Tusk w bardzo szybkim tempie, jednego roku, przekształca Polskę w niemiecki land…
Rządy motłochu
Ochlokracja
gr. óchlos – tłum, motłoch, krátos – władza
«wynaturzona forma demokracji, w której rządy sprawuje tłum kierowany przez schlebiających mu demagogów»/SJP, PWN/
Im bardziej zdemoralizowany i ogłupiony motłoch, tym silniejszy mandat degeneratów.
Ewa Kurek (transkrypcja): Jeśli popatrzeć na tych właśnie ochlokratów, którzy rządzą Polską proszę Państwa, to ja naprawdę już dość długo żyję i były różne rządy, ale tyle po prostu głąbów u władzy jak w tej chwili, to takich ochlokratów, takiego pospólstwa niewykształconego, bez rozumu to jeszcze nie widziałam na czele z Tuskiem. Jak posłucham Panią Leszczynę, Nowacką, która niszczy szkodnictwo (minister szkodnictwa- przypis red.), czy Hołownię, który chce być prezydentem, czy Panią Jachirę, nie wiem z jakiej ona partii, chyba z PO, idiotkę skończoną, Wrońskiego, Szczerbę…
Kupują sobie dyplomy, robią karierę po prostu w Platformie Obywatelskiej i ten motłoch dorywa się do władzy.
Zresztą stoi na niej na czele też właściwie motłochowaty historyk, czyli Tusk, który podobno skończył historię. A w siódmym roku wypytywany przez dziennikarza nigdy nie słyszał o jagiellońskiej koncepcji polityki wschodniej… Ale za tym wszystkim, proszę Państwa, kryje się taki nie zawsze czytelny… działanie, kurs i realizacja idei po prostu lewactwa.
Jak tak pogrzebiemy głębiej pod tym, co głosi pani Nowacka teraz, która chce wprowadzić do szkoły uświadomienie seksualne dziesięciu, dwunastolatków i tak dalej. Jeśli na to pozwolimy, proszę Państwa, to naprawdę musimy się zorganizować rodzice i my dziadkowie, bo ja już mam wnuków starych, po prostu żeby tego nie dopuścić, bo zniszczą nam młodzież, zniszczą nam te dzieci.
Co się za tym wszystkim kryje? Oczywiście, że jeśli pogrzebać w historii i w ideach, to się kryje, proszę Państwa, Marks, Lenin i grupa Żydów, którzy przy tym stoją. Mówię Żydów, bo piszę o tym w moich książkach też, o czym się różniły idee żydowskie od idei Piłsudskiego.
Także to, co widzimy teraz na świecie i również w Polsce własnymi oczami, to są stare idee wymyślone po prostu przez Marksa, pochodzącego zresztą z żydowskiej religijnej rodziny, który Boga zamienił na po prostu wszystko to, co jest przeciwne Bogu, moralności…
Marks i Lenin powtarzali trzy punkty.
1. Zniszczyć rodzin.
2. Odebrać ludziom Boga.
3. Zniszczyć państwa narodowe.
My w Polsce doświadczyliśmy tego już przez 50 lat w czasach komuny, ale przyznam szczerze wtedy chyba opór społeczeństwa był większy, wpływ kościoła, idee niepodległościowe, bo w tej chwili w mojej ocenie ten atak lewactwa, tej komuny w Polsce jest większy, ale nie tylko w Polsce, również w Ameryce i na całym zachodzie niż był jeszcze 50 lat temu.
I właściwie te trzy punkty lewactwa są niezmienne. Także musimy mieć świadomość, że przeżywamy nie coś nowego, tylko coś starego, co nabrało po prostu mocy.
* * *
Ewa Kurek odniosła się również do fałszerstwa w podręczniku do historii, w którym, w tekście Roty zmieniono słowo „Niemiec” na słowo „Krzyżak”
Przecież to byli Niemcy, mordercy, bandyci, którzy mają na koncie miliony, miliony ludzkich istnień i Polaków i Żydów i wszystkich narodów europejskich. Więc jeśli chodzi o likwidację narodów, to pierwszy punkt to odebrać narodom pamięć.
Tusku, matole nie odbierzesz Polakom pamięci
Myślę, że nam Polakom przez 1050 lat nikt pamięci nie odebrał i próżne wasze wysiłki i Niemcy i Tusku, Matole nie odbierzesz Polakom pamięci. Choćby nie wiem jak twoja Nowacka mieszała w podręcznikach, to i tak zostanie w Rocie. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił.
Czy to hasło ciągle aktualne? Tak jak przez 100 lat, tak i dziś musimy mówić, nie będzie Niemiec pluł nam w twarz i dzieci nam germanił. A jak ten Niemiec Tusk doszedł do władzy i dlaczego my na niego głosujemy? To już taka zagadka, którą może przyszłe pokolenie jakoś rozwiążą.
Likwidacja narodów to odebranie pamięci, to oczywiście niszczenie kultury, książek.
Dlaczego? Dlatego, że ktoś inny napisze nowe książki, wymyśli historię i da inną kulturę. I to też się dzieje na naszych oczach, że po prostu podręcznik jakiś, przepraszam nie miałam go w ręku jeszcze, ale podręcznik do historii napisany przez Niemców i Polaków w polskich szkołach. Proszę Państwa, nauczyciele mają obowiązek nie dopuszczać do szkoły tych podręczników, nie uczyć dzieci tej plugawej historii, po prostu.
(Michał Anioł, Stworzenie Adama (fragment). Reprodukcja: Cezary Wojtkowski / Forum)
Ojciec Elias Carr jest kanonikiem regularnym świętego Augustyna w austriackim Stift Klosterneuburg. Obronił rozprawę doktorską na temat życia oraz twórczości jezuity Raymunda Schwagera, przyjaciela i współpracownika René Girarda. Odnosząc się do początków życia i tego, co charakteryzuje ludzkość w porównaniu z innymi formami życia, zwraca uwagę na kolosalne znaczenie kultury, czerpiącej swoje początki z kultu.
Carr przypomina, że dzięki postępowi w nauce „coraz bardziej doceniamy złożoną i cudowną historię życia we wszechświecie”. Jednak na obecnym etapie „możemy jedynie spekulować na temat prawdopodobieństwa życia na innych planetach, opierając się na naszej wiedzy o warunkach niezbędnych do powstania, przetrwania i rozwoju życia”. Jak dotąd, „jedynym przykładem życia we wszechświecie pozostaje Ziemia; reszta to science fiction”.
Przypominając słowa ekologicznej encykliki papieża Franciszka Laudato si’o naszym „wspólnym domu” dzielonym z roślinami i zwierzętami, kapłan podkreśla zdecydowane różnice występujące pomiędzy ludźmi a przyrodą.
Jako ludzkość wyróżnia nas chociażby kultura, ponieważ ludzie są jedynymi, którzy wyrażają siebie w ten sposób – podkreśla ojciec Carr. Pisze, że kultura w potocznym znaczeniu kojarzy się z artefaktami cywilizacji, to jest z językiem, literaturą, sztuką, rządem, ekonomią itd.
Tymczasem, „termin ten tak naprawdę pochodzi od najbardziej ludzkiego aktu – kultu, co oznacza czcić. Akt czczenia tworzy kulturę, a nie odwrotnie. Tworzy również politykę i religię. Próbujemy, przeważnie bezskutecznie, odróżnić religię, kulturę i politykę, ale tak naprawdę są to te same rzeczy” – zaznacza duchowny.
„Kultura pochodzi od kultu (czcić), polityka pochodzi od polis (πόλις) – greckiego słowa, powszechnie tłumaczonego jako miasto, ale tak naprawdę odnosi się do obywateli, którzy stanowią społeczność czczącą”. „Religia (religio) początkowo odnosiła się do zestawu rytuałów i symboli, które wyrażały tożsamość społeczeństwa. Dopiero później, w oświeceniu, religia zaczęła oznaczać to, co oznacza dzisiaj: światopogląd lub system wierzeń, z których oba są bardzo odległe od ich pierwotnego znaczenia wspólnotowego” – czytamy.
Dalsze rozważania autora prowadzą do twierdzeń dotyczących powstania kultu. O ile w dawnych czasach kultury ludzkie prezentowały mity o swoich początkach, wyjaśniających świat boski, naturalny i społeczny, to wraz „ze zwrotem ku naukowym wyjaśnieniom pochodzenia rzeczy pojawiły się nowe teorie wyjaśniające kult w kategoriach jego użytecznych funkcji, takich jak promowanie ładu społecznego i dobrego porządku (…)”.
Ojciec Carr nawiązuje do myśli wpływowego francuskiego antropologa, filozofa, krytyka literackiego René Girarda i jego teorii mimetycznej. Jednocześnie przypomina inne próby „naukowego” wyjaśnienia pochodzenia religii w oparciu o teorię Karola Marksa i Fryderyka Engelsa.
Karol Marks argumentował, iż kultura i religia są wynikiem organizacji gospodarczej społeczeństwa; że społeczności ludzkie przechodzą przez różne etapy organizacji gospodarczej, które ostatecznie mają doprowadzić do rajskiego stanu wolnego od przymusu. Dla Marksa religia to „opium dla mas”. W Chinach, które toczyły wojny z Imperium Brytyjskim (wojny opiumowe), ten narkotyk miał zapewniać ulgę od nędzy spowodowanej modernizacją.
Zarówno Marks, jak i Friedrich Engels byli ateistami [gorzej: Marks był czynnym satanistą. Sa opublikowane dowody. M. Dakowski]. Racjonalizowali ów ateizm za pomocą swoich teorii, sugerując, że jeśli istniałby Bóg, to nie dopuściłby do tak ogromnego zła, okrucieństwa, bezeceństwa, cierpienia i niesprawiedliwości. Marksizm, który przyjął się w wielu krajach, dziś rozszerza walkę klasową na nowe dziedziny, takie jak rasa, gender i przynależność etniczna. Nie pomógł on jednak rozwiązać problemów, które obiecywał rozwikłać.
Inne tłumaczenie ma prezentować Girard, sugerując, iż to religia wyjaśnia pochodzenie człowieka. Proponuje eksperyment, snując scenariusze z „protoludźmi”, którzy mogliby stać się ludźmi, to znaczy zwierzętami tworzącymi kulturę. Przemiana taka miałaby odbywać się poprzez ko-ewolucyjny proces biologii i kultury, wzajemną interakcję między naturą a kulturą.
„Natura odnosi się do świata, który doświadczamy wokół siebie jako dany (który dziś wydaje się kurczyć), podczas gdy kultura odnosi się do świata, doświadczanego przez nas jako coś, co stworzyliśmy zbiorowo i indywidualnie. Czasami rozróżnienie to może być niejasne. Na przykład, jeśli ludzie są zmuszeni mieszkać na terenach zalewowych, ponieważ nie stać ich na zamieszkanie gdzie indziej, czy wówczas powódź jest ściśle klęską żywiołową, czy też wynikiem zarówno natury (danej), jak i kultury (stworzonej przez ludzi)?” – pyta o. Carr.
Zakonnik pisze dalej, że „aby odkryć uniwersalny wzór, rekonstruując swój scenariusz humanizacji, Girard odwołuje się do dwóch rodzajów dowodów. Po pierwsze, szeroko konsultuje źródła pisane, zwłaszcza mity. Uzupełnia je źródłami nieliterackimi z antropologii (badania pochodzenia człowieka) i jej subdyscyplin, archeologii (badania dowodów materialnych) oraz etnologii (porównawczego badania grup ludzkich). Konfrontuje się również z wiedzą na temat badania zachowań zwierząt (etologią) aby odkryć, czy ich wzorce mogły dostosowywać się do spełniania wymagań homo sapiens. Umieszcza wszystkie te dowody w ramach ewolucyjnych, które próbują wyjaśnić, w jaki sposób istoty żywe dostosowują się do swojego środowiska, aby przetrwać i rozwijać się.
Biorąc pod uwagę dowody, Girard dochodzi do wniosku, że ludzkość jest dzieckiem religii, która wyłania się z mechanizmu kozła ofiarnego. Mówiąc prościej, mechanizm ów dostarczył rozwiązania problemu nieograniczonej przemocy, który powstał z mimetycznego (naśladowczego) pragnienia ludzkości. Nie było to coś wymyślone przez ludzką pomysłowość lub rozum; raczej pierwsi ludzie natknęli się na nią. Ponieważ etolodzy znaleźli dowody takiego zachowania u naczelnych, być może ma ono przedludzkich poprzedników. Tak czy inaczej, mechanizm kozła ofiarnego i jego konsekwencje, rytuał i religia, chroniły młode gatunki przed nieograniczoną przemocą, niezamierzonym produktem ubocznym mimesis (naśladownictwa)” – czytamy. Warto jednak zwrócić uwagę na zawężoną perspektywę antropologa. Uznając religię za efekt „mechanizmu kozła ofiarnego”, pomija zupełnie znaczenie Objawienia, usiłując koniecznie odnaleźć przyrodzone wytłumaczenie zakorzenionej w człowieku wraz z jego stworzeniem potrzeby wiary.
Ojciec Carr szerzej pisze na temat teorii francuskiego antropologa w swojej książce zatytułowanej I Come to Cast Fire. An Introduction to René Girard, wyjaśniając je w przystępny sposób.
Girard, „Darwin nauk humanistycznych”, żył w latach 1923 – 2015. „Dał się poznać jako jeden z najważniejszych myślicieli minionego stulecia”, a „jego szeroko zakrojona teoria mimetyczna zmieniła krajobraz zarówno nauk społecznych, jak i teologii chrześcijańskiej” – czytamy.
Idee Girarda są wykorzystywane do tłumaczenia współczesnych zjawisk, od roli mediów społecznościowych po postępującą polaryzację polityczną. Jednak sam dorobek francuskiego myśliciela jest trudny do zrozumienia i zastosowania w życiu codziennym. Niemniej, jak twierdzi o. Carr, „myśl Girarda rozwiązała problem (…) różnicy, jaką wiara musiała wprowadzić w świecie”. Autor dodaje, że „jeśli wiara jest tylko ideą i nigdy nie ucieleśnia się w naszych osobistych i społecznych wyborach, to nie jest chrześcijańska”.
Do myśli Girarda odnosi się wielu współczesnych uczonych z różnych dziedzin, ponieważ jego spostrzeżenia mają pobudzać do myślenia i przemawiać zarówno do wierzących, jak i niewierzących.
Sam Girard, który dorastał w katolickim domu, ostatecznie odszedł od wiary. Studiując literaturę dostrzegł różnicę między Ewangelią a mitami, uznając, że jako jedyna demaskuje ona przemocowy mechanizm założycielski świata. Wiedzie go to do konkluzji, że wszelkie instytucje społeczne mają swoje źródło w religii.
Jego teoria mimetyczna ma znaczenie dla teologii fundamentalnej, apologetyki, teologii objawienia, religii, eklezjologii, teorii nowoczesności i ateizmu. W ciągu swojego życia Girard nigdy nie został w pełni zaakceptowany w żadnej dziedzinie. Antropolodzy krytycznie odnosili się do jego zbytniego teoretyzowania, teolodzy mieli problemy z niektórymi aspektami jego soteriologii (doktryny o zbawieniu), a teoretycy literatury nie byli pewni, czy pasuje do formy.
Biskup Robert McClory uważa, że „dzieło René Girarda jest aktualnym kluczem interpretacyjnym dla zrozumienia historii ludzkości, wyzwań współczesnej kultury i naszej potrzeby nawrócenia do Chrystusa”.
Chciałbym dzisiaj opowiedzieć historię figurki Matki Bożej, która jest bardzo mała, ale historia jest bardzo ciekawa, a działanie Pana Boga wokół tego miejsca jest niesamowite. Ta figurka znajduje się w sanktuarium w Harmężach u ojców franciszkanów niedaleko Oświęcimia. Figurka wykonana z drewna nosi bardzo ciekawy tytuł: “Matka Boża zza drutów”.
Pasjonująca jest historia tej figurki. Otóż w 1940 roku do obozu Auschwitz trafiło sześciu braci z Poronina. W domu zostali rodzice pozostawieni na pastwę losu. Bracia zostali wzięci z dnia na dzień do obozu, a tam rodzice bez najbliższej rodziny. Ci bracia cały czas w obozie przeżywali nie dość, że gehennę życia obozowego, to jeszcze niesamowity koszmar troski o rodziców pozostawionych samym sobie.
Jeden z tych braci był bardzo utalentowanym rzeźbiarzem, absolwentem szkoły Kenara w Zakopanem. Dostał się do pracy w warsztacie stolarsko rzeźbiarskim, który Niemcy uruchomili przy obozie. Więźniowie szczególnie uzdolnieni wykonywali tam różne rzeczy z drewna, drewniane przedmioty czy figurki, które oczywiście służyły pracownikom obozu. W tym warsztacie stolarskim kwitnął ruch oporu. Więźniowie wsadzali grypsy, różne listy z informacjami, które mogły się wydostać na zewnątrz w drewniane przedmioty, a potem grupa współwięźniów, która wychodziła do pracy w zakładach chemicznych w Oświęcimiu poza obóz wrzucała te niewielkie drewniane przedmioty do przydrożnego rowu. Tam członkowie partyzantki podnosili te drewniane elementy i w ten sposób listy znajdowały się w ich rękach. I pan Bolesław Kupiec, jeden z tych braci postanowił w ten sposób ratować swoich rodziców. Wykonał potajemnie w tym rzeźbiarskim zakładzie, warsztacie przy obozie piękną figurkę Matki Bożej. W środku wydrążył otwór i w ten otwór wsadził list następującej treści: “Prosimy o pomoc dla naszych rodziców, ponieważ sześciu braci zostało zamkniętych 17 stycznia 1940 roku. Adres: Kupcowie, Poronin koło Zakopanego ulica Kasprowicza 7. Figurkę tę wykonał jeden z tych synów.” A na odwrocie karteczki: “Matko Boża, w Twoje ręce powierzamy tę wiadomość. Miej nas nadal w swojej opiece”. Wsadził kartkę w tę figurkę, zasklepił wejście w ten otwór kołkiem w sposób idealny, żeby nikt nie domyślił się, że w środku może być jakaś wiadomość i więźniowie wychodzący poza obóz do pracy wrzucili tę figurkę do przydrożnego rowu.
Ks. Grohs
Bracia nie wiedzieli, jakie były losy tej figurki. Część tych braci przeżyła obóz. Kiedy wrócili do domu do Poronina, zastali swoich rodziców całych i zdrowych. Dobrzy ludzie z sąsiedztwa zaopiekowali się ich rodzicami. Ale figurki nikt nie znalazł i losów figurki nikt nie znał. Dopiero 30 lat później, w październiku 1971 roku, dochodząc po nitce do kłębka odnaleźli figurkę. Zastukali do mieszkania księdza Władysława Grohsa, który był wikariuszem w Wieliczce, a w czasie drugiej wojny światowej pracował jako kapłan w Oświęcimiu. Dowiedzieli się, że on może mieć tę figurkę. Kiedy weszli do jego mieszkania, pytają o taką figurkę, opisują jej wygląd i wtedy ksiądz Grohs od razu poszedł do biurka i podał im właśnie tę figurkę Matki Bożej, która dziwnym trafem trafiła w jego ręce. Patrzą a kołek dalej tkwi w otworze. Odbili ten kołek. Ze środka figurki wypadł nieprzeczytany list. Po prostu kołek był tak dokładnie dobrany, zgadzały się słoje nawet drewna, że nikt nie zorientował się, że tam w środku jest list. Matka Boża sama zaopiekowała się ich rodzicami. Prośba nie dotarła do ludzi, ale Maryja sama wzięła ich rodziców w opiekę.
Katolicki ksiądz pogrążony w homoseksualnej pornografii. Studentka, która porzuciła wiarę i popadła w dewiacyjny związek. Mroczna przeszłość wspólna jest dla „Ojca Boba” i dr Amy Hamilton. Ale łączy ich również teraźniejszość: dla tej kobiety to macierzyństwo i szczęśliwy związek małżeński, a dla kapłana – wierność zasadom celibatu. To zaledwie dwie spośród setek historii osób, które porzuciły homoseksualizm. Wszystkie uczą jednego: narracja o „nieheteroseksualności” jako niezmiennej podstawie osobowej „tożsamości”, jest para-naukową propagandą. Niestety, zarówno kolejne społeczeństwa, jak i Kościół ulegają tej wizji w coraz większym stopniu.
Politycy robią dziś co mogą, by osób pozbywających się niechcianych tendencji homoseksualnych było jak najmniej. Wśród państw zakazujących dziś wszelkich form terapii zakładających zmianę niechcianego pociągu do osób tej samej płci, są już Malta i Niemcy. Przez lata podobne obostrzenia obowiązywały również w Brazylii, a wciąż pozostają w mocy m.in. w części Hiszpanii
Podobne ograniczenia to zabezpieczanie dewiacyjnego credo lobby LGBT. Jego sednem jest przekonanie, że tak zwana orientacja seksualna nie tylko nie podlega zmianom, ale również krytycznej ocenie. Erotyczne skłonności mają budować „tożsamość” człowieka i z konieczności określać jego wybory i styl życia.
Terapia osób zmagających się z niechcianymi skłonnościami do osób tej samej płci to śmiertelny cios dla podobnej narracji. Wątpliwości pod adresem tęczowej propagandy dostarcza również coraz więcej badań naukowych. Dziś nie brak prac udowadniających, że tego rodzaju pożądanie może się pojawiać i wygasać. Jednym słowem – nie jest niczym niezmiennym i zero-jedynkowym, ale raczej daje się opisać jako „płynne kontinuum”. Takie wnioski potwierdzono m.in. w wielkoskalowym badaniu dr. Roberta Epsteina, Paula McKinneya, Shannon Fox i Carlosa Garcii, opublikowanym w 2012 roku na łamach periodyku „Journal of Homosexuality”…
W świetle podobnych publikacji trudno ufać w szczerość sprzeciwu środowisk LGBT wobec „terapii konwersyjnych”. Skoro homoerotyczne pragnienia fluktuują, to ci którzy chcą żyć zgodnie z zasadami wiary i prawem natury, mogą przecież poznawać powody takich zmian i zmierzać ku uzdrowieniu dręczących ich skłonności.
Podobna praktyka budzi jednak ostry sprzeciw i krytykę. Zewsząd dobiegają głosy aktywistów tęczowego środowiska i poddanego presji ich lobby świata psychologii. Wspólnie domagają się odrzucenia wszelkich form terapii homoseksualizmu. To chyba jednak nie metody budzą sprzeciw – ale cel. Aktywiści LGBT nie chcą przyjąć do wiadomości, że z homoerotyzmem można się nie utożsamiać i da się go przezwyciężyć. Być może rzecz w tym, że taki styl życia budzi niepokój i konflikt wewnętrzny u szerokiej rzeszy tych, którzy w nim trwają. Nie wolno więc dopuścić, by ci biedni ludzie dowiedzieli się, że nadzieja na zmianę istnieje. Oznaczałoby to przecież wyślizgnięcie się z rąk agitatorów…
Ich interes miałoby zabezpieczyć związanie rąk również i polskim terapeutom. ONZ już kilka razy naciskał na Polskę, by zakazała leczenia homoseksualnych skłonności. O podobnym projekcie lewicowi politycy myśleli już nie raz. Ku przestrodze warto zatem przypomnieć, że wbrew politycznej propagandzie, homoerotyczne skłonności to dla wielu osób bolesna przeszłość, którą udało się im porzucić.
Wśród dowodów na to stoją nie tylko indywidualne historie, ale i praktyka terapeutyczna – zdaniem specjalistów, w dużej mierze skuteczna. Jednym z psychologów, od lat pomagającym osobom o niechcianych skłonnościach homoseksualnych, jest dr Joseph Nicolosi Junior. To twórca metody Terapii Reintegratywnej i zarazem syn oraz spadkobierca szczególnie popularnego badacza i terapeuty homoseksualizmu – Josepha Nicolosiego Seniora. Redakcja PCh24.pl poprosiła uczonego o odpowiedź na kilka pytań dotyczących szansy na zmianę nieuporządkowanych skłonności seksualnych. Zapytaliśmy również, jakie motywacje stoją, zdaniem tego naukowca, za próbą zakazania wysiłków zmierzających w tym kierunku. Oto zapis tej rozmowy:
Jako jeden z praktyków tzw. terapii reparatywnej od wielu lat pomaga Pan przezwyciężyć klientom ich niechciane pragnienia homoseksualne. Obecnie ten rodzaj aktywności terapeutycznej jest obiektem ostrej krytyki. Zaangażowanych psychologów oskarża się nawet o wyrządzanie pacjentom krzywdy. Jak Pan uważa, dlaczego naukowy establishment nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że pociąg do osób tej samej płci można zmienić, a jego źródła odnaleźć w traumach z dzieciństwa? Jakie motywacje stoją za próbami zakazania terapii reparatywnej w niektórych krajach i narzucenia homoseksulanej „ortodoksji” naukowcom, podczas gdy przecież wolność badania naukowego jest jego kluczowym elementem?
JN: Nasi krytycy często nie podążają za nauką – być może ulegają życzeniom potężnego lobby LGBT. Proszę zwrócić uwagę na tę niespójność nauki: aktywiści polityczni stojący się w piórka obiektywnych naukowców, wspierają terapię dla każdego, kto chce w jej ramach rozwijać homo-, bi- czy transseksualną tożsamość. W gruncie rzeczy ktoś, kto podąża za transseksualizmem, jest czasem chwalony i zachęcany, by przyjmował środki hormonalne i poddał się operacji chirurgicznej. Ale jeśli inny klient – który zmaga się z niechcianym pociągiem do osób tej samej płci – decyduje się odkrywać swój heteroseksualny potencjał, ci sami aktywiści uważają, że takie poszukiwania w ramach terapii są nie do zaakceptowania. Proszę zwrócić uwagę na absurd takiego podejścia.
Terapia Reintegratywna, którą rozwinąłem, zaczyna nabierać światowego zasięgu. Wcześniej dzisiejszego dnia spotkałem się z terapeutami z wielu krajów, którzy wszyscy ćwiczą się w metodzie Terapii Reintegratywnej. Stowarzyszenie Terapii Reintegratywnej z radością zapewnia doskonałej jakości edukację dla profesjonalnych terapeutów na całym świecie. Proponujemy opartą na dowodach naukowych terapię, której skuteczność w obniżaniu psychologicznego cierpienia, wspieraniu umysłowego dobrostanu przy jednoczesnym wygaszaniu niechcianych uczuć seksualnych, potwierdzono w wielkoskalowych, niezależnych, zweryfikowanych (…) badaniach, np. Pela, C., & Sutton, P. M. (2021). Sexual attraction fluidity and well-being in men: A therapeutic outcome study. Journal of Human Sexuality, 12, 61-86).
Popularnym jest sądzić, że w przeciągu ostatnich dekad polityczny ruch LGBT+ zdominował debatę akademicką na temat seksualności, prowadząc do ideologicznej marginalizacji, a nawet agresji wobec uczonych nie zgadzających się ulec programowi emancypacji tzw. gejów czy transseksualistów. Czy Pańskim zdaniem rzeczywiście istnieje tego rodzaju presja? Doświadczył Pan jej konsekwencji?
Tak, zdarza się okazjonalna agresja, z którą muszą się liczyć uczeni i terapeuci spoza tak zwanego głównego nurtu. Na przykład wcześniej dzisiejszego dnia otrzymałem od anonimowego aktywisty „maile nienawiści”, życzące mi śmierci. Ale wzruszam ramionami i z radością dalej wykonuję moją pracę. Uwielbiam robić badania i pracę kliniczną i nigdy nie zmieniłbym tego, czym się zajmuję!
Jakie można wyróżnić źródła pragnień homoseksualnych? Czy to uzasadnione, by sądzić, że pociąg do osób tej samej płci jest konieczną częścią osobistej tożsamości i nie można mu się sprzeciwiać ani go ograniczać?
Wyjaśnię, co mówią mi w tej sprawie moi klienci.
Wielu z nich wspomina głęboką, niezaspokojoną tęsknotę w dzieciństwie za męską uwagą, miłością i docenieniem, które w czasie dojrzewania nabierają erotycznego wymiaru. Jedna trzecia z moich męskich klientów wspomina, że w młodości została wykorzystana seksualnie przez innych mężczyzn, co spowodowało konflikt, niepewność i niechciane pożądanie seksualne, którego chcą się pozbyć jako dorośli. Wierzymy, że tacy ludzie powinni mieć prawo do stawiania sobie celów terapeutycznych i życiowych na własną rękę, zgodnie z ich systemem wartości.
Rozumiemy, że orientacja seksualna może się zmieniać u wielu osób. Dowodzi tego więcej badań naukowych.
Mając za sobą lata doświadczenia w pomaganiu ludziom z niechcianymi pragnieniami homoseksualnymi, widział Pan, jak wiele osób zmienia swoje życie i z pomocą Pańskiej metody odzyskuje wewnętrzny spokój. Co, Pańskim zdaniem, jest najważniejszą zmianą, do jakiej dochodzi w psychice osoby, która przezwycięży niechciane pragnienia homoseksualne?
Potężna zmiana w psychice ma miejsce, kiedy osoba zdobywa wyzwalającą prawdę, że może stawać się tym, kim pragnie być. Tak jest w wypadku każdego, niezależnie od pociągu seksualnego czy celu terapeutycznego. Nie jesteśmy bezbronnymi ofiarami niechcianych pragnień naszych starych, traumatycznych wspomnień. To wyzwalająca wiadomość.
*****
Nie tylko działalność doktora Nicolosiego stanowi wyłom w mainstreamowej narracji o niezmienności homoseksualizmu. W dekadach szczególnie nasilonej propagandy lobby LGBT, w obronie zdrowego rozsądku i prawa natury stanął jego ojciec – doktor Joseph Nicolosi senior. To właśnie on opracował słynny model „terapii reparatywnej” i w swoim gabinecie, nazwanym imieniem świętego Tomasza z Akwinu, służył profesjonalną pomocą setkom pacjentów. Część z nich przeszła zupełną przemianę i odzyskała heteroseksualność dzięki uzdrowieniu ran z młodości. Inni nauczyli się panować nad swoimi skłonnościami i nawiązywać z innymi mężczyznami zdrowe, nieerotyczne relacje.
Zmarły w 2017 roku uczony powtarzał, że już sama konstrukcja ludzkiego ciała nie wskazuje na to, by zostało one zaprojektowane dla aktywności homoseksualnej. Jak dodawał, nie bez powodu taki styl życia wiąże się statystycznie częściej z ryzykiem zdrowotnym i problemami psychicznymi. Nie odpowiada ludzkiej naturze i zaburza rozwój psychoseksualny, twierdził.
W atmosferze „gejowskiej” propagandy – prowadzonej od lat 60. wśród środowiska psychologicznego – dr Nicolosi zamiast płynąć z nurtem, poświęcił się próbom zrozumienia genezy homoerotycznych pragnień. Na podstawie badań i olbrzymiego doświadczenia klinicznego doszedł do przekonania, że są one swego rodzaju odpowiedzią na traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa…
Podobną optykę uzasadniają liczne historie klientów, jakim metoda „terapii reparatywnej” pomogła pożegnać nieuporządkowane przywiązanie. Przyjrzymy się przypadkowi zgoła nietuzinkowemu – katolickiego kapłana, który zjawił się w klinice Św. Tomasza z Akwinu, w wieku 40 lat – po tym, jak zanurzył się w homoseksualnej pornografii. Fakt ten słusznie dręczył jego sumienie…
Jak wspominał „ksiądz Bob” – jego historia życia to „żywy dowód” na skuteczność i zasadność obserwacji dr. Nicolosiego seniora. Źródła nawracających homoerotycznych skłonności duchowny odnalazł w braku więzi z ojcem w czasach dzieciństwa. Pozostawał on wycofanym i niedostępnym rodzicem. Nie nawiązywał z synem nigdy żadnego bliższego kontaktu.
Zdrowy rozwój księdza Boba dodatkowo utrudniły relacje z męską grupą rówieśniczą. Wyglądały one jak najgorzej. Jako chłopiec późniejszy kapłan był bity przez grupę prześladowców, przed którymi nie potrafił się obronić. Jak opisywał, z czasem zaczął się poddawać ich przemocy, przekonany o tym, że walka nie ma sensu… I wpędza go tylko w większe tarapaty.
To dwa elementy doświadczenia katolickiego kapłana, które dr Nicolosi uznawał za szczególnie istotne w rozwoju pragnień homoseksualnych. Takie doświadczenia sugerują, że młody człowiek nie spełnia standardów obowiązujących jego płeć. Męskość – wyrażana przez niedostępnego ojca i agresywnych, silniejszych rówieśników – zaczyna zdawać się mu czymś nieosiągalnym. Podobne przekonanie wywołuje w człowieku głęboki wstyd i poczucie niższości. Jak wspominał duchowny, to właśnie takie wrażenie towarzyszyło mu zanim podjął terapię, gdy widział silniejszego lub bardziej kompetentnego mężczyznę. Uderzało go potworne poczucie własnej niewystarczalności…
Dr Nicolosi pojmował homoseksualizm jako nieszczęsną odpowiedź na to doświadczenie. Wpisanie elementu erotycznego w cierpienie i poczucie własnej nieadekwatności nadaje mu bardziej znośnego charakteru. Z drugiej strony to rozpaczliwa próba ominięcia poczucia dystansu, jaki dzieli skrzywdzoną osobę od ideału męskości lub kobiecości. Sednem homoseksualnych skłonności jest w tej optyce przekonanie, że skoro samemu nie można przejść próby męskości, to upragnione uznanie i uwagę innych mężczyzn można zdobyć przez przyjęcie roli obiektu seksualnych pragnień…
Metodę terapii reparatywnej Joseph Nicolosi senior oparł więc na pracy ze wstydem, stojącym jego zdaniem u podstaw homoerotyzmu. Według terapeuty, nawet u aktywnych homoseksualistów nieuporządkowane pragnienia rzadko są obecne, gdy czują się oni wartościowi, cenieni i bliscy normom, jakie powinni spełniać ze względu na swoją płeć. To konfrontacja z wydarzeniem podkopującym takie przekonanie wprowadza w stan cierpienia, na który homoseksualne dążenia stanowią nietrafioną odpowiedź, sądził uczony.
Odkrycie schematu tej reakcji i pozbycie się nieuzasadnionego poczucia niższości to – wedle starszego dr. Nicolosiego – klucz do uzdrowienia. Homoseksualne pragnienia miały ulegać złagodzeniu dzięki budowaniu poczucia pewności siebie i bezpiecznej przynależności do własnej grupy płciowej.
Zbudowana wokół takich założeń terapia rzeczywiście pomogła wielu osobom, w tym księdzu Bobowi. Jak wspominał kapłan, dzięki pracy z doktorem Nicolosim udało mu się odkryć źródło pociągu do osób tej samej płci i bolesne poczucie niższości wobec innych mężczyzn. Nauczył się jednak nad nimi panować, a ich intensywność uległa znacznemu osłabieniu. Kapłan wyznawał, że nauczył się nawiązywać i poprawnie przeżywać relacje z innymi mężczyznami, z czym wcześniej radził sobie znacznie gorzej. „Jestem żywym dowodem na to, że ten program działa”, uważa duchowny.
Praca doktora Nicolosiego w dużej mierze wspierała znaczący swego czasu ruch „ex-gejów” w Stanach Zjednoczonych. Środowiska takie straciły jednak ostatnio poważanie, po tym jak część ich działaczy powróciła do homoseksualnego stylu życia. Towarzyszyła temu naturalnie krytyka niedawnych przekonań i zapewnianie, że homoseksualne skłonności nie podlegają zmianom…
Pod wpływem podobnych wypadków nad głową słynnego psychologa zgromadziły się ciemne chmury. Twórca Kliniki Św. Tomasza z Akwinu w wielu mediach oskarżany był o prowadzenie niesprawdzonej i nieskutecznej praktyki. Zdaniem wrogów terapii reparatywnej, nie likwiduje ona erotycznego zainteresowania osobami tej samej płci, a jedynie pozwala panować nad homoseksualnym pożądaniem…To zdanie jak mantra powtarzane przez establishment…
Jednak wśród klientów dr. Nicolosiego nie brakuje takich, w których proces terapeutyczny ostudził homoerotyczne skłonności, ożywiając pragnienie płci przeciwnej. Szanse na zupełne pozbycie się niechcianego homoseksualizmu dzięki własnej metodzie psycholog potwierdzał w dwóch badaniach naukowych z 2000 i 2008 roku. Sam twierdził zresztą, że w wyniku działania terapii około 1/3 jej uczestników uzyskuje pełnię heteroseksualnej przemiany, a kolejne 30 proc., choć nie buduje związków z płcią przeciwną, odzyskuje kontrolę nad własnymi skłonnościami i pozbywa się natarczywych homoerotycznych zachowań oraz myśli.
Dyskusja o stopniu skuteczności metody dr. Nicolosiego to zresztą kwestia mniejszej wagi. Poza jego podejściem leczenia skłonności homoseksualnych podejmowali się również specjaliści tacy jak dr Cohen, czy dr Aardweg – tworząc inne, względnie skuteczne metody.
„Pod górkę” także w Kościele…
Ostatecznie ciekawe, co orędownicy narracji o niezmienności homoerotyzmu powiedzieliby dr Amy Hamilton, zatrudnionej na uniwersytecie w teksańskim Austin. Kobieta, która dziś w brawurowych artykułach przestrzega hierarchów Kościoła i zborów protestanckich, by nie przyjmowali agitacji lobby LGBT, spędziła wiele lat jako zdeklarowana lesbijka…
Ta uczona, zajmująca się m.in. badaniem języka, jakim opisują swoją przemianę uzdrowieni homoseksualiści, opisała swoją historię na łamach periodyku „The Natural Family”. W przyszłym roku w sposób bardziej obszerny ma podzielić się nią w przygotowywanej książce.
W życiu dr Hamilton lesbijskie skłonności pojawiły się wskutek krzywdy, jaka spotkała ją w wieku dziecięcym. Została wówczas pozbawiona kontaktu z naturalną rodziną, a później doświadczyła wykorzystywania seksualnego przez wuja. W wieku nastoletnim zaczęła czuć pożądanie seksualne skierowane ku kobietom, a także częściowo transwestytyczne skłonności, które wcielała w życie. W wieku około 16 lat przeżyła jednak nawrócenie pod wpływem głębokich doświadczeń religijnych. Od tamtej chwili nieuporządkowane skłonności dręczyły jej sumienie… Ale nie umiała się ich pozbyć.
W latach studiów, nie widząc nadziei na pozbycie się pociągu do kobiet, odeszła od wiary, angażując się w homoseksualny związek. Po długim okresie otrząsnęła się jednak z tego przywiązania po spotkaniu z rodzoną matką. Rozmowa, choć nieudana, poruszyła Amy Hamilton do głębi…
Niedługo potem zagubiona kobieta natrafiła na historie homoseksualistów, którzy ze względu na wiarę postanowili trwać w czystości. Zainspirowana tym przykładem zdecydowała pójść tym tropem i z uporem i konsekwencją przez ponad dekadę stawiała tamę grzesznym pragnieniom. Spotkała na swojej drodze protestancki kler, który wspierał ją w tym przedsięwzięciu i pokazywał, że pociąg do kobiet nie określa jej tożsamości. Amy nie „była” lesbijką”, lecz kobietą mierzącą się ze skutkami krzywd, jakie wyrządzili jej najbliżsi.
Ku wielkiemu zaskoczeniu uczonej, a nawet wbrew jej oczekiwaniom, po latach trwania w czystości zaczęła odczuwać heteroseksualne pragnienia. Wkrótce uzyskały one pełen głos… Dziś Amy Hamilton jest matką dwójki dzieci i mężatką.
Doświadczona przez życie kobieta uważa, że narracja o niezmienności homoseksualizmu budowana jest na zamówienie lewicowych bojowników w wojnie cywilizacyjnej. Agitatorzy lobby LGBT chcą zaprząc osoby zmagające się z homoseksualizmem do kulturowej dekonstrukcji. Kluczowym elementem rewolucyjnego programu jest anihilacja więzi rodzinnych i atomizacja społeczeństwa. Promowanie alternatywnych modeli seksualności jest w tym wypadku warunkiem sine qua non powodzenia tej agendy.
Co gorsza – w obliczu takich historii i faktów zdaje się, że agresywny atak na terapię homoseksualizmu to pokłosie osobistego upadku tych, którzy sami z nieuporządkowanymi skłonnościami mierzyć się nie chcą… Usilnie pragną oni narzucić wszystkim przekonanie, że taka walka jest nie tyle trudna, co po prostu niemożliwa.
Tymczasem w świecie naukowym podobne przekonanie zakwestionował nawet najsłynniejszy psycholog świata – dr Jordan Peterson. Trzeba przyznać, że stanowisko kanadyjskiego badacza w tej kwestii zdaje się znacznie mniej śmiałe niż wymienionych wcześniej terapeutów. A jednak… autor bestsellerowych prac kilka razy stwierdzał, że terapia konwersyjna powinna być legalna. W jednym z wywiadów nazwał również zakazy tej praktyki katastrofą.
Pozostaje zapytać, dlaczego mając pod ręką podobne argumenty obrony moralności chrześcijańskiej, Kościół porzuca obecnie to zadanie – a zaczyna kłaniać się homoseksualnej agitacji. Jeszcze dwadzieścia lat temu – podczas pontyfikatu Jana Pawła II, Kongregacja Nauki wiary podkreśliła, że nie tylko akty homoseksualne są złe – ale same skłonności mają nieuporządkowany charakter. Nie można ich zatem postrzegać jako równorzędnych z pociągiem do płci przeciwnej, nakierowaną przecież na zrodzenie potomstwa.
Atmosfera ta zmieniła się dogłębnie, jeżeli teraz kardynał Radcliffe mówi o wybitnym potencjale i darze, jakim miałyby być homoseksualne pragnienia. Jeszcze smutniejszy zdaje się fakt, że dziś pseudo-duszpasterstwa LGBT, żądające zmiany nauczania, cieszą się rosnącymi wpływami. Uosabia je chociażby „New Ways Ministry” na czele z niesławnym Jamesem Martinem. Dlaczego grupy wsparcia katolików w starciu z nieuporządkowanymi skłonnościami nie są promowane w Kościele zamiast nich?
Jak gdyby nieodpowiedzialnych słów hierarchów i oddawania pola wrogom moralności nie było dosyć, wedle hiszpańskich źródeł Watykan wprost potępił próby leczenia homoseksualizmu… Paskudna sprawa nabrała kolorytu niedawno, wobec prokuratorskiego śledztwa, jakim objęto prominentnego katolickiego działacza. Federico M.V, nauczyciel i przewodniczący Duszpasterstwa Rodzin archidiecezji Walencji, został oskarżony o próby „terapii konwersyjnych”. Według bp. Jose Ignacio Munilli chodzi tak naprawdę o zachęty do leczenia skłonności homoseksualnych; zachęty, jakie kierował niekiedy pod adresem swoich uczniów i podopiecznych.
Niestety głos ordynariusza diecezji Orihuela – Alicante był jedynym, jaki podniósł się w obronie zaangażowanego katolika w krajowym episkopacie. Rzecznik biskupiej konferencji, bp Garcia Magan powiedział za to, że jeśli Federico M.V przekroczył prawo zakazujące terapii konwersyjnych, to należy za to przeprosić…
Jednocześnie przedstawiciel Episkopatu odciął się od wszelkich prób leczenia homoseksualizmu, twierdząc, że Stolica Apostolska potępiła je w korespondencji z biskupami Hiszpanii. Pismo zakazujące klerowi wszelkiej formy udziału i wsparcia dla takiej pracy Kongregacja ds. duchowieństwa miała przekazać episkopatowi w 2021 roku. Była to odpowiedź Watykanu na działalność grupy Verdad y Libertad – duszpasterstwa dla osób o skłonnościach homoseksualnych. Zapewniało ono podopiecznym z jednej strony wsparcie moralne i duchowe, ale z drugiej kontakt z terapeutami… Widać aktywność agitatorów porzucenia moralności chrześcijańskiej – takich jak James Martin – bardziej przypada do gustu najwyższym hierarchom… Pozostaje ubolewać i przepraszać Boga za ten fakt, zachowując dla siebie sugestywne i zgryźliwe komentarze.
Podobna dezercja trwa nie tylko wśród kleru… Jej owoce widzimy też wśród deklaratywnie konserwatywnych polityków. Dziś środowiska niby zachowawcze cieszą się ze sporu, jaki grupy homoseksualne toczą z orędownikami zmiany płci. Triumfują, kiedy często w akompaniamencie narracji ochrony pozostałej części lobby tęczowego, agitatorzy transseksualności spotykają się z krytyką… Rewolucja obyczajowa zapuściła korzenie już tak głęboko, że wielu zdążyło pogodzić się z jej obecnością. Z niesmakiem stronią tylko od części jej najmłodszych owoców. Tymczasem to tylko odcienie jednego buntu – wobec Boga Stwórcy i przyrody – Jego dzieła.
To, że USA mają potężny wpływ na naukę i medycynę na całym świecie jest oczywiste. Amerykańska agencja federalna CDC wyznacza standardy zdrowotne nie tylko w Stanach, ale i na całym świecie. CDC podlega agencji Zdrowia i Opieki Społecznej, której sekretarzem nominowany właśnie został Robert F. Kennedy Jr.
Jaki ten wybór może to mieć wpływ na naukę? Wyobraźmy sobie, że Kennedy udostępnia utajnione dane i badania, i umożliwia analitykom oraz naukowcom dokonanie analiz tych danych.
Alarmowane już od 1989 roku CDC coraz częstszymi przypadkami, niewystępujących wcześniej u dzieci. alergii, chorób autoimmunologicznych i neurologicznych oraz otyłości, postanowiło sprawdzić, czy nie jest winny harmonogram szczepień. Postanowiono przyjrzeć się szczepionce przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Porównano dzieci, które przyjęły szczepionkę w ciągu pierwszych 30 dni życia, z tymi, które otrzymały ją później lub nie otrzymały jej wcale. Wśród dzieci, które otrzymały szczepionkę w ciągu pierwszych 30 dni, odnotowano wzrost względnego ryzyka późniejszej diagnozy autyzmu aż o 11.53.
W 2000 roku CDC zwołało nadzwyczajne spotkanie, które odbyło się w odległym ośrodku rekolekcyjnym Simpsonwood w Georgii, a uczestniczyli w nim wszyscy wielcy z przemysłu szczepionkowego, uniwersytetów, WHO, NIH, CDC, FDA, EMA – rozmawiali przez dwa dni o jednym badaniu – „Zwiększone ryzyko rozwojowych zaburzeń neurologicznych po dużej ekspozycji na szczepionkę zawierającą tiomersal w pierwszym miesiącu życia” Thomasa M. Verstraetena, który przeanalizował ponad 400 000 niemowląt urodzonych między 91 a 97 rokiem, i stwierdził, że wysoka ekspozycja na rtęć organiczną ze szczepionek zawierających tiomersal w pierwszym miesiącu życia zwiększa ryzyko późniejszego rozwoju zaburzeń rozwoju neurologicznego.
Jak twierdzi RFK – uczestnicy spotkania, przerażeni wizją przyszłych procesów, zdecydowali się ukryć to badanie. Ostateczna wersja badania Verstraetena została opublikowana w czasopiśmie „Pediatrics” dopiero w 2003 r. nie już wykazywała „spójnych istotnych powiązań między szczepionkami zawierającymi tiomersal, a wynikami neurorozwojowymi, w tym autyzmem”. Obecnie CDC twierdzi, opierając się na 9 starannie wyselekcjonowanych badaniach, że nie ma zwiększonego ryzyka autyzmu w wyniku narażenia na obecność organicznej rtęci w szczepionkach, a niektóre z tych badań wykazały nawet, że narażenie na tiomersal wydaje się zmniejszać ryzyko autyzmu.
W 2014 czasopismo Biochemistry Research International opublikowało analizę „Kwestie metodologiczne i dowody nadużyć w badaniach mających wykazać, że tiomersal w szczepionkach jest bezpieczny”, z której wynika, że 6 (obecnie jest ich 9) badań, na które powołuje się CDC, stoi w ostrej sprzeczności z badaniami przeprowadzonymi przez niezależnych naukowców w ciągu ostatnich ponad 75 lat, które konsekwentnie wykazały szkodliwość tiomersalu: „istnieje ponad 165 badań, które koncentrowały się na tiomersalu, organicznym związku na bazie rtęci (Hg), stosowanym jako środek konserwujący w wielu szczepionkach dla dzieci, które wykazały, że jest on szkodliwy i ma związek z zaburzeniami neurorozwojowymi, jest czynnikiem ryzyka opóźnienia mowy, opóźnienia językowego, zaburzeń koncentracji uwagi i autyzmu. Biorąc pod uwagę tak duża liczbę badań przeprowadzonych przez niezależnych badaczy, które wykazują związek między tiomersalem a zaburzeniami neurorozwojowymi, wyniki badań prezentowanych przez CDC przeanalizowanych w przeglądzie, szczególnie te wykazujące ochronne działanie tiomersalu, poddają w wątpliwość zasadność metodologii zastosowanej w badaniach przywoływanych przez CDC, między innymi z powodu zmiany kryteriów wstępnych w badaniach ekologicznych czy zatajanie istotnych wyników przed ostateczną publikacją. Aż pięć z sześciu publikacji analizowanych w przeglądzie zostało bezpośrednio zleconych przez CDC, co podnosi możliwą kwestię konfliktu interesów lub stronniczości badań, ponieważ promocja szczepionek jest główną misją CDC. Można sobie wyobrazić, że jeśli okaże się, że poważne zaburzenia neurologiczne są związane z obecnością tiomersalu w szczepionkach, takie odkrycia mogą być postrzegane jako szkodliwe dla programu szczepień” – twierdzą autorzy analizy.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że CDC pod wodzą RFK uwolni dane, i przestanie dobierać badania pod kątem założonej tezy – jaki los czeka naszych celebrytów medycznych?
Gazeta „New York Times”otrzymała list przedprocesowy od prawnika prezydenta elekta Donalda Trumpa. Została w nim oskarżona o to, że jest „pełnogłośnym rzecznikiem Partii Demokratycznej”, który „na skalę przemysłową posługuje się zniesławianiem przeciwników politycznych”. Prawnik zażądał w imieniu swojego klienta 10 miliardów dolarów odszkodowania za „fałszywe i zniesławiające treści”.
Donald Trump pozywa słynną gazetę. Według doniesień prasowych, list przedprocesowy dotarł do redakcji na kilka dni przed wyborami prezydenckimi, ale dopiero niedawno ujrzał światło dzienne. „Dawno temu New York Times był uważany za »najważniejszą gazetę«” — napisał prawnik Trumpa, Edward Andrew Paltzik.
W liście wymieniono dwa artykuły, napisane wspólnie przez Susanne Craig i Russa Buettnera, „które odnoszą się do ich książki o Trumpie, która nosi tytuł: “Lucky Loser: How Donald Trump Squandered His Father’s Fortune and Created the Illusion of Success”.
W liście zwrócono również uwagę na październikowy artykuł zatytułowany „Dla Trumpa całe życie skandali zmierza ku momentowi osądu” autorstwa Petera Bakera oraz artykuł Michaela S. Schmidta z 22 października, zatytułowany „Trump będzie rządził jak dyktator”.
Adwokat Trumpa twierdzi w swoim liście, że NYT „miał zamiar zniesławić i zdyskredytować znaną na całym świecie markę Trump, którą konsumenci od dawna kojarzą z doskonałością, luksusem i sukcesem w branży rozrywkowej, hotelarskiej i nieruchomości, a także w wielu innych branżach, a także fałszywie i złośliwie zniesławić i zdyskredytować go jako kandydata na najwyższy urząd w Stanach Zjednoczonych”.
„Biorąc pod uwagę długą listę znanych i historycznych osiągnięć biznesowych prezydenta Trumpa i jego rodziny, niezwykłe osiągnięcia prezydenta Trumpa w biznesie, literaturze, mediach i na rynku nieruchomości oraz fakt, że prezydent Trump – i historia jego życia – są uosobieniem amerykańskiego snu i tego, co znaczy być amerykańskim patriotą, te zniesławiające oświadczenia są godne pogardy w swojej fałszywości” – stwierdzono w liście do NYT.
NYT nie jest jedynym lewicowym medium, które znalazło się na celowniku prawników prezydenta-elekta. Kampania Trumpa pozwała również stację CBS na kwotę 10 miliardów dolarów za program “60 Minutes” z kandydatką Demokratów na prezydenta Kamalą Harris w październiku, twierdząc, że zmontowany materiał wideo, który został wyemitowany, wprowadził opinię publiczną w błąd i niesprawiedliwie przedstawiał kandydata Republikanów, co stanowi ingerencję w wybory.
Adwokat Trumpa oskarżył sieć o „partyjne i bezprawne akty ingerencji w wybory poprzez złośliwe, oszukańcze zniekształcanie rzeczywistości”.
Fizyczna obecność pieniędzy nie tylko wpływa na wydatki, ale powoduje powstanie silnego odczucia posiadania. To wynik badania przeprowadzonego w dwóch różnych kulturach i okresach.
Posługiwanie się gotówką nie tylko wpływa na to, ile się wydaje, ale także wzmacnia głębokie poczucie własności, którego płatności cyfrowe nie są w stanie odtworzyć – wskazuje badanie przeprowadzone na University of Surrey (Wielka Brytania).
Sugeruje ono, że utrzymanie gotówki może być kluczowe dla zachowania umiaru w wydatkach.
– Namacalna natura gotówki – jej zapach, dotyk i akt liczenia – tworzy emocjonalne połączenie, którego brakuje płatnościom cyfrowym. Kiedy posługujemy się gotówką, nie tylko wydajemy pieniądze. Rozstajemy się też z częścią siebie – podkreśla prof. Jashim Khan, autor pracy opublikowanej w piśmie „Qualitative Market Research”.
Jego zespół przeprowadził badania w dwóch różnych kulturach i w różnych okresach – w Nowej Zelandii w 2013 roku oraz w Chinach w roku 2023.
W ankietach naukowcy zebrali bogate, szczegółowe dane na temat związanych z gotówką i bezgotówkowymi metodami płatności doświadczeń konsumentów.
Uczestników poproszono m.in. o opisanie swoich odczuć i zachowań związanych z używaniem różnych form płatności.
Badania wykazały po pierwsze, że gotówka zwiększa świadomość wydatków, podczas gdy karty i aplikacje często prowadzą do oderwania od poczucia wartości wydawanych pieniędzy.
Na przykład w Chinach 50 proc. wszystkich transakcji odbywa się za pośrednictwem płatności w aplikacjach i uczestnicy badania wykazywali osłabione poczucie kontroli nad swoimi finansami.
Jeden z uczestników zauważył: „Cyfrowe pieniądze nie sprawiają wrażenia, jakby wydawało się własne zasoby; nie ma poczucia posiadania pieniędzy. Gotówka to co innego – zawsze czujesz, że ilość twoich pieniędzy się zmniejsza, gdy je wydajesz”.
To odczucie pojawiło się u badanych z obu krajów, podkreślając emocjonalny ciężar, jaki niesie ze sobą gotówka w porównaniu z jej cyfrowymi odpowiednikami.
Ankiety wykazały również, że choć ludzie są zadowoleni i mają poczucie bezpieczeństwa korzystając z aplikacji płatniczych, to zmagają się z poczuciem straty podczas rozstawania się z gotówką.
Reakcje emocjonalne pojawiające się w odpowiedzi na transakcje gotówkowe obejmują smutek i poczucie winy, co odzwierciedla głębsze psychologiczne powiązanie z fizycznym pieniądzem.
Z kolei łatwość płatności cyfrowych często prowadzi do bezmyślnego wydawania pieniędzy, ponieważ namacalna natura gotówki zostaje zastąpiona abstrakcyjnymi liczbami na ekranie.
– Nasze badania pokazują, że gotówka to nie tylko pieniądze – to sposób na utrzymanie więzi z zasobami, które wydajemy. Trzymanie gotówki w rękach przypomina nam o jej wartości, o czym w przypadku płatności cyfrowych łatwo jest zapomnieć. W miarę gdy coraz częściej korzystamy z metod bezgotówkowych, warto pamiętać o lekcjach, jakie daje gotówka w zakresie mądrego wydawania pieniędzy – mówi prof. Khan.
– Nie twierdzimy, że gotówka jest przestarzała. Wręcz przeciwnie, ponownie zastanawiamy się nad tym, jak postrzegamy pieniądze i zarządzamy nimi w zmieniającym się świecie. Przejście do społeczeństwa bezgotówkowego oznacza, że musimy zrozumieć, jak różne metody płatności wpływają na nas nie tylko finansowo, ale i emocjonalnie. Ta wiedza może pomóc nam podejmować lepsze decyzje finansowe w świecie, w którym pieniądze często wydają się niewidzialne – podkreśla ekspert.
Spodziewany wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych i przytłaczające zwycięstwo Donalda Trumpa wywołały reakcje zarówno ze strony naszych umiłowanych przywódców, jak i aktualnych niezłomnych opozycjonistów, które dobitnie potwierdziły, iż nazywanie naszego kraju urokliwym bantustanem jest uzasadnione. Osoby piastujące najważniejsze urzędy w państwie musiały połknąć własny język, a politycy często niesłusznie kojarzeni z prawicą wykazali się postkolonialnym kompleksem, udowadniając, że znacznie bliżej niż do poważnych mężów stanu jest im do chłopców w przykrótkich spodenkach.
Wynik listopadowej elekcji za wielką wodą oraz niechybny powrót byłego prezydenta do Białego Domu może mieć szczególne znaczenie dla pogrążonej w wojnie Ukrainy. Do objęcia urzędu prezydenta przez Trumpa pozostały jeszcze dwa miesiące, lecz elekt już podjął wysiłki, które mogą mu pozwolić na spełnienie wyborczej obietnicy zakończenia konfliktu rosyjsko-ukraińskiego w zaledwie dobę. Kilka dni po wiktorii Trump miał rozmawiać z prezydentem Rosji Włodzimierzem Putinem i według zdementowanych doniesień dał mu dobrą radę, by nie eskalował sytuacji na Ukrainie.
Do nowej rzeczywistości chyżo dostosował się niemiecki kanclerz Olaf Scholz, który ogłosił, że „planuje porozmawiać we właściwym czasie z prezydentem Rosji”. Z kolei ukraiński przywódca Włodzimierz Zełeński zaczął nieśmiało mówić o pokoju i zaapelował o wzmocnienie wysiłków dyplomatycznych. Cienia refleksji nie widać jedynie wśród rządzących naszym zadłużonym krajem, czego przejawem była deklaracja wiceministra Andrzeja Szejny. Wiceszef resortu spraw zagranicznych – w imieniu podatników, których pieniędzmi zarządza – ogłosił, że jeśli idzie o wsparcie Ukrainy, to „jesteśmy gotowi przejąć dużą część kosztów”.
W tej sytuacji nietrudno odnieść wrażenie, że polscy dygnitarze pozostali z polityką względem Ukrainy, jak niegdyś Jan Himilsbach z angielskim.
Połykanie własnego języka
W podobnym położeniu znalazł się zresztą cały obóz centrolewicy sympatyzujący w ostatnich miesiącach jednoznacznie z wiceprezydent Kamalą Harris. Ze swą kampanijną wypowiedzią musiał się zmierzyć premier Donald Tusk, który zdaniem złośliwców zmuszony do mówienia prawdy odczuwa pieczenie języka. W 2023 roku lider Koalicji Obywatelskiej bez cienia wątpliwości orzekł, iż zależność ówczesnego kandydata partii Republikańskiej „od rosyjskich służb dzisiaj już nie podlega dyskusji”, a nawet spekulował, że ów „został wręcz zwerbowany przez rosyjskie służby”. Zapytany o tamte słowa przez dziennikarkę „Tygodnika Solidarność” Monikę Rutkę, szef rządu warszawskiego począł rżnąć głupa i wszystkiego się wyparł, twierdząc przy tym, że „tego typu sugestii nigdy nie wygłaszał”. Rutke przekazała, że po zadaniu niewygodnego pytania miała usłyszeć, iż nie będzie więcej zapraszana na konferencje do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Z oficjalnego stanowiska KPRM wynika jednak, że dziennikarka „będzie nadal miała możliwość uczestnictwa w wydarzeniach prasowych organizowanych przez Centrum Informacyjne Rządu”.
Jeszcze trudniejszy los, niż jego przełożonego, spotkał szefa MSZ Radosława Sikorskiego, którego żona Anne Applebaum przed wyborami opublikowała na łamach amerykańskiej prasy tekst, przekonując, iż Trump nie jest tak zły, jak się wydaje, ale jest znacznie gorszy. W magazynie „The Atlantic” Applebaum ogłosiła, że „Trump mówi jak Hitler, Stalin i Mussolini”, co wywołało rozbawienie mającego obecnie dobre dojście do ucha prezydenta elekta Elona Muska. Zagadnięty w mediach reżymowych o małżonkę, Sikorski zapytał redaktor Justynę Dobrosz-Oracz, czy aby przypadkiem „nie uważa, że żona jest przedłużeniem męża?” i zadeklarował, że jego żona „w przeszłości głosowała też na Republikanów”. Z szefem polskiej dyplomacji nie patyczkowali się Internauci i szybko stworzyli serię memów, na których ten pytany o nazwisko Applebaum odpowiada, że nikogo takiego nie zna. Okazało się zresztą, że Sikorski nie tylko nie czuje przywiązania do poglądów żony, ale sam w przeszłości „wielokrotnie chwalił prezydenta Trumpa”. Można mieć obawy, że nie tylko w związku z zajmowanym stanowiskiem, ale też ze startem ministra w prawyborach prezydenckich KO, serwilizm dyplomaty wobec nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych dopiero się rozkręca.
Postkolonialne kompleksy
Wydaje się, że lokajskiego podejścia szef MSZ mógłby się uczyć od posłów Prawa i Sprawiedliwości, którzy bez zbędnego rozstrzygania, czy coś jest słuszne i mądre, próbują w każdej dziedzinie zostać przodownikami. Były minister Mariusz Błaszczak jeszcze przed wyborami ogłosił, że jeśli kandydat Republikanów pokona wiceprezydent, to wówczas premier Tusk powinien podać się do dymisji. Kiedy postawiony warunek został spełniony, politycy PiS-u wystąpili na konferencji prasowej, wzywając szefa rządu warszawskiego do ustąpienia i przypomnieli, że „z ust polityków koalicji 13 grudnia padało wiele kontrowersyjnych, szokujących, a wręcz skandalicznych słów pod adresem” prezydenta elekta.
Trudno o lepszy przykład chorej postkolonialnej mentalności, niż występowanie z apelem o zmianę władz z powodu wyników wyborów w innym państwie, niezależnie od tego, jak krytycznie ocenialibyśmy rządzących obecnie naszym urokliwym bantustanem. W międzyczasie posłowie zgnębionej opozycji, chcąc zapewne odpowiednio urządzić się w nowych warunkach, podczas posiedzenia Sejmu wstali ze swych miejsc i gromko skandowali nazwisko nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, na tyle głośno, aby ich okrzyki były słyszalne w Waszyngtonie, składając w ten sposób świeżo upieczonemu zwycięzcy swoisty hołd lenny.
Oprócz czołobitności przed przywódcą innego państwa, przedstawiciele do niedawna rządzącej formacji wykazali się też kompletnym niezrozumieniem interesu narodowego i po raz kolejny przenieśli krajową walkę partyjną za granicę, ośmieszając tym samym nasz i tak niecieszący się szczególnym poszanowaniem kraj. Europoseł PiS Dominik Tarczyński z radością poinformował, że do sztabu Trumpa trafiły nieprzychylne mu wpisy i wypowiedzi polityków Platformy Obywatelskiej, przez co „współpraca będzie bardzo trudna”. Co ciekawe, na podobnym stanowisku, jak politycy neo-sanacyjnego ugrupowania, stanął poseł Konfederacji Konrad Berkowicz, pisząc w swych mediach społecznościowych, że „do Trumpa dotarły wpisy Sikorskiego i Tuska na jego temat”, wobec czego amerykańska administracja – przypuszczalnie ta, której jeszcze nie ma – pisze, iż „współpraca będzie trudna”, w związku z czym „czas najwyższy zgłosić wotum nieufności wobec rządu i tak jak Niemcy, rozpisać nowe wybory”. Intelektualne oraz moralne ubóstwo zaprezentowane w obliczu wyborów w USA przez przedstawicieli partii uważanych za prawicowe dobitnie podsumowuje to, iż większym rozsądkiem wykazali się chociażby poseł KO Roman Giertych, zwracając uwagę Berkowiczowi, że ten ślubował jako poseł „wierność Rzeczpospolitej Polskiej” i apelując, by „nie zachowywał jak płaszczący się carski rab!” oraz przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa Piotr Szumlewicz, przypominając, że „Polska nie jest kolonią USA”.
„Cała naprzód na korwinizm”
Wyniki wyborów w USA, wbrew oczekiwaniom opozycji przebierającej nogami, by dorwać się do koryta, nie doprowadzą do przedterminowych wyborów parlamentarnych, ale już odcisnęły swoje piętno na wyścigu do Pałacu Prezydenckiego. Były minister Przemysław Czarnek, mający podobno największe szanse na nominację na kandydata PiS-u, zapytany na antenie Polsat News o to, czy czuje się „polskim Trumpem”, zwrócił uwagę na to, że nawet ubrał się podobnie i dodał, że „tak się złożyło”. Jak zwykle w takich przypadkach bywa, chętnych do ogrzania się w blasku zwycięzcy nie brakuje. Marek Jakubiak, wybrany z list PiS-u poseł koła Wolni Republikanie, swój start w wyborach prezydenckich ogłosił już wcześniej, a po zwycięstwie kandydata Republikanów przekazał, iż „widzi w swojej roli w tych wyborach rolę polskiego Trumpa”, przekonując przy okazji, że ma więcej wspólnego z prezydentem elektem, niż Czarnek.
Niektórzy „polskiego Trumpa” upatrują gdzie indziej, przypinając taką łatkę kandydatowi Konfederacji Sławomirowi Mentzenowi. Prezes Nowej Nadziei sam takiego określenia nie używa, ale trudno nie zauważyć, że w prowadzonej pre-kampanii inspiruje się politykiem. Tuż po amerykańskich wyborach Mentzen wypuścił spot, w którym, nawiązując bezpośrednio do zwycięstwa Trumpa, spróbował przenieść to, co udało się za wielką wodą na krajowe podwórko. Inspiracji w sukcesie prezydenta elekta chce upatrywać także kandydat na kandydata KO Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy, zawsze gotów powiedzieć to, co przyniesie mu polityczną korzyść, zachęcał działaczy i sympatyków swej partii, by byli „jak jedna pięść, dokładnie tak jak Trump w wyborach prezydenckich”. Zdaje się jednak, iż od tego, który z kandydatów miałby okazać się „polskim Trumpem”, ważniejsze będzie, kto zostanie polskim Muskiem, przed którego „rwaniem się do władzy” ostrzegł lewicowy portal „Gazeta.pl”, trwożąc się, iż USA padła komenda „cała naprzód na korwinizm”.
Musimy pamiętać o tym, że podstawowym zadaniem amerykańskiego prezydenta jest dbałość o interesy USA, a nie państw obcych. Dla nas wskazówką polityki nowej administracji wobec Polski będzie z pewnością osoba wysłana do nas w charakterze ambasadora. Ta pierwsza, personalna decyzja, wskaże nam, czego w najbliższym czasie możemy oczekiwać od naszego sojusznika.
To, że Donald Trump wygra, było prawie pewne dla wielu analityków na długo przed wyborami. Ci bardziej krytyczni byli przekonani o tym od dnia, w którym pretendent do fotela prezydenckiego odwiedził grób wielce zasłużonego rabina. Można by uznać to za żart, ale jedna z izraelskich gazet potraktowała to całkiem poważnie, umieszczając nazajutrz fotografię kandydata opatrzoną tytułem „Prezydent Trump”.
Prawda jest jednak taka, że tego wyboru dokonali zwykli Amerykanie, mający dosyć eksperymentowania na ich dorobku i wartościach, które przejęli od Ojców Założycieli. Oczywiście ci, w których żyłach płynie rzekomo błękitna krew, czyli demokraci, pogardzali owymi redneckami – jak amerykańskich farmerów zwykli drwiąco nazywać – ale to właśnie te czerwone, spalone słońcem od pracy na roli karki pokazały siłę Ameryki. Wystarczy spojrzeć na mapę rozkładu głosów w poszczególnych hrabstwach, która była w zasadzie w pełni czerwona, z niewielkimi wypryskami niebieskich kropek w rejonach największych metropolii. Ameryka okazała się tego dnia republiką. Rzeczą publiczną!
Powodów wygranej było wiele. W całkiem dużej mierze w osiągnięciu republikanom tego wyniku wydatnie i z dużym zacięciem pomagali sami demokraci. W zasadzie cała kadencja Joe Bidena była równią pochyłą prowadzącą do nieuniknionej porażki. Ludzie mieszkający w USA od pierwszych chwil jej trwania doznawali wstrząsów i upokorzeń, które były obce ich wizji Ameryki. Począwszy od wydarzeń na Kapitolu 6 stycznia 2020 r., poprzez szaleństwo burzenia pomników postaci historycznych w wydaniu bojówkarzy Black Lives Matter, przy jednoczesnym wynoszeniu na nie dewiantów seksualnych, powszechny zalew ideologii gender, po otwarcie granic dla imigrantów i płynących równie szeroką strugą narkotyków o niespotykanej wcześniej sile i stopniu uzależniania. Amerykanie widzieli, jak piękne dotąd miasta zamieniają się w slumsy, siedliska bezdomnych i pospolitych przestępców. Na skutek antyludzkiej polityki DEI tracili w przyspieszonym tempie miejsca pracy, zajmowane przez ludzi bez zawodowego przygotowania, a często najbardziej podstawowych umiejętności, których jedyną do nich przepustką był kolor skóry lub orientacja seksualna. Byli wreszcie świadkami dwóch zamachów na byłego prezydenta i kandydata na ten urząd – jeśli nawet nie większości, to sporej części społeczeństwa. Oglądali głupawe nawoływania celebrytów, dowiadywali się o ich uzależnieniach i powiązaniach ze światem przestępczym.
Amerykanie zrozumieli, że te wybory są być może ostatnią szansą na powstrzymanie upadku ich już nie tylko wywalczonych przez poprzednie pokolenia przywilejów, ale kraju jako takiego. Same wybory były kontynuacją tego zawłaszczania Ameryki przez ludzi, którzy do tego doprowadzili. Podejmowano próby fałszerstw w lokalach wyborczych, w 10 stanach dopuszczono do nich osoby, od których nie wymagano żadnego dowodu tożsamości, hakowano elektronikę urządzeń liczących głosy. Ale determinacja ludzi żądnych zmiany była tak ogromna, że przeciwnicy nie posunęli się do zakłamania rzeczywistości. W noc wyborczą cały świat zamarł, bo do ostatnich chwil nie wierzył w to, że jest jeszcze możliwa wygrana dobra nad siłami zła. Prawdopodobnie Amerykanom zazdroszczą dziś mieszkańcy wielu państw.
Znacznie ważniejsze wydają się jednak obecnie te wyzwania, które stoją przed nową administracją. Bardzo trudny i wymagający będzie okres przejściowy, podczas którego wiele się może zdarzyć. By spełnić wyborcze obietnice, Donald Trump będzie musiał solidnie zająć się własnym podwórkiem. Myślę, że duże oczekiwania społeczne dotyczą w tej chwili naprawienia wyrządzonych przez administrację Bidena szkód. Są wśród nich żądania uwolnienia ludzi odsiadujących wyroki za udział w niesławnym marszu na Kapitol z 2020 r. Wraz z Edwardem Snowdenem, którego sprawę też powinno się definitywnie wyjaśnić, jest to 16 osób określanych mianem więźniów politycznych. Amerykanie chcą także rozliczenia ludzi odpowiedzialnych za fałszerstwa wyborcze – począwszy od tych z 2016 r., a na tegorocznych kończąc. Niezbędne będą radykalne zmiany, które uniemożliwią manipulowanie przy kolejnych wyborach. Amerykańscy obywatele domagają się rozliczenia biurokratów zarówno z Agencji ds. Żywności i Leków (FDA), jak i pozostałych agencji Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej mających wpływ na ich zdrowie oraz życie w ciągu ostatnich kilku lat. Już mamy zapewnienia, że Robert Kennedy Jr. ma się zająć oczyszczaniem złogów pośród tych właśnie urzędów. Głośne są wezwania do wyjaśnienia wszelkich nieprawidłowości związanych z niedawną pandemią. Poważnym wyzwaniem dla nowych władz będzie kwestia deportacji nielegalnych imigrantów i skuteczne powstrzymanie napływu kolejnych. Donald Trump i jego współpracownicy, pośród których – miejmy nadzieję – nie będzie skompromitowanych osób z czasów pierwszej kadencji, będą mieli naprawdę mnóstwo pracy, choćby tylko u siebie.
Tymczasem na naszych oczach dwa największe organizmy pozostające przez lata na marginesie – Chiny i Indie – odżywają. Poza wszystkim innym są to dwa najliczebniejsze kraje świata o prastarych kulturach, które właśnie podnoszą się z kolan po latach milczenia. Same Chiny mają dziś ponad 100 marek motoryzacyjnych specjalizujących się w napędach elektrycznych. Elon Musk, właściciel firmy Tesla, kupuje baterie do swoich samochodów w Szanghaju. Te państwa przodują w najnowocześniejszych technologiach, jak techniki algorytmów generatywnych, czyli tzw. sztucznej inteligencji, czy przemysł kosmiczny, wyprzedzając USA o całe lata, o Europie, która weszła w samobójczy Zielony Ład, nawet nie wspominając.
Tydzień przed niedawnym kongresem BRICS w Islamabadzie odbył się szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy1, do której kilka miesięcy wcześniej dołączył Iran. Przewodnictwo na dwa najbliższe lata objęły w niej Chiny. Jednym z głównych tematów spotkania było zacieśnianie współpracy w zakresie inicjatywy Jednego pasa, jednej drogi (BRI2) z członkami Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej (EAEU3), ale omawiano też szczegółowo realizację gigantycznej koncepcji tzw. szlaku stepowego w Mongolii, mającej zamknąć się kwotą 50 mld dol.
W przeddzień październikowego szczytu BRICS w Kazaniu chiński przywódca spotkał się z naukowcami jednego z tokamaków4 pracującymi nad najnowszymi rozwiązaniami dla energetyki, czyli fuzją termojądrową, przechodzącą z okresu eksperymentów w tryb produkcyjny. To prawdziwy przełom, który może przewartościować dotychczasowe pojęcie zapewniania energii w skali świata. Pozycja wielu państw zależnych głównie od ich zasobów naturalnych może się w nadchodzących latach diametralnie zmienić. Współczesna gospodarka i handel już przesunęły się na południe, pozostawiając Zachód daleko w tyle. To tzw. power shift, czyli przesunięcie w region Pacyfiku wpływów – z rejonów ustalonych po II wojnie światowej na atlantyckie.
W dniach 13-15 listopada gospodarzem spotkania Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC5) jest Peru. Organizacja liczy 21 państw. Jej główne cele to współpraca technologiczna i dążenie do ścisłej integracji gospodarczej. Najprawdopodobniej głównym motywem listopadowego mityngu pozostanie chęć nawiązania bliższych relacji z krajami członkowskimi BRICS+. Już w marcu 2025 r. doroczne spotkanie APEC odbędzie się w amerykańskiej Atlancie!
Polacy – pozostający w swoistej bańce medialnej cenzury – nie mają o tym w ogóle pojęcia. To proces, który można porównać do przeobrażeń z czasów kongresu wiedeńskiego, kiedy naszego państwa w ogóle nie było na mapie, choć współczesnym Polakom wydaje się, że Polska istnieje od zawsze, a minęły zaledwie dwa wieki. Dziś podobnie przesuwają się w sposób dla nas niewidoczny tektoniczne płyty globalnej polityki. To może być dla nas – tak jak wówczas – najważniejszy moment historii współczesnej.
Obserwują to przywódcy wszystkich krajów – poza Polską niestety. Od wielu miesięcy szukają dla siebie miejsca w nowym układzie globalnym. Wskazują na to choćby relacje z BRICS takich państw, jak Turcja, Węgry czy Serbia. Ich przywódcy nie zapomnieli o inicjatywie ruchu państw niezaangażowanych6, pośród których były nie tylko Egipt, Indonezja czy istniejąca jeszcze wówczas nierozbita w bandycki sposób Jugosławia. Dziś, od stycznia tego roku, tzw. BRICS+, to właśnie ambicje zjednoczeniowe w nowym układzie gospodarczym zarówno Indonezji, jak i Tajlandii.
A przecież w ogóle dla nas niezrozumiały i nieistniejący rejon afrykański również nie jest białą plamą. Z woli Indii dołączono Unię Afrykańską do strefy wpływu BRICS w 2023 r. Ta Unia należy do ONZ, Światowej Organizacji Handlu, ma przedstawicieli w Unii Europejskiej i należy do G20. Zrzesza 55 państw i ma charakter zarówno gospodarczy, jak i polityczny oraz wojskowy! Ten ogromny potencjał zagospodarowują Chiny w ramach FOCAC7, czyli forum współpracy chińsko-afrykańskiej. Chiny wprost traktują tę inicjatywę jako element swojej koncepcji jednego pasa i jednej drogi. Udzielają krajom afrykańskim pożyczek, dotacji i kredytów eksportowych. Ja uważam Indie za byłą kolonię brytyjską o utrwalonych z imperium relacjach, za konia trojańskiego porozumienia BRICS, ale to moje prywatne spostrzeżenie, zapewne bez wpływu na historię najbliższych lat i rozwój koncepcji globalnego Południa. Kwestia najdłuższego na świecie sporu granicznego zostanie jednak z pewnością w przyszłości uruchomiona i wykorzystana przez dzisiejszych planistów politycznego kształtu globu. Przeciętny telewidz i słuchacz rządowych publikatorów w Polsce nie ma w ogromnej większości najmniejszego nawet pojęcia o tych przedsięwzięciach.
Pozostajemy na dalekich tyłach, licząc na opiekuńczą rękę Donalda Trumpa. A nie wolno nam jego wygranej rozpatrywać łatwowiernie, z nadzieją, że i nasz umęczony kraj zmieni się w związku z nią w krainę mlekiem i miodem płynącą. Tak się oczywiście nie stanie, przynajmniej nie z dnia na dzień ani nawet z miesiąca na miesiąc. Musimy pamiętać o tym, że podstawowym zadaniem amerykańskiego prezydenta, ktokolwiek nim pozostaje, jest dbałość o interesy USA, a nie państw obcych. Dla nas wskazówką polityki nowej administracji wobec Polski będzie z pewnością osoba wysłana do nas w charakterze ambasadora. Ta pierwsza personalna decyzja wskaże nam, czego w najbliższym czasie możemy oczekiwać od naszego sojusznika.
Niemniej jednak istnieje dla Polski szansa na zmianę postrzegania naszej pozycji w układzie międzynarodowym. Być może będzie to szansa ostatnia w perspektywie długich lat. Powinniśmy ją bezwzględnie wykorzystać, nie bacząc na interesy obcych i prywatne walki wewnątrz-frakcyjne. Mam nadal resztki wiary w to, że być może amerykańskie wybory oddzieliły właśnie światło od ciemności i również pod polskie strzechy trafi przez to promyk nadziei.
Kurz po listopadowych wyborach już opadł , dzięki czemu łatwiej jest zobaczyć, co się wydarzyło.
Not everyone realizes just how much the elections changed the American political scene. The Democrats will try to minimize the damage with blame sessions, soul-searching and finger-pointing as they look for scapegoats. However, the loss cannot be reduced to persons or even specific policies. The election represented a historic shift.
To nie była gospodarka
Pierwszy wniosek jest taki, że porażka nie dotyczyła jedynie gospodarki . Amerykanie przyzwyczaili się myśleć o wyborach w kategoriach portfela. Typowa odpowiedź na każdą porażkę wyborczą to znany refren: To gospodarka, głupcze!
Jednak te wybory są inne. Choć wybory miały wymiar ekonomiczny, nie dotyczyły gospodarki. Główne kwestie krążyły wokół zapalnego programu lewicy. Wyborcy odrzucili wokizm, socjalistyczną politykę ekonomiczną , która wywołała inflację, masową nielegalną imigrację, transpłciowość i oderwanie Partii Demokratycznej od tego, co dzieje się w społeczeństwie.
Wielkie niezadowolenie : Dość już tego
Wybory wskazały na wielkie niezadowolenie z kierunku, w jakim podąża Ameryka. To niezadowolenie zostało spotęgowane przez urazę, jaką typowi Amerykanie odczuwają wobec programu, który jest im narzucany. Nie był to głos na prezydenta-elekta Donalda Trumpa, lecz protest przeciwko temu, co reprezentowała jego opozycja.
Bystry francuski polityk, Hubert Védrine, nazwał wyniki „potężną, popularną falą w najszerszym sensie, ludzi, którzy chcą położyć kres amerykańskiemu progresywizmowi i globalizmowi, które trwają od sześćdziesięciu lat”. Ten socjalistyczny były minister spraw zagranicznych zauważył, że zwycięstwo było buntem. Jego przesłaniem było: „Progresywizm: dość! Dość!”
Fareed Zakaria z „Washington Post” stwierdził, że jedną z głównych przyczyn porażki była „dominacja polityki tożsamościowej po lewej stronie, która sprawiła, że Demokraci naciskali na wszelkiego rodzaju politykę różnorodności, równości i integracji, która w dużej mierze wywodziła się z miejskiej, akademickiej bańki, ale zrażała wielu wyborców głównego nurtu”.
Innymi słowy, wybory zagroziły pracy sześćdziesięciu lat. Ludzie czują, że postępowcy popychają ich za daleko, za szybko i w złym kierunku. Mają dość aroganckiej postawy tylu liberałów, którzy umniejszają tym, którzy się z nimi nie zgadzają.
Zatrzymajmy to, powstrzymajmy lewicową agendę
Powieściopisarka z Minnesoty Ann Bauer napisała bardzo0 weymowny felieton w The Wall Street Journal (7 listopada 2024 r.), w którym wyjaśniła, dlaczego głosowała przeciwko Demokratom. Jej głos nie był oddany na pana Trumpa, ale na protest przeciwko „fanatyzmowi lewicy”.
„Głosowaliśmy, aby powstrzymać pęd tych ruchów — aby zatrzymać postępującą chorobę. Głosowaliśmy przeciwko idei, że pójście dalej zawsze jest lepsze. W sercach wielu z nas uderzało w napastliwą wyższość, w ludzi, którzy mówili nam, że jesteśmy zbyt głupi, aby zrozumieć, lub zbyt rasistowscy, zbyt seksistowscy, zbyt nienawidzący samych siebie, zbyt podobni do nazistów ”.
Jej ocena dobrze wyraża protekcjonalną postawę tak wielu osób, które odmawiają słuchania tego, co dzieje się w rzeczywistych sytuacjach. Sytuacja jest nie do zniesienia; wyborcy w prawdziwym świecie chcą wydostać się z koszmaru przebudzenia. Ludzie mówią: „Zakończmy to”.
Katolicki głos
Podobnie, sposób, w jaki lewica traktowała religię, był również krytycznym czynnikiem w tych wyborach. Szczególnie ważny był głos katolików. Wielu uważa, że był on niezbędny do odwrócenia losów przeciwko Demokratom .
Głosy katolików zazwyczaj odzwierciedlają głosy Amerykanów. Jednak w tym roku katolicy głosowali na kandydata Republikanów mocniej niż dawniej, średnio osiemnastoma procentami. Profesor Paul Kengor z Grove City College przypisuje tę zmianę faktowi, że „naród nigdy nie widział tak skrajnej listy prezydenckiej jak Harris i Walz w kwestiach moralno-kulturowych”.
Zauważa również, że kandydat Demokratów wykazywał obojętność i wrogość wobec tematów religijnych. Kampania Trumpa przyjęła katolickie obrazy i tematy. Prezydent-elekt przywoływał nawet św. Michała Archanioła w swoje święto.
Wyniki wyborów wysłały wiadomość, że religia jest ważna dla Amerykanów. Ci, którzy ignorują ten wpływ, ponoszą konsekwencje.
Katastrofa biblijnych rozmiarów
Tak więc wybory nie były tylko porażką, ale porażką. Stanowią odrzucenie sześćdziesięcioletniego programu progresywizmu. Ujawniły niecierpliwość i urazę wielu Amerykanów, którzy są zmęczeni byciem odwoływanymi, wyśmiewanymi i ignorowanymi.
Demokratyczny strateg Chris Kofinis ocenił rozmiary porażki, komentując : „To historyczna katastrofa o biblijnych rozmiarach. Partia Demokratyczna, taka jaka jest, jest martwa. To historyczna reorganizacja”. Analiza wyborów agencji Reuters donosi, że wybory pokazały Demokratom, że „ich wartości – lewicowe, liberalne społecznie – stanowią obecnie zdecydowaną mniejszość wśród Amerykanów”. Doug Sosnik, inny strateg Demokratów , zauważył: „Wybory w 2024 r. oznaczają największy zwrot w prawo w naszym kraju od zwycięstwa Ronalda Reagana w 1980 r.”.
Wszystko oprócz narracji
Wyborcy przemówili, wykonując ostry skręt w prawo. Są zdenerwowani pogardliwym przesłaniem lewicy. Są wyczerpani szybkością chaotycznego marszu lewicy w stronę socjalizmu, trans-płciowości i polityki tożsamości. Wyborcy postrzegają proces samozniszczenia, który należy powstrzymać. Wszystkie te obawy ukształtują krajobraz polityczny po listopadzie. Lewica będzie musiała ocenić, jak zareagować na weryfikację rzeczywistości porażki. W następstwie krwawej łaźni lewica pogrążyła się w kryzysie. Obwinia swoje przywództwo, przesłanie i strategie — nie swoje idee. Wielu lewicowców podwaja stawkę w swojej nieudanej polityce i przyjmuje jeszcze bardziej protekcjonalne postawy wobec wyborców, którzy ich zdaniem nie zrozumieli prawdziwych problemów. Radykałowie czują, że czekali zbyt długo na swoją rewolucję i błędnie widzą zradykalizowany lewicowość jako swoją drogę do zwycięstwa.
Inni lewicowcy wydają się być gotowi zmienić wszystko — poza socjalistyczną narracją walki klasowej i ucisku. Jest to niepodlegające negocjacjom dla wszystkich odcieni lewicy, ponieważ ta narracja ich definiuje.
Zmiana Kursu
Rzeczywiście, aby odpowiedzieć na obawy wyborców, lewica musiałaby przestać być lewicą. Musiałaby porzucić swój odrzucony program, który przepychała przez społeczeństwo przez ponad sześćdziesiąt lat. Każdy odwrót w stronę centrum grozi zdemoralizowaniem jej radykalnego rdzenia.
Ta potrzeba jednoczesnego postępu i cofania się stawia lewicę w trudnej sytuacji. Rzeczywiście, Michael Sean Winters z National Catholic Reporter zaleca Demokratom zmianę przekazu w kierunku centrum, „aby odzyskać wyborców z klasy robotniczej”, w przeciwnym razie „będą musieli zacząć robić zakupy w kraju”.
Tak więc coś bardzo głębokiego wydarzyło się w Ameryce podczas tych wyborów. Nie była to gospodarka, ale zmiana poglądów, kierunków myślenia wyczerpanej populacji. Nie chce socjalizmu, ale powrotu do porządku.
Tu jest Polska, nie Bruksela, nie Berlin, nie inna planeta, tu jest Polska i Gietrzwałd, szanowni Państwo, to jest dobro rzadkie, to jest dobro narodowe!
Nie jest tak, że jak w hotelu, kto przyjedzie, zapłaci, bierze numer hotelowy i jest u siebie! Polska to nie jest hotel, to nie jest zajazd, to nie jest plac, który zagospodarować może każdy, kto przepłaci! Nie.
A w Polsce są takie szczególne miejsca, które są naszym dobrem narodowym. Dobrem, które, uwaga, nie do nas nawet należy! Nie do nas Polaków tego, żyjącego dzisiaj pokolenia.
To jest dobro wszystkich pokoleń Polaków i tych, które już są na tamtym świecie, i tych, które, daj Boże, jeszcze się tutaj urodzą. Nam nie wolno tego dobra rzadkiego, tego skarbu – wyjątkowego, niepowtarzalnego i nieodnawialnego skarbu – nie wolno nam go rozmienić na drobne!
Poniżej diagnoza doskonałego historyka, Władysława Konopczyńskiego, którego władze komunistyczne pozbawiły możliwości pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim i funkcji w Polskiej Akademii Umiejętności za niezłomną postawę moralną i nie ukrywaną dezaprobatę do sowieckich okupacyjnych władz powojennej Polski.
„Nie rozumiano tej głębszej, dla wielu niezgłębionej prawdy, że wolność zarówno jednostkowa jak i zbiorowa, oznacza przede wszystkim zależność od woli własnej, a dopiero potem, w konsekwencji, niezawisłość od woli cudzej. Niepodległośćnarodowa, jakkolwiek ją prawnie czy figuralnie nazwiemy: wolnością, majestatem, samowładnością, suwerenitem, bywa tym pewniejsza, im silniej w niej tętni wewnętrzna moc twórcza, im więcej się na niąskłada bogactwa myślącej i czującej duszy:
są to jej źródła, jej istotne wiązania, kiedy lęk przed zagranicą lub pogarda dla obcych stanowią tylko jej zewnętrzną powłokę. Niepodległość buduje się od wewnątrz, a dopiero ochrania od zewnątrz. Trzeba mieć co kochać, aby dla tej miłości nieść życie na szaniec.
Otóż szlachta najsampierw zubożyła i osłabiła swoje zbiorowe „ja” przez dogadzanie egoizmom pojedyńczym, potem jednostronnie dostrzegła gorsze niebezpieczeństwo we własnym monarsze niż we władcach sąsiedzkich; wreszcie gdy doszło do samoobrony, nie znalazła w swym wyjałowionym jestestwie sił potrzebnych do odparcia zamachu. (…)
W ciągu następnych lat kilkudziesięciu idea niepodległości w narodzie naszym nie robi żadnych wewnętrznych postępów. Przeciwnie, każdy kto może, szuka sobie pleców za granicą powstają frakcje francuskie, rosyjskie, pruskie, wszyscy po kolei godzą się na gospodarkę Brühla w rzeczach polskich, prawie wszyscy firmowi politycy inkasują cudzoziemskie pensje lub upominki, ale tak się dzieje- na zewnątrz. Idea, która zabłysła w niewielu mózgach około 1733, a potem rozprzestrzeniła się szeroko prze do urzeczywistnienia pod powierzchnią bieżącej polityki.”
Fragmenty monografii o Konfederacji Barskiej Władysława Konopczyńskiego: „Konfederacja Barska. Przebieg, tajemne cele i jawne skutki”, str. 45, 47
Potem, po dniach, które Konopczyński tak opisuje, przyszły na Polskę dramaty rozbiorów. Czytając, kto był inspiratorem tego ognia, który strawił Polskę tak, że znikła z map świata, zobaczymy, że ekumenizm, jaki znamy z posoborowej dialektyki, nie istnieje w praktyce. Gdyby istniał, nie przeszkodziłaby nikomu Msza Święta – owoc i najwyższa forma modlitwy Katolika, która utrzymała przez mroki zaborów i okupacji duszę Polską. Nic innego, ale Ona i przywiązanie do Wiary i kultury ocaliło Polskę. Szkoda, że zauważamy swoje skarby, jak obcy rozdzierają nam Ojczyznę i rozkradają nasze dziedzictwo. To dzieje się i teraz.
Frank, żydowski „mesjasz” tamtych czasów, tak pisał do pobratymców:
‚W Polszczę ukryte jest wsze dobre całego świata (największe skupienie żydowskie — przyp. aut.). Powiadam wam: 999 części dobra świata całego w niej jest, a jedna część tysiąca — na całym świecie. Gdyby mi dano cały Offenbach, naładowany najdroższemi kamieniami, to bym go nie wziął za Polskę).’
Miał był Frank nadzieję zrealizować swe zamiary w okresie pierwszego rozbioru. Jednak pomocnicy jego nie dorośli do swego zadania. Gadatliwość ich wpędziła go poza mury częstochowskie fortecy, a i w czasie jego uwięzienia nie dojrzeli do planów mesjasza. Wypominał im to z żalem:
‚Od tego czasu, gdyście upadli, Wielki Brat (Jehowa — przyp. aut.) jest na was rozgniewany i dlatego ja gniewam się na was i jestem zły. Gdybyście byli w całości, kiedym wyszedł z aresztu, byłby on przyszedł do mnie, dałby mi mocą swoją kawał Polski’).
Nie udało się od razu, choć warunki zdawały się wieścić planom żydowskim zupełny sukces. Przecież Frank, wkraczając po raz pierwszy z Turcji do Polski w r. 1755 był pewny ziszczenia się swych planów i tej pewności dał wyraz w odezwie, wydanej na granicy polskiej do żydów, której wyjątki poznać warto:
‚Szlachta polska, czego nam właśnie trzeba, jest dobra i głupia. Jej królowie nigdy nie byli od niej mędrsi, dla was zaś zawsze byli jeszcze lepsi, niż ona. Gdy wypędzonych z ziemi niemieckiej przodków naszych przyjęła szlachta polska na swoją ziemię, wnet poznali w tej ziemi nową obiecaną, bo wnet jej książąt Piastów zaczęli piastować w swoich kieszeniach… A czyż i wam krzywda, wpółwiercy i bracia moi, pod rządami panującego nam obecnie Augusta III, kiedy ludność wasza pod berłem tego polskiego króla żyjąca, już się zrównała z ludnością ojców i przodków naszych w Palestynie z czasów króla Dawida? Nie tylko przez taką ludność, ale także przez niesłychane swobody i rozkosze ludu żydowskiego w Polsce, ja bym ten kraj nazwał prędzej żydowskim, niż polskim. Judzką, nie polską ziemią, bo te miliony mieszczan i chłopów polskich dla żydów jedynie żyją, na nich w pocie czoła pracują i sam Bóg po Palestynie Polskę musiał dla żydów na nową ziemię obiecaną, a Kraków na nową Jerozolimę przeznaczyć’ .
Aby jednak umożliwić sobie przeprowadzenie swych planów w Polsce musiał Frank dążyć do ostatecznego osłabienia siły odpornej Polaków, a więc poniekąd do częściowych rozbiorów.
W tym celu stał się szpiegiem rosyjskim.
‚Uważcie, zanim wszedłem do Polski, wszyscy panowie siedzieli spokojnie i król z nimi. Skorom wszedł do Częstochowy, powiedziałem wszystkim, że Polska rozdzieloną zostanie’.
W odezwie swej z r. 1767 do gminy żydowskiej w Brodach, wysianej z Częstochowy, zapowiada klęski, mające spaść na kraj.
‚Słuchajcie twarde serca, oddalone od cnoty i błądzące po krzywych drogach. Kto między wami ma tyle bojaźni Bożej, by mógł słyszeć głos proroka wołającego na puszczy? Zaprawdę Bóg nic nie czyni, jeżeli wprzódy swej tajemnicy nie wykryje… To, co było zapowiedziane, stało się; teraz zapowiadam wam nowe rzeczy i z początku przepowiadam wam koniec, mianowicie musicie płakać i żałować mieszkańców Krakowa i jego okolic… z wściekłością uderzy burza Boża, uderzy na głowy bezbożnych i pochłonie wszystko do najgłębszej przepaści. Kto ujdzie miecza, wpadnie w przepaść… Mógłbym tu jeszcze wiele powiedzieć, ale dla rozumnych to jest dosyć, a dla mądrych dość jednego słowa.
Jakób Józef Frank’.
Nie udała się żydom w XVIII w. zamierzona rewolucja wszech światowa. Udały się tylko rewolucje amerykańska i francuska, zaś Polska za swój współudział w ruchu rewolucyjnym zapłaciła utratą swej niepodległości. Plan Franka powiódł się tylko w części. Nie udało mu się stworzyć państwa żydowskiego na ziemiach Polski, powiodło mu się tylko pozbawić polaków suwerenności w ich własnym kraju.”
========================
mail: “Udały się tylko rewolucje amerykańska i francuska”
Historyk później musi dodać: I bolszewicka, i “zielonej rewolucji”
W bajkach często zdarza się, że dobry i mądry, ale ubogi książę potrafi tak oczarować córkę bogatego króla, że ona oddaje mu rękę, za nic mając to, że jest biedny. Coś takiego wydarzyło się, gdy Polacy oglądali nie tak dawno wywiad Donalda Trumpa dla TV Republika. A potem tak gremialnie – ci, którzy mieszkają w Stanach – oddali na niego swe głosy. Choć na pewno były – a od wczoraj, czyli 5 listopada 2024 roku także obecny – amerykański prezydent nie jest biedny, a my specjalnie bogaci, aspiruje on do tego, by zyskać zaufanie i poparcie naszych rodaków w USA, którzy są solidną, liczącą się w wyborach siłą. I udaje mu się to. Chwyt jest prosty. Takich jak on pretendentów do najwyższego stanowiska w USA nie ma zbyt wielu. Donald Trump nie upodabnia się do dziesiątek podobnych do siebie jak bliźniacze klony polityków. Przykuwa uwagę dosadnym językiem, gawędą na luzie, dowcipami, efektownym skrótem myślowym, zupełnie nie dyplomatycznym, sieczącym między oczy stwierdzeniem oczywistych skądinąd, ale ukrywanych skrzętnie faktów, czego po politykach od dawna rzadko się spodziewamy.
Czy mówiąc, że kocha Polaków, a prezydent Duda jest dobrym człowiekiem i jego przyjacielem, gra melodramatyczną rolę pod publikę, czy pozwala sobie na szczerość, bo nie ma nic do stracenia, a jako Amerykanin nie musi się silić na bezpośredniość, j e s t bezpośredni (co nie znaczy, że nie zna kanonów medialnej strategii). Czasem widzi się go jako kogoś w typie mitycznego Robin Hooda, który odwagą i brawurą zyskuje szacunek nękanych przez biedę i niesprawiedliwość, ale dla większości normalnych, czyli nie zideologizowanych ludzi uosabia on tęsknotę zmęczonego świata za polityką o ludzkim obliczu, gdzie zło jest nazywane po imieniu, potępiane i zwalczane, dobro nagradzane. Ale nie dlatego, że zręczniej od innych uprawia populistyczne harce, deklarując, że ujmie się za biedakami – a współcześni „biedni”, to także jednostki i rodziny prześladowane przez ideologię woke i inne lewackie natręctwa – raczej dlatego, że przypomina, iż między tymi dwoma biegunami zionie przepaść i toczy się zawzięta walka. I on chce w niej wziąć udział.
Pionierzy w Stanach Zjednoczonych
Naturszczyk czy prowokator?
Nie ukrywa się za maską i nie cedzi słówek. Dla wielu ludzi przyzwyczajonych do polityków gładkich i okrągłosłownych dziwna, ekscentryczna postać. Ale w świecie, który przekroczył wszelkie miary dziwności, a właściwie stacza się już od dawna ku wariactwu, może okazać się tym, który przestawi wektory, ukaże drogę – także dla innych państw – do normalności, nie zasłaniając się na każdym kroku pragmatyzmem i koniecznością prowadzenia wyspekulowanej gry.
Jest mistrzem skondensowanego przekazu. Na tle polityków, którzy mówią monotonnie wyróżnia się ekspresją i klarownością wypowiedzi. Czy jednak tylko o medialny efekt chodzi? Czy to tylko tricki sztuki autoprezentacji, czy naprawdę ten starszawy pan o zwalistej sylwetce i o twarzy, która na pewno nie jest twarzą pokerową, ma coś ważnego do przekazania?
Jeśli nie przypomina wymuskanych polityków, których raison d`être (racją bytu) jest nie narazić się możnym tego świata, to nie znaczy, że nie jest na tyle przezorny, by nie nadziać się na którąś z raf zainstalowanych przez Chińczyków, Rosjan czy Żydów, nie potknąć się o któryś z obowiązujących w globalnym świecie priorytetów, w rodzaju, by wszystkie kontynenty rytmicznie, miarowo i radośnie się wyludniały, pozostawiając po sobie możliwie mało śmieci i „zniszczenia krajobrazu”. Potrafi być sprytniejszy, umie ograć tych wizjonerów rychłego już – rzekomo – raju na ziemi.
Osadnicy amerykańscy na Dzikim Zachodzie
Dlatego Donald Trump stanowi tak irytujący niektórych kontrast wobec szefa naszego rządu, posiadającego te same inicjały i to samo imię. Obaj bliscy są metrykalnie, można uznać ich za przedstawicieli tego samego pokolenia. D.T. amerykański i D. T. europejski, stają naprzeciw siebie niczym wzajemne zaprzeczenie. Oryginał i jego zniekształcone odbicie, na skutek jakiejś tajemniczej katastrofy. Ale czasem takie zestawienia, wraz z pozornymi podobieństwami, więcej mogą powiedzieć, o tym, co się wydarzyło na świecie w sprawach naprawdę istotnych, niż naukowe analizy i żmudne dociekania.
Tajemnica jego popularności
Najbardziej rzucającą się w oczy różnicą jest to, iż Donald Trump wierzy, że ludzie są nadal istotami rozumnymi, zaś Donald Tusk jest typem polityka, który przejawia „głęboki sceptycyzm wobec zwykłego człowieka”, jakby powiedział Chesterton – który po prostu, jego zdaniem, nie dorasta, nie rozumie, nie kojarzy, jest jakimś zacofanym pokurczem… Skutkuje to tym, że to nie ludzie, lecz materiał ludzki, który niczym masę plastyczną można dowolnie ukształtować i wykorzystać, staje się punktem odniesienia. Jeśli więc Donald Trump uważa za właściwy bunt przeciw anormalnej tyranii, która niszczy człowieka i tratuje jego prawa, w tym państwo i bezpieczeństwo państwa, przeciwieństwo Trumpa w tym miejscu podnosi gwałtowny „bunt przeciw tyranii normalności”. Zatem Trump, choć jest biznesmenem z zawodu, nie zapomina, że oprócz towarów istnieją też ideały, co niewątpliwie w państwie takim jak USA, gdzie niewolnictwo jest wciąż żywą przeszłością, a komunizm czymś odrażającym dla przeciętnego obywatela, przysparza mu popularności. Zaufanie do ludzi zaś zyskał wraz ze światopoglądem chrześcijańskim. Wśród najbardziej zagorzałych jego przeciwników nastawionych antychrześcijańsko – i antyamerykańsko – wielu zapewne jest takich, którzy marzą, by „wyewoluowało wreszcie jakieś zwierzę, mądrzejsze i bardziej długowieczne od istoty ludzkiej”, jak mawiał Chesterton. To dlatego spędza się dziś ludzi w jedno wielkie stado, którym manipuluje się bez skrupułów za pomocą wyszukanych i coraz bardziej skutecznych technik. To jest ten faktyczny stały, ponury, niezmordowany bunt przeciw obywatelom, zwykłym ludziom, tak często bezsilnym wobec tej przemocy, który celnie punktował Trump w starciach ze swoją radośnie roześmianą – z nieodgadnionych powodów – rywalką.
Przeciw prorokom nowego ładu
Jak trafnie spointował Chesterton: „…dzisiejsi mędrcy nie wierzą, że normalny człowiek potrafi sam rządzić sobą i własnym domem. A już z pewnością nie chcą, by rządził państwem. Tak naprawdę nie zamierzają mu dawać żadnej władzy politycznej. Owszem, chętnie dadzą prawo głosowania w wyborach, ponieważ już dawno odkryli, że w praktyce nie oznacza to wpływu na ich poczynania. Kosym okiem patrzą, jeśli normalny człowiek ma dom, żonę, dziecko…, czy kawałek pola – bo to czyni go silniejszym. (…) Prorocy nowego społeczeństwa wciąż oferują bezdomnym coś dużo wznioślejszego niż dom rodzinny i obiecują nadludzką wyższość ludziom, którym nie pozwala się na normalność… Gdy człowiek traci swą dumę z posiadania własnego domu czy własnego warsztatu pracy, traci również pewien nieuchwytny element, przynależny do jego samopoczucia, do jego wyprostowanej postawy…”.
Solomon D. Butcher, Małżeństwoa osadników, Nebraska 1886 r.
Na pewno słynny wywiad z Donaldem Trumpem w TV Republika nie pozwolił definitywnie odpowiedzieć na pytanie, czy jest on tylko szarlatanem, który uważa się za geniusza, czy geniuszem uchodzącym za szarlatana, jednak ujawnienie skrajnych dążeń obu Donaldów – amerykańskiego, by jego rodacy byli dumni ze swojego kraju, polskiego, by nie wahali się nim pogardzać – pomógł praktycznie rozstrzygnąć tę kwestię.
I jeszcze na koniec. Vittorio Messori nie jest z pewnością miłośnikiem Stanów Zjednoczonych, wiele miejsca poświęcił w swoich felietonach ich krytyce, wytykał błędy ich historycznym przywódcom. Jednak uczciwość nie pozwalała mu nie podkreślać pewnej ważnej, unikalnej cechy konstytucji amerykańskiej. Ogłoszona przez ustawodawców dwanaście lat wcześniej od francuskiej „Deklaracji Praw Człowieka” (z 1789 r.) amerykańska „Karta Praw” (Bill of Rights) stwierdza, że „wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi i wyposażeni przez Stwórcę w pewne niezbywalne prawa”.
To całkowite zaprzeczenie rewolucyjnej „Deklaracji Praw Człowieka”, która stwierdza, że ludzie są wolni i równi, bo tak chcą i głoszą, zapewnia im to Rozum (w oryginale “Deklaracji…” z dużej litery). Amerykański dokument opiera prawa człowieka nie na woli ludzi, lecz na zamyśle Boga-Stwórcy. „Nie przypadkiem – pisze Messori – ani proklamacja niepodległości amerykańskiej, ani jej konstytucja nie wzbudziły [negatywnej] reakcji ze strony katolików. Patriotyczna lojalność katolików Federacji amerykańskiej była zawsze bezdyskusyjna”.
Donald Trump może nie być katolikiem – choć nie znaczy, że nie może nim jeszcze zostać, tak jak jego nowo wybrany wiceprezydent James D. Vance, niedawno nawrócony – ale bez wątpienia szanuje konstytucję, która dla Amerykanów jest czymś dużo więcej niż tylko historycznym dokumentem.
Polska na Trump-olinie
Moja znajoma, z zawodu krawcowa, powiedziała mi niedawno, że lubi Donalda Trumpa, choć jest to gość trochę dziwny. Dopytywana, co najbardziej w nim jest dziwnego, wyznała, że mówi i zachowuje się w sposób odbiegający od zwyczajów obowiązujących na najwyższych piętrach władzy, znanych jej z mediów. Nie wie, czy grał tylko w boju o prezydenturę rolę błaznującego lekkoducha, który złośliwie kpi ze sztucznej powagi zawodowych polityków, a tym samym boleśnie godzi w przyzwyczajenia części widowni, czy po prostu uznaje, że nawet w polityce nie warto być kimś pełnym solennej powagi, bo ludzie, którzy na niego głosują są tacy sami jak on. Nie znoszą sztuczności. Jaka jest prawda? Tego nikt nie wie. Pewne jest, że postawą i słowami Donald Trump stawił opór absolutyzmowi państwa zniszczonego przez kulturowy marksizm, prowadzący najprostszą drogą do totalitaryzmu, nie tylko w swoim kraju. Przeciwstawił się trendowi, którzy czyni z polityków groteskowych dogmatycznych ideologów i dyktatorów, a z państwa groźny twór, który traktuje ludzi jak swoją własność.
Prezydent Trump dowodzi, że choć chce silnej Ameryki, wie, że każda ludzka władza ma granice, wolność zaś mieszka przede wszystkim w domu rodzinnym. To także dla nas, dla dzisiejszej Polski prawdziwa „Trumpolina”. Okazja by śmiało podskoczyć wzwyż.
Miło mi zawiadomić, że w krakowskim Wydawnictwie AA ukazała się moja książka “Bitwa o Gietrzwałd. Tryumf Królowej”.
“Bitwa o Gietrzwałd. Tryumf Królowej” to jedna z pierwszych książek w Polsce, które poświęcone są w całości jedynemu uznanemu przez Kościół objawieniu Matki Bożej na ziemiach polskich. Objawieniu bardzo mało przez Polaków znanemu. Dlaczego? Dlaczego tak niewielu Polaków słyszało o Gietrzwałdzie?
Był rok 1877, zapadła wioska w Prusach Wschodnich. Na klonie nieopodal kościoła – tron, aniołowie i postać królewska Niepokalanej, która mówi po polsku… Mówi, Kim jest.
Właśnie wtedy, gdy kanclerz Rzeszy Niemieckiej, Otto von Bismarck stwierdzał ponuro, że ten naród, tak uprzykrzony, trzeba po prostu wytępić, jak tępi się wilki.
Matka Boża z Gietrzwałdu to Królowa nieba i ziemi, która udziela audiencji swoim dzieciom. Odpowiada na pytania dwóch nastoletnich dziewczynek, Justyny i Barbary.
Rozwikłać zagadkę objawień Pani z nieba w królewskiej koronie, która w całym swym majestacie i splendorze ukazuje się w małej polskiej wiosce, to wspaniałe i zaszczytne zadanie dla autora.
Będę wdzięczna, gdy zechcecie Państwo towarzyszyć mi w tym podczas lektury.
Książkę można zamówić w księgarni wysyłkowej Wydawnictwa
Jean-Jacques Rousseau epatował w XVIII w. współczesnych wizją „dobrego dzikusa”. Człowieka naturalnego, bez żadnych obciążeń moralnych i religijnych, który woli zwierzęta od ludzi, żyje w ciszy puszczy czy sawanny, nie wadząc nikomu i jest szczęśliwy. Społeczeństwo z jego zgiełkiem, szkoła z jej obowiązkami, cywilizacja z jej hałasem mogą mu tylko szkodzić. Dzikus Rousseau dziś jest ideałem nie tylko ekologicznych aktywistów, ale całego lewicowo-liberalnego świata politycznego i artystycznego. Nie tęskni za rodziną, muchy i chrząszcze wraz z wężami i krokodylami mu ją znakomicie zastępują, więc nie będzie występował przeciw „prawom kobiet do własnego brzucha”.
Ale cała ta lewicowa czereda tworzy dziś żarliwie także nowy negatywny tym razem mit „złego dzikusa”. Taki nie chodzi zarośnięty i nagi, nie pije wody prosto z rzeki, ubiera się, goli i kosi trawę w swoim ogródku wstrętnymi kosiarkami. Ohyda! Chcemy tylko dobrych dzikusów, złym dzikusom wydajemy bezwzględną wojnę!
Zwykli właściciele porządnie utrzymanych ogródków, pól czy sadów są dla obrońców środowiska i ziemi bez niemowląt, prymitywami bez wrażliwości, odrażającymi dzikusami. To nie przenośnia. Osobiście spotykam takich ludzi i oglądam, chcąc nie chcąc, ich posesje coraz częściej. Przybywa wśród nas użytkowników działek, którzy idąc za najnowszą modą, upojeni są wizją zarastania ich chwastami po dachy, zapadaniem się owoców, liści i gałęzi w jeden wielki kompost. Sprzątanie tego wszystkiego jawi się im jako ponure barbarzyństwo. Roje węży, jakie lęgną się w tym wszystkim, jako raj.
Nieustające „mea culpa”
Nieoczekiwaną imitację tej filozofii życiowej prezentują także najbardziej awangardowo nastawione środowiska kościelne. To nie tylko popieranie różnych inicjatyw rzekomo w obronie „matki Ziemi”. Chodzi o uznanie, że religie pogańskie są tak samo dobre jak nasza i ideałem dla świata, zabezpieczeniem światowego pokoju, jest włączenie ich w obręb tego, co przez dwa tysiąclecia uznawane było za jedyną prawdziwą religię. Włączyć je tak jak aktywiści ekologiczni włączają chwasty w uprawy szlachetnych roślin, dziką puszczę w pielęgnowany przez leśników las. Temu służy choćby festiwal nieustannego przepraszania różnych grup etnicznych za rzekome krzywdy, jakie wyrządził im Kościół. Kilka lat temu w niewielkim rumuńskim mieście Blaj papież Franciszek dokonał „mea culpa” w związku z koncepcją, że społeczność romska padła ofiarą dyskryminacji. „Chciałbym prosić o przebaczenie Pana i wasze, za to, że na przestrzeni dziejów was dyskryminowaliśmy, znęcaliśmy się lub patrzyliśmy na was źle, oczami Kaina a nie Abla, i nie potrafiliśmy was uznać, docenić i bronić w waszej specyfice”, mówił papież. Do kościoła św. Andrzeja Apostoła przybyło z tej okazji sześćdziesięciu Romów; dwustu dwudziestu czekało przed świątynią (w Blaj mieszka 1 706 Cyganów; 8,27 proc. ludności tego miasta). Świadectwa historyczne nie zawierają żadnych informacji o „dyskryminacji” i „znęcaniu się” Kościoła nad Cyganami.
Podobnym przedsięwzięciem było korzenie się papieża przed Indianami w Kanadzie, rdzenną ludnością kontynentu, którym rzekomo ludzie Kościoła wyrządzili straszne krzywdy, m.in. zabierając ich dzieci do szkół z internatami prowadzonych przez zakonnice, ucząc ich religii i języka angielskiego, zapewniając lepszy start życiowy.
„Uporczywość, z jaką Franciszek powraca do kwestii takich jak inkluzja [łac. includere – włączenie, dołączenie, zawieranie – EPP], walka z dyskryminacją, «gościnność» oraz «kultura spotkania», może dla niektórych sprawiać wrażenie przejawu miłości bliźnich” – stwierdza włoski teolog prof. Roberto de Mattei – „i – by posłużyć się metaforą samego papieża Bergoglio – elementu «dowodu tożsamości chrześcijanina». Ci, którzy tak sądzą popełniają jednak ten sam błąd co katoliccy progresiści z końca lat XX wieku, utrzymujący, że zainteresowanie Marksa proletariatem wynikało z jego troski o zasady sprawiedliwości społecznej”.
Pochylanie się Franciszka nad „peryferiami”, „opuszczonymi”, „uciekinierami” nie ma jednak źródła w Ewangelii, która wzywa chrześcijan przede wszystkim do nawracania innowierców i pogan. Tu zaś prezentowana jest rzekomo wyższa idea walki z „nierównościami”. Utożsamia się je z każdą formą „niesprawiedliwych różnic społecznych”.
„To, czego chcemy, to walka z nierównościami, oto największe zło, jakie istnieje na świecie”, zaznaczył Franciszek w jednym z wywiadów („La Republica” z listopada 2016 r.). Skompromitowany propagandowy slogan o rzekomej walce rewolucji z nędzą i ludzkim cierpieniem nabiera dziś rumieńców w słowach i gestach papieża.
Jan Wałach – Krajobraz ze snopami na łące
Zagadka papieża Franciszka
Głoszona też jest koncepcja „stapiania się ras” (meticciato); termin ten jest jednym z ulubionych papieża Franciszka. W tej wizji czeka nas w niedalekiej przyszłości już nawet nie mieszanka, ale prawdziwy stop ras (niczym twardy stop metali), bowiem populacje będą się tak długo przemieszczać, jego zdaniem, aż nastąpi trwała integracja społeczna i genetyczna, znikną różnice etniczne, widmo nierówności rozwieje się niczym poranna mgła i wszystko co ludzkie zostanie ożywione świeżą krwią i odmienną od tradycyjnej mentalnością. Po prostu zostaniemy zasileni – my, Europejczycy – nowymi mocami, nie tylko fizycznymi. Ta wizja radykalnego uzdrowienia zepsutego industrialnego społeczeństwa przez zasilenie go tym pełnym witalności rzekomo, bliższym naturze, bardziej prostym i szczerym, w oczach Franciszka ma tę jeszcze zaletę, iż owemu „miksowi” społecznemu łatwo będzie uznać, że jako jeden lud ma wyznawać jednego Boga. Ale kim będzie ten Bóg? Oto prawdziwa zagadka.
Odwiedzając Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa w Rzymie Franciszek zwrócił się do reprezentantów rdzennych społeczności, które nazwał „żywym głosem nadziei” i nie ukrywał, że ci „którzy wiedzą jak słuchać ziemi, dostrzegają ziemię i dotykają ziemi” będą dobrymi kandydatami, by wniknąć („zlać się kulturowo”) w uschniętą i podupadłą populację społeczeństw Zachodu. A żeby to mogło nastąpić trzeba tymczasem dbać o „ochronę tych, którzy żyją w najuboższych wiejskich obszarach planety, są jednak bogatsi w mądrość dzięki swej koegzystencji z naturą”.
„Piony ruszyły!”
Natura nauczycielką mądrości? Jean-Jacques Rousseau był tego samego zdania. Tylko warto zapytać, czy tacy na przykład Romowie chcą inkluzji? Obserwacja ich życia i zwyczajów utwierdza, że niczego tak nie pragną jak żyć wewnątrz własnej społeczności i są całkowicie zadowoleni, że nie muszą się z nikim „zlewać”, ani upodabniać do nikogo, za to z przyjemnością i bardzo sprawnie cywilizowanych „dzikusów” wykorzystają, a nawet pokażą im, gdzie raki zimują. Podobnie jak rdzenni mieszkańcy wielkich połaci świata objętych przez wojujący Islam. Jednak Franciszek nie zraża się i gdy ogłasza „grzech ekologiczny” chętnie przywołuje przykład peruwiańskiej Amazonii (spotkał się tu w 2018 r. z krajowcami), którzy są dla niego nosicielami „mądrości” i „wiedzy” i potrafią jako jedyni docenić „skarb, jaki kryje ten region”. Amazonia jest tu zarówno symbolem jak i punktem odniesienia. Także dla Leonardo Boffa, byłego franciszkanina, obecnie świeckiego publicysty, ulubionego pisarza papieża Franciszka. Jest ona „kosmologicznym modelem, w którym natura postrzegana jest jako żyjąca, posiadająca własną duszę jedność, tj. wewnętrzną i spontaniczną zasadę aktywności”, podsumowuje wizję papieża prof. Roberto de Mattei.
Znamienne, jak podkreśla włoski teolog, że Franciszek nie oczekuje od mieszkańców Amazonii żadnego kajania się „za kanibalizm oraz ofiary z ludzi praktykowane przez ich przodków. Mosty, które zastąpić muszą mury są jednokierunkowe”.
A zatem, nasi nieocenieni ekologiści postulujący kompostowanie działek, ugorowanie ziemi zamiast ogrodów i upraw oraz zamianę lasów w pierwotną puszczę, by biedne dyskryminowane dotychczas chwasty, szarańcza, stonka i korniki mogły wreszcie odetchnąć i nacieszyć się wolnością, to nikt inny jak zwiastuni nowego świata. Świata bez oprysków, barier, różnic, bez… (resztę dopowiada piewca tego świata, John Lennon).
W wyniku rosyjskich ataków rakietowych na infrastrukturę energetyczną w poniedziałek we wszystkich regionach Ukrainy nastąpią ograniczenia w dostawie prądu – poinformował w niedzielę państwowy operator sieci przesyłowej Ukrenerho.
„Powodem tymczasowych ograniczeń są uszkodzenia obiektów energetycznych w wyniku zmasowanego ataku rakietowego i dronów” – napisał operator w opublikowanym na Facebooku oświadczeniu.
Ograniczenia zostaną wprowadzone pomiędzy godz. 6.00 rano a 22.00.
Ukraińskie elektrownie jądrowe ograniczyły w niedzielę rano produkcję w ramach środków ostrożności wobec zmasowanych rosyjskich nalotów w całym kraju – poinformował dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) Rafael Grossi.
Obecnie tylko dwa z dziewięciu reaktorów ukraińskich elektrowni atomowych pracują z maksymalną wydajnością – przekazał Grossi, cytowany przez agencję Interfax-Ukraina. „Infrastruktura energetyczna kraju jest niezwykle wrażliwa, co bezpośrednio wpływa na bezpieczeństwo jądrowe” – dodał.
W niedzielę rano prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył, że w zmasowanym ataku na wszystkie regiony Ukrainy Rosjanie użyli 120 rakiet i 90 dronów; celem była infrastruktura energetyczna. Ukraińcy poinformowali, że około 90 proc. rakiet i dronów strącili, jednak wygląda na to, że tak nie było.
„Rosja przeprowadziła jeden z największych ataków powietrznych: drony i pociski wymierzone w spokojne miasta, śpiących cywilów, krytyczną infrastrukturę” – poinformował z kolei szef ukraińskiego MSZ Andrij Sybiha.
For a view on what woke women really think about men and society – read the article. Which was published in 2020.
But it is more fun to, to just go to the comments section –
A sampling:
“Plenty of men won’t date or even talk to woke women. I’m training my sons to not even speak to girls that exhibit any signs of the disease.”
“It’s one thing to advocate for legal equality, social respect, and all-around fair treatment. No problem with that whatsoever. It’s quite another to become yammering, obnoxious, grating, lecturing fools.”
‘I’m extremely concerned at the lack of self-reflection in this article”
“UHHHHhhhh the reason why feminism doesn’t win over men is because feminism changed from a “we want equal rights” movement in the 1920’s to a “All men are bad unless they are our slaves” movement in modern times.”
Russell Brand and I had a wide-ranging discussion this week. The podcast is an hour long – so there is lots of good stuff packed in that interview! As usual, Russell was funny, insightful, and great fun to chat with!
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 17 listopada 2024 micha
Zwycięstwo Donalda Trumpa w amerykańskich wyborach prezydenckich spotkało się w Polsce z mieszanymi uczuciami. W środowiskach zbliżonych do PiS i Konfederacji wywołało nastrój radosnego oczekiwania, podczas gdy Judenrat „Gazety Wyborczej” pogrążył się w nieutulonym żalu, podobnie jak Volksdeutsche Partei oraz lewice obydwu obrządków.
Z tego schematu wyłamuje się tylko Polskie Stronnictwo Ludowe, oświadczając, chyba trochę na wyrost, jakoby miało znakomite stosunki z obydwoma stronnictwami amerykańskimi. To nie musi być prawda; raczej rodzaj oferty prezentującej sławną stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet jeszcze większą zdolność koalicyjną PSL. Czy jednak Partia Republikańska zechce wejść w koalicję z PSL-em w sytuacji, gdy po wyborach prezydent-elekt Donald Trump przejmie państwo i bez tego całkowicie sterowne, jako że Republikanie kontrolują zarówno Senat, jak i Izbę Reprezentantów Kongresu?
Podobnie nastrój radosnego oczekiwania nie jest do końca uzasadniony. Zwycięstwo Donalda Trumpa wprawdzie stwarza nadzieję, że Stany Zjednoczone nie będą eksportowały do swoich wasali komunistycznej rewolucji – co w przypadku zwycięstwa Kamali Harris byłoby chyba nieuchronne – ale przecież nie będzie on prezydentem Polski i w swoim postępowaniu nie będzie kierował się polskim interesem państwowym, tylko amerykańskim. Tymczasem Umiłowani Przywódcy, nawet ze środowisk uradowanych zwycięstwem Donalda Trumpa chyba nie potrafią skoordynować polskich interesów z amerykańskimi, więc zwycięstwo Donalda Trumpa może nie przynieść Polsce niczego specjalnego. Wprawdzie prezydent Duda zamierzał odwiedzić amerykańskiego prezydenta-elekta prawie natychmiast po wyborze, ale wyjazd póki co się odwleka, bo panowie ministrowie Mastalerek i Kolarski dopiero tę wizytę w Ameryce przygotowują.
Ciekawe, czy w następstwie tych przygotowań pan prezydent Duda odważy się z własnej inicjatywy wysondować amerykańskiego prezydenta-elekta, czy podtrzyma on pozwolenie udzielone w marcu ub. roku Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, czy też – wzorem precedensu dokonanego przez Donalda Tuska ze swoją kontrasygnatą – je uchyli – no i czy, wykorzystując kontrolę Republikanów nad Senatem i Izbą Reprezentantów, doprowadzi do uchylenia ustawy nr 447? Obydwie sprawy wydają się dla Polski bardzo ważne, bo od pierwszej zależy, czy będziemy musieli pogodzić się ze statusem Generalnej Guberni, a od drugiej – czy Generalna Gubernia znajdzie się pod żydowskim zarządem powierniczym. Ale możliwe jest, że pan prezydent Duda będzie molestował Donalda Trumpa w sprawie Ukrainy- bo czasami można odnieść wrażenie, że czuje się bardziej odpowiedzialny za Ukrainę, niż za Polskę.
Znacznie gorzej pod tym względem wygląda sytuacja obywatela Tuska Donalda. Właśnie jakaś Schwein przypomniała, jak to obywatel Tusk Donald oskarżał Donalda Trumpa, jakoby był agentem Putina. Pojawiły się w związku z tym fałszywe pogłoski, że „zabieg medyczny”, jakiemu niedawno poddał się premier Tusk, polegał na wyparzeniu języka. Toteż nie pojawił się on na obchodach Święta Niepodległości, bo po tym zabiegu musi dojść do siebie. Wprawdzie Książę-Małżonek na obchodach się pojawił, ale bez Małżonki, która przed wyborami rozdokazywała się do tego stopnia, że porównała Donalda Trumpa do Hitlera. W tej sytuacji chyba lepiej i dla niej i dla Księcia-Małżonka, by nasza Jabłoneczka na jakiś czas zniknęła z linii strzału, żeby nie komplikować mu sytuacji w związku z nadchodzącymi w Volksdeutsche Partei prawyborami kandydatów do prezydentury. Walka ma się rozegrać między Księciem-Małżonkiem a prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, którego z powodu predylekcji do sodomczyków złośliwcy nazywają „Rafalalą”.
Z kolei obóz „dobrej zmiany” czeka na decyzję Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego – czy namaści on na kandydata pana profesora Przemysława Czarnka, czy jakiegoś wysokiego przystojniaka? Pewne zamieszanie wprowadziło retoryczne pytanie pani Beaty Szydło, czy prezydentem Polski może być kobieta. Co prawda było to jeszcze przed ogłoszeniem wyniku wyborów w Ameryce., ale skoro tam kobiecie się nie udało, to jakże ma się jej udać w Polsce? Inna sprawa, że jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, a warto pamiętać, że pani Szydło jest absolwentką Szkoły Liderów przy Departamencie Stanu USA, więc gdyby tak Departament się uparł, to kto wie? Wprawdzie powiadają, że pan Rafał Trzaskowski ma znakomite korzenie, a z kolei Książę-Małżonek jest małżonkiem Jabłoneczki, co to ostatnio się rozdokazywała – ale Departament może kierować się własnymi preferencjami, więc ostatnie słowo jeszcze nie padło.
Tymczasem 11 listopada rozpoczęły się obchody Święta Niepodległości, poprzedzone kolejną miesięcznicą smoleńską. Jak zwykle towarzyszyła jej kontrdemonstracja miłośników smoleńskiej prawdy, którzy tym razem nawet okleili stojący na Placu Piłsudskiego pomnik schodów do nieba kartkami z nadrukiem „Pomnik do rozbiórki”. Podobno Komenda Garnizonu Warszawskiego, która opiekuje się całym placem oświadczyła, że „nie ma nic przeciwko temu”. Tak w każdym razie poinformował pracownika telewizji Republika policjant, który jednocześnie zarzucił mu, że zrywając wspomniane kartki, dopuścił się karygodnego wykroczenia w postaci zniszczenia cudzego mienia. Jak widzimy, kiedy sytuacja tego wymaga, policja wykonując zadania stawiane przez „demokrację walczącą”, chroni własność prywatną aż do przesady. Nie dotyczy to oczywiście kierowców, którym policja konfiskuje samochody. Jużci, jeśli jednego z drugim kierowcę stać na samochód, to znaczy – że ma forsę – a skoro ma forsę, to co to komu szkodzi, jak mu się ją odbierze? Akurat służba zdrowia pod rządami pani Izabeli Leszczyny właśnie doznaje zapaści, podobnie jak pozostałe dziedziny sektora publicznego, więc każdy grosz rządowi się przyda tym bardziej, że „demokraci walczący” nie wojują o demokrację za darmo.
Ale z okazji Święta Niepodległości musiał paść rozkaz, żebyśmy się wzajemnie miłowali, to znaczy – żebyśmy się łączyli, a nie dzielili. Przypomina to fragment „Dziadów”, a konkretnie – scenę balu u Senatora Nowosilcowa: „Patrz, dzisiaj on pazury schował i będzie się przymilał”. Toteż nie tylko „demokraci walczący”, ale i pan prezydent Duda się przymilił stwierdzając w swym okolicznościowym przemówieniu, że pomysł, iż Europa sama się obroni, jest „mrzonką”. Miejmy nadzieję, że ktoś te słowa powtórzy amerykańskiemu prezydentowi-elektowi, dzięki czemu pan prezydent Duda uciuła sobie jeszcze jeden listek do wieńca sławy.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
Nowy kaznodzieja Domu Papieskiego, aktywista homoseksualny i kapucyn Roberto Pasolini, ma związek z ojcem Marko Rupnikiem, byłym jezuitą, który był zamieszany w sprawy seksualne z połową klasztoru w Słowenii.[Nie “zamieszany”, lecz dupcył swe “zakonniczki” pojedynczo i gromadnie. MD]
———————————————
O. Pasolini wykorzystał grafikę Rupnika jako okładkę swojej trylogii książek: “Saremo noi. Immersi nell’amore più grande”, “Non siamo stati noi” i “È stato Dio: Dentro una vita nuova”.
Te trzy obrazy pochodzą z Cyklu Józefa, zrealizowanego przez Roman Aletti Centre Rupnika w kościele w Mostarze. Postacie mają typowe duże czarne puste oczy.
Przedmowę do książki “Non siamo stati noi”, która ukazała się we wrześniu 2020 r., napisał o. Rupnik. Pochlebia on: “Ojciec Roberto ma również dar prostego, przystępnego, bezpośredniego, bogatego języka, czasem nawet zbyt płynnego, jeśli można tak powiedzieć. Ale to właśnie ten talent sprawia, że książka jest dostępna dla szerokiego grona czytelników”.
Były też inne formy współpracy:
Ojciec Pasolini wygłosił dwie konferencje na dorocznym spotkaniu Centrum Aletti w Asyżu w lipcu 2019 roku.
Napisał refleksje do “Briciole di Parola” (Okruchy Słowa), serii krótkich komentarzy do codziennych czytań z Pisma Świętego, produkowanych przez Centro Aletti.
LaNuovaBq.it nazywa ojca Pasoliniego “uczniem Rupnika” i sugeruje, że “były jezuita nie przestał wywierać dyskretnego wpływu na papieża i jego nominacje”.
Obraz: Roberto Pasolini OFMCap / Screenshot, La Libertà Tv,