Fetysze demosu

 Fetysze demosu

Jerzy Karwelis 19 marca, wpis nr 1255 https://dziennikzarazy.pl/19-03-fetysze-demosu/


Pamiętam siebie jeszcze z lat szczenięcych na szkolnych naukach wiedzy o społeczeństwie, czy jak to się wtedy nazywało. Była to męka pańska, bo z jednej strony wciskali tam socjalistyczny kit o wyższości, z drugiej, nawet teoretyczne rozważania o innych ustrojach były psu na budę, jako nieaplikowalne w ustroju powszechnej szczęśliwości reglamentowanej. Po co się było tego uczyć, skoro nie ma na to człowiek sam wpływu, co stanowiło tylko źródło frustracji. Ale takie podejście rozszerzać się mogło na całe życie – i tak się stało. Polacy odziedziczyli, i wparli to swym dzieciom, uprzedzenie z komuny: pilnuj swego, świata nie zmienisz, nie wychylaj się, polityka nie dla ciebie. W końcu – nasz głos nic nie zmieni, powiedziało 10 milionów wyborców…A więc człek zaniedbał widzenie przyczynowo-skutkowe, poszedł na studia, które, w dodatku, że rusycystyczne, to jeszcze przypadły na okres surowości stanowojennej i nie była ani czasu, ani nastroju do uprawiania wiedzy politologicznej. Ale z drugiej strony człek z kumplami (było też parę kumpelek) uczył się polityki praktycznej, bez teoretyzowania i dzielenia włosa na czworo. Więcej się drukowało niż czytało. Wiedzy nie było za wiele, ale i zainteresowania u odbiorców tudzież. Królowały wartości, wyobrażenia, nie zaś narzędzia i reguły. I tak nam zeszło do upadku komuny. Całemu narodowi.
Demokracja mylona
Złotym Graalem była demokracja poprzedzona przegnaniem komuny. Czy ta została przegnana czy nie, to nie sprawa na dzisiejsze rozważania. Ale zajmijmy się graalem demokracji. Ta, jak mówi wielu, a ostatnio Ziemkiewicz to przypomniał, to nie synonim wolności, co się skleiło Polakom przed 1989 rokiem. To przecież tylko narzędzie, które jak młotek: może służyć i do zbudowania kościoła, i do walnięcia w łeb. A u nas się utarło, że jak ktoś trzyma ten młotek w ręku to święty jest od razu i samo narzędzie uniemożliwia jego złe użycie. A przecież to absurd, nawet dla takiego ignoranta politologii jak piszący te słowa. No, ale cóż – tak się skleiło, że jak jest demokracja, to już wszyscy wolni, naród odrobił lekcje czynem okrągłostołowym i rozszedł się do robótek ręcznych oraz pławienia się w wymarzonej i odłożonej konsumpcji, zaś demokracja „zrobiła się sama”.A gdzież tam. Zaraz za tą próżnią podążyła „klasa próżniacza”, i to nie, że ten stan ją narodził, ten stan został zaprogramowany przy Okrągłym Stole, gdzie dwie niby-strony umówiły się, jak będą wyglądały demokratyczne dekoracje, kto będzie prawicą, kto lewicą, a kto nimi na pewno nie będzie. Na tym polegały, oprócz zgody na uwłaszczenie się nomenklatury byłych partyjnych, prawdziwe obrady okrągłego mebla. I trzeba przyznać, że – mimo tymczasowych kontekstów ówczesnej sytuacji – jest to układ, który przetrwał wszelkie burze, aż do dziś. Nie mniej – naród nieuczony demokracji uznał ten stan za jej oczywisty, bo wyłączny przejaw, przyjął, że polityką zajmują się inni, lepsi – potem, że bardziej cyniczni, a więc suweren nie ma w niej co robić. Ten zresztą od razu został „zajęty” skomplikowaniem i trudnościami systemu walki o siebie i nie było czasu na system, choć to on był przyczyną utrapień, na które rozwiązaniem stała się społeczna alienacja Polaków i nakierowanie na obronę podstawowego atomu społeczeństwa – rodziny. Reszta wokół tej wyspy to stały się morza wrogie, najeżone politycznymi piratami. A więc nikt nie wypływał z wysp komfortu na morza polityki, okupując się tylko raz na cztery lata daniną wyborczą, by piraci już tylko mniej nachalnie łupili. Bo, że są od łupienia to wiedzieli już wszyscy, chodziło tylko o wydeptanie sobie ścieżek klientelistycznych dla świętego spokoju. I tak naród postrzegał tę demokrację w działaniu, nie wyobrażając sobie, że może być inaczej, ba – przenosząc swoje ukryte traumy na inne narody i społeczeństwa, tusząc, że u nich pewnie tak samo, bo demokracja – jako ideał – może mieć tylko jedną postać. Aktualną.Mamy więc świętą krowę, o której – paradoksalnie – jak o zmarłym: można mówić dobrze, albo w ogóle. A więc słyszymy, że to dobre jest wszystko, zaś wszystko co złe – od nie-demokracji diabła pochodzi. Każdy, kto zająknie się przeciw demokracji, każdy kto wskaże, że to tylko jeden z ustrojów, jako się rzekło, narzędzie, które może się popsuć i co do jej taktycznego używania, ale i co do idei – idzie na szafot. I to w wielu ustrojach wcale nie teoretyczny, gdyż wystąpienie przeciwko wadom demokracji zatopionym w konstytucyjnych systemach państw jest powodem do jak najbardziej realnej odsiadki. Aż tak demokracja się broni. Ale poteoretyzujmy tu sobie, póki – jeszcze – można. Popatrzmy sobie na cechy demokracji, te dobre i te złe.
Wady świętej krowy
Ponieważ tych gorszych jest więcej (moim zdaniem, tak, tak) zacznijmy od wad. Po pierwsze – trudno jej przyznać autentyczność, to znaczy, że jest naprawdę, czyli lud wie co wybiera, wymaga a zawiedziony – zwalnia tych co niedowożą jego woli. Czy ktoś jeszcze w to wierzy? Dla jeszcze wierzących proponuję na chwilę (nikomu nie powiem) odłożyć dogmat demokracji i zastanowić się czy istnieje rzeczywisty pas transmisyjny woli suwerena w demokracji przedstawicielskiej.Nie ma tak, że myśli wielkich grup społecznych zestrzeliwują się w jedno ognisko i wychodzi z tego pomysł na ustrój. Suweren nie ma głowy do tego, nie będzie przecież piłował wielomilionowych kompromisów. Suweren jest biernym biorcą programów politycznych przygotowywanych przez aktywistów, jako gotowa, mniej lub bardziej (dzisiaj mniej niż bardziej – patrz: plemiona) propozycja do zaakceptowania przy urnie.Tu pojawia się następny próg, czyli propaganda, szczególnie nasilona w momentach przesileń, kiedy idą wybory i akt zawierzenia odbywa się jednorazowo i jest kreowany na raz przez wszystkich. Wtedy dzieją się cuda z opowiadaniem tego programu, tak, by na nas zagłosowano.
O niektórych punktach pomysłu na rządzenie się nie mówi, niektóre tak zamula, by móc się z nich wycofać, niektóre się wstawia, bez ochoty na ich realizację i taki misz-masz dostaje wyborca. Tu pojawiają się, szczególnie w plemiennej Polsce, projekty, które nie polegają na pomyśle na kraj – ten sprowadza się do jednego: wyeliminowania jedynego (trzeba więc dbać, by nie było ich za dużo) przeciwnika, po czym nastąpi ogólna szczęśliwość. Widzimy to dzisiaj – tak naprawdę wyborcy Tuskowi mieli tylko taką perspektywę, a więc nie dziwi ich to, że implementacja konkretnych rozwiązań jest w ogóle jakaś, skoro na żadne konkrety się nie umawiali, zaś Donald ładnie wyjaśni, że przecież wszystkim o to chodziło.No, dobra, była kampania, a teraz wybory. O ordynacji nie będę się tu rozwodził, gdyż cała ona jest, mimo późniejszych mutacji, i tak bękartem Okrągłego Stołu, by realizować podstawowe wymienione założenie – scena ma być uporządkowana, jej ustawiaczom nie może zdarzyć się żadna demokratyczna wpadka, jaką miałaby być wyborcza porażka, a już nie daj Boże sądowa ława. I wszystko jest o tym, łącznie z wybieraniem posłów przy zielonym stoliku naczelników partii, tępieniem każdego ruchu spoza układu, aż do systemu finansowania partii, który bogatym dodaje, zaś biednym zabiera. W końcu kończymy na tym, że wyborca nie wie kogo wybiera. A jednak wybiera, taka to demokracja. Ba, da się pokrajać za swego, najczęściej nieznanego, wybrańca.No dobra – wybralim.
Ale teraz wchodzi parlamentaryzm na pełnej kurtyzanie. No, bo mamy tych 460 światłych wybrańców i trzeba z tego uciułać 50% plus jeden światły. A więc korowody koalicyjne. To wtedy uciera się sól ziemi czarnej demokracji przedstawicielskiej – kompromis. Przypomnę, że w tym momencie jesteśmy świeżo po tym jak naród dał głos, następny za lat cztery, można więc suwerena zaraz po tym „święcie demokracji”… olać. Tak, olać. W momencie koalicyjnym nie gra się już na grupy wyborców, ale na grupy wybrańców. Konkretnych ludzi, z krwi i kości, z ich ambicjami, charakterami, koneksjami. I z nimi układa się kompromis, coraz częściej nie programowy, ale stanowiskowy. Nie mówi się o tym jak będziemy rządzić, ale kto to będzie robił. A to czyni program rządzenia krajem kwestią wtórną, bo pozostaje wtedy jedyny jednoczący cel – łupienie państwa. Powiecie – ale sprzeniewierzenie się wybrańców swemu demosowi będzie przez wyborcę pokarane w następnych wyborach. A skąd ta pewność? A jak ten przeniewierca będzie się cały czas sprzedawał jako jedyna alternatywa wroga plemiennego? I wzmoży ten przekaz przed kolejną kampanią, przed kolejnymi wyborami? PiS zaciągał ten dług przez osiem lat wierząc, że mu wyjdzie, gdy postraszy Tuskami, ale przyszło nowe pokolenie naiwniaków i sprawdziło ten szantażowy blef. A więc już teraz – po filtrze programów, wyborów, i klejenia koalicji – widzimy jak bardzo rezultaty demokracji oddalają się od woli suwerena, nawet tego najbardziej zaangażowanego, któremu wciąż się wydaje, że pobywa w rejonach własnej sprawczości.
A teraz samo rządzenie. No, powiedzmy, że już się nawet wyborca utarł i po szlifowaniu jego pomysłu przez kompromisy wreszcie dopracowano się porozumienia, które sam lud zaakceptował. Choć w większości przypadków przecież nie wie on na co się tak naprawdę umówiły wysokie kolaborujące strony.
No, ale tu wchodzi następny próg deformacji woli wyborcy – a któż to powiedział, że umowa koalicyjna to zapisane na kamiennej tablicy demokracji przykazania na całą kadencję? Przecież od pierwszego dnia koalicji jej członkowie pracują – głównie przeciwko swym kolegom – na polepszenie własnej pozycji, a to zawsze się dzieje kosztem koalicjanta, gdyż jest to gra o sumie zerowej. A więc ustalenia koalicyjne ulegają erozji, praktycznie żadna konstrukcja nie dotrwała do końca, nawet bezkoalicjancki PiS, rządzący samodzielnie, sam z siebie dokonywał personalnej rekonstrukcji rządu. A więc tu też się zmienia i na wyjściu koalicji można zobaczyć czasami coś zupełnie innego niż na jej wejściu. Taka to czarna skrzynka tej demokracji.                   Mamy więc do czynienia ze stopniowym, wykazanym tylko tu skrótowo, procesem alienacji. Wyobcowywania się realizacji politycznej woli suwerena niby wyrażonej w wyborach, w postać przez nikogo z wyborców nie przeczuwaną, którą się dopiero na gorąco tłumaczy, mimo jej ciągłej zmienności, jako tę wybraną i docelową, że na tę jej aktualną wersję umawialiśmy się wszyscy. I niech ktoś mi po tym wszystkim powie o autentycznej sprawczości tego systemu. Jest to raczej dekorum, którego właściwy cel wyjdzie nam później.
Tylko taka zaleta?
Teraz więc o zaletach demokracji, a więc krótko. Właściwie po tym wszystkim trudno by było znaleźć coś co równoważyłoby jej wymienione skrótowo wady, ale ludzkość próbuje cały czas. Otóż – uwaga, uwaga! – jedyną zaletą tego ustroju jest to, że zakłada on w sobie pokojowe mechanizmy przekazania władzy, jeśli ta będzie postępować nie w interesie ludu. Przyznacie państwo, że to dość… mało w stosunku do licznych wad. Tylko to – pokojowe przekazanie władzy? No, wychodzi, że tak. Ja wiem, że trauma po rewolucjach może być duża, ale że aż tak? Że te jednorazowe horrory, jakimi rewolucje de facto są, to mają zrównoważyć lata przebywania miliardów ludzi na całym świecie w ustroju dysfunkcjonalnym, którego tylko przedstawicielskie wady omówiłem? A co z kadencyjną perspektywą demokracji, czyli zero projektów i działań powyżej czteroletniego terminu? A gdzie brak odpowiedzialności rządzących za rzeczy przy których morderstwo dokonane przez obywatela to pikuś? A co z łapówkarstwem, frymarczeniem groszem publicznym, limitowaniem dostępu do rynku, czy robieniem wody z mózgu obywatelom za ich własne pieniądze? I co, po drugiej stronie tylko to pokojowe przekazywanie władzy?Ale spoko – a ja widzę za demokracji coraz mniej pokojowe przekazywanie tej władzy.
Demokracja, szczególnie ta w swej liberalnej formie, dzieli wynik wyboru demosa na dwie kategorie. Te słuszne, utrzymujące elity zarządzające przy władzy – wtedy mamy święto demokracji, to: „trzeba było mieć więcej mandatów” i kategorię drugą. Ta, nawet jak by dotrzymać wszystkich ustrojowych procedur jest demokracji zaprzeczeniem, gdyż naród się pomylił wybierając nie nas, a tak być nie może. Wtedy mamy demokracji upadek. I wtedy jest kwestionowanie istoty demokracji – my wam damy przekazanie władzy, i jakie tam pokojowe?Po drugie – istnieje przecież „deep state” w każdym kraju, czyli alternatywny, często bardziej efektywny system władzy, który nie podlega żadnej politycznej weryfikacji, a więc ten będzie się bronił przed każdym aktem wyborczym, który może ten stan naruszyć. Niech sobie, mówią niektórzy, taki system i będzie, bo lepiej by w ogóle ktoś rządził, niż chaos, nawet za cenę haraczu coraz bardziej mafijnych i oligarchicznych stosunków. Kłopot w tym, że przy takich podskórnych układach, ten system oficjalny zawsze stabilizuje się na, jak to określił profesor Zybertowicz, poziomie suboptymalnym. Czyli oficjalny system kostnieje na niższym poziomie rozwoju, niżby mógł on osiągnąć bez oligarchicznych obciążeń. Dzisiejszy świat różni się tylko poziomem ostentacji w poczynaniu sobie elit – w niektórych krajach pchają się na świeczniki i mówią wprost kto tu i jak rządzi, w innych są dyskretne, „tisze jedziesz – dal’sze budziesz”, tak, by utrzymać kulturowe resztki przyzwoitości w oczach suwenira. A wiec trudno w tak realnie wyglądającej polityce mówić nie tyle o pokojowym, ale o przekazywaniu władzy w ogóle. Odbywa się jakieś teatrum, a starzy wyjadacze obserwują tylko nowy układ scenografii zmontowany przez nowych-starych scenografów oficjalnej sceny politycznej. Scena i widownia są określone, zaś media, zawsze w ręku deep state, będą już tylko reflektorami oświetlającymi wybrane kawałki sceny i najsmaczniejsze momenty. Tak, by widownia myślała, że to wszystko naprawdę i że w ogóle jest jakiś ruch.
Bicie królem
Umówiliśmy się, że pogadamy na serio. Beznamiętnie poanalizujemy i demokrację, ale może i inny ustrój – monarchię. Wiem, zatkało, jak to tak, wracać do tych czasów, teraz? W XXI wieku? Przecież króle już się dawno skompromitowały, średniowiecze jakieś. Teraz to tylko źródło skandali i westchnień pensjonariuszek marzących o tym, że kiedyś z karocy zauważy je książe i wszystko skończy się jak w bajce. Do tego wracać? Tyś się już Karwelis kompletnie zglejował ze zwojami byłego mózgu. Tak? No to wróćmy z powrotem śladem wad demokracji. W monarchii w tych miejscach – same zalety. Monarcha nie ma perspektywy nakraść się w czteroletniej kadencji i dać nogę, po czym w demokracji przychodzi następny demokratyczny zaciąg do łupienia i żaden kraj tego nie wytrzyma. Zmienia się perspektywa rządzącego, ten nie musi się umizgiwać do ludu, bo ten nie może króla ukarać „w następnej kadencji” i go nie wybrać, bo to nie demokracja. A więc social umiarkowany, zwiększamy bazę podatkową, ale rozsądnie, gdyż państwo w swym aparacie ma tylko niezbędne rozmiary.
Mamy projekty na lata i dla następnych generacji, nie bez kozery mówi się, że projekty z XVIII i XIX wieku, mimo o góra lepszej techniki w dzisiejszych czasach nie mogłyby się w ogóle ziścić.Wreszcie perspektywa – tak, taki król zarządza swym państwem jak swoją własnością, co może wkurzać, szczególnie równościowych lewaków. Ale to oznacza, że jeśli nie jest wariatem – o tym potem – to będzie monarcha o to państwo dbał, przecież sam siebie łupić nie będzie. Ba – będzie dbał o sukcesję. I to co najmniej w dwóch wymiarach: masy spadkowej i następcy do dziedziczenia. W tym pierwszym będzie chciał swoim dzieciom przekazać majątek przecież w jak najlepszym stanie. Nawet jak państwo będzie miał w nosie, to może dzieci już nie tak bardzo. Po drugie dziedzic – to powoduje, że król ćwiczy, sprawdza i przygotowuje swych potomków do rządzenia. Profity z tego spore, ale robota – przyznajcie – ciężka, takie państwo na jednej głowie. Co mamy po drugiej, demokratycznej stronie – system tak „łatwy”, że może rządzić sprzątaczka? Nikt w to nie wierzy, ale wybieramy swych przedstawicieli, bo nam się z pyska podobają, o poglądach – zwłaszcza tych do dowiezienia – wiemy niewiele, zresztą się nie interesujemy, bo zawierzamy flagowym emocjom partii, co to jednego z drugim wystawiły.I rządzą nami patałachy, które nawet do królewskiego dworu nie byliby wpuszczeni. Zastępy nuworyszowskich bezczelniaczków, karmionych publicznym grochem indolentów wyposażonych w niekontrolowane kompetencjami możliwości do szkodzenia. Zapatrzonych w gwarantowaną bezkarność ponadpartyjnej kasty, podatni na korupcję, bo jak nie teraz, to kiedy?
Przekazanie władzy
No dobrze – dotarliśmy do tego punktu, który być może jest jedyną zaletą demokracji, zaś wadą ostateczną monarchii – czyli przekazania władzy. Punktem krytycznym wady monarchicznej jest tu sytuacja życia w systemie jednoosobowo dowodzonym przez niedołęgę, despotę lub wariata. Siedzi taki sobie w zamku, wojo ma na gwizdnięcie i co takiemu zrobisz, choć żyć się nie chce pod takim rządem. A tu demokracja daje ci narzędzie kartki wyborczej, cierpisz powiedzmy lat cztery, ale zbierasz się z kumplami, bierzecie te kartki, wrzucacie do urny – i cud boski, kłopot znika. A tak przecież despoty odwołać nie da rady, nie da się zaprzaniec. Będzie dymił.No, to rozłóżmy to na czynniki pierwsze. Tak, zdarzają się takie przypadki, ale są mocno grzane przez demokrację jako jedyny objaw monarchii. Nie dziwota, sam system ma odstręczać, a każdy król to ląduje w objęciach despotyzmu, nie słucha się, ciemięży, nawet kiedy szkodzi to jego własnemu państwu. Przypomnę jednak, że i w monarchii są jakieś ruchy. Dynastie upadały i upadają, nie tylko z powodu zerwania ciągłości dziedziców. Jak coś nie gra, to i dwór potrafi poddusić poduszką, a jak i tam jest zastój, to się nie raz chodziło z widłami na zamek i robiło porządek. Potem jakiś następny stawał na beczkę władzy, krzyczał – za mną! i był spokój. Władza się odnawiała, może nie przekazywała, ale w świetle tego co tu było powiedziane – czy to aż taka różnica, by za jej subtelności męczyć się w koszmarze demokracji przedstawicielskiej?
Ale w autentyczności demokracji musimy zauważyć jeszcze jeden aspekt. Ta ona ewoluuje. Wielu upatruje w jej istnieniu źródło dobrobytu ostatnich stu lat cywilizacji zachodniej, no, z małymi przerwami na wojny. Że to dzięki temu ustrojowi tak dobrze nam ostatnio szło, zaś przykład polskiego tempa dobrobytu ostatnich trzydziestu lat jest dowodem na łączność prosperity z tym ustrojem. Ale jest to, moim, zdaniem, mylenie przyczyn i skutków z timingiem.
Dobrobyt rósł, kiedy demokracja była prawidłowa i niezdegenerowana. Kiedy ustrój miał jasne kanały awansu społecznego opartego na majątku i zaradności. Jak system oliwił te tryby to wszystko kręciło się dobrze. Każdy znał swoje miejsce w drabinie społecznej, a więc ewentualne poruszanie się w jej kierunkach góra-dół polegało na dowiedzionych przymiotach, korzystnych dla społeczeństwa. Był nim awans społeczny oparty na kompetencjach i konkretnych zasługach, który tworzył klasę średnią, ten pas transmisyjny rzutkich w górę drabiny społecznej użyteczności. Powoli demokracja jednak zaczęła się socjalizować, spełniając przepowiednię Marksa, że do zwycięstwa socjalizmu trzeba tylko wprowadzić demokrację i poczekać, aż roszczeniowość przemieniona na głosy większości weźmie górę.I taki był proces zachodniej degrengolady demokracji, głównie w jej suflowaną odmianę demokracji liberalnej. Z tą jej liberalnością, to kolejny dowód na to, że lewica kradnie pojęcia i przeinacza je w sposób dekonstrukcyjny. Jak można było przecież wziąć ideę liberalizmu, ideę, w której indywidualna wolność jest głównym punktem odniesienia sensu życia i obdarzyć tą nazwą wersję demokracji, która polega na kompletnym kolektywizmie i udawaniu, że chodzi o coś innego, niż to, że człowiekiem rządzą samo-mianowane elity, bez ograniczeń i hamulców? Bo taką drogę przeszła demokracja zachodnia. Teraz tylko, schlebiając socjalnemu elektoratowi przeżera ostatnie zdobycze prawdziwego kapitalizmu, które teraz zastępuje zblatowanie się wyobcowanej elity z wielkim kapitałem. Jak ktoś coś robi, to tylko korpo, które dorwało się do regulacyjnego cyca kreowanych przez elity polityków, by zapewnić sobie prawny monopol na swój zbyt. A jak to w monopolu – wszystko drożeje i obniża jakość. Ćwiczyliśmy to w socjalizmie i Zachód w to wchodzi, nieświadom doświadczeń w tym względzie braci mniejszych, tych ze wschodu.
Demokracja bez panierki
Dzisiejsza postać demokracji traci już element mimikry, przestaje coraz bardziej udawać, że jest emanacją woli ludu. Już się mówi o czynnikach obiektywnych, które zmuszają wybraną władzę do wzięcia wyborcy za mordę. Przyspieszone ćwiczenia z tego przeszliśmy w kowidzie i okazało się, że można iść dalej, bo eksperyment się udał. A więc już nie potrzeba uzasadnień, te zmniejszają się na korzyść nagiej przemocy. Do tego dochodzi kompletnie ogłupiały i spacyfikowany suweren i można już jechać bez trzymanki. Demokracja liberalna mówi bowiem otwarcie tak – rządzenie światem, ba tam państwem, to poważna sprawa, wymaga ciągłości dłuższej niż kadencja demokracji (no, rewelacja!) nie możemy się bujać od ściany do ściany jakichś ignorantów, którym przydarzy się elekcyjny fart, tylko trzeba to robić w ciągłości. Ciągłość zapewnią niewybieralne instytucje, o kadencyjności dłuższej niż demokratyczne, gdzie siedzą technokraci, bo to tylko oni są w stanie rozwikłać meandry coraz trudniejszej sztuki rządzenia. Stąd spełniany jest warunek konieczny do takiego ruchu – ciągła komplikacja zarządzania interesem, zwiększanie węzłów horrendalnych przepisów, których już nikt poza ich kastą nie rozwikła. I interes się sam kręci.Nie wiadomo dlaczego wszyscy się uparli, że rządzenie krajem ma być kolegialne. A już firmą kilkuosobową to musi być jednoosobowe. Z jednej strony para pracowników i kilka maszyn i wystarczy jeden umysł, a jak chodzi o państwo, to nagle ma stać się cud i umysły takiego Sejmu zestrzelą się wykładniczo w jeden super mózg, będący super-menadżerem państwa.
Przecież to właśnie działa odwrotnie. Wszystkie kraje dowodziły, że zarządzanie nimi jedną osobą, jedną wizją i jedną egzekucją dawało najlepsze rezultaty, zaś gardłowanie na wiecach prowadziło w przepaść, albo do dyktatury, która to brała wszystko za łeb.Najgorsze jest to, że mamy władcę, ale nie wiadomo kim on jest. Czyli nie wiadomo gdzie się udać z widłami, jak nam ustrój doskwiera, a niektórym doskwiera. Nawet bowiem jak się pałac zdobędzie, jak w przypadku trumpowego Kapitolu, czy napaści woli ludu na pałac prezydencki w Brazylii, to tam nie ma nic, nikogo do obalenia. Insygnia władzy są dziś mocno wirtualne, moc rozproszona i gdzie tu dorwać jednego z drugim, ściąć i przed kim mianować następcę? Hę? Jest taka powieść u Lema, pod tytułem „Fiasko”. Ludzcy kosmonauci przypadkiem są „uziemieni” na innej planecie i powoli odkrywają, że istnieje tam jakaś cywilizacja, ale dziwna. Jest wyraźny podział kastowy, jakieś eksperymenta genetyczne kreujące niepożądane klasy, ale system jest wysoce opresyjny. Zagadywani tambylcy potwierdzają istnienie opresyjnej władzy, ale nie wiedzą kim ona jest. Po prostu działa jakoś i jest opresyjna, zaś fakt jej istnienia potwierdzają tylko ofiary. Ale tylko one. Nie ma żadnej stolicy, nie ma gdzie pójść z widłami na zamek. No, jak u nas.Dziś żyjemy w momencie upadku formacji demokratycznej. Ciało gnije, ale nikt nie wie, co się wyłoni z tego rozpadu. Na razie system się broni rozpaczliwcem, że to przez populistów. Ci są wrogiem dyżurnym, jednak o coraz słabszym oddziaływaniu. Odsuwa demokracja tym samym podejrzenia od siebie, że sama jest źródłem problemów, ale kierując je na populistów – jednocześnie sobie kopie grób. Dlaczego? Bo zarzuca im własne grzechy. Ano głównie takie, że populizm – uwaga, uwaga! – mówi ludziom rzeczy, które oni chcą słyszeć; że tam rządzą motywacje elitarne, niedemokratyczne, w sensie woli większości, że mechanizmy władzy i decyzji są ukryte za sztafażem realizacji woli ludu. Dobre sobie – przecież to wypisz-wymaluj dzisiejsza demokracja. A wiec skoro tyle tu podobieństw, to gdzie jest różnica i czemu ta demokracja liberalna tak z populizmem walczy?Jednym z powodów jest to, że musi przecież mieć jakiegoś wroga, a nie wszystko da się podciągnąć pod zarzut faszyzmu. Zresztą i tu też za dużo jest podobieństw. Skoro i manipulacja, i ukryte rządy są częścią wspólną populizmu, to jedyną różnicą powodującą egzystencjalny konflikt tych obu jest po prostu niechęć do wymiany elit. Jednych na drugie. I o to się toczy cały spór. Dotąd elity się rozwijają na zasadzie kooptacji, a więc na własnych warunkach, czyli nieakceptowalny jest dla nich skok rewolucyjny, jaki obiecuje im populizm, bo ten dla elit demokracji liberalnej sprowadza się do, słusznego zresztą hasła, wszyscy won! A nie ma tak. Przecież mamy całe rzesze postawione na przekonaniu o wiodącej roli akurat danej elity i będą one walczyć o swe utrzymanie jak kiedyś socjalizm z niepodległością.
W worku z demokracją 
     Żyjemy więc w świecie, który mówi cały czas o demokracji, zrobił sobie z niej fetysz, choć główny jej podmiot jest ofiarą kompletnego nieporozumienia, łudząc się co do swej sprawczości. A kiedy spytać takiego, czy to co widzi, to jest jego suwerenne marzenie, to się będzie zapowietrzał albo samooszukiwał. Ale z drugiej strony na demokrację nie można powiedzieć złego słowa, choć to przecież nie bóg jakiś, tylko jeden z wielu systemów politycznych. Czyli instrukcji obsługi otaczającego świata. A ta instrukcja coraz gorzej działa i nie polepszy sytuacji upieranie się, że nie można nawet o tym mówić, gdyż pluje się na świętość demokracji. Tak to niczego nie zaczniemy i zginiemy w zdegenerowanym świecie, pucując trupa, zaszyci w nim w worku.            

Zagrożenia suwerenności. Część II: Globalizm

Zagrożenia polskiej suwerenności. Część II: Globalizm ekspedyt/zagrozenia-polskiej-suwerennosci

W przekazie głównego nurtu o globalizmie mówi się niewiele, stąd też mało kto postrzega go jako realne zagrożenie dla suwerenności państw i wolności narodów. Opinia publiczna, choć świadoma istnienia licznych ponadnarodowych organizacji, nie interesuje się kwestią kluczową, czyli do czego tak naprawdę organizacje te służą. Mało kto interesuje się też tekstami źródłowymi, a te są dla zrozumienia całego zagadnienia fundamentalne. Globalizm to nowa ideologia, która – podobnie jak wszystkie inne ideologie – dąży do hegemonii w sferze politycznej i społecznej.

Przede wszystkim należy rozpocząć od rozróżnienia pojęć globalizacji i globalizmu, które są ze sobą często mylone. Globalizacja to ogół zachodzących na świecie procesów, które prowadzą do większej współzależności państw, gospodarek, kultur, etc. Globalizm natomiast to – w interesującym nas kontekście – zbiór poglądów, który uznaje globalizację za najwłaściwszy kierunek polityczny i poprzez jej wykorzystanie chce doprowadzić do scalenia świata w jeden polityczny organizm lub szereg organizmów politycznych (np. bloków kontynentalnych) podległych instytucjom międzynarodowym.

Problem z globalizmem jest taki, że można go definiować na bardzo wiele różnych sposobów. Nas interesuje globalizm w kontekście politycznym. Trudno jest jednoznacznie orzec, czy współczesny globalizm jest ideologią, lecz stwierdzenie takie nie jest pozbawione sensu. Jeżeli przyjmiemy, że ideologia to zbiór światopoglądów, za pośrednictwem których dąży się do stworzenia holistycznej interpretacji świata oraz wizji jego przekształcenia, globalizm w nowoczesnym wydaniu zaczyna nabierać ideologicznego kształtu. Stąd też dla ułatwienia wywodu w dalszej części tekstu globalizm będzie przeze mnie określany ideologią lub neoideologią. To drugie pojęcie lepiej odzwierciedla stan jego rozwoju – podkreśla ono fakt, że globalizm to ideologia, która nie jest jeszcze w pełni wykrystalizowana, lecz cały czas formuje się pod wpływem ideologów.

Kim są z kolei ideolodzy współczesnego globalizmu? Na przestrzeni historii pojawiało się wiele postaci, które rozważały możliwość powstania czy to jednego światowego organizmu państwowego, czy też ponadnarodowej organizacji, która miałaby sprawować kontrolę nad teoretycznie niepodległymi, lecz w zasadzie całkowicie pozbawionymi suwerenności państwami. Ideowych korzeni współczesnego globalizmu można dopatrywać się już w XVIII wieku, jednakże dla lepszego zrozumienia tego czym jest globalizm współczesny, należy skupić się na ideologach globalistycznych XX i XXI wieku.

Współczesny globalizm jest bowiem ściśle powiązany z filozoficznym ruchem transhumanizmu i niemożliwe jest analizowanie tej ideologii bez wzięcia tego czynnika pod uwagę. Podobnie jak rozwój idei Marksa powiązany był ściśle z rozpowszechnieniem się rewolucji przemysłowej w państwach Zachodu, rozwój współczesnego globalizmu wiąże się z galopującym postępem technologicznym („czwartą rewolucją przemysłową” w terminologii Klausa Schwaba). Jest to bardzo istotne z tego względu, że rozwój technologiczny w dziedzinach takich jak informatyka, genetyka, implantologia czy medycyna stanowi dla globalistów jeden z najważniejszych obszarów zainteresowania. Rozwój ten ma też być kluczowym dowodem na to, że globalizm jako ideologia jest dziś potrzebny całemu światu.

W ostatnich latach naczelne miejsca wśród globalistycznych ideologów zajęli wspomniany wyżej Klaus Schwab, założyciel i prezes zarządu Światowego Forum Ekonomicznego, oraz Yuval Noah Harari, izraelski historyk i były stypendysta Fundacji Rotschildów. Choć trudno jest powiedzieć jaką rolę realnie odgrywają ci dwaj myśliciele w ruchu globalistycznym (nie musi być to wcale rola wiodąca), to należy poważnie traktować publikowane przez nich prace, gdyż łącząc je ze sobą, możemy ideologię neoglobalizmu spiąć w jedną logiczną całość. Schwab w swoich pracach tworzy podwaliny pod ideologię globalistyczną w wymiarze polityczno-ekonomicznym, natomiast Harari w wymiarze społeczno-kulturowym. Jeżeli weźmiemy w dodatku pod uwagę fakt, że Harari należy do grona doradców Schwaba i współpracuje ze Światowym Forum Ekonomicznym, to rozważanie poglądów tych dwóch autorów zbiorczo staje się tym bardziej uzasadnione.

Stąd też na naszych łamach globalizm nazywamy czasami zamiennie pojęciem schwabizm-hararizm, nawiązując w ten sposób do terminu marksizm-leninizm.

Następnie należy określić kim są sami globaliści. Co ciekawe, środowiska globalistyczne nie posiadają swojego formalnego politycznego przedstawicielstwa. W parlamentach krajów zachodnich nigdzie nie znajdziemy Partii Globalistów, gdyż takie partie nie istnieją. Nie istnieje też (przynajmniej oficjalnie) globalistyczna międzynarodówka, choć zdaje się, że do tej roli aspiruje kilka ponadnarodowych inicjatyw ze Światowym Forum Ekonomicznym (WEF) na czele. Nie oznacza to jednak, że nie ma na świecie partii, które służą globalistycznym interesom. Zastanawiający w tym kontekście może być fakt, że zarówno podczas corocznych spotkań WEF, jak i dwóch innych istotnych globalistycznych gremiów, czyli Grupy Bilderberg i Komisji Trójstronnej, pojawiają się politycy najróżniejszych opcji politycznych (we wszystkich tych gremiach pojawiają się często te same nazwiska), dzięki czemu widać, że globaliści preferują oddziaływanie na politykę poprzez jednostki. Wielu polityków sprawujących ważne stanowiska w Unii Europejskiej oraz państwach członkowskich Unii, w młodości było wspieranych finansowo przez rozmaite organizacje i fundacje promujące globalizm, stanowiące realne narzędzie do tzw. kreowania liderów, bo tak określają ten proces sami globaliści. O sposobie kreowania „liderów” lokalnych jako skutecznej strategii politycznej pisze w swoich książkach George Soros, prominentny globalista i promotor idei społeczeństwa otwartego.

Uzupełniając wywód na temat globalistów pozwolę sobie zacytować fragment tekstu mojego redakcyjnego kolegi Bartosza Kopczyńskiego. W tekście tym red. Kopczyński globalistów określa w następujący sposób:

„Jest to grupa międzynarodowych kapitalistów o globalnym zasięgu swych interesów. Niewiele pewnego możemy o nich powiedzieć, nie znamy bowiem szczegółowych ról i ustaleń. Musimy więc polegać na wiedzy historycznej i per analogiam transponować ją na współczesność. Wynika z tego, że globalną rewolucyjną grupę inicjatywną stanowią ludzie z kilkunastu rodzin bankierskich, o przeważającym pochodzeniu korzenno – anglosaskim, których główną siedzibą są Stany Zjednoczone i Londyn. Źródłem ich władzy jest zarządzanie kreacją, emisją, przepływem i wymianą pieniądza. Większość opinii publicznej nie ma świadomości, jak długo już trwają ich zmagania ze światem i ludzkością. Moja obecna wiedza pozwala na wskazanie tego momentu, w którym zwykli bankierzy stali się globalistami, i jest to początek XIX w. Ludzie ci przekazują sobie majątki, struktury władzy, wpływy i wiedzę z pokolenia na pokolenie. W globalistycznych rodach panuje wewnętrzny konserwatyzm obyczajowy, wyraźna struktura patriarchalna, wewnętrzna solidarność oraz współpraca między rodami. Jest to modus vivendi et operandi dokładnie przeciwny do tego, który aplikują wszystkim innym ludziom. Dzięki temu dokonali tak wielkiej kumulacji majątków, władzy i wpływów. Dzięki temu tak skutecznie ingerują w rozwój ludzkości.”

Ważne jest także to o czym red. Kopczyński wspomina w dalszej części swojego tekstu, wymieniając szereg ponadnarodowych organizacji, które służą globalistom jako narzędzia do realizacji panglobalnej polityki. Obok wspomnianych już przeze mnie Światowego Forum Ekonomicznego, Grupy Bilderberg, Komisji Trójstronnej i Unii Europejskiej, na tej liście znajdują się też instytucje takie jak ONZ, OECD, WHO, Bank Światowy, Klub Rzymski czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Znaczenie tych instytucji dla poszerzania globalistycznych wpływów na świecie zdaje się bardzo niedoceniane przez współczesne społeczeństwa Zachodu, które zdają się kompletnie nie rozumieć tego jaką rolę te instytucje w rzeczywistości odgrywają. Tymczasem jak pisze Klaus Schwab przyszłość należy właśnie do nich.

Schwab nie postuluje oficjalnie utworzenia rządu światowego, ale jest zwolennikiem rozwiązania, które de facto oznaczałoby ni mniej, ni więcej to samo. Według niego państwa narodowe nie są w stanie rozwiązywać współczesnych problemów globalnych związanych z m.in. zagrożeniami bezpieczeństwa, zmianami klimatu, terroryzmem, ryzykiem związanym z wymknięciem się spod kontroli rozwoju technologicznego. Z tego też względu państwa narodowe powinny się stopniowo zrzekać swoich własnych kompetencji na rzecz instytucji międzynarodowych, niekoniecznie tych już istniejących. Schwab nazywa to działaniem przez „wspólną platformę”. O możliwości powstania „rządu światowego” wprost pisze z kolei Harari.

Tzw. problemy globalne stanowią klucz do zrozumienia współczesnego globalizmu. Globalistyczna narracja głosi, że ludzkość w XXI wieku znajduje się w stanie permanentnego kryzysu, który jest tak naprawdę skutkiem jej działania. Problemy, które narosły w wyniku szkodliwej działalności człowieka stanowią zagrożenie egzystencjalne dla miliardów ludzi na całym świecie. Państwa narodowe w obliczu tych wszechobecnych zagrożeń przestają według globalistów spełniać taką rolę, jaką mogły odgrywać jeszcze 50 czy 100 lat temu. Nie są one bowiem w stanie rozwiązywać problemów globalnych, a co gorsza – narodowy egoizm utrudnia międzynarodową współpracę i prowadzenie skoordynowanych działań na rzecz walki z globalnymi problemami. Wobec tego świat powinien dostosować się do tej nowej rzeczywistości i odchodząc od archaicznej formy organizacji politycznej w postaci państw narodowych, wejść w erę globalnej, ponadnarodowej współpracy.

Globalne problemy mogą rozwiązać tylko globalnie działające instytucje. Państwa narodowe powinny więc przekazać swoje własne uprawnienia na rzecz tych instytucji, aby możliwe było rozwiązanie problemów zagrażających ludzkości. Stąd też np. aby skuteczniej walczyć z przyszłymi pandemiami (dla globalistów stanowi pewnik, że będą one miały miejsce, o czym wspominają zarówno Schwab, Bill Gates, jak i sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres), państwa narodowe powinny całkowicie podporządkować swoje systemy opieki zdrowotnej Międzynarodowej Organizacji Zdrowia (WHO), która mogłaby o wiele skuteczniej wprowadzać określone rozwiązania mające pandemiom zapobiegać, np. ogólnoświatowy lockdown czy ogólnoświatowy nakaz szczepień.

Jeżeli czytali Państwo część I niniejszego cyklu [powyżej -AC] to zapewne pamiętają Państwo, że podobny model działania przyjęła na naszym kontynencie Unia Europejska. Proces federalizacyjny, czyli przekształcenie Unii w superpaństwo miałby przebiegać w dokładnie ten sam sposób – państwa narodowe niezdolne do rozwiązywania problemów w skali europejskiej i globalnej (gdyż UE także posiada takie aspiracje) powinny delegować swoje kompetencje na rzecz Komisji Europejskiej, czy też innego organu, który miałby się z niej w przyszłości wyłonić, aby ta mogła „skuteczniej” zarządzać polityką europejską. Co istotne, tego rodzaju okoliczności zostały przewidziane w obowiązującej Konstytucji RP z roku 1997.

W artykule 9 punkt 2 czytamy: „Rzeczpospolita Polska może na podstawie umowy międzynarodowej przekazać organizacji międzynarodowej kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach”.

Prawda jest jednakże taka, że globaliści już teraz posiadają ogromną kontrolę rozciągającą się na wielu kluczowych z punktu widzenia polityczno-ekonomicznego obszarach. Red. Kopczyński w swoim tekście wymienia pośród tych obszarów m.in.: organizacje ponadnarodowe, międzynarodowe, eksperckie, pozarządowe; system bankowy; globalne firmy wszystkich branż, czyli przemysł, handel, technologia; media i przemysł rozrywkowy. Poza tym wpływy globalizmu obecne są także na szeroką skalę w świecie nauki oraz w Kościele Katolickim.

Zagrożenie globalizmu dla suwerenności Polski, a w zasadzie wszystkich państw Zachodu wynika więc – podobnie jak w przypadku zagrożenia ze strony UE – z globalistycznych tendencji do demontażu państw narodowych poprzez odebranie przynależnych im kompetencji na rzecz organizacji międzynarodowych. Na ten moment nie chodzi więc o żadne proklamowanie światowego państwa czy rządu światowego, jak często w uproszczony sposób wyobrażają sobie ludzie świadomi zagrożenia ze strony globalizmu. Podobnie jak w przypadku UE jest to zagrożenie pełzające, które można by też przyrównać do powolnego gotowania żaby. Zagrożenie suwerenności państwa ze strony globalizmu nie jest gwałtowne i natychmiastowe, jak w przypadku zbrojnej agresji wrogiego państwa. To zagrożenie wynika z procesów zachodzących stopniowo, na przestrzeni wielu lat, a w obecnych czasach, w których międzynarodowy system finansowy charakteryzuje się nieustająco rosnącym zadłużeniem państw, globaliści posiadający dominujące wpływy w systemie bankowym posiadają wszelkie narzędzia ku temu, by procesy te jeszcze bardziej zintensyfikować.

Jeżeli zagrożenie wynikające z sukcesów globalizmu dotyczy państwa, to tak samo dotyczy narodu dane państwo zamieszkującego. Już dziś w warunkach systemu demoliberalnego naród posiada niewielki wpływ na to w jaki sposób kształtowane jest państwo. W warunkach globalizmu ten wpływ spadłby do zera. Oznacza to, że społeczeństwa w gruncie rzeczy zostałyby pozbawione możliwości decydowania o swoim losie, gdyż wszelkie wytyczne przychodziłyby z góry, do której nie byłoby możliwości się odwołać. Brzmi to abstrakcyjnie? Wystarczy, że wrócimy do osławionego przykładu WHO. Załóżmy, że faktycznie traktat pandemiczny WHO zostaje podpisany przez wszystkie państwa świata i w nadchodzących latach dochodzi do ogłoszenia stanu globalnej pandemii. WHO uznaje arbitralnie, że w Polsce należy wprowadzić lockdown. Jeżeli bowiem WHO posiadłoby takie kompetencje, rząd staje się tak naprawdę jedynie podwykonawcą i musi polecenia spełniać, bo traktatowo się do tego zobowiązał. Wyobraźmy sobie, że społeczeństwo polskie w zdecydowanej większości nie zgadza się z decyzją WHO, jednakże państwowe służby zobowiązane są do zaprowadzenia w narodzie posłuszeństwa. W takiej sytuacji społeczeństwo nie ma nawet możliwości wywarcia jakiejkolwiek presji na ośrodki decyzyjne, gdyż te, oddalone od Polski o tysiące kilometrów, nie za bardzo interesowałyby się zdaniem opinii publicznej.

Oczywiście jest to tylko scenariusz teoretyczny i – jak to zwykle z utopiami bywa – w praktyce niewiele miałby wspólnego z górnolotnymi założeniami. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę rozwój technologiczny i możliwości likwidowania wszelkiego oporu za pomocą narzędzi cyfrowych (tak jak Trudeau postąpił z protestującymi w Kanadzie), nie jest to coś niemożliwego. Tutaj należy postawić więc pytanie o to czy globalistyczna, utopijna wizja świata pod nadzorem wielkich organizacji ponadnarodowych jest w ogóle wykonalna. Otóż odpowiedź na to pytanie brzmi: tak – dokładnie tak samo, jak możliwe było realizowanie innej globalistycznej utopii, czyli komunizmu, którego globalizm jest w dużej mierze ideowym spadkobiercą. Utrzymanie w szyku dużych, niejednolitych kulturowo obszarów możliwe jest jedynie poprzez tyranię i w tym właśnie tkwi największe zagrożenie ze strony globalizmu, że pod postacią szlachetnych haseł walki o lepsze jutro planety i dobrobyt ludzkości, kryje się realna groźba cyfrowej, technologicznej tyranii na niespotykaną w historii świata skalę.

___________

Zagrożenia polskiej suwerenności. Część II: Globalizm, Dominik Liszkowski, 23 sierpnia 2023

−∗−

Warto porównać:

Trwa batalia o polską niepodległość. Otwórzmy oczy Polakom! – Ordo Iuris
Przed nami epokowe wyzwanie. Musimy dotrzeć do wszystkich Polaków z informacją, że referendum dotyczy w rzeczywistości oddania suwerenności; że utrata niepodległości to konkretne szkody dla każdego Polaka. I tylko powszechny […]

___________

Postaw czerwonego sukna czyli o farsie politycznej
Społeczeństwo III RP jest społeczeństwem, które z punktu widzenia politycznego, z punktu widzenia zdolności do realistycznej oceny politycznej sytuacji, jest społeczeństwem skrajnie infantylnym. Po pierwsze nie potrafi ono zidentyfikować, jakie […]

___________

Jak odzyskać niepodległość. Aspekty formalne, materialne i… nasze cechy
Naród jednak nie chce odzyskiwać niepodległości z powodu dwojakiej niewiedzy: nie wie, że ją utracił, i nie wie, że nie jest narodem. Jak to rozumieć? Wydaje się sprzeczne, jednak pozornie. […]

___________

Czas nowego antysystemu
Pojęcie antysystemu należy całkowicie zredefiniować. Nowy antysystem nie może odnosić się już tylko do kontestacji systemu politycznego państwa – musi on brać pod uwagę system globalny, którego dynamiczna ewolucja zmienia […]

___________

Czerwony ład unijny czyli pełen wachlarz zakazów
Miesiąc miodowy z Unią Europejską już dawno za nami, a teraz rozwija się szara codzienność związku. Okazuje się więc, że związek ten nie jest ani z miłości, ani z rozsądku. […]

−∗−

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!

Niemcy sugerują: „W Polsce rozpoczął się proces. Osiedlą się tu Izraelczycy z Europy Zachodniej i Żydzi z Ukrainy”.

Co sugerują Niemcy? „W Polsce rozpoczął się proces. Osiedlą się tu Izraelczycy z Europy Zachodniej i Żydzi z Ukrainy”

17.03.2024 nczas!!!

Przedstawiciel społeczności żydowskiej
Przedstawiciel społeczności żydowskiej – zdj. ilustracyjne. / Fot. Dave Herring/Unsplash

Polska jest krajem bezpiecznym do życia dla Żydów – przekonują się o tym coraz częściej potomkowie ocalałych z Auschwitz. Przeprowadzają się do Polski, gdzie czują się bardziej chronieni niż w krajach Europy Zachodniej – opisuje w reportażu z Krakowa portal dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ), podkreślając, że na proces ten mocno wpłynęła wojna w Ukrainie i atak Hamasu na Izrael.

Jak sądzicie, po co Niemcy publikują takie teksty?” – pyta retorycznie red. Tomasz Sommer.

W krakowskiej synagodze przy ul. Dietla nabożeństwa odprawiane są po polsku i po hebrajsku. Wiele przychodzących tam rodzin mieszka na terenie dawnej żydowskiej dzielnicy Kazimierz. Dzielnica została nazwana na cześć króla Kazimierza Wielkiego (1310–1370), który zrobił wiele dla bezpieczeństwa Żydów w kwestiach prawnych – przypomniał FAZ.

„Dzisiaj w Polsce żyją Żydzi z pokolenia po-Auschwitz. Kraków stał się sercem tej nowej normalności. Kraków jest wyjątkowy, jest wielokulturowy” – powiedział rabin Eliezer Gurary. „Tu nie jest tak jak w Niemczech, gdzie przy wejściu do synagogi przeszukuje się wchodzących wykrywaczem metalu. Tutaj jest bardziej przyjaźnie” – wyjaśnił.

„Od 15 lat prowadzimy przedszkole żydowskie. We wrześniu osiągnęliśmy minimalny limit dziesięciorga dzieci w wieku szkolnym. Obecnie po raz pierwszy od ponad 50 lat mamy w Krakowie szkołę żydowską, małą pierwszą klasę. To szczególny powód do radości” – podkreślił rabin Gurary.

Jak zauważył FAZ, 800-tysięczny Kraków, drugie co do wielkości miasto w Polsce, nie jest odizolowaną od świata wyspą. „Od początku wojny w Strefie Gazy odbyło się tu kilka niewielkich demonstracji solidarności z Palestyńczykami. Społeczność żydowska potwierdziła, że na wydarzenie przybyli także demonstranci z Niemiec, niektórzy pochodzenia arabskiego” – pisze FAZ. Po 7 października w środowiskach żydowskich w Krakowie zwiększono środki ochrony – m.in. po doniesieniach o broni, w jaką mogli byli wyposażeni przyjeżdżający demonstranci.

W Krakowie znajduje się Centrum Społeczności Żydowskiej (Jewish Community Centre – JCC), zainaugurowane w 2008 roku przez brytyjskiego księcia Karola (obecnego króla). JCC oferuje przestrzeń każdemu, kto „w jakikolwiek sposób identyfikuje się jako Żyd – niezależnie od tego, czy jest ortodoksyjny, liberalny, religijny czy świecki”.

„Nad bramą powiewają flagi narodowe Polski, Izraela i Ukrainy. Na jednym z okien widać tęczową flagę. Na płocie od strony ulicy umieszczono dziesiątki zdjęć i nazwisk zakładników Hamasu” – opisuje FAZ.

Jednym z zakładników Hamasu jest 75-letni urodzony w Warszawie historyk Alex Dancyg, od kilkudziesięciu lat zaangażowany w dialog polsko-żydowski. 7 października został on uprowadzony przez Hamas, był torturowany. „Prezydent Andrzej Duda potwierdził, że będzie działać na rzecz uwolnienia Alexa Dancyga, który ma również polskie obywatelstwo” – zaznacza FAZ.

Dwa lata temu, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, pracownicy JCC „rzucili się na pomoc Ukrainie, otaczając opieką przez ten czas dziesiątki tysięcy uchodźców”. Pomoc udzielana jest do dziś.

Dyrektor JCC Jonathan Ornstein, pochodzący z rodziny żydowskiej w Nowym Jorku, potwierdził, że od 2022 roku JCC przeznaczyło blisko 10 mln dolarów na pomoc uchodźcom z Ukrainy. „Judaizm ma mniej wspólnego z wiarą, a więcej z działaniem” – podkreślił.

JCC organizuje również kursy językowe, z zakresu historii, religii oraz kuchni żydowskiej. „Języka hebrajskiego obecnie uczy się u nas ponad 300 osób, uczymy także języka jidysz i arabskiego” – wyjaśnił Ornstein. Dodał, że w planach JCC jest m.in. wycieczka rowerowa z miejsca pamięci – obozu Auschwitz – do Krakowa. „Z miejsca śmierci do miejsca nowego życia” – podkreślił.

W ocenie Ornsteina w Krakowie osoby noszące jarmułki nie spotykają się z przejawami antysemityzmu. „Tutaj nie ma tego problemu. W Polsce panuje ogromne zainteresowanie kulturą żydowską” – wyjaśnił. Jak dodał, Kraków to miasto o dużych tradycjach judaistycznych. „Gdy przyszedł Holokaust, to żydowskie serce zostało wyrwane. Później nadszedł komunizm i prawie w ogóle się o tym nie mówiło. A teraz, od około 1989 roku, ludzie są ciekawi i interesują się tym” – dodał.

Zapytana o wystąpienie posła Konfederacji Grzegorza Brauna, który zakłócił w Sejmie obchody Chanuki, gasząc świece, socjolożka i aktywistka Miriam Synger oceniła, że jest to przykład „braku wiedzy o kulturze żydowskiej, chrześcijańskiej i polskiej.” „Decydującym czynnikiem w takich przypadkach jest zawsze reakcja polityków i społeczeństwa. A tu reakcja była bardzo dobra, ostra i wyraźna” – zgodził się Ornstein.

„Teraz w Polsce łatwiej i bezpieczniej być Żydem niż w jakimkolwiek kraju Europy Zachodniej” – stwierdził Ornstein. Podkreślił przy tym, że nadal „wielkim zadaniem pozostaje przekazanie tego faktu środowisku żydowskiemu, które wciąż postrzega Polskę z perspektywy Holokaustu”.

„W Polsce rozpoczął się proces, który będzie się nasilał. Osiedlą się tu Izraelczycy z Europy Zachodniej i Żydzi z Ukrainy. (…) Polska od pewnego czasu jest krajem o dobrym rozwoju gospodarczym, a jednocześnie krajem zapewniającym Żydom bezpieczeństwo” – podsumował dyrektor JCC.

Rocznicowa pielgrzymka do Pana Naszego

Rocznicowa pielgrzymka do Pana Naszego

Stanisław Michalkiewicz  tygodnik „Goniec” (Toronto)    17 marca 2024 za wszelką cenę

12 marca 1999 roku „drogi Bronisław”, czyli prof. Bronisław Geremek, przez panią Magdalenę Albright, co to, jako Żydówka, nie była pewna, czy jest Czeszką, czy może Serbką, do spółki z „profesorem” Władysławem Bartoszewskim, mianowany naszym „Skarbem Narodowym”, złożył w Waszyngtonie dokumenty ratyfikacji przez Polskę traktatu waszyngtońskiego z 1949 roku – i w ten sposób Polska została przyjęta do NATO. Był to jeden z etapów ustanawiania przez Amerykanów i Sowieciarzy nowego porządku politycznego w Europie, ponieważ porządek jałtański przestał być aktualny, a Sowieciarzom nie opłacało się bronić go za wszelką cenę.

Cokolwiek złego by o nich nie powiedzieć, to nie są oni tak głupi, jak nasi Umiłowani Przywódcy. Na przykład taki, który niedawno powiedział, że Ukraina musi z Rosją wygrać „za wszelką cenę”. Tak może mówi tylko idiota, bo „wszelka cena” może oznaczać na przykład również istnienie państwa polskiego. Ale to nie wina idioty, bo jego tak Pan Bóg stworzył, tylko naszych rodaków, którzy idiotów wysuwają na najwyższe stanowiska państwowe.

Wróćmy jednak do wątku głównego. Ustanawianie nowego porządku politycznego w Europie rozpoczęło się od spotkania Michała Gorbaczowa z prezydentem Reaganem w Genewie w marcu 1985 roku i podczas tego spotkania Amerykanie podjęli sowiecką ofertę wspólnego ustanowienia nowego porządku. Już rok później, po spotkaniu w Reykjaviku okazało się, że istotnym elementem tego porządku będzie ewakuacja imperium sowieckiego ze Środkowej Europy. Powstającą wskutek tego próżnię polityczną próbowały wypełnić państwa Europy Środkowej zgrupowane w „Heksagonale”, ale Niemcy w początkach lat 90-tych, przy pomocy USA, które bombardowały Serbię, bez trudu je rozgoniły i od tej pory tę próżnię wypełniają Niemcy, rozszerzając na Europę Środkową Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem i stwarzając w ten sposób odpowiednie warunki dla restytucji IV Rzeszy.

Ale IV Rzesza, którą właśnie pod kierownictwem niemieckim Europa za amerykańskim przyzwoleniem buduje, nie ma własnych sił zbrojnych, bo wcześniej wszystkie próby stworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, spotykały się ze stanowczym amerykańskim: „NIET!” Rzecz w tym, że kiedy w roku 1954 Amerykanie zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii, to na wypadek, gdyby Hitler zmartwychwstał, godząc się w roku 1955 na utworzenie Bundeswehry, wmontowali ją w całości w struktury NATO, za pośrednictwem których ją kontrolują. Pomysł utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO jest więc pseudonimem wyprowadzenia Bundeswehry spod tej amerykańskiej kurateli, co byłoby uchyleniem jeszcze jednego skutku wojny przegranej przez Adolfa Hitlera. Toteż o ile Amerykanie nie mieli nic przeciwko temu, by Niemcy podporządkowały sobie politycznie i ekonomicznie Europę Środkową, a nawet im w tym pomogli, to uważali, że militarnie to oni muszą Europę kontrolować. Wyrazem tego dążenia było właśnie włączenie Europy Środkowej do obszaru NATO.

Również i to zostało uzgodnione, nie tyle z Sowietami, bo Związek Sowiecki już wtedy nie istniał, tylko z Rosją. W 1997 roku Rosjanie, nie wysuwając sprzeciwu wobec rozszerzenia NATO na Europę Środkową, zawarli z Amerykanami w Paryżu porozumienie dotyczące – jak to nazwano – „środków budowy zaufania”. Obejmowały one m.in. zakaz przesuwania zachodniej broni jądrowej na wschód od dawnej granicy niemiecko-niemieckiej oraz zakaz zakładania na obszarze państw nowo-przyjętych do NATO stałych baz Sojuszu. Dlatego też w roku 1999 NATO zostało rozszerzone na obszar Europy Środkowej bezkonfliktowo.

Na tym jednak nie skończył się proces ustanawiania w Europie nowego porządku politycznego. Istotnym krokiem w tym kierunku był tzw. „reset” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, przeprowadzony przez prezydenta Obamę 17 września 2009 roku. Prezydent Obama wycofał Stany Zjednoczone z aktywnej polityki w Europie Środkowej, w powstałą wskutek tego polityczną próżnię natychmiast wypełnili „strategiczni partnerzy”, czyli Niemcy i Rosja. Kolejny istotny krok został zrobiony 20 listopada 2010 roku na szczycie NATO w Lizbonie, gdzie proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. NATO i Rosja ze śmiertelnych wrogów stały się „strategicznymi partnerami”. Było to ukoronowanie 25 lat prac nad ustanawianiem nowego porządku politycznego w Europie – porządku „lizbońskiego”. Jego najważniejszym postanowieniem było wspomniane strategiczne partnerstwo NATO-ROSJA, którego najtwardszym jądrem było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, a z kolei jego kamieniem węgielnym był podział Europy na strefę niemiecką i strefę rosyjską – prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbengtrop-Mołotow. Prawie – bo republiki bałtyckie, które w roku 1939 znalazły się po wschodniej stronie tego kordonu, teraz znalazły się po stronie zachodniej – w NATO.

I kiedy wydawało się, że klamka zapadła na 50, a może nawet na 100 lat, prezydent Obama, któremu nie udało się, gwoli udelektowania bezcennego Izraela, zorganizować koalicji państw europejskich przeciwko syryjskiemu tyranowi, przypisując swoje niepowodzenie intrygom zimnego ruskiego czekisty Putina, z tej irytacji w 2013 roku wysadził porządek lizboński w powietrze. Jak ujawniła Wiktoria Nuland, USA wyłożyły 5 mld dolarów na zorganizowanie na Ukrainie „majdanu” w celu wyłuskania tego kraju z rosyjskiej strefy. W ten sposób wyleciało w powietrze „strategiczne partnerstwo” NATO-Rosja i cały porządek lizboński, a na Ukrainie sytuacja stała się płynna, aż wreszcie doszło do otwartej wojny w lutym 2022 roku.

Ta wojna przeszła w stan chroniczny, co sprawia, że nawet prezydent Józio Biden, który zachęcił prezydenta Zełeńskiego do odrzucenia porozumień mińskich, co zostało przez Putina wykorzystane jako pretekst do inwazji, chciałby się teraz jakoś z tej awantury wyplątać tym bardziej, że ukraińskiego mięsa armatniego zaczyna brakować. W tej sytuacji pojawiają się pomysły, by do wojny z Rosją popchnąć takie państwa, jak np. Polska. Jak pokazał ostatnie szczyt UE w Paryżu, panu prezydentowi Dudzie, podobnie, jak Generalnemu Gubernatorowi Donaldowi Tuskowi, szalenie imponuje taki awans na kreatorów światowej polityki. Obawiam się, że właśnie w tym celu Pan Nasz z Waszyngtonu Józio Biden 12 marca wezwał przed swoje oblicze zarówno pana prezydenta Dudę, jak i Generalnego Gubernatora Tuska, żeby w ramach zapłaty za radosny przywilej przyjęcia do NATO, wyznaczyć im zadania.

Jakie to będą zadania tego nie wie ani pan prezydent Duda – bo w wygłoszonym 11 marca orędziu do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego, nie bardzo wiedział, co powiedzieć – podobnie jak nie wie tego Generalny Gubernator, który w dodatku będzie musiał zadania przekazane mu przez Pana Naszego Józia Bidena, jakoś skoordynować z zadaniami, jakie wyznaczyła mu niedawno Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen.

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Przedziwne niezrozumienie tak prostej sprawy: Idźmy pod Tron Królowej Nieba i Ziemi, Jej Ludu.

Otrzymałem list, natychmiast po Migawkach:

Apele o udział w błagalnych Marszach Pokutnych otwiera 10 razy mniej ludzi, niż MEMy. Sądzisz, że obejrzenie obrazka obroni twoje dziecko przed porno, ciemnotą czy zielonym wariactwem? Mężowie stanu mówili, że jeśli 10% Narodu zażąda czegoś – to nawet tyran się zastanowi, może podda. Bo wtedy Bóg nam pomoże.

=========================

Andrzej B. Ryfa

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus †

Szanowny Panie Mirosławie, rozumiem Pana i całkowicie się z Panem zgadzam, że MEMy maja większą poczytność niż jakieś tam Apele, Marsze, Krucjaty czy Nabożeństwa, taki jest stan Dusz i Umysłów naszych Braci i Sióstr, ma być fajnie bo życie jest krótkie i tylko JEDNORAZOWE!

Niestety należę również do tych co już dawno przestali nawet zaglądać pod takie posty, tyle, że może z całkiem innego powodu.

Mianowicie, moje Apele, od 23 lat, do Ratowania Ojczyzny w Gietrzwałdzie nie spotykały się z najmniejszym odzewem, więc dlaczego ja mam wspierać ludzkie pomysły, kiedy ich autorzy nie respektują najprostszych próśb samej Królowej, bo oni wiedzą lepiej?!

Owszem, wielu z tych, których mogłem zapytać osobiście o ich zdanie na temat Warty Różańcowej przed Kaplicą Objawień w Gietrzwałdzie, wyrażało poparcie i ogólną aprobatę wobec moich argumentów,ale tylko w, dosłownie w kilku przypadkach, stanęły za tym konkrety a i te były raczej słomianym zapałem aniżeli poważnym potraktowaniem zaproszenia, jakie jednoznacznie skierowała do swego Ludu – nasza Królowa!

Nie piszę tego z rozgoryczenia czy innych osobistych pobudek, martwi mnie tak przedziwne niezrozumienie tak prostej sprawy, zaproszenia pod Tron Królowej Nieba i Ziemi, Jej Ludu, przez Ludzi tak oddanych Jej Opiece i Jej się zawierzających – nie do pojęcia!

Niech te kilka słów sprawi, trochę wsparcia dla Pana wielkiej pracy,

Oraz może da taka małą, chociaż, ale odskocznię od bieżączki, ku fundamentom naszego Ducha Narodu, który ma wspomagać Tę, która otrzymała władzę i posłannictwo by miażdżyć łeb szatana, I neutralizować wszystkie herezje po świecie całym – wspomagać tak, jak nam to jednoznacznie wyraziła podczas Objawień w Gietrzwałdzie AD 1877.

Pozdrawiam Pana i to co Pan tak ofiarnie czyni, a w mojej codziennej Adoracji Najświętszego Sakramentu, Oddaję nas, spełniających Wolę Bożą, pod Opiekę Zwycięskiej naszej Królowej †

Króluj nam Chryste

Andrzej B. Ryfa

====================================

PS. Zapraszam na stronę: wartarozancowa.pl

Ma służyć jako taki drogowskaz ku Tronowi zniesionemu z Nieba,

Tam jest to właściwe i godne miejsce aby trwać przy Naszej Królowej !

=======================

„Jestem Najświętsza Maria Panna Niepokalanie Poczęta. Chcę abyście codziennie odmawiali Różaniec. Pokutujcie, nie smućcie się, bo Ja zawsze będę z Wami”.

Satanizm… ideologia czy ludzie? Triumfalny powrót żydokomuny

Satanizm… ideologia czy ludzie? Triumfalny powrót żydokomuny

Autor: CzarnaLimuzyna , 13 marca 2024 ekspedyt/satanizm-ideologia-czy-ludzie

“Spośród mieszkańców Domu Władzy to Żydzi byli największymi kosmopolitami i z nadejściem „owego dnia” wiązali największe nadzieje. Modernizacja Rosji, jaka dokonała się u schyłku epoki carskiej, zniszczyła tradycyjny żydowski monopol na szeroki zakres zawodów usługowych na zachodnich rubieżach imperium. Żydowska rewolucja przeciwko państwu carskiemu była nierozerwalnie związana z żydowskim buntem przeciwko tradycyjnemu żydowskiemu życiu. Mniejszość wybrała syjonizm; większość z tych, którzy wybrali kosmopolityzm, czyniła to z uporem i konsekwencją niespotykaną wśród socjalistów o tradycyjnym pochodzeniu narodowym.

Zamieszkujący Dom Władzy Polacy, Łotysze i Gruzini zdawali się zakładać, że proletariacki internacjonalizm przystaje do ich języków, pieśni i potraw. Żydzi utożsamiali socjalizm z „czystym sieroctwem” i celowo unikali mówienia w jidysz w domu czy przekazywania dzieciom czegokolwiek, co uważali za żydowskie. Ich dzieci miały przecież żyć w socjalizmie. Tymczasem oni w ankietach personalnych wciąż określali się jako „Żydzi z pochodzenia” i zdawali się akceptować siebie nawzajem jako członkowie jednego plemienia i synowie jednej rewolucji”. /Yuri Slezkine„Dom Władzy. Opowieść o rosyjskiej rewolucji”/

Wiem, że niektórzy będą się zżymać na słowo powrót, wszak żydokomuna zawsze rządzi, zawsze radzi, oraz zawsze ciebie zdradzi, a to w ramach wielkiego żarcia (TKM) albo w trakcie intensywnej dbałości o linię programową (Rewolucja pożera swoje dzieci).

Właśnie nadeszły dni podczas których żydokomuna przeżywa swój największy rozkwit w historii. Na niwie międzynarodowej święci triumf Yuval Noah Harari dla wtajemniczonych „zwykły satanista” dla innych trans-humanista, sodomita i ideolog nowego totalitarnego porządku. Postać tyle odrażająca co przemijająca i już wkrótce pewnie ustąpi miejsca kolejnemu „ekspertowi”.

W Polsce, czyli jak mawia klasyk gatunku, „na najlepszej działce na globusie” żydokomuna podniosła swój łeb do obrazoburczej koronacji w nikczemnym rytuale wyróżnienia żydowskiego rasizmu jako przewodniej siły postępu i rozwoju, co na każdym kroku kłóci się z fundamentami naszej cywilizacji – prawdą, prawem i moralnością, których przejawy wraz ze zwykłą normalnością nazywane są „antysemityzmem” lub „mową nienawiści” /szkolenia z nienawiści/

Stara i nowa żydokomuna

(…) Jak na pewno wiecie, środowiskiem, z którego pochodzę, jest liberalna żydokomuna. To jest żydokomuna w sensie ścisłym, bo moi rodzice wywodzili się ze środowisk żydowskich i byli przed wojną komunistami. Być komunistą znaczyło wtedy coś więcej niż przynależność do partii to oznaczało przynależność do pewnego języka, do pewnej kultury, fobii, namiętności. /Adam Michnik, „Powściągliwość i Praca” (nr 6, 1988 r.)/

Aktualnym wyznaniem żydokomuny pozostał oczywiście komunizm ale nie ten rozumiany potocznie, lecz komunizm zmodyfikowany przez Szkołę Frankfurcką ze wszystkimi aktualnymi dopalaczami typu lgbt i czerwono-brunatnym ładem nazywanym dla zmylenia użytecznych idiotów –  zielonym. Cele tej ideologii są niezmienne: zabór własności i wolności oraz budowa „zwierzęcego folwarku” wraz z nowoczesną rzeźnią dla mieszkańców, podzielonego na 15 minutowe strefy.

Ideologia

Marksizm nie jest jedynym składnikiem. Nie jest też pierwszą trucizną, której użyto przeciwko ludziom. Cofnijmy się, przy pomocy Magdaleny Wielomskiej, do przedstawiciela lewicy heglowskiej, Ludwiga  Feuerbacha.

Następnie, po kolei:

Tajemnica Izraela na tle historii

Chanukowa Rzeczpospolita Przyjaciół, czyli 3 odsłony pieśni Hava Nagila

Źródła ideologii Unii Antyeuropejskiej, czyli antychrystianizm stosowany

Struktura czyli kto nam to wszystko organizuje – Marek T. Chodorowski

Satanizm, ideologia czy ludzie?

Pytanie jest prowokacją, ale nie jest bezsensowne. Prawidłowa odpowiedź brzmi: ludzie owładnięci ideologią satanistyczną. Ideologie lewicowe są z reguły satanistyczne w sensie odrzucenia Boga i  negacji ludzkiej natury. Wśród kadry zarządzającej są sataniści, ale większość jest mięsem armatnim ze świadomością niewolników. Nierzadko, wśród fanatyków trafiają się ludzie chorzy psychicznie. Jednostką chorobową jest najczęściej paranoja indukowana. Najbardziej zaangażowane są osoby zdemoralizowane i ogłupione.

Kto jest wrogiem żydokomuny?

Każdy kto mówi prawdę, żyjąc według standardów cywilizacji łacińskiej. Nie bez powodu redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” zwanej żydowską, Michnik notabene syn Ozjasza Szechtera, żydowskiego przestępcy, skazanego za próbę zmiany przemocą ustroju Państwa Polskiego przez działalność w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, napisał swego czasu o trzech zagrożeniach – o trzech fundamentalizmach: narodowym, religijnym, moralistycznym. Redaktor „Wyborczej” stosującej w praktyce tolerancję represywną wielokrotnie wracał do swego tekstu próbując podtrzymywać tezę o rzekomym zagrożeniu normalnością, normalnością z polskiego punktu widzenia,  puszczając do druku artykuły o tytułach „Patriotyzm jest jak rasizm” albo sam pisząc: “Dziś grozi nam już nie komunizm, ale populizm i ksenofobia“.

Dlaczego wspominam o Michniku? Dlatego, że to m.in. z jego udziałem odbyła się celebracja „powrotu”.

Adam Michnik w TVKO. Wywiad przeprowadza Dorota Wysocka-Schnepf, dziennikarka Gazety Wyborczej i żona syna pułkownika Maksymiliana Sznepfa

Siła przewodnia narodów “Rzeczpospolitej Przyjaciół” czyli Michnik et consortes z przystawkami zgodnie ze starym hasłem partia siłą przewodnią narodu nadaje ton w mediach i w polityce. Pisząc o narodach mam na myśli Olaków zwanych fajnopolakami, a także coraz liczniejszych Ukraińców oraz Żydów zmagających się z niezwykle groźnym, bo najczęściej niewidzialnym, antysemityzmem. To dopiero początki zmian, ale trzeba przyznać są one obiecujące: likwidacja polskiej historii i literatury ułatwi integracje wyżej wymienionym. Nie zaniedbując podmiotu lirycznego nadmienię w tym kontekście o stosunkowo młodym pokoleniu, które przebojem wdarło się na różowy salon polityki.

Wymienię dwie najbardziej zasłużone osoby, gorliwe w dziele pogłębiania leworządności oraz wdrażania odpowiedniej historii Polin. Są to Anna Maria Żukowska i pełniąca ministerialną funkcję Dziemianowicz-Bąk. Obydwie panie, mówiąc delikatnie, mają żydowskie pochodzenie. Na zdjęciu poniżej prezentują projekt ustawy ws. zakazu gloryfikacji niektórych Żołnierzy Niezłomnych.

O przypadku pani Dziemianowicz-Bąk wypowiedział się jej rodzony ojciec, Remigiusz Dziemianowicz deklarujący się jako polski patriota.

Tak wychowała ją moja żona (…) córeczka jest typową nazi-bolszewiczką, ale nie ja ją tak wychowywałem, a więc jedynie może mi być przykro.

Postawa pana Remigiusza, to co napisał, może skłonić nas do spiskowej teorii, że na terenie Polski mieszkają także inni Żydzi…. Zwracam uwagę na sformułowanie “nazi – bolszewiczka”. Dlaczego nazi? Otóż dlatego:

Każdy kto zakazuje na terenie RP wydobycia węgla, (…) ogranicza hodowlę zwierząt, roślin, uprawę ziemi, każdy jest rodowodem spokrewniony z bestialskimi ideologiami III Rzeszy Niemieckiej” – ks. prof Tadeusz Guz

________________________________________________________________________

Postanowiłem nie wklejać innych zdjęć Żydów, w tym Mosze Turbowicza, aktualnie Mariana Turskiego członka sowieckiej ekspozytury w Polsce (PPR) założonej przez NKWD, popierającego stalinowski reżim, który miał ostatnio czelność nazwać posła Brauna “polskim faszystą”.

Tagi: Satanizm… ideologia czy ludzie?, Stara i nowa żydokomuna, Triumf żydokomuny

O autorze: CzarnaLimuzyna

Bunt przeciwko UE. Kto reprezentuje interes ogółu obywateli.

Bunt przeciwko UE

Posted by Marucha w dniu 2024-03-11 marucha/bunt-przeciwko-ue

Masowy bunt rolników (i nie tylko) przeciwko władzy – tej unijnej i miejscowej – uzasadnia pytanie podstawowe: kto reprezentuje interes ogółu obywateli, czyli kto jest deponentem Rzeczy Publicznej (Rzeczypospolitej)?

Odpowiedź jest oczywista, nie muszę być dosłowny. Nastąpiła bowiem częściowa delegitymizacja (takie mądre słowo) nie tylko formalnych organów sprawujących formalną władzę, lecz pośrednio również klasy politycznej, bo nikt z jej grona nie stanął po stronie obywateli (czyli Rzeczypospolitej) – i u nas, a tym bardziej w Brukseli, bo nowa „nadzwyczajna kasta” polityczno-urzędniczo-lobbystyczna tworząca unijne nonsensy schowała się i chce przeczekać ten bunt.

Delegitymizacja dotyczy również istotnej części prawa unijnego, w tym zwłaszcza zezwalającego na swobodny napływ towarów rolnych z Ukrainy jak i owego „zielonego ładu”.

Nieudolna a przede wszystkim wroga wobec obywateli władza traci również zdolności stanowienia prawa. Co prawda może pisać jakieś przepisy, ale nie są już one „prawem”, bo ich zastosowanie było niezgodne z interesem publicznym.

Zjawisko to jest znane od wieków i nie muszę go długo opisywać. Przypomnę tylko (jaskrawy przykład) okres niemieckiej okupacji w latach 1939-1945: czas w sumie nieodległy i dla starszego pokolenia, które wychowywało się w okresie powojennym, w pełni czytelny. Czy niemieckie władze okupacyjne (tak, były wtedy „władze”) wydawały (jakoby) obowiązujące nas przepisy? Czy za ich nieprzestrzeganie karano „nieposłusznych”, w tym posługując się na co dzień najwyższym wymiarem kary? Odpowiedź jest równie oczywista. Czy Polacy i większość innych obywateli okupowanej Polski uznawało wywodzące się z tych przepisów nakazy i zakazy za „prawo” czy „bezprawie”?

Odpowiedź na to pytanie znamy od dawna, bo nie uznawaliśmy wówczas IUS GLADII (prawo miecza), czyli nie chcieliśmy się podporządkować przepisom zwycięzcy, którego nie uznawaliśmy za zwycięzcę.

Z prawem stanowionym przez władze polskie, które nastały po wyzwoleniu w latach 1944-1945 (tak, to było „wyzwolenie” spod niemieckiej okupacji – dla współczesnej niemieckiej partii w Polsce było „zniewoleniem” i „okupacją sowiecką”) jest już nieco inaczej. Do dziś obowiązują normy prawne ustanowione przez władze nie tylko PRL, ale również przez taki organ jak PKWN, czyli Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, który m.in. wydał obowiązujący do dziś Dekret o reformie rolnej, na podstawie której miliony naszych obywateli mają tytuły prawne do własności nieruchomości.

Podobnie w przypadku wywodzących się z prawa Polski Ludowej tytułów własności do majątku na terenie Ziem Odzyskanych, czyli jednej trzeciej naszego terytorium. Przypomnę, że zgodnie z „prawem niemieckim” obowiązują tam (jakoby) przedwojenne, czyli niemieckie tytuły własności.

Przykłady są więc złożone i odwołują się nie tyle do stanów formalnych, ale również do świadomości prawnej obywateli bez której nie można mówić o „prawie” i jego obowiązywaniu.

Dziś rolnicy uznali za bezprawne niektóre działania „prawotwórcze” władz Unii Europejskiej, bo jest to w ich ocenie „antyprawo” lub „neoprawo” (prościej: bezprawie).

W rządzących kastach zaczął się popłoch i szybkie wycofanie się z niektórych absurdów ekologicznych. Twardo broniony jest natomiast przywilej przywozowy bezcłowego importu towarów ukraińskich, czyli „słudzy narodu ukraińskiego” (tak sami siebie nazywają niektórzy urzędnicy naszego kraju) są silniejszym lobby niż ekolodzy.

Tu nie ma stanów pośrednich: albo wygrają obywatele i obronią swoja ojcowiznę, albo zostanie obronione pseudo-zalegalizowane bezprawie. Tu żadne „odroczenia” tychże nakazów i zakazów nic nie zmienią, chyba że obywatele (czyli my) przegrają tę bitwę.

Ten spór jest spektakularnym podsumowaniem naszego dwudziestoletniego członkostwa w Unii Europejskiej. Jest to również klęska polityki proukraińskiej (czyli antyrosyjskiej) nie tylko ostatnich dwóch lat. Obywatele nie godzą się na rolę ekonomicznej ofiary zimnej wojny prowadzonej w interesie obecnych władz w Kijowie.

[Czyżby? A KTO tymi marionetkami steruje? MD]

Witold Modzelewski https://myslpolska.info

DZIADEK W WEHRMACHCIE, DZIADEK W UPA, a z Polski kamieni kupa. Krzysztof Baliński.

DZIADEK W WEHRMACHCIE, DZIADEK W UPA, a z Polski kamieni kupa

Krzysztof Baliński

Niby odszedł, a jest – tak pisali osłupiali komentatorzy. Chodziło o Michała Dworczyka – który 13 października 2022 stracił stanowisko szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, a w rządzie pozostał. Gdy Morawiecki w specjalnym rozporządzeniu określił obowiązki nowego ministra bez teki na: „Realizacja zadań w ramach projektów dotyczących udzielenia wsparcia państwom sąsiednim”, stało się jasne, że Dworczyk stanął na czele utworzonego specjalnie dla niego resortu do spraw ukrainizacji Polski. Na zwołanej z tej okazji konferencji, chełpił się: „Czas, w którym pełniłem obowiązki szefa kancelarii obfitował w wiele ważnych zdarzeń i procesów, które do dziś wpływają na naszą rzeczywistość”. I tu nie łgał, bo (oprócz przewodzenia pandemicznej histerii rządu, która kosztowała 200 miliardów oraz zakontraktowania tylu szczepionek, że wystarczały na wyszczepienie stu milionów) to on kierował akcją przesiedlenia kilku milionów Ukraińców i w ciągu pół roku rozdał na ten cel 40 miliardów oraz dwa razy tyle na pomoc dla Ukrainy.

Jeszcze inne wyczyny Mychajło Dworczuka (bo tak się pierwotne, czyli właściwie nazywał) na polu ukrainizacji Polski: W 2022 r. złowieszczo zapowiedział „rząd rozpoczyna pracę nad rozwiązaniami, które pozwolą na uproszczenie procedur i możliwości związanych z osiedleniem się w Polsce wszystkich potomków mieszkańców I i II Rzeczypospolitej, którzy deklarują związek z Polską”. Wyraźnie mówił o „potomkach mieszkańców”, a nie potomkach Polaków, co jednoznacznie oznacza, że miał zamiar osiedlić w Polsce Ukraińców.

Tak więc, gdy Orbán nadawał obywatelstwo wszystkim Węgrom żyjącym na Ukrainie, Mychajło nadawał obywatelstwo ściąganym do Polski Ukraińcom. Po sprawach kresowych poruszał się jak po prywatnymfolwarku. Zmonopolizował politykę wschodnią, rozdawał kadrowe karty na polskich placówkach konsularnych na Wschodzie. Zasiadał we wszystkich możliwych gremiach zajmujących się Polakami za Granicą. I jeszcze jedno – w Wałbrzychu osiągnął bardzo dobry wynik w ostatnich wyborach do Sejmu.

„Nie mogę już dłużej milczeć. Z miłości do własnej Ojczyzny. Nie mogę udawać, że nie widzę tych hańbiących Polskę działań na granicy polsko-ukraińskiej. Przepraszam Was, drodzy ukraińscy Przyjaciele. To, co się dzieje, nie może być dziełem moich rodaków. Hańba i wstyd. przepraszam walczącą Ukrainę, przepraszam” – takimi szokującymi, pogardliwymi słowami obsobaczyła rolników, którzy przybyli Polsce na odsiecz, Eliza Dzwonkiewicz, konsul generalna RP we Lwowie. Ale to nie wszystko – przywołała wspomnienia ze swojej młodości, gdy dowiedziała się, że podczas powstania warszawskiego Rosjanie nie zgodzili się na lądowanie alianckich samolotów, przewożących pomoc dla Warszawy: Myślałam, że tak haniebnie mogą się zachować tylko ruscy. Byłam wówczas, jako nastolatka, przekonana, że tylko ruscy mogą spokojnie patrzeć, jak inny naród się wykrwawia. Że my, Polacy, nigdy byśmy czegoś podobnego nie zrobili. Podsumujmy zatem: porównała polskich rolników do Sowietów, oskarżyła o zadawanie ciosu w plecy Ukrainie i stwierdził, że nie są prawdziwymi Polakami. Tu przypomnienie – gdy 3 lata temu Ukraina zablokowała tranzyt pociągów towarowych jadących do Polski z Chin, Dzwonkiewicz milczała.

Kim jestkonsul, która „nie może bez obrzydzenia patrzeć na polskich rolników i choć przez jeden dzień być lojalnym funkcjonariuszem państwa polskiego? To bliska współpracowniczka Michała Dworczyka. To absolwentka ukrainistyki i (tak, jak Dworczyk) podyplomowego Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. I tak, jak Dworczyk, wywodzi się z grupy tzw. harcerzy, którzy porobili kariery w strukturach państwa (podharcmistrz , członek Wydziału Wschodniego Naczelnictwa ZHR, kierownik Wydziału Polaków Poza Granicami Kraju). Od 2006 r., wraz z Dworczykiem członek zarządu Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie. W latach 2010-2016 stała na czele zarządu fundacji Banku Zachodniego WBK, tego samego, którego prezesem był Mateusz Morawiecki. A potem poszło jak z płatka – po objęciu władzy przez PiS została dyrektorem w Narodowym Centrum Kultury, potem tworzyła Fundację Polskiej Grupy Zbrojeniowej, aby w roku 2019 pojawić się w MSZ i (z rekomendacji Dworczyka) wyjechać do Lwowa. I jeszcze jedno – w latach 2002–2005 pracowała w Fundacji Ośrodka KARTA, wówczas gdy przeniknęli do niej Ukraińcy i zniszczyli archiwa dokumentujące zbrodnie UPA na Polakach.

Dlaczego na placówkę, wymagającą najwyższych kompetencji dyplomatycznych, wysłano dyletantkę? Bo posiadła podstawową kwalifikację – była znajomą Dworczyka. Humorystyczne było jej przesłuchanie w sejmowej Komisji ds. Łączności z Polakami za Granicą. Gdy okazało się, że jest absolwentem filologii ukraińskiej i zapytano, dlaczego wybrała takie studia, beztrosko odpowiedziała: aplikowałam na inny kierunek, ale zabrakło mi dwóch punktów. A o Lwowie miała do powiedzenia tylko to, że przed wojną był wielokulturowy, z ludźmi o poczuciu humoru. O innych sprawach i zadaniach konsula musieli przypominać posłowie. A i tak wszyscy zachwycali się, jaką to Rzeczpospolita będzie miała konsul.

Bulwersowała informacja – apologeta banderowców został dyrektorem Instytutu Kultury Polskiej w Kijowie. Robert Czyżewski, chwalący się ukraińskimi korzeniami, to wnuk Hryhorija Czyżewskiego, ministra spraw wewnętrznych Ukraińskiej Republiki Ludowej. Wikipedia pisze: doradca prezydenta RP, członek NZS i Federacji Młodzieży Walczącej, jeden z założycieli Ligi Republikańskiej. Co (poza chwaleniem się ukraińskimi korzeniami) głosił? „Może my, Polacy, powinniśmy zgrzytnąć zębami, niech im ten Bandera stoi, skoro się uparli. Bandera, człowiek, który walczył o wolną Ukrainę, zabijał polskich polityków. Przykro nam, Polakom? No przykro, ale w ostateczności nie on bezpośrednio mordował, ale wydawał rozkazy tak jak Hitler […] Jak się Ukraińcy uparli stawić mu pomniki, to może my powinniśmy odpuścić. Może niech przez polskie gardło przejdzie, że ten cel ukraiński jednak był słuszny. Strona polska również nie jest bez winy, bo reakcja polska w latach 1944/45 była brutalna i również naznaczona akcjami o charakterze zbrodni wojennych”.

Odnosząc się do narastającego sceptycyzmu ws. bezwarunkowego wspierania Ukrainy i postawy „sojusznika za darmo”, przywołał słowa Piotra Skwiecińskiego, dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie: Dla Polski lepiej jest, żeby w Kijowie rządzili nie tylko banderowcy, ale nawet sam Bandera, niż odbudowa imperium. I tak, jakoś dziwnie się składa, że Instytutem w Kijowie kierują wyłącznie Ukraińcy. Przykładem Jerzy Onuch, który wcześniej, w latach 1997-2005 był dyrektorem Centrum George’a Sorosa na rzecz Sztuki Współczesnej w Kijowie. W tym miejscu przypomnijmy, że instytuty są misją dyplomatyczną ministerstwa spraw zagranicznych, a ich zadaniem jest promocja Polski i jej kultury.

Robert Czyżewski to były prezes Fundacji Wolność i Demokracja (z poręczenia Dworczyka, który fundację założył i gra w niej pierwsze skrzypce). Fundacja ma możnych mecenasów: Orlen, KGHM, MSZ. Jak sama się reklamuje, jest organizacją pozarządową działającą w obszarze „pomoc Polakom na Wschodzie”. Jej partnerem jest Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, też zasilana pieniędzmi rządowymi i też mająca statutowy zapis: Niesienie pomocy i wspieranie Polaków zamieszkałych w krajach byłego ZSRR. Okazuje się jednak, że obie zajmują się wyłącznie pomocą dla Ukraińców, że środki finansowe przeznaczane dla Polaków dziwnym trafem trafiają tylko do Ukraińców. Fundacja powołała Wschodni Fundusz Dobroczynności,  w ramach którego prowadzi zbiórkę pieniędzy „na rzecz ofiar wojny w Ukrainie, dla potrzebujących zarówno po polskiej jak i ukraińskiej stronie granicy uchodźców oraz osób w potrzebie, które przebywają w Ukrainie”. Na swojej internetowej witrynie epatuje: wyekspediowaniem 100 TIR-ów z pomocą humanitarną dla Ukrainy; ewakuacją 7,2 tys. ukraińskich rodzin z kompleksowym wsparciem rzeczowym i finansowym; pomocą dla kilkunastu ukraińskich szpitali wojskowych.

Ale to nie wszystko – Fundacja szczyci się: „Przy dystrybucji pomocy korzystamy z rozgałęzionej sieci kontaktów z organizacjami polskiej mniejszości narodowej, polskimi szkółkami i parafiami rzymskokatolickimi”. Tak więc, zamiast służyć Polakom na Wschodzie, przerabiają tamtejszych Polaków na sługi narodu ukraińskiego. A zamiast Polakom, pomagają ciemiężycielom Polaków. Nic też dziwnego, że żyjący na Ukrainie Polacy pytają, czy nie powinna nosić nazwę „Fundacja Nękania Polaków na Wschodzie”. Prezesem jej zarządu jest Mikołaj Falkowski (też pupilek Dworczyka, też absolwent Studium Europy Wschodniej), członkiem zarządu Robert Czyżewski i… Eliza Dzwonkiewicz.

Kiedy pojawiła się informacja, że nasz „strategiczny partner” wykonał wiekopomny gest – zezwolił na ekshumację mogił Polaków wymordowanych na Wołyniu, szybko okazało się, że zgoda dotyczy tylko jednej wsi i otrzymał ją nie IPN, czyli instytucja do tego powołana, ale Fundacja Wolność i Demokracja, i że jak nie było, tak nie ma zgody na ekshumację szczątków dzieci, kobiet i starców, leżących w tysiącach dołów śmierci. Okazało się też, że nie chodzi o ekshumację, ale jedynie o propagandowy gest mający na celu wypromowanie związanej z Dworczykiem inkryminowanej Fundacji, umocnienie lobby ukraińskiego w rządzie oraz o przyzwolenie Ukraińcom na wysuwanie kolejnych żądań, „w zamian za Puźniki”.

Do fundacji płynie rzeka rządowych pieniędzy. Tylko w latach 2017-2021 z różnych ministerstw i z Senatu otrzymała 64 mln zł dotacji, w tym tylko w 2021 r. 11 mln z kancelarii premiera, którą kierował… Michał Dworczyk. Jej prezes oficjalnie opisuje się jako „ekspert ds. oświaty na Ukrainie”. Członkiem rady programowej jest Rafał Dzięciołowski (b. działacz NZS i Federacji Młodzieży Walczącej), który jednocześnie pełni funkcję prezesa innej fundacji o identycznym profilu (Solidarności Międzynarodowej). To równocześnie wiceprezes Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”. W radzie fundacji zasiada Tadeusz Płużański, który milczy, że fundusze fundacji, zamiast na pomordowanych na Wschodzie, idą na potomków tych, którzy mordowali Polaków na Wschodzie.

RafałDzięciołowski, członek sitwy wyznającej tezę, że przeszkodą w budowaniu dobrych relacji z sąsiadami są Polacy, wraz z Marią Przełomiec brał udział w bitwie z polskością na Litwie. Nie protestowali, gdy mer Wilna nie zgodził się na odprawianie w wileńskiej katedrze mszy w j. polskim. Tolerowali politykę historyczną Litwy o „zbrodniach polskich okupantów”. Uznali reprezentację Polaków na Litwie za „ruską agenturę”. Sekundowała im ambasador Urszula Doroszewska, współpracowniczka Kuronia (tego od deklaracji: „Ja Polak ze Lwowa dumny jestem z tego, że Lwów jest miastem ukraińskim”). Nawiasem mówiąc, Radek Sikorski nadał Przełomiec odznakę Bene Merito („za działalność wzmacniającą znaczenie Polski na arenie międzynarodowej”). Takie samo odznaczenie wręczył prezesowi ukraińskiego IPN, gdy placówka ta właśnie zainicjowała program ustanawiania świętami narodowymi rocznic „zwycięstw zbrojnej formacji OUN-UPA nad okupantem polskim”.

W skład Rady Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie wchodzi Ukrainka Bogumiła Berdychowska, niegdyś wodząca rej w Kancelarii Lecha Kaczyńskiego, od którego zaczęło się to całe nieszczęście. W skład jaczejki sympatyków Bandery w Belwederze wchodził także Paweł Kowal, później zastępca Anny Fotygi w MSZ i eurodeputowany z ramienia PiS (głosował przeciw rezolucji potępiającej uhonorowanie Bandery tytułem „Bohatera Ukrainy”). Dziś jest posłem KO, dla którego liczy się tylko interes Ukrainy, który ostentacyjnie i bezczelnie reprezentuje ukraiński punkt widzenia. Ta zakała Sejmu na pierwszy rzut oka wydaje się kimś na kształt wioskowego głupka. Tu coś ugotuje, tam wspomni ciotkę z „Gazety Wyborczej” (Helenę Łuczywo). Ale kiedy przyjrzeć mu się bliżej, widzimy obrzydliwą proukraińskość, konsekwencję w antypolskiej podłości i nazwisko, które pojawia się wszędzie tam, gdzie pojawia się interes Ukrainy i naruszany interes Polski.

Najbardziej przeraża to, że Kowal został przewodniczącym sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Kreuje więc polską politykę, a konkretnie politykę proukraiński. I nie ważne z ramienia jakiej partii zasiada dziś w Sejmie. Bo zarówno PiS jak i PO, w sprawach Ukrainy przemawiają jednym głosem, manifestując jednomyślność nieznaną od czasów Okrągłego Stołu. Drobne animozje wynikają jedynie z licytowania się, kto jest bardziej proukraiński i prześcigania w deklaracjach o wielkości pomocy, jaką Polska powinna udzielić.

Najmocniej atakowały media pisowskie. „Bulwersujące! Konsul RP we Lwowie gani polskich rolników!” – grzmiał portal wPolityce.pl., ten sam, który Polaków ganiących pomoc dla Ukrainy wyzywał od „ruskich onuc”. Dla ludu pisowskiego Dzwonkiewicz to „platformerski urzędnik i dyplomata”. Rzecz w tym, że z PO ma mało wspólnego, bo konsulem została w październiku 2019. W MSZ spekulują: Zostanie dyscyplinarnie odwołana, bo Radek Sikorski przymierza się do mocnego kadrowego zamieszania na ukraińskich placówkach. Tymczasem to jedna wielka bzdura – Sikorski jej nie odwoła, bo boi się mera Lwowa, bo Dzwonkiewicz dla ukraińskich mediów to bohaterka i „sprawiedliwa Polka”. Ale najtragiczniejsza w tym wszystkim jest świadomość, że nawet jeśli odejdzie ze Lwowa to żadnej pozytywnej zmiany nie będzie. Po prostu, miejsce protegowanej Dworczyka zajmie protegowana Kowala, i będzie Ukraińcom służyła i wchodziła w tyłek tak samo głęboko. Albo jeszcze głębiej.

Miała być „dobra zmiana”. A były dziwne roszady kadrowe. Wydawało się, że rząd PiS wypełni swe wzniosłe deklaracje. Rzeczywistość okazała się inna – los Polaków na Wschodzie złożyli na ołtarzu (lub raczej na stosie) relacji z Ukrainą. Ministrem został Jacek Czaputowicz, a wiceministrem Andrzej Papierz, obaj z anarchistycznej organizacji „Wolność i Pokój”, którzy wraz z Mychajło Dworczukiem dokonywali „finezyjnej” selekcji kadr w placówkach na Wschodzie i wcielali w życie doktrynę – walka o prawa dla mniejszości polskiej to przejaw konfliktowego i archaicznego nacjonalizmu. Zgotowali Polakom piekło, bo w Kijowie ambasadorem zrobili Jana Piekło, który bajdurzył o „epizodzie bratobójczej walki między Ukraińcami a Polakami”. A co do ministra, który Piekło wynalazł, to od ukraińskiego Czaputiwycz, dzieli go ledwie jedna literka. I nic dziwnego, że dziś wtóruje Dzwonkiewicz: „Rolnicy pomagają Rosji. Blokada granicy stawia Polskę po stronie Rosji”.

Po ’89, w MSZ sprawy wzięły w łapy dzieci i wnuki działaczy Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, polskie placówki dyplomatyczne na Wschodzie zamieniły się w etniczne enklawy, a ich obsada zajmowała się wszystkim tylko nie sprawami Polski.Geremka, co prawda, już nie ma, ale jego duch ciągle unosi się lub (jak, kto woli) straszy w ponurym gmaszysku MSZ. Kaczyński w ciągu ośmiu lat rządów niczego nie zmienił, nie tylko nie oczyścił MSZ ze złogów po synu rabina, ale dołożył własne w postaci Elizy Dzwonkiewicz. I Radek Sikorski może być mu wdzięczny za to, że przekazał mu MSZ w nienaruszonym stanie, takim, w jakim zostawił je w 2015 roku i że nic nie musi zmieniać.

Czy jest rzeczą normalną, że duża część konsulów na Wschodzie jest – jak mówił kresowy poeta – „nie z Ojczyzny mojej”?

Uderza, że nikt z wypowiadających się na ten temat, czy to ze strony szczeropolskiej (licencja ks. Cz. Bartnika), czy to z obozu kominternowców nie wymienia czynnika etnicznego. Mówi się o wszystkim, nawet o kolorze włosów i o preferencjach seksualnych, a nic o narodowości delikwenta. Równocześnie sitwa, która swymi mackami opanowała państwo wmawia nam, że jednorodność etniczna to anachronizm, a wszelkie rozważania o etnicznych korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach”. A wszystko po to, aby nie wyszła na jaw porażająca prawda, kto rozdaje karty w dyplomacji. Temat można też drążyć refleksją: Dwa najwyższe stanowiska w Polsce obsadzają: wnuk żołnierza Wehrmachcie i wnuk bojca UPA. Nie mówiąc o innej, niespotykanej sytuacji – i prezydent i premier rekrutują się z jednej partii, której przewodził niegdyś Bronisław Geremek.

Relacje między Polską i Ukrainą są zafałszowane, bo po stronie polskiej określają je Ukraińcy. Gdy weźmiemy do ręki listę uczestników „dialogu”, to nie sposób doszukać się tam strony polskiej. Dialogują sami z sobą. Z Ukraińcami „ścierają się” krajowi adwokaci ukraińskiego nacjonalizmu. I jasnym stało się, że stosunki polsko-ukraińskie ktoś podmienił na stosunki ukraińsko-ukraińskie. Doszło do tego, że każda ukraińska łajza i uchodźczy żebrak czuje się uprawniony do wtrącania w polskie sprawy, napominania, pouczania, szantażowania, domagania się kolejnych przywilejów. Bronią przy tym zawzięcie monopolu na wszelkie kontakty z Kijowem. Są przy tym niezwykle elastyczni – przedwczoraj byli za partią Geremka, wczoraj za PiS, dziś są frakcją kaszubską. Nie chcą przy tym działać z otwartą przyłbicą. Bo tylko w atmosferze konspiracji możliwa jest sytuacja, że polski konsul we Lwowie podaje się za Ukraińca, a w Warszawie za Polaka.

W co grają polskie rządy? Dlaczego poświęcają polskie interesy na rzecz interesów ukraińskich i popierają żywioły nieprzyjazne Polakom? Dlaczego polskim obywatelem jest dziś łatwiej zostać potomkowi rezuna, niż Polakowi? Czy jest prawdą, że Polacy na Wschodzie są bardziej Polakami niż ci, co rządzą Polską? Dlaczego są dla rządzących kulą u nogi? Czy nie dlatego, że wadzą w „pojednaniu” z potomkami rezunów i przeszkadzają w podejrzanej kombinacji geopolitycznej z Ukropolin? Dla Polaka, po 17 września 1939, ostatnią osobą widzianą przed wywózką w bydlęcym wagonie był ukraiński sąsiad i żydowski funkcjonariusz NKWD. Dziś jest nią „przyjazna” twarz polskiego konsula nakazującego pogodzenie się z pomnikiem Bandery.

Krzysztof Baliński

Rolnik – zbrodniarz ukarany! „Za przemieszczanie się wraz z tłumem”. A inny za rzucenie jajkiem w stopę. Policaj za rzucanie w ludzi kostką granitową – do nagrody.

Protest rolników w Warszawie. Kuriozalne zarzuty dla uczestników. „Za przemieszczanie się wraz z tłumem” – i rzucenie jajkiem w stopę.

9.03.2024 nczas/a-przemieszczanie-sie-wraz-z-tlumem

Policja na proteście rolników w Warszawie. Uśmiechnięta Polska.
Policja na proteście rolników w Warszawie.

Dziennikarz Radia WNET Łukasz Jankowski opublikował na portalu X postanowienia o przedstawieniu zarzutów rolnikom po proteście, który odbył się 6 marca w Warszawie. Dokumenty są kuriozalne.

Jankowski opublikował dwa postanowienia o przedstawieniu zarzutów uczestnikom protestu. Jak czytamy, w pierwszym przypadku dotyczą one „czynnego udziału w dniu 6 marca 2024 roku o godz. 15:45 w Warszawie przy ul. Wiejskiej 9, w zbiegowisku, w ten sposób, że przemieszczając się wraz z tłumem wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie, działając publicznie i bez powodu okazując przez to rażące lekceważenie porządku prawnego”. Powołano się przy tym na przestępstwo z art. 254 par. 1 kk w zw. z art. 57a par. 1 kk.

W drugim zaś przypadku zarzuty mają być przedstawione „w sprawie mającego miejsce w dniu 6 marca 2024 r. w Warszawie, na ul. Wiejskiej 1 czynnego udziału w zbiegowisku, którego uczestnicy rzucali ciężkie niebezpieczne przedmioty, takie jak kostka brukowa, szklane butelki oraz jajkami i krzyczeli używając słów o charakterze wulgarnym, wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na f-szy Policji biorących udział w zabezpieczeniu protestu rolników, przy czym działał publicznie i bez powodu okazując lekceważenie dla porządku publicznego”.

„W dniu 6 marca 2024 roku w Warszawie na ul. Wiejskiej 1 brał czynny udział w zbiegowisku wiedząc, że jego uczestnicy wspólnymi siłami dopuszczają się gwałtownego zamachu na funkcjonariuszy Policji, podczas którego naruszył nietykalność cielesną kom. (…) w ten sposób, że rzucił w jego kierunku jajkiem trafiając go w lewą nogę w okolicy stawu skokowego oraz st. post. (…) w ten sposób, że rzucił w jego kierunku jajkami trafiając go w obydwie nogi, podczas i w związku z pełnieniem przez nich obowiązków służbowych, przy czym działał publicznie i bez powodu okazując rażące lekceważenie dla porządku publicznego” – czytamy dalej. Chodzi o czyn z art. 254 par. 1 kk w zb. z art. 222 par. 1 w zw. z art. 11 par. 2 kk w zw. z art. 57a par. 1 kk.

„Pan @MKierwinski i @Policja_KSP postawili zarzuty za rzut jajkiem w nogę i UWAGA za przemieszczanie się wraz z tłumemTo dopiero chuligani” – skwitował Jankowski.

Łukasz A. Jankowski

@LAJankowski

Uwaga mam postanowienie o postawienie zarzutów wobec Rolników. Pan

@MKierwinski i @Policja_KSP

postawili zarzuty za rzut jajkiem w nogę i UWAGA za przemieszczanie się wraz z tłumem To dopiero chuligani

Zdjęcie

Zdjęcie

49,7 tys. Wyświetlenia

Ma “nie być” polskiego cukru. Zielony Ład „nie pozwoli na dalszą uprawę buraka cukrowego”.

Producenci cukru biją na ALARM. Zielony Ład „nie pozwoli na dalszą uprawę buraka cukrowego”

9.03.2024

Cukier

Producenci cukru liczą na weryfikację założeń Zielonego Ładu. Drastyczne ograniczanie środków ochrony roślin czy też nawozów nie pozwoli na dalszą uprawę buraka cukrowego – podkreśla Michał Gawryszczak, dyrektor biura Związku Producentów Cukru w Polsce. 

– Zielony Ład stawia przed producentami cukru wyzwania, takie jak dla innych branż rolniczych, czyli Europa musi się stać do 2050 roku neutralna klimatycznie. Przy czym w przypadku naszym, jak i innych rolników, innych branż spożywczych w grę wchodzi też strategia „Od pola do stołu”, która zakłada, że do 2050 roku będziemy musieli zredukować wszystkie środki ochrony roślin o 50 proc., nawozy o 20 proc., a co najmniej połowa upraw będzie musiała być ekologiczna – mówi reporterowi agencji Newseria Biznes Michał Gawryszczak.

Założenia Zielonego Ładu po raz pierwszy przedstawiono w komunikacie „Europejski Zielony Ład” pod koniec 2019 roku. KE opisała w nim 10 priorytetów. Przewidują one przegląd wszystkich przepisów, który uwzględni ich możliwy wpływ na klimat. W komunikacie znalazły się zapisy dotyczące m.in. rolnictwa, różnorodności biologicznej, rolnictwa czy stworzenia gospodarki o obiegu zamkniętym (circular economy).

Obecnie przez Unię Europejską, w tym Polskę, przetacza się fala protestów rolników zorganizowanych przeciwko Zielonemu Ładowi. – Nie wiem, czy działania rolników w Unii Europejskiej wpłyną jakkolwiek na Komisję Europejską. Mam nadzieję, że w jakikolwiek sposób środki dojścia do celu zostaną zweryfikowane, może to nie będzie 50 proc. redukcji środków ochrony roślin, ale może na przykład 25 proc. – mówi dyrektor biura Związku Producentów Cukru.

Michał Gawryszczak podkreśla, że każdy środek ochrony roślin przekłada się bezpośrednio na plony, czyli przy tych samych nakładach finansowych, przy tych samych nakładach pracy plony rolników są coraz mniejsze, więc w pewnym momencie ta uprawa roślin przestaje być opłacalna. Z tego powodu rolnik albo przechodzi na inne uprawy, albo rezygnuje w ogóle z uprawy jakichkolwiek roślin.

– Wszyscy producenci cukru, zarówno polscy, jak i europejscy, dążą cały czas do osiągnięcia neutralności klimatycznej, czyli nieemitowania gazów CO2 w taki sposób, aby to pochłanianie było równe emisji gazom CO2. W ciągu ostatnich 30 lat europejscy producenci cukru zredukowali już prawie 60 proc. emisji CO2, nietrudno sobie wyobrazić, że te ostatnie 40 proc. redukcji będzie bardzo trudne, ale nie niemożliwe – uważa ekspert.

Według deklaracji poszczególnych koncernów cukrowych w UE oraz w Polsce do końca tej dekady będą się starały ograniczyć emisję wymienionych gazów cieplarnianych o około 30 proc.

W ocenie Związku Producentów Cukru w Polsce branża potrzebuje głównie ułatwień administracyjnych lub odpowiedniej legislacji. Chodzi o to, by pozwoliła ona na łatwe i niezakłócone inwestowanie w rozwiązania, chociażby biogazowe.

[Może lepiej -obalić tę diabelską UE, a jej przywódców – na dożywocie. I w pierdlu karmić robalami. MD.]

W kampanii 2023/2024 w naszym kraju wyprodukowano 2 341 375 t cukru – podaje Związek Producentów Cukru w Polsce. To bardzo dobry wynik, ponieważ przewyższa o 30 proc. produkcję z rekordowego roku 2017/2018. Plony w ostatniej kampanii sięgnęły 63,86 t z hektara, co jest najlepszym wynikiem w ostatnim sześcioleciu. W tym przypadku producenci cukru podpisali umowy z ponad 26 tys. rolnikami na uprawę oraz dostawę buraków cukrowych. Łącznie zakupili od nich 16 966 213 t buraków, co jest niespotykanym wcześniej wynikiem.

Żywe robale [szkodniki] w prosie z Ukrainy. [UE:to wkładka mięsna !]

Żywe szkodniki w ziarnach prosa z Ukrainy. 24 tony zatrzymane na granicy

06 marca 2024 radio.lublin/zywe-szkodniki-w-ziarnach-prosa

panicum miliaceum llanera ib 003 mill 2024 03 06 212632

Prawie 24 tony ziaren prosa importowanego z Ukrainy zatrzymano na granicy ze względu na obecność żywych szkodników – poinformowała w środę Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS).

Inspekcja przekazała na platformie X, że IJHARS w Lublinie wydała decyzję o zakazie wprowadzenia do obrotu na teren Polski 23 tys. 970 kg ziarna prosa importowanego z Ukrainy ze względu na obecność żywych szkodników. Decyzji nadano rygor natychmiastowej wykonalności.

Do tej pory na granicy zatrzymano również m.in. 19 ton koncentratu pomidorowego ze względu na zaniżoną kwasowość, czy 20 ton maliny mrożonej z powodu stwierdzenia obecności plastiku.

Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Rozwoju i Technologii z 15 września 2023 r. w sprawie zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych, Polska wprowadziła bezterminowy zakaz przywozu do naszego kraju m.in. niektórych rodzajów zbóż, nasion oleistych, śrut czy makuch.

PAP / RL / opr. LisA

Taśmy posła Adama Gomoły. Lewa kasa na wybory. Mechanizm finansowania kampanii Polski 2050.Barbara Łabędzka niedrogo bierze…

Taśmy posła Adama Gomoły. Lewa kasa na wybory. Ujawniamy mechanizm finansowania kampanii Polski 2050

Mateusz Majnusz 8 marca 2024, asmy-posla-adama-gomoly-lewa-kasa

Adam Gomoła.
Adam Gomoła. Polska 2050

Redakcja nto dotarła do nagrania, w którym poseł Polski 2050 Adam Gomoła nakłania jednego z polityków do wpłaty 20 tysięcy złotych na konto prywatnej firmy szefowej swojego sztabu wyborczego.

Polityk zabiegał o pierwsze miejsce na liście wyborczej. Koalicjanci Trzeciej Drogi mówią o niedopuszczalnym „handlu”. I przekonują, że po ujawnieniu takiego skandalu parlamentarzysta powinien zniknąć z życia publicznego.

Pieniądze na konto firmy 22-latki

Rozmowa miała miejsce w połowie lutego, jeszcze przed zamknięciem list do wyborów samorządowych. Na nagraniu słychać głos posła Adama Gomoły, najmłodszego polskiego parlamentarzysty, lidera opolskich struktur Polski 2050. Gomoła tłumaczy kandydatowi jak ominąć limit finansowania kampanii wyborczej i zaleca wpłatę pieniędzy na konto prywatnej firmy.

Chodziło o kwotę 20 tysięcy złotych. Suma ta miała być przekazana bezpośrednio na konto firmy „Carrington Media&Event” prowadzonej przez 22-letnią Barbarę Łabędzką, szefową sztabu partii Szymona Hołowni na Opolszczyźnie, bliskiej współpracownicy posła.

Aby uzasadnić wpłatę, przygotowano umowę, która zakładała świadczenie usług konsultingowych w zakresie wizerunku, w tym „przygotowanie raportów na temat efektów przeprowadzonych działań”.

Taki dokument, obejmujący okres świadczeń usług konsultingowych od lutego do maja, otrzymał do podpisania mężczyzna, którego Gomoła rozważał jako lidera listy do samorządu. W rzeczywistości wpłacone 20 tys. zł miały iść nie tyle na same usługi konsultingowe co na promocję komitetu w regionie.

Co istotne, w treści umowy nie wspomniano ani słowem o kampanii wyborczej ani wyborach samorządowych. Mimo że na nagraniu słychać, jak poseł Adam Gomoła sugeruje kandydatowi, by to właśnie w taki sposób rozwiązać kwestię finansowania działań kampanijnych.

Poseł Polski 2050: „To u nas powszechne”

Na wątpliwości kandydata, czy to odpowiedni sposób na wsparcie kampanii, Gomoła odpowiada krótko: „W wyborach parlamentarnych też takie umowy podpisywaliśmy”.

W dalszej części rozmowy kandydat coraz wyraźniej zaznacza swoje opory przed uczestnictwem w proponowanej przez posła Gomołę konstrukcji finansowej. Wyznaje, że po głębszym zastanowieniu boi się w tym uczestniczyć z uwagi na odpowiedzialność prawną.

– Mam rodzinę do stracenia – mówi do Gomoły.

Młody poseł próbuje jednak uspokoić kandydata, argumentując, że podpisywanie umów konsultingowych jest powszechną praktyką w jego otoczeniu politycznych.

– Na kluczowych miejscach często się tak dzieje – twierdzi poseł Polski 2050.

Jak wynika z treści nagrań, 20 tysięcy złotych wpłacone na konto szefowej sztabu miało posłużyć do sfinansowania kampanii partii. Jak chciano tego dokonać? Dlaczego ominięto przy tym obowiązujące procedury?

Wiemy jedynie, że kandydat, któremu to zaproponowano, ostatecznie nie wpłacił żadnych pieniędzy na konto Barbary Łabędzkiej. I ostatecznie „jedynki” na liście Polski 2050 nie otrzymał.

Poniżej stenogram nagrania z udziałem posła Adama Gomoły:

Kandydat: Wiesz co, ja to tak przemyślałem trochę szerzej niż wczoraj. Bo wczoraj tak jakby, wiesz, nie zareagowałem szybko. Jakby nie zdążyłem tego przemyśleć, ale ja mam od wczoraj taki niepokój. Ta umowa jest nie do obrony, to jest 20.000 zł w okresie kampanii na jakieś usługi wizerunkowe. No, ale jakie usługi? To jest nie do obrony, w razie czego to są totalne kłopoty.

Adam Gomoła: Wiesz co, bo ten konsulting, no to zawsze masz, wiesz, możliwość dodzwonienia i tak dalej. To, to nie jest nic dziwnego. Myśmy jako kandydaci w wyborach parlamentarnych też takich dużo umów podpisywali. Jak sobie porównujesz z wyborami parlamentarnymi, to w tych kluczowych miejscach no to, to często takie rzeczy się dzieją obok kampanii jeszcze, czy przed kampanią, czy w trakcie, jakieś dłuższe okresy.

Kandydat: Ja bym wolał normalnie to, wiesz, no, normalnym trybem działać. No, bo firmy nie znam. Barbara Łabędzka, ja nie wiem, kto to jest, więc, no, jakby to wszystko jest poukładane w czasie, są zatwierdzone listy, jest konto komitetu, wpłaca się na komitet.

Adam Gomoła: Tak, tylko masz limity, wiesz o tym.

Kandydat: No, ale to to chyba większe są, nie? Gdzieś z 60.000 tys. zł, tak mi się coś obiło o uszy.

Adam Gomoła: No nie, właśnie, na kandydatów do sejmiku są trochę mniejsze. Wiesz, ja myślę, że mamy to do przeliczenia, yy, ale ten, yy, ale no, jakby ja się boję, że wiesz, że tu z tym limitem będzie, będzie problem. Po prostu.

Kandydat: No, wiesz, ja bym wolał płacić jakby za siebie. Nie chcę sponsorować kogoś czy czegoś. Nie wiem tak w zasadzie na co takie pieniądze idą, Adam.

Adam Gomoła: To jest osoba, która szefuje naszemu sztabowi, więc i tak te pieniądze są koniec końców wydawane na promocję komitetu w regionie, no.

Kandydat: Ja bym chciał, Adam, żeby to było wszystko, jakby zgodnie z prawem, tak, jak to w kampanii się, wiesz, odbywa. Ja mam rodzinę. Ja nigdy takich rzeczy nie robiłem, nie wpadałem na taki pomysł. Chcę żeby to było wszystko po prostu, no, przejrzyste i czyste, nie. Inaczej jakby nie wezmę w tym udziału. Mam za dużo do stracenia, ja nie będę ryzykował jakichś działań takich, powiedzmy, kontrowersyjnych.

Adam Gomoła: Yyyyy…

Kandydat: Jak będzie zatwierdzona lista, chcesz, żebym był na jedynce, będzie zatwierdzona lista, będę na tej liście, wpłacę na komitet, no i robimy kampanię.

Adam Gomoła:Dobra, zobaczę, jak z tymi limitami. Dobra, jeżeli limity będą okej, to możemy tak to zrobić. No, tylko mnie tutaj trzymają limity, limity finansowania.

Szefowa sztabu wyborczego wstydzi się funkcji?

Kluczową rolę w tym procederze miała odegrać 22-letnia Barbara Łabędzka, która jest szefową sztabu wyborczego Polski 2050 na Opolszczyźnie. Wcześniej była przewodniczącą samorządu uczniowskiego III LO w Opolu – czyli tego samego liceum, do którego uczęszczał Gomoła.

Po raz pierwszy rozmawialiśmy z nią podczas zbierania informacji do poprzedniego artykułu o kryzysie w lokalnych strukturach Polski 2050. Łabędzka kategorycznie zaprzeczyła, żeby szefowała kampanii. Nerwowo pytała dziennikarza, skąd posiada takie informacje.

W dalszej części rozmowy Łabędzka sama przyznała jednak, że zajmuje się „sprawami kadrowymi” i polityką informacyjną kampanii wyborczej. Gdy próbowaliśmy się dowiedzieć szczegółów tej współpracy, usłyszeliśmy od niej, że jest to „zamówienie zewnętrzne”, a „pytania mamy sformułować na piśmie”. Gdy to zrobiliśmy, żadnej odpowiedzi nie otrzymaliśmy.

Po wcześniejszych publikacjach dotyczących zarządzania partią przez Gomołę, skontaktowali się z naszą redakcją działacze partyjni, którzy potwierdzili nam, że Łabędzka rzeczywiście jest szefową sztabu.

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego wstydziła się o tym powiedzieć. Przecież to żadna tajemnica. Może chodziło o to, że Adam (Gomoła – przyp. red.) nie wiedział, że Basia wcześniej angażowała się w młodzieżówkę PiS-u? Lub wiedział i czuł, że obciąży to całą partię – wyjaśnia jeden z działaczy.

Polityk potwierdził nam, że Łabędzka przedstawia się w e-mailach słanych kandydatom na radnych jako szefowa sztabu, tak też na nagraniu tytułuje ją sam Gomoła. Nie wiemy jednak na jakiej zasadzie jest zatrudniona w partii, czy pobiera za to wynagrodzenie (a jeśli tak, to jakiej wysokości) ani czy nadal jest członkiem Forum Młodych PiS?

Tajemniczy inwestor miał sfinansować działania sztabu

Łabędzka pojawiła się w partii krótko przed wyborami parlamentarnymi. Po zdobyciu przez Gomołę mandatu posła, została przez niego namaszczona na „architekta” tego politycznego sukcesu. Ku zdziwieniu osób, które w kampanii pracowały od początku.

– O pani Łabędzkiej dowiedzieliśmy się po wyborach. Adam Gomoła poinformował jedynie zarząd partii, że ta pani teraz z nim współpracuje, a dla nas korzystnie będzie, jak ją zatrudnimy do koordynacji wyborów samorządowych – mówi Piotr Sitnik, były szef wojewódzkich struktur partii Szymona Hołowni na Opolszczyźnie.

Naciski na zatrudnienie Łabędzkiej – jak się okazało – były jednym z powodów, dla których trzech z pięciu członków zarządu wojewódzkiego zdecydowało się w lutym br. opuścić szeregi partii. Oprócz Sitnika odeszła także sekretarz Aleksandra Pawlik oraz skarbnik Karolina Sabok.

– Nasze pierwsze pytanie do posła Gomoły dotyczyło tego, w jaki sposób sfinansujemy pracę pani Łabędzkiej. Usłyszeliśmy od niego, że będzie jakiś sponsor, który wpłaci na kampanię. Wiedziałem już wówczas, że nie chcę w tym projekcie dłużej uczestniczyć, bo robi się nieprzyjemnie. Jakieś umowy, tajemniczy sponsorzy, brak kontroli nad tym, co dzieje się w partii. Zostając, ryzykowalibyśmy, że ta sprawa nas pogrąży. Gdyby finansowanie szefowej sztabu było w pełni przejrzyste, byłoby wszystko w porządku. Gdyby jednak wyszły jakieś nieprawidłowości, jako zarząd partii ponieślibyśmy za to odpowiedzialność – wyjaśnia Piotr Sitnik.

Były szef struktur podkreśla, że w takiej sytuacji rezygnacja z partii była jedynym rozwiązaniem.

W rozmowie z nto Sitnik wraz byłą sekretarz Aleksandrą Pawlik oraz skarbnik Karoliną Sabok potwierdzają, że dotychczasowy zarząd dokładnie wyartykułował posłowi Gomole swoje zastrzeżenia. A uwagi dotyczące umowy z firmą Łabędzkiej przechyliły szalę oraz zdecydowały o odejściu części zarządu z partii. Jak przyznają zgodnie byli członkowie – nie akceptowali tego typu postępowania.

– Ostatecznie nie wiem, czy udało się znaleźć tego tajnego sponsora, ani czy coś wpłacił. Nie mam pojęcia, jak się ta sprawa zakończyła, ponieważ nie należałem już wtedy do Polski 2050 – przyznaje Sitnik.

Na co miało być wydane 20 tysięcy złotych?

Kwestie finansowania kampanii wyborczej oraz limitów wpłat i wydatkowania przewijają się w nagraniu kilkukrotnie.

Dlaczego poseł Gomoła sugerował, aby pieniądze na kampanię wpłacić z pominięciem komitetu wyborczego? W rozmowie z kandydatem argumentował to rzekomymi limitami. Nie dał się nawet przekonać, gdy usłyszał, że limit wpłat wynosi 60 tys., przy czym kandydat miał przekazać zaledwie 20 tys.

W rzeczywistości limit wpłat na rzecz komitetu wyborczego wynosi 63 tys. 630 zł. I nie ma znaczenia, czy wpłatę dokonuje osoba wchodząca w skład komitetu wyborczego, sympatyk partii czy kandydat w wyborach.

Drugim zagadnieniem, o które mogło chodzić Gomole, jest limit wydatkowania. Komitety wyborcze mogą bowiem wydawać na kampanię wyborczą wyłącznie kwoty ograniczone limitem wydatków. Te limity ustala się oddzielnie dla każdego komitetu wyborczego. W przypadku listy Trzeciej Drogi, która zarejestrowała listy w całym województwie, limit ten – jak słyszymy od osób zajmujących się wydatkowaniem kampanii – byłby praktycznie nie do przekroczenia.

Gomoła nie przyznaje się do składania niemoralnych propozycji

Nasze ustalenia postawiliśmy skonfrontować z posłem Gomołą. Poinformowaliśmy go, że posiadamy informacje o składaniu przez niego propozycji kandydatowi, którego namawiał do wpłacenia pieniędzy na kampanię poza oficjalnym komitetem.

Poseł Gomoła stwierdził, że „nic takiego nigdy nie miało miejsca”. A kwestie dotyczące zawierania umów z kandydatami są mu obce. Kategorycznie zaprzeczył, aby posiadał wiedzę w tym zakresie.

Gdy zadaliśmy pytanie, czy Łabędzka jest faktycznym szefem sztabu, usłyszeliśmy od Gomoły, że… nie wie. Później doprecyzował jednak, że… nie wie na jakich zasadach.

Wobec tego przedstawiliśmy posłowi fragmenty nagrania. W rozmowie stwierdził jednak, że „nie przypomina sobie żadnej takiej rozmowy”.

Co dalej z koalicją Trzeciej Drogi na Opolszczyźnie?

Dalszej współpracy z Adamem Gomołą nie wyobrażają sobie jego koalicjanci z PSL, z którymi tworzą koalicję Trzeciej Drogi. Marcin Oszańca, prezes PSL na Opolszczyźnie nie pozostawia w tej kwestii złudzeń.

– Ciężko mi uwierzyć, jeśli to wszystko okaże się prawdą, że dyskusja o starcie w wyborach może być przedmiotem handlu. Takiej sytuacji, od kiedy jestem w polityce, ani nie widziałem, ani o niej nie słyszałem, ani do głowy by mi nie przyszło, żeby posunąć się do takich rozwiązań. To jest skandal, po którym każdy polityk powinien zniknąć z życia publicznego – mówi prezes Oszańca.

Szef ludowców w regionie nie zamyka jednak drzwi przed współpracą z “Polską 2050” jako całością.

– Nie wyobrażam sobie możliwości współpracy z kimś, kto dopuszcza się takich czynów. Natomiast w Polsce 2050 jest wielu wartościowych ludzi. Cała idea projektu koalicji i współpracy z nimi jest słuszna, co pokazały wybory 15 października, jak i dotychczasowa współpraca w tej kampanii – przyznaje.

Oszańca podkreśla, że pomimo kontrowersji wokół posła Adama Gomoły, nie można zapominać o wartościach i celach, które przyświecają całemu projektowi Trzeciej Drogi.

– W każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca, ale nie można oceniać całej rodziny przez perspektywę tej jednej osoby – dodaje prezes PSL na Opolszczyźnie.

=========================

Collegium Humanum. Kilku posiadaczy dyplomów MBA odpowiedziało na propozycję CBA. Rektor [m.inn.] siedzi.

Collegium Humanum. Kilku posiadaczy dyplomów MBA odpowiedziało na propozycję CBA. Rektor siedzi.

oprac. Bartosz Lewicki

Collegium Humanum
Collegium Humanum / ShutterStock

Kilka osób, które nielegalnie uzyskały dyplomy w Collegium Humanum, zgłosiło się do Centralnego Biura Antykorupcyjnego – podaje RMF FM, powołując się na ustalenia reportera Krzysztofa Zasady. Prokuratura prowadzi wielkie śledztwo w sprawie handlu dyplomami na tej prywatnej uczelni wyższej.

Służby nie chcą ujawniać tożsamości, ani nawet zawodów, czy funkcji, które pełnili świadkowie. Wiadomo natomiast, że chodzi o ludzi, którzy wbrew przepisom uzyskali dyplomy MBA. Świadectwa ukończenia tych studiów menadżerskich były przepustką między innymi do zatrudnienia w radach nadzorczych państwowych spółek. Afera z dyplomami na Collegium Humanum. Wśród absolwentów politycy PiS

Zobacz również

Propozycja CBA

Jak ustalił reporter RMF FM, są to pierwsze osoby, które odpowiedziały na propozycję CBA dotyczącą możliwości uniknięcia kary. Nie są karane osoby, które zgłosiły udział w korupcji osoby publicznej i ujawniły wszelkie szczegóły tego procederu.

Według doniesień medialnych, w Collegium Humanum na wielką skalę dochodziło do handlu dyplomami – mowa o setkach przypadków. Pod koniec lutego w ręce agentów CBA wpadł między innymi rektor tej prywatnej uczelni. [Siedzi].

==================

mail:

Sześć osób związanych z władzami uczelni Collegium Humanum zostało zatrzymanych przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

=========================

Por.:

Dyplom MBA w 20 dni dla drogich Wybrańców. Proceder na Collegium Humanum, uczelni Ogólnoświatowej.[dr h.c. mult.]

===========================================

COLLEGIUM HUMANUM zwycięzcą w Plebiscycie Edukacyjnym 2023

  • 29 lutego, 2024

Mamy I miejsce w Plebiscycie Edukacyjnym w woj. dolnośląskim – UCZELNIA ROKU 2023

Mamy I miejsce w Plebiscycie Edukacyjnym w woj. dolnośląskim – UCZELNIA ROKU 2023

Collegium Humanum najlepszą uczelnią w Rzeszowie i woj. podkarpackim.

Collegium Humanum najlepszą uczelnią w Rzeszowie i woj. podkarpackim

COLLEGIUM HUMANUM zwycięzcą w tegorocznej edycji Plebiscytu Edukacyjnego w województwie wielkopolskim – UCZELNIA ROKU

COLLEGIUM HUMANUM zwycięzcą w tegorocznej edycji Plebiscytu Edukacyjnego w województwie wielkopolskim – UCZELNIA ROKU

Collegium Humanum najlepszą uczelnią w woj. lubelskim w 2023 r.

Collegium Humanum najlepszą uczelnią w woj. lubelskim w 2023 r.

GUS: W 2023 roku sprowadzili 1 mln ton zboża. Zboże z Ukrainy zalało Polskę.

oprac. Magda Żugier |06.03.2024 money/zboze-z-ukrainy-zalalo-polske

Zboże z Ukrainy zalało Polskę. GUS rozwiewa wątpliwości

Napływ zboża z Ukrainy, to jeden z powodów, dlaczego polscy rolnicy wyszli na ulice. Główny Urząd Statystyczny przekazał informacje dotyczące importu produktów rolnych z Ukrainy. Jak się okazuje, Polska w 2022 roku została zalana zbożem zza wschodniej granicy.

Zboże z Ukrainy zalało Polskę. GUS rozwiewa wątpliwości
W 2022 roku zboże z Ukrainy zalało Polskę (GETTY, Anadolu)

Jak wynika z danych GUS przesłanych do redakcji money.pl, import zboża Ukrainy osiągnął najwyższy poziom w 2022 r. To właśnie wtedy do Polski przyjechało blisko 2,5 mln ton zboża z Ukrainy. Głównie dane te dotyczą kukurydzy oraz pszenicy. Co więcej, to kosztowało Polskę prawie 2,8 mln zł.

Wśród powodów możemy tutaj wskazać inwazję Rosji na Ukrainę, co w konsekwencji doprowadziło do decyzji Unii Europejskiej o wprowadzeniu bezcłowego handlu z Kijowem. Jest to jedna z form pomocy, na które zdecydowała się Europa.

Taka sytuacja doprowadziła do fali protestów, która przetoczyła się przez kraje europejskie, w tym Polskę. To spowodowało, że poprzedni rząd w 2023 r. nałożył jednostronny zakaz handlu z Ukrainą, co było niezgodne z zasadami UE.

Jak zatem wyglądał import zboża w 2023 r.? Okazuje się, że w ubiegłym roku Polska sprowadziła 1 mln ton zboża, głównie kukurydzy oraz pszenicy – według danych GUS. To kosztowało kraj 1 mln zł.

Dla porównania w latach 2020-2021, import zbóż z Ukrainy był o wiele niższy. Według danych GUS w 2021 r. Polska sprowadziła 65,3 tys. ton zbóż, a w 2020 r. – 18,2 tys. ton.

Protesty rolników

W ostatnim czasie przez Polskę przetacza się fala protestów rolników, którzy m.in. nie zgadzają się na import zboża z Ukrainy. Na początku marca odbyło się spotkanie protestujących z premierem Donaldem Tuskiem.

Po spotkaniu z rolnikami premier zapowiedział, że w najbliższym czasie złoży do Sejmu projekt uchwały wzywający Komisję Europejską do nałożenia sankcji na import rosyjskiego zboża. Jak pisaliśmy w money.pl, to może być krok, który pozwoli polskiemu rządowi upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: uspokoi w ten sposób polskich rolników, a zarazem wyśle wyraźny sygnał do Kijowa.

Rolnicy w Warszawie. Domagają się wstrzymania szkodliwego importu z Ukrainy oraz odrzucenia Zielonego Ładu. Przed KPRM płoną unijne flagi. “Chyży Rój ma w dupie”. Dołączyli myśliwi i rybacy

Rolnicy rzucają petardami w policję. Przed KPRM płoną unijne flagi

Sylwia Bagińska

Protest rolników
Protest rolników / PAP / Paweł Supernak

Protest rolników trwa. Dziś blokowana jest Warszawa. Przed KPRM strajkujący rolnicy rzucają petardami w policję. Na tym jednak nie koniec. Protestujący palą też unijne flagi.

Rolnicy po raz kolejny blokują stolicę. W Warszawie zgłoszono dwie demonstracje. Jak podał warszawski Urząd Miejski jedna z nich liczy 150 000 protestujących, a druga 20 000.

Protest rolników. Rzucają petardami w policję

Obecna na miejscu dziennikarka Wirtualnej Polsce przekazała, że protestujący rolnicy przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów rzucają w policję petardami.

Przed siedzibą KPRM płoną także unijne flagi oraz śmieci. “Rolnicy domagają się wstrzymania importu produktów rolnych z Ukrainy oraz odrzucenia Zielonego Ładu” – przekazała Kamila Gurgul.

Rolnicy na proteście w Warszawie spalili trumnę

Na środowym proteście rolników w Warszawie spalono także trumnę. Na tabliczce, którą dołączono do trumny, można przeczytać, że ta należy do rolnika.

W środę w Warszawie odbywają się dwie demonstracje rolników. Jedna z nich zlokalizowana jest przed budynkiem KPRM, a druga z kolei przed Sejmem.

Stołeczna policja przekazała że w związku z protestami wstrzymany został ruch pojazdów na ciągu ul. Belwederskiej i w Al. Ujazdowskich od skrzyżowania z Gagarina do ronda de Gaulle’a.

Protest rolników. Tusk o zaproszeniu

Premier Donald Tusk poinformował, że rolnicy zostali zaproszeni na spotkanie w Centrum Dialogu Społecznego w sobotę o godz. 10.00, żeby zaproponować im działania ws. importu zboża z Ukrainy i Zielonego Ładu.

===============================

Okrzyki: Chyży Rój ma w dupie”.

——————————

Czołg ABRAMS na proteście rolników 6 marca pod budynkiem „rządu”.

Amerykańska Polonia wobec przyjazdu Prezydenta Polski Dudy i Premiera Tuska którzy 12 marca przybędą na spotkanie z Prezydentem Bidenem.

TREŚĆ OŚWIADCZENIA W JĘZYKU POLSKIM
Amerykańska Polonia oczekuje przyjazdu Prezydenta Polski Dudy i Premiera Tuska którzy 12 marca przybędą do Waszyngtonu na spotkanie z Prezydentem Bidenem. Mamy nadzieję, że ta krytycznie ważna wizyta wzmocni wizerunek Polski jako orędownika normalizacji stosunków europejskich i kluczowego rzecznika nowej architektury bezpieczeństwa w Europie opartej na pokoju i współpracy. 
W obliczu zbliżającej się dziesiątej rocznicy konfliktu zbrojnego na Ukrainie, mamy nadzieję, że Polska poprowadzi świat w kierunku deeskalacji tego konfliktu i jego rozwiązania na drodze negocjacji. Wierzymy głęboko w to, że Europa potrzebuje nie wojny, ale pokoju. Wszelkie różnice interesów muszą być negocjowane i rozwiązywane pokojowo.
Wielu członków Polonii jest głęboko przekonanych, że NATO powinno pozostać sojuszem obronnym, a nie instrumentem realizacji ambicji geopolitycznych dominujących członków sojuszu. Polska nie może dać się wciągnąć lub być zmuszona do militarnego zaangażowania poza granicami Polski, chyba że najpierw sama zostanie zaatakowana.
Kierunek przyszłego rozwoju sytuacji nie jest łatwy do przewidzenia ani z góry ustalony. Wiadomo jednak, że przyszłe decyzje polityczne i wojskowe Federacji Rosyjskiej będą uzależnione w dużej mierze od działań jej przeciwników.
Zachowania eskalujące, spotkają się, jak można przewidzieć, z eskalacyjnymi reakcjami drugiej strony. Przekonanie Rosji o tym, że stoi ona w obliczu egzystencjalnego zagrożenia oraz fakt, że wyraźnie sygnalizuje ona swą determinację, aby wykorzystać w konflikcie wszystkie swoje militarne możliwości muszą być poważnie brane pod uwagę i uwzględniane przed podejmowaniem jakichkolwiek kroków eskalujących sytuację.
Konsekwencje eskalacji konfliktu, za którą opowiadają się i do której dążą niektórzy przywódcy europejscy, mogą mieć bardzo tragiczne skutki dla Polski i świata. Wzywamy polskich polityków, aby powstrzymywali się od obraźliwych, retorycznych ekscesów i pustych gróźb, które ilustrują niestety wyłącznie ich niemożność realistycznej oceny rzeczywistych możliwości Polski w sytuacji faktycznej konfrontacji militarnej.
Amerykanie polskiego pochodzenia są gotowi wspierać i służyć pomocą Prezydentowi Dudzie i Premierowi Tuskowi w ich działaniach na rzecz wzmocnienia i utrzymania polskiego potencjału odstraszania militarnego, jednak stanowczo sprzeciwiają się głębszemu angażowaniu Polski w wojnę, której nie da się wygrać i która może ostatecznie doprowadzić do zniszczenia Polski. Apelujemy do przywódców Polski, aby dołączyli do tych przywódców europejskich, którzy wzywają do pokojowego rozwiązania tego konfliktu.
===============================

Dear Members and Friends,
Enclosed please find an Open Letter from Polish Americans and other Polish expats to Andrzej Duda, Donald Tusk, Radoslaw Sikorski, Malgorzata Kidawa-Blonska and Szymon Holownia, ahead of the Polish President’s and the Polish Prime Minister’s visit to the White House on March 12, 2024.
Please, let me know if you would like to add your name to the list of the signatories of this letter, and with it, please include your name, city/state, and email address.
Thanks,
Edward Wojciech Jeśman, President Polish American Strategic Initiative (PASI)and Polish American Congress of Southern Californiapresident@joinpasi.org
=====================================================================
February 29, 2024 Andrzej Duda, President of PolandDonald Tusk, Prime Minister of PolandRadoslaw Sikorski, Minister of Foreign AffairsMałgorzata Kidawa-Błońska, Marszałek SenatuSzymon Hołownia, Marszałek Sejmuc/o Ambassador Marek MagierowskiEmbassy of the Republic of Poland2640 16th St NW, Washington, DC 20009Via email: washington.amb.sekretariat@msz.gov.pl Polish Americans against Poland’s military engagement in Ukraine American Polonia welcomes Poland’s President Duda and Prime Minister Tusk in Washington, DC, as they meet with President Biden on March 12th. We hope that this critical visit will advance Poland’s image as a key advocate of normalizing European relations and steadfast proponent of a new security architecture through peace and cooperation in Europe. As we approach the 10th anniversary of the military conflict in Ukraine, we hope Poland will lead the world on the path to de-escalation of the conflict and a negotiated settlement. We strongly believe that Europe needs not war but peace. All the differences of interests must be negotiated and resolved peacefully. Many within the Polish American community strongly believe that NATO should remain a defense alliance and not an instrument of unrestrained geopolitical ambitions of its most dominant members. Poland must not allow itself to be drawn or forced into military engagement(s) outside of Polish borders unless attacked. The trajectory of future developments is not easy to predict nor is it predetermined. However, it is a given that the future political and military decisions of the Russian Federation will depend on the actions of its adversaries. Escalatory behaviors will be predictably met with escalatory reactions. Russia’s conviction of facing an existential threat and its clearly signaled determination to use all its capabilities in the conflict need to be seriously considered before any escalatory steps are taken. The consequences of conflict escalation advocated by some European leaders might lead to highly tragic outcomes in Poland and globally. We urge Polish politicians to refrain from offensive rhetorical excesses and empty threats, which regrettably indicate an inability to realistically assess Poland’s capabilities in a situation of actual military confrontation. Polish Americans stand ready to support and assist President Duda and Prime Minister Tusk as they work together to strengthen and maintain Poland’s deterrence capabilities but remain adamantly opposed to engaging Poland deeper in a war that cannot be won, and which would ultimately lead to the destruction of Poland. We appeal to Poland’s leaders to align with those European leaders who call for a peaceful resolution of the war.  
Edward Wojciech Jeśman, PresidentPolish American Strategic Initiative (PASI) and Polish American Congress of Southern CaliforniaGene Sokolowski, PresidentPolish American Strategic Initiative Educational OrganizationCelina Urbankowski, PresidentPolish American Congress, Northern New Jersey DivisionAndrzej Burghardt, PresidentPolish American Congress, New Jersey DivisionEdward Brzozowski, PresidentPolish National Alliance Lodge 1684Cohoes, NYEdward Swiderski, PresidentPolish National Alliance Lodge 113Amsterdam, NYLes A. Sosnowski, J.D., Ph.D.Attorney, IllinoisDr. Marek KierlańczykChicago, IllinoisMarek Bober, JournalistChicago, IllinoisDr. Krystyna Zamorska, Independent ScholarWest Hartford, ConnecticutAdam Bąk, Entrepreneur & PhilanthropistNew Jork / New JerseyEdward Dusza, Publisher/AuthorStevens Point, WisconsinUrszula Oleksyn, EducatorFullerton, California
Additional signatures shall follow

Edukacja w służbie[wrogiej] władzy – to już było. I, niestety, wraca.

Centrum Życia i Rodziny
Szanowni Państwo,
Zacznę od fragmentu listu.
W tych dniach bowiem mam być zamordowany. Chciałem być Tobie ojcem i przyjacielem. Bawić się z Tobą i służyć radą i doświadczeniem w kształtowaniu twego umysłu i charakteru. Niestety okrutny los zabiera mnie przedwcześnie a Ciebie zostawia sierotą. Dlatego piszę i płaczę…
Te słowa skierował do swojego małego syna podpułkownik Łukasz Ciepliński, ps. „Pług”, który został zamordowany strzałem w tył głowy w więzieniu UB na Mokotowie. W piątek przypadała 73. rocznica jego śmierci i z tej racji obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.
Jestem pewien, że nikomu z Państwa nie trzeba przedstawiać takich postaci jak gen. August Emil Fieldorf „Nil”, mjr Marian Bernaciak „Orlik” czy sierż. Józef Franczak „Lalek”. Nie trzeba opowiadać ich historii ani objaśniać jej tragizmu.
Nazywani faszystami, bandytami, choć pragnęli tylko ujrzeć swój ukochany kraj prawdziwie wolnym. Dziś ich rodziny często nadal nie wiedzą, gdzie spoczywają ich szczątki.
Ale na pewno wiedzą też Państwo, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu te historie nie były tak znane, bo zwyczajnie nie wolno było o nich mówić. Ta część naszej historii była jak bolesna drzazga, która tkwi pod skórą, ale zamiast zająć się nią i próbować oczyścić ranę, musimy ją ukryć i mierzyć się z bólem, o którym nie wolno nawet wspominać.
Dziś możemy wspominać Żołnierzy Niezłomnych, obchodzić publicznie dzień pamięci i mówić o nich naszym dzieciom.
Ale już wkrótce mogą powrócić w mroki niepamięci.
Żołnierzom wyklętym szykuje się kolejną śmierć – bo tę pierwszą zadano im fizycznie, a drugą próbując wymazać pamięć o nich. Teraz, po latach ich obecności na kartach podręczników do historii, znów mają zniknąć.
A to wszystko za sprawą zmian proponowanych przez resort edukacji.Można było się spodziewać, że Lewica marzy o dobraniu się do stołków w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie bez przyczyny. I rzeczywiście – planowane przez nich zmiany w podstawie programowej pokazują wyraźnie, że chcą wywrócić polską szkołę niemalże do góry nogami.
Myli się jednak ten, kto sądzi, że są to zmiany chaotyczne czy przypadkowe. Bynajmniej – wszystko to skrzętnie przemyślane posunięcia, a każda, nawet pozornie nieznacząca zmiana, służy wyższym celom.
Chcą bowiem wychować pokolenie wykorzenione z polskości i nieznające własnej historii. Pokolenie niezdolne do rozumienia bieżących procesów społecznych, bo do tego potrzebna jest przecież znajomość pewnych ciągów przyczynowo-skutkowych.
Z podstawy programowej historii znikną tak istotne dla rozumienia polskich losów postacie jak Danuta Siedzikówna „Inka”, rotm. Witold Pilecki, Irena Sendlerowa, rodzina Ulmów czy właśnie Żołnierze Niezłomni.
Zniknie też zapis o tym, że na Wołyniu dokonano ludobójstwa Polaków, bo dziś to – jak się okazuje – nieprawomyślne. Teraz mowa ma być jedynie o „konflikcie polsko-ukraińskim”.
Przyznają Państwo, że konflikt między dwoma narodami, a ludobójstwo dokonane przez jeden z tych narodów na drugim, to jednak zasadnicza różnica. Relatywizowanie tych wydarzeń to zwyczajne kłamstwo i próba zatarcia pamięci o ofiarach tamtych wydarzeń.
Po co to wszystko?
Zgodnie z oficjalną wersją, kolportowaną uspokajającym tonem przez orędowników reformy, chodzi tylko o „odchudzenie podstawy programowej”, tak aby stała się możliwa do realizacji. Uczniów i nauczycieli trzeba odciążyć, zdejmując z nich obowiązek realizacji pewnych nadmiarowych zagadnień.
Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że te nadmiarowe i niepotrzebne zagadnienia wybierano zgodnie z bardzo jasnym kluczem: z podstawy wypada to, co buduje narodową dumę, co pokazuje bohaterstwo Polaków i to, co mogłoby urazić sąsiednie narody.
Z lekcji historii ma zniknąć wszystko to, co kojarzy się z patriotyzmem, tożsamością narodową czy chrześcijaństwem.
Ale to nie wszystko, bo zmiany dotyczą także innych przedmiotów. I są równie niepokojące.
Nie zgadzam się na niszczenie edukacji
!Z podstawy programowej dla geografii również – zapewne także całkiem przypadkowo – znikają zagadnienia dotyczące polskiej gospodarki, tradycji i kultury. Polska ma najwyraźniej pozostać tylko „ubogim krewnym” Zachodu i bez marudzenia czy jakichkolwiek ambicji zajmować przeznaczone jej miejsce kraju posłusznie spełniającego polecenia większych i bogatszych.
Sądzę, że to, co opisałem pozwala już Państwu zrozumieć, dokąd zmierza ta „reforma” edukacji, ale to jeszcze nie wszystko.
Równie niebezpiecznie zapowiadają się także zmiany w programie biologii. I znów trudno tu uniknąć narzucających się skojarzeń ideologicznych.
Z podstawy programowej tego przedmiotu mają zniknąć wiadomości dotyczące płciowości i rozrodczości, np. wiedza o przebiegu cyklu miesięcznego kobiety, o wpływie różnych czynników na rozwój dziecka w łonie matki czy o zasadach profilaktyki chorób przenoszonych drogą płciową.
Już to powinno budzić nasze obawy. To przecież niezwykle istotne informacje, zwłaszcza w kontekście przygotowania do macierzyństwa.
Być może jednak twórcom reformy wcale nie zależy na tym, aby wychowywać młodzież do odpowiedzialnego podejścia do seksualności i rodzicielstwa. Zamiast tego można przecież przedstawić im inne podejście: najważniejsze to się „zabezpieczyć”, bo ciąża to zagrożenie, a to, jak zadbać o prawidłowy rozwój dziecka przed narodzinami nie powinno być potrzebne, bo w razie czego będziemy przecież mieć dostęp do aborcji na życzenie.
Najbardziej ideologiczną zmianą jest jednak wykreślenie z podstawy programowej punktu, w którym mowa o tym, że nie należy bez konsultacji z lekarzem przyjmować preparatów hormonalnych.
Chyba bardziej wprost nie dało się powiedzieć, że od teraz dziewczęta mogą bezrefleksyjnie faszerować się pigułkami „dzień po” i latami łykać tabletki antykoncepcyjne albo że branie hormonów przesłanych przez „znajomego z internetu” może się skończyć nieodwracalnym okaleczeniem ciała!
A żeby jeszcze bardziej skutecznie zniszczyć zdrowie dzieci, reformatorzy wykreślają też z podstawy programowej wzmianki o znaczeniu ruchu dla zdrowia czy o szkodliwości substancji psychoaktywnych: narkotyków, środków dopingujących, dopalaczy i niektórych leków.
Czy to wiedza zbędna dla dzieci i młodzieży? A może zbyt trudna…?
Dlaczego więc tego rodzaju treści mają zniknąć ze szkół? Może po to, aby łatwiej było uformować społeczeństwo bierne, nieświadome i skoncentrowane tylko na własnej, doraźnej przyjemności? Bez znajomości przeszłości i bez umiejętności spojrzenia w przyszłość – bo po co.
Edukacja w służbie władzy – to już było. I, niestety, wraca.
Chcę chronić dzieci przed indoktrynacją!
I choć jestem pewien, że z ust polityków będziemy teraz słyszeć gorące zapewnienia, że to wszystko dla dobra uczniów, że ma ich odciążyć i dać czas na rozwijanie pasji; że szkoła ma stać się miejscem przyjaznym, a nie blokiem startowym w wyścigu szczurów; albo że to tylko kosmetyczne zmiany bez znaczenia – nie mam wątpliwości, że nie możemy dać się zwieść tego rodzaju zaklęciom.
Szkoła od lat jest kluczowym polem ideologicznej walki dla wszelkiej maści propagandystów, a środowiska „postępowe” – Polacy wstydzący się własnego pochodzenia, feministki, edukatorzy seksualni czy lobbyści ruchu LGBT – już od dawna ostrzą sobie zęby na nasze dzieci.
Teraz wreszcie mają do nich dostęp i nie obawiają się wytoczyć wszystkich dział, aby przejąć rząd dusz w tym najmłodszym pokoleniu.
To dla nich prawdziwe żniwa. Jeszcze zanim ci młodzi ludzie wykształcą w pełni swoją osobowość, zanim będą zdolni chronić się przed wpływem tego prania mózgów, indoktrynacja ruszy pełną parą.
To ostatni moment, aby ich powstrzymać!
Na etapie prekonsultacji Centrum Życia i Rodziny zgłosiło swoje zastrzeżenia i wypunktowało szkodliwe propozycje zmian. Niestety nie ma pewności, że te głosy sprzeciwu zostaną uwzględnione. Jeśli na dalszym etapie konsultacji związanych z reformą okaże się, że najgroźniejsze zmiany zostały zachowane, będziemy również aktywnie działać w interesie dzieci i młodzieży.
A jeżeli rządzący nie posłuchają tych głosów sprzeciwu wyrażonych na drodze konsultacji – nie złożymy broni. Jesteśmy gotowi protestować pod gmachem ministerstwa, jeśli jedyną drogą przemówienia politykom do rozsądku będzie wyjście na ulicę.
Wspieram takie działania!
Wiem, że wielu z Państwa doskonale rozumie znaczenie edukacji w tym starciu cywilizacji. Po ostatnim mailingu, w którym proponowaliśmy Państwu możliwość zorganizowania spotkań z naszymi ekspertami na temat smartfonów w szkołach, otrzymaliśmy już kilka zaproszeń.
Wszystko wskazuje na to, że teraz takie spotkania będą jeszcze ważniejsze. Rząd przygotowuje się bowiem do całkowitej cyfryzacji szkoły. Może się to wydawać dobrym pomysłem, w końcu szkoła także powinna iść z duchem czasu. Ale jak się okazuje inne kraje, które tę ścieżkę wydeptały już przed nami… teraz z niej schodzą.
Przykładem takich zmian może być Szwecja, która po latach cyfryzacji, wraca teraz do tradycyjnych metod edukacji. Do szkół wracają tradycyjne, drukowane podręczniki, nauka odręcznego pisania i czas na ciche czytanie.
To duża zmiana, bo w ostatnich latach szkoły kładły nacisk głównie na naukę „kompetencji cyfrowych” czy pisania na klawiaturze. W ciągu kilku lat jednak wyniki szwedzkich uczniów w zakresie umiejętności czytania niepokojąco spadły.
I znów nasuwa się pytanie: czy musimy powtarzać błędy innych, aby czegoś się nauczyć?
Wierzę, że z Państwa pomocą możemy wiele zdziałać, zanim w polskich szkołach również rozpocznie się eksperyment o nazwie „postępowa edukacja”. Mając po swojej stronie świadomych zagrożenia rodziców, dziadków, nauczycieli i wychowawców, możemy skutecznie zareagować: przede wszystkim informując i alarmując o niebezpieczeństwach związanych z planowaną reformą.
Potrzebujemy jednak w tych ważnych działaniach Państwa pomocy.
Każdy wyjazd na spotkanie z rodzicami czy nauczycielami w sprawie szkodliwości nadużywania smartfonów łączy się z kosztami. Do tego dochodzi konieczność sfinansowania wydruku materiałów informacyjnych, a tych, wraz ze zwiększającym się zainteresowaniem, potrzebujemy coraz więcej.
Dlatego bardzo proszę Państwa o wsparcie naszych działań w walce o dobrą edukację i w obronie dzieci i młodzieży przed lewicową indoktrynacją dobrowolnym datkiem w wysokości 50 zł, 100 zł czy 200 zł lub innej, którą uznają Państwo za odpowiednią.Wspieram walkę o dobrą edukację!Aby działać w tej sprawie skutecznie, musimy przede wszystkim zbudować silny front sprzeciwu wobec „deformy”. Niezbędne są więc spotkania informacyjne, rozmowy z rodzicami i przekonywanie ich, że – choć mami się ich twierdzeniami, że to wszystko dla dobra ich dzieci – nie tędy droga.
Tylko przekonanie jak największej liczby Polaków o tym, że planowane zmiany to tak naprawdę koń trojański, który zdewastuje polskie szkoły, pozwoli nam wywierać skuteczną presję na polityków.
Wykorzenienie tradycji, historii, postaw patriotycznych nie może skończyć się dobrze. Zakłamywanie przeszłości jest tylko wstępem do budowania opartej na fałszu przyszłości.
Do budowania społeczeństwa zależnego, biernego, poddającego się z pocałowaniem ręki ideologom „nowego, wspaniałego świata”.
Ale jestem pewien, że nie o taką Polskę walczyli Żołnierze Niezłomni, których pamięć czcimy.
Serdecznie pozdrawiam

Biadolenie zamiast działań

Ku świadomości nr 30

30. Biadolenie zamiast działań Dr Aleksander Kisil

Czytam, że za chwilę zabraknie w Polsce lekarzy, że ci, którzy nas leczą, są coraz starsi. Dlaczego tak się dzieje? Bo za mało lekarzy kształcimy? No to zwiększcie ilość miejsc na studiach medycznych. Bo lekarze wyjeżdżają pracować za granicę – na Zachód, do Skandynawii, do bogatych szejków arabskich? No to wprowadźcie zasadę – nie tylko dla absolwentów medycyny, ale dla wszystkich absolwentów studiów wyższych, że po studiach muszą odpracować minimum 10 lat w Polsce, albo będą musieli spłacać koszty studiów plus odsetki. 

Zamiast wprowadzić dobre, rozsądne regulacje prawne, które zresztą istnieją w wielu krajach, to nasi politykierzy i dziennikarzyny wolą biadolić, jak to jest u nas źle. Gdzie jest polska racja stanu, do cholery? Gdzie myślenie, jak wyeliminować niekorzystne zjawiska i zadbać o Polskę? Znów winni są Niemcy, globaliści, Klaus Schwab itp.? 

Takie biadolenie „mediów” (tub propagandowych!) i państwowych polityko-urzędasów słyszę permanentnie: w sprawie węgla, kopalni, zboża, portów, polskiego samochodu elektrycznego, kolei, edukacji, nauki polskiej (której prawie nie ma) itd. itp.  Zastanawiam się wtedy, czy powodem tego jest taka indolencja i tak niski poziom inteligencji „kadr” politycznych, urzędniczych i samorządowych w Polsce, czy to jest prywata i rozdzieranie „kołderki” przez rozmaite partyjne klany, gangi, koterie i kliki, czy rzeczywiście steruje tym ktoś z zewnątrz Polski, kto ma „haki” lub inne przełożenie na tych żałosnych funkcjonariuszy-decydentów między Odrą a Bugiem?

Faktem jest, że Polska nie jest dobrze rządzona, że mnóstwo pary idzie w gwizdek, mnóstwo pieniędzy jest marnotrawionych (np. na leżaki przy jednym z najruchliwszych skrzyżowań w Warszawie, na ławeczki na skwerku z drogiego giętego drewna za miliony złotych, na nieuprawnione moralnie nagrody i odprawy „znajomych królika”, na prace, które zostały źle zaprojektowane i trzeba pruć ulicę kilka racy w ciągu roku czy dwóch, bo nikt nie pomyślał, że jak się raz rozkopie, to można wszystko zrobić za jednym zamachem itd. itp.) Skala niekompetencji, bezsensu, marnotrawstwa, prywaty jest ogromna, a za tym idzie infantylne biadolenie, jakby nie było żadnego związku przyczynowo – skutkowego między zachowaniami politykierów i urzędników a stanem, jaki jest. 

Biadolenie, narzekanie (jakże nasze polskie!), psioczenie, wyzwiska na „onych” – zamiast kontrpropozycji, rzeczowej krytyki, wybrania na różne funkcje ludzi kompetentnych i uczciwych, aby zastąpili tę mierną „klasę polityczną”, która jest spuścizną tzw. okrągłego stołu. 

I jeszcze słowo o tzw. dziennikarstwie: dziś króluje propaganda, pustosłowie, pusta sensacja i biadolenie w przekazach medialnych. Od ponad 30 lat łapię się za głowę, jak słabe merytorycznie teksty piszą tzw. dziennikarze. Mam wrażenie, że ogromna ich większość to skryby pracujące dla obcych sił, dla mafii, klik lub jakichś lobby. Po prostu dramat.

Na wszystko jest sposób, recepta. Tylko trzeba chcieć i trzeba mieć odwagę. Kiedy polski naród się obudzi i przegoni karierowiczów, nieudaczników, złotoustych oszustów i uprawiających prywatę? Już najwyższy czas skończyć z biadoleniem i wziąć sprawy w swoje ręce. Polska to bogaty kraj – ludźmi, surowcami itd. Możemy dogonić kraje zachodnie, a w wielu aspektach przegonić. Ale działajmy, a nie narzekajmy! Budujmy CPK nie oglądając się na nikogo! Budujmy elektrownie atomowe, port kontenerowy w Świnoujściu, fabrykę samochodów, koleje dużych prędkości, sieci światłowodowe, fabryki olejów roślinnych, zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego, sztuczną inteligencję, polskie satelity! Bez biadolenia.

PROSZĘ, rozsyłajcie to dalej...
Życzę wiary, nadziei, miłości i zdrowia
"Dalej w głąb i dalej wzwyż!"
Bądźmy nadzieją dla Polski i świata
Dr Aleksander Kisil
Cybernetyk, psycholog, przedsiębiorca,
doradca, szkoleniowiec, mówca, autor.

Ruskie onuce i amerykańscy szabes goje. Dlaczego “polska” obowiązująca narracja jest tak zero-jedynkowa?

Ruskie onuce i amerykańscy szabes goje. Dlaczego polska narracja jest tak zero-jedynkowa?

Filip Obara pch24.pl/ruskie-onuce-i-amerykanscy-szabes-goje

Wojnę na Ukrainie sprowokował Zachód i jest to wojna zastępcza prowadzona rękami Ukraińców w celu poszerzenia wpływów Waszyngtonu, który posługuje się strukturami NATO, wspierając jednocześnie ludobójczy reżim żydowski w Izraelu…

Kto tak twierdzi? Otóż, Drodzy Państwo, nie żadna „ruska onuca”, lecz spora część amerykańskich elit, w tym lewicowych, które mówią o tym otwarcie. Tymczasem u nas, ani mówić nie wypada, ani nawet cytować głosów zza oceanu, żeby nie narazić się na łatkę „klakiera Putina”…

Zresztą, aby zostać „onucą”, tak naprawdę wystarczy tylko bronić polskich interesów. Przekonali się o tym rolnicy, którzy zostali scharakteryzowani jako „forpoczta Putina” przez Tomasza Lisa, który bredził coś o „ogromnym zawodzie i ciosie w tradycję broniącej kraju i narodu polskiej wsi”.

Na czym polega specyfika polskiego życia publicznego, że tak łatwo narazić się na wyzwiska i oskarżenia o zdradę? Czy chodzi o emocje, którymi kierujemy się, zamiast poddawać wydarzenia pod sąd rozumu? Dlaczego nie umiemy po prostu nie zgadzać się, a mimo to rozmawiać ze sobą, bez inwektyw i odsądzania się nawzajem od czci i wiary?

Nie przeszkadzają nam przy tym fakty, przez co realia polskiego życia politycznego wyglądają tak, że w momencie gdy „Radek” Sikorski lobbuje w Stanach Zjednoczonych za Ukrainą, to Ukraińcy obrażają Polaków i kierują bezczelne groźby pod adresem polskich rolników i rządu Warszawie.

Zwróćmy wreszcie uwagę, jak uboga jest u nas nawet narracja uznanych ekspertów. Czy będzie to kwestia wojny na Ukrainie, czy wcześniej tzw. pandemii koronawirusa, „duże” nazwiska w Polsce trudnią się właściwie tylko powtarzaniem najwęższego wycinka, jakim jest wersja lansowana oficjalnie przez rząd w Warszawie. I tak jedyna narracja na temat wojny na Ukrainie, to od samego początku wyłącznie narracja, której wytyczne przekazują nam ambasadorzy Joe Bidena i Włodzimierza Żeleńskiego w Warszawie.

Tymczasem gdy posłuchamy głosów zza oceanu, okaże się, że nawet „duże” nazwiska i to bynajmniej nie związane ze stroną konserwatywną, nie są aż tak jednorodne w swoich poglądach i tak skłonne, by stawać się pudłami rezonansowymi (zmieniającej się co kilka lat) władzy politycznej.

Żydowski globalista krytykuje wojnę zastępczą

Bodaj największym zdziwieniem mogą być dla nas opinie wygłaszane przez niejakiego Jeffreya Sachsa. Nazwisko w Polsce dobrze znane, gdyż to właśnie ten kolega Leszka Balcerowicza miał nam zafundować gospodarczą „terapię szokową” w roku 1989. Obecnie jego nazwisko powraca, ale… w Watykanie. Ów żydowski ekonomista – propagujący bałamuctwo tzw. zrównoważonego rozwoju – został bowiem członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, na forum której wygłasza nie tylko pochwałę globalizmu, ale także bezpardonowe ataki na Stany Zjednoczone, których pozostaje obywatelem.

Nie wchodząc w życiorys Sachsa, bo to każdy może łatwo uczynić, zwróćmy tylko uwagę, że jest to nazwisko zupełnie pierwszorzędne i nie mają co do tego wątpliwości elity władzy na całym świecie. Pomimo to, gdy posłuchamy, co ów ekspert mówi na temat wojen na Ukrainie i w Strefie Gazy, to stanie się jasne, iż w Polsce niechybnie byłby uznany za „ruską onucę”.

Sachs pojawił się m. in. w podcaście Tulsi Gabbard (znanej i powszechnie szanowanej polityk, prawdziwej patriotki, która odeszła z Partii Demokratycznej, twierdząc, iż stała się ona skrajnie lewicową „kabała podżegaczy wojennych”). Tulsi twierdzi, że odbywa się na Ukrainie „wojna zastępcza”, którą USA i NATO prowadzą przeciwko Rosji, a Biden wmawia Amerykanom i światu, że musimy prowadzić tę wojnę, bo „jej ceną są wolność i demokracja”. Sachs zgadza się z nią i na bazie faktów również odrzuca tezę o rzekomo „niesprowokowanej wojnie”, którą Putin miał „nagle” rozpocząć w 2022 roku. Jakby tego było mało, ów globalista opowiada się za pokojem, stwierdzając, że aby ten został osiągnięty, Kijów musi iść na ustępstwa.

Tak więc gdy u nas „Szymuś” Hołownia grzmi z mównicy o „wgniataniu Putina w ziemię”, amerykańskie elity nie mają wątpliwości ani co do tego, co naprawdę stoi za tym konfliktem, ani co do tego, że nie może być mowy o zwycięstwie słabej i skrajnie już wykrwawionej Ukrainy nad rosyjskim molochem.

Również Noam Chomsky, wybitny językoznawca o lewicowych poglądach, mówi to, czego – jak sam przyznaje – „mówić nie wolno”. Wychodząc od krytyki waszyngtońskich dogmatów polityki zagranicznej i wcześniejszych interwencji USA na Bliskim Wschodzie, przechodzi do wojny na Ukrainie, ubolewając nad jej ofiarami, po czym jakby nigdy nic stwierdza, że „dla większości świata jest oczywiste, że jest to wojna zastępcza pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją”. Spróbuj, Polaku, coś takiego powiedzieć, a zostaniesz momentalnie strącony do najgłębszego kręgu piekła przeznaczonego dla „ruskich onuc” i „awangardy Putina”!

Takie samo stanowisko prezentuje inny popularny uczony i znawca geopolityki, prof. John Mearsheimer, który już osiem lat temu wygłosił prelekcję Dlaczego Ukraina jest winą Zachodu? Mearsheimer obciąża Zachód winą za stopniowe eskalowanie konfliktu, który doprowadził do obecnej wojny. Zaznacza przy tym, że Ameryka kieruje się zasadą promowania demokracji i wybierania demokratycznych przywódców, którzy jednocześnie będą pro-amerykańscy, ale nie rozumie, że to, co można próbować realizować w małych państwach Bliskiego Wschodu (pytanie, z jakim skutkiem?), niekoniecznie będzie tolerowane przez światowe mocarstwa, jak Rosja czy Chiny.

Profesor wskazuje nie na rzekomą „nieobliczalność” Putina (o której ciągle słyszymy), lecz na jego konsekwentne i jasne stawianie sprawy: nie ma mowy, by Ukraina stała się strefą wpływów NATO, gdyż jest to kwestia egzystencjalnej wagi dla Rosji. Co ciekawe, podobny głos wychodzi od początku również z watykańskich kręgów dyplomatycznych i od samego papieża Franciszka, który mówił obrazowo o „szczekaniu NATO u bram Rosji”.

Mearsheimer wspomina o szczycie NATO w Bukareszcie w 2008 roku, gdzie wyrażono wprost twierdzenie, że Gruzja i Ukraina są mile widziane w sojuszu, czego bezpośrednim następstwem była wojna w Gruzji. Nie ma on również problemu z nazwaniem rzeczy po imieniu i stwierdzeniem, że tzw. pomarańczowa rewolucja była zamachem stanu (inni komentujący dodają, że inspirowanym przez CIA). Bezpośrednią przyczyną ówczesnych wydarzeń były rozmowy Janukowycza z Unią Europejską, w odpowiedzi na które wkroczył Putin, mówiąc: hola, hola, nic o nas bez nas.

Sam Mearsheimer podkreśla, że są to powszechnie znane fakty i publiczne wypowiedzi. Przytacza on także esej Władimira Putina z 12 lipca 2021, o którym cały świat mówi, że stanowił uzasadnienie inwazji na Ukrainę, tymczasem Mearsheimer nie boi się twierdzić, że jest wręcz przeciwnie. Gdy sięgniemy do tekstu źródłowego, widzimy, że Putin wyraźnie uznaje, że „prawdziwa suwerenność Ukrainy jest możliwa tylko w partnerstwie z Rosją”, gdyż taki jest jego pogląd, którego nie kryje, natomiast nie ma tam nic na temat tego, że życie w stanie wojny z Ukrainą miałoby w jakikolwiek sposób realizować interesy – czy tym bardziej ideologię – Rosji. Autor eseju wskazuje na konflikt interesów z nacjonalistycznym lobby ukraińskim, który za swoje zasady fundacyjne stawia wrogość wobec Rosji i służalczość wobec USA.

Niezależnie od oceny mocarstwowych poglądów Putina, Mearsheimer jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę wyrażał pogląd wymagający elementarnej logiki i nieignorowania faktów: że jeżeli Zachód będzie nadal przenosił granice NATO na wschód, to prędzej czy później doprowadzi do wojny i w konsekwencji – do ogromnej skali zniszczeń na samej Ukrainie. Amerykański uczony nie ocenia tych wydarzeń, lecz stwierdza prostą przyczynowo-skutkową zależność: Zachód rozszerzał swoją strefę wpływów na wschód – Putin od razu mówił, że to wykluczone – a więc doszło do wojny. Choć Putin nadał jej pełnoskalowy wymiar, to jednak nie Putin do niej doprowadził – ocenia prof. Mearsheimer. Na koniec dodajmy, że sam Mearsheimer przyznaje, iż większość osób nie zgadza się z jego poglądami, jednak wśród tych, którzy się zgadzają jest między innymi… Henry Kissinger. Mamy więc kolejne lewicowe „bożyszcze”, które nie poczytuje za swój obowiązek kolportowania propagandy Waszyngtonu.

Jeszcze większą dozę realizmu politycznego odnajdziemy w bardzo ciekawej rozmowie na kanale niejakiego Andrew Napolitano, emerytowanego sędziego, który prowadzi program „Judging Freedom” na YouTubie. Wystąpił u niego były oficer wywiadu wojskowego USA i inspektor ONZ ds. uzbrojenia, Scott Ritter, doświadczony również w pracy na terenie Rosji. Porównuje on standardy stosowane podczas wojny przez Rosjan i przez Żydów z Izraela, oskarżając tych drugich o łamanie wszelkich praw człowieka i praw międzynarodowych. Wskazuje ponadto na dramatyczną sytuację Ukrainy, której prezydent opowiada niestworzone historie na temat rzekomych kilkudziesięciu tysięcy zabitych żołnierzy ukraińskich, podczas gdy różne szacunki wskazują raczej na liczbę kilkuset tysięcy, a sam Żeleński „wygadał” się w jednym z wywiadów na temat „milionów” ofiar, po czym momentalnie poprawił się, że mówi o ofiarach, które nastąpią w przyszłości, jeżeli świat nie zrobi jeszcze więcej dla walczącej Ukrainy.

Ritter, będąc amerykańskim patriotą, ma jednocześnie odwagę mówić o zbrodniach wojennych popełnianych przez Amerykanów choćby w Wietnamie, a także bez ogródek potępić najważniejszego sojusznika USA – Izraela, Żydów określając wręcz „ludobójczymi maniakami”, których celem jest de facto likwidacja ludności palestyńskiej, a narzędziem „masowe mordy na cywilach”.

Nota bene, u sędziego Napolitano właśnie pojawił się również Jeffrey Sachs, który powtórzył, że wojna na Ukrainie „była całkowicie do uniknięcia i jest wojną, która toczy się o ekspansję NATO”, stanowiąc katastrofę dla Ukrainy i „granie życiem Ukraińców” przy użyciu amerykańskich pieniędzy. Ponadto, jak wskazuje Sachs, nawet liberalny New York Times zauważył zaangażowanie CIA w wydarzenia na Ukrainie, choć w sposób kuriozalny jego zdaniem datują to zaangażowanie dopiero na rok 2014, podczas gdy sięga ono znacznie głębiej w historię. Mówi też wprost o „szaleństwie” zachodnich przywódców, którzy robią wszystko, żeby eskalować konflikt, dobrze wiedząc, że Rosja nie zgodzi się na objęcie Ukrainy strefą wpływów NATO. Piętnuje wreszcie porażkę dyplomatyczną Bidena, jaką jest kategoryczna odmowa wszelkich negocjacji z Rosją, a stawianie wyłącznie na konflikt zbrojny podbudowany propagandą ukraińskiego sukcesu.

Syjonistyczny mesjanizm amerykańskich szabes gojów

Amerykańska opinia publiczna, a szczególnie kręgi najbardziej konserwatywne, zgadza się co do bezsensowności eskalowania konfliktu na Ukrainie. Sprawa nie jest jednak równie oczywista w odniesieniu do Bliskiego Wschodu. Pokazuje to, że opinie cytowanych wyżej ekspertów stanowią w pewnym sensie wręcz „bluźnierstwo”.

Aby ukazać, jak głęboki jest ten kontrast, wystarczy spojrzeć na postać spikera Izby Reprezentantów, Mike’a Johnsona, który jak na razie skutecznie blokuje pompowanie kolejnych miliardów w machinę wojenną na Ukrainie, a jednocześnie nie widzi nic złego w ludobójstwie dokonywanym przez Żydów na Bliskim Wschodzie. Johnson został wybrany w kontrze do pro-ukraińskiego Kevina McCarthy’ego i dlatego – jak trafnie zauważono w konserwatywnym portalu The Federalist – pro-ukraińskość byłaby dla niego wyrokiem politycznej śmierci.

Jednocześnie w tym samym The Federalist ukazał się więcej niż jeden artykuł wprost opiewający rzekome żydowskie „prawo moralne” do rozciągania nieograniczonej dominacji nad Palestyną. Tekst ten może stanowić modelowy wręcz przykład radykalnej syjonistycznej podbudowy amerykańskiego stosunku do Izraela. Niejaki Jason Hill przekonuje, że „Izrael ma moralne prawo do aneksji całego Zachodniego Brzegu”, a uznanie po wojnie w 1967 roku jakiegokolwiek statusu Palestyńczyków innego niż „nielegalnych okupantów” było błędem i powodem niepotrzebnych problemów.

Następnie konserwatywny publicysta wpada w ton „mesjanistycznie” umizgującego się do Żydów szabes goja, gdy pisze: „Żydowska wyjątkowość i wyjątkowość cywilizacji żydowskiej wymagają bezwarunkowej przestrzeni dla dalszej ewolucji ich cywilizacji. To, co jest dobre dla cywilizacji żydowskiej, jest dobre dla całej ludzkości. Cywilizacja żydowska jest międzynarodowym skarbem, który należy chronić”.

Przy takim nastawieniu większości republikańskich elit Jeffrey Sachs okazał się być prawdziwym obrazoburcą, gdy 5 lutego 2020 roku w Watykanie atakował Donalda Trumpa, twierdząc, że „multilateralizm” (wspólne reagowanie wielu państw na wydumane problemy świata) „jest zagrożony przez Stany Zjednoczone”. Oskarżał Trumpa o rzekome blokowanie „każdej umowy multilateralnej”, podczas gdy w rzeczywistości miał na myśli te umowy, które narzucały światu ideologię ekologizmu. Jak bardzo Sachs nienawidzi Ameryki, której obywatelstwo posiada, świadczy również jego narracja na temat Chin, w ramach której żydowski globalista uznał, iż podjęta przez Trumpa próba technologicznego uniezależnienia się od Państwa Środka była… „atakiem na Chiny”, które mogą jego zdaniem budować dominującą pozycję, ponieważ „nikt nie ma monopolu na wiedzę i talenty”. Warto o tym wspomnieć, aby ukazać jak zwodnicze może być poleganie na tego typu autorytetach, które wprawdzie wykazują się duża dozą realizmu politycznego, ale jednocześnie beznadziejnie ulegają ideologii, operując zupełnie fałszywymi założeniami bazowymi i ostatecznie wyciągając fałszywe wnioski ze swoich rozumowań.

Dzień świra jak Dzień świstaka…

Krótki przegląd przykładów z USA pokazuje, że pomimo całego tamtejszego doktrynerstwa, toczy się tam jednak jakaś debata publiczna. Wydaje się tymczasem, że nad Wisłę nie docierają nawet głosy oficjalnie uznanych autorytetów, takich jak Sachs, które sprzeciwiają się narracjom rodem z CNN-u i biura prasowego Białego Domu.

Mówienie o faktach i upominanie się o polską rację stanu jest spychane na „pro-rosyjski” margines marginesów, czego skutkiem jest ogólna radykalizacja. Trudno się dziwić wściekłości rolników, skoro polskie władze konsekwentnie ignorowały i ignorują zagrożenie ekspansją ukraińskich oligarchów. Trudno się dziwić ostrym komentarzom polskiej „ulicy” na temat współczesnych banderowców, skoro każdy publicysta, który skrytykuje ukraińską hucpę, jest atakowany jako rzekomy sprzymierzeniec Putina.

Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, by problemy polskiej polityki były podejmowane w Warszawie z pewną dozą realizmu, skoro nawet mówienie o ukraińskiej rakiecie, która zabiła dwóch Polaków, było owiane dziwnym tabu i dopiero po wyciszeniu sprawy przebąkiwano coś na temat prawdziwej wersji wydarzeń.

Czyż nie jest to wymowne, że aby posłuchać opinii wykraczających poza najściślejszy mainstream, musimy uplasować się na marginesie polskiej debaty publicznej albo sięgać do odległych materiałów zza oceanu i to niekoniecznie konserwatywnych?

Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze inny – nader dziwaczny – zakręt historii. Otóż, pod koniec wspomnianej rozmowy pomiędzy sędzią Napolitano (ponoć katolickim tradycjonalistą) a Jeffreyem Sachsem (jakby nie było, podwójnym „autorytetem” dla Polaków, bo ekonomicznym i obecnie „religijnym”), obaj panowie w kordialnym tonie stwierdzają: No to widzimy się za tydzień w Rzymie na konferencji z okazji… 750-lecia śmierci św. Tomasza z Akwinu. Po czym Sachs konstatuje, że jest to wspaniała okazja, by przypomnieć kluczową rolę, jaką Akwinata przypisywał… cnocie i prawu naturalnemu w rozwoju i przetrwaniu człowieka. Do czego doszło, że żydowski globalista musi nam przypominać o cnocie i prawie naturalnym, a więc faktycznie podstawowych pojęciach naszej cywilizacji, o których raczej nie usłyszymy od naszych proboszczów i biskupów!

Filip Obara

===========================

Michał Rogoziński 5 marzec 2024

No to brawo Panie Redaktorze za… spostrzegawczosć. Czasem potrafi Pan przestać marnowac swój niewątpliwy talent na tematy jałowe. Ja nie będę tak odkrywczy i opisze stan polskiej swiadomości w słowach znacznie prostszych. Po pierwsze to tej świadomości nie ma (PCh24, to środowisko niszowe, co by o tym nie mowić, sam jestem taką niszą od lat kilkudziesięciu, wiec FAKTY trzeba przyjmowac do wiadomości i tyle.) Przeciętny „Polak” po szkole w jakiejś „Psiej Wólce” z programem szkolnym jaki jest i jaki był, pojęcie o Polsce, polskiej historii i realnych zagrożeniach ma takie, jakie może mieć absolwent zawodówki, lub szkoły rolniczej w najlepszym wypadku, czyli kibicowskie. I tu pomijajac patologie – pocieszę, te ponad tysiac lat chrześcijaństwa na coś się przydało.

Pomijajac patologie (te są wszedzie) zwykły szary człowiek z ulicy, porządnie pracujacy, to… przedstawiciel cywilizacji lacińskiej (choć sam o tym nie ma pojęcia, ale jego zmysl moralny i patriotyczny jest NORMALNY, no w miarę normalny). Tyle, ze te dyrdymaly, które tu wszyscy produkujemy, takze w komentarzach zupełnie do niego nie dochodzą. Wobec braku aparatu pojęciowego co najwyzej brzydko zaklnie komentujac jakies bieżace wydarzenia, natomiast ludzi typy PCh24, albo w ogóle nie zauważa (pojęcia nie ma o ich istnieniu i zupełnie do niego nie dociera ten sposób pojmowania rzeczywisci – co najwyzej jesteśmy jakimis szalonymi nawiedzeńcami, od których lepiej trzymać sie z daleka, „bo kazdy swój rozum ma”.

Tak więc to nie jest dyskusja czy rozumowanie dla zwykłego Polaka z ulicy, bo to zupełne abstrakcje.) Ujmujac rzecz prościej – choćby patrząc na ostanie wybory polski wybór docelowy, to bycie Generalnym Gubernatorstwem, lub Palestyną. Mnie nie odpowiada ani jedno, ani drugie, a biorąc pod uwage tradycję moją i mojej żony, to już zupełnie mi z taką wizją nie po drodze. Ponieważ nic z tym zrobic nie mogę, to by nie wyświadczać niedźwiedziej przyslugi swoim dzieciom i na wszelki wypadek uratowac cos dla przyszłości tego kraju, jesli taka będzie, wyprowadziłem się z kraju, poza obręb tej alternatywy (GG- Palestyna). Natomiast żyjemy, tu gdzie zyjemy od pokoleń i wszystko jedno czy będzie to Polska szlachecka, ludowa, czy demokratyczna, realiów nie zmienimy. Pomijam żydo-bolszewię, na walke z żywiołem germańskim moja rodzina poświecila szmat historii i choć najwiekszych krzywd doznała ostatnio ze Wschodu, to patrząc realnie – w obecnej sytuacji z kims się trzeba dogadywać.

Dogadywanie się z Niemcami (Tusk) znamy i to jest wybór pomiędzy „kabaretem” serwowanym publice przez Palikota (o ile wiem Zyda i podobnie jak Hartman absolwenta KUL – serdecznie gratuluję KUL-owi absolwentów tej miary), a niedoszłego dominikanina Hołownię. To ichne bredzenie może się podobać publice, gawiedzi, plebsowi, jak kto woli, ale to tylko zewnetrzne atrybuty tego co dzieje się za kulisami. I tutaj, ja bym się zastanowil powaznie nad propozycjami przedstawianego jako alkoholik byłego prezydenta Rosji. Zeby bylo ciekawiej, one są nie tylko uzasadnione historycznie, ale powtarzaja tezy prof. Konecznego sprzed 80-100 lat. Jak dla mnie Rosja przez ostanie lata – przynajmniej za mojego świadomego życia zachowuje się w miarę racjonalnie. Tymczasem my przyjmujemy narrację Żydów, ktora nigdy racjonalna nie była, Prusaków, ktorzy na Polsce wyrośli, albo Anglosasów, ktorzy zawsze wyciagali kasztany z ognisak cudzymi rękami. Nie chce epatowac przykładami, bo szkoda na to czasu.

Dlaczego protest rolników dotyczy każdego z nas.




,Aktualnie w Polsce toczy się bardzo ważna bitwa o przyszłość nas wszystkich.Musimy zadać sobie fundamentalne pytania:Co się stanie, jeśli liczba rolników w Polsce i w innych krajach europejskich będzie nadal gwałtownie spadać?Kto będzie produkował żywność dla nas oraz dla naszych dzieci i wnuków?Czy będziemy mogli cieszyć się produktami z naszego kraju, czy będziemy zmuszeni polegać na imporcie?Jakie będą ceny i jaka będzie jakość żywności w przyszłości?Sytuacja jest niepokojąca – liczba rolników, żyjących wyłącznie z pracy na ziemi, maleje w alarmującym tempie.Jeżeli ta sytuacja będzie się utrzymywać, możemy dojść do momentu, w którym młodsze pokolenia oraz pozostali rolnicy i hodowcy porzucą pracę w sektorze rolnym. W takim przypadku naszym udziałem może stać się żywność o niskiej jakości, do której trudno będzie się przyzwyczaić…

To nie jest tylko ostrzeżenie – to realna przyszłość, jeśli nie zaczniemy działać już teraz.

Nasze podpisy to nie tylko moralne wsparcie. Podpisując petycję, przyczyniamy się do ruchu, który dąży do zapewnienia przyszłości polskiego i europejskiego rolnictwa.Podpisując, stajemy również u boku naszych rolników, hodowców i innych grup zawodowych na protestach!
W rzeczywistości to nie tylko walka rolników. Jest to walka, która dotyczy nas wszystkich, gdyż to właśnie rolnicy dostarczają nam pożywienia. Od ich pracy zależy nasze codzienne odżywianie i bezpieczeństwo żywnościowe.
Podpisując tę petycję, dołączasz do nich w tej bitwie i okazujesz swoje wsparcie i solidarność.
Razem możemy zabezpieczyć środki do życia tych, którzy żywią nasze rodziny.
Dziękuję za dołączenie do tej walki!

PROSZĘ PODPISAĆ PETYCJĘ 
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Sylwia Mleczko, Dyrektor CitizenGO w Polsce z całym zespołem