Nowa Unia rozbroi Polskę. Zamiast armii i NATO będą Berlin i migranci

Nowa Unia rozbroi Polskę. Zamiast armii i NATO będą Berlin i migranci

Dodano: 07/11/2023 – Nr 45 z 8 października 2023FOT. ADOBE STOCK

FOT. ADOBE STOCK

E chce pozbawić nas samostanowienia

https://www.gazetapolska.pl/31470-nowa-unia-rozbroi-polske-zamiast-armii-i-nato-beda-berlin-i-migranci

Wspólna euroarmia, która zastąpi NATO, wspólne unijne zakupy uzbrojenia, przekazanie Niemcom, Francji i TSUE najważniejszych decyzji w sprawie polskiego wojska i granic, hasająca po naszym kraju bez nadzoru naszych służb europolicja, wreszcie wspólna polityka wobec nielegalnych imigrantów, czyli przymusowa relokacja tysięcy przybyszów z Afryki i Azji do Polski. To wszystko czeka nas, jeśli Parlament Europejski i rząd Donalda Tuska zaakceptują zmiany w traktatach europejskich.

„Wojsko Polskie do likwidacji? Wśród przepychanych na szybko zmian Traktów Europejskich są też nowe przepisy przekazujące Brukseli kontrolę nad tak kluczową sprawą jak zakupy uzbrojenia przez państwa członkowskie Unii. Nowe Traktaty zawierają również zapisy o utworzeniu europejskiej armii, której rozkazy wydawać będzie bezpośrednio Bruksela. Polska oraz inne kraje Unii zostaną pozbawione możliwości prowadzenia własnej polityki obronnej” – napisała była premier Beata Szydło po tym, jak Komisja Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przyjęła w głosowaniu sprawozdanie, zalecające zmianę unijnych traktatów.

Treść dokumentu – zmieniającego UE w superpaństwo kosztem państw narodowych – została uzgodniona przez przedstawicieli pięciu frakcji – Europejskiej Partii Ludowej (EPL), socjaldemokratów (S&D), liberałów (Renew), Zielonych i Lewicę. A więc ugrupowań, do których należą partie mające współtworzyć przyszłą koalicję rządową w Polsce.

„Euroarmia” wypchnie USA?

„GP” zapoznała się z treścią poprawek zmieniających traktaty europejskie, które stanowią prawny fundament UE – szczególnie tych odnoszących się do spraw wojskowości, bezpieczeństwa i granic. Okazuje się, że w słowach Beaty Szydło nie było ani grama przesady.

Kluczem do zrozumienia wagi planowanej reformy jest poprawka do art. 31 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE). Obecnie artykuł ten mówi, że „do decyzji mających wpływ na kwestie wojskowe lub polityczno-obronne” nie stosuje się zasady stanowienia przez Radę Europejską tzw. większością kwalifikowaną (poparcie 55 proc. krajów członkowskich, reprezentujących 65 proc. populacji UE). Innymi słowy: dziś w sprawach dotyczących armii i obronności wymagana jest jednomyślność wszystkich krajów członkowskich. Proponowana poprawka uchyla jednak ustęp mówiący o tym wyjątku – otwierając drogę do narzucania mniejszym państwom woli Niemiec i Francji w tak fundamentalnym obszarze jak obronność.

Jednocześnie z art. 31 zniknąć ma fragment umożliwiający niewykonanie danej decyzji przez państwo, które wstrzymało się od głosu i złożyło w tej sprawie oświadczenie. Ów przeznaczony do wykreślenia passus brzmi: „Każdy członek Rady, który wstrzymuje się od głosu, może – zgodnie z niniejszym akapitem – jednocześnie złożyć formalne oświadczenie. W takim przypadku nie jest on zobowiązany do wykonania decyzji, ale akceptuje, że decyzja ta wiąże Unię. W duchu wzajemnej solidarności to Państwo Członkowskie powstrzymuje się od wszelkich działań, które mogłyby być sprzeczne lub utrudnić działania Unii podejmowane na podstawie tej decyzji. Pozostałe Państwa Członkowskie szanują jego stanowisko”.

Inna kardynalna zmiana dotyczy art. 42 TUE, czyli wspólnej polityki obronnej i europejskiej armii. Dziś obowiązuje dość ogólnikowy przepis (ust. 2 art. 42) mówiący: „Wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony obejmuje stopniowe określanie wspólnej polityki obronnej Unii. Doprowadzi ona do stworzenia wspólnej obrony, jeżeli Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie, tak zadecyduje”. Wyrażenie „stanowiąc jednomyślnie” ma jednakże zostać zastąpione sformułowaniem: „stanowiąc większością kwalifikowaną”. Ale to i tak nic. W ust. 3 tegoż artykułu możemy obecnie przeczytać: „Państwa Członkowskie, w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony, oddają do dyspozycji Unii swoje zdolności cywilne i wojskowe, aby przyczynić się do osiągnięcia celów określonych przez Radę”. W nowym traktacie proponuje się wprost: „Unia ustanawia Unię Obrony posiadającą zdolności cywilne i wojskowe w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Obejmuje to stale stacjonujące wspólne europejskie jednostki wojskowe, w tym stałą zdolność do szybkiego rozmieszczenia, pod dowództwem operacyjnym Unii”. To nic innego jak ustanowienie euroarmii.

Jak europejska Unia Obrony będzie się miała do USA i NATO? W poprawce do art. 21 TUE, mówiącego o zasadach działań zewnętrznych UE, do głównych celów wspólnoty dopisano – uwaga – „autonomię strategiczną” Unii Europejskiej. To termin popularny w kręgach eurokratów od kilku lat, oznaczający ekonomiczną i militarną samowystarczalność UE oraz rozluźnienie strategicznych stosunków wojskowo-gospodarczych z USA i zmniejszenie roli NATO w europejskiej architekturze bezpieczeństwa.

TSUE, migranci i europolicja

Według poprawek do traktatu powstać ma też specjalna unijna agencja uzbrojenia zaopatrująca ustanawianą euroarmię. „Agencja do spraw Rozwoju Zdolności Obronnych, Badań, Zakupów i Uzbrojenia (zwana dalej »Europejską Agencją Obrony«) określa wymogi operacyjne, wdraża środki ich realizacji, udziela zamówień na uzbrojenie w imieniu Unii i jej Państw Członkowskich, wprowadza wszelkie użyteczne środki wzmacniające bazę przemysłową i technologiczną sektora obrony, bierze udział w określaniu europejskiej polityki w zakresie zdolności i uzbrojenia” – czytamy w poprawce do art. 42 TUE. Nietrudno się przy tym domyślić, czyj przemysł zbrojeniowy będzie przez taką agencję faworyzowany…

Poza przekazaniem spraw obronności pod kuratelę Brukseli, nowy traktat ma dać scentralizowanej władzy UE dodatkowy instrument do dyscyplinowania „nieposłusznych” krajów UE. Chodzi o wyjątkowo zaangażowany politycznie w polskie sprawy Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE). W art. 275 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej jak dotąd wyraźnie było podkreślone, że „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie jest właściwy w zakresie postanowień dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa ani w zakresie aktów przyjętych na ich podstawie”. Ta zasada ma odwrócić się o 180 stopni. „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest właściwy w zakresie postanowień dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w tym aktów przyjętych na ich podstawie” – głosi poprawka. Zatem TSUE będzie – podobnie jak w przypadku polskiej reformy sądownictwa czy elektrowni w Turowie – dyktować Polsce, co może robić, a czego nie, w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Czyli w sprawach sankcji, relokacji, migrantów, zbrojeń, formowania jednostek wojskowych, kontroli granic.

A propos tego ostatniego zagadnienia, to i tutaj eurokraci chcą mieć decydujące zdanie. Jak sprawdziliśmy – w art. 3 ust. 2 TUE planuje dodać się wpis o „wspólnej polityce dotyczącej granic zewnętrznych oraz z właściwymi środkami w odniesieniu do kontroli granic zewnętrznych, azylu, imigracji”. 

Zupełnie nową rolę przewiduje się także dla Europolu, czyli policyjnej agencji UE z siedzibą w Hadze. Jak dotąd jego rolą było – według traktatów  – „wspieranie i wzmacnianie działań organów policyjnych i innych organów ścigania Państw Członkowskich”. W poprawkach jego zadania określono w sposób następujący: „Z zastrzeżeniem kontroli parlamentarnej Europol jest uprawniony do prowadzenia działań operacyjnych”. Z przepisu dotyczącego „koordynowania, organizowania i prowadzenia dochodzeń i działań operacyjnych prowadzonych wspólnie z właściwymi organami Państw Członkowskich lub w ramach wspólnych zespołów dochodzeniowych, w stosownych przypadkach w powiązaniu z Eurojust” wykreślono cały fragment o tym, że wszelkie działania Europolu powinny być podejmowane wspólnie z organami państw członkowskich. W poprawce jest więc mowa wyłącznie o „koordynowaniu, organizowaniu i prowadzeniu dochodzeń i działań operacyjnych”. Wszystko wskazuje więc na to, że obok europejskiej armii powstanie też – niezależna de facto od policji krajowych – europejska policja.

Obrońcy Rosji

Charakterystyczne, że wśród pięciu europosłów-sprawozdawców przygotowujących treść poprawek aż czterech to politycy niemieccy. Piąty to Belg, były premier tego kraju Guy Verhofstadt, znany z atakowania polskiego rządu. Przypomnijmy, że w 2018 roku portal Politico Europe ujawnił, że Verhofstadt jest powiązany z aferą Paradise Papers, dotyczącą lokowania pieniędzy w rajach podatkowych. Chodzi o belgijską firmę Exmar, w której władzach w latach 2010–2016 zasiadał ten polityk. Spółka ta – i to w czasie, gdy Verhofstadt pobierał od niej wynagrodzenie – handlowała bez żadnych skrupułów z rosyjskim Gazpromem. Jak pisał portal blogpublika.com, cytując branżowy lloydslist.com: „Firma Exmar już w listopadzie 2013 roku zawarła z Gazpromem umowę na dostarczanie Gazpromowi 500 tys. ton rocznie skroplonego gazu ziemnego poprzez firmę Pacific Rubiales Energy Corp.”.

Verhofstadt wykonywał wobec Kremla przychylne gesty także jako premier Belgii. W marcu 2007 roku odwiedzał Moskwę, składając wizytę zarówno u Władimira Putina, jak i w siedzibie Gazpromu. Belgijska delegacja poprosiła wówczas wprost, by kraj ten stał się „węzłem” tranzytowym rosyjskiego gazu w Europie Zachodniej. Sam Verhofstadt mówił wtedy rosyjskiej agencji Interfax: „Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Gazprom zdecydował się nabyć infrastrukturę od belgijskiej spółki Distrigaz zajmującej się dystrybucją gazu”. Belg deklarował też wtedy: „Inna duża spółka dystrybucyjna w Belgii, Fluxys, planuje zbudować wspólnymi siłami z Gazpromem wielkie podziemne składowisko rosyjskiego gazu w Poederlee, który byłby dystrybuowany do Belgii i sąsiednich krajów”.

W gronie autorów poprawek jest też Helmut Scholz – niemiecki europoseł z lewicowej frakcji GUE/NGL. To absolwent stosunków międzynarodowych na moskiewskim MGIMO (kuźnia dyplomatycznych kadr sowieckich), który przez lata pracował w dyplomacji NRD, a w latach 1983–1986 był nawet ambasadorem komunistycznych Niemiec w Chinach. W projekcie sprawozdania w sprawie wniosków Parlamentu Europejskiego dotyczących zmiany traktatów znajduje się niezwykle znaczący fragment: „Przekształcenie sił zbrojnych państw członkowskich UE w struktury obejmujące całą UE powinno, zdaniem Helmuta Scholza, opierać się na zasadzie strukturalnych sił niemających na celu agresji. Ponieważ większość państw członkowskich jest również członkami NATO, zdaniem Helmuta Scholza, każda zmiana traktatu musi wykluczyć powielanie sił zbrojnych i wydatków budżetowych. Zmianie traktatu muszą towarzyszyć kroki w kierunku uniezależnienia się od NATO”.

Scholz znany jest od lat z prorosyjskich wypowiedzi. Był zwolennikiem przystąpienia Rosji do Światowej Organizacji Handlu, domagał się intensyfikacji dialogu z Moskwą nawet po zajęciu Krymu, a w 2018 roku oskarżał Gruzję o… wywołanie wojny z Rosjanami. „Reinterpretacja wojny w Gruzji jako rosyjskiej inwazji zniekształca historię” – mówił wówczas na forum Parlamentu Europejskiego.

Po co Polakom własne państwo? Chyba lepiej federalne superpaństwo europejskie?

Fundacja Pro-Prawo do życia
Kilka dni temu, 11 listopada, obchodziliśmy Święto Niepodległości. Z tej okazji w przestrzeni publicznej padało wiele ogólnych haseł o wolności i suwerenności. Trudno jednak, jak co roku, natknąć się na głębszą refleksję na temat: dlaczego w ogóle powinna istnieć Polska i po co nam, Polakom, własne państwo?
 Fundamentem wolnego narodu powinny być zasady moralne i cnoty jego członków. Jeżeli godzimy się na to, aby osoby sprawujące rządy nad Polską ułatwiały społeczeństwu rozwiązłe życie oraz mordowanie własnych dzieci, a także wspierali kulturową i ideologiczną demoralizację, to niepodległość jest nam całkowicie zbędna. Jeśli jednak chcemy być ludźmi wolnymi, którzy chcą podjąć wysiłek wzrastania w cnotach oraz przyjęcia i wychowania dzieci, które również będą chciały być wolnymi ludźmi, świadomymi wartości dziedzictwa, które otrzymali, to niepodległość jest nam niezbędnie potrzebna. Musimy podjąć walkę, abyśmy nie zostali z niej obrabowani.Po co nam własne państwo? [foto]W Polsce nie brakuje dziś polityków, którzy wprost domagają się podporządkowania Polski Unii Europejskiej. Organy Unii uzurpują sobie prawo kontrolowania „praworządności” państw członkowskich, co w praktyce oznacza podporządkowanie rządów krajowych biurokracji brukselskiej.
Jest to etap przejściowy na drodze do budowania federalnego superpaństwa europejskiego, które nie tylko będzie określać, jakie prawo ma obowiązywać we wszystkich krajach Unii, ale również zajmie się bieżącym zarządzaniem. Z punktu widzenia tworzonej konsekwentnie Federacji Europejskiej samo istnienie państw narodowych jest problematyczne, ponieważ może przypominać o historycznej tożsamości zamieszkujących je narodów, a to mogłoby podważać absolutną suwerenność władz Unii. Z punktu widzenia biurokracji unijnej znacznie wygodniej byłoby, gdyby poniżej szczebla federalnego znajdowały się jednostki administracyjne analogiczne do niemieckich landów, a najlepiej mieszane etnicznie „euroregiony”. Koalicja Obywatelska opowiada się za taką koncepcją wprost.
Do federalizacji Unii i marginalizacji państw narodowych entuzjastycznie nastawiona jest również Nowa Lewica.
Przywódcy PiS posługują się retoryką odwołującą się do polskiej racji stanu, ale w praktyce realizują postulaty federalistów unijnych, począwszy od podpisania przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego, który nadawał Unii Europejskiej podmiotowość prawną. W roku 2020 Mateusz Morawiecki jako premier zgodził się na podporządkowanie Polski biurokracji brukselskiej w zamian za możliwość zaciągania pożyczek z europejskiego Funduszu Odbudowy. Pieniądze okazały się iluzją, natomiast ograniczenie suwerenności stało się jak najbardziej realne. Pod koniec rządów PO w 2015 r. władze Polski podpisały i ratyfikowały Konwencję Stambulską, która przyczyn przemocy upatruje w wierze i rodzinie. PiS, który wkrótce potem wygrał wybory, miał możliwość wypowiedzenia Konwencji, ale nie uznał tego za sprawę ważną. Kiedy za rządów PiS wiele samorządów podjęło uchwały wpierające rodzinę opartą na małżeństwie mężczyzny i kobiety, lobby LGBT przypuściło na te uchwały atak, a pisowski minister Waldemar Buda namawiał samorządy do uchylenia uchwał. Kwestia budowy federalnego superpaństwa w Europie ma wymiar nie tylko polityczno-administracyjny. 
Unia Europejska jest przede wszystkim projektem ideologicznym, a jego „ojcem założycielem” jest włoski komunista Altiero Spinelli, autor Manifestu z Ventotene, do którego odwołują się współczesne elity unijne. Zmarły w 1986 roku Spinelli był marksistą starej daty, którego interesowały głównie stosunki ekonomiczne. Dla współczesnych neomarksistów zarządzających Unią Europejską głównym celem rewolucji jest zniszczenie wiary i obalenie chrześcijańskich zasad moralnych, na których zbudowana została Europa.
 Dekalog, zdaniem władców Unii, jest przeżytkiem. O Panu Bogu w dokumentach unijnych się nie wspomina, a przykazania takie jak: czcij ojca swego i matkę swą; nie zabijaj i nie cudzołóż; mają w Unii Europejskiej nową postać: pogardzaj swoimi przodkami, a szczególnie rodzicami, zabijaj małych i starych jeśli nie mogą się bronić, cudzołóż jak najwięcej i w sposób jak najbardziej zboczony. 
Oczywiście te „Nowe Przykazania” nie zostały sformułowane w tak oczywisty i bezpośredni sposób, bo mogłyby wtedy skłonić mieszkańców Europy do oporu. Jeśli przyjrzymy się praktycznym działaniom władz unijnych: odbieraniu rodzicom prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnymi zasadami, niszczeniu podstaw małżeństwa, propagandzie rozwiązłości i aborcji, dostrzeżemy, że powyższe sformułowania opisują priorytety moralne UE. Biurokratyczny potwór, którego celem jest zniszczenie fundamentów moralnych opartych na chrześcijaństwie, nie jest koszmarem, który zagraża nam w przyszłości. Jest rzeczywistością, która jest wdrażana na naszych oczach.
A jednak większość społeczeństwa i cała niemal klasa polityczna udaje, że tego nie widzi. Ludziom wydaje się, że może i Unia ma jakieś wady, ale to przecież ona rzekomo zapewnia nam dostatnie życie i ciepłą wodę w kranie. Politycy, nawet jeśli nie są skorumpowani i zdają sobie sprawę z fałszywości tego poglądu obawiają się mówienia prawdy, aby nie stracić głosów wyborców. Jeśli przyjrzymy się krajom „starej Unii” zobaczymy, że dobrobyt jest problematyczny, ciepłej wody w kranie może zabraknąć ze względu na obłędną ideologię klimatyczną, a jako dodatek mamy rosnące poczucie zagrożenia. Na ulice wielu miast Zachodniej Europy lepiej nie wychodzić po zmroku z uwagi na ogromną przestępczość, związaną w szczególności z tzw. „uchodźcami”. Wielu polityków ma pełną świadomość tego wszystkiego. Pomimo tego, ze strachu przed utratą wpływów brną dalej w federalistyczne i globalistyczne projekty.
Fundamentem wolnego narodu są zasady moralne i cnoty jego członków. Jeśli godzimy się na bycie niewolnikami biurokratycznego molocha, który będzie dostarczał nam wątpliwej jakości paszę i ułatwiał rozwiązłe życie, niepodległość jest nam całkowicie zbędna. Jeśli jednak chcemy być ludźmi wolnymi, którzy chcą podjąć wysiłek wzrastania w cnotach, przyjęcia i wychowania dzieci, które będą wolnymi ludźmi, świadomymi wartości dziedzictwa, które otrzymali, niepodległość jest nam niezbędnie potrzebna. Musimy podjąć walkę, abyśmy nie zostali z niej obrabowani. Skuteczny opór jest możliwy, wymaga jednak osobistej odwagi i woli działania. 
Spójrzmy na przykład Ugandy. W maju 2023 roku prezydent tego kraju podpisał ustawę zakazującą promocji homoseksualizmu wśród społeczeństwa Ugandy. Ustawa przewiduje też bardzo wysokie kary dla przestępców łamiących prawo, deprawujących młodzież i przenoszących nieuleczalne choroby, takie jak HIV/AIDS. Od razu liczne kraje Zachodu oraz organizacje międzynarodowe rozpoczęły ataki i naciski na Ugandę. Stany Zjednoczone natychmiast zagroziły Ugandzie sankcjami, a Bank Światowy oświadczył, że wstrzymuje pożyczki dla tego kraju do czasu, aż Uganda wycofa się z ustawy. Odniósł się do tego prezydent Ugandy Yoweri Museveni: „To niefortunne, że Bank Światowy i inne podmioty ośmielają się zmuszać nas do porzucenia naszej wiary, naszej kultury, naszych zasad i suwerenności za pomocą pieniędzy. W ten sposób poniżają wszystkich Afrykanów. Kraje zachodnie powinny przestać marnować czas ludzkości, próbując narzucać swoje praktyki innym narodom (…) Z pożyczkami czy bez, Uganda będzie się rozwijać.” 
Podobna sytuacja wydarzyła się w Ghanie. Tamtejsza ustawa przewiduje zakaz promocji homoseksualizmu. Spotkało się to z atakiem m.in. ambasador USA, która powiedziała, że prawo w Ghanie jest dyskryminujące i może odstraszyć od Ghany potencjalnych inwestorów. Zareagowali na to m.in. katoliccy biskupi Ghany pisząc, iż: „Stany Zjednoczone i inne tak zwane rozwinięte kraje mają swoje wartości kulturowe stanowiące o tym, co jest dopuszczalne a co nie w obszarze ich jurysdykcji. Tak samo Ghana jako suwerenne państwo ma wartości kulturowe i religijne. Wskazują one i gwarantują istnienie, harmonię i spójność naszego społeczeństwa. Nie będziemy iść na kompromis z tymi wartościami gwoli inwestorów LGBTQI+” 
Zestawmy to z Polską i sytuacją, o której wspominaliśmy już powyżej. W ostatnich latach kilkadziesiąt samorządów miejskich, gminnych i powiatowych przyjęło tzw. Kartę Praw Rodzin, czyli dokument wyrażający poparcie dla prorodzinnych zmian i podkreślający prawo rodziców do wychowania dzieci. Karta Praw Rodzin to również opowiedzenie się po stronie małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Na samorządy, które przyjęły Kartę, rozpoczęły się ataki i naciski, zarówno wewnętrzne jak i międzynarodowe, przede wszystkim ze strony UE. We wrześniu 2021 roku Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej skierowało do tych samorządów pismo, podpisane przez wiceministra Waldemara Budę z PiS, sugerując wycofanie się z „dyskryminacyjnych” zapisów, gdyż przez nie grozi Polsce utrata pieniędzy z Unii Europejskiej. Jak napisał Buda w liście do samorządów: „chciałbym podkreślić konieczność przestrzegania zasad horyzontalnych wynikających z przepisów unijnych. Jedną z nich jest zasada zapobiegania wszelkiej dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną”. 
W konsekwencji licznych nacisków, wiele samorządów wycofało się z poparcia dla prorodzinnego prawa lub zmodyfikowało zapisy swoich uchwał tak, aby nie akcentowały prawdy o małżeństwie i rodzinie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w trakcie kampanii wyborczej w 2023 roku minister Waldemar Buda publicznie oburzał się na łamach mediów wobec postulatu nierozwiązywalności związków małżeńskich. Z kolei gdy w 2021 roku Sejm obradował nad obywatelskim projektem ustawy „Stop aborcji” autorstwa naszej Fundacji, Waldemar Buda zdecydowanie sprzeciwił się projektowi wprowadzającemu pełną ochronę życia wszystkich dzieci mówiąc: „to, co państwo próbują wprowadzać, jest jakimś rodzajem fanatyzmu. To jest nieprawdopodobne, co chcecie zgotować kobietom w tym kraju”. 

Własne państwo jest nam, Polakom, potrzebne po to, abyśmy mogli wprowadzać w kraju zasady wynikające z cywilizacji chrześcijańskiej. Inaczej nasza niepodległość nie ma sensu. Jeżeli ktoś nie chce w Polsce zasad społecznych opartych o Dekalog i naszą polską tradycję, to może otwarcie postulować oddanie władzy i kompetencji w ręce innych krajów czy organizacji ponadnarodowych. Istnieje wiele bardzo istotnych dziedzin, w których powinniśmy zwiększać naszą samodzielność: stanowienie prawa, siły zbrojne, bezpieczeństwo energetyczne, gospodarka itp. 
Kluczowe dla Polski jest jednak odzyskanie samodzielności i suwerenności kulturowej. Aby było to możliwe, konieczne jest publicznie głoszenie prawdy i przekonywanie do niej innych. W najbliższym czasie czeka nas bardzo intensywna walka. Lewica właśnie zgłosiła do Sejmu dwa projekty ustaw, których celem jest formalna legalizacja i dekryminalizacja aborcji w Polsce. Nowy Marszałek Sejmu Szymon Hołownia (który jeszcze do niedawna promował się jako pobożny katolik i prowadził rekolekcje w podwarszawskich parafiach) zapowiedział, że będą one procedowane. Koalicja Obywatelska zapowiada wprowadzenie cenzury na temat mówienia o konsekwencjach ideologii LGBT oraz będzie forsować legalizację tzw. „związków homoseksualnych”, a także pogłębiać nasze uzależnienie od UE.Wesprzyj organizację akcji [foto]Musimy budzić świadomość Polaków na temat tych zagrożeń i mobilizować nasze społeczeństwo do działania. W tym celu nasza Fundacja organizuje w całym kraju niezależne kampanie informacyjne, za pomocą których docieramy do kolejnych osób. Każdego dnia przeprowadzamy akcje uliczne, billboardowe i furgonetkowe. Jesteśmy aktywni także w internecie. W związku z tym, spotykamy się z agresją ze strony aktywistów radykalnej lewicy. W ostatnim czasie zniszczyli oni kilka naszych billboardów ujawniających prawdę o tzw. „edukacji seksualnej” dzieci i aborcji. Na naprawę wielkoformatowych plakatów, wykupienie kolejnych miejsc reklamowych, oraz organizację pozostałych kampanii mobilnych i ulicznych potrzebujemy ok. 13 000 zł. 
Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić dotarcie do Polaków z prawdą o zagrożeniach związanych z ideologią LGBT i aborcją.

Mariusz Dzierżawski, Fundacja Prawo do życia.
============
Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW

“Bydle, nie człowiek” zostało Marszałkiem Sejmu. Głosami Konfederacji

„Bydle, nie człowiek” zostało Marszałkiem Sejmu. Głosami Konfederacji

Kategoria: Archiwum, Polecane, Polityka, Polska, Ważne

Autor: CzarnaLimuzyna , 14 listopada 2023 ekspedyt/bydle-nie-czlowiek-zostalo-marszalkiem-sejmu-glosami-konfederacji

Jean Grandville

“To jest bydle, nie człowiek, pies, a nie polityk”.

Taką bezlitosną ocenę wystawił swego czasu pewien, aktualny poseł KO [Michał Kołodziejczak.. md] . Komu? Hołowni.

Właśnie jesteśmy świadkami pierwszego politycznego targu Konfederacji, która zawierając niepisany pakt z „trzecią drogą do przepaści” zagłosowała na Hołownię współmianując go „Marszałkiem Sejmu”. Co zyskała Konfederacja?

Podczas głosowania tylko jeden poseł zachował się zgodnie z moimi oczekiwaniami i był nim Berkowicz, który zagłosował przeciw Witek i przeciw Hołowni.

Bosak za Hołownię

Bosak za Hołownię? Czy można to jakoś obronić? Czy traktowanie Sejmu jako zbiorowiska gorszego sortu błaznów, idiotów i cynicznych hochsztaplerów złagodzi ocenę? Niewykluczone, że taka właśnie będzie wykładnia w kuluarach Konfederacji. “Taka jest polityka”. Targ przy stoliku, który miał zostać wywrócony.

Nowo mianowany Hołownia jakiś czas temu zasłynął swoją osobistą wizją Sądu Ostatecznego podczas którego ludzie mają być sądzeni przez… świnie. Uściślając – będą to zmartwychwstałe świnie, które zostały zjedzone przez ludzi. Nowa Eschatologia przypadła do gustu wegetarianom na całym świecie, a nawet i dalej. Mam na myśli również wegetarianów niepraktykujących, próbujących od pewnego czasu wprowadzić do swojego jadłospisu robaki. Nie jest łatwo. Te zbierane z podłoża lub ze śmietnika nie mają atestu, lecz hodowane i mielone na mączkę mają mieć systematycznie polepszaną jakość.

Nowo mianowany zapowiedział już „śniadania z marszałkiem”, ciekawe z jakim menu? “Dołownia”, tak go nazywam, dał się poznać jako wyznawca i praktyk logiki wielowartościowej, optując za koniecznością likwidacji gotówki, stwierdzając za jakiś czas, że jest temu przeciwny, co nie oznacza, że tego nie popiera, rekomendując jej ostateczną likwidację.

Jak widać, na terenie Polin działa skutecznie fabryka produktów politycznych o mechanizmie klocków lego dostosowanym do percepcji tubylców. Klasyk nazwałby takie zjawisko “struganiem z banana” lub uruchomieniem kolejnej marionetki. Ku chwale Ojczyzny bez granic.

Tagi: Bosak za Hołownię, Dołownia za Bosaka, Targ Konfederacji

========================

[Nie pomylić: To Laleczka Chucky md]

============================

===================================

mail:

A parę lat temu był pobożnym rekolekcjonistą w kościołach warszawskich.

[ale rytu posoborowo – postępowego… MD]


Paroksyzmy jurydyczne

Paroksyzmy jurydyczne

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    14 listopada 2023 michalkiewicz.pl/tekst

Już był w ogródku, już witał się z gąską…” Tak zaczyna się bajka Adama Mickiewicza o Lisie, który „już witał się z gąską”, a tymczasem wpadł do studni. „Inny zwierz na pewno załamałby łapy i bił się w chrapy, wołając gromu, ażeby go dobił” – ale nie Lis. Ujrzawszy Kozła, który mu się przyglądał, zaczął udawać, że pije wodę i głośno zachwalać jej niebywałe zalety. Kozioł, wzburzony możliwością, że Lis wypije mu całą tę wspaniałą wodę, postanowił go ze studni przegonić. W tym celu skoczył do niej, a Lis natychmiast wskoczył mu na grzbiet i ze studni się wydostał.

To prawie prefiguracja tegorocznych wyborów parlamentarnych w naszym nieszczęśliwym kraju. Wyposzczona po ośmiu latach opozycja, do której dołączyła Trzecia Noga, przypomina Kozła, który chciałby sam wypić całą wodę ze studni, podczas gdy Naczelnik Państwa, co to wygrał, ale przegrał, kombinuje, jakby tu wykorzystać koźle namiętności dla własnej korzyści. A wbrew pozorom, tych możliwości jest całkiem sporo.

Najprzód pan prezydent Andrzej Duda. Puszcza on mimo uszu nawet surowe rozkazy „Babci Kasi”, co to demonstrując przez Pałacem Namiestnikowskim, kazała mu natychmiast zwołać nowowybrany Sejm. Tymczasem pan prezydent postanowił wykorzystać cały 30-dniowy termin, jaki wyznacza konstytucja, wobec czego pierwsze posiedzenie Sejmu odbędzie się nie wcześniej jak 13 listopada. Posłowie będą składali ślubowania, chociaż nie wiadomo, czy wszyscy – na przykład pan mecenas Roman Giertych. Został wprawdzie wybrany, ale mandatu jeszcze nie otrzymał, bo ten uzyskuje się właśnie dopiero po złożeniu ślubowania. Wtedy też nabywa się immunitet. Na razie tedy pan mecenas nie ma immunitetu, w związku z tym, nie jest wykluczone, że kiedy tylko przekroczy granicę naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz zostanie zatrzymany przez prokuraturę w związku z „nowymi zarzutami”, które mu postawiła. W dodatku, jeśli obrotny prokurator dogada się z jakimś rządowym sędzią, na którego dybią dzisiaj wszyscy płomienni szermierze praworządności i miłośnicy konstytucji z Kukuńkiem na czele, to od razu przysoli mu 3 miesiące aresztu wydobywczego. Tym razem prokurator na pewno będzie pilnował, by pan mecenas nie odwrócił się do niego tyłem, bo – jak wiemy w orzeczenia niezawisłego sądu nierządnego – zarzuty skutecznie można delikwentowi przedstawić tylko od przodu, a od tyłu – nie. Jeśli tak by się stało, to pan mecenas może nie złożyć ślubowania, a wtedy na jego miejsce wskoczy następny na liście wybrańców narodu i z upragnionym immunitetem trzeba będzie się pożegnać. Słowem – cały pogrzeb na nic.

Potem pan prezydent powierzy komuś od Naczelnika Państwa misję tworzenia rządu. Ten jegomość ma 14 dni na przeprowadzenie „rozmów programowych”, które w tym sezonie politycznym sprowadzają się do kwestii, do której nogawki zostanie przełożona Trzecia Noga. Od tego bowiem zależy, czy przedstawiony przez jegomościa rząd uzyska votum zaufania, czy nie. Jeśli nie – to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak powierzyć misję tworzenia rządu Sejmowi, a jeśli Trzecią Nogę uda się przełożyć do nogawki Volksdeutsche Partei, to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak ten rząd zaprzysiąc.

Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że to już koniec paroksyzmów. Wszystko bowiem może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach, a to z uwagi na art. 101 konstytucji, za którą płomienni szermierze praworządności z Kukuńkiem na czele bez wahania oddaliby życie. Ten artykuł stanowi, że „ważność wyborów (…) stwierdza Sąd Najwyższy”. Stwierdza – albo i nie stwierdza. Dotychczas zawsze stwierdzał, chociaż protestów wyborczych za każdym razem było co niemiara. Ale zawsze Sąd Najwyższy stwierdzał, że nawet jeśli protest był uzasadniony, to nie miał on wpływu na wynik wyborów. Dlaczego nie miał? Tajemnica to wielka i skazani jesteśmy na domysły. Ja na przykład domyślam się, że do sędziów, albo przynajmniej do Pierwszego Prezesa SN, przychodził ktoś starszy i mądrzejszy i mówił tak: wiecie, rozumiecie prezesie; te wszystkie protesty nie mogły mieć wpływu na wynik wyborów, nieprawdaż? W przeciwnym razie świat mógłby się zawalić, a z wami, prezesie, byłaby brzydka sprawa. Dzięki temu nasza demokracja funkcjonowała bez zarzutu.

Teraz jednak może być inaczej. Nie dlatego, że tegoroczne protesty są bardziej uzasadnione, niż tamte poprzednie, tylko dlatego, że z obfitości serca usta niektórych wybrańców narodu zaczynają nieprzytomnie chlapać, jak to będą przywracali praworządność w „wolnych sądach”, dusząc „sędziów dublerów” gołymi rękami. Tak się akurat składa, że w Sądzie Najwyższym tych sędziów zwanych przez Judenrat „Gazety Wyborczej” , za którym powtarzają postępaccy mikrocefale, „dublerami”, uzbierało się przez ostatnie 8 lat całkiem sporo. Skoro nawet my, biedni felietoniści, słyszymy te pogróżki dobiegające z czeluści świątyń demokracji, to niezawiśli sędziowie nie tylko też je słyszą, ale nawet mogą wyciągać na ich podstawie wnioski. Na przykład – jak wy tak, to my tak – co w przełożeniu na język ludzki oznaczałoby odmowę zatwierdzenia wyborów. I co w tej sytuacji uczyniłaby Volksdeutsche Partei ze stronnictwami sojuszniczymi?

Jej sytuacja byłaby trudna, dlatego, że nie mogłaby tym razem powoływać się na konstytucję, która po to zawiera art. 101, żeby w naszej demokracji niczego nie chybiało, żeby była ona, niczym żona Cezara – bez zarzutu. Z tymi żonami, nawiasem mówiąc, rozmaicie bywało. Na przykład żoną cesarza Klaudiusza była Messalina, słynąca z urządzania orgii, podczas których – jak podaje Swetoniusz Trankwillus – wyrażała żal, iż natura nie dała jej większych otworów w piersiach, by mogła wypróbować również takie dreszczyki.

Na takie dictum Sądu Najwyższego nie mógłby chyba też powiedzieć złego słowa Sąd Ostateczny IV Rzeszy w Luksemburgu – a poza tym zanim by ktoś tam naskarżył, zanim tamtejsi przebierańcy by się namówili, to upłynęłoby sporo czasu, w którym Naczelnik Państwa rządziłby sobie naszym nieszczęśliwym krajem, jak gdyby nigdy nic, ogołacając go z konfitur władzy. W takiej sytuacji do głosu mogłyby dojść emocje tym bardziej, że i BND mogłaby zacząć w tym kierunku ekscytować nie tylko naszych Umiłowanych Przywódców „demokratów”, ale również zadaniowaną przez siebie wywiadowczo, a nawet dywersyjnie część ukraińskiej diaspory – żeby urządziła w naszym nieszczęśliwym kraju powtórkę z wołynki. W tak sprzyjających okolicznościach przyrody pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak ogłosić stan wyjątkowy, podczas którego, jak wiadomo, nie można skrócić kadencji Sejmu – oczywiście starego, bo ten nowy byłby nieważny – i tak dalej. Jak widzimy, do powitania z gąską może być znacznie dalej, niż się wielu wydaje – i dlatego z demokracją niepodobna się nudzić.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Kosmiczna hipokryzja PIS oraz małość duchowa (brak odwagi, charakteru i formatu intelektualnego) JK oraz kompletna amoralność jego wybrańca (MM) doprowadziły nas na wyspę… Ventotene.

Wawel ekspedyt/jak-kaczynski-i-morawiecki-likwidowali-polske-lamentujac

WSTĘP

Kosmiczna hipokryzja partii PIS oraz małość duchowa (brak odwagi, charakteru i formatu intelektualnego) JK oraz kompletna amoralność jego wybrańca (MM) doprowadziły nas na wyspę… Ventotene. Prawie nikt z wierzących w PIS tego nie przyzna. Ludzie nie lubią aż tak się mylić…

No cóż… PIS to żadna prawica, to ZP (Zjawa Prawicowa). Sugestywna. Profesjonalna zjawa (s y m u l a k r u m). MM to doskonały anestezjolog. Anestezjolog, który dokładnie wie, kto robi w Europie tę operację na państwach narodowych i jak temu komuś zrobić dobrze uchodząc przed swoimi za Konrada Wallenroda. Prezes zajęty bagnem jatek i walk partyjnych nie ma czasu wiedzieć, co się w ogóle dzieje na świecie ani dlaczego tak się dzieje. A poza tym związany jest wiarą w historyczną wielkość swego brata jako herolda traktatu  lizbońskiego. Sytuacja bez wyjścia. Klasyczna tragedia na kanwie syndromu sztokholmskiego. UE tłucze J. Kaczyńskiego czym popadnie i gdzie popadnie a on ją kocha miłością dozgonną. Relacja car-bojarzy schodzi niżej, aż pod strzechy. Tzn. tak jak UE tłucze Polskę i J. Kaczyńskiego, tak sam Kaczyński tłucze i poniża swoich wyznawców. Sprzecznościami, absurdami, mrzonkami i pustym biadoleniem. To jakiś dziwny węzeł psychologiczny: kłębowisko zaspokajania niezdrowych potrzeb w szacie pobożnego patriotyzmu. Monstrum.

Spójrzmy teraz na bardziej systematyczny bilans “nierządów” ostatniego takiego tria (JK, AD, MM) autorstwa prof. Piotrowskiego:

https://youtube.com/watch?v=LKPhexct76Q%3Ffeature%3Doembed

“Wywiad można obejrzeć powyżej, dla leniwszych poniżej transkrypcja z wypowiedzi prof. Piotrowskiego:

– Warto zapytać czy my tę niepodległość jeszcze właściwie mamy – zaczyna prowadzący, wprowadzając temat.

Zaletą dla sympatyków PiS musi być z pewnością druga minuta materiału, kiedy przed kamerą zwróconą w kierunku rozmówcy, a więc prof. Piotrowskiego, przedefilował jego kot, którego polityk i naukowiec z uśmiechem przesunął, a przecież prezes PiS znany jest z sympatii do kota właśnie. Można nawet powiedzieć, że ma kota, jak wielu innych.

Przedmiotem rozmowy jest projekt zmian w traktatach europejskich, dotyczący ok 60 obszarów. – Czy mamy się czego obawiać? – pyta prowadzący

– Obawy są poważne, ale z drugiej strony droga do ich wprowadzenia jest bardzo daleka. Są to propozycje jednej z 20 komisji parlamentu europejskiego, komisji spraw konstytucyjnych.

Z drugiej strony propozycje zmian  zawarte w dokumencie wypracowanym przez komisję są popierane przez większość Parlamentu Europejskiego, bo przez 5 z siedmiu grup parlamentarzystów. Dokument z jednej strony odwołuje się do Traktatu z Lizbony, a w drugim akapicie, do manifestu z Ventotene. To drugie odwołanie jest o tyle istotne, że autorami tego manifestu było trzech intelektualistów: Spinelli, Rosssi i Colorni, antyfaszystów a jednocześnie socjalistów włoskich. Swój manifest opracowali w 1941 w czasie pobytu w więzieniu na wyspie Ventotene.

Socjaliści – antyfaszyści włoscy, zapisali tam – cytat za wikipedią:

 “konieczność stworzenia solidnego europejskiego państwa ponadnarodowego jako jedynego tworu zdolnego przeciwstawić się zapędom imperialnym pojedynczych państw narodowych. Według jego autorów unia państw europejskich stanowiła jedyne realne antidotum na triumfujący nacjonalizm epoki faszystowskiej. Nowa władza winna być wyłoniona w wyborach powszechnych i zastąpić państwa narodowe w następujących dziedzinach: finanse, polityka zagraniczna, polityka gospodarcza, obronność. ”

Naturalną była perspektywa socjalistów włoskich w 1941 roku, we Włoszech Mussoliniego. Byli socjalistami, a więc z definicji mieli nastawienie międzynarodowe i antynarodowe. Byli przeciw faszystom, eksploatującym narodowe i nacjonalistyczne sentymenty i nastawienia. Państwa narodowe, toczą ze sobą wojny, brak państw narodowych, to w ich perspektywie – brak wojny, która wówczas niszczyła Europę.

– Spinelli, pisał, że europejska rewolucja musi być socjalistyczna i proponował likwidację państw narodowych – tłumaczy prof Piotrowski. – A do Spinellego odwołują się obecnie wszyscy w UE, także obecne propozycje zmian traktatowych.

Propozycje zmian traktatów UE to 267 poprawek, zmierzających do likwidacji jednomyślności w wielu (czy wszystkich?) obszarach UE i przeniesieniu punktu ciężkości na instytucje, agendy unijne. Element ideologii postępu zawarty jest w propozycji, by we wszystkich dokumentach traktatowych UE, pojęcie równości kobiet i mężczyzn zastąpić pojęciem “równości płci”. Płci obecne w UE jest bodajże 56 – informuje prof. Piotrowski.

– Te zmiany traktatów popierają kanclerz Niemiec i prezydent Francji, a także – co jest niebagatelną sprawą – szefowa Unii Europejskiej Ursula Von der Leyen. Należy przypomnieć, że wszyscy europosłowie za nią głosowali. Także europosłowie Prawa i Sprawiedliwości.

– Ale żeby zlikwidować jednomyślność w Unii, potrzebna jest ta ostatnia, ostateczna jednomyślność. Czyli wszystkie państwa UE muszą się zgodzić. W tej chwili 13 państw unijnych sygnalizuje, że tego tekstu nie poprze, w tym odchodzący rządu PiSu, ale to trzeba jednak zauważyć, że Mateusz Morawiecki jako premier Polski godził się na w s z y s t k o.

– Najpierw zapowiadał, że się nie zgodzi, a potem na wszystko się godził. W związku z tym zachodziło by domniemanie, że również na te zmiany Morawiecki by się zgodził. Bo zgodził się na: Ursulę von der Leyen, zgodził się na całą Komisję Europejską, zgodził się na Fit for 55 [ tzw. zielony ład ], zgodził się na likwidację wszystkich polskich kopalń, zgodził się na europejską strategię gender i zgodził się na piramidę finansową nazywaną KPO, na który to płacimy, a nie dostajemy nic. Dlatego też i na to by się zgodził.

Paradoksalnie uważam, że większe niebezpieczeństwo przyjęcia tych zmian traktatowych byłoby za rządów PiSu, bo jak powiedziałem Mateusz Morawiecki godził się na wszystko, a pomimo tego, że Donald Tusk jest w samym centrum tego mainstreamu, no to w kraju będzie miał koalicjantów, myślę tu o PSLu, który już zapowiedział, że takich zmian nie poprze.

– Dla establishmentu unijnego, paradoksalnie rzecz ujmując i może tu niektórych nawet zadziwię, ale dla pani Ursuli von der Leyen i całego stablishmentu unijnego, to bardziej wygodnym partnerem był i jest jeszcze Mateusz Morawiecki. Dlaczego? Gdyż Mateusz Morawiecki jako premier Polski zobowiązał się do wszystkiego, wszystko podpisał, wszystkie cyrografy. I to KPO, 750 mld Euro, bez podpisu Morawieckiego, von der Leyen nie mogłaby dysponować  tą kwotą. I Morawieckiemu, co ważniejszej Polsce i Polakom, nie daje się nic. Natomiast tutaj, Tuskowi, no coś jednak trzeba będzie dać. Myślę, że jest wiele furtek aby uzyskać jakieś  fundusze i sądzę, że o to będzie zabiegał Donald Tusk jako przyszły premier jak zostanie wybrany.

– Ja pisowcom podpowiadałem już od dawna, co trzeba zrobić, żeby natychmiast to odblokować. Idzie o likwidację Izby Dyscylinarnej Sądu Najwyższego. I politycy czy pseudopolitycy PiSu poszli błędną drogą. Moim zdaniem niektórzy to ferajna bezrefleksyjnych dyletantów, a część z nich, na czele z Mateuszem Morawieckim, którego Grzegorz Braun nazywa szachrajem, czyni to cynicznie, po prostu cynicznie.

– Co trzeba było zrobić [żeby odblokować środki z KPO]? Nie reformować Izby, nie nadawać jej jakichś nowych prerogatyw, nazw, coś zmieniać, czy jak inni mówią gmerać. Trzeba było po prostu tę Izbę zlikwidować. Na tydzień przynajmniej. Wysłać notę, że ona jest zlikwidowana i wtedy von der Leyen nie ma ruchu. Trzeba by było odblokować te pieniądze, bo Izba jest zlikwidowana. A tydzień czy dwa później, można było sobie powołać nową.

– Gdzie jest wola, tam jest rozwiązania – jak mówią Anglicy. Ze strony Morawieckiego – moim zdaniem – żadnej woli nie było. Jak będzie wola ze strony Tuska, no to coś dostanie. Ale uczulam na terminy.

– Warto przypomnieć – wtrąca prowadzący – że my chyba spłacamy już ten dług, którego nie zobaczyliśmy.

– My spłacamy dług za Niemcy, za Francję – odpowiada dalej prof. Piotrowski – za Holandię… Z punktu widzenia Brukseli trudno było sobie wyobrazić większego frajera w cudzysłowie, niż Mateusz Morawiecki. Zostawiam tu cudzysłów, bo moim zdaniem on gra po drugiej stronie i on był najwygodniejszy dla Unii Europejskiej. Nie łudźmy się, Tusk ma tam oczywiście swoje układy, ale jemu coś trzeba będzie dać i jemu w sensie Polsce. Zobaczymy jak to załatwi.

Prowadzący: – Ciekawe też jest czy Prawo i Sprawiedliwość przyłoży rękę do realizacji tych kamieni milowych, które samo podpisywało. Na przykład podatek od aut spalinowych. Możemy sobie chyba wyobrazić taką konstelację polityczną, gdzie Prawo i Sprawiedliwość będzie bohatersko broniło Polaków przed warunkami wynegocjowanymi przez Mateusza Morawieckiego.

– Władza Prawa i Sprawiedliwości osadzała się i osadza na dwóch filarach: na kłamstwie i na przekupstwie. Czyli mogli przekupować media, dziennikarzy, aby utrwalać swoją narrację, ale w chwili gdy odejdą od władzy no to te pieniądze się skończą. No i pozostanie im kłamstwo. Czyli będą brnęli w tę narrację, której nie da się już podtrzymać za pomocą pieniędzy… A tam [wśród kamieni milowych] są takie kwiatki, co nas dotknie najbardziej, czyli de facto: opodatkowanie normalnych aut, a docelowo likwidacja tego typu aut. A jeszcze jest zapis, że dostaniemy dotację na kolej, no ale trzeba będzie opodatkować drogi szybkiego ruchu i autostrady, które w tej chwili nie są płatne. Np. z Rzeszowa do Warszawy przez Lublin można pojechać szybką drogą bezpłatną. Aby uzyskać pieniądze z KPO trzeba będzie wprowadzić opłaty. No to PiS oczywiście okłamuje i okłamywał Polaków, bo przed wyborami zapowiedział, że autostrady będą bezpłatne, a z drugiej strony podpisuje, że te które są bezpłatne, będą płatne. Więc myślę, że tutaj się zaplątał w swoich kłamstwach. I tak to bywa, że jak już raz zacznie się kłamać, to później jest problem, żeby to wszystko odkręcić.

– Jak ludzie zobaczą do czego zobowiązał się Mateusz Morawiecki na blisko 500 stronach.Zobowiązywał się, tam bodajże strona 91, 92, do tej równości płci wszędzie. A w wypadku, gdyby ktoś zarzucił nam, że ta równość płci, nie jest jest przestrzegana… to można tam te środki cofnąć. To spadnie na następców, a śledząc poczynania pijarowe PiSu to oni będą mówić, że to nie oni, to Platforma.

Prowadzący: Czy można wyjść z Unii?

– No tak, ale Mateusz Morawiecki i większość sejmowa w tym pisowcy przegłosowali w polskim Sejmie decyzję Rady z 14 grudnia 2020 w sprawie zasobów własnych UE, w której zobowiązaliśmy się płacić, spłacać tę pożyczkę [chodzi o środki KPO] czyli zostaliśmy wplątani w tę pożyczkę, do 31 grudnia 2058 roku [to jest maksymalna data najpóźniejsza]. Więc czy w Unii Europejskiej będziemy, czy z niej wyjdziemy, to rząd PiSu tak nas urządził, że jesteśmy uwikłani finansowo w spłaty do 2058 roku.

– Przypomnę jeszcze artykuł 2 ustęp 4, gdzie w tej perspektywie finansowej Mateusz Morawiecki zgodził się na Radzie Europejskiej, a posłowie PiSu nad tym głosowali, że obniża się składkę członkowską do 2027 roku pięciu krajom, w tym Niemcom rocznie 3 mld 671 mln, co w perspektywie budżetu siedmioletniego daje obniżkę 25 mld 697 mln Euro. I ostatnie zdanie z tego akapitu: Te obniżki są finansowane przez wszystkie państwa członkowskie [ w tym Rzeczpospolitą ].

– Czyli, gdybyśmy zdecydowali o wyjściu z UE w przyszłym roku od 1 stycznia, to i tak będziemy płacić za Niemcy, za Danię i będziemy płacić za zaciągniętą pożyczkę, z której nie mamy nic, do końca grudnia 2058 roku.”

—————————————————————————————–

Linki:

https://www.funduszeeuropejskie.gov.pl/media/109762/KPO.pdf

https://eur-lex.europa.eu/legal-content/PL/TXT/PDF/?uri=CELEX:32020D2053

Źródło: https://www.salon24.pl/u/zbyszeks/1338714,dla-von-der-leyen-morawiecki-byl-wygodniejszym-partnerem

Autor notki: zbyszeks

„Wracaj do domu!”. Z Grzegorzem Braunem wypraszamy „żydowskiego piekielnika” z Polski

„Wracaj do domu”. Grzegorz Braun wyprasza „żydowskiego piekielnika” z Polski

Kategoria: Archiwum, Polecane, Polityka, Polska, Ważne

Autor: Redakcja , 13 listopada 2023 ekspedyt:wracaj-do-domu-wypraszamy-zydowskiego-piekielnika-z-polski

W tegorocznym Marszu Niepodległości uczestniczyła skromna delegacja polskiej mniejszości wybrana do Sejmu III RP. Hasłami Konfederacji Korony Polskiej były m.in. Stop USraelizacji Polskiej Racji Stanu i Nie dla Eurokołchozu.

Zareagował pieklący się od pewnego czasu w mediach społecznościowych, Yakov Livne – ambasador państwa powstałego w Palestynie.

Odpowiedź Grzegorz Brauna

Komentarz ks. Isakowicza-Zaleskiego

Tagi:Grzegorz Braun do Żyda” idź do piekła”

O autorze: Redakcja

3 komentarze

  1. CzarnaLimuzyna 13 listopada 2023 godz. 20:18Mam inne zdanie, niż ks. Isakowicz- Zaleski. Moim zdaniem amb. Israela doskonale wie, że może pozwolić sobie na bezczelne uwagi, właśnie dlatego, że mamy III RP -PRL bis.W innym kraju, być może już dawno byłby wyrzucony z hukiem. “PRL bis” nie ma ambasadora u Żydów w Palestynie. W PRL bis, w prożydowskiej stacji na temat Marszu Niepodległości produkowała się Ukrainka, mówiąc, że nie podoba się jej, że używamy słowa “naród”.Media gadzinowe już rozpoczęły odpowiednią narracje mającą oddzielić politycznie uległych Polaków od narodowców. Proszę zwrócić uwagę na powtarzające się słowo “narodowcy”

Kiedy znajdzie się kij na banderowski ryj ??? Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej

magnapolonia/dzialacz-kresowy-idzie-do-wiezienia-za-prawde-o-rzezi-wolynskiej

Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej

Andrzej Łukawski – 70-letni działacz kresowy i organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa – idzie do więzienia. To efekt wniosku złożonego przez Związek Ukraińców w Polsce.

Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej.

W 2019 roku Andrzej Łukawski, redaktor naczelny Kresowego Serwisu Informacyjnego oraz organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa w Warszawie, został oskarżony o szerzenie nienawiści.

Prokuratorem prowadzącym jego sprawę był Maciej Młynarczyk z Prokuratury Rejonowej Praga-Północ, znanego m.in. z nękania ocalałych z kresowego ludobójstwa i współpracy z tzw. OMZRiK, założonym przez przestępcę Rafała Gawła.

Powodem wszczęcia sprawy były zamieszone przez Łukawskiego na Facebooku komentarze, m.in. “bandersyny”, “swołocz banderowska”, “dzicz stepowa”. Prokurator sugerował mu, że powinien “przeprosić i wyrazić skruchę”, by być łagodniej traktowanym – poinformował Andrzej Łukawski w rozmowie z portalem Kresy.pl.

Andrzej Łukawski został ostatecznie skazany m.in. za słowa “znajdzie się kij na banderowski ryj”. W kwietniu 2021 mężczyzna usłyszał wyrok 7 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata oraz karę grzywny w wysokości 2 tysięcy złotych (w pierwszej instancji wydano wyrok 8 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata).

Sąd zobowiązał go dodatkowo do “zaniechania publikowania w Internecie wypowiedzi “znieważających i zawierających treści dyskryminujące z uwagi na przynależność narodową i etniczną” oraz przeczytania książki autorstwa Witolda Szabłowskiego pt. ‘Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia’”.

Pierwsze działania zmierzające do odwieszenia wyroku, którego zawieszenie powinno się skończyć na początku przyszłego roku, wykonał kurator sądowy, twierdząc, że Andrzej Łukawski nie przeczytał książki Szabłowskiego. Sąd oddalił jednak jego wniosek.

Następnie Związek Ukraińców w Polsce złożył do sądu wniosek “o rozważenie zarządzenia wykonania kary” pozbawienia wolności oraz zobowiązanie mężczyzny do “powstrzymania się od korzystania i zamieszczania wpisów w serwisie internetowym Facebook”. W sierpniu 2023 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa rozpatrzył wniosek pozytywnie i odwiesił wyrok, a w październiku br. Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy.

W przesłanym portalowi Kresy.pl uzasadnieniu stwierdzono, że Andrzej Łukawski nie przeczytał wspomnianej wcześniej książki, a także nadal używał we wpisach na Facebooku określeń “nachodźcy” i “banderyzacja”. Zdaniem sądu wyrok w zawieszeniu nie spowodował “pozytywnej zmiany”. Sąd stwierdził, że podeszły wiek mężczyzny oraz fakt leczenia onkologicznego nie stanowią powodów do zaniechania odwieszenia wyroku.

W efekcie 70-latek trafi na 7 miesięcy do więzienia. Poniżej prezentujemy treść orzeczenia sądowego w tej sprawie.

============================

mail RW:


Zatem Bandera i banderowcy są już pod opieka “polskiego” prawa.

Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski

Misja Pięciu Braci. Wstrząsająca historia pierwszych męczenników Polski

pch24.pl/misja-pieciu-braci

Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.

Światło z Monte Cassino

Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.

Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.

Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.

Boska Kohorta

Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.

Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.

Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.

Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.

Pustelnia

Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.

Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.

Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.

Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.

W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Tą decyzją ocalił mu życie.

Przyjacielu, po co przyszedłeś…?

10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.

Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.

Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie.

Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:

– Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?

Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:

– Niech Bóg was wspomaga i nas!

Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.

Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.

Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby

Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.

Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.

Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.

Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.

Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.

Sprawiedliwość

Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.

Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.

Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.

Drogowskazy

W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.

Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.

***

W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.

Andrzej Solak

Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn. Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich

Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn. Poznaj Pierwszych Męczenników Polskich

„Pierwsi męczennicy Polscy to – obok św. Wojciecha – najstarsi świadkowie Chrystusa na ziemi polskiej”  – mówił 2 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II w Gorzowie Wielkopolskim przed kościołem Pierwszych Męczenników Polskich. Co o nich wiemy?

Wiedzę o pierwszych pustelnikach w naszej ojczyźnie, którzy zginęli śmiercią męczeńską, a ofiarę ze swojego życia położyli u fundamentów polskiej państwowości, czerpiemy z trzech źródeł: Kroniki św. Bruna z Kwerfurtu, Żywotu św. Piotra Damianiego i czeskiej Kroniki Kosmasa. Choć śmierć tych pięciu świętych mężczyzn datowana jest na 1003 r. znamy ich imiona. Wiemy też, że Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn żyli i działali na zachodnich ziemiach Polski za czasów panowania Bolesława Chrobrego. Tradycja Kościoła nazywa ich Braćmi Polskimi, mimo, że byli wśród nich także cudzoziemcy. Dwóch mnichów, Benedykt i Jan, przybyło do Polski z Italii z misją zaszczepienia w młodym, chrześcijańskim kraju reguły życia św. Benedykta. Mateusz, Izaak i Krystyn byli pochodzenia słowiańskiego, najprawdopodobniej polskiego. Mieszkali w eremach i przedstawiali się jako benedyktyni żyjący według surowej reguły św. Romulada.

Z Italii do Polski

Benedykt urodził się ok. 970-975 r. w Italii, w Benewencie. Pochodził z zamożnej, bardzo religijnej rodziny. Wolą rodziców było, aby syn został duchownym. Tak się stało, jednak wystawny styl życia ówczesnego duchowieństwa rozczarował młodego chłopaka i wkrótce przeniósł się do benedyktyńskiego opactwa Świętego Zbawiciela, słynącego z surowej reguły i ascetycznego życia. Po kilku latach otrzymał zgodę przełożonych na zamieszkanie w pustelni.

Jan był starszy od Benedykta, urodził się ok. 940 r. w Wenecji, również w zamożnej rodzinie. Dość szybko podjął decyzję o życiu pustelniczym. Poznał św. Romulada i zamieszkał w eremie na zboczu góry Monte Cassino. To właśnie tu przyjął Benedykta, który szukał nowej formy życia pustelniczego. Ci dwaj dołączyli do Romulada i wkrótce w trójkę udali się do Rzymu na spotkanie z cesarzem Ottonem III. Z uwagi na to, że prawdopodobnie już na zjeździe gnieźnieńskim w 1000 r. zapadła decyzja o sprowadzeniu zakonników do Polski, cesarz Otton III szukał wśród mnichów kandydatów do tej trudnej misji. Po spotkaniu w Rzymie wybrał Benedykta i Jana. Gdy wyruszali w drogę do nieznanego kraju, Jan miał już ponad 60 lat. Ale podjęli wyzwanie. Zabrali ze sobą szaty, w tym ornat od cesarza i naczynia liturgiczne. Szli prawdopodobnie z Rzymu, przez Weronę, Augsburg, Ratyzbonę i Pragę. Być może zatrzymali się w Poznaniu. Dokładne miejsce, do którego przybyli i gdzie założyli klasztor, nie jest znane. Podaje się trzy hipotetyczne adresy: wieś Święty Wojciech na zachód od Poznania, Kazimierz pod Szamotułami i Kazimierz Biskupi.

Mówić, że Chrystus żyje

Od razu po przybyciu do Polski utworzyli klasztor, pustelniczy, bez żadnych wygód. Zbudowali drewniany kościół i kilka niedużych chatek, które pełniły rolę eremów. Mieli jeden, najważniejszy cel: głosić Chrystusa, mówić o nim ludziom, których kraj od 966 r. uczył się chrześcijaństwa. Mimo życia pustelniczego, mnisi podejmowali misje chrystianizacyjne. Pracowali wśród pogańskich plemion Wieletów i Pomorzan. Ich obecność i świadectwo wkrótce obudziła w miejscowych pragnienie prowadzenia podobnego życia. I tak do eremu dołączyli wkrótce rodzeni bracia Izaak i Mateusz a po nich Krystyn. Do pomocy przybył jeszcze jeden mnich z Italii – Barnaba. Dni wypełniała mnichom praca, modlitwa i głoszenie Chrystusa. Do 1003 r. misje chrystianizacyjne przebiegały pokojowo, w spotkaniach z pogańskimi plemionami nie stosowano ani przymusu, ani tym bardziej przemocy. Po śmierci Ottona III jego następca, Henryk II Święty, chciał szybkich efektów na dużą skalę i wydał rozkaz o siłowym, przymusowym „nawracaniu” pogan. Ta decyzja obudziła wrogość, misjonarze coraz częściej doświadczali niechęci pogan, a na niektórych terenach jawnej wrogości.

Noc męczeństwa

Dramat rozegrał się 10 listopada 1003 r. W czasie wieczornych modlitw do pustelni braci wtargnęli uzbrojeni mężczyźni. Okłamali mnichów, że wysłał ich Bolesław Chrobry. Żądali wydania ukrywanych w klasztorze kosztowności, ale gdy niczego w biednych chatkach nie znaleźni zabili bezbronnych mnichów. Najpierw zginął Jan, sędziwy już pustelnik z Wenecji, po nim Benedykt – ten, który nieustannie szukał coraz trudniejszej reguły życia. Przed drewnianym kościółkiem mężczyźni zamordowali Izaaka, Mateusza i Krystyna. Po zabójstwach zdemolowali klasztor i ukradli ornat, podarowany mnichom przez Ottona III. Uciekli. Ciała męczenników odnaleźli ludzie, którzy następnego dnia przyszli do kościoła na Mszę świętą. Już 12 listopada w miejscu męczeństwa zjawił się biskup Unger z Poznania. Braci pochowano 13 listopada w klasztornym kościele. Rok później, dzięki staraniom biskupa Ungera, Pięciu Braci Męczenników zostało ogłoszonych świętymi.

Mateusz, Izaak i Krystyn to pierwsi w dziejach Kościoła kanonizowani święci pochodzący z Polski. Warto pamiętać, że św. Wojciech, który jest pierwszym polskim męczennikiem i został ogłoszony świętym w 999 r., pochodził z Czech. Pierwszymi świętymi urodzonymi w Polsce są właśnie ci trzej z pięciu Pierwszych Męczenników Polskich.

***

„Boże, Ty uświęciłeś początki wiary w narodzie polskim krwią świętych męczenników Benedykta, Jana, Mateusza, Izaaka i Krystyna; wspomóż swoją łaską naszą słabość, abyśmy naśladując męczenników, którzy nie wahali się umrzeć za Ciebie, odważnie wyznawali Cię naszym życiem” – fragment z modlitwy odmawianej w dniu liturgicznego wspomnienia Pierwszych Męczenników Polskich.

***

Agnieszka Bugała

https://pch24.pl/misja-pieciu-braci/embed/#?secret=8yfIaSV9IE#?secret=oq4aXDiOqu

========================

Pięknie o nich pisze Gołubiew w wielkim dziele “Bolesław Chrobry”.

Trafna diagnoza Ambasadora Izraela Yacov Livne o patriotach w Polsce: „Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem”

Trafna diagnoza Ambasadora Izraela Yacov Livne o patriotach w Polsce: „Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem”

twitter.com/YacovLivne

„«Stop usraelizacji (sic!) polskiej racji stanu» – wzywają ci «patrioci» w Święto Niepodległości w Warszawie. Walczą z trzema «złami»: USA, UE i Izraelem… Brak słów” – Yacov Livne.

Amb. Yacov Livne

@YacovLivne

“Stop Usraelization (sic!) of the Polish raison d’Etat” – call these “patriots”, on Polish Independence Day in Warsaw. They fight against 3 “evils”: the US, the EU, and Israel… No words.

Przetłumacz wpis

Zdjęcie

Zdjęcie

AJC Central Europe i 7 innych użytkowników

12,8 tys. Wyświetlenia

===========================

Buldogi pod dywanem

Buldogi pod dywanem

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    12 listopada 2023 michalkiewicz

Pan prezydent Andrzej Duda przemówił. 6 listopada wygłosił do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego orędzie, w którym przekazał trzy informacje. Po pierwsze, że jest dumny z wysokiej frekwencji na wyborach, która jego zdaniem świadczy o dobrej kondycji naszej demokracji, a poza tym – że na marszałka-seniora, który otworzy pierwsze posiedzenie Sejmu po wyborach wybrał pana Marka Sawickiego z PSL, zaś misję tworzenia rządu powierzył panu Mateuszowi Morawieckiemu. Wybór pana Sawickiego na marszałka-seniora jest trochę zagadkowy, bo ma on zaledwie 65 lat, podczas gdy najstarszym posłem, w dodatku też z PSL, jest pan Tadeusz Samborski, liczący sobie lat 78. A w ogóle to posłów starszych od pana Sawickiego jest w Sejmie cały Legion, zatem jedno jest pewne; to nie wiek pana Sawickiego zdecydował o powierzeniu mu tej funkcji przez pana prezydenta, tylko coś innego. Co?

Pewne światło na tę sprawę rzuca Judenrat „Gazety Wyborczej” ironizując na temat pomysłu pana Sawickiego, by już po wykokoszeniu się Sejmu przedstawić konstruktywne votum nieufności dla rządu zaproponowanego przez pana Morawieckiego. Konstruktywne votum nieufności polega na tym, że ta frakcja, która złożyła wniosek o votum nieufności dla rządu, musi jednocześnie uzyskać votum zaufania dla rządu proponowanego przez nią samą. Zaniepokojenie Judenratu bierze się tedy z niedostatku zaufania zarówno dla pana Marka Sawickiego, jak i PSL, a może nawet całej Trzeciej Nogi, od której wszystko zależny, to znaczy – nadzieje Donalda Tuska i jego Volksdeutsche Partei na objęcie rządów w naszym bantustanie – czego Judenrat „Gazety Wyborczej” też nie może się już doczekać, żeby wreszcie przeprowadzić rozdział Kościoła od państwa, które ma być poddane starszym i mądrzejszym.

Ciekawe, że nikt nie bierze w ogóle pod uwagę jeszcze jednej możliwości, a mianowicie, że Sąd Najwyższy orzeknie, iż wybory były nieważne. A może tak orzec, bo wpłynęło tam grubo ponad tysiąc protestów wyborczych w sprawie wyborów do Sejmu i Senatu, a drugie tyle – w sprawie referendum – ale o te mniejsza – a do końca ubiegłego tygodnia SN nie rozpoznał jeszcze ani jednego, jakby na coś czekał. I znowu – jako że z obfitości serca usta mówią – musimy zwrócić uwagę na reakcję Judenratu, który niepokoi się działaniami pana prezydenta Dudy, który właśnie zaproponował zmianę regulaminu SN polegającą na tym, by nie 2/3, a tylko połowa składu SN mogła przeforsować uchwałę pełnego składu SN lub uchwałę połączonych izb. Ta zmiana regulaminu – jak podają media związane z Judenratem – miała być po to, by można było uchylić uchwałę SN z 2020 r. o nielegalności „nowej” KRS i rekomendowanych przez nią tzw. „neo-sędziów”. Judenrat bowiem uznaje tylko tych sędziów, którzy albo samego jeszcze znali Stalina, albo przynajmniej – generała Kiszczaka, a w ostateczności – generał Marka Dukaczewskiego. Jak który nie znał nikogo z tych osób, orzekać w Sądzie Najwyższym, podobnie jak w żadnym innym – nie powinien. Taki jest rozkaz. Toteż kiedy ta zmiana regulaminu miała zostać poddana pod obrady Kolegium SN, które jednak się nie odbyło, bo… zabrakło quorum. „Starzy” sędziowie, co to samego jeszcze znali… – i tak dalej – odmówili udziału w posiedzeniu Kolegium pod pretekstem, że zostało ono zwołane w trybie nagłym. Słowem – jak mawiali starożytni Rzymianie, na których obecni Żymianie najwyraźniej się wzorują – cunctando rem restituere, to znaczy – ratować sytuację odwlekaniem. Ciekaw jestem, co na to stare kiejkuty; jeśli na tym etapie akurat służą niemieckiej BND, to z pewnością za pośrednictwem oficerów prowadzących spowodują, iż Sąd Najwyższy zostanie sparaliżowany, podobnie jak wcześniej – Trybunał Konstytucyjny. Okazuje się, że taktyka zastosowana wobec Polski przez Prusy w wieku XVIII, znakomicie sprawdza się również w wieku XXI, między innymi dlatego, że – wbrew nadziejom naiwnego pana prof. Adama Strzembosza – środowisko sędziowskie nie tylko się nie „oczyściło” z agentury, ale nawet dodatkowo sfajdało nie tylko z WSI, ale i w ramach prowadzonej przez ABW operacji „Temida”, której celem był werbunek „nowej” agentury w tym środowisku.

Jak widzimy, trwa walka buldogów pod dywanem, a stawką są nie tylko rządy w naszym bantustanie, ale również – czy przebudowa Unii Europejskiej w IV Rzeszę będzie trwała długo, czy krócej. Niemcy chciałyby, by to przepoczwarzanie trwało jak najkrócej to znaczy – najpóźniej do wyborów prezydenckich w USA, a w ostateczności – do stycznia 2025 roku, kiedy to nowy amerykański prezydent obejmie władzę. Rzecz w tym, że prezydent Józio Biden w marcu pozwolił kanclerzowi Scholzowi, by Niemcy urządzały Europę po swojemu, ale jeśli w listopadzie 2024 roku prezydentem zostanie kto inny, ot na przykład – pani Nikki Haley, z hinduskimi korzeniami, to lepiej będzie, kiedy fakty dokonane zostaną dokonane wcześniej. W tym celu na pozycji lidera sceny politycznej w naszym bantustanie powinna zostać dokonana podmianka, by proces przepoczwarzania przebiegał bez zakłóceń. Te zakłócenia by go nie zahamowały, bo wiadomo, że w tych sprawach Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński zawsze szedł ręka w rękę ze znienawidzonym Donaldem Tuskiem, ale gwoli uwodzenia swoich wyznawców uprawiałby tromtandracką, patriotyczną retorykę na którą teraz nie ma ani czasu ani zapotrzebowania. Co innego demonstracje. 11 listopada w Warszawie mają się odbyć chyba aż trzy „Marsze Niepodległości” nie mówiąc o nabożeństwie w tej intencji – ale to zrozumiałe w sytuacji, gdy Niemcy resztki niepodległości właśnie chcą zlikwidować, ale Marsze im w tym nie przeszkadzają. Już w XVIII wieku ruski ambasador Stackelberg raportował Katarzynie, że wolność polska manifestuje się w sferze imaginacji, przyzwyczajając naród do kultu działań pozornych. I tak już zostało – o czym się właśnie przekonujemy.

Tymczasem kiedy bezcenny Izrael deklaruje iż bezterminowo „przejmuje odpowiedzialność” za Strefę Gazy – co w pokojowej nowomowie oznacza starą, poczciwą aneksję – a stojące na nieubłaganym gruncie zasady samostanowienia narodów, miłujące pokój państwa ze Stanami Zjednoczonymi na czele, stoją na świecy, pilnując, żeby nikt mu w ostatecznym rozwiązaniu kwestii palestyńskiej nie przeszkadzał, amerykańskie media puszczają bąki, że ukraiński prezydent Zełeński „do końca roku” musi zacząć dogadywać się z Putinem. Jak już wielokrotnie pisałem, również Partia Demokratyczna w USA, mając świadomość, że ukraińska awantura może zdominować kampanię wyborczą, zawczasu przygotowała sobie preteksty, by Ukraińców zmłotować, m.in. w postaci ultimatum, by prezydent Zełeński w ciągu 18 miesięcy poddał Ukrainę kuracji przeczyszczającej z korupcji – bo jak nie, to koniec wspierania. Tymczasem taka kuracja przeczyszczająca jest znacznie trudniejsza od oczyszczenia stajni Augiasza i nawet zakochana w prezydencie Zełeńskim pani Urszula von der Layen wprawdzie go komplementuje, ale ostrożnie – że na tej drodze „robi postępy”. Może i robi – ale czy zdąży? Tego nikt nie wie łącznie z nim samym. Toteż prezydent Zełeński energicznie dementuje doniesienia amerykańskich mediów, twierdząc że „nikt” nie wywiera na niego nacisków, by rozpoczął kapitulacyjne negocjacje z Putinem – ale co ma mówić?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Rekordowa liczba zakażeń wirusem HIV w Polsce. Coraz więcej przypadków kiły i rzeżączki. Czemu??

Rekordowa liczba zakażeń wirusem HIV w Polsce. Coraz więcej przypadków kiły i rzeżączki.

Paula Nowak 10 listopada 2023, zdrowie.dziennik

Rekordowy wzrost zakażeń wirusem HIV w Polsce. Co jest przyczyną?

W Polsce odnotowano rekordowy wzrost zakażeń wirusem HIV. Jak informuje Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH, w Polsce do końca października 2023 roku stwierdzono więcej przypadków zakażenia wirusem HIV niż łącznie w całym 2022 roku.

Jak informuje Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru PZH w okresie od 1 stycznia 2023 do 31 października 2023 roku wykryto w Polsce 2509 nowych zakażeń HIV.

Dla porównania, do końca października 2022 roku w Polsce stwierdzono – w analogicznym okresie od stycznia do października 2022 roku – 1923 przypadków zakażeń wirusem HIV. Jest to o 600 mniej niż obecnie. W rezultacie, Polska może stać się krajem o rosnącym współczynniku chorobowości (tzw. prewalencji) związanym z wirusem HIV.

Rośnie liczba przypadków kiły i rzeżączki

Zwiększyła się także – w stosunku rok do roku – zapadalność na inne choroby przenoszone głównie drogą płciową. Zakład Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH odnotował dwukrotny wzrost liczby wykrytych przypadków kiły (1552 w stosunku do 757 takich przypadków od stycznia do końca października ub.r.) i prawie trzykrotny wzrost liczby wykrytych przypadków rzeżączki (1177 w stosunku do 405 takich przypadków od stycznia do końca października ub.r.).

W Polsce wciąż umierają pacjenci na AIDS, a liczba nosicieli HIV stale rośnie

Wrasta także liczba zakażonych wirusem zapalenia wątroby typu C – 2734 takie przypadki względem 1919 przypadków stwierdzonych od stycznia do końca października ub.r.

Dlaczego rośnie liczba zakażeń chorobami wenerycznymi?

W opinii specjalistów Zakładu Epidemiologii Chorób Zakaźnych i Nadzoru NIZP PZH do systematycznego wzrostu liczby zakażeń chorobami wenerycznymi mogą przyczyniać się takie czynniki jak niska świadomość społeczna dotycząca zakaźności chorobami wenerycznymi (w tym braki w edukacji), stosunkowo rzadkie wykonywanie testów na HIV i innych badań w polskim społeczeństwie oraz słaba dostępność badań w kierunku kiły, rzeżączki i innych badań wenerologicznych na poziomie miast powiatowych.

======================

MD: A o pielęgnowaniu pornografii, o namolnej propagandzie zboczeń, promocji pedałów, czy zmian „partnerów”, nawet o milczeniu biskupów i księży – nie piszecie…

11 listopada. Jakie święto – taka niepodległość?

Jerzy Wolak: 11 listopada. Jakie święto – taka niepodległość?

https://pch24.pl/jerzy-wolak-11-listopada-jakie-swieto-taka-niepodleglosc/

Niepodległość jest rzeczą wielką i wspaniałą. Należy się nią cieszyć i celebrować ją. Ale mądrze. Niestety świętowanie przez Polaków rocznicy odzyskania niepodległości w dniu 11 listopada jest pozbawione głębszego sensu i wszelkiej historycznej podstawy.

Narodowe Święto Niepodległości Rzeczypospolitej wisi w próżni – nie wyznacza go data proklamacji żadnego oficjalnego dokumentu czy też orędzia. Nie wyznacza go data żadnego przełomowego wydarzenia. Bo też w istocie 11 listopada nic się nie wydarzyło – jak historia Polski długa i bogata.

No chyba, że wspaniałe zwycięstwo odniesione przez wojska polskie pod wodzą hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego nad Turkami pod Chocimiem. Ale to było w roku 1673 – sto lat przed pierwszym rozbiorem Rzeczypospolitej, więc choć okazja zacna, za nic nie pasuje do kontekstu.

Podobnie nie pasuje doń Dzień Świętego Marcina, czyli przypadające w Kościele katolickim na 11 listopada wspomnienie niezwykle na ziemiach polskich popularnego Marcina z Tours.

Wszakże znacznie bliżej Tours leży Las Compiègne, pośrodku którego w specjalnym wagonie kolejowym właśnie 11 listopada 1918 roku podpisano rozejm kończący czteroletnie zmagania Wielkiej Wojny. A to już znacznie bardziej pasuje do kontekstu. Ale nie polskiego. Dla Zachodu, owszem, jedenasty dzień listopada stanowi pamiątkę ze wszech miar ważną, w dziejach Polski jednak marginalną.

Cóż się bowiem wydarzyło 11 listopada 1918 roku w Polsce? Rada Regencyjna w Warszawie przekazała przybyłemu dzień wcześniej z Berlina Józefowi Piłsudskiemu zwierzchnictwo i naczelne dowództwo nad Wojskiem Polskim. Czy to jednak słuszny powód, aby dzień ów czcić jako pamiątkę odzyskania niepodległości? Żadną miarą! Machina naszej niepodległości pracowała już bowiem od ponad miesiąca. Józef Piłsudski przyszedł na gotowe. 10 listopada 1918 roku przyjechał niemieckim pociągiem do Polski już niepodległej.

Prawdziwa data i prawdziwy sprawca

Kiedy zatem powinniśmy świętować odzyskanie niepodległości po wieku rozbiorów? Siódmego dnia października. Tego dnia bowiem została publicznie ogłoszona deklaracja niepodległości Rzeczypospolitej. Proklamowała ją najwyższa legalna polska władza – Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – 7 października 1918 roku.

W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:

Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”

Niestety, w świadomości współczesnych Polaków, karmionych maksymalnie uproszczoną legendą, Rada Regencyjna Królestwa Polskiego – czynnik kluczowy w procesie odzyskiwania niepodległości przez Polaków po stu dwudziestu trzech latach rozbiorów – praktycznie nie istnieje. Niesłuszne to i niesprawiedliwe. Była ona bowiem pierwszym organem władzy odrodzonej Rzeczypospolitej.

Niektórzy to jednak kwestionują, by – co niezmiernie ciekawe – niemal na tym samym oddechu pochwalać oddanie przez nią władzy w ręce Józefa Piłsudskiego. I w najmniejszym nawet stopniu nie poczuwają się do niekonsekwencji. Bo skoro Rada miałaby być nielegalna, to władza przekazana brygadierowi nie była warta funta kłaków…

Inni deprecjonują Radę Regencyjną jako instytucję powstałą z nadania zaborcy i okupanta. To równie niegodziwe. Czyż bowiem wszyscy patrioci polscy owego czasu nie wiązali nadziei z jedną bądź drugą stroną „wojny powszechnej za wolność ludów”? Czy Roman Dmowski i Komitet Narodowy Polski nie postawili w tej rozgrywce na Rosję, a Józef Piłsudski i Związek Walki Czynnej – na Austro-Węgry i Niemcy? A że w odpowiednim momencie uwolnili się od zaborczej kurateli, by prowadzić samodzielną politykę? To samo przecież uczyniła Rada Regencyjna. I to z rewolucyjną wręcz jak na konserwatystów szybkością.

Kiedy 5 października 1918 roku kanclerz Cesarstwa Niemieckiego Maksymilian Badeński zwrócił się do prezydenta Stanów Zjednoczonych Thomasa Woodrowa Wilsona z ofertą rokowań pokojowych na podstawie czternasto-punktowego amerykańskiego orędzia ogłoszonego w styczniu tego samego roku, trzeźwi polscy dyplomaci natychmiast dostrzegli w tym nieomylny sygnał, iż Rzesza wojnę nieodwołalnie przegrała. A skoro jeszcze Niemcy się godzą, ba sami proponują, by negocjować zakończenie konfliktu na podstawie dokumentu, którego trzynasty paragraf wyraźnie oznajmia, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie”, to nie ma na co czekać, tylko ogłosić niepodległość państwa polskiego.

I to właśnie uczynili – całkowicie ignorując status quo, czyli fakt urzędowania w Warszawie niemieckiego generalnego gubernatora Hansa Hartwiga von Beselera oraz zajmowania większości terytorium Królestwa Polskiego przez żołnierzy w pikielhaubach oraz sprzymierzonych z nimi c.k. dezerterów. W oparciu o postulat amerykańskiego prezydenta, iż „powinno zostać utworzone niepodległe państwo polskie na terytoriach zamieszkanych przez ludność bezsprzecznie polską, z wolnym dostępem do morza, a niepodległość polityczna i gospodarcza oraz integralność terytoriów tego państwa powinna być zagwarantowana przez konwencję międzynarodową”, obwieścili Polsce i światu, że „wielka godzina, na którą cały naród polski czekał z upragnieniem, już wybija. Zbliża się pokój, a wraz z nim ziszczenie nigdy nieprzedawnionych dążeń narodu polskiego do zupełnej niepodległości. W tej godzinie wola narodu polskiego jest jasna, stanowcza i jednomyślna”.

Stało się to zaledwie dwa dni po nocie niemieckiego kanclerza – 7 października 1918 roku, i ten właśnie dzień powinien pozostać na wieczną rzeczy pamiątkę Narodowym Dniem Niepodległości.

Sprytne przejęcie narodowych dziejów

Ale nim nie jest. Dlaczego? Za sprawą wiernych akolitów Józefa Piłsudskiego uzurpujących sobie monopol na historię Polski. W ich narracji wszystko, do czego nie przyłożył ręki Brygadier-Marszałek-Wódz, nie miało dla naszych narodowych dziejów żadnego znaczenia – jakby zupełnie nie zaistniało. Więc po co o tym wspominać, po co to pamiętać?

Stąd data odzyskania niepodległości – 11 listopada – dzień, w którym Rada Regencyjna mianowała Komendanta głównodowodzącym Wojska Polskiego, od czego – w ich optyce – rozpoczęło się dzieło odbudowy polskiej państwowości. Józef Piłsudski przybył, zobaczył, zwyciężył – uniósł ręce nad Polską zupełnie jak Mojżesz podczas starcia Izraelitów z Amalekitami pod Refidim i dalsze wypadki dziejowe potoczyły się zgodnie z jego politycznym geniuszem.

A że akurat tego samego dnia podpisano rozejm na froncie zachodnim, co przyjęło się uznawać za datę zakończenia pierwszej wojny światowej, to tym lepiej, bo można było wątpliwej wagi wydarzenie lokalne podeprzeć faktem o niepodważalnym znaczeniu globalnym, i na takim pomyślnym splocie budować legendę.

A Polacy – naród na wskroś romantyczny – legendy nad wyraz lubią i przedkładają je ponad rzeczywistość. Niespecjalnie do nich przemawia konstatacja Józefa Mackiewicza, że „tylko prawda jest ciekawa”. Polacy preferują raczej dobrze wysmażoną propagandę, zwłaszcza obficie podlaną sosem poezji – menu w sam raz na wieczornice, apele, akademie. To w istotnej części efekt romantyczno-lewoskrętnej edukacji całych pokoleń Polaków – czy można się więc dziwić ich naturalnej, wręcz instynktownej skłonności ku lewicowym narracjom, schematom i stereotypom?

Stateczni, roztropni realiści

Tymczasem – co warto sobie uzmysłowić i zapamiętać – niepodległość Polski proklamowali konserwatyści.

To także bywa dziś cierniem w oku wielu historyków. A jednak właśnie fakt, iż Radę tworzyli polityczni realiści o światopoglądzie zachowawczo-monarchistycznym, przesądzał o jej powadze, stateczności, rzetelności i ostatecznie – skuteczności. Rada Regencyjna stanowiła prawdziwy przekrój elity społeczno-polityczno-duchowej ówczesnej Rzeczypospolitej.

Oto książę Zdzisław Lubomirski – filantrop i promotor edukacji, prezydent Warszawy i działacz samorządowy; oto Józef Ostrowski – ziemianin i prawnik, prezes konserwatywnego Stronnictwa Polityki Realnej; oto wreszcie Aleksander Kakowski – arcybiskup metropolita warszawski, czyli prymas Królestwa Polskiego. Zwłaszcza obecność tego ostatniego w Radzie Regencyjnej, powołanej wszak – jak sama nazwa wskazuje – w celu sprawowania władzy w imieniu monarchy pod jego nieobecność, wpisuje się w odwieczną tradycję ustrojową Rzeczypospolitej, zgodnie z którą w czasie bezkrólewia funkcje monarsze sprawował prymas Polski.

Jako ludzie poważni, stateczni i cnotliwi, regenci nie ograniczyli się do pustego frazesu, lecz od razu zaczęli przekuwać deklarację w czyn. Już zresztą wcześniej – przez niemal równy rok działalności – Rada Regencyjna krok po kroku poszerzała przestrzeń suwerenności, kładąc trwałe podwaliny porządku polityczno-społecznego odrodzonego państwa polskiego. Zorganizowała i rozbudowała administrację państwową, utworzyła zalążek polskiej dyplomacji, rozwijała polskie szkolnictwo i sądownictwo oraz – last but not least – zbudowała polskie siły zbrojne. Ówcześni Polacy ze wszystkich zaborów (z wyjątkiem, jak zwykle, lewaków) postrzegali Radę jako prawowitą władzę Polski, której powrót na mapy świata już od wiosny 1918 roku wręcz „czuło się w kościach”. Dowodzi tego choćby decyzja sztabu I Korpusu Polskiego w Rosji o uznaniu zwierzchnictwa Rady Regencyjnej.

Ówczesnym Polakom ani przez myśl nie przeszło kwestionować uprawnienia regentów do ogłoszenia niepodległości. Na manifest Rady zareagowali zachwytem przechodzącym w upojenie.

„Wczoraj od południa Warszawa zmieniła oblicze” – czytamy w „Kurierze Porannym” z 8 października – „zmieniła je nagle, jak za uderzeniem pioruna. Bo, zaiste, uderzył piorun! (…) Piorun błogosławiony! (…) Chwila uroczysta, godzina wielkiego cudu: zrasta się w jedno ciało rozcięty po trzykroć narodowy organizm. (…) Zwracają nam dzieje to, co nam odjęły”.

„Czy to prawda? Czy to być może?” – zanotowała w dzienniku tego samego dnia znana lwowska nauczycielka, uczestniczka powstania styczniowego, Zofia Romanowiczówna. – „Mówią mi, że powiedziano przed godziną, że Polska ogłoszona wolną i niepodległą, cała, od morza do morza! Ach! Nie mam słów na to, co się dzieje w mojej duszy”.

„Żyjemy w baśni, w najprzecudniejszej baśni” – entuzjazmowała się Maria Dąbrowska. – „Zdaje mi się, że nie jesteśmy dość wielcy, aby czuć się dostatecznie szczęśliwi. Nie jesteśmy dość dobrzy, aby być godni”.

A 14 października „Przegląd Poranny” doniósł, że „zgromadzeni w liczbie około dwóch tysięcy w Alei Jerozolimskiej oficerowie i żołnierze korpusu Dowbora-Muśnickiego przemaszerowali plutonami z orkiestrą na czele przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście do Zamku Królewskiego”.

Dwa dni wcześniej Rada Regencyjna przejęła od Niemców władzę zwierzchnią nad wojskiem i ustanowiła dlań polską rotę przysięgi; tydzień później przyjmie dymisję niemieckiego wodza naczelnego polskiej siły zbrojnej, by po kolejnym tygodniu mianować szefem sztabu generalnego Wojska Polskiego generała Tadeusza Rozwadowskiego.

Nie dość jednak na tym. Deklaracja niepodległości zainicjowała nie tylko ruchy administracyjno-gabinetowe, ale też popchnęła do działania zwolenników akcji bezpośredniej. 31 października w Krakowie rozpoczęło się rozbrajanie żołnierzy armii zaborczych. „Było około 11.30, gdy odwach objęli pierwsi żołnierze wolnej Polski. (…) Entuzjazm był nie do opisania” – wspominał kapitan Antoni Stawarz.

Sprawa polska nabrała ogromnego przyspieszenia.

Gwałtowny skręt w lewo

W takiej to sytuacji 10 listopada przybył do Warszawy specjalnym pociągiem z Berlina, czyli w iście niemieckim stylu wypróbowanym na Leninie, Józef Piłsudski.

I dalsze wypadki potoczyły się w zupełnie niewytłumaczalny sposób. Rada Regencyjna bowiem z miejsca postanowiła się rozwiązać, by – jak zapisano w dekrecie z 11 listopada – „wobec grożącego niebezpieczeństwa zewnętrznego i wewnętrznego dla ujednostajnienia wszystkich zarządzeń wojskowych i utrzymania porządku w kraju” przekazać władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich brygadierowi Józefowi Piłsudskiemu. Dlaczego to uczynili?

Czyżby faktycznie – jak głoszą podręczniki do historii – przestraszyli się ulicy? Listopad 1918 roku przyniósł bowiem ogromną aktywizację lewicy. Polonia Restituta od samego urodzenia (można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnim stadium prenatalnym) wybrała kurs na lewo. Czy zresztą można się temu dziwić? Przez cały miniony wiek „duch demokratyzmu równającym pługiem orał społeczną glebę” – jak to z poetyckim polotem określiła Eliza Orzeszkowa. Wobec załamania dotychczasowego porządku jak grzyby po deszczu wyrastały na prowincji pół-bolszewickie gremia roszczące sobie prawo do sprawowania władzy na polskiej ziemi: Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej Daszyńskiego, Republika Tarnobrzeska, Polska Komisja Likwidacyjna Witosa. Rzut oka na ich programy do dziś jeży włosy na głowie…

A jednak to nie do końca z obawy wyniknęło przekazanie władzy przez Radę Regencyjną Józefowi Piłsudskiemu. Ani też z bezradności – wbrew temu, co wywnioskował z rozmowy z księciem Zdzisławem Lubomirskim w roku 1919 Hipolit Korwin-Milewski, mianowicie, iż „jeśli ten niepozbawiony energii mąż stanu w chwili runięcia potęgi niemieckiej znalazł się zupełnie bezbronnym wobec agitacji ulicznej, zakusów PPS, machinacji Daszyńskiego w Krakowie i Lublinie, to dlatego, że nie skorzystał w ostatnich miesiącach z osłabienia łapy niemieckiej, żeby sobie zorganizować zawczasu, czy to przez porozumienie z Dowbór-Muśnickim, czy przez urządzenie w Warszawie i w głównych miastach z elementów umiarkowanych rodzaju milicji, swoją własną siłę zbrojną”.

W pułapce przesądów

Szkopuł wydaje się tkwić gdzie indziej. Oto bowiem z jednej strony regenci za wszelką cenę pragnęli zapobiec wewnętrznemu konfliktowi w łonie młodego państwa, z drugiej jednak, polskie ziemiaństwo i arystokracja przez cały XIX wiek spędzony na walce i konspiracji, w rewolucyjnym ferworze i duchu „postępu”, mocno poczerwieniały. U początku XX stulecia naturalne elity społeczne Rzeczypospolitej podświadomie wierzyły w słuszność demokratyzacji świata – stąd chociażby zawarty w samej deklaracji niepodległości z 7 października dezyderat wypracowania porządku polityczno-prawnego opartego „na szerokich zasadach demokratycznych”.

Kłopotu mógł za to nastręczać transfer kompetencji – i tu, jak się wydaje, starzy konserwatyści wpadli w pułapkę przesądów światopoglądowych własnej sfery. Demokratyzacja, owszem, jak najbardziej, ale przecież nie w wykonaniu post-pańszczyźnianych chłopów czy łyczków z endecji. Z ulgą więc, ba, z przyjemnością powitali przedstawiciela starej, dobrej, szlacheckiej rodziny o irredentystycznych tradycjach, aby zgodnie z zaleceniem markiza Juana Donoso Cortésa (znanego w Polsce, bo tłumaczonego na łamach rodzimej prasy konserwatywnej) w obliczu dyktatury sztyletu zgodzić się na dyktaturę szabli.

No bo czym innym wytłumaczyć skwapliwość, z jaką złożyli losy zmartwychwstałej ojczyzny w rękach socjalisty-eksterrorysty? De facto, acz chyba nieświadomie, traktując go jak króla. Problem w tym, że Józef Piłsudski wcale nie chciał być królem. Ani nawet zachowywać się jak król. On wolał być carem…

Obchodzenie świąt bez treści, celebrowanie „pustych” rocznic, fetowanie okazji bez pokrycia wskazuje, że zainteresowanym nimi nie chodzi o upamiętnienie konkretnego wydarzenia – co ma naród wiązać z jego przeszłością i dawać mu naukę na przyszłość – tylko o samo świętowanie, czyli zwykłą, pospolitą fiestę. To zaś wzbudza przerażające podejrzenie, że treść niepodległości i prawda na jej temat jest Polakom w zasadzie obojętna, byle tylko istniała okazja do świętowania. Zaprawdę, koszmarna to hipoteza, choć sensownie wyjaśnia, dlaczego ta nasza niepodległość jest taka marna i powierzchowna…

7 października 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego ogłosiła niepodległość. Nie 11 listopada.

7 października 1918 roku Rada Regencyjna Królestwa Polskiego ogłosiła niepodległość. To nie 11 listopada. Prawdziwa data odzyskania niepodległości jest inna. „Jesteście państwo okłamywani od początku”

nie-11-listopada-prawdziwa-data-odzyskania-niepodleglosci

Dziś 11 października obchodzone jest w Polsce Narodowe Święto Niepodległości. Jednak prawdziwa rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę przypada w innym dniu. Z tej okazji przypominamy, co o wydarzeniach sprzed 105-ciu lat mówili publicyści „Najwyższego Czas-u!” Stanisław Michalkiewicz oraz Janusz Korwin-Mikke.

To właśnie 7 października 1918 roku Rada Regencyjna przejęła zwierzchność nad wojskiem polskim i rozpoczęła proces przejmowania władzy i formowania państwa polskiego.

Stanisław Michalkiewicz podkreślał, że „11 listopada właściwie nic takiego się nie stało, żadna niepodległość nie została wówczas proklamowana″. – Niepodległość Polski po 123 latach niewoli została proklamowana 7 października przez Radę Regencyjną na wieść o tym, że Niemcy próbują utworzyć niepodległą Ukrainę, do której chcieliby inkorporować Lwów – mówił publicysta.

Rada Regencyjna uznała, że to zagraża żywotnym interesom państwa Polskiego i w związku z tym 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski.

11 listopada Rada Regencyjna przekazała Piłsudskiemu władzę. Czyli co dokładnie? Przekazała mu zorganizowane wcześniej państwo wyjaśnił Michalkiewicz.

Dopiero 16 listopada 1918 roku Piłsudski notyfikował powstanie państwa Polskiego opartego na podstawach demokratycznych. (…) Z tego wynika, że proces odzyskiwania przez Polskę niepodległości był rozciągnięty w czasie – dodawał.

Janusz Korwin-Mikke podkreślił, iż „jesteście państwo okłamywani od początku, 11 listopada nie jest żadną rocznicą odzyskania niepodległości″. – 11 listopada nastąpiło jedynie przekazanie władzy przez Radę Regencyjną towarzyszowi Ziukowi z partii socjalistycznej, czyli Piłsudskiemu – mówił polityk.

7 października Rada Regencyjna zadekretowała oderwanie się od mocarstw centralnych i tę rocznicę świętujemy, a nie rocznicę przekazania władzy socjaliście (…), niestety takie były wówczas nastroje społeczne, że Rada Regencyjna uznała, że lepiej przekazać władzę Piłsudskiemu, niż żeby miał być rząd lubelski złożony z komunistów – przypominał Korwin-Mikke.

11 listopada jako data odzyskania niepodległości został ogłoszony dopiero w 1937 roku i tylko dwa razy był obchodzony przed wojną. Rząd londyński zakazał obchodzenia tego (…) Chodzi o zamanifestowanie, że 7 października nastąpiło odzyskanie niepodległości, a 11 listopada władzę przejęli socjaliści, którzy potem gnębili Polskę podatkami i doprowadzili do klęski. 11 listopada to jest rocznica klęski – wyjaśnił.

=============================

W odezwie do narodu polskiego wydanej tegoż dnia przez Radę Regencyjną czytamy:

„Polacy! Obecnie już losy nasze w znacznej mierze w naszych spoczywają rękach. Okażmy się godnymi tych potężnych nadziei, które z górą przez wiek żywili wśród ucisku i niedoli ojcowie nasi. Niech zamilknie wszystko, co nas wzajemnie dzielić może, a niech zabrzmi jeden wielki głos: Polska zjednoczona niepodległa!”

=============================

Mail:

A rząd PPS w Lublinie został powołany 7 listopada. Daszyński i spóła od początku byli bardzo zdeterminowani. Gotowi do konfrontacji zbrojnej. Tej udało im się jednak uniknąć gdyż oddziały wierne Radzie Regencyjnej nie chciały prowadzić bratobójczych walk.

„Polexit. Nie dla eurokołchozu” „Stop ukrainizacji Polski”, „Stop Usraelizacji polskiej racji stanu”.

Marsz Niepodległości. Braun: „W paru sprawach trzeba się ogarnąć” [VIDEO]

11.11.2023 Autor:MM marsz-niepodleglosci-braun

Grzegorz Braun. Ewa Zajączkowska-Hernik. Marsz Niepodległości 2023. Rondo Dmowskiego. Warszawa. Konfederacja
Grzegorz Braun i Ewa Zajączkowska-Hernik. / Foto: screen YouTube/Konfederacja

Podczas tegorocznego Marszu Niepodległości z politykami Konfederacji rozmawiała Ewa Zajączkowska-Hernik. Wśród nich znalazł się Grzegorz Braun.

Oficjalnie Marsz Niepodległości rozpoczął się o godz. 14-tej. Na początku odmawiano różaniec. Manifestacja z ronda Dmowskiego wyruszyła niespełna godzinę później. Tegoroczny przemarsz idzie pod hasłem „Jeszcze Polska nie zginęła”.

– „Jeszcze Polska nie zginęła” – to jest teza, śmiała teza, zważywszy na trudne okoliczności. No a my wyciągamy polityczne wnioski. Jeśli chcemy, żeby rzeczywiście nie zginęła, no to w paru sprawach trzeba się ogarnąć i dlatego Korona – Konfederacja Korony Polskiej – maszeruje tutaj dzisiaj z kilkoma banerami, które dają nasz przekaz – zaznaczył Grzegorz Braun.

– Widzę tutaj jeszcze ruszający właśnie z Ronda Dmowskiego nasz baner „Polexit. Nie dla eurokołchozu”, widzę tam dalej baner „Stop ukrainizacji Polski”, a za chwilę rozwinie się w poprzek ulicy baner z napisem „Stop Usraelizacji polskiej racji stanu”. To nie nasze wojny. Nie chcemy, by Polacy byli żyrantami ludobójstwa, które w tej chwili dokonuje się w państwie położonym w Palestynie. Nie chcemy, żeby Polacy byli obywatelami drugiej albo i trzeciej kategorii we własnym kraju – wskazywał poseł.

– Doniesienia z granicy, Protest kierowców. I po której stronie staje Policja Rzeczpospolitej Polskiej? Staje po stronie interesów ukraińskich. Tak być nie może. To jest piękna impreza, ale przed nami bardzo wiele wyzwań, bardzo wiele zadań do wykonania, które, myślę, podejmujemy z początkiem tej X już kadencji Sejmu, a II z udziałem Konfederacji – dodał.

– Co takiego się dzieje w Unii Europejskiej, że my musimy tej niepodległości bronić? – pytała Zajączkowska-Hernik.

– Myślę, że trzeba na to patrzeć szerzej. To jest szereg problemów, które dają się sprowadzić do kwestii wyprzedaży suwerenności – i na rzecz eurokołchozu, Unii Europejskiej, Rady Komisarzy Ludowych z Brukseli, i na rzecz obcych imperiów – podkreślił Braun.

– Usraelizacja polskiej racji stanu, czyli wyrzeczenie się własnych interesów, realizacja interesów imperium aktualnie przede wszystkim amerykańskiego. I to są powody, dla których Polacy tracą. Polacy ponoszą koszta amerykańskiej polityki na Ukrainie, a za chwilę będziemy ponosić koszta amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie. Jeżeli ruszy stamtąd fala uchodźców, migracji znowu staniemy wobec wielkiego wyzwania, co przy aktualnym rozbrojeniu Wojska Polskiego na rzecz Ukrainy, co przy aktualnym braku asertywności władzy warszawskiej może skończyć się katastrofą – wskazał parlamentarzysta.

– I tylko Konfederacja – i Korona w Konfederacji – wypowiada się w tych sprawach jasno: Polexit, Stop ukrainizacji, Stop banderyzacji, stop realizacji interesów imperializmu – jaki by to nie był imperializm, potępienie ludobójstwa, niezależnie od tego, jaki jest kraj pochodzenia i narodowość ludobójców – wskazał Braun.

Ewa Zajączkowska-Hernik

Ukrainiec przesadził i został deportowany. Pierwszy taki przypadek.

Ukrainiec przesadził i został deportowany. Pierwszy taki przypadek w kraju

magnapolonia-ukrainiec-przesadzil

Policjanci z Wronek pracowali nad sprawą ukraińskiego dezertera, który dopuścił się licznych przestępstw i wykroczeń. Mężczyzna swoim zachowaniem stwarzał zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku publicznego. Dzięki współpracy służb, został deportowany.

Ukrainiec przesadził i został odesłany do swojego kraju. Z naszych informacji wynika, że to pierwszy taki przypadek w kraju.

W dniu 30 października policjanci otrzymali liczne zgłoszenia o pijanym dezerterze z Ukrainy, który miał zakrwawione ręce. Szedł ulicą Poznańską we Wronkach, zachowywał się wulgarnie i agresywnie oraz kopał w różne przedmioty.

Interweniujący policjanci ujęli go. Okazało się, iż był to 20-latek zamieszkujący na co dzień we Wronkach. Z dalszych policyjnych ustaleń w sprawie wynikało, iż przyczyną okaleczenia jego rąk było wybicie szyby w wynajmowanym przez niego mieszkaniu. Właściciel lokalu złożył zawiadomienie o przestępstwie. Okazało się też, że oprócz szyby, wcześniej mężczyzna uszkodził też rolety zewnętrzne.

Mężczyzna był znany miejscowym policjantom z wcześniejszych interwencji. Wielokrotnie był zatrzymywany w związku z popełnionymi przestępstwami dotyczącymi niszczenia mienia czy kradzieży o charakterze chuligańskim. Za nic miał polskie prawo.

Wobec 20-letniego dezertera policjanci podejmowali też interwencje w związku z popełnionymi wykroczeniami dotyczącymi jazdy samochodem w stanie po użyciu alkoholu, spożywania alkoholu w miejscach niedozwolonych, zakłóceniami spokoju i porządku publicznego oraz kradzieże sklepowe.

Z uwagi na notorycznie nieprzestrzeganie polskiego prawa, liczne interwencje wobec 20-latka, a także informacje, które policjanci otrzymywali od zaniepokojonych mieszkańców, a także lokalnej prasy, wronieccy funkcjonariusze rozpoczęli procedurę weryfikującą, czy wobec mężczyzny można sporządzić wniosek o zobowiązanie cudzoziemca do powrotu do swojego kraju.

Dzielnicowi wykonali wywiad środowiskowy, z którego wynikało, że mężczyzna nie miał dobrej opinii wśród lokalnej społeczności. Policjanci przeanalizowali też wszystkie prowadzone wobec niego postępowania.Funkcjonariusze stwierdzili, że zachowanie mężczyzny stwarzało realne zagrożenia bezpieczeństwa i porządku publicznego.

W końcu dezerter został zatrzymany, a Komendant Powiatowy Policji w Szamotułach skierował do Komendanta Straży Granicznej wniosek o wydanie decyzji o zobowiązaniu cudzoziemca do powrotu. Straż Graniczna przejęła obcokrajowca i po podjęciu decyzji, mężczyzna pod eskortą został przekazany służbom ze swojego kraju. Wobec mężczyzny orzeczony został zakaz ponownego wjazdu na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i innych państw obszaru Schengen przez okres 5 lat.

NASZ KOMENTARZ: Miejmy nadzieję, że to nie odosobniony przypadek, ale raczej początek wydaleń dzikusów, który przyjechali do naszego kraju. Nie ma zgody na utrzymywanie przez Polaków ludzi, którzy nie szanują prawa i porządku.

Zima demograficzna zamieniła się w epokę lodowcową

w ostatnim czasie media regularnie przywołują dramatyczne dane dotyczące dzietności w Polsce. W zeszłym roku liczba urodzonych dzieci spadła do poziomu 300 000, co stanowiło wynik najniższy od zakończenia II wojny światowej. Nie oglądając się na rząd i polityczny kryzys, w Ordo Iuris od lat prowadzimy strategiczne prace badawcze i proponujemy konkretne rozwiązania w zakresie polityki rodzinnej.
Demograficzna zapaść dotyka całej Europy i wedle prognoz doprowadzi do spadku ludności poszczególnych państw nawet o 30% na przestrzeni dwóch pokoleń. Podczas otwarcia naszej przełomowej konferencji o kulturowej polityce rodzinnej, mec. Jerzy Kwaśniewski porównał groźbę wyludnienia do czasów średniowiecznej epidemii Czarnej Śmierci, z której nasza cywilizacja podnosiła się dwa wieki.
Coraz więcej ludzi i światowych przywódców dostrzega konieczność uznania demograficznego kryzysu za pierwszorzędne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Prezydent Węgier – Katalin Novák – wskazała w jednym z wystąpień, że w „wielu krajach zima demograficzna zamieniła się w epokę lodowcową”. W podobnym tonie wypowiedziała się premier Włoch Georgia Meloni. Potrzebę promowania rodzicielstwa dostrzegają w swoim stylu także Amerykanie, którzy organizują konkurs piękności zamężnych kobiet Mrs. American Pageant. W tym roku zwyciężyła w nim matka siedmiorga dzieci – 33-letnia Hannah Neeleman.
Globalny charakter problemu nie może być jednak dla nas pocieszeniem. Tym bardziej, że jego skala w Polsce należy do największych na świecie.Co gorsza, rządy w Polsce obejmą wkrótce ludzie, dla których rozwiązaniem na kryzys demograficzny – skutkujący ruiną polskiego systemu emerytalnego – jest masowa migracja z obcych kulturowo państw Afryki i Azji. Gdy apele do młodych Polaków o odrzucenie własnego egoizmu i otwarcie się na życie rodzinne formułował minister edukacji, prof. Przemysław Czarnek lub przedstawiciele polskiego Episkopatu – liderzy dotychczasowej opozycji brutalnie ich krytykowali i wyśmiewali.
Niemal od początku istnienia Instytutu Ordo Iuris, nasi eksperci zajmują się poszukiwaniem odpowiedzi na pytania o przyczyny i rozwiązania problemu kryzysu dzietności. Do naszego raportu „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska” wprost odwoływał się rząd w czasie wprowadzania najważniejszych instrumentów polityki rodzinnej w 2016 roku. Później część naszych pomysłów została uwzględniona w rządowej Strategii Demograficznej 2040, a część była realizowana pośrednio w takich programach jak chociażby Rodzinny Kapitał Opiekuńczy.
Od samego początku zwracamy jednak uwagę na to, że priorytetem skutecznej polityki prorodzinnej i prodemograficznej nie mogą być tylko programy nastawione na finansowe wsparcie rodzin z dziećmi. Gdyby przyczyna niskiej dzietności leżała głownie w przeszkodach zewnętrznych, takich jak zła sytuacja finansowa i niepewność sytuacji zawodowej, wówczas poprawa sytuacji ekonomicznej przekładałaby się na boom narodzin. Rzecz w tym, że ogólny poziom życia Polaków poprawia się, a dzietność – jak spadała, tak spada. Nie jest też lepiej w zamożniejszych krajach Europy.Chcąc podkreślić wagę polityki kulturowej, która afirmuje rodzicielstwo, 30 września zorganizowaliśmy w Warszawie międzynarodową konferencję naukową na ten temat.Wybitni, światowi naukowcy oraz przedstawiciele think-tanków z Polski, Węgier, Wielkiej Brytanii i USA prezentowali swe badania oraz dyskutowali na temat kulturowego tła kryzysu demograficznego w świecie zachodnim.
Wnioski są jednoznaczne: dobra polityka prorodzinna musi być promocją małżeństwa i rodzicielstwa. Kluczem do jej sukcesu jest nieustanne przekonywanie, że małżeństwo i rodzina pozytywnie wpływają na całe życie człowieka. Obecnie pracujemy nad publikacją pokonferencyjną. Pokażemy w niej główne kulturowe przeszkody w wyjściu z demograficznej zapaści i wskażemy sprawdzone metody promocji rodziny i rodzicielstwa.W ten sposób wzmacniamy opór wobec całego nurtu zniechęcania Polaków do posiadania dzieci, którego promotorami były przez lata tak publiczne jak i prywatne media. W połowie września czytelnicy portalu Gazety Wyborczej mogli przeczytać artykuł, w którym pisano o „tysiącu powodów, żeby nie mieć dzieci”. Portal Wysokie Obcasy pod koniec sierpnia twierdził, że „bezdzietni z wyboru nie czują pustki” a także kreował obraz macierzyństwa jako „przekleństwa”. 
Niewiele w tyle pozostawały media publiczne, które często epatowały w swoich filmach i serialach rozwodami i promocją konsumpcyjnego stylu życia. Odpowiedzią na tę propagandę egoizmu musi być nasza aktywność – konkretne twarde argumenty i skuteczne metody odnowy kultury rodzinnej i dzietności.
Poszukując odpowiedzi na pytanie o skuteczne remedium na postępujący kryzys dzietności, analizujemy także politykę prorodzinną państw, które radzą sobie lepiej od nas. Obecnie eksperci Ordo Iuris analizują politykę prorodzinną Węgier. Przyglądamy się przy tym nie tylko zastosowanym nad Dunajem instrumentom polityki ekonomicznej, ale również kulturowej. Efektem naszych prac będzie raport, który opublikujemy jeszcze w tym roku.
Jako odpowiedzialny ośrodek strategiczny, nie możemy pozwolić, by zmiana rządu i ofensywa radykalnej lewicy zatopiła nas w działaniach reaktywnych i obronnych. Część naszych sił wciąż musimy – nawet bardziej zdecydowanie niż w przeszłości – poświęcać na strategiczny namysł i przygotowywanie odpowiedzi na największe zagrożenia dla naszej Ojczyzny. Przemyślana polityka demograficzna, uwzględniająca kulturowe czynniki wpływające na dzietność, może ocalić nas przed tragicznym w skutkach wyludnieniem i jest merytoryczną odpowiedzią na postulaty głosicieli „nieuchronnej” masowej imigracji.
Wiem, że ze wsparciem Pana i całej społeczności naszych Przyjaciół i Darczyńców, szeroko zakrojone plany badawcze i promocyjne będą mogły zakończyć się skutecznym przygotowaniem narzędzi kulturowej polityki rodzinnej. To tym bardziej ważne w czasie, gdy – przynajmniej na pewien czas – rządowe instytucje staną się otwartymi propagatorami antykultury, masowej migracji i cywilizacji śmierci.Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk[u mnie jakoś “nie wchodzi”, jest jednak w ORYGINALE. MD]
Czy Polskę czeka demograficzna katastrofa?Demografowie od lat alarmują, że niska dzietność Polaków stanowi ogromne zagrożenie dla przyszłości naszego narodu. Obecnie polski wskaźnik dzietności wynosi zaledwie 1,26, czyli głęboko poniżej poziomu progu 2,1 wymaganego do osiągnięcia zastępowalności pokoleń.Opublikowana w bieżącym roku przez Główny Urząd Statystyczny Prognoza ludności Polski na lata 2023-2060 przedstawia długoterminowe scenariusze demograficzne dla Polski. Według najgorszego z nich liczba Polaków może zmniejszyć się w 2060 roku nawet do 26,7 mln. Według najrealniejszego – zdaniem autorów prognozy – wariantu Polskę w 2060 roku ma zamieszkiwać niecałe 31 mln ludzi. Z kolei wariant najbardziej optymistyczny zakłada, że liczba Polaków zmniejszy się do 34,8 mln.
Wszystkie z tych scenariuszy łączy nie tylko drastyczny spadek populacji Polski, ale także zachwianie jej struktury demograficznej, polegające na procentowym wzroście udziału seniorów w ogólnej populacji Polski, co niekorzystnie odbije się na naszym systemie emerytalnym. Obecnie na jedną osobę w wieku post-produkcyjnym przypadają w Polsce blisko 3 osoby w wieku produkcyjnym, które mogą pracować na emerytury swoich rodziców i dziadków. Każda z prognoz GUS przewiduje, że do 2060 roku na jedną osobę w wieku postprodukcyjnym będzie przypadać tylko 1,5 osoby w wieku produkcyjnym.W rezultacie na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci przemiany demograficzne będą stanowiły główną barierę rozwojową Polski. Jeżeli dzietność utrzyma się na obecnym poziomie, Polskę czeka zjawisko wtórnego regresu demograficznego, czyli pogłębienia się negatywnych procesów w kolejnych pokoleniach ze względu na ich niższy potencjał demograficzny.
Czy polska polityka prorodzinna państwa jest skuteczna?Świadomi zagrożeń związanych z wyludnianiem Polski, eksperci Ordo Iuris od lat poddają wnikliwej analizie polską politykę prorodzinną.Już w 2015 roku opublikowaliśmy obszerny – prawie 200-stronicowy – raport „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?”, który przygotowaliśmy we współpracy z Związkiem Dużych Rodzin „Trzy plus” i zaprezentowaliśmy w Kancelarii Prezydenta RP. Raport zawierał szczegółową analizę doświadczeń siedmiu państw, którym udało się skutecznie zwiększyć współczynnik dzietności, analizę polityk prorodzinnych wprowadzanych w Polsce i na poziomie unijnym w przeciągu ostatnich 25 lat oraz szereg rekomendacji, z których częściowo korzystał później rząd.Proponowaliśmy między innymi wprowadzenie tzw. bonu wychowawczego, którego idea jest w dużej mierze zbieżna z wprowadzonym przez rząd projektem Rodzinnego Kapitału Opiekuńczego. Oprócz tego proponowaliśmy także wprowadzenie skutecznego programu mieszkaniowego dla młodych oraz preferencji podatkowych dla rodzin. Rząd wprost odwoływał się potem do naszego raportu przy wprowadzaniu niektórych z proponowanych przez nas rekomendacji.Trzy lata później opublikowaliśmy kompleksowy raport poświęcony opiece nad dziećmi do 3. roku życia. Zwróciliśmy w nim uwagę na liczne mankamenty polskiego modelu, który jest mało efektywny i nie wychodzi naprzeciw zgłaszanym przez rodziców potrzebom, co negatywnie przekłada się na dzietność Polaków. Przytaczając liczne badania naukowe i doświadczenia innych państw, zarekomendowaliśmy wówczas, aby – zgodnie z oczekiwaniami rodziców – państwo wspierało nie tylko opiekę nad dziećmi w żłobkach, ale również opiekę domową podejmowaną przez rodziców, dziadków lub nianie. Postulowaliśmy także wydłużenie okresu płatnych urlopów rodzicielskich i powiązanie ich długości z liczbą posiadanego potomstwa.
Poddaliśmy analizie rządowy program „Pierwsze Mieszkanie”, którego pomysłodawcy przedstawiali go jako pomoc dla młodych rodzin, które wskutek problemów z zakupem własnego mieszkania odkładają na później decyzję o posiadaniu dzieci. Wskazaliśmy, że – wbrew zapowiedziom rządzących – ów program nie będzie miał wpływu na demografię Polski. Jest to efektem powielenia błędów poprzedniej podobnej inicjatywy mieszkaniowej – „Mieszkania dla młodych”, z którego skorzystali w większości single i bezdzietne związki. Co więcej, program „Pierwsze Mieszkanie” może wręcz zniechęcać do zawierania małżeństw, ponieważ wyklucza on małżeństwa, w których co najmniej jeden małżonek posiada już mieszkanie. Jednocześnie pary żyjące w nieformalnym związku mogą ominąć ów zapis albo skorzystać z programu dwukrotnie, ukrywając swoją relację. W analizie zwróciliśmy uwagę na to, że obecny kształt programu może doprowadzić do wzrostu cen mieszkań, na czym skorzystają deweloperzy i banki, a nie młodzi Polacy.
Dziś widać już, że nasze obawy w tym zakresie niestety się potwierdziły… Aby program był bardziej prorodzinny, postulowaliśmy jego ograniczenie do rodzin z dziećmi lub rodzin spodziewających się dzieci oraz powiązanie wysokości wsparcia z liczbą posiadanych dzieci.Ocenie poddaliśmy program 500+, który od nowego roku ma zostać podniesiony, co znacząco zwiększy jego koszt. W poświęconym mu komentarzu prawniczym wskazaliśmy, że choć w pierwszym okresie jego funkcjonowania w Polsce nastąpił istotny wzrost liczby urodzeń, to jednak od 2017 roku obserwujemy ich wyraźny spadek. Dlatego program powinien zostać przemyślany na nowo, zreformowany i wkomponowany w całokształt polityki prorodzinnej.
Aby wesprzeć działania Instytutu Ordo Iuris, proszę kliknąć w poniższy przycisk [w oryg.]
Prorodzinna kultura ma kluczowe znaczenie dla demografii!Widzimy zatem, że skierowane do młodych programy społeczne, choć mają pewien wpływ na dzietność Polaków, ułatwiając podjęcie decyzji o założeniu rodziny, to nie są w tym zakresie decydujące. Dane demograficzne jasno wskazują, że najwięcej Polaków – ponad 700 000 rocznie – rodziło się w latach pięćdziesiątych oraz w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych.W dobie szalejącego stalinowskiego terroru i powojennej biedy oraz w czasie stanu wojennego, warunki ekonomiczne w Polsce były zdecydowanie gorsze od obecnych, a mimo to nasi dziadkowie i rodzice mieli więcej dzieci niż my. Pierwszoplanowe znaczenie dla poziomu dzietności mają więc nie tyle czynniki ekonomiczne, co kulturowe. 
Kilkadziesiąt lat temu, pomimo komunistycznej propagandy, w Polsce istniała silna i oddolna kultura przyjazna posiadaniu dzieci. Przez ostatnie lata podkopały ją kulturowe trendy zniechęcające do rodzicielstwa – w tym skrajny indywidualizm i koncentracja na własnej wygodzie.
Pokazujemy kulturowe zagrożenia dla polskiej demografii.
Chcąc dać im odpór oraz postawić pierwszy krok na drodze do odbudowania silnej, prorodzinnej kultury w Polsce, zorganizowaliśmy pod koniec września międzynarodową konferencję naukową „Kulturowe aspekty polityki prorodzinnej – dodatek czy podstawa skutecznej recepty na kryzys demograficzny”.W trakcie wydarzenia profesor Bracy Bersnak z amerykańskiego Christendom College zwrócił uwagę na związek pomiędzy skłonnością do przedkładania kariery zawodowej ponad rodzinę z obniżeniem dzietności. Przytoczył wyniki amerykańskich badań, które dowodzą, że ludzie ceniący karierę zawodową wyżej od rodziny mają średnio o 0,6 dziecka mniej od tych, którzy wyżej cenią rodzinę. Profesor zauważył, że współczesna kultura masowa prezentuje rodzinę i małżeństwo jako zagrożenie dla ludzkiej wolności rozumianej w duchu skrajnego indywidualizmu. Jednocześnie podkreślił, że aby dać odpór tej antyrodzinnej narracji, powinniśmy podkreślać korzyści wynikające z życia rodzinnego. Powołując się na liczne badania, wskazał, że małżeństwo sprawia, że małżonkowie oceniają swoje życie jako bardziej szczęśliwe. Starając się dać przykład dzieciom, rzadziej niż inne osoby podejmują ryzykowne zachowania i rzadziej łamią prawo. Są też bardziej produktywni.
Belinda Brown z University College London wykazała negatywny wpływ na dzietność radykalnego feminizmu, który za swojego wroga i źródło opresji wobec kobiet uznaje rodzinę jako taką. Podkreśliła, że lansowany przez radykalne feministki fałszywy obraz mężczyzny zatruwa relacje damsko-męskie i tym samym niszczy małżeństwa. Wskazała, że przeforsowane przez radykałów w Wielkiej Brytanii osłabienie prawnej pozycji małżeństwa przyczyniło się spadku liczby zawieranych małżeństw i zmniejszenia dzietności.Ja w swoim wystąpieniu zidentyfikowałem niektóre czynniki kulturowe, które uderzając w rodzicielstwo, nie pozostają bez wpływu na dzietność Polaków. Są nimi postrzeganie pracy jako źródłu wartości i sensu życia (workism), deprecjonowanie pracy jaką wykonuje matka zajmując się domem i wychowaniem dzieci, jako nie przynoszącej żadnych wymiernych korzyści finansowych, rewolucja seksualna, przeakcentowanie indywidualizmu i autonomii, rozbicie norm związanych z macierzyństwem, ojcostwem, rodzicielstwem i zdewastowanie samego rozumienia tych pojęć. Wreszcie kampanie wprost wymierzone w zniechęcenie do rodzicielstwa.
Z kolei profesor Mark Regnerus z University of Texas mówił o wpływie antykoncepcji i pornografii na powstawanie i trwałość związków. Wskazywał, że o ile dla naszych dziadków, stosunek seksualny był jednoznacznie wpisany w kontekst małżeństwa, związany z płodnością i odpowiedzialnością za poczęte życie, to współcześnie ów związek został rozerwany. W rezultacie długotrwałe budowanie relacji małżeńskich jest trudniejsze niż prowadzenie życia wypełnionego pogonią za kolejnymi seksualnymi podbojami.Inny z prelegentów – Joseph Backholm z zajmującego się kulturą, małżeństwem i rodziną w USA think-tanku Family Research Council – podjął temat relacji sekularyzmu i dzietności, a dyrektor zajmującego się badaniami demograficznymi Instytutu Pokolenia Michał Kot przybliżył badania dotyczące wzrostu poczucia samotności wśród młodych Polaków. Wskazał, że poczucie samotności młodego pokolenia wiąże się z rozwojem nowych technologii komunikacyjnych, które przenoszą życie młodych ludzi do wirtualnej rzeczywistości.Prezes Instytutu Wiedzy o Rodzinie i Społeczeństwie, prof. Michał Michalski w swoim wystąpieniu opowiedział o korzyściach dla rodziny i społeczeństwa wynikających z obecności ojca w wychowaniu dzieci. Przytoczył wyniki badań świadczących o tym, że dzieci, które mają lepszy kontakt z ojcami, mają wyższe poczucie własnej wartości, osiągają lepsze wyniki w nauce oraz lepiej radzą sobie ze stresem.
Obecnie pracujemy nad publikacją pokonferencyjną, w której zbierzemy głosy wszystkich ekspertów, tworząc w ten sposób katalog zagrożeń dla kultury afirmacji rodzicielstwa oraz wskazując rekomendowane sposoby reakcji.
Jak Węgrzy radzą sobie z kryzysem demograficznym?Podczas wrześniowej konferencji poruszyliśmy także temat węgierskiej polityki prodemograficznej. Pomiędzy rokiem 2011 a rokiem 2022 wskaźnik dzietności wzrósł tam z poziomu 1,23 do poziomu 1,52. Z kolei liczba zawieranych rocznie małżeństw uległa w tym okresie podwojeniu. Politykę tamtejszego rządu przybliżył Árpád Mészáros – wiceprezes Instytutu na rzecz Demografii i Rodzin im. Marii Kopp.Jego zdaniem, przesłanie wynikające z węgierskiego relatywnego sukcesu sprowadza się do tego, że posiadanie rodziny i dzieci nie może być przywilejem i nie jest jedynie sprawą prywatną, ale najbardziej publiczną spośród spraw osobistych, o którą należy walczyć w celu zachowania Europy oraz europejskich wartości i kultury.Węgierskiej polityce prorodzinnej poświęcimy osobny raport, nad którym pracują obecnie nasi eksperci. Zwrócimy w nim uwagę na fakt, iż Węgry z problemami demograficznymi zmagają się dużo dłużej od Polski. Już od początku lat sześćdziesiątych XX wieku Węgrzy mają problem z osiągnięciem współczynnika prostej zastępowalności pokoleń. Omówimy zastosowane przez nich instrumenty demograficzne, które przyczyniły się do podniesienia wskaźnika dzietności.
Razem zbudujemy w Polsce kulturę posiadania dzieci
Jeśli w przeciągu nadchodzących kilku lat Polacy nie podejmą stanowczych działań i nie zbudują w Polsce kultury afirmującej posiadanie dzieci, w której rodziny wielodzietne nie będą wyjątkiem od normy, ale normą, to liczba Polaków ulegnie drastycznemu spadkowi. Będzie to oznaczało nie tylko odczuwane przez wszystkich pogorszenie sytuacji ekonomicznej, ale także osłabienie pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Jako mniej licznemu narodowi będzie nam dużo trudniej bronić się przed presją międzynarodowego lobby aborcyjnego czy antyrodzinnego.Wciąż jednak nie jest za późno. Nadal możemy skutecznie przeciwstawić się skrajnym ideologom burzącym realistyczne rozumienie ludzkiej płciowości i deformującym małżeństwo i rodzinę do postaci luźnego konglomeratu czasem zamieszkujących wspólnie jednostek. Musimy jednak działać szybko, zdecydowanie i kompleksowo. I tak właśnie działają eksperci Instytutu Ordo Iuris. Realizacja każdego naszego projektu wiąże się jednak z koniecznością zgromadzenia niezbędnych środków.Monitorowanie prac legislacyjnych parlamentu i samorządów oznacza dla naszych analityków wiele godzin pracy. Miesięczny koszt tej aktywności to wydatek rzędu 8 000 zł.Dodatkowo opracowanie analizy każdego z proponowanych przez posłów lub radnych projektu to w zależności od rozległości zmian i stopnia skomplikowania zagadnienia koszt od 8 000 do nawet 20 000 zł. Jak pokazuje doświadczenie, nasze merytoryczne argumenty często wpływały na końcowy kształt aktów prawnych.
Wydanie publikacji pokonferencyjnej, w której całościowo omówimy skuteczne instrumenty promocji kultury posiadania dzieci, oraz jej szeroka promocja wymaga zgromadzenia 25 000 zł. Chcemy, aby nasza publikacja była impulsem, który przekona Polaków o konieczności aktywnego kształtowania całej przestrzeni kultury prorodzinnej.
Dlatego bardzo Pana proszę o wsparcie Instytutu kwotą 80 zł, 130 zł, 200 zł lub dowolną inną, dzięki czemu będziemy mogli z pełnym zaangażowaniem podejmować działania na rzecz budowania w Polsce prorodzinnej kultury.Z wyrazami szacunkuRafał Dorosiński - Członek Zarządu Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo IurisP.S. Straszliwe skutki polityczne, ekonomiczne i społeczne nadchodzącej katastrofy demograficznej będą bardzo szerokie, dotykając każdego z nas. Dlatego tak ważne jest, aby skutecznie działać wtedy, gdy możemy jeszcze odwrócić niekorzystny trend demograficzny. Wierzę, że z Pana pomocą stworzymy w naszej Ojczyźnie prawdziwą kulturę afirmacji rodzicielstwa.Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.
 Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iurisul. Zielna 39, 00-108 Warszawa+48 793 569 815
www.ordoiuris.pl

Dzień bez Niepodległości

Dzień bez Niepodległości

Kategoria: Archiwum, Polityka, Polska

Autor: CzarnaLimuzyna , 10 listopada 2023

Jutro jest kolejny dzień bez niepodległości, taki sam jak inne dni, lecz bardziej uroczysty.

Na przejściu w Dorohusku policja prosi wójta o rozwiązanie protestu bo do granicy zbliża się grupa 200 ukraińskich kierowców którzy sami chcą zlikwidować protest a policja sobie z nimi nie poradzi. Zadajcie sobie pytanie w jakim państwie my żyjemy że grupa obcokrajowców rządzi?

Dzieje się coraz ciekawiej. Polska policja przeprowadza ukraińskie ciężarówki autostradą, pod zakaz dla ciężarówek, tak aby ominąć miejsce gdzie jest zgłoszony protest. Na ukraińskiej stronie polskie auta stoją zablokowane bo wyrzucono ich z ekolejki. Czyj to kraj?! /Rafał Mekler/

Czyj to kraj? – pyta Pan Rafał.

Na to pytanie, przypominam po raz kolejny, odpowiedział w przypływie szczerości, w środku I kadencji, Mateusz Morawiecki- Polska jest krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy.

Polacy stali się obywatelami drugiej kategorii, którymi systematycznie się pomiata, odbierając im, na każdym kroku, resztki wolności, godności i majątku. Polskie dzieci są zmuszone czekać wiele miesięcy na operację, a w międzyczasie ich ukraińscy rówieśnicy są przyjmowani poza kolejką, w ciągu kilku dni. Polskie dzieci tracą zdrowie, a nieraz życie. Tak wygląda życie w kolonii, o zgrozo legitymizowanej w groteskowym rytuale przez większość niewolników. Propaganda jest o wiele skuteczniejsza niż w czasach Stalina i Goebbelsa unicestwiając emocjonalne poczucie utraty wolności. Największą popularnością cieszy się wolność prostytuowania, błaznowania i ciułania honorariów w ramach jurgieltu.

Powyższe słowa pisałem wczoraj. Dziś jest już 11 listopada, “Święto Niepodległości”. Wypada, abym coś jeszcze dodał.

Przypierają nas do ściany, wpychają ku uciesze tępej gawiedzi, coraz głębiej do klatki. Nie potępiam tych, którzy na samym początku dali sobie założyć kagańce na twarz, ale potem… okazuje się na każdym kroku, że te kagańce, maski zostały nam na stałe. U większości.

Oglądałem niedawno wywiad z panem Wiplerem, posłem formacji rzekomo wolnościowej. Co zrobił pan Wipler podczas tej błazenady? Odpowiadał na każde głupkowate pytanie  snując ględę-gawędę na temat gry aktorskiej innych błaznów w konfiguracjach quasi teatralnych, w paroksyzmach nieosiągalnej jeszcze kilka lat temu, głupoty lub świadomego kłamstwa o rozmiarach coraz bardziej oswojonej, coraz częściej pojawiającej się apokalipsy.

Niepodległość można rozpatrywać w  aspekcie politycznym, ekonomicznym oraz duchowym. Jeżeli nie obronimy trzeciego, najważniejszego bastionu, nigdy nie odzyskamy dwóch pierwszych.

Jest na szczęście Grzegorz Braun, niezależnie od tego czy gra na etacie, czy nie, a moim zdaniem, nie – on poprawia mi humor. Rzecz nie tylko w poprawie humoru, lecz w ustawieniu moralnego azymutu.

Mateusz Morawiecki, to zbrodniarz-ludobójca zza biurka! W Kodeksie Karnym jest taki rozdział „zbrodnie przeciwko ludzkości” i tam jest wyraźnie napisane, że zbrodniarzem-ludobójcą zostaje nie tylko ten, kto w jakimś Katyniu, Palmirach spycha do dołu z wapnem i strzela w potylicę. Nie, ludobójcą jest także ten, cytuje kodeks karny, ten kto „stwarza warunki, okoliczności w których ludzie giną.

Grzegorz Braun…o suwerenności

Grzegorz Braun min 30:30

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało.

Izabela BRODACKA

Powiedzonko „Tu l’as voulu, Georges Dandin” pochodzi z komedii „George Dandin ou le Mari confondu” Molière’a. Tytuł tłumaczy się: „ Grzegorz Dyndała albo mąż zmieszany” Bohater komedii Molière’a to chłop, który żeni się przez snobizm ze szlachcianką i potem cierpi nieustannie poniżany przez żonę. Powiedzonko to, które stało się właściwie związkiem frazeologicznym oznacza, że ktoś narobił sobie problemów na własne życzenie.

Takich problemów narobili sobie ostatnio obywatele naszego kraju.

Polska? Polski już nie ma”. Tak powiedziała podobno posłanka PiS Anna Zawadzka wychodząc z posiedzenia Parlamentu Europejskiego. Miała zapewne na myśli, że jeżeli sprawy potoczą się według wybranego przez Niemców scenariusza utracimy niepodległość i niezależny byt.

Jeżeli posłanka ma rację ten ponury scenariusz zostanie zrealizowany właśnie na nasze własne życzenie. Od dłuższego czasu Niemcy wiodący główną rolę w UE dążą do zlikwidowania państw narodowych na rzecz federacji, superpaństwa, czy – jeżeli zechcemy tak ten twór nazwać – IV Rzeszy. Mówią o tym od lat otwartym tekstem. Kanclerz Gerhard Fritz Kurt Schröder występujący potem jako wspólnik i lobbysta rosyjskiego sektora energetycznego powiedział kiedyś, że załatwi czapką pieniędzy to czego nie załatwił Hitler zbrojnie, a obecny kanclerz Olaf Scholz w swoim programie wyborczym w sposób jawny umieścił plany federalizacji UE.

Pierwszy krok został już zrobiony. Komisja Europejska przegłosowała zmiany w traktacie Unii Europejskiej. Przede wszystkim zniesienie zasady jednomyślności. Zlikwidowanie prawa weta w 65 niezwykle istotnych kwestiach. Przymus wprowadzenia waluty euro. Ograniczenie do 15 liczby przedstawicieli państw w Komisji Europejskiej.

Wynika z tego że wiele państw, w tym zapewne Polska, nie będzie miało swego przedstawiciela. W projektowanym superpaństwie europejskim znikną państwa narodowe. Nasz kraj stanie się tylko mało znaczącym landem tworzonej właśnie IV Rzeszy. Bez prawa do podejmowania decyzji w najistotniejszych sprawach takich jak obronność, podatki, polityka zagraniczna. Przy oddaniu pod zarząd Unii gospodarki leśnej i rolnej.

Jedynym planem koalicji, która pomimo przegranych wyborów pretenduje do objęcia władzy jest zlikwidowanie wszystkiego co się da. IPN, CBA, TV-info, CPK. Oraz jeżeli nie zlikwidowanie to poważne ograniczenie liczebności armii polskiej. Inaczej mówiąc koalicja planuje, jak słynny pan Kononowicz, że nie będzie niczego. Zmiany w traktatach Unii Europejskiej będą wymagały ratyfikacji przez rządy państw członkowskich. Czy możemy liczyć, że rząd Tuska te zmiany odrzuci? Przecież Tusk po to został wysłany do Polski żeby realizować niemieckie plany a Ursula von der Leyen gratulowała mu stanowiska premiera na dwa lata przed wyborami. Budżetem, czyli liczeniem pieniędzy, ma się w nowym rządzie zamiar zajmować niejaki Ryszard Petru, który jak pamiętamy nie odróżnia trzech od sześciu. Doliczył się sześciu króli udających się do stajenki aby złożyć hołd Jezusowi.

PiS wpędził się w kłopoty też w pewnym sensie na własne życzenie. Nie wyciągnięto wniosków z historii Beaty Sawickiej. Wulgarna aferzystka i łapowniczka, specjalistka od „ kręcenia lodów” ,czyli oszustw, zyskała sympatię społeczeństwa jako zakochana kobieta, a nagłośnienie jej sprawy przyczyniło się do przegrania przez PiS wyborów w 2007 roku. Również niepotrzebne nagłaśnianie wybryków niejakiej Jachiry sprawiło, że ta zdecydowanie niezrównoważona osoba znalazła się w polskim parlamencie i musimy wysłuchiwać piramidalnych głupot, które opowiada. Przed wyborami wielokrotnie pokazywano w mediach Jachirę wściekle nakłuwającą igłą czy szpilką figurkę Jarosława Kaczyńskiego. Ja sama widziałam to kilka razy. Dla młodzieży była to świetna zabawa i dobra rekomendacja na (p)osła. Zresztą zgodnie z zasadą – niech mówią źle czy dobrze byle nie przekręcali nazwiska. Obecnie było podobnie – nieustanne mówienie o Tusku w negatywny sposób utwierdziło widzów w przeświadczeniu, że jest on bardzo ważną i wpływową osobą, a ludzie jak wiadomo lubią opowiadać się po stronie silniejszych. Należało lekceważyć tego ryżego kłamczucha i jak to się brzydko mówi zamilczeć go na śmierć. Również zupełnie niepotrzebnie na kilka dni przed wyborami zaprezentowano nagrania Banasia. To powtórka z Sawickiej. Nie ma sensu teraz dywagować czy lubimy identyfikować się z oszustami i krętaczami jak Sawicka czy opowiadamy się po stronie tych, których uważamy jak Tuska za wygranych. To zajęcie dla psychologów społecznych i socjologów na najbliższe lata.

O wiele istotniejsza jest jednak kwestia prawomocności wyborów. Jak wszyscy wiemy w czasie ostatnich wyborów kwitła turystyka wyborcza. Specjalna strona internetowa pozwalała wchodzącym na nią ocenić w jakim obwodzie wyborczym ich głos będzie miał największą siłę. Podział mandatów według metody d’ Hondta sprawia, że jeden głos we własnym obwodzie wyborczym może mieć wagę pięciu głosów w innym obwodzie. Autobusy z przeciwnikami PiS krążyły po kraju a ludzie pokazujący zaświadczenie uprawniające do głosowania w innej niż własna, związana z adresem zamieszkania, komisji byli wpuszczani do lokalu wyborczego, tworzyli ogromne kolejki i głosowali czasem prawie do rana. Nikt nie przestrzegał obowiązującego terminu zamknięcia lokalu wyborczego. Co gorsza honorowano kopie tych zaświadczeń tak, że te same osoby miały możliwość wielokrotnego głosowania. Zdumienie budzi fakt, że nikt nie podnosi tej sprawy w trybie protestu wyborczego w celu unieważnienia wyborów. Turystyka wyborcza była organizowana według specjalnie opracowanego przez matematyków algorytmu. To też nie jest zgodne z prawem wyborczym.

PiS jako partia oraz jej prezes Jarosław Kaczyński byli niestety przeciwni projektowi zmiany systemu wyborczego na system JOW- jednomandatowych okręgów wyborczych, który doskonale zdaje egzamin w dojrzałych demokracjach.

Nadszedł czas na otrzeźwienie. Trzeba zadać kłam stwierdzeniu Kochanowskiego, że Polak przed szkodą i po szkodzie głupi.

===============================

mail:

Jak?? Po szkodzie?? Podaj sposób !!

Dlaczego w Polsce jest coraz więcej nienawiści?

Fundacja Pro-Prawo do życia
Szanowny Panie
 słuchając doniesień medialnych zastanawiamy się, dlaczego na całym świecie jest coraz więcej motywowanej ideologicznie przemocy i nienawiści? 
Fala nienawiści wzbiera również w Polsce. Kolejne ataki, napady, zamachy i groźby to codzienność wolontariuszy naszej Fundacji. Prześladowań doświadcza także wielu innych ludzi. Narasta agresja wobec osób modlących się w przestrzeni publicznej i kapłanów. Coraz częściej obiektami agresji są też kościoły i kapliczki. Dlaczego tak się dzieje? Kiedy zajrzymy do lewicowych mediów możemy zorientować się, że nie jest to przypadek. Na początku listopada w Gazecie Wyborczej opublikowano fragment książki Artura Nowaka i Ireneusza Ziemińskiego „Chrześcijaństwo. Amoralna religia”, który pokazuje, że postawa aktywistów i zwolenników radykalnej lewicy polega na zaprzeczeniu istoty chrześcijaństwa. 
Poniżej przygotowałem dla Pana krótkie omówienie tego tekstu wraz z komentarzem. 
Zachęcam Pana do lektury.Skąd się bierze nienawiść? [foto]Zdaniem autorów, chrześcijańskie przykazanie miłości ma rzekomo mroczne i ciemne strony. Publicyści odrzucają obowiązek miłowania wszystkich ludzi, w tym również nieprzyjaciół, oraz konieczność wybaczania innym doznanych krzywd.
Jak mówi Ziemiński: „…jest coś moralnie przerażającego w nakazie miłowania nieprzyjaciół. Jeśli bowiem przebaczamy wszystkim, bez żadnych wyjątków, to właściwie stajemy nie po stronie ofiar, lecz katów.” 
Ziemiński nie może zaakceptować tego, że przebaczenia win mogą dostąpić np. zbrodniarze i mordercy. „Moralnie przerażające” jest dla niego to, że zbawienia mógł dostąpić np. komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz Rudolf Höss, który tuż przed śmiercią żałował za wyrządzone zło i pojednał się z Bogiem. W dalszej części tekstu „autorytet moralny” wypowiadający się dla Gazety Wyborczej sugeruje wręcz, że nie wolno wybaczać (!) ludziom, którzy wyrządzają krzywdę naszym bliskim: „… idąc za głosem Jezusa, miałbym obowiązek wybaczyć gwałcicielowi czy mordercy moich bliskich, co świadczy, że tak radykalne rozszerzenie przykazania miłości bliźniego na krzywdzicieli niewinnych istot byłoby jawną niesprawiedliwością (…) Chociaż bowiem mam prawo wybaczyć tym, którzy skrzywdzili mnie osobiście, to jednak nie wolno mi równie łatwo wybaczyć krzywdzicielom mojego dziecka.” Publikacja tego materiału pozwala nam zrozumieć, czym kierują się ideolodzy i aktywiści radykalnej lewicy i skąd bierze się ich postawa.
Przyjrzyjmy się nauczaniu Pana Jezusa, które z taką zajadłością atakują antychrześcijańscy ideolodzy. W Ewangelii św. Mateusza czytamy słowa Pana: „Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują.” Chrześcijański obowiązek miłości bliźniego dotyczy wszystkich ludzi. Kochać mamy także naszych nieprzyjaciół i wrogów. Miłość nie jest oczywiście uczuciem, choć często błędnie jest tak rozumiana. Miłość to akt rozumu i woli, wyrażający pragnienie dobra drugiej osoby.
 Tak rozumiane przykazanie miłości, dane ludzkości przez Jezusa Chrystusa, było nowością dla ówczesnego świata, dla którego nienawiść nieprzyjaciół była obowiązkiem moralnym. Na przykazaniu miłości Boga i bliźniego została zbudowana cywilizacja chrześcijańska, która stopniowo uwalniała ludy i narody spod panowania nienawiści. Wybaczenie nieprzyjaciołom uwalnia nas wewnętrznie, uświadamiając nam, że każdy z nas dopuszcza się zła, ale może liczyć na przebaczenie. Zbawiciel nauczył nas również modlitwy Pańskiej, w której mówimy: „…i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom.”  
Wskazuje nam w ten sposób, że musimy zawsze przebaczać innym na podobieństwo miłosiernego Boga Ojca, który jest gotowy przebaczyć nam wszystkie nasze grzechy. W sposób szczególny odpuszczenie win widzimy w sakramencie pokuty, gdzie warunkiem otrzymania rozgrzeszenia jest żal za grzechy, z którym wiąże się świadomość wyrządzonego zła i obietnica poprawy swojego postępowania. 
Życie pozbawione miłości i perspektywy dostąpienia przebaczenia jest życiem pozbawionym nadziei i pełnym rozpaczy. Wskutek rozpaczy człowiek traci nadzieję na odpuszczenie grzechów i możliwość zbawienia. W konsekwencji, człowiek pozbawiony nadziei przestaje również widzieć sens poprawy własnego życia. Trwa więc dalej w swoich grzechach i wdaje się w kolejne, najczęściej coraz gorsze. Traci świadomość zła, które sam popełnia, za to doskonale widzi zło, prawdziwe lub urojone, które popełniają inni ludzie. Poczucie moralnej wyższości skłania go do nienawiści, która usprawiedliwia największe zbrodnie. Dzięki chrześcijańskiej miłości i wybaczeniu, każdy człowiek, nawet najgorszy zbrodniarz, może się zmienić, gdyż wie, że jest dla niego nadzieja.
Jedni zmieniają się tuż przed śmiercią, drudzy wcześniej. „Autorytety moralne” z Gazety Wyborczej oburzają się tym, że do nieba mógł trafić wspomniany już Rudolf Höss. Przyjrzyjmy się mu bliżej. Trudno chyba wyobrazić sobie ogrom zła, za jakie odpowiedzialny był Rudolf Höss. Jako komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz ponosi winę za ludobójstwo i przerażające eksperymenty medyczne na ludziach. Gdy po wojnie rozpoczął się jego proces, prowadzący sprawę sędzia nakazał traktować go z szacunkiem. Kiedy Höss czekał w celi na wykonanie wyroku śmierci, poprosił o przysłanie do niego księdza. Kapłanem, który do niego poszedł był, ks. Władysław Lohn SJ. Po kilku godzinach rozmowy Höss przystąpił do spowiedzi. Następnego dnia kapłan przyszedł do niego z Komunią Św. Wedle relacji ks. Lohna, Höss klęczał na środku celi i płakał w czasie przyjmowania Eucharystii. Tego samego dnia Höss napisał listy pożegnalne. Przyznał, że ideologia, której służył była złem i wynikała z zanegowania wiary. Dodał, że żałując za zło, odnalazł Boga. Poprosił naród polski o wybaczenie wyrządzonych zbrodni i wyraził wdzięczność, że był przez Polaków traktowany z godnością: 
„Jako komendant obozu zagłady w Oświęcimiu urzeczywistniałem część straszliwych planów Trzeciej Rzeszy – ludobójstwa. W ten sposób wyrządziłem ludzkości i człowieczeństwu najcięższe szkody. Szczególnie narodowi polskiemu zgotowałem niewysłowione cierpienia. Za odpowiedzialność moją płacę życiem. Oby mi Bóg wybaczył kiedyś moje czyny. Naród polski proszę o przebaczenie”. 
Warto odnotować jeszcze jedną rzecz. Rudolf Höss znał wcześniej ks. Lohna. W 1940 roku ks. Władysław Lohn postanowił udać się z posługą kapłańską do Auschwitz. Potajemnie zakradł się do obozu i wszedł do środka. Szybko został jednak schwytany przez strażników i przyprowadzony przed oblicze Rudolfa Hössa. Było praktycznie pewne, że ksiądz zostanie rozstrzelany. Ludobójca Höss postanowił jednak… wypuścić ks. Lohna! 
Bohaterstwo i poświęcenie kapłana zaowocowało późniejszym nawróceniem zbrodniarza. Rudolf Höss nie zdążył choćby w najmniejszym stopniu naprawić zła, które uczynił.
Ale innym Bóg daje taką możliwość. Bernard Nathanson to wychowany w rodzinie żydowskiej były ateista, seryjny aborcjonista i jeden z czołowych aktywistów aborcyjnych w historii USA, który doprowadził do legalizacji aborcji na terenie Stanów Zjednoczonych. Nathanson wykonał bądź bezpośrednio nadzorował aż 75 000 aborcji na dzieciach. Osobiście zamordował poprzez aborcję swoje własne dziecko. W ciągu niespełna 5 lat istnienia obozu w Auschwitz zginęło, jak szacują historycy, od kilkuset tysięcy do ok. 1 miliona ludzi. Działania Bernarda Nathansona bezpośrednio doprowadziły do legalizacji aborcji w USA w 1973 roku, co w konsekwencji pochłonęło do dzisiaj ponad 63 miliony ofiar! Skala tego aborcyjnego ludobójstwa jest niewyobrażalna. Pewnego dnia Nathanson zobaczył na ekranie USG, które wtedy się upowszechniło, jak wygląda aborcja. Zobaczył jak w trakcie aborcji 12-tygodniowe dziecko próbuje uciekać przed maszyną ssącą, a po chwili jak jego maleńkie ciałko jest miażdżone.
Przeżył wstrząs. Zaprzestał po tym wykonywania aborcji, za co spotkał się z odrzuceniem i agresją ze strony środowiska lobby aborcyjnego, które sam stworzył. Miał myśli samobójcze, a w nocy budził się z przerażeniem i myślał o dziesiątkach tysięcy dzieci, które zamordował. Wiedział jednak, że wiele osób bez przerwy się za niego modli. W końcu w 1996 roku przyjął chrzest w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Zmarł w 2011 r. i do końca życia był zaangażowany w obronę życia. Publicznie zdradził m.in. liczne techniki i sposoby manipulacji, których używają aborcjoniści w przestrzeni publicznej. Nathanson stworzył także i upowszechnił film „Niemy krzyk” – pierwsze w historii nagranie przedstawiające aborcję na dziecku, które wstrząsnęło milionami ludzi na całym świecie i zmieniło ich świadomość. „Niemy krzyk” w latach 90’tych był wyświetlany w Polsce, m.in. w szkołach, co ukształtowało sumienia setek tysięcy osób z tego pokolenia i przyczyniło się do zmniejszenia liczby aborcji po masowych mordach aborcyjnych epoki PRL. W samej tylko Polsce film „Niemy krzyk” mógł uratować wiele tysięcy dzieci przed aborcją. 
Ludzie świadomi zła i okrucieństwa aborcji oraz działacze pro-life nieustannie modlili się za Nathansona i czekali na jego nawrócenie. Zbrodniarz doświadczył miłości i przebaczenia, co pozwoliło mu następnie aktywnie stanąć po stronie życia, które sam kiedyś odbierał. Nie każdy ma jednak taką perspektywę w wyniku negowania istoty chrześcijaństwa w przestrzeni publicznej. Aktywiści aborcyjni i LGBT, zwolennicy i ideolodzy radykalnej lewicy oraz miliony ludzi będących pod wpływem ich propagandy, nie mają perspektywy życia wiecznego, zaznania miłości i otrzymania przebaczenia. Po zanegowaniu chrześcijańskiego przykazania miłości bliźniego nie pozostaje pustka. Wedle ich ideologii, nie wolno kochać nieprzyjaciół, nie wolno przebaczać wrogom i nie należy kochać swoich przeciwników. Co zatem zostaje? Wrogów i nieprzyjaciół należy nienawidzić i zniszczyć. Stąd właśnie coraz więcej motywowanej ideologicznie przemocy i nienawiści w przestrzeni publicznej. Ataki, napady, zamachy terrorystyczne, pobicia, groźby – to codzienność wolontariuszy pro-life w Polsce i na całym świecie oraz wielu osób, które publicznie przyznają się do wiary i dają jej wyraz swoim życiem. 
Grzesznik pozbawiony nadziei po popełnieniu grzechu jeszcze bardziej nakręca spiralę zła, bo nie widzi innego wyjścia, jak tylko grzeszyć jeszcze bardziej zuchwale. Jedna zbrodnia prowadzi do drugiej, a potem do wielu kolejnych. Tymczasem przebaczenie może uzyskać każdy, trzeba tylko mieć właściwą perspektywę.Wesprzyj organizację publicznej modlitwy [foto]Dlatego nasza Fundacja organizuje w całej Polsce publiczne modlitwy różańcowe w intencji nawrócenia aborcjonistów, aktywistów LGBT i wszystkich osób uwikłanych w grzechy przeciwko życiu i rodzinie. Potrzebujemy takich ludzi, którzy po dokonanej przemianie mogą zdziałać wiele dobrego, a przede wszystkim poprzez swój przykład i swoją postawę wpłynąć na innych i pociągnąć ich do walki o dobro. 
Proszę Pana, aby wsparł Pan organizację kolejnych takich akcji. Odbywają się one w sposób niezależny, dzięki zaangażowaniu naszych wolontariuszy i wsparciu darczyńców, których pomoc umożliwia nam transport, logistykę, zakup materiałów, bannerów i megafonów, oraz wyposażenie naszych działaczy w środki ochrony osobistej. Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Jeżeli nie będziemy kochać naszych nieprzyjaciół i nie będziemy gotowi wybaczyć im, czeka nas postępująca radykalizacja przemocy i upadek właściwych relacji międzyludzkich. Każdego dnia miliony osób karmią się propagandą masowych mediów, których przekaz rozmontowuje sens chrześcijaństwa. Efekty widzimy na ulicach naszych miast – nienawiść, wulgarność i polaryzacja stosunków społecznych. Musimy działać, aby powstrzymać te zjawiska. 
W tym celu trzeba publicznie głosić prawdę i modlić się. Proszę Pana o wsparcie tych działań.
Serdecznie Pana pozdrawiam,Mariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków www.stronazycia.pl