Wyznawanie prawd wiary może skutkować oskarżeniem o przestępstwo! Protestuj, póki możesz!


“Sylwia Mleczko, CitizenGO” <petycje@citizengo.org>
Wyrażanie naszych poglądów opartych na wierze chrześcijańskiej w kwestiach związanych z ludzką seksualnością i małżeństwem może potencjalnie skutkować oskarżeniem o przestępstwo.
Päivi Räsänen, oddana chrześcijanka oraz członkini fińskiego parlamentu stanie przed sądem karnym 31 sierpnia z powodu publicznego wyrażania swojej wiary, która stoi w sprzeczności z dyktatem ideologii gender oraz wpływami grupy lobbingowej LGBT w kwestii tego, co jest akceptowalnym przekazem, a co nie.
Proszę podpiszcie Państwo petycję skierowaną do Prokuratora Generalnego Finlandii Raiji Toiviainen, wzywając ją do natychmiastowego umorzenia zarzutów wobec Päivi.
PODPISZ PETYCJĘ TERAZ

Przygotujcie się Państwo na dawkę szokujących informacji.
Współczesna milicja, która grasuje w krajach zachodnich, także w Polsce, dąży do pozbawienia Państwa własnych, chrześcijańskich przekonań. Zapewne znana jest Państwu historia Päivi Räsänen, fińskiej posłanki, przeciwko której już od czterech lat toczą się sprawy sądowe. To wszystko z powodu domniemanego „przestępstwa” polegającego na głoszeniu publicznie chrześcijańskich prawd.
Półtora roku temu Sąd Okręgowy w Helsinkach umorzył wszystkie zarzuty przeciwko Päivi. Jednak teraz prokurator zaskarżył tę decyzję, otwarcie atakując doktrynę chrześcijańską, uważając ją za „zniesławiającą”.
Proces rozpoczyna się 31 sierpnia, za jedynie parę dni! Najwyższy czas, aby zabrać głos w obronie Päivi i chronić wolność wyznawania wiary bez obawy przed prześladowaniem.Nasze masowe wsparcie dla Päivi w 2021 roku miało ogromne znaczenie, ponieważ wspieraliśmy ją na każdym etapie przesłuchania przed Sądem Okręgowym.Päivi była niezmiernie wdzięczna za pomoc, którą otrzymała od każdego z Państwa i zawsze podkreślała potrzebę podziękowania CitizenGO za działania podjęte w jej obronie.
Teraz znów potrzebuje naszego wsparcia, ponieważ stanie przed sądem apelacyjnym.
Nasze znaczące poparcie dla Päivi Räsänen może wywrócić sytuację do dołu nogami. Dołączając do naszej petycji, mogą Państwo wywrzeć ogromną presję na Prokuratorze Generalnym Raiji Toiviainen i przekonać ją do wycofania zarzutów przeciwko Päivi.
Proszę, działajcie Państwo już teraz!
Podpiszcie Państwo petycję skierowaną do Prokuratora Generalnego Finlandii i zaapelujcie o natychmiastowe umorzenie zarzutów przeciwko Päivi.
Päivi Räsänen to gorliwa chrześcijanka, która publicznie wyraziła swoje poglądy na temat małżeństwa i seksualności, zgodnie ze swoimi religijnymi przekonaniami. Zamiast otwartego dialogu i pełnej szacunku dyskusji, została postawiona przed sądem.
Brzmi znajomo, prawda? 
W 2021 roku CitizenGO stanęło na wysokości zadania, wspierając Päivi Räsänen w jej walce. Domagaliśmy się natychmiastowego wycofania trzech zarzutów karnych związanych z „mową nienawiści” i byliśmy obecni w Helsinkach podczas jej procesu.Ponad 350 000 osób z całego świata złożyło swoje podpisy pod petycją w poparciu dla Päivi, które następnie przekazano jej osobiście. Petycja została również bezpośrednio dostarczona na biurko Prokuratora Generalnego Finlandii.Państwo oraz my już raz skutecznie doprowadziliśmy do uniewinnienia Päivi od wszystkich zarzutów i możemy to zrobić ponownie, gdyż staje przed kolejnym procesem 31 sierpnia, oskarżona o „podżeganie przeciwko mniejszości”.Niestety CitizenGO nie jest w stanie wygrać tej walki samodzielnie…
Potrzebujemy Państwa pomocy, aby bronić naszych chrześcijańskich wartości przed narastającym prześladowaniem w krajach zachodnich, w tym również w Polsce.Lobby LGBT dąży do narzucenia obowiązkowej ideologii, nie pozostawiając miejsca na odmienne zdanie. Jeśli ktoś ośmieli się myśleć inaczej, staje w obliczu osobistego i zawodowego upadku.
Pamiętają Państwo, jak niedawno CitizenGO angażowało się w walkę przeciwko raportowi ONZ, który sugeruje, że religia chrześcijańska narusza prawa osób LGBT?
To zagrożenie jest realne i nieuchronne, stawiając naszą wiarę chrześcijańską wprost na linii ognia. Kapłani, pastorzy, zakonnicy i zakonnice, grupy chrześcijańskie oraz wszyscy wierni mogą stawić czoła surowym konsekwencjom za wyznawanie swojej wiary.
Nawet nasze dzieci są narażone na ryzyko izolacji lub wydalenia ze szkół i uniwersytetów, jeśli ośmielą się wyrazić publicznie swoje przekonania!Nie trzeba daleko szukać, aby znaleźć kolejny przykład. Spójrzcie Państwie na naszą drogą koleżankę Caroline Farrow. Nadal tkwi w prawnym koszmarze, stawiając czoła surowym konsekwencjom, które wpływają na całą jej rodzinę. Wszystko to za wyrażenie prostej prawdy: mężczyźni są mężczyznami, a kobiety są kobietami.Pamiętajcie Państwo, sprawa Päivi pozostaje fundamentalna dla wolności słowa i prawa do swobodnego wyrażania naszych chrześcijańskich przekonań.Jej ostateczny wynik niewątpliwie posłuży jako precedens dla przyszłych sytuacji tego typu na poziomie Unii Europejskiej, a także poza nią. Dlatego ta sprawa jest tak istotna!
Pracując razem, Państwo i ja musimy stawić opór temu atakowi na naszą wiarę!A teraz, ponownie prosimy Państwa o podjęcie wysiłku w obronie wolności słowa, naszej wiary chrześcijańskiej i swobody jej praktykowania.
Do rozprawy pozostał zaledwie tydzień. Czy podpiszą Państwo tę petycję, aby wesprzeć Päivi i wywrzeć presję na Prokuratorze Generalnym Raiji Toiviainen?

Pomyślcie Państwo o konsekwencjach. Jeśli Päivi przegra swój proces, stworzy to niebezpieczny precedens, który może mieć dalekosiężne skutki na całym świecie.
Jeśli jednak nam się uda, jeśli staniemy w obronie Päivi i jej świętego prawa do wyznawania wiary, zabezpieczymy to cenne prawo dla wszystkich wierzących.Broniąc wolności Päivi do wyrażania swoich przekonań, wysyłamy w świat zdecydowany przekaz, że głos chrześcijan nie zostanie uciszony.
Państwo i ja możemy zapewnić, że chrześcijanie z całego świata będą mogli śmiało wyznawać swoją wiarę, nie martwiąc się o prześladowania czy cenzurę.
Nadal jest nadzieja, a Päivi nie jest sama. Sprawa może zostać umorzona, zanim trafi do Sądu Najwyższego. Jednak to od nas zależy, czy razem podniesiemy nasze głosy i przyczynimy się do zmiany.Czas ma kluczowe znaczenie. Pozwólmy, aby petycje z tysiącami podpisów zalały biurko Prokuratora Generalnego Finlandii, zmuszając go do ponownego rozważenia tej sprawy i zmiany swojej decyzji.
Dziękuję za wszystko, co Państwo robią,
Sylwia Mleczko z całym zespołem CitizenGO
=============================
PS Dziękujemy za podjęcie działania w obronie wolności słowa. Państwa podpis może ochronić podstawowe prawa Päivi Räsänen oraz pomóc wysłać w świat wiadomość, że cenzura i brak tolerancji nie będą akceptowane. Podzielcie się Państwo tą petycją ze swoją rodziną i znajomymi, aby wzmocnić nasz przekaz. Razem możemy zmienić wiele.
Więcej informacji:
Finlandia: Parlamentarzystka sądzona za cytowanie Biblii – uniewinniona
https://dorzeczy.pl/swiat/283213/finlandia-zapadl-wyrok-w-sprawie-paeivi-raesaenen.html
Proces za cytowanie Pisma Świętego i prawd chrześcijaństwa
https://www.vaticannews.va/pl/swiat/news/2022-01/proces-za-cytowanie-pisma-swietego-i-prawd-chrzescijanstwa.html
Więcej informacji w języku angielskim: Päivi Räsänen Court of Appeal proceedings to be delayed one year https://evangelicalfocus.com/europe/18334/paivi-rasanen-court-of-appeal-proceedings-to-be-delayed-one-year
MP Päivi Räsänen facing second trial over Biblical beliefs
https://www.christianpost.com/news/mp-pivi-rsnen-facing-second-trial-over-biblical-beliefs.html
Religion is still on trial in Finland
https://www.nationalreview.com/2023/03/religion-is-still-on-trial-in-finland

CitizenGO to społeczność aktywnych obywateli, która stara się, aby ludzkie życie, rodzina i wolność były darzone szacunkiem na całym świecie. Członkowie CitizenGO zamieszkują wszystkie kraje świata. Nasz zespół pracuje w 16 państwach na 5 kontynentach i działa w 12 językach. Więcej o CitizenGO dowiedzą się Państwo tutaj. Mogą nas Państwo także śledzić na Facebooku i Twitterze.

Niemiecka eurodeputowana: Pandemia była gigantycznym balonem testowym.

Niemiecka eurodeputowana w Brukseli: Pandemia była gigantycznym balonem testowym.

Przerwijcie milczenie. Zacznijcie zabierać głos. Na litość boską, przestańmy się podporządkowywać. Zacznijmy się buntować. Jeśli nie stawimy oporu, dopadną nas”

18 sierpnia 2023 pandemia-gigantycznym-balonem-testowym

Pandemia była gigantycznym balonem testowym, wypuszczonym aby zobaczyli jak daleko mogą się posunąć i co dokładnie muszą zrobić, by zmusić nas do współpracy. Zaufajcie mi, rozgryźli to i dzisiaj są już znacznie mądrzejsi – przekonywała niemiecka eurodeputowana, Christine Anderson. 

Słowa niemieckiej polityk padły podczas posiedzenia Komisji Specjalnej ds. Pandemii COVID-19, zorganizowanego przez grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR). Anderson nie szczędziła słów krytyki globalistycznym elitom, wykorzystującym kolejne kryzysy to roztaczania coraz większej władzy nad liberalnymi demokracjami. Jednym z nich, w jej ocenie była pandemia COVID-19.

Tak zwana „pandemia” była gigantycznym balonem testowym. Spytacie, w jakim celu wypuszczonym? Aby zobaczyli w jak daleko mogą się posunąć, co dokładnie muszą zrobić, by zmusić wolnych obywateli i suwerenne demokracje do zgody na przymus współpracy. Właśnie to chcieli osiągnąć! Chcieli znaleźć sposób jak to zrobić. I, zaufajcie mi, już to rozgryźli i są dzisiaj znacznie mądrzejsi” – podkreśliła.

W jej opinii ostatecznym celem jest „przekształcenie naszych wolnych i demokratycznych społeczeństw w społeczeństwa totalitarne”.

„Ich celem jest pozbawienie każdego z nas naszych podstawowych praw, wolności, demokracji, rządów prawa. Chcą się tego wszystkiego pozbyć. W całym zamieszaniu z COVID-em nigdy nie chodziło o powstrzymanie fal. Chodziło o złamanie ludzi, by przekształcić nas w bezmyślną masę, którą można całkowicie kontrolować, poprzez całkowite uzależnienie od globalitarnej elity” – przekonywała.

Anderson zaapelowała o zaprzestanie udzielania kredytu zaufania „elitom”. „Przestańmy racjonalizować sobie wszystko, co robią nasze rządy. Przestańcie przypisywać im dobre intencje. Oni nigdy ich nie mieli. Jak mówiłam wcześniej, w całej historii ludzkości nigdy nie było elity politycznej troszczącej się o dobrobyt zwykłych ludzi i nie inaczej jest teraz (…) Przestańcie udzielać im kredytu zaufania, bo nie można uciec przed tyranią na zasadzie porozumienia. To niemożliwe. Postępując w ten sposób, jedynie poświęcacie innych, karmiąc gigantycznego aligatora w nadziei, że zostaniecie zjedzeni jako ostatni. Ale w końcu przyjdzie czas i na was” – zauważyła.

„Zawsze apeluję do ludzi: przerwijcie milczenie. Zacznijcie zabierać głos. Na litość boską, przestańmy się podporządkowywać. Zacznijmy się buntować. Jeśli nie stawimy oporu, dopadną nas” – konkludowała.

Christine Anderson jest członkiem Alternatywy dla Niemiec (AfD). W Parlamencie Europejskim Anderson jest członkiem Komisji Kultury i Edukacji, Komisji Praw Kobiet i Równouprawnienia oraz Komisji Specjalnej ds. Sztucznej Inteligencji w Erze Cyfrowej, a także zastępcą członka Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów.

Ostatnio Anderson została powołana do Komisji Specjalnej ds. Pandemii COVID-19, a podczas sesji w lipcu 2022 r. zgłosiła skargę, że zbyt duży nacisk położono na wprowadzenie eksperymentalnych terapii genowych u zdrowych ludzi. Anderson ma troje dzieci i mieszka w Fuldzie.

Źródło: lifesitenews.com / Twitter.com

Piłsudski – sierpień 1920 – u kochanki – czy wódz na froncie?

Piłsudski – u kochanki czy na froncie?

pilsudski-z-kochanka-czy-na-froncie Wiktor Piotr Chicheł

Bitwa Warszawska toczyła się w dniach od 13 do 16 sierpnia. Piłsudski w bitwie tej nie brał udziału, o czym napiszę później. Wymaga tu napiętnowania przywłaszczenie sobie zasługi tego zwycięstwa przez Piłsudskiego i poparcie jego uroszczeń przez służący mu aparat propagandowy. Kreowano w wojsku wizerunek Piłsudskiego – wodza, który poznał doskonale trudy życia w okopach i morderczych marszów, dzięki czemu potrafił wczuć się w sytuację przeciętnego żołnierz. Co więcej, nie mógł być zwycięskim wodzem, gdyż Józef Piłsudski nie był zawodowym żołnierzem, nie kończył żadnej uczelni wojskowej, był samoukiem. Ze zrozumiałych względów tego rodzaju samokształcenie musiało mieć ograniczony charakter, jedynie na niskich szczeblach taktycznych. Piłsudski nie znał istoty pracy sztabów generalnych, a co za tym idzie – treści i metod opracowywania planów wojennych, zwłaszcza planów operacyjnych, mobilizacyjnych, transportowych itd. Problemy te w istocie były mu obce, sprzeczne z jego mentalnością improwizacji i doraźnych przygotowań.

W nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili się generałowie Rozwadowski i Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia. Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym pełną odpowiedzialność. Rozkaz z dnia 8-go sierpnia (data ta jest przekreślona atramentem i zastąpiona datą 6-go sierpnia), noszący numer 8388/III, podpisany jest przez generała Rozwadowskiego, jako szefa sztabu. Pisany jest na maszynie i był rozesłany kilku adresatom. 

Natomiast Marszałek, żyjący chyba w alternatywnym świecie albo po prostu zmyślający, twierdził, że zasadnicze decyzje podjął sam, jak pisał, w nocy z 5 na 6 sierpnia w samotnym pokoju w Belwederze; świadomie nawiązywał do daty „szóstego sierpnia”, jako rocznicy wymarszu w 1914 roku z Krakowa strzeleckiej kompanii kadrowej, do początków swej wojennej kariery:

„W… męce trwożliwej nie mogłem sobie najwięcej dać rady z nonsensami założenia dla bitwy, nonsensem pasywności dla „gros” moich sił, zebranych w Warszawie (nad którą)… wisiała zmora mędrkowania, bezsilności i rozumkowania tchórzów. Jaskrawym tego dowodem była wysłana delegacja z błaganiem o pokój…

Pamiętałem dobrze, że większość sił moich, zebranych w Warszawie, przychodziła do stolicy po… długich i nieustannych niepowodzeniach… Nie mogłem sie dobyć ani na zaufanie do sił moralnych wojska i mieszkańców stolicy, ani na pewność dowódców… Południe w szczęśliwszym znajdowało się położeniu niż północ, a usilna praca bojowa… dowódców dawała większą gwarancję siły moralnej wojsk wziętych stamtąd… Kiedy jednak próbowałem rachować, zawsze i ciągle dochodziłem do wniosku, że nie jestem w stanie osłabić swoich sił na południu w jakimś większym rozmiarze….. Wszystko wyglądało mi w czarnych kolorach i beznadziejnie… Dlatego też z góry zatrzymałem sie na myśli, że grupą kontratakującą… czy silniejszą, czy słabszą, dowodzić będę osobiście”.

Bitwa warszawska nie została jednak ostatecznie rozegrana wedle tego rozkazu. Rozkaz ten był stosowany tylko w pierwszej fazie. Został on zastąpiony nowym rozkazem, noszącym w nagłówku datę 10 sierpnia i numer fikcyjny (dla przeszkodzenia odkrycia go przez wywiad nieprzyjacielski) 10.000 oraz datę 9-go sierpnia przy podpisie generała Rozwadowskiego. Rozkaz Nr. 10000 był dziełem generała Rozwadowskiego i tylko przyjęty bez zmiany przez Naczelnego Wodza do wiadomości. Jest on w całości napisany – na 12 stronicach – atramentem, ręką generała Rozwadowskiego, tylko w jednym egzemplarzu i nie był przepisywany na maszynie, ani rozesłany. Jest on podpisany przez generała tylko skrótem „Rozwd”.

Ponadto zawiera w rubryce: “Zostają niniejszym informowani” 13 podpisów, w czym na pierwszym miejscu “Naczelny Wódz J. Piłsudski”. 

Jednak znany i ceniony historyk, lecz z sympatiami sanacyjnymi, prof. Andrzej Nowak twierdzi, że „Naczelny Wódz wspólnie z gen. T. Rozwadowskim opracował rozkaz o przygotowaniu decydującego przeciwuderzenia polskiego, które miało wyjść znad rzeki Wieprz i rozbić Front Zachodni Tuchaczewskiego. Główne siły Tuchaczewskiego miała związać na północy 5. Armia gen. W. Sikorskiego oraz pod Warszawą 1. Armia gen. F. Latinika. Grupą uderzeniową miał w całości dowodzić sam Piłsudski. Termin polskiego uderzenia wyznaczono na 16 sierpnia”.

W dniu 12 sierpnia, gdy wojska sowieckie podeszły niemal pod Warszawę, Piłsudski odbył rozmowę w prezydium Rady Ministrów z premierem Wincentym Witosem, przy udziale wicepremiera Ignacego Daszyńskiego. Na spotkaniu tym Piłsudski odczytał akt swojej rezygnacji z funkcji naczelnika państwa i Naczelnego Wodza Wojska Polskiego, po czym wręczył go premierowi Witosowi do ogłoszenia według uznania. Witos w tym czasie był prezesem Rady Ministrów i zastępcą Naczelnika Państwa w powołanej 1 lipca 1920 r. Radzie Obrony Państwa. Treść tego dokumentu brzmi następująco:

======================================

AKT DYMISJI PIŁSUDSKIEGO

Belweder 12 VIII 1920 r.

WIELCE SZANOWNY PANIE PREZYDENCIE!

Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności wewnętrzne i zewnętrzne, przyszedłem do przekonania, ze obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich.

Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:

1.Już na jednym z posiedzeń R.O.P. miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie zadać musi i coraz natarczywiej zadać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej co do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż R.O.P., gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką, siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed R.O.P. parę tygodni temu.

2.Byłem i jestem stronnikiem wojny „a outrance” z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne umowy czy traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności, gdyż zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno dla Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.

3.Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki pozostawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, która od prawie dwu lat wypełniam. Ja i R.O.P rząd czy sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona bardziej zgodna z godnością, osobista i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą, dotąd jeszcze reprezentuje dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami, pozostawionymi przez ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy funkcjach przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się.

Wreszcie ostatnie. Rozumie [sic! przyp. red.] dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią jak umiałem samodzielnie.

Z chwilą napisania tego list uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moja sobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski.

Dlatego też pozostawiam Panu Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie do czasu opublikowania aktu mojej dymisji. Również Panu wraz z Jego Kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać będę rozkazu Rządu co do użytkowania moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi, nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego do wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji da względów osobistych.

Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania z jakim pozostaje.”

===============================

Aby nie wprowadzać zamętu i zachwiania nadziei wśród żołnierzy w tym dramatycznym momencie, Witos utrzymał pismo Piłsudskiego w tajemnicy. Witos tak zapamiętał te dramatyczną, rozmowę: 

„Naczelny Wódz był mocno skupiony i poważny, i jak mi się zdawało, przybity, niepewny, wahający się i mocno zdenerwowany… W rozmowie był niesłychanie ostrożny, a dotykając spraw bieżących stawiał raczej bardzo smutne horoskopy. Twierdził, że stawia na ostatnią kartę, nie mając żadnej pewności wygranej”. 

Premier sam twierdził nadto, że Piłsudski był do tego stopnia załamany, iż chciał się zastrzelić. Tak więc w kluczowych dniach Bitwy Warszawskiej Piłsudski był tylko dowódcą jednego z frontów. Za państwo odpowiadał premier i prezes Rady Obrony Państwa – Wincenty Witos, a za przebieg wojny szef Sztabu Generalnego generał Tadeusz Jordan Rozwadowski.

Ziuk opuścił Warszawę późnym wieczorem 12 sierpnia 1920 r. o godz. 21. Wyjechał samochodem z Warszawy, lecz nie do Puław nad rzekę Wieprz, do gromadzących się tam oddziałów – tylko do Małopolski, do Aleksandry Szczerbińskiej.

[Żona, Maria Piłsudska, de domo Koplewska, primo voto Juszkiewicz mieszkała wtedy w Krakowie. Dla ślubu z nią przeszedł w 1899r. na luteranizm md]

Ponadto Gen.  Weygand, wspominając rozmowę z Piłsudskim przed jego wyjazdem na front, był zapewne przekonany, że jedzie on do swej kwatery w Puławach.

Za Jędrzejewiczem: 

„Piłsudski jadąc samochodem razem z Prystorem nocą do Puław, nałożył sporo drogi by odwiedzić panią Olę i córki, znajdujące się wówczas pod Krakowem”. 

A dokładnie w Bobowej oddalonej od niego o 147 km. Cała trasa wyniosła ok. 650 km, a w tamtym czasie najszybsze samochody jeździły przeciętnie 31 km/h. Do Bobowej dotarł 14 sierpnia, a podobno na front do Puław przybył dnia następnego, gdzie nie walczył, tylko przybył na chrzest syna Minkiewiczów, w charakterze chrzestnego.

Sama kochanka Aleksandra wspominała:

„Gdy żegnał się z nami, przed wyjazdem do Puław, był zmęczony i posępny. Ciężar olbrzymiej odpowiedzialności za losy kraju, przygniatał go i sprawiał mękę. Ja w tym czasie znajdowałam się w okolicy Krakowa, dokąd mnie wyewakuowano razem z Wandą i Jagodą, która kilka miesięcy przedtem przyszła na Świat. Mąż przyjechał z Aleksandrem Prystorem, pożegnał się z dziećmi i ze mną, tak jak gdyby szedł na śmierć. Niecierpliwiła go moja absolutna pewność, że bitwa skończy się naszym zwycięstwem, a jemu nic się nie stanie. Nie wiem jak to nazwać: może przeczuciem, może instynktem, może intuicja, ale tak było rzeczywiście. […]

A teraz nie miałam najmniejszych wątpliwości, że wszystko będzie dobrze.

„Rezultat każdej wojny – powiedział do mnie mąż przed rozstaniem – jest niepewny aż do jej skończenia. Wszystko jest w ręku Boga”.

Teraz przejdźmy do samej bitwy. W dniach 12-18 sierpnia 1920 roku pełne dowodzenie działaniami armii polskiej w decydującym momencie Bitwy Warszawskiej pozostaje w ręku gen. Tadeusza Rozwadowskiego. Szef sztabu, gen. Tadeusz Rozwadowski, a nie Józef Piłsudski, wydał rano 14 sierpnia Odezwę do żołnierzy z powodu rozpoczęcia bitwy pod Warszawa. Stawiał w niej mocną alternatywę: 

„Albo rozbijemy dzicz bolszewicką i udaremnimy tym samym zamach sowiecki na niepodległość Ojczyzny i byt Narodu, albo nowe jarzmo i ciężka niedola czeka nas wszystkich bez wyjątku. Pomni tradycji rycerskich polskich, stangli dziś wszyscy chłopi, robotnicy i cała inteligencja do walki tej na śmierć i życie.

Pomni odwiecznego hasła „Bóg i Ojczyzna”, natężymy też w tych dniach najbliższych wszystkie nasze siły, by zgnieść doszczętnie pierwotnego wroga, dybiącego na naszą zagładę. Zaprzysiągł on zgubę Polski, a łaknie zdobycia i rabunku Warszawy. Ale my stolicy nie damy, Polskę od nich oswobodzimy i zgotujemy tej czerwonej hordzie takie przyjęcie, żeby z niej nic nie zostało”.

Generał Rozwadowski przez cały czas bitwy nad Wisła objeżdżał stale poszczególne odcinki frontu, wśród gradu kul wydawał dyspozycje, przesuwał odwody, zarządzał natarcia swoim systemem: „ze siodła”, a nie od zielonego stolika, daleko za frontem. Zielony stolik, to jest robotę sztabową, pozostawiał sobie na nocne godziny. Utrzymuje on co prawda kontakt z Piłsudskim (od 14 sierpnia), informuje o działaniach na froncie, zachowuje kurtuazje i szacunek, ale dowodzi sam. Decyzje o wydaniu rozkazu uderzenia 5. Armii podejmuje podczas narady z gen. Józefem Hallerem i gen. Maxime Weygandem w dniu 13 sierpnia 1920 roku. Nakłania też Piłsudskiego do przyspieszenia uderzenia z nad Wieprza o jeden dzień, z 17 sierpnia na 16 sierpnia, gdyż w przeciwnym razie Piłsudski w ogóle mógłby nie wziąć udziału w walce. Jak podaje Marszałek w swoich wspomnieniach, 16 sierpnia rozpoczynał atak, tylko na kogo? Wtedy bolszewików już nie było. Widać, że kompletnie nie orientował się, co się dzieje na froncie i walczył z przysłowiowymi „wiatrakami”. Co więcej Piłsudski opóźnił uderzenie od strony Puław.

W kluczowym momencie starcia „Ziuka” nie było na froncie… Kiedy Piłsudski dociera ze swoimi wojskami pod Siedlce 18 sierpnia 1920 r. bitwa i tak jest już rozstrzygnięta i trwa odwrót bolszewików.

Marszałek Piłsudski po powrocie do Warszawy postawił w południe 18 sierpnia nowe cele operacyjne przed swoimi armiami, jak gdyby nigdy nic, bo tylko niewielu wiedziało o jego prawdziwym udziale w „bitwie warszawskiej”. Po zakończeniu wojny Witos odesłał Piłsudskiemu tę, niewykorzystaną na szczęście dla Polski, dymisję. Schował polityczne animozje do kieszeni i m.in. dlatego jest mężem stanu.

Na koniec oddajmy głos jeszcze wybitnemu gen. Rozwadowskiemu, który pod koniec kwietnia 1926 r. złożył list na ręce gen. Żeligowskiego i oto najistotniejszy fragment:

Jak ogólnie wiadomo Pan Marszałek w chwili zupełnej depresji i bezradności został w roku 1920 tylko przeze mnie należycie podtrzymanym i popartym, i ze Polska cała zawdzięcza mnie właśnie w wielkiej mierze uratowanie od niechybnej i wszędzie oczekiwanej klęski. Milczałem aż nazbyt długo, gdy Pan Marszałek stroił się w częściowo niezasłużone wawrzyny, lecz dla podtrzymania jego prestiżu jako głowy państwa byłbym jak najbardziej bezinteresownie i celowo zatajał moją decydującą rolę w tych naszych ostatecznych zwycięstwach, gdyż pragnąłem i chciałem, aby ku chwale Ojczyzny Pan Marszałek stał się człowiekiem naprawdę wielkim, aby odegrał należycie swą rolę w historii Państwa i Narodu”.

Jest to kluczowy dokument – Rozwadowski jak nigdy przedtem zakwestionował rolę Piłsudskiego w bitwie i uznał, że to on odegrał rolę decydującą. Moim zdaniem ten list przyczynił się prawdopodobnie w sposób decydujący do jego uwięzienia i przedwczesnej śmierci. Piłsudski, co jest oczywiste, list ten przeczytał. Nie mógł pozwolić, by jego legenda została zniszczona i ciężka [propagandowa md] praca wielu współpracowników poszła na marne. Podczas ostatniego spotkania obu rywali, tuż po zwolnieniu Rozwadowskiego z więzienia, Piłsudski wprost nawiązując do tego listu rzucił zdenerwowany: „Ale Bitwę Warszawska wygrałem ja”.

Źródła: 

Tomasz Ciołkowski, Józef Piłsudski. Sfałszowana biografia”, II wyd. Warszawa 2021

Jędrzej Giertych, „O Piłsudskim”, Londyn 1987

Maciej Giertych, „Mit Piłsudskiego”, Warszawa 2017

Wacław Jędrzejewicz, „Kronika życia Józefa Piłsudskiego”, Londyn 1977

Andrzej Nowak, „Niepodległa! 1864-1924. Jak Polacy odzyskali ojczyznę?”, Kraków 2018

Andrzej Nowak, „Upadek imperium zła. Rok 1920”, Kraków 2020

Aleksandra Piłsudska, „Wspomnienia”, Warszawa 1989

prac. zb., „Generał Rozwadowski”, Warszawa 2020

Brunon Różycki, „Mit Marszałka. Legenda J. Piłsudskiego w świetle najnowszych badań”, Częstochowa 2021

Policja znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Dominują Ukraińcy i Gruzini.

Policja znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Dominują Ukraińcy i Gruzini.

Mateusz Pławski policja-dominuja-ukraincy-i-gruzini

Statystycznie najwięcej przestępstw popełniają w Polsce Ukraińcy, jednak okazuje się, że najczęściej dopuszczają się ich Gruzini  – podaje Rzeczpospolita. Medium powołuje się na dane Komendy Głównej Policji, która znów podała dane dot. przestępczości cudzoziemców. Na początku roku odmówiła podania ich portalowi Kresy.pl, tłumacząc to m.in. “prośbami ambasad” i niechęcią do “piętnowania” poszczególnych narodowości.

Kradzieże i jazda po alkoholu, a także posiadanie narkotyków – tych przestępstw w okresie od stycznia do maja bieżącego roku przebywający w Polsce cudzoziemcy dopuścili się najwięcej. W bieżącym roku zarzuty usłyszało blisko 4,7 tys. z nich – wynika z danych Komendy Głównej Policji.

W ciągu dekady grono obcokrajowców podejrzanych o czyny kryminalne zwiększyło się trzyipół-krotnie – z 3,5 tys. w 2013 roku do 12,4 tys. w ubiegłym.

W ciągu pierwszych pięciu miesięcy br. wśród 4695 cudzoziemców podejrzanych o przestępstwa statystycznie najwięcej było obywateli Ukrainy – 2288 osób, Gruzji – 901, Białorusi – 277 oraz Mołdawii – 228 i Rosji – 80.

Kolejne miejsca zajęli obywatele Rumuni (69 osób), Niemiec (67), Bułgarii (63) i Czech (51 osób). Pozostali pochodzą z Łotwy, Litwy, Uzbekistanu, Słowacji, Armenii, Azerbejdżanu i Turcji.

Imigranci dopuszczali się głównie kradzieży – 1156 z nich ma za to zarzuty – oraz kierowania pod wpływem alkoholu – łącznie 1109 osób (40 kolejnych osób, odpowiadało z innego paragrafu – wysoka liczba promili została uznana za przestępstwo). O posiadanie narkotyków podejrzanych jest ponad pół tysiąca, a 152 o łamanie zakazu sądowego dot. kierowania pojazdami.

Inny podrabiali dokumenty, dokonywali włamań czy oszustw. Łącznie 84 osoby to podejrzani o spowodowanie wypadku, 80 – o udział w bójce, a 57 – o stosowanie gróźb.

Statystycznie najwięcej osób z zarzutami to Ukraińcy. Ma to związek ze skalą ich obecności w Polsce. Obecnie legalnie przebywa ich u nas ok. 1,5 miliona (ok. 1 mln posiada PESEL, a 460 tys. ma ważne zezwolenia na pobyt).

Z kolei uwzględniając liczbę cudzoziemców przebywających w Polsce legalnie, najgorzej w kryminalnych statystykach wypadają Gruzini – obecnie 22 tys. z nich posiada aktualne prawo pobytu, a podejrzanych o przestępstwa jest 901 osób. “Dla porównania – Białorusinów z prawem pobytu jest czterokrotnie więcej – 88 tys., a zarzuty ma tylko 277 z nich” – czytamy.

W danych dotyczących ubiegłego roku i 5 miesięcy bieżącego nie podano jednak ogólnej liczby podejrzanych o przestępstwa. Nie wiadomo więc, jaki ogólny procent podejrzanych stanowili obcokrajowcy.

Ukraińcy i Gruzini dominują także w przypadku przemytu nielegalnych imigrantów. Straż Graniczna przekazała w lutym portalowi Kresy.pl, że obcokrajowcy stanowili w ub. roku 90 proc. osób zatrzymanych za pomoc przy nielegalnym przekraczaniu granicy (art. 264. § 3. kodeksu karnego). Wśród zatrzymanych było najwięcej Ukraińców i Gruzinów. Podobnie wyglądała sytuacja rok wcześniej.

Unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski: Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się nie opłaca.

Unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski: Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się nie opłaca.

transport-ziarna-z-ukrainy-przez-polske-sie-nie-oplaca

Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę się po prostu nie opłaca. Jeśli Ukraina ma swoje rynki tradycyjne w Indonezji czy Egipcie, to droga na te rynki nie prowadzi przez Polskę– stwierdził na antenie radiowej „Trójki” unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski.

Jak przekazał, cała Unia Europejska udzieliła w kryzysie rolnikom 8 mld euro pomocy, z czego Polska – 3 mld euro. Zaznaczył, że jest to „najwyższa pomoc w całej Unii Europejskiej”.

Tu chodzi o pomoc krajową za zgodą Komisji Europejskiej. Komisja Europejska zatwierdziła 10 programów pomocowych dla polskich rolników. Do tego jeszcze dochodzą cztery transze pomocy już tej unijnej, z tzw. rezerwy kryzysowej. To jest łącznie ponad 15 mld zł. Nie ma porównania z jakimkolwiek innym krajem – zauważył Wojciechowski.

W opinii komisarza ds. rolnictwa zakaz importu ukraińskiej pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika do krajów przygranicznych, w tym Polski, „bardzo poprawił sytuację”. Ocenił przy tym, że zakaz obowiązujący obecnie do 15 września br. powinien zostać przedłużony przynajmniej do końca roku. Unia Europejska powinna natomiast finansowo wspomóc Ukrainę poprzez wsparcie tranzytu ziarna przez państwa graniczące do portów.

Transport ziarna z Ukrainy przez Polskę – on się po prostu nie opłaca. Jeśli Ukraina ma swoje rynki tradycyjne w Indonezji na przykład czy Egipcie, to droga na te rynki nie prowadzi przez Polskę. Jeżeli jest otwarte Morze Czarne, tak jak to było przed wojną, to nie było żadnej presji eksportowej na Polskę, to się nie opłacało Ukrainie. Ale teraz, kiedy zablokowane jest Morze Czarne, to oczywiście muszą być znalezione alternatywne drogi – powiedział Wojciechowski.

Dodał, że Ukraina ma do wyeksportowania ok. 4 mln ton ziarna miesięcznie. UE – wskazał – jest w stanie przeprowadzić tranzyt takiej ilości ziarna do portów, ale „na to są potrzebne fundusze”.

W ocenie komisarza przygraniczny import ziarna jest szkodliwy nie tylko dla polskich, ale także ukraińskich rolników. Zauważył, że jest to „handel w dużej mierze spekulacyjny”, tzn. wykorzystywany jest fakt, że z powodu wojny na Ukrainie są niskie ceny.

O ukraińskiej kontrofensywie: „Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu”

O ukraińskiej kontrofensywie: „Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu”

posuwa-sie

Stanisław Michalkiewicz na swoim kanale na YouTube odniósł się do mitycznej ukraińskiej kontrofensywy.

Publicysta wyjaśnił, dlaczego jest, jak jest.

– Na Ukrainie działania wojenne ugrzęzły na dobre. Już myśleliśmy, że Ukraińcy nie są zdolni do przeprowadzenia kontrofensywy, która była zapowiadana głuchą wieścią między ludem, ale wreszcie się wyjaśniło, co jest przyczyną tego zastoju na froncie wojny, jaką Stany Zjednoczone i całe NATO prowadzi z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca – powiedział Michalkiewicz.

Okazało się, że lato jest przyczyną, a konkretnie bujny rozwój roślinności. Tych przyczyn było już więcej, na początku to był mróz i śnieg (…), potem się zrobiły roztopy, to też nie można, bo błoto. Później błoto podeschło, ale też nie można było przeprowadzić kontrofensywy, bo kurz – wyliczał.

– Jak czytałem książkę feldmarszałka von Mansteina „Stracone zwycięstwa”, to on się tam bardzo na ten kurz skarżył, rzeczywiście – dodał.

– Widać, że tu wiedza wojskowa posuwa się do przodu, bo takiemu głupiemu cywilowi jak ja, to by się zdawało, że bujny rozwój roślinności sprzyja działaniom wojennym, bo wtedy łatwiej jest się schować za bujną roślinnością, a tu okazuje się, że nie. Może dlatego, że nieprzyjaciel też się może schować za bujną roślinność .

– Zobaczymy, co się będzie działo, jak liście opadną z tej bujnej roślinności. Wtedy to już wiadomo, słota będzie. Tak jak przysłowie ludowe mówi: „kiedy na świętego Prota jest pogoda albo słota, to w świętego Hieronima będzie deszcz albo go ni ma”– skwitował.

Michalkiewicz ironizował, że „możemy przewidzieć, jakie będą losy wojny na Ukrainie”.

Rosyjski gaz dotrze do Niemiec… przez Oman w postaci LNG

Rosyjski gaz dotrze do Niemiec przez Oman w postaci LNG
rossijskij-gaz-dojdet-do-germanii-cherez-oman

Duże firmy energetyczne Securing Energy for Europe GmbH (SEFE) z Niemiec i Oman LNG z Sułtanatu Omanu zgodziły się na dostawy skroplonego gazu ziemnego (LNG) do Niemiec od 2026 roku. SEFE będzie importować 400 tysięcy ton LNG (550 milionów metrów sześciennych gazu) rocznie z omańskiej instalacji LNG przez cztery lata.


Warto zaznaczyć, że zarejestrowana w Berlinie firma SEFE jest właścicielem zdywersyfikowanego konglomeratu 40 firm działających w ponad 20 krajach Europy, Azji i Ameryki Północnej. W latach 1990-2022 była 100% spółką zależną od Gazpromu i nosiła nazwę Gazprom Germania GmbH, ale została przejęta („znacjonalizowana”) przez władze niemieckie.
Jednocześnie Oman nie ma wystarczającej ilości własnych surowców na poważny eksport. Ale sułtanat historycznie ma dobre stosunki z Iranem. Co więcej, Irańczycy to wykorzystują i już budują rurociąg do transportu błękitnego paliwa na południowy wschód od Półwyspu Arabskiego. Więc przez Cieśninę Omańską będzie przepływał rosyjski gaz.
Sugeruje to, że Gazprom wróci do Niemiec przez Oman, produkty zmienią się i staną się droższe, ale źródło surowców pozostanie takie samo. Do niedawna Gazprom Germania był jednym z największych importerów rosyjskiego gazu do Niemiec. Jednak po tym, co wydarzyło się w kwietniu 2022 r., rosyjski rząd zakazał rodzimym firmom zawierania jakichkolwiek transakcji z tą spółką. Wyjątki dotyczą tylko ładunków kontraktowych z Jamał LNG, za które SEFE nadal ma zobowiązania w Indiach, gdyż w 2022 roku handlowiec pozostawił wszystkie wolumeny surowców na rynek europejski.
Omański kontrakt poszerzy portfel zamówień dla firmy SEFE, która w czerwcu 2023 roku podpisała 20-letni kontrakt na dostawy 2,25 mln ton LNG rocznie z jedną z amerykańskich firm.

Donos na Sommera [i Polskę] do Izraela. Oglądajcie “Jedwabne. historia prawdziwa” szybko. Zanim zdejmą

Donos na Sommera do Izraela. „Oglądajcie szybko. Zaraz zdejmą” [VIDEO]

AW 17.08.2023 donos-na-sommera-do-izraela

Film
Film “Jedwabne. historia prawdziwa” dra Tomasz Sommera.

Po dwutomowej publikacji „Jedwabne. Historia prawdziwa” i filmie Tomasza Sommera pod tym samym tytułem w Polsce zapanowała głucha cisza w sprawie mordu w Jedwabnem. Nikt nie odważył się wejść w polemikę z faktami przedstawionymi w tych dziełach. Ale antypolska propaganda ma trwać, wiec poszedł donos na Sommera do samego Izraela.

Film dokumentalny „Jedwabne. Historia prawdziwa” odkłamuje prawdę o tragicznych wydarzeniach w Jedwabnem. Produkcja Tomasza Sommera, Macieja Dębały, Marka Jana Chodakiewicza powstała w oparciu o pierwszą, kompletną, dwutomową monografię dotyczącą zbrodni, którą od dwudziestu lat obciążani są Polacy.

Film unaocznia absurdalne tezy Jana Tomasza Grossa, który walnie przyczynił się do obarczenia winą naszego narodu. To jednak jedyny „komediowy” element produkcji. Przede wszystkim jest ona rzetelną próbą pokazania, kto i jak naprawdę zamordował Żydów 10 lipca 1941 r. Emisji filmu, również w formie zamkniętego pokazu, odmówiły w zasadzie wszystkie kina w Warszawie.

Po publikacji książki i filmu dotychczasowi piewcy polskiego sprawstwa tego mordu zapadli się pod ziemię. Nikt nie odważył się na polemikę z faktami przedstawionymi w tych pozycjach. Antypolska propaganda musi jednak trwać na świecie, więc pojawił się „donos” na film Sommera w izraelskiej prasie.

Rafał Pankowski ze stowarzyszenia „Nigdy Więcej” doniósł izraelskiemu lewicowemu dziennikowi Haaretz, jaką to „zbrodnię” popełnił Tomasz Sommer swoim filmem, odkłamując antypolską narrację. Dziennik opisał sprawę tak, jakby to była próba zafałszowania historii i wybielania Polaków, którzy przecież w ich mniemaniu byli współodpowiedzialni za holokaust.

„Oglądajcie szybko. Filmem „Jedwabne. Historia prawdziwa” zainteresowała się izraelska prasa po donosie Rafała Pankowskiego. Zaraz zdejmą” – poinformował Tomasz Sommer na Twitterze.

[Szczegóły – obejrzyj w oryginale. MD]

Zapraszamy do obejrzenia filmu, póki YouTube jeszcze go nie zdjęło.

https://youtube.com/watch?v=3l1UCCmcNLk

Dwutomowa praca historyczna autorstwa dra Tomasza Sommera, prof. Marka Jana Chodakiewicza i Ewy Stankiewicz „Jedwabne. Historia Prawdziwa” TOM I + II dostępna jest w Bibliotece Wolności. Można tam nabyć także skróconą jej wersję autorstwa prof. Marka Jana Chodakiewicza i dra Tomasza Sommera – „Jedwabne. Rekonstrukcja mordu” teraz w nowym, większym formacie.

=====================

CD:

Na platformie X (Twitter) Tomasz Sommer zachęcił internautów do zapoznania się z jego filmem, który teraz jest dostępny za darmo. „Oglądajcie szybko. Filmem «Jedwabne. Historia prawdziwa» zainteresowała się izraelska prasa po donosie Rafała Pankowskiego. Zaraz zdejmą” – poinformował.

W jednym z kolejnych wpisów zwrócił się także do Pankowskiego.

„Szanowny Panie Rafale Pankowski. Wzywam Pana do umieszczenia w ciągu 14 dni na stronie haaretz.com przeprosin następującej treści w językach polskim i angielskim” – napisał Sommer.

Przeprosiny miałyby brzmieć następująco: „Ja, Rafał Pankowski, przepraszam Pana Tomasza Sommera, autora filmu «Jedwabne. Historia prawdziwa», za kłamliwe stwierdzenia naruszające jego dobre osobiste, które wypowiedziałem dla gazety «Haaretz» jakoby autor filmu Tomasz Sommer próbował «wypaczyć pogrom w Jedwabnem», («distort a pogrom in the town of Jedwabne») oraz «sugeruje, że oskarżenia przeciwko Polakom zostały stworzone przez kierowaną przez Żydów konspirację» («alleges that the accusations against Poles for the pogrom have been invented by a Jewish-led conspiracy»)”.

„Szanowny Panie Pankowski, swoje wezwanie kieruję tą drogą, gdyż w gazecie «Haaretz» wykazał Pan, że jest Pan stałym czytelnikiem mojego twittera. Jeśli Pan nie zastosuje się do tego wezwania, będę zmuszony skierować sprawę do sądu” – zakończył Sommer.

Co najmniej 300 tys. bochenków chleba z „technicznego” zboża z Ukrainy.

Co najmniej 300 tys. bochenków chleba z „technicznego” zboża z Ukrainy.
2023-08-16 chleb-z-technicznego-zboza-z-Ukrainy

Nie ma czegoś takiego jak „zboże techniczne”. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przywożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm.

—————————–

100 ton pszenicy “technicznej” z Ukrainy trafiło do polskich młynów, stamtąd do piekarni, by finalnie znaleźć się na stołach Polaków – wynika z aktu oskarżenia, jaki przygotowała rzeszowska prokuratura. Mogło z niej powstać co najmniej 300 tys. bochenków chleba. [Te liczby to farsa. Należy je pomnożyć co najmniej sto razy. MD]

92 postępowania w całym kraju w sprawie wwozu „zboża technicznego” do Polski zostały połączone w jedno. O sprawie pisaliśmy wielokrotnie m.in. w artykule “Mąka zrobiona ze zboża technicznego z Ukrainy. Są powiązania z ludźmi PiS”.

Teraz, jak informuje prowadząca postępowanie prokuratura w Rzeszowie, postawiono zarzuty. To – jak zapowiadają – dopiero początek.

Pierwszy podejrzany – jak informuje rzeszowska Gazeta Wyborcza – ma zarzut oszustwa na szkodę polskiej spółki zajmującej się handlem zbożem. Miał sprzedać jej ponad 111 ton pszenicy technicznej z Ukrainy, oczywiście nie ujawniając szczegółów dotyczących pochodzenia zboża. Tę szkodę wyceniono na 150 tys. zł.

Druga osoba jest podejrzana o podrabianie dokumentów, które przewożący przedstawili w agencji celnej podczas importu zboża z Ukrainy. Usłyszała ona także zarzut popełnienia przestępstwa skarbowego. Wpisana wartość towaru na fakturach to ponad 91 tys. zł.

Trzeci z podejrzanych dopuścił się oszustwa celnego. W 190 zgłoszeniach, które dotyczyły kukurydzy i rzepaku, zadeklarował, że mają one cele techniczne, choć trafiły normalnie na sprzedaż w Polsce jako spożywcze. Wartość towaru to ponad 6,3 mln zł.

Prokurator nałożył na nich środki zapobiegawcze w postaci poręczeń majątkowych i dozorów policji. 

Techniczne, czyli jakie?

Eksperci twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak zboże techniczne. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przewożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm. 

Jak cytuje “Rzeczpospolita” termin ten wymyślili importerzy ukraińskiego zboża, by szybciej przechodziło przez granicę. “Rząd na to pozwolił, bo obiecał udrożnić eksport z Ukrainy. Problem w tym, że to zboże miało iść tranzytem przez Polskę, a u nas zostało” – wyjaśnia Wiesław Gryń, rolnik ze Stowarzyszenia “Oszukana Wieś”.  “Mamy dowody, że przewoźnicy z Ukrainy mieli po klika różnych list przewozowych na to, co wieźli – inne pokazywali na granicy, inne w skupie” dodaje.

Kontroli granicznej podlega jedynie zboże paszowe (przez inspekcję weterynarii) i zboże konsumpcyjne (przez inspekcję artykułów rolno-spożywczych).

Cud nad Wisłą – historia nieopowiedziana

Cud nad Wisłą – historia nieopowiedziana

https://pch24.pl/cud-nad-wisla-historia-nieopowiedziana/

(Cud nad Wisłą – Bitwa Warszawska – Jerzy Kossak – ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego via Wikimedia Commons /Lemons2019)

W 1920 roku zatrzymaliśmy czerwoną zarazę. Odpędziliśmy diabelską hordę precz od naszej stolicy i pognaliśmy ją na wschód, skąd przyszła. Był to wielki, jeżeli wręcz nie największy w dziejach triumf oręża polskiego. Powinniśmy być z niego nieskończenie dumni, pomimo, iż ostatecznie nie rozgromiliśmy bolszewickiej dziczy, a nawet nie wyparliśmy jej z terytorium dawnej Rzeczypospolitej, czego tragiczne skutki spadły na nas już po dwudziestu latach. A jednak bezsprzecznie powstrzymaliśmy jej marsz na zachód, ratując od niechybnej zguby nieświadomą zagrożenia Europę. Jak śpiewa psalmista: „Stało się to przez Pana i cudem jest w naszych oczach” (Ps 118, 23).

Materiał pierwotnie został opublikowany 2020 roku

Dlaczego wstydzimy się Cudu nad Wisłą? Bo że tego typu postawę przejawiają liczni Polacy, nie ulega wątpliwości. I to wcale nie ateiści (co wszak w pełni zrozumiałe i szkoda sobie tym głowę zawracać), ale również katolicy, którzy wiarę w Boga mniej lub bardziej otwarcie deklarują, mniej lub bardziej świadomie żyją Ewangelią na co dzień i cudów istnienie mniej lub bardziej uznają. Ale wystarczy, by ktoś choćby napomknął o nadprzyrodzonym aspekcie zwycięstwa nad bolszewikami w sierpniu 1920 roku, a natychmiast wywoła u licznej rzeszy Polaków pełen zażenowania uśmieszek, pogardliwe spojrzenie z góry lub sarkastyczną odpowiedź:

Wesprzyj nas już teraz!

60 zł

80 zł

100 zł

– A gdzie tam cud! Jaki cud! Nie żaden cud, tylko geniusz wodza i waleczność żołnierza polskiego. Wygraliśmy, bo byliśmy lepsi i silniejsi.

Czyżby? Złośliwiec mógłby zauważyć, że zaledwie dwadzieścia lat później ten sam żołnierz dostanie ciężkiego łupnia i nie obroni Ojczyzny, a polityczni wychowankowie tego samego wodza w obliczu nadchodzącej wojny zachowają się jak dzieci we mgle i zmarnują Polskę.

Czy zaś byliśmy lepsi i silniejsi? Przede wszystkim, nie najrozsądniej jest post factum umniejszać siły i wartość bojową pokonanego wroga, bo się tym samym własne nad nim zwycięstwo umniejsza. Ale o to mniejsza.

Ważniejszą bowiem kwestią jest, czy rzeczywiście czerwona horda prąca na Warszawę, Lwów i Poznań, oraz dalej: na Berlin, Paryż i Rzym, była od nas słabsza? Siła, której uległo światowe mocarstwo o niewyczerpanych zasobach ludzkich i materiałowych, jakim była Rosja? Nie wolno nie doceniać sił przez Rewolucję zrodzonych, jak to uczynili pod koniec XVIII stulecia europejscy monarchowie…

Latem zaś 1920 roku tratowała polską ziemię rewolucyjna bestia, której starsza, francuska siostra nie była godna zawiązać sznurka u szubienicy. A naprzeciw tej siły Polonia dopiero co Restituta – kraj młodziutki, państwo ledwo sklejone z trzech całkiem odrębnych dzielnic, wojsko, co jeszcze wczoraj w szeregach obcych armii strzelało do siebie nawzajem (albo w szkolnej ławce siedziało), uzbrojone w mieszankę zaborczego dziedzictwa a dowodzone wedle trzech różnych tradycji…

Niech ziści się cud Wisły – prosimy Cię, Panie

Podobnych zastrzeżeń mógłby ktoś złośliwy namnożyć niekończącą się litanię. Ale dziś nie czas na złośliwości. Dzisiaj świętujemy oczywisty triumf. I dlatego dziś nazywamy rzeczy po imieniu.

15 sierpnia 1920 roku na polskiej ziemi wydarzył się Cud!

Utarło się sądzić, że Cud nad Wisłą wymyśliła endecja celem podważenia zasług marszałka Piłsudskiego. W istocie jednak sprawa nie do końca tak wygląda. Owszem, w nocy z 13 na 14 sierpnia, czyli w chwili największego zagrożenia stolicy, jak najbardziej endecki publicysta Stanisław Stroński opublikował na łamach dziennika „Rzeczpospolita” artykuł zatytułowany „O cud Wisły”, w którym – powołując się na analogiczną sytuację z początku września 1914 roku, kiedy to wojskom francusko-brytyjskim z wielkim trudem udało się na przedpolach Paryża zatrzymać niemiecki Blitzkrieg, co francuska opinia publiczna natychmiast okrzyknęła mianem „cudu nad Marną” – w życzeniowym, wręcz błagalnym tonie wołał o taki sam cud na polskiej ziemi.

Bo – jak czytamy we wspomnianym artykule – „żeby Warszawa wpaść miała w ręce bolszewików, żeby Trocki miał wejść do miasta jak ongi Suworow i później Paskiewicz, żeby ten sam dziki, a dzisiaj jeszcze dzikszy, bo podniecony przez mściwych i krwiożerczych naganiaczy sołdat i mużyk pohulać miał w stolicy odrodzonej Polski, tej myśli wojsko nasze nie zniesie i każdy żołnierz sobie powie: po moim trupie! (…) I gdy w jutrzejszą niedzielę zbiorą się miliony ludności polskiej w kościołach i kościółkach naszych, ze wszystkich serc popłynie modlitwa: Przed Twe ołtarze zanosim błaganie, Ojczyznę, Wolność, zachowaj nam Panie. Błogosławiony tą modlitwą ojców, matek, sióstr i małej dziatwy o ziszczenie się cudu Wisły, żołnierz polski pójdzie naprzód z tym przeświadczeniem, że oto przypadło mu w jednej z najcięższych chwil w naszych tysiącletnich dziejach być obrońcą Ojczyzny”.

I tyle. Nic ponad to, co było widać naokoło: miliony Polaków na Mszach Świętych, w procesjach i czuwaniach; w kościołach, domach i na ulicach; na kolanach przed Najświętszym Sakramentem i wiejskimi kapliczkami błagały o cud, który ich samych i ich rodziny, domy ich i ziemię, i wszystko, co się Polską nazywa, ocali od nadchodzącej hordy Antychrysta.

Nic ponad to, o co może – i powinien – prosić wierzący chrześcijanin.

Tylko w sposób nadprzyrodzony da się to wyjaśnić

Orzeczenie cudownego charakteru zwycięstwa na przedpolach Warszawy przyszło skądinąd. Wkrótce po zwycięstwie, podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego, z wysokości ambony warszawskiej bazyliki archikatedralnej pod wezwaniem świętego Jana Chrzciciela padły słowa wypowiedziane przez metropolitę lwowskiego obrządku ormiańskiego, arcybiskupa Józefa Teodorowicza:

„Cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją Cudem nad Wisłą i jako cud przejdzie ona do historii. (…) Zwycięstwo pod Warszawą tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można.”

Do kogo zaś należy wyrokowanie o nadprzyrodzonym charakterze zjawisk, jeśli nie do katolickiego hierarchy, na którym spoczywa sukcesja apostolska?

A wszystkich zaniepokojonych o ziemską chwałę uczestników tamtych wydarzeń tenże sam hierarcha, i jednocześnie żarliwy polski patriota, który niejednokrotnie dał wyraz swej miłości do Ojczyzny, uspokaja zapewnieniem, że postrzeganie warszawskiej wiktorii w kategoriach cudu nikomu bynajmniej nie ujmuje niczego z należnej mu chwały, bohaterstwa czy dowódczych kompetencji.

„Bóg czyniąc cuda, nie przytłacza i nie niszczy chlubnych wysiłków swojego stworzenia; owszem, tam, gdzie i największe ofiary przed przemagającą siłą ustąpić muszą, cudem je wspiera i cudami bohaterstwo wieńczy. Pycha to tylko bałwochwaląca siebie zdolna jest tak wysoko się wynieść, iż Bogu samemu urąga, dumnie w przechwałkach wołając: O cudach nam mówicie, cuda nam głosicie? Zali to nie ramię nasze ocaliło Warszawę? Zali to nie geniusz wodzów ją zbawił?”

„Tylko tym, co się mienią bogami na ziemi, wydaje się Bóg i Jego moc, i Jego łaska jakąś konkurencją niepożądaną, która z zasług ich odziera. Nie za sługi Pańskie, ale za wcielone bóstwa uważają się ci, którzy w śmiesznej i zuchwałej nadętości tak mówią.”

Skąd zaczerpnąć nowej ufności i zapału?

„Niechaj wodze spierają się i swarzą” – kontynuuje mądry ormiański metropolita – „niech długo i uczenie rozprawiają, jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność im przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą, nigdy nas o jednym nie przekonają: by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa. Jeżeli w każdej bitwie, nawet najlepiej przygotowanej, przy doborze wodzów i żołnierza, przy planach genialnych, jeszcze zwycięstwo waha się niepewne, jeszcze zależne jest od gry przypadków, a raczej od woli Bożej, to cóż dopiero mówić tutaj?”

15 sierpnia 1920 roku żołnierz polski – od dwóch miesięcy w nieustannym odwrocie; bity i spychany z kolejno zajmowanych pozycji, bez oporu oddający ważne punkty strategiczne (jak choćby twierdzę brzeską), porażony strachem przez wroga z głębi piekieł, jakiego nie widziano na tej ziemi od ponad dwustu lat, a który swym bestialstwem przewyższał tatarskie czambuły – ten żołnierz przez setki kilometrów cofający się coraz bardziej niezbornie, a wreszcie uciekający w popłochu – ten właśnie żołnierz pod Warszawą nagle a niespodziewanie odzyskał pełnię sprawności bojowej i niezłomnego ducha.

Bo – wskazuje arcybiskup Teodorowicz – „żołnierz w rozsypce, który od tygodni całych miał tylko jedno na myśli – ucieczkę; żołnierz wyczerpany i na ciele, i na duchu, żołnierz zwątpiały, który wierzył święcie w przegraną, a zrozpaczył o zwycięstwie, taki żołnierz tylko od Ciebie, Panie, tylko od serca Twojego mógł zaczerpnąć nowej wiary, nowej ufności, nowego zapału.”

Ale czy to aby nie retoryczna, kaznodziejska przesada?

Skądże znowu! Przeczą temu fakty.

Oto już 16 lipca szef sztabu 1 Dywizji Litewsko-Białoruskiej raportował szefowi sztabu 1 Armii, że polskie „oddziały cofają się w zupełnym nieładzie, małymi grupami. Stan moralny jest bardzo niski. Wojsko ucieka przy lada wystrzale, przy lada okrzyku: „kawaleria”. Drogi są zapełnione tysiącami łazików bez karabinów. Trzeba stanowczych rozkazów, stanowczej egzekutywy w sprawach maruderstwa. Jeżeli tego nie będzie, cały kraj, przez który armii naszej cofać się wypadnie, zostanie doszczętnie rozgrabiony, a imię Polski na zawsze skompromitowane. (…) Niestety, trzeba nazywać rzeczy po imieniu, że masa panicznie w największym nieładzie ucieka.”

17 lipca generał Władysław Jędrzejewski meldował o „ogromnym przemęczeniu, upadku ducha i szerzeniu się grabieży. W tym samym meldunku donosił ponadto, iż oddziały uciekają nawet przed patrolami, pomimo najostrzejszych środków, a nawet rozstrzeliwań. (…) Oddziały nie są zdolne do stawienia jakiegokolwiek oporu.”

Z kolei porucznik Wiktor Drymmer zapisał w pamiętniku: „Widziałem oficerów płaczących i rozpaczających głośno, wymyślających na wszystko i na wszystkich. (…) Jednego z oficerów musiałem mocno uderzyć, gdy siedział na kamieniu i rozpaczał, wykrzykując, że wszystko stracone.” W innych zaś oficerskich wspomnieniach przeczytać można, że „nie ma już armii polskiej, tej silnej i odpornej armii, która niedawno temu cały świat zadziwiała swym zwycięstwem.”

Upadek morale był widoczny gołym okiem. Rząd nie krył najwyższych obaw. „Niebezpieczeństwo stanęło przed nami w całej swej grozie” – konstatował premier Wincenty Witos – „gdyśmy musieli patrzeć na coraz to nowe zastępy żołnierzy ubranych i uzbrojonych, ale przerażonych, nie mogących wymówić nawet jednego słowa, a widzących tylko w ucieczce ratunek. Zapytani, gdzie uciekają, nic nie odpowiedzieli, oglądając się tylko trwożnie za siebie.”

Wojsko Polskie opanowała – jak rzecz zwięźle ujął Józef Mackiewicz – „gangrena demoralizacji i rozkładu”.

I takie wojsko miało pokonać dziką hordę, która upojona dotychczasowymi sukcesami aż przytupywała z niecierpliwości na samą myśl o orgii gwałtu i łupiestwa, jaką wkrótce rozpęta w zdobytej Warszawie.

– Jeszcze szesnaście wiorst i Europa! – zagrzewał swoich bojców dowódca Frontu Zachodniego Michaił Tuchaczewski – a tam nieprzebrane skarby Zachodu; tam dopiero będzie można realizować leninowską dyrektywę wyrażającą samo jądro komunizmu: grab nagrabliennoje!

Do tego stopnia wróg był pewny zwycięstwa, że już 14 sierpnia – uprzedzając niezaistniałe jeszcze (i nie mające nigdy zaistnieć) fakty – oficjalnie całemu światu ogłosił zdobycie stolicy Rzeczypospolitej. Nie usprawiedliwiając bynajmniej oszczerczej sowieckiej praktyki kreowania faktów medialnych można jednak do pewnego stopnia tę pewność zrozumieć. 14 sierpnia 1920 roku bowiem sytuacja Polski była po prostu rozpaczliwa. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę znający wojnę od podszewki szef przebywającej w Polsce francuskiej misji wojskowej generał Maxime Weygand. „Wasze modlitwy mogą w tym dniu więcej pomóc niż cała nasza wiedza wojskowa” – oznajmił w rozmowie z kardynałem Achille Rattim, nuncjuszem apostolskim w Warszawie.

„Istotnie modlitwy pomogły” – orzeka autorytatywnie arcybiskup Józef Teodorowicz. „Nie ujęły zasługi wodzom, ni chwały męstwu żołnierzy; nie ujęły też wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa; ale to modły bitwę rozegrały, modły Cud nad Wisłą sprowadziły.”

Gdy zmora dusiła nieprzeparta

Na początku drugiej dekady sierpnia 1920 roku mogło się wydawać, że nie ma siły, która by przerażonego, osłabionego i zrozpaczonego, więc w ogólnym rozrachunku niezdatnego do boju, czyli, krótko mówiąc, przegranego żołnierza polskiego postawiła z powrotem na nogi, wlała weń ducha zwycięstwa, poderwała do kontrataku. Bo istotnie na ziemi takiej siły nie było. Duch zwątpienia ogarnął nawet dziarskiego zawsze Komendanta.

Józef Piłsudski w stanie krańcowej apatii, złożywszy na ręce premiera rezygnację ze stanowiska naczelnika państwa i naczelnego wodza już 12 sierpnia, czyli w momencie nie całkiem jeszcze krytycznym, opuścił stolicę, by – jak twierdzą nieprzychylni mu – szukać pocieszenia w ramionach konkubiny, czy też, aby – jak utrzymują jego zwolennicy – rzucić na stos swój życia los, osobiście prowadząc słynne uderzenie znad Wieprza.

Dziwne to zachowanie naczelnego wodza, skrajnie nieodpowiedzialne, wręcz szkodliwe, co zresztą on sam pośrednio przyzna w książce poświęconej wojnie polsko-bolszewickiej, pisząc, iż „przy braku mego autorytetu mogła się załamać obrona stolicy nawet wtedy, gdy przewagę nad wrogiem mieć możemy”. Mimo to zszedł z posterunku, co nie uszło uwagi otoczenia. „Wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całości bitwy” – zapisał generał Weygand.

Czymże innym takie postępowanie racjonalnie wytłumaczyć, jak nie skrajnym rozstrojem ducha, umysłu i woli – głęboką depresją, gdy (wedle słów samego Piłsudskiego) „jakaś zmora dusiła mnie swą nieprzepartą siłą ustawicznego ruchu, zbliżającego potworne łapy do śmiertelnego ucisku gardła?”

Z drugiej strony jednak powyższe słowa człowieka, który nadprzyrodzonościami nigdy głowy sobie nie zawracał, tym dobitniej dowodzą powszechnego wówczas przekonania, że oto zmierza ku sercu Rzeczypospolitej niepokonana potęga samego mysterium iniquitatis – opisanej przez świętego Pawła w drugim liście do Tesaloniczan „tajemnicy bezbożności” (2 Tes 2, 7).

„Cóż może uczynić człowiek przeciwko tak zuchwałej nienawiści?” – pyta w identycznym stanie ducha Théoden król Rohanu, gdy piekielne hordy przełamują ostatni szaniec i wydaje się, że już wszystko stracone…

Przeciw pierwiastkom duchowym zła

Nie bez racji lord Edgar Vincent wicehrabia D’Abernon dostrzegł w podwarszawskiej batalii osiemnastą przełomową bitwę w historii świata. Nie trzeba być Polakiem, nie trzeba być chrześcijaninem, wystarczy odrobina rozsądku i chwila zastanowienia, by dostrzec jej doniosłe znaczenie.

Podobnie bowiem jak, gdyby Karol Młot poniósł pod Poitiers w roku 732 klęskę z rąk Arabów, to – w myśl trafnej uwagi osiemnastowiecznego angielskiego historyka Edwarda Gibbona – „być może do dzisiaj z katedr Oksfordu nauczano by obrzezany lud interpretowania według Koranu świętości i prawdy objawienia Mahometa”, tak gdyby polski żołnierz uległ bolszewickiemu agresorowi, z tych samych katedr już sto lat temu zagłodzony i okuty w kajdany lud Zachodu poznałby dogmaty marksizmu-leninizmu.

Gdyby pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, wkrótce cała Europa pogrążyłaby się w mrocznej otchłani zła w jego najohydniejszej postaci, ponieważ – jak uczy papież Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris” – „komunizm jest zły w samej swej istocie”. Jest on – zapewnia z kolei w encyklice „Quod apostolici muneris” papież Leon XIII – „śmiertelną zarazą przenikającą do najgłębszych komórek społeczeństwa i narażającą je na pewną zgubę”. Jeśliby zaraza ta „została przyjęta, stałaby się całkowitą ruiną wszystkich praw, instytucji i własności, a nawet samego społeczeństwa” – ostrzega papież Pius IX w encyklice „Qui pluribus”.

Gdyby więc pękły polskie linie pod Radzyminem i Ossowem, Stary Kontynent stałby się piekłem na ziemi – od Atlantyku do Morza Śródziemnego, od Gibraltaru po Nordkapp rozciągałby się jeden wielki gułag. Albowiem – jak napisali 7 lipca 1920 roku polscy biskupi w dramatycznym liście do całego światowego episkopatu z apelem o pomoc i ratunek dla Polski ­– „bolszewizm prawdziwie jest żywym wcieleniem i ujawnieniem się na ziemi ducha Antychrysta”.

15 sierpnia 1920 roku pod Warszawą, a może raczej nad Warszawą, starły się moce nieporównanie potężniejsze od wojsk Wschodu i Zachodu – kto tego nie bierze pod uwagę, ten nie jest w stanie pojąć istoty ani samego (chwilowego, niestety) zwycięstwa Polaków, ani też istoty komunizmu (ostatecznie, wskutek takiej właśnie sceptycznej mentalności, wciąż triumfującego).

15 sierpnia 1920 roku nie toczyliśmy wszak „walki przeciw krwi i ciału” – by sięgnąć po jakże adekwatny ustęp listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan – lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich” (Ef 6, 12).

Za sprawą naszej Hetmanki i Królowej

Na ziemi zaś – jako się już rzekło – nie było podówczas siły zdolnej polskiego żołnierza wyrwać z odmętów defetyzmu i rozpalić w nim na nowo utraconą waleczność.

„Nie z nas to, o Panie, nagle wystrzelił promień nadziei” – wspomina arcybiskup Józef Teodorowicz. „Z nas było tylko przygnębienie, z nas mówiło zrozpaczenie, kiedyśmy dzikie hordy pod Warszawą ujrzeli. Z nas szły tylko cienie, które chmurą czarnej nocy przysłaniały oczy nasze. To ty pośród ciemności rozpaliłeś światło. Ty w zwątpieniu wskrzesiłeś nadzieję. Ty w omdlałej naszej duszy rozpaliłeś płomień życia, miłości i bohaterstwa. Bohaterstwo zatętniło w skroniach naszego polskiego żołnierza, a ono dziełem było rąk Twoich. Ty je spuściłeś z niebios na jego rozmodloną przed ołtarzami Twymi duszę.”

Nie przypadkiem – bo nie ma przypadków, tylko znaki od Boga – losy wojny polsko-bolszewickiej odwróciły się tego dnia, w którym Kościół czci uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową” – podkreśla arcybiskup Józef Teodorowicz.

„Dzień 15 sierpnia” – mówi dalej lwowski metropolita – „obwołany w biuletynach całego świata jeszcze przed czasem jako dzień zajęcia Warszawy, obraca się dla dumnego wroga w klęskę, a dla nas w chwałę i zwycięstwo. Oto dzień, który Pan uczynił: radujmy się zeń i weselmy! (Ps 118, 24). To jest prawdziwy dzień Najświętszej Panny – dzień Jej zmiłowania i dzień Jej opieki – dzień cudu Jej nad Polską. Chce Ona w nim przed narodem całym zaświadczyć, że będzie tym Polsce, czym była w całej przeszłości: Panią jej i Obronicielką. Jak ongi nad murami Częstochowy, tak i dziś rozbłysnąć zapragnęła nad Warszawą, ażeby przez ten nowy cud wycisnąć w sercu nowej Polski miłość swoją.”

15 sierpnia 1920 roku za sprawą Niewiasty, która miażdży głowę węża, pękła moc czartowska. Niektórzy nawet ujrzeli na niebie Jej postać. I co ciekawe, nie byli to zrozpaczeni polscy żołnierze, lecz uskrzydleni nieprzerwanym pasmem dotychczasowych zwycięstw czerwonoarmiści. Zachowały się relacje jeńców bolszewickich, którzy na widok Bogurodzicy rzucili broń i pierzchli z pola walki.

– Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy! – deklarowali otwarcie.

Struchlały żołnierz nagle w lwa się przemienił

15 sierpnia 1920 roku duch przemiany dawał się wręcz wyczuć w powietrzu. Zauważyli to nawet twardzi żołnierze, nieskłonni ulegać nastrojom chwili.

„Nadszedł moment, kiedy nie tylko poszczególne jednostki, lecz całe armie nagle straciły wiarę w możliwość zwycięstwa nad wrogiem. Mieliśmy wrażenie, że struna, którą naciągaliśmy za sobą od przejścia Bugu, nagle pękła” – tak zwerbalizował opinię dość powszechną w sztabie Armii Czerwonej komkor Witowt Putna, dowódca 27 Omskiej Dywizji Strzeleckiej imienia Włoskiego Proletariatu.

„Naszym Polakom wyrosły skrzydła” – na bieżąco notował z kolei członek francuskiej misji wojskowej, major Charles de Gaulle. „Żołnierze, którzy zaledwie przed tygodniem byli fizycznie i psychicznie wyczerpani, gnają teraz naprzód, pokonując czterdzieści kilometrów dziennie. Tak, to jest Zwycięstwo! Całkowite, triumfalne zwycięstwo!”

– Ale gdzie w tym cud ów mniemany? – zawoła jeszcze zażarty niedowiarek. Gdzie wojsko anielskie, gdzie desant z nieba, gdzie nadprzyrodzona Wunderwaffe? Jeśli już Boga do wojny mieszamy, to po prostu uznajmy, że jest On po stronie silniejszych batalionów.

Nie, to bzdura. Nie powtarzajmy bezmyślnie bon motów starego zrzędy Woltera, który na dodatek nigdy w życiu prochu nie wąchał. Pan Bóg nie stosuje tanich rekwizytów rodem z Hollywood. „Nie miesza się On cudownie w zastępy walczących – tłumaczy wyczerpująco arcybiskup Józef Teodorowicz – nie zsyła aniołów swych z nieba, by hufce mdlejące zasilały; bierze jednak w swe ręce to, co się wymyka z wszelkich i najlepszych obliczeń rycerskich dowódców i czego nie dosięgnie ni zapał, ni bohaterstwo żołnierzy; bierze On w swe ręce to, co się wydaje czystym przypadkiem albo jakimś niedopatrzeniem czy niedoliczeniem, i wciąga to w swój rachunek, w swój plan, i albo daje przegraną, albo też darzy zwycięstwem.”

Szalę zwycięstwa, owszem, przechylił kontratak znad Wieprza, jednakowoż – jak celnie zauważył Norman Davies – „kontratak znad Wieprza był wprawdzie najbardziej dramatycznym wydarzeniem bitwy warszawskiej, lecz jego sukces był uzależniony od powodzenia działań, które go poprzedzały. Gdyby przyczółek wiślany upadł (…), śmiały manewr Piłsudskiego byłby bez znaczenia.”

Choćby ruszyła ofensywa nawet znad całego stada wieprzy, nic by nie zmieniła, gdyby przedmoście warszawskie nie utrzymało pozycji. Ale przedmoście warszawskie swe pozycje utrzymało, albowiem polski żołnierz, jeszcze wczoraj do ostatnich granic sterany odwrotem i podminowany rozpaczą, dziś precz odrzuciwszy strach i przemęczenie – o czym przypomina lwowski hierarcha – „w lwa się przemienił, gdyś ty, o Panie, tchnął weń mocą Twoją”.

Znaki od Pana historii

Ale to nie wszystko. Arcybiskup Teodorowicz dostrzega jeszcze jeden istotny aspekt nadprzyrodzonej pomocy. Pomyślmy tylko, ileż to razy w militarnych dziejach świata o zwycięstwie bądź klęsce decydował czynnik zupełnie nieprzewidziany: pomyślny zbieg okoliczności, łut szczęścia, ślepy traf. Chrześcijanin nie wierzy w ślepotę losu, bo wie, że w całym wszechświecie wszystko leży w mocy Boga w Trójcy Jedynego, Pana historii, który „wszystko urządził według miary i liczby, i wagi” (Mdr 11, 20). Każde szczęśliwe zrządzenie, które sceptyk nazwie uśmiechem losu, od Boga pochodzi.

Sięgnijmy po trzy przykłady z lata 1920 roku. Oto już na początku sierpnia naczelny dowódca Armii Czerwonej, Siergiej Kamieniew w porozumieniu z komisarzem ludowym spraw wojskowych Lwem Trockim wydał dowódcy frontu południowo-zachodniego Aleksandrowi Jegorowowi rozkaz przekazania trzech armii tegoż frontu zbliżającego się właśnie do Lwowa pod komendę prącego na Warszawę Tuchaczewskiego. Tak poważnie wzmocniony (zwłaszcza siłami okrytej ponurą sławą Konarmii, czyli Pierwszej Armii Konnej Siemiona Budionnego) Front Zachodni bez trudu przełamałby polską obronę, jednak sprawujący funkcję komisarza politycznego frontu Józef Stalin, niechętny Trockiemu i zazdrosny o wojenną sławę Tuchaczewskiego sprytnie opóźnił wykonanie tego rozkazu, wskutek czego czerwona konnica rozpoczęła przegrupowanie dopiero 13 sierpnia, czyli za późno.

Tego samego dnia 13 sierpnia zginął pod Dubienką major Wacław Drohojowski, przy którego zwłokach czerwonoarmiści znaleźli supertajną mapę z wyrysowanym planem działań polskich wojsk. Tuchaczewski jednak, zgodnie z sowiecką mentalnością, uznał dokument za mistyfikację, mającą wprowadzić go w błąd celem wymuszenia na nim niekorzystnych przegrupowań, i orzekłszy, że nie z nim takie tanie numery zignorował go.

A 15 sierpnia, podczas zaciętych walk nad Wkrą, polski pułk ułanów pod dowództwem majora Zygmunta Podhorskiego, wykorzystując nagle wytworzoną lukę we froncie wpadł do Ciechanowa, by znaleźć w nim pozbawiony jakiejkolwiek osłony sztab jednej z armii sowieckich i jedną z dwóch bolszewickich radiostacji. Zdobycie jej umożliwiło przestrojenie warszawskiego nadajnika na częstotliwość wroga i rozpoczęcie skutecznego zagłuszania – czytanym bez przerwy tekstem Pisma Świętego – czerwonych nadajników z Mińska, gdzie stacjonowało dowództwo Armii Czerwonej, wskutek czego jej oddziały nie były w stanie odbierać rozkazów Tuchaczewskiego. Nawiasem mówiąc symbolika tego wydarzenia wręcz poraża – czym zagłuszyć jazgot piekielnych hord jak nie Słowem Bożym…

Ale wracając do meritum, co zadziałało we wszystkich tych sytuacjach? Ślepy traf czy palec Boży? Lwowski arcybiskup widzi tę sprawę prosto: „Nas oświecałeś, o Panie, a wroga naszego zaślepiałeś; w nas wskrzeszałeś ufność i wiarę, a jemu zatwardnieć dałeś w wyniosłości i pysze; z nas dobywałeś płomień bohaterstwa i wysiłki najszczytniejsze, kiedy tymczasem u wroga pewność zwycięstwa wywoływała lekceważenie i nieopatrzność.”

Krótko mówiąc, Ojciec Niebieski życzył sobie, aby zwycięstwo przypadło w udziale Polakom.

Venimus, vidimus, Deus vicit

Wygraliśmy tę bitwę i całą tę wojnę, ale nie sami – kiedyż wreszcie to do nas dotrze? I co zyskujemy na tak kurczowym trzymaniu się rzekomo „racjonalnych” wyjaśnień zwycięstwa? Jakie w tym dobro? Przecież odżegnywanie się od nadprzyrodzonej pomocy żadnej chwały człowiekowi nie przymnaża, lecz – wprost przeciwnie – stawia go w nader marnym świetle. Stanowi przejaw nie tylko bluźnierczej pychy, ale wręcz zwykłej małostkowości.

Jakie to odległe od naszej narodowej tradycji, która kazała żołnierzom i wodzom dawnej Rzeczypospolitej przed każdą bitewną potrzebą wzywać niebieskich auxiliów, a za zwycięstwo nieodmiennie Opatrzności Bożej dziękować. Jakże daleko odeszliśmy od wzorca, który zostawił nam Jan III Sobieski. Wybitny strateg, bezsprzecznie przodujący w gronie naszych największych wodzów, na słane z Wiednia, skądinąd niezbyt Polsce przychylnego, błaganie o ratunek nie odpowiedział buńczucznie a głupio:

– Jesteśmy potęgą, a wyście trupy. Dławcie się, bijcie się, nic mnie to nie obchodzi, o ile interesy Polski nie są zahaczone. A jeśli gdzie zahaczycie je, będę bił.

Przeciwnie, dostrzegając w dalszej perspektywie zagrożenie dla Rzeczypospolitej – bo w końcu chodziło o jej odwiecznego wroga – zdecydował pobić go zawczasu i nie na swojej ziemi.

A pogromiwszy nawałę porównywalną do bolszewickiej, wprost z pobojowiska napisał w liście do papieża: „Venimus, vidimus, Deus vicit – przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył.” Nie możemy się niestety pochwalić, że nasz król jako pierwszy w historii nowożytnej wykorzystał znany bon mot Juliusza Cezara (gdyż niespełna półtora wieku wcześniej uczynił to cesarz Karol V, kwitując zwycięstwo swej katolickiej armii nad heretykami z ligi szmalkaldzkiej pod Mühlbergiem słowami: Veni, vidi, Deus vicit), za to bezspornie chwalimy go za skromność, albowiem wypowiadając się z pierwszej osobie liczby mnogiej podzielił się chwałą zwycięzcy z całym swoim wojskiem.

Skoro więc wywyższony poprzez koronację ponad ogół poddanych monarcha nie wahał się wyznać, że „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały”, to dlaczego nam, prostym członkom egalitarnego społeczeństwa tak trudno to przychodzi?

„Czyż te słowa pokory i wiary umniejszyły w czymkolwiek lub obniżyły bohaterstwo króla i wodza?” – pyta arcybiskup Józef Teodorowicz. „Czy uszczknęły co z wawrzynów, jakie potomność i historia włożyły na skroń jego? Nic, zaiste; raczej mu ich przymnożyły: bo przepoiły jego bohaterstwo wdziękiem niezwykłym, że tak kornie o sobie trzymał, a nie nadymał się pysznie i nie wynosił. Rzuciły te słowa na czoło królewskie aureolę utkaną z promieni wiary, które Jana III pasują na chrześcijańskiego rycerza. Można więc śmiało powiedzieć, że te piękne i korne słowa wieńczą i zdobią jego skronie jeszcze wdzięczniej niż samo męstwo.”

Deus vicit! – Bóg zwyciężył! – zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemską pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami – powiada ormiański hierarcha ze Lwowa, by od razu wyjaśnić, że zgoła inny plan ocalenie nam przyniósł.”

„Plan ten skreślony był ręką Bożą, a tworzył go i wykonywał Duch Pański. Czego nie zdołał ni zabezpieczyć, ni przewidzieć plan ludzki, to zabezpieczył i przewidział plan Boży. (…) Bóg to jeden do warunków, do potrzeb, do chwili, odnajdywał i wydobywał serca, poddawał im szczęśliwe natchnienia, uzbrajał męstwem bohaterskim i przez nie swoje przeprowadzał plany. To, co jest najsłabszą stroną w planie strategicznym człowieka, to właśnie stanie się najsilniejsze w planie nadprzyrodzonym, Bożym. Gdyby zabrakło w tym miejscu i w tej chwili tego konkretnego bohatera, przepadłoby wszystko. Tośmy stwierdzili pod Warszawą.”

Narzędzia w ręku niewidzialnego Wodza

O tym samym poucza nas Słowo Boże. Oto kiedy wędrującym ku ziemi obiecanej Izraelitom zastąpili drogę Amalekici pod Refidim, ci ruszyli na nich zbrojnie, a „Mojżesz, Aaron i Chur wyszli na szczyt góry. Jak długo Mojżesz trzymał ręce podniesione do góry, Izrael miał przewagę. Gdy zaś ręce opuszczał, miał przewagę Amalekita. Gdy ręce Mojżesza zdrętwiały, wzięli kamień i położyli pod niego, i usiadł na nim. Aaron zaś i Chur podparli jego ręce, jeden z tej, a drugi z tamtej strony. W ten sposób aż do zachodu słońca były ręce jego stale wzniesione wysoko. I tak zdołał Jozue pokonać Amalekitów i ich lud ostrzem miecza” (Wj 17, 10-13).

Arcybiskup Józef Teodorowicz opatruje to biblijne zdarzenie wyśmienitym komentarzem. „Patrzcie, najmilsi” – wskazuje – „jak w tym wizerunku sprzęgają się i wzajemnie wspomagają: duch męstwa żołnierza i duch modlitwy. Bitwa ta rozgrywała się niezawodnie podług wszelkich praw znanej ówczesnej strategii. Losy przegranej czy zwycięstwa ważyć się zdawały tylko podług rachunku ludzkiego, to jest gorszych czy lepszych planów strategicznych, większej czy mniejszej liczby żołnierzy, większej czy mniejszej sprawności wodzów.”

„I każdy historyk wojenny” – kontynuuje wybitny polski hierarcha – „mógł śmiało uczniom wykładać, gdzie i w której chwili, i dlaczego losy bitwy przechyliły się na tę czy na tamtą stronę. A jednak i plany wojenne, i męstwo żołnierza, i zdolności dowódców nie rozegrały tej walki. Wszystko to, co o bitwie stanowi, było narzędziem tylko w ręku niewidzialnego Wodza, który podług miary i wagi układa sam swój plan bitwy.”

Ten sam schemat powtarza się w niezliczonych przykładach od samego zarania chrześcijańskiego świata.

Oto na przykład kiedy niedługo po idach październikowych roku 1065 od założenia Miasta cesarz Konstantyn, stanąwszy pod murami Rzymu, ujrzał we śnie niebiański znak Boży z zapewnieniem, iż pod tym znakiem zwycięży, niezwłocznie kazał swym żołnierzom umieścić go na tarczach. I faktycznie zwyciężył liczniejszego przeciwnika – wedle obietnicy Boga, któremu, choć poganin, postanowił zawierzyć.

Oto kiedy w roku Pańskim 1571 Turcy Osmańscy najechali Cypr, papież Pius V wysłał połączoną flotę z trudem zmontowanej koalicji Państwa Kościelnego, Hiszpanii, Wenecji, Genui, Sabaudii i Malty przeciwko najeźdźcom, a sam upadł na kolana, by z różańcem w dłoni błagać o niebiańskie wsparcie. I powstał z klęczek pewny zwycięstwa, zanim jeszcze powiadomili go o nim wysłańcy z pola bitwy.

Oto gdy w listopadzie 1655 roku Szwedzi przybyli pod jasnogórski klasztor celem splądrowania sanktuarium, przeor Augustyn Kordecki, od dawna się tego spodziewający (czego dał wyraz jeszcze w sierpniu kupując kilkadziesiąt muszkietów i wzmacniając liczebnie siłę zbrojną twierdzy), objął osobiste dowództwo jego obrony, nie ustając jednocześnie, wraz z całą duchowną załogą, w modlitwie i innych liturgicznych poczynaniach na rzecz uproszenia zwycięstwa. I po czterdziestu dniach bezskutecznego oblężenia potężny Szwed uszedł jak niepyszny ukradkiem nocną porą.

Bóg powiązał przyszłość z przeszłością

Naszkicowana powyżej perspektywa każe świeżym okiem spojrzeć nie tylko na samą warszawską wiktorię, nie tylko na zwycięski finał wojny z bolszewikami w roku 1920, ale również na fenomen zmartwychwstania Polski po ponad stuletnim niebycie politycznym. Uważna analiza faktów wiedzie bowiem do konkluzji, że Pan Bóg po to przywrócił życie Niepodległej, aby uratowała ona świat przed czerwoną zarazą.

„Pod Warszawą zrozumieliśmy” – podsumowuje arcybiskup Józef Teodorowicz – „że albo ogarnąć się damy hordom i nawale od Wschodu – a wtedy utracimy i byt nasz, i duszę naszą – lub też staniemy przeciw niej, ażeby wybawić siebie, a murem ochronnym stać się dla świata. Przez cud swój pod Warszawą Bóg powiązał przyszłość naszą z przeszłością. Powiązał i sprzągł myśl swoją względem nas z dnia wczorajszego z dniem dzisiejszym i jutrzejszym.”

Rzeczpospolita powróciła na światową scenę, aby dalej pełnić misję zleconą przez Boga przodkom naszym, gdy za oczywisty natchnieniem Ducha Świętego przyjęli łaciński model cywilizacji. Taki już nasz los, czy raczej: takie nasze zadanie od Pana historii – być antemurale. Bronić cywilizacji Zachodu – nie tylko w nas samych, ale i w otaczającym nas świecie. Choćby nawet ów świat sobie tego nie życzył.

Czyż bowiem świat starożytny życzył sobie zmian, jakie nieśli mu Apostołowie. Oni jednak nie pytali go o zdanie, lecz konsekwentnie głosili naukę Tego, który przyszedł na świat, po to „aby świat zbawić” (J 12, 47), i wkrótce: „Patrz – świat poszedł za Nim” (J 12, 19).

Niedługo zaś potem ów świat stworzy najwspanialszą cywilizację w dziejach ludzkości. Albowiem – jak trafnie spostrzegł Plinio Corrêa de Oliveira – „gdy ludzie postanawiają współpracować z łaską Bożą, dokonują się cuda w historii: nawrócenie Imperium Rzymskiego, powstanie średniowiecza, rekonkwista Hiszpanii, wszystkie wydarzenia wynikające z wielkich zmartwychwstań duszy, do których są również zdolne narody. Te zmartwychwstania są niezwyciężone, ponieważ nic nie może pokonać cnotliwego narodu, który prawdziwie kocha Boga.”

To nasza droga.

Nie potrzeba nam cudów?

Polonia Restituta niestety nie do końca poszła tą drogą. Nie rozdeptała czerwonej gadziny. Nie pognała bestii piekielnej do samego jej gniazda, by tam jej zadać cios śmiertelny. Nie wyzwoliła nawet z jej szponów całości ziem przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Wręcz przeciwnie, zatrzymawszy zwycięską ofensywę o włos od całkowitego triumfu nad bolszewicką hydrą, pospieszyła zawrzeć z nią niekorzystny dla siebie pokój, choć nie obeschły jeszcze łzy po żołnierzach, których ciała rąbali szablami czerwoni orkowie u bram Lwiego Grodu. Porzuciła swoich antysowieckich sojuszników: Ukraińców i Rosjan, Kozaków i Białorusinów. Nade wszystko zaś zdradziła półtora miliona własnych obywateli, wydając ich na pastwę czerwonego Lewiatana na nieludzkiej ziemi.

A o Cudzie nad Wisłą szybko zapomniała. Szczególnie, kiedy sześć lat później władzę w niej przejęła bezbożna sitwa. Wprowadzono kult jednostki, w armii dokonano czystki. Miejsce bogobojnych generałów zajęli libertyni. Miejsce chrześcijańskich rycerzy – wierni pretorianie. Prawdziwi bohaterowie trafili za kraty.

Na owoce jawnej niesprawiedliwości i uporczywego negowania prawdy nie trzeba było długo czekać. Pychą nadęci nawet nie zauważyli, jak bestia w swej jamie z ran się wylizała i cień jej ponownie zawisł nad wschodnią granicą. A na zachód patrząc, nie dostrzegli, że się tam jej młodsza siostra wylęgła, nie mniej krwiożercza, nie mniej agresywna. Odżegnując się od wiary w plany Opatrzności, wyrzekli się pomocy Bożej.

Dlaczego we wrześniu 1939 roku nie było cudu nad Bzurą? Właśnie dlatego. Dlatego, że nikt wtedy żadnego cudu od Pana Boga nie potrzebował – taką ufność pokładaliśmy we własnych siłach i zapewnieniach sojuszników. Tak byliśmy „silni, zwarci, gotowi”; tak przekonani, że „nie oddamy ani guzika”, tak arogancko pewni, że Hitler ma czołgi i samoloty z tektury…

Nie bez racji uczy biblijna Księga Przysłów, iż „przed porażką – wyniosłość; duch pyszny poprzedza upadek” (Prz 16, 18).

Rzeczpospolita upadła głównie z rąk tej samej siły, którą w roku 1920 spektakularnie pokonawszy nad Wisłą i Niemnem, w roku 1921 literą traktatu ryskiego głupio zlekceważyła; przy stosunku potęg Zachodu w roku 1945 równie obojętnym jej sprawie jak ćwierć wieku wcześniej; przy równie jak dziś naiwnej wierze Polaków w szczytne intencje międzynarodowych instytucji.

A wąż, od którego morderczych splotów i jadu trującego Rzeczpospolita chwalebnie Europę uratowała, by natychmiast haniebnie zaniedbać roztrzaskania, wzorem swojej Królowej, na miazgę jego plugawego łba – ten „wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię” (Ap 12, 9); ten sam, co „był bardziej przebiegły niż wszystkie zwierzęta lądowe, które Pan Bóg stworzył” (Rdz 3, 1) – najpierw się przyczaił, by wkrótce ponownie wypełznąć i z niepohamowaną zachłannością pożerać krainy, ludy, szczepy, języki i narody. Aby je piętnować znamieniem Bestii…

I do dziś nieustannie wężowym zwyczajem zrzuca jedną skórę, by zaraz przybrać inną – to płonie czerwienią, to czernią mroczy; to kusi zielenią, to tęczą mami oczy…

Czy zmarnowaliśmy Cud nad Wisłą? Bo, że go należycie nie wykorzystaliśmy, to więcej niż pewne.

Jerzy Wolak

Pokój będzie straszny

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  15 sierpnia 2023 micha

W Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni! Taką buńczuczną deklarację złożył był całkiem niedawno Naczelnik Państwa na pikniku PiS w Bogatyni, która została wybrana z uwagi na kopalnię „Turów”, której zamknięcia żądała Republika Czeska, a władze Unii Europejskiej w postaci tamtejszych niezawisłych sądów z przyjemnością nakazały ją zamknąć. Ta buńczuczna deklaracja pokazuje, że Naczelnik Państwa liczy na ignorancję swoich wyznawców, bo podejrzewanie go, że nie wie o traktacie z Maastricht, który wszedł w życie w 1993 roku i w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich – z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe – byłoby niegrzeczne. A w państwie związkowym jego części składowe – czy to w postaci niemieckich landów, czy to w postaci stanów USA – nie mają suwerenności, bo są częściami składowymi państw i dopiero one są suwerenne. Zresztą sam Naczelnik Państwa osobiście przeforsował w czerwcu 2021 roku ratyfikację przez Sejm ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażyła Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz w prawo nakładania „unijnych” podatków. Był to – jak nietrudno się domyślić – milowy krok na drodze „pogłębiania integracji” – czyli budowy europejskiego państwa federalnego w postaci IV Rzeszy, która w dodatku została wpisana do umowy koalicyjnej trzech partii tworzących aktualny rząd niemiecki.

Przypominam o tym wszystkim, bo właśnie teraz władze UE zamierzają wylać na głowy graniczących z Ukrainą państw Europy Środkowej zimny prysznic w postaci odmowy przedłużenia embarga na ukraińskie zboże po 15 września. Tak w każdym razie informuje „Die Welt”, który chyba coś tam na ten temat musi wiedzieć, bo dodaje, że Polska „może narzekać ile tylko chce”, ale Bruksela „obstaje przy zakończeniu ograniczeń importowych”. Przekonamy się tedy, ile warte są tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego, że Polska „i tak” przedłuży embargo. Jak bowiem pamiętamy, pan premier składał wiele takich tromtadrackich deklaracji, ale jak przychodziło co do czego, to podpisywał: i „dekarbonizację Polski” i zgodę na „mechanizm warunkujący” – co umożliwiło Niemcom finansowy szantaż wobec Polski za pośrednictwem unijnych instytucji.

W tej sytuacji mówimy Niemcom nasze stanowcze „nie”, żądając, by zaprzestali wyśpiewywać w Gdańsku piosenki, uznane za „prowokacyjne”. Chodziło o piosenkę biesiadną, której treść jest mniej więcej taka, że do gospody przybywa jegomość, gospodarze się radują, dziewczyny piszczą z uciechy, gość siada za stołem, gospodarze się radują a dziewczyny też robią swoje i chociaż z tego gościa pijak, to jednak fajny chłop. Sęk w tym, że piosenka ma refren heidi, heida, co znaczy mniej więcej tyle, co nasze oj dana, dana. Tymczasem Anna Fotyga, w czasach dobrego fartu piastująca stanowisko ministera spraw zagranicznych naszego bantustanu, zwana również „Pulardą”, kategorycznie zaprotestowała przeciwko wykonywaniu w Gdańsku „hitlerowskich przyśpiewek”. Okazuje się, że każdy walczy o Polskę, jak tam potrafi – no a pani Fotyga nie inaczej, tylko właśnie tak, to znaczy – w sferze działań pozornych i to do kwadratu, bo ta przyśpiewka jest tak samo „hitlerowska”, jak na przykład popularna w polskich kołach wojskowych „Widziałem Marynę raz we młynie” – męsko-szowinistyczna.

Jakby tego brakowało, to doradca doskonały ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, pan Mychajło Podolak, komentując tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego powiedział, że Polska jest obecnie dla Ukrainy „maksymalnie bliskim partnerem, maksymalnie bliskim przyjacielem. I w zasadzie tak będzie do końca wojny. Po jej zakończeniu oczywiście będziemy konkurować, oczywiście będziemy konkurować o dostęp do tych czy innych rynków, rynków konsumenckich. I oczywiście my będziemy zajmować stanowisko proukraińskie, bronić naszych interesów, bronić ich ostro i nie tylko w stosunkach z Polską, ale w stosunkach z każdym innym państwem.

Na takie dictum Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski podziękował panu Podolakowi „za szczerość”. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy musiał jemu i innym mężykom stanu natrzeć uszu, bo okazało się, że pan Mychajło Podolak powiedział coś zupełnie innego, a te szczere zapowiedzi, to tylko zwyczajne kremlowskie kłamstwa. Jaka w związku z tym jest ukraińska prawda – tego na razie nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że w końcu zostanie nam to objawione – o ile oczywiście wcześniej nikt nie pourzyna nam głów.

Wszystko jest przecież możliwe tym bardziej, że – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Józia Bidena – Ukraina zostanie uzbrojona po zęby, żeby nie musiała nikogo się obawiać. Nikogo – a więc nie tylko Rosji, ale przede wszystkim Polski, która przekazała Ukrainie za darmo wszystko, co tylko miała i na razie zostały u nas same długi. Co tu ukrywać; jeszcze raz potwierdziła się trafność apelu militarystów, którzy nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”! Niestety nasi mężykowie stanu z wojny korzystać nie umieją, zresztą z pokoju – tym bardziej – podczas gdy Ukraińcy nawet na wojnie robią znakomite interesy – o czym świadczy rekordowy poziom tamtejszych rezerw walutowych – a cóż dopiero zrobią na pokoju? Dobrze to nie wygląda, bo w takim razie, kiedy już wojna się skończy, to jak będzie wyglądał ten pokój?

Tego też nikt chyba nie wie, skoro już teraz nasza niezwyciężona armia przez dwa dni się zastanawiała, czy białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą, czy jednak nie przeleciały, tylko tamtejsi mieszkańcy mieli halucynacje? W końcu rada w radę uradzono, że jednak przeleciały, bo ktoś musiał zauważyć – nie śmigłowce, Boże broń, o tym nie ma mowy – tylko, że taka prowokacja akurat przed wyborami, to prawdziwy dar Niebios, bo dzięki temu, w ramach groźnego kiwania palcem w bucie można powysyłać niezwykle stanowcze noty. Okazało się, że i tego za mało, bo Książę-Małżonek buńczucznie oświadczył, że te śmigłowce trzeba było „zestrzelić”. Łatwo powiedzieć – ale czym, skoro wszystko zostało przekazane Ukrainie? W tej sytuacji naszej niezwyciężonej armii nie pozostaje nic innego, jak się zastanowić, żeby i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. I pomyśleć, że mogłoby być inaczej, gdyby pan prezydent Duda podszepnął amerykańskiemu prezydentowi Józiowi Bidenowi, by w ramach „wzmacniania wschodniej flanki NATO”, USA sfinansowały uzbrojenie 200 tys. polskich żołnierzy, zamiast pchać forsę na Ukrainę, która dzięki temu może się dziś pochwalić rekordowym poziomem rezerw walutowych.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska.

Marta Maciejewska bratnia-przyjazn

„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o nasze interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.

Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.
Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.
Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.

Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.
Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.
Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej” (ani słowa o winnych tej zbrodni, ukraińcach). Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.
Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.
W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.
Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.
Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.

Czy „zbiorowy” Putin jest pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”. Dziwna wojna na Ukrainie.

Czy „zbiorowy” Putin jest pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”.

Dziwna wojna na Ukrainie
Anthony Ivanowitz 14.08.2023r. o-w-trawie-piszczy
Był taki polityk w „polskim” Sejmie, który widziany na schodach sprawiał wrażenie, że albo wchodzi na schody, albo z nich schodzi. Nikt tego nie wiedział na pewno.
Identyczne refleksje mam obserwują „wojnę” na Ukrainie. Nie wiadomo kto tą wojnę wygrywa czy przegrywa, zaś działanie armii Rosji jest co najmniej zdumiewające.
Otóż dysponując możliwościami łatwego zniszczenie szlaków przerzutowych amunicji i broni z krajów NATO na Ukrainę, Rosjanie tego nie robią. Gigantyczne dostawy uzbrojenia docierają na Ukrainę bez przeszkód, choć w kilka godzin można by ten proceder ukrócić bombardują kilka linii kolejowych i kilkanaście dróg na granicy z Polską.
Jak to wyjaśnić?
Wyjaśnienie jest [chyba md] tylko jedno:
Wojna na Ukrainie to ustawka- drugi etap depopulacji- której głównym celem jest stworzenie światowego straszaka, który usprawiedliwia niszczenie gospodarek państw „białego” człowieka. Winny tej destrukcji jest oczywiście Putin i Rosja, tak to przedstawia chazarska propaganda!
Aby ten rosyjski straszak był skuteczny, wojna musi trwać w nieskończoność, co wymaga ciągłych, niczym nie zakłóconych dostaw broni i amunicji na Ukrainę, oraz ciągłych dostaw „siły żywej”, czyli mięsa armatniego z całego świata.
Jeśli „zbiorowy” Putin na to pozwala, to znaczy, że jest sterowany i pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”. Obaj grają do jednej bramki!
Amerykański Newsweek podał, iż w wyniku wielowątkowego dziennikarskiego śledztwa ustalono, że agencja CIA już trzy miesiące przed wojną rosyjsko-ukraińską wiedziała o nadchodzącej wojnie i ustalała z Rosją reguły gry. (źródło: szokujace-fakty-ws-wojny-na-ukrainie-rosji-i-usa
Czy trzeba aż “wielowątkowego, dziennikarskiego śledztwa” aby dostrzec prawdę “bijącą po oczach”, taką, że “wojna” na Ukrainie to ustawka? 
Żyjemy w rzeczywistości podstawionej nam przez media, na co daje się nabierać większość ludzi w tym tak zwani „analitycy” i blogerzy, w tym niestety również ci  z Neona, onanizujący się “wojną” na Ukrainie od rana do wieczora.
Oto plan globalistów na depopulację ludności świata:
Pandemia- wojna na Ukrainie- sztucznie wywołany krach gospodarczy w państwach „białego” człowieka usprawiedliwiany “wojną” Na Ukrainie. Oczekiwany przez mafię depopulacyjną efekt przedstawionego scenariusza: chaos- bieda- głód-masowa śmiertelność spowodowana szczepionkami i biedą.
I na końcu upragniona przez nich DEPOPULACJA!
Taka jest zaplanowana przez globalistów kolejność wymordowania większości ludzi na Ziemi.
Jesteśmy na drugim etapie (wojna na na Ukrainie) i początkach etapu trzeciego: krachu gospodarczego w krajach „białego” człowieka. Przed nami pozostałe następne „atrakcje”, w tym zapowiedziana przez WHO na rok 2024 następna pandemia choroby o jeszcze nie ustalonych objawach!!
Zostaną one zrealizowane nie napotykając żadnego oporu ze strony ofiar, gdyż te są tak otumanione przez chazarskie media, że nie mają pojęcia co się wokół nich dzieje!

O Ukrainie będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem.

O Ukrainie będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem.

Michalkiewicz o Ukrainie: jedna-z-najwiekszych-tajemnic

W cyklu pytań i odpowiedzi na swoim kanale na YouTube Stanisław Michalkiewicz odniósł się m.in. do kwestii ukraińskich. Publicysta zaznaczył, że Ukraina jest państwem bardzo skorumpowanym.

„Zastanawia mnie, na ile komediowy aktor, któremu przypadło obecnie odgrywać rolę prezydenta Ukrainy, jest wprowadzony, wtajemniczony w dalekosiężne plany wielkich mocarstw dotyczące wojny na Ukrainie. Swoją rolę dyktatora całej Europy, niemalże świata, odgrywa czasem trochę groteskowo, ale zapewne stara się on sam i jego sztab wykorzystać tę sytuację, ile się tylko da, dla swoich własnych korzyści majątkowych” – napisał jeden z widzów.

– Myślę, że nie tylko majątkowych, ale majątkowych też – skomentował Michalkiewicz.

„Jak pan myśli, ile z tej ekonomicznej pomocy, do której jest wiele krajów zmuszanych, trafia na prywatne konta? Ile broni dostarczanej na Ukrainę jest sprzedawane dalej?” – pytał internauta.

– Nie wiem tego, ale myślę, że Ukraina nawet wśród swoich sojuszników, nawet w Stanach Zjednoczonych, ma opinię państwa bardzo skorumpowanego.

– Jak tam była dyskusja o przyjęciu Ukrainy do NATO, to między innymi kładziono nacisk na likwidację korupcji, jako warunek sine qua non. To bardzo trudne na Ukrainie jest do osiągnięcia, obawiam się. – Myślę, że to jest jedna z największych tajemnic – skwitował Michalkiewicz.

– Natomiast myślę, że prezydent Zełenski nie jest tak do końca wtajemniczany albo w ogóle nie jest wtajemniczany. Dobrą ilustracją jest przebieg szczytu NATO w Wilnie. – Tam wszystkie nadzieje prezydenta Zełenskiego, jeśli nie legły w gruzach, to w odległą przyszłość się rozwiały. On początkowo dał wyraz swojemu rozgoryczeniu, rozczarowaniu (…), ale ktoś starszy i mądrzejszy musiał go ofuknąć i powiedzieć: wiecie, rozumiecie Zełenski, cieszcie się, że żywy, zdrowy, nie pokazujcie mi tu żadnych fochów, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa stwierdził Michalkiewicz.

– O tym, co się z Ukrainą stanie, to nie będzie decydował pan Zełenski, tylko będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem. Myślę, że to tak sprawa wygląda – odparł Michalkiewicz.

Początek dekolonizacji Afryki. Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, stała się najbiedniejszym kontynentem na świecie.

Początek dekolonizacji Afryki. Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, może stać się najbiedniejszym kontynentem na świecie.

Jochen Mitschka 10 sierpnia 2023 https://apolut.net/afrikas-entkolonialisierung-beginnt-von-jochen-mitschka/

Kryzys w regionie Sahelu, wywołany wojskowym zamachem stanu w Nigrze, wywołał szerokie zainteresowanie mediów alternatywnych. Postaram się przedstawić przegląd kilku ważnych stwierdzeń. Stwierdzenia odzwierciedlające ocenę, że kryzys ten zapoczątkował gorącą fazę dekolonizacji Afryki.

Pierwszy kryzys kolonializmu doprowadził do kilkudziesięcioletniej krwawej walki ze straszliwymi zbrodniami europejskich państw kolonialnych. Zbrodnie, które dziś są niewyobrażalne. Z obozami koncentracyjnymi, masowymi mordami, okaleczeniami. Walki zakończyły się nominalną niepodległością, która została jednak dramatycznie ograniczona nie tylko przez podatki kolonialne, które nadal płaciła Francji, ale także ogólniej przez dominację gospodarczą i militarną, korupcję i zabójstwa przywódców w krajach dążących do prawdziwej niepodległości. Jednym z nich był Thomas Sankara, którego politycznymi spadkobiercami są rewolucjoniści z czterech obecnie krajów Sahelu, Gwinei, Burkina Faso, Mali i Nigru.

Satyra czy polityka?

Martin Sonneborn, satyryk, który przepoczwarzył się w unijnego polityka, wyjaśnił jako jeden z nielicznych unijnych polityków rzeczywistość w długim tweecie , przebranym za satyrę. Nie chcę interpretować i wyjaśniać jego wypowiedzi, ale zacytuję fragmenty:

„We Francji nie ma ani jednej aktywnej kopalni złota. Niemniej jednak to (wcześniej) przestępcze państwo kolonialne ma czwarte co do wielkości rezerwy złota na świecie z 2436 tonami. (Była) francuska kolonia Mali posiada dokładnie 0,0 ton złota, choć ma w kraju kilkadziesiąt kopalń (w tym 14 oficjalnych), które wydobywają go aż 70 ton rocznie. Z zarobków z prawie 60 ton złota, które wydobywa (szacunkowo) 600 000 dzieci w (byłej) francuskiej kolonii Burkina Faso, tylko 10% trafia do kraju, a 90% do międzynarodowych poszukiwaczy złota.

Francja zamknęła ostatnią ze swoich 210 kopalni uranu w 2001 roku. Od tego czasu wszystkie problemy związane z wydobyciem uranu, który jest szkodliwy dla środowiska i zdrowia, w tym niebezpieczeństwa skażenia radioaktywnego, zostały wyeksportowane gdzie indziej jako środek ostrożności. Około jedna czwarta importu uranu do Europy i jedna trzecia importu uranu do Francji pochodzi z zachodnio-afrykańskiego Nigru. Paliwo potrzebne do funkcjonowania reaktorów pozyskuje państwowy gigant nuklearny Orano (dawniej Areva), który na mocy tajnych porozumień, m.in. z Nigrem, gdzie grupa ma trzy ogromne kopalnie uranu i większościowy pakiet udziałów w nigeryjskim państwowym przedsiębiorstwie zajmującym się przetwarzaniem uranu (Somaïr).

(Była) francuska kolonia Niger ma najwyższej jakości rudy uranu w Afryce i jest siódmym co do wielkości producentem uranu na świecie, ale według Banku Światowego 81,4% jej obywateli nie jest nawet podłączonych do sieci elektrycznej. 40% żyje poniżej granicy ubóstwa, jedna trzecia dzieci ma niedowagę, wskaźnik analfabetyzmu wynosi 63%. Tylko połowa mieszkańców ma dostęp do czystej wody pitnej, a tylko 16 procent jest podłączonych do odpowiednich urządzeń sanitarnych. Cały budżet państwa Nigru, kraju trzykrotnie większego od powierzchni Niemiec, wynosi około 4,5 miliarda euro, nie więcej niż roczny obrót francuskiej firmy atomowej. Pomimo złóż uranu i złota Niger zajął ostatnio 189. miejsce na 191 krajów pod względem wskaźnika rozwoju.

W trakcie „dekolonizacji” lat 60. XX wieku Francja przyznała swoim byłym koloniom formalną niepodległość, ale pozostawiła im systemy państwowe i prawne, które – podobnie jak w epoce kolonialnej – miały na celu kontrolę ludności przy jak najmniejszym wysiłku i z drugiej strony, aby eksportować jak najwięcej surowców. Nie dość, że Francja zapewniła sobie prawo pierwokupu wszystkich zasobów naturalnych i uprzywilejowany dostęp do kontraktów rządowych poprzez tzw. trwałe uniemożliwienie autonomicznej polityki monetarnej, gospodarczej lub społecznej państw (formalnie suwerennych).

Czternaście krajów CFA jest nie tylko powiązanych z euro (przynosząc im 50-procentową dewaluację w 1994 r.) na podstawie stałego kursu wymiany ustalonego wyłącznie przez potomków francuskich kolonialnych panów, ale także nie ma dostępu do 85% utraconych rezerw walutowych, które są zmuszeni zdeponować w Agence France Trésor. Wszystkie kraje CFA są bardzo bogate w zasoby i nie mniej zadłużone.

Pomimo swoich ogromnych zasobów naturalnych, Burkina Faso, Mali i Niger należą do najbiedniejszych krajów świata. „Moje pokolenie tego nie rozumie” – mówi 35-letni przywódca Burkina Faso, Ibrahim Traoré. „Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, może stać się najbiedniejszym kontynentem na świecie?” Po prostu, mówi amerykański politolog Michael Parenti. Biedne kraje nie są „niedorozwinięte”, ale „nadmiernie wyeksploatowane” (…) Są (dobre) powody, dla których płonie ambasada francuska w Niamey, stolicy Nigru.(…)

Wszystko to nie zostanie rozwiązane dobrymi (lub dobrze udawanymi) słowami, nie usunięciem „bolesnego” słownictwa powieściowego dla dzieci, niezdarnymi unijnymi „wojownikami informacji”, a tym bardziej skoordynowaną burzą bombową, ale tylko dzięki faktowi, że po wiekach ostatecznie zmienią się rzeczywiste relacje między Zachodem a Globalnym Południem. A ucisk, paternalizm, grabież, kradzież surowców i oszukiwanie poprzez (podobne do mafii) nierówne umowy handlowe dobiegają spóźnionego końca”.

Zainteresowany słuchacz podcastu może przeczytać PS w załączniku (13).

Rozwój był już do przewidzenia, kiedy Niemcy wysłały żołnierzy do Mali na „pokaz siły”. Mój post na blogu(2) z listopada 2015 r. na ten temat, wyjaśniający, w jaki sposób Boko Haram rozrosło się poprzez zniszczenie libijskiej państwowości, ujawnił sprzeczności zachodniej polityki już wtedy. Niestety kraje zachodnie nie są zainteresowane faktycznym położeniem kresu terroryzmowi. Używają go raczej do uzasadnienia swoich planów władzy lub, jak w przypadku Syrii, do usprawiedliwienia nielegalnej okupacji i eksploatacji kraju.

Mogłoby to trwać przez wiele lat, gdyby Stany Zjednoczone nie rozpoczęły wojny z Rosją i Chinami, choć początkowo pod przykrywką „wojny gospodarczej”, zamiast pogodzenia się z nimi. Skuteczny opór Rosji przeciwko NATO na Ukrainie, niepokorna krnąbrność Chin, nie tylko pomogły rozkwitnąć wspólnocie BRICS i idei wielobiegunowości, ale także zachęciły państwa Afryki, by wreszcie spróbowały pozbyć się szantażu, wyzysku i ucisku.

Włochy

Ciekawe, że Włochy, kolonialny konkurent Francji np. w Libii, wypadły z chóru NATO. Włoski minister spraw zagranicznych posunął się nawet do twierdzenia: „Należy wykluczyć jakąkolwiek zachodnią inicjatywę wojskową, ponieważ byłaby to postrzegana jako nowa kolonizacja”.

Zobaczymy, ile czasu zajmie uzgodnienie stanowiska Włoch również w tej kwestii. W poniedziałek Włochy zwróciły się do ECOWAS o przedłużenie ultimatum.

Kontrola monetarna

Niestety, nie ma tu wystarczająco dużo miejsca, aby bardziej szczegółowo zbadać rolę francuskiego imperializmu monetarnego w Afryce. Stąd tłumaczenie wpisu na blogu z 2017 roku w załączniku (6), które spełnia to zadanie dla zainteresowanych słuchaczy/czytelników.

Widok z Francji

Również ze względu na krytyczny francuski punkt widzenia proszę o przeczytanie tłumaczenia artykułu z wieloma szczegółami i tłem, które doprowadziły do ​​zamachu stanu w Nigrze jako załącznik (7).

Zapalnik do zamachu stanu

Oprócz tła braku suwerenności pod francuskimi rządami byłej kolonii, pucz miał aktualne przyczyny. Jeśli obalony prezydent Bazoum wygrał wybory obietnicą ukarania terrorystów, to po wyborach był postrzegany jako sprzymierzony z nimi. Można przypuszczać, że państwa kolonialne również tutaj w Afryce próbowały zastosować sprawdzoną politykę, a mianowicie destabilizować niepożądane państwa poprzez wspieranie terrorystów. W tym przypadku celem były Mali i Burkina Faso, w których zagraniczne bazy wojskowe zostały zakazane. Mogli być teraz terroryzowani z Nigru, ich bezpiecznej przystani.

Przeczytaj między wierszami artykuł z 1 sierpnia w The Economist(10), aby zobaczyć, co było zamierzone. W artykule opisano m.in., jak terrorysta, który odciął głowy kilkunastu osobom, już sam dokładnie nie pamiętał ilu, został „zrehabilitowany” przez byłego prezydenta Bazouma.

W artykule nie jest to wyraźnie stwierdzone, ale łatwo sobie wyobrazić, że te grupy terrorystyczne miały teraz bezpieczną przystań w Nigrze, kiedy przeprowadzały naloty na sąsiednie kraje. Po tym, jak zamach stanu zakończył tę współpracę z terrorystami, The Economist cynicznie oświadczył: „Jedną z konsekwencji [przewrotu wojskowego w Nigrze], bez ogródek ujął to zachodni urzędnik wojskowy, będzie„ więcej ataków terrorystycznych ”.

Aleksander Korybko następnie wyjaśnia(11):

Bez przesady, jakkolwiek rewelacyjnie by to nie brzmiało, Bazoum dosłownie sprzymierzył się z Al-Kaidą (…). Zwykli Nigryjczycy zostali pozostawieni bezbronni po tym, jak ich były przywódca oświadczył kilka miesięcy temu, że „uzbrajanie ludności cywilnej do walki z terrorystami jest tragicznym błędem”.

Łącząc wszystkie te obciążające fakty razem, jest przekonujące, że Bazoum otrzymał rozkaz od swoich zachodnich popleczników, aby sprzymierzył się z Al-Kaidą i ISIS, aby obaj wykorzystali Niger jako bazę do destabilizacji patriotycznych junt wojskowych w Mali i Burkina Faso jako część ich antyrosyjskiej wojny zastępczej.”(11)

Dokładnie taki sam scenariusz miał miejsce również w Jemenie, gdzie władca, wyparty później przez Hutich, sprzymierzył się z Al-Kaidą do walki z rebeliantami, podczas gdy USA pozostawiły po wycofaniu broń i pojazdy, które następnie przejęli i z wdzięcznością korzystali terroryści (12).

ECOWAS

Wróćmy jednak do obecnego kryzysu w Sahelu. Raz po raz mówi się o grupie państw „ECOWAS” (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej), która rzekomo chce przywrócić „demokrację w Nigrze”. Konstatin Dvinsky wyjaśnił na Twitterze(3), o co w tym wszystkim chodzi.

Pisze, że ECOWAS to francuska neokolonialna ponadnarodowa konstrukcja, której głównym zadaniem jest kontrolowanie Afryki Zachodniej. Oprócz uranu Afryka Zachodnia nadal jest ważnym źródłem dochodów francuskiej elity, nawet po uzyskaniu formalnej niepodległości. Francuskie kręgi finansowe powiązane z amerykańskimi bankierami kontrolowały wydobycie metali szlachetnych w regionie poprzez struktury finansowe kontrolowane przez ECOWAS.

Generalnie Afryka Zachodnia jest dla Paryża ważna nie tylko z punktu widzenia interesów państwowych, ale także z punktu widzenia interesów francuskich elit, dla których region pozostaje ostatnim źródłem środków politycznych (pieniądze zamienione na moc). To wyjaśnia, dlaczego Paryż zareagował nerwowo na to, co działo się w Nigrze.

A także, podobnie jak w Syrii, Afganistanie i innych konfliktach, niemałą rolę odgrywa rurociąg. Gazociąg Transsaharyjski ma dostarczać energię z Nigerii przez Niger i Algierię do Morza Śródziemnego, a stamtąd do UE. Zgodnie z planem UE mogłaby pokryć tym gazociągiem prawie 20% swoich potrzeb. Co ważniejsze, po Nord Stream, który dostarczał gaz z Rosji do UE, był politycznie i faktycznie „nieszkodliwy”. Oczywiście Niger, który na pewno będzie chciał pobierać opłaty tranzytowe (podobnie jak Ukraina), nie będzie złośliwie narażał tych wpływów. Jeśli jednak wybuchnie wojna lub zwykłe sankcje spowodują, że państwo nie będzie już miało dostępu do swoich aktywów, ukończenie tego gazociągu nie będzie już pewne.

Macron może stracić kontrolę nad ECOWAS. Nigeria jest nadal mocno w rękach francuskiej polityki, z pomocą USA. Podobnie jak w Syrii, ważnym narzędziem jest tutaj terroryzm. Jak wyjaśniłem w powyższym wpisie na blogu z 2015 roku, patrz Załącznik (10).

Ale ludność krajów jest tym zmęczona. Gdy tylko ECOWAS zagroził wojną Nigrowi, a Senegal zgodził się na to, w kraju wybuchły zamieszki. A po ponad pięciu dniach nadal nie było wiadomo(8), jak to się skończy. Ludność kraju nie wydaje się gotowa na to, by Senegal prowadził wojnę z bratnim krajem jako marionetką Zachodu. Oczywiście ujawnia to, że Senegal jest teraz zaniepokojony demokracją w Nigrze po aresztowaniu najbardziej obiecującego lidera opozycji we własnym kraju i zdelegalizowaniu jego partii(9).

Zachodnie media i służby wywiadowcze intensywnie pracują nad wsparciem zależnych od Zachodu rządów lub ich marionetkowych polityków w Afryce, ale wciąż nie ma pewności, czy uda się to tak jak w przeszłości.

Nigeria, główne narzędzie ECOWAS

Dlaczego prezydent Nigerii Bola Tinubu jest najprawdopodobniej marionetką rządu USA, zostało ujawnione przez The Grayzone w artykule z 5 sierpnia(20), pełnym szczegółów i dokumentów. Tam czytamy:

Zanim zobowiązał się do interwencji [czyli przeciwko Nigrowi], przewodniczący ECOWAS Bola Tinubu spędził lata na praniu milionów dla chicagowskich handlarzy heroiną i od tego czasu był uwikłany w liczne skandale korupcyjne”.

Trudno będzie odwieść prezydenta znajdującego się tak w rękach zachodnich agencji wywiadowczych od prowadzenia w ich imieniu wojny napastniczej.

Aleksander Korybko prawdopodobnie widzi niebezpieczeństwo, że Rosja mogłaby przesadzić w przypadku pomocy dla państw dążących do niepodległości. Ponieważ Syria i Ukraina to już więcej, niż Rosja może sobie pozwolić ekonomicznie bez narażania rozwoju dobrobytu własnego narodu. Próbuje wytłumaczyć, że z pewnością w interesie Nigerii nie może leżeć pójście na wojnę z niesfornymi krajami w zastępstwie krajów kolonialnych. Więcej o jego argumentach w dodatku (14). Opisuje przykłady tego, jak zachodnie media próbowały wyjaśnić Nigerii jego przydatność. Patrz załącznik (5).

Komentarz z mojej strony, trzeba o tym pamiętać: Od lat Nigeria nie jest w stanie wykorzenić terroryzmu Boko Haram we własnym kraju, nawet przy rzekomej pomocy krajów NATO. A teraz kraj ma stoczyć wojnę z kilkoma sąsiednimi krajami i odnieść sukces? Jak odkrywcze jest to dla „wojny z terroryzmem” z przeszłości?

Korybko zwraca uwagę, że w początkowej reakcji sekretarz prasowy Białego Domu, Karine Jean-Pierre, stwierdziła: „Nie widzieliśmy żadnych dowodów zaangażowania Rosji ani Wagnera”. Kilka dni później potwierdził to także rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby.

Zamiast wskazywać na pierwsze oświadczenia z USA, które wyraźnie stwierdzały, że nie ma dowodów na rosyjską ingerencję, ludzie są przekonani, że jakaś żądna władzy armia z rosyjskim poparciem obaliła jedną z demokratycznych ikon globalnego Południa na rzecz terroryzmu by rozprzestrzenić się na świecie. To sztucznie stworzone wrażenie, powiedział Korybko, doprowadziło ludzi do przekonania, że ​​ewentualna zbliżająca się inwazja na Nigerię będzie służyć społeczności międzynarodowej.

Wcześniej jeden na siedmiu mieszkańców miał dostęp do elektryczności, ale po tym, jak Nigeria wstrzymała dostawy energii elektrycznej, mniej osób odniesie z tego korzyści, ponieważ Nigeria dostarczała aż 70% energii elektrycznej Nigru. Zamknięcie granicy przez Benin pogarsza sytuację ludności. Wcześniej uzależniony od importu z atlantyckiego portu w Kotonu, Niger jest teraz skutecznie odcięty od większości świata. Ponowne otwarcie granic z zaprzyjaźnionymi krajami sąsiednimi niewiele pomoże, ponieważ te szlaki handlowe są zagrożone przez terrorystów.

Niger jest już trzecim najbiedniejszym krajem na świecie, ale trudną sytuację jego mieszkańców prawdopodobnie zaostrzą sankcje UE, które mogą wkrótce doprowadzić do poważnego kryzysu społeczno-gospodarczego z bardzo poważnymi konsekwencjami humanitarnymi dla regionu. Nigeria mogłaby wtedy wykorzystać duży napływ uchodźców jako pretekst do inwazji na Niger, mimo że całkowicie winne byłyby wyniszczające sankcje nałożone przez ECOWAS, któremu przewodzi sama Abudża.

5 sierpnia natychmiast zgłoszono pierwszy opór ze strony Nigerii. Nigeryjscy senatorowie odrzucili wezwanie prezydenta Boli Ahmeda Tinubu do inwazji na Republikę Nigru. Prezydent Tinubu został wezwany do większego skupienia się na walce z Boko Haram, bandytami i rebeliantami z rdzennej ludności Biafry. Niech prezydent podejdzie do sytuacji w Nigrze z podejściem dialogu bez kinetyki, aby osiągnąć pokojowe rozwiązanie z juntą wojskową w Nigrze(15).

6 sierpnia nigeryjski think tank wezwał Nigerię do interwencji wojskowej(17). Milion nigeryjskich uchodźców, którzy uciekli do Nigru przed terrorem Boko Haram, znalazłoby się między frontami wojny. To po prostu nie do pomyślenia, jak Nigeria może nawet myśleć o chęci prowadzenia tej wojny. Jedynymi zwycięzcami takiej wojny będą terroryści stojący za walczącymi żołnierzami. Czy to jest cel? Nigeryjskie gazety zgadzają się, że wojna z Nigrem i jego sojusznikami byłaby katastrofalna dla Nigerii(18, 19).

Kiedy ultimatum wygasło w poniedziałek wieczorem, Niger zamknął swoją przestrzeń powietrzną i ogłosił, że może dojść do wojny napastniczej(21). W stolicy utworzono i uzbrojono grupy straży obywatelskiej, czego obalony prezydent odmówił w walce z terroryzmem, pomimo niemal rozpaczliwych próśb ludności. Tymczasem emerytowany nigeryjski generał ostrzegł, że wojna z Nigrem będzie kosztować dwukrotność całego rocznego budżetu wojskowego (22).

Indyjski były dyplomata M.K. W swoim ciekawym artykule (26) Bhadrakumar zwraca uwagę między innymi na to, że pucziści w Nigrze nie wydają się być bezkompromisowo przeciwni obecności wojsk francuskich, co stwarza okazje do negocjacji. Ostrożne są też Stany Zjednoczone, choć utrzymują w kraju 3 bazy wojskowe. Wyraźnie widać, że Niamey nie zamierza ulegać presji z zewnątrz, nie tylko pod wrażeniem „matki wszystkich niespodzianek”, czyli szerokiego poparcia społecznego dla puczystów. Bhadrakumar mówi, że kryzys trwa od dłuższego czasu, między innymi dlatego, że terroryzm, który ogarnął Afrykę Zachodnią po zniszczeniu Libii, wydaje się daleki od zakończenia.

Wniosek

www.linkezeitung.de wyjaśnił w artykule, jak szerokie jest poparcie dla puczu przeciwko prezydentowi, który złamał obietnice wyborcze(23). W relacji z wizyty Nuland Korybko zwraca uwagę, że nawet oficerów, którzy przez lata byli szkoleni przez USA, nie da się już przerobić w marionetki(24). A w Nigerii, po jednoznacznej decyzji Senatu, wszyscy gubernatorzy północnych obszarów Nigerii opowiedzieli się przeciwko wojnie. Nic dziwnego, że terroryści na tych terenach grożą użyciem takiej wojny do własnych celów.

USA wysłały Viktorię Nuland do Nigru, ale nie pozwolono jej rozmawiać z szefem puczystów ani z obalonym prezydentem. Tymczasem junta mianowała na premiera światowej sławy ekonomistę. Ponadto, według krążących w internecie doniesień, pędzące do Nigru siły Wagnera zostały zaatakowane przez terrorystów z Al-Kaidy na granicy z Mali. Właściwie do tej pory unikali Wagnera.

Sytuację pogarsza fakt, że Stany Zjednoczone stacjonują w kraju Nigru ponad 1000 żołnierzy i mają tam ważną bazą dronów i nie chcą wyjeżdżać, a więc prawdopodobnie też „uważają” na ogromne rezerwy ropy (16 ), które znajdują się w kraju, a które nie zostały jeszcze zbadane, o czym do tej pory niewiele powiedziano. Nie jest pewne, co ECOWAS zdecyduje na swoim kolejnym spotkaniu w czwartek, w dniu publikacji tego podcastu, presja ze strony Zachodu jest zbyt duża.

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Załączniki i źródła:

Oryginalny tekst zawiera 26 bardzo obszernych załączników i komentarzy Autora. Czytelnikowi pozostawiam decyzję czy chce do nich zajrzeć na stronie źródłowej czy nie.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska

Marta Maciejewska 14.08.2023 bratnia-przyjazn

Prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski odbierający Order Orła Białego z rąk prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Foto: PAP
Prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski odbierający Order Orła Białego z rąk prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Foto: PAP

„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o swoje interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.

Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.

Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.

Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.

Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.

Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.

Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.

Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.

W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.

Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.

Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.

Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora: Zbrodnia Bandery na Wołyniu to brednia. Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy. To Przemyśl i kilkanaście innych powiatów.

Andrij Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora: Zbrodnia Bandery na Wołyniu to brednia. Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy. To Przemyśl i kilkanaście innych powiatów.

wiadomosci.onet 30 stycznia 2014

Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — mówi w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” Andrij Tarasenko, rzecznik radykalnej organizacji Prawy Sektor. Jak zaznacza, ma na myśli Przemyśl i kilkanaście innych powiatów. Banderowcy chcą to osiągnąć metodami dyplomatycznymi.

W związku ze wzrastającą popularnością radykalnych organizacji wśród zgromadzonych na Majdanie Ukraińców korespondent “Rzeczpospolitej” przeprowadził wywiad z jednym z liderów Prawego Sektora. Organizacja ta jest koalicją różnych radykalnych i nacjonalistycznych ugrupowań, które odgrywają główną rolę w starciach z Berkutem na Majdanie.

Chcemy jedynie tego, co nasze — mówi Tarasenko “Rzeczpospolitej”. — Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — dodaje. Działacz podkreśla, że chodzi mu o “zjednoczenie wszystkich ziem etnicznych swojego narodu”, z których Ukraińcy zostali “wyrzuceni”. Tarasenko ma na myśli skutki akcji “Wisła” po II Wojnie Światowej, wskutek której z południowo-wschodnich terenów dzisiejszej Polski przesiedlono ponad 140 tysięcy Ukraińców.

Rzecznik Prawego Sektora podkreśla ponadto, że odpowiedzialność Bandery za ludobójstwo na Wołyniu “to brednie”. — Bandera zalecał stosowanie radykalnych metod, ale przecież z okupantem należy walczyć wszystkimi metodami — ocenił.

Jako “sprzeczne z ideą państwa narodowego”, Tarasenko uznaje ewentualne członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. Co ważne, rzecznik organizacji Prawy Sektor podkreśla, że banderowcy użyją każdych środków, aby odsunąć Janukowycza od władzy. — Jesteśmy gotowi sięgnąć po wszystkie metody, także te radykalne. Tak jak robił Bandera — ostrzegał.

Rosyjskie media: trzecia siła na Ukrainie

“W ukraińskiej polityce pojawiła się trzecia siła. I żąda kontynuowania rewolucji”, tak w środę, 29 stycznia, rosyjski dziennik “Komsomolska Prawda” pisał o najbardziej radykalnej organizacji w Kijowie, zaangażowanej w walki z milicją wokół Majdanu.

“Wiktor Janukowycz teraz nie wie, z kim ma się dogadywać, ponieważ władza nad Majdanem i połową ukraińskiej administracji jest raczej w rękach Dmytro Jarosza (nieformalnego lidera “Prawego Sektora” — red.) niż słynnego boksera Witalija Kliczki” — można było przeczytać w relacji gazety.

Do “Prawego Sektora” należą m.in. SNA (Patrioci Ukrainy), Tryzub, Biały Młot, UNA-UNSO, C14 (uznawani za neonazistowskie skrzydło partii Swoboda), a także grupy kiboli, głównie Dynama Kijów. Są niekiedy określani jako “armia Majdanu”.

Obecnie najbardziej widocznym liderem tego zrzeszenia jest Dmytro Jarosz. W 1994 roku był jednym z założycieli nacjonalistycznej organizacji Tryzub im. Stiepana Bandery. Teraz uważa się go za nieformalnego lidera Prawego Sektora. Jest to organizacja, która nie kryje dystansu wobec opozycji parlamentarnej. “Jaceniuka lekceważą, a Kliczkę — gdy ten próbował powstrzymać przemoc na Hruszewskiego 19 stycznia — zaatakowali gaśnicą” — pisał w swojej relacji portal tvn24.pl.

Sikorski: wszelkim ekstremizmom mówimy “nie”

Jak pisze w relacji z Ukrainy korespondent “Rzeczpospolitej”, Jędrzej Bielecki, “Stefan Bandera jest dziś największym bohaterem protestujących”, co więcej, “protestów przeciwko kreowaniu Bandery na bohatera Majdanu nie słychać”.

Na Ukrainie od listopada trwają protesty. Sytuacja zaostrzyła się w ubiegłym tygodniu, kiedy podczas starć demonstrantów z milicją w Kijowie śmierć poniosło sześć osób. Dopiero wtedy władze Ukrainy zdecydowały się na ustępstwa — do dymisji podał się premier Mykoła Azarow, a parlament cofnął kontrowersyjne ustawy umożliwiające władzom pacyfikowanie protestujących.

Mówi się też, że na Majdanie do głosu zaczynają dochodzić coraz bardziej radykalne grupy. Ten temat w rozmowie z PAP poruszył minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

— Wszelkim ekstremizmom, w szczególności antypolskim mówimy stanowcze “nie”. Ale trzeba też pamiętać, że te ekstremizmy pojawiają się z każdym tygodniem konfrontacji, a odpowiedzialność za przeciąganie kryzysu spoczywa, na razie, głównie na władzy — stwierdził Sikorski. Jak dodał, władza mogła przystać na kompromis jeszcze zanim Majdan się zradykalizował, a Ołeh Tiahnybok, lider Swobody jest teraz “partnerem dla prezydenta Janukowycza” i spotykają się z nim dyplomaci europejscy.

Darmowe bilety dla Ukraińców. ”To jest teraz normalne w Polsce?”

olsztyn.com

Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl

Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?

W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.

Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba.To tak teraz normalnie w Polsce jest? pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.

Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.

Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.

Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.

Komentarze (67)


  • Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
  • Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
  • Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
  • autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
  • Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
  • Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
    • Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry

Darmowe bilety dla Ukraińców. ”To jest teraz normalne w Polsce?”

olsztyn.com

Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl

Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?

W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.

Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba.To tak teraz normalnie w Polsce jest? pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.

Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.

Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.

Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.

Komentarze (67)


  • Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
  • Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
  • Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
  • autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
  • Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
  • Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
    • Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry

„Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem…”

Szczere słowa doradcy Zełenskiego. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem…”

polske-za-swego-bliskiego-przyjaciela-do-zakonczenia-wojny-a-potem

Winston Churchill mówił, że państwa nie mają ani stałych przyjaciół, ani stałych wrogów, tylko stałe interesy. I dewizą tą najwyraźniej kieruje się Ukraina, w przeciwieństwie do polskich władz, które w polityce stawiają na emocje i zadowalają się romantycznymi zwycięstwami moralnymi.

Gdy w pierwszych miesiącach wojny gros osób zwracało uwagę, że z Ukrainą niekoniecznie na zawsze będziemy przyjaciółmi, bo część interesów mamy sprzecznych, padał wówczas koronny, acz bezsensowny argument o „ruskiej onucy”.

Dziś Ukraina już coraz częściej otwarcie artykułuje swoje żądania wobec Polski. Osią sporu jest chociażby zboże, jest podejście do Rzezi Wołyńskiej. Teraz doradca prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego Mychajło Podolak wprost powiedział, że po wojnie pomiędzy Polską a Ukrainą rozpocznie się rywalizacja.

Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja – powiedział całkiem szczerze Podolak.

To żadne rewolucyjne stwierdzenie, choć niektórym nie mieści się ono w głowie. Ale taka jest brutalna polityka, którą powinni rozumieć wszyscy, a przede wszystkim ludzie mający wpływ na kierunek, w jakim zmierza Polska.

Słowa Podolaka udostępnił Jacek Saryusz-Wolski, dodając krótki komentarz „Dziękujemy za szczerość”. Zareagował na to Rafał Mekler, przedsiębiorca związany z Konfederacją.

„Piszę o tym od dawna. Po wojnie z Ukrainą nie będzie ceł (bo odbudowa) i cały zachód przeniesie/już przenosi produkcję na Ukrainę. Brak ETS, tani pracownik, tani surowiec, tani transport, będzie czynnikiem który nas wyeliminuje…” – przewiduje Mekler.

„Tak się kończą neo-piłsudczykowskie mrzonki o „Polsce Jagiellońskiej” i Nędzymorzu. Tylko Polska piastowska i tylko własny interes narodowy!” – tak z kolei sytuację skomentował publicysta „Najwyższego Czasu!” prof. Adam Wielomski.

Afryka: Dziwne zgony z powodu COVID’a; Umierają przywódcy broniący swe narody przed szprycami.

Afryka: Dziwne zgony z powodu COVID’a; Umierają przywódcy broniący swe narody przed szprycami.

afryka-dziwne-zgony-z-powodu-covida

Afryka została dotknięta przez COVID-19 w bardzo szczególny sposób: populacja nie zauważyła choroby, chociaż praktycznie nikt nie został zaszczepiony, ale politycy tego kontynentu zapłacili wysoką cenę –  padając jak muchy.

Na przykład prezydent Burundi Pierre Nkurunziza zmarł kilka tygodni po wydaleniu przedstawicieli WHO w roku 2020, w wieku zaledwie 55 lat. Premier Eswatini Ambrose Mandvulo Dlamini, który zmarł pod koniec 2020 roku w wieku zaledwie 52 lat. Minister usług publicznych Eswatini Ntshangase Christian, który zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat. Minister pracy Eswatini Makhosi Vilakati, zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 45 lat.

Po owych zgonach rząd premiera Eswatini zezwolił na powszechne szczepienia w kwietniu 2021 r. i nie odnotowano więcej zgonów wśród polityków, podczas gdy zaczęły się «przypadkowe» zgony wśród ludności.

Minister transportu Malawi Sidik Mia zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 55 lat. Minister samorządu lokalnego Malawi Lingson Belekanyama zmarł w styczniu 2021 r. W marcu 2021 r. Malawi zezwoliło na stosowanie szczepionek przeciwko Covid i żaden polityk już nie umarł.

Minister ds. prezydencji Republiki Południowej Afryki – Jackson Mphikwa Mthembu zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 62 lat.

Minister sprawiedliwości Tanzanii zmarł w maju 2020 roku. Prezydent Tanzanii Johm Magufuli zmarł w marcu 2021 r. w wieku 61 lat. Zdenerwował WHO, pokazując pozytywne wyniki testów przeprowadzonych na kozie i papai. Następca Magufuliego zmienił prawo, aby spełnić żądania WHO dotyczące szczepionek i lockdown’ów.

Wiceprezydent Zanzibaru Maalim Seif Sharif Hamad zmarł w lutym 2021 r.

Minister rolnictwa Zimbabwe Perrance Shiri zmarł w lipcu 2020 roku. Minister spraw zagranicznych Zimbabwe Sibuso Moyo zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat. Minister transportu Zimbabwe Joel Matiza zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat.

Premier Wybrzeża Kości Słoniowej zmarł w marcu 2021 r. w wieku 56 lat.

Królowa i król Zulusów (brat i siostra) zmarli w lipcu 2020 r. i marcu 2021 r.

INFO: https://t.me/s/italiaaustralia