Oda do Unii! Sławomir M. Kozak

https://aurora.info.pl/oda-do-unii

19.12.2025

W książce „Operacja Terror”, wydanej przeze mnie już w roku 2016, czyli blisko dekadę temu, pochylałem się nad niezwykłą plagą zamachów terrorystycznych, która spadła wówczas na Europę. Punktem wyjścia był wypadek samolotu linii Germanwings, który rozbił się na alpejskim zboczu. Dziś, kiedy zastanawiamy się nad niezrozumiałą uległością europejskich przywódców wobec globalistycznego rządu cieni, warto przypomnieć sobie, o czym wtedy pisałem.

Wypadek Germanwings oceniam jako kontynuację nieudanych zamachów na Francję, akcję mającą w jakimś sensie Francję zastraszyć i osłabić. Głównie zwykłych obywateli tego kraju. A także tych, którzy wiedząc więcej od innych, nie chcą godzić się na dalsze pogłębianie swego kraju w chaosie i destrukcji. Ale i obywateli reszty eurokołchozu. Przygrywka z rejsem AFR 474 była pierwszą z wielu, wydawała się ostrzeżeniem przerażającym swym ogromem. Ale w efekcie ostatecznym zapewne niewłaściwie rozpoznanym lub poświęconym w rokowaniach możnych tego świata, którzy uznali, że to za mało na to, by rzucić ją na kolana.

Atak na paryską siedzibę wszawej, bo wszawej, ale jednak redakcji gazety, okazał się być widowiskową porażką służb. Nic ponad to. Atak Germanwins musiał wstrząsnąć Francją i nie udałoby się jej podźwignąć z tej tragedii bardzo długo. Jedyne, co mogłoby przelicytować taki numer, to atak na jakąś elektrownię jądrową. Te jednak leżą zbyt blisko innych poważnych państw. Zresztą, wiosną 2016 roku ujawniono informację o tym, że blisko dwa lata wcześniej, w kwietniu 2014 doszło do poważnej awarii we francuskiej elektrowni jądrowej Fessenheim, niedaleko granicy z Niemcami. Na trzy minuty temperatura w jądrze reaktora wymknęła się spod kontroli. Może nie wymknęła się tak całkiem samoczynnie? W maju 2016 roku słyszymy natomiast o gromadzonych przez państwa Europy lekach na chorobę popromienną, w związku z możliwymi zagrożeniami elektrowni jądrowych.

Po tym, jak w lipcu 2014 roku oskarżono Rosję o zestrzelenie malezyjskiego samolotu nad Ukrainą, czego efektem stały się huczne medialnie unijne sankcje wobec Rosji, państwo to 7 sierpnia wprowadziło podobne ograniczenia wobec krajów UE. Dość szybko okazało się, że postawiło to kraje unijne w niezwykle trudnym położeniu. Około 10 % produkcji mięsnej Francji przeznaczane było dotąd na eksport do Rosji. Podobne problemy dotknęły inne kraje zaangażowane w antyrosyjską politykę, w tym oczywiście Polskę.

Jednak to polskie zakłady mięsne poczęły upadać jeden po drugim. Producenci francuscy otrzymali poważne wsparcie w wysokości miliona euro od Komisji Parlamentu Europejskiego, podczas gdy przemysł polski pogrążał się tradycyjnie w niebycie.

Już we wrześniu 2014 roku prezydent Francji Hollande odwiedził białoruski Mińsk i kazachską Astanę, opowiadając się w rozmowach z tamtejszymi politykami za unormowaniem relacji z Rosją i zniesieniem wobec niej sankcji. To, że pojawił się akurat tam jest zrozumiałe, ponieważ oba kraje wchodzą w skład nowopowstałej, wieszczonej przeze mnie w roku 2008, Unii Euroazjatyckiej, w której obok nich i Rosji znajduje się także Armenia, Białoruś, Kirgistan i Tadżykistan. Niezależnie od oficjalnej retoryki antyrosyjskiej do cichych rozmów z Rosją dołączyli również przedstawiciele Włoch, Danii i Holandii, pomimo tego, że to obywateli tego ostatniego państwa zginęło najwięcej w rzekomym rosyjskim ostrzale Airbusa. (!) Tak robi się politykę.

Kilka tygodni później, 2 grudnia, francuski parlament przyjął uchwałę wzywającą rząd do uznania państwa palestyńskiego, aby ostatecznie rozwiązać konflikt między Palestyną i Izraelem. Wydarzenie to spotkało się oczywiście z krytyką ze strony Izraela. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już 7 stycznia 2015 roku Francją wstrząsnęła informacja o ataku na redakcję Charlie Hebdo. Ostrzeżenie zostało odebrane z pokorą i zrozumieniem. Pod koniec stycznia Francja ogłosiła wstrzymanie dostaw Mistrali dla Rosji. Wkrótce potem jednak Rosja zaproponowała swym najpoważniejszym oponentom w Europie, Niemcom i Francji właśnie, zniesienie embarga na towary spożywcze. Niemal natychmiast USA zintensyfikowały pogróżki pod adresem Rosji, a amerykański prezydent zapowiedział wprost powrót do pomysłu zbrojnej pomocy dla Ukrainy.

Jednakże, zgodnie z francuską racją stanu, prezydent Hollande w dniach 11 i 12 lutego 2015 roku ponownie pojawił się w Mińsku. Możliwe, że bez związku z tym wydarzeniem, już dwa dni później, 14 lutego doszło do strzelaniny w kopenhaskiej restauracji, w której pośród zgromadzonych gości przebywał między innymi ambasador Francji w Danii wraz z dwoma towarzyszącymi mu osobami. Nie wiążemy tego wydarzenia z niczym o czym pisaliśmy wcześniej, bo tego samego dnia miała również miejsce strzelanina w Karolinie Północnej, z podtekstem muzułmańskim oczywiście, a w Warszawie spłonął Most Łazienkowski, z podtekstem rosyjskim, jak zwykle, niemniej jednak koincydencja zaiste ciekawa.

Warto tu nadmienić, że kiedy my bohatersko rzucaliśmy gromy na Putina, w połowie lutego premier Orban podpisał z Rosją umowę na dostawy gazu, za który Węgry będą płacić dwukrotnie taniej, niż Polska. 25 maja 2015 roku anonimowy rozmówca poinformował, że na pokładzie samolotu AFR022, lecącego z Paryża do Nowego Jorku, znajduje się bomba. Maszyna, eskortowana przez dwa myśliwce F15 wylądowała bezpiecznie na lotnisku Kennedy’ego.

26 czerwca 2015 roku „zamachowcy” wysadzili zbiorniki z gazem na terenie zakładów w Saint-Quentin-Fallavier, niedaleko Lyonu, w środkowo-wschodniej Francji. Oczywiście na miejscu zdarzenia znaleziono flagę z islamskimi znakami i zwłoki pozbawione głowy. Ponoć zabity był lokalnym biznesmenem. Zapewne więc, przy okazji, ktoś usunął konkurenta w interesach.

Tego samego dnia w Kuwejcie samobójca zdetonował ładunek wybuchowy w meczecie wypełnionym modlącymi się szyitami. Trzeci atak nastąpił w miejscowości Susa, w Tunezji. Na plaży doszło do strzelaniny, zginęło kilka osób. W latach 1881–1956 Tunezja znajdowała się pod protektoratem Francji, która do dziś zapewne wspomina ten okres z rozrzewnieniem. Uważam, że ten zamach był po części również uderzeniem wymierzonym mentalnie we Francję. Niespodziewanie, 29 lipca 2015 roku, na należącej do Francji wyspie Le Reunion odnaleziono element skrzydła jakiegoś samolotu.

Tymczasem, aby wzmocnić swe przesłanie zarówno dla Francji, jak i Holandii, ale również całej UE, „zamachowcy” postanowili już trzy tygodnie później, 21 sierpnia dokonać kolejnego aktu terroru, w pociągu relacji Amsterdam (!) – Paryż, kiedy przejeżdżał on przez terytorium Belgii. Superszybki pociąg francusko-belgijskiej spółki Thalys obsługuje połączenia między Paryżem, Brukselą, Amsterdamem i Kolonią. Oczywiście, marokańskiego napastnika (w rzeczywistości nie działał sam) obezwładnić musieli akurat przypadkowo jadący pociągiem amerykańscy żołnierze będący na wakacjach (!) i brytyjski emeryt (!!!). Obsługa TGV uciekła bowiem na tył składu, gdzie ukryła się w ostatniej lokomotywie.

Przesłanie jasne – tylko Korona, nawet na (pozornej) emeryturze, jest w stanie wespół w zespół z młodą i silną Ameryką obronić Francję, i resztę Europy przed zagrożeniem islamskim. Tym samym zagrożeniem, którym zainfekowano w późniejszych miesiącach już całą Europę. „Zamach” był wielokrotnie nagłaśniany w mediach, jednak tylko nieliczne podały w czerwcu 2016 roku, że rzekomych „zamachowców” po prostu zwolniono z aresztu bez postawienia im jakichkolwiek zarzutów! Francuzi po raz kolejny aluzju poniali i już 4 września eksperci z Laboratorium w Tuluzie uznali element odnalezionego na Le Reunion skrzydła, za należący do maszyny MH370! (…)

24 marca 2016 roku, zamordowano w belgijskim mieście Charleroi, pracownika firmy ochrony G4S, Didiera Prospero. Mordercy zabrali zabitemu przepustkę umożliwiającą wejście na teren elektrowni atomowej w Doel, w której ów nieszczęśnik pracował. Elektrownia nuklearna Doel jest jednym z dwóch tego typu ośrodków w Belgii. Położona jest niedaleko Antwerpii, w niezwykle gęsto zaludnionym regionie, w promieniu 75 kilometrów wokół zakładu mieszka 9 milionów osób. Osobiście wątpię, by doszło do zamachu na terenie jakiejkolwiek elektrowni atomowej w Europie, jednak samo zastraszanie mieszkańców naszego kontynentu odbywa się w sposób coraz bardziej spektakularny. Sianie paniki, permanentnego strachu jest przecież słownikowym wręcz tłumaczeniem pojęcia terroru, a fakt, że owymi terrorystami nie muszą być islamiści, nie zmienia powagi sytuacji. Samo sugerowanie ataku na elektrownię jądrową pokazuje, że pomysły im się kończą i spirala terroru będzie przybierać na sile. (…)

David Chase Taylor, naczelny strony Truther.org (już nieistniejącej) 16 marca napisał, że CIA planuje operację „fałszywej flagi” w stolicy Belgii między 16 i 23 marca. Dziś wiemy też, że jeden z zamachowców porzucił w koszu na śmieci komputer, w którym znajdował się jego „testament”. To dokładnie ten sam schemat, według którego po ataku na WTC 11 września w Ameryce znaleziono leżący na ziemi nienaruszony paszport zamachowca, a w samochodzie po zamachu na redakcję Charlie Hebdo dowód tożsamości tamtejszego terrorysty.

Naprawdę, za nic mają te kreatury planujące owe „zamachy”, obywateli Europy! Już po niespełna roku o wydarzeniach tych opowiadał blisko godzinny film „dokumentalny” pokazywany w jednym z kanałów telewizyjnych w Polsce. O tym, ile lat muszą zbierać fundusze polscy dokumentaliści na rzeczywiście ważne i prawdziwe filmy, nikogo przekonywać nie muszę.

Oczywiście, aby podobieństwom do innych „zamachów” stało się zadość, w Brukseli nie zapomniano przeprowadzić wcześniej stosownych ćwiczeń. Okazuje się, że na stacji metra Schuman odbyła się 25 lutego 2016 roku taka właśnie symulowana katastrofa, o czym można przeczytać na portalach internetowych. Policja, Belgijski Czerwony Krzyż, strażacy i służby medyczne trenowały wówczas ratowanie 150 osób uwięzionych w pożarze tunelu. Marcello Foa pytał w swoim felietonie 23 marca – „kto przekazał sieciom telewizyjnym tę rejestrację?”, dodając „Wszyscy widzieliście wideo pokazujące eksplozję na lotnisku w Brukseli, wraz z towarzyszącymi mu przejmującymi opisami dziennikarzy. Wideo jest jednak fałszywe. Lub dokładniej mówiąc – jest prawdziwe, ale dotyczy zupełnie innego zamachu, a mianowicie tego na lotnisku Domodiedowo w Moskwie w roku 2011.”

Jak widzimy, gama środków imponująca, nie ograniczająca się li tylko do jakichś szantaży seksaferami, ale zastraszająca całe rzesze ludzi. Aby nie było jednak tak smutno i pesymistycznie, zostawiam Was z satyrą na to unijne szambo o dźwięcznym tytule „Oda do Unii Europejskiej”.

Sławomir M. Kozak

I ty jesteś antysemitą! – Krzysztof Baliński – Reduta TV Sławomir M. Kozak

https://reduta.tv/nagranie/i-ty-jestes-antysemita

Amb. Krzysztof Baliński

Model matematyczny prawdopodobieństwa wybuchu III Wojny Światowej. Sławomir M. Kozak

https://reduta.tv/nagranie/model-matematyczny-prawdopodobienstwa-wybuchu-iii-wojny-swiatowej

Polecamy !

CZY POLSKA MOŻE BYĆ ZNOWU WIELKA?

CZY POLSKA MOŻE BYĆ ZNOWU WIELKA?

Sławomir M. Kozak oficyna-aurora/czy-polska-moze-byc-znowu-wielka

Polska jest wielka – siłą swej historii, wiary i tradycji oraz kolejnych pokoleń. Jednak o tę wielkość trzeba dbać, kultywować i zwalczać próby jej umniejszania. Po kolei.

Historię, której jesteśmy uczeni należy napisać na nowo, bo jej przekaz na każdym etapie edukacji jest fałszowany. Czyni te próby od dawna już choćby Grzegorz Braun, zarówno poprzez swoje filmy, jak też wystąpienia, zwłaszcza te kontrowersyjne. Ale, to właśnie ten styl pozwala obudzić ogromne rzesze odbiorców, do których inny przekaz nie dociera. Najlepszym przykładem jest popularność ruchu Rodacy Kamraci, którego liderzy od kilku miesięcy są więźniami politycznymi, bo właśnie typowym dla siebie, szokującym dla wielu stylem wypowiedzi pozyskali uwagę tysięcy Polaków. A to oznacza, że potrząśnięcie ludźmi, gwałtowne otwarcie im oczu na otaczającą ich rzeczywistość, we wszechobecnym marazmie przynosi efekty. Wtedy bowiem zaczyna się dyskurs, zaczyna się myślenie. Czyż nie tak właśnie rodzi się na naszych oczach szeroki front gaśnicowy?

Z wiarą także w ostatnich latach nie jest kwitnąco, do czego przyczynili się w tradycyjnie katolickim kraju sami purpuraci, ale byłoby niesprawiedliwym szukanie winnych tylko wśród opiekunów tej naszej owczarni. To prawda, dziś bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy Pasterzy niż pastuchów. Ale Kościół to nie jest organizacja, to organizm, który współtworzymy. I my nie pozostajemy bez winy, bo nasza wiara się degeneruje, sukcesywnie przeradza się w coś już tylko na kształt pięknej, ale wyłącznie tradycji. Dowodem na to jest nasze ciągłe wołanie „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Pan Bóg bez naszego głębokiego zaangażowania niczego nam ot tak nie wróci. Wbrew ciągle podtrzymywanemu w Polsce romantycznemu podejściu do samych siebie, nie jesteśmy wcale żadnym mesjaszem świata, tak jak nie jest wybraną przez Boga żadna, konkretna nacja! 

Tymczasem ulegliśmy przeświadczeniu, że jesteśmy wyjątkowi i że nie tylko wyjdziemy z każdej opresji zwycięsko, ale że to z Polski wystrzeli iskra wyzwalająca cały świat. Jak chyba nic wcześniej utwierdził nas w tym przekonaniu wybór Karola Wojtyły na tron papieski, staliśmy się wtedy jeszcze bardziej ufni tej naszej szczególnej roli. Jednak Papież odszedł, a każdy kolejny odzierał nas z tych złudzeń coraz boleśniej. Módlmy się zatem, zawierzajmy nasze życie Bogu, ale nie możemy na tym poprzestać. Musimy powrócić do credo św. Benedykta – a zatem – Ora et labora! Módlmy się i pracujmy! Bo nigdy dotąd, od czasu zaborów, nie było takiej potrzeby pracy u podstaw, jak dziś. Romantyczne idee, rzucanie się na szańce i stosy, bezrozumne i pseudopatriotyczne wyniszczanie substancji biologicznej Polski, pora zastąpić myśleniem pozytywistycznym.

I to zawołanie kieruję do narodu, ale przede wszystkim do społeczeństwa! Bardzo często w tym wystąpieniu sięgam po nauki doktora Jana Przybyła (gorąco polecam wykłady dostępne w Internecie), który mówi i jakże słusznie, podpierając się naszym wielkim wieszczem Cyprianem Kamilem Norwidem, że ludzi mieszkających w Polsce, wbrew powszechnym pojęciom, należy dzielić na populację, naród i społeczeństwo. Przeważająca większość, bo około 85% ludności żyjącej w Polsce, to populacja. Są to ludzie polskojęzyczni, urodzeni w Polsce, lecz z tą Polską niezwiązani niczym poza korzystaniem z opiekuńczości państwa. To ci, którzy zawsze chcą mieć, ale nigdy dać. Brak w nich działań dla dobra wspólnego, poświęceń.

Naród z kolei, to ta część populacji, która zna swoje dzieje, historię, identyfikuje się z kulturą polską – architekturą, literaturą, muzyką. Ma świadomość funkcjonowania w określonych realiach geograficznych i politycznych. Wyznaje wartości, które potrafi nie tylko utrzymać, ale i rozwijać. Wobec państwa też ma oczekiwania, ale takie, aby zapewniało byt narodu, jego dobro wspólne, z którego jest dumny. Takich Polaków jest zaledwie 13%.

I wreszcie społeczeństwo. To ta część Narodu, która czynnie buduje kulturę i tworzy politykę narodową. To grupa twórcza. Zdolna do rezygnacji z dobra własnego na rzecz dobrobytu wspólnego. Wpływająca na świadomość narodu. To zaledwie 2% osób. To właśnie one tworzą kulturę obecną w książkach, kinie, teatrze, operze czy filharmonii. To z tego powodu próbuje się wydrzeć i ten przyczółek narodowi wciskając mu nie uczące niczego, a wręcz wypaczające widzenie świata książkowe romansidła i kryminały, ociekające przemocą filmy, pornograficzne wręcz przedstawienia teatralne i muzykę chodnikową. Tym bardziej powinniśmy cieszyć się z tego, że organizatorzy dzisiejszej uroczystości zaprosili nas do obcowania z tą kulturą wysoką, jaką jest niewątpliwie koncert orkiestry symfonicznej z udziałem solisty.

Ale ta praca, do której zachęcam, powinna też przynosić wymierny efekt ekonomiczny, bo bez niego nie sposób budować dobrobytu. Dziś większość ludzi, którzy się dorobili, woli wydać pieniądze na konsumpcję i do głowy im nawet nie przyjdzie, że w naszej historii byli tacy ludzie, jak hrabia Maurycy Zamojski, który wyłożył pieniądze na rzecz Polaków będących członkami delegacji jadącej na obrady zwieńczone podpisaniem Traktatu Wersalskiego. Pozbawiony tych środków Roman Dmowski być może nie miałby okazji, by tam dotrzeć. Ale inny Zamojski, Władysław, założyciel Polskiego Towarzystwa Literacko-Artystycznego, właściciel Zakopanego, sam wpędzając się w kłopoty finansowe zakupił dla narodu polskiego Tatry Wysokie i Morskie Oko.

Polski arystokrata, mecenas sztuki Tytus Działyński zgromadził na zamku w Kórniku ogromny, wartościowy księgozbiór, którego kolejnym spadkobiercą został właśnie Władysław, włączając go z czasem do założonej przez siebie fundacji powstałej z oddanego narodowi polskiemu majątku w Wielkopolsce i Małopolsce. Jej celem było także założenie i utrzymanie naukowego instytutu dendrologicznego, ale też pomoc finansowa dla zdolnej młodzieży i upowszechnianie wiedzy rolniczej. Kto dziś myśli takimi kategoriami?

Na koniec warto podkreślić, że realizować cele narodowe, co logiczne, można tylko w państwie narodowym. Nie w jakimś tyglu, w którym musi nastąpić rozwodnienie narodowej treści. A bez państwa narodowego nie będzie istniało społeczeństwo. Bądźmy zatem Narodem, przewidujmy i twórzmy własną przyszłość. Nie traćmy już cennego czasu na przekonywanie do nas polskojęzycznej populacji, która z przyczyn oczywistych i tak wybiera sobie liderów spośród siebie, głosuje na swoich, rujnując z każdym kolejnym rokiem nasz dobrostan. Umacniajmy naszą narodową jedność. Propagujmy elitaryzm. Skupiajmy się wokół naszych celów i ideałów. Równajmy w górę!

Wreszcie – bywajmy pośród siebie. Jak dzisiaj. Norwid, w utworze (nomen omen) „Marionetki”, którego pięknej adaptacji muzycznej dokonał Czesław Niemen, nawoływał – zapomnieć ludzi, a bywać u osób! Czego Państwu i sobie życzę.

Sławomir M. Kozak

Tekst wystąpienia wygłoszonego w trakcie panelu dyskusyjnego zatytułowanego „Czy Polska może znów być wielka?”. Zjazd Tysiąclecia. Skaryszew, 18.10.2025 r.

Tłumaczenie czy przekład – Sławomir M. Kozak

Źródło: https://aurora.info.pl/tlumaczenie-czy-przeklad/

Przetłumaczyłem w swoim życiu setki tekstów. Dokonywałem też przekładów, choć z nimi miewałem problemy, bo jako autor wiem, jak twórca dba o każdy wyraz w napisanym przez siebie zdaniu. Dlatego, zawsze starałem się być jak najbardziej wierny oryginałowi. Z wielkim trudem przychodziło mi ingerowanie w czyjeś dzieło. A na czym w ogóle polega ta różnica? Wbrew pozorom, niewiele osób zapewne w ogóle się nad tym zastanawia. W dużym skrócie można przyjąć, że tłumaczenie jest jak najwierniejszym odwzorowaniem materiału źródłowego. Natomiast, kiedy w języku, w którym chcemy oddać treść oryginału nie ma bezpośrednich odpowiedników dla słownictwa wyjściowego, korzystamy z zamienników. Często dokonuje się wówczas z konieczności różnego rodzaju zbitek słownych, używa pojęć właściwych dla, jak podają opracowania specjalistyczne, kontekstu kulturowego, tradycji, a nawet stereotypów bliskich odbiorcy.

To praca, w moim przekonaniu, bardziej twórcza niż odtwórcza. I, jakkolwiek ktoś kiedyś powiedział, że poezja to jest właśnie to, co ginie w przekładzie, przeczą temu liczne, rewelacyjne dowody translatorskie. Ale to domena wyjątkowych artystów, a ja nie o nich chcę dziś pisać. Wprost przeciwnie.

Chcę napisać o osobnikach, którzy świadomie i z rozmysłem dokonują okaleczania języka polskiego, dla pieniędzy, ze zwykłego koniunkturalizmu wychodzącego naprzeciw politycznej poprawności. Tego typu indywidua powinny stawać pod publicznym pręgierzem, a przykłady ich perfidnej działalności winny być wytykane i osądzane. Tak się jednak, póki co, nie stanie, skoro nie potrafimy jako społeczeństwo być zgodni w kwestiach jeszcze większej wagi, bo godzących w nasz byt narodowy. Ale degradacja języka nie leży wcale tak daleko od tych najważniejszych spraw. Język polski jest nie tylko elementem kultury, który kształtował od pierwszych chwil naszą osobowość, jest obecny z nami i w nas, przez całe życie. Nawet ci, którzy Polskę opuścili nadal w nim myślą, śnią i z nim na ustach pożegnają ten świat. Język jest bowiem częścią składową tożsamości. Z tego przecież powodu dzisiejsi barbarzyńcy nawołujący do transhumanizmu, na pierwszy ogień wzięli wypaczanie pojęć, wymianę znaczeń funkcjonujących w języku polskim. Nie jest to wynik niedouczenia, czy bagatelizowania zasad formalnych, podstaw gramatyki i ortografii, jak mogłoby się wydawać. To niezwykle przemyślana i niszczycielska działalność, z którą należy konsekwentnie walczyć. Mediami nie zarządzają ignoranci, a dostrzegamy to zjawisko coraz powszechniej w wykonaniu podległych im pracowników frontu dezinformacyjnego, zalewających nas nowomową, globalistyczną, zniewalającą frazeologią. Sądziłem, pomny sformalizowanej mody na wukraińskość dziennikarską, że nic mnie już na tym polu nie zaskoczy.

Tymczasem, obejrzałem właśnie na jednej z platform filmowych obraz z gatunku thriller, który jakkolwiek niezbyt wysokich lotów, oglądało się w miarę przyzwoicie. I to był rzeczywiście thriller! Filmy anglojęzyczne mam zwyczaj oglądać w oryginale, z włączonymi napisami w języku polskim. I w pewnej chwili doznałem wstrząsu, widząc w tekście dialogu „tłumaczenie” (?) słowa „witness” w odniesieniu do kobiety, jako „świadkinia”! Nie zdążyłem się z tego na dobre otrząsnąć, minęło chwil kilka i usłyszałem wyraz „guest”, który też w formie żeńskiej pojawił się w podpisie, jako „gościnia”. To świnia, pomyślałem o „tłumaczu”! Bo to przecież nie mogło być dziełem przypadku czy błędu w procesie wklejania napisów. Wyjątkowo, postanowiłem odczekać do momentu, gdy po zakończeniu filmu przewinie się na ekranie cała „lista płac”.

Chciałem zobaczyć, co to za „tłumoczysko” przyłożyło rękę do tego aktu wandalizmu, gwałtu na umyśle widza, próby wtłoczenia mu nowego „stereotypu”. Ale pojawiło się tylko jedno nazwisko obok wyrazu „napisy”. Nic, poza tym. Nie wiem w związku z tym, czy był to ktoś odpowiedzialny tylko za ich wygenerowanie, czy także za przełożenie ścieżki dźwiękowej. Ale, skoro tłumacz się nie raczył pochwalić swoją pracą z imienia i nazwiska, to może pozostają w nim jakieś resztki polskości, i zwykłego poczucia wstydu. Choć myślę, że wątpię, jak mawiał klasyk.

Sławomir M. Kozak

Poradnik świadomego narodu – Historia debilizacji.

HISTORIA DEBILIZACJI

Sławomir M. Kozak

Szanowni Czytelnicy,

z przyjemnością informuję, że w ofercie Oficyny pojawiła się książka Bartosza Kopczyńskiego „Poradnik świadomego narodu. Księga I. Historia debilizacji”. Gorąco polecam!

.https://www.oficyna-aurora.pl/katalog/ksiazki/poradnik-swiadomego-narodu-ksiega-i-historia-debilizacji,p1689154579

RAPSODIA POLITYCZNEJ PORAŻKI – Sławomir M. Kozak

https://aurora.info.pl/rapsodia-politycznej-porazki

Rapsodia politycznej porażki

08.10.2025

W ostatnim nagraniu „Punkt Zwrotny”, które umieściłem na portalu Reduta TV narzekałem na to, że ludzie w ogromnej większości mają pamięć jętki jednodniówki, owada żyjącego zaledwie jeden dzień. Że przypominam sobie o tym nieodmiennie po każdych wyborach, czy raczej głosowaniach, których wyniki cyklicznie potwierdzają tę tezę.

Ale, mimo że jako Polacy nie odbiegamy zbytnio w tym zakresie od obywateli innych państw, to wielu z nich nadal możemy pozazdrościć. Miałem na myśli ogromne rzesze ludzi protestujących w różnych krajach przeciw brutalnemu łamaniu ich praw, eskalacji kolejnych wojen, czy jawnym manipulacjom wyborczym. Sprzeciw wobec tyranii ludzie wyrażają często w formie ironii, aluzji, niewinnych z pozoru żartów, z czasem wychodząc z nim na zewnątrz, by nieść przekaz innym.

Polacy dawali temu w przeszłości wyraz wielokrotnie, podczas II Wojny Światowej odgrażając się okupantowi rysunkami na ścianach domów, czy zakazanymi piosenkami, a w czasach nieodległego realizmu socjalistycznego walcząc za pomocą podobnych środków przekazu, ale też słowem i gestem na deskach teatralnych czy scenach rozlicznych kabaretów. Zyskaliśmy dzięki temu miano najweselszego baraku w obozie. Dzisiejszy obóz wielce się jednak rozrósł i objął oddziaływaniem baraki teoretycznie leżące poza jego obrębem. Ale i one sięgają po tę broń.

Tak dzieje się w wyjątkowo orwellowskiej już Wielkiej (?) Brytanii, gdzie niedawno, na jednej z plaż pojawiła się wyjątkowo trafnie oddająca niezadowolenie społeczeństwa satyra bijąca w premiera tego państwa. Nawiązując do najsłynniejszej na świecie książki o utopijnym systemie przyszłości zatytułowanej „Rok 1984” (tytuł oryginalny: Nineteen Eighty-Four) odwzorowano na piasku ten tytuł, w który wpleciono twarz Keira Starmera. Zapewne nie tylko z powodów czysto stylistycznych piaskowy premier znalazł swe miejsce w zarysie cyfry 8, która w pewnych kręgach, poprzez odniesienie do ósmej litery alfabetu, kojarzy się jednoznacznie. Sprawą zajęły się organy ścigania, co samo w sobie pokazuje moc tkwiącą w artystycznym przekazie… i całkowitą porażkę coraz bardziej bezsilnego państwa.

O tej porażce kolejny twórca wypowiedział się w innej formule, wykorzystując równie ikoniczny dla paru pokoleń zespół muzyczny i… sztuczną inteligencję. To jeszcze bardziej wymowny przekaz, bo trafia do odbiorców zarówno siłą obrazu i dźwięku, ale też dając dowód na to, że broń kierowana przeciw społeczeństwu jest obosieczna.

I o tym wspominałem w swoim nagraniu mówiąc, że Oracle, będąca w zasadzie firmą już izraelską, właśnie forsuje w Wielkiej Brytanii, przy wydatnym wsparciu Tony Blaira wprowadzenie obowiązkowych, cyfrowych dowodów tożsamości. Bez nich nikt nie dostanie pracy, świadczeń medycznych czy socjalnych. A Tony Blair dostanie posadę szefa władz przejściowych w Strefie Gazy.

Ten utwór muzyczny, oparty na słynnej „Bohemian Rhapsody” brytyjskiego zespołu Queen jest manifestem niezgody na niekończące się porażki dzisiejszych władz. Rzuca im w twarz sprzeciw wobec niespełnionych obietnic, imigranckich hoteli, gangów wykorzystujących dzieci, gigantycznych podatków, deficycie 20 miliardów funtów. Jak napisał autor tej epickiej parodii – „podkręć głośność, udostępniaj i przypominaj wszystkim, że ten cyrk nie potrwa długo”.

A zatem udostępniam i wypatruję polskiej rapsodii politycznej porażki.

Sławomir M. Kozak

Obywatelskie podziękowanie. Pomnik Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej – Sławomir Kozak

14 lipca 2025 roku minęła pierwsza rocznica odsłonięcia pomnika Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej. Warto przypomnieć, że droga do tego wyjątkowego wydarzenia była długa i pełna trudów. Pomysłodawcą był wybitny polski rzeźbiarz – Andrzej Pityński. Historię swego niełatwego życia i ogromnego dorobku opowiedział w poświęconym mu filmie dokumentalnym na polonijnym kanale „świadkowie historii”, zatytułowanym „Monumentalista niezłomny”. Przybliżył w nim perypetie zamówionego i opłaconego przez Polonię pomnika, którego nie chciało u siebie… państwo polskie. Zmęczony kolejnymi odmowami włodarzy ojczystej ziemi dla lokalizacji tego monumentu artysta wypowiedział jakże wzruszające słowa – „ważne, żeby stanął pod polskim niebem”. Tłumaczył, że jego prace, które tworzy dla potomnych, „to wskazówki – skąd przyszliśmy, gdzie jesteśmy i dokąd idziemy”. Te proste prawdy nie trafiały do serc decydentów, którzy w swojej wizji „tego kraju” nie widzieli miejsca dla tak przejmującego świadectwa ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Po latach zmagań z tchórzami i oportunistami, gdy wydawało się, że marzenie artysty nigdy się nie ziści, wyszedł naprzeciw jego idei i polskim oczekiwaniom inny niezłomny i odważny człowiek, który postanowił sprzeciwić się wymazywaniu pamięci o naszej historii, wójt gminy Jarocin pan Zbigniew Walczak. Wydał zgodę na budowę pomnika w Domostawie, pod pięknym polskim niebem, bardzo blisko Ulanowa, rodzinnej miejscowości Andrzeja Pityńskiego, który niestety nie zdążył doczekać odsłonięcia pomnika, ale którego szczątki, po latach spędzonych na obczyźnie, spoczęły na ulanowskim cmentarzu. Kiedy po wielu wysiłkach i zewsząd rzucanych kłodach pod nogi realizatorów tego przedsięwzięcia pomnik wreszcie stanął i poraził wszystkich swoją wymową, okazało się, że to nie koniec boju. Do grona wrogów idei upamiętnienia kilkuset tysięcy wymordowanych w najokrutniejszy sposób Polaków, w hańbiącym sprzeciwie dołączyli purpuraci odcinając się od woli narodu i odmawiając stanięcia w prawdzie. Ale, dzięki Bogu, Kościół to nie organizacja. To organizm, na który składają się miliony katolików, w tym Polaków służących Bożej sprawie. I znalazł się piękny w czystości serca, odważny kapłan, który nie porzucił swych wiernych. Przybył tego słonecznego dnia pod domostawski symbol pamięci i wygłosił wspaniałe, wzruszające kazanie.

Ksiądz Antoni Moskal, duchowny wytrwały w szerzeniu prawdy o Ludobójstwie na Wołyniu, w zabieganiu o ekshumacje ofiar zbrodni ukraińskich nacjonalistów. On także stanął w szeregu niezłomnych. Tych, których antypolskie władze warszawskie starały się zmusić do rezygnacji z chrześcijańskich zasad. Patriotów, którzy deklarując swą wiarę mieli odwagę rzucić zdrajcom sprawy polskiej współczesne non possumus, przywołujące na myśl słynny memoriał będący wyrazem braku zgody na podporządkowanie się Kościoła władzom świeckim w latach 50. ubiegłego wieku. Tamten sprzeciw wobec żądań rządzących, tłumaczony dosłownie jako rzecz nie do przyjęcia zawierał jednak między innymi uznanie dla państwa za pomoc w odbudowie kościołów i kaplic zrujnowanych podczas II Wojny Światowej oraz wspominał o współpracy rządu z Episkopatem na kilku polach. Dziś, po ponad 70 latach ta współpraca wydaje się ściślejsza niż wówczas, niestety – w dziele unicestwiania polskości. Żadna instytucja państwowa ani kościelna nie podziękowała jej obecnym obrońcom.

Dlatego, w rocznicę tego doniosłego dnia parę osób, pod egidą polskiego wydawnictwa Oficyna Aurora, postanowiło wyrazić tym prawym rodakom swoje własne, obywatelskie podziękowanie.

Od lewej: Sławomir M. Kozak, Krzysztof Szeląg, Zbigniew Walczak.

20 września, na posesji państwa Stanickich w Bychawie na lubelszczyźnie, odbyło się uroczyste wręczenie kompozycji autorstwa Krzysztofa Szeląga, obrazu tłoczonego w skórze, przedstawiającego pomnik w Domostawie panu Zbigniewowi Walczakowi, który przyjmując go opowiedział o kulisach swych kilkuletnich zmagań. Obraz w formie metaloplastyki, dzieło tego samego autora – wizerunek Chrystusa Króla Polski.

Autor Krzysztof Szeląg wręcza swoją pracę panu Zbigniewowi Walczakowi. Na fotografii widoczny po lewej wizerunek Chrystusa Króla Polski.

W imieniu nieobecnego z powodu choroby księdza Moskala odebrał Gospodarz słynnego z patriotycznych spotkań klubu „Stodoła”, wyróżniony zresztą przez pomysłodawców przedsięwzięcia pracą wykonaną w podobnej technice, zatytułowaną „Rotmistrz Witold Pilecki”.

Przemawia pan Zbigniew Walczak. Po jego lewej ręce obraz „Rotmistrz Witold Pilecki”.

Wszyscy nagrodzeni otrzymali też pamiątkowe książki od właściciela wydawnictwa. Obecna na uroczystości pani Joanna Błędowska wręczyła Gościowi Honorowemu bukiet biało-czerwonych róż, który nazajutrz został przez niego złożony pod monumentem w Domostawie. Spotkanie uświetnił występ piosenkarki, pani Jowity Zając.

Joanna Błędowska i Zbigniew Walczak składają hołd Ofiarom Rzezi Wołyńskiej.

Po tej uczcie dla ducha zebrani obejrzeli relację ze wspomnianego kazania księdza Moskala, nagraną przez redaktora Jacka Frankowskiego, który dla portalu Reduta.tv rejestrował także sobotnie spotkanie. Całość uwiecznił też aparatem współpracownik Oficyny Aurora – Krzysztof Błędowski.

Sławomir M. Kozak

Podziękowania za piękną lekcję historii.
Przy okazji uroczystości przekazania w dowód wdzięczności obrazu
Panu Zbigniewowi Walczakowi, byłemu wójtowi gminy Jarocin, mieliśmy
okazję uczestniczyć w „pielgrzymce patriotycznej” po miejscach
poświęconych męczeńskiej śmierci żołnierzy niezłomnych. Mieliśmy
możliwość złożenia kwiatów przy pomniku Ofiar Rzezi Wołyńskiej w
Domostawie razem z Panem Zbigniewem, dzięki któremu ten pomnik,
autorstwa Andrzeja Pityńskiego, mógł stanąć w tym miejscu.
Pielgrzymka szlakiem żołnierzy niezłomnych stała się dla nas niezwykłą
lekcją historii. Dowiedzieliśmy się, jak ginęli młodzi ludzie z rąk
hitlerowców i UB-ków. Razem z Panem Józefem Stanickim, który
oprowadzał nas po tych ważnych miejscach odwiedziliśmy ich groby i
zapaliliśmy symboliczne znicze.
Niestety, z braku czasu nie zdążyliśmy odwiedzić wszystkich tych miejsc i
umówiliśmy się, że na wiosnę przyszłego roku dokończymy naszą
pielgrzymkę.
Jeszcze raz dziękujemy Panu Jozefowi i małżonce, Pani Joannie za miłą
gościnę i możliwość poznania takiej historii, o jakiej nie dowiemy się z
żadnej książki.

Joanna i Krzysztof Błędowscy

Polska potrzebuje pasterzy, a nie pastuchów. Sławomir M. Kozak na Targach Książki Patriotycznej w Rzeszowie.

oficyna-aurorapolska-potrzebuje-pasterzy

Szanowni Czytelnicy,

Zbliża się kolejna rocznica wydarzeń nazywanych, dla zmylenia przeciwnika, czyli nas wszystkich, zamachami na Amerykę. Tym, co ja nazywam od kilkunastu już lat „atakami 9/11”. To był rzeczywiście zamach, ale nie na Bogu ducha winnych przypadkowych turystów i pracowników wież World Trade Center, a na wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, a także w dalszej konsekwencji, co widzimy chyba wreszcie dobitnie dzisiaj, na wszystkich obywateli wolnego świata.

Nie raz pisałem, że zburzenie trzech budynków w Nowym Jorku i poważne zdewastowanie jednego w Waszyngtonie, miało na celu daleko dalej idące konsekwencje, aniżeli śmierć ponad 3000 osób i nie miało prawa być postrzegane przez ludzi myślących, jako zamach świata islamskiego na chrześcijaństwo, czy – swoiście pojmowaną – demokrację. Mam nadzieję, że zrozumieli to moi Czytelnicy już dawno, iż skłócenie islamu z chrześcijaństwem było elementem znacznie szerszego planu wrogów obu tych religii, co zresztą wyraźnie można było dostrzec podczas ostatnich wydarzeń w Anglii i części Północnej Irlandii. Te same ośrodki rujnowały starożytną kulturę Syrii, Afganistan, Libię, Irak, zamierzają zniszczyć Iran i Liban. Są obecne w Sudanie, Somalii i równają z ziemią Strefę Gazy.

Ten tekst nie ma być rozwinięciem moich siedmiu już książek na ten temat, co najwyżej ich przypomnieniem, dla tych zwłaszcza, którzy obudzili się dopiero wczoraj lub nadal śpią w swoich kokonach dobrobytu. Czas Waszych przodków odszedł w zapomnienie, to Wy dzisiaj odpowiadacie przed sobą, Waszymi dziećmi i Historią, za własne uczynki. Od tego, co zrobicie zależy przyszłość następnych pokoleń Polaków.

Do każdej walki musimy stawać dobrze uzbrojeni, w innym przypadku będziemy skazani na wyniszczenie. Musicie się dobrze uzbroić, aby wiedzieć nie tylko z kim walczyć, ale i o co się bić. Za motto mojego wydawnictwa wziąłem sobie, już 17 lat temu, słowa Arcybiskupa Marcela Lefebvre, które z uporem Wam dedykuję: „Musicie dużo czytać. By poznać prawdę. By dostrzec korzenie zła”.

Niechaj będą one dla Was drogowskazem zwłaszcza dzisiaj, ponad dwie dekady po 11 września 2001 roku, kiedy wykluwa się na gruzach dziesiątków podbitych państw zatruty owoc tej zbrodni założycielskiej Nowego Porządku Świata. Nie dajcie sobie wmawiać, że „nie będziecie mieli nic i będziecie szczęśliwi”. Zobaczcie, jak już jesteście nieszczęśliwi, a to dopiero początek tego świata, który Wam zaprojektowali bandyci, wyjątkowe kanalie i niedouczeni osobnicy, którzy okłamują Was, że nadal żyjecie w państwie prawa i dobrobytu.

Dziś, w przededniu 23 rocznicy 9/11 zachęcam Was do spotkania z ludźmi, którzy od lat mówią Wam prawdę – rzeczy, o których nie chce się słuchać, ale które kiedyś usłyszeć trzeba.

Nie słuchajcie wrogów swoich, osobników bez dorobku i kręgosłupa moralnego, a ludzi mających do przekazania rzeczywiste wartości. Dlatego, zapraszam do udziału w Targach Książki Patriotycznej, które będą się odbywały cyklicznie, w każdą sobotę, w innym mieście, nie tylko zresztą naszego kraju. W najbliższą sobotę, 7 września, zachęcam do przybycia, w godzinach od 10 do 20, do Ośrodka Kultury „Zodiak” w Rzeszowie (ul. Mieszka I 48/50), gdzie spotkacie wielu patriotów, polskich twórców, osoby zasługujące w tych trudnych czasach na miano prawdziwych przewodników. Ich dorobek mówi sam za siebie. Przybywajcie!

Nawiązując do tytułu jednego z moich ostatnich felietonów, przypominam dobitnie, że w tym szczególnie dramatycznym okresie swojej historii, jak może nigdy wcześniej, Polska potrzebuje pasterzy, a nie pastuchów.

 Sławomir M. Kozak

Prośba

Sławomir M. Kozak


Szanowni Państwo

Kończę pracę nad najnowszą książką dotyczącą skrzętnie skrywanych od lat tajemnic polityki amerykańskiej, które doprowadziły nasz świat do sytuacji, w której znaleźliśmy się wszyscy obecnie. Piszę o nieznanych początkach współpracy dotychczasowego hegemona z państwem Izrael, zwłaszcza w kontekście kooperacji wywiadowczej, ale też zbrojeniowej, ze szczególnym uwzględnieniem budowy izraelskiego potencjału nuklearnego, bez którego nie byłyby możliwe obecne wydarzenia na Bliskim Wschodzie, jak i te, które wyłaniają się dopiero zza horyzontu.

Ujawnię też nigdy nie opisywaną w Polsce wspólną operację wywiadów tych państw, która stanowiła nie tylko preludium wydarzeń 9/11, ale dzieliła nas o krok od wojny atomowej, dalece poważniej, aniżeli tzw. kryzys kubański. Mam nadzieję, że będę mógł zaproponować Państwu tę książkę tradycyjnie, w kolejną rocznicę 9/11, czyli już 11 września.

Z tego powodu ograniczam działalność na innych polach dotychczasowej aktywności, a felietony będę wysyłał tylko najbardziej zainteresowanym Czytelnikom, czyli tym spośród Państwa, którzy zechcą symbolicznie choćby wesprzeć moją pracę klikając w ikonę znajdującą się na samej górze głównej strony mojego wydawnictwa – „postaw kawę” lub poprzez link

https://buycoffee.to/s.m.kozak

Felieton zamieszczony poniżej jest moją reakcją na informacje dotyczące mojego ukochanego lotniska Okęcie, na którym przepracowałem 35 lat, po których zwolniono mnie bezprawnie z dnia na dzień, co pozwala mi podejrzewać, iż „w uznaniu” moich dokonań poza lotniczych, czyniąc mnie bezrobotnym. Od 4 lat walczę na drodze sądowej o przywrócenie do pracy, ale jak wszyscy wiemy, sądy w naszym kraju są przede wszystkim wolne, a dopiero później niezawisłe.

Z tego powodu, jedynym zajęciem dającym mi szansę dalszego wydawania książek, jest publicystyka i tylko dlatego zwracam się z prośbą do moich Czytelników o wspieranie działalności pozwalającej mi nadal oferować książki, których inni nigdy nie napiszą i nie wydadzą. Oczywiście – zachęcam też do kupowania moich książek, bo patrząc na półki widzę, że nie wszystkie jeszcze kupiliście. 

zapraszam do lektury felietonu na stronie

https://www.oficyna-aurora.pl

pozdrawiam serdecznie

Sławomir M. Kozak

„PIELGRZYMI”

PIELGRZYMI

2024-03-22 Sławomir M. Kozak oficyna-aurora.pl/aktualnosci/pielgrzymi

Przyzwyczajeni do medialnej narracji Zachodu, książek szpiegowskich i filmów, na ogół zresztą bardzo dobrych, przywykliśmy uważać, że w efekcie zmagań wywiadów giną tylko  jednostki, a agenci służb eliminują je w ograniczonej ilości i zawsze dla ochrony demokracji oraz w obronie społeczeństw, którym rzekomo służą. Tymczasem, zapewne niewiele osób ma świadomość, że w wyniku poczynań CIA, tylko do końca 1987 r., zginęło na świecie ponad 6 mln ludzi. Dzięki uruchomieniu takich propagandowych działań, jak opisywana przeze mnie operacja „Mockingbird”, odbiorcy medialnej papki nie mają o tym pojęcia. Były analityk Departamentu Stanu William Blum, który porzucił pracę w proteście wobec amerykańskiej polityki w Wietnamie, określił efekty działalności CIA mianem „amerykańskiego holokaustu”. Jego opinia była tym ważniejsza i trudna do zbicia przez potencjalnych oponentów, że Blum był uznanym felietonistą i autorem książki „Państwo zła. Przewodnik po mrocznym Imperium”, której lekturę polecał Amerykanom rzekomo sam Osama Bin Laden, natomiast z całą pewnością znany filozof i działacz polityczny Noam Chomsky nazwał inną pozycję jego autorstwa („Killing Hope”) traktującą o zagranicznych interwencjach USA, „bez wątpienia najlepszą książką napisaną na ten temat”. Musimy pamiętać o tym, że od 1987 r. minęły trzy dekady, w czasie których miały miejsce wszystkie „wojny z terroryzmem”, bombardowanie Jugosławii i wszelkie kolorowe rewolucje. Część z nich nadal trwa i rozwija się na naszych oczach.

Dziś, dla uspokojenia oddechu, przyjrzyjmy się jednak propagandzie innej agencji, według mojej opinii, będącej matką tej amerykańskiej. Mowa o brytyjskiej MI-6. Dla przypomnienia o co chodzi, przywołam urywek jednego z rozdziałów książki „Operacja Terror”, którą gorąco wszystkim polecam.

„Kiedy w lipcu 2014 roku pasażerski samolot malezyjskich linii lotniczych, Boeing 777-2H6,  rejs MH-17 został zestrzelony we wschodniej Ukrainie, 40 mil od granicy z Rosją, samoloty i okręty NATO miały pełen obraz sytuacji w regionie Doniecka i Ługańska. Można pokusić się o stwierdzenie, że nie tylko obraz, ale wręcz kontrolę owego ruchu. Na Morzu Czarnym trwały właśnie 10-dniowe manewry Paktu, z wykorzystaniem takich maszyn, jak Boeing E3 Sentry z systemem AWACS, który pozwala obserwować wszystko, co rusza się na obszarze setek kilometrów i Boeing EA-18G Growler, którego sprzęt potrafi zagłuszyć, oślepić oraz  zneutralizować każdy radar w nadzorowanym teatrze działań. Ale teren ten był objęty nie tylko nadzorem statków powietrznych, bo na Morzu Czarnym pojawił się krążownik Vella Gulf, wyposażony również w elementy wspominanej wcześniej Tarczy, jakimi są nie tylko pociski rakietowe, ale przede wszystkim radar AN/SPY-1, śledzący zarówno loty wszelkich samolotów, jak i potencjalnych pocisków, które mogłyby być wystrzelone w ich kierunku. 

Ćwiczenia połączonych sił Paktu i Ukrainy nosiły nazwę Bryza 2014. Były elementem większych manewrów NATO, z udziałem 7 państw, o nazwie kodowej Rapid Trident II. (…) okryte były dość długo tajemnicą do tego stopnia, że zatwierdzający je ukraiński parlament nie znał dokładnej daty ich rozpoczęcia (…). 5 sierpnia przybyła do Kijowa specjalna grupa Pentagonu ‘w celu pomocy w śledztwie’ wokół katastrofy malezyjskiego B-777. Kiedy oficjalnego przedstawiciela resortu wojskowego zapytano, czym konkretnie będą się zajmować eksperci z tej grupy, odpowiedział tylko, że nie pojadą na miejsce katastrofy, ale będą z Kijowa konsultować śledczych z Holandii, Australii i Malezji. Do zadań Pentagonu nigdy nie należało badanie awarii i katastrof samolotów pasażerskich. Tym w USA zajmowały się zawsze NTSB i FAA. Pentagon ściągano wyłącznie w przypadku katastrof samolotów wojskowych. W skład obecnej delegacji, jeśli wierzyć Pentagonowi, wchodzą eksperci ds. operacji specjalnych, logistyki i planowania operacji wojskowo-powietrznych. (…) 8.08.2014 r. Holandia, Ukraina, Belgia i Australia uznały, że dochodzenie zostanie utajnione!”

W listopadzie 2022 r. zapadł ostateczny wyrok w procesie domniemanych sprawców zamachu na samolot MH17. Obywatele Rosji Igor Girkin i Siergiej Dubiński oraz separatysta z Donbasu Leonid Charczenko (ścigani listami gończymi) zostali skazani zaocznie za zabicie 283 pasażerów i 15 członków załogi na dożywocie. Orzeczono, że zorganizowali oni przekazanie rakiet systemu ziemia-powietrze Buk, która podobno uderzyła w samolot. Oleg Pulatow, jedyny oskarżony, który miał ochronę prawną podczas procesu, został natomiast uniewinniony od wszystkich zarzutów, od czego prokuratorzy się nie odwoływali. Sąd uznał, że strącenia MH-17 dokonano omyłkowo, a sprawcy tego czynu prawdopodobnie chcieli zestrzelić zupełnie inny, wojskowy samolot. Mimo ogólnoświatowego oburzenia na akt terroryzmu z r. 2014, o werdykcie sądu niewiele było słychać. Nie było o nim głośno również w naszych mediach. Dlaczego? I tu powracamy do macierzystej firmy ulubionego na całym świecie Jamesa Bonda, która na długo przed tym wypadkiem powołała do życia tzw. „Grupę Pielgrzymów”, prywatną firmę ochrony oferującą elitarne usługi dla londyńskich ambasad, dyplomatów, agentów wywiadu i przedstawicieli biznesu poza granicami wysp brytyjskich. Kierowana jest przez weteranów brytyjskich sił specjalnych, szkoli zagraniczne wojska i grupy paramilitarne, a także zapewnia ochronę reporterom i ich pracodawcom. To ta firma kształtowała relacje medialne, a przez to oficjalne dochodzenie dotyczące MH17. Utrzymywała obecność w Kijowie dziennikarzy już od początków „rewolucji” na Majdanie (schyłek 2013 r.), przewożąc ich w miejsca najważniejszych wydarzeń. W procesie dotyczącym malezyjskiego samolotu utrzymywała kontrolę nad tym, co reporterzy pod jej okiem widzieli i,  jak relacjonowali sytuacje, z którymi się spotykali. Ich główną tubą propagandową była Bellingcat, założona cudownym zrządzeniem losu w lipcu 2014 r. „brytyjska witryna dziennikarstwa śledczego która specjalizuje się w sprawdzaniu faktów i białym wywiadzie”.

Powołany miesiąc później trybunał do zbadania tragedii MH-17 być może nie korzystał z tych danych, ale z pewnością czyniły to inne światowe media i rządy. Wątpię, by ktokolwiek w Polsce słyszał o grupie „Pielgrzymów”, choć jest ona powszechnie znana w światku dziennikarskim, chełpi się na swej stronie „doświadczeniem w ułatwianiu bezpiecznego zbierania wiadomości i kręcenia filmów”. Zapewnia swych klientów, że przy jej udziale „dziennikarze i pracownicy produkcji mogą działać bezpiecznie i pewnie”. Również w tak nieprzyjaznych miejscach, jak „kraje słabo rozwinięte, państwa upadające i tereny po katastrofach”. W odniesieniu do Ukrainy, chwaliła się tym, że jej zespoły „działały w wielu głównych skupiskach ludności kraju, w tym w Doniecku, Charkowie, Kijowie, Lwowie, Odessie, i na całym Krymie”. Zaangażowanie dotyczące sprawy MH-17 przedstawiane było przez „pielgrzymów” w komunikatach ofertowych, jako dowód na szybkość ich działania w mobilizacji swoich operatorów. Do 27 działających tam wówczas zespołów, w ciągu 6 godzin dołączyło 7 dodatkowych. Ramy felietonu uniemożliwiają rozwinięcie tego tematu, ale polecam zakup moich książek, w których tego typu spiskowa praktyka dziejów jest przeze mnie od lat opisywana. Przykre jest to, że polski czytelnik nie ma prawa dowiedzieć się niczego o dokonaniach tego typu pielgrzymów z naszych mediów, ale o czym tu marzyć, skoro w tydzień po pielgrzymce za Wielką Wodę najważniejszych przedstawicieli naszego państwa, o ich sukcesach też niewiele wiemy.

Sławomir M. Kozak

Placówka

http://www.oficyna-aurora.pl/

W książce „TerraMar Utopia elit”, odwołałem się do jednego z moich ulubionych filmów, który opisałem tak:„W roku 1974, wkrótce po aferze Watergate i dymisji prezydenta Nixona, James Grady wydał nowelę „Sześć dni Kondora”. Oba te polityczne wydarzenia spowodowały zarówno upadek autorytetu głowy państwa, jak i załamanie zaufania społecznego do agencji rządowych. Książka doskonale wpisała się w ówczesne nastroje amerykańskiego społeczeństwa. Rok później, na kanwie książki, reżyser Sydney Pollack nakręcił doskonały film, którego akcję skrócił o połowę i zatytułował „Trzy dni Kondora”. Obsadził go wybitnymi i uwielbianymi przeze mnie aktorami, jak Robert Redford, Faye Dunaway, Cliff Robertson, Max von Sydow, czy John Houseman.Cały film wart jest najwyższej oceny i po prostu trzeba go obejrzeć. Akcja jest skomplikowana, w jedną z operacji Centralnej Agencji Wywiadowczej, wplątuje się nieświadomie jeden z jej urzędników, który ma ten kłopot, że przeżył zamach na swoją sekcję, w której od lat pracowało siedem osób. Jako jedyny ocalały, i ścigany, jak się wkrótce okaże przez swoją własną firmę, musi dotrzeć do najważniejszych osób w tej grze, i uratować swoje życie. Pod koniec filmu, główny bohater Joe Turner, którego gra Robert Redford, pyta wysokiego rangą pracownika CIA:- Co z was za ludzie? Myślicie, że jeśli nie zostaniecie złapani na kłamstwie, to znaczy, że mówicie prawdę?Jego rozmówca, o nazwisku Higgins (Cliff Robertson), odpowiada:- Nie. To kwestia ekonomii. Dzisiaj chodzi o ropę. A za 15 lat będzie to żywność, pluton. Czego ludzie będą od nas wtedy oczekiwali? (…) Zapytaj ich, kiedy nie będzie w ich domach ogrzewania. Zapytaj, kiedy silniki ich samochodów przestaną działać. Zapytaj, kiedy ludzie nie znający głodu, zaczną głodować. Oni będą chcieli jednego – żebyśmy to dla nich zdobyli.Turner, nie przekonany do tej odpowiedzi, nie mogąc zrozumieć, w jaki sposób można było dla dobra jednej operacji, doprowadzić do śmierci siedmiu ludzi, informuje Higginsa, że o tajnej akcji Agencji, w której wziął mimowolnie udział, opowiedział już prasie. Kamera ukazuje fronton jednego z nowojorskich wieżowców, na którym widnieje logo The New York Times. Turner odchodzi, gdy nagle Higgins rzuca w jego kierunku pytanie:- Skąd wiesz, że to wydrukują? – Wydrukują.- Skąd wiesz?To retoryczne, otwarte pytanie, nie doczekało się riposty. I ta scena, nie zakończyła się po dzień dzisiejszy. Podobne pytania, z tej kinowej dyskusji, zapewne nadal ktoś komuś, być może sobie samemu, przez ostatnie pół wieku, zadaje. One ciągle wiszą w powietrzu i będą stałym elementem historii. Pozostawione bez odpowiedzi, ukazują potęgę układów i uzależnień, ich przewagę także nad dziennikarzami i wydawcami, którzy pewnych materiałów po prostu nigdy nie opublikują”. Przywołuję to zagadnienie w kontekście mojego poprzedniego felietonu dotyczącego powiązań świata mediów ze służbami specjalnymi, czego podwaliny w USA stanowiła operacja CIA pod nazwą „Mockingbird”. Nadzorował ją współtwórca tej instytucji Frank Wisner, który zadanie bezpośredniego pozyskiwania wpływów w mediach złożył na barki człowieka o nazwisku Philip Graham. Któż to był? W r. 1940 poślubił on Katharine Meyer, córkę Eugene Meyera, multimilionera, właściciela gazety The Washington Post. W pierwszych latach wojny był asystentem Williama Donovana, szefa OSS, później trafił pod dowództwo gen. George Kenney’a, głównodowodzącego alianckimi siłami powietrznymi na Pacyfiku, błyskawicznie awansując do stopnia majora wywiadu i realizując najbardziej tajne z tajnych zadania na tamtejszym teatrze działań wojennych. Wkrótce po ich zakończeniu, w r.1946, Meyer objął funkcję prezesa Banku Światowego, a wydawnictwo przekazał zięciowi, naturalnie pozostając przewodniczącym zarządu Washington Post Company. Dwa lata później, swój pakiet kontrolny scedował w 70% na Grahama, córce pozostawiając 30% aktywów. W kolejnych latach Post poszerzało swą strefę wpływów, wchodząc w alianse z gigantami typu CBS lub wykupując stacje radiowe i magazyny. Oddziaływało już na miliony osób. Post przejęło gazetę Times-Herald, dominującą na rynku reklam, słynącą z doskonałych felietonistów i ogromnej liczby czytelników. Podobnie stało się z Art News, Portfolio, czy legendarnym Newsweek. Meyer zdążył wprowadzić zięcia w świat finansjery i polityki, był zresztą jego doradcą do końca swych dni, w r.1959. Graham umiejętnie wykorzystywał te koneksje, a jak już wiemy z jego życiorysu, świetnie nadawał się na zaufanego CIA i możemy zakładać, że z powodzeniem realizował zadania powierzone mu przez Wisnera. Zaprzyjaźnił się z takimi ludźmi, jak Warren Buffet, Henry Kissinger, czy J. F. Kennedy, dla którego pisał przemówienia, podobnie zresztą, jak dla jego brata Roberta. Lobbował za objęciem Departamentu Skarbu przez Douglasa Dillon (o polskich korzeniach), a Kennedy’ego przekonał do wyboru na wiceprezydenta Lyndona Johnsona. Prezydent zresztą odwdzięczył mu się, czyniąc go w r.1961 przewodniczącym korporacji łączności satelitarnej COMSAT, która wkrótce stworzyła konsorcjum międzynarodowe INTELSAT, zrzeszające dziś 143 państwa. Życiorys Grahama obfituje w niezwykłe zdarzenia, których nie sposób opisać w krótkim felietonie. Warto jednak wspomnieć, że z czasem jego kariera zaczęła chylić się ku upadkowi. W r.1962 poznał australijską dziennikarkę Robin Webb, z którą miał romans, a przyjaciołom zwierzał się z zamiaru rozwodu z żoną Kathrine, poślubienia nowej wybranki i sprzedaży całej firmy. Niemal w tym samym czasie odkryto u niego objawy depresji i zachowań maniakalnych, kilka dni spędził w szpitalu psychiatrycznym w Rockville, placówce powiązanej z CIA. Dość powiedzieć, że w r.1963 Graham popełnił samobójstwo we własnym domu, strzelając do siebie ze strzelby. Wówczas, niespodziewanie na scenę wkroczyła osamotniona Kathrine Graham, która przy pomocy prawników unieważniła testament swego byłego już męża i w efekcie intensywnych wysiłków przejęła wkrótce całą firmę, co w Ameryce tamtych lat, kierowanej w całości przez męską część społeczeństwa, stało się wydarzeniem niezwykłym. W roku 1972, jako pierwsza kobieta w historii, trafiła na listę Fortune 500, a jej kariera dopiero się rozpoczynała. Na kanwie jej dokonań, skomplikowanych relacji z czołowymi politykami lat 70. i o bezpośrednim wpływie na politykę w ogóle, opowiada film, który w r.2017 wyreżyserował Steven Spielberg, z udziałem Meryl Streep i Toma Hanksa. W Polsce pojawił się pod tytułem „Czwarta władza”, jednak tytuł oryginalny, to „The Post”. Podkreślam to, ponieważ tytuł, w moim odczuciu, odwołuje się nie tylko do nazwy wydawnictwa. W języku angielskim słowo „post” oznacza także stanowisko, placówkę. Takie placówki tworzyli amerykańscy osadnicy, którzy kolonizując bezkresne połacie kontynentu, budowali na zdobytych rubieżach przyczółki do dalszych wypraw. Systematycznie wypychając z tych ziem rdzennych jej mieszkańców, czyli Indian, wlewali się na te tereny, niosąc swoje wartości, ideologię, zachowania, narzucali swój sposób myślenia i życia, niszcząc to wszystko, co było przeszkodą w ich wyścigu po złote runo. Rozsadnikami tych koncepcji, liderami ciągnącymi za sobą masy ludzi w tym marszu, z pewnością byli twórcy i dowodzący takimi placówkami.Sławomir M. Kozak

WOJNA W GAZIE, CZY WOJNA O GAZ?

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/wojna-w-gazie-czy-wojna-o-gaz,p1430583522

WOJNA W GAZIE, CZY WOJNA O GAZ?

2024-01-12 Sławomir M. Kozak

Księga Hioba 3:8 – Niech ją przeklną złorzeczący dniowi, którzy są zdolni obudzić Lewiatana

Dwóch znanych i uznanych publicystów, funkcjonujących na tzw. niezależnej prawicy medialnej, wyraziło w ostatnich dniach, jak myślę niezależnie od siebie, spostrzeżenia dotyczące tego, co dzieje się w Strefie Gazy. Obaj zwrócili uwagę na niezwykłą zbieżność w czasie, jaka wystąpiła pomiędzy eskalacją działań wojennych w tym rejonie, a niedawnym odkryciem na Morzu Śródziemnym złóż gazu. Oczywiście, media głównego nurtu starannie omijają ten temat, ja jednak chciałbym uzupełnić ten wątek o kilka zdań, które pomieściłem w wydanej kilka tygodni temu książce „Wrota Magadanu”. Otóż, w r. 1999, u wybrzeży Strefy Gazy, British Gas Group, firma zatrudniona przez Autonomię Palestyny, odkryła pokaźne pokłady gazu ziemnego. Rejon ten nazwano Marine-1, a zlokalizowany wkrótce potem leżący obok, Marine-2. British Gas (Grupa BG) i jej partner, Consolidated Contractors International Company z siedzibą w Atenach, należący do libańskich rodzin Sabbagh i Koury, otrzymały prawa do poszukiwania ropy naftowej i gazu w ramach 25-letniej umowy podpisanej w listopadzie 1999 r. z Autonomią Palestyńską. Porozumienie zakładało możliwość dalszych poszukiwań, a także poprowadzenie rurociągów umożliwiających sprzedaż tych surowców. Grupa BG rozpoczęła wiercenia w r. 2000. Dochód z obu źródeł oceniano na 4 mld dolarów. Rok później premierem Izraela został Ariel Szaron, który nieoczekiwanie stwierdził, że „Izrael nigdy nie kupi gazu od Palestyny”, sugerując, że morskie rezerwy w Strefie Gazy należą do Izraela. Już w 2003 r. zawetował wstępną umowę, na podstawie której Grupa BG miała dostarczać tamtejszy gaz do Izraela. 

W latach kolejnych, co szczegółowo opisałem w książce, nastąpił cały szereg wypadków, które zarówno nie pomagały w nawiązaniu handlowych relacji między stronami, ale wręcz doprowadziły do konfliktu zbrojnego w marcu r. 2008, a mimo prowadzonych rozmów pokojowych, w grudniu tego samego roku rozpoczęła się izraelska inwazja Strefy Gazy, pod kryptonimem „Płynny Ołów”. 18 stycznia 2009 r., między stronami konfliktu wprowadzono zawieszenie broni. W operacji zginęło 14 Izraelczyków i 1350 Palestyńczyków, w tym setki cywilów, kobiet i dzieci.

Niesamowitym zbiegiem okoliczności, dzień wcześniej firma wydobywcza Noble Energy działająca na rzecz Izraela (obecnie pod zarządem korporacji Chevron z siedzibą w Teksasie), ogłosiła odkrycie złóż gazu w izraelskiej wyłącznej strefie ekonomicznej leżącej 80 km. na zachód od Hajfy. Pierwsze poszukiwania w tym rejonie rozpoczęła, znana nam już Grupa BG, w tym samym r. 1999, w którym ujawniła złoża palestyńskie. Po latach firmą pracującą na rzecz  Izraela, w miejsce brytyjskiej, została właśnie amerykańska Noble Energy, która kooperuje z obecnym na Giełdzie Tel Awiwu izraelskim holdingiem naftowym Delek, w ramach spółki  Noble and Delek Energy. Złoże izraelskie oznaczono mianem Tamar-1. W lipcu 2009 r. stwierdzono obecność kolejnego i nazwano je Tamar-2, a we wrześniu 2011 natrafiono na następne, Tamar-3.

Tymczasem, ciągle prowadzone poszukiwania na Morzu Śródziemnym, przyniosły w grudniu   2010 r., na pograniczu wód należących do Libanu, odkrycie gigantycznego źródła gazu, z racji wielkości nazwanego Lewiatanem. W encyklopediach określa się to miejsce „wybrzeżem Izraela”, jednak w rzeczywistości pokłady te znajdują się w Basenie Lewantu, a sam Izrael ma w nim niewielki procentowo udział terytorialny. Obszar ten obejmuje bowiem wspomniany Liban, ale też Jordanię, Palestynę, Zachodni Brzeg i Syrię. Ta ostatnia zawarła wieloletnie porozumienie w sprawie poszukiwań i wydobycia ropy naftowej oraz gazu ziemnego z Rosją, która nie porzuci aspiracji do odegrania jednej z czołowych ról w tym przedsięwzięciu. Liban z kolei nie zgadza się na próby włączania złóż leżących na jego wodach do izraelskiej wyłącznej strefy ekonomicznej. Największe pokłady gazu leżą jednak pod dnem wód należących do Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu. 

W r. 2019, Konferencja Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) wydała dokument pod tytułem „Ekonomiczne koszty izraelskiej okupacji narodu palestyńskiego: niezrealizowany potencjał złóż ropy i gazu ziemnego”, w którym stwierdziła, że „Geolodzy i ekonomiści zajmujący się zasobami naturalnymi potwierdzili, że na okupowanych terytoriach palestyńskich znajdują się znaczne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego, w Strefie C okupowanego Zachodniego Brzegu Jordanu i na wybrzeżu Morza Śródziemnego u wybrzeży Strefy Gazy. Jednak okupacja nadal uniemożliwia Palestyńczykom rozwój ich pól energetycznych w celu wykorzystania i czerpania korzyści z tych zasobów. W związku z tym Palestyńczykom odmawia się korzyści płynących z wykorzystywania tych zasobów naturalnych do finansowania rozwoju społeczno-gospodarczego i zaspokajania ich zapotrzebowania na energię. Skumulowane straty szacuje się na miliardy dolarów. Im dłużej Izrael uniemożliwia Palestyńczykom eksploatację ich własnych rezerw ropy naftowej i gazu ziemnego, tym większe są koszty alternatywne i tym większe są całkowite koszty okupacji ponoszone przez Palestyńczyków. Niniejsze badanie identyfikuje i ocenia istniejące, i potencjalne palestyńskie rezerwy ropy naftowej oraz gazu ziemnego, które mogłyby być wydobywane z korzyścią dla narodu palestyńskiego, którą to eksploatację Izrael albo uniemożliwia, albo realizuje bez należytego poszanowania prawa międzynarodowego”.

7 października 2023 r. paralotniarze z Hamasu zaatakowali państwo Izrael. Zginęło wielu Izraelczyków. Wkrótce, w odwecie, rozpoczęła się rzeź narodu palestyńskiego i rujnowanie Strefy Gazy. W pierwszych tygodniach wojny obszar ten został wyburzony w 50%.

30 października 2023 r., największa agencja informacyjna świata (Reuters) poinformowała, że Izrael przyznał 12 licencji na wydobycie gazu dla sześciu firm!

Licencje mają obowiązywać przez trzy lata, z możliwością ich przedłużenia do lat siedmiu. Odpowiadając na prośbę agencji Reuters o komentarz, rzecznik jednej z firm – włoskiej Eni powiedział, że runda przetargowa rozpoczęła się jeszcze w grudniu, natomiast grupa złożyła swoją ofertę w lipcu tego roku. Dodał, że spółka otrzymała koncesję w południowej części basenu lewantyńskiego. Grecka firma Energean, która zarządza polem gazowym Karish u wybrzeży północnego Izraela, będącego głównym źródłem gazu dla tego kraju, również złożyła wniosek o koncesję na obszarze na północ od Lewiatana. Reuters dodała też, że „duże złoża gazu zostały odkryte we wschodniej części Morza Śródziemnego w ciągu ostatnich piętnastu lat, a Izrael ma nadzieję, że zostaną znalezione kolejne, by zwiększyć rezerwy i przyspieszyć plany eksportu gazu do Europy, która poszukuje nowych źródeł energii”.

Przypomnijmy, że w kwietniu 2022 r., przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oświadczyła, iż „era rosyjskich paliw kopalnych w Europie dobiega końca”. 18 maja 2022 r. Unia Europejska opublikowała plany zakończenia importu rosyjskich surowców do r.  2027. Na mocy porozumienia z czerwca 2022 r. pomiędzy Unią Europejską, Egiptem i Izraelem, to właśnie gaz z tego rejonu ma zasilać kraje UE. To z pewnością może tłumaczyć niezrozumiałe dla wielu masowe poparcie działań Izraela przez wszystkie rządy europejskie, nawet te, które obserwatorzy pozycjonują, jako prawicowe. Wystarczy jednak rzut oka na mapę planowanego przebiegu rurociągu East Med, mającego biec ze źródeł Morza Śródziemnego przez Cypr, Grecję i Włochy, by zrozumieć, że oto do głosu doszedł właśnie mityczny Lewiatan.

Sławomir M. Kozak

CZAS PATRIOTÓW

CZAS PATRIOTÓW

2024-01-12 Sławomir M. Kozak

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/czas-patriotow,p1419986285

Tom Clancy, światowej sławy autor powieści sensacyjnych, napisał kilka doskonałych pozycji,  znanych również w Polsce. W roku 1984 ukazała się pierwsza z nich, zatytułowana „Polowanie na Czerwony Październik”. Przyniosła mu międzynarodowy rozgłos. Clancy powołał w niej do życia postać Jacka Ryan’a, historyka i analityka CIA. Pojawia się on później w innych pozycjach tego autora, jak „Czas patriotów”„Stan zagrożenia” i „Suma wszystkich strachów”. W r. 1994 powraca na karty książki „Dług honorowy”, w której zostaje doradcą prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego. W książce tej, pilot linii Japan Air Lines, kieruje samolot Boeing 747 na Kapitol. Ginie prezydent, jego doradcy, większość członków Kongresu, Kolegium Szefów Połączonych Sztabów i wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego. Jack Ryan, krótko przed atakiem zaprzysiężony na wiceprezydenta, unika śmierci i zostaje prezydentem. Dalsze jego losy można śledzić w kolejnej książce, z r. 1997, pod tytułem „Dekret”. Losy Ryan’a doczekały się kilku ekranizacji, a w jego rolę wcielał się zarówno Alec Baldwin, Harrison Ford, jak i Ben Affleck.

Na ogromną popularność książek Clancy’ego składa się wiele elementów. W każdej z nich znajdujemy trzymającą w napięciu akcję i wyraziście zarysowane postaci bohaterów. O  sukcesach powieści decyduje jednak przede wszystkim świetne rozeznanie autora w zawiłych niuansach polityki amerykańskiej i ogólnoświatowej oraz mechanizmach działania wywiadu USA. Człowiek, który z powodów zdrowotnych nigdy nie służył w wojsku, miał o nim wiedzę nieprzeciętną. Pochwalony oficjalnie przez byłego prezydenta Ronalda Reagana za swą debiutancką powieść, stał się dzięki temu niezwykle popularny w kręgach dowódczych amerykańskiej armii. Był wielokrotnie zapraszany na pokłady wojskowych samolotów, okrętów podwodnych i niszczycieli. Admirałowie nadal polecają jego książki słuchaczom szkół wojskowych, a generałowie zapraszali go wielokrotnie do Pentagonu. Tom Clancy był  człowiekiem, który z pewnością wiedział dużo na temat politycznych intryg kreowanych w zaciszu wojskowych gabinetów i znał możliwości przemysłu zbrojeniowego w okresie, w którym przyszło mu żyć. 

Z polskiej Wikipedii zbyt wiele się o tym człowieku nie dowiemy. Urodził się, ukończył anglistykę i z dnia na dzień stał się światowej sławy pisarzem powieści sensacyjnych. Nie ma tam nawet wzmianki o tym, że zanim usiadł przed maszyną do pisania, pracował w charakterze agenta ubezpieczeniowego. Skąd zatem u niego tak szczegółowa wiedza o sprawach, o których pisał?

Otóż, jego bliskim przyjacielem był człowiek o nazwisku Steve Pieczenik. W polskiej wersji Wikipedii próżno szukać o nim wzmianki. Odrobinę lepiej jest w jej siostrzanej odsłonie – abcdef.wiki. Nie polecam jej jednak, ponieważ zakłamuje rzeczywistość. W zasadzie jest tłumaczeniem Wikipedii angielskiej, ale natknąć się tam można na istotne i chyba nieprzypadkowe różnice, jak choćby w urywku, w którym oryginalna encyklopedia podaje, że „Pieczenik has appeared multiple times on InfoWars, the flagship radio program of Alex Jones, where he has made numerous statements, including that the Sandy Hook Elementary School shooting was a false flag operation. He has also claimed that the September 11 attacks were conducted by CIA agents”. Właściwe tłumaczenie powinno brzmieć mniej więcej tak, że „Pieczenik wielokrotnie pojawiał się w InfoWars, flagowym programie radiowym Alexa Jonesa, gdzie wygłaszał liczne oświadczenia, w tym to, że strzelanina w szkole podstawowej Sandy Hook była operacją fałszywej flagi. Twierdził również, że ataki z 11 września zostały przeprowadzone przez agentów CIA”.

Przywołane przeze mnie wyżej polskojęzyczne źródło tłumaczy to w podobnym tonie, ale jednak w zupełnie innym świetle: „Pieczenik kilkakrotnie wystąpił w InfoWars, flagowym programie radiowym Alexa Jonesa, gdzie złożył kilka fałszywych oświadczeń; wielokrotnie twierdził, że strzelanina w Szkole Podstawowej w Sandy Hook była operacją ‘fałszywej flagi‘  i że ataki z 11 września zostały przeprowadzone przez agentów CIA”. Wytłuszczenia moje, aby nie było wątpliwości, o które różnice, zmieniające interpretację zapisu oryginalnego, rzecz się rozbija.

Dlaczego sugeruje się, że Pieczenik jest wyznawcą tzw. teorii spiskowych? To on bowiem, jako pierwszy, już w kwietniu 2002 r., kiedy Amerykanie i ich alianci równali z ziemią Afganistan,  oznajmił, że Osama Bin Laden nie żyje od miesięcy. Jak mówił, „nie dlatego, że Siły Specjalne go zabiły, ale dlatego, że jako lekarz wiedziałem, iż leczyła go CIA, a informacje wywiadu wskazywały, że chorował na zespół Marfana. (…) Zmarł na zespół Marfana, Bush junior o tym wiedział i społeczność wywiadowcza o tym wiedziała”. Opowiedział też, że to właśnie lekarze CIA odwiedzili Bin Ladena w lipcu 2001 r. w amerykańskim szpitalu w Dubaju. Opisywałem to w kilku swoich książkach. Kiedy Amerykanie chełpili się zastrzeleniem Bin Ladena w r. 2011, Pieczenik ośmieszył tę kolejną, spiskową teorię rządu USA, przypominając swe słowa sprzed lat. Mówił, że Bin Laden zmarł wkrótce po 11 września, bo „był bardzo chory na zespół Marfana i już umierał, więc nikt nie musiał go zabijać”. Ze swej strony dodam, że Bin Laden miał też poważne problemy nerkowe i wymagał dializ. Podało tę informację CBS News, a CIA przyznała to nieopatrznie w r. 2008. Przypomnę, że w kompleksie pakistańskim, w którym miał się rzekomo ukrywać, nie znaleziono urządzeń do dializ.

O Pieczeniku wspominam z tego powodu, że to on był rzeczywistym bohaterem książek Toma Clancy’ego. Człowiek to niezwykły, który w wieku 16 lat rozpoczął naukę na Uniwersytecie Cornell, w 1964 r. ukończył studia licencjackie w dziedzinie medycyny i psychologii, a następnie uzyskał tytuł doktora medycyny, po czym podjął studia w prestiżowej szkole medycznej Uniwersytetu Harvard, gdzie otrzymał nagrodę Harry’ego E. Solomona za pracę „Hierarchia mechanizmów obrony ego w podejmowaniu decyzji w polityce zagranicznej”. W tym samym czasie zrobił doktorat na wydziale stosunków międzynarodowych w słynnym MIT. Biegle posługuje się kilkoma językami, w tym rosyjskim, hiszpańskim i francuskim. Być może zna także język polski, bo jego ojciec pochodził z Dąbrowicy na historycznym Polesiu, miasta leżącego na trasie Równe-Baranowicze-Wilno. Matka, Rosjanka o żydowskim pochodzeniu, urodziła się i wychowała w Białymstoku.

Część przygód, które opisywał Clancy, przeżył Pieczenik podczas służby w marynarce wojennej USA, gdzie dorobił się rangi kapitana. Jego kariera cywilna była nie mniej błyskotliwa, bo w r.1974 został konsultantem Departamentu Stanu w Biurze ds. Zapobiegania Terroryzmowi. Od r. 1976 był już Zastępcą Asystenta Sekretarza Stanu i pracował dla takich ludzi, jak Henry KissingerCyrus Vance i James Baker. Zapewne, również w trakcie tej działalności przyszło mu mierzyć się z wyzwaniami swego powieściowego alter ego, ponieważ zadaniami asystentów Sekretarza Stanu, podlegających podsekretarzowi ds. politycznych, było zarządzanie misjami dyplomatycznymi w różnych regionach świata, współpraca z organizacjami międzynarodowymi i szeroko pojęta koordynacja w kwestii zwalczania terroryzmu. O jego doświadczeniach można napisać tomy, co w dużej mierze zrealizował Clancy, choć pewnie nie wszystko mógł, a części nie zdążył spisać. Tom Clancy zmarł 1.10.2013 r. w szpitalu Johns Hopkins, w Baltimore, a Wikipedia łączy jego śmierć z wcześniejszymi o kilka lat problemami sercowymi i przebytym wówczas zabiegiem wszczepienia by-passów. Wszystko to wielce prawdopodobne, choć zastanawia, że autopsję wykonano dopiero po 5 dniach, a nie w ciągu najdalej 3, jak powinno to mieć miejsce. Nie zmarł przecież na jakimś odległym polu walki, a w szpitalnym łóżku. 

Warto jeszcze przypomnieć, że ten doskonale poinformowany pisarz, już 11.09.2001 r., wkrótce po atakach na Amerykę, kiedy media oskarżały o zamach muzułmańskich ekstremistów, powiedział w wywiadzie dla Judy Woodruf z CNN, że „ortodoksyjny islam nie zezwala na samobójstwo”. Pytany trochę później o zdanie na temat oficjalnej, rządowej wersji wypadków z tego dnia odrzekł: „Cztery samoloty? Tak wiele osób chcących zginąć w tym samym czasie dla tej samej sprawy? Gdyby jakikolwiek autor napisał taką powieść, wydawca oddałby mu ją ze słowami: ‘Nie ma mowy. To niewiarygodne’.”[1]

Sławomir M. Kozak


[1] Artykuł „Clear And Present Danger”, Warren Berger, wyd. BOOK, styczeń/luty 2002.

MIASTA BRATERSKIEJ MIŁOŚCI

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/miasta-braterskiej-milosci,p1373042882

MIASTA BRATERSKIEJ MIŁOŚCI

2023-12-15 Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.pl

„Opinia publiczna jest jak upiór: nikt go nie widział, ale wszyscy pozwalają mu się terroryzować.” (Siegmund Graff)

Coraz powszechniejszy jest pogląd, że celem globalnej kampanii wojennej, która rozpoczęła się 11 września 2001 roku, było ustanowienie nowego porządku świata. Kiedy pada pytanie o beneficjentów tej rozdmuchanej do granic absurdu „wojny z terrorem”, wymienia się dwa państwa i tylko jedną nację. I nie będę szczególnie odkrywczy, jeśli napiszę, że nie chodzi tu o Arabów. Te państwa, to USA i Izrael. Całkiem otwarcie mówi się o nacji wszechobecnej i wszechwładnej w obu tych krajach. Nie tylko zresztą w nich. Jednak Ameryka idzie na pasku swego małego brata od dawna. Dziś ten brat staje się coraz większy i przestaje się liczyć z tym, który z każdym dniem coraz bardziej chyli się ku ziemi. Zawsze tak bywa, kiedy we wzajemnych stosunkach zaczyna brakować szacunku i umiaru.

Wkrótce po zamachach 11 września, przed specjalną Komisję Służb Wojskowych trafili   dowódcy amerykańscy. 13 września pojawił się przed jej obliczem generał Richard B. Myers, były dowódca NORAD i jednocześnie wiceprzewodniczący Kolegium Szefów Sztabów. 25 października, przed członkami Komisji stanął generał Ralph E. Eberhart, szef  NORAD.

Komisji przewodził senator Carl Levin. Robił wszystko, by przesłuchiwani nie musieli odpowiadać na trudne pytania. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że osłonił ich niezwykle szczelnym parasolem. Szczególnie ważne kwestie wekslował na boczne tory, a kiedy świadkowie zaczynali mieć kłopoty z udzieleniem odpowiedzi, sam przejmował inicjatywę, pomniejszając znaczenie danego zagadnienia. Czytelnicy, oglądający kolejne odsłony przeróżnych telenowel tytułowanych „sejmowymi komisjami śledczymi”, znają ten mechanizm doskonale.

Plączącym się w zeznaniach generałom nie pomógł zastępca szefa NORAD, którym był kanadyjski generał Ken Pennie. W wywiadzie udzielonym gazecie Toronto Glob and Mail, powiedział on, że „kilka minut po atakach, kontrolę nad przestrzenią kontynentalną przejęło NORAD”. Oznacza to, iż NORAD podjęło działania PO atakach, a nie w ich trakcie.

Ostatni z nich, jak wiemy, miał miejsce o 09:38. A to znaczy, że wbrew oświadczeniom dowódców amerykańskich, NORAD nie zrobiło nic przynajmniej do godziny 09:38.[1] Z kolei The Globe and News poinformowało Amerykanów, że „oficerem dyżurnym w chwili, w której NORAD przejęło kontrolę nad przestrzenią powietrzną Ameryki Północnej, był kapitan kanadyjskiej Marynarki”. 

Wynika z tego, że w chwili historycznego, lotniczego ataku na USA, bezpieczeństwo obywateli amerykańskich spoczywało w rękach kapitana (!) Marynarki (!). I to innego państwa! Czy to rzeczywiście przypadek, że zarówno w USA, jak i Kanadzie, jedynymi wtajemniczonymi byli oficerowie Marynarki?

W normalnych warunkach generałowie Myers i Eberhart powinni byli zakończyć kariery, okryci hańbą nieudolności lub wręcz zdrady. Nic podobnego im się jednak nie przydarzyło, jak domyślają się już zapewne, obeznani z realiami najrozmaitszych „komisji”, czytelnicy. Wręcz przeciwnie. 

Myers został doradcą prezydenta i sekretarza obrony do spraw „wojny z terrorem” i „doradzał” im w planowaniu oraz realizacji inwazji na Irak, w roku 2003. 30 września 2005 roku, odszedł na „zasłużoną” emeryturę. 

Podobnie Eberhart, generał z imponującym życiorysem lotniczym, po wydarzeniach 9/11 przewodził do 2005 roku kluczowym dla obronności kraju USNORTHCOM.[2] Nawiasem mówiąc, ten twór powołany do życia przez Bush’a, w przypadku jakiegokolwiek kryzysu, ma możliwość przejęcia zwierzchnictwa nad wszelkimi siłami cywilnymi w USA. NorthCom posiada własną grupę bojową, składającą się z weteranów wojny w Iraku. Z dużym zaangażowaniem siły NorthCom przygotowywały się do walki z niedawną „pandemią grypy”. 

Tu też na pierwszym froncie walki z zagrożeniami muszą być sami swoi. Sprawdzeni. Tacy, którzy w najważniejszej chwili na pewno się nie zawahają i spełnią każdy rozkaz przełożonych.

Powróćmy jednakże do przewodniczącego speckomisji. Czym takim wyróżnia się senator Carl Levin, iż ma tak ogromne możliwości kreowania przebiegu przesłuchań, wpływania na oceny Komisji Senackiej i nagradzania za co najmniej wątpliwe zasługi, lukratywnymi stanowiskami? 

Wszystko wskazuje na to, że ową tajemną siłę czerpie ze swych związków z niezwykle potężną organizacją, o której wiele się nie mówi, a która ma decydujące słowo w decyzjach dotyczących amerykańskiej polityki, zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej. Ta organizacja nosi niewinną nazwę Chabad Lubawicz.

Chabad Lubawicz, to grupa chasydów, powstała 250 lat temu w miejscowości Lubawiczi (Любавичи), na terenie obecnego obwodu smoleńskiego.[3] Założył ją pod koniec XVIII wieku rabi Szneur Zalman Baruchowicz. Organizacja miała dotąd siedmiu głównych rabinów, z których za najwybitniejszego uważa się Menachema Schneersona. Od jego śmierci w roku 1994 ruch nie ma żadnego oficjalnego przywódcy. Chabad Lubawicz jest najprężniej rozwijającą się grupą chasydzką. Na całym świecie zrzesza ponad ćwierć miliona wyznawców. Ruch Lubawicz pierwotnie był ponoć wrogo nastawiony do Izraela, jednak później zaakceptował jego istnienie, by z czasem dostrzec w nim nawet czynnik mesjański.

Na polskiej stronie tego ruchu czytamy:

„Chabad Lubawicz to filozofia, ruch i organizacja. Według wielu jest dziś najbardziej dynamiczną siłą napędową żydowskiego życia.

Lubawicz dosłownie znaczy „miasto braterskiej miłości”. Słowo „Chabad” to akronim hebrajskich słów nazywających trzy intelektualne cnoty: chachma – mądrość, bina – zrozumienie i da’at – wiedza. Religijna filozofia ruchu Chabad Lubawicz będąca najgłębszym wyrazem Bożej Tory, uczy zrozumienia i poznania Stwórcy, roli i celu dzieła Stworzenia oraz znaczenia i wyjątkowej misji każdego Stworzonego.

Ta filozofia prowadzi jednostkę do oczyszczenia oraz panowania nad każdym, jego lub jej, działaniem i odczuciem poprzez mądrość, zrozumienie i wiedzę.

Lubawicz to nazwa miasta na Białorusi, gdzie ruch rozwijał się przez ponad 100 lat. Dosłownie Lubawicz po rosyjsku znaczy „miasto braterskiej miłości”. Nazwa Lubawicz wyraża odpowiedzialność i miłość, które stanowią kwintesencję filozofii Chabad wobec każdego Żyda. (…)

Ruchowi przewodzą nauki jego siedmiu przywódców (cadyków), poczynając od błogosławionej pamięci Rabbiego Szneura Zalmana z Ladów (1745-1812). Przywódcy ci wyjaśniali najbardziej szczegółowe i delikatne kwestie żydowkiego mistycyzmu, tworząc poważny, ponad tysiąc-tomowy korpus dzieł będących podstawą dalszych studiów.  Ucieleśniali odwieczne, biblijne cnoty pobożności i przywództwa. Zajmowali się nie tylko ruchem Chabad Lubawicz, ale całością żydowskiego życia – jego aspektów duchowych i cielesnych. Nikt i nic nie było za małe lub zbyt mało znaczące dla ich miłości i uwagi.

W naszym pokoleniu Rebe Lubawicz – błogosławionej pamięci Rabbi Menachem Mendel Schneerson (1902-1994), znany poprostu jako „Rebe”, stworzył dla Żydów duchową przestrzeń bezpieczeństwa po nieszczęściach Zagłady. (…)

Chabad Lubawicz reprezentowany jest w Polsce przez Fundację Chai. Działalność statutowa Fundacji Chai obejmuje krzewienie kultury żydowskiej oraz działalność edukacyjną, a także szeroko pojętą pomoc osobom wyznania Mojżeszowego mieszkającym na terenie Polski. Fundacja współpracuje ściśle z międzynarodową organizacja żydowską Chabad Lubawicz mającą swoją siedzibę w USA. (…)

W centrum prowadzonym przez Fundację znajduje się zarówno synagoga, jak i jesziwa (szkoła gdzie można pobierać nauki dotyczące judaizmu). Jest to pierwsza jesziwa w Warszawie od czasów II Wojny Światowej. Fundacja regularnie zaprasza grupy studentów z Izraela, USA, Kanady i innych krajów, a także rabinów, którzy prowadzą zajęcia w jesziwie. Fundacja zgromadziła znacznych rozmiarów wielojęzyczną bibliotekę judaików, dysponuje również multimedialnymi materiałami edukacyjnymi. Studenci prowadzą też spotkania szabatowe w innych miastach polski[4], aktywizując miejscowe społeczności żydowskie.

Ponadto dla szerszego audytorium organizowane są wykłady na temat kultury i religii żydowskiej, kabały, świąt żydowskich itp. Spotkania te są uświetniane obecnością przedstawicieli świata biznesu, korpusu dyplomatycznego i władz miasta.”[5](podkr. smk).

========================

Skoro tyle mówimy o ruchu „miasta braterskiej miłości”, to wspomnijmy o tych miastach Ameryki, które z Izraelem łączy miłość szczególna.

11 września 2001 roku zaatakowano dwa z nich. Waszyngton i Nowy Jork. Pierwsze jest oficjalną stolicą państwa. Drugie – stolicą nieoficjalną. To ostatnie ucierpiało najbardziej. Okazuje się, że Nowy Jork współuczestniczył aż z trzema miastami izraelskimi w programie tak zwanych miast partnerskich. Tu trzeba nadmienić, że program ten, to z założenia forma partnerstwa między miastami w różnych krajach, mająca na celu wymianę kulturalną i gospodarczą. W Europie nazywa się miasta biorące udział w takiej współpracy miastami bliźniaczymi. W Ameryce – siostrzanymi. Natomiast w krajach socjalistycznych nazywano je miastami braterskimi. 

Dwa z tych partnerskich miast Nowego Jorku, to najważniejsze ośrodki izraelskie – Jerozolima i Tel Awiw. Trzecie – Kfar Chabad, związane jest również z Nowym Jorkiem, a właściwie leżącym administracyjnie w Brooklynie[6] – Crown Heights. Okazuje się, że w tym właśnie mieście znajduje się główna siedziba ruchu Chabad Lubawicz! Wspaniały zbieg okoliczności, zważywszy na fakt, że aż w 70 innych  państwach znajduje się ponad 3000 ośrodków tego ruchu. Nawiasem mówiąc, od grudnia 2005 roku, lubawiczerowie mają swoją synagogę także w Warszawie, przy ulicy Słomińskiego. (…)

Wpływy lubawiczerów w Stanach Zjednoczonych są naprawdę ogromne, a osoby związane z tą grupą często przewijają się przez strony moich kolejnych książek o tragedii Ameryki. Członkiem ruchu jest (…) były rzecznik prasowy Busha – Ari Fleischer. Otwarcie wspiera ich były zastępca Sekretarza Obrony – Paul Wolfowitz i były kandydat na stanowisko wiceprezydenta USA – Joseph Liebermann. Jest w tej grupie także główny księgowy Pentagonu – Dov Zakheim. Czy fakt, iż najpotężniejsze osoby w państwie, łączy ławka w takim klubie, może o czymś świadczyć? Bez ich przyzwolenia atak na Amerykę nie miał prawa się udać. A czy bez ich pomocy możliwe byłoby uporczywe i jakże skuteczne, zacieranie dowodów tej zbrodni? Czy członkowie tak wpływowego klubu byliby w stanie podjąć działania sprzeczne z jego interesami? I ile trzeba determinacji, by udawać, że wszystko to jest przypadkowym zbiegiem okoliczności?

Oczywiście, mówienie lub pisanie o tym, jest w dzisiejszym świecie zabronione. W najlepszym wypadku (nomen omen) można stracić pozycję zawodową, pieniądze, zdrowie, a czasami wolność. Zyskać można niewiele. Miano oszołoma, zwolennika „spiskowych teorii” lub wieczny odpoczynek. Tym, którzy zagonieni poszukiwaniem środków do (prze)życia, czasami znajdą czas na obejrzenie poprawnych politycznie „wiadomości”, wyda się to absurdalne. Jednak, jak pisałem w jednej z książek, już wkrótce: „… drogi Czytelniku zauważysz, kiedy z szarych odmętów Twej codzienności zaczną wyłaniać się, pędzące ku Tobie, czarne Demony…”.

Fragment książki „Projekt Phoenix” wydanej przeze mnie w roku 2010. Polecam.

Sławomir M. Kozak


[1] http://www.Public-Action.com/911/myersconfirmation

[2] Północne Dowództwo Stanów Zjednoczonych (ang. United States Northern Command), powstałe 1/10/2002 r. jako efekt zamachów 9/11, dla obrony bezpieczeństwa USA, wspierania władz lokalnych, stanowych i federalnych. Obszar odpowiedzialności tego ciała obejmuje przestrzeń powietrzną, lądową i wodną wokół USA i należących do nich terenów, ale również Kanady i wód wokół niej (ok. 930 km), Zatoki Meksykańskiej i Cieśniny Florydy. Dowódca USNORTHCOM odpowiada również za kooperację działań z Kanadą i Meksykiem.

[3] Jakże ten Smoleńsk kładzie się głębokim cieniem nie tylko na naszej historii.

[4] Pisownia oryginalna. Czy to przypadkowy błąd? Wybitnie rażący, zwłaszcza w miejscu, w którym wychwalane są dokonania „szkoły”. Co najmniej wstyd!

[5] http://www.chabad.org.pl/templates/articlecco_cdo/aid/621320/jewish/Chabad-Lubawicz-historia-filozofia-cele.htm

[6] Brooklyn, to najludniejsza z pięciu dzielnic Nowego Jorku. Zamieszkuje ją około 2,6 mln mieszkańców.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl

TYLKO SPOKÓJ NAS URATUJE?

https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/tylko-spokoj-nas-uratuje,p1437432985

TYLKO SPOKÓJ NAS URATUJE?

Sławomir M. Kozak

Minął zaledwie tydzień od ostatniego felietonu, a ja znowu mam garść lotniczych przypadków.  Kłopoty, które jeszcze nie tak dawno przytrafiały się na niebie innych państw zawitały niestety do Polski. 26 listopada, z Londynu do Rzeszowa leciał samolot Boeing 737-8 MAX, linii Ryanair. Był około 160 km na północny zachód od Krakowa, na wysokości 11 000 m, kiedy jeden z pilotów zasłabł. Jego kolega przejął stery, zgłosił kontroli ruchu lotniczego komunikat „Mayday” i poprosił o możliwość lądowania na najbliższym lotnisku. Maszynę, która musiała w ciągu 10 minut wykonać bardzo szybkie zniżanie, skierowano na krakowskie Balice. Lądowanie, jak każde awaryjne, odbyło się w asyście straży pożarnej, do Boeinga podjechała również karetka. Jak podała Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych, która bada obecnie okoliczności zdarzenia, „samolot wylądował bezpiecznie, a pilot uzyskał asystę medyczną”.

Wszystko zakończyło się dobrze, choć gdyby to zdarzenie miało miejsce tydzień później, osamotniony drugi pilot miałby znacznie trudniejsze zadanie. W pierwszy, grudniowy weekend europejskie lotniska zaatakowała bowiem zima z silnymi opadami śniegu i na wielu z nich sparaliżowała ruch lotniczy. Nie można było lądować na kilku w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Czechach i Polsce, między innymi na krakowskich Balicach. Oczywiście, w takich przypadkach szuka się kolejnego, najbliższego portu, w którym można „usiąść”, ale w sytuacji, gdy przez znaczną część Europy przetacza się tego typu front, z każdą minutą liczba tych dostępnych lądowisk może maleć. Sytuacja awaryjna, prawie zawsze, jest walką z czasem i wtedy te minuty liczone są na wagę złota.

Nie piszę tego, by budzić sensację, a tylko wykazać, że także w lotnictwie, łańcuch bezpieczeństwa jest tylko tak silny, jak jego najsłabsze ogniwo. Naturalnie, wszystkie one są dublowane, z tego powodu w kokpicie mamy dwóch pilotów. I bardzo dobrze, bo na ogół  zawodzi tzw. czynnik ludzki. Na przestrzeni ostatnich miesięcy, niestety coraz częściej. Co gorsza, jak niedawno wspominałem, decydenci planują „wyjąć” na stałe z kabiny pilotów jednego z nich, co nie wróży najlepiej. Jest to postępowanie, które zaobserwować można już chyba w każdym obszarze naszego życia, zgodne z destrukcyjną, samobójczą wręcz zasadą – im gorzej, tym lepiej.

W europejskiej przestrzeni powietrznej problem i tak jest mniejszy, aniżeli w locie nad terenami słabo zurbanizowanymi, na dalekich trasach Azji, Afryki, Kanady, czy nad oceanami, gdy nie ma dużego wyboru miejsc do szybkiego, bezpiecznego lądowania. Co prawda, trasy są planowane w taki sposób, aby nawet po minięciu tzw. punktu bez możliwości powrotu, mieć w razie potrzeby szansę dolotu na lotnisko zapasowe. Taki punkt (Point of  No Return) definiuje się, jako miejsce, po minięciu którego statek powietrzny nie jest już w stanie powrócić na lotnisko, z którego wystartował, ze względu na brak paliwa. Po jego przekroczeniu samolot musi kontynuować lot do portu docelowego. Istnieje kilka czynników, które wpływają  na określenie takiego właśnie punktu, jak konfiguracja statku powietrznego, wysokość lotu i składowa wiatru. Na dalekich dystansach tego typu zdarzenie medyczne, jak opisywane wyżej, obarczone jest zatem większym ryzykiem dla osoby poszkodowanej, jak też innym rodzajem wyzwania dla tej pilotującej maszynę.

Z podobnego rodzaju przypadkiem zmierzył się pilot samolotu Airbus 330-200, rejs TS186, lecącego 20 listopada br. z Toronto w Kanadzie do Punta Cana na Dominikanie. W trzeciej godzinie lotu jego kolega  stracił przytomność. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, wśród 299 pasażerów lecących na wakacje był pilot tej samej linii lotniczej (Air Transat), który zajął fotel poszkodowanego i załoga bez dalszych przeszkód kontynuowała lot, by po godzinie wylądować w porcie docelowym. 

Przeglądając najnowsze informacje dotyczące problemów zdrowotnych wśród pilotów wojskowych w USA, dochodzę do wniosku, że tamtejsze dowództwo zmierza chyba w ramach modnego partnerstwa publiczno-prywatnego, do scedowania swych obowiązków na rzecz armii prywatnych najemników. Wskazują na to liczby, które mówią, że w porównaniu ze średnią z pięciu lat przed rokiem 2022, u pilotów wojskowych odnotowano wzrost przypadków nadciśnienia o 36%, choroby niedokrwiennej serca o 69%, chorób płuc o 62%, kardiomiopatii o 152% i niewydolności serca o 973%!

Jeśli to nie jest sabotaż, to nie wiem, co nim jest. Co prawda, nie powinien to być nasz problem, niemniej jednak należy pamiętać, że jakaś część amerykańskich załóg lata po naszym niebie. Z powodów oczywistych, nie mamy żadnych statystyk dotyczących lotników polskich. 

Tymczasem 28 listopada wieczorem, w odległej Tanzanii odnotowano niezwykle zastanawiające, lotnicze przypadki. Samolot z 34 osobami na pokładzie rozbił się wkrótce po starcie z lądowiska Kikoboga w Parku Narodowym Mikumi. Dwusilnikowy Embraer 120,  należący do Unity Air z Zanzibaru leciał z turystami właśnie na wyspę Zanzibar. Podczas przymusowego lądowania doszło do awarii prawego podwozia i urwane zostały dwie łopaty śmigła jednego z silników. Wszystkim pasażerom i członkom załogi udało się wyjść z tej opresji cało. Nie to jest jednak w tym zdarzeniu najciekawsze, a to, że był to jeden z dwóch wypadków, które wydarzyły się w tym miejscu, w ciągu kilku zaledwie godzin. Wcześniej tego dnia rano, inny samolot tego samego typu Embraer 120, należący do tej samej firmy Unity Air, rozbił się na tym samym pasie startowym. Samolot, w którym w czasie lądowania złamało się, tym razem  przednie podwozie, uderzył prawym skrzydłem w budynek portu lotniczego. Również w tym przypadku, załodze i wszystkim pasażerom, których było 60, udało się ujść z życiem. Władze Parku poinformowały, że pas startowy na lądowisku pozostaje w dobrym stanie operacyjnym, a działalność transportowa i turystyczna w tym rejonie trwa nieprzerwanie. I takiego, stoickiego spokoju w tych trudnych czasach, pozostaje życzyć zarówno wszystkim przewoźnikom, jak i korzystającym z ich usług pasażerom.

  Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl