Oficjalnie inflacja CPI wynosi 12,7 proc., jednak na sklepowych półkach ceny skoczyły o 20 czy nawet 50 procent. Horrendalnie drogie są nabiał, mięso, pieczywo.
Ceny w małych sklepach rosną znacznie szybciej, niż wskazywałaby na to inflacja mierzona przez Główny Urząd Statystyczny. W handlu mniejsi gracze od razu przerzucają wyższe koszty na klientów. A końca podwyżek nie widać. Surowce rolne zanotowały w marcu skok aż o 45 proc.
Drogi koszyk
Cenom żywności w małych sklepach agencja badawcza CMR przyjrzała się przy okazji comiesięcznego analizowania koszyka zakupów. Efekty analizy były zaskakujące – uwagę przyciąga wysoka różnica w cenach między kwietniem 2022 i 2021 r.
Znacznie droższe niż przed rokiem są podstawowe produkty spożywcze, takie jak mleko (wzrost średniej ceny o ponad 20 proc.), cukier, olej, masło (o 40–50proc.) i produkty zbożowe: pieczywo, mąka i makaron. Więcej niż przed rokiem klienci sklepów małoformatowych płacą też za kawę oraz napoje alkoholowe. Średnia cena za litr wódki czystej jest o 11 proc. wyższa niż przed rokiem.
Analitycy CMR zauważają przy tym, że wysokie ceny przekierowują klientów z małych sklepów do dyskontów. Uznali tak, bo małe sklepy zanotowały w kwietniu spadki sprzedaży szybko drożejących kategorii, takich jak mleko, masło czy mąka. –
Jak powstaje inflacja? Ta krótka bajeczka autorstwa Mateusza Borowieckiego wyjaśni to w bardzo prosty sposób. Pojawiła się ona na jego profilu na Facebooku.
W wiosce smerfów mieszkało ich – wiadomo – setka. Każdy smerf miał inne umiejętności, które codziennie mógł sprzedać za jedną monetę, za którą mógł następnie kupić u innego smerfa to co mu akurat było potrzebne. Np. Łasuch każdego dnia produkował jedno ciastko i sprzedawał je za jedną monetę. Wszystkim oczywiście zarządzał Papa Smerf – on też będąc szefem wioski jako jedyny miał prawo wydawać nowe monety dla wioskowej społeczności, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Na początku zupełnie wystarczało 100 monet – po jednej dla każdego Smerfa. Pewnego dnia Smerf Malarz zaczął malować dwa obrazy dziennie zamiast jednego – pomyślał, że mógłbym zarabiać dwie monety. W jego ślady poszły jeszcze dwa inne Smerfy. Papa Smerf wyprodukował więc dodatkowe 3 monety i kupił za nie usługi u pracowitych smerfów. Dzięki tej operacji w obrocie były już 103 monety a trzech smerfów pracowało więcej i zarabiało 2 razy więcej od pozostałych – po dwie monety dziennie. Inne smerfy też zapragnęły dobrobytu i zaczęły mocniej pracować aby zarabiać więcej monet. Papa Smerf stopniowo produkował nowe monety. Nie minął więcej niż rok i w obrocie było już 150 monet i odpowiednio tyle samo produktów i usług wytwarzanych przez społeczność. Wzbudziło to jednak niepokoje i niezadowolenie. Przykładowo taki Smerf Poeta występował 3 razy dziennie i zarabiał 3 monety, nie wspominając o Pracusiu, który prawie nie sypiał ale zarabiał aż 5 monet. Nadal jednak aż 60 smerfów zarabiało tylko 1 monetę. Bardzo drażniło to szczególnie Smerfa Ciamajdę, który niewiele potrafił zrobić dobrze i nadal sprzedawał swoje usługi za 1 monetę. Wraz z Smerfem Marudą i Lalusiem postanowili bardziej sprawiedliwie podzielić monety. Ogłosili, że jeśli Smerf Ciamajda zostanie wybrany na nowego szefa wioski, to natychmiast da po dodatkowej monecie każdemu smerfowi, który dziś zarabia tylko jedną. Smerfy – reformatorzy zwołali zebranie całej społeczności i ogłosili swój program. Spodobał się on oczywiście 60 smerfom zarabiających po jednej monecie – byli oni chętni na głosowania na nowego szefa. Szefem wioski został Ciamajda a Papę Smerfa odsunięto od rządzenia jako niezdolnego do zapewnienia dobrobytu mieszkańcom. Nowy szef Ciamajda rozdał więc dodatkowe 60 monet – mieliśmy ich zatem w wiosce już 210. Niestety nadal produkowano łącznie towary i usługi warte jeszcze wczoraj tylko 150 monet. Nowo wzbogacona grupa smerfów posiadająca już do dyspozycji 2 monety ustawiła się w kolejkach na zakupy. Pracuś szybko zorientował się, że nie da rady świadczyć więcej niż 5 usług dziennie a w kolejce stało 10 Smerfów. Co więc zrobił? Ogłosił, że od dziś każda jego usług kosztuje 2 monety zamiast jednej. Smerfy z kolejki trochę ponarzekały na drożyznę, ale koniec końców pierwszych pięciu szczęśliwców z kolejki zapłaciło tyle ile oczekiwał Pracuś. Ten zakończył dzień z 10 monetami, nie miał zatem problemu aby zacząć płacić na ciastka Łasucha też 2 monety, bo te oczywiście też zdrożały. Zwykłe smerfy zaczęły się orientować, że wszystko kosztuje coraz więcej, przyszły więc ze skargą do Ciamajdy.
Ten jednak uspokajał ich – to wszystko wina Gargamelflacji a nie jego decyzji o rozdaniu 60 monet. W końcu Papa smerf też rozdał 50 monet przez poprzedni rok i nic się nie działo. Ogłosił też, że Smerfy powinny się cieszyć bo zarabiają teraz 2 monety a nie jak za czasów Papy tylko jedną. Kazał nadawać o tym materiał promocyjny codziennie przez wioskowy radiowęzeł. Dodał też, że chętnie rozda kolejne 100 monet i teraz to już na pewno Smerfy będzie na wszystko stać. Smerfy odeszły szczęśliwe do domu, już myśląc jak to będzie wspaniale zarabiać 3 monety. Pracuś natomiast już drukował nowy cennik za swoje usługi.
Ministerstwo Finansów doceniło swoich pracowników. Kierownictwo resortu w latach 2019-2021 wypłaciło urzędnikom blisko 65 mln zł netto nagród. W tym roku planowany fundusz na nagrody ma wynieść ponad 8 mln zł. Ministerstwo Finansów długo zwlekało, aby zdradzić te sumy.
Zanim Ministerstwo Finansów odpowiedziało na interpelację poselską, wiceminister Piotr Patkowski dziewięć razy przekładał termin odpowiedzi
W 2019 roku 2392 pracownikom Ministerstwa Finansów wypłacono nagrody w wysokości 36 408 322,14 zł netto. Jak wylicza resort finansów, średnia wysokość pojedynczej nagrody wynosiła 3 418,94 zł netto. Natomiast w 2020 r. wypłacone zostały nagrody 154 pracownikom Ministerstwa Finansów w wysokości 511 013,48 zł netto, średnia wysokość pojedynczej nagrody wynosiła 3 115,94 zł netto. W ubiegłym roku wypłacono nagrody w łącznej wysokości 27.844.060,35 zł netto. Nagrody te wypłacono 2574 pracownikom Ministerstwa Finansów, a przeciętna wysokość nagrody wyniosła 3611,42 zł. Jak podaje resort, nagrody wypłacono “za szczególne osiągnięcia w pracy zawodowej”.
Zarówno w ubiegłym roku, jak i w latach poprzednich kierownictwu resortu, czyli sekretarzom stanu i podsekretarzom stanu nagród nie wypłacono.
Ministerstwo Finansów w odpowiedzi na interpelację przewodniczącego Nowoczesnej, posła Adama Szłapki poinformowało także, że “fundusz na nagrody planowany dla członków korpusu służby cywilnej z wyłączeniem osób zaangażowanych w realizację programów unijnych wynosi w 2022 roku 8 mln 117 tys. zł.
Poseł zawiadamia prokuraturę
Co ciekawe, poseł Adam Szłapka długo musiał czekać na ujawnienie tych danych. Termin odpowiedzi na pierwszą z jego interpelacji, dotyczącą nagród za lata 2019-2020 przekładano aż dziewięć razy.
Jak wynika z informacji dostępnych na stronie Sejmu, w każdym przypadku o przedłużeniu terminu zwracał się Piotr Patkowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów. Poseł pytanie zadał w październiku 2020 roku, a odpowiedź uzyskał dopiero w tym miesiącu. W lutym złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa poprzez niedopełnienie obowiązków przez wiceministra Piotra Patkowskiego, w związku z nieudzieleniem odpowiedzi na poselską interpelację.
Zarówno majątek premiera Morawieckiego, jak i nagrody przyznawana pracownikom administracji publicznej to nie są “sprawy intymne”, które trzeba ukrywać, ale elementarz przejrzystego i uczciwego państwa. W świetle ostatnich wypowiedzi szefa rządu można złośliwie zapytać, czy skoro stać ich na tak wysokie uposażenia, to nie powinni się nimi z Polakami podzielić? Zachęcam do pisania listów do Ministerstwa Finansów w tej sprawie – przekonuje w rozmowie z money.pl poseł Adam Szłapka.
Parlamentarzysta nawiązuje do sobotnich słów premiera Mateusza Morawieckiego, powiedział on, że Norwegowie “żerują na tym, co się dzieje” i zarabiają na wysokich cenach paliw kopalnych. Mateusz Morawiecki uważa, że Norwegowie “powinni się tym błyskawicznie podzielić”. Premier zaapelował także do młodzieży, aby pisała do swoich norweskich rówieśników, licząc na to, że dzięki temu uda się przekonać rząd Norwegii, by ten podzielił się zyskami.
Wydatki resortu finansów pod lupą NIK?
O nagrodach w Ministerstwie Finansów już jest głośno. Jak ustaliła “Wyborcza.biz”, urzędnikom Ministerstwa Finansów przyznano nagrody za przygotowanie Polskiego Ładu. Nagrody miało dostać 122 pracowników resortu finansów. W sumie wypłacono 1,43 mln zł brutto.
Po tym, jak wyszła na jaw kwestia przyznanych nagród, posłowie Lewicy poinformowali w poniedziałek, że złożyli wniosek do Naczelnej Izby Kontroli o prześwietlenie wydatków resortu finansów.
W związku z nowymi informacjami dotyczącymi nagród zapytaliśmy w poniedziałek resort finansów, jakie kryteria były brane pod uwagę przy nagradzaniu urzędników, ile wynosi najwyższa indywidualna nagroda przyznana zarówno w 2019, 2020 i 2021 roku, kto ją otrzymał i za jakie osiągnięcia. Zapytaliśmy też, czy już wiadomo, ilu pracowników w tym roku zostanie nagrodzonych? Jak na razie czekamy na odpowiedź.
O komentarz w sprawie nagród poprosiliśmy także wiceministra finansów Piotra Patkowskiego. Do momentu opublikowania materiału nie odpowiedział na naszą prośbę.
Zastanawiałem się od jakiegoś czasu, gdzie premier Morawiecki zamierza znaleźć pieniądza na sfinansowanie tych wszystkich wydatków, które zaplanował, żeby przekupić wyborców przed zbliżającymi się wyborami. W końcu idzie kryzys, wszystko drożeje, stopy procentowe drastycznie rosną, a wraz z nimi koszty obsługi długu publicznego. Mimo to premier co chwilę uruchamia nowe dopłaty, nowe zasiłki i nowe programy socjalne. Skąd na to wszystko pieniądze? Okazało się właśnie, że premier też się nad tym zastanawiał i wpadł nawet na parę pomysłów.
W pierwszej kolejności należy uderzyć do Norwegów. Przez wysokie ceny ropy mają teraz nadmiarowe zyski, co według Morawieckiego jest nienormalne i niesprawiedliwe. Dlatego Polacy powinni teraz pisać listy z prośbą do Norwegów, aby się tymi swoimi nadmiarowymi zyskami z nami podzielili. To nie żart, on to naprawdę powiedział. Głęboko obecna w filozofii PiS robotnicza myśl socjalistyczna budzi w premierze oczywiste wnioski. Skoro my zmarnowaliśmy wszystkie pieniądze na głupoty, na zasiłki, na konsumpcję, to niech dorzucą się nam ci, którzy tego nie zrobili. Przecież mają, to co im szkodzi dać nam? Polacy mają oczywiście więcej godności niż premier, więc żadnych listów z prośbą o kasę Norwegom nie będą wysyłać. Jak on to sobie zresztą wyobrażał? Że Norwedzy obok listów z Nigerii z prośbą o pomoc w odzyskaniu spadku, będą teraz dostawali listy z Polski z prośbą o podzielenie się nadmiarowym zyskiem?
Po Norwegach trzeba sięgnąć do kieszeni polskich informatyków. W świecie Morawieckiego bardzo zdolni informatycy czas spędzają głównie na wakacjach, są samolubni i chciwi, daleko im do bycia dobrymi Polakami. Powinni brać przykład z szewca, który nic nie robi, tylko dba o dobro wspólne, dlatego powinien być dla nas wszystkich wzorem. Przyznacie, że to świetny plan. Polacy powinni przestać zarabiać pieniądze, budować firmy, tworzyć dobrobyt. Powinniśmy wszyscy skupić się na wyższych celach, na pracy społecznej i na proszeniu się Norwegów, żeby nam sfinansowali zupę i kubek mleka.
Niektóre państwa budują swoje bogactwo na ropie, inne na przemyśle, handlu, usługach, usługach finansowych czy nawet rolnictwie. My będziemy nasz polski dobrobyt budować na 500+, 13 i 14 emeryturze oraz na proszeniu się Norwegów o podzielenie się z nami swoimi nadmiarowymi zyskami. Słów mi brak, jaki to jest upadek i brak godności. Pomimo wielu przeciwności losu, rekordowo skomplikowanego systemu podatkowego, dziadowskiej administracji i powolnego sądownictwa, Polska w ostatnich dekadach odniosła olbrzymi sukces gospodarczy. Olbrzymim wysiłkiem wydostaliśmy się z potwornej, socjalistycznej biedy. Za te 30 lat byliśmy jedną z 10 najszybciej rozwijających się gospodarek na świecie.
Jak to się udało? Bo Polakom się chciało. Byliśmy pracowici, przedsiębiorczy, oszczędni i pomysłowi. Byliśmy głodni sukcesu i dobrobytu. Gdy inni odpoczywali lub czekali na zasiłki, my ciężko pracowaliśmy, uczyliśmy i rozwijaliśmy. Nie ma innej drogi do dobrobytu. Czemu polski premier, zamiast docenić i podkreślić ten olbrzymi wysiłek włożony w budowę polskiej gospodarki, przedstawia jego twórców jako patologię? Jeżeli w zdolnych i pracowitych młodych ludziach państwo polskie będzie widziało tylko wroga ludu, którego trzeba szybko oskubać z pieniędzy, to można się obawiać, że ci młodzi ludzie poszukają sobie miejsca do życia, gdzie będą bardziej szanowani.
Chciałoby się usłyszeć od premiera, że każdy jest panem własnego losu, że pieniądze pochodzą z pracy, pomysłowości i oszczędności. Chciałoby się posłuchać o sukcesach polskich firm na rynkach międzynarodowych, o testach nowych polskich technologii. Zamiast tego, słyszymy, że sukcesem i podstawą dobrobytu będzie nowy program socjalny, a testujemy tylko „gwarantowany dochód podstawowy” w kilku gminach. To jest droga donikąd, to jest demoralizacja i budowanie wielopokoleniowej biedy.
Polski rząd musi jak najszybciej skończyć z namawianiem Polaków do żebrania, z zachęcaniem do chciwości i zawiści. Chcesz mieć tyle pieniędzy, ile ma sąsiad? To zastanów się, jak on do tego doszedł. Ile wcześniej musiał się uczyć, pracować, jak bardzo oszczędzał i co wpłynęło na jego sukces. A następnie spróbuj go naśladować.
Im więcej Polaków zacznie w ten sposób myśleć, tym szybciej zbudujemy nasz wspólny dobrobyt. Koncentrowanie się tylko na tym, żeby zabrać temu co ma i dać temu co nie ma, sprawi, że wkrótce nikt nic nie będzie miał. Tak jak nikt nic nie miał, gdy dekady trwaliśmy w tej socjalistycznej biedzie, z której z takim trudem próbowaliśmy się wyrwać. I do której pod żadnym pozorem nie powinniśmy nigdy chcieć wrócić.
Ile dziś warte jest 500 plus? Okazuje się, że niewiele.
Eksperci z Instytutu Emerytalnego obliczyli, ile dzisiaj warte jest 500 plus. Jak się okazuje – niewiele. Jest to prawdziwy żart losu, bo to m.in. ten program niszczy Polską gospodarkę i obniża wartość pieniądza.
Inflacja zjada Polakom pensje i oszczędności. Nasze pieniądze są coraz mniej warte. Coraz mniej możemy za nie kupić, a po wymienieniu ich na inną walutę również jesteśmy coraz bardziej stratni. Ogromny wpływ na to mają pisowskie programy socjalne, a wśród nich ten wiodący – 500 plus.
Warszawski rząd zapełnia Polskę coraz mniej wartym, pustym pieniądzem. Oczywiście tracą na tym wszyscy – nie tylko ci, którzy pracują na utrzymanie tego wszystkiego, ale także pobieracze wszystkich tych socjalnych zapomóg.
Eksperci z Instytutu Emerytalnego — niezależnego think tanku, który zajmuje się systemem emerytalnym i długoterminowymi oszczędnościami — obliczyli, o ile zmalała wartość samego 500 plus.
„Wartość nabywcza świadczenia 500 plus od 2016 r. spadła poniżej 400 zł i wynosiła pod koniec marca 2022 r. dokładnie 395,45 zł!” — czytamy we wpisie Instytutu Emerytalnego w mediach społecznościowych. „Wydatki na 500+ od początku przekroczyły już 180 mld zł!”.
Przerażająca jest inflacja w tym okresie – to aż 26,44 proc.
Niestety, warszawski rząd nie wyciąga wniosków. Pokazuje to chociażby reakcja na obecną galopującą inflację – z jednej strony podnoszone są stopy procentowe, a z drugiej daje się emerytom 14. emeryturę. Pisowski rząd stał się zakładnikiem swoich socjalnych łapówek, którymi kupuje sobie głosy i wszystko wskazuje na to, że prędzej do końca zrujnuje gospodarkę niż zakończy rozdawnictwo pieniędzy odbieranych pracującym Polakom.
[Umieszczam, bo Kanada i USA zawsze były spichrzem świata, w tym ZSRS, eksporterem zbóż. Argentyna i Afryka – wspaniałe ziemie, mogą wyżywić cały świat.. A tu – dupa… 16 spichrzów ziarna w USA – spaliło się, Kanada – żebrakiem… MD]
Блокируя выход из украинских портов груженых пшеницей зерновозов, Россия спасает от грядущего голода саму Украину
О «мародёрстве» Европы на Украине пишет в редакционной статье китайское издание GlobalTimes: «Теперь, когда зерно становится все более востребованным и стратегически важным, Запад еще раз продемонстрировал свою жадную и злую природу». Министр иностранных дел Канады Мелани Джоли предложила «помощь» Украине в налаживании поставок зерновых и обещала предоставить грузовые суда, которые перевезли бы украинскую пшеницу в Канаду.
Джоли заявила, что Запад должен действовать быстро, чтобы помочь Украине экспортировать растущие запасы зерна в ответ на обострение глобального продовольственного кризиса. «На Украине в элеваторах застряли миллионы тонн зерна», – завила канадский министр. А глава Европейского инвестиционного банка Вернер Хойер бьёт тревогу, заявляя, что «Украина сидит на ошеломляющем количестве пшеницы, которую она не может экспортировать, так как у нее нет выхода к морю».
Верховный представитель Евросоюза по иностранным делам и политике безопасности Жозеп Боррель на пресс-конференции по итогам заседания Совета ЕС в Брюсселе внёс свой вклад в крестовый поход Запада по «освобождению» одесских элеваторов, заявив: «Мы должны помогать Украине продолжать производить и экспортировать зерно и пшеницу».
К усилиям Запада по «освобождению» украинской пшеницы подключился Генсек ООН Антониу Гуттериш. Накануне совещания по продовольственной безопасности, которое прошло 19 мая в Совбезе ООН под председательством госсекретаря США Энтони Блинкена, Гуттериш предложил России сделку: в обмен на допуск калийных удобрений России и Белоруссии на западные рынки предоставить возможность вывезти зерно с Украины на Запад.
Россия в настоящее время не ведет никаких переговоров относительно подобной сделки, сообщаетTheWallStreetJournal со ссылкой на дипломатические источники.
До введения санкций против России США импортировали из РФ 6% необходимого им углекислого калия, 13% карбамида и 20% диаммонийфосфата. За год цены на удобрения в Америке подскочили в 2,3 раза. А с начала специальной военной операции ВС РФ – на 43%, достигнув исторического максимума.
Из-за возникшего в США дефицита минеральных удобрений американские фермеры стали засевать засевать поля соей, которая не требует удобрений. К концу апреля в США было засеяно лишь 7% от посевных площадей зерновых. Впервые с 1983 года по посевам соя обойдёт зерновые культуры.
Опрос, проведённый Quinnipiac University, показал, что уже 35% американцев экономят на еде. В Америке растет уровень официально зарегистрированных голодающих, число которых достигло 13%, как сообщаетTheWashingtonPost.
Глава Банка Англии Эндрю Бейли в своем выступлении в палате общин, сделал «апокалиптическое» предупреждение, пишетDailyMail, о резком росте цен на продукты питания, который вызывает «серьезное беспокойство». Особенно это касается пшеницы и растительного масла.
Бейли рассказал, что во время его визита в Киев министр финансов Украины, которая производит 10 процентов пшеницы в мире и является крупнейшим производителем подсолнечного масла, пожаловался ему на проблемы с экспортом продуктов питания… из-за продолжающейся спецоперации России.
Глава МИД ФРГ Анналена Бербок возложила на российские власти ответственность за рост цен на продовольствие и энергоресурсы, хотя по мировой экономике ударили санкции, введенные против РФ. Бербок обвинила Россию в том, что та якобы «ведет зерновую войну» и «блокирует порты, откуда могло бы быть вывезено зерно». Сейчас украинская пшеница вывозится из страны сухопутным путем, что гораздо дороже и, как отметил глава Продовольственной программы ООН Дэвид Бизли, «грузовики и поезда могут перевезти лишь малую долю украинского зерна».
«Помогая Украине “освободить ее пшеницу”, некоторые западные страны пытаются… воспользоваться несчастьем Украины, чтобы купить больше еды по относительно более низким ценам. Такой тип “мародёрства” показывает, что Запад эгоистичен даже в условиях кризиса», – отмечает Global Times.
Вывоз зерна и иной сельхозпродукции с Украины уже осенью может вызвать там дефицит продуктов питания. Такими будут последствия бездумного увеличения экспорта, включая стратегические запасы продовольствия, которым режим Зеленского расплачивается за военную помощь Запада.
В конце апреля Еврокомиссия (ЕК) полностью отменила пошлины и квоты на украинский экспорт сроком на год, то же самое сделала и Великобритания. Однако, по прогнозам Всемирного банка, украинскую экономику ожидает спад минимум на 45 процентов, причина которого в разрыве кооперационных цепочек с Россией, дороговизне и дефиците топлива, возникшим еще до начала спецоперации. Что касается собственно сельхозпродукции, о глобальной нехватке которой говорят в ООН, то снижение урожая на Украине и провал посевной были предсказаны экспертами еще в начале 2021 года из-за увеличения засушливых дней в году.
В итоге отмена квот обернулась бесконтрольным вывозом за рубеж пшеницы, кукурузы, подсолнечника.
Сейчас на Западе речь идёт о вывозе примерно 20 миллионах метрических тонн пшеницы и кукурузы, которые США и их союзники пытаются и вывезти с Украины. Это примерно половина прошлогоднего урожая, которую Украина оставила для внутреннего потребления и пополнения стратегического запаса зерна.
1 июня 2020 года советник главы МВД Украины Михаил Апостол сообщил, что Госрезерв пуст. Причина, по его словам, банальна: «Все это добро мыши съели». Мышей, однако, не нашли.
Бездумный вывоз пшеницы за границу привёл к тому, что Украина в 2022 году будет вынуждена закупать у Турции муку из украинского зерна, проданного в Турцию в прошлом году, заявил гендиректор объединения предприятий хлебопекарной промышленности «Укрхлебпром» Александр Васильченко.
Сегодня Украина, пожалуй, единственная страна мира, которая усиленно вывозит свои зерновые. Россия, Индия, Египет, Казахстан и Сербия запретили экспорт пшеницы из соображений продовольственной безопасности. Блокируя выход из украинских портов груженых пшеницей зерновозов, Россия спасает от грядущего голода саму Украину.
В Киеве же радуются, что несмотря на блокаду морских портов, нашли возможность наладить экспорт зерновых на Запад. Пшеницу, рожь, бобовые и масляничные культуры фурами и составами гонят в Европу.
О том, что будет есть сама Украина, распродающая свои запасы продовольствия, украинские власти не думают. Министр иностранных дел Канады Мелани Джоли предложила «помощь» Украине в налаживании поставок зерновых и обещала предоставить грузовые суда, которые перевезли бы украинскую пшеницу в Канаду.
Pewnego dnia do drzwi komendanta Ochotniczej Straży Pożarnej zapukał starszy strażak Zenon Kociuba. Gdy tylko usłyszał donośne: „wlazł”, natychmiast otworzył drzwi i jeszcze w progu zaczął alarmować, że we wsi pali się stodoła. – Co mamy robić, panie komendancie? – pytał z troską w głosie. – Bierzcie wóz bojowy, nalejcie zamiast wody benzyny i gaście! – odpowiedział komendant. No i pojechali, no i dolali benzyny do ognia.
Bardzo podobnie w ostatnim czasie wyglądają posiedzenia rządu. Przychodzi do premiera Morawieckiego, jeden, drugi i trzeci minister-strażak, zgłasza pożar, pyta o plan działań, a Morawiecki każe tankować benzynę po 7,50 zł i gasić pożary. Metafora jest dość czytelna, rzekłbym nawet, że banalna i nadużywana, ale idealnie koresponduje działaniami PiS.
Wczoraj odbyła się konferencja pani minister Marleny Maląg z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą kojarzyć o kogo chodzi, to podpowiem co nieco. Pani Malag to jest ta minister, która cały czas mówi i nie wiadomo kiedy bierze oddechy. W jej ustach wszystko się pnie, gdy trzeba i spada, jeśli zajdzie tak potrzeba. Na wspomnianej konferencji pani minister, w swoim stylu, wypowiedziała następujące słowa:
Wypłata również w tym roku czternastej emerytury to nasza odpowiedź na inflację, bo chociaż ma ona charakter zewnętrzny….
Wydaje się, że powyższy cytat w pełni uzasadnia i usprawiedliwia przywołanie zgranej metafory z dolewaniem benzyny do ognia. Pani minister Maląg chce odpowiadać inflacji dorzucaniem pieniędzy, co samo w sobie jest śmieszne i tragiczne zarazem. Śmieszność i tragedię przypisuję przedstawicielce władzy, natomiast co do wypłaty 14-stej emerytury mam już mieszane uczucia. Oczywiście nie jest to żadne gaszenie inflacji, chyba że mówimy o gaszeniu benzyną, ale po całej serii decyzji rządowych, które oddawały pieniądze Polaków w obce ręce, żeby utrzymywać obywateli obcego państwa, akurat ta decyzja wydaje się najmniej nieszczęśliwa. Oszukiwani i okradani przez większość życia nasi rodzice i dziadkowie, otrzymają niewielką rekompensatę za ciężką pracę. Podkreślę słowo „praca”, ponieważ cała rzesza obcokrajowców otrzymuje nasze pieniądze za nic nie robienie. Propagandowo minister Maląg kompletnie się skompromitowała, podstawowej wiedzy na temat gospodarki również nie posiada, ale jej śmieszność i ignorancja przynajmniej posłuży milionom polskich emerytów. Znacznie gorzej wygląda to w wydaniu innych nieudolnych propagandystów ministerialnych.
Minister Michał Dworczyk, który dawano powinien z rządu wylecieć z hukiem, za szereg afer i spektakularnych katastrof, gasi inflację w zupełnie innym sposób, mianowicie poprzez inwestycje na Ukrainie. Pan minister będzie budował „wojenne” osiedla kontenerowe, na co rzecz jasna potrzeba pieniędzy i bynajmniej nie będą to ukraińskie hrywny. Zapłacimy za ten i wiele innych projektów, w ramach „bratniej pomocy”, złotówkami wyjętymi z polskich portfeli, ewentualnie dodrukuje się trochę banknotów i tak pokonamy inflację.
Obecna władza umiłowana przekroczyła Rubikon propagandy, czyli weszła do tej samej rzeki, w której notorycznie kąpali się poprzednicy. Nieważne co mówią, ważne do kogo i trzeba brutalnie powiedzieć, że odbiorcami komunikatów władzy są coraz więksi… mało mądrzy.
W zaistniej sytuacji człowiek bardziej mądry ma do wyboru dwie reakcje: śmiech lub płacz. Można też te dwa skrajne stany emocjonalne połączyć i śmiać się przez łzy. Nie ma w tej chwili drugiego takiego państwa na świecie, które by w tak podłych czasach bardziej troszczyło się o obywateli obcego, niż własnego kraju. Daleki jestem od klepania liberalnych zdrowasiek o wielkim wolnym rynku i wszechmocnej inflacji, nie mniej zgodzę się i z liberałami i po prostu z myślącymi Polakami, że to co się dzieje obecnie jest realnym socjalizmem i to w formule RWPG.
PKN Orlen prognozuje dwukrotny wzrost cen gazu rok do roku. Powody są oczywiste: wojna w Ukrainie, próba wymuszenia przez Gazprom płatności za surowiec w rublach i zmiany regulacyjne wymuszające wypełnienie magazynów w Europie. Na rynku paliw panuje duża niepewność. – Mamy inflację i wzrost cen wszelkiego rodzaju surowców – tłumaczy Adam Czyżewski, główny ekonomista koncernu.
Główny ekonomista Orlenu mówi o dużej presji cenowej na rynku paliw. Ma to związek głównie z dieslem, gdyż brakowało go już pod koniec zeszłego roku, a na to nałożyła się jeszcze wojna.
– Wojna w Ukrainie i panika z nią związana spowodowały, że wzrósł głównie popyt na paliwa, a nie na ropę – tłumaczy Adam Czyżewski. – Ceny paliw poszły więc w górę, a na rynku ropy mamy z jednej strony sytuację, że rosyjskiej ropy na spocie w Europie nikt nie chce kupować, więc jej cena spadła i kupują ją z dużym dyskontem Indie, a z drugiej – mamy interwencję na rynku ropy Międzynarodowej Agencji Energii i amerykańskiego rządu w postaci zapowiedzi uwolnienia zapasów, co powoduje, że ceny ropy utrzymują się na niskim poziomie. Interwencje rynek bardzo uspokoiły – dodał.
Inflacja i wzrost cen wszystkich surowców. Na horyzoncie spowolnienie
Zwraca on uwagę, że w Chinach nastąpił covidowy spadek popytu szacowany na około 1,5 mln baryłek ropy dziennie.
– Na rynku paliw jest lepiej niż na rynku ropy naftowej, stąd rozjazd cen i wzrost marż rafineryjnych, które są różnicą między cenami ropy i paliw. Marże są wyznaczane przez rynek i obecnie nienaturalnie wysokie, bo na rynku ropy mamy interwencje, a na rynku paliw duży popyt – ocenia Czyżewski.
Dlatego trudno prognozować, jaka będzie sytuacja w kolejnych miesiącach. Mamy inflację, wzrost cen wszelkiego rodzaju surowców. Pogarszają się perspektywy wzrostu gospodarczego, prognozy globalnego PKB w tym roku spadły już z około 4 proc. do 1,5 proc.
Spółka prognozuje także wzrost cen energii elektrycznej do poziomu ok. 730 zł/MWh (wzrost o ok. 85 proc. rdr) w efekcie utrzymujących się bardzo wysokich cen gazu i węgla spowodowanych głównie sytuacją geopolityczną oraz wysokich cen praw do emisji CO2.
Premier: Polacy nie odczują zmian
[Jak można tak bezczelnie KŁAMAĆ!! MD]
W środę od godziny 8 czasu polskiego Gazprom całkowicie wstrzymał dostawy gazu do Polski w ramach kontraktu jamalskiego. – Z szantażem gazowym Rosji, z tym pistoletem przystawionym do głowy poradzimy sobie tak, aby Polacy tego nie odczuli – mówił premier Mateusz Morawiecki w środę w Sejmie. [—]
,,Przyszła wojna będzie wojną niewidzialną. Dopiero, gdy dany kraj zauważy, że jego plony uległy zniszczeniu, jego przemysł jest sparaliżowany, a jego siły zbrojne są niezdolne do działania, zrozumie nagle, że brał udział w wojnie i tę wojnę przegrywa (…) Znając historię łatwiej zrozumieć teraźniejszość i można lepiej przygotować się na przyszłość.’’
Frederic Joliot-Curie, francuski fizyk, laureat Nagrody Nobla.
———————————-
Publikacje, które mają posiadać tak zwaną „siłę nośną” okrasza się mocnymi stwierdzeniami i słowami, podczas gdy po przeczytaniu danego artykułu, okazuje się, iż mieliśmy do czynienia z niczym więcej jak „informacyjną wydmuszką”. To nie jest dobre, ta cała „maksymalizacja przekazu informacyjnego”, ponieważ w momencie w którym pojawi się realnie mocny i ważny artykuł, to mało kto na niego zwróci uwagę, gdyż będzie on jednym z wielu „mocnych” artykułów. Ale oczywiście tylko pozornie.
Niemniej jednak skąd taki wstęp dziś? Otóż dziś chcemy poruszyć temat, który nie jest tematem ważnym, istotnym czy mocnym… Jest to temat wręcz EGZYSTENCJALNY dla wielu osób. Informacje w tej kwestii, docierały do nas od kilku dni, od naszych stałych czytelników, a wśród nich nie ukrywam posiadamy wielu „sprawdzonych” informatorów, którzy żyjąc codziennością dostrzegają „rzeczy przełomowe”.
A zatem dziś o „apokaliptycznym” wzroście cen węgla oraz ekogroszku w Polsce. Otóż na waszą prośbę przeprowadziliśmy szybkie i dogłębne „śledztwo”. Otóż obdzwoniliśmy kilka składów węglowych w Polsce, kilka odwiedziliśmy osobiście aby w cztery oczy porozmawiać z właścicielami tych składów. Rzeczy do których dotarliśmy są zaiste niepokojące i nie piszemy tego na wyrost, ale tak po prostu jest.
Otóż ceny ekogroszku za tonę w roku 2021 wynosiły średnio 1000 złotych. Dziś cena za tonę ekogroszku wynosi średnio 2100 złotych. Zatem mamy wzrost o ponad 100% Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku węgla.
Zatem zadaję pytanie, skąd Polacy mają wziąć pieniądze na zakup węgla czy ekogroszku, jeżeli dodatkowo mamy w Polsce ponad 10% inflację (A TO NIE KONIEC)? Czy Polacy mają sobie zakupić drukarki i drukować pieniądze?
A może zamiast potrzebnych lekarstw kupić 100 kilogramów więcej węgla? Oczywiście ryzykując przy tym zdrowiem a nawet życiem. To w jaki sposób potraktowano nasz naród nie mieści się po prostu w głowie, zwłaszcza że Polska leży na węglu. Ceny węgla w Polsce powinny być „śmiesznie niskie” a co mamy? A no mamy Armagedon finansowy a to dopiero wiosna, tak więc jakie ceny będą na jesień 2022 roku? 3000 złotych za tonę? A może 4000 złotych? Skandal!
To jest skandal jak „pluje się Polakom w twarz”. Pcha się nas nas jakieś bliżej nieokreślone wojny, wymachuje w telewizji szabelką i chce zbawiać cały świat, ponieważ zaiste tak właśnie robi PiS. A we własnym kraju coraz większa ilość Polskich rodzin nie ma pieniędzy na opał! Nie ma pieniędzy na węgiel, którego pod „naszymi stopami” mamy na co najmniej sto lat! I to nie są moje wyliczenia ale wyliczenia ekspertów.
Czy to koniec? Ależ skąd! Mateusz M. Zwany Polskim Premierem wprowadza embargo na węgiel z Rosji. Rozumiem, że gdy wprowadza się embargo to po to aby dotknęło ono finansowo kraj objęty tym embargiem, to jest Rosję w tym przypadku. Niestety Rosja „ma gdzieś” nasze embargo, gdyż sprzedaż węgla, które kierowane było do Polski, sprzeda innemu krajowi. W ten sposób nie odczuje żadnych negatywnych skutków, natomiast my Polacy odczujemy, oj odczujemy, już odczuwamy.
Mało tego, jak wiemy, węgiel z Rosji trafiał głównie do „polskich domostw”, był kierowany do użytku prywatnego. Teraz tego nie będzie. Mateusz M. nazywany polskim premierem wyjdzie i wygłosi podniosłe przemówienie: „wprowadzamy embargo na węgiel z Rosji”. ALE nie doda, że węgiel ten trafiał do „zwykłych obywateli”, zatem to oni poniosą finansowe koszty. A Mateusz M. nadal będzie mógł „opowiadać farmazony”, gdyż on ze swojej kieszeni nie płaci za własne „poronione pomysły”, a my zwykli obywatele już tak.
To jednak nie koniec, otóż nie tylko mamy do czynienia ze wzrostem cen, ale także brakiem węgla oraz ekogroszku na składach węglowych. W wielu przypadkach klienci musza zapisywać się i czekać, a ile czekać to nawet nie wiadomo. W części składów otrzymaliśmy informację i tutaj cytujemy: „mamy obiecaną dostawę ale nie wiemy jeszcze na kiedy”. W innych z kolei: „nie mamy i nie wiemy kiedy będziemy mieć”. W nielicznych możemy usłyszeć, że: „mamy w chwili obecnej ale tylko kilka ton”.
W składzie, który znajduje się w mojej miejscowości udzielono mi takiej odpowiedzi: „mamy dziewięć ton ekogroszku na stanie, jakoś go wytargaliśmy, ale kiedy będą kolejne dostawy, to tego nie wiemy”. Tak wygląda dostępność surowca w kraju, który „leży” na tym surowcu. Analogicznie dodam, że sytuacja jest taka jak gdyby Arabia Saudyjska zamykała szyby naftowe i przez to z własnej woli „dusiła kraj i gospodarkę”.
Reasumując: Po pierwsze ceny węgla i ekogroszku wzrosły o ponad 100%, zaledwie w niespełna jeden rok! A po drugie, nawet jeżeli kogoś będzie stać na tak drogi surowiec, to nie ma pewności, że w ogóle będzie on dostępny! Jeżeli teraz jest z tym problem, a mamy wiosnę, to co będzie na jesień roku 2022? A co jeżeli rzeczywiście przyjdzie w końcu „zima stulecia”, tak od lat przez wielu przepowiadana?
Na litość Boską, co „oni” robią z naszą kochaną Ojczyzną? Tego nie można wytłumaczyć w logiczny sposób a wierzyć w to, że to jest paranoja a „oni” są obłąkani, nie będę. „Oni” doskonale wiedzą, co robią i jak niszczą Polskę, zatem powstaje pytanie na czyje zlecenie to robią i „za ile” się sprzedali i nas sprzedali. Drodzy Czytelnicy, nie wiem kiedy wreszcie nasz Naród przejrzy na oczy, ale gdy do tego dojdzie, to będzie w wielkim, oj WIELKIM SZOKU.
W marcu br. w sklepach było drożej średnio o 15 proc. w ujęciu rocznym – wynika z najnowszego „Indeksu cen w sklepach detalicznych”. Wzrost odnotowały wszystkie z 12 analizowanych kategorii produktów.
Oficjalna inflacja w marcu wyniosła 10,9 proc. rdr.
Z cyklicznej ogólnopolskiej analizy cen detalicznych, prowadzonej przez UCE Research, Hiper-Com Poland i Wyższych Szkół Bankowych wynika, że w marcu 2022 roku w sklepach było drożej dokładnie o 15,6 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2021 roku. Na 12 badanych kategorii podrożały wszystkie, z czego 8 zaliczyły dwucyfrowe wzrosty.
Co i o ile podrożało w sklepach
Z analizy wynika, że w marcu br. najbardziej podrożały produkty tłuszczowe. Zanotowały wzrost o 53,8 proc. rdr.
Średnio o 1/4 zdrożały rdr produkty sypkie. W tej kategorii najbardziej poszybowały ceny mąki (o 28 proc.) Cukier zdrożał o 10,1 proc.
Z analizy wynika ponadto, że niewiele mniej od produktów sypkich zdrożało średnio mięso. W porównaniu do marca 2021 r. ceny mięsa wzrosły o 22,1 proc. Najwyższy skok odnotowała wołowina (30,2 proc.), drób zdrożał – o 15,2 proc., mięso wieprzowe o 12 proc.
Wzrosty przekraczające 20 proc. odnotowały w marcu jeszcze dwie kategorie produktów – to tzw. inne artykuły w tym karmy dla kotów i psów, a także pieluchy dla niemowląt, które podrożały średnio o 21,3 proc. rdr.
A oto jak zdrożały warzywa – średnio o 20,5 proc., np. ogórki – o 28,7 proc. Dwucyfrowe skoki cen notowały w marcu również owoce – 12,3 proc. (winogrona podrożały – o 32,2 proc.), używki – 11,1 proc., a także nabiał – 10 proc. z czego najbardziej ser żółty – o 25,7 proc.
Poniżej 10 proc. zdrożały tylko napoje (7,2 proc.), dodatki spożywcze (4,5 proc.), pieczywo ( 4,4 proc.) oraz chemia gospodarcza – 2,9 proc.
W „Indeksie cen w sklepach detalicznych” przedmiotem analizy było 12 kategorii (pieczywo, nabiał, mięso, owoce, warzywa, produkty sypkie, produkty tłuszczowe, dodatki spożywcze, używki, napoje, chemia gospodarcza i inne art.) oraz 45 produktów.
Do porównania łącznie zestawiono blisko 1100 marek, w tym prawie 36 tys. cen detalicznych. Analizą objęto wszystkie na rynku dyskonty, hipermarkety, supermarkety, sieci convenience i cash&carry, działające w 16 województwach.
W piątek (1.04.2022) Główny Urząd Statystyczny poinformował, że w marcu inflacja w Polsce wyniosła 10,9%. To najwyższa inflacja od 22 lat, czyli od lipca 2000 roku, gdy wynosiła ona 11,6%. W stosunku do marca 2021 żywność zdrożała o 9,2%, energia o 23,9%, a paliwa o 33,5%.
Podczas konferencji prasowej w Sejmie politycy Konfederacji zaapelowali, żeby rząd zaprzestał katastrofalnej w skutkach polityki napędzającej inflację. – Natychmiast należy zaprzestać tego szaleńczego dodruku pieniądza, żeby ceny spowolniły, żeby inflacja nie doszła do jakiegoś horrendalnego poziomu, żebyśmy nie obudzili się nagle w rzeczywistości, gdzie będziemy mieli banknoty po 1000, czy 2000 złotych – powiedział Witold Stoch z biura prawnego Konfederacji.
– Polityka, a właściwie antypolityka gospodarza rządu to jest coś, za co dziś płacą wszyscy Polacy – powiedział poseł Robert Winnicki. – Rząd powtórzył obłędną politykę wielu państw Europy, bogatszych państw, w zakresie dodruku pieniędzy, w zakresie transferów, które nie mają uzasadnienia ekonomicznego i dziś inflacja wynosi już ponad 10%, a idziemy na kilkanaście procent – alarmował. – Co robi w tej sytuacji rząd? Rząd nie zwalnia, nie redukuje podatków, tak jak proponujemy to w ustawach Konfederacji, m.in. pakiet przedsiębiorcy, tanie paliwo, tani prąd. Wzywamy rząd, żeby przestał koncentrować się na tym, którą grupę wyborców kupić, ale na tym, jak uniknąć katastrofy gospodarczej – powiedział Winnicki.
– Trzeba zrobić dwie rzeczy. Nie wydawać nowych dziesiątków miliardów złotych na najróżniejsze transfery typu dopłata do telewizora, którą rząd zrobił na ostatnim posiedzeniu Sejmu. To nie jest najpotrzebniejsza rzecz w tej chwili, żeby dać paru milionom ludzi dopłatę do tego, żeby mogli oglądać telewizję. To jest absurdalna polityka trwonienia pieniędzy. To jest pierwsza rzecz.
Druga rzecz, którą trzeba zrobić, to starać się rozkręcać gospodarkę. To oznacza, że nie można robić tego, co rząd robił przez ostatnie miesiące z Nowym Ładem, czyli wprawiać przedsiębiorców i księgowych w totalną depresję, bo nie wiedzą na czym stoją, jeśli chodzi o sferę podatkową. Trzeba radykalnie obniżyć podatki – podkreślił Winnicki.
Musimy się z tym pogodzić, że będzie źle, a lepiej to już było – mówił Sławomir Mentzen w wywiadzie na kanale „Biznes Misja″ na YouTube.
Sławomir Mentzen, prezes Kongresu Polskiego Biznesu, oraz wiceprezes partii KORWiN, był gościem programu opublikowanego na kanale „Biznes Misja″ na YouTube.
Polityk został zapytany o to, jakie mogą być skutki ekonomiczne masowej migracji do Polski, z którą mamy do czynienia. Przypomnijmy, że według najnowszych danych Straży Granicznej, od 24 lutego do Polski przyjechało już ponad 1,6 miliona uchodźców.
Mentzen: Będzie gorzej. Dobrze już było
– Tego nie wie w tym momencie nikt. Nie wiemy dokładnie, ile osób do Polski przyjechało, ile osób zamierza tutaj zostać, ile z tych osób podejmie pracę. Nie wiemy w tym momencie o ile zwiększy się popyt na miejsca w żłobkach, przedszkolach, szkołach, ile osób więcej trzeba będzie leczyć – zaczął odpowiedź Sławomir Mentzen.
– Nie wiemy co się stanie ze stopami procentowymi poza tym, że znacząco wzrosną. Nie wiemy co z inflacją. Wszyscy widzimy teraz ceny ropy, ceny benzyny, niedługo dołączą do tego ceny gazu, stąd przyszłość jest w tym momencie ciężka do przewidzenia – kontynuował. [??? to banały!! Sam przecież przewiduje. MD]
– To znaczy, to co można powiedzieć wprost, że będzie gorzej. Dobrze już było. Ceny były niskie, teraz będą tylko wysokie. Stopy procentowe pójdą do góry, koszty życia pójdą do góry, koszty żywności pójdą do góry, ceny pszenicy chyba wzrosły już dwukrotnie, teraz ceny wypieku tego chleba też wzrosną, przecież tam musimy za energię zapłacić, ceny transportu znacząco wzrosną po wzroście cen benzyny, więc wszystko będzie droższe.
– Inflacja będzie wysoka dalej, raty za kredyty hipoteczne będą dużo wyższe niestety, koszty życia będą wyższe, więc no niestety Polakom będzie żyło się trochę gorzej, ale tu nie ma co się dziwić, jeżeli jest wojna no to niestety – może ktoś na wojnie jest w stanie zarobić, np. producent broni – natomiast zwyczajni ludzie na wojnie z reguły tracą i musimy się z tym pogodzić, że będzie źle, a lepiej to już było – podsumował Mentzen. [VIDEO woryg. md]
1. Analiza dotycząca płac jest tym bardziej istotna, że wkrótce doznamy napływu taniej siły roboczej z Ukrainy, a Nowy Ład zwiększył koszt zatrudnienia. Bardzo szybko okaże się, że rynek pracownika zmienił się w rynek pracodawcy.
2. Wielu to zszokuje, ale naszym zdaniem stopy procentowe powinny wynosić 10-12%. Jeśli są bardzo niskie, to napędzają inflacje, a ona premiuje tych co biorą kredyt mimo, że nie powinni tego robić. Zadajcie sobie pytanie – kto rozsądniej wydaje pieniądze: osoby, które wypracowały lub zaoszczędziły jakieś środki, czy kredytobiorcy próbujący za wszelką cenę żyć ponad stan.
3. Zwlekanie z podnoszeniem stóp doprowadziło do mieszanki wybuchowej. Mamy obecnie bardzo drogie nieruchomości, spore prawdopodobieństwo podnoszenia czynszu (napływ Ukraińców) przy jednocześnie rosnącej gwałtownie racie kredytu. Gdyby podwyżki rozpoczęto w 2019 roku, przeszlibyśmy przez obecne zawirowania znacznie spokojniej.
4. Przewidujemy, że nieodpowiedzialne zachowanie NBP zainicjuje i przyspieszy proces wchodzenia Polski do strefy euro i to przy pełnej aprobacie społecznej. W końcu dotychczas głównym argumentem za utrzymywaniem waluty narodowej miała być niezależność i rzetelność polskiej polityki monetarnej. Okazało się, że rozwodniliśmy własną walutę nieporównanie bardziej niż zrobił to Europejski Bank Centralny.
5. Dla zwolenników teorii spiskowych – być może osłabianie złotego do tego stopnia, nie jest przypadkowe. NBP nie pracuje nad CBDC, a skoro tak to nakaz zniszczenia złotówki mógł nadejść z Banku Rozrachunków Międzynarodowych z Bazylei.
=======================
Jednym z efektów wybuchu wojny na Ukrainie było znaczące osłabienie się polskiego złotego względem większości walut. Jakby tego było mało, ropa naftowa zaczęła drożeć w bardzo szybkim tempie, co przełoży się w kolejnych tygodniach na wyższe ceny większości produktów i usług. O ile przed rosyjską napaścią oficjalna inflacja w Polsce zbliżała się do 10%, to możemy być pewni, że w marcu z hukiem przebije ten poziom.
Jak w tej sytuacji zareagowała Rada Polityki Pieniężnej, która wyznacza poziom stóp procentowych? Po niemal dwóch tygodniach od wybuchu konfliktu i po tym jak kurs EURPLN dotarł do rekordowego poziomu 5 złotych, RPP zdecydowała się podnieść stopy o 0,75% – z 2,75% do 3,5%.
Oczywiście w tej chwili prezes NBP oraz jego współpracownicy będą twierdzić, że za zamieszanie odpowiada Rosja, a stóp nie można podnosić zbyt szybko ze względu na sporą grupę kredytobiorców. To jednak mydlenie oczu. Jeśli przyjrzymy się dokładnie działaniom banku centralnego, to zobaczymy, że zrzucanie całej winy na wojnę na Ukrainie nie ma sensu.
Słabość złotego
Na początek tradycyjnie kilka danych, abyście mieli pewien punkt odniesienia. Poniższa grafika przedstawia inflację w poszczególnych krajach UE liczoną metodologią Eurostatu. W tym wypadku Polska zajmuje miejsce czwarte od końca.
Jeśli zerkniemy na krajowe statystyki to inflacja w Polsce w styczniu 2022 roku miała wynieść 9,2%. Jednocześnie do momentu wybuchu wojny na Ukrainie, RPP podniosła stopy do poziomu 2,75%. Oznacza to, że osoba trzymająca środki w polskiej walucie na koncie bankowym, traciła rocznie co najmniej 6,5%. Warto w tym miejscu przypomnieć, że część członków RPP jeszcze kilka miesięcy temu twierdziła, że inflacja jest „przejściowa”, w związku z czym nie było sensu reagować. Oczywiście za sprawą ich postawy, kredyt wydawał się tani, więc wiele osób nabywało nieruchomości z pomocą środków z banku.
Już przed wybuchem wojny na Ukrainie stało się jasne, że nie można mówić o przejściowej inflacji. Z kolei najnowsze założenia NBP na lata 2022-2024 całkowicie rozwiewają wątpliwości. Wynika z nich, że bank centralny spodziewa się w 2022 roku średniej inflacji na poziomie 10,8% (wcześniej zakładano 5,8%). Z kolei w 2023 roku miałaby ona znajdować się w przedziale 7-11%.
Oczywiście wojna dodatkowo bardzo komplikuje sytuację. Ostatecznie konflikt ma miejsce bezpośrednio za naszą wschodnią granicą. Istnieje też szansa, że wojna przybierze większy wymiar i Polska zostanie w nią wplątana. Mamy też gwarancję chaosu gospodarczego – w krótkim czasie przyjedzie do nas 1,5 – 2 mln uchodźców. Między innymi z tych powodów międzynarodowy kapitał uciekał od polskiego złotego. Te dwa tygodnie w połączeniu z wcześniejszą opieszałością banku centralnego doprowadziły do sytuacji, w której złoty osłabił się względem dolara (linia niebieska), euro (linia czerwona) i franka (linia żółta):
Źródło: tradingview.com
Oczywiście słabość złotówki w stosunku do wszystkich liczących się walut oznacza, że to co importujemy będzie dla nas droższe.
Co przed nami?
Mamy świadomość, że o drożyźnie sporo się już mówiło w poprzednich miesiącach. Niestety, to dopiero początek. Ucieczka od złotego w połączeniu z wojną na Wschodzie sporo zmieni. Pierwszy efekt wszyscy już widzieliśmy – na wielu stacjach cena za litr benzyny przebiła 8 złotych. Ceny ropy naftowej mają przełożenie na transport – w związku z tym im wyższa cena tego surowca, tym jest drożej w całej gospodarce.
Kolejna kwestia to fakt, że akurat Ukraina i Rosja to producenci żywności. Dodajmy do tego fakt, że już od pewnego czasu w górę szły ceny nawozów, teraz cały proces bardzo przyspieszył. Oznacza to, że te wszystkie uwagi o „drogich pomidorkach” trzeba zweryfikować, bo drogo to dopiero będzie.
Wojna to też zerwane łańcuchy dostaw. Chciałoby się rzec: po raz kolejny (wszyscy mamy w pamięci problemy wywołane przez lockdowny). Z Rosji do Europy Środkowej i Zachodniej trafia wiele produktów, przykładem jest chociażby stal, której w tej chwili praktycznie nie ma, a przecież rynek budowlany nadal jest rozgrzany. A zatem wiele osób będzie musiało zweryfikować koszty budowy, ponieważ w praktyce postawienie domu będzie znacznie bardziej kosztowne niż się wydawało.
Podsumowując, wydaje się, że na horyzoncie jest inflacja wyższa od tej, którą NBP zawarł w swoich najnowszych założeniach.
Reakcja banku centralnego
Być może część z Was zastanawia się dlaczego NBP nie reaguje bardziej stanowczo. Główny powód jest jasny – wyższe stopy procentowe, to droższy kredyt i gorsze nastroje społeczne. Tym bardziej, że w ciągu kilku ostatnich lat akcja kredytowa w Polsce szła pełną parą. Właśnie te działania wraz z polityką socjalną rządu sprawiły, że M3 (ogólna ilość waluty w obiegu) zaczęło rosnąć w coraz szybszym tempie. Tymczasem stopy procentowe nie były podnoszone nawet gdy M3 rosło w tempie o 17% w skali roku.
Źródło: opracowanie własne
Skoro raty kredytowe bardzo mocno uderzają w kieszenie Polaków (więcej o tym za chwilę), to automatycznie pojawia się presja, także ze strony rządzących, aby te podwyżki były ograniczone.
Może więc pora postawić sprawę jasno i głośno mówić o tym, że nie możemy przejmować się wyłącznie tą częścią społeczeństwa, która spłaca kredyt. Jeśli nie będziemy podnosić stóp procentowych w znaczący sposób, to kredytobiorcy na pewno na tym zyskają, ale po drugiej stronie znajdzie się sporo ludzi, którzy stracą. Będą to osoby oszczędzające, w przypadku których odsetki z lokat nawet w połowie nie zrekompensują inflacji. Będą to firmy, którym zwyczajnie łatwiej działa się w stabilnym otoczeniu, a nie w sytuacji kiedy inflacja rośnie z miesiąca na miesiąc. Dodatkowo pamiętajmy, że niskie stopy procentowe to stopniowo słabsza waluta, co przekłada się na drożyznę która dotyka wszystkich.
Zdajemy sobie sprawę, że wiele osób się oburzy i zwróci uwagę, że część kredytobiorców nie wytrzyma znaczących podwyżek stóp procentowych. Ale o tym trzeba było myśleć wcześniej! Na tym blogu raz po raz ostrzegaliśmy przed korzystaniem z taniego kredytu ze zmienną stopą. Trader21 kilkukrotnie dokonywał wyliczeń jak silnie mogą wzrosnąć stopy procentowe, a nawet przypominał co działo się na Ukrainie w 2014 roku.
Naturalnie w tym miejscu po raz kolejny trzeba też wspomnieć rolę jaką odegrał Narodowy Bank Polski. Ostatecznie jego przedstawiciele nie widzieli problemu w rosnących cenach nieruchomości. Tłumaczono wręcz, że dzięki dostępowi do kredytu, wielu Polaków mogło pozwolić sobie na własne mieszkanie. No to teraz zobaczymy efekty takiego podejścia, będziemy mieć najgorszy mix z możliwych, czyli wysokie raty kredytowe plus wysokie ceny nieruchomości.
Czy jednak można spodziewać się czegoś innego, skoro wśród członków Rady Polityki Pieniężnej są osoby, które twierdziły, iż „wyższe stopy będą oznaczać wyższą inflację”?
Dodajmy jeszcze, że przy okazji dyskusji na temat inflacji, często pojawia się stwierdzenie, iż „wynagrodzenia także rosną w szybkim tempie”. Według tej teorii wzrost płac ma rekompensować ludziom inflację. Do tego częstym punktem odniesienia jest średnia płaca. Przyjrzyjmy się tym kwestiom nieco bliżej.
Inflacja vs wynagrodzenia Najczęstszym argumentem rządzących, bagatelizujących wzrost cen jest wskazywanie na równoczesny wysoki wzrost płac w Polsce. Jeśli się chwilę zastanowimy to wzrost kosztów życia o 9% czy nawet 10% rocznie nie ma znaczenia, o ile tak samo lub bardziej wzrastają nasze pensje. Czy tak się dzieje? Faktycznie w zeszłym roku wzrost wynagrodzeń wynosił ok 8,5% przynajmniej jeśli odniesiemy się do oficjalnej średniej krajowej.
Niestety dane dotyczące wysokości wynagrodzeń, które publikuje GUS nie do końca wiernie odzwierciedlają rzeczywistość. Pewnie część z Was dowiadując się, że średnie wynagrodzenie w 2021 roku wynosiło 6644 zł brutto (4773 zł na rękę) złapie się za głowę i zada pytanie „Kto tyle zarabia?”. Będzie to prawidłowa reakcja, ponieważ 2/3 Polaków zarabia poniżej średniej krajowej, a dane publikowane oficjalnymi kanałami są mocno zawyżane i to na kilka sposobów:
1. Po pierwsze rząd chwali się średnią, a nie medianą wynagrodzeń. Ze statystycznego punktu widzenia to błąd, ponieważ na średnią duży wpływ mają wartości krańcowe. Małe grono osób zarabiających po kilka czy kilkanaście milionów rocznie jest w stanie wywindować średnią krajową znacznie powyżej wartości, z którą styka się przeciętny Kowalski. W praktyce ponad 50% ludzi zatrudnionych na polskim rynku pracy zarabia o wiele mniej, niż wynosi średnia krajowa, na co wskazuje mediana. Niestety medianą ani GUS ani politycy się nie chwalą. Czym jest mediana? To ustalenie wartości środkowej. Jeśli uznamy, że mediana zarobków wynosi 1 zł, oznacza to że 50% Polaków zarabia poniżej złotówki., a 50% zarabia więcej.
Jak ma się mediana do średniej zarobków? Tu niestety pojawia się problem, polegający na tym, że GUS dane dotyczące mediany publikuje rzadko (raz na 2 lata) i specjalnie się z tym nie afiszuje. Jeśli jednak porównamy dane historyczne dotyczące średniego wynagrodzenia i mediany to zauważymy, że ta druga jest niemal zawsze niższa o przynajmniej 20%.
Odnosząc dane historyczne do obecnej sytuacji, możemy wysnuć wniosek, że w 2021 roku mediana zarobków w Polsce wynosiła ok 5300 zł brutto lub 3818 zł na rękę. Czy te wartości nadal wydają się Wam za duże?
2. Drugim sposobem manipulowania danymi na temat wynagrodzeń jest branie pod uwagę tylko pewnego wycinka pracowników. Kwoty podawane przez GUS dotyczą ludzi pracujących w sektorze przedsiębiorstw zatrudniających ponad 9 pracowników. Oznacza to, że statystyka ta dotyczy ok 6 mln najlepiej zarabiających podczas gdy pozostałe 16 mln ludzi aktywnych zawodowo jest w niej pominiętych. Rozwiązaniem tego problemu jest tzw. dominanta liczona dla wszystkich zatrudnionych w Polsce. Pokazuje ona jakie wynagrodzenie jest wypłacane najczęściej. Niestety GUS tę wartość również podaje jedynie co 2 lata, a w mediach kompletnie o niej nie słyszymy. Przyglądając się danym historycznym, zauważymy jednak, że tak jak mediana stanowi zazwyczaj ok 80% średniej krajowej to dominanta jedynie 48% tej średniej. Możemy więc łatwo wyliczyć, że na koniec 2021 roku najczęściej otrzymywane wynagrodzenie wynosiło ok. 3189 zł brutto (2291 zł na rękę). Tymi wartościami niestety rząd już się nie chwali.
3. Oczywiście nie wszystkiemu są winni rządzący czy GUS. Nie jest żadną tajemnicą, że oficjalne zarobki w naszym kraju to jedno, a rzeczywiste dochody są tak naprawdę nieznane. W przypadku zatrudnionych w mikroprzedsiębiorstwach (1-9 osób) spotykamy się zazwyczaj z płacą minimalną, ale ponad 2/3 pracowników otrzymuje resztę wynagrodzenia „pod stołem”. W takim wypadku niestety nie wiemy jakie są realne wynagrodzenia i ile rosną rok do roku.
Podsumowując zgodnie z oficjalnymi danymi wzrost wynagrodzeń w naszym kraju nadąża za inflacją i wyniósł w 2021 roku 8,5%. Niestety wartości nominalne średniej wyliczanej przez GUS nijak mają się do rzeczywistych dochodów większości Polaków, które są od średniej znacznie niższe. O ile nie widzimy istotnego zagrożenia dla niezadłużonych gospodarstw domowych, to te które do niedawna wzięły kredyt w złotówkach mogą być w prawdziwych opałach.
Pułapka na kredytobiorców
Jeszcze w październiku 2021 roku można było wziąć kredyt hipoteczny o bardzo niskim oprocentowaniu. O ile marże się od tego czasu nie zmieniły i zazwyczaj wynoszą 2% to już oprocentowanie mamy zupełnie inne. Wiele banków do ustalenia oprocentowania stosuje WIBOR 3M. Według tej stopy banki udzielają pożyczek innym bankom i muszą ją uwzględnić również podczas udzielania kredytów swoim klientom. Przez wiele lat WIBOR stał w miejscu, jednak podnoszenie stóp procentowych wpłynęło na jego wzrost.
Wielokrotnie ostrzegaliśmy przed braniem kredytu o zmiennym oprocentowaniu, wskazując, że nagły wzrost stóp procentowych przełoży się na podwojenie lub nawet potrojenie raty kredytu. Trader21 pisał o tym w swojej książce już w 2019 roku, a wyraźnie ostrzegał przed konsekwencjami takiej decyzji w nagraniu „Jaka jest prawdziwa inflacja w Polsce?”.
Teraz jeśli już wiemy, ile wynoszą realne płace w Polsce i o ile oficjalnie rosną porównajmy je do potencjalnego wzrostu raty kredytowej. Gdy jeszcze jesienią 2021 roku WIBOR 3M wynosił zaledwie 0,21% zdecydowana większość osób decydowała się na zmienne oprocentowanie. Taki kredyt było najłatwiej uzyskać i taki był najtańszy. Czy aby na pewno?
W tym miejscu wychodzą braki w edukacji i patrzenie na kredyt jedynie w kategorii „tu i teraz”, a przecież to zobowiązanie, które na siebie bierzemy zazwyczaj na okres 20-30 lat. W poniższej tabeli możecie prześledzić ile wynosiła rata kredytu na kwotę 500 tys. zł na okres 30 lat gdy WIBOR był na poziomie 0,21% (zaledwie pół roku temu), ile wynosi teraz, a ile może wynieść jeśli stopy procentowe wzrosną do 10% czy 15%. Niemożliwe? Wprost przeciwnie całkiem realne, przewiduje się, że do końca tego roku stopy procentowe wzrosną do ponad 7%.
Jeśli teraz weźmiemy pod uwagę medianę zarobków na poziomie 3800 zł na rękę i porównamy ją z ratą kredytu to wnioski nasuwają się same. Dodajmy tylko, że nawet nie rozpatrujemy sytuacji, w której zdolność do wzięcia takiego kredytu uzyskało gospodarstwo domowe, w którym zarobki są na znacznie niższym poziomie, choć jeszcze pół roku temu wydawać by się to mogło całkiem realne.
Sprawdźmy teraz jak można było łatwo i tanio zabezpieczyć swoją ratę. Gdy pod koniec sierpnia robiliśmy porównanie kredytów hipotecznych o stałym oprocentowaniu, uzyskaliśmy średnią na poziomie 3,57%. Okres takiego finansowania wynosił zazwyczaj 5-6 lat po czym musimy renegocjować warunki kredytu. Mimo to mieliśmy możliwość zablokowania wartości raty, płacąc miesięcznie jedynie o 19% więcej w porównaniu do kredytu ze zmiennym oprocentowaniem. Przy ówczesnych stopach różnica była naprawdę niewielka. Obecnie rata takiego kredytu jest już o 50% większa, a zapowiada się, że będzie jeszcze gorzej.
Nie chodzi nam o to by potępiać ludzi, którzy wzięli kredyt lecz by pokazać, że w sprawach finansowych naprawdę trzeba być rozważnym i przede wszystkim się edukować by nie popełniać takich błędów. Zabrzmi to niepopularnie ale, dlaczego reszta społeczeństwa ma cierpieć w wyniku coraz większej inflacji tylko po to by chronić grupę tych zadłużonych po uszy? NBP tego nie rozumie lub nie chce zrozumieć. W końcu członkowie RPP są z partyjnego nadania, a partia musi dbać przede wszystkim o wyniki w sondażach i przy urnie wyborczej.
Podsumowanie:
1. Analiza dotycząca płac jest tym bardziej istotna, że wkrótce doznamy napływu taniej siły roboczej z Ukrainy, a Nowy Ład zwiększył koszt zatrudnienia. Bardzo szybko okaże się, że rynek pracownika zmienił się w rynek pracodawcy.
2. Wielu to zszokuje, ale naszym zdaniem stopy procentowe powinny wynosić 10-12%. Jeśli są bardzo niskie, to napędzają inflacje, a ona premiuje tych co biorą kredyt mimo, że nie powinni tego robić. Zadajcie sobie pytanie – kto rozsądniej wydaje pieniądze: osoby, które wypracowały lub zaoszczędziły jakieś środki, czy kredytobiorcy próbujący za wszelką cenę żyć ponad stan.
3. Zwlekanie z podnoszeniem stóp doprowadziło do mieszanki wybuchowej. Mamy obecnie bardzo drogie nieruchomości, spore prawdopodobieństwo podnoszenia czynszu (napływ Ukraińców) przy jednocześnie rosnącej gwałtownie racie kredytu. Gdyby podwyżki rozpoczęto w 2019 roku, przeszlibyśmy przez obecne zawirowania znacznie spokojniej.
4. Przewidujemy, że nieodpowiedzialne zachowanie NBP zainicjuje i przyspieszy proces wchodzenia Polski do strefy euro i to przy pełnej aprobacie społecznej. W końcu dotychczas głównym argumentem za utrzymywaniem waluty narodowej miała być niezależność i rzetelność polskiej polityki monetarnej. Okazało się, że rozwodniliśmy własną walutę nieporównanie bardziej niż zrobił to Europejski Bank Centralny.
5. Dla zwolenników teorii spiskowych – być może osłabianie złotego do tego stopnia, nie jest przypadkowe. NBP nie pracuje nad CBDC, a skoro tak to nakaz zniszczenia złotówki mógł nadejść z Banku Rozrachunków Międzynarodowych z Bazylei.
Na Walentynki roczna inflacja w Polsce zbliżyła się już do 10 proc. Jeśli tak dalej pójdzie, to na Dzień Dziecka możemy dostać w prezencie od władzy Nadzwyczajnego Komisarza Zwalczania Drożyzny.
Obecna władzaw swym sposobie zarządzania państwem zakodowała sobie już tak twardą logikę postępowania, że przewidywanie kolejnych jej ruchów zaczyna śmiertelnie nudzić. Jedyne, co jeszcze może zaskoczyć i uczynić ten nużący teatr ciekawym, to rekordowa inflacja. Ale o niej za chwilę, bo warto zacząć od logiki rządzących.
Polski Ład
Dobrym przykładem, jak ona działa jest Polski Ład. Ta wielka reforma systemu podatkowego narodziła się, bo rządzący postanowili dopieścić tę część społeczeństwa, która na nich głosuje oraz ewentualnie mogłaby zagłosować. Niewiele zaś rzeczy daje nam taką przyjemność lub szansę na jej zorganizowanie jak pieniądze. Zostawienie ich większej ilości w kieszeni mniej zamożnych Polaków w roku wyborczym zapowiadało się na dobry pomysł. Po takim dopieszczeniu zadowolony obywatel mógł nabrać ochoty do rewanżu i okazania wdzięczności przy urnie wyborczej. Ten perspektywiczny pomysł przełożono na 225 stron nowych przepisów oraz 229 stron ich uzasadnienia. Piekielnie skomplikowany projekt starano się przede wszystkim nie konsultować z nikim, kto mógłby wyszukać w nim błędy lub wyrazić krytyczną opinię. Jeśli ktoś się na takową poważył, przedstawiciele władzy natychmiast zatykali uszy i zaczynali głośnio tupać nóżkami. Przecież powszechnie wiadomo, że są: najmądrzejsi, najpiękniejsi i najdzielniejsi, a ten kto wytyka im błędy (zwłaszcza przed ich popełnienie) to strasznie brzydki wróg.
W swej mądrości sprokurowali więc twór, którego naprawienie będzie wymagało może 753 stron nowych przepisów, a te następnie znowelizuje się na powiedzmy 1265 stronach kolejnych ustaw (oczywiście bezbłędnych). Będą towarzyszyły temu zmagania z różnymi grupami obywateli uparcie nieumiejących zrozumieć, iż władza bardzo chce ich dobra. Tymczasem oni zamiast wdzięczności wyrażają swoją nieufność. Nota bene w tym tygodniu padło na górników z Polskiej Grupy Górniczej. Po wypłacie trzynastek niepotrzebnie zajrzeli na bankowe konta i ponad 19 tys. z nich zobaczyło, iż dostali nawet do tysiąca złotych mniej niż się spodziewali. Związki zawodowe natychmiast zażądały spotkania z kimś z ministerstwa finansów, nie ukrywając, że cięcia pensji nie puszczą płazem. Tyle tylko, iż to nie cięcie lecz … no właśnie. W ministerstwie finansów nie wie już nikt, co to właściwie było. Górnicy może więc dostaną ubytek z pensji w zwrocie podatku w przyszłym roku, a może za miesiąc, albo za trzy, albo i nie. Jak na razie wiceprezes PGG Jerzy Janczewski przekazał mediom, iż; „spółka stara się wyjaśniać pracownikom zawiłości systemu podatkowego”. Czy odnosi na tym polu sukcesy niestety nie poinformował.
W tej z życia wziętej opowieści wbrew pozorom wszystko jest logiczne, stanowi bowiem konsekwencję twardej logiki rządzących. Trzymanie się jej zwiastuje, jak toczyć się będzie walka z inflacją. Na dziś mamy uruchomioną na początku lutego Rządową Tarczę Antyinflacyjną, obniżającą opodatkowanie wybranych produktów. Jednocześnie prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Tomasz Chróstny zapowiedział z początkiem tego miesiąca, że jego podwładni wraz z pracownikami Inspekcji Handlowej wyruszą na kontrole do sieci handlowych. Sprawdzając, czy podwyżki cen towarów są uzasadnione. W razie wykrycia nadmiernej chciwości zagrożono karami. Do akcji weszli też pierwsi kontrolerzy społeczni. Fundacja Instrat wytropiła, iż państwowe koncerny energetyczne podniosły po cichu swe marże na prąd wytwarzany przez elektrownie węglowe. Tak przyczyniając się do wzrostu cen i inflacji.
Inflacja
Po takie działania, począwszy od obniżki podatków na artykuły pierwszej potrzeby oraz kontroli cen, sięgano w przeszłości dziesiątki razy. Od czasów wielkiej inflacji toczącej Imperium Rzymskie w III w., po inflację w USA w latach 70. ubiegłego stulecia, czy Wenezuelę obecnie. Za każdym razem uzyskując bardzo zbliżone efekty. Z upływem czasu każdy z rządowych „biczów na inflację” przestawał działać. Ona natomiast miała się znakomicie i radośnie rosła. Czemu w Polsce powinno to przebiec inaczej – nie wiadomo. Natomiast dobrze znany jest ekonomistom psychologiczny efekt, jaki wywołuje inflacja, gdy ludzie uwierzą, że jest już nieuchronna i musi piąć się w górę. Wówczas obywatele regularnie wymuszają podwyżki płac, zaś: producenci, pośrednicy i dystrybutorzy dóbr wszelakich wciąż szukają okazji, by podnieść cenę, ponieważ staje się to rzeczą normalną. Wreszcie pieniądz zamienia się w „gorący kartofel”. Należy go szybko wziąć i jeszcze szybciej podrzucić komuś innemu nim straci wartość. O oszczędzaniu nie ma mowy. Również inwestowanie staje się problematyczne. Jako że lubimy system dziesiętny naturalnym jest, że bariera 10 proc. to cyfra magiczna. Gdy inflacja na dłużej ją pokona, złotówka ma szansę zacząć nabierać temperatury i przekształcić się w kartofel.
Co nakazuje wówczas zrobić twarda logika obecnej władzy przekonanej, że nic nie wpływa lepiej na rzeczywistość od ustawy liczącej sobie kilkaset stron, a następnie bohaterskiej walki, by weszła w życie? (nawet wbrew samemu życiu). Otóż nakazuje stworzyć ustawę do walki z drożyzną. Następnie specjalny urząd, który się tą walką zajmie. Nie potrzeba zresztą niczego nowatorskiego wymyślać. Wystarczy sięgnąć po sprawdzone wzorce – rzecz jasna narodowe.
Gdy w połowie maja 1923 r. koalicja partii endeckich i chadeckich oraz PSL „Piast” stworzyły wspólny rząd, premier Wincenty Witos stanowisko ministra skarbu oddał w ręce, cieszącego się sławą znakomitego ekonomisty, Władysława Grabskiego. Ten rozumiejąc, iż rosnąca inflacja robi się coraz bardziej niebezpieczna, przygotował pakiet reform monetarnych. Miały one wziąć w karby wydatki rządu, zdjąć z rynku nadmiar pieniądza oraz przywrócić przekonanie, że ceny nie muszą rosnąć. Niestety propozycje Grabskiego zapowiadały się na irytujące dla wyborców. Nikt z koalicji rządzącej nie miał ochoty wcielać ich w życie. Po miesiącu Grabski napisał w liście do premiera: „skonstatowałem ostatnio, że nie jestem dostatecznie zharmonizowany z obecnym gabinetem” i podał się do dymisji.
Nadzwyczajny Komisarz Zwalczania Drożyzny
Niestety inflacja nie chciało zrobić tego samego. Narodowo-ludowy rząd, dostrzegając psychologiczny mechanizm, jaki ją napędzał, wpadł więc na pomysł wydania wojny zjawisku społecznemu. Poprowadził ją, wyposażony w specjalne uprawnienia Nadzwyczajny Komisarz Zwalczania Drożyzny. Został nim w lipcu 1923 r., znany z niezłomnej uczciwości Andrzej Bajda. Od razu też z wielkim zapałem zabrał się do pracy. Skoro z powodu inflacji bardziej opłacało się sprzedawać mięso i cukier zagranicznym odbiorcom niż na rynku krajowym, wprowadził zakaz eksportu tych produktów bez jego pozwolenia. Eksporter przed transakcją musiał otrzymać glejt Nadzwyczajnego Komisarza. Wystawienie dokumentu zależało od tego, czy Bajda uzna transakcję za zasadną. Potem zabrał się on za jaja.
„Udzielałem zezwolenia na wywóz jaj tylko spółdzielniom jajczarskim. Prywatnym hurtownikom odmawiałem z zasady pozwolenia na wywóz, toteż próbowali oni nakłonić mnie do udzielenia zezwolenia na wywóz drogą przekupstwa” – opisywał we wspomnieniach. Żadnych łapówek nie przyjmował, wykańczając przemysł: cukrowniczy, mięsny i drobiarski. Znalazł też czas na zajęcie się młynarzami i piekarzami. Osobiście wyznaczał ceny chleba i bułek w całym kraju. Przy czym pakiet towarów z cenami urzędowymi regularnie pęczniał. Ale ilekroć nowy produkt do niego trafiał, natychmiast przestawał pojawiać się w sklepach. Popołudniami komisarz brał więc udział w tropieniu spekulantów pokątnie sprzedających produkty z ceną wyższą niż urzędowa. Policja musiała wykonywać polecenia komisarza, a Bajda słał ją do sklepów, na bazary, a nawet do prywatnych mieszkań, żeby łapała i karała ludzi nakręcających inflację.
Komisarz i upadek prawicowego rządu
Jego poczynania na bieżąco relacjonowała cała prasa. Latem 1923 r. o Nadzwyczajnym Komisarzu Bajdzie mówili wszyscy. „Kto jest dzisiaj w Polsce najsławniejszym mężem, czyja era jest teraz w kraju?” pytał na swych łamach dziennik „Robotnik”. Następnie odpowiadał: „Jedni mówią Piłsudski, inni Paderewski, inni Korfanty. Otóż wszyscy się mylą, bo tym człowiekiem jest Nadzwyczajny Komisarz Bajda”. Nawet sławny kabaret „Qui pro Quo” docenił znaczenie osoby komisarza, poświęcając mu cały program. „Ta sztuka była grana w teatrze «Qui pro Quo» w Warszawie 23 razy, a na 24-tym przedstawieniu aktor grający rolę Nadzwyczajnego Komisarza padł trupem na udar serca” – zapisał we wspomnieniach Bajda. Niestety heroicznym bohaterem pozostał jedynie do jesieni. Inflacja zamieniła się wówczas w hiperinflację, co przyniosło paraliżujący cały kraj strajk generalny, krwawe zamieszki w Krakowie i w końcu upadek “prawicowego” rządu.
Po tym bolesnym zderzeniu logiki władzy z prozą życia nowym premierem został Władysław Grabski, który wprowadził przygotowany pół roku wcześniej pakiet reform. Tak zdobywając sobie sławę narodowego bohatera. Zaś pełen zapału Andrzej Bajda okazał się nikomu już niepotrzebny. Jego urząd zlikwidowano, a on sam popadł w zupełne zapomnienie.
Morałów z tej historii wyciągać można wiele. Choćby pierwszy z brzegu, że zapaści gospodarczej, gdy kieruje się ekonomicznym rozsądkiem, a nie polityczną logiką, można zawczasu uniknąć. Na inny morał nadaje się spostrzeżenie, iż bohaterami narodowymi nie zostają osoby, które wcielają w życie działania pozbawione sensu (nawet kryształowo uczciwe) ale ci, potrafiący skutecznie pokonywać kryzysy. Jednak czy z opowieści o komisarzu Bajdzie obecna władza wyciągnęłaby jakiś morał, taki wbrew swej twardej logice?
Inflacja w USA rośnie, a wraz z nią wzrasta prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych. Wyższe stopy będą wiązać się ze wzrostem kosztów obsługi długu. Ostatnie lata były czasem wzrostu odsetka firm zombie. Te firmy są szczególnie wrażliwe na wzrost odsetek, dlatego podwyżki mogą bardzo mocno odbić się na wzroście gospodarczym.
Inflacja w USA w grudniu 2021 roku wyniosła 7%. To najwyższy poziom od czerwca 1982 roku, kiedy kryzys naftowy wywindował ceny na całym globie. Ekonomiści spodziewają się, że w styczniu będzie ona jeszcze wyższa. W styczniu rok temu wynosiła ona jedynie 1,4%. Ceny rosną tak szybko, że mimo rekordowego wzrostu gospodarczego (najwyższego od epoki Raegana), realne dochody amerykańskich gospodarstw domowych spadły.
W czasie pandemii wskutek dużych programów pomocowych początkowo dynamicznie one wzrosły. Gdy jednak podwyższony popyt nie mógł być zaspokojony, a szoki podażowe wręcz obniżały poziom sprzedaży, zaczęła rosnąć inflacja. To przyczyniło się do spadku realnej wartości dochodów amerykańskich gospodarstw domowych.
Jakie są przyczyny inflacji w USA?
Głównym powodem inflacji w USA są ceny prądu, które rosną w 30% tempie. Duży jest także wpływ paliw, które są o połowę droższe niż rok temu. Drożeje także żywność. Jej ceny wzrost o 6,3%. Jest to wina wielu czynników — od pogody która obniżyła plony zbóż w Kanadzie i Rosji, po braki pracowników w Azji południowo-wschodniej, które windują ceny olejów roślinnych. Drożeją także nowe samochody. To z kolei skutek zbyt niskiej podaży. Wynika ona z ograniczeń w dostępności półprzewodników.
Stopy procentowe w USA pójdą w górę
Wysoka inflacja sprawia, że FED nie może czekać bezczynnie. To, że stopy urosną jest już pewne. Jerome Powell, przewodniczący Rezerwy Federalnej, zapowiedział, że w tym roku Fed rozpocznie walkę mającą na celu okiełznać inflację. Pytanie brzmi o ile. Szacunki rynku wskazują na 31% szansę na podwyżkę większą niż 50 pb. już w marcu. FED prawdopodobnie nie zacznie od tak mocnej podwyżki, ale na pewno nie skończy się na jednej. Analitycy Goldman Sachs przewidują, że podwyżek będzie kilka.
Według ekonomistów banku 5-krotna podwyżka stóp w USA jest w tym roku najbardziej prawdopodobna. Ekonomiści oczekują, że Fed podniesie stopy procentowe w marcu i maju. Po czym znowu zrobi to w lipcu i wrześniu. Następnie przewidują oni, że Rezerwa Federalna zwolni tempo i po raz kolejny podniesie je dopiero w grudniu. Goldman Sachs przewiduje, że każda podwyżka stóp w USA będzie stosunkowo łagodna. Pod koniec roku główna stopa procentowa w USA ma wynieść jedynie około 1,25-1,5 proc. Ponadto ekonomiści Goldman Sachs przekazali, że nadal oczekują trzech podwyżek w 2023 roku i podwyższenia przez Fed wspomnianej stopy do 2,5-2,75 proc. do końca następnego roku.
Firmy zombie to już plaga
Rosnące stopy procentowe nie tylko schłodzą inflacją (czym obniżą zyski firm), ale także zwiększa koszty długu. Tymczasem w USA mamy plagę firm zombie. Nazywane tak są firmy, których zadłużenie jest tak duże, że koszt jego obsługi przewyższa zyski. Do 2007 roku odsetek tych firm w USA nie przekraczał 2%. Od czasu kryzysu finansowego liczba firm zombie zaczęła dynamicznie rosnąć. Według szacunków analityków Deutsche Bank, ich udział urósł w 2020 roku do blisko 20%.
Wykres 3. Udział firm, w których koszty obsługi długu są wyższe od zysków, Deutsche Bank
Jak informuje Bloomberg, w 2020 roku zadłużenie tych firm wzrosło dwukrotnie — z 1 do 2 bln dolarów. Jednocześnie zgodnie z danymi finansowymi Bloomberga, w pierwszym roku pandemii do grona tych firm dołączyło aż 200 korporacji spośród 3000 największych spółek giełdowych w USA.
Firmy zombie nie lubią podwyżek stóp procentowych
Wzrost odsetek może być dla tych firm zabójczy. Wiele zależy więc od polityki banków centralnych. Póki co największe banki centralne jak FED czy EBC nie planują agresywnej polityki monetarnej. Co jeżeli inflacja urośnie jeszcze bardziej i zmusi bankierów do podwyżek? Może odbić się to na kondycji wielu firm na całym świecie. Warto przy tym pamiętać, że odsetek firm zombie jest rekordowy nie tylko w USA, ale w całym OECD.
Możliwe też, że firmy zombie przeniosą koszty kredytów na konsumentów. Wtedy podwyżki stóp mogą… zwiększyć inflację. Choć brzmi to dość absurdalnie, to taka opcja istnieje i tłumaczył to ostatnio Ignacy Morawski. Na szczęście polskie firmy są nie są na tyle zadłużone, aby miało to zachwiać ich stabilnością finansową. Dług firm w Polsce to ok. 45% PKB, podczas gdy średnia dla rynków wschodzących i krajów rozwiniętych to ok. 100-120%.
=============================
mail:
widać że nowy ład będzie klonował kroki: – wzrost podatków
– dodruk pieniądza
– ograniczenie produkcji
– sztuczny wzrost cen paliw Dopóki towary szły z chin i innych krajów szeroką strugą inflacja rosła ale ilość produktów równoważył dodruk (wiadomo że w formie emisji pieniądza przez banki.
)Scenariusz z książki tej Ayn Rand się realizuje. Krajski na to zwracał uwagę – Wszyscy ci publicyści z internetu analizują zawzięcie sprawy materialne. A sprawy teologiczne są znacznie ważniejsze dla globalnych sterników.
Ceny dwukrotnie przebijają inflację. Co podrożało najbardziej?
W styczniu br. w sklepach było drożej średnio o blisko 18 proc. w ujęciu rocznym – wynika z najnowszego „Indeksu cen w sklepach detalicznych”. Wzrost odnotowała każda z 12 analizowanych kategorii produktów.
Z cyklicznej ogólnopolskiej analizy cen detalicznych, prowadzonej przez UCE Research, Hiper-Com Poland i Grupę AdRetail wynika, że w pierwszym miesiącu tego roku średnio w sklepach było drożej o 17,6 proc. w porównaniu z analogicznym okresem w 2021 roku. Wzrost odnotowała każda z 12 analizowanych kategorii.
Co podrożało najbardziej w sklepach?
Z analizy zebranych danych wynika, że w styczniu br. najbardziej podrożały w relacji rocznej produkty tłuszczowe – o 58,7 proc. O wzroście tej kategorii głośno było już od połowy zeszłego roku. Spektakularnie zwyżkowały ceny oleju – 73,5 proc., masło zdrożało o 41,4 proc., margaryna do pieczenia zdrożała o 30 proc.
Z indeksu wynika, że kolejne w na liście drożyzny znalazły się tzw. inne artykuły, które podrożały średnio o 47,6 proc. W tej kategorii najbardziej wyraźne są przede wszystkim wzrosty cen karmy dla psów oraz kotów – odpowiednio o 58,1 proc i 41,3 proc.
Mięso ze średnim wzrostem cen o 23,9 proc. zajęło 3 pozycje na liście. W tej kategorii, wołowina zdrożała o 34,7 proc. rdr, a mięso drobiowe – o 28,6 proc., natomiast cena wieprzowiny, wzrosła o 0,4 proc. rdr.
Podwyżki 23 proc. rdr odnotowały produkty nabiałowe. W tej kategorii najbardziej podrożał ser żółty tj. 34,7 proc. jogurt za to staniał o 10,8 proc. rdr.
Kolejne w zestawieniu najmocniej drożejących produktów były warzywa i owoce, które podrożały w takim samym stopniu – po 13,6 proc. Wśród warzyw najmocniejszy wzrost o 61,1 proc. zanotowała kapusta, cebula zdrożała o 32,4 proc., marchew – o 25,1 proc., ziemniaki za to potaniały o 7,5 proc. rdr. Z owoców najmocniej zdrożały mandarynki o 44,3 proc., winogrona o 19,7 proc, a pomarańcze o 12,4 proc., natomiast jabłka staniały o 25,6 proc. – podano.
Indeks cen zamykają pieczywo, które średnio zdrożało o 11,4 proc. w relacji rocznej, dodatki spożywcze – 10,5 proc., produkty sypkie – 8,4 proc. (cukier – skok o 35,2 proc.), napoje – 7,8 proc. oraz chemia gospodarczą 4,7 proc., a także używki, które zdrożały średnio o 4,1 proc. rdr.
W „Indeksie cen w sklepach detalicznych” przedmiotem analizy było 12 kategorii (pieczywo, nabiał, mięso, owoce, warzywa, produkty sypkie, produkty tłuszczowe, dodatki spożywcze, używki, napoje, chemia gospodarcza i inne art.) oraz 45 produktów. Do porównania łącznie zestawiono blisko 1100 marek, w tym prawie 36 tys. cen detalicznych. Analizą objęto wszystkie na rynku dyskonty, hipermarkety, supermarkety, sieci convenience i cash&carry, działające w 16 województwach.
Drożyzna i nadciągająca dwucyfrowa inflacja to nie kryzys, ale rezultat rządów Prawa i Sprawiedliwości.
„To nie kryzys, to rezultat” – tak Stefan Kisielewski, uważany za jednego z najlepszych felietonistów w Polsce w XX wieku, komentował kolejne problemy socjalistycznej gospodarki w PRL.
Tak samo możemy skomentować galopującą inflację (w przyszłym roku zapewne już dwucyfrową) i podwyżki cen. Trzeba przyznać, że niektórych nie oszacowaliśmy. Przewidywaliśmy, że ceny gazu wzrosną pięciokrotnie, a okazuje się, że w Warszawie proponowane podwyżki są nawet 9-10-krotne (sic!).
W starym dowcipie baca na drzewie piłuje gałąź, na której siedzi. Przechodzący turysta ostrzega go, że jak dalej będzie piłował, to spadnie. Baca jednak piłuje. Gdy przepiłował w końcu gałąź, to połamany leżąc na drodze, wzdycha: ten co ostrzegał, musiał być prorokiem!
Kryzys, który mamy w Polsce z drożyzną, jest w znacznej mierze wynikiem nieudolnych (zakładam wciąż brak kompetencji, a nie celowe działanie) rządów PiS. Z drożyzną (inflacją) jest w Polsce jak z koronawirusem. Niby jedno i drugie jest na całym świecie, ale inflacja i liczba zgonów w Polsce należy do najwyższych. Ronald Regan kpił z komunistów, że wypowiedzieli wojnę biedzie i bieda wygrała. Identycznie historia może wspominać rządy Jarosława Kaczyńskiego. Prawie 6 lat po uruchomieniu programu 500 plus, przed kościelnymi punktami z darami świątecznymi dla biednych tworzyły się kilkusetosobowe kolejki. A to dopiero początek kryzysu.
Nasza droga ekologia
Wzrost cen energii władza tłumaczy wymaganiami Unii Europejskiej odnośnie ograniczenia emisji dwutlenku węgla (CO2). I tak w cenie energii ten koszt stanowi już 59 proc. Ostatni skok jest większy niż zakładano, ponieważ Rosja stymuluje braki gazu w Europie ograniczeniem dostaw. Poszło bowiem o uruchomienie zakończonych właśnie rur Nord Stream 2.0. Prawa do emisji CO2 kosztują już ok. 90 euro za tonę. W zeszłym roku było to 30 euro. Ponieważ gaz drożeje, rośnie zapotrzebowanie na tradycyjną energetykę węglową, a to powoduje wzrost ceny praw do emisji. Koszty ograniczenia emisji CO2, to jednak tylko pół prawdy. Bo tylko w tym roku na sprzedaży praw do emisji gazu polski budżet zarobi znacznie ponad 20 mld złotych (taki wpływ był szacowany, gdy prawa te kosztowały 45 euro za tonę). Połowa tych środków ma być przeznaczona na „ochronę klimatu”.
„Proponowany limit wydatków z budżetu państwa na dodatki osłonowe w 2022 r. wynosi 4,1 mld zł. Środki przeznaczone na wypłatę dodatków osłonowych pochodzić będą z budżetu państwa oraz ze sprzedaży (w drodze aukcji) uprawnień do emisji” – napisał rząd w projekcie słynnej „tarczy antyinflacyjnej”. Czyli rząd PiS bierze ciężkie pieniądze za windowanie cen energii, a następnie mniej niż jedną czwartą zwraca ludziom w postaci „tarczy” i ogłasza jaki jest troskliwy. Trudno o większą paranoję. Chyba śmieszniejszy był tylko komentarz Narodowego Banku Polskiego, który informował, że stworzył warunki, dzięki którym wprowadzenie „tarczy antyinflacyjnej” jest możliwe. To oczywiście prawda, bo to NBP odpowiada wspólnie z rządem PiS za wywołanie inflacji.
Kłamstwo inflacyjne
Inflacja bardzo podobała się rządowi PiS, zresztą jak każdemu rządowi. Propaganda TVP ekscytuje się, że w Niemczech też jest najwyższa inflacja od lat. Tylko, że wynosi ona 5 proc., czyli prawie dwa razy mniej niż w Polsce. A w wypadku bogatych Niemców, taka inflacja może oznaczać, iż Niemiec kupi sobie wymarzone auto 2-3 miesiące później, niż zamierzał. W Polsce inflacja na poziomie 8 proc. (z moich informacji wynika, że inflacja w grudniu będzie wynosić około 9,5 proc.) sprawia, iż przestają spinać się domowe budżety.
Jesteśmy na przednówku kryzysu. NBP ogłosił szybsze posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej na początku stycznia. Spodziewana jest kolejna podwyżka stóp procentowych. W skrócie oznacza to droższy pieniądz. Coraz droższe będą raty kredytów. Przedsiębiorcy będą mniej pożyczać, podobnie jak ludzie. To z kolei będzie skutkować spadkiem wzrostu PKB. Grozi nam scenariusz stagflacji. Czyli wysokiej inflacji w warunkach spadku PKB. To z kolei będzie oznaczało skokowy wzrost bezrobocia.
Rządy PiS wprowadziły Polskę właśnie w stan takiego niezamierzonego, lotniczego korkociągu.Jedynym sensownym wyjściem z takiego kryzysu jest cięcie wydatków i obniżka podatków. Tego rząd PiS nie zrobi. Więc kryzys będzie powoli narastał. Kiedy uda się zahamować wzrost inflacji (na poziomie 12-13 proc.), to zaczną się problemy ze wzrostem PKB i bezrobociem. Krótko mówiąc, Kaczyńskiemu po prawie 30 latach wzrostu PKB w Polsce udało się wywołać kryzys. I nie jest tak, jak przekonują pisowcy, że to wina kryzysu na świecie i koronawirusa. To tylko przyśpieszyło upadek socjalistycznych rządów PiS. Bynajmniej nie było powodem.
Inflacja była od początku narzędziem polityki PiS. Dlaczego rządy lubią inflację? W uproszczeniu: pożyczają 1000 zł. Aby oddać ten dług, drukują pieniądze i spłacają go. Jest więcej pieniędzy w obiegu, a więc rosną ceny. Rząd nie ma jednak długu i ogłasza, że jest super, bo rozdaje pieniądze.
Tracą ci, którzy oszczędzają pieniądze. Już dziś ktoś, kto miał w banku 100 tys. zł rok temu, tak naprawdę ma tylko nieco ponad 90 tys. To stąd wziął się gigantyczny wzrost popytu na nieruchomości w Polsce. Ludzie widząc, że są okradani przy pomocy inflacji, zaczęli inwestować pieniądze w mieszkania i domy. Bo ich wartość jest znacznie realniejsza niż pieniędzy. Zaczęli też kupować obce waluty i cenne kruszce. W odpowiedzi politycy PiS kombinują, żeby opodatkować tych, co mają większą liczbę mieszkań. Czyli dopaść podatkiem tych, którzy unikają płacenia podatku inflacyjnego.
Zbliżamy się do momentu, w którym podobnie, jak pod koniec lat 80., kryzys wymusi racjonalne działania. Tak naprawdę za sukces polskiej transformacji odpowiada słynna ustawa Mieczysława Wilczka z 23 grudnia 1988 r. To dzięki niej ludzie mogli zacząć zarabiać i tworzyć firmy. Przez kolejne ponad trzy dekady zabierano, kawałek po kawałku, przyznaną wówczas wolność działania.
Problemem Polski jest nie tylko dziś rosnąca inflacja i drożyzna, ale także strukturalna nieopłacalność systemu ubezpieczeń społecznych, znanych pod złowieszczą nazwą ZUS. Każda kolejna władza pozwala temu systemowi gnić. Paradoksalnie kiepskie zarządzanie PiS walką z koronawirusem doprowadziło do poprawy sytuacji finansowej ZUS. Po prostu zmarło sporo beneficjentów wypłat. Ta piramida finansowa wcześniej czy później się zawali. Kolejne rządy po sprawdzeniu, że do kryzysu nie dojdzie – prawdopodobnie za ich rządów – postanawiają nic w tej sprawie nie robić.
Wygląda na to, że drożyzna w połączeniu z aferą podsłuchową, może skutkować w przyszłym roku wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi. Osobiście obstawiam czerwiec.
Roman Kluska, były właściciel Optimusa, na przykładzie faktur i sytuacji w jego własnej firmie pokazuje prawdziwy wzrost cen i wzrost kosztów produkcji.
To nagranie warto pokazać wyborcom PiS-u, którzy wciąż nie chcą przejrzeć na oczy i dostrzec, jak inflacja winduje ceny. Roman Kluska, legendarny właściciel Optimusa, pokazuje na przykładzie faktur, jak w rzeczywistości wzrosły ceny, a przez to również koszty produkcji. – Mam tutaj dwie faktury – sprzed niecałego roku i dzisiejsza – na olej napędowy. To jest coś, co służy naszej gospodarce. Olej napędowy w ciągu niecałego roku zdrożał o – porównuję dwie faktury – 50,6 proc. – wyczytał z faktur Roman Kluska. – Nie 5 proc., tylko 50,6 proc. – zaznaczył przedsiębiorca.
– Olej opałowy, który jest podstawą do procesu technologicznego […] zwyżka 50,6 proc. – wyjawia przedsiębiorca i wylicza dalej: – Nasze sery opakowane są w karton. Podwyżka na różne rodzaje kartonu – nie mniejsza niż 30-parę proc. – Żeby wysłać towar, musi on być w styropianowym termosie – podwyżka na styropian nie mniejsza jak 30 proc. – wymienia dalej przedsiębiorca.
– Proszę państwa… W zakresie kartonu i styropianu już nam mówią, że te podwyżki nie wystarczyły, bo już jest powszechny brak kartonu na rynku i granulatu do styropianu i że należy się spodziewać następnych podwyżek – wyjawia Roman Kluska.
Przedsiębiorca wraca do wymienia wzrostów cen: – Energia elektryczna, podstawa, wszystko mamy na prąd – cały proces […] podwyżka o 50 proc. rok do roku.
– I wreszcie rzecz, której zużywamy najwięcej – gaz. Gaz ziemny dla przedsiębiorstw. Mam tu dwie faktury i tu już posłużę się bardzo dokładnie konkretem. Mamy kontrakty roczne. Cena w kontrakcie do końca grudnia tego roku to jest 11, 28 gr za kWh. Cena w nowym kontrakcie […] od 1 stycznia to jest 38,93 gr. Podwyżka – 345,12 proc. Podwyżka podstawowego czynnika ciepła – 345 proc.! – wyjawia przedsiębiorca.
To wszystko musi się oczywiście przełożyć na wzrost cen produktów, ale nie każdy to rozumie i niektórzy sądzą, że to z chciwości przedsiębiorcy podnoszą ceny…