Polska w ostatnich dniach zmierzyła się z koniecznością ogłaszania okresów przywołania na rynku mocy. To mechanizm, który ma zapewnić stabilność systemu elektroenergetycznego w sytuacji niedoboru rezerw mocy. Choć środowe wezwania udało się opanować dzięki importowi, prezes Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE), Grzegorz Onichimowski, ostrzega, że podobne sytuacje mogą się powtarzać i pogłębiać. Jednak w tle tych problemów kryje się szerszy kontekst – polityka Zielonego Ładu i jej wpływ na rynek energii.
Jednym z celów Zielonego Ładu jest odejście od paliw kopalnych na rzecz odnawialnych źródeł energii i zwiększenie efektywności energetycznej. W rezultacie coraz więcej gospodarstw domowych inwestuje w ekologiczne źródła ogrzewania, takie jak pompy ciepła, które są promowane jako alternatywa dla węgla i gazu. Pompy ciepła, choć efektywne, w zimowych miesiącach znacząco zwiększają zużycie energii elektrycznej.
To rosnące zapotrzebowanie na prąd może w sezonie grzewczym postawić system elektroenergetyczny w jeszcze trudniejszej sytuacji. Jak zauważają eksperci, Polska już teraz zmaga się z problemami bilansowania mocy, a w najzimniejszych miesiącach, gdy obciążenie sieci gwałtownie wzrośnie, wyzwania te mogą przerodzić się w kryzys.
Polska, jako członek Unii Europejskiej, uczestniczy w systemie handlu uprawnieniami do emisji CO₂ (ETS). Niestety, wysokie ceny uprawnień emisji przekładają się bezpośrednio na koszty produkcji energii elektrycznej, zwłaszcza tej pochodzącej z węgla, który wciąż stanowi znaczną część polskiego miksu energetycznego. W efekcie Polska ma jedne z najwyższych cen energii elektrycznej w UE.
Te wysokie koszty stanowią poważne obciążenie nie tylko dla gospodarstw domowych, ale także dla przemysłu, który zmaga się z rosnącymi rachunkami za energię. Wysokie ceny energii odbijają się na konkurencyjności polskiego przemysłu, ograniczając jego zdolność do inwestycji i ekspansji. Sektor energetyczny, obciążony kosztami ETS, zmuszony jest przenosić te koszty na konsumentów, co dodatkowo pogarsza sytuację.
Eksperci alarmują, że w kontekście Zielonego Ładu i polityki klimatycznej UE, nadchodzące zimy mogą stać się testem dla polskiego systemu energetycznego. Wzrost popytu na energię w chłodniejszych miesiącach, połączony z wyzwaniami związanymi z dostępnością mocy wytwórczych i rosnącymi cenami, może prowadzić do poważnych konsekwencji.
Już teraz widać, że polityka transformacji energetycznej wymaga bardziej zrównoważonego podejścia. Polska potrzebuje inwestycji w stabilne źródła energii, takie jak energetyka jądrowa, oraz w infrastrukturę pozwalającą na lepsze zarządzanie rosnącym zapotrzebowaniem.
Problemy z bilansowaniem mocy i wysokie koszty energii są sygnałem, że obecny system potrzebuje głębokiej reformy. Zielony Ład, choć ambitny, niesie ze sobą wyzwania, które muszą zostać zaadresowane, jeśli Polska ma uniknąć kryzysu energetycznego. Niezbędne są inwestycje w nowe technologie oraz lepsze dostosowanie polityki energetycznej do realiów rynku. W przeciwnym razie nadchodzące zimy mogą przynieść kolejne wyzwania, które wpłyną na każdego odbiorcę energii.
– Unia Europejska obok węgla potępiła też gaz. Do roku 2040 będziemy musieli jako kraje Unii zrezygnować z ogrzewania gazem. Przyznam się, że jako inżynier nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Brniemy w coraz gorszą sytuację – mówił prof. Władysław Mielczarski na antenie Radia Maryja.
Prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej, jeden z autorów raportu Solidarności “Drapieżny Zielony (nie)Ład”, gościł 7 listopada na antenie Radia Maryja.
“Brniemy w coraz gorszą sytuację”
Na początku rozmowy prowadzący przytoczył wyliczenia Banku Światowego, który twierdzi, że koszt dekarbonizacji polskiej gospodarki do 2050 roku wyniesie ok. 450 mld dolarów. W ocenie prof. Mielczarskiego transformacja energetyczna Polski może kosztować znacznie więcej, bo nawet 2–3 bln dolarów.
– Unia Europejska obok węgla potępiła też gaz. Do roku 2040 będziemy musieli jako kraje Unii zrezygnować z ogrzewania gazem. Przyznam się, że jako inżynier nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Brniemy w coraz gorszą sytuację – stwierdził ekspert.
– W zeszłym roku, koło 18 listopada, były dni największego zapotrzebowania na energię. Wówczas wiatraki, źródła odnawialne produkowały około 6 proc. energii, około 10 proc. energii było z gazu, a pozostałe prawie 85 proc. było z węgla. I tylko węgiel dzisiaj nas ratuje – zaznaczył.
Koszty produkcji energii
Prof. Mielczarski zwracał również uwagę, że koszty produkcji energii z węgla są niższe od tych ze źródeł odnawialnych.
– Jeżeli wzięlibyśmy węgiel brunatny na przykład z elektrowni Bełchatów, to koszt produkcji tego węgla to jest około 300 złotych. W elektrowniach węglowych to się waha, ale to jest i tak poniżej 400 zł. Jeżeli nawet dodalibyśmy te podatki klimatyczne ETS na poziomie 250 złotych, to i tak mówimy o 600 zł kosztów produkcji energii z węgla brunatnego i kamiennego. Dla źródeł odnawialnych (to jest – przyp. red.) powyżej 800 zł – argumentował.
Szacuje się, że Hiszpania zainwestowała 2,5 miliarda euro w rozbiórkę zapór i zbiorników wodnych, jak donosi Mediterráneo Digital, z których wiele zostało zbudowanych za czasów rządów generała Franco, co jest nie tylko konsekwencją realizacji wytycznych Agendy 2030, ale także aktem nienawiści i zemsty ideologicznego sekciarstwa Sáncheza, który jest przedkładany ponad bezpieczeństwo i dobrobyt obywateli Hiszpanii.
Gota Fria (Zimna Kropla), powtarzające się zjawisko klimatyczne w hiszpańskim regionie Morza Śródziemnego, co roku wywołuje ulewne deszcze w regionie Walencji. Jednak w tym roku skutki były szczególnie niszczycielskie, zwiększając liczbę ofiar śmiertelnych i podkreślając skutki rządowej polityki wodnej. Zbiornik Forata https://es.wikipedia.org/wiki/Embalse_de_Forata o przepływie ponad 1100 m³/s, zbudowany w roku 1969 w czasach Franco, odegrał kluczową rolę w kontrolowaniu powodzi na dużych obszarach, ukazując znaczenie tej infrastruktury w sytuacjach kryzysowych.
Rosnący trend demontażu zbiorników, zapór i grobli wywołał ostrą krytykę. W ciągu dwóch dekad w Hiszpanii zniszczono ponad 560 obiektów infrastruktury rzecznej, zwłaszcza w prowincjach takich jak Albacete, Kastylia-La Mancha i Walencja. Te wyburzenia nie tylko wpływają na zdolność magazynowania wody, ale także stanowią atak na dziedzictwo hydrotechniczne i dodatkowe zagrożenie dla bezpieczeństwa ludności w przypadku wystąpienia ekstremalnych zjawisk pogodowych.
Ideologiczny fanatyzm winny likwidacji zapór w Hiszpanii.
Obecna polityka Pedro Sáncheza, zgodna z tzw.Agendą 2030, w rękach radykalnych ekologicznych sektorów skrajnej lewicy i broniona przez Komisję Europejską, chce przywrócić rzeki do ich „naturalnego stanu”.
Ale w przypadku Sánchezaistnieje również trzewna nienawiść do jakiejkolwiek infrastruktury wykonanej w czasach Franco https://en.wikipedia.org/wiki/Francisco_Franco i w tymże kontekście funkcjonuje jego determinacja, aby zburzyć wszystkie tamy i zbiorniki zbudowane w tamtej epoce.
Jednakże niszczenie zapór jest niepotrzebnym ryzykiem, które zmniejsza zdolność reagowania na zjawiska klimatyczne, takie jak “zimna kropla”, które są tak częste na obszarach śródziemnomorskich. Według słów przedstawiciela Organizacji Użytkowników i Konsumentów Wody, „przepływy wody są komercjalizowane i stosowane są kryteria rynkowe, podczas gdy rząd wydaje 2,5 miliarda euro na rozbiórkę naszego dziedzictwa”, który oskarża tę politykę o kierowanie się interesami biznesowymi, a nie potrzebami obywateli.
Wpływ wyburzeń na powodzie i bezpieczeństwo
Usuwanie infrastruktury wodnej miało widoczne i dramatyczne konsekwencje w kilku dorzeczach rzek w Hiszpanii. Ostatnio, wzdłuż rzek takich jak Voltoya i Cega, pobliskie miasta doświadczyły powodzi po usunięciu zapór, które wcześniej regulowały przepływ wody, co spowodowało szkody obejmujące uprawy, infrastrukturę i budynki mieszkalne.
Nowe koryto rzeki Turia, przekierowane za czasów Franco w ramach Planu Sur, zapobiegło katastrofie podobnej do wielkiej powodzi z 1957 r., w wyniku której zginęło około 400 osób, a tysiące zostało bez dachu nad głową. Bez tego dzieła Walencja doświadczyłaby bezprecedensowej tragedii, a wspomniany epizod podkreśla kluczową rolę tego rodzaju zasobów w zapobieganiu katastrofom. Wyobraźmy sobie przez kilka chwil, że rząd Franco nie podjął kiedyś pilnych działań w celu przekierowania Turii. Ale wiecie… nie wolno wymieniać nazwiska Franco.
Konsekwencje realizacji radykalnej Zielonej Agendy
Polityka niszczenia zapór wynika w dużej mierze z radykalnie lewicowego podejścia rządu do ochrony środowiska oraz wsparcia Unii Europejskiej, zgodnie z Harmonogramem 2030. Jest to podejście ideologiczne, które przedkłada radykalną i fanatyczną ekologię nad bezpieczeństwo i ludzkie potrzeby.
……………………………
Przypomnijmy, że istnieje europejski projekt o nazwie Dam Removal Europe, mający na celu usunięcie zapór wodnych w całej Europie. Na stronie internetowej, na której znajduje się zdjęcie pełne ludzi “entuzjastycznie” nastawionych do usuwania zapór, czytamy: “Dam Removal Europe (DRE) to ruch miłośników rzek, wolontariuszy, aktywistów, biologów, agencji środowiskowych i innych podmiotów zaangażowanych gospodarowanie wodą i przywracanie ekosystemu źródeł wody”. https://damremoval.eu/about/
We wspomnianym raporcie przeanalizowano postępy poczynione w 2022 r. w kontekście europejskiej ustawy o odbudowie przyrody oraz innych dyrektyw, mających na celu powiększenie łączności rzecznej i realizację 25 000 km wolnych rzek do roku 2030.
Dokument kończy się promowaniem usuwania barier jako “standardowej praktyki ekologicznej odbudowy” i zapewnia zasoby zachęcające i wspierające dalsze podobne inicjatywy w całej Europie
Niebieskie kropki wskazują wszystkie zapory usunięte wokół Walencji:
……………………………
Niszczenie zapór w Hiszpanii jest odzwierciedleniem ekologicznego sekciarstwa Sáncheza, który wydaje się być bardziej skoncentrowany na przestrzeganiu europejskiej agendy klimatycznej niż na ochronie ludności Hiszpanii przed cyklicznymi zjawiskami, takimi jak zimna kropla. Polityka ta ignoruje fakt, że Hiszpania jest krajem o ekstremalnym klimacie, charakteryzującym się zarówno długotrwałymi suszami, jak i ulewnymi deszczami jesienią.
Utajnione koszty rozbiórki zapór wodnych
Koszty rozbiórki zapór są nie tylko finansowe – do tej pory zainwestowano 2,5 miliarda euro – ale także społeczne i gospodarcze. Brak możliwości regulacji zasobów wodnych wpływa na ludność wiejską i miejską oraz znacznie zmniejsza dostęp do wody w czasach suszy. Ponadto zmniejszenie liczby zbiorników wpływa na rolnictwo, jeden z najważniejszych sektorów hiszpańskiej gospodarki; redukuje także dostępność wody do zaopatrywania miast.
Organizacja Użytkowników i Konsumentów Wody twierdzi, że rząd „komercjalizuje przepływy wody” z korzyścią dla prywatnych firm, takich jak te zaangażowane w produkcję zielonego wodoru, co przyczynia się do funkcjonowania podejścia rynkowego, które nie odpowiada potrzebom obywateli. Tworzy to przekonanie, że rząd Sáncheza przedkłada interesy dużych gałęzi przemysłu nad dobro wspólne, co doprowadziło wielu do zakwestionowania jego przywództwa oraz rzeczywistych motywacji stojących za jego polityką środowiskową. Globalistyczna polityka wodna Sáncheza stała się ideologicznym priorytetem, który zignorował realne potrzeby kraju. “Zimna kropla” i powodzie w Walencji stanowią przykład ryzyka związanego ze strategią skoncentrowaną na wyburzaniu zapór bez uwzględnienia konsekwencji średnio- i długoterminowych. Polityka Sáncheza, wspierana przez radykalny program ekologiczny, może mieć długoterminowe konsekwencje dla bezpieczeństwa wodnego kraju, pozostawiając Hiszpanię podatną na zjawiska naturalne.
Rujnując hiszpańskie infrastruktury wodne, oto co w tym samym czasie robi Sánchez…
Hiszpański podatnik finansuje infrastrukturę Generalnej Dyrekcji Gospodarki Wodnej marokańskiego Ministerstwa ds. Wyposażenia i Gospodarki Wodnej.
Socjalistyczny rząd przyznał nową dotację na realizację projektu wodnego w Maroku o wartości 600 000 euro. Zagranicznym organem otrzymującym dotację jest Generalna Dyrekcja Gospodarki Wodnej podlegająca marokańskiemu Ministerstwu Wyposażenia i Gospodarki Wodnej.
Zgodnie z przetargiem, sfinansowana zostanie interwencja „Wkład we wzmocnienie wiejskich urządzeń sanitarnych w innowacyjnym podejściu, projekt centrum Selfate w gminie Selfate w prowincji Sidi Kacem, którego celem jest zapewnienie dostępu do urządzeń sanitarnych w centrum wiejskiej gminy Selfate w prowincji Sidi Kacem”.
Ta najnowsza pomoc od Sáncheza na projekt wodny w królestwie dynastii Alawi jest dodatkiem do innych stworzonych przez socjalistę, takich jak przyznanie zwrotnej pożyczki w wysokości do pięciu milionów euro na budowę dwóch stacji uzdatniania wody.
Projekt wodny dla zagranicy i niszczenie zapór w Hiszpanii na rzecz ideologicznego programu rządu
W międzyczasie świadome zaniedbanie rządu Sáncheza wobec hiszpańskiego sektora pierwotnego stało się jasne, ponieważ jego rząd ustanowił europejski rekord w niszczeniu zapór, pogłębiając tym samym skutki suszy. Jedynie w roku 2021 socjalistyczny rząd zburzył 108 zapór i jazów w ramach realizacji Agendy 2030, co stanowi prawie połowę infrastruktury tego typu zlikwidowanej na kontynencie europejskim.
Oprócz pomocy dla marokańskiego rolnictwa, które już konkuruje i ma przewagę nad rolnictwem hiszpańskim – duszonym przez presję regulacyjną, której Afrykańczycy nie mają – 2,1 miliarda euro przeznaczono również na transformację energetyczną Republiki Południowej Afryki i jej potrzeby wodne w zakresie infrastruktury zaopatrzeniowej i sanitarnej. Socjalistyczny rząd zaoferował tę pomoc za pośrednictwem Hiszpańskiej Spółki Finansowania Rozwoju (Cofides) i Korporacji Rozwoju Przemysłowego RPA (IDC), które podpisały protokół ustaleń w celu wzmocnienia dwustronnego finansowania podczas wizyty Sáncheza w tym kraju.
Più canali telegram spagnoli dicono che questa nave sospetta fosse a Valencia prima e durante l’alluvione e che la prossima destinazione sia Genova. Amici liguri se la vedete fateci sapere.
VIDEO: 30 października 2024: Marokański minister Nizar Baraka: “W tym roku przeprowadziliśmy 70 operacji zasiewania chmur.”
“W tym roku przeprowadzono około 70 operacji sztucznego zasiewania chmur, w tym 30 z ziemi i40 z powietrza” – powiedział marokański minister infrastruktury i wody, Nizar Baraka, w Rabacie w odpowiedzi na pytanie skierowane do Izby Radców. Minister zaprzeczył również “jakiemukolwiek związkowi między operacjami zasiewu a powodziami w południowo-wschodniej części kraju”.
Prof. Władysław Mielczarski wskazuje, że mocno zbiedniejemy przez Europejski Zielony Ład Fot. PTWP
– Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich. Np. Niemcy przez niego nieco zbiednieją, ale Polacy stracą nawet połowę dochodu liczonego na osobę – mówi portalowi WNP.PL prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
– Polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest i będzie bardzo kosztowna. Przede wszystkim zaś jest ona niemożliwa do zrealizowania. Ustanowiono bowiem nierealne cele – uważa prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
– Żeby osiągnąć cele założone w Zielonym Ładzie, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów – ironizuje nasz rozmówca.
Jak uważa prof. Władysław Mielczarski, Europejski Zielony Ład doprowadzi do utraty konkurencyjności europejskiego przemysłu.
Co oznaczać będzie realizacja założeń Europejskiego Zielonego Ładu?
– Na pewno polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest i będzie bardzo kosztowna. Natomiast przede wszystkim jest ona niemożliwa do zrealizowania.
Ustanowiono bowiem nierealne cele. Unia Europejska chce osiągnąć zerowe emisje netto do 2050 roku. Jednak tego nie uda się osiągnąć.
Prof. Mielczarski: żeby osiągnąć cele założone w Zielonym Ładzie, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów
Nie uda się?
– Gdyby chcieć to osiągnąć, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów. Ironizuję, ale tak to właśnie wygląda.
Ten Europejski Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich, w tym dla Polski. Przykładowo Niemcy przez Europejski Zielony Ład nieco zbiednieją, ale Polacy stracą przez niego nawet połowę dochodu liczonego na osobę.
Oznaczać to będzie pauperyzację społeczeństw w UE. Ponadto będzie szybko postępować utrata konkurencyjności europejskiego przemysłu.
Niektórzy wskazują, że forsowanie rozwiązań z zakresu Europejskiego Zielonego Ładu wygląda jak jakiś sabotaż ze strony urzędników unijnych. Co pan o tym sądzi?
– Sytuacja jest teraz taka, że jak mówi stare przysłowie: „siali wiatr, a teraz zbierają burzę”. Unia Europejska chciała znaleźć sobie takie obszary, gdzie będzie lepsza od innych i wyprzedzi konkurencję.
Wymyślono przed laty, że będzie to sektor zielonej energetyki i rozwoju odnawialnych źródeł energii. Jednak UE mocno się przeliczyła. Okazało się bowiem, że kraje azjatyckie dużo lepiej opanowały te technologie.
Potrafią produkować o wiele taniej i teraz zalewają nas między innymi panelami fotowoltaicznymi czy samochodami elektrycznymi. To oni coraz więcej tych produktów sprzedają w Europie i na tym zarabiają. Natomiast firmy europejskie popadają w coraz większe tarapaty, musząc ponosić koszty wyśrubowanej polityki klimatycznej.
Oprócz powszechnie znanego podatku klimatycznego ETS (Europejski System Handlu Emisjami – przyp. red.) coraz powszechniejszy staje się przymus inwestowania w „zielone” technologie poprzez wymagania ESG (z ang. Environmental, Social and Corporate Governance, środowisko, społeczna odpowiedzialność i ład korporacyjny) dotykające obszarów związanych z ochroną środowiska naturalnego, odpowiedzialnością społeczną i ładem korporacyjnym.
A chodzi między innymi o to, że przykładowo dana firma w UE nie otrzyma dziś kredytu, jeżeli nie udowodni, że jest „dość zielona” i musi kupować zieloną energię, samochody elektryczne i inne zupełnie jej niepotrzebne rzeczy. To wszystko kosztuje i przez to firmy europejskie tracą konkurencyjność wobec firm spoza Unii. I będą ją tracić nadal.
Ponad 20 lat temu grupa aktywistów zgłaszała postulaty walki z emisją gazów cieplarnianych. Mówiono o potrzebie walki ze zmianami klimatycznymi. Jednak to się potem wymknęło spod kontroli.
Obecnie masy ludzi w UE żyją z różnych grantów, propagując Europejski Zielony Ład. Oni otrzymują coraz to nowe granty i sami już uwierzyli w zieloną utopię. Dzisiaj przez to bardzo trudno zrobić krok w tył. Miliony ludzi bowiem dały się zindoktrynować. Takim przykładem jest znana aktywistka klimatyczna Greta Thunberg. Powstało coś na kształt nowej pseudoreligii.
Prof. Mielczarski: upiliśmy się Europejskim Zielonym Ładem
Czy da się to jeszcze odwrócić?
– Nie wierzę raczej w to, że się uda. Upiliśmy się bowiem całym tym Europejskim Zielonym Ładem. I jesteśmy jak alkoholik. On nie przestanie pić, dopóki sobie czegoś nie zrobi, dopóki nie przestraszy się swojego stanu.
W UE ludzie przez Europejski Zielony Ład mocno zbiednieją. Może dopiero wtedy do nich dotrze, że coś jest nie tak. Chyba innej drogi dla społeczeństw UE, jak przejście przez „smugę cienia”, nie ma.
Możliwe, że czeka nas okres upadku Europy. Przecież upadek Cesarstwa Rzymskiego też nastąpił. Za jakiś czas UE też może upaść. Zachodzi tutaj pytanie: czy potem Europa zdoła się odbudować i ile czasu jej to zajmie. Obecnie prym na świecie zaczyna wieść Azja. Teraz mamy czas Azji, która się rozwija i nie zawraca sobie głowy kwestiami ochrony klimatu.
Jako UE popełniamy zbiorowe samobójstwo. Być może jako UE musimy mocno upaść również pod względem cywilizacyjnym, żeby nadeszło otrzeźwienie.
Nie wszystkich będzie stać na to, żeby przystosować stare domy do nowych restrykcyjnych norm wynikających z założeń Europejskiego Zielonego Ładu. Jak się pan na to zapatruje?
– Oczywiście, że Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni.
Może będą musieli przenieść się do jakichś klitek w blokach z wielkiej płyty. A ich własność przejmą wielkie koncerny. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie są olbrzymie gospodarstwa rolne. Tyle że one nie należą do Ukraińców, tylko do międzynarodowych koncernów. Trudno rozdzielać kwestie dalszego rozwoju gospodarczego od polityki.
Pomysły z Zielonym Ładem to są pomysły unijne. Reszta świata tym się nie przejmuje i stawia na rozwój. Niestety u nas polityka unijna ciągnie społeczeństwa i gospodarki w dół.
Problemem ostatnich ośmiu lat było to, że politycy dali się zaczarować środkami z tytułu Krajowego Planu Odbudowy i godzili się na wszystko, byle tylko uzyskać KPO. Tyle że tu chodzi nie tyle o subsydia unijne, tylko o pożyczki, które trzeba będzie spłacić. I dalej niestety brniemy w sytuację, w której KPO stało się rodzajem bożka, dla którego można wszystko poświęcić.
Raport „Drapieżny Zielony (Nie)Ład”, który powstał na zlecenie NSZZ „Solidarność”, wzywa do odrzucenia sztandarowego programu Unii Europejskiej, ogłoszonego w celu odbudowy gospodarki po tak zwanej pandemii COVID-19: Zielonego Ładu. Chociaż prace nad nim trwały jeszcze zanim pojawił się kryzys covidowy, to sama „pandemia” miała być świetną okazją do wdrożenia tak zwanej zielonej strategii.
Komisja Europejska na swojej oficjalnej witrynie alarmuje, że „zmiana klimatu i degradacja środowiska stanowią zagrożenie dla kontynentu i reszty świata. Aby sprostać tym wyzwaniom, Europa potrzebuje nowej strategii na rzecz wzrostu – służącej przekształceniu Unii w nowoczesną, oszczędną i konkurencyjną gospodarkę, która w 2050 roku osiągnie zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych netto; w której nastąpi oddzielenie wzrostu gospodarczego od zużywania zasobów; w której żadna osoba ani żaden region nie pozostaną w tyle”.
I dalej: „Europejski Zielony Ład to nasz plan działania na rzecz zrównoważonej gospodarki UE. Można to osiągnąć poprzez przekształcenie wyzwań związanych z klimatem i środowiskiem w nowe możliwości we wszystkich obszarach polityki, a także zadbanie o to, by transformacja była sprawiedliwa i sprzyjała włączeniu społecznemu”.
Europejski Zielony Ład (dalej: EZŁ) przewiduje przejście na gospodarkę o obiegu zamkniętym, neutralną dla klimatu do 2050 roku. Stąd zaproponowano przyjęcie kontynentalnego prawa o klimacie, by deklaracje polityczne przekształcić w zobowiązanie prawne i pobudzić inwestycje w tzw. zielony sektor, który de facto może jeszcze bardziej szkodzić ludziom i przyrodzie (m.in. chodzi o przejście na energię odnawialną – farmy wiatrowe i fotowoltaikę, rozwój elektromobilności, termomodernizację, rozwój biotechnologii, GMO II generacji, cyfryzację, w tym Internet Rzeczy IoT i smart cities, wytwarzanie na skalę przemysłową biomasy itp.).
Osiągnięcie tych celów będzie wymagało ogromnych nakładów środków w produkcję szkodliwych dla środowiska baterii litowo-jonowych, w technologię 5G, a nawet 6G, tzw. sztuczną inteligencję oraz zmian struktur własnościowych ziemi, a nade wszystko stałego zwiększania wszelakich podatków ekologicznych i ograniczania wolności ludzi.
Zmiana, która już się dokonuje, jest koordynowana globalnie, regionalnie i lokalnie. Polega ona m.in. na przetransferowaniu oszczędności obywateli na inwestycje w wątpliwe technologie oraz usługi.
W związku ze spodziewanymi buntami ubożejącego społeczeństwa, konieczne jest zwiększanie roli państwa – wszechwładzy urzędników i polityków – oraz tworzenie bardziej wyrafinowanych systemów nadzoru.
Dekarbonizacja gospodarki przewidziana w EZŁ zakłada całkowitą rezygnację z ropy, węgla i docelowo także gazu na rzecz OZE. Gaz jest traktowany jako paliwo przejściowe.
Działania unijne
Po raz pierwszy program Europejskiego Zielonego Ładu unijni politycy przedstawili już 11 grudnia 2019 roku (pandemię ogłoszono w marcu 2020), chociaż „zielona transformacja” trwa od dekady. Przyspieszyła od szczytu Rio+20 w 2012 roku.
14 stycznia 2020 r. unijni biurokraci przedstawili plan inwestycyjny na rzecz EZŁ i mechanizmu sprawiedliwej transformacji. 4 marca 2020 t. pojawił się wniosek ustawodawczy w sprawie prawa o klimacie, zakładający osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r.
Szefowa KE Ursula von der Leyen, prezentując przed niespełna pięcioma laty założenia EZŁ, przypomniała, że osiągnięcie neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla do 2050 roku będzie wymagało szybkiego odejścia od wysoko zanieczyszczających gałęzi przemysłu i technologii. Obiecała – czy też zagroziła – że EZŁ „nie pozostawi nikogo w tyle”.
Komisarz porównała transformację do epokowego wydarzenia lądowania na Księżycu. – Naszym celem jest pogodzenie gospodarki z naszą planetą – zaznaczyła, wskazując, że Europa chce być liderem w dziedzinie przyjaznych dla klimatu gałęzi przemysłu i tak zwanych czystych technologii. Unia „neutralna dla klimatu” to nadrzędny cel EZŁ.
Oznacza to aktualizację ambicji wspólnoty w zakresie klimatu już do 2030 roku – redukcję emisji CO2 o 55 procent, by zastąpić 40-procentowy cel. Wymagało to przeglądu i dostosowania wszystkich regulacji, począwszy od dyrektywy w sprawie odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej, przez handel emisjami CO2 i podział wysiłków, a także niesławną dyrektywę LULUCF, dotyczącą zmiany użytkowania gruntów. Przewiduje się „inteligentną integrację sektora”, łączącego obszary energii elektrycznej, gazu i ciepłownictwa w jednym systemie.
Szereg gruntownych zmian musi nastąpić do 2030 roku, ponieważ jest to ostatni cykl inwestycyjny, jeśli Unia chce osiągnąć cel „czystego przemysłu” do 2050 roku.
Portal PCh24.pl od dawna przestrzegał przed bezrefleksyjnym przyjęciem unijnej polityki klimatycznej i „zielonym ładem”. Wielokrotnie pisaliśmy o szkodliwych przepisach, które powodują poważne zakłócenia dla gospodarki. Wskazywaliśmy, że nawet William Nordhaus, zdobywca Nagrody Nobla w 2018 r. za modelowanie ekonomiki zmian klimatu, wyraźnie mówił, iż programy „zielonego ładu” bardzo obciążą obecne pokolenie i sam zasugerował, by nie odchodzić w tak szybkim tempie od paliw kopalnych. Ocenił, że jeśli nawet temperatura na świecie wzrosłaby o ponad 3 stopnie C, to i tak nie będzie oznaczało to tragedii.
Scenariusz, który przewiduje całkowite docelowe poleganie na odnawialnych źródłach energii, wymaga ogromnej ilości miejsc do jej magazynowania (obecnie są to baterie litowo-jonowe). Jednak możliwe do odzyskania rezerwy litu na całym świecie wynoszą zaledwie 13,5 miliona ton (dane USGS). Tymczasem potrzeba 26 mln ton litu, by zasilić przewidywane 2 miliardy samochodów elektrycznych do 2035 roku. To ponad dwukrotnie więcej niż jest obecnie dostępne.
Ogromnych kosztów transformacji nie jest w stanie ponieść polskie społeczeństwo, co potwierdza raport przygotowany na zlecenie NSZZ „Solidarność”, a zaprezentowany po raz pierwszy podczas XXXIII Forum Ekonomicznego w Karpaczu.
Opracowanie, które zrecenzowali: dr hab. Małgorzata Burchard-Dziubińska, prof. Uniwersytetu Łódzkiego, prof. dr hab. Michał Gabryel Woźniak z Uniwersytetu Rzeszowskiego, prof. dr hab. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego, przedstawia analizy dotyczące skutków ideologii EZŁ w polityce społeczno-gospodarczej, stosunku Polaków do EZŁ oraz jego niezgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej.
Dokument opisuje skutki podatkowe i fiskalne, a także koszty bezpośrednie dla gospodarki i społeczeństwa, w tym ograniczenia wydobycia zasobów, jego wpływ na rolnictwo, wpływ systemu ETS czy zagrożenia dla rozwoju międzynarodowej współpracy handlowej.
Unijna „polityka przemocowa”
Autorzy raportu krytykują KE za prowadzenie „polityki przemocowej” mocno ingerującej w politykę narodową państw. EZŁ przedstawiany jest jako „nie tylko ideologia, ale przede wszystkim pretekst i narzędzie do zawładnięcia społeczeństwami i gospodarkami państw narodowych, wręcz ich skolonizowania”.
Dr Artur Bartoszewicz wskazuje, że „ukierunkowanie wydatków publicznych na cele niepotrzebne i nieistotne dla bezpieczeństwa ogranicza potencjał rozwojowy”. Bruksela wręcz prowadzi „wojnę hybrydową”, powodując ubożenie obywateli, upadłości przedsiębiorstw i niebotyczne zadłużenie państw. Społeczeństwa są poddawane totalnej propagandzie klimatycznej. Ma miejsce przemoc finansowa. Cały europejski kontynent „przeistacza się w przestrzeń absorbującą produkty, których utylizacja w przyszłości jest niemożliwa”; „eksportuje zanieczyszczenia środowiska na skalę, która fałszuje obrane ambitne cele”; „tworzona jest piramida finansowa naiwności, która zakłada sukces ideologii, przy czym owa zeroemisyjność ma być sfinansowana ze środków publicznych (de facto różnego typu podatków). Miraż transformacji usprawiedliwia wydawanie środków publicznych. Zawładnięci ideologią Zielonego Ładu politycy i aktywiści dają przyzwolenie na ogromną interwencję państwa we wszystkie rynki i sektory, a wręcz jej żądają. W Polsce do dziś nie oszacowano pełnego budżetu transformacji energetycznej. Kwoty, które mogą się okazać konieczne do wydania do 2030 r. na inwestycje związane z transformacją energetyczną, w tym przekształcenie rynku w tej branży, sięgają w przybliżeniu nawet kilkuset miliardów złotych” – czytamy.
Polacy przeciwko EZŁ. Jego wdrażanie wbrew woli ogółu to „dowód na autokratyczność”
Dr Katarzyna Obłąkowska zaznacza, że „Polacy nie popierają Europejskiego Zielonego Ładu w kształcie znanym w kwietniu 2024 r. Odrzucają większość z 21 rozwiązań tej polityki. Jest to dowód na autokratyczność, a nie demokratyczność działań władz europejskich”. Co więcej, Polacy chcą zmian w EZŁ (42,9%) lub całkowitego jego odrzucenia (34,9%). Bezkrytycznie europejską strategię popiera 3,3% polskiego społeczeństwa.
Blisko 57% Polaków chce referendum w sprawie odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu.
Dr Obłąkowska ocenia, że „Polacy chcą demokracji. Jedynie władcy autokratyczni nie dają suwerenowi prawa do wypowiedzenia się w referendum. Dalej czeka już tylko państwo wszechpotężne, trzymające miecz nad głową człowieka poddanego, karzące go za każde niezgodne z wolą władców słowo”.
Wraz z negatywnymi opiniami dot. EZŁ, „na przełomie kwietnia i maja 2024 r. zwiększył się w Polsce poziom eurosceptycyzmu, ale większość Polaków jest nadal za pozostaniem Polski w UE (63,1%). Jednak, niecałe 12% chce federalizacji UE i nieco ponad 3% opowiada się za unifikacją. 62,2% widzi UE jako „Europę Ojczyzn”.
EZŁ niezgodny z Konstytucją RP
Prof. Ryszard Piotrowski uważa, że koncepcja EZŁ, jak również konkretne rozwiązania dotyczące jego wdrażania, „są niezgodne z postanowieniami Konstytucji RP”. Napisał również: „koncepcja odgórnie wymuszonej i bezalternatywnej, naukowo uzasadnionej przebudowy społeczeństwa i gospodarki jest nie do pogodzenia z art. 1 także ze względu na art. 30. Istotne postanowienia Europejskiego Zielonego Ładu są niezgodne z art. 2 i 5. Jest niezgodna z zasadą społecznej gospodarki rynkowej wyrażoną w art. 20. Zastąpienie reguł rynkowych regułami poprawności klimatycznej w procesie przekształcania UE powoduje, że kryterium przewagi konkurencyjnej staje się nie zdolność wytwarzania, ale niskoemisyjność. Jest również niezgodna z zasadą ochrony własności ustanowioną w art. 21 oraz zasadami ograniczania korzystania z konstytucyjnych wolności i praw, określonymi w art. 31 ust. 3. Stwarza potencjalne zagrożenie dla prawa do ochrony życia prywatnego i rodzinnego, zapewnionego w art. 47 Konstytucji RP. Wdrożenie jej naruszy art. 76. Regulacje wykraczają poza zakres kompetencji podlegających przekazaniu w myśl art. 90 ust. 1. Przekazanie kompetencji organów władzy państwowej w niektórych sprawach, przewidziane w tym przepisie, nie oznacza przekazania „organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu” kompetencji do decydowania o sposobie życia obywateli bez pozostawienia im możliwości wyboru. Arbitralny charakter, nieproporcjonalność i bezalternatywność reguł składających się na Europejski Zielony Ład oznacza rezygnację z możliwości stanowienia o losie mieszkańców Polski w takim zakresie, w jakim ma się dokonać zaplanowane przekształcenie UE, co jest równoznaczne z konstytucyjnie wykluczoną rezygnacją z możliwości stanowienia o losie Polski”, czytamy.
Polska nie jest gotowa na implementację EZŁ. Czeka nas drastyczny wzrost wydatków i podatków
Prof. Witold Modzelewski i Katarzyna Wawrzonkiewicz uważają, że polski system podatkowy „nie jest gotowy na implementację Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego w wyznaczonych przez UE ramach czasowych”. Wprowadzenie przewidzianych ograniczeń zaowocuje „drastycznym wzrostem wydatków budżetowych przy jednoczesnym zubożeniu społeczeństwa i podatników prowadzących działalność gospodarczą (rolniczą i pozarolniczą), a przede wszystkim spadkiem wpływów z najważniejszych podatków”. Przełoży się to na wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, może przyczynić się do spadku konkurencyjności polskich przedsiębiorstw i znacznie ograniczyć konsumpcję towarów i usług wysoko-emisyjnych (zwłaszcza paliw silnikowych) powodując „trwały spadek dochodów budżetowych”.
„Wprowadzenie tak doniosłych zmian wymaga czasu i niewyobrażalnych wręcz nakładów finansowych, których obecnie Polska – jako państwo i jej obywatele – nie jest w stanie ponieść. Należy również podkreślić, że bez porozumienia na ogólnoświatowym poziomie zmniejszenie emisji CO2 do atmosfery przez UE mvgyn/ddniewiele zmieni, bo inne kraje w tym czasie prawdopodobnie jeszcze zwiększą swoje emisje i globalna suma emisji CO2 może nawet wzrosnąć (UE jest odpowiedzialna wyłącznie za 7,0 procent światowych emisji gazów cieplarnianych). Wprowadzenie Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego spowoduje: spadek dochodów budżetowych (budżet państwa i budżet jednostek samorządu terytorialnego) z opodatkowania pośredniego sektorów wysokoemisyjnych oraz handlu towarami i świadczenia usług dyskryminowanych przez nowe nakazy i zakazy (szacunkowo o ok. 30,0 – 35,0% rocznie w początkowym okresie; później spadek będzie jeszcze głębszy); spadek wpływów z podatków dochodowych w wyniku wzrostu kosztów w sektorze przedsiębiorstw oraz spadku zatrudnienia w sektorze wysokoemisyjnym (nawet do 50,0 – 55,0%); spadek dochodów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Narodowego Funduszu Zdrowia (składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne) w wyniku spadku zatrudnienia w sektorze wysokoemisyjnym (ostrożne szacunki – do 25,0 – 30,0%)”.
Nieopłacalna energia z farm wiatrowych i fotowoltaicznych
Prof. Władysław Mielczarski przestrzega przed stagnacją europejskich gospodarek i kolosalnymi kosztami dla społeczeństwa. Poddał on analizie 4 główne kierunki realizacji Zielonego Ładu: system efektywności energetycznej budynków, system handlu pozwoleniami na emisje dwutlenku węgla, rozwój alternatywnych środków transportu oraz koszty energii elektrycznej dla odbiorców. Uwzględniwszy różne formy dopłat i dotacji wykazał, ile kosztuje produkcja energii z paliw kopalnych i OZE.
„Przeprowadzone analizy wskazują, żenawet po uwzględnieniu kosztu zakupu pozwoleń na emisje CO2 (podatek ETS) koszty całkowite produkcji energii elektrycznej przez farmy wiatrowe i farmy fotowoltaiczne są większe od kosztów produkcji energii elektrycznej z węgla i wynoszą one odpowiednio: elektrownie węgla brunatnego – 535 PLN/MWh2 , elektrownie węgla kamiennego – 610 PLN/MWh, farmy wiatrowe lądowe – 754 PLN/MWh, farmy fotowoltaiczne – 819 PLN/MWh”.
Grozi nam załamanie systemu energetycznego
Prof. Maciej Chorowski wraz z dr. hab. Ziemowitem Malechą wskazali, że „bezkrytyczne wdrażanie wszystkich tych aktów prawnych, a w szczególności dotyczących energetyki w warunkach polskiego miksu energetycznego, doprowadzi do załamania się energetyki, utraty konkurencyjności przez polską gospodarkę oraz pauperyzacji znacznej części ludności Polski”.
Jak wynika z ich badań, takie czynniki jak: „zależność współczynnika EROI (energy return on investement) od technologii wytwarzania energii, konieczność dodatkowych nakładów stabilizujących OZE w okresach bezwietrznych i przy braku nasłonecznienia, potencjał Polski do budowy wielkoskalowych magazynów energii w postaci elektrowni szczytowo-pompowych” wskazują na to, że „energia wytworzona przez niestabilne OZE nie powinna przekroczyć 30% całkowitej generacji energii elektrycznej”. Docelowo powinny być zainstalowane elektrownie jądrowe, ale dopóki one nie zaczną działać, należy uruchomić zmodernizowane bloki węglowe.
„Proponowane rozwiązania nie oznaczają odroczenia transformacji polskiej elektroenergetyki, a wręcz przeciwnie – wskazują na konieczne pilne podjęcie działań związanych z modernizacją starych bloków węglowych, budową wielkoskalowych magazynów energii w postaci elektrowni szczytowo-pompowych oraz wdrożeniem programu rozwoju polskiej energetyki jądrowej. Istotnym elementem transformacji energetyki będzie modernizacja ciepłownictwa, w szczególności rozwój systemów kogeneracyjnych z możliwością magazynowania ciepła i chłodu. Przy budowie nowych farm wiatrowych trzeba wziąć pod uwagę niezbędne dla utrzymania prawidłowego profilu napływającego powietrza odległości między turbinami i innymi obiektami. Przewymiarowanie OZE ze względu na bardzo małą gęstość tej energii doprowadzi do zajęcia nawet kilkunastu procent powierzchni kraju na instalacje energetyczne, co może wręcz zablokować rozwój przemysłu i budownictwa mieszkaniowego”.
Problem z załataniem luki węglowej
Prof. Ilona Jelonek wskazała na trudność związaną z oszacowaniem kosztów „transformacji energetycznej, dekarbonizacji przemysłu wydobywczego, budownictwa, transportu i mobilności, a przy tym wszystkim przemiany ekologicznej”. Jej zdaniem, Polska „stoi przed wieloma wyzwaniami, ale również możliwościami związanymi z Zielonym Ładem i Fit for 55”. „W ramach polityki spójności i Instrumentu na Rzecz Odbudowy i Odporności nasz kraj może otrzymać w latach 2021 – 2027 około 170,0 mld EUR, a do 2030 r. – ok. 250,0 mld EUR. Polska i polskie firmy będą mogły skorzystać także z innych źródeł finansowania. Same pieniądze jednak nie wystarczą, aby przeprowadzić transformację energetyczną. Potrzebne są również strategia i odpowiednie reformy, regulacje w obszarze energetyki, lecz najważniejsze jest podjęcie decyzji, czym załatać lukę węglową, która powstanie w wyniku odchodzenia od węgla”.
Podaje szacunki dotyczące przystosowania polskiej gospodarki do celów Zielonego Ładu i Fit for 55 do 2030 r., które mają wynieść 527,0 mld EUR. „Dodatkowe koszty, ponad normalną wielkość inwestycji, mogą wynieść ok. 60,0 mld PLN rocznie, co daje łącznie ok. 500,0 mld PLN do 2030 r. Należy podkreślić, że koszty będą zależne od wielu czynników, w tym od tempa transformacji i dostępności technologii niskoemisyjnych. Odchodzenie od paliw kopalnych wpędza nas natomiast w nowe uzależnienie np. od metali ziem rzadkich, które są niezbędne dla rozwoju nowego społeczeństwa ekologicznego i scyfryzowanego”.
EZŁ to gigantyczne koszty. Zagraża „biologicznej egzystencji narodu”
Analityk i publicysta gospodarczy Tomasz Cukiernik wskazuje, że „realizacja Europejskiego Zielonego Ładu dla Polski oznacza przede wszystkim gigantyczne koszty. Francuski Institut Rousseau wyliczył, iż łączne „inwestycje” publiczne i prywatne na ten cel wyniosą 2,4 bln EUR, czyli ponad 10,0 bln PLN. Do tego dochodzą liczne klimatyczne europodatki: EU ETS (deficyt uprawnień do emisji CO2 w latach 2021 – 2030 będzie kosztował aż 141,0 mld PLN) i ETS 2 (koszt dla przeciętnej rodziny wyniesie od 1,6 do 8,6 tysiąca PLN), akcyza na węgiel i koks, graniczny podatek węglowy (CBAM)4 , podatek od nierecyklingowanego plastiku (w latach 2021 – 2024 z tego tytułu wpłacimy do budżetu UE 8,6 mld PLN), opłata od emisji CO2 przez samochody spalinowe (auta zdrożeją nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych), opłaty od autostrad i dróg ekspresowych czy podatek od rejestracji samochodu spalinowego i tzw. opłata środowiskowa od pojazdów spalinowych”.
Nie trzeba dodawać, że wszystko to będzie prowadzić do szybkiego ubożenia społeczeństwa. Do tego dochodzą szkodliwe euroregulacje ograniczające wolność obywateli, np. zakaz rejestracji samochodów spalinowych po 2035 roku, obowiązek raportowania ESG (dyrektywa w sprawie należytej staranności przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju). Zdaniem Cukiernika, „w wyniku dalszego wdrażania unijnej polityki dekarbonizacyjnej i Europejskiego Zielonego Ładu nasz kraj może całkowicie utracić i bezpieczeństwo energetyczne (braki energii), i suwerenność energetyczną (bo pozbędzie się generowania energii z węgla, który ma), i bezpieczeństwo żywnościowe (upadek rolnictwa), i suwerenność żywnościową (import żywności), a w ten sposób popadnie w zależność od czynników zewnętrznych. To wszystko nie tylko doprowadzi do dewastacji gospodarki, ale nawet zagraża biologicznej egzystencji narodu”.
Ucierpią wszyscy rolnicy
Zdaniem Cezarego Wincenciaka, ucierpią wszystkie gospodarstwa rolne. „Ewidentnie da się zauważyć, że wszelakie prace KE prowadzone w tym obszarze zmierzają w kierunku uchwalenia tzw. dyrektywy metanowej oraz bilansowania śladu węglowego przez ustanowienie różnego typu wskaźników i przeliczników dla stad bydła. W takiej sytuacji sektor rolniczy zajmujący się hodowlą bydła staje się klimatycznym wrogiem numer jeden. Polityka Zielonego Ładu oznacza także ogromną reformę energetyczną, która spowoduje, że wzrosną ceny wszystkich środków do produkcji rolnej, w szczególności tych produkowanych w Polsce przez krajowe przedsiębiorstwa, ale również tych produkowanych w pozostałych krajach UE. W rezultacie w każdym sektorze produkcji rolnej, a więc produkcji mięsa, mleka i przetworów mlecznych, produktów zbożowych, wzrosną koszty produkcji w przeliczeniu na hektar czy też kilogram wytworzonego produktu. Produkty z krajów spoza UE, w których nie obowiązuje taki reżim prawny jak w UE, staną się jeszcze bardziej konkurencyjne wobec produktów z krajów członkowskich UE. Wiadomo również, że KE jasno stwierdziła, iż nie będzie żadnych stałych nacisków na współpracę z krajami trzecimi, będą zaś próby nakłaniania ich do wprowadzenia podobnych reform. Ostatecznie będzie to oznaczać, że do Europy, a więc także do Polski, będą miały dostęp firmy produkujące produkty gotowe i półprodukty według dotychczas stosowanych przez nie zasad, czyli także z utrzymaniem dotychczasowych kosztów produkcji. Na półkach sklepowych konsument będzie miał więc do wyboru w ramach jednej grupy produktowej towary wyprodukowane w zaostrzonym reżimie panującym w UE, narzuconym także polskim producentom, jak również towary zaimportowane z krajów, które podobnych regulacji nie wprowadziły i nie przestrzegają. Zielone światło zapewne dostaną produkty zastępcze, takie jak np. wszelakiego typu owady, produkowane w Europie z przeznaczeniem do konsumpcji pośredniej i bezpośredniej”. KE nie poprzestanie aż zmieni nasze nawyki żywieniowe, zmuszając nas do zmiany diety.
Spekulacyjne systemy handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla
Marek Lachowicz koncentruje się na spekulacyjnym mechanizmie europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. Przypomina, że „rozliczanie emisji za pomocą uprawnień (European Union Allowance, dalej: EUA) jest obowiązkowe dla przedsiębiorstw emitujących CO2 w toku działalności (Instalacje). Są to często firmy z sektora energetycznego, ciepłowniczego, stalownie czy producenci betonu. Zapotrzebowanie Instalacji danego kraju na uprawnienia pokrywane jest z trzech źródeł. Część EUA firmy otrzymują do wykorzystania bezpłatnie. Część przydzielana jest państwom członkowskim i następnie odsprzedawana krajowym podmiotom gospodarczym. Przychody z tej sprzedaży stanowią zysk (około)budżetowy. Ewentualne niedobory uprawnień Instalacje muszą uzupełnić na wolnym rynku, po aktualnej cenie”.
Uprawnienia nabywają m.in. inwestorzy z sektora finansowego, którzy „skoncentrowani są na maksymalizowaniu zysku”. „W warunkach malejącej podaży powoduje to – jak się okazało nienormalną – presję na aprecjację cen EUA. Testy statystyczne właściwe dla instrumentów towarowych wskazują, że w okresie od 1 maja 2017 r. do 30 kwietnia 2023 r. na cenach EUA wielokrotnie tworzyły się bańki cenowe. Zastosowana metodyka nie została nigdy zakwestionowana. Od 2027 r. w UE obowiązywać będzie nowy system ETS 2 obejmujący CO2 emitowany wskutek ogrzewania budynków (z wyłączeniem ciepła sieciowego) oraz transportu drogowego. Jeśli stworzy się na rok 2030 trzy scenariusze: pozytywny (cena EUA = 120,00 EUR, cena ETS 2 = 45,00 EUR), bazowy (cena EUA = 160,00 EUR, cena ETS 2 = 75,00 EUR) oraz pesymistyczny (cena EUA = 200,00 EUR, cena ETS 2 = 100,00 EUR), można oszacować łączne koszty obu systemów dla polskich gospodarstw domowych. W scenariuszu pozytywnym wyniosą one 64,00 mld PLN, w bazowym – 91,00 mld PLN, a w pesymistycznym – 116,00 mld PLN”.
EZŁ zagraża konkurencyjności europejskich firm i zakłóci wymianę międzynarodową
Dr Alina Landowska zwraca uwagę, że ponad 30 mln miejsc pracy, które zależą od handlu zagranicznego, „stoi w obliczu poważnych zmian”. „Takie inicjatywy, jak mechanizm dostosowania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 (CBAM7 ), może wpłynąć na konkurencyjność europejskich firm i globalne rynki. Wprowadzenie CBAM może obniżyć eksport azjatyckich produktów do UE, a tym samym spowodować wzrost cen i spadek dostępności niektórych towarów. Azja, coraz mniej zależna od eksportu do Europy, już poszukuje alternatywnych rynków zbytu. CBAM wywołuje spory handlowe z krajami spoza UE, które postrzegają ten mechanizm jako barierę handlową. To może prowadzić do dalszych komplikacji w międzynarodowej współpracy handlowej. UE stoi przed licznymi wyzwaniami w dostosowaniu swojej polityki handlowej do zmieniających się realiów globalnych, a dodatkowe zielone obciążenia” będą mieć szerokie reperkusje geopolityczne i ekonomiczne, włącznie z poważnym osłabieniem europejskich gospodarek”.
Ostry, emocjonalny język raportu
Autorzy raportu na temat „Drapieżnego Zielonego (nie)Ładu” nie stronią od ostrego i nacechowanego emocjonalnie języka. Przykładowo dr Artur Bartoszewicz ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie pisze: „od lat Komisja Europejska (dalej: KE) przyjmuje rolę zbawcy, terapeuty i sędziego w jednej osobie. Bez umocowania w Traktatach, a wręcz świadomie wykraczając poza uzgodnienia w nich zawarte, wdziera się w domenę Państw Narodowych – odbiera im prerogatywy i zmienia (ogranicza bezprawnie) role wobec obywateli i uczestników rynku. KE zawłaszcza, ogranicza i demoluje. KE stała się rakiem na organizmie narodowych państw europejskich i Wspólnoty, chorobą odbierającą siły rozwojowe, wolność decyzji i niezależność myślenia”.
„UE stała się wulkanem, z którego lawa prawa wylewa się, niszczy, dławi, zalewa państwa członkowskie – państwa narodowe. Skutecznie prowadzi politykę przemocową opartą na siedmiu krokach: Definiuje fałszywy problem na podstawie analiz grup lobbingowych i działaczy ideologicznych, którym udowadnia, że państwa członkowskie niedomagają, a ona jest w stanie pokierować zmianą zapewniającą osiąganie tzw. ambitnych celów (etap oczarowania). Tworzy komunikat do obywateli państw członkowskich (de facto do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Rady, Komitetu Ekonomiczno-Społecznego i Komitetu Regionów), w którym wytwarza nowomowę, język wzbudzania w nas poczucia winy, strachu, nadziei, postprawdy. Wymyśla dialekt wyłączający – używa słów nowych, ważnych, kluczowych, zamykających grupę ideologicznie zaangażowanych w ramach własnych przekonań (etap oświecenia). Tworzy na poziomie unijnym i krajowym zespoły robocze, które wypracowują rozwiązania umożliwiające realizację polityki przyjętej na ogólnym poziomie w komunikacie. Jest to etap kreatywny, na którym następuje spełnianie oczekiwań wyznawców ideologii, jak też grup kreowanych w gospodarce do niesienia nowej idei. Powstają wówczas programy społeczne i gospodarcze, kształtowane są polityki sektorowe i horyzontalne, w których zapisuje się wymogi implementacji wyobrażeń, kłamstw i półprawd z komunikatu (etap tworzenia neoprawdy). Dzięki szerokiej kampanii strachu i przekupstwa finansowego następuje upowszechnianie ideologii. Aby dostać się do struktur unijnych, należy potwierdzić prawdy wiary przez zaangażowanie się w krzewienie przyjętych założeń. Wówczas możliwe jest podjęcie pracy w strukturach KE lub wybranie do struktur wykonawczych KE z delegacji państwa narodowego – to współczesna Arkadia, gdzie zarobki są ogromne, podatki nie istnieją, a emerytura gwarantuje dostatnie życie nawet w młodym wieku (etap potwierdzania neoprawdy). Tworzy się nowe prawo unijne, które wymusza włączenie się obywateli i samych (nawet tych opornych, które stają się automatycznie niepraworządne) państw członkowskich w implementację ideologii. System zachęt i kar, bat i marchewka. Mechanizmy dotacyjne przekonają nawet najbardziej opornych do współuczestnictwa w ideologii. Nie bierzesz, toś głupi. Zrezygnuj z wątpliwości i negacji w zamian za dotację (rekompensata za ból moralny lub ponoszone koszty dostosowania). Demoralizowanie staje się kluczem do sukcesu ideologii (etap przemocy finansowej). Na poziomie KE i państw członkowskich tworzy się np. taksonomię, czyli system klasyfikacji ustanawiający kryteria, które muszą być spełnione w ramach działalności gospodarczej, aby uspójnić aktywność z ideologią. Szeroka implementacja nowomowy i odrzucenie negujących umożliwia podporządkowanie struktur państwa narodowego i obywateli wymogom osiągania abstrakcyjnych (nadal jednak ambitnych) celów przyjętych w komunikacie (etap skolonizowania umysłów). Wypracowanie stałych źródeł finansowania w postaci np. podatków unijnych (przejęcie prerogatyw państwa) i zobowiązań kosztowych, nakładanych na państwa narodowe w celu stałego finansowania ideologii (w tym ogromne kary za opóźnienia i niedostosowanie). Swobodne kształtowanie zakresu i wymiaru ideologii przez multiplikowanie narzędzi koniecznych do wdrożenia oraz zakresu dostosowania obywateli i uczestników rynku (przedsiębiorstw). Państwo, coraz mniej narodowe, staje się swoistym policjantem, który przemocą wymusza w imieniu wspaniałomyślnej i nieomylnej KE zagwarantowanie spokoju i podporządkowania się ideologii (etap skolonizowania państwa narodowego)”.
Krytyce poddawana jest ideologia klimatyzmu, także skorumpowany świat nauki, który w zamian za granty „brnie w kłamstwa i manipulacje”.
Nie ma uzasadnienia dla EZŁ z punktu widzenia ekonomii, racjonalności, a co istotne – regulacje w ramach Ładu są niezgodne z Konstytucją RP, w tym art. 1 wykluczającym kolektywistyczną wizję państwa, prymat państwa wobec jednostki czy radykalną, przymusową transformację społeczną (wszak przewidziano surowe kary za brak realizacji unijnych wytycznych).
EZŁ niezgodny jest nawet z zasadą zrównoważonego rozwoju, „ponieważ zakłada niezrównoważenie rozwoju”, ograniczając możliwości zaspokojenia potrzeb obecnego pokolenia i uzależniając rozwój niemal całkowicie od energii odnawialnej oraz oddzielając wzrost gospodarczy od wykorzystania zasobów. Głęboko ingeruje nie tylko w wolność działalności gospodarczej, ale także prawo własności.
„Koncepcja Europejskiego Zielonego Ładu jest niezgodna z zasadami ograniczania korzystania z konstytucyjnych wolności i praw, określonymi w art. 31 ust.3 Konstytucji RP”. Regulacje EZŁ „wykraczają poza zakres kompetencji podlegających przekazaniu w myśl art. 90 ust. 1 Konstytucji RP”.
Dlaczego więc ideologiczny plan transformacji eko-społecznej jest wdrażany, bez względu na wszystko? I dlaczego winni jego przyjęcia, narzucania, a następnie implementacji w naszym kraju nie ponoszą odpowiedzialności za łamanie prawa?
NSZZ “Solidarność” przedstawił raport dot. katastrofalnych skutków Zielonego Ładu. Obszerny dokument wskazuje największe zagrożenia, które niesie za sobą unijna polityka klimatyczna.
Zaprezentowano pierwszy w Polsce raport na temat skutków wprowadzenia Zielonego Ładu. Raport “Drapieżny Zielony (nie)Ład” powstał na zlecenie NSZZ “Solidarność”, a opracował go zespół ekspertów, zajmujących się polityką klimatyczną, pod redakcją dr. Artura Bartoszewicza.
Polacy nie chcą Zielonego Ładu
W ramach raportu przeprowadzono badanie “Polacy o Zielonym Ładzie”. Sondaż został zrealizowany przez firmę PBS na próbie 1213 osób w dniach 22 kwietnia – 6 maja 2024 r. Wynika z niego, że 61 proc. Polaków obawia się wprowadzenia przepisów Zielonego Ładu.
56,5 proc. uczestników badania opowiedziało się za przeprowadzeniem w Polsce referendum dotyczącego “zobowiązania rządu, parlamentu i prezydenta do podjęcia działań w celu całkowitego odrzucenia polityki Zielonego Ładu”.
63 proc. ankietowanych chce, by Polska pozostała członkiem UE. Za opuszczeniem wspólnoty jest 22 proc. pytanych. Ponadto, 62 proc. badanych twierdzi, że UE powinna być “wspólnotą suwerennych państw i narodów, czyli Europą Ojczyzn”.
Zapisy sprzeczne z konstytucją
Prof. Ryszard Piotrowski z Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje, że Europejski Zielony Ład jest niezgodny z konstytucją RP (art.: 1, 2, 5, 20, 21, 30, 31, 47, 76 i 90). Autorzy reportu zwrócili również uwagę na to, że polski system podatkowy nie jest gotowy na implementację Europejskiego Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego. “Wprowadzenie ograniczeń i nakazów będzie skutkować drastycznym wzrostem wydatków budżetowych przy jednoczesnym zubożeniu społeczeństwa i podatników prowadzących działalność gospodarczą (rolniczą i pozarolniczą), a przede wszystkim spadkiem wpływów z najważniejszych podatków. Implementowanie tych rozwiązań bezpośrednio wpłynie na wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, jak również może się przyczynić do spadku konkurencyjności polskich przedsiębiorstw na rynkach międzynarodowych” – czytamy.
Koszty systemów ETS 1 i ETS 2 dla statystycznego gospodarstwa domowego w 2030 r. w scenariuszu pozytywnym wyniosą szacunkowo 4,7 tys. zł, w bazowym niemal 6,7 tys. zł, a w pesymistycznym 8,5 tys. zł.
Koszt renowacji budynków wybudowanych do 2002 r. będzie wynosił ok. 1 bln zł. Zwrócono też uwagę na wyższe koszty produkcji energii elektrycznej z farm wiatrowych i fotowoltaicznych w porównaniu do tańszych elektrowni węglowych. Wyprodukowanie jednej megawatogodziny w przypadku elektrowni węgla kamiennego kosztuje 610 zł. W przypadku farm wiatrowych lądowych jest to koszt 754 zł, a dla farm fotowoltaicznych – 819 zł.
Koszty gospodarcze
Łącznie do 2030 r., aby osiągnąć cele klimatyczne, Polska musi zainwestować ok. 7 proc. swojego PKB. Ok. 2,5-3 proc. PKB to koszty związane z Zielonym Ładem i Fit for 55. Unijna polityka klimatyczna będzie nas kosztować ok. 60 mld zł rocznie.
“Instytut Rousseau wyliczył, że na dojście do zeroemisyjności nasz kraj będzie musiał z pieniędzy publicznych i prywatnych wydawać co roku przez 27 lat aż 13,6 proc. PKB. A konkretnie 2,4 bln euro, czyli ponad 10 bln złotych” – napisał Tomasz Cukiernik.
Autorzy raportu przewidują też m.in., że produkty rolne spoza UE staną się jeszcze bardziej konkurencyjne w stosunku do tych wytwarzanych przez państwa członkowskie.
Co roku w porze upałów te parę prostych rad przypominam. Dziś, 10 lipca 2024 musiałem być w mieście, Warszawie. Upał. Z obrzydzeniem i przerażeniem widziałem okna od południa – zasłonięte grubymi zasłonami – od wewnątrz !! Oraz pudła zewnętrzna klimatyzatorów -odsłonięte, w pełnym słońcu. Masz, kretynie, zrozumieć, że “klima” musi być w cieniu, najlepiej od północnej strony budynku!! A zasłony – biała, ja zawsze promuję stare , dziurawe prześcieradła – przytrzymywane przez zamykane ramy okienne – ale od zewnątrz.
Poniżej stary tekst, jesli męczy cię upał- przeczytaj całość…
==============================
[dla NOWYCH CZYTELNIKÓW i dla tych, co mają dobrą pamięć, ale krótką — POWTARZAM stary tekst:
Proste instrukcje, jak bez użycia “klimy” mieć o 8-12 stopni niższą temperaturę w mieszkaniu.
Zadziwia jednak, że mimo paru dziesiątków tysięcy otwarć tego artykuliku w poprzednich latach – są czytelnicy, którzy czytali, ale nie rozumieją, nie stosują…To nie sprawa IQ, lecz jakaś lekko-myślność… Powtarzam więc w 2019…. 2022…
A TV takich rad nie daje. Woli bredzić o “Zielonym Ładzie”. ]
=========================
Obrona (tania) przed upałem
[ “Wieszam” dopiero teraz – bo u mnie tak wyrosło dzikie wino na ścianie południowej i wschodniej domu (warstwa liści 30-40 cm, trzeba dobrze podlewać, bo intensywnie paruje, a przez to schładza ścianę), że upałów nie zauważyłem na sobie.
Dla tych, co mają płaski dach i “smykałkę”, jest nowość – pod koniec tekstu.]
W mieszkaniu czy domu:
a) Okna, na które pada słońce (południowy wschód do połudn. -zachodu) zasłaniać na dzień białym materiałem (np. prześcieradło) na zewnątrz. Umocować (przycisnąć) przy zamykaniu okna. Nigdy wewnątrz, bo wtedy całe ciepło gromadzi się w mieszkaniu. W dzień wszystkie okna zamknięte (nie wchodzi upał).
b) na noc (lub zawsze, gdy temperatura zewn. niższa od wewnętrznej) otwierać okna – wietrzyć. Chłodzić też strychy!
c) pić dużo wody chłodnej – do trzech litrów dziennie, by się nie odwodnić (raczej nie z lodówki, bo powoduje ból gardła).
2. Siedzieć w domu (lub lesie, jeśli możliwe). Kto musi być na ulicy – unikać godzin południowych. Odzież najjaśniejsza – odbija ciepło. Koniecznie kapelusz słomkowy (czyli jasny i przewiewny).
2a. Kąpiele częste w wannie, w letniej wodzie (by czuć miły chłodek, nie zimno!!)
3. Na dalsza metę: Obsadzić południowe ściany domu pnączami (bluszcz, dzikie wino).
Przykład działania: Jeśli słońce ogrzewa goły mur do 40-60 st.C, to pod pnączami jest o 20 do 30 stopni C mniej!!
W moim domu utrzymuję temperaturę wnętrza (sposobami 1 ab, 3) o 10-12 st.C poniżej temperatury zewnętrznej. A w szpitalu, którego dyrektor nie zdecydował się na tak proste rozwiązania, właśnie (znów, jak co roku!!) rośnie umieralność małych pacjentów:komplikacje po-operacyjne, zakażenia, serce… U innych, silniejszych znacznie rośnie czas zdrowienia, a więc też czas pobytu w szpitalu. [Temperatura w salach chorych – do 36o. Klimatyzację ma.. dyrektor techniczny. ]
Nie wstydźmy się rozwiązań prostych!
————————-
Poniżej „dla zaawansowanych”:
Zasłona termiczna – rolety konwekcyjne.
Cel: wielokrotne zmniejszenie mocy nagrzewania pomieszczeń w lecie, klimatyzacja z zerowym poborem energii elektrycznej.
Nagrzewanie następuje zwykle poprzez szyby wystawione na bezpośrednie działanie promieni słonecznych.
Sposób:
Zasłony okienne charakteryzujące się tym, że:
Cechy zasłony:
1) Umieszczona na zewnątrz szyb lub murów w odległości 8-10 cm.
2) Boczne umocowanie (prowadnice) ażurowe, szczególnie u góry urządzenia
3) Po pełnym zasłonięciu szeroka szpara u góry, dla poprawienia konwekcji.
4) Zasłona musi być biała, plastik trwały, sztywny, niepodatny na deszcz , wiatr i UV
5) Zaciąganie z wewnątrz, w taniej wersji przez sznurek, identycznie, jak obecnie w roletach wewnętrznych.
6) W czasie pracy zasłony, lufciki i okna powinny być zamknięte
Dodatkowo:
1. Działa też ocieplająco w zimie, przeciw wiatrom. Wtedy ażur z boków oraz szparę z góry należy zasłonić. Np. przypinać na zatrzaski
2. Podobne zasłony mogą też chronić te mury, które w lecie ulegają nadmiernemu nagrzaniu: Ściany południowe (S) do E oraz W.
Koszt inwestycji ok. 100 razy niższy, niż klimatyzacji. Pozatem: Zero kosztów energii elektrycznej w czasie użytkowania.
Zastosowanie zasłon zapewnia obniżenie temperatury wewnętrznej o 5-12o C w porównaniu z nie-stosowaniem. Ta ostatnia wartość przy wietrzeniu w sytuacji, gdy temperatura zewn. niższa od wewnętrznej (tz<tw), czyli praktycznie w nocy.
Mirosław Dakowski, Anin, maj 2008
Przypadki szczególne:
a) kto ma kotłownię swoją, a w niej np. 13 oC, a w mieszkaniu np. 24 oC, to powinien otworzyć wszystkie drzwiczki kotła i włączyć pompkę obiegową. Schłodzi mieszkanie o stopień lub lepiej.
b) kto dusi się pod płaskim, nie-(lub źle-) izolowanym dachem, ma kupić folię zagrzejnikową ( w sklepach hydraulicznych). Ma ona 3 mm pianki, na niej folia Alu. Wyłożyć dach tą folią (Alu na wierzch!) , umocować cegłami czy deskami. Zdejmować przed burzą, bo to prowizorka… Zyski: 4 – 6 stopni niższa temp. w pokojach.
Można ew. wyłożyć białą folią – plandeką. Przycisnąć mocniej. To taniej, trwalej i gorzej termicznie. Pod folie – bardzo dobrze wpuszczać wodę np. ze zraszacza postaci rurki z dziurkami, stosowany w ogródkach. Mały strumień wody nie obciąży licznika, czyli kieszeni, a skutek – świetny!
A NAJLEPIEJ: Uszczelnić dach, na wierzchu posiać trawę, wśród niej inne, wyższe zioła. Podlewać, najprościej – z perforowanego węża – kropelkami.
To idealnie chłodzi.
============================
Wprowadzenie tych zasad dla koszmarnie projektowanych i „tanio” budowanych domów poza miastami w USA pozwoliłoby na szybkie wyłączenie jednej trzeciej reaktorów jądrowych – one pracują „na klimatyzację” milionów tych podmiejskich bud.
Jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest wyjście Polski z Unii Europejskiej.
Kalkulator na stronie ets2koszty.pl wyliczył, ile kosztować mnie będzie nowy unijny podatek ETS2. Otóż w roku 2027 z tego tytułu w benzynie oraz gazie ziemnym do ogrzewania domu i wody, a także do gotowania zapłacę dodatkowo ponad 1200 złotych. W 2030 roku będzie to już ponad 2200 złotych, a w 2050 roku – niemal 20 tys. złotych. Jedyna nadzieja w tym, że to mało realne, by za 26 lat Unia Europejska jeszcze istniała.
Dotychczas w ramach systemu EU ETS podatek za emisję dwutlenku węgla płaciła energetyka i przemysł energochłonny. Niestety wariactwo klimatyczne niebezpiecznie się nasila i już od 1 stycznia 2027 roku zacznie obowiązywać nowy unijny podatek o nazwie ETS2. Obejmie on transport i budownictwo. Jak czytamy w opublikowanym właśnie raporcie adwokat Wandy Buk – byłej wiceprezes PGE, i Marcina Izdebskiego – eksperta Fundacji Republikańskiej, byłego dyrektora w Ministerstwie Aktywów Państwowych, pt. „Analiza wpływu ETS2 na koszty życia Polaków”, „system obejmie opłatami emisje pochodzące ze spalania paliw przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa dotychczas nie objęte systemem ETS1, m.in. małe ciepłownie, piekarnie, gastronomie, sklepy. Dodatkowe koszty będą ukryte w cenie paliw kopalnych, m.in. węgla, gazu, oleju opałowego, paliw silnikowych. Koszt zakupu paliw wzrośnie nie tylko o wysokość opłaty emisyjnej, ale także wysokość podatku VAT naliczanego od tej opłaty” (warto zauważyć, że jest to tym samym podatek od podatku!).
Euroubóstwo
Wprowadzenie ETS2 spowoduje pogorszenie sytuacji finansowej wszystkich gospodarstw domowych poprzez wzrost kosztów ogrzewania, podgrzewania wody i gotowania posiłków. Do tego dojdzie wzrost kosztów transportu. Autorzy raportu zwracają uwagę, że „Polska jest jednym z krajów, którego obywatele najdotkliwiej odczują uruchomienie ETS2”. Sama Unia Europejska przyznaje, że objęcie budynków i transportu „systemem handlu emisjami szczególnie mocno odbije się na gospodarstwach domowych, mikro-przedsiębiorcach i użytkownikach transportu znajdujących się w trudnej sytuacji”. Może dojść „do sytuacji, w której część z obywateli może być zmuszona do rezygnacji z własnych środków transportu i obniżenia standardów termicznych swoich mieszkań” (np. obniżenie zimą temperatury w mieszkaniach z 22 czy 21 do 17 czy 15 stopni).
Według raportu, „przy założeniu zużycia paliw na poziomie z 2023 roku łączny koszt netto zakupu uprawnień do emisji związanych z transportem wyniesie w 2027 roku około 11,5 mld złotych, a w 2030 roku wzrośnie do 21 mld złotych”. To oczywiście spowoduje, że również firmy będą musiały podnieść ceny swoich towarów i usług. Będzie to jednoznacznie oznaczać pogorszenie konkurencyjności polskich firm względem korporacji spoza Unii Europejskiej, które takiego podatku nie płacą.
Według raportu Warsaw Enterprise Institute z maja 2023 roku pt. „Zapłacą najubożsi. Koszty wprowadzenia systemu handlu emisjami dla budynków mieszkalnych oraz transportu” (autorstwa ekonomisty Marka Lachowicza) ETS2 w wariancie optymistycznym będzie kosztował Polaków 21,2 mld złotych, a w wariancie pesymistycznym 96,5 mld złotych rocznie. W najlepszym razie w 2030 roku statystyczna polska rodzina zapłaci dodatkowo ponad 1,5 tys. złotych, a w scenariuszu pesymistycznym – dodatkowo 7,1 tys. złotych rocznie. Najbardziej dotknięte zmianami będą najuboższe gospodarstwa domowe, zamieszkujące tereny wiejskie.
W raporcie „Analiza wpływu ETS2 na koszty życia Polaków” koszty te są wyliczone bardziej szczegółowo. Wynika z nich, że dla przeciętnej polskiej rodziny skumulowany dodatkowy koszt ETS2 w przypadku ogrzewania gazem ziemnym w latach 2027-2030 wyniesie 6,3 tys. złotych, a w latach 2027-2035 – 24 tys. złotych. W przypadku wykorzystania węgla dodatkowy skumulowany koszt w pierwszym okresie wyniesie 10,3 tys. złotych, a w drugim – aż 39,1 tys. złotych. Natomiast rodzina o wysokim zużyciu energii w latach 2027-2030 w przypadku ogrzewania domu gazem poniesie skumulowane koszty w wysokości 12,1 tys. złotych, a w latach 2027-2035 będzie to łącznie 45,8 tys. złotych. Jeżeli wykorzystuje węgiel, wyniesie to odpowiednio 20,4 tys. złotych i 77,3 tys. złotych! W ten sposób z tytułu podatku ETS2 w pierwszych czterech latach Bruksela wydrenuje nas dodatkowo na kwoty od niecałych 1,6 tys. złotych do 5,1 tys. złotych średniorocznie, a w okresie 2027-2035 – na sumy od prawie 2,7 tys. złotych do aż 8,6 tysiąca złotych średniorocznie!
Z roku na rok podatek ETS2 do zapłacenia będzie wzrastał dlatego, że będzie rosła cena uprawnień do emisji dwutlenku węgla. Otóż według Komisji Europejskiej cena emisji tony dwutlenku węgla w 2027 roku wyniesie 30 euro. Jednak Komisja Europejska przewiduje, że już w 2028 roku cena ta sięgnie poziomu 50 euro. Natomiast w 2030 roku ETS2 i ETS1 mają się połączyć w jeden, czego efektem będzie wyrównanie cen w obu systemach. Będzie to oznaczało gwałtowny wzrost kosztów emisji dla gospodarstw domowych i firm. Aktualnie cena emisji tony CO2 w ETS1 wynosi około 70 euro, ale były okresy, kiedy sięgała 100 euro (średnia cena w 2023 roku wynosiła 83,85 euro). I taka sytuacja może się powtórzyć. Prognozy Komisji Europejskiej mówią, że już w 2035 roku podatek od emisji CO2 wyniesie 140 euro, a w 2050 roku – aż 490 euro.
ETS2 nie do przyjęcia
Należy zwrócić uwagę, że podatek ETS2 będzie taki sam w całej Unii Europejskiej, mimo że mieszkańcy niektórych krajów są bogatsi (np. Niemcy, Luksemburg, Austria), a innych biedniejsi (np. Polska, Słowacja, Bułgaria) i mimo tego, że w niektórych krajach z powodów klimatycznych mniej wydaje się na ogrzewanie (np. Hiszpania, Cypr, Malta), a w innych więcej (np. Polska, Finlandia, Litwa). Polska jest tym bardziej poszkodowana, że u nas to węgiel jest podstawą energetyki i tak pozostanie jeszcze przez wiele lat. Efekt będzie taki, że „obywatele najbogatszych państw będą ponosili takie same opłaty za emisję tony CO₂, co reszta. Będzie to rzutować na dotkliwość nowych regulacji dla budżetów domowych obywateli poszczególnych państw”. Już w 2022 roku wśród krajów Unii Europejskiej „najwyższy udział wydatków na energię w całkowitych wydatkach był na Słowacji (7,9 proc.), a następnie w Polsce (7,8 proc.). Średnia unijna wyniosła 5,1 proc. Poniżej średniej znajdowały się państwa najbogatsze oraz południowe” (Portugalia, Hiszpania). W najbliższych latach będzie tylko gorzej, przez co nie tylko będziemy coraz biedniejsi, ale i cała gospodarka będzie coraz mniej konkurencyjna.
O tym, że Europejski Zielony Ład jest całkowitą katastrofą dla Polski, zdają sobie sprawę przynajmniej niektórzy ministrowie aktualnego skrajnie prounijnego rządu Donalda Tuska. – „Kierunek, w którym zanieczyszczający płaci, jest słuszny, ale ETS2 w obecnej formie jest dla Polski absolutnie nie do przyjęcia” – powiedziała serwisowi Money.pl Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej.– „Dla nas to za duża szkoda – i gospodarcza, i społeczna. Musimy szybko wyjść z zapowiedzią rewizji ETS2, łącznie z podniesieniem tej kwestii na najbliższej Radzie Europejskiej. Najpierw powinniśmy zasygnalizować konieczność zmian, a następnie położyć na stole propozycję modyfikacji” – dodała.
Z kolei Piotr Duda, przewodniczący NSZZ „Solidarność”, w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” słusznie stwierdził, że system ETS2 został opracowany w taki sposób, aby uderzył w biedniejsze regiony Unii Europejskiej. Jego zdaniem Polska mogłaby się rozwijać szybciej dzięki sprzedaży węgla, lecz to zostało zahamowane przez Europejski Zielony Ład. – „Ten system został tak opracowany, aby wzmacniać bogate kraje kosztem tych biedniejszych. Gdyby nie chodziło o biznes i politykę, to nie robiono by z tego religii. Zwróćmy uwagę na konstrukcję systemu EU ETS. Dzięki węglowi moglibyśmy mieć najtańszą energię w Europie. Zamiast tego jej ceny są sztucznie zawyżane. Stosowanie tych samych przepisów na różnych etapach rozwoju sprawia, że silni się wzmacniają, a słabsi tracą. My płacimy za emisję gazów cieplarnianych ze spalania węgla, a Francuzi mają mocno rozbudowany atom i są bezemisyjni” – powiedział Duda.
Z odpowiedzi sekretarza stanu w Ministerstwie Klimatu i Środowiska Krzysztofa Bolesty na interpelację posła Janusza Kowalskiego (dane KOBiZE) wynika, że deficyt uprawnień do emisji CO2 w systemie EU ETS w 2023 roku wyniósł około 12,5 mld złotych, a łącznie w okresie 2021-2030 będzie to szacunkowa kwota aż 141 mld złotych! W rzeczywistości kwoty obciążające gospodarkę (w szczególności energetykę) z tego tytułu są wielokrotnie wyższe (w 2023 roku około 58 mld złotych), ale niższa suma bilansu wynika m.in. z tego, że Skarb Państwa sprzedaje „darmowe” uprawnienia, a część „darmowych” uprawnień trafia do przemysłu energochłonnego.
Do tego trzeba dodać kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie podatku ETS2. Ale to nie wszystko. Według francuskiego Instytutu Rousseau w celu dojścia do urojonej zero-emistyjności w 2050 roku prywatne i publiczne inwestycje rocznie będą kosztować Polskę 90 mld euro, czyli przy aktualnym kursie niemal 400 mld złotych!
Jak od tego uciec?
Ponieważ jako Polska nie mamy żadnego wpływu na politykę Unii Europejskiej, a nasi politycy nie mają nawet odwagi, żeby bronić w Brukseli naszych portfeli, naszych interesów i polskiej racji stanu, jedynym racjonalnym rozwiązaniem jest wyjście Polski z Unii Europejskiej. Odrzucenie realizacji urojonej polityki klimatycznej jest możliwe tylko w sytuacji rozpadu Unii lub wyprowadzki z niej. Im szybciej się to stanie, tym mniejsze będziemy mieli straty. Każdy rok dalszego wdrażania skrajnie szkodliwego dla polskiej gospodarki i Polaków Europejskiego Zielonego Ładu to podążanie w złym kierunku. Koszty z tego wynikające będą znacznie przekraczać korzyści z członkostwa Polski w Unii Europejskiej.
Polityków, którzy się na to zgodzili, powinniśmy sądzić za zdradę stanu. Tymczasem minister finansów Andrzej Domański w rozmowie z Money.pl stwierdził, że jeśli chodzi o transformację energetyczną, to nadszedł moment, żeby… „przyspieszyć”. Do zintensyfikowania transformacji energetycznej nawołuje też Konfederacja Lewiatan.
Niestety politycy POPiS-u, którzy nas wprowadzili do tego bagna, nie myślą, jak nas z niego wyciągnąć, tylko jak nas w tym bagnie urządzić. No ale nie tylko oni straszą, że jak znajdziemy się poza Unią Europejską, to trafimy do czarnej dziury.
A tak naprawdę, kiedy wyjdziemy z Unii, nie znajdziemy się w czarnej dziurze, bo poza UE funkcjonuje ponad 85 proc. światowej gospodarki. To pozostając w Unii, jesteśmy w czarnej dziurze, bo będziemy musieli marnować gigantyczne kwoty na coś, co nie tylko nie jest nam potrzebne, ale i nam szkodzi. Skutkiem likwidacji górnictwa węglowego i degradacji energetyki węglowej będzie utrata bezpieczeństwa energetycznego i suwerenności energetycznej. Wdrażanie pomysłów Europejskiego Zielonego Ładu w rolnictwie spowoduje utratę bezpieczeństwa i suwerenności żywnościowej. Z kolei rezygnacja z samochodów spalinowych na rzecz znacznie droższych elektrycznych dla większości społeczeństwa będzie oznaczała brak mobilności.
A ja w mojej najnowszej książce „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa” zastanawiam się, czy za kilka lat nie pojawi się unijny system ETS3, do którego zostaną włączeni ludzie i bez podatku za wydychany dwutlenek węgla nie będzie można oddychać…
Dania nakłada na rolników pierwszy na świecie podatek od mięsa w wysokości 80 funtów rocznie od krowy
Kraj zajmie się emisją gazów cieplarnianych pochodzących od bydła, aby zachęcić Duńczyków do wypróbowania diet przyjaznych dla środowiska
Dania będzie pobierać od rolników opłatę do 80 funtów za każdą krowę w ramach pierwszego na świecie podatku węglowego od rolnictwa. Kraj ten stara się w ten sposób zachęcić ludzi do jedzenia mniejszej ilości mięsa, aby przeciwdziałać zmianie klimatu.
Rolnictwo jest sektorem emitującym najwięcej gazów cieplarnianych w Danii , a także głównym eksporterem wieprzowiny i produktów mlecznych. Rząd ma nadzieję, że podatek ten pomoże mu osiągnąć cel ograniczenia emisji o 70 procent w tej dekadzie.
Z wpływów z podatku zostanie utworzony fundusz, który będzie wspierał ekologicznych rolników. Ponadto firma zainwestowała 58 milionów funtów w dodatki paszowe, aby ograniczyć emisję metanu przez krowy . [Te kontr-rewolucyjne krowy ośmielają sie pierdzieć na RZĄD !! md]
Nowy podatek, który został uzgodniony po negocjacjach z grupami rolniczymi i ekologicznymi, będzie wynosił 13,50 GBP za tonę CO2 w 2030 r., a w 2035 r. wzrośnie do 85 GBP, choć obowiązywać będzie 60-procentowy zwrot.[Uś, to musiał wymyślić stary rabin.. md]
Według duńskiego ekologicznego think tanku Concito, który powołuje się na grupę roboczą duńskiego rządu, początkowy koszt wyniesie około 80 funtów na krowę mleczną, co oznacza emisję średnio sześciu ton ekwiwalentu CO2.
Zdaniem minister gospodarki Danii Stephanie Lose, może to spowodować wzrost kosztów o 23 pensy za kilogram mielonej wołowiny. [Tak sobie wymyśliła. Oczywiście gdzieś w hurcie, a w sklepie parę razy więcej. Mordy tej idiotki wam nie pokażę. Ona zapewne też sobie przyczepiła szczelny balonik przy organie, którym myśli. MD]
Powiedziała, że nowe prawo zwiastuje „historyczną reorganizację i restrukturyzację duńskiej ziemi i produkcji żywności”. Stephanie Lose, duńska minister gospodarki, twierdzi, że podatek może zwiększyć cenę kilograma mielonej wołowiny o 23 pensy [Beka jej się, czy co?? To już było. md]
Chociaż ustawa została uchwalona po negocjacjach między głównymi organizacjami handlu żywnością i rolnictwem, a także nią i jej największą organizacją ochrony środowiska, została skrytykowana przez niektóre grupy rolnicze. Organizacja rolników Bæredygtigt Landbrug powiedziała Financial Times, że umowa była szalona i pokazała, że rząd nie słucha rolników.
Torsten Hasforth z Concito powiedział, że istnieją pewne obawy, że nowe prawo może zaszkodzić duńskim rolnikom poprzez zwiększenie importu, jednak przyjęto pogląd, że „ktoś musi zacząć”.
„Cały pomysł polega na tym, aby pobudzić innowacje i rozwiązania z branży” – powiedział. „To próba wypróbowania czegoś, co faktycznie zakończy się redukcją emisji”.
Dania ma jeden z najwyższych wskaźników spożycia wołowiny na świecie, a rząd prowadzi jedną z najbardziej ambitnych polityk zachęcających do spożywania żywności pochodzenia roślinnego.[Jak ci Duńczycy mogli “dać głos” ta takich okrutnych idiotów? MD]
Wieprzowina, również bardzo popularna w Danii, emituje mniej, ale również podlegałaby podatkowi węglowemu.
W zeszłym roku Dania opublikowała pierwszy na świecie plan zachęcania do produkcji i spożycia większej ilości warzyw i alternatywnych białek. Nastąpiło to po zmianie przez rząd krajowych wytycznych mających na celu ograniczenie spożycia mięsa zgodnie z zaleceniami dotyczącymi diet zrównoważonych pod względem środowiskowym.
Jednak Duńczycy są mniej entuzjastycznie nastawieni do mięsnych alternatyw i twierdzą, że w porównaniu z innymi Europejczykami, w najbliższej przyszłości prawdopodobnie ograniczą spożycie mięsa – wynika z badań Uniwersytetu Kopenhaskiego.
Premier Danii Mette Frederiksen wyraziła podobno nadzieję, że nowy podatek utoruje drogę podobnym opłatom w innych krajach w przyszłości.
Ministrowie rządu Wielkiej Brytanii już wcześniej przedstawiali pomysł opodatkowania brytyjskiego rolnictwa, ale wycofali się z tego pomysłu w niedawnych propozycjach rozszerzenia systemu podatku węglowego.
Unia Europejska również prowadziła dyskusje na temat włączenia rolnictwa do swojego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla, ale jakiekolwiek posunięcie prawdopodobnie spotkałoby się ze znacznym sprzeciwem ze strony grup rolniczych, które w ostatnich miesiącach organizowały protesty w całej UE.
Zielony Ład doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich – ostrzega Anna Bryłka z Konfederacji, komentując wypowiedź nt. klimatycznych wytycznych wiceministra rolnictwa Michała Kołodziejczaka.
Władza – niezależnie czy PiS-u czy PO – bardzo lubi stosować pewnego rodzaju szantaż. Otóż jeśli ktoś śmie skrytykować działania władzy w jakimś zakresie, to od razu pada zarzut, że robi to w interesie Rosji i Białorusi. Tak jakby nie można krytykować w interesie Polski.
Taki właśnie zabieg postanowił zastosować wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak. Komentując na łamach radia RMF FM piątkowy protest rolników i „Solidarności”, którzy sprzeciwiali się klimatycznemu Zielonemu Ładowi, wiceminister zauważył wprawdzie, że pakiet ma „pewne” wady, ale o rezygnacji z klimatycznych szaleństw nie chciał słyszeć.
– Ja tylko taką tezę postawię. Najbardziej na wycofaniu zapisów rozwojowych zależy dzisiaj Rosji i Białorusi, która chciałaby nas uzależnić od swoich paliw kopalnych – stwierdził Kołodziejczak.
Słowa te w mediach społecznościowych skomentowała Anna Bryłka, która w Konfederacji jest ekspertem od wszelakich unijnych regulacji.
„Realizacja Europejskiego Zielonego Ładu w rolnictwie doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, następnie utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich: Ukrainy, Rosji czy państw z Mercosur” – napisała polityk Konfederacji.
„Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych poddał analizie ekonomicznej założenia Europejskiego Zielonego Ładu. W scenariuszu wprowadzenia EZŁ tylko w UE: „światowa produkcja rolna spada o 1%, do czego przyczynia się spadek produkcji rolnej w UE o 12%!!! W proponowanym modelu obliczeń wszystkie inne regiony realizują wzrost produkcji rolnej, dążąc do zastąpienia utraconej produkcji (i handlu) UE” – dodała Bryłka.
“It burns 7560 litres of diesel fuel for 2x 24 hour shifts.
“A machine like this is required to move 500 tons of earth/ore which will be refined into one lithium car battery. Lithium is refined from ore using sulfuric acid. The proposed lithium mine at Thacker Pass, Nevada is estimated to require up to 75 semi-loads of sulfuric acid a day.! The acid does not turn into unicorn food as AOC believes.
Refining lithium has created several EPA SUPERFUND SITES, AND IT IS VERY TOXIC TO THE ENVIRONMENT.!
A battery in an electric car, let’s say an average Tesla, is made of:25 pounds of lithium, 60 pounds of nickel, 44 pounds of manganese, 30 pounds of cobalt, 200 pounds of copper, and 400 pounds of aluminum, steel, and plastic, etc…. averaging 750-1,000 pounds of minerals, that had to be mined and processed into a battery that merely stores electricity…. Electricity which is generated by oil, gas, coal, or water ( and a tiny fraction of wind and solar )….
That is the truth, about the lie, of “green” energy. There’s nothing green about the “Green New Deal”.
People had better learn how to vote or this nonsense will continue to flow down on top of you from the throne of government upon of which you put these people.
Satanistyczne ideologie trans humanizmu mają na celu przekształcenie ludzi w udoskonalonych obywateli piekła już na etapie życia na ziemi. Osoby, które wyrażają swój sceptycyzm lub negują konieczność budowania “nowego porządku” w oparciu o powyższe, są na ogół ludźmi myślącymi. Sam fakt myślenia, aktywności rzadko spotykanej, nie gwarantuje poznania prawdy, ale może znacząco ten proces ułatwić.
Wojna przeciwko Bogu
Niezależnie od śmieszności samego wyrażenia wojna trwa naprawdę, a nowością w tej batalii przeciwko ludziom i Bogu są dodatkowo uruchomione tryby maszynerii – ideologii gender i klimatyzmu. Każda forma sceptycyzmu lub negacji tychże (sprzeciwu wobec teorii i praktyki) wywołuje atak – propagandowy odwet wraz z towarzyszącymi wybuchami nienawiści. Właśnie pod presją owej nienawiści powstał niechlubny projekt o „mowie nienawiści”, tworzony przez ludzi nienawidzących prawdy.
Podobny, bardziej stonowany, rodzaj reakcji ujawniają ostatnio rezydenci Watykanu od Franciszka w dół. Pisząc w dół muszę zaznaczyć, że dno nie jest dokładnie oznaczone. Być może należałoby napisać od Franciszka w górę. Trudno bowiem orzec gdzie dokładnie rezyduje prof. Diabelski w stosunku do położenia ziemskich akolitów i osób, które “nie wiedzą co czynią”, a do takich być może należy również Franciszek.
“W rozmowie z CBS News papież został zapytany o swój osąd tzw. negacjonistów klimatycznych, czyli osób, które nie zgadzają się z rzekomym faktem zmian klimatu, zwłaszcza w aspekcie ich antropogenicznego pochodzenia”
– To są ludzie, którzy są głupi; są głupi nawet kiedy pokaże im się badania. Oni w to nie wierzą. Dlaczego? Bo nie rozumieją sytuacji albo mają w tym interes. Ale zmiana klimatu istnieje – powiedział papież Franciszek /PCh24/
Fakt dominującej obecności na świecie ludzi o kondycji głupców i barbarzyńców jest bezsporny, lecz nie chodzi w tym momencie o negację zmian klimatycznych, które następują cyklicznie i zazwyczaj bez udziału człowieka, ale o negację czerwono-brunatnego ładu nazywanego zielonym, który jest używany przez globalistów jako narzędzie “zrównoważonego rozboju”.
(Kadr z filmu “Nie lubię poniedziałku”, WFDiF /po Studiu Filmowym “Kadr”/)
Otwarte konsultacje społeczne „nie służą” władzom największych miast dążących za wszelką cenę do wprowadzenia obszarów wykluczenia komunikacyjnego, zwanych oficjalnie Strefami Czystego Transportu. „Mieszkańcy mogą sądzić co chcą, a my i tak zrobimy co chcemy” – zdają się mówić, i, jak dotychczas stawiają na swoim.
Paweł Skwierawski z inicjatywy „Stop Korkom” w audycji Rozmowa Niekontrolowana Łukasza Warzechy opowiadał, jak wyglądały w Warszawie konsultacje społeczne nad poszerzeniem SCT. Ostatecznie, jak wiemy, radni zetknąwszy się z bezpośrednim i zdecydowanym oporem mieszkańców przy okazji decydującej sesji, przyjęli pierwotną, skromniejszą wersję. Wygląda jednak na to, że bardziej radykalny projekt został podjęty celowo, aby było z czego ustępować wobec spodziewanych sprzeciwów.
– Byłem [na jednym ze spotkań] dość długo, może 1,5 godziny. W tym czasie przewinęło się około 30 osób. Rozmawiałem z większością osób, które tam przybyły i tylko jedna była za [SCT]. A ogólnie w konsultacjach stacjonarnych wzięło udział 110 – 130 osób. Nie wydaje mi się, żeby większość uczestników była za poszerzeniem – ocenił warszawiak.
Ratusz informował, że sugestie rozszerzenia obszaru SCT pojawiły się głównie w spływającej do urzędu korespondencji e-mail. To trudna do obiektywnego zweryfikowania, za to prosta w zmanipulowaniu forma „konsultacji”. Jest zatem często wykorzystywaną przez tak zwanych aktywistów miejskich metodą wywierania presji.
We wrześniu 2023 roku pojawił się wykonany na zlecenie stołecznego urzędu miasta raport firmy Ricardo, opisujący przesłanki przemawiające za wprowadzeniem SCT. – Z badań i diagramów, które zostały tam przedstawione, wcale to nie wynikało. Jednak badana była ta rozszerzona strefa, a przecież firma musiała mieć czas na przygotowanie takiego badania, jakiś proces decyzyjny musiał w mieście zapaść, żeby to rozszerzyć. Prawdopodobnie więc latem była na stole już ta opcja rozszerzenia strefy, o czym się nie mówiło. I dlatego ludzie się zbulwersowali przed sesją 15 listopada – że nie o tym rozmawialiśmy na konsultacjach – ocenił Paweł Skwierawski.
Używając przenośni, owe „konsultacje” sprowadzały się do kwestii, czy mieszkańcy (kierowcy) chcą oberwać od władz kijem mniejszym, czy większym. Opcja powstrzymania się od użycia kija (czytaj: żadnej Strefy Czystego Transportu w Warszawie) w ogóle nie była przedmiotem „uzgodnień”.
Podczas decydującej, listopadowej sesji, w trakcie dyskusji nad wprowadzeniem strefy na sali obecna była może połowa miejskich radnych rządzącej Koalicji Obywatelskiej. Także niektórzy spośród tych, którzy jednak pofatygowali się na debatę, dawali do zrozumienia, że argumenty mieszkańców niespecjalnie ich interesują.
Paweł Skwierawski podkreśla, że zawarte w raporcie Ricardo wnioski niekoniecznie mają odzwierciedlenia w zawartych tam danych.
– Samochody nie mają żadnego istotnego statystycznie wpływu na poziom zanieczyszczeń. Mało tego, w raporcie zleconym przez miasto też ewidentnie widać, że jeżeli mówimy tylko i wyłącznie o wpływie na poziom dwutlenku azotu (NO2) to jego podwyższone poziomy występują wyłącznie przy największych drogach – mówi przedstawiciel inicjatywy „Stop Korkom”.
Zaprezentowane w miejskim raporcie grafiki pokazujące, o ile spadnie szacowany poziom dwutlenku azotu w przypadku wprowadzenia rozszerzonej SCT pokazały różnice od 1 do około 4 procent.
Organizacja „Stop Korkom” wysłała stołecznym radnym wyniki symulacji spadku poziomu NO2 i CO2 po ewentualnym ustanowieniu strefy. Nie doczekała się jednak żadnej reakcji.
Samorząd czy lobbing?
Około miesiąca temu na stronie NieDlaSCT.pl ukazał się materiał dokumentujący podpisanie przez władze Warszawy umowy z Fundacją Promocji Pojazdów Elektrycznych. Dyrektor Olaf Osica z Biura Strategii i Analiz odpowiedział na zapytanie warszawskiego oddziału partii Nowa Nadzieja, załączając kopię wspomnianego porozumienia. Znajdują się tam zapisy, które świadczą o tym, że lobbystyczna organizacja była odpowiedzialna za przeprowadzenie dla Ratusza badań torujących drogę do ustanowienia na terenie stołecznego miasta Strefy Czystego Transportu. Chodzi jeszcze o pierwsze, wstępne opracowania dające grunt pod wrzucenie w sferę publiczną kwestii SCT w stolicy.
„Miasto Stołeczne Warszawa zawarło porozumienie na przeprowadzenia badania tylko z Fundacją Promocji Pojazdów Elektrycznych, dlatego nie jest w posiadaniu dokumentów dotyczących agencji Lata Dwudzieste, która z kolei przeprowadziła badanie na zlecenie Fundacji Promocji Pojazdów Elektrycznych” – napisał Olaf Osica. „Miasto nie poniosło kosztów za przeprowadzenie badania” – dodał dyrektor.
Krótko mówiąc, organizacja powołana do promowania elektromobilności sprawdzała na prośbę samorządu, co mieszkańcy Warszawy myślą o eliminowaniu z ruchu ogromnej części aut spalinowych.
Tekst samej umowy z 28 października 2022 dostarcza równie ciekawych informacji. „Przedmiotem Porozumienia jest określenie zakresu współpracy pomiędzy Stronami dotyczącej działań na rzecz poprawy jakości powietrza w Warszawie, w tym przede wszystkim związanych z wprowadzeniem w mieście Strefy Czystego Transportu” – napisali sygnatariusze.
„Strony zobowiązują się do niepodejmowania żadnych czynności, które mogłyby zagrozić powodzeniu założeń programu SCT oraz zobowiązują się do zachowania lojalności względem siebie oraz do wzajemnego poszanowania swoich interesów (…) – podkreślili.
Zatem włodarzy naszej stolicy od początku tej inicjatywy nie interesuje, czy mieszkańcy oraz dojeżdżający do pracy czy na studia, w ogóle chcą wprowadzenia strefy. Warszawiacy mają co najwyżej wybrać sobie krótszą bądź dłuższą smycz.
– Jestem zszokowany – mówił w wideokomentarzu na swym kanale You Tube Janusz Kunowski, który starał się nagłośnić sprawę. – Jak miasto Warszawa mogło podpisać taką umowę? Jak mogło postawić nas, mieszkańców przed faktem dokonanym? Jak mogło użyć sponsorowanego badania i oprzeć o to badanie tak znaczący projekt? – pytał.
– SCT ingeruje w życie dziesiątek tysięcy warszawiaków. Jak miasto stołeczne Warszawa tak lekkomyślnie mogło forsować tak nieprzemyślany projekt bez żadnych rzetelnych badań? Nie mogę w to uwierzyć… – dodał Janusz Kunowski.
Po opublikowaniu badania w mediach pojawiły się materiały nie pozostawiające wątpliwości co do tego, z jakim zachwytem mieszkańcy czekają na SCT.
„Powietrze w stolicy będzie czystsze, a warszawiacy zdrowsi. Ubędzie korków, poprawi się wygląd budynków i komfort jazdy rowerem oraz jakość życia w mieście – to efekty utworzenia strefy czystego transportu (SCT) spodziewane przez ponad 2/3 ankietowanych Warszawiaków. Nowe badanie pokazuje, że poparcie dla intensywniejszej walki ze smogiem w Warszawie jest duże i stale rośnie” – napisał Grzegorz Dzięgielewski na stronie SCT.prowly.com, powstałej w ramach projektu finansowanego przez Clean Air Fund.
Z adnotacji zamieszczonej pod tekstem dowiadujemy się, że badanie metodą CAWI przeprowadzone zostało w grudniu 2022 na reprezentatywnej grupie 512 mieszkańców Warszawy. „Uczestnicy nie znali przygotowywanego przez władze Warszawy projektu strefy czystego transportu, ani też żaden inny projekt SCT nie był im w trakcie badania przedstawiony” – dodał autor artykułu.
Tak spytać, by „zgadzała się” odpowiedź
Metodologię przyjętą przez ratusz skomentował nieco szyderczo na swym Autoblogu (portal Spidersweb.pl) publicysta Tymon Grabowski: „Każdy nowy pomysł na mocniejsze wzięcie społeczeństwa pod but trzeba poprzedzić jakimś badaniem. Oczywiście z badania musi wyjść, że zainteresowani gremialnie popierają nowy pomysł, a to przeważnie dlatego, że odpowiednio sformułowano pytanie” – zauważył.
„Na przykład można zapytać: czy chcesz, żeby powietrze w mieście, w którym żyjesz, było czystsze? Oczywiście 100 proc. respondentów odpowie, że tak. Wówczas z pytania należy wysnuć wniosek, że skoro jedynym sposobem na oczyszczenie powietrza jest SCT, to 100 proc. mieszkańców popiera jej wprowadzenie. Można byłoby zadać też pytanie: czy zgadzasz się, aby władze miasta decydowały, czy możesz po nim jeździć swoim samochodem? Tego jednak lepiej nie robić, to niedobre jest” – napisał.
„Była to Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych. Sprawdziłem, to dość ciekawy twór składający się z kilku osób zaangażowanych – chyba z prywatnego zamiłowania – w promocję elektromobilności. Nie śmiałbym bowiem przypuszczać, że jest to forma korporacyjnego lobbyingu, mającego na celu skłonienie ludzi do wydania swoich pieniędzy na samochody elektryczne zamiast spalinowych. Przecież tym ludziom zależy wyłącznie na dobru planety i czystym powietrzu, dlatego robią to z pasji, a nie dla pieniędzy. Ciekawe, czy prywatnie wszyscy członkowie FPPE jeżdżą samochodami elektrycznymi. Przy okazji: fundacja w 2021 r. uzyskała przychód wynoszący ponad 2 mln zł z grantów” – ironizował autor.
Skoro Warszawa nie zapłaciła za zlecone przez siebie analizy, to kto poniósł ich koszty? Otóż powstały one w ramach programu The road to clean air in Poland („Droga do czystego powietrza w Polsce”). Finansuje go wspomniany już ruch Clear Air Fund. Ta z kolei inicjatywa działa dzięki pieniądzom kilku funduszy, głównie brytyjskich, spośród których najwięcej powiedzą nam zapewne nazwy Bloomberg Philantropies oraz IKEA Foundation. Wszystkie te fundusze pracują na rzecz realizacji idei walki ze zmianami klimatycznymi, czystej mobilności, ekologizmu, zrównoważonego rozwoju i tym podobnych, dobrze znanych zaklęć.
Pytać i nie słuchać
Halszka Bielecka z Ośrodka Analiz Cegielskiego podczas prezentacji wydanego wraz z Ordo Iuris opracowania „Jak obronić swój biznes przed SCT” opowiadała, jak wyglądają prekonsultacje na temat strefy we Wrocławiu.
W pierwszej turze można było zgłaszać swoje wnioski pisemnie, wziąć udział w dyskusji on line oraz wziąć udział w spotkaniu osobiście. Podczas sesji internetowej wielu uczestników zgłaszało, że negatywne wobec projektu komentarze zamieszczane na chatcie są modyfikowane bądź w ogóle kasowane. Z kolei w trakcie spotkania stacjonarnego zdecydowana większość uczestników opowiadała się przeciwko rewolucji komunikacyjnej. Tutaj miejskim rewolucjonistom w sukurs przyszła sprawna moderacja spotkania. Przeprowadzono ją w taki sposób by rozkład głosów, które zostały dopuszczone, odzwierciedlał zupełnie inny „układ sił”.
Jednak przebieg otwartego spotkania i tak nie spodobał się władzom miasta. W kolejnym etapie wzięło udział już tylko 20 osób wyselekcjonowanych przez urzędników. Wcześniej chętni odpowiadali w ankiecie m.in. na pytania o swój stosunek do SCT. Na podstawie odpowiedzi wybrano „reprezentację” 12 mieszkańców oraz 8 członków tak zwanych organizacji pozarządowych (czytaj w tym przypadku: lobbystycznych).
– Ta forma konsultacji bardzo ogranicza wpływ i sama możliwość wypowiedzenia się mieszkańców. Zdecydowanie niweluje też skalę. Nie widać w ten sposób, że większość mieszkańców jest przeciwko. I mniej więcej o to chodziło władzom – powiedziała Halszka Bielecka. Chcące zabrać głos osoby spoza wytypowanej grupy nie miały możliwości wyrażenia swoich opinii. Zgłoszona propozycja referendum w tak istotnej sprawie została natomiast zupełnie zignorowana.
Również władze Wrocławia dla uzasadnienia komunikacyjnego przewrotu w mieście sięgnęły po raport organizacji, którą trudno posądzać o obiektywizm – Polskiego Stowarzyszenia Paliw Alternatywnych, czyli kolejnej grupy lobbującej za elektromobilnością. – Wyłącznie na podstawie tego raportu został opracowany plan STC – podkreśliła analityk z OAC.
– Władza w taki sposób przygotowuje „konsultacje” by mimo wszystko wprowadzić strefy i nie wysłuchać mieszkańców – oceniła ekspert. – We Wrocławiu przekroczenie norm zanieczyszczeń występuje wyłącznie w jednym miejscu. Tworzenie strefy ograniczającej wjazd starszym samochodom na terenie całego centrum wydaje się działaniem absolutnie nieadekwatnym do problemu.
Mieszkańcy wielkich miast najwyraźniej, poza stosunkowo nielicznymi grupami świadomych osób, nie wiedzą jeszcze, co szykują im włodarze. Rezultaty wyborów samorządowych świadczą o tym, że dobrodziejstwa zielonej – a w istocie neokomunistycznej, bo wywłaszczeniowej – rewolucji poznać muszą dopiero na własnej skórze.
Największe polskie miasta powoli zamieniają się w poligony doświadczalne zrównoważonego rozwoju, gdzie ideologia globalistyczna święci tryumfy bez względu na panującego włodarza.
„Czasy się zmieniają, a Pan zawsze jest w komisjach” – klasyczny cytat z „Psów” Pasikowskiego jak mało który pasuje do naszej samorządowej rzeczywistości. Przed II turą wyborów na prezydentów miast, wszędzie najpewniejszym kandydatem do zwycięstwa pozostaje…Agenda 2030. Mniejsza o to, czy przybierze barwy Koalicji Obywatelskiej, Prawa i Sprawiedliwości, Trzeciej Drogi czy kandydata niezależnego; mało których punktów programu można być tak pewnym, jak czynienia zadość dogmatom zrównoważonego rozwoju.
Ideologia klimatyzmu zwyciężyła już w Warszawie (Rafał Trzaskowski), Gdańsku (Aleksandra Dulkiewicz) i Łodzi (Hanna Zdanowska). Zielony sztandar rewolucji wkrótce zawiśnie również w Poznaniu, Krakowie i Wrocławiu. Nie przesłonią tego teatralne przepychanki pomiędzy pozornie wrogimi stronnictwami.
Aby wykazać, że – cytując minister klimatu – „agenda musi być realizowana”, niech posłuży nam przykład sporu toczącego się w Grodzie Kraka. Pytania o głosowanie na Aleksandra Miszalskiego czy Łukasza Gibałę, przypominają rozważania kurczaka, który zastanawia się czy lepiej będzie smakował usmażony na grillu czy na patelni w panierce. Globalistyczna ekspozytura z Brukseli, już wkrótce przypuści zmasowany atak na nasze podstawowe prawa i swobody obywatelskie, zagrozi bezpieczeństwu energetycznemu, uderzy we własność i portfele niezależnie od tego, czy dokona tego rękami protegowanego Donalda Tuska, czy doktora logiki od Janusza Palikota.
Wielka kasa
Zrównoważony rozwój idzie przez samorządy. Tylko w tym roku, Unia dedykuje Polsce 27 miliardów złotych z KPO przeznaczonych m.in. na cele związane z „zieloną transformacją” – o takim przeznaczeniu tych środków informowało wprost Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej. W perspektywie finansowej na lata 2021–2027 samorządy otrzymały w zarządzanie prawie połowę (44 proc.) funduszy europejskich. To w sumie blisko ponad 35 mld EURO. Największa część (8,4 mld) zostanie przeznaczona na inwestycje środowiskowe „obniżające emisyjność gospodarki”.
Jak łasi na zastrzyk zielonych srebrników są kandydaci do ratusza, ukazują – niemal tożsame – ich programy wyborcze. Planom polityki energetycznej, w nie mniejszym stopniu od dostarczania ciepła, już otwarcie przyświeca cel „zmniejszenia zapotrzebowania na paliwa kopalne” i „ograniczania emisji CO2”. Budownictwo ma odpowiadać w pierwszej kolejności nie potrzebom mieszkańców, lecz „wyzwaniom zmian klimatu”. Lobbyści natomiast już zacierają ręce na myśl zamiany bloków mieszkalnych w fotowoltaiczne farmy.
Z kolei nowe osiedla – oczywiście z najmem jako preferowaną formą użytkowania – powstaną wyłącznie w postaci 15-minutowych gett, gdzie przez bezpieczeństwo kryzysowe rozumie się nie rozbudowę sieci schronów, lecz zabezpieczenie przed „falami upałów, suszami, powodziami i burzami”.
Strefa czystego absurdu
Totalny charakter klimatystycznej hagady każe snuć plany „modernizacji” miasta bez oglądania się na zdanie mieszkańców. Przykładowo, mimo, że Krakowianie i pracujący w mieście coraz częściej korzystają z własnych czterech kółek, nadrzędnym celem ratusza wciąż pozostaje „odwrócenie trendu samochodowego”.
Oczywiście, jak to w kampanii – kolorowym festiwalu populizmu, obaj kandydaci prześcigają się kto wybuduje więcej stacji P&R, w jakim stopniu rozszerzy sieć komunikacji miejskiej, gdzie zapełni „białe plamy komunikacyjne”; padły nawet zapewnienia o budowie metra. Wszystko po to, aby stworzyć jak najlepszą alternatywę dla samochodów.
Obietnice obietnicami, zwłaszcza, że słowa nic nie kosztują. Tymczasem, jak nie raz potwierdziła twarda rzeczywistość, najprościej uprzykrzyć życie zakazami. W tym miejscu kłania się wielki nieobecny tegorocznej kampanii: Strefa Czystego Transportu, uchylona w obecnym kształcie decyzją Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Krakowie.
Kiedy mleko się rozlało, przedsiębiorcy i instytucje obywatelskie zaczęły głośno protestować przeciwko wykluczeniu komunikacyjnemu kierowców, zwracać uwagę na uderzenie we własność prywatną i swobodę przemieszczania się, krakowscy radni – tak chętnie głosujący za rozwiązaniem – nagle nabrali wody w usta, a niektórzy nawet otrzeźwieli przyznając, że nie byli świadomi za jaką Strefą i na jakich warunkach zagłosowali.
Okazało się, że do niedawna „ekologiczna inicjatywa” to „bubel prawny pisany na kolanie”, a na dodatek przeprowadzona bez wiedzy i zgody mieszkańców oraz nawet bez oferty „w zamian”. Dzisiaj Łukasz Gibała zapewnia o przeprowadzeniu w sprawie SCT referendum, choć swego czasu głosował za przyjęciem rozwiązania konsultowanego niemal wyłącznie z aktywistami.
Mimo, że obaj kandydaci schowali na czas kampanii kwestię SCT, cała sprawa wróci szybciej niż nam się wydaje. Zwłaszcza, że klamki w tej sprawie zapadły już w Warszawie i Wrocławiu, a Bruksela – główny sponsor całej zabawy – jeszcze dociska śrubę.
„Psiecku” na ratunek
Zrównoważony Rozwój to jednak nie tylko kwestie materialne. Jak się okazuje, w wielkim mieście dużo łatwiej uzyskać poparcie zwolennikowi „praw zwierząt”, niż prawa do życia wszystkich ludzi.
Wychodząc naprzeciwko potrzebom „psiamatek” i rodziców „psiecka”, kandydaci obiecują zbudować… „cmentarz” dla zwierząt, gdzie mieszkańcy mogliby „w sposób godny pochować swojego pupila”. Jednocześnie obaj deklarują powstanie Punktu Profilaktyki Intymnej, gdzie „pozbawieni barier” pracownicy medyczni „bez klauzuli sumienia” nie odmówią aborcji „ze względów religijnych czy moralnych”.
Do zestawu obietnic należy dodać również sfinansowanie na koszt mieszkańców nieetycznej procedury zapłodnienia pozaustrojowego; oczywiście bez pytania katolickich podatników o zdanie. W tej sprawie referendum nie przewidziano.
To wszystko powoduje, że w najbliższą niedzielę często będziemy zmuszeni wybierać „między dżumą a cholerą”. Stoimy w kolejce do kasyna, które zawsze wygrywa. Samorządowy podstęp brukselskich elit może zatrzymać chyba tylko otrzeźwienie suwerennych narodów na poziomie europejskim. Przed nami więc dużo ważniejszy bój – czerwcowe wybory do europarlamentu.
Polski przemysł ma się słabo, za to niemiecki otrzyma kilkadziesiąt miliardów euro dotacji. Aplikowanych tak, żeby żadna z unijnych instytucji, stojących na straży uczciwej konkurencji, nie miała nic przeciwko temu.
Jeśli się zajrzy do Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), a konkretnie do działu „Tytuł VII”, to zapisano tam wielkimi literami, że Wspólnota zakazuje nieuczciwej konkurencji na swym obszarze. Co więcej, w artykule 107 uszczegółowiono nawet, iż zabroniona jest: „wszelka pomoc przyznawana przez Państwo Członkowskie lub przy użyciu zasobów państwowych w jakiejkolwiek formie, która zakłóca lub grozi zakłóceniem konkurencji poprzez sprzyjanie niektórym przedsiębiorstwom, lub produkcji niektórych towarów”.
Wprawdzie w kolejnych artykułach wyliczono okoliczności, które pozwalają na czasowe odejście od tej reguły, lecz jednocześnie ustanowiono szereg instytucji zobowiązanych stać na straży uczciwej konkurencji w UE. Tak, aby najzamożniejsze z państw Wspólnoty, wspierając rodzime firmy, nie dokonały eksterminacji pośród przedsiębiorstw z państw biedniejszych. W zamian mali i słabsi zgodzili się na rezygnację z narzędzi służących do obrony własnej gospodarki, czyli ceł. Wzajemne gwarancje uczciwości i bezpieczeństwa umożliwiają bowiem prowadzenie wspólnej polityki celnej, której reguły ujęto w oddzielnych zapisach traktatowych. Tyle teorii.
W poniedziałek 11 marca Robert Habeck zademonstrował, jak się ma ona w UE do praktyki. Niemiecki minister gospodarki i ochrony klimatu przekazał mediom, iż od następnego dnia rusza „Klimaschutzverträge”, dzięki której: „Zapewniamy miejsca pracy i konkurencyjność oraz chronimy klimat” – stwierdził. Habeck zaprezentował konkretne założenia nowego instrumentu ekonomicznego, jaki stworzył rząd RFN. Nazywa się go: węglowymi kontraktami różnicowymi. Polegają one na tym, że firmy przemysłowe z branż emitujących dużo gazów cieplarnianych: huty, cementownie, zakłady chemiczne i papiernicze, etc. startują w specjalnych aukcjach. Przedsiębiorstwa prezentują plany takiej modernizacji technologicznej w procesie produkcji, która umożliwi im redukcję emisji gazów cieplarnianych. Po czym rząd federalny kontraktuje na to specjalną dotację.
„Kontrakt różnicowy ma obowiązywać przez 15 lat i obejmować dofinansowanie zarówno inwestycji w nowe instalacje wytwórcze (capex), jak i bieżących kosztów operacyjnych (opex) do określonej wartości referencyjnej. Wymagana redukcja emisji wynosi co najmniej 60 proc. po trzech latach i minimum 90 proc. po 15 (latach – przy. aut.)” – opisuje w opracowaniu Ośrodka Studiów Wschodnich pt. „Kontrakty różnicowe – nowy instrument dekarbonizacji przemysłu w Niemczech” Michał Kędzierski.
Podczas aukcji przeprowadzonej 12 marca wydzielono 4 miliardy euro dotacji. Na aukcję jesienną planuje się rozdysponowanie 19 mld euro. „Robert Habeck chce, aby niemiecki przemysł był neutralny dla klimatu” – donosił z entuzjazmem 11 marca „Handelsblatt”. Dodając, że planowany od miesięcy program wreszcie ruszył. Zaś w specjalnym komunikacie prasowym niemieckie Ministerstwo Gospodarki i Ochrony Klimatu oznajmiło, iż: „Nowy, innowacyjny instrument finansowania przeszedł już wcześniej pomyślnie proces zatwierdzania pomocy publicznej przez Komisję Europejską”. Jaka kwota zostanie ostatecznie użyta w ramach „instrumentu”, jeszcze nie określono. Mowa jest o kilkudziesięciu miliardach euro. Może 60, a może 80 miliardach?
Nic tylko się cieszyć. Produkcja przemysłowa w Niemczech od kliku lat stacza się po równi pochyłej i jest już o 10 proc. niższa, niż była przed pandemią. Dzięki „Klimaschutzverträge” niczym po dawce sterydów, może złapać drugi oddech. Zwłaszcza że, jak zapowiedział Habeck, program kontraktów różnicowych zostanie rozszerzony na: „małe i średnie przedsiębiorstwa przemysłowe”. A wszystko to w imię ratowania klimatu.
Wprawdzie w ramach Europejskiego Zielnego Ładu cały niemiecki przemysł i tak musiałby się zdekarbonizować, no ale dzięki „Klimaschutzverträge” zrobi to szybciej. Zatem stojące na straży uczciwej konkurencji w Unii – Komisja Europejska, dwie komisje w Parlamencie Europejskim, Rada Unii Europejskiej, Rada Europejska, Europejski Komitet Ekonomiczno-Społeczny są zadowolone. Każda z tych instytucji ma traktatowe uprawienia do dbania o zasady uczciwiej konkurencji w UE i żadna nawet nie pisnęła, że coś tu jest nie tak. Choćby dlatego, że w takiej Polsce (będącej było nie było także członkiem Unii) przemysł również nie miewa się najlepiej. Produkcja wedle danych GUS jest o 3,9 proc. niższa niż rok temu. Co gorsza, w niektórych branżach odnotowany spadek produkcji sprzedanej prezentuje się dramatycznie. Produkcja sprzedana chemikaliów i wyrobów chemicznych to 23,8 proc. na minusie, gumy i tworzyw sztucznych minus 13,3 proc.
Przemysł na terenie III RP będzie musiał zostać zdekarbonizowany tak jak niemiecki. Jednakże nie otrzyma 200 miliardów złotych od państwa na ten cel (to jedna trzecia całego budżetu Polski). Nie kupi sobie za te pieniądze nowoczesnych instalacji wytwórczych, nie zapewni bezemisyjnych źródeł energii elektrycznej, nie stworzy nowych technologii. Jednym słowem starci swą konkurencyjność na unijnym rynku wobec niemieckiego. Zaś Polska nie może chronić go cłami.
Niegdyś na pytanie – „A gdzie uczciwość i unijna solidarność?” kanclerz Angela Merkel szczerze się uśmiechała i po przybraniu takiego wyrazu twarzy oznajmiała pytającemu: „Nord Stream 2 jest projektem czysto ekonomicznym”. W sumie „Klimaschutzverträge” także.
Francja zaczyna zakazywać najmu tzw. nieefektywnych energetycznie budynków. To samo grozi Polsce, jeśli zastosuje się do dyrektywy EPBD.
“Do 2028 roku aż 5,2 miliona francuskich domów z najniższymi ocenami efektywności energetycznej nie będzie już kwalifikować się do wynajmu. Polskę czekają podobne zmiany” – pisze Piotr Maciążek, dziennikarz serwisu www.strefainwestorow.pl
EPBD. Francja zaczyna zakazywać najmu
Francuskie władze w swoich restrykcjach idą nawet dalej, niż wymaga obecnie Unia Europejska. Wskazują, że celem jest “zielona”, zeroemisyjna Europa i dlatego trzeba wykluczyć z najmu tzw. nieefektywne energetycznie mieszkania.
Właściciele nieruchomości zostali objęci nowymi, surowymi przepisami, przeforsowanymi przez rząd prezydenta Emmanuela Macrona, które nakładają wymogi w zakresie efektywności energetycznej na domy i mieszkania, co ma zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych oraz zużycie energii. Na tym etapie chodzi o budynki w klasie energetycznej F i G. Władze proponują tzw. zachęty, czyli dofinansowanie przymusowych remontów z budżetu.
Jednak, jak przypomina Maciążek, drakońskie przepisy w planach Brukseli mają objąć całą Unię Europejską, w tym Polskę. Państwa członkowskie mają bowiem wdrażać dyrektywę ws. charakterystyki budynków (EPBD). Rzecznik prasowy Ministra Klimatu i Środowiska Hubert Różyk zapowiedział już “środki administracyjne” za niewyremontowanie budynków zgodnie z unijną dyrektywą.
Nowe budynki tylko zeroemisyjne
“W Polsce jest około 6,3 mln domów. Z tego około 2 miliony z tych domów jest w złym stanie technicznym. Ponad 1,7 mln z nich nie ma żadnej izolacji cieplnej. Ponad 347 tys. domów ma natomiast niewystarczającą izolację biorąc pod uwagę parametry proponowane przez UE” – czytamy w tekście dziennikarza.
“Jednym z najbardziej radykalnych aspektów planowanej dyrektywy jest również nakładanie obowiązku budowy nowych budynków zeroemisyjnych od 2028 roku. To oznacza, że nowo powstające budynki mieszkalne będą musiały być w pełni zdekarbonizowane, co z kolei przyspieszy rozwój technologii przyjaznych środowisku, takich jak źródła energii odnawialnej i zaawansowane technologie izolacyjne” – pisze Maciążek w tekście “Francja zaczyna zakazywać najmu nieefektywnych energetycznie budynków. W Polsce czeka nas to samo“.