od nich respirator, by zatrzymać akcję serca i po czasie od 2 do 5 minut uznać, że chory nie żyje, ponieważ doszło do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu.
Jest to również fałszywe, niezgodne z danymi medycznymi podejście! Przecież w warunkach hipotermii ludzie potrafią odzyskać świadomość po zatrzymaniu krążenia na kilkadziesiąt minut. Takich przykładów jest dużo! W związku z tym reżim dwu- czy pięciominutowy, o którym mówiłem, jest łatwy do obalenia pod względem naukowym. W tym czasie na pewno nie u wszystkich pacjentów dochodzi do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu! Jest wiele przykładów na to, że do auto-resuscytacji u pacjentów, którzy mają zatrzymaną akcję serca, dochodzi nawet po 10 minutach. Dowodzi to, że organizm próbuje wrócić do normalnego funkcjonowania.
Aby pobrać organy od pacjenta z orzeczoną śmiercią z powodu zatrzymania akcji serca, po kilku minutach od stwierdzenia zgonu – mimo, iż nadal istnieje szansa, że odzyska on świadomość – uruchamia się specjalistyczną aparaturę, która rozpoczyna sztuczne krążenie i natlenianie krwi bez inicjowania akcji serca. Co wówczas się dzieje z mózgiem? Mózg może odzyskać normalną czynność, czyli pacjent może odzyskać świadomość. Co w związku z tym nakazują procedury? Zastosowanie dużych dawek środków znieczulających albo mechaniczne zablokowanie tętnic dochodzących do mózgu, aby pacjent po prostu się nie wybudził. Mówimy tu o człowieku, u którego już orzeczono śmierć na podstawie kryteriów sercowych.
Tak więc obok kryteriów neurologicznych śmierci pnia mózgu mamy przesłanki śmierci sercowej. Te jednak jeszcze bardziej zaprzeczają temu, czego mają dowodzić, czyli że doszło do śmierci dawcy. W obu przypadkach nie dochodzi do rzeczywistej śmierci dawcy!
Problem polega również na tym, że z medycyny wyparto filozofię oraz jakikolwiek głębsze myślenie. Śmierć dla wielu lekarzy to po prostu trwała utrata przytomności, świadomości i wszystkich funkcji pnia mózgu. Po pierwsze, jest to od strony filozoficznej łatwe do podważenia. Życie człowieka zaczyna się zanim wykształci się u niego mózg, zanim jest on w stanie wytworzyć świadomość. Utożsamianie życia człowieka ze świadomością jest bardzo arbitralne.
Czym zatem jest śmierć?
Niektórzy autorzy procedur próbowali to zdefiniować. Ich zdaniem, śmierć to ustanie zdolności organizmu do tego aby być w stanie skoordynowanym, czyli stanowić zintegrowaną całość. Organizm – ich zdaniem – jest albo całością, albo go nie ma. Albo funkcjonuje jako całość, albo nie funkcjonuje w ogóle, czyli nie żyje.
Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności poza świadomością działają albo udaje się je przywrócić u większości pacjentów prawidłowo leczonych. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu, to znaczy, że nie ma świadomości i nie ma odruchów pniowych w tym – odruchu oddechowego, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia w rozumowaniu i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w jego majestacie arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł. Co gorsza, panuje przekonanie, że skoro prawo tak mówi, to nie ma problemu…
Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Pacjenci, o których mówiłem, mogą się wybudzić. Znane są przypadki, że człowiek przygotowany do pobrania narządów otwiera oczy i zaczyna rozmawiać, jest coraz bardziej reaktywny i świadomy. Takim pacjentem był np. Zachariasz Dunlap ze Stanów Zjednoczonych, u którego komisja orzekła śmierć. Miały być od niego pobrane narządy. Przyjechała rodzina, a wśród krewnych – kuzyni pielęgniarze. To oni zauważyli, iż Zachariasz reaguje na bodźce. Zbadali go i nie zgodzili się na pobranie narządów do przeszczepu. Po kilku dniach „zmarły” został wybudzony, a następnie rehabilitowany. Przyznał on, że wszystko słyszał! Słyszał jak stoi nad nim komisja lekarska i orzeka, że nie żyje.
To wszystko jest pokłosiem wyrzucenia ze świadomości wielu ludzi czynnika, który powoduje, że człowiek jest zintegrowanym organizmem. Tym czynnikiem jest nieśmiertelna dusza. Przez wieki głoszono, że życie to akt duszy, która jest formalnym, dominującym czynnikiem w każdej żywej istocie, i że to ona daje życie, bo pochodzi od Stwórcy.
Jeśli spojrzymy na ciała dawców, nie mamy wątpliwości – to żywe, zintegrowane organizmy. Mówienie, że jest inaczej oznacza po prostu fałsz naukowy i filozoficzny. Wmawianie nam, że osoba, u której stwierdzono tzw. śmierć mózgu to zaledwie „zwłoki z bijącym sercem” czy jakiś zbiór tkanek i narządów to kłamstwo, coś nagannego etycznie.
Pozwolę sobie jeszcze dodać jedną rzecz o paradoksie wynikającym z tych wszystkich definicji i przyjętej praktyki. Mówi się o trwałej utracie przytomności bez centralnego zbadania stopnia świadomości u pacjenta; mówi się o utracie wszystkich funkcji pnia mózgu, a jednocześnie ignoruje to, że pacjent ma zachowane funkcje hormonalne; że ma zachowane działanie przysadki mózgowej; że ma zachowane działanie ośrodka naczyniowo-ruchowego (bo tylko wtedy jest stabilny krążeniowo i tylko wtedy można pobierać narządy); że ma działanie ośrodka temperatury etc. Ignoruje się więc to, że pień mózgu wykonuje szereg czynności, wmawiając coś wręcz przeciwnego.
Tak samo mówi się o braku przytomności i braku świadomości mimo niewykonania ani czynnościowego rezonansu magnetycznego, ani badania opartego na specjalnych bodźcach, które odczytujemy jako rodzaj EEG, czyli przez zastosowanie tzw. potencjałów wywołanych. Na ogół tu chodzi o zdolność do rozumienia mowy ludzkiej, reakcję na własne imię etc. Takie testy można zrobić. Takie testy są opisane już dawno, a mimo wszystko ich się nie przeprowadza.
Nie sprawdza się zatem w ten sposób, jaki jest poziom świadomości u chorego. Ignoruje się fakt, że pień mózgu wykazuje mnóstwo czynności. Wmawia się, że pacjent nie ma świadomości i żadnych funkcji pnia mózgu; że wszystko zostało nieodwracalnie przez pacjenta utracone. Dzieje się to na podstawie arbitralnych decyzji i błyskawicznie, coraz częściej w czasie kilkunastu godzin po wystąpieniu objawów.
Nie jest to rzetelna medycyna. Na pewno nie ma to etycznego uzasadnienia. Nie ma tutaj żadnej próby zrozumienia, czym jest fenomen życia. Po prostu są procedury i to one są ostateczną wyrocznią…
Przywołam tutaj przypadek Terri Schiavo, która w 2005 roku po kilkunastu latach życia w stanie wegetatywnym została poddana „eutanazji” polegającej na zaniechaniu żywienia i pojenia pacjenta. Ta kobieta konała z głodu i pragnienia przez kilka tygodni. Słowo eutanazja trzeba tutaj wziąć w cudzysłów, ponieważ moim zdaniem dokonano na niej brutalnego morderstwa…
Morderstwa zgodnego z prawem i w majestacie prawa. To pokazuje, że kryteria, o których rozmawiamy, są fałszywe (w przypadku Terri Sciavo chodziło o wystąpienie tzw. stanu wegetatywnego, który charakteryzuje się tym, że pacjent samodzielnie oddycha i dlatego, nie można u niego postawić diagnozy śmierci pnia mózgu). Gdyby były prawdziwe, nie dochodziłoby do tego typu strasznych przypadków. Nie byłoby tak, że pacjent zaczyna mówić, że pacjent tak jak Terri Schiavo zaczyna płakać…
Płakała, uśmiechała się…
To był niewątpliwie stan minimalnie świadomy. Swojego czasu wprowadzono tę nową, jednostkę chorobową, mówiącą, że chory wprawdzie zdradza zdolność do kontaktu z otoczeniem, ale robi to niekonsekwentnie. Te nową jednostkę chorobową nazwano stanem minimalnie świadomym. Czasami w takim stanie jest zdolny, czasami nie jest zdolny do nawiązania kontaktu. Natomiast gdy tego kontaktu się nie stwierdza, mówi się wtedy o wystąpieniu stanu wegetatywnego, co jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że pacjent nie ma świadomości. W krajach takich ja Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania można go całkiem legalnie pozbawić życia przez zagłodzenie i zatrzymanie podawania wody i pokarmu.
Jest to więc działanie systemowe. Jedni nazwą to eutanazją, inni celowym przemysłem śmierci, inni morderstwem. Podobnie dzieje się w przypadku osób wytypowanych na dawców. Tam dochodzi do jeszcze większych nadużyć. U młodych osób przy dobrym leczeniu – zwłaszcza jeśli chodzi o urazy mechaniczne pnia mózgu – szansa na wyjście ze szpitala, wyzdrowienie, powrót do aktywnego życia jest duża i wynosi powyżej 60 procent. Profesor Jan Talar w Polsce miał wiele przypadków młodych ludzi typowanych do dawstwa narządów, ponieważ uznano, że doszło u nich do śmierci mózgu. Jednak po rehabilitacji budzili się, żyli, kończyli szkoły wyższe, zakładali rodziny, wracali do normalnego życia. Takich przykładów na świecie jest wiele, nie tylko w Polsce. Ci ludzie mieli wielkie szczęście, że wymknęli się systemowi, który chciał pozbawić ich życia. Niestety, system na ogół jest bardzo skuteczny i pozbawia szansy tych, którzy mogliby je dalej aktywnie prowadzić.
Oczywiście istnieją przypadki, że pacjent cierpi na nieodwracalne zmiany; że ma uszkodzonych wiele narządów. Tacy pacjenci jednak – jakkolwiek to nie zabrzmi – sami umrą i nikt nie musi im w tym „pomagać”. Organizm mocno uszkodzony zakończy swoje życie.
Pętla proceduralna jednak coraz bardziej się zaciska. Jeden przykład z ostatnich lat – Alfie Evans. Placówki z całego świata wręcz błagały Brytyjczyków, aby wysłać do nich tego chłopczyka, ponieważ chciały podjąć się jego leczenia, chciały go ratować. I co? Sąd w Wielkiej Brytanii powiedział „NIE”, a dziecko zostało zabite na oczach całego świata…
Niestety, w Wielkiej Brytanii sąd ma taką władzę i na ogół decyduje, że pacjenta można pozbawić życia, jeśli jest on w stanie wegetatywnym.
Ale przecież Alfie przytulał się do taty, płakał, cierpiał…
No właśnie… Złamano zasady domagające się rzeczywistej troski o każdego pacjenta i nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że na małe dziecko wydano wyrok śmierci żonglując przy tym różnymi pojęciami, które nie miały jakiegokolwiek pokrycia w rzeczywistości.
Wielokrotnie z ust Ojca padły tutaj słowa: narządy, organy, dawca. O to w tym wszystkim chodzi? To jest naprawdę wyznacznik tego, że procedury są jakie są, a lekarze i sądy robią to, co robią?
Z jednej strony chodzi o narządy, bo to ogromny, lukratywny biznes i ogromne pieniądze. Z drugiej jednak, szpitale i państwa chcą zaoszczędzić na leczeniu. Istnieje bowiem „obawa”, że pacjent w stanie wegetatywnym spędzi długie tygodnie w szpitalu, co pociągnie za sobą ogromne koszty. Żeby takie sytuacje nie miały miejsca, orzeka się ich śmierć i „problem zostaje rozwiązany”.
Bóg zapłać za rozmowę
Tomasz D. Kolanek
„Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”
Gdybym był chciwym młodym psychopatą, który dopiero zaczyna swoją przygodę ze światem, wybrałbym kierunek Komunikacja Społeczna na prestiżowej uczelni i napisał pracę magisterską zatytułowaną:
„100 sposobów na recykling śmierci i oznaczanie jej wieloma nazwami chorób”.
Mając takie opracowanie w ręku, dostałbym bardzo dobrą posadę na początek w jednej z największych firm farmaceutycznych na świecie.
Weźmy dla przykładu takie klęski jak: pestycydy, które zaburzają poziom hormonów, wszechobecne tworzywa sztuczne, substancje chemiczne w martwej, przetworzonej żywności, mleko modyfikowane zastępujące mleko matki, szczepionki, które zaburzają i niszczą układ odpornościowy.
WTEDY pojawiają się naukowcy.
Łączą objawy wywołane przez te nieszczęścia i przypisują im etykietę medyczną.
Jeśli chodzi o zaburzenia układu odpornościowego spowodowane pestycydami, plastikiem, brakiem mleka matki, martwą przetworzoną żywnością itp., spójrz na tę zdumiewającą listę „chorób układu odpornościowego”, które wymyślił system medyczny:
Ciężki złożony niedobór odporności (SCID) Pospolity zmienny niedobór odporności (CVID) Przewlekła choroba ziarniniakowa (CGD) Agammaglobulinemia sprzężona z chromosomem X (XLA) Zespół Wiskotta-Aldricha (WAS) Zespół hiper-IgM Zespół DiGeorge’a Wirus niedoboru odporności ludzkiej (HIV) prowadzący do zespołu nabytego niedoboru odporności (AIDS)
Nieswoiste zapalenia jelit (IBD), w tym choroba Leśniowskiego-Crohna i wrzodziejące zapalenie jelita grubego Zespół Guillaina-Barrégo Zapalenie skórno-mięśniowe Twardzina
Ci ludzie naprawdę wiedzą, jak etykietować.
Są ekspertami.
Potrafią grupować i dzielić objawy, a następnie wymyślać nazwy medyczne aż po sam horyzont.
Potrafią opierać się wszelkim próbom udowodnienia, że pestycydy, mleko modyfikowane i przetworzona żywność są rzeczywistością.
Teraz już wiesz dlaczego.
Za każdą nazwą choroby kryje się procedura medyczna. Leki.
Leczenie i leki=$$$.
A także kontrola nad życiem pacjentów.
Istnieje o wiele dłuższa lista niż ta, którą właśnie opublikowałem powyżej. To suma chorób w oparciu o…
Wirusy, które nie istnieją.
Prezentowana przez Mistrzów Etykietowania.
Gdybym był chciwym młodym psychopatą, który dopiero zaczyna swoją przygodę ze światem, wybrałbym kierunek Komunikacja Społeczna na prestiżowej uczelni i napisał pracę magisterską zatytułowaną:
„100 sposobów na recykling śmierci i oznaczanie jej wieloma nazwami chorób”.
Mając takie opracowanie w ręku, dostałbym bardzo dobrą posadę na początek w jednej z największych firm farmaceutycznych na świecie.
Od razu dostrzegliby moją wartość.
Teraz rozważmy punkt widzenia lekarza. Pacjent przychodzi z dolegliwościami. Lekarz może wysłuchać, zlecić kilka badań, przykleić etykietę danej choroby i przepisać lek, albo może też powiedzieć:
„Wygląda mi na to, że występuje u pana/pani zatrucie pestycydami. Nie wiem, co z tym zrobić. Nie mam lekarstwa, które usunie truciznę z pana/pani ciała”.
Nie powie TEGO, nawet gdybyś skuł go łańcuchami i tłukł pałką.
Gdyby reprezentował taki stopień uczciwości, szybko wypadłby z interesu. A ostatecznie znalazłby się przed państwową komisją lekarską, próbując (i nie mogąc) zachować licencji [prawa wykonywania zawodu].
Idioci z zarządu komisji i sprzedajni szarlatani zbesztaliby go. [1]
Więc dlaczego nie wybrać łatwiejszej drogi? Zamknąć oczy, rzucić wyimaginowaną lotką w wyimaginowaną tarczę i wymyślić nazwę choroby, o której pacjent nigdy nie słyszał.
„To jest właśnie to, co panu dolega” – mówi do pacjenta. „Mamy na to stosowne leczenie. Zaczynajmy”.
I tak też robią.
W długim marszu donikąd.
CODA: Aby zbadać fałszywą naukę, która doprowadziła do fałszywej pandemii, która z kolei doprowadziła do „szczepionek” przeciwko covid, przeczytaj książkę dr Marka Baileya i dr Sam Bailey. Tytuł: „The Final Pandemic”. Ten dynamiczny duet opisuje prawdziwą naukę. To potężne antidotum na mainstreamowe bzdury.
‘Choroba bez przyczyny’ czyli skuteczny model biznesowy Sto lat medycyny rockefellerowskiej „ustaliło”, że istnieją tysiące odmiennych, odrębnych i unikatowych chorób, zaburzeń i zespołów. I każde ma przyczynę. W przypadku wielu chorób przyczyna „nie została jeszcze odkryta”. Czytaj: […]
Pomimo gigantycznych budżetów na badania w ciągu ostatnich 100 lat, wskaźnik umieralności na raka stale rośnie. Czy choroba jest naprawdę nie do pokonania? A może po prostu każe się nam w to wierzyć? Dlaczego, na przykład, alternatywne wyniki badań i terapii raka są ukrywane przed opinią publiczną? Ten dokument nie tylko dostarcza faktów na temat badań nad rakiem, ale także rzuca światło na zrujnowane filary, na których opiera się nasz system opieki zdrowotnej.
[Tekst transkrypcji zachowany w tłumaczeniu automatycznym zgodnie ze stroną źródłową -AC]
Żadna inna choroba nie ma tak głębokiego wpływu na nasze społeczeństwo jak rak. Z pewnością każdy z nas zna kogoś w swoim najbliższym otoczeniu, u kogo zdiagnozowano raka lub kto na niego zmarł. Tylko w 2018 r., tj. przed koronawirusem, na całym świecie odnotowano 18 milionów nowych przypadków raka. W Niemczech rak był drugą najczęstszą przyczyną zgonów w 2022 roku. Statystyki z ostatnich 10 lat pokazują wzrost wskaźnika umieralności na raka o 1,5 procent. W 2019 r. Südkurier opublikował nagłówek: “120 miliardów euro na badania: dlaczego UE wypowiada wojnę rakowi”. W związku z tym wydatki na badania mają zostać zwiększone o kolejne 120 miliardów między rokiem 2021-2027. Na badania nad rakiem zawsze przeznaczano ogromne sumy pieniędzy. Dlaczego jednak wciąż nie ma znaczących postępów w walce z rakiem? Zacznijmy od krótkiego spojrzenia na historię badań nad rakiem ponad 100 lat temu.
1. Historia badań nad rakiem
Około roku 1900 odkryto coraz więcej patogenów odpowiedzialnych za różne choroby zakaźne. Naukowcy początkowo szukali również patogenu w nowotworze. Wyniki badań profesorów Roberta Kocha i M. Nevyadomsky’ego były bardzo pouczające. Oba niezależnie od siebie ustaliły, że komórki guza nowotworowego różnią się od normalnej tkanki. Wykazują one zachowania, które nie są znane komórkom ciała w ich normalnym stanie. Na przykład wykazują pozornie nieograniczony wzrost, poruszają się “jak ameby” i tworzą przerzuty w zupełnie innych częściach ciała. Koch i Nevyadomsky doszli zatem do wniosku, że rak jest powodowany przez mikro-pasożyty, tj. małe patogeny. Inni badacze opisali jednak rozwój raka z przyczyn “nieożywionych”, np. poprzez wpływ bodźców na komórki organizmu. Zgodnie z tym, komórka nowotworowa jest zmutowaną, tj. zdegenerowaną, endogenną komórką. Po zaciętych sporach zwyciężyła teoria zdegenerowanej komórki. Dzisiejsza onkologia opiera się na tej “degeneracji” Poszukiwania patogenu zostały oficjalnie anulowane. Inne wyniki badań nie były już potrzebne. Do tej pory oficjalne badania nad rakiem odniosły sukces, ignorując “alternatywne” wyniki badań lub walcząc z niewygodnymi badaczami. Oto krótki przegląd wyników badań, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszałeś.
2. Alternatywne wyniki badań Dr Alfons Weber
W 1967 r. niemiecki lekarz onkolog i badacz komórek, dr Alfons Weber, opublikował wyniki swoich badań. Dzięki temu mógł wykryć mikro-pasożyty w każdej tkance nowotworowej. Dr Alfons Weber był przekonany, że żadna z oficjalnie zatwierdzonych metod leczenia raka nie pomoże. Zamiast mikro-pasożytów powodujących raka – atakowana jest komórka tkanki. Jego badania zostały w dużej mierze zignorowane. Są to “artefakty, bańki wodne lub sztuczne twory”, a nawet “halucynacje szaleńca”. Jego skuteczna metoda leczenia raka za pomocą leków na malarię przyniosła mu lata spraw sądowych i cofnięcie licencji na wykonywanie zawodu lekarza. W 1972 r. został wepchnięty do szpitala psychiatrycznego, chociaż nie było dowodów na jakąkolwiek chorobę psychiczną.
Dr Helmut Keller, Niemcy Od 1972 r. Keller z powodzeniem leczył niektóre nowotwory wyciągiem z muchomora sromotnikowego. Jego lek “Carnivora” otrzymał tymczasowe pozwolenie na dopuszczenie do obrotu w Niemczech i był bardzo popularny wśród pacjentów. Cierń w boku przemysłu farmaceutycznego. W rezultacie Federalny Urząd Zdrowia został zmuszony do ponownego zakazania nowego leku w 1986 roku. Ponieważ dr Keller nadal leczył swoich pacjentów preparatem Carnivora, został skazany na zapłacenie grzywny w wysokości 10 000 DM.
Tamara Lebiediewa w 1989 roku rosyjska chemiczka i mikrobiolog była w stanie zidentyfikować starożytnego pasożyta Trichomonas jako przyczynę raka. Z jej doświadczenia wynika, że dla niewykwalifikowanego oka onkologa wiciowce wydają się być komórkami nowotworowymi. Trichomonas są “mistrzami oszustwa”. Na przykład, mogłyby zmienić swój wydłużony kształt z włóknami i wici w okrągły kształt ameby, który bardzo przypominałby ludzką komórkę. W formie ameby tworzą kolonie i w razie potrzeby zamykają się w kapsułkach. Lebedeva uznała rzęsistkowicę za pierwsze stadium raka. Jej wysiłki zmierzające do zwrócenia uwagi opinii publicznej na wyniki tych badań zakończyły się niepowodzeniem.
Lebedeva: “Każde pismo, każde zapytanie do Ministerstwa Zdrowia lub innych organów opieki zdrowotnej było ponownie wysyłane do Narodowego Centrum Onkologii w Moskwie, A stamtąd za każdym razem przychodzi druzgocąca odpowiedź, że odkrycie nie jest warte wysiłku testowania”. Drodzy widzowie: Przedstawione tutaj wyniki badań są reprezentatywne dla wielu innych. Dlaczego są one ukrywane przed opinią publiczną? Kto ma interes w tłumieniu, oczernianiu, a nawet kryminalizowaniu alternatywnych badań nad rakiem? Poniżej pokazujemy, w jaki sposób pewne kręgi wysokich finansów przejęły system opieki zdrowotnej dla własnych celów.
3. Transformacja systemu opieki zdrowotnej
Przejdźmy do rodziny, która zapisała się w annałach historii jako “wielcy dobroczyńcy”, znani również jako filantropi: amerykańskiej rodziny Rockefellerów. Rockefeller Sr. kontrolował 90% całego amerykańskiego rynku ropy naftowej około 1880 roku. Około 1900 roku naukowcy odkryli “petrochemię”, czyli produkcję chemikaliów z ropy naftowej. Zaczęto syntetycznie produkować roślinne składniki aktywne. Mogły one zostać opatentowane i skomercjalizowane z dużym zyskiem. Plan Rockefellera polegał na stworzeniu rynku zbytu dla chemicznych produktów medycznych. Jednak preferencje Amerykanów dotyczące naturalnych i ziołowych leków stanęły mu na drodze. Ponadto prawie połowa lekarzy i szkół medycznych w USA praktykowała medycynę holistyczną. W jaki sposób Rockefeller Sr. zdołał podbić branżę medyczną? Raport Flexnera “Towarzyszem Rockefellera w lukratywnych interesach” zawsze był Andrew Carnegie.
Obaj byli przekonanymi eugenikami. Eugenicy inwestują w kontrolę populacji i powstrzymywanie tak zwanych “gorszych części populacji”, na przykład poprzez przymusową sterylizację Andrew Carnegie osiągnął wielkie bogactwo dzięki przemysłowi stalowemu i wcześnie zyskał sławę “wielkiego filantropa” dzięki hojnym darowiznom i zakładaniu instytucji. Na przykład Carnegie założył Carnegie Foundation for the Advancement of Teaching w 1905 roku Aby wdrożyć plan Rockefellera, Fundacja Carnegie zleciła teoretykowi edukacji Abrahamowi Flexnerowi przeprowadzenie badania amerykańskich studiów medycznych. Flexner opublikował swoje odkrycia w 1910 roku w tak zwanym “Raporcie Flexnera”. Raport ten skierował medycynę na ścieżkę pożądaną przez Rockefellera – z daleko idącymi konsekwencjami dla szkolenia lekarzy. W skrócie były to: Wszystkie szkoły, które nie nauczały “farmakologii”, tj. “medycyny naukowej”, straciły licencję i wszelkie wsparcie finansowe. Z dawnych 155 szkół medycznych w USA i Kanadzie w 1935 r. pozostało tylko 66. Pozostałe szkoły medyczne utraciły niezależność. Holistyczne podejście do zdrowia i profilaktyki zdrowotnej w dużej mierze zniknęło z nauczania i szkolenia. Leki chemiczne zostały podniesione do rangi nauki. Amerykanie ukuli slogan “pigułka na każdą chorobę”. Leki pochodzenia naturalnego zostały zniesławione. Zaledwie dwa lata później cała sytuacja powtórzyła się w Europie – z takimi samymi konsekwencjami. Egzekwowanie postanowień raportu Flexnera Raport Flexnera został wdrożony przez Radę Edukacji Ogólnej Seniorów Johna D. Rockefellera GEB jest fundacją założoną przez niego w 1902 roku. Dzięki temu fundusze trafiały do szkół wyższych, uniwersytetów i szkół medycznych. Miały one ułatwić im “restrukturyzację” w duchu rodziny Rockefellerów. Na pokładzie znajduje się również Abraham Flexner. W 1912 r. przeniósł się do GEB jako zastępca sekretarza. Flexner: “…W latach 1919-1928 Rada Edukacji Ogólnej… bezpośredniej i pośredniej wniosła co najmniej pół miliarda dolarów do zasobów i funduszy amerykańskiej edukacji medycznej”. Odpowiada to obecnej wartości 9,1 miliarda dolarów!
Dwie dekady po założeniu General Education Board, John D. Rockefeller Jr. założył International Education Board. Oprócz instytucji, IEB wspierał również indywidualnych naukowców na poziomie międzynarodowym. Przyznał setki stypendiów i grantów organizacjom w 39 różnych krajach. W sumie Rockefeller Jr. przekazał na rzecz IEB ponad 21 milionów dolarów. Dziś odpowiada to wartości 376 milionów dolarów. Fundacja Rockefellera przejęła zadania Międzynarodowej Rady Edukacji w 1938 roku i kontynuowała je. Kolejne fundacje Rockefellerów Jak widać, John D. Rockefeller Sr. był strategicznym myślicielem, który nie “wprowadził edukacji medycznej w nowoczesną erę” z czystego dobroczynności. W końcu stał się magnatem naftowym i najbogatszym człowiekiem na świecie w tamtym czasie dzięki nieuczciwym praktykom biznesowym. Zawsze wykorzystywał swoje pieniądze w celu maksymalizacji zysków. Restrukturyzując edukację medyczną i opiekę zdrowotną, stworzył gigantyczny rynek sprzedaży chemicznych produktów medycznych. Jednocześnie miał znaczący wpływ na badania naukowe. W tym celu Rockefellerowie założyli między innymi wpływowe uniwersytety, bardzo ważny szpital badawczy i elitarną szkołę medyczną: 1901, założenie Instytutu Badań Medycznych Rockefellera, dzisiejszego Uniwersytetu Rockefellera, prywatna organizacja zajmująca się badaniami biomedycznymi. 1910, założenie Szpitala Uniwersyteckiego Rockefellera, pierwszego szpitala badawczego w USA. Prowadzone są tam badania finansowane ze środków prywatnych. Problem polega na tym, że często prowadzą one do wyniku “przyjaznego dla sponsora”. 1910, fundacja Johns Hopkins Bloomberg School of Public Health. Więcej informacji na temat wpływów i relacji całej rodziny Rockefellerów można znaleźć w programie “Dynastia Rockefellerów: o krok przed światowymi wydarzeniami?”. Przyjrzymy się również bliżej Rockefellerowi Jr. i jego wpływowi na organizację zdrowotną “American Cancer Society”.
4. Rockefeller finansuje Amerykańskie Towarzystwo Walki z Rakiem
W 1913 r. założono “Amerykańskie Towarzystwo Walki z Rakiem” lub w skrócie ACS. Strona linkedin.com wymienia nawet Rockefellera Jr. jako założyciela ACS. Zgodnie z jej własnym opisem, jest to “ponadregionalna, społeczna organizacja zajmująca się ochroną zdrowia, której celem jest wyeliminowanie raka jako głównego problemu zdrowotnego”. Ale jak wygląda rzeczywistość, pomimo miliardowego budżetu? Przyjrzyjmy się liczbom: W 1913 roku na raka zmarło 75 000 z około 96 milionów mieszkańców USA. Daje to wskaźnik umieralności na poziomie 78 na 100 000 mieszkańców. Obecnie każdego roku na raka umiera około 606 000 Amerykanów z 338 milionów mieszkańców (stan na 2022 r.). Wskaźnik śmiertelności wynosi 179 na 100 000. Po 110 latach pracy ACS, mamy ponad dwukrotnie wyższy wskaźnik umieralności na raka w USA. Szczegółowa książka “Murder by injection” autorstwa E. Mullinsa z 1988 roku dokumentuje, którzy dyrektorzy banków stali za tym Towarzystwem Walki z Rakiem i do czyich kieszeni płynęły pieniądze na walkę z rakiem: “Krytycy zauważyli w 1976 roku, że co najmniej osiemnastu członków zarządu American Cancer Society było dyrektorami banków. (…) Rzecznik ACS przyznał, że 70% budżetu na badania w 1976 r. trafiło do “osób lub instytucji”, z którymi powiązani byli członkowie zarządu”.
5. Chemioterapia
Wraz z założeniem Instytutu i Szpitala Rockefellera, rodzina Rockefellerów była w stanie wywierać bezpośredni wpływ na badania biomedyczne. Sama interpretacja wyników badań może skierować je w określonym, pożądanym kierunku. Obecnie najczęstszą formą leczenia raka jest chemioterapia. Miało to swoje początki podczas II wojny światowej. W 1942 r. w laboratorium Yale School of Medicine przeprowadzono badania nad wpływem chemicznego środka bojowego – gazu musztardowego – na chłoniaki.
Gaz musztardowy został po raz pierwszy użyty jako gaz trujący podczas I wojny światowej. Największym na świecie producentem toksycznych gazów był niemiecko-amerykański Frederick Zinsser – teść prezesa Banku Światowego Johna J. McCloya. Frederick Zinsser nauczył się produkować trujący gaz w Heidelbergu i wzbogacił się w USA. McCloy rozpoczął sprowadzanie niemieckich nazistowskich naukowców do USA w celu produkcji broni chemicznej i biologicznej jako zastępca sekretarza wojny USA. Zaangażowani są również japońscy eksperci od broni biologicznej z UNIT 731. McCloy przybył do Niemiec w 1949 r. z dyktatorskimi uprawnieniami i uczynił swojego szwagra Konrada Adenauera pierwszym kanclerzem federalnym. Heidelberg pozostawał centrum niemieckich badań nad bronią chemiczną i biologiczną zarówno pod rządami nazistów, jak i Adenauera. Niemiecki Instytut Badań nad Rakiem (DKFZ) znajduje się w Heidelbergu.
Ale wracając do USA: W 1957 r. w National Cancer Institute (NCI) po raz pierwszy zastosowano chemioterapię w leczeniu raka. Jak wszyscy wiedzą, stosowana obecnie chemioterapia jest obarczona poważnymi skutkami ubocznymi. Tak publikują ( Deutsche Wirtschaftsnachrichten), Niemieckie wiadomości gospodarcze cytuję: “Chemioterapia jest opłacana przez firmy ubezpieczeniowe, a przemysł farmaceutyczny sponsoruje badania, aby chemioterapia się sprzedawała. (…) W chemioterapii często nie chodzi o pacjenta, ale raczej o ogromne sumy pieniędzy, które można zarobić”. Każde leczenie chemioterapią kosztuje średnio od 10 000 do 20 000 euro, które fundusze ubezpieczeń zdrowotnych zwracają producentom leków ze stale rosnących składek wpłacanych przez płatników. Chemioterapia generuje zatem gigantyczne zyski dla przemysłu farmaceutycznego. W tym momencie nie należy zaprzeczać, że chemioterapia może osiągnąć pewne sukcesy w leczeniu raka i ratować życie. Ale jakim kosztem? Dlaczego alternatywne wyniki badań i alternatywne terapie są nadal zaciekle tłumione? Jakim prawem oficjalne badania nad rakiem masowo blokują alternatywy dla chemioterapii? I dlaczego nie słyszymy, że w Malezji praktycznie nie ma raka, ponieważ tamtejsi ludzie jedzą tak zwany owoc kraba? Albo przykład medycyny rosyjskiej: Ściśle powiązana z siecią terapeutka i piosenkarka Sara Bennet donosi, że dla wielu lekarzy w Rosji rak nie ma większego znaczenia niż przeziębienie. Dlaczego nie słyszymy nic o rosyjskiej medycynie, która obecnie czyni takie postępy w leczeniu raka? Dlaczego te środowiska, które osiągają tak słabe wyniki dzięki swoim metodom leczenia, że wskaźnik umieralności na raka wzrósł ponad dwukrotnie po 110 latach, wszystkie alternatywy są pod kluczem?
6. Big Pharma: maski opadają
Czy wiesz, że w listopadzie 2023 r. Francja wprowadzi ustawę “mającą na celu wzmocnienie walki z niebezpiecznymi sekciarskimi wydarzeniami” i jest teraz na skraju utrwalenia jako prawo? Na pierwszy rzut oka pokazuje to, jak bezlitośnie Big Pharma chce zachować kontrolę nad rynkiem medycznym. Tekst prawny brzmi następująco: “Żądanie zaniechania lub powstrzymania się od terapeutycznego lub profilaktycznego leczenia jest zagrożone karą jednego roku pozbawienia wolności i grzywną w wysokości 15 000 euro, (…) Te same kary mają zastosowanie do prowokacji praktyk, które są przedstawiane jako terapeutyczne lub profilaktyczne dla zainteresowanych osób, mimo że zgodnie z obecnym stanem wiedzy medycznej oczywiste jest, że praktyki te narażają ich na bezpośrednie ryzyko śmierci lub obrażeń, co może prowadzić do trwałego okaleczenia lub niepełnosprawności. Jeśli zastosowano prowokację przewidzianą w pierwszych dwóch akapitach, kary są zwiększone do trzech lat pozbawienia wolności i grzywny w wysokości 45 000 euro”.
Nowe prawo jest uzasadnione następującymi słowami: “Biorąc pod uwagę entuzjazm opinii publicznej dla praktyk terapeutycznych, które nie zostały naukowo potwierdzone poszukiwanie dobrego samopoczucia i rozwoju osobistego oraz ze względu na wzrost liczby programów szkoleniowych, które przyznają dyplomy nieuznawane przez państwo, pacjenci mogą być wykorzystywani lub poddawani nadużyciom terapeutycznym, szczególnie o charakterze sekciarskim. Francuska gazeta L’Express również zwraca na to uwagę: Jest to wystarczająca odpowiedź na liczne przypadki, w których ludzie, którzy odnoszą się do spisków i różnych alternatywnych terapii, na przykład zalecając unikanie leczenia raka”. Uzasadnienie wyjaśnia rzeczywiste motywy francuskiego ustawodawcy: Ustawa ma na celu zapewnienie, że kompleks farmaceutyczny będzie mógł dalej rozszerzać swoją kontrolę. Każdy, kto proponuje inną terapię, która nie jest “potwierdzona naukowo” lub nie odpowiada “stanowi wiedzy medycznej”, ma zostać uciszony. Znamy już to podejście z Raportu Flexnera. Pytanie: Dlaczego Big Pharma chce dbać o “dobre samopoczucie” ludzi w sposób dyktatorski i, jeśli to konieczne, wbrew ich wolnej woli? Czy jest możliwe, że chodzi o dokładne przeciwieństwo “miłosierdzia i zdrowia” dla wszystkich?
7. Badania nad bronią biologiczną pod fałszywą flagą
Lekarz i oficer Heiko Schöning ujawnia w wywiadzie bardzo interesujący aspekt: Bezpośrednio łączy badania nad rakiem z badaniami nad bronią biologiczną. Teraz można obejrzeć krótkie fragmenty programu. “Ale jesteśmy teraz w erze broni biologicznej. Ten postęp techniczny jest możliwy. Jeśli cofniemy się wstecz, zobaczymy, że tak, w 1972 r. wprowadzono oficjalny zakaz broni biologicznej. Nie wolno było ich używać, produkować ani przechowywać. Co ciekawe, powiedział to prezydent USA Richard Nixon. Jedyną dobrze udokumentowaną rzeczą jest to, że Richard Nixon był najlepszym oszustem mafii globalnej przestępczości zorganizowanej. Jego oficjalnym pseudonimem był również Tricky Dick. Tak, a Nixon tak naprawdę tylko ukrył i zmienił nazwę badań nad bronią biologiczną w USA. Ponieważ jedną z głównych lokalizacji był Fort Detrick w USA. A co się stało z tymi wszystkimi badaczami broni biologicznej i obiektami i budynkami? Właśnie zmieniono ich nazwę. Pojawił się nowy znak. Na znaku widniał napis NCI [National Cancer Institute] – Narodowy Instytut Badań nad Rakiem. Naprawdę musi się to zrozumieć. Pozostali tam ci sami badacze, te same budynki, a teraz oficjalnie prowadzono tam badania nad rakiem”. Krótki postój: “Czystym zbiegiem okoliczności” w tym samym czasie, co zakaz badań nad bronią biologiczną, rząd USA przyjął National Cancer Act. Prezydent Nixon obiecał siedem miliardów dolarów do 1976 roku na “walkę z rakiem”. Za jednym zamachem Narodowy Instytut Raka (NCI) stał się największym i najbardziej wpływowym ze wszystkich amerykańskich instytutów zdrowia – a raczej “instytutem broni biologicznej”.
Schöning kontynuuje: “Czym jest broń biologiczna? Są to cytotoksyny. Czym są leki przeciwnowotworowe? Toksyny komórkowe. Jaka jest różnica między testem na broń biologiczną a badaniem nad rakiem? Inna pisownia. I dokładnie to zrobił Nixon. Właśnie umieścili znak wokół Fort Detrick, już nie Biological Weapons Research – National Cancer Research Institute”. Drodzy widzowie, jedna rzecz musi być dla nas jasna: Broń biologiczna zwykle ma na celu niepozorne zabijanie! Czego możemy oczekiwać od instytutów broni biologicznej – przepraszam, instytutów badań nad rakiem – w najbliższej przyszłości? Schöning kontynuuje: “Jedną z przykrywek był na przykład fakt, że ci badacze broni biologicznej nagle od dziesięcioleci prowadzili badania nad szczepionką przeciwko rakowi. Teraz znów o tym zapomniano. Wracając do miejsca, w którym skończyliśmy, dziś słyszymy, że szczepionki mRNA, tak, w rzeczywistości eksperymentalne terapie genowe przeciwko rakowi, są nam teraz sprzedawane”.
Voilà, po katastrofie z tak zwanymi szczepionkami mRNA Covida, szczepionki przeciwnowotworowe mRNA mają być teraz sprzedawane mężczyznom i kobietom. Przestępstwa związane ze szczepieniami przeciwko Covidowi, które mają niszczycielskie skutki, takie jak rozwój raka turbo, nie zostały jeszcze rozpatrzone. W programie “Eksplozja raka turbo po szczepieniu przeciwko koronie” Kla.TV wyjaśniła związek między szczepionką mRNA a niezwykle szybko rosnącymi nowotworami. A teraz dostępne są nowe szczepionki mRNA. Nic więc dziwnego, że zaufanie ludzi do medycyny opartej na farmaceutykach gwałtownie spada!
Wnioski:
1. Pozbawieni skrupułów ludzie pieniądza i władzy, tacy jak Rockefeller & Co., położyli podwaliny pod nowoczesny przemysł farmaceutyczny i nasz system opieki zdrowotnej. _ 2. Od samego początku ich celem była absolutna kontrola edukacji medycznej i nauki. _ 3. Niezależne badania są również radykalnie odrzucane od samego początku, nawet jeśli są obiecujące. _ 4. “Dobroczynny wizerunek” fundacji i instytucji superbogatych służy ukryciu ich prawdziwych intencji: Mianowicie, ekspansji władzy i kontroli. _ 5. Pomimo ogromnych inwestycji, wskaźniki umieralności na raka stale rosną. _ 6. Istnieją dowody na to, że za badaniami nad rakiem kryją się również badania nad bronią biologiczną z dużym budżetem. Celem broni biologicznej jest zazwyczaj niepozorne i masowe zabijanie! _ 7. Obecnie znajdujemy się w punkcie, w którym istnieje zagrożenie dyktaturą zdrowotną i wysoce niebezpiecznymi środkami przymusu medycznego. Przemysł farmaceutyczny, kontrolowany przez Rockefellerów tego świata, okazuje się być prawdziwym rakiem.
Zadajemy sobie pytanie: Czy oficjalne oświadczenia dotyczące badań nad rakiem mogą być prawdziwe? Kiedy przez około 100 lat napływały ogromne sumy pieniędzy, a sukces był tak niewielki? Sukcesy w leczeniu wydają się tak małe, że wystarczają, aby utrzymać nadzieję przy życiu. Wieczna nadzieja na zwycięstwo nad rakiem nigdy nie pozwala wyschnąć gigantycznemu strumieniowi pieniędzy na wątpliwe badania. Coraz bardziej radykalno-dyktatorski kompleks farmaceutyczny okazuje się być prawdziwym rakiem. Nadszedł czas, aby rozpoznać prawdziwe przyczyny i aby odkryć sprawców stale rosnących wskaźników zachorowań na raka. Należy zbadać podmioty czerpiące zyski z toksyn w żywności, powietrzu, glebie, wodzie i produktach farmaceutycznych. Ponieważ jakikolwiek paternalizm ze strony kontrolowanej przez farmaceutyki WHO i jej wasali musi zostać powstrzymany!
‘Zostałem zaatakowany przez system, właściwie przez Izby lekarskie, za to, że uważam, że każdą chorobę można wyleczyć jeżeli usuniemy jej przyczynę. Medycyna uważa, że choroby przewlekłe nie da się wyleczyć, co jest nieprawdą. Można to wyleczyć pod jednym warunkiem, że będziemy usuwali przyczynę tych chorób, a nie będziemy leczyli objawów, bo nigdy jej nie wyleczymy. (…) Zmuszano mnie do zapisywania leków, które są nieskuteczne, a wręcz odwrotnie. Bardzo często mają wiele działań ubocznych.’
‘Tytuł profesora nie jest rzeczą prostą, trzeba przejść szereg etapów, trzeba mieć wkład w światową naukę. (…) Ale to nie ma znaczenia. Izby mi zarzucają, że ja nie potrafię czytać, nie potrafię czytać ze zrozumieniem. Nie mam podstawowej wiedzy lekarskiej. Doszło nawet do tego, że na jednej z rozpraw pseudo-sąd lekarski skierował mnie na podstawowe szkolenie, który musi przejść każdy lekarz, który kończy studia. No, są pewne granice absurdu. Włącznie oczywiście ze zdawaniem kolokwium. Po pięćdziesięciu latach nie mam żadnej wiedzy, nikt mi nie zarzucił najmniejszej szkody, a słyszę jedną mantrę: moja wiedza jest niezgodna ze współczesnym stanem wiedzy.’
−∗−
Profesor poza systemem – prof. dr hab. n. med. Andrzej Frydrychowski
Apel do lekarzy polskich – prof. Andrzej Frydrychowski Będziemy tworzyć alternatywną medycynę. Naukową Medycynę Naturalną. Ta nazwa nie nawiązuje do ziół, czy babcinych przepisów. Odwołuje się do natury ludzkiej, którą medycyna winna badać i studiować, uwzględniając w leczeniu naturalne, a dokładnie mówiąc, molekularne właściwości anatomii, fizjologii oraz psychiki człowieka. Poprzez zastosowanie właściwego doboru środków medycznych oraz naukowych metod leczenia. Czyli takich, które nie szkodzą. Primum non nocere.[…]
Deficyt kadr medycznych jest w Polsce problemem od lat. W tej chwili niedobory widać zwłaszcza wśród specjalistów kluczowych dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia – internistów, pediatrów i ginekologów-położników.
Spada też popularność specjalizacji takich jak geriatria czy chirurgia ogólna, co w najbliższych latach może skutkować koniecznością zamykania takich oddziałów szpitalnych.
Na dodatek kadra lekarska w Polsce sukcesywnie się starzeje – lekarze w wieku emerytalnym są w tej chwili istotnym wsparciem systemu. Natomiast młodzi coraz częściej wybierają pracę w otwartej służbie zdrowia: bez konieczności pełnienia dyżurów – co pogłębia niedobór lekarzy na oddziałach szpitalnych – albo w placówkach niepublicznych, które oferują im lepsze warunki zatrudnienia i wyższe płace.
Według ostatniego raportu OECD „Health at a Glance 2023” w Polsce na każdy 1 tys. mieszkańców przypada 3,4 praktykującego lekarza (przy średniej dla krajów OECD wynoszącej 3,7) oraz 5,7 praktykujących pielęgniarek (przy średniej dla krajów OECD wynoszącej 9,2).
Natomiast w raporcie „World Index of Healthcare Innovation 2023” – opracowanym przez działającą na rzecz równości szans organizację Foundation for Research on Equal Opportunity – Polska znalazła się na ostatnim, 32. miejscu (spadając z 31. w 2021 roku i 30. w 2020 roku). Autorzy rankingu zwrócili uwagę m.in. na fakt, że Polska ma najniższą spośród przeanalizowanych państw liczbę lekarzy i pielęgniarek podstawowej opieki zdrowotnej.
– W Polsce cały czas brakuje nam lekarzy. Funkcjonujemy od wielu lat w realiach permanentnego kryzysu i braku specjalistów – mówi agencji Newseria Biznes Krzysztof Żochowski, wiceprezes zarządu Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Jak wynika z wrześniowej ekspertyzy, opracowanej w ramach projektu „Polskie Zdrowie 2.0” Polskiej Akademii Nauk, w krajach OECD w sektorze ochrony zdrowia pracuje średnio co 10. osoba aktywna zawodowo i ten odsetek rósł nawet w czasie kryzysu z lat 2008–2009. Ogółem w krajach UE liczba lekarzy wzrosła z ok. 1,5 mln jeszcze w 2010 roku do 1,8 mln dekadę później (liczba lekarzy rosła w tym czasie szybciej niż liczba ludności).
Na tym tle Polska wypada niekorzystnie – w ochronie zdrowia pracuje ok. 6 proc. zatrudnionych, a dystans względem pozostałych państw OECD się zwiększa. Niedobory kadrowe widać zwłaszcza wśród specjalistów w wieku 41–50 lat, w tym kluczowych dla funkcjonowania systemu ochrony zdrowia – internistów, pediatrów, chirurgów ogólnych i ginekologów-położników. Uwagę zwraca też odsetek lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej, który w 2020 roku w krajach UE wynosił średnio 20 proc., a w Polsce – zaledwie 9 proc.
Co więcej, dane OECD dotyczące liczby lekarzy w przeliczeniu na każdy tysiąc mieszkańców uwzględniają również pracujących specjalistów w wieku emerytalnym. To właśnie oni stanowią dziś istotne wsparcie dla polskiego systemu ochrony zdrowia – według danych Naczelnej Izby Lekarskiej obecnie wśród lekarzy aktywnych zawodowo jest 77 proc. mężczyzn po 65. roku życia (wobec 60 proc. w 2012 roku) oraz 66 proc. kobiet po 60. roku życia (wobec 46 proc. w 2012 roku). – Specjalnością, której dramatycznie brakuje, są chirurdzy ogólni. Ja będę mieć za rok 60 lat i mogę występować w sekcji młodzieżowej Towarzystwa Chirurgów Polskich, ponieważ średni wiek chirurgów ogólnych w Polsce osiągnął wiek emerytalny – mówi Krzysztof Żochowski. – Brakuje też m.in. anestezjologów i specjalistów medycyny ratunkowej. W tej chwili – w związku z bardzo dynamicznym rozwojem procedur diagnostycznych – bardzo brakuje też radiologów, ale jest wiele specjalności, gdzie potrzebujemy większej liczby lekarzy. Niewystarczająca jest m.in. również liczba lekarzy rodzinnych. Gdziekolwiek spojrzeć, tam braki.
Polski system opieki zdrowotnej z narastającym deficytem kadr medycznych boryka się już od lat. Opublikowany jeszcze przed pandemią COVID-19 raport ManpowerGroup („Niedobór talentów w służbie zdrowia”) pokazał, że już wtedy 72 proc. polskich szpitali szukało pielęgniarek, a 68 proc. lekarzy wszystkich specjalizacji. Tymczasem starzenie się populacji i rosnąca liczba zachorowań na choroby przewlekłe i cywilizacyjne powodują coraz większe zapotrzebowanie na świadczenia medyczne. Przy jednoczesnym niedoborze kadr skutkuje to m.in. kolejkami do specjalistów i wydłużonym czasem oczekiwania na usługi medyczne.
– W ostatnim czasie powstało bardzo wiele nowych uczelni kształcących lekarzy, ale efekty tych działań będziemy obserwować dopiero za 10–15 lat. Oczywiście otwartą kwestią pozostaje pytanie o rzetelność tej nauki, na ile te nowo powstałe uczelnie będą w stanie dobrze przygotowywać do wykonywania tego trudnego zawodu – mówi wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
W 2021 roku lekarzy kształciło ponad 20 polskich uczelni, które oferowały nieco ponad 5 tys. miejsc stacjonarnych i 1,2 tys. niestacjonarnych. W ostatnich kilku latach liczba takich szkół szybko rosła, a obecnie otwierane są kolejne wydziały lekarskie na uczelniach, które nie posiadają zaplecza dydaktycznego ani kadr nauczycieli akademickich i zazwyczaj zakładają wykorzystanie potencjału szpitali wojewódzkich. To zaś rodzi uzasadnione obawy o jakość kształcenia lekarzy.
„Neo-uczelnie” nie kształcą dobrych lekarzy?
Swoje zaniepokojenie „zmianami prawnymi i organizacyjnymi prowadzącymi do degradacji kształcenia na kierunku lekarskim w Polsce” ostatnio wyraziło prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej, nazywając nowe placówki neouczelniami medycznymi, nieprzygotowanymi do prawidłowego kształcenia lekarzy. Lekarze apelują o zmianę w tym zakresie, zapewniając, że w przypadku zamknięcia nowych kierunków lekarskich, które nie spełniają odpowiednich wymogów i otrzymały negatywną opinię Polskiej Komisji Akredytacyjnej, uczelnie zrzeszone w Konferencji Rektorów Akademickich Uczelni Medycznych (KRAUM) byłyby gotowe przyjąć studentów z tych placówek.
– Musimy mieć też świadomość, że lekarz kończący wydział lekarski nie jest jeszcze w pełni przygotowany i nie jest w pełni wartościowym pracownikiem. On musi jeszcze ukończyć specjalizację. I tu bardzo ważnym wyzwaniem jest właściwa polityka państwa w zakresie rezydentów, ich dostępności, dobrego obliczenia, jakie są rzeczywiste potrzeby Polaków, jeśli chodzi o zapewnienie pomocy, ilu specjalistów w poszczególnych dziedzinach potrzebujemy, i właściwe sfinansowanie tego. To trzeba podkreślić: istotnym elementem polityki państwa są nie nowe wydziały lekarskie, ale to, jakie specjalności po ukończeniu tych wydziałów będą lekarze nabywać – czy będą to interniści, czy będą to okuliści, kardiolodzy czy chirurdzy – zaznacza Krzysztof Żochowski.
Według danych Naczelnej Izby Lekarskiej jesienią 2022 roku kształcenie specjalistyczne rozpoczęło 1950 lekarzy. Spośród 76 kierunków specjalizacji największą popularnością cieszyła się specjalizacja z zakresu chorób wewnętrznych (162), medycyny ratunkowej (104), neurologii (103), onkologii (87) i rehabilitacji medycznej (85).
Statystyki pokazują, że wyraźnie spada za to popularność specjalizacji takich jak geriatria czy chirurgia ogólna, co w najbliższych latach może skutkować koniecznością zamykania takich oddziałów szpitalnych.
– Są specjalności, w których pozyskiwanie specjalistów jest łatwiejsze, a są też takie, których lekarze nie chcą wykonywać – mówi ekspert. – Przykładem jest m.in. wymóg, aby w części zespołów ratownictwa medycznego jeździli lekarze, ale nikt nie chce tej pracy wykonywać. Dlatego dziś ok. 60 proc. karetek S, gdzie powinien być lekarz, jeździ bez lekarzy. Za te wyceny, które są obecnie proponowane, nie jesteśmy w stanie pozyskać lekarzy, którzy chcieliby tę pracę wykonywać. W środowisku istnieje opinia, że nawet gdybyśmy tę wycenę znacząco zwiększyli, to i tak dalej mogłoby nie być chętnych. Podobnie jest z lekarzami pracującymi na SOR-ach, w NPL-ach – to są te rodzaje prac, które są przez lekarzy dużo mniej chętnie widziane.
Z ekspertyzy PAN wynika, że problem braku lekarzy dotyczy przede wszystkim mniejszych ośrodków, ponieważ duże miasta dają specjalistom większe możliwości. Natomiast młodzi lekarze coraz częściej wybierają pracę w otwartej służbie zdrowia – bez konieczności pełnienia dyżurów szpitalnych (co pogłębia niedobór lekarzy zatrudnionych w oddziałach szpitalnych) oraz w placówkach niepublicznych, które oferują lepsze warunki zatrudnienia i wyższe płace.
– Szpitale, żeby móc udzielać świadczeń medycznych, cały czas rywalizują między sobą o poszczególne grupy specjalistów – tak aby nie wypaść z rynku i móc realizować wymogi koszykowe. Ale to nie jest wyłącznie rywalizacja pomiędzy szpitalami. W realiach Polski powiatowej jest też potężna rywalizacja między szpitalami a podstawową opieką zdrowotną, chociażby o internistów i pediatrów. Z kolei w dużych ośrodkach, w większych szpitalach istnieje rywalizacja między szpitalami publicznymi a niepublicznymi, ale też placówkami udzielającymi porad specjalistycznych, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej. Część lekarzy odchodzi ze szpitali, żeby realizować się zawodowo właśnie w tych miejscach, gdzie przy mniej stresującej pracy mogą osiągnąć lepszy wynik finansowy – wyjaśnia Krzysztof Żochowski.
Według danych GUS na 2022 rok polski system ochrony zdrowia zatrudnia blisko 720,1 tys. osób, przy niewielkiej przewadze sektora publicznego nad prywatnym (384 tys. vs. 336 tys.). Zgodnie z prowadzonymi rejestrami branżowymi na koniec 2020 roku prawo wykonywania zawodu w Polsce posiadało 153,3 tys. lekarzy, 303,2 tys. pielęgniarek i 39,8 tys. położnych.
Jednak dane te przeszacowują liczbę pracujących, ponieważ obejmują również osoby nieaktywne zawodowo. Z ekspertyzy przygotowanej przez ekspertów PAN wynika też, że do zaostrzenia problemu związanego z niedoborem kadr medycznych w Polsce przyczyniła się emigracja. Naczelna Izba Lekarska – na podstawie wydawanych dla lekarzy zaświadczeń – szacuje, że za granicą pracuje ok. 15 tys. polskich lekarzy.
Zespoły ratownictwa będą mogły dłużej jeździć do chorych bez medyków, a szpitale dostaną więcej czasu, by wykonać zaległe świadczenia. Jednocześnie Ministerstwo Zdrowia nie ma zamiaru egzekwować wytycznych, które samo wprowadziło.
Jak opisuje „Rzeczpospolita”, brak personelu medycznego, zwłaszcza lekarzy, i problemy finansowe to bolączki wielu placówek medycznych. Dlatego Ministerstwo Zdrowia zdecydowało się na swoistą abolicję – wstrzymanie stosowania przepisów i stosowania kar, które samo wprowadziło.
„Rz” przypomina, że w czasie pandemii placówki medyczne mogły liczyć na pewne ułatwienia. Jednym z nich był przepis, który pozwalał na funkcjonowanie zespołów ratownictwa medycznego (ZRM) bez lekarza w składzie. I choć stan zagrożenia epidemicznego przestał obowiązywać 1 lipca tego roku, sytuacja nie uległa poprawie.
Gazeta podaje, że zgodnie z ostatnimi danymi z Systemu Wspomagania Dowodzenia Państwowego Ratownictwa Medycznego w ponad połowie zespołów nie ma lekarza.
Dlatego – jak informuje „Rz” – NFZ nie będzie nakładał kar za brak lekarza w karetce jeszcze do połowy przyszłego roku. Przewiduje to projekt rozporządzenia, który trafił do konsultacji. Taką abolicję wprowadzono już w tym roku, kiedy po pandemii okazało się, jak zła jest sytuacja. Teraz abolicja zostanie wydłużona. Ma to umożliwić placówkom medycznym skuteczne zrekrutowanie medyków do pracy w karetkach i uchronić je przed stratami finansowymi.
Do konsultacji trafił też inny projekt ratujący sytuację finansową.
Co spowodowało powszechne zbydlęcenie środowiska medyków w Polsce, co ujawniło się w pełnej krasie w czasie tak zwanej pandemii?
Jak to było możliwe?
Gdy w roku 2009 wybuchła w łódzkim pogotowiu afera “łowców skór”, polegająca na tym, że medycy zatrudnieni w pogotowiu mordowali pavulonem i potasem chorych ludzi- gdyż za każdą “skórę” (zwłoki) firmy pogrzebowe płaciły im kilkaset złotych- opinia publiczna poinformowana o tej potwornej zbrodni najpierw nie mogła w to uwierzyć zaś po okazaniu dowodów zbrodni ludzie w Łodzi byli gotowi dokonać samosądów na zwyrodnialcach, zaś ci bali się wyjeżdżać do wezwań gdyż byli atakowani fizycznie co często kończyło się interwencją policji.
Przez kilka lat wymordowano pavulonem i potasem tysiące ludzi, tylu ile dawek pawulonu i potasu pobrali zbrodniarze z apteki pogotowia. Afera zakończyła się prawie niczym, skazano na kary więzienia 4 osoby, reszta zbrodniarzy uniknęła kary, choć powinni odpowiadać za współudział w zbrodni, (jeśli nie udało się im udowodnić czynnego udziału), gdyż wiedząc o zbrodni siedzieli cicho!
Gdy wydawać się mogło, że tak potworna zbrodnia w wykonaniu medyków nie może się nigdy powtórzyć, historia pokazała, że jednak powtórzyła się i to w skali całego kraju. Gdy tylko politycy zapewnili medykom bezkarność w mordowaniu ludzi ( w postaci ustawy “Dobrego Samarytanina”)i stworzyli pretekst ku temu w postaci tak zwanej pandemii, całe hordy medyków skoczyło do gardeł chorych ludzi, co zakończyło się zgonami 250 tysięcy Polaków (tak zwanymi “ponadnormatywnymi”) i nie wiadomo jaki będzie końcowy wynik tego ludobójstwa, gdyż zgony poszczepienne trwają i nie wiadomo kiedy sią zakończą!
Jak taki horror mógł się wydarzyć w warunkach pokojowych? Co spowodowało powszechne zbydlęcenie środowiska medycznego? Wyjaśnienie takie, że mordowali bo im za to politycy zapłacili (w sumie 7 mld złotych tak zwanych dodatków kowidowych) nie wydaje się być wystarczające. Coś zmieniło psychikę tych ludzi, czyniąc z nich krwiożercze bestie. Jak to się stało, że środowisko medyczne (z jednostkowymi wyjątkami) stało się zbrodniczym ramieniem rządu warszawskiego? Zauważmy, że gdyby nie masowy udział w zbrodni kowidowej środowiska lekarskiego, to złoczyńcy rządowi byliby bezsilni i bezradni!
Dlaczego nakłonienie do zbrodni środowiska lekarskiego okazało się tak łatwym zadaniem? Samo skorumpowanie lekarzy i zapewnienie im bezkarności jeszcze nie do końca wyjaśnia ten przerażający fenomen.
Musimy sięgnąć do wyjaśnień psychologicznych.
Praca lekarzy należy do jednej z najbardziej odrażających profesji. Na co dzień stykają się oni z ludźmi wyniszczonymi chorobami, śmierdzącymi, niedomytymi, czasami unurzanymi fekaliami, zdeformowanymi, okropnie okaleczonymi w wypadkach ….listę okropności przynależnych zawodowi lekarza można mnożyć w nieskończoność.
By móc normalnie funkcjonować w takich realiach, musi nastąpić adaptacja. Polega ona najpierw na powstaniu znieczulicy wobec chorych u prawie każdego medyka, która przeradza się obrzydzenie do pacjentów a na koniec w nienawiść do nich!
Taki uformowany „materiał ludzki” można ulepić w każdą formę, na przykład morderców ludzi, co właśnie obserwujemy na co dzień.
Środowisko medyków nigdy nie zmyje hańby którą właśnie się okrywa! Tych ludzi powinien spotkać całkowity ostracyzm społeczny, bo o tym by ponieśli odpowiedzialność karną za ogrom zbrodni którą już popełnili i popełniają, nie ma co marzyć!
Pamiętam wizytę z kolegą w rzeźni, której jego ojciec był dyrektorem. Było to dla mnie traumatyczne przeżycie, utkwiło mi ono w pamięci na zawsze! Dyrektor oprowadził nas po wszystkich wydziałach rzeźni w tym ubojni. Po raz pierwszy i ostatni widziałem płaczące krowy prowadzone na rzeź. Po tej makabrycznej “wycieczce” (miałem wówczas chyba 16 lat) dyrektor zrobił nam wykład o zasadach pracy w rzeźni z którego dowiedziałem się, ze istnieje opracowany (chyba przez jakiś komuszych naukowców?) system rotacyjnego przenoszenia pracowników z wydziału na wydział, tak aby praca na ubojni nie trwała dłużej niż 2 tygodnie. Podobno zbyt długie mordowanie zwierząt deformuje psychikę pracowników i mogą się oni stać niebezpieczni dla otoczenia.
Podobny system rotacji (czy może nawet częstych urlopów wypoczynkowych) powinien obowiązywać w służbie zdrowia, co być może zapobiegło by zbydlęceniu medyków!
Póki co, trzymajmy się od nich z daleka, te bestie w ludzkiej skórze są niebezpieczne, gdy tylko otrzymają przyzwolenie na następny atak, przeprowadzą go ku zgubie nieszczęśników którzy wpadną w ich śmiercionośne szpony!
1. Wysoka temperatura, omdlenie i rodzina wzywa pogotowie. Przyjeżdżają, wykonują dwukrotnie test, za drugim razem jest pozytywny i wiozą delikwenta do szpitala kowidowego. Tam wykonują pomiar temperatury, osłuchiwanie klatki piersiowej, pomiar ciśnienia, następny test, morfologię, gazometrię, podłączają pod stacjonarny puloksymetr i TK klatki piersiowej. Płuca czyste, więc następnego dnia wypis do domu. W domu tydzień inkubacji i oba płuca zajęte i ponownie karetka i przewiezienie do innego szpitala kowidowego, antybiotyki, leki przeciwgorączkowe, kroplówki, remdesiwir i środki przeciwbókowe, heparyna w brzuch, sonda tlenowa do nosa i po 2,5 tygodnia leczenia skierowanie na 3-tygodniową rehabilitację. Sporo straconego czasu i sprowadzenie na chorego nieokreślonego ryzyka. 2. Sąsiadce skończyły się leki i nie może dodzwonić się do przychodni, więc idzie tam i na drzwiach wisi kartka z numerem telefonu, który jest wiecznie zajęty i ostrzeżenie, aby nie pukać w drzi i okno. W końcu przychodzi ktoś umówiony po skierowanie i przez otwarte okno wydają papiery i wtedy sąsiadce udaje się poprosić o receptę na leki. Powiedziała, że długo stała pod drzwiami i w końcu zaczęła pukać w drzwi, ale pomimo iż widziała, że pielęgniarki kursują po korytarzu zamkniętej przychodni to nikt nawet nie spojrzał w kierunku drzwi. 3. W maju, czyli w drugim miesiącu wprowadzenia obostrzeń, dopada mnie ostry atak woreczka żółciowego. Pogotowie nie przyjeżdża, więc idziemy do najbliższego szpitala gdzie odsyłają nas, bo nie ma przyjęć i mamy udać się do sąsiedniej miejscowości, bo tamten szpital prowadzi przyjęcia. Ląduję na SORze, wyniki wątrobowe i trzustkowe złe, więc kładą mnie na oddział. Dostaję antybiotyk stosowany tylko w szpitalach i w trakcie injekcji dostaję ślinotoku i mam odruchy wymiotne. Pielęgniarka przerywa podawanie antybiotyku i zawiadamia lekarza. Następuje zmiana antybiotyku, który organizm toleruje. Zasada leczenia w tamten czas to stosowanie antybiotyków w celu ogarnięcia zapalenia dróg żółciowych i operacje wykonywane były tylko w przypadku zagrożenia życia. Przy wypisie rozmowa z lekarzem prowadzącym i zalecenie do wykonania usunięcia woreczka. Zgodnie z tym co powiedział lekarz idę do pielęgniarki medycznej, która zapisuje pacjentów do kolejki czekających na operację i dopiero tam dowiaduję się, że z powodu pandemii zapisów nie prowadzi się i trzeba się dowiadywać co jakiś czas.
=================================
demonkracja 7 listopada 2023,————————- Tak – bezkarność, forsa i nienawiść do ludzi – zwłaszcza tych starszych. Dochodzi do tego i to, że wiara w Boga w cywilizacji śmierci jest passe. Wniosek? Nie zapominajmy, że już od dawna w szkołach i uniwersytetach trwa podmiana młodym ludziom ich szarych komórek na szatańskie odchody.
=====================================
Mail:
Jednak winny jest przede wszystkim rząd.
Podobnie jak medyczne zachowywało się środowisko nauczycielskie i
naukowe, kler, a nawet dużo przypadkowych ludzi w tramwaju i na ulicy.
W ciągu życia, jakie obecnie prowadzimy, coś z organizmu człowieka jest wypłukiwane, a wdychamy oraz zjadamy duże ilości innych substancji, w tym szkodliwych.
To nie slogan lecz doświadczenie, również osobiste.
Przykłady:
Od 20 lat pogarszał mi się wzrok. Mówili, że „to od mikroskopu”, nad którym sporo ślęczałem w młodości. Oczywiście „od ekranu”, przy którym sporo ślęczę, też od 20 lat. Lekarze okuliści zrobili mi ze 30 badań „pola widzenia”, z których wynikało, że siatkówki się stale degenerują, że mają nowe stany zapalne. W środku pola widzenia plamy ciemne, rosnącej nieprzezroczystości, „rosła w oczach”. Pytałem o to, jak mogą to powstrzymać. Odpowiadali: Nie da się, „to cywilizacja” lub „to proces starczy”.
–To po cholerę ganiacie mnie ciągle do tych badań?? By monitorować??
Podobnie wyglądały, z wielkim trudem uzyskiwane, rozmowy ze zwykle bardzo znanymi kardiologami i tymi lekarzami od mózgu. „Stan widzimy, ale naprawić nie potrafimy”.
Znany mi skądinąd doktor C. zaproponował wlewki dożylne. Trzy razy po półtora litra. Po wszystkim, mocno naciskany, powiedział: Ja nie leczę chorób, ja uzdrawiam.
Te wlewki usunęły mi senność dzienną, zmniejszyły „nieuleczalne” plamy na obu siatkówkach 3 do 5 razy, zwiększyły też kilkakrotnie wydolność serca na wysiłek [na przykład chodzenie]. I usunęły wiele innych objawów. Odżyłem.
Są inni faceci, z ratowników pochodzący, podobno w firmach typu” Pan Kroplówka “. Też coś mogą pomóc przy pomocy wlewek, na przykład szybkie czy natychmiastowe usuwanie skutków kaca. Ale chyba nie mają, że nie mogą mieć wiedzy, doświadczenia i fantazji czy dalekowzroczności doktora C. Jego wlewki działają dwa do trzech miesięcy.
Pojechałem pod Turbacz, na okres tego żałosnego a potwornego wrzasku “daj głos dupku” [t.zw. „wybory”]. Bacówka na wysokości około 1200 m. Leki doraźne stosowane od lat na zatkany nos, na suchy kaszel itp od razu okazały się zbędne. Te ” nieodwracalne ” uszkodzenia siatkówki i ciemne plamy w polu widzenia dalej się zmniejszyły, z nocy na noc, i stały bardziej przezroczyste. Po raz pierwszy od 20 lat zobaczyłem i policzyłem Plejady.
Czy to skutek mniejszego ciśnienia powietrza [tam jest o 15% niższe niż w Warszawie], czy czystszego powietrza? W Aninie jest też chyba czyste, dużo lasów i drzew wokół.
Więc przyczyn nie znam, ale by ukrywana prawda pod korcem nie leżała, opisuję. Działalność doktora C. jest zapewne sprzeczna z dopuszczoną dla lekarzy “nauką “.
Tak jak ku wściekłości dobrych, głównie starych lekarzy, usunięto z programu w studiów medycznych ziołolecznictwo, zakazano je. A przecież są to leki znane, zbadane przez 2 do 3 tysiącleci skutecznej medycyny.
Nie mogę na stałe zamieszkać w górskich lasach. Ale może wśród czytelników są tacy którzy mogą. Warto. Tylko bez telewizora w chałupie. Bo może też z telewizorów te choroby wpełzają w człowieka? Bo jest pewne, że ogłupienie włazi w młodych ze smarkfonów. To realna pandemia, nie wydumana jak ta z kowid. Ale obie narzucone są przed apostołów Złego.
Buki już się żółcą, złocą, za parę dni sczerwienieją. Na polanę wyszła łania, parę podrostków za nią. Już się łączą w stada? A śnieg znów stopniał. Po raz drugi… Piszę 15 października.
=============================
Nauki ścisłe, oświata.
W ciągu kilkudziesięciu lat nastąpił szybki, nagły i katastrofalny upadek oświaty, także wyższego wykształcenia oraz nauki. Nie mógł być przypadkowy, widzimy więc że jest celowy. Medycyna oficjalna odrzuciła ogromny dorobek tysięcy lat medycyny naturalnej, w tym całe ziołolecznictwo. Gorzej. Nawet ściga i karze skutecznych lekarzy.
Człowiek, który neguje wiedzę fizyki medycznej [na przykład dobroczynne działanie promieniowania ultrafioletowego Słońca, czy ruchu na świeżym powietrzu]nie tylko kończy pierwszy rok studiów medycznych [a powinien być relegowany, usunięty], lecz dostaje dyplom lekarza medycyny, potem uzyskuje doktorat i o zgrozo! – zostaje profesorem i Ministrem Zdrowia. Doprowadza do 230 000 nadmiarowych zgonów w Polsce i nie ma procesu karnego, nie zostaje skazany na długoletni więzienie!!
Obecnie każdy, na przykład leń czy niedorozwinięty umysłowo, uzyskuje dyplom na uczelni, tytuł profesora itp, byle „wypełniał procedury”. Popatrzmy na ilość i jakość wyższych uczelni, oraz ich absolwentów.
To musi się skończyć katastrofą cywilizacji, jeśli tego szybko nie odwrócicie! Tak zwane „szerokie masy” muszą obudzić się do oporu, choćby biernego.
A elity, te prawdziwe, a nie celebryci, muszą się zjednoczyć i zorganizować, zbudować kontrrewolucję. Czyli coś przeciwnego każdej rewolucji.
Historia jeżyn z Ochotnicy Dolnej. [I katastrofy medycyny narzuconej]
Izabela Brodacka
To historia dość dawna lecz – zapewniam – autentyczna. Trzymiesięczna córeczka przyjaciół mego męża miała ciężką anemię. Nie działały żadne medyczne środki i sposoby. Lekarz prowadzący wziął ojca dziecka na stronę i powiedział, że trzeba spróbować podawania dziecku soku z jeżyn. Jeżyny – jak twierdził – mają własności krwiotwórcze. Dodał, że muszą to być jeżyny zebrane w górach, daleko od wszelkich szos i ulic czyli nie poddane działaniu spalin samochodowych. Jeżyny z miejskich działek – przestrzegał – mogą tylko zaszkodzić, bo gromadzą metale ciężkie. Jak się wyraził – mają w sobie pół tablicy Mendelejewa. Określił w jakich ilościach dodawać sok do pitej przez dziecko wody zastrzegając surowo, że znajomy musi podawać ten sok w tajemnicy i nigdy nie może ujawnić kto mu udzielił tej rady, gdyż radzący mógłby stracić prawo do wykonywania zawodu lekarza.
Znajomy przyszedł do nas z prośbą o pomoc. Nie znał takich miejsc gdzie mógłby zebrać bezpieczne jeżyny a wiedział, że my dobrze znamy liczne tereny górskie. Faktycznie w Ochotnicy Dolnej gdzie spędzaliśmy z dziećmi wakacje ogromne pola jeżyn były między innymi na szczycie Tworogów, pasma górek okalających Ochotnicę od lewej orograficznie rzecz biorąc strony, czyli po lewej stronie Ochotnickiego potoku. Była też stosowna do zbiorów pora, koniec września. Pojechałyśmy więc z koleżanką spędzającą ze mną zwykle wakacje w Ochotnicy dosłownie na jeden dzień w Gorce. Nie chciałyśmy brać znajomego, bo naszym zdaniem tylko by przeszkadzał. Koleżanka była to dawna alpinistka z niezwykłą kondycją, a poza tym ze zmysłem społecznym każącym jej angażować się w różne cudze problemy. Jak mówiły moje dzieci: „ Alinkę można wkręcić w każde ( przepraszam) gówno”.
Na Tworogach zebrałyśmy całe kubły dojrzałych pięknych jeżyn a potem Alina z naszą gospodynią z Kołodziei , panią Jordanową przez całą noc obsługiwały sokownik i pasteryzowały słoiki z sokiem. Ja też miałam pomagać ale – przyznam ze wstydem – zasnęłam na góralskiej ławie w kuchni a litościwe panie nie obudziły mnie. Wracałyśmy z Ochotnicy z wypełnionymi słoikami plecakami najpierw autobusem do Krakowa, a potem pociągiem do Warszawy. Alina niosła więcej bo nie tylko miała olbrzymią horolezkę z kominem ale również o wiele lepszą ode mnie kondycję.
Zapamiętałam z tej podróży przezabawny incydent. Na dworcu Centralnym w Warszawie pewien uprzejmy młody człowiek zapragnął zdjąć plecak Aliny z półki. „ Nie ruszaj”- wrzasnęła Alina lecz chłopak nie posłuchał i usiadł na ziemi przygnieciony ciężarem plecaka. „ Mówiłam ci żebyś nie ruszał” – powiedziała Alina, zarzuciła bez trudu plecak na ramię i ruszyła do wyjścia zostawiając na ziemi osłupiałego mężczyznę.
Znajomy umieścił sok w lodówce i zaczął podawać niemowlęciu według wskazówek lekarza. Najpierw pół łyżeczki do butelki z wodą, potem łyżeczkę, stopniowo zwiększając dawkę. Po miesiącu czy dwóch anemia ustąpiła, a nieświadomi niczego niewtajemniczeni lekarze byli zdumieni niespodziewaną gwałtowną poprawą. Dziewczynka piła ten sok przez dłuższy czas. Jak długo dokładnie nie pamiętam a nie chciałabym czegoś przekłamać.
Gdy słyszymy o medycynie ludowej wszyscy przypominają i cytują historię Rozalki z opowiadania Bolesława Prusa pod tytułem „Antek”, którą gdy zachorowała, za radą znachorki, wsadzono na kilka zdrowasiek do pieca. Nie neguję, że ludzie czasem padają ofiarą oszustów, którzy odradzają im leczenie oficjalnymi, uznanymi metodami i czerpią zyski ze sprzedawania – w przypadkach beznadziejnych – nadziei.
Tym razem porady udzielił doświadczony lekarz, przekonany o słuszności swoich słów lecz obawiający się reakcji środowiska lekarskiego na ujawnienie jego terapii. Epidemia covidu odsłoniła prawdziwe oblicze izb lekarskich które w kapturowych procesach odbierały lekarzom prawo wykonywania zawodu nie tylko za stosowanie nieuznawanych oficjalnie terapii ( na przykład za skuteczne leczenie amantadyną) lecz za wyrażanie jakichkolwiek wątpliwości wobec autentyczności pandemii, stosowanych środków zaradczych czy skuteczności szczepionek.
Dawno nie była w Polsce tak bardzo gwałcona wolność słowa i nigdy zaufanie do lekarzy nie uległo takiemu upadkowi. Dwieście tysięcy nadmiarowych zgonów to nie tylko wynik błędnej polityki zdrowotnej władzy w okresie pandemii lecz rezultat lekceważenia przez licznych lekarzy przysięgi Hipokratesa. Nie przyjmowano do szpitali nawet pacjentów w ciężkim stanie, nie wykonywano koniecznych operacji zasłaniając się koniecznością oczekiwania na wynik bezsensownych, nieskutecznych testów. Wiele znanych mi osób, którym zaproponowano telefoniczną wizytę u kardiologa czy ginekologa, zerwało wszelki kontakt z oficjalną medycyną i wypisało się z przychodni. Wiele z nich twierdzi że czują się lepiej. Choć rezygnacja z oficjalnej medycyny nie jest zapewne korzystna i bezpieczna trzeba przyznać, że telefoniczna wizyta u kardiologa to wręcz perwersja i nikt rozsądny nie może tego akceptować ani się na to godzić.
Zaufanie społeczne utraciły również środowiska naukowe. Podporządkowały się pokornie wszelkim głoszonym bez przeszkód idiotyzmom, wszelkim teoriom globalnego ocieplenia, czy idiotyzmom dotyczącym liczby płci. Brednie Miczurina czy Łysenki mogą się schować w porównaniu z bredniami głoszonymi przez współczesne środowiska naukowe.
Nic dziwnego, że prestiż nauki spadł tak gwałtownie, że jak potwierdzają badania socjologiczne młodzi ludzie przestali wiązać z nauką swoje marzenia i plany. Planują na ogół pracę w banku, w wielkiej korporacji lub założenie własnej firmy. Zarówno lekarze jak i naukowcy stracili społeczne zaufanie gdyż zdradzili etos swego zawodu. Nie należy się dziwić, że nastąpił renesans medycyny ludowej i ziołolecznictwa. Nie należy tego potępiać i się tego obawiać. Wręcz przeciwnie – powinniśmy zbierać stare sprawdzone recepty i przepisy. Współczesna medycyna sprowadza leczenie do medycznych procedur. W obawie o swój monopol nawet działanie soku z jeżyn potrafi zaliczyć do szkodliwych przesądów
W wywiadzie udzielonym współzałożycielowi LifeSiteNews, Steve’owi Jalsevacowi, dr Trozzi szczegółowo opisał, w jaki sposób branża medyczna została psychologicznie osaczona i zmuszona do odgórnego podporządkowania się nieustannym rządowym komunikatom dotyczącym COVID.
Kanadyjski bojownik o wolność medyczną, dr Mark Trozzi, ujawnił ciemne pieniądze, naciski polityczne, korupcję establishmentu i fałszywe wiadomości, które sprawiły, że kampania propagandowa COVID-19 stała się operacją terrorystyczną, która rzuciła świat na kolana.
W wywiadzie dla współzałożyciela LifeSiteNews, Steve’a Jalsevaca, Trozzi szczegółowo opisał, jak jego dziesięcioletnie doświadczenie w medycynie urazowej w Ontario stało w jaskrawym kontraście z narracją COVID-19 śpiewaną przez media głównego nurtu i establishment medyczny na początku tak zwanej “pandemii”.
“CBC, CNN i wszyscy ci propagandyści mówili ludziom, że szpitale są pełne ludzi chorych na COVID, umierających z powodu COVID” – powiedział Trozzi. “Cóż, byłem w szpitalach i były puste. W rzeczywistości nigdy w mojej karierze nie miałem tak spokojnego czasu”.
[Mój znajomy ordynator mówi, że dostał propozycje na spędzenie czasu od chyb a 16-tej do rana na „kowidowym Stadionie Narodowym” – za 15 tysięcy zl. Odmówił, a mógł takich spokojnych popołudni i nocy mieć z 10. Podobnych relacji, np. o 45 tys. zł za dobę, było w swoim czasie dużo. Mirosław Dakowski]
Niestety dla Trozziego ten “spokojny czas” był ciszą przed „burzą kulturową”, która miała ogarnąć jego zawód.
Kiedy zaczął studiować objawy COVID-19 i jego implikacje, nieustanne komunikaty alarmowe dotyczące COVID-19 od rządów i ich agencji wstrząsnęły całą branżą medyczną. Szpitale, lekarze i szkoły medyczne zostały psychologicznie osaczone i zmuszone do odgórnie narzuconej zgodności.
“Lekarze byli poddawani wielkiej presji psychicznej… Panowała panika, mimo że nic się nie działo” – wspomina Trozzi. “Powiedziano nam, że w każdej chwili drzwi zostaną wyłamane, a my zostaniemy zalani ludźmi”.
Kontynuował: “Od samego początku było to przedstawiane jako całkowicie nowatorskie, jak nic, co kiedykolwiek widzieliście. Zapomnij o wszystkim, co myślisz, że wiesz o leczeniu zapalenia płuc i chorób wirusowych... Dość szybko stało się również jasne, że kwestionowanie rzeczy nie będzie tolerowane – to na pewno. Stało się to bardzo oczywiste”.
Wielu kolegów Trozziego było oczarowanych i „przekonanych” rządową kampanią strachu przed COVID-19. Zauważa jednak, że inni odkryli, że przestrzeganie nakazów zakładu dotyczących leczenia COVID-19 – takich jak przeprowadzanie tylko testów PCR lub wymazów z nosa – opłacało się nawet o 20% więcej niż zwykła praca w ich normalnej praktyce.
Kampania mająca na celu narzucenie globalnej populacji tak zwanych “szczepionek” na COVID-19 niosła ze sobą również ogromne wynagrodzenia pieniężne.
“Jak rozumiem, te zastrzyki wszędzie bardzo dobrze się opłacały” – powiedział Trozzi. “Jednym z przykładów jest to, że jeden z moich kolegów jest chirurgiem ucha, nosa i gardła w Niemczech i przestał wykonywać operacje. Powiedział: “Wykonuję tylko minimalną ilość specjalistycznej pracy V.A., aby zachować licencję, ponieważ zarabiam o wiele więcej pieniędzy, wykonując zastrzyki podczas tego szczytu”.
Środowisko medyczne broni życia dzieci nienarodzonych i sprzeciwia się uznawaniu tzw. „przesłanki psychiatrycznej” do aborcji. Nie zgadza się na tajne obrady zespołu ds. „zakończenia ciąży” w Ministerstwie Zdrowia, żąda wglądu w dokumenty robocze i ubolewa, że w obradach nie uczestniczą obrońcy życia.
Katolickie Stowarzyszenie Lekarzy Polskich wydało oświadczenie, w którym zawarło krytyczne uwagi pod adresem zespołu ds. aborcji, którym kieruje prof. Krzysztof Czajkowski, krajowy konsultant ds. położnictwa i ginekologii.
Stanowisko zostało poparte także przez Katolickie Stowarzyszenie Pielęgniarek i Położnych Polskich oraz Stowarzyszenie Farmaceutów Katolickich Polski.
Przesyłam Panu wybrane fragmenty z opublikowanego tekstu (pogrubienia moje):
Informacja o działaniu takiego zespołu jest tym bardziej niepokojąca, że zespół ten obraduje niejawnie, a wśród jego członków nie ma przedstawicieli lekarzy opowiadających się po stronie obrony ludzkiego życia, przez co naruszono zasady rozsądku, demokracji, etyki i prawa. W omawianej sytuacji nie zachodzą żadne przesłanki prawne, które uzasadniałyby utajnienie prac zespołu w myśl ustawy o ochronie informacji niejawnych, co więcej, wydaje się, że projekt podobnych wytycznych powinien być szeroko konsultowany, szczególnie wśród lekarzy. Domagamy się zatem wglądu w przebieg prac zespołu.
Tworzenie “nowej interpretacji” obowiązującego prawa w celu rozszerzenia listy przesłanek, których obecność może uzasadniać zabójstwo prenatalne dziecka ze względu na zdrowie psychiczne matki jest manipulacją i jest niezgodne z konstytucją i obowiązującą ustawą.
Może to (aborcja z przyczyn psychiatrycznych – przyp. KG) tylko pogorszyć stan psychiczny kobiety, która już miała zdiagnozowane zaburzenia o tle psychicznym w ciąży. Ten stan jest niezwykle trudny w leczeniu. Stąd w przypadku zaburzeń psychicznych matki rozpatrywanie ich jako przesłanki do aborcji nie może być dopuszczone. (…) Doświadczenie psychiatryczne uczy, że osoby będące w złym i niewyrównanym stanie psychicznym nie powinny podejmować jakichkolwiek życiowo ważnych decyzji. Nikt (czy to chory, czy zdrowy) nie ma prawa pozbawiać życia drugiej osoby na żadnym etapie jej rozwoju.
Ciąża jest zjawiskiem fizjologicznym, a nie patologicznym, żeby dziecko usuwać jako jakiś “nowotwór”.
Uważamy, że definiowanie przesłanki do zabójstwa dziecka w łonie matki ze względu na stan jej zdrowia psychicznego jest mgliste i jednostronne a zarazem wieloznaczne dlatego, że zaciera granice zdrowia z naturalnym kryzysem psychicznym wynikającym z rozpoznania ciąży. Taki kryzys zwykle ma swój naturalny przebieg, emocje się zmniejszają, zmienia się percepcja rzeczywistości.
Zaświadczenia od psychiatrów wystawione na podstawie „zagrożenia zdrowia psychicznego” kobietom przeżywającym takie emocje z powodu przejściowego kryzysu związanego z ciążą mogą unicestwić niesprawiedliwie wiele istnień ludzkich. W Hiszpanii na podstawie takich zaświadczeń według litery nieludzkiego prawa uśmierca się bezpodstawnie ok. 100 000 dzieci w ciągu roku. Również historycznie taki model był stosowany w Wielkiej Brytanii w latach 60-tych i 70-tych jako furtka do wykonywania aborcji na życzenie. To nie jest “terminacja ciąży” ale raczej masowa eksterminacja ludzi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że chodzi o ułatwienie i uproszczenie tych procedur i de facto wprowadzenie aborcji na życzenie na każdym etapie ciąży.
Nie ustajemy w działaniach, aby dotrzeć do przewodniczącego zespołu – prof. Krzysztofa Czajkowskiego. Powziąwszy informację, że będzie on prelegentem na sympozjum „Ginekologia Przyszłości”, udaliśmy się tam z pikietą, aby przemówić profesorowi do serca i skłonić go, by przestał brać udział w politycznym spisku przeciw życiu.
Staliśmy pod eleganckim hotelem w centrum Warszawy i wołaliśmy, aby przestał przed nami uciekać i powiedział, które dzieci będą skazane na śmierć. Na sympozjum wchodziło wielu uczestników związanych z ginekologią i położnictwem, byli tam także przedstawiciele sponsorów – firm z branży farmaceutycznej. Mieli drogie limuzyny, markowe garnitury i dobre humory… dopóki nie zobaczyli zdjęć z aborcji… Jeden z pracowników Big Pharmy wyzwał nas od przestępców. Nie wiemy dlaczego??? Czy obrona dzieci ma być przestępstwem?
Inna pani – lekarz ginekolog – przyznała, że nie rozumie, czemu pikietujemy, przecież nie zabijają zdrowych dzieci. Po chwili przyznała, że zabijają te, które (jej zdaniem) nie mają szans na udane życie…
Byłam smutna i przerażona słuchając, jak można tak okrutnie segregować dzieci na lepsze i gorsze. Po tej pikiecie tym bardziej rozumiem, że nie możemy przestać działać, bo bezbronne maluszki nie mogą same nic zrobić. A w Ministerstwie Zdrowia wciąż działa zespół śmierci.
Czy jego szef prof. Krzysztof Czajkowski usłyszy wreszcie głos prolife?
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Ostatnie kilka lat to brutalne wprowadzenie w okrutną rzeczywistość kompleksu medyczno-przemysłowego. Ich niedawne zachowanie całkowicie podkopało zaufanie społeczne. Z dnia na dzień odrzucono etykę lekarską, w tym autonomię ciała i świadomą zgodę [informed consent]. Umierający nie mogli spotkać się z bliskimi, zastosowano powszechne DNR, a osoby poddano przymusowym procedurom (np. testom PCR) lub dyskryminowano ze względu na status szczepienia na covid.
[Poniższy wpis ma charakter wyłącznie informacyjny i nie stanowi porady lekarskiej/medycznej. – AC]
−∗−
Problem-Reakcja-Rozwiązanie
Big Pharma specjalizuje się w pozyskiwaniu klientów na całe życie
Dla tych z nas, którzy zaczęli wyciągać niewygodne wątki typu „chwileczkę, wydaje się, że coś tu jest nie w porządku” i kontynuowali, świat obecnie stanowi dziwny pejzaż. Jeśli chodzi o nasze zdrowie, wielu z nas doświadczyło rozbicia na kawałki założeń, które towarzyszyły nam przez całe życie.
Ostatnie kilka lat to brutalne wprowadzenie w okrutną rzeczywistość kompleksu medyczno-przemysłowego. Ich niedawne zachowanie całkowicie podkopało zaufanie społeczne. Z dnia na dzień odrzucono etykę lekarską, w tym autonomię ciała i świadomą zgodę [informed consent]. Umierający nie mogli spotkać się z bliskimi, zastosowano powszechne DNR, a osoby poddano przymusowym procedurom (np. testom PCR) lub dyskryminowano ze względu na status szczepienia na covid. Większość zgadzała się z tymi nieludzkimi dyktatami, które pochodziły „z góry”. Czy można się dziwić, że wiele osób byłoby obecnie niechętnych by pójść do szpitala, nawet jeśli zaistniałaby realna potrzeba? Musi pojawić się jakaś równowaga, dzięki której ludzie odzyskają pewność siebie i będą mogli szukać opieki, jeśli będzie ona naprawdę potrzebna. Wylewanie dziecka z kąpielą nie spowoduje zmniejszenia liczby zgonów. Pacjenci słusznie chcą najlepszej dostępnej opieki, ale w obecnym systemie medycyny opartej na procedurach [protocolised medicine] taka ścieżka nie jest gwarantowana.
To, co uderza, gdy spędzamy czas wśród osób wciąż mocno osadzonych za oknem Overtona, jest przekonanie, że na każdą dolegliwość – zwłaszcza związaną z zaawansowanym wiekiem – rozwiązaniem są zawsze interwencje farmaceutyczne lub chirurgiczne, a nie zmiany stylu życia. Jest to absolutnie wspaniałe z punktu widzenia Big Pharmy. Ale już mniej pewna jest korzyść dla użytkownika końcowego. Powszechne zatwierdzenie nowości, zastrzyków mRNA we wszystkich grupach wiekowych – pomimo całkowitego braku danych dotyczących długoterminowego bezpieczeństwa – pokazały nam wyraźnie, w czasie rzeczywistym, jak pieniądze i polityka korumpują organy regulacyjne ds. zdrowia. To sprawia, że obecny system jest całkowicie niesprawny. Ten artykuł w „The Epoch Times” podaje, że 65% rekomendacji FDA dotyczących leków jest zatwierdzanych na podstawie pojedynczego badania. W międzyczasie lekarze, którzy chcą promować zmiany stylu życia jako leczenie pierwszego wyboru (podstawowe) przed bardziej niebezpiecznymi interwencjami, coraz częściej pracują w systemie, który jest im przeciwny.
Próba dokonania świadomej oceny ryzyka i korzyści staje się prawie niemożliwa, gdy zdamy sobie sprawę, jak niegodna zaufania stała się literatura naukowa. A może zawsze tak było. „Ale przecież tak napisali w «Lancecie»…” Miejmy nadzieję, że wielu już zdało sobie sprawę, jak pusto brzmi to zdanie. Na wyniki badań duży wpływ mają oczekiwania podmiotów je finansujących, a tak się składa, że są to producenci leków. Poniższy mem, choć zabawny, jest niepokojąco trafny:
97% naukowców zgadza się z tymi, którzy ich finansują
·
Od statyn po HTZ, przez zabiegi chirurgiczne o udowodnionej nieskuteczności, po leki przeciwdepresyjne – we współczesnej „medycynie” prawie nie ma dyskusji na temat środków zapobiegawczych, które nie przynoszą korzyści Big Pharmie. Dieta, ćwiczenia, techniki oddechowe, radzenie sobie ze stresem, zapewnienie właściwego zbilansowania mikroelementów, dociekanie emocjonalnych i relacyjnych przyczyn złego stanu zdrowia. Powinny to być podstawowe pytania każdego kompetentnego lekarza, na długo przed zaoferowaniem różnych magicznych wynalazków po luksusowej siedmiominutowej konsultacji przez Internet. Lekarze pierwszego kontaktu oferujący tak nędzny poziom usług są współwinni zapewnienia sobie utraty etatu w ciągu kilku krótkich lat. Równie dobrze sprawdziłaby się sztuczna inteligencja, ponieważ czynnik ludzki został prawie całkowicie usunięty.
Większość osób, których rodzice są w podeszłym wieku, wie, że często potrzebują specjalnych plastikowych pojemników do przechowywania licznych leków, które przyjmują na co dzień. Często wiele z tych leków dodawano sekwencyjnie, aby zaradzić efektom ubocznym (lub dokładniej „skutkom”) leków wprowadzonych jako pierwsze. Ta wzruszająca satyra, która krąży w Internecie, prawdziwie to podsumowuje:
„Wziąłem ASPIRYNĘ na ból głowy spowodowany przez ZYRTEC™ na katar sienny, który dostałem od RELENZY™ na rozstrój żołądka i objawy grypopodobne spowodowane przez VIAGRĘ™ na zaburzenia erekcji po PROPECII™ na wypadanie włosów spowodowane przez RITALIN™ na moje problemy z koncentracją spowodowaną przez SCOPODERM TTS™ na chorobę lokomocyjną, której nabawiłem się po LOMOTILU™ na biegunkę spowodowaną przez XENICAL™ na przyrost masy ciała spowodowany przez PAXIL™ na stany lękowe wywołane przez ZOCOR™, który biorę na wysoki cholesterol, bo dobra dieta i ćwiczenia to po prostu zbyt duży problem.”
Wydaje się, że dominuje przekonanie, że człowiek może przeżyć tylko przy ciągłej ingerencji ze strony lekarzy. Ale co, jeśli cały system powoduje, że jesteś chory, aby zatrzymać cię jako lojalnego klienta Firmy? A co, jeśli wiele z tak zwanych danych „bezpieczeństwa” jest w rzeczywistości tak samo błędnych, jak te wykorzystane do promowania „szczepionek” przeciw covid w 2020r.? Dla tych z nas, którzy stali się ciekawi (podejrzliwi?), uznaliśmy, że warto spojrzeć retrospektywnie na inne trendy w diagnostyce i leczeniu medycznym.
Okazuje się, że im więcej szukasz, tym więcej znajdujesz…
Robią więcej szkody niż pożytku?
Wnikliwe przyjrzenie się wątpliwym lekom i praktykom chirurgicznym, które są wbudowane w standardowe procedury tutaj, w Wielkiej Brytanii, wypełniłoby książkę. Może nawet kilka książek. Wykracza to poza zakres tego artykułu, jednak poniżej kilka „bestsellerów” na początek:
Statyny: czasami pozwalano, aby przedostały się one do świadomości głównego nurtu, ale mimo to warto przeczytać książkę napisaną przez dr Malcolma Kendricka, zatytułowaną The Great Cholesterol Con. Po prostu nie ma dobrych dowodów na powszechne stosowanie statyn. Twierdzenie, że nie mają one szkodliwych skutków, jest także bzdurą. 17-letnie badanie wśród osób starszych wykazało, że niski poziom cholesterolu w surowicy był powiązany ze zwiększoną słabością, przyspieszonym pogorszeniem stanu psychicznego i przedwczesną śmiercią. To powinno skłonić każdego rozsądnego klinicystę do zadawania pytań na temat długoterminowych skutków zdrowotnych, jakie może wywołać jego celowe obniżanie. Podczas obchodów oddziału starszy konsultant [lekarz] mówi do swoich młodszych kolegów: „Skończmy z tym cudownym lekiem”, skreślając go z listy leków zalecanych. Młodsi pytają, dlaczego tak to określa, na co ten odpowiada: „Zastanawiam się, jaki z tego pożytek!” ·
SSRI [selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny]: coraz większa liczba badań pokazuje, że są mniej skuteczne, niż sądzono. Czy spowodowało to spadek liczby recept? Oczywiście, że nie. Tak naprawdę psychiatria w ogóle jest dziedziną, którą wielu lekarzy określa jako barbarzyńską. Powiązania między zdrowiem jelit i mózgu są obecnie powszechnie akceptowane, a mimo to prawie żadne pieniądze nie są przeznaczane na główne działania badawczo-rozwojowe w tej dziedzinie. Leki po prostu nie są tak opłacalne jak klienci na całe życie. ·
HTZ [hormonalna terapia zastępcza]: istnieją dowody na zwiększone ryzyko zakrzepów krwi i udaru mózgu, a także zwiększone ryzyko raka piersi i jajnika u kobiet stosujących HTZ. Zbierając informacje do tego artykułu i przesłuchując kobiety, które niedawno rozpoczęły przyjmowanie tych leków, okazało się, że większość nie została odpowiednio poinformowana o związanych z nimi zagrożeniach. Wiele osób nie miało pojęcia, jaki rodzaj HTZ w ogóle stosują. Pokazuje to poziom ślepej wiary, jaką ludzie nadal żywią do systemu, który, sądząc po historii wypłacanych kar pieniężnych, nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrej reputacji. ·
Angioplastyka: przez dziesięciolecia wmawiano nam, że angioplastyka jest skuteczną metodą leczenia nie tylko dławicy piersiowej (angina pectoris, ból w klatce piersiowej), ale także chroni przed zawałem serca. Obecnie dowody wydają się wskazywać, że procedura jest „bezużyteczna” lub nawet gorsza niż bezużyteczna. Zmiany stylu życia i diety są bardziej skuteczne i mogą odwrócić postęp choroby niedokrwiennej serca. Nie wydaje się to wielką filozofią, ale „urzeczywistnienie” tego zajęło dziesięciolecia. ·
Szczepienia dla dzieci: lub jak lubimy je nazywać, Święte Krowy. Odważenie się nawet na wypowiedzenie słów, że takie interwencje mogą wiązać się zarówno z ryzykiem, jak i korzyściami, lub wskazanie, że nie przeprowadzono długoterminowych badań bezpieczeństwa przy zastosowaniu prawdziwego placebo, wydaje się wywoływać reakcję alergiczną nawet u najbardziej sceptycznych osób. Jednakże w HART bardzo cenimy sobie powiedzenie „wszystko znów jest na stole”. Wiele osób, które mają teraz apetyt na kwestionowanie Nauki™ [The Science™], po cichu mruczy tytuł książki Turtles All the Way Down. Być może warto do niej zajrzeć, aby poznać alternatywny punkt widzenia. Nie potrzebujemy ochrony przed teoriami. Musimy je ogłosić i poddać pod dyskusję, abyśmy mogli podjąć pełne i świadome decyzje. Żaden temat nie powinien być poza zasięgiem, z tym włącznie. Być może szczególnie tym.
Tę listę można ciągnąć ad infinitum, ale zamiast tego zakończymy listą sugestii udzielanych przez różnych praktykujących lekarzy, gdy pytani są o kwestionowane przez nich leki lub interwencje. Jeszcze raz podkreślamy, że ludzie są jednostkami. Procedury nie są dobre dla jednostek. Przeprowadź własne rozeznanie, weź na siebie odpowiedzialność i pamiętaj, że Eksperci mogą mieć ręce związane za plecami przez Pieniądze.
Lista leków o wątpliwej skuteczności/bezpieczeństwie przepisywanych obecnie przez lekarzy:
Leki na demencję: odnotowano słabą skuteczność, poważne skutki uboczne; ·
Leki przeciwzakrzepowe: należy stosować rozważniej ze względu na ryzyko krwawień po upadkach; ·
Benzodiazepiny i inne tak zwane leki „Z” (zopiklon, eszopiklon, zaleplon i zolpidem): uzależniające z objawami poważnych skutków ubocznych, takich jak demencja, infekcje, zaostrzenie chorób układu oddechowego, zapalenie trzustki i rak. Powodują poważne objawy odstawienia; ·
Gliflozyny: nowe „cudowne leki” stosowane w leczeniu cukrzycy i niewydolności serca. Obawy dotyczą uszkodzenia nerek. Nie mają długoterminowego profilu bezpieczeństwa; ·
Agoniści receptora GLP-1 (analogi GLP-1), w zastrzyku: pierwotnie sprzedawane jako leki na cukrzycę, obecnie sprzedawane jako leki odchudzające. Obawy dotyczą ryzyka raka tarczycy i trzustki oraz możliwości wywołania zapalenia trzustki; ·
Ogólnie leki psychiatryczne. Zalecana lektura: Toksyczna psychiatria, Peter Breggin; ·
Leki przeciwwirusowe: na przykład Tamiflu, obecnie określany jako „fiasko”. Lek powodował poważne skutki uboczne, takie jak halucynacje, samookaleczenia, nieprawidłowe zachowanie i zaburzenia czynności nerek; ·
Inhibitory pompy protonowej (PPI):dowody na poważne skutki uboczne przy długotrwałym stosowaniu, w tym demencję, przewlekłą chorobę nerek i zwiększone ryzyko raka; ·
Beta-blokery:dowody na to, że długotrwałe stosowanie nie wiąże się z poprawą wyników sercowo-naczyniowych, powodują jednak znaczne skutki uboczne, takie jak depresja i zmęczenie; ·
Leki przeciw zapaleniu stawów: w szczególności nadużywanie NLPZ może powodować krwawienie, zawał serca, udar i uszkodzenie nerek.
Cytując Aldousa Huxleya: „Nauki medyczne czynią tak niezwykły postęp, że wkrótce nikt z nas nie będzie zdrowy”.
Doniesienia z wojny – farmaceutyczna okupacja planety Patrzymy na największego konia trojańskiego, który powoduje gnicie Ameryki od środka, jak i wszystkich innych krajów. Wojny czy brak wojen, gospodarczy krach czy dobrobyt, medykamenty nadal działają, wyniszczając, rujnując i […]
_____________
‘Choroba bez przyczyny’ czyli skuteczny model biznesowy Sto lat medycyny rockefellerowskiej „ustaliło”, że istnieją tysiące odmiennych, odrębnych i unikatowych chorób, zaburzeń i zespołów. I każde ma przyczynę. W przypadku wielu chorób przyczyna „nie została jeszcze odkryta”. […]
If you don’t know what freedom is, better figure it out now!
1 komentarz
CzarnaLimuzyna 2 września 2023
To jest ważny artykuł. Ludzie na ogół nie zdają sobie z powagi sytuacji, a jeżeli już to po fakcie, po szkodzie. Mam relacje bezpośrednie od ludzi bystrych i zorientowanych w temacie, którzy po pierwsze, po kontakcie z lekarzami w sprawach nawet błahych odnoszą wrażenie, że nie są to ludzie ani wykształceni ani inteligentni. Po drugie co wynika z pierwszego, ale też z mafijnych procedur, lekarze nie potrafią i nie chcą diagnozować, nie potrafią leczyć – są skłonni faszerować ludzki organizm szkodliwymi trutkami zwalczającymi lub łagodzącymi co prawda niektóre objawy, lecz powodującymi inne objawy (skutki uboczne), uszkodzenia komórek i organów.Nie koncentrują się na przyczynie tylko na objawach, stosując szkodliwą farmakologię. W tym momencie dla inteligentnych inaczej i zabłąkanych konowałów dopowiem, że nie neguję dobrej farmakologii, ale tą złą. Nauczcie się głąby rozróżniać dobrą od tej złej i nie jest to to samo co podpowiada wam komputer.
Prof. Jan Talar został ukarany przez Naczelny Sąd Lekarski. Na okres jednego roku zawieszono mu prawo wykonywania zawodu. W rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jan Talar podkreślił, że w ten sposób karze się w pierwszej kolejności chorych, którym nikt nie będzie chciał już pomóc.
Naczelnemu Sądowi Lekarskiemu nie spodobał się wywiad, w którym profesor mówił o kwestii tzw. śmierci mózgu. Według sądu wprowadził w błąd opinię publiczną… Prof. Jan Talar jest tymczasem lekarzem odpowiedzialnym za wielkie osiągnięcia w wybudzaniu pacjentów – i to takich, którzy zgodnie z paradygmatem tzw. śmierci mózgowej byli uznawani za nie do uratowania.
Przedmiotem sprawy był wywiad z 2020 roku dla Radia Maryja. „Lekarz, który raz uratował ludzkie życie, uznane przez innych za niebędące już życiem, lekarz, który doskonali się z każdym nowym pacjentem, rozszerza swoje możliwości terapeutyczne, dla takiego lekarza nie istnieje termin «śmierć mózgu»”- powiedział wtedy profesor. „Dla lekarza z krwi i kości, który złożył przysięgę lekarską jest jedno: każdego chorego, bez względu na stan uszkodzenia mózgu – miałem pacjentów, u których pół mózgu została gdzieś na zewnątrz” – dodał.
W listopadzie 2022 roku Okręgowy Sąd Lekarski w Bydgoszczy uznał, że prof. Jan Talar jest winny – i wymierzył mu karę nagany. Doszło do odwołania, stąd sprawa trafiła przed Naczelny Sąd Lekarski w Warszawie. Przewodniczący składu prof. Jerzy Kruszewski argumentował, że „dotychczasowe napomnienia nie odniosły skutku”, dlatego uznano, że należy zawiesić prof. Talarowi prawo wykonywania zawodu.
W rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Jan Talar nie krył rozgoryczenia decyzją sądu.
– Jeżeli człowiek przez całe życie ratuje życie ludzkie, to – najdelikatniej mówiąc – powinien mieć szacunek… Jeżeli uratował 1000 ludzi, z czego setki miały nie żyć – jest to tym większy powód do zadowolenia. Tymczasem jeżeli pozbawia się go prawa do wykonywania zawodu, to każe się w pierwszej kolejności chorych. Nikt nie będzie chciał im pomóc, bo będzie się bał. Już do tej pory właściwie nikt im nie pomagał, teraz – tym bardziej – powiedział profesor.
– Ja nie myślę o tym przez pryzmat siebie, ale przez pryzmat chorych, których trzeba ratować – dodał.
Jak powiedział, musi zastanowić się nad tym, jakie podjąć dalsze kroki; sytuacja, wskazał, jest naprawdę trudna. Okazuje się, że konkretne interesy środowiskowe wzięły po prostu na tę chwilę górę.
Czterdzieści osiem lat zajmuję się leczeniem chorych w śpiączce, najczęściej po trwałych, nieodwracalnych uszkodzeniach mózgu i pnia mózgu. Ci chorzy, poza dwoma chorymi, byli w śpiączce. Zastosowane przeze mnie metody neurorehabilitacji, opisane w wielu monografiach faktograficznych (…) Te wszystkie monografie, moje wystąpienia nie mówiły o braku aktualnego stanu wiedzy medycznej i nie dotyczyły podważania zaufania do zawodu lekarza. Bo moim obowiązkiem, jako lekarza medycyny, moim obowiązkiem jako profesora belwederskiego, jest przekazywać wiedzę niezbędną do tego, żeby specjaliści medycyny wzięli pod uwagę, że ci chorzy mogą być leczeni. Jeżeli ja mam ewidentne dowody chorych, którzy mieli żyć godzinę, mieli żyć dzień, dwa dni, mieli żyć do końca życia na respiratorze, to ja tych chorych ‘odzyskuję’.
−∗−
Prof. dr hab. n. med. Jan Talar pozbawiony prawa do wykonywania zawodu na rok!!!
Kogo reprezentują izby lekarskie w Polsce? Czy samorząd jest potrzebny?
Samorząd lekarski, który ma sprawować pieczę nad należytym wykonywaniem zawodu, jest w ostatnich latach coraz powszechniej krytykowany przez medyków za działanie wbrew interesowi publicznemu. Poniżej wywiad z prof. zw. dr hab. n. med. Krystyną Lisiecką-Opalko, członkiem zarządu Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców.
Ustawa o izbach lekarskich została uchwalona w 1989 r. Miała przywrócić niezależność lekarzy względem władz, odebraną im przez komunistów w 1950 roku, gdy zlikwidowano samorząd lekarski. Jaki jest stan przywróconego samorządu po ponad 30 latach?
Trudno oszacować jednocześnie stan wszystkich 23 izb okręgowych (OIL) i Naczelnej Izby Lekarskiej (NIL). Sądzę, że mają się bardzo dobrze. Mają własne siedziby, prowadzą działalność gospodarczą. Od samego początku wszystkie OIL były zainteresowane wykupieniem lub budową swoich siedzib, przeznaczając na to większość funduszy. W początkowym okresie lekarze nie płacili za wydawanie dokumentów przez OIL. Składki były dużo niższe i starczało na wszystko. Ograniczano zatrudnienie administracji do niezbędnego minimum. Od 2000 roku zaczęło przybywać osób pracujących w administracji oraz zwiększała się liczba komisji. Dziś jest ich od kilkunastu do kilkudziesięciu i stale tworzone są nowe, np. ds. wizerunku zawodu lekarza, ds. zdrowia lekarza, ds. e-zdrowia, itd. Mamy w każdej izbie lekarskiej Rzecznika Praw Lekarza, który jednak nie upominał się o lekarzy zniesławianych przez NIL w trakcie tzw. pandemii. Pojawili się na etatach radcy prawni, a także honoraria, a potem regularne pensje.
Gdy analizuje się finanse izb, to zwraca uwagę, że od 34 lat żadna niezależna instytucja państwowa nie zainteresowała się nimi. Są one znaczne. W Polsce jest łącznie 194 000 lekarzy i lekarzy dentystów. Do tej pory płaciliśmy składkę w wysokości 60 zł miesięcznie. W skali roku daje to przychód w wysokości 139 680 000 zł. Teraz składka wzrosła o 100 % i wynosi 120 zł miesięcznie, daje to sumę roczną 279 360 000 zł. Warto dodać, że do izb wpływają także inne dochody: za szkolenie czy konferencje lekarzy, które są częściowo lub całkowicie odpłatne, a także za wydawanie zaświadczeń. Izby otrzymują też darowizny od firm prezentujących sprzęt, nowe leki. Są przychody z reklam w gazetach, wpływy z działalności gospodarczej. Izby lekarskie otrzymują z budżetu państwa środki finansowe na pokrycie kosztów czynności administracyjnych związanych z realizacją zadań. Nie jest jasne od kiedy stanowiska funkcyjne w izbach są opłacane i w jakiej wysokości. Sprzyja to w czasie wyborów do izb walkom o „stołek”. Potem bardzo trudno rozstać się z izbą, niektórzy pracują już 33 lata. Nie przekłada się to jednak na zadowolenie szeregowych członków Izb.
Konstytucja stanowi w art. 17, że samorząd zawodowy reprezentuje osoby wykonujące zawody zaufania publicznego i sprawuje pieczę nad należytym wykonywaniem tych zawodów w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony. W ustawie o izbach lekarskich (art. 5) jest wymienionych co najmniej 14 zadań związanych z reprezentowaniem interesów środowiska lekarzy. Czy izby wykonują te zadania zgodnie z oczekiwaniami lekarzy?
Nie sądzę, aby wszyscy lekarze zapoznali się z ustawą. Nie wiedzą w jakim celu reaktywowano izby lekarskie. Jest silny podział między lekarzami i dużo negatywnych stwierdzeń o izbach na zamkniętych forach internetowych lekarzy i lekarzy dentystów.
Czara goryczy przepełniona została w ostatnich latach poprzez fakt ataku NIL na lekarzy pracujących zgodnie z przysięgą Hipokratesa, których karano za leczenie chorych, zabraniano im stosowania sprawdzonych, skutecznych leków i straszono wysokimi karami pieniężnymi za ich ordynowanie, a nawet wycofywano leki z aptek, aby nie można było ich stosować.
Dziś żaden lekarz kończący studia nie składa przysięgi Hipokratesa, której główne motto brzmi: „po pierwsze nie szkodzić”.
Tam, gdzie są niekontrolowane przychody, osłabione jest prawidłowe działanie tzw. samorządu. Wysokie pensje zachęcają do nagannych zachowań w stosunku do koleżeństwa, profesorów czy przedstawicieli władzy. Samorząd uzurpuje sobie prawo do wysyłania pytań do Unii Europejskiej, poniżając tym samym rodzime szkolnictwo medyczne. Pomija się odpowiedniego ministra w tej kwestii. Priorytetem powinno być rozwijanie szkoleń, wspólnie z uniwersytetami medycznymi i pokrewnymi, celem podniesienia wiedzy i autorytetu lekarza, a nie rozbudowywanie kar.
Lekarze są zastraszani odbieraniem prawa wykonywania zawodu za wypowiedzi w mediach czy leczenie zgodne z własną wiedzą i praktyką. To nowa „metoda rządzenia”. Odbiera się nawet prawo wykonywania zawodu profesorom. To dzwonek alarmowy pokazujący dokąd zmierza obecna władza w izbach. Dyplom upoważniający lekarza do leczenia chorego wydaje uczelnia wyższa, natomiast izba tylko pozwolenie na pracę w danym regionie czy miejscu. Rodzi się zatem pytanie, jakim prawem samorząd uzurpuje sobie możliwość odbierania prawa do pracy bez porozumienia z uczelnią wyższą czy sądem powszechnym? Po mediach społecznościowych krążą paszkwile formułowane wobec lekarzy, rzutują one na cały obraz tzw. „ochrony zdrowia”, nadzorowanej przez NIL.
Izby nie zadają kluczowych pytań o ważne kwestie, np. w temacie nadmiarowych zgonów, ilości przypadków chorób nowotworowych, chorób przewlekłych, dobrej profilaktyki, itp. Jak widać, samorząd przestał spełniać swoje najważniejsze zadania.
Czy Izby lekarskie przestały sprawować pieczę nad wykonywaniem zawodu w sposób należyty, tzn. w granicach interesu publicznego i dla jego ochrony, bez naruszania wolności wykonywania zawodu?
Chyba tak. Funkcyjni członkowie izb pokazali swoje oblicze w czasach, kiedy chorzy umierali na SOR-ach, czekając na wynik wątpliwego testu, a minister zdrowia wprowadzał polecenia nieleczenia chorych, zastępując leczenie tzw. teleporadami. Nie słychać było wówczas głosu izb w mediach. Wymienić można bardzo dużo wieloletnich zaniedbań, na które nie ma usprawiedliwienia. W XXI w, zgodzono się na wprowadzenie obowiązkowych procedur, skrócenie studiów medycznych, zlikwidowanie (przez parę lat) podyplomowych praktyk lekarskich, drastycznie ograniczono dostęp lekarzy do specjalizacji, zaniechano profilaktyki. NIL milczała. Zagubiono samorządność, zagubiono konieczność debat. Wprowadzono dyktaturę trudną do zrozumienia. Zabrakło wyników badań polskich naukowców w „Gazecie Lekarskiej”. Jedyna prawda, która jest tam obecna, to teksty pisane na zamówienie przez redaktorów najemnych lub na etacie. Lekarz przestał być wolnym zawodem. Jedynie lekarz dentysta, który został całkowicie sprywatyzowany, ma wolny wybór metody leczenia. Warto się zastanowić, czy zaakceptowany przez NIL obecny system jest sprawny i służy choremu. Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej (NROZ) chwali się w mediach ilością spraw sądowych za popełniane błędy lekarskie. Szkoda, że zabrakło refleksji, jak to ograniczyć lub jak zmienić system. Pracując przez 4 lata w Naczelnym Sądzie Lekarskim nigdy nie doświadczałam takiej ilości popełnianych błędów. Może to nie są błędy tylko narzucony lekarzowi system pracy?
Jakie zmiany są konieczne w funkcjonowaniu samorządu lekarskiego?
Izby, które dzielą lekarzy a nie łączą, nie mają racji bytu. Poniżając lekarzy praktyków, klinicystów, profesorów, nie rozumiejąc praw rządzących nauką, nie mogą reprezentować wszystkich lekarzy i profesorów. Zaprowadzając dyktaturę, wykazując brak pokory wobec chorego, nie mogą liczyć na wsparcie ze strony środowiska. Tracą zaufanie nie tylko lekarzy, ale i chorych.
W naszym Stowarzyszeniu uważamy, że należy: a/ zlikwidować NIL ze wszystkimi komisjami, a funkcje rzeczników oraz sędziów sądów lekarskich przekazać w gestię Komisji Etyki OIL, b/ zlikwidować obowiązkową przynależność do OIL, c/ przywrócić wolność wyboru metody leczenia lekarzowi, d/ usunąć z ustawy z 2009 r. wszystkie represyjne artykuły, e/ sprawy dotyczące błędów w sztuce lekarskiej kierować do sądów powszechnych, zapewniając jednocześnie lekarzom pomoc prawną f/ wprowadzić jawność zarobków w OIL oraz nadzór niezależnej instytucji państwowej nad finansami OIL, g/ powrócić do niższych składek za przynależność do izb.
Likwidacja NIL ze wszystkimi komisjami i rzecznikami oraz sędziami jest pilną koniecznością. NIL się nie sprawdziła. OIL dadzą sobie radę z kontaktami rządowymi, administracją lokalną itp. Izby będą zabiegać o lekarza proponując wreszcie prawdziwe kontakty, szkolenia oraz pomoc prawną w przypadkach potknięć lekarskich. Dziś lekarz w dużym zakresie utracił autorytet w społeczeństwie. Izby podważają nauczanie lekarzy, podważają autorytet profesorów, autorytet ministra, a w sprawach poważnych dotyczących zdrowia, milczą. Nigdy wcześniej nauka nie była tak deprecjonowana jak w chwili obecnej. Zawsze była wolna, o czym zapomniały elity NIL. W nauce ani w medycynie nie może być jednomyślności, a aktualna wiedza medyczna to pojęcie bardzo szerokie. Medycyna jest nauką interdyscyplinarną, musi współpracować z fizyką, biochemią itd. Żadne wytyczne medycznych towarzystw naukowych nie mogą być bezwzględnie wiążące. Medycyna jest też nauką humanistyczną.
Podsumowując, izby to bogate organizacje, dysponujące dużymi dochodami i znacznym majątkiem oraz rozbudowanymi strukturami. Jednocześnie, mimo tego potencjału, niewiele świadczą na rzecz swoich członków i społeczeństwa. A przede wszystkim są wysoce represyjne, surowo karzą lekarzy za poglądy sprzeczne z wątpliwymi, nierzadko błędnymi przepisami państwowymi, ingerując w ten sposób w wolność wykonywania zawodu. Likwidacja obowiązku przynależności do izb lekarskich, podobnie jak na Węgrzech, jest możliwa z uwagi na konstytucyjne prawo. Lekarze wiążą duże nadzieje na dobrą zmianę z powołanym niedawno parlamentarnym zespołem ds. izb lekarskich.
Opublikowałam w “Prawda Jest Ciekawa” Nr 7 z 4.04.2023 r.