Downsizing produktów wchodzi na nowy poziom. Właśnie okazało się, że znane od dziesięcioleci Ptasie Mleczko znowu się odchudziło. W 1994 roku opakowanie tych frykasów ważyło 500 gramów. Tylko w ciągu ostatnich kilku miesięcy jego waga spadła dwukrotnie.
Ile dziś waży Ptasie Mleczko?
Zmniejszanie produktów zwane jest shrinkflacją lub downsizingiem
Po raz kolejny dotknęło ono Ptasiego Mleczka – dziś opakowanie waży 340 gramów
Jeszcze w 1994 roku paczka Ptasiego Mleczka ważyła równe pół kilo
Klienci narzekają, że i smak nie ten, co dawniej
Kolejną zmianę w wadze opakowania Ptasiego Mleczka zauważyła dziennikarka zajmująca się kwestiami zdrowego żywienia, Katarzyna Bosacka. Na swoim profilu na Facebooku napisała, że paczka tych słodyczy waży dziś już tylko 340 gramów.
Sprawdziliśmy to. Faktycznie, w ofercie sklepów internetowych trudno dziś znaleźć Ptasie Mleczko o wadze 360 gramów. Paczka waży 340 gramów. Różnica nie jest niby wielka, ale jeszcze w 2019 roku pisaliśmy w INNPoland.pl, że Ptasie Mleczko standardowo waży 380 gramów. W ciągu tych kilku lat jego waga spadła najpierw do 360, a potem do 340 gramów.
Warto też pamiętać o tym, że w roku 1994 Ptasie Mleczko ważyło równe pół kilo. Przez niecałe 20 lat jego waga spadła aż o 160 gramów. Dzisiejsze opakowanie waży zaledwie 68 procent tego, co w latach 90.
Produkujący Ptasie Mleczko Wedel zapewnia, że wielkość kostek się nie zmieniła i są tak samo smaczne. Przeczą temu opinie zamieszczone pod postem Bosackiej – wiele osób uważa, że obecny smak tego przysmaku Wedla zdecydowanie ustępuje wcześniejszemu.
Zmiany właścicieli nie wyszły Wedlowi na dobre?
Wedel był jedną pierwszych spółek, jakie w 1991 roku trafiły na Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie. Wówczas firma była o wiele większa, produkowała także słynne Delicje Szampańskie, ciastka, słone przekąski. Została jednak przejęta przez koncern PepsiCo. Nowy właściciel rozczłonkował działalność Wedla. Delicje sprzedał Danonowi, a zakłady E.Wedel trafiły do Cadbury. Sam zostawił sobie słone przekąski.
W 2010 roku Cadbury łączyło się z innym koncernem – Kraft Foods. Obawiając się monopolu (Kraft Foods produkowało czekolady Milka), Komisja Europejska nakazała sprzedaż Wedla w inne ręce. I tak trafił do obecnego właściciela, japońskiego koncernu Lotte. Wtedy też zaczęło się zmniejszanie gramatury Ptasiego Mleczka i kombinacje przy jego składzie.
Mniejsze znaczy lepsze?
Ptasie Mleczko nie jest jedynym produktem, który został tak brutalnie zmniejszony. Zjawisko to nazywane jest downsizingiem lub shrinkflacją i dotyka wiele towarów. Wiele czekolad waży dziś nie 100 gramów, ale 90. Popularne małpki nie dość, że nie są już wódkami (często mają poniżej 38 proc. alkoholu), również zmniejszyły objętość ze 100 do 90 ml. Półkilowa kiedyś kawa dziś waży najwyżej 450 gramów. Wiele osób lubiących gotować do szału doprowadzają 900-gramowe opakowania mąki. Bo jak w przepisie jest kilogram, to muszą kupić dwa opakowania…
Jeszcze kilkanaście lat temu kostka masła ważyła ćwierć kilo, obecnie standardem jest 200 gramów. Ale nikt nigdzie nie napisać ile kostka ważyć powinna. Więc coraz częściej możesz natknąć się na takie, które ważą na przykład 175 gramów. Albo i mniej.
Dziś coraz częściej na półkach stoją opakowania czy butelki napojów o pojemności 0,9 litra. To 10 proc. mniej od “standardowego litra” – a cena rzadko spada o jedną dziesiątą w porównaniu do większej butelki. Na pierwszy rzut oka wydaje się jednak bardziej atrakcyjna…
Wzrost cen w grudniu. Polska na prostej drodze do hiperinflacji?Cukier (59,5%), mąki (38,3%) i makaron (37,6 %).
W grudniu 2022 roku codzienne zakupy były droższe średnio o blisko 25% w porównaniu z rokiem 2021 – wynika z najnowszego „Indeksu cen w sklepach detalicznych”. Zdrożały wszystkie z 12 kategorii produktów.
Według analizy przeprowadzonej przez UCE Research oraz Wyższe Szkoły Bankowe w grudniu największą dynamikę wzrostu cen zanotowały produkty sypkie, które średnio zdrożały o 35,9%. Największy wzrost cen dotyczył cukru (59,5%), mąki (38,3%) i makaronu (37,6 %).
Według dr. Tomasza Kopyściańskiego z Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu produkty sypkie znalazły się na pierwszym miejscu w okresie przedświątecznym, który charakteryzuje się wzmożonym popytem na zwłaszcza na mąkę i cukier. – Do tego doszło zaburzenie łańcucha dostaw produktów zbożowych, a także buraków, z których powstaje cukier, co oczywiście związane z wojną na Ukrainie. Poza tym znaczenie mają koszty energii potrzebnej do ich przetworzenia – wyjaśnił.
Na drugiej pozycji najbardziej drożejących kategorii w grudniu znalazła się chemia gospodarcza w wynikiem 35,7%. Tym razem najszybciej rosły ceny papieru toaletowego (56,7%.) i ręczniki papierowe (45,3%.).
„Podium” najszybciej rosnących cen w grudniu 2022 roku zamknęła kategoria tzw. innych produktów z wynikiem 34,2%. W tej kategorii najbardziej zdrożały karmy dla zwierząt domowych, głównie dla psów – o 39,8%. Z kolei pieluchy dla niemowląt podrożały o 35,8%.
Produkty tłuszczowe zdrożały w grudniu o prawie 32%. w porównaniu z rokiem 2021. Niewiele mniej zdrożał w grudniu nabiał (o 29,5%.). O 1/4 wzrosły ceny mięsa (średnio 25,1%.) oraz pieczywa (24,6%.). Warzywa i owoce zdrożały odpowiednio o 21,8%. i 20,6%. rdr. Ceny dodatków spożywczych i napojów poszły w górę średnio o 13,7%. rdr. , natomiast najmniej podrożały w ostatnim miesiącu 2022 r. używki – średnio o 10,3%. rdr.
Autorzy analizy zauważyli, że pod koniec 2022 r. w wielu rynkowych badaniach Polacy deklarowali, iż przed świętami mocno ograniczą zakupy, ze względu na pogarszającą się sytuację materialną. „Tak jednoznacznych opinii dawno nie było w przestrzeni publicznej, dlatego ten głos został szybko odczytany przez branżę retailową jako pewnego rodzaju zagrożenie” – wyjaśnili.
W ich ocenie podwyżki, które były wstrzymane w grudniu zostaną zrealizowane częściowo w styczniu i lutym.
W „Indeksie cen w sklepach detalicznych” przedmiotem analizy było 12 kategorii (pieczywo, nabiał, mięso, owoce, warzywa, produkty sypkie, produkty tłuszczowe, dodatki spożywcze, używki, napoje, chemia gospodarcza i inne art.) oraz 51 najczęściej wybieranych przez konsumentów produktów codziennego użytku. Łącznie zestawiono ze sobą blisko 24 tys. cen detalicznych z prawie 41 tys. sklepów należących do 63 sieci handlowych. Badaniem objęto wszystkie obecne na rynku dyskonty, hipermarkety, supermarkety, sieci convenience i cash and carry działające w 16 województwach. Autorzy analizy zastrzegają, że powyższa analiza nie może być traktowana jako pomiar wzrostu lub spadku ogólnego poziomu inflacji. (PAP)
Rozpędzający się kryzys, szalejąca drożyna – Nie dawajcie sobie wciskać, że to wina wojny!
Szczawiński pisał o tym już DWA LATA temu. Dziś przestrzega: „Nie dawajcie sobie wciskać, że to wina wojny”
Rozpędzający się kryzys, szalejąca drożyna – oto, z czym mierzą się Polacy. Rząd przekonuje, że wszystko to „wina Putina”, tymczasem Krzysztof Szczawiński przypomina, że taki scenariusz przewidywał już dwa lata temu. „Nie dawajcie sobie wciskać, że to wina wojny” – apeluje.
Dwa lata temu, 30 listopada 2020 roku, Szczawiński zamieścił na Facebooku obszerny wpis, w którym wyjaśniał, czym skończy się szalona polityka „walki z covidem”.
„Czy my serio myślimy, że możemy tak sobie z jednej strony zamykać gospodarki, a z drugiej rozdawać ludziom pieniądze? Czyli że rządy, już i tak strasznie zadłużone, nagle przestały „zarabiać”, a zaczęły dużo więcej wydawać? Czy serio myślimy że tak można i jakoś to będzie? No więc NIE MOŻNA i NIE BĘDZIE…” – przestrzegał.
Następnie w kilku punktach wymieniał, jak wygląda sytuacja, co będzie następstwem lockdownów, duszenia przedsiębiorców i dodruku pieniądza.
państwa świata zachodniego już są zadłużone na poziomie bankrutów
pieniądze które trzymamy w bankach, na kontach, czy na lokatach, są przez te banki pożyczane tym państwom
tylko że przy takich, zerowych lub realnie ujemnych, stopach procentowych, i przy rosnącej inflacji, to za chwilę nikt już się nie będzie godził na takie warunki…
więc coraz bardziej rządom „pożyczają” już tylko banki centralne – świeżo „wydrukowaną”(elektronicznie) gotówkę…
a ludzie, zamiast je tracić przez inflację, to wyjmą pieniądze z lokat i zaczną chcieć za nie coś kupić… (więcej inflacji)
w normalnej sytuacji urosłyby wtedy stopy procentowe, tylko że to nie może mieć miejsca, bo wtedy państwa (rządy) pobankrutują (bo nie stać ich na wyższe odsetki)
no więc albo zbankrutują, czyli nie spłacą np. połowy swojego długu, przez co zbankrutują wszystkie główne banki, które im pożyczały (w rzeczywistości zostaną znacjonalizowane), a ci, którzy trzymali w nich oszczędności, stracą znaczną ich część…
albo stopy procentowe nie urosną, bo banki centralne będą dalej, i wtedy już jako jedyne, pożyczać rządom pieniądze na stopy procentowe bliskie zeru, a rząd będzie te nowo-„wydrukowane” przez banki centralne pieniądze dalej wydawać, co oznacza dalszą inflację, i ci, którzy trzymali w bankach oszczędności, stracą znaczną ich część…
tak czy tak, wyjdzie na to samo – są to jedynie dwa różne mechanizmy księgowe, dające z grubsza ten sam efekt: ci którzy mają oszczędności stracą je – tak to jest jak się pożycza bankrutom, pozwalając im wydawać bez zarabiania – i to jest właśnie ten Wielki Reset… (reset Waszych kont)
„Stracą zatem ci którzy mają stałe dochody, emeryci, i wszyscy, którzy mają oszczędności w bankach… I w jednym i drugim przypadku będzie to bardzo niemiłe, pytanie tylko czy będzie tak jak w Libanie, czy tak jak w Wenezueli… W każdym razie cała klasa średnia i mali przedsiębiorcy zostaną spauperyzowani (A, no bo po przejedzeniu naszych oszczędności, to będą jeszcze musiały urosnąć podatki) – zostaną tylko rządy i wielkie korpo – i to jest ta druga część Wielkiego Resetu…” – pisał pod koniec listopada 2020 roku Szczawiński.
Właśnie ten proces obserwujemy. Dziś rząd PiS-u próbuje swoją nieudolność zrzucić na barki na Putina, a szalejącą inflację propagandowo nazywa „putinflacją”. Tymczasem Szczawiński – patrząc na rządowe poczynania – taki scenariusz przewidział już dwa lata temu.
„Dwa lata temu już było jasne, że będzie inflacja, spauperyzowani klasa średnia (właśnie nawet GW zaczęła o tym pisać…) i przedsiębiorcy (masowo upadają) – więc nie dawajcie sobie wciskać że to wina wojny” – pisze.
„Nie, to wina tych rządów – złych, głupich, ale przede wszystkim kłamliwych i amoralnych, zresztą nie tylko w Polsce” – podsumowuje Szczawiński.
Producenci i handlowcy będą w większym stopniu przerzucać rosnące koszty na klientów, którzy powinni się szykować na kolejne podwyżki cen w sklepach spożywczych – pisze piątkowa „Rzeczpospolita”, przedstawiając dane, wedle których 60 proc. Polaków zamierza oszczędzać na jedzeniu.
„Wicepremier Henryk Kowalczyk zapowiedział, że Polska skorzysta z możliwości danej przez Komisję Europejską i przedłuży zerową stawkę VAT na żywność, mającą pierwotnie obowiązywać do końca roku. Ceny jednak pójdą w górę, bo producenci żywności coraz mocniej sygnalizują, że wraz z handlem ponoszą największe skutki drastycznego wzrostu kosztów działalności” – czytamy w „Rzeczpospolitej”.
Gazeta podaje, powołując się na badania UCE Research i Wyższych Szkół Bankowych, że w październiku ceny w sklepach były o 26,1 proc. wyższe niż przed rokiem.
„Z kolei najnowsze dane NielsenIQ pokazują, że w ciągu roku do końca września przeciętny koszyk zakupów spożywczych urósł – pod względem ilości produktów – tylko o 1,1 proc., mimo migracji z Ukrainy i zakupów do paczek pomocowych. Pod względem wartości rynek urósł w tym okresie o 13 proc., co pokazuje wpływ wyższych cen na obroty” – informuje „Rz”.
– Ceny rosną, ale mimo to konsumenci wciąż nie odczuwają rzeczywistego wzrostu kosztów po stronie producentów, w branży mięsnej to 30 proc. W przyszłym roku lepiej nie będzie, ceny jeszcze mocniej pójdą w górę. Głównie z tego powodu, że nośniki energii są drogie i będą jeszcze droższe – mówi, cytowany przez „Rz”, ekspert Adam Zdanowski.
Dziennik dodaje, że wiele firm bierze wzrost kosztów na siebie, „ale nie można tego utrzymywać w nieskończoność”.
Jak czytamy, podobne problemy występują w innych branżach – produkcji mrożonek czy nabiału. „W branży piekarniczej można mówić już o prawdziwej katastrofie. Koszt energii poszybował, podobnie jak ceny mąki i cukru” – pisze gazeta.
„Rzeczpospolita” przedstawiła zebrane dane z badań UCE Research, WSB, GfK i Nielsen IQ, z których wynika, że największy wzrost cen w sklepach dotknął tłuszcze – 48,8 proc. rdr.
Na kolejnych miejscach znalazły się: artykuły sypkie – 37,3 proc. rdr., mięso – 31,6 proc. rdr., nabiał – 30 proc. rdr., chemia gospodarcza – 24,2 proc. rdr., używki – 23,6 proc. rdr., owoce i warzywa – 22,5 proc. rdr., pieczywo – 21,7 proc. rdr., napoje – 14,8 proc. rdr. oraz dodatki – 14,1 proc. rdr.
Ponadto gazeta zaprezentowała dane, z których wynika, że 60 proc. Polaków planuje oszczędzać na jedzeniu. 40 proc. zamierza postawić na tańsze produkty, a 38 proc. – na promocje. 23. proc. badanych zadeklarowało, że częściej będzie wybierać tańsze marki własne.
Według dziennika sklepy walczą dzisiaj na promocje – już ponad 30 proc. sprzedaży odbywa się w ramach różnego typu ofert – ale takiej sytuacji nie da się utrzymywać w nieskończoność. Tym bardziej, że cierpliwość producentów się kończy.
– Nikt nie chce podpisywać długoterminowych umów ani gwarantować cen. Każda kolejna dostawa jest po prostu droższa – powiedział „Rzeczpospolitej” przedstawiciel firmy produkującej słodycze.
Przedsiębiorcy zawieszają lub likwidują działalność. Wielu z nich nie przetrwa tego roku i zimy – twierdzą w „Rzeczpospolitej”.
Pandemia, wojna na Ukrainie i inflacja coraz mocniej uderzają w polską gospodarkę. Kolejni przedsiębiorcy po podwyżkach rachunków za gaz i prąd myślą o zamykaniu biznesu – pisze „Rzeczpospolita”.
– Rzeczywiście, w ostatnim czasie ponad 200 tys. firm zamknęło bądź zawiesiło działalność – potwierdza cytowany przez gazetę Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców.
Dziennik dodaje, że o tym, jak trudna jest sytuacja, świadczą też sygnały z biur rachunkowych.
– Biura rozliczają różne branże i jako pierwsze widzą nadciągające kryzysy. To my dostajemy informacje o tym, że przedsiębiorcy rozważają zawieszenie lub zamknięcie swoich działalności. Obecnie widzimy duże zdenerwowanie wśród klientów – mówi „RZ” Julia Dybkowska, wiceprezes Fundacji Wspierania i Rozwoju Biur Rachunkowych i właścicielka biura rachunkowego Clever Tax.
To, że nastroje wśród klientów nie są najlepsze, w rozmowie z gazetą potwierdza też Beata Boruszkowska, prezes Krajowej Izby Biur Rachunkowych i właścicielka biura rachunkowego BEATA z Brodnicy. – Paniki jeszcze nie ma, ale firmy już się zamykają – wskazuje.
Jak czytamy w gazecie, na rosnące rachunki za prąd rząd znalazł „antidotum”. Problem „rozwiązać” ma ustawa wprowadzająca maksymalne ceny energii, także dla sektora małych i średnich przedsiębiorców. Nie trzeba jednak przypominać, jak każdorazowo kończy się socjalizm. Ceny na rynku wynikają z popytu oraz podaży. Są one określane na poziomie, na którym zarówno ktoś jest gotów sprzedać dany towar, jak i ktoś inny jest gotów go kupić. Wprowadzenie ceny maksymalnej przyniesie opłakane skutki.
Bloomberg, największa światowa agencja zajmująca się sprawami ekonomicznymi zwróciła uwagę na katastrofalną politykę gospodarczą Polski. Według ekspertów, Polska popełnia rażące błędy w polityce finansowej a polski dług radzi sobie najgorzej na świecie.
Polski rynek obligacji jest w katastrofalnej sytuacji. Eksperci Bloomberga alarmują, że Polska z jej polityką ekonomiczną jest odosobniona na świecie a polski dług radzi sobie najgorzej na świecie.
Polska w bolesny sposób przekonuje się, co się dzieje, gdy inwestorzy zaczną się bać, że polityczni decydenci na dobre odwrócili się plecami do walki z inflacją, by dorzucać paliwa do ekonomicznego pieca przed zbliżającymi się wyborami – pisze Bloomberg.
Eksperci zauważają, że rentowność polskich obligacji spada z dnia na dzień. Na globalnych rynkach trwa masowa wyprzedaż polskiego długu. Zdaniem Bloomberga sygnałem do wyprzedaży polskiego długu była decyzja RPP, żeby nie podwyższać stóp procentowych mimo wciąż rosnącej inflacji. Miało to podważyć zaufanie inwestorów do polskiej polityki ekonomicznej.
Bloomberg podkreśla także, że ruchy rządu w postaci pompowania pieniędzy w programy socjalne i dotacje to impuls proinflacyjny napędzający spadek wartości polskiej waluty i wzrost cen.
W artykule o Polsce Bloomberg zauważa także, że Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie od początku 2022 r. straciła 38 proc. swojej wartości, co jest najgorszym wynikiem ze wszystkich rynków śledzonych przez agencję.
Polacy coraz rzadziej w sklepach kierują się patriotyzmem zakupowym. Prawie żadnego znaczenia nie ma już ekologiczność produktu. Wobec szalejącej inflacji znów wśród konsumentów najważniejsza jest cena.
„Rzeczpospolita” przywołuje badania GfK Corona Mood, z którego wynika inne kryteria decydujące o wyborze produktu w sklepie schodzą na dalszy plan. Polacy głównie patrzą na cenę.
Jeszcze niedawno nie było to takie oczywiste. W tym samym badaniu przeprowadzonym w 2021 roku aż 41 proc. wskazało, że przy zakupie towaru kieruje się patriotyzmem, czyli sprawdza jego pochodzenie. Teraz robi tak 27 proc. ankietowanych.
Wobec drożyzny przemija także moda na „eko”. W ostatnich latach furorę robiły produkty ekologiczne, które często tylko nieznacznie różniły się składnikami od „zwykłych”, ale za to kosztowały znacznie więcej. Teraz kryterium „eko” jest ważne dla 8 proc. kupujących.
Coraz rzadziej kupujący zwracają także uwagę na znaną i sprawdzoną markę produktu. „Dla Polaków liczy się coraz mniej nie tylko kraj pochodzenia, ale też marka czy ekologiczne składniki. Absolutnym priorytetem jest, ile za zakupy trzeba zapłacić. Trzeba się liczyć z pogłębieniem trendu” .
Na zmianę wpływa oczywiście wysoka inflacja i ubożenie społeczeństwa. „W decyzjach zakupowych konsumentów znów rządzi cena. Ponad połowa wybiera najtańsze produkty” – wyjaśnia dyrektor w GfK. Jej zdaniem, rosnące znaczenie kryterium niskiej ceny z pewnością wzmocni pozycję rynkową marek własnych, które również oferują wysoką jakość, a kosztują mniej od produktów markowych.
„Malejąca siła nabywcza jest już faktem ” – przyznaje Wróblewski z zarządu firmy Nestlé Polska. [—]
Sławomir Mentzen, ekonomista i wiceprezes partii KORWiN, skomentował w swoich mediach rekordową inflacja ogłoszoną właśnie przez GUS. Zdaniem Mentzena w przyszłym roku inflacja przebija 20 proc.
„Inflacja za wrzesień wyniosła 17,2%. Nasza gospodarka zbliża się do ściany, ale niestety daleko nam do sufitu tej inflacji. W przyszłym roku raczej bez problemu przebijemy 20%, najgorsze dopiero przed nami” – twierdzi Sławomir Mentzen.
„Idziemy w bardzo złym kierunku”
„Jeszcze większym zaskoczeniem i dużo gorszą wiadomością niż inflacja na poziomie 17,2% jest inflacja bazowa, która wyniosła aż 10,8%. Tak dużego skoku inflacji bazowej jeszcze nie mieliśmy. Idziemy w bardzo złym kierunku. Jeżeli stopy procentowe pójdą w górę, będziemy płacić jeszcze więcej za kredyty, a gospodarka będzie się bardzo szybko chłodzić. Jeżeli stopy procentowe nie urosną, kurs złotego będzie dalej leciał na twarz, a inflacja rosła coraz szybciej. Każde rozwiązanie będzie niosło ze sobą negatywne skutki” – czytamy we wpisie eksperta.
„Rządy karmiły tę inflację latami”
Dalej Mentzen pisze, że rządy „karmiły tę inflację latami, głaskały po główce, uczyły ją jak żyć, jak raczkować, chodzić, a na końcu biegać”.
„W końcu stała się duża, dojrzała, niezależna i nie bardzo mamy teraz na nią jakiś wpływ. Działać trzeba było wcześniej, teraz można obserwować spektakularną katastrofę. Nie ma łatwego i bezbolesnego sposobu na wyjście z tak wysokiej inflacji” – pisze Mentzen .
„Rządy ekonomicznych analfabetów”
„To jest cena, którą płacimy za rządy ekonomicznych analfabetów, za durną wiarę, że dobrobyt nie bierze się z pracy, przedsiębiorczości i oszczędności, a z zasiłków, długu i drukowania pieniędzy” – czytamy we wpisie Mentzena.
„Tu ułuda jest popularna nie tylko w Polsce, prawie cała Europa zmaga się z tymi samymi problemami. Wszyscy robili to samo. Najpierw bliskie zeru stopy procentowe, potem lockdown, a następnie zalanie gospodarki niewyobrażalnie wielkimi sumami pustego pieniądza. Nałożyła się na to wojna, sankcje i mamy katastrofę” – pisze dalej Mentzen.
„Pozwoliliśmy rządzić idiotom”
„Wszyscy zapłacimy teraz gigantyczny rachunek za to, że pozwoliliśmy tyle lat rządzić idiotom. Jedni są winni bardziej, bo ich popierali, inni mniej, po prostu zrobili za mało, żeby ich powstrzymać. Cierpieć będziemy jednak wszyscy, ten kilkuletni bal z elementami cyrku był na nasz koszt. Teraz przyszedł czas za niego zapłacić”.
Zupa kosztuje 5 zł, drugie danie 13 zł – to cennik nie przed, a po podwyżce w restauracji sejmowej. Choć skok cenowy dla parlamentarzystów jest wyższy od inflacji, ale i tak dalej za obiad zapłacą znacznie mniej niż poza budynkiem Sejmu.
Z danych przekazanych przez GUS wynika, że inflacja w Polsce w sierpniu br. wyniosła w relacji rocznej 16,1 proc.
Ceny, które obowiązują posłów, senatorów oraz osoby odwiedzające budynek Sejmu – należy wspomnieć, że takie wizytacje są wcześniej umawiane, nikt „z ulicy” nie wejdzie do parlamentu.
Ceny w restauracji poselskiej wyglądają następująco:
kompot kosztował 1 zł, teraz kosztuje 1,5 zł;
pączek kosztował 2,5 zł, teraz kosztuje 3,5 zł;
zupa kosztowała 3 zł, teraz kosztuje 5 zł;
herbata kosztowała 3 zł, teraz kosztuje 4 zł;
kawa kosztowała 4 zł, teraz kosztuje 5,5 zł;
surówka kosztowała 4 zł, teraz kosztuje 5 zł;
twarożek 200 g kosztował 4 zł, teraz kosztuje 5 zł;
pasta jajeczna 200 g kosztowała i kosztuje nadal 4 zł;
sałatka jarzynowa kosztowała 6 zł, teraz kosztuje 8 zł;
sałatka z łososiem kosztowała 10 zł, teraz kosztuje 13 zł;
drugie danie kosztowało 12 zł, teraz kosztuje 13 zł;
zestaw obiadowy (zupa, drugie danie, kompot) kosztował 14 zł, teraz kosztuje 18 zł.
Cennik poselskiej restauracji nadal odbiega od cen w restauracjach w okolicy Sejmu. Dla przykładu w kawiarni “Czytelnik”, tuż przy budynku parlamentu, kawa czarna kosztuje już 9 zł, herbata 10 zł, śniadanie od 13 do 22 zł, ceny dań obiadowych wahają się od 20 do 38 zł, a porcja pierogów ruskich kosztuje 22 zł. Należy dodać, że ul. Wiejska to samo centrum Warszawy. W innych lokalach ceny dań obiadowych wahają się nawet od 50 do 70 zł.
Zarobki posłów
Po rozporządzeniu prezydenta RP na 30 lipca 2021 r., zarobki parlamentarzystów wynoszą: marszałkowie Sejmu i Senatu oraz premier 15 532zł brutto; wicemarszałkowie obu izb, wicepremierzy oraz prezes NIK zarabiają 14 280 zł brutto; podsekretarze stanu 12 600 zł brutto.
Do tego dochodzą również dodatki funkcyjne, które w przypadku marszałków oraz premiera wynoszą 5010 zł brutto, a dla sekretarzy stanu wynoszą 3436 zł brutto.
Wynagrodzenie ostatnich z wymienionych jest o tyle kluczowe, że wpływa bezpośrednio na pensje samych posłów. Ci bowiem zarabiają 80 proc. uposażenia podsekretarza stanu. Oznacza to, że otrzymują pensję podstawową wraz z dietą i dodatkami na poziomie 12 826,57 zł brutto.
Rosnące w ekspresowym tempie ceny energii realnie uderzaćją w przedsiębiorców. Piekarnie wskazują, że po takich kosztach produkcji, nie ma innej możliwości niż chleb powyżej 10 złotych.
– Przed nami spektakularne bankructwa albo chleb po 12 złotych – mówi w rozmowie z „Business Insider” Hanna Mojsiuk, Prezes Północnej Izby Gospodarczej w Szczecinie.
– Od maja wzrosła cena gazu o 760 %. W sierpniu kolejne ciosy. Wzrost w porównaniu z marcem to 947 %. To są niewyobrażalne koszty. Ile musiałaby kosztować bułka, drożdżówka czy chleb? 10 złotych? 12 złotych? – tak z kolei sytuację przedstawia Wiesław Żelek, właściciel piekarni m.in. w Kamieniu Pomorskim.
Szczeciński piekarz Andrzej Wojciechowski rachunki za energię ma o tysiąc procent wyższe niż w analogicznym okresie ubiegłego roku.
Takie są realia i skutki następstwa m.in. tzw. zielonej polityki. Leżąca na węglu Polska, zamiast tanio produkować energię z własnych zasobów, od lat w imię „walki z globalnym ociepleniem” ogranicza wydobycie surowca i zamyka kopalnie.
Teraz Polacy drogo za to zapłacą.
Północna Izba Gospodarcza uważa, że jedynym wyjściem w tym momencie jest zamrożenie cen prądu dla piekarni i cukierni rzemieślniczych. Na takich samych zasadach, jak firmom energochłonnym – hutom, producentom nawozów czy ceramiki.
W przeciwnym razie gros biznesów upadnie, a reszta podniesie ceny do poziomów, które jeszcze jakiś czas temu nikt sobie nawet nie wyobrażał. Chleb powyżej 10 zł to coraz bardziej prawdopodobny scenariusz.
Rząd chwali się, że dzięki przedłużeniu tzw. tarczy antyinflacyjnej o dwa miesiące, w kieszeniach podatników zostanie 7 miliardów złotych.
Jakub Kulesza z Konfederacji wskazuje, że przez szalejącą inflację w tym samym czasie do rządu trafi 9 miliardów złotych więcej tylko z tytułu podatku VAT.
Na początku wystąpienia sejmowego Kulesza przywołał cytat z Alexisa de Tocqueville’a, który mówił, że „nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny, liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy”.
Kulesza: Inflacja jest podatkiem. I to najgorszym podatkiem
– Wprawdzie temu rządowi nie zabrakło pieniędzy, bo jak chwali się premier Morawiecki, wpływy wzrosły o 100 mld zł. To oczywiście wynika z podatku inflacyjnego, jaki nałożyliście. Bo tak, inflacja jest podatkiem. I to najgorszym podatkiem, ponieważ jest takim podatkiem, który można wprowadzić bez zmiany ustawy. Nie jest to też liberalny rząd, aczkolwiek to okrucieństwo sprowadza się do wprowadzania podwyżek podatków pod płaszczykiem obniżania podatków – mówił Kulesza.
Zaznaczył, że w związku z ograniczeniem czasowym, jaki obowiązuje w Sejmie, skupi się jedynie na podatku VAT.
– Chwalą się państwo przedłużeniem tarczy inflacyjnej, czyli realizacją wielu postulatów Konfederacji, by obniżać podatki… I rzeczywiście na 10 miesięcy ta tarcza została wprowadzona, przez 10 miesięcy kosztowała państwa – czyli tak naprawdę podatnik zyskał – 35 mld zł i państwo chcą przedłużyć o kolejne 2 miesiące. I uwaga dla obywateli: ogromna obniżka podatków na sumę, można powiedzieć, ok. 7 mld zł. Tymczasem w ciągu tego roku wzrost wpływów z VAT-u wynikający z inflacji, do której doprowadziliście, wynosił o wiele więcej niż te 7 mld zł, bo ponad 9 mld zł – wskazał poseł Konfederacji.
„Państwo dorabiają się na tej inflacji, łupią obywateli po kieszeni”
Dalej Kulesza przypomniał, że „tymczasowo podniesiony VAT”, który miał obowiązywać przez dwa lata, obowiązuje już lat jedenaście, a rękę do tego zgodnie przyłożyły zarówno PO, jak i PiS.
– Tak że poza tymi 7 mld, co państwo obniżają podatki, to wprowadzają państwo, przedłużają państwo taką podwyżkę podatków, która podatników kosztuje o wiele, wiele więcej, bo w skali roku jest to ok. kilkunastu miliardów złotych – mówił Kulesza.
– Tak że proszę tutaj nie mamić obywateli, że robicie wielką tarczę inflacyjną i chronicie obywateli przed złą inflacją, którą „spowodował Putin”. Państwo dorabiają się na tej inflacji, łupią obywateli po kieszeni, doprowadzili państwo do tej inflacji, a teraz udają, że z nią walczą, wprowadzając jeszcze wyższe podatki, jeszcze bardziej napędzając inflację, już nie tylko poprzez płacę minimalną, także poprzez podnoszenie czy utrzymanie podwyższonych stawek VAT-u– podsumował Kulesza.
Premier Mateusz Morawiecki doskonale wie, że podwyższanie pensji minimalnej o 20 proc. to prosta droga do hiperinflacji. Doskonale wie, bo niedawno sam o tym mówił. Teraz podwyżkę o 20 proc. wprowadza.
Dlaczego to robi?
Rada Ministrów przyjęła rozporządzenie, zgodnie z którym od 1 stycznia 2023 r. minimalne wynagrodzenie ma wynosić 3490 zł brutto, a od 1 lipca 2023 r. minimalne wynagrodzenie za pracę ma wynieść 3600 zł brutto.
3600 zł brutto oznacza, że pracodawca realnie musi miesięcznie płacić ok. 4300 zł. Do pracownika trafi ok. 2750 zł, a resztę, czyli ok. 1550 zł pożre państwo.
Proponowana przez rząd podwyżka płacy minimalnej w 2023 r. w warunkach galopującej inflacji i kryzysu energetycznego uderzy w przedsiębiorców i zatrudnienie. Nakręcanie spirali płacowo-cenowej to droga w bardzo złym kierunku.
Od lipca 2023 r. płaca minimalna wzrośnie o 19,6 proc. Jeszcze w kwietniu br., podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego, Morawiecki mówił, że tego typu działania prowadzą do hiperinflacji.
– Otóż mamy także takich polskich twórców inflacji. To ci, którzy proponują, aby natychmiast podnieść wynagrodzenia np. o 20 proc. To są twórcy inflacji. Oni proponują taki scenariusz, z jakim mieliśmy do czynienia w Turcji. Niektórzy mają krótką pamięć, ale przypomnijmy sobie. Rok, dwa lata temu Turcja to inflacja na poziomie 12-15 proc. Brzmi znajomo? Dziś w Turcji inflację mamy na poziomie 60 proc. A więc ci, którzy proponują takie recepty, chcą doprowadzić do hiperinflacji. Dlaczego? Zapytajcie ich– mówił Morawiecki.
Dziś Morawiecki proponuje właśnie takie recepty, czyli doskonale wie, co robi. Dlaczego? Dlaczego Morawiecki chce doprowadzić do hiperinflacji?
Tauron wsparł organizację wypoczynku dla dzieci pracowników ukraińskich elektrowni jądrowych. Udział w wypoczynku bierze 89 dzieci, których rodzice, służąc w Gwardii Narodowej Ukrainy, „bronią elektrowni jądrowych”. [SIC!!] .
Od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę Grupa Tauron prowadzi szeroko zakrojone działania wspierające uchodźców wojennych. Energetyczny lider przygotował między innymi specjalne kanały obsługowe w języku ukraińskim, to dedykowana, uproszczona strona internetowa, pozwalająca na załatwienie najczęstszych spraw.
W działania pomocowe zaangażowała się także Fundacja TAURON. Środki przekazywane są organizacjom udzielającym wsparcia w Ukrainie. Pomoc finansowa dla Ukrainy wyniosła już ok. 1 mln zł.
W marcu i kwietniu Tauron zawarł również dwie umowy darowizny z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych (RARS), na rzecz wsparcia odbudowy infrastruktury energetycznej Ukrainy. Dzięki temu na Ukrainę trafiło 25 transformatorów, 6 ton przewodów energetycznych, 13 bębnów kablowych, 168 słupów, uchwyty odciągowe i przelotowe oraz dodatkowe elementy służące do budowy linii energetycznych.
Natomiast w Tauron Arenie Kraków w pierwszej połowie marca uruchomiona została Dziecięca Przystań, w której organizowane były zajęcia sportowe, animacje, zabawy dla najmłodszych. Na miejscu ukraińskie dzieci oraz ich opiekunowie mogą liczyć…
Inflacja konsumencka w sierpniu wyniosła 16,1 proc. w skali roku — podał w środę GUS we wstępnym odczycie. Oznacza to, że inflacja w Polsce nie tylko nie spadła, jak prognozowali ekonomiści, ale bardzo mocno przyspieszyła.
Inflacja w sierpniu przyspieszyła do 16,1 proc. w skali roku z 15,6 proc. w lipcu
Najnowsze dane o inflacji są kluczowe dla wrześniowej decyzji RPP w sprawie stóp procentowych
Żywność zdrożała w sierpniu aż o 17,4 proc. w skali roku
Inflacja w sierpniu przyspieszyła do 16,1 proc. w skali roku z 15,6 proc. w lipcu – podał w piątek GUS w swoich tzw. szybkich wyliczeniach, które jednak zwykle niewiele się różnią od wyliczeń ostatecznych. Średnia prognoz ekonomistów wskazywała na spadek do 15,4 proc.
Przypomnijmy, że po spadku w lutym do 8,5 proc. z 9,2 proc., w kolejnych miesiącach wzrost cen w Polsce zaczął nabierać tempa. W marcu inflacja wyniosła 11 proc., w kwietniu 12,4 proc., w maju 13,9 proc., w czerwcu przyspieszyła do 15,5 proc., a w lipcu do 15,6 proc. w skali roku. Najnowszy odczyt pokazuje, że wzrost cen w sierpniu dalej przyspiesza.
Z kolei licząc miesiąc do miesiąca, uśredniony wzrost cen w sierpniu wyniósł 0,8 proc., wobec 0,5 w lipcu. Ekonomiści spodziewali się wzrostu zaledwie o 0,2 proc.
Inflacja w sierpniu. GUS podał, jak rosły ceny
Wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych o 16,1 proc. w skali roku jest wartością średnią. Ceny niektórych produktów rosną bowiem szybciej, a innych wolniej. Co i o ile zdrożało, dowiemy się za dwa tygodnie, kiedy poznamy finalne dane za lipiec.
W środowym raporcie GUS podał jedynie wzrost cen w trzech głównych kategoriach. Najszybciej drożały w ciągu roku nośniki energii, czyli prąd, gaz i węgiel (o 40,3 proc.) i paliwa samochodowe (o 23,3 proc.). Ceny żywności szły w górę szybciej od ogólnego wskaźnika inflacji, bo o 17,4 proc. rok do roku.
Inflacja w sierpniu. Co zrobi RPP?
Dane o wzroście cen są uważnie śledzone przez bank centralny. Aby walczyć z inflacją, Rada Polityki Pieniężnej rozpoczęła w październiku 2021 r. cykl podwyżek stóp procentowych. Od tego czasu stopa referencyjna NBP wzrosła z 0,1 proc. do 6,5%.
Dla wrześniowej decyzji RPP kluczowy jest środowy odczyt inflacji, a równie prawdopodobna jest niewielka podwyżka lub utrzymanie stóp — powiedział w środę rano, jeszcze przed publikacją danych GUS, w TVP Białystok członek RPP Henryk Wnorowski.
Już na przełomie 2021 i 2022 roku w Polsce zaobserwowaliśmy dużą podwyżkę cen energii. To był jednak dopiero początek. Szalejące ceny… Piekarnie płacą za gaz nawet pięć razy więcej miesięcznie niż jeszcze rok temu.
Produkcja pieczywa w Polsce staje się coraz mniej opłacalna. Rekordowe ceny doprowadzają lokalne piekarnie na skraj bankructwa.
Wojciech Jaros, prezes Spółdzielni Produkcyjno-Handlowej „Samopomoc Chłopska” w Kolbudach na Pomorzu, w rozmowie z portalem money.pl zdradza, że rachunek za gaz rok do roku wzrósł mu aż pięciokrotnie.
Rachunek za gaz. Było 20 tys. zł, jest 100 tys. zł
– Kupuję gaz spotowo. Ostatni rachunek, jaki dostałem, opiewa na około 100 tys. zł za miesięczne zużycie, a rok temu wynosił on 20 tys. zł. Udział energii w kosztach rośnie w niesamowitym tempie, a końca nie widać – wskazuje.
Piekarnie bazują na gazie, więc horrendalne ceny tego surowca odbijają się szczególnie na tej branży.
– Każdemu z nas wydawało się, że są granice absurdu. Jak była podwyżka pod koniec 2021 r., to myśleliśmy, że gorzej być nie może. Okazuje się, że może być i to znacznie gorzej. Coraz trudniej prowadzić firmę według jakiegoś planu. Dziś to bardziej „radosna twórczość” – uważa Jaros.
Piekarnie czy cukiernie nie mają wyjścia i muszą podnosić ceny, by pokryć koszty. Problem w tym, że nie mogą tego robić w nieskończoność. A koszty wciąż rosną.
Ludzie kupują coraz więcej mrożonego pieczywa
Branża już zauważa zmianę nawyków konsumentów. Rzemiosło zaczyna przegrywać z przemysłem. Ludzie coraz częściej kupują mrożone pieczywo z hipermarketów, bo jest tańsze.
Stowarzyszenie Producentów Pieczywa zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny problem.
– Miesiąc przed wojną otrzymaliśmy pismo, w którym dystrybutor gazu – Polska Spółka Gazownictwa – poinformował nas, że w przypadku niedoborów, my tego gazu nie otrzymamy w wymaganych ilościach. Jeśli nie dostaniemy gazu i prądu, to nie wypieczmy pieczywa. Nawet mrożone pieczywo jest podpiekane – mówi Jacek Górecki, prezes SPP, które odpowiada za 30 proc. krajowej produkcji pieczywa.
Dodaje, że jeszcze kilka miesięcy temu koszt gazu stanowił 1-2 proc. finalnej ceny produktu. Dziś to już ok. 7 proc. A podrożały także inne składniki (mąka, drożdże, cukier – itd.), podrożał transport. Stąd coraz więcej płacimy za sam chleb czy bułki.
Górecki wskazuje, że od kilku miesięcy trwają rozmowy z rządem, by branżę uznać za odbiorców chronionych. Urzędnicy wykazywali niby zrozumienie, ale finalnej odpowiedzi nadal nie ma.
Mnożą się apele o energetyczne ulgi dla biznesu. [Dlaczego „dla biznesu”, a nie dla Polski??? MD]
Zdaniem ekspertów inaczej czeka nas fala bankructw przedsiębiorstw, a w jej konsekwencji – wzrost bezrobocia – pisze wtorkowa „DGP”.
Gazeta podkreśla, że przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała, że „Unia Europejska planuje pilną interwencję” w celu obniżenia rosnących cen energii i strukturalną reformę rynku energetycznego. Dodała, że szybko rosnące ceny ujawniają ograniczenia obecnego projektu unijnego rynku energii, przyznając, że został on opracowany w zupełnie innych okolicznościach.
„DGP” zaznacza, że we wtorek rząd ma zająć się propozycjami łagodzenia skutków wzrostu cen gazu dla zakładów azotowych, piekarni czy branży mięsnej. „Przygotowali je wicepremierzy Henryk Kowalczyk i Jacek Sasin. Tymczasem z kręgów biznesowych coraz częściej dochodzą apele o ochronę przed gigantycznymi podwyżkami. Prośby te poparł rzecznik małych i średnich przedsiębiorców” – pisze „DGP”.
„Liczne branże, od przetwórstwa spożywczego, przez firmy pralnicze, aż po sektor usług, zmagają się z rosnącymi cenami energii i jej nośników, które zaczynają zagrażać istnieniu przedsiębiorstw. Rząd wraz z Prezesem Urzędu Regulacji Energetyki powinni niezwłocznie, w dialogu z reprezentantami środowiska przedsiębiorców i pracodawców, przygotować instrumenty ochronne” – podkreślono w apelu Federacji Przedsiębiorców Polskich (FPP), cytowanym przez „DGP”, który ma trafić do rządu.
„DGP” podkreśla, iż z powodu wyjątkowo wysokich cen gazu Cerrad, duży polski producent płytek ceramicznych, wstrzymuje trzy z siedmiu linii produkcyjnych.
„Obawy przedsiębiorstw potwierdza odpowiedź, którą dostaliśmy z ArcelorMittal Poland” – czytamy w gazecie. „Z coraz większym niepokojem obserwujemy sytuację na rynku związaną z rosnącymi cenami gazu i energii elektrycznej, które bez wątpienia mają wpływ na naszą działalność” – przyznaje, cytowana przez „DGP” firma.
„DGP” zauważa, że z kolei producent materiałów budowlanych Lafarge wskazuje, że energia elektryczna stanowi 35–50 proc. kosztów. „Wysokie ceny są zagrożeniem dla produkcji. Choć w chwili obecnej mocno obciążają nas w warstwie kosztowej, to na razie nie planujemy zatrzymania produkcji” – zapewnia producent.
Gazeta podkreśla, że większym zagrożeniem są dla niego możliwe zimą ograniczenia dostaw prądu. „Nasza produkcja odbywa się w trybie 24/7, dlatego wprowadzenie stopni zasilania spowoduje znaczne ograniczenie lub nawet zatrzymanie produkcji. Mimo podjęcia inwestycji i działań w zakresie wykorzystania odnawialnych źródeł energii, tej zimy nie będziemy mogli skorzystać z innych źródeł zasilania” – wyjaśnia Lafarge.
FPP podkreśla, że niektóre państwa UE, jak Bułgaria, Francja, Grecja, Hiszpania i Włochy, za zgodą KE podjęły różne działania antykryzysowe. „Jednym z podstawowych narzędzi stosowanych w innych krajach jest zamrożenie cen energii i jej nośników oraz wyrównanie strat sprzedawcom” – wyjaśnia. [Co za soc-ślepota!! MD]
W „DGP” zaznaczono, że zdaniem FPP mechanizmy pomocowe dla biznesu powinny być kierowane szeroko, bez ograniczeń do sektorów energochłonnych, ze szczególnym uwzględnieniem mikro-, małych i średnich przedsiębiorców. Jak podaje, uśredniony wzrost kosztów przekracza 400 proc. „Już dziś niektórzy przedsiębiorcy zmagają się z kosztami energii wyższymi o ponad 800 proc. niż w ubiegłym roku. Przedsiębiorcy nie są w stanie funkcjonować w takich warunkach, potrzebna jest pilna, systemowa i szeroko zakrojona pomoc” – apeluje Federacja.
„W innym przypadku ryzykujemy nie tylko utratę konkurencyjności firm, względem zagranicznych podmiotów, lecz utratę miejsc pracy oraz przenoszenie wzrostu kosztów prowadzenia działalności gospodarczej na konsumentów” – dodaje.
Szpitale nie są w stanie ponosić zwiększonych kosztów zakupu gazu, energii elektrycznej oraz podwyżek inflacyjnych dla kontrahentów – alarmowali dyrektorzy mazowieckich placówek. Jeśli nie dostaną pomocy, pieniądze skończą się w październiku – poinformowała Wirtualna Polska.
Inflacja daje się we znaki nie tylko podczas zakupów w sklepie. Na gigantyczny wzrost kosztów działania wskazały szpitale, które nie będą w stanie regulować rachunków za pieniądze przyznane im w ramach kontraktów przez NFZ. Wyższych wydatków jest coraz więcej – placówki zostały dotknięte nawet przez braki suchego lodu wykorzystywanego do zabezpieczenia pobranych do badań próbek. Laboratoria muszą kupować go drożej od dostawców zagranicznych. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
– Czas powiadomić premiera. W ciągu dwóch miesięcy zacznie się armagedon, idziemy kursem na tragedię – alarmował na spotkaniu szefów mazowieckich szpitali Krzysztof Jan Żochowski, wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Prąd zbyt drogi dla szpitali. Pieniędzy wystarczy na dwa miesiące
Szpital Wolski za energię elektryczną będzie musiał płacić rocznie 4,5 mln zł, do tej pory otrzymując rachunek na 1,5 mln zł. Kontrahenci szpitala, czyli dostawcy leków i materiałów opatrunkowych, a także na przykład przedsiębiorstwa świadczące usługi sprzątania, domagają się waloryzacji cen uwzględniającej wynoszącą ponad 15 procent inflację. Do tego w lipcu szpital zgodnie z przyjętą przez obóz rządzący ustawą podniósł wynagrodzenie minimalne pracownikom do 5300 zł.
– Wypłaciłem pierwsze pensje, może wypłacę drugie, ale kolejne koszty, które nas czekają, być może nas zabiją. Przy rocznym budżecie 100 mln złotych zabraknie mi 30 mln zł. Mówimy o szpitalu w stolicy, który przyjmuje 400 pacjentów.
Według informacji przekazanych przez zarządzających szpitalami, pieniądze mogą skończyć się już w październiku. Oznaczać to będzie ryzyko braku wypłat pensji dla lekarzy i pielęgniarek, a w konsekwencji między innymi zaprzestania działalności przez szpitalne oddziały ratunkowe.
– W budżetach wielu placówek brakuje około miliona złotych miesięcznie. Tak źle nigdy jeszcze nie było. Dramat sytuacji, w której się znaleźliśmy, powoduje, że czas już wystąpić do premiera – stwierdził Krzysztof Jan Żochowski, dyrektor szpitala w Garwolinie i wiceprezes Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych.
Dyrektor mazowieckiego oddziały Narodowego Funduszu Zdrowia zapewnił, że w razie sytuacji kryzysowej szpitale będą mogły wystąpić o wypłatę zaliczek na pokrycie świadczeń medycznych dla ludności, dodając, że wysoka inflacja oznacza także większe niż zapisano w ustawie wpływy ze składek zdrowotnych. Dodatkowe środki mogą uratować szpitale, chociaż zapewne Adam Niedzielski ogłaszając 12 sierpnia podpisanie przez 80 procent szpitali nowych, wyższych kontraktów z NFZ nie spodziewał się, że trzeba będzie po nie sięgnąć tak szybko.
Oficjalne dane pokazują, że od wybuchu pandemii ceny w Polsce wzrosły średnio ponad 20 proc. Podobnie jest z żywnością.
Tymczasem faktury zakupowe jednego z restauratorów pokazują kilkukrotnie większą skalę drożyzny
Właściciel bistro z podkrakowskiej miejscowości pokazał nam faktury, z których wynika, że w jego przypadku w niecałe dwa lata podstawowe produkty spożywcze zdrożały po około 90 proc.
Zauważa, że wprowadzona przez rząd obniżka VAT dla restauratorów przyniosła skutek odwrotny od zamierzonego. Teraz płacą jeszcze więcej, a na zmianach skorzystali dystrybutorzy.
Przyznaje, że w wymarzoną restaurację włożył z żoną całe oszczędności i wszystko wskazuje na to, że m.in. przez inflację jeszcze wiele lat nie wyjdą na zero. Minimalizują straty i nie chcą zbankrutować
========================
Oficjalne dane Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) wskazują, że średni wzrost cen dóbr i usług konsumpcyjnych w ciągu ostatniego roku wyniósł 15,6 proc., a od początku pandemii przekroczył 21 proc. Podobne podwyżki dotknęły żywność, co przełożyło się też na cenniki restauracji.
To jednak średnia wyciągnięta dla pewnych towarów i usług. Ostatecznie w jednych obywateli inflacja uderza mocniej, w innych słabiej. Właściciel podkrakowskiej restauracji wyśmiewa liczby podawane przez urzędników. Wskazuje, że skala podwyżek cen podstawowych produktów spożywczych, które służą przygotowaniu dań, jest w jego przypadku znacznie większa.
– Przerażają mnie obecne ceny. Kiedy słyszę o inflacji, która wynosi kilkanaście procent, to ogarnia mnie złość. To nieprawda. Rzeczywista inflacja jest dużo, dużo wyższa. Nie wiem, dlaczego jest to ukrywane — wskazuje w rozmowie z Business Insider Polska właściciel bistro “Palce lizać” z podkrakowskiej miejscowości Siepraw.
Od blisko dwóch lat, czyli od momentu wejścia w biznes, zbiera faktury za produkty kupowane na potrzeby serwowanych dań i nam je pokazał.
Porównania przyprawiają o zawroty głowy. Restaurator przyznaje, że jest w bardzo trudnej sytuacji, bo już na starcie musiał zmierzyć się z pandemią. Z tego względu nie mógł liczyć na pomoc państwa. Teraz toczy nierówną walkę z inflacją.
Gigantyczny wzrost cen żywności
— Na niektórych produktach zauważyłem nawet 200-300 proc. podwyżki. Półtora roku temu kupowałem pięciolitrowy olej w cenie około 20 zł. Teraz dokładnie taki sam olej, od tego samego producenta i tej samej pojemności kosztuje 57 zł — wylicza.
Smalec wieprzowy (200 g) jeszcze pod koniec 2020 r. kupował po 94 gr. Teraz końcówka jest podobna, ale z dwójką z przodu (2,92 zł). Filet z kurczaka chodził po 13-14 zł, a dało się go dostać też za niecałe 10 zł. Teraz w cenniku jest po 22 zł. Zwraca też uwagę na jaja, które z dokładnie tej samej fermy na początku kupował po 30 gr za sztukę, a teraz producent liczy sobie 48 gr.
Restauracji nie omijają też konsekwencje paniki cukrowej. Nasz rozmówca za kilogramową paczkę w pierwszych miesiącach działalności płacił niecałe 2 zł. Ostatnio na fakturze widniała już stawka 5,53 zł za sztukę.
Warto zauważyć, że to ceny z hurtowni, w których zaopatrują się właściciele restauracji. Są więc niższe niż te, które widnieją ostatecznie na półkach sklepowych.
— Bardzo trudno jest prowadzić bistro, mając takie podwyżki. Przeanalizowałem faktury na najbardziej podstawowe produkty, takie jak jajka, mleko, masło i inne tłuszcze, różnego typu śmietany, sery i mięso oraz warzywa. Przez ostatnie półtora roku średni wzrost cen w ich przypadku wyniósł ponad 90 proc. – podsumowuje.
Przyznaje, że gdy chodzi nawet na zwykłe zakupy, prywatnie, to w popularnej sieci dyskontów widzi, że od lutego ceny zwiększyły się o blisko 30 proc. Zwraca przy tym uwagę na — jego zdaniem — pseudo–obniżkę VAT-u, którą z dumą chwali się rząd.
— Na fakturach wyraźnie widać, że ceny po “obniżce VAT” pozostały tak naprawdę na tym samym poziomie, na jakim były pierwotnie. Odpowiednio wcześniej zostały przez dostawców podniesione, by po obniżeniu podatku wygenerować przez nich większy zysk. W praktyce dla branży gastronomicznej jest to dodatkowe 5 pkt proc. podatku VAT do odprowadzenia — podkreśla restaurator.
Zaznacza jednak, że miał do czynienia z jednym jedynym wyjątkiem. Był nim dostawca jaj, który faktycznie obniżył swój cennik o VAT.
Rosnące ceny żywności nie są jedynym problemem branży. Restauracje, tak jak inne firmy, muszą mierzyć się też z gigantycznym wzrostem opłat za szeroko rozumianą energię. Koszty transportu ze względu na drogie paliwa są oczywiste, ale jak zauważa nasz rozmówca, opłaty za gaz w jej przypadku zwiększyły się o około 100 proc.
Jeszcze gorzej jest z rachunkami za prąd, które skoczyły o blisko 400 proc. Choć dodaje, że akurat w przypadku energii elektrycznej zmienił operatora, więc porównywalność danych jest przez to nieco zaburzona.
Ile płacą klienci, a ile powinni?
— U mnie w małej miejscowości sycący zestaw dwudaniowy, czyli zupa i porządne danie mięsne, kosztuje 18 zł. Żeby móc ponieść wszystkie koszty i osiągnąć satysfakcjonującą marżę, tak naprawdę musiałbym podnieść cenę zestawu do około 25 zł — przyznaje szef bistro “Palce lizać”.
Gdy startował z biznesem, ten sam zestaw był po 16 zł. Jedyne podwyżki w cenniku wprowadził tuż przed wybuchem wojny w Ukrainie. Podkreśla, że nie chce bardziej podnosić cen. Zamiast tego stara się szukać oszczędności i nowych klientów.
W bistro najdroższa potrawa to żeberka glazurowane miodem. Duża porcja po podwyżce sprzed kilku miesięcy o 4 zł kosztuje 28 zł.
Jedni restauratorzy starają się nie odstraszać klientów cenami. Inni balansują na granicy opłacalności, a duża część dostosowuje cenniki do nowych realiów. W efekcie spada popyt, co potwierdzają branżowe analizy.
Wyniki badania PMR przeprowadzonego w maju 2022 r. na potrzeby raportu “Rynek HoReCa w Polsce 2022. Analiza rynku i prognozy rozwoju na lata 2022-2027” pokazują, że z powodu wzrostu cen połowa Polaków ogranicza wizyty w lokalach gastronomicznych (66 proc.). W przypadku zamówień na dowóz lub na wynos taką deklarację składa 63 proc. ankietowanych.
Ta sama ankieta pokazuje, że zdecydowana większość społeczeństwa jest coraz bardziej świadoma swoich wydatków. Ze stwierdzeniem, że “gotując samodzielnie, można zaoszczędzić”, zgadza się 75 proc. Polaków korzystających z usług gastronomicznych.
— To trudna branża. Jest bardzo ciężko. Gdyby nie pandemia i inflacja, byłbym bardzo szczęśliwy. Te przeszkody odbierają jednak sporo satysfakcji. W wymarzoną restaurację włożyliśmy z żoną całe nasze oszczędności i wszystko wskazuje na to, że długo tego nie odrobimy — przyznaje z żalem właściciel bistro.
— Obawiam się, że przy obecnych kosztach możemy nie wyjść na zero przez kolejne 10 lat. Robimy wszystko, żeby biznes był rentowny, ale w tej chwili jest to niemożliwe. Staramy się oszczędzać i minimalizować straty. Chcemy uniknąć losu, który już spotkał część gastronomii, która zmuszona była do zamknięcia — podkreśla.
Turystów nie brakuje, ale dzielą porcje
Na sytuację narzekają zarówno restauratorzy z małych miejscowości, dużych miast, jak i najpopularniejszych turystycznych regionów. Ci ostatni zawsze w sezonie mają duże obłożenie. Tak jest i tym razem. Gorzej z przełożeniem tego na pieniądze.
Na półmetku wakacji np. pod tatrami nie można było narzekać na frekwencję, ale Tatrzańska Izba Gospodarcza (TIG) wskazuje, że turyści ze względu na ceny są dużo bardziej oszczędni.
– Dosyć czytelnie spadł średni rachunek, licząc per capita, czyli z każdego stolika. Restauratorzy notują mniejsze utargi w porównaniu z latami poprzednimi .
Powołując się na informacje od przedstawicieli branży, dodaje, że w poprzednich latach goście zamawiali więcej, a incydentalne było dzielenie porcji na kilka osób.
– Teraz takie zamówienia są standardem. W gastronomii kluczem nie jest obłożenie stolików, a średni utarg od stolika – zauważa.
Autor: Damian Słomski, dziennikarz Business Insider Polska
==========================
Zarobki mamy polskie, a ceny wody będą europejskie. Szykują się ostre podwyżki taryf
Wyższe rachunki za wodę są pokłosiem wysokiej inflacji oraz wzrostu cen energii. Z tego powodu przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjne wraz z samorządami podnoszą taryfy.
Wiele przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych chce podnieść taryfy za wodę
Niektóre podwyżki nie są jednak proporcjonalne do ponoszonych strat, o czym mówił pod koniec lipca Przemysław Daca, były prezes Wód Polskich
W 2021 roku podwyżka cen za wodę w Polsce wyniosła 3,9 proc. rok do roku przy inflacji HICP na poziomie 14,2 proc. Jak będzie teraz?