W 1970 roku, w 25 rocznicę powstania Sejmu, na ulicach Warszawy pojawiły się plakaty z tekstem „25 lat Cyrku Polskiego”. Na rozkaz rozjuszonej komunistycznej władzy specjalne grupy porządkowych zdzierały te plakaty, choć nie była to bynajmniej akcja małego sabotażu opozycji, a tylko zwykły zbieg okoliczności.
Sale różnych szacownych instytucji niejedno w historii widziały. W październiku 1960 r. Nikita Chruszczow na Sali obrad ONZ walił butem w pulpit. W 2015 roku Bronisław Komorowski podczas wizyty w japońskim parlamencie najpierw wszedł w butach na fotel spikera, a później przywoływał generała Stanisława Kozieja słowami: “chodź, szogunie”. W październiku 2016 roku polityk brytyjski Steven Woolfe wdał się w bójkę z kolegą z partii Mike’m Hookem. Do incydentu doszło podczas spotkania wewnętrznego członków UKiP. (Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa) w związku z decyzją deputowanego, który postanowił zmienić partyjne barwy i dołączyć do brytyjskich Torysów. W 2000 roku Gabriel Janowski zatruty podstępnie podanymi mu narkotykami skakał po ławach sejmowych i został wyniesiony z sali obrad przez straż marszałkowską.
Jednak takiego cyrku jakim jest obecny Sejm polski nigdy nie widzieliśmy.
Marszałkiem Senatu została Małgorzata Kidawa- Błońska. To przedstawicielka prawdziwej elity intelektualnej. Zdystansowała głębią swych wypowiedzi nawet Ewę Kopacz Trzeba pamiętać, że Ewa Kopacz jest autorką rewolucyjnej koncepcji wyginięcia dinozaurów, zgodnie z którą dinozaury wytłukli kamieniami pierwotni ludzie. Fakt, że pomiędzy erą w której żyły dinozaury a pojawieniem się homo sapiens jest różnica kilkudziesięciu milionów lat dla Ewy Kopacz nie ma najmniejszego znaczenia. To prawdziwy przewrót kopernikański w geologii i antropologii. Ewa Kopacz niewątpliwie otrzyma nagrodę Nobla, a przynajmniej doktorat honoris causa Uniwersytetu Makerere. Na ministra finansów KO proponuję niejakiego Ryszarda Petru. Petru jak pamiętamy wsławił się stworzeniem całkowicie nowej algebry. Zgodnie z jej prawami 3=6. Gdy Petru ujawni pozostałe aksjomaty swojej algebry niewątpliwie też zasłuży na nagrodę Nobla.
Marszałkiem Sejmu został Szymon Płaczliwy zwany odtąd Szymonem Rotacyjnym albo ze względu na szczególną urodę – laleczką Chucky. Jak mówią złośliwi ex-katolik i ex- talent. Wśród wicemarszałków jest Krzysztof Bosak ex- tańczący z wilkami (przepraszam, ex-tańczący z gwiazdami) oraz pani Dorota Niedziela z KO. Jako priorytet swojej działalności pani Dorota postuluje przeforsowanie wpuszczania psów do budynku Sejmu i do ogrodów sejmowych Dodajmy, że pies pani Doroty – jak sama oznajmiła wyborcom – waży tylko 4,5 kilograma czyli tyle co duży kot. Mogłaby go właściwie przemycać pod swetrem. Piesek pani poseł miał poza tym prekursora, słynną Sabę marszałka Ludwika Dorna. Saba, niby sznaucer, swobodnie przechadzała się po Sejmie, była wyprowadzana przez borowców i doczekała się nawet inwokacji prezydenta Kwaśniewskiego. Brzmiała ona mniej więcej tak ( cytuję z pamięci): „ Ludwiku Dornie, psie Sabo, błagam, nie idźcie tą drogą”. Pani Dorota będzie mogła się oczywiście powołać również na precedens Incitatusa, którego cesarz rzymski Kaligula uczynił senatorem. Incitatus mieszkał w marmurowej stajni, jadł ze żłobu z kości słoniowej, nosił uprząż wysadzaną drogocennymi kamieniami, chodził okryty purpurą i miał do dyspozycji osiemnastu służących. Pies Pani Doroty ma więc przed sobą wielką przyszłość a ona sama bardzo wiele do zrobienia dla społeczeństwa.
Wśród senatorów widzimy Rafała Grupińskiego z KO oraz Michała Kamińskiego. Rafał Grupiński to człowiek orkiestra. Był ministrem, wydawcą, pisarzem, członkiem licznych rad i fundacji. Wchodził w skład Rady Muzeum Historii Żydów Polskich Polin w Warszawie lecz zasiadał również kiedyś w radzie nadzorczej Przedsiębiorstwa Produkcyjno-Handlowego AGROPOL w Sokołowie. Michał Kamiński to taki Jaś Wędrowniczek ( bon mot zapożyczyłam od Witolda Gadowskiego) polskiej sceny politycznej. Z pewnością będzie mógł wykorzystać swoje doświadczenie w transferach.
Jak Państwo widzą piszę tylko o wybitnych postaciach. Bardzo ciekawie wygląda droga życiowa i polityczna Włodzimierza Karpińskiego. Karpiński przebywający w więzieniu w związku z aferą śmieciową w Warszawie obejmuje mandat europosła, który chroni go przed prokuratorem. Nic nowego – mecenas Giertych ukrywający się przed prokuratorem za granicą też zostaje posłem co daje mu chwilowo ochronę przed zbytnią dociekliwością śledczych. Mecenas Giertych z racji wykształcenia i praktyki kryminalnej ma najwyższe kwalifikacje aby zostać ministrem sprawiedliwości. To słuszna droga. Najlepszym ekspertem w sprawie podpaleń jest przecież piroman -z atem piromana powinno się zatrudniać jako naczelnika Straży Pożarnej. Jak wiadomo hakerów zatrudnia się do walki z przestępstwami komputerowymi.
Do ustawowej walki z hejtem w Internecie może być zatem powołany Krzysztof Brejza – jak sam podaje- zawód senator. Teraz będzie podawał- zawód poseł. Pamiętam jak za czasów komuny zaśmiewaliśmy się z pewnego generała lotnictwa, który w sądzie podał jako swój zawód – generał. Pomimo, że ten generał wysłał na pewną śmierć dwóch lotników większość społeczeństwa nabrała do niego sympa
tii. Powszechnie wiadomo, że większość ludzi zdecydowanie woli osoby śmieszne od poważnych. Nie bez przyczyny, swego czasu, gwiazdą internetowych filmików stał się niejaki Kononowicz z Białegostoku, lansowany przez internautów na prezydenta RP. Ludzie wolą również na ogół niezamierzony talent komiczny od profesjonalnego rozbawiania. Podobny jak pan Kononowicz talent miał niegdyś Władysław Gomułka.
Niezamierzony, lecz duży efekt komiczny to również jedyne rozsądne wyjaśnienie niesłabnącego poparcia dla Donka, pomimo braku jakichkolwiek realnych tego podstaw. Donek to specjalista najwyższej klasy. Swą pokerową twarzą mógłby konkurować z Buster Keatonem. A jego sejmowa drużyna obok profesjonalnych błaznów ma wielu utalentowanych amatorów.
Jak tu już zaprorokowałem na temat Tuska, trochę już wiadomo jak to będzie wyglądać. Biegacze kolejnej kadencji moszczą się w blokach i widać powoli jak, a właściwie w jakim kierunku, będą biegać. Jako się rzekło z Tuskiem, co widać zresztą po pierwszych posiedzeniach w Sejmie – będą igrzyska zamiast chleba. Pytanie tylko czy lud się tym pożywi? Ekstremalni pewnie i owszem, bo tym tak dudni zemstą w główkach, że długo nie usłyszą burczenia w brzuszkach. Ale z innymi będzie gorzej. Tusk ładnie wystawił Hołownię na marszałka Sejmu, bo ten się będzie zużywał w sejmowych awanturach, co osłabi jego potencjał jako kandydata na prezydenta koncyliacyjnego, na jakiego się maluje. Już mieliśmy tego próbę, kiedy po swoim sejmowym expose „marszałka wszystkich Polaków” wspólnie z kolegami, i własnymi głosami wykopał z prezydium Sejmu i Senatu przedstawicieli zwycięskiej w wyborach partii. Tusk siedział cichutko w ławach i się uśmiechał, bo rączki z tyłu, a brudną robotę odwalali inni. Ale to już drobnica – dzieje się za to w PiS-ie.
PiS i jego nowa narracja
Dzień pierwszy sejmowy, to PiS-u dwa wystąpienia: sprawozdanie ustępującego rządu autorstwa Mateusza Morawieckiego oraz wywiad w biegu, udzielony przez prezesa Kaczyńskiego. Ten ostatni był poprzedzony mniej emocjonalną i mniej wyzwiskową analizą dokonaną w przeddzień 11 listopada. Z tych wszystkich opowieści wyłania się nowy kierunek PiS-u, o dużym potencjale rozwojowym, ale przede wszystkim polaryzacyjnym. Chodzi o zapędy federalizacyjne Unii Europejskiej.
PiS samomianował się tu głównym walczącym z Unią. Ma to osiągnąć kilka celów (sceptycy mówią – kilka cel…). Po pierwsze PiS gra znowu na podział. Oni chyba tak już mają, że inaczej nie mogą. Zresztą cała scena polityczna gra na podział, bo to się najbardziej opłaca, ale jedynie w horyzoncie praktycznym. Dla powalczenia, wywalczenia i ewentualnie utrzymania władzy. Co oznacza zanik programów pozytywnych, bo jedyny postulat anihilacji przeciwnika, trudno uznać za coś budującego. Będziemy więc mieli powtórkę z rozrywki, czyli zawłaszczenie tematu unijnego, tworzenie sekt i fal histerii. Ale, używając analogii do scenariusza smoleńskiego z tą zanikającą suwerennością Polski, to tak jakby za sterami fatalnej tutki siedział Jarosław Kaczyński, a po jej rozwaleniu żalił się Polakom, że to wszystko przez Tuska. Przecież obecny lejek utraty właściwie już niepodległości nie powstał wczoraj – PiS ochoczo wchodził w niego przez ostatnie osiem lat, z naiwnością dzieciaka, co najmniej dając się ograć wciąż na ten sam trick.
Teraz więc narzekanie na Unię, której się podpisało wcześniej wszystko jest obliczone na łaskawą niepamięć, ale chyba tylko własnego twardego elektoratu. Ten jest w stanie wybaczyć Jarosławowi wszystko, a właściwie zapomnieć o niewygodnych faktach. Ale to „twardziele” z PiS-u. Inni, którzy się wahnęli w wyborach, przeszli to tu, to tam, i nie kupią tej bajeczki o niewinnych łątkach, które od tyłu zaszła Unia.
Znowu zły Tusk i Konfa
To jest też granie na złego Tuska, ten bowiem, nawet jakby tylko realizował dalszy ciąg kalendarza utraty suwerenności rozpisanego przez PiS, wyjdzie na strasznego egzekutora brukselsko-berlińskich zapędów. Tu będzie jechane. Spodziewajmy się rwania biało-czerwonych szat z trybuny sejmowej, oraz oczywistych replik ze strony nowej większości – o co wam chodzi, pany, przecież jedziemy na wspólnym wózku, który wy też pchaliście w tę stronę. Oczywiście, Tusku poluzuje parę propozycji, które niby pójdą za daleko, wstawi się o odpuszczenie do Ursuli, nawet wskaże palcem na PiS, że już z tym pozbawieniem suwerenności to się zapędził swoimi zgodami. Ale to będą tylko harce na użytek wewnętrzny – na zewnątrz wszystko się odbędzie jak trzeba.
PiS robi to też ze względu na konkurencję z prawej strony. Znowu wnioski błędne zostały wyciągnięte z oczywistych faktów. Czyli znowu – żadnych kolegów, żadnego hodowania rozszerzających swój elektorat przyszłych partnerów koalicyjnych. Kaczyńskiemu dwa razy udał się cud – hołdując strategii „ja siama” udało mu się zebrać większość, a to jest cud właśnie w obowiązującej ordynacji proporcjonalnej, która zakłada rozproszenie i zdolność do koalicji. I dalej w to brnie. Symbolem tego, że teraz będzie na złą Konfederację jest nawet taka małostkowość, jak odmówienie jej siedzenia w ławach sejmowych z brzegu prawej strony. Nawet wizualnie PiS ma wyglądać na jedyną prawicową partię, choć rację miał pewien X-sowicz, że tak naprawdę, biorąc pod uwagę podejście do gospodarki i polityki społecznej, to PiS powinien siedzieć gdzieś pomiędzy Koalicją Obywatelską a Lewicą. PiS rzutem na taśmę a właściwie zrządzeniem losu odebrał w końcówce kampanii monopol Konfederacji na dwa kluczowe dla niej tematy: Ukraina i migranci – widzi w tej niszy swoją szansę na wywalenie z tych pól konkurencyjnej Konfederacji, którą już od dni pierwszych sejmowych oskarża o kolaborację z tuskami. Zrządzenie losu z tymi dwoma tematami nie polegało na tym, że Kaczyński zobaczył tam szansę. Bóg chyba jednak go lubi(-ł?), bo znowu poddał mu fuksa, jakim był widowiskowy najazd migrantów na Lampeduzę, żeby nie wspomnieć o tym, że buta Zełeńskiego dała mu pretekst do zmiany narracji proukraińskiej. Doszło aż do tego, że PiS pojawił się na granicy i u rolników jako ich obrońca. I znowu jak z Unią – najpierw sam powywijał jako „sługa narodu ukraińskiego”, by za chwilkę taktycznie wstawić się za ofiarami swych własnych błędów.
PiS idzie na podział, czego dowodem jest wręcz prowokacyjne wystawienie posłanki Witek na stanowisko marszałka Sejmu. Wiadomo było, że nie przejdzie, że to jest pusty gest, mający tylko rozsierdzić jeszcze tylko przez chwilę opozycyjne ławy. Tyle się przy tych pierwszych podchodach nagadało na Witek (genialny jak zwykle Braun! I tego człowieka schowano na wybory, by zamiast soczystych i kwiecistych połajań na system zaprezentować centromiałkość samobójczej narracji Konfederacji w końcówce kampanii), tyle się nagadało, że jej krytyczna ocena przeniosła się na jej porażkę w kandydowaniu również na wicemarszałka. PiS to moim zdaniem robi specjalnie, by pokazać brzydką twarz opozycji, ale i nowego marszałka. Czyli gramy na zaostrzenie podziału, nawet za cenę nieobsadzenia wakującego stanowiska. Będzie mówione – proszę, tacyście nowi, a nie ma w prezydium Sejmu nikogo ze zwycięskiej partii! Opozycja zgodziłaby się pewnie na inną propozycję PiS-u, ale właśnie o to chodzi, by się na tę konkretną nie zgodziła, po to by utyskiwać na gorsze (w rzeczywistości takie same, tyle, że ze znakiem odwrotnym) standardy nowej władzy.
Zmarnowane referendum
Ale głównym pisowskim tematem grzanym będzie walka o utrzymanie unijnego weta. Tu będzie totalny monopol na temat, dopóki PiS nie odda publicznej telewizji. To zajmie tak ze trzy miesiące, zanim pojawią się tam komisarze, ale przez ten czas będzie dudnienie w jeden bęben. A przecież można było inaczej. PiS musi teraz żałować, że przerżnął z głupoty referendum. Gdyby tam wstawił jedno pytanie o zaakceptowanie rezygnacji z weta, to miałby i frekwencję, i większość po swojej stronie. Teraz by szermował wolą ludu, że tuski jej nie respektują, mimo tego, że od wyniku, nawet stanowiącego, referendum daleka droga do realizacji, to można byłoby wtedy mocno grzać temat i nawet zrobić ruch na referendum polexitowe, a co najmniej dać sobie nowy impuls do zjednoczenia eurosceptyków z nową narracją. Ta dzisiaj jest już przegrzana po pudle referendalnym.
Najgorsze jest, że to temat ważny, tylko… PiS się za niego wziął. Przypomnę, że formacja Kaczyńskiego miała od 2015 roku dość dobrze zdefiniowany projekt tego, gdzie się ma znaleźć Polska. Tylko realizacja nie wyszła. Nie wyszła na tyle, że z powodów wręcz estetycznych Polacy przyjęli projekt dużo gorszy, nawet o tym nie wiedząc. Ale tak to jest z PiS-em: swoją kampanię tradycyjnie oparł na polaryzacji, walił w Tuska, zamiast przypominać o swoich dobrych dokonaniach. Suweren więc o tym zapomniał, zniesmaczył się tą ciągłą walką i poszedł nie do Tuska, ale do… Hołowni, który wrzucił pod koniec kampanii ideę pojednania, którą kupił elektorat zmęczony Tuskiem.
Należy też przypomnieć, że wielu głosujących z powodu młodego wieku nie pamiętało rządów Tuska, a tylko tego strasznego PiS-u, więc dla nich decyzja była boleśnie prosta – może być tylko lepiej. Ci, niewiele wiedzieli o osiągnięciach PiS-u, dla nich to była normalka, zawsze tak było za ich świadomego życia, wystarczy sobie tylko uświadomić, że najmłodsi głosujący na Tuska mieli po 10 lat, jak w 2015 roku odchodził pełowski klientelizm z jego wrodzonymi wadami, które teraz – zmutowane – będzie można obejrzeć ponownie. Dla nich dorosłe życie to ten okropny PiS, którym straszono codziennie, a który sam dostarczał kontrargumentów przeciw sobie, popadając w pychę opartą na (mylnym okazało się) przeświadczeniu, że jesteśmy jacy jesteśmy, ale alternatywą jest straszny Donek. A okazało się, że to magicznie sprawdzające się do dziś zaklęcie już nie działa, zaś perspektywa pojednania i zejścia z kręgu wojny polsko-polskiej emulowana fałszywie przez Trzecią Drogę pozwala wahającemu się wyborcy wybrać coś innego niż proponowane „mniejsze zło”.
Zawłaszczą i nie dowiozą
To rodzi niebezpieczeństwo takie, że taktyczne znowu, i obliczone na rynek wewnętrzny, zmonopolizowanie przez PiS tematu obrony naszej suwerenności przed Unią może skończyć się tak samo. Strategiczny temat będzie niedowieziony. Najpierw pogonimy wszystkich konkurentów do tej idei, zawłaszczymy ją, a potem spitolimy. Jak zwykle. Dlatego jest to niebezpieczny moment, bo nie tylko PiS może to przegrać, ale i wszyscy Polacy.
Co z pluralizmem? Soros kupił udziały w Wirtualnej Polsce
5–6 minut
Francuski portal internetowy „Observatoire du journalisme” podał, że fundusz inwestycyjny znanego węgierskiego [?? md] miliardera Geogre’a Sorosa Media Development Investment Fund oraz niemiecki koncern Ringier Axel Springer dokonały podziału polskich mediów między siebie.
Według materiału zamieszczonego w „Observatoire du journalisme” w dniu 8 listopada radę nadzorczą holdingu Wirtualnej Polski zasilił przedstawiciel funduszu George’a Sorosa. Portal dodał, że rodzina Sorosa opanowała w 2016 roku przyczółek w polskiej prasie codziennej, a później rozwinęła swoje wpływy na radio, co miało miejsce w 2019 roku. Z początkiem października bieżącego roku familia wpływowego węgierskiego finansisty zakupiła udziały w Wirtualnej Polsce.
Francuski portal podał informację, że szacunkowa kwota, za jaką Soros nabył 0,2 proc. udziałów w Wirtualnej Polsce wynosi sześć milionów złotych. Autorzy publikacji określili wkład inwestycyjny Sorosa jako „szlachetny cel”, który przede wszystkim ma wesprzeć niezależność mediów w Polsce. Według ich informacji włodarze Wirtualnej Polski postanowili sprzedać udziały funduszowi Media Development Investment poniżej rzeczywistej ceny rynkowej.
Polityczne intencje
Wsparcie finansowe Sorosa dla Wirtualnej Polski utożsamiane jest przez samego jej prezesa w kategoriach politycznych.
W tym przypadku znacznie ważniejsze dla nas jako właścicieli jest jednak znalezienie partnera, który wesprze nas w obronie wolności mediów w Polsce. Pakiet kontrolny pozostaje w polskich rękach — powiedział Jacek Świderski, zacytowany przez „Observatoire du journalisme”.
Intencji wykupienia 0,2 proc. akcji przez fundusz George’a Sorosa nie kryje również inny prominent z MDIF.
MDIF wspiera wolne media na całym świecie, ponieważ są one podstawą demokracji i kręgosłupem społeczeństwa obywatelskiego. (…) Ta inwestycja pokazuje stałe zaangażowanie MDIF w ochronę niezależnych mediów na polskim rynku — zaznaczył Harlan Mandel z CEO MDIF.
Co ciekawe, francuscy dziennikarze zwrócili uwagę w swoim artykule na rywalizację Wirtualnej Polski i portalu Onet.pl o miano najchętniej odwiedzanego polskiego portalu informacyjnego.
Podział rynku medialnego
W publikacji zaznaczono również, że rynek medialny w Polsce został zdominowany przez media, które nie kryją swoich sympatii do Koalicji Obywatelskiej. Francuski portal nie ukrywa, że Onet jest własnością medialnej grupy Ringier Axel Springer, do której nalezy również dziennik „Fakt” i tygodnik „Newsweek Polska”.
W dalszej części artykuły można przeczytać o tym, że Holding Wirtualna Polska jest w posiadaniu o2.pl, a portal Gazeta.pl to własność „Gazety Wyborczej” z grupy medialnej Agora, gdzie George Soros także ma swoje udziały.
Na trzecim miejscu listy polskich portali znalazła się interia.pl, ktora należy do grupy Polsat. W tym przypadku wskazano, że grupa ta jest mniej wrogo nastawiona do konserwatystów [sic!! md] z Prawa i Sprawiedliwości.
Interesujące, że portal „Observatoire du journalisme” dość trzeźwo w swej analizie podchodzi do sprawy ewentualnego przejęcia polskich mediów publicznych przez formującą się koalicję KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. W tym kontekście można przeczytać, że jeśli TVP znów dostanie się w ręce stronnictwa Donalda Tuska, to polskie media staną się monotonne jak przed dojściem PiS do władzy.
Media współzależne
Analiza dotyczy także grupy Gremi Media, do której należą dzienniki „Rzeczpospolita” i „Parkiet”. Tutaj w posiadaniu największej ilości udziałów jest Pluralis B.V., spółka z Holandii. Ona również należy do funduszy George’a Sorosa.
Francuski portal pokusił się o stwierdzenie, że w Polsce zamiast mediów niezależnych istnieją „media współzależne w ramach tej samej sieci”.
Podsumowanie publikacji nie jest pokrzepiające, gdyż mimo przewidywań, że w nieodległym czasie we Francji nie będzie się już dłużej słyszeć o problemach wolności mediów i pluralizmu w Polsce, to dopiero teraz zaczną się one naprawdę. Autorzy podkreślają, że najpotężniejsze i najbogatsze medialne ośrodki nad Wisłą stoją już po stronie Donalda Tuska i jego akolitów.
Dlaczego jasno nie okreslicie, ze sa to skoordynowane dzialania? Strefa informacyjna i medialna jest tak wazna stratagicznie, jak energia, obronnosc i sadownictwo. Powinna byc objeta szczegolna piecza i uwaga. Powazne panstwa maja to restrykcyjnie uporzadkowane, ale trudno nazwac PL powaznym panstwem. Republika bananowa kolesi Tuska. Dramat.
mello #15031
Wielkie zaniedbanie. Mało się o tym mówi, do dziś nie mam wiedzy, dlaczego nie uchwalono ustawy, zabraniającym obcym podmiotom posiadanie wiecej niż 30% akcji danego medium. Czy są, były jakies przeszkody? Może ktoś wie? Może o tym należałoby wiecej pisać?
Brr #34382
Syn Sorosa powiedzial publicznie ze jest jeszcze bardziej radykalny jak ojciec . Wlasnie przejal po nim schede.
wgm #2595
SP.pl Sorosowa Polska Gazeta Sorosa Radio Zet Soros Radio TokSoros * Der Onet Der Newsweek Der Fakt ** Trzeba będzie jak za komuny – czytać między wierszami.
Miles #19224
Czy rodzina Sorosa poprzez prezydenta Warszawy Trzaskowskiego, który korzystał ze stypendium Sorosa, a niedawno nawet fotografował się z Sorosem jr., nie uzyskała nienależnych wpływów w Warszawie? Czy nie wspierała, poprzez Trzaskowskiego, marszów zwolenników Tuska?
Jajec #20970
Taka to była „repolonizacja mediów”. No takiej repolonizacji to świat nie widział jeszcze. Prezes Obajtek zrobił co mógł i kupił kilka małych gazetek. I to wszystko. Taka repolonizacja! I wybory chcieliście wygrać? Repolonizatorzy w krótkich spodenkach!
Mop #36600
Nic dziwnego, że tylu ludzi ma wyprane mózgi skoro z wielu strony atakuje ich lewactwo, które opanowało media. Na każdym już kroku widać tę ofensywę w portalach internetowych, filmach i prasie. Nawet programów czy treści historycznych nie można spokojnie obejrzeć (np. Discovery) czy poczytać nie natykając się na każdym kroku na natarczywą indoktrynację, a to o Hilterze atakującym Polskę, a wojska niemieckie tylko maszerują, bo mordują przecież tylko naziści, a to o np. miastach na śląsku w ramach programu Polska z góry, gdzie lektor natarczywie przypomina, że są one pod polską administracją (jakby miały zaraz wrócić do Reichu). Niestety te medialne działania Sorosa odnoszą skutek, co widać po wyborach, jak i obserwuję to zjawisko w rozmowach z ludźmi z otoczenia (wszyscy po studiach) powtarzającymi bezkrytycznie różne głupoty z Wyborczej czy TVN. Gdy ich pytam czemu tak nienawidzą PIS, a przecież biorą 500+, wyprawki i inne benefity, to plotą coś o zagrożeniu demokracji, ale szczegółowo to nie wiedzą dlaczego. Typowy wyprany mózg.
karowd #17859
Okazuje się, że w świetle kamer i z przychylnością różnych „wolnościowych” gremiów, powstaje w Polsce państwo totalitarne. Pierwsze oznaki już widać: brak reprezentacji najsilniejszego klubu w Prezydium Sejmu, przejmowanie TVP. groźby rozliczeń poprzedniej władzy (w sposób bezprawny); promowanie ludzi mających zarzuty prokuratorskie o przestępstwa kryminalne. Jakby tego było mało zwycięstwo opozycji w ostatnich wyborach osiągnięte zostało w sposób co najmniej wątpliwy. Wyborcy głosujący na PSL nie głosowali na Donalda Tuska, na Hołownie nie głosowali na Czarzastego. Pytanie ilu z tych wyborców popiera zmianę w prawie aborcyjnym. Na dodatek spory udział w tym wątpliwym zwycięstwie mają zagraniczne grupy medialne, które mają swoje interesy i nie pokrywają się one z pomyślnością Polski. Także wyborcy centrolewu nie unikniecie odpowiedzialności za poparcie nieograniczonej aborcji. Jeżeli jest uniwersalna sprawiedliwość, to kiedyś spotkacie się z jej wyrokiem. Na koniec pani Holland. My nie najechaliśmy na Białoruś. To ten kraj napadł na Polskę za pomocą migrantów. Przecież mogli zostać u Łukaszenki. Pamięta pani „Obronę Głogowa”, pewnie nie, bo to nie pasuje do kontekstu pani twórczości.
Premier Mateusz Jakub Morawiecki wczoraj zapowiedział, że nowy rząd ma się formować pod hasłami Koalicja Polskich Spraw i Zrównoważony Rozwój. Premier Jakub M. od momentu swojego exposé do dzisiaj wykazuje wyjątkową słabość do idei Zrównoważonego Rozwoju (SUSTAINABLE DEVELOPMENT) Jeffreya Sachsa (znanego z planu Balcerowicza).
J. Sachs jest Dyrektorem Centrum Zrównoważonego Rozwoju na Uniwersytecie Columbia. Oczywiście, lisek chytrusek Jakub, od 2017 r. tak przedstawia opinii publicznej ów Zrównoważony Rozwój, żeby elektorat PIS-u z Trąbek Wielkich Jerychońskich myślał, że tu chodzi tylko o zrównanie (zrównoważenie) wsi z miastami, Trąbek Wielkich Jerychońskich z Warszawą itp.
Słowem nasz Jakub nie zająknie się, że Zrównoważony Rozwój to cały pakiet, czyli tzw. w komunizmie “sprzedaż wiązana”. Nabywasz to, co jest ci potrzebne ale pod warunkiem nabycia tego, co jest ci zbędne, albo czego winieneś się wręcz wystrzegać. Wyczerpuje to definicję niewolnictwa: masz wikt (zielony i entomologiczny) oraz opierunek (w wypożyczonych i będących własnością całego kibucu pralkach) a o całej reszcie możesz zapomnieć. You’ll own nothing and be happy…
Ilustracja. Cele Zrównoważonego Rozwoju.
Zrównoważony Rozwój to kompleksowa, globalna operacja kulturowo-ekonomiczno-psychologiczna (socjalizm oligarchiczno-plutokratyczny plus kolektywizm neomarksistowski). W jego kilkunastu celach są precyzyjnie “upakowane” wszystkie czynniki destruujące tożsamość i zamożność cywilizacji zachodniej. Jest tam “zzipowana” plemienna ideologia gender, anomalistyczny atak na tradycyjną moralność (LGBT, relatywizacja pedofilii, wprowadzenie płci urojonej oraz… normalizacja sadomasochizmu i fetyszyzmu), walka z globalnym ociepleniem, walka ze zmianami klimatu, walka z CO2, neomarksistowska destrukcja edukacji, sukcesywne niszczenie naturalnego rolnictwa i hodowli na rzecz “hodowli” syntetycznej żywności (sztuczne mięso w kadziach, owady etc.), przechwycenie zasobów naturalnych (lasy, zbiorniki wodne), przygotowywanie faszystowskiego traktatu pandemicznego WHO, zacieśniająca się cenzura, likwidacja własności (ekonomia współdzielenia), transhumanizm, cyfrowa inwigilacja… ciała, psychiki i mobilności, centralna, cyfrowa waluta połączona z chińskim kredytem społecznym i wiele, wiele innych niespodzianek od naszych ukochanych, dynastycznych filantropów…
2.
Mało kto zauważył, że Premier Jakub Mateusz głosił, sławił i promował Wielki Reset już 2,5 roku przed jego powiązaniem z pseudopandemią Covid i ogłoszeniem przez Klausa Schwaba w książce “COVID-19: The Great Reset”. W swoim exposé z 2017 r. Jakub Mateusz promował hasło Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy, nie w tym brzmieniu w jakim ogłosił je krąg Światowego Forum Ekonomicznego 2,5 roku później, lecz opisowo i w języku technicznym: “[…] gospodarka współdzielenia to nowy nurt myślenia w gospodarce o środowisku, o życiu społecznym, o życiu gospodarczym. Jest to odejście od skupienia się na własnych potrzebach na rzecz wspólnoty i wspólnego dobra.”
Skąd takie prorocze zdolności magistra historii z Wrocławia? Czyżby gorąca linia z przyszłą stolicą UE, Berlinem (filią Waszyngtonu z o.o.)? 😉
3.
Andrzej Czyżewski to były prokurator, działacz „Solidarności”, internowany w 1981 r. (jako jeden z dwóch w kraju prokuratorów), w latach 90 współpracownik Uniwersytetu w Hamburgu, później związany z firmami paliwowymi i budowlanymi w Niemczech, w Belgii i w Holandii, ekspert międzynarodowych grup gospodarczych działających w Polsce. Zasłynął ujawnieniem w 2000 r. kulisów działania mafii paliwowej w Polsce.
Prokurator Andrzej M.Czyżewski twierdzi, że Solidarność Walcząca (jak i wiele innych, podobnych grupek) została założona przez WSI (prawdopodobnie – podobnie jak V Komenda WiN – w celu odławiania potencjalnie najgroźniejszych patriotów) i że dokumenty to potwierdzające osobiście oglądał i kopiował w archiwum Stasi, tzn. Federalnym Urzędzie ds. Akt Stasi (Instytut Gaucka) i przekazał także kilku osobom. Twierdzi też, że ma kopie dokumentów pokazujących czarno na białym, że obaj panowie Morawieccy mieli swoich oficerów prowadzących z WSI. Prokurator Czyżewski relacjonuje też kulisy “kariery” bankowej p.Mateusza…
Ostatnio wersję prokuratora Czyżewskiego potwierdził Leszek Szymowski.
I co? I nic. Wszyscy milczą. Nikt nie zakłada sprawy. Oprócz niszowych stron internetowych – woda w usta. Niech żyje Rzeczpospolita haków! I SW niech żyje, jedyna nie zinfiltrowana organizacja w całym obozie sowieckim! ; ) Jeśli lud w to wierzy, to tak jest i tak będzie! Bo ma być tak, jak być ma! A wiara czyni cuda. A służby mają wszystko – jak mówił… Mateusz na amerykańskich, sowich taśmach – mają nawet wszystkie banki (tutaj sprostaczył trochę ten wgląd za kulisy nasz Mateusz, bo struktura zakulisowej władzy jest trochę bardziej złożona i są instancje bardziej fundamentalne od służb, albo co najmniej będące równej rangi).
4.
Mateusz Morawiecki objął stanowisko kapitana nawy państwowej podczas tzw. rekonstrukcji, która spowodowała pełzające samobójstwo PIS-u. Mało kto pamięta dziwne okoliczności owej rewolucji zarządzania dużym krajem w środku Europy. Otóż w czasie procesu rekonstrukcji pojawiła się informacja, że radykalne zmiany muszą zajść w rządzie, gdyż są jakieś informacje od służb o sytuacji międzynarodowej, która tego wymaga. Pisał o tych tajnych informacjach od służb nawet prof. Andrzej Nowak.
Pół roku wcześniej pojawiały się naciski ze strony izraelskiej co do konieczności zmian w… polskim rządzie (na stanowisku premiera i niektórych ministrów). Informowały o tym portale izraelskie. Mówił o tym też JK. Później był telefon od Merkel. Ewidentnie służby (Mosad, BND, CIA) kręciły się wokół polskich spraw.
Jakie (dez)informacje dostały polskie służby od “sojuszniczych”, tego się raczej nie dowiemy. W każdym razie przekazano ten pakiet dezinformacyjny Prezesowi. Dziadkowi, który nawet matury nie był w stanie zdać o własnych siłach i przez całą późniejszą drogę “naukową” musiał być prowadzony przez starszych i mądrzejszych – było łatwo wcisnąć dowolny matriks… Po to, by umieścić na wierchuszce w centrum Europy najbardziej ergonomiczną marionetę. Może też najbardziej zahakowaną.
Istnieje też pewna ewentualność, że nie był to matriks i że planowano którąś z operacji – “pandemia”, “ukraińska wojna”, fałszywa flaga Hamasu (?) – i chciano mieć na czele RP osobę maksymalnie poręczną (przypomnijmy sobie późniejszą nadgorliwość Mateusza Jakuba: najwięcej w Europie psu na budę potrzebnych szpitali tymczasowych, zapowiedź budowy fabryki szczepionek w Polsce, irracjonalne wyrwanie się Mateusza przed szereg z sankcjami na Rosję itd.).
W każdym razie pionek Jakub Mateusz został wstawiony na szachownicę w trakcie partii szachów przez tzw. “umbrella people”…, czyli przez jedno, dwa lub trzy państwa (USA – Izrael, RFN), które wypełniają definicję ‘counterintelligence state’ (“Państwo kontrwywiadowcze to państwo, w którym służba bezpieczeństwa państwa penetruje i przenika wszystkie instytucje społeczne, w tym wojsko”, https://en.wikipedia.org/wiki/Counterintelligence_state). Szczegółów operacji zamiany pionków nie poznamy, ale wiemy, że miała miejsce i że w obcych interesach.
5.
Na zakończenie zbadajmy prorocze geny i zdolności naszego Premiera.
Pamięć i archiwa to dobra rzecz. Dlatego z punktu widzenia orwellowskich demiurgów muszą zostać zneutralizowane. Co nie zawsze jest proste, dzięki czemu możemy przytoczyć z 2017 r. expose premiera będące proroczą wizją (czasem dosłowną, czasem brzmiącą jak czarna ironia) ery “pandemii” i Wielkiego Resetu:
“Sercem naszej filozofii gospodarczej są mikro, małe i średnie firmy, [= LOCKDOWN], które dają utrzymanie milionów Polaków. Dla małych i średnich przedsiębiorców mam ważne przesłanie: wszyscy uczciwi przedsiębiorcy mogą oczekiwać dbałości o otoczenie prawne, [=ZARZĄDZENIA] a jednocześnie równych zasad konkurencji [= WYKUPYWANIE ZBANKRUTOWANYCH MAŁYCH I ŚREDNICH FIRM PRZEZ HOLDINGI I KORPORACJE].
Jednocześnie też chciałbym poruszyć przy tej okazji, może taki ważny społeczny i gospodarczo temat jakim jest gospodarka współdzielenia. [= KOMUNIZM] To nowy nurt myślenia [= WIELKI RESET] w gospodarce o środowisku, o życiu społecznym, o życiu gospodarczym. Jest to odejście od skupienia się na własnych potrzebach [ = NIC NIE BĘDZIESZ MIEĆ, ALE BĘDZIESZ SZCZĘŚLIWY] na rzecz wspólnoty i wspólnego dobra.[= TECHNOFEUDALIZM = KLAUS SCHWAB] Zresztą jest to zbieżne z chrześcijańską nauką [ = NIE LICZCIE NA KOŚCIÓŁ, ONI TEŻ DOŁĄCZAJĄ DO NAS], jest to zbieżne z etyką „Solidarności” [ = LOŻE JUŻ PISZĄ PROGRAMY DLA “WEF”], ale o dziwo – i bardzo się cieszę – jest to również zbieżne ze strategią Komisji Europejskiej [= SOWIECKI SOJUZ]– nie zawsze się to zdarza.
Korzyści płynące z gospodarki współdzielenia to: wyższa produktywność gospodarki, właśnie czystsze środowisko, lepsze wykorzystanie zasobów naturalnych i oszczędności dla naszego portfela [ = DLA ICH PORTFELA]. To wszystko jest dzisiaj możliwe dzięki technologii. Ja wierzę, że właśnie technologia [ = TECHNOKRACJA] – również wszystkich nas tutaj – może dzisiaj połączyć.
Bezpieczeństwo naszego kraju, naszych rodaków, [= ORWELL] było, jest, i będzie priorytetem działań rządu Prawa i Sprawiedliwości. Dzięki dotychczasowym działaniom naszego rządu ponad 90 proc. Polaków uważa, że w Polsce żyje się bezpiecznie. Pragnę też, by wszyscy żołnierze, policjanci, strażacy, strażnicy, funkcjonariusze – dzielni, odważni ludzie – wiedzieli, że mogą liczyć na państwo, bo są jego tarczą i mieczem,[= ORWELL] i bardzo im wszystkim dziękuję.
Następne pole naszych działań to program Przyjazna Polska. Miarą dojrzałości państwa jest to, jak traktuje i opiekuje się swoimi słabszymi obywatelami. Naszym wielkim zadaniem będzie stworzenie Polski prawdziwie przyjaznej dla osób starszych i niepełnosprawnych. [250 TYS. NADMIAROWYCH przeniesień na przyjazne łono Abrahama] Dzisiaj wiele osób z niepełnosprawnościami wciąż nie ma możliwości w pełni funkcjonować w życiu społecznym i zawodowym. Seniorom i emerytom będziemy nadal pomagać w najróżniejszy sposób [ = W ICH DŁUUUGIEJ JAK STRZYKAWKA PODRÓŻY PRZEZ ŻYCIE].”
Kolonie nie mają doktryny, ponieważ ze swej, ułomnej natury, są nie podmiotem, a przedmiotem.
Przedmiotem, podlegającym obrotowi, w którym to obrocie uczestniczą zbywca i nabywca.
***
Kiedy panowie Kriuczkow i Fried dogadywali szczegóły przekazywania dotychczasowej, sowieckiej kolonii w amerykańską sferę wpływów, pijany tzw. wolnością lud tubylczy, nie zwracał uwagi na takie detale, jak wielkoskalowa (to modne dziś określenie) grabież (marka handlowa – transformacja).
Trzeba przyznać, że Amerykanie zachowali się pragmatycznie i na początku, błyskawicznie wycisnęli z nowej kolonii co się dało (a dało się wiele, bo PRL była kolonią zasobną), po czym w ramach tzw. partnership in leadership , wydzierżawili Kraj nad Wisłą (dalej KnW) swoim, zaufanym wasalom, czyli Niemcom, którzy kontynuowali grabież latami, z właściwą sobie systematycznością.
Wyciskanie odbywało się przy udziale sitw kompradorskich (najpierw kapitalistycznych, potem socjalistycznych), pod czujną opieką przewerbowanych z rubli na dolary smutnych panów, co gwarantowało i regularność transferów haraczu, i spokój.
Pragmatyzm amerykański (czyli grab and run) wynikał z tzw. twardej przesłanki:
kolonia była położona daleko, bo aż za oceanem, a niemiecki wasal miał KnW tuż za rzeką, czyli najdosłowniej pod (grabiącą) ręką. ***
Emancypacja (nadmierna zdaniem Waszyngtonu) wasala niemieckiego, sprowokowała ponowne wejście do gry Amerykanów (to nie ja – to staliniątko Targalski), które spowodowało 8 lat temu przemeblowanie tzw. sceny politycznej w KnW.
Ale każdy, kto choć raz meblował mieszkanie wie, że meble (jak każdy sprzęt) się zużywają, nie tylko fizycznie, ale i moralnie.
Dlatego też, powróceni do gry Amerykanie, zmajstrowali nowoczesny zestaw meblowy „Szymek”, który ma zastąpić zużytą (fizycznie i moralnie) post peerelowską meblościankę „Jarek”, z jednoczesnym przyblokowaniem przestrzeni mieszkaniowej dla importowanych zza Odry meblarskich szrotów, pod roboczą marką „Donek”.
***
Kolonia KnW była i jest kompradorsko zarządzana przez lokalsów w najlepszym razie bez kindersztuby, a w najgorszym… wstyd być precyzyjnym, co każdy mógł (i może) sam zauważyć i usłyszeć.
Oczywiście wiek zaawansowany daje tu wielki handicap, bo ja pamiętam ferajny Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Bieleckiego. Suchockiej, Cimoszewicza…aż do Morawieckiego włącznie i bez problemu dostrzegam swoim, uzbrojonym w okulary okiem, nieustanną replikację buractwa, wyłażącego spod pseudo-inteligenckiej panierki.
I dlatego bardzo sobie cenię dobre maniery.
Rzecz jasna, wzorem savoir vivre jest Albion, znany ze swej uprzejmości aż po ostatni stopień szafotu. Do kodeksu dobrych manier wrócę po krótkim opisie sensacyjki, której autorem jest prezes NBP Glapiński, który w przerwach pomiędzy naradami z asystentkami potrafi strzelić takim bon motem, że buzi dać (to przenośnia):
„Jest (…) bezpieczeństwo (…) militarne, bo jesteśmy częścią NATO. Chociaż między nami Polakami (…) bez centralnego portu komunikacyjnego, ten 5 punkt NATO jest po prostu punktem. Musi być taki port, żeby amerykańskie na przykład wspomożenie obrony naszego wschodu miało gdzie wylądować i się logistycznie rozłożyć. O tym się nie mówi publicznie, bo każdy się boi, ja się nie boję, powiem: ogromne znaczenie strategiczne, militarne CPK a nie fiu bździu”
To piękne, że pomiędzy obowiązującym bajdurzeniem o wygodzie Polaków podróżujących po świecie, ktoś wreszcie powiedział, że budujemy CPK dla Amerykanów, żeby mogli tu przylecieć (do czego jeszcze wrócę).
Budujemy za w sumie nieduże pieniądze, bo 40 miliardów, co wobec 100 miliardów wydanych w rok na ferajnę pajaca Zełeńskiego jest niewiele.
Bo jak nam Ukraina te 100 miliardów odda, to będziemy mogli sobie wybudować kolejne 2 (i pół) CPK, tym razem już dla zwiedzających świat Polaków, albo 50 razy przekopać Mierzeję Wiślaną – bo kto bogatemu zabroni?
***
Wracając do dobrych manier (i mojej, długiej pamięci) zatrzymam się na wychodzeniu po angielsku:
Pamiętam, jak po angielsku wyszli Amerykanie z Wietnamu, co doskonale wizualizowały zdjęcia helikopterów startujących z dachu ambasady w Sajgonie, zabierających tylko najcenniejsze aktywa, w tym co ładniejsze panienki.
Cóż, helikoptery miały ładowność ograniczoną, stąd zrozumiałym jest, że zdecydowaną większość lokalnych sojuszników USA, trzeba było zostawić do dyspozycji wjeżdżających w tym samym czasie do Sajgonu na czołgach, komunistów.
A ci potrafili się nimi zająć wg najlepszych sowieckich wzorów.
Ale kogo to dziś obchodzi?
***
Znacznie później, gdy jako tzw. młody pracownik naukowy zarabiałem na swój pierwszy kolorowy telewizor (i magnetowid – było kiedyś takie słowo) zbierając na norweskich zboczach truskawki, Saddamowi zachciało się/został podpuszczony podboju Kuwejtu.
Robota była prosta, łup atrakcyjny, ale wtedy do gry wkroczyli Amerykanie w osobie gen Schwarzkopfa, a dokładniej w ciągu 100 godzin armie sprzymierzone wyzwoliły Kuwejt i wkroczyły na ok. 200 kilometrów w głąb Iraku, jednak rozkaz ówczesnego amerykańskiego prezydenta George’a H.W. Busha zmusił generała do zaniechania ofensywy (Wiki)
Kłopot w tym, że „Pod wrażeniem wezwań amerykańskich przywódców do buntu przeciwko irackiej dyktaturze, do walki z nią spontanicznie przystąpiły dwie dyskryminowane grupy: iraccy szyici w południowym Iraku oraz zamieszkujący północną część kraju Kurdowie.
Powstańcy nie otrzymali zagranicznego wsparcia; słabo uzbrojeni i pozbawieni jednolitego kierownictwa ponieśli klęskę w walkach z Gwardią Republikańską. Podczas przeprowadzonej przez Alego Hasana al-Madżida, Husajna Kamila al-Madżida oraz Tahę Jasina Ramadana pacyfikacji szyitów zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów. Z Iraku uciekło ponadto ok. 2 mln Kurdów (Wiki)
Swoją drogą, urocza jest ta dezynwoltura: „zginęło od 50 tys. do 300 tys. powstańców i cywilów”
No, ale tu przecież chodzi o jakichś szyitów, irackich do tego, więc nie ma co się obruszać.
***
Amerykanów wyjście po angielsku z Afganistanu było tak niedawno, że kto chciał, mógł obejrzeć hollywoodzkie wręcz sceny z Afgańczykami, czepiającymi się podwozi startujących wieeeelkich samolotów i potem spadających na rodzinną ziemię lotem swobodnym, ze skutkiem rozczarowującym.
Sceny szturmowania odgrodzonego szpalerem marines_lotniska, przez przerażonych, uciekających przed talibami lokalsów, wyglądały przy tym banalnie.
Swoją drogą, jakoś nie widzę/nie słyszę troski o los afgańskich kobiet pozostawionych przez Amerykanów na łaskę talibów, ale to pewnie kwestia niedoskonałości mojego wzroku i słuchu.
Zresztą – pewnie brzydkie te kobiety były. ***
Wracając do CPK:
prezes Glapiński nie powiedział jednak wszystkiego (bo odwaga nawet Glapińskiego, ma swoje granice:
otóż nie wspomniał, że pasy startowe CPK będą, jak by to ująć…. o! mam! – dwukierunkowe, co oznacza, że będą służyły nie tylko samolotom lądującym w KnW z amerykańskim cargo, ale i startującym np. za Atlantyk, albo choćby tylko do (niemieckiej) bazy w Ramstein
***
Na koniec wytłumaczę położenie ekipy, która postawiła wszystko (z nami włącznie), na egzotycznego (no oczywiście, że egzotycznego) sojusznika:
kot, który jednej dziury pilnował, z głodu zdechł.
Stanisław Michalkiewicz 17 listopada 2023 michalkiewicz
Zapoczątkowana młodzieżową rewoltą na Zachodzie nowa strategia rewolucji komunistycznej najwyraźniej wchodzi w nowy etap. Jak bowiem pamiętamy, wiodącym hasłem tamtej rewolty było: „Zabrania się zabraniać”. Chodziło przede wszystkim o usunięcie wszelkich możliwych ograniczeń w dziedzinie seksualnej, bo młodzi – jak to młodzi – w większości przypadków przede wszystkim chcieli się wybzykać z panienkami – ale nie da się ukryć, że to hasło było bardzo podobne do tego, które towarzyszyło rewolucji bolszewickiej w samych jej początkach: „Grab nagrabliennoje!” W jednym i drugim przypadku chodziło o obalenie dotychczasowych reguł stabilizujących społeczeństwo. „Grab nagrabliennoje” godziło w dotychczasowe stosunki własnościowe, bo gwałtowna i gruntowana zmiana stosunków własnościowych była – obok masowego terroru i masowego duraczenia – istotnym elementem bolszewickiej strategii rewolucyjnej. W 1968 roku sytuacja była inna; zmiana stosunków własnościowych, jeśli w ogóle była postulowana, to raczej na marginesie zmian obyczajowych. Myślę, że złożyły się na to dwie przyczyny. Po pierwsze ówczesna młodzież na Zachodzie znakomicie wpasowała się w panujący tam system ekonomiczny i nikomu nie przychodziło do głowy, by cokolwiek w nim zmieniać. Owszem, zdarzały się wyjątki.
Na przykład podczas wyjazdu na „saksy” do Francji w roku 1978, pracowałem na winobraniu z pewnym Grekiem. Był on zdecydowanym rewolucjonistą, ale kiedy zwróciłem mu uwagę, że jeśli wybuchnie rewolucja to prawdopodobnie zabraknie bagietek, bardzo się zaniepokoił i zażądał wyjaśnień. Wyjaśniłem mu więc, że w rewolucji udział biorą nie tylko tacy rewolucjoniści, jak on, ale przede wszystkim – tak zwany „lud”, czyli między innymi piekarze. – Co ty sobie myślisz – mówiłem – że ty będziesz się kotłował rewolucyjnie, a oni po staremu całymi nocami będą po piekarniach wypiekać bagietki, żebyś każdego ranka miał do dyspozycji świeżą i chrupiącą? Nic z tego; oni też będą chcieli się trochę pokotłować, więc bagietek może nie być. Na takie dictum mój Grek głęboko się zamyślił i sądzę, że zasiałem w nim straszliwą wątpliwość, czy w takim razie w ogóle robić jakąś rewolucję. Druga przyczyna była taka, że o ile w przypadku rewolucji bolszewickiej, jedną z jej sił napędowych był żydowski proletariat ze Wschodniej Europy, to w roku 1968 Żydzi, którzy nadal byli w awangardzie rewolucji komunistycznej, kontrolowali już sektor finansowy na Zachodzie, więc w tej sytuacji, na wszelki wypadek, woleli skierować uwagę zrewoltowanej młodzieży w stronę genitaliów, niż stosunków własnościowych.
Celem rewolucji komunistycznej jest bowiem uchwycenie władzy nad większością przez mniejszość i dlatego właśnie Żydzi tradycyjnie są w awangardzie komunistycznej rewolucji, bez względu na to, czy są biedni, czy bogaci. Nowa rewolucyjna strategia, której programem pilotażowym była wspomniana rewolta, nie dążyła do obalenia istniejących instytucji, jak np. banki czy fundusze inwestycyjne, tylko do ich wykorzystania w służbie rewolucji. Dotyczyło to również instytucji publicznych, czyli struktur państwowych, a także – co akurat dokonuje się na naszych oczach w postaci dokazywania w ramach enigmatycznej ”synodalności” – również struktury Kościoła katolickiego. Po ateistycznym, bolszewickim terrorze, pojawił się zwiastun nowego etapu w postaci „ekumenizmu”, w ramach którego ćwiczyliśmy i nadal ćwiczymy tak zwany „dialog z judaizmem”, który w końcu właśnie doprowadza do wmontowania struktur Kościoła w ariergardę komunistycznej rewolucji, dowodzonej oczywiście tradycyjnie przez tzw. starszych i mądrzejszych.
Od roku 1968 minęło już ponad 55 lat, czyli mniej więcej – dwa pokolenia – więc promotorzy rewolucji musieli dojść do wniosku, że musi ona wejść w kolejny etap. Toteż na naszych oczach etap umizgów z jego hasłem: „zabrania się zabraniać”, właśnie jest zastępowany przez nadchodzący etap surowości, w którym lista zachowań i postaw zabronionych nie tylko każdego dnia się wydłuża, ale w dodatku – coraz częściej na straży tych zakazów stawiane są instytucje państwowe, z orwellowskim Ministerstwem Prawdy i Ministerstwem Miłości na czele. A skoro tak, to nic dziwnego, że towarzyszą temu zmiany obyczajowe, a zwłaszcza jedna. O ile na etapie umizgów, podobnie jak na etapie uwiądu starczego, na który rewolucja bolszewicka zaczęła zapadać po śmierci Ojca Narodów Józefa Stalina, donosicielstwo uznane było powszechnie za zachowanie niegodne człowieka honorowego, to obecnie przeżywa ono nie tylko okres rehabilitacji, ale również – instytucjonalnego rozwoju. Donosiciele nie nazywani są już „konfidentami” – o co jeszcze w stanie wojennym obrażał się pewien oficer SB prowadzący ze mną „rozmowę ostrzegawczą” po zwolnieniu z obozu internowania w Białołęce – aż musiałem mu wyjaśnić, że po łacinie „konfident” znaczy po prostu „zaufany”, a więc nie ma w tym nic obraźliwego – to teraz donosiciele, podobnie jak zboczenia płciowe, które ponad 30 lat temu zostały uznane za szlachetne „orientacje”, noszą szlachetne nazwy „aktywistów” i „sygnalistów”, którzy pozostają pod szczególną ochroną prawa, przede wszystkim – funkcjonariuszy Ministerstwa Miłości, czyli niezawisłych sędziów – o czym świadczy niedawny prawomocny wyrok skazujący kol. Rafała Ziemkiewicza na przymusowe „prace społeczne” (jak zwykle: grabimy – mawiało się za pierwszej komuny), ale nawet tworzą specjalnie organizacje delatorskie w rodzaju „Nigdy Więcej”, czy Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Jak widać choćby na przykładzie pana Rafała Gawła, założyciela tej ostatniej organizacji delatorskiej, korzysta on z ochrony władz państw miłujących pokój chociaż skazany został w Polsce za przestępstwa kryminalne: oszustwa i wyłudzenia. Takich właśnie jednak komunistyczna rewolucja na tym etapie potrzebuje, bo zmiany obyczajowe dopiero się rozpoczynają, toteż Parlament Europejski, w którym liczba wariatów w sensie medycznym prawdopodobnie dorównuje liczbie rewolucyjnych postępków, którzy w podskokach dostarczają pozorów legalności coraz to nowym „myślozbrodniom”, właśnie na skutek donosu pana Gawła, cofnął immunitet czterem europosłom za „polubienie” jakiegoś wpisu na Twitterze. Jestem przekonany, że za ten bohaterski czyn pan Rafał Gaweł nie tylko już wkrótce zostanie oczyszczony ze wszystkich fałszywych zarzutów, być może nawet przez tego samego sędziego, który go wcześniej skazał (wiecie, rozumiecie sędzio, wy lepiej naprawcie krzywdę wyrządzoną naszemu sygnaliście, by inaczej będzie z wami brzydka sprawa), ale przez Judenrat „Gazety Wyborczej” zostanie dokooptowany do grona autorytetów moralnych. Toteż nic dziwnego, że na mieście krążą fałszywe pogłoski, jakoby na Uniwersytecie Warszawskim i innych tego typu parkach jurajskich w Polsce, mają zostać utworzone specjalne kierunki delatorskie, gdzie młode kadry będą przez starych praktyków kształcone w służbie rewolucji.
Mieszkańcy miejscowości Studzianki (woj. podlaskie) kultywują tradycję tzw. desek wotywnych. Są to pięknie zdobione, nieduże deski z krzyżem lub pasyjką, które wiesza się na drzewach, głównie w puszczach terenu województwa podlaskiego. Takie kapliczki deskowe to wotum dziękczynne Bogu lub błaganie w ważnej intencji.
Niegdyś desek wotywnych wieszanych na drzewach, najczęściej wzdłuż leśnych dróg, było w podlaskich puszczach bardzo wiele. Dziś zobaczyć taką „perełkę”, jest bardzo trudno. Dlatego mieszkańcy Studzianek powzięli decyzję, aby ratować tą piękną, religijną tradycję. W wiejskiej świetlicy zorganizowali warsztaty wyrobu desek wotywnych. W ten sposób wykonano już 11 takich rzadkich kapliczek, które w najbliższym czasie umieszczone zostaną w różnych miejscach Puszczy Knyszyńskiej, na skraju której leżą Studzianki. Na deskach, ich twórcy i twórczynie, zapisali osobiste podziękowania i intencje. W ten sposób cenna tradycja na nowo ożyła i została przekazana młodemu pokoleniu.
Wieszanie na drzewach desek wotywnych jest bardzo dawną tradycją Podlasia. Nie jest jednak pewne jak starą, gdyż drewniany materiał, z których robi się deski, nie zachowuje się długo. Najstarsze, istniejące deski wotywne pochodzą z wieku XIX. Są one przechowywane w muzeach. Obecnie w Puszczy Knyszyńskiej można spotkać, wiszące jeszcze na drzewach, prawie stuletnie deski wotywne. Napis na jednej z nich, sporządzonej w roku 1930, brzmi „Jezu proszę serdecznie dopomóż w mojej biedzie.” Na innej desce znajdującej się w puszczy koło Supraśla znajdujemy napis „Boże miej nas zawsze w opiece”. Deski wotywne sporządzała głównie ludność puszczańskich wsi i osad. Były to formy leśnych kapliczek.
W czasie Powstania Styczniowego deski wotywne pełniły też w rolę skrzynek kontaktowych między leśnymi oddziałami tzw. partiami). To w nich ukrywano, przeważnie zaszyfrowane, wiadomości. Najstarsze zachowane XIX-wieczne deski wotywne, mają bogato profilowany kontur i są dość spore, od 70 do 180 cm wysokości i od 30 do 40 cm szerokości. Młodsze, powstałe po pierwszej i drugiej wojnie światowej, są mniejsze – nie przekraczają 70 cm wysokości.
Kapliczki deskowe wykonywano najczęściej z żywicznego drewna sosnowego. Na najstarszych zawieszano krzyż z rzeźbioną figurą Ukrzyżowanego Chrystusa. Czasem rzeźbę mocowano bezpośrednio do deski, na namalowanym czarną farbą krzyżu. Deski polichromowano farbą olejną, dzieląc barwami całość na dwie części. Górę malowano na niebiesko, co symbolizowało niebo; dół na czarno lub brunatno, co oznaczało ziemię.
Często na deskach kapliczek drzewnych umieszczano symbol krzyża z półksiężycem, który dawni mieszkańcy Podlasia rozumieli jako symbol zwycięstwa Chrystusa nad śmiercią lub Matki Bożej nad szatanem. Półksiężyc traktowany tu jako symbol ciemności i zła, występuje u nasady większości kutych, kowalskiej roboty, krzyży. Te półksiężyce, znajdziemy na Podlasiu nie tylko na kapliczkach deskowych ale też wieńczą one szczyty dawnych, drewnianych krzyży przydrożnych i cmentarnych. Najbardziej znanym półksiężycem jest ten na słynącym łaskami wizerunku Matki Bożej Ostrobramskiej w Wilnie. Jako wotum podarowała go Maryi w roku 1849, nieznana osoba. „Dzięki Tobie składam Matko Boska za wysłuchanie próśb moich, a proszę Cię, Matko Miłosierdzia, zachowaj mnie nadal w łasce i opiece Swojej Przenajświętszej W. I. J.” – wygrawerowano na srebrnym półksiężycu. Treść tego napisu jest bardzo podobna do wielu napisów na wotywnych kapliczkach deskowych.
Dawniej, ale i dziś, szczególnie szanowane jest drzewo, na którym zawieszano kapliczkę deskową. Takie drzewo mieszkańcy puszczańskich okolic nazywają „święte”. W powszechnym przekonaniu, nie można go ścinać, ale musi ono obumrzeć ze starości. Przykładem tego była stojąca, około stu lat, w Supraślu ogromna sosna – nazywana przez miejscowych świętą. Kiedy upadła, skruszona zębem czasu, pracownicy Lasów Państwowych, przygotowali dla niej specjalne, zadaszone miejsce, gdzie już kilkadziesiąt lat, do dziś dnia, można ją podziwiać. Sami leśnicy szanują tradycję drzew z leśnymi kapliczkami. Przy zrębach, nie wycina się ich.
Zostało wygłoszone. – Jedynie tyle można powiedzieć o „orędziu Hołowni”. Po raz kolejny okazało się, że bycie telewizyjnym celebrytą to coś zupełnie innego od – choćby odgrywania – roli poważnego polityka.
„Sejm ma przede wszystkim służyć tym Polakom, którzy na co dzień w nim nie bywają. Będzie bliżej zwykłych, codziennych spraw”.
„Dzięki państwa głosom i rekordowej frekwencji w wyborach 15 października Sejm X Kadencji ma najsilniejszy mandat w historii”.
„W tym tygodniu posłowie i posłanki zdecydowali się powierzyć mi zaszczytną rolę marszałka Sejmu. Dziękuję za okazane zaufanie w głosowaniu, które jest jednocześnie dowodem na stabilność nowej większości”.
„Zniknęły bariery, które od siedmiu lat niepotrzebnie odgradzały parlament od Polaków. Otwieramy znów Sejm na media. Zdecydowaliśmy też o poszerzeniu prezydium Sejmu, tak by mogli w nim zasiąść przedstawiciele wszystkich Klubów Parlamentarnych od Lewicy po Konfederację. Tego wymaga szacunek do Państwa głosów. Bo demokracja to rządy większości, z poszanowaniem praw mniejszości”.
„Jutro pojadę do prezydenta Andrzeja Dudy, by zapewnić go o potrzebie szybkiego stworzenia rządu, który zaraz zajmie się rozwiązywaniem realnych spraw Polaków: obniżeniem kosztów życia, zapewnieniem bezpieczeństwa”.
„Podziękuję też przewodniczącemu Państwowej Komisji Wyborczej za sprawne przeprowadzenie wyborów i omówię z nim niezbędne zmiany w Kodeksie Wyborczym. Zwrócę szczególną uwagę na konieczność usprawnienia głosowania Polek i Polaków mieszkających za granicą”.
Itd., itp., etc. Oto przesłanie, które dostarczył publiczności Szymon Hołownia. Banały, pustosłowie, zero konkretnej treści. To przykre, że odchodzące „elity” zastępują właśnie nowe – znów nijakie, napełnione dodatkowo polityczną poprawnością.
„Hołownia powiedział, że nie ma nic do powiedzenia. Gdyby się przynajmniej popłakał. A on nic, śladu łez” – celnie skomentował przemowę nowego marszałka Sejmu Tomasz Sommer, redaktor naczelny nczas.info i „Najwyższego czasu!”.
W dobie szalejącej rusofobii, kiedy za kontakty z Rosjanami można trafić do aresztu, a już na pewno doświadcza się wykluczenia społecznego, postanowiłam wiele zaryzykować, by spróbować przełamać ten impas. 9 listopada, w murach Państwowego Uniwersytetu w Sankt Petersburgu, uczestniczyłam w międzynarodowej dyskusji o tym, jak odzyskać utracone zaufanie, co powinno stanowić podstawę przyszłego dialogu i kiedy zakończy się konfrontacja.
Konferencja pt. „Wielki Bałtyk: dziedzictwo historyczne i kulturowe, specyfika etnokulturowa i edukacyjna”, odbyła się w ramach XI Bałtyckiego Forum Rodaków. W dyskusji uczestniczyli przedstawiciele Rosji, Białorusi, krajów bałtyckich i Polski. Wśród delegatów przeważali uczeni i eksperci poważnych instytucji, którzy rozprawiali nad nowymi wyzwaniami. Byłam jedyną osobą z Polski zaproszoną na to wydarzenie.
Przyjęto mnie bardzo życzliwie. Osobiście doświadczyłam tego, że wroga polityka nie musi się przekładać na niechęć między narodami. Dlatego jestem przekonana, że Polacy w każdej chwili mogą rozpocząć dialog z Rosjanami. Podobnie jak z sąsiadami zza Buga. Na konferencji w Sankt Petersburgu była niezwykle interesująca ekipa z Białorusi. Tak się złożyło, że podczas kolacji miałam wspólny stolik z Białorusinami. To połączenie sprawiło, że stolik nasz zyskał miano „najweselszego”.
Większość Polaków nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wiele tracimy nie utrzymując dobrych relacji ze słowiańskimi narodami – rosyjskim i białoruskim – chowając przy tym jakieś irracjonalne urazy. Najwyższy czas to zmienić.
W trakcie konferencji wygłosiłam odczyt pt. „Ostracyzm wobec polskich dziennikarzy piszących obiektywnie o Rosji. Jak pokonać rusofobię?”. Pierwsza część przemówienia została odebrana jako spora sensacja, dzięki czemu przykułam uwagę audytorium. Jednak w moim wystąpieniu kluczowe było to, co przekazałam w drugiej części. Uważam wręcz, że była to najważniejsza misja, jaką do tej pory zrealizowałam w swoim życiu. Poniżej moje przemówienie w całości.
Szanowni Państwo!
Przyjechałam z Polski, w związku z tym wybaczcie proszę, jeśli zniekształcę język rosyjski. Jak wiadomo, najlepszym sposobem na naukę języka jest praktyka. Niestety komunikacja między naszymi krajami jest obecnie znacznie utrudniona. Przyczynia się do tego wroga polityka oraz zerwanie połączeń lotniczych z Unii Europejskiej do Rosji.
Wśród moich rodaków panuje obawa, że jeśli podejmą dialog z Rosjanami, to spotka ich za to w Polsce sporo problemów i trudności.
Tacy dziennikarze jak ja – czyli rozmawiający z Rosjanami i piszący obiektywnie o Rosji – doświadczają ogromnego ostracyzmu. Na moim przykładzie pokrótce to zobrazuję.
Zaczęło się od udziału w Międzynarodowych Motocyklowych Rajdach Katyńskich. W latach 2015 i 2016 pojechałam z polskimi motocyklistami do Katynia i Miednoje, na groby polskich oficerów zamordowanych przez NKWD. Na podstawie materiałów zebranych podczas tych wypraw, zrealizowałam dwa filmy dokumentalne oraz napisałam reportaże.
Właśnie wtedy uruchomiono w Polsce nagonkę przeciwko mnie. Osoby, które mnie atakowały nie doceniły tego, że w moich relacjach przypomniałam o ofiarach terroru komunistycznego. Skrytykowano mnie, bo komuś się nie spodobało, że pokazałam, iż podczas naszych wypraw Rosjanie przyjęli nas bardzo serdecznie. Pokazałam przyjacielskie relacje między naszymi narodami, między normalnymi ludźmi.
Przypuszczam, że niektórych oburzył także fakt, iż w moich relacjach przypomniałam o tym, że naród rosyjski był pierwszą i najliczniejszą ofiarą terroru komunistycznego.
W efekcie, w polskojęzycznych mediach zaczęto mnie określać epitetami: „propagandystka Kremla”, „ruska agentka”, „szpieg Putina”. Proszę mi wierzyć: dla dziennikarza w Polsce jest to jak wyrok śmierci cywilnej, gdyż oznacza wykluczenie z życia publicznego.
Paradoksalnie, ta kampania oszczerstw sprawiła, iż zapragnęłam lepiej poznać Rosję i Rosjan. W związku z czym, w kolejnych latach przeprowadziłam wiele wywiadów z osobami publicznymi z Rosji: dyplomatami, ekspertami, dziennikarzami. Ponadto, wielokrotnie podróżowałam do Rosji – do różnych regionów tego kraju – w celu zebrania materiałów, żeby napisać obiektywne reportaże, jakich brakowało w polskich mediach.
W moich publikacjach nawiązywałam do trudnej historii między naszymi narodami, czyli do tego co nas tak często dzieli. Jednocześnie, starałam się także pokazać niektóre dobre strony, czyli to co nas łączy. Ponadto, próbowałam odszukać możliwe drogi wyjścia z kryzysu.
W efekcie mojego zaangażowania w polsko-rosyjski dialog, doświadczyłam w Polsce absurdalnych ataków. Oto jeden z przykładów. Dyrektor telewizji Biełsat Agnieszka Romaszewska, której mąż został niedawno nowym ambasadorem Polski na Ukrainie, zaatakowała mnie publicznie, kiedy otrzymałam akredytację prasową na Białoruś.
Udałam się na Białoruś m.in. po to, aby wziąć udział w Wielkiej Rozmowie z Prezydentem, podczas której jako dziennikarka z Polski zadałam Aleksandrowi Łukaszence pytanie: „Co jest gotowy zrobić dla poprawienia relacji polsko-białoruskich?”.
Przy okazji mojego dziennikarskiego wyjazdu na Białoruś, Romaszewska opublikowała w mediach społecznościowych mój wizerunek podpisując: „regularnie opłacania moskiewska najmitka”. Rzuciła takie kłamliwe oskarżenia nie mając żadnego dowodu na poparcie swoich słów.
Kolejny przykład. Kilka miesięcy temu pojechałam do Iraku na Międzynarodowy Festiwal Imama Husajna w Karbalii. Zaprosiła mnie tam miejscowa organizacja szyicka. Wyjazd relacjonowałam w mediach społecznościowych. W efekcie, pewien popularny w Polsce dziennikarz publicznie zasugerował, że za moim wyjazdem do Iraku stoją… rosyjskie służby specjalne.
W takiej absurdalnej rzeczywistości przyszło mi żyć.
Piętnowanie nasiliło się po 24 lutego 2022 roku. Nigdy nie popierałam wojny na Ukrainie. Jednak wkrótce po rozpoczęciu tzw. „specjalnej operacji wojskowej” – zacytowałam w mediach społecznościowych wypowiedzi dwóch popularnych amerykańskich ekspertów: profesora Johna Mearsheimera, twórcy teorii realizmu ofensywnego oraz Douglasa Macgregora, emerytowanego pułkownika armii USA. Obaj Amerykanie wyraźnie wskazali, że za kryzys na Ukrainie w znacznym stopniu odpowiada ekspansja NATO na Wschód.
Zacytowanie tych konkretnych amerykańskich ekspertów, spowodowało, że spadła na mnie fala hejtu, a atakujący zarzucili mi, że… powtarzam propagandę Kremla.
Podobna nagonka spotyka każdego dziennikarza w Polsce, który obiektywnie pisze o Rosji.
Celem tych ataków jest odbieranie wiarygodności i stygmatyzowanie: «Oto straszny ruski agent».
W Polsce wielu ludzi boi się Rosji. A wystraszonymi ludźmi łatwiej jest sterować.
Jak pokonać rusofobię? Ufam, że jest pewne antidotum.
Znajdujemy się w Sankt Petersburgu. Chcę opowiedzieć o wielkim Rosjaninie i świętym męczenniku, który urodził się w tym pięknym mieście. Mam na myśli Mikołaja II Romanowa, ostatniego cara Rosji, który był także tytularnym królem Polski.
Niedawno zmarł wybitny rosyjski reżyser Gleb Anatoljewicz Panfiłow. Jego ostatnim dziełem był wstrząsający film o zmordowaniu rodziny carskiej przez bolszewików, pt. „Carska rodzina Romanowów”. W jednym z wywiadów Panfiłow powiedział:
«Jestem głęboko przekonany, że skrucha za rozstrzelanie rodziny królewskiej wśród Rosjan jeszcze nie nastąpiła. Piotr I odrąbałby im głowy, utopił ich we krwi i pozostał na tronie. A tu – inteligent, przyzwoity człowiek. On nie był do tego zdolny. I poświęcił siebie, swoją rodzinę… Dzieje się tak wtedy, gdy prawdy moralne wchodzą w konflikt z wymogami prawdziwego życia, okrutnymi i bezlitosnymi! I co robić w sytuacji Mikołaja II? Mówimy o polityce, a ona często wchodzi w konflikt z kategoriami moralnymi, chrześcijańskimi. Po abdykacji już zwykły polityk Mikołaj II stał się niedościgły pod względem moralnym. Stał się, z mojego punktu widzenia, wielki. A cała jego droga krzyżowa mówi o wielkości ducha. Tylko najwybitniejsi ludzie mają taką cierpliwość i taki stopień poświęcenia.»
Męczeńska śmierć Mikołaja II, to straszna katastrofa i punkt zwrotny w historii świata. Dlatego uważam, że przywrócenie jemu należytej czci jest kluczem do wszystkiego. Należy uświadamiać nasze narody, kim naprawdę był ostatni władca Rosji i jaką poniósł ofiarę.
Na koniec chciałabym przytoczyć fragmentem opisu zamieszczonego na jednym z kanałów aplikacji Telegram: «Mikołaj II ze względu na swoją pobożność i moralność, prostotę i skromność, pragnienie przestrzegania chrześcijańskich przykazań i rytuałów stał się obcy otaczającemu go zdeprawowanemu społeczeństwu, pogrążonemu w okultyzmie i masonerii.»
Gdyby Polacy znali prawdę o tym najbardziej niezrozumianym rosyjskim carze, to jestem przekonana, że wielu moich rodaków zaczęło by odchodzić od rusofobii.
Czytam w mediach taki oto newsik: „SZOKUJĄCE słowa Samueli Torkowskiej, która ODMÓWIŁA odpowiedzi na pytanie kto powinien wygrać wojnę rosyjsko-ukraińską!”.
Przyznam, że też jestem zszokowany, lecz nie odmową odpowiedzi ze strony kandydatki Konfederacji, lecz z powodu idiotyzmu tego pytania.
Kto powinien wygrać wojnę? – pytanie jest tak sformułowane, że polityk (a kandydując Samuela Torkowska tym samym stała się politykiem) nie może na nie odpowiedzieć, gdyż jest to pytanie z innego świata. Podobnie jest w przypadku politologa. Kategoria „powinien” pochodzi z filozofii Immanuela Kanta i z jego rozróżnienia pomiędzy tym, jaki świat jest (niem. Sein) a jaki być powinien (niem. Sollen) i kryła się za tym rozróżnieniem chęć likwidacji świata takim jakim on rzeczywiście jest, aby zastąpić go w przyszłości światem takim, jakim on powinien być.
Kant i jego uczniowie nigdy nie zrozumieli, że świat zawsze był, jest i będzie taki sam, ponieważ kierują polityką ludzie, którzy zawsze byli, są i będą tacy sami. Pytanie „kto powinien wygrać wojnę?” od biedy zadać można byłoby także scholastykom i neoscholastykom pracującym nad problemem wojny sprawiedliwej, o ile założymy, że wojnę powinien wygrać ten, kto prowadzi ją w słusznej sprawie (łac. justa causa).
Jednak polityka międzynarodowa nie funkcjonuje wedle kategorii „powinien wygrać”, lecz wedle kategorii „wygra lub przegra”. Dlatego poprawnie sformułowane i posiadające jakikolwiek wymiar praktyczny pytanie do Samueli Torkowskiej powinno brzmieć: „Kto Pani zdaniem wygra wojnę rosyjsko-ukraińską?”. Można także sformułować je jeszcze inaczej: „Pani zdaniem lepiej dla Polski byłoby, aby wojnę wygrała Ukraina czy Rosja?”. Albo jeszcze inaczej: „Czy Polska ma interes w dalszym popieraniu Ukrainy?”. To byłyby pytania adekwatne do polityka, a nie do oderwanego od realiów kantysty, który funkcjonuje w kategoriach „powinien”.
Polski problem od całych dziesięcioleci, albo i kilku stuleci, polega właśnie na tym, że nie myślimy w kategoriach jak jest (Sein), lecz jak być powinno (Sollen). Prawdę mówiąc uważam, że źródło tego błędu tkwi bardzo głęboko w naszej historii i wiąże się z naszym niedorozwojem ustrojowym jeszcze z epoki Rzeczypospolitej Szlacheckiej, gdy nasi przodkowie nie zbudowali silnej władzy monarchicznej, która kierowałaby się w polityce międzynarodowej kategorią racji stanu. Nie powstała w Polsce szkoła myślenia o polityce w kategoriach racji stanu, własnego interesu, etc. W to miejsce mieliśmy demokrację szlachecką z masami politycznie ignoranckiej szlachty, która nie rozumiała polityki międzynarodowej i którą magnaci i agenci obcych dworów szprycowali kategorią moralną „co jest słuszne, co niesłuszne, sprawiedliwe i niesprawiedliwe”.
Oczywiście, ci, który te idee popularyzowali swoje własne interesy ubierali w futerka sprawiedliwości i dobra, a interesy im przeciwne przedstawiali jako złe i niesprawiedliwe. I to nam zostało. Stało się trwałym i antypolitycznym dziedzictwem Rzeczypospolitej Szlacheckiej, wzmocnionym następnie tradycją insurekcyjną, która nigdy nie funkcjonowała w kategorii interesów narodowych, lecz „moralnego oburzenia”. I Polacy ciągle się na coś w polityce światowej „moralnie oburzają”, przy czym nie widzą, że ich oburzenia są skrajnie wybiórcze, skoro „oburzają się” na rosyjski atak na Ukrainę, a nie „oburzali się” na przykład na agresję NATO na Serbię. Działo się tak dlatego, że to media dyktują moralizatorskiej polskiej opinii publicznej na co należy się oburzać, a na co nie należy. Stąd to pytanie, od którego zacząłem ten tekst, a mianowicie „kto powinien wygrać wojnę?” – pytanie, które dla osoby myślącej w kategoriach racji stanu jest kompletnie bez sensu.
Weźmy taki przykład. Wyobraźmy sobie, że na mundialu polska reprezentacja trafiła do jednej grupy eliminacyjnej z Francją, Izraelem i Zimbabwe. Każdy kto mnie zna wie, że kulturowo jestem skrajnym frankofilem, a francuską filozofię i literaturę polityczną znam zdecydowanie lepiej niż polską. Równocześnie jestem antysyjonistą i nie darzę Państwa Izraela specjalną sympatią. Pierwszy mecz w grupie rozegrać zaś mają Francja i Izrael. Komu powinienem kibicować jako Polak? Jakkolwiek jako frankofil czuję, że moje serduszko bije dla Francji, to rozpoczynam rachunki futbolowe: bezsprzecznie najsilniejszym zespołem w grupie jest Francja, będąca absolutnym faworytem, aby wyjść z grupy z pierwszego miejsca. Izrael i Zimbabwe to drużyny słabsze od polskiej. Jeśli więc Polacy mieliby wyjść z pierwszego miejsca w grupie, to należy kibicować komu? Francji i czy Izraelowi? Oczywiście jesteśmy zainteresowani, aby Izrael wygrał ten mecz, aby choć zremisował, aby chociaż urwał jeden punkt, albo choć jedną bramkę!
Jednak nie umiemy tych samych kategorii przenieść do stosunków międzynarodowych i zacząć liczyć czyje zwycięstwo się nam opłaca, a czyje nie. Nie umiemy odróżnić naszych prywatnych sympatii do poszczególnych narodów i państw od realnych interesów politycznych. Jestem skrajnym kulturowym frankofilem, ale absolutnie nie życzę sobie zwycięstwa francuskiej polityki zagranicznej, która chce doprowadzić do federalizacji Unii Europejskiej.
Wiem, że to dziś niepopularne, ale zawsze byłem także rusofilem, a jednak wcale nie chciałbym, aby na przykład Rosja dokonała aneksji Ukrainy i Białorusi, co spowodowałoby, że bylibyśmy kolejnym i naturalnym celem dalszej ekspansji rosyjskiej. Po prostu sympatie prywatne do konkretnych narodów i państw muszą zostać schowane do szuflady, gdy rozpatrujemy stosunki międzynarodowe i rację stanu. Sympatie są namiętnościami, które zakrywają nam rację stanu, a racja – jak mówi sama nazwa (od łac. ratio) – to rozum! Stąd też całkowicie uprawnione byłoby pytanie „Pani zdaniem dla Polski lepiej byłoby, aby wojnę wygrała Rosja czy Ukraina?” – szczególnie, że już wiemy, iż Ukraina pozycjonuje się jako sojusznik Berlina przeciwko Warszawie, czyli i z Rosją i Ukrainą będziemy mieć złe stosunki.
Kościół staje się instytucją, która sama w swoich strukturach wprowadza chaos, a więc nie może być punktem odniesienia, wzorcem stabilności dla chaosu i anarchii w świecie świeckim.
Carl Schmitt w eseju pt. „Rzymski katolicyzm a forma polityczna” pisał, że jeżeli upada wszelka zasada autorytetu w świecie, jeśli upadają monarchie, jeśli upadają tradycyjne elity, to przynajmniej pozostaje ta latarnia na horyzoncie, jaką jest Kościół – jedyna instytucja, która wie na czym polega prawdziwa idea reprezentacji, to znaczy, że reprezentacja jest „z góry”, a nie „z dołu”; że władza zarówno duchowa, jak i polityczna, reprezentuje Boga wobec ludzi, a nie lud etc. Od kiedy mamy jednak anarchistę na Stolicy Piotrowej, bo tak trzeba nazwać tego człowieka, to nie ma nawet pół punktu odniesienia, nie ma się na czym oprzeć, nie ma żadnej ściany, która mogłaby zatrzymać nacierających orków –mówi w rozmowie z PCh24.pl prof. Jacek Bartyzel, autor książki „Demokracja” (PROHIBITA, 2023).
Jestem po lekturze książki Pana profesora pt. „Demokracja”, która ukazała się nakładem wydawnictwa PROHIBITA. Jak to jest, panie profesorze: w Polsce Tusk i jego przystawki szli do wyborów z hasłem „obrony demokracji”. Takie samo hasło mają Macron we Francji, Sánchez w Hiszpanii, Scholz w Niemczech, Biden w USA i wielu innych liderów politycznych na Zachodzie. Czego tak naprawdę chcą oni bronić? Czymże naprawdę jest „demokracja”?
To bardzo ciekawa kwestia. Wszystkie postacie, które Pan wymienił, ich ugrupowania i hasła, jeśli się im przyjrzymy, to w klasycznym rozumieniu demokracji, a przez klasyczną demokrację rozumiem przede wszystkim demokrację ateńską, powinny zostać uznane za antydemokratyczne i pro-oligarchiczne. Taki sam wniosek można wyciągnąć odwołując się do poglądów Jana Jakuba Rousseau – ojca demokracji nowożytnej.
Przykład: dotychczasowa opozycja w Polsce twierdziła, że broni niezawisłości sądów, zwłaszcza Trybunału Konstytucyjnego. Nawet jeśli przyjęlibyśmy za dobrą monetę, że im naprawdę chodzi o praworządność, to przecież taka instytucja jak Trybunał Konstytucyjny nie jest demokratyczna, tylko elitarna, jest z natury arystokratyczna. Członkowie Trybunału Konstytucyjnego są mianowani, a nie wybierani; muszą spełniać określone kryteria, np. muszą być prawnikami etc. To nie jest więc instytucja dla wszystkich, więc z punktu widzenia demokracji, która jest rządem liczby i równością polityczną, takie instytucje zawsze były powoływane do tego, żeby stawiać tamę roszczeniom demokracji, żeby powściągać demokrację, żeby powściągać zakusy suwerennego ludu do wszechwładzy. Nie przypadkiem wódz demokracji w „Nie-Boskiej komedii” Krasińskiego nosi imię Pankracy, a więc „Wszechwładny”.
To pomieszanie wynika oczywiście z tego, że to, co się współcześnie uważa za demokrację w świecie, którego jesteśmy częścią, tak naprawdę jest mieszaniną pewnych idei demokratycznych i idei liberalnych, czyli to jest tzw. demokracja liberalna. W tej mieszaninie występują co i rusz jakieś tarcia pomiędzy pierwiastkiem demokratycznym a pierwiastkiem liberalnym. Trybunał Konstytucyjny to tylko jeden z przykładów tego tarcia.
W dodatku dzisiaj problem jeszcze jest taki, że współczesna ideologia liberalna przeszła na bardzo radykalne pozycje ekstremalnego permisywizmu moralnego. W ideologii liberalnej niemal zawsze był czynnik obrony mniejszości, czy praw mniejszości. Dzisiaj mamy do czynienia z bardzo specyficznymi mniejszościami, przede wszystkim tzw. mniejszościami seksualnymi. W związku z tym obecnie tym, co jest szczególnie eksponowane i w propagandzie, i w polityce ruchów liberalnych jest właśnie forsowanie postulatów, które mają realizować życzenia tych mniejszości.
W swojej książce pt. „Demokracja” kilkukrotnie przywołuje Pan hasło, które jest „świętym Graalem” współczesnych wyznawców „władzy ludu”, a brzmi ono: demokracja to rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. Wiele osób wieszczy schyłek demokracji liberalnej. Ja złośliwie odpowiadam: mamy do czynienia z triumfem demokracji liberalnej, co pokazuje na przykład sprawa reformy emerytalnej we Francji. Popierało ją w porywach 5 proc. obywateli. Politycy ją przeprowadzili pod hasłem m. in. „trzeba szanować prawa i wolę mniejszości”.
To ma swoje dwojakie oblicze. Z jednej strony trzeba przypomnieć, co jest tym, co zasadniczo charakteryzuje zarówno demokrację, jak i liberalizm, i co powoduje antagonizm. Sednem demokracji jest zasada rządów większości i suwerenności ludu. Jak mówił Rousseau: tej suwerenności nie można stawiać żadnych granic, ponieważ byłoby to naruszenie zasady, że lud może wszystko. Ta suwerenność w praktyce przekłada się na suwerenność konkretnego ludu czy narodu. Natomiast liberalizm wychodzi z zupełnie innego podstawowego założenia, mianowicie: dla liberałów istnieje pewna abstrakcyjna jednostka – człowiek, która jest według liberałów wyposażona w pewne naturalne i niezbywalne prawa. Ta autonomiczna jednostka jest kimś zupełnie innym niż lud czy naród w demokracji. To tarcie wynika z tego, że próbuje się wolę suwerenną narodu ograniczyć przez wskazanie domniemanych praw autonomicznej jednostki.
Bardzo dobrym przykładem jest sprawa imigracji: z punktu widzenia interesów danego narodu niekontrolowana imigracja jest ogromnym zagrożeniem dla społeczeństwa, ale dla dogmatycznego liberała to jest kwestia autonomicznej jednostki, której wszystko jedno czy ktoś jest Polakiem, czy Syryjczykiem, który chce się tutaj dostać, czy przynajmniej przetransferować. Ta abstrakcyjna jednostka jest stawiana w centrum na jakimś piedestale.
I teraz na pytanie, które Pan stawia, czy demokracja liberalna triumfuje, czy nie, odpowiedź jest złożona. Z jednej strony ideologia, która stoi u podstaw demoliberalizmu, u podstaw demokracji liberalnej triumfuje na poziomie polityki większości państw, jak i przede wszystkim Unii Europejskiej, która zyskuje coraz większą władzę nad państwami członkowskimi. Można by językiem Marksa powiedzieć, że demokracja liberalna to „ideologia panująca klasy panującej” w Europie. Z drugiej jednak strony widzimy pewien opór. Pojawia się on w postaci ruchów, które władze unijne traktują jako zagrożenie i starają się im zapobiec. Te ruchy wpisują się w koncepcję demokracji nieliberalnej, którą ogłosił jako pierwszy z liczących się polityków premier Węgier Víktor Orbán.
Widzimy, że te ruchy wpisujące się w demokrację nieliberalną czasami dochodzą do władzy, bądź zyskują coraz większe poparcie w takich krajach, jak Niemcy, Francja czy Hiszpania. Przyszłość rysuje się więc ciekawie, bo pojawia się pytanie, która tendencja zwycięży? Czy walec unijny zdoła to powstrzymać, czy może raczej oddolny ruch będący w pewnym sensie powrotem do korzeni demokracji zdoła się umocnić i jednak odwrócić bieg historii?
Która koncepcja ostatecznie zatriumfuje, zdaniem pana profesora?
Najtrudniej jest prorokować… Moim zdaniem w najbliższych latach będziemy świadkami coraz bardziej pogłębiającej się sprzeczności. To właściwie taka trochę wojna pozycyjna: na jednych odcinkach frontu się przegrywa, a na innych wygrywa. W Polsce, jeśli uznamy, że PiS było reprezentantem demokracji nieliberalnej, to ta koncepcja właśnie przegrała, a wygrała frakcja, która jest zgodna z ideologią narzucaną z Brukseli. Z kolei na Węgrzech Orbán trzyma się mocno…
Najbliższe lata będą zapewne tak wyglądały, że w różnych krajach, czyli na różnych odcinkach tego frontu będzie to kształtowało się różnie. Ostatecznie jednak mam nadzieję, że zwycięży normalność, że to szaleństwo, które forsuje zdominowana przez liberalnych radykałów Unia na dwóch odcinkach – zmieniania natury ludzkiej i promowania wszelkich dewiacji oraz nieograniczonej imigracji – w końcu zostanie zatrzymane i pokonane przez siły oporu. Mam nadzieję, że narody europejskie w końcu zbuntują się przeciwko temu szaleństwu. Ale jeśli się nie zbuntują, to będzie to oznaczać, że umarły duchowo, czego niestety też nie możemy wykluczyć.
Miało być tak pięknie, panie profesorze. Francis Fukuyama ogłosił „koniec historii”. Demokracja liberalna zaorała wszystkie inne ustroje – komunizm, monarchię, tyranię etc. Dlaczego w związku z tym jest tak źle?
Nad Fukuyamą nie ma potrzeby się nadal znęcać, ponieważ po latach przyznał się on do pomyłki. Przede wszystkim jednak ogłaszając „koniec historii” nie zauważył on islamu, jako nowego wroga demoliberalizmu.
Jednakowoż to, że mamy nadzieję, iż demoliberalizmu upadnie, nie oznacza, że z miejsca zostaną rozwiązane wszystkie problemy, dlatego że nurt „czysto” demokratyczny też ma swoje wady i niesie różne zagrożenia. Nie chcemy przecież tego, żeby lud posiadał nieograniczoną władzę i robił to, co chce.
Prawdziwie tradycjonalistyczne środowiska są dzisiaj na zupełnym marginesie, więc żeby nastąpiła prawdziwa reakcja o charakterze kontrrewolucyjnym, a nie tylko buntu mas przeciwko panującej oligarchii, to na razie nie widać nic dobrego na horyzoncie.
Czy biorąc to wszystko pod uwagę pan profesor, jako monarchista, nadal wierzy w restaurację monarchii?
To zależy w jakiej perspektywie na to patrzeć. Konserwatyści myśląc w perspektywie dziesiątek czy nawet setek lat wiedzą, że zawsze jest to możliwe. Natomiast w dającej się przewidzieć aktualnej sytuacji nie ma na to żadnej szansy. Przede wszystkim, żeby powróciła tradycyjna, katolicka monarchia musi powrócić i zostać wdrożona maksyma „nie ma króla bez biskupa”. Najpierw więc musimy przezwyciężyć straszny kryzys w Kościele, a niestety on się dramatycznie pogłębia…
No właśnie… Kościół staje się obecnie jedną z najbardziej demoliberalnych instytucji na świecie…
Powiem więcej: Kościół staje się instytucją, która sama w swoich strukturach wprowadza chaos, a więc nie może być punktem odniesienia, wzorcem stabilności dla chaosu i anarchii w świecie świeckim. Carl Schmitt w eseju pt. „Rzymski katolicyzm a forma polityczna” pisał, że jeżeli upada wszelka zasada autorytetu w świecie, jeśli upadają monarchie, jeśli upadają tradycyjne elity, to przynajmniej pozostaje ta latarnia na horyzoncie, jaką jest Kościół – jedyna instytucja, która wie na czym polega prawdziwa idea reprezentacji, to znaczy, że reprezentacja jest „z góry”, a nie „z dołu”; że władza zarówno duchowa, jak i polityczna, reprezentuje Boga wobec ludzi, a nie lud etc.
Od kiedy mamy jednak anarchistę na Stolicy Piotrowej, bo tak trzeba nazwać tego człowieka, to nie ma nawet pół punktu odniesienia, nie ma się na czym oprzeć, nie ma żadnej ściany, która mogłaby zatrzymać nacierających orków.
Sugeruje pan profesor, że za niedługo hierarchia sama będzie się domagała tzw. rozdziału państwa od Kościoła?
Ależ to już dawno się stało. Przecież po II Soborze Watykańskim dyplomacja watykańska zażądała zarówno od frankistowskiej Hiszpanii, jak i od Irlandii czy krajów Ameryki Romańskiej, w których istniały jeszcze państwa katolickie, rewizji konkordatów właśnie w duchu odebrania katolicyzmowi pozycji religii uprzywilejowanej.
U nas w Polsce jest to jeden z kluczowych punktów nowej koalicji rządzącej…
Nawet obowiązujący konkordat nie stoi na gruncie państwa katolickiego. Nie mówi on o rozdziale, bo tego pojęcia tam nie ma. Nie jest to jednak konkordat państwa katolickiego ze Stolicą Apostolską. To jest konkordat państwa indyferentnego religijnie.
Elektroniczna smycz dla mieszkańców Unii. “Europejski portfel tożsamości cyfrowej” da Brukseli pełną kontrolę nad obywatelami Wspólnoty
Parlament Europejski i Rada Unii Europejskiej porozumiały się w sprawie utworzenia „europejskich portfeli tożsamości cyfrowej” (eID), centralnego, cyfrowego systemu identyfikacji wszystkich Europejczyków. To aplikacja, która ma służyć do załatwiania spraw urzędowych przez Internet na poziomie Unii, ale też korzystania z usług online i samej sieci. W portfelu mają się znaleźć cyfrowe wersje dokumentów obywateli, a także cyfrowe pieniądze. Wielu ekspertów i przedsiębiorców ostrzega jednak przed potencjalnymi nadużyciami na wielką skalę. Portfel da władcom Europy możliwość pozbawiania obywateli ich fundamentalnych praw i praktycznie noeograniczonej kontroli nad nimi. To narzędzie do zaprowadzenia usmiechnietej, liberalnej tyranii.
Zgodnie z nowym prawem UE ma oferować obywatelom tzw. „portfele cyfrowe” – początkowo na zasadzie dobrowolności, które będą zawierać cyfrowe wersje ich dowodów osobistych, praw jazdy, dyplomów, dokumentacji medycznej, informacji o kontach etc. Ma to ułatwić załatwianie spraw urzędowych, korzystanie z usług online na terenie Unii, jak też poświadczania tożsamości i uznawanie dokumentów. W skrócie: w Portugalii nie będzie problemu z uzyskaniem i potwierdzeniem dokumentacji medycznej polskiego obywatela gdy ten znajdzie się w tamtejszym szpitalu. Podobnie ubezpieczeń, zezwoleń etc.
Wszyscy obywatele UE będą mieli możliwość posiadania unijnego portfela tożsamości cyfrowej, umożliwiającego dostęp do publicznych i prywatnych usług online przy pełnym bezpieczeństwie i ochronie danych osobowych w całej Europie – napisała Komisja Europejska w oświadczeniu.
Zaś Nadia Calvino hiszpańska wicepremier i minister cyfryzacji, która przewodzi teraz hiszpańskiej prezydencji w Unii oświadczyła pompatycznie:
Zatwierdzając europejskie rozporządzenie w sprawie tożsamości cyfrowej, podejmujemy zasadniczy krok, aby obywatele mogli mieć niepowtarzalną i bezpieczną europejską tożsamość cyfrową. Jest to kluczowy postęp, dzięki któremu Unia Europejska może stać się światowym punktem odniesienia w dziedzinie cyfrowej, chroniącym nasze demokratyczne prawa i wartości.
Oczywiście to unijny bełkot. Niby co ma wspólnego cyfrowe potwierdzanie tożsamości etc z demokracją i jakimiś tam wartościami europejskimi. Jeśli już to tylko dlatego, że im zagraża na co wskazuje 504 naukowców, ekspertów ds. prywatności i cyberbezpieczeństwa z 39 krajów, którzy podpisali wspólny list ostrzegający przed pułapkami, owego portfela i zagrożeniami jakie się z nim wiążą dla naszego bezpieczestwa w sieci i wolności. W Polsce praktycznie nikogo to nie interesuje. Pod listem znalazł się podpis tylko jednego przedstawiciela naszego kraju – prof. Mirosłąwa Kutyłowskiego z PAN. Tutaj jest link do listu protestacyjnego
By pojąć istotę zagrożeń warto cofnąć się kilka lat, gdy prace nad cyfrową tożsamością zostały bardzo przyspieszone. Wiązało się to z pandemią i wprowadzaniem paszportu covidowego. W istocie chodziło o szybką identyfikację tych, którzy nie zaszczepili się, więc zostali pozbawieni swych podstawowych praw – jak choćby możliwości przemieszczania się, podróży. Tych którzy nie mieli elektronicznych zaświadczeń o tym, że dobrowolnie poddali się przymusowemu szczepieniu w praktyce można było trzymać w gettach dla sanitarnie podejrzanych, czy nieprawidłowych. Nowy, projektowany portfel cyfrowy daje nieskończenie większe możliwości pozbawiania ludzi praw i zniewalania ich.
Już w pierwszej zalecie owego portfela – w tym, że wszystkie dokumenty będą w jednym miejscu, dostępne za pomocą jednego przycisku – jak zachwalają eurokraci, tkwi jedno z największych zagrożeń. Oznacza to bowiem, że jednym przyciskiem można nas też wszystkich dokumentów pozbawić. Póki są one rozproszone znacznie trudniej jest to zrobić. Ćwiczył to już w Kanadzie reżim Trudeau, który pozbawiał niezgadzających się na covidowy zamordyzm dostępu do kont, czyli pieniędzy, ale też unieważniał ubezpieczenia w kierowcom ciężarówek, którzy utworzyli wielki konwój protestacyjny.
Kontroli nad obywatelami nie sprawowałyby nawet rządy poszczególnych państw, ale Bruksela. W skrócie: to nie jakiś biurokrata w Warszawie unieważniałby niegrzecznym obywatelom ubezpieczenia, ale unijny eurokrata. Nawet w zaprowadzaniu reżimu i pozbawianiu wolności nie bylibyśmy suwerenni, tylko zdani na Brukselę.
Oczywiście Komisja nie planuje poprzestać na eID. Kolejną rzeczą, nad którą pracują władcy Europu jest cyfrowe euro. Komisarz Unii ds rynku wewnętrznego i usług Thierry Breton, ten sam, który zaprowadza cenzurę w mediach społecznościowych oznajmił: Teraz, gdy mamy portfel tożsamości cyfrowej, musimy coś do niego włożyć.
Oczywiście chodzi też o pieniądze. W unijnym portfelu mają znaleźć się nie tylko cyfrowe dokumenty, ale też cyfrowe pieniądze. To znakomicie ułatwia kontrolę i zaprowadzanie systemu kredytu społecznego. I znów – jak w Kanadzie, czy Brazylii, protestujący obywatele mogą zostać jednym kliknięciem” pozbawieni dostępu do swych kont, a więc pieniędzy. Nie wypłacą ich, nie dokonają nawet najbardziej podstawowej transakcji, bo ich karty i urządzenia elektroniczne będące nośnikiem cyfrowej waluty przestaną działać.
Catherine Austin Fitts amerykańska ekspertka finansowa i była sekretarz mieszkalnictwa w rządzie George’a Busha ostrzega, że cyfrowy system będzie kontrolowany centralnie, a środki finansowe każdej osoby mogą być ograniczane.
Możliwość dokonywania transakcji finansowych można wyłączyć. Powiedzmy, że chcę zmusić cię do przyjęcia szczepionki. Jeśli nie zrobisz tego, co ci każę, będzie można odmówić ci dostępu do środków finansowych, albo całkowicie je zablokować.
Taki system totalitarny mógłby również pozwolić państwu kontrolować też na co obywatele wydają swoje pieniądze. O tym, że nie jest to imaginacja, abstrakcja świadczy waśnie zablokowanie pieniędzy obywatelom w Kanadzie, czy protestującym przeciwko prezydentowi Luli w Brazylii.
Teoretycznie pieniądz cyfrowy ma być dużym ułatwieniem, ale jest znakomitym narzędziem kontroli pozbawiającym nas też prawa do prywatności.
Fintech i CBDC (pieniądz cyfrowy) niosą ze sobą konsekwencje społeczne. Gdyby gotówka ustąpiła miejsca CBDC, a systemy płatności były cyfrowe, wszelkie pojęcie anonimowości i prywatności w sprawach finansowych byłoby poważnie zagrożone.
pisze amerykański ekonomista, profesor Cornell University Eswara Pasada w swej książce „Przyszłość pieniądza. Jak rewolucja cyfrowa przemienia świat walut i finasów”.
CBDC stałoby się też narzędziem umożliwiającym wdrażanie różnych rządowych polityk gospodarczych i społecznych.
Przed niebezpieczeństwem waluty cyfrowej ostrzega też Adam Glapiński.
Nie można wykluczyć, że są wydatki…o których konsument nie chciałby informować swojego banku. W tym kontekście należałoby rozważać proponowaną regulację również w odniesieniu do prawa do prywatności konsumentów wobec przedsiębiorców, tym bardziej że ochrona tej prywatności została expressis verbis wyrażona m.in. w art. 76 Konstytucji RP – pisze prezes w liście do resortu finansów, który jest gorliwym zwolennikiem likwidacji gotówki, prezes NBP.
Edward Dowd, założyciel Phinance Technologies ostrzega, że każdy system CBDC będzie systemem totalitarnej kontroli powiązanej z „kredytem społecznym” w stylu chińskim. Nieposłuszni obywatele będą odcinani od pieniędzy, ale też dostępu do usług publicznych.
Pieniądz cyfrowy Staje się po prostu narzędziem inżynierii społecznej, gadżetem maniaka kontroli.- mówi Dowd.
Wszystko się ze sobą wiąże. To system, a nie pojedyncze, rozproszone działania. A więc trzeba pamiętać, iż forsowana w Brukseli zmiana Traktatów przewiduje likwidację walut krajowych i przymusowe zastąpienie ich euro. Polska nie tylko nie mogłaby prowadzić własnej polityki monetarnej, ale Unia kontrolowałaby też portfele, czyli pieniądze polskich obywateli.
Rządy przy pomocy cyfrowego pieniądza mogą nie tylko karać nieposłusznych obywateli, ale też kontrolować i dyscyplinować każdego, wymuszać określone zachowania w codziennej aktywności. Przykład płynie z uśmiechniętej, miłej i postępowej tyranii w Kanadzie. Spółdzielcza kasa oszczędnościową Vincity wprowadziła karty, które zliczają ślad węglowy, jaki zostawiły kupowane z jej pomocą towary. Podobne rozwiązanie wprowadził australijski Commonwealth Bank. Mamy więc znów do czynienia z fikcją anonimowości. System precyzyjnie zbiera dane o tym, na co użytkownicy wydają swoje cyfrowe kochane pieniążki, przechowuje je i przetwarza. Teraz wystarczy wprowadzić limit śladu węglowego przypadającego na każdego obywatela. Po jego przekroczeniu nie będzie można dokonać transakcji
Nie należy mieć najmniejszych złudzeń co do złych intencji władców Europy. Wszystko zbiega się w czasie. Szefowa Europejskiego Banku Centralnego Christina Lagarde, właśnie oznajmiła o znacznych postępach banku w pracach nad walutą cyfrową. Tymczasem amerykańska Rezerwa Federalna praktycznie nie podjęła żadnych prac. Gotówka w Ameryce jest niezagrożona.
Europa obok Chin jest prymusem w konstruowaniu elektronicznych smyczy na obywateli. Do tego dzieła służy nawet nieszczęsne KPO. 20% pieniędzy z unijnych pożyczek, czy grantów, które będą spłacane nowymi podatkami musi być przeznaczone na tzw. transformację cyfrową.
Ale jest coś, co może sprawić, że na razie władcom Europy nie uda się zaprowadzić systemu permanentnej, wszechogarniającej kontroli elektronicznej. Tym czymś jest katastrofalny stan niemieckiej gospodarki cyfrowej. Niemcy są na przedostatnim miejscu w Unii jeśli chodzi o dostęp do szybkiego Internetu. Wszędzie brakuje infrastruktury, a wszystko wskazuje na to, że nie będą w stanie szybko zbudować sieci światłowodowej, która jest niezbędna do wydajnej transmisji danych. To kraj bez wykształconej kadry i anachronicznych urządzeń jak faks. Trudno myśleć o elektronicznym paszporcie tam gdzie nie działają nawet najprostsze usługi online, czy o cyfrowym pieniądzu w kraju, w którym są kłopoty z płaceniem kartą.
Komisja Europejska ma 28 listopada głosować nad przyjęciem elektronicznego portfela Tymczasem nie wiemy nawet jakie stanowisko reprezentuje obecny polski rząd. Jak nasz przedstawiciel głosował na Radzie Unii Europejskiej. O tym jaką postawę zajmie przyszły rząd możemy myśleć z prawdziwą trwogą. Nie ma wątpliwości, że eurokraci chcą domknąć system i zbudować uśmiechnięty liberalny reżim, w którym obywatele są sprowadzeni do roli konsumentów, a wszytko kontrolują władcy i właściciele Europy.
Wspólna euroarmia, która zastąpi NATO, wspólne unijne zakupy uzbrojenia, przekazanie Niemcom, Francji i TSUE najważniejszych decyzji w sprawie polskiego wojska i granic, hasająca po naszym kraju bez nadzoru naszych służb europolicja, wreszcie wspólna polityka wobec nielegalnych imigrantów, czyli przymusowa relokacja tysięcy przybyszów z Afryki i Azji do Polski. To wszystko czeka nas, jeśli Parlament Europejski i rząd Donalda Tuska zaakceptują zmiany w traktatach europejskich.
„Wojsko Polskie do likwidacji? Wśród przepychanych na szybko zmian Traktów Europejskich są też nowe przepisy przekazujące Brukseli kontrolę nad tak kluczową sprawą jak zakupy uzbrojenia przez państwa członkowskie Unii. Nowe Traktaty zawierają również zapisy o utworzeniu europejskiej armii, której rozkazy wydawać będzie bezpośrednio Bruksela. Polska oraz inne kraje Unii zostaną pozbawione możliwości prowadzenia własnej polityki obronnej” – napisała była premier Beata Szydło po tym, jak Komisja Spraw Konstytucyjnych Parlamentu Europejskiego przyjęła w głosowaniu sprawozdanie, zalecające zmianę unijnych traktatów.
Treść dokumentu – zmieniającego UE w superpaństwo kosztem państw narodowych – została uzgodniona przez przedstawicieli pięciu frakcji – Europejskiej Partii Ludowej (EPL), socjaldemokratów (S&D), liberałów (Renew), Zielonych i Lewicę. A więc ugrupowań, do których należą partie mające współtworzyć przyszłą koalicję rządową w Polsce.
„Euroarmia” wypchnie USA?
„GP” zapoznała się z treścią poprawek zmieniających traktaty europejskie, które stanowią prawny fundament UE – szczególnie tych odnoszących się do spraw wojskowości, bezpieczeństwa i granic. Okazuje się, że w słowach Beaty Szydło nie było ani grama przesady.
Kluczem do zrozumienia wagi planowanej reformy jest poprawka do art. 31 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE). Obecnie artykuł ten mówi, że „do decyzji mających wpływ na kwestie wojskowe lub polityczno-obronne” nie stosuje się zasady stanowienia przez Radę Europejską tzw. większością kwalifikowaną (poparcie 55 proc. krajów członkowskich, reprezentujących 65 proc. populacji UE). Innymi słowy: dziś w sprawach dotyczących armii i obronności wymagana jest jednomyślność wszystkich krajów członkowskich. Proponowana poprawka uchyla jednak ustęp mówiący o tym wyjątku – otwierając drogę do narzucania mniejszym państwom woli Niemiec i Francji w tak fundamentalnym obszarze jak obronność.
Jednocześnie z art. 31 zniknąć ma fragment umożliwiający niewykonanie danej decyzji przez państwo, które wstrzymało się od głosu i złożyło w tej sprawie oświadczenie. Ów przeznaczony do wykreślenia passus brzmi: „Każdy członek Rady, który wstrzymuje się od głosu, może – zgodnie z niniejszym akapitem – jednocześnie złożyć formalne oświadczenie. W takim przypadku nie jest on zobowiązany do wykonania decyzji, ale akceptuje, że decyzja ta wiąże Unię. W duchu wzajemnej solidarności to Państwo Członkowskie powstrzymuje się od wszelkich działań, które mogłyby być sprzeczne lub utrudnić działania Unii podejmowane na podstawie tej decyzji. Pozostałe Państwa Członkowskie szanują jego stanowisko”.
Inna kardynalna zmiana dotyczy art. 42 TUE, czyli wspólnej polityki obronnej i europejskiej armii. Dziś obowiązuje dość ogólnikowy przepis (ust. 2 art. 42) mówiący: „Wspólna polityka bezpieczeństwa i obrony obejmuje stopniowe określanie wspólnej polityki obronnej Unii. Doprowadzi ona do stworzenia wspólnej obrony, jeżeli Rada Europejska, stanowiąc jednomyślnie, tak zadecyduje”. Wyrażenie „stanowiąc jednomyślnie” ma jednakże zostać zastąpione sformułowaniem: „stanowiąc większością kwalifikowaną”. Ale to i tak nic. W ust. 3 tegoż artykułu możemy obecnie przeczytać: „Państwa Członkowskie, w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony, oddają do dyspozycji Unii swoje zdolności cywilne i wojskowe, aby przyczynić się do osiągnięcia celów określonych przez Radę”. W nowym traktacie proponuje się wprost: „Unia ustanawia Unię Obrony posiadającą zdolności cywilne i wojskowe w celu realizacji wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Obejmuje to stale stacjonujące wspólne europejskie jednostki wojskowe, w tym stałą zdolność do szybkiego rozmieszczenia, pod dowództwem operacyjnym Unii”. To nic innego jak ustanowienie euroarmii.
Jak europejska Unia Obrony będzie się miała do USA i NATO? W poprawce do art. 21 TUE, mówiącego o zasadach działań zewnętrznych UE, do głównych celów wspólnoty dopisano – uwaga – „autonomię strategiczną” Unii Europejskiej. To termin popularny w kręgach eurokratów od kilku lat, oznaczający ekonomiczną i militarną samowystarczalność UE oraz rozluźnienie strategicznych stosunków wojskowo-gospodarczych z USA i zmniejszenie roli NATO w europejskiej architekturze bezpieczeństwa.
TSUE, migranci i europolicja
Według poprawek do traktatu powstać ma też specjalna unijna agencja uzbrojenia zaopatrująca ustanawianą euroarmię. „Agencja do spraw Rozwoju Zdolności Obronnych, Badań, Zakupów i Uzbrojenia (zwana dalej »Europejską Agencją Obrony«) określa wymogi operacyjne, wdraża środki ich realizacji, udziela zamówień na uzbrojenie w imieniu Unii i jej Państw Członkowskich, wprowadza wszelkie użyteczne środki wzmacniające bazę przemysłową i technologiczną sektora obrony, bierze udział w określaniu europejskiej polityki w zakresie zdolności i uzbrojenia” – czytamy w poprawce do art. 42 TUE. Nietrudno się przy tym domyślić, czyj przemysł zbrojeniowy będzie przez taką agencję faworyzowany…
Poza przekazaniem spraw obronności pod kuratelę Brukseli, nowy traktat ma dać scentralizowanej władzy UE dodatkowy instrument do dyscyplinowania „nieposłusznych” krajów UE. Chodzi o wyjątkowo zaangażowany politycznie w polskie sprawy Trybunał Sprawiedliwości UE (TSUE). W art. 275 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej jak dotąd wyraźnie było podkreślone, że „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie jest właściwy w zakresie postanowień dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa ani w zakresie aktów przyjętych na ich podstawie”. Ta zasada ma odwrócić się o 180 stopni. „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej jest właściwy w zakresie postanowień dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, w tym aktów przyjętych na ich podstawie” – głosi poprawka. Zatem TSUE będzie – podobnie jak w przypadku polskiej reformy sądownictwa czy elektrowni w Turowie – dyktować Polsce, co może robić, a czego nie, w zakresie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Czyli w sprawach sankcji, relokacji, migrantów, zbrojeń, formowania jednostek wojskowych, kontroli granic.
A propos tego ostatniego zagadnienia, to i tutaj eurokraci chcą mieć decydujące zdanie. Jak sprawdziliśmy – w art. 3 ust. 2 TUE planuje dodać się wpis o „wspólnej polityce dotyczącej granic zewnętrznych oraz z właściwymi środkami w odniesieniu do kontroli granic zewnętrznych, azylu, imigracji”.
Zupełnie nową rolę przewiduje się także dla Europolu, czyli policyjnej agencji UE z siedzibą w Hadze. Jak dotąd jego rolą było – według traktatów – „wspieranie i wzmacnianie działań organów policyjnych i innych organów ścigania Państw Członkowskich”. W poprawkach jego zadania określono w sposób następujący: „Z zastrzeżeniem kontroli parlamentarnej Europol jest uprawniony do prowadzenia działań operacyjnych”. Z przepisu dotyczącego „koordynowania, organizowania i prowadzenia dochodzeń i działań operacyjnych prowadzonych wspólnie z właściwymi organami Państw Członkowskich lub w ramach wspólnych zespołów dochodzeniowych, w stosownych przypadkach w powiązaniu z Eurojust” wykreślono cały fragment o tym, że wszelkie działania Europolu powinny być podejmowane wspólnie z organami państw członkowskich. W poprawce jest więc mowa wyłącznie o „koordynowaniu, organizowaniu i prowadzeniu dochodzeń i działań operacyjnych”. Wszystko wskazuje więc na to, że obok europejskiej armii powstanie też – niezależna de facto od policji krajowych – europejska policja.
Obrońcy Rosji
Charakterystyczne, że wśród pięciu europosłów-sprawozdawców przygotowujących treść poprawek aż czterech to politycy niemieccy. Piąty to Belg, były premier tego kraju Guy Verhofstadt, znany z atakowania polskiego rządu. Przypomnijmy, że w 2018 roku portal Politico Europe ujawnił, że Verhofstadt jest powiązany z aferą Paradise Papers, dotyczącą lokowania pieniędzy w rajach podatkowych. Chodzi o belgijską firmę Exmar, w której władzach w latach 2010–2016 zasiadał ten polityk. Spółka ta – i to w czasie, gdy Verhofstadt pobierał od niej wynagrodzenie – handlowała bez żadnych skrupułów z rosyjskim Gazpromem. Jak pisał portal blogpublika.com, cytując branżowy lloydslist.com: „Firma Exmar już w listopadzie 2013 roku zawarła z Gazpromem umowę na dostarczanie Gazpromowi 500 tys. ton rocznie skroplonego gazu ziemnego poprzez firmę Pacific Rubiales Energy Corp.”.
Verhofstadt wykonywał wobec Kremla przychylne gesty także jako premier Belgii. W marcu 2007 roku odwiedzał Moskwę, składając wizytę zarówno u Władimira Putina, jak i w siedzibie Gazpromu. Belgijska delegacja poprosiła wówczas wprost, by kraj ten stał się „węzłem” tranzytowym rosyjskiego gazu w Europie Zachodniej. Sam Verhofstadt mówił wtedy rosyjskiej agencji Interfax: „Nie miałbym nic przeciwko, gdyby Gazprom zdecydował się nabyć infrastrukturę od belgijskiej spółki Distrigaz zajmującej się dystrybucją gazu”. Belg deklarował też wtedy: „Inna duża spółka dystrybucyjna w Belgii, Fluxys, planuje zbudować wspólnymi siłami z Gazpromem wielkie podziemne składowisko rosyjskiego gazu w Poederlee, który byłby dystrybuowany do Belgii i sąsiednich krajów”.
W gronie autorów poprawek jest też Helmut Scholz – niemiecki europoseł z lewicowej frakcji GUE/NGL. To absolwent stosunków międzynarodowych na moskiewskim MGIMO (kuźnia dyplomatycznych kadr sowieckich), który przez lata pracował w dyplomacji NRD, a w latach 1983–1986 był nawet ambasadorem komunistycznych Niemiec w Chinach. W projekcie sprawozdania w sprawie wniosków Parlamentu Europejskiego dotyczących zmiany traktatów znajduje się niezwykle znaczący fragment: „Przekształcenie sił zbrojnych państw członkowskich UE w struktury obejmujące całą UE powinno, zdaniem Helmuta Scholza, opierać się na zasadzie strukturalnych sił niemających na celu agresji. Ponieważ większość państw członkowskich jest również członkami NATO, zdaniem Helmuta Scholza, każda zmiana traktatu musi wykluczyć powielanie sił zbrojnych i wydatków budżetowych. Zmianie traktatu muszą towarzyszyć kroki w kierunku uniezależnienia się od NATO”.
Scholz znany jest od lat z prorosyjskich wypowiedzi. Był zwolennikiem przystąpienia Rosji do Światowej Organizacji Handlu, domagał się intensyfikacji dialogu z Moskwą nawet po zajęciu Krymu, a w 2018 roku oskarżał Gruzję o… wywołanie wojny z Rosjanami. „Reinterpretacja wojny w Gruzji jako rosyjskiej inwazji zniekształca historię” – mówił wówczas na forum Parlamentu Europejskiego.
Kilka dni temu, 11 listopada, obchodziliśmy Święto Niepodległości. Z tej okazji w przestrzeni publicznej padało wiele ogólnych haseł o wolności i suwerenności. Trudno jednak, jak co roku, natknąć się na głębszą refleksję na temat: dlaczego w ogóle powinna istnieć Polska i po co nam, Polakom, własne państwo? Fundamentem wolnego narodu powinny być zasady moralne i cnoty jego członków. Jeżeli godzimy się na to, aby osoby sprawujące rządy nad Polską ułatwiały społeczeństwu rozwiązłe życie oraz mordowanie własnych dzieci, a także wspierali kulturową i ideologiczną demoralizację, to niepodległość jest nam całkowicie zbędna. Jeśli jednak chcemy być ludźmi wolnymi, którzy chcą podjąć wysiłek wzrastania w cnotach oraz przyjęcia i wychowania dzieci, które również będą chciały być wolnymi ludźmi, świadomymi wartości dziedzictwa, które otrzymali, to niepodległość jest nam niezbędnie potrzebna. Musimy podjąć walkę, abyśmy nie zostali z niej obrabowani.W Polsce nie brakuje dziś polityków, którzy wprost domagają się podporządkowania Polski Unii Europejskiej. Organy Unii uzurpują sobie prawo kontrolowania „praworządności” państw członkowskich, co w praktyce oznacza podporządkowanie rządów krajowych biurokracji brukselskiej. Jest to etap przejściowy na drodze do budowania federalnego superpaństwa europejskiego, które nie tylko będzie określać, jakie prawo ma obowiązywać we wszystkich krajach Unii, ale również zajmie się bieżącym zarządzaniem. Z punktu widzenia tworzonej konsekwentnie Federacji Europejskiej samo istnienie państw narodowych jest problematyczne, ponieważ może przypominać o historycznej tożsamości zamieszkujących je narodów, a to mogłoby podważać absolutną suwerenność władz Unii. Z punktu widzenia biurokracji unijnej znacznie wygodniej byłoby, gdyby poniżej szczebla federalnego znajdowały się jednostki administracyjne analogiczne do niemieckich landów, a najlepiej mieszane etnicznie „euroregiony”. Koalicja Obywatelska opowiada się za taką koncepcją wprost. Do federalizacji Unii i marginalizacji państw narodowych entuzjastycznie nastawiona jest również Nowa Lewica. Przywódcy PiS posługują się retoryką odwołującą się do polskiej racji stanu, ale w praktyce realizują postulaty federalistów unijnych, począwszy od podpisania przez Lecha Kaczyńskiego Traktatu Lizbońskiego, który nadawał Unii Europejskiej podmiotowość prawną. W roku 2020 Mateusz Morawiecki jako premier zgodził się na podporządkowanie Polski biurokracji brukselskiej w zamian za możliwość zaciągania pożyczek z europejskiego Funduszu Odbudowy. Pieniądze okazały się iluzją, natomiast ograniczenie suwerenności stało się jak najbardziej realne. Pod koniec rządów PO w 2015 r. władze Polski podpisały i ratyfikowały Konwencję Stambulską, która przyczyn przemocy upatruje w wierze i rodzinie. PiS, który wkrótce potem wygrał wybory, miał możliwość wypowiedzenia Konwencji, ale nie uznał tego za sprawę ważną. Kiedy za rządów PiS wiele samorządów podjęło uchwały wpierające rodzinę opartą na małżeństwie mężczyzny i kobiety, lobby LGBT przypuściło na te uchwały atak, a pisowski minister Waldemar Buda namawiał samorządy do uchylenia uchwał. Kwestia budowy federalnego superpaństwa w Europie ma wymiar nie tylko polityczno-administracyjny. Unia Europejska jest przede wszystkim projektem ideologicznym, a jego „ojcem założycielem” jest włoski komunista Altiero Spinelli, autor Manifestu z Ventotene, do którego odwołują się współczesne elity unijne. Zmarły w 1986 roku Spinelli był marksistą starej daty, którego interesowały głównie stosunki ekonomiczne. Dla współczesnych neomarksistów zarządzających Unią Europejską głównym celem rewolucji jest zniszczenie wiary i obalenie chrześcijańskich zasad moralnych, na których zbudowana została Europa. Dekalog, zdaniem władców Unii, jest przeżytkiem. O Panu Bogu w dokumentach unijnych się nie wspomina, a przykazania takie jak: czcij ojca swego i matkę swą; nie zabijaj i nie cudzołóż; mają w Unii Europejskiej nową postać: pogardzaj swoimi przodkami, a szczególnie rodzicami, zabijaj małych i starych jeśli nie mogą się bronić, cudzołóż jak najwięcej i w sposób jak najbardziej zboczony. Oczywiście te „Nowe Przykazania” nie zostały sformułowane w tak oczywisty i bezpośredni sposób, bo mogłyby wtedy skłonić mieszkańców Europy do oporu. Jeśli przyjrzymy się praktycznym działaniom władz unijnych: odbieraniu rodzicom prawa do wychowania dzieci zgodnie z własnymi zasadami, niszczeniu podstaw małżeństwa, propagandzie rozwiązłości i aborcji, dostrzeżemy, że powyższe sformułowania opisują priorytety moralne UE. Biurokratyczny potwór, którego celem jest zniszczenie fundamentów moralnych opartych na chrześcijaństwie, nie jest koszmarem, który zagraża nam w przyszłości. Jest rzeczywistością, która jest wdrażana na naszych oczach. A jednak większość społeczeństwa i cała niemal klasa polityczna udaje, że tego nie widzi. Ludziom wydaje się, że może i Unia ma jakieś wady, ale to przecież ona rzekomo zapewnia nam dostatnie życie i ciepłą wodę w kranie. Politycy, nawet jeśli nie są skorumpowani i zdają sobie sprawę z fałszywości tego poglądu obawiają się mówienia prawdy, aby nie stracić głosów wyborców. Jeśli przyjrzymy się krajom „starej Unii” zobaczymy, że dobrobyt jest problematyczny, ciepłej wody w kranie może zabraknąć ze względu na obłędną ideologię klimatyczną, a jako dodatek mamy rosnące poczucie zagrożenia. Na ulice wielu miast Zachodniej Europy lepiej nie wychodzić po zmroku z uwagi na ogromną przestępczość, związaną w szczególności z tzw. „uchodźcami”. Wielu polityków ma pełną świadomość tego wszystkiego. Pomimo tego, ze strachu przed utratą wpływów brną dalej w federalistyczne i globalistyczne projekty. Fundamentem wolnego narodu są zasady moralne i cnoty jego członków. Jeśli godzimy się na bycie niewolnikami biurokratycznego molocha, który będzie dostarczał nam wątpliwej jakości paszę i ułatwiał rozwiązłe życie, niepodległość jest nam całkowicie zbędna. Jeśli jednak chcemy być ludźmi wolnymi, którzy chcą podjąć wysiłek wzrastania w cnotach, przyjęcia i wychowania dzieci, które będą wolnymi ludźmi, świadomymi wartości dziedzictwa, które otrzymali, niepodległość jest nam niezbędnie potrzebna. Musimy podjąć walkę, abyśmy nie zostali z niej obrabowani. Skuteczny opór jest możliwy, wymaga jednak osobistej odwagi i woli działania. Spójrzmy na przykład Ugandy. W maju 2023 roku prezydent tego kraju podpisał ustawę zakazującą promocji homoseksualizmu wśród społeczeństwa Ugandy. Ustawa przewiduje też bardzo wysokie kary dla przestępców łamiących prawo, deprawujących młodzież i przenoszących nieuleczalne choroby, takie jak HIV/AIDS. Od razu liczne kraje Zachodu oraz organizacje międzynarodowe rozpoczęły ataki i naciski na Ugandę. Stany Zjednoczone natychmiast zagroziły Ugandzie sankcjami, a Bank Światowy oświadczył, że wstrzymuje pożyczki dla tego kraju do czasu, aż Uganda wycofa się z ustawy. Odniósł się do tego prezydent Ugandy Yoweri Museveni: „To niefortunne, że Bank Światowy i inne podmioty ośmielają się zmuszać nas do porzucenia naszej wiary, naszej kultury, naszych zasad i suwerenności za pomocą pieniędzy. W ten sposób poniżają wszystkich Afrykanów. Kraje zachodnie powinny przestać marnować czas ludzkości, próbując narzucać swoje praktyki innym narodom (…) Z pożyczkami czy bez, Uganda będzie się rozwijać.” Podobna sytuacja wydarzyła się w Ghanie. Tamtejsza ustawa przewiduje zakaz promocji homoseksualizmu. Spotkało się to z atakiem m.in. ambasador USA, która powiedziała, że prawo w Ghanie jest dyskryminujące i może odstraszyć od Ghany potencjalnych inwestorów. Zareagowali na to m.in. katoliccy biskupi Ghany pisząc, iż: „Stany Zjednoczone i inne tak zwane rozwinięte kraje mają swoje wartości kulturowe stanowiące o tym, co jest dopuszczalne a co nie w obszarze ich jurysdykcji. Tak samo Ghana jako suwerenne państwo ma wartości kulturowe i religijne. Wskazują one i gwarantują istnienie, harmonię i spójność naszego społeczeństwa. Nie będziemy iść na kompromis z tymi wartościami gwoli inwestorów LGBTQI+” Zestawmy to z Polską i sytuacją, o której wspominaliśmy już powyżej. W ostatnich latach kilkadziesiąt samorządów miejskich, gminnych i powiatowych przyjęło tzw. Kartę Praw Rodzin, czyli dokument wyrażający poparcie dla prorodzinnych zmian i podkreślający prawo rodziców do wychowania dzieci. Karta Praw Rodzin to również opowiedzenie się po stronie małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Na samorządy, które przyjęły Kartę, rozpoczęły się ataki i naciski, zarówno wewnętrzne jak i międzynarodowe, przede wszystkim ze strony UE. We wrześniu 2021 roku Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej skierowało do tych samorządów pismo, podpisane przez wiceministra Waldemara Budę z PiS, sugerując wycofanie się z „dyskryminacyjnych” zapisów, gdyż przez nie grozi Polsce utrata pieniędzy z Unii Europejskiej. Jak napisał Buda w liście do samorządów: „chciałbym podkreślić konieczność przestrzegania zasad horyzontalnych wynikających z przepisów unijnych. Jedną z nich jest zasada zapobiegania wszelkiej dyskryminacji ze względu na płeć, rasę lub pochodzenie etniczne, religię lub światopogląd, niepełnosprawność, wiek lub orientację seksualną”. W konsekwencji licznych nacisków, wiele samorządów wycofało się z poparcia dla prorodzinnego prawa lub zmodyfikowało zapisy swoich uchwał tak, aby nie akcentowały prawdy o małżeństwie i rodzinie. Warto w tym miejscu przypomnieć, że w trakcie kampanii wyborczej w 2023 roku minister Waldemar Buda publicznie oburzał się na łamach mediów wobec postulatu nierozwiązywalności związków małżeńskich. Z kolei gdy w 2021 roku Sejm obradował nad obywatelskim projektem ustawy „Stop aborcji” autorstwa naszej Fundacji, Waldemar Buda zdecydowanie sprzeciwił się projektowi wprowadzającemu pełną ochronę życia wszystkich dzieci mówiąc: „to, co państwo próbują wprowadzać, jest jakimś rodzajem fanatyzmu. To jest nieprawdopodobne, co chcecie zgotować kobietom w tym kraju”.
Własne państwo jest nam, Polakom, potrzebne po to, abyśmy mogli wprowadzać w kraju zasady wynikające z cywilizacji chrześcijańskiej. Inaczej nasza niepodległość nie ma sensu. Jeżeli ktoś nie chce w Polsce zasad społecznych opartych o Dekalog i naszą polską tradycję, to może otwarcie postulować oddanie władzy i kompetencji w ręce innych krajów czy organizacji ponadnarodowych. Istnieje wiele bardzo istotnych dziedzin, w których powinniśmy zwiększać naszą samodzielność: stanowienie prawa, siły zbrojne, bezpieczeństwo energetyczne, gospodarka itp. Kluczowe dla Polski jest jednak odzyskanie samodzielności i suwerenności kulturowej. Aby było to możliwe, konieczne jest publicznie głoszenie prawdy i przekonywanie do niej innych. W najbliższym czasie czeka nas bardzo intensywna walka. Lewica właśnie zgłosiła do Sejmu dwa projekty ustaw, których celem jest formalna legalizacja i dekryminalizacja aborcji w Polsce. Nowy Marszałek Sejmu Szymon Hołownia (który jeszcze do niedawna promował się jako pobożny katolik i prowadził rekolekcje w podwarszawskich parafiach) zapowiedział, że będą one procedowane. Koalicja Obywatelska zapowiada wprowadzenie cenzury na temat mówienia o konsekwencjach ideologii LGBT oraz będzie forsować legalizację tzw. „związków homoseksualnych”, a także pogłębiać nasze uzależnienie od UE.Musimy budzić świadomość Polaków na temat tych zagrożeń i mobilizować nasze społeczeństwo do działania. W tym celu nasza Fundacja organizuje w całym kraju niezależne kampanie informacyjne, za pomocą których docieramy do kolejnych osób. Każdego dnia przeprowadzamy akcje uliczne, billboardowe i furgonetkowe. Jesteśmy aktywni także w internecie. W związku z tym, spotykamy się z agresją ze strony aktywistów radykalnej lewicy. W ostatnim czasie zniszczyli oni kilka naszych billboardów ujawniających prawdę o tzw. „edukacji seksualnej” dzieci i aborcji. Na naprawę wielkoformatowych plakatów, wykupienie kolejnych miejsc reklamowych, oraz organizację pozostałych kampanii mobilnych i ulicznych potrzebujemy ok. 13 000 zł. Dlatego zwracam się do Pana z prośbą o przekazanie 35 zł, 70 zł, 140 zł, lub dowolnej innej kwoty, aby umożliwić dotarcie do Polaków z prawdą o zagrożeniach związanych z ideologią LGBT i aborcją.
Mariusz Dzierżawski, Fundacja Prawo do życia. ============ Numer konta: 79 1050 1025 1000 0022 9191 4667 Fundacja Pro – Prawo do życia ul. J. I. Kraszewskiego 27/22, 05-800 Pruszków Dla przelewów zagranicznych – Kod BIC Swift: INGBPLPW
“To jest bydle, nie człowiek, pies, a nie polityk”.
Taką bezlitosną ocenę wystawił swego czasu pewien, aktualny poseł KO [Michał Kołodziejczak.. md] . Komu? Hołowni.
Właśnie jesteśmy świadkami pierwszego politycznego targu Konfederacji, która zawierając niepisany pakt z „trzecią drogą do przepaści” zagłosowała na Hołownię współmianując go „Marszałkiem Sejmu”. Co zyskała Konfederacja?
Podczas głosowania tylko jeden poseł zachował się zgodnie z moimi oczekiwaniami i był nim Berkowicz, który zagłosował przeciw Witek i przeciw Hołowni.
Bosak za Hołownię
Bosak za Hołownię? Czy można to jakoś obronić? Czy traktowanie Sejmu jako zbiorowiska gorszego sortu błaznów, idiotów i cynicznych hochsztaplerów złagodzi ocenę? Niewykluczone, że taka właśnie będzie wykładnia w kuluarach Konfederacji. “Taka jest polityka”. Targ przy stoliku, który miał zostać wywrócony.
Nowo mianowany Hołownia jakiś czas temu zasłynął swoją osobistą wizją Sądu Ostatecznego podczas którego ludzie mają być sądzeni przez… świnie. Uściślając – będą to zmartwychwstałe świnie, które zostały zjedzone przez ludzi. Nowa Eschatologia przypadła do gustu wegetarianom na całym świecie, a nawet i dalej. Mam na myśli również wegetarianów niepraktykujących, próbujących od pewnego czasu wprowadzić do swojego jadłospisu robaki. Nie jest łatwo. Te zbierane z podłoża lub ze śmietnika nie mają atestu, lecz hodowane i mielone na mączkę mają mieć systematycznie polepszaną jakość.
Nowo mianowany zapowiedział już „śniadania z marszałkiem”, ciekawe z jakim menu? “Dołownia”, tak go nazywam, dał się poznać jako wyznawca i praktyk logiki wielowartościowej, optując za koniecznością likwidacji gotówki, stwierdzając za jakiś czas, że jest temu przeciwny, co nie oznacza, że tego nie popiera, rekomendując jej ostateczną likwidację.
Jak widać, na terenie Polin działa skutecznie fabryka produktów politycznych o mechanizmie klocków lego dostosowanym do percepcji tubylców. Klasyk nazwałby takie zjawisko “struganiem z banana” lub uruchomieniem kolejnej marionetki. Ku chwale Ojczyzny bez granic.
„Już był w ogródku, już witał się z gąską…” Tak zaczyna się bajka Adama Mickiewicza o Lisie, który „już witał się z gąską”, a tymczasem wpadł do studni. „Inny zwierz na pewno załamałby łapy i bił się w chrapy, wołając gromu, ażeby go dobił” – ale nie Lis. Ujrzawszy Kozła, który mu się przyglądał, zaczął udawać, że pije wodę i głośno zachwalać jej niebywałe zalety. Kozioł, wzburzony możliwością, że Lis wypije mu całą tę wspaniałą wodę, postanowił go ze studni przegonić. W tym celu skoczył do niej, a Lis natychmiast wskoczył mu na grzbiet i ze studni się wydostał.
To prawie prefiguracja tegorocznych wyborów parlamentarnych w naszym nieszczęśliwym kraju. Wyposzczona po ośmiu latach opozycja, do której dołączyła Trzecia Noga, przypomina Kozła, który chciałby sam wypić całą wodę ze studni, podczas gdy Naczelnik Państwa, co to wygrał, ale przegrał, kombinuje, jakby tu wykorzystać koźle namiętności dla własnej korzyści. A wbrew pozorom, tych możliwości jest całkiem sporo.
Najprzód pan prezydent Andrzej Duda. Puszcza on mimo uszu nawet surowe rozkazy „Babci Kasi”, co to demonstrując przez Pałacem Namiestnikowskim, kazała mu natychmiast zwołać nowowybrany Sejm. Tymczasem pan prezydent postanowił wykorzystać cały 30-dniowy termin, jaki wyznacza konstytucja, wobec czego pierwsze posiedzenie Sejmu odbędzie się nie wcześniej jak 13 listopada. Posłowie będą składali ślubowania, chociaż nie wiadomo, czy wszyscy – na przykład pan mecenas Roman Giertych. Został wprawdzie wybrany, ale mandatu jeszcze nie otrzymał, bo ten uzyskuje się właśnie dopiero po złożeniu ślubowania. Wtedy też nabywa się immunitet. Na razie tedy pan mecenas nie ma immunitetu, w związku z tym, nie jest wykluczone, że kiedy tylko przekroczy granicę naszego nieszczęśliwego kraju, zaraz zostanie zatrzymany przez prokuraturę w związku z „nowymi zarzutami”, które mu postawiła. W dodatku, jeśli obrotny prokurator dogada się z jakimś rządowym sędzią, na którego dybią dzisiaj wszyscy płomienni szermierze praworządności i miłośnicy konstytucji z Kukuńkiem na czele, to od razu przysoli mu 3 miesiące aresztu wydobywczego. Tym razem prokurator na pewno będzie pilnował, by pan mecenas nie odwrócił się do niego tyłem, bo – jak wiemy w orzeczenia niezawisłego sądu nierządnego – zarzuty skutecznie można delikwentowi przedstawić tylko od przodu, a od tyłu – nie. Jeśli tak by się stało, to pan mecenas może nie złożyć ślubowania, a wtedy na jego miejsce wskoczy następny na liście wybrańców narodu i z upragnionym immunitetem trzeba będzie się pożegnać. Słowem – cały pogrzeb na nic.
Potem pan prezydent powierzy komuś od Naczelnika Państwa misję tworzenia rządu. Ten jegomość ma 14 dni na przeprowadzenie „rozmów programowych”, które w tym sezonie politycznym sprowadzają się do kwestii, do której nogawki zostanie przełożona Trzecia Noga. Od tego bowiem zależy, czy przedstawiony przez jegomościa rząd uzyska votum zaufania, czy nie. Jeśli nie – to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak powierzyć misję tworzenia rządu Sejmowi, a jeśli Trzecią Nogę uda się przełożyć do nogawki Volksdeutsche Partei, to pan prezydent nie będzie miał innego wyjścia, jak ten rząd zaprzysiąc.
Myliłby się jednak ten, kto by myślał, że to już koniec paroksyzmów. Wszystko bowiem może rozstrzygnąć się w całkiem innych kategoriach, a to z uwagi na art. 101 konstytucji, za którą płomienni szermierze praworządności z Kukuńkiem na czele bez wahania oddaliby życie. Ten artykuł stanowi, że „ważność wyborów (…) stwierdza Sąd Najwyższy”. Stwierdza – albo i nie stwierdza. Dotychczas zawsze stwierdzał, chociaż protestów wyborczych za każdym razem było co niemiara. Ale zawsze Sąd Najwyższy stwierdzał, że nawet jeśli protest był uzasadniony, to nie miał on wpływu na wynik wyborów. Dlaczego nie miał? Tajemnica to wielka i skazani jesteśmy na domysły. Ja na przykład domyślam się, że do sędziów, albo przynajmniej do Pierwszego Prezesa SN, przychodził ktoś starszy i mądrzejszy i mówił tak: wiecie, rozumiecie prezesie; te wszystkie protesty nie mogły mieć wpływu na wynik wyborów, nieprawdaż? W przeciwnym razie świat mógłby się zawalić, a z wami, prezesie, byłaby brzydka sprawa. Dzięki temu nasza demokracja funkcjonowała bez zarzutu.
Teraz jednak może być inaczej. Nie dlatego, że tegoroczne protesty są bardziej uzasadnione, niż tamte poprzednie, tylko dlatego, że z obfitości serca usta niektórych wybrańców narodu zaczynają nieprzytomnie chlapać, jak to będą przywracali praworządność w „wolnych sądach”, dusząc „sędziów dublerów” gołymi rękami. Tak się akurat składa, że w Sądzie Najwyższym tych sędziów zwanych przez Judenrat „Gazety Wyborczej” , za którym powtarzają postępaccy mikrocefale, „dublerami”, uzbierało się przez ostatnie 8 lat całkiem sporo. Skoro nawet my, biedni felietoniści, słyszymy te pogróżki dobiegające z czeluści świątyń demokracji, to niezawiśli sędziowie nie tylko też je słyszą, ale nawet mogą wyciągać na ich podstawie wnioski. Na przykład – jak wy tak, to my tak – co w przełożeniu na język ludzki oznaczałoby odmowę zatwierdzenia wyborów. I co w tej sytuacji uczyniłaby Volksdeutsche Partei ze stronnictwami sojuszniczymi?
Jej sytuacja byłaby trudna, dlatego, że nie mogłaby tym razem powoływać się na konstytucję, która po to zawiera art. 101, żeby w naszej demokracji niczego nie chybiało, żeby była ona, niczym żona Cezara – bez zarzutu. Z tymi żonami, nawiasem mówiąc, rozmaicie bywało. Na przykład żoną cesarza Klaudiusza była Messalina, słynąca z urządzania orgii, podczas których – jak podaje Swetoniusz Trankwillus – wyrażała żal, iż natura nie dała jej większych otworów w piersiach, by mogła wypróbować również takie dreszczyki.
Na takie dictum Sądu Najwyższego nie mógłby chyba też powiedzieć złego słowa Sąd Ostateczny IV Rzeszy w Luksemburgu – a poza tym zanim by ktoś tam naskarżył, zanim tamtejsi przebierańcy by się namówili, to upłynęłoby sporo czasu, w którym Naczelnik Państwa rządziłby sobie naszym nieszczęśliwym krajem, jak gdyby nigdy nic, ogołacając go z konfitur władzy. W takiej sytuacji do głosu mogłyby dojść emocje tym bardziej, że i BND mogłaby zacząć w tym kierunku ekscytować nie tylko naszych Umiłowanych Przywódców „demokratów”, ale również zadaniowaną przez siebie wywiadowczo, a nawet dywersyjnie część ukraińskiej diaspory – żeby urządziła w naszym nieszczęśliwym kraju powtórkę z wołynki. W tak sprzyjających okolicznościach przyrody pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak ogłosić stan wyjątkowy, podczas którego, jak wiadomo, nie można skrócić kadencji Sejmu – oczywiście starego, bo ten nowy byłby nieważny – i tak dalej. Jak widzimy, do powitania z gąską może być znacznie dalej, niż się wielu wydaje – i dlatego z demokracją niepodobna się nudzić.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Kosmiczna hipokryzja partii PIS oraz małość duchowa (brak odwagi, charakteru i formatu intelektualnego) JK oraz kompletna amoralność jego wybrańca (MM) doprowadziły nas na wyspę… Ventotene. Prawie nikt z wierzących w PIS tego nie przyzna. Ludzie nie lubią aż tak się mylić…
No cóż… PIS to żadna prawica, to ZP (Zjawa Prawicowa). Sugestywna. Profesjonalna zjawa (s y m u l a k r u m). MM to doskonały anestezjolog. Anestezjolog, który dokładnie wie, kto robi w Europie tę operację na państwach narodowych i jak temu komuś zrobić dobrze uchodząc przed swoimi za Konrada Wallenroda. Prezes zajęty bagnem jatek i walk partyjnych nie ma czasu wiedzieć, co się w ogóle dzieje na świecie ani dlaczego tak się dzieje. A poza tym związany jest wiarą w historyczną wielkość swego brata jako herolda traktatu lizbońskiego. Sytuacja bez wyjścia. Klasyczna tragedia na kanwie syndromu sztokholmskiego. UE tłucze J. Kaczyńskiego czym popadnie i gdzie popadnie a on ją kocha miłością dozgonną. Relacja car-bojarzy schodzi niżej, aż pod strzechy. Tzn. tak jak UE tłucze Polskę i J. Kaczyńskiego, tak sam Kaczyński tłucze i poniża swoich wyznawców. Sprzecznościami, absurdami, mrzonkami i pustym biadoleniem. To jakiś dziwny węzeł psychologiczny: kłębowisko zaspokajania niezdrowych potrzeb w szacie pobożnego patriotyzmu. Monstrum.
Spójrzmy teraz na bardziej systematyczny bilans “nierządów” ostatniego takiego tria (JK, AD, MM) autorstwa prof. Piotrowskiego:
“Wywiad można obejrzeć powyżej, dla leniwszych poniżej transkrypcja z wypowiedzi prof. Piotrowskiego:
– Warto zapytać czy my tę niepodległość jeszcze właściwie mamy – zaczyna prowadzący, wprowadzając temat.
Zaletą dla sympatyków PiS musi być z pewnością druga minuta materiału, kiedy przed kamerą zwróconą w kierunku rozmówcy, a więc prof. Piotrowskiego, przedefilował jego kot, którego polityk i naukowiec z uśmiechem przesunął, a przecież prezes PiS znany jest z sympatii do kota właśnie. Można nawet powiedzieć, że ma kota, jak wielu innych.
Przedmiotem rozmowy jest projekt zmian w traktatach europejskich, dotyczący ok 60 obszarów. – Czy mamy się czego obawiać? – pyta prowadzący
– Obawy są poważne, ale z drugiej strony droga do ich wprowadzenia jest bardzo daleka. Są to propozycje jednej z 20 komisji parlamentu europejskiego, komisji spraw konstytucyjnych.
Z drugiej strony propozycje zmian zawarte w dokumencie wypracowanym przez komisję są popierane przez większość Parlamentu Europejskiego, bo przez 5 z siedmiu grup parlamentarzystów. Dokument z jednej strony odwołuje się do Traktatu z Lizbony, a w drugim akapicie, do manifestu z Ventotene. To drugie odwołanie jest o tyle istotne, że autorami tego manifestu było trzech intelektualistów: Spinelli, Rosssi i Colorni, antyfaszystów a jednocześnie socjalistów włoskich. Swój manifest opracowali w 1941 w czasie pobytu w więzieniu na wyspie Ventotene.
Socjaliści – antyfaszyści włoscy, zapisali tam – cytat za wikipedią:
“konieczność stworzenia solidnego europejskiego państwa ponadnarodowego jako jedynego tworu zdolnego przeciwstawić się zapędom imperialnym pojedynczych państw narodowych. Według jego autorów unia państw europejskich stanowiła jedyne realne antidotum na triumfujący nacjonalizm epoki faszystowskiej. Nowa władza winna być wyłoniona w wyborach powszechnych i zastąpić państwa narodowe w następujących dziedzinach: finanse, polityka zagraniczna, polityka gospodarcza, obronność. ”
Naturalną była perspektywa socjalistów włoskich w 1941 roku, we Włoszech Mussoliniego. Byli socjalistami, a więc z definicji mieli nastawienie międzynarodowe i antynarodowe. Byli przeciw faszystom, eksploatującym narodowe i nacjonalistyczne sentymenty i nastawienia. Państwa narodowe, toczą ze sobą wojny, brak państw narodowych, to w ich perspektywie – brak wojny, która wówczas niszczyła Europę.
– Spinelli, pisał, że europejska rewolucja musi być socjalistyczna i proponował likwidację państw narodowych – tłumaczy prof Piotrowski. – A do Spinellego odwołują się obecnie wszyscy w UE, także obecne propozycje zmian traktatowych.
Propozycje zmian traktatów UE to 267 poprawek, zmierzających do likwidacji jednomyślności w wielu (czy wszystkich?) obszarach UE i przeniesieniu punktu ciężkości na instytucje, agendy unijne. Element ideologii postępu zawarty jest w propozycji, by we wszystkich dokumentach traktatowych UE, pojęcie równości kobiet i mężczyzn zastąpić pojęciem “równości płci”. Płci obecne w UE jest bodajże 56 – informuje prof. Piotrowski.
– Te zmiany traktatów popierają kanclerz Niemiec i prezydent Francji, a także – co jest niebagatelną sprawą – szefowa Unii Europejskiej Ursula Von der Leyen. Należy przypomnieć, że wszyscy europosłowie za nią głosowali. Także europosłowie Prawa i Sprawiedliwości.
– Ale żeby zlikwidować jednomyślność w Unii, potrzebna jest ta ostatnia, ostateczna jednomyślność. Czyli wszystkie państwa UE muszą się zgodzić. W tej chwili 13 państw unijnych sygnalizuje, że tego tekstu nie poprze, w tym odchodzący rządu PiSu, ale to trzeba jednak zauważyć, że Mateusz Morawiecki jako premier Polski godził się na w s z y s t k o.
– Najpierw zapowiadał, że się nie zgodzi, a potem na wszystko się godził. W związku z tym zachodziło by domniemanie, że również na te zmiany Morawiecki by się zgodził. Bo zgodził się na: Ursulę von der Leyen, zgodził się na całą Komisję Europejską, zgodził się na Fit for 55 [ tzw. zielony ład ], zgodził się na likwidację wszystkich polskich kopalń, zgodził się na europejską strategię gender i zgodził się na piramidę finansową nazywaną KPO, na który to płacimy, a nie dostajemy nic. Dlatego też i na to by się zgodził.
– Paradoksalnie uważam, że większe niebezpieczeństwo przyjęcia tych zmian traktatowych byłoby za rządów PiSu, bo jak powiedziałem Mateusz Morawiecki godził się na wszystko, a pomimo tego, że Donald Tusk jest w samym centrum tego mainstreamu, no to w kraju będzie miał koalicjantów, myślę tu o PSLu, który już zapowiedział, że takich zmian nie poprze.
– Dla establishmentu unijnego, paradoksalnie rzecz ujmując i może tu niektórych nawet zadziwię, ale dla pani Ursuli von der Leyen i całego stablishmentu unijnego, to bardziej wygodnym partnerem był i jest jeszcze Mateusz Morawiecki. Dlaczego? Gdyż Mateusz Morawiecki jako premier Polski zobowiązał się do wszystkiego, wszystko podpisał, wszystkie cyrografy. I to KPO, 750 mld Euro, bez podpisu Morawieckiego, von der Leyen nie mogłaby dysponować tą kwotą. I Morawieckiemu, co ważniejszej Polsce i Polakom, nie daje się nic. Natomiast tutaj, Tuskowi, no coś jednak trzeba będzie dać. Myślę, że jest wiele furtek aby uzyskać jakieś fundusze i sądzę, że o to będzie zabiegał Donald Tusk jako przyszły premier jak zostanie wybrany.
– Ja pisowcom podpowiadałem już od dawna, co trzeba zrobić, żeby natychmiast to odblokować. Idzie o likwidację Izby Dyscylinarnej Sądu Najwyższego. I politycy czy pseudopolitycy PiSu poszli błędną drogą. Moim zdaniem niektórzy to ferajna bezrefleksyjnych dyletantów, a część z nich, na czele z Mateuszem Morawieckim, którego Grzegorz Braun nazywa szachrajem, czyni to cynicznie, po prostu cynicznie.
– Co trzeba było zrobić [żeby odblokować środki z KPO]? Nie reformować Izby, nie nadawać jej jakichś nowych prerogatyw, nazw, coś zmieniać, czy jak inni mówią gmerać. Trzeba było po prostu tę Izbę zlikwidować. Na tydzień przynajmniej. Wysłać notę, że ona jest zlikwidowana i wtedy von der Leyen nie ma ruchu. Trzeba by było odblokować te pieniądze, bo Izba jest zlikwidowana. A tydzień czy dwa później, można było sobie powołać nową.
– Gdzie jest wola, tam jest rozwiązania – jak mówią Anglicy. Ze strony Morawieckiego – moim zdaniem – żadnej woli nie było. Jak będzie wola ze strony Tuska, no to coś dostanie. Ale uczulam na terminy.
– Warto przypomnieć – wtrąca prowadzący – że my chyba spłacamy już ten dług, którego nie zobaczyliśmy.
– My spłacamy dług za Niemcy, za Francję – odpowiada dalej prof. Piotrowski – za Holandię… Z punktu widzenia Brukseli trudno było sobie wyobrazić większego frajera w cudzysłowie, niż Mateusz Morawiecki. Zostawiam tu cudzysłów, bo moim zdaniem on gra po drugiej stronie i on był najwygodniejszy dla Unii Europejskiej. Nie łudźmy się, Tusk ma tam oczywiście swoje układy, ale jemu coś trzeba będzie dać i jemu w sensie Polsce. Zobaczymy jak to załatwi.
Prowadzący: – Ciekawe też jest czy Prawo i Sprawiedliwość przyłoży rękę do realizacji tych kamieni milowych, które samo podpisywało. Na przykład podatek od aut spalinowych. Możemy sobie chyba wyobrazić taką konstelację polityczną, gdzie Prawo i Sprawiedliwość będzie bohatersko broniło Polaków przed warunkami wynegocjowanymi przez Mateusza Morawieckiego.
– Władza Prawa i Sprawiedliwości osadzała się i osadza na dwóch filarach: na kłamstwie i na przekupstwie. Czyli mogli przekupować media, dziennikarzy, aby utrwalać swoją narrację, ale w chwili gdy odejdą od władzy no to te pieniądze się skończą. No i pozostanie im kłamstwo. Czyli będą brnęli w tę narrację, której nie da się już podtrzymać za pomocą pieniędzy… A tam [wśród kamieni milowych] są takie kwiatki, co nas dotknie najbardziej, czyli de facto: opodatkowanie normalnych aut, a docelowo likwidacja tego typu aut. A jeszcze jest zapis, że dostaniemy dotację na kolej, no ale trzeba będzie opodatkować drogi szybkiego ruchu i autostrady, które w tej chwili nie są płatne. Np. z Rzeszowa do Warszawy przez Lublin można pojechać szybką drogą bezpłatną. Aby uzyskać pieniądze z KPO trzeba będzie wprowadzić opłaty. No to PiS oczywiście okłamuje i okłamywał Polaków, bo przed wyborami zapowiedział, że autostrady będą bezpłatne, a z drugiej strony podpisuje, że te które są bezpłatne, będą płatne. Więc myślę, że tutaj się zaplątał w swoich kłamstwach. I tak to bywa, że jak już raz zacznie się kłamać, to później jest problem, żeby to wszystko odkręcić.
– Jak ludzie zobaczą do czego zobowiązał się Mateusz Morawiecki na blisko 500 stronach.Zobowiązywał się, tam bodajże strona 91, 92, do tej równości płci wszędzie. A w wypadku, gdyby ktoś zarzucił nam, że ta równość płci, nie jest jest przestrzegana… to można tam te środki cofnąć. To spadnie na następców, a śledząc poczynania pijarowe PiSu to oni będą mówić, że to nie oni, to Platforma.
Prowadzący: Czy można wyjść z Unii?
– No tak, ale Mateusz Morawiecki i większość sejmowa w tym pisowcy przegłosowali w polskim Sejmie decyzję Rady z 14 grudnia 2020 w sprawie zasobów własnych UE, w której zobowiązaliśmy się płacić, spłacać tę pożyczkę [chodzi o środki KPO] czyli zostaliśmy wplątani w tę pożyczkę, do 31 grudnia 2058 roku [to jest maksymalna data najpóźniejsza]. Więc czy w Unii Europejskiej będziemy, czy z niej wyjdziemy, to rząd PiSu tak nas urządził, że jesteśmy uwikłani finansowo w spłaty do 2058 roku.
– Przypomnę jeszcze artykuł 2 ustęp 4, gdzie w tej perspektywie finansowej Mateusz Morawiecki zgodził się na Radzie Europejskiej, a posłowie PiSu nad tym głosowali, że obniża się składkę członkowską do 2027 roku pięciu krajom, w tym Niemcom rocznie 3 mld 671 mln, co w perspektywie budżetu siedmioletniego daje obniżkę 25 mld 697 mln Euro. I ostatnie zdanie z tego akapitu: Te obniżki są finansowane przez wszystkie państwa członkowskie [ w tym Rzeczpospolitą ].
– Czyli, gdybyśmy zdecydowali o wyjściu z UE w przyszłym roku od 1 stycznia, to i tak będziemy płacić za Niemcy, za Danię i będziemy płacić za zaciągniętą pożyczkę, z której nie mamy nic, do końca grudnia 2058 roku.”
W tegorocznym Marszu Niepodległości uczestniczyła skromna delegacja polskiej mniejszości wybrana do Sejmu III RP. Hasłami Konfederacji Korony Polskiej były m.in. Stop USraelizacji Polskiej Racji Stanu i Nie dla Eurokołchozu.
Zareagował pieklący się od pewnego czasu w mediach społecznościowych, Yakov Livne – ambasador państwa powstałego w Palestynie.
CzarnaLimuzyna 13 listopada 2023 godz. 20:18Mam inne zdanie, niż ks. Isakowicz- Zaleski. Moim zdaniem amb. Israela doskonale wie, że może pozwolić sobie na bezczelne uwagi, właśnie dlatego, że mamy III RP -PRL bis.W innym kraju, być może już dawno byłby wyrzucony z hukiem. “PRL bis” nie ma ambasadora u Żydów w Palestynie. W PRL bis, w prożydowskiej stacji na temat Marszu Niepodległości produkowała się Ukrainka, mówiąc, że nie podoba się jej, że używamy słowa “naród”.Media gadzinowe już rozpoczęły odpowiednią narracje mającą oddzielić politycznie uległych Polaków od narodowców. Proszę zwrócić uwagę na powtarzające się słowo “narodowcy”
Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej
Andrzej Łukawski – 70-letni działacz kresowy i organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa – idzie do więzienia. To efekt wniosku złożonego przez Związek Ukraińców w Polsce.
Działacz kresowy idzie do więzienia za prawdę o Rzezi Wołyńskiej.
W 2019 roku Andrzej Łukawski, redaktor naczelny Kresowego Serwisu Informacyjnego oraz organizator Marszu Pamięci o Ofiarach ukraińskiego Ludobójstwa w Warszawie, został oskarżony o szerzenie nienawiści.
Prokuratorem prowadzącym jego sprawę był Maciej Młynarczyk z Prokuratury Rejonowej Praga-Północ, znanego m.in. z nękania ocalałych z kresowego ludobójstwa i współpracy z tzw. OMZRiK, założonym przez przestępcę Rafała Gawła.
Powodem wszczęcia sprawy były zamieszone przez Łukawskiego na Facebooku komentarze, m.in. “bandersyny”, “swołocz banderowska”, “dzicz stepowa”. Prokurator sugerował mu, że powinien “przeprosić i wyrazić skruchę”, by być łagodniej traktowanym – poinformował Andrzej Łukawski w rozmowie z portalem Kresy.pl.
Andrzej Łukawski został ostatecznie skazany m.in. za słowa “znajdzie się kij na banderowski ryj”. W kwietniu 2021 mężczyzna usłyszał wyrok 7 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata oraz karę grzywny w wysokości 2 tysięcy złotych (w pierwszej instancji wydano wyrok 8 miesięcy w zawieszeniu na 3 lata).
Sąd zobowiązał go dodatkowo do “zaniechania publikowania w Internecie wypowiedzi “znieważających i zawierających treści dyskryminujące z uwagi na przynależność narodową i etniczną” oraz przeczytania książki autorstwa Witolda Szabłowskiego pt. ‘Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia’”.
Pierwsze działania zmierzające do odwieszenia wyroku, którego zawieszenie powinno się skończyć na początku przyszłego roku, wykonał kurator sądowy, twierdząc, że Andrzej Łukawski nie przeczytał książki Szabłowskiego. Sąd oddalił jednak jego wniosek.
Następnie Związek Ukraińców w Polsce złożył do sądu wniosek “o rozważenie zarządzenia wykonania kary” pozbawienia wolności oraz zobowiązanie mężczyzny do “powstrzymania się od korzystania i zamieszczania wpisów w serwisie internetowym Facebook”. W sierpniu 2023 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa rozpatrzył wniosek pozytywnie i odwiesił wyrok, a w październiku br. Sąd Okręgowy w Warszawie utrzymał wyrok w mocy.
W przesłanym portalowi Kresy.pl uzasadnieniu stwierdzono, że Andrzej Łukawski nie przeczytał wspomnianej wcześniej książki, a także nadal używał we wpisach na Facebooku określeń “nachodźcy” i “banderyzacja”. Zdaniem sądu wyrok w zawieszeniu nie spowodował “pozytywnej zmiany”. Sąd stwierdził, że podeszły wiek mężczyzny oraz fakt leczenia onkologicznego nie stanowią powodów do zaniechania odwieszenia wyroku.
W efekcie 70-latek trafi na 7 miesięcy do więzienia. Poniżej prezentujemy treść orzeczenia sądowego w tej sprawie.
============================
mail RW:
Zatem Bandera i banderowcy są już pod opieka “polskiego” prawa.
Chrystianizacja ziem polskich, zapoczątkowana chrztem księcia Polan Mieszka I, przebiegała dynamicznie. Jednak, jak wszędzie, wiara rodziła się z krwi męczenników.
Światło z Monte Cassino
Zakon benedyktynów, założony w roku 529 przez św. Benedykta z Nursji, jedna z najstarszych wspólnot monastycznych świata Zachodu, odegrał ogromną rolę w nawracaniu Europy, w tym Polski.
Z klasztornego wzgórza na Monte Cassino zdawała się promieniować siła, przemieniająca kraje i narody. W czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego to właśnie benedyktyńscy misjonarze, pochodzący przede wszystkim z Czech i Węgier, krzewili wśród elit i ludu naukę Chrystusa. To ze wspólnot benedyktynów rekrutowali się pierwsi polscy biskupi – Jordan i Unger. Benedyktynami byli: św. Wojciech, który chwalebny żywot uwieńczył męczeńską śmiercią w Prusach, jego przyrodni brat Radzim Gaudenty – pierwszy arcybiskup gnieźnieński, św. Bruno z Kwerfurtu – autor dzieł literackich poświęconych Polsce, zamordowany przez pogańskich Jaćwingów, czy też św. Andrzej Świerad, pustelnik.
Zapotrzebowanie na misjonarzy było ogromne, tym bardziej, że światło Ewangelii należało ponieść dalej, między pogańskie ludy graniczące z państwem Piastów. Dlatego w roku 1000, podczas zjazdu gnieźnieńskiego, książę Bolesław Chrobry goszczący cesarza Ottona III (przybyłego tu z pielgrzymką do grobu św. Wojciecha), zwrócił się z usilną prośbą o przysłanie nowych zakonników. Cesarz, po głębokim namyśle, powierzył realizację zadania swemu krewniakowi, biskupowi Brunonowi z Kwerfurtu, który mnisi habit przywdział na wieść o śmierci św. Wojciecha. Ten postanowił skierować do słowiańskiego kraju dwóch benedyktynów z klasztoru pustelniczego we włoskim Pereum opodal Rawenny, wychowanków św. Romualda.
Boska Kohorta
Pod koniec 1001 roku z Italii wyruszyło dwóch eremitów, Benedykt i Jan.
Pierwszy był młodym mężczyzną, niespełna trzydziestoletnim, który spędził prawie połowę swego życia za murami klasztorów i pustelni. Musiał być człowiekiem pełnym energii, obdarzonym zdolnościami przywódczymi i organizatorskimi, bowiem wyznaczono go na wodza „Boskiej Kohorty”, udającej się z misją do dalekiej Polski.
Jego towarzysz Jan był dwakroć starszy. Lata przeżyte w surowych warunkach poorały głębokimi bruzdami jego oblicze, dodatkowo oszpecone śladami po przebytej ospie. Na domiar wszystkiego był niewidomy na jedno oko. Jednakże pomimo tej ułomności oraz wieku, jak na owe czasy mocno zaawansowanego, brat Jan trzymał się krzepko, słynął z wielkiej wytrwałości. We wspólnocie wyróżniał się ogromną wiedzą i kulturą, a wrodzona łagodność łatwo zjednywała mu serca otoczenia.
Obaj zakonnicy opanowali podstawy mowy Polan. Na drogę zostali zaopatrzeni w księgi i przedmioty liturgiczne. Podążali najpewniej szlakiem alpejskim, przez Weronę, Trydent, Bolzano, Augsburg, Ratyzbonę, Pragę, Wrocław, by wreszcie w Poznaniu stanąć przed obliczem księcia Bolesława. Ten powitał ich serdecznie, z wrodzoną sobie hojnością zapewniając wszelkie wsparcie w przedsięwzięciu.
Pustelnia
Bolesław wyznaczył mnichom miejsce osiedlenia, „tam, gdzie piękny las nadawał się na samotnię”.
Ponieważ spisujący potem dzieje misji św. Bruno z Kwerfurtu nie podał dokładnego miejsca usytuowania pustelni, dzisiaj historycy łamią sobie głowy nad jej lokalizacją. Wielu opowiada się za okolicami Międzyrzecza (obok wsi Święty Wojciech lub też na terenie obecnej Winnicy), swoich zwolenników posiadają Kaźmierz pod Szamotułami, Kazimierz Biskupi oraz Trzemeszno. Wiadomo, że erem otaczały gęste lasy, choć w pobliżu usytuowana była wieś, której mieszkańców książę Bolesław zobowiązał do wspierania zakonników, w tym do ich aprowizacji. Na zabudowania pustelni składał się drewniany kościół oraz kilka małych chatek. Teren otoczony był płotem. Ogrodzenie zabezpieczały dodatkowo kolczaste rośliny, co stanowiło obronę raczej przed dzikimi zwierzętami, bo z okoliczną ludnością stosunki układały się znakomicie.
Obsada misji szybko powiększyła się. Do Benedykta i Jana dołączyli nowicjusze „z kraju i mowy słowiańskiej”. Byli to Izaak, młodzieniec mniej więcej dwudziestopięcioletni, wraz z młodszym bratem Mateuszem. Niewiele o nich wiadomo, poza tym, że musieli pochodzić z bardzo religijnej familii – ich dwie siostry były mniszkami w klasztorze w Gnieźnie. W eremie znalazł się też Krystyn, młody człowiek (możliwe, że nastolatek) z ludu, któremu wyznaczono rolę sługi i kucharza, a potem brata-laika. Wkrótce do wspólnoty dołączył jeszcze jeden misjonarz, włoski zakonnik Barnaba.
Zakonnicy prowadzili surowy żywot wedle wskazań świętych Benedykta i Romualda. Jednakże modlitwy i posty nie wypełniały im całego życia. Uznanie wśród miejscowych zdobyło im propagowanie nowych sposobów karczowania lasów i uprawy roli. Nabożeństwa odprawiane w pustelni przyciągały coraz większą rzeszę wiernych.
W roku 1003 Benedykt postanowił wydelegować jednego z braci do Rzymu, na rozmowy z biskupem Brunonem. Zapewne zamierzał złożyć mu sprawozdanie z dotychczasowych działań oraz ustalić kierunki dalszej pracy misyjnej. Książę Bolesław podarował eremitom 10 funtów srebra jako pokrycie kosztów podróży, zakonnicy jednak, wierni nakazowi praktykowania ubóstwa, postanowili odesłać tak hojny dar i zorganizować podróż własnym sumptem. Benedykt wybrał do tej misji brata Barnabę. Tą decyzją ocalił mu życie.
Przyjacielu, po co przyszedłeś…?
10 listopada 1003 roku wieczorem w pustelni odprawiono modły „w świętą wigilię szczodrobliwego i łaskawego Marcina”. Niestety, w tym samym czasie w okolicy przebywała grupa ludzi, która nie myślała o modlitwie.
Jak później napisał św. Brunon, relacjonując owo zdarzenie, „człowiek książęcy, który przedtem im usługiwał, wraz z innymi złymi chrześcijanami, podpiwszy sobie dla dodania animuszu, postanowili zabić eremitów i zrabować im srebro, o którego zwrocie dla księcia nie wiedzieli”.
Napastnicy dotarli do pustelni około północy. Bez trudu sforsowali ogrodzenie i wdarli się do chat, trzymając w dłoniach miecze i pochodnie.
Św. Brunon po latach rozmawiał ze zbrodniarzami i zostawił nam przejmujący opis tragedii. Kiedy zbóje obudzili eremitów, zapadła chwila milczenia. W końcu brat Jan, który najlepiej znał język miejscowych, zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością:
– Przyjacielu, po co przyszedłeś i czego nowego chcą ci uzbrojeni ludzie?
Zrazu zbójcy usiłowali przedstawiać się jako wysłannicy księcia Bolesława, przybyli z nakazem uwięzienia mnichów. Pustelnicy odrzucili te słowa jako kłamliwe. W końcu napastnicy otwarcie wyznali, po co przyszli, nie ukrywając zamiaru popełnienia mordu. Wówczas Jan wyrzekł spokojnie:
– Niech Bóg was wspomaga i nas!
Zaraz po tych słowach pustelnik runął na ziemię, dwukrotnie ugodzony mieczem. Drugi zginął Benedykt, któremu brzeszczot napastnika rozpłatał głowę. Trzeciego dopadli Izaaka, zadając mu w pośpiechu wiele ran, podczas gdy on zdołał pobłogosławić morderców. Mateusz wybiegł w celi, podążając w stronę kościoła. Nie zdążył wszakże przemierzyć dziedzińca, bo przeszyły go zaraz oszczepy. Był jeszcze Krystyn, który nie sprzedał łatwo żywota. Młodzieniec porwał za drąg i jął wymierzać ciosy bandytom. Tych było jednak zbyt wielu. Ostatni eremita oddał życie w walce.
Napastnicy splądrowali zabudowania, ale oczywiście nie znaleźli kosztowności. Musieli zadowolić się drogocennym ornatem, darem cesarza Ottona III. Pocięli ornat na kawałki, po czym oddalili się, uprzednio podpaliwszy kościół. Po ich odejściu ogień samoistnie wygasł.
Wojownik Krystyn i sieroctwo Barnaby
Rankiem pustelnię odwiedzili chłopi, przybyli na zapowiedzianą uroczystość ku czci św. Marcina. Ze zgrozą odkryli zwłoki pięciu zamordowanych.
Powiadomiony o sprawie biskup Unger niezwłocznie przybył na miejsce zbrodni. Po dokonaniu oględzin nakazał pochować męczenników pod podłogą ich kościoła. We wspólnej mogile, choć w czterech trumnach spoczęli: Benedykt, Jan, Izaak i Mateusz. Przez pewien czas trumny pozostały otwarte, dzięki czemu zadziwieni świadkowie mogli stwierdzić, iż zwłoki nie ulegały rozkładowi.
Krystyna, jako poległego w walce, zrazu pogrzebano w osobnym grobie na terenie samotni. W owym czasie, w przedkrucjatowym Kościele, tu i ówdzie trwały jeszcze spory, czy padłych w boju wojowników Chrystusa godzi się traktować na równi z męczennikami idącymi na śmierć z pokorą. Po jakimś czasie ulewne deszcze odsłoniły płytką krystynową mogiłę. Oczom wiernych ukazały się jego zwłoki, nienaruszone podobnie jak ciała jego zakonnych braci. Ostatecznie Krystyn spoczął wśród swych towarzyszy, w bratniej kwaterze. W przyszłości zostanie obwołany patronem polskiego rycerstwa.
Lud żegnał płaczem pomordowanych, jako prawdziwych przyjaciół, których życie brutalnie przerwano. Jednakowoż wśród tej żałości znalazły się łzy szczególne, płynące wprost z wnętrza rozdartej duszy. Brat Barnaba niewiele dni po tragedii powrócił do pustelni ze swych rzymskich wojaży. Wstrząśnięty śmiercią ludzi mu tak bliskich, zazdrościł im przecie – chciałoby się rzec: „tak po ludzku” – szczególnym rodzajem bezgrzesznej, chrześcijańskiej zazdrości. Owóż brat Barnaba, zwyczajnie po chrześcijańsku, zazdrościł swym braciom męczeńskiego skonu.
Jak pięknie napisał o nim ks. Piotr Pękalski, Barnaba „[…] dowiedziawszy się o męczeństwie swej braci, ze ściśnionym sercem rzewnie płacząc, bardzo żałował, że sobie na to nie zasłużył, aby się był stał razem z bracią swą uczestnikiem palmy męczeńskiej. Skoro powrócił z Gniezna na pustynię, widząc swych towarzyszów życia zakonnego, w ich celach rozmaitym katuszy rodzajem srogo umęczonych, ciężko narzekał, że on tylko sam jeden w smutnym zostawiony sieroctwie, gdy bracia jego już stanęli przed oblicznością Bożą z wieńcem męczeńskim. Na tej samej pustyni wystawił dla siebie nową celkę, i w niej z całą pustelnika ścisłością żyjąc jeszcze czas niejaki, świętobliwie pełen zasługi i cnoty, zasnął słodko w Panu Zbawicielu swoim”.
Sprawiedliwość
Zarządzony pościg szybko doprowadził do ujęcia zbójców, koczujących w okolicznych lasach.
Pojmanych, zakutych w łańcuchy, zaprowadzono przed oblicze księcia Bolesława, ten zaś skazał ich na śmierć głodową. Wtedy wszakże zgłosił się młody zakonnik, Andrzej, zaświadczając, iż doznał wstrząsającej wizji. Jak stwierdził, ukazali mu się męczennicy, Benedykt i Jan, prosząc o darowanie życia ich mordercom. A były to czasy, gdy mistyczne objawienia traktowano wyżej od prawniczego paragrafiarstwa… Więźniów oszczędzono, przekazując ich klasztorowi na dożywotnią służbę, aby ciężką pracą odpokutowali popełnioną zbrodnię.
Jak podają źródła, zbójami kierowała przyziemna żądza zysku, chęć zagarnięcia rzekomych skarbów, których zakonnicy wcale nie posiadali. Dzisiaj można usłyszeć „teorie spiskowe”, wedle których za napadem na pustelnię miał rzekomo stać najstarszy syn Chrobrego, Bezprym (który podówczas liczył sobie ledwo 16 wiosen), bądź że atak zorganizował król Niemiec (późniejszy cesarz) Henryk II, skonfliktowany z księciem Bolesławem. Póki co, nie odnaleziono jednoznacznych dowodów na poparcie takich tez.
Drogowskazy
W roku 1004 biskup Unger wraz z ocalałym bratem Barnabą stanęli przed obliczem papieża Jana XVIII, zdając mu relację z dramatu.
Biskup Rzymu zaliczył zamordowanych w poczet świętych męczenników Kościoła. Ich kult szybko rozpowszechnił się w Polsce, a z czasem dotarł również do Czech, na Morawy, do Niemiec i Włoch. Kult Pięciu Braci Męczenników został urzędowo zatwierdzony w roku 1508 przez papieża Juliusza II. Trzej eremici: Izaak, Mateusz i Krystyn byli pierwszymi w dziejach Kościoła kanonizowanymi świętymi urodzonymi na ziemiach polskich.
***
W postawie Pięciu Braci możemy odkryć wiele dróg prowadzących do świętości. Modlitwa, asceza, samodoskonalenie duchowe towarzyszyły ciężkiej pracy na rzecz dobra ogółu. Bezbrzeżna dobroć i szlachetność Izaaka błogosławiącego swoich oprawców nie stała w sprzeczności z dzielnością Krystyna, próbującego siłą odeprzeć intruzów nachodzących świątynię. Wszystko to było bowiem naśladownictwem Chrystusa. Wszystko pochodziło z jednego ożywczego źródła, które tysiąc lat wcześniej wytrysnęło w dalekiej Galilei.