Sąd aresztował małżeństwo podejrzane o kierowanie grupą przestępczą, która dokonała wielomilionowych oszustw na szkodę Elektrowni Bełchatów. Według prokuratury podejrzani sprzedawali kopalni wodę z kranu jako innowacyjny i opatentowany preparat do instalacji odsiarczania spalin.
[Brawo spece w Elektrowni Bełchatów !!! „Nic nie widzieli”. Za ile? md]
O aresztowaniu 45-letniej prezes działającej w województwie zachodniopomorskim spółki i jej 55-letniego męża poinformował w czwartek rzecznik Prokuratury Regionalnej w Łodzi prok. Krzysztof Kopania.
– Na wniosek prokuratury sąd tymczasowo aresztował na trzy miesiące prezes zarządu spółki z siedzibą w województwie zachodniopomorskim i jej 55-letniego męża. Podejrzani ukrywali się przed organami ścigania. Byli poszukiwani europejskim nakazem aresztowania. Zatrzymano ich w Hiszpanii, skąd trafili do Polski – powiedział Kopania.
Oszustwo na ponad 20 milionów
Prokuratura postawiła obojgu podejrzanym zarzuty kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, oszustw na szkodę Elektrowni Bełchatów w kwocie ponad 21 mln zł, zbrodni fakturowej i wielomilionowych uszczupleń podatkowych, za co grożą im kary do 25 lat więzienia.
– Śledztwo prowadzone przez Wydział do spraw Przestępczości Gospodarczej Prokuratury Regionalnej w Łodzi oraz ABW Delegaturę w Łodzi obejmuje już osiem osób i ma charakter rozwojowy. Planujemy kolejne zarzuty w tej sprawie – powiedział Kopania.
Wyjaśnił, że o podejrzeniu popełnienia przestępstwa prokuraturę zawiadomił pełnomocnik Elektrowni Bełchatów, a jedną z podejrzanych jest kobieta zatrudniona w Elektrowni Bełchatów. Usłyszała zarzuty przyjęcia korzyści majątkowych od organizatorów procederu. Chodzi o 20 tysięcy złotych łapówki i sfinansowania zagranicznego wyjazdu.
Innowacyjny preparat okazał się wodą
– Zgromadzone w śledztwie dowody wskazują, że oszukańczy proceder trwał kilka lat i sprowadzał się przede wszystkim do sprzedaży pokrzywdzonej spółce rzekomo innowacyjnego i opatentowanego preparatu, którego użycie miało zminimalizować wytrącanie się w procesie produkcji energii osadów twardych w absorberze instalacji odsiarczania spalin. Faktycznie jednak do elektrowni trafiała woda z kranu – opisał działanie oszustów prokurator Kopania.
Według niego innowacyjność rozwiązania polegała na dodaniu do wody jedynie chloru i kwasu fosforowego.
Fałszerstwo
Spółka zarządzana przez 45-letnią podejrzaną fałszowała wyniki prowadzonych przez firmę zewnętrzną badań skuteczności sprzedawanego preparatu. Z tego powodu prokuratura postawiła wcześniej zarzuty współudziału w grupie przestępczej dwóm pracownikom spółki.
W wyniku działania grupy przestępczej Elektrownia Bełchatów poniosła straty w wysokości 21 milionów złotych. Kolejne 8 milionów złotych stracił Skarb Państwa w wyniku uszczupleń podatkowych. To dodatkowy zarzut, jaki usłyszeli podejrzani.
– Ustaliliśmy, że podejrzani, wykorzystując sieć kontrolowanych, zarejestrowanych na podstawione osoby firm, wprowadzali do obrotu faktury, które nie miały odzwierciedlenia w rzeczywistości. W ten sposób zawyżali koszty funkcjonowania spółki, co przekładało się na wysokość należności podatkowych. Wśród podejrzanych są także osoby, których dane wykorzystywane były w firmach uczestniczących w działalności przestępczej – przekazał Kopania.
Dodał, że śledztwo w sprawie ośmiu takich osób wyłączono do odrębnego postępowania i skierowano już do sądu akt oskarżenia. Poinformował też, że w śledztwie zabezpieczony został majątek podejrzanych – pieniądze i nieruchomości, w tym wyceniony na 4 mln zł zabytkowy pałacyk, w którym siedzibę miała spółka należąca do podejrzanej.
Zwracam się dzisiaj do Pana w niezwykle ważnej sprawie. To dotyczy tak naprawdę nas wszystkich – nie tylko mieszkańców Krakowa i Warszawy.
Podjęliśmy wspólnie walkę z reżimem tzw. Stref Czystego Transportu (SCT), czyli wykluczenia komunikacyjnego i bezprawia na masową skalę. W Krakowie i Warszawie mamy to odczuć już od stycznia. I jeśli nie zrobimy nic, SCT rozniesie się na kolejne miasta i obejmie cały kraj…
Właśnie dlatego piszę dziś do Pana. Ponieważ Pan i ja wiemy, że te „strefy” najbardziej uderzą w tych, których nie będzie stać na nowe samochody spalinowe, a tym bardziej pojazdy elektryczne – w najbiedniejszych i schorowanych. To prawo będzie szkodliwe w zasadzie dla każdego zwykłego mieszkańca, dojeżdżającego do pracy, odwożącego dzieci do szkoły, chcącego dotrzeć z chorym pasażerem do szpitala. Poszkodowanymi będziemy Pan, ja oraz setki tysięcy innych ludzi.
Chcemy i możemy to zmienić! Nie pozwólmy, aby partyjni politycy, odklejeni od potrzeb mieszkańców, zabierali nam wolność, ograniczając nas w używaniu własnego auta. Dlatego pragnę Pana poinformować, że właśnie przed momentem…
Wiem, że w poprzednich odsłonach naszych działań mogłem liczyć na Pana pomoc, dlatego też ośmielam się prosić Pana o włączenie w akcję banerową właśnie teraz – kiedy nie ma żadnej kampanii wyborczej, kiedy zwolniło się wiele publicznie dostępnych miejsc, a na nasze skrzynki emailowe zgłaszają się osoby chętne do wywieszenia takiego banera u siebie..
Oto jego projekt:
Baner ma wymiary 2m x 1m, a więc sprawdzi się na niemal wszystkich ogrodzeniach, ogromnej większości balkonów, bram itd. Zresztą, na naszej stronie, na której uruchomiliśmy zbiórkę (link wklejam Panu poniżej) zobaczy Pan, jak prezentuje się na zdjęciach wykonanych przez nas w pierwszych kilku lokalizacjach.
Chcemy zrobić to z rozmachem i w sposób dostrzegalny na masową skalę, dlatego zaczynamy od BARDZO KONKRETNEGO CELU: 1000 BANERÓW przeciwko strefie czystego absurdu!
A może ktoś zapyta: dlaczego właśnie banery?
Odpowiem Panu wprost: gdyż nie ma lepszego rozwiązania, jeśli chodzi o skuteczność i zasięg. Mogą zawisnąć przy wielu drogach, w miejscach publicznych oraz prywatnych – jeśli ktoś zechce je powiesić u siebie. One po prostu przyciągają uwagę niemal każdego, kto przejeżdża bądź przechodzi w ich pobliżu.
Nasz cel to jest jasny przekaz do mieszkańców Warszawy i Krakowa (oraz obu aglomeracji), którzy często nie są świadomi tego, jak te nowe restrykcje mogą zmienić ich codzienne życie. Kontrole, mandaty, nachalna propaganda przeciwko używaniu samochodów – to już się zaczyna…
Nie możemy pozwolić na to, aby takie decyzje jak wprowadzenie tzw. Strefy Czystego Transportu podejmowano ponad głowami obywateli, bez zapytania ich o zdanie, bez przedstawienia dowodów na jego skuteczność, bez poszanowania polskiej Konstytucji i interesu mieszkańców największych polskich aglomeracji.
Rozwieszając banery z jednoznacznym przesłaniem powiemy prawdę o politykach, którzy wrobili nas w SCT. Adres na banerach prowadzi do naszej strony, na której opublikowaliśmy nazwiska radnych z Warszawy i Krakowa, którzy przegłosowali to bezprawie.
Proszę też pamiętać o jednym – w Krakowie wciąż możemy powstrzymać wprowadzenie SCT. Sprawa jest obecnie u Wojewody Małopolskiego, u którego złożyliśmy wniosek z obszernym uzasadnieniem, w którym domagamy się unieważnienia uchwały ustanawiającej nową „strefę”. Urząd Wojewódzki otrzymał dużo więcej takich pism i protestów od innych organizacji, od gmin z Małopolski oraz od zwykłych mieszkańców. Lada moment złożymy także 9 tysięcy podpisów zebranych w ramach naszej niedawno przeprowadzonej akcji petycyjnej „NIE dla Stref Czystego Transportu”.
Wiemy zatem, że nasze działania są dostrzegane, nasze argumenty są brane pod uwagę. Teraz mamy szansę dołożyć do nich efekt społecznej mobilizacji.
Co istotne, nasza nowa kampania banerowa to także szansa dla mieszkańców Mazowsza i Warszawy, gdzie już teraz kamerami wyłapuje się kierowców wjeżdżających do tamtejszej absurdalnej strefy. Nie wiem czy dotarły do Pana te wiadomości, ale nie tak dawno lobby klimatyczne gardłowało u warszawskich polityków, by zwiększyli liczbę kamer inwigilujących auta w SCT z 4 do 200!
Ale od stycznia przyszłego roku w stolicy zrobi się już naprawdę niebezpiecznie, gdyż rządzony przez Rafała Trzaskowskiego magistrat zaostrza progi wjazdu do „strefy”, wykluczając kolejnych mieszkańców: dla aut z silnikiem benzynowym będzie to Euro3 (rok produkcji od 2000), natomiast dla aut z silnikiem Diesla – Euro5 (2009).
Wie Pan, Tymon Grabowski (znany na YouTubie jako złomnik) na autoblogu Spider’s Web opisał swoje bezpośrednie doświadczenie z warszawską strefą czystego absurdu. Takich przypadków jak ten poniższy są już tysiące!
Proszę zobaczyć: jego celem było po prostu przejechanie z północnej do południowej części miasta, z pominięciem SCT. Zamiast przejechania 17 kilometrów, musiał pokonać ich aż 46!
Oto jego trasa:
Na tym polega absurd warszawskiej strefy: nie rozwiązuje żadnego problemu, w tym na pewno nie poprawia jakości powietrza, a zamiast tego – tworzy nowe. Oddajmy głos autorowi bloga:
Ostatecznie przejazd wokół strefy zajął mi ponad godzinę i przejechałem nie 44, a 46 km według wskazań licznika. Oznacza to, że zużyłem co najmniej 1,5 litra nadprogramowego paliwa, czyli wydałem 10,5 zł na samo objeżdżanie strefy. Oraz oczywiście wyemitowałem dodatkowe 4500 g dwutlenku węgla, nie wspominając o innych tlenkach azotu czy węglowodorach.
Od stycznia takich przypadków będzie w stolicy kilkukrotnie więcej! Dlatego też nie ustajemy w walce z absurdem SCT i zamierzamy pokazać to na naszych banerach, które będziemy rozsyłać i rozwieszać po Polsce.
Czy mogę liczyć na włączenie się przez Pana w tę inicjatywę sprzeciwu wobec SCT poprzez ufundowanie 1 lub 2 banerów?
Pragnę zapewnić, że każdy przekazany datek – wedle Pana możliwości i uznania – wykorzystamy na realizację tej akcji. Niech liczba banerów rozwieszonych po Polsce – co może Pan sprawdzać poprzez licznik zamieszczony na powyższej stronie – wzrasta z każdym dniem i zbliża się do naszego pierwszego celu: 1000 banerów z hasłem STOP „STREFOM CZYSTEGO TRANSPORTU”!
Dziękując za lekturę mojego listu, pozdrawiam Pana serdecznie.
Sławomir Skiba „Nie Oddamy Miasta” Fundacja Wolność i Własność
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” Mt 11,28
Choć współczesny świat kładzie nacisk na to, co „bezpieczne” i „szczęśliwe”, w rzeczywistości serwuje nam nieprzerwany strumień niepokojących wiadomości, często bardzo bliskich naszemu codziennemu życiu: ciąże nastolatek, uzależnienia, rozwody, samobójstwa, przemoc w szkołach…
Pewnego dnia, dzieląc się z doświadczonym duszpasterzem informacją o rozwodzie znajomych, usłyszałem od niego z goryczą: „A jak myślisz, jak ja się czuję, udzielając ślubów kolejnym parom, a potem patrząc, jak ich małżeństwa się rozpadają?…”
Świat niestety odwrócił się od Boga i przypomina dziś dziki nurt rzeki, który porywa i niszczy wszystko, co napotka na swej drodze.
Czy jest wyjście z tego nurtu? Wielka święta i mistyczka, doktor Kościoła – Katarzyna ze Sieny (1347–1380) – w stanie ekstazy podyktowała niezwykłą księgę zatytułowaną Dialog. Znana jest dziś jako Dialog św. Katarzyny.
Najświętsze Serce Jezusa W tej książce Bóg Ojciec opisuje świat jako rwący nurt, a swojego Syna – Jezusa Chrystusa – jako most, na który musimy wejść, jeśli chcemy uniknąć zguby. To właśnie przez wejście na ten Most jesteśmy w stanie bezpiecznie przejść z jednego brzegu – życia ziemskiego – na drugi – życie wieczne.
Skażeni grzechem pierworodnym, często błędnie postrzegamy nurt rzeki jako coś ekscytującego. Rzeczy, przyjemności, ludzie – jak woda – płyną w dół, wciąż udając, że stoją na twardym gruncie.
Pan zaprasza nas, byśmy opuścili ten niebezpieczny nurt i weszli na bezpieczny Most. Boimy się jednak iść pod prąd, bo wejście na Most wymaga wysiłku, odwagi i wierności.
Ojciec opisuje Most jako zbudowany z cnót i przykładu Jego Boskiego Syna. Ten Most jest MOCNY i BEZPIECZNY. Choć Jezus wrócił do Ojca, pozostawił nam swoje nauczanie w Kościele.
Jak mówi Ojciec do św. Katarzyny: „…Nauczanie to zostało potwierdzone przez apostołów, ogłoszone krwią męczenników, oświecone przez doktorów, zaświadczone przez spowiedników i zapisane przez ewangelistów…” ¹
I dalej: „…Pokazałem ci moją drogę – która jest prawdą – i drogę diabła – która jest kłamstwem. Obie drogi są trudne”. ²
Lecz choć obie są trudne, droga Mostu niesie ze sobą obietnicę pokrzepienia i zwycięstwa: „Jakże głupi i ślepi są ci, którzy próbują przejść przez wodę, skoro został dla nich zbudowany most! Ta droga przynosi tak wielką radość podróżującym, że każde cierpienie staje się słodkie… a każdy ciężar lekki”. (Dialog, s. 68)
A jednak – jak dzieci – ulegamy pokusie nurtu. I choć ta woda jest lodowata i niszczycielska, rzucamy się w nią bez zastanowienia.
Most jako Płonące Serce W XVII wieku Pan objawił się kolejnej świętej – Małgorzacie Marii Alacoque. Żalił się jej, że „serca ludzi oziębły”. Jako lekarstwo objawił jej swoje płonące Serce.
Mówił o swojej tęsknocie, by być kochanym przez ludzi, i pragnieniu, by ratować dusze przed ruiną, ku której popycha je szatan. Z tego pragnienia wypłynęło objawienie Jego Serca – pełnego miłości, łaski i miłosierdzia.
Obietnice Najświętszego Serca Jezusa Tym, którzy praktykują nabożeństwo do Jego Najświętszego Serca i umieszczają Jego wizerunek w swoim domu, Pan obiecał dwanaście łask:
1. Dam im wszystkie łaski potrzebne w ich stanie.
2. Zgoda i pokój będą panowały w ich rodzinach.
3. Będę ich pocieszał we wszystkich ich strapieniach.
4. Będę ich bezpieczną ucieczką za życia, a szczególnie przy śmierci.
5. Wyleję obfite błogosławieństwa na wszystkie ich przedsięwzięcia.
6. Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło nieskończonego miłosierdzia.
7. Dusze oziębłe staną się gorliwymi.
8. Dusze gorliwe dojdą szybko do wysokiej doskonałości.
9. Błogosławić będę domy, w których obraz mego Serca będzie umieszczony i czczony.
10. Kapłanom dam moc kruszenia serc najzatwardzialszych.
11. Imiona tych, co rozszerzać będą to nabożeństwo, będą zapisane w mym Sercu i na zawsze w Nim pozostaną.
12. Przyrzekam w nadmiarze miłosierdzia Serca mojego, że wszechmocna miłość moja udzieli tym wszystkim, którzy komunikować będą w pierwsze piątki przez dziewięć miesięcy z rzędu, łaskę pokuty ostatecznej, że nie umrą w stanie niełaski mojej ani bez sakramentów i że Serce moje stanie się dla nich bezpieczną ucieczką w godzinę śmierci.
Co mamy do stracenia? Wejdźmy na Most. Znajdźmy schronienie.
Przede wszystkim pokażmy drogę naszym dzieciom – ucząc je już od najmłodszych lat cnót chrześcijańskich, samodyscypliny i dobrych manier, rozbudzając w nich pragnienie Pisma Świętego i doktryny katolickiej, wprowadzając je w modlitwę i życie sakramentalne, a także zachwycając tym, co piękne w przyrodzie, kulturze i historii Kościoła.
Nie ma lepszego „ubezpieczenia” na życie wieczne i doczesne. Odważmy się więc wspiąć na Most i wejść w Płonące Serce naszego Wszechmogącego Ojca. To naprawdę się opłaca – tu i w wieczności.
Przypisy: ¹ Dialog św. Katarzyny ze Sieny, The Classics of Western Spirituality, s. 69 ² Tamże, s. 67
Współpraca między Iranem a Chinami w dziedzinie systemów nawigacyjnych satelitarnych stanowi jeden z kluczowych przykładów tego, jak geopolityczne ograniczenia mogą prowadzić do powstania nowych sojuszy technologicznych. Gdy Stany Zjednoczone zablokowały Iranowi dostęp do precyzyjnych usług GPS, Teheran znalazł partnera w Pekinie, który oferował nie tylko alternatywę, ale rozwiązanie pod wieloma względami przewyższające amerykańską technologię.
Islamska Republika Iranu od lat zmagała się z amerykańskimi sankcjami technologicznymi, które obejmowały również ograniczenia w dostępie do wysokiej precyzji systemu GPS. Jako właściciel tej technologii, Stany Zjednoczone mogły dowolnie kontrolować, kto i w jakim zakresie może korzystać z najbardziej dokładnych funkcji nawigacyjnych. Dla Iranu, kraju o ambicjach regionalnej potęgi i rozbudowanym programie rakietowym, było to poważne ograniczenie strategiczne.
Odpowiedzią na te ograniczenia stało się podpisanie w 2018 roku memorandum o porozumieniu z Chinami dotyczące wykorzystania chińskiego systemu nawigacyjnego BeiDou. Jednak współpraca sięga głębiej w przeszłość. Już w październiku 2015 roku Pekin udzielił Iranowi dostępu do urządzeń pozycjonowania, nawigacji i synchronizacji z chińskiego systemu. To był początek strategicznego partnerstwa, które miało znacząco wzmocnić arsenał rakiet i dronów Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.
Kluczowy przełom nastąpił w 2021 roku, kiedy Teheran otrzymał pełny dostęp do infrastruktury BeiDou do celów militarnych. Była to część szerszego, 25-letniego porozumienia o współpracy strategicznej między Chinami a Iranem, które obejmowało również inwestycje o wartości 400 miliardów dolarów oraz rozliczenia handlowe w juanach chińskich.
System BeiDou oferuje Iran znaczące przewagi w porównaniu z innymi globalnymi systemami nawigacyjnymi. Podczas gdy standardowy GPS zapewnia dokładność w granicach 3 metrów, BeiDou może osiągnąć precyzję pozycjonowania w granicach jednego metra dla użytku publicznego, a nawet jednego centymetra dla zastosowań wojskowych. Ta różnica w dokładności ma kluczowe znaczenie dla precyzji uzbrojenia kierowanego.
Równie istotną cechą wyróżniającą BeiDou jest jego dwukierunkowy charakter komunikacyjny. W przeciwieństwie do innych globalnych systemów nawigacji satelitarnej, które działają jedynie jako nadajniki, BeiDou pozwala na identyfikację lokalizacji odbiorników. Ta funkcjonalność umożliwia nie tylko określenie pozycji, ale także komunikację typu SMS między użytkownikami systemu, co może być wykorzystywane do koordynacji działań wojskowych.
Zainstalowanie systemu BeiDou na irańskich rakietach znacząco zwiększyło ich celność i stanowi potencjalne zagrożenie dla amerykańskiej floty lotniskowców w Zatoce Perskiej. Iran dysponuje obecnie szeregiem pocisków balistycznych zdolnych do przenoszenia głowicy bojowej o wadze 650 kilogramów na odległość około 2000 kilometrów. Z takim zasięgiem irańskie rakiety mogą dosięgnąć większości krajów Bliskiego Wschodu oraz amerykańskich baz wojskowych w regionie.
Najważniejszym aspektem tej współpracy jest zapewnienie strategicznej niezależności. Chińskie systemy wojskowe zostały zaprojektowane tak, aby pozostać operacyjne w przypadku konfliktu z USA, co dotyczy również krajów partnerskich Chin korzystających z BeiDou. Oznacza to, że Iran nie musi już obawiać się wyłączenia sygnału nawigacyjnego przez Amerykanów w krytycznym momencie, co dawniej stanowiło poważne ograniczenie jego możliwości militarnych.
Współpraca z Iranem jest częścią szerszej strategii chińskiej zmierzającej do zastąpienia GPS jako dominującego na świecie systemu nawigacji satelitarnej. Stolice 165 z 195 krajów, czyli 85 procent, są obecnie obserwowane częściej przez satelity BeiDou niż przez te obsługiwane przez GPS. Chiny aktywnie promują swój system poprzez inicjatywę “Jeden Pas, Jedna Droga”, a 137 krajów na świecie podpisało już umowy o współpracy z systemem BeiDou.
Wartość ekonomiczna ekosystemu BeiDou wyniosła w 2024 roku 575,8 miliarda juanów (około 79,9 miliarda dolarów), co oznacza wzrost o 7,39 procent rok do roku. System obecnie obsługuje 288 milionów smartfonów w Chinach, a codzienna liczba zapytań o lokalizację przekracza bilion.
Iran nie całkowicie zrezygnował z GPS, ale systematycznie rozwija współpracę z systemem BeiDou od 2015 roku. Pełny dostęp do militarnych funkcji systemu, uzyskany w 2021 roku, daje Iranowi strategiczną niezależność od amerykańskich systemów nawigacyjnych i znacznie zwiększa precyzję jego uzbrojenia rakietowego i dronowego.
Ta współpraca ma istotne konsekwencje dla równowagi sił w regionie Bliskiego Wschodu. Iran uzyskał dostęp do technologii, która może zmienić dynamikę potencjalnych konfliktów, zwiększając skuteczność jego arsenału przy jednoczesnym zmniejszeniu zależności od amerykańskich systemów. Dla Chin oznacza to sukces w budowaniu alternatywnego porządku technologicznego, który może ograniczyć amerykańską dominację w kluczowych obszarach infrastruktury cyfrowej.
Współpraca Iran-Chiny w systemie BeiDou pokazuje, jak ograniczenia technologiczne nałożone przez jedną potęgę mogą prowadzić do powstania nowych sojuszy i alternatywnych rozwiązań. W przypadku Iranu dostęp do chińskiej nawigacji satelitarnej nie tylko rozwiązał praktyczne problemy związane z precyzją uzbrojenia, ale także zapewnił strategiczną niezależność, która może mieć długotrwałe konsekwencje dla równowagi sił na Bliskim Wschodzie i globalnej konkurencji technologicznej między Chinami a Stanami Zjednoczonymi.
Mimo że samochody elektryczne miały być odpowiedzią na rosnące ceny paliw i „wyzwania klimatyczne” [cudzysłów – md] , coraz więcej sygnałów wskazuje na to, że konsumenci wstrzymują się z zakupem elektryków ze względu na ich wysokie koszty.
Choć rynek pojazdów elektrycznych nadal rośnie, tempo tego wzrostu zaczyna słabnąć w wielu regionach świata, a główną przyczyną są właśnie względy finansowe.
Pomimo obietnic o rychłym wyrównaniu cen, samochody elektryczne pozostają znacznie droższe od swoich spalinowych odpowiedników. W 2025 roku średnia cena nowego pojazdu elektrycznego w Stanach Zjednoczonych wynosi około 55 544 dolarów, co stanowi 12% więcej niż średnia cena wszystkich nowych samochodów. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w segmencie luksusowym, gdzie elektryki kosztują ponad 65 tysięcy dolarów.
Szczególnie problematyczne są koszty infrastruktury ładowania. Instalacja szybkiej ładowarki może kosztować ponad 100 tysięcy dolarów, podczas gdy domowa stacja ładowania wymaga inwestycji rzędu 2 tysięcy dolarów. Te wysokie koszty początkowe odstraszają zarówno indywidualnych konsumentów, jak i przedsiębiorców planujących inwestycje w infrastrukturę.
Chociaż producenci często podkreślają niższe koszty eksploatacji samochodów elektrycznych, rzeczywistość okazuje się bardziej skomplikowana. O ile ładowanie w domu może być stosunkowo tanie, o tyle korzystanie z publicznych stacji ładowania znacznie podnosi koszty. Szybkie ładowarki publiczne mogą dorównywać kosztami tankowania tradycyjnych samochodów, eliminując jedną z głównych korzyści finansowych elektryków.
Dodatkowo, wartość odsprzedaży samochodów elektrycznych spada dramatycznie – mogą one stracić nawet do 50% swojej wartości w pierwszym roku użytkowania. To sprawia, że mimo teoretycznych oszczędności na paliwie, całkowity koszt posiadania elektryku często przewyższa koszty tradycyjnego samochodu.
Rozwój infrastruktury ładowania napotyka na poważne przeszkody finansowe. W obszarach wiejskich koszty instalacji są jeszcze wyższe ze względu na konieczność modernizacji sieci elektrycznej. Ponad to, przychody z eksploatacji publicznych stacji ładowania pokrywają zaledwie jedną trzecią kosztów operacyjnych, głównie z powodu wysokich opłat za zapotrzebowanie na energię w godzinach szczytu.
Nierzetelność infrastruktury także podnosi koszty. Badania wskazują, że stacje ładowania są sprawne jedynie w 78% przypadków, co oznacza, że kierowcy często muszą planować dłuższe trasy lub korzystać z droższych alternatyw. Ta niepewność przekłada się na dodatkowe koszty czasu i stresu dla użytkowników.
Sygnały z rynku są niejednoznaczne, ale coraz więcej wskazuje na spowolnienie popytu na elektryki. W Europie wzrost sprzedaży samochodów elektrycznych był najwolniejszy spośród trzech największych rynków motoryzacyjnych. W niektórych krajach, takich jak Niemcy i Francja, sprzedaż elektryków spadła po wycofaniu lub ograniczeniu dotacji rządowych.
Jednocześnie rośnie popularność samochodów hybrydowych, które oferują kompromis między ekologią a praktycznością, unikając wysokich kosztów związanych z pełną elektryfikacją. Hybrydy zyskują na popularności w tempie przewyższającym samochody w pełni elektryczne w wielu regionach.
Branża motoryzacyjna stoi przed trudnym zadaniem. Z jednej strony, cele klimatyczne i regulacje emisyjne wymuszają przejście na elektryfikację. [Autor nie chce zauważyć, że oba te „cele” – to bzdura ideolo. md]
Z drugiej strony, wysokie koszty spowalniają adopcję nowych technologii. Producenci obiecują wprowadzenie tańszych modeli – samochody za około 25-35 tysięcy dolarów mają pojawić się w najbliższych latach od marek takich jak Tesla, Ford czy Jeep.
Kluczowe pozostaje pytanie, czy technologia rozwinie się na tyle szybko, aby znacząco obniżyć koszty produkcji baterii i infrastruktury ładowania. Prognozy wskazują, że parytet cenowy z samochodami spalinowymi może zostać osiągnięty między 2024 a 2028 rokiem, ale wiele zależy od czynników zewnętrznych, takich jak ceny surowców czy stabilność łańcuchów dostaw.
Choć elektryczna rewolucja w motoryzacji wydaje się nieuchronna w długiej perspektywie, wysokie koszty pozostają główną barierą ograniczającą jej tempo. Bez znaczących przełomów technologicznych lub masowych inwestycji publicznych w infrastrukturę, przejście na elektryki może potrwać znacznie dłużej niż pierwotnie przewidywano.
[No – niedopracowane na razie, z powodu sztucznego pośpiechu ideolo – niebezpieczeństwo pożarów akumulatorów. MD]
Źródła:
Kelley Blue Book, Cox Automotive – EV Market Reports 2025 International Energy Agency – Global EV Outlook 2025 BloombergNEF – Electric Vehicle Outlook 2025 Goldman Sachs Research – EV Market Analysis
Bunt w Straży Granicznej! Nie chcą wpuszczać nielegalnych imigrantów
Nie szliśmy do tej pracy po to, żeby wpuszczać nielegalnych migrantów, a po to, żeby strzec polskich granic – mówi „Codziennej” funkcjonariusz Placówki Straży Granicznej w Zielonej Górze. To tu najbardziej buntują się przeciwko polityce otwartych granic rządu Tuska na nielegalnych migrantów. Bunt jest tłumiony nakazem z samej góry od ministra Siemoniaka, aby migrantów z Niemiec przyjmować.
Maciej Luczniewski – Gazeta Polska Straż Graniczna
Jak mówi „GPC” funkcjonariusz Nadodrzańskiego Oddziału Straży Granicznej w Zielonej Górze, niezadowolenie wśród funkcjonariuszy narasta od wielu tygodni.
– Widzimy bezsens naszej pracy, bo de facto my legalizujemy pobyt tych „Murzynków” w Polsce. Zamiast pilnować granicy, my ich odbieramy od niemieckich służb na przejściach granicznych.
Takie same daty urodzenia
Funkcjonariusze z placówki Straży Granicznej są najbardziej zbuntowani wobec polityki otwartych granic, jaką przyjęła ekipa rządu Donalda Tuska. Wielokrotnie protestowali u przełożonych. – Ale my musimy wykonywać rozkazy, bo taki idzie z samej góry, i to nie od naszego dowództwa, tylko ministra spraw wewnętrznych Tomasza Siemoniaka.
W praktyce wygląda to tak, że polscy funkcjonariusze zajmują się obsługą niemieckich służb. W tej chwili już każdego dnia od niemieckiej policji odbierane są na naszej zachodniej granicy dziesiątki nielegalnych migrantów.
– Procedura wygląda tak, że Niemcy przywożą migrantów do granicy – mówi poseł Dariusz Matecki. – W dokumentach wpisują im, że przyjechali z Polski do Niemiec. Mogą wpisać dowolną informację, dowolne dane tych ludzi. Często są to na przykład takie same daty urodzenia wśród całej grupy przywożonej do Polski.
Tego nie można zweryfikować, bo ci ludzie nie mają paszportów. Polska Straż Graniczna przejmuje tych migrantów do swoich wozów i przewozi do placówki przy ulicy Żołnierskiej, gdzie wystawiają im tymczasowe dokumenty ze zdjęciami. Po czym są wypuszczani na miasto z informacją, że mogą się udać po pomoc na przykład do Caritasu czy do domów zakonnych.
Jak dodaje poseł Matecki, odbywa się to już na masową skalę na przejściach granicznych w Rosówku, Lubieszynie, Kołbaskowie czy Ahlbeck w Świnoujściu.
– To jest sytuacja bardzo niebezpieczna, bo nie wiemy, kim są ci ludzie – dodaje poseł Dariusz Matecki. – Jeśli to Somalia, to mogą to być ludzie z rejonów wojennych, przestępcy, także tacy, którzy popełniają przestępstwa na dzieciach. Bo przecież w Somalii z ośmioletnimi dziewczynkami dopuszczane są śluby. To jest potężne zagrożenie, które powinno wywalić ten rząd. A oni zamiast o tym mówić, mówią o Giertychu i że wybory są sfałszowane.
USA zaatakowały Iran. Dlaczego prą do globalnego konfliktu?
Gdy w ubiegłym roku opublikowałam ostrzegawczy artykuł „Jak polscy patrioci nabrali się na Donalda Trumpa”, spadła na mnie fala hejtu. Moi rodacy – zaślepieni mitologią „rycerza na białym koniu” – nie chcieli słyszeć nic, co burzyło ich wygodny obraz świata. Woleli wierzyć w bajki: że Trump zakończy wojnę na Ukrainie (nie zakończył), że reprezentuje tradycyjne wartości (mimo że miał kilka żon, liczne zdrady i poważne skandale na koncie), że postawił się WHO (podczas gdy to za jego kadencji USA pogrążyły się w pandemicznym zamordyzmie)… itd., itp.
Wielu Polaków cierpi na swoisty syndrom sztokholmski – nawet wtedy, gdy Trump podpisał antypolską ustawę 447, usiłowano go usprawiedliwiać i wybielać. Tymczasem od zawsze miał Polaków w głębokim poważaniu.
Donald Trump nigdy nie służył Amerykanom – jego lojalność od początku była skierowana ku syjonistom. Celem jego mocodawców jest odbudowa Świątyni Jerozolimskiej i realizacja projektu Wielkiego Izraela. Trump był i pozostaje ich narzędziem – to właśnie dlatego został wyniesiony do władzy.
SYMBOLIKA MONETY
Na ilustracji: Moneta Świątynna Trump–Cyrus (Trump–Cyrus Temple Coin), wydana przez żydowskie kręgi. Ma ona upamiętniać rzekomą „boską orkiestrację” wydarzeń historycznych i współczesnych, które – według tej narracji – wpisują się w „proroczą wizję odkupienia Jerozolimy”. Moneta przedstawia Donalda Trumpa obok Cyrusa Wielkiego – władcy starożytnej Persji – a także odnosi się do Deklaracji Balfoura i deklaracji Trumpa z 2017 roku. Wizerunki Świątyni i Menory podkreślają ideologiczną symbolikę „woli Bożej” i wybrania przywódców do realizacji planów wobec Świętego Miasta.
Dla wyjaśnienia warto przypomnieć, że w starożytności Cyrus pozwolił żydom wrócić z niewoli babilońskiej i sfinansował budowę Drugiej Świątyni.
W tym nowoczesnym micie Trump ma być jego współczesnym odpowiednikiem – człowiekiem, który umożliwi budowę Trzeciej Świątyni.
Jeśli ktoś nadal wierzy, że Trump był „ostatnią nadzieją świata konserwatywnego” – niech spojrzy na tę monetę. Ona mówi więcej niż tysiąc słów.
A Polacy, którzy go wychwalają? Są albo naiwnymi głupcami, albo – co gorsza – świadomymi wspólnikami tych, którzy weszli w sojusz z samym diabłem.
MACHINA WOJENNA
Przy okazji po raz kolejny przypominam, czym jest ruch ewangelikalny w USA. To radykalne protestanckie odłamy religijne, które powstały w Stanach Zjednoczonych. Stanowią wpływową grupę lobbingową, mającą realny wpływ na politykę wewnętrzną i zagraniczną USA. Są jednoznacznie proizraelscy i silnie związani z ideologią syjonistyczną.
Ich liderami są „charyzmatyczni pastorzy”, którzy łączą politykę z literalną interpretacją apokaliptycznych proroctw biblijnych – zwłaszcza z Księgi Daniela i Apokalipsy św. Jana. Wierzą, że odbudowa Wielkiego Izraela i wojna na Bliskim Wschodzie zapoczątkują Apokalipsę oraz powtórne przyjście Mesjasza.
Gotowi są wspierać Izrael bezwarunkowo – nawet kosztem interesów własnego państwa, własnych obywateli – ponieważ wierzą, że proroctwa spełnią się poprzez globalny konflikt zbrojny.
Właśnie go odpalono.
Myślę, że jeszcze do Was nie dotarło, co tak naprawdę się stało… i że nastąpił koniec świata, jaki znamy.
Po pierwsze, należy ustalić, czy strona atakująca jest faktycznie w stanie wyegzekwować i utrzymać zawieszenie broni – czy też, jak w przeszłości, wewnętrzne rywalizacje w Izraelu doprowadzą do tego, że zawieszenie broni będzie wykorzystywane jedynie jako narzędzie do radzenia sobie z wewnętrznymi wyzwaniami.
Iran nie był inicjatorem, a my zawsze broniliśmy się, dopóki nie zostaliśmy zaatakowani. Teraz, jeśli nastąpi kolejny atak, odpowiedź będzie taka sama. Wejście USA do wojny było oznaką słabości i upadku Izraela. Myśleli, że amerykańska interwencja zmusi nas do poddania się. Ale nasza silna odpowiedź rakietowa z pociskami Khybershakan zmusiła ich do wycofania się i zaproponowania zawieszenia broni za pośrednictwem kanałów dyplomatycznych.
Przyjęliśmy zawieszenie broni, aby utrzymać naszą moralną wyższość i uczynić je fundamentem nowej polityki opartej na islamskich i regionalnych wartościach. Wsparcie islamskich krajów i ludzi regionu wzmocniło nas i jeszcze bardziej odizolowało Izrael.
Atak na bazę Al-Udeid był częścią uzasadnionego prawa do obrony przed amerykańskimi bazami wojskowymi i wywiadowczymi w regionie, a nie naruszeniem suwerenności Kataru. Szanujemy historyczne, społeczne i strategiczne więzi z naszymi sąsiadami — w tym z Katarem. Był to środek obronny i w żaden sposób nie stanowił naruszenia suwerenności sąsiednich krajów.
Przed i po ataku Stany Zjednoczone przekazywały wiadomości różnymi kanałami — pośrednimi i dyplomatycznymi — aby uniknąć nieporozumień i zapobiec dalszym konfliktom. Wyjaśniliśmy wszystkim mediatorom, że powrót do stołu negocjacyjnego ze Stanami Zjednoczonymi nie będzie możliwy, dopóki agresja będzie trwała. Przekazaliśmy to stanowisko również Europejczykom — i teraz czekamy, co się wydarzy.
Iran będzie się bronił energicznie. Wbrew założeniu wroga, że pierwsze ataki zmuszą nas do poddania się, precyzyjna odpowiedź rakietowa, jedność ludu i rządu oraz niezłomność narodu pokazały, że Iran pozostaje silny. Rząd bronił praw kraju zarówno na polu bitwy, jak i w negocjacjach.
Te agresje wzmocniły determinację Iranu. Nasz kraj i nasi naukowcy od lat trwają przy swoim programie nuklearnym — pomimo sankcji, a teraz wojny. Pozostają niezłomni i nikt w Iranie nie porzuci programu nuklearnego — przejrzystego programu nadzorowanego przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej.
Jest za wcześnie, aby szczegółowo ocenić relacje między Iranem a MAEA, ale te ataki niewątpliwie będą miały poważne i głębokie implikacje dla rozwoju jego programu nuklearnego. Przez lata demonstrowaliśmy nasze zaangażowanie w Traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, ale nie udało się nam ochronić naszego programu. Raporty MAEA są pomocne, ale obawiamy się również, że mogą być motywowane politycznie. Musimy przeanalizować, w jaki sposób chronimy nasze obiekty nuklearne.
Naszym głównym celem aktywnej dyplomacji podczas wojny jest uczynienie agresji widoczną na całym świecie, zmobilizowanie wsparcia politycznego i stworzenie odstraszania przed tymi atakami. Dyplomacja jest również skuteczna w czasie wojny: staraliśmy się zjednoczyć kraje regionu i społeczność islamską. Arabskie media odegrały w tym kluczową rolę.
Rozmowy w Genewie pomogły lepiej zrozumieć stanowisko Iranu, obalić bezpodstawne oskarżenia i wzmocnić przekonanie Europy, że „nie ma wojskowego rozwiązania”. Strony były gotowe kontynuować rozmowy — rozmowy mające na celu osiągnięcie porozumienia, a nie ostatecznego porozumienia, ponieważ Europa nie ma uprawnień do zniesienia sankcji.
Spotkanie z panem Putinem było wspaniałe. Rosja stanowczo potępiła ataki USA i Izraela. Istnieje szeroka współpraca nuklearna między tymi dwoma krajami, a dialog i koordynacja były w tym czasie niezwykle konieczne i konstruktywne.
Prawie wszystkie kraje w regionie potępiły agresję — niektóre w silniejszym, niektóre w łagodniejszym tonie. Publiczne poparcie zostało wyrażone z niespotykaną siłą — na Twitterze, w artykułach i mediach. Ta solidarność wyraźnie stanowi historyczny punkt zwrotny. Arabskie media i ich analitycy odegrali kluczową rolę w rozprzestrzenianiu tego przesłania.
Luftwaffe uznała nalot na Coventry 14 listopada 1940 r. za zdumiewające osiągnięcie technologiczne. Niemieckie audycje propagandowe okrzyknęły nalot„najpoważniejszym w całej historii wojny”.
Główny nazistowski propagandysta, Joseph Goebbels, był tak zachwycony tym rajdem, że ukuł na jego cześć nowe określenie: „do Coventrate”. Jednak wkrótce smak całkowitego zwycięstwa stał się kwaśny.
Produkcja silników lotniczych i części samolotów została szybko przeniesiona do fabryk-cieni . Zdolności produkcyjne zostały jedynie nadwyrężone, a nie zniszczone; w ciągu kilku miesięcy fabryki powróciły do pełnej produkcji.
Wiemy również, że Niemcy byli zaniepokojeni wpływem, jaki wizerunek zniszczonej katedry w Coventry będzie miał na Amerykanów, którzy dopiero mieli dołączyć do wojny. Rzeczywiście, Niemcy nie docenili odporności Brytyjczyków , którzy zamiast tego wykuli determinację, by uderzyć jak nigdy dotąd. Royal Air Force wkrótce potem rozpoczęło kampanię silnych bombardowań Niemiec.
Wysokiemu dowództwu Izraela zajęło zaledwie 12 dni, aby zobaczyć, jak całkowite zwycięstwo, które rzekomo osiągnęli w pierwszych godzinach swojego ataku na Iran, zamienia się w coś, co wygląda bardziej jak strategiczna porażka. Stąd ogromna niechęć Izraela do przestrzegania zawieszenia broni, po tym, jak obiecał prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi, że będzie go przestrzegać.
Żaden z trzech celów wojennych Izraela nie został osiągnięty. Nie ma jeszcze dowodów na to, że irański program wzbogacania uranu został „całkowicie zniszczony”, jak twierdził Trump .
Iran miał czas, aby przenieść przynajmniej część swoich wirówek z dala od zagrożeń, i nie jest jasne, gdzie przechowywany jest istniejący zapas ponad 400 kilogramów wysoko wzbogaconego uranu. Tymczasem dziesiątki generałów i naukowców zabitych w pierwszych godzinach ataku zostało szybko zastąpionych.
Jak podała we wtorek stacja CNN, powołując się na trzy osoby, które widziały relację, ocena przeprowadzona przez Agencję Wywiadu Obronnego, organ wywiadowczy Pentagonu, wykazała, że amerykańskie ataki militarne na trzy irańskie obiekty nuklearne nie zniszczyły głównych elementów programu nuklearnego Teheranu, a jedynie opóźniły go o kilka miesięcy.
Jeśli Coventry jest jakimkolwiek wyznacznikiem, wzbogacanie uranu i produkcja wyrzutni rakietowych ruszą w ciągu miesięcy, a nie lat , jak twierdzą Amerykanie. Technologia, know-how, a przede wszystkim irańska wola narodowa do przywrócenia i odbudowy kluczowych aktywów narodowych przetrwały burzę.
Oczywiste jest, że biorąc pod uwagę szkody, jakie irańskie rakiety wyrządziły zaledwie kilka godzin po ogłoszeniu przez Trumpa zawieszenia broni, irańskie rakiety balistyczne, drugi cel wojny Izraela, pozostają namacalnym i ciągłym zagrożeniem dla Izraela.
W ciągu 12 dni Izrael poniósł większe szkody od irańskich pocisków rakietowych niż od dwuletnich ataków rakietowych Hamasu, czy nawet od miesięcy wojny z Hezbollahem .
Uszkodzenia spowodowane irańskimi rakietami w Tel Awiwie
W ciągu 12 dni izraelskie załogi oswoiły się z rodzajem zniszczeń bloków mieszkalnych, jakie wcześniej tylko izraelskie samoloty wyrządziły w Strefie Gazy i Libanie – i to był szok. Uderzono w strategiczne cele, w tym rafinerię ropy naftowej i elektrownię . Iran również poinformował o atakach na izraelskie obiekty wojskowe , chociaż surowy reżim cenzury Izraela utrudnia weryfikację tych twierdzeń.
I wreszcie, reżim irański nadal stoi. Jeśli cokolwiek, reżim zjednoczył naród, zamiast go dzielić, choćby z nacjonalistycznej furii na niesprowokowany atak Izraela.
Inne wielkie „osiągnięcie” premiera Izraela Benjamina Netanjahu – wciągnięcie USA do wojny – wygląda teraz jak zatruty kielich.
Jak długo jeszcze ten transparent – „Dziękuję, Panie Prezydencie” – będzie wisiał na głównej autostradzie w Tel Awiwie, po tym jak Trump zaciągnął potężny i przedwczesny hamulec ręczny w machinie wojennej Netanjahu?
Dwanaście dni temu Trump zaczął od obalenia idei jakiegokolwiek zaangażowania USA w niespodziewany atak Izraela na Iran. Kiedy zobaczył, że to się udaje, Trump próbował wcisnąć się do projektu, mówiąc, że można go było osiągnąć tylko przy użyciu technologii USA.
W miarę jak atak trwał, Trump zasugerował, że on również nie będzie przeciwny zmianie reżimu . Jednak w ostatnich 24 godzinach Trump przeszedł od żądania bezwarunkowej kapitulacji Iranu do podziękowania Iranowi za ostrzeżenie USA o zamiarze ataku na bazę lotniczą Al-Udeid w Katarze i ogłoszenia pokoju w naszych czasach.
Wybuchy rozświetlają panoramę Tel Awiwu, gdy irańskie rakiety uderzają w cel.
Daleki od turbodoładowania ambicji Netanjahu, by zmiażdżyć Iran na pył klasy Gazy, Trump zakończył wojnę, która dopiero się zaczęła. I w przeciwieństwie do Gazy, Netanjahu nie jest w stanie przeciwstawić się woli prezydenta USA. Trump miał poważne problemy z realizacją przedsięwzięcia, któremu połowa jego partii była tak głośno przeciwna.
Dla Netanjahu ostatnie 12 dni było krytyczną nauką. Jeśli pierwszego dnia okazało się, że izraelski wywiad może osiągnąć taki sam sukces w Iranie, jaki osiągnął przeciwko Hezbollahowi w Libanie, eliminując pierwszy szczebel jego dowództwa wojskowego i naukowego – i że Izrael może zrobić to wszystko sam, bez bezpośredniej pomocy USA – to 10 dnia stało się jasne, że Izrael nie osiągnie żadnego ze swoich celów wojennych bez przyłączenia się USA.
Ale zanim zdążył wyschnąć atrament na pochwałach, jakie Netanjahu zebrał w Izraelu za zaangażowanie Waszyngtonu w projekt, który do tej pory dotyczył wyłącznie Izraela, Trump po raz kolejny odwrócił sytuację na niekorzyść swojego najbliższego sojusznika.
Okazał się gwiazdą jednego przeboju. Nawet nie zatrzymując się, by ocenić, czy głęboko pod ziemią zakopane w Fordo miejsce wzbogacania uranu rzeczywiście zostało wyłączone, Trump ogłosił, że misja została zakończona.
Zrobił to z podejrzaną szybkością, podobnie jak z punktu widzenia Izraela, pośpiech, z jakim pogratulował Iranowi , że nie zabił żadnego z jego żołnierzy. Było to bardzo podobne do sposobu, w jaki zawarł umowę z Huti w Jemenie, zanim poleciał do Rijadu, aby zarobić na dochodach.
Iran z kolei wychodzi z tego konfliktu ze strategicznymi korzyściami, choć nie można ignorować bezpośrednich ciosów, jakich doznał, i setek ofiar, jakie poniósł.
Jej obrona powietrzna nie zdołała zestrzelić ani jednego izraelskiego samolotu bojowego, chociaż wydawało się, że zestrzelili drony . Izraelskie samoloty bojowe mogły swobodnie przemierzać niebo nad Iranem, a izraelski wywiad po raz kolejny pokazał, że przeniknął głęboko do Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej i irańskiej społeczności naukowej.
Wszystkie te wady były oczywiste. Ale żadna nie okazała się decydująca. Ostatecznie wszystko, co Iran musiał zrobić, to, jak mawiała Brytania w latach 40., „zachować spokój i kontynuować”.
Oznaczało to wysyłanie w stronę Izraela nieprzerwanego strumienia pocisków, ze świadomością, że nawet gdyby wszystkie zostały strącone, cała ludność zostałaby zamknięta w schronach, a cenne i drogie zapasy izraelskich pocisków Arrow zostałyby zużyte.
To, co Iran w ten sposób ustanowił, było dokładnie tym, czego izraelska gospodarka nie mogła udźwignąć po 20 miesiącach wojny: wojną na wyniszczenie na drugim froncie. Netanjahu potrzebował szybkiego, nokautującego ciosu i pomimo pierwszego dnia sukcesu, nigdy nie nadszedł.
Mimo to Izrael nie mógł powstrzymać się od bombardowania, po tym jak Trump mu tego zabronił. Więc kolejna nie do końca subtelna wiadomość musiała zostać przekazana przez megafon: „Izraelu. Nie zrzucaj tych bomb. Jeśli to zrobisz, będzie to poważne naruszenie”, Trump grzmiał wielkimi literami.
Bo ostatecznie w konflikcie tym nie chodziło o zakończenie programu budowy bomby atomowej, który nigdy nie istniał (gdyby istniał, Iran już dawno byłby w stanie zbudować bombę).
Konflikt ten był w istocie wojną między dwiema narracjami.
Pierwszy jest dobrze znany. Idzie tak.
Atak Hamasu 7 października 2023 r. był strategicznym błędem. Żadna siła, jaką Arabowie lub Irańczycy mogą zgromadzić, nie może równać się z potęgą Izraela i USA razem wziętych, ani nawet Izraela uzbrojonego w broń najnowszej generacji.
Izrael zawsze pokona swoich wrogów na polu bitwy, tak jak zrobił to w 1948, 1967, 1973, 1978 i 1982 roku. Jedyną opcją dla Arabów jest uznanie Izraela na jego warunkach, co oznacza handel z nim i pozostawienie państwowości palestyńskiej na inny dzień.
Pogląd ten jest podzielany nieoficjalnie, choć w różnych wariantach, przez wszystkich przywódców arabskich oraz szefów sił zbrojnych i służb bezpieczeństwa.
Alternatywna narracja jest taka, że dopóki państwo Izrael istnieje w obecnej formie, nie może być pokoju. To jest źródło konfliktu, w przeciwieństwie do obecności Żydów w Palestynie. Opór wobec okupacji będzie zawsze istniał, bez względu na to, kto podejmie lub odłoży pałkę, dopóki ta okupacja będzie trwała.
Istnienie Iranu jako reżimu, który sprzeciwia się izraelskiej woli dominacji i podboju, jest ważniejsze niż jego strategiczne siły rakietowe. Jego zdolność do przeciwstawienia się Izraelowi i USA oraz kontynuowania walki pokazuje tego samego ducha, którego Palestyńczycy w Strefie Gazy okazali, odmawiając poddania się głodem.
Jeśli zawieszenie broni się utrzyma, Iran ma kilka opcji. Nie powinien spieszyć się z powrotem do stołu negocjacyjnego, który Trump porzucił dwukrotnie – raz, gdy wycofał się z umowy nuklearnej z Iranem w maju 2018 r., i ponownie w tym miesiącu, gdy jego wysłannik Steve Witkoff był zaangażowany w bezpośrednie rozmowy .
Trump chwalił się, że oszukał Irańczyków, angażując ich w rozmowy i pozwalając Izraelowi przygotowywać ataki w tym samym czasie. Cóż, nie będzie mógł powtórzyć tego triku.
Aby powrócić do rozmów, Iran potrzebowałby gwarancji, że Izrael nie zaatakuje ponownie – gwarancji, których sam Izrael nigdy nie udzieli.
Jak argumentowałem ja i inni , bycie częścią Traktatu o Nierozprzestrzenianiu Broni Jądrowej nie służy interesom Iranu. Może wycofać się z traktatu, mając teraz wszelkie powody, aby opracować bombę atomową, aby powstrzymać Izrael przed zrobieniem tego ponownie.
W rzeczywistości Iran nie musi nic robić. Przetrwał sankcje o maksymalnej presji i 12-dniowy Armagedon z najnowszą amerykańską bronią w użyciu.
Nie potrzebuje porozumienia. Może odbudować i naprawić szkody, jakie poniósł w tych atakach, a jeśli wierzyć doświadczeniu z przeszłości, wyjdzie z tego silniejszy niż wcześniej.
Netanjahu i Trump będą musieli się rozliczyć z coraz bardziej wrogą i sceptyczną opinią publiczną w kraju.
Warto zacytować w tym kontekście byłego ministra obrony Izraela, Avigdora Liebermana. Po ogłoszeniu zawieszenia broni zauważył : „Pomimo sukcesów militarnych i wywiadowczych Izraela, koniec jest gorzki. Zamiast bezwarunkowej kapitulacji, wchodzimy w trudne rozmowy z reżimem, który nie zaprzestanie wzbogacania uranu, budowy pocisków ani finansowania terroryzmu.
„Od początku ostrzegałem: nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż ranny lew. Zawieszenie broni bez jasnego porozumienia przyniesie tylko kolejną wojnę za 2-3 lata – w gorszych warunkach”.
Izrael zamienił domowej roboty rakiety Gazy na irańskie pociski balistyczne. Zamienił pośredniego wroga i sponsora milicji zastępczych na bezpośredniego wroga – takiego, który nie waha się wysłać całej populacji Izraela do bunkrów.
To jest pewne osiągnięcie, ale nie takie, o jakim Netanjahu myślał 12 dni temu.
Główne państwa europejskie – wszystkie będące sygnatariuszami umowy nuklearnej z Iranem – nie mają Iranowi absolutnie nic do powiedzenia. Zrzekły się wszelkiej zdolności do mediacji w swojej bezkręgosłupowości i zgodzie na atak na Iran, który nie miał absolutnie żadnej legalności w prawie międzynarodowym.
Po raz kolejny podważyli porządek międzynarodowy, który rzekomo bronią.
I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska poinformowała, że według stanu na środę do SN wpłynęło około 56 tys. protestów wyborczych. – Lekkomyślne i nieodpowiedzialne było umieszczenie przez polityków wzorca protestu – oceniła. Dodała, że indywidualnych protestów jest ok. 150.
Protesty według wzorca Giertycha „połączone”
Małgorzata Manowska w czwartek w TVN24 zastrzegła, że liczba protestów może się zmienić, jeśli jeszcze jakieś dotrą do SN drogą pocztową.
I prezes SN powiedziała, że znaczna część protestów wynika z akcji posła KO mec. Romana Giertycha i europosła KO Michała Wawrynkiewicza.
Uważam, że lekkomyślne i nieodpowiedzialne było umieszczenie przez polityków wzorca (protestu – PAP). Nieodpowiedzialna była sama akcja, bo są to protesty jednorodne, o takiej samej treści, które zostaną połączone i zostały już połączone do wspólnego rozpoznania.
Karteczka z dopiskiem „popieram protest Romanach Giertycha”
Jak mówiła Małgorzata Manowska, „ludzie tak się jakoś zafiksowali na tych wzorcach”, że na przykład przysyłają „w ramach protestów wyborczych żółtą karteczkę samoprzylepną, gdzie napisane jest tylko «popieram protest Romanach Giertycha», podpis i PESEL”.
Dodała, że wśród protestów wysłanych do SN jest ok. 150 indywidualnych, gdzie „każdy obywatel wskazywał fakty, jakie uznawał za nieprawidłowe, zgłaszał wnioski dowodowe”.
Co dalej z wnioskiem Adama Bodnara?
Zapytana, czy zostanie odrzucony wniosek prokuratora generalnego Adama Bodnara o przeprowadzenie oględzin kart do głosowania w 1472 obwodowych komisjach wyborczych, I prezes SN odparła, że nie będzie „antycypować orzeczenia sądu”.
Natomiast muszę zwrócić uwagę, że prokurator generalny jest uczestnikiem szczególnym postępowania wyborczego. On nie ma prawa zmieniać na przykład zakresu protestu wyborczego, zakresu zarzutów. Czekamy jeszcze na chyba około 150 stanowisk pana prokuratora generalnego.
I prezes SN podkreśliła, że nie wtrąca się w pracę prokuratury.
Jeżeli zostanie wszczęte postępowanie dotyczące określonego podejrzenia popełnienia przestępstwa w związku z procesem wyborczym i zostanie wydane postanowienie dowodowe prokuratora, to będziemy się nad tym pochylać.
Wojciech Olszański zatrzymany przez policję szykował zamach stanu. Tak przynajmniej twierdzi Roman Giertych. Całkowicie na poważnie przedstawił swoją teorię w TVN24.
Na początku miesiąca liderzy ruchu Rodacy Kamraci Wojciech Olszański i Marcin Osadowski usłyszeli zarzuty. Popularny „Jaszczur” usłyszał 78 zarzutów, zaś Osadowski 64 zarzuty. Obaj nie przyznali się do winy i odmówili składania wyjaśnień.
W komunikacie Polskiej Narodowej Rady Kamratów czytamy, że „pomimo rażącego naruszenia prawa zatrzymanych do natychmiastowego kontaktu z obrońcami (art. 245 § 1 k.p.k.), w dniu 16 czerwca 2025 roku mec. Sławomir Rycielski, po 11 dniach od momentu zatrzymania Liderów patriotycznego Ruchu Rodacy Kamraci, miał możliwość osobistego kontaktu z Wojciechem Olszańskim i Marcinem Osadowskim, ofiarami kolejnej prowokacji politycznej, skierowanej przeciwko Polskim Patriotom, realizującym konstytucyjne obowiązki wobec Ojczyzny”.
Nieoczekiwanie wątek Kamratów pojawił się w nowej teorii Romana Giertycha. Przypominamy, że ten usilnie forsuję tezę o sfałszowaniu wyniku wyborów po tym, jak Rafał Trzaskowski przegrał w II turze z Karolem Nawrockim.
– Obwodowe Komisje Wyborcze zostały w sposób nielegalny i to mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością przejęte w większości przez ludzi typu pana Olszańskiego z jakichś braci kamraci [chodzi najpewniej o ruch Rodacy Kamraci – red. nczas], którzy zbierali się w jakichś grupkach. I nagle brat kamrat wystawiał kilkanaście tysięcy członków do obwodowych komisji wyborczych – powiedział Giertych w rozmowie z Moniką Olejnik.
Najnowsze wydarzenia na Bliskim Wschodzie ponownie zwróciły uwagę na kwestię broni nuklearnej w regionie. Świat skupia się głównie na irańskim programie atomowym, a znacznie mniej mówi się o tym, że Izrael od dziesięcioleci dysponuje własnym arsenałem nuklearnym. Historię powstania izraelskiej bomby atomowej oraz człowieka, który ujawnił światu tę tajemnicę, przybliżył w swoim programie Marek Skalski.
Ben Gurion i syjonistyczne marzenia o bombie
Wszystko zaczęło się od pierwszego premiera Izraela. Dawid Ben-Gurion, który urodził się w Płońsku, studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim, a po wybuchu wojny opuścił Polskę, należał do najbardziej prominentnych postaci tworzącego się właśnie państwa Izrael.
– On od początku uważał, że Izrael, właśnie ten Izrael, co mogło się wydawać szokujące dla wielu osób, ale on tego nie ukrywał, powinien taką broń mieć. Po bombardowaniach Hiroszimy i Nagasaki Ben Gurion był tym zachwycony. Natomiast nie podobało mu się – i on mówił wprost – dlaczego żydowscy naukowcy pracują dla Stanów Zjednoczonych, a nie dla właśnie Izraela – opowiada Skalski.
– Wszystko co Einstein, Oppenheimer, Teller, wszyscy trzej to Żydzi zrobili dla Stanów Zjednoczonych, mogłoby być zrobione przecież w Izraelu, ale dla ich własnych ludzi – przypomina słowa pierwszego premiera Izraela. – To był manifest syjonisty, który uważał, że nie należy spożytkować swojej inteligencji, energii, wiedzy dla obcych państw, a powinna na tym korzystać właśnie ojczyzna wszystkich Żydów, czyli Izrael – dodaje Skalski.
Początek programu nuklearnego
Już w 1952 roku „powołano specjalną Komisję Energii Atomowej Izraela”, która „miała się zająć oczywiście pokojowym wykorzystywaniem energii atomowej czy nuklearnej”. – Oczywiście nikt, nigdy, a tym bardziej na początku nie mówił o tym, żeby stworzyć jakąś broń na Bliskim Wschodzie, to było wówczas nie do pomyślenia dla wszystkich, ale było to do pomyślenia dla Dawida Ben Guriona i dla większości społeczeństwa żydowskiego – mówi Skalski.
Przełomem okazała się współpraca z Francją. – W 1953 roku zostali ci żydowscy, dzięki znajomościom tego pana Bergmana, który właśnie z Francji przyjechał i miał tam szereg znajomości, zaproszeni do Centrum Badań Nuklearnych Francuskich w miejscowości Saclay – przypomina. Pomogło również to, że „Izrael był bardzo aktywny na rynku handlu bronią” i „generał Szymon Peres wtedy już sygnalizował francuskiemu rządowi chęć starań o nabycie broni francuskiej konwencjonalnej”.
Kryzys sueski jako katalizator
Prawdziwym przełomem był kryzys sueski z 1956 roku. – Bardzo ambitny młody przywódca egipski Gamal Abdel Naser postanawia przejąć kontrolę, znacjonalizować dla Egipcjan kanał sueski. To wywołało gwałtowny sprzeciw i doprowadziło do wybuchu wojny (…), której cichym sprzymierzeńcem był Izrael przeciwko Egiptowi – przypomina wydarzenia Skalski.
– Żydzi izraelscy postanowili, że Francuzom pomogą w tej wojnie, stworzą pewną, no wiadomo, terytorium, bazy, osłona militarna, ale postanowili, że zrobią to oczywiście nie za darmo – mówi.
W tym kontekście przypomina, że Polska wspiera Ukrainę zupełnie za darmo i oddaje praktycznie wszystko, co ma. – Nie żądamy nic w zamian, natomiast Żydzi tak nie postępują, proszę Państwa. I na tym polega realna polityka międzynarodowa, że OK, możemy wam pomóc, to jest takie proste, a jakoś do naszych elit to nie trafia. Możemy wam pomóc, ale w zamian za to wy zrobicie coś dla nas – wtrąca.
Efektem tej współpracy było przekazanie technologii nuklearnej. – 17 września po zakończeniu tego konfliktu, 1956 roku, Francja zgodziła się, nagle, a wcześniej nie chcieli w ogóle o tym słyszeć Francuzi, na sprzedaż małego reaktora naukowego EL3 o mocy 18 MW – opowiada redaktor „Najwyższego Czasu!”.
Ostatecznie 3 października 1957 roku podpisano podpisano francusko-izraelskie porozumienie o budowie ośrodka miejscowości Dimona na pustyni Negew. – To miejsce jest do dziś takim centrum, ośrodkiem głównym sił nuklearnych, myśli nuklearnej Izraela – zaznacza.
Izraelska mgła wojny
Izrael od początku prowadził politykę zatajania swojego programu nuklearnego. – Cała polityka Izraela nosi taką nazwę hebrajską, to się nazywa amimut. To jest takie określenie, izraelska mgła wojny, że każdy wie, ale do końca nie wie oficjalnie – tłumaczy Skalski.
Przypomniał, że w latach 60. Amerykanie zażądali kontroli. Jak się zachował Izrael? – Zachowali takie dosyć proste metody. Po prostu stworzono kamuflaż. Stworzono takie grodzie, które zamurowano, stworzono takie pozory, że tam już nic dalej nie ma, a tam były po prostu drzwi, które można było otworzyć, troszkę jak w bajkach. Otwierały się tajemne drzwi i chodziło się dalej, tam były pod ziemią laboratoria i te wszystkie miejsca, gdzie właśnie budowano broń – opisuje.
Mordechaj Vanunu – człowiek, który ujawnił prawdę
Historia ta ma swojego bohatera – Mordechaja Vanunu, pochodzącego z rodziny Żydów sefardyjskich, którzy się wychowywali w Maroku, a którzy w 1963 roku zdecydowali się wrócić do Izraela. To on ujawnił światu tajemnice izraelskiego programu nuklearnego.
Skalski przypomniał, że za ujawnienie niewygodnej z punktu widzenia Izraela prawdy, Mordechaj Vanunu spędził w więzieniu blisko 20 lat. Jego historia pokazuje, jak daleko gotów był pójść Izrael, by chronić swoje nuklearne sekrety.
Dzisiejszy Izrael dysponuje około 90 rakietami, które są uzbrojone w ładunki nuklearne. – Dysponuje takimi środkami techniki wojskowej, które są w stanie je przenosić zarówno powietrzu, lądem, ale również wodą, bo izraelskie łodzie podwodne także są w stanie takie rakiety transportować. Izrael jest takim nieustannym zagrożeniem dla świata w regionie, ale nie tylko w regionie, głównie dla krajów arabskich i sprytnie to rzeczywiście wykorzystuje, ponieważ nikt w tej chwili tego Izraela zapewne nie zaatakuje, ponieważ łączyłoby to się z straszliwymi konsekwencjami – ocenia sytuację Skalski.
Cały program, w którym Skalski ujawnia znacznie więcej szczegółów, do obejrzenia poniżej, a także na kanale Rumble.
M> Dakowski: Gdy pracowałem w latach 70 -tych i trochę w 80-tych w Sacley oraz Orsay, obie grupy dostawały młodych fizyków z Dimona, poznawali fizykę rozszczepienia oraz ciężkich jonów. Mam kilka prac z tymi grupkami . Wszyscy bardzo pracowici, zdolni. Dyskretni.
Statek Morning Midas, który wiózł z Chin do Meksyku ponad 3000 samochodów, zatonął w wyniku pożaru, który wybuchu trzy tygodnie temu. To kolejny dowód na to, jak ryzykowny jest transport morski samochodów elektrycznych.
To, że sytuacja jest trudna, wiadomo było od początku: według relacji załogi urządzenia przeciwpożarowe zainstalowane na statku zadziałały prawidłowo. Pożar samochodów elektrycznych to nie jest jednak zwykły pożar: rozwija się na raty, samochód raz ugaszony często zapala się ponownie. Jest tak dlatego, że akumulator litowo-jonowy zbudowany jest z modułów, które dla bezpieczeństwa są odseparowane od siebie. Gdy zapali się jedno ogniwo litowo-jonowe, bardzo szybko w wyniku gorąca zapalają się pozostałe ogniwa w danym module, czemu towarzyszy wyzwolenie się ogromnej ilości energii. Jednak nie cały akumulator zapala się od razu.
W normalnych warunkach straż pożarna ma dość czasu, aby schłodzić baterię, używając dużych ilości wody. Niezabezpieczony pojazd elektryczny, który się zapalił, może zapalić się jeszcze kilka razy w ciągu kolejnych dni. Są jednak różne, skuteczne sposoby na zabezpieczenie częściowo spalonych samochodów wyposażonych w baterie litowo-jonowe. Niestety, takie opcje nie są dostępne na morzu.
Pożar trwał trzy tygodnie. Od dwóch tygodni walka toczyła się już tylko o jedno
Sytuacja, gdy na statku składowane są samochody elektryczne jeden obok drugiego, jest niezwykle trudna, gdy dojdzie do zapłonu jednego z pojazdów. To oznacza, że kolejne samochody zapalają się jeden od drugiego. Pożar – gdyby z nim nie walczyć – mógłby teoretycznie obejmować kolejne pojazdy przez wiele tygodni. Niewiele pomogło to, że większość pojazdów przewożonych przez statek Morning Midas to samochody spalinowe. Takie samochody też mają w sobie sporo palnych materiałów, nawet jeśli w zbiornikach mają znikomą ilość paliwa.
Już po tygodniu było wiadomo, że samochodów przewożonych przez statek raczej nie uda się uratować. Chodziło raczej o to, aby doholować dopalający się statek do portu, gdzie można by go dogasić, zapobiegając w ten sposób katastrofie ekologicznej.
Pogoda nie pomogła, Morning Midas zatonął
Pomoc w postaci specjalistycznych jednostek ratunkowych dotarła na miejsce dość szybko. Niewiele jednak można było zrobić: zespół ratunkowy musiały trzymać się od strony nawietrznej, by nie ryzykować zatrucia trującymi oparami. Już 10. dnia pożaru Morning Midas zaczynał przechylać się w kierunku rufy. 23 czerwca – po 20 dniach pożaru – statek zatonął.
To nie pierwszy pożar aut elektrycznych na statku
To nie pierwszy przypadek zapłonu samochodów elektrycznych przewożonych transportem morskim. Zdarza się, że do takich pożarów dochodzi w portach, wówczas sytuacja jest stosunkowo łatwe do opanowania. Gorzej, gdy akumulatory litowo-jonowe zapalą się na pełnym morzu.
Najsłynniejsze tego rodzaju zdarzeniu to zatonięcie na Atlantyku statku Felicity Ace przewożącego tysiące luksusowych samochodów, w tym auta takich marek jak Lamborghini i Bentley. Wówczas pożar trwał dwa tygodnie
Tysiące Irlandczyków wyszły w niedzielę na ulice Dublina by wyrazić sprzeciw wobec rządowej polityki migracyjnej. Dla rdzennych mieszkańców Zielonej Wyspy nie ma większego znaczenia, czy egzotyczni cudzoziemcy, reprezentanci obcych, a niejednokrotnie wrogich kultur, przybywają do ich kraju legalnie, czy też bezprawnie. Wystarczająco bowiem dają się we znaki gospodarzom i ci najwyraźniej stracili już cierpliwość.
Jednym z głównych tematów demonstracji była kurcząca się dostępność mieszkań. Władze publiczne preferują także w tym względzie imigrantów, kosztem Irlandczyków. Jak podkreśla portal Rebel News, ci wyróżniają się na tle Europejczyków swoim podejściem do kwestii importu egzotycznych pseudo-uchodźców. Wiele nacji zostało już na tyle mentalnie mocno spacyfikowane przez wszechobecną propagandę, że jedynie przyglądają się obojętnie na to, jak tracą własne kraje na rzecz muzułmanów z Afryki czy Azji.
Irlandczycy protestują regularnie, chociaż ich wystąpienia są ignorowane bądź deprecjonowane przez środki masowego przekazu, które notorycznie zaniżają w swych relacjach liczbę uczestników manifestacji.
– Media przedstawiają wszystko tak, aby pasowało do narracji, która dzieli ludzi i określają ich mianem skrajnej prawicy – to słowa jednej z uczestniczek niedzielnej, wielotysięcznej demonstracji, która przeszła ulicami stolicy.
Demonstranci zwrócili się z apelem do rządu o wstrzymanie migracji, jako główne argumenty podając kryzys mieszkaniowy i problemy opieki zdrowotnej. Wyrazili też niezadowolenie wynikające z coraz bardziej powszechnego poczucia, że jako Irlandczycy nie czują się stawiani przez władze na pierwszym miejscu we własnym kraju.
Nie sposób rozwikłać kwestii deficytu mieszkań, a także udrożnić systemu medycznego bez zahamowania prowadzonej na masową skalę imigracji – podkreślał radny Malachy Steenson.
Na ulicach Dublina wraz z manifestującymi pojawiło się prawdziwe morze narodowych flag. Obrazek bardzo przypominał widoki znane nam z dorocznego Marszu Niepodległości na ulicach Warszawy. Liczba uczestników niedzielnego wydarzenia szacowana była nawet na kilkadziesiąt tysięcy osób. Wśród haseł pojawiły się między innymi żądania przywrócenia Irlandii Irlandczykom oraz lokalne parafrazy amerykańskiego zawołania MAGA. Maszerujący śpiewali narodowe pieśni.
„Trzy kobiety uczestniczące w marszu, z którymi rozmawiał reporter, stwierdziły, że większość lub całe swoje dotychczasowe życie spędziły w śródmieściu Dublina, obecnie zaś mają wrażenie, że zwykli ludzie są wypychani z miasta” – czytamy na portalu gript.ie.
Kilkuset kontr-manifestantów skrzykniętych przez lewicowy alians „Zjednoczeni Przeciwko Rasizmowi” wołało m.in.: „Uchodźcy są tu mile widziani”, „Prawa osób transseksualnych to prawa człowieka”.
Protesty przeciwko polityce migracyjnej władz zaplanowano również w miastach Irlandii Północnej – Belfaście oraz Ballymenie.
Ponoć do ostatniej chwili ważyły się losy produktu, który miał być wysłany w kosmos razem z nazywanym przez jednych „astronautą”, przez innych „kosmonautą” panem Sławoszem, mężem wielce zasłużonej w dziedzinie odlotów posłanki KO.
Na placu boju zostały trzy produkty: ziemniaki Gajewskiej, kiełbasa wyborcza Tuska i ukraińskie pierogi. Ostatecznie, z powodu zbliżającej się powtórki wyborów prezydenckich, zdecydowano odłożyć ziemniaki i kiełbasę na czas nowej kampanii i wysłano pierogi. Zmieniono też ich nazwę na „polskie pierogi z kapustą”.
W środę rano Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał w kosmos. Drugi w historii polski astronauta na Międzynarodową Stację Kosmiczną zabrał ze sobą między innymi pierogi. Jak smakują? Na żywo sprawdzili to dziennikarze TVN i TVN24.
Na cenę pierogów narzekał Łukasz Warzecha, pisząc na X: „Podobno właśnie wystartowali, więc zmieniam wpis i stawiam pytanie: co konkretnie Polska będzie mieć za te 65 mln euro (prawie 280 mln zł) wydanych na lot męża posłanki KO w kosmos?”
Zupełnie inne podejście do sprawy zaprezentował Donald Tusk, który wykorzystując krótką przerwę pomiędzy przyjmowaniem murzynów z Somalii i Erytrei a liczeniem głosów oddanych na Trzaskowskiego, obserwował całe wydarzenie “na żywo”.
Czy drożdże zmodyfikowane genem niesporczaka będą lepiej znosić warunki grawitacji i promieniowania kosmicznego?
Inny internauta, Bob Gedron, podał informację, że koszt eksperymentów wyniósł 1,6 mld. Jakich eksperymentów?
Nie byle jakich i na przykład: “Czy drożdże zmodyfikowane genem niesporczaka będą lepiej znosić warunki [braku, kotku… md] grawitacji i promieniowania kosmicznego?”. W kontekście zielonego ładu w kosmosie jest to ważnym krokiem w inkluzywnej gospodarce zasobami.
Propaganda Putina, a być może również propaganda “Obcych” wszelkimi sposobami próbuje obrzydzić start pana Sławosza. Jednak Donald Tusk zachowując równowagę, stwierdza bardzo krótko:
Polacy, jak widać, traktowani są jak kompletni idioci i to w zupełności wystarcza. Plucie w twarz na zmianę z klepaniem po plecach przyjmują z entuzjazmem.
Głupcom polecam cytat:
Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu …
Jaki będzie los Campusu Polska Przyszłości, sztandarowej inicjatywy Rafała Trzaskowskiego? No właśnie nie do końca wiadomo.
Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski / screen YT – Rafał Trzaskowski
Kolejny Campus miał się odbyć w sierpniu, jak co roku. Ale to były plany jeszcze sprzed wyborczej porażki protektora i twarzy projektu. Wolontariusze byli już umówieni, ale po bolesnym 1 czerwca komunikaty przestały być jednoznaczne. W sierpniu Campusu raczej nie będzie. Może będzie we wrześniu. A może w ogóle się nie odbędzie.
Na razie wiadomo, że nic nie wiadomo. Bardzo możliwe, że Campus Polska Przyszłości będzie pierwszą ofiarą klęski Trzaskowskiego. Bo nie oszukujmy się – inicjatywa miała tyleż aktywizować młodzież i dostarczać jej strawy intelektualnej, co wzbudzić w niej głębokie przekonanie, że Trzaskowski wielkim przywódcą jest. I idealnym kandydatem na prezydenta. Taki dość smakowity koktajl obywatelskich ideałów oraz partyjnej propagandy. Koktajl serwowany w dodatku w sympatycznym naczyniu w postaci kampusu uniwersytetu olsztyńskiego położonego malowniczo pośród jezior. W takich okolicznościach przyrody cudownie jest przeżywać młodzieńcze przygody podlane sosem ze szczyptą polityki.
Projekt powstały z politycznych ambicji
Było to sprytnie wymyślone po wyborczej porażce roku 2020. Ale ówczesna porażka miała zupełnie inny smak niż ta ostatnia. Wtedy PiS rządziło, miało wiele atutów po swojej stronie, a Platforma Obywatelska wciąż niedomagała po wieloletnim kryzysie. Przegrana Trzaskowskiego – o włos – nie smakowała gorzko, lecz wydawała się iskrą nadziei. Prezydent Warszawy postanowił skumulować energię swych wyborców. Nie poważył się przejąć Platformy Obywatelskiej (ta była już „zarezerwowana” dla Donalda Tuska), ale ogrodził poletko przyszłej prezydentury. A Campus miał być głównym instrumentem w orkiestrze, która wygrywała bojowe marsze w drodze do Pałacu.
Campus Polska Przyszłości z punktu widzenia Platformy Obywatelskiej był inwestycją w Trzaskowskiego. Bo impreza była tyleż efektowna, co droga, a finansowały ją między innymi samorządy związane z PO. Jednak po drugiej porażce Trzaskowskiego sytuacja się radykalnie zmieniła. Mnóstwo kasy wywalono po to, żeby prezydent Warszawy stał się prezydentem Polski na dwie godziny. To nie jest inwestycja o zadowalającej stopie zwrotu. Smak porażki roku 2025 był już zupełnie inny – dominowała gorycz, nadzieję zastąpiła rezygnacja. Przyszłość Campusu stanęła pod dużym znakiem zapytania. Przynajmniej do momentu znalezienia nowej twarzy projektu. W Trzaskowskiego nikt już bowiem nie będzie chciał inwestować. Polityk z dwiema porażkami na koncie jest jak dwukrotny rozwodnik. Bo jeden rozwód każdemu może się przydarzyć, ale drugi budzi już podejrzenia – widać jest coś w tym facecie nie tak i nie można wszystkiego zwalać na jego byłe żony. Tylko wielka ryzykantka zwiąże się z podwójnym rozwodnikiem, a i to tylko wtedy, gdy jest wystarczająco bogaty. A Platforma już nie chce ryzykować. Chce pewnych opcji. Chce gwaranta zwycięstwa.
Problemy z Campusem Polska Przyszłość
Stąd zatem kłopoty z Campusem Polska Przyszłość. Trzaskowski będzie teraz powoli „wygaszany” jako lider Platformy, więc zabiera mu się jego ulubioną zabawkę.
To pierwszy krok do obniżenia jego politycznej rangi. Krokiem drugim będzie zapewne dymisja Sławomira Nitrasa w ramach rekonstrukcji rządu Donalda Tuska. Nitras jest ministrem sportu, ale przede wszystkim prawą ręką prezydenta Warszawy. Jego najbliższym kompanem. Był też, umiarkowanie błyskotliwym, mózgiem kampanii prezydenckiej. I jest w PO postrzegany jako główny ojciec wyborczej porażki. Jego ministerstwo może zostać zlikwidowane, dzięki czemu Tusk upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu: odchudzi rząd i pokaże koalicjantom, że poświęca własnych ludzi, ale przy okazji drastycznie ograniczy wpływy środowiska Rafała Trzaskowskiego. Zostanie ono zepchnięte do matecznika niedoszłego prezydenta, czyli do Warszawy. Poza jej rogatki będzie mu trudno wyjść.
Prezydenta czeka zapewne przyszłość Jerzego Buzka. Polityka, który po kompromitującym premierostwie wydawał się skończony, ale który odbudował się w Brukseli. Nie miał już jednak powrotu do krajowej polityki, kontentując się zaszczytami i stanowiskami w Parlamencie Europejskim (był przewodniczącym PE). Trzaskowski, podobnie jak Buzek, może uzyskiwać rekordowe liczby głosów w eurowyborach – stolica przecież go kocha i tutaj nic się nie zmieni. Bruksela i Strasburg to zresztą miejsca, w których Trzaskowski bez wątpienia się odnajdzie. Nie będzie tam musiał nikogo udawać. Będzie sobą i będzie brylować na tamtejszych salonach. Czy z pożytkiem dla Polski? Cóż, trudno oczekiwać, by Trzaskowski prowadził politykę szczególnie suwerennościową.
W tych rachubach kryje się jeden mały szkopuł. Kadencja Trzaskowskiego jako prezydenta Warszawy skończy się bodaj dwa miesiące po wyborach europejskich. To jeszcze jedna złośliwość losu, których ten ostatnio nie szczędzi prezydentowi Warszawy. Ale zapewne będzie można sobie jakoś z tym poradzić.
Niepowodzenie inicjatywy Trzaskowskiego
Na koniec warto jeszcze na chwilę wrócić do Campusu Polska Przyszłości, by zwrócić uwagę, że ta inicjatywa, prowadzona przecież na wielką skalę, zakończyła się niepowodzeniem. Bo po co był Campus? Po to, żeby Trzaskowski został prezydentem dzięki głosom młodzieży. I co się stało? Trzaskowski nie został prezydentem przez głosy młodzieży. Większość wyborców do 39. roku życia zagłosowała na Karola Nawrockiego, przeciwko idolowi lansowanemu przez Campus. Także więc pod tym względem Campus był nietrafioną inwestycją. Zdecydowanie przegrał z TikTokiem czy YouTube’em.
Co więcej. Obserwujemy teraz gwałtowny zwrot młodego pokolenia na prawo. I wygląda na to, że Polskę Przyszłości projektują tacy politycy jak Karol Nawrocki, Sławomir Mentzen czy Krzysztof Bosak. Jest to Polska bardzo daleka od wyobrażeń panelistów z Campusu. To Polska, która nie ma kompleksów wobec Europy Zachodniej i która nie chce powielać jej błędów, zwłaszcza w dziedzinie polityki migracyjnej. To Polska coraz bardziej sceptyczna wobec wszechwładzy Brukseli. I jest to Polska zaskakująco patriotyczna i konserwatywna. Młodość nadchodzi. Ale nie o taką młodość walczono na Campusie.
Sąd Najwyższy poinformował o nieprawidłowościach po ponownym przeliczeniu głosów w komisjach wyborczych w Magnuszewie (woj. mazowieckie) i Staszowie (woj. świętokrzyskie). W obu komisjach więcej głosów niż pierwotnie podano uzyskał Karol Nawrocki, a mniej Rafał Trzaskowski.
Wcześniej w środę Sąd Najwyższy poinformował, że po ponownym przeliczeniu głosów w jednej z warszawskich komisji — Obwodowej Komisji Wyborczej nr 113 przy ul. Spartańskiej 4 — stwierdzono, że na Karola Nawrockiego oddano nie 136, a 296 głosów ważnych. Natomiast Rafał Trzaskowski finalnie uzyskał 1611 głosów ważnych, a nie 1774.
Później tego dnia na stronie SN pojawił się kolejny komunikat w sprawie oględzin kart do głosowania w celu ustalenia liczby ważnie oddanych głosów na poszczególnych kandydatów na urząd Prezydenta RP. Tym razem chodzi o karty z Obwodowych Komisji Wyborczych: nr 4 w Staszowie oraz nr 1 w Magnuszewie.
W komunikacie podano, że w wyniku oględzin stwierdzono sprzeczność przy przypisaniu i przeliczeniu głosów oddanych w OKW nr 1 w Magnuszewie.
„Na Karola Tadeusza Nawrockiego w opublikowanych wynikach głosowania podana jest liczba głosów 193, powinno być 468; na Rafała Kazimierza Trzaskowskiego w opublikowanych wynikach głosowania podana jest liczba głosów 467, powinno być 192” – podał SN.
Przekazał, że stwierdzono także sprzeczność przypisania głosów oddanych w OKW nr 4 w Staszowie.
„Na Karola Tadeusza Nawrockiego w opublikowanych wynikach głosowania podana jest liczba głosów 209, powinno być 360. Na Rafała Kazimierza Trzaskowskiego w opublikowanych wynikach głosowania podana jest liczba głosów 360, powinno być 209” – czytamy w komunikacie SN.