Wszystko się zazębia

Wszystko się zazębia

Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Goniec” (Toronto)    5 listopada 2023 michalkiewicz

Teraz wszyscy porozjeżdżali się po cmentarzach w związku ze świętem Wszystkich Świętych, które za pierwszej, a także i obecnej komuny nazywane jest też Dniem Zmarłych. Forsuje to głównie Judenrat „Gazety Wyborczej”, co jest całkowicie zrozumiałe, bo skąd wśród antenatów ścisłego kierownictwa miałby się znaleźć jakiś święty? Trudno by tam było nawet o świętego tureckiego, toteż Judenrat forsuje głównie halloween, w ramach których prezentuje się antenatów jako potwory. Coś niewątpliwie jest na rzeczy, bo jakże inaczej zaprezentować takich na przykład Budowniczych Polski Ludowej? Tymczasem przewielebne duchowieństwo, chociaż oczywiście nie całe, co to, to nie, bo duchowieństwo postępowe jeśli nawet nie chwali, to nabiera wody w usta, jako że wiadomo, iż najważniejsze jest, by nikogo nie urazić, no i oczywiście – wypić i zakąsić – ale część dopatruje się w tym „okultyzmu” i innych karygodnych myślozbrodni. Ciekawe, co w tej sprawie postanowi w przyszłym roku Synod o Synodalności – bo z listu skierowanego do szerokich mas ludowych nie wynikają żadne konkrety. Może właśnie to jednak zapowiadać jakieś paroksyzmy, o których Ojcowie Synodaliści nie chcą zawczasu nas informować, by nikogo nie płoszyć. Wiadomo już jednak, że za sól ziemi czarnej zostali chyba uznani sodomczykowie, jak i „kobiety” i że wszystkie sprawy Nieba i Ziemi będą roztrząsane pod tym właśnie kątem. Najwyraźniej nie mamy większych zmartwień, więc zanim zaczniemy głosować nogami, musimy przyjąć postawę wyczekującą.

Tym bardziej wypada ją przyjąć, że pan prezydent Duda termin pierwszego posiedzenia Sejmu wyznaczył na 13 czy może 14 listopada – dokładnie w 30 dni po wyborach. Z tymi wyborami jest jednak taka sprawa, że jeszcze nie wiadomo, czy będą one ważne, czy nie. Zgodnie bowiem z art. 101 konstytucji, ważność wyborów stwierdza Sąd Najwyższy – a jeszcze się w tej sprawie nie wypowiedział. Podobno jest on zasypany protestami wyborczymi, ale chociaż protestów wyborczych było wiele również poprzednio, to Sąd Najwyższy zawsze posłusznie stwierdzał ważność wyborów, stabilizując w ten sposób naszą młodą demokrację. Tym razem w grę może wchodzić jeszcze jeden czynnik. Mianowicie wielu Umiłowanych Przywódców, przede wszyskim z Volksdeutsche Partei, a także ze stronnictw sojuszniczych: Trzeciej Drogi, zwanej również przez złośliwców „Trzecią Nogą” oraz Lewicą, od dnia wyborów odgraża się, że gwoli przywrócenia „wolnych sądów” i w ogóle – „praworządności” – tak zwanych „sędziów dublerów”, czyli sędziów rekomendowanych przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa, będzie dusić gołymi rękami. Bo ci „sędziowie dublerzy” tworzą partię sędziów rządowych, podczas gdy sędziowie rekomendowani przez „starą” Krajową Radę Sądownictwa, w której zasiadali sędziowie, co to, o ile już samego nie znali Stalina, to w każdym razie – generała Kiszczaka – tworzą partię sędziów nierządnych, która jest ostoją trwałości i mocy praworządności socjalistycznej. A tak się akurat składa, że w Sądzie Najwyższym jest sporo sędziów rządowych, którzy – jeśli nawet nie zostaną uduszeni gołymi rękami, to zawsze mogą gazem. W obliczu takiej perspektywy mogą wpaść na pomysł, by przynajmniej kilka protestów wyborczych nie tylko uznać za słuszne, ale i przyjąć, że miały one wpływ na wynik wyborów i na tej podstawie wybory unieważnić.

Wprawdzie nigdy jeszcze coś takiego się nie zdarzyło, ani za pierwszej komuny, ani za demokracji, czyli za komuny obecnej – ale zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz – o czym wiedzą chłopcy i dziewczęta, więc dlaczego niby nie mieliby wiedzieć o tym sędziowie? Jest rzeczą prawie pewną, że taka decyzja doprowadziłaby do rozruchów, tym bardziej, że i BND mogłaby zadaniować na tę okoliczność część licznej ukraińskiej diaspory do powtórki z wołynki, co zmusiłoby pana prezydenta, ku radości Naczelnika Państwa i jego ekipy – do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Podczas takiego stanu nie można bowiem skracać kadencji Sejmu, ani organizować wyborów – a także przynajmniej przez 90 dni od jego odwołania. Ponieważ w przypadku stwierdzenia nieważności wyborów, nowo wybrany Sejm też byłby nieważny, wszystko zostałoby po staremu, a „demokraci”, którzy już nie mogą doczekać się konfitur i rozliczeń – bo wiadomo, że zemsta jest rozkoszą bogów – zostaliby, jak to się mówi – z fiatem w garści. To znaczy – tylko na początku awantury, bo dla pełności obrazu warto dodać, że cały czas obowiązuje ustawa nr 1066, przewidująca, że w tłumieniu rozruchów na terenie Rzeczypospolitej – ot choćby takiej wołynki – mogą wziąć udział formacje zbrojne obcych państw, a konkretnie – państw członkowskich IV Rzeszy.

Bo Unia Europejska, a konkretnie Niemcy, kują żelazo, póki gorące, to znaczy – starają się maksymalnie wykorzystać pozwolenie na urządzanie Europy po niemiecku, jakiego w marcu udzielił kanclerzowi Scholzowi amerykański prezydent Józio Biden. Nie wiadomo przecież, kto w listopadzie przyszłego roku zostanie kolejnym amerykańskim prezydentem, ani też – co mu strzeli do głowy – toteż trzeba się spieszyć, by stworzyć fakty dokonane jeszcze przed 21 stycznia 2025 roku, kiedy to nowy prezydent obejmie w Ameryce władzę. W związku z tym w Unii Europejskiej nie tylko ma zostać zlikwidowane prawo weta, ale w dodatku – Rada Europejska, będąca organem prawodawczym Unii – ma zostać zmniejszona z 27 do 15 uczestników, co oznacza, że niektóre bantustany nie będą w ogóle w niej reprezentowane. W dodatku 65 obszarów decyzyjnych ma zostać formalnie przekazanych do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej. Krótko mówiąc – IV Rzesza tworzy się właśnie na naszych oczach – a w tej sytuacji wszystko wydaje się możliwe. Ot na przykład z dnia na dzień Niemcy zmienili zdanie we sprawie migrantów. Już nie witają ich chlebem i solą ani kwiatami, tylko właśnie uchwalili przepisy pozwalające na ich przyspieszoną deportację. Zawsze mówiłem, że Niemcy są narodem zdyscyplinowanym i jeśli, dajmy na to, dzisiaj jest rozkaz, że Żydów trzeba nosić na rękach, to nikomu nie pozwolą się wyprzedzić, ale jeśli pewnego dnia padnie inny rozkaz, to też nie pozwolą nikomu się wyprzedzić. Ciekawe, gdzie będą teraz tych migrantów deportowali – czy przypadkiem nie na wschód? Jeśli tak by się stało, to nie ma rady; trzeba by przygotować istniejącą infrastrukturę na ich przyjęcie, no i zorganizować techniczną stronę tego przesiedlenia.

Dlatego warto przyglądać się poczynaniom bezcennego Izraela w getcie zwanym „Strefą Gazy”, z której – jak powiedział premier Netanjahu – ma zostać „wysiedlone” ponad 2 miliony ludzi czy może jednak podludzi? Można to potraktować jako program pilotażowy ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej – bo myśl raz rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Polska przekupywana własnymi pieniędzmi

Polska przekupywana własnymi pieniędzmi

 Stanisław Michalkiewicz 4 listopada 2023 michalkiewicz

Gdyby oglądać telewizje; rządową i nierządną, można by odnieść wrażenie, że kampania wyborcza nie tylko się nie skończyła, ale dopiero się rozkręca – z tym, że o ile w telewizji rządowej dominuje nurt katastroficzny, to w nierządnej – triumfalistyczny. Na ile i jeden i drugi jest uzasadniony – to osobna sprawa. Tymczasem Niemcy, skwapliwie korzystając z udzielonego im w marcu br. przez prezydenta USA Józia Bidena pozwolenia na urządzanie Europy po swojemu, nie zasypiają gruszek w popiele, tylko starają się stworzyć fakty dokonane jeszcze przed możliwą zmianą na stanowisku amerykańskiego prezydenta w listopadzie przyszłego roku. Nie tylko nie wiadomo, kto nim będzie, ale przede wszystkim nie wiadomo, co mu strzeli do głowy, więc trzeba korzystać z okazji i kuć żelazo póki gorące.

Ta sytuacja jest znakomitą ilustracją, że Niemcy są – mimo wszystko, to znaczy – mino wariactw ekologicznych i migracyjnych – państwem poważnym. Jak pamiętamy, w wieku XX, dwukrotnie próbowały zjednoczyć Europę metodami militarnymi – ale to im się nie udało. I za pierwszym i za drugim razem poniosły klęskę, zwłaszcza w drugiej wojnie światowej, kiedy to państwo niemieckie zostało zlikwidowane, Europa została skotłowana, całe narody znienawidziły Niemców, a kontrolę nad Europą przejęli Amerykanie do spółki z Sowietami, czego symbolem była Jałta. Toteż w tej sytuacji jakakolwiek rywalizacja między Niemcami i Francją, czy między Niemcami i Anglią o hegemonię w Europie, przestała mieć sens. Dlatego też, kiedy tylko gwoli stworzenia zapory przed sowiecką presją na Europę Zachodnią, Amerykanie w 1949 roku zdecydowali się na odtworzenie państwa niemieckiego, kanclerz Adenauer niezwłocznie porozumiał się w Francją, co do poczynań, jakie wydawały się wtedy niezbędne dla rozpoczęcia procesu odzyskiwania przez Europę politycznego znaczenia w świecie.

Żadne militarne metody oczywiście nie wchodziły w grę nie tylko ze względu na Stalina, ale również – ze względu na obecność w Niemczech amerykańskiego wojska okupacyjnego. Toteż Niemcy, w podskokach poddając się „denazyfikacji”, wyrzekły się militarnych prób jednoczenia Europy, w porozumieniu z Francją, a wkrótce również z Włochami, rozpoczynając żmudny proces pokojowego jednoczenia Europy poprzez korumpowanie biurokratycznych gangów, okupujących poszczególne kraje. Pierwszy krok zmierzał do odbudowy gospodarki państw europejskich, co paradoksalnie ułatwił Stalin, inspirując Amerykanów do ogłoszenia Planu Marshalla. Dzięki niemu oraz dzięki realizacji pomysłu, by w Europie ustanowić jednolity obszar celny w postaci Wspólnego Rynku, pokojowe jednoczenie Europy zyskało solidne podstawy.

Ale wszystko jedno – militarne, czy pokojowe – cały czas chodziło przecież od to samo, to znaczy – by Europę tak czy owak zjednoczyć, oczywiście pod kierownictwem niemieckim. Mówił o tym jeszcze w 1943 roku Adolf Hitler na spotkaniu z gauleiterami. Roztoczył przed nimi wizję przyszłej Europy, w której „małe państwa” nie będą miały racji bytu, bo Europą mogą prawidłowo pokierować tylko Niemcy. Ciekawe, że do podobnych wniosków doszedł Alfiero Spinelli, w odróżnieniu od Adolfa Hitlera, otoczony w Unii Europejskiej kultem. On z kolei uważał, że dla dobra przyszłej Europy trzeba zlikwidować tutejsze historyczne narody. Oczywiście nie w ten sposób, by je wymordować, tylko – żeby przerobić je na tak zwany nawóz historii, na którym wyrośnie nowa, tym razem już wymarzona komunistyczna Europa.

Przełomowym momentem w tym procesie było wejście w życie w roku 1993 traktatu z Maastricht, który w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich – a konfederacji, czyli związku państw – jakim Europa była pierwotnie – na federację, czyli państwo związkowe – jakim staje się na naszych oczach. Wspominam o tym, by pokazać, że żaden z naszych Umiłowanych Przywódców nie mógł w roku 2003, kiedy to u nas odbywało się referendum akcesyjne, o tym nie wiedzieć. Wszyscy wiedzieli, bo przypuszczenie, że nie, byłoby po prostu niegrzeczne.

Wiedzieli – a mimo wszystko Anschluss do Unii Europejskiej nam stręczyli. Że robili to liderzy Lewicy, to rzecz normalna; oni zawsze muszą mieć nad sobą jakiegoś fuhrera, któremu by służyli; jak nie Hitlera, to Stalina, jak nie Stalina, to Kohla – wszystko jedno kogo, byle tylko zagwarantował im on możliwość pasożytowania na historycznym narodzie tubylczym. Bo od 1944 roku nie ma już jednolitego narodu polskiego, tylko historyczny naród polski zmuszony został do dzielenia terytorium państwowego z polskojęzyczną wspólnotą rozbójniczą, której lewica stanowi polityczną ekspozyturę. Transformacja ustrojowa niczego tu nie zmieniła, bo wywiad wojskowy, któremu Amerykanie i Sowieci przekazali uzgodniony przez siebie projekt do wykonania, zakręcił się jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych wokół wyselekcjonowania takiej „reprezentacji społeczeństwa”, do której komunistyczna bezpieka miałaby zaufanie. Dlatego też przez ostatnie 30 lat każde „święto demokracji”, czyli wybory, mają charakter plebiscytowy; albo za jedną, albo za drugą frakcją owej „reprezentacji społeczeństwa”, do której w żadnym razie nie może doszlusować prawica, zwłaszcza narodowa. Pilnuje tego nie tylko bezpieka, ale również zainteresowane w takim właśnie ukształtowaniu sceny politycznej środowiska żydowskie w Polsce i poza nią, kontrolujące, a może nawet za pośrednictwem mediów, sprawujące rząd dusz w naszym bantustanie. Teoretycznie pretenduje do tego Kościół, ale chyba nie jest on w stanie wytrzymać tej konkurencji nie tylko ze względu na widoczny gołym okiem i pogłębiający się kryzys przywództwa we własnych szeregach, ale przede wszystkim ze względu na procesy zachodzące w samej jego Centrali, która coraz wyraźniej lokuje się w ariergardzie rewolucji komunistycznej. Świadczy o tym choćby ostatni dokument „synodu o synodalności”, którego intencją jest ostrożne przygotowanie katolickich mas do poddania się ideologicznemu kierownictwu promotorów komunistycznej rewolucji – tym razem pod pretekstem „otwarcia na słuchanie” i wystrzegania się „wykluczania kogokolwiek”, a zwłaszcza sodomczyków, najwyraźniej uznanych na tym etapie za sól ziemi czarnej.

Toteż nic dziwnego, że sytuacja dojrzała do tego, by historyczne europejskie narody w świetle jupiterów, za miskę soczewicy, a nawet gorzej – bo w zamian za pieniądze z Funduszu Odbudowy, które przecież – jako pożyczone w ich imieniu przez Komisję Europejską, będą musiały oddać – odstąpiły te resztki suwerenności, których jeszcze próbują się trzymać. Ale coraz słabiej – bo skoro w 2003 roku zdecydowały się na Anschluss, w nadziei, że Unia sypnie złotem i znowu będzie, jak za Gierka, to teraz już za późno na jakikolwiek sprzeciw. Toteż nikt się nie sprzeciwia, a tylko wykorzystuje tę sytuację propagandowo, do potępieńczych swarów – jakby kampania wyborcza nadal trwała.

U progu nowego etapu

U progu nowego etapu

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Gdyby jakiś polski nieboszczyk z okazji Wszystkich Świętych zmartwychwstał i zabrał się do czytania “Gazety Wyborczej”, to mógłby nabrać podejrzeń, że tamtejszy Judenrat ma na punkcie Kościoła katolickiego i w ogóle – chrześcijaństwa – obsesję. Takie podejrzenie byłoby zresztą uzasadnione i to podwójnie. Po pierwsze dlatego, że Żydowie na punkcie chrześcijaństwa mają obsesję od samego początku, to znaczy – odkąd chrześcijaństwo się pojawiło.

Chodzi o to, że do czasu pojawienia się chrześcijaństwa Żydowie uważali, że są wyjątkowi, ponieważ są pupilami Stwórcy Wszechświata, z którym pewien mezopotamski koczownik zawarł geszeft, na podstawie którego Stwórca Wszechświata zobowiązał się oddać im świat w arendę. Nie cały Wszechświat; co to, to nie – ale naszą – jak mówią ekologowie – “planetę”, co to obecnie przeżywa niewymowne katiusze z powodu globalnego ocieplenia.

Tymczasem chrześcijaństwo nie tylko podważyło ten judaistyczny ekskluzywizm, ale nawet go w pewnym sensie ośmieszyło, ponieważ za ulubieńców Stwórcy Wszechświata uznało również tak zwanych głupich gojów. Tymczasem Żydowie głupich gojów uznają za istoty człekopodobne – o czym każdy może się przekonać choćby na podstawie lektury broszury księdza Bonawentury Pranajtisa “Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”.

Teraz wprawdzie JE abp Stanisław Gądecki przeforsował w naszym nieszczęśliwym kraju obchody “Dnia Judaizmu”, podczas których część katolickiego duchowieństwa zajmuje się propagowaniem żydowskiego przemysłu rozrywkowego. Niektórzy – jak np. JE bp. Tadeusz Pieronek, podczas przesłuchania, jakiemu poddała go resortowa “Stokrotka”, czyli pani red. Monika Olejnik na konwejerze w TVN  – przyznał nawet że Żydów nie wolno na chrześcijaństwo nawracać.

W ten sposób ocenzurował samego Pana Jezusa, który przykazywał apostołom, by “szli i nauczali wszystkie narody”, a nie tylko niektóre – ale najwyraźniej Ekscelencja uważał, że z Panem Jezusem łatwiej się dogada, niż z  resortową “Stokrotką”. Ciekawe, że przy tym wszystkim zwolennicy wspomnianego “dialogu” nie przechodzą na judaizm, tylko trzymają się tego całego chrześcijaństwa, jak pijany płotu.

Wyjaśnienie może być proste; rabinowie wcale nie życzą sobie takich konsekwencji dialogu, bo stanowiłoby to dla nich pojawienie się konkurencji, której nikt nie lubi, a zwłaszcza – delegaci Stwórcy Wszechświata na poszczególne kraje. Poza tym i poeta twierdzi, że najlepiej, kiedy człowiek “się trzyma tego, w co już raz wdepnął”, podając negatywny przykład rabina ben Alego ze Smyrny. “Gdy go grzeszna zwabiła pokusa na katolicki dwór Constantinusa, wyrzekł się wiary ojców i Talmudu i zaczął kochać bliźnich – nie bez trudu.”

Aliści wkrótce cezarem obwołano Juliana Apostatę. “Rabbi się tedy modli do Zeusa, uczy się mitologii lecz psikusa los powtórnemu zrobił neoficie, bo Apostata w Persji stracił życie. Więc wrócił Kościół i rządy biskupie, a neofita znów dostał po d…”.

Toteż nic dziwnego, że i Judenrat, który – jak wszystkie Judenraty wszystkich gazet wyborczych na świecie – niezmiennie pozostaje w awangardzie rewolucji komunistycznej – do Kościoła  i chrześcijaństwa zieje nienawiścią w nadziei, że rewolucja zmiecie je z powierzchni “planety”, która dzięki temu będzie mogła zostać oddana w arendę starszym i mądrzejszym.

Drugi powód może być nie tak doniosły, tylko natury raczej osobistej. Nie wiem, czy przywódca tubylczego Judenratu, pan red. Adam Michnik, był ochrzczony, chociaż na etapie łaszenia się  “lewicy laickiej” do Kościoła, swego syna ochrzcił i to u samego księdza prałata Henryka Jankowskiego – ale nie sądzę, by kiedykolwiek przystępował do spowiedzi. On nie – ale inni członkowie Judenratu już mogli. Z takich doświadczeń niekiedy rodzą się obsesje, o których wspomina poeta w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak”.

Jest tam scena, kiedy szef UB Rurka karci Szmaciaka za mało wartościowe donosy: “Wiecznie ten klecha! Do znudzenia! Pewnie ci nie dał rozgrzeszenia za to, że w kwiecie swej młodości waliłeś konia bez litości?”

Podobnie było w przypadku mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, która do dzisiaj nie może zapomnieć o kłopotliwej sytuacji, kiedy w wieku 14 lat się spowiadała, a spowiednik koniecznie chciał wiedzieć, czy już się bzykała.

Toteż po latach zaciągnęła do papieża Franciszka swego przełożonego z fundacji “Nie bzykajcie się”, pana Marka Lisińskiego jako ofiarę księdza-pedofila, a  wzruszony Ojciec św. nawet go pocałował – na szczęście tylko w rękę – bo wkrótce okazało się, że pan Lisiński nie jest żadną ofiarą, tylko naciągaczem, niczym Zenek Dreptak z ballady Tadeusza Chyły. Jak się okazuje, wskazówka dla każdego, kto chce przez życie przejść spokojnie, by nie rozdrażniał trzech ludzi: kobiety, kucharza i człowieka z nożem, jest uzasadniona.

Muszą się tego wystrzegać zwłaszcza ludzie znani i zamożni – jak na przykład Roman Polański. Okazało się właśnie, że jakaś pani po 50 latach przypomniała sobie, że ją upił i nie tylko wsadził jej rękę pod spódniczkę, ale nawet “zgwałcił”. Ciekaw jestem ile pod tym pretekstem od niego zażąda; czy tylko miliona dolarów, czy – uznając, że na biednego nie trafiło – np. nie 10 milionów? Słusznie; jak naciągać, to naciągać!

Wymowni Francuzi twierdzili, że najlepszymi przyjaciółmi kobiet są brylanty – ale tak było na poprzednich etapach, kiedy niezawisłe sądy jeszcze tak nie współczuły “siostrom”, jak teraz. Teraz najlepszymi przyjaciółmi kobiet są niezawisłe sądy. Wracając do Romana Polańskiego, to chciałbym przypomnieć, że mniej więcej te same środowiska, które jeszcze niedawno stawały w jego obronie, pryncypialnie schłostały Janusza Korwin-Mikke, kiedy powiedział, że ustalać tak zwany “wiek rębny” dla panienek powinny one same w porozumieniu z matkami – a nie rząd.

Ta reakcja pokazuje, jak bardzo zakorzenione są w naszym społeczeństwie, nawet w środowiskach wykształconych, ciągoty etatystyczne.

Daleko z tym nie zajedziemy tym bardziej, że oto – po marcowym przyzwoleniu, jakiego kanclerzowi Scholzowi udzielił Józio Biden, by Niemcy urządzały Europę po swojemu – na naszych oczach przyspiesza budowa IV Rzeszy, wskutek czego faszyzm zostanie nam – chciałem napisać: narzucony – ale wcale nie musi być nam narzucony, bo przez zdecydowaną większość naszego społeczeństwa będzie przyjęty z radością – że wreszcie państwo się wszystkim zajmie.

Najwyraźniej również Kościół wyczuwa nadchodzące znaki czasu i próbuje się do nich akomodować – o czym świadczy list skierowany do szerokich mas ludowych przez Ojców Synodalniaków. Jeśli tak się stanie, będzie to znak, że nadszedł nowy etap, kiedy Kościół i chrześcijaństwo stanęło w ariergardzie rewolucji komunistycznej. W tej sytuacji również Judenraty gazet wyborczych chyba będą musiały trochę się wyciszyć?

Umizgi i konsultacje programowe

Umizgi i konsultacje programowe

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  29 października 2023 tekst

W „Rzeźni numer 5” Kurt Vonnegut użył ciekawego porównania; po orgazmie zwycięstwa mamy rodzaj łagodnej gry miłosnej, która nazywa się „przeczesywaniem terenu”. Myślę, że odnosi się ono nie tylko do batalii militarnych, ale również – politycznych. Po wyborach, które można porównać do kulminacyjnego momentu bitwy, po orgazmie zwycięstwa, prawdziwego lub udawanego, nadchodzi łagodna gra miłosna w postaci umizgów „programowych”, no i konsultacji, które właśnie rozpoczął pan prezydent. Zaczął od spotkania z PiS-em, a następna w kolejce była Koalicja Obywatelska, której trzon stanowi Volksdeutsche Partei, a wokół niej krążą „stronnictwa sojusznicze”. Jednocześnie trwają pokątne starania o przeciągnięcie na jedną lub drugą stronę Trzeciej Nogi, to znaczy, pardon – oczywiście Trzeciej Drogi. Te freudowskie pomyłki biorą się chyba ze wspomnień z czasów prezydentury Kukuńka. Jak pamiętamy, najpierw wspierał on prawą nogę, potem lewą, a w końcu został między nogami, czyli czymś w rodzaju „trzeciej nogi”.

Pan minister Czarnek właśnie powiedział, że jakieś rozmowy „trwają”. Może i „trwają”, bo czemu nie – ale z drugiej strony właśnie został ogłoszony skład „gabinetu cieni” z charyzmatycznym Donaldem Tuskiem jako premierem.

Ten „gabinet cieni” został ogłoszony chyba trochę na wyrost, bo – jak wiadomo, pan prezydent ma 30 dni od dnia wyborów na zwołanie pierwszego posiedzenia nowego Sejmu. Potem komuś – prawdopodobnie komuś z PiS – powierzy misję tworzenia rządu. Ten ktoś będzie miał 14 dni na ogłoszenie Sejmowi jego składu, a Sejm albo udzieli mu votum zaufania, albo nie. Jeśli PiS-owi uda się przeciągnąć na swoją stronę Trzecią No… – to znaczy, pardon; nie żadną Trzecią Nogę, tylko oczywiście – Trzecią Drogę, to wtedy votum zaufania wydaje się bardzo prawdopodobne. Jeśli nie – to następny ruch należy do pana prezydenta, który może zaproponować Sejmowi własny rząd – na przykład złożony z tzw. „fachowców spoza Sejmu”.

Precedens już był w postaci rządu pana premiera Marka Belki, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne – a on rządził, jak-gdyby-nigdy-nic. No, ale pan Marek Belka miał aż dwa pseudonimy operacyjne, co wiele wyjaśnia. Jeśli jednak Sejm w zuchwałości swojej tę propozycję odrzuci i votum zaufania takiemu rządowi nie udzieli, to wtedy sam musi przeforsować jakiś rząd i udzielić mu votum zaufania, bo jak nie, to prezydent rozwiązuje ten cały Sejm i rozpisuje nowe wybory.

Opozycja skupiona wokół Donalda Tuska i Volksdeutsche Partei już nie może się doczekać, kiedy wreszcie dorwie się do władzy. Nietrudno ich zrozumieć; 8 lat ścisłego postu robi swoje, a tu konfitury władzy już-już w zasięgu ręki. Dlatego apelują do pana prezydenta by nie czekał 30 dni, tylko zwołał Sejm natychmiast – ale jak dotąd prezydent jest głuchy na te wołania i solennie celebruje konstytucyjne procedury, a nawet zwyczaje. Inna rzecz, że tego „gabinetu cieni” nie musimy brać na serio. Jak bowiem pamiętamy, w roku 2007 Platforma Obywatelska też miała „gabinet cieni”. Kogóż tam nie było! Kiedy jednak przyszło do tworzenia rządu, to z tego całego „gabinetu” stanowiska swoje objęły tylko dwie osoby: pan Drzewiecki został ministrem sportu i pani Ewa Kopacz – ministrem zdrowia. Inne resorty objęły zupełnie inne osoby. Na przykład ministrem obrony, zamiast pana Zdrojewskiego, został lekarz psychiatra Bogdan Klich. Kiedy słuchałem komentarzy niektórych generałów na temat wojny, jaką USA prowadzą na Ukrainie z Rosją do ostatniego Ukraińca, to dopiero teraz potraktowałem tę nominację z pełnym zrozumieniem. Dla niepoznaki pan Klich prowadził jakiś instytut studiów strategicznych, ale niech nas ta nazwa nie myli, bo zajmował się on takimi zagadnieniami, jak wpływ kultury żydowskiej na polską – i temu podobnymi. Zamiast pana Chlebowskiego ministrem finansów został brytyjski poddany z pierwszorzędnymi korzeniami, pan Rostowski, ministrem sprawiedliwości – zamiast pani Pitery – pan Ćwiąkalski – i tak dalej.

Tłumaczyłem sobie te zdumiewające zmiany tym, że do premiera Tuska, który też zastąpił na tym stanowisku Jana Marię Rokitę, przyszedł ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział jemu tak: „wiecie, rozumiecie, Tusk. Macie tu papierek ze składem waszego gabinetu i nic nie kombinujcie, bo wynikną z tego same zgryzoty, a my będziemy musieli przypomnieć wam, skąd wyrastają wam nogi”.

Toteż i teraz wprawdzie wiemy, że w marcu br. prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom, jako swojej europejskiej duszeńce, urządzać Europę po swojemu, ale zdaje się że chciałby zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, której zresztą podesłał amerykański kontyngent – już chyba na stałe.

Zatem o ostatecznym składzie „gabinetu cieni” nie będzie decydował ani Donald Tusk, ani pan Hołownia z panem Kosiniakiem-Kamyszem, ani pan Czarzasty, tylko ludzie poważni. Skoro my to wiemy, to wie to tym bardziej pan prezydent Duda i dlatego te wszystkie gesty nie robią na nim specjalnego wrażenia. Wiadomo, że skoro spod kurateli amerykańskiej przechodzimy, niechby i częściowo, pod kuratelę niemiecką, to na scenie politycznej naszego bantustanu musi dokonać się podmianka na pozycji lidera – taka sama, jak w roku 2015, tyle, że w drugą stronę.

Niemcy już rozpoczęły urządzanie Europy po swojemu i na początek chcą zlikwidować prawo weta w Unii Europejskiej, nie tylko zastępując je głosowaniem większościowym, ale również ograniczając skład Rady Europejskiej, będącej organem władzy prawodawczej UE, z 27 do 15 przedstawicieli. W ten sposób na drodze budowy IV Rzeszy uczyniony zostanie kolejny milowy krok.

Musi to w działaczach Volksdeutsche Partei wzbudzać rozmaite nadzieje, bo zapowiadają surowe rozliczenia – że będą wszystkich dusić gołymi rękami – i tak dalej. W tej sytuacji bez ponownego uruchomienia chwilowo nieczynnych obozów koncentracyjnych się nie obejdzie, a kto wie, czy nie trzeba będzie budować nowych – bo winowajców zagrażających demokracji przez te 8 lat namnożyło się co niemiara. Warto w związku z tym przypomnieć, że pierwszy taki nowy obóz w Gostyninie uruchomiony został właśnie z inicjatywy pobożnego Jarosława Gowina, który w drugim rządzie Donalda był ministrem sprawiedliwości – więc taki precedens też jest. Wyobrażam sobie, jak na tę myśl musi zacierać ręce trzecie pokolenie ubowców, bo czekać ich będzie bardzo dużo wesołych miejsc pracy, w których można będzie dać upust instynktom w tak zwanym „majestacie prawa”.

I tylko Konfederacja zachowuje się tak, jakby utraciła wszelką nadzieję i jak dotąd, całą swoją aktywność kieruje do wewnątrz. Właśnie pod zarzutem „sabotowania kampanii” „zawiesiła” Janusza Korwin-Mikke, co w przełożeniu na język ludzki oznacza zakaz wypowiedzi publicznych – no i „wyrzuciła” go w Rady Liderów. Kto tam teraz w tej Radzie radzi, komu i co – tego nie wie nawet pan Grzegorz Braun, który na razie ani nie został zawieszony, ani wyrzucony – ale wszystko przed nami, bo dintojra dopiero się rozpoczęła. Może nie wyaresztują się nawzajem – jak to pisał Mrożek w dramacie ze sfer żandarmeryjnych – ale to chyba jedyna, nowa nadzieja.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Zwycięstwo za każdą cenę. Lajf ist brutal, plugaws and full of zasadzkas.

Zwycięstwo za każdą cenę

Stanisław Michalkiewicz   28 października 2023 michalkiewicz

Ponieważ wybory niczego zdecydowanie nie przesądziły, rozpoczęły się targi w postaci przeciągania Trzeciej Drogi. Rzecz w tym, że ani PiS, ani Volksdeutsche Partei, bez „Trzeciej Drogi” nie będą w stanie zapewnić rządowi utworzonemu przez jednych albo przez drugich, votum zaufania w Sejmie – którego uzyskanie jest wymagane przez konstytucję. Komu uda się przeciągnąć Trzecią Drogę na swoją stronę – ten będzie wygrany. Oczywiście takie zwycięstwo będzie bardzo kosztowne, bo „Trzecia Droga” nikomu swojego serduszka za darmo nie otworzy, ale – jak powiadają wymowni Francuzi – a la guerre comme a la guerre – czyli straty muszą być. Jakże inaczej, skoro Jarosław Kaczyński stoi przed alternatywą: albo stracić wszystko, albo tylko stracić dużo? Z kolei Donald Tusk jest spragniony zwycięstwa, bo w przeciwnym razie Niemcy mogą położyć na niego lachę i przestanie być ich najukochańszą duszeńką, co by oznaczało koniec dobrego fartu. Toteż gotów jest na zapłacenie za zwycięstwo, niechby nawet pyrrusowe, każdą cenę . Zresztą w jego przypadku inaczej być nie może, bo sama Koalicja Obywatelska jest zlepkiem kilku partii. Największa jest oczywiście Volksdeutsche Partei, ale są też popłuczyny po Nowoczesnej, poza tym – jacyś „Zieloni” i Bóg wie, kto jeszcze. Wszystkim im trzeba będzie pozwolić, by umoczyli pysk w melasie, a przecież to dopiero początek, bo nie ma większości bez Lewicy, która też ma swoje idee fixe, nie tylko na odcinku bzykania i skrobanek, ale również – na odcinku kościelnym i w ogóle – religijnym. Pozwolenie na umoczenie pyska w melasie również im, oznacza wojnę z Kościołem, ale również napięcia w stosunkach z PSL-em, który właśnie przymierza się do zajęcia po Jarosławie Kaczyńskim miejsca Męża Opatrznościowego Kościoła i Chrześcijaństwa. Jeśli idzie o pana Hołownię, to już dał głos, domagając się dla swojej partii resortu obrony. Nietrudno zgadnąć, że nowym ministrem musiałby zostać pan Michał Kobosko, który – jako były uczestnik niezwykle wpływowego waszyngtońskiego think-tanku: Rady Atlantyckiej – jest mężem zaufania USA. Skoro tak, nieomylny to znak, iż Amerykanie, którzy wprawdzie ustami prezydenta Bidena w marcu br. pozwolili Niemcom, jako swojemu najlepszemu sojusznikowi w Europie, urządzać ją po swojemu – pragną zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią tym bardziej, że wprowadzili do Polski swój kontyngent wojskowy już na stałe. Politycznie zatem oznacza to, że wprawdzie może u nas nastąpić podmianka na pozycji lidera politycznej sceny – podobna do tej z roku 2015, tyle, że w odwrotną stronę – ale nawet wtedy Polska będzie kondominium niemiecko-amerykańskim. Jak widzimy, wielkiej rewolucji nie będzie, bo przecież zarówno Jarosław Kaczyński, jak i premier Morawiecki robili co mogli na odcinku umacniania IV Rzeszy, z tą różnicą, że werbalnie się od niej odcinali, podczas gdy Donald Tusk uczynienie z Polski jednego z landów IV Rzeszy Niemieckiej uczynił dziełem swojego życia.

Jak wspomniałem odbywają się targi, których wyniku trudno przewidzieć, chociaż Wielce Czcigodny europoseł Dominik Tarczyński twierdzi, że „wszystko będzie dobrze”, dając do zrozumienia, że PiS już znalazło potencjalnego koalicjanta, ale chyba tkwi on jeszcze w wyborczym amoku, podczas gdy inni wybitni politycy powoli odzyskują poczucie rzeczywistości. Na przykład pan prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski nawet chyba za bardzo poddaje się pesymizmowi, bo wyraża obawę, że opozycja zniszczy „wszystko, co zdołano zbudować w ciągu tych ośmiu lat”. Co zniszczy, to zniszczy – ale na pewno nie „wszystko”. Na przykład nie zniszczy „sektorów strategicznych”, które można rozpoznać po tym, iż właśnie tam funkcjonują spółki Skarbu Państwa. One nie zostaną wcale „zniszczone”, tylko – ponieważ ich organem założycielskim jest aktualny minister od gospodarki – obsadzone nowymi ludźmi w radach nadzorczych i zarządach. Podobnie rządowa telewizja – która odtąd będzie ćwierkała za nowym rządem, a nie za rządem „dobrej zmiany”. Na mieście krążą nawet fałszywe pogłoski jakoby Donald Tusk zamierzał pozostawić wszystkich tamtejszych funkcjonariuszy na dotychczasowych stanowiskach, z tym, że musieliby teraz ćwierkać z całkiem innego klucza. Gdyby ta fałszywa pogłoska jakimś cudem okazała się prawdziwa, to z całą pewności rządowa telewizja biłaby wszelkie rekordy oglądalności, przynajmniej w pierwszym okresie, bo potem nawet i to – jak zresztą wszystko inne – by spowszedniało. Wreszcie, skoro Amerykanie chcą utrzymać kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, to nikt nie ośmieli się na przykład przerwać budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, bo jest to amerykańska inwestycja wojskowa w naszym zakątku Europy, za którą Polska tylko płaci – jak zresztą za wszystko inne. Kto by na CPK, w ramach którego mają być zbudowane 4 pasy startowe o długości 4 kilometrów każdy, zdolne do przyjmowania najcięższych amerykańskich samolotów transportowych i w dodatku położone mniej więcej 200 km od granicy wschodniego obszaru NATO – więc kto by na CPK podniósł rękę, to ta ręka zostałaby mu natychmiast odrąbana, a egzekucji tej wcale nie musieliby przeprowadzać Amerykanie, tylko na przykład Niemcy, które bardzo sobie cenią amerykańskie przyzwolenie na urządzanie Europy po swojemu i nie będą się przejmowali żadnymi tubylczymi uprzedzeniami.

Słowem – świat wcale się nie zawali, tym bardziej, że istnieje jeszcze konstytucja, zawierająca takie kruczki, które mogą umożliwić rządowi „dobrej zmiany” trwanie przy sterze państwowej nawy niechby i do wiosny, kiedy to pan prezydent Duda będzie mógł w tak zwanym majestacie prawa rozwiązać Sejm i rozpisać nowe wybory. Na przykład – z powodu perturbacji z uchwaleniem ustawy budżetowej, której nieuchwalenie w przepisanym terminie wywołuje właśnie taki skutek. Art. 222 konstytucji stanowi, że rząd powinien przedstawić Sejmowi projekt ustawy budżetowej co najmniej na 3 miesiące przed rozpoczęciem roku budżetowego, który u nas rozpoczyna się 1 stycznia. Wprawdzie rząd „dobrej zmiany” przedstawił Sejmowi projekt budżetu, ale Sejm nie zdążył go uchwalić przed jego rozwiązaniem. Zgodnie z prawem, wszystkie projekty ustaw, których proces legislacyjny nie został zakończony przed końcem kadencji Sejmu, która upłynęła 30 września, traktowane są, jakby ich nie było. Dotyczy to również ustawy budżetowej. W takiej sytuacji już widać, że nowy rząd – wszystko jedno jaki, a zwłaszcza utworzony przez dotychczasową opozycję – nie będzie w stanie tego terminu dotrzymać. Co z tego wyniknie – tego oczywiście nie wiemy tym bardziej, że rozstrzyganie takich spraw leży w gestii Trybunału Konstytucyjnego, a akurat tam młyny sprawiedliwości mielą wyjątkowo powoli. Zatem może się sprawdzić porzekadło znane jeszcze z czasów pierwszej komuny, że „lajf ist brutal, plugaws and full of zasadzkas”.

Finis Poloniae?

Finis Poloniae?

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Czym żyje Polska? To zależy kto. Na przykład środowiska polityczne żyją nadzieją, że albo PiS-owi uda się przeciągnąć na swoją stronę Trzecią No…, to znaczy, pardon – nie żadną “Trzecią Nogę”, tylko oczywiście Trzecią Drogę.

Z kolei aktywiści Volksdeutsche Partei i Lewizny – że Trzecią No… (ach, te freudowskie pomyłki; Aleksander Fredro napisałby: “cóż u diabła z tym kutasem” – co wykorzystał Tadeusz Boy-Żeleński do skomentowania jubileuszowego przemówienia lekarza, przypadkowo ginekologa: “I choć wrogie siły czasem pępowinę, panie, przedrą (cóż u diabła z tym kutasem – jak powiadał stary Fredro)” – więc, że Trzecią Drogę uda się im utrzymać przy sobie – bo wszyscy wymienili pierścionki zaręczynowe.

Z kolei grona podczepione pod środowiska polityczne albo szukają miękkiego lądowania na jakichś synekurach, których w strukturach naszego demokratycznego państwa prawnego jest już chyba więcej, niż normalnych miejsc pracy, albo ostrzą sobie zęby na spodziewaną wyżerkę w spółkach Skarbu Państwa, sektorach strategicznych – i tak dalej.

Żony obstalowują toalety, w których będą brylowały na rozmaitych galówkach, naturalne przyjaciółki oczekują na brylanty, które – jak wiadomo – są prawdziwymi przyjaciółmi kobiet, a przyjaciele już nie mogą doczekać się koncesji na hurtownie spirytusu. Reszta, oszołomiona propagandą,   albo przeżuwa klęskę “swojej” formacji, albo onanizuje się sukcesem swojej – jak na przykład słynna Babcia Kasia, która właśnie rozkazała panu prezydentowi Dudzie, by jak najszybciej zwołał Sejm, na którym Donald Tusk zaprzysięgnie swój rząd.

Tymczasem pan prezydent jakby puszczał polecenia Babci Kasi mimo uszu, solennie celebrując nie tylko konstytucyjne przepisy, ale nawet zwyczaje, a poza tym daje do zrozumienia zarówno Donaldu Tusku, jak i stronnictwom sojuszniczym Volksdeutsche Partei, że jak nie będą grzeczni, to zablokuje im każdą ustawę. Rzecz w tym, że Volksdeutsche Partei, Trzecia Droga i Lewica, mają razem zaledwie 248 mandatów, podczas gdy  do obalenia weta prezydenta potrzeba ich aż 276.

W tej sytuacji pogróżki Donalda Tuska i Umiłowanych Przywódców drobniejszego płazu, że będą wszystkich dusić gołymi rękami, wyglądają raczej na przechwałki tym bardziej, że nie wiadomo jeszcze, co zrobią stare kiejkuty, które – jak pamiętamy – w roku 2008  urządziły Donaldu Tusku aferę hazardową, z której ratować musiała go sama Nasza Złota Pani z Berlina, załatwiając mu nagrodę im. Karola Wielkiego i przenosząc mocną ręką na brukselskie salony, gdzie wystrugała go na człowieka.

A stare kiejkuty mogą zrobić to, co każą im zrobić Nasi Sojusznicy – albo jeden, ten Najważniejszy, albo drugi, też Bardzo Ważny, ale nie tak ważny, jak ten Najważniejszy, który wprowadził do naszego bantustanu swój kontyngent wojskowy i daje do zrozumienia, że chciałby zachować kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią. A jeśli nad niezwyciężoną armią, to i nad starymi kiejkutami – to chyba jasne?

W tej sytuacji trudno się dziwić, że pan prezydent Duda puszcza mimo uszu polecenia Babci Kasi. I tak uprzejmie z jego strony, że nie kazał wyszczuć jej psami.

Więc kiedy Polska żyje mniej więcej tymi absorbującymi zagadnieniami, Niemcy, skwapliwie korzystając z przyzwolenia udzielonego im w marcu br. przez prezydenta Józia Bidena, by urządzali Europę po swojemu, właśnie energicznie się do tego  zabierają.

Pamiętając o wskazówkach wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera, który na spotkaniu z gauleiterami w roku 1943 powiedział, że w Europie małe państwa nie mają racji bytu, bo tylko Niemcy są w stanie prawidłowo Europę zorganizować, oraz na manifeście innego przywódcy socjalistycznego, a właściwie komunistycznego, otoczonego w Unii Europejskiej kultem Altiero Spinellego, że historyczne narody i ich państwa  mają być zlikwidowane.

Dlaczego? Bo przynoszą tylko same zgryzoty – Niemcy właśnie zamierzają nie tylko zlikwidować prawo weta, ale w dodatku – zmniejszyć liczbę uczestników Rady Europejskiej z 27 do 15, co oznacza, że niektóre bantustany przestaną być tam nawet reprezentowane. A które “niektóre”? Nietrudno się domyślić, że w pierwszej kolejności te, które będą próbowały sypać piasek w szprychy parowozu dziejów, co to pędzi ku “federalizacji” Europy. Bo w IV Rzeszy, która właśnie na naszych oczach staje się ciałem, Ordnung muss sein, czyli – jak mówią w Wielkopolsce – musi być “porzundek”.

W tej sytuacji Wielce Czcigodny eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski, który z niejednego komina już wygartywał; i w PZPR i w Solidarności i w Platformie, z ramienia której był nawet wiceprzewodniczącym Europeische Volksdeutsche Partei, aż wreszcie wylądował w PiS –  bije na alarm, chociaż – jak samokrytycznie zauważa – jest już na to trochę za późno.

I słuszna jego racja, bo na alarm trzeba było bić w czerwcu 2003 roku, kiedy to urządzone zostało w Polsce referendum akcesyjne, w którym zarówno obóz “dobrej zmiany”, jak i obóz zdrady i zaprzaństwa, zgodnie agitowały za Anschlussem. Sam pan Jacek Saryusz-Wolski przykładał rękę do Anschlussu nawet wcześniej, bo od roku 1991.

Przypominam to, żeby pokazać, że osoba tak dobrze zorientowana w sprawach europejskich nie mogła nie wiedzieć, że w 1993 roku wszedł w życie traktat z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe, którego budowa jest właśnie finalizowana.

Skoro tedy “bije na alarm” dopiero teraz, to tylko dlatego, że Naczelnik Państwa, który w 2003 roku też stręczył Anschluss, próbuje jeszcze straszyć wszystkich Tuskiem – że to niby on sprzeda polską suwerenność, podczas gdy Naczelnik Państwa by ją uratował.

Że Tusk ją sprzeda, to rzecz pewna, ale przecież i Naczelnik, całkiem niedawno , bo w czerwcu 2021 roku, pomógł zrobić milowy krok w stronę IV Rzeszy, osobiście forsując w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażyła Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej UE oraz nakładania “unijnych” podatków.

Teraz mamy do czynienia tylko z dalszym ciągiem tej polityki, bo teraz chodzi o przekazanie do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej dodatkowych 65 obszarów. A co w tej chwili radzi pan Jacek Saryusz-Wolski? Radzi zbudować “koalicję państw i społeczeństw”, która by się tym niecnym zamiarom skutecznie sprzeciwiła. Nietrudno się domyślić, że na czele takiej koalicji powinien stanąć Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, bo – jak mawiał Stefan Kisielewski – któż potrafi lepiej naprawić zegarek, niż ten, kto go zepsuł?

O względy „sławnej śpiewaczki”

O względy „sławnej śpiewaczki”

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    24 października 2023 michalkiewicz

Na procesie norymberskim generał Jodl, później skazany na śmierć i stracony, przesłuchiwany był m.in. na okoliczność niemieckiego uderzenia na Jugosławię. „Nasz stosunek do Jugosławii – powiedział – przypominał ubieganie się o względy sławnej śpiewaczki.” Oczywiście do czasu, bo kiedy Anglicy zorganizowali w Belgradzie zamach stanu, wskutek którego nastąpiła zmiana rządu, który wyprowadził Jugosławię z „paktu trzech”, Hitler nakazał uderzenie i po tygodniu było już po wszystkim. Wspominam o tym zeznaniu generała Jodla, bo właśnie, w ramach tzw. „części artystycznej” tegorocznych obchodów święta demokracji, będziemy świadkami, to znaczy – nie tyle może świadkami, bo ta część części artystycznej odbywa się w zaciszu gabinetów szefów poszczególnych politycznych gangów – co obserwatorami tak zwanych „znamion zewnętrznych”, po których będziemy mogli dedukować, kto kogo skorumpował i za jaką cenę.

Wyniki wyborów bowiem są takie, że największym ich wygranym jest Trzecia Droga, czyli koalicja Polski 2050 i posiadacza stuprocentowej, a w patriotycznych porywach nawet większej zdolności koalicyjnej, czyli PSL-u. Uzyskała ona 65 mandatów, podczas gdy Zjednoczona Prawica – 194, Volksdeutsche Partei z satelitami, czyli Koalicja Obywatelska – 157, Lewica – tylko 26, co w porównaniu z wynikiem z roku 2019 stanowi spadek o prawie połowę, a Konfederacja – 18 mandatów. W związku z tym ani PiS, ani Volksdeutsche Partei nie jest w stanie samodzielnie utworzyć rządu. Wprawdzie Donald Tusk zachowuje się tak, jakby te wybory wygrał, ale to, kto będzie prawdziwym zwycięzcą, zależy od tego, komu uda się na swoją stronę przeciągnąć Trzecią Drogę. Gdyby PiS dokonał tej sztuki, to miałby większość bezwzględną i rząd utworzony przez taką koalicję uzyskałby w Sejmie votum zaufania, zostałby zaprzysiężony przez pana prezydenta, no i markowałby rządzenie naszym nieszczęśliwym krajem – bo prawdziwe rządy sprawują u nas, jak wiadomo, Nasi Sojusznicy, jedni i drudzy.

Gdyby zaś Trzecią Drogę na swoją stronę przeciągnęła Volksdeutsche Partei, to mogłaby uzyskać większość bezwzględną dla swojego rządu. Wprawdzie Donald Tusk w dniu wyborów ogłosił, że jest „najszczęśliwszym człowiekiem na świecie”, ale chyba przedwcześnie i w dodatku na wyrost. Wszystko bowiem zależy od tego, komu swoje względy okaże „sławna śpiewaczka”, kto skutecznie zapuka do jej serduszka, no i oczywiście – ile to wszystko będzie kosztowało. Problem w tym, że PiS będzie mógł zapłacić więcej, bo zasoby państwa rozdzieli tylko między dwa polityczne gangi, a niechby nawet trzy – bo Trzecia Droga składa się z dwóch gangów – podczas gdy Donald Tusk musiałby rozdzielić zasoby całego państwa między cztery gangi, bo bez Lewicy większość nie stworzy, nawet jeśli pozyskałby względy Trzeciej Drogi. W tej sytuacji Trzecia Droga ma się nad czym zastanawiać zwłaszcza, że – jak 17 października powiedział Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz – negocjacje właśnie się rozpoczęły.

Jednak bez względu na to, który polityczny gang przeciągnie na swoją stronę Trzecią Drogę, na pewno pojawią się oskarżenia o sfałszowanie wyborów. Jeśli Trzecią Drogę przeciągnie na swoją stronę PiS, to Volksdeutsche Partei, wsparta przez Judenrat „Gazety Wyborczej” i tak zwane „towarzycho” autorytetów moralnych, to znaczy – karierowiczów, co to za komuny pięli się do wyższych grządek w PZPR, SB czy później – w Wojskowych Służbach Informacyjnych – podniesie larum, że „demokracja” została „zgwałcona” i cierpi niewymowne katiusze, niczym molestowane seksualnie panienki. Natychmiast Komisja Europejska zainicjuje postępowanie, a przebierańcy z Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości przysolą Polsce kolejne surowe kary finansowe – i tak dalej.

Jeśli jednak Trzecią Drogę uda się przeciągnąć na swoją stronę Donaldu Tusku, to larum podniesie PiS, że „zdrada panowie”. Komisja Europejska puści jednak te hałasy mimo uszu, ale znowu wtrącić się może Nasz Najważniejszy Sojusznik, który wprawdzie w marcu br. uznał Niemcy za swego „niezawodnego partnera” w Europie, to znaczy – pozwolił mu na urządzanie Europy po swojemu – ale może nie do tego stopnia, by całkiem abdykował z wpływów w naszym bantustanie. Może jednak Nasz Najważniejszy Sojusznik będzie siedział cicho, bo przecież pan Szymon Hołownia, za którym jak cień stoi pan Michał Kobosko, jest wynalazkiem amerykańskim, więc jak pójdzie do Tuska, to dziury w niebie nie będzie tym bardziej, że PiS coraz bardziej podpadał Partii Demokratycznej, która przecież stoi na nieubłaganym gruncie postępu, na dowód czego pan ambasador Brzeziński wywiesił był na amerykańskiej ambasadzie w Warszawie tęczową flagę sodomczyków. Tak czy owak czekają nas kolejne jazgoty i wzajemne oskarżenia, dzięki czemu nasz nieszczęśliwy kraj upodobni się jeszcze bardziej do wiodących demokracji światowych.

Na dodatkową uwagę zasługuje powrót retoryki, jaką żydokomuna do spółki z Sowietami używała w latach 40-tych i wczesnych 50-tych. Jak pamiętamy, żydokomuna stała wtedy na czele „fołksfrontu”, zwanego „blokiem demokratycznym”, grupującym totalniaków i ich przydupasów. Teraz żydokomuna, której tradycje godnie pielęgnuje Judenrat „Gazety Wyborczej”, związała swoje losy z Volksdeutsche Partei, jako że i wiadoma diaspora na tym etapie ściśle koordynuje swoje inicjatywy np. w zakresie pedagogiki wstydu, z historyczną polityką niemiecką. Pan Włodzimierz Czarzasty, weteran „Ordynackiej”, jako demokrata jest, można powiedzieć, łącznikiem między dawnymi i nowymi laty, podobnie jak odnotowany w „Małym Słowniku Filozoficznym Akademii Nauk ZSRR” Wasilij Wasiliewicz Dokuczajew, „filozof gleboznawca, społecznik i demokrata”. U nas od takich „filozofów gleboznawców” aż się roi, więc nic dziwnego, że szeregi „bloku demokratycznego” rosną, niczym młode kadry związku kombatantów.

Największym wszelako przegranym tych wyborów wydaje się Kościół katolicki, zwłaszcza gdyby przeciągnięcie Trzeciej Drogi udało się Donaldu Tusku. Lewica, w której dominują egerie, osobiste nieprzyjaciółki Pana Boga, w rodzaju mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus, czy pani Diduszko, z pewnością chciałyby nie tylko „opiłować”, co się tylko da, wyrzucić religię ze szkół, co boleśnie uderzyłoby Kościół finansowo, powierzyć resort edukacji np. pani Rubik, która nie tylko ma eksperiencję, ale nawet napisała książkę o nauce bzykania, wprowadzić skrobanki na żądanie i na koszt państwa, a w dodatku – wypowiedzieć konkordat. Wszelako PSL, któremu taki radykalizm byłby chyba nie w smak, może w tej sytuacji okazać się mężem opatrznościowym, co pokazuje, że nie ma tego złego, bo by na dobre nie wyszło.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Demokracja zwyciężyła – a potem się zobaczy

Demokracja zwyciężyła – a potem się zobaczy

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    22 października 2023 oj, ta demokracja

Wielkie święto dziś…” – ale nie u Gucia, bo co to za święto, kiedy Gucio tylko gumę miał do żucia, podczas gdy my obchodziliśmy święto naszej demokracji? W demokracji chodzi o wiele więcej, niż o gumę do żucia, chociaż i o gumę też – jakże by inaczej – ale przede wszystkim o to, kto i w jaki sposób będzie przez najbliższe lata przychylał nam nieba. Jak wiadomo, nieba przychylają nam nasi Umiłowani Przywódcy, którzy 15 października stanęli do konkursu o 560 lukratywnych i pozbawionych jakiejkolwiek odpowiedzialności synekur, zwanych mandatami poselskimi, albo senatorskimi.

Z takimi mandatami wiążą się rozmaite przywileje z immunitetem na czele, co dla wielu porządnych obywateli stanowi skarb nieoceniony. Chroni on zarówno przed wtrąceniem do aresztu wydobywczego, jak i przez zaciągnięciem przed niezawisły sąd, z którym – jak to z sądem – nigdy nic nie wiadomo. Byle komu takiego przywileju przyznać nie można, toteż suwerenowie przyznają je osobom, które gotowe są poświęcić wszystko dla Polski. Cóż bowiem wynagradzać przywilejami i sowitym uposażeniem, jak nie gotowość służenia Polsce i przychylania obywatelom nieba? Toteż wszyscy kandydaci unisono zachęcali suwerenów, by udzielili im mandatu – i tak się stało. Do głosowania w wyborach stanęło ponad 74 procent obywateli, co stanowi rekord od czasu sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to do głosowania w tzw. kontraktowych wyborach stanęło tylko 68 procent. Poprzednio Umiłowani Przywódcy odczuwali pewien niedosyt, bo trudno mówić o „poparciu narodu”, kiedy do głosowania idzie niecałe 50 procent. W dodatku ordynacja nasza jest tak skonstruowana, że gdyby do wyborów poszli tylko sami kandydaci i zagłosowali – każdy na siebie – to wybory byłyby ważne. Kiedy jednak do wyborów idzie prawie 75 procent narodu, to co innego.

Jak się po dwóch dniach okazało, najlepszy wynik uzyskała Zjednoczona Prawica, zdobywając w Sejmie 194 mandaty. Na drugim miejscu znalazła się Koalicja Obywatelska, to jest – Volksdeutsche Partei z satelitami, która zdobyła 157 mandatów. Na trzecim miejscu znalazła się „Trzecia Droga”, czyli PSL i Polska 2050 pana Szymona Hołowni, zdobywając 65 mandatów. Za nią uplasowała się Lewica z 26 mandatami, co w porównaniu do wyników z roku 2019 stanowi prawie połowę mniej, a na ostatnim miejscu – Konfederacja z 18 mandatami. W porównaniu z rokiem 2019 zwiększyła swój stan posiadania o 7 mandatów – ale dominuje tam podobno poczucie klęski i szykują się nawet jakieś dintojry. Widocznie wszyscy spodziewali się lepszego wyniku i teraz koniecznie trzeba znaleźć ojca klęski, która – jak wiadomo – jest sierotą.

Ale nie o to chodzi, bo najważniejszym zadaniem Sejmu jest utworzenie rządu. Tak się jednak składa, że nikt nie uzyskał tylu mandatów, by mógł samodzielnie utworzyć rząd – bo do tego trzeba mieć przynajmniej 231 mandatów. Toteż wbrew pozorom, największym zwycięzcą tych wyborów okazała się „Trzecia Droga”. Wprawdzie ma tylko 65 mandatów, ale bez jej poparcia nikomu nie uda się utworzyć rządu. A w takiej sytuacji konstytucja dopuszcza rozwiązanie Sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Słowem – cały pogrzeb, to znaczy, pardon – oczywiście nie żaden pogrzeb, tylko całe święto na nic, a w dodatku, kto wie, co wtedy zrobiliby suwerenowie, bo wiadomo – łaska pańska na pstrym koniu jeździ.

Toteż zarówno Zjednoczona Prawica pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego, jak i Koalicja Obywatelska pod komendą Donalda Tuska rozpoczęła umizgi do „Trzeciej Drogi” w nadziei, że uda się ją skaptować , by utworzyć rząd. O ile Zjednoczonej Prawicy to by wystarczyło, o tyle Donald Tusk musi się dodatkowo umizgać do Lewicy, bo bez niej nadal nie miałby większości. Toteż rozpoczęły się tzw. „rozmowy programowe”, to znaczy – dzielenie skóry na niedźwiedziu, a konkretnie – wszystkich zasobów państwa z dochodami budżetowymi, czyli dochodami z przyszłych podatków na czele, między poszczególne grupy naszych Umiłowanych Przywódców. Pan prezydent Duda prawdopodobnie powierzy misję tworzenia rządu zdobywcy największej liczby mandatów, ale jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu nie uda się przeciągnąć „Trzeciej Drogi”, to sklecony przezeń rząd nie uzyska w Sejmie votum zaufania, więc prezydent nie będzie mógł wręczyć mu nominacji. W takiej sytuacji trud utworzenia rządu może podjąć Sejm – ale jeśli Donaldu Tusku też nie udałoby się skaptować „Trzeciej Drogi”, to też nic z tego i pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak rozwiązać Sejm i rozpisać nowe wybory. Oznaczałoby to, że Zjednoczona Prawica z Mateuszem Morawieckim, jako premierem rządziłaby aż do następnych wyborów, a ich wynik trudno dziś przewidzieć.

Myślę jednak, że w „Trzeciej Drodze” dojdzie do głosu zarówno instynkt samozachowawczy, jak i gotowość poświęcenia się w służbie dla Polski, bo ten niespodziewany sukces może się nie powtórzyć. Na razie Donald Tusk uznał się za najszczęśliwszego człowieka na świecie, bo „Trzecia Droga” daje mu do zrozumienia, że najchętniej zlałaby się z nim – oczywiście nie za darmo, co to, to nie – więc na początek stanowisko marszałka Sejmu dla pana Władysława Kosiniaka-Kamysza i resort obrony dla Polski 2050. Kto ma być szefem tego resortu – na razie nie wiadomo, ale myślę, że pan Michał Kobosko, który z pewnością cieszy się jeszcze większym zaufaniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, niż dotychczasowy minister, pan Mariusz Błaszczak.

W ten sposób, nawet w sytuacji, gdy kierownictwo rządu objęłaby Volksdeutsche Partei, Nasz Najważniejszy Sojusznik kontrolowałby naszą niezwyciężoną armię, co w związku z wojną na Ukrainie, jest dla niego szczególnie ważne. To może mu w zupełności wystarczyć, jako że w marcu br. prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu. Dlatego też nie tylko Donald Tusk, ale i Judenrat „Gazety Wyborczej” oraz grono autorytetów moralnych już nie może się doczekać objęcia rządów przez „blok demokratyczny” – taki sam, jak w latach 40-tych. Młodzi ludzie, którzy po raz pierwszy dorośli do wyborów, takich rzeczy nie pamiętają i myślą, że z tą demokracją to wszystko naprawdę – ale nie ma rady; każdy musi doświadczyć na własnej skórze skutków swojej naiwności. Oczywiście przewidziane będą też atrakcje za sprawą kolejnego koalicjanta, to znaczy Lewicy. Skupia ona nie tylko osobistych wrogów Pana Boga, ale również „kobiety”, które z jednej strony nie mogą doczekać się wprowadzenia do szkół nauki bzykania, a z drugiej – co zresztą jedno z drugiego wynika – aborcji na życzenie i oczywiście – na koszt podatników, którzy w bzykaniu udziału nie brali. Nietrudno się domyślić, że Lewicy chodzi o objęcie resortu edukacji, a na myśl o tym, co się teraz będzie w szkołach wyprawiało, nauczyciele podobno już na to konto tańcują do upadłego

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Wesoło merdamy ogonkami

Wesoło merdamy ogonkami

michalkiewicz   21 października 2023

Jedynie słuszna operacja pokojowa, jaką bezcenny i miłujący pokój Izrael właśnie prowadzi w Strefie Gazy, spotyka się z pełnym zrozumieniem ze strony miłującego pokój świata, a jedynie grupki ekstremistycznych populistów próbują sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów – za co słusznie bije ich policja i potępia francuski prezydent Emanuel Macron, który na codzień jest zwolennikiem pełnej wolności zgromadzeń i oczywiście wypowiedzi. Ale w sytuacjach wyjątkowych – a właśnie mamy sytuację wyjątkową – wszystkie te demokratyczne dyrdymały schodzą na plan dalszy, bo każdy – nawet amerykański prezydent Józio Biden – rozumie, że operacja pokojowa, podjęta w ramach świętego prawa do obrony, jest nie tylko najważniejsza, ale w ogóle – święta.

Oczywiście święte prawo do obrony nie przysługuje każdemu; co to, to nie. Na przykład nie przysługuje Serbom wobec Kosowerów, podobnie jak nie przysługiwało „separatystom” z obwodów ługańskiego i donieckiego na Ukrainie przed banderowcami z Kijowa. Jak pamiętamy, kiedy Serbowie w naiwności i bezczelności swojej myśleli, że i oni mają święte prawo do obrony przed oderwaniem od Serbii jednej z prowincji, to NATO wybiło im te zuchwałe myśli z głowy bombardowaniami lotniczymi. Nie była, to – ma się rozumieć – żadna „zbrodnia wojenna”, bo zbrodni wojennych dopuszczają się jedynie ci, którzy stają po ciemnej stronie Mocy, a nie po tej jasnej, czyli po tej, gdzie stoją Stany Zjednoczone.

Toteż amerykański twardziel, rzecznik Białego Domu pan Kirby, na wieść o żydowskich dzieciach zaatakowanych przez zbrodniczy Hamas rozpłakał się, jak dziecko, podczas gdy na konferencji prasowej, gdzie była mowa o dzieciach ze Strefy Gazy, zachowywał znakomity humor. Jaka szkoda, że wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler tak się pomylił i ulepszanie świata rozpoczął od Żydów. W przeciwnym razie nawet SS Gruppenfuhrer Jurgen Stroop mógłby dożyć sędziwego wieku i jeśli do tej pory nie umarłby w opinii świętości śmiercią naturalną, to mógłby służyć radą i pomocą we wspomnianej operacji pokojowej, jako że w tłumieniu powstań w mieście nabrał eksperiencji.

Już widzę, jakie gromy za tę myślozbrodnię na mnie spadną; kto wie, czy pan Jaś Kapela nie napisze do prokuratury kolejnego doniesienia o przestępstwie, pan Jakub Żulczyk pryncypialnie mnie nie skrytykuje, podobnie jak pani reżyserowa. Wszyscy oni, bez uprawnień do przetwarzania moich danych osobowych posłużyli się moim nazwiskiem. Ale oni przetwarzali moje dane osobowe w słusznej, a nawet jedynie słusznej sprawie, podczas gdy ja właśnie zostałem przez niezawisły sąd w Warszawie skazany na grzywnę i rozmaite „koszty” za podanie nazwiska mojej wierzycielki, a więc w sprawie głęboko niesłusznej.

Toteż wszyscy płomienni obrońcy praw człowieków, co to w marcu 2017 roku wystąpili do Komisji Europejskiej, by zrobiła z Polską porządek, jako że poziom ochrony praw człowieków urąga tu wszelkim standardom, wskutek czego człowieki, zwłaszcza te eksportowe, najbardziej wartościowe, cierpią niewymowne katiusze, nabrali wody w usta. Jak pamiętamy, Komisja Europejska, która wcześniej zainicjowała u nas walkę o demokrację, mobilizując jej obrońców i „Polskie Babcie”, rozpoczęła walkę o praworządność, którą prowadzi do dnia dzisiejszego przy udzialedomy całego legionu niezawisłych sędziów – oczywiście tych nierządnych. Toteż nawet nie próbuję zaciągać przed niezawisły sąd nikogo z tych, co przetwarzali moje dane osobowe bez podstawy prawnej, bo wiem, że nie oni, tylko ja byłbym skazany za fałszywe oskarżenie.

Toteż płomienni obrońcy praw człowieków podkulili pod siebie ogony i nawet nie próbują komentować – bo o potępieniu nie ma przecież mowy – ogłoszonego przez premiera Netanjahu żądania, by głupi cywile ze Strefy Gazy opuścili swoje domy w ciągu iluś tam godzin, bo te tereny są potrzebne izraelskim siłom pokojowym do kontynuowania operacji. Ciekawe, że SS Gruppenfuhrer Stroop też tak robił – no ale on robił to z pozycji głęboko niesłusznych, podczas gdy premier Netanjahu, co to jeszcze niedawno był zagrożony kondemnatką, aż gwoli odsunięcia tego zagrożenia musiał zainicjować zbawienne reformy – teraz stoi na czele rządu jedności narodowej w bezcennym Izraelu, a nawet amerykański prezydent Józio Biden powinność swej służby zrozumiał i wesoło merda izraelskiemu premierowi ogonkiem. Jakże w tej sytuacji pani Ochojska miałaby pyskować, a pani reżyserowa kręcić jakieś filmy w których dźgałaby izraelskie siły pokojowe i cały tamtejszy najwartościowszy naród nieubłaganym palcem w oczy? I ona wie i my wiemy, że jest czas krytykowania i czas milczenia – chyba, że padnie rozkaz, żeby zacząć etap apologii – aaa, to wtedy wszystkie autorytety rozćwierkają się, aż miło będzie popatrzeć.

Tak zresztą pisze w Starym Testamencie, gdzie zawarte są rozmaite mądrości żydowskie, Eklezjasta, czyli Kohelet („ach, jest czas obłapiania – powiada Eklezjasta”), więc trudno, żeby pani reżyserowa, a nawet pani Ochojska, która należy chyba do narodu mniej wartościowego, zaczęły wierzgać przeciwko ościeniowi. Toteż nawet i niekonwencjonalny papież Franciszek pilnie koncentruje się na „synodalności”, w ramach której już niedługo nikogo w Kościele nie będziemy „wykluczać”, ani „stygmatyzować” nikogo, choćby nawet urządził spółkowanie na ołtarzu, zwłaszcza jednopłciowe. Podobno pojawił się na Synodzie kolejny politycznie poprawny pomysł, by nie „wykluczać” również poligamistów. Myślę, że autor tego pomysłu wprawdzie dobrze chciał, ale chyba niedostatecznie to przemyślał, bo poligamię uprawiają przecież muzułmanie, którzy właśnie są przedmiotem operacji pokojowej, podjętej przez bezcenny Izrael.

[No, szczególnie starannie wybijają w Strefie Gazy Palestyńczyków – chrześcijan, bo to widocznie najgorsi wrogowie pokoju.. MD]

Mam tedy nadzieję, że tradycja zwycięży i poligamistów nie będzie się w Kościele tolerowało, chociaż myślę, że trzeba będzie w tym celu ocenzurować św. Pawła, którego chyba trochę poniosło, gdy pisał, że „nie ma już Żyda, ani poganina, nie ma już niewolnika, ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny, ani kobiety”. Jakże „nie ma” Żyda, kiedy nie tylko jest, ale przecież w imieniu całego miłującego pokój świata prowadzi operację pokojową? „Poganina” może wskutek tego rzeczywiście wkrótce nie być, ale to przecież dobrze, bo wraz z ostatnim poganinem zniknie też i pogaństwo. Z niewolnikami też byłbym ostrożny, bo cóż to za przyjemność z wolności, skoro nie ma nigdzie niewolników, którym można by przynajmniej pożyczać pieniądze na wysoki procent? No a z kobietami to już całkiem źle; jakże to ich „nie ma”, kiedy cały miłujący pokój świat, z moją faworytą, Wielce Czcigodną Joanną Scheuring-Wielgus, właśnie rozpoczyna decydującą operację pokojową w obronie ich „praw”?

Forsa i sojusze

No i stało się. Podczas gdy Polską wstrząsały spory, ilu było uczestników „marszu miliona serc” złamanych w Warszawie, albo reklama, jaką rząd „dobrej zmiany” zrobił za darmo pani reżyserowej, aż zdezorientowany Watykan przyznał jej też specjalną nagrodę, co może być wstępem do beatyfikacji – Unia Europejska podjęła decyzję w sprawie migrantów. Jest ona całkowicie zgodna z wnioskami, jakie pani Urszula von der Layen wciągnęła po obejrzeniu dantejskich scen na Lampedusie, gdzie wybrała się razem z włoską premier Giorgią Meloni. O ile pani Meloni wyciągnęła wniosek, że trzeba zatrzymać napływ migrantów do Europy, o tyle pani Urszula wyciągnęła wniosek inny, idący po myśli gangu brukselskich biurokratów, którzy myślą tylko o poszerzeniu swojej władzy, również kosztem Europy – że nie ma rady, tylko trzeba przyjąć rozwiązanie problemu w postaci relokacji, to znaczy – rozdzielaniu przybywających do Europy migrantów według brukselskiego rozdzielnika. I właśnie w dniach ostatnich – najwyraźniej nadchodzą zapowiadane „dni ostatnie” – ambasadorowie członkowskich bantustanów przegłosowali obowiązkową relokację migrantów – a jeśli jakiś bantustan nie będzie chciał przyjąć wyznaczonej przez brukselski gang kwoty – będzie musiał zapłacić 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta. Ambasadorowie Węgier i Polski głosowali przeciw, a trzech innych (czeski, słowacki i austriacki) wstrzymało się od głosu. Teraz, z inicjatywy Europeische Volksdeutsche Partei, do której należą posłowie PO i PSL, Parlament Europejski ma w podskokach przygotować odpowiednie przepisy w tej sprawie. W podskokach, bo – jak zauważył wiceszef Komisji Europejskiej, Grek Margarits Schinas – zwłoka sprawi, że sprawa migrantów stanie się wodą na młyn „wrogów demokracji”. A wiadomo, że demokracja, to rzecz święta, której trzeba przed wrogami bronić za wszelką cenę – toteż wszystkie członkowskie bantustany mają zostać zobowiązane do „solidarności”, to znaczy – do składania się na bantustany, które przez migrantów są szczególnie ukochane, m.in. Niemcy. Właśnie przez brak solidarności, to znaczy – przez niechęć niektórych państw do przyjmowania migrantów – powiadają, dotychczasowa polityka UE nie wypaliła. Gdyby wszyscy migrantów przyjmowali chlebem i solą, ewentualnie – kieliszkiem sznapsa – wszystko byłoby gites, tenteges.

Podczas sesji Parlamentu Europejskiego pani Beata Szydło żałośliwym głosem poinformowała, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na przyjmowanie migrantów, ani na ich relokację. Jak pamiętamy z rozmowy Winstona Churchilla ze Stanisławem Mikołajczykiem, który brytyjskiemu premierowi powiedział, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Wilna i Lwowa – nikomu nie można zabronić wypowiadania tego słowa. Toteż pani Beata Szydło bez ceregieli z tego przyzwolenia korzysta. Czy jednak ma to oznaczać, że Polska nie zapłaci 20 tysięcy euro za każdego migranta, którego nie przyjmie? To już nie jest takie pewne, bo Komisja Europejska wypracowała skuteczne sposoby omijania polskiej nieustępliwości. Na przykład pod pretekstem nieprawidłowej reformy sądownictwa TSUE nałożył na Polskę karę w wysokości miliona euro dziennie, którą w kwietniu br. zmniejszył o połowę po tym, jak zlikwidowana została Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego. Od 27 października 2021 roku trochę się tego uzbierało, a jeśli Naczelnik Państwa po wyborach utrzyma władzę, albo Sejm zostanie rozwiązany i będą rozpisane nowe wybory, to licznik będzie bił przez cały czas. W ten sposób do kwoty ponad 500 mln euro, którą licznik nabił według starej taryfy, czyli miliona euro dziennie, dochodzi już ponad 100 milionów euro według taryfy nowej – a przecież to nie koniec walki o praworządność w Polsce, bo jeśli nawet Volksdeutsche Partei zlikwidowałaby nie tylko Izbę Odpowiedzialności Zawodowej SN, ale w ogóle – cały Sąd Najwyższy – to przecież Komisja Europejska znajdzie jakiś inny pretekst, a luksemburscy przebierańcy już tam powinność swojej służby zrozumieją. Jak wiadomo, kary te Unia Europejska potrąca sobie z pieniędzy, które miałyby Polsce przypaść, czy to z tytułu „odbudowy” po wariactwach towarzyszących epidemii zbrodniczego koronawirusa, czy to z innych tytułów. W ten sposób Polska może stać się płatnikiem netto jeszcze przed 2027 rokiem, kiedy to ma nim zostać urzędowo.

Tymczasem sprawa migrantów i ich relokacji jest przedmiotem przewidzianego na 15 października referendum, jakie ma się odbyć razem z wyborami. Jest chyba sprawą oczywistą, że jeśli nawet cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy odpowiedziałby na to pytanie jak się należy, to znaczy – że nie – to nie miałoby to przecież żadnego wpływu na naliczanie Polsce 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta, które Komisja Europejska potrąci sobie z przypadających na Polskę unijnych pieniędzy. Ciekawe, w jaki sposób w tej sytuacji Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński będzie bronił „suwerenności” Polski, o której mówił na niedawnym wiecu w Bogatyni. Jak pamiętamy, powiedział wtedy, że w Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni. W dodatku, w czerwcu 2021 roku sam przyłożył rękę do przeforsowania ratyfikacji ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, na podstawie której Komisja Europejska uzyskała dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz nakładania „unijnych” podatków. Dzięki ratyfikowaniu tej ustawy przez parlamenty wszystkich członkowskich bantustanów, Komisja Europejska pożyczyła 750 mld euro, z których utworzyła tzw. Fundusz Odbudowy, skąd środki miałyby być rozdzielone między poszczególne bantustany. Ale ze względu na wspomniane kary Polska żadnych środków z tego funduszu nie dostała, natomiast będzie musiała spłacić przypadającą na nią część zaciągniętego przez KE długu – niezależnie od składki członkowskiej.

Wspominam o tym również dlatego, że w tygodniku „Do Rzeczy” pan red. Tomasz Cukiernik opublikował artykuł, że Polska powinna z Unii Europejskiej wystąpić. Wywołał on wśród europejsów ogromny klangor – ale nie od strony merytorycznej, bo „koń jaki jest – każdy widzi” – tylko w postaci świętego oburzenia, jak autor, a także redakcja tygodnika, mogli dopuścić się takiego świętokradztwa. Okazuje się, że nie tylko za pierwszej komuny sojusze uchodziły za rzecz świętą. Wtedy na przykład, na zakończenie szkolenia wojskowego, dowództwo 7 kołobrzeskiego pułku piechoty hurtowo wystawiało podchorążym certyfikaty, że są „do krajów socjalistycznych ustosunkowani pozytywnie”. Jestem pewien, że tylko patrzeć, jak podobne certyfikaty będą wystawiały i władze wojskowe i wszelkie inne – że delikwenci są pozytywnie ustosunkowani do uczestnictwa Polski w IV Rzeszy.

Stanisław Michalkiewicz

Forsa i sojusze

Stanisław Michalkiewicz: Forsa i sojusze magnapolonia

No i stało się. Podczas gdy Polską wstrząsały  spory, ilu było uczestników „marszu miliona serc” złamanych w Warszawie, albo reklama, jaką rząd „dobrej zmiany” zrobił za darmo pani reżyserowej, aż zdezorientowany Watykan przyznał jej też specjalną nagrodę, co może być wstępem do beatyfikacji – Unia Europejska podjęła decyzję w sprawie migrantów. Jest ona całkowice zgodna z wnioskami, jakie pani Urszula von der Layen wciągnęła po obejrzeniu dantejskich scen na Lampedusie, gdzie wybrała się razem z włoską premier Giorgią Meloni.

O ile pani Meloni wyciągnęła wniosek, że trzeba zatrzymać napływ migrantów do Europy, o tyle pani Urszula wyciągnęła wniosek inny, idący po myśli gangu brukselskich biurokratów, którzy myślą tylko o poszerzeniu swojej  władzy, również kosztem Europy – że nie ma rady, tylko trzeba przyjąć rozwiązanie problemu w postaci relokacji, to znaczy – rozdzielaniu przybywajacych do Europy migranów według brukselskiego rozdzielnika.

I właśnie w dniach ostatnich – najwyraźniej nadchodzą zapowiadane „dni ostatnie” – ambasadorowie członkowskich bantustanów przegłosowali obowiązkową relokację migrantów – a jeśli jakiś bantustan nie będzie chciał przyjąć wyznaczonej przez bruselski gang kwoty – będzie musiał zapłacić 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta. Ambasadorowie Węgier i Polski głosowali przeciw, a trzech innych (czeski, słowacki i austriacki) wstrzymało się od głosu.

Teraz, z inicjatywy Europeische Volksdeutsche Partei, do której należą posłowie PO i PSL, Parlament Europejski ma w podskokach przygotować odpowiednie przepisy w tej sprawie. W podskokach, bo – jak zauważył wiceszef Komisji Europejskiej, Grek Margarits Schinas – zwłoka sprawi, że sprawa migrantów stanie się wodą na młyn „wrogów demokracji”.

A wiadomo, że demokracja, to rzecz święta, której trzeba przed wrogami bronić za wszelką cenę – toteż wszyskie członkowskie bantustany mają zostać zobowiązane do „solidarności”, to znaczy – do składania się na bantustany, które przez migrantów  są szczególnie ukochane, m.in. Niemcy. Właśnie przez brak solidarności, to znaczy – przez niechęć niektórych państw do przyjmowania migrantów – powiadają, dotychczasowa polityka UE nie wypaliła. Gdyby wszyscy migrantów przyjmowali chlebem i solą, ewentualnie – kieliszkiem sznapsa – wszystko byłoby gites, tenteges.

Podczas sesji Parlamentu Europejskiego pani Beata Szydło żałośliwym głosem poinformowała, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na przyjmowanie migrantów, ani na ich relokację. Jak pamiętamy z rozmowy Winstona Churchilla ze Stanisławem Mikołajczykiem, który brytyjskiemu premierowi powiedział, że Polska „nigdy” nie zgodzi się na oddanie Wilna i Lwowa – nikomu nie można zabronić wypowiadania tego słowa. Toteż pani Beata Szydło bez ceregieli z tego przyzwolenia korzysta.

Czy jednak ma to oznaczać, że Polska nie zapłaci 20 tysięcy euro za każdego migranta, którego nie przyjmie? To już nie jest takie pewne, bo Komisja Europejska wypracowała skuteczne sposoby omijania polskiej nieustępliwości. Na przykład  pod pretekstem nieprawidłowej reformy sądownictwa TSUE nałożył na Polskę karę w wysokości miliona euro dziennie, którą w kwietniu br. zmniejszył o połowę po tym, jak zlikwidowana została Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego.

Od 27 października 2021 roku trochę się tego uzbierało, a jeśli Naczelnik Państwa po wyborach utrzyma władzę, albo Sejm zostanie rozwiązany i będą rozpisane nowe wybory, to licznik będzie bił przez cały czas.

W ten sposób do kwoty ponad 500 mln euro, którą licznik nabił według starej taryfy, czyli miliona euro dziennie, dochodzi już ponad 100 milionów euro według taryfy nowej – a przecież  to nie koniec walki o praworządność w Polsce, bo jeśli nawet Volksdeutsche Partei zlikwidowałaby nie tylko Izbę Odpowiedzialności Zawodowej SN, ale w ogóle – cały Sąd Najwyższy – to przecież Komisja Europejska znajdzie jakiś inny pretekst, a luksemburscy przebierańcy już tam powinność swojej służby zrozumieją.

Jak wiadomo, kary te Unia Europejska potrąca sobie z pieniędzy, które miałyby Polsce przypaść, czy to z tytułu „odbudowy” po wariactwach towarzyszących epidemii zbrodniczego koronawirusa, czy to z innych tytułów. W ten sposób Polska może stać się płatnikiem netto jeszcze przed 2027 rokiem, kiedy to ma nim zostać urzędowo.

Tymczasem sprawa migrantów i ich relokacji jest przedmiotem przewidzianego na 15 października referendum, jakie ma się odbyć razem z wyborami. Jest chyba sprawą oczywistą, że jeśli nawet cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy odpowiedziałby na to pytanie jak się należy, to znaczy – że nie – to nie miałoby to przecież żadnego wpływu na naliczanie Polsce 20 tys. euro za każdego nieprzyjętego migranta, które Komisja Europejska potrąci sobie z przypadających na Polskę unijnych pieniędzy.

Ciekawe, w jaki sposób w tej sytuacji Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński będzie bronił „suwerenności” Polski, o której mówił na niedawnym wiecu w Bogatyni. Jak pamiętamy, powiedział wtedy, że w Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni. W dodatku, w czerwcu 2021 roku sam przyłożył rękę do przeforsowania ratyfikacji ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, na podstawie której Komisja Europejska uzyskała dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz nakładania „unijnych” podatków.

Dzięki ratyfikowaniu tej ustawy przez parlamenty wszystkich członkowskich bantustanów, Komisja Europejska pożyczyła 750 mld euro, z których utworzyła tzw. Fundusz Odbudowy, skąd środki miałyby być rozdzielone między poszczególne bantustany. Ale ze względu na wspomniane kary Polska żadnych środków z tego funduszu nie dostała, natomiast będzie musiała spłacić przypadającą na nią część zaciągniętego przez KE długu – niezależnie od składki członkowskiej.

Wspominam o tym również dlatego, że w tygodniku „Do Rzeczy” pan red. Tomasz Cukiernik opublikował artykuł, że Polska powinna z Unii Europejskiej wystąpić. Wywołał on wśród europejsów ogromny klangor – ale nie od strony merytorycznej, bo „koń jaki jest – każdy widzi” – tylko w postaci świętego oburzenia, jak autor, a także redakcja tygodnika, mogli dopuścić się takiego świętokradztwa. Okazuje się, że nie tylko za pierwszej komuny sojusze uchodziły za rzecz świętą.

Wtedy na przykład, na zakończenie szkolenia wojskowego, dowództwo 7 kołobrzeskiego pułku piechoty hurtowo wystawiało podchorążym certyfikaty, że są „do krajów socjalistycznych ustosunkowani pozytywnie”. Jestem pewien, że tylko patrzeć, jak podobne certyfikaty będą wystawiały i władze wojskowe i wszelkie inne – że delikwenci są pozytywnie ustosunkowani do uczestnictwa Polski w IV Rzeszy.

Koniec dobrego fartu?

Koniec dobrego fartu?

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    1 października 2023 michalkiewicz

Wygląda na to, że podjęcie przez prezydenta Zełeńskiego rękawicy w wojnie handlowej z Polską, złożenie skargi na nasz nieszczęśliwy kraj do Światowej Organizacji Handlu, wystąpienie z pomysłem, by Niemcy zostały – w miejsce Rosji – stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ i oskarżenie polskiego rządu o statystowanie Putinowi, zakończyło okres dobrego fartu. Dotychczas bowiem prezydent Zełeński robił za natchnienie świata i najukochańszą duszeńkę krajów miłujących pokój, ale teraz to już passe i niedawny ulubieniec publiczności zalicza wpadkę za wpadką. Oczywiście nie ze względu na Polskę, której polityka wobec Ukrainy właśnie spektakularnie zbankrutowała. Ukraina położyła na Polskę tak zwaną lachę już wcześniej, bo skoro i Ukraińcy wiedzieli, i my wiedzieliśmy, że bez względu na to, co władze w Kijowie zrobią, Polska będzie im nadskakiwała, to nic dziwnego, że nawet nie udawali, że wobec nas politykują. Toteż pan prezydent Duda, który jeszcze niedawno prezydentowi Zełeńskiemu oddałby się z zamkniętymi oczami, teraz powiada, że jest „rozczarowany”. Ano, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało – ale nie to przecież jest przyczyną końca dobrego fartu prezydenta Zełeńskiego. Przyczyną są przyszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, a do tego dochodzi możliwość, że podobne wybory odbędą się i na Ukrainie.

Podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich w USA w 1968 roku, które zdominowała wojna, w jakiej Stany Zjednoczone ugrzęzły w Wietnamie – jak pamiętamy, wygrał je Ryszard Nixon, obiecując, że tę wojnę zakończy – co rzeczywiście zrobił – przyszłoroczne wybory w Ameryce może zdominować wojna na Ukrainie, w której – wszystko na to wskazuje – nie tylko Rosja, ale i USA mogą też ugrzęznąć. Toteż już teraz wszyscy faworyci Partii Republikańskiej na te wybory odgrażają się, że położą kres tej awanturze, a w ogóle – w czym celuje zwłaszcza Donald Trump – że gdyby oni rządzili, to nigdy by do tej awantury nie doszło. To oczywiście nie jest takie pewne, bo awantura zaczęła się pod koniec 2013 roku, kiedy to prezydent Obama wyłożył 5 mld dolarów na urządzenie na Ukrainie „majdanu” ze strzelaniną i innymi eventami – ale prezydent Obama reprezentował Partię Demokratyczną, podobnie jak obecnie Józio Biden, więc rzeczywiście, ciągłość jest. W tej sytuacji również prezydent Biden może podjąć próbę kokietowania wyborców obietnicą zakończenia ukraińskiej awantury, w związku z czym jego administracja właśnie czyni stosowne do tego przygotowania.

Zaczęło się od niezapowiedzianej wizyty sekretarza stanu USA w Kijowie, zaraz po triumfalnej deklaracji ukraińskiego rządu, że Ukraina uzyskała rekordowy poziom rezerw walutowych. Co tam pan Antoni Blinken podczas tej niezapowiedzianej wizyty wywąchał – tajemnica to wielka – ale coś tam chyba wywąchać musiał, bo zaraz prezydent Zełeński, który wcześniej wywalił wszystkich szefów tamtejszych wojskowych komend uzupełnień i ministra obrony Reznikowa, kontynuował kurację przeczyszczającą w tamtejszej niezwyciężonej armii, dymisjonując wszystkich wiceministrów obrony. Ale to chyba dopiero początek prawdziwej kuracji nie tylko armii, ale całego państwa, bo właśnie Stany Zjednoczone postawiły Ukrainie coś w rodzaju ultimatum, że jeśli w ciągu najbliższych 18 miesięcy nie zreformuje nie tylko armii, ale i bezpieki, policji, prokuratury i niezawisłych sądów, to Ameryka przestanie wysyłać pomoc, no a bez tej pomocy zapowiadane ostateczne zwycięstwo Ukrainy oddali się w mglistość. Jakby tego było mało, do Kijowa ma pojechać specjalna amerykańska komisja, żeby sprawdzić, co tak naprawdę się stało z dotychczasową amerykańską pomocą, którą USA szacują na prawie 140 mld dolarów. Słowem – przygotowania administracji Bidena do zakończenia ukraińskiej awantury wkraczają w fazę realizacji, co oczywiście nie pozostanie bez wpływu na osobistą sytuację polityczną prezydenta Włodzimierza Zełeńskiego.

Po pierwsze, ofiary kuracji przeczyszczającej, z pewnością przedzierzgną się ze zwolenników Włodzimierza Zełeńskiego, w jego nieprzejednanych wrogów – a ponieważ każdy z nich – jak to na Ukrainie, która jest rodzajem „oligarchii oligarchów” – powiązany jest z jakimś oligarchą, to znaczy, że przynajmniej część z nich obróci się przeciwko prezydentowi Zełeńskiemu. Tymczasem jego konkurentami w przyszłorocznych wyborach prawdopodobnie będą dwie osobistości: Witalij Kliczko, którego prezydent Zełeński niedawno publicznie upokorzył oraz były prezydent Piotr Poroszenko – ten sam, który w roku 2014 i 2015 podpisał w imieniu Ukrainy porozumienia mińskie. Jeśli tedy Amerykanie wykorzystają pretekst braku skutecznych reform i podejrzenia korupcji do wstrzymania Ukrainie pomocy wojskowej, to będzie to już nie koniec dobrego fartu, ale w ogóle – koniec kariery politycznej prezydenta Zełeńskiego.

Jestem bowiem pewien, że każdy z jego przeciwników, a przede wszystkim – Piotr Poroszenko, którego wynalazca Włodzimierza Zełeńskiego, Igor Kołomojski ośmieszył – postawi pytanie, dlaczego prezydent Zełeński odrzucił, podpisane również przez Rosję, w asyście Francji i Niemiec, porozumienia mińskie, które przewidywały jedynie autonomię w obwodach donieckim i ługańskim – ale w granicach Ukrainy. Odrzucenie tych porozumień dało Rosji pretekst do wojny, w następstwie której Ukraina – nie licząc Krymu – utraciła cztery obwody: ługański, doniecki, zaporoski i chersoński, które zostały włączone do terytorium Federacji Rosyjskiej, no i co najmniej pół miliona żołnierzy, nie licząc tych, którzy utracili ręce lub nogi i nie wspominając już o sporych zniszczeniach przynajmniej na części terytorium. Kto wie, czy w tej sytuacji prezydent Zełeński nie będzie usiał pójść w ślady Wiktora Janukowycza, który uratował życie uciekając do Rosji – oczywiście z tą różnicą, że nie do Rosji, tylko do Ameryki, albo – w ostateczności – do Izraela?

Wszystko może się zdarzyć tym bardziej, że ostatnio zdarzył się wypadek świadczący, że prezydenta Zełeńskiego opuszcza dotychczasowe szczęście. Otóż podczas wizyty w Kanadzie, chciał odbyć rodzaj triumfu w tamtejszym parlamencie, a kulminacyjnym momentem tego wydarzenia miała być owacja dla 98-letniego ukraińskiego bohatera narodowego. Owacja się odbyła – ale wkrótce jakaś Schwein odkryła, że ten starowina był ochotnikiem w SS-Galizien. Stefan Bandera może być sobie bohaterem narodowym Ukrainy – ale kto podsunął prezydentowi Zełeńskiemu tego weterana, żeby akurat jemu kanadyjski parlament urządzał owację? Czy przypadkiem nie banderowcy ze Światowego Związku Ukraińców w Toronto? W rezultacie prezydent Zełeński naraził na śmieszność nie tylko swego gospodarza premiera Trudeau, ale i cały kanadyjski parlament. Myślę, że po tym incydencie nie tylko władze Kanady będą podchodziły do prezydenta Zełeńskiego i zarazem – w ogóle do Ukrainy – z trochę większą ostrożnością, która z pewnością przełoży się na zmniejszenie dotychczasowej hojności.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ostatnia Wieczerza Plus

Ostatnia Wieczerza Plus

Stanisław Michalkiewicz ostatnia-wieczerza-plus

Niedawno któryś z widzów oglądających moje nagrania na YouTube skarcił mnie za porównanie Edwarda Gierka z Mateuszem Morawieckim, którego domagał się inny z widzów. W ogóle wielu czytelników i widzów mnie karci, często nawet w formie dość dosadnej, ale ja – w odróżnieniu od „pani reżyserowej” Agnieszki Holland i Judenratu „Gazety Wyborczej”, którzy krytyczne opinie o jej ostatnim filmie „Zielona granica” uznają za „hejt”, co w slangu, który powoli zaczyna wypierać język polski, chyba oznacza sławną „mowę nienawiści” – o to karcenie się nie obrażam.

Nie tylko dlatego, że każdy, kto publicznie się wypowiada, musi mieć skórę grubą jak hipopotam, ale przede wszystkim dlatego, że celem publicystyki, podobnie jak wszelkiej innej twórczości; literackiej czy filmowej, jest wzbudzanie w odbiorcach reakcji w postaci emocji. Jeśli więc ktoś po obejrzeniu mego nagrania czy przeczytaniu felietonu, a nawet i bez tego, zadaje sobie tyle trudu, by mi nawymyślać, to znaczy, że to, co ja mówię czy piszę, go obchodzi, że wzbudza w nim emocje, mniejsza o to, że akurat negatywne.

Zatem cel został osiągnięty, a w takim razie nie ma powodu, by się obrażać czy też – jak to robi Judenrat w przypadku „pani reżyserowej” – demonstrować święte oburzenie. Nawiasem mówiąc, zwolennicy poprawności językowej przypominają, że „pani reżyserowa” oznacza żonę reżysera, którą pani Agnieszka Holland przecież nie jest. To prawda, ale ja używam tego określenia świadomie, właśnie w nadziei, że aluzja zostanie przez odbiorców zrozumiana, podobnie jak rozumiane jest inne tzw. żydłaczenie w rozmowach dwóch semickich czekistów: Pipermana i Biberglanca.

Wróćmy jednak do porównania Edwarda Gierka z Mateuszem Morawieckim. Krytycy chłoszczą mnie za to porównanie jako rodzaj świętokradztwa. Edward Gierek – przypominają – wybudował Dworzec Centralny i inne rzeczy, nie mówiąc już o mieszkaniach, a Mateusz Morawiecki co?

Nawet gdyby to była prawda, to zwracam uwagę, że aby przekonać się, że Edward Gierek jest lepszy od Mateusza Morawieckiego, to musimy te dwie osobistości porównać. Inaczej – skąd byśmy wiedzieli, który jest lepszy? To właśnie robią również moi krytycy, którzy za to porównywanie mnie chłoszczą, chociaż prawdopodobnie „bez swojej wiedzy i zgody” – jak konfidenci tłumaczyli swoją tajną współpracę z SB.

Wiele podobieństw

Tymczasem wydaje mi się, że podobieństw między Edwardem Gierkiem a Mateuszem Morawieckim, a tak naprawdę – Naczelnikiem Państwa Jarosławem Kaczyńskim, jest znacznie więcej, niż sądzimy. Nie mówię już o pochwalnej recenzji, jaką przed kilkoma laty Jarosław Kaczyński wystawił Edwardowi Gierkowi, że był on „polskim patriotą” i tak dalej… – chociaż warto przypomnieć, że w latach 70. Jarosław Kaczyński był już dużym chłopczykiem, a w każdym razie na tyle dużym, żeby zdawać sobie sprawę z konsekwencji wprowadzenia do konstytucji PRL kierowniczej roli PZPR czy sojuszu ze Związkiem Radzieckim. Skoro jednak ani jedno, ani drugie nie przeszkadza mu w scharakteryzowaniu ówczesnego Pierwszego Sekretarza jako „polskiego patrioty”, to dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego Jarosław Kaczyński – podobnie zresztą jak Donald Tusk czy Judenrat „Gazety Wyborczej” – w 2003 roku stręczył Polakom Anschluss do Unii Europejskiej, chociaż od 1993 roku, kiedy to wszedł w życie traktat z Maastricht, było wiadomo, iż Unia jest pseudonimem IV Rzeszy – europejskiego państwa federalnego z Niemcami jako kierownikiem politycznym. Lepiej rozumiemy, dlaczego w 2008 roku – znowu ręka w rękę z Donaldem Tuskiem i jego Volksdeutsche Partei – forsował ustawę upoważniającą prezydenta Lecha Kaczyńskiego do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który amputował Polsce ogromny – do dzisiaj właściwie nie wiemy dokładnie jak duży – kawał suwerenności.

Lepiej rozumiemy, dlaczego całkiem niedawno forsował – przy pomocy klubu parlamentarnego Lewicy – ratyfikację przez Sejm ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która wyposażała Komisję Europejską w dwa nowe uprawnienia: do zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii – z czego, nawiasem mówiąc, Komisja skwapliwie skorzystała, pożyczając 750 mld euro na tzw. Fundusz Odbudowy, z którego Polska nic nie dostała, ale musi spłacać przypadającą na nią część tego długu – oraz do nakładania „unijnych” podatków.

Lepiej też rozumiemy, dlaczego przed kilkoma miesiącami, na wiecu w Bogatyni, z miedzianym czołem deklarował, że w Unii jesteśmy i być chcemy – ale „suwerenni”. Edward Gierek też z miedzianym czołem godził deklamacje o suwerenności z wpisaniem do konstytucji sojuszu z ZSRR, chociaż na podstawie tego zapisu Sojuz zyskiwał prawo do egzekwowania na Polsce „przyjaźni”, co nadawało pozory legalności ewentualnej sowieckiej interwencji wojskowej w razie jakiegoś polskiego nieposłuszeństwa.

Ale na tym przecież nie koniec podobieństw, bo manifestują się one przede wszystkim w sposobie rządzenia państwem.

Zarówno Edward Gierek, jak i Jarosław Kaczyński wpadli na pomysł, aby stworzyć obywatelom iluzję dobrobytu za pożyczone pieniądze. W przypadku Edwarda Gierka – co wynika z książki ówczesnego nadwornego ekonomisty Pierwszego Sekretarza prof. Pawła Bożyka – była to swoista kombinacja: najpierw pożyczy się na Zachodzie forsę, za którą zbuduje się fabryki oraz “Pewex i wieżowce”, a potem ze sprzedaży produkcji tych fabryk spłaci się długi i będzie gites-tenteges. Rzeczywiście, w latach 70. w stosunkach między Sowietami i Ameryką zapanowało „odprężenie”, w ramach którego Zachód chętnie „obozowi socjalistycznemu” pożyczał. Przyczyny tej hojności wyjaśnił na początku lat 90. Henry Kissinger w rozmowie z Księciem-Małżonkiem, który wtedy był jeszcze całkowicie normalny – o ile w takich sprawach można cokolwiek wyrokować. Książę-Małżonek zapytał swego rozmówcę o przyczyny tej hojności; czy wynikała ona tylko z dobrego serca, czy też towarzyszyła temu jakaś kalkulacja. Kissinger bez wahania odpowiedział, że oczywiście kalkulacja.

Chodziło o to, by kraje socjalistyczne uzależnić od zachodniej kroplówki finansowej, jak narkoman uzależnia się od narkotyku, a kiedy już nie będą mogły bez tej kroplówki normalnie funkcjonować – zacząć im stawiać warunki polityczne. Objawiło się to już w 1975 roku, kiedy to 1 sierpnia z Helsinkach podpisany został Akt Końcowy KBWE. W zamian za zakaz zmian europejskich granic siłą – co było uznaniem sowieckich zdobyczy powojennych w Europie i swoistym przypieczętowaniem Jałty – Sowieci zgodzili się na tzw. trzeci koszyk, to znaczy – na przestrzeganie pewnych standardów wobec swoich własnych obywateli. Zaraz wtedy w ZSRR pojawili się „dysydenci” w rodzaju Andreja Sacharowa, generała Grigorienki, Włodzimierza Bukowskiego czy Andrieja Amalrika, który napisał proroczą broszurę pod tytułem „Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 roku?” – a po tzw. wydarzeniach czerwcowych w 1976 roku również w Polsce, w postaci Komitetu Obrony Robotników oraz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, w którym nawet miałem zaszczyt brać udział.

„Cenne dewizy”

Ci „dysydenci” i „opozycja demokratyczna” zapoczątkowały erozję systemu sowieckiego i przyczyniły się do jego upadku – ale prawdziwą przyczyną była forsa. Dzisiaj czytamy, jak to ukraińskie i rosyjskie zboże zalewa Europę, a wtedy było odwrotnie. ZSRR musiał kupować zboże na kredyt w Ameryce, podobnie zresztą jak Polska kukurydzę – co stanowi i dzisiaj znakomitą wizytówkę komunistycznej gospodarki. Stało się to – nawiasem mówiąc – przyczyną załamania „koncepcji” Edwarda Gierka. Zachód też nie był w ciemię bity i oferował za tańsze pieniądze licencje trochę już starsze. Cykl inwestycyjny w Polsce wynosił przeciętnie 5 lat, więc zanim taką jedną z drugą fabrykę zbudowano i zaczęła dawać produkcję, to zmieniło się oblicze świata, w którym dominowały na rynku produkty nowe, w związku z czym produkcja polskich fabryk nie bardzo chciała sprzedawać się na Zachodzie. Tymczasem na spłatę kredytów potrzebne były „cenne dewizy”, które trzeba było pozyskiwać po staremu – ze sprzedaży węgla i innych surowców oraz żywności. Wtedy to, mimo wprowadzenia w kopalniach tzw. nieprierywki, czyli systemu czterobrygadowego, wydobycie wzrastało, ale węgla na rynku polskim było coraz mniej, podobnie jak mięsa, cukru i innych produktów, które wreszcie rząd zaczął reglamentować, wprowadzając tzw. kartki – jak w pierwszych latach powojennych.

W telewizji Polska, w ramach propagandy sukcesu, była prezentowała jako 10 potęga gospodarcza świata – ale żeby kupić cokolwiek, trzeba było godzinami wystawać w coraz dłuższych kolejkach, a i to niekiedy bez skutku. Na domiar złego rząd na spłatę wymaganych kredytów musiał zaciągać nowe, ale na wysoki procent: 20 i więcej, i to w sytuacji, gdy oficjalny wzrost gospodarczy wynosił 4 procent. Ponieważ za komuny nie było cywilizowanych sposobów zmiany ekipy przy władzy, tylko trzeba było wywoływać awanturę, o co w ówczesnych warunkach nie było trudno – to w lipcu i sierpniu 1980 roku wybuchły masowej protesty. Tym razem partia do robotników nie strzelała, nie było nawet „ścieżek zdrowia” ani obozów internowania; to się zaczęło dopiero później, po 13 grudnia 1981 roku – tylko rząd zaczął negocjować z własnymi obywatelami. „Trzeci koszyk” z Aktu Końcowego KBWE zadziałał – ale przecież gdyby nie długi, to by nie zadziałał.

Przypominam o tym wszystkim, bo obecnie mamy sytuację bardzo podobną, chociaż nie tak dramatyczną ze względu na znacznie większy udział własności prywatnej w gospodarce i brak skrępowania komunistycznym doktrynerstwem. Ale mechanizm w ogólnych zarysach jest podobny; utrzymywać się przy władzy dzięki stworzeniu obywatelom iluzji dobrobytu za pożyczone pieniądze. Według Eurostatu dług publiczny Polski przekroczył już 1500 miliardów złotych, a tak naprawdę dobija do 2 bilionów w sytuacji, gdy Produkt Krajowy Brutto w 2022 roku wyniósł trochę ponad 3 biliony złotych. W tej sytuacji łatwiej zrozumieć przyczynę, dla której rząd „dobrej zmiany” i Naczelnik Państwa tak kurczowo trzymają się Unii Europejskiej, znosząc wszystkie upokorzenia, jakich brukselska biurokracja Polsce przecież nie szczędzi. Odpowiedzi dostarcza krysys, jaki w 2010 roku wybuchł w Grecji. W 1981 roku, kiedy Grecja wstępowała do UE, jej dług publiczny wynosił 25 proc. PKB, a po 15 latach – już ponad 100 proc. PKB. Rozbudowywany był przez cały czas sektor publiczny, w którym zarobki osiągały poziom niespotykany w sektorze prywatnym. Podobnie jest u nas; w XVIII wieku mówiono, że każde państwo ma armię. Wyjątkiem są Prusy, gdzie armia ma państwo. Polska nie osiągnęła jeszcze tego poziomu, ale jeśli obecny trend stopniowego przejmowania sektora prywatnego przez publiczny zostanie utrzymany, to będzie można złośliwie powiedzieć, że państwo polskie to tylko taki dodatek do PKN Orlen. A przecież polityka rozrzutności w Polsce jest bardzo podobna do pompowania pieniędzy w wynagrodzenia w sektorze publicznym w Grecji. Ostatnio np. rząd wpadł na pomysł kiełbasy wyborczej w postaci poprawy wyżywienia w szpitalach, co Volksdeutsche Partei z irytacją nazwała programem “Ostatnia Wieczerza Plus”.

Więc kiedy kryzys osiągnął swoje apogeum, to znaczy – kiedy rząd Grecji nie był już w stanie wykupić swoich obligacji ani nawet obsługiwać własnego długu publicznego, Unia Europejska, czyli Niemcy, postanowiły Grecję „ratować”. Przyczyna była taka, że zgodnie z zapisami traktatu lizbońskiego z Unii Europejskiej nie można nikogo wyrzucić. Podobnie z unii walutowej – bo to wymaga opuszczenia UE, a to może zrobić państwo członkowskie z własnej inicjatywy. Ale nie chodziło o Grecję, tylko o banki niemieckie i francuskie, które w swoich avoirach miały właśnie greckie obligacje. Gdyby wtedy pozwolono Grecji na bankructwo, to pociągnęłoby to za sobą katastrofę banków niemieckich i francuskich, bo cały świat by zobaczył, że mają one aktywa śmieciowe. W tej sytuacji Unia Europejska skłoniła wszystkie kraje członkowskie, by „ratowały Grecję”, to znaczy – złożyły sie na pożyczkę dla greckiego rządu, który dzięki temu mógłby uwolnić niemieckie i francuskie banki od aktywów śmieciowych – ale w zamian rząd grecki w 2015 roku musiał zgodzić się na przeprowadzenie nakazanych przez UE reform, czyli podporządkować się niemieckiemu kierownictwu politycznemu. A przecież ciąży nad nami jeszcze amerykańska ustawa nr 447 – ale to już całkiem inna historia.

Dlatego właśnie Unia Europejska otwarcie angażuje się w polskie wybory, popierając Volksdeutsche Partei i Donalda Tuska, który zgodzi się na wszystkie „reformy” bezinwestycyjnie, bez konieczności „ratowania Polski”. Ciekawe, jak daleko UE się na tej drodze posunie – bo pierwszy „gierkizm” zakończył się wprowadzeniem w Polsce stanu wojennego. Psychologiczna mobilizacja temu sprzyja.

Groźne następstwa

Groźne następstwa

Stanisław Michalkiewicz michalkiewicz-grozne

Mości panowie, proroctwa mnie wspierają! Zaledwie przed tygodniem w felietonie “Męczeństwo pani reżyserowej” przepowiedziałem, że zostanie ona beatyfikowana – może jeszcze nie teraz, ale za 20 lat, kiedy dialog z judaizmem wejdzie w swoje apogeum – kiedy jak grom z jasnego nieba gruchnęła wieść, że “Zielona granica” wprawdzie nie została kandydatką do “Oskara”, ale za to – otrzymała nagrodę i to gdzie? – W samym Watykanie!

Co tu ukrywać; w samą porę, bo pani reżyserowa mogłaby się załamać pod ciśnieniem reklamy, jaką jej filmowi zrobił rząd “dobrej zmiany”, pod wpływem porażki na odcinku “Oskara”, no i wreszcie – pretensji ze strony Volksdeutsche Partei, która zgrzyta na nią zębami, że nie mogła wytrzymać, by tego filmu nie pokazać jeszcze przed wyborami – od czego Volksdeutsche Partei może je przegrać.

Teraz jednak już nie musi się załamywać, bo pewnie sama nie spodziewała się takiej odsieczy i to ze strony znienawidzonego Kościoła katolickiego. Ale może się i spodziewała, bo przecież dialog z judaizmem toczy się również w Watykanie, więc jeśli jeszcze w dodatku rabiny sypnęły złotem, to nagroda była murowana, jako że to właśnie w Rzymie odkryli, że nie ma takiej bramy, której by nie przeszedł osioł obładowany złotem. Nie ma takiej bramy – a więc również dotyczy to Bramy Spiżowej.

O ile zatem pani reżyserowa mogła spodziewać się takiej odsieczy, to Naczelnik Państwa i w ogóle – rząd “dobrej zmiany” – nie mógł spodziewać się takiego noża w plecy. Wprawdzie Episkopat, wdzięczny za dobrodziejstwa doznane od rządu, opublikował “Vademecum wyborcze katolika”, w którym nie tylko proklamował nowy grzech, ale zawarł rozmaite zbawienne wskazówki – jak katolicy powinni głosować.

Nowy grzech, mówiąc nawiasem, nie jest taki znowu nowy, bo raczej odnowiony. Po raz pierwszy bowiem ten nowy grzech został ogłoszony w roku 1995 przez JE biskupa Tadeusza Pieronka. Najwyraźniej obawiając się, że wielu obywateli nie zechce wybierać między dżumą a tyfusem, czyli między Lechem Wałęsą, a Aleksandrem Kwaśniewskim. Ekscelencja ogłosił, że grzechem jest powstrzymanie się od uczestnictwa w wyborach.

Już miałem się z tego spowiadać, ale kiedy okazało się, że wybory wygrał Aleksander Kwaśniewski i już nie trzeba było mobilizować elektoratu dla Lecha Wałęsy, tylko raczej zakręcić się koło nowego prezydenta, Jego Ekscelencja na łamach “Życia Warszawy” nie tylko ten grzech odwołał, ale w dodatku pryncypialnie skrytykował tych, którzy “nadużywali religii dla celów politycznych”.

Więc i teraz pan prof Zoll krytykuje to “Vademecum”, że nie piętnuje “mowy nienawiści” i innych modnych myślozbrodni, zawodowy katolik, pan red. Tomasz Terlikowski podejrzewa, że “Vademecum” zostało zredagowane w interesie politycznym niektórych partii, a dominikanin, ojczyk Paweł Gurzyński zachodzi w głowę (“zachodzim w um z Podgornym Kolą…”), jak możliwe jest głoszenie jednym tchem “obrony życia” z wypychaniem migrantów z powrotem za białoruską granicę – co nieubłaganym palcem wytknęła naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu właśnie pani reżyserowa.

Wprawdzie najgorsze są nieproszone rady, ale z drugiej strony wśród uczynków miłosiernych co do duszy jest: “nieumiejętnych nauczać”, więc spełniając dobry uczynek informuję przewielebnego ojczyka Pawła Gurzyńskiego, że abortowane dziecko nie popełnia niczego nielegalnego, nawet nie próbuje przekraczać polsko-białoruskiej granicy bez stosownego zezwolenia, podczas gdy migranci właśnie to próbują robić i to w dodatku – z niskich pobudek, czyli pragnienia “godnego życia” na koszt europejskich podatników.

Różnica jest więc widoczna już na pierwszy rzut oka, a tymczasem chrześcijaństwo nikomu nie nakazuje naiwności, ani braku spostrzegawczości, której przewielebnemu ojczykowi najwyraźniej brakuje. Czego tam uczą w seminariach tych wszystkich dominikanów? Tajemnica to wielka.

Inna sprawa, że pan redaktor Terlikowski, mimo swego zaangażowania po jasnej stronie Mocy, nawet dobrze kombinuje. Rzeczywiście; wśród siedmiu szarad, jakie Episkopat  zadał katolikom, jest wskazówka, co do której pan red. Terlikowski może mieć rację, że chodzi o Zjednoczoną Prawicę.  Chodzi o “etyczny kształt procesów gospodarczych”.

Na pierwszy rzut oka można by sobie pomyśleć, że jest to wezwanie do głosowania na Konfederację, ponieważ to właśnie ona sprzeciwia się fiskalnemu rabunkowi oraz przekupywaniu przez rząd obywateli ich własnymi pieniędzmi – ale kiedy głębiej wnikniemy w treść tej szarady, to Konfederacja odpada. Jeszcze bowiem podczas kampanii wyborczej w roku 2019, kiedy to pozostałe ugrupowania licytowały się, które wyda więcej pieniędzy na przychylanie wszystkim nieba, Konfederacja nie wzięła w tej licytacji udziału oświadczając, że ona nikomu nie zamierza nic dawać, ale nie będzie też obywateli fiskalnie rabować.

Teraz zresztą to powtarza – że nie zamierza nic dawać nikomu. Nikomu – a więc również przewielebnemu duchowieństwu. Nietrudno się domyślić, że takie stanowisko nie ma nic wspólnego z “etycznym kształtem procesów gospodarczych” w rozumieniu Episkopatu.  Volksdeustche Partei wprawdzie licytuje się z Naczelnikiem Państwa, że kobietom zafunduje bezpłatne skrobanki – ale jeśli chodzi o przewielebne duchowieństwo, to nie tylko nie zamierza mu nic  dawać, ale jeszcze – jak zdradził Wielce Czcigodny Sławomir Nitras – zamierza mu “odpiłowywać”. Zatem Volksdeutsche Partei odpada.

O Lewicy szkoda nawet mówić, bo na przykład moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus utopiłaby przewielebne duchowieństwo, podobnie jak cały Kościół katolicki w łyżce wody, nie mogąc darować konfuzji, kiedy to w wieku 14 lat się spowiadała, a spowiednik chciał wiedzieć, czy już się bzykała. Jak tam było, tak tam było, słowem – Lewica też odpada.

Jeśli chodzi o “Trzecią Drogę”, to PSL znane jest raczej z zagarniania ku sobie, a jeśli nawet nie wyłącznie ku sobie, to ku “polskiej wsi” –  więc i ona odpada. Pozostaje tylko Zjednoczona Prawica i rzeczywiście – ona daje każdemu, ze szczególnym uwzględnieniem przewielebnego duchowieństwa – i to są te “etyczne podstawy procesów gospodarczych”.

Więc z jednej strony Episkopat wydając “Vademecum” zachował się prawidłowo, to znaczy – lojalnie – ale z drugiej strony watykańska centrala podłożyła Naczelnikowi Państwa świnię. Dobrze to nie wygląda, zwłaszcza w świetle Ewangelii, która przestrzega, że królestwo wewnętrznie rozdarte się nie ostoi. Wprawdzie w innym miejscu Ewangelia zaleca, by lewica nie wiedziała, co robi prawica, ale przecież nie w takich poważnych sprawach, kiedy gra toczy się o całą pulę!

Tedy przypisuję ten paroksyzm postępom w dialogu z judaizmem, który sprawi nam jeszcze więcej i większych niespodzianek. Wprawdzie po 15 października wszyscy o wszystkim będą starali się jak najszybciej zapomnieć, ale z drugiej strony – co się stało, to się nie odstanie.

Czekisty sze dżywują

Czekisty sze dżywują

Stanisław Michalkiewicz    tygodnik „Najwyższy Czas!”    28 września 2023 czekisty

Nu, nu… Nu nu… Nu nu…

Panie Piperman, czy panu się dobrze czuje?

A dlaczego mnie ma się niedobrze czuć, panie Biberglanc?

Co znaczy: dlaczego? Panu siedzisz, jak na bosiny, kiwasz pana głową i powtarzasz: „nu, nu…” Żaden normalny czekista, ach, co ja mówię – żaden normalny człowiek tak nie robi!

A skąd panu wie, panie Biberglanc, jak robi normalny człowiek? Panu znasz jakiego normalnego człowieka? Przecież my, stare czekisty, żadnego normalnego człowieka nigdy nie widzieliśmy na oczy! Myśmy widzieli albo innych starych czekistów – a sam pan powiedz, czy taki stary czekista może być normalny? – albo wrogów klasowych, kontrrewolucjonierów, co tośmy ich wysyłali do dołu z wapnem. Nawet mój żęcz, ten co jest w ABW, ale prywatnie – bardzo porządny człowiek – to on, między nami, też ein myszygene Kopf. To skąd panu masz wiedzieć, jak robi normalny człowiek?

Ciszej, panie Piperman! Co panu tak krzyczysz o tym dołu z wapnem? Pan myślisz, że minimum konspiracyjne jest odwołane? Jakby ono było odwołane, kto który by dzisiaj mówił, że on „bez swojej wiedzy i zgody”, a?

Panie Bibegrlanc, ile razy ja mam pana powtarzać, że ja nigdy nic nie myszlę?

Nu, to jak pan nigdy nic nie myszlisz, to co pan robisz, jak pan kiwasz głową i powtarzasz: „nu, nu …?

Ja sze dżywuję.

A czemu panu tak sze dżywuje? Może Donaldu Tusku, albo temu – jak mu tam – o, temu Czaskoskiemu?

Jakbym ja panu nie znał, to bym pomyszlał, że pan nie jestesz żaden czekista, tylko jakisz głupi goj. Jak ja mógłbym sze dżywowacz temu, czy tamtemu, jak ony wszystkie są pod kontrolą?

Nu, to, to ja wiem, panu nie potrzebujesz mnie uczycz robicz dżeci. Ale czego pan kiwasz głową i powtarzasz: „nu, nu…?” Czym sze pan dżywujesz?

Ja sze dziwuję filmem, jaki ja oglądnąłem 16 wrzesznia w rządowej telewizji.

A co to za filmu? Były momenty, czy nie było?

Nie chodży o żadne momenty; momentom to ja bym sze nie dżywował, bo teraz nikt nie robi filmów bez momenty. Podobnież nawet pani reżyserowa, co to zrobiła tę „Żeloną granicę”, też dała tam momenty. Ja sze dżywuje, że ten film pokazała rządowa telewizja i to w dodatku teraz.

A co to za film, panie Piperman? Ja żaden film w rządowej telewizji nie oglądałem, bo ja jestem zadaniowany tylko na TVN.

To jest film amerykański.

Nu i co, że on amerykański? Jak panu myszlisz, jakie filmy ma teraz pokazywacz rządowa telewizja, jak nie amerykańskie?

Jakby un był tylko amerykański, to ja bym sze nie dżywował, panie Biberglanc. Ja sze nie dżywuje, że on amerykański, tylko ja sze dżywuje, że rządowa telewizja taki film amerykański pokazała akurat teraz, kiedy Ameryka jest sojusznikiem, a jak panu pamięta – to sojusze – rzecz szwięta!

A jak sze ten film nazywa?

Un sze nazywa „Vice” i un jest o amerykańskim wyceprezydencze Dicku Cheneyu, co to był wiceprezydentem u młodego Busha.

I co, panie Piperman? Opowiadaj pan!

Un pokazuje, że te wszystkie amerykańskie ważniaki, to banda gangsterów, co to za piniędze wywołują wojny.

I pan sze dżywujesz? A co innego Stalinu kazał nam, starym czekistom mówicz? Że to gangstery i wojenne pogrzebacze!

Jakie znowuż pogrzebacze, panie Biberaglanc? Nie żadne „pogrzebacze”, tylko podżegacze! Ja temu sze nie dżywuje, bo co prawda, to prawda, tylko temu, że rządowa telewizja to puszczyła akurat teraz, kiedy tylko patrzecz, jak będą wybory.

No dobrze, panie Piperman – ale opowiadaj pan dalej. Co robią te gangstery?

Ten cały Dick to cwaniak i gangster, ale na przykład taki młody Bush, co to był prezydentem, to też cwaniak, ale głupek, którego Cheney wypuszczył na drugą wojnę do Iraku i Afganistanu.

Ooo, tak mi pan mów! Takie filmy to kręczyły w Ameryce nasze Żydki, jak im Soros sypnął złotem, żeby z młodego Busha zrobiły marmoladę.

A po co, panie Biberglanc, ony miały zrobicz z niego marmoladę?

Ja rozumię, pan zapomniał. Ale jak tak, to słuchaj pan i ucz sze wielkiej polityki. Najsampierw Soros założył w Rosji jaczejkę dla społeczeństwa otwartego i tam wżął nasze Żydki, to znaczy nie nasze, tylko takie ruskie, na oligarchów. Ony poiły Jelcyna wódką, to on nie zauważył, jak ony całą Rosję wżęły sobie w arendę. A jak Jelcynu zaczął chorowacz od tej wódki, to ony wżęły i wyznaczyły na nowego prezydenta tego Putina. I myszlały, że Putinu też będże taki, jak Jelcynu, ale Putinu ich przechytrzył i ony muszały z Rosji uczekacz. W ten sposób Soros straczył ruskie alimenty. To on wtedy poszedł do młodego Busha, żeby mu tych alimentów odzyskał, ale Bushu nie chczał. To Soros sze strasznie obrażył, bo on kiedysz nie tylko Bushu podał rękę, kiedy on szedł bankurowacz, ale w dodatku dał mu u szebie posadę, żeby miał na papierosy. Ale Bushu myszlał, że ony są kwita, bo stary Bush podobro powiedżał Sorosu, że będzie wojna w Iraku i on sprzedał te pola naftowe, co potem Saddam ich podpalił. To jak Soros sze obrażył, to on sypnął zlotem, żeby Żydki w Hollywood zrobiły z Busha marmoladę, a ony ponakręcały rożnych filmów, że to gangstery i głupek i dały im Oskary. Ten film, co pan, panie Piperman go wydżałesz i co sze tak dżywujesz, to on chyba z tych.

Może i z tych – ale dlaczego rządowa telewizja w Polsce puszczyła go akurat teraz?

Tu pan masz Recht, panie Piperman, że sze pan dżywujesz, bo na to składa się pewnie szeregu zagadkowych przyczyn. Czyżby Amerykany znowu kazały rządu wszystko oddacz za darmo Ukrainie i na dodatek kupicz to całe zboże? Widżysz pan, jak też zaczynam sze dżywowacz, a jak ja sze dżywuję, to muszę robicz to samo, co i panu, to znaczy – kiwacz głową i powtarzacz: „nu, nu… Nu, nu…

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Męczeństwo pani reżyserowej […i beatyfikacja??].

Męczeństwo pani reżyserowej

Stanisław Michalkiewicz    26 września 2023 micha

Może jeszcze nie teraz, ale za jakieś 20 lat, kiedy nikt w Polsce nie będzie już się buntował przeciwko uczestnictwu naszego nieszczęśliwego kraju w IV Rzeszy, a „aktywiszcza”, co to współczują biednym migrantom, przerzucanym przez polską granicę przez idący im na rękę zbrodniczy reżym Aleksandra Łukaszenki, będą przez Yad Waszem uznani za „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”, kiedy dialog z judaizmem wejdzie w swoje apogeum, możemy spodziewać się kolejnej beatyfikacji, tym razem – beatyfikacji pani reżyserowej Agnieszki Holland. Na naszych oczach bowiem doświadcza ona niewymownych katiuszy, spowodowanych męczeństwem, jakiego wobec niej dopuszcza się państwo polskie, a szczególnie jego agendy powiązane z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych oraz związane z rządem „dobrej zmiany” niezależne media w związku z nakręceniem przez nią filmu „Zielona granica”, który w Wenecji został wyróżniony nagrodą pocieszenia. Powiedziała nawet, że nie czuje się w Polsce bezpiecznie. Rzeczywiście – Stalin już dawno nie żyje, więc co tu ukrywać – wszystko się może zdarzyć. Tym bardziej, że pani reżyserowa doznaje tego męczeństwa po raz kolejny, a właściwie doznaje go nieprzerwanie – co wynika z wypowiedzi, jakiej udzieliła w swoim czasie pani Krystynie Naszkowskiej do książki „My, dzieci komunistów”. Pani reżyserowa uskarża się tam na katiusze związane z określeniem „żydokomuna”, które boleśnie ją dotyka, jako „stygmatyzujące”.

Może i dotyka, nawiasem mówiąc – nie tylko ją, bo tak się składa, że i inni Żydowie, np. pan prof. Paweł Śpiewak energicznie przeciwko niemu protestowali. Obawiam się, że jak zwykle przesadzali, bo „żydokomuna” jest określeniem ścisłym, a nie żadnym epitetem. Wyobraźmy sobie dwa kręgi; jeden to Żydowie, a drugi – to komuna. Te kręgi częściowo na siebie zachodzą, a miejsce, gdzie zachodzą, to jest właśnie żydokomuna. Jest to poza tym określenie użyteczne również z tego powodu, że Żydowie – chociaż pani reżyserowa twierdzi, że w komunizmie pociągał ich internationalismus – zawsze tworzyli w ruchu komunistycznym coś w rodzaj partii wewnętrznych, najwyraźniej rozpoznając się, być może po zapachu – no bo przecież po czymś rozpoznawać się musieli, zwłaszcza jak pozmieniali sobie nazwiska. Więc bardzo możliwe, że i pani reżyserowa trochę z tymi męczeństwami przesadza, zresztą – nie tylko z tymi – bo niedawno porównała egzotycznych migrantów znad polsko-białoruskiej granicy do holokaustników. Tu już pojechała po bandzie, bo pamiętamy, jak izraelskie władze ofuknęły prezydenta Zełeńskiego za porównanie ukraińskich strat do ofiar holokaustu – ale na razie nie słychać, żeby ktoś z tego powodu ofukiwał również panią reżyserową. Musi ona cieszyć się w środowiskach żydowskich jeszcze większym prestiżem, niż prezydent Zełeński, który nigdy nawet nie kandydował do „Oskara”.

W związku z tym rozmaici podejrzliwcy – jak to ich z czułością nazywa pani reżyserowa – „kanalie” – demonstrują wątpliwości, czy przypadkiem „Zielona granica” nie została aby obstalowana przez rząd „dobrej zmiany”, żeby w ten sposób uzyskać dodatkowy pretekst, by dźgać Donalda Tuska w chore z nienawiści oczy. Wprawdzie sypnął na niego złotem pan Rafał Trzaskowski – oczywiście nie z własnej kieszeni, co to, to nie, tylko z warszawskiej – ale to drobiazg niewątpliwy w porównaniu z 380 tysiącami euro z Euroimages – funduszu filmowego Rady Europy oraz forsą z Europejskiej Akademii Filmowej, której przewodniczącą jest właśnie… pani reżyserowa – a maczają tam palce funkcjonariusze rządowi z Republilki Federalnej Niemiec i tamtejsze środowiska filmowe. Na pieniądzach oczywiście nie pisze, że pochodzą, dajmy na to, z BND – więc wszystko jest gites-tenteges.

Dało to podejrzliwcom dodatkowe powody do bluźnierczych porównań „Zielonej granicy” do nakręconego w III Rzeszy słynnego filmu „Heimkerr”, również z udziałem polskich aktorów, którzy jednak nie zostali z tego powodu beatyfikowani, tylko przeciwnie – musieli za to pokutować. No ale chociaż IV Rzesza nie może różnić się zasadniczo od Rzeszy III, to przecież nie musi też być bliźniaczo podobna, przynajmniej do czasu. Nie o to zresztą chodzi, bo jeśli o tym wspominam, to dlatego, że wśród rozlicznych zalet pani reżyserowej, niczym brylant w koronie błyszczy dryg do pieniędzy. Ale dryg najwyraźniej drygowi nierówny, bo o ile np. Judenrat „Gazety Wyborczej” z powodu drygu do pieniędzy nie znajduje słów oburzenia wobec przewielebnego ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka, to za to samo panią reżyserową raczej chwali.

Wydaje się jednak, że w tym przypadku podejrzliwe „kanalie” nie mają racji, chociaż rzeczywiście – nie da się ukryć, że rząd „dobrej zmiany” rzucił się na „Zieloną granicę” z żarłocznością sępa. Trudno sobie bowiem wyobrazić lepszy prezent na miesiąc przed wyborami, kiedy to dźgany nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy Donald Tusk, nie wie, co odpowiedzieć. Wyobrażam sobie, jak w duchu pomstuje na panią reżyserową, że nie mogła wytrzymać, by nie pokazać swojego filmu przed wyborami tym bardziej, że jego podejrzenia muszą też kierować się w stronę Rafała Trzaskowskiego. On kampanię wyborczą najwyraźniej odpuścił, pozwalając, by brylował w niej wyłącznie Donald Tusk. Ale to wkrótce będzie miało swoje konsekwencje, bo jeśli Volksdeutsche Partei październikowych wyborów nie wygra, to zaraz jakaś Schwein postawi pytanie, kto za tę porażkę odpowiada, a wtedy nieubłagany palec nie będzie miał innego wyboru, jak wskazać na Donalda Tuska, który w rezultacie będzie musiał ustąpić pierwszego miejsca panu Rafałowi, dzięki czemu zostanie on niekwestionowanym kandydatem Volksdeutsche Partei na tubylczego prezydenta w wyborach w 2025 roku.

Najwyraźniej pan Rafał w maju ubiegłego roku nie rozmawiał z wpływowymi amerykańskimi Żydami: Ronaldem Lauderem i Sorosem juniorem o duni Maryni, tylko o sprawach poważnych. „Kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie” – pisał Adam Mickiewicz. Nie tylko zresztą swego, bo kiedy już Amerykanie w przyszłym roku zakończą awanturę na Ukrainie, to przyjdzie czas na realizację ustawy numer 447 – a któż lepiej pokieruje tą sprawą, jak nie pan Rafał Trzaskowski, któremu odpowiedni grunt właśnie przygotowuje pani reżyserowa, wpisując się swoim dziełem w „pedagogikę wstydu”, której celem jest wytresowanie mniej wartościowego narodu tubylczego, by w żadnej sprawie nie ośmielił się sprzeciwiać „żydokomunie”, której – jak wiadomo – „nie ma”, podobnie jak afery wizowej, Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej.

Stanisław Michalkiewicz

Jak zgasić Słońce? Wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie

Jak zgasić Słońce?

Stanisław Michalkiewicz   23 września 2023 michalkiewicz

Wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie” – przestrzegał Czesław Miłosz. Cóż dopiero – całe stada wariatów, którym w dodatku udało się przechwycić władzę polityczną? To jest niebezpieczeństwo jeszcze gorsze od upadku asteroidy, bo wtedy, chociaż nastąpiło masowe wymiernie, to przecież życie na Ziemi przetrwało, a nawet się odrodziło w imponująco licznych i złożonych formach, podczas gdy wariaci prawdopodobnie doprowadzą do całkowitej zagłady nie tylko życia ludzkiego, ale i każdego innego.

Przed laty odwiedziłem w prowincji Alberta w Kanadzie muzeum dinozaurów. Zgromadzono tam mnóstwo szkieletów tych gadów; okropne gnaty, których oglądanie szybko mi się znudziło. Ale obok gnatów były również modele kuli ziemskiej w różnych epokach geologicznych i to było arcyciekawe. Oglądając uważnie te modele, zauważyłem, że w epoce kredy na Ziemi musiało być bardzo ciepło, bo poziom mórz wyższy był od obecnego o 200 metrów, a na planecie w ogóle nie było lodu nawet na biegunach. Potem jednak z zagadkowych przyczyn musiało się ochłodzić, bo poziom mórz obniżył się mniej więcej do obecnego, jako że znaczna część wody została uwięziona w czapach lodowych na biegunach (lodowiec na Antarktydzie ma od 2 do 5 kilometrów grubości), w wiecznych śniegach, lodowcach w górach i tak dalej. Jakie przyczyny to sprawiły, skoro na Ziemi nie było ludzi, więc ówczesne – dość zasadnicze, jak widzimy – zmiany klimatyczne nie mogły mieć przyczyn antropogenicznych, czyli spowodowanych działalnością człowieka?

Jakie są to przyczyny – o tym mówiłem i na konferencji anty-klimatycznej w Gliwicach i przy innych okazjach, więc nie będę tu tego powtarzał. Jeśli nawiązuję do tamtych odwiedzin w muzeum dinozaurów w kanadyjskiej prowincji Alberta, to dlatego, że przed kilkoma dniami odwiedził to muzeum mój Honorable Correspondant z Kanady i natychmiast zawiadomił mnie, iż pozostały tam tylko gnaty jurajskich gadów, natomiast modele kuli ziemskiej z różnych epok geologicznych zostały stamtąd usunięte, zaś personel nie potrafił, albo nie chciał udzielić mu odpowiedzi, dlaczego tak się stało. Jesteśmy tedy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i domyślajmy się! Otóż ja się domyślam, że szajka wariatów i łajdaków, którzy dla zagadkowych przyczyn dotychczas wariatów politycznie wspierają, usunęła te modele na wszelki wypadek – żeby nikt już ich nie oglądał i nie wyciągał żadnych wniosków, ani też nie dopuszczał żadnych wątpliwości wobec zatwierdzonej przez wariatów do wierzenia antropogenicznej przyczyny zmian klimatycznych.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to najpewniej chodzi o pieniądze, toteż obok wariatów wspomniałem również o łajdakach, którzy na lansowaniu antropogenicznej przyczyny zmian klimatycznych robią lukratywne geszefty w postaci wypłukiwania złota z powietrza. Kiedyś marszałek Piłsudski, chcąc zilustrować jakiś absurd, wspomniał o spółce do wypłukiwania złota z powietrza. Tymczasem dzisiaj, po 100 latach, wypłukiwaniem złota z powietrza, czyli handlowaniem limitami dwutlenku węgla, zajmują się rozmaite goldmany-sachsy i inni finansowi gradziarze. A dlaczego? A dlatego, że pomogli wariatom uchwycić władzę polityczną, dzięki czemu wariaci mogli wylansować i narzucić wszystkim – zwłaszcza biednym, głupim dzieciom – pogląd, że zmiany klimatu mają przyczynę antropogeniczną.

Ale nie tylko o pieniądze tu chodzi. Chodzi również o tresurę miliardów ludzi, których będzie można wziąć za mordę jak nie pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa, to pod pretekstem globalnego ocieplenia – ale żeby to było możliwe, to najpierw trzeba wszystkich oduraczyć, a któż lepiej oduraczy, jeśli nie wariaci? Toteż z niepokojem przyjąłem wiadomość, że w Kongresie USA, a więc mocarstwa trzymającego palec na atomowym cynglu, odbyła się debata na temat UFO i kosmitów, połączona z zaprzysięganiem jakichś świadków, których – jak zauważył Rejent Milczek – „nie brak na tym świecie”. Teraz jacyś zasuszeni kosmici zostali nawet pokazani, co prawda na niezbyt wyraźnych fotografiach, więc pojawiły się fałszywe pogłoski, że to tylko ususzone zwłoki alpak – ale NASA się odgraża że będzie prowadziła intensywne badania w tym kierunku.

Takie badania muszą sporo kosztować; to się rozumie samo przez się, więc nic dziwnego, że naukowcy zbiegną się tam jak muchy do… – no, mniejsza z tym – i na pewno namnożą mnóstwo „koncepcji” – jeszcze więcej, niż Kukuniek jest w stanie wyprodukować w ciągu godziny. I pomyśleć, że członkowie sekty Antrovis, do której należała pani Barbara Labuda, co to podobno odbywała międzyplanetarne podróże na miotle, a w międzyczasie urzędowała jako minister w kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego w sposób nie zwracający niczyjej uwagi – załatwiali te sprawy bezinwestytyjnie, jeśli oczywiście nie liczyć kosztów wódeczki i jakichś ziółek!

Ale UFO i kosmici, to jeszcze nic w porównaniu z projektami z pozoru bardzo ambitnymi, ale przypominającymi utwór literacki autorstwa Fryderyka Bastiata, dowcipnego francuskiego prawnika i szermierza wolnego rynku. Chodzi mi oczywiście o tak zwane porozumienie paryskie z 2015 roku, na podstawie którego wariaci, co to opanowali Organizację Narodów Zjednoczonych, nakłonili wiele państw do podjęcia przedzjazdowego zobowiązania, że obniżą temperaturę na Ziemi o półtora stopnia Celsjusza.

Ponieważ jest forsa do przejęcia, to w środowisku wariatów pojawiło się mnóstwo pomysłów, jak to zrobić. W ten oto sposób narodziła się nowa dyscyplina naukowa w postaci „geoinżynierii”. Jednym z pomysłów podsuniętych przez wariatów – geoinżynierów, jest przysłonięcie Słońca. Tu wariaci – jak to wariaci – różnią się między sobą w pomysłowości. Jedni chcieliby umieścić w przestrzeni kosmicznej mnóstwo luster, które odbijałyby promienie słoneczne i zaraz na Ziemi zrobiłoby się chłodniej. Inni z kolei nie chcą żadnych luster, tylko chcą zwiększyć jasność chmur – żeby to one odbijały słoneczne promienie. Znowu inni wariaci uważają, że najlepiej będzie rozpylać w atmosferze aerozole, przede wszystkim – związki siarki – które też będą odbijały promienie słoneczne. Zwracam uwagę, że wszystkie te pomysły zmierzają do ograniczenia wpływu Słońca na Ziemię.

Z identyczną inicjatywą wystąpili jeszcze w XIX wieku – o czym właśnie pisze Fryderyk Bastiat w swoim utworze któremu nadal formę petycji do króla – producenci świec, lamp i innych urządzeń oświetlających. Domagali się oni od króla, by podjął starania na rzecz zlikwidowania nieuczciwej konkurencji ze strony Słońca, które nie tylko wciska się w każdą szparę, ale w dodatku – w odróżnieniu od nich – nie płaci podatków. Jak widzimy wariactwo ma swoją długą tradycję, z tym, że w XIX wieku wierzono jeszcze w omnipotencję króla, to znaczy – państwa – podczas gdy dzisiaj bardziej wierzy się w naukę i wynajętych ekspertów, co to za pieniądze udowodnią wszystko.

Stanisław Michalkiewicz

Klimat w służbie rewolucji

Klimat w służbie rewolucji

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    19 września 2023 michalkiewicz

Nareszcie się wyjaśniło, dlaczego Polska aktywnie włączyła się do walki z klimatem, a rząd „dobrej zmiany” nawet utworzył specjalny resort. Poza tym Naczelnik Państwa, jako wirtuoz intrygi, albo z inicjatywy własnej, albo z inspiracji jakichś starszych i mądrzejszych, nakazał przeforsowanie tej sprawy po cichu, kiedy obywatele onanizują się wyborami; kto wygra, kto przegra, kto dostanie jedynkę, a kto dwójkę; czy pan mecenas Giertych opowie się za aborcją, czy przeciw, wreszcie – czy pani Zych nazwie Putina „zbrodniarzem wojennym”, czy przyzwoitość i dobre wychowanie skłoni ją do powściągliwości.

Wykorzystując pogrążanie się opinii publicznej w przedwyborczym amoku, Sejm uchwalił nowelizację prawa geologicznego. Co tam kogo obchodzi jakaś geologia, kiedy tu chodzi o powstrzymanie Tuska, albo o przepędzenie Kaczyńskiego? Geologia w takiej sytuacji nie obchodzi nikogo, więc wzorując się na sztuczkach amerykańskiego Kongresu, który bardzo często doczepia do różnych „obojętnych” ustaw jakieś szalenie ważne szczegóły, rząd „dobrej zmiany” wykorzystał akurat nikogo nie obchodzącą „geologię”, jako instrument do przywrócenia w Polsce komunizmu i to w postaci radykalnej, bardzo podobnej do tego w Korei Północnej.

16 czerwca Sejm uchwalił ustawę o zmianie ustawy Prawo geologiczne i górnicze, wprowadzając tam rozwiązania, które mogą doprowadzić – i doprowadzą – do zasadniczej zmiany stosunków własnościowych w naszym nieszczęśliwym kraju, to znaczy – do likwidacji de facto własności prywatnej, a w każdym razie – do drastycznego ograniczenia uprawnień właścicielskich na rzecz biurokratycznej samowoli gangu pod nazwą „Ministerstwo Klimatu”,. Ostatecznie za ustawą, to znaczy – za odrzuceniem uchwały Senatu, który ustawę tę odrzucił – głosowało 219 posłów Prawa i Sprawiedliwości, trzech było przeciw, a pięciu nie głosowało. Koalicja Obywatelska głosowała przeciwko (126 posłów – 2 nie głosowało), podobnie jak Konfederacja, której 9 posłów głosowało przeciw – i – o dziwo – również Lewica, której przemiany komunistyczne nie mogą się nie podobać – więc jeśli głosowała przeciwko, to pewnie tylko ze względu na Jarosława Kaczyńskiego, który najwyraźniej padł na mózg nie tylko panu mecenasowi Romanowi Giertychowi, ale również mojej faworycie, Wielce Czcigodnej Joannie Scheuring-Wielgus. Tak czy owak 41 posłów Lewicy głosowało przeciw, a dwóch nie głosowało. Niewiarygodne – ale przeciw tej nowelizacji głosowała również „Trzecia Droga” (6 głosów przeciw), podczas gdy 3 posłów Kukiz 15 głosowało za, podobnie jak 3 posłów Lewicy Demokratycznej (Andrzej Rozenek, Joanna Senyszyn i Robert Kwiatkowski – a więc komuna o najczarniejszych podniebieniach) oraz trzech posłów koła „Polskie Sprawy”, czyli „róbmy sobie na rękę”, w osobach Zbigniewa Girzyńskiego, Agnieszki Ścigaj i Andrzeja Sośnierza) oraz dwóch posłów niezrzeszonych: Zbigniewa Ajchlera i Lukasza Mejzy. Ujawniła się tedy komuna, tym razem tylko częściowo bezbożna, bo w większości – pobożna; taka krzyżówka Stalina i Trzech Krzyży.

Pozory legalności są następujące: Gang pod nazwą Ministerstwo Klimatu, będzie wydawał koncesje na magazynowanie w podziemnych magazynach zbrodniczego dwutlenku węgla. Oczyma duszy już widzę, jak gangi dotychczas tylko wypłukujące złoto z powietrza, to znaczy – handlujące limitami tego zbrodniczego gazu, będą starały się o koncesje na jego składowanie – oczywiście nie za darmo; o tym nie ma mowy – i dlatego zaplecze polityczne rządu „dobrej zmiany” tak skwapliwie ten pomysł poparło. Któż nie chciałby zostać panem prezesem Danielem Obajtkiem, skoro każdy nosi w swoim tornistrze stosowne predyspozycje? W ten sposób Polska stanie się terenem obfitości zbrodniczego dwutlenku węgla, dzięki czemu wody podziemne mogą od razu być eksploatowane jako gazowane. Ale na tym oczywiście nie koniec, bo obok „sektorów strategicznych” w gospodarce, to znaczy prowadzonych przez spółki Skarbu Państwa, w których pierwszorzędne synekury mają przyjaciele kolejnych rządów, wspomniana nowelizacja wprowadza pojęcie „złóż strategicznych”, które mają pełnić rolę podobną do strategicznych sektorów w gospodarce. Ale nie tylko, bo właśnie dopiero tutaj przez gangiem otwierają się nieznane przedtem możliwości. Tam, gdzie w głębi ziemi zostaną zlokalizowane złoża strategiczne, miejscowe gminy mają wprowadzić zakaz lokalnej zabudowy, a uprawnienia wojewodów idą jeszcze dalej, bo mogą oni opieszałe, albo nie dość skwapliwe gminy obkładać surowymi karami – od 30 do 120 tysięcy złotych. Najważniejsza jest jednak możliwość objęcia aż 75 procent terytorium naszego nieszczęśliwego kraju, tak zwaną „sekwestracją”. Ta „sekwestracja” jest podobna w następstwach do wywłaszczenia, bo oznacza, że właściciel każdej działki na tym terenie nie tylko nie będzie mógł na niej nic zrobić, ale także – jeśli taki rozkaz padnie – rozebrać istniejące już budynki. Jest tedy sprawą oczywistą, że takiej działki nikt też nie kupi – bo i po co? Ponieważ formalnie „sekwestracja” nie jest wywłaszczeniem, żadne odszkodowanie właścicielowi nie przysługuje, ani też nie przysługuje mu odwołanie.

Ponieważ podejrzewanie Umiłowanych Przywódców, którzy tę nowelizację przeforsowali o jakiekolwiek motywacje ideowe poza umiłowaniem korzyści płynących z etatyzmu i jego skrajnych postaci – socjalizmu i komunizmu – podejrzewać niepodobna, decyzja Naczelnika Państwa i jego kamaryli musi mieć drugie dno. Wcale bym się tedy nie zdziwił, gdyby ta ustawa – a być może w kolejce czekają już następne – będzie podgatowką do rozpoczęcia realizowania w Polsce amerykańskiej ustawy nr 447 – bo w sytuacji wytworzonej na skutek „sekwestracji”, bardzo wiele nieruchomości może zostać po prostu porzuconych, więc nikt nie będzie protestował przeciwko zmianie stosunków własnościowych, po której ta ustawa zostanie zmieniona jeszcze raz – tym razem w sposób korzystny dla nowych właścicieli. A gdyby ktokolwiek chciał przeciwko temu zaprotestować, to nie będzie miał gdzie, bo właśnie stary żydowski grandziarz Jerzy Soros kupił sobie dziennik „Rzeczpospolita”. W ten sposób środowiska żydowskie już teraz dysponują w Polsce sporym segmentem rynku medialnego, bo wspomniany Soros ma co najmniej 11 procent udziałów w spółce „Agora” wydającej „Gazetę Wyborczą”, a stacja telewizyjna TVN stanowi własność Discovery Communication, której prezesem jest pan David Zaslaw, z pierwszorzędnymi korzeniami, podobno nawet warszawskimi. TVP nie będzie oczywiście żadną przeciwwagą i to bez względu na wynik wyborów, bo na jej antenie przeciwko rządowi nikt nie ośmieli się pisnąć tym bardziej, że podziemne magazyny zbrodniczego dwutlenku węgla w Polsce będą wykorzystywane przez Niemcy i inne państwa poważne, a poza tym nie zapominajmy, że w naszym nieszczęśliwym kraju stacjonuje amerykańskie wojsko, które przecież nie słucha i nie będzie słuchało ani pana ministra Błaszczaka, ani pana ministra Siemoniaka. Raczej odwrotnie – to każdy z nich będzie musiał słuchać tego, który temu wojsku wydaje rozkazy.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Wszystko pod kontrolą

Wszystko pod kontrolą

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    17 września 2023 michalkiewicz

Demokracja – demokracją – ale ktoś przecież musi tym kierować! – mówił partyjny buc w filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt”. I rzeczywiście – sytuacja przed wyborami skłania do podejrzeń, że wprawdzie panuje pełny spontan i odlot, niczym w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy pana Owsiaka, ale ktoś chyba tym wszystkim kieruje. Nawiasem mówiąc, Wielka Orkiestra też bardzo przypomina Winterhilfswerke, inicjatywę bardzo popularną w III Rzeszy – i nawet serduszka są podobne, jeśli nie takie same – ale rozumie się, że IV Rzesza zbytnio od Rzeszy III różnić się nie może. Wróćmy jednak do wyborów. Oto przed 6 września, kiedy upływał termin rejestracji list wyborczych, w Państwowej Komisji Wyborczej zarejestrowały się 94 komitety; niektóre jednoosobowe – do Senatu – inne kilkuosobowe do Senatu – ale było też sporo komitetów ambitnych, które postanowiły wystawić kandydatów i do Senatu i do Sejmu. Kiedy jednak po 6 września PKW zaczęła sprawdzać podpisy, okazało się, że 41 ambitnych komitetów nie zdołało zebrać wymaganej liczby podpisów i w rezultacie do wyborów sejmowych 15 października stanie tylko 6 komitetów: Zjednoczona Prawica, czyli PiS z kolaborantami, Koalicja Obywatelska, czyli Volksdeutsche Partei ze swoimi kolaboranty, Trzecia Droga Szymona Hołowni i PSL, Nowa Lewica, czyli pan Czarzasty i moja faworyta, Wielce Czcigodna Joanna Scheuring-Wielgus, Bezpartyjni Samorządowcy oraz Konfederacja. Uszeregowałem te komitety w takiej kolejności, bo chociaż pierwsza piątka sprawia wrażenie, że się za chwilę nawzajem pozagryza, to wszystkie one ponad podziałami zgodnie ujadają na Konfederację. Jak widzimy, nasza scena polityczna od 30 lat jest stabilna i zmieniają się tylko nazwy partii, ale wszystko inne przebiega zgodnie ze scenariuszem, jaki pan generał Czesław Kiszczak, wykonując plan transformacji ustrojowej, uzgodniony przez Daniela Frieda z Departamentu Stanu i Władimira Kriuczkowa z KGB, przedstawił swoim gościom w Magdalence. Ciekaw jestem tedy, czy komisja do badania ruskich wpływów w naszej – pożal się Boże! – polityce, której Pani Kierowniczka Sejmu właśnie wręczyła nominacje, zwróci na to uwagę, czy też po staremu będzie szukać dziury w całym, to z znaczy – spierać się z Donaldem Tuskiem, który najwyraźniej jest na jej celowniku – o różnicę łajdactwa. Na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby przewodnictwo komisji miał objąć pan dr Sławomir Cenckiewicz, zaś jego zastępcą ma zostać pan generał Andrzej Kowalski z bezpieki. Jak zatem widzimy, wszystko jest pod kontrolą, państwo jest przewidywalne, dzięki czemu ani ustrojowi, ani sojuszom nic nie zagraża i gdyby tylko nie ta Konfederacja, która w tym układzie jest potrzebna, jak psu piąta noga, to wszystko byłoby gites-tenteges. Dlatego niepotrzebnie się tak natęża pan Andrzej Seweryn, podstarzały aktor, który odgraża się, że „będzie krzyczał”, co myśli o tej władzy. Skutki takiego natężenia mogą być opłakane; kto wie, czy przypadkiem nie dojdzie do splamienia munduru, bo w tym wieku to i nawet bez krzyku nietrudno o taki wypadek. Po co tu zresztą jakieś krzyki, kiedy starsi i mądrzejsi już dawno o wszystkim pomyśleli i teraz tylko chodzi o to, żeby był pełny spontan i odlot?

Ale kampania wyborcza ma swoje prawa, toteż o ile pan Andrzej Seweryn tylko się odgraża, że będzie wrzeszczał, to pan premier Morawiecki już zaczyna wznosić tromtadrackie okrzyki i to przeciwko Ukrainie, chociaż jest rozkaz, że to właśnie ona ma być natchnieniem świata. Chodzi mu oczywiście o przedłużenie embarga na ukraińskie zboże, którego termin wyznaczony przez Komisję Europejską upływa 15 września. Chociaż ludowy komisarz do spraw rolnictwa w Brukseli, pan Wojciechowski twierdzi, że „robi wszystko”, to jednak Komisja do dnia dzisiejszego ani nie przedłużyła embarga, ani też nie potwierdziła jego wygaśnięcia 15 września. Być może dlatego, ze Ukraina grozi złożeniem na Unię Europejską, a na Polskę w szczególności skargi do Światowej Organizacji Handlu o naruszenie umowy z 2014 roku, a poza tym stojący na czele ukraińskiego grekokatolickiego kościoła narodowego JE abp Światosław Szewczuk właśnie prowadzi w Rzymie modły o zwycięstwo Ukrainy. Reakcja Nieba nie jest jeszcze znana, ale w sytuacji, gdy obowiązuje wspomniany rozkaz Pana Naszego z Waszyngtonu, nie jest wykluczone, że tym razem Niebo odstąpi od zasady, że jest po stronie silniejszych batalionów. W tej sytuacji, z powodu zatwardziałości pana premiera Morawieckiego również naszą biedną Ojczyznę mogłyby spotkać jakieś paroksyzmy.

Na razie jednak wszystko układa się nawet aż za dobrze, o czym świadczy deklaracja JE abpa Stanisława Gądeckiego z okazji beatyfikacji rodziny Państwa Ulmów, jaka odbyła się w Markowej w niedzielę 10 września. Ta wielodzietna rodzina została rozstrzelana w czasie okupacji przez Niemców za ukrywanie w swoim obejściu ośmiorga Żydów. JE abp Stanisław Gądecki powiedział, że jest ona przykładem dla wszystkich rodzin – oczywiście polskich – bo Żydzi, którzy się w ich obejściu schronili i nawet zachowywali się tam dość swobodnie, najwyraźniej nie przywiązywali wagi do tego, iż tę rodzinę narażają na pewną śmierć. Tedy z deklaracji Jego Ekscelencji wynika, ze polskie rodziny powinny być gotowe do najdalej idących poświęceń, zwłaszcza gdy oczekują tego od nich Żydzi. Pan Jasina z Ministerstwa Spraw Zagranicznych ujawnił tajemnicę państwową, że Polska jest „sługą narodu ukraińskiego”. Ekscelencja poinformował nas, że nie tylko ukraińskiego, ale również – żydowskiego. Czy będziemy w stanie spełnić te oczekiwania?

Stawiam to pytanie, bo pani reżyserowa Agnieszka Holland nakręciła właśnie kolejnego knota pod tytułem „Zielona Granica”, w którym, realizując zadanie na odcinku „pedagogiki wstydu”, chłoszcze nasz mniej wartościowy naród tubylczy za niedostatek empatii wobec migrantów, którym pewnego dnia przyszło do głowy, że powinni „godnie żyć” i w tym celu próbują forsować granicę białorusko-polską. Szczególne cięgi zebrała podobno Straż Graniczna, której funkcjonariusze zrzeszeni w związku zawodowym rzucili, a właściwie przypomnieli hasło, że „tylko świnie siedzą w kinie”. Z drugiej jednak strony pani reżyserowa jest obcmokiwana przez pana Seweryna Blumsztajna z Towarzystwa Dziennikarskiego, a niezależnie od tego Judenrat „Gazety Wyborczej” piórem pana red. Wojciecha Maziarskiego robi „no pasaran” „dyktaturze ciemniaków”, która w związku z tym wygrać nie może. To oczywiste, bo do kogo ma należeć świetlana przyszłość, jeśli nie do Jasnogrodu, w którym wspomniany Judenrat błyszczy, niczym karbunkuł w koronie Cesarza Indii?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Ciężkie czasy dla „oszwiate”

Ciężkie czasy dla „oszwiate”

michalkiewicz Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 września 2023

Pan prezydent podpisał ustawę – nowelizację prawa geologicznego i górniczego – a pan ambasador Brzeziński w imieniu rządu Stanów Zjednoczonych tym razem nie wyraził żadnego zaniepokojenia. Mamy zatem dwie możliwości: albo pan prezydent przed podpisaniem ustawy poprosił o pozwolenie, albo nawet nie poprosił, ale podpisana ustawa wychodzi naprzeciw oczekiwaniom nie tylko środowisk żydowskich w USA, ale również rządu Stanów Zjednoczonych, który w ustawie nr 447 zobowiązał się do dopilnowania, by Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym – więc o żadnej samowolce tubylczego pana prezydenta w tym przypadku mowy być nie może.

W tej sytuacji możemy już spokojnie zająć się kłopotami, jakie przeżywa edukacja – bo właśnie rozpoczął się kolejny rok szkolny. Nawiasem mówiąc, te kłopoty utrzymują się od bardzo dawna, o czym świadczy fragment „Syzyfowych prac”, kiedy to pani Borowiczowa radzi się żydowskiego furmana w kwestii edukacji syna. Furman logicznie jej wywodzi, że najlepiej przygotuje syna do egzaminu wstępnego ten nauczyciel, który potem będzie go egzaminował. Oczywiście nie za darmo, co to, to nie – więc nic dziwnego, że furman kończy swój wywód melancholijnym westchnieniem: „to są bardzo ciężkie czasy dla oszwiate!

Teraz, oprócz opisanych tradycyjnych przyczyn ciężkich czasów dla „oszwiate”, dochodzą nowe w osobie pana ministra Przemysława Czarnka. Można nawet odnieść wrażenie, że w środowiskach postępackich pan minister Czarnek w kategorii wrogów publicznych numer jeden, wyprzedził nie tylko Naczelnika Państwa, ale nawet – pana ministra Ziobrę. Judenrat „Gazety Wyborczej” alarmuje, że na widok ministra Czarnka, a nawet na sam dźwięk jego nazwiska, nauczyciele dostają nerwowej drżączki, niczym amerykańscy Żydzi na dźwięk nazwiska przywódcy murzyńskiego Narodu Islamu, Ludwika Farrakhana, który odgraża się, że powytacza im przed niezawisłymi sądami procesy o czerpanie zysku z handlu murzyńskimi niewolnikami. Nie tylko dostają nerwowej drżączki, ale uciekają ze szkoły gdzie pieprz rośnie, nawet do tłuczenia kamieni na szosie, byle tylko jak najdalej od znienawidzonego Czarnka.

Można by te wakaty częściowo wypełnić edukatorkami seksualnymi, co to nauczałyby dzieci i młodzież, jak bezpiecznie się bzykać, ale właśnie pan ministr Czarnek nie chce o tym słyszeć. Tymczasem gdyby na przykład taka pani Anja Rubik tylko opowiedziała o swoich przeżyciach („drogie dzieci, co ja przeżyłam!”), to po takiej edukacji każdy uczeń lub uczennica mogliby, wzorem Madame Anais, śmiało zakładać domy publiczne na najwyższym poziomie – ot choćby takie, jaki mogliśmy oglądać w filmie „Piękność dnia” z udziałem Katarzyny Deneuve, jako czołowej wolontariuszki. Ale nie tylko o to chodzi, bo Judenrat „Gazety Wyborczej” nawet specjalnie nie ukrywa, że przy okazji walki o „oszwiate” chciałby upiec jeszcze jedną pieczeń, a może nawet dwie.

Domaga się mianowicie, żeby powyrzucać ze szkół katechetów. Rzeczywiście, kiedy w latach 70-tych Kościół dostosował swoją administrację do reformy przeprowadzonej przez Edwarda Gierka, w następstwie której powstało 49 województw, namnożyło się też diecezji, które nie zawsze były finansowo zdolne do utrzymania rozbudowanej eklezjastycznej biurokracji. Wprowadzenie religii do państwowych szkół sprawiło, że księża, którzy z parafialnych dochodów nie mogliby związać końca z końcem, dostali pensje nauczycielskie, dzięki którym wielu księży może się w ogóle utrzymać. Tedy w ramach walki Synagogi z Kościołem, Judenrat „Gazety Wyborczej” chciałby pousuwać ze szkół katechetów i w ten sposób podciąć Kościołowi finansowe źródła egzystencji.

Ale to byłby dopiero początek drogi, bo przecież ci katecheci przez znaczną część procesu edukacyjnego nauczają historii żydowskiej – jak to Stwórca Wszechświata upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, jak to ubił z nim git-interes, a potem nawet udzielił jego potomstwu życzliwej rady, by sami od nikogo nie pożyczali, tylko pożyczali innym – oczywiście na wysoki procent – a wtedy zapanują nad całym światem, który w ten sposób zostanie oddany im w arendę – i tak dalej.

Jeśli nawet katecheci zostaną z państwowych szkół pogonieni, to tego wszystkiego ktoś przecież nadal będzie musiał nauczać, więc nie będzie rady, jak tylko w miejsce katechetów, w charakterze nauczycieli, pozatrudniać rabinów. Dzięki temu wszystkie państwowe szkoły upodobniłyby się do chederów, co tylko ułatwiłoby i pchnęło na nowe tory kulejący dialog z judaizmem. Już tam rabini przekonaliby potomstwo tubylczych głupich gojów, żeby w żadnej sprawie nie ośmielili się Żydom sprzeciwiać, więc dzięki temu – kto wie? – można by nawet zrezygnować z forsowania pedagogiki wstydu, żeby ciągnąć forsę nie tylko od Polski, ale po staremu – znowu i od Niemiec.

Żeby jednak zadośćuczynić konstytucyjnej zasadzie neutralności światopoglądowej państwa, trzeba będzie pozatrudniać również wykładowców kuronizmu-michnikizmu – i w ten sposób zaradzi się trapiącym „oszwiate” trudnościom. W charakterze nauczycieli kuronizmu-michnikizmu mogliby zostać zatrudnieni ci, którzy teraz rejterują ze szkół. Już tam Judenrat, przy pomocy działaczy B’nai B’rith zorganizuje przyspieszone, nocne kursy kuronizmu-michnikizmu („nocne wypychanie ptaków, nocne kursy stenografii…”) i w ten sposób, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, znikną piętrzące się obecnie trudności kadrowe.

Jak widać, program sanacji tubylczej „oszwiate” jest bardzo szeroko zakrojony, toteż nic dziwnego, że zgodnie z leninowskimi zasadami życia partyjnego, Judenrat „Gazety Wyborczej” jak zwykle jest w awangardzie postępowych przemian, które – gwoli ich urzeczywistnienia, wymagają położenia kresu władzy znienawidzonego ministra Przemysława Czarnka, Zbigniewa Ziobry, no i przede wszystkim – Naczelnika Państwa, którego zastąpi Donald Tusk na czele Volksdeutsche Partei. Już tam on będzie wiedział, jak rozprawić się Konfederacją, która sypie piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, lansując utopijne, niemożliwe do zrealizowania pomysły prywatyzacji sfery edukacyjnej, a przynajmniej – wprowadzenia bonu oświatowego, dzięki któremu rodzice zyskaliby większy wpływ na edukację. Ale po co tu jacyś rodzice, kiedy cała „oszwiate” ma przecież służyć wyhodowaniu człowieka sowieckiego, jak nie pod przewodnictwem rabinów, to pod dyrekcją nauczycieli kuronizmu-michnikizmu, dzięki czemu można będzie przejść do drugiego etapu rewolucji komunistycznej, to znaczy – zbudowania człowiekom sowieckim sztucznego środowiska w postaci państwa totalitarnego, w którym mogłyby one żyć. Czyż nie w tym kierunku zmierza IV Rzesza?

Stanisław Michalkiewicz