W przededniu 85 rocznicy Generalnego Gubernatorstwa.

W przededniu 85 rocznicy

Stanisława Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    1 października 2024 michalkiewicz

„Nie ma przypadków, są tylko znaki” – powtarzał niezapomnianej pamięci ksiądz Bronisław Bozowski, kaznodzieja kościoła Panien Wizytek przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Najwyraźniej proroctwa go wspierały, bo właśnie wkrótce taki znak się ukaże w postaci 85 rocznicy wydania 12 października 1939 roku przez niemieckiego kanclerza Adolfa Hitlera dekretu o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa, obejmującego obszar części okupowanych ziem polskich, które ani nie zostały wcielone do Rzeszy, ani też nie stały się częścią obszaru okupacji sowieckiej.

Jak wiemy, od marca ubiegłego roku, amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu. No to jak Niemcy będą urządzali tę Europę? Jako państwo poważne z pewnością spróbują nawiązać do dwóch niemieckich projektów; pierwszego projektu Mitteleuropa z roku 1915 i drugiego – nakreślonego w ogólnych zarysach przez wspomnianego kanclerza Adolfa Hitlera, który na spotkaniu z gauleiterami w roku 1943 te ogólne zarysy przedstawił. Projekt Mitteleuropa, jak pamiętamy, polegał na tym, by na obszarze Europy Środkowej i Wschodniej zainstalować państewka pozornie niepodległe, ale de facto – niemieckie protektoraty o gospodarkach trwale niezdolnych do konkurowania z gospodarką niemiecką, tylko uzupełniających ją i peryferyjnych. Kanclerz Hitler był bardziej konsekwentny, bo uważał – i właśnie to powiedział gauleiterom – że „małe państwa nie mają w Europie racji bytu, bo tylko Niemcy potrafią Europę prawidłowo zorganizować.” Wprawdzie projekt Mitteleuropa się zawalił w roku 1918, ale to nic nie szkodzi, bo – niczym Feniks z popiołów – odrodził się 1 maja 2004 roku, kiedy to Niemcy pomyślnie przeprowadziły Anschluss do Unii Europejskiej Czech, Węgier, Słowacji, Słowenii, Estonii, Litwy i Łotwy oraz Cypru i Malty. Warto przypomnieć, że ten Anschluss w 2003 roku stręczyli Polakom nie tylko przedstawiciele obozu zdrady i zaprzaństwa z Donaldem Tuskiem na czele, ale również płomienny dzierżawca monopolu na patriotyzm Jarosław Kaczyński, nie mówiąc już o stręczycielach drobniejszego płazu, wśród których wielu okazało się dawnymi konfidentami SB. Warto dodać, że to stręczenie odbywało się w dziesięć lat po wejściu w życie traktatu z Maastricht, który zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich; odszedł od formuły konfederacji, to znaczy – związku państw – ku formule federacji, czyli państwa związkowego. To właśnie stręczyli nam w roku 2003 stręczyciele, co przypominam na wieczną rzeczy pamiątkę.

W tak zwanym „międzyczasie” to znaczy – 1 grudnia 2009 roku, wszedł w życie traktat lizboński, którego najważniejszym postanowieniem było proklamowanie nowego podmiotu prawa międzynarodowego pod nazwą „Unia Europejska”, jako europejskiego państwa federalnego. W ramach tej nowej struktury, członkowskie bantustany miały stanowić części składowe tej federacji – ale na tamtym etapie lepiej było tego głośno nie mówić, więc tylko traktat lizboński był nakierowany na systematyczne wypłukiwanie suwerenności politycznej z członkowskich bantustanów, między innymi przy pomocy „zasady lojalnej współpracy”, która zobowiązuje członkowskie bantustany do powstrzymania się od wszelkich działań, które „mogłyby zagrozić urzeczywistnieniu celów Unii Europejskiej.” Wystarczy tedy np. wpisać, że celem Unii Europejskiej jest zaprowadzenie w Europie praworządności – cokolwiek by to miało znaczyć – by niemieckie owczarki, co to obsiadły unijne instytucje, mogły swobodnie sztorcować i dyscyplinować poszczególne bantustany. Po ubiegłorocznym, marcowym pozwoleniu Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen wystąpiła z projektem nowelizacji traktatu lizbońskiego. Obejmuje ona 270 punktów, ale najważniejsze wydają się trzy: po pierwsze – likwidacja prawa weta – która oznacza, że członkowski bantustan będzie zmuszony do robienia czegoś, co sam wcześniej uznał za sprzeczne ze swoim interesem.

Po drugie – zmniejszenie prawie o połowę, to znaczy – z 27 do 15 członków Rady Europejskiej, będącej unijnym organem władzy prawodawczej. Oznacza to, że bantustany wykluczone z Rady będą się odtąd dowiadywały z gazet, co tam starsi i mądrzejsi w ich sprawach postanowili – i wreszcie – po trzecie – zarezerwowanie 65 obszarów decyzyjnych do wyłącznej kompetencji Unii Europejskiej. Jak widzimy, przygotowania do ustanowienia IV Rzeszy pod nazwą „Unia Europejska”, są już właściwie na ukończeniu i tylko pozostaje to wszystko przeforsować.

No dobrze – ale co to oznacza dla naszego nieszczęśliwego kraju? 9 miesięcy rządów vaginetu Donalda Tuska pokazuje, że otrzymał on od Naszego Złotego Pana z Berlina zadanie zniwelowania terenu pod zainstalowanie tutaj Generalnego Gubernatorstwa, jako rodzaju niemieckiej kolonii. Przy pomocy pana Adama Bodnara, któremu z pewnością nie zadrży ręka, kiedy będzie „Lachom” demolował państwo, a który właśnie z powodu tej zalety otrzymał od Donalda Tuska fuchę ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, już od roku prowadzi tę demolkę, przeciwko której skołowany naród nawet specjalnie nie protestuje, z uwagi na ogarniający nasz nieszczęśliwy kraj kryzys przywództwa, obejmujący nie tylko środowiska polityczne, ale również – naszą niezwyciężoną armię – no i środowiska pretendujące do sprawowania przywództwa moralnego i duchowego.

W tym właśnie kierunku zmierza reforma sądownictwa, która dla zmylenia opinii publicznej nazywa się „przywracaniem praworządności”. Tak naprawdę chodzi o skompletowanie aparatu sądowniczego, który wykona każde polecenie władz Generalnego Gubernatorstwa. Proklamowanie metody „czynnego żalu”, czyli znanej z czasów stalinowskich samokrytyki, jako środka doboru odpowiednich kadr nie pozostawia co do tego najmniejszych wątpliwości. Ale na tym nie koniec, bo vaginet Donalda Tuska wkłada w ręce tego korpusu sędziów Sądu Ostatecznego narzędzie represji w postaci penalizacji „mowy nienawiści” – zaaprobowane przez pana prezydenta Dudę. Penalizacja „mowy nienawiści” może okazać się w skutkach bardzo podobna do następstw umieszczenia w kodeksie karnym Rosyjskiej Federacyjnej Republiki Sowieckiej słynnego art. 58, dotyczącego rozmaitych postaci „antysowieckiej agitacji”. Jak wiemy, miliony ludzi przypłaciły ten eksperyment jak nie śmiercią, to latami łagrów, utratą zdrowia i zmarnowaniem życia.

Ale na tym nie koniec podobieństw do Generalnego Gubernatorstwa. Jak wiadomo, jednym z narzędzi utrzymywania ludności GG w ryzach, było donosicielstwo. Uważa się, że co najmniej jedna trzecia aresztowań przez Gestapo, była skutkiem donosu. No a co my dziś mamy? Ustawę z dnia 14 czerwca br. o ochronie sygnalistów, czyli po staremu – donosicieli. Jak widzimy, system represji w GG jest właśnie domykany nie tylko od strony kadrowej, ale od wszystkich innych stron jednocześnie.

Wisienką na torcie jest powrót cenzury, która ma sprawować szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, wyposażony w prawo eliminacji „treści terrorystycznych”. A co to są „treści terrorystyczne”? Aaaa, to będzie każdorazowo zależało od społecznego zapotrzebowania i mądrości etapu. Nie potrzebuję dodawać, że od tej decyzji nie będzie odwołania, to znaczy – może nawet i będzie, ale przygotowany kadrowo i wytresowany w „czynnym żalu” sędzia już tam powinność swej służby będzie rozumiał.

W tej sytuacji pozostaje nam tylko zastanowić się nad granicami obszaru Generalnego Gubernatorstwa. Pod tym względem najważniejsze decyzje chyba jeszcze nie zapadły, więc nie wiemy, czy dokończenie procesu zjednoczenia Niemiec – jeśli przyzwolenie prezydenta Józia Bidena obejmuję również tę kwestię – będzie oznaczało powrót do granicy z 1914, czy z 1937 roku. Zresztą może być jeszcze inaczej, a to w następstwie spodziewanego przyjazdu do Warszawy Sekretarza Stanu USA, Antoniego Bliknena, który ma naszym Umiłowanym Przywódcom podać do wiadomości uzgodnienia poczynione wcześniej z prezydentem Zełeńskim w Kijowie. Podobno pan Blinken ma jakiś zbawienny plan, który przedstawić ma prezydentowi Zełeńskiemu, co to ze swej strony pewnie zaprezentuje mu kolejną wersję planu, mającego doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa.

Biorąc pod uwagę prawo Murphy’ego, zgodnie z którym, jeśli coś może pójść źle, to na pewno pójdzie – to może oznaczać, że oprócz amerykańskiej zgody na dokończenie procesu zjednoczenia Niemiec, możemy spodziewać się również obmyślenia dla wkręconych w maszynkę do mięsa Ukraińców jakiejś terytorialnej rekompensaty za terytoria prawdopodobnie bezpowrotnie utracone wskutek „zamrożenia konfliktu” – o którym, ku irytacji prezydenta Zełeńskiego, wspominała amerykańska ambasadoressa przy NATO już w pierwszym roku wojny z Rosją. Czyż nie o tym właśnie mówił na Campusie „Polska Przyszłości” były minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba? Jak pamiętamy, wspomniał on o „terytoriach ukraińskich”, mając na myśli województwo podkarpackie, część województwa małopolskiego do Nowego Sącza, no i część województwa lubelskiego. Oczywiście taką rekompensatę trzeba będzie jakoś nazwać – ale od czego jest pan prezydent Duda, który już przed laty w przemówieniu z okazji 3 maja roztoczył przed nami wizję „unii polsko-ukraińskiej” w ramach „projektu jagiellońskiego”? Jednak czy taki „jagielloński” projekt mógłby być przeprowadzony bez udziału Litwy? Takie pominięcie byłoby nietaktowne, więc kulturalny pan sekretarz stanu Antoni Blinken z pewnością takiej gafy nie strzeli.

Cóż w związku z tym? Ano, zakładając, że granica zjednoczonych Niemiec będzie przebiegała wzdłuż linii z roku 1914, do „unii polsko-ukraińsko-litewskiej” mogą być włączone tereny należące do Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli Suwalszczyzna i Podlasie, z Białą Podlaską włącznie. To nie będzie żaden rozbiór, tylko jagiellońska „unia”, więc kto będzie przeciwko temu wierzgał, to zostanie uznany za ruskiego agenta i zamknięty w którymś z chwilowo nieczynnych obozów – o ile w ogóle ten eksperyment przeżyje.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Spowiedź bez rozgrzeszenia

Izabele Brodacka

Niedawno wydawnictwo Te Deum opublikowało tłumaczoną przeze mnie książkę pod tytułem „Radość w cierpieniu, z Chrystusem w chińskich więzieniach”. Jej autorka, Chinka Rose Hu prześladowana przez komunistyczny reżim za wiarę katolicką opisuje swoje perypetie i swoją drogę duchową. Niezwykle ciekawy jest fakt, że reżimy tak odległe od siebie czasowo, kulturowo i topograficznie stosują dokładnie te same metody prześladowania niewinnych ludzi. Rose Hu pochodząca z zamożnej chińskiej rodziny uczęszczała do katolickiej szkoły. Gdy w Chinach władzę przejęli komuniści nie tylko zabraniali praktykowania katolickiej wiary lecz stworzyli alternatywne stowarzyszenia katolickie przypominające PAX i działalność księży patriotów w PRL. Podczas specjalnych seansów nienawiści zmuszali prześladowaną młodzież do składania publicznie samokrytyki. Co gorsza nakłaniali kolegów i przyjaciół oskarżonych o działalność antypaństwową do publicznego potępiania swoich kolegów, do formy samosądu. Rose Hu bardzo bolało, że na specjalnie zwołanym zebraniu jej przyjaciele wykrzykiwali: „Rose Hu jesteś podła, jesteś oszustką, nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego”. Ta metoda prześladowania przeciwników politycznych czy klasowych nazywała się potocznie w czasach stalinowskich w Polsce „rozrabianiem kogoś”.

Moja ciotka po wojnie pracowała w „Czytelniku”. Przyjęto ją tylko dlatego, że przed wojną ukończyła dziennikarstwo, znała biegle kilka języków a przede wszystkim wspaniale operowała językiem polskim. Ktoś musiał przecież poprawiać potworne błędy językowe popełniane przez socrealistycznych pisarzy wynagradzanych wysokimi nakładami, nagrodami leninowskimi oraz przydziałem zrabowanych prawowitym właścicielom mieszkań i domów. Ciotka posługiwała się przy czytaniu rękopisów srebrnym lornion uratowanym cudem podczas ucieczki z Kresów. Nie robiła tego żeby się wywyższać lecz z biedy – nie było jej po prostu stać na okulary. Lornion ujawniało pochodzenie klasowe cioteczki, więc pewnego dnia mili koledzy, literaci i redaktorzy, zabrali się do jej „rozrabiania”. Zwołano zebranie, usiłowano- bezskutecznie zresztą – wymusić na niej samokrytykę, zamierzano wyrzucić ją z pracy. W jej obronie stanął, ku jej najwyższemu zdumieniu, Putrament. Nie z dobrego serca, bez złudzeń. Ktoś musiał przecież poprawiać jego koszmarne powieścidła – gnioty, pełne wulgaryzmów i rusycyzmów.

Samokrytyka czyli publiczna spowiedź przywędrowała do Polski wraz z instalatorami sowieckiej władzy. Spowiadał się Gomułka z prawicowego odchylenia i zaniedbań w kolektywizacji rolnictwa, spowiadali się literaci z zaniedbań w komunistycznej indoktrynacji społeczeństwa. Natomiast po 1956 roku spowiadali się ze swej fascynacji komunizmem. Ich niedościgłe wzory, sowieccy komuniści, potrafili składać samokrytykę nawet idąc na śmierć, a w trakcie procesów domagali się dla siebie surowego wyroku.

Publiczna spowiedź jako metoda terroryzowania społeczeństwa przetrwała jak widać do dziś bez zmian. Donald Tusk żąda aby samokrytykę składali sędziowie.

Podczas konferencji prasowej zorganizowanej przez polityków Zjednoczonej Prawicy przed siedzibą Ministerstwa Sprawiedliwości Patryk Jaki przypomniał rolę jaką odgrywała samokrytyka w czasach stalinizmu. Do składania samokrytyki zmuszano na przykład torturowanych żołnierzy Armii Krajowej.

Paradoksem jest – jak stwierdził Patryk Jaki – że sędziowie powołani przez Jaruzelskiego, czyli przez system sowiecki, odmawiają obecnie praw sędziowskich sędziom powołanym przez prezydenta wybranego w demokratycznych wyborach, czyli Andrzeja Dudę.

Relikty komunistycznych metod przetrwały w mentalności wielu ludzi nie mających pozornie nic wspólnego z komunistyczną ideologią. W wielu szkołach na przykład stosuje się metodę samooceny uczniów, a co gorsza nakłania klasę do oceniania swoich kolegów. Zwolennicy tych metod nie są zapewne świadomi, że nad ich szkołami unosi się duch Makarenki. Ten system oceniania prowokuje donosicielstwo i podlizywanie się nauczycielom oraz powoduje u uczniów konflikt lojalności.

Do samokrytyki zmuszają obywateli również urzędnicy urzędów skarbowych wymagający aby w przypadku pomyłek w zeznaniach albo nie dotrzymania terminu złożenia zeznań podatkowych wyrazić „ czynny żal”. Należy jednak rozumieć, że zupełnie czym innym jest zdawkowe wyrażenie „ czynnego żalu” przez oszusta podatkowego, a czym innym przez sędziego powołanego do decydowania o losach innych ludzi i do oceny ich postępowania.

W przypadku socrealistycznych artystów, którzy dobrze wiedzieli skąd wieje wiatr historii, a raczej na której półce stoją konfitury, ich usprawiedliwianie współpracy z komunistycznym zbrodniczym reżimem jakimiś metaforycznymi pigułkami Murti Binga nie jest przekonujące.

Albo byli durniami nie rozumiejącymi w czym uczestniczą więc nie nadają się na duchowych przywódców narodu, albo byli zwykłymi świniami. Tertium non datur. [Ależ – zwykle byli tym i tamtym… md]

Pragnienie aby czytelnicy śledzili ich dylematy i ich bolesne rozstawanie się z marksizmem można porównać do żądania syfilityka abyśmy śledzili z nabożeństwem kolejne stadia jego brzydkiej choroby – szankier miękki [to osobna choroba. md] , szankier twardy, paraliż postępowy. Otóż mogę współczuć syfilitykowi i wskazać mu lekarza ale nie chcę śledzić objawów jego choroby.

Twierdzenie, że wszyscy byli umoczeni, że wszyscy współpracowali z komunistycznym reżimem jest kłamstwem i bzdurą. Chirurg, który ratował życie ofiar wypadku współpracował z reżimem tylko o tyle, że był zatrudniony w państwowym szpitalu. Czy sabotując komunistyczne władze powinien uśmiercać pacjentów? Nauczyciel matematyki podobno kolaborował bo pensję płacił mu socjalistyczny pracodawca. Czy powinien w ramach sabotażu podawać uczniom fałszywe twierdzenia? Poza tym to nie prawda, że wszyscy donosili. Ci którzy tak twierdzą mają zapewne w pamięci własne doświadczenia rodzinne i środowiskowe.

I jeszcze jedno. Nie przeceniajmy czynnego żalu wyrażonego przez seryjnego mordercę na sali sądowej. Nie każda spowiedź kończy się rozgrzeszeniem.

Poszukując winowajcy

Poszukując winowajcy

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    29 września 2024 michalkiewicz

Wygląda na to, że Donald Tusk jest zadowolony z powodzi, to znaczy – nie tyle może z powodzi jako takiej, bo ujawniła ona rozmaite wstydliwe zakątki jego vaginetu, które teraz trzeba będzie zręcznie, a może nawet i ręcznie odkręcać – co z powodzi, jako tła, na którym Donald Tusk zaprezentował się jako energiczny przywódca narodu, który samym swoim pojawieniem się na miejscu katastrofy przywraca naruszony porządek i właściwą hierarchię. Z tego właśnie powodu naraził się nawet na krytykę i to ze strony pana red. Jacka Żakowskiego, który przez Judenrat „Gazety Wyborczej” uważany jest za tzw. „proroka mniejszego”. Pan red. Żakowski mianowicie porównał pana premiera Tuska do… Putina – bo Putin podobno tak samo, publicznie, przed kamerami, beszta ministrów, generałów i innych dygnitarzy, a ci – zwłaszcza generały – cicho siedzą i liczą, ile dni zostało im jeszcze do emerytury. W demokracji tak nie ma – dowodził pan red. Żakowski. W demokracji nikt nikogo publicznie nie ruga, tylko wszyscy, rada w radę, radzą, jakby tu wybrnąć z sytuacji i nikogo nie urazić.

Warto dodać, że te słowa padły w rządowej telewizji, budząc zrozumiały popłoch wśród tamtejszych funkcjonariuszy Propaganda Abteilung. Zrozumiały – bo po panu red. Żakowskim nikt się czegoś takiego nie spodziewał. W tej sytuacji pani redaktor wyraziła przypuszczenie, że może naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu, taki właśnie energiczny przywódca się spodoba? Narodowi – jak narodowi – ale że takie emploi spodobało się Donaldu Tusku, to rzecz pewna. Neron też nie widział niczego złego w tym, że zorganizował sobie swój występ wokalny na tle płonącego Rzymu. Ale w obronie Donalda Tuska odezwał się czujny pan mecenas Roman Giertych, któremu nie mogło pomieścić się w głowie, jak można porównywać Donalda Tuska do „zbrodniarza wojennego”. Wprawdzie pan mecenas ma dużą głowę, ale gdyby miał jeszcze trochę większą, na przykład – taką jak prawdziwy koń – to może by mu się zmieściło, że porównywać można, a nawet trzeba wszystko ze wszystkim. W przeciwnym razie skąd byśmy wiedzieli, że pan premier Donald Tusk jest lepszy od zimnego ruskiego czekisty, zbrodniarza wojennnego, Putina? A jak porównamy, to od razu możemy spenertować prawdę.

Ale mniejsza z tym, bo muszę ze smutkiem donieść, że żadna z moich ulubionych teorii spiskowych, przedstawionych w poprzednim felietonie, się nie potwierdziła. Chodziło oczywiście o to, komu zostanie przypisana odpowiedzialność za powódź. Wydawało mi się, że najpoważniejszym kandydatem na winowajcę jest właśnie Putin, bo jest on przecież winien wszystkiemu, a skoro tak, to dlaczego nie powodzi? Widocznie jednak premier Tusk i jego doradcy uznali to za pójście na łatwiznę tym bardziej, że nawet gdyby Putin został uznany za winnego powodzi, to cóż by z tego wynikało? Nie wynikałoby z tego nic, a przecież chodzi o to, żeby z winowajcy wycisnąć korzyści polityczne. Z tego samego powodu upadła również kolejna teoria spiskowa, że powódź stanowiła pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony Nieba, z powodu rozporządzenia wydanego przez panią Barbarę Nowacką w sprawie ograniczenia nauki religii w rządowych szkołach. Ale chyba powódź byłaby dla niej zastawką zbyt poważną, a poza tym – to nie ona zostałaby uderzona w czułe miejsce, tylko mnóstwo niewinnych obywateli – więc sam zacząłem nabierać wątpliwości do tej teorii. W dodatku tak zwane „życie” przyniosło potwierdzenie, że chyba moje przypuszczenia są trafne. Oto Krajowa Rada Sądownictwa, której pani Nowacka wprawdzie „nie uznaje” – niemniej jednak – zauważyła, że pani Nowacka, podobnie, jak pani Kotula wcale nie są ministrami rządu premiera Tuska. Chodzi o to, że składając ślubowanie, zniekształciły jego rotę mówiącą o „obejmowaniu urzędu ministra”, a nie jakiejś „ministry”, czy jeszcze gorzej – „feministry”. Zdaniem KRS powoduje to, iż ślubowanie jest nieważne, a zatem – obydwie panie nie są żadnymi „ministrami”. Jeśli zatem miało miejsce jakieś pierwsze poważne ostrzeżenie ze strony Nieba, to możliwe, że właśnie takie. Jeśli chodzi o trzecią teorię, to ona jakby się potwierdziła, ale oczywiście częściowo. Wskazywałem tam, że współczesne powodzie, a zwłaszcza ich rozmiary i niszczycielski charakter, są następstwem przeprowadzonych w latach 50-tych i 60-tych melioracji, która doprowadziła do zniszczenia naturalnej i sztucznej retencji. Potwierdziła się ona, ale tylko jakby i tylko częściowo, bo premier Tusk właśnie zapowiedział bezlitosną walkę z… bobrami. Okazało się bowiem, że podstępne bobry – jak to bobry – bobrują również, a może nawet zwłaszcza – w wałach przeciwpowodziowych. Co rząd usypie jakiś wał przeciwpowodziowy, to bobry zaraz go rozkopują, no a potem powódź taki wał bez trudu przerywa, zupełnie nie zwracając uwagi na zaklęcia, którymi sztaby kryzysowe próbują ją powstrzymać. Więc już wiemy, kto się przyczynił do powodzi i w którą stronę ma się kierować gniew zagniewanego ludu.

Ale to dopiero początek, bo właśnie odezwał się niezawodny pan Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli. Okazało się, że bobry oczywiście swoją drogą, ale że w dodatku inwestycje przeciwpowodziowe, które miały zostać ukończone jeszcze w roku 2023, a więc za rządów „dobrej zmiany”, z zagadkowych przyczyn ukończone nie zostały, a w tej sytuacji powódź miała ułatwione zadanie. Warto dodać, że ustalenia NIK mają charakter rozwojowy i dzięki kolejnym kontrolom, po nitce do kłębka dojdziemy do prawdziwego winowajcy, a nieubłagany palec zagniewanego ludu wskaże wtedy wprost na samego Jarosława Kaczyńskiego. „On źle poradził, powódź sprowadził, on czas rozziębił, on zasiew zgnębił” – pisał proroczo jeszcze w XVIII wieku pozbawiony wszelkich złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki. Co prawda chodziło mu o koguta, który został wytypowany na winowajcę klęski żywiołowej, ponieważ piał w niewłaściwych momentach – ale nie trzymajmy się niewolniczo literatury, tylko próbujmy na zadany temat kreatywnie improwizować. Skoro po nitce do kłębka pan prezes Banaś doprowadzi do Jarosława Kaczyńskiego, to czegóż chcieć więcej? Z taką oceną będzie musiała zgodzić się również Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, która złożyła gospodarską wizytę na terenach objętych powodzią, samą obecnością swoją zatwierdzając działania premiera Donalda Tuska, a nawet obiecując rozmaite rekompensaty. To znaczy – nie tyle może będzie „musiała”, bo nie ma w Polsce nikogo takiego, kto by ją do czegokolwiek zmusił – co ulegając nieodpartemu impulsowi, po prostu zgodzi się z ustaleniami dokonanymi przez pana prezesa Mariana Banasia.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Mutujemy

Stanisław Michalkiewicz: https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-mutujemy/

Niedawno w Warszawie grupa obywateli protestowała przeciwko tak zwanemu “dekretowi Bieruta”, to znaczy – “dekretu o własności  i użytkowaniu gruntów na obszarze m.st. Warszawy”, wydanego przez Krajową Radę Narodową 26 października 1945 roku, w szóstą rocznicę utworzenia przez Adolfa Hitlera Generalnego Gubernatorstwa. Nie bez kozery wspominam o tej rocznicy, bo o ile deczyzja Adolfa Hitlera o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa miała charakter rewolucyjny, to podobnie rewolucyjny charakter miał wspomniany dekret.

Na jego podstawie, wszystkie grunty na obszarze miasta stołecznego Warszawy, przechodziły na własność gminy. Warto dodać, że dekret nie dotyczył budynków. Te nadal mogły być własnością dotychczasowych właścicieli – ale grunty pod budynkami – już nie. Był to jeden z komunistycznych wynalazków w postaci “użytkowania wieczystego” – bo trzeba było stworzyć jakieś pozory legalności dla właściciela budynku, który od tej pory stał na cudzym gruncie. Właściciel budynku stawał się zatem “wieczystym użytkownikiem” miejskiego gruntu – a to “wieczyste użytkowanie” musiało być odnawiane co 99 lat.

Tak zostało do tej pory, bo kiedy drugi komunistyczny wynalazek w postaci “spółdzielni mieszkaniowych” w latach 50-tych a zwłaszcza 60-tych i późniejszych rozwinął się, wznosiły one budynki na gruntach miejskich, będąc “wieczystymi użytkownikami”. Ponieważ według komunistycznego zabobonu, “własność spółdzielcza” była uważana za “wyższą” formę własności niż własność prywatna, to spółdzielnie – chociaż korzystały m.in. z “wkładów własnych” wnoszonych przez “spółdzielców” – były właścicielami budynków i mieszkań.

Lokatorom zaś – i to tylko w przypadku tzw. mieszkań “własnościowych”, przypadało tzw. “spółdzielcze prawo do lokalu”. Był to kolejny komunistyczny wynalazek, mający stanowić namiastkę prawa własności. “Spółdzielcze prawo do lokalu” było bowiem  – podobnie jak niektóre inne prawa na rzeczy cudzej – prawem zbywalnym, to znaczy – można było je sprzedać. I taki stan, z tymi wszystkimi komunistycznymi wynalazkami, przetrwał do dnia dzisiejszego i przetrwa jeszcze Bóg wie ile.

Bo nie tylko “dekret Bieruta” przetrwał sławną transformację ustrojową, ale 30 lat później, już w “wolnej Polsce” Sejm wydał ustawę, zgodnie z którą dekret Bieruta został zatwierdzony. Jeśli bowiem od  decyzji administracyjnej o przejęciu mienia minęło 30 lat, to niemożliwe będzie już wszczęcie postępowania o jej podważenie i odzyskanie utraconej własności. Dotyczy to również przypadków, gdy decyzja ta została wydana “z rażącym naruszeniem prawa”, lub nawet w ogóle bez podstawy prawnej.

Jak wszystkie akty rewolucyjne, “dekret Bieruta” jest lakoniczny; liczy sobie wszystkiego 12 artykułów. Warto zwrócić uwagę, że jest on o 10 artykułów krótszy od dekretu o reformie rolnej z 1944 roku, no ale dekret o reformie rolnej dotyczył całego kraju, podczas gdy “dekret Bieruta” – tylko gruntów warszawskich. Ale już ustawa z 3 stycznia 1946 roku o przejęciu na własność państwa podstawowych gałęzi gospodarki narodowej liczy tylko 11 artykułów.

Ustawa ta wprowadzała wyjątki, np. w art. 3 ust 4, dopuszczała możliwość, że na własność państwa nie przechodzą przedsiębiorstwa skonfiskowane przez b. władze okupacyjne – to znaczy – władze Generalnego Gubernatorstwa, chyba, że przedtem były państwowe, albo gdy właściciel po 1 września 1939 roku wyzbył się tego przedsiębiorstwa pod wpływem groźby. Ciekaw jestem czy ta ustawa, podobnie jak poprzednio wymienione regulacje, będzie jakoś modyfikowana w przypadku przemianowania III Rzeczypospolitej na Generalne Gubernatorstwo, czy też pozostaną fundamentem systemu prawnego również w warunkach IV Rzeszy.

Warto bowiem podkreślić, że III Rzesza była państwem socjalistycznym i – jak to wynika z pamiętników Alberta Speera, który o tamtejszej gospodarce coś tam przecież musiał wiedzieć –  socjalistyczne przemiany zachodziły tam mimo toczącej się wojny, a nawet – z wykorzystaniem jej, jako pretekstu. Na przykład prawo własności formalnie zostało zachowane, ale pod pretekstem wojny zostało wypłukane z wszelkiej treści, więc Sowieci nie mieli specjalnych problemów, by swoją strefę okupacyjną przekształcić we wzorowe państwo socjalistyczne – Niemiecką Republikę Demokratyczną.

To zresztą jest swoisty paradoks, że fundamentami systemu prawnego III Rzeczypospolitej są komunistyczne dekrety lub ustawy. To trochę tak, jakby podstawą systemu prawnego Republiki Federalnej Niemiec były np. ustawy norymberskie, albo jakieś inne, podobne. Dlatego też rację miał prof. Bogusław Wolniewicz mówiąc, że komunizm w Polsce wcale nie „upadł” tylko „mutuje”.

Jakże zresztą miałby upaść, skoro za sprawą Kukuńka i znanego z „postawy służebnej” Tadeusza Mazowieckiego, pierwszym prezydentem „wolnej Polski” został przywódca tych „upadłych” komunistów, generał Wojciech Jaruzelski, a po krótkim epizodzie z Kukuńkiem, którego  prezydentura była kpiną z narodu polskiego ze strony generała Kiszczaka (nie chcecie Jaruzelskiego, to będziecie mieli Kukuńka), na całe dziesięć lat prezydenturę obsiadł urodzony w czepku pieszczoch komuny, Aleksander Kwaśniewski.

Więc nie tylko nie „upadł”, ale pozostawił tyle przetrwalników, że jego reaktywacja nie będzie stanowiła żadnego problemu – oczywiście już nie według strategii bolszewickiej, tylko według tej współczesnej, którą – tylko patrzeć – USA eksportują na cały świat.

W jakim kierunku ten nowy komunizm będzie mutował? Tego nie wiemy, ale w jakim by nie mutował, to cele rewolucji komunistycznej pozostają niezmienne. Pierwszym celem jest wyhodowanie człowieka sowieckiego. Takich człowieków sowieckich jest już u nas wyhodowanych aż nadto. A po czym rozpoznać człowieka  sowieckiego; czym różni się on od normalnego człowieka? Po tym, że człowiek sowiecki wyrzekł się wolnej woli, czyli tego, w czym religia chrześcijańska upatruje podobieństwa Boskiego w człowieku.

Kiedy widzimy, jak w naszym życiu społecznym coraz bardziej dominują zachowania stadne, obecność człowieków sowieckich nie budzi najmniejszych wątpliwości. Ale z człowiekami sowieckimi jest pewien problem. Nie mogą oni żyć w normalnym świecie, gdzie trzeba dokonywać samodzielnych wyborów. Dlatego drugim celem rewolucji komunistycznej jest stworzenie człowiekom sowieckim sztucznego środowiska, w którym mogliby żyć. Tym środowiskiem jest państwo totalitarne – a czy będzie się ono nazywało PRL-em, czy Generalnym Gubernatorstwem  – czy to takie istotne?

Czy mamy pomysły, jak sobie poradzić z nową falą ukraińskiego zagrożenia?

Witold Gadowski: czy mamy pomysły, jak sobie poradzić z nową falą ukraińskiego zagrożenia? gadowski-czy-mamy-pomysly-jak-sobie-poradzic-z-nowa-fala-ukrainskiego-zagrozenia

„Ostatnim politykiem, który osiągnął spore osobiste korzyści z kolaborowania z ukraińskimi oligarchami, jest Aleksander Kwaśniewski. Dostawał pieniądze od Wiktora Pinczuka, zięcia prezydenta Leonida Kuczmy, a także z koncernu Burisma. Inni wydaje się, że byli pożytecznymi idiotami lub kierowanymi agenturalnymi pieniędzmi pacynkami”, pisze na łamach tygodnika „Niedziela” Witold Gadowski.

Publicysta zwraca uwagę, że od wielu lat polski establishment polityczny, ale nie tylko, próbuje „zaprzyjaźnić się” z ukraińskim establishmentem i to pomimo faktu, że staje się on coraz bardziej banderowski, a co za tym idzie – wrogi Polsce i Polakom.

Banderówką była Julia Tymoszenko, zaangażowana zresztą w rozliczne ciemne interesy gazowe. Banderowcami byli prezydenci Wiktor Juszczenko i Petro Poroszenko. Tu, nad Wisłą, usiłowano nas na nich znieczulić, mówiąc: no przecież oni nie mają żadnej innej tradycji narodowej, musimy się z tym pogodzić”.

W ocenie autora „Wieży komunistów” Polacy przez lata byli tresowani w ustępowaniu Ukrainie i Ukraińcom we wszystkim.

„Ukraińcy przesiedlali Polaków mieszkających na terenie ich kraju – no to propagandyści zakazywali mówić o tym w mediach. Wszelkie sprawy ukraińskie traktowano w Warszawie jak polską rację stanu. Każdy głos upominający się o polskie interesy atakowano jako przejaw wrogiego usposobienia wobec dziejowej misji Polski. Istna histeria rozpętała się po napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku. Wtedy każdy głos realizmu zabezpieczający rację stanu naszego państwa traktowany był jako zdrada i prorosyjska agentura. Swoisty szantaż emocjonalny zamknął wtedy publiczną dyskusję nad tym, jaką politykę powinniśmy prowadzić wobec Ukrainy”, relacjonuje.

Gadowski podkreśla, że Ukraińcy skrupulatnie wykorzystali polską bezmyślność i garściami czerpali z niej, ile się da niczego nie kwitując i do niczego się nie zobowiązując.

„Nie było zatem żadnej strategii działania, żadnego zabezpieczenia się przed trawiącymi ukraińskie państwo patologiami i przed dziesiątkami tysięcy Ukraińców wyłudzających zasiłki z polskiego systemu ubezpieczeniowego. Pojawiły się nowe zagrożenia w postaci powstania w Polsce ukraińskiego podziemia politycznego, gospodarczego i bandyckiego. Teraz czeka nas kolejna fala obcych przybyszów, którzy tym razem trafią do nas prosto z frontu, gdy zakończą się wojenne działania. Czy się na to przygotujemy, czy mamy pomysły, jak sobie poradzić z nową falą ukraińskiego zagrożenia? Oczywiście, że nie”, podsumowuje Witold Gadowski.

„Drapieżny Zielony (Nie)Ład”

„Drapieżny Zielony (Nie)Ład” – eksperci „Solidarności” o ekologicznym dyktacie

Agnieszka Stelmach pch24/drapiezny-zielony-nielad-eksperci-solidarnosci-o-europejskim-zielonym-ladzie

(PCh24.pl)

Raport „Drapieżny Zielony (Nie)Ład”, który powstał na zlecenie NSZZ „Solidarność”, wzywa do odrzucenia sztandarowego programu Unii Europejskiej, ogłoszonego w celu odbudowy gospodarki po tak zwanej pandemii COVID-19: Zielonego Ładu. Chociaż prace nad nim trwały jeszcze zanim pojawił się kryzys covidowy, to sama „pandemia” miała być świetną okazją do wdrożenia tak zwanej zielonej strategii.

Komisja Europejska na swojej oficjalnej witrynie alarmuje, że „zmiana klimatu i degradacja środowiska stanowią zagrożenie dla kontynentu i reszty świata. Aby sprostać tym wyzwaniom, Europa potrzebuje nowej strategii na rzecz wzrostu – służącej przekształceniu Unii w nowoczesną, oszczędną i konkurencyjną gospodarkę, która w 2050 roku osiągnie zerowy poziom emisji gazów cieplarnianych netto; w której nastąpi oddzielenie wzrostu gospodarczego od zużywania zasobów; w której żadna osoba ani żaden region nie pozostaną w tyle”.

I dalej: „Europejski Zielony Ład to nasz plan działania na rzecz zrównoważonej gospodarki UE. Można to osiągnąć poprzez przekształcenie wyzwań związanych z klimatem i środowiskiem w nowe możliwości we wszystkich obszarach polityki, a także zadbanie o to, by transformacja była sprawiedliwa i sprzyjała włączeniu społecznemu”.

Europejski Zielony Ład (dalej: EZŁ) przewiduje przejście na gospodarkę o obiegu zamkniętym, neutralną dla klimatu do 2050 roku. Stąd zaproponowano przyjęcie kontynentalnego prawa o klimacie, by deklaracje polityczne przekształcić w zobowiązanie prawne i pobudzić inwestycje w tzw. zielony sektor, który de facto może jeszcze bardziej szkodzić ludziom i przyrodzie (m.in. chodzi o przejście na energię odnawialną – farmy wiatrowe i fotowoltaikę, rozwój elektromobilności, termomodernizację, rozwój biotechnologii, GMO II generacji, cyfryzację, w tym Internet Rzeczy IoT i smart cities, wytwarzanie na skalę przemysłową biomasy itp.).

Osiągnięcie tych celów będzie wymagało ogromnych nakładów środków w produkcję szkodliwych dla środowiska baterii litowo-jonowych, w technologię 5G, a nawet 6G, tzw. sztuczną inteligencję oraz zmian struktur własnościowych ziemi, a nade wszystko stałego zwiększania wszelakich podatków ekologicznych i ograniczania wolności ludzi.

Zmiana, która już się dokonuje, jest koordynowana globalnie, regionalnie i lokalnie. Polega ona m.in. na przetransferowaniu oszczędności obywateli na inwestycje w wątpliwe technologie oraz usługi.

W związku ze spodziewanymi buntami ubożejącego społeczeństwa, konieczne jest zwiększanie roli państwa – wszechwładzy urzędników i polityków – oraz tworzenie bardziej wyrafinowanych systemów nadzoru.

Dekarbonizacja gospodarki przewidziana w EZŁ zakłada całkowitą rezygnację z ropy, węgla i docelowo także gazu na rzecz OZE. Gaz jest traktowany jako paliwo przejściowe.

Działania unijne

Po raz pierwszy program Europejskiego Zielonego Ładu unijni politycy przedstawili już 11 grudnia 2019 roku (pandemię ogłoszono w marcu 2020), chociaż „zielona transformacja” trwa od dekady. Przyspieszyła od szczytu Rio+20 w 2012 roku.

14 stycznia 2020 r. unijni biurokraci przedstawili plan inwestycyjny na rzecz EZŁ i mechanizmu sprawiedliwej transformacji. 4 marca 2020 t. pojawił się wniosek ustawodawczy w sprawie prawa o klimacie, zakładający osiągnięcie przez UE neutralności klimatycznej do 2050 r.

Szefowa KE Ursula von der Leyen, prezentując przed niespełna pięcioma laty założenia EZŁ, przypomniała, że osiągnięcie neutralności pod względem emisji dwutlenku węgla do 2050 roku będzie wymagało szybkiego odejścia od wysoko zanieczyszczających gałęzi przemysłu i technologii. Obiecała – czy też zagroziła – że EZŁ „nie pozostawi nikogo w tyle”.

Komisarz porównała transformację do epokowego wydarzenia lądowania na Księżycu. – Naszym celem jest pogodzenie gospodarki z naszą planetą – zaznaczyła, wskazując, że Europa chce być liderem w dziedzinie przyjaznych dla klimatu gałęzi przemysłu i tak zwanych czystych technologii. Unia „neutralna dla klimatu” to nadrzędny cel EZŁ.

Oznacza to aktualizację ambicji wspólnoty w zakresie klimatu już do 2030 roku – redukcję emisji CO2 o 55 procent, by zastąpić 40-procentowy cel. Wymagało to przeglądu i dostosowania wszystkich regulacji, począwszy od dyrektywy w sprawie odnawialnych źródeł energii i efektywności energetycznej, przez handel emisjami CO2 i podział wysiłków, a także niesławną dyrektywę LULUCF, dotyczącą zmiany użytkowania gruntów. Przewiduje się „inteligentną integrację sektora”, łączącego obszary energii elektrycznej, gazu i ciepłownictwa w jednym systemie.

Szereg gruntownych zmian musi nastąpić do 2030 roku, ponieważ jest to ostatni cykl inwestycyjny, jeśli Unia chce osiągnąć cel „czystego przemysłu” do 2050 roku.

Portal PCh24.pl od dawna przestrzegał przed bezrefleksyjnym przyjęciem unijnej polityki klimatycznej i „zielonym ładem”. Wielokrotnie pisaliśmy o szkodliwych przepisach, które powodują poważne zakłócenia dla gospodarki. Wskazywaliśmy, że nawet William Nordhaus, zdobywca Nagrody Nobla w 2018 r. za modelowanie ekonomiki zmian klimatu, wyraźnie mówił, iż programy „zielonego ładu” bardzo obciążą obecne pokolenie i sam zasugerował, by nie odchodzić w tak szybkim tempie od paliw kopalnych. Ocenił, że jeśli nawet temperatura na świecie wzrosłaby o ponad 3 stopnie C, to i tak nie będzie oznaczało to tragedii.

Scenariusz, który przewiduje całkowite docelowe poleganie na odnawialnych źródłach energii, wymaga ogromnej ilości miejsc do jej magazynowania (obecnie są to baterie litowo-jonowe). Jednak możliwe do odzyskania rezerwy litu na całym świecie wynoszą zaledwie 13,5 miliona ton (dane USGS). Tymczasem potrzeba 26 mln ton litu, by zasilić przewidywane 2 miliardy samochodów elektrycznych do 2035 roku. To ponad dwukrotnie więcej niż jest obecnie dostępne.

Ogromnych kosztów transformacji nie jest w stanie ponieść polskie społeczeństwo, co potwierdza raport przygotowany na zlecenie NSZZ „Solidarność”, a zaprezentowany po raz pierwszy podczas XXXIII Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Opracowanie, które zrecenzowali: dr hab. Małgorzata Burchard-Dziubińska, prof. Uniwersytetu Łódzkiego, prof. dr hab. Michał Gabryel Woźniak z Uniwersytetu Rzeszowskiego, prof. dr hab. Jerzy Żyżyński z Uniwersytetu Warszawskiego, przedstawia analizy dotyczące skutków ideologii EZŁ w polityce społeczno-gospodarczej, stosunku Polaków do EZŁ oraz jego niezgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej.

Dokument opisuje skutki podatkowe i fiskalne, a także koszty bezpośrednie dla gospodarki i społeczeństwa, w tym ograniczenia wydobycia zasobów, jego wpływ na rolnictwo, wpływ systemu ETS czy zagrożenia dla rozwoju międzynarodowej współpracy handlowej.

Unijna „polityka przemocowa”

Autorzy raportu krytykują KE za prowadzenie „polityki przemocowej” mocno ingerującej w politykę narodową państw. EZŁ przedstawiany jest jako „nie tylko ideologia, ale przede wszystkim pretekst i narzędzie do zawładnięcia społeczeństwami i gospodarkami państw narodowych, wręcz ich skolonizowania”.

Dr Artur Bartoszewicz wskazuje, że „ukierunkowanie wydatków publicznych na cele niepotrzebne i nieistotne dla bezpieczeństwa ogranicza potencjał rozwojowy”. Bruksela wręcz prowadzi „wojnę hybrydową”, powodując ubożenie obywateli, upadłości przedsiębiorstw i niebotyczne zadłużenie państw. Społeczeństwa są poddawane totalnej propagandzie klimatycznej. Ma miejsce przemoc finansowa. Cały europejski kontynent „przeistacza się w przestrzeń absorbującą produkty, których utylizacja w przyszłości jest niemożliwa”; „eksportuje zanieczyszczenia środowiska na skalę, która fałszuje obrane ambitne cele”; „tworzona jest piramida finansowa naiwności, która zakłada sukces ideologii, przy czym owa zeroemisyjność ma być sfinansowana ze środków publicznych (de facto różnego typu podatków). Miraż transformacji usprawiedliwia wydawanie środków publicznych. Zawładnięci ideologią Zielonego Ładu politycy i aktywiści dają przyzwolenie na ogromną interwencję państwa we wszystkie rynki i sektory, a wręcz jej żądają. W Polsce do dziś nie oszacowano pełnego budżetu transformacji energetycznej. Kwoty, które mogą się okazać konieczne do wydania do 2030 r. na inwestycje związane z transformacją energetyczną, w tym przekształcenie rynku w tej branży, sięgają w przybliżeniu nawet kilkuset miliardów złotych” – czytamy.

Polacy przeciwko EZŁ. Jego wdrażanie wbrew woli ogółu to „dowód na autokratyczność”

Dr Katarzyna Obłąkowska zaznacza, że „Polacy nie popierają Europejskiego Zielonego Ładu w kształcie znanym w kwietniu 2024 r. Odrzucają większość z 21 rozwiązań tej polityki. Jest to dowód na autokratyczność, a nie demokratyczność działań władz europejskich”. Co więcej, Polacy chcą zmian w EZŁ (42,9%) lub całkowitego jego odrzucenia (34,9%). Bezkrytycznie europejską strategię popiera 3,3% polskiego społeczeństwa.

Blisko 57% Polaków chce referendum w sprawie odrzucenia Europejskiego Zielonego Ładu.

Dr Obłąkowska ocenia, że „Polacy chcą demokracji. Jedynie władcy autokratyczni nie dają suwerenowi prawa do wypowiedzenia się w referendum. Dalej czeka już tylko państwo wszechpotężne, trzymające miecz nad głową człowieka poddanego, karzące go za każde niezgodne z wolą władców słowo”.

Wraz z negatywnymi opiniami dot. EZŁ, „na przełomie kwietnia i maja 2024 r. zwiększył się w Polsce poziom eurosceptycyzmu, ale większość Polaków jest nadal za pozostaniem Polski w UE (63,1%). Jednak, niecałe 12% chce federalizacji UE i nieco ponad 3% opowiada się za unifikacją. 62,2% widzi UE jako „Europę Ojczyzn”.

EZŁ niezgodny z Konstytucją RP

Prof. Ryszard Piotrowski uważa, że koncepcja EZŁ, jak również konkretne rozwiązania dotyczące jego wdrażania, „są niezgodne z postanowieniami Konstytucji RP”. Napisał również: „koncepcja odgórnie wymuszonej i bezalternatywnej, naukowo uzasadnionej przebudowy społeczeństwa i gospodarki jest nie do pogodzenia z art. 1 także ze względu na art. 30. Istotne postanowienia Europejskiego Zielonego Ładu są niezgodne z art. 2 i 5. Jest niezgodna z zasadą społecznej gospodarki rynkowej wyrażoną w art. 20. Zastąpienie reguł rynkowych regułami poprawności klimatycznej w procesie przekształcania UE powoduje, że kryterium przewagi konkurencyjnej staje się nie zdolność wytwarzania, ale niskoemisyjność. Jest również niezgodna z zasadą ochrony własności ustanowioną w art. 21 oraz zasadami ograniczania korzystania z konstytucyjnych wolności i praw, określonymi w art. 31 ust. 3. Stwarza potencjalne zagrożenie dla prawa do ochrony życia prywatnego i rodzinnego, zapewnionego w art. 47 Konstytucji RP. Wdrożenie jej naruszy art. 76. Regulacje wykraczają poza zakres kompetencji podlegających przekazaniu w myśl art. 90 ust. 1. Przekazanie kompetencji organów władzy państwowej w niektórych sprawach, przewidziane w tym przepisie, nie oznacza przekazania „organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu” kompetencji do decydowania o sposobie życia obywateli bez pozostawienia im możliwości wyboru. Arbitralny charakter, nieproporcjonalność i bezalternatywność reguł składających się na Europejski Zielony Ład oznacza rezygnację z możliwości stanowienia o losie mieszkańców Polski w takim zakresie, w jakim ma się dokonać zaplanowane przekształcenie UE, co jest równoznaczne z konstytucyjnie wykluczoną rezygnacją z możliwości stanowienia o losie Polski”, czytamy.

Polska nie jest gotowa na implementację EZŁ. Czeka nas drastyczny wzrost wydatków i podatków

Prof. Witold Modzelewski i Katarzyna Wawrzonkiewicz uważają, że polski system podatkowy „nie jest gotowy na implementację Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego w wyznaczonych przez UE ramach czasowych”. Wprowadzenie przewidzianych ograniczeń zaowocuje „drastycznym wzrostem wydatków budżetowych przy jednoczesnym zubożeniu społeczeństwa i podatników prowadzących działalność gospodarczą (rolniczą i pozarolniczą), a przede wszystkim spadkiem wpływów z najważniejszych podatków”. Przełoży się to na wzrost cen dóbr konsumpcyjnych, może przyczynić się do spadku konkurencyjności polskich przedsiębiorstw i znacznie ograniczyć konsumpcję towarów i usług wysoko-emisyjnych (zwłaszcza paliw silnikowych) powodując „trwały spadek dochodów budżetowych”.

„Wprowadzenie tak doniosłych zmian wymaga czasu i niewyobrażalnych wręcz nakładów finansowych, których obecnie Polska – jako państwo i jej obywatele – nie jest w stanie ponieść. Należy również podkreślić, że bez porozumienia na ogólnoświatowym poziomie zmniejszenie emisji CO2 do atmosfery przez UE mvgyn/ddniewiele zmieni, bo inne kraje w tym czasie prawdopodobnie jeszcze zwiększą swoje emisje i globalna suma emisji CO2 może nawet wzrosnąć (UE jest odpowiedzialna wyłącznie za 7,0 procent światowych emisji gazów cieplarnianych). Wprowadzenie Zielonego Ładu i Paktu Klimatycznego spowoduje: spadek dochodów budżetowych (budżet państwa i budżet jednostek samorządu terytorialnego) z opodatkowania pośredniego sektorów wysokoemisyjnych oraz handlu towarami i świadczenia usług dyskryminowanych przez nowe nakazy i zakazy (szacunkowo o ok. 30,0 – 35,0% rocznie w początkowym okresie; później spadek będzie jeszcze głębszy); spadek wpływów z podatków dochodowych w wyniku wzrostu kosztów w sektorze przedsiębiorstw oraz spadku zatrudnienia w sektorze wysokoemisyjnym (nawet do 50,0 – 55,0%); spadek dochodów Funduszu Ubezpieczeń Społecznych i Narodowego Funduszu Zdrowia (składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne) w wyniku spadku zatrudnienia w sektorze wysokoemisyjnym (ostrożne szacunki – do 25,0 – 30,0%)”.

Nieopłacalna energia z farm wiatrowych i fotowoltaicznych

Prof. Władysław Mielczarski przestrzega przed stagnacją europejskich gospodarek i kolosalnymi kosztami dla społeczeństwa. Poddał on analizie 4 główne kierunki realizacji Zielonego Ładu: system efektywności energetycznej budynków, system handlu pozwoleniami na emisje dwutlenku węgla, rozwój alternatywnych środków transportu oraz koszty energii elektrycznej dla odbiorców. Uwzględniwszy różne formy dopłat i dotacji wykazał, ile kosztuje produkcja energii z paliw kopalnych i OZE.

„Przeprowadzone analizy wskazują, że nawet po uwzględnieniu kosztu zakupu pozwoleń na emisje CO2 (podatek ETS) koszty całkowite produkcji energii elektrycznej przez farmy wiatrowe i farmy fotowoltaiczne są większe od kosztów produkcji energii elektrycznej z węgla i wynoszą one odpowiednio: elektrownie węgla brunatnego – 535 PLN/MWh2 , elektrownie węgla kamiennego – 610 PLN/MWh, farmy wiatrowe lądowe – 754 PLN/MWh, farmy fotowoltaiczne – 819 PLN/MWh”.

Grozi nam załamanie systemu energetycznego

Prof. Maciej Chorowski wraz z dr. hab. Ziemowitem Malechą wskazali, że „bezkrytyczne wdrażanie wszystkich tych aktów prawnych, a w szczególności dotyczących energetyki w warunkach polskiego miksu energetycznego, doprowadzi do załamania się energetyki, utraty konkurencyjności przez polską gospodarkę oraz pauperyzacji znacznej części ludności Polski”.

Jak wynika z ich badań, takie czynniki jak: „zależność współczynnika EROI (energy return on investement) od technologii wytwarzania energii, konieczność dodatkowych nakładów stabilizujących OZE w okresach bezwietrznych i przy braku nasłonecznienia, potencjał Polski do budowy wielkoskalowych magazynów energii w postaci elektrowni szczytowo-pompowych” wskazują na to, że „energia wytworzona przez niestabilne OZE nie powinna przekroczyć 30% całkowitej generacji energii elektrycznej”. Docelowo powinny być zainstalowane elektrownie jądrowe, ale dopóki one nie zaczną działać, należy uruchomić zmodernizowane bloki węglowe.

„Proponowane rozwiązania nie oznaczają odroczenia transformacji polskiej elektroenergetyki, a wręcz przeciwnie – wskazują na konieczne pilne podjęcie działań związanych z modernizacją starych bloków węglowych, budową wielkoskalowych magazynów energii w postaci elektrowni szczytowo-pompowych oraz wdrożeniem programu rozwoju polskiej energetyki jądrowej. Istotnym elementem transformacji energetyki będzie modernizacja ciepłownictwa, w szczególności rozwój systemów kogeneracyjnych z możliwością magazynowania ciepła i chłodu. Przy budowie nowych farm wiatrowych trzeba wziąć pod uwagę niezbędne dla utrzymania prawidłowego profilu napływającego powietrza odległości między turbinami i innymi obiektami. Przewymiarowanie OZE ze względu na bardzo małą gęstość tej energii doprowadzi do zajęcia nawet kilkunastu procent powierzchni kraju na instalacje energetyczne, co może wręcz zablokować rozwój przemysłu i budownictwa mieszkaniowego”.

Problem z załataniem luki węglowej

Prof. Ilona Jelonek wskazała na trudność związaną z oszacowaniem kosztów „transformacji energetycznej, dekarbonizacji przemysłu wydobywczego, budownictwa, transportu i mobilności, a przy tym wszystkim przemiany ekologicznej”. Jej zdaniem, Polska „stoi przed wieloma wyzwaniami, ale również możliwościami związanymi z Zielonym Ładem i Fit for 55”. „W ramach polityki spójności i Instrumentu na Rzecz Odbudowy i Odporności nasz kraj może otrzymać w latach 2021 – 2027 około 170,0 mld EUR, a do 2030 r. – ok. 250,0 mld EUR. Polska i polskie firmy będą mogły skorzystać także z innych źródeł finansowania. Same pieniądze jednak nie wystarczą, aby przeprowadzić transformację energetyczną. Potrzebne są również strategia i odpowiednie reformy, regulacje w obszarze energetyki, lecz najważniejsze jest podjęcie decyzji, czym załatać lukę węglową, która powstanie w wyniku odchodzenia od węgla”.

Podaje szacunki dotyczące przystosowania polskiej gospodarki do celów Zielonego Ładu i Fit for 55 do 2030 r., które mają wynieść 527,0 mld EUR. „Dodatkowe koszty, ponad normalną wielkość inwestycji, mogą wynieść ok. 60,0 mld PLN rocznie, co daje łącznie ok. 500,0 mld PLN do 2030 r. Należy podkreślić, że koszty będą zależne od wielu czynników, w tym od tempa transformacji i dostępności technologii niskoemisyjnych. Odchodzenie od paliw kopalnych wpędza nas natomiast w nowe uzależnienie np. od metali ziem rzadkich, które są niezbędne dla rozwoju nowego społeczeństwa ekologicznego i scyfryzowanego”.

EZŁ to gigantyczne koszty. Zagraża „biologicznej egzystencji narodu”

Analityk i publicysta gospodarczy Tomasz Cukiernik wskazuje, że „realizacja Europejskiego Zielonego Ładu dla Polski oznacza przede wszystkim gigantyczne koszty. Francuski Institut Rousseau wyliczył, iż łączne „inwestycje” publiczne i prywatne na ten cel wyniosą 2,4 bln EUR, czyli ponad 10,0 bln PLN. Do tego dochodzą liczne klimatyczne europodatki: EU ETS (deficyt uprawnień do emisji CO2 w latach 2021 – 2030 będzie kosztował aż 141,0 mld PLN) i ETS 2 (koszt dla przeciętnej rodziny wyniesie od 1,6 do 8,6 tysiąca PLN), akcyza na węgiel i koks, graniczny podatek węglowy (CBAM)4 , podatek od nierecyklingowanego plastiku (w latach 2021 – 2024 z tego tytułu wpłacimy do budżetu UE 8,6 mld PLN), opłata od emisji CO2 przez samochody spalinowe (auta zdrożeją nawet o kilkadziesiąt tysięcy złotych), opłaty od autostrad i dróg ekspresowych czy podatek od rejestracji samochodu spalinowego i tzw. opłata środowiskowa od pojazdów spalinowych”.

Nie trzeba dodawać, że wszystko to będzie prowadzić do szybkiego ubożenia społeczeństwa. Do tego dochodzą szkodliwe euroregulacje ograniczające wolność obywateli, np. zakaz rejestracji samochodów spalinowych po 2035 roku, obowiązek raportowania ESG (dyrektywa w sprawie należytej staranności przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju). Zdaniem Cukiernika, „w wyniku dalszego wdrażania unijnej polityki dekarbonizacyjnej i Europejskiego Zielonego Ładu nasz kraj może całkowicie utracić i bezpieczeństwo energetyczne (braki energii), i suwerenność energetyczną (bo pozbędzie się generowania energii z węgla, który ma), i bezpieczeństwo żywnościowe (upadek rolnictwa), i suwerenność żywnościową (import żywności), a w ten sposób popadnie w zależność od czynników zewnętrznych. To wszystko nie tylko doprowadzi do dewastacji gospodarki, ale nawet zagraża biologicznej egzystencji narodu”.

Ucierpią wszyscy rolnicy

Zdaniem Cezarego Wincenciaka, ucierpią wszystkie gospodarstwa rolne. „Ewidentnie da się zauważyć, że wszelakie prace KE prowadzone w tym obszarze zmierzają w kierunku uchwalenia tzw. dyrektywy metanowej oraz bilansowania śladu węglowego przez ustanowienie różnego typu wskaźników i przeliczników dla stad bydła. W takiej sytuacji sektor rolniczy zajmujący się hodowlą bydła staje się klimatycznym wrogiem numer jeden. Polityka Zielonego Ładu oznacza także ogromną reformę energetyczną, która spowoduje, że wzrosną ceny wszystkich środków do produkcji rolnej, w szczególności tych produkowanych w Polsce przez krajowe przedsiębiorstwa, ale również tych produkowanych w pozostałych krajach UE. W rezultacie w każdym sektorze produkcji rolnej, a więc produkcji mięsa, mleka i przetworów mlecznych, produktów zbożowych, wzrosną koszty produkcji w przeliczeniu na hektar czy też kilogram wytworzonego produktu. Produkty z krajów spoza UE, w których nie obowiązuje taki reżim prawny jak w UE, staną się jeszcze bardziej konkurencyjne wobec produktów z krajów członkowskich UE. Wiadomo również, że KE jasno stwierdziła, iż nie będzie żadnych stałych nacisków na współpracę z krajami trzecimi, będą zaś próby nakłaniania ich do wprowadzenia podobnych reform. Ostatecznie będzie to oznaczać, że do Europy, a więc także do Polski, będą miały dostęp firmy produkujące produkty gotowe i półprodukty według dotychczas stosowanych przez nie zasad, czyli także z utrzymaniem dotychczasowych kosztów produkcji. Na półkach sklepowych konsument będzie miał więc do wyboru w ramach jednej grupy produktowej towary wyprodukowane w zaostrzonym reżimie panującym w UE, narzuconym także polskim producentom, jak również towary zaimportowane z krajów, które podobnych regulacji nie wprowadziły i nie przestrzegają. Zielone światło zapewne dostaną produkty zastępcze, takie jak np. wszelakiego typu owady, produkowane w Europie z przeznaczeniem do konsumpcji pośredniej i bezpośredniej”. KE nie poprzestanie aż zmieni nasze nawyki żywieniowe, zmuszając nas do zmiany diety.

Spekulacyjne systemy handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla

Marek Lachowicz koncentruje się na spekulacyjnym mechanizmie europejskiego systemu handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. Przypomina, że „rozliczanie emisji za pomocą uprawnień (European Union Allowance, dalej: EUA) jest obowiązkowe dla przedsiębiorstw emitujących CO2 w toku działalności (Instalacje). Są to często firmy z sektora energetycznego, ciepłowniczego, stalownie czy producenci betonu. Zapotrzebowanie Instalacji danego kraju na uprawnienia pokrywane jest z trzech źródeł. Część EUA firmy otrzymują do wykorzystania bezpłatnie. Część przydzielana jest państwom członkowskim i następnie odsprzedawana krajowym podmiotom gospodarczym. Przychody z tej sprzedaży stanowią zysk (około)budżetowy. Ewentualne niedobory uprawnień Instalacje muszą uzupełnić na wolnym rynku, po aktualnej cenie”.

Uprawnienia nabywają m.in. inwestorzy z sektora finansowego, którzy „skoncentrowani są na maksymalizowaniu zysku”. „W warunkach malejącej podaży powoduje to – jak się okazało nienormalną – presję na aprecjację cen EUA. Testy statystyczne właściwe dla instrumentów towarowych wskazują, że w okresie od 1 maja 2017 r. do 30 kwietnia 2023 r. na cenach EUA wielokrotnie tworzyły się bańki cenowe. Zastosowana metodyka nie została nigdy zakwestionowana. Od 2027 r. w UE obowiązywać będzie nowy system ETS 2 obejmujący CO2 emitowany wskutek ogrzewania budynków (z wyłączeniem ciepła sieciowego) oraz transportu drogowego. Jeśli stworzy się na rok 2030 trzy scenariusze: pozytywny (cena EUA = 120,00 EUR, cena ETS 2 = 45,00 EUR), bazowy (cena EUA = 160,00 EUR, cena ETS 2 = 75,00 EUR) oraz pesymistyczny (cena EUA = 200,00 EUR, cena ETS 2 = 100,00 EUR), można oszacować łączne koszty obu systemów dla polskich gospodarstw domowych. W scenariuszu pozytywnym wyniosą one 64,00 mld PLN, w bazowym – 91,00 mld PLN, a w pesymistycznym – 116,00 mld PLN”.

EZŁ zagraża konkurencyjności europejskich firm i zakłóci wymianę międzynarodową

Dr Alina Landowska zwraca uwagę, że ponad 30 mln miejsc pracy, które zależą od handlu zagranicznego, „stoi w obliczu poważnych zmian”. „Takie inicjatywy, jak mechanizm dostosowania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 (CBAM7 ), może wpłynąć na konkurencyjność europejskich firm i globalne rynki. Wprowadzenie CBAM może obniżyć eksport azjatyckich produktów do UE, a tym samym spowodować wzrost cen i spadek dostępności niektórych towarów. Azja, coraz mniej zależna od eksportu do Europy, już poszukuje alternatywnych rynków zbytu. CBAM wywołuje spory handlowe z krajami spoza UE, które postrzegają ten mechanizm jako barierę handlową. To może prowadzić do dalszych komplikacji w międzynarodowej współpracy handlowej. UE stoi przed licznymi wyzwaniami w dostosowaniu swojej polityki handlowej do zmieniających się realiów globalnych, a dodatkowe zielone obciążenia” będą mieć szerokie reperkusje geopolityczne i ekonomiczne, włącznie z poważnym osłabieniem europejskich gospodarek”.

Ostry, emocjonalny język raportu

Autorzy raportu na temat „Drapieżnego Zielonego (nie)Ładu” nie stronią od ostrego i nacechowanego emocjonalnie języka. Przykładowo dr Artur Bartoszewicz ze Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie pisze: „od lat Komisja Europejska (dalej: KE) przyjmuje rolę zbawcy, terapeuty i sędziego w jednej osobie. Bez umocowania w Traktatach, a wręcz świadomie wykraczając poza uzgodnienia w nich zawarte, wdziera się w domenę Państw Narodowych – odbiera im prerogatywy i zmienia (ogranicza bezprawnie) role wobec obywateli i uczestników rynku. KE zawłaszcza, ogranicza i demoluje. KE stała się rakiem na organizmie narodowych państw europejskich i Wspólnoty, chorobą odbierającą siły rozwojowe, wolność decyzji i niezależność myślenia”.

„UE stała się wulkanem, z którego lawa prawa wylewa się, niszczy, dławi, zalewa państwa członkowskie – państwa narodowe. Skutecznie prowadzi politykę przemocową opartą na siedmiu krokach: Definiuje fałszywy problem na podstawie analiz grup lobbingowych i działaczy ideologicznych, którym udowadnia, że państwa członkowskie niedomagają, a ona jest w stanie pokierować zmianą zapewniającą osiąganie tzw. ambitnych celów (etap oczarowania). Tworzy komunikat do obywateli państw członkowskich (de facto do Parlamentu Europejskiego, Rady Europejskiej, Rady, Komitetu Ekonomiczno-Społecznego i Komitetu Regionów), w którym wytwarza nowomowę, język wzbudzania w nas poczucia winy, strachu, nadziei, postprawdy. Wymyśla dialekt wyłączający – używa słów nowych, ważnych, kluczowych, zamykających grupę ideologicznie zaangażowanych w ramach własnych przekonań (etap oświecenia). Tworzy na poziomie unijnym i krajowym zespoły robocze, które wypracowują rozwiązania umożliwiające realizację polityki przyjętej na ogólnym poziomie w komunikacie. Jest to etap kreatywny, na którym następuje spełnianie oczekiwań wyznawców ideologii, jak też grup kreowanych w gospodarce do niesienia nowej idei. Powstają wówczas programy społeczne i gospodarcze, kształtowane są polityki sektorowe i horyzontalne, w których zapisuje się wymogi implementacji wyobrażeń, kłamstw i półprawd z komunikatu (etap tworzenia neoprawdy). Dzięki szerokiej kampanii strachu i przekupstwa finansowego następuje upowszechnianie ideologii. Aby dostać się do struktur unijnych, należy potwierdzić prawdy wiary przez zaangażowanie się w krzewienie przyjętych założeń. Wówczas możliwe jest podjęcie pracy w strukturach KE lub wybranie do struktur wykonawczych KE z delegacji państwa narodowego – to współczesna Arkadia, gdzie zarobki są ogromne, podatki nie istnieją, a emerytura gwarantuje dostatnie życie nawet w młodym wieku (etap potwierdzania neoprawdy). Tworzy się nowe prawo unijne, które wymusza włączenie się obywateli i samych (nawet tych opornych, które stają się automatycznie niepraworządne) państw członkowskich w implementację ideologii. System zachęt i kar, bat i marchewka. Mechanizmy dotacyjne przekonają nawet najbardziej opornych do współuczestnictwa w ideologii. Nie bierzesz, toś głupi. Zrezygnuj z wątpliwości i negacji w zamian za dotację (rekompensata za ból moralny lub ponoszone koszty dostosowania). Demoralizowanie staje się kluczem do sukcesu ideologii (etap przemocy finansowej). Na poziomie KE i państw członkowskich tworzy się np. taksonomię, czyli system klasyfikacji ustanawiający kryteria, które muszą być spełnione w ramach działalności gospodarczej, aby uspójnić aktywność z ideologią. Szeroka implementacja nowomowy i odrzucenie negujących umożliwia podporządkowanie struktur państwa narodowego i obywateli wymogom osiągania abstrakcyjnych (nadal jednak ambitnych) celów przyjętych w komunikacie (etap skolonizowania umysłów). Wypracowanie stałych źródeł finansowania w postaci np. podatków unijnych (przejęcie prerogatyw państwa) i zobowiązań kosztowych, nakładanych na państwa narodowe w celu stałego finansowania ideologii (w tym ogromne kary za opóźnienia i niedostosowanie). Swobodne kształtowanie zakresu i wymiaru ideologii przez multiplikowanie narzędzi koniecznych do wdrożenia oraz zakresu dostosowania obywateli i uczestników rynku (przedsiębiorstw). Państwo, coraz mniej narodowe, staje się swoistym policjantem, który przemocą wymusza w imieniu wspaniałomyślnej i nieomylnej KE zagwarantowanie spokoju i podporządkowania się ideologii (etap skolonizowania państwa narodowego)”.

Krytyce poddawana jest ideologia klimatyzmu, także skorumpowany świat nauki, który w zamian za granty „brnie w kłamstwa i manipulacje”.

Nie ma uzasadnienia dla EZŁ z punktu widzenia ekonomii, racjonalności, a co istotne – regulacje w ramach Ładu są niezgodne z Konstytucją RP, w tym art. 1 wykluczającym kolektywistyczną wizję państwa, prymat państwa wobec jednostki czy radykalną, przymusową transformację społeczną (wszak przewidziano surowe kary za brak realizacji unijnych wytycznych).

EZŁ niezgodny jest nawet z zasadą zrównoważonego rozwoju, „ponieważ zakłada niezrównoważenie rozwoju”, ograniczając możliwości zaspokojenia potrzeb obecnego pokolenia i uzależniając rozwój niemal całkowicie od energii odnawialnej oraz oddzielając wzrost gospodarczy od wykorzystania zasobów. Głęboko ingeruje nie tylko w wolność działalności gospodarczej, ale także prawo własności.

„Koncepcja Europejskiego Zielonego Ładu jest niezgodna z zasadami ograniczania korzystania z konstytucyjnych wolności i praw, określonymi w art. 31 ust.3 Konstytucji RP”. Regulacje EZŁ „wykraczają poza zakres kompetencji podlegających przekazaniu w myśl art. 90 ust. 1 Konstytucji RP”.

Dlaczego więc ideologiczny plan transformacji eko-społecznej jest wdrażany, bez względu na wszystko? I dlaczego winni jego przyjęcia, narzucania, a następnie implementacji w naszym kraju nie ponoszą odpowiedzialności za łamanie prawa?

Agnieszka Stelmach

Kobieta urodziła dziecko, a następnie włożyła żywego noworodka do reklamówki i wyrzuciła go do kosza na śmieci. Kto inspirował zbrodnię w Brzezinach?

Fundacja Pro-Prawo do życia

Kto inspirował zbrodnię w Brzezinach?
W miejscowości Brzeziny 18-letnia kobieta urodziła dziecko, a następnie włożyła żywego noworodka do reklamówki i wyrzuciła go do kosza na śmieci. Kobieta dostała krwotoku i została przewieziona do szpitala, gdzie powiedziała, co zrobiła. Na miejsce została wysłana policja, która znalazła w śmietniku martwe dziecko. Według ustaleń prokuratury, noworodek najprawdopodobniej zmarł z powodu uduszenia się w reklamówce i wyziębienia.

18-latka postąpiła dokładnie według promowanego w internecie instruktażu aborcyjnych grup przestępczych, które sprzedają kobietom nielegalne pigułki poronne, a po wywołanym porodzie polecają włożyć dziecko do worka i wyrzucić je do śmietnika. 
“Każdy powód do aborcji jest OK” – mówią te aborcyjne grupy, które publicznie reklamowała Minister ds. Równości w rządzie Tuska Katarzyna Kotula i z którymi spotykała się Minister Zdrowia Izabela Leszczyna.
Trzeba walczyć, aby powstrzymać ten koszmar oraz obudzić sumienia Polaków, wyrwać nasz naród z bierności i zmotywować do działania.Kto inspirował zbrodnię w Brzezinach?Tragedia, która wydarzyła się w Brzezinach, to postępowanie wyjęte prosto z aborcyjnego poradnika, który od wielu lat intensywnie promowany jest wśród Polek w mediach społecznościowych, razem z zachętami do kupowania pigułek poronnych i mordowania własnych dzieci za ich pomocą. Zorganizowane grupy przestępcze dostarczają kobietom tabletki śmierci z dostawą pocztą do domu razem z instrukcjami ich dawkowania oraz poradami, co zrobić ze zwłokami dziecka po aborcji. W ich poradniku możemy przeczytać m.in.: 

“Może zdarzyć się tak, że płodu nie da się spuścić w toalecie. Każda osoba, w zależności od wysokości własnej ciąży, może starać się ocenić, czy to się da zrobić, czy nie (…) Wyrzucenie szczątków do śmietnika także jest możliwe. Warto jednak zadbać o to, aby były szczelnie opakowane tak, aby przy wywozie śmieci nic nie wzbudziło podejrzeń osób je wywożących. Szczelne zapakowanie ogranicza także ryzyko rozkopania przez zwierzęta w przypadku decyzji o zakopaniu płodu. (…) Jeśli decydujemy się wyrzucić płód do śmietnika warto zadbać o to, aby w worku nie było dużo krwi.„ 

Nasza Fundacja wielokrotnie zwracała już uwagę na coraz częstsze doniesienia medialne o zwłokach dzieci znajdowanych w oczyszczalniach ścieków – to również ofiary pigułkowych aborcji. Nie wiadomo, czy dziecko zamordowane w Brzezinach było donoszone, czy też był to wcześniak. Nie ma to większego znaczenia, gdyż aborcyjni bandyci promują zabijanie aż do ostatniego dnia ciąży w 9 miesiącu. 18-latka z Brzezin zrobiła dokładnie to, do czego zachęcają aborcyjne grupy przestępcze. 

Wedle szacunków każdego roku w Polsce dokonuje się kilkudziesięciu tysięcy pigułkowych aborcji. 
W sprawie aborcyjnych grup przestępczych, które handlują tabletkami poronnymi na ogromną skalę, od wielu lat panuje zgoda wśród elit rządzących i podlegających im służb – mają mieć swobodę działania. Aborcyjni zbrodniarze, którzy zachęcają do mordowania dzieci i wkładania ich zwłok do śmietników, przemawiali z sejmowej mównicy w trakcie poprzedniej kadencji parlamentu i byli zapraszani do Sejmu w charakterze gości i ekspertów. Jednak rządząca obecnie aborcyjna koalicja Tuska nie tylko toleruje ich morderczą działalność, ale także aktywnie ją wspiera. 

Instruktaż dotyczący kupowania i zażywania pigułek poronnych, wraz z numerem telefonu do grupy przestępczej, która opublikowała poradnik na temat wyrzucania zwłok dzieci do śmietników, jakiś czas temu opublikowała w mediach społecznościowych minister ds. równości Katarzyna Kotula. Z członkami grup aborcyjnych, które namawiają Polki do aborcji pigułkowej i zawijania ciał dzieci do worków, spotykała się Minister Zdrowia Izabela Leszczyna, która zapraszała aborcjonistów do MZ w charakterze “ekspertów”! 

O morderstwie dziecka w Brzezinach mówiły niemal wszystkie media. Nagłówki prasowe pisały: “tragedia”, “makabra”, “przerażające odkrycie”. Równolegle, często te same redakcje intensywnie promują grupy aborcyjne, które namawiają Polki do mordowania dzieci do końca ciąży i do pozbywania się zwłok dzieci poprzez wyrzucenie ich do śmietnika. Aby omamić Polaków i oswoić nasze społeczeństwo z aborcją celowo nie łączy się tych faktów – dzieciobójstwa noworodków i aborcji wykonywanej na dzieciach nawet w 9 miesiącu ciąży. Zamordowanie noworodka w 1 dzień po porodzie – zbrodnia. Aborcja dziecka w łonie matki na 1 dzień przed porodem w 9 miesiącu ciąży – “prawo człowieka”, “prawo kobiety”, “zabieg”. (Warto w tym momencie przypomnieć, że o wiele mniejsze dzieci mogą się urodzić i przeżyć poza organizmem mamy. Najmłodszy wcześniak, chłopczyk o imieniu Curtis, urodził się w 2020 r. w 21 tygodniu ciąży i ważył 420 gramów. Dzisiaj Curtis ma 4 latka.) 

Właśnie w ten sposób stopniowo, krok po kroku, usuwa się prawdę ze świadomości społecznej. Prowadzi to do katastrofalnych skutków. 

Proszę spojrzeć na przykład z Kanady. 

W Kanadzie kobieta o imieniu Katrina Effert urodziła chłopczyka. O porodzie, który odbył się w domu jej rodziców, nikt nie wiedział. Tuż po urodzeniu kobieta udusiła dziecko i wyrzuciła jego ciało do ogrodu sąsiadów. Postawiono jej zarzut morderstwa, za co groziło dożywocie. Jednak w trakcie procesu jej sytuacja całkowicie się zmieniła. Zmieniono jej zarzut z morderstwa na dzieciobójstwo, za które groziło co najwyżej 5 lat więzienia. Ostatecznie, za uduszenie własnego dziecka dostała jedynie 3 lata w zawieszeniu i w ogóle nie trafiła do więzienia. Prowadzący sprawę sędzia jako okoliczność łagodzącą wymienił fakt powszechnego przyzwolenia na aborcję w Kanadzie, która jest w tym kraju legalna bez żadnych ograniczeń, powszechnie dostępna i darmowa w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Wyciągnięto logiczne wnioski – skoro można zabić dziecko na minutę przed urodzeniem w 9. miesiącu ciąży, to dlaczego nie można by zabić tego samego dziecka w minutę po urodzeniu? Można powiedzieć, że Katrina Effert dokonała po prostu bardzo później aborcji. 

Zabijanie wszystkich niechcianych i niepotrzebnych ludzi to oczywista i nieuchronna konsekwencja aborcji. Właśnie do tego to wszystko zmierza również w Polsce, gdzie aborcyjna koalicja Tuska forsuje zmiany na wzór krajów Zachodu, w których każdego roku ma miejsce ludobójstwo milionów dzieci w łonach matek. To samo ma dziać się w naszym kraju i doprowadzić do przyspieszenia zagłady demograficznej i cywilizacyjnej Narodu Polskiego. Rząd Tuska planuje m.in. dekryminalizację aborcji i pomocnictwa w aborcji, przez co aborcja z użyciem pigułek poronnych ma stać się powszechnym procederem, a wyrzucanie zamordowanych poprzez aborcje dzieci do śmietników ma stać się standardem postępowania po “zabiegu aborcji”.Nasza Fundacja mówi o tym wszystkim głośno w przestrzeni publicznej, kształtując świadomość i sumienia Polaków. Walka o życie musi trwać, aby ratować kolejne dzieci przed okrutnymi morderstwami aborcyjnymi. Trzeba głosić prawdę w przestrzeni publicznej i mobilizować innych do działania, w szczególności osoby cieszące się autorytetem w społeczeństwie i mające wpływ na innych. Do zwycięstwa zła potrzeba tylko tego, aby ludzie dobrzy nic nie robili. W sytuacji, gdy aborcjoniści docierają do milionów Polaków z przekazem oswajającym z dzieciobójstwem i wyrzucaniem dzieci do śmietników, kluczowa jest reakcja wszystkich ludzi sumienia.
Dlatego proszę Pana o wsparcie naszych akcji – ulicznych kampanii informacyjnych, publicznych modlitw różańcowych, wystaw, akcji furgonetkowych, działalności w internecie oraz pracy naszych koordynatorów, którzy pomagają kolejnym osobom zgłaszającym się do naszej Fundacji i chcącym działać w swoim miejscu zamieszkania jako Kapitanowie Różańcowi
Kilka dni temu po raz kolejny odbył się publiczny różaniec w intencji powstrzymania aborcji w Bytomiu, zorganizowany dzięki zaangażowaniu pana Grzegorza, który odpowiedział na nasz apel i został Kapitanem Różańcowym. Z jego inicjatywy na Placu Sobieskiego w Bytomiu zgromadziło się kilkadziesiąt osób, a nasze transparenty i nagrania z megafonów były widziane i słyszane z daleka. Podobne akcje zorganizowane przez Kapitanów Różańcowych, z pomocą koordynatorów naszej Fundacji, w ostatnim czasie odbyły się także m.in. w Dębicy, Zabrzu i Mielcu. Były możliwe, gdyż zgłosili się do nas pani Ania oraz pan Bogusław i pan Zbigniew, których inicjatywa pozwoliła na przeprowadzanie działań w tych miastach. 
Konieczne są kolejne tego typu akcje w całej Polsce. Proszę o przekazanie 50 zł, 100 zł, 200 zł, lub dowolnej innej kwoty, jaka jest w obecnej sytuacji dla Pana możliwa, aby umożliwić nam te działania i ratowanie kolejnych dzieci zagrożonych aborcją poprzez budzenie sumień Polaków i mobilizację naszego społeczeństwa do walki o życie.
 Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
Z wyrazami szacunkuMariusz Dzierżawski
Fundacja Pro – Prawo do życia
ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków
stronazycia.pl

Arcybiskup JÓZEF TEODOROWICZ: Niechaj wodze spierają się i swarzą. To jest Cud nad Wisłą.

[przypominam, bo ważne TERAZ; 24 wrzesień 2024 md]

Niechaj wodze spierają się i swarzą. To jest Cud nad Wisłą.

…Dziś pomóc mogą więcej wasze modlitwy, niżeli nasza sztuka wojenna…

[Wstęp do książki płk. Franciszka Arciszewskiego „CUD NAD WISŁĄ, rozważania żołnierza”, Veritas, Londyn, 1957]

[ Ze zbioru kazań pt. NA PRZEŁOMIE, stronica  251. Nakład Księgarni Świętego Wojciecha. Poznań  – Warszawa – Wilno ‹- Lublin, rok 1923. ]   

[Jesteśmy dumni, że wiek temu mieliśmy TAKICH arcybiskupów i TAKICH żołnierzy. By się TERAZ przydali.. MD]

Wyciąg z kazania ks. arcybiskupa JÓZEFA TEODOROWICZA wypowiedzianego w katedrze warszawskiej w 1920 r., podczas nabożeństwa dziękczynnego za oswobodzenie stolicy i kraju od najazdu bolszewickiego.

===============

Ciężkie były zmagania się Izraela z Amalekitaini; bitwa rozgorzała wielka. Po jednej i drugiej stronie równy zapał ożywiał żołnierzy i wodzów. Nikt nie mógł rozróżnić, nikt rozpatrzyć, na która stronę przechyli się szala zwycięstwa. A wtedy Mojżesz odszedł, ażeby z dala od wrzawy i zgiełku bitwy do Pana się modlić. I wznosił obie dłonie w błagalnej modlitwie i jął zaklinać Boga, ażeby błogosławił orężowi Izraela. W tej samej chwili szyki wroga zachwiały się i cofać poczęły, a Izrael następował na nie. Lecz wysoko wyciągnione w górę ręce Mojżesza w zemdleniu poczęły opadać. Jak gdyby na dany znak, gdy osłabła modlitwa, wróg w lot poprawił trudne swoje położenie i odwrócił się, ścigany, jak gdyby czując słabość w Izraelu. I znowu losy bitwy poczęły być dla ludu wybranego wątpliwe. Jak fala zawrócona w biegu, odbita od twardej skały, tak duch Izraela cofał się i słabnął. A wtedy Mojżesz wznosił znów dłonie ku Panu i, o dziwo, Izrael na nowo poczynał brać górę. Az się spostrzegli i opatrzyli Mojżesza towarzysze, i wzięli jego ręce w swoje dłonie, i trz mali je wyciągnięte ku niebu. i juz szczęście wojenne trwale było przy Izraelu. I trzymali dłonie Mojżeszowe tak długo, aż ostatecznie zatryumƒował lud wybrany i w surmę zwycięstwa uderzył. (Ks. Wyjścia XVII,  8-16) 

Patrzcie, jak w tym wizerunku sprzęgają się i wzajem wspomagają: duch męstwa żołnierza i duch modlitwy. Bitwa ta rozgrywała się niezawodnie podług wszelkich praw znanej ówczesnej strategii. Losy przegranej, czy zwycięstwa ważyć się zdawały tylko podług rachunku ludzkiego, tj. gorszych czy lepszych planów strategicznych, większej czy mniejszej liczby żołnierzy, większej czy mniejszej sprawności wodzów.

I każdy historyk wojenny mógł śmiało uczniom wykładać, gdzie i w której chwili i dlaczego losy bitwy przechyliły się na tę, czy na tamta stronę.  A jednak i plany wojenne, i męstwo żołnierza, i zdolności dowódców nie rozegrały tej walki. Wszystko to, co bitwie stanowi, było narzędziem tylko w ręku niewidzialnego Wodza, który podług miary i wagi układa sam swój plan bitwy.

Nie miesza się On cudownie w zastępy walczących, nie zsyła Aniołów swych z nieba, by hufce mdlejące zasilały, bierze jednak w swe ręce to, co się wymyka z wszelkich i najlepszych obliczeń rycerskich dowódców i czego nie dosięgnie ni zapał, ni bohaterstwo żołnierzy; bierze On w swe ręce to, co się wydaje czystym przypadkiem albo jakimś niedopatrzeniem czy nie-doliczeniem, i wciąga to w swój rachunek, w swój plan, i albo daje przegrana albo też darzy zwycięstwem. 

Ten obraz żywo mi staje przed oczyma, kiedy dziś wespół z wami wspominam przed Bogiem ciężkie dni oblężenia Warszawy. Wasze wielkie wysiłki i ofiary, złożone w obronie stolicy przed straszliwym wrogiem, ale tez i wasze gorące po świątyniach modlitwy, wasze nowenny, wasze spowiedzi i wasze Komunie św., na intencję wybawienia Polski przyjmowane.

Niechaj wodze spierają się i swarzą, niech długo i uczenie rozprawiają, jaki to plan strategiczny do zwycięstwa dopomógł. Będziemy im wierzyli na słowo i słuszność im przyznamy. Ale cokolwiek wypowiedzą, nigdy nas o jednym nie przekonają, by plan, choćby najmędrszy, sam przez się dokonał zwycięstwa.

Jeżeli w każdej bitwie, nawet najlepiej przygotowanej, przy doborze wodzów i żołnierza, przy planach genialnych, jeszcze zwycięstwo -waha się niepewne, jeszcze zależnym jest od gry przypadków, a raczej od woli Bożej, to cóż dopiero mówić tutaj? – Tu, pod Warszawą, taka była pewność przegranej, że wróg telegramami światu oznajmił na dzień naprzód jej zajęcie. Sam zas wódz francuski, który tyle zasług niespożytych położył około obrony naszej stolicy, gdy go nuncjusz zapytał w przededniu bitwy. czy liczy na zwycięstwo – odpowiedział znacząco: „Dziś pomóc mogą więcej wasze modlitwy, niżeli nasza sztuka wojenna“. Istotnie modlitwy pomogły. Nie ujęły zasługi wodzom, ni chwały męstwu żołnierzy; nie ujęły tez wartości ofiarom i wysiłkom całego społeczeństwa; ale modły bitwę rozegrały, modły cud nad Wisłą sprowadziły.

Dlatego cokolwiek mówić czy pisać się będzie o bitwie pod Warszawą, wiara powszechna nazwie ją cudem nad Wisła, i jako cud przejdzie ona do historii.

Zupełnie podobny to cud do cudu pod Częstochową. Dzieje pisać o nim będą i takimiż złotymi upamiętnią, go w sercu narodu głoskami, jak pisały i wspominały obronę Częstochowy. Tu i tam czerń zalała Polskę, tu i tam od zdobycia jednego grodu losy Polski zawisły; tu i tam boje i zwycięstwo uwieńczone zostały cudem Pańskim. W niczym cud pod Częstochową nie obniży wartości męstwa broniących grodu żołnierzy; ni jednego nie uszczknie lauru ze skroni Kordeckiego. Bóg, czyniąc cuda, nie przytłacza i nie niszczy chlubnych wysiłków swojego stworzenia;  owszem, tam, gdzie i największe ofiary przed przemagającą siłą ustąpić musza, cudem je wspiera  zi cudami bohaterstwo wieńczy. Pycha to tylko, bałwochwaląca siebie, zdolna jest tak wysoko się wynieść, iż Bogu samemu urąga, dumnie w przechwałkach wołając: O cudach nam mówicie, cuda nam głosicie?  Zali to nie ramię nasze ocaliło Warszawę? zali to nie  geniusz wodzów ja zbawił? 

Tylko tym, co się mienia bogami na ziemi, wydaje się Bóg i Jego moc i Jego łaska jakąś konkurencją niepożądaną, która z zasług ich odziera. Nie za sługi Pańskie, ale za wcielone bóstwa uważają się ci, którzy ze śmiesznej i zuchwalej nadętości tak mówią.

Veni, vidi, Deus vicit” – Przyszedłem, zobaczyłem, Bóg zwyciężył – powiedział Sobieski pod Wiedniem.  Pytam się was, czy te słowa pokory i wiary umniejszyły w czymkolwiek lub obniżyły bohaterstwo króla i wodza? czy uszczknęły co z wawrzynów, jakie potomność i historia włożyły na skroń jego?

Nic,  zaiste, raczej mu ich przymnożyły: bo przepoiły jego  bohaterstwo wdziękiem niezwykłym, ze tak kornie o sobie trzymał, a nie nadymał się pysznie i nie  wynosił. Rzuciły te słowa na czoło królewskie aureolę, utkaną z promieni wiary, które Jana III pasują na chrześcijańskiego rycerza.

Można więc śmiało powiedzieć, ze te piękne i korne słowa wieńczą i zdobią jego skronie jeszcze wdzięczniej, niż samo męstwo. W słowach jego tkwi prawdziwa filozofia ducha wojen, w których Bóg, rozrządzający losem narodów, przegraną lub zwycięstwem dla swoich posługuje się  celów. Tkwi w nich obraz i symbol takich zwycięstw, które, jak zwycięstwo pod Warszawą, tylko w sposób nadprzyrodzony wyjaśnić i wytłumaczyć można.  Deus vicit! – powtarzamy za naszym zwycięskim królem, kiedy dzisiaj wspominamy o naszych przejściach strasznych i wielkim zmiłowaniu Bożym.  Deus vicit – Bóg zwyciężył! – zawołamy tym wszystkim, którzy by ludzkiej mocy czy zręczności wyłącznie przypisywać chcieli zwycięstwo i wiązać je nie z nadziemska pomocą Bożą, ale tylko z wojennymi planami. 

Cóż tu mówić dużo o planach, skoro przejścia do Warszawy dla wroga, jak się pokazało później, podobne były do nici pajęczej, którą trochę silniejszy napór albo trochę słabsza obrona każdej chwili mogły przerwać? Nie plan strategiczny rozstrzygał o ocaleniu Warszawy, skoro pozostawiał punktu obrony niezabezpieczone. Plan to inny ocalenie przyniósł. Plan ten skreślony był ręką Bożą a tworzył go i wykonywał  Duch Pański. Czego nie zdołał ni zabezpieczyć ni przewidzieć plan ludzki, to zabezpieczył i przewidział plan Boży. Gdy za słaba była obrona na przedmościu warszawskim i wróg już począł zwycięsko napierać, wtedy, jak spod ziemi dobywa Duch Boży serca bohaterskie… Kiedy szeregi wojsk poczynają się łamać, coƒać i pierzchać, wtedy Wódz Niebieski odkomenderowywa poruszeniem wewnętrznym kapelana Skorupkę i ten pierzchających zawraca, a śmiercią męczeńską zwycięstwo zabezpiecza. Bóg  to jeden do warunków, do potrzeb, do chwili odnajdywał i wydobywał serca, poddawał im szczęśliwe  natchnienia, uzbrajał męstwem bohaterskim i przez  nie swoje przeprowadzał plany.

To, co jest najsłabszą stroną w planie strategicznym człowieka, to właśnie stanie się najsilniejszym w planie nadprzyrodzonym, Bożym… Bóg, który bohaterów wzbudził, który ich przewidział i wybrał, na właściwym miejscu- postawił  i w chwili stosownej użył, czyż nie wsławia w nich  imienia swojego? czyż przez nich chwały swej nie rozgłasza?  A jak jedni papierowe plany, Bożej przeciwstawiają mocy, tak znowu inni twierdza, że zwycięstwo pod Warszawa było łatwe, bo wróg był wyczerpany.  Wyczerpany? On przecież gonił, duchem zwycięskim  ożywiony, naszego żołnierza aż pod Warszawę. Taka gonitwa wyczerpywała wojsko nasze, ale nie jego siły.  Poczucie tryumƒu i zwycięstwa jest i w najsłabszej armii zadatkiem potęgi, podobnie jak poczucie przegranej jest i w najpotężniejszej zadatkiem jej słabości i rozgromu. I gdyby naprawdę wróg czuł się słabym, toć właśnie tutaj skupiłby wszystkie swe siły, ażeby ostatecznym uderzeniem zwycięstwo sobie zapewnić.  Czy jednak czuł on naprawdę niemoc swoja? Czyżby rozgłaszał światu swoje zwycięstwo jako dokonane, i narażał tak siebie na ośmieszenie i poniżenie, gdyby zwycięstwa tego nie był sam pewien? A czyżby rozdzielał armie swoje najniepotrzebniej i jedne oddziały wysyłał ku Niemcom, a drugie ku Warszawie, gdyby co do obliczeń swoich nie był upewniony? Zapewne w takim rozdzieleniu sił był olbrzymi błąd strategiczny, który tylko oczywistemu zaślepieniu przypisać można.

Był to błąd podobny do tego jaki popełnił Absalon, ścigając wojsko Dawida. Zamiast uderzyć na oddziały jerozolimskie cała siłą, jak mu radził Ahitophel, poszedł on raczej za złą radą Chuzy i ociągał się, pewien, iż stanie się to, co ma Chuza zapowiadał:  „Przypadniemy nań a okryjemy go, jako zwykła rosa  padać na ziemię, a nie zostawimy z mężów, którzy  z nim są, ani jednego” (Por. II Król. XVII, 12)

Tak samo myślał wróg o grodzie naszym; sądził on, że może swobodnie dzielić wojska, bo i tak stolica Polski, jak dojrzały owoc z drzewa, na pewno mu się dostanie. Bóg dopuścił, że nieprzyjaciel upoił się pycha i pewnością siebie i zaślepił się.

Mówił mi jeden z generałów: ,,Pod Warszawa Bog zdziałał cud”.

Pomijam już wszystko inne, ale podobnie szalony plan, jak rozdzielenie sił wojennych przez bolszewików w pochodzie na Warszawę, tylko jakiemuś szczególniejszemu zaślepieniu przez Boga przypisać się musi.  Myśmy zaś wówczas, patrząc na to, mogli powtarzać za Prorokiem: Wypuścicie z piersi waszych okrzyk wojenny, a mimo to zniszczeni będziecie. Wnijdźcie w narady, a one będą rozerwane i unicestwione. Dawajcie jakie chcecie rozporządzenia, a one się staną bez skutku, albowiem Bóg jest z nami. (por. Iz. VIII,  9-10). Prawdziwie, kiedy się rozejrzymy w całym planie i dziele, wołamy z Prorokiem: „Oto Bóg Zbawiciel  mój… moc moja i chwała moja Pan, bo stał się wybawieniem“ (Iz. XII, 2).

Nie z nas to, o Panie, nagle wystrzelił promień nadziei. Z nas było tylko przygnębienie, z nas mówiło zrozpaczenie, kiedyśmy hordy dzikie pod Warszawa ujrzeli. Z nas szły tylko cienie, które chmura czarnej nocy przysłaniały oczy nasze. Ty to pośród ciemności rozpaliłeś światło, Ty w zwątpieniu wskrzesiłeś nadzieję, Ty w omdlałej naszej duszy rozpaliłeś płomień  życia, miłości i bohaterstwa. Bohaterstwo zatętniło w skroniach naszego polskiego żołnierza, a ono dziełem było rak Twoich. Ty je spuściłeś z niebios na jego rozmodloną przed ołtarzami Twymi duszę. Bo żołnierz w rozsypce, który od tygodni całych miał tylko jedno na myśli – ucieczkę, żołnierz wyczerpany na ciele i na  duchu, żołnierz zwątpiały, który wierzył święcie  w przegrana, a zrozpaczył o zwycięstwie, taki żołnierz  tylko od Ciebie, tylko z serca Twojego mógł zaczerpnąć  nowej wiary, nowej ufności i nowego zapału. Czym on był wówczas sam przez się, 0 tym świadczył ten oddział, który w chwili poczynającej się bitwy, wbrew zakazom, cofnął się z pola, oddając na pastwę wroga losy ostatecznej rozegranej. Oto czym był wówczas żołnierz sam z siebie, lecz w lwa się przemienił, gdyś Ty, o Panie, tchnął weń moc Twoją. «  A kiedyś nas tak przemądrze wspierał i wspomagał, nie spuszczałeś jednocześnie i wroga. z oczu.  – Nas oświecałeś, o Panie, a wroga naszego zaślepiałeś; w nas wskrzeszałeś ufność i wiarę, a jemu zatwardnieć dałeś w wyniosłości i pysze; z nas dobywałeś płomień bohaterstwa i wysiłki najszczytniejsze,  kiedy tymczasem u wroga pewność zwycięstwa wywoływała lekceważenie i nieopatrzność.

Teraz już rozumiemy, teraz już wiemy, teraz już czytamy plany Twoje, o Panie. Dziełami Twymi przemawiasz do nas tak, jak przemawiałeś do Izraela przez Izajasza Proroka, który o Tobie i w Twoim imieniu powiedział: Znam Ja me plany, którem powziął względem was – to plany na pokój, a nie na nieszczęście; aby wam przyszłość tworzyć i dać nadzieję (Jer. XXIX, 1,1).

 -Jak zaś sama obrona Warszawy, tak i moralne jej skutki świadczą o zmiłowaniu Bożym i o dziele Bożym. Bóg przez swój cud pod Warszawa dał nam odpowiedź wymowną na nasze trwożne pytania, które rozpacz ciskała na usta. Patrząc na zwycięskie hordy, następujące na stolicę, pytaliśmy: Dlaczego dopuściłeś to wszystko na nas, Panie? Bóg odpowiada: Jam was  na to nawiedził, ażeby mój lud poznał Imię moje;  dlatego pozna on w ten dzień, iż to Ja jestem, który  mu mówię.: otom tu jest (por. Iz. LII, 6).

Poznaliśmy Imię Pańskie w dzień wskrzeszenia Polski, ale dusze nasze wkrótce odbieżały od Jego świętego imienia, i pilno nam było imię własne wywyższać i wynosić. I Bóg dopuszcza na nas straszne nawiedzenie i ratuje nas z niego cudem swoim, ażebyśmy przez nowe przeżycie poznali, iż to On  prawdziwie jest pośród nas. W odpowiedzi zaś swojej cudzie swoim Bóg nam ukazał przyszłość naszą.

Pod Warszawą zrozumieliśmy: albo ogarnąć się damy hordom i nawale od Wschodu, a wtedy utracimy i byt nasz i duszę naszą, lub tez staniemy przeciw niej, ażeby wybawić siebie, a murem ochronnym stać się dla świata.

Przez cud swój pod Warszawą Bóg powiązał przyszłość naszą z przeszłością. Powiązał i sprzągł myśl swoją względem nas z dnia wczorajszego dniem dzisiejszym i jutrzejszym. I odzywa się do nas Bóg, jak się odzywał do Izraela przez Izajasza Proroka:  Narodzie, oczy twoje patrzą na Mistrza twego, i usłyszą  uszy twoje słowa napominającego: Ta jest droga,  chodźcie po niej, a nie ustępujcie ani na prawo, ani  na lewo (por. Iz. XXX, 20-21).

Cud pod Warszawą był też pochodnią, rozpaloną przez Boga, w której blasku ujrzały narody przeznaczenie Polski. Na co to – pytały – i dla jakich to celów Polska powstała i pośród nas stanęła? Na to odpowiada Bóg przez cud pod Warszawa – by murem ochronnym wam była, tarczą waszą i puklerzem waszym.

Bo ani wiedziały, ani się domyśliwały nawet narody, jak wielkie ma Polska dla nich znaczenie i przeznaczenie.  Oprócz wiernej sojuszniczki Francji, wszystkie inne państwa zostawiły nas w chwili oblężenia pod Warszawą własnemu losowi. Były pośród nich i takie nawet, które utrudniały dowóz broni i amunicji do stolicy. Inne z uśmiechem sceptycznym na ustach wołały, wzruszając ramionami: Już przepadli, już zginęli! Ze szpalt zaś prasy narodów, nawet z nami  sprzymierzonych, dolatywały nas nieraz docinki: Dobrze im tak, zasłużyli na ten los.

Gdyśmy walczyli o byt nasz, ludy i narody patrzyły na nasze zmagania tak, jak się wpatruje widz z galerii w jakieś cyrkowe widowisko.

Nigdy nie uwidocznił się żywiej brak wszelkiej myśli politycznej w Europie, jak w tej pamiętnej chwili.  Bo ci, którzy nam płacili obojętnością lekkomyślną, nie byli zdolni zadrżeć chociażby o swoje własne bezpieczeństwo. Jakżeż to więc chcemy, ażeby ludy te, państwa i narody wniknąć miały, pojąć i zrozumieć naszą misję dziejową -względem nich?

Dopiero gdy się rozległ po Europie i świecie okrzyk, iż Warszawa jest wolna, dreszcz przeszedł po wszystkich. Dopiero wtedy jęły się pytać narody: A cóż by to z nami się stało, gdyby Warszawa była padła, a dziki huragan przewalił się po niej i biegł, ażeby potem nam nieść zniszczenie?  Dopiero wtedy z piersi narodów dobył się okrzyk:  W zwycięstwie Warszawy jest zwycięstwo nasze, a wolność Polski poręcza i nam wolność.

Cud pod Warszawą był dopełnieniem cudu wskrzeszenia Polski. Powstanie narodu związał Bóg z wytrwałością jego w znoszeniu cierpień niewoli; ale cud nad Wisła wywołały nasze nowe przeniewierstwa.

Wskrzeszenie Polski było nowym tworem Bożym; ochrona zaś jej była dziełem zbawienia. Kiedy Polska stanęła pośród narodów, Bóg jeszcze nie wypisał na jej czole jej przeznaczeń. Ani ona sama nie wiedziała, czy ma powrócić do dawnych tradycji przeszłości, ani świat jej dawnego posłannictwa ku obronie świata od  Wschodu nie pamiętał.

Cudem pod Warszawą Bóg głoskami krwawymi, ale chwalebnymi, posłannictwo Polski na drogach jej nowych zapisał.  W dziele wskrzeszenia Polski Bóg posługuje się narodami, ażeby wespół z Nim, w myśl Jego, współdziałały ku jej powstaniu. Lecz w cudzie nad Wisłą, Bóg chce szczególniej stwierdzić, ze jednak On sam przede wszystkim dzierży naród nasz w ręce i kiedy chce, dopuszcza nań karę, a kiedy zechce, wybawia go.

Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królowa. Mówił mi kapłan, pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawa widzieli Najświętsza Pannę, okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych innych stron szły podobne świadectwa; zupełnie jak pod Częstochową. I właśnie dzień 15 sierpnia dzień poświęcony czci Matki Boskiej, a dzień ostatni wielkiej nowenny narodowej, był dniem pamiętnym zwycięstwa. Na ten dzień wróg zapowiadał był swój tryumf; w tym dniu miał odbyć swój wjazd do stolicy sam naznaczył tę właśnie datę na upokorzenie i na rozgromienie nasze.

I to właśnie w tym dniu stało się coś zgoła nieprzewidzianego, niespodziewanego. Dzień 15 sierpnia, obwołany w biuletynach całego świata – jeszcze przed czasem jako dzień zajęcia Warszawy, obraca się dla pysznego wroga w klęskę, a dla nas w chwałę i zwycięstwo. „Haec dies, quam fecit Dominus, Alleluja.  (Ps. CXVII, 24)

To jest prawdziwy dzień Najświętszej  Panny – dzień Jej zmiłowania i dzień Jej opieki –  dzień cudu nad Polska. Chce Ona w nim przed narodem całym zaświadczyć, że będzie tym Polsce, czym  była w całej przeszłości: Panią jej i Obronicielką. Jak ongi nad murami Częstochowy, tak dziś rozbłysnąć zapragnęła nad Warszawą, ażeby przez ten nowy cud wycisnąć w sercu nowej Polski miłość swoją.  Cud pod Częstochowa prowadził króla i naród do ślubów świętych, złożonych przed ołtarzem Maryi w archikatedrze Lwowskiej i do obwołania Jej Królową Polskiej Korony.

Niechajże cud pod Warszawą zdziała to samo. Niechaj zwiąże naród cały w jedno bractwo wdzięcznych czcicieli Maryi. I niechaj bractwo to podejmie się dopełnienia zaciągnionych, a jeszcze nie wykonanych ślubów.

„Ocaleni z ludobójstwa”. O ukraińskim opętaniu i katolickim przebaczeniu

„Ocaleni z ludobójstwa”. Kilka słów o ukraińskim opętaniu i katolickim przebaczeniu – PCH24.pl

Tomasz Kolanek


https://pch24.pl/ocaleni-z-ludobojstwa-kilka-slow-o-ukrainskim-opetaniu-i-katolickim-przebaczeniu

„Są zbrodnie, których nie można wybaczyć. I ja nie wybaczam” – powiedział wiele lat temu redaktor Paweł Zarzeczny. Słowa te przypomniały mi się, kiedy czytałem książkę „Ocaleni z ludobójstwa. Wspomnienia Polaków z Wołynia”… Jako katolik nie mogę się zgodzić ze słowami Zarzecznego. Niestety, oprócz tego, że jestem katolikiem, jestem również „tylko człowiekiem”…

Niewiele, bardzo niewiele jest książek, których nie byłem w stanie przeczytać do końca… Jedną z nich była „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona” autorstwa Piotra Gursztyna, do której podchodziłem wielokrotnie, ale za każdym razem efekt był ten sam – dochodziłem do fragmentu, w którym autor tak naprawdę rozpoczynał opis niemieckich zbrodni na Polakach (przykład, którego nie zapomnę: Niemcy ustawiali w rzędzie polskie dzieci jedno za drugim, a następnie strzelali do pierwszego albo ostatniego, żeby sprawdzić, ile ciał jest w stanie przebić kula z niemieckiego karabinu) i odkładałem książkę na półkę. Po prostu nie byłem w stanie dalej czytać.

Inną „niedokończoną” przeze mnie książką jest „Zagłada Polaków w Związku Sowieckim. Od przewrotu bolszewickiego do operacji polskiej” autorstwa Anny Zechenter. Kiedy dotarłem do fragmentu opisującego, co robiono z ciałami zamordowanych Polaków (wrzucano do dołów i przysypywano obornikiem) „wymiękłem” po raz pierwszy. Kiedy zaś przeczytałem, że niewinnej krwi, jaką wówczas przelano, było tak wiele, iż na rosyjskich morderców wylewano całe wiadra perfum, co i tak niczego nie dawało, bo po chwili znowu było czuć od nich ludzką krew, wówczas „wymiękłem” po raz drugi i już nigdy więcej nie wróciłem do lektury.

W ostatnich dniach sytuacja się powtórzyła, a wszystko za sprawą książki „Ocaleni z ludobójstwa. Wspomnienia Polaków z Wołynia”, która ukazała się nakładem wydawnictwa IPN.

Sięgnąłem po tę publikację w przekonaniu, że tym niezależnie od wszystkiego przeczytam ją od deski do deski nie po to, żeby ekscytować się – jak co niektórzy – ukraińskim bestialstwem, jakie miało miejsce podczas ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, tylko bardziej po to, aby poznać nazwiska zamordowanych Polaków; nazwiska ich oprawców; nazwiska „ostatnich sprawiedliwych”, którzy ryzykując własnym życiem jednak potrafili czasami ukryć Polaków przed swoimi żądnymi krwi rodakami. I w końcu: zrobiłem to z myślą, że wojna na Ukrainie kiedyś przecież się skończy, a wówczas udam się tam, aby zapalić znicz i pomodlić się na polskich cmentarzach i polskich mogiłach, których przybliżoną lokalizacje wskazano w publikacji IPN. Skoro państwo polskie nie jest w stanie tego zrobić, to musimy zrobić to my, szarzy obywatele, ponieważ nam – jak się okazuje – dużo bardziej niż państwu polskiemu zależy na pamięci o ofiarach ukraińskiego ludobójstwa.

O tym jak poważny jest problem mówił na łamach PCh24.pl dr Leon Popek. – Biorę udział w akcjach porządkowania polskich cmentarzy na Ukrainie. Wielokrotnie, kiedy pierwszy raz udawaliśmy się, na któryś cmentarz widzieliśmy na nim pasące się bydło. Kiedy zwracaliśmy uwagę właścicielom tych zwierząt, to oni byli zdziwieni i pytali „Ale o co wam chodzi?”. My tłumaczymy, że to jest cmentarz, że tu leżą nasi rodacy i przodkowie, a oni są zdziwieni – relacjonował. – Jednego razu na cmentarzu w Wiśniowcu Nowym spotkaliśmy młodych Ukraińców grających w piłkę. Powiedzieliśmy im: „Chodźcie, pogramy w piłkę na waszym cmentarzu”. Oni oburzeni, że jak to? Przecież „tam leżą nasi” – dodał.

Dr Popek w całej tej historii jest postacią kluczową. Rozmawiałem z nim o ludobójstwie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, o ukraińskim zwyrodnialstwie oraz (mówiąc najdelikatniej) nieporadności i indolencji państwa polskiego w temacie przeprowadzenia ekshumacji i upamiętnienia ofiar jeszcze na łamach Niepoprawnego Radia PL, z którym przez kilka lat współpracowałem. Powiem szczerze, iż miałem nadzieję, że rozmowy z nim i porażające historie, o których mówił (jak ta powyższa z krowami na polskim cmentarzu) jakoś mnie uodporniły.

Kiedyś w jednym z wywiadów zapytałem go: „Czy Polacy mieszkający na terenach województwa lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego mieli świadomość, że czeka ich zagłada? Czy istniał dla nich jakikolwiek ratunek przed śmiercią z rąk banderowców?”.

Największą tragedią tamtego czasu było to, że stało się to samo, co na Wołyniu – Polacy mieszkający w województwie lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim zostali zostawieni sami sobie. Brutalna, często nieludzka działalność Sowietów i Niemców odebrała im możliwość prowadzenia jakiejkolwiek działalności konspiracyjnej. Nawet, jeśli miała ona miejsce, to była bardzo ograniczona i niewystarczająca. Rząd w Londynie i Polskie Państwo Podziemne w Warszawie jedynie dywagowały, w jaki sposób pomóc Polakom na tych terenach. Myślano o zrzutach broni, planowano wysłanie oddziałów z terenów Zamojszczyzny, które mogłyby im pomóc obronić się przed ukraińskimi nacjonalistami, ale nigdy tego nie zrealizowano. Pomoc była mało nieskuteczna i w zbyt małym zakresie. Po tym jak w krótkim czasie – w ciągu kilku miesięcy –  Wołyń został wypalony to samo stało się na terenach województwa lwowskiego, stanisławowskiego i tarnopolskiego – odpowiedział dr Leon Popek.

Mając to wszystko w pamięci zacząłem czytać i… „wymiękłem” szybciej niż w przypadku „Rzezi Woli”, czy „Zagłady Polaków”.

„Ocaleni z ludobójstwa” to książka, która z jednej strony powinna znajdować się na półce każdego domu w Polsce, ale jednocześnie chyba nikt o zdrowych zmysłach nie będzie w stanie przeczytać jej od początku do końca. Moim zdaniem po prostu nie da się tego zrobić. Mój redakcyjny kolega Marcin Austyn, kiedy wziął i nie tyle przeczytał, co bardzo pobieżnie przejrzał tę książę, rzucając przede wszystkim okiem na zamieszczone w niej czarno-białe fotografie, powiedział, że tytuł nie powinien brzmieć „Ocaleni z ludobójstwa”, tylko „Zapis ukraińskiego opętania tudzież bestialstwa”.

Moim zdaniem Marcin idealnie ujął tę sprawę. Książka IPN to właśnie zapis diabelskiego opętania, bo jak inaczej nazwać, to co działo się na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, gdzie Ukraińcy mordowali Polaków oraz samych Ukraińców – bo znaleźli się tacy – którzy próbowali pomóc, ukryć, ocalić czy ostrzec Polaków, na których czekali banderowcy z widłami, siekierami, szczurami, które zaszywano Polakom w brzuchach etc. Nie oszczędzano nikogo, o czym za chwilę przekonacie się Państwo z zacytowanych przeze mnie relacji Polaków cudem ocalonych z ukraińskiego ludobójstwa.

Wybrałem na chybił trafił trzy relacje. Nie ukrywam, że decydujące znaczenie miała długość tychże relacji. Kartkując książkę starałem się wybrać jak najkrótsze, żeby jak najszybciej je spisać i jak najszybciej odłożyć ten zapis ukraińskiego szaleństwa i obłąkania na półkę. Tak się złożyło, że relacje, które dla Państwa przygotowałem opisują ukraińskie zbrodnie, jakie miały miejsce przed „krwawą niedzielą” 11 lipca 1943 roku, kiedy to na Wołyniu miał miejsce kulminacyjny moment ukraińskiego ludobójstwa. Może to i dobrze… Nie wiem, czy byłbym w stanie spisać relacje z samego 11 lipca…

Tutaj póki co stawiam przecinek i ostrzegam Państwa – zamieszczone poniżej relacje czytacie na własną odpowiedzialność…

***

Relacja s. Karoliny Emilii Rutkowskiej dotycząca stosunków polsko-ukraińskich w powiecie Sarny oraz zbrodni dokonanych w styczniu, lutym i sierpniu 1943 roku we wsiach Siedliszcze Małe i Kamienne, gm. Klesów, złożona prawdopodobnie w 1986 roku.

[…]

Siedliszcze Małe, wioska położona w pow. Sarny, parafia Klesów (20 km od Klesowa), zamieszkana przeważnie przez Ukraińców, jedynie rodziny Łysakowskich i Mioduszewskich pochodziły z Warszawy (właściciele niewielkiego majątku ziemskiego i kamieniołomu), oraz trzech Polaków, którzy zawarli związki małżeńskie z Ukrainkami. Ponadto [mieszkała tu] rodzina Bagińskich pochodzenia miejscowego, przyznająca się do Polaków. Pozostali to Ukraińcy.

Stosunki polsko-ukraińskie układały się pozytywnie, dopóki bandy UPA nie zaczęły grasować. Mieliśmy wielu przyjaciół i ludzi życzliwych wśród Ukraińców, [ale] gdy nacjonaliści rozpoczęli swą działalność, stosunki uległy pogorszeniu, [a] niekiedy przerodziły się w nienawiść. Już w grudniu 1942 roku ginęli Polacy pojedynczo, którzy odważyli się iść na wioski ukraińskie w celu zdobycia żywności przez handel wymienny. Tak zginął znajomy, Stanisław Adamski (lat około 30) we wsi Lipniki, i staruszka, której wbito kołek do gardła.

15 I 1943 roku przez Siedliszcze Małe przeszła ogromna liczba upowców uzbrojonych „po zęby”. Przyszli do nas (mieszkałam z rodziną Łysakowskich od 1939 roku) i doszczętnie nas ograbiono, zabrano wszystko, nawet ściągnęli nam buty z nóg, jednak wszystkich zostawiono przy życiu. Dopiero dnia 31 I 1943 roku o godzinie 22.00 upowcy dokonali bestialskiego mordu w okrutny sposób na rodzinach Łysakowskich i Mioduszewskich. Porąbano ich naszą siekierą, zostawiając ją całą we krwi na trupach. To był chyba pierwszy mord zbiorowy. Początkowo nie wiedzieliśmy, kto był sprawcą, lecz po paru dniach nie było wątpliwości.

Ofiarami morderstwa padli:

1. Łysakowska Maria – lat 45, właścicielka majątku;

2. Łysakowski Wiesław – [lat] 25, syn;

3. Żalińska Irena – [lat] 19, narzeczona Wiesława;

4. Mioduszewski Antoni – [lat] 74, brat Łysakowskiej;

5. Mioduszewska Jadwiga – [lat] 32, córka Antoniego;

6. Morawska Stefania – [lat] 78, szwagierka;

7. Serko Bolesław – lat 11, półsierota, ojca zabili [mu] Niemcy; przyjęła go Łysakowska w celu odciążenia matki wychowującej sześcioro dzieci.

Wiesław Łysakowski współpracował z partyzantką radziecką, z oddziałem kpt. Wiktora Wasyl[i]ewicza Koczetkowa, podlegającego płk. Miedwie[d]jewowi. Po zakończeniu działań wojennych spotkałam się z Koczetkowem w Równem i tak mi zrelacjonował ten tragiczny wieczór, że od godz. 21-22 był u Łysakowskich. Po odejściu radzieckich partyzantów upowcy wdarli się przez dach do domu i dokonali strasznego mordu na całej rodzinie. Ocalałam, gdyż nie byłam w domu – wróciłam od znajomych rano i zastałam dom pełen grozy. Żyli jeszcze Mioduszewski i Łysakowsk, lecz byli nieprzytomni z upływu krwi. Udało się jeszcze ich odwieźć do szpitala w Klesowie. Mioduszewski zmarł w drodze do szpitala, Łysakowska nie odzyskawszy przytomności zmarła w szpitalu. Uroczysty pogrzeb odbył się 3 II 1943 roku w godzinach popołudniowych. Zostali pochowani we wspólnej mogile.

Ponadto jest mi wiadomo, że tej nocy, tj. 3 II 1943 roku, z sąsiedniej wsi Kamienne zginęła polska rodzina nauczycieli – młodzi rodzice i dwoje dzieci, kilkuletnich chłopców. Ocalała tylko kilkumiesięczna dziewczynka, niezauważona w łóżku przez bandytów. Dziecko miało być adoptowane przez ukraińską rodzinę, lecz po wielu trudnościach oddano je ciotce, siostrze matki – s[iostrze] zakonnej ze Zdołbunowa. Niestety nazwiska tej rodziny nie pamiętam.

W sierpniu 1943 roku w tychże Siedliszczach zginęła również rodzina Bolesława Bagińskiego. On został zastrzelony u znajomych, a żona ciężarna z czwórką dzieci została zaprowadzona na miejsce przeznaczone na polski cmentarz i tam ich zasztyletowano. Zwłoki zamordowanych pozostawiono na żer psów i ptaków drapieżnych, gdyż pogrzebanie ofiar groziło śmiercią, obojętnie, kto to był.

Z rodziny B[olesława] Bagińskiego uratowała się dwunasto- czy trzynastoletnia Stefania, nie była obecna w domu podczas napadu. Przy pomocy dobrych ludzi, kolejarzy ukraińskich „przemycono” ją do Polski.

Pozostałe rodziny, jak Michała Dudy, Kazimierza Seńki i Władysława Supińskiego, ocalały, gdyż po śmierci Łysakowskich ojcowie tych rodzin natychmiast opuścili Siedliszcze Małe, przeprowadzając się do Polski.

***

Relacja Eugeniusza Pindycha dotycząca zbrodni dokonanych w kwietniu 1943 roku w kolonii Antonówka, gm. Antonówka, złożona w 1985 roku w Lublinie.

Dot[yczy] terroru nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu w latach 1941-1944

W 1943 roku w kwietniu, około 10 dni przed Wielkanocą, zamordowany został brat mojej matki, wuj Józef Ejsmont, w rejonie Antonówki, koło Sarn na Wołyniu. A oto przebieg wydarzenia według relacji naocznych świadków.

Brat mojej matki, Józef Ejsmont, zamieszkiwał we wsi Stepań, koło Antonówki, od roku 1932 […]. W tej miejscowości mieszkało wiele rodzin polskich i rodzin ukraińskich. Do wojny 1939 roku stosunki między zamieszkałymi były dobre. Od 1943 roku [ze strony ukraińskiej] kilkakrotnie grożono Polakom, że ich wymordują; przyjmowano [to] z niedowierzaniem. Z opowiadań ciotki i jej dzieci (cioteczne siostry i bracia) wiem, że od wczesnej wiosny nie nocowali [oni] w domu. Zbierało się kilka rodzin raz u jednej rodziny polskiej, inny raz w innym domu; mężczyźni pełnili warty.

Zbliżały się święta wielkanocne, brakowało mąki. Wówczas mój wuj, Józef Ejsmont, postanowił zebrać od kilku sąsiadów zboże i pojechać do Antonówki i zemleć zboże we młynie. Właścicielem młyna był ob[ywatel] narodowości ukraińskiej. Kiedy wuj przyjechał do młyna wozem konnym, właściciel młyna podszedł do niego i powiedział mu: „Józefie, uciekaj, bo w Antonówce jest silna banda; byli w młynie, zabrali mąkę i tutaj gdzieś kręcą się”. Wuj miał odpowiedzieć: „Przecież mnie tu wszyscy znają i dlaczego mają mi zrobić krzywdę?”. Młynarz prosił wuja: „Uciekaj prędko, bo jak przyjadą bandery, to spalą mi młyn i ciebie zabiją – bo teraz są takie czasy”. Wówczas [wuj] posłuchał wywodów młynarza i odjechał z młyna. W drodze powrotnej dogonili go banderowcy i stała się tragedia. Przywiązali go do słupa i wydłubali oczy, obcięli język, żywcem przerżnęli piłą, bili, znęcali się. Sąsiedzi powiadomili rodzinę, ciotka i czworo dzieci zbiegło, ukrywając się w lesie, [na] moczarach. Po zamordowaniu wuja banda przybyła do [jego] gospodarstwa, ale dalszych członków rodziny nie było; dobytek zrabowano, budynki spalono.

Ucieczką uratowało się wiele rodzin; [ci], którzy nie zdążyli zbiec zostali zamordowani. Po kilku dniach tułaczki ciotka z dziećmi i przy pomocy uczciwych Ukraińców dotarła do Rafałówki. Niemcy zgromadzili wiele rodzin uciekinierów w obozie, a następnie wywieźli do Niemiec na roboty. […] Wiarygodność podanych faktów stwierdzam własnoręcznym podpisem.

***

Relacja Piotra Mosiejczyka dotycząca zbrodni dokonanych w maju 1943 roku w kolonii Ugły, gm. Stepań, złożona w 1985 roku w Prabutach.

W odpowiedzi na wasz apel o terrorze band UPA na Wołyniu pragnę poinformować, że jestem urodzony we wsi Ugły, gmina Stepań, powiat Kostopol. W roku 1939 służyłem w wojsku – Centralna Szkoła Podoficerów KOP w Osowcu k. Grajewa. Tam zastała mnie wojna.

[…]

Po powrocie do domu w czasie okupacji niemieckiej zaczęły się napady na polskie wsie i osady, zorganizowaliśmy samoobronę. We wrześniu 1942 roku przybył do nas oddział partyzantki radzieckiej pod dowództwem kpt. Iwana Michajłowicza; zajęli gajówkę oddaloną od wsi Ugły [o] 3,5 km, Grafski Kureń. Tam mieli punkt informacyjny, rozpoczęliśmy z nimi współpracę, trwało to do maja 1943 roku. [Potem] partyzanci zmienili swoje miejsce postoju, przeszli na zachód, wtenczas 12 maja 1943 roku o godz. 4 rano bandy UPA napadły na polskie wioski: Ugły, Ubereż, Osty, Folwark, Płoskie.

Polska wieś Ugły liczyła 320 mieszkańców, zamieszkiwali [w niej]: Polacy, Niemcy, [którzy] wyjechali do Niemiec po przyjściu władzy ZSRR na [te] tereny, i pięć rodzin Białorusinów. Wieś otoczono z trzech stron, od strony łąk i lasów pozostały otwarte pola, tam stały karabiny maszynowe. Po bardzo znikomej obronie bandy wdarły się do wsi, tam zaczęły palić i rabować. Zamordowane zostały 72 osoby; zginęły nawet całe rodziny, ja zostałem ciężko ranny, dobę leżałem w lesie, potem [zostałem] odwieziony do szpitala w Sarnach […]. Pomordowanych i spalonych na Ugłach po kilku dniach pochował mój ojciec Mosiejczyk Aleksander wraz z Pawłem Kucnerem i Wincentym Grabką; pochwani [zostali] we wspólnej mogile, na miejscu, gdzie stała kaplica.

[…]

Uciekając przed bandą [podczas napadu na Ugły], ob. Orzechowska wraz z półtorarocznym synkiem chroniła się w piwnicy Białorusina Szczećki; tam była jego rodzina oraz Jan Różewicz. Banderowcy kazali wszystkim wyjść na zewnątrz, Szczećko wskazał na Orzechowską i Różewicza, że to są Polacy; jeden banderowiec wyrwał z rąk matki dziecko, Orzechowska rzuciła się na ratunek dziecku, drugi banderowiec podłożył nogę i popchnął ją; jak upadła, wtenczas przygwoździł ją widłami do ziemi, a dziecko wziął za nóżki o roztrzaskał główkę o pieniek, potem wykończyli widłami matkę. Różewicz patrzył na to, w obawie przed śmiercią oświadczył, że wie, gdzie są karabiny. Banderowiec wziął go za rękę; on zaprowadził [go na miejsce], gdzie zginął jego stryj Konstanty, zamordowany i spalony; miał opaloną kolbę karabinu. Banderowiec wziął karabin, wtenczas Różewicz wyrwał mu rękę, pobiegł pomiędzy furmanki, które stały po rabunki, i zrabowane mienie, dobiegł do lasu i uciekł. Jan Różewicz, sierżant LWP, stracił nogę, jest odznaczony Krzyżem Walecznych […].

Następnie spalonych Kucnerów oglądała bratanica, ranna w rękę, okrwawiona, udała martwą, widziała, jak jej bratanicę, Kazimierę, 4 latka, dwóch banderowców wzięło za ręce i nogi [i] wrzuciło do płonącego domu; tak samo zrobili z trzynastoletnim jej bratem Piotrem, rannym w nogę.

Ranni na Ugłach byli: Piotr Mosiejczyk, Kucner Leokadia, Kucner Czesław, Rottynger Jan, s to ranni, którzy mogli uciec; rannych, których dopadli banderowcy – dobijali. Na Ugłach schroniło się sześć rodzin kolonistów, którzy kupili ziemię koło wsi ukraińskiej Zulnia. Zdążyli uciec wszyscy, mieszkania ich spalono; tutaj po raz drugi wpadli na banderowców. U nas mieszkała rodzina Linków.

[…]

***

Na koniec pozwolę sobie wrócić do słów red. Pawła Zarzecznego, od których rozpocząłem powyższy tekst: „Są zbrodnie, których nie można wybaczyć. I ja nie wybaczam”. W roku 2023 – w 80. rocznicę krwawej niedziel – przeprowadziłem wywiad z ks. prof. Józefem Mareckim, który odkąd tylko pamiętam walczy o prawdę o Wołyniu i upamiętnienie ofiar ukraińskiego ludobójstwa.

Zapytałem go wówczas: „Jak Polak-katolik ma na to wszystko patrzeć? Czy katolik może w ogóle przebaczyć taką zbrodnię jak rzeź na Wołyniu? Jak wybaczyć, skoro ze strony ukraińskiej nie został spełniony ani jeden warunek dobrej spowiedzi?”.

Ks. Marecki odpowiedział mi wówczas:

„Katolik zawsze wybacza! W prawdziwym katolicyzmie jest miłość Boga i bliźniego i wynikające z nich przebaczenie. Nie ma katolicyzmu bez przebaczenia.

My – katolicy obrządku łacińskiego – przebaczamy. Mamy wielu świętych, którzy umierając pod ciosami, pod nożami, pod siekierami przebaczali swoim oprawcom. Ostatnie wielkie przebaczenie, które powinno dać nam do myślenia to Jan Paweł II i Ali Agca.

Przebaczenie to postawa katolicka. Przebaczenie to postawa, która zawsze musi być po naszej, katolickiej stronie.

Wiem, że ciężko to czytać dzieciom czy wnukom ofiar ukraińskich nacjonalistów. Wiem jak niełatwo mówić im takie rzeczy. Wiem również, że w głębi serca oni przebaczyli, bo inaczej nie mogliby brać udziału w Sakramentach Świętych, nie mogliby być katolikami.

Przebaczenie nie jest równoznaczne z żalem. O co Polacy mają żal do Ukraińców? Mamy żal i pretensje o to, że nasi rodacy nie zostali odnalezieni, godnie pochowani i upamiętnieni. O to mamy żal, ból i łzy.

Wielokrotnie spotykałem się z osobami, które są potomkami ofiar ludobójstwa ukraińskiego, które mówiły: Tobie to dobrze, bo ty wiesz, gdzie zapalić znicz; Ty wiesz, w którym grobie leżą twoja mama i tata; Ty wiesz, na który cmentarz masz się udać, a my nie wiemy. Ja ich rozumiem! Rozumiem ich słuszny żal, ale my musimy im w tym żalu pomóc, aby go ukoić i naprawić to zło, które przez lata im wyrządzali różni politycy czy to ukraińscy, czy polscy, ponieważ nie chcieli doprowadzić do ekshumacji i godnego, chrześcijańskiego upamiętnienia ofiar.

To jest jedna strona medalu – strona polska. Jest jednak i druga strona, czyli strona ukraińska. Ja nie mogę wchodzić w duszę ukraińską. Naród ukraiński musi sam się z tym zmierzyć, on sam musi upaść na kolana, uderzyć się w pierś i powiedzieć Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. My nie możemy ich do tego zmuszać, nie możemy ich bić, boksować, aby oni padli na kolana i przeprosili. Jako chrześcijanie my musimy im przebaczyć. Ich żal musi być szczery i prawdziwy, a nie wymuszony. Musimy się modlić o to, żeby Ukraińcy dostąpili łaski przebaczenia. Być może Ukraińcy nie są jeszcze na to gotowi; być może Ukraińcy w ogóle nie zdają sobie sprawy, że żyją w grzechu jako naród. Nie wiem, jak powiedziałem – nie mogę wchodzić w ukraińską duszę. Powtórzę jednak: oni sami muszą dokonać pokuty, oni z własnej winy muszą upaść na kolana i z własnej inicjatywy szczerze uderzyć się w pierś”.

Czy Ukraińcy uderzyli się w pierś? Nie, a nawet można odnieść wrażenie, że z każdym kolejnym dniem są coraz bardziej aroganccy i podli, jeśli chodzi o podejście do sprawy ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Przykładem niech będą tutaj wszystkie haniebne słowa, jakie padły po 14 lipca br., kiedy to w miejscowości Domostawa na Podkarpaciu odsłonięto pomnik ofiar rzezi wołyńskiej. W wydarzeniu tym z jednej strony wzięły udział tysiące Polaków, którzy chcieli w ten sposób oddać hołd Polakom pomordowanym w czasie ukraińskiego ludobójstwa w 1943 roku. Z drugiej jednak strony mogliśmy usłyszeć m. in. od prezesa Związku Ukraińców w Polsce Mirosława Skórki takie oto słowa: „Nie jest to pomnik ofiar, tylko pomnik nienawiści. I dlatego jest przez wielu ludzi interpretowany właśnie tak, jako coś, co ma utrzymywać, podsycać nienawiść, a nie oddać należną cześć, należny szacunek ofiarom tego, co się stało w 1943 roku”.

Kolejnym przykładem niech będzie wstrzymanie przez stronę ukraińską prowadzonych przez Polskę ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej, które miało miejsce już w 2017 roku – 5 lat przed wybuchem wojny na Ukrainie! Rozmawiałem o tej skandalicznej sytuacji 7 lat temu – 13 lipca 2017 roku z mec. Anną Szeląg, ówczesnym zastępcą dyrektora Biura Poszukiwań i Identyfikacji IPN.

– Zgodnie z ukraińskim prawem prace poszukiwawcze na terytorium Ukrainy mogą być prowadzone tylko przez ukraińskich archeologów. Archeolodzy IPN mieli te prace nadzorować i w nich uczestniczyć w charakterze ekspertów. Podkreślę raz jeszcze, żeby być dobrze zrozumianą: na tym etapie planowaliśmy przeprowadzenie prac poszukiwawczych. Poszukiwawczych a nie ekshumacyjnych. Mówię o tym dlatego, że ukraińskie przepisy mówią, iż w momencie przeprowadzania prac archeologicznych, jeśli natrafi się na ludzkie szczątki, to prace są wstrzymywane. Ekshumację można przeprowadzić dopiero po uzyskaniu odpowiedniego pozwolenia od strony ukraińskiej. W dniu, kiedy nasza ekipa wyjeżdżała na Ukrainę doszło do wydarzeń związanych z rozbiórką pomnika w Hruszowicach. Wtedy zostało opublikowane oświadczenie pana Wołodymyra Wjatrowycza o tym, że Ukraina wstrzymuje wszelkie prace, ponieważ są one nielegalne – relacjonowała mec. Szeląg.

– Jak uzasadniono to stanowisko? – zapytałem, po czym usłyszałem: „Podczas rozmowy telefonicznej pomiędzy panem Światosławem Szeremetem a dr Leonem Popkiem – naczelnikiem wydziału kresowego w Biurze Poszukiwań i Identyfikacji IPN, przedstawiciel strony ukraińskiej powiedział, że strona ukraińska nie jest w stanie zapewnić polskiej ekipie bezpieczeństwa na terenie Ukrainy”.

Na kolejne pytanie: „Jak oceniać te tłumaczenia?”, mec. Anna Szeląg odpowiedziała wówczas: „Nie chciałabym wypowiadać się na ich temat. Powiem tylko, że po przedstawieniu ukraińskiego stanowiska przez pana Szeremetę nie mogliśmy ryzykować i narażać naszych ludzi na coś, co ewentualnie mogło się wydarzyć i dlatego odwołaliśmy całą akcję.

To jednak nie wszystko. Nagle okazało się bowiem, że ukraińska firma archeologiczna, z którą mieliśmy podpisać umowę, musi dodatkowo uzyskać pozwolenie na prace na stanowiskach historycznych. Taką informację przekazał nam w rozmowie telefonicznej pan Szeremeta. Biorąc pod uwagę, że wcześniej firma ta wykonywała podobne prace na podstawie zwykłego zezwolenia, można tłumaczyć w jeden sposób: strona ukraińska interpretuje dowolnie swoje własne przepisy w zależności od sytuacji. To, co wczoraj było zgodne z prawem, dzisiaj okazuje się przekroczeniem tego prawa”.

Minęło siedem lat i co? I polscy politycy jedyne, co potrafią to gadać o ekshumacjach. Nie potrafią (nie chcą?) wymusić na Ukrainie nawet pół konkretnej decyzji w tej sprawie…

No i trzeci przykład: wypowiedź niejakiego Dmytra Kułeby na organizowanym przez Rafała Trzaskowskiego spędzie ludzi czujących podniecenie, kiedy słyszą hasło „***** ***”. Ówczesny minister spraw zagranicznych Ukrainy w panelu dyskusyjnym z Trzaskowskim i Radosławem Sikorskim.

Kułeba próbował zrównać wymordowanie 150 tys. Polaków (do dzisiaj nie wiemy, ilu naprawdę zginęło) przez Ukraińców w trwającym od 1939 roku ludobójstwie na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej z tzw. akcją „Wisła”, a nawet zrzucić odpowiedzialność za rzeź wołyńską na samych Polaków, którzy – jak można było odczytać między wierszami – sami byli sobie winni.

– Gdybyśmy dzisiaj zaczęli grzebać w historii, to jakość rozmowy byłaby zupełnie inna i moglibyśmy pójść bardzo głęboko w historię i wypominać sobie te złe rzeczy, które Polacy uczynili Ukraińcom i Ukraińcy Polakom – mówił dalej Kułeba, chcąc sprowadzić dyskusję na temat Wołynia do absurdu.

Przykłady można mnożyć i mnożyć.

I tutaj wracamy do słów Zarzecznego i pytania: Czy w związku z tym możemy wybaczyć Ukraińcom? Po ludzku chyba nikt nie jest w stanie tego zrobić. Pamiętajmy jednak o tym, co powiedział wyżej cytowany ks. prof. Józef Marecki: „Katolik zawsze wybacza! W prawdziwym katolicyzmie jest miłość Boga i bliźniego i wynikające z nich przebaczenie. Nie ma katolicyzmu bez przebaczenia”.

Wybaczmy, ale nie zapominajmy. Wybaczmy i pamiętajmy. Wybaczmy i zróbmy wszystko, co w naszej mocy, aby upamiętnić ofiary, walczyć o prawdę, zadośćuczynić rodzinom ofiar ukraińskiego ludobójstwa, które przez ponad 80 lat są traktowane gorzej niż rodziny komunistycznych zbrodniarzy i przede wszystkim nie pozwólmy, aby propaganda głoszona przez Kijów zwyciężyła i zatruwała serca, umysły i dusze współczesnych Ukraińców, o czym mówił dr Leon Popek, którego słowa pozwolę sobie zacytować, jako podsumowanie powyższych rozważań:

„Od kilku lat obserwuję, że sporadycznie, ale jednak na Ukrainie ma miejsce porządkowanie cmentarzy polskich przez Ukraińców. W co najmniej 10 miejscach – o tylu przynajmniej wiem – Ukraińcy zrzeszeni w różnych stowarzyszeniach porządkują nasze cmentarze. Ja wiem, że ich praca polega na tym, że wykoszą trawę, wygrabią śmieci, spalą liści czy połamane gałęzie. Ale to już jest coś.

Nie ma lepszego świadectwa. Jeśli miejscowi Ukraińcy dostrzegają, że to są ważne miejsca dla nas, to zapobiegają dewastacji i opiekują się nimi. Często pomagają w tym miejscowe władze, np. podstawiają jakiś sprzęt do wywózki śmieci. W takim sprzątaniu bierze udział do kilkudziesięciu osób. To są pewne jaskółki, które może nie zapowiadają nadejścia wiosny, ale od czegoś trzeba jednak zacząć.

My również musimy działać. Jeśli możemy to musimy jeździć i porządkować polskie cmentarze. Szkoda, że wciąż jest wiele miejsc, do których nie możemy dotrzeć. Trzeba wielu, wielu lat pracy, aby to zmienić”.

Tomasz D. Kolanek

================

Katarzyna24 wrzesień 2024

Nie ma wybaczenia bez żalu i skruchy. Nigdy nie było ani żalu, ani skruchy , nie mówiąc o naprawie. Moja rodzina też była poraniona przez ” sąsiadów”.

Smutne,że tylko jeden Domostaw miał honor i odwagę.

=================================

mail:

Już nie ból i łzy, ale przerażenie bliskie rozpaczy wywołuje kult 
Bandery i UPA pielęgnowany przez państwo ukraińskie..

Kompromitacja rządów PO. Do dymisji! Wszyscy!

Kompromitacja rządów PO. Do dymisji! Wszyscy!

Tomasz Sommer 23.09.2024 nczas/kompromitacja-rzadow-po-do-dymisji-wszyscy

Tomasz Sommer oraz Donald Tusk.
Tomasz Sommer oraz Donald Tusk. / foto: PAP (kolaż)

Chciałem opisać powodziowy dramat polityczny sam, ale skorzystam z lekko zmodyfikowanego tekstu w 12 punktach, napisanego przez posła Konfederacji Bronisława Foltyna. Bo (czary?) napisał on niemal dokładnie to, co ja chciałem napisać. Z powodzią było tak:

  1. W latach 2015–23 PiS ignoruje budowę zbiorników retencyjnych na ścianie zachodniej.
  2. Każda inicjatywa w tej sprawie jest torpedowana przez „ekologów” i „mieszkańców”.
  3. Tych finansują służby niemieckie, a ABW miało i ma to tam, gdzie PiS miało zbiorniki.
  4. Sprowadzane za niemieckie pieniądze „paprotki”, a obecnie już „ministry”, w licznych wypowiedziach mówią, że ryby są ważniejsze niż inwestycje w zbiorniki retencyjne.
  5. Po zwycięstwie „uśmiechniętych” nic się nie zmienia poza tym, że „paprotki” i „ekolodzy” dostają ministerstwo klimatu.
  6. Od 10 września rządzący dostają z systemu Copernicus ponad 100 alertów o nadchodzącym kataklizmie, a prof. Piotr Kowalczak sześć dni przed powodzią ostrzega, że wystąpi ona w Kotlinie Kłodzkiej.
  7. Tusk 13 września kłamie, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”.
  8. Wody Polskie (Ministerstwo Infrastruktury) nie widzą potrzeby opróżniania zbiorników.
  9. 14 września dochodzi do kataklizmu.
  10. 16 września Tusk ogłasza klęskę żywiołową, a „ministry-paprotki” proponują powodzianom kredyt 2,5 proc.
  11. Ursula von der Leyen pozwala „uśmiechniętym” wydać na odbudowę, 5 mld euro z przelanej już na KPO kasy, którą media reklamują jako „załatwioną przez Tuska”.
  12. Propagandyści rządowi wraz ze służbami blokują przepływ informacji. Szykanują internautów. Nieoficjalnie mówi się o 50 ofiarach powodzi i ponad 100 osobach zaginionych.

To jest niepełny jeszcze obraz klęski rządu Tuska. Do dymisji! Wszyscy! Bo ten kataklizm mógł być opanowany. Na budowę zbiorników retencyjnych było 14 lat. Gdyby one zaistniały i zadziałały, to powódź byłaby pod kontrolą, woda zostałaby spiętrzona, a później wypuszczona, nikt by nie zginął i żadne budowle nie zostałyby zalane.

Wystarczyło tylko przeanalizować fakty i z faktów wyciągnąć wnioski. Ale jak można coś takiego zrobić, skoro polscy decyzyjni politycy są opanowani przez przekaz niemieckiej propagandy, którą przyjmują bezkrytycznie, bo za pieniądze. Za te pieniądze są w stanie uwierzyć we wszystko: w globalne ocieplenie, w katastrofę klimatyczną, w suszę, powódź, a nawet holokaust niedźwiedzi polarnych i koralowców.

A przecież powódź to nie jedyna katastrofa, jaką w efekcie wywołują. Przecież w tym samym tygodniu, w którym uderzyła w Polskę powódź, okazało się, że cena energii dla przemysłu jest u nas dwa razy wyższa niż w Niemczech i Francji. To musi doprowadzić do deindustrializacji naszego kraju. Czy incele [zboczeńcy, idioci? nie znam słowa i nie chcę poznać. md] u władzy, którzy do tego doprowadzili, naprawdę tego nie rozumieją?

Oczywiście, że rozumieją. Ale łatwiej przyjąć niemieckie/unijne pieniądze, niż zrobić coś w interesie Polski. W efekcie w kraju stojącym na węglu brunatnym, z którego można wyprodukować najtańszą energię na świecie – energia jest najdroższa na świecie. Tylko dlatego, że klasa rządząca połasiła się na niemieckie łapówki. W takiej rzeczywistości, brutalnie znegliżowanej przez powódź, żyjemy.

Po długiej i męczącej kompromitacji rządów PiS przyszła błyskawiczna, choć nie mniej męcząca kompromitacja rządów PO. I powstaje pytanie, kiedy w końcu uwolnimy się od tych okropnych ludzi, którzy za niemieckie pieniądze są gotowi zniszczyć własny kraj?

Mordercy pokazują! VIDEO: Krew w pojemniku – aborcja w Oleśnicy Wypompowywania dziecka z macicy


VIDEO: Krew w pojemniku – aborcja w Oleśnicy
RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Jestem wstrząśnięta.

Szpital w Oleśnicy udostępnił na swoich profilach w Internecie relację z aborcji metodą próżniową. Widać tam urządzenie do wypompowywania dziecka z macicy pod ciśnieniem i krew biednego maluszka płynącą wprost do pojemnika.

Czy Pan też nie może się pozbierać po tym, co zobaczył? Ja nie rozumiem, jak można zrobić coś tak potwornego niewinnemu dziecku. Ale też nie pojmuję, jak można chwalić się w sieci, że dokonuje się tak okrutnego czynu.

Niepojęte, prawda?

Charakterystyczne przezroczyste urządzenie to zestaw do aborcji próżniowej. Szpital w Oleśnicy otrzymał cały pakiet takich urządzeń od morderców z Aborcyjnego Dream Teamu. Stosuje je do aborcji, najprawdopodobniej w pierwszych dwunastu tygodniach życia dzieci, gdyż takie są rekomendacje dla aborcji próżniowej. Potężny ciąg robi z dzieciątka miazgę i dziecko ginie w męczarniach.

Czy wie Pan, że zwolennicy aborcji często argumentują, że dziecko na tak wczesnym etapie nie odczuwa jeszcze bólu?

Tymczasem nauka mówi coś zupełnie innego.

Przesyłam Panu fragment z wywiadu, jaki ukazał się na portalu www.RatujZycie.plDr Beata Głodzik, licencjonowana położna i doktor pedagogiki, swoje zainteresowania naukowe ogniskuje wokół neurologii dziecięcej i rozwoju dziecka. Wyjaśnia, że w życiu płodowym zdolność odczuwania bólu pojawia się o wiele wcześniej niż się powszechnie uważa, bo już około piątego tygodnia od poczęcia. Co więcej, niedojrzałość zmysłów nie powoduje, że bodźce odczuwane są słabiej. Wręcz przeciwnie – im mniej dojrzały jest określony zmysł, z tym większą intensywnością odbiera bodźce. Innymi słowy: im mniejsze dzieciątko, tym silniej odczuwa ból.

Ze względu na niedojrzałość zmysłów, zwłaszcza dotyku, dziecko czuje bardzo wyraźnie, a jednocześnie ten dotyk jest bardzo wrażliwy. Wynika to z braku mieliny grubej na aksonie w mózgu płodu, co sprawia, że zmysły są niesamowicie wyostrzone i czułe. Ta nadwrażliwość nie oznacza, że zmysł jest tępy i nie reaguje, wręcz przeciwnie – on już funkcjonuje, on już reaguje i jest bardzo wrażliwy. Odczuwalność tych wszystkich bodźców jest bardzo natężona. Trudno sobie nawet wyobrazić, jak ogromne cierpienie może odczuwać maleństwo poddawane aborcji. Myślę, że my tak realnie nigdy sobie tego nie wyobrazimy, ponieważ nasze układy nerwowe są już na zupełnie innym etapie dojrzałości. Dlatego nawet jeśli doświadczamy bólu: złamania nogi czy skaleczenia, nasze odczucia są inne. Mają mniejszą intensywność niż odczucia dziecka, które ma bardzo niedojrzały układ dotykowy. Dlatego nawet delikatny bodziec może powodować ból u dziecka w fazie rozwoju między zapłodnieniem a narodzeniem. To już jest dziecko, które za względu na swoją wrażliwość rozwija się w innym środowisku aniżeli środowisko zewnętrzne. Pan Bóg umieścił dziecko w wodach płodowych, ponieważ amortyzują one wiele bodźców i tworzą ochronę dotykową, obmywając ciało dziecka. Wody płodowe są po prostu przyjemne. Natomiast kiedy ta bariera wodna zostaje przekroczona to każdy dotyk jest silnie odczuwany.

Cały wywiad znajduje się pod linkiem: https://ratujzycie.pl/dziecko-czuje-bol-juz-w-piatym-tygodniu/

Nie mogę przestać myśleć o tym, jak bardzo cierpiało dziecko, którego kaźń pokazali aborterzy z Oleśnicy.

Ten widok to dla nas jeszcze większa mobilizacja, aby działać przeciw aborcji. Okrutne mordowanie dzieci musi się skończyć. A ludzie, którzy zabijają z premedytacją, muszą mieć jasność: jeśli to zrobisz, trafisz na długie lata do więzienia.

Bo nie każdy ma dobre serce. Niektórzy mają po prostu mentalność morderców.

Serdecznie Pana pozdrawiam,

Kaja Godek
Kaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – film z Oleśnicy uświadamia mi kolejny raz, że stajemy naprzeciw ZŁA w jego najczystszej [najbrudniejszej – najstraszniejszej] postaci. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla zbrodni, jaką jest rozerwanie dziecka żywcem na strzępy i odessanie resztek plastikową rurą.

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

Przymusem wyrwani z kresowej Polski. Propaganda komunistyczna nazwała to „repatriacją”

Przymusem wyrwani z kresowych ziem. Propaganda komunistyczna nazwała to „repatriacją”

(Zdjęcie ilustracyjne Oprac. GS/PCh24.pl)

80 lat temu, narzucony Polsce przez Sowietów, komunistyczny rząd PKWN zawarł z ZSRR porozumienie o „ewakuacji obywateli polskich z republik radzieckich białoruskiej i ukraińskiej oraz litewskiej” czyli z zagarniętych przez ZSRR polskich Kresów. Propaganda komunistyczna nazwała to fałszywie repatriacją, co w rzeczywistości było przymusowym wysiedleniem. W bydlęcych wagonach, około 2 milionów Polaków zostało wywiezionych z ziem, na których od wieków żyli, budowali wiarę, tworzyli tradycję, kulturę, wznosili dwory, pałace i przepiękne świątynie. 

Litwa

Polaków wysiedlano z litewskiej ZSRR w dwóch okresach. Najpierw od roku 1944 do roku 1946. Następnie w latach 1955 – 1959. Z Litwy w ramach tak zwanej „pierwszej repatriacji” w latach 1944–1946 wysiedlono aż 148 tysięcy Polaków. Większość przesiedleńców z Litwy osiadła na Warmii i Pomorzu, a mniejsze grupki na Dolnym Śląsku. Podczas drugiej repatriacji wysiedlono ponad 46 tysięcy Polaków. Duża ich grupa zamieszkała na terenie ówczesnego województwa białostockiego. Większość z nich była sybirakami. 

Sowieci zabrali nam nasz majątek ziemski koło Wilna, a nas wywieźli na Sybir. Byliśmy tam osiem lat, do roku 1957. Nasz majątek zamieniono na kołchoz, dwór uległ zniszczeniu. Mieszkaliśmy trochę w Wilnie, ale komuniści nas tam nie chcieli. Tak naprawdę to Polaków, wypędzano po wojnie z Wileńszczyzny. Robili to litewscy komuniści, którzy przenosili się do Wilna z głuchej prowincji. Organizowali oni specjalne składy pociągów i kazali Polakom wsiadać do nich i „jechać do Polski”. To była tzw. repatriacja. Tak trafiliśmy do Białegostoku, gdzie mieszkał brat mojej mamy, który nas przygarnął – mówi Michał Wileński – Siewruk.  

Białoruś

Z Białoruskiej ZSRR, w latach 1944–1959, wysiedlono 375 tysięcy Polaków. Wysiedleńcy osiedlali się głównie na tzw. ziemiach odzyskanych – na Dolnym Śląsku i w zachodniej części Wielkopolski, a także w województwie zachodniopomorskim oraz na Pomorzu. Wielu z nich stanowiło dla władzy radzieckiej „element niebezpieczny ideologicznie”, którego trzeba się było pozbyć.

Byłem żołnierzem AK. Mieszkałem koło Grodna. W roku 1948 aresztowała mnie NKWD. Sowiecki sąd najpierw dał mi 105 lat łagrów, a potem się „zlitował” i zmniejszył tę kare do 25 lat. Trafiłem do Irkucka. Podczas katorżniczej pracy w lesie umierało wielu ludzi. Ja przeżyłem, wskutek amnestii zwolniono mnie z łagru. Mój rodzinny dom, po wojnie, znalazł się na terytorium białoruskiej ZSRR. Władze uważały mnie „za wroga ludu” więc nie mogłem tam żyć. Jako tzw. repatriant w roku 1948 przyjechałem do Polski, do Białegostoku. Później udało się mi tu sprowadzić moich rodziców i siostrę, którzy też byli sybirakami – wspominał Piotr Pocałujko, sierżant AK.

Ukraina

W okresie pierwszej masowej akcji wysiedleńczej, której kulminacja przypadła na drugą połowę 1945 i pierwsze półrocze 1946, z terenów Ukraińskiej ZSRR (przed wojną południowo-wschodnich terenów II RP) przesiedlono około 1,3 miliona Polaków. Ludność Polska z terenów Sowieckiej Ukrainy osiadła głównie na zachodzie województwa śląskiego oraz na Dolnym Śląsku, część na Białostocczyźnie.

– Moja rodzina ocalała z rzezi wołyńskiej. Mieszkaliśmy w miejscowości Osiecznik koło Kowla. Jednak po wojnie komuniści źle się odnosili do Polaków. Uważali, że nie powinno nas być na Wołyniu. Z moim mężem, który również był z Wołynia i do tego był żołnierzem AK, musieliśmy wyjechać do Polski. Osiedliśmy niedaleko Białegostoku.  Tylko raz odwiedziłam Wołyń, to było w roku 1998. Ciężko mi było patrzeć na to, co tam zastałam.  Tylko ruiny i totalna dewastacja. Wszędzie groby rodaków – powiedziała nam Alfreda Kołodzińska.

Wysiedlenia z głębi ZSRR

Na terenie ZSRR, w głębi tego kraju przebywała masa zesłańców, łagierników oraz uchodźców polskich. W czerwcu 1945 roku rozpoczęły się ich przesiedlenia do Polski. W sumie z głębi Rosji przesiedlono około 160 tysięcy Polaków.  Ponadto, w latach 1951-1952 sowieckie władze ZSRR wyraziły zgodę na to, aby 787 polskich dzieci opuściło sowieckie domy dziecka i trafiły do PRL- u.

Ciężkie warunki przesiedleń

Przesiedlani z Kresów Polacy byli zrozpaczeni koniecznością opuszczenia rodzinnych stron, pozostawienia swoich majątków, dziedzictwa, kultury, kościołów, grobów bliskich oraz udania się w nieznane. Ksiądz Józef Anczarski przed wysiedleniem z Tarnopola (obecnie Ukraina)w maju 1946 roku zanotował

Jutro już wyjeżdżamy. Jest transport. Długi skład wagonów czeka na stacji. Paskudne i obskurne są te wagony. Krytych i zamkniętych jest mało, najwięcej otwartych, które normalnie służą do wożenia węgla, kamieni czy cegły do budowy domów. I na tym mają jechać całe rodziny ze swoim dobytkiem, z krowami, końmi, kurami i wszystkim, co dało się zabrać. To już ostatni dzień naszego pobytu w tym mieście i na tej ziemi. Ostatnia Msza św. w naszym kościele. I mówią nam, że wyjeżdżamy na zawsze, że Polska już nigdy tutaj nie wróci. Zostawiamy to Bogu i Jego zrządzeniom. My tu już teraz nie mamy nic do powiedzenia. Jest jak jest. Wyrzucają nas gwałtem, przemocą i rzeziami”.

Adam Białous

Blinken, wracaj pan do domu!

Blinken, wracaj pan do domu!

Marucha w dniu 2024-09-14 marucha/braun-blinken-wracaj-pan-do-domu

Jak zwykle nadążający za kluczowymi zdarzeniami „Times of India” publikuje tym razem zadziorne wyzwanie polskiego posła w Parlamencie Europy – Grzegorza Brauna. 

W nietypowy dla siebie sposób, ale adekwatny do stylu kowbojskiej dyplomacji administracji amerykańskiej, w reakcji na wizytę pierwszego sekretarza USA – Anthony’ego Blinkena, pan Braun obcesowo, sprawnym angielskim, skierował pod adresem wizytującego mocne przesłanie: „Blinken, wracaj pan do domu! Spadaj! My tu nie chcemy pana. Polacy nie chcą płacić i umierać za wasze wojny. Panie Blinken, niech pan wyjeżdża do domu jak najprędzej. Bardzo dziękujemy”.

Wypowiedź posła Brauna nastąpiła po spotkaniu i konferencji prasowej Blinkena z ministrem Rarosławem Sikorskim. Ich rozmowy dotyczyły złagodzenia dotychczasowych ograniczeń w korzystaniu z zachodnich dostaw broni, co miałoby eskalować konflikt w głąb Rosji, przy całkowitym pominięciu skali reakcji symetrycznej.

Zachęta ze strony Sikorskiego do przyjęcia pocisków dalekiego zasięgu miałaby oznaczać zwiększenie potencjału obronnego Polski. Łącząc ten wątek z rzekomą chęcią uniknięcia bezpośredniego zaangażowania państw NATO w toczącą się wojnę, minister wykazuje zachowanie pozorów wstrzemięźliwości z równoczesnym dążeniem do zaangażowania Polaków w samobójcze uczestnictwo rozbrojonej armii polskiej i kompletnie bezbronnych milionów obywateli.

Szczególnym w tej sytuacji przypadkiem jest wypowiedź rozgorączkowanego nieodpowiedzialnie i nieadekwatnie do sytuacji (choć w randze generała) pana Waldemara Skrzypczaka. Jak niegdyś pewien działacz przywiązany do „maciejówki” na głowie, ten wieloletni żołnierz czasów pokoju powiedział, że Rosja, ośmielając się zaatakować Polskę, nie ma pojęcia, jak stojąca za nią potężna siła amerykańska jest w stanie „zdmuchnąć” Rosję daleko za Ural, kończąc z dotychczasowym kapitulanckim podejściem.

Pan generał najwyraźniej myli prawo do obrony z inspirowaniem prawa do ataku przeciwnika wielokrotnie potężniejszego i nowoczesnego, któremu jankesi stanąć oko w oko sami się nie ośmielą. Jako praktyczni wypuszczą innych na ring wojny, a sami pobawią się w sekundantów. Kiedyś rycerze, dziś żołnierze do zakutych głów należą; niegdyś — w szyszak, dziś — w ideologię.

Zwiększenie budżetu wojskowego Polski na rok 2025 do blisko 48 miliardów dolarów jest równoznaczne z podwyżką podatków i cięciami świadczeń socjalnych. Przeciek, że Blinken „przywiózł Polsce 6 miliardów dolarów na odbudowę Ukrainy” wskazuje raczej na koniec wojny, zaś, znając szczodrość Amerykanów, można te pieniądze potraktować jako łapówkę na poczet kolejnego majdanu w Polsce, a w najlepszym razie kredyt do spłacenia na 44,7% – czyli nie do spłacenia.

Doskonale wiadomo od dwóch lat, że Ukraina jest już podzielona na strefy wpływów należące do BlackRocka, więc wszelkie bajdy o polskim udziale w odbudowie powinny przypomnieć, jak do dnia dzisiejszego obietnice odbudowy Iraku zniknęły za horyzontem, którego zawsze broni zwarta i gotowa zbieranina sojusznicza.

Opracowanie: Jola
Na podstawie: YouTube.com
https://wolnemedia.net

Demolka państwa. Są przesłanki, by rząd Tuska został uznany za organizację przestępczą o charakterze zbrojnym i postawiony poza prawem.

Demolka państwa

13 września 2024 Stanisław Michalkiewicz:

prawy/Michalkiewicz-Demolka-panstwa

Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości co do tego, że premier Donald Tusk wykonuje zlecone mu przez Naszego Złotego Pana z Berlina zadanie zdemolowania państwa, by w ten sposób przygotować teren pod budowę Generalnego Gubernatorstwa, to chyba trzeba by mu narysować obrazek. Nie dość, że zrobił głupstwo “uchylając” swoją kontrasygnatę pod aktem nominacji sędziego Wesołowskiego do Sądu Najwyższego, to jeszcze na posiedzeniu Rady Ministrów oświadczył – co widziała cała Polska – że skoro nie ma narzędzi prawnych do reformowania państwa, to skorzysta z narzędzi pozaprawnych – znaczy – bezprawnych.

Tymczasem art. 7 konstytucji, w obronie której kicało całe towarzycho z rozmaitymi giertychami i “polskimi babciami”, a którą to konstytucję Kukuniek nosi obok Matki Boskiej nie tylko na koszuli, ale chyba i na kalesonach, stanowi, że organy władzy publicznej działają “na podstawie i w granicach prawa”. Wynika z tego, że nie można domniemywać kompetencji organu władzy publicznej, tylko na każdy swój krok musi ona mieć podstawę prawną i poruszać się w granicach tego upoważnienia.

Już mniejsza o to, że to “uchylenie” własnego podpisu na urzędowym akcie ośmiesza Polskę i naraża ją na kompromitację na arenie międzynarodowej – no bo czy teraz ktokolwiek podpisze z Donaldem Tuskiem jakąś międzynarodową umowę, jakiś traktat, skoro Donald Tusk “uchyla” swoje podpisy w wybranym przez siebie – albo przez kogoś innego – czasie? W dodatku decyzja premiera Tuska o “uchyleniu” swojego podpisu pod aktem państwowym rodzi bardzo niebezpieczny precedens, który może doprowadzić do poważnych perturbacji w obrocie prawnym. Art. 32 ust. 1 konstytucji stwierdza bowiem, że “wszyscy są wobec prawa równi”. Skoro tedy premierowi rządu wolno było “uchylić” swój podpis pod aktem państwowym, to na jakiej zasadzie mielibyśmy nie pozwalać obywatelom “uchylać” swoich podpisów na przykład na wekslach, czy umowach kredytowych?

Ale jeszcze gorsza i brzemienna w skutki jest jest deklaracja premiera Tuska, o której wspomniałem wyżej. Jeśli premier rządu otwartym tekstem mówi, że będzie posługiwał się środkami pozaprawnymi, czyli bezprawnymi, to znaczy, że jego rząd od tej chwili staje się zorganizowaną grupą przestępczą o charakterze zbrojnym.

Zwróćmy uwagę, że art. 10 ust. 1 konstytucji stanowi, że ustrój III RP opiera się na “podziale i równowadze” władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. Jak to jest realizowane w praktyce, to inna sprawa – tymczasem zarówno Donald Tusk, jak i członkowie jego rządu otwartym tekstem deklarują, że “nie uznają” Trybunału Konstytucyjnego, czy Sądu Najwyższego. Nawiasem mówiąc, nie do końca mówią szczerze, bo kiedy Sąd Najwyższy, a konkretnie – ta właśnie Izba, której rząd Donalda Tuska “nie uznaje” – stwierdziła ważność wyborów parlamentarnych 15 października ub. roku, to rząd tego orzeczenia nie zakwestionował – chociaż na dobry porządek – powinien.

Jak widzimy, nawet w tym, co deklaruje, nie jest konsekwentny, bo gdyby był konsekwentny, to powinien zakwestionować również orzeczenie SN o ważności wyborów. Gdyby je jednak zakwestionował, to podciąłby gałąź, na której siedzi – więc tu skwapliwie skorzystał z okazji, by siedzieć cicho. Skoro jednak wtedy “uznał”, to na jakiej zasadzie teraz “nie uznaje”? Dodajmy, że z uwagi na wspomnianą przez art. 10 konstytucji “równowagę” władz, rząd, jako jeden z dwóch organów władzy wykonawczej (bo drugim jest Prezydent), nie ma nic do gadania w kwestii “uznawania” lub “nieuznawania” innych władz państwowych. Ocena zdarzeń prawnych należy bowiem nie do władzy wykonawczej, tylko do władzy sądowniczej. Zatem jeśli rząd twierdzi, że “nie uznaje” Trybunału Konstytucyjnego, czy Sądu Najwyższego, dopuszcza się uzurpacji, a tym samym za jednym zamachem popełnia szereg przestępstw, bo nie tylko sam podważa porządek konstytucyjny, ale podżega do tego również inne osoby. Jak widzimy, są przesłanki, by rząd Donalda Tuska został uznany za organizację przestępczą o charakterze zbrojnym i postawiony poza prawem.

Niedawno w sprawie kontrasygnaty zabrał głos pan Adam Bodnar twierdząc, że premier Tusk “miał podstawę prawną” – ale nie bardzo potrafił ją wskazać. Chodziło mu o to, że dwóch sędziów SN złożyło, czy też miało złożyć skargę do NSA w sprawie nominacji sędziego Wesołowskiego do SN. Ale to, że ktoś złożył do sądu jakąś skargę, a zwłaszczza – jeśli “miał” ją złożyć – nie stwarza żadnej podstawy prawnej dla kogokolwiek, by “uchylił” swój podpis, a zwłaszcza – dla premiera rządu, który – zgodnie z brzmieniem art. 7 konstytucji – musi działać “na podstawie i w granicach prawa” – a nie na podstawie przypuszczeń pana Adama Bodnara. To, że ma on tytuł doktora habilitowanego, to nie znaczy, że ma rację. Józef Goebbels też miał tytuł doktora, ale to nie znaczy, że jakiekolwiek jego opinie miałyby być źródłami prawa, na podstawie którego miałby działać szef rządu Rzeczypospolitej Polskiej.

Pan minister Bodnar jest jednak na tyle spostrzegawczy, iż pewnie zdaje sobie sprawę, że jego opinia, jakoby złożenie przez kogoś skargi do sądu miało stanowić podstawę prawną dla “uchylenia” podpisu premiera pod aktem państwowym, nie jest warta funta kłaków, więc zaprosił do Polski towarzystwo, zwane “Komisją Wenecką” w nadziei, że jak ją nakarmi i spoi, to ona z wdzięczności dostarczy mu podkładki, która by go uwiarygodniała. Może tak będzie, ale warto zwrócić uwagę, że ta cała Komisja Wenecka nawet w systemie organów Unii Europejskiej nie ma żadnych uprawnień decyzyjnych, bo ma charakter “doradczy”. Więc nawet gdyby kanonizowała Donalda Tuska pod pretekstem heroicznego “uchylenia” swojego podpisu, to Niebo co najwyżej mogłoby wzruszyć na to ramionami.

Słowem – mamy do czynienia z zaplanowaną i postępującą demolką struktur państwowych i anarchizacją państwa, a to, że odbywa się ono pod pretekstem “przywracania praworządności”, niczego merytorycznie nie zmienia. Skutkiem tych działań będzie osłabienie I obezwładnienie państwa, podobne do tego jakie miało miejsce w wieku XVIII, czego następstwie były rozbiory.

W tej sytuacji musimy zapytać, co o tym wszystkim sądzi nasza niezwyciężona armia? Rota przysięgi wojskowej zobowiązuje żołnierzy, by “stali na straży konstytucji”, a rota ślubowania oficerskiego mówi o niezłomnym staniu na straży bezpieczeństwa narodu i państwa. Bez względu na to, czy zagraża mu Putin, czy zagraża mu zorganizowana grupa przestępcza o charakterze zbrojnym, która otwarcie zapowiada podejmowanie działań bezprawnych. Więc jakże będzie?

Stanisław Michalkiewicz

Ku zagładzie – szlakiem przetartym przez Ukrainę?

Ku zagładzie szlakiem przetartym przez Ukrainę

III RP pierwsza w kolejce na „szlak”

DR IGNACY NOWOPOLSKI SEP 10
 
READ IN APP
 

W najnowszym wywiadzie, amerykański ekspert militarny Brian Berletic, omawia stan konfliktu na Ukrainie,  a także jego przyczyny i prawdopodobne konsekwencje.

Całość wywiadu, w języku angielskim, znajduje się tu:

==============================

Stwierdza on, między innymi, że ukraiński atak na rosyjski Kursk, przyspieszył tylko nieuniknioną katastrofę militarną Kijowa, w postaci załamania się frontu donieckiego.

Nie jest moją intencją opisywać jego obszerne wywody i wyjaśnienia w obszarze strategii wojskowej, a jedynie skupić się na autentycznych przyczynach obecnego konfliktu i nieodwracalnych skutkach.   

W  18 minucie przekazu stwierdza on bez ogródek, że Zachód doskonale zdawał sobie zawsze sprawę z niezdolności Kijowa w dziele pokonania Rosji.  Dysproporcje militarne, demograficzne i przemysłowe były tak wielkie, że marzenie banderowców o  wiktorii nad Kremlem, były zawsze czystą fantazją.

Zachód, jak zawsze, z zimnym cynizmem użył Kijowa jako instrumentu w dziele osłabienia Rosji, tak by kolejne konflikty „proxy” dawały lepsze rezultaty.  Takie stopniowe drążenie „rosyjskiej opoki”.

Według Briana, już na obecnym etapie, konflikt jest przesądzony na korzyść Kremla, ale Zachód będzie popychał Kijów do dalszej walki dosłownie „do ostatniego Ukraińca”, jak długo będą tam chętni do ginięcia za waszyngtońskie interesy.

Stopień zniszczenia Ukrainy jest tak duży, że pozostałe na jej terytorium około kilkunastu milionów osób, będzie miało poważne trudności z przetrwaniem nadchodzącej zimy.

Truizmem jest stwierdzenie, że taka rutynowa strategia Zachodu ( na przestrzeni wieków) jest wyzuta z jakichkolwiek hamulców moralnych.  Zachód NIGDY nie kierował się moralnością, a zawsze własnymi partykularnymi interesami, maskowanymi kłamstwem, hipokryzją i cynizmem.

Reszta świata, dawała się jak dotąd nabierać na tą strategię.

Gwałtowne załamanie głównego hegemona, Stanów Zjednoczonych, we wszystkich obszarach funkcjonowania, zarówno materialnego, jak i duchowego, a właściwie jego całkowitego zaniku, zmusiły Zachód do coraz brutalniejszego działania, bez zbędnych kamuflaży i ceregieli.   

Stąd też bierze się narastające tempo odsuwania się reszty świata, od zbankrutowanego i szatańskiego w swym już nie maskowanym obrazie, Zachodu.

Na nieszczęście, Polska jest już głęboko zintegrowana, w formie kolonii, z najbardziej zdeprawowanym elementem ZIK (zachodniego imperium kłamstwa), jakim jest Unia Europejska.

Wykorzystując historyczne pretensje Polaków w stosunku do Kremla, przy całkowitym braku jakichkolwiek autentycznych narodowych elit, globalistyczna administracja III RP z łatwością prowadzi Polskę i Polaków ku pełnowymiarowemu konfliktowi z Rosją.  Fakt, że poprzednia administracja, udając do dziś „polskich patriotów”, była i jest gorącym zwolennikiem konfliktu z Rosją, ułatwia pełną akceptację społeczeństwa, do podążania, wytartą już przez banderowców, ścieżką.

Przy czy, nie można mieć nawet cienia wątpliwości, że efekt tej „krucjaty”, będzie dla Polski równie katastrofalny jak dla banderowszczyzny.

POLSKA W RUINIE a SŁAWA UKRAINIE

[Cóż… przypominam… MD]

Krzysztof Baliński 25 maj 2022

Koszt obsługi polskiego długu rośnie w szalonym tempie. W 2021 roku wyniósł 29 miliardów zł. W tym roku wyniesie 49 miliardów. W kolejnym 20 miliardów więcej [69 !! md], co oznacza, że więcej pieniędzy włożymy do portfeli międzynarodowych lichwiarzy niż na utrzymanie armii.

Tegoroczne potrzeby pożyczkowe w budżecie państwa prognozowano na 222 mld zł. Dzisiaj wiadomo, że przez 100 miliardów wydatków związanych z uchodźcami będą o kilkadziesiąt miliardów wyższe. Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii opublikował ranking krajów wspierających Ukrainę. Wynika z niego, że Polska jest na drugim miejscu, zaraz po USA, a w relacji do PKB (pominąwszy maleńką Estonię) na pierwszym. Przy czym 1/10 to pomoc humanitarna, a reszta finansowa.

I tak: w lutym rząd przyznał Ukrainie 1 mld euro kredytu (a faktycznie darowizny), a w marcu NBP udzielił pomocy bankom ukraińskim w wysokości 4,5 miliarda zł, wykupując bezwartościowe hrywny.

Jeśli ktoś sądzi, że polska polityka zagraniczna oderwana jest od wszelkiej logiki, nie myli się. Mylą się jednak ci, którzy sądzą, że już osiągnęliśmy dno. Ostatnie dni przynoszą przykłady decyzji wręcz absurdalnie sprzecznych z fundamentalnymi interesami Polski. Chodzi o sankcje wobec Rosji, które faktycznie uderzają w Polskę. Ostatnie dni obfitują też w kolejne deklaracje przedstawicieli rządu na temat tego, co jeszcze należy zrobić dla Ukrainy. Zadajmy sobie zatem fundamentalne pytanie: W imię czego państwo realizuje politykę zagraniczną?

Wbrew bajdurzeniom telewizji Kurskiego (no i Lecha w Tbilisi), Polsce nic nie grozi. Kanonem polskiego interesu narodowego i tym samym podstawowym celem polityki zagranicznej, nie jest zatem bezpieczeństwo militarne, lecz ekonomiczne. I każde posunięcie na niwie dyplomacji oceniane powinno być pod kątem, czy przyczynia się do rozwoju gospodarczego Polski, czy podnosi poziom życia Polaków.

„Ukraińcy potrzebują broni. Czego mogą spodziewać się od Polski?” – takie pytanie w rozmowie z Euronews usłyszał szef polskiego rządu. Otrzymali od nas wiele broni. Byliśmy bardzo hojni, jeśli chodzi o to, jak wiele różnych rodzajów uzbrojenia dostarczamy Ukrainie, od czołgów po różnego rodzaju pociski przeciwlotnicze – odparł. Zaznaczył, że łącznie przekazaliśmy broń o wartości 1,7 mld dol. (8 mld zł). Takie wsparcie będziemy dalej kontynuować i wzmacniać. Dopytywany o dalszą pomoc powiedział: Prawie każdego dnia otrzymujemy od nich listę tego, czego potrzebują, i albo staramy się załatwić sprawę sami, ale też próbujemy koordynować wysiłki wielu innych państw.

W tyle nie odstawał Duda: „czekam na telefon prezydenta Zełenskiego i wykonuję jego życzenia”, a minister zdrowia zapowiedział: Gotowi jesteśmy do przyjęcia 10 tysięcy rannych. Tego samego dnia z Kliniki Kardiologicznej w Aninie odezwał się b. minister zdrowia (ten sam, który podczas pandemii zapewnił Polakom „teleporady”), z dumą informując: „Cieszę się, że serce polskie bije w ukraińskiej piersi”. A wiedzieć trzeba, że polscy pacjenci czekają na serce dawcy 14 miesięcy, że pod koniec ubiegłego roku w kolejce czekało 360 pacjentów i że koszt transplantacji to 150 tys. zł.

18 maja Polska odniosła kolejny sukces militarny – przekazała za darmo siódmemu eksporterowi broni na świecie (i największemu eksporterowi broni do Rosji) kilkaset sprawnych, niedawno zmodernizowanych do standardów NATO czołgów i wozów opancerzonych. Polska jest z największym przegranym tej wojny, stała się państwem frontowym NATO, do głosu w Europie doszła siła militarna, którą Polska dysponuje w znikomym zakresie, sojusznik chce załatwić coś naszymi rękami, NIK ocenia, że „nie istnieją zdolności operacyjne polskiej armii”, i w takiej sytuacji, zamiast zbroić się na potęgę, zbroimy Ukrainę i przeznaczamy na uchodźców więcej miliardów niż na cały budżet obronny.

Do dyspozycji Ukrainy oddali wszystkie zasoby gospodarcze, wojskowe, polityczne, dyplomatyczne. Interes Ukrainy uczynili priorytetem finansów publicznych i całej administracji państwowej.Hojnie opłacają na koszt podatnika obcy element koczujący w Polsce. Dla ratowania żydowskich oligarchów są gotowi do utworzenia UkroPolin, nie pomni tego, że Polska w takim związku byłaby dawcą organów. Ukraińcy, którzy zaczęli uważać się za naród wybrany, domagają się różnych świadczeń: moralnych, politycznych i materialnych. A nasi politycy, mimo że też z narodu wybranego, padają przed nimi plackiem. Krótko mówiąc – Polska w ruinie, ale sława Ukrainie. À propos Dudy i Morawieckiego – zachodzimy w głowę, jak można łączyć skrajny filosemityzm ze skrajną pro-ukraińskością. Bo to przecież nikt inny jak ich jedna ulubiona nacja – Ukraińcy, wymordowała podczas wojny 450 tysięcy przedstawicieli ich drugiej ulubionej nacji – Żydów.

Ambasador Ukrainy w Warszawie jest za „całkowitym embargiem na rosyjskie źródła energii, na gaz, ropę i węgiel, tak jak zrobiła to Polska”. Kolejną rzeczą, której się domaga, to odcięcie połączeń komunikacyjnych Rosji. „Musimy zamknąć granicę rosyjską i białoruską” – nakazywał. Ukraińscy uchodźcy wojenni zablokowali przejście graniczne w Kukurykach, co uderzyło bezpośrednio w polskich kierowców zmuszonych do stania w kilkudziesięcio-kilometrowych kolejkach. Wcześniej Ukraina zablokowała wjazd do Polski 36 składów pociągów z Chin, powodując ogromne straty PKP Cargo. Z informacji, jakie ujawnił dziennik „Rzeczpospolita” wynika, że Ukraina domaga się od Polski 200 tysięcy zezwoleń na międzynarodowe przewozy ciężarowe (równocześnie blokując przepustowość przejść granicznych po stronie ukraińskiej dla polskich ciężarówek), a ambasador Ukrainy podkreślił, że jego kraj jest zdeterminowany, aby bronić interesów swoich przewoźników, bo brak zezwoleń „krępuje ukraińską wymianę handlową i ogranicza wzrost gospodarki kraju”.

Sankcje przyczyniły się do ogromnych problemów polskich przedsiębiorstw operujących na wschodzie, w tym w Kazachstanie i innych krajach Azji Środkowej. Ograniczyły import z Rosji i Białorusi o 90 procent. Straty ponosi sektor transportu i logistyki, który jest naszą narodową specjalnością i odpowiada za 6 proc. PKB. Polska traci swój ogromny atut w postaci korzystnego położenia geograficznego i wszystkie profity z racji tranzytowego położenia, a tranzyt i handel przejmują firmy z krajów z poza Unii, które nie są objęte sankcjami, z Turcji, z Bałkanów iz samej Ukrainy. Zapadająca gospodarcza żelazna kurtyna wyłącza nas w niebezpieczny sposób z sieci drogowych i kolejowych połączeń łączących Europę z całą Azją.

I tu pytanie: Czy polski interes gospodarczy wymaga zrywania kontaktów z Białorusią i Rosją, tj. państwami, poprzez które przebiegają główne kontynentalne korytarze handlowe do Chin? Czy sami, zamiast myśleć o sobie i naszych interesach z własnej woli musimy ograniczać sobie możliwości prowadzenia samodzielnej polityki?

Pomoc niesiona uchodźcom może posłużyć za studium pewnego kuriozum – przywilejów, udogodnień i ułatwień, które polskie państwo zastosowało wobec Ukraińców, nie doświadczył nigdy żaden polski obywatel, ani tym bardziej przedsiębiorca. Nagle okazało się, że polskie państwo potrafi świadczyć błyskawiczną i wszechstronną pomoc, znaleźć w budżecie miliardy, uruchomić lawinę bezpłatnych świadczeń, zwolnień i punktów obsługi oraz uczynić interesy wybranej grupy ludzi priorytetem finansów publicznych i całej administracji państwowej. Chciałoby się, aby rząd takie zabiegi przekierował ku rodzimym przedsiębiorcom, aby polski w pierwszej kolejności przeznaczył pieniądze na rzecz Polaków, na edukację polskich dzieci, na obronę polskich granic. No i na sprowadzenie Polaków z Kazachstanu.

Wszyscy mają własną narrację – z wyjątkiem Polski. My przyjęliśmy za swoją narrację ukraińską. Wszyscy kierują się w stosunkach międzynarodowych własnym interesem, definiują go i bronią – z wyjątkiem Polski. My obraliśmy za motto polityki zagranicznej „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”.Ukraina, państwo upadłe, z 31-letnią zaledwie tradycją państwowości, które nawet nie jest podmiotem politycznym w tym konflikcie, zachowuje się wobec Polski jak polityczne mocarstwo – dyktuje wszystkie dyplomatyczne decyzje, wmawia Polakom, że nie tyle broni siebie, ile Polski, całej Europy i cywilizowanego świata. W dodatku Polski nie szanuje, a nawet nią gardzi. Także Morawiecki bajdurzy: „Na tamtych szańcach Ukraińcy walczą za nas”, a słowa „wojna na Ukrainie to nie nasza wojna” uznaje za zdradę stanu.

Tymczasem nie jedno motto polityki zagranicznej podsuwa nam Orbán: W tym konflikcie Węgry stoją po stronie Węgier; Węgierskie władze muszą dbać o węgierskie interesy, bo nikt tego za nich nie zrobi; W naszym interesie jest uniknięcie roli pionka poświęconego w obcej grze; W tej wojnie nie mamy nic do zyskania, a stracić możemy wszystko.

Wystarczy tylko wstawić w miejsce „Węgry” słowo „Polska”.

Rząd kraju miodem i mlekiem płynącego prowadzi rabunkową gospodarkę finansową, przeznacza 20 procent budżetu na pomoc dla innego kraju, dzieli się z nim PKB.Jak nazwać taki rząd? Szabrowniczy, łupieżczy, jak owe hordy tatarsko-mongolskie napadające z Dzikich Pól? Anna Moskwa: „Polska jest gotowa zapewnić na Ukrainie ciągłość dostaw energetycznych. Derusyfikacja dostaw zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej jest naszym stałym wyzwaniem”. Grażyna Bandych (szef kancelarii Dudy): „Ukraina dostaje od Polski to, o co prosi”. Arkadiusz Mularczyk (europoseł PiS) „Nie ważne, ile zapłacimy za gaz, byleby nie był to rosyjski gaz”. Piotr Woźniak (b. minister gospodarki): „Póki nie przestaniemy kupować ropy z Rosji będziemy mieć ukraińską krew na rękach”. Jarosław Kaczyński: Nas stać, bo jesteśmy 3 razy bogatsi od Ukrainy i nie będziemy chodzić po prośbie”.

Przypomnijmy, że niedawno ten sam idiota ekonomiczny wymusić chciał tzw. piątkę dla zwierząt, która – gdyby weszła w życie – kosztowałaby polską gospodarkę setki milionów złotych (i przejęcie hodowli zwierząt futerkowych przez Ukraińców). Czy te sprzeczne z polską racją stanu słowa nie są przestępstwem? Czy nie wyczerpują jako żywo znamion czynu karalnego? Artykuł 231 KK jednoznacznie mówi, że jeśli funkcjonariusz publiczny nie dopełni obowiązków i naraża przez to państwo na szkodę, wówczas w grę wchodzi czyn karalny ścigany z urzędu.

Nie dość, że traktują nas jak zaplecze finansowe, to domagają się, i to skutecznie, pełnego zatrzymania polskiej gospodarki. Szef MSZ Ukrainy po rozmowie z Morawieckim: Omawialiśmy kwestię zablokowania handlu między Rosją, a innymi państwami, który przechodzi przez terytorium Polski. Doceniłem przywództwo w rezygnowaniu z rosyjskich nośników energii. Cieszymy się z przywództwa Polski w tej kwestii. Bardzo dużo zostało już zrobione przez stronę polską w sferze wzmocnienia zdolności obronnych Ukrainy, ale wojna trwa, konieczne są kolejne wysiłki, kolejne kroki. JESTEŚMY SŁUGAMI NARODU UKRAIŃSKIEGO – rzekło polskie MSZ ustami ryżego rzecznika (ciągle na polskim etacie!). Wiceminister Paweł Jabłoński: My jesteśmy gotowi do tego, żeby w tej sprawie działać w każdy możliwy sposób, który będzie przede wszystkim uzgodniony z Ukrainą. Jeżeli Kijów będzie chciał, my będziemy gotowi. Najważniejsze będą oczekiwania samej Ukrainy. Wcześniej ten sam osobnik zapewniał: Nikt dziś na Ukrainie nie ma wątpliwości, że Polska udzieli Ukrainie wszelkiej pomocy, jaka będzie niezbędna. I nie przyszło otrzeźwienie, że wychodzimy na świrów, że Polska wybiega przed szereg, że jest jedynym kraje, który faktycznie wprowadza sankcje, że sama Ukraina pozostaje pierwszym partnerem handlowym Rosji, a ukraińscy oligarchowie robią w Moskwie wielkie biznesy.

Morawiecki zapowiedział: „Polska będzie kontynuowała wsparcie na rzecz uchodźców, przynajmniej o wartości 3,4 mld euro do końca tego roku. Te pieniądze trafią na wspieranie mieszkalnictwa, transportu i na inne sposoby wsparcia”. Zadeklarował też, że Polska będzie w dalszym ciągu oferować bezpłatne szkolnictwo, transport, dostęp do rynku pracy oraz dostarczać pomoc o wartości 100 mln euro w postaci artykułów higienicznych, leków, a także tymczasowych domów, które będą wznoszone w Ukrainie. Przyznał, że nasze systemy logistyczne pozwalają na podejmowanie dużo bardziej skutecznych transportów pomocy. „Dzięki temu możemy docierać do najdalej oddalonych lokalizacji na Ukrainie. Codziennie ciężarówki jadące z pomocą z Polski docierają do wszystkich miast i miasteczek w Ukrainie”.

Ostatnie dni obfitowały w deklaracje przedstawicieli rządu na temat tego, co jeszcze zrobią dla Ukrainy. Właściwie nie ma dnia bez zapowiedzi olbrzymich wydatków:

– 5 maja w Warszawie, z inicjatywy Polski, odbyła się międzynarodowa konferencja darczyńców na rzecz Ukrainy. Morawiecki wyraził pogląd, że „wszyscy powinniśmy być wdzięczni Ukraińcom za niezwykłe męstwo i odwagę. Wiemy, że bronią na barykadach nie tylko swojej wolności, ale też bezpieczeństwa i pokoju całej Europy”. Zwracając się do Zełenskiego rzekł: „W dalszym ciągu będziemy was wspierać w każdy możliwy sposób. Wspieramy Ukrainę w bardzo wielu wymiarach, między innymi na szczeblu politycznym, pomocy wojskowej, jak i pomocy humanitarnej”. Przyznał się, że Polska przekazała Ukrainie ponad 180 tysięcy ton pomocy humanitarnej. Ukraina potrzebuje 12 ton pomocy humanitarnej codziennie. Taką informację otrzymaliśmy od naszych przyjaciół z Ukrainy. W tej chwili tylko trzy tysiące ton takiej pomocy jest dostarczane; to mniej niż 25 procent potrzeb – biadolił.

– 16 maja Michał Dworczyk (pierwotnie Mychajło Dworczuk) zapowiada (w Kijowie), że Polacy sfinansują dwa nowe programy pomocowe realizowane bezpośrednio na Ukrainie. Po spotkaniu z wicepremier Ukrainy ogłosił: Bardzo się cieszę, że mogliśmy omówić te założenia, które zgodnie z decyzją premiera Morawieckiego będą realizowane: programy dobroczynne dla kobiet-żołnierzy uwolnionych z niewoli rosyjskiej i program stałej pomocy dla sierot, dla tych dzieci, które straciły ojców zabitych przez Rosjan. Wg Ukrainki, „program skierowany do kobiet ma objąć pomoc materialną, w tym mieszkaniową, ponieważ wiele osób straciło domy. Szczegółowa forma pomocy będzie indywidualnie dostosowywana do każdego przypadku. Każda z nich przeżywa inną osobistą tragedię i ból. Komuś może być potrzebna pomoc psychologiczna, komuś innemu zwyczajnie potrzebna jest pomoc materialna, jak kobietom z Mariupola czy innych terytoriów tymczasowo okupowanych, które nie mają gdzie mieszkać”.

– 5 maja inkryminowany Dworczyk zapowiedział:„Gdy otrzymamy środki z KPO powinniśmy pewną częścią wspomóc Ukrainę”. A wiedzieć trzeba, że w ramach KPO z unijnego budżetu na lata 2021-2027, który ma wspomóc gospodarkę po pandemii, Polska ma do dyspozycji 76 miliardów euro.

– 18 maja Anna Moskwa ogłosiła w Kijowie: Z polskich rezerw, w ramach pomocy przekażemy dla armii ukraińskiej 25 tysięcy ton benzyny (o wartości 200 mln zł). Kilka tygodni wcześniej Polska przekazała 50 tysięcy ton oleju napędowego (760 cystern, 12 składów pociągów). Moskwa zaznaczyła, że prowadzone są prace mające na celu zwiększenie przepustowości polsko-ukraińskiej granicy, jeśli chodzi o przesyłanie paliw i dodała: „Tak dobrej współpracy pomiędzy polskimi i ukraińskimi spółkami paliwowymi jeszcze nie było”. Nie dodała natomiast, że znaczną część tych dostaw rozkradziono. I jeszcze jedno – kluczowe decyzje gospodarcze rząd ogłasza nie w Warszawie, ale w Kijowie!

– Ruszyła wypłata 500+ dla obywateli z Ukrainy – informuje „Dziennik Gazeta Prawna”. Prawie 700 tysięcy ukraińskich dzieci wnioskowało o 500+. Do 12 maja zostało wypłacone 266 mln zł, a 13 maja – kolejne 110,3 mln zł. Kwoty są wypłacane z wyrównaniem, czyli za więcej niż jeden miesiąc – tłumaczy rzecznik ZUS. I dodaje, że wypłata w ramach kolejnego naboru będzie realizowana od czerwca 2022 r. do maja 2023 r.

Rozpoczęła się wielka rozgrywka o podziałów łupów z funduszu odbudowy Ukrainy. Z wielu stron słychać rojenia na temat intratnego udziału Polski, który miałby dla naszej gospodarki ożywczy, wręcz zbawienny wpływ. Tymczasem „Business Insider Polska” podaje, jaką ofertę dotyczącą zaangażowanie się Polski przygotowuje resort wicepremiera Jacka Sasina. „Chcemy stworzyć spójną koncepcję pomocy Ukrainie w odbudowie po wojnie. To będzie plan, który powinien zostać przyjęty przez rząd, a później zawieziony do Kijowa, aby tam skonsultować nasze możliwości z potrzebami Ukrainy” – powiedziała osoba zaangażowana w przygotowanie strategii. „Włączenie w ten plan spółek Skarbu Państwa jest także zobowiązaniem politycznym ze strony polskiego rządu, że nasza pomoc zostanie zrealizowana, że nikt nie porzuci jakiegoś projektu czy nie zejdzie z placu budowy albo z jakiegoś innego powodu się nie wycofa”. Tymczasem Ukraińcy oczekują, że Polska wyłoży na to swoje pieniądze. I wszystko wskazuje, że nie odwzajemnią się preferencjami dla polskiego biznesu, a zostawią Polskę ze zbankrutowaną gospodarką, z olbrzymimi długami, z milionami przesiedleńców, z ukraińską mafią i przemytnikami broni.

Ponadto, jeśli polscy politycy mówią jasno, że Ukraina walczy za nas, broni przed Rosją, to bardzo łatwo wyobrazić sobie sytuację, że po wojnie do Warszawy przyjeżdża Zełenski i mówi: Obroniliśmy was, to teraz dawajcie forsę! 

Polska to kraj na progu bankructwa, z 2 bilionami długów, z 2 milionami młodych wygnanych za chlebem, ze zrujnowanymi finansami, galopującymi cenami i opieką zdrowotną w rozpaczliwym stanie. To równocześnie państwo przypisujące sobie rolę herolda pomocy dla obcego państwa, wprowadzające do systemu edukacji i zdrowia 3 miliony obywateli tego państwa, którzy odbierają nam mieszkania, pracę, szkolne ławki, łóżka szpitalne. Politykom państwa, które na tej wojnie traci najwięcej, nie szczędzi komplementów państwo, które na tej wojnie zyskuje najwięcej. Mark Brzeziński, w wygłoszonym na Uniwersytecie Warszawskim wykładzie powiedział: „Polska jest uważana za humanitarne supermocarstwo, jestem dumny, że jestem ambasadorem USA w mocarstwie humanitarnym”. W tym samym czasie amerykański Senat zatwierdził pomoc dla Ukrainy w wysokości 40 miliardów dolarów, dla Polski nie wydzielił nawet centa. Na szczęście jest UE i nie będzie „wspomożenia Ukrainy pewną częścią środków z KPO”. Na szczęście są Niemcy, które ratują nas przed jeszcze większą katastrofą, bo nie dają sobie zniszczyć, połączonej tysiącami więzów z gospodarką Polski, własnej gospodarki. Na szczęście jest NATO, które powstrzymuje szaleńców.

Dziwna to wojna. A może inny jest jej cel, i nie jest nim tylko Ukraina? W doskonale przygotowanej i skoordynowanej akcji Polska jest ograbiana z resztek zasobów i zasiedlana milionami przesiedleńców. Czy to nie z nią toczy się niewypowiedziana wojna? Czy nie chodzi o Majdan w Polsce, w którym pochodzącym z polskich Kresów i warszawskich Nalewek dywersantom Sorosa sekunduje Bruksela, „zielone ludziki” z TVN i YouTube?

Czy to nie ta ferajna stanowi większe zagrożenie dla Polski niż Putin i Łukaszenko razem wzięci? Czy nie chodzi o kaskadę wydarzeń: zdruzgotany gospodarczo kraj z rozgrodzonymi granicami, przez które przelewają się nieprzerwanie hordy obcych; chaos i zamieszki (ale nie Ukraińców z Polakami, lecz między Polakami). Kto stoi za tym, że Polska „w ciemno” popiera Ukrainę i bierze ją na kroplówkę finansową? Czy to nie państwo polskie ponosi największe straty wojenne? Czy to nie Polska ginie? Czy to nie ono jest w trakcie ostatniego etapu wrogiego przejęcia, metodą grabieży jego finansów i potęgowania chaosu?

Porażka Ukrainy w toczącej się wojnie to sprawa oczywista. Co robić, aby nie ucierpiało bezpieczeństwo Polski. Czy mają sens dostawy polskiej broni, która i tak nie zmieni wyniku wojny, a obciąża budżet państwa i sprowadza zagrożenie wojenne? Czy zamiast dolewania benzyny do ognia (tj. paliw dla armii ukraińskiej) nie lepiej stać się orędownikiem pokoju? Nie bójmy się myśleć o naszych interesach. Powiedzmy wreszcie – To nie nasza wojna.

Co robić, gdy Polacy, największe ofiary wojny z wielkim entuzjazmem, własnymi rękami likwidują sobie państwo, gdy polska klasa polityczna jest wyjątkowo jednomyślna w proukraińskim amoku, a drobne animozje wynikają jedynie z licytowania się, kto jest bardziej proukraiński, i kto da Ukraińcom więcej? Pozbycie się zdrajców i obcych agentów nie wchodzi w rachubę. Nie ma też koniunktury na odbudowanie elity zdolnej do prowadzenia suwerennej polityki zagranicznej. Pozostaje jedynie sporządzanie list hańby z nazwiskami tych, którzy przyczyniają się do ruiny Polski.

No i czas najwyższy przywrócić słowo „ZDRADA”, a Morawieckiemu (i Dudzie) powiedzieć: иди нахуй

Od teorii do praktyki

Stanisław Michalkiewicz: Od teorii do praktyki 

Co to jest państwo? Ma ono bardzo liczne cechy i właściwości, spod których trudno jest wydłubać jego najtwardsze jądro. Spróbujmy jednak eliminować jedną po drugiej, cechy i właściwości państwa, bez których pozostaje ono nadal państwem. W ten sposób dotrzemy do najtwardszego jądra państwa,  którego wyeliminować już nie możemy, bo bez niego państwo przestaje istnieć. Tym najtwardszym jądrem jest przemoc. Państwo bez przemocy nie istnieje, przeciwnie – to właśnie ona jest treścią istnienia państwa, które jest monopolem na przemoc.

Jak charakteryzuje to poeta: “Ale ty wyjść nie możesz. Tobie by wyjść nie dali. Bo za drzwiami jest siła. Potęga z żelaza i stali. Kiedy tak drżysz zajączku u stóp mistycznej drabiny, za drzwiami stoją ludzie mający karabiny”. Warto zwrócić uwagę, że gdyby tych ludzi z karabinami zabrakło, “mistyczna drabina” zawaliłaby się w jednej chwili.

Jako monopol na przemoc, państwo jest najgroźniejszą organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym. Wielu autorów wskazuje, że dopuszcza się ono – i to w dodatku, jako swoich działań rutynowych – wszystkich  przestępstw, wyliczonych w kodeksach karnych.

Dlaczego zatem  traktujemy państwo nie tylko jako coś zwyczajnego, ale nawet – jako coś pożytecznego? Dlaczego tolerujemy tę przestępczą organizację od strony moralnej? Dlatego, że przemoc, będącą przedmiotem państwowego monopolu, może być używana w służbie sprawiedliwości – i nawet niekiedy tak bywa – chociaż “rzadkość to wielka i obrosła mitem”.

Od czego zależy, od jakiej okoliczności, czy przemoc, będąca przedmiotem państwowego monopolu, jest używana w służbie sprawiedliwości? Myślę, że zależy to od ogólnego poziomu etycznego społeczności zorganizowanej w państwo. Na przykład kiedy rewolucja francuska, w której instynkty motłochu zostały podniesione do rangi cnoty, na skalę masową użyła przemocy dla eliminacji konkurujących z motłochem grup społecznych, ogólny poziom etyczny gwałtownie sie obniżył.

Podobny, a chyba nawet głębszy proces miał miejsce podczas rewolucji bolszewickiej we wszystkich jej odmianach. Przemoc przestała służyć sprawiedliwości, bo została wprzęgnięta w służbę rabunku i zbrodni.

Spójrzmy z tego punktu widzenia na naszą społeczność, obecnie zorganizowaną w państwo pod nazwą “III Rzeczpospolita”. O ile w wieku XIX etyczny poziom tej społeczności był stosunkowo wysoki, o tyle w ramach upływu czasu stopniowo się obniżał. Niektórzy przypisują to demokratyzacji tej społeczności. Coś może być na rzeczy, bo w miarę postępów demokratyzacji  ogólny poziom etyczny naszej społeczności systematycznie się obniżał, aż doszło do tego, że pod pewnymi względami zaczęła ona przypominać społeczność sowiecką.

Pewnym hamulcem tego ześlizgu było chrześcijaństwo, którego za komuny całkiem wyeliminować się nie udało. Czas na to przyszedł dopiero teraz, kiedy to wspólnymi wysiłkiem Judenratu “Gazety Wyborczej” i innych promotorów komunistycznej rewolucji, niektóre segmenty naszej społeczności zaczynają przypominać stada anonimowe.

 Toteż trudno się dziwić, że w obliczu tak głębokiego obniżenia się poziomu etycznego naszego społeczeństwa, polityka państwa zdegenerowała się do wojny gangów, które walczą już tylko o dostęp do żerowiska, czyli – do zasobów obywateli. Pociąga to za sobą daleko idące skutki również dla środowisk tworzących aparat państwowy.

Po II Wojnie Światowej wielu mądrali zastanawiało się nad fenomenem hitlerowców, którzy gotowi byli na wszystko i nigdy nie zadrżała im ręka. Szkoda, że z taką samą gorliwością nie zajęli się funkcjonariuszami komunistycznego aparatu państwowego, którzy też zdolni byli do wszystkiego.

Szkoda – bo ten aparat bowiem otrzymaliśmy w spadku. Charakteryzuje się on tym, że dla miłego grosza zrobi wszystko, czego od niego zażądają, zwłaszcza gdy to “wszystko”, czyli rewolucyjna praktyka, zostanie okraszona jakąś rewolucyjną teorią. Wtedy wszyscy pławią się w pierwotnej niewinności, chociaż oczywiście zbrodnie obiektywnie pozostają zbrodniami.

Na to wszystko nakłada się agenturalne uzależnienie administratorów naszego państwa od państw trzecich. I właśnie w dniach ostatnich dostarczyli nam oni znakomitego przykładu zarówno tego uzależnienia, jak i jego przełożenia na działania funkcjonariuszy aparatu państwowego. Jak wiadomo, po tym, gdy w marcu ub. roku amerykański prezydent Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, w ten nowej kombinacji Polsce przypadła rola Generalnego Gubernatorstwa, prawdopodobnie terytorialnie opiłowanego.

Toteż oczyma duszy widzę, jak Donald Tusk podniósł słuchawkę telefonu, z której usłyszał następujący komunikat: “wiecie, rozumiecie, Tusk. Zróbcie wy mi tu porządek z tym całym Marszem Niepodległości! Kto to widział, żeby w Generalnej Guberni Untermensche urządzały sobie takie marsze. W przeciwnym razie będzie z wami brzydka sprawa: wyrwę ręce i wstawię patyki. Zrozumiano?” – a premier Tusk w odpowiedzi wyjąkał: rad staratsia, jawohl Obersturmbannfuhrer – a następnie chwycił za telefon i zadzwonił do pana ministra Adama Bodnara: wiecie, rozumiecie, Bodnar; podkręćcie wy mi tu tych swoich bodnarowców, niech tych wszystkich organizatorów Marszu Niepodległości zneutralizują, a potem – niech ich zaciągną przed niezawisłe sądy, co to powinność swej służby zrozumieją.

I tak się właśnie stało, to znaczy – bodnarowcy ryszyli do akcji, a w niezawisłych sądach też zapanowało zrozumiałe poruszenie, bo wiadomo, że takich spraw byle chmyzowi się nie powierza.

Jak widzimy, funkcjonariusze państwowi za pieniądze zrobią dosłownie wszystko, czego zażądają od nich nasi panowie gangsterzy. Pod tym względem nic się nie zmieniło od czasów stalinowskich i jeszcze trochę kryzysu, a zobaczymy recydywę w całej straszliwej postaci, z dołami z wapnem włącznie. Wprawdzie ten cały Marsz Niepodległości, to – powiedzmy sobie szczerze – impreza całkowicie nieszkodliwa, bo jest on serwowany ZAMIAST niepodległości – ale widocznie w Berlinie doszli do wniosku, że lepiej dmuchać na zimne, niż się poparzyć.

W tej sytuacji tylko patrzeć, jak zostanie utworzony w Polsce Legion Ukraiński. Nie za duży, bo po co przesadzać – ale taki, żeby potrafił urządzić mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wołynkę, dzięki której zostaną zastosowane procedury przewidziane  w ustawie nr 1066, która cały czas obowiązuje, bez względu na to, który gang administruje państwem.

Nowy traktat ONZ w sprawie cyber-przestępczości jest bliski legalizacji pornografii dziecięcej.

Nowy traktat ONZ w sprawie cyber-przestępczości jest bliski legalizacji niektórych form pornografii dziecięcej.

Traktat, który ma na celu zwalczanie przestępstw internetowych, może w rzeczywistości sprawić, że posiadanie materiałów erotycznych z udziałem dzieci będzie legalne, jeśli zostanie uznane za „prywatne” lub powstałe „za obopólną zgodą”.

Pozwoliłoby to również na legalizację treści o jednoznacznie seksualnym charakterze, w tym obrazów dzieci generowanych przez sztuczną inteligencję lub materiałów udostępnianych przez same dzieci.
ONZ mocno naciska na te wyjątki, argumentując, że dzieci mają „prawo” do rozwijania relacji seksualnych, nawet z dorosłymi!Czy możesz uwierzyć, że doszło do czegoś takiego?Sam pomysł wdrożenia takich przepisów  jest przerażający — to krok w kierunku normalizacji zachowań, które nigdy nie powinny być tolerowane. Nie możemy na to pozwolić.
Czy podpiszesz tę pilną petycję, domagając się, aby Prezydent RP , Andrzej Duda i przedstawiciele RP przy ONZ odrzucili ten niebezpieczny traktat na zbliżającym się Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, które rozpocznie się 10 września? 
Czas ma niezwykle istotne znaczenie. Mamy tylko 72 godziny na powstrzymanie tego szaleństwa!
Jeśli ten traktat zostanie przyjęty, pozbawi on ochrony, która obecnie zapewnia bezpieczeństwo naszym dzieciom, a jednocześnie umożliwi oprawcom wykorzystywanie luk prawnych.
Musimy działać teraz, aby zapewnić, że ten traktat nigdy nie zostanie przyjęty.

Dziękujemy za wsparcie nas w tej krytycznej walce, Ignacio Arsuaga z całym zespołem CitizenGO 
P.S. Bezpieczeństwo naszych dzieci jest zagrożone, a sami nie możemy go obronić. Prosimy o podzielenie się tą petycją z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, aby rozpowszechnić tę wiadomość. Powstrzymajmy ten traktat, zanim będzie za późno!