Głos zza grobu, sprzed 12 lat: “Bloger Jarosław Kaczyński o JOW”

“Bloger Jarosław Kaczyński o JOW” [przypomniał w 2023 r. W.b S.]

Jarosław Kaczyński założył blog na S24 i w pierwszym wpisie przedstawił swoją wizję dla Polski. Fakt ten stał się sensacją dnia, a może nawet wielu dni, bo tekst „odświeżono” od razu kilkaset tysięcy razy i i pojawiła się istna lawina komentarzy, co samo w sobie jest wynikiem wyjątkowym i rekordowym. Doniosłe to wydarzenie polityczne zostało zauważone przez chyba wszystkie media i może nawet zepchnęło w cień Afrykę Północną a dziennikarze wszelkich opcji zaczęli przepytywać różnych polityków o ich opinię na ten temat. Zastanawiano się też, czy Jarosław Kaczyński zechce ustosunkować się do pytań i uwag komentujących blogerów, tym bardziej, że miał on do tej pory opinię człowieka unikającego komputerów i Internetu? Ale Prezes PiS i tu sprawił niespodziankę i, w odróżnieniu od wielu innych politycznych blogerów, którzy traktują swoje blogi jako sui generis tablice reklamowe, już 21 lutego, ustosunkował się do szeregu komentarzy.

W zalewie komentarzy padły też pytania o ordynację wyborczą i jednomandatowe okręgi wyborcze w wyborach do Sejmu. 

I tak na przykład, bloger „Kungalu” napisał:

Ja powiadam trzeba dokonać fundamentalnej zmiany systemu. A pierwszym krokiem tej zmiany powinna być zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu, na ordynację JOW jak brytyjska.
Dlaczego PiS tak się boi takiej zmiany? Przecież to jest początek naprawdę patriotycznych przemian.

A Jarosław Kaczyński odpowiada:

Stawianie tak sprawy jest, obawiam się, niezrozumieniem systemu brytyjskiego, gdzie posłowie są w istocie mianowani przez kierownictwo partii. I to w końcu Polacy powinni przyjąć do wiadomości – nie można żyć w świecie zupełnie oderwanym od rzeczywistości. W brytyjskiej praktyce politycznej jest tak: jakiś młody polityk zasługuje się odpowiednio kierownictwu partii i dostaje na próbę „zły” okręg – taki, w którym jego partia zwykle przegrywa. Tam ma się sprawdzić, czy potrafi pracować, czy potrafi być twardy, czy potrafi zrobić duży wysiłek, mimo że wie, że ma minimalne czy prawie żadne szanse na zwycięstwo. Jeżeli się sprawdzi, to w kolejnych wyborach dostaje już taki okręg, gdzie są one znaczne. Przy czym jego związek z tym okręgiem jest w ogromnej większości praktycznie zerowy, jest to bardzo często okręg, w którym on wcześniej nigdy w życiu nie był – nie tylko tam nie mieszka, nie tylko się nie urodził, ale w ogóle nie był. I tak to wygląda, tak wygląda system jednomandatowy i on wtedy może funkcjonować. U nas natomiast jest naiwne przeświadczenie, że można stworzyć taki mechanizm oddolnie wybieranych posłów, którzy jednocześnie będą co później robili? Każdy będzie oddzielnie. I w jaki sposób taki parlament będzie funkcjonował? Efekt będzie taki, jak ostatnio widzieliśmy w Pile, będzie mnóstwo ludzi, którzy po prostu dlatego, że mają finansowo mocną pozycję, chociaż żadnych kwalifikacji moralnych i intelektualnych, zostaną posłami. Podobnie też było na Ukrainie, gdzie częściowo wprowadzono takie okręgi. Taki będzie jedyny skutek. I trzeba naprawdę bezmiaru naiwności albo złej woli, żeby coś takiego proponować.

Jarosław Kaczyński jest dzisiaj najbardziej popularnym politykiem polskim, jego słowa mają więc „wielką siłę rażenia” i kiedy przekazuje Polakom jakieś zdecydowane opinie na najważniejsze sprawy państwowe, a taką niewątpliwie jest sprawa procedury wyborczej, to wypada uważnie im się przyjrzeć. 

Tym razem każe on nam wierzyć, że „posłowie brytyjscy są mianowani przez kierownictwo partii” a więc, że to nie obywatele Wielkiej Brytanii decydują o tym kto ich reprezentuje w Izbie Gmin, lecz partyjni baronowie. Dlatego warto by poprosić Jarosława Kaczyńskiego, żeby podał nam nazwisko brytyjskiego posła, który dostał mandat pomimo, że zagłosował na niego zaledwie jakiś  1 promil, czy choćby tylko 1%, wyborców?  Statystyki wyborcze, po każdych brytyjskich wyborach pokazują, że aby uzyskać tam mandat trzeba koniecznie mieć poparcie nie mniejsze niż 30% głosujących. 

Porównajmy to z polskim Sejmem, w którym ok. 2/3 posłów nie zdobyło więcej niż 1 głos na 100 wyborców z ich okręgów.  Np. z posłanką Moniką Ryniak z PiS, która w wyborach uzyskała poparcie 1494 głosów, co stanowi 0,16% wyborców krakowskich, a 0,26% tych, którzy pofatygowali się do urn. Albo z posłem PiS Kazimierzem Smolińskim z Gdańska, na którego głosowało 2774 wyborców, co stanowi 0,33% wszystkich wyborców, a zaledwie pół procenta głosujących. Kto ich posłał do Sejmu? Gdzie szukać wyborców, którzy poparli te kandydatury? I może Jarosław Kaczyński wskaże nam posła brytyjskiego z poparciem 2 tysięcy głosów , przy tym w okręgach dziesięciokrotnie mniejszych niż te, z których pochodzą posłowie z jego nadania?

Jako argument przeciwko JOW Jarosław Kaczyński opowiada nam los jakiegoś – jak rozumiem typowego – młodego kandydata na mandat poselski w Wielkiej Brytanii, którego szef partii wysyła do „złego” okręgu, żeby się tam sprawdził, a dopiero gdy się tam wykaże energią i zdolnościami, wtedy, ewentualnie, pozwoli mu kandydować w „dobrym” okręgu, czyli w takim, w którym partia z reguły wygrywa.

Ciekawy jest ten zarzut i staram się pojąć, co jest w tym nagannego? Co to znaczy „dobry okręg” i dlaczego partia w tym okręgu z reguły wygrywa? Wydawałoby się, że w tym okręgu partia ma już kandydata, który jest na tyle znany i popularny, że ma zwycięstwo w kieszeni. Po cóż więc doświadczony szef partii miałby tam wysyłać człowieka nieznanego i nieopierzonego? Żeby przegrać tam wybory? To chyba normalne i naturalne, że kieruje zdolnego i ambitnego kandydata na posła tam, gdzie partia nie potrafiła do tej pory wygrać? Chciałbym natomiast zobaczyć takiego posła brytyjskiego, który wygrał wybory w okręgu, w którym nikt go nie zna, o którym nie ma on pojęcia i w którym nawet nigdy nie był? Jakiś przykład, choćby tylko jeden?

Byłoby też pożyteczne, gdyby Jarosław Kaczyński opowiedział nam o kraju, w którym w wyniku wyborów takich, jak w UK, powstał parlament złożony z posłów „od Sasa do Lasa”, czyli, jak to ujmuje szef PiS, występujących oddzielnie. Naiwni politolodzy, zaczynając od Maurycego Duvergera, twierdzą, że system brytyjski tworzy dwubiegunową scenę polityczną i jakoś ta hipoteza potwierdzona została w praktyce wszystkich znanych krajów, dlaczego więc Jarosław Kaczyński uważa, że Polska będzie pierwszym wyjątkiem? Co jest takiego niezwykłego w psychice i mentalności Polaków, że uzasadnia takie przewidywania?

Przykład z Piłą i niedawnym wyborem Henryka Stokłosy na senatora jest rzeczywiście nieprzyjemny. Został on senatorem, bijąc w wyborach kandydatów PO, SLD i PSL. Kandydata PiS zabrakło i może szkoda, że Jarosław Kaczyński nie znalazł – jak brytyjscy szefowie partii – żadnego młodego i ambitnego kandydata, aby wysłać go do Piły, żeby przeszkodzić Stokłosie? Stokłosa wygrał nie tylko wbrew wszystkim partiom, ale i wbrew mediom, które nie pozostawiły na nim suchej nitki. Okropna sytuacja! 

Tak, to jest poważny powód, żeby nie lubić JOW: może się okazać, że ani partyjne autorytety, ani złotouści agitatorzy medialni mogą nie wystarczyć, aby posłami zostawali nie ci, których chcą obywatele, tylko ci, których mianują szefowie partii politycznych. Zmusiłoby to szefów partii do wysuwania na kandydatów do Sejmu nie swoich zaufanych, ale ludzi, którzy cieszą się zaufaniem wyborców, a to jest całkiem nie to samo. 

Autor: Jerzy Przystawa,  22.02.2011

Panieny a Intelektualiści. Dylematy przedwyborcze profesury.

Panieny a Intelektualiści. Dylematy przedwyborcze.

Mirosław Dakowski   5.03.2008. Z archiwum: https://dakowski.pl/archiwum/pliki/index.448_47.php
Panieny a Intelektualiści
            Wyznam tu wreszcie mą przygodę, skrzętnie skrywaną, szczególnie przed kolegami z Ruchu JOW. Przed paru laty przysłuchiwałem się debacie „O ordynacjach do Sejmu” prowadzonej w Naukowym Kole Młodych Socjologów na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, u prof. Jadwigi Staniszkis.
Uczenie debatowały znane Autorytety Telewizyjne prof. Andrzej Rychard i (chyba?) dr (prof.?) Raciborski. Któryś z nich przedstawił się jako zwolennik ordynacji JOW – Jednomandatowych Okręgów Wyborczych. Debata przedstawiała się więc interesująco.

Po dwóch godzinach rozważania cech i niuansów różnych wariantów d’Hondta i Saint Lague (czy jak tam) i „przybliżeń spełniających zasady sprawiedliwości wobec wszystkich”, wspominali też o JOW – czyli czymś prostym (z podtekstem: prostackim, niegodnym roztrząsania przez intelektualistów).
Studenci zadali podstawowe pytanie: Co byłoby najlepsze dla Polski, teraz?
Odpowiedzi znów były wielo-aspektowe, uczone. I mętne.
Na pytanie: Może walczmy o proste i oczywiste rozwiązania, bo to i skuteczne i tanie? usłyszeli znów rozważania o sprawiedliwości proporcjonalności, o regułach bardziej demokratycznych, o tym, że trzeba sprawę rozważyć wieloaspektowo i tp..  
           Wreszcie coś we mnie strzeliło (szlag?)– i poprosiłem o głos. Dali…
Oto ma wypowiedź:
Spotkały się dwie panienki lekkiego prowadzenia.
Mariola pyta Violetty: – Co u ciebie?
V.: – Wiesz, pracuję teraz wśród
intelektualistów..
– No i co, no i jak? pyta rozciekawiona i podniecona M.
– No, wygoda. I nie narobię się. Światło przyćmione, gra mocart, potem biorę penisa do ręki..
– A co to penis?
No, wiesz, też taki ch…, ale zawsze miękki… 

Na sali stłumione chichoty niewinnych panienek, a Intelektualiści zamilkli z oburzenia.
O ile wiem, dalej rozważają aspekty.

JOW a rozwój gospodarczy.

Janusz Sanocki, Prezes Stowarzyszenia na rzecz Zmiany Systemu Wyborczego, ok.2010

1 . Co to są Jednomandatowe Okręgi Wyborcze [JOW]?

JOW to system wyborczy stosowany przez ok. 60 państw świata i polega na wyborze posłów według metody: “1 okręg, 1 tura, 1 poseł”. JOW to system wyboru bezpośredniego, wg zasady zwykłej większości głosów. W Wielkiej Brytanii — skąd ten system pochodzi – zasadę tę określa się ”First Past the Post” — “Pierwszy na mecie”, a w USA “winner takes all”.

Oznacza to, że kraj dzieli się na tyle okręgów, ilu ma być posłów w parlamencie i z każdego, wybiera się TYLKO JEDNEGO POSŁA. Zasady takiego systemu wyborczego są proste: – Każdy obywatel, który ma bierne prawo wyborcze — czyli nawet Jan Kowalski – może zgłosić swoją kandydaturę, po spełnieniu niewygórowanych warunków. W Wielkiej Brytanii jest to 10 podpisów mieszkańców okręgu i kaucja w wysokości 500 funtów. Kaucja zostaje zwrócona jeśli kandydat uzyska 3% głosów (jest to utrudnienie dla kandydatów niepoważnych). Partie nie mają żadnych przywilejów wyborczych w stosunku do niezrzeszonych obywateli — kandydat niepartyjny ma dokładnie takie same prawa, jak kandydat wystawiony przez jakąś partię;

Lista wyborcza jest alfabetyczna, nie ma na niej zaznaczonej przynależności partyjnej, ale kampanię można prowadzić – do końca wyborów. Nie ma żadnej “ciszy wyborczej” – Jan Kowalski do samych wyborów ma szanse na wyrobienie swojej opinii i oddanie świadomego głosu na osobę;

Nie powołuje się żadnej “Państwowej Komisji Wyborczej” – głosy liczy się w okręgu. Zwozi się je z lokali wyborczych do ratusza, gdzie liczone są w obecności obywateli, rodzin kandydatów, ich sztabów itd. – czyli każdy wyborca może być akuszerem nowych władz. Co więcej – w kieszeni wyborcy zostają pieniądze, które teraz musi płacić na kolejną administrację używaną de facto raz na kilka lat; Zwycięzcą zostaje ten kandydat, który uzyskał co najmniej jeden głos więcej, niż kolejny jego konkurent. Jeśli dwóch kandydatów ma taką samą ilość głosów, przeprowadza się losowanie, posłem zostaje ten, którego wskaże rzut monetą.

2. Kto stosuje JOW i z jakimi efektami?

JOW stosują głównie kraje anglosaskie — Anglia, Stany Zjednoczone, Kanada, byłe kolonie brytyjskie, w tym Indie. Francja, w której JOW wprowadził gen. de Gaulle w 1958 roku stosuje zmodyfikowany JOW, w którym jeśli żaden z kandydatów nie uzyskał bezwzględnej większości 50% głosów, przeprowadza się drugą turę z dwoma kandydatami, którzy dostali największą ilość głosów w pierwszej turze. Ta – z pozoru drobna – zmiana okazuje się bardzo istotną zarówno z punktu widzenia składu parlamentu, jak i uprawnień obywatela. Efekty JOW możemy bowiem rozpatrywać na tych dwu płaszczyznach: zachowania przez dany system wyborczy praw obywatelskich, w procesie wyłaniania narodowego przedstawicielstwa, oraz jakości parlamentaryzmu. Zacznijmy od tego drugiego kryterium.

3. JOW = dwupartyjny parlament

W roku 1946 francuski politolog Maurice Duverger zauważył, iż wybór posłów w JOW, w jednej turze prowadzi nieuchronnie do wytworzenia w parlamencie dwupartyjnej sceny politycznej. Prawidłowość ta znana jest w politologii jako “prawo Duvergera”, występuje ona we wszystkich krajach stosujących JOW. To właśnie na skutek wyboru posłów w JOW, w jednej turze w amerykańskim kongresie mamy Partię Demokratyczna i Republikańską, a w Wielkiej Brytanii dominują Konserwatyści i Partia Pracy. Już wprowadzenie drugiej tury (czyli wymóg uzyskania bezwzględnej większości w pierwszej) rozdrabnia parlament na 3-4 ugrupowania, umożliwia bowiem targi partyjne między turami.

DWUpartyjność nie oznacza, że z parlamentu wykluczeni są posłowie niezależni i nie zamyka przed lokalnymi ugrupowaniami drogi do parlamentu. Jednak ponieważ w okręgu jest do zdobycia tylko jeden mandat, jeszcze przed wyborami następuje łączenie się prawicy oraz na drugim biegunie — lewicy i wystawianie po jednym dobrym kandydacie z tych BLOKÓW.

System JOW zmusza do zawarcia koalicji przedwyborcze], znacznie trwalszej i czytelniejszej dla wyborców. Nie jest to bowiem tylko koalicja personalna (wyłaniająca jednego wspólnego kandydata bloku), ale również programowa. W ten sposób wyborca ma do wyboru ”utarte” wcześniej, dwa czytelne programy polityczne. Po wyborach formowanie rządu następuje natychmiast, albowiem na skutek mechanizmu wyboru w JOW, jeden z dwu wielkich bloków uzyskuje w parlamencie bezwzględną większość i jest zdolny do samodzielnego utworzenia rządu, do którego ma zresztą zawczasu przygotowanych kandydatów. Podobnie opozycja — jest jednopartyjna i ma swój ”gabinet cieni”. Dlatego wyborca idąc do urn i głosując na kandydata danej partii, wie na jakiego premiera oddaje głos. . Słowem JOW jest przejrzystym, czytelnym i sprawnym mechanizmem wyborczym, wyłaniającym nie tylko parlament, ale przede wszystkim RZĄD.

W Wielkiej Brytanii po wojnie, tylko raz zdarzyło się, że żadna z partii nie uzyskała większości, wówczas powtórzono wybory. Istotą aktu wyborczego w JOW jest bowiem wyłonienie odpowiedzialnego rządu, który zdolny byłby sprawnie kierować krajem.

Kwestia odpowiedzialności jest w JOW czytelna. Ponieważ rządy sprawuje tylko jedna partia, to ona ponosi w całości odpowiedzialność i za sukcesy, i za porażki. Nie ma na kogo zrzucić odpowiedzialności i wyborcy mają możliwość czytelnej oceny poczynań rządzącego ugrupowania.

4. Prawa obywatelskie w JOW

Nie ma wątpliwości, że wybory w JOW zachowują kardynalną zasadę suwerenności narodu rozumianą bezpośrednio. Lud wybiera swojego przedstawiciela z okręgu i to on, poseł ludzi mieszkających w tym okręgu reprezentuje ich w parlamencie. W Wielkiej Brytanii okręg wyborczy liczy ok. 90 -100 tys. mieszkańców, co daje normę przedstawicielska nieco tylko większą od Polski. Gdyby u nas posłów wybierano w JOW, okręg Iiczyłby ok. 84 tys. mieszkańców i tylko nieznacznie różniłby się od wielkości okręgu brytyjskiego. Taka norma przedstawicielska pozwala brytyjskiemu posłowi dobrze obsłużyć swój okręg. Brytyjski parlamentarzysta CO TYDZIEŃ jest dostępny w swoim biurze wyborczym, gdzie przyjmuje kolejkę interesantów. Lord Norman Lamont, wieloletni poseł opowiadał podczas konferencji w Warszawie, że posłowie nazywają te sobotnie przyjęcia ”political surgery”, bo jak u lekarza czekają w kolejce, na przyjęcie ludzie. ”Czasem oni są tak nudni i męczący— opowiadał Lamont – ale nikogo nie mogę zlekceważyć, bo OD JEDNEGO GŁOSU ZALEŻEĆ MOŻE MOJA POLITYCZNA PRZYSZŁOŚĆ.

Z punktu widzenia wyborców system JOW nie daje żadnych przywilejów partiom, obywatele mogą swobodnie ubiegać się o mandat posła, a partie muszą mieć na uwadze, że o swoją pozycję muszą stale dbać. Zmusza to partie do dbałości o jakość swoich szeregów i eliminuje, czy też bardzo ogranicza korupcję. To dobra wiadomość dla wyborców.

5. JOW a partie polityczne

Opis systemu brytyjskiego pozwala zauważyć, że w JOW nie jest możliwe oderwanie się partii od wyborców, a jeśli to następuje, to konsekwencją jest wyborcza porażka i zmiana kierownictwa. Partia polityczna działająca w JOW musi być otwarta na nowych wartościowych ludzi, jej posłowie mają duży zakres samodzielności w stosunku do kierownictwa, uzyskują swoje mandaty bowiem, nie na skutek decyzji partyjnego szefa, lecz przede wszystkim na skutek realnego poparcia wyborców. Brytyjski poseł, to w pierwszej kolejności POSEŁ OKRĘGU, a dopiero potem poseł partii.

Na skutek tego mechanizmu moderującego, nie do pomyślenia jest wytworzenie się w JOW, tzw. partii leninowskiego typu czyli partii wodzowskiej, scentralizowanej.

6. JOW a rozwój gospodarczy

Wpływ tego systemu wyborczego na ekonomię jest wielce interesujący dla Jana Kowalskiego. Okazuje się bowiem, że JOW sprzyja decentralizacji kraju – interesy reprezentowane w parlamencie są rozproszone. Rządy jednopartyjne, wyłonione w pełni demokratycznie, przy silnej jednopartyjnej opozycji, umożliwiają prowadzenie zdecydowanej polityki. Margaret Thatcher nigdy nie mogłaby wprowadzić swoich reform i przywrócić Wielkiej Brytanii silnej pozycji, gdyby musiała lawirować w gabinecie rozdzieranym koalicyjnymi waśniami. Przede wszystkim w JOW rząd zostaje wyłoniony szybko.

W ten sposób JOW sprzyja gospodarczemu rozwojowi. Nie jest zapewne przypadkiem, że spośród najbardziej rozwiniętych państw świata: USA, Wielka Brytania, Kanada i Francja mają u siebie JOW, Włochy wprowadziły 3/4 JOW w 1994 , a Japonia 2/3 JOW w 1996. Tylko Niemcy mają u siebie system mieszany “fifty-fifty”, ale jego osłabiający gospodarkę wpływ został zauważony przez tamtejszych polityków. W 2000 r. Michael Rogovsky, poseł do Bundestagu i przedstawiciel Związku Przedsiębiorców, domagał się wprowadzenia JOW, bez którego — jego zdaniem – Niemcom nie uda się odzyskać przodujące] roli gospodarczej w świecie.

Wydaje się, że kraje z proporcjonalnym systemem wyborczym, na skutek permanentnego konfliktu w systemie politycznym skazane są na drugorzędną rolę w świecie. Zapewne nie bez powodu zwycięzcy Alianci po II wojnie światowej wszystkim podbitym państwom osi narzucili system proporcjonalny.

7. Dlaczego Polsce potrzebny jest system JOW?

Stosowana w Polsce tzw. ordynacja proporcjonalna jest diametralnie różnym od JOW sposobem wybierania posłów. Wybór posłów w wielomandatowych okręgach wyborczych, z list partyjnych, prowadzi -zgodnie z “prawem Duverger’a” – do rozbicia parlamentu na wiele ugrupowań, z których żadne nie ma większości. Oznacza to konieczność rządów koalicyjnych, wielomiesięcznych targów, stałego konfliktu, zamazuje czytelność i zniechęca do polityków. System list partyjnych odbiera w praktyce obywatelom bierne prawo wyborcze. Kandydować można tylko po uzyskaniu akceptacji partii, a realne szanse na uzyskanie poselskiego mandatu mają tylko kandydaci umieszczeni przez partyjnych liderów na pierwszych miejscach list. Dodatkowo wzmacnia tę nadzwyczajną i niekonstytucyjną władzę liderów partii wymóg uzyskania przez listę 5% głosów w skali całego kraju (próg wyborczy). W ten sposób żadne lokalne ugrupowanie nie ma najmniejszych szans na uzyskanie mandatu. Żeby umożliwić mniejszościom narodowym posia- danie swoich posłów, zwolniono je z konieczności przekraczania progu wyborczego, co jawnie łamie zasadę równości obywateli wobec prawa i ukazuje absurd stosowanego w Polsce systemu wyborczego. System ”proporcjonalny” przekreśla więc praktycznie bierne prawo wyborcze obywateli. Szanse kandydatów na uzyskanie mandatu poselskiego zależą, jak się rzekło, od miejsca, na którym umieści ich lider partii. W ten sposób poseł zostaje oderwany od wyborców i staje się przede wszystkim posłem partii. Zjawisko to opisał angielski filozof Karl Popper: ”System reprezentacji proporcjonalnej odrywa posła od wyborców i tworzy zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka” (”O demokracji” – The Economist).

A zatem na pytanie dlaczego Polsce potrzebny jest JOW mogę odpowiedzieć, że z dwóch powodów. Po pierwsze, dla wyprowadzenia kraju z permanentnego kryzysu politycznego i rozpoczęcia naprawy gospodarki, a po drugie dla przywrócenia biernego prawa wyborczego obywatelom, a co za tym idzie ustanowienia obywatelskiej kontroli nad partiami. Tylko bowiem bezpośredni wybór posłów w JOW zasługuje na określenie: “demokracja”.

Wybór z list partyjnych, tzw. wybór proporcjonalny jest raczej rozszalałą partiokracją. Z demokracją niewiele ma wspólnego.” Janusz Sanocki

Czas na jasny podział. „Daj kreskę Dowejce”.

Ułański błąd Marszałka Piłsudskiego

Czas na jasny podział. „Daj kreskę Dowejce”.

JOW to nie panaceum na wszystkie bolączki, lecz na pewno Maczuga

Mirosław Dakowski https://www.dakowski.pl/archiwum/pliki/index.96_45.php

18.03.2007.

Przed dwoma laty przeprowadziliśmy w gronie matematyków i polityków ilościową analizę wieloparametryczną (t.j. uwzględniającą osiem różnych aspektów ideowych, politycznych i gospodarczych) sytuacji Polski.. Część opisową wyników (niestety bez wykresów) umieściła mi uprzejmie Myśl Polska (25. I. 98). Tam odsyłam po szczegóły.[pewnie już niedostępne… 2023]

Analiza ta wykazuje, że podziały przebiegają wewnątrz wszystkich liczących się partyj politycznych, też wewnątrz hierarchii Kościoła, wewnątrz różnych ruchów społecznych. Część ludzi pretendujących do miana “dożywotnich mężów stanu” stoi w tak szerokim rozkroku, że … uprzejmie można to nazwać “szpagatem”. Niestety nie udało mi się wtedy umieścić drugiej części artykułu, ukazującej, jak zasada wyboru najlepszego (w.g. wyborców) kandydata (osoby!) w małym okręgu rozbiła w gruzy (Włochy) dotychczasowe partie, partyjki i koalicje, a wymusiła powstanie nowych, realnie konkurujących bloków.

Tym samym poważnie osłabiła tam mafie i masonerię. Nie mówię jedynie o jawnie kryminalnej loży Propaganda Due (P2), lecz także i o Wielkim Wschodzie. M. inn. Wielki Mistrz Wielkiej Loży Włoch Giuliano di Bernardo – ten sam, co parę lat wcześniej chciał swe “światła” wprowadzić w Europie Wschodniej – wycofał się z działalności.

Politycznie we Włoszech powstały dwa bloki: Ulivo i Polo.

W Polsce obecnie takimi naturalnymi blokami byłyby z pewnością:
A. Blok katolicko-narodowo-niepodległościowy, dla którego najwyższą wartością polityczną jest interes Polski i Polaków, m.inn. mający w programie ukrócenie przyzwolenia na “rozmywanie” prawdziwych wartości i na rabunek przez klikę najsprytniejszych, oraz
B. Unia między dwiema przenikającymi się grupami: 1) „internacjonalistami” i t.zw. „socjal-demokratami” spod znaku Marksa (ateistami) oraz 2) grupą zwolenników rozmycia się narodów w „postępowej Europie”, “humanistów” spod znaku UE, kielni i synarchii, czyli – „nieznanych mędrców” rządu światowego, jak się w swej pysze nazywają. Czcicieli “księcia tego świata”.
Dla obu grup z nurtu B największym wrogiem i przeszkodą jest: w porządku duchowym Kościół Chrystusowy, a w porządku ziemskim – rodzina i państwa narodowe.
Powinniśmy dążyć do takiej polaryzacji pod jasnych hasłem: “policzmy się!” Policzmy, ilu jest ICH, a ilu NAS. Zobaczymy, co te bloki mogą realnie zapewnić wyborcom, narodowi.

]Zadziwia mnie, że część publicystów i działaczy zgadzających się z powyższą diagnozą jakby nie zauważało możliwości użycia przez nas w tej walce potężnej broni: sposobu (mechanizmu) doboru elit politycznych. Skończy się plaga “trzecich sił” o szczytnych hasłach – lecz bezsilnych. “Ruchy” i “nurty” będą w sposób naturalny zmuszone do łączenia się.

“Nie tędy droga”. A którędy?

W odróżnieniu od A.Horodeckiego (MP z 23. I), nie boję się braku “kandydatów na polityków reprezentujących dobro narodu i Rzeczypospolitej”. Takich ludzi mamy, takich ludzi znamy, ale brak nam sposobu ich wypromowania. Taki sposób – to wybieranie przez tych, którzy kandydatów znają (często od pokoleń) t.j. przez mieszkańców tej samej ziemi czy powiatu. Zadziwia dwukrotne przyznawanie przez A. Horodeckiego, że “JOW jest wyrazem cywilizacji łacińskiej”, a z drugiej strony nawoływanie, że “Nie tędy droga” lub, jak pisze p. Ułański (MP 30. I) że istnieje (groźna?) “Pułapka ordynacji większościowej”.

Używając terminologii Feliksa Konecznego, ordynacja pseudo-proporcjonalna jest przecież owocem mieszanki cywilizacji turańskiej (kult wodza obozu) oraz cywilizacji żydowskiej (poprzez socjalizm). Jest więc skutkiem stanu acywilizacyjnego. Taka predylekcja mogła nie dziwić w otoczeniu J. Piłsudskiego, ale wśród narodowców??
P. Horodecki proponuje, by “uświadomić polityków, niech nastąpi jeden podział: za czy przeciw Polsce”. Czemu Pan, Panie Andrzeju, nie chce zobaczyć, że JOW daje właśnie takie narzędzie?

Musimy jednak w tym celu uświadomić Naród (przeszło 28 mln ludzi), a nie dogadaną między sobą klikę ok. 10 tys. beneficjentów Władzy. Oczywiście JOW to nie panaceum na wszystkie bolączki, lecz na pewno Maczuga na polityków zakłamanych i żerujących na wbudowanej w system nieodpowiedzialności przed wyborcą. Mówiąc realnie: “politycy”, t.j. ci, co są blisko władzy wolą listę krajową i okręgową, pseudo-proporcjonalność zapewniającą im dożywocie – i łatwe “wkręcenie” do władzy swych potomków czy znajomków (por. określenie prof. J. Staniszkis “renta władzy”). My – ludzie, wyborcy, wolimy przeegzaminować konkretnego polityka przy każdych wyborach! Wprowadzenie systemu JOW rozrywa dotychczasowe powiązania niejawne. Oczywiście – mogą być one odbudowane, ale to zajmie dużo czasu i sporo wysiłku. Od dojrzałości wyborców i uczciwych polityków zależy, by te słowa “dużo” i “sporo” były znaczące.

Największy błąd Marszałka

Warto zastanowić się, czy nasi ojcowie mogli w dwudziestoleciu II-giej Rzeczypospolitej osiągnąć więcej korzyści dla Polski i dla nas.
Tak wielbiciele, jak i przeciwnicy Marszałka Piłsudskiego (w każdym razie ogromna ich większość) zgadzają się z tym, że był on polskim patriotą i że kochał Polskę. Nie miał jednak wysokiego mniemania o zdolnościach Polaków do samo-rządzenia się. Powtarzał (za Wielopolskim), że dla Polski można wiele zrobić, lecz we współpracy z Polakami – raczej niewiele.
Z lekceważenia umiejętności Polaków, z ułańskiej niefrasobliwości (no i z pychy) wynikła brzemienna dla nas w skutki decyzja o sposobie wybrnięcia z „sejmokracji” panującej w pierwszych latach II Rzeczypospolitej. Skutkiem decyzji Piłsudskiego był krwawy przewrót z maja 1926 roku. Z jednej strony kosztował on życie prawie czterystu młodych Polaków, a z drugiej był przyczyną powstania rządów jednej grupy – „bezpartyjnej partii” – BBWR. Tę nielogiczną groteskę próbowano małpować jeszcze przed paru laty. Po roku 1926-tym zamiast bałaganu sejmokracji powstały rządy co prawda stabilne, ale ułatwiające wzrost klik i „układów nieformalnych”. Dla nas, Polaków na przełomie tysiącleci, jest najważniejsze, iż życie polityczne współczesnej Polski jest zarażone obiema powyższymi chorobami. Tak sejmokracją i nieodpowiedzialnością „koalicji”, jak i mafijnością. Czyżby Nabyty Brak Odporności ? NIE:
Gdyby Marszałek bardziej wierzył w rozum swoich uczciwych doradców, czy w rozsądek Polaków, to zrozumiałby na czas, że sposób doboru elit politycznych narzucony przez socjalistyczną, „postępową” konstytucję marcową był receptą na rozdrobnienie nurtów politycznych. Narzucono tam przecież naszym ojcom i dziadom „ordynację proporcjonalną”, sztuczny twór socjalistów belgijskich sprzed (wtedy) pół wieku.
Czy człowiek światły i uczciwy mógł nie widzieć, że prowadzi to w sposób nieunikniony do rozdrabniania nurtów politycznych na partie, partyjki, ruchy i odłamy? Ano, jak widać, mógł!
Gdyby Józef Piłsudski w maju 1926 r. wymusił zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na znaną już wtedy od 150-ciu lat ordynację z jednomandatowymi okręgami wyborczymi [por. IV Księga Pana Tadeusza, „Daj kreskę Dowejce”] – JOW, to spowodowałby tym samym powstanie dwóch stabilnych obozów (raczej partii) politycznych. A chyba o stabilne rządy rzetelnych patriotów mu w rzeczywistości chodziło. Najpewniej byłby to obóz socjalizująco-równościowy oraz partia narodowa. Partie te musiałyby mieć wewnętrznie spójne programy – i musiałyby je realizować (po ewentualnym wygraniu wyborów). Zostaliby do tego zmuszeni wszyscy politycy, włączając w to tak mężów stanu, jak i t.zw. „intrygantów” i „warchołów”. Nie wchodzę w to, czy były to epitety słuszne. Stwierdzam tylko, że przy ordynacji jednomandatowej nie opłaca się posłom, ani partii będącej u władzy nie spełniać swych obietnic przedwyborczych. Po drugie: partia rządząca na skutek wyboru poprzez JOW nie ma kuli u nogi w postaci „koalicjanta”, z którym musi zawsze zawierać „kompromisy”. Taka choroba (bardzo groźna dla społeczeństwa) trafia się zaś zwykle w państwach niby-demokratycznych na skutek wyborów pseudo-proporcjonalnych. Jest też wygodną wymówką dla nieuczciwych, małych polityków: Powoduje możność lekceważenia swych programów przedwyborczych przez partię u władzy, czyli jest przyczyną nie-rządu.
Światowe doświadczenie krajów zdrowej demokracji pokazuje, że wyborcy po jednej czy dwóch kadencjach zniechęcają się do partii u władzy, co przy następnych wyborach większościowych powoduje odmianę. Wystarczy do tego jednak jedynie zmiana poparcie z np. 53 % na 47%, a „nowa” partia u władzy już uzyskuje większość zdolną do wyłonienia stabilnego rządu. I stoi przed koniecznością spełnienia klarownego, jednoznacznego programu. Nic więc dziwnego, że kliki partyjne mające na celu wyciągniecie największych korzyści osobistych tak lubią mętną wodę „umów koalicyjnych” i zwalania przyczyn swych klęsk gospodarczych czy społecznych na „koalicjanta”, A nieczysty „kompromis” z koalicjantem musi się pojawić przy ordynacji pseodo-proporcjonalnej.
Gdyby w latach 20-tych wprowadzono w Polsce ordynację JOW, to w partiach powstałych na podstawie takich mechanizmów doboru, ogromna rolę graliby działacze terenowi, powiatowi, a nie „oficerowie legionowi” (zresztą cudownie wtedy, na początku lat trzydziestych, rozmnożeni). Istniała szansa: gdyby Marszałek w dziesięcioleciu po 1925r. znał te cechy ordynacji Jednomandatowej i ją wprowadził, to każda „ziemia” czy powiat mogłyby wystawić najlepszego ze swych reprezentantów. Polska pod koniec Drugiej Rzeczypospolitej byłaby na pewno zdrowsza, silniejsza i … łatwiej przeżyłaby następne kataklizmy narzucone nam z zewnątrz.
Obecna sytuacja Polski i Polaków jest na pewno o wiele bardziej krytyczna, niż w latach 30-tych. Konieczne jest więc, byśmy dołożyli wszystkich sił, by tego największego błędu Marszałka nie powtórzyć. Jesteśmy dojrzalsi o trzy pokolenia, uczmy się na cudzych błędach oraz w bibliotekach i w dyskusjach. Pozatem – bądźmy pokorniejsi.
Ciężkie milczenie mediów na temat Jednomandatowych Okręgów Wyborczych świadczy o tym, że ośrodki decydujące o czym mówić wolno i należy, boją się poruszenia sprawy JOW. Zażenowana bierność polityków znajdujących się już w sejmie czy senacie w czasie targów, przepychanek i intryg związanych z wymuszoną przez „reformę administracji” zmianą ordynacji źle Polsce wróżą. Świadczą o tym, iż kto już doszedł do władzy, to stara się przy niej pozostać, nawet kosztem niespełnienia swych programów i obietnic przedwyborczych. Nadzieja w działaczach młodych, rzutkich i z doświadczeniem samorządności terenowej. Inaczej „warszawka”, czy jak te samozwańcze i samo-podtrzymujące się „elity polityczne” nazwać, nas dobije. Ruch oddolny może sytuację zmienić.

Szarża ułańska – ale czy z głową?

Po napisaniu tego tekstu przeczytałem (MP, 30.I) artykuł “Pułapka ordynacji większościowej”. Sprostuję jedynie parę nieporozumień
1) Ruch na rzecz JOW działa od ośmiu lat, a nie dwa lata. Był w większości mediów przemilczany. Zebraliśmy ok. 200 tys. podpisów pod żądaniem referendum w sprawie Ordynacji. Zbieraliśmy je jednak głównie nie po to, by wymusić referendum, lecz by przy zbieraniu dyskutować i przekonywać ludzi, wyborców. Oraz by nawet sprzedajni żurnaliści (a jest ich niemało) byli zmuszeni uznać tę dyskusję za “News” godzien przedstawienia. Zaś “band wagon effect” (czyli nacisk opinii) spowoduje wtedy, że zagrożeni “emeryturą” politycy przypomną sobie, iż w programach przedwyborczych obiecywali wprowadzenie JOW.
Odniosę się do kolejnych punktów w artykule p.Ułańskiego.
Ad pkt.1 u Ułańskiego. Tak w mych audycjach w Radio Maryja, jak i w dziesiątkach wystąpień publicznych w Polsce (w 1997r) przeciw projektowi obecnej konstytucji wskazywałem (a obecnie wskazuję skutki!) tej strasznej zasady nieodpowiedzialności posła przed wyborcą. Bo… właśnie JOW taką odpowiedzialność wymusza.
Ad 2. Nie powinno nam tak zależeć na istnieniu “posłów niezależnych”. Za to zasada JOW rozbije obecne, sztuczne partie karierowiczów, a powstaną nowe partie, zgrupowane w naturalne dwa bloki . Jakie – opisałem powyżej.
Ad 3. Kandydat do sejmu J. Buzek otrzymał 1488 głosów na prawie milion uprawnionych. Czyli jeden wyborca na ok. 760-ciu dał się do Jego osoby przekonać. Rzeczywiście, J.B. wszedł z listy krajowej. Ale z list okręgowych (partyjnych ) też wchodziły miernoty. W poprzednim sejmie (akurat te dane mam pod ręką) “naszym reprezentantem” został jakiś człek (“socjolog z Mosiny”), który otrzymał 640 głosów na prawie milion uprawnionych, inny “przedsiębiorca” – 711 głosów na prawie milion. Zasada JOW obala obie anomalie – obie listy partyjne.
Ad 4. Nie jestem zwolennikiem “sprawiedliwego” rozdrobnienia partyjnego – to pułapka myślenia socjalistycznego. Najlepsi (a nie najbardziej krzykliwi!) z każdego bloku (t.j. narodowego i kosmopolitycznego, jak sądzę) będą walczyli o wyborcę. Przykład Kanady i rządzącej kiedyś partii premiera Mulroney’a (o przydomku “Lying Brian”) opisany jest w “Otwartej Księdze” Lazarowicza i Przystawy. Po szczegóły odsyłam do tej książki. Partia Konserwatywna (Briana), która miała 157 mandatów w 290-osobowyn parlamencie, po ujawnieniu oszustw, w nowych wyborach otrzymała tylko jeden mandat. Czy to “niesprawiedliwe”? Może, ale jakże skuteczne. Pozatem: JOW zapewnia stabilny rząd bez koalicji ani “kompromisów”. Zapewnia odpowiedzialność tak posła, jak i rządzącej partii. A tego nam bardzo potrzeba. JOW zdyscyplinuje “działającą w rozproszeniu opozycję”. Jestem doświadczalnikiem, nie marzycielem. Znów odsyłam do “Otwartej Księgi” – do analizy sytuacji we Włoszech. I do artykułu J.Przystawy na Konferencji w Nysie. Warto to przedrukować. Tam są dane, a nie gdybania ani insynuacje.
Ad 5. Luudzie! Co ma wspólnego mechanizm wyborów na prezydenta (w okręgu o 28.4 milionach uprawnionych) z wyborami w okręgu o 58 tys. uprawnionych? Toć w pierwszym wypadku można (trzeba!) wydać miliony dolarów na propagandę, na odchudzenie delikwenta, na pomalowanie mu buzi na brązowo i na nauczenie zgrabnego recytowania sloganów. Co za praca, szczególnie, jeśli kandydat jest głąbem. W okręgu do sejmu (58tys.) ludzie widzą kandydata i naprawdę go znają. Co do szans komunistów: W parlamencie włoskim weszło (z JOW) tylko 8-miu komunistów na 630 miejsc w Camera! Reszta (z Massimo d’Alemą) weszła z 25% “proporcjonalnych” miejsc… Jeśliby zaś np. Balcerowicz wyeliminował Krzaklewskiego, to byłaby przecież ulga dla Polski, prawda? Lepszy jeden taki, niż dwóch.
Ad 6 i 7. Tak, musimy zmienić konstytucję! Jeśli Naród zobaczy, w czym jej największa wada, i da temu wyraz, to i “pseudo-proporcjonalni” posłowie ją zmienią, by się starać u władzy utrzymać. Ale władza nie będzie już organicznie zrośnięta z bezkarnym rabunkiem i kłamstwem… Będzie władza i odpowiedzialność.
Na zakończenie propozycja: Może insynuacje, n.p. że “promowanie JOW ma (…) za zadanie odwrócić uwagę od niebezpieczeństwa likwidacji w najbliższym czasie Rzeczypospolitej jako suwerennego państwa” (A.H.) pomińmy? Pozatem: Ułan to nie rycerz średniowieczny, powinien więc walczyć z otwarta przyłbicą, szczególnie, że nie ma do czynienia z podstępnym, cynicznym wrogiem, lecz z lojalnym sojusznikiem. Zorganizuj, o Naczelny MP, dyskusję redakcyjną, o najlepszym sposobie doboru Elit Politycznych ! Niech to się stanie podstawą szerokiej dyskusji narodowej.
Nie powtarzajmy – cudzego – grzechu pychy ani tchórzostwa.
Uczciwe i odważne elity w Polsce istnieją. Oby pojawiły się w parlamencie.

Cherchez la femme!

Cherchez la femme!

[Od tych jeremiad, czyli RACJONALNYCH ARGUMENTÓW, upłynęło już 14 lat – a absurd “proporcjonalności” ciągle nam szkodzi. MDakowski]

Jerzy Przystawa 31.08.2009. https://www.dakowski.pl/archiwum/pliki/index.1361_45.php

Bardzo dobrze się stało, że polskie sufrażystki tak dzielnie wystąpiły o specjalne prawa wyborcze dla pań, albowiem dzięki temu polscy inteligenci zaczynają powoli odkrywać rolę i znaczenie ordynacji wyborczej, a w szczególności, jak się ma do zasad demokracji, sformułowanych w Konstytucji RP, obowiązujący w Polsce od 20 lat system list partyjnych, nazywany, w ramach obowiązującej dialektyki, systemem „proporcjonalnym”.

Po upływie niecałych dwu dekad nasze bystre i aktywne politycznie panie zauważyły, że w Sejmie i Senacie RP nie sposób się doliczyć proporcjonalnej reprezentacji dam, które, według obowiązujących spisów wyborców, stanowią nieco ponad połowę populacji Polaków i Polek. Tymczasem Konstytucja, w art. 96 ust. 2 wymaga, żeby wybory do Sejmu były „proporcjonalne. Twórcy Konstytucji, z jakiegoś powodu, takiego wymogu nie postawili wyborom do Senatu, więc sprawę tę możemy chwilowo odłożyć na później, bo w tym przypadku zagwarantowanie odpowiedniej reprezentacji Pań wymagałoby zmiany ustawy zasadniczej.

Ordynacja wyborcza do Sejmu, jak powszechnie wiadomo, szczególnie leży na sercu naszemu Premierowi, który już wielokrotnie publicznie deklarował zdecydowaną wolę jej reformy, a nawet posunął się w tym roku do zapewnienia, że „nie spocznie dopóki nie wprowadzi w wyborach do Sejmu jednomandatowych okręgów wyborczych” (JOW). Jest to jak najbardziej spójne z jego wcześniejszymi deklaracjami, że przypomnę tylko wypowiedź podczas Sesji w dniu 9 stycznia 2003, kiedy występując z pozycji wicemarszałka powiedział: „Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie – i to przekonanie narasta – że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne”.

Platforma Obywatelska – która kilka lat temu zebrała ponad 750 tysięcy podpisów obywatelskich pod wnioskiem o referendum, w którym jednym z pytań byłoby pytanie o JOW w wyborach do Sejmu – przygotowuje obecnie projekt ordynacji wyborczej, w którym sformułowany jest wymóg:  „Liczba kobiet na liście okręgowej nie może być mniejsza niż liczba mężczyzn”. Sam Premier, nie czekając na procedury legislacyjne, od razu oświadczył, iż korzystając ze swoich uprawnień lidera partii, zapewni kobietom połowę pierwszych miejsc na okręgowych listach wyborczych! Domyślać się więc wolno, że te „kobiece jedynki” (zgodnie z logiką: jeden = jeden) stanowić mają jakiś dialektyczny zamiennik jednomandatowych okręgów wyborczych.

Wszystkie te pomysły i propozycje wywołują dyskusje, którym wypada tylko przyklasnąć, gdyż taka dyskusja może polskiemu inteligentowi pomóc w zrozumieniu znaczenia zapisu konstytucyjnego głoszącego, że „wybory do Sejmu są powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne”, a także dlaczego np. wybory do Senatu już ani równe, ani proporcjonalne być nie potrzebują.

Dziennik „Rzeczpospolita” z 28 sierpnia 2009 zamieścił duży tekst, autorstwa dwu Panów Raciborskich, Filipa i Jacka, zatytułowany „Kobiety w roli paprotek”.Obaj uczeni panowie usiłują wierzgać przeciwko ościeniowi i postawić tamę nieubłaganemu rozwojowi postępu i sprawiedliwości społecznej co, na obecnym etapie, przejawia się w propozycji ustalenia obowiązujących kwot partycypacji kobiet w życiu politycznym i parlamentarnym. Barwnie wyjaśniają, dlaczego ich zdaniem wdrożenie zaprojektowanej ustawy nie przyczyni się wcale do politycznej aktywizacji kobiet w życiu politycznym lecz, przeciwnie, będzie „realizacją scenariusza ujmującego kobiety w roli paprotek” i zamiast poprawy jakości naszej klasy politycznej spowoduje inflację osób drugorzędnej jakości i jeszcze bardziej wzmocni rolę partyjnych liderów.

„Kwoty” sprzeczne z zasadą równości

Za najważniejsze w całej argumentacji Raciborskich uważam wykazanie, że wprowadzenie obowiązkowych kwot występowania kobiet na listach wyborczych jest ciosem w konstytucyjną zasadę równości wyborów do Sejmu, albowiem każde uprzywilejowanie jakiejś części społeczeństwa jest de facto dyskryminacją innych.

Równość obywateli wobec prawa jest fundamentalnym wymogiem demokracji i nie ma wymogu bardziej zasadniczego. Obywatele mogą wprowadzić różne ograniczenia tej równości i ustanowić przywileje różnym swoim przedstawicielom czy nawet całym grupom. Te odstępstwa od zasady równości muszą jednak być zawarte w konstytucji, którą ogół obywateli akceptuje na drodze referendum. W ten sposób, przykładowo, Konstytucja RP znosi zasadę równości w wyborach do Senatu. Inaczej jednak jest rozwiązana sprawa wyborów do Sejmu i Konstytucja nie przewiduje żadnych odstępstw od zasady ich równości. Ustalenie kwotowego udziału kobiet będzie oczywistym złamaniem tej zasady.

Jest rzeczą ciekawą, że tego naruszenia zasady równości wyborów do Sejmu nie dostrzegają uczeni konstytucjonaliści, jak tego dowodzi fakt, że propozycję „damskich kwot” poparł znany warszawski profesor prawa konstytucyjnego Piotr Winczorek, a jak znam życie, znajdą się i inni. Odnieść można wrażenie, że większość polskich konstytucjonalistów zawęża zasadę równości w wyborach do Sejmu do tego, że każdy obywatel ma jeden głos. Być może jest to wynikiem faktu, że „polski konstytucjonalizm” jest stosunkowo młody i odziedziczony w spadku po niedawnej epoce, której konstytucja też zapewniała równość w wyborach do Sejmu (art. 80 Konstytucji PRL). W gruncie rzeczy komuniści bardzo dbali, żeby na listach wyborczych do Sejmu była odpowiednia liczba kobiet, robotników, chłopów itd., itp. Dlatego z wielkim uznaniem powitać należy, że wybitni przedstawiciele nauk społecznych (Jacek Raciborski jest profesorem w Instytucie Socjologii UW) zauważają, że zasada równości obywatelskiej powinna być rozumiana wprost, tak jak i inne zasady konstytucyjne, a nie podlegać jakiejś talmudycznej egzegezie, a więc, że nie należy „odstępować od prostego rozumienia równości obywatelstwa na rzecz daleko bardziej abstrakcyjnych i arbitralnych koncepcji”.

Ordynacje wyborcze do Sejmu od 1989 roku naruszają konstytucyjną zasadę równości

Witając z uznaniem głos warszawskich socjologów wypada żałować, że nie chcieli oni zauważyć, iż zasada równości wyborów do Sejmu jest gwałcona przez obowiązującą ordynację wyborczą do Sejmu, a de facto i przez wszystkie poprzednie ordynacje od 1989 roku.

Wg Bronisława Banaszaka („Prawo Konstytucyjne”, wyd. C.H. Beck, Warszawa 1999):Konstytucja ustanawiając zasadę równości w wyborach sejmowych, prezydenckich i samorządowych nie precyzuje jej bliżej. Oznacza to jej szerokie rozumienie, nie ograniczone tylko do równości praw wyborców w akcie głosowania, ale równości w całym procesie wyborczym”.

Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych od wielu lat w swoich publikacjach podnosi fakt naruszania tej zasady w kolejnych wyborach, wykazując, w szczególności: (1) przywileje ustawowe dla mniejszości narodowych; (2) różne wymogi rejestracji list okręgowych dla komitetów partii politycznych i dla komitetów społecznych; (3) przywileje finansowe dla partii politycznych; a nade wszystko (4) nieformalne, ale faktyczne uprzywilejowanie liderów partii politycznych, wynikające z charakteru ordynacji wyborczej, które powoduje, że wybory odbywają się de facto w dwu turach: pierwsza tura, ważniejsza, do której zwykli wyborcy nie mają dostępu, to układanie list wyborczych; druga to głosowanie.

Jak dotąd klasa polityczna pozostawała głucha na wszystkie te argumenty, artykuły, książki, konferencje, protesty i skargi. Ignorują je posłowie, senatorowie, prezydenci, kolejni rzecznicy praw obywatelskich. Może działanie naszych dzielnych sufrażystek, głośno domagających się przywilejów wyborczych dla kobiet, zwróci wreszcie większą uwagę na konstytucyjne wady naszego systemu wyborczego i pozwoli nam wyrwać się z pęt partiokracji i całego jej inwentarza.

Wrocław, 30 sierpnia 2009

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina !

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina!

Ordynacja “proporcjonalna” degeneruje partie

…od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne

 [Posła Sanockiego zabili, na początku afery Cowid, zabraniając leczenia Amantadyną, o którą błagał. Rozwalili mu płuca respiratorem w Kędzierzynie Koźlu. Mirosław Dakowski]

Janusz Sanocki, 15/04/2013  https://dakowski.pl/archiwum/pliki/index.9491_45.php

Partia nowego typu

Włodzimierzowi Leninowi partia nie była potrzebna do wysłuchania opinii ludu. Partia nowego typu miała być narzędziem przeprowadzenia rewolucji, przekształcenia społeczeństwa wg idei, które najlepiej znał on sam, w nieco mniejszym stopniu znali jego współpracownicy, a do których dopiero miała dorosnąć reszta.

Z tego przeświadczenia, że partia ma być przewodniczką społeczeństwa, a nie efektem oddolnego zapotrzebowania na idee i rozwiązania, wynikała struktura partii leninowskiej. Na samej górze – najbardziej świadoma grupka zawodowych rewolucjonistów, którzy jak prorocy prowadzą (szerszą) grupę wyznawców – masy partyjne. Masy nie są od dyskutowania,  są wojskiem, a ich zadanie to karne wykonywanie rozkazów góry.

Niżej w hierarchii znajdowała się  klasa robotnicza (klasa w sobie i klasa dla siebie) i wreszcie reszta pogan – burżuazja, mnisi, inteligencja – wszyscy których potem rewolucja i bolszewizm zmieli zostawiając stosy trupów.

Dla leninowskiej koncepcji konieczne było najpierw zbudowanie hierarchicznej, zdyscyplinowanej struktury, a następnie zapewnienie partii nowego typu monopolu i pełnego panowania. Nieuchronnie musiały się zatem pojawić środki dyscyplinujące – zarówno wobec własnych towarzyszy,  którzy nie rozumieli na czym w danej chwili polega generalna linia partii, jak i wobec tych innych, którzy mogli partii leninowskiej stworzyć konkurencję i zagrozić. Partia leninowska musiała wobec wrogów, jak swoich stosować więc terror, by niszczyć obcych i stale oczyszczać swoje szeregi. W końcu naturalna ewolucja doprowadza partię nowego typu do kultu jednostki – jedynowładztwa wodza.

Niekomunistyczny leninizm PO-PiS

Wszystkie polskie partie polityczne mają charakter partii leninowskich. Nie tylko SLD. Również Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość są partiami leninowskiego typu. Bez leninowskiej ideologii, jednak struktura partii, reguły jej funkcjonowania, cele jakie sobie stawia i sposób w jaki są formułowane – stanowią przykład czegoś co można określić jako niekomunistyczny leninizm.

Platforma, w której czystki wewnętrzne doprowadziły do jedynowładztwa Donalda Tuska prowadzi ciemny polski lud do nowoczesnej Europy. PiS z Jarosławem Kaczyńskim natomiast musi nawrócić lemingi otumanione propagandą salonu, a zwłaszcza wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej – bo to właśnie jest najważniejsze. 

I nie idzie tu o merytoryczną wagę takich zagadnień jak modernizacja czy Smoleńsk, ale o sposób formułowania ich w relacji: „partia – społeczeństwo.” W leninowskim modelu wiedza i narracja płyną do mas z góry. Masy czyli my, ogół obywateli, możemy jedynie przyjąć wytyczne, trzasnąć obcasami i wiernie je realizować.  

W podobny sposób narracja płynie z gór partyjnych SLD czy Ruchu Palikota.

W odwrotną stronę: od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne.  Stąd, w tak patologicznej strukturze systemu politycznego głuchego na potrzeby obywateli, pozbawionego w istocie społecznej kontroli nad swoim działaniem,  nie sposób rozwiązać żadnego z istotnych problemów. Ani służba zdrowia, ani sądownictwo, ani gospodarka nie mogą w istocie liczyć na poważne potraktowanie.

 Cała pseudo-dyskusja to gra pozorów. Demagogia, w której kiedy partia jest w opozycji – może obiecać wszystko, a kiedy rządzi zawsze znajdzie usprawiedliwienie dla braku skuteczności. I tak jest z obu stron gorącego sporu: PiS – PO.

 Lekarstwo na leninizm: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

 Leninowskie struktury polskich partii wytwarzają się na skutek stosowania w wyborach do Sejmu – najważniejszego organu polskiego systemu politycznego – tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Proporcjonalna ordynacja dając partyjnemu przywództwu (wodzowi) prawo do ustalania list wyborczych, a zwłaszcza kolejności kandydatów, daje bowiem w istocie w ręce partyjnych bonzów władzę decydowania o tym kto będzie posłem.

 Czyni to w jawnej sprzeczności  z Konstytucją, która takiej delegacji dla partii nie przewiduje. Na wiele sposobów proporcjonalna (partyjna) ordynacja wyborcza łamie prawa obywatelskie w tym bierne prawo wyborcze. Ale coś za coś. Jeśli partyjni liderzy mają dostać przywilej wyznaczania posłów, to ktoś musiał tych praw być pozbawiony.

 Oczywistym lekarstwem na patologiczne zjawisko, jakim jest partia nowego typu jest odebranie liderom i partiom przywilejów wyborczych i oddanie pełni praw obywatelom. Takie rozwiązanie jest tylko jedno – jest to wybór posłów w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych i to w jednej turze (by nie zostawiać furtki leninowskiemu partyjniactwu).

Wprowadzenie systemu jednomandatowego od lat proponuje Ruch Obywatelski na rzecz JOW, a nieodmiennie zwalczają go wszystkie polskie partie. Nie ma w tym nic dziwnego leninowskie struktury muszą walczyć z obywatelską demokracją. Zawsze to przecież czyniły.

 * Artykuł ukazał się w “Uważam Rze” 8.04.2013

Co wymusza mechanizmy wewnętrznej konkurencji w partiach. Do Parlamentu powinni wchodzić tylko zdobywcy pierwszych miejsc, nie zaś ulubieńcy Prezesa.

Co wymusza mechanizmy wewnętrznej konkurencji w partiach.

Do Parlamentu powinni wchodzić tylko zdobywcy złotych medali.

https://www.dakowski.pl/archiwum/pliki/index.26270_45.php

 Tekst wystąpienia prof. Tomasza J. Kaźmierskiego na III Debacie Konstytucyjnej Stowarzyszenia Potomków Sejmu Wielkiego w Zamku Królewskim w Warszawie, 19 października 2019

Panie Przewodniczący,

Otrzymaliśmy od organizatora debaty, pana Michała Kwileckiego, Kanclerza Senatu Stowarzyszenia Potomków Sejmu Wielkiego, precyzyjną instrukcję. Debata ma przedstawić różnice między poszczególnymi rodzajami ordynacji wyborczych w celu wykazania, która z nich daje obywatelom największą kontrolę nad politykami wybranymi do parlamentu.

Mamy więc porównywać ordynacje wyborcze według fundamentalnego dla jakości demokracji kryterium: w jakim stopniu realizowana jest w danym systemie konstytucyjnym zasada suwerenności narodu?

Najpierw przedstawię krótko podstawowe cechy wyborów jednomandatowych First-Past-The-Post, czyli Pierwszy na Mecie, to jest wyborów w małych okręgach, przy pełnej łatwości kandydowania, z głosowaniem w jednej turze, gdzie o wyniku decyduje zwykła większość głosów. Potem rozwinę te cechy w aspekcie realizacji zasady podmiotowości wyborców, mechanizmów oddolnej kontroli, czyli tych elementów JOW, które są istotne dla realizacji zasady suwerenności narodu.

JOW-y to system prosty, sprawdzony i przetestowany w wielowiekowej, historycznej praktyce.

W Wielkiej Brytanii do wyborów zgłasza się swoją kandydaturę indywidualnie w małym okręgu, a kandydować można mając poparcie zaledwie 10 mieszkańców. Kandydaci niezależni i członkowie partii mają w ten sposób jednakowe szanse, co zmusza partie polityczne do ciągłego szukania jak najlepszych kandydatów, zdolnych przyciągnąć jak najwięcej głosów.

Co więcej, mandat otrzymany w systemie jednomandatowym jest bardzo silny. Trzeba przecież być najlepszym, Pierwszym na Mecie. Posługując się analogią sportową można powiedzieć, że do Parlamentu wchodzą tylko zdobywcy złotych medali. Nagrodzeni srebrnymi, czy brązowymi medalami, nie mówiąc już o tych, co zajęli piąte, czy dziesiąte miejsce, nie wchodzą. Na przykład w wyborach powszechnych w Wielkiej Brytanii w 2010 r. Margaret Curran została wybrana w okręgu wyborczym Glasgow East, zdobywając 61,6% głosów. Osoby znane wyborcom ze złej strony, lub osoby wyborcom nieznane, nie zdobywają w JOW-ach mandatów.

Ta ostra selekcja kandydatów w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych wymusza mechanizmy wewnętrznej konkurencji w partiach oparte na oddolnych procedurach demokratycznych. Polacy mojego pokolenia znają tylko jeden przykład tak działającej organizacji. Był to powstały latem 1980 roku Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Samorzutnie i w sposób naturalny powstałe wtedy procedury wybierania delegatów na Zjazd Krajowy „Solidarności” były bardzo zbliżone do wewnętrznych mechanizmów demokratycznych w brytyjskich, amerykańskich, australijskich czy kanadyjskich partiach politycznych.

Są jeszcze inne, korzystne cechy tego sposobu wybierania.

JOW-y sprzyjają integracji grup politycznych i nagradzają działania i programy umiarkowane. Tworzy to stabilne rządy. Innymi słowy, JOW-y zapobiegają fragmentacji i tłumią grupy ekstremalne. Wybór tylko jednego reprezentanta danego małego okręgu wyborczego oznacza, że istnieje bezpośredni związek między posłem a okręgiem wyborczym, co przekłada się na codzienny i bliski kontakt z wyborcami.

Aby lapidarnie zilustrować rolę posłów wybranych w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych, można posłużyć się testem tzw. Pięciu Pytań autorstwa charyzmatycznego brytyjskiego polityka lat 70. i 80. Tony’ego Benna, członka Partii Pracy.

Pytania te są następujące:
1. „Jaką masz władzę?”
2. „Skąd ją masz?”
3. „W czyim interesie ją sprawujesz?”
4. „Przed kim odpowiadasz?”
5. „Jak się możemy ciebie pozbyć?”

Tony Benn powtarzał, że w prawdziwej demokracji udział obywateli w codziennym życiu politycznym jest masowy. Obywatele są aktorami życia politycznego, a nie obserwatorami. Podkreślając tę masowość mówił o sobie, że jest demokratą przez małe „d”. Zadawał swoje pięć pytań wszędzie, gdzie był. Pisał je na tablicach szkolnych i sal wykładowych. Powtarzał je na wiecach, protestach i marszach. Jego ulubionym pytaniem było pytanie ostatnie: „Jak się możemy ciebie pozbyć?”.

Tony Benn twierdził, że „każdy, kto nie może odpowiedzieć na ostatnie z tych pytań, nie żyje w systemie demokratycznym”.

Mechanizmy oddolnej kontroli nad klasą polityczną najlepiej badać porównując JOW-y z innymi systemami. Jak będę pokazywał dalej, głównym mechanizmem kontroli jest łatwość usunięcia każdego niechcianego polityka. Ta łatwość jest przez wielu uważana za najważniejszą cechę jednomandatowości.

Zacytuję w tym miejscu słowa hiszpańskiego filozofa José Ortegi y Gasseta, autora jednej z najbardziej wpływowych książek ubiegłego stulecia pt. „Rewolta mas” napisanej w 1930 r.

Zdrowie demokracji, każdego typu i każdego stopnia, zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego, a mianowicie: procedury wyborczej. Cała reszta to sprawy drugorzędne”.

Ortega y Gasset napisał powyższe słowa obserwując polityczną kulturę zachodniej Europy po pierwszej wojnie światowej, która wtedy zmierzała ku coraz głębszemu chaosowi. Były to lata masowej implementacji w kontynentalnej Europie różnych, nowych form ordynacji wyborczych, tzw. proporcjonalnych, opartych na wielomandatowych okręgach wyborczych i listach partyjnych. Tę formę wybierania członków parlamentu przyjęła wtedy między innymi Republika Weimarska, Austria, Trzecia Republika Francuska, Belgia, a także Druga Rzeczpospolita Polska.

Ekonomista i filozof Joseph Schumpeter w książce „Kapitalizm, socjalizm, demokracja” napisanej w 1942 roku zwracał uwagę, że odejście od wyborów większościowych, to błędny kierunek. Nie jest możliwa, pisał, realizacja postulatu, by parlamenty stawały się matematycznie precyzyjną miniaturą społeczeństwa. Obywatele powinni za to mieć do dyspozycji mechanizmy łatwego usuwania niechcianych polityków. To jest, według niego, najważniejsza funkcja ordynacji wyborczej. Inny myśliciel tego okresu Max Weber, krytyk konstytucji Republiki Weimarskiej, uważał, że w proporcjonalnych, wielomandatowych wyborach trudno jest wyłonić autentycznych, demokratycznych liderów. Obywatele tracą kontrolę nad życiem publicznym i przechodzi ona w ręce aparatów partyjnych.

Wybitny brytyjski filozof austriackiego pochodzenia Karl Popper, w swej napisanej w latach II wojny światowej książce „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie”, głosił całkiem podobne tezy. Tzw. test demokracji Poppera polega na badaniu łatwości usuwania polityków w drodze pokojowej. Kiedy w latach 80. w Wielkiej Brytanii rozgorzała debata publiczna nad postulatem, aby porzucić system Pierwszy na Mecie i przyjąć reprezentację proporcjonalną, Popper zdecydowanie bronił systemu Pierwszy na Mecie i sprzeciwiał się próbie psucia brytyjskiego systemu konstytucyjnego. Pisał wtedy, że ordynacja proporcjonalna odziera posła z osobistej odpowiedzialności i

czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”.

Popper argumentował, że nie ma skuteczniejszego sposobu realizacji władzy wyborców nad politykami niż jednomandatowe okręgi wyborcze. Dzięki jednomandatowości, każdy polityk jest rozliczany indywidualnie w następnych wyborach. Dzięki jednej turze i zasadzie zwykłej większości w systemie Pierwszy na Mecie (First-Past-The-Post), liderzy partyjni nie mogą w żaden sposób wpłynąć na zachowania wyborców ani zniekształcić ich woli. Dzień wyborów w systemie jednomandatowym, to według Poppera, „dzień sądu”. Łatwość usuwania niechcianych polityków jest,według niego, znacznie ważniejszą cechą JOW-ów, niż tendencja JOW do tworzenia dobrych rządów.

Na sam koniec pozwolę sobie na krótką dygresję. W kontekście debaty o ordynacji wyborczej, nie sposób nie przywołać dorobku konstytucyjnego pierwszej Rzeczypospolitej. Znajdujemy się tuż obok warszawskiego Zamku Królewskiego, gdzie przez ponad 200 lat zbierały się sejmy walne Rzeczypospolitej, w tym chwalebny Sejm Wielki, którego potomkowie zorganizowali niniejszą debatę. Posłowie wysyłani przez sejmiki ziemskie na sejmy walne byli wybierani w wolnych, większościowych wyborach w sposób bardzo zbliżony do ordynacji JOW. Jest wiele dowodów na to, że taki sposób wybierania posłów przez wieki chronił wolności. System ten czynił z posłów ludzi myślących niezależnie, czujących i odpowiedzialnych, przez co budował cnoty obywatelskie i hartował charaktery. System JOW, to nie jest obcy nam system. To jest również nasz rodzimy sposób wyłaniania reprezentantów, część naszej własnej tradycji i kultury.

Dobrze znany jest przykład bohaterskiej postawy grupy posłów czasu Sejmu Rozbiorowego z 1773 roku, którzy z narażeniem życia i mienia sprzeciwiali się nielegalnej ratyfikacji przez ówczesny Sejm pierwszego rozbioru Polski. Z honorem zachowali się też posłowie na Sejm Królestwa Polskiego z 1831, który trwał i obradował mimo upadku Powstania Listopadowego. Klęski militarne i kapitulacja Warszawy nie przerwały pracy posłów, którzy zebrali się w Płocku w ostatnich dniach września 1831 r., czyniąc w ten sposób z Płocka tymczasową stolicę Polski. Posłowie, między innymi Maurycy Mochnacki, Joachim Lelewel i marszałek Sejmu Władysław Ostrowski dodawali tym trwaniem Sejmu otuchy zgnębionym kapitulacją Warszawy rodakom i pokazywali, że Rzeczpospolita istnieje, bo istnieje Jej Sejm.

Głównym zadaniem tej debaty jest ocena ordynacji wyborczych z punktu widzenia kontroli nad wybranymi posłami. Powyższe argumenty wskazują, że mechanizmy kontrolne są realizowane najlepiej w systemie JOW Pierwszy na Mecie. Taka jest teza mojego wystąpienia.

Ale chciałbym też, abyśmy też respektowali te skutki oddolnych mechanizmów kontrolnych, które pokazuje nam zarówno nasza własna historia, jak i współczesne przykłady państw takich, jak Wielka Brytania, USA, Kanada czy Australia. Skuteczna, oddolna kontrola jest mechanizmem pozytywnej selekcji. Aktywizuje wielkie masy społeczeństwa, sprzyja kształtowaniu cnót obywatelskich, wyłania charyzmatycznych, kompetentnych liderów, zdolnych pracować dla dobra wielu, a nie tylko w interesie własnym czy w interesie małych grup.

Wybory czy Ordynacja –  co ważniejsze

Wybory czy Ordynacja –  co ważniejsze

Dwanaście prostych stwierdzeń i siedem argumentów

[ 2. kwietnia: Jest lepsza wersja Archiwum ! Korzystajcie!]

https://www.dakowski.pl/archiwum/pliki/index.4404_45.php

Mirosław Dakowski 28.09.2011. [te same wyrazxy powtarzaj po kilka raqzy!! Te -sprzed 12 lat…]

1)     w ostatnim dwudziestoleciu w Polsce różnice pomiędzy wariantami ordynacyj, wraz z niedawnym „Kodeksem wyborczym” są dla wyborcy mało istotne. Nie dotyczą PODSTAWY, którą w sejmie jest głosowanie na listy partyjne, nie na OSOBY.

2)     Kolejne majstrowania (a było ich dużo),dotyczą spraw mało istotnych: z sufitu branych „przeliczników” d’Hondta, czy wybieranych przez amatorów „progów wyborczych” (3%, 5%, może 8%… wynikające z kalkulatorków nieuków, nie rozumiejących zasad działania danego mechanizmu) lub (ostatnio) prób pomocy niepełnosprawnym.

3)     W konstytucjach (też tej z 1997 r.) sprecyzowano, iż wybory mają być proporcjonalne. Zupełnie innym pojęciem jest Ordynacja proporcjonalna, tak nazwana przez prawników, z pogwałceniem zasad arytmetyki.

A)    Dla osób mniej znających logikę (do nich należą niektórzy prawnicy – konstytucjonaliści i szefowie partyj sejmowych): różnica między pojęciem „wybory” a pojęciem „ordynacja” jest taka, jak między pojęciem „mleko” a pojęciem „krowa”.

B)     „Proporcjonalność” implikuje, że stosunek ilości mandatów do ilości osób uprawnionych do głosowania powinien być w miarę stały. Z trudem spełniają to konstytucyjne wymaganie niektóre warianty ordynacyj  zwanych  proporcjonalnymi (d’Hondta – tylko z niektórymi współczynnikami), ale zdecydowanie spełnia te wymogi ordynacja JOW (w Polsce: jeden mandat na 62 tys. wyborców). Argument, iż „dla wprowadzenia JOW należałoby zmienić konstytucję, a to jest trudne” (czy niemożliwe) – jest więc argumentem nielogicznym, świadczy o złej woli osób i struktur go używających.

C)    W obecnych ordynacjach obywatel nie ma biernego prawa wyborczego. Skargi , m.in. do Sądu Najwyższego i Sejmu, słane od co najmniej 15-tu lat, pozostawały bez odpowiedzi, lub wywołały odpowiedzi żenująco głupie. Ostatnio przekonali się o tym następni (Rycerze? ….frajerzy? – chyba tak, bo nie powinno się popełniać tych samych błędów wielokrotnie… ).

Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

D)    Warianty ordynacji „partyjniackiej” dają wyniki skrajnie nieproporcjonalne (zob. np. Wybory do Sejmu: ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. )

E)     Istnieją w niej też przywileje, np. dla mniejszości niemieckiej, łamiące konstytucyjną zasadę proporcjonalności i równości wyborów.

4)     Wszystkie sondaże profesjonalne, sondy uliczne , czy rozmowy ze znajomymi wskazują, że wyborcy (czy: Polacy) chcą głosować „na osobę”, nie zaś „na listę partyjną(78%, 84%, 87% itp).  Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

5)     Ten głos, ta wola wyborcy jest od 20-tu lat IGNOROWANY(-a) przez samozwańczo ukształtowaną „kastę polityków”. Kasta ta staje się dziedziczna. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

6)     Rozsądek i wola większości wyborców (tu szczęśliwie idą w parze) wymagają, by do sejmu szli aktywni, uczciwi, znani nam z rozumu, nie zaś celebryci, świecący implantami zamiast swych zębów, czy „proprcjonalni przedstawiciele” socjologów, kobiet, feministek, łysych, głupków itp. Wyborca chce, by wybrany (i przecież opłacony przez niego!) poseł najlepiej walczył o interesy wyborcy, nie zaś, by miał zbliżone do niego IQ, czy wykształcenie, czy wagę. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

7)     Ordynacja „na listy partyjne”, zwana od dziesięciolecia „partyjniacką”, gwarantuje długie targi koalicyjne, często wymusza koalicje partyj o sprzecznych programach. Zawsze pozwala partii największej na tłumaczenie, że nie spełnia ona swych przyrzeczeń, bo „koalicjant nie pozwala”.  W Belgii targi koalicyjne pozbawiają zwykle kraj rządu na 150 – 400 dni po wyborach. [por. Belgia pobiła rekord świata ]. W Wielkiej Brytanii (JOW) szef zwycięskiej partii (np. 38% posumowanych głosów, lecz 60% mandatów) na drugi dzień po wyborach przedstawia Królowej swój –jako premiera – gabinet i zaczyna rządzić. Później, gdyby nie spełnił obietnic przed-wyborczych, nie może się wymawiać, że „to koalicjant zawinił”. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

8)     Krajów, w których wybiera się parlamentarzystów w JOW, w naturalny od wieków, prosty i tani sposób, jest ponad sześćdziesiąt. Dobrze się mają. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

9)    Wybory JOW muszą być jedno-stopniowe: Przykład Francji (ma od pewnego czasu dwustopniowe) wskazuje, że po pierwszej turze możliwe są targi i intrygi eliminujące „niepoprawnych”, czy „niepostępowych”.

10) Po wyborach w JOW (w Wielkiej Brytanii startują ludzie, nie przedstawiciele partyj) zawsze tworzą się dwie grupy, partie silne (rządząca i główna opozycyjna). Ale jest też miejsce dla ”trzeciej siły”, są też reprezentanci małych partyj i niezależni.

11)Tak wskazuje doświadczenie, a także „zasada Duverger’a” . Factors in a Two-Party and Multiparty System Maurice Duverger : “…three sociological laws: (1) a majority vote on one ballot is conducive to a two-party system; (2) proportional representation is conducive to a multiparty system; (3) a majority vote on two ballots is conducive to a multiparty system, inclined toward forming coalitions.”

12)Ordynacja JOW jest PROSTA (opisana przez 2 – 4 zdań + zasady  podziału kraju na 460 okręgów), uniemożliwia więc dowolność interpretacji przez PKW oraz Sąd Najwyższy. Kampania jest tania i niezbyt zależna od dyktatu mediów. Rzutki kandydat jest w swym powiecie znany i może objechać na rowerach, z pomocą żony, synów i przyjaciół, domy wszystkich wyborców. Sam ten argument wystarcza, by walczyć o JOW.

I dla tego wszystkiego kasta partyjniaków tak się boi JOW.

Fikcja biernego prawa wyborczego. Partyjna oligarchia wyborcza.

Fikcja biernego prawa wyborczego. Partyjna oligarchia wyborcza.

Wojciech Błasiak https://dakowski.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=24909&Itemid=45

[Wziąłem z Archiwum. Dotyczy KAŻDYCH „wyborów”, czyli „dania głosu” w ordynacji partyjniackiej. MD, 31 marzec 2023]

Właściwe wybory parlamentarne

Wczoraj kierownictwo partii Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło publicznie nazwiska swoich kandydatów do Parlamentu Europejskiego w zbliżających się wyborach majowych, z miejsc na partyjnych listach wyborczych o numerach 1 i 2. Odbiło się to szerokim echem dziennikarskim wraz z komentarzami o kandydatach, prawie już pewnych zostania europosłami.

Nikomu jakoś nawet do głowy nie przyszło zapytać o to, jak to się ma do demokracji wyborczej? Dlaczego ten wybór numerów 1 i 2 jest tak ważny, jakby to były wręcz wybory do europarlamentu? I po co aż posiedzenia władz partii i klubu parlamentarnego, aby tego dokonać?

Fikcja biernego prawa wyborczego

Otóż to posiedzenie było posiedzeniem wyborczym, gdzie dokonały się pierwotnie właściwe wybory do europarlamentu. Będą jeszcze wtórne w maju, gdzie w zależności od fali poparcia tej partii i jej regionalnego zróżnicowania oraz indywidualnych korekt w głosowaniu na kandydatów, dokona się wybór ostateczny posłów PiS do Brukseli. To bowiem kierownictwo partii i klubu PiS, a nie wyborcy, dokonuje w sposób zasadniczy faktycznych wyborów europosłów. Tak jak dokona faktycznego wyboru posłów PiS do polskiego Sejmu.

Ustalanie bowiem kolejności nazwisk kandydatów na partyjnych listach wyborczych w wyborach w ordynacji proporcjonalnej, to zasadnicze określanie szans wyborczych kandydatów w takich wyborach. Po pierwsze więc, aby zostać posłem trzeba znaleźć się na partyjnej liście wyborczej. Nikt, kto się na takiej liście nie znajdzie, nie może znaleźć się w Sejmie czy Parlamencie Europejskim. Nie można po prostu zarejestrować się jako obywatel i wystartować jako kandydat do parlamentu. Mimo iż Konstytucja daje każdemu obywatelowi jego niezbywalne obywatelskie prawo polityczne bycia wybieranym, czyli bierne prawo wyborcze.

To prawo okazuje się fikcją, gdyż nie można z niego w Polsce skorzystać będąc obywatelem. Trzeba być zaakceptowanym przez władze partii kandydatem na partyjnej liście wyborczej. To jest sedno liberalnej demokracji wyborczej III Rzeczpospolitej Polskiej. To władze partii wybierają w rzeczywistości kandydatów do parlamentu. Bierne prawo wyborcze obywateli jest fikcją. I nikogo to nie obrusza i nie obchodzi, od Rzecznika Praw Obywatelskich poczynając, przez Państwową Komisję Wyborczą, a na uniwersyteckich polskich prawnikach, politologach i socjologach polityki kończąc.

Wyborcze „miejsca biorące”

Skąd takie znaczenie kolejności miejsc na partyjnej liście wyborczej? To znaczenie wynika z faktu, iż w głosowaniu na kilkanaście list partyjnych i co najmniej stu kilkudziesięciu kandydatów, nikt z wyborców nie zna kandydatów. Nawet z nazwiska, o poglądach i dokonaniach już nie wspominając.

Wyborca odszukuje więc listę wyborczą znanej mu jedynie z przekazów medialnych partii politycznej. Bierze ją do ręki i patrzy od góry na kilka pierwszych nazwisk spośród kilkunastu na niej zwykle umieszczonych. Potem przesuwa wzrokiem po liście i zwykle zatrzymuje się na ostatnim nazwisku. I tak dokonuje wyboru. Jeśli żadne nazwisko z niczym szczególnie pozytywnym mu się nie kojarzy, to zakreśla numer 1 na liście. Jeśli kojarzy mu się z czymś pozytywnym, to bierze pod uwagę jeszcze zwykle numery 2, 3, a nawet czasem 4, acz również i numer ostatni, gdyż zatrzymuje na nim wzrok.

To wszystko wynika z logiki patrzenia wyborcy na partyjną listę wyborczą i logiki dokonywania wyborów w ordynacji proporcjonalnej w Polsce. Ustalając więc kolejność nazwisk kandydatów na liście, a zwłaszcza tych z numerami 1, władze partii politycznych w Polsce dokonują zasadniczych właściwych wyborów do parlamentu. Określają kto może kandydować i z jakimi szansami. Określają nade wszystko „miejsca biorące”, jak się mówi w ich slangu partyjnym.

Fasadowa demokracja

Wyborcy w tej sytuacji sprowadzeni są zasadniczo do biernej roli głosujących, gdyż zasadniczego wyboru dokonali już za nich partyjni bossowie. Wyborcy wybierają bowiem tylko spośród tych, których już w procesie partyjnej selekcji wyborczej wybrano. Dlatego czynne prawo wyborcze jest w istocie fasadowe. Wybory parlamentarne są istotnie fasadowe, gdyż wybór jest zredukowany tylko do tych, których wybrały władze partii politycznych. Głosowanie wyborcze na już wybranych, zastępuje wybory parlamentarne spośród możliwych chętnych do kandydowania do parlamentu.

Dlatego pójdziemy w maju na wybory do Parlamentu Europejskiego, weźmiemy do ręki listę wyborczą partii Prawo i Sprawiedliwość i zdecydujemy, czy zakreślić 1 czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3. Reszty i tak nie znamy.

Dlatego w pewnie w październiku pójdziemy na wybory do polskiego parlamentu, weźmiemy do ręki partyjną listę kandydatów do Sejmu i zdecydujemy, czy zakreślić 1, czy może wybierzemy między 1 a 2, a być może nawet 3 i 4, czy nawet numerem ostatnim. Jeśli go znamy, a pewnie nie.

I potem będziemy się dziwić, jak taki dureń i oszust znalazł się w Sejmie. A o wyborze listy partyjnej zadecyduje obraz medialny partii i ich liderów, z wszystkimi jego zmanipulowanymi przekazami włącznie.

Partyjna oligarchia wyborcza

Dzięki temu żyjemy w ustroju politycznym partyjnej oligarchii wyborczej, a nie jak nam się wydaje i jak nam wmawiają wszelakie autorytety III Rzeczpospolitej, w ustroju politycznym parlamentarnej demokracji obywatelskiej. W tym ustroju oligarchii wyborczej w istocie bowiem nie jesteśmy obywatelami. Jesteśmy głosującymi na już wybranych nominatów partyjnych politycznymi tubylcami. Mamy swoje konstytucyjne prawa wyborcze, tak czynne, jak i bierne, ale nie możemy z nich skorzystać. Odbiera nam je proporcjonalna ordynacja wyborcza. Ba, sami nawet nie możemy w swoim podobno własnym kraju kandydować. Możemy tylko potulnie głosować na kandydatów już wybranych.

I można by drwić do woli z naszej roli tubylców, do jakiej zostaliśmy jako wyborcy sprowadzeni, gdyby nie tragiczne skutki tego proporcjonalnego sposobu wybierania dla polskiego państwa. Ta ordynacja stała się politycznym wehikułem czasu, który przenosi nam stale układ sił czasów „okrągłego stołu”, acz i czasów nam bliższych. W tej ordynacji nie da się wyrzucić hołoty politycznej z polskiego parlamentu, a w konsekwencji zrobić porządek w polskim państwie.

W tej ordynacji fakt ustalania list partyjnych i doboru przez kierownictwa partii swoich kandydatów jest samoreprodukcją środowisk politycznych. Ich samopowielaniem. Jest kluczowym mechanizmem negatywnej samoselekcji partyjnych grup władzy w Polsce. Z ich głupotą, bezideowością, prostactwem, sprzedajnością i skorumpowaniem.

I jeśli nie zmienimy tego sposobu selekcji polityków do najważniejszego organu władzy polskiego państwa, jakim jest Sejm, nie zrobimy nigdy w tym państwie porządku, a sami będziemy tu tylko politycznymi tubylcami, bez najważniejszych praw obywatelskich – biernego i czynnego prawa wyborczego.

21 lutego 2019

PORÓWNANIE: W Sejmie a w Izbie Gmin. Kto ma przywilej układania list wyborczych.

PORÓWNANIE: W Sejmie a w Izbie Gmin. Kto ma przywilej układania list wyborczych.

Wiadomości Westminsterskie (Nr 1), 06.09.2013 r.

Poprzedni raz premier brytyjski (Lord North) przegrał głosowanie co do użycia wojska… w 1782 r.

 ================================

Paweł Kawarski 6-09-2013 [z mego Archiwum – dla nas ciągle aktualne. MD]

Trudne o lepsze przykłady różnic funkcjonowania parlamentu systemu proporcjonalnego i większościowego niż reakcje władz partii koalicyjnych na wyniki dwóch głosowań, które ostatnio przeprowadzono, odpowiednio, w Sejmie i w Izbie Gmin.

Podczas lipcowych i sierpniowych głosowań nad forsowaną przez rząd nowelizacją ustawy o finansach publicznych, która ostatecznie zawiesiła na rok działanie 50-procentowego progu ostrożnościowego, trzej posłowie partii koalicyjnej (PO) Jarosław Gowin, John Godson i Jacek Żalek dwukrotnie złamali dyscyplinę klubową wstrzymując się od głosu (podczas głosowania nad wnioskiem SP i SLD o odrzucenie projektu w pierwszym czytaniu, a następnie podczas głosowania nad uchwaleniem nowelizacji).

Postawa posłów dysydentów spotkała się z gwałtowną reakcją władz i członków PO, którzy wzywali do ich ukarania. Zacytuję jedną wypowiedź rzecznika dyscypliny klubowej PO Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej Moja propozycja to zawieszenie (trzech posłów) na trzy miesiące. Nie był to ich pierwszy wybryk, tylko dość konsekwentne postępowanie według własnego widzimisię.

Sprawa znalazła finał w ostatnich dniach sierpnia. 27 sierpnia John Godson sam wystąpił z klubu parlamentarnego PO i z partii, natomiast 30 sierpnia klub PO ukarał Jarosława Gowina karą finansową w wysokości tysiąca złotych, a Jacek Żalek został zawieszony na trzy miesiące w prawach członka klubu. Kary te podsumował premier Donald Tusk: Decyzje klubu są absolutnie uzasadnione. W geście solidarności z posłem Żalkiem, J. Gowin zawiesił swoje członkostwo w klubie na trzy miesiące. [ten serial ma następstwa, ale nuuudne…MD]

==========================

Zestawmy te reakcje z postępowaniem władz partii konserwatywnej po przegranym głosowaniu nad wnioskiem o zatwierdzenie użycia wojska w Syrii, w sprawie mającej o wiele istotniejsze znaczenie. Premier zarządził powrót z urlopów, a proponowanej uchwale władze obu partii nadały najwyższy priorytet, tzw. three line whip.

29 sierpnia wieczorem wniosek koalicji został odrzucony większością głosów 285/272, dzięki głosowaniu przeciw wnioskowi, m.in., członków partii koalicji: 30 konserwatystów i 9 liberalnych demokratów (rebelianci). Z kolei dalszych 31 torysów i 14 demokratów z różnych powodów w ogóle nie wzięło udziału w głosowaniu, co oczywiście pomogło przeciwnikom interwencji zbrojnej. Wszyscy obecni posłowie Partii Pracy w liczbie 220 głosowali przeciw.

Prasa brytyjska podaje imienne wykazy rebeliantów wraz z nazwami ich okręgów wyborczych, dzięki czemu wyborcy łatwo mogą sprawdzić jak głosowali reprezentanci poszczególnych okręgów bez potrzeby przeszukiwania stron parlamentu w poszukiwaniu list głosowań.

Pomijając aktualny aspekt geopolityczny, wydarzenie to odnotowano w Wielkiej Brytanii jako historyczne – poprzedni raz premier brytyjski (Lord North) przegrał głosowanie co do użycia wojska w 1782 r., gdy parlament nie zgodził się na dalsze finansowanie wojny ze Stanami Zjednoczonymi, które ogłosiły niepodległość.

Porażce Davida Camerona nadaje się podobne znaczenie jak upadkowi rządku Chamberlaina w 1940 r. Posłowie opozycyjnej Partii Pracy tuż po głosowaniu wzywali Camerona do ustąpienia. Komentatorzy określili porażkę premiera jako poniżenie, wydarzenie bez precedensu w obecnych czasach i nadzwyczajny atak na autorytet premiera. Zresztą w ostatnim czasie to nie pierwszy raz gdy premier musi respektować partyjnych rebeliantów – pamiętać należy silną antyunijną torysowską frakcję, która zmusza premiera do dystansowania się od silnej integracji z UE, aż do złożenia obietnicy referendum w sprawie dalszego członkostwa.

Ale jak zachował się Cameron? Czy wzywał do ukarania rebeliantów?

W warunkach ordynacji większościowej, oczywiście jest to pytanie retoryczne. Wzywano do ukarania głównego whip’a, którym jest Sir George Young, poprzez pozbawienie go tej funkcji, za bałagan, w efekcie którego nawet dziesięciu ministrów rządu nie wzięło udziału w głosowaniu. Niektórzy posłowie koalicji nazywali rebeliantów zdrajcami, lecz ci nie wyrażali skruchy z powodu nieokazania lojalności partii.

Zachowanie posłów partii systemu proporcjonalnego jest spowodowane szczególnym instrumentem jaki jest do dyspozycji władz takiej partii – przywilejem układania list wyborczych. Z jednej strony utrzymanie dyscypliny partyjnej jest łatwe, a z drugiej – usłużni władzom posłowie nie zawahają się ukarać kolegów za działanie wbrew linii partyjnej.

Premier brytyjski nie dysponuje podobnym niemalże magicznym narzędziem, dzięki temu zasadniczo posłowie do Izby Gmin muszą się liczyć ze zdaniem swoich wyborców, a w tej sprawie – wyborcy brytyjscy są przeciwni kolejnej wojnie.

Postawa posłów może być powodowana do pewnego stopnia faktem czy poseł został wybrany dużą czy małą większością głosów. Trzech posłów, którzy przyczynili się do odrzucenia propozycji koalicji, pochodzi z okręgów o minimalnej różnicy głosów w stosunku do drugiego w kolejności – posłowie Labour z okręgów Oldham East & Saddleworth (różnica 103) oraz Hampstead & Kilburn (różnica 42) głosowali przeciw, poseł LD z okręgu Solihull (różnica 175) nie głosował. Posłowie Tory, którzy głosowali przeciw pochodzą z relatywnie bezpiecznych okręgów (różnice wynoszą kilka tysięcy głosów). Z kolei posłowie Tory głosujący za widocznie nie obawiali się utraty mandatów w kolejnych wyborach, nawet gdy wyborcy generalnie są przeciw agresji na Syrię.

Zestawienie powyższych dwóch wydarzeń doskonale ilustruje, że parlamentaryzm Polski i Wielkiej Brytanii dzieli przepaść, jeśli chodzi o wpływ władz partii czy wyborców na zachowanie posłów, niestety na korzyść tego drugiego, mając świadomość, że nawet w UK nie zawsze przedmiotowe zależności funkcjonują bez zarzutu.

Przemieszali się, pozamieniali rolami i wzajemnie się uzupełniają.

Przemieszali się, pozamieniali rolami i wzajemnie się uzupełniają.

Matka Kurka kontrowersje

Jest taka instytucja, która nazywa się Narodowe Centrum Badań i Rozwoju, w skrócie NCBiR. O istnieniu tej instytucji większość Polaków dowiedziało się dopiero parę dni temu, gdy zaczęły się afery z wielomilionowymi dotacjami dla 27-letnich pociotków prowadzących firmy krzak.

Potem sprawy nabrały jeszcze większego tempa, bo okazało się, że NCBiR pośrednio finansuje eksperymentalne hodowle robaków, o czym ostatnio jest bardzo głośno i nie wiem jak innych, ale mnie to niespecjalnie śmieszy. Dobrze, ale o co chodzi w związku z tym wszystkim? Już wyjaśniam, trzymając się ram tytułowej tezy.

Chodzi o to, że Jarosław Kaczyński biega po spotkaniach wyborczych i opowiada o wrzucaniu robaków na ruszt przez lewackich aktywistów, a także o korupcji w czasach Tuska. Obie informacje są prawdziwe, nawet do bólu prawdziwe, jednak dawno przestały mieć charakter jednostronny. PiS przez prawie 8 lat władzy zbliżył się do „postępu” i do „pierwszy milion trzeba ukraść”, jak nigdy wcześniej się nie zbliżał. Jeśli do tego dołożyć opery mydlane z cyklu „wstajemy z kolan”, to mamy patriotyczną i bogoojczyźnianą wersję PO. Gdzieś na Podkarpaciu dalej straszą LGBT i jednopłciowymi „małżeństwami”, ale w centralnej i wielkomiejskiej Polsce, coraz częściej słychać o naszym przywództwie w Europie. Tak postępowego PiS-u jeszcze świat nie widział i wszystko z jednego powodu – utrzymanie władzy. Odwieczny problem z pozyskiwaniem „elektoratu środka” sprawia, że po wyłączeniu obrazu i nałożeniu filtra na głos prelegenta ciężko odróżnić kto jest kim.

Tym bardziej jest o utrudnione, że nie tylko PiS zbliżył się do PO, ale Tusk wcielił się w rolę „lepszego Kaczyńskiego”.

Nie wiem ile jest bardziej śmiesznych, żenujących i kompletnie niewiarygodnych kadrów zarchiwizowanych na półkach kampanii wyborczych, ale mnie widok Tuska pocieszającego biednych ludzi, śmieszy i żenuje najbardziej. Ostatnia propozycja wprowadzenia kredytów mieszkaniowych na zerowym oprocentowaniu, to większy populizm niż trzy miliony mieszkań plus parking dla trzech milionów elektrycznych samochodów polskiej produkcji.

A to dopiero początek kampanii, można powiedzieć, że przymiarka. Co będzie na finiszu? Należy się spodziewać nie tylko darmowych mieszkań, ale dopłat dla obywateli, żeby chcieli się do tych mieszkań wprowadzić. PO jeszcze nigdy nie była tak socjalistyczna, jak PiS nie był postępowy. Pomieszały się chłopaki ze sobą i małpują od siebie „najlepsze” pomysły.

Teoretycznie taka urawniłowka wykuwa wolne miejsce dla trzeciej siły, w praktyce za trzecią siłę robi Hołownia z PSL-em i to w zasadzie koniec opowieści. Jedynie dla formalności dodam, że ta egzotyczna grupa biega po stacjach benzynowych i krzyczy, żeby benzynę „zrobić” za 5 złotych i ani grosza więcej.

Polityczne masło maślane na każdym kroku i odróżnić jednych od drugich można tylko po fryzurach. Do niedawna PiS był jedynym ugrupowaniem w Polsce, które miało program i to nie na papierze, ale naprawdę realny program, w dodatku wcielany w życie. Obojętnie co sądzić o reformie edukacji, sądownictwa, czy 500+, były to zapisy programowe i zostały w różnym stopniu zrealizowane.

Dziś o niczym takim mówić się nie da… Przepraszam, zapomniałem o „polskim ładzie”, który jest doskonałym podsumowaniem katastrofy programowej PiS, firmowanej przez Morawieckiego.

Zamiast jakiegokolwiek spójnego programu i chociażby zrębów wizji politycznej, mamy codzienną bieganinę za aktualnymi aferami i aferkami. Jak się pojawiły śnięte ryby w Odrze, to wszystkie partie nagle stały się wędkarzami. Gdy UE przegłosowała mąkę z robaków, to PiS i PO przerzucają się preferencjami smakowymi. Myślący mogą już teraz porzucić wszelka nadzieję i nabrać pewności, że ta kampania inaczej nie będzie wyglądała. Jeśli cokolwiek się zmieni to na gorsze i jeszcze głupsze, natomiast główne kierunki bezsensownych działań na pewno zostaną zachowane.

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina!  Ordynacja “proporcjonalna” zdegenerowała partie.

Widmo krąży po III RP. Widmo Lenina! 

Ordynacja “proporcjonalna” degeneruje partie

…od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne

Janusz Sanocki, 15/04/2013 [z Archiwum. MD]

Partia nowego typu

Włodzimierzowi Leninowi partia nie była potrzebna do wysłuchania opinii ludu. Partia nowego typu miała być narzędziem przeprowadzenia rewolucji, przekształcenia społeczeństwa wg idei, które najlepiej znał on sam, w nieco mniejszym stopniu znali jego współpracownicy, a do których dopiero miała dorosnąć reszta.

Z tego przeświadczenia, że partia ma być przewodniczką społeczeństwa, a nie efektem oddolnego zapotrzebowania na idee i rozwiązania, wynikała struktura partii leninowskiej. Na samej górze – najbardziej świadoma grupka zawodowych rewolucjonistów, którzy jak prorocy prowadzą (szerszą) grupę wyznawców – masy partyjne. Masy nie są od dyskutowania,  są wojskiem, a ich zadanie to karne wykonywanie rozkazów góry.

Niżej w hierarchii znajdowała się  klasa robotnicza (klasa w sobie i klasa dla siebie) i wreszcie reszta pogan – burżuazja, mnisi, inteligencja – wszyscy których potem rewolucja i bolszewizm zmieli zostawiając stosy trupów.

Dla leninowskiej koncepcji konieczne było najpierw zbudowanie hierarchicznej, zdyscyplinowanej struktury, a następnie zapewnienie partii nowego typu monopolu i pełnego panowania. Nieuchronnie musiały się zatem pojawić środki dyscyplinujące – zarówno wobec własnych towarzyszy,  którzy nie rozumieli na czym w danej chwili polega generalna linia partii, jak i wobec tych innych, którzy mogli partii leninowskiej stworzyć konkurencję i zagrozić. Partia leninowska musiała wobec wrogów, jak swoich stosować więc terror, by niszczyć obcych i stale oczyszczać swoje szeregi. W końcu naturalna ewolucja doprowadza partię nowego typu do kultu jednostki – jedynowładztwa wodza. 

Niekomunistyczny leninizm PO-PiS

Wszystkie polskie partie polityczne mają charakter partii leninowskich. Nie tylko SLD. Również Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość są partiami leninowskiego typu. Bez leninowskiej ideologii, jednak struktura partii, reguły jej funkcjonowania, cele jakie sobie stawia i sposób w jaki są formułowane – stanowią przykład czegoś co można określić jako niekomunistyczny leninizm.

Platforma, w której czystki wewnętrzne doprowadziły do jedynowładztwa Donalda Tuska prowadzi ciemny polski lud do nowoczesnej Europy. PiS z Jarosławem Kaczyńskim natomiast musi nawrócić lemingi otumanione propagandą salonu, a zwłaszcza wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej – bo to właśnie jest najważniejsze. 

I nie idzie tu o merytoryczną wagę takich zagadnień jak modernizacja czy Smoleńsk, ale o sposób formułowania ich w relacji: „partia – społeczeństwo.” W leninowskim modelu wiedza i narracja płyną do mas z góry. Masy czyli my, ogół obywateli, możemy jedynie przyjąć wytyczne, trzasnąć obcasami i wiernie je realizować.  

W podobny sposób narracja płynie z gór partyjnych SLD czy Ruchu Palikota.

W odwrotną stronę: od NAS do NICH dotrze tylko to co ONI uznają za korzystne i słuszne.  Stąd, w tak patologicznej strukturze systemu politycznego głuchego na potrzeby obywateli, pozbawionego w istocie społecznej kontroli nad swoim działaniem,  nie sposób rozwiązać żadnego z istotnych problemów. Ani służba zdrowia, ani sądownictwo, ani gospodarka nie mogą w istocie liczyć na poważne potraktowanie.

Cała pseudo-dyskusja to gra pozorów. Demagogia, w której kiedy partia jest w opozycji – może obiecać wszystko, a kiedy rządzi zawsze znajdzie usprawiedliwienie dla braku skuteczności. I tak jest z obu stron gorącego sporu: PiS – PO. 

Lekarstwo na leninizm: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

Leninowskie struktury polskich partii wytwarzają się na skutek stosowania w wyborach do Sejmu – najważniejszego organu polskiego systemu politycznego – tzw. proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Proporcjonalna ordynacja dając partyjnemu przywództwu (wodzowi) prawo do ustalania list wyborczych, a zwłaszcza kolejności kandydatów, daje bowiem w istocie w ręce partyjnych bonzów władzę decydowania o tym kto będzie posłem.

Czyni to w jawnej sprzeczności  z Konstytucją, która takiej delegacji dla partii nie przewiduje. Na wiele sposobów proporcjonalna (partyjna) ordynacja wyborcza łamie prawa obywatelskie w tym bierne prawo wyborcze. Ale coś za coś. Jeśli partyjni liderzy mają dostać przywilej wyznaczania posłów, to ktoś musiał tych praw być pozbawiony.

Oczywistym lekarstwem na patologiczne zjawisko, jakim jest partia nowego typu jest odebranie liderom i partiom przywilejów wyborczych i oddanie pełni praw obywatelom. Takie rozwiązanie jest tylko jedno – jest to wybór posłów w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych i to w jednej turze (by nie zostawiać furtki leninowskiemu partyjniactwu).

Wprowadzenie systemu jednomandatowego od lat proponuje Ruch Obywatelski na rzecz JOW, a nieodmiennie zwalczają go wszystkie polskie partie. Nie ma w tym nic dziwnego leninowskie struktury muszą walczyć z obywatelską demokracją. Zawsze to przecież czyniły.

* Artykuł ukazał się w “Uważam Rze” 8.04.2013

Strach przed JOW-ami, to strach przed Narodem. Za co abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze.

Strach przed JOW-ami, to strach przed Narodem. Za co abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze.

To obywatele mają kontrolować polityków i media, a nie odwrotnie.

Tomasz J. Kaźmierski 8.11.2017. [z Archiwum. MD]

Ucieszyłem się bardzo, kiedy w minioną sobotę, 4 listopada br., zobaczyłem kamerę wrocławskiego oddziału Telewizji Polskiej w sali konferencyjnej Centrum Historii Zajezdnia. Odbywała się tam Konferencja Ruchu Obywatelskiego na rzecz JOW zorganizowana z okazji 5. rocznicy śmierci profesora Jerzego Przystawy, twórcy Ruchu i animatora idei JOW.

Ruch Obywatelski na rzecz JOW od 24 lat domaga się wybierania posłów do Sejmu w 460 jednomandatowych okręgach wyborczych z łatwą i równą dla wszystkich swobodą kandydowania.

Na konferencji uzasadniano szeroko ten postulat. Powód mojej radości na widok telewizyjnej kamery był oczywisty. Telewizja, to przecież najpotężniejsze, ze wszystkich rodzajów środków masowego przekazu, narzędzie edukacyjne. Dociera ona szybko do licznych rzesz odbiorców poprzez transmisję informacji w formie języka mówionego i obrazów.

Jest dobrze – myślałem – o konferencji dowiedzą się setki tysięcy mieszkańców Wrocławia.

Niestety, wyemitowany materiał nie był żadną transmisją informacji, tylko klasyczną dezinformacją.

[uprzejmy pan Profesor Kaźmierski tak nazywa BEZCZELNE KŁAMSTWO. M. Dakowski]

Wrocławska TVP3 powtórzyła te same uproszczone kłamstwa o JOW, które od lat płyną ze wszystkich czołowych polskich mediów. Sztuczka była typowa. Dwie popierające JOW wypowiedzi uczestniczących w konferencji działaczy samorządowych zmieszane zostały z treściami propagandowymi i banialukami niemającymi z konferencją nic wspólnego.

Nie pokazano nikogo z obecnych tam ekspertów Ruchu, nie mówiąc już o wyemitowaniu choćby jednego słowa z ich wypowiedzi.

Pokazano za to innego eksperta, którego na konferencji nie było i który powtórzył ostatnio wielokrotnie nagłaśniane w mediach gołosłowne twierdzenie, że JOW-y w większych gminach tworzą patologie.

Wygląda na to, że abonenci Telewizji Polskiej płacą pieniądze za to, że są poddawani systematycznej indoktrynacji i dezorientacji w interesie elit politycznych. Gruboskórna manipulacja wrocławskiej TVP 3 nie pozostawia cienia wątpliwości, że wadliwy sposób wybierania posłów do Sejmu, który nadaje niesłuszne przywileje partyjnym grupom interesu, trzeba jak najszybciej zmienić. To obywatele mają kontrolować polityków i media, a nie odwrotnie.

Co łączy trzy grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza.

Co łączy: trzy grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza.

Przystawa poruszył las birnamski.

 Ruch JOW – dziedzictwo Jerzego Przystawy

Tomasz J. Kaźmierski,

 1 listopada 2016 [z Archiwum. MD]

Mija czwarta rocznica śmierci Jerzego Przystawy, twórcy Obywatelskiego Ruchu na rzecz JOW, wielkiego patrioty, niezmordowanego działacza społecznego, charyzmatycznego przywódcy, jednoczącego ludzi z różnych środowisk w pracy na rzecz dobra wspólnego.

Profesor Przystawa pierwszy zauważył, że ordynacja wyborcza III RP to poważna wada ustrojowa, która uniemożliwia sprawne funkcjonowanie państwa. Już jesienią 1992 roku wniósł do polskiego życia publicznego postulat reformy prawa wyborczego w artykule Dwa warunki konieczne opublikowanym na łamach paryskiej „Kultury”:

Jedyną, moim zdaniem, ordynacją wyborczą stwarzającą szansę odblokowania społeczeństwa i zasadniczej zmiany „sceny politycznej” byłaby ordynacja wyborcza, którą posługują się zarówno najstarsze (Wielka Brytania), jak i największe demokracje świata (Indie, Kanada, Francja, USA), a więc ordynacja z jednomandatowymi okręgami wyborczymi.

Niedługo potem, na spotkaniu 28 stycznia 1993 roku we Wrocławiu, Profesor Przystawa zainicjował Obywatelski Ruch na rzecz JOW, wzorowany na włoskim ruchu Maggioritario. W marcu 1993 roku zmobilizował grupę 39 radnych Wrocławia, by skierowała do posłów i senatorów apel o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.

W tym samym artykule Dwa warunki konieczne profesor Jerzy Przystawa zwrócił też uwagę na związek między niską jakością polityków i opłakanym stanem polskiego szkolnictwa. Zmiana tego stanu rzeczy nie będzie możliwa, o ile Polska nie zainwestuje w kształcenie ludzi samodzielnie myślących, a tym wykształconym ludziom nie stworzy warunków tworzenia w kraju. Dzisiaj Polska jest krajem wymarzonym dla kombinatorów, handlarzy, spekulantów i gangsterów, natomiast cechuje ją systematyczny odpływ, ucieczka najzdolniejszej i najbardziej przedsiębiorczej młodzieży, pisał.

Nie tylko o tym pisał, ale działał. Rzucał na szalę własną karierę w celu zwrócenia uwagi na niską rangę zawodu nauczyciela i złą sytuację polskiej nauki. Nie przyjmował nadawanych mu odznaczeń oraz trzykrotnie odmawiał zgody na nadanie mu naukowego tytułu profesora.

Przypominajmy dzisiejszym posłom te zachowania profesora Przystawy, bo podobnie, z godnością i honorem, postępowało w przeszłości wielu przywódców naszego narodu oraz wielu posłów wysyłanych przez sejmiki ziemskie na sejmy walne w czasach I Rzeczypospolitej.

Dzisiaj w Polsce trudno jest znaleźć kogoś, kto nie słyszałby o Ruchu JOW profesora Jerzego Przystawy. Najlepszym dowodem, że rzesze Polaków chcą uzdrowienia ustroju Rzeczypospolitej i pełnej realizacji swoich praw wyborczych, jest podchwytywanie idei JOW przez różne sprytne grupy polityczne walczące o sejmowe stołki.

W historii III RP były już przynajmniej trzy takie grupy: Akcja Wyborcza Solidarność, Platforma Obywatelska i Ruch Kukiza. Wszystkie te grupy, jak już te upragnione głosy dostały i znalazły się w Sejmie, zachowały się dokładnie tak samo. Szybko zmieniały im się priorytety i zabierały się za wszystko, tylko nie JOW-y.

Jednak bądźmy spokojni. Profesor Przystawa poruszył las birnamski. Prędzej, czy później Ruch JOW nieuchronnie rozłoży się obozem na ulicy Wiejskiej, by przypomnieć niesfornym politykom, po co zostali tam posłani.

Dlaczego naprawa polskiego państwa wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu?

Dlaczego naprawa polskiego państwa wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu?

Jaka Konstytucja? Jaka ordynacja wyborcza? Jakie państwo? Jaka Polska?

Wojciech Błasiak [z Archiwum. 8.11.2017. MD]

W przypadku współczesnego państwa polskiego, jego naprawa, naprawa jego sposobu funkcjonowania, naprawa trwała i istotna, wymaga zmiany ordynacji wyborczej do Sejmu. Jest to warunek konieczny i wyjściowy.

Ordynacja wyborcza a prawa wyborcze Polaków

Wynika to z faktu, że ordynacja wyborcza do rdzenia politycznego polskiej państwowości, jakim jest Sejm, decyduje o politycznej treści biernego i czynnego prawa wyborczego ponad 30 mln Polaków. Decyduje o tym, jaki polityczny wpływ na rdzeń polskiej państwowości ma ponad 30 mln dorosłych Polaków.

Treść polityczna biernego prawa wyborczego to realna możliwość kandydowania dla przedstawicieli grup i środowisk politycznych oraz realna zdolność do wymiany partyjnych grup politycznych w parlamencie. Polityczna treść czynnego prawa wyborczego to siła zależności posłów od wyborców oraz realna możliwość kontroli politycznej posłów przez wyborców.

W Polsce obowiązuje proporcjonalna ordynacja wyborcza w wyborach do Sejmu. Jej negatywna rolę w stanowieniu treści biernego i czynnego prawa wyborczego dla ponad 30 mln Polaków, a w konsekwencji polskiego państwa, można przedstawić konfrontując ją z drugim podstawowym rodzajem ordynacji wyborczej, jaką jest ordynacja większościowa oparta na regule jednomandatowych okręgów wyborczych, typu brytyjskiego.

Treść biernego i czynnego prawa wyborczego

Proporcjonalna ordynacja wyborcza istotnie ogranicza możliwość kandydowania obywateli, dzięki partyjnym listom wyborczym. Tworzy ona oligarchiczny system wyborczy. O realnej możliwości kandydowania ponad 30 mln Polaków, decyduje od kilkudziesięciu do kilkuset działaczy partii politycznych.

Od 26 lat ta ordynacja umożliwia w sposób istotny samo-selekcję partyjnych środowisk politycznych, a blokuje dostęp do sceny politycznej i nawy państwowej nowym potencjalnym elitom politycznym.

Ta proporcjonalna ordynacja równocześnie dzięki tymże partyjnym listom kandydatów, tworzy słabą zdolność do wymiany partyjnych grup władzy. Trudno jest w jej ramach „wyrzucić kiepskich” z Sejmu, by użyć określenia kanadyjskiego filozofa polityki Johna Pepalla. Ordynacja ta umożliwia istotną samoreprodukcję środowisk partyjnych grup władzy.

Większościowa ordynacja JOW daje istotnie pełne możliwości kandydowania wszystkim uprawnionym obywatelom. Równocześnie zasadniczo ogranicza rolę kierownictw partii politycznych w doborze kandydatów.

Ordynacja większościowa JOW tworzy równocześnie silną zdolność do wymiany partyjnych grup władzy politycznej. W jej ramach można względnie łatwo „wyrzucić kiepskich” z parlamentu.

Proporcjonalna ordynacja wyborcza tworzy słabą i pośrednią zależność posłów od wyborców oraz istotną trudność w ich kontroli.

Większościowa ordynacja JOW tworzy silną i bezpośrednią zależność posłów od wyborców oraz istotną możliwość ich politycznej kontroli.

Ordynacja wyborcza a kontekst socjopolityczny

Te wymienione właściwości obu ordynacji wyborczych są trwałe i stałe. Ale ich skutki i konsekwencje dla życia politycznego każdego kraju i sposobu funkcjonowania każdego państwa, zależą od kontekstu socjopolitycznego. Kontekst socjopolityczny to szeroko rozumiana sytuacja polityczna, z realnym układem sił politycznych w roli głównej, określona skutkami dynamiki społecznej i kulturowej. Ten sam rodzaj ordynacji wyborczej daje różne skutki i konsekwencje w różnych kontekstach socjopolitycznych.

(Odpowiadając w sierpniu 2015 roku na pytanie organizatorów Konferencji JOW, jakie byłyby skutki wprowadzenia niemieckiej spersonifikowanej ordynacji proporcjonalnej w wyborach do polskiego Sejmu, stwierdziłem, iż jej wprowadzenie w niczym nie poprawiłoby sposobu funkcjonowania polskiego państwa. Jednocześnie stwierdziłem, iż ta ordynacja w niczym nie przeszkadza w funkcjonowaniu sprawnego państwa niemieckiego, gdyż niemieckie elity polityczne są patriotyczne i kompetentne.

Dzisiaj już bym tego pod adresem państwa niemieckiego nie powiedział, gdyż zmienił się kontekst socjopolityczny, w którym niemiecka ordynacja proporcjonalna skutkuje wyjątkowo negatywnymi konsekwencjami dla Niemiec i całej Europy. A to za sprawą decyzji niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, której podtrzymywane przez ponad 2 lata decyzje otwarcia granic przed falami nielegalnej imigracji muzułmańskiej, wywołały jeden z najcięższych europejskich kryzysów politycznych w historii powojennej.

Gdyby w Niemczech obowiązywała większościowa ordynacja JOW typu brytyjskiego, kanclerz A. Merkel byłaby najprawdopodobniej szybko zmuszona do rezygnacji ze swej funkcji przez posłów własnej partii. Tak jak to się stało z premier Margaret Thatcher w 1990. Jak to opisywał Frederick Forsyth, posłowie konserwatywni zmusili ją do rezygnacji, gdyż uznali – „Ona nas się przestała słuchać”, i prowadziła politykę, której coraz bardziej zdecydowanie sprzeciwiali się ich wyborcy, co groziło ich reelekcji w kolejnych wyborach do Izby Gmin.)

Konteksty socjopolityczne się wszakże zmieniają, gdyż podlegają dynamice zmian społecznych i kulturowych, natomiast sposoby określania przez ordynacje wyborcze politycznych treści biernego i czynnego już nie. Są trwałe i stałe.

Partyjna oligarchia wyborcza III RP i jej skutki

We współczesnej Polsce mamy do czynienia z istotnie fasadową demokracją polityczną, która w swej socjopolitycznej treści jest partyjną oligarchią wyborczą. O składzie polskiego Sejmu w istocie decydują partyjne oligarchie. Dzięki tej ordynacji posłowie nie są bezpośrednio i silnie zależni od wyborców, stając się dzięki procedurze partyjnych list wyborczych bezpośrednio i silnie zależni od z reguły zoligarchizowanych władz partyjnych. W konsekwencji polscy posłowie w Sejmie bezpośrednio i silnie reprezentują władze swoich partii, od których są bezpośrednio zależni i którzy ich politycznie kontrolują.

Dlatego twierdzenie polskich i europejskich nauk politycznych o większej reprezentatywności posłów wybranych w ordynacji proporcjonalnej jest merytorycznie absurdalne. Jest to ideologiczny mit niemający nic wspólnego z naukową analizą rzeczywistości politycznej. Polscy posłowie wybierani w ordynacji proporcjonalnej reprezentują w Sejmie nade wszystko władze swoich partii, a nie wyborców, którzy na nich głosowali i którzy nie są w stanie kontrolować swoich posłów.

Brak bezpośredniej i silnej zależności posłów od wyborców, tworzy w polskim ustroju parlamentarno-gabinetowym szersze zjawisko braku silnej i trwałej zależności polskich polityków od szerokich grup i środowisk społecznych.

Ponieważ zaś o władzy wykonawczej w polskim państwie decydują partyjne grupy władzy politycznej tworzące rząd, skutkuje to w konsekwencji brakiem silnej zależności politycznej grup władzy państwowej i całych instytucji państwowych od polskiego społeczeństwa.

Utrzymywanie zaś stałe takiej sytuacji uruchamia silniejsze lub słabsze procesy socjopolityczne przekształcanie grup władzy administracyjnej i zarządzającej w państwie w biurokratyczne grupy władzy, które same zaczynają określać cel i sens działania swoich instytucji państwowych. Wówczas to ich grupowe interesy, aspiracje i ambicje decydują o celach i sensie funkcjonowania instytucji państwowych, a ostatecznych konsekwencjach całego państw. Jak dowodził tego Max Weber, każda administracja, nad którą nie panuje się politycznie czy ekonomicznie przekształca się w biurokratyczną grupę władzy, a „racjonalność biurokracji jako administracji, przekształca się w irracjonalność biurokracji jako grupy władzy”.

W konsekwencji tych procesów państwo staje się mniej lub bardziej luźną konfederacją instytucjonalnie istniejących grup władzy biurokratycznej. Aż wreszcie, tak jak w wypadku współczesnego państwa polskiego rządów okresu PO-PSL, „państwo istnieje teoretycznie”, jak to ujął współczesny nam uczestnik sprawowania w nim władzy.

„Miękkie” państwo III RP

Konsekwencją tych procesów jest istnienie państwa III RP jako charakterystycznego dla azjatyckich krajów postkolonialnych II połowy XX wieku, badanych przez szwedzkiego ekonomistę i socjologa Gunnara Myrdala, a nazwanego tzw. miękkim państwem.

To „miękkie” państwo III RP charakteryzują stale jego 4 właściwości:

1) niski stopień skuteczności i efektywności działania państwa, aż po trwałą niemożność rozwiązywania szczególnie trudnych i skomplikowanych problemów;
2) niski stopień praworządności i służebności publicznej władzy państwowej, aż po anarchię i samowolę poszczególnych służb tego państwa;
3) wysoki stopień korupcji politycznej i ekonomicznej, aż po kryminogenność i kryminalność praktyk w poszczególnych służbach państwa;
4) niska odporność na zewnętrzne presje międzynarodowe, aż po prowadzenie kompradorskich polityk w interesie obcych centrów politycznych i gospodarczych.

Socjopolityczne prawo Fredericka Forsytha

Ostatecznie bowiem w całym państwa działa socjopolityczne prawo, czy prawidłowość społeczna, którą nazwałem prawem Fredericka Forsytha i sformułowałem następująco:
Brak zależności bezpośredniej posłów od wyborców, a w konsekwencji słabość zależności, aż po jej brak, polityków i instytucji sprawujących władzę w państwie, od wyborców, obywateli i całego społeczeństwa, tworzy sytuację, dzięki której powstaje poczucie wyższości społecznej i politycznej u poszczególnych osób i grup społecznych sprawujących władzę, wobec tychże wyborców, obywateli i tegoż społeczeństwa. Utrzymywanie tego poczucia wyższości skutkuje tworzeniem postaw arogancji i poczucia bezkarności wobec otoczenia społecznego, co jest potwierdzane brakiem odpowiedzialności za swe działania.

Stałe i trwałe poczucie bezkarności i arogancji prowadzi do osłabiania praworządności praktyk państwowych, pogarszania sprawności i skuteczności działania oraz do korupcji.

Wynika to socjologicznego procesu internalizacji, czyli intersubiektywnego uwewnętrzniania obiektywnej społecznie sytuacji posiadania władzy nad ludźmi, przy braku kontroli jej posiadania i przy braku egzekwowania odpowiedzialności za jej posiadanie. Jest to proces intersubiektywnego uwewnętrzniania w strukturach osobowości obiektywnej społecznie sytuacji władzy stojącej ponad społeczeństwem, co tworzy i odtwarza poczucie wyższości z wszystkimi tego konsekwencjami.

Trwałość skutków prawidłowości społecznej

Jest to prawidłowość społeczna, która jako prawo społeczne, a nie przyrodnicze, działa tylko w masowej, a nie jednostkowej skali, w formie stałej, acz zmiennej w sile, tendencji, w zależności od jednostkowych i grupowych właściwości socjo-kulturowych i socjopolitycznych. Można oczywiście samoświadomą działalnością redukować jej siłę i skutki, ale ich nigdy nie likwidując. W dłuższej zaś perspektywie nawet taka samoświadoma redukcja okazuje się nieskuteczna.
Dlatego też proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w polskim kontekście socjopolitycznym, ma i będzie miała decydujący wpływ na niską jakość funkcjonowania polskiego państwa. Bez zmiany tej ordynacji nie istnieje możliwość rozpoczęcia procesów trwałej i istotnej naprawy polskiego państwa.

Obecnym tego wyrazem jest fakt, iż po 2 latach prób naprawy polskiej państwowości, kluczowym sukcesem legitymizującym wręcz obecną władzę wykonawczą i ustawodawczą PiS, jest fakt, iż sama nie kradnie i nie pozwala okradać państwa nade wszystko z podatków. Trudno wszakże uznać to za trwałą i istotną naprawę polskiego państwa.

Tekst wystąpienia dra Wojciecha Błasiak na Konferencji Ruchu JOW w 5. rocznicę śmierci prof. Jerzego Przystawy „Reforma ustroju polskiego państwa. Jaka Konstytucja? Jaka ordynacja wyborcza? Jakie państwo? Jaka Polska?”

Ciągle aktualny plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze.

Ciągle aktualny plan dla Polski: Jednomandatowe Okręgi Wyborcze.

Polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze.

Jerzy Przystawa, marzec 2012

Obóz protestu

Polska, a w szczególności Warszawa, od lat jest świadkiem nasilających się protestów najróżniejszych grup zawodowych i związków. Chyba poza bankierami i zawodowymi politykami protestowali już wszyscy. Jedni głośniej, inni ciszej, jedni spokojnie maszerowali, inni szli z hałasem i dymem palonych opon samochodowych i kubłów ze śmieciami. W ogromnej większości były to i są protesty o charakterze egzystencjalnym: protestujący stwierdzają, że pieniądze publiczne są źle dzielone, w związku z tym szwankują wszelkie służby publiczne, a kolejne grupy zawodowe popadają w biedę, nie będąc w stanie ani wykonywać należycie swoich obowiązków, ani nawet zarobić na swoje utrzymanie. Poruszające były też manifestacje protestu o charakterze nie egzystencjalnym lecz politycznym, w tym, w pierwszym rzędzie, w związku z Katastrofą Smoleńską czy Marsze Niepodległości.

 Ogólną cechą tych wszystkich akcji protestacyjnych jest to, że są to akcje rozłączne, angażujące w różnym stopniu różne grupy zawodowe i społeczne, nie wywołujące – każda z osobna – większego rezonansu społecznego. I nie mogą one takiego rezonansu wywołać, gdyż stanowią front walki o interesy szczegółowe, a więc nie posiadają potencjału umożliwiającego zaangażowanie szerokich warstw społecznych. Stoczniowcy mało obchodzą dzisiaj górników, i vice versa, rolnicy i lekarze ambiwalentnie odnoszą się do jednych i drugich itd., itp. Społeczeństwo jest podzielone, po roku 1989, po rozbiciu NSZZ Solidarność, zabrakło idei, organizacji i struktur, które mogłyby te różne części Polski scalić ponownie i utworzyć z nich siłę, będąca w stanie przeciwstawić się globalnym planom politycznym, dla których podmiotowość Polski i Polaków może być jedynie kłopotem i zagrożeniem. Wygenerowana w trakcie umów – nazwijmy je umownie Umowami Okrągłego Stołu – klasa zawodowych polityków, otrzymała zadanie dopasowania naszego kraju do tych globalnych planów, pilnowania i pacyfikowania odruchów społecznego protestu. I to zadanie, od 23 lat, z pomocą wszystkich wielkich tego świata, skutecznie wykonuje. Ta skuteczność jest możliwa dzięki ciągłemu kredytowaniu zewnętrznemu, które wpędziło Polskę w pętlę gigantycznego zadłużenia, ale pozwalało na utrzymywanie jako-takiego „pokoju społecznego”, nie dopuszczając do zbyt gwałtownego wybuchu niezadowolenia, takiego, jak np. w Grecji czy na Węgrzech.  

Aby przeciwstawić się planom globalnym, aby uzyskać podmiotowość Polski i Polaków w europejskich i światowych rozgrywkach, konieczna jest idea jednocząca, ponad wszelkimi interesami partykularnymi poszczególnych grup społecznych, idea, która jest do przyjęcia i akceptacji dla wszystkich, idea, która nikogo nie antagonizuje, ale której realizacja wychodzi naprzeciw słusznym oczekiwaniom społecznym. Naturalnie, ta idea musi mieć w sobie potencjał dający nadzieję na zrealizowanie tego ambitnego, antyglobalistycznego zamiaru: przywrócenia Polsce miejsca podmiotowego w polityce międzynarodowej.

W tym Obozie Protestu pojawił się ostatnio na scenie politycznej podmiot aspirujący do zdominowania tej sceny i przejęcia niekwestionowanego i wyłącznego przywództwa. Jest nim partia Jarosława Kaczyńskiego, Prawo i Sprawiedliwość. Uchwała Komitetu Politycznego tej partii z dnia 21 marca 2012 oświadcza:

 „Jedynym ugrupowaniem, zdolnym przeciwstawić się planowemu osłabianiu polskiego państwa i demoralizowaniu jego obywateli, jest Prawo i Sprawiedliwość, które scala różne prawicowe oraz centrowe nurty i środowiska. Tylko skupienie się wokół PiS wszystkich, których łączy troska o pomyślną przyszłość niepodległej Polski, gwarantuje możliwość uzyskania realnego wpływu na funkcjonowanie państwa. Łudzenie wyborców mirażami personalnych przetasowań przez grupy, które nie mają szans na wejście do Parlamentu, szkodzi sprawie zwycięstwa prawicy… Wymaga tego dobro Ojczyzny, które musi być traktowane jako ważniejsze od osobistych interesów i ambicji. Tworzenie organizacji, działających na marginesie politycznych wydarzeń, ale uszczuplających elektorat prawicy choćby o ułamki procentów, jest szkodliwe i służy przeciwnikom Polski silnej, dostatniej, sprawiedliwej i liczącej się w świecie. Kto się na taki krok decyduje nie będzie mógł w przyszłości liczyć ani na zapomnienie błędów, ani na kandydowanie z list Prawa
i Sprawiedliwości. Polska potrzebuje zwycięstwa prawicy. Zwycięstwo zapewnić może jedynie Prawo i Sprawiedliwość. To zwycięstwo nastąpi tym szybciej, im więcej sił skupi się we wspólnym wysiłku.”

Oczywiście, PiS i Jarosław Kaczyński nie jest jedyną partią, ani ugrupowaniem politycznym, aspirującym do ogólnonarodowego przywództwa i domagającym się zjednoczenia wszystkich pod wywieszonym przez nich sztandarem. Przypisuję tej partii miejsce szczególne, ponieważ jest to dzisiaj najsilniejsza partia polityczna, opozycyjna wobec koalicji rządzącej, dysponująca aktualnie 30% mandatów poselskich i nie ukrywająca, że jej celem jest przejęcie władzy w Polsce i to na zasadzie wyłączności. Posługuje się ona sprytną socjotechniką, która wszystkich Polaków, nie zgadzających się z Jarosławem Kaczyńskim brutalnie spycha „na miejsce, na którym stało ZOMO”, przypisując im złe, antypatriotyczne i antypolskie intencje, a nawet więcej: zdradę interesów narodowych.

Propozycja Jarosława Kaczyńskiego nie jest interesująca

Powód jest bardzo prosty: Jarosław Kaczyński jest politykiem Magdalenki i Okrągłego Stołu, pozostającym w najwyższych strukturach władzy nieprzerwanie od roku 1989, także jako premier rządu polskiego, którego brat sprawował może nawet jeszcze wyższe urzędy i godności, z Urzędem Prezydenta RP włącznie. Z tych powodów nie jest wiarygodna jego argumentacja, stosowany wobec nas szantaż – „staliście tam, gdzie stało ZOMO” – ani nie jest wiarygodny on sam, jako przywódca antyglobalistycznego protestu Polaków. Ciąży na nim bowiem odpowiedzialność nie tylko za okres rządzenia Polską z pozycji premiera, ale, a la longue, współodpowiedzialność za wszystko to, przy czym współuczestniczył od roku 1989. Nie można wykluczyć, że Jarosław Kaczyński jest dzisiaj innym politykiem niż ten z ostatniej dekady ubiegłego wieku, ale, żeby nas o tym przekonać, zamiast szantażować nas piętnem zdrady interesów narodowych, powinien raczej złożyć jakąś samokrytykę, wskazać wyraźnie co w jego działaniach politycznych tych 23 lat było złe i szkodliwe dla Polski, co dzisiaj odrzuca i dlaczego. Zamiast takiej samokrytyki, tak jak zawsze do tej pory, domaga się od nas podporządkowania i bezdyskusyjnego przyjęcia jego wykładni politycznej. Nie sądzę, żeby była to, na dłuższą metę, droga właściwa.

Gdzie więc jest klucz, gdzie szukać skutecznego planu dla Polski?

Jako inicjator, przed 20 laty, Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, z satysfakcją i przyjemnością pragnę w tym miejscu przywołać Uchwałę Katowickiej Okręgowej Rady Adwokackiej z dnia 22 marca 2012. Adwokaci stwierdzają w niej:

Zawód polityka stał się zawodem zamkniętym dla aktywnych społecznie obywateli. Ukształtowany system partyjny skutecznie wyeliminował możliwość wpływu na rządy w państwie dla rzeszy osób nie związanych z kastą politycznych “celebrytów”, monopolizującą życie polityczne ostatniego dwudziestolecia.

Nie jest to zgodne ani z zasadami demokracji, ani z interesem państwa. Gry wewnątrzpartyjne często bowiem powodują, że eksponowane stanowiska w państwie obejmują ludzie jawnie niekompetentni a dorosłych obywateli pouczają osoby, które same niczego nie osiągnęły we własnym życiu zawodowym.

Dlatego uznajemy, że argumentacja, związana z postulatem tzw. deregulacji winna mieć w pierwszym rzędzie zastosowanie do grupy zawodowych polityków.

Z powyższych względów postanawiamy poprzeć działania, służące realizacji postulatów, niezbędnych dla deregulacji zawodu polityka w Polsce. Są nimi:
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez wprowadzenie okręgów jednomandatowych,
– zmiana ordynacji wyborczej do Sejmu i Senatu poprzez ograniczenie minimum liczby podpisów osób, popierających kandydata do 500.”
 

Deregulacja zawodu polityka: kto to jest polityk?

Najprostsza i najbardziej właściwa odpowiedź na to pytanie jest taka:

polityk, to ten, kto dzieli publiczne pieniądze

Z tej definicji polityka wynika od razu najważniejsza rola Sejmu w strukturze władzy państwowej: to w Sejmie dzielone są publiczne pieniądze, to tam uchwala się Budżet Państwa, to tam muszą być uwzględnione wszystkie słuszne oczekiwania różnych grup społecznych i zawodów. Rząd i jego struktury, administracja państwowa, mają jedynie sprawnie wykonywać wolę Sejmu.

Komu normalni ludzie powierzają swoje pieniądze? Jakim kryteriom muszą odpowiadać ci, którym przyznamy prawo dysponowania naszymi pieniędzmi?

Oczywiste jest, że muszą to być ludzie, do których mamy zaufanie. Żaden normalny człowiek nie powierzy swoich pieniędzy komuś, kogo nie zna, albo komu nie ufa. Z tego wynika, że aby komuś zaufać trzeba go najpierw znać.

Jak wygląda Sejm Rzeczypospolitej, jeśli popatrzymy nań przez lupę takiego kryterium? Jacy ludzie w nim zasiadają?

Zadałem sobie trud przejrzenia poparcia, jakiego udzielili wyborcy posłom obecnej Kadencji Sejmowej.

Na 460 zasiadających w tej Izbie posłów 297, a więc 65%, nie uzyskało poparcia nawet 2% wyborców w ich okręgach wyborczych, a więc nie uzyskało nawet poparcia 1 na 50 wyborców! 85 z nich, a więc prawie 20% całej Izby nie przekroczyło poparcia 1%, a więc 1 na 100 wyborców!

Np. wicemarszałek Sejmu, p. Wanda Nowicka, uzyskała w wyborach zaledwie 7065 głosów, a więc znacznie poniżej 1% wyborców. Nie wiele więcej uzyskał inny wicemarszałek, p. Grzeszczak, bo aż 9648, czyli 1,3% . Natomiast zaledwie 6 posłów (dosłownie: sześciu!) może się pochwalić poparciem przekraczającym 10% wyborców w ich okręgach wyborczych.

Wśród tych 6 nie ma nawet liderów partii politycznych, które od roku 1989 nieprzerwanie zasiadają w Sejmie i sprawujących urzędy premierów: Waldemar Pawlak uzyskał zaledwie 3,2%, a Leszek Miller jeszcze mniej, bo tylko 2,4% głosów wyborców.

Liczby te nie są wyjątkowe: podobnie było we wszystkich poprzednich kadencjach od roku 1991, czyli od tzw. pierwszych prawdziwie demokratycznych wyborów w RP.

 Ale czy faktycznie: czy od roku 1991 mamy w Polsce do czynienia z prawdziwie demokratycznymi wyborami?

Przede wszystkim nie mamy podstawowego prawa obywatelskiego, jakim jest nieskrępowane prawo kandydowania w wyborach powszechnych, czyli tzw. biernego prawa wyborczego. Szkoda, że od wyartykułowania tego zarzutu uchyliła się ORA, która wymienia tylko ograniczającą nasze bierne prawo wyborcze absurdalnie wysoką liczbę podpisów. Bo nie tylko o liczbę podpisów tu chodzi. Ale jest faktem, że gdy obywatelowi Wielkiej Brytanii (Kanady czy USA) wystarczy kilka, nie więcej niż 10-15 podpisów do zarejestrowania swojej kandydatury, to w Polsce ta liczba urasta do absurdalnego wymogu co najmniej 110 tysięcy, bez której nie podobna zarejestrować ogólnopolskiego komitetu wyborczego, a w konsekwencji niemożliwe staje się przekroczeniu progu 5% poparcia.

 Po drugie: od czasów Lenina znane jest powiedzenie „nie ważne, jak kto głosuje, ważne jest, kto liczy głosy?” Kto liczy głosy w Polsce, a kto liczy w głosy np. w Anglii czy Kanadzie? TUTAJ od liczenia głosów są niezliczone komisje wyborcze, obwodowe, okręgowe i centralna, które wielokrotnie liczą, przeliczają, przesyłają tam i na powrót poza wszelką kontrolą społeczną, za zamkniętymi drzwiami, przez które zwykły wyborca nie ma wstępu. Wybory urządza administracja i tylko ona te wybory organizuje i kontroluje. 

TAM nie ma żadnych komisji wyborczych, ani obwodowych, ani okręgowych, ani centralnych: tam wyborcy SAMI organizują wybory, sami liczą głosy i sami cały przebieg wyborów kontrolują. Oni też ogłaszają kto te wybory wygrał i kto otrzymuje mandat do ich reprezentowania, komu powierzają prawo dzielenia ich pieniędzy. Nie uzgadniają tego z żadnymi instancjami, ani na górze, ani na dole. W takim systemie nie jest możliwe jest, żeby marszałkiem Sejmu był nie wiadomo kto, bo kandydat na marszałka musi najpierw zdobyć większość głosów wyborców w swoim okręgu wyborczym (mandat do dzielenia publicznych pieniędzy!), a potem uzyskać bezwzględną większość głosów członków parlamentu w tajnym głosowaniu! Będzie to więc prawdziwie osoba autentycznego zaufania społecznego, a nie partyjna wydmuszka za nie wiadomo jakie zasługi i dla kogo?

Polska może stać się podmiotem politycznym w polityce światowej dopiero wtedy, gdy nasze, polskie pieniądze, dzielić będą ludzie cieszący się naszym zaufaniem, wyrażonym w prawdziwie demokratycznych powszechnych wyborach. Wtedy także nasze protesty niezadowolenia będą miały rzeczywistych, odpowiedzialnych przed nami adresatów. System, który nam zafundowano, jak pisał filozof polityki Karl Popper: „odziera posła z osobistej odpowiedzialności i czyni zeń maszynkę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka”. Kierowanie naszych protestów i żałob do maszynek do głosowania urąga zdrowemu rozsądkowi i prowadzi donikąd.

Jose Ortega y Gasset, inny światowej sławy filozof polityki, pisał: „zdrowie każdej demokracji zależy od jednego drobnego szczegółu technicznego: od procedury wyborczej. Gdy procedura ta jest właściwa, wtedy wszystko działa jak należy. Gdy procedura ta jest niewłaściwa, wtedy wszystko się wali, nawet gdyby inne instytucje działały bez zarzutu”.

W Polsce wszystko się wali. Czas pójść po rozum do głowy. Trzeba się uporać z ordynacją wyborczą do Sejmu.

(*) Wystąpienie na Kongresie Protestu, Warszawa, 31 marca 2012

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego zrealizowane: Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot.

Ordynacja wyborcza a podziały społeczne i narodowa spójność. Dawne wypowiedzi… Morawieckiego.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

Wojciech Błasiak, ekonomista i socjolog, dr nauk społecznych,

http://jow.pl/ordynacja-wyborcza-a-podzialy-spoleczne-i-narodowa-spojnosc/

Rzecz o wpływie proporcjonalnej ordynacji wyborczej do Sejmu na życie polityczne we współczesnej Polsce

Ordynacja wyborcza do parlamentu określa sposób wybierania posłów (i ewentualnie również senatorów) przez wyborców. Określa kto i na jakich warunkach może kandydować, a więc rozstrzyga o treści biernego prawa wyborczego obywateli. Określa równocześnie kogo i na jakich warunkach można wybierać, decydując o sposobie przeliczania oddanych głosów na mandaty poselskie, a więc rozstrzyga o treści czynnego prawa wyborczego obywateli.

Partyjna oligarchia wyborcza

Ponieważ w Polsce to Sejm, a nie Senat, jest w systemie parlamentarno-gabinetowym rdzeniem władzy politycznej, to ordynacja wyborcza do Sejmu, a nie do Senatu, jest decydująca dla określania ustroju politycznego państwa.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu w Polsce odbiera obywatelom ich bierne prawo wyborcze. W przeciwieństwie bowiem do ordynacji większościowej z regułą jednomandatowych okręgów wyborczych, uniemożliwia im indywidualne kandydowanie do Sejmu jako obywatelom właśnie. W ordynacji proporcjonalnej mogą oni kandydować wyłącznie jako przedstawiciele komitetów wyborczych z reguły partii politycznych, a więc wyłącznie za zgodą i akceptacją na ten start liderów i działaczy samych partii politycznych. Jest to złamaniem Konstytucji, która gwarantuje wszystkim obywatelom ich bierne prawo wyborcze do kandydowania.

Obecna proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu czyni równocześnie fasadowym czynne prawo wyborcze obywateli. Czynne prawo wyborcze do wybierania swoich przedstawicieli jest bowiem pozorowane aktem głosowania na już wybranych przez władze partii polityczne ich kandydatów. Czynne prawo wyborcze jest więc fasadowe, gdyż obywatel jest zmuszony do wybierania swoich przedstawicieli wyłącznie spośród już wybranych przedstawicieli partii politycznych. Tym samym polscy obywatele nie mają możliwości wybierania swoich kandydatów spośród tych Polaków, którzy chcieliby kandydować.

Tym samym proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu tworzy w rzeczywistości polityczny ustrój oligarchii wyborczej, w której to partie polityczne jako instytucje mają monopol na wybór posłów do parlamentu. Tylko bowiem z ich list wyborczych, o składzie osobowym, o którym one same decydują, można zostać wybranym do reprezentowania politycznego wyborców. Wyborcy głosują, ale wybierają tylko spośród już wybranych kandydatów partii politycznych.

Dzięki tej ordynacji posłowie, a w konsekwencji i politycy, nie są bezpośrednio zależni od wyborców. Są bowiem bezpośrednio zależni od władz swoich partii, które ustalają listy wyborcze, decydując o ich losie politycznym. Konsekwencją socjopolityczną jest działanie prawidłowości Fredericka Forsytha w postaci stałej tendencji do korupcji, strukturalnej nieudolności i samowoli polityków, a szerzej przedstawicieli wszelkiej władzy w państwie.

Wynika to z faktu, iż brak bezpośredniej zależności od wyborców, a szerzej społeczeństwa, w sytuacji posiadania władzy w stosunku do tegoż społeczeństwa, rodzi stałe poczucie wyższości i bezkarności. Jest to fundament funkcjonowania miękkiego państwa oligarchicznego, które ma stałą tendencję do korupcji, nieskuteczności i samowoli, aż po anarchię jego aparatów władzy.

Generowanie podziałów socjopolitycznych i ideologicznych

W ordynacji większościowej z regułą JOW o wyborze kandydata decyduje bezwzględna większość wyborców w jego okręgu wyborczym. Kandydaci muszą więc odwoływać się do interesów, aspiracji i ambicji bezwzględnej większości swoich wyborców, czyli do ich większości. Muszą więc formułować programy wyborcze odwołujące się do tej większości, a następnie realizować je w parlamencie. A to oznacza konieczność odwoływania się do tego, co nade wszystko łączy większość i poszukiwania rozwiązywania wspólnych dla tej większości problemów, a redukowania tego, co tę większość w różny sposób dzieli. W konsekwencji zaś oznacza to konieczność poszukiwania wspólnych kompromisów w tych podziałach i różnicach. To wzmacnia spójność socjopolityczną, a w konsekwencji narodową wspólnotę. „… kandydaci i ich sztaby wyborcze – twierdził Mateusz Morawiecki – muszą umieć wypracowywać rzeczywiste kompromisy pomiędzy różnymi, nierzadko przeciwstawnymi sobie grupami społecznymi. Te zaś kompromisy mają dla społeczności danego okręgu (a w efekcie końcowym dla całego społeczeństwa) bardzo pozytywne znaczenie i ukazują zantagonizowanym grupom wspólny cel i wypracowują opcję rozwoju akceptowalną dla większości wyborców” (Mateusz Morawiecki, Jak najlepiej wybierać posłów?, w: Romuald Lazarowicz, Jerzy Przystawa [redakcja], Otwarta księga. O jednomandatowe okręgi wyborcze, Wydawnictwo SPES, Wrocław 1999, s. 92-93)

Rozwiązywanie wspólnych dla większości problemów i tworzenie akceptowalnych przez większość kompromisów staje się z konieczności dla tak wybranych posłów rdzeniem ich praktyki parlamentarnej, bez którego nie zostaliby ponownie wybrani. „Elementem kultury politycznej systemów większościowych – twierdzą D. C. Hallin i P. Mancini – a przynajmniej tych o ugruntowanej tradycji demokracji większościowej – jest zasada, że partie współzawodniczą nie po to, aby uzyskać większy udział we władzy w celu reprezentowania jednego segmentu społeczeństwa, ale w celu reprezentowania całego narodu” (D. C. Hallin, P. Mancini, Systemy medialne. Trzy modele mediów i polityki w ujęciu porównawczym, Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2007, s. 51).

W ordynacji proporcjonalnej o wyborze kandydata z listy partyjnej decyduje poparcie dla jego partii i jej liderów określonego segmentu społeczeństwa, jakiejś jego części, jakiegoś jego procentu. Ten segment, ta część, ten procent ogółu jest wyodrębniony poparciem dla danej partii politycznej, która się do jego wyodrębnionych, a różnych od całości społeczeństwa interesów, aspiracji i ambicji odwołuje. W ordynacji proporcjonalnej nie ma odwoływania się do kompromisowych rozwiązań, a interesy wspólne są w istocie neutralne politycznie, gdyż nie służą wzmacnianiu partyjnego i partykularnego elektoratu. Tak więc w tej ordynacji kandydaci list partyjnych odwołują się ostatecznie do tego, co dzieli społeczeństwo, a przynajmniej go różnicuje. I dotyczy to również ich praktyki parlamentarnej. Parlamentarne partie działają zasadniczo na rzecz zwiększania swego partykularnego wpływu w sprawowaniu władzy w państwie, a nie rozwiązywaniu problemów dla całego społeczeństwa.

W ordynacji proporcjonalnej – dowodził M. Morawiecki – tworzą się partie, reprezentujące interesy wąskich grup społecznych. Zasada wyłącznej obrony interesów własnego zaplecza wyborczego (…) jest niejako wbudowana w kampanię wyborczą i przyszły model działania. Kandydaci nie mają bodźca do wypracowania kompromisów z innymi grupami interesów. W ten sposób model ordynacji proporcjonalnej przyczynia się do dezintegracji i atomizacji społeczeństwa” (M. Morawiecki, s. 93).

Tak więc ordynacja proporcjonalna generuje podziały socjopolityczne i ideologiczne w społeczeństwo na potrzeby partii politycznych. Partie polityczne są obiektywnie zainteresowane utrzymywaniem, a nawet pogłębianiem tych podziałów socjopolitycznych i ideologicznych, które utrzymują i scalają ich segmentowe elektoraty wyborcze. To ostatecznie prowadzi do osłabiania więzi narodowych i stale deformuje życie polityczne społeczeństwa i destabilizuje procesy rządzenia i administrowania państwem.

W przypadku Polski mamy do czynienia z tworzeniem się nowych podziałów socjopolitycznych w oparciu o różnice ideologiczne czy tylko etyczne. Takim klasycznym tego przykładem jest stałe wykorzystywanie różnicy stosunku do aborcji, jako generującego podziały socjopolityczne. Do tworzenia nowych podziałów, wokół których można stworzyć nowy segment elektoratu wyborczego wykorzystywane są wręcz koniunkturalne napięcia społeczne, które generuje się i utrwala. Takim przykładem była katastrofa smoleńska czy jest obecny spór wokół reformy sądownictwa. To dodatkowo rozbija spójność społeczną i narodową oraz dezintegruje życie nie tylko polityczne, ale i całość życia społecznego.

Ma to szczególnie negatywny wpływ na praktykę funkcjonowania parlamentu i jakość jego pracy, podobnie jak i na jakość rządzenia. „Nie jest rolą członka parlamentu reprezentować wyborców tak, jakby byli losową próbką ludzi – pisał kanadyjski filozof polityku John T. Pepall – I nie jest rolą rządu służyć ludziom podzielonym ze względu na ich poglądy czy interesy, problemy czy kultury, płeć czy grupy wiekowe i tak dalej. Rząd musi działać na rzecz wspólnych interesów i spraw publicznych ludzi. Członkowie parlamentu muszą koncentrować się na wspólnym dobru i muszą próbować reprezentować wyborców we wspólnych sprawach, a nie tak jak oni mogą być podzieleni” (John T. Pepall, Laying the Ghost of Electoral System, Canada’s Faunding Ideas Series, September 2011, s. 3).

Partiokracja i oligarchie partyjne

W ordynacji większościowej to poseł jest reprezentantem wyborców, gdyż jest od nich bezpośrednio zależny i przez nich bezpośrednio oceniany. Zależność zaś posła od jego partii jest tylko pośrednia. Ostateczny los posła jest bowiem w rękach wyborców, a nie w rękach władz partii. W konsekwencji partie polityczne są formami stowarzyszeń politycznych o konfederacyjnym charakterze, opartym na szerokich kompromisach i uzgodnieniach pomiędzy tworzącymi je grupami politycznymi. Władze partii są bezpośrednio pochodną władzy reprezentacji parlamentarnej i ich liderów.

Obowiązkiem posła tak wybieranego, ocenianego i rozliczanego politycznie jest reprezentowanie ogółu wyborców swojego okręgu, gdyż został wybrany bezwzględną większością głosów wyborców tego okręgu. Poseł jest „osobiście odpowiedzialny przed ludźmi”, jak to ujął Karl Popper (Karl Popper, O demokracji, w: R. Lazarowicz, J. Przystawa…, s. 17). Ta osobista odpowiedzialność jest zagwarantowana faktem, iż jest on jedynym przedstawicielem wyborców w ich relatywnie małym, bo kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym.

Sytuacja ulega całkowitej zmianie przy wyborze posła w ordynacji proporcjonalnej. „Wszystko to jest zniesione – twierdził K. Popper – jeżeli konstytucja jakiegoś państwa zawiera postanowienie o reprezentacji proporcjonalnej. Albowiem przy obowiązywaniu tej zasady kandydat zabiega o wybór wyłącznie jako przedstawiciel partii, niezależnie od sformułowania konstytucji. Jego wybór jest wyborem głównie, jeśli nie wyłącznie, pewnej partii, do której kandydat należy. Jego zatem podstawowa lojalność dotyczy partii i ideologii partyjnej, nie zaś ludzi (z wyjątkiem może przywódców partyjnych)” (K. Popper…, s. 18)

Dlatego w ordynacji proporcjonalnej poseł jest nade wszystko reprezentantem partii politycznej, gdyż jest od niej bezpośrednio zależny, jest przez nią oceniany i rozliczany. Jego los polityczny jest całkowicie zależny od decyzji władz partii. To te władze decydują, czy wystartuje on w wyborach parlamentarnych oraz zasadniczo przesądzają o jego szansach wyborczych, decydując o kolejności jego miejsca na partyjnej liście wyborczej.

Tak wybrany poseł jest natomiast tylko pośrednio zależny od wyborców, będąc znacząco anonimowy wśród wielości posłów w kilkusettysięcznym okręgu wyborczym. Nawet w sytuacji osobistej kompromitacji w danym okręgu wyborczym, zawsze może zostać wystawiony na liście partyjnej w innym okręgu wyborczym, w którym jest nieznany.

Ordynacja proporcjonalna całkowicie zmienia charakter i formułę partii politycznych w stosunku do partii w ordynacji większościowej. „Przede wszystkim reprezentacja proporcjonalna nadaje partiom (nawet jeśli dzieje się to tylko pośrednio) status konstytucyjny – twierdził K. Popper – którego w innym przypadku nie dostąpiłyby. Albowiem nie mogą już wybierać osoby, której powierzam reprezentowanie mnie – wybierać mogę jedynie pewną partię. Ludzie zaś, którym wolno reprezentować tę partię, wybierani są wyłącznie przez tę partię. O ile ludzie i ich opinie zawsze zasługują na największe poszanowanie, o tyle opinie przyjmowane za obowiązujące przez partie (które są typowymi narzędziami osobistego awansu i władzy, ze wszystkimi związanymi z tym możliwościami intryg) nie powinny być utożsamiane ze zwykłymi ludzkimi poglądami. Są one bowiem ideologiami” (K. Popper… s. 17).

Partie polityczne w ich statusie konstytucyjnym monopolizują podmiotowość polityczną i uzyskują oligarchiczną władzę w państwie. Nikt poza ich decyzjami nie może wejść na scenę polityczną państwa. Żaden polityk, żadne środowisko polityczne i żadna grupa polityczna nie jest w stanie funkcjonować politycznie na poziomie państwa poza partiami politycznymi. Państwo zaś jest w konsekwencji łupem wyborczym samych partii po wygranych wyborach parlamentarnych.

Tworzy to system partiokracji, w którym jedynie partiom politycznym przysługuje pełna podmiotowość polityczna w państwie, włącznie z wyłącznością na realizację obywatelskich praw wyborczych w postaci biernego i czynnego prawa wyborczego. To partie polityczne, a nie obywatele de facto kandydują i są wybierane oraz to one wybierają tych, na których potem głosują wyborcy.

Są to wszakże partie, które nie mają charakteru stowarzyszeniowego i konfederacyjnego, lecz mają charakter zorganizowanej grupy politycznego interesu. Są grupami politycznego interesu, których celem jest udział we władzy państwowej dla realizacji interesów swych członków. Są równocześnie zorganizowane oligarchicznie, gdyż pełnia władzy nad posłami, a szerzej partyjnymi politykami, spoczywa w rękach zwykle nielicznego kierownictwa partyjnego, zwykle z wyraźną koncentracją władzy partyjnej w rękach jednego lidera (wręcz na podobieństwo wojskowego wodza otoczonego partyjnym dworem). Ta oligarchiczna, aż po wodzowską partyjna władza wynika z prawa do ustalania i wystawiania list wyborczych, a więc decydowania kto i z jakimi szansami może zostać posłem, a tym samym politykiem.

W tym systemie partiokracji wprowadzane są do życia politycznego państwa, a również życia społecznego, nowe podziały i zróżnicowania polityczne, wynikające wyłącznie z funkcjonowania partii politycznych i ich walki o władzę w państwie. Życie polityczne państwa zostaje zdominowane przez interesy partyjne. W przypadku zaś Polski dyskurs zaś publiczny został całkowicie zdominowany dyskursem międzypartyjnym, który w większości nie ma bezpośredniego czy wręcz żadnego związku z realnymi problemami kraju. Został stworzony wyłącznie z powodu systemu partiokracji.

Ponieważ w ordynacji proporcjonalnej wyborcy głosują na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów, system medialny staje się kluczowym podsystemem politycznym. Media zaś funkcjonują wręcz jako ośrodki władzy politycznej, gdyż uzyskują dzięki tej ordynacji możliwość bezpośredniego wpływu na wynik wyborów parlamentarnych, a nawet o nich mogą przesądzać. W wypadku Polski daje to możliwość bezpośredniego zagranicznego ingerowania przez niemiecki (prasa, portale internetowe i radio RFM) i amerykański (telewizyjny koncern TVN) kapitał medialny w wyniki wyborów parlamentarnych.

Negatywna selekcja polityczna i polityczny awans miernot

W ordynacji większościowej wybory wygrywa w kilkudziesięciotysięcznym okręgu wyborczym tylko jeden poseł. Partie polityczne są zmuszone do bardzo starannej selekcji najlepszych kandydatów, którzy zagwarantują im wysokie szanse na zwycięstwo wyborcze. Głosuje się bowiem nade wszystko na osoby kandydatów, a ich partyjność jest rzeczą choć istotną, to wtórną. Poza tym zawsze można zostać posłem niezależnym i bez szyldu partyjnego, co każdorazowo dokumentują wybory w Wielkiej Brytanii.

Kandydat na posła w ordynacji większościowej musi mieć kompetencje do przeprowadzenia skutecznej kampanii wyborczej, opartej nade wszystko na bezpośrednich i osobistych relacjach z wyborcami. Jest przez nich dzięki temu bezpośrednio oceniany i sprawdzany, w zakresie kompetencji merytorycznych i społecznych. Kandydat musi wręcz wykazywać minimalne cechy przywódcze, dzięki którym zostanie politycznym liderem dla bezwzględnej większości swoich wyborców. A zatem wykazywać się minimalną choćby misyjnością polityczną, odpowiedzialnością polityczną i etyką polityczną. „Selekcja w głównych dużych partiach – pisał na przykładzie Wielkiej Brytanii Tomasz J. Kaźmierski – jest procesem długotrwałym, gdyż partie nie mogą sobie pozwolić na wystawienie kogoś, kto nie będzie w stanie przekonać do siebie wyborców w konkurencji z innymi kandydatami. Wybory są przecież wolne, bo każdy może w nich stanąć, inne partie też szukają jak najlepszego kandydata, partia przegrywała nawet w tzw. pewnym okręgu, a mandat zdobywał kandydat niezależny” (Tomasz J. Kaźmierski, Przedwyborcza selekcja kandydatów partyjnych w UK, „Biuletyn Informacyjny Ruchu na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych” 2009, nr 31 (11 listopada), s. 6).

W ordynacji proporcjonalnej, w której kampanię wyborczą w kilkusettysięcznych okręgach wyborczych rozgrywa się medialnie i wizerunkowo, osobowości kandydatów są nieistotne, a przynajmniej mało istotne. Głosy oddaje się bowiem na medialne wizerunki partii politycznych i ich liderów. Wyborcy nie są w stanie rozpoznać kilkudziesięciu kandydatów różnych partii, a nawet zapoznać się z kilkunastoma kandydatami jednej partii. Kandydaci pozostają w dużym stopniu anonimowi. Pozwala to partiom politycznym na wystawianie kandydatów spośród wyłącznie własnych politycznych środowisk partyjnych, co drastycznie ogranicza proces selekcji przedwyborczej. Równocześnie najważniejszym kryterium selekcji staje się lojalność wobec kierownictwa partii. „Kierownictwo partyjne zaś – dowodził F. Forsyth – raczej nie wysunie kogoś, kto nie będzie bezwarunkowo posłuszny partii i lojalny wobec partii bez najmniejszych wątpliwości. W grę wchodzi zresztą także lojalność wobec własnej kariery, gdyż posłuszeństwo jest kluczem do otrzymanie dobrze rokującego miejsca na liście. W ten sposób wodzowie zawłaszczyli sobie aparat partyjny, który przeszedł na ich osobisty użytek. Mamy więc władzę trwałą i absolutną. A władza trwała i absolutna prowadzi do przekazywania sobie pieniędzy w Szwajcarii” (Frederick Forsyth, O arogancji i korupcji władzy, „Die Woche”, 21.01.2000, za: „Forum”, 6.02.2000).

Jest to prawidłowość tworząca negatywną selekcję do partyjnych grup parlamentarnych, a dalej do partyjnych grup władzy w państwie. Posłowie, którzy byliby czy są lojalni wobec nade wszystko wyborców i nie okazują ścisłej lojalności wobec kierownictwa partii, są po prostu eliminowani z partyjnych list w kolejnych wyborach. W ten sposób tworzono bowiem prawidłowość wybierania do polskiego Sejmu „miernych, biernych, ale wiernych”. Aż po obecny poziom miernot politycznych. Jest to widoczne w perspektywie 30 lat w postaci całkowitego wyeliminowania już od III kadencji Sejmu lat 1997-2001 posłów zdolnych do tworzenia i przeprowadzania ustaw poselskich niezależnych czy wręcz niewygodnych dla kierownictwa swojej partii.

A ponieważ wynik wyborczy zależy od procentu zdobytych głosów przez całą listę, w Polsce posłami zostają ludzie nawet o wyjątkowo niskim poziomie merytorycznym, ideowym i etycznym po otrzymaniu indywidualnie nawet niewielkiej liczby głosów. W ordynacji większościowej nigdy nie zostaliby parlamentarzystami. Ich niska jakość zostałaby rozpoznana publicznie przez wyborców. W ordynacji proporcjonalnej zaś kryją się za anonimowością listy wyborczej, a wybrani zostają niewielką ilością głosów.

W Polsce, po 30 latach trwania tej negatywnej selekcji mamy teraz do czynienia z powszechnym już awansem miernot politycznych do Sejmu, a w skrajnej postaci z awansem wręcz hołoty politycznej, pozbawionej w swych grupowych zachowaniach podstawowych norm etycznych, ideowych i intelektualnych. Drastycznie niski poziom dyskursu politycznego, acz i publicznych zachowań politycznych, zarówno w polskim parlamencie, jak i mediach, jest tego dobitnym dowodem.

Skutkiem jest wręcz całkowite wyjałowienie merytoryczne i ideowe dyskursu międzypartyjnego. Dowodzi tego całkowicie bezprogramowa i bezideowa kampania wyborcza w tegorocznych wyborach parlamentarnych. I taki właśnie bezprogramowy i bezideowy jest obecnie polski parlament. Oznacza to pogłębianie negatywnego przywództwa państwowego i narodowego, ze wszystkimi tego trudnymi do przewidzenia w przyszłości skutkami.

Można wszakże przewidywać narastający chaos życia politycznego w Polsce i możliwe przesilenie, nawet w wyniku pojawienia się relatywnie niewielkiej nowej, a ożywczej siły politycznej.

Można przewidywać bowiem, zgodnie z matematyczną teorią katastrof, wystąpienie politycznego „efektu motyla”, gdy pojawienie się nowej a niewielkiej i antysystemowej siły politycznej, może wywołać huragan polityczny w coraz bardziej chaotycznym systemie politycznym Polski. I zachęcam Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych do wystąpienia w roli politycznego „motyla”.

11 grudnia 2019

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów mądrych z 1927 roku.

Jak dobierać grupy rządzące, by były to elity. Głos mężów stanu z 1927 roku.

Mirosław Dakowski [18.03.2007, z mego Archiwum, każdy może tam wejść]

Krakowskie pismo „Trybuna Narodu” pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.

„Demokracja polega na zasadzie większości. Usunięcie tej zasady jest negacją demokracji. Proporcjonalność zrywa z zasadą większości, a wskutek tego jest instytucją antydemokratyczną. Jeżeli przeto demokraci, którzy uważają, że wybór Prezydenta Rzplitej odbyć się może tylko wedle zasady większości, że każda ustawa w parlamencie może przyjść do skutku tylko większością, i to urządzenie uważają za sprawiedliwe i jedynie możliwe, jeżeli więc ci demokraci uważają wybór posłów wedle zasady większości za niesprawiedliwy i dlatego domagają się proporcjonalności, to w tej niekonsekwencji tkwi nietrudna do odgadnięcia zagadka. Inaczej nie uzyskaliby mandatów, a ta obawa czyni ich wrażliwymi na niesprawiedliwość, którą gdzie indziej ze spokojem znoszą. Niechętnie słuchają, gdy się podnosi, że tą drogą tj. z okazji obrony proporcjonalności wychodzi na jaw bezzasadność zasady większości, będącej istotą demokracji. Dopóki nie zostanie wynaleziony inny sposób uchwalania ustaw w parlamencie, jak przez zasadę większości, dopóty nie można od prawdziwych demokratów wymagać, aby niekonsekwencję, tkwiącą w proporcjonalności, znosili.

Co więcej! Nie ma instytucji bardziej piętnowanej przez stronnictwa demokratyczne, niż kurialność (t.j. zależność wagi głosu wyborcy od jego statusu). Tymczasem proporcjonalność jest zaprowadzeniem kurialności, a tylko kryterium przynależności do kurii nie polega na majątku, podatku etc., ale na przynależności do stronnictwa politycznego. Stronnictwa polityczne stają się kuriami. Gdyby indywidualiści, racjonaliści, wyznawcyla volonté générale , którzy sa twórcami nowożytnej demokracji, powstali z grobu, położyliby się do niego napowrót, zobaczywszy, co wnukowie zrobili z ich atomistyczną demokracją. Kurie są jej charakterystycznym zaprzeczeniem. Sprawa staje się tym bardziej interesująca, że i konserwatywne stronnictwa nie chcą się przyznać i zaakceptować takiej kurialności. Kryterium jej, przynależność partyjna, jest najszkodliwsze ze wszystkich dających się pomyśleć kryteriów kurialności.
To, cośmy dotychczas powiedzieli, powiedzianym zostało w obronie czystości teorii demokracji. Do czystości takiej nie przywiązują stronnictwa polityczne wagi. Idzie o mandaty, nie o teorie. Przytoczmy więc teraz argumenty praktyczne. W razie proporcjonalności wyborca nie głosuje na znanego mu, mającego jego zaufanie kandydata, głosuje nawet nie na stronnictwo polityczne – bo stronnictwa te n.p. u nas nie są ustalone – ale na przywódcę. Tak się też dzieje zwykle: na listach czołowe miejsce zajmuje w szeregu okręgów przywódca, osobistość znana i szanowana, (…) po nich zaś idą nie znani wyborcom kandydaci, wyznaczeni przez centralny zarząd stronnictwa. Jest to więc w rzeczywistości nie wybór dokonany przez wyborców, ale nominacja posłów przez stronnictwo. Wyborca może już tylko przyjąć lub odrzucić listę, a więc zdeklarować się jako zwolennik albo przeciwnik stronnictwa, ale osoby, indywidualnie oznaczonej jednostki, nie wybiera, bo ta jest mu narzuconą. Kto więc ubolewa nad rozwielmożnieniem się u nas partyjności, ten nie może oświadczyć się za proporcjonalnością. Zaprowadzona została w interesie stronnictw politycznych, a nie w interesie Państwa jako całości.
Uważa(-m) jednomandatowe okręgi wyborcze za w danych warunkach jedynie odpowiednie. To zmusi stronnictwa do kompromisu. Proporcjonalność czyni kompromisy w okręgach zbędnymi, przerzuca więc konieczność doprowadzenia do kompromisu na Izbę Poselską. Z jakim rezultatem, widzieliśmy i widzimy. Izba Poselska wybrana systemem proporcjonalności nie jest w stanie utworzyć większości. Obecnie … wyborca nie może mieć poczucia, że on właśnie o czymś decyduje. Decyzja zapada gdzieś w siedzibie centralnego zarządu stronnictwa, o czym dowiaduje się dopiero z ust agitatora lub z plakatów wyborczych.”

————————————
Nie jest to, wbrew pozorom, wyjątek z referatu na XIV Ogólnopolskiej Konferencji pod hasłem „Poseł z każdego powiatu”, Sala Kolumnowa Sejmu, 16 marca 2002r. Ani z konferencji Polskiego Towarzystwa Socjologicznego „Władza nad władzą”, PAN, Warszawa, 19 marca 2002r. Tam te sprawy były znów omawiane.

———————-
Jest to wyjątek z książki „Projekt Konstytucji” znanego prawnika konstytucjonalisty Władysława L. Jaworskiego z roku 1928. Widzimy, jak jasno i elegancko formułował przyczyny .. .obecnej ślepoty większości „mężów stanu”.


Trzy czwarte wieku temu, w rok po przewrocie majowym Piłsudskiego, rozgorzała wśród intelektualistów gorąca dyskusja o tym, jak z korzyścią dla Polski i Polaków powinno się dobierać elity rządzące. Szczególnie chodziło o metody doboru najlepszych ludzi do Sejmu.
Władysław L. Jaworski był profesorem prawa, wybitnym konstytucjonalistą. Politycznie związany był z Konserwatystami Krakowskimi (St. Tarnowski, Michał Bobrzyński i plejada innych twórczych i patriotycznych osób). W tym czasie również Wincenty Rzymowski (Klub Demokratyczny, potem – i po drugiej wojnie – SD), widząc niepożądane kierunki zmian jakości elit politycznych, potępiał proporcjonalność, żądał okręgów jednomandatowych.


Krakowskie pismo Trybuna Narodu pod kierunkiem Karola Huberta Rostworowskiego rozpisało ankietę „Jakiej ordynacji wyborczej do parlamentu potrzebuje Polska”. Opublikowano odpowiedzi paru luminarzy w n-rze 22 (str.10-11) z kwietnia 1927r.
Prof. Wincenty Lutosławski postulował m.inn. zmniejszenie ilości posłów i senatorów argumentując: „Więcej niż 50-ciu kompetentnych prawodawców w Polsce na pewno nie ma”.

Natomiast prof. Feliks Koneczny stwierdzał, że „Wobec niskiego stopnia wyrobienia politycznego lepszy dla nas system jednomandatowy.”
Profesor A.Peretiatkowicz z Poznania tak analizował sytuację na interesujący nas temat: „Proporcjonalny system wyborczy nie dał dobrych rezultatów. Rozwinął w społeczeństwie partyjnictwo i spowodował nieodpowiedni skład Sejmu. Jakkolwiek system ten ma wielkie zalety w krajach o wysokiej kulturze politycznej, to jednak w naszych warunkach bardziej wskazanym jest system jednomandatowy. Społeczeństwo nasze … nie chce być zależne od partyj w tym stopniu, który wytwarza system proporcjonalny. Chce głosować na osoby, nie na numery.

Zarzut, że przy systemie jednomandatowym wychodzą „prowincjonalne wielkości” o tyle jest nieprzekonywujący, że przy systemie proporcjonalnym posłami zostają często osoby, które nie mogłyby być nawet „prowincjonalnymi wielkościami”, gdyż nie mają żadnych kwalifikacji i żadnych zasług społecznych.
Przy systemie jednomandatowym trzeba się więcej liczyć z indywidualną wartością stawianych kandydatów, aniżeli przy systemie proporcjonalnym. Zważywszy dodatnie i ujemne strony różnych systemów wyborczych, dochodzę do wniosku, że stosunkowo najlepsze rezultaty daje stary system angielski, oparty na okręgach jednomandatowych i decydowaniu zwykłą większością głosów. Utrudnia on wysuwanie, jako kandydatów, analfabetów politycznych i utrudnia bloki i szacherki wyborcze związane z powtórnym głosowaniem. …
Parlament ma być nie „zwierciadłem narodu”, tylko organem zdolnym do pracy”
Widzimy, że w przełomowych latach 20-tych zeszłego wieku, w II Rzeczypospolitej myśliciele i intelektualiści znali i proponowali metodę JOW, niezależnie od osobistych sympatii politycznych. Ale to byli intelektualiści, a nie propagandyści partyjni! Wtedy politycy będący u władzy pozostali ślepi i głusi na te apele. Zbudowano „partię bezpartyjnych” z wszelkimi konsekwencjami takiego tworu. I rządzono przy jej pomocy. Innym dyskutantom pozostawiam kwestię „co by było, gdyby…”.
Obecna sytuacja jest nieporównanie bardziej dramatyczna, niż przed trzema czwartymi wieku. Jest jednak szansa, iż obecnie dotychczasowi politycy zdadzą sobie sprawę z wagi problemu doboru elit rządzących – i staną na czele Ruchu JOW. Jest to szansa dla nich.

 Ale ważne jest dla nas wszystkich, że jest to szansa dla Polski.