Archiwa tagu: dyktat UE
„Kiedy opadły maski” – tylko naiwni wierzą w reformę Unii Europejskiej? [bestseller o korzeniach UE]
„Kiedy opadły maski” – tylko naiwni wierzą w reformę Unii Europejskiej? [bestseller o korzeniach UE]
Znajomość realiów Unii Europejskiej i szeroka kwerenda, jaką przeprowadził francuski polityk i były europoseł Philippe de Villiers, nie pozostawiają złudzeń: Unia Europejska od początku miała być super-państwem o charakterze antychrześcijańskim. O książce Kiedy opadły maski. Bestseller o korzeniach Unii Europejskiej opowiada jej tłumacz, dr Wojciech Golonka, w rozmowie z red. Filipem Obarą.
Gościem Filipa Obary na antenie PCh24 TV jest dr Wojciech Golonka, publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, prezes Instytutu Dziedzictwa Europejskiego Andegavenum i tłumacz książki Kiedy opadły maski. Bestseller o korzeniach Unii Europejskiej wydanej przez Wydawnictwo DeReggio.
Ciekawa jest sama postać autora książki Kiedy opadły maski – Philippe’a de Villiers. Jest on byłym przewodniczącym regionu Wandei, zasłużonym dla jego rozwoju i związanym z nią również pod względem wiary i światopoglądu. Konserwatywny katolik, a przy tym były członek francuskiego rządu i eurodeputowany. Pochodzi z rodziny zasłużonej dla Francji.
Książka opiera się na jego własnym doświadczeniu, a przede wszystkim imponującej kwerendzie w źródłach i dokumentach, nad którą pracował cały zespół powołany przez autora. Liczne dokumenty zostały w przedrukach opublikowane w książce. Oprócz Kiedy opadły maski de Villiers jest także autorem biografii św. Joanny d’Arc czy też św. Ludwika, króla Francji.
Mniej znanym faktem, od którego dr Wojciech Golonka zaczyna opowieść, jest wpływ Stanów Zjednoczonych na powstanie i ideowy kształt Unii Europejskiej. De Villiers dokumentuje, jak z USA napływały fundusze dla „ojców założycieli”, takich jak Jean Monnet czy Robert Schumann. Słynna deklaracja założycielska Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (tzw. Deklaracja Schumanna) powstawała de facto w amerykańskiej ambasadzie.
– Wątek amerykański jest złożony, natomiast jest on rzeczywisty. Pieniądze, które były inwestowane w powstanie tego tworu, były rzeczywiste; udział prawników, którzy redagowali dokumenty, był rzeczywisty; agenci wpływu byli rzeczywiści; i to, co jest najbardziej istotne – mechanizm zacieśniania wspólnoty europejskiej był pierwszorzędny – mówi rozmówca Filipa Obary.
– Bo tak naprawdę wszystko rozgrywało się o dwie możliwości: czy należy zlikwidować państwa narodowe od razu po II wojnie światowej i utworzyć „Stany Zjednoczone Europy”, czy należy zrobić to stopniowo. I wygrała druga opcja, dlatego, że stwierdzono, że narody europejskie nie są na to gotowe i należy dojść do tego etapu pośrednio – kontynuuje.
– Zaletą tej książki jest to, że przedstawia fakty, z którymi nie można dyskutować – dodaje, przytaczając anegdotę, jak „Gazeta Wyborcza” sama poprosiła wydawcę o egzemplarz recenzencki, ale recenzja dziwnym trafem nigdy się nie ukazała.
W odpowiedzi na uwagę prowadzącego, że treści przedstawione w książce Kiedy opadły maski „wywracają podstawy światopoglądu i założeń, jakie nam wpajano”, dr Golonka zauważa, że „w Polsce jest ten mit, że wstąpiliśmy do wspaniałej wspólnoty europejskiej, która w międzyczasie zmieniła tory”.
– A tak naprawdę wstąpiliśmy do pociągu na określonej stacji, ale który już jechał z pewnego miejsca do pewnego i miejsca i kto chciał, ten kierunek już wówczas widział. Wystarczy w tym kontekście zwrócić uwagę na fakt, że traktat z Maastricht i wprowadzenie wspólnej waluty, euro, to wydarzenia sprzed wstąpienia Polski do Unii – wyjaśnia.
Tłumacz Kiedy opadły maski przywołuje tu przykład archiwum Jeana Monneta w szwajcarskiej Lozannie, które miał okazję odwiedzić w toku własnych badań. Jest tam eksponowana ogromna liczba cytatów z tego „ojca założyciela”, z których jasno wynika, że już u podstaw Wspólnoty Europejskiej funkcjonował pogląd, „że jest to etap przejściowy i że trzeba stopniowo delegować suwerenność do struktur ponadpaństwowych”.
Co istotne, książka Philippe’a de Villiers obala nie tylko głoszony dziś mit, że „ojcom założycielom” wcale nie chodziło o stworzenie super-państwa, ale także mit rzekomych chrześcijańskich korzeni Unii Europejskiej. W tym kontekście dr Golonka przywołał postać Roberta Schumanna, którego nota bene papież Franciszek chciałby… kanonizować. [sic!! md]
– Schumann był człowiekiem bez wyraźnych własnych przekonań, ale był doskonałym rzecznikiem idei, gotowym na tę integrację, ponieważ sam był wykorzeniony, jeżeli chodzi o przynależność narodową – przekonuje Golonka.
Sugeruje przy tym, że z jednej strony można powiedzieć, że ludzie pokroju Schumanna nie wyobrażali sobie skali patologii obyczajowej, z którą mamy dziś do czynienia (agenda aborcyjna czy LGBT Unii Europejskiej), ale z drugiej to właśnie oni „umożliwili mechanizmy, które pierwszym lepszym fanatykom pozwolą grillować państwa narodowe w oparciu o władzę centralną”.
Zdaniem dr. Golonki akurat przypadek Schumanna pokazuje przede wszystkim ogromną naiwność, ponieważ istnieją poszlaki wskazujące, iż prywatnie był to człowiek pobożny. – Schumann ewidentnie był naiwny i chociażby z tego powodu nie można go kanonizować, dlatego, że to nie jest tak, że można kanonizować polityka, który nie cechował się roztropnością. To generał de Gaulle, który być może miał mniej cnoty chrześcijańskiej, o wiele lepiej widział do czego może doprowadzić tego typu działanie. Chociaż de Villiers ironizuje, że czekają na cud związany z Schumannem, a ten cud nie nadchodzi…
Inną ważną, a mało znaną postacią, która współtworzyła przyszłą Unię, był pierwszy przewodniczący Komisji EWG, Walter Hallstein, którego dr Golonka zalicza do kategorii „ojców przemilczanych”, o których nie wypada dziś mówić. – Wybitny nazistowski prawnik, który pracował nad projektem Europy nazistowskiej i który został przekonwertowany przez Amerykanów na ich człowieka – tak rozmówca PCh24 scharakteryzował tego współtwórcą UE.
Na koniec red. Obara zadaje pytanie, czy w świetle prawdy, którą obnaża Philippe de Villiers w książce Kiedy opadły maski, nie jest naiwnością mówienie dziś o „zreformowaniu” Unii Europejskiej? – Ta naiwność w wypowiedziach oficjalnych jest obecna już od dwudziestu lat – odpowiada Wojciech Golonka, ilustrując to zjawisko na przykładzie przypadku polskiego.
Jan Paweł II ostatecznie zachęcił do wstąpienia do Unii Europejskiej, ale ostrzegał przed kierunkami, w jakich może ona zmierzać. Natomiast kluczową rolę odegrał, jak twierdzi dr Golonka, polski episkopat. Gość PCh24 TV przywołał swoją własną rozmowę z kard. Józefem Glempem, z czasu gdy hierarcha przewodził temuż episkopatowi. Zapytany podczas spotkania z młodzieżą polską w Paryżu, „dlaczego polscy biskupi popierają tę integrację, skoro widać, że ta Europa nie tylko nie jest pro-chrześcijańska, ale jest anty-chrześcijańska”, kard. Glemp odpowiedział: „Idziemy do Europy po to, żeby ją nawrócić”.
– No więc, w jaki sposób Kościół polski nawrócił tę Europę? Można powiedzieć, że zdołał przetrwać, jeszcze się trzyma na nogach, że poprzez emigrację zarobkową Polaków powstały może polskie parafie na Zachodzie, ale żadnych działań nie ma i ciągle jesteśmy traktowani jak worek treningowy przez tych różnych eurokratów, którzy mogą obrażać nas, naszą wiarę, naszą tożsamość, naszą cywilizację… – wymienia Golonka.
– Ten naiwny irenizm, totalna naiwność, którą dzisiaj widać, jest analogicznie spotykana w różnych wypowiedziach politycznych, że ktoś chce to zreformować. (…) Ten twór jako taki jest niereformowalny z różnych powodów. On się może rozpaść na skutek własnych bolączek, słabości i niewydolności, ale ile dokona zniszczeń po drodze, to jest pytanie – kwituje.
Prezes Instytutu Andegavenum proponuje przy tym sugestywną metaforę, wedle której integracja europejska jest duszą tego destruktywnego procesu, dla którego jedynie ciałem jest Unia Europejska. – Unia Europejska to jest ciało, a dusza to jest integracja europejska. I w DNA tej duszy jest wpisany mechanizm likwidacji państw narodowych. Jest w tym logika, są uwarunkowania historyczne: Francuzi uwielbiają tworzyć abstrakcyjne struktury administracyjne, a Niemcy uwielbiają tworzyć imperia – tłumaczy.
O tym, dlaczego Amerykanom zależało na powstaniu Unii Europejskiej, czy rząd światowy jest teorią spiskową i o wątkach obyczajowych stojących za postaciami takimi, jak Jean Monnet (który jako obywatel Związku Sowieckiego omijał niemożność wzięcia rozwodu), a także szerzej o wątku polskim i roli rządu Zjednoczonej Prawicy – w wywiadzie:
https://www.youtube.com/watch?v=biZpBjwxb54
Polecamy także produkcję PCh24 TV – „Ojciec założyciel. Ukryta prawda o Unii Europejskiej” – dokument w reżyserii Łukasza Korzeniowskiego poświęcony Altiero Spinellemu:
godzina filmu
UE: Do diabła z wolą ludu
Do diabła z wolą ludu
rmx/to-hell-with-the-will-of-the-people
„Ursule są tylko marionetkami, które robią to chcą od nich manipulatorzy z Waszyngtonu” – pisze Tamás Pihál dla Magyar Nemzet na temat obecnego stanu demokracji w unii
DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 27 |
Globalistyczna lewica jest coraz bardziej pozbawiona skrupułów w lekceważeniu wyboru obywateli.
Trzecia najsilniejsza frakcja, Patrioci dla Europy , nie będzie miała ani jednego urzędnika w Parlamencie Europejskim. Nie stanie się tak, ponieważ globalistyczno-jakobińska większość — którą dla uproszczenia nazywa się głównie „lewicą” — łamie wszelkie pisane zasady i zwyczajowe prawo, ignoruje wolę ludu.
Ursulas ogłosiły, że ich zdaniem frakcja suwerenistów — w dużej mierze stworzona przez Viktora Orbána — jest skrajnie prawicowa i jako taka antyeuropejska, antypostępowa i antyludzka, a zatem powinna zostać poddana kwarantannie, odizolowana i uduszona.
Na razie nie ma mowy o ich deportacji, ale patrząc na dynamikę wydarzeń, może to nastąpić nawet za kilka lat.
Więc Patrioci nie dostają nic, nie mówiąc już o stanowiskach — może nawet w końcu kilka kul, jak Fico i Trump. Tak właśnie „działa” reprezentacja ludu i obrońców demokracji w Brukseli.
W rzeczywistości jednym z filarów nadchodzącej pięcioletniej prezydentury Ursuli von der Leyen w Komisji Europejskiej będzie przełamanie oporu wobec imperializmu unii, usunięcie weta małych państw, zwłaszcza wtrącających się Węgier. Jeśli nie będzie weta, wszyscy zrobią to, czego chcą wielcy.
Innymi słowy: „Zamknij się!”
Wyobraźmy sobie teraz na chwilę, że w węgierskim parlamencie partie opozycyjne nie mogłyby nominować wiceprzewodniczących na stanowisko w Izbie, nie mogłyby mieć przewodniczących komisji i wiceprzewodniczących. Oczywiście problem leży w węgierskiej koncepcji demokracji, ale w tym kraju taka rzecz nawet nie została pomyślana — ani w okresie rządów lewicowych, ani prawicowych nikt nie pomyślał o tak nikczemnym akcie, takim lekceważeniu woli elektoratu.
Ale Bruksela zrobiła to bez skrupułów. Biorą udział w tym obrzydliwym akcie, a w międzyczasie zachowują się tak, jakby nic się nie stało, podczas gdy nadal pouczają nas o demokracji, rządach prawa, kontroli i równowadze.
Gdzie jest szacunek dla woli wyborców? Rządy ludu? Zasada suwerenności ludu? Oczywiście, my, Węgrzy, mamy dyktaturę na szali, gdzie nawet przy większości dwóch trzecich głosów Fideszu, zawsze jest lider opozycji (tym razem Zoltán Sas, członek Jobbiku w Komitecie Bezpieczeństwa Narodowego), nie wspominając o opozycyjnych wiceprzewodniczących Zgromadzenia Narodowego i wielu innych urzędnikach.
Inaczej wygląda tratowanie wyborców przez Europejską Partię Ludową (EPP). Aby dać globalistom większość, Manfred Weber, z kręgosłupem ślimaka, sprzymierzył się z bolszewikami — jakby właśnie dostał rozkaz zrobienia tego za pomocą wiadomości tekstowej. Zwabił na swoją stronę bardziej naiwnych prawicowców bezczelnymi kłamstwami i nacjonalistycznymi obietnicami, tylko po to, by dać się porwać lewicowej agendzie.
Mimo że jego wyborcy mają dość nielegalnych imigrantów, Weber i jego ekipa nie przejmują się tym — za ich zgodą będą nadal latać i wysyłać miliony Afrykanów i Azjatów na kontynent, ponieważ wymiana populacji musi trwać. Weber jest jak porywacz: uprowadził głosy prawicy. Jeśli powiem, że ta liczba to oszustwo, łobuz-zdrajca, moralny szaleniec, to z pewnością powiem to zbyt łagodnie.
Ale globaliści ignorują nie tylko wolę wyborców. Kilka lat temu, podczas jednego z przesłuchań w pokazowych procesach przeciwko Węgrom, Parlament Europejski nie uzyskał wymaganej liczby głosów na kolejne „tak”, więc głosowanie powtórzono następnego dnia, powołując się na „przyczyny techniczne”. I tak się stało. Urszula może rzucać kośćmi, ile chce, w domu, dopóki nie uzyska stanowiska, jakiego chce, to prywatna sprawa.
Ale unia nie jest pchlim cyrkiem i nie dołączyliśmy do niej, aby być zabawkami w rękach złoczyńców, którzy codziennie wycierają o nas swoje brudne buty.
To samo zrobiono, gdy przyjęto raport Sargentiniego: Wstrzymania się od głosu nie zostały uwzględnione, co stanowi naruszenie traktatów UE i Regulaminu Parlamentu Europejskiego, ponieważ był to jedyny sposób na wymuszenie wszczęcia postępowania na podstawie artykułu 7 przeciwko naszemu krajowi. Oczywiście, Europejski Trybunał Sprawiedliwości później zalegalizował to naruszenie prawa, ale nie ma w tym nic zaskakującego. Prawo jest dla nich tylko przykrywką; są w rzeczywistości komisarzami ludowymi “otwartego społeczeństwa”. Zobacz ich ostatnią gigantyczną karę nałożoną na Węgry w sprawie kwot.
Ursulas to tylko marionetki, robiące wszystko, czego chcą od nich manipulatorzy w Waszyngtonie. Dlatego teoretycznie niemożliwe jest, aby zrealizowały to, czego chce większość europejskich wyborców i co rzekomo zostało im powierzone. Nie interesują się, a nawet irytują się faktem, że większość Europejczyków nie chce zastępowalności populacji, multikulturalizmu, wojny, sankcji i inflacji wojennej.
Jesienią 2022 roku niemiecka minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock idealnie podsumowała pogląd zachodnich elit na demokrację: „Ale jeśli obiecuję ludziom Ukrainy, że będziemy po ich stronie tak długo, jak będą nas potrzebować, zamierzam dotrzymać słowa. Bez względu na to, co myślą moi niemieccy wyborcy”. Naprawdę, jakie ma znaczenie opinia wyborców, prawda? Wola ludu. Ludzie są głupi, ale sprytni Baerbockowie zrobią to za nich. A jeśli wszyscy ci „sprytni” Baerbockowie przypadkiem wywołają światowy pożar (najwyraźniej taki jest ich cel), niech tak będzie.
W Stanach Biden został odsunięty od nominacji prezydenckiej. Ale operatorzy pilota Bidena obstawiają, że miliony Amerykanów pokłada wiarę w tym staruszku w prawyborach Demokratów tej wiosny. A kiedy został obsadzony na stanowisku Demokratów, wiedzieli dokładnie, w jakim rozpaczliwym stanie się znajduje: nie był mniej jąkający się i bełkotliwy niż teraz. Więc musieli to mieć, a wola ludu powinna być uszanowana. A propos, jeśli Biden jest tak samo niezdolny do kandydowania na prezydenta, jak się o nim teraz mówi — i jak był w 2020 roku, ale jego opiekunowie zaprzeczali temu wtedy, to KŁAMALI!
Staje się coraz bardziej zakłamane, coraz bardziej obskurne, zarówno tam, jak i tutaj w Brukseli. Sposób, w jaki paplają o demokracji, rządach prawa, różnorodności i solidarności.
Sposób, w jaki próbują wmówić ci, że są demokratami, podczas gdy jeśli ośmielisz się powiedzieć coś innego niż oni, grożą ci, szantażują cię, zabierają pieniądze i wysyłają do Kijowa. Ostatnio mówią o wydaleniu nas z unii.
Elina Valtonen, fińska minister spraw zagranicznych, niedawno przewidziała, że „Węgry powinny zastanowić się, czy słuszne jest dla nich bycie członkiem unii, biorąc pod uwagę ich różne wartości”. OK, pomyślimy o tym.
Tylko jedna rzecz może być wartościowa: to, co oni mają. Tylko jedna opinia: ich. I tylko jedna partia: koalicja socjalistyczno-zielono-komunistyczno-demokratyczno-tęczowa.
Partia przyszłości. Wszyscy inni są nazistami. Ci bezczelni wyborcy również, ponieważ pomimo prania mózgu nie klaszczą już wystarczająco entuzjastycznie.
https://rmx.news/article/to-hell-with-the-will-of-the-people/
Dyktat UE – “rząd” się poddał.. Czeka nas skokowy wzrost opłat za emisje CO2. Komu to płacimy???
Czeka nas skokowy wzrost opłat za emisje CO2. Wszyscy zapłacimy znacznie więcej
[To tekst oficjalny, więc bełkot w nim konieczny. Każdy powinie sobie przetłumaczyć na polski, swojski. MD]
System ETS 2 będzie obejmował emisje z transportu i budynków Fot. Shutterstock
W 2027 lub 2028 roku ma zostać uruchomiony system handlu emisjami CO2 z transportu i budynków, tzw. ETS2. Według prognoz w pierwszych latach funkcjonowania systemu ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2, ale już od 2031 r. należy spodziewać się ich wzrostu do około 210 euro.
- Nowy system – ETS2 – ma zostać uruchomiony w 2027 lub 2028 r., w zależności od cen ropy i gazu, i będzie obejmował emisje z transportu i budynków.
- W przeciwieństwie do systemu ETS, w ETS2 będzie obowiązywał 100-procentowy aukcjoning, co oznacza, że nie będzie żadnych bezpłatnych przydziałów uprawnień do emisji CO2.
- Polska “będzie chciała” doprowadzić do zmian w systemie ETS2. Kilkukrotnie mówiła o tym choćby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej.
– UE zamierza uruchomić swój drugi system handlu uprawnieniami do emisji (znany jako ETS2), mający na celu dalsze ograniczenie emisji i walkę ze zmianą klimatu. Nowy system ma zostać uruchomiony w 2027 lub 2028 r., w zależności od cen ropy i gazu, i będzie obejmował emisje z transportu i budynków. ETS2 ma działać podobnie do oryginalnego EU ETS, który wystartował w 2005 r. – informuje Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami (KOBiZE) w raporcie z rynku CO2 za czerwiec 2024 r.
ETS2 nakłada na dystrybutorów ropy naftowej, węgla i gazu ziemnego obowiązek zakupu i umorzenia uprawnień.
Zero darmowych uprawnień, wszystkie trzeba będzie kupić
KOBiZE zwraca uwagę, że w przeciwieństwie do EU ETS, w ETS2 będzie obowiązywał 100-procentowy aukcjoning, co oznacza, że nie będzie żadnych bezpłatnych przydziałów uprawnień dla podmiotów objętych systemem, a wszystkie uprawnienia będzie trzeba zakupić na aukcjach.
KOBIZE informuje o prognozach firmy analitycznej Veyt, zdaniem której można spodziewać się znacznego wzrostu cen uprawnień do emisji w ciągu pierwszych kilku lat funkcjonowania ETS2, ponieważ początkowa nadwyżka i stosunkowo wysoka podaż uprawnień po 2030 r. zmienią się w deficyt uprawnień w efekcie zwiększonego popytu ze strony uczestników rynku ETS2.
Według Veyt początkowy pułap emisji dla ETS2 (tzw. cap) zostanie ustalony w oparciu o zweryfikowane emisje z 2024 roku. Podobnie jak w EU ETS, wielkość tego pułapu będzie zmniejszana corocznym współczynnikiem liniowym emisji (tzw. LRF) na poziomie 5,1 proc., co zgodnie z szacunkami analityków firmy Veyt powinno określić cap na poziomie około 1,05 mld ton w 2027 roku
Pułap ten od 2028 r. ma być dalej zmniejszany corocznie, ale już w sposób bardziej radykalny, tj. o 5,38 proc. Eksperci zauważają, że tak wyznaczony LRF może się zmienić (zwiększyć), jeżeli emisje ETS2 w latach 2024-2026 przekroczą pułap emisji z 2025 r. o ponad 2 proc.
W nowym systemie ważna będzie podaż uprawnień. Aby umożliwić operatorom z ETS2 szybszy dostęp do uprawnień, Komisja Europejska postanowiła zwiększyć ich pulę o 30 proc. w pierwszym roku funkcjonowania systemu. Oznacza to, że między styczniem 2027 r. a majem 2028 r. w puli aukcyjnej będzie o 350 mln uprawnień więcej. Tymczasowo zwiększy to podaż uprawnień na rynku do 1,4 mld w 2027 r. i 1,1 mld w 2028 r. Veyt oczekuje jednak, że w 2029 r. podaż uprawnień spadnie do około 860 mln.
Najpierw ma być w miarę tanio, potem ceny wystrzelą
KOBiZE informuje, że prognozy Veyt przewidują, iż w pierwszych latach funkcjonowania systemu (2027-2030) ceny znajdą się powyżej poziomu 50 euro za tonę CO2. Natomiast już od 2031 r. należy spodziewać się ich gwałtownego wzrostu do około 210 euro.
– Eksperci Veyt zastrzegają, że wiele będzie zależeć jednak od tego, jak szybko uczestnicy rynku będą uwzględniać w cenach przyszły niedobór uprawnień. Z uwagi na bardzo wysokie ceny uprawnień w 2031 r. operatorzy z ETS2 powinni już zacząć w sposób znaczący redukować swoje emisje. Dlatego też ceny uprawnień w dłuższym terminie powinny ustabilizować się na poziomie około 100 euro – podkreśla KOBiZE.
Szacuje się, że cena progowa rozpocznie się od 55 euro za tonę CO2 w 2027 r. i wzrośnie do 59 euro w 2029 r. Początkowo ETS2 będzie charakteryzował się niską płynnością.
– Kluczową kwestią dla płynności rynku jest publikacja pierwszego rocznego pułapu emisji (capu) w dniu 1 stycznia 2027 r. oraz publikacja zweryfikowanych wielkości emisji za 2024 r. w kwietniu 2025 r. Kiedy już to będzie wiadome, podmioty finansowe powinny stosunkowo szybko wejść na rynek i wówczas będzie mógł zacząć funkcjonować rynek instrumentów pochodnych na uprawnienia z rynku pierwotnego i wtórnego (futures) – czytamy w raporcie.
Do tego dochodzi ryzyko regulacyjne. Eksperci Veyt podkreślili, że uruchomienie ETS2 wiąże się z kilkoma niewiadomymi, dotyczącymi m.in. szczegółowych regulacji prawnych. Nie wiadomo np., w którym miejscu w całym łańcuchu dostaw przepisy ETS2 byłyby egzekwowane – czy na poziomie rafinerii, dystrybutorów paliw czy konsumentów końcowych.
Ważny krajobraz polityczny. Polska chce zmian w ETS2
Ośrodek podkreśla, że państwa członkowskie mają możliwość zwolnienia swoich podmiotów z obowiązku rozliczenia się z uprawnień w ETS2 w latach 2027-2030. Warunkiem jest wdrożenie krajowego podatku od emisji dwutlenku węgla, który odpowiada cenie z aukcji w ETS2 lub ją przekracza.
Według danych z 2023 r. 20 krajów UE ma podatki od emisji dwutlenku węgla, przy czym w Szwecji jest on najwyższy i wynosi 115 euro za tonę CO2. Krajowe systemy mogą skomplikować jednolite zastosowanie ETS2 dla całej UE.
– Krajobraz polityczny może również wpłynąć na wdrożenie ETS2. Niedawne ogólnoeuropejskie wybory wzbudziły obawy, że bardziej prawicowy Parlament Europejski może opóźnić lub nawet próbować unieważnić ETS2. Taki ruch wymagałby jednak ponownego „otwarcia” dyrektywy EU ETS, co zdaniem Veyt byłoby złożonym i długotrwałym procesem legislacyjnym – podsumowuje KOBiZE.
Warto zaznaczyć, że Polska będzie chciała doprowadzić do zmian w systemie ETS2, kilkukrotnie mówiła o tym choćby Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister funduszy i polityki regionalnej. – Oddalenie terminu wprowadzenia opłaty ETS2 miałoby sens, bo zdążymy z inwestycjami, ociepleniami budynków i programem “Czyste Powietrze” – oznajmiła już Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.
Tomasz Cukiernik: Unii Europejskiej nie da się zmienić, ponieważ realizuje ona dawno wytyczone plany.
Jak manipuluje PiSowski portal niezależna.pl? magnapolonia
Media głównego nurtu przyzwyczaiły nas do manipulacji faktami i przemilczeń tych najbardziej niewygodnych dla aktualnie panującej partii oraz „strategicznych sojuszników”. Szczególnie kuriozalne są sytuacje, gdy jakieś medium samo podaje się za prześladowane (np. przez rząd Tuska), a jednocześnie zaciekle cenzuruje różne osoby i instytucje, teoretycznie stojące po tej samej stronie. Ofiarą takich praktyk padł ostatnio znany prawicowy publicysta, prawnik i ekonomista Tomasz Cukiernik.
Ujawniamy, jak manipuluje portal niezalezna.pl. To, że PiS-owskie media nie odbiegają zbytnio poziomem merytorycznym od TVN, wie każdy choć trochę rozgarnięty Polak. W mediach tych udzielają się tak skompromitowane osoby, jak np. były płatny naganiacz do sekty przestępcy Pawła Chojeckiego, udający narodowca Marian Kowalski, czy były komunistyczny trep i manipulator Marek Jakubiak.
Ostatnio portal niezalezna.pl przeszedł sam siebie. Zaprosił do wywiadu publicystę Tomasza Cukiernika, autora m.in. świetnej książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”. Cukiernik wysłał odpowiedzi, ale jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył, że opublikowana treść znacznie różni się od oryginalnej.
==================================
Poniżej przedstawiamy pierwotną wersję artykułu Tomasza Cukiernika. Pogrubione fragmenty zostały wycięte przez redakcję niezalezna.pl:
Czy przyjęcie paktu migracyjnego, zasady „przyjmij migrantów lub płać”, gdzie kary wynoszą ponad 20 tys. euro za 1 osobę, to dobry pomysł dla rozwoju państw Unii Europejskiej, choćby w kontekście bezpieczeństwa jej obywateli? Rząd Donalda Tuska też, oczywiście przyjął zasady paktu migracyjnego w tym kształcie!
Przyjęcie paktu migracyjnego, zasady „przyjmij migrantów lub płać”, gdzie kary wynoszą ponad 20 tys. euro za 1 osobę, to fatalny pomysł, patrząc przede wszystkim z punktu widzenia bezpieczeństwa ludzi mieszkających w krajach Unii Europejskiej, w tym w Polsce. Wiemy, co dzieje się w strefach no-go w Europie Zachodniej, gdzie rządzą islamiści, a policja boi się nawet tam wchodzić. To samo czeka wkrótce nas. Ale przyjęcie tego paktu przez rząd Donalda Tuska nie powinno absolutnie dziwić.
To jest rząd skrajnie prounijny. Mam nadzieję, że ludzie, którzy głosowali na uśmiechniętą koalicję, zdawali sobie sprawę z konsekwencji oddania głosu na polityków, którzy nie dbają o polski interes i polską rację stanu. Ludzie ci sami będą teraz ponosić konsekwencje swoich wyborów w postaci przyjazdu imigrantów lub tych opłat karnych. Ale dlaczego w ten sam sposób będą karane osoby, które nie głosowały na uśmiechniętą koalicję, chcą żyć w bezpiecznym otoczeniu i nie chcą wpuszczać imigrantów do naszego kraju?
Czy Zielony Ład przegłosowany przez Europejska Partię Ludową i Zielonych rzeczywiście wpłynie na zatrzymanie ocieplenia klimatu? Czy to służy obywatelom Unii, a zwłaszcza Polsce?
Europejski Zielony Ład nie będzie miał żadnego wpływu na kwestie zmian klimatu, które następują w sposób naturalny. Działalność człowieka najprawdopodobniej nie ma żadnego wpływu na te zmiany, a jeśli ma to w zakresie minimalnym. Jeśli dodamy, że Unia Europejska ma 7-procentowy udział w światowej emisji dwutlenku węgla, to widzimy, że nie ma to żadnego znaczenia dla klimatu. Ma to natomiast istotne znaczenie w przypadku polskiej gospodarki, którą Europejski Zielony Ład zwyczajnie zarżnie.
Idzie to w kierunku de facto likwidacji stabilnej energetyki, co w krótkim czasie doprowadzi do braków energii elektrycznej w sieci. To z kolei spowoduje destrukcję całej polskiej gospodarki, która przecież bez energii nie może funkcjonować.
Co gorsze, do tego dochodzą kwestie ograniczania wolności, ale i zaboru własności, co niesie ze sobą ta absurdalna i szkodząca nam transformacja. Należy podkreślić, że tzw. ochrona klimatu jest wyłącznie wygodnym pretekstem do okradzenia i zniewolenia ludzi. Bez tego pretekstu nie byłoby na to powszechnej zgody i łatwiej doszłoby do buntów społecznych w miarę wdrażania w życie zielonych urojeń eurokomisarzy.
Czy po obecnych wyborach spodziewa się pan zmian w Parlamencie Europejskim, zmian w myśleniu o Europie? Czy jeśli do władzy dojdą Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, w której zasiadają też m.in. europarlamentarzyści z Prawa i Sprawiedliwości, sytuacja się zmieni i np. Zielony Ład z tzw. dyrektywą budynkową, zyskają inna formę? Jak w pana opinii będzie wyglądał skład nowego europarlamentu? Kto będzie prawdziwym sojusznikiem Polski?
[Wywiad został przeprowadzony przed wyborami do PE. Znając wyniki wyborów, moja odpowiedź byłaby inna, choć nadal podtrzymuję wszystko to co w niej napisałem – przyp. TC] Nie jestem wróżbitą i nie lubię przewidywać. Uważam natomiast, że jak ktoś mówi o gruntownej zmianie kierunku polityki Unii Europejskiej i twierdzi, że Unię można wyremontować, żeby szła w pożądanym, innym kierunku, to opowiada nieprawdę.
Politycznego kierunku działań Unii Europejskiej nie da się zmienić, ponieważ realizuje ona dawno wytyczone plany. To działający konsekwentnie i metodycznie walec, który nie przyjmuje do wiadomości możliwości zmiany tego zaplanowanego kierunku. Jeśli pojedzie jeden centymetr do tyłu, to tylko po to, żeby zaraz przyspieszyć kilka centymetrów do przodu. [Fragment ten został usunięty, bo zaprzecza politycznej tezie PiS-u, że Unię Europejską można zreformować – przyp. TC].
Co to znaczy sojusznik Polski? Tu nie chodzi o przyjaźnie pomiędzy politykami. Jeśli inny kraj będzie miał spójny interes z polskim, to będzie naszym sojusznikiem. Jeśli nie to nie.[Fragment ten został usunięty, bo wskazuje wyraźnie, że w polityce chodzi o interesy, a nie o przyjaźnie, co zaprzecza PiS-owskiej narracji – przyp. TC]. Unia Europejska to forum, na którym toczy się brutalna wojna interesów pomiędzy poważnymi siłami, nie tylko krajami, o czym piszę w mojej książce „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”.
Przez działania polskich polityków Polska jak na razie jest tylko przedmiotem tej rozgrywki. [Zdanie usunięto, bo przecież to m.in. rządy PiS doprowadziły do tej sytuacji – przyp. TC].
Wydawało mi się, że pod koniec drugiej kadencji rząd PiS to zrozumiał i próbował zaskarżać pewne decyzje do TSUE, aby walczyć o polski interes, ale niestety aktualny rząd uśmiechniętej koalicji zapowiedział wycofanie tych skarg. [Usunięciem początku tego zdania redaktorzy niezależna.pl chcieli – moim zdaniem – wykazać, że rząd PiS cały czas rozumiał sytuację relacji z UE i przez całą kadencję działał rozsądnie, a tak wcale nie uważam – przyp. TC].
Co sądzi pan o tym, że Komisja Europejska z dnia na dzień zrezygnowała z procedury z art. 7 o braku praworządności w Polsce? Czy reformy ministra Bodnara istotnie naprawiły system sprawiedliwości w Polsce?
Uruchomienie procedury z art. 7 Traktatu o UE to była sprawa wybitnie polityczna. Na dodatek absolutnie niedopuszczalna w kontekście suwerennego państwa. No ale Polska niestety nie jest suwerennym państwem. Jesteśmy unijną prowincją, która pod byle pretekstem może być szantażowana choćby cofnięciem funduszy unijnych. Państwo suwerenne nie bierze pieniędzy z zagranicy właśnie dlatego, żeby go nikt nie mógł szantażować. Podobnie w przypadku art. 7.
To bicz na kraje członkowskie, których politycy próbują coś robić wbrew aktualnej mądrości etapu prezentowanej przez Brukselę.[Zdania te usunięto, bo zaprzeczają retoryce PiS, że Polska jest nadal suwerennym państwem, a nie jest i rękę do tego przyłożyły również rządy PiS. Zaprzeczają także w kwestii dotacji unijnych, które zdaniem polityków PiS są czymś wspaniałym – pamiętamy tablice propagandowe reklamujące 770 mld zł, które UE da Polsce – przyp. TC].
Proszę przeczytać art. 2: te tzw. wartości unijne są bardzo nieostre i mogą być dobrowolnie interpretowane według własnego uznania, również rozszerzająco. Zresztą nowy parlament nie wprowadził żadnych zmian legislacyjnych w wymiarze sprawiedliwości, a mimo to Komisja Europejska zrezygnowała z procedury art. 7.
================================
Zmanipulowany artykuł funkcjonował pod tym adresem. Został następnie usunięty przez redakcję. Poprosiliśmy o komentarz do tej sprawy samego Tomasza Cukiernika:
“Napisałem dwa smsy do pani redaktor Agnieszki Kołodziejczyk, która przeprowadzała ze mną wywiad: “dlaczego moje odpowiedzi zostały zmanipulowane?” oraz “czy to Pani zmieniła moje wypowiedzi czy ktoś inny?”. Na to nie odpisała, tylko zadzwoniła, twierdząc, że nie było żadnej manipulacji i wszystko jest w najlepszym porządeczku.
Wytknąłem im naruszenie prawa prasowego i brak autoryzacji moich wypowiedzi po zmianach. Dziennikarka powiedziała, że muszą się nad tym zastanowić i da mi znać. Kilka godzin później otrzymałem smsa, że “redakcja podjęła decyzję o odpublikowaniu tekstu”. Bez przeprosin, bez jakiegokolwiek tłumaczenia się czy uzasadnienia. Zadałem więc pytanie, czy wywiad zostanie opublikowany w niezmanipulowanej wersji pierwotnej, na co na razie nie otrzymałem odpowiedzi.
Są to działania absolutnie niedopuszczalne nie tylko z punktu widzenia polskiego prawa, ale i zwykłej ludzkiej uczciwości, o uczciwości dziennikarskiej nie wspominając. Taka manipulacja zdarzyła mi się drugi raz. Kilka lat temu moje wypowiedzi zmanipulowała telewizja TVN24, co opisałem w książce „Socjalizm według Unii”.
Byłem w szoku, tym bardziej że zrobił to portal o dużych zasięgach kreujący się na poważne medium. Ja sam jako dziennikarz nigdy nie dopuściłbym się takich działań. A świadczą one o całkowitym braku rzetelności i bardzo niskim poziomie moralnym osób, które to zrobiły (przypuszczam, że nie zrobiła tego pani Kołodziejczyk, tylko ktoś w redakcji)”.
NASZ KOMENTARZ [magnapol. md] : Jak widzimy, niedaleko pada Sakiewicz od Urbana i Michnika. To w istocie dwie strony tego samego zła, niszczącego Polskę. Niezależna.pl po raz kolejny udowadnia, że jeśli jest od czegoś “niezależna”, to od rozumu, godności człowieka i honoru.
Wokół dyrektywy UE nakazującej nam płacenie imigrantom za nic-nie-robienie na poziomie zasiłków w Niemczech
Kontrowersje wokół nowej dyrektywy UE nakazującej płacenie imigrantom za nicnierobienie na poziomie zasiłków w Niemczech
2024-06-17 wokol-nowej-dyrektywy-ue-nakazujacej-placenie-imigrantom-za-nicnierobienie
W ostatnim czasie w mediach niemal niezauważona przeszła informacja dotycząca nowej dyrektywy Unii Europejskiej, która ma istotny wpływ na zasady przyjmowania ciągnących masowo na zasiłki cwanych nierobów z Azji i Afryki. Dyrektywa 2024/1346, przyjęta 14 maja 2024 roku, nakłada nowe standardy, które państwa członkowskie, w tym Polska, będą musiały wprowadzić do 12 czerwca 2026 roku. Niemcy zamiast zaprzestać płacenia zasiłków niepracującym przybyszom chcą zmusić wszystkie kraje w UE do płacenia im kieszonkowego na poziomie Niemiec, żeby nie uciekali do nich po pieniądze.
Jednym z najbardziej kontrowersyjnych aspektów dyrektywy jest brak możliwości wyboru kraju pobytu przez osoby ubiegające się o ochronę międzynarodową. Oznacza to, że państwa członkowskie będą miały prawo decydować, gdzie umieścić tych, którzy szukają azylu. Z jednej strony ma to zapobiec zjawisku “asylum shopping”, czyli wybierania przez uchodźców kraju, który oferuje najlepsze warunki socjalne. Z drugiej strony, rodzi to pytania o sprawiedliwość i etyczność takiego podejścia, zwłaszcza w kontekście różnic w standardach życia w różnych krajach UE.
W przeciwieństwie do obywateli płacących podatki, którzy muszą zadbać sami o siebie, migranci będą mieli dodatkowo prawo do mieszkań zapewniających im odpowiedni standard życia. W wyjątkowych sytuacjach, takich jak wyczerpanie dostępnych miejsc, mogą być stosowane tymczasowe rozwiązania o niższym standardzie, ale nadal zapewniające dostęp do opieki zdrowotnej i godziwy poziom życia.
Dyrektywa gwarantuje również prawo do świadczeń materialnych, takich jak kieszonkowe, wyżywienie, odzież i artykuły higieny osobistej. Zrównanie kieszonkowego z poziomem obowiązującym w innych krajach członkowskich budzi szczególnie duże kontrowersje. Na przykład w Niemczech wynosi ono 502 euro miesięcznie, co oznacza, że taka kwota musi być również przyznawana w Polsce. Dla porównania, polscy emeryci i renciści często otrzymują świadczenia na znacznie niższym poziomie, co rodzi obawy o sprawiedliwość i moralność takich rozwiązań.
Dzieci osób ubiegających się o ochronę międzynarodową będą miały prawo do edukacji na takich samych zasadach jak obywatele danego państwa członkowskiego. Po określonym czasie, nie później niż sześć miesięcy od złożenia wniosku, imigranci zyskają również prawo do dostępu do rynku pracy.
Przybysze będą mieli prawo do otrzymania jasnych i zrozumiałych informacji na temat swoich praw i obowiązków, warunków przyjmowania, dostępnej pomocy prawnej i innych istotnych kwestii. Informacje te powinny być przekazywane w języku, który dana osoba rozumie, co ma na celu zapewnienie pełnego zrozumienia procesów azylowych i możliwości dostępnych dla uchodźców.
Dyrektywa 2024/1346 jest kontynuacją działań Unii Europejskiej mających na celu harmonizację standardów przyjmowania osób ubiegających się o ochronę międzynarodową w państwach członkowskich. Celem jest zapewnienie, że wszystkie osoby poszukujące ochrony w UE będą traktowane w sposób godny i sprawiedliwy, niezależnie od kraju, w którym złożą wniosek. Dyrektywa ma również na celu zmniejszenie różnic w procedurach azylowych i warunkach przyjmowania między poszczególnymi krajami, co ma ograniczyć wtórne przemieszczenia uchodźców w obrębie Unii Europejskiej.
Jednakże, wprowadzenie tych nowych standardów może napotkać na różne wyzwania. Krytycy argumentują, że kraje takie jak Polska, które borykają się z trudnościami gospodarczymi, mogą mieć problemy z wdrożeniem tych standardów bez odpowiedniego wsparcia finansowego ze strony UE. Istnieje również obawa, że zrównanie świadczeń materialnych z poziomem obowiązującym w bogatszych krajach członkowskich może przyciągnąć do biednych krajów większą liczbę cwaniaków chętnych na łatwe pieniądze, co zwiększy presję na ich systemy społeczne i gospodarcze.
Dla wielu obywateli, szczególnie tych, którzy sami zmagają się z trudnościami ekonomicznymi, nowe przepisy mogą wydawać się niesprawiedliwe. Fakt, że nielegalni imigranci mogą otrzymywać świadczenia na poziomie wyższym niż niektórzy emeryci i renciści w Polsce, jest szczególnie kontrowersyjny. Wielu ludzi obawia się, że będą musieli pracować ciężej, aby utrzymać system socjalny, który oferuje takie świadczenia imigrantom. Niemcy zamiast skończyć z wabieniem nierobów zasiłkami chcą po prostu zmusić wszystkich do popełnienia ich błędu, który skutkuje tam teraz licznymi atakami nożowników z krajów islamskich.
Polacy jeszcze się nie zorientowali co dla nich przyszykowali unijni decydenci. „Kieszonkowe” dla nieroba z Azji czy Afryki, ma być wyższe niż zasiłek dla pełnoprawnego obywatela po 10 latach uczciwej pracy i tylko 1400 zł niższe niż wynagrodzenie ludzi ciężko pracujących na ten socjal za tak zwaną najniższą krajową.
Do tego nielegalni imigranci muszą dostać darmowe lokum i opiekę zdrowotna. Jednak ostatnie wyniki wyborów i to trzykrotnie, wskazują na to, że Polacy chcą być zrobieni w przysłowiowego człona i nadal nie pojęli co się wyprawia w UE i krajach członkowskich, co najwyraźniej skłania ich do głosowania na swoich oprawców, bo tak kazał im telewizor.
Odrzućmy Europejski Certyfikat Rodzicielstwa Osób tej samej Płci. Sodomici do Sodomy !!!
Odrzućmy Europejski Certyfikat Rodzicielstwa Osób Tej Samej Płci
odrzucmy-europejski-certyfikat-sodomitow
CitizenGO rozpoczął tę petycję do Adam Bodnar, Minister Sprawiedliwości – 2024/06/10
Unia Europejska, ponownie przekraczając swoje kompetencje, wymierza cios w nasze wartości – tym razem atakowana jest rodzina oraz prawa niewinnych dzieci.
Za kilka dni, Rada Unii Europejskiej będzie głosować nad inicjatywą dotyczącą uznawania rodzicielstwa transgranicznego.
Ta inicjatywa zmusi wszystkie kraje UE do uznania rodzicielstwa osób tej samej płci oraz rodzicielstwa z surogacji, nawet jeśli jest to sprzeczne z prawem obowiązującym w danym kraju.
UE w dalszym ciągu, podważa suwerenność narodową i centralizuje swoje kompetencje, ograniczając zdolność Polski do jakiegokolwiek aktu sprzeciwu!
I zgadnij co? To już zmierza ku legislacji. Projekt ustawy został już zatwierdzony przez Parlament Europejski.
W najbliższy piątek, 14 czerwca, Rada Unii Europejskiej (Rada ds. Wymiaru Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych WSiSW) będzie głosować nad uznaniem WSZYSTKICH typów rodzicielstwa we WSZYSTKICH państwach członkowskich UE…
Od 2022 roku UE poszukuje sposobów na zastraszanie państw członkowskich, które podtrzymują prawdziwą definicję małżeństwa i rodzicielstwa – jako związku mężczyzny i kobiety.
Używają szantażu, straszą karami finansowymi oraz stosują inne podstępne metody!
Kraje takie jak Polska, Włochy, Węgry i Słowacja dotychczas potrafiły utrzymać swoje własne prawa w tej kwestii, ponieważ rodzicielstwo i małżeństwo nigdy nie były kompetencjami UE.
Jednak Unia Europejska znalazła lukę, aby zająć się również tą kwestią.
Na mocy tej nowej regulacji, automatycznie uznano by wszelkie formy partnerstwa i rodzicielstwa.
Stworzyłoby to Europejski Certyfikat, dzięki któremu w każdym kraju członkowskim, trzeba by było jednakowo uznać rodzicielstwo bez względu na to, jak dziecko zostało poczęte lub urodzone i na to kto je wychowuje.
Nie tylko oznacza to, pełne uznanie rodzicielstwa osób tej samej płci, ale także promocję surogacji w całej Unii Europejskiej. Mało tego, regulacja ta dawałaby nieskończone formy interpretacji rodzicielstwa, w tym rodzicielstwa w związkach poligamicznych.
Co więcej – może to być mechanizm do narzucenia adopcji homoseksualnej we wszystkich krajach!
Każde dziecko ma wrodzone prawo do matki i ojca. Rodzicielstwo osób tej samej płci nie jest tym, czego dziecko potrzebuje, ani na co zasługuje.
Wspierając tę kampanię, pomożesz w:
Sprzeciwianiu się w utowarowieniu rodzicielstwa.
Ochronie praw dzieci do posiadania matki i ojca.
Zapobieganiu uznawaniu przyszłych wynaturzonych form „rodzicielstwa” takich jak poligamia.
Walce przeciwko normalizacji surogacji
Obronie zasady, w której kwestie rodzinne są regulowane przez każde państwo indywidualnie.
Obronie suwerenności narodowej Polski.
W szczególności surogacja traktuje dzieci, jak jednorazowe towary i uwłacza godności zarówno dziecka, jak i matki zastępczej.
Dziecko NIE jest przedmiotem! Dziecko jest darem, a rodzicielstwo jest odpowiedzialnością, NIE prawem. Rodzicielstwo nie powinno być traktowane lekkomyślnie, tylko po to, aby zadowolić nielicznych.
To NASZA OSTATNIA SZANSA, aby to zablokować. Jeśli nie będziemy działać teraz, zmiany mogą być nieodwracalne – wszystkie kraje UE mogą wkrótce zostać zmuszone do uznania wszystkich form rodzicielstwa i surogacji.
Twój podpis jest w stanie coś zmienić! Nalegaj z nami na Ministra Sprawiedliwości, Adama Bodnara, by zagłosował przeciwko tej propozycji. Realnie możemy to zablokować – wystarczy jedno państwo członkowskie, aby zawetować głosowanie.
Zielony Ład wisi na włosku. Niedługo zawiśnie na grubym sznurze. OBY.
Zielony Ład wisi na włosku. Analitycy radzą klimatystom… inwestowanie w propagandę
“więcej zainwestować w propagandę !”
(Oprac. GS/PCh24.pl)
W ciągu najbliższych pięciu lat mają osłabnąć działania unijnych instytucji w zakresie wdrażania Zielonego Ładu. Będzie to wynikać nie tylko z przetasowań w Parlamencie Europejskim w następstwie wyborów czerwcowych, ale przede wszystkim w związku z ogromnymi kosztami i rosnącym sprzeciwem wobec zielonej transformacji oraz wskutek zaostrzenia rywalizacji państw. Niemniej, analitycy z European Council on Foreign Relations radzą postępowcom, co mają zrobić, aby udało się posuwać „zieloną” rewolucję naprzód.
W analizie „Winds of change: The EU’s green agenda after the European Parliament election” ECFR szczegółowo opisuje czynniki mające wpływ na osłabienie impetu działań klimatycznych w ciągu najbliższych pięciu lat.
Przyszła Komisja Europejska i Parlament będą się mierzyć z większymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa i konkurencyjności, rosnącymi kosztami eko-cyfrowej transformacji, rosnącymi napięciami handlowymi między USA a Chinami. Wciąż niepewne są wyniki wyborów prezydenckich w USA, ważą się losy wojny Rosji z Ukrainą.
ECFR spodziewa się „dalekosiężnych konsekwencji” dla unijnej polityki handlowej, technologicznej i klimatycznej dyplomacji. Zapewnia jednak, że „argumenty za działaniami klimatycznymi pozostają jasne, łącznie z ich rolą w europejskim systemie bezpieczeństwa i konkurencyjności”. Jednak „postępowcy klimatyczni będą musieli zastosować przekonujące narracje, zasoby strategiczne i zaangażowanie dyplomatyczne, aby realizować możliwie najlepszy program klimatyczny podczas następnego cyklu instytucjonalnego UE”.
O ile wybory w 2019 r. do Parlamentu Europejskiego otwarły drogę do wzmocnienia tzw. zielonej fali, dzięki czemu można było realizować agendę klimatyczną i uczynić z „zielonej transformacji” priorytet głównych partii, inicjując Europejski Zielony Ład i przyjmując w 2021 r. Europejskie prawo o klimacie, czyniąc cel Unii Europejskiej dotyczący zerowej emisji gazów cieplarnianych netto do 2050 r. prawnie wiążącym i wyznaczając cel w zakresie emisji na 2030 r. oraz zatwierdzając pakiet środków „Fit for 55” służących osiągnięciu tych celów, o tyle obecnie należy spodziewać się spowolnienia działań w tym zakresie.
ECFR zaleca, by więcej zainwestować w propagandę na temat ekstremalnych zjawisk pogodowych, wspierać działania, które obniżałyby koszty zielonych technologii i kłaść nacisk na konieczność ograniczenia zależności energetycznej od „reżimów autorytarnych”.
Zdaniem analityków „dalsze wdrażanie Europejskiego Zielonego Ładu wisi na włosku z czterech głównych powodów”.
Przynajmniej na dzień dzisiejszy istnieje poważna obawa o wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego i zwiększenia udziału europosłów przeciwnych polityce klimatycznej.
Po drugie, narasta sprzeciw obywateli w całej Europie wobec ogromnych kosztów transformacji, co ma wykorzystywać „populistyczna prawica” rzekomo strasząc „internacjonalistycznym spiskiem” i przez to „rządy w całej UE stają się bardziej nieufne wobec wspierania nowych środków Europejskiego Zielonego Ładu, a tendencja ta może się pogorszyć, biorąc pod uwagę, że kolejna faza porozumienia – skupiająca się na sektorach mieszkalnictwa i transportu – będzie miała bardziej widoczny wpływ na jednostki i rodziny niż poprzednia faza” wdrażania Zielonego Ładu.
Po trzecie rośnie opór organizacji biznesowych domagających się skupienia na kwestii konkurencyjności europejskich produktów.
I po czwarte szersze otoczenie geopolityczne, w tym wybory prezydenckie w USA, poważne napięcia handlowe między Chinami a Zachodem; ewolucja wojny Rosji z Ukrainą, bynajmniej nie sprzyjają forsowanej polityce klimatycznej.
Europejscy decydenci poważnie obawiają się zmiany władzy w USA i wycofania wsparcia przez kolejną administrację dla Ukrainy. UE musiałaby przejąć ciężar kontynuowania wojny z Rosją przez Kijów, a to osłabiłoby możliwości pogłębienia integracji i wdrażania kosztownej polityki klimatycznej.
ECFR kreśli różne scenariusze rozwoju sytuacji w UE w szerszym kontekście międzynarodowym. Jak zaznacza think tank, to nie są prognozy, lecz różne warianty wydarzeń, które powinny być podstawą do dalszych dyskusji.
Jednak think tank powołuje się na aktualne prognozy innych organizacji sugerujące, że po wyborach do Parlamentu Europejskiego – Europejska Partia Ludowa (EPP), RE i Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (S&D), które wyznaczyły szefową KE Ursulę von der Leyen w 2019 r. ma zachować większość, choć mniejszą od obecnej. Frakcja pozostanie największą grupą polityczną w parlamencie.
To ona miałaby nadal ustalać program i zatwierdzać kolejnego przewodniczącego Komisji. Ta koalicja nadal będzie starała się realizować politykę Zielonego Ładu, ale prawdopodobnie będzie potrzebować wsparcia ze strony Braci Włoch lub Zielonych/ALE. Wciąż najpoważniejszą kandydatką na szefową KE pozostaje von der Leyen. Think tank uważa, że jeśli w skład następnej komisji wejdzie „ambitny wiceprzewodniczący wykonawczy z silnym mandatem w zakresie działań klimatycznych”, to jest szansa, że program „Fit for-55” będzie realizowany, „nawet jeśli nowe postępy w rolnictwie i leśnictwie staną się trudne”.
Jest wielce prawdopodobne, że pewne regulacje zostaną jednak zmodyfikowane, by nie osłabiać zanadto konkurencyjności europejskiego przemysłu rolno-spożywczego. Pewne wymogi, które miałyby być spełnione do 2030 r. także mogą zostać poluzowane ze względu na ochronę konkurencyjności przemysłu i istnienie „równych warunków działania z partnerami międzynarodowymi”.
W razie dużych zysków partii prawicowych, należy spodziewać się obniżenia ambicji klimatycznych przyszłego Parlamentu Europejskiego w głosowaniach nad konkretnymi przepisami.
Badania opinii publicznej w Europie wykazały, że chociaż wielu respondentów uznaje „kryzys klimatyczny” za drugie najważniejsze zagrożenie, to jednak wciąż priorytetem dla nich jest płacenie niższych rachunków za prąd niż hipotetyczna redukcja emisji gazów cieplarnianych.
Również politycy są „już bardzo zdenerwowani kosztami politycznymi priorytetowego traktowania środków środowiskowych i klimatycznych w obliczu protestów dotyczących sytuacji gospodarczej” np. decyzja prezydenta Francji Emmanuela Macrona o szybkim wycofaniu się z umowy o wolnym handlu między UE a Mercosurem w lutym, kiedy rolnicy wyszli na ulice.
ECFR spodziewa się nasilenia protestów rolników w związku z tym, że w pierwszej fazie wdrażania Zielonego Ładu raczej unikano zmian w sektorach wrażliwe politycznie, w tym w rolnictwie. Po wyborach spodziewane jest przyspieszenie wdrażania rozwiązań legislacyjnych uderzających w rolnictwo.
Jeden ze scenariuszy przewiduje trudności KE w zapewnieniu osłon dla rodzin i małych przedsiębiorstw w związku z wdrażaniem Europejskiego Zielonego Ładu w obliczu presji, by wspierać Ukraińców w wojnie z Rosją i w związku z planami rozszerzenia UE. Sugeruje się, że Bruksela musi koniecznie zwiększyć wpływy do budżetu. Stąd pojawiają się propozycje odnośnie dalszego wspólnego zadłużania.
Think tank zaznacza, że dalsza realizacja Europejskiego Zielonego Ładu będzie miała znacznie większe szanse powodzenia, jeśli instytucje unijne zostaną obsadzone przez wpływowe i doświadczone osoby z głównego nurtu europejskiej polityki, zwłaszcza chodzi o stanowiska związane z dyplomacją klimatyczną i wewnętrzną polityką klimatyczną, aby zapewnić rządom państw członkowskich „pewną wewnętrzną osłonę polityczną dla zielonej agendy w niesprzyjających warunkach politycznych”. Kluczowe w tym względzie jest dogadanie się Niemców i Francuzów w kwestii wielu aspektów przyszłości projektu europejskiego, od bezpieczeństwa, po rozszerzenie UE i gospodarkę.
ECFR obawia się także rozgrywania członków UE przez inne mocarstwa, co może przełożyć się na brak jedności w instytucjach unijnych. Istotne jest to, kto wygra wybory w USA, jak dalej rozwinie się sytuacja na Ukrainie, czy uda się rozszerzyć UE i wypracować silną politykę wobec Chin.
Think tank zakłada, że „Słaba UE”, w której państwa członkowskie nie zgodzą się na większe podatki i zaciągniecie wspólnego długu, w której będzie brakować silnego przywództwa politycznego w Brukseli, „prawdopodobnie doprowadziłaby do osłabienia i fragmentacji unijnej polityki w zakresie zielonego handlu i technologii, wycofywania paliw kopalnych oraz dyplomacji klimatycznej”. Taka UE miałaby być „znacznie mniej przygotowana, aby skutecznie reagować na wyzwania płynące ze strony Chin lub możliwego scenariusza Trumpa 2.0, a także inne czynniki zewnętrzne (…)”.
„Silna UE”, czyli taka, w której państwa członkowskie przekazują Brukseli wystarczające uprawnienia – w tym poprzez mianowanie najważniejszych osobistości politycznych na kluczowe stanowiska, a także „finansową i polityczną siłę do działania”, miałaby być w stanie prowadzić bardziej skoordynowaną politykę klimatyczną, dekarbonizować gospodarkę itp.
Nawet przy słabszej UE, dyplomacja klimatyczna, ma pozostać priorytetem dla decydentów, chociaż w bardziej ograniczonej formie.
ECFR wskazuje, że UE będzie miała trudności ze skuteczną odpowiedzią na wyzwania geopolityczne, jeśli Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, ponieważ będzie dalej forsował eksport skroplonego gazu ziemnego do Europy, zawierając umowy dwustronne z niektórymi państwami członkowskimi i inwestując w kolejne projekty gazowe w Europie, co miałoby pogłębić podziały między państwami członkowskimi i wydłużyć wykorzystanie gazu kopalnego w Europie. Podobnych umów dwustronnych należy spodziewać się ze strony Chin.
„Jeśli jednak państwa członkowskie wyposażą instytucje UE w wystarczające zasoby finansowe i przywództwo polityczne, a negocjacje w Parlamencie Europejskim zaowocują ambitnymi wytycznymi politycznymi, pojawią się liczne możliwości postępu w działaniach klimatycznych, aczkolwiek w innych ramach i programie niż ramy i program ostatniego cyklu instytucjonalnego UE”.
Think tank zaleca „europejskim postępowcom klimatycznym”, by zastosowali „mieszankę przekonujących narracji, zasobów strategicznych i zaangażowania dyplomatycznego”, jeśli chcą realizować ambitną agendę klimatyczną.
„Postępowcy klimatyczni” mają lansować narrację, łączącą działania klimatyczne z kluczowymi priorytetami politycznymi UE. Mają opowiadać o potrzebie ochrony klimatu i środowiska, przez co będzie zwiększać się konkurencyjność europejskiego przemysłu. Mają „wykorzystywać obawy dotyczące bezpieczeństwa i odporności, aby opowiadać się za zwiększoną suwerennością energetyczną”. Mają przedstawiać dekarbonizację jako „nieodłączną część programu gospodarczego UE” i przekonywać, że „zdolność UE do konkurowania w dekarbonizującym się świecie zależy od wdrożenia Europejskiego Zielonego Ładu oraz że europejskie przedsiębiorstwa znajdą się w niekorzystnej sytuacji, jeśli nie zastosują się do zielonej konkurencji i nie przejmą udziałów w światowym rynku pojawiających się czystych technologii”. „Postępowcy klimatyczni” mają „wysuwać konkretne propozycje, takie jak przegląd ram zarządzania energią i wdrożenie rozporządzenia w sprawie ekoprojektu, które zobowiąże producentów produktów do zmniejszania zużycia energii i zasobów oraz negatywnego wpływu energii na środowisko produktu przez cały jego cykl życia”.
Ponadto, aby „zapewnić wsparcie społeczne dla zielonej transformacji, a co za tym idzie, poczucie wśród europejskich przywódców, że mają polityczną swobodę, aby ją realizować, postępowcy klimatyczni powinni zaprezentować powszechne i widoczne korzyści płynące z Europejskiego Zielonego Ładu dla obywateli. Muszą powiązać argument dotyczący konkurencyjności na poziomie makro z argumentem osobistym, określając szersze korzyści dla dobrostanu, satysfakcji i szczęścia obywateli. Obejmują one korzyści zdrowotne, takie jak poprawa jakości powietrza po wycofaniu się z węgla – kluczowa kwestia w dużej części Europy Środkowej i Wschodniej – po korzyści w zakresie jakości życia wynikające z ograniczenia ekstremalnych zjawisk pogodowych (…)”.
Co więcej, decydenci mogliby podkreślić korzyści dla zatrudnienia wynikające z zielonej transformacji, przyjmując podobne podejście jak ekipa Bidena, która powiązała „ekologiczną pomoc państwa z rozwojem umiejętności i godnymi miejscami pracy”. Taka narracja „mogłaby pomóc złagodzić obawy obywateli dotyczące kosztów utrzymania związane z polityką ekologiczną”.
Należy także unikać „wojny o dotacje między państwami członkowskimi UE, w której tylko kraje dysponujące siłą finansową będą mogły wykorzystać zasady pomocy państwa do promowania ekologicznych inwestycji”. Chodzi o „ostrożne sprawowanie kontroli nad pomocą państwa” przez Brukselę, by nie zniekształcić rynku wewnętrznego.
Poza tym „postępowcy klimatyczni” muszą nalegać na zwiększenie budżetu w celu szerszego wdrożenia Europejskiego Zielonego Ładu (nowe wspólne pożyczki, tzw. zielone obligacje, lewarowanie dochodami państw z handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla itp.).
Proponuje się przedłużenie unijnego funduszu Next Generation po 2026 r., jeśli nie wszystkie środki zostaną wydane. Postępowcy mają bronić pakietu „Fit for 55”.
Źródło: ecfr.org AS
Laicyzm i religia z perspektywy Europy
UE grozi Gruzji “konsekwencjami” jakie poniósł premier Słowacji, jeśli przyjmą ustawę o zagranicznych agentach
UE grozi Gruzji konsekwencjami jakie poniósł premier Słowacji, jeśli przyjmą ustawę o zagranicznych agentach
Posted by Marucha w dniu 2024-05-25 ue-grozi-gruzji
Szef gruzińskiego rządu Irakli Kobachidze oświadczył, że został ostrzeżony przez jednego z unijnych komisarzy, że jeśli jego rząd przeforsuje “kontrowersyjną” [tj. niewygodną dla agentury.. md] ustawę o „zagranicznych agentach”, powinien „bardzo uważać” w związku z niedawną próbą zamachu na słowackiego premiera Roberta Fico.
Kobachidze nie podał nazwiska unijnego komisarza, który miał go zastraszyć, ale później 23 maja komisarz ds. rozszerzenia Unii Europejskiej Oliver Varhelyi stwierdził, że rozmawiał telefonicznie z gruzińskim premierem na temat tej ustawy, a Kobachidze zinterpretował jego słowa w niewłaściwy sposób.
Według Kobachidze, unijny urzędnik „podczas wymieniania tych środków powiedział: ‚Widzieliście, co stało się z Fico i powinniście bardzo uważać’”. Fico został postrzelony cztery razy podczas powitania obywateli w środkowej Słowacji, ale jego stan określany jest jako stabilny.
Varhelyi w swoim oświadczeniu zaprzeczył, że groził Gruzinom. Powiedział, że ostrzegał Kobachidze, że przyjęcie ustawy „mogłoby prowadzić do dalszej polaryzacji i nieprzewidywalnych sytuacji na ulicach Tbilisi”.
„W związku z tym ostatnie tragiczne wydarzenia na Słowacji zostały przywołane jako przykład i odniesienie do tego, do czego może prowadzić wysoki poziom polaryzacji w społeczeństwie, nawet w Europie” – tłumaczył.
„Ubolewam, że jedna część mojej rozmowy telefonicznej została nie tylko całkowicie wyjęta z kontekstu, ale także przedstawiona opinii publicznej w sposób, który mógłby prowadzić do całkowitego niewłaściwego zinterpretowania pierwotnego zamierzenia mojej rozmowy telefonicznej” – podkreślił komisarz. [a może poczciwie ostrzegał? md]
Kobachidze w swoim oświadczeniu oskarżył „wysokich rangą zagranicznych polityków” o „otwarte szantażowanie gruzińskiego narodu i jego wybranego rządu”. Według niego, próba zamachu na Fico to przykład „globalnej wojny partii”, która chce „wprowadzić chaos do Gruzji”.
W ostatnich tygodniach relacje UE i USA z Gruzją są ściśle powiązane z przyjęciem tej ustawy. Jeśli wejdzie ona w życie, Stany Zjednoczone mogą nałożyć sankcje na gruzińskich urzędników za to. Jednocześnie, jeśli ustawa zostanie uchylona, Gruzja może liczyć na większą pomoc gospodarczą i łatwiejszy dostęp do wiz amerykańskich.
[Ciekawe, że USA od dawna już ma niemal identyczną ustawę… – admin]
Grzegorz-Braun -o-komunizmie-przemalowanym-na-zielono. 14 min.
Grzegorz-Braun -o-komunizmie/przemalowanym/na/zielono
G. Braun ostrzega przed zagrożeniami w najbliższej przyszłości
Zielony Ład doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności.
Do czego doprowadzi Zielony Ład? Bryłka odpowiada wiceministrowi Kołodziejczakowi
12.05.2024 do-czego-doprowadzi-zielony-lad
Zielony Ład doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich – ostrzega Anna Bryłka z Konfederacji, komentując wypowiedź nt. klimatycznych wytycznych wiceministra rolnictwa Michała Kołodziejczaka.
Władza – niezależnie czy PiS-u czy PO – bardzo lubi stosować pewnego rodzaju szantaż. Otóż jeśli ktoś śmie skrytykować działania władzy w jakimś zakresie, to od razu pada zarzut, że robi to w interesie Rosji i Białorusi. Tak jakby nie można krytykować w interesie Polski.
Taki właśnie zabieg postanowił zastosować wiceminister rolnictwa Michał Kołodziejczak. Komentując na łamach radia RMF FM piątkowy protest rolników i „Solidarności”, którzy sprzeciwiali się klimatycznemu Zielonemu Ładowi, wiceminister zauważył wprawdzie, że pakiet ma „pewne” wady, ale o rezygnacji z klimatycznych szaleństw nie chciał słyszeć.
– Ja tylko taką tezę postawię. Najbardziej na wycofaniu zapisów rozwojowych zależy dzisiaj Rosji i Białorusi, która chciałaby nas uzależnić od swoich paliw kopalnych – stwierdził Kołodziejczak.
Słowa te w mediach społecznościowych skomentowała Anna Bryłka, która w Konfederacji jest ekspertem od wszelakich unijnych regulacji.
„Realizacja Europejskiego Zielonego Ładu w rolnictwie doprowadzi do zmniejszenia podaży żywności w UE, następnie utraty bezpieczeństwa żywnościowego i uzależniania Polski i Europy od importu żywności z krajów trzecich: Ukrainy, Rosji czy państw z Mercosur” – napisała polityk Konfederacji.
„Departament Rolnictwa Stanów Zjednoczonych poddał analizie ekonomicznej założenia Europejskiego Zielonego Ładu. W scenariuszu wprowadzenia EZŁ tylko w UE: „światowa produkcja rolna spada o 1%, do czego przyczynia się spadek produkcji rolnej w UE o 12%!!! W proponowanym modelu obliczeń wszystkie inne regiony realizują wzrost produkcji rolnej, dążąc do zastąpienia utraconej produkcji (i handlu) UE” – dodała Bryłka.
PolExit to słowo zakazane
Dlaczego nie ma debaty o wyjściu Polski z UE? Stanisław Michalkiewicz: PolExit to słowo zakazane
pch/dlaczego-nie-ma-debaty-o-wyjsciu-polski-z-ue
Politycy najwyraźniej mają surowo zabronione wypowiadania słowa „PolExit” – ocenił red. Stanisław Michalkiewicz w rozmowie z Łukaszem Karpielem w programie Prawy Prosty na kanale PCh24.TV.
Jak dodał, jest przyzwolenie na „konstruktywną krytykę” – jak w czasach sowieckich – tzn. dozwolona jest taka krytyka, która odbywała się na akceptacji ustroju socjalistycznego i sojuszu ze Związkiem Radzieckim.
Tu mamy dokładnie tą samą historię. Można krytykować Zielony Ład (no za bardzo nie można), ale ta konstruktywna krytyka jest dopuszczalna, natomiast na nieubłaganym gruncie uczestnictwa w UE. Dlatego pewne rzeczy nie mogą naszym politykom przejść przez gardło. Skoro my to wiemy, że mają to surowo zakazane, to oni tym bardziej to wiedzą – mówił.
Zdaniem red. Michalkiewicza, ów zakaz pochodzi dokładnie od tych samych, co „wystrugali z banana” owych polityków. – Tak było 20 lat temu. Przypomnę, że w czerwcu 2003 roku, kiedy było referendum w sprawie „anszlusu” PiS ramię w ramię z dzisiejszą PO i Lewicą, a nawet częścią przewielebnego duchowieństwa, zgodnie agitowało za „anszlusem”. Więc co dzisiaj mają mówić? Jarosław Kaczyński latem ub. roku w Bogatyni powiedział, że w UE jesteśmy i być chcemy, ale suwerenni. Nie wiem jak on sobie to wyobraża, bo to jest próba skonstruowania kwadratury koła – albo w UE, albo suwerenni – mówił.
Jak zauważył, skoro Polska w traktacie akcesyjnym zobowiązała do pewnych rzeczy, m.in. do wejścia do unii walutowej, a referendum akcesyjne odbywało się w 10 lat po wejściu traktatu z Maastricht, który miał zasadnicze znaczenie dla kształtowania Wspólnoty Europejskiej i nakreślał kierunki UE jako IV Rzeszy, co miało następować „na drodze pokojowego jednoczenia Europy” i zasadniczo zmieniał formułę funkcjonowania Wspólnoty Europejskiej (do traktaty działającej w formule konfederacji, czyli związku państw). Zatem od tego czasu nie mamy już formuły związku państw, ale państwa związkowego.
– Powinni nasi umiłowani przywódcy wiedzieć co tak naprawdę nam stręczą, stręcząc nam UE. Dalszym krokiem było wejście w życie traktatu lizbońskiego, który amputował każdemu państwu członkowskiemu, z wyjątkiem Niemiec, ogromny kawał suwerenności. Do dzisiaj nie wiemy jak duży. Nie jesteśmy w stanie uzyskać odpowiedzi ani od Pana prezydenta, ani od Pana premiera, od nikogo – do czego Polska się zobowiązała w traktacie lizbońskim – wskazał red. Michalkiewicz.
Częściowo wyjaśnia to okoliczność, że Donald Tusk, który traktat podpisał 13 grudnia 2007 roku, przyznał, że go nie czytał. Stąd też jest wielce prawdopodobne, że posłowie, którzy 1 kwietnia 2008 roku głosowali nad ustawa upoważniającą prezydenta Kaczyńskiego do ratyfikacje tego traktatu, też go nie czytali. W tej okoliczności trudno oczekiwać od prezydenta, żeby on ów traktat czytał – ironizował gość PCh24.TV.
Jednak zdaniem red. Michalkiewicza, nawet po lekturze traktatu, udzielenie odpowiedzi może sprawić trudności. Dlaczego? Więcej o tym w programie Prawy Prosty – zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy na kanale PCh24.TV:
Zielono-tęczowe pranie mózgów. Oto „edukacja” (niedalekiej) przyszłości
Zielono-tęczowe pranie mózgów. Oto „edukacja” (niedalekiej) przyszłości
(Oprac. GS/PCh24.pl)
Kolejne poczynania w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie dają nam odpocząć od adrenaliny. Jak dotąd urzędowanie pani „ministry” dało nam wachlarz mocnych wrażeń. Zostaliśmy pozbawieni części lektur, stanowiących polski kanon kulturowo – poznawczy. Podstawy programowe zredukowano we wszystkich obszarach, o takie elementy, które budują logiczne myślenie, związki przyczynowo – skutkowe i tożsamość narodową. Wprowadzono administracyjny zakaz zadawania prac domowych. Dokonano kolejnych postępów na drodze cyfryzacji edukacji. Kontynuowane są programy Edukacji Włączającej. Zapowiedziano nowy obowiązkowy przedmiot od 2026 r. – „wiedza o zdrowiu”, zawierający moduł seksualizacyjno – genderowy. Zapowiedziano włączenie Polski do Europejskiego Obszaru Edukacyjnego od 2025 roku. Teraz najnowsze wieści, to wprowadzenie do preambuły podstawy programowej dwóch wielce istotnych wątków. Pierwszy: cele kształcenia ogólnego w podstawie programowej będą zawierać wymóg dbania o środowisko przyrodnicze, w tym klimat, w skali lokalnej i globalnej; drugi nowy wątek: nauczyciele w pracy z uczniami będą stosować założenia uniwersalnego projektowania.
Wiele było już mowy o tym, również na tych łamach, ponieważ jednak wciąż pojawiają się nowe fakty, należy co jakiś czas dokonywać resume. Nie jest bowiem tak, że te fakty są oderwane od siebie, przeciwnie, układają się w logiczną całość, która ma swoje początki, przebieg i zamierzone skutki. Oto więc dostarczymy teraz Państwu skondensowanej wiedzy.
Główną informacją, która determinuje pozostałe, jest planowane przez obecny rząd wejścia Polski do Europejskiego Obszaru Edukacyjnego. Zapowiedziano to w związku z wizytacją w Polsce, w MEN unijnej komisarz ds. innowacji, badań naukowych, kultury, edukacji i młodzieży (ach, te długie, unijne nazwy, zupełnie jak u sowietów). Ma to nastąpić w 2025 r. Decyzja o tym tworze zapadła na nieformalnym spotkaniu unijnych szefów państw i rządów w Goteborgu w dniu 17 listopada 2017 r. Spotkanie prowadził ówczesny przewodniczący Rady Europy Donald Tusk. Był to szczyt społeczny, kreślono więc tam plany dotyczące zarządzania społeczeństwem unijnym.
Jednym z głównych ustaleń było powołanie do życia idei Europejskiego Obszaru Edukacyjnego (dalej: EOE), który ma stać się ciałem w roku 2025. Potem były kolejne dokumenty formalne i robocze, stąd wiemy o tym założeniu całkiem dużo.
Należy pamiętać, że matrycą, w której powstają i działają wszelkie przedsięwzięcia unijne jest realizacja założeń teoretycznych UE. Nie są nimi żadne plany Schumanna, Adenauera czy de Gasperiego, lecz zupełnie inne. Licząc od najnowszego, znajdziemy tam Manifest z Ventotene Spinelliego, Paneuropę Richarda Coudenhove – Calergi, projekt iluminaty Anacharsisa Cloots’a, pomysły różokrzyżowca Jana Amosa Komenskiego.
Zmierzają one wprost do budowy republiki świata, bez narodów, państw, rządów, religii chrześcijańskiej, moralności, małżeństw, rodzin, własności prywatnej. Ma być jedna światowa społeczność, złączona w braterskim uścisku przez jeden światowy zarząd, którym rządzi kasta mędrców, posługujących się wiedzą, tajemną dla reszty ludzkości. Aby to uskutecznić, potrzeba oczywiście ludzkość wiedzy pozbawić.
Do tego ambitnego założenia zmierzają siły, sterujące ONZ, i do tego samego zmierza nasza dzielna Unia Europejska, pod przewodnictwem nieugiętych przywódców. W stosunku do ONZ UE jest wiernym wykonawcą, w stosunku do planowanego państwa światowego Unia jest prototypem, a zarazem jedną z docelowych prowincji przyszłej republiki świata. Tak więc niepowodzenie Unii będzie niepowodzeniem projektu globalnego.
W projekcie globalnym są dwie główne polityki, mające wpływ na edukację szkolną. Jeden to Edukacja Zrównoważonego Rozwoju (dalej: EZR), będąca istotną częścią Zrównoważonego Rozwoju (należałoby raczej mówić: zrównoważonego rozboju). Jest to polityka, narzucona narodom przez właścicieli globalnych kapitałów, decydujących o organizacjach ponadnarodowych i wielkich korporacjach. Jej celem jest pozbawienie narodów i jednostek dostępu do zasobów, własności i jakiejkolwiek sprawczości, co oznacza niewolnictwo.
Druga polityka to Edukacja dla Wszystkich dalej: EdW, która jest zorientowana na system edukacji, ale rozszerzony na całe społeczeństwo. Oznacza to, że pod pozorem praw niepełnosprawnych dzieci likwiduje się szkoły specjalne, a dzieci upośledzone trafiają do szkół rejonowych. Dzięki polityce równości następuje dostosowanie poziomu całej szkoły do najsłabszych, czyli niedorozwiniętych i upośledzonych, i temu służy tzw. „projektowanie uniwersalne”. W szkole włączającej są wszyscy, więc wszystko musi być dostosowane do wszystkich. Nauczanie musi być więc takie, aby nauczyli się tego uczniowie upośledzeni. Wszystkie teksty się przerabia na EtR (easy to read – teksty łatwe do czytania i rozumienia).
Szkoła dająca wcześniej wiedzę zamienia się w rozbudowane przedszkole. Wyrzuca się ze szkoły podstawy programowe, wymogi, oceny, a wprowadza psychoedukację, psychoterapię i integrację społeczną. Dzięki temu można do takiego systemu edukacji wprowadzić wielokulturowych imigrantów z innych kontynentów. W to wszystko na siłę wrzuca się seksualizację i ideologię gender.
Ideologizowani od dziecka młodzi ludzie nie zajmują się wiedzą, tylko seksem. Nie nabywają kwalifikacji do samodzielnego życia i nie mają ochoty ani zdolności do zakładania i utrzymania własnych rodzin. W szkołach nie ma wymogów, ale jest nauka o antykoncepcji, aborcji, bezpiecznym seksie i psychologiczne pranie mózgu. Chłopaki po tym są bierni, słabi i niezdolni do niczego, dziewczyny skłonne do nierządu. Nikt nie myśli o rodzinie, narodzie, państwie, religii i moralności, nie ma też kwalifikacji, aby utrzymać swój byt swoją samodzielną pracą.
Wtedy tworzy się mieszanka różnorodności, pozbawiona tożsamości. Narody roztapiają się w wielokulturowości, marazmie i narastających problemach psychicznych, z zaburzeniami tożsamości płciowej łącznie. Odpowiedzią na galopujące kryzysy dzieci i młodzieży jest wprowadzenie systemu Oceny Funkcjonalnej, który oficjalnie służy wsparciu psychicznemu.
W rzeczywistości kryzysy psychiczne są tylko pretekstem dla wprowadzenia systemu, obejmującego wszystkich. Pod pozorem wsparcia dzieci, dbałości o ich dobrostan, przeciwdziałania przemocy w rodzinie i szkole wprowadza się do szkół armię specjalistów, którzy mają do wykonania zadania w szkole i w rodzinie. W szkole mają uniemożliwić nauczanie przedmiotowe, wymogi i oceny tam, gdzie to jeszcze istnieje. Następnie mają przejąć wiodący wpływ na psychikę młodych ludzi i dostosować ich do wymagań państwa globalnego. Tam, gdzie już występują zaburzenia, mają wspierać, czyli afirmować ten stan. Mają też wykrywać rodziny, w których zachowano normalność i dobre wychowanie. Pod pretekstem przemocy, patriarchatu i faszyzmu mają buntować dzieci przeciw rodzicom i nauczycielom, skłaniać ich do zaprzestania wychowania i nauczania, a jeśli będą oporni – nasyłać służby. W ten sposób ma zostać przejęty istniejący wcześniej system edukacji, i niepostrzeżenie wprowadzony nowy. Stary uczył narody, nowy tresuje zasoby ludzkie państwa globalnego.
EdW jest u nas znana jako Edukacja Włączająca, ale to dokładnie ten sam projekt. Tworzy ona strukturę materialną i jest odpowiedzialna za organizację systemu, natomiast wypełnieniem treścią zajmuje się EZR, która odpowiada za treści nauczania. Są one ściśle dostosowane do globalistycznej Agendy 2030. W jej ramach mieści się zielony ład, transformacja cyfrowo – ekologiczna, klimatyzm, prawa kobiet do aborcji, sterylizacji i prostytucji, ideologia gender. To wszystko ma się znaleźć w głowach ludzi po rządami edukacji globalnej. W ten sposób budownicy państwa globalnego chcą zrealizować swoje zamysły likwidacji narodów, państw, religii chrześcijańskiej, moralności, rodziny, małżeństw, własności prywatnej.
EOE jest tym właśnie, tyle, że na skalę europejską. Jednocześnie ma być bardzo ważnym elementem integracji państw po unijnemu, czyli na siłę. Systemy edukacji mają zostać wchłonięte przez centralny zarząd europejski. Mają zniknąć narodowe podstawy programowe, lektury, wiedza o własnej historii i kulturze, a docelowo wszelkie tożsamości narodowe, zastąpione przez jedną jedyną tożsamość unijną, zwaną też europejską. EOE ma umożliwić realizację celów barcelońskich.
Mało kto o tym wie, wielu ludziom wydaje się, że Unia kiedyś była dobra, ale zepsuli ją jacyś źli eurokraci. Otóż nie, Unia nigdy nie była inna, zawsze chciała zniszczyć narody i zniewolić ludzi. Cele barcelońskie pochodzą z 2002 r. Zakładają dwojaki cel. Po pierwsze, kobiety, mające małe dzieci mają po urlopie macierzyńskim trafiać na rynek pracy, a dzieci do opieki państwowej (docelowo – unijnej), czyli do żłobka, przedszkola i szkoły, realizujących w/w cele. Po drugie, starcy też mają powrócić do pracy. Należy podnieść wiek emerytalny o 5 lat i zbudować rynek pracy dla ludzi 50 – 70. To wszystko dlatego, że w Europie rodzi się za mało dzieci, co jest zagrożeniem dla unijnej gospodarki. Będzie za mało konkurencyjności i umiejętności. Dla ludzi rządzących Unią nieważne są problemy ludzi. Ich interesują problemy korporacji, którym służą, czy będą dość konkurencyjne, czyli na ile uda im się obniżyć koszty działalności i zwiększyć przychody. Ludzie to dla nich „siła robocza” oraz „umiejętności”. Człowiek jest tylko tyle wart, ile są przydatne jego umiejętności dla globalno-unijnych korporacji.
Skoro Unia nie chce mieć tożsamości narodowych, nie potrzebuje podstaw programowych. W EOE będzie jedna, unijna rama, wypełniona EZR, seksualizacją, antykoncepcją, sterylizacją, aborcją, ideologią gender, zmianą płci. Dlatego Polacy mają mieć „edukację o zdrowiu”. Oficjalnym, nieskrywanym już celem EZR jest zmiana postaw i zachowań, mówiąc kolokwialnie – pranie mózgu. Dlatego już teraz w Polsce redukuje się podstawy programowe i lektury. Zakres realnej wiedzy, dawanej przez szkołę ma być tylko taki, aby absolwent mógł wykonywać czynności w miejscu pracy, które wyznaczy mu system w wieku 12-14 lat. Dlatego polskie dzieci nie mają odrabiać zadań domowych, jeszcze by się za dużo Polacy nauczyli.
Dorośli ludzie mają być do 64. roku życia stale w unijnym systemie edukacji i szkoleń. Minimum raz w roku każdy ma odbywać jakieś szkolenie. Nazywa się to „nauką przez całe życie” i ściśle wpisuje się w unijną politykę mobilności ludzi. Mobilność edukacyjna polega na czasowym zmianie miejsca pobytu, związanym ze zmianą szkoły. Przyjęto normy dla EOE – jaki odsetek uczniów ma się uczyć poza krajem pochodzenia. Studenci – 25%, uczniowie szkół zawodowych – 15%, pozostali uczniowie – 20% . W tej ostatniej kategorii mieszczą się szkoły podstawowe i średnie.
Mobilność edukacyjna zakłada, że do UE i jej systemu edukacji będą masowo prowadzani imigranci spoza UE, głównie z Afryki. Wygląda więc na to, że co piąte polskie dziecko ma zostać wywiezione do innego kraju, a w to miejsce przywiezieni jacyś obcy ludzie. Mobilność edukacyjna ma objąć także nauczycieli i szkoleniowców, co ma rozwiązać problem braków nauczycieli, dotyczący całej UE, nie tylko Polski. Dzięki nowym rozwiązaniom będą mogli przemieszczać się z jednego kraju do innego. Dzięki polityce UE, promującej Edukację Włączającą nauczyciele uciekają ze szkół, a nowi nie przychodzą. Rozwiązaniem będzie mobilność edukacyjna, czyli podkupywanie nauczycieli z krajów uboższych przez bogatsze.
Mobilność edukacyjna płynnie przechodzi w mobilność pracowniczą. Siła robocza, czyli ludzie mają być przenoszeni z miejsca na miejsce i z kraju do kraju zgodnie z potrzebami gospodarki unijnej. Programy unijne zakładają, że przemieszczanie się ludzi za pracą jest „przenoszeniem umiejętności”. Każde takie przemieszczenie ma charakter całożyciowy. Oznacza to, że gospodarka UE będzie decydować o całym życiu ludzi, którzy są tylko „siłą roboczą”. Dla sprawności systemu promowana będzie nauka przez całe życie. Każda zmiana miejsca pracy czy wykonywanej czynności pociągnie za sobą konieczność szkolenia. Absolwenci szkół unijnych będą bowiem tak wąsko nauczeni i wyszkoleni, aby umieć wykonywać tylko jedna czynność na raz.
Każde szkolenie będzie ściśle związane z unijno – globalnym praniem mózgu. Eurokraci są bowiem świadomi, że im dłużej ludzie przebywają w unijnej szkole, tym ważniejsze są dla nich takie kwestie, jak prawa kobiet, katastrofa klimatyczna, nierówności społeczne, zdrowie publiczne i dobrostan.
Są to dane Eurobarometru, widać więc, jak unijna edukacja zmienia ludziom postrzeganie rzeczywistości i świadomość. Szkoleniami w ramach nauki przez całe życie będą zajmowały się różni dostawcy usług edukacyjnych. Ważną rolę w systemie zajmą europejskie uczelnie wyższe. Zostaną one włączone w sieci współpracy, zrzeszone w jeden, europejski system, docelowo będące częścią systemu globalnego. Studia magisterskie będą odsuwane na dalszy plan na rzecz krótkich kursów, zakończonych mikropoświadczeniami, i to ma stać się główną działalnością europejskich, w tym polskich uczelni wyższych. Dodatkowo w ramach Edukacji Włączającej zostaną one w pełni otwarte na wszystkich, czyli również upośledzonych i wielokulturowych imigrantów. Dostaną oni z góry uprawnienie formalne do studiowania, a uczelnie będą musiały dostosować swój program nauczania do ich poziomu.
W ramach szkolnictwa zawodowego i krótkich szkoleń w całej UE mają być nauczane specjalności zawodowe, związane z bliźniaczą transformacją – ekologiczną i cyfrową. Gospodarka unijna ma być cyfrowo – zielona, więc siła robocza również. Oznacza to, że jeśli wejdziemy do EOE, to po pewnym czasie polscy uczniowie nie tylko zostaną pozbawieni tożsamości, większości wiedzy, umiejętności samodzielnego myślenia i radzenia sobie w życiu. Nie tylko zostaną wyposażeni w nachalną seksualizację i wiedzę aborcyjno – genderową. Młode Polski i młodzi Polacy nie tylko zostaną wyposażeni w kompetencje do prostytucji i zmiany płci. W ramach kształcenia i szkolenia zawodowego zostaną wyposażeni tylko w takie umiejętności, które przydatne są tylko unijnym firmom do podwójnej transformacji – ekologiczno – cyfrowej. Polacy mają umieć tylko to i nic więcej, aby móc znaleźć zatrudnienie tylko tam i nigdzie indziej, a szczególnie w polskiej gospodarce narodowej.
Wszystkie te operacje będą w pełni cyfrowe. Każdy dostanie Indywidualne Konto Edukacyjne, na którym będą zapisywane uprawnienia do szkoleń, mikropoświadczenia, a także zapis jego mobilności. System chce bowiem śledzić losy absolwentów, i generalnie wiedzieć wszystko o wszystkich. Właściciele chcą na bieżąco znać aktualny status swojego zasobu siły roboczej. Jeśli więc w Polsce wprowadza się edukacyjna platformę cyfrową, to po to, aby szkoły i ludzi włączyć w system.
Wszystkie obecne zmiany w edukacji są korzystne tylko dla UE oraz rodzącego się państwa globalnemu, natomiast jednoznacznie niekorzystne dla Polaków, narodu i państwa. Jednak rząd, działający w Polsce robi to namiętnie i energicznie. Wszystko, co obecnie dotyczy podstaw programowych, lektur, ocen, zadań domowych, nowych przedmiotów nauczania, projektowania uniwersalnego, Edukacji Włączającej – jest częścią działań, zmierzających do likwidacji najpierw państwa, a potem narodu.
Polacy mają się nie rodzić, ci, którzy będą, mają zostać częściowo rozproszeni, a opróżniony obszar Polski zasiedlony nową ludnością sprowadzoną z Afryki. Świadczy to o tym, że władza polityczna realizuje interesy obcych potęg, których celem jest likwidacja narodu i państwa polskiego.
Teraz dylemat – co z tym zrobić. Są tu możliwe działania na dwóch planach. Plan bliski, operacyjny ma dwa możliwe działania. Po pierwsze, należy użyć wszelkich możliwych środków, aby spowalniać wejście Polski do EOE, Edukację Włączającą, psychologizacje szkół i cyfryzację. Wejście do EOE będzie bowiem miało tak doniosłe i katastrofalne konsekwencje, że możemy ten moment uznać za formalny początek okupacji. Należy wywierać wszelkie możliwe naciski na obecną ekipę rządzącą. Nie należy spodziewać się po nich świadomych działań. Oni są tylko narzędziami. Jedyne, co ich może powstrzymać to opór oraz świadomość odpowiedzialności. Ludzie, winni działań, zmierzających do likwidacji narodu i państwa powinni być pociągnięci do surowej odpowiedzialności, i powinno się to im uświadomić, że my to wiemy. Po drugie, należy już teraz ukierunkować obecną opozycję, na okoliczność, gdy powróci do władzy. Należy od nich wymagać, niezwłocznie po objęciu przez nich władzy, aby cofnęli wszystko, co wprowadził, wprowadza i jeszcze wprowadzi obecny rząd, i obecna ministra. Należy dać im krótki czas – dajmy na to, trzy miesiące – na odkręcenie obecnego zniszczenia. Jeśli tego nie zrobią, należy ich traktować tak samo, jak obecną ekipę.
Jest też plan dalszy – strategiczny. Obecne zniszczenie i chaos w szkołach, seksualizacja, genderyzacja, upadek moralny i intelektualny są ściśle związane z członkostwem Polski w UE. Widać coraz lepiej, jaki jest dla nas unijny bilans. Należy robić wszystko, aby z tego wyjść. Unii nie da się zreformować ani naprawić. Im dłużej pozostaniemy w jej strukturach, tym dłużej będziemy podnosić się z upadku. W tym celu rodzice muszą przejąć odpowiedzialność za naukę swoich dzieci. Nauczać samemu tego, czego po zmianach podstaw programowych nie będzie uczyła szkoła. Wymagać wiedzy, pracować z dziećmi w domu. A wszyscy ludzie dobrej woli powinni uświadamiać innych, że Polska może przetrwać tylko poza UE, i jednocześnie już uczyć się, jak rządzić się samemu w swoim, niepodległym państwie.
Bartosz Kopczyński, Towarzystwo Wiedzy Społecznej w Toruniu
Dwadzieścia lat, a może mniej, wirował w oczach słońca pył…
Dwadzieścia lat, a może mniej, wirował w oczach słońca pył…
Napisał Jerzy Karwelis
6 maja, wpis nr 1263
Kiedy dwadzieścia lat temu wstępowaliśmy do Unii fakt ten potwierdził pewien obrazek, ale od razu w nieoczekiwanym kontekście – otóż po ogłoszeniu wyników zwycięskiego, acz koniecznego referendum akcesyjnego ujrzałem w telewizji jak w szale radości w ramiona sobie padli ówczesny premier RP Leszek Miller i ówczesny wódz sumień kiedyś opozycyjnych III RP – Adam Michnik.
Był to dla mnie pewien szok, bo pewnie – jak większość Polaków – myślałem, że akcesyjny ruch narodu jest formą może ostatecznej ucieczki na Zachód z komunizmu przedłużanego wtedy władzami postkomunistów. Zacząłem się zastanawiać czemu to postkomuch się cieszy, powinien się martwić, że się właśnie im urwaliśmy? To, że się obściskiwał z guru Michnikiem też pokazywało dowód na słuszność poszlakowych podejrzeń pookrągłostołowych, że ta walka starego z nowym, to tylko pic na Grójec dla naiwnych, bo – jak widać – cele mają podobne. A i poziom sfraternizowania zadziwił, choć był tylko kolejnym przyczynkiem do odkrycia pełnej sztamy, których dokonała wcześniej komisja rywinowska.
Krótkie więc były moje unijne radości, zwłaszcza, że dochodziły nowe poszlaki niepewności. Jak się przyjrzałem, to samo referendum było wygrane dzięki… Giertychowi. Tak, to jego antyunijny ruch doprowadził de facto Polskę do Unii. Głosy oddane na „NIE”, głównie za pomocą jego inicjatywy, dawały najważniejszą rzecz dla akcesji – dawały reprezentatywną frekwencję, przekraczającą 50%. Bez niej, którą napędził ruch „antyunijny”, referendum byłoby przegrane, nawet jak wszyscy zagłosowaliby na „TAK”. Skutecznym antyunijnym posunięciem byłby logiczny bojkot anty-frekwencyjny, ale życie potoczyło się inaczej. Ta konstatacja kazała mi inaczej spojrzeć na autentyczność podziału polskiej sceny politycznej – że to tylko teatrum dla maluczkich, bo podstawowe cele są realizowanie bez względu na kolor scenicznych dekoracji. Ten modus operandi widziałem później wiele razy, kiedy to szczerzy i pryncypialni robili dobrze głównie tym, przeciwko którym się deklarowali.
Sam twór
Po tych didaskaliach pora więc na małą analizkę dorobku Unii. I to w kilku aspektach. Głównym tłem jest nie tylko dorobek tych dwudziestu lat, ale może bardziej prześledzenie co się w tym czasie z tą Unią stało. Bo nie ma wątpliwości, że rację mają ci, którzy mówią, że nie do takiej, jak ta dzisiejsza, Unii się wtedy zapisywaliśmy. Jest to pewien argument, ale Unia przecież w dużej mierze zmieniała się za zgodą podsądnych narodów i ich reprezentantów. Traktaty wtedy to gwarantowały, odstępstwa były delikatne, w porównaniu z dzisiejszym rympałem. Chodziło wtedy o to, żeby zrobić to osmatycznie, bo moim zdaniem plan był taki jaką widzimy teraz realizację, tyle, że rozłożony cierpliwiej w czasie. Wciągnąć, uzależnić, role przydzielić. Nie miała to być Europa równych, a raczej pokojowo wywalczona IV Rzesza, tym razem bez żadnych rzezi. Mają rządzić Niemcy, ale bez widowiskowych awantur. Plan nie do końca się udał, bo wyraźnie dziś towarzystwo przyspiesza, nawet gorset gumowych i gwałconych traktatów mu przeszkadza. Ma być jedno państwo pod światłym przewodnictwem Niemiec, które od dawna deklarują, że są gotowe wziąć odpowiedzialność za Stary Kontynent.
Ale popatrzmy na ten główny argument, że „nie do take Unie” się zapisywaliśmy, że się zmieniła, nad czym nie mieliśmy do końca kontroli. Ale czy tak było naprawdę.
? Jak się weźmie pod światło taki traktat z Maastricht (przypomnę – z 1993 roku, a więc 11 lat przed naszą akcesją do Unii) to tam jest wszystko napisane – że założona tym dokumentem Unia będzie dążyć do stworzenia federalnego państwa ze wszystkimi tego konsekwencjami. Było to co prawda kompletne zaprzeczenie idei Ojców Założycieli, którzy właśnie w różnorodności Europy widzieli jej walor, ale wtedy w 1992 roku stery przejęły już lewicowe uroszczenia. Dążenie do niemieckiego przywództwa nad Europą spotkało się z formułą lewicowego braku estymy do państwowości i widzenia w różnorodności Europy powodów jej krwawych konfliktów, nie zaś walorów. A więc przystępowaliśmy 20 lat temu do tworu, który mówił jak będzie i dziś to realizuje.
Było więc wszystko w papierach i nie ma się co teraz cukać, że to nie fair. Lud tego nie wiedział, bo kto by tam czytał sążniste traktaty. Politycy o tym nie mówili, w większości – jak lud – nie mając pojęcia jak i na ile rozpisany jest ten harmonogram. Ci, co wiedzieli – taktycznie milczeli, dbając, by prawda nie przestraszyła referendalnego suwerena. Tak, Unia jest inna niż wtedy, ale przystępowaliśmy do jasno zdefiniowanego jajka, nie ma się co dziwić, że wyrosła z niego taka kura. Teraz co prawda mamy do czynienia z gwałtownym przyspieszeniem, ale moim zdaniem wynika ono tylko z tego, że po kowidzie władza na wszystkich szczeblach dowiedziała się w końcu, że z obywatelem może zrobić wszystko. Dlatego przyspiesza. Drugi powód to to, że dłuższe cackanie się z tą pulardą może doczekać bankructwa całego układu, bo jak wiadomo takie imperialne twory nie upadają, tylko bankrutują.
Tyle ogólnych wprowadzeń. Zobaczmy teraz jak to poszło nam w te dwadzieścia lat od wejścia do Unii do dziś i to w różnych aspektach.
Polityka
Politycznie Unia to czysty przykład przejmowania instytucji przez lewicę. Jej obiecany marsz przez instytucje znalazł idealną ofiarę, w postaci idei, mającej u podstaw chrześcijańskie wartości, jako konstytuujące dla wspólnoty wartości, co potwierdzili Ojcowie Założyciele. Gwiaździste koło europejskiej symboliki to nawiązanie do korony Maryi, teraz te gwiazdki są już rozczytywane jako nawiązanie do lewicowych kontekstów.
Jak to się stało, że Unię przejęła lewica? Ano było to emanacją lokalnych poglądów krajowych suwerenów oraz globalnego planu lewicy. Zachód nam zlewaczał po drugiej wojnie światowej. Narody, które prawdziwy komunizm znały tylko z teoretycznych zachwytów kawiarnianych rewolucjonistów, opływając w powojenny dobrobyt skupiły się bardziej na redystrybucji dochodu narodowego, niż na pielęgnowaniu jego źródeł. Bogatym było wstyd, że tak zarabiają, demokracje przekraczały swe granice serwując fiskalny populizm, który miał zadawalać coraz szersze masy. Masy nabierały rewolucyjnej pewności, objawiającej się w eskalacji redystrybucyjnych roszczeń, które sfera polityczna zaspokajała rosnącym socjalem. A więc na lewej stronie zrobiło się tłoczno.
I to się przeniosło do Europarlamentu. Jak to z lewicą, która niepowstrzymanie dąży do zbiurokratyzowania świata dostaliśmy w Brukseli jej skumulowane królestwo. Biurokratyczne umysły europejskie zestrzeliły się w jedno ognisko produkując jedyny (oprócz terroru) produkt eksportowy lewicy – regulacje. Te w Unii nabierały prędkości jak w akceleratorze cząstek elementarnych, wracały w postaci dyrektyw do krajów lokalnych, w dodatku będąc jeszcze, jak to w przypadku np. Polski (i to – uwaga! – bez względu na rządzącą ekipę) podkręcane w ramach racjonalizatorskiego dociskania śruby przepisów.
Dla ludów wstępujących do Unii po 1989 roku ta rosnąca przewaga lewicy była niezłym zaskoczeniem. Zadziałało tu prawo, które nazwałem „zasadą a rebour”. Kraje, które doświadczyły szczęścia pobywania w ustroju jakiego świat nie widział nie wyobrażały sobie, że Europa jest na Zachodzie cała na czerwono, bo to przecież ku niej, jako na bank niekomunistycznej, wyciągały się ręce narodów uciemiężonych pod sowieckim butem. A tu nagle taka niespodzianka. Wspomniana przeze mnie zasada na tym właśnie polegała – ci co się zetknęli z praktycznym wcieleniem lewicy chętniej zwracali się a rebour ku prawicy. Zachodnie społeczeństwa, jeśli już miały jakieś autorytarne traumy, to pochodziły one raczej ze strony dyktatur, o proweniencji na pewno nie lewicowej, choć to wcale nie znaczy, że koniecznie zaraz prawicowej. I te społeczności zachodnie chętniej zwracały się ku lewicy, którą znały tylko z opowiadań, głównie zresztą inspirowanych w wersji soft z jak najbardziej „hard” Kremla.
W międzyczasie okazało się, że i antykomunistyczne resentymenty da się załagodzić, ba – nawet zapomnieć, wśród postkomunistycznych narodów. Doszło do zmiany pokoleniowej, nowe generacje nie były przedmiotem atrakcyjnego przekazu prawicowego. Zaczęła dominować ideologia „róbta co chceta”, ma być po równo, choćby i w dół, ale dopiero wtedy będzie sprawiedliwie. I to też się odbiło na zlewaczeniu, teraz już i postkomunistycznych reprezentantów do europejskiego parlamentu. W dodatku, kiedy socjalizm przebrał się w szaty liberalnej demokracji, to już doszło do kompletnego pomieszania pojęć, bo ludzie będący za liberalną personalizacją relacji państwo-obywatel zaczęli głosować na ustrojowe ucieleśnienie zamordystycznego kolektywizmu. Jak do tego dołożyć umiejętne wpływanie zachodnich szafarzy dóbr na lokalne formacje partyjne, to już było jasne, że w Unii zakróluje lewica, zdobędzie swą największą światową wylęgarnię – karier urzędniczych i regulacyjnego szaleństwa.
Wartości
Często w narracji, głównie uzasadnienia jakichś kar czy sankcji, pojawia się termin „europejskie wartości”. Został on zawłaszczony i zdekonstruowany. Przypomnę, że przy zakładaniu projektu unijnego miał być to układ chrześcijańsko-demokratyczny, nawet nie socjal-demokratyczny. Europa miała się odwołać do swego udziału w światowej triadzie wartości zachodniej cywilizacji: po filozofii greckiej, prawie rzymskim miała przynieść światu dobrą nadzieję chrześcijańskiej, rzekłbym po nowoczesnemu, inkluzywnej etyki. To miał być, i był, nasz różnicujący wkład w cywilizację. To był zasób „europejskich wartości” praw podstawowych.
Te osmatycznie zostały zamienione, kiedy za nie podstawiono politycznie definiowane „prawa człowieka”. I zamiast startych prawd mamy teraz wysyp taktycznych politycznych pomysłów lewicy, jak choćby dbanie o jak najbardziej egzotyczne mniejszości. Tysiące zmiennych praw w tym względzie tworzą z podmienionych wartości ich karykaturę, cep do walenia w każdego przeciwnika. Rosnące postępowe aspiracje lewicy muszą mieć egzekucyjne uzasadnienie w prawie międzynarodowym, tak by oponentny zwolennik normalności nawet już nie tyle znalazł się w obozie ostracyzmu, ale w realnym obozie, za kratkami.
To była zamiana, nie dostawka. Nowe wartości nie stoją dziś bowiem „obok” etycznych filarów praw podstawowych. Prawo do życia spływa do kanalizacji w milionowych aborcjach, w końcu przecież – chyba najbardziej bezbronnych – ludzi. Prawo własności jest już tylko własną karykaturą w świecie, gdzie szczęście ma polegać na nicniemaniu. Samo prawo do DĄŻENIA do szczęścia zostało zamienione na prawo DO szczęścia. Ta mała słowna podmianka wytworzyła w prawie naturalnym furtkę do rozhulanej roszczeniowości. Każdy ma prawo do szczęścia, czyli mieszkania, pracy, kochania (również inaczej), nawet do wymuszania szacunku do jego najdziwaczniejszych dewiacji. I państwo, a zwłaszcza sfederalizowana Unia musi mu to zapewnić. Musi mieć do tego prawo, przymus i środki. A więc musi być omnipotentna. I nie ma tu żadnego znaczenia, że tego i tak nie dowiezie. Zatrzyma się tylko na fazie własnej omnipotencji.
I taki jest obecnie zestaw „unijnych wartości”, których chimerycznym strażnikiem stała się Unia. Najpierw je sobie ustaliła i na bieżąco ustala, potem ich broni zacięcie, posuwać regulacyjny przymus i kulturowy, wzmacniany medialnie ostracyzm do destrukcyjnych granic postępactwa. Kiedy to rozebrać na drobne, to z tej czarnej skrzynki wypadają różne śmieci i gwoździe do wbijania w puste głowy. Tolerancja do granic afirmacji, inkluzywność, aż do rozpuszczenia się własnej integralności tożsamościowej. Ja sobie takich „europejskich” pojęć nie przypominam w tysiącletniej historii naszego kontynentu. Europa była tyglem narodów, nie dlatego, że to ktoś wymusił, czy nawet skonstatował, tylko tak wyszło na tym w sumie półwyspie Eurazji. Ale była też źródłem wielu zapomnianych dziś prawd, chociażby takich, że „chcącemu nie dzieje się krzywda”, które promowały nie roszczeniowość, ale budowanie wartości, materialnych, kulturowych czy etycznych, z których korzystała cała społeczność. Ale nie jako glajszachtowana płaska powierzchnia roszczeń do równości – Europa wytwarzała fale, bujające cywilizacją, gdzie wody społeczne, narodowe i kompetencyjne mieszały się w nowy żywioł. Był ruch. Teraz deklarowanie tych równościowych roszczeń jest tworzeniem płaskiej powierzchni zjawisk, pod którą nic się nie dzieje, no może, jak w piosence Kaczmarka, trwa walka o to kto będzie rządził tym spłaszczonym stadkiem. Na górze piękny łabędź wartości, pod wodą zaś czarne łapy miętolą mętną wodę prawdziwych zjawisk.
W końcu zachodnia cywilizacja była atrakcyjna dla innych nie z powodów równościowych. Na Zachód dążyli najbardziej dynamiczni, ambitni, zaradni. Wnosili pozytywny wkład w budowę tej cywilizacji. Miarą różnicy między prawdziwymi wartościami europejskimi a ich dzisiejszym wydaniem jest właśnie ta dystynkcja: kiedyś przyjeżdżali do nas ambitni za robotą, teraz – w wyniku równościowych urojeń – przyjeżdżają socjalni łazikowie, nie przynosząc żadnych dodatkowych walorów, a produkujący nowe problemy.
Gospodarka
Przypomnieć należy, że ideą Ojców Założycieli projektu europejskiego była przede wszystkim unia gospodarcza oparta na jednolitym rynku. Przede wszystkim zniesienie ceł, wprowadzeniu jednolitych zasad współpracy i konkurencji. Celem było rozwinięcie konkurencyjności, bo Europa już wtedy zaczęła odstawać od reszty świata. Obudziły się azjatyckie tygrysy, dominowały Stany, wsparte swym dealem posiadania nieograniczonych zasobów międzynarodowej waluty. Europa traciła dystans, także poprzez swoje powojenne zapóźnienie, rozproszenie i wyniszczające cła oraz różne reguły importowe. Europejska gospodarka miała dawać pracę, innowacyjność, być interesującym obszarem do światowych inwestycji.
Wymiar gospodarczy miał także znaczenie etyczne, nawet pacyfistyczne. Etyczne polega na tym, że w wyniku nieskrępowanej działalności gospodarczej tworzy się system odstręczający od konfliktów, zaś sam mechanizm konkurencji eliminuje zachowania nieetyczne. To samo z wojnami, do których często doprowadzały konflikty na tle strategicznych różnic gospodarczych. To wszystko miała uleczyć współpraca, kooperacja. Konkurowanie miało się odbywać na rynku, celem zaś miało być zaspokojenie potrzeb obywateli. Odwrotnie do czasów dzisiejszych, gdzie protekcjonistyczne działania państw, deale polityki z międzynarodowym kapitałem, dokonywane na gruncie skali globalizmu, prowadzą od razu do globalnych właśnie rozmiarów kryzysów i nieprzekraczalnych sprzeczności.
Ideą gospodarczą Unii było głównie stworzenie jednolitego rynku. Kraje europejskie miały nie konkurować ze sobą inaczej niż na jakość, cenę i dostępność. W kąt miały odejść wszelkie wojny celne, protekcjonizm gospodarczy, ruchy walutowe, czy ofensywy gospodarcze. Ale skończyło się inaczej. Bruksela zaczęła mnożyć reguły dotyczące wewnętrznego rynku, tak by można go było uznać za jednolity. Tu lewica poruszała się jak ryba w wodzie, dolewając wciąż do tego akwarium. Coraz więcej przepisów, kosztownych regulacji, produkcja dyrektyw w najdurniejszych sprawach doprowadziły do tego, że wewnętrznie rynek jednolity został zaczopowany, wyciął mniejszy biznes, co w sumie zlikwidowało klasę średnią, a w rezultacie oddało bezbronnego obywatela-konsumenta w łapy korporacyjnych monopoli. Te było stać na takie cuda, ba – były nawet inicjatorami wielu represyjnych regulacji, które kładły trupem ich rozproszoną konkurencję, filar walorów kapitalizmu.
Dla świata zewnętrznego taki unijny rynek był więc marzeniem. Słabnąca konkurencja w obszarze eksportu, zawyżone wymogi produkcyjne, wysokie podatki, w europejskim kontynencie do podbijania eksportem pozwoliły pozaunijnym krajom na kompletne rozrabiactwo. Wystarczyło tylko spełnić kryteria w produkcie, choćby stworzonym w całkowicie bardziej przyjaznym otoczeniu regulacyjnym, by znaleźć się – po lekkiej lobbystycznej robótce w Brukseli – na europejskich półkach z towarem o co najmniej równej jakości z lepszą ceną. I co? I Unia teraz będzie walczyła cłami, podwyższającymi sztucznie ceny w Europie? Przecież jednolity rynek nie powstał w celach protekcjonistycznych, tylko właśnie po to, by wytworzyła się na naszym obszarze wolna konkurencja, nie obciążona antykapitalistycznymi naleciałościami.
W ten sposób Unia zabiła swoją gospodarkę, zaś podwyższa ceny importowanych towarów, na które na Starym Kontynencie nie ma produkcyjnej alternatywy. Cła zaporowe nie uratują rodzimego biznesu, ten nie zdąży się odbudować, coś trzeba przecież konsumować, a więc pozostaje tylko import, z cenami podwyższonymi podatkami. Będzie więc drożej, a więc biedniej. Tak się skończy – jak zawsze w historii – lewacka ingerencja w gospodarkę.
Bezpieczeństwo
No, tu nie ma żartów, a właściwie to są, bo mówimy przecież o nie byle jakim ciele. Unia przecież dostała pokojową nagrodę Nobla w 2012 roku. No – w sumie wojny długo w Europie nie było, ale czy to była akurat zasługa Unii, to mam wielkie wątpliwości. Dwa lata po tej rewelacji Rosjanie atakują Ukrainę, odbierają Krym, wasalizują dwie republiki, Unia reaguje jedynie wokalnie. W tej drugiej wojnie, po strąconych samolotach i ubitych czołgach rosyjskich widać, że nasz pokojowy laureat zaraz po Noblowskim wyniesieniu dostarczał Rosji komponentów do militariów, ale ten typ tak ma.
Ja już nie mogę, jak słucham, że obok NATO to bezpieczeństwo zapewnia nam Unia. A przepraszam – jakież to? Kogo odstraszą odezwy parlamentu, strzeliste akty wzywające, kreowane w łonie Komisji Europejskiej? Przecież to kompletny imposybilizm. I to nawet nie chodzi o wojnę, tylko o całość bezpieczeństwa publicznego. Widać to było chociażby w kowidzie. Jak przyszedł czas próby to i Komisję, i parlament w Brukseli stać było jedynie na oklaski dla medyków. Kraje pozostawiono samym sobie. Ale nie na długo. Jak opadł tylko pierwszy kurz maseczkowy to unijna machina ruszyła do przodu. Odwrotnie niż w NFZ gdzie pieniądz idzie za pacjentem, tu pacjent poszedł za pieniądzem i reakcje pandemiczne ograniczyły się tylko do miejsc bajoński deali, gdzie w oparach wmuszanej paniki dokonywało się ratunkowych zakupów, ze szczepionkami włącznie.
Ale wracając do obecnie popularnego zrównywania kwestii bezpieczeństwa z militariami. Bez NATO Unia jest niczym. Pokazała to druga wojna ukraińska. Żałość brała i bierze. I takie popychadła bredzą coś o europejskiej armii? Wolne (coraz mniej co prawda) żarty. Proszę mi pokazać Portugalczyka, który (bez NATO) będzie chciał umierać za taką chociażby Rygę? Co my tam poślemy – niemieckie hełmy?
Ostatnio Niemcy się zadeklarowały w tej atmosferze, że wezmą z chęcią odpowiedzialność za wschodnią flankę NATO. Z jakimż to wojskiem? Berlin nie może skompletować od dwóch lat obiecanego batalionu na Litwie i się wybiera do takich zadań? No, chyba, że chodzi o odpowiedzialność zdefiniowaną w ten sposób, że będzie z Berlina dowodził polskim mięsem armatnim. Jeśli tak, to wypadałoby podziękować za taką odpowiedzialność.
Laureat pokojowej nagrody Nobla doprowadził niepośrednio do drugiej wojny ukraińskiej, a to chyba nie jest wyznacznikiem sprawczej roli w obszarze bezpieczeństwa. Deale z Rosją, które Unia pieściła nawet po pierwszej wojnie ukraińskiej, to była emanacja niemieckich ambicji przywództwa na kontynencie. Wszyscy wchodzili Putinowi w koniec układu pokarmowego, był business as usual, Kreml cwanie ich uzależniał, udawał głupszego niż jest i „kulig nie udał się”. Rosja pogardliwie traktowana jako stacja benzynowa, która tylko dostarcza surowce dla marżotwórczego Zachodu, uzależniła go od siebie, inne stacje się pozamykało, pieniążki z handlu inwestowało w militaria, które w końcu wyjechały zza węgła stacji i rozjechały te ich tęczowe kabrioleciki.
Tak wygląda unijny wkład w bezpieczeństwo kontynentu. Unia nie ustrzegła Europy przed groźbą wojny, nawet swym niezgulstwem popchnęła Kreml do powiedzenia „sprawdzam”. Dziś pragnie tę wpadkę przykryć tromtadracką narracją, jaki to ten ich niedawny kochanek straszny, jak to zawsze chrapał w łóżku, co się tłumaczy teraz Polakom, którzy od dawna przecież ostrzegali przed spaniem z niedźwiedziem.
Teraz, kiedy Zachód przegrywa tę wojnę, bezpieczeństwo będzie może polegało na oddaniu Putinowi za pokój nie swoich przecież walorów. Unia nami pohandluje. Kremla żądania będą rosły, bo postępując w wojnie Putin przygotowuje sobie szersze przedpole negocjacji warunków końca wojny. Nie jest więc zainteresowany w jej szybkim zakończeniu. Każdy dzień, każdy kilometr zdobytego terenu, byle wioska i jar, to kolejne punkty jego listy przyszłych żądań. Zachód, z Unią na czele, więcej gada niż robi. Niemcy chcą wziąć przywództwo i odpowiedzialność, a dopiero po dwóch latach wojny za rok otworzą fabrykę amunicji, produkującej jedną czwartą zapotrzebowania ukraińskiego. Do tej pory Ukrainy może już nie być.
Przyjęcie nierealnych założeń końca tej wojny tylko ją przedłuża. Nie będzie żadnego powrotu do ukraińskich granic sprzed 2014 roku. A więc mamy do czynienia z blefowaniem, z tym, że tylko jedna strona trzyma karty w ręku, co daje dość dużą pewność co do wyniku takiego blefu. Głównie trzymającemu karty. Unia nas w to wpędziła i teraz – jak w kowidzie – to państwa, w tym głównie nasze, być może będą musiały wyciągać gorące kasztany z ognia, które wrzuciła doń Bruksela robiąca dobrze IV Rzeszy. Ja bym im tę pokojową nagrodę Nobla odebrał. Oby nie pośmiertnie. Chociaż…
Pieniądze
Podarowane pieniądze uzależniają. Zwłaszcza te drukowane bez umiaru. Stały się narzędziem nie tylko uzależniania państw i rządów, ale także, poprzez ukierunkowaniem obszarów ich wydawania, narzędziem kształtującym kierunki rozwoju uznane w Brukseli za strategicznie ważne. W naszym kraju – na szczęście – poszło to najpierw w infrastrukturę. I dobrze. Ale też i nie dobrze. My, jako montownia Unii, musieliśmy być przecież dobrze skomunikowani, z odbiorcami. Poza tym – wymiana Unii z Rosją musi (musiała?) się przecież którędyś odbywać. I to dobrze nam się – pośrednio – przysłużyło.
Ale polski sukces gospodarczy został w Unii zauważony i oceniony jako konkurencyjny. Za dobrze nam poszło. A więc trzeba było poprzycinać. Z jednej strony politycznie wpływając na antyrozwojowe w sumie polskie siły polityczne, by te spowolniły ten proces i zawróciły nas do roli gospodarki pomocniczej i peryferyjnej, montowni do krajów – głównie Niemiec – gdzie dopiero realizuje się marża. Drugim narzędziem stała się właśnie kasa – nie można przecież było tak na chama nie dać przynależnej wedle traktatów, bo nam się polski rozwój nie podobał, to się poszukało innych sposobów. Zaczęliśmy być nagle niepraworządni, sama zaś praworządność (o jej europejskiej definicji nawet nie wspomnę) stała się nagle oczkiem w główce Brukseli i dołączyła do opisanych wyżej „europejskich wartości”.
Trzeba przypomnieć, że mówimy tu o euro, czyli tak naprawdę zeuropeizowanej niemieckiej marce. Jako, że narzędzie ma działać perfekcyjnie, to proniemiecki Tusk wyskoczy ze skóry, abyśmy i nową walutę przyjęli. Wtedy wszystko się domknie. Bo my już będziemy na granicy płatnika brutto, a więc nie będzie tak jak dotychczas, że więcej dostajemy niż bierzemy. Oddamy co trzeba, zaś dostaniemy (pożyczymy) znaczone pieniądze, które będziemy musieli wydać, czyli tak naprawdę zwrócić. Na wyznaczone przez Unię tematy, które jakoś tak dziwnie kończą się zadekretowanymi w dyrektywach zakupami technologii z Niemiec. Albo dostaniem kasę na szerzenie równościowych mrzonek i tropienie prawdy przezywanej mową nienawiści.
Bez zysku netto na tej wymianie będziemy skręcali w wyznaczone przez Unię kierunki, ciesząc się – jak ostatnio -, że w sumie pożyczono nam pieniądze jednocześnie wskazując jakimi kanałami nie znajdą się ani w kieszeniach Polaków, ani niczego im nie przysporzą. Unia uznała, że inwestycje w infrastrukturę już się wysyciły, nic dobrego Unii nie przyniosły, bo niektórzy aspirujący wyszli z roli gospodarek peryferyjnych. Teraz pora na wydatki „miękkie”. Te mogą się ładnie rozejść, trafić do obiecujących grup społecznych postępaków, ominąć klasy niepotrzebne i wsteczne. I sfinansować idee przemiany w kierunku postępu, wyznaczonym przez takich tuzów wolności, jak uwiecznieni na ścianach brukselskiego parlamentu – Gramsci czy Spinelli.
Unia a sprawa polska
Chciałem tu na końcu pokazać zestawienie na co się umawialiśmy, a co dostaliśmy. Że miał być zagwarantowany poziom suwerenności państwowej, niewtranżalanie się w nasze sprawy, korzyść z kooperacji i bezpieczeństwo. A wyszło na odwrót. Ale tak, jak wspomniałem, to „na odwrót” było nam obiecane, tylko nie doczytaliśmy. Wszystko poszło w oparach emocjonalnych poruszeń, ciągu do wymarzonego i przecenianego Zachodu. Przecenianego, bo branego (z punktu widzenia aspirującej ofiary) za jedność postaw i wartości. A tu się okazało, że na wytęsknionym Zachodzie są wzajemne sprzeczności i konflikty, zaś jednoczy go najczęściej imperialne podejście do historycznych ról europejskich.
Po tych wszystkich zastrzeżeniach pora wrócić do początkowego pytania – czy do takiej Unii wstępowaliśmy 20 lat temu? Chyba nie. Ale czemu tak się stało? Czy obściskujący się we wspólnym świętowaniu Miller z Michnikiem wiedzieli więcej wtedy niż my? Niż my teraz? Czy to tak miało być, tylko my – oślepieni wizją powrotu na utęsknione łono Zachodu – nie widzieliśmy oczywistych następstw tego kroku? Czy Unia przez te dwadzieścia lat sama odjechała bezwiednie dla suwerena w rejony najdalsze od tych przedakcesyjnych? Nie wiem. Myślę, że było i tak, i tak.
Teraz pozostają dwa zagadnienia. Czy coś można z tym zrobić? Czy można to zawrócić? Odwrócić? Jak? Z jaką klasą polityczną? Z takim suwerenem, który nie tylko nie rozumie, ale nie rozumie, że nie rozumie? Sama Unia ma wiele wewnętrznych (oficjalnych i nieoficjalnych) mechanizmów ochronnych, by się niewiele zmieniło. Cały czas trzyma przecież w rękach urzędników ster do własnej reformy. Chyba właśnie po to, by zmienić wiele aby wszystko zostało po staremu. Moim zdaniem prędzej się Unia rozwali niż my z niej wyjdziemy. Nie dlatego, że miałaby nie wytrzymać naszego odejścia, ale dlatego, że po prostu wcześniej zbankrutuje. Myślę, że żadnego poleskejpu nie będzie. Nie mamy takich sił u siebie, nie ma na to scenariusza, będziemy straszeni Wielką Brytanią, że sobie po Brexicie nie radzi, choć tam polityka (podobno) bardziej dojrzała niż u nas.
Drugie zagadnienie (choćby i teoretyczne, ale przecież nie tylko instytucje, ale i państwa upadają) to możliwy upadek Unii. Jak by wyglądał? Coś mi się zdaje, że Unia będzie trwała dopóki się ten projekt opłaca Niemcom. No dobrze, powiedzmy, że tak się stanie. Ale elity mogą nie chcieć oddać tego projektu bez walki. Mają to tak ładnie poustawiane. Gdzie się podzieją urzędnicy, lobbyści, całe instytucje przyssane do europejskiego cyca, mistrzowie utrudniania, piewcy postępowej równości? Jak by miał wyglądać taki dzień? Spokojnie, czy będą ganiać po ulicach, szczególnie kiedyś wzmożonych? Wiadomo, że jak się walą imperia, to odłamki lecą w najbardziej nieoczekiwane strony.
A może się wszystko dobrze ułoży? Unia się będzie rozwijać w dotychczasowym tempie i kierunku? Żaba będzie już praktycznie rozgotowana, i to akwarium będzie jedynym akceptowalnym emisyjnym ustrojstwem, bo resztę zaczopujemy w swych ekologicznych jaskiniach piętnastominutowych miast. Po prostu przyjdą nowe pokolenia, które nie mają tego ukąszenia pamięci, jak kiedyś wyglądała normalna normalność. Nowe pokolenia, które nawet nie będą miały serwowanej ułudy sprawczości, wolności czy samorealizacji, bo nie będą wiedziały, że taka się im należy. Będą płaską taflą społecznie jednolitej, bezklasowej, a wiec wymarzonej przez lewicę, społeczności. Będą oprowadzać po swym upadłym kontynencie nowobogackich Azjatów, nie wiedząc nawet po co i dlaczego ich przodkowie budowali prezentowane katedry i zamki.
Czego Wam i sobie NIE ŻYCZĘ.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Piekło, które szykuje nam Unia Europejska
Piekło, które szykuje nam Unia Europejska
1.05.2024 Autor: Redakcja NCzas Pieklo-ktore-szykuje-nam-unia-europejska
20 lat członkostwa Polski w Unii Europejskiej to nie tylko „świetlana przyszłość”, czy „wejście do Europy”. Coraz więcej bowiem aspektów uderza w naszą wolność i portfele. Poniżej przedstawiamy zestawienie wybranych „minusów” tylko z ostatnich miesięcy.
Zmiany traktatowe
W ostatnich miesiącach toczyła się debata nad zmianami traktatowymi Unii Europejskiej. Komisja Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego (AFEC) przyjęła w październiku 2023 roku, w drodze głosowania, sprawozdanie zalecające zmianę traktatów unijnych.
Główne proponowane zmiany to:
- eliminacja zasady jednomyślności w głosowaniach w Radzie UE w 65 obszarach i transfer kompetencji z poziomu państw członkowskich na poziom UE m.in. poprzez utworzenie dwóch nowych kompetencji wyłącznych UE – w zakresie ochrony środowiska i bioróżnorodności (art.3 TFUE)
- znaczne rozszerzenie kompetencji współdzielonych (art.4), które obejmowałyby osiem nowych obszarów: politykę zagraniczną i bezpieczeństwa, ochronę granic, leśnictwo, zdrowie publiczne, obronę cywilną, przemysł i edukację.
Gotówka
Gotówka to wolność. Parlament Europejski właśnie ją ogranicza, przyjmując niedawno przepisy ograniczające płatność gotówką wyłącznie do kwoty 10 tys. euro. Wszystko pod pretekstem „przeciwdziałaniu brudnych pieniędzy”.
Limit ten ma dotyczyć wszystkich krajów Unii Europejskiej. Jednocześnie państwa członkowskie mogą ustanowić niższy limit.
Wprowadzony ogólnounijny limit płatności gotówkowych w wysokości 10 tys. euro obowiązuje „za wyjątkiem płatności między osobami prywatnymi w kontekście nieprofesjonalnym, oraz środki mające na celu zapewnienie zgodności z ukierunkowanymi sankcjami finansowymi i uniknięcie obchodzenia sankcji” – czytamy w komunikacie opublikowanym przez PE.
Klimat
Jedną z głównych bolączek, wynikających z członkostwa Polski w UE i poddawania się woli Brukseli przez kolejne rządy warszawskie, jest Zielony Ład.
– Zielony Ład jest największym zagrożeniem dla naszego dobrobytu od czasów upadku gospodarki nakazowo-rozdzielczej i jej spektakularnego i intelektualnego bankructwa. To nie są moje słowa, bo to jest duża i mocna teza, to są słowa Davida Friedmana, syna tego Miltona Friedmana, które regularnie wypowiada podczas spotkań otwartych, w swoich publikacjach i tak dalej – ocenił prezes Instytutu Misesa Mikołaj Pisarski.
Zielona rewolucja uderzy głównie w portfele Polaków. W imię walki z klimatem będziemy bowiem płacić m.in. astronomiczne rachunki za ogrzewanie.
W myśl nowej dyrektywy Unii Europejskiej już w 2027 roku mają zacząć obowiązywać opłaty za emisje z budynków. Obecnie takie podatki nałożone są na przemysł. UE chce jednak rozszerzyć system handlu uprawnieniami do emisji m.in. do całego sektora budowlanego. Taką dyrektywę w zeszłym roku wprowadził Parlament Europejski (Dyrektywa ETS2). Zgodnie z jej zapisami już za kilka lat zaczną obowiązywać nowe opłaty.
Dyrektywa będzie miała bezpośrednie przełożenie na portfele Polaków. Wzrosną bowiem koszty ogrzewania budynków mieszkalnych węglem i gazem. Do 2030 roku nowe podatki mają objąć wszystkie budynki – w tym budownictwo mieszkalne oraz domy jedno- i wielorodzinne. Właściciele nieruchomości odczują wzrost kosztów.
Nie są to jedyne negatywne konsekwencje, jakie mogą spotkać Polaków. Absurdów jest więcej. Francja, dążąc do osiągnięcia celów związanych z redukcją emisji gazów cieplarnianych, wprowadza surowe przepisy dotyczące efektywności energetycznej budynków. Właściciele nieruchomości muszą uzyskać odpowiedni papierek, a jeśli wpisana na nich będzie niedostateczna wydajność energetyczna, nie wynajmą mieszkania. Polskę niebawem może czekać to samo.
A jeśli już o absurdach mowa, to UE marzy się także stworzenie „ekologicznej” armii. Brukselscy urzędnicy nie precyzują jednak czy chodzi o elektryczne czołgi, o strzelanie z procy czy może o lniane mundury.
Na tym jednak nasze problemy się nie kończą. Pod koniec kwietnia rząd warszawski przedstawił Brukseli Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu. Unijna komisja przyklasnęła i „plan” przyjęła, o czym z dumą poinformowała Paulina Hennig-Kloska.
Wysłany do KE projekt KPEiK do 2030 r. zakłada redukcję emisji gazów cieplarnianych o 35 proc. w stosunku do 1990 r. Polska deklaruje osiągnięcie do 29,8 proc. udziału OZE w końcowym zużyciu energii brutto. Dla produkcji energii elektrycznej założono, że udział OZE może sięgnąć 50,1 proc. Dla sektora ciepłownictwa i chłodnictwa dokument przewiduje 32,1 proc. udziału OZE, a udział energii odnawialnej w transporcie – 17,7 proc.
Jak informował resort klimatu i środowiska obowiązujący dotychczas Krajowy Plan na rzecz Energii i Klimatu na lata 2021-2030 został przyjęty w 2019 r. Wyznaczał następujące cele klimatyczno-energetyczne na 2030 r.: 7-proc. redukcję emisji gazów cieplarnianych w sektorach nieobjętych systemem ETS w porównaniu do poziomu w roku 2005, 21-23 proc. udział OZE w finalnym zużyciu energii brutto, uwzględniając 14-proc. udział OZE w transporcie, roczny wzrost udziału OZE w ciepłownictwie i chłodnictwie o 1,1 pkt. proc. średniorocznie, wzrost efektywności energetycznej o 23 proc. w porównaniu z prognozami, redukcję do 56-60 proc. udziału węgla w produkcji energii elektrycznej.
KPO
Kolejną udręką dla Polaków staną się brukselskie srebrniki w formie pożyczki. Unijna pożyczka obwarowana jest licznymi zobowiązaniami, które znane są pod nazewnictwem „kamienie milowe”.
Do podstawowych celów Krajowego Planu Odbudowy należy zmniejszenie emisji CO2 i negatywnego wpływu transportu na środowisko – z tego względu wprowadzony ma zostać szereg dodatkowych opłat i podatków, aby „zachęcić” lub w wielu przypadkach wręcz zmusić kierowców do korzystania z paliw alternatywnych.
Walka z kierowcami
Do pierwszej połowy 2026 r. w życie ma wejść nowy podatek od własności pojazdów emitujących spaliny. Nie jest znana jeszcze jego wysokość, wiadomo jednak, że nadrzędne założenie nowej opłaty to przede wszystkim promocja pojazdów elektrycznych przy jednoczesnym zniechęceniu polskiego kierowcy do tańszego samochodu spalinowego.
Rząd przyznał, że pracuje już nad odpowiednimi podatkami i opłatami dla posiadaczy samochodów spalinowych.
W planach jest także wyznaczenie nowych płatnych dróg ekspresowych oraz autostrad – na razie mówi się, że ma dotyczyć wyłącznie samochodów o masie całkowitej powyżej 3,5 tony oraz autobusów.
Pieniądze z KPO mają być przeznaczone „poprawę” i „rozwój” transportu publicznego, przede wszystkim w postaci zakupu „niskoemisyjnych” pojazdów, czyli po prostu drogich i nieefektywnych (przynajmniej na razie) elektryków.
Jednym z wyznaczonych przez UE dla budowania „świetlanej przyszłości” celów jest redukcja emisji spalin. Pod tym pretekstem próbuje się ograniczyć obywatelom państw członkowskich możliwość przemieszczania się. Najwyraźniej większość ma być zdana tylko na „zbiorkom”. Bruksela czyni w tym kierunku kolejne kroki.
Projekt KE wprowadza pojęcie „pojazdu resztkowego”, co według „Fit for 55” oznacza samochody, w których wystąpiły awarie głównych podzespołów – jak silniki, skrzynie biegów, hamulce, czy układ kierowniczy – oraz takie, które zostały uznane za stare – czyli około 15-letnie. Takie pojazdy, w myśl unijnych przepisów, nie będą już mogły być poddawane znaczącym naprawom. Najprawdopodobniej więc jedyną opcją będzie ich zezłomowanie.
Kierowcy oberwą nie tylko na froncie klimatycznym, lecz także biurokratycznym. Wszyscy kierowcy będą musieli wymienić prawa jazdy. Nawet, jeśli mają prawo jazdy przyznane przed 2013 rokiem i bezterminowe. A to wiąże się oczywiście z dodatkowymi kosztami i lataniem po urzędach.
Źródło:NCzas
Zalew Europy – trwa mać !! Pakt migracyjny.
Zalew Europy ma trwać
2.05.2024 Tomasz Myslek zalew-europy-ma-trwac
Euro-federaści z różnych partii i urzędów, w tym liczni eurokomuniści, bardzo cieszą się ze wstępnego zatwierdzenia tzw. paktu migracyjnego.
Bo ten pakt ma zapewnić na kolejne długie lata dalszy napływ do krajów UE setek tysięcy uciekinierów z Afryki, Azji i innych stron – każdego roku.
10 kwietnia Parlament Unii Europejskiej zatwierdził tzw. pakt migracyjny. To rozporządzenie komisarzy i polityków UE, wprowadzające między innymi tzw. mechanizm solidarności, przyjęto głosami 301 deputowanych – głównie większości członków frakcji lewicowych i większości posłów Europejskiej Partii Ludowej, w tym chadeków niemieckich. Za nowymi przepisami głosowała także część posłów niby „prawicowych” („Bracia Włosi”) i „liberalnych”. 272 głosowało przeciw, w tym frakcja „Zielonych”, bo w ich opinii procedowany pakt rzekomo „narusza prawa migrantów i azylantów”, a 46 wstrzymało się.
Łącznie głosowano nad dziesięcioma tekstami legislacyjnymi wchodzącymi w skład ww. paktu. Wszystkie zostały przyjęte. Zakładają one dwa tzw. mechanizmy wspierania tych krajów UE, do których już napłynęło i nadal napływa szczególnie dużo uciekinierów z Azji, Afryki, z krajów bałkańskich i innych stron (wspierania takich krajów, jak Włochy, Grecja, Hiszpania, Francja, Holandia, Austria i Niemcy, co jednak oficjalnie nie zostało zapisane).
Pierwszy z nich to obowiązek tzw. europejskiej solidarności, czyli obowiązek rozlokowania każdego roku co najmniej 30 tys. ww. uciekinierów do tych krajów UE, do których dotychczas przybyło ich niewielu.
A więc w praktyce zapewne przede wszystkim do krajów Europy Środkowej i południowo-wschodniej, jak np. Polska, Węgry, Chorwacja czy Rumunia, a także m.in. Portugalia, Irlandia, Dania czy Finlandia. Choć przy tej „relokacji” tysięcy chętnych do azylu w Europie ma być ponoć brany pod uwagę także PKB każdego kraju, a więc jego potencjał gospodarczy i budżetowy. Konkretne „kwoty” Murzynów, Arabów, uciekinierów z Afganistanu czy Bangladeszu i innych przybyszów, które każdego roku będą musiały przyjąć te i inne kraje, mają ustalać komisarze UE i ich urzędnicy – zapewne podobnie, jak dawniej komisarze i urzędnicy sowieccy. Choć w teorii mają to ustalać w porozumieniu z rządami poszczególnych państw. Alternatywnie, poszczególne kraje UE będą mogły wpłacić do unijnej kasy w Brukseli po 20 tys. euro za każdą wyznaczoną im (do przyjęcia i wieloletniego utrzymania), a nieprzyjętą osobę lub ewentualnie „wziąć udział w operacjach na granicach zewnętrznych Unii” [?]. O jakie operacje i koszty z nimi związane tu chodzi, na razie bliżej nie wiadomo. Te nowe reguły mają zacząć obowiązywać od stycznia 2026 r.
Z kolei drugi „mechanizm” – tzw. europejskiej wzmocnionej solidarności – ma być „uruchamiany w sytuacjach nagłych”, w których liczba nielegalnych „migrantów” przekraczających granice krajów UE będzie już tak duża (tj. może np. ponad milionowa w skali roku?), że już będzie „zagrażać wydolności systemu”. To rozporządzenie w sprawie „reagowania na sytuacje kryzysowe” zostało przyjęte głosami 322 posłów, a 266 było przeciw. Cały ten euro-komunistyczny „pakt migracyjny” będzie jeszcze musiała zatwierdzić Rada UE, czyli rada rządów krajów członkowskich – prawdopodobnie na swoim posiedzeniu zaplanowanym na 29 kwietnia. Jednak w opinii szeregu komentatorów niemieckich i innych, ma to być już tylko formalność – pomimo zdecydowanego i oficjalnego sprzeciwu rządów Słowacji i Węgier oraz mniej zdecydowanego sprzeciwu i wątpliwości części władz Chorwacji i Rumunii. Bo traktatowe prawo weta – przysługujące każdemu państwu członkowskiemu na podstawie traktatu o UE – w tym przypadku ma nie być respektowane. Już w grudniu zrezygnowano bowiem z wymogu jednomyślności. Niemal wszystkie rządy państw – poza Budapesztem – zgodziły się wówczas na to. Rządowa Warszawa też.
Wunderbar!
Ww. pakt UE zawiera też zapisy o szybszym rozpatrywaniu wniosków o azyl, też na granicach UE, a także sporo innych. Mają one „kompleksowo uregulować” politykę imigracyjną i azylową we wszystkich krajach UE – też poprzez totalne ujednolicenie przepisów i procedur we wszystkich 27 krajach euro-kołchozu. Wszystko to łącznie okaże się zapewne bardzo szkodliwe dla Polski i większości innych krajów Europy. Powyższe i inne postanowienia władz UE, które wcale nie zmierzają do jakiegoś zdecydowanego powstrzymania niekontrolowanej i nielegalnej imigracji do krajów UE setek tysięcy egzotycznych cudzoziemców rocznie, jak to się dzieje już od roku 2015, to bowiem wielkie niebezpieczeństwo dla tych krajów. Bo po ich ostatecznym przyjęciu przez rządy i władze UE, liczba tych niezaproszonych przez narody Europy przybyszów zapewne jeszcze wzrośnie. Ponieważ ten pakt jest w swej istocie swoistym zaproszeniem dla kolejnych milionów nielegalnych „migrantów”. A jeszcze bardziej dla ich przemytników, którzy od władz UE właśnie otrzymują kolejne sygnały, że mogą wysyłać i przewozić do Europy jeszcze więcej ludzi z Afryki itd., bo nikt ich od brzegów i granic Europy siłą nie odpędzi. Wprawdzie minister spraw zagranicznych Węgier Péter Szijjártó zapowiedział, że jego rząd nadal „nie pozwoli na żaden wjazd nielegalnym imigrantom ani z południa, ani z zachodu”, a Węgry nadal będą chronić – pomimo presji Brukseli – granice swoje i unijne, ale to dla Polski i narodów Europy niewielkie pocieszenie. Bo jak słusznie dodał węgierski minister: ten „pakt ma na celu rozszerzenie na Europę Środkową problemu Europy Zachodniej, który rozpoczął się, gdy zrezygnowała ona z obrony własnej tożsamości, kultury i społeczeństwa, pozwalając nielegalnym imigrantom na ich wjazdy, tworząc podwójne społeczeństwa i zwiększając zagrożenie terroryzmem”. Natomiast rzecznik węgierskiego rządu Zoltán Kovács powiedział dziennikarzom, że uchwały parlamentu UE z 10 kwietnia, zatwierdzające ww. plany polityki imigracyjnej i azylowej UE, to rozwiązanie, które stanowi poważne naruszenie suwerenności narodowych państw.
Richtig!
Radość rządzących euro-komunistów
Zdaje się jednak, że kierownicy euro-komuny wcale nie przejmują się dość mocną krytyką ww. paktu i całej ich wieloletniej i niezwykle szkodliwej polityki imigracyjno-azylowej przez szefów rządów i ministrów Słowacji i Węgier czy też przez niektórych polityków z Chorwacji, Czech, Polski czy Rumunii. Np. szefowa euro-komunistycznych komisarzy Ursula von der Leyen uznała ww. głosowanie w parlamencie UE w sprawie paktu za „historyczne” i za „wielkie osiągnięcie dla Europy”. Oczywiście dla ich (komunistycznej) Europy, bo nie dla naszej. A kanclerz rządu RFN Olaf Scholz określił tę „reformę azylową” UE jako „krok historyczny i niezbędny”. Bo rzekomo „ograniczy on nielegalną migrację i wreszcie odciąży kraje, które są nią szczególnie dotknięte” – stwierdził Scholz. Z kolei szefowa MSW Niemiec Nancy Faeser z SPD oświadczyła, że powyższa „reforma” rzekomo „skutecznie ograniczy nielegalną migrację i odciąży lokalne władze”, bo „w przyszłości odpowiedzialność za uchodźców zostanie rozłożona na więcej krajów”.
Och ja, natürlich!
Tymczasem „postępowa” komisarz UE do spraw wewnętrznych, która przez kilka lat nadzorowała prace urzędników UE nad fatalnym (dla narodów Europy) paktem o imigracji i azylu – komunistka ze Szwecji Ylva Johansson – postraszyła krytyków i wątpiących jakimiś „krokami prawnymi wobec państw, które nie będą respektować paktu o imigracji”. Bo „wszystkie państwa członkowskie muszą to szybko wdrożyć i zastosować” – surowo zapowiedziała Johansson.
Jawohl!
Tu należy przypomnieć, że tylko w ubiegłym roku, wskutek idiotycznej i lewacko-destrukcyjnej polityki rządzących euro-kołchozem, w krajach UE złożono w sumie aż 1,14 miliona azylowych wniosków – najwięcej od siedmiu lat, tj. od pamiętnego roku 2016. Zarejestrowano też aż ponad 380 tysięcy nielegalnych przekroczeń granic, z czego około połowę na tzw. szlaku środkowo-śródziemnomorskim, tj. w Italii i jej okolicach.
Super!
W tej całej skandalicznej aferze, związanej z przyjmowaniem i utrzymywaniem od lat milionów uciekinierów z krajów muzułmańskich, murzyńskich i innych (na koszt europejskich, w tym też polskich podatników), ciekawe jest m.in. to, że w przeddzień ww. decydującego głosowania w parlamencie UE niemiecka prasa nareszcie podała („Bild” i inne gazety) rzecz bardzo ważną i oczywistą, choć do tej pory starannie przez wielkie media i przez polityków przemilczaną. Podała, że (zgodnie z twierdzeniami niektórych socjologów i publicystów – przedstawianymi już od lat) stale rośnie udział imigrantów i azylantów w całej przestępczości w Niemczech i w poszczególnych krajach Niemiec. Okazało się, że np. w Bawarii imigranci i azylanci różnych kategorii, którzy w końcu ub. roku stanowili już w sumie aż ponad 17,1 proc. całej ludności tego 13,5 milionowego kraju (!), byli w ubiegłym roku sprawcami aż 39,6 proc. wszystkich wykrytych tam przestępstw. A np. w landzie Hamburg imigranci z Afryki, Azji i innych stron, którzy stanowią tam już ponad 16,9 proc. ludności, popełnili aż 49,6 proc. wszystkich wykrytych tam przestępstw (wg jungefreiheit.de).
Sehr schön und europäisch!
Świętujemy 20 lat w UE. MEMY.
=======================================================
Dwadzieścia lat Polski w Unii Europejskiej. I wystarczy.
Dwadzieścia lat Polski w Unii Europejskiej i wystarczy
autor: admin (2024-05-01 zmianynaziemi.pl/w-unii-europejskiej-i-wystarczy
Dwadzieścia lat temu Polska dołączyła do Unii Europejskiej, otwierając nowy rozdział w swojej historii. Choć decyzja ta budziła wówczas mieszane uczucia, dziś, po dwóch dekadach, możemy z perspektywy czasu dokonać realnej oceny tego okresu.
Na samym początku członkostwa Polska doświadczyła masowej emigracji obywateli na Zachód. Miliony Polaków poszukiwało lepszych perspektyw zawodowych i życiowych poza granicami kraju. Jednak ten niekorzystny trend szybko się odwrócił. Jednak wielu z nich, zdobywszy doświadczenie i zarobione na Zachodzie środki, powracało do Polski, wnosząc ze sobą nowe umiejętności i etos pracy.
Okazało się, że Polacy są narodem przedsiębiorczym i pracowitym. Zamiast czerpać korzyści z unijnych dotacji, zaczęliśmy dynamicznie rozwijać własną gospodarkę. Ten proces wzbudzał jednak niechęć Brukseli a zwłąszcza Berlina, który próbuje na różne sposoby hamować polskie dążenia do dobrobytu. Najpierw uderzono w polskich przewoźników, tworząc przepisy wymierzone w tę branżę, a później podjęto jeszcze bardziej radykalne działania.
Unia Europejska, ogarniętą ideologią ekologiczną, zaczęła promować szaloną wizję “Zielonego Ładu”. Okazało się, że ta polityka jest wymierzona przede wszystkim w Polskę, kraj o wysokim udziale węgla w miksie energetycznym. Narzucane nam obowiązkowe remonty budynków oraz restrykcje dotyczące emisji CO2 stanowią poważne zagrożenie dla naszej gospodarki i finansów publicznych. Może to spowodować katastrofę w naszym kraju!
Polska wchodziła do UE, gdy była ona jeszcze Wspólnotą Węgla i Stali, a teraz ta sama wspólnota zapalczywie zwalcza te surowce, na których opiera się nasza przemysłowa potęga. Wydaje się, że Unia Europejska, którą znamy dzisiaj, to zupełnie inna organizacja niż ta, do której wstępowaliśmy dwie dekady temu. Coraz bardziej przypomina ona Związek Radziecki, tylko zamiast czerwonego, ten komunizm ma barwę zieloną.
Pomimo tych trudności, Polska zdołała się znacząco wzbogacić, nie dzięki, a wbrew polityce Unii Europejskiej. Nasz kraj stał się jednym z najszybciej rozwijających się gospodarek w Europie, a Polacy udowodnili, że potrafią radzić sobie nawet w niesprzyjających warunkach. Jednak nadchodzące lata mogą okazać się jeszcze trudniejsze.
Forsowana przez Brukselę ideologia “Zielonego Ładu” może doprowadzić do katastrofalnych skutków dla polskiej gospodarki. Astronomiczne ceny prądu, gazu i węgla, a także ruinujące domowników remonty budynków, to tylko początek problemów, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. Wszystko to sugeruje, że Unia Europejska, do której wstępowaliśmy, odeszła od swoich pierwotnych założeń i coraz bardziej przybiera totalitarny charakter.
Po dwudziestu latach członkostwa w Unii Europejskiej Polska może z dumą patrzeć na swoje osiągnięcia, ale również z troską spoglądać w przyszłość. Stoimy przed kolejnymi wyzwaniami, które będą wymagały od nas determinacji i mądrości. Musimy bronić naszej suwerenności, naszej gospodarki i naszego stylu życia przed coraz bardziej agresywną polityką Brukseli. Tylko w ten sposób będziemy mogli zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo kolejnym pokoleniom Polaków.
KPO: dług śmierci prosto z UE
KPO: dług śmierci prosto z UE
30.04.2024 Autor:Tomasz Sommer kpo-dlug-smierci-prosto-z-ue
Zgoda na udział w unijnym, Krajowym Planie Odbudowy, którą podpisał były premier Mateusz Morawiecki, to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjął rząd PiS-u, a którą z radością przyjęli politycy z obecnej koalicji rządowej. W efekcie powstanie ogromny dług, który przez lata, do 2058 r., będzie niszczył Polskę gospodarczo i politycznie.
W latach 2020-2021 Polska i świat były szantażowane umiarkowanie szkodliwą pandemią kowida, co doprowadziło w naszym kraju do setek tysięcy ofiar bezczynności służby zdrowia, uruchomienia inflacji, blokad działalności gospodarczej oraz szkolnictwa. Socjaliści z UE wpadli na pomysł, by niszczyć gospodarkę swoimi pomysłami także po zakończeniu pandemii, która w sposób naturalny wygasła na początku 2022 r. Tym pomysłem jest KPO, czyli Krajowy Plan Odbudowy. Propagandowo te pieniądze miały stymulować odbudowę zniszczonych przez rządy obszarów gospodarczych. Realnie umożliwiły UE po raz pierwszy uruchomienie ogólnounijnego opodatkowania oraz stawianie do kąta krajów, które jej podpadły.
Wciskanie długu
Szybko okazało się, że KPO stała się jedynie narzędziem unijnego zamordyzmu. Polska, mimo wymyślenia najgłupszych możliwych sposobów na rozdysponowanie tych obiecanych pieniędzy, zapisanych w słynnych „kamieniach milowych”, które natychmiast ochrzczono mianem „kamieni u szyi”, przez dwa lata nie dostała z nich ani grosza, gdyż podpadła Komisji Europejskiej za próbę pogonienia postkomunistycznej nomenklatury z sądownictwa. Paradoksalnie, nieprzyjęcie długu i nieprzyjęcie „kamieni u szyi”, było w tej sytuacji najlepszym rozwiązaniem.
Po zmianie władzy UE zaczęła jednak niemal siłą zmuszać Polskę do przyjęcia pieniędzy z KPO, co zresztą nowy premier, Donald Tusk, wykorzystywał jako okazję do ogłoszenia „sukcesu”.
Dlaczego UE nagle zaczęło nagle tak bardzo zależeć na wciśnięciu nam długu? Bo w międzyczasie Polska już… zaczęła spłacać pożyczkę, z której ciągle nie dostała ani grosza. Gdyby taki stan rzeczy nadal trwał, to mogłoby się okazać, że Polska nie dostanie nic aż do 2026 r., kiedy rozdawanie pożyczonych pieniędzy ma się skończyć. A wtedy okazałoby się, że jesteśmy jedynym krajem w Europie, który spłaca ogromne pieniądze za dług, którego nie zrealizowała i jest to kara czysto polityczna. Racjonalne zachowanie władz Polski w takiej sytuacji mogłoby być tylko jedno – zaprzestanie spłacania tej pożyczki. Doprowadzenie przez Komisję Europejską do takiej sytuacji mogłoby osłabić entuzjazm pozostałych krajów UE do powtarzania podobnych działań w przyszłości. A wiadomo, że jeśli chodzi o zadłużanie Europy, to eurobiurokraci dopiero zaczynają się rozkręcać.
Dług przyszedł
W zeszłym tygodniu do Polski przyszły w końcu pieniądze na tę „odbudowę”, która zresztą dokonała się całkiem dobrze bez nich. Minister Funduszy i Polityki Regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz przy pomocy portalu X (dawniej Twitter) pochwaliła się przelewem, tłumacząc, że Unii zajęło cztery miesiące zgromadzenie tej wypłaty. Wybuchł skandal, bo okazało się, że te pieniądze to żadna dotacja, tylko zwykła pożyczka. W opisie przelewu pokazanego przez Pełczyńską jak byk tkwiło słowo „loan”, czy właśnie „pożyczka”, wzięta od instytucjonalnych lichwiarzy. W dodatku w ogóle Polsce niepotrzebna.
– „Część tych pieniędzy to rzeczywiście pożyczka, ale część to dotacja” – tłumaczyła się później z propagandowej wpadki minister Pełczyńska. – „A sama pożyczka zawarta została na najlepszych możliwych warunkach, które nie byłyby możliwe do uzyskania przez kraje członkowskie bezpośrednio”.
Oczywiście to wszystko nieprawda. Unijny dług KPO rzeczywiście w części jest zwykłą pożyczką, którą zawieramy u lichwiarzy za pośrednictwem UE, natomiast reszta jest subwencją. Problem polega jednak na tym, że UE nie miała dotąd własnych dochodów podatkowych, więc by pozyskać środki, takie dochody otrzymała.
– „Na spłatę KPO zaprojektowano nowe podatki unijne i podwyższenie składki członkowskiej. Podatek od plastiku, podatek od ETS, podatek od „śladu węglowego”, podatek od zysków rezydualnych. Zapłacimy za to od 143 do 153 mld euro, czyli wielokrotnie więcej, niż dostaniemy” – tłumaczy europoseł Patryk Jaki.
Ponieważ te opłaty i podatki już zaczęliśmy częściowo płacić, dlatego byliśmy w sytuacji, że już płaciliśmy za pożyczkę, której nie otrzymaliśmy. Zresztą nadal w niej jesteśmy. Bo ta pierwsza wpłata z zeszłego tygodnia to pożyczka od lichwiarzy. Zaś części subwencyjnej nadal nie otrzymaliśmy.
Marnowanie pieniędzy
Wpłata unijnej pożyczki od razu uruchomiła wezwania do realizacji „kamieni milowych”. Znów zaczęto mówić o kolejnych obciążeniach ZUS-owskich niszczących elastyczność pracy, jaka jeszcze w Polsce przetrwała, wspomina się ponownie o wprowadzeniu opłat na autostrady i drogi szybkiego ruchu. Już wiadomo, że konkretne sumy pójdą na montowanie nowej sieci fotoradarów na drogach.
To wszystko będzie rujnować polską gospodarkę, ale nie to jest jeszcze najgorsze. Najgorsze jest coraz częściej deklarowane przez obecnych rządzących przeznaczenie unijnego długu na „zielony ład”, czyli niszczenie polskiego systemu energetycznego oraz polskiej przyrody poprzez masowe instalowanie nieefektywnych i nieekonomicznych instalacji OZE.
Czyli nagle okazuje się, że fundusz „odbudowy” stał się funduszem „zniszczenia” realizowanego pod dyktando wierzących w „katastrofę klimatyczną”, niebezpiecznych zielonych radykałów rządzących w Brukseli.
Oczywiście część unijnego długu zostanie przeznaczona jak zwykle na tradycyjne łapówkarstwo. Już ogłoszono program dopłat dla właścicieli hoteli. Naturalnie dostaną je ci, którzy są przysłowiowymi krewnymi i znajomymi królika.
Nie brać długu, znieść podatki
Polski rząd powinien odmówić uczestnictwa w KPO i zażądać wykluczenia Polski z podatków, które służą do finansowania subwencji. Powinien także blokować wprowadzony przy okazji KPO „mechanizm warunkowania”, będący w istocie narzędziem do szantażowania nieposłusznych politycznie krajów członkowskich. A przede wszystkim powinien przestać kłamać o unijnym długu, przedstawiając go jako dobrodziejstwo, podczas gdy jest kolejnym ciosem w polską gospodarkę i polski system polityczny.