Około 200 tys. Ukraińców, którzy uciekli z kraju przed poborem prawdopodobnie straci prawo do ubiegania się o zasiłek dla niepracujących. W Niemczech tzw. Bürgergeld wynosi 450 euro [w 2023 już 502 euro md] . To ma „zachęcić” poborowych do powrotu do domu i wypełnienia obowiązku obrony kraju.
Rozwiązanie zaproponowała CDU. Sprawę opisał portal Merkur, który wskazał, że Ukraińców – dezerterów należy pozbawić świadczeń, aby „mogli odpowiedzieć na wezwanie Ministra Obrony Ukrainy do powrotu do domu, by tam mogli zastąpić żołnierzy frontowych wyczerpanych po dwóch latach trwania wojny”. „CDU, co zrozumiałe, argumentuje, że chodzi o sprawiedliwość wobec przebywających na froncie żołnierzy i ich rodzin” – czytamy.
W ciągu ostatnich dwóch lat tylko do Niemiec zdezerterowało około 200 tys. Ukraińców w wieku poborowym. Jak zauważa portal, niekorzystny przebieg wojny, po części spowodowany zmęczeniem Zachodu, stawia teraz społeczeństwo niemieckie „przed trudnym dylematem: czy zgodzi się na to, że ci ludzie będą uchylać się od obrony swojej ojczyzny i że inni będą musieli za nich ginąć?”.[To gdzie tu, q.., dylemat? md]
Jak stwierdza Merkur, znalezienie prostej odpowiedzi nie jest łatwe, szczególnie w sytuacji gdy Rosja formalnie nie wypowiedziała Ukrainie wojny, a agresję określiła mianem „operacji specjalnej”.
Minister sprawiedliwości Marco Buschmann (FDP) uznał, że rząd federalny „nie może i nie będzie zmuszał nikogo do służby wojskowej”. „Faktem jednak jest, że setki tysięcy Ukraińców zdolnych do służby wojskowej opuściły swój kraj, co nie pomaga ani walczącej o przetrwanie Ukrainie, ani europejskim krajom goszczącym uchodźców i ich obywatelom, którzy ponoszą już znaczne obciążenia finansowe związane z dostawami broni na Ukrainę” – napisał Merkur.
(Angela Merkel na tle obrazu Wojciecha Kossaka “Rugi Pruskie”)
Na naszych oczach spełnia się profetyczna wizja Jeana Raspaila z jego powieści „Obóz świętych”; książki, która w równej mierze poświęcona jest nadciągającej fali imigrantów, którzy na zawsze zmienią kulturowe oblicze naszego kontynentu, jak i postępującej niemocy (politycznej, ale również intelektualnej i duchowej) szeroko pojmowanych elit europejskich wobec tego zjawiska. Nie tylko elit świeckich.
Dzisiaj do tej niemocy dochodzi spora dawka hipokryzji. Słyszymy bowiem z ust prominentnych polityków niemieckich – ostatnio przy okazji rozmowy prezydenta RP Andrzeja Dudy w Berlinie – że Polska powinna zgodzić się na przyjęcie większej niż zadeklarowane dwa tysiące liczby osób szukających dla siebie lepszej przyszłości na Starym Kontynencie nie tylko w imię „europejskiej solidarności”, ale w imię pamięci o tym, „jak dobrze Polacy byli przyjmowani w czasach, gdy sami potrzebowali pomocy”.
Co prawda, gdy chodziło o budowę wraz z Rosją wymierzonej w żywotne interesy Polski rury gazowej na dnie Bałtyku, Niemcy mieli solidarność europejską w głębokim poważaniu. Nie na tym tylko polega przecież hipokryzja niemieckich utyskiwań na polską nieczułość wobec problemu fal imigrantów zalewających Europę. Hipokryzją tchnie również próba wywierania na nasz kraj nacisku poprzez granie na historycznych analogiach.
Warto w tym kontekście przypomnieć o przypadającej w tym roku sto trzydziestej rocznicy tzw. rugów pruskich. W 1885 roku rząd Ottona von Bismarcka opublikował rozporządzenia przewidujące wydalenie z obszaru Prus wszystkich Polaków, którzy nie byli poddanymi króla pruskiego. Chodziło o dziesiątki tysięcy osób, które od wielu lat mieszkały na obszarach zaboru pruskiego, a przybyły na te ziemie ojczyste z dwóch innych zaborów.
Krok ten władze pruskie motywowały troską o bezpieczeństwo państwa oraz zapewnieniem ochrony „niemieckiej kultury i niemieckiego bytu”. Do 1890 roku z całą brutalnością „państwa kultury” jak nazywano w rządowej propagandzie państwo Hohenzollernów, wydalono z granic Prus, przede wszystkim z ziem polskich, ponad trzydzieści tysięcy Polaków.
Brutalność „pruskich rugów” odbiła się głośnym echem w Europie. Sprzeciw budziła również wśród tej części niemieckich elit politycznych, które nie poświęciły resztek zmysłu moralnego na rzecz polityki „zdrowego egoizmu narodowego”. Pruski poseł w Petersburgu zanotował, że „gdy wielki kanclerz [Bismarck] pewnego dnia ustąpi, wiele ludzi będzie się wówczas wstydzić i wzajemnie zarzucać sobie nikczemność, z jaką płaszczyli się przed jego potężną wolą. Mnie dotyka najbardziej niemądre i niepotrzebnie okrutne rozporządzenie o wydaleniach”. W styczniu 1886 roku Reichstag – parlament ogólnoniemiecki wyłaniany w oparciu o inne prawo wyborcze niż parlament t pruski (Landtag) – przegłosował rezolucję potępiającą „pruskie rugi”.
Ostatecznie gdy z majątków junkierskich położonych na wschodzie Prus zaczęły dochodzić alarmistyczne wieści, że po „rugach” zapanował nagle deficyt taniej siły roboczej (czyt. polskich robotników rolnych także objętych polityką bezwzględnej ekspulsji), rząd pruski na początku lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku odstąpił od tego narzędzia antypolskiej polityki. Ale w użyciu był już inny instrument mający chronić „niemiecką kulturę i niemiecki byt” na wschodzie – powstała w 1886 roku pruska Komisja Osadnicza.
Tak się dziwnie składa, że 130-lecie jej istnienia przypadnie w przyszłym roku, w roku, w którym znikną obowiązujące restrykcje dotyczące kupowania polskiej ziemi.
Pod wpływem racjonalnych i sprawdzonych zasad prawnych i ekonomicznych absurdalna, ogromnie kosztowna i zbędna unijno-brukselska i niemiecka „polityka klimatyczna” oraz „zielona transformacja energetyczna” już stopniowo cofa się i upada. Żeby ratować budżet, już mocno skorodowany przez tę „politykę ochrony klimatu”, rząd Niemiec zamierza kolejny raz zawiesić i obejść prawny „hamulec zadłużenia”.
15 listopada niemiecki Trybunał Konstytucyjny uznał za niezgodne z konstytucją RFN przeniesienie przez rząd niewykorzystanych 60 miliardów euro – z długu zaciągniętego na zwalczanie złych skutków zamykania i ograniczania życia gospodarczego w okresie covidowym. Przeniesienia dokonano do rządowego „Funduszu Klimatu i Transformacji Energetycznej” [Klima und Transformationsfonds]. To orzeczenie Trybunału wywołało budżetowy i polityczny chaos w organach lewicowych władz Niemiec.
Ten pozabudżetowy „Fundusz Klimatu i Transformacji Energetycznej” (KTF) to specjalny rządowy fundusz mający służyć finansowaniu między innymi produkcji energii ze „źródeł odnawialnych”, dopłat do termomodernizacji budynków i do wymiany źródeł ciepła, rozwoju ogromnie kosztownej i nieopłacalnej „elektromobilności”, inwestycji w technologie wodorowe itp. Główne źródła przychodów KTF stanowią środki ze sprzedaży przymusowych uprawnień do emisji dwutlenku węgla w ramach unijnych systemów ETS oraz z opłat krajowych – pobieranych głównie z firm transportowych i z sektora użytkowania budynków. Tylko na lata 2024-2027 zaplanowano w KTF, pod naciskiem partii Zielonych, SPD i eurokomunistycznych władz UE z Brukseli, ogromne wydatki na łączną kwotę aż 212 miliardów euro (!). Należy przypomnieć, że zaplanowane na rok 2023 łączne wydatki całego budżetu RFN miały wynieść około 565 mld euro.
Pisemną skargę do Trybunału Konstytucyjnego na takie postępowanie lewicowego rządu wniósł w czerwcu 2022 roku szef CDU Friedrich Merz. Twierdził w tej skardze, że przeznaczenie zaciągniętego przez rząd wielkiego „covidowego” długu na późniejsze cele „klimatyczne” jest niezgodne z niemieckim prawem. Twierdził słusznie, bo 15 listopada sędziowie z Karlsruhe przyznali mu rację. W roku 2020, w okresie kryzysu wywołanego epidemią COVID-19, ówczesne władze Niemiec na okres trzech lat zawiesiły obowiązywanie konstytucyjnego tzw. hamulca długu (Schuldenbremse) i tym samym umożliwiły rządowi systematyczne zwiększanie zadłużenia państwa w celu wspierania socjalistycznej służby zdrowia, szpitali, firm medycznych oraz zamkniętych przez rządy landów firm gastronomicznych i innych. W budżecie federalnym na rok 2021 zapisano więc uprawnienie rządu RFN do zaciągnięcia nowego długu – w wysokości aż 240 miliardów euro (!).
Ale na koniec grudnia owego roku okazało się, że ponad 60 mld euro z tego już zaciągniętego długu nie zostało jeszcze wydane. Więc na gruncie prawnym te niewykorzystane pożyczki rządu powinny były zostać spłacone i umorzone. Jednak w lutym 2022 roku nowa koalicja rządząca Niemcami (SPD-Zieloni-FDP) przegłosowała w Bundestagu nowelizację budżetu federalnego i wspomniane miliardy, zaksięgowane jako zadłużenie z roku 2021, przesunęła do „Funduszu Klimatu i Transformacji Energetycznej”. Tym samym zwiększyła budżet tego „ambitnego” Funduszu (jak to wówczas zachwalała lewicowa prasa) z wcześniejszych 42,6 do aż 102,6 miliardów euro. Wunderbar!
I właśnie tę nowelizację budżetu federalnego zaskarżyli do Trybunału Konstytucyjnego szefowie opozycyjnej (w Bundestagu) CDU. Bo ich słusznym zdaniem, te 60 miliardów z pożyczek można było wykorzystać jedynie w roku 2021 i tylko na cele związane z epidemią i sanacją gospodarki – po idiotycznym zamknięciu jej części. Bo to z tego nadzwyczajnego powodu zawieszono w Bundestagu konstytucyjny „hamulec długu”, a późniejsze działania nowego rządu stanowiły jego nielegalne obejście. Richtig! Trybunał nakazał więc umorzenie długów przesuniętych z funduszu „pandemicznego” do „Funduszu Klimatu” i tym samym zmniejszenie zasobów tego Funduszu o 60 mld euro. W związku z tym federalne ministerstwo finansów, pozostające pod nadzorem liberałów z FDP, już nazajutrz wykonało zalecenie Trybunału i wstrzymało – choć „z pewnymi wyjątkami” – radosne wydawanie miliardów euro z KTF na cele „klimatyczne” i podobne eurokomunistyczne głupoty. Zapowiedziało też opracowanie „w najbliższym czasie” nowego planu budżetowych wydatków i odroczyło przyjęcie przyszłorocznego budżetu RFN. Ale niestety jednocześnie, 23 listopada, szef FDP i federalny minister finansów Christian Lindner rzekomo „musiał” ogłosić zawieszenie na obecny rok budżetowy obowiązującego limitu zadłużenia. Uczynił to wbrew swoim wcześniejszym solennym zapewnieniom – oczywiście przede wszystkim pod naciskiem eurobolszewickiej partii Zielonych i jej ministrów. Sehr dumm und demokratisch!
Budżetowy chaos i niepokój szefów przemysłu
Powyższe wydarzenia wywołały budżetowy i polityczny chaos, głównie w parlamencie Republiki Federalnej, ale też m.in. w partii Zielonych. Gut! A także silne zaniepokojenie niemieckich inwestorów i kierowników przedsiębiorstw przemysłowych i transportowych. Bo możliwe teraz obcięcie różnych już zaplanowanych wydatków budżetu RFN w roku 2024 – na łączną sumę co najmniej 40-50 miliardów euro, w tym na obiecane w październiku br. wsparcie dużej części przedsiębiorstw przemysłowych i energetycznych dopłatami do bardzo drogiej, bo „zielonej” energii elektrycznej, co miało kosztować niemieckich podatników aż 68 mld euro (!) – może spowodować zapaść kolejnych setek firm średnich i wielkich. Ponadto szereg projektów infrastrukturalnych i tych dotyczących absurdalnej „ochrony klimatu” może już nie otrzymać obiecanego wielkiego finansowania. Gott sei Dank! Np. wielki producent stali, Stahl-Holding-Saar, liczył na rządową miliardową dotację na inwestycję na rzecz zmniejszenia emisji dwutlenku węgla z jego wielkich pieców. A teraz już chyba nie liczy.
W związku z tym wszystkim, prezes Związku Niemieckiego Przemysłu Siegfried Russwurm oświadczył, że „niemiecki przemysł obserwuje obecną sytuację polityczną z ogromnym zaniepokojeniem”, gdyż liczne „niepewności” po orzeczeniu Trybunału powodują u przedsiębiorców „skrajny niepokój w tej i tak już trudnej sytuacji gospodarczej i globalnej”. A „we wszystkich obszarach polityki, zwłaszcza w obszarze zaplanowanej transformacji w stronę klimatycznej neutralności, należy pilnie sprawdzić, czy wybrane koncepcje mają dalsze zastosowanie” (wg dpa). Richtig! W związku z tymi niepokojami kanclerz Olaf Scholz w swoim wystąpieniu wideo na Twitterze (25 listopada) starał się uspokoić obywateli i szefów przemysłu, że rząd dokona „szybkiej korekty projektu budżetu”, a wszystkie konieczne decyzje zostaną podjęte jeszcze w tym roku. Jawohl! Kanclerz zapowiedział też, że jego rząd zwróci się do parlamentu o uchylenie wspomnianego hamulca zadłużenia, który ogranicza możliwy deficyt budżetu do równowartości raptem 0,35 proc. PKB, aby „zapewnić pomoc zaplanowaną na ten rok”. Super!
Nieuniknione cięcia wydatków
Niektórzy niemieccy ekonomiści przewidują, że nieuniknione w tej sytuacji obcięcie części już zaplanowanych wydatków budżetu RFN w roku 2024 mogłoby obniżyć planowany wzrost PKB Niemiec w przyszłym roku nawet o 0,5-0,7 proc. i pogorszyć sytuację gospodarki i milionów gospodarstw domowych. Tym bardziej że w związku ze wspomnianym wyrokiem Trybunału, 24 listopada minister Christian Lindner zapowiedział między innymi, że obowiązujące od stycznia 2022 roku tzw. mechanizmy zamrożenia cen gazu ziemnego i energii elektrycznej, które miały obowiązywać co najmniej do kwietnia przyszłego roku włącznie, zostaną zawieszone już w grudniu br. Lindner wykluczył też jakiekolwiek podwyżki podatków i powiedział, że dla utrzymania priorytetowego planu wspierania przemysłu trzeba będzie znaleźć oszczędności gdzie indziej, w tym także w systemie opieki socjalnej. Richtig! Ciekawe, czy mu się uda cokolwiek przeforsować w tej kwestii? Czy uda się ogromne niemieckie wydatki na socjal przyciąć choć o parę procent? Wątpliwe.
Tak więc wyrok Trybunału Konstytucyjnego ma wymiar nie tylko prawno-finansowy, ale też makroekonomiczny. Zapewne wpłynie on pozytywnie na choćby nieduże oszczędności w wydatkach budżetu RFN i KTF, ale też pogłębi stopniową zapaść gospodarki Niemiec – postępującą już od roku 2020, przede wszystkim wskutek absurdalnej unijnej i niemieckiej „polityki klimatycznej”, energetycznej, „pandemicznej”, socjalnej, imigracyjnej itd. Słuszne orzeczenie Trybunału z Karlsruhe zwiastuje więc kolejne silne spory w lewicowej koalicji SPD-Zieloni-FDP. Głównie dlatego, że ogromny fundusz KTF służył przede wszystkim do obsługiwania różnych radosnych i „postępowych” projektów eurobolszewickiej partii Zielonych. Z tego powodu znaczące cięcia wydatków z tego „partyjnego” funduszu postawi Zielonych i część SPD pod presją rzekomej konieczności obrony ważnych dla nich projektów i inwestycji. Zapewne Zieloni i większa część SPD będą chcieli ograniczyć konieczne cięcia wydatków do minimum i dążyć – wbrew stanowisku FDP i chadeków – do podniesienia niektórych podatków i opłat oraz do likwidacji niektórych ulg podatkowych. Na pewno będą też dążyć do ponownego zawieszenia „hamulca długu”. To wszystko będzie rodzić w tej rządowej koalicji dodatkowe silne napięcia. Gut! Być może dojdzie więc do przedterminowych wyborów do Bundestagu.
Wyrok niemieckiego Trybunału będzie miał też wpływ na eurosocjalistyczne projekty i politykę władz Unii Europejskiej. W tym na już trwające negocjacje dotyczące reformy tzw. paktu stabilności i wzrostu UE, który zawiera nakazy fiskalnej dyscypliny. Eurokomunistyczni komisarze UE płci obojga i lewicowe rządy państw południa Europy domagają się od lat „większej elastyczności” w sprawach redukcji ich ogromnych długów – redukcji postulowanej od roku 2009 przez władze Niemiec, Holandii czy Austrii – oraz wprowadzenia dość licznych wyjątków, m.in. dla wydatków na cele obronne i „klimatyczne”. A kolejne rządy Niemiec dość konsekwentnie opowiadają się w instytucjach UE, też co najmniej od roku 2009, za utrzymaniem stabilnych reguł finansowych i budżetowych. I często stawiały swój prawny „hamulec długu” za wzór do naśladowania. A teraz wyrok niemieckiego trybunału mocno osłabia te niemieckie wzory i argumenty – pokazuje bowiem, że budżetowa dyscyplina i rzeczywiste znaczące oszczędności to już nie jest specjalność władz RFN.
Inny ciekawy przykład stopniowego cofania się rządowej i unijnej „polityki klimatycznej” oraz „zielonej transformacji energetycznej” to zablokowanie 24 listopada w Bundesracie (izbie przedstawicieli rządów 16 landów RFN) tzw. reformy ustawy o drogowym ruchu i transporcie. Zupełnie niespodziewanie dla polityków lewicowej SPD i Zielonych większość przedstawicieli landów odrzuciła bowiem przyjęcie rządowych zmian w tej ustawie, polegających między innymi na tym, że postulaty „ochrony środowiska i klimatu” miały być dodane do nowej ustawy jako podstawowe kryteria planowania transportu.
W przeciwieństwie do poprzednich lat, w przedszkolu w Hamburgu-Lokstedt nie będzie już choinki na Boże Narodzenie; powód tego kroku został przekazany rodzicom na piśmie. „Zdecydowaliśmy się na to jako zespół, ponieważ nie chcemy wykluczać żadnego dziecka i jego wiary” – napisano w liście, cytowanym przez portal dziennika „Welt”. Czyli wykluczą chrześcijan żeby nie wykluczać innych.
Pierwsza o sprawie poinformowała gazeta „Hamburger Abendblatt”.
„W dalszej części listu napisano, że można zrezygnować z +tego jednego symbolu+, ponieważ pokoje dziecięce są przystrojone na Boże Narodzenie”. Ponadto dzieci wykonały już ozdoby i upiekły świąteczne ciasteczka.
„Planowane jest również świąteczne śniadanie. Jednak kierownictwo przedszkola wykluczyło wyraźnie chrześcijańskie obchody” – pisze portal stacji RTL, zauważając, że „wątpliwe jest, czy dzieci rzeczywiście wczują się w świąteczny nastrój bez choinki, która jest największym symbolem święta miłości (..)”.
Fakt, że stawia się choinkę, a tym samym upamiętnia chrześcijańskie święto, nie oznacza, że na przykład muzułmańskie dzieci są gorzej traktowane. „Wręcz przeciwnie, ich święta (…) mogą być również należycie obchodzone w przedszkolu” – zauważa RTL.
Decyzja przedszkola „spotyka się z niewielkim zrozumieniem ze strony wielu rodziców” – zauważa portal dziennika „Bild”. Niektórzy mówią o wszechogarniającej „kulturze anulowania”. Inni uważają po prostu, że to „wielka szkoda”, że nie będzie choinki.
Przedszkole „Mobi” jest częścią fundacji Stiftung Kindergaerten Finkenau, która prowadzi placówki opieki dziennej . [—]
Saksonia-Anhalt to pierwszy niemiecki land, który uzależnił naturalizację od pisemnego potwierdzenia, że Izrael ma prawo istnienia. To reakcja na antyizraelskie i antysemickie wystąpienia w Niemczech związane z wojną na Bliskim Wschodzie.
Rozporządzenie w tej sprawie już obowiązuje, rozesłała je pod koniec listopada do wszystkich powiatów i miast na prawach powiatów w Saksonii-Anhalt szefowa landowego MSW Tamara Zieschang, wywodząca się z chadeckiej partii CDU.
Każdy obcokrajowiec starający się teraz o niemieckie obywatelstwo w urzędach w Saksonii-Anhalt musi na piśmie uznać prawo Izraela do istnienia, a także „potępić wszelkie działania przeciw istnieniu państwa izraelskiego”. Landowe MSW podkreśliło w rozporządzeniu, że prawo istnienia Izraela to niemiecka racja stanu.
Istnienie i bezpieczeństwo Izraela to niemiecka racja stanu
Stosunek Niemiec do Izraela od lat kształtuje „poczucie odpowiedzialności za zbrodnię Holokaustu”. Stwierdzenie, że istnienie – a także bezpieczeństwo – Izraela jest niemiecką racją stanu powtarzają kanclerze RFN. Pierwsza ujęła to w ten sposób Angela Merkel (CDU) podczas przemówienia w Knesecie w 2008 roku.
W 85. rocznicę tzw. nocy kryształowej, czyli pogromu Żydów w III Rzeszy, zainicjowanego przez ówczesne władze Niemiec, kanclerz Olaf Scholz oświadczył, że czuje się “zawstydzony i oburzony” obecną falą antysemickich incydentów w Niemczech. Podobne zapewnienie wygłosił Olaf Scholz (SPD), gdy jako jeden z pierwszych zagranicznych przywódców odwiedził Izrael po ataku Hamasu z 7 października.
Wielu imigrantów pochodzi z krajów muzułmańskich, które nie uznają Izraela, wielu wyrosło w atmosferze nienawiści do Żydów i państwa izraelskiego. Poglądy zachowują po przeniesieniu się do Europy, co szczególnie widoczne od czasu wybuchu wojny Izrael-Hamas.[a może to wiedza o tym państwie i jego zbrodniach? MD]
Hasło „jednoznacznie nawołujące do mordowania Żydów” namalowane w gmachu ministerstwa sprawiedliwości
Nie jest do końca jasne, dlaczego to właśnie nieduży wschodnioniemiecki land wprowadził taki obowiązek dla imigrantów ubiegających się o obywatelstwo. Odsetek obcokrajowców jest tam niższy niż w większości landów.
Po 7 października – po ataku terrorystycznym Hamasu na Izrael, który doprowadził do wojny – doszło tam co prawda do zdecydowanego wzrostu przestępstw o charakterze antysemickim i antyizraelskim (w tym demonstrowania symboli organizacji terrorystycznych), ale na tle całych Niemiec było ich stosunkowo niewiele – dane landowego MSW (do 5 listopada) wymieniły ich 24, a w całej Republice Federalnej w tym czasie zanotowano ich około tysiąca.
Jednym z tych 24 przestępstw było wymalowanie hasła „jednoznacznie nawołującego do mordowania Żydów” na gmachu ministerstwa sprawiedliwości Saksonii-Anhalt w Magdeburgu – w miejscu dostępnym dla wielu ludzi. Sprawca nie jest znany.
Saksonia-Anhalt chce być przykładem dla innych landów
To nie Saksonia-Anhalt była też miejscem, w którym odbywały się – lub planowano je, ale zostały zakazane – znaczące propalestyńskie demonstracje. [—- wyciąłem politpoprawny bełkocik. md]
To szef CDU Friedrich Merz pierwszy zażądał, by naturalizację uzależnić od poparcia dla istnienia państwa izraelskiego. Saksonia-Anhalt ma nadzieję
Gdzie się podziali Ukraińcy w wieku poborowym? W Niemczech ze 300 tys, a ile w Polsce?
“Die Welt”: Oficjalnie w Niemczech jest ich 190 tys… Ponad 650 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku 18-64 lat jest zarejestrowanych jako uchodźcy w 27 państwach UE, a także w Norwegii, Szwajcarii i Liechtensteinie.
Z Ukraińców przebywających na terenie Niemiec udałoby się stworzyć “od ośmiu do dziesięciu brakujących dywizji”.
“Na terenie Niemiec mieszka ponad 189 tys. Ukraińców w wieku poborowym – wynika z oficjalnych danych MSW. Nielegalnie może tam przebywać dodatkowe 100 tys. mężczyzn z tej grupy” – informuje w niedzielę dziennik “Welt”.
“Rząd ukraiński nie ma możliwości sprowadzenia z powrotem do kraju potencjalnych żołnierzy, dla Ukrainy odpływ sprawnych, zdolnych do służby wojskowej mężczyzn stanowi w drugim roku wojny ogromny problem”.
Od 24 lutego 2022 roku, czyli rozpoczęcia rosyjskiej inwazji, do Niemiec przybyło 221 571 Ukraińców w wieku poborowym (18-60 lat). Obecnie przebywa ich tam 189 484 – wynika z danych niemieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na 31 sierpnia br.
Legalnie i nielegalnie…
Wielu z tych mężczyzn brało udział w walkach z rosyjskimi wojskami, ale część nie (np. z powodu chorób, opieki nad rodziną lub niechęci do walki) – opisuje “Welt”. Szacuje się, że oprócz oficjalnie odnotowanych 189 tys., w Niemczech nielegalnie przebywa kolejne 100 tys. Ukraińców, którzy nie przekroczyli 60 roku życia – dodaje dziennik.
Rosyjska inwazja wywołała na Ukrainie masowy exodus, szczególnie poza granice kraju. Według Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) od początku wojny Ukrainę opuściło prawie 6,3 mln osób – głównie kobiety i dzieci, w większości celem ich podróży były kraje europejskie.
Z danych Eurostatu wynika, że ponad 650 tys. ukraińskich mężczyzn w wieku 18-64 lat jest zarejestrowanych jako uchodźcy w 27 państwach UE, a także w Norwegii, Szwajcarii i Liechtensteinie. To tysiące potencjalnych żołnierzy – “szczególnie biorąc pod uwagę niedawne oświadczenie nowego ministra obrony Ukrainy Rustema Umierowa, że regularna armia kraju liczy łącznie 800 tys. żołnierzy” – przypomina “Welt”.
W obliczu strat na froncie, o których rząd w Kijowie nie informuje, a które są oczywiście duże, dla skutecznej obrony kraju kluczowa może okazać się możliwość powołania przynajmniej części tych, którzy uciekli za granicę – zauważa “Welt”, przyznając, że wielu Ukraińców przebywających za granicą swego kraju może .
Wielu z nich “sprawia wrażenie silnych”
Według szacunków Connection e. V., niemieckiego stowarzyszenia wspierającego dezerterów, z Ukrainy od początku wojny przed poborem uciekło co najmniej 175 tys. mężczyzn, część z nich do Niemiec.
Jak podkreśla “Welt”, sytuacja ta wzbudza coraz więcej pytań, także w Niemczech, również dlatego, że Berlin wnosi znaczący wkład we wzmacnianie zdolności obronnych Ukrainy. “Kilka dni temu rząd federalny ogłosił, że chce w przyszłym roku podwoić pomoc wojskową dla rządu w Kijowie do kwoty 8 mld euro. Co jednak ze skutecznością wsparcia Niemiec i Zachodu, jeśli na Ukrainie kończą się żołnierze?” – pisze gazeta.
Nie rozumiem, dlaczego sprawni fizycznie Ukraińcy przebywają w Niemczech, uchylając się od obrony swojego kraju. Nie każdy musi trafić na front. Można zająć się opieką nad rannymi, działać w służbach ratunkowych lub innych sektorach – skomentował emerytowany wojskowy i deputowany CDU Roderich Kiesewetter. – Wielu Ukraińców, których u nas widać, sprawia wrażenie silnych – dodał, oceniając, że tylko z Ukraińców przebywających na terenie Niemiec udałoby się stworzyć “od ośmiu do dziesięciu brakujących dywizji”.
“Welt” zaznacza, że “rząd Zełenskiego jest coraz bardziej zaniepokojony sytuacją”. Kijów nie ma wpływu na Ukraińców przebywających poza granicami, a “rząd Zełenskiego nie podjął na razie kroku, wzywającego inne państwa do deportacji ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym” – zauważa “Welt” i dodaje, że “trudno sobie wyobrazić, aby któryś z zachodnich krajów partnerskich spełnił takie żądanie”.
Niemiecki rząd powołuje się obecnie na Europejską konwencję o ekstradycji z 1957 roku, wykluczającej ekstradycję w przypadku dezercji. “O dopuszczalności ekstradycji decydują sądy okręgowe. Rząd federalny szanuje ich niezależność i dlatego nie wypowiada się w tej kwestii” – skomentowało MSW.
Kolonie nie mają doktryny, ponieważ ze swej, ułomnej natury, są nie podmiotem, a przedmiotem.
Przedmiotem, podlegającym obrotowi, w którym to obrocie uczestniczą zbywca i nabywca.
***
Kiedy panowie Kriuczkow i Fried dogadywali szczegóły przekazywania dotychczasowej, sowieckiej kolonii w amerykańską sferę wpływów, pijany tzw. wolnością lud tubylczy, nie zwracał uwagi na takie detale, jak wielkoskalowa (to modne dziś określenie) grabież (marka handlowa – transformacja).
Trzeba przyznać, że Amerykanie zachowali się pragmatycznie i na początku, błyskawicznie wycisnęli z nowej kolonii co się dało (a dało się wiele, bo PRL była kolonią zasobną), po czym w ramach tzw. partnership in leadership , wydzierżawili Kraj nad Wisłą (dalej KnW) swoim, zaufanym wasalom, czyli Niemcom, którzy kontynuowali grabież latami, z właściwą sobie systematycznością.
Wyciskanie odbywało się przy udziale sitw kompradorskich (najpierw kapitalistycznych, potem socjalistycznych), pod czujną opieką przewerbowanych z rubli na dolary smutnych panów, co gwarantowało i regularność transferów haraczu, i spokój.
Pragmatyzm amerykański (czyli grab and run) wynikał z tzw. twardej przesłanki:
kolonia była położona daleko, bo aż za oceanem, a niemiecki wasal miał KnW tuż za rzeką, czyli najdosłowniej pod (grabiącą) ręką. ***
Emancypacja (nadmierna zdaniem Waszyngtonu) wasala niemieckiego, sprowokowała ponowne wejście do gry Amerykanów (to nie ja – to staliniątko Targalski), które spowodowało 8 lat temu przemeblowanie tzw. sceny politycznej w KnW.
Ale każdy, kto choć raz meblował mieszkanie wie, że meble (jak każdy sprzęt) się zużywają, nie tylko fizycznie, ale i moralnie.
Dlatego też, powróceni do gry Amerykanie, zmajstrowali nowoczesny zestaw meblowy „Szymek”, który ma zastąpić zużytą (fizycznie i moralnie) post peerelowską meblościankę „Jarek”, z jednoczesnym przyblokowaniem przestrzeni mieszkaniowej dla importowanych zza Odry meblarskich szrotów, pod roboczą marką „Donek”.
***
Kolonia KnW była i jest kompradorsko zarządzana przez lokalsów w najlepszym razie bez kindersztuby, a w najgorszym… wstyd być precyzyjnym, co każdy mógł (i może) sam zauważyć i usłyszeć.
Oczywiście wiek zaawansowany daje tu wielki handicap, bo ja pamiętam ferajny Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Bieleckiego. Suchockiej, Cimoszewicza…aż do Morawieckiego włącznie i bez problemu dostrzegam swoim, uzbrojonym w okulary okiem, nieustanną replikację buractwa, wyłażącego spod pseudo-inteligenckiej panierki.
I dlatego bardzo sobie cenię dobre maniery.
Rzecz jasna, wzorem savoir vivre jest Albion, znany ze swej uprzejmości aż po ostatni stopień szafotu. Do kodeksu dobrych manier wrócę po krótkim opisie sensacyjki, której autorem jest prezes NBP Glapiński, który w przerwach pomiędzy naradami z asystentkami potrafi strzelić takim bon motem, że buzi dać (to przenośnia):
„Jest (…) bezpieczeństwo (…) militarne, bo jesteśmy częścią NATO. Chociaż między nami Polakami (…) bez centralnego portu komunikacyjnego, ten 5 punkt NATO jest po prostu punktem. Musi być taki port, żeby amerykańskie na przykład wspomożenie obrony naszego wschodu miało gdzie wylądować i się logistycznie rozłożyć. O tym się nie mówi publicznie, bo każdy się boi, ja się nie boję, powiem: ogromne znaczenie strategiczne, militarne CPK a nie fiu bździu”
To piękne, że pomiędzy obowiązującym bajdurzeniem o wygodzie Polaków podróżujących po świecie, ktoś wreszcie powiedział, że budujemy CPK dla Amerykanów, żeby mogli tu przylecieć (do czego jeszcze wrócę).
Budujemy za w sumie nieduże pieniądze, bo 40 miliardów, co wobec 100 miliardów wydanych w rok na ferajnę pajaca Zełeńskiego jest niewiele.
Bo jak nam Ukraina te 100 miliardów odda, to będziemy mogli sobie wybudować kolejne 2 (i pół) CPK, tym razem już dla zwiedzających świat Polaków, albo 50 razy przekopać Mierzeję Wiślaną – bo kto bogatemu zabroni?
***
Wracając do dobrych manier (i mojej, długiej pamięci) zatrzymam się na wychodzeniu po angielsku:
Pamiętam, jak po angielsku wyszli Amerykanie z Wietnamu, co doskonale wizualizowały zdjęcia helikopterów startujących z dachu ambasady w Sajgonie, zabierających tylko najcenniejsze aktywa, w tym co ładniejsze panienki.
Cóż, helikoptery miały ładowność ograniczoną, stąd zrozumiałym jest, że zdecydowaną większość lokalnych sojuszników USA, trzeba było zostawić do dyspozycji wjeżdżających w tym samym czasie do Sajgonu na czołgach, komunistów.
A ci potrafili się nimi zająć wg najlepszych sowieckich wzorów.
Ale kogo to dziś obchodzi?
***
Znacznie później, gdy jako tzw. młody pracownik naukowy zarabiałem na swój pierwszy kolorowy telewizor (i magnetowid – było kiedyś takie słowo) zbierając na norweskich zboczach truskawki, Saddamowi zachciało się/został podpuszczony podboju Kuwejtu.
Robota była prosta, łup atrakcyjny, ale wtedy do gry wkroczyli Amerykanie w osobie gen Schwarzkopfa, a dokładniej w ciągu 100 godzin armie sprzymierzone wyzwoliły Kuwejt i wkroczyły na ok. 200 kilometrów w głąb Iraku, jednak rozkaz ówczesnego amerykańskiego prezydenta George’a H.W. Busha zmusił generała do zaniechania ofensywy (Wiki)
Kłopot w tym, że „Pod wrażeniem wezwań amerykańskich przywódców do buntu przeciwko irackiej dyktaturze, do walki z nią spontanicznie przystąpiły dwie dyskryminowane grupy: iraccy szyici w południowym Iraku oraz zamieszkujący północną część kraju Kurdowie.
Powstańcy nie otrzymali zagranicznego wsparcia; słabo uzbrojeni i pozbawieni jednolitego kierownictwa ponieśli klęskę w walkach z Gwardią Republikańską. Podczas przeprowadzonej przez Alego Hasana al-Madżida, Husajna Kamila al-Madżida oraz Tahę Jasina Ramadana pacyfikacji szyitów zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów. Z Iraku uciekło ponadto ok. 2 mln Kurdów (Wiki)
Swoją drogą, urocza jest ta dezynwoltura: „zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów”
No, ale tu przecież chodzi o jakichś szyitów, irackich do tego, więc nie ma co się obruszać.
***
Amerykanów wyjście po angielsku z Afganistanu było tak niedawno, że kto chciał, mógł obejrzeć hollywoodzkie wręcz sceny z Afgańczykami, czepiającymi się podwozi startujących wieeeelkich samolotów i potem spadających na rodzinną ziemię lotem swobodnym, ze skutkiem rozczarowującym.
Sceny szturmowania odgrodzonego szpalerem marines_lotniska, przez przerażonych, uciekających przed talibami lokalsów, wyglądały przy tym banalnie.
Swoją drogą, jakoś nie widzę/nie słyszę troski o los afgańskich kobiet pozostawionych przez Amerykanów na łaskę talibów, ale to pewnie kwestia niedoskonałości mojego wzroku i słuchu.
Zresztą – pewnie brzydkie te kobiety były. ***
Wracając do CPK:
prezes Glapiński nie powiedział jednak wszystkiego (bo odwaga nawet Glapińskiego, ma swoje granice:
otóż nie wspomniał, że pasy startowe CPK będą, jak by to ująć…. o! mam! – dwukierunkowe, co oznacza, że będą służyły nie tylko samolotom lądującym w KnW z amerykańskim cargo, ale i startującym np. za Atlantyk, albo choćby tylko do (niemieckiej) bazy w Ramstein
***
Na koniec wytłumaczę położenie ekipy, która postawiła wszystko (z nami włącznie), na egzotycznego (no oczywiście, że egzotycznego) sojusznika:
kot, który jednej dziury pilnował, z głodu zdechł.
Konflikt między Ukrainą i Polską nie jest o zboże. Spór ten jest tylko widocznym dla opinii publicznej symptomem zerwania w obustronnych stosunkach. Dodajmy, że nieuchronnego, co przewidział już ponad 100 lat temu Roman Dmowski, a czego politycy PiS nie potrafili czy nie chcieli dostrzec. Spór ten jest konieczny i wynika z mapy, czyli z geopolityki.
Przez ostatnie półtora roku ciągle czytałem o sobie, że jestem „ruską onucą”. Nawet nie dlatego, że popierałem rosyjską agresję na Ukrainę – bo nie popierałem jej jako wielce niekorzystnej dla Polski – ale dlatego, że nie rozczulałem się nad Ukrainą jak Szymon Hołownia nad konstytucją. Nie, nie rozczulałem się, gdyż byłem pewny, że Ukraina nie będzie przyjacielem Polski. Nawet nie ze względu na Wołyń i stare dzieje, ale z powodu mapy.
W 1908 roku Dmowski opublikował pracę „Niemcy, Rosja i kwestia polska”, w której dokonał niezwykle trzeźwej analizy geopolitycznych celów Niemiec. Wskazał, że Berlin posiada dwóch wrogów w swojej ekspansji na wschód: Polaków (jako naród, gdyż państwa wtedy nie mieliśmy), którzy zasiedlają ziemie przeznaczone dla niemieckich osadników, a także Rosję, która ogranicza niemiecki marsz na wschód militarnie i politycznie. Stąd pogląd Dmowskiego, że Niemcy staną na głowie, aby obudzić ukraiński nacjonalizm i doprowadzić do stworzenia państwa ukraińskiego, które od wschodu naciskałoby na Polaków, równocześnie wypychając Rosję z Europy. W oparciu o Ukrainę niemiecka gospodarka stworzy projekt, który kilka lat później sami niemieccy polityki określili Mitteleuropą.
Czy jeśli powstałoby państwo ukraińskie to Kijów zgodziłby się na ten projekt, stając się wasalem ekonomicznie i politycznie zależnym od Niemiec? Tak, bo nie miałby innego wyjścia. Ponieważ Rosja nie zgodzi się na państwo ukraińskie, stworzone kosztem jej historycznej kolebki (Ruś Kijowska) i wypchnięcia jej z Europy, to nie zawaha się podjąć wszelkie kroki, aby tę państwowość unicestwić, włącznie z wojną. W tej sytuacji rząd w Kijowie, mając do wyboru albo unicestwienie pod naporem rosyjskim, albo zachowanie państwowości za cenę niemieckiej kontroli i ekonomicznej eksploatacji, wybierze „mniejsze zło”, czyli hołd Berlinowi. I hołd taki Żeleński właśnie złożył Olafowi Scholzowi, czego wyrazem było publiczne poparcie niemieckich aspiracji do stałego członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
Cała polityka rządów postsolidarnościowych, opierając się na mirażu stworzonym przez Giedroycia i rojeń piłsudczyzny o „Polsce federacyjnej”, polegała na wierze, że uda się Ukrainę nakłonić do stworzenia wielkiego sojuszu, albo i federalnego UkroPolu, które oprze się rosyjskiej ekspansji na zachód i niemieckiej na wschód. Ponieważ w przypływie resztek racjonalizmu w Warszawie zdawano sobie sprawę, że jest to sojusz dwóch państw słabych przeciw dwóm mocarstwom, to chciano ten projekt powiększać do rozmaitych Trójmórz, Międzymórz, etc., angażując przy okazji Stany Zjednoczone jako gwaranta jego istnienia. Ci, którzy czytają moje teksty wiedzą, że zawsze podchodziłem do tego pomysłu z głęboką rezerwą. Nie wierzyłem ani we wspólny interes kilkunastu podmiotów, które miały tę strukturę tworzyć; ani w ich potencjał (stąd określenie Nędzymorze), ani w trwałe zaangażowanie amerykańskie.
W Polsce jednak w ten projekt wierzono, a wszystkie głosy wyrażające wątpliwości klasyfikowane jako „onucyzm”. Innymi słowy, zaklinano rzeczywistość, aby nagięła się do ideału. Paradoksalnie, w Kijowie, gdzie tradycja dyplomatyczna i uprawiania polityki międzynarodowej prawie nie istnieje, w mrzonki te nie uwierzono, wybierając Realpolitik, by nie rzec, że czysty makiawelizm. Dlaczego?
Z bardzo prostego powodu. W projekty „nędzymorskie” głównie angażowała się Polska. Kijów stanął więc przed wyborem. Albo sojusz z państwem o średnim potencjale jak Polska przeciw Rosji i Niemcom równocześnie, albo sojusz z ekonomicznym mocarstwem jak Niemcy przeciwko Rosji i Polsce. Analiza typu SWOT (silne i słabe strony) jednoznacznie wskazywała, że lepiej być z Berlinem przeciwko Moskwie i Warszawie, niż ze słabą Warszawą przeciwko osi Moskwa-Berlin. Dlatego Kijów wydoił polską armię z całego możliwego do przejęcia uzbrojenia, po czym makiawelicznie odwrócił sojusze, dogadując się z Berlinem. Jako zwolennik Realpolitik nie potępiam Ukrainy, przeciwnie, podziwiam kunszt tej młodziutkiej i niedoświadczonej przecież dyplomacji i czekam na dymisję min. Raua jako politycznie odpowiedzialnego za klęskę polskiej polityki wschodniej, choć oczywiście nakreślono ją na Nowogrodzkiej w gabinecie rzekomo nieomylnego Prezesa.
Na naszych oczach projekt polskiego Międzymorza przekształcił się w projekt niemieckiej Mitteleuropy. W Polsce nikt się tego nie spodziewał, ponieważ media cały czas podtrzymywały mit rzekomego sojuszu niemiecko-rosyjskiego. Tak, sojusz taki istniał, ale do 2022 roku. W 2022 roku w Niemczech miano „słowa roku” przyznano Zeitenwende, czyli „przełomowi epok”. Niemieckie elity, po wahaniach przez pierwsze miesiące toczącej się wojny, ogłosiły poparcie dla Ukrainy i wojnę z sojuszem Rosja-Chiny. Widzi to każdy przeglądający niemieckie portale dotyczące spraw międzynarodowych, wystąpienia Scholza i niezbyt lotnej szefowej MSZ Annaleny Baerbock.
Polskie media fakt ten zignorowały całkowicie, naśmiewając się ze starych hełmów, które Niemcy podarowały Ukrainie, gdy my wysyłaliśmy „Twarde” i „Rosomaki”. Polskie media, a także wpatrzona w nie polska elitka polityczna, nie dostrzegły Zeitenwende niemieckiej polityki zagranicznej, która z sojuszu z Rosją przeszła do konfrontacji, a której celem jest budowa Mitteleuropy, której centralnymi punktami są: 1/ przyjęcie Ukrainy do UE; 2/ zmiana traktatów unijnych w kierunku państwa federalnego.
Właśnie dlatego Kijów, za wszelką cenę chcący uciec od zależności od Rosji, złożył hołd lenny Berlinowi i śmiało poszedł na konfrontację z Warszawą, której pisowski rząd takiej federalizacji jest mocno niechętny.
Pope Francis has convoked a “Synod on Synodality” in Rome during October. Many faithful Catholics have expressed concern as the Synod’s promoters have proposed severe and potentially destructive changes to the Church’s structures and teachings.
The following article, adapted from the recently published book, The Synodal Process Is a Pandora’s Box, discusses changes to Catholic Moral Teaching by Germany’s Synodal Way.
Synodaler Weg means Synodal Way. It is the particular way the Catholic Church in Germany has chosen to adapt to synodality, independently of the universal Synod, anticipating it and even surpassing Rome’s orientations.
Its call for radical change can be found in a preparatory document for the Weg that states: “We are convinced that the reorientation of pastoral ministry will not be possible without a substantial reshuffle of the Church’s sexual doctrine…In particular, the doctrine that considers sexual intercourse ethically legitimate only in the context of a lawful marriage and only in permanent openness to procreating offspring has led to a widespread rupture between the magisterium and the faithful.”1
Likewise, another Weg document states,
Same-sex sexuality—also realized in sexual acts—is therefore not a sin that is punished by God and is not to be deemed intrinsically evil…
In the course of this re-evaluation of homosexuality, among other things, passages 2357—2359 as well as 2396 (homosexuality and chastity) of the Catechism[of the Catholic Church] should be revised…“Homosexual acts” must be removed from the list of “grave sins against chastity.”2
Yet another document is very clear: “One of the tasks of the Synod would be to develop a new view of homosexuality and same-sex relationships and to work toward an opening.”3
Others Support the German Position
Luxembourg Cardinal Jean-Claude Hollerich, relator general of the October Synod, agrees. He declared that the Church’s doctrine on homosexual relations is “false” and must, therefore, be changed because “the sociological-scientific foundation of such teaching is no longer correct.”4
Other bishops’ conferences share this opinion. For example, some French bishops recently asked the pope to have the Catechism of the Catholic Church modified to not condemn homosexual acts as “intrinsically disordered” and “contrary to the natural law.” The French Bishops’ Conference has designated a commission of theologians to study reformulating the doctrine on this subject.5
Weg Promoters Propose Replacing Church Moral Doctrine
Weg promoters propose a new approach to sexual morality. It should be based no longer on divine and natural law but on the self-perception of one’s responsibility toward others.
Prof. Thomas Söding, vice president of the Synodaler Weg, writes: “The solution to the problem lies in redefining the relationship between personality and sexuality in Church teaching…Individual responsibility increases, combined with social tolerance and acceptance by the Church, which clearly defines when there is abuse [invasive behavior] and when human rights and dignity are attacked. But the Church also defines sexual self-determination and responsibility concerning others and oneself without spying on [people’s] sexual practices.”6
Other Calls for “Including” Homosexuals?
Almost all concluding documents of the synodal journey’s continental stages (Continental Syntheses) explicitly mention the need to include LGBT persons.
Moreover, high-ranking prelates have taken a similar line. For example, as already mentioned, Cardinal Jean-Claude Hollerich, relator general of the Synod, believes that changing the Church’s teaching on homosexuality is necessary.
For his part, Cardinal Robert McElroy, bishop of San Diego, argues that the universal Synod is the right occasion to examine some Church doctrines, including the question of women’s ordination to the priesthood. However, his main focus is on the “radical inclusion of LGBT people.”
For the Californian cardinal, the Church’s distinction between persons of homosexual orientation who abstain from sinning and those who sin by committing homosexual acts is pastorally inconvenient as it divides the community about receiving Holy Communion and actively participating in Church life. All LGBT persons should be included based on the “dignity of every person as a child of God” without making the distinctions the Church makes.7
“I believe that this is false. But I also believe that here we are thinking further about the teaching. So, as the Pope has said in the past, this can lead to a change in teaching. “So I believe that the sociological-scientific foundation of this teaching is no longer correct.” (Simon Caldwell, “Cardinal Hollerich: Church Teaching on Gay Sex Is ‘False’ and Can Be Changed,” The Catholic Herald, Feb. 3, 2022, https://catholicherald.co.uk/cardinal-hollerich-church-teaching-on-gay-sex-is-false-and-can-be-changed/)
Misja i miska Szanowni Państwo! Kto jest predysponowany do przewodzenia ciemnym narodom europejskim? Odwieczni burzyciele zastanego tu porządku, rzecz jasna. Francuzi, począwszy od zburzenia Bastylii, a kończąc na spaleniu Notre Dame, zrobili już, co mogli na zgubę własną i cudzą. Niemcy nadal głodni są sukcesu. Wywołali dwie wojny światowe, które przegrali, czas więc na ostateczną rozgrywkę, w imię czegokolwiek. Detschland über Alles może być w klimacie, równości, praworządności. Nie ważne jak taką „misję” nazwać, byle zdobyć status IV Rzeszy i znowu z niemieckim perfekcjonizmem zabijać kogoś, albo demolować co popadnie. Nasi sąsiedzi, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie skłonni są poświęcić wiele, może wszystko, w zamian za poczucie, że to oni są zamordystami, trzymającymi innych na krótkiej smyczy. Sypnęli groszem, pożyczonym oczywiście jedynie, ale to wystarczyło, żeby totalna targowica w Polsce okazała się nadspodziewanie skuteczna. Jej sukces ktoś lapidarnie tak ujął i zaprezentował wyborcom czynnym: „Jak zniknie miska sprzed pyska, to naród rozum odzyska”. Tylko proszę państwa, czy nie będzie za późno? Nie ważne bowiem co zawiera miska, jak nie można ściągnąć kagańca z pyska… Z pozdrowieniami Małgorzata Todd
Na spotkaniu z włoskim ministrem spraw zagranicznych Antonio Tajanim, szefowa MSZ RFN Annalena Baerbock pozostała uparta: Niemcy będą nadal finansować statki organizacji pozarządowych, zajmujące się ratowaniem migrantów na Morzu Śródziemnym. Tajani wyjaśnił, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym” – pisze portal Tichys Einblick.
– Antonio Tajani jest dyplomatyczny. Zbyt dyplomatyczny. Na konferencji prasowej ze swoją niemiecką odpowiedniczką Annaleną Baerbock podkreśla przyjaźń niemiecko-włoską -.
– Nad wizytą wisi jednak podwójny miecz Damoklesa. Z jednej strony pakt migracyjny, z drugiej kwestia, która “skłoniła premier Giorgię Meloni do napisania listu do kanclerza Olafa Scholza: mianowicie finansowanie statków organizacji pozarządowych przez Bundestag. Meloni zażądała odpowiedzi, Tajani obiecał zająć się tą sprawą – pisze Tichys Einblick.
Tajani wyjaśnia, że “jego zdaniem finansowanie promuje cierpienie na Morzu Śródziemnym. Włochy są zainteresowane tym, aby otaczające je morze było morzem pokoju i handlu, a nie morzem śmierci”. Baerbock “nie tylko broni swojego stanowiska, ale twierdzi, że Niemcy będą nadal płacić statkom organizacji pozarządowych”. Tajani zauważa jednak, że ludzie, którzy giną w wypadkach morskich, nie chcą jechać do Włoch, ale do innych części Europy. W domyśle do Niemiec.
“Włoscy dziennikarze podnosili tę kwestię co najmniej trzy razy, najwyraźniej niezadowoleni, że Niemcom w ogóle nie przeszkadza to, że ich (…) postawa może zostać przez niektórych odebrana jako ingerencja” – pisze portal.
“Wywiązała się scena, która prawdopodobnie zmroziła krew w żyłach nie tylko Tajaniego, ale także włoskiej delegacji – z powodu tak wielkiej bezczelności. Zapytana ponownie o list Meloni i jego konsekwencje, Baerbock powiedziała ze śmiechem: >>Jeśli list w sprawie finansowania organizacji pozarządowych jest naszym jedynym problemem…<<“.
“Baerbock chce bagatelizować tę sprawę. Dla niej włoska szefowa rządu i poważne zaniepokojenie włoskiego społeczeństwa są kwestią drugorzędną” – zauważył Tichys Einblick.
W ubiegłym roku niemiecka prasa informowała, że chadecka Unia CDU/CSU oskarżyła wiceprzewodniczącą Bundestagu Katrin Goering-Eckardt o nepotyzm. Tłem były zatwierdzone fundusze państwowe dla organizacji ratownictwa morskiego “United4Rescue”. Komisja budżetowa postanowiła finansować ten zakrojony na szeroką skalę projekt kwotą dwóch milionów euro rocznie do 2026 roku – pisał portal focus.de.. “Uderzające jest to, że przewodniczący stowarzyszenia, Thies Gundlach, jest partnerem życiowym wiceprzewodniczącej Bundestagu”. Goring-Eckardt wyjaśniła wtedy gazecie “Bild”, że nie była bezpośrednio zaangażowana w tę decyzję.
Rzym protestuje przeciwko temu, że wszyscy migranci ratowani na Morzu Śródziemnym przez organizacje pozarządowe z różnych państw schodzą na ląd wyłącznie na włoskich wybrzeżach. Ponadto według władz Włoch obecność statków NGO nasila zjawisko wysyłania ludzi przez przemytników
Od kilku miesięcy do Niemiec przybywa znacznie więcej osób ubiegających się o azyl. W pierwszych ośmiu miesiącach tego roku wniosek o azyl po raz pierwszy złożyło 204 461 osób. Dla porównania: W całym 2022 roku było ich tylko nieco więcej – a mianowicie 217 774 wniosków wstępnych. To więcej niż Francja i Włochy razem wzięte. Tymczasem brakuje mieszkań, miejsc w szkołach i środków na utrzymanie nielegalnych migrantów, za których odpowiedzialne są landy i gminy. Te coraz głośniej wołają o pomoc, w tym finansową. Migranci są upychani w szkołach, namiotach, a nawet garażach podziemnych. Prezydent Frank-Walter Steinmeier uznał ostatnio, że Niemcy nie są w stanie przyjąć więcej ubiegających się o azyl. „Niemcy, podobnie jak Włochy, osiągnęły granicę swoich możliwości” – powiedział Steinmeier w wywiadzie dla włoskiego dziennika „Corriere della Sera”.
Według sondażu przeprowadzonego przez instytut Insa dla „Welt am Sonntag” 51 proc. Niemców uważa, że rząd federalny powinien ograniczyć migrację. W grudniu ub. r. było to jeszcze 33 proc. Masowy napływ migrantów jest zresztą jednym z elementów napędzających wzrost popularności Alternatywy dla Niemiec (AfD), która stała się drugą siła polityczną w kraju (21 proc. poparcia), podczas gdy zaledwie 19 proc. obywateli jest – jak wynika z badania ARD Deutschlandtrend – zadowolonych z pracy koalicji rządowej z SPD, Zielonych i FDP. Pewnie dlatego kanclerz Olaf Scholz postanowił obwinić Polskę za wzrost liczby migrantów w Niemczech, czyniąc aluzję do tzw. afery azylowej. „Nie chcę, żeby [ludzie] byli przepuszczani z Polski, a potem my mamy dyskusję o naszej polityce azylowej” — powiedział wiecu wyborczego w Norymberdze. Uchodźcy przybywający do Polski powinni być jego zdaniem tam rejestrowani i tam przechodzić procedurę azylową”. (Ach, czy ktoś jeszcze pamięta jak w listopadzie 2021 r. politycy Zielonych i SPD, jak rzecznik SPD w Bundestagu Lars Castelucci, nazywali zabezpieczenie granicy z Białorusią przez Polskę „nieludzkim działaniem”? Tak dawno to było, Olaf Scholz na pewno zapomniał).
Poza tym brzmi to dobrze, prawda? Wystarczy, że Polska przestanie wydawać wizy komukolwiek i problem zniknie. Pomijając fakt, że tzw. afera wizowa jest rozdmuchana do granic możliwości i niesłusznie wydanych wiz było zaledwie kilkaset, to nie stanowi to odpowiedzi na pytanie, dlaczego nielegalnych migrantów ciągnie w większości do Niemiec. Zapewne nie chodzi o malownicze Nadreńskie krajobrazy, ani Bawarskie wursty? Nie, jest to raczej hojne państwo socjalne i rozbudowany systemu wsparcia dla azylantów. Jak donosił miesiąc temu tygodnik „Focus” tzw. zasiłek obywatelski (Bürgergeld, wcześniej Hartz IV) otrzymuje obecnie 587 000 migrantów z m.in. Syrii, Afganistanu i Iraku, którzy są zdolni do pracy, ale nie pracują. Miesięczny koszt: ok. 436 milionów euro, czyli średnio 743 euro od osoby. „Większość beneficjentów zasiłku obywatelskiego przybyła w ostatnich latach do Niemiec i otrzymała azyl; każdy ma co najmniej tymczasowe prawo pobytu i spełnia wymogi prawne, aby otrzymać zasiłek” – czytamy. Na dodatek szefowa MSW Nancy Faeser chce przyznawać zasiłek obywatelski w przyszłości także „uchodźcom” bez prawa pobytu. Ponadto migranci mają dostać możliwość uzyskania niemieckiego paszportu po pięciu latach pobytu – a nie jak dotąd po ośmiu – po spełnieniu konkretnych warunków. Szczególnie dobrze zintegrowane osoby powinny uzyskać obywatelstwo już po trzech latach. Urodzone w Niemczech dzieci imigrantów mają w przyszłości automatycznie otrzymywać niemieckie obywatelstwo.
Są to kolejne czynniki zachęcające (pull factors), obok wysokich zasiłków, dodatków integracyjnych oraz istniejących od dawna programów łączenia rodzin. Nie wspominając o 2 mln euro, które niemieckie MSZ chce płacić organizacjom pomocowym, transportującym migrantów do włoskich portów, co doprowadziło do ostrego spięcia z Rzymem. W najbliższym czasie 400 tysięcy i 800 tysięcy euro ma popłynąć do organizacji zajmujących się ratownictwem morskim. Niemcy więc przyciągają migrantów zasiłkami, oraz płacą (często zresztą niemieckim) NGO’som za to, że przywożą ich do włoskich portów, skąd wielu z nich udaje się dalej w podróż do republiki federalnej. Tymczasem szefowa MSW Nancy Faeser, partyjna koleżanka Scholza, co chwila zmienia zdanie: najpierw chciała przyjmować migrantów z Lampedusy, potem jednak nie, i zamiast tego obiecywała, że jeśli zostanie premierem Hesji (odbędą się tam 8 października wybory) to da uchodźcom prawo do głosowania w wyborach samorządowych, by po medialnej burzy się z tego znów wycofać. Teraz mówi o wprowadzeniu kontroli na granicy z Polską i Czechami. Schwytani migranci mieliby być zawracani do tych krajów. Zapewne po to by mogli po raz kolejny próbować przekroczyć granicę. Minister Faeser milczy jednak na temat terminu, kiedy miałoby to nastąpić. W telewizyjnych wystąpieniach natomiast powtarza znane i wyświechtane hasła o prawie do azylu i historycznej odpowiedzialności Niemiec. Oczywiście są jeszcze deportacje, a osób, których podania o azyl zostały odrzucone jest ponad 250 tys. Tyle, że takich deportacji udaje się przeprowadzić zaledwie kilkaset rocznie To m.in. wina biurokracji oraz NGO’sów, które oprotestowują każdy samolot wylatujący do Afganistanu czy Syrii z migrantami na pokładzie.
Skoro tak, to znaczy, że Niemcy stać na utrzymywanie azylantów, z których – jak podkreślił w rozmowie z „Redaktionsnetzwerk Deutschland” rzecznik ds. wewnętrznych frakcji CDU/CSU w Bundestagu Alexander Throm – „ponad połowa nie pracuje i żyje z zasiłków”. Chadecja chciałaby zmusić tych migrantów do pracy, choćby społecznej, ale SPD się temu stanowczo sprzeciwiła. Przyszli azylanci mogą się zresztą cieszyć.
Od 1. stycznia 2024 zasiłek obywatelski zostanie podniesiony o 61 euro, do 563 euro miesięcznie w przypadku osób żyjących samotnie i do 506 euro w przypadku osób żyjących w związkach małżeńskich czy partnerskich.
„Każdy, kto twierdzi, że atrakcyjność poziomu życia oraz łatwość uzyskania prawa do świadczeń socjalnych i pobytu nie stanowią zachęty, musi uważać migrantów za idiotów. Oni nie są bezmyślną masą, ale aktorami zdolnymi do działania.” – zaznaczył niemiecki badacz migracji Stefan Luft w rozmowie z „Die Welt”. Według niego z biegiem lat tzw. tolerowanie migrantów na terytorium Niemiec zamieniło się w prawo do stałego pobytu, a prawa osób tolerowanych są stale poszerzane. „W badaniach nad migracją panuje silna orientacja ideologiczna, która głosi, że migracja jest normą. To nieprawda. 95 procent światowej populacji nie migruje. Jednak teza, że migracja jest normą, prowadzi do konkluzji, że nie da się nią sterować, tylko jest to zjawisko, które należy po prostu zaakceptować, jak zaćmienie słońca” – dodał Luft. A za tym idzie bezradność polityki.
Co ma z tym wspólnego Polska? Ano, absolutnie nic. Niemcy same zgotowały sobie ten los, dzięki naiwnej Willkommenskultur, i same będą musiały ten problem rozwiązać.
W niedzielę (24.09.2023) prezydent Andrzej Duda wziął udział w Dożynkach Prezydenckich, które odbyły się na dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego w Warszawie. Oczywiście w myśl zasady, że dzień bez Ukrainy to dzień stracony, prezydent wplótł wątek ukraiński do swojego przemówienia i powiedział tak:
Zboże z Ukrainy do niedawna było dostarczane do wielu regionów świata, zwłaszcza tam, gdzie było najbardziej potrzebne i niejednokrotnie ratowało przed klęskami głodu. Rosyjska napaść na Ukrainę przecięła szlaki dostaw, uniemożliwiła często produkcję rolną i zablokowała możliwości eksportu. Pewną część ziarna wytransportowanego z Ukrainy zalała polski rynek. Stało się to z ogromną szkodą dla naszego rynku i konieczna była interwencja polskich władz. Sytuacja ta doprowadziła do napięć. Proszę, żebyście Państwo winą za tę sytuację nie obarczali obywateli Ukrainy, zwykłych ludzi, tych zwłaszcza, którzy przybyli do naszego kraju po to, by schronić się tutaj przed wojną. Zwykłe społeczeństwo Ukrainy nie ma z tym nic wspólnego. Są oni naszymi braćmi w biedzie, którzy cały czas potrzebują pomocy.
I tak oto obok naszych żydowskich „braci w wierze” pojawili się ukraińscy „bracia w biedzie”. Prezydent Duda troszczy się o jednych i drugich niczym kwoka o pisklęta. Szkoda, że odbywa się to kosztem Polaków, którzy przez „braci w wierze” są obarczani winą za niemieckie zbrodnie na Żydach, a od „braci w biedzie” nie mogą doprosić się o ekshumację i pochówek polskich ofiar pomordowanych przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Oj, nie mamy szczęścia do prezydentów, nie mamy.
A co słychać u ukraińskiego prezydenta? Wygląda na to, że Wołodymyr Zełenski, postanowił stanąć twardo w obronie ukraińskich oligarchów oraz zachodnich agroholdingów i w ramach wojny o zboże sponiewierał Polskę na forum ONZ, gdzie oświadczył: Otworzyliśmy tymczasowy morski korytarz eksportowy. Pracujemy nad zachowaniem dróg lądowych. Niepokojące jest to, że niektórzy w Europie odgrywają solidarność w teatrze politycznym – zamieniając ziarno w thriller. Może się wydawać, że odgrywają swoje własne role. W rzeczywistości pomagają przygotować scenę dla moskiewskiego aktora.
Tym sposobem prezydent Ukrainy oskarżył Polskę o bycie „ruską onucą”. Czy Zełenski nie zdawał sobie sprawy, że jego wypowiedź wywoła w Polsce nastroje antyukraińskie? Musiałby być rozwielitką, żeby tego nie rozumieć. A ponieważ nie jest rozwielitką, oczywistym jest, że Zełenskiemu jest absolutnie obojętne, czy Polacy nadal będą roztkliwiać się nad „braćmi w biedzie”, czy też obrażą się i już nie będą jedli ukraińskich pierogów, nie będą śpiewali „Czerwonej kaliny” i nie będą wznosili okrzyku „Sława Ukrainie!”.
Kto miał wyjść na głupka, ten wyszedł. I koniec z wielka przyjaźnią. A jak wyliczyła Konfederacja – kosztowała nas ta „przyjaźń” ponad 100 miliardów złotych. Jak jednak widać, prezydentowi Dudzie jeszcze mało, więc nadal snuje opowieści o konieczności pomocy dla ukraińskich „braci w biedzie”. A prezydent Zełenski już się Niemcom w pas kłania i apeluje o przyznanie im stałego miejsca w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Zaskoczeni?
Wszystkim zdziwionym, że Ukraina atakuje Polskę i podlizuje się Niemcom, przypominam, że według koncepcji banderowców, czyli obecnych bohaterów naszych „braci w biedzie”, Samostijna Ukraina miała powstać na trupie II Rzeczypospolitej i być wiernym sojusznikiem III Rzeszy. Ukraińcy mieli Hitlera za bohatera! Dziś oddają cześć nie tylko Ukraińskiej Powstańczej Armii, która mordowała Polaków w myśl koncepcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, ale również ukraińskim członkom niemieckich formacji wojskowych i policyjnych, którzy dokonywali zbrodni jako kolaboranci III Rzeszy. I teraz przechodzimy do prawdziwej perełki, czyli uhonorowania w kanadyjskim parlamencie członka 14 Dywizji Grenadierów Waffen SS, czyli tzw. Dywizji SS-Galizien.
Do tego wiekopomnego wydarzenia doszło w piątek (22.09.2023), podczas wizyty prezydenta Zełenskiego w Kanadzie. Prezydent Ukrainy spotkał się z premierem Justinem Trudeau i obaj udali się do Izby Gmin, gdzie Zełenski wygłosił przemówienie. Aby uczcić wizytę tak znamienitego gościa, przewodniczący Izby Anthony Rota ogłosił, że na widowni zasiada inny znamienity gość, czyli 98-letni Jarosław Hunka, którego Rota określił jako „ukraińsko-kanadyjskiego weterana II wojny światowej, który walczył o ukraińską niepodległość z Rosjanami”. Rota nazwał też Hunkę „ukraińskim bohaterem, kanadyjskim bohaterem, któremu dziękujemy za jego służbę”. Ukraińsko-kanadyjski bohater dostał owacje na stojąco. Klaskali kanadyjscy parlamentarzyści, klaskał premier Trudeau, klaskał prezydent Zełenski. O mało nie popłakali się ze wzruszenia.
Ale już w niedzielę (24.09.2023) atmosfera się popsuła, ponieważ profesor Uniwersytetu w Ottawie, Ivan Katchanovski, zamieścił na Twitterze zdjęcia Hunki w niemieckim mundurze i napisał: „To są zdjęcia weterana Dywizji SS-Galizien, który otrzymał owacje na stojąco od kanadyjskiego parlamentu, premiera Kanady i prezydenta Ukrainy. On sam opublikował te zdjęcia (dokumentujące członkostwo -przyp. KTS) w dywizji podczas szkolenia w Niemczech”. „Ten weteran napisał, że zgłosił się do Dywizji SS-Galizien na ochotnika w 1943 roku” – dodał Katchanovski i załączył informację na temat zbrodni popełnionych przez członków SS-Galizien na Polakach i Żydach.
Po upublicznieniu tych rewelacji organizacje żydowskie w Kanadzie potępiły owacje parlamentu dla „ukraińsko-kanadyjskiego weterana II wojny światowej”, a Centrum Studiów nad Holokaustem Przyjaciół Szymona Wiesenthala wydało oświadczenie, w którym domagało się przeprosin dla „każdego ocalonego z Holokaustu i każdego weterana II wojny światowej, który walczył z nazistami”. – Należy wyjaśnić, w jaki sposób ta osoba weszła do czcigodnych sal kanadyjskiego parlamentu i otrzymała uznanie od przewodniczącego izby i owację na stojąco – napisano w oświadczeniu.
Na to dictum przewodniczący kanadyjskiej Izby Gmin wystosował przeprosiny oraz oświadczył, że żałuje tego, co zrobił. Zapewnił też, że nikt z parlamentarzystów ani z członków ukraińskiej delegacji nie wiedział o tym, iż zamierza on uhonorować „osobę obecną na galerii”. Warto podkreślić, że Rota skierował swoje przeprosiny do „społeczności żydowskiej w Kanadzie i na całym świecie”. Polacy nie zostali przeproszeni, chociaż takich przeprosin zażądał ambasador RP w Kanadzie.
Sprawa owacji dla ukraińskiego członka zbrodniczej formacji SS opisywana jest z oburzeniem. Jak to się mogło stać? Ano zwyczajnie. Ukraińcy konsekwentnie fałszują historię i ze zbrodniarzy robią bohaterów. A jeśli nawet w Polsce, w której wiedza o ukraińskim ludobójstwie na Polakach nie jest wiedzą tajemną, mamy do czynienia z ukrainofilskim amokiem, to nie ma co się dziwić, że obywatele państw, które nie doświadczyły ukraińskiego „braterstwa”, nie mają zielonego pojęcia, komu biją brawo.
Co prezydent Zełenski ma do powiedzenia w sprawie hołdu dla weterana SS-Galizien? Oczywiście nic. Nie będzie przecież potępiał ukraińskiego bohatera. Dlatego ubawił mnie twitterowy wpis byłej premier Beaty Szydło, która napisała tak:
Oklaskiwanie przez @ZelenskyyUa i @JustinTrudeau weterana SS Galizien w kanadyjskim parlamencie to część szerszego problemu. Kanadyjscy politycy – chociaż nie świadczy o nich to zbyt dobrze – mogli nie wiedzieć, komu biją brawo. Ale czy prezydent Ukrainy nie domyślał się, co w czasie II wojny światowej robił 98-letni „ukraiński bohater”? Być może prezydent @ZelenskyyUa nie zauważył problemu, tak jak niezbyt zwracał uwagę na coraz bardziej powszechny na Ukrainie kult współpracujących z nazistowskimi Niemcami ukraińskich formacji z II wojny światowej. W ciągu ostatnich miesięcy Ukraińcy dzielnie walczyli z Rosją i wydawało się, że mają nowych bohaterów. Mam nadzieję, że ukraińska tożsamość nie będzie budowana na fundamencie czerwono-czarnej tradycji.
Nadzieją matką głupich i tak będzie w tym przypadku.
Ukraińska tożsamość nadal będzie budowana na fundamencie czerwono-czarnej tradycji, a to oznacza, że nasi „bracia w biedzie” będą gloryfikować sprawców ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. Mrzonki o jakichś nowych bohaterach, którzy zastąpią UPA i SS-Galizien, to tylko mrzonki. Gdy ostrzegałam, że tak będzie, to ogarnięci amokiem ukrainofile wyzywali mnie od „ruskich onuc”. Teraz skrobią się po głowach i nie rozumieją, co się stało. A stało się to, co miało się stać, bo było oczywiste, że się stanie.
Sojusz niemiecko-ukraiński nabiera rumieńców, a my jesteśmy rozbrojeni, zadłużeni i oburzeni. Niemcy tradycyjnie wykorzystują Ukrainę do glanowania Polski, a Ukraina tradycyjnie prowadzi polityką antypolską, przy czym tradycyjnie kwitnie tam korupcja, złodziejstwo i gnojenie czerni przez królewięta.
Nic się nie zmieniło, chociaż polscy ukrainofile myśleli, że zmieniło się wszystko. I że teraz to już będziemy żyli długo i szczęśliwie w polsko-ukraińskiej przyjaźni i braterstwie. A teraz szok, bo Zełenski opluł Polskę jako „ruską onucę” i bił brawo weteranowi Dywizji SS-Galizien. Polskim ukrainofilom zszokowanym i oburzonym, że zamiast wdzięczności Ukraina pokazała Polsce kły, powiem tak: trzeba było uczyć się historii, to wtedy byście wiedzieli, że nie tylko Ruski zły, ale Ukrainiec też.
To jak, nadal „Sława Ukrainie”, czy już wróciliście do rozumu? [A czy „oni” byli kiedyś przy rozumie? md]
Tylko 10 procent Niemców – katolików uczestniczy we Mszy świętej lub nabożeństwie w każdym tygodniu. W sondażu opublikowanym 21 września przez instytut badania opinii publicznej YouGov dla portalu internetowego katholisch.de, aż 64 procent respondentów stwierdziło, że nigdy nie brało udziału we Mszy świętej lub nabożeństwie, ani nie uczestniczyło w innej uroczystości religijnej.
Na niemieckim portalu katolickim katolisch.de podano szokujące wyniki sondażu dotyczącego religijności i praktyk religijnych Niemców. Można stwierdzić, że Niemcy są w zasadzie krajem ateistycznym. Sondaż podaje, że zaledwie 10 proc. respondentów – katolików potwierdziło, że chodzi do kościoła co najmniej raz w tygodniu. Kolejne 5 % pytanych potwierdziło, że w kościele jest raz w miesiącu. Następne 6 % Niemców uczestniczy w nabożeństwie w kościele raz na kwartał. Z kolei 14 % badanych wskazało, że praktykom religijnym w kościele oddaje się mniej więcej raz zna pół roku.
Warto odnotować, że 10 % katolików uczęszcza raz w tygodniu na Msze świętą. Ale wśród protestantów ta statystyka jest jeszcze niższa. Zaledwie 4 % protestantów stwierdziło, że chodzi do zboru przynajmniej raz w tygodniu. Wśród muzułmanów odsetek chodzących z tą samą częstotliwością do meczetu wyniósł 17 %.
Według YouGov wyniki są reprezentatywne dla niemieckiej populacji w wieku 18 lat i starszej.
Po głowie chodzi pewna teoria. Nie spiskowa, ale tak dla Polski wielce niebezpieczna. Po wizycie w Waszyngtonie w lutym 2022 roku, kanclerz Niemiec otwarcie i bez ogródek zaczął mówić o budowie federalnego europejskiego państwa pod przywództwem Berlina. Jeszcze bardziej tajemnicze było spotkanie Scholza z Bidenem w marcu tego roku, po którym politycy niemieccy, bez żadnych ogródek głosić zaczęli zamiar podporządkowania sobie Polski, a Mark Brzezinski równie otwarcie i demonstracyjnie stawiać zaczął na partię wnuka żołdaka z Wehrmachtu. Innymi słowy Waszyngton dał zielone światło na dominację Berlina w Europie, a Tusk na ustanowienie w Warszawie marionetkowego rządu, któremu nie będą roiły się w głowie mrzonki o reparacjach wojennych od Niemiec.
Za co zostaliśmy sprzedani? Może to forma nacisku, aby prezydent RP dalej przepraszał za zbrodnie na Żydach dokonane przez Niemców, a Polska nadal wypłacała odszkodowania Żydom? A może chodzi o Judeopolonię? Niemcy zręcznie wykorzystują sytuację związaną z wojną dla ożywienia projektu Mitteleuropy, w niczym nie różniącym się od projektu Judeopolonii.
Czy podkopywanie wasalnego, skrajnie proamerykańskiego rządu ma związek z tym, że w polsko-żydowskim „dialogu” obowiązują bezlitosne zasady gry, które nie przewidują żadnego kompromisu? A jak już wycisną z Polski wszystkie żywotne soki, jak już ogołocą armię z wszelkiej broni, jak już spłacą żydowskie roszczenia, Mark Brzezinski powie: „Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść”. Oczywiście w nowym, poprawnym politycznie brzmieniu: „Polak zrobił swoje, Polak może odejść”.
W grudniu ubiegłego roku falę oburzenia wywołał wpis Janusza Korwin-Mikkego: „Ja się nie boję Niemców pro-rosyjskich! Boję się Niemców pro-ukraińskich, którzy wczoraj popierali Stefana Banderę, a jutro razem z Ukrainą mogą ruszyć po Wrocław, Przemyśl, Szczecin, Rzeszów, Opole, Chełm, Koszalin, Zamość. Nawet gdyby w Rosji było okropnie i panowało tam ludożerstwo, byłbym za dobrymi stosunkami z Rosją, bo boję się rosnącej w potęgę Ukrainy”. Przypomnijmy, że Korwin-Mikke oskarżał lidera PiS o „wspomaganie utworzenia na naszej wschodniej granicy proniemieckiego i antypolskiego państwa ukraińskiego” (oraz o „uczestnictwo w „żydowskiej agenturze”).
Czy to przypadek, że ukraińscy „uchodźcy” osiedlają się (lub są osiedlani) głównie na Ziemiach Odzyskanych? Czy to prawda, że akcję koordynują żydobanderowcy w Kijowie, diaspora ukraińska w Kanadzie i Berlin, i że celem jest „odzyskanie” tych terenów dla Niemców? Jeśli dorzucimy do tego pretensje terytorialne Ukrainy do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski, to co z Polski zostanie? Tu drugie pytanie: Dlaczego fanatycznie proukraiński minister spraw wewnętrznych i podlegająca mu ABW pozwalają Niemcom na odzyskanie Ziem Odzyskanych przez wykup ziemi i, przy pomocy służb ukraińskich naszpikowanych banderowcami, polują na tych, którzy o tym mówią?
Stało się to, czego się trzeba było obawiać najbardziej – Rosja, jedyne państwo na świecie, którego media nie obwiniały Polski o holokaust, zmieniła front. Zanim to nastąpiło doszło do intensywnych kontaktów Netanjahu z Putinem, który nazwał Rosję „największym przyjacielem Izraela”. Potem przyszły gierki Izraela z Rosją na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiło przypieczętowanie interesów Rosji w odniesieniu do Krymu, który przyznano jej za koncesje na Bliskim Wschodzie. Potem nastąpiła synergia działań na arenie międzynarodowej, wymierzona w podstawowe interesy Polski. I na taki rozwój wydarzeń nie zareagował żaden prożydowski polityk PiS, a pogeremkowskie złogi w MSZ, które się bezpośrednio do tego przyczyniły, obnażyły swoją całą dyplomatyczną nędzę proponując, jako antidotum, zacieśnienie współpracy z Izraelem, unię z Ukrainą i… Ukropolin. Izrael i Rosja ogłosiły światu nową narrację: Związek Sowiecki, wyzwalając Polskę z rąk antysemitów, przyczynił się do ograniczenia skali Zagłady. I tak, szybkimi krokami zbliżamy się do wysunięcia tezy, że bandyci z UPA napadli na Polaków po to, by ratować Żydów przed pogromami.
Czy częścią tej układanki nie jest to, że rządzące Ukrainą oligarchiczne i hajdamacki klany nie przepraszają za ludobójstwo, bo wiedzą, że patron zza Wielkiej Wody nie zgadza się na polską martyrologię, gdyż monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom? Wiedzą też, że amerykańscy Żydzi nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwalają powiedzieć na Banderę złego słowa. Ale nie tylko Żydzi i nie tylko amerykańscy. Bo, kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskiej narracji historycznej? Od początku istnienia III RP środowisko trockistowskiego KOR, które za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei pojednania polsko-ukraińskiego, które tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce, przeszło do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA, któremu nie przeszkadza, że ludzie, których wzięli w obronę mają na sumieniu śmierć tysięcy Żydów. Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Inną sprawą jest, czy pomysł był autorstwa wiecznie pijanego Kuronia, czy raczej wiecznie uganiającego się za ukraińskimi tirówkami Geremka, i czy u podłoża miłości PiS do Ukrainy, nie leży to, że i Polską i Ukrainą i USA od dekad rządzi żydokomuna pochodząca z dzisiejszej Ukrainy?
Problemem, który ujawnił się bardzo wyraźnie, było także to, że polsko-izraelskie strategiczne partnerstwo, o które z wielkim poświęceniem zabiegają kolejne rządy w Polsce, jest dzisiaj tylko mitem. Izrael i jego diaspora bardziej ceni sobie Niemcy i, co jeszcze bardziej niebezpieczne, Rosję. W tym kontekście poważne znaczenie ma wybitna pozycja mniejszości żydowskiej w Rosji, 20 procentowy elektorat rosyjskojęzyczny w Izraelu i 200 tysięcy żydowskich przesiedleńców w Niemczech. Inny wymowny element – Izrael jest zmuszony do negocjowania swego bezpieczeństwa z Rosją, przy całych wynikających z tego poważnych konsekwencjach geopolitycznych dla Polski.
Dlaczego ogłosili wrogami Rosję i Białoruś – dwa państwa, które roszczeń wobec Polski nie wysuwają, a za najbliższych przyjaciół uważają Izrael i Ukrainę – dwa państwa, które roszczenia wobec Polski głoszą?
„Ukraińskimi” miastami jest nie tylko Chełm i Przemyśl. W wersji dalej idącej ukraińskim jest Kraków i ziemia aż po Wisłę. Ukraiński hymn opiewa topienie we krwi ziemi od Sanu do Donu. A nad Sanem leży Przemyśl i Sandomierz. Jest też w nim odniesienie do Maksyma Żeleźniaka, „hieroja”, który zabił swoją matkę, bo była z pochodzenia Laszką i katoliczką, i przywodził rzezi humańskiej – morzu zbrodni na Polakach.
Nachodzi refleksja: Gdyby w przyszłości przyszło nam rywalizować z pewnym państwem na literę „U”, wrogo nastawionym do Polaków, które, jak tylko odsapnie po wojence z Rosją, lufy otrzymanych od rządu polskiego czołgów i haubic skieruje na Polaków, wtedy sojusznikiem może okazać się Rosja. Dlaczego nie chcą mieć za sąsiada stabilne państwo, nawet rządzone przez dyktatora, lecz państwo rządzone przez demokratów od Sorosa? Dlaczego wywołują Majdan w Mińsku, podczas gdy zachowanie Białorusi w obecnym geopolitycznym kształcie to doskonała okazja do zrównoważenia relacji z Ukrainą? Kaczyński biadoli od lat o złodziejskiej transformacji ustrojowej w Polsce, a bezkrytycznie poparł ukraińską Magdalenkę, dorwanie się do władzy oligarchów pochodzenia sowieckiego i świadomie wpycha Ukrainę w łapy Sorosa, czyli tych samych globalistycznych korporacji, które Polskę okradły.
Prekursorami wszystkich komunistycznych rewolucji byli Żydzi emigrujący do Ameryki z terenów polskich Kresów. W Polsce pozostawili po sobie Komunistyczną Partię Polski, zgrupowanie kilku tysięcy żydowskich fanatyków, marzących o dorwaniu się do władzy drogą krwawej rewolty. Po roku 1945 Stalin skierował do Lublina tysiące takich lumpów, którzy zajęli miejsce wyniszczonych polskich elit. Ich łupem padły też wszystkie organa władzy w Polsce posierpniowej, gdy władzę przejęli z rąk Kiszczaka ludzie związani z elitą towarzysko-rodzinną wywodzącą się ze środowisk trockistowskich. Swych przedstawicieli umieścili we wszystkich instytucjach i partiach rządowych, a na wszelki wypadek także w instytucjach i partiach antyrządowych.
Innego zdania jest „nasz” Duda: „Polacy i Żydzi na tych ziemiach to tysiącletnia tradycja współżycia dwóch narodów, kultur, często małżeństw, pokrewieństwa, przyjaźni, znajomości. 1000 lat wspólnej historii i trwania razem – w Polin, ziemi przyjaznej żydowskiemu narodowi”. Czyli stuletni okres „współżycia Polaków z żydokomuną” ot, tak sobie, pominął. A może wyjaśniają to chanukowe imprezy Chabad Lubawicz w Belwederze? A może prawdą jest, że tak, jak Stalin oddał Polskę w arendę Żydom, tak Jaruzelski oddał Polskę w łapy Geremka i Michnika, a Kaczyńscy przejęli schedę po tych dwóch trockistach?
Transformację ustrojową w Polsce zaprojektował z ramienia Departamentu Stanu Daniel Fried, który o sobie mówił: „Jestem małym żydkiem z Galicji”. Zapytajmy zatem: Dlaczego wojna jest w interesie rządzących w USA skomunizowanych „żydków z Galicji”? Dlaczego nacjonalista żydowski stał się nacjonalistą ukraińskim? Dlaczego neonazistom nie przeszkadzają Żydzi, a Żydom nie przeszkadzają neonaziści? Dlaczego sowieckiemu żydkowi Zełenskiemu nie przeszkadzają pomniki nazistowskich kolaborantów? A może chodzi o coś całkiem prozaicznego? Z polskiego doświadczenia wiemy, że gdy chodzi o „interes” gotowi są nawet na kolaborację ze swoimi katami. Tak, jak ten handełes z przedwojennej anegdoty. Karcony przez rabina za handel antysemickimi broszurami, odpowiada: Jakie one antysemickie, kiedy od każdej sprzedanej sztuki mam 20 groszy.
„Konserwatyzm” funkcjonującej w Waszyngtonie formacji politycznej (przez siebie przewrotnie albo dla niepoznaki zwanej neokonserwatywną, a przez prawdziwych konserwatystów zwanej neotrockistowską) sprowadza się do zapalczywości w awanturach wojennych w interesie Izraela, a nazwa „neokonserwatysta” odbierana jest w Ameryce jak antysemicka obelga (jeden z nich jest autorem słów:„Nienawidzę terminu neokonserwatysta, bo w wielu kręgach to grzeczne określenie Żyda”). To oni wywołali inwazję na Irak. To oni stali za przewrotem na Majdanie. To oni bronili „demokracji” w Syrii, a dziś bronią „demokracji w Ukrainie”. Po zwycięstwie Joe Bidena wrócili do Białego Domu z politycznej Syberii, na którą zesłał ich Trump. Problem jednak w tym, że nie rządzi Biden, lecz ocierające się o komunizm radykalne skrzydło Demokratów. Ich duplikatem w Polsce są politycy PiS, na których Trump działał, jak czerwona płachta na byka. Czy nie dlatego, że przeraziła ich doktryna „Najpierw zadbamy o nasz kraj, zanim będziemy się przejmować wszystkimi innymi”? A poza tym PiS jest „neokonserwatywny„ także dlatego, że konserwuje żydokomunę.
Gdzie zbiegają się wszystkie nitki? Do kogo należy pociągająca za nie ręka? Na czyje polecenie żydowskie gazety dla Amerykanów i żydowskie gazety dla Polaków nawołują do bezgranicznej pomocy dla Ukrainy (i równocześnie podgrzewają temat antysemityzmu Polaków)? Czy to przypadek, że są pod kontrolą żydków z Galicji? Potwierdzają to dwie rzekomo wrogie sobie gazety – „Gazeta Wyborcza” i „Gazeta Polska” oraz dwie rzekomo wrogie sobie telewizje – TVP i TVN, zgodnie nawołujące do pomocy dla ukraińskich oligarchów (i zgodnie wzywające do rozprawienia się z tymi, którzy „antysemityzm wypili z mlekiem matki”).
Dlaczego centra dezinformacji zgodnie wzywają do rozprawienia się z „krwawym satrapą” w Moskwie i „krwawym ajatollahem” w Teheranie? Na zdrowy rozum wojna z Rosją jest niekorzystna dla interesów USA. Ale podobnie było z inwazją na Bagdad. Czy w obu przypadkach nie chodzi o machinację – wojna niekorzystna dla interesów USA, ale korzystna dla interesów lobby żydowskiego? Dlaczego właśnie teraz?Czy nie dlatego, że w łby rządzących wtłoczyli rozumowanie: Bezpieczeństwo Polski zależy nie od Kongresu, ale Amerykańskiego Kongresu Żydów, i że Polska powinna stać u boku jakiegoś państwa, niezależnie od tego, czy jej się to opłaca, czy nie? W rezultacie, polscy żołnierze ginęli w Iraku kierując się interesem bezpieczeństwa Izraela, a w niedalekiej przyszłości będą ginąć w Persji.
Wkrótce zamrożą konflikt. Zełenski pogodzi się z utratą Krymu. Ukraina zostanie drugim Izraelem w Europie, a Polska drugą Palestyną w Europie – państwem trzymanym pod parą, aktywowanym „na gwizdek”, w zależności od potrzeb „strategicznych sojuszników”. Gdy zabraknie frontu z Rosją, pójdziemy na front z Persją. Bo Polak łatwo wykonuje nakazy z góry: Obama kazał kochać Putina. Biden kazał kochać Zełenskiego, a jutro każe pokochać Putina i znienawidzić ajatollaha. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem. My za swój przyjęliśmy interes ukraiński, konflikt uznaliśmy za „naszą wojnę”, a za doktrynę polityki zagranicznej: „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”. Czy w przyszłości, broniąc Izraela przed ajatollahami, nie przerobią jej na: „Jesteśmy sługami narodu izraelskiego”, a Antek Macierewicz nie podpisze umowę o nieodpłatnym przekazaniu wszystkich zasobów państwa polskiego Izraelowi?
Co Lech uzyskał w zamian za poparcie „naszej wojny” w Iraku? Żydowskie roszczenia majątkowe. A co jego brat w zamian za umizgi wobec nowojorskich trockistów? Tytuł „mocarstwa humanitarnego” i zaszczyt bycia największym dostawcą pomocy wojskowej dla Ukrainy. Przypomnijmy – interesy w „wyzwolonym” Iraku robił każdy, tylko nie my. Z wartego 3 mld dolarów programu uzbrojenia nowej irackiej armii, 85 procent przypadło Ukraińcom, tym samym, którzy biorą od nas broń za darmo. Czy czegoś to nie przypomina? Kaczyński robi wszystko, by „strategiczni partnerzy” uznali go za jedynego plenipotenta swoich interesów w Polsce. Problem w tym, że aby to osiągnąć musi zapomnieć o polskich interesach. I na tej ścieżce postąpił już bardzo daleko. Scenariusz, w którym Biden dogaduje się z Putinem, a Kaczyński przygląda się temu z rozdziawioną gębę, wydawał się koszmarem. Ale tak się właśnie dzieje – przegrywamy, i to z kretesem, bo za Krym, oprócz Polski, nikt nie chce umierać. Na koniec powtórzmy raz jeszcze: Wiemy, że jest wojna, ale nie wiemy, kto strzela.
Kolejne elementy pułapki dodawała już Angela Merkel, acz działo się to w ramach ogólnoniemieckiego konsensusu.
Pułapka, jaką sami na siebie zastawili Niemcy, to iście perfekcyjna konstrukcja, z której wydostać się będzie bardzo trudno.
Pozostaje nadzieja, że z tego powodu nie wrócą do tradycji popełniania rozszerzonego samobójstwa.
Niemcy na minusie
W tym tygodniu Republika Federalna Niemiec dostała to, na co konsekwentnie pracowała przez ostatnie dwadzieścia lat. Międzynarodowy Fundusz Walutowy w swej prognozie na rok 2023 dla grupy państw G7, każdemu z nich podniósł przewidywany wzrostu PKB. Nawet targana kryzysem Wielka Brytania wychodzi na plus (małe 0,4 proc.), niewiele lepiej miewająca się Francja również (0,8 proc.), czy zadłużone po sam uszy Włochy (przyzwoite 1,1 proc.). Jedynie w przypadku Niemiec nastąpiła korekta prognozy w dół. W tym roku gospodarka naszego zachodniego sąsiada skurczy się o 0,3 proc PKB.
Ten fakt media za Odrą komentują co najmniej z niepokojem, a rządząca koalicja mobilizuje się do stawienia czoła z przedłużającej się recesji.
„Minister gospodarki Habeck znów walczy o cenę energii elektrycznej dla przemysłu” – donosi na swojej stronie internetowej tygodnik „Der Spiegel”, przy okazji środowej wizyty Roberta Habecka na terenie budowanej w Oberhausen wytwórni wodoru. Sam minister, stojąc przed kamerami programów informacyjnych przyznał, że prąd w Niemczech jest zbyt drogi. Przy tej okazji po raz kolejny podkreślił, że po odcięciu od dostaw gazu z Rosji, zastąpiono go „błękitnym paliwem”, kupowanym od dostawców m.in. z USA i Wielkiej Brytanii, po dużo wyższych cenach. Muszą się więc znaleźć środki na to, by obniżyć ceny energii dla przemysłu. Ale rząd federalny wciąż się waha.
Największy lęk Niemców
„Trzeba tu być szczerym: to są pieniądze, które zbieramy, które są pożyczonymi pieniędzmi, dlatego rozumiem, czemu minister finansów patrzy na to krytycznie. Ale pytanie brzmi: żadnych pieniędzy nie zebrać, czy też nie mieć już więcej żadnego przemysłu” – oświadczył mediom Habeck. Definiując największy lęk, jaki trawi Niemców.
W końcu fundamentami bogactwa ich kraju jest produkcja przemysłowa, skierowana głównie na eksport. Tak jak fundamentem niemieckiej demokracji od niemal siedemdziesięciu lat są: społeczny dobrobyt oraz poczucie bezpieczeństwa. Te trzy filary zaczęły trzeszczeć i kruszeć na naszych oczach.
Firmy przenoszą produkcję z Niemiec
Ankieta, jaką przeprowadziła miesiąc temu Federacja Przemysłu Niemieckiego (Der Bundesverband der Deutschen Industrie – BDI) przyniosła informację, że spośród zapytanych firm 16 proc. właśnie przenosi co najmniej część swej produkcji z Niemiec do innego kraju. Kolejne 30 proc. zaczęło to planować. Ten eksodus napędza wzrost kosztów energii.
„Cena energii elektrycznej dla przemysłu musi zostać niezawodnie i trwale obniżona do konkurencyjnego poziomu” – napisał na podsumowanie ankiety prezes BDI Siegfried Russwurm. Jeśli dodać, iż piąty rok z rzędu spada w Niemczech liczba nowych inwestycji zagranicznych, to widać, że postawienie fabryki między Odrą a Renem, to coraz bardziej ryzykowne przedsięwzięcie.
Tymczasem niemiecki eksport o wartości 1,58 bln euro w 2022 r. opierał się na trzech branżach przemysłowych: motoryzacyjnej (246 mld euro), maszynowej (210 mld euro) i chemicznej (164 mld euro). Pozostałe są dodatkami, generującymi wyraźnie mniejsze przychody. Te trzy wyżej wymienione branże to koła zamachowe całej gospodarki i gwarant niemieckiego dobrobytu. Chcąc skutecznie konkurować z producentami z Chin, USA, Japonii, Korei Południowej, etc. potrzebują taniej energii (przemysł chemiczny również taniego gazu jako surowca). Tyle tylko, że Berlin wpędził się w pułapkę, z której łatwego wyjścia nie widać.
Chory człowiek Europy
Zbudowano ją po cichu. Zaczęło się od tego, że po zjednoczeniu Niemiec gospodarka RFN zaczęła się dławić kosztami integracji nowych landów. I to tako mocno, iż w kwietniu 2004 r. dyrektor monachijskiego Instytutu Badań Gospodarczych Hans-Werner Sinn na łamach „Bild-Zeitung” nazwał swój kraj: „chorym człowieku Europy”. Przy tej okazji krytykując gabinet kanclerza Gerharda Schrödera za pakiet reform Agenda 2010. Zdaniem wpływowego ekonomisty plan deregulacji rynku pracy i przebudowy państwa opiekuńczego zupełnie nie gwarantował tego, że niemiecka gospodarka odzyska swój wielki wigor, jakim charakteryzowała się od lat 50. XX w.
Jednak w ciągu zaledwie trzech następnych lat stało się coś odwrotnego. Po długim zastoju RFN niemal podwoiła swój eksport, z 664 mld euro do 965 mld w roku 2007. Komentatorzy tego cudu gospodarczego wprost nie mogli się nachwalić Agendy 2010. Jej promotor sam sobie zapewnił nagrodę, przyjmując od Władimira Putina stanowisko szefa Rady Nadzorczej spółki Nord Stream AG, będącej własnością Gazpromu. Schröder w pełni na ten bonus zasługiwał, bo przekierował niemiecką gospodarkę na odbiór surowców energetycznych z Rosji. Jako, że szło to w parze z zacieśnianiem kooperacji politycznej, Putin oferował spore upusty cenowe. Przede wszystkim dzięki nim, a nie Agendzie 2010 przemysł RFN mógł produkować taniej. Dodatkową premię zapewniła strefa euro. Po porzuceniu marki, Niemcy zyskały walutę zawsze słabszą od ich potencjału ekonomicznego. To zaś dla produkcji idącej na eksport jest niczym porcja sterydów dla kulturysty. Wszystko rośnie jak na drożdżach.
Kolejne elementy pułapki dodawała już Angela Merkel, acz działo się to w ramach ogólnoniemieckiego konsensusu. Polega on na tym, że jeśli partie głównego nurtu oraz media dojdą w RFN do wniosku, że dana rzecz jest dla Niemiec dobra, to wcielanie jej w życie następuje potem z żelazną konsekwencją. Na krytykanctwo w polskim stylu nie ma wówczas zupełnie miejsca. Pani Kanclerz podczas swego długiego urzędowania przeprowadziła transformację energetyczną kraju, nazwaną Energiewende. Za jej sprawą średnio 40 proc. prądu uzyskiwane jest z OZE, a resztę potrzeb zaspokajają elektrownie gazowe oraz węglowe opalane węglem brunatnym. Jednocześnie przeprowadzono wygaszenie wszystkich rektorów jądrowych (ostatnie zamknął rząd Scholza). Tego bowiem domagali się Zieloni oraz SPD, a chadecy pod wodzą Merkel, wykorzystując jako pretekst katastrofę w Fukushimie, dostosowali się do konsensusu. Tym sposobem zlikwidowano elektrownie dostarczające ok. 20 proc. energii do systemu energetycznego RFN. Ich kluczowe znaczenie polegało na tym, że nie emitując dwutlenku węgla wytwarzały prąd, którego koszt produkcji był od 2,5 do nawet 4 razy niższy, niż ten z elektrowni węglowych. Co do farm wiatrowych i paneli słonecznych, ta różnica okazywała się jeszcze większa, ponieważ te generują energię elektryczną średnio 10 procent droższą w uzyskaniu niż elektrownie opalane węglem brunatnym.
W Berlinie specjalnie się tym nie przejmowano, bo trwała szybka rozbudowa bloków energetycznych zasilanych tanim gazem z Rosji. Chcąc mieć, gwarancję, że żadne spory między Moskwą a Kijowem, czy Warszawą nie zagrożą ciągłości dostaw Angela Merkel niczym czołg łamała wszelki opór sąsiednich państw, mogący uniemożliwić budowę czterech nitek gazociągów Nord Stream 1 i 2.
Pułapka budowana przez Niemców… na Niemców
Niemcy robiły też, co tylko mogły aby obrzydzić wszystkim w Europie energetykę jądrową.
Przy tej okazji ukuto ideę „Wandel durch Handel” (zmiany poprzez handel). Im bardziej Putin likwidował w Rosji resztki swobód obywatelskich i częściej zlecał mordowanie opozycjonistów, tym kanclerz Merkel głośniej powtarzała, że jedynie za sprawą gospodarczej kooperacji da się zdemokratyzować Rosję.
Uzależniwszy swój dobrobyt od Kremla Niemcy poszli o krok dalej i udoskonali pułapkę. Dokonano tego już na szczeblu Unii Europejskiej, śrubując plany redukcji emisji dwutlenku węgla do roku 2030 (obecnie poprzeczka jest już zawieszona na wysokości 55 proc.). To oznacza konieczność zamykania elektrowni węglowych. Jako, że energetyka jądrowa została w Berlinie obłożona klątwą, na terenie RFN zastąpić je muszą elektrownie gazowe oraz jeszcze droższe OZE. W tym mniej więcej momencie Władimir Putin domknął pułapkę, pracowicie budowaną przez Niemców na Niemców (a przy okazji resztę Unii Europejskiej), najeżdżając na Ukrainę.
Wałęsa taki zimny prysznic niegdyś nazywał – „przebudzeniem z ręką w nocniku”. Acz akurat tu była to nie tyle ręką, co cała głowa.
Pomimo tak niemiłego przebudzenia Niemcy dalej realizują w politycznym konsensusie i z niezmienną konsekwencją, to co wcześniej zaplanowali. Mianowicie wcielają w życie plany produkcji wodoru, by zastąpić nim węgiel i gaz ziemny. Pomijając kłopoty z magazynowaniem i przesyłam tego najmniejszego z pierwiastków, na pierwszy rzut oka wygląda to nawet sensownie. Acz pod warunkiem rezygnacji z czytania, takich opracowań, jak choćby raporty śledzącego przemiany na rynku energetycznym zespołu analityków BloombergNEF.
W dziale związanym z wodorem dowiadujemy się, że pozyskanie kilograma „zielonego” wodoru z wody kosztuje tak od 2,50 do 6,80 dolarów. Natomiast „szarego” wodoru, wytwarzanego z gazu ziemnego, to ok. 1,80 dolarów. Biorąc pod uwagę ile energii można uzyskać ze spalania wodoru, to aby wychodziło taniej niż zasilanie elektrowni gazem (przy obecnych jego cenach) należałoby zbić koszty pozyskiwania najmniejszego z pierwiastków poniżej dolara. A na dokładkę nie produkować go z gazu.
Jednym słowem przez ostatnie dwadzieścia lat Niemcy z podziwu godnym samozaparciem, zmieniali tanie źródła energii na drogie, a teraz zamierzają je zastąpić jeszcze droższymi. Tej strategii trudno nie nazwać samobójczą. Zważywszy, że już teraz aby obniżyć koszty energii dla przemysłu muszą się zapożyczać. Jednocześnie swą strategię rozwojową uparcie starają się wypromować w całej Unii Europejskiej. Psychologowie takie zachowania, gdy człowiek stara się zabrać ze sobą do grobu jak najwięcej innych osób, nazywają „samobójstwem rozszerzonym”.
Na tym złe wiadomości wcale się nie kończą. W przeszłości ilekroć Niemcy tracili swój dobrobyt lub poczucie bezpieczeństwa, błyskawicznie się radykalizowali. A wówczas ich skłonność do „rozszerzonego samobójstwa” jeszcze bardziej rosła. Czego de facto przykłady dali w pierwszej połowie XX wieku. Zaś Polska pozostaje niezmiennie ich blisko ulokowanym sąsiadem.
Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że bezwzględne starania zrobienia interesu na Gierzwałdzie nie napotkają społecznego oporu i gigantyczne centrum dystrybucyjne LIDL-a połączone z instalacjami utylizacji odpadów całkowicie i nieodwracalnie zdewastuje otoczenie Sanktuarium.
Na zdjęciu od lewej wójt gminy Gietrzwałd Jan Kasprowicz, od prawej starosta olsztyński Andrzej Abako i dyrektorka RDOŚ Olsztyn Agata Moździerz.
========================================
Przypomnę: nie mówimy o sklepie. Mówimy o gigantycznym centrum dystrybucyjnym: 41 ha pod inwestycję, w tym 7 ha hali (440 m x 153 m i wysokości 24 metry), ponad 9 ha powierzchni utwardzonej, urządzenia wentylacyjne wyższe od kościelnej wieży, dominujące w krajobrazie Gietrzwałdu. Tak to miałoby wyglądać.
Nie jest żadnym odkryciem, że za budową idą ogromne pieniądze. Pytanie tylko kto na tym zarobi, kto straci?
Korzyści?
Głównym motorem przedsięwzięcia jest wójt Gminy Gietrzwałd – Jan Kasprowicz. Swój upór w sprowadzaniu Lidla do Gietrzwałdu “interesem społecznym”. W sumie ma dwa argumenty.
Pierwszy to miejsca pracy dla mieszkańców. Lidl zapowiada zatrudnienie 300 osób. Liczba bezrobotnych w gminie nie przekracza 200 osób, przy czym znaczna ich część to osoby trwale bezrobotne (czyli głównie te, które nie są zainteresowane legalną pracą). Oferta pracy w LIDL-u nie robi na nich żadnego wrażenia. Ci, którzy pracy rzeczywiście szukają, mają wiele możliwości i wcale nie muszą pasować dla LIDL-a.
Na chętnych do pracy czeka oddalony o kilkanaście kilometrów Olsztyn. Jeżeli komuś nie odpowiadają dojazdy do Olsztyna, to może pracować w Olsztynku, gdzie funkcjonujące zakłady pracy także poszukują pracowników. Na płocie otwartego niedawno pod Olsztynem centrum logistycznego Zalando wisi wielki baner zapraszający chętnych do zatrudnienia. Obok banera przejeżdża dziennie kilka tysięcy ludzi, a mimo wielu wysiłków firmy chętnych do pracy stale brakuje i trzeba ich dowozić.
Drugi argument za LIDL-em to dochody dla budżetu gminy.
Tymczasem Gmina Gietrzwałd chce zwolnić LiDL’a z podatków inwestycje na trzy lata, z opcją dalszego przedłużenia. Widząc tak ogromną przychylność Wójta dla tej budowy, nie byłbym zaskoczony, gdyby Wójt (o ile zostałby ponownie wybrany) zaproponował kolejne zwolnienia, a wspierający go radni przyjęliby odpowiednią uchwałę.
A co do pieniędzy dla Gminy Gietrzwałd. W ostatnich latach, za rządów Prawa i Sprawiedliwości ta gminy otrzymała wielomilionowe wsparcie na swoje potrzeby. Wielokrotnie większe od tego co miałoby przyjść z LIDL-a.
Jakże pasuje do całości sprawy reakcja wójta na próbę zorganizowania referendum w sprawie jego odwołania. Referendum organizowali przeciwnicy LIDL-owego centrum. Miało być swoistym sprawdzianem woli społeczności gietrzwałdzkiej w sprawie lokalizacji tej inwestycji. Obie strony mogłyby w sposób nieskrępowany wyrazić swoje stanowisko. Wójt wybrał inną drogę. Zamiast z mieszkańcami wolał rozmowę z prokuraturą. Prokuraturę do tego stopnia przekonał, że ta bardzo sprawnie zadziałała. Na jej polecenie o 6 rano Policja wkroczyła do domu jednego z organizatorów, aby odebrać mu karty z podpisami osób popierających referendum. To było jedno z działań, które spowodowały, że do referendum nie doszło. Tak wygląda “demokracja” w Gietrzwałdzie.
Głównym i niewykorzystanym bogactwem Gietrzwałdu jest Sanktuarium. Odnosi się wrażenie, że gospodarzom tego miejsca, tak administracyjnym jak i duchowym, nie zależy, aby Gietrzwałd stał się „perłą w koronie” Warmii, ważną dla Polski i Europy.
A Gietrzwałd powinien funkcjonować przy Sanktuarium i w jego cieniu dobrze żyć. Jeżeli ktoś chce zobaczyć jak to się robi – proponuję odwiedzenie Fatimy, Lourdes, Medjugorie, czy innych miejsc kultu religijnego. Tam wszystko jest nastawione na pielgrzymów (komunikacja, infrastruktura hotelowa, gastronomia, usługi i organizacja życia). A to przynosi godziwe zarobki. Trudno powiedzieć, dlaczego warmińskiemu kościołowi nie zależy, aby Gietrzwałd stał się drugą Częstochową. Twierdzę, że nie zależy, bo nie widzę działań, aby budować pozycję Gietrzwałdu jako jednego z czołowych ośrodków polskiego katolicyzmu. Oczywiście to wymaga realizacji wszechstronnego i obliczonego na wiele lat planu, determinacji i ciężkiej pracy. Na taki cel połączony z dobrym planem pieniądze zawsze się znajdą. Niestety tego typu prób ze strony władz gminy, powiatu, województwa nie ma.
Archidiecezja również takich inicjatyw nie przedstawia.
Słyszałem za to wielokrotnie, z różnych ust, że Gietrzwałd ma pozostać mały, cichy, na uboczu. Bo wtedy będzie dobrze pełnił swoją rolę. No ale… , skoro tak ma być, to jak pogodzić to z budową w sąsiedztwie Sanktuarium gigantycznych hal, obsługiwanych przez 7 dni w tygodniu przez setki ciężarówek.
Kto jeszcze będzie miał korzyść? Zbywca gruntu. Uprawianie ziemi to trudne i żmudne zajęcie. O ile łatwiej sprzedać ją za ogromne pieniądze i nie martwić się o przyszłe plony. Lepiej mieć górę pieniędzy w banku: przy odrobinie rozsądku wystarczy jej do końca życia i zostanie dla dzieci i ich dzieci.
Koszty
Czym kierował się LIDL, kiedy to gigantyczne centrum dystrybucyjne lokował w oddaleniu od głównych szlaków drogowych, kolejowych, w położonej na uboczu miejscowości, do której prowadzą wąskie drogi zupełnie nieprzystosowane do przenoszenia dodatkowych kilkuset ciężarówek dziennie?
Trzeba przecież wybudować infrastrukturę sieciową, wodną, kanalizacyjną, wykonać ogromne prace ziemne, po których inwestycja będzie swoimi rozmiarami boleśnie ingerowała w krajobraz. Pomijam lokalizację w Obszarze Chronionego Krajobrazu Doliny Pasłęki.
Było oczywiste, że ta lokalizacja spowoduje koszty społeczne, czyli protesty głównie o podłożu religijnym.
A może LIDL-owi decydenci tego nie wiedzieli? Widzą Gietrzwałd wyłącznie jako punkt na mapie w strukturze logistyki wielkiej firmy i takie szczegóły guzik ich obchodzą. Religijne sentymenty w biznesie przecież się nie liczą. Co z tego, że to miejsce kultu religijnego najwyższej rangi w Kościele Katolickim i że odwiedzający (a jest ich około miliona rocznie) oczekuje spokoju, harmonii i wyciszenia – nawet jeśli kupują coś w LIDL-u.
Wreszcie, czy niemiecki LIDL, próbując lokować w Gietrzwałdzie jedno ze swoich największych centrów dystrybucyjnych nie wiedział, że Gietrzwałd zapisał się w historii jako ognisko odrodzenia polskiego ducha przeciw niemieckiemu zaborcy?
Brutalne wkraczanie w takie miejsca może być odebrane w stosunkach polsko- niemieckich jako pokaz buty i siły, albo prowokacja. Panie i Panowie z LIDL-a spójrzcie też na tę sprawę z polskiego punktu widzenia, bo tu akurat hasło reklamowe: “LIDL mądry wybór” nie pasuje.
Kto zarobi, a kto straci
Zarobią jednostki, których nie będę wymieniał z imienia i nazwiska, bo to tylko zaciemniałoby sprawę.
Stracimy my wszyscy, którym Gietrzwałd jest bliski. Bliski ze względu na wymiar religijny, ale też przyrodniczy, krajobrazowy, kulturowy, historyczny. I wymiar patriotyczny – bo on wzmacnia i rozwija wszystkie pozostałe. Ze względu na swoją wagę dla polskiego Kościoła Katolickiego, Polski i Warmii. Sanktuarium w Gietrzwałdzie nie jest własnością ludzi dzisiaj żyjących. Nie jest własnością tych, którzy dzisiaj nim zarządzają: Kanoników Regularnych ani też władz Archidiecezji Warmińskiej.
Sanktuarium jest dobrem narodowym najwyższej wartości. Ludzie mający wpływ na Sanktuarium i jego otoczenie muszą brać pod uwagę wszystkie okoliczności, tak aby przyszłe pokolenia mogły w pełni i w sposób niezakłócony z bogactwa Sanktuarium korzystać.
Decyzja wojewody warmińsko-mazurskiego o uchyleniu pozwolenia starosty olsztyńskiego na budowę centrum dystrybucyjnego LIDL-a w Gietrzwałdzie jest działaniem wynikającym z troski o poszanowania prawa i interesu publicznego. Mam nadzieję, że LIDL przemyśli jeszcze raz tę lokalizację i uzna, że przynosi ona więcej szkód niż korzyści.
Oczywiście możliwy jest inny scenariusz. LIDL będzie dalej prowadził „wojnę o Gietrzwałd” używając wszelkich dostępnych metod i środków.
Tyle że ludzi zaangażowanych w obronę Gietrzwałdu przybywa i przybywa argumentów. Rośnie świadomość jak ważne jest dla nas niezakłócone funkcjonowanie Sanktuarium. Rośnie też liczba ludzi, którzy nie chcą usłyszeć od swoich dzieci: jak mogliście do tego dopuścić.
filodendron #9701
Nie wiem jak jest teraz, ale Lidl był zapleczem finansowym sekty scjentologów. [Jest to starannie tuszowane w internecie. md] W każdym razie, właścicielem jest jakaś firma niemiecka.[Dieter Schwarz, twórca Grupy Schwarz md] Jest więc logiczne, że umiejscowienie tego interesu obok bardzo ważnego Sanktuarium ma wydźwięk kolejnego niemieckiego sabotażu.
(Gietrzwałd to jedyne przebadane, a w konsekwencji uznane przez Watykan objawienia Maryjne w Polsce, ponadto objawienia w Gietrzwałdzie pokrzyżowały swego czasu niemieckie plany inwazyjne, i dodatkowo – działały Niemcom na nerwy, gdyż Matka Boża zwracała się do polskich dzieci i mówiła po polsku na terytorium, do którego prawo Niemcy sobie uzurpowali)
Właściciele Lidla chcą widocznie zaszkodzić właśnie temu miejscu. Musi być w Polsce jakiś mechanizm, który może zablokować tak szkodliwą inwestycję. Nie możemy być aż tak bezbronni wobec takiego skandalu. Samorząd to nie jest państwo w państwie, i wydaje mi się, że w przypadku tak szkodliwych i ukrywanych przed opinią publiczną inwestycji, władze wojewódzkie, lub centralne – powinny móc zareagować.
Otoczak #31004
Panu Redaktorowi nie wypada snuć teorii spiskowych ale ja mogę,otóż nie ma przypadku że wybór padł akurat na Gietrzwałd i moim zdaniem niemiecka polityka ma wiele wspólnego z satanizmem połączonego z resentymentem powrotu na tamte ziemie,a osłabienie Wiary w Polakach przybliża zamierzone, długofalowe cele Berlina.
==========================
mail:
Niemiecki magazyn biznesowy Bilanz opublikował listę 1000 najbogatszych Niemców. Na czele zestawienia znalazł się Dieter Schwarz, twórca Grupy Schwarz, zarządzającej sieciami Lidl i Kaufland. Powiązania ze scjentologią sa starannie wyciszane.
40-letni mężczyzna został w sobotę 8 lipca ugodzony nożem przez 32-latka w tramwaju w Dreźnie; ofiara nie przeżyła ataku – poinformował portal RND.
Jak potwierdziła policja, 40-latek został w stanie krytycznym przewieziony do szpitala, gdzie niedługo później zmarł. Napastnika zatrzymano na miejscu zdarzenia; zabezpieczono także nóż, którym się posługiwał.
Zarówno ofiara, jak też podejrzany to Somalijczycy. Ofiara doznała „licznych ran kłutych”.
Więcej informacji o przestępstwie mają dostarczyć zeznania świadków i zapis monitoringu z tramwaju, ponieważ komunikacja ze sprawcą ataku okazała się „utrudniona” – wyjaśniła policja.
Całkowite otwarcie rynku po 2004 r., specjalne zwolnienia podatkowe oraz wsparcie międzynarodowych instytucji finansowych przyczyniły się do zdominowania sektora handlowego w Polsce przez zagraniczne – głównie niemieckie – sieci supermarketów i dyskontów. Na koniec 2016 r. Lidlów, Rossmannów, Kauflandów, Praktikerów, Schleckerów i innych niemieckich sklepów o charakterze supermarketów było w Polsce ok. 2400. Rocznie generują one przychody rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych. Ile w tym czasie powstało polskich supermarketów w Niemczech? Odpowiedzi brzmi: zero.
Dominacja niemieckich supermarketów jest wypadkową co najmniej czterech elementów:
1) Po pierwsze: otwarcia polskiego rynku związanego z wejściem naszego kraju do UE;
2) Po drugie: dużego kapitału własnego, który mógł być przeznaczony na inwestycje;
3) Po trzecie: wsparcia jakie właściciele niemieckich sieci handlowych otrzymali od polskich władz (np. ulgi i zwolnienia podatkowe, specjalne strefy ekonomiczne itp.);
4) Po czwarte: wsparcia jakie właściciele niemieckich sieci handlowych otrzymali od międzynarodowych instytucji finansowych (w 2015 roku ujawniono, iż Bank Światowy oraz Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju [EBOiR] pożyczyły blisko 1 mld dolarów Grupie Schwarz, tj. właścicielowi niemieckich sieci handlowych Lidl i Kaufland, w celu agresywnej ekspansji w krajach Europy środkowo-wschodniej. W tym roku ujawniono, iż EBOiR przyznał Niemcom kolejny kredyt na wsparcie ekspansji i rozwoju działalności sieci Kaufland w Polsce. Tym razem chodzi o równowartość ok. 425 mln zł).
Efekt tego jest taki, że na koniec 2016 r. Lidlów, Rossmannów, Kauflandów, Praktikerów, Schleckerów i innych niemieckich sklepów o charakterze supermarketów było w Polsce ok. 2400. Obecnie są one w stanie generować przychody rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych w skali roku.
W kontekście powyższego można zadać pytanie o liczbę polskich supermarketów, jakie powstały w Niemczech po wejściu naszego kraju do UE. Odpowiedź brzmi: zero. Polski kapitał praktycznie nie istnieje na wielkim, niemieckim sektorze handlowym. Wyjątek stanowi polska spółka LPP (marka Reserved), która na terytorium Niemiec ma kilkanaście sklepów [Orlen posiada ponad 550 stacji benzynowych w Niemczech; Skarbu Państwa 27,5%, zagraniczne fundusz 13,5%, pozostali nieznani 59% – przyp. red.]. Nie są to jednak sklepy o charakterze supermarketów, które generują największe przychody.
Niestety, po otwarciu niemieckiego rynku (po wejściu Polski do UE) nasze firmy nie mogły liczyć na specjalne ulgi i zwolnienia podatkowe, nie miały odpowiedniego kapitału własnego oraz preferencyjnych kredytów od międzynarodowych instytucji.
Rząd federalny planuje spalić co najmniej 755 milionów masek ochronnych przeciw koronawirusowi, ponieważ minął już ich okres ważności. Według doniesień medialnych, koszty szacuje się na prawie siedem milionów euro.
Miliony masek do spalenia
Mnóstwo masek ochronnych przeciw Covid-19 z początku 2020 r. ma zostać zniszczonych, ponieważ minął ich termin ważności. Według raportu gazety „Die Welt”, sam rząd federalny planuje spalić co najmniej 660 milionów certyfikowanych masek chirurgicznych i około 95 milionów certyfikowanych masek FFP2.
Ministerstwo planuje obecnie „odzysk energii zgodnie z przepisami celnymi i przepisami dotyczącymi odpadów”, powiedział gazecie rzecznik Federalnego Ministerstwa Zdrowia. Przetarg na zewnętrzne firmy utylizacyjne ogłoszony przez federalnego ministra zdrowia, Karla Lauterbacha (SPD), trwał do końca maja. Według raportu, okres obowiązywania umowy wynosi 24 miesiące, a szacunkowa wartość zamówienia to prawie siedem milionów euro.
Masowa krytyka zbyt dużych zamówień
Politycy ostro skrytykowali projekt i byłego ministra zdrowia, Jensa Spahna (CDU), za którego kadencji maski zostały zakupione. „Kosztowne i zbyt duże zamówienia pod rządami byłego federalnego ministra zdrowia, Jensa Spahna, wymknęły się spod kontroli” – powiedział gazecie ekspert budżetowy FDP, Karsten Klein.
„Popełniono błędy, które nie mogą się powtórzyć”. Klein wezwał kraje związkowe do ustanowienia specjalnego systemu, aby „maski były przekazywane placówkom medycznym, zanim stracą termin przydatności do użycia”.
Opozycja wyraziła ostrą krytykę. „Masowe palenie masek przeciw Covid-19 przez Federalne Ministerstwo Zdrowia wystawia rządowi niemieckiemu jak najgorsze świadectwo” – skrytykowała Kathrin Vogler, rzeczniczka ds. polityki zdrowotnej z ramienia Lewicy.
Można było przewidzieć, że maski nie będą już używane w zbyt wielu obszarach po zakończeniu obowiązku ich stosowania. Obecny minister Lauterbach „powinien był zadbać o alternatywne rozwiązanie na czas i mógł przekazać maski na dużą skalę gabinetom lekarskim, szpitalom lub instytucjom dla osób niepełnosprawnych”, powiedziała Vogler. Placówki nie musiałyby już wtedy zamawiać własnych masek i mogłyby bezpłatnie chronić personel i pacjentów.
Kraje związkowe również planują zniszczenie zapasów
Jak dotąd Federalne Ministerstwo Zdrowia zniszczyło już maski na niewielką skalę, powiedział rzecznik „Die Welt”. „W Niemczech około dwóch milionów masek chirurgicznych i około miliona masek PfH zostało do tej pory poddanych recyklingowi energetycznemu” – powiedział. Maski PfH to maski FPP2 i tym podobne.
Z raportu wynika, że kraje związkowe planują również spalić miliony masek lub już to zrobiły. Dziesięć krajów związkowych stwierdziło, że spaliło łącznie 57,38 miliona masek lub planuje ich spalenie w najbliższej przyszłości.
Nadrenia Północna-Westfalia, Badenia-Wirtembergia, Saksonia, Meklemburgia-Pomorze Przednie, Brandenburgia i Nadrenia-Palatynat należą do krajów związkowych, które już spaliły maski ochronne. Z kolei Dolna Saksonia, Saksonia-Anhalt, Saara i Hesja mają już pewne plany.