Polskie F-16 bez serwisu. Malowanie za cenę klęski. Rządowi Tuska zabrakło pieniędzy.

Polskie F-16 bez serwisu. Rządowi Tuska zabrakło pieniędzy.


https://niezalezna.pl/polska/polskie-f-16-bez-serwisu-rzadowi-tuska-zabraklo-pieniedzy/538571

Rząd oszczędza na serwisowaniu naszych F-16 – wynika z dokumentu, do którego dotarła „Codzienna”. „Z powodu niedostatecznej ilości środków finansowych” wojsko rezygnuje z pokrywania samolotów powłoką, która czyni je mniej widzialnymi dla radarów wroga.

– Będziemy domagać się wyjaśnienia tego skandalu od MON i armii. To osłabianie potencjału obronnego – mówi Bartosz Kownacki, wiceszef sejmowej komisji obrony narodowej. – To symbol rozbrojenia narodowego w wykonaniu tej koalicji – komentuje Marcin Warchoł, poseł PiS. – Chcemy kupować F-35, a nie stać nas na malowanie F-16? – pyta gen. Roman Polko.

“Codzienna” dotarła do dokumentu, który wojsko przesłało Wojskowym Zakładom Lotniczym nr 2. W tym piśmie datowanym na 4 lutego tego roku szef zespołu nadzoru technicznego jednostki wojskowej 3091 w Poznaniu (2 Skrzydło Lotnictwa Taktycznego) ppłk Tadeusz Foryszewski informuje dyrektora operacyjnego WZL nr 2:

„W związku z przydzieleniem niewystarczającej ilości środków finansowych na rok 2025 w ramach umowy serwisowej [tu numer umowy – przyp. red.] na chwilę obecną nie ma możliwości wskazania przybliżonych terminów malowań samolotów F-16 planowanych na rok 2025. Jednocześnie informuję, że zespół nadzoru technicznego 2SLT wystąpił (…) o zmianę planu realizacji obsług (…) na 2025 r. poprzez całkowite usunięcie zaplanowanych do malowania samolotów”.

To nie jest zwykłe malowanie

Technicy z Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 wyjaśniają, że nie chodzi tu o zwykłe malowanie samolotów.

– Tu nie chodzi o wygląd. Malowanie pozwala pokryć F-16 specjalną powłoką, która obniża widzialność maszyny dla radarów wroga

– mówią rozmówcy “GPC”. I przypominają, że kiedy F-16 wreszcie do Polski przyleciały, to właśnie ta ograniczona dla radarów wroga widzialność często była wymieniana jako atut tej maszyny. Rzeczywiście „Polska Zbrojna” pisała: „48 wielozadaniowych samolotów F-16, które 11 lat temu kupiła armia, dla zwiększenia właściwości bojowych jest pomalowanych specjalną farbą Have Glass II. Jak twierdzą lotniczy eksperci, o około 15 proc. zmniejsza ona powierzchnię odbicia radarowego”. Portal Aviation24.pl zaś donosił: „W trakcie użytkowania samolotów powłoka lakiernicza ulega powolnemu niszczeniu, dlatego co jakiś czas sprawdza się grubość i jakość warstwy Have Glass II, a następnie kieruje się płatowiec do jej odnowienia. Polskie zakłady WZL 2 dopiero w 2014 r. uzyskały certyfikat pozwalający na odnawianie powłoki lakierniczej myśliwców F-16. Od tamtej pory bydgoskie zakłady sukcesywnie prowadzą renowację lakierowania »jastrzębi«”.

Te 15 proc. oznacza, jak wyjaśniają technicy, że – w dużym uproszczeniu – dla wrogich radarów myśliwiec staje się widoczny z bliskich odległości, a z dalszych go nie widzą.

Nieprawdopodobny skandal!

– To jest nie do uwierzenia! W sytuacji, gdy mamy wojnę u naszych granic, czynione są oszczędności prowadzące do obniżenia wartości bojowej naszego lotnictwa. To jest nieprawdopodobny skandal – mówi „Codziennej” członek sejmowej Komisji Obrony Narodowej poseł Andrzej Śliwka. Podkreśla, że już w ubiegłym roku budżet MON był przedmiotem niejasnych zmian, tak by był wykorzystany a jednocześnie, by zostały ukryte pewne braki. – Tu mamy do czynienia z malowaniem ochronnym maszyn, które w każdej chwili muszą być gotowe do akcji. Środki na utrzymanie tych maszyn powinny być zabezpieczone bezwarunkowo – mówi Śliwka.

– To jest zbyt poważna sprawa, by przejść nad nią do porządku dziennego. Będziemy żądać wyjaśnień od MON i od sił powietrznych na forum sejmowej komisji – mówi wiceszef tej komisji poseł PiS Bartosz Kownacki. Podkreśla, że ta sytuacja pokazuje powrót do praktyk z przeszłości.

–  Przed objęciem rządów przez Zjednoczoną Prawicę wciąż mieliśmy do czynienia z brakiem pieniędzy na wszystko. Tak stało się ponownie raptem rok po powtórnym objęciu rządów przez PO. Dramatem jest, że ta filozofia rządzenia dotyka tak newralgicznej, fundamentalnej sprawy jak bezpieczeństwo – oburza się Kownacki.

Polityka Polski po kłótni w Gabinecie Owalnym

Polityka Polski po kłótni w Gabinecie Owalnym

Marek Budzisz. wpolityce/polityka-polski-po-klotni-w-gabinecie-owalnym

[Niewielkie odkrycia, niepewne wnioski, ale umieszczam dla jakiejś równowagi. Mirosław Dakowski]


Serhij Sydorenko, redaktor Europejskiej prawdy, napisał, zastanawiając się, czy doprowadzenie do starcia w Owalnym Gabinecie między Zełenskim a Trumpem było świadomą prowokacją gospodarzy, że jego zdaniem nie, bo „Nie powinniśmy przecież przymykać oczu na fakt, że spór zaczął się od zarzutów Zełenskiego pod adresem Vance’a, do których mogło nie dojść”. Podobnie zresztą, jak nie musiało dojść do rzucenia przez Zełenskiego pod adresem amerykańskiego wiceprezydenta sformułowania „bladź”, co najłagodniej można tłumaczyć „suka”, choć częściej w świecie języka rosyjskiego tłumaczy się k[urwa] . „Pojechanie matem” przez prezydenta Ukrainy pod adresem swego rozmówcy z pewnością nie jest świadectwem dyplomatycznej finezji czy zimnej krwi. Nawet jeśli nie zgadzał się on ze stanowiskiem swych rozmówców, do czego miał absolutne prawo, to co chciał w ten sposób osiągnąć?

========

Warto też prześledzić chronologie wydarzeń po publicznej kłótni w Białym Domu. Delegacja ukraińska została poproszona o przejście do innego pomieszczenia, a Trump zwołał pilną naradę w wąskim gronie, w której uczestniczyli oprócz niego i J.D. Vance’a również Rubio i Waltz. Ci ostatni poprosili później Ukraińców o opuszczenie Białego Domu, co uznać należy za decyzję, która zapadła na tej pospiesznie zwołanej naradzie. Jak trzeźwo napisał Serhij Sydorenko, do rozmów można było w tej fazie sporu jeszcze wrócić, bo Trump napisał w serwisie społecznościowym Truth, że Zełenski nie chce jego zdaniem pokoju, ale „będzie mógł wrócić”, jeśli zmieni zdanie. Ukraiński prezydent mógł wykorzystać późniejszą rozmowę w telewizji Fox, aby wykonać gesty o charakterze pojednawczym, ale nie skorzystał z tej okazji, mówiąc, że nie zamierza nikogo przepraszać, bo nie czuje się winny. Brytyjska prasa informuje też, że jeszcze tego samego wieczoru Keir Starmer dzwonił do Zełenskiego i namawiał go, aby ten „wrócił do Białego Domu” i naprawił relacje z Trumpem, co znów zostało odrzucone przez ukraińskiego prezydenta.

Kwestia przeprosin miała też ponoć paść w rozmowie między Rubio a delegacją ukraińską, kiedy ci ostatni usłyszeli amerykańską decyzję o przerwaniu rozmów. Wydaje się zatem, że jeśli kogoś obwiniać o zerwanie negocjacji i doprowadzenie do kryzysowej sytuacji, to nie są to przedstawiciele strony amerykańskiej. Zełenski jest znany z tego, że popełnia błędy w sposób bezceremonialny, dążąc do poprawy własnej pozycji negocjacyjnej w oparciu o budowanie tezy, iż „Ukraina walczy za wszystkich” w tym również za Stany Zjednoczone, a nie tylko Europę, i ma w związku z tym prawo do specjalnego statusu. W Gabinecie Owalnym to przekonanie było przezeń w wyrazisty sposób manifestowane, choćby w stwierdzeniu, pod adresem rozmówców, że „wy też poczujecie” w przyszłości rosyjską presję. To na to stwierdzenie zareagował Trump, mówiąc Zełenskiemu, że ten „nie jest w pozycji, aby mówić, co będziemy czuli”.

„Ukraina nie ugnie się”

Skupmy się jednak na strategicznym wymiarze tego, co się stało, choć oczywistym punktem wyjścia naszych rozważań winna być teza, że to Zełenski nie tylko nie zachował zimnej krwi, ale wręcz dążył do spektakularnego zerwania z Trumpem, publicznego (i dlatego scysja miała miejsce przed kamerami) pokazania, że Ukraina nie ugnie się, nawet wobec presji sojusznika, od którego jest zależna, nie zakończy wojny na każdych warunkach i trzeba jej interesy brać poważnie pod uwagę. Zwłaszcza jeśli chce się myśleć o stabilizowaniu sytuacji i zakończeniu konfliktu.

Z pewnością polityk, taki jak Zełenski, przybywający do sojuszniczego państwa, od którego jest uzależniony, który w wyniku tej wizyty „osiąga” pogorszenie relacji nie może mówić o sukcesie. Chyba że chodzi o działania obliczone na wewnętrzny rynek polityczny i poprawę notowań w wyniku „efektu Trudeau”, czyli o skokowy wzrostu poparcia tego kto przeciwstawia się presji amerykańskiego prezydenta. Gdybyśmy z taką motywacją mieli do czynienia, to byłoby to świadectwo dramatycznej krótkowzroczności.

Na marginesie zgodzić się trzeba z tezami, powszechnymi w amerykańskich komentarzach, że Zełenski mówiąc, iż „Ukraina była sama” w pierwszym okresie wojny, „zapomniał” o tym, że to Trump podjął decyzję o dostawach Javelinów, bez których ta „samotność” mogłaby się skończyć dramatycznie. Warto, abyśmy też pamiętali, że teza o „samotności” dezawuuje polskie dostawy po wybuchu wojny, tak jakby pociągi pełne amunicji i setki czołgów wysłane przez Warszawę nie istniały. Nie jest kwestią przypadku, taką stawiam tezę i postaram się ją udowodnić, iż wypowiedź Zełenskiego kontrastowała celowo z tezami Trumpa, który podkreślał znaczenie Polski jako jednego z najbardziej wiarygodnych sojuszników Stanów Zjednoczonych. Aby zrozumieć, co się stało w Waszyngtonie, ale też w następstwie tego w europejskich stolicach, musimy spojrzeć na scysję przez pryzmat kwestii strategicznych.

„Trump wyznacza limes”

Jestem, i to moja kolejna teza, przekonany, iż Zełenski uważa, że Trump wyznacza obecnie limes, granicę amerykańskiego świata sojuszniczego starając się nie zerwać, ale w sposób zasadniczy zmienić relacje rządzące porozumieniem państw Zachodu. Negocjacjom pokojowym z Rosją (wyznaczanie granicy) towarzyszy równolegle przebiegający proces podporządkowania sobie sojuszników europejskich przez Waszyngton. Problem Kijowa jest w związku z tym oczywisty, Zełenski i ukraińska opinia publiczna chcą, aby limes oddzielający Rosję i kolektywny Zachód biegł na wschodniej granicy Ukrainy, a Trump prowadzi tak negocjacje z Kremlem, iż coraz bardziej trzeba brać pod uwagę inny wariant, czyli że granica przebiegać będzie na zachodzie Ukrainy. Innymi słowy, gra toczy się o to, czy Ukraina będzie w przyszłości państwem buforowym, poddawanym presji (najczęściej z obydwu stron) czy elementem systemu bezpieczeństwa Europy Zachodniej. Kijów chce tego ostatniego i dlatego Zełenski mówił ostatnio w wywiadzie dla NBC o 100 brygadach ukraińskich sił zbrojnych powstrzymujących Rosję i zestawiał ten potencjał z bezsilnością „starej Europy”, która mogłaby wystawić przeciw Moskalom co najwyżej 86 tego rodzaju związków taktycznych.

Ten uproszczony rachunek sił jest też znany w Europie, która między innymi z tego powodu jest żywotnie zainteresowana „wciągnięciem na pokład” Ukrainy, ale nie miejmy złudzeń, iż Amerykanie również nie mają świadomości sytuacji. Jednak z ich perspektywy wygląda to już zupełnie inaczej. Jeśli bowiem Ukraina i Europa, nawet bez skokowego zwiększania wysiłków sojuszniczych już dziś, na poziomie potencjałów sił lądowych, są w stanie skutecznie odstraszać Rosję, to gdzie tu miejsce na wojskowe gwarancje ze strony Stanów Zjednoczonych? Nie mylmy tendencji związanych z deklarowaną koncentracją Ameryki na rejonie Indo-Pacyfiku z dobrowolną rezygnacją z narzędzia umożliwiającego, w związku z uzależnieniem Europy od amerykańskich sił zbrojnych, budowania wpływów politycznych. Innymi słowy, strategicznie Waszyngtonowi zależy, aby Europejczycy nie byli pewni, czy będą mogli liczyć na Ukraińców, bo to buduje ich zależność od Stanów Zjednoczonych. Nawet jeśli założyć, że presja Trumpa, aby państwa starego kontynentu zwiększyły swe wydatki na zbrojenia, odniesie pożądany efekt, to i tak będziemy mieli do czynienia z procesem wspieranym i kontrolowanym przez Amerykanów, bo bez ich zaangażowania odbudowa zdolności europejskich będzie trudniejsza, droższa i skonsumuje znacznie więcej czasu. Biorąc pod uwagę obiektywne interesy strategiczne, Waszyngtonowi, zwłaszcza w scenariuszu porozumienia z Rosją (bo scenariusz drugiej zimnej wojny wymuszałby zupełnie inną politykę) nie zależy na tym, aby Ukraina stała się częścią europejskiego systemu bezpieczeństwa. Ukraina, ale też z oczywistych powodów Europa, mają inne interesy i to wyjaśnia źródła pęknięcia. Trzeba jeszcze napisać o roli Polski, bo tu też mamy do czynienia z interesami natury strategicznej, a nie kwestiami „lubi nie lubi”, które tak lubimy roztrząsać. Jest oczywiste, że jeśli na naszej wschodniej granicy ma przebiegać „limes” amerykańskiego systemu sojuszniczego, a dalej na wschód mają już rozciągać się „dzikie pola”, czyli obszary buforowe, to w interesie Waszyngtonu jest podkreślanie roli Polski (nie mylmy z realnym wsparciem, bo to zależy od naszych umiejętności gry) a w interesie Kijowa deprecjonowanie naszego znaczenia. Nie wynika to z faktu „postawienia na Niemcy” przez Zełenskiego, jak często piszą lubujący się w uproszczonych diagnozach nasi komentatorzy, ale ze strategicznego znaczenia Polski. Polega ono na tym, że mając w naszym kraju silnego sojusznika, Waszyngton może trzymać w szachu najsilniejsze państwo europejskie, jakim są Niemcy, co korzystnie wpływa na politykę Berlina, utrzymywać bezpieczeństwo wschodniej flanki i jednocześnie wspierać, jeśli zajdzie taka potrzeba, Ukrainę. Jest to tradycyjna formuła offshore balancingu, która umożliwia Amerykanom wycofanie się z danego regionu i dbanie o to, aby nie nastąpiło zachwianie relacji sił. Tylko że znów, nie chodzi o to, jak piszą emocjonalnie nastawieni komentatorzy, o „porzucenie Europy”, bo Amerykanie mają świadomość rozpoczynającej się właśnie „bitwy o Eurazję” i nie biorą pod uwagę takiego scenariusza (może on okazać się rzeczywistością, ale nie jako element planu, ale skutek obopólnych błędów) a chcą jedynie odgrywać taką rolę na granicy swego systemu sojuszniczego. Trump uznaje, i dlatego mówi o ryzyku III wojny światowej, że Ukrainą co najwyżej może być państwem buforowym, a Europa boi się, że bez Ukrainy będzie jedynie, co ma związek z jej bezbronnością, narzędziem w rękach kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że Ukraina również ma świadomość roli Polski.

Wzrost naszego znaczenia jako państwa granicznego świata Zachodu blokuje jej drogę do uzyskania takich gwarancji bezpieczeństwa, o jakie zabiega, z drugiej strony, ze względów geograficznych, Kijów wie również, że jeśli zostanie państwem buforowym bez bliskiej współpracy z Warszawą, będzie im trudniej zbudować ścianę przeciw Rosji. To oznacza, że w krótkoterminowym interesie Ukrainy jest umniejszanie roli Polski, w dłuższej perspektywie albo silny sojusz strategiczny, albo uprzedmiotowienie (ale nie w wyniku ich akcji) Warszawy. Jeśli bowiem Polska wzięłaby udział w jakimś europejskim „projekcie bezpieczeństwa”, to wówczas świadomie zrezygnowałaby z roli pomostu i zdolności do suwerennego budowania relacji ze wschodnim sąsiadem, bo o tym, czy wykorzystamy nasze strategiczne położenie względem Ukrainy (które jest też jej słabą stroną) decydowaliby politycy rezydujący w innych stolicach, a nie w Warszawie. Tym motywowany jest „proniemiecki wektor” polityki Kijowa, co oznacza, nie tylko realizm ukraińskiej polityki, ale i to, że Warszawa powinna mieć świadomość własnych możliwości, które może wykorzystać w nowym środkowoeuropejskim układzie sił, ale tylko działając samodzielnie (choć zabiegając o sojuszników z zachodniej części naszego kontynentu), a nie w ramach jakiejś kolektywnej „suwerenności strategicznej” Europy.

Zaognienie sytuacji

Wróćmy jednak do strategii Zełenskiego. Moim zdaniem, i to kolejna teza, świadomie doprowadził on do zaognienia sytuacji, póki ma jeszcze czas na korzystne zmiany. Na czym polega istota jego gry? Według ocen specjalistów wojskowych Ukraina może jeszcze skutecznie walczyć od 6 do nawet 12 miesięcy. To oznacza, że póki co jest jeszcze wystarczająco dużo czasu na pełny „cykl polityczny”. Pierwszy krok to udaremnienie wysiłków pokojowych Trumpa, pokazanie, że bez zgody Kijowa wojna się nie zakończy, kolejnym są decyzje Europejczyków i ich akcja mediacyjna, finałem powrót do negocjacji pokojowych, ale już w innym kształcie i z innymi celami. To oznacza, że nie tylko Waszyngton, ale i Kijów, krótkoterminowo, chcą grać lękami Europejczyków. Konsolidacja państw naszego kontynentu wokół pomocy Ukrainie zwiększa jej odporność, przedłuża opór i minimalizuje szanse Trumpa na szybkie zakończenie wojny, a to z kolei jest warunkiem jakiejś formuły „odwróconego Kissingera”, o czym niedawno mówił choćby Rubio. W Ankarze Zełenski otrzymał wsparcie polityczne Erdogana, co jest równoznaczne z wysłaniem, a adresatem jest w tym wypadku Trump, czytelnego sygnału, iż Ukraina ma opcję przyjęcia rosyjskich warunków i wcale nie musi korzystać z pośrednictwa amerykańskiego. Ewentualne zaangażowanie Ankary otwiera też perspektywę regionalnego sojuszu bezpieczeństwa, który obejmowałby całą wschodnią flankę NATO, a jego powstanie (bez zaangażowania i nadzoru Waszyngtonu) nie jest Amerykanom na rękę, bo po pierwsze nie oni mieliby w tym układzie monopol, a po drugie większe pole manewru uzyskałaby też Ukraina. Krótkoterminowo Zełenski musi pokazać Trumpowi, że bez jego zgody nie będzie żadnego pokoju na wschodzie, podobnym sygnałem jest też zainteresowana Europa, zwłaszcza zachodnia jej część, która potrzebę uczestnictwa w rozmowach pokojowych rozumie (i słusznie) w kategoriach wzmocnienia swojej pozycji w trwających już negocjacjach na temat nowego podziału ról w amerykańskim systemie sojuszniczym. Jest to oczywiście w przypadku Zełenskiego bardzo ryzykowana gra, ale z pewnością lepiej ją podjąć szybko niż biernie czekać, aż Amerykanie zdyscyplinują Europejczyków, bo wówczas pole manewru Kijowa ulegnie dramatycznemu zawężeniu.

Problemem jest oczywiście to, o czym niedawno na łamach The Foreign Affairs pisał Hal Brands, że mamy do czynienia z grą, w której bierze udział wielu zainteresowanych, co oznacza, iż realizacja jakiegokolwiek „planu” ze względu na rozbieżności interesów nie jest prosta, a i sam plan składa się z chaotycznych i często wewnętrznie sprzecznych posunięć. Możemy też w efekcie obserwować katastrofę geostrategiczną, a nie wykluwanie się nowego, zbudowanego na nowych zasadach, porządku.

Oceniając sytuację, trzeba jednak odnosić się do realiów, a nie liczby wpisów w serwisach społecznościowych, w których politycy, o zgrozo często nawet liderzy państw, deklarują poparcie i solidarność, piszą, że „nigdy was nie zostawimy”, ale nie podejmują realnych kroków, nawet takich, które są w zakresie ich możliwości.

Wsparcie Europy dla Ukrainy

Jeśli Europa chce wspierać wysiłek obronny Ukrainy, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby podjąć decyzję o konfiskacie rosyjskich aktywów zamrożonych w systemie Euloclear, z siedzibą w Belgii, w którym to państwa naszego kontynentu mają zdecydowaną większość albo zwiększyć restrykcje handlowe wobec Rosji i jej sojuszników. Pierwszy krok, dla przykładu, mogłaby wykonać Holandia i Francja, blokując przyjmowanie w ich portach rosyjskiego gazu LNG. Podobnie szybko i łatwo kanclerz Scholz mógłby zacząć wysyłać Ukraińcom rakiety Taurus, dzięki którym ci byliby w stanie zniszczyć choćby Most Kerczeński, a Bałtowie i Skandynawowie podjęć bardziej zdecydowane kroki, aby blokować rosyjskie statki wchodzące w skład tzw. floty cienia, czym ograniczyliby rosyjskie zdolności do finansowania wojny.

Zakładam, że równie łatwo można byłoby wypracować wspólną, europejską, deklarację o potrzebie wypowiedzenia Aktu Stanowiącego Rosja – NATO, czego nie udało się mimo trzech lat wojny zrobić, a przynajmniej państwa z zachodniej części naszego kontynentu, tak chętnie mówiące o strategicznej suwerenności Europy, mogłyby podjąć negocjacje, których celem byłoby utworzenie stałych baz, czyli zerwanie z rotacyjną obecnością wojskową, na wschodzie. Nic z tego nie ma, póki co, miejsca, co nakazuje, to moja kolejna teza, aby rząd w Warszawie ostrożnie podchodził do aktów strzelistych Europejczyków z Zachodu, deklarujących, że teraz „już na poważnie” wezmą się za bezpieczeństwo. Mają otwartą drogę, niech to robią, a my podejmijmy decyzje o własnym zaangażowaniu zaraz po ich posunięciach.

Nawet taki zwolennik suwerenności strategicznej jak Emmanuel Macron, który w ostatnim czasie (już po scysji w Gabinecie Owalnym) mówił, że Europa musi wykonać ruch do przodu i podjąć decyzję o zwiększeniu o setki miliardów dolarów własnych wydatków na bezpieczeństwo finansowanych wspólnym długiem, a także zadeklarował, iż „jest otwarty” w kwestii rozmów o rozciągnięciu na pozostałe kraje naszego kontynentu francuskiego parasola nuklearnego, jednocześnie podkreśla wagę dbałości o relacje ze Stanami Zjednoczonymi. Jego zdaniem, nawet jeśli w najbliższym tygodniu Europa podejmie stosowne decyzje (szczyt państw UE), co wydaje się optymizmem, bo ostatnio Włochy, Hiszpania i Portugalia, a nie tylko Węgry, zaczęły blokować sankcje nałożone na Rosję, to i tak „potrzebujemy długich lat”, aby zbudować rzeczywiste zdolności wojskowe. To oznacza, że wsparcie Amerykanów w tym procesie jest niezwykle ważne, jeśli chcemy myśleć o odstraszaniu Rosjan. Ryzykowanie, że przyjmie ono chaotyczny wymiar, nie jest dobrym pomysłem. Oczywiście Ukraińcy mogą mieć w tej sprawie inną optykę i muszą działać szybko, ale członkowie NATO, przeciwnie, raczej powinni wykazać się umiarkowaniem i spokojem. Dlatego dobrze byłoby, aby nasi politycy powstrzymali się z antytrumpowskimi deklaracjami, nie mówiąc już o głupich tweetach, w których otwarcie wiążą politykę Stanów Zjednoczonych z Rosją. Jeśli byli ministrowie obecnej koalicji chcą uprawiać tego rodzaju dziecinadę, to mają oczywiście do tego prawo, ale muszą mieć świadomość, że ich wygłupy działają obiektywnie na szkodę Polski. Nie dlatego, że roztropna jest wobec Ameryki postawa w stylu „przy twoim boku staliśmy i będziemy stać Panie”, bo to przejaw podobnie głupiej skrajności, tylko że o innym wektorze, ale z tego względu, że potrzebujemy, na konstrukcję naszego systemu bezpieczeństwa czasu i winniśmy dążyć do rozpoczęcia procesu, którym będziemy współzarządzać, a nie podejmować impulsywnych i chaotycznych działań. To z tego też powodu Keir Starmer zachęca Zełenskiego do pojednania z Białym Domem i nie przyłączył Wielkiej Brytanii do chóru, emocjonalnie zrozumiałych, choć politycznie głupich, antyamerykańskich deklaracji i tweetów, które pojawiły się po kłótni w Białym Domu.

„Sytuacja jest niestabilna”

Sytuacja, najłagodniej rzecz ujmując, jest niestabilna i potoczyć się może w każdym, nawet najmniej pożądanym, kierunku. Amerykańskie media obiegają informacje o wstrzymaniu wszelkiej pomocy wojskowej i ekonomicznej dla Ukrainy, co może oznaczać też decyzję o wycofaniu się wojskowym z Jasionki. Możemy mieć zatem do czynienia z faktyczną redukcją amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce (mimo że jeszcze w ubiegłym tygodniu mieliśmy widoki na jej utrzymanie, a nawet zwiększenie, o co zabiegał w Waszyngtonie premier Wielkiej Brytanii). To może być pierwszy, niekorzystny dla nas efekt akcji Zełenskiego. Doradzałbym zatem powściągliwość w aktach strzelistych naszych polityków wyrażających poparcie dla prezydenta Ukrainy. Być może roztropniejszą byłaby misja usług dobrej woli, której celem byłoby łagodzenie napięć. Należy też podjąć wymierne działania w postaci utrzymania, tym razem angażując nasze siły, bazy logistycznej w Jasionce. Jeśli nasi europejscy sojusznicy będą chcieli nas wesprzeć, to dobrze, bo w ten sposób pokarzą w czynach swoją determinację, ale decyzja o tym czy baza będzie pracowała, czy nie musi być w naszych rękach. W Kijowie muszą przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym, że to dzięki postawie Polski w ogóle dostają pomoc i jest wymogiem ich, a nie naszej racji stanu, nie tylko konsultować z Warszawą podejmowane indywidualnie działania, ale również uwzględniać nasze stanowisko. Bravado Zełenskiego w Waszyngtonie może też godzić w nasze interesy strategiczne. Tego rodzaju sygnały, których adresatem, prócz Kijowa winny być stolice państw europejskich, ale również Waszyngton, powinny zostać wzmocnione szeregiem inicjatyw regionalnych. Ich celem powinno być pokazanie zdolności do konstrukcji regionalnych porozumień i aliansów strategicznych, ale nie po to, aby zastąpić istniejące, ale wziąć udział w już trwających negocjacjach na temat nowych ról w zachodnim systemie sojuszniczym. Ukraina powinna dostać sygnał gotowości Polski do pogłębienia współpracy wojskowej, np. w zakresie wspólnej produkcji rakiet balistycznych i manewrujących. Nie chodzi tu o politykę „kija i marchewki”, ale o deklaracje budowy, w przyszłości, sojuszu strategicznego, który obiektywnie wzmacniałby Ukrainę, nawet jeśliby ta została zmuszona do przyjęcia roli „państwa buforowego”. Obecny stan relacji amerykańsko-europejskich i wewnątrzeuropejskich nakazuje nam unikanie dwóch skrajności przedstawicieli naszego świata polityki – naiwnej proeuropejskości i naiwnej proamerykańskości. Musimy zerwać z tą fatalną polityką wyboru orientacji i wybrać opcję stopniowego zwiększania własnych zdolności. Jednym z pierwszych posunięć winna być poprawa relacji z Kijowem i nadanie im transakcyjnego, równoprawnego, charakteru. Kolejne posunięcia powinny koncentrować się na budowie aliansu z Turcją oraz równolegle z państwami „bałtyckiej ósemki”. Szczególnie ten ostatni format jest ważny, choć nie lekceważyłbym w związku z dobrymi relacjami Ankary z Pekinem kierunku tureckiego. Zarówno Europejczycy z Zachodu, jak i Amerykanie muszą w rezultacie zrozumieć, że na wschodzie kształtuje się konfiguracja państw mających realne zdolności wojskowe, których interesy należy poważnie brać pod uwagę. W przeciwnym razie zawsze będą mieli oni pokusę instrumentalizowania nas albo będziemy ponosić koszty strategicznie nierozsądnej, choć dobrze w krótkiej perspektywie skalkulowanej akcji Ukrainy.

Figury przeciw pionkom

Figury przeciw pionkom

Autor: CzarnaLimuzyna , 2 marca 2025

Polityka bardzo często nie opiera się na wartościach

To prawda. Z tego właśnie powodu, bardzo często, dochodzi do wojen i budowania totalitarnych systemów.

Reakcja żyjących w informacyjnej bańce „silnych razem” „nienawidzących razem” i „głupszych razem” na ostatnie wydarzenia opiera się na przekonaniu, że zakończenie wojny na Ukrainie na amerykańskich i rosyjskich warunkach jest hańbą. Wojny, którą rozpoczęto i toczono również na tych samych warunkach – zasadach wyznaczonych przez USA i Rosję z zamiarem osiągnięcia celów będących poza percepcją „głupszych razem” i poza wpływem wykorzystywanych pionków.

A co „głupsi razem” sądzą w takim razie o pokoju w Polsce? Pytam o „pokój”, bo wojny toczonej przeciw Ojczyźnie nie widzą. Nie widzą m.in. z powodu braku umiejętności odróżniania dwóch rodzajów propagandy. Propagandy, która w ich umysłach zlała się w całość – propagandy antyPiS i propagandy antypolskiej. Atak na Polskę „głupsi razem” odbierają jako atak na PiS. Na tym polega spryt naszych wrogów aby budować fałszywe skojarzenia słów z desygnatem.

„Pokój” w Polsce również został ufundowany na obcych warunkach i na hańbie zdrady narodowej, a dziś jako utrwalona zasada definiuje stan trwającej okupacji. Okupacji umysłów i każdego obszaru życia społecznego w oparciu o obce prawo limitujące normalność i uszczuplające zasoby naszej wolności i własności.

O Polskę, wymienieni przeze mnie, się nie upominają, ale o obce interesy bezustannie. Dlaczego?

“Jestem Polakiem – pisał Dmowski – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka”

Obowiązki polskie

Nie zauważyłem aby „głupszych razem” interesowały kiedykolwiek warunki „pokoju” zawartego przy „Okrągłym stole”. Nie interesowały ich warunki przystąpienia do Unii, ani zmiana statusu Polski po Traktacie Lizbońskim. Nie interesują ich warunki i wynikające z nich konsekwencje „zabójczego ładu” nazywanego zielonym.

To nie tylko Ukraina może się czuć osamotniona po tym spotkaniu, ale też Europa. Sojusz z USA sypie się w pył. Dzień w którym Europa musi zacząć szykować się do wojny? – pisze pan Rafał Mundry.

Pan Mundry również nie widzi prawdziwej wojny toczonej przeciw Europie i Polsce? Nie widzi, dlatego wybiega myślami, razem z innymi, naprzeciw nowej wojnie.

Wypowiedział się też niezawodny Jacek Bartosiak, zwracając uwagę na amerykański blef. Blef i propaganda są stałym elementem gry. Pan Bartosiak Ameryki nie odkrył. On też nie mówi o  toczonej od wielu lat wojnie przeciw Polsce i w Polsce. Za mało nośne? Tępa gawiedź nie zrozumiałaby tematu? Mniej grantów?

Nikczemność pionków

Nie darząc sympatią  Sławomira Mentzena, prezesa „Nowej”- obawiam się, że fałszywej „Nadziei” – nie podoba mi się, że w przypadku gdy Ukraińcy grożą mu śmiercią, zamiast wziąć w obronę polskiego obywatela, tępa gawiedź zaczyna na niego pluć, przy równoczesnych peanach na cześć banderowców.

Ukraiński historyk Wachtang Kipiani grozi mi śmiercią, pisząc, że może mi załatwić powtórkę z historii Pierackiego, polskiego polityka, ministra spraw wewnętrznych, zamordowanego w 1934 r. przez ukraińskich nacjonalistów.

Profil ideowy pionków jest często bardzo podobny. Jeden z przykładów:

– W Konfederacji nie podoba mi się nakręcanie nienawiści do Ukrainy i Ukraińców – powiedział na antenie RMF FM Jaki. – W Parlamencie Europejskim widzę, jak zachowuje się Grzegorz Braun i ta ekipa zaznaczył.

Zaskoczony ostatnio pytaniem na temat Chanuki, czy by ją palił, Patryk Jaki odpowiedział, że „zastanowiłbym się”. Nad czym? Czy mu się to opłaci?

Na koniec, raz jeszcze: “Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka” .

Pomnik Mickiewicza zabezpieczony przed Ukraińcami! Sympatycy Brauna wpadli na oryginalny pomysł

Pomnik Mickiewicza zabezpieczony przed Ukraińcami! Sympatycy Brauna wpadli na oryginalny pomysł [FOTO]

28.02.2025 https://nczas.info/2025/02/28/pomnik-mickiewicza-zabezpieczony-przed-ukraincami-sympatycy-brauna-wpadli-na-oryginalny-pomysl-foto/

Ukraińska ekspansja w Polsce.
Ukraińcy na rynku w Krakowie – zdj. ilustracyjne. / Fot. Gabriela/Unsplash

Od wielu miesięcy spokój mieszkańców Krakowa zaburzają nocne manifestacje pod pomnikiem Adama Mickiewicza. Krakowianie początkowo ze zrozumieniem patrzyli na tak niecodzienną inicjatywę solidarnościową [solidarni sami z sobą? w Obcym państwie? md] organizowaną przez Ukraińców, jednak poziom hałasu i częstotliwość tych wystąpień dały się we znaki nawet najbardziej tolerancyjnym gospodarzom miasta Kraka.

Sympatycy Grzegorza Brauna wpadli na oryginalny pomysł. Początkowo organizowali w tym miejscu zbiórki podpisów pod rejestracją swojego kandydata. Obecnie zamiast żółto-niebieskich barw pomnik szczelnie spowijają polskie barwy narodowe.

Pomnik Mickiewicza w Krakowie, źródło: screen X
Pomnik Mickiewicza w Krakowie, źródło: screen X

Taka forma zabezpieczenia pomnika wieszcza narodowego bardzo spodobała się internautom:

Piękne. Czyli są jakieś granice. – pisze jeden z nich. To już kolejna inicjatywa oddolna, obywatelska, mająca przywrócić  należne miejsce barwom państwa polskiego w jego najbardziej newralgicznych lokacjach.

Polska jako harcownik

Polska jako harcownik

Jerzy Karwelis https://dziennikzarazy.pl/25-01-polska-jako-harcownik

Harce

25 stycznia, wpis nr 1333

Szczerze mówiąc to się trochę zdziwiłem. Żyję bowiem w zawieszeniu dylematu pochodzącego z piosenki Osieckiej, która kwestionowała pożytki z tak zwanej „życiowej mądrości”. Prowadzić bowiem może ta mądrość, ale to już moje dopisanie do tej puenty, do skostnienia wyobraźni, co to podpowiada, że wszystko się już widziało, a więc życie nie może zaskoczyć. Może, ale tylko wtedy, kiedy się człowiek sam nie zamknie na niespodzianki. A życie je dostarcza. A więc to, że jak wspomniałem, zdziwiłem się ostatnio należy przypisać jednak pewnej mej otwartości na niespodzianki, czyli nie jestem taki co to wie, widział wszystko i zdarzenia świata doczesnego przyjmuje jako powtarzalny rytm przebrzmiałych i powracających zdarzeń z historii.

Tusk wchodzi na brukselską beczkę

A więc zdziwiłem się. I to mocno, kiedy zobaczyłem Tuska w Brukseli, co to mówił rzeczy niesamowite, oczywiście nie z punktu widzenia rewelacyjnych odkryć, ale tego, że po raz kolejny – jak wszystkie kameleony postępactwa – zmienił zdanie o 180 stopni. O co chodzi? Ano o to, że Polska ma swój okres prezydencji w Unii i jest to przyczynkiem, choć werbalnym, bo takie tylko ma znaczenie każda prezydencja w UE, do tego, by wyjść z pudełka swego kraju, tu akurat ze służalczej polskiej podległości wobec Berlina i powiedzieć coś z perspektywy Europy. Są to więc rzadkie i wzniosłe chwile.

Od razu trzeba zastrzec, że Tusk nie mógł powiedzieć nic innego ponad to, co – jako „nowa” linia Europy – zostało uzgodnione z Brukselą, a właściwie z Berlinem. To kwestia poza dyskusją, gdyż nawet jeśli Polska promuje jakieś nowe pomysły na Europę trudno – akurat w przypadku ewidentnie proniemieckiego Tuska – by mógł on to zrobić bez ich kompatybilności z główną linią lidera Unii, czyli Niemiec. W związku z tym to wszystko, o czym tu będziemy mówić trzeba wziąć w nawias – Tusk powiedział to, co powiedział głównie na użytek wewnętrzny, ale meritum tego wystąpienia należy traktować jako stanowisko Europy. No, dobrze, ale stanowisko wobec czego? Ano tego, że w USA zmieniły się obroty globalnej polityki i to na tyle, by nie można było od tego uciec w Europie.

Diagnoza

Zacznijmy od diagnozy stosunków Europy z USA. Po II wojnie światowej Europa była buforem starcia, linią rozgraniczającą dwa mocarstwa USA i ZSRR. Z tym, że Stany robiły to bardziej zdalnie, gdyż – jak to mówią Amerykanie – to nasza, Europejczyków „skóra była w grze”. Amerykanie zostawili, rzecz jasna w zachodniej Europie, swoją militarną reprezentację, która miała raczej walor odstraszania, niż wystawienia sił szybkiej reakcji w razie ataku Ruskich na Europę. Odstraszanie jednak było zlokalizowane w parasolowym szantażu atomowym, bardziej niż w realnej sile kilkudziesięciu tysięcy american (przepraszam za sugestywne brzmienie) troops. Chodziło o to, że gdyby Ruscy ustrzelili kilka tysięcy Amerykańców na ziemi Europy, to USA byłyby zobowiązane do reakcji. O czym wiedziała Moskwa. I tak to się bujało, aż Związek radziecki upadł.

Zaczęła się era „dominacji zamkniętej”, pozostał na świecie jeden hegemon, co było – dodajmy – impulsem rozwojowym na niespotykaną skalę, zwłaszcza w przypadku nowych graczy z Europy Środkowej, w tym Polski. Mieliśmy chwilowy, wielu myślało, że wieczny, spokój i pokój, i można się było rozwijać. Ten, również europejski okres laby został przekreślony wiele tysięcy kilometrów od Paryża i Waszyngtonu. Odbyło się to w Chinach, które stały się beneficjentem globalizmu gospodarczego, tej forpoczty globalizmu politycznego. Kapitalizm zachodni zawarł ze swymi społeczeństwami deal, że produkcję przeniesie do krajów o tańszej wytwórczości, zaś marżę zrealizuje u siebie, co pozwoli poodpoczywać zachodnim społeczeństwom, gdyż realizacja marży zamiast niewdzięcznej produkcji spowodowała, iż kasa zaczęła, bez pocenia się, spadać z nieba na obywateli-beneficjentów. Kto by nie głosował za takim dealem? I tak się żyło. Ale Chiny, nie tak jak Polska, też montownia, tym razem europejska, o podobnych walorach, wykorzystały tę sytuację nie do doszlusowania do zachodniego modelu konsumpcji, ale do inwestowania w swój rozwój.

Stany, które były akurat zajęte swoją światową ekspansją pod sztandarami demokracji, akurat – co warto dodać – w krajach kompletnie do demokracji nie pasujących, przegapiły ten moment wzrostu Chin. Te, co jest nie do pojęcia w krajach zachodnich demokracji, które raczej robią odwrotnie – zaniżały statystyki swego rozwoju, w myśl zasady swych chińskich mędrców, że jak jesteś słaby to mów żeś silny i odwrotnie – jak jesteś silny, to ukrywaj swą dominację, bo cię jeszcze namierzą i zareagują. Po drugiej stronie globu wyrósł więc gigant, choć – biorąc pod uwagę historię, to nie był jakiś nagły awans – raczej odwrotnie: był to powrót do dawnej dominacji w końcu Państwa Środka (dodajmy świata), podczas gdy to te 300 lat dominacji Zachodu, było tylko chwilowym chińskim „wypadkiem przy pracy”. Tak czy siak bieguny świata zaczęły się zmieniać.

Z Rosją – to samo. Po jelcynowskim chaosie nastał Putin, który zaczął wyciskać co się da ze słabnącego potencjału Rosji. Zrobił się więc świat dwubiegunowy z „tym trzecim”. A jest to układ wysoce niestabilny. Za komuny były dwa mocarstwa, pod parasolem atomowego szantażu wzajemnego, był więc to raczej okres stabilności i jeśli gdzieś mocarstwa dawały sobie po razie, to raczej na peryferiach, gdzie jeszcze układ strefy wpływów nie był do końca jasny. Zachód się rozwijał, sowiecka Rosja już mniej, ale pod względem geopolityki światowy układ był raczej stabilny. Inaczej jest w obecnym układzie trójkowym, kiedy mamy dwóch dużych i jednego pretendenta. Ten będzie zawsze łakomym kąskiem dla któregoś z mocarstw, bo w przypadku jego przejęcia lub tylko sfraternizowania robi się układ – dodajmy, destabilizującej – przewagi: dwóch na jednego. I o to całe obecne zamieszanie. To dlatego Trump m.in. chce skończyć z wojną na Ukrainie, która ewidentnie wpycha Rosję w łapy Chin.

Kara za jazdę na gapę

Co ma to wspólnego z Europą, bo przecież mamy dojść do Tuskowych oświadczyn w Brukseli? Ano to, że do tej pory Europa woziła się na gapę. Amerykę coraz bardziej irytował fakt, że to ona zapewnia Europie jej kontynentalne bezpieczeństwo, nic specjalnie z tego nie mając. Konstrukcja układu ochrony Europy była ceną za amerykański prymat, gdyż hegemon był zainteresowany w partycypacji w kosztach utrzymania ładu światowego, bo przy dolaryzacji międzynarodowej wymiany handlowej był za każdym razem jej beneficjentem. Ale kiedy układ niekwestionowanej dominacji się zmienił, okazało się, że nie dość, że dawał ochronę za darmo, to jeszcze zaczął ochraniać Europę, która poczęła wyraźnie romansować z amerykańskim wrogiem nr 1, czyli Chinami. W dodatku postępacka coraz bardziej Europa, zwłaszcza w narracji unijnej, pyskowała do Stanów, że właściwie to Jankee mogą sobie go home.

No, to przyszedł Trump i powiedział, że chętnie, że on jak najbardziej „go home”. Zaczął od kwestii bezpieczeństwa i stwierdził, że w takim razie to niech Europa sama zadba o swoje bezpieczeństwo, zaś artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego może w przypadku USA ograniczyć ich reakcję w razie ataku Rosji do gniewnej noty z wyrazami ubolewania. Do tego dołożył kwestię ceł na europejskie towary, co ma znaczenie raczej symboliczne. Ale ich zakres pokazuje zapaść naszego kontynentu. Nie są to bowiem cła na produkty jakichś wyrafinowanych technologii, tylko tego, czego rezerwuarem stała się zacofana Europa: ot, sery, wina, szyneczki, ciuchy, czyli produkty prostego przetworzenia, głównie rolnicze. Europa jest obecnie w tym miejscu – znane, tradycyjne marki z – również technologicznymi – korzeniami nawet w XVIII wieku. W dodatku i bez ceł wytwory Europy, zwłaszcza w przypadku produktów rolniczych były już na miejscu, w Europie cenowo obciążone kosztami obłędnej europejskiej polityki klimatycznej, a więc były i tak niekonkurencyjne.

Europejskie zagwozdki

I teraz mamy Europę po wyborach na Trumpa. I ma ci ona, omówione wcześniej, zagwozdki. Ma wojnę z Rosją, a więc nie wypada (dodajmy oficjalnie, bo nieoficjalnie to wypada, co zdemaskował atakowany przez Unię Orban) kupować jej od Putina surowce. A więc energetycznie – po klimatycznym szaleństwie zagważdżania kopalń – Europa siedzi w kieszeni USA i nie ma ruchu. Do wytworzenia własnej architektury bezpieczeństwa, nawet ze zdalnym parasolem atomowym USA, jest jej jeszcze bardzo daleko, co oznacza, że prędzej się Rosja pozbiera po wojnie na Ukrainie, niż się militarnie Europa ogranie.

Grozi jej w dodatku zapaść gospodarcza, gdyż wewnętrznie dobije ją Zielony Ład, eksportowo albo amerykańskie cła, albo to, że Chińczycy już sami wytwarzają dotąd importowane z Europy towary, czego najlepszym przykładem jest stworzony z przytupem przez Chińczyków przemysł samochodowy. W ten sposób Chiny wzmacniają swój rynek wewnętrzny, zaspokajając się – oprócz przychodów z eksportu – dochodami z lokalnego obrotu. Chińczycy jako obywatele bogacą się i wytwarzają rosnące obroty z wymiany wewnętrznej, co bardziej balansuje ich gospodarkę z montowni w kierunku dojrzałej gospodarki wymiany. Teraz chińskie montownie przenoszone są np. do Afryki, o którą wyścig Pekin wygrał z całym światem.

A więc Europa jest w ciemnej… dziurze. I wychodzi Tusk i mówi: Trump – sprawdzam! Czyli skoro ty tam mówisz, że mamy sobie tu sami poradzić, to sobie poradźmy. Wykorzystajmy ten zwrot pro-rozwojowo, czyli weźmy się za siebie. Czyli – do roboty! Odbudujmy własną wytwórczość i samodzielną armię. (Tu brawka na stojąco).

Śmiem wątpić i podam argumenty o wyłącznie narracyjnym aspekcie takich deklaracji. Po pierwsze – gospodarka. Wiadomo, że to nie Polska w Europie ma ją rozruszać, bo Tusk to mówi jako Europejczyk, nie Polak. I nie mówię tego dlatego, że go nie lubię i chcę mu przypiąć łatkę Niemca przemalowanego na Polaka. Polska ma zerowy wpływ na europejskie kierunki gospodarcze, a więc rozmowa o tym w Brukseli ma perspektywę wyłącznie unijną. A jak Europa ma się zabrać za robotę? Przecież znacząca większość obecnych na sali w trakcie tego wystąpienia siedziała tam, dlatego, że udało im się wmówić lub tylko obiecać wyborcom, że wszystko będzie po staremu. Że będziecie pić kawusie na rynkach europejskich miast, zaś inne – pozaeuropejskie – świstaki będą gdzieś tam w świecie pakować swoje (swoje? nasze!) produkty w sreberka, my zaś będziemy doklejać tylko europejskie prestiżowe metki i kasować marże. Spokojnie, bez pocenia się. I teraz tak psutemu przez lata ludowi trzeba powiedzieć, że musi jednak wstać rano i się nadźwigać w fabryce? I on ma za takie rewelacje takich posłańców niedobrej nowiny nagrodzić reelekcją?  Niedoczekanie!

Myśmy wszystko zapomnieli

No dobra, powiedzmy, że suweren zgodzi się na taką propozycję, choć to założenie tyleż teoretyczne, co hurraoptymistyczne. No dobra – mamy to: lud się zgodził i co? Jajco. Przecież jeśli nawet zgodzi się na to kapitał, drugi, jeśli nie pierwszy, przed suwerenem, sponsoringowy gracz wpływający na władzę, i zlikwiduje fabryki w Chinach i przeniesie do Europy (koszty!) to kto tu będzie robił? Przecież, idąc za powiedzeniem Wyspiańskiego, myśmy tu w Europie „wszystko zapomnieli”.

Europa trwale utraciła kompetencje wytwórcze, których wcale nie uzupełnili inżynierowie z Erytrei, odwrotnie – ci tylko dołożyli swoje koszty do pękającego w szwach modelu socjalu na wyrost. Kto tu będzie pracował? A pamiętajmy, że celny ruch Trumpa ma swój właściwy efekt – jeśli chcesz sprzedawać na Stany bardziej ci się będzie opłacało przenieść do USA swą fabrykę, niż walczyć z postępackim klimatyczno-regulacyjnym szaleństwem Brukseli. I kapitał widzi tę alternatywę. A więc i Europa jest gospodarczo w ciemnej… dziurze, i Tusk gada tylko wizjonerskie głupoty dla ubogich. Nasz Donald tylko podkręcił gałkę wzmacniacza, przez który swoje bajeczki wyśpiewuje Unia na tonącym Titanicu.

No dobra – teraz bezpieczeństwo. To już jest odjazd, a co my, Europejczycy, tu zrobimy? Przecież, jak w gospodarce, tu jeszcze bardziej wszystkośmy zapomnieli. Jak stary wojak z demobilu, wygrzewaliśmy kości w cieniu militarnej potęgi Waszyngtonu. Rozleniwiliśmy się na wiecznej przepustce, wojsko europejskie jest już właściwie raczej dekoracyjne, czego dowiodła wojna na Ukrainie. To całe gadanie czy tam wysłać wojska, czy nie, to tylko przykrywka do tego, że nawet gdybyśmy chcieli, to żadnego wojska do wysłania właściwie nie mamy. Nawet trudno byłoby – gdyśmy chcieli – wysłać kontyngent do jakiejś strefy demarkacyjnej pomiędzy Rosją a Ukrainą. Nic tu nie ma. Te wszystkie mrzonki, że się złoży wszystkie europejskie armie do kupy i da atomowy parasol od Francuzów, to są bajki dla grzecznych dzieci. Europa nie jest w stanie nawet wykorzystać możliwego rozejmu na chociażby sprzętowe przygotowanie się do wojny – wytwórcza bezradność Starego Kontynentu wraca tu w postaci kompletnego stuporu militarnego.

Narracje na użytek europejski i na użytek polski

Po co więc takie tromtadractwo? Ano z dwóch powodów: zbliżają się kluczowe dla Unii wybory, bo wybory u lidera tej formacji – Niemców. I trzeba wlać w serca Niemców nadzieję, że Unia ogranie ten kryzys. Jak to zwykle w postępactwie – nadzieja będzie na gębę. Tą gębą może być i polska gęba. I tak jest. Bo kto ma dać obietnicę nowego? Ustępujący kanclerz Niemiec? Szefowa Komisji Europejskiej? Ta już jest tak zużyta w obietnicach „nowych otwarć”, że nikt jej nie uwierzy. Zwłaszcza, że jak się sprawdzi co tam licytanci mają w kartach, to wyjdzie, że… nic nowego. No, bo słowa słowami, ale popatrzmy na kwity, np. priorytety polskiej prezydencji. Z nowych rzeczy jest tam tylko to, że robimy po staremu, tyle, że przyspieszamy, czyli uciekamy do przodu. A wiadomo jak się kończy przyspieszanie w biegu w przepaść.

Wszystko jest w agendzie polskiej prezydencji: jaki tam koniec Zielonego Ładu! Odwrotnie – planeta (akurat teraz, jak odpadły Stany, to tylko w Europie) płonie, więc dalejże: ETS 1 to mało, jedziemy z wywłaszczeniowym ETS2, za rogiem czeka trójka i koniec z Europą. LGBT na pełnej petardzie, imigracja – refugees welcome! – łącznie z relokacją spadów do Polski. Cenzura – zaraz zamkną najważniejsze platformy i wrócimy do jednorodnego przekazu, ciaśniej niż za komuny, która robiła to samo, ale w ograniczonym technologicznie wymiarze. I to tyle, jeśli chodzi o europejską perspektywę.

Teraz Polska. My też mamy przecież kolejne (które to już?) „najważniejsze wybory w III RP”. I Tusk mówił do Polaków. Po pierwsze mówił do swoich, którzy mogą być sfrustrowani, że koalicji jakoś nie idzie. Ci dostali wyższy wymiar – pojawił się wizjonerski przywódca Europy, nasz Donald, tchnął ducha w zgnuśniałe serca brukselskich eurokratów. Nasz chłop pokazał big picture. U nas jakoś nie idzie, więc zadowolmy się tym podwyższonym wymiarem. Tak to zwykle bywa – nie chcę nic sugerować, ale to rosyjskie jest – nam nie idzie u siebie, to są pewnie winni bojarzy, bo nie car, ale świat nas szanuje. A więc wszystko w porządku.

Drugi aspekt przemowy Tuska do Polaków z Brukseli to przekaz do wahających się przed wyborami na prezydenta w Polsce. Ci mają dostać zwyczajowy ładunek ściemy, że postępactwo odchodzi od swych postulatów, które – jak wynika z badań opinii publicznej – są coraz bardziej niestrawne. A więc przed wyborami trzeba mówić… Braunem. Po wyborach nie trzeba, bowiem, jak widać w uśmiechniętej koalicji, bać się rozliczenia przez suwerena za niedowiezienie obietnic. Tuska, czy obecnie Trzaskowskiego, twardzi wyborcy zrozumieją to jako taktyczny wybieg, mrugniecie okiem, że wicie-rozumicie, taka jest gra, a przecież wiadomo, że będzie jak ma być, a nie jak się ściemniało dla wahaczy. Tak samo było i z tymi 100-ma obietnicami: one były do uwodzenia, a więc dla uwodzących to jasne, że chodzi o chwilowy podryw. A grono, jak widać, do uwiedzenia jest wciąż spore i dla takich się serwuje takie ściemy. Jak chce się golić owieczki, to się im nuci bajeczki. I tyle.

Polska jako harcownik

Jest jeszcze jedna konsekwencja tej postawy. Nasza przeciwfaza. Bo, jak się odcedzi te narracje i popatrzy na papiery i „wpadkowe” deklaracje, to widać jedno – jesteśmy harcownikiem hałłakującym na jeszcze wolnym polu przyszłego starcia Europy z USA. Coraz bardziej wymyślamy Amerykanom, sprowadzamy samoloty, by uratować, tym razem polskich, nielegalnych imigrantów przed siepaczem Trupem, wygrażamy mu kartonową piąstką, pewni, że za nami stoją zwarte oddziały Europy, która w razie problemów nas przed tym (amerykańskim) rudzielcem obroni. Nie obroni – my, harcownicy – będziemy pierwsi, którzy zostaną wydani na pożarcie i uratować nas może wtedy jedynie jakaś kalkulacyjna łaska ze strony zwycięzcy, a to starcie, jak nam wyszło z tego tekstu, nie może się skończyć inaczej niż zwycięstwem Stanów. Przychodzi czas płacenia odkładanych rachunków za jazdę na gapę i w naszym przypadku za równie rozleniwiającą nas sytuację strategicznej adopcji – oddaliśmy się adoptującemu rodzicowi bezwarunkowo, ale i w poczuciu, że nic nie musimy już robić dla siebie, bo dostaliśmy nowy dach bezpieczeństwa.

Europa zacznie się dogadywać – już się dogaduje, wyciera klamki Waszyngtonu, bo za chwilę Trump z Putinem ułożą architekturę bezpieczeństwa, również w Europie, bez udziału Europy, co dopiero Ukrainy. My zaś już się przygotowujemy, że dowiemy się w przedpokoju negocjacji co tam na salonach ustalono i gdzie przypadło nasze miejsce. I nie powie nam o tym Unia, bo jej też na salonach decyzji nie będzie; Unia, a może i nowe Niemcy, zostaną tylko poinformowane o nowych ustaleniach, które nam z kolei przekażą. A może wszystkim to opowie nowy namiestnik Trumpa na Europę – Orban?

USA znosi cenzurę, Unia się zastanawia co z tym ma zrobić, bo jak się postawi, to znajdzie się bez mediów, nawet do popychania swej lewackiej agendy. My, jako zapaleńcy, prymusek pyskówki, mistrz prężenia cudzych mięśni – idziemy w innym kierunku. Mówimy otwarcie o zamknięciu platformy X za to, że ośmielił się jej właściciel przeprowadzić wywiad z drugą partią niemieckiej sceny politycznej, podczas gdy nasi politycy nie wychodzą z niemieckich studiów telewizyjnych i redakcji. Zielony Ład się wali, my zaś wycinamy tysiące hektarów lasów pod wiatraki, kiedy Niemcy otwierają swoje kopalnie węgla (my nie możemy, gdyż zagwoździliśmy je bezpowrotnie). Genderyzm zanika w dwupłciowości, a nasze redaktorki z wolnych mediów „czystych jak woda” deklarują, że zaraz po wyborach zwycięskich możemy zobaczyć cud pierwszego w Polsce małżeństwa jednopłciowego. Polska skacze więc jak pchła na grzebieniu – w pierwszej linii frontu wysadzania pociągów w odwołanej już wojnie.

Epilog, czyli jak zwykle sami

I znowu zostaniemy sami, stawiając wszystko na jedną, fejkową kartę. Opuszczą nas i sprzedadzą ci, którym część naszej klasy politycznej zawierzyła – jak zwykle – bezwarunkowo. Pies ich tam trącał, ale w tym szaleństwie wciągają w konsekwencje tych bezrozumności nie swoje zasoby, ale cały kraj. Znowu stajemy się „chorym człowiekiem” Europy, ale tym razem wygrażającym wszystkim naokoło, a już szczególnie pielęgniarkom i lekarzom, którzy już coraz rzadziej zaglądają do naszego tu oddziału umysłowo chorych na schizofrenię naprzemiennej manii wielkości i czołobitnej służalczości.             

Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Upór: Ceterum censeo

Mirosław Dakowski, 27 luty 2025

Ceterum censeo Carthaginem esse delendam (A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć) -powtarzał latami Katon w Senacie Rzymu na zakończenie każdej swej oracji na dowolny, aktualny wtedy temat. I wreszcie – po dziesięcioleciach – ten pomysł wygrał. Rzym wygrał. Od tego czasu zaczął traktować Morze Śródziemne jako Mare Nostrum.

Najważniejszym przekazem [nakazem, prośbą], dla którego ciągle jeszcze walczę na mej stronie, jest przekonanie czytelników [a są tu już ludzie wybrani – choćby przez swe latami kultywowane zainteresowania] – że Polska może przetrwać, zwyciężyć tylko, czy głównie, gdy pokornie zwrócimy się do Boga, do Maryi. Masowo, to jest większość. Wielcy Kardynałowie mówili, że wystarczy 10%.

A tymczasem – gdy w tytule artykułu jest „krucjata” itp. – wchodzi dziesięć razy mniej czytelników, niż zwykle. Na publiczne modły różańcowe też się ludziom nie chce ruszyć dupska. Przychodzi kilkadziesiąt osób, a powinno – kilkadziesiąt tysięcy.

Kochani, musimy to zmienić !

Czemu tak trudno te sprawy przedstawić, zobaczyć, pojąć, wykonać?

Współ-bojownik, z którym te sprawy dyskutujemy, napisał:

Naród już się mocno spodlił i się przecież od Boga odwrócił, niestety. Każdego bardziej pociąga gadanie o polityce i narzekanie niż praca.

Pomyślcie, pomóżcie obudzić Naród z tego Chocholego tańca. Dwanaście dziesięcioleci temu dramatycznie krzyczał Wyspiański: „duza by juz mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć!”.

==================

maile:

Jak im dać kopa?

Nie wiem. 

Mysle, ze kopa daje Pan Bog, ktory cofnal swe blogoslawienstwo od podrobki Kosciola i ta podrobka runie a odbudowywac to bedzie garstka tych, ktorzy to rozumieja.

Krolowa Polski nie bedzie inaczej postepowac niz Jej Syn, Syn potepia posoborowie, a Ona, lub na przyklad sw. Andrzej Bobola, mieliby wychodzic przed szereg i ratowac posoborowie? To chyba tak nie dziala w Niebie.

Hudson Institute z przesłaniem do polityków w Polsce: Czas zakończyć wendetę

Hudson Institute z przesłaniem do polityków w Polsce: czas zakończyć wendetę

https://pch24.pl/hudson-institute-z-przeslaniem-do-politykow-w-polsce-czas-zakonczyc-wendete

(Fot. Jacek Szydłowski / Forum)

Republikański think tank Hudson Institute, odniósł się do obecnej sytuacji w Polsce próbując odpowiedzieć na pytanie, jaka właściwie powinna być demokracja w XXI wieku. Chodziło o akceptowalne zachowanie demokratyczne i jak daleko może sięgać interwencja ponadnarodowych organów, jak np. Komisji Europejskiej w stosunku do innych państw UE.

Konserwatywny think tank przygotował raport pt. When Democrats Govern Undemocratically: The Case of Poland [„Gdy demokraci rządzą niedemokratycznie: przypadek Polski”]. Jego autorzy Matthew Boyse, były asystent sekretarza stanu USA w latach 2018-2021 i Peter Doran, związany z The Foundation for Defense od Democracies wskazują na potencjalne osłabienie sojuszu Polski ze Stanami Zjednoczonymi z powodu lekceważenia kwestii praworządności przez obecną ekipę rządzącą.

Analitycy skrytykowali rząd koalicji pod przewodnictwem Donalda Tuska, poddając bardziej zniuansowanej ocenie rywalizację polityczną głównych partii w Polsce. Uznali, że nadszedł czas zakończyć polityczną vendettę, ponieważ szkodzi to nie tylko Polsce, ale także relacjom polsko-amerykańskim. A Warszawa ma kluczową rolę do odegrania w Europie Wschodniej, powstrzymując nie tylko wpływy rosyjskie, ale także chińskie, a nawet irańskie.

Konflikt między rządzącą ekipą a opozycją ma charakter bardziej spersonalizowany i „nieprzyjemny” – mówili autorzy raportu podczas dyskusji zorganizowanej w Hudson Institute, którą poprowadził Jim Carafano z Heritage Foundation.

Abstrahując od osobistych animozji polityków, zaznaczyli, że przykład walki partyjnej i unijnej dotyczący tego, co znaczy być demokracją w XXI wieku, ma o wiele istotniejsze znaczenie w kontekście relacji Stanów Zjednoczonych ze swoimi sojusznikami. Rolą bowiem przyjaciół jest ostrzeganie o niepokojących kwestiach. Polska zaś, jako „dumny” kraj powinna mieć dobre relacje z USA. Jednak, w obecnej sytuacji, gdy toczy się batalia o dwie odmienne wizje demokracji, próba niszczenia opozycji konserwatywnej (partia o tym profilu zawsze musi istnieć) będzie miała implikacje w postaci podważenia sojuszu polsko-amerykańskiego.

Eksperci wskazali, że rząd byłego prezydenta USA Joe Bidena wraz z Komisją Europejską i większością głównych mediów „bezkrytycznie zaakceptował narrację [premiera Polski Donalda] Tuska i przyjęli jego retorykę”.

Skrytykowano m.in. ogromny wpływ Komisji Europejskiej, która kontroluje system sądowniczy w innych państwach i wybiórczo podchodzi do kwestii interpretacji praworządności oraz jej naruszania.

Sprawa Polski nabiera szczególnego znaczenia i stawia ważne pytania dotyczące interpretacji KE, czym jest demokracja, stopnia jej kontroli nad systemami sądowniczymi innych państw członkowskich oraz prymatu prawa unijnego nad przepisami krajowym, w tym konstytucjami.

Eksperci think tanku wskazali na wybiórcze atakowanie praworządności pod rządami polskiej opozycji konserwatywnej (PiS). Bruksela karała Warszawę, przy jednoczesnym ignorowaniu podobnych „naruszeń” w innych państwach.

Uznano za przesadzoną tezę o rzekomym „upadku polskiej demokracji” za rządów PiS, zważywszy na to, że nastąpiło płynne przekazanie władzy po wyborach parlamentarnych w 2023 r.

Dodano, że „od czasu objęcia urzędu, rząd Tuska podejmował wątpliwe kroki pod pozorem przywracania demokracji, z których wiele jest bardzo podobnych do tych, o które oskarżał rząd PiS”.

Ekipa Tuska „od objęcia urzędu w grudniu 2023 r.” „rozpoczęła kampanię walki prawnej i kryminalizacji różnic politycznych, w celu zapewnienia, iż PiS nigdy więcej nie będzie stanowić poważnego wyzwania dla jej władzy”.

Zauważono szereg skandalicznych działań podejmowanych przez obecną ekipę, obejmujących m.in. obcięcie finansowania dla PiS, kierowanie aktów oskarżenia oraz aresztowanie urzędników poprzedniego rządu by wymuszać zeznania i wzbudzać strach. Odnotowano „czystki” ambasadorów i prokuratorów mianowanych w czasie urzędowania PiS.

Wskazano również, że „centrolewicowy” rząd odmówił uznania wyroków sądów, zakwestionował prawowitość sędziów, którzy im się nie podobają i podjął próbę ich usunięcia z sądownictwa.

Nie umknął uwadze analityków nieprzychylny stosunek Tuska wobec Trumpa. Krytyka obecnej administracji amerykańskiej, jak również próby zniszczenia opozycyjnej PiS przez premiera Tuska mogą – zdaniem ekspertów Hudson Institute – nadwyrężyć więzi polsko-amerykańskie. Tym bardziej, że poprzednia administracja Białego Domu zbudowała dobre relacje z PiS i prezydentem Andrzejem Dudą.

„Dalsze próby rządu Tuska mające na celu zniszczenie PiS zostaną zauważone, co może spowodować utratę wpływów w Waszyngtonie ze szkodą dla interesów narodowych i prestiżu Polski, a także stosunków dwustronnych” – zasugerowano w raporcie, zaznaczając, że Warszawa potrzebuje sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a PiS odegrało ważną rolę w jego umacnianiu.

„Polska ma silną opozycję, a PiS reprezentuje bardzo znaczną część elektoratu, który wspiera cele bezpieczeństwa narodowego kraju i Organizację Traktatu Północnoatlantyckiego w czasach bezprecedensowych wyzwań dla europejskiego porządku bezpieczeństwa i zaostrzającej się konkurencji wielkich mocarstw” – napisano.

Raport i dyskusja wokół niego to swoiste ostrzeżenie kierowane przez sympatyków Polski do przedstawicieli „demokracji walczącej” – „demokratów, którzy rządzą niedemokratycznie”. Za szokujące uznano siłowe przejęcie mediów publicznych, zaledwie kilka dni po objęciu władzy przez obecną koalicję w 2023 r., usunięcie dziennikarzy, producentów i wydawców informacji z ich stanowisk, zaprzestanie nadawania TV na pewien czas, zniszczenie archiwów wiadomości itp. Inne oburzające działania to wykorzystywanie przepisów prawa w celu niszczenia przeciwników politycznych.

Autorzy raportu zwrócili uwagę, że ekipa Tuska prowadziła podobną kampanię jak administracja Biden – Harris, atakując „ekstremistów prawicowych”, zarzucając rządzącym „autorytaryzm”. Te oskarżenia powielały sprzyjające im media głównego nurtu na Zachodzie. Nie zadały one sobie trudu, aby sprawdzić, czy rzeczywiście można było mówić o rządach autorytarnych w Polsce. Wszelkie dostępne wskaźniki na temat stanu demokracji mówiły co innego. Mimo to, dzisiejsza koalicja rozpoczęła proces zwalczania ówczesnych rządów i „przywracania demokracji”, sięgając do bezprawnych działań. Uczestnicy panelu na temat raportu zastanawiali się, dlaczego do czegoś takiego doszło w Polsce.

Wskazali na to, iż centrolewica ma własną definicję demokracji; definicję, która różni się od klasycznego pojęcia. Głosi ona: ci, którzy nie zgadzają się z naszymi poglądami, nie są demokratami.

W Polsce mocno wyeksponowana jest kwestia zemsty, osobistej vendetty, która musi się zakończyć dlatego, że Warszawa to krytyczny sojusznik USA.

Hudson Institute to think tank skupiający postaci o republikańskich poglądach. Powstał w 1961 r. Jego głównymi ekspertami byli m.in.: były brytyjski minister Tom Tugendhat i ex-ambasador USA przy ONZ Nikki Haley, kandydatka na prezydenta w ostatnich republikańskich prawyborach. Misją organizacji jest zajmowanie się polityką, która dedykowana jest „międzynarodowemu przywództwu Stanów Zjednoczonych we współpracy z sojusznikami na rzecz bezpiecznej, wolnej i dostatniej przyszłości”.

Przeciw „mglistemu globalizmowi” i za demokracją państw narodowych

HI już nie raz zajmował się on sprawami polskiej polityki. W czerwcu 2018 r. think tank zorganizował debatę na temat Polski, NATO i przyszłości bezpieczeństwa Europy Wschodniej. Dyskusję poprowadził Kenneth Weinstein, prezes i dyrektor generalny Hudson Institute.

W panelu wzięli udział: Anna Maria Anders, polska sekretarz stanu ds. dialogu międzynarodowego, Andrew Roberts, „jeden z największych żyjących historyków naszych czasów” – jak go przedstawiono – znany z „genialnych prac o Napoleonie, Churchillu i Hitlerze”, John Fonte, starszy pracownik Hudson i Walter Russell Mead, komentator amerykańskiej polityki zagranicznej.

Chwalono wówczas przemówienie prezydenta Trumpa wygłoszone w Warszawie jako jedno z najlepszych w historii. Mówiono również o ogromnej sympatii USA dla naszego kraju, który wskutek geopolitycznego położenia musiał stale walczyć o wolność

Roberts przypomniał statystyki, które jego zdaniem „tak wiele wyjaśniają na temat polskiej psychologii i założeń w sprawach światowych i geopolityce”. Chodzi m.in. o to, że podczas II wojny światowej Włosi stracili 1,1 procent swojej populacji, Francuzi – 1,9, Niemcy – 8,8, Brytyjczycy – 0,9, Amerykanie – 0,3, a Polacy stracili aż 17,2 procent własnej ludności. I to nie tylko z powodu inwazji niemieckiej, ale także sowieckiej. Tragiczne wydarzenia związane z rozbiorami, batalia o odzyskanie niepodległości, wydarzenia I i II wojny światowej, zamordowanie około 20 tys. oficerów polskich w Lesie Katyńskim, Powstanie Warszawskie i późniejsze rządy komunistów – wszystko to są dramatyczne wydarzenia w historii Polski.

Jednak, mimo tych i wielu „przerażających przeciwności” Polacy wykazali się niezwykłym przywództwem. Chociaż są „uwięzieni w tragicznym położeniu geograficznym”, co ma swoje implikacje.

John Fonte przypomniał przemówienie Trumpa wygłoszone podczas jego wizyty w Warszawie. Zdaniem zmarłego Charlesa Krauthammera, było „to najlepsze przemówienie, jakie kiedykolwiek wygłosił” amerykański prezydent, które – jak komentowali redaktorzy „The Wall Street Journal”, prezentowało „jasne stanowisko przeciwko mglistemu globalizmowi i niejasnemu multikulturalizmowi reprezentowanemu przez światopogląd, powiedzmy, Baracka Obamy i większości współczesnych zachodnich intelektualistów”.

To ono miała odpowiadać na pytanie: „Czym jest Zachód?” i kończyło się słowami: „Nasza wolność, nasza cywilizacja i nasze przetrwanie zależą od więzi historycznych, kultury i pamięci”. Dlatego, jak wspomniał Fonte, „powinniśmy walczyć jak Polacy o rodzinę, o wolność, o kraj i o Boga”. Dodał, że „koncepcja Zachodu nakreślona w Warszawie jest bardziej inkluzywna niż ograniczony, postnarodowy, kulturowo jałowy, stosunkowo świecki Zachód prezentowany przez innych. Wersja Trumpa obejmuje chrześcijaństwo i judaizm oraz klasyczne dziedzictwo grecko-rzymskie, a także oświecenie i nowoczesność. Nie jest to więc tylko oświecenie; to oświecenie plus. Dla Trumpa oraz Prawa i Sprawiedliwości [polskiej partii politycznej] Zachód i Europa nie zaczęły się od Traktatu Rzymskiego z 1957 r. – to znaczy od powstania wspólnoty europejskiej. Jerozolima jest tak samo centralna dla Zachodu jak Bruksela. Zarówno administracja Trumpa, jak i rząd Prawa i Sprawiedliwości wielokrotnie podkreślały jedną bardzo podstawową zasadę oświecenia: zasadę rządzenia za zgodą rządzonych, czyli demokratyczną suwerenność. Suwerenność staje się ważnym problemem w polityce światowej XXI wieku, ponieważ staje twarzą w twarz z masową migracją”.

Zwrócił on również uwagę, że „w UE spór toczy się między tymi, którzy opowiadają się za demokracją państw narodowych, jak Margaret Thatcher i Charles de Gaulle, a tymi, którzy chcą bardziej scentralizowanej władzy w Brukseli”.

Autor tłumaczył także, że „USA i Polska stoją po tej samej stronie w większości kwestii. Polska ewidentnie nie jest przyjacielem Putina ani rosyjskich machinacji. Asystent sekretarza stanu Wess Mitchell zauważył, że Polska to ważny sojusznik, jako państwo pierwszej linii. Znajduje się na kluczowym rimlandzie Europy i Eurazji przeciwko rewizjonistycznej potędze Rosji”. Dodał, że „na froncie gospodarczym Polska jest jednym z najbardziej atrakcyjnych europejskich krajów dla zagranicznych inwestycji”, a „wiodący prezesi nie martwią się o praworządność w Polsce”.

Odniósł się także do polskiego systemu sądowniczego ustanowionego podczas okrągłego stołu w 1989 roku, dodając, że to byli komuniści mieli nieproporcjonalny wpływ na ustanowienie tego systemu, zarzucając im nepotyzm i kumoterstwo. Bruksela nie interweniowała wówczas, gdy system sprzyjał byłym komunistom. Hałas podniósł się, gdy PiS zaczął zmieniać system „niedemokratycznej oligarchii sądowej” i wprowadzać zmiany w mediach zdominowanych przez lewicę.

Uczestnicy panelu z 2018 r. zwracali uwagę na ważną kwestię już wówczas odradzania się „demokratycznej suwerenności” i powrotu do tradycyjnych wartości. Roberts podkreślał zaś, że „Europa to coś więcej niż Unia Europejska. To jest coś, co rozumieją Polacy i co rozumieją Brytyjczycy, ale biurokracja w Brukseli nie rozumie. Jest coś starożytnego w Europie. Sięga ono wieków przed Unią Europejską i będzie trwać wieki po Unii Europejskiej. I jest czymś wartościowym, jest dodatkiem do światowej cywilizacji”. Utożsamianie i mylenie Europy „z małą grupą niewybieralnych polityków w Brukseli, którzy próbują narzucić swoją politykę całej reszcie Europy, (…) byłoby dla nas kardynalnym błędem”.

Fonte przywołał intelektualny manifest: „Oświadczenie paryskie: Europa, w którą możemy uwierzyć”, pod którym podpisali się czołowi intelektualiści, tacy jak Pierre Manent, Roger Scruton i Ryszard Legutko. Europa to „coś więcej niż Bruksela, to Ateny, Rzym i Jerozolima; to dziedzictwo chrześcijaństwa, Biblii hebrajskiej i tak dalej”. Ekspert dodał wówczas, że „następuje odrodzenie demokracji państw narodowych”.

Krytykował uzurpację władzy ze strony Niemiec, Brukseli i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości.

Obecna administracja, jak zaznaczył sekretarz stanu Marco Rubio w oświadczeniu z 22 stycznia 2025 r., ma za zadanie uczynić Amerykę bezpieczniejszą, silniejszą i zamożniejszą. Zrewiduje więc relacje, które nie będą służyć tym celom i będzie dyscyplinować sojuszników, jak już to robiła w przeszłości.

USA muszą z jednej strony powstrzymać masową migrację i zabezpieczyć granice. Z drugiej rezygnują z promocji ideologii „DEIA” (różnorodności, równości, inkluzji i dostępu) nie tylko w kraju, ale także za granicą, zapowiadając powrót do podstaw dyplomacji, eliminując skupienie na politycznych i kulturowych przyczynach, które polaryzują społeczeństwo i są głęboko niepopularne za granicą. Nie będzie więc promocji ideologii gender i innych programów „marksizmu kulturowego”. Wreszcie Ameryka chce położyć tamę cenzurze i tłumieniu informacji nie tylko u siebie, ale także za granicą. Zapowiedziano „całkowity odwrót od polityki klimatycznej”, która osłabia USA.

Amerykanie preferują stosunki dwustronne i by zrealizować swoje priorytety muszą zabezpieczyć interesy w różnych częściach świata. Nie zamierzają tolerować ze strony sojuszników zachowań, które miałyby wpływ na ich sprawczość.

Raport i dyskusja wokół niego, ma szersze znaczenie niż jedynie wewnętrzna walka polityczna w Polsce, przynajmniej zdaniem jego autorów. Dotyczy bowiem kwestii tego, czym jest demokracja w XXI wieku? To szerszy problem państw zachodnich i narastającej rywalizacji także pośród nich samych co do wizji zachodniej cywilizacji.

Źródła: hudson.org, state.gov, brusselssignal.eu

Agnieszka Stelmach

Czy będziemy ginąć za Ukropolin?

Czy będziemy ginąć za Ukropolin?

Autor: AlterCabrio , 26 lutego 2025

Wszyscy dotychczasowi rzecznicy Ukrainy mają teraz nie lada problem. Dotąd każdego, kto nie zgadzał się z oficjalną narracją triumfująco wyzywali od ruskich onuc i agentów Putina. Teraz musieliby powiedzieć to samo o prezydencie USA, „przywódcy wolnego świata”. Tymczasem prezydent Ameryki zaczął dogadywać się z prezydentem Rosji na temat pokoju. Obydwaj przywódcy deklarują, że pragną zakończenia konfliktu, i właśnie przystąpili do omawiania jego warunków.

−∗−

Obraz tytułowy: pomnik Bogdana Chmielnickiego w Kijowie LINK

Czy będziemy ginąć za Ukropolin?

Przez ponad trzy lata w mediach nadających w Polsce obowiązywał konsekwentny przekaz. Mówiono i pisano, że zagraża nam bezpośrednie niebezpieczeństwo ataku militarnego ze strony Federacji Rosyjskiej.

Podawano też casus belli – oto Putin, niczym nowy Stalin chce odbudować sowieckie imperium w swoich dawnych granicach, odzyskać utracone ziemie – Ukrainę, państwa bałtyckie i Polskę, a potem – spełnić marzenie Lenina i ruszyć na Europę Zachodnią, po trupie pańskiej Polski. Po 24 lutego 2022 roku przekaz ten wzmocniony został tysięcznymi głosy i najsilniejszymi emocjami, jakie udało się rozbudzić. Natychmiast na polskiej granicy pojawiły się tłumy ludzi, nazywanych wtedy uchodźcami. Równie błyskawicznie rząd warszawski otworzył granicę i wpuścił wszystkich, którzy chcieli do nas wejść. Następnie przekazał na Ukrainę wszystko, czym dysponowali Polacy – uzbrojenie, wyposażenie, zaopatrzenie, pieniądze. Przybysze w ilości kilku milionów zostali wyposażeni w przywileje, jakich w swoim własnym kraju nie mają Polacy.

Następnie aby ratować Ukrainę rząd warszawski odciął Polskę od rynku rosyjskiego i białoruskiego, czego najbardziej jaskrawym przykładem było sprowadzanie drogiego węgla z Kolumbii i innych egzotycznych miejsc, zamiast tańszego z Rosji. To swoją drogą ukazało jeszcze jedną patologię – kraj, leżący na węglu, na skutek podpisywanych przez rządy warszawskie zobowiązań zamyka swoje własne kopalnie, aby sprowadzać węgiel z innych krajów, żeby ratować klimat.

————————

Czytaj też: [Ale po skończeniu tego tekstu. md]

Dlaczego wybuchła wojna na Ukrainie

Kto nami rządzi

——————–

Nie dość na tym, liczni politycy, reprezentujący państwo polskie poczuli gwałtowny przypływ miłosnych uczuć i zaczęli się przytulać do ukraińskiego prezydenta Wołodymira Żeleńskiego. Padły miłosne słowa o unii polsko – ukraińskiej, o nowej, wspaniałej przyszłości, jaka czeka dwa bratnie kraje po pokonaniu Rosji. Dla pogłębienia wrażenia byliśmy raczeni “wieściami”, jak to Rosja przegrywa tą wojnę, ponosi wielkie straty, nie radzi sobie z własną armią, rozpada się od wewnątrz, staje na krawędzi bankructwa. Co ciekawe, jakoś mało mówiono o stratach ukraińskich. Poza pomocą polską państwo to zostało wzmocnione przez koalicję państw Zachodu, głównie USA i Wielką Brytanię. Bardzo mocno po stronie Ukrainy, przynajmniej werbalnie zaangażowała się Unia Europejska.

Jednak poza Polską i Wielką Brytanią pozostałe państwa europejskie nie były szczególnie hojne w wysyłaniu własnego wyposażenia. Pieniądze, owszem, szły, chociaż w stosunku do potencjału znacznie mniej, niż zaoferowała Polska. Do polskich inwestycji należy jeszcze doliczyć udostępnienie infrastruktury dla transportów zaopatrzenia, co uczyniło Polskę państwem praktycznie zaangażowanym w konflikt po stronie Ukrainy, co z kolei naraziło nasze terytorium i ludność na atak ze strony drugiego belligerenta – Rosji, największego państwa świata i nuklearnego mocarstwa.

Jednak większość polityków i dyżurnych „ekspertów” twierdziła z wielką pewnością, że Ukraina dzielnie walczy za Polskę, że trzyma rosyjskie wojska daleko od polskich granic, że gdy Ukraina się podda, wtedy taran rosyjskich wojsk runie na Polskę. W krajowych mediach zapanowała cenzura, każdy, kto podważał oficjalną narrację, krytykował zaangażowanie na rzecz Ukrainy, a nawet zadawał pytania o zasadność, natychmiast zostawał wyklęty, obrzucony stekiem wyzwisk, mianowany „ruską onucą” i wyrzucany z oficjalnego towarzystwa. Tu zadziwiająco zgodne były zarówno media głównego nurtu, jak i wiodące partie, niezależnie od strony politycznego sporu.

Wszyscy stronnicy Ukrainy postawili Rosji ultimatum – ma natychmiast się poddać, oddać Ukrainie zdobyte ziemie i zniknąć, inaczej „wolny świat” będzie walczył do końca świata i jeden dzień dłużej, a przynajmniej dopóki Ukraińcom starczy żołnierzy, a Polakom pieniędzy. Minął jednak jakiś czas i zmienił się prezydent Stanów Zjednoczonych, głównego sponsora ukraińskiej wojny. I nagle oniemiały świat, a Polska w szczególności dowiedzieli się czegoś zdumiewającego.

Oto prezydent amerykański, zwany też „przywódcą wolnego świata” oznajmił światu bardzo wyraźnie i jednoznacznie, co sądzi o ukraińskiej wojnie. Według prezydenta Donalda Trumpa sprawcą wojny jest sama Ukraina i prezydent Żeleński, „kiepski komik”, który oszukał prezydenta Bidena, wciągnął Stany Zjednoczone w „wojnę, której nie można wygrać”, wyłudził wielką pomoc, której część została zdefraudowana. Dalej prezydent Trump sugeruje, że to nie Rosja ponosi odpowiedzialność za rozpoczęcie wojny, ale prezydent Żeleński, i przekonuje, że dawno już mógł zakończyć wojnę, ale woli trzymać się swojego stołka. Tymczasem zginęło mnóstwo ludzi, a kraj został zniszczony. Co więcej, okazuje się, że prezydent Żeleński nie jest nawet prawowitym prezydentem, bo skończyła mu się kadencja w maju 2024 roku, a on sam cieszy się poparciem zaledwie 4% Ukraińców.

Wszyscy dotychczasowi rzecznicy Ukrainy mają teraz nie lada problem. Dotąd każdego, kto nie zgadzał się z oficjalną narracją triumfująco wyzywali od ruskich onuc i agentów Putina. Teraz musieliby powiedzieć to samo o prezydencie USA, „przywódcy wolnego świata”. Tymczasem prezydent Ameryki zaczął dogadywać się z prezydentem Rosji na temat pokoju. Obydwaj przywódcy deklarują, że pragną zakończenia konfliktu, i właśnie przystąpili do omawiania jego warunków. Na pewno wiadomo, że Ukraina nie przystąpi do NATO i nie odzyska ziem, zajętych przez Rosję.

Wtedy odezwali się ci, którzy najwięcej krzyczeli o pokoju, demokracji i prawach człowieka – liderzy „kolektywnego Zachodu”, czyli dziś Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii. Europa nie zgodziła się na warunki pokoju i wezwała Ukrainę, aby się nie poddawała, jednak USA oświadczyły jasno, że swoich żołnierzy nie wyślą. Liderzy Europy zwołali szybkie spotkanie w Paryżu, po którym francuska prasa doniosła, że Francja, Wielka Brytania i Polska zadeklarowały wysłanie na Ukrainę sił rozjemczych w ilości 25000 żołnierzy. Oficjalnie jednak premier Donald Tusk oświadczył, że Polska nie wyśle swoich żołnierzy.

Pojawił się więc pomysł dalszego finansowania ukraińskiej armii ogromną kwotą 700 mld euro. Aktualnie, w najbliższych dniach i tygodniach będą więc ważyć się dalsze losy wojny, Ukrainy, Bliskiego Wschodu, nowej architektury światowego bezpieczeństwa, i również Polski.

Sytuacja pełna zawiłości, nagłych zmian, dezinformacji, nie wiadomo, co o tym sądzić. Z pewnością nie można wyrobić sobie zdania na podstawie mediów głównego nurtu, nie ujawniają bowiem głównych wątków. Najistotniejszy polega na rewolucyjnej zmianie polityki USA po objęciu władzy przez Trumpa. Dotąd, pod Bidenem Ameryka realizowała projekt globalizacji, mający dwa główne motory – Stany Zjednoczone z doczepioną Wielką Brytanią i Unię Europejską.

Teraz jednak Ameryka wycofała się z projektu globalnego i realizuje swój własny, imperialny interes amerykański, natomiast kamaryla europejska pozostała wierna globalizacji, do tego bowiem została powołana, inaczej więc nie potrafi działać, co tyczy się również Wielkiej Brytanii. W ten sposób jednak UE i UK stały się z dnia na dzień rywalami imperialnej Ameryki, co dla europejskich liderów jest szokiem, zaskakującą sytuacją, w której nie wiedzą, jak się poruszać.

Od II Wojny Światowej to Ameryka zapewniała Europie bezpieczeństwo, dzięki czemu Unia mogła wciągać kolejne państwa i rozwijać swoją politykę, która ma trzy warstwy: oficjalną, nieoficjalną i ukrytą. Warstwa pierwsza, oficjalna, fikcyjna głosi, że Unia to dobrowolny związek suwerennych państw dla lepszej współpracy.

Warstwa druga – nieoficjalna, zawarta jest w Manifeście z Ventotene, w którym zjednoczona Europa bez państw narodowych staje się komunistycznym więzieniem narodów. Warstwa trzecia ukryta jest w projekcie Paneuropy, polegającym na likwidacji nie tylko państw, ale też narodów, czego skutkiem ma być nowy, sztucznie wyhodowany naród europejski, złożony z genetycznego wymieszania ludzi z Afryki, Azji i Europy.

Wymogi realizacji warstwy drugiej i trzeciej narzuciły na narody europejskie takie polityki, jak wspólną walutę, zrównoważony rozwój, zielony ład, dezorganizację gospodarki, zadłużenie rządów, gender, imigrację wielokulturową, likwidację chrześcijaństwa, Europejski Obszar Edukacyjny. Gdy Europejczycy zaczęli doświadczać dobrodziejstw eurokomunizmu, zaczęli się buntować. Odpowiedź europejskich elit, tak samo w UE, jak i w UK jest charakterystyczna dla wszystkich totalitaryzmów – ograniczanie wolności słowa i prześladowanie własnych obywateli. Zaczęło jednak europejskiej kamaryli brakować argumentów dla uzasadnienia własnej tyranii.

Wojna ukraińska spadła im jak z nieba – strach to bardzo dobry sposób spacyfikowania ludności, tym bardziej, że Europejczycy stali się generalnie ludźmi gnuśnymi i strachliwymi. Tego paliwa starczyłoby jeszcze na jakiś czas, bezcenny dla unijnych elit, w którym domykaliby projekt Paneuropy. Zakończenie wojny ukraińskiej zabiera unijnym elitom uzasadnienie ich polityki. Na domiar złego ekipa Trumpa wyraźnie dąży do ujawnienia przeróżnych nieczystych spraw globalnej polityki, między innymi prawdziwych okoliczności przyczyn wojny, rzeczywistych strat ukraińskich, poziomu defraudacji pomocy międzynarodowej, działalności służb i fundacji w finansowaniu „kolorowych rewolucji”. Innymi słowy, za krótki czas zapewne okaże się, że jeden z głównych filarów polityki europejskiej przestanie istnieć, a po nim runą pozostałe. UE utraci uzasadnienie swojego istnienia, a UK swojej polityki, dlatego przedłużanie konfliktu jest dla nich kwestią przetrwania.

To uzasadnia tak wielkie zaangażowanie prezydenta Macrona i premiera Stramera. Kanclerz Scholz przed wyborami w Niemczech nie mógł się wychylać, nowy kanclerz Merz jeszcze nie okrzepł, choć zapewne rychło zobaczymy także niemiecką aktywność. Europejskie elity znalazły się w bardzo kłopotliwym położeniu, które za chwilę może być rozpaczliwe. Postanowili więc użyć jednej z ostatnich mocnych kart – Polski, zarządzanej przez osadzoną w Warszawie, posłuszną Unii ekipę.

Wepchnięcie Polski do konfliktu na Ukrainie, obojętnie w jakiej konfiguracji byłoby bardzo korzystne dla UE i UK. Obydwie ekipy prowadzą politykę zabójczą dla własnych mieszkańców, którzy coraz głośniej się buntują. Dopóki na Ukrainie giną ludzie, te dwie ekipy mogą jawić się jako moralni mocarze, walczący ze złem w obronie kobiet, dzieci, zwierzątek i planety. Gdyby dodatkowo zaczęli ginąć ludzie w Polsce, europejska tyrania odniosłaby dwie korzyści. Po pierwsze, wykazałaby, że jest potrzebna, bo trzeba bronić Polski. Po drugie, pozbyłaby się jednego ze swoich głównych problemów – etnosu polskiego. Dlatego można się spodziewać, że będą bardzo duże naciski na rząd warszawski, aby w jakiejś formie zaangażować Polaków w ukraiński konflikt, a następnie, aby go rozszerzyć.

Kluczowa jest tu rola aktualnych zarządców Polski. Są oni zależni od trzech wpływów. Wpływ pierwszy to USA, które mają dużą praktykę w obalaniu i ustanawianiu rządów i dyktowaniu im polityki. Wpływ drugi to powiązanie europejskie, bliższe terytorialnie, ale słabsze globalnie. Należy oczekiwać, że te dwa wpływy będą rywalizować zarówno w Europie, jak i w Polsce, co będzie się objawiać zaskakującymi wypowiedziami i decyzjami, a być może zmianami personalnymi i nagłymi woltami. Jest też wpływ trzeci – wola narodu polskiego. Jak dotąd, wpływ ten był w polityce kolejnych ekip uwzględniany niewiele lub wcale.

Wytłumaczenie jest proste – Polacy są obcy dla Paneuropejskiego Rządu Ukropolińskiego (PRUk), składa się on bowiem z poliniaków, którzy od Polaków różnią się zasadniczo tożsamością i celami działania. Poliniacy są lojalni wobec sił globalno – unijnych, nigdy wobec Polski. PRUk wykona każde polecenia i sugestię swoich panów, i robił tak zawsze, rzadko natomiast uwzględniał interesy Polaków, i tylko wtedy, gdy zabiegał o ich poparcie. Teraz sytuacja ma jednak szansę się odmienić, z dwóch powodów. Powód pierwszy to rozdźwięk pomiędzy z jednej strony USA, a z drugiej – UE i UK. Powód drugi to rosnąca świadomość Polaków, których coraz większy odsetek przekonuje się, jakie są faktyczne cele tyranii europejskiej i PRUk. Aby jednak Polacy mogli wywrzeć jakikolwiek wpływ na decyzje poliniaków z PRUk muszą ich zapewnić, że tym razem zapadną surowe kary, jeśli nadal będą dopuszczać się zdrady i narażać naród. Ci ludzie muszą bać się osobistej odpowiedzialności, inaczej możemy spodziewać się wszystkiego.

Na końcu warto podsumować, co powinien zrobić rząd w kwestii ukraińskiej, aby nie narazić się na surową odpowiedzialność.

Poszczególne metamorfozy ukraińskiej państwowości, począwszy od rewolucji Chmielnickiego, poprzez powstanie hajdamaków, czyli koliszczyznę, ukraiński ruch nacjonalny XIX wieku, próby budowy ukraińskiego państwa po I Wojnie Światowej, banderyzm, aż po tzw. „niepodległą Ukrainę”, powstałą po rozpadzie ZSRR nigdy nie były skutkiem oddolnych inicjatyw świadomego swej tożsamości narodu ukraińskiego, lecz efektem złożonych, zakulisowych zabiegów skrywanych sił. Najwięcej możemy tam dostrzec knowań niemieckich, anglosaskich, rosyjskich i syjonistycznych. Wszystkie te inicjatywy od Chmielnickiego począwszy miały wspólny wektor – opozycja wobec narodu i państwa polskiego. Przeciw Polakom buntowano zaporoskich Kozaków i rusińską czerń, hajdamaków, ukraińskich nacjonalistów, banderowców. Podstawiano przywódców, inicjowano oddolne wrzenie. Buntowano też Ukraińców przeciw własnym rządom, co niedawno stało się jasne po odkryciu zaangażowania służb amerykańskich i niemieckich oraz globalnych funduszy w „pomarańczową rewolucję”, która skierowała państwo ukraińskie do miejsca, gdzie dziś się znajduje. Jednocześnie w polskiej infosferze ukrywano te zabiegi, wmawiając Polakom, że Ukraińcy pragną wolności od Rosji, więc Polska powinna zawsze bezwarunkowo popierać każde ukraińskie roszczenia. Jeśli dziś dla polityków na Ukrainie to Polska jest głównym i stałym adresatem pretensji, nie dziwmy się, tak jest nieprzerwanie od czasów Chmielnickiego, tylko my sami nie pamiętamy własnej historii. Najnowsze wcielenie polsko – ukraińskiego złudzenia objawiło się niedawno pod postacią mirażu unii polsko – ukraińskiej w postaci Ukropolu, który w rzeczywistości jest ledwo skrywanym Ukropolinem.

Wielką rolę w budowaniu tego mitu odegrały środowiska w Polsce, które profesor Adam Wielomski trafnie określa „elitką infantylno – agenturalną”. Ten miraż jak dotąd spowodował po polskiej stronie poważne wydatki na finansowanie wojny ukraińskiej, rozbrojenie polskiej armii, skierowanie polskiej polityki na tory dla Polski wprost zgubne. Wystarczy, że po zawarciu pokoju amerykańsko – rosyjskiego ukraińskie państwo i siły społeczne skierują ostrze swej goryczy przeciwko polskim sąsiadom. Ich siły, zbyt słabe, aby zagrozić Rosji będą jednak wystarczająco silne, aby poważnie zagrozić rozbrojonej Polsce.

Rozbrojonej pod każdym względem – nie tylko wojskowym i finansowym, ale przede wszystkim mentalnym. Nasza elitka wraz z mediami wciąż bowiem karmią się złudzeniami „kolektywnego Zachodu”, wartości europejskich, demokracji, praw człowieka, przyjaźni polsko – ukraińskiej. Z tych haseł w sposób realny nie istnieje nic, jest natomiast twarda gra cynicznych interesów, prowadzona przez wyrachowanych graczy. W tej grze Polska może zasiąść do stołu jako pełnoprawny gracz i uzyskać dla siebie korzystne koncesje, jednak do tego potrzebna jest trzeźwa ocena rzeczywistości i gracze z charakterem. Ani jednego, ani drugiego nie uświadczysz po stronie „elitki infantylno – agenturalnej”. Tym większa odpowiedzialność spoczywa na tych, którzy taką refleksję są w stanie przeprowadzić, nawet, jeśli dziś nie mają możliwości przebić się do głównego nurtu mediów i polityki. Potrzeba ze wszystkich sił wywrzeć wpływ na opinię publiczną, aby ta wymusiła na poszczególnych politykach „elitki”, aby chociaż raz stali się elitą i zachowali się zgodnie z polskim interesem narodowym, a nie według emocji, suflowanych przez polskojęzyczne media.

Koncepcja geopolityczna dla Polski:

Polska mostem i strażnicą Eurazji

Być może Paneuropejski Rząd Ukropoliński (PRUk) zgodzi się dalej finansować Ukrainę i wysłać tam nasze wojska. Trzeba więc głosić, jak bardzo będzie to złe dla Polaków. Jednocześnie należy wywierać informacyjny wpływ na obecną opozycję, aby, gdy zostanie wywindowana do władzy kierowała się interesem narodowym, inaczej kolejny obrót spraw może także ich postawić pod ścianą odpowiedzialności. Wiele teraz zależy od tego, czy w kręgach PiS pojawi się świadomość o rewolucyjnej zmianie polityki amerykańskiej, co pociąga zmianę sił w Europie, ewentualnie czy wyłoni się jakaś alternatywna siła polityczna, mogąca poprowadzić nawę państwową.

Trzeba już teraz tłumaczyć wszem i wobec, że Trump będzie dążył do porozumienia z Rosją, a UE i UK będą próbowały temu przeszkadzać, przedłużając wojnę i starając się wciągnąć do konfliktu Polskę. Przekazać im myśl, że Polska powinna wyciągnąć korzyści z porozumienia na linii USA – Rosja, odbudowując zburzone relacje ze Wschodem i flankując ewentualne nastroje antypolskie na Rusi. Wszystkim, zakochanym w Ukraińcach należy też uświadomić, że bezwarunkowe wspieranie obecnej ekipy kijowskiej i spełnianie wszystkich jej zachcianek fatalnie odbija się nie tylko na Polsce, ale również na samej Ukrainie.

To bowiem wymiernie osłabi Polskę, a jeśli Ukraina ma kiedykolwiek wybić się na niepodległość, dobrobyt i bezpieczeństwo, potrzebuje silnej, niezależnej Polski. Tej nie zbudujemy nigdy, jeśli będziemy wciąż ulegać roszczeniom unijnym i kijowskim. Musimy więc prowadzić politykę niezależną zarówno od europejskiej kamaryli, jak i od uzależnionej od obcych potęg Ukrainy. Dopiero wtedy, gdy sami się wzmocnimy, będziemy mogli właściwie wspierać Ukrainę, jako część polskiej strefy wpływów. Na razie daleko do tego i wielką musimy wykonać pracę, najpierw nad odbudową własnego państwa, narodu, gospodarki i armii.

Czytaj też:

Zachód, jakiego nie znacie

Wschód, i czego o nim nie wiecie

Tymczasem zaś powinniśmy nie wysyłać żadnych wojsk w ramach obecnego konfliktu ukraińskiego; nie wspierać tej wojny w żaden sposób; wystąpić do władz Ukrainy o rekompensaty z tytułu kosztów, jakie państwo i społeczeństwo polskie poniosły na rzecz państwa ukraińskiego i jego obywateli; zażądać ekshumacji polskich ofiar rzezi wołyńskich i małopolskich oraz potępienia banderyzmu; wydalać z Polski wszystkich obywateli obcych państw, którzy złamią polskie prawo; uszczelnić granice.

Żołnierze polscy muszą zaś pozostać w Polsce, nie tylko po to, aby nie wciągnąć naszego narodu w obcą wojnę. Również po to, aby zapewnić obywatelom polskim ochronę przed ewentualnymi czystkami etnicznymi ze strony licznych obcych przybyszów, jacy już u nas są, i jacy mogą jeszcze do nas przybyć. Pamiętajmy bunt Chmielnickiego w XVII w., koliszczyznę w XVIII w., Wołyń w XX w. Nie dopuśćmy, aby znowu ktoś poróżnił Polaków i Rusinów i rzucił do bratobójczej walki, a do tego musimy wpierw zadbać o bezpieczeństwo własne, dopiero potem o cudze. Wszyscy świadomi Polacy powinni jak najszybciej zjednoczyć się mentalnie i zażądać, aby rząd w Polsce był rzeczywiście polski. A będzie taki wtedy, gdy konsekwentnie przyjmie zasadę „PO PIERWSZE POLSKA”.

__________________

Czy będziemy ginąć za Ukropolin?, Bartosz Kopczyński, 26 lutego 2025

−∗−

Warto porównać:

Co nam pozostanie po Ukrainie?
Ukraina, jako państwo upada. I nie chodzi tu jedynie o wojnę, którą bez wsparcia Zachodu nasi wschodni sąsiedzi ewidentnie przegrają. Nawet nie w tym rzecz, że po 3 latach konfliktu […]

__________________

Czy my jesteśmy głupi?
Czy skala oraz mnogość zdarzeń na naszej scenie politycznej naprawdę nie są już w stanie nikim wstrząsnąć? Czy na dobre i na stałe z aktywnych, partycypujących obywateli zmieniliśmy się w […]

__________________

Dzisiejszy naród, dzisiejsza polskość
Bierność, postępujący brak empatii dla rodaków i jednocześnie krwiożerczy „wyścig szczurów” z jakimi mamy do czynienia od czasów przewrotu Solidarności i to w obliczu postępującej utraty suwerenności, grabieży, wyprzedawania majątku […]

Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską. “Terror Tuska”.

Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską

25.02.2025 tysol/raport-hudson-institute-oskarzenie-administracji-bidena

Niszczenie wolności słowa, represje polityczne wobec opozycji, ignorowanie legalnych orzeczeń sądów i Trybunału Konstytucyjnego. To tylko część listy grzechów obecnego rządu Donalda Tuska i jego koalicji z Szymonem Hołownią, Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i postkomunistami.

Flaga UE. Ilustracja poglądowa Raport Hudson Institute: Oskarżenie administracji Bidena i ostrzeżenie przed Unią Europejską

Flaga UE. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Według raportu amerykańskiego think tanku Hudson Institute, obecny “centrolewicowy” rząd w Warszawie przekroczył fundamentalne granice demokracji. To nie jest diagnoza tylko Polski, tak naprawdę to diagnoza UE i obraz tego, czym może się stać w pełni Zachód pod rządami szalonych lewicowców.

Raport i przemówienie

Tak piszą Matthew Boyse i Peter Doran, autorzy raportu „Gdy demokraci rządzą niedemokratycznie: Przypadek Polski”. Dużo o nim ostatnio, szkoda, że tylko w konserwatywnej „bańce informacyjnej”. Bo to niewygodna prawda dla mainstreamu, czy to polskiego, czy europejskiego, czy amerykańskiego. Właśnie, skoro mowa o Ameryce.

Zła informacja jest taka, że łamanie prawa przez Tuska może osłabić sojusz Polski z USA. Nie, nie dlatego, że w Białym Domu urzęduje obecnie prawicowy prezydent. Dlatego, że to, co robi Tusk, jest łamaniem podstawowych zasad demokracji, będących fundamentem państwa amerykańskiego, z wolnością słowa na czele.

Smutne jest to, że poprzednia administracja USA wspierała rządy bezprawia w Polsce w imię ideologicznych przekonań. Stąd raport Hudson Institute jest ważny nie tylko dla Polski, czy Europy, ale też samych Stanów Zjednoczonych. Bo stawia pytanie o czysto amerykańskie wartości, łamane przy pomocy lewicowej administracji USA. Autorzy raportu piszą, że rząd Bidena, wraz z Komisją Europejską i większością mediów mainstreamu, „bezkrytycznie zaakceptował narrację Tuska i przyjął jego język”.

Nie da się traktować raportu Hudson Institute odrębnie od historycznego przemówienia J.D. Vance’a w Monachium, gdy wiceprezydent USA (moim zdaniem to przyszły prezydent) wskazywał władcom Unii Europejskiej, jak mając usta pełne frazesów o demokracji i wolności, coraz skuteczniej je niszcząc. Czy to w Polsce, czy w Rumunii, czy w Niemczech. Raport to bezlitosny wyrok dla UE, dla tego, jak eurokraci depczą demokrację i wolność słowa. Ostrzeżenie, czym staje się Unia Europejska.

Orwellowskim uniwersum, bezlitosnym dla swych obywateli, słabym zarazem wobec zewnętrznych brutalnych reżimów, jak Rosja i Chiny. Autorzy raportu twierdzą, że sprawa Polski postawiła ważne pytania dotyczące interpretacji demokracji przez Komisję Europejską, tego, jak dużą kontrolę Bruksela powinna mieć nad implementacją prawa w państwach członkowskich, wykorzystując coraz mocniej narzędzie rzekomo legalnej nadrzędności prawa UE nad prawem krajowym i konstytucjami.

Terror Tuska

Hudson Institute zwraca dużo uwagi – nie wiem, czy to świadome, czy po prostu tak wynika z ustaleń autorów – na język, jakim posługują się eurokraci-autokraci. Zaczynając od „rządów prawa”, które interpretują tak, jak im pasuje. Stąd epatowanie rzekomym „upadkiem polskiej demokracji” za rządów PiS, stąd – to już krok dalej – pozostawione przez Brukselę i różne komisje weneckie bez reakcji, stalinowskie stwierdzenie Tuska o „demokracji walczącej” i zapowiedź łamania prawa. Rząd Tuska mówi o „przywracaniu demokracji”, jakby nie zauważał, że wybory w 2023 roku odbyły się całkowicie demokratycznie, a „niedemokratyczny” PiS nie robił problemów, żeby formalnie oddać władzę.

Autorzy raportu stwierdzili, żeod czasu objęcia urzędu w grudniu 2023 r. rząd Tuska rozpoczął kampanię walki z prawem i kryminalizacji różnic politycznych, której celem jest zapewnienie, że PiS nigdy więcej nie będzie stanowić poważnego wyzwania dla jego władzy”.

Odcięcie finansowania PiS i wsadzanie jego polityków za kraty na celu wyciągnięcie zeznań i zaszczepienie strachu. Tusk terroryzuje też dyplomację (niespotykana fala odwołań ambasadorów) i samorządy. Tutaj pozwolę sobie na małą osobistą dygresję. Przypadek pierwszy. Mój dobry znajomy, specjalista od Wschodu, który zaliczył Akademię Dyplomatyczną przy MSZ, zaczynał za Cimoszewicza, był w dyplomacji za pierwszego Sikorskiego, był za ministrów z PiS, zapłacił głową ambasadora (nie, żeby w jakimś ważnym kraju) tylko dlatego, że nominację na placówkę dostał w czasów PiS. To jedyny powód.

Ale Tusk zastrasza też samorządy. Sprawa z małej gminy mazowieckiej, choć nagłośniona przez „Gazetę Wyborczą”: po wieloletnich rządach burmistrza z PSL władzę przejmuje młody i prężny człowiek. Nie żaden aparatczyk. W kilka lat robi dla gminy więcej, niż przez ponad 20 lat poprzednik. Ale ma przechlapane, bo robi to współpracując z rządzącym Polską PiS. Efekt? Oskarżenia o rzekome nadużycia przy jednej z dużych inwestycji infrastrukturalnych. Zawieszenie w wykonywanej funkcji. Dęta sprawa (od dawna na niego ośmiogwiazdkowcy polowali), która za ileś lat zakończy się oczyszczeniem z zarzutów (wciąć nie ma procesu). Ale sygnał do samorządów poszedł. O tym właśnie, nie tylko o wielkiej polityce, Sądzie Najwyższym czy mediach publicznych, jest ten raport. To raport o niszczeniu państwa na każdym szczeblu, dławieniu wolności słowa, robieniu z demokracji „demokracji ludowej”. Takiej z niebieską flagą z gwiazdkami w tle. W końcu nazwa „komisarz” zobowiązuje.

  • Autor: Antoni Rybczyński
  • ======================
  • mail: Rząd Tuska mówi o „przywracaniu demokracji”,
  • To literówka: Chodzi o przewracanie.

Warzecha po trzech latach wojny na Ukrainie. „Obłędna, obowiązkowa pro-ukraińskość i niedbanie o własny interes”

Warzecha OSTRO po trzech latach wojny na Ukrainie. „Obłędna, obowiązkowa proukraińskość i niedbanie o własny interes”

24.02.2025

Łukasz Warzecha.
Łukasz Warzecha. / fot. screen YouTube: Łukasz Warzecha

24 lutego mijają trzy lata od rozpoczęcia przez Rosję pełnoskalowej inwazji na Ukrainę. W krótkim acz dosadnym wpisie Łukasz Warzecha podsumował to, co do tej pory się wydarzyło.

„Trzy lata wojny, setki tysięcy ofiar, większość oczywiście po stronie ukraińskiej, zniszczony kraj całkowicie zależny od zagranicznej pomocy, setki miliardów euro pomocy także w polskich kieszeni, tysiące całkowicie błędnych prognoz (Rosjanie za moment się zbuntują, Rosji kończy się amunicja, Putin umiera, Ukraińcy za tydzień odbiją Krym, Rosjanie wsadzają do rakiet czipy z pralek, Rosja finansowo robi bokami itd., itd.), dziesiątki sankcji bez wpływu, których skuteczności nikt nie weryfikuje, a które uderzają w nas bardziej niż w Rosję” – wskazał publicysta na portalu X.

„Na Ukrainie korupcja, brak demokratycznych wyborów, ludzie kryjący się przed poborem i kult UPA, Bandery i Szuchewycza. W Rosji niezachwiana pozycja Putina” – dodał.

„Na świecie konsolidacja nowego, odrębnego wobec Zachodu układu politycznego” – wskazał.

„W Polsce obłędna, obowiązkowa pro-ukraińskość i niedbanie o własny interes.
Dość i wystarczy” – skwitował.

Zbiór mocnych i uczciwych artykułów.

Michał Jabłoński


Europę czeka era niestabilności, jeśli USA opuści NATO – donoszą media

„To bezpośredni atak”: UE uznaje USA za wroga

Ukraina kupuje dwa rosyjskie reaktory jądrowe. Wojna nie jest przeszkodą

Z ostatniej chwili: dług Polski rośnie, bo finansujemy Ukrainę, np. 5000 terminali sieci Starlink.

Biało-czerwone flagi we Wrocławiu. Nie chcieli brygady Azow

Antybanderowski protest we Wrocławiu

AI pomaga Muskowi upraszczać zarządzanie i szukać oszczędności w administracji USA

Bułgarzy przeciwko wprowadzeniu euro. Tłum usiłował wtargnąć do przedstawicielstwa Unii Europejskiej

Mentzen: „Jesteśmy nieprzygotowani do wojny”

Powstał film “Sąsiedzi”. Poruszające świadectwo ukraińskiego ludobójstwa na Polakach!

Musk: Zełenski nie powinien był zabić dziennikarza Liry

Tuskowi słudzy Ukrainy odrzucili projekt ustawy penalizujący banderyzm i „kłamstwo wołyńskie”

Braun ostro o Ukraińcach. Nazwał ich dzikusami i zaapelował o …

Banderowski protest przed ambasadą Izraela w Kijowie

Cyniczna gra ofiarami Wołynia? Ekshumacje w Puźnikach ruszą w kwietniu, jest jedno ale…

Andrzej Duda nie postawił Ukrainie ultimatum w sprawie upamiętniania pomordowanych Polaków. „Biorę odpowiedzialność”

Polskie organizacje wyrażają sprzeciw wobec odbudowy pomników OUN-UPA w Polsce. List trafił do Tuska i Sikorskiego

Polityk koalicji szokuje! Tak mówił o Ukraińcach

Niemiecki eurodeputowany AfD o ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej

Trump: Odzyskamy nasze pieniądze z Ukrainy. – A my ???

Trump: Odzyskamy nasze pieniądze z Ukrainy

23.02.2025 https://nczas.info/2025/02/23/trump-odzyskamy-nasze-pieniadze-z-ukrainy/

Donald Trump. Foto: PAP/EPA
Donald Trump. Foto: PAP/EPA

Chcemy, by Ukraina dała nam coś za wszystkie pieniądze, które na nią wyłożyliśmy – powiedział w sobotę prezydent USA Donald Trump podczas wystąpienia na konferencji CPAC. Ocenił, że działania jego poprzednika Joe Bidena były „głupie”.

„Odzyskamy nasze pieniądze (…) Chcę, żeby oni dali nam coś za wszystkie pieniądze, które włożyliśmy, spróbuję zakończyć wojnę i położyć kres całej tej śmierci. Pytamy się o metale ziem rzadkich i ropę naftową, wszystko, co możemy dostać. Ale czujemy się tak głupio. To dotyczy Europy. To tak naprawdę nie dotyczy nas” – mówił prezydent podczas wystąpienia zamykającego konferencję Conservative Political Action Conference w National Harbor pod Waszyngtonem.

Trump stwierdził, że działania jego poprzednika w tej sprawie były głupie, bo Joe Biden powinien był zażądać wyrównania wydatków na wsparcie Ukrainy ze strony Europy do poziomu USA, a także zwrotu pieniędzy od Ukrainy, tak jak rzekomo robi to Europa. Prezydent wyraził nadzieję, że Ukraina wkrótce podpisze umowę dającą USA udziały w przychodach z jej zasobów naturalnych. Według „New York Timesa”, USA domagają się od Ukrainy 500 mld dolarów przychodów z eksploatacji wszelkich zasobów.

Odnosząc się do dokonań swojego poprzednika, Trump stwierdził, że „wszystko, czego się dotykał, obracał w g…”.

Podczas swojego godzinnego przemówienia, które objęło szeroki zakres tematów, Trump przywitał również zagranicznych przywódców, w tym premiera Słowacji Roberta Fico, prezydenta Argentyny Javiera Milei oraz prezydenta RP Andrzeja Dudę, z którym spotkał się na kilkuminutowej rozmowie tuż przed wystąpieniem.

Trump przedstawiał polskiego prezydenta jako „fantastycznego człowieka” i swojego przyjaciela. Twierdził też, że głos na niego [Trumpa md] w wyborach oddało 84 proc. wyborców polskiego pochodzenia.

„On musi więc robić coś dobrze” – powiedział Trump. [autoreklama? md]

Przemówienie Trumpa było często przerywane burzą aplauzu ze strony ułaskawionych przez niego uczestników szturmu na Kapitol. Prominentnymi gośćmi na zakończonej w sobotę konferencji byli dwaj szefowie prawicowych bojówek, którzy organizowali przemoc na Kapitolu, lider Proud Boys Enrique Tarrio i lider Oath Keepers Stewart Rhodes, skazani na odpowiednio 22 i 18 lat więzienia. Donald Trump ułaskawił ich w pierwszym dniu urzędowania.

Trump ponowił też swoje zapowiedzi nałożenia ceł wzajemnych na kraje naliczające podatki na produkty z USA, a także na zagraniczne auta, leki i półprzewodniki.

Przemówienie prezydenta zakończyło trzydniową konferencję, największą polityczną imprezę konserwatystów w USA. W poprzednich dniach ze sceny w National Harbor w stanie Maryland przemawiali m.in. wiceprezydent JD Vance i doradca prezydenta Elon Musk, a także m.in. były premier Mateusz Morawiecki, premier Słowacji Robert Fico. Na konferencji zaprezentowano również irańsko-rosyjskiego drona typu Shahed zestrzelonego nad Ukrainą, którego sprowadzenie do USA umożliwił szef MSZ Radosław Sikorski.

Źródło:PAP

Amerykanie biorą się za Tuska. „Kiedy demokraci rządzą niedemokratycznie…”

Amerykanie biorą się za Tuska.

„Kiedy demokraci rządzą niedemokratycznie…”

23.02.2025 amerykanie-biora-sie-za-tuska

Amerykański Hudson Institute przygotował raport zatytułowany „When Democrats Rule Undemocratically: The Case of Poland”. Opracowanie nie pozostawia suchej nitki na „demokracji i praworządności” w wydaniu Donalda Tuska.

Raport, uznany za istotne wydarzenie, sugeruje, że obecny polski rząd w ciągu zaledwie roku przekracza kolejne granice standardów demokratycznych. Koalicja rządząca stosuje metody określone jako „wątpliwe”, „niedemokratyczne”, a czasem wręcz „nielegalne”.

Autorzy raportu wskazują, że rząd Tuska usprawiedliwia swoje działania koniecznością „przywracania demokracji”, co budzi kontrowersje. Niniejsza publikacja podważa monopol liberalnych elit na narrację o Polsce za granicą, ukazując szybkie osłabienie ich pozycji.

Wśród najważniejszych zarzutów występują: przejęcie mediów publicznych, zmiany w Prokuraturze Krajowej, podważanie statusu sędziów powołanych po 2018 roku, nieuznawanie wyrobów Trybunału Konstytucyjnego i ograniczenie prawa do azylu.

Instytut będący wydawcą raportu ma dobre relacje z władzami USA. Publikacja bez wątpienia stanowić będzie podbudowę argumentacji, która będzie narzędziem polityki Stanów Zjednoczonych wobec Polski. Zarzuty o brak standardów demokratycznych były już wysuwane w stosunku do Ukrainy, kiedy ta odmówiła przyjęcia tzw. umowy surowcowej, która de facto dawałaby możliwość wzbogacenia się Amerykanów na surowcach ukraińskich. Donald Trump ma swoje plany również wobec Polski, a zarzut o niedostatki w zakresie standardów demokratycznych bez wątpienia pomoże mu w realizacji swoich zamierzeń.

Polacy mówią STOP dla dozbrajania Ukrainy. To tekst “oficjalny” !!

Polacy mówią STOP dla dozbrajania Ukrainy? Sensacyjne wyniki sondażu

[Czemu Sensacyjne?? Temu, że wreszcie i zawsze zakłamana propaganda musi robić zwrot md]

oprac. Aneta Malinowska https://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/9744531,polacy-mowia-stop-dla-dozbrajania-ukrainy-sensacyjne-wyniki-sondazu.html

Ponad połowa Polaków (53 proc.) nie popiera dalszego przekazywania przez Polskę broni Ukrainie – wynika z sondażu Opinia24 dla Radia Zet. Odmiennego zdania jest co trzeci ankietowany. Największy sprzeciw wobec dozbrajania Ukrainy wyrażają wyborcy Konfederacji oraz zwolennicy Sławomira Mentzena.

—————

W badaniu zleconym pracowni Opinia24 przez Radio Zet zadano pytanie: “Czy Pana/Pani zdaniem Polska powinna przekazać Ukrainie więcej broni do walki z Rosją?

Według 53 proc. respondentów Polska nie powinna przekazać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 29 proc. ankietowanych.

Polacy mówią STOP dla dozbrajania Ukrainy? Sensacyjne wyniki sondażu

Wyniki badania wskazują też, że najwięcej przeciwników dozbrajania Ukrainy przez Polskę jest wśród wyborców Konfederacji (85 proc.); 13 proc. zwolenników tej partii uważa, że Ukrainę należy doposażać w broń z Polski.

Wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej odsetek zwolenników i przeciwników takiego działania rozkłada się po równo i w obu przypadkach wynosi 40 proc.

Z kolei 54 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości uznało, że Polska nie powinna przekazywać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 34 proc. zwolenników tej partii.

Pozostali ankietowani w grupach wyborców wskazanych partii wybrali odpowiedź: “Nie wiem/trudno powiedzieć”

Analiza odpowiedzi zwolenników koalicji rządzącej i opozycji wskazuje, że za przekazaniem Ukrainie dodatkowej broni z Polski jest w sumie 37 proc. wyborców Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi oraz 27 proc. osób deklarujących poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, Konfederacji i Razem. Przeciw dozbrajaniu Ukrainy jest 64 proc. wyborców obozu opozycyjnego i 41 proc. zwolenników obozu rządzącego.

Wyniki badania przeanalizowano także pod kątem deklaracji, na kogo odpowiadający zagłosują w nadchodzących wyborach prezydenckich. 38 proc. wyborców Rafała Trzaskowskiego popiera ruch dozbrajania Ukrainy przez Polskę, przeciwko jest 42 proc. zwolenników kandydata Koalicji Obywatelskiej.

Z kolei 52 proc. deklarujących poparcie dla popieranego przez PiS Karola Nawrockiego jest przeciwna przekazaniu przez Polskę więcej wsparcia militarnego Ukrainie; 37 proc. jego wyborców jest za.

Najwięcej przeciwników tego pomysłu reprezentują zwolennicy kandydata Konfederacji na prezydenta Sławomira Mentzena (83 proc.). 13 proc. jego wyborców popiera to działanie.

W przypadku zwolenników kandydata Trzeciej Drogi Szymona Hołowni 35 proc. badanych zadeklarowało poparcie dla dalszego dozbrajania Ukrainy przez Polskę, a 40 proc. jego wyborców wskazało odpowiedź przeciwną.

Pozostali wyborcy wskazanych kandydatów wybrali odpowiedź: „Nie wiem/trudno powiedzieć”.

Badanie zostało zrealizowane przez pracownię Opinia24 na zlecenie Radia ZET metodą wywiadów telefonicznych (CATI) oraz internetowych (CAWI) na próbie 1000 Polaków w wieku 18 lat i więcej w dniach 23-29 stycznia 2025 roku. Wyniki procentowe zaokrąglono do pełnych wartości.

Czy to jest jeszcze Polska? Kto nam wydziera duszę?

Czy to jest jeszcze Polska? Kto nam wydziera duszę?

Autor: AlterCabrio , 21 lutego 2025

– Żyjemy w dość trudnych czasach. Polska, naród polski, społeczność obywateli można w zasadzie podzielić na takie dwie grupy: naród – może 10, może 15 procent w porywach i 85 procent społeczeństwo. Kto wyrwał duszę naszemu narodowi?

– To się dzieje od kilkuset lat. To robią rządy, agentury obce, zaborcy. Ci, którzy nas mordowali, okradali, a przede wszystkim demoralizowali. Największym spustoszeniem jest zdemoralizowanie narodu. Nie utrata substancji materialnej, tylko demoralizacja. Uczynienie z ludzi bezmyślnych, nieodpowiedzialnych grzeszników, wprawienie ich do zła i nauczenie ich nieodpowiedzialności za siebie, tak by grzech nie przerażał, obowiązki nie zobowiązywały. Tak się traci najpierw wiarę, później rozum, później tożsamość, a później naród zamienia się w masę upadłościową i niewolników bezmyślnych, którzy żyją na poziomie jakiejś wegetacji, istnienia bezmyślnego, bez-odpowiedzialnego. I to się dzieje.

Myślę, że ostatnich 30 lat demoralizacja to jest większe spustoszenie niż okupacja niemiecka, sowiecka, a nawet szwedzka. To jest coś najgorszego, co się mogło nam przydarzyć i co już ma miejsce. Dlatego, że nie tylko zniszczono wiarę i rodzinę, ale zniszczono niewinność już nawet dzieci.

−∗−

Czy to jest jeszcze Polska?! Kto nam wydziera duszę?! Ks. Marek Bąk u Marka Skowrońskiego:

https://banbye.com/embed/v_fq8CfrDRt8pf

−∗−

Polska najhojniej wsparła Kijów. 90 miliardów złotych.

Polska najhojniej wsparła Kijów. Zestawiono pomoc dla Ukrainy – dysproporcja jest ogromna 

niezalezna/polska-najhojniej-wsparla-kijow


Od wybuchu wojny na Ukrainie, Polska przekazała wsparcie opiewające na 5 proc. Produktu Krajowego Brutto (PKB), co daje zawrotną kwotę niemal 90 miliardów złotych – przekazał na X Jacek Saryusz-Wolski. W zestawieniu z całościową pomocą Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych, Polska okazała się liderem.

Rozpoczęte rozmowy o pokoju na Ukrainie skłaniają też do prezentowania danych o pomocy udzielonej Kijowowi w trwającej wojnie. Najnowsze wyliczenia pokazał Kiloński Instytut Gospodarki Światowej.

Zgodnie z publikacją ekspertów, pomoc dla Ukrainy – od Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych – wyniosła 253 miliardy euro (267 miliardów dolarów). Na kwotę składa się wsparcie zarówno humanitarne, jak i wojskowe.

Cała Unia Europejska przekazała Ukrainie sprzęt wojskowy o wartości 62 miliardów dolarów, zaś pomoc humanitarna wyniosła 70 miliardów dolarów. Razem daje to 132 miliardy dolarów. W przeliczeniu na mieszkańca UE, kwota ta wyniosła 278 euro/osobę.

Dalsza część artykułu pod materiałem video

Ponadto obliczono udział pomocy w PKB. W ujęciu całościowym Wspólnoty, to średnio 0,2 proc. PKB.

Teraz czas na Stany Zjednoczone. Pomoc wojskowa – 64 miliardy dolarów; humanitarna – 50 miliardów dolarów. Razem – 114 miliardów dolarów, co – w przeliczeniu na mieszkańca Ameryki – daje 340 dolarów/osobę.

Polska prymusem. W relacji do PKB to było ogromne poświęcenie

Były europoseł Prawa i Sprawiedliwości Jacek Saryusz-Wolski pokazał na X zestawienie poniższych danych z informacjami polskiego rządu.

Polska pomoc wojskowa opiewa na 3,23 miliarda euro, humanitarna zaś – aż 21,47 miliarda euro. Razem daje to niespełna 25 miliardów euro – w przeliczeniu na złotówki (licząc po kursie 1 euro = 4,16 złotych) to zawrotna kwota niemal 90 miliardów złotych.

Przeliczając wsparcie dla Ukrainy na mieszkańca Polski, każda osoba dołożyła 673 euro (2,8 tys. złotych).

W relacji do PKB, pomoc wyniosła blisko 5 proc. To kilkadziesiąt razy więcej, niż średnia unijna.

Przyjęliśmy miliony Ukraińców do swoich domów

Najświeższe dane przekazał Pałac Prezydencki w listopadzie ubiegłego roku. Exodus z terenów Ukrainy z powodu wybuchu wojny był najwyższym ruchem ludności w Europie od czasów II wojny światowej. W konsekwencji ponad 3,5 mln Ukraińców jest wewnętrznie przesiedlonych, a poza granicami kraju przebywa niemal 6,5 mln osób.

Polska jest w czołówce państw, które – w liczbach bezwzględnych – przyjęły najwięcej uchodźców. Według danych UNHCR w naszym kraju przebywa w tej chwili blisko 980 tys. ukraińskich uchodźców. Jak obliczył Eurostat, przyjęliśmy największą ich liczbę w stosunku do ilości mieszkańców, podobnie jak kraje bałtyckie i nasi południowi sąsiedzi.

Już miesiąc po wybuchu wojny parlament uchwalił Ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy w związku z konfliktem zbrojnym na terytorium tego państwa, która uregulowała ich pobyt i umożliwiła nadanie numeru PESEL. To upoważniło uchodźców do korzystania z wielu usług publicznych, pobierania świadczeń rodzinnych i wychowawczych, uzyskania pomocy finansowej oraz umożliwiło dostęp do bezpłatnej opieki medycznej i psychologicznej.

Zamach stanu na państwo i naród

Zamach stanu na państwo i naród

Autor: AlterCabrio , 19 lutego 2025

Stan nadzwyczajności w naszym pięknym kraju osiągnął już taki poziom, że nawet oficjalna informacja o trwającym zamachu stanu, dokonywanym przez władzę polityczną Polski nie wywołuje większego poruszenia w narodzie. Być może dlatego, że ludność Polski traktuje złożenie wniosku do prokuratury przez Prezesa Trybunału Konstytucyjnego za stały element gry politycznej dwóch zwaśnionych plemion. Może też być tak, że skoro zamach jest pełzający, to i reakcja taka być musi. Warto jednak oderwać się od bieżącej szarpaniny i spojrzeć na całą sprawę ze stosownej odległości, odkrywającej całą panoramę.

−∗−

Zamach stanu na państwo i naród

Polacy jakby przyzwyczaili się już, że to, co stoi na głowie jest normalnością i musi już tak być. Prezentujemy artykuł, który ukazał się oryginalnie na portalu PCh24.pl w dniu 18 lutego 2025.

Stan nadzwyczajności w naszym pięknym kraju osiągnął już taki poziom, że nawet oficjalna informacja o trwającym zamachu stanu, dokonywanym przez władzę polityczną Polski nie wywołuje większego poruszenia w narodzie. Być może dlatego, że ludność Polski traktuje złożenie wniosku do prokuratury przez Prezesa Trybunału Konstytucyjnego za stały element gry politycznej dwóch zwaśnionych plemion. Może też być tak, że skoro zamach jest pełzający, to i reakcja taka być musi. Warto jednak oderwać się od bieżącej szarpaniny i spojrzeć na całą sprawę ze stosownej odległości, odkrywającej całą panoramę. Nie wystarczy oprzeć się na aspekcie czysto prawnym, gdyż ten musiałyby rozstrzygać podmioty, stosujące prawo, a skoro one same od lat uczestniczą w jego nadużywaniu, obchodzeniu, a ostatnio jawnym łamaniu, to nie ma komu o tym orzec. Władza, która łamie prawo i chce robić to nadal nie będzie wskazywała sama siebie jako sprawcę, lecz wyda odpowiedni akt prawny, na mocy którego bezprawie stanie się prawem. Tak notorycznie działa Unia Europejska. Możliwe jest również uchwalenie przez władzę stosownych praw, które będą zgodne z procedurą, a jednocześnie poważnie uderzą w interes narodowy. To rzeczywistość III RP, a wcześniej PRL. Nie możemy więc dziś jednoznacznie orzec, które działania władzy są prawne lub bezprawne, możemy jednak oceniać, które są zgodne z interesem narodowym, które zaś sprzeczne.

Czytaj też:

Z kim walczy demokracja walcząca

Zachód, jakiego nie znacie

Wschód, i czego o nim nie wiecie

Jak więc moglibyśmy określić aktualną sytuację Polska, zarówno jako państwa, jak i narodu? Niepodległego państwa polskiego w tej chwili nie mamy, ani formalnie, ani faktycznie. Formalnie ze względu na przynależność do Unii Europejskiej, co przynajmniej jest jawne. Ciekawszy jest brak niepodległości faktycznej, i tu znajdziemy szerszy wachlarz zewnętrznych wpływów. Mamy oto oczywistą zależność polityki polskiej od Unii Europejskiej, większą, niż podejrzewa większość Polaków. Skoro Unia, to i Niemcy, mamy więc także zasadniczą zależność od polityki niemieckiej. Zależności są jednak dalsze, zarządza bowiem Polską również polityka Stanów Zjednoczonych. Skoro USA, to również Izrael, bardzo wspierany przez państwo amerykańskie, co potwierdzane jest w oficjalnych wypowiedziach administracji największego mocarstwa.

Do kręgu państw, którym służymy należy jeszcze dołączyć Ukrainę, nie tyle z uwagi na sprawczość tego państwa, lecz z powodu jego instrumentalnej zależności od wcześniej wymienionych podmiotów. Nie można też nie wspomnieć o bytach ponadpaństwowych, kierujących naszymi losami – globalnym kapitale finansowym oraz ONZ i jej agendach. Przed Warszawą ustawia się więc cały korowód stolic: Waszyngton, Nowy York, Bruksela, Berlin, Bazylea, Kijów. Patrząc na listę naszych władców, walczących ze sobą o prymat zwierzchności nad nami, trudno nie westchnąć z nostalgią za PRL. Wtedy było prościej, na liście władców była tylko Moskwa.

Polacy tak już jednak do tego przywykli, że jeśli im się to wykaże, większość tylko wzruszy ramionami i powie: „No i co z tego? To nic nowego, tak widać musi być, my sami nic nie możemy, musimy do kogoś należeć. Jakoś jednak się żyje, do pierwszego starcza”. Tak już przywykli do antypolskiej polityki kolejnych ekip, że nie wzruszają ich nawet najbardziej jaskrawe przykłady: likwidacja dużej części polskiego przemysłu, przejęcie mediów przez obce siły, osłabienie sił zbrojnych, rozbrojenie armii przez wysyłkę broni i wyposażenia na Ukrainę, wpuszczenie na nasze terytorium milionów niechętnych nam ludzi, obciążenie Polaków ogromnymi kosztami utrzymania Ukrainy i jej obywateli, zagrożenie krajowego rolnictwa, systemowa likwidacja szkolnictwa i nauki, antypolska polityka kulturalna, informacyjna i historyczna, rosnące zadłużenie państwa, kowidowe zamknięcie narodu i gospodarki, zarzynanie własnego rynku i przedsiębioczości, wygaszanie energetyki. Każdy z tych przykładów zasługuje na natychmiastowe odsunięcie ekipy od rządów i postawienie przed trybunałem. Tak się jednak nie dzieje, bowiem wymienione przykłady albo już uleciały z pamięci, albo nie przełożyły się bezpośrednio na sytuację osobistą poszczególnych Polaków w skali masowej. Związek tych faktów z życiem ludzi stale jest zaciemniany i zagłuszany przez hałaśliwe media, fałszywe problemy, lewackie narracje, kłamliwe pseudo-autorytety, agenturalnych polityków i analityków, fałszywych proroków, odwracanie i rozpraszanie uwagi. Z drugiej strony spokój społeczny kupowany był socjalem, pochodzącym z wyprzedaży majątku i zadłużania, oraz możliwościami wyjazdu na zagraniczne wakacje all inclusive. Tak w skrócie można opisać listę szklanych paciorków, jakimi Polacy zostali przekupieni, aby nie przeszkadzali w pełzającym zamachu stanu, trwającym od 1989 r., polegającym na stopniowej likwidacji państwa i narodu polskiego. Dobitnym wyrazem całej polityki III RP jest sytuacja demograficzna, czyli katastrofa. Nasz obecny stan nie jest więc tylko pełzającym zamachem stanu, ale też pełzającą likwidacją wszystkiego, co polskie, z Polakami włącznie. Pełzający zamach, pełzająca likwidacja, pełzająca depopulacja, pełzająca czystka etniczna.

Najbardziej niepokojące jest to, że większość Polaków uważa ów stan likwidacyjny za wielkie dobrodziejstwo, zapewniające dobrobyt, bezpieczeństwo aktualne i bezpieczną przyszłość swoją i swoich dzieci. Jest oczywiście wiele czynników, które składają się na tą nieświadomość, nie chce ich tu rozwijać, bo nie o tym ten artykuł, ale o nowych zagrożeniach, wynikających tudzież z sytuacji światowej, co z wymienionego wyżej korowodu zależności. Niektóre poważne zagrożenia wynikają bowiem niezależnie od naszej woli, ale to, jak na nie reaguje państwa polskie, powinno zależeć od Polaków, tymczasem zależy od gry interesów podmiotów, od których jesteśmy zależni.

Ci, którzy nadzieję na trwały pokój światowy upatrują w instytucjach ponadnarodowych, takich, jak ONZ i jej agendy powinni lepiej poznać ich historię, założenia początkowe i kolejne mutacje ich polityk. Spostrzegliby wtedy, że od swoich fundamentów aż po dach organizacje te prowadzone są przez satanistów, lucyferystów i okultystów. Ich główny cel polega na budowie jednego państwa światowego, którym chcą zarządzać za zasadzie absolutnej tyranii. W tym celu konsekwentnie od początków tych instytucji dążą do likwidacji państw narodowych i narodów, aby w efekcie zdobyć pełną władzę nad każdym człowiekiem i wszystkimi zasobami ludzkości, a depopulacja, czyli zmniejszenie liczby ludzi jest jedną z głównych wytycznych ich polityki. Jeśli natomiast ktoś byłby jeszcze tak naiwny, aby sądzić, że Unia Europejska zadba o przyszłość dobrą dla nas, ten dozna gorzkiego rozczarowania. Unia bardzo chce zajmować się naszą przyszłością podobnie, jak ONZ – poprzez depopulację, jest ona bowiem częścią globalnego planu i wdraża w Europie globalne strategie. Różnica polega na tym, że na ogólny cel tyrańsko – depopulacyjny nałożony jest projekt europejski, czyli Paneuropa. Polega on na budowie jednego państwa europejskiego bez narodów i państw narodowych. Nową ludnością Europy ma być sztucznie stworzona rasa ludzka negroidów, będąca genetycznym połączeniem Europejczyków i imigrantów z Afryki i Azji. Wiąże się to nie tylko z koniecznością likwidacji państw europejskich, ale również z depopulacją miejscowej, białej ludności. Co do Niemiec nikt nie powinien wątpić, że dążą do budowy swojego własnego imperium, między innymi po to, aby eksploatować i wyzyskiwać narody podbite, szczególnie Polaków.

Izrael ma swoje interesy państwowe i narodowe, częściowo ukrywając je przed opinią publiczną. Jednym z nich jest skorzystanie z Ustawy 447 w celu przejęcia polskiej własności. Intencje tych ludzi można pojąć, czytając Talmud. Nie należy raczej spodziewać się, że będą wspierali Polaków. Ukraina to państwo nieprzychylne Polsce i Polakom, będące instrumentem polityki tych samych bytów, które zarządzają Polską. Władze Ukrainy nie okazują wdzięczności Polakom, a ich ludzie, zainstalowani w Polsce już pozwalają sobie na groźby ataków fizycznych. Nie należy tego lekceważyć, zważywszy, ilu ich jest już w Polsce, oraz ilu ichnich, sfrustrowanych frontowców może znaleźć się w Polsce już niedługo. Nietrudno zgadnąć, kogo będą obwiniali za swoje niepowodzenia i nieszczęścia.

No i są wreszcie Stany Zjednoczone, rządzone obecnie przez ekipę Donalda Trumpa. Do niedawna to mocarstwo ściśle współuczestniczyło w budowie państwa globalnego, ze swoją własną szkodą. Prezydent Trump wycofał USA z projektu globalnego, ograniczając się do budowy pozycji imperium amerykańskiego. Teraz Ameryka robi to, co jej się opłaca, i jeśli będzie potrzebować wyssania gospodarczego Europy, zrobi to.

No i w tym wszystkim Polska, zarządzana przez kolejne rządy warszawskie. Polska, bardzo wisząca u klamki wszystkich mocarstw, od których jest zależna. Polska, która nie ma własnej polityki zagranicznej ani racji stanu, a której warszawskie rządy zawsze posłusznie realizują wolę zewnętrzną. Dotąd nie dawało to bezpośredniego przełożenia na życie ludzi, ale to zmienia się dynamicznie. Groźba rozszerzenia wojny na Ukrainie na inne państwa, co dla Polaków byłoby katastrofą; nadreprezentacja banderowców na ziemiach polskich, grożących odwetem za fikcyjne winy; nadchodząca masowa migracja wielokulturowych ludzi; nadciągający kryzys ekonomiczny. Każda z tych okoliczności stanowi realne zagrożenie bezpieczeństwa dla realnych polskich obywateli. Nawet jedna z nich powinna zaalarmować stosowne państwowe struktury zarządzania, co powinno spowodować realne przedsięwzięcia w celu zabezpieczenia ludności, infrastruktury, gospodarki i państwa. A co dzieje się w rzeczywistości? Jak rząd warszawski chroni swoich obywateli?

Z pewnością chroni bardzo ważnego obywatela Jerzego Owsiaka przed internetowymi emocjami emerytów. Tu służby reagują natychmiast, ofiarnie ścigając sprawców. Natomiast gdy ukraińska aktywistka, mieszkająca w Polsce zapowiedziała zemstę Ukraińców za odebranie im socjalu, żadne widome działania nie zostały podjęte. Pani Panczenko jest już jednak obywatelką polską, prezydent Andrzej Duda nadał. Można więc z ulgą stwierdzić – rzeczywiście, polskie służby chronią polskich obywateli przed swoją własną interwencją. To wskazuje również na pewien trend, z którego spokojni Polacy jeszcze nie zdali sobie sprawy – kto może już niedługo być obywatelem polskim, i że być może niebawem wykształcą się dwie kategorie obywateli państwa polskiego – tolerowani i afirmowani przez władzę, którzy będą mogli bardzo dużo, i tacy, których każde wypowiedziane publicznie zdanie będzie traktowane jako mowa nienawiści. Tak władza troszczy się o dobro polskich obywateli. Inna troska dla równych, inna dla równiejszych.

Ta dwoistość władzy nie powinna dziwić w kontekście celów instytucji ponadnarodowych, którym służy władza, mająca siedzibę w Warszawie. Skoro te instytucje dążą do likwidacji suwerennych państw i narodów oraz do depopulacji ludności, to ich intencje nie mogą pomijać w tych rachubach państwa i narodu polskiego. Jak wygląda obecny stan struktur państwa, nie trzeba chyba nikogo przekonywać – ktoś dostał dziejową misję przeprowadzenia postępowania likwidacyjnego państwa polskiego i włączenia likwidowanego majątku w szersze struktury unijne. Dobitnym przykładem potwierdzającym jest reforma edukacji, planowana na rok 2026, po której polski system edukacji stanie się częścią unijnego Europejskiego Obszaru Edukacji. Państwo można więc już odhaczyć, wiadomo, jak to zrobić. Nieco trudniejsza sprawa z narodem – jak rozwiązać etniczny problem polski? Częściową odpowiedzią są wszystkie polityki ekonomiczne, społeczne i kulturalne III RP, dzięki którym skutecznie zmniejsza się liczebność Polaków, a dzietność jest najniższa w Europie. Dobitny przykład takiej polityki stanowi nowy przedmiot szkolny, wprowadzony zamiast Wychowania do życia w rodzinie, zwący się niewinnie Wiedzą o zdrowiu. W rzeczywistości jest to wiedza zniechęcająca do małżeństwa, rodziny i macierzyństwa, zachęcająca za to do rozpusty i masturbacji. To jednak nie jedyne rozwiązania problemu polskiego.

Tak, jak projekt globalny ma swój wewnętrzny projekt dla Europy – Unię Europejską, tak samo projekt unijny też dysponuje dodatkowym projektem dla Polski – Unią Ukropolińską. Chodzi tu nie tyle o włączenie Polski do granic Ukrainy, ile o włączenie części ludności Ukrainy do Polski i zmianę składu ludnościowego naszego państwa. W dokumentach unijnych ludność ta nie jest określana jako „refugees” – uchodźcy, ale jako „displaced” – przesiedleńcy. Wiadomo, co stało się w latach 40-tych XX wieku, gdy Polacy znaleźli się na jednym terytorium z tą samą ludnością, można to powtórzyć jako Wołyń 2.0. Wtedy okazało się to całkiem skutecznym sposobem rozwiązania etnicznego problemu polskiego. Jeśli dodatkowo na ziemie polskie przybędą wyczekiwani przez lewactwo wielokulturowi imigranci, niespecjalnie lubiący chrześcijan, będzie to spektakularnym dopełnieniem procesu likwidacyjnego.

Czytaj też:

Poradnik dla rodziców pdf

Edukacja seksualna odkryta pdf

Ale to się na pewno nie zdarzy, rząd i jego służby na pewno nas ochronią przed wszelkimi zagrożeniami. Możemy spać spokojnie. To jest przecież niemożliwe, aby jakikolwiek Polak pozwolił, aby coś takiego spotkało jego rodaków. Bo gdyby rząd na to pozwolił, wówczas nie byłby to polski rząd, tylko Paneuropejski Rząd Ukropoliński (w skrócie PRUk,) i wziąłby na swoje sumienie wielką czystkę Polaków i likwidację naszego narodu. Wówczas Polacy musieliby sami zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo i stworzyć nowe struktury państwa, aby fizycznie przetrwać. Nasz rząd kochany na pewno do czegoś takiego nie dopuści. Premier Tusk o nas zadba, marszałek Hołownia się ona nas zatroszczy, minister obrony Kosiniak – Kamysz nas obroni, minister wewnętrzny Siemoniak nas ochroni, a dziećmi zajmie się troskliwa ministra edukacji Nowacka.

Śpijmy spokojnie dalej.

_______________

Zamach stanu na państwo i naród, Bartosz Kopczyński, 19 lutego 2025

Tort ukraiński i egzotyczne sojusze

Tort ukraiński i egzotyczne sojusze

Autor: Ewaryst Fedorowicz, 19 lutego 2025

To jest drogie dzieci mapa.
O tutaj,  w środku jest Polska.

Po lewej stronie są Niemcy – a po prawej Rosja.
I tak było zawsze – nawet wtedy, gdy Polski nie było (a nie było długo):
Niemcy po lewej – Rosja po prawej.
Nawet, gdy Niemcy i Rosja nazywały się inacze
j.

USA? A na tej mapie się nie mieszczą.
Nie, nie dlatego, że są za duże.
Nie mieszczą się, bo to mapa Europy jest.
A USA są na innym kontynencie. Amerykańskim.
Daaaaleeeeekoooo.
Za Oceanem Atlantyckim
.

***
Kiedy 12 lat temu napisałem tekst pod wszystko tłumaczącym tytułem  „Kto okradnie Ukrainę?”, skojarzyłem sobie, że była Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka (b. YCCP) , to państwo poskładane przez Lenina i Stalina z różnych kawałków, przypomina tort.

I wtedy, przez chwilę, miałem zamiar zatytułować ten tekst tak, jak w dzisiejszym nagłówku, ale doszedłem do wniosku, że lepiej nie ryzykować ze skojarzeniami (bo ktoś pomyśli, że to tekst kulinarny. Wiadomo – „barszcz ukraiński” itp.), a tu, konkretne sprawy, trzeba komunikować konkretnie, po inżyniersku – zgodnie ze sprawdzoną w praktyce zasadą:

„śrubka musi pasować do nakrętki”

***

Po 12 latach, a tym bardziej tuż po monachijskim przemówieniu wiceprezydenta USA J.D. Vance’a i po pierwszej turze negocjacji handlowych (oczywiście, że handlowych) USA z Rosją w saudyjskim Rijadzie, cytacik z tekstu sprzed lat 12:

„prawda, jest nieprzyjemna: NATO wykastrowane, USA fałszywe i daleko, a Rosja – napalona i na karku.”  brzmi aktualnie – prawda?

Nie muszę chyba tłumaczyć, że awantura ukraińska jest elementem mechanizmu, stojącego za wywoływaniem przez USA kolejnych, kolorowych rewolucji, ale nie u siebie, pod nosem, tylko w najbliższym otoczeniu Europy i w samej Europie, niszcząc jej stabilność i likwidując ją jako potencjalnego konkurenta USA.

Podbite i następnie okradzione i rozwalone  Irak, Afganistan, Syria, Libia (OK – tu Francuzi i Brytole, ale że im nie szło z Kadafim, to Amerykanie pokazali, jak się obala niesłusznych sukinsynów), spowodowały potop nachodźców przez Morze Śródziemne prosto do Europy, a nie przez Atlantyk do USA.

A w roli likwidatorów Europy, zatrudniona została cała czereda lewackiej hołoty, z sowiecką agentką Merkel, w roli Churchilla likwidującego (w interesie USA) Imperium Brytyjskie po WWII.

Taaa…

***
11 lutego, 2 dni po okrągłej, 80 rocznicy międzynarodowej konferencji handlowej w Jałcie, czyli 2 dni przed wbiciem przez Trumpa noża w ukraiński tort, usłyszałem nie tyle chichot, co rechot historii.

I nie wierzgać mi tu, bo, oczywiście, że handlowej – wszak Stalin sam ze sobą Polską nie handlował.
Jego partnerami biznesowymi byli, wypromowany przez Rotszylda komunista Roosevelt (przydział służbowy – prezydent USA) i wspomniana łachudra Churchill.

Cała trójka (zwana Wielką) , przerżnęła pełniącą rolę tortu Polskę na pół, z konsekwencjami, które nam się nie tyle odbijały czkawką przez pół wieku, co odbijają się do dziś.

***

Gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości, Musk sam albo poprzez swoich zwolenników, bez krępacji pokazuje na swoim b. Twitterze, że przewrót na b. sowieckiej Ukrainie  (YCCP) zorganizowali amerykańscy neokoni,z koszmarną Nuland w roli egzekutorki, którą pamiętam z tego, że używała w charakterze mopa samego Kaczyńskiego (poskarżył się), a potem , w ramach bonusa, londyńska pacynka Rotszylda, czyli Boris Johnson, zakazał komikowi dogadania się z Rosją na warunkach – nazwijmy to – fińskich (guglować młodzi, guglować!)

***
Teraz, dobry Trump kończy wojnę, zastawiając cały ten bajzel na europejskich głowach pajaców zasiadających na lewackich stołkach.

Swoją drogą, ten Duda to ma fart:
za parę miesięcy wyląduje na jakimś wygodnym fotelu, a frajerzy w rodzaju Tuska, Kaczyńskiego, Trzaskowskiego (może i Nawrockiego, ale jeszcze decyzja w brzydkiej Ambasadzie z Pięknej ulicy nie zapadła) będą musieli wziąć za twarz Polaków, by wymusić na nich:

a/ dalsze utrzymywanie b. YCCP
b/ wysłanie polskich synów, mężów, braci, ojców prosto w ukraińską maszynkę do mielenia mięsa (w oryginale: мясорубка)

i tym razem – na regularną rzeź:
“Kontyngent NIE BYŁBY operacją NATO, więc uczestniczące w nim siły NIE BYŁYBY objęte gwarancjami bezpieczeństwa zapewnianymi przez Sojusz”

c/połączone z  wymuszonym (tym razem przez skorumpowaną Urszulę) przyjmowaniem kolejnych fal Murzynów, Arabów, Azjatów, innych islamistów do wielkich, polskich miast (małymi, to oni się brzydzą).

***

Wracając do tortu:

najsmakowitsze kawałki przypadną Rosji (lubię mój kolejny tekst, późniejszy o 3 miesiące pt  „Ukrainę okradnie Rosja”) ale i USA nie pogardzą.

A Polska?

Polska stanie na zmywaku, co ma tę zaletę, że może  nawet paterę po torcie wylizać jej pozwolą.

https://naszeblogi.pl/42884-kto-okradnie-ukraine

https://naszeblogi.pl/44720-ukraine-okradnie-rosja

__________________________________________________________________

Obrazek:mapa Europy w latach 1919-1939/pomocedydaktyczne.eu/

Tagi:Jałta, Monachium, NATO, Trump, Ukraina, USA, wojna

O autorze: Ewaryst Fedorowicz

Siedzimy już tylko na widowni

Łukasz Warzecha https://pch24.pl/lukasz-warzecha-siedzimy-juz-tylko-na-widowni/

Siedzimy już tylko na widowni

Nie chcę nikogo straszyć, ale spełnił się scenariusz może nie najgorszy, lecz jeden z tych naprawdę złych: Polska w momencie nagłego przyspieszenia geopolitycznego znalazła się w defensywie, bez planu, bez koncepcji, w stanie wewnętrznej dysfunkcji i przede wszystkim bez żadnego wpływu na sprawy, które będą nas dotyczyły.

Udział pana premiera Tuska w poniedziałkowym spotkaniu, które w ramach paniki dyplomatycznej ma się zająć reakcją na poczynania administracji Donalda Trumpa, niczego nie zmienia. Udział nie oznacza wpływu na cokolwiek. Niestety, w tym konkretnym wypadku może natomiast oznaczać gotowość do włączenia Polski w potencjalnie fatalne w skutkach przedsięwzięcie w postaci deklaracji uczestnictwa polskich żołnierzy w misji stabilizacyjnej po zakończeniu walk.

Chyba jeszcze nigdy w historii III RP Polska nie znalazła się wobec wydarzeń tak bardzo z – proszę wybaczyć bardzo kolokwialne i brutalne określenie – spuszczonymi spodniami. Nietrudno zidentyfikować powody tego stanu rzeczy.

Pierwszym jest prometejska, bezmyślna polityka, jaką postanowił prowadzić rząd PiS po 24 lutego 2022 r. I o ile można zgodzić się, że w ciągu pierwszych kilku miesięcy trwania wojny szybka pomoc dla Ukrainy miała znaczenie i była uzasadniona, to później tego uzasadnienia dla pomocy w takiej formie i bez żadnych warunków już nie było. Jednocześnie do pewnego momentu Polska miała możliwość oddziaływania na sytuację, przede wszystkim za sprawą naszego hubu transportowego pod Rzeszowem, ale także poprzez inne poczynania, o których zapewne wiadomo mniej. Przypomnijmy choćby, że najprawdopodobniej właśnie dzięki polskiej współpracy ukraińskiemu agentowi udało się uniknąć zatrzymania w związku z akcją wysadzenia Nord Stream II i częściowo Nord Stream I (nie są to jakieś spiskowe teorie, ale wersja zdarzeń dość szczegółowo opisana przez The Wall Street Journal w sierpniu ubiegłego roku).

Polska po prostu w każdej możliwej sytuacji szła Ukrainie na rękę – całkowicie bezwarunkowo. Ukrainie – a więc w dużej mierze również administracji Bidena w jej sposobie prowadzenia wojny zastępczej i jej podtrzymywania. Mając w ręku atuty bez porównania większe niż nieduże, położone pod tym względem znacznie mniej korzystnie Węgry, byliśmy w bez porównania mniejszym stopniu podmiotem tej gry niż państwo kierowane przez Viktora Orbána.

Ale za to bulgotaliśmy wręcz z samozadowolenia. Pamiętam doskonale czas, gdy Polska zachłystywała się swoją rzekomą sprawczością, zaś komentariat snuł wizje Warszawy zastępującej Berlin jako środek ciężkości Europy. W tamtym czasie ludzie apelujący o trzeźwość umysłu wyzywani byli publicznie od sukinsynów. Pamiętam też marzycielskie książki o „wielkiej Polsce”, przypominające słynną broszurę ambasadora Łukasiewicza „Polska jest mocarstwem” z 1938 r. Brak realizmu w ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy wojny na Ukrainie zapędził nas w zaułek, z którego wyjścia już nie było. Nie łudźmy się oczywiście – Polska nigdy nie byłaby w tej wojnie zastępczej graczem pierwszoplanowym, był jednak czas, gdy mogliśmy wypracować sobie miejsce w drugim, najdalej trzecim planie i dzisiaj z tej pozycji skorzystać. Nie wykorzystaliśmy tego i dzisiaj mamy miejsce na dalekim rzędzie na widowni. Tego już nie zmienimy.

Dlatego jeśli teraz chcemy ratować sytuację w skali, na jaką nas stać, powinniśmy skupić się na celach, które są w naszym zasięgu, pozbywając się na dobre złudzeń o rozstawianiu pionków na globalnej szachownicy. Choć wiem, że niełatwo jest ograniczyć własne złudzenia, a wielu Polaków ma wpisane w głowę, że nasze państwo stoi w jednym rzędzie z Wielką Brytanią czy Niemcami.

Pierwszą i podstawową sprawą jest zdecydowane, jasne i jednoznaczne stwierdzenie, że polscy żołnierze w żadnych okolicznościach nie zostaną wysłani na Ukrainę. Jasne postawienie tej sprawy ma również znaczenie negocjacyjne. Amerykanie z całą pewnością będą na nas w tej kwestii naciskać, ale będą to niestety również robić Brytyjczycy czy Francuzi. Jeśli polski rząd zabezpieczyłby się klarownym, publicznym postawieniem tej kwestii, zawsze może odpowiedzieć wywierającym presję, że nie może złamać danej obywatelom obietnicy bez narażenia się na fatalne skutki sondażowe.

Do wysłania naszych sił do pilnowania rozejmu na Ukrainie (abstrahując od faktu, że ogólna liczba żołnierzy musiałaby być ogromna) nikt nie może nas zmusić. Ryzyko, jakie się z tym wiąże, byłoby gigantyczne, bo prowokacji mogliby chcieć dokonać nie tylko Rosjanie, ale też sami Ukraińcy. Żadna z potencjalnych korzyści – a liczące się w jakikolwiek sposób mogliby zaoferować tylko Amerykanie – nie równoważy ryzyka. Problem polega na tym – i jest to problem natury ogólniejszej – że polska polityka zagraniczna jest nie tylko dramatycznie reaktywna, ale też potężnie uzależniona od prymitywnych schematów, obowiązujących w polityce wewnętrznej. Mówiąc w niewielkim uproszczeniu: PiS będzie niewolniczo proamerykański, a już zwłaszcza przy republikańskim prezydencie; strona przeciwna będzie podatna na naciski ze strony tych europejskich krajów, gdzie rządzi mainstream – Wielka Brytania, Francja i Niemcy to takie państwa, a to one będą się starały wykorzystać linię Waszyngtonu do wypromowania wizji jednolitej europejskiej armii (Wielka Brytania nie jest państwem UE, więc jej rola w tej sprawie nie jest jasna), z gruntu szkodliwej dla naszego kraju.

Druga kwestia, nad którą powinniśmy pracować już teraz – to naprawdę ostatni moment – to strategia zabezpieczenia Polski przed napływem skrajnie zdemoralizowanych, straumatyzowanych, bezwzględnych i naznaczonych nieleczonym PTSD byłych ukraińskich żołnierzy. O tym zagrożeniu niedawno wspomniał marginalnie – i po niewczasie – pan prezydent Duda, ale żaden z polityków – w tym żaden z kandydatów na prezydenta – nie podejmuje tematu, mimo że tu mamy dość duże pole manewru. Można się jednak obawiać, że obudzimy się z ręką w nocniku.

Jest wreszcie kwestia relacji z Ukrainą po zakończeniu działań zbrojnych. Tu niestety w polskiej elicie politycznej nadal obowiązuje dogmat (z wyłączeniem Konfederacji), że Polska musi wspierać ukraińskie członkostwo w UE i NATO. Z oboma zaś wiążą się potężne zagrożenia dla naszego kraju.

Czy zabezpieczenie przynajmniej części opisanych wyżej polskich interesów jest możliwe? Tak. Czy to się stanie? Wątpię. Najpewniej będzie jak zawsze: reaktywność, populizm na wewnętrzny użytek, a na koniec naszą nawę prąd zaniesie w kierunku, jaki wyznaczą silniejsi.

Łukasz Warzecha

Ukraiński pułk „Azow” będzie czczony we Wrocławiu??

„SKANDAL!”. Ukraiński pułk „Azow” będzie czczony Wrocławiu

17.02.2025 https://nczas.info/2025/02/17/skandal-ukrainski-pulk-azow-bedzie-czczony-wroclawiu/

We Wrocławiu planowana jest wizyta żołnierzy ukraińskiej 12. Brygady Specjalnego Przeznaczenia „Azow”. Budzi ona falę oburzenia, kontrowersji i protestów.

Wydarzenie organizowane jest w ramach obchodów trzeciej rocznicy rosyjskiej inwazji na Ukrainę. W spotkaniu mają wziąć udział kluczowe postacie brygady, a Konsulat Generalny Ukrainy – organizator przedsięwzięcia – podkreśla, że wizyta ma „uhonorować odwagę i poświęcenie” żołnierzy, którzy bronili Mariupola i Azowstalu.

Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć” oraz Stowarzyszenie Kibiców Śląska Wrocław wyraziły stanowczy sprzeciw wobec wizyty. Organizacje zwracają uwagę na kontrowersyjną przeszłość jednostki, w tym używanie nazistowskiej symboliki i antypolskie wystąpienia.

„SKANDAL! Do Wrocławia przyjadą żołnierze ukraińskiej 12. Brygady Specjalnego Przeznaczenia Azow, znanej z propagowania nazistowskiej symboliki i ekstremistycznych poglądów, a także oskarżanej o zbrodnie wojenne. Ich wizyta ma związek ze zbliżającą się trzecią rocznicą rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Czy żołnierze Azowa będą paradować po Wrocławiu z emblematami SS Galizien?” – pyta Stowarzyszenie „Wspólnota i Pamięć”.

Przypomina, jaki stosunek do Polski ma „Azow”. „W 2018 roku na oficjalnej stronie partii Korpus Narodowy, politycznego pułku Azow, pojawił się programowy artykuł, prezentujący poglądy ugrupowania wobec państwa i narodu polskiego, gdzie jest mowa m.in. o polskiej okupacji Ukrainy i zmyślonym ludobójstwie na Wołyniu” – czytamy.

Stowarzyszenie zaznacza, że swoje obawy i sprzeciw wyraża wobec tego konkretnego pułku, a nie wszystkich ukraińskich żołnierzy. „To, że żołnierze Azowa są skuteczni w walce z Rosjanami, nie wystarczy, aby ich rozgrzeszyć. Gdyby tak było, oddawalibyśmy cześć żołnierzom Armii Czerwonej, która pokonała niemiecki Wermacht, a tego przecież nie chcemy” – pisze „Wspólnota i Pamięć” w oświadczeniu.

Swoje stanowisko w sprawie wyrazili także kibice Śląska Wrocław. „Mamy dość! Nie dla „Azowa” we Wrocławiu! To skandal, że kraj który kultywuje banderowskich ludobójców, nie chce ekshumować ich polskich ofiar ma czelność zapraszać na naszą ziemię ukraińskich nacjonalistów z Brygady Azow. (…) Niedopuszczalne dla nas jest idealizowanie obcych wojsk z tradycjami opartymi na antypolskiej historii i ludobójstwie naszych rodaków!” – napisało Stowarzyszenie Wielki Śląsk.

Urząd Miejski Wrocławia dystansuje się od wydarzenia i zaznacza, że nie jest jego organizatorem. W oficjalnym komunikacie władze miasta wskazują, że „pełna odpowiedzialność za wydarzenie oraz za zaproszonych gości spoczywa na ukraińskiej placówce konsularnej”. Czyli mówiąc krótko: władze Wrocławia umywają ręce.

[Inaczej: W POlsce o ważnych sprawach decydują obcy. MD]

Podobne wizyty Azowa w europejskich miastach spotykały się już wcześniej ze zdecydowanym sprzeciwem. W 2024 roku protesty doprowadziły do odwołania spotkań w Hamburgu, Berlinie, Rotterdamie, Brukseli i Kolonii. Jedynie w Pradze i Wilnie wydarzenia doszły do skutku.