



















Stanisław Michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl) • 12 lipca 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5856
Wprawdzie w demokracji, w odróżnieniu od pierwszej komuny, nie brakuje papieru toaletowego, ale dla większej ostentacji można zrobić wyjątek. Adam Grzymała Siedlecki wspomina, jak to we wczesnej młodości mieszkał w warszawskiej, XVIII-wiecznej jeszcze kamienicy, która nie miała urządzeń sanitarnych, w związku z czym ubikacja znajdowała się na podwórzu. W kamienicy tej mieszkały dwie siostry, starsze damy, z pretensjami do sfer arystokratycznych. Nie bardzo miały już czym imponować pozostałym mieszkańcom, ale w jednej dziedzinie się wyróżniały. Kiedy jedna, czy druga maszerowała przez podwórze do ubikacji, ostentacyjnie trzymała w dłoni pęk papieru welinowego, który miał wieńczyć dzieło. Tym papierem welinowym dźgały sąsiadów w chore z zawiści oczy.
Wspominam o tym w związku z deklaracją Wielce Czcigodnej feministry Nowackiej Barbary, która w vaginecie obywatela Tuska Donalda dostała z rozdzielnika fuchę kierowniczki resortu edukacji. Jej ambicją jest wyszkolenie młodzieży, a zwłaszcza panienek płci żeńskiej w dziedzinie seksualnej – żeby na etapie, gdy Polska zostanie już przekształcona w Generalną Gubernię, potrafiły dogodzić Herrenvolkowi, czyli rasie panów, na czele której, jak już dzisiaj wiadomo, stoją Żydowie. W tym celu konsekwentnie usuwa wszystkie przeszkody, jakie spotyka na swojej drodze, zwłaszcza w postaci religii.
Fałszywe pogłoski, jakie w związku z tym krążą, głoszą, że to z powodu pochodzenia feministry, która jakoby jest wnuczką księdza. Jak tam było, tak tam było, ale niepodobna nie zauważyć, że w tej zapamiętałości, jaka vaginessie Nowackiej Barbarze towarzyszy w dziedzinie religii, może rzeczywiście być coś osobistego. Takie same podejrzenia rodzą się w przypadku pana mec. Artura Nowaka, który w towarzystwie byłego ojczyka-jezuity, prof. Stanisława Obirka, zajmuje się obsrywaniem Kościoła katolickiego. Pan mec. Nowak twierdzi, że w młodości wybzykali go dwaj księża. Jak tam było, tak tam było – ale czy właśnie nie to jest przyczyną, że pan mec. Nowak zaczął pisać książki i w ogóle – stał się człowiekiem sławnym? Nie jest on zresztą wyjątkiem; są również kobiety, które dzięki bliskim spotkaniom III stopnia z osobami duchownymi, stały się damami i pisarkami. Może stałyby się damami i pisarkami i bez tych bliskich spotkań – ale pewności mieć nie możemy – bo cóż właściwie mogłyby wtedy opisywać, podobnie jak pan mec. Artur Nowak?
Mój przyjaciel z czasów studenckich, cieszący się reputacją pożeracza serc niewieścich, wielokrotnie powtarzał mi, że jeśli już jakiejś damie ściera się puszek niewinności, to należy w zamian dostarczyć jej przeżyć. W przypadku osób twierdzących, że w przeszłości miały bliskie spotkania III stopnia z osobami duchownymi, tak właśnie musiało być, bo jeszcze po 30, a nawet 40 latach, nie bez pewnej melancholii, przypominają sobie tak zwane „momenty” – a że czasy mamy ciężkie, to nawet próbują wydostać z tego szmalec.
A czasy mamy ciężkie w związku z proklamowanym przez Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje tak zwanym „zrównoważonym wzrostem”. Na czym polega zrównoważony wzrost? Na tym, że wszystko rośnie jednocześnie – przede wszystkim – ceny. W związku z tym coraz więcej ludzi próbuje wydostać szmal, skąd się tylko da, tak – jak to ujął poeta w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” – „jak za okupacji z Żyda”.
Wracając do vaginessy z vaginetu obywatela Tuska Donalda, czyli Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary, to w swoim czasie wydała ona rozporządzenie o zmniejszeniu liczby godzin religii i etyki do jednej tygodniowo. Sęk w tym, że art. 12 ust. 2 ustawy o systemie oświaty wymaga, by rozporządzenie regulujące sposób nauczania religii w szkołach publicznych, było wydane „w porozumieniu” w władzami kościelnymi – a w tym przypadku żadnego takiego „porozumienia” nie było. Dlatego też Trybunał Konstytucyjny uznał, że rozporządzenie Wielce Czcigodnej feministry Nowackiej Barbary jest „niekonstytucyjne”. Tymczasem Ministerstwo Edukacji daje do zrozumienia, że na podstawie tego niekonstytucyjnego rozporządzenia, już od września br. liczba godzin nauczania religii w szkołach publicznych zmniejszy się do jednej tygodniowo.
To stanowisko Ministerium Edukacji bierze się stąd, iż Wielce Czcigodna Nowacka Barbara uważa, że „grupa udająca trybunał wraz z biskupami podważa działanie rządu”. Chodzi o to, że Judenrat „Gazety Wyborczej” pełniący w naszym bantustanie funkcję nadrzędnego organu władzy, pewnego dnia zadekretował, iż „nie uznaje” Trybunału Konstytucyjnego, który, zgodnie z wytycznymi Głównego Zarządu Politycznego Armii Czerwonej, Judenrat nazwał „trybunałem Julii Przyłębskiej”. Obecnie, chociaż prezesem TK jest pan Bogdan Święczkowski, Judenrat nadal tego trybunału „nie uznaje” a za nim, jak za panią matką, „nie uznaje” go stado autorytetów moralnych oraz mikrocefale, których wybitną przedstawicielką jest właśnie Wielce Czcigodna vaginessa z vaginetu obywatela Tuska Donalda, obywatelka Nowacka Barbara. Ciekawe, że akurat stojący na czele Judenratu „Gazety Wyborczej” pan red. Adam Michnik utrzymywał, że Żydów w Polsce „nie ma”. W tej sytuacji aż strach pomyśleć, co by to było, gdyby „byli”?
Bo trzeba nam wiedzieć, że widoczna niechęć Wielce Czcigodnej Nowackiej Barbary do religii katolickiej ma charakter jawnie antysemicki. Chodzi o to, że zwłaszcza w pierwszej fazie nauczania, edukacja ta obejmuje tak naprawdę naukę żydowskiej historii plemiennej, tyle, że podanej w religijnym sosie. Zwrócił na to uwagę jeszcze w XIX wieku brytyjski polityk pochodzenia żydowskiego, nawiasem mówiąc – chrześcijanin – późniejszy premier Wielkiej Brytanii, Beniamin Disraeli. Przemawiając w Parlamencie wbrew stanowisku własnej partii, która uważała, że Rotschild, jako poseł do Izby Gmin, powinien złożyć przysięgę, której złożenia odmówił, jako niezgodnej z wyznawaną przezeń religią, Disraeli powiedział: „uczycie dzieci wasze historii żydowskiej, co niedziela śpiewacie hymny żydowskie. Właśnie jako chrześcijanin żądam, by Rotschild był przyjęty!”
W odróżnieniu od Disraeliego, warszawski Judenrat stoi raczej na nieubłaganym gruncie całkowitego usunięcia znienawidzonego chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej naszego bantustanu – ale przypuszczam, że nie czyni tego z pobudek ideologicznych, tylko politycznych w przekonaniu, że usunięcie chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej sprawi, iż tubylcy zostaną poddani ideologicznej kurateli Judejczyków, którzy – jak zauważył w swojej ostatniej książce „Mit starszych braci w wierze”, pan red. Paweł Lisicki – ścisłe kierownictwo Kościoła katolickiego stopniowo poddają swojemu nadzorowi. W tej sytuacji Wielce Czcigodna obywatelka Nowacka Barbara wprawdzie może się podetrzeć welinowym papierem z orzeczeniem TK – ale powinna zachować ostrożność – jak podczas bliskiego spotkania III stopnia z jeżem.
Stanisław Michalkiewicz
https://pch24.pl/vice-batarelo-odrodzenie-katolickiej-chorwacji

(Fot. Sanjin Strukic / PIXSELL / Forum)
W Chorwacji nie milknie debata, jaką wywołało wielkie widowisko autorstwa katolickiego muzyka Marko Perkovicia, o którym pisaliśmy w artykule pt. „Narodowe rekolekcje Chorwatów. Byłem świadkiem wielkiego koncertu Thompsona”. Owa dyskusja nie ogranicza się do telewizji, gazet i mediów społecznościowych. Dotarła nawet na forum chorwackiego parlamentu, w którym miała miejsce polemika na temat artysty. Jest on wściekle atakowany z pozycji lewicowych za rzekome „podgrzewanie nastrojów nacjonalistycznych” i broniony przez konserwatywnych polityków, chwalących piosenkarza za popularyzowanie wartości rodzinnych i patriotycznych. Poniżej publikujemy ważny głos w tej debacie – artykuł, którego autorem jest dr Vice Batarelo, chorwacki intelektualista urodzony w Australii, prezes katolickiej organizacji „Vigilare”.
Szczerze mówiąc, byłem pod wrażeniem, widząc ponad 500 tysięcy Chorwatów w jednym miejscu. Zapierało to dech w piersiach – i mnie, i wszystkim obecnym. Znacie ten klasyczny efekt „wow” – niesamowite. Było to drugie największe zgromadzenie Chorwatów w naszej długiej historii. Pierwszym była Msza święta papieża św. Jana Pawła II w 1994 roku.
Miałem zaszczyt i przywilej uczestniczyć w obu wydarzeniach. Wielkie zgromadzenia nieuchronnie przynoszą zmiany. Trzeba je właściwie odczytać, a my, ich uczestnicy, musimy stworzyć prawdziwą narrację – nie pozwalając, by manipulowali nami nędzni malkontenci, którzy negatywnie dekonstruują to wydarzenie.
Więcej niż zwykły koncert rockowy
Wyjaśnijmy sobie od razu. Było to coś znacznie więcej niż zwykły koncert rockowy. To było wydarzenie wielowarstwowe. Po pierwsze, w postindustrialnej epoce cyfrowej, gdzie ludzie żyją całkowicie odizolowani od innych, zatomizowani w swoich małych światach, jako oderwane od siebie jednostki, które nic już nie łączy (naród, wiara, przekonania…), Chorwaci przełamali tę destrukcyjną globalną praktykę. Ustanowiliśmy precedens i nowy wzór.
Moi przyjaciele z Polski i Słowacji, którzy byli na koncercie, wrócili do swoich krajów głęboko poruszeni, marząc o zorganizowaniu czegoś podobnego u siebie. Chorwaci stali się oto „trendsetterami” wolności i patriotyzmu.
Wielkie zwycięstwo „generacji Z”
Pomimo wszystkich negatywnych i złośliwych działań tzw. głębokiego państwa w Chorwacji oraz jego pionków (w mediach, partiach politycznych, klakierach Brukseli, grupkach woke, „influencerach” itd.), przez całe tygodnie siejących panikę, wieszczących chaos i szerzących swoje chore idee – pokolenie „Z” i „Alfa”, czyli osoby urodzone po 1997 roku, pięknie i masowo pokazały „generacji Tito” („Gen T”), co myślą i że są dumni ze swoich rodziców oraz dziadków, którzy wywalczyli naszą wolną i niepodległą Chorwację.
Przyszli i cieszyli się koncertem, na którym oddawano chwałę Bogu, Panu Jezusowi, Matce Bożej, Chorwacji, rodzinie, przyjaźni, wojnie o niepodległość i samej niepodległości, wielkim postaciom chorwackiej historii, waleczności… Wszystkiemu, co pokolenia Tito przez dziesięciolecia próbowały stłumić, wyśmiać i zdegradować.
Katolicko-duchowe wydarzenie – „Ja i mój dom służyć będziemy Panu!”
Koncert stał się wydarzeniem głównego nurtu, przywrócił do centrum uwagi opinii publicznej katolicyzm jako warunek duchowego wzrostu i uzdrowienia Chorwacji. Nie tylko nie miały tam miejsca żadne przejawy nienawiści, ale wręcz przeciwnie – sięgano głęboko w dusze i podświadomość, pobudzając i odnawiając to, co może uzdrowić człowieka oraz cały naród.
W pewnym momencie koncert wyglądał jak duchowe rekolekcje… Śpiewano: „Nigdy nie zdradzę Boga…”, biskup Ivas wypowiadał słowa modlitwy Maranatha („Przyjdź, Panie”), a gitarzysta Petar Buljan skłonił pół miliona Chorwatów do wypowiedzenia słów proroka Jozuego: „Ja i mój dom służyć będziemy Panu”. Sam w pewnym momencie cicho w duchu modliłem się i dziękowałem Bogu za wszystko, co się działo, w tym za to wielkie poczucie wspólnoty.
Marko Perković „Thompson” stworzył poprzez swoje piosenki, cierpienie i ofiarę przestrzeń, w której razem z 500 tysiącami Chorwatów oddawano chwałę Wszechmogącemu Bogu. Ktokolwiek to zwalcza, nie ma przed sobą dobrej perspektywy. Może jedynie ziać nienawiścią, obelgami i kłamstwami, zmieniając się w żałosną postać – w gruncie rzeczy godną współczucia i naszej modlitwy.
Błogosławiona przestrzeń
Wiemy, że przed koncertem wielu katolików modliło się i pościło w intencji koncertu, a także Marka Perkovića. Wiemy też, że Marko był na Mszach i rekolekcjach; że święcona woda i egzorcyzmowana sól oraz cudowne medaliki były rozłożone na całym terenie hipodromu. To są duchowe realia i fundamenty nowej Chorwacji, która rodzi się na naszych oczach. Bądźmy dumni i wdzięczni Bogu, bo staniemy się przykładem dla całego świata.
Drony, które nie zabijają, ale promują życie
Co ludzi poruszyło najbardziej – oprócz muzyki? Drony – ale nie takie, które zabijają, lecz takie, które nad Zagrzebiem i Chorwacją wskazywały kierunek oraz najważniejsze wartości. Ukazały w widoczny sposób, co jest dla nas najważniejsze: Bóg, Matka Boża, Różaniec, Ojczyzna i zwycięstwo. To przesłanie miłości, pokoju i naszej pewności, ale też gotowości, by już nigdy nie pozwolić na narzucenie nam jarzma niewoli. To, że Chorwaci są wolni i mogą decydować o swoim losie, opłacone zostało krwią i stuleciami wierności Bogu oraz Kościołowi katolickiemu.
Panika w „głębokim państwie” – stracili młodych
I tu rodzi się absolutna panika w „głębokim państwie” oraz wśród „Gen T”. Stracili młodzież, nie mogą kontrolować jej przez oficjalne telewizje i radio… Reprezentują starą szkołę, tymczasem „Thompson” jest „na czasie”, jest przeciwnikiem mainstreamu, jest „kontrkulturowy”, jednym słowem – zdobył wyobraźnię młodych.
To oni stanowili absolutną większość na koncercie. I „Thompson” przyznał na koniec, że ich pokolenie jest nawet lepsze niż jego własne, które walczyło o niepodległą Chorwację.
Waleczna Chorwacja
To kontynuacja tej walecznej Chorwacji, której wszyscy reprezentanci woke i członkowie „głębokiego państwa” chcieliby się pozbyć, byśmy byli krajem słabeuszy, przeciętniaków i zniewieściałych mężczyzn. Jak już wiadomo z badań socjologicznych – młodzi Chorwaci są bardziej konserwatywni niż ich rodzice, co manifestuje się w większym szacunku i przywiązaniu do Boga, rodziny i Ojczyzny.
Ataki będą? Niech będą!
I stąd biorą się te wszystkie ataki i zaciekłe próby, by zdyskredytować i pozbawić znaczenia to wielkie ogólnonarodowe zgromadzenie; by ponownie manipulować Chorwatami i dzielić ich… Naprawdę? Ci, którzy to robią, są już tak nudni i przewidywalni!… Ale będą to robić dalej, próbując tworzyć fałszywe narracje.
Jednak po 5 lipca 2025 roku, po 30-leciu wspaniałego chorwackiego zwycięstwa, nic już nie będzie takie samo. Maski opadły. Koncert MPT był papierkiem lakmusowym: jak postrzegasz Chorwację – czy jest dla ciebie ważna, czy wiara i patriotyzm są dla ciebie ważne i czy jesteś gotów walczyć i pracować dla Ojczyzny?
Pytania muszą być skierowane do nas samych: co ja zrobiłem dla Boga, swojej rodziny i Chorwacji, a nie – co inni zrobili dla mnie. Czy żyłem zgodnie ze swoimi wartościami i wiarą? Musimy wziąć odpowiedzialność, a nie zrzucać ją na innych albo – co gorsza – żyć podwójnym i obłudnym życiem.
„Thompson” jako piorunochron
A Marko Perković „Thompson” jest jak piorunochron – wszystkie ataki skierowane na niego są w rzeczywistości wymierzone w konserwatywnych i katolickich Chorwatów. Dlaczego? Bo jesteśmy siłą, która rośnie, która dojrzewa; która jest duchowo silniejsza i pragnie modlić się o inną, moralną i godną Chorwację.
Czy Marko Perković jest doskonały? W gruncie rzeczy to dziecinne pytanie i założenie. Oczywiście, że nie – jak nikt z nas. Jesteśmy niedoskonali i słabi, ale wiara chrześcijańska daje człowiekowi siłę, by się podnieść, zmienić, duchowo i moralnie wzrastać w cnotach. Tylko słabi się nie zmieniają.
A Marko się zmienił i stara się duchowo wzrastać i być wzorowym chorwackim i katolickim mężczyzną. Jego i wszystkich ludzi należy przyjmować takimi, jacy są teraz, na duchowej drodze, a nie wyciągać błędy z przeszłości. Wiadomo, kto jest „oskarżycielem braci”.
Moralne potwory
A więc kto się odzywa i kto osądza? Ludzie całkowicie moralnie niedojrzali, skompromitowani, bezwstydni słudzy własnego ego i ciemnych sił. Fakty ich nie interesują – tylko ideologiczne szablony, mrok i duchowa destrukcja siebie i – jeśli się da – społeczeństwa, w którym żyją. Powinniśmy ich ignorować, jak (tu autor używa słów utworu „Thompsona” – przyp. tłum.) „zeszłoroczny śnieg”, a jako chrześcijanie – modlić się o ich nawrócenie.
Poznaj historię Chorwacji
„Thompson” podczas koncertu mówił o znaczeniu znajomości własnej narodowej historii. Mam wrażenie, że zrobił dla popularyzacji wielkich chorwackich postaci więcej niż ociężały system edukacji i leniwa polityka. Od przybycia Chorwatów, króla Tomisława, Zvonimira, Zrinskich i Frankopanów, do wojny o niepodległość i jej bohaterów… Osobiście uważam, że teledysk do piosenki o królu Tomisławie to szczytowe wydarzenie obchodów 1100. rocznicy jego koronacji.
Patrząc na to wszystko – „Thompson” w sposób masowy i popularny przewodzi odnowie ciągłości chorwackiej historii i katolickiej cywilizacji, która została brutalnie przerwana przez rewolucję bolszewicką w 1945 roku. Właśnie następuje odrodzenie katolickiej Chorwacji i nic nas nie powstrzyma. Bądźmy dumni, że żyjemy w tych czasach i że mamy możliwość budować Chorwację taką, jakiej pragniemy.
Dr Vice Batarelo
(tłum. Jan Doerre)
11.07.2025 zdjeli-ukrainskie-symbole-z-ratusza—burmistrz-wsciekla-dlaczego-cieszyn-mialby-o-wolyniu-pamietac
Posłowie Bronisław Foltyn i Roman Fritz zamienili na ratuszu w Cieszynie bezpodstawnie wiszące flagi Ukrainy na flagi Polski. Foltyn stwierdził, że władze miasta w dniu pamięci o ludobójstwie na Wołyniu wolą oddać hołd Ukraińcom niż Polakom. Burmistrz Gabriela Staszkiewicz standardowo oskarżyła prawicowców o to, że ich działania są „prorosyjskie”.
Bronisław Foltyn (Konfederacja) w piątek rano „podjął interwencję poselską”. Korzystając z drabiny, wspiął się na balkon nad wejściem do ratusza.
Nad nim, na ścianie budynku, wisiały flagi Polski, Cieszyna, szmata z kolorami i symbolami kojarzona z Unią Europejską i dwie flagi ukraińskie. Te ostatnie zamienił na biało-czerwone.
Parlamentarzysta powiedział PAP, że 11 lipca jest Narodowym Dniem Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez OUN i UPA na ziemiach wschodnich II RP. W tym roku po raz pierwszy jest obchodzony jako święto państwowe.
– Nie wszędzie chcą je obchodzić, a wręcz są jeszcze na mapie Polski miasta, gdzie w tym dniu wolą oddawać hołd Ukraińcom niż Polakom. (…) Władze miasta Cieszyna nie zorganizowały żadnych obchodów (…), a na ratuszu powiewają flagi ukraińskie – wskazał.
Jeszcze przed południem magistrat ponownie umieścił na ratuszu ukraińskie barwy.
Drugą interwencję podjął później poseł Konfederacji Korony Polskiej Roman Fritz. Zdjął ukraińskie symbole, wieszając w ich miejscu polskie. Powiedział, że flagi nie będą profanowane, lecz „zostaną odstawione do ukraińskiej ambasady w Warszawie”.
„Dziś 82. rocznica Krwawej Niedzieli na Wołyniu. Co trzeba mieć w głowie, by w takim dniu wywieszać flagi ukraińskie na Urzędzie Miasta #Cieszyn? Tu jest Polska!” – napisał na X poseł Roman Fritz.
Źródłem jest „Wprost”, gdzie nie zaglądam, ale jedna miła Pan przysłała mi tekst z „nowego ekranu”, gdzie również nie zaglądam. A tam „Ewinia” skopiowała. Dziękuję. Mirosław Dakowski
========================================
„Nawet o 5 rano niechybnie się stawię”
Czy Grzegorz Braun jest tak straszny, jak go malują? W wywiadzie dla „Wprost” polityk otwarcie odnosi się do zarzutów prokuratury, kulis swoich sejmowych interwencji, a także wyjaśnia, dlaczego „nie cofa się przed złem”. Wyjaśnia, dlaczego wynik 6,34% w wyborach prezydenckich to dla niego zaledwie początek i co tak naprawdę dzieje się „poza rogatkami Warszawy”.
==========================
Bartosz Michalski, „Wprost”: Chciałem zobaczyć, czy diabeł jest taki straszny, jak go malują. Na razie rogów nie widzę, więc już pierwsze miłe zaskoczenie.
Grzegorz Braun, prezes Konfederacji Korony Polskiej, poseł do Parlamentu Europejskiego:
Z całą pewnością państwa redakcja ma zasługi w kreśleniu tej karykatury czy w malowaniu tego portretu, który nie odpowiada rzeczywistości. Przemilczenie, przekłamanie, nieobecność, nie z mojego wyboru i nie z mojej woli, w mediach głównego nurtu, czy też głównego ścieku, to jest norma mojego życia politycznego. Normą w moim przypadku są nieustanne próby pozbawienia mnie życia politycznego, zadania mi śmierci cywilnej. Co jest anegdotyczne, jeśli zajmują się tym funkcjonariusze frontu ideologicznego, a staje się nieco mniej zabawne, kiedy zaczynają się tym zajmować funkcjonariusze innych służb, na przykład prokuratorzy, policjanci i sędziowie.
Jak pan widzi, media głównego nurtu jednak przyszły do pana.
Lepiej późno niż wcale. Magia 6 procent. Jeszcze może, żeby zakończyć te remanenty, warto odnotować kompletne bankructwo sondażowni oraz tych mediów, które pracowicie, a bezkrytycznie drukowały te dęte sondaże, w których przecież po pierwsze bardzo długo moje nazwisko w ogóle się nie pojawiało. A kiedy już się zaczęło pojawiać to na homeopatycznym poziomie procenta czy dwóch. Stąd wielkie zdziwienie po pierwszej turze wyborów. Media uległy zatruciu własną propagandą.
Trzeba przyznać, że wynik był zaskakujący. Jak rozumiem nie dla pana?
Dla mnie nie. Ja w odróżnieniu od was, z całym szacunkiem i sympatią osobistą dla pana redaktora, po prostu żyję w Polsce i żyję z Polakami, a nie w bańkach, które sami wytwarzacie w symbiozie z półświatkiem polityki w Warszawie-Śródmieściu. To są wasze bańki. Wystarczy wyjść poza nią i wyjechać za rogatki Warszawy. Tam są jeszcze normalni ludzie, jest prawdziwa Polska i proporcje wszystkiego są odwrócone. To, co media centralne i ośrodki władzy politycznej przedstawiają jako skandal i wykroczenie, jest normą, oczywistą rzeczywistością dla Polaków.
Co jest tą rzeczywistością?
To, że Zielony Ład zabija Polskę, że klimatyzm, multikulturalizm, polityka zielona, tęczowa, eurokołchozowa, wszelaka i wieloraka tworzy tylko problemy, a żadnych nie rozwiązuje. Większość normalnych ludzi świetnie rozumie to, czego staram się strzec, bronić, chronić. Kiedy mówię: precz z komuną, precz z eurokomuną, precz z żydokomuną, normalni Polacy podzielają mój sprzeciw wobec ukrainizacji, islamizacji i judaizacji Polski.
Podzielają też te zachowania jak gaszenie menory chanukowej, czy niszczenie wystawy LGBT w Sejmie?
Panie redaktorze — nie chciałbym być nieskromny, ale te interwencje poselskie i praktyka nieprzechodzenia obojętnie wobec zła zaskarbiła mi nieskrywaną sympatię wśród wielu moich rodaków. Jest zauważalna poza granicami Polski, czego mam świadectwa w mojej pracy dorywczej w Eurokołchozie. Imię Polski jest wymieniane w pozytywnym kontekście i pozytywnym odbiorze.
Wróćmy na chwilę do wyniku wyborów prezydenckich. Skoro te 6,4 procent nie były zaskoczeniem, jakiego wyniku pan oczekiwał?
Jeśli upomni się pan o powtórne przeliczeniu głosów z pierwszej tury, to ja nie będę protestował.
Czyli oczekiwał pan więcej? 10 procent?
Naprawdę już nie zawracajmy Wisły kijkiem, dali 6,34 procent, bo najwyraźniej mniej już dać nie mogli.
Wierzy pan w powtórzenie tego sukcesu za dwa lata w wyborach parlamentarnych?
Dlaczego tylko powtórzenie? Raczej przemnożenie. Po prostu trzeba ciężko pracować. Każdy, kto by traktował wynik wyborów prezydenckich, a tym bardziej sondaże, jako gwarancję czegokolwiek w polityce rozmijałby się z rzeczywistością. To nie jest żadna gwarancja, to jest tylko i aż rękawica do podniesienia w następnych wyborach parlamentarnych. Niezależnie od tego, czy zostaną ogłoszone za dwa lata, czy za dwa kwartały, Konfederacja Korony Polskiej w nich wystartuje. Podjęliśmy stosowną uchwałę o wystawieniu list wyborczych.
Nie obawia się pan, że społeczeństwo nie jest aż tak skrajne, jak pańskie poglądy?
A cóż jest skrajne, panie redaktorze? To, że 2 i 2 jest 4? To, że tu jest Polska, a nie Ukropol, nie land eurokołchozowy? Cóż w tym takiego skrajnego? Skrajne to było upominanie się o wolność i niepodległość za tamtej władzy sowieckiej. Każdy, kto się o to upominał, był besztany, a w niektórych przypadkach także i represjonowany.
Pan tego nie może pamiętać z autopsji, ale może pan wie, że za tamtego reżimu każdy, kto krytykował władzę sowiecką, był natychmiast nominowany, uwaga, na agenta niemieckiego albo amerykańskiego. No i dzisiaj mamy tę samą retorykę i tę samą politykę tylko w krzywym zwierciadle. Bo każdy, kto krytykuje globalistyczną, eurokołchozową politykę zielonego, tęczowego ładu, pakt migracyjny i wpychanie Polski w nie nasze wojny zostaje nominowany na ruskiego agenta.
Nie zapominajmy jednak, że społeczeństwo jest dość zróżnicowane i nie każdy popiera prawicowe poglądy.
Cóż takiego skrajnego pan redaktor wypatrzył?
Na przykład pańskie zachowanie i te wspomniane m.in. gaszenie menory chanukowej czy zniszczenie wystawy LGBT w Sejmie.
A pan uważa, że w Sejmie mogą i powinny być propagowane na przykład rasistowskie kulty albo propaganda dewiacji? Pan uważa, że Sejm to jest właściwe miejsce? Ja stoję na stanowisku przeciwnym.
Nie mówimy o moich poglądach.
W polskim prawie mamy takie kategorie jak na przykład moralność publiczna, w Konstytucji to jest zapisane. To nie są jakieś tam moherowe, staroświeckie przesądy, tylko to jest język prawa. I to najwyższego aktu prawa, które w Polsce obowiązuje. Mamy do czynienia z propagowaniem dewiacji, zboczeń, sodomii i dezinformowanie publiczności, szczególnie skandalicznych treści dla dzieci i młodzieży.
Dezinformacji?
Na przykład na temat płciowości ludzkiej, propagowanie procederu samookaleczenia w dążeniu do fałszywie pojmowanej samorealizacji w sferze płciowości. No, to jest nie tylko głupie i niegodziwe, ale też i bezprawne. Ja zatem w tej i w innych sprawach po prostu przywracam porządek w przestrzeni publicznej i powagę instytucji publicznych takich jak sejm Sąd czy inne urzędy.
Nie obawia się pan jednak szklanego sufitu? Że będziecie partią maksymalnie 6-7 procent?
Żebyśmy tylko takie problemy mieli. Ten wynik, który „szeroki front gaśnicowy” uzyskał w wyborach prezydenckich, to jest wynik całkiem niezły, jak na kogoś, kogo przecież miało w ogóle nie być.
Jak ocenia pan obecną Konstytucję? Według sondaży, w które pan nie wierzy, koalicja, w której będzie PiS, Konfederacja i Konfederacja Korony Polskiej będzie miała większość konstytucyjną.
Cała ta ustawa jest do zmiany. Ona nie jest do jakichś kosmetycznych korekt, do jakiegoś retuszu czy liftingu wizerunkowego, tylko do radykalnej zmiany. Jest za długa i słabo zrozumiała dla większości obywateli, a nawet polityków.
Z jednej strony jest tam zapisany chroniczny klincz między władzami najwyższymi: między kancelarią premiera a kancelarią prezydenta. Jest to nieusuwalny konflikt i blok wzajemny. Jestem zwolennikiem zaprowadzenia w Polsce rządów prezydenckich. Z drugiej strony trzeba państwo odchudzić po to, żeby spoważniało. Żeby zaczęło zajmować się poważnymi sprawami, żeby zapewniało Polakom bezpieczeństwo, a nie sprowadzało niebezpieczeństw.
Wskażę też jeden wcale niedrobny szczegół, bo czasem lepszy przykład niż wykład.
Śmiało.
Czy pan redaktor zauważył, że w tej Konstytucji nie jest zapisany polski złoty? I nie jest zapisana gwarancja zachowania prawa do gotówki, do posługiwania się pieniądzem? To nasza konstytucja powinna gwarantować. A tutaj nawet złotego nie ma.
Wchodząc do Unii Europejskiej, zobowiązaliśmy się, że przyjmiemy kiedyś euro.
A proszę mówić za siebie. Ja to wszystko odrzucałem i ja się do niczego nie zobowiązywałem i nie zobowiązywali się ci rodacy, z którymi ja jestem w kontakcie. Na tyle w dobrym kontakcie, żebyśmy właśnie osiągali wspólnie jakieś też efekty polityczne. Odrzucamy dyktat eurokołchozu we wszystkich tych dziedzinach. Precz z Zielonym Ładem, precz z paktem migracyjnym, precz z groźbą narzucenia euro, precz z podatkami i armią europejską. Nie zgadzamy się na to, żeby pieniądze Polaków były wydawane na niepolskie sprawy.
W trakcie naszej rozmowy już kilkukrotnie padło słowo „eurokołchoz”. Nie ma pan oporów moralnych, żeby, jako europoseł, brać z tego eurokołchozu pieniądze?
To moi rodacy wypłacają mi te pensje. Przecież w eurokołchozie manna nie spada z nieba, a my uiszczamy rokrocznie niebanalną składkę. Na ten upadły, szkodliwy i niebezpieczny, z każdym rokiem coraz bardziej groźny interes. Rodacy do tej pracy mnie delegowali.
Przewodnicząca Parlamentu Europejskiego, kontynuując dzieło marszałek Sejmu Elżbiety Witek, systematycznie okrada moją rodzinę z tych dochodów, na które ja nieskromnie uważam, że solidnie pracuję. Pod rozmaitymi pretekstami padam ofiarą kradzieży zuchwałej.
I to pana nie powstrzymuje? Jest pan rekordzistą pod względem liczby nałożonych kar.
W polskim parlamencie owszem. Widzi pan redaktor, przynajmniej nikt nie powie, że jest to bezkosztowe i to wszystko jest lekkie, łatwe i przyjemne. A ja zapewniam, że nie zaczynam moich rachunków politycznych od rachunku osobistych strat i zysków.
Zatrzymajmy się na ostatnich wydarzeniach. Prokuratura postawiła panu siedem zarzutów. Głos w tej sprawie zabrał również minister sprawiedliwości Adam Bodnar, mówiąc, że „ekscesy europosła Grzegorza Brauna, wskazujące na podejrzenie popełnienia czynów przestępczych, nie pozostają bez reakcji prokuratury”
To nie są wczorajsze wydarzenia. To są śledzie po obiedzie i odgrzewany kotlet. Panie redaktorze, to jest mielone przez bodnarowską prokuraturę i procedowane przez dwa parlamenty – warszawski i eurokołchozowy już od półtora roku.
Procedura uchylenia immunitetu trochę trwała.
Półtora roku temu została przeprowadzona kolejna fala polowania z nagonką na mnie. Zostałem medialnie odsądzony od czci i wiary, a następnie rozstrzelany w prasie i telewizji. Najwyższy przedstawiciele, najwyższych władz warszawskich ponaglali się wzajemnie do rozprawy ze mną. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia, sprawiedliwości, przepraszam, minister niesprawiedliwości Adam Bodnar mieli enuncjacje na konferencjach prasowych, wymieniali korespondencje w ekspresowym tempie.
Skutkowało to uchyleniem mi immunitetu przez Sejm. Zresztą nie po raz pierwszy. Prokuratura nie wykorzystała jednak tego czasu. Wystarczyła chwila nieuwagi i rodacy wyposażyli mnie w mandat europosła. Stąd wznowienie procedury.
Jak wyglądało przesłuchanie w prokuraturze?
Pan Bodnar może sobie pozwolić pewnie na to, żeby podchodzić do zasady nieujawniania tajemnic śledztwa z nonszalancją. Ja nie chciałbym tutaj nie dochować zasad, więc nie będę referował tego, jaki tam przebieg czynności. Mogę natomiast powiedzieć, że nigdy nie uchylałem się od kontaktu z prokuraturą. Składałem tak zwane wyjaśnienia, obszernie, może nawet zbyt obszernie. Warszawa postanowiła przeprowadzić tę procedurę immunitetową powtórnie w Brukseli. Ostatecznie w ostatnim czasie odczytano mi tych samych siedem zarzutów, które zostały mi zaprezentowane już przed półtora rokiem, tyle że w nowej redakcji.
Nie obawia się pan aktu oskarżenia?
Nie wchodząc w niuanse i nie łamiąc wymogu zachowania tajemnicy śledztwa, muszę powiedzieć, że pan, panie redaktorze i publiczność, będziecie mieli naprawdę spory ubaw, kiedy ta sprawa wreszcie wejdzie na jakąś wokandę sądową. Na razie nie weszła, gdyż nie został do dziś jeszcze po półtora roku sporządzony żaden akt oskarżenia.
Jadąc tutaj do pana na wywiad, zastanawiałem się, czy będziemy musieli pana podpisać jako Grzegorz Braun, czy Grzegorz B. Sam pan wspomniał, że to wszystko przyspiesza.
Ta procedura nie dotyczy mojej aktywności w życiu prywatnym. To są zarzuty stawiane mi fałszywie, które oczywiście odrzucam w całej rozciągłości, ale dotyczące mojej aktywności poselskiej, moich interwencji poselskich, a więc wykonywania przeze mnie mandatu posła. I o to tutaj tak naprawdę chodzi. Dla opinii publicznej ważne jest i bynajmniej już nieśmieszne to, czy w moim przypadku zostanie ustanowiony precedens prokuratorskiego, sądowego ograniczenia bądź uniemożliwienia pełnienia mandatu posła.
Prokuratura posiada jednak materiał dowodowy.
Wszystkie przypadki, które zebrała prokuratura, żeby ulepić taką pigułę nonsensownych zarzutów, to są sytuacje interwencji poselskich. Chwała Bogu dobrze udokumentowanych i zarejestrowanych. Opinia publiczna nie musi zresztą czekać na rozprawę sądową, to wszystko można obejrzeć w internecie. Gołym okiem widać, że to ja zostałem napadnięty, jako poseł w gmachu Sejmu przez osobę postronną. Prokuratura w tej sprawie pozostaje bezczynna, mimo że zgłosiłem zawiadomienie o przestępstwie i wskazałem osobę podejrzaną. Ta osoba przypisuje mi czyny i słowa, które pan prokurator „wytnij-wklej” przepisał z Gazety Wyborczej. To również będzie ważne dla polskiego życia publicznego, czy sąd stanie na gruncie faktów empirycznie potwierdzanych poprzez prostą, wcale niepogłębioną analizę materiału audio-wideo.
Nie boi się pan, że wyrok przed wyborami parlamentarnymi w 2027 roku wykluczy pana z życia publicznego?
Ja już tyle razy byłem wykluczany z życia publicznego, rzucano na mnie anatemę. Władze świeckie i służby policyjne rzucały, wysuwały wobec mnie fałszywe oskarżenia. Nawet władza duchowna występująca jako bezkrytyczny żyrant samowoli władzy świeckiej od czasu do czasu obrzucała mnie fatwą. Jak na przykład eminencja Grzegorz Ryś w owczej skórze na łamach Gazety Wyborczej przed rokiem.
I jesteście przygotowani na scenariusz, który wyklucza — jakby nie patrząc — twarz partii tuż przed wyborami?
Do tego to przecież wszystko zmierza, tego nie skrywają rządzący w Polsce. Spokojna głowa, panie redaktorze. Przecież to dzięki zauważalnym wynikom w ostatnich kampaniach dziennikarze nauczyli się poprawnie pisać i wymawiać nazwę mojej partii — Konfederacja Korony Polskiej. I od kiedy sondażownie uwzględniają nas w swoich badaniach, to mamy potwierdzenie, że Konfederacja Korony Polskiej, jest okrzepłym, realnie istniejącym bytem politycznym. Może ona zebrać pewną premię za moje nazwisko, ale nawet i beze mnie da sobie radę.
Panowie posłowie, tworzący nasze koło poselskie w bieżącej kadencji Sejmu — Włodzimierz Skalik, Roman Fritz, a także Sławomir Zawiślak — są jednymi z najlepszych, najwybitniejszych posłów w historii polskiego Sejmu.
A to zaledwie nasze skromne koło poselskie. Okręgów Wyborczych jest 41 i w każdym z tych z nich Konfederacja Korony Polskiej wystawi do wyborów ludzi wybitnych, ciekawych, doświadczonych i zasłużonych.
Planujecie jakieś transfery polityczne?
„Szeroki front gaśnicowy” jest otwarty na wszystkich, którzy spełniają to proste kryterium — chcą, żeby było państwo polskie. Rządzący dzisiaj tego nie chcą. Duopol władzy PiS-PO, Zjednoczona „Łże” Prawica i totalna opozycja, dziś uśmiechnięta demokracja walcząca z Polakami, to są formacje, które jawnie sprzeciwiają się suwerennemu bytowi narodu polskiego. Nie chcą odzyskania niepodległości, przekazali władztwo na polskim terytorium innym bytom politycznym, innym organizacjom.
Jakim organizacjom?
Takim jak Unia Europejska, jak Pakt Północnoatlantycki, jak WHO. Oddano tym organizacjom władzę nad polskim życiem, zdrowiem, majętnością, bezpieczeństwem narodowym. Od tego bezpieczeństwa wcale nie przybywa, tylko przybywa niebezpieczeństw. I stąd nie dziwmy się, że ludzie, którzy uczynili ze zdrady polskiego interesu narodowego i zanegowania polskiej racji stanu doktrynę polityczną, tak łatwo wyprzedają nasze interesy i konformizują swoje działania, a to wobec Ukraińców, Żydów, Niemców, Anglosasów. Za chwilę Rosjanie wrócą do gry o nasze terytorium, bo nie ma próżni w przyrodzie. Jeżeli Warszawa nie chce rządzić się suwerennie i jeśli rządzący nie chcą odzyskania niepodległości, no to będziemy mieli podległość. Podległość konsorcjum międzynarodowemu kuratorów i moderatorów polskiego życia publicznego. To, co przed laty nazwałem kondominium rosyjsko-anglosasko-niemieckim pod żydowskim zarządem powierniczym na polskiej ziemi.
Wrócę jednak do wcześniejszego pytania, bo nie padła na nie odpowiedź. Czy wyniki sondażowe spowodowały większe zainteresowanie wśród polityków? Możemy spodziewać się transferów do Konfederacji Korony Polskiej?
Nie chciałbym się przechwalać, ale Konfederacja Korony Polskiej jest w tej chwili jedną z największych partii politycznych działających w Polsce. Jedno nas tylko różni i różnić będzie. Będziemy jedyną formacją, która ma reprezentację na poziomie parlamentarnym, idącą do najbliższych wyborów bez subwencji budżetowej.
Wspomniał pan, że jesteście otwarci na wszystkich, którzy podzielają wasze poglądy.
Wszystkich, którzy chcą, żeby to była Polska, a nie land eurokołchozowy, nie Ukropol, nie Ukropolin, czy Bantustan anglosaski.
A gdyby Piotr Korczarowski chciał wrócić? Zakładając, że jednak chce, żeby Polska była Polską.
Panie redaktorze, nomina sunt odiosa i pewnie na rozmowę o personaliach lepiej żebyśmy umówili się na jakąś osobną, obszerną – i lepiej żeby to była rozmowa dotycząca faktów a nie spekulacji. Chętnie omówię z panem listy naszych kandydatów kiedy wybory zostaną ogłoszone i my te listy zaprezentujemy. Natomiast dzisiaj można powiedzieć tak: aby działać politycznie trzeba zachowywać zdolność bojową i można ją utracić na skutek rozmaitych okoliczności.
Taką okolicznością może być związek z Marianną Schreiber?
Pan redaktor próbuje usilnie sprowadzić naszą rozmowę do rowu, a ja zatrzymam się na poboczu i tam nie wjadę. Każdy może próbować swoich sił w walce politycznej, ale jak już powiedziałem, trzeba spełniać pewne kryteria stabilności i bezpieczeństwa w pracy politycznej.
Kiedyś postulował pan przywrócenie kary śmierci.
Dlaczego kiedyś? Ja to i dziś i jutro i pojutrze głosić będę. Bez przywrócenia kary głównej do kodeksu karnego państwo polskie nie przetrwa. Aktualnie narastają problemy z przestępczością zorganizowaną i niezorganizowaną na terytorium Rzeczpospolitej, uprawianą przez przybyszów z dalekich, często egzotycznych stron.
Z całą pewnością trzeba przestępcom, a zwłaszcza zwyrodniałym zbrodniarzom, maksymalizować ryzyko związane z uprawianiem ich przestępczego zbrodniczego procederu. Innymi słowy jeżeli nie ma kary śmierci, to hulaj dusza, piekła nie ma.
A gdyby przywrócono karę śmierci, byłby pan w stanie ją wykonać?
To jest jeden z tych dziecinnych chwytów, proszę wybaczyć, erystycznych którymi posługują się pacyfiści. Pacyfizm, przypominam, jest na gruncie doktryny katolickiej po prostu herezją, a na gruncie logiki dwuwartościowej – jest po prostu pewnym urojeniem.
Jeśli się kogoś posądza, a nie osądzi i nie skaże, to niszczy to autorytet państwa.
Jak już prowadzicie taką kampanię „łapaj ruskiego agenta” to jak jednego znajdziecie, to bardzo proszę – zaproście mnie na egzekucję. Nawet o 5 rano niechybnie się stawię. Jako polski państwowiec i patriota temu przyklasnę. To są oskarżenia takiego kalibru, że nie należy ich rzucać tylko w trybie czarnego PR-u, trzeba być konsekwentnym. Śmierć wrogom ojczyzny. Wszelkie zamachy – takie jak szpiegostwo – na państwo polskie, naród polski i jego bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne powinny być karane śmiercią.
Czy przewiduje pan jeszcze możliwość współpracy ze Sławomirem Mentzenem?
To nie ja możliwość taką wykluczyłem. To nie z mojej strony padła diagnoza o wyczerpaniu się możliwości perspektyw współpracy. Zatem nie mam tutaj niczego, co musiałbym weryfikować.
Czyli jest pan otwarty?
Nigdy nie mówimy nigdy, jeżeli przejawiamy odrobinę rozsądku w politykowaniu.
Nie uważa pan, że wykluczenie z Konfederacji pokazało, że Grzegorz Braun jest za skrajny na skrajną polską prawicę?
Szkoda mi dzisiaj czasu i atłasu na remanenty, które pan redaktor, co bym rekomendował, może przeprowadzić we własnym zakresie. Zauważy pan wówczas, że sprawy nie były tak proste, żeby dawało się je objaśnić takim prostym schematem.
Rzeczywiście, jeżeli weźmiemy pod uwagę kampanie ostatnich lat – parlamentarną, europarlamentarną, prezydencką i samorządową – no to ja mam ten luksus, że nie musiałem ani kasować starych tweetów ani na gwałt dopisywać nowych. Nie musiałem na przykład rzutem na taśmę w kampanii prezydenckiej jechać do Lwowa żeby odkrywać ze zgrozą i zdumieniem, że tam jest banderyzm.
Hasło moratorium migracyjnego podniosłem już w kampanii samorządowej, w wyborach uzupełniających prezydenckich w Rzeszowie w roku 2021. Nie muszę teraz własną piersią, na pokaz bronić polskich granic, bo wcześniej nie przyczyniałem się do ich nadwątlenia. Nie byłem ani zamaskowany, ani oflagowany barwami obcych państw, nie przypinałem ani ukraińskich chorągiewek ani żydowskich żonkili.
Dlatego zachowuję naprawdę duży komfort, który przysługuje temu, kto mówił i mówi jak jest. A nie jak sobie tego media życzą. Widzi pan redaktor, jest taki zasadniczy podział na scenie politycznej. Są mniejszości, do której mam honor się zaliczać, którzy mówią o faktach. I ci, którzy odnoszą się do medialnego obrazu rzeczywistości. Są ci, którzy mówią jak jest i ci którzy mówią jak powinno być obserwując lajki na Facebooku i wahania sondaży.
Zmianę poglądów zarzuca się wielu politykom. Czy jest jakiś pogląd, którego dzisiaj pan by się wstydził albo który się jakoś wyraźnie zmienił na przestrzeni ostatnich lat?
Nie przypominam sobie ani takich filmów czy programów telewizyjnych, które podpisałem moim nazwiskiem w moim poprzednim życiu reżysera, głównie dokumentalisty. Nie mam na koncie takich filmów ani książek, które chciałbym dzisiaj wstydliwie przed panem ukryć. I nie wydaje mi się, żebym w mojej aktywności politycznej musiał cokolwiek retuszować, zmieniać, pudrować czy szminkować.
Chętnie odnoszę się do wszystkiego. Nie uchylam się od składania wyjaśnień – zarówno w prokuraturze, jak i wobec pana redaktora.
Miał pan kiedyś taką refleksję, że po którejś sytuacji usiadł i pomyślał „no, trochę przesadziłem, mogłem postąpić inaczej”? Na przykład wtedy z choinką w sądzie, czy z Łukaszem Szumowskim w szpitalu?
We wszystkich przypadkach, które pan tutaj wymienia z listy prokuratorskich zarzutów, jakie mi przedstawiano, działałem w stanach wyższej konieczności. Nie przechodzę obojętnie wobec zła. Eksponowanie w gmachu sądu Rzeczpospolitej Polskiej emblematów nielicujących z jego powagą — jest złem. I temu złu położyłem kres, widząc, że nikt inny nie chce się na to zdobyć.
Nie było naprawdę myśli, że można było jakoś inaczej, mniej inwazyjnie zareagować w tamtej sytuacji?
Nie jestem psem ogrodnika i nie ma we mnie dążeń do monopolizowania przestrzeni publicznej. Będę kibicował panu we wszystkich aktywnościach, które będą zmierzały do przywrócenia powagi państwu polskiemu i jego najwyższym instytucjom.
I świecznik chanukowy i portret talmudysty, rasisty Sznersona eksponowany w polskim Sejmie i plastikowa choinka z emblematami obcych państw i emblematami sodomitów i propagatorów Sodomii, to z całą pewnością nie licowało z powagą tych wysokich i najwyższych urzędów. Ja tę powagę przywróciłem.
Jak pan ocenia nowego papieża Leona XIV? Ma odmienne stanowisko w sprawie wojny na Ukrainie od swojego poprzednika papieża Franciszka.
Odpowiadając na tak sformułowane pytanie, postąpiłbym nieskromnie i niewłaściwie. Nie jest moją rolą ocenianie któregokolwiek papieża. Mogę oceniać osoby, które zostały powołane na ten najwyższy urząd.
To który kardynał był lepszy — Robert Francis Prevost czy Jorge Mario Bergoglio?
Panie redaktorze, naprawdę, dajmy czas prezydentom elektom, dajmy czas hierarchom, którzy nie tak długo sprawują swoje urzędy. Dajmy im czas, żebyśmy mogli lepiej zrozumieć, kim są, czego chcą i do czego dążą. Wydaje mi się, że ten czas jeszcze nie upłynął.
To na koniec jeszcze pytanie o sytuację na granicy. Czy państwo polskie zawiodło?
Ja w Polskę wierzę i wiary nie tracę. Natomiast nie pokładam nadziei w rządzących. W Warszawie mamy rządy zdrady narodowej. To nie jest tak, że służby sobie nie radzą, bo nie są zaradne. Tylko po prostu przełożeni naszego wojska, straży granicznej, policji i innych służb swoimi działaniami i zaniechaniami wykręcają naszym funkcjonariuszom i żołnierzom ręce. Dosłownie i w przenośni.
Dosłownie, bo przecież niektórzy zostali skuci i odwiezieni do prokuratora. Za co? Za to, że starali się pełnić swoją zaszczytną służbę i stać na straży granic. Trzeba zmienić rząd i przywrócić ostrość pojmowania takich kategorii jak suwerenność. Trzeba odzyskać niepodległość. I wtedy nie będziemy ani pozwalali na to, żeby niemiecka czy białoruska służba perforowała naszą granicę swoimi działaniami. Nie będziemy też pozwalali na praktykowanie takich potworków prawnych i instytucjonalnych jak na przykład wspólne patrole polskiej i niemieckiej policji na polskim terytorium, czy jakieś międzynarodowe korpusy.
Nie wolno oddawać ani piędzi polskiej ziemi pod władzę obcych rządów, administracji armii czy służb Nie wolno oddawać polskiego żołnierza i funkcjonariusza pod komendę zwierzchników oficerów, którzy nie składali przysięgi na wierność Rzeczypospolitej.
źródło: https://www.wprost.pl/kraj/12068188/braun-o-karze-smierci-sytuacji-na-granicy-sondazach-wywiad-bez-cenzury.html

11 lipca jest świętem świętego Benedykta z Nursji (480-548), ojca zachodniego życia zakonnego i patrona Europy.
Benedykt z Nursji
Benedykt pochodził z arystokratycznej rodziny w Nursji, niedaleko Rzymu i miał siostrę bliźniaczkę, Scholastykę (również świętą i współzałożycielkę zakonu). Benedykt, wysłany do Rzymu na nauki, brzydził się rozwiązłością swoich towarzyszy w mieście i potajemnie opuścił Rzym. Dotarł do wioski Enfide (dzisiaj Affile), gdzie, z dala od zgiełku, zdał sobie sprawę, że jest powołany do życia w odosobnieniu.
Trzy lata w całkowitej samotności
Wspinając się wyżej na dzikie miejsce zwane Subiaco, spotkał pustelnika Romanusa, który dał mu habit z owczej skóry i wprowadził go w życie pustelnicze w grocie wysoko w górach. W tym opuszczonym miejscu Benedykt spędził trzy lata w całkowitej samotności, opuszczając codziennie kosz na chleb do Romanusa, który zachowywał w tajemnicy miejsce jego pobytu.
Z groty kierował dwunastoma klasztorami
Gdy rozeszła się wieść o świętości i cudownych mocach młodego pustelnika, zebrali się wokół niego uczniowie. Benedykt założył system dwunastu drewnianych klasztorów, z których każdy liczył po dwunastu mnichów pod przewodnictwem przeora, którym kierował z groty.
Monte Cassino
Gdy te wspólnoty zostały założone, Benedykt udał się dalej do Monte Cassino. W miejscu dawnej świątyni zbudował dwie kaplice, a wokół sanktuarium stopniowo powstało największe opactwo, jakie kiedykolwiek znał świat.

Święty założyciel klasztorów Benedykt z Nursji przyjmował wielu dostojników, którzy uznawali jego świętość.
Wszyscy mnisi w jednym klasztorze
Korzystając z doświadczenia w Subiaco, Benedykt nie umieszczał teraz ludzi, którzy do niego przychodzili, w oddzielnych domach, ale gromadził ich w jednym miejscu, zarządzanym przez opatów pod jego ogólnym nadzorem. Tutaj zbudował również pokoje gościnne, ponieważ Monte Cassino leżało bliżej Rzymu, przybywali tu nie tylko świeccy, ale i dostojnicy, aby skonsultować się ze świętym założycielem.
Reguła życia zakonnego
Z pewnością w tym okresie Benedykt opracował swoją regułę życia zakonnego, która wpłynęła na całe Europę. Ta reguła stała się kręgosłupem życia monastycznego w Europie, wokół którego powstawały wioski i miasta, gdzie panowała chrześcijańska cywilizacja w czasach barbarzyństwa.

Klasztor na Monte Cassino przed II Wojną Światową. Źródło: FonthillMedia
Jego mnisi chcieli go otruć
Jak wszyscy święci, Benedykt był ciężko doświadczany w budowaniu życia zakonnego. Jego surowość nie podobała się niektórym współbraciom. Próbowali go zabić, podając mu zatruty kielich. Benedykt pobłogosławił kielich, który rozpadł się na tysiąc kawałków. Ten epizod jest upamiętniany na medaliku świętego Benedykta, który Kościół uznaje za jedno z sakramentaliów. Na medaliku znajduje się skrót „S.M.Q.L.I.V.B.”, co oznacza: Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas („Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności – złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę”).

Benedykt troszczył się o okolicznych mieszkańców
Na górze Cassino, znanej z jego świętości i cudów, Benedykt nie ograniczał swojej troski jedynie do mnichów, ale rozszerzał ją na ludność okolicznych ziem. Pocieszał zmartwionych, uzdrawiał chorych, rozdawał jałmużny, karmił biednych i podobno kilkakrotnie wskrzeszał zmarłych. Już za życia cieszył się sławą. Po jego śmierci wzrosła ona jeszcze bardziej, dzięki wspaniałej biografii, którą napisał święty papież Grzegorz Wielki.
Przepowiedział swoją własną śmierć
Wielki święty, który przepowiedział tak wiele, przepowiedział również swoją własną śmierć. Poinformował o tym swoich uczniów i kazał im wykopać grób sześć dni wcześniej. Gdy miejsce jego pochówku było gotowe, został dotknięty gorączką i w ostatni dzień przyjął Komunię Świętą. Potem, miłująco wspierany przez swoich duchowych synów. Święty Benedykt z Nursji zmarł, stojąc na nogach w swojej kaplicy, z rękoma uniesionymi ku niebu.
Źródło: mijnonbevlekthart.nl
========================
Dla każdego wieku i zawodu:


Chcą postawić symbol zboczeń tuż przed katolickim kościołem. Pseud-tęcza w kolorach LGBT ma wrócić na Plac Zbawiciela w Warszawie – tuż przed kościół pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela.

Ta wybrakowana tęcza jest symbolem:
Plac Zbawiciela to reprezentacyjny punkt Stolicy. Poprzez swoją nazwę oraz obecność na nim katolickiej świątyni ma charakter nie tylko eleganckiej przestrzeni miejskiej, ale i miejsca głęboko związanego z wiarą katolicką.
Sześciokolorowa tęcza była już na nim obecna – zawsze spotykała się z oporem ludzi, a nawet była niszczona – bo terror ideologiczny zawsze rodzi naturalny, oddolny bunt.
Dziś musimy powiedzieć „NIE!” ideologicznej dyktaturze, dlatego przygotowaliśmy petycję o nieprzywracanie psuedo-tęczy na Plac Zbawiciela.
Petycja znajduje się pod linkiem:
https://twojepetycje.pl/petycja/nie-dla-teczy-na-placu-zbawiciela
Bardzo proszę o złożenie pod nią podpisu online – każdy podpis sprawia, że do władz Warszawy wysyłany jest kolejny mail z petycją.
Niech zobaczą, że jest nas wielu.
Gdy już podpisze Pan petycję, bardzo proszę podać ją dalej swoimi kanałami. Nie pozwólmy, aby sześć diabelskich kolorów ponownie wieńczyło ważny plac w Stolicy.
Na całym świecie można obecnie zaobserwować odejście od ideologii LGBT. Trend ten widoczny jest w USA, ale także w Europie, np. na Węgrzech czy na Litwie. Polska także nie chce dyktatu homo-środowisk, a ustawa #StopLGBT była podpisana przez 350 000 Polaków, którzy jasno powiedzieli: nie chcemy zgorszeń na ulicy.
Dziś władze Warszawy siłą przywracają symbol zboczeń i to na plac o wyjątkowej nazwie: Plac Zbawiciela.
Pokażmy, że na te działania nie ma zgody.
Z wyrazami szacunku,
![]() Krzysztof Kasprzak ![]() Fundacja Życie i Rodzina www.RatujZycie.pl |
PS – Ponownie podaję link do petycji: https://twojepetycje.pl/petycja/nie-dla-teczy-na-placu-zbawiciela/. Bardzo proszę o poparcie petycji swoim podpisem.
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

https://pch24.pl/bp-marian-eleganti-skonczcie-z-synodalnoscia-a-zacznijcie-glosic-chrystusa

Skończcie z synodalnością, a zacznijcie głosić światu Chrystusa – apeluje szwajcarski biskup, Marian Eleganti. Stolica Apostolska opublikowała kolejny dokument synodalny, czego duchowny ma serdecznie dość.
„Na miłość Boską, skończcie wreszcie z tym zalewem dokumentów synodalnych, kroków pośrednich, wskazówek na drogę dla dalszego procesu, zapowiedzi wyników, dokumentów finalnych, które wcale takimi nie są, przedłużania na kolejne fazy, powielania komisji a wreszcie organizacji zgromadzenia na kanonicznej ziemi niczyjej. Lud Boży ignoruje wasze dokumenty. Prawie żaden wierzący, o ile mi to wiadomo, tych dokumentów nie czyta ani o nich nie wie” – napisał biskup Marian Eleganti na niemieckim portalu Katholisches.info.
Pasterz zareagował w ten sposób na nowe wieści z Watykanu. 7 lipca Stolica Apostolska ogłosiła nowy dokument synodalny i przedłużyła synodalne konsultacje aż do roku 2028.
Marian Eleganti to emerytowany bisup pomocniczy diecezji Chur w Szwajcarii. Jest jednym z najbardziej aktywnych uczestników debaty kościelnej w krajach niemieckojęzycznych.
„Na miłość Boską, głoście Ewangelię! Głoście Chrystusa Europie, która się od Niego odwróciła! Głoście Chrystusa światu, który idzie w kierunku zagłady i prowadzi wciąż nowe wojny! Mówcie o Jezusie Chrystusie a nie o synodalności!” – wezwał.
„Słuszne w waszej synodalności jest tylko tradycyjne nauczanie o rozróżnianiu duchów, godne poszanowania wsłuchiwanie się w BOGA. Co jest jednak w tej nauce nowego? Słynne «Słuchaj, Izraelu» (Szema Jisrael) oraz reguła św. Benedykta (prolog) zaczynają się od słowa «Słuchaj!»” – wskazał. Iluzją jest jego zdaniem pomysł, że można to tradycyjne wezwanie odnowić razem z 1,4 mld katolików, z których wielu wyznaje całkowicie heterodoksyjne poglądy.
„Nie róbcie z Kościoła repozytorium heterodoksyjnych idei i wynalazków! Zróbcie coś, aby odnowić liturgię i katechezę w tych antychrześcijańskich czasach! Więcej misjonarzy, mniej specjalistów od PR” – wezwał biskup.
Zwrócił też uwagę na jeden z kluczowych problemów synodalności, czyli egalitaryzm.
„Synodalność stała się „hermeneutyką” w najróżniejszych dziedzinach, zwłaszcza w odniesieniu do uczestnictwa świeckich na wszystkich szczeblach. Sakramentalność posługi kościelnej (przywództwa) została mocno podważona przez egalitarną synodalność, która nie rozróżnia między duchownymi a nie-wyświęconymi! Jest to sprzeczne z nauczaniem Soboru i 2000-letnimi apostolskimi prawami Ciała Chrystusa!” – napisał Szwajcar.
„Podczas gdy w świeckich formach organizacyjnych hierarchie pozostają niepodważalne i niepodważalne, a decyzje podejmowane są przez kierownictwo lub prezesów, które mają być przestrzegane i wdrażane bez sprzeciwu przez osoby niżej w hierarchii, synodalność w Kościele stała się dla wielu hasłem czegoś wprost przeciwnego (płaskiej hierarchii; tak zwanych mechanizmów kontroli władzy; demokratycznych procesów kościelno-politycznych; funkcjonalnego pojmowania urzędu; zastąpienia Dobrego Pasterza kolektywami) i, co nie mniej ważne, dla alternatywnych, niekapłańskich form kultu. Pasterz podąża za owcami. Nauczyciel uczy się od ucznia. Działanie decyduje o tym, co należy zrobić. Większość tworzy prawdę. Kapłan słucha osoby świeckiej. Biskup siedzi obok nich. A ponad wszystkim unosi się Duch. Który?” – zakończył biskup.
Źródło: Katholisches.info Pach
| ROBERT W MALONE MD, MS JUL 11 |


According to a new book reviewed by the New York Post, the choice to pick Tim Walz as Kamala Harris’s running mate was based on a gut feeling by Kamala, that was rooted in Walz’s love for Diet Mountain Dew…
It turns out that the other candidates, Shapiro and Kelly, chose water, while Walz requested Diet Mountain Dew during the final interview for the VP position.
Kamala believed that this demonstrated his Midwest credentials and would help her connect with rural voters. She thought Walz would appeal to the flyover states because… well, apparently, rural Americans prefer vice presidential candidates who eat junk food.
Makes sense to me!

That disastrous and frankly bigoted decision cost her the election – right from the start of her campaign.
“He ordered a Mountain Dew, so the Coastal Elites thought he was an authentic midwesterner. They never met someone from the Midwest before, but had seen the Wizard of Oz, a film that takes place in Kansas.”
-Winnie Psaki, comment on NYP article


“How’s the America Party working out now that we know the FEC filing was fake?
As of the latest available information, Elon Musk has not officially filed with the FEC to create the America Party. While Musk announced the formation of the AmericaParty on X on July 5, 2025, following his public feud with President Donald Trump over the „One Big Beautiful Bill Act,” there is no evidence in FEC records or credible reports confirming that he has submitted formal paperwork to register the party.
Multiple sources note that Musk’s plans appear conceptual at this stage, with no concrete steps toward legal formation, such as setting up a tax identification number, bank account, or treasurer, which are required for FEC registration.”











Malone News is a reader-supported publication. To receive new posts and support my work, consider becoming a free or paid subscriber.






Thanks for reading Malone News! This post is public so feel free to share it.


https://pch24.pl/apogeum-okrucienstwa-zbrodniarzy-z-upa-karol-nawrocki-w-rocznice-krwawej-niedzieli

(Karol Nawrocki / fot. Instytut Pamięci Narodowej / ipn.gov.pl)
11 lipca, jak co roku, wspominamy Polaków pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów w ramach Zbrodni Wołyńskiej – napisał na platformie X prezydent elekt Karol Nawrocki.
Przypomniał, że „krwawa niedziela, 11 lipca 1943 r. symbolizuje apogeum okrucieństwa zbrodniarzy z UPA”, podkreślając, że „dla nas Polaków ten dzień to czas refleksji i modlitwy, wspomnienia bestialsko zamordowanych dzieci, kobiet i starców”.
„To także wspomnienie polskich wsi, po których nie pozostał ślad. Czasem stoi tam dzisiaj samotny krzyż…” – dodał Nawrocki.
Prezydent elekt upomniał się również o sprawiedliwość ze strony Ukraińców, którzy uparcie odmawiają wzięcia odpowiedzialności za ludobójstwo na Polakach.
„Ofiary ludobójstwa na Wołyniu zasługują na godny pochówek, a ich żyjące rodziny mają prawo by pomodlić się na grobach swoich bliskich. Dlatego konsekwentnie domagam się systemowego rozwiązania przez władze Ukrainy sprawy zgód na poszukiwania i ekshumacje ofiar Ludobójstwa Wołyńskiego. Pojednanie może być oparte wyłącznie na prawdzie” – czytamy.
Źródło: X FO
| DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 11 |

Znany izraelski dziennikarz i komentator polityczny rzucił światło na wysoki poziom cenzury stosowanej przez izraelski reżim podczas niedawnej 12-dniowej wojny agresywnej przeciwko Republice Islamskiej, podkreślając, że izraelska policja groziła mu i uniemożliwiała mu filmowanie w miejscach, które były celem irańskich dronów i rakiet.
Raviv Drucker z izraelskiego Kanału 13 powiedział w programie telewizyjnym, że Izraelska Cenzura Wojskowa, czyli jednostka wywiadowcza izraelskiego wojska, której zadaniem jest przeprowadzanie cenzury prewencyjnej na okupowanych terytoriach, stała się narzędziem w rękach reżimu w Tel Awiwie, służącym do zniekształcania faktów.
Drucker podkreślił, że w pewnym przypadku izraelscy policjanci zabronili mu filmowania rozmiarów zniszczeń spowodowanych irańskimi atakami, mówiąc: „Kiedy pokazałem im moją legitymację prasową, ściszyli głos i powiedzieli: »Filmowanie jest tutaj zabronione, [izraelski cenzor wojskowy] tego nie pochwala«”.
Izraelski dziennikarz powiedział, że po przeczytaniu artykułu w The Telegraph o pięciu bazach wojskowych, które podczas wojny zostały zaatakowane przez irańskie rakiety, uświadomił sobie, że jedną z nich była ta sama baza, którą widział na własne oczy.
„Cenzura nie jest wprowadzana ze względów bezpieczeństwa, lecz po to, by chronić iluzję zwycięstwa. Celem nie jest uniemożliwienie dotarcia informacji do Irańczyków, ponieważ wiedzą oni dokładnie, gdzie ich celem są; celem jest raczej uniemożliwienie Izraelczykom poznania rozmiaru szkód, jakie ponieśliśmy” – powiedział Drucker.
Cenzura nie chroni tu ludzkiego życia, lecz narracje, i w tej sytuacji pojawia się poważne pytanie: czy dziennikarze powinni się podporządkować? Czy nadal jesteśmy strażnikami informacji, czy cichymi wspólnikami? Boimy się, że zostaniemy uznani za niepatriotów, dlatego wolimy być wspólnikami w kłamstwie. Ta cenzura uparcie ukrywa rzeczy, które są całkowicie jasne dla [prawie-] każdego dzięki dostępowi do internetu.
Izraelski komentator polityczny podkreślił, że cenzura nie będzie ukrywać informacji, które mogłyby zagrozić przyszłym działaniom reżimu, lecz raczej tuszować niepowodzenia, które już się wydarzyły.
„Sama cenzura [izraelskiego wojska] zdaje sobie sprawę, że jej historyczna rola uległa zmianie. Wcześniej chroniła życie żołnierzy, ale teraz chroni reputację polityków. W przeszłości ukrywała sekrety; teraz ukrywa rzeczy nagrane przez satelitę, opublikowane na Twitterze i przeanalizowane w Telegramie” – powiedział Drucker.
„Nie chodzi już o ochronę bezpieczeństwa, ale o propagandę. Nadal możemy to nazywać Izraelskim Cenzorem Wojskowym, ale między nami mówiąc, to po prostu kolejna grupa WhatsApp, do której kancelaria premiera wysyła polecenia”.

Reżim izraelski rozpoczął w godzinach porannych 13 czerwca bezprecedensową falę agresji na irańską infrastrukturę wojskową i cywilną, w wyniku której zginęły setki osób, w tym kobiety i dzieci, a także kilkunastu wysokich rangą dowódców wojskowych.
W odpowiedzi irańskie siły zbrojne, dowodzone przez Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC), rozpoczęły potężną i bezprecedensową kampanię odwetową pod nazwą Operacja Prawdziwa Obietnica III przeciwko reżimowi izraelskiemu. Zaatakowano główne placówki wojskowe, wywiadowcze, przemysłowe, energetyczne i badawczo-rozwojowe na okupowanych terytoriach.
Reżim izraelski został zmuszony 24 czerwca do jednostronnego ogłoszenia zaprzestania agresji, co w jego imieniu ogłosił prezydent USA Donald Trump.
https://www.versesvisions.com/p/the-empire-of-lies-must-fall
| DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 11 |
==========================
uwaga MD: Diagnoza obecnego stanu sensowna. ALE: Ten poeta i marzyciel – NIC nie wspomina o Bogu, Stwórcy i Sędzi. Taki pięknoduch „humanista”. Ale miło się czyta. Oczywiście to Imperium padnie. Ale nie tak…
===============================
Zanim spadną bomby, zanim sankcje ustaną, zanim atak drona zamieni wesele w krater — jest pewna historia.
Historia, która mówi: Jesteśmy dobrymi ludźmi.
Oto pierwsza zbrodnia Imperium: kłamstwo, które maskuje swoją przemoc cnotą. Nie chodzi tylko o samą przemoc – ale o łatwość, z jaką ją ukryto, o szybkość, z jaką zamienia się w rozrywkę.
To nie tylko dominacja – to czary. Rodzaj psychicznego podboju, który zastępuje rzeczywistość rytuałem, a sumienie kostiumem. Imperium, którego potęga opiera się nie tylko na przewadze militarnej, ale na przewadze narracyjnej: umiejętności sprawiania, by niesprawiedliwość wydawała się porządkiem, wyzysk hojnością, a wojna bezpieczeństwem.
To Imperium nie tylko zabija.
Uczy swoich ludzi, aby cieszyli się z zabijania.
Machać flagami, podczas gdy dzieci w Strefie Gazy duszą się pod gruzami.
Publikować patriotyczne memy, podczas gdy jemeńskie rodziny w rozpaczliwej ciszy chowają swoich zmarłych.
Recytować hasła o wolności, jednocześnie oklaskując głodowanie całych narodów poprzez wojnę ekonomiczną.
Nie jest to po prostu propaganda, lecz konstrukcja moralnej architektury, w której okrucieństwo staje się akceptowalne, a następnie – nieuchronnie – niezauważalne.
To Imperium nie tylko dopuszcza się okrucieństw, ale i kreuje wspólników. Poprzez zasłony, które romantyzują wojnę. Poprzez hasła, które chowają ludobójstwo w eufemizmach. Poprzez ciszę, która zagłusza każdy krzyk uciśnionych. Imperium doprowadziło do perfekcji rodzaj przemocy, który nie potrzebuje kajdan – tylko wiary.
Najskuteczniejsze imperium to nie to, które zniewala ciała, lecz to, które kolonizuje umysły.
Przekonuje swoich obywateli, aby nie tylko tolerowali przemoc, ale wręcz jej żądali.
Nie tylko ignorować cierpienie, ale i je usprawiedliwiać.
Nie tylko wierzyć kłamstwom, ale także na nich polegać.
To warunkowanie zaczyna się w dzieciństwie – poprzez podręczniki, święta narodowe i opowieści o „wyjątkowości”.
„Wyjątkowość” to święty mit leżący u podstaw Imperium – przekonanie, że jeden naród, jeden lud, jeden styl życia jest z natury lepszy od wszystkich innych. To historia opowiadana nie jako aspiracja, lecz jako przeznaczenie. To przekonanie nie jest łagodne; to ideologiczny motor uzasadniający dominację i podporządkowanie. Bo jeśli jakiś naród jest wyjątkowy, to jego czyny nie podlegają tym samym standardom moralnym, co inne. Ich wojny nie są wojnami agresywnymi, lecz wyzwoleńczymi. Ich bogactwo nie jest wyzyskiem, lecz nagrodą. Ich władza nie jest tyranią, lecz zarządem.
Ale logika wyjątkowości zawsze prowadzi do morderstwa.
Tworzy hierarchię moralną, w której życie innych – tych, którzy nie należą do grupy „wyjątkowych” – jest mniej warte lub w ogóle nic. Inni stają się zbędni. Zbombardowane wioski stają się „stratami ubocznymi”. Dzieci pozbawione elementarnych rzeczy z powodu sankcji stają się „kosztami strategicznymi”. Każde przestępstwo staje się aktem sprawiedliwości, gdy zostaje popełnione przez „wyjątkowych”.
Ten mit pozbawia empatii. Przekształca cierpienie w statystyki, a tragedię w taktykę. Kiedy ludzie dowiadują się, że ich naród jest wyjątkowo cnotliwy, są mniej skłonni kwestionować jego działania, mniej skłonni słuchać tych, których krzywdzi, a bardziej skłonni postrzegać przemoc jako konieczną, a nawet szlachetną.
Wyjątkowość rodzi duchową ślepotę — przekonanie, że świat musi dostosować się do jednej wizji, a ci, którzy się jej sprzeciwiają, muszą zostać skorygowani, ukarani lub wymazani.
W ten sposób mit wyższości moralnej staje się psychologicznym fundamentem wojny. Nie tylko czyni zabijanie dozwolonym, ale wręcz usprawiedliwia je i czyni niewidzialnym. A co najgorsze, sprawia, że zabijanie wydaje się cnotą.
Wzmacnia je posłuszna machina głównego nurtu medialnego, która zalewa społeczeństwo opowieściami o bohaterstwie, nigdy o horrorze.
Amerykańska opinia publiczna nie jest zła. Została jednak poddana intensywnej propagandzie i wyszkolona do posłuszeństwa – wyszkolona do odczuwania dumy zamiast poczucia winy, wyższości zamiast pokory i strachu zamiast miłości i współczucia. Imperia rozwijają się dzięki strachowi – strachowi przed niedostatkiem, przed nieistotnością, przed Innym.
W ten sposób Imperium utrzymuje się nie żelazną pięścią, lecz aksamitną rękawicą mitów. Mitów wystarczająco silnych, by podtrzymywać system globalnego okrucieństwa, bez konieczności nazywania go ani rozumienia.
Jest powód, dla którego amerykańskie imperium jest groźniejsze niż dyktatury, które potępia: ponieważ nie musi tłumić sprzeciwu siłą. Nauczyło się wmawiać ludziom, że ich milczenie jest szlachetne, ich apatia jest mądrością, a ich współudział patriotyzmem.
Uczy posłuszeństwa poprzez wygodę.
Z łatwością nagradza lojalność.
W ten sposób obywatele stają się opiekunami Imperium, nawet jeśli jednocześnie niszczą wszystko, co kiedyś sprawiało, że ich życie było warte przeżycia: ich miłość, empatię, ciekawość i więź z ludzkością.
Geniusz Imperium polega na tym, że sprawia, że ludzie myślą, że są wolni, nawet jeśli pozostają skrępowani światopoglądem, który dla podtrzymania swojego istnienia wymaga nieustannej śmierci innych.
Ale żadne kłamstwo nie trwa wiecznie.
Historie, które usprawiedliwiały wieki wojen i grabieży, zaczynają pękać. Mit o moralnej wyższości nie ma już racji bytu w świecie, w którym aparaty w telefonach komórkowych są wszechobecne, a zmarli mogą mówić przez ekran telefonu. Prawda, długo pogrzebana pod hollywoodzkimi scenariuszami i wyidealizowaną historią, znów wypływa na powierzchnię. A kiedy to się dzieje, nie tylko zagraża dominacji Imperium, ale i ujawnia jego zepsutą i nieludzką duszę.
Bo kiedy ludzie budzą się z indoktrynacji, to, co umiera pierwsze, to iluzja cnoty. A ten upadek – ta utrata wyimaginowanej prawości – wstrząsa mocniej niż jakikolwiek kryzys gospodarczy czy klęska militarna.
Ale co powstanie z tych ruin?
Co będzie dalej, gdy Imperium Kłamstw upadnie – nie tylko jako system, ale także jako historia?
To, co nas czeka, to nie tylko polityczny przewrót, ale egzystencjalne rozliczenie ze zbrodniami Imperium i kulturą, która je umożliwiła. Zagrożenie nie tkwiło nigdy tylko w dronach czy dolarach, ale w głębokim psychicznym zaangażowaniu w narrację fałszywej dobroci. Kiedy ta historia pęka, znika również zasłona, która chroniła Imperium przed odpowiedzialnością.
Upadek takiego Imperium nie będzie widowiskiem ognia – będzie upadkiem pewności. Pęknięciem mitów, które ożywiały naród. Będzie to przebudzenie, bolesne i głębokie, w którym w końcu ujawni się prawdziwy koszt fałszywych przekonań. A w tym przebudzeniu świat może odkryć nie tylko sprawiedliwość, ale i jasność.
Ale co następuje po jasności? Co zastępuje kulturę zbudowaną na strachu, podboju i posłuszeństwie?
Odpowiedzią musi być nic innego, jak tylko nowe wyobrażenie ludzkiego projektu – nowa rewolucja świadomości. Społeczeństwo zbudowane nie na podboju i dominacji, lecz na miłości, współczuciu i godności. Nie na strachu przed Innym, lecz na szacunku dla naszego wspólnego człowieczeństwa.
Społeczeństwo, które uznaje, że siła nie tkwi w śmierci i zniszczeniu, lecz w zrozumieniu i pokojowej współpracy. Że prawdziwa wolność to nie licencja na dominację, ale zdolność do życia i kochania bez potrzeby. Ta radykalna, bezinteresowna miłość to nie sentymentalna słabość, lecz najodporniejsza siła, jaką kiedykolwiek znaliśmy.
Humanitarne społeczeństwo nie odwraca się od cierpienia, bo jest niewygodne lub odległe. Słucha. Opłakuje to, co należy opłakiwać, i chroni to, co należy chronić – nie dlatego, że jest to opłacalne, ale dlatego, że jest sprawiedliwe. Dostrzega piękne dziecko za każdą statystyką śmierci, rodzinę za każdym bombardowaniem, ludzką duszę za każdą granicą. Takie społeczeństwo postrzegałoby każdego człowieka nie jako obywatela Imperium, lecz jako członka globalnej rodziny ludzkiej. Zrozumiałoby, że siła tkwi w powściągliwości, a moc w uzdrawianiu, a nie w krzywdzie. Mówiłoby prawdę o historii, aby w końcu przestała się powtarzać.
To społeczeństwo nie myliłoby wojny ze sprawiedliwością ani podboju z cywilizacją. Nie głodziłoby dzieci jednego narodu, by pocieszać dorosłych innego. Nie używałoby języka jako broni i nie nazywałoby tego dyplomacją. Wiedziałoby, że aby zbudować pokój, musimy zburzyć mury w sobie.
To świat, w którym współpraca zastępuje przymus, współczucie góruje nad podbojem, a edukacja oświeca i wyzwala, a nie indoktrynuje. Świat, który naucza historii uczciwie, który pielęgnuje krytyczne myślenie i stawia człowieczeństwo ponad ideologią.
Taki świat nie jest fantazją ani utopią – to jedyna droga wyjścia z moralnej otchłani, w której się znajdujemy. Abyśmy mogli przetrwać i rozwijać się na tej planecie, potrzebujemy empatii, współpracy i zaangażowania w godność człowieka. Potrzebujemy społeczeństwa, które uczy swoje dzieci kwestionowania zamiast posłuszeństwa, słuchania zamiast dominowania, troszczenia się o innych nie dlatego, że jest to nagradzane, ale dlatego, że jest to słuszne.
Kiedy Imperium Kłamstw upadnie – a tak się stanie – nie będzie to oznaczać końca Ameryki ani żadnego narodu.
To będzie koniec kłamstwa, które skrywało swoją przemoc pod płaszczykiem cnoty. Ten upadek wstrząśnie światem. Ale oczyści też grunt pod rozwój czegoś uczciwego i pięknego. Po raz pierwszy od wieków ludzkość może mieć szansę budować nie na ruinach złudzeń, lecz na solidnym fundamencie prawdy.
A jeśli wybierzemy miłość zamiast strachu, zrozumienie zamiast ignorancji, współczucie zamiast uległości, pokój i współpracę zamiast podboju, wtedy coś naprawdę zdumiewającego stanie się możliwe:
Nie tylko koniec Imperium Kłamstw, ale nowy Świt Ludzkości.

(Źródło: YouTube/Bishop Joseph E. Strickland)
„Jego Eminencja powinien przynajmniej być uczciwy i jasno powiedzieć, że zdecydował, iż Kościół MOŻE błogosławić grzech” – w ten sposób bp Joseph Strickland zwrócił się do prefekta Dykasterii Nauki Wiary, kard. Victora Fernandeza, który podtrzymuje zasadność publikacji pro-homoseksualnej adhortacji Fiducia Supplicans.
Amerykański biskup ostrzegł hierarchę, że Pan Bóg nie pozwala z siebie szydzić, przypominając historię Sodomy i Gomory.
Prefekt Dykasterii Nauki Wiary stwierdził niedawno, że franciszkowa adhortacja, zezwalająca na „pozaliturgiczne błogosławieństwo” par homoseksualnych pozostaje w mocy i w Watykanie nie ma planów wycofania jej postanowień.
„W świetle niedawnego stwierdzenia kardynała Fernandeza, że Fiducia Suplicans pozostanie, ponownie zachęcam wszystkich do przeczytania 19. rozdziału Księgi Rodzaju” – skomentował słowa kard. Fernandeza, bp. Joseph Strickland.
Emerytowany biskup Tyler w Teksasie przypomniał, na przekór modernistycznym interpretacjom, że deszcz ognia i siarki nie spadł na Sodomę i Gomorę z braku gościnności.
„Grzech Sodomy nie dotyczył jedynie pożądania. Chodziło o pychę, odrzucenie Bożego planu i całkowite odwrócenie prawdy i dobra. Było to ostatnie stadium ludzi, którzy zapomnieli o Bogu i uczynili bożki ze swoich namiętności. I nie oszukujmy się: taki grzech wciąż woła o pomstę do Nieba” – napisał hierarcha.
Biskup Strickland podkreśla, że nasz świat znajduje się w podobnym miejscu. „Toniemy w kulturze, która celebruje nieczystość, szydzi z Bożego prawa i sprzeciwia się naturalnemu porządkowi. A jednak postępujemy tak, jakby nie było żadnego rozliczenia. Lekceważymy ostrzeżenia Nieba. Wahamy się” – zauważa.
Hierarcha przypomina, że ogień z nieba był nie tylko karą, ale i znakiem. „Znakiem, że Bóg nie kpi. Znakiem, że niegodziwość ma konsekwencje. Znakiem, że Boskie Miłosierdzie nie eliminuje Boskiej Sprawiedliwości” – wyjaśnił.
Zwracając się już bezpośrednio do prefekta Dykasterii Nauki Wiary, bp Strickland zaapelował, że „Jego Eminencja powinien przynajmniej być uczciwy i jasno powiedzieć, że zdecydował, iż Kościół MOŻE błogosławić grzech”.
„Być może w głębi duszy on i jego watykańscy zwolennicy obawiają się kolejnego epizodu siarczystego deszczu!” – wyraził nadzieję duchowny.
Źródło: X.com
PR
https://pch24.pl/czas-wilkow-w-owczej-skorze-bp-strickland-mocno-o-epoce-kosciola-synodalnego

(Bp Joseph Strickland, fot. youtube)
Wciąż mamy Krzyż. Eucharystia wciąż tu jest. Ale jesteśmy otoczeni przez najemników, którzy porzucają owce – lub, co gorsza, wprowadzają je w ciernie – w ten sposób epokę „Kościoła synodalnego” ocenia emerytowany biskup Tyler w Teksasie, Joseph Strickland.
W tym tygodniu papież Leon XIV potwierdził kontynuację polityki papieża Franciszka dotyczącej „synodalnej” przyszłości Kościoła. Z tej okazji bp Strickland opublikował na łamach LifeSite News obszerny felieton, uwypuklający zagrożenia płynące z procesu demokratyzacji ziemskich struktur Mistycznego Ciała Chrystusa. Amerykański duchowny podkreśla, że dzisiaj największe spustoszenie sieją w łonie Kościoła nie czynniki zewnętrzne, lecz zaprzedani światu hierarchowie.
Są takie momenty w historii Kościoła, kiedy owce muszą spojrzeć w górę – nie z powodu burz niesionych przez świat, ale dlatego, że sami pasterze zamilkli… lub, co gorsza, dołączyli do wilków – przekonuje. Cytując słowa św. Pawła z Listu do Efezjan, bp Strickland uważa, że „wilki drapieżne” już wdarły się do wnętrza zagrody. I te wilki przyszły. Noszą szaty. Mówią o miłosierdziu, ale szydzą z prawdy. Głoszą integrację, ale wykluczają wierność depozytowi wiary. Błogosławią to, co Bóg nazwał grzechem – podkreślił.
Przeżywamy oblężenie – nie z zewnątrz, ale od wewnątrz. Jest to godzina zdrady, podobnie jak w ogrodzie Getsemani. Ale tym razem zdrajcy noszą mitry i noszą krzyże – przekonuje duchowny. Wciąz mamy Krzyż wciąż tu jest. Eucharystia wciąż tu jest. Ale jesteśmy otoczeni przez najemników, którzy porzucają owce – lub, co gorsza, wprowadzają je w ciernie – dodaje.
Biskup Strickland zauważa, że zamiast Chrystusa, jego odkupieńczej roli i konieczności uczestniczenia w misterium Jego krzyża, coraz częściej „słyszymy kazania o ekosystemach i ludzkim braterstwie. Dostajemy synodalne slogany, ale żadnego wezwania do pokuty. Przekazuje się nam dokumenty, a nie doktrynę – konsultacje, a nie przykazania”. Współczesny Kościół – jego zdaniem – jakby zapomniał o grzechu, nie wspominając o straszliwej rzeczywistości oddzielającej nas od Pana Boga.
Grzech nie jest już nawet wspominany. Został przemianowany. Kościół towarzyszy mu. Jest „pastoralnie błogosławiony”. Ale nigdy – potępiany – podkreśla. Ks. James Martin nadal błogosławi związki homoseksualne. Kardynał McElroy bagatelizuje grzech seksualny w imię „radykalnego włączenia”. Tradycyjna msza – msza świętych – jest tłumiona. A sam Depozyt Wiary jest traktowany jak eksponat muzealny, który należy przemodelować – dodaje.
Amerykański biskup nie ma wątpliwości, że kryzysy toczące Mistyczne Ciało Chrystusa przybierają dziś zorganizowaną formę synodalności. Wilki mają imiona. Ich taktyka też ma nazwę: Synodalność. Nie synodalność, jak Kościół zawsze ją rozumiał – kolegialne konsultacje pod zwierzchnictwem papieża. Dzisiaj pojęcie zredefiniowano jako „nowy sposób bycia Kościołem”. Ale powiedzmy sobie jasno: to, co proponuje się pod sztandarem synodalności, to nic innego jak dekonstrukcja hierarchicznego, sakramentalnego, apostolskiego Kościoła i powstanie czegoś nowego, niezdefiniowanego i niebezpiecznego – podkreśla.
Zgodnie z oficjalnym komunikatem Watykanu, Synod o Synodalności jest opisywany jako „proces słuchania i rozeznawania”. Według hierarchy synodalność słucha, ale wyłącznie uczuć, a to, co rozeznaje, to kompromis. Zamiast głosić Ewangelię, Synod ten stara się przerobić Ewangelię na obraz upadłego człowieka – wyjaśnia duchowny.
Biskup Strickland nie ma wątpliwości, że Synod o Synodalności zmierza ostatecznie w kierunku uznania związków jednopłciowych, akceptacji pozamałżeńskich relacji osób rozwiedzionych, inwersji kapłaństwa poprzez dopuszczenie kobiet do święceń diakonatu oraz stłumienia tradycyjnej liturgii pod pozorem troski o jedność Kościoła.
Szczególnie niebezpieczne, w ocenie hierarchy jest uciszenie głosów sprzeciwu poprzez narzucenie języka dialogu. Tymczasem choć synodalna ścieżka jest wybrukowana językiem inkluzji, prowadzi ostatecznie do wykluczenia – wykluczenia Tradycji, poświęcenia, obiektywnej prawdy.
Jego architekci powołują się na „duchowe rozeznanie”, ale odrzucają każdy moralny absolut, którego nauczał Chrystus. Jego apologeci wzywają do „jedności”, ale rozbijają trzodę, alienując wiernych katolików. Władze kościelne wmawiają nam, że Kościół musi bardziej słuchać ludzi niż im głosić; doktryna musi się rozwijać poprzez wchłanianie innych kultur, a liturgia musi ewoluować, aby dostosować się do ekologicznych i rdzennych form wyrazu. To nie jest katolicyzm. To sklerykalizowany relatywizm – nie ma wątpliwości kapłan.
Autor podkreśla, że nie możemy pozostać obojętni na tą rzeczywistość. Uzbrojeni w święty Różaniec i Eucharystię, jesteśmy wezwani do stanowczego i odważnego głoszenia Prawdy, nawet za cenę wykluczenia i marginalizacji. Nie ze względu na nienawiść czy niechęć wobec naszych przeciwników, ale mając zawsze na względzie miłość do Mistycznego Ciała Chrystusa. Nasza mowa, wzorem św. Tomasza z Akwinu powinna być jasna i klarowna, a wśród naszych praktyk religijnych na stałe powinny zagościć post i pokuta. Niezwykle pomocne, przekonuje duchowny, jest również poszukiwanie wiernych wspólnot, tak abyśmy umocnieni świadectwem innych, dawali odpór samotności i beznadziei.
Pod żadnym pozorem jednak, błaga hierarcha, nie możemy porzucać Świętego Kościoła. Nie uciekajmy przed bitwą. Nieustannie się módlmy. Przemawiajmy bez strachu. Walczmy z miłością w sercu. Wilki są prawdziwe. Ale Baranek zasiada na tronie, i bramy piekielne Go nie przemogą. Pozostańcie wierni, bądźcie czujni. Znajdźcie ukojenie w Sercu Chrystusa – konkluduje apelem amerykański duchowny.
Źródło: lifesitenews.com
PR
Tragiczny pożar, który wybuchł w poniedziałek 7 lipca 2025 roku w siedzibie Telecom Egypt w centrum Kairu, nie tylko pochłonął życie czterech pracowników, ale także ujawnił krytyczną podatność egipskiej infrastruktury telekomunikacyjnej. Płomienie, które strawiły 10-piętrowy budynek Ramses Central, doprowadziły do bezprecedensowego paraliżu cyfrowych usług w całym kraju, zmuszając władze do podjęcia nadzwyczajnych środków zaradczych.
Pożar rozpoczął się na siódmym piętrze budynku około godziny 17-tej czasu lokalnego i szybko rozprzestrzenił się na kolejne kondygnacje. Czterej pracownicy firmy zginęli z powodu zatrucia dymem, pozostając na swoich stanowiskach do ostatnich chwil, próbując chronić kluczową infrastrukturę telekomunikacyjną. Dodatkowo 27 osób zostało rannych, w tym strażacy uczestniczący w akcji gaśniczej. Wstępne dochodzenie wskazuje na zwarcie elektryczne jako prawdopodobną przyczynę tragedii.
Konsekwencje pożaru okazały się katastrofalne dla egipskiej gospodarki. Budynek Ramses Central obsługuje około 40 procent ruchu telekomunikacyjnego w kraju, co spowodowało natychmiastowe zakłócenia w działaniu Internetu, telefonii komórkowej i stacjonarnej. Według organizacji NetBlocks, monitorującej globalną łączność internetową, krajowa przepustowość spadła do zaledwie 62 procent normalnego poziomu. Awaria dotknęła wszystkich głównych operatorów: Vodafone, Orange, WE oraz Etisalat.
Efekt domina szybko objął sektor finansowy. We wtorek rano Egipska Giełda Papierów Wartościowych (EGX) podjęła bezprecedensową decyzję o zawieszeniu handlu na cały dzień. Systemy elektroniczne giełdy nie były w stanie wyświetlać danych cenowych ani przetwarzać transakcji. Bankomaty przestały działać, a płatności kartami były niemożliwe. Bank Centralny Egiptu w trybie awaryjnym podwoił dzienny limit wypłat gotówkowych z 250 tysięcy do 500 tysięcy funtów egipskich, aby złagodzić chaos w systemie bankowym.
Minister telekomunikacji Amr Talaat zapewnił, że pełne przywrócenie usług nastąpi w ciągu 24 godzin poprzez przekierowanie ruchu przez alternatywne centrale. Podkreślił jednak, że sama centrala Ramses pozostanie wyłączona z użytku przez kilka dni. Incydent wywołał pilną debatę o konieczności decentralizacji i zwiększenia redundancji w egipskiej infrastrukturze telekomunikacyjnej, szczególnie w kontekście rosnącej cyfryzacji gospodarki kraju.
Źródła:

zobacz –
zdjęcie aktualne z lipca
tam wojna nie szaleje
„TOTALNA” – znaczy „dajta dudki nam – PUTIN atakuje”??

11.07.2025 https://nczas.info/2025/07/11/sommer-w-jedwabnem-pogon-za-rabinem-schudrichem-videofoto

Redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” dr Tomasz Sommer był w Jedwabnem, gdzie miały miejsce oficjalne obchody zbrodni na Żydach w czasie II wojny światowej. W trakcie ruszył w „pogoń za rabinem Schudrichem”.
„Nowy zestaw pomników w Jedwabnem z prawdziwą historią na tablicach” – napisał dr Tomasz Sommer, udostępniając ich zdjęcie.
Nowy zestaw pomników w Jedwabnem z prawdziwą historią na tablicach.
„Oficjalny pomnik postawiony na miejscu po spalonej stodole od wschodu flankowany jest pomnikiem złożonym z 8 kamieni z tablicami przygotowany przez Wojciecha Sumlińskiego. Od zachodu jest działka wykupiona przez stronę społeczną, na której będą wyświetlane dziś filmy (o ile pogoda pozwoli). Tak więc sytuacja w Jedwabnem robi się ciekawa” – zrelacjonował w kolejnym wpisie.
Ludzi w Jedwabnem coraz więcej.
[poniższe w oryginale md]

Pogoń za rabinem Schudrichem, głównym interesariuszem kłamstwa jedwabieńskiego.
https://twitter.com/i/status/1943286668481483070









| DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 11 |

Iran przejął chińskie baterie rakiet ziemia-powietrze, a Teheran szybko odbudowuje linie obronne zniszczone przez Izrael podczas ostatniego 12-dniowego konfliktu – poinformowały źródła Middle East Eye.
Dostawy chińskich baterii rakiet ziemia-powietrze nastąpiły po zawarciu 24 czerwca faktycznego rozejmu między Iranem a Izraelem, powiedział MEE arabski urzędnik mający wiedzę na temat informacji wywiadowczych.
Inny arabski urzędnik, który chciał zachować anonimowość ze względu na konieczność omówienia poufnych informacji wywiadowczych, stwierdził, że arabscy sojusznicy USA wiedzą o wysiłkach Teheranu mających na celu „wsparcie i wzmocnienie” obrony powietrznej i że Biały Dom został poinformowany o postępach Iranu.
Urzędnicy nie podali, ile pocisków ziemia-powietrze (SAM) Iran otrzymał od Chin od zakończenia walk. Jeden z arabskich urzędników stwierdził jednak, że Iran płaci za SAM-y dostawami ropy naftowej.
Chiny są największym importerem irańskiej ropy naftowej. Amerykańska Agencja Informacji Energetycznej (EIA) w raporcie z maja zasugerowała , że prawie 90 procent irańskiego eksportu ropy naftowej i kondensatu trafia do Pekinu.
Od kilku lat Chiny importują rekordowe ilości irańskiej ropy naftowej, pomimo sankcji USA, wykorzystując takie kraje jak Malezja jako węzły przeładunkowe, aby ukryć pochodzenie surowca.
„Irańczycy stosują kreatywne metody handlu” – powiedział MEE drugi arabski urzędnik.
Premier Izraela Benjamin Netanjahu i prezydent USA Donald Trump podczas spotkania w poniedziałek omówili kwestie Iranu i jego programu nuklearnego.
Dostawy te oznaczają pogłębienie relacji Pekinu z Teheranem i następują w momencie, gdy niektórzy na Zachodzie zauważyli, że Chiny i Rosja zachowują dystans wobec Iranu w obliczu bezprecedensowych ataków Izraela.
Podczas konfliktu Izrael uzyskał przewagę powietrzną nad Iranem, niszcząc wyrzutnie rakiet balistycznych i mordując irańskich generałów i naukowców.
Mimo to rząd przetrwał ataki.
Udało mu się również kontynuować ostrzał rakietami balistycznymi Izraela, niszcząc multum newralgicznych miejsc w Tel Awiwie i Hajfie i innych miejscach, zanim Trump, w imieniu Izraela, poprosił Iran o zawieszenie broni.
Pod koniec lat 80. Iran otrzymał pociski manewrujące HY-2 Silkworm z Chin za pośrednictwem Korei Północnej, gdy ten prowadził wojnę z Irakiem.
Republika Islamska użyła tych pocisków do ataku na Kuwejt i tankowiec pływający pod banderą USA podczas tzw. wojen tankowców. W 2010 roku pojawiły się doniesienia, że Iran otrzymał od Chin pociski przeciwlotnicze HQ9.
Uważa się, że Iran wykorzystuje rosyjski system S-300, który może zwalczać samoloty i bezzałogowe statki powietrzne, a także zapewniać pewną obronę przed pociskami manewrującymi i balistycznymi, a także starsze chińskie systemy i lokalnie produkowane baterie, takie jak seria Khordad i Bavar-373.
Kłamliwa zachodnia propaganda twierdzi, że systemy te mają ograniczoną zdolność zestrzelenia amerykańskiego samolotu bojowego F-35, którego operatorem jest Izrael, pomimo faktów zaprzeczających temu twierdzeniu i zademonstrowania pilota F-35 po wzięciu jego do niewoli w wyniku zestrzelenia tego “niezwyciężonego samolotu”.
Chiny sprzedają już Pakistanowi systemy obrony powietrznej HQ-9 i HQ-16. Według doniesień, chiński system HQ-9 ma również posiadać Egipt .
https://pch24.pl/wolanie-z-wolynia

Żeby zrozumieć Wołyń, trzeba wiedzieć o rzezi wołyńskiej,
której z kolei nie można zrozumieć po ludzku.
Ludobójstwo na Wołyniu było nielogiczne, opętane.
Odbyła się czystka Polaków z tego terenu. Ale po co? W jakim celu?
Witold Józef Kowalów
=====================================
Och, jakże dzisiaj łatwo polityczne elity rozprawiają o tamtej rzezi. Z jakim przekonaniem o swojej dziejowej wyjątkowości posłowie przegłosowują ustawę o pamięci ludobójstwa dokonanego na Polakach. Ileż zapału wykazują maszerujący po ulicach neofici wiedzy o kilkuset sposobach zabijania przez OUN-UPA… Tak, miał rację ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski mówiąc, że „Kresowian zabito dwukrotnie, raz przez ciosy siekierą, drugi raz przez przemilczenie”. Dodawał jeszcze, że „ta druga śmierć jest gorsza od tej pierwszej”. Ale, jak mamy nazwać „trzecią śmierć” tych już dwa razy zabitych, śmierć zadawaną dzisiaj po równo: i przez kłamców plakatujących się polityczną poprawnością oraz wyrachowaniem, i przez tych przepełnionych „dobrymi intencjami”, którzy zgodzili się, aby zrównać Ukraińca z banderowcem?
Rodzina
W roku 2002 w pierwszej edycji Literackiej Nagrody im. Józefa Mackiewicza laureatami zostali Władysław Siemaszko i jego córka Ewa za więcej niż ważną dla polskiej historiografii książkę – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945”. Dwutomowe dzieło jest nie tylko fundamentalne, ale też „życiodajne”, bo przywróciło Polsce część jej zatraconej tożsamości. Poznałem autorów i – ku swemu zaskoczeniu – odnalazłem jakby własną rodzinę. Dokładnie rzecz ujmując losy tych, których nie tylko mordowano, ale ostatecznie wypędzono z własnych domów, z własnej ziemi, a również usiłowano odebrać im pomięć. W przypadku mojej rodziny (Górscy), jak i rodziny Siemaszków, chodzi o ten kawałek polskiej ziemi nad rzeką Ług przynależny historycznie do tzw. Grodów Czerwieńskich, gdzie z końcem wieku X powstał Włodzimierz Wołyński.
W domach Wypędzonych, w domach cudem ocalałych raczej nie mówiono o Zagładzie. Powody były dwa. Po pierwsze „wieczna przyjaźń” pomiędzy Polską Ludową i Związkiem Radzieckim skutecznie przez kilkadziesiąt lat zacierała prawdę o utraconych przez Rzeczpospolitą kresowych ziemiach, co działo się i w każdym urzędzie i oczywiście w szkole oraz w służalczej kulturze. No bo jakże można było cokolwiek negatywnego mówić czy nawet kojarzyć z naszym ówczesnym „wielkim bratem”, którego oficjalną granicą od roku 1945 była rzeka Bug, a Wołyń przecież za Bugiem?
Drugim powodem była – użyjmy skądinąd medycznego pojęcia – trauma. Jeżeli cokolwiek jako dziecko usłyszałem o wołyńskiej przeszłości swojej rodziny, to tyko od Babci. Moja Mama po prostu bała się tego tematu, bała się tych dziecięcych wspomnień, w których mordercy z UPA przychodzą nad ranem aby „riezać” Lachów. Z perspektywy czasu widzę, że temat „rzezi wołyńskiej” był dużo większym politycznym tabu, niż temat Katynia. I – co szokujące – znów jest na cenzurowanym od wiosny roku 2022, czyli od rozpoczęcia gorącego zbrojnego konfliktu pomiędzy Ukrainą a Rosją… Chociaż jest jednak inaczej – o ile kiedyś przemilczano, to teraz równie bezczelnie się przekłamuje.
Przywołując rodziny wspomnijmy też o pochodzącym z Podola śp. Szczepanie Siekierce i jego synu Michale, kontynuującym działa ojca związane z Kresami. Pan Siekierka od roku 1990, w ramach utworzonego we Wrocławiu Stowarzyszenie Rodzin Ofiar Ukraińskich Nacjonalistów, dokumentował i w efekcie wydał parutomowe źródła poświęcone ludobójstwu ludności polskiej na terenie kresowych ziem II Rzeczpospolitej. Dzieło, będące niejako kontynuacją pracy Siemaszków, nosi ogólny tytuł – „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach” i dotyczy województw – lwowskiego i stanisławowskiego oraz dodatkowo jest swoistym przewodnikiem rejestrującym na terenie obecnej Polski pomniki, tablice pamięci i mogiły dotyczące pomordowanych przez OUN-UPA.
Siekierko senior był inicjatorem jednego z nielicznych w Polsce upamiętnień naszej Zagłady. Pomnik-mauzoleum pomordowanej ludności polskiej na Kresach Płd.-Wsch. przez OUN i UPA został odsłonięty we Wrocławiu w 1999 r. Cztery lata przed śmiercią Szczepan Siekierka, odbierając przyznaną jego Stowarzyszeniu nagrodę IPN „Kustosz Pamięci Narodowej”, powiedział m.in. te arcyważne słowa: „W minionych latach fałszywie zakładano, że prawda historyczna o ukraińskich zbrodniach miałaby szkodzić polskiej racji stanu”. Czy tezę o minionych latach powtórzył by i dzisiaj?
Autorytety
W październiku 2006 r. mój Teatr Nie Teraz był pomysłodawcą i organizatorem w Tarnowie sesji naukowej pt. „Zagłada. Ludobójstwo na polskich Kresach 1939 – 45”. Myślę, że było to pierwsze tej skali w kraju, a na pewno wyjątkowe spotkanie naukowców i osób dla tytułowego tematu najbardziej kompetentnych. Wyjątkowość wynikała z połączenia faktografii z teatrem, bowiem wypowiedzi prelegentów punktowane były działaniami artystycznymi (w tym także pieśniami). Wszystko odbywało się w wypełnionej po brzegi sali (ok. 400 uczestników, w większości młodzież), a cała przestrzeń została scenograficznie uteatralizowana na spaloną polską wieś z kulminującymi ruinami kościelnej wieży.
Wystąpienia zaproszonych gości uważam do dzisiaj za swoiste kompendium polskiego wołyńskiego holokaustu. Najpierw Ewa Siemaszko (prelekcja „Od walk i terroru do ludobójstwa. Jak doszło do >genocidium atrox< na Kresach?”) uświadomiła słuchaczy co do ideologicznej genezy nacjonalizmu ukraińskiego (a w zasadzie nazizmu) i co do rozmiaru fizycznej eksterminacji ludności polskiej. Referat dr Lucyny Kulińskiej („Przebieg eksterminacji ludności polskiej na Kresach Wschodnich. Okres planowego ludobójstwa 1943-44„), data po dacie i zdarzenie po zdarzeniu, a wszystko z przypisami do źródeł, wpisuje w dzieje powszechne ten „epizod” II wojny światowej. Natomiast ks. prof. Józef Marecki („Kościół katolicki wobec ludobójstwa na wschodnich Kresach II Rzeczpospolitej. Zarys problematyki”) daje nam szansę na zrozumienie duchowej strony banderowskiego zła, które w jego rozumieniu i dalszych naukowych dociekaniach jest niczym innym jak zbiorowym opętaniem.
Wystąpienie Romualda Niedzielko, historyka z IPN, okazało się być niespodziewanie ważne, czego wtedy jeszcze do końca nie rozumieliśmy („Sprawiedliwi Ukraińcy. Na ratunek polskim sąsiadom skazanym na zagładę przez OUN-UPA”). Gospodarzy sesji reprezentował dr Paweł Juśko („Ludobójstwo ludności polskiej na Wołyniu i Galicji Wschodniej w opinii historiografii polskiej i ukraińskiej oraz na łamach współczesnych podręczników do nauczania historii. Zarys problematyki”) z tematem, który z każdym rokiem staje się ważniejszy, a szczególnie teraz wobec coraz liczniejszej obecności uczniów ukraińskich w polskich szkołach i zadekretowaną przez MEN dostępnością „ukraińskiego programu nauczania”. Ostatnim z prelegentów był ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski z więcej niż ważnym wykładem („Przemilczane ludobójstwo na Kresach. Polskie elity wobec prawdy historycznej o zbrodniach ukraińskich nacjonalistów i ich ofiarach”). Jedynie słuszne, czyli bezkompromisowe traktowanie historii „rzezi wołyńskiej” przez ks. Tadeusza jest obowiązkiem polskich elit, które muszą się różnić od postawy Andrzeja Dudy, który ledwie dwa lata temu strofował ks. Isakowicza-Zaleskiego, upominającego się konsekwentnie od lat o prawdę i godne pochówki dla pomordowanych, mówiąc, iż „wolałby”, żeby ten „nie zajmował się polityką, tylko zajmował się tym, czym powinien zajmować się ksiądz”.
Racja stanu
Polskojęzyczni politycy i historycy robiący kariery na potakiwaniu chcą nas przekonać, żebyśmy uznali, iż państwowy kult banderowskich rezunów usankcjonowany przez kijowskie władze jest uzasadniony, bo wynika z braku tradycji niepodległościowej Ukrainy, a jedynymi którzy tam walczyli o niepodległość są jedynie takie indywidua jak Lebied, Szuchewycz czy główny ideolog zabijania – „batko Bandera”.
Krakowski profesor, Bronisław Łagowski, stwierdził kiedyś bardzo słusznie, że „dzisiejsza niepodległa Ukraina nie wyrosła z UPA, lecz z Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, która uzyskała niepodległość na mocy umowy białowieskiej. Jelcyn, a nie Bandera dał Ukrainie niepodległość”. Urojenia ukraińskie, wspierane przez interesy anglosaskie, począwszy od rządów Wiktora Juszczenki stały się podstawą ukraińskiej polityki, a nieszczęściem naszego kraju jest bezkrytyczne przyjęcie tej opcji przez rządzący tu na zmianę duopol PO i PiS.
W kontrze do tego mamy histeryczną opozycję, która w kontekście ukraińskim potrafi epatować jedynie nieszczęściem – tym przeszłym i tym, które wisi nad nami w związku z milionową imigracją do Polski ludzi od dwóch dekad indoktrynowanych, co do swoich dziejów. Dla przybyszy ze wschodu „polskie pany” odpowiadają za wszelkie ich nieszczęścia, czyli prawie jak u Żydów wykreowani polscy antysemici-faszyści.
Tymczasem mogło być zupełnie inaczej, czego doświadczyłem w ramach teatralnych peregrynacji po Ukrainie w pierwszych latach jej niepodległości. Nie było tam wtedy żadnych nazistowskich resentymentów, a gro spotykanych osób miało wobec Polaków naturalne poczucie wstydu i winy za Wołyń. Wystarczyło wtedy oprzeć wzajemne relacje o honorowanie „ukraińskich sprawiedliwych”, co byłoby – swoją drogą – naturalnym przywołaniem faktów. I trudno byłoby o lepszy międzynarodowy tegoż wydźwięk, jak ukazanie tych prawdziwych bohaterów zza Buga, skądinąd również mordowanych przez banderowskich pobratymców. We wszystkich świadectwach i wspomnieniach jest bardzo wyraźnie podkreślany wątek ukraińskiego pomagania Polakom, ostrzegania, a także ukrywania przed rezunami. Tak ocaleli również moi Dziadkowie i ich córka, moja Mama.
Jeszcze niedawno umieliśmy oddzielić zło od dobra i banderowca od Ukraińca. Dzisiaj te dwa słowa stały się synonimem eksponowanym na wiecach i marszach. Również publicyści epatują takimi emocjonalnymi skrótami, jak np. Jacek Międlar tytułujący swoje filmowe reportaże o „rzezi wołyńskiej” – „Sąsiedzi”. Dokładnie tego samego zabiegu (tytuł!) dokonał w swej antypolskiej książce osławiony Jan Tomasz Gross. Jeszcze niedawno ubolewaliśmy nad spychaniem polskiej pamięci do kościelnej kruchty (tylko tam było możliwym wyeksponowanie np. informacji o Katyniu czy o żołnierzach polskiego podziemia antykomunistycznego). A dzisiaj, po postawieniu w Domostawie „uwięzionego” przez lata pomnika „Rzeź Wołyńska” autorstwa Andrzeja Pityńskiego, są ludzie, którzy nawołują, aby na głównej nekropolii warszawskiej symbolicznie upamiętnić ofiary ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Robią to pod jakże kalekim hasłem: „Wołyń na Powązki”. W czasie, kiedy neobanderowskie środowiska stawiają na Ukrainie pomniki mordercom Polaków, a nawet żądają takich upamiętnień u nas, dlaczego nie od naszych władz nie żądamy symbolicznej pamięci dla ofiar ludobójstwa, ale w miejscach najważniejszych dla przestrzeni publicznej, np. pod hasłem: „Wołyń na Plac Defilad”.
Sztuka
Sens budowania przyszłości na prawdzie i bez nienawiści widzę w historii młodego mężczyzny, poety z Krzemieńca. Niemal w przeddzień pamiętnej lipcowej niedzieli 1943 r., do wołyńskiego dowództwa UPA stacjonującego koło Kowla wysłani zostali parlamentariusze reprezentujący polskie władze podziemne. Byli to oficerowie AK – ppor. Krzysztof Markiewicz i por. Zygmunt Rumel oraz woźnica Witold Dobrowolski. Polskich posłów nie uszanowano. Banderowcy w okrutny sposób ich torturowali i ostatecznie rozerwali końmi.
Rumel w wierszu z 1941 r. pt. „Dwie matki” jednoznacznie pokazuje uczucia, które łączyły obie żyjące na tamtej ziemi nacje:
(…) Dwie mnie Matki-Ojczyzny wyuczyły mowy –
W warkocz krwisty plecionej jagodami ros –
Bym się sercem przełamał bólem w dwie połowy –
By serce rozdwojone płakało – jak głos…
Od dawna uważam, że aby zrozumieć swą tożsamość potrzebujemy wyrażać ją poprzez dzieła artystyczne. Spłacamy wtedy swój dług wobec Pana Boga, który obdarował nas jakimś artystycznym talentem. Spłacamy też dług wobec Ojczyny i wobec przodków. To bardzo konkretne i uzupełniające się zobowiązania. Tak też rozumiem swoje obowiązki stanu wobec tematyki wołyńskiej. W maju roku 2011 premierę miał spektakl Teatru Nie Teraz „Ballada o Wołyniu”. Niesamowitym jest to, że pomimo upływu lat mamy tutaj do czynienia z wciąż jedynym w Polsce przedstawieniem teatralnym, które prawdziwie opowiada o ludobójstwie popełnionym przez banderowców na Polakach, a jednocześnie, jak to recenzowała Temida Stankiewicz-Podhorecka, jest „wielkie i głębokie jak tragedia antyczna, jest wyjątkowym dziełem artystycznym”.
Wołyń krzyczy o swą mądrą obecność w świadomości Polaków. Jest równie ważny jak pamięć Powstania Warszawskiego, jak pamięć o pokoleniu Żołnierzy Wyklętych.
Tomasz A. Żak
Tytuł tego tekstu wziąłem od religijno-społecznego periodyku „Wołanie z Wołynia”, wydawanego od roku 1994 z różną częstotliwością w Ostrogu w diecezji łuckiej na Ukrainie (po polsku i ukraińsku) przez urodzonego w Zakopanem katolickiego księdza – Witolda Józefa Kowalów.