Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat

Rosja, cerkiew, katolicyzm. Prof. Marek Kornat dla PCh24.pl

https://pch24.pl/rosja-kontra-papiez-kiedy-moskwa-wreszcie-sie-nawroci

(Oprac. PCh24.pl)

Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia – mówi prof. Marek Kornat w rozmowie z PCh24.pl. 

PCh24.pl: Szanowny Panie profesorze, dlaczego Rosja jest prawosławna, a nie katolicka? 

Prof. Marek Kornat: Na ten temat można by napisać kilka solidnych książek. Spróbuję odpowiedzieć w maksymalnym skrócie. Jest prawosławna, bo przyjęła chrześcijaństwo od Bizancjum, które zerwało z Rzymem w r. 1054. Rzecz wszakże w tym, że Ruś Kijowska to była jednak cywilizacja europejska, czego o Moskwie nie można powiedzieć. W Europie miał wówczas miejsce dualizm cywilizacyjny, podział na łaciński Zachód i grecki Wschód. Rozwój cywilizacji wschodnio-chrześcijańskiej, do której Ruś Kijowska należała, doznaje straszliwego wstrząsu, jakim jest opanowanie kraju przez Mongołów w pierwszej połowie wieku XIII. Symbolem ówczesnej klęski Rusi jest bitwa nad rzeką Kałką w 1223 roku. Wówczas dopełniła się katastrofa Rusi, a Mongołowie stali się panami ogromnych przestrzeni geograficznych Europy Wschodniej. Dopiero kiedy załamuje się Imperium Mongolskie, Ruś otrzymuje szansę odzyskania wolności. Na gruzach mongolskiego panowania wybija się Moskwa, gdzie znajduje się najsilniejszy ośrodek aspirujący do zjednoczenia ziem ruskich.

Moskwa bierze początek od Iwana Kality. Jego przydomek nie jest przypadkowy. Słowo „kalita” po rosyjsku znaczy sakiewka. Iwan był wyznaczony na swego rodzaju skarbnika Mongołów w zbieraniu danin, które trzeba było płacić im jako lenno. W Moskwie, w centrum tamtej organizacji państwowej, powstaje Nowa Ruś. Choćby ze względu na położenie geograficzne Moskwy jest bardzo wyraźnie obciążona wpływami Wschodu. Trzeba też pamiętać o ponad dwustu latach panowania mongolskiego. To jest prawie dwa razy tyle, ile trwały rozbiory Polski, które przecież odbiły się mocno na naszej narodowej świadomości i kulturze.

Bitwa na Kulikowym Polu, w której książęta ruscy zadali ciężkie straty armii Mongołów, została stoczona w roku 1380. Wtedy pojawiają się przed Rusią nowe perspektywy. Ruś jednak jest już z zasadniczym centrum w Moskwie, a takie ośrodki jak Kijów schodzą na plan dalszy. Tu oczywiście ogromne znaczenie ma przyłączenie tych terytoriów do Wielkiego Księstwa Litewskiego, które zostanie pod koniec XIV wieku, jak wiadomo, związane z Polską unią personalną.

Oczywiście idea unii po zerwaniu więzi z Rzymem przez schizmę Cerulariusza jest ciągle żywa. Ideę unii mocno wyartykułował najpierw Sobór Lyoński w 1274, a potem Sobór Florencki w 1439, ale carowie moskiewscy nie mieli jakiejkolwiek ochoty rzeczywiście iść w stronę unii, choćby dlatego, że oznaczałoby to zależność od Biskupa Rzymskiego w polityce kościelnej. Pamiętajmy, że Stolica Apostolska nigdy nie odstąpiłaby od prymatu jurysdykcyjnego i prymatu w nauczaniu Biskupa Rzymskiego, chociaż to nie było wtedy formalnie ogłoszone i potwierdzone dogmatami, co zrobił dopiero I Sobór Watykański; nauka pozostawała jednak cały czas w mocy. Trudno dziwić się carowi, że prowadził politykę samowładcy, a więc despotyczną, politykę podbojów. Politykę tę prowadzili carowie przemocą nie tylko wobec potęgi państwowej, jaką była polsko-litewska Rzeczpospolita, ale rozpoczęli ją od zdławienia Nowogrodu Wielkiego, który był republiką (1470). Ten epizod pokazuje bezwzględność carów w dążeniu do ekspansji za wszelką cenę. Takiemu państwu unia kościelna w oczywisty sposób nie była potrzeba i sądzę, że nie ulegało wątpliwości dla wielkich książąt moskiewskich, zwłaszcza dla Iwana III, Wasyla III czy Iwana IV, że schizma Cerulariusza to było błogosławione zrządzenie losu czy też Opatrzności.

Tworzyła się oczywiście też określona ideologia, uznania Moskwy za „trzeci Rzym”. Zgodnie z tą ideą „pierwszy” Rzym upadł wraz z krachem Cesarstwa Zachodnio-Rzymskiego w 476 roku; „drugi”, czyli Konstantynopol, upadł w 1453, a w tych warunkach przejmie całe dziedzictwo Moskwa jako „trzeci”. „Czwartego Rzymu” już nie będzie.

Czasami Stolica Apostolska – co mówię już na marginesie – przyczyniała się do niechcący do udzielenia Moskwie pomocy. Na przykład wyraziło się to w naciskach na króla Stefana I Batorego, aby zatrzymał ofensywę polską na wschód, bo car obiecywał Rzymowi unię. Oczywiście kiedy tylko zagrożenie minęło, odstąpił od jakichkolwiek przyrzeczeń. To była już końcowa część XVI stulecia.

Kiedy pojawiła się idea, że prawosławie jest prawdziwą wiarą chrześcijańską? Jak w ogóle ów „trzeci Rzym” miał wyglądać? Dlaczego dzisiaj Rosja wraca do tej koncepcji?

Przede wszystkim operowano tu następującymi argumentami: Zachód jest materialistyczny, nie tak duchowy jak Wschód; chrześcijaństwo na Zachodzie doznało swoistego zepsucia. Papiestwo to nic innego jak po prostu wielki renesansowy dwór książąt świeckich prowadzących doczesne interesy – tymi książętami są oczywiście papieże, którym cały świat Zachodu składa hołd i uznaje wobec nich swoje posłuszeństwo. Kierownictwo Kościoła uznano za skażone i tym samym nieprawowite. Dodawano do tego takie argumenty jak na przykład, że w Kościele Rzymskim doszły sprzeczne z ortodoksją dodatki jak choćby dogmat o pochodzeniu Ducha Świętego od Chrystusa, czego prawosławni nie chcieli przyjąć. Powoływali się na to, że pojawiło się to dopiero w hymnie pochwalnym ku czci Trójcy Przenajświętszej, jakim jest Gloria in Exclesis Deo, który obowiązkowo zaczęto śpiewać we mszach uroczystych dopiero w XI wieku i to podczas koronacji królów niemieckich na cesarzy rzymskich. Doszły argumenty, że ogromną rolę w Kościele odgrywa machina biurokratyczna. Że jest potęga jezuitów, którzy sprowadzili naukę Kościoła do kazuistyki i do formułek prawnych oraz dystynkcji pojęciowych. W końcu podnoszono, że prawosławie ma świeżą wiarę ludu, nie jest zepsute, nie doznaje tych wszystkich skażeń cywilizacją zachodnią i w związku z tym ma w rękach przyszłość. Oczywiście pomijano to, że Cerkiew prawosławna jest bezwzględnie podporządkowana despotycznemu państwu, że jest narzędziem takiej władzy. To było oczywiście pomijane w narracji propagandowej, która miała uzasadnić słuszność tezy o „trzecim Rzymie”.

Ale z tego co Pan profesor przed chwilą wymienił wychodzi, że Moskwa nie wysuwała praktycznie żadnych argumentów i ataków dogmatycznych, tylko polityczne i administracyjne…

Nikt nie mógł powiedzieć, że Biskup Rzymski nie jest chrześcijaninem. Nie dało się głosić, że w Kościele katolickim nie ma wiary w Boga. Można było za to powiedzieć, że ta wiara jest skażona, obciążona naleciałościami i dodatkami heretyckimi i tak dalej. Należało mówić, że cywilizacja Zachodu wywarła taki wpływ na Kościół, iż ten Kościół jest skażony i tym samym bez przyszłości. Słynna wizja Dostojewskiego w powieści „Bracia Karamazow” coś nam mówi, prawda? Oskarża Inkwizycję o bezduszność, o bycie swego rodzaju machiną polityczną sterowaną rękami przywódców Kościoła. Pisarz ten mówił, że Inkwizycja, gdyby mogła, skazałaby Chrystusa Pana na śmierć, jak uczynił to żydowski Sanhedryn. Wielki Inkwizytor (w wizji Dostojewskiego papież) zwraca się do Zbawiciela w zuchwałych słowach, nakazując mu milczenie i otwarcie mówiąc, że „przyszedł nam przeszkadzać”.  

Wobec tego stwierdzić należy, że jedyna, prawdziwa wiara jest w Moskwie, tak?

Może nie tyle w Moskwie, co na Wschodzie. Wschodnie chrześcijaństwo ma przyszłość. Zachodnie – nie. Takie było to rozumowanie.

Na wschodzie, a nie w Moskwie?

Tak, bo jest to chrześcijaństwo wschodnie, greckie. Gdyby ocalał Konstantynopol, to Moskwa nie mogłaby podstawić się w jego miejsce, stosując narrację o swojej misji. Jednak Konstantynopola nie ma od 1453, bo został zlikwidowany przez barbarzyńców. W związku z powyższym w rolę kontynuatora jego misji wchodzi Moskwa, biorąc na siebie obowiązek obrony chrześcijaństwa jako mandatariuszka prawdziwego Kościoła.

Kiedy Cerkiew została podporządkowana państwu?

Od początku w Kościele prawosławnym nie było mowy o tym, żeby tam wystąpił jakikolwiek biskup przeciwko władcy, cesarzowi, księciu, czy carowi, niezależnie od tego, czy była to Ruś Kijowska, czy było to Bizancjum, czy Moskwa jako Wielkie Księstwo, a potem Rosja. Tym właśnie różni się Zachód o Wschodu, że na Zachodzie takie przypadki sprzeciwu wobec władzy w imię zasad moralnych zaistniały. Przypadki św. Stanisława w Polsce (XI w.) czy Tomasza Becketa w Anglii (XII w.) są na to dowodem.

Uzależnienie Kościoła od państwa w chrześcijaństwie wschodnim była praktyką utrwaloną i nie nastąpiły od tego jakiekolwiek odstępstwa. Warto dodać, że w Bizancjum praktykowana była tradycja mianowania na stolicę patriarszą ministrów. Cerulariusz, który tak wybitnie przysłużył się sprawie schizmy 1054 r., był wcześniej ministrem, a nie duchownym. Z woli cesarza został głową Kościoła w Konstantynopolu. Skoro tak było, to pojawia się pytanie: jakiej idei ktoś taki służy, zajmując tak wysokie stanowisko. Kościołowi, czy państwu? Oczywiście służy temu, kto go mianował. A więc cesarzowi, czyli państwu. Tak mamy do czynienia ze ścisłym podporządkowaniem państwu Kościoła, bo o żadnej niezależności mowy być nie może.

Dalsze podporządkowanie Cerkwi państwu przeprowadził Piotr I. Jego wielka reforma kościelna zniosła, jak wiadomo, urząd patriarchy, czyli głowy Kościoła, degradując w ten sposób Moskwę do roli metropolii. Urząd najwyższy w Kościele przejął tak zwany Najświętszy Synod, a w tym Najświętszym Synodzie zasiadała grupa biskupów wybranych przez cara. Kierował nim minister, którym był człowiek świecki, nie musząc mieć żadnych święceń. Nosił tytuł prokuratora Najświętszego Synodu. Nie miał żadnych święceń, ale wydawał polecenia biskupom. To właśnie pokazuje, na czym polega najściślejsza zależność Kościoła od państwa w Rosji. Oczywiście, kiedy upadł carat, za Rządu Tymczasowego, Cerkiew nie pytając się o zgodę nowej władzy sama się w pewien sposób emancypowała. Zdobyła się na czyn, jakim było zwołanie już nie urzędowego, tylko prawdziwego synodu biskupów i proklamowała wznowienie Patriarchatu Moskiewskiego. Przeprowadzono kanoniczny wybór patriarchy. Potem zakomunikowano to rządowi.

Ale to był tylko przebłysk wolności Kościoła, bo zaraz go zgasił bolszewizm, który dążył do rozprawienia się z Kościołem prawosławnym tak, aby on po prostu zniknął z horyzontu.

Dzisiaj wiele osób odpowiedziałoby Panu profesorowi, że Cerkiew wcale nie jest podporządkowana państwu, tylko jest współpraca na linii państwo-Cerkiew. Mało tego! Podobno Rosja to modelowe państwo dla teorii dwóch mieczy – świeckiego i duchowego. W związku z tym państwo nie może istnieć bez Cerkwi, a Cerkiew bez państwa. One po prostu siebie potrzebują.

Jakby tak było, to musiałyby się przydarzyć takie fakty, które poświadczałyby, że Cerkiew, choćby broniąc nauki moralnej, wypowiedziała się przeciwko rządowi, albo poddała krytyce takie czy inne jej posunięcia. Tymczasem nie ma o czymś takim nawet mowy. Jest to nie do pomyślenia. Wręcz przeciwnie, mamy najściślejsze uzależnienie Cerkwi od państwa.

Cerkiew korzysta z profitów, także środkami wątpliwymi, jak chociażby słynne uprawnienie, które miał dostać przywódca Cerkwi od rządu na import papierosów na korzystnych warunkach (bez cła). To jest przecież bardzo dobry przykład na to uzależnienie. A że przywódca Cerkwi tak samo myśli o świecie, czy stosunkach międzynarodowych, jak prezydent-dyktator, to zrozumiałe, bo jego władza wybrała do rządzenia w Kościele. Potwierdza to tylko to, że istnieje najbardziej ścisła zależność Cerkwi od państwa. Zresztą w Kościele prawosławnym wszystkie stanowiska muszą być obsadzane przez porozumienie z rządem i za zgodę rządu, co oznacza jego decydujący głos. W związku z tym jest niemożliwe, żeby Synod swobodnie uchwalił wybór hierarchy, a potem tylko zakomunikowano to rządowi. Najważniejsze jest to, że Cerkiew nie sprzeciwia się w jakikolwiek sposób polityce rządu, jaki by obrót ta polityka nie przyjmowała. Czasami Cerkiew coś mówi, na przykład wtedy, kiedy była w Rosji sprawa preambuły do konstytucji a chodziło o wprowadzenie do tego tekstu słowa „Bóg” jako ozdobnika. Owszem, wystąpiły środowiska ateistyczne, które podniosły głos, że to jest złe. To jednak nie świadczy o sprzeciwie wobec władzy, tylko raczej o chęci uwiarygodnienia się w społeczeństwie. Powstała dobra okazja, aby powiedzieć, że Cerkiew szczerze broni zasad chrześcijaństwa w sferze publicznej, a nie głosi tylko poglądu, iż wolno się modlić, ale nic poza tym. Cerkiew czasami występuje w obronie prawa do obecności religii w życiu publicznym, ale to nie oznacza niezależności od państwa.

Ludzie, którzy się z Panem nie zgadzają, mają gotową odpowiedź – przecież w kręgu cywilizacji łacińskiej przez wieki władcy wybierali sobie biskupów, a Kościół tylko potwierdzał ich wybór. Mało tego – władcy obsadzali na tronach papieży, albo za sprawą ekskluzywy odbierali możliwość zostania papieżem komuś, kogo uważali za wroga, przeciwnika etc. Dzisiaj podobny mechanizm działa w Rosji, więc co w tym złego?

Tyle tylko, że papieże narzuceni Kościołowi przez cesarzy w XI wieku zdobyli się na sprzeciw wobec nich. Także później św. Pius X, wybrany w drodze ekskluzywy Franciszka Józefa, okazał się wielkim papieżem i nie słuchał żadnych sił świeckich. Służył Kościołowi z niezwykłym oddaniem..  

Dodam tutaj tylko, że ci, którzy bronią w powyższej kwestii Rosji, jednocześnie oburzają się na pakt między Chinami a Watykanem, którego jeden z punktów mówi, że Pekin będzie wyznaczać biskupów, a Watykan będzie przyklepywał ten wybór. W tym wypadku jest to zdrada Chrystusa, herezja, niszczenie Kościoła etc. W przypadku Rosji tak nie jest i jestem przekonany, iż usłyszelibyśmy kilkadziesiąt argumentów za tym, że to są w ogóle sytuacje nieporównywalne. No właśnie, Panie profesorze: są czy nie są?

Cóż, to już kwestia oceny stanu rzeczy ze strony tego, kto się jej podejmuje. Kościół prawosławny nie specjalnie – szczerze mówiąc – mnie obchodzi w swojej sytuacji. Skoro on służy państwu – cóż mnie do tego. Bardziej mnie przejmuje Kościół katolicki w Chinach. Oddanie nominacji biskupów w ręce władz komunistycznych jest tragedią. Z upływem czasu powstanie hierarchia, która będzie narzędziem komunistycznego rządu. Nie będzie już możliwości łatwego odwrócenia tego stanu rzeczy. To zresztą jest skopiowanie rozwiązań, które próbował zrealizować bardzo życzliwie nastawiony do ZSRR Paweł VI w swojej Ostpolitik na początku lat siedemdziesiątych XX w.

Kolejna kwestia: w roku 2024 mieliśmy do czynienia z de facto likwidacją na Ukrainie prawosławia moskiewskiego. Bardzo wiele osób to oburzyło. Czy słusznie, to już zostawmy czytelnikom. Dlaczego znalazły się głosy w obronie patriarchatu moskiewskiego na Ukrainie, a praktycznie w ogóle nie słychać głosów w obronie księży katolickich, którzy głoszą Słowo Boże na Syberii, którym państwo rosyjskie cały czas rzuca kłody pod nogi?

To jest sprawa poglądów prorosyjskich środowisk w Polsce, które nie chcą stosować jednej miary. Jeżeli chodzi o katolików w Rosji, do tej pory nie było zarządzeń takich, które by prowadziły do zabronienia sprawowania kultu. Tak to wygląda, aczkolwiek władze tego kraju na pewno by sobie gorąco życzyły, żeby doszło do likwidacji struktur Kościoła katolickiego w Rosji. Były natomiast wprowadzone działania i to niewątpliwie programowe, przemyślane, żeby ograniczyć do absolutnego minimum obecność wspólnot katolickich, nie dążąc jednak do ich likwidacji fizycznej, np. żeby katolików zmusić do przejścia do Cerkwi albo zamknąć w obozach. Myślę, że zwłaszcza obecnie dyktatorowi Rosji zależy na podtrzymaniu jakiegoś kontaktu z Watykanem, a takie prześladowania by na pewno sprawę pogorszyły. Skoro Chiny tolerują jakiś rodzaj obecności katolików w swoim kraju, oczywiście tych prorządowych, to Rosja nie chce iść jeszcze dalej. Rosja dąży na pewno i z całą konsekwencją do depolonizacji katolickich wspólnot na swoim terytorium, tak, żeby one na przykład nie miały Polaka biskupa, czy innego hierarchy polskiego. To się im kojarzy z kulturową ekspansją polskości. W czasie, kiedy był robiony tak zwany reset z rządem Tuska (2007-2010), Rosja wymogła na Watykanie, żeby skierować do Moskwy na metropolitę kogokolwiek, ale nie Polaka. W efekcie został wybrany hierarcha włoski (Pezzi). Więc raczej depolonizacja, a nie likwidacja.

A jeśli chodzi o Ukrainę… No cóż, sytuacja prawnie i jurysdykcyjnie to sprawa bardzo czysta, dlatego, że Ukraina ma zgodę Konstantynopola na autokefalię swego Kościoła prawosławnego. Zgoda ta wyraża się w nadaniu tego samorządu na mocy tak zwanego tomosu. Jest to autokafalia, czyli samodzielność, czy też samorządność. Chodzi o to, że nie może być tak, że jakieś części kraju jurysdykcyjnie zależą od kierownictwa kościelnego, które rezyduje za granicą i to jeszcze w państwie nieprzyjaznym.  Rosja jest państwem nieprzyjaznym Ukrainie. To chyba oczywiste. W związku z tym Ukraina chciała przeprowadzić realizację swego planu. W sumie sprawa udała się połowicznie. Część parafii przeszła na autokafalię, a część nie. Część biskupów ukraińskich zaczęła się na przykład obawiać, co będzie wtedy, gdy dojdzie do takich zmian politycznych, które spowodują, że Rosja rozciągnie swoje panowanie nad Ukrainą. Na przykład powstanie na Ukrainie z powrotem prorosyjski rząd i tak dalej. Co wtedy? Pojawiło się więc dużo obaw. Znaczna część parafii nie przeszła na autokafalię. Powstał nowy rozłam w Kościele, a to jest bardzo poważny problem. Ponieważ wojna podsyciła nastroje antyrosyjskie, postanowiono ustawą przeprowadzić zmiany, delegalizując wierny Moskwie odłam Kościoła prawosławnego.

Decyzję podjął patriarcha w Konstantynopolu. Nota bene, z tego powodu doszło do zerwania Konstantynopola z Moskwą. Kiedy odprawia mszę pop rosyjski, nie wypowiada imienia patriarchy Konstantynopola, którego imię wypowiada się we mszy prawosławnej, tak jak u nas imię papieża. My mówimy, że są to msze sine una cum, które odprawiają sedewakantyści, twierdzący, że tron papieski jest wolny, wakuje od Soboru Watykańskiego II. Rosja realizuje podobny chwyt, tylko to jest chwyt sprowadzający się do zignorowania istnienia patriarchy w Konstantynopolu. Po prostu według tej teorii patriarchą Konstantynopola jest heretyk, który samowładnie nadużył władzy i przekazał Ukraińcom prawo do autokefalii. Jednak patriarcha grecki w Konstantynopolu, szczerze mówiąc, nie mógł odmówić zgody. Nie mógł zadzwonić do Moskwy i prosić o zgodę na to, bo gdyby to zrobił, podkreśliłby, że pełni rolę marionetkową. Dodam jeszcze jako historyk, że u nas w Polsce też tak było z prawosławiem. Do 1938 roku nie była załatwiona formalnie sprawa autokefalii. Ze względu na katastrofę Cerkwi rosyjskiej sprawa była ułatwiona. Cerkiew działająca w Polsce, do której należeli Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy etc. nie miała autokefalii, ale rząd polski wydelegował byłego ministra, niepełniącego już wtedy stanowiska, zresztą wybitnego człowieka, ale jednocześnie wolnomularza, jakim był Henryk Józewski do rozmów z patriarchatem w Konstantynopolu. Pozwoliło to uzyskać zgodę na autokefalię. Od 1938 do dzisiaj nie ma już takiej sytuacji, żeby obsadzać stanowisko biskupa w Polsce za zgodą patriarchy Moskwy. 

Jak to nazwać, jeśli nie co najmniej hipokryzją? Rosja, która głosi światu, że tylko ona naprawdę zna prawo, przestrzega go i potępia jego łamanie, tutaj ma problem, że coś stało się zgodnie z prawem…

Kościół jest narzędziem polityki i nic więcej. Pozwolenie Ukraińcom na autokefalię oznaczałoby wzmocnienie niezawisłości tego kraju. Ci, którzy rządzą Rosją – a to oni są mocodawcami Cerkwi – na to nie chcą pozwolić i trudno im się dziwić.

Cerkiew, jak Pan profesor powiedział, jest dzisiaj wykorzystywana politycznie przez Kreml. A czy w Rosji carów w XIX wieku również tak było, czy może oni jednak naprawdę wierzyli w Chrystusa? Chciałbym, abyśmy teraz przeszli do głównego tematu naszej rozmowy, czyli wybudowania  Soboru Chrystusa Zbawiciela. Świątynia ta miała być przecież dziękczynieniem za uratowanie Rosji przed Napoleonem w 1812 roku.

W XIX wieku Rosja w stosunkach międzynarodowych osiągnęła bardzo poważną pozycję. Miała ją już za panowania Piotra I – do wojny krymskiej, kiedy to poniosła spektakularną porażkę. Po tej wojnie rola Rosji na arenie międzynarodowej znacznie osłabła, ale rangi mocarstwa nigdy nie utraciła. Rosja w XIX wieku prowadziła politykę kościelną w sposób bardzo prosty, kontynuują niezmiennie kurs oparty o reformy Piotra I. Nie było zmian, które by pozwoliły na emancypację Cerkwi spod władzy państwa. Cerkiew była jego narzędziem.

Ideę wzniesienia wielkiego kościoła w Moskwie, który miał przyjąć imię Chrystusa Zbawiciela, nie pochodziła od Cerkwi. Wyszła od cara i rządu. Miała umocnić więź między państwem a Kościołem prawosławnym i podbudować religijnie potęgę państwa, wykorzystując motyw niezwykłego zwycięstwa nad Napoleonem I. Jego historyczna wyprawa na Rosję zakończyła się katastrofalną klęską jesienią 1812 r. Motyw tego posunięcia był prosty. Chrystus zbawił Rosję. Przyszło ocalenie od Boga w obliczu śmiertelnego zagrożenia. To już nie było zagrożenie papieżem i jezuitami, którzy są chrześcijanami, wprawdzie złymi, ale jednak w optyce moskiewskiej chrześcijanami. W r. 1812 szedł na Rosję rewolucyjny cesarz, który niósł rewolucję, a rewolucja jest dziełem szatana. Ten przekaz był kierowany do Rosjan i z niego wyrosła idea votum w postaci nowej okazałej świątyni w Moskwie.

Przepraszam, ale ciężko się nie zgodzić z tym przekazem. Powiem więcej: chciałbym, żeby któryś ze współczesnych polskich przywódców powiedział słowa, że Chrystus nas uratował i w podzięce za to wybudujmy Mu największy kościół, na jakim nas stać…

Przyjmuję Pana rozumowanie i nie kwestionuję go. Pozwoli Pan jednak, że zreferuję, o co mi chodziło. Rewolucja jest dziełem szatana – to centralna myśl rosyjskiej myśli państwowej tamtego czasu. Mnie takie stwierdzenie nie razi. W rosyjskiej optyce, narzędziem rewolucji było Cesarstwo Francuzów, a obce armie chciały rozpalić pożar rewolucji, żeby doprowadzić do katastrofy i zniszczyć Rosję. Rosja się obroniła zwycięsko, choć nikt nie dawał jej szans, że stanie naprzeciw Wielkiej Armii Napoleona i zdoła zwyciężyć. Udało się to osiągnąć. Był sukces i triumf. Za to należy się dziękczynienie. Tak to uzasadniano.

Możliwe jest, że Aleksander I żywił szczere intencje. Ja bym tego nie wykluczył. Kiedy Aleksander I wznowił państewko polskie pod nazwą Królestwo Polskie, wykonując w ten sposób wolę Kongresu Wiedeńskiego, nasi patrioci, którymi możemy się szczycić jako Polacy, ale którzy byli z reguły ludźmi religijnie obojętnymi i do religii się nie odwoływali w swych wypowiedziach, chcieli wznosić mu Łuk Triumfalny w Warszawie, car odmówił zgody. Powiedział wyraźnie: „Zbudujcie kościół nie mnie, a Chrystusowi”. I tak powstał Kościół świętego Aleksandra. To bardzo piękne słowa.

Aleksander I to był oczywiście człowiek Oświecenia. Do religii pozostawał ustosunkowany z dystansem, jednak po zwycięstwie nad Napoleonem I coraz bardziej oddawał się nastrojom religijnym. Poza tym miał silne wyrzuty sumienia, bo przyłożył rękę do zamordowania swego ojca Pawła I w r. 1801. Choć osobiście tego nie zrobił, to miał wielki problem moralny. Przyczynił się do zamordowania ojca-psychopaty, despoty i szaleńca, ale jednak to czyn zbrodniczy. W efekcie Aleksander czynił różne gesty. Jest wiadome m.in. to, że spod jego pióra wyszły słowa preambuły Aktu Świętego Przymierza. A są wyjątkowo piękne. Mówią m.in., że jest „jeden chrześcijański naród, który ma w istocie jednego Pana, który sam tylko posiada władzę, bo w Nim jedynie tkwią wszystkie skarby miłości, wiedzy i mądrości nieskończonej, tj. Boga, naszego Boskiego Zbawiciela Jezusa Chrystusa, Prawdy Najwyższej, Słowa Życia. Monarchowie polecają przeto swoim ludom z najczulszą troskliwością, aby umacniały się nieprzerwanie w zasadach i wypełnianiu obowiązków, o których Boski Zbawiciel nauczał ludzi, jako że jest to jedyny sposób korzystania z dobrodziejstw pokoju, który rodzi się z czystego sumienia i który jedynie jest trwały”.

Istnieje też opowieść, że w ostatnich latach życia Aleksander I planował przejść na katolicyzm i zaprowadzić unię ze Stolicą Apostolską. W końcu zmarł w dość niejasnych okolicznościach, przeżywszy tylko 48 lat. Sprawa jest bardzo złożona. W ogóle jest to temat na napisanie rozprawy pod roboczym tytułem „Aleksander I a religia”. Natomiast nie ulega wątpliwości, że kiedy zagarnął władzę jego brat Mikołaj I, i kiedy oficjalną doktryną państwową miało być przyjęcie zasady „narodowość, soborność i prawosławie”, o żadnym szukaniu zbliżenia do Kościoła katolickiego mowy już być nie mogło. To była już ideologia inna, bo trzeba powiedzieć, że Aleksander I prowadził w gruncie rzeczy politykę liberalną, od której odstąpił, idąc twardą drogą konserwatywną jego młodszy brat, czyli Mikołaj I. Wtedy decydowała się kwestia wykonania gestu, jakim był zapowiedziany przez Aleksandra I projekt kościoła wotywnego w Moskwie. Doszło do intensyfikacji prac, ale one się przewlekały. Trzeba pamiętać, że mimo bogatego państwa, które na wojnę zawsze miało pieniądze, to pieniędzy na ten kościół zazwyczaj brakowało… Płynęły lata, a kościoła nie było. Kamień węgielny położono w 1817. Ale dopiero w osiemdziesiątych latach XIX wieku, kiedy rządził już Aleksander III, kościół wotywny ukończono i został on otwarty. Trzeba było oczywiście przeprowadzić jego konsekrację. Dopełnił tego aktu metropolita Moskwy Joannicjusz jako ordynariusz miejsca w r. 1883. Obecny był Aleksander III. Rok wcześniej w świątyni (jeszcze nie udekorowanej wewnątrz) miało miejsce wykonanie uwertury do Roku 1812 Piotra Czajkowskiego. W sumie można powiedzieć, że realizacja projektu kościoła wotywnego trwała ponad sześćdziesiąt lat.

Z jednej strony Rosja buduje piękny kościół ku czci Chrystusa Zbawiciela, a z drugiej trwają tam prześladowania, inwigilacja i walka z katolikami m. in. w dawnych ziemiach polskich… 

Rosja zetknęła się z katolicyzmem za panowania Katarzyny II. Caryca identyfikowała katolicyzm z polskością. Według niej katolicy to są przede wszystkim Polacy. Oni byli katolikami na terytoriach, które Rosja zagarnęła w wyniku I, II i III. Ale to jeszcze nie spowodowało wytworzenia się stereotypu czy też hasła, głoszącego że Polak jest zdrajcą Słowiańszczyzny przez swój katolicyzm. Rosja w XVIII wieku, będąc na fali wznoszącej jako mocarstwo, odwoływała się raczej do ideałów Oświecenia niż religii. Cesarzowa była monarchinią Oświecenia. Idea Rosji jako obrończyni chrześcijaństwa, to już pomysł Mikołaja I. Panslawizm przyszedł jeszcze później. Ten sztandar podniósł Aleksander III.

Wspomniany już Aleksander I katolików nie prześladował. Kiedy jednak sześć lat po jego śmierci Powstanie Listopadowe zostało zdławione i Rosja ogłosiła, że przyłącza się Królestwo Polskie do swego imperium – zaczął tworzyć się stereotyp Polaka jako wroga Rosji, perfidnego wroga, który porzucił ideały Słowiańszczyzny i podjął trud walki z Rosją przy pomocy katolicyzmu. Katolicyzm jawił się głównym orężem Polaków do walki z Rosją o realizację swoich aspiracji państwowych. W praktyce do odbudowy wielkiego państwa, czyli dawnej Rzeczypospolitej, co Rosja postrzegała jako śmiertelne zagrożenie dla siebie. W związku z tym wszelkie hamulce zostały spuszczone. Katolicyzm obrządku rzymskiego z liturgią łacińską jawił się jako wróg główny, a wróg drugi to jest oczywiście unia. Bo unia to jest polski pomysł na przypodobanie się Watykanowi, aby zlikwidować prawosławie przez jego doprowadzenie do wierności papieżowi. W związku z tym unię likwiduje się siłą najpierw w 1839, a potem w 1875. W niejako w dwóch etapach. Walka z Kościołem katolickim stała się kluczowym elementem składowym rosyjskiej racji stanu. Na szczęście Rosja nie była w stanie zlikwidować unii na tych terytoriach, które przypadły Austrii w wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej, a więc mówię teraz o późniejszej Galicji Wschodniej, jak to nazywano w latach 1919-1920. 

Rosja oczywiście próbowała oszukać Stolicę Apostolską drogą dyplomacji. Dyplomacja rosyjska przedkładała prosty koncept. Polacy są narzędziem rewolucji, dążącej do zburzenia porządku w Europie, a rewolucja ta ma w istocie antychrześcijańskiej oblicze, tylko że Polacy chcą się posłużyć katolicyzmem do urzeczywistnienia swojego celu. W dobie rozbiorów naszej ojczyzny taki był przekaz rosyjski do świata. Dodajmy, że wielu konserwatywnych polityków europejskich z kanclerzem austriackim Meternichem na czele, uważało, że Polacy są urodzonymi rewolucjonistami i dążą do podkopania porządku w Europie. Nie tylko w politycznym znaczeniu, ale także i społecznym. Zapewne przyczyniło się trochę do tego – moim zdaniem – niefortunne nazywanie Powstania Listopadowego przez samych Polaków „rewolucją”. 

Jak wiemy, akcja dyplomacji rosyjskiej, żeby sobie zjednać Watykan i sprawić, aby potępił Polaków, zadając im nieoczekiwany cios, dała encyklikę Grzegorza XVI „Cum primum”. Grzegorz XVI nie wiedział, że to jest bardziej skomplikowane, niż myśli. Był to papież, jak wiemy, wybitny, ale tak jak to się zdarza, podobnie jak Pius X, nie miał za sobą kariery polityka. Bo karierę polityka robi się w Kościele generalnie służąc jako nuncjusz, ewentualnie pracując w Sekretariacie Stanu Kurii Rzymskiej. A on akurat tego za sobą nie miał. Wydał encyklikę, która była rzeczywiście największym sukcesem dyplomacji rosyjskiej. Pius IX już tego błędu nie popełnił. Był całą mocą po polskiej stronie. Potępił te czyny, których Rosja dopuszczała się dławiąc powstanie styczniowe. W efekcie powstanie styczniowe Pius IX jednoznacznie uznał za sprawiedliwą walkę Polaków o niepodległość, która nie ma nic wspólnego z rewolucją.

Dyplomacja Rosji nie zaprzestała jednak starań o to, aby zadać Polakom cios moralny. Jeszcze za Mikołaja II w początkach jego panowania Rosja osiąga znowu pewien sukces. Oto bowiem wyszła encyklika Leona XIII, też wybitnego papieża, która faktycznie nawoływała Polaków do poszanowania władz zaborczych, co można różnie rozumieć. W sferach patriotycznych tłumaczono to jako wezwanie do trójlojalizmu.

Pamiętajmy – rozmyślając o tym wszystkim – że Stolica Apostolska nie może zachęcać do wojny jako takiej. A położenie nasze (tj. narodu polskiego) było takie, że poprawę losu mogła dać jedynie wojna europejska.

Szanowny Panie profesorze, czy któryś z XIX-wiecznych carów Rosji zasługuje na miano władcy chrześcijańskiego? 

Powiem szczerze, że to bardzo trudne pytanie… Moim zdaniem żadnego z XIX-wiecznych carów nie można nazwać przykładnym władcą chrześcijańskim, co nie zmienia faktu, że wielu z nich powoływało się dla realizacji celów politycznych na chrześcijaństwo. Carowie bardzo często twierdzili, że sprawują misję w służbie chrześcijaństwa, że ich państwo jest powołane do sprawowania takiej misji wobec ludzkości. Nie będzie nie na miejscu przypomnieć, że na renowację miejsc świętych w Jerozolimie – za zgodą słabnącego imperium osmańskiego – Aleksander I wyłożył największe sumy. „Oświecona” Europa nie chciała na to łożyć…

Nie ulega żadnej wątpliwości, że carowie czasów początków nowożytnej Rosji, czyli m. in. Iwan Groźny żyli tak, jak żyli – historia opowiada nam o tym dużo. Popełniali liczne zbrodnie, nie oszczędzając przy tym i własnych rodzin. Z kolei carowie XIX wieku starali się postępować zasadniczo lepiej. Ja jednak nie nazwałbym żadnego z nich władcą chrześcijańskim. Oni nie służyli na pewno ideałom chrześcijaństwa, ale swojemu imperium, które usiłowali budować i umacniać. Pamiętać też należy o takich wydarzeniach jak masakra podczas uroczystości koronacyjnych Mikołaja II (1894), do której doszło w skutek stratowania się ludzi usiłujących zdobyć tzw. podarki rozdawane z tej okazji. Oczywiście car nie był tu niczemu winien, ale nie zdobył się na przerwanie uroczystości. Tylko u nielicznych Rosjan pojawiło się uczucie, że to panowanie rozpoczyna się bardzo nieszczęśliwie i przyniesie nieszczęście krajowi.

Oczywiście zdarzały się w wykonaniu carów gesty nie pozbawione określonej klasy. Paweł I zdobył się na uwolnienie Tadeusza Kościuszki, który dostawszy się do niewoli pod Maciejowicami (1794), mógł przecież Rosji w ogóle nie opuścić. Jego syn Aleksander I – mimo jednoznacznego opowiedzenia się Polaków po stronie Napoleona I – nie żywił do nich zamiarów odwetowych. Po klęsce Francji i dostaniu się Księstwa Warszawskiego pod panowanie Rosji – nie było prześladowań. To wyjątkowe w swym rodzaju, jak na Rosję, która przecież ma taką a nie inną historię.

Rozpocząłem naszą rozmowę od tego pytania, Panie profesorze, ponieważ ostatni car – Mikołaj II Romanow został ogłoszony… No właśni kim? Bo jedni mówią, że błogosławionym, a inni, że świętym przez Rosyjski Kościół Prawosławny… 

W pierwszej kolejności, należy podkreślić, że ogłaszanie nowych błogosławionych i świętych w sposób ważny jest zastrzeżone Stolicy Apostolskiej, a ponieważ schizma podzieliła Kościół, przez co prawosławni od niego odpadli, to wszystkie ich kanonizacje są nieważne i nieobowiązujące. Cerkiew w Rosji po upadku komunizmu istotnie stawiała sobie za cel, aby przeprowadzić kanonizację cara Mikołaja II – bo Rosyjski Kościół Prawosławny nie rozróżnia dwóch stopni wynoszenia na ołtarze, co jest właściwe dla katolicyzmu, czyli beatyfikacji i kanonizacji. Kanonizacja cara Mikołaja II miała symbolicznie zadośćuczynić według koncepcji, które były głoszone pod koniec XX wieku Panu Bogu za zbrodnie, które popełniono na narodzie rosyjskim w czasach sowieckich. Egzekucja rodziny carskiej była jednym z pierwszych akordów pasma zbrodni, które popełniali rządzący tym krajem przestępcy w imię realizacji „utopii u władzy”, że użyję słów historyków rosyjskich Aleksandra Niekricza i Michaiła Hellera. To miało być posunięcie – podobnie jak inne gesty, o których jeszcze pewnie wspomnimy – symbolicznym wyrównaniem historycznym i dlatego właśnie zapadła decyzja o ogłoszeniu cara męczennikiem.  Z tego powodu w prawosławnym postępowaniu kanonicznym nie trzeba było przeprowadzać takich przedsięwzięć jak badanie życia kandydata na ołtarze. Trzeba pamiętać, że Mikołaj II był politykiem i kierował państwem autokratycznym, to nie stronił od stosowania choćby przemocy na wielką skalę. Za jego panowania zdarzały się takie wydarzenia, jak choćby masakra w „krwawą niedzielę” w Petersburgu 22 stycznia 1905 r. Nie ma też żadnych przesłanek do twierdzenia, że car oddał życie za wiarę. Wszyscy doskonale wiemy, że zgładzono go w imię odwetu i zemsty. Ci, którzy burzyli stary porządek, chcieli zacząć swą krwawą misję od zamordowania tego, który ten porządek symbolizował.

W przypadku cara Mikołaja II trudno mówić o wyróżniającej się pobożności. Zresztą w przypadku carów to niekoniecznie musiałoby oznaczać roztropność i ludzkość. Iwan IV Groźny często się modlił, ale skończywszy się modlić, zaraz zabijał. Tak postępował aż po kres swego paskudnego życia. W przypadku Mikołaja II możemy powiedzieć, że był to człowiek nieznany z pobożności w przeciwieństwie do na przykład Ludwika XVI, o którym wiemy, że zostawił po sobie wspaniały testament, który wspólnoty tradycjonalistyczne we Francji dzisiejszej, takie jak Bractwo Świętego Piusa X, czytają w rocznicę jego śmierci przy odprawianiu egzekwii przy symbolicznej trumnie zamordowanego króla.

Nie wyróżniając się religijnością, Mikołaj II nie grzeszył manifestacyjnie. Nie prowadził hulaszczego życia. Nie prowadził działań zbrodniczych dla samej zbrodni, jak to inni carowie mieli w zwyczaju.

Jak wygląda sprawowanie kultu ku czci Mikołaja II w Cerkwi rosyjskiej – szczerze mówiąc nie wiem. Na pewno nie uznają tego kultu żadne wspólnego prawosławne poza Rosją. Nie jestem przekonany, do jakiego stopnia jest przestrzegany formularz liturgiczny, który musiał powstać w skutek tej kanonizacji. Trzeba bowiem pamiętać, że Cerkiew jest w innej sytuacji niż Kościół przedsoborowy, gdzie był jednak ścisły rygor i centralizm w zakresie przestrzegania zasad liturgii. W Cerkwi nie jest to tak dokładnie uregulowane. Na pewno kult Mikołaja II nie jest taki, żeby było go widać wyraźnie. Jest to po prostu „polityczna”, bo tak to trzeba nazwać, próba wprowadzenia tego człowieka do grona świętych chrześcijańskich.  

Czy można powiedzieć, że ostatni car Rosji ma jakąś wyjątkowo dobrą prasę na Zachodzie? Przez wielu jest on bowiem postrzegany jako męczennik; jako władca surowy, ale sprawiedliwy; jako ten, który „chciał dobrze”, ale nie dane mu było wypełnić swojej misjo…

Mikołaj II – jak wszystko na to wskazuje – uchodził za człowieka przyzwoitego. Nie był to jednak wybitny polityk, ale człowiek o mentalności oficera armii, co wielokrotnie podnosili historycy. Jest dużo podobieństwa, moim zdaniem, między Mikołajem II a Ludwikiem XVI. Jeden i drugi nie był określonego formatu politykiem. Jeden i drugi zawierał kompromisy: Ludwik XVI zgodził się na monarchię konstytucyjną pod naciskiem rewolucji, a Mikołaj II zgodził się na ograniczenie autokracji caratu w 1905 roku, aby zahamować rewolucję. Dwanaście lat później abdykował, aby uniknąć wojny domowej w kraju.

Jeden i drugi zapłacił bardzo wysoką cenę za swoje panowanie. Była to cena życia. Obaj zostali zgładzeni w imię realizacji zbrodniczej utopii, bo przecież Francja mogła funkcjonować jako monarchia konstytucyjna i wcale nie potrzebny był jej jakobinizm z szalejącym terrorem, kultem Najwyższej Istoty, jak i tym zamachem na Kościół jakim była ustawa o zaprzysiężeniu kleru. Podobnie w Rosji. Gdyby nie przeprowadzono zamachu stanu w Piotrogrodzie w listopadzie 1917 roku, a następnie nie rozpędzono Konstytuanty, to wcześniej czy później stworzyłby się jakiś umiarkowany rząd lub dyktatura wojskowa. To ostatnie byłoby lepsze niż komunizm. Zapewne Rosję czekała by wówczas seria jakichś powikłań, ale to nie byłoby to samo, co przynieśli temu krajowi zbrodniarze wychowani przed Lenina, wychowani do zabijania, bo bez realizacji przemocą „ideałów komunistycznych” są one pustą opowieścią. Tak oto zamordowanie monarchy jest tu kluczowe, ale też symboliczne.

Czy był Pan profesor w Moskwie?

Tak, i to niejednokrotnie.

Czy widział Pan Mauzoleum Lenina?

Z bliska, ale nie byłem w środku. Odnoszę wrażenie, że wchodząc tam człowiek jakby czcił doczesne szczątki tego zbrodniarza. Trzeba też pamiętać, kim był ten człowiek dla nas, Polaków. Niósł nam niewolę zaledwie kilkanaście miesięcy po przywróceniu do życia naszego państwa. Z tych powodów nie miałem na to ochoty.

Pytam, ponieważ nie rozumiem jednej kwestii: z jednej strony Rosyjski Kościół Prawosławny ogłasza świętym ostatniego cara zamordowanego przez rewolucję Lenina, a z drugiej ani Cerkiew, ani sami Rosjanie jakoś specjalnie nie protestują przeciwko mauzoleum Lenina, który ma na rękach krew prawosławnego świętego…

To jest symbol braku tożsamości dzisiejszych ludzi. Wielu konserwatystów na Zachodzie, ale również w Polsce, zdaje się wierzyć w to, że Rosja jakoś wydostała się z komunizmu i wkroczyła na drogę konserwatyzmu oraz próbuje iść drogą zachowania tradycji. Otóż nie! Rosja jest krajem bez tożsamości. Z jednej strony mamy straszliwe i zbrodnicze dziedzictwo komunistyczne, które nie zostało odrzucone, a mauzoleum Lenina wyraża to najmocniej. Z drugiej strony, współczesna Rosja próbuje czerpać ze źródeł swojej przeszłości historycznej. Właśnie dlatego próbuje sięgnąć przede wszystkim do dziedzictwa religijnego, a więc prawosławia, do ideologii caratu jako źródła potęgi, bo carat poprzez realizację despotyzmu, poprzez sprawowanie zaborczych rządów przyczynił się jednak do rozrostu państwa, jego awansu do światowej rangi mocarstwa. A więc Rosja ma powikłaną tożsamość, jeśli już, to dwoistą. Dopiero całkowite porzucenie dziedzictwa sowieckiego byłoby krokiem we właściwym kierunku. 

Oczywiście w historii nie da się wykreślić. Nie da się wykreślić przeszłości z naszego życia, a więc nikt nie może powiedzieć, że komunizmu nie było. Jednak dopiero zburzenie wszystkich pomników Lenina, usunięcie tego mauzoleum na Placu Czerwonym, usunięcie innych obiektów kultu komunistycznego, by sytuację przynajmniej w przestrzeni publicznej rozjaśniło. To się jednak nie stało, chociaż takie postulaty były wygłaszane, zwłaszcza w czasach, gdy od roku 1991 do roku 1999 prezydentem Rosji był Borys Jelcyn. Podnosiły się wówczas protesty, były także manifestacje publiczne, przede wszystkim weteranów komunizmu, różnych działaczy, ludzi z rodzin komunistów funkcyjnych. Miały miejsce wystąpienia, przede wszystkim weteranów „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”, mówiących, że „bez socjalizmu nie byłoby tego zwycięstwa”, że „zwycięstwo przyszło dzięki umiejętnemu przywództwu Stalina”, a wcześniej dzięki zbudowaniu ustroju komunistycznego rękami Lenina i w związku z tym nie należy się tego, co oni zrobili, wyrzekać, bo właśnie wtedy Rosja podetnie swoje korzenie.

Tak było za czasów Jelcyna. Ostatecznie władze ustąpiły, natomiast później, kiedy przyszedł do władzy Putin, te głosy ucichły. Obecny dyktator wypowiedział się kilka razy krytycznie o Leninie, a robił to w imię taktyki odwrócenia hasła z okresu Pierestrojki i wcześniejszej „odwilży” Chruszczowa. Wówczas głoszono hasło streszczające się w prostych słowach: „Dobry Lenin, zły Stalin”. Putin odwrócił to hasło i jego przekaz jest równie prosty: „Zły Lenin, dobry Stalin”. Zły był Lenin, ponieważ w krytycznej fazie I wojny światowej, kiedy wchodziła ona w rozstrzygającą fazę, za jego sprawą został dokonany wielki przewrót rewolucyjny. Państwo zostało rozbite od środka przez samych Rosjan, po czym doszło do jego paraliżu. Państwo to zostało w hierarchii światowej zdegradowane. Rosja po 1917 roku, a później Związek Sowiecki do momentu zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, były państwami, które nie pełniły roli pierwszoplanowego mocarstwa, chociaż świat się z nimi jakoś liczył, bo nie da się na długą metę izolować tak dużego państwa. Hasło o dobrym Stalinie i złym Leninie ma wykazać Rosjanom przede wszystkim, że to dzięki Stalinowi nastąpiła odbudowa mocarstwowej państwowości rosyjskiej. Trzeba bowiem pamiętać, że państwowość sowiecka jest uznawana za formę państwowości rosyjskiej i Stalin w tym spojrzeniu jest doceniany, a nie potępiany. Jest mowa o jego wielkich zasługach dla kraju. Te zasługi oczywiście są eksponowane w mass-mediach, czy w nauczaniu szkolnym. Głośno nie mówi się tego oczywiście w sposób taki, jak mówiono, gdy Stalin żył i gdy Stalin sam uprawiał kult własnej osoby, tj. że był geniuszem, wodzem narodów, wyzwolicielem, ojcem. Sądzę jednak, że wielu ludzi z obecnego aparatu państwa rosyjskiego tak istotnie myśli.

Cały czas powtarzać trzeba, że w Rosji utożsamia się sowiecką przeszłość z rosyjskim dziedzictwem państwowym. To wzmacnia ciągłość imperialnej państwowości. Zerwanie z nią wydaje się niewyobrażalne. 

Jednak nie przywrócono mauzoleum Stalina…

Nie było mauzoleum Stalina. Zwłoki tego Gruzina zabalsamowano w marcu 1953 r. i złożono obok Lenina, w mauzoleum jego imienia. Nota bene, zastępczą (zamiast religijnej) ceremonię pogrzebową przywódców sowieckich opracował sam Stalin w r. 1946, przy okazji chowania Michaiła Kalinina, przewodniczącego Najwyższego Sowietu. Dyktator nakazał wówczas ustanowić takie „obrzędy” jak wystawienie trumny na katafalku w Domu Związków. Stamtąd trumnę należało wyprowadzić i uformować pochód, kierując się na Plac Czerwony. Z podwyższenia, jakie daje Mauzoleum Lenina, odprawić trzeba ceremonię finalną. Przemówienie przywódcy, który jest następcą zmarłego, to punkt kluczowy. Zmarłego żegna się salutem artyleryjskim. Potem odprawić należy defiladę wojskową. Tak było to sprawowane aż do końca, tj. do śmierci Czernienki.

Dlaczego zatem Stalin nie leży w mauzoleum na Kremlu obok Lenina? Albo i więcej, dlaczego nie wyrzucono Lenina i nie wstawiono tam Stalina?

W 1962 roku obradował XXI zjazd partii komunistycznej i Chruszczow przeprowadził uchwałę o wyprowadzeniu mumii i zakopaniu jej w grobie ziemnym pod Murem kremlowskim. Tak jak wielu polskich turystów, widziałem to miejsce, byłem tam bardzo blisko. Nie ma jednak możliwości swobodnego podejścia, bo wisi tam łańcuch, który odgradza groby komunistycznych zbrodniarzy od dostępu publiczności. Na przykład kwiatów nie można tam położyć. W zabezpieczeniu tego miejsca przed ludźmi chodzi z pewnością o to, aby udaremnić ewentualne zbezczeszczenie tego obiektu. W każdym razie zwłoki zbrodniarza po prostu zgniły i uległy rozkładowi i nie da się już nic zrobić. Uchwały destalinizacyjne XXII Zjazdu stanowiły najdalej idący krok nowego kierownictwa ZSRR w rozliczeniach ze świeżo minioną epoką. To nie były kroki mające na celu systemową desowietyzację, bo na to nie pozwalało nastawienie elit państwa. Zresztą Chruszczow był człowiekiem sowieckim, co jest oczywiste. Jemu chodziło o ograniczoną destalinizację i zwalenie win za zbrodnie na jednego człowieka. To wówczas nie w pełni się udało, bo już w październiku 1964 r. przywódcę zdjęto ze stanowiska. Tak czy inaczej, gdyby ta decyzja Chruszczowa nie zapadła, należy przypuszczać, że na usunięcie zwłok Stalina z mauzoleum zdobyłby się dopiero Gorbaczow lub Jelcyn. A może mumia stałaby tam po dziś dzień… 

Lenin rozpoczął masowe czystki chrześcijan w Rosji. Stalin kontynuował jego „dzieło” do roku 1943, kiedy to ponownie otworzył cerkwie…

Po ustanowieniu dyktatury bolszewickiej w wyniku zamachu stanu w Piotrogrodzie jednym z pierwszych posunięć bolszewików z początku 1918 roku był dekret „O oddzieleniu kościoła i państwa”. Jakże to znajomo brzmi w naszych czasach, prawda?

To prawda…

Dekret ten postanawiał, że budynki kościelne przejmuje skarb państwa. Cerkiew traciła osobowość prawną, mogła funkcjonować jako stowarzyszenie religijne, ale państwo zabierało budynki sakralne na swoją własność. Rewolucyjne prawo stanowiło, iż jeżeli w miejscu, gdzie jest cerkiew (jako budynek) zgłosi się 15 obywateli z życzeniem jego „wypożyczenia” dla kultu, to władze lokalne mogą udostępnić budynek do sprawowania tego „Bogosłużenija”, czyli kultu, o ile jest do dyspozycji pop. Jeżeli popa na przykład zabito, to już może być problem. Przepis taki był z różnym skutkiem realizowany. W jednych miejscach udostępniono możliwość wykorzystania budynku. W innych nie, bo dopraszanie się ludzi u władz o łaskę niczego nie dawało. Charakteryzując możliwie zwięźle bolszewicką politykę religijną, trzeba jeszcze wymienić dwa kroki, jakie miały miejsce później. W 1922 roku, w wyniku prowadzenia zbrodniczej gospodarki komunizmu wojennego, jak też w następstwie wojny domowej i wojny z Polską, a przede wszystkim ogólnego rozprzężenia i wycieńczenia kraju, w tym likwidacji ziemiaństwa – doszło do głodu na ogromną skalę. Głód ten osiągnął niebotyczne rozmiary i szacuje się straty ludzkie na 2-3 miliony w całym kraju. Nie wiem, czy nie jest to zaniżone. 

Mówimy o Rosji, a nie o Wielkim Głodzie na Ukrainie?

Oczywiście mówimy o głodzie w Rosji w r. 1922, czyli 10 lat przed Wielkim Głodem na Ukrainie, który pochłonął przynajmniej dwa razy tyle ofiar śmiertelnych i w odróżnieniu od pierwszego nie był wywołany sztucznie przez państwo. W 1922 roku głód ogarnął głównie tereny Rosji rdzennej, Rosji europejskiej bez Ukrainy. Na Syberii miejscowi ludzie od zawsze się zmagali z głodem i tam ich położenie niewiele się w tym czasie zmieniło. Głód w Rosji ogarnął te tereny, które pod względem rolniczym kiedyś kwitły i dawały możliwość eksportu zboża na wielką skalę, co robił rząd carski (do 1914). W obliczu głodu, jak wiadomo, z dużą pomocą przyszedł polityk i filantrop amerykański, czyli Herbert Hoover, wybrany później na prezydenta. Jego misja nosiła nazwę American Relief Administration, czyli Amerykańskiej Administracji Pomocy. Gdyby nie akcja Hoovera, straty ludzkie podczas głodu w 1922 roku byłyby może nawet kilka razy większe.

Otóż w takich to realiach Lenin wpadł na pomysł o wydaniu dekretu o konfiskacie naczyń liturgicznych, żeby je sprzedać za granicę, bo są ze złota, ze szlachetnych metali. Wypowiedział wtedy zresztą słynne słowa: „Nadeszła taka sytuacja, jaka się już nie powtórzy nigdy, bo możemy ostatecznie przetrącić kręgosłup Cerkwi”. Cerkiew jest podporą kapitalizmu i musi być zniszczona. Nastąpił zrozumiały opór kleru prawosławnego i wtedy zaczęły się aresztowania nawet i biskupów, którzy odmówili realizacji wydania naczyń liturgicznych. Był to potężny cios w Cerkiew. Naczynia liturgiczne były konfiskowane, a Cerkiew była po prostu ograbiona.

Kolejny wielki krok antychrześcijański bolszewików to stalinowski dekret o stowarzyszeniach religijnych z 1929 roku. On ustanawiał szereg obostrzeń w stosowaniu przepisów i tak już wybitnie restrykcyjnych. Stalin teoretycznie nie podważał, ani nie znosił zasady, że jak 15 osób chce w cerkwi nabożeństwa, to budynek może być przez państwo wypożyczony, jeżeli znajdzie się pop i odprawi liturgię. Wprowadza się za to na przykład takie zarządzenia, jak choćby postanowienie, że podejmowanie ze strony Cerkwi jakiejkolwiek akcji charytatywnej jest surowo zabronione pod rygorem najdalszych sankcji karnych. Za prowadzenie katechezy również grozi obóz, albo nawet kara śmierci. Za wszelkie formy kultu publicznego, procesje etc. – to samo. To zbrodnicze „prawo” zniósł dopiero Gorbaczow w 1987 r. Można by jeszcze dodać, że w czasie, kiedy Rosja wchodziła do I wojny światowej latem 1914 roku, w Rosji było 290 biskupów. W latach trzydziestych, kiedy Stalin kierował państwem, zostało ich już tylko czterdziestu. O czymś to świadczy, prawda?

Z Kościołem katolickim rozprawili się Sowieci totalnie. Pozostały na terytorium całego imperium dwie czynne świątynie, aby zadośćuczynić żądaniom dyplomacji francuskiej i włoskiej, a z państwami tymi jakoś się liczono. Chodziło o umożliwienie słuchania mszy ambasadorom.  

Walka z chrześcijaństwem trwała, nie ustając ani na chwilę. Cerkwie były zamknięte, wysadzane w powietrze, podpalane etc. Oczywiście w tym samym czasie, kiedy działy się te straszne rzeczy na terytorium ZSRR, dyplomacja sowiecka oskarżała Polskę, że prześladuje prawosławnych w imię promocji katolicyzmu. To jednak inny temat, na inną rozmowę.

Chciałbym zwrócić uwagę, że w walce z religią bardzo istotną rolę pełniła tzw. Żywa Cerkiew. Był to ruch nie tyle inspirowany, co zorganizowany przez władze, w jakiejś mierze podobny do „księży patriotów” w PRL, tylko działający w dużo gorszym stylu. „Żywa Cerkiew” głosiła pogodzenie się Kościoła z ustrojem komunistycznym, bo skoro Pan Bóg dopuścił taką sytuację, to znaczy, że tak On chce. Niektórzy popi do tego się przystąpili, po to tylko, żeby zachować możliwość sprawowania kultu.

Gorszą, dużo paskudniejszą rolę odgrywał założony już wcześniej, ale silnie aktywny od 1934 r. Związek Walczących Bezbożników. W latach trzydziestych prowadzono wielką ofensywę ateistyczną. Do zagranicy Stalin konsekwentnie mówił, że w jego kraju panuje wolność religijna i w związku z tym każdy, kto chce, wyznaje religię, jaką chce. Gwarantuje to konstytucja z 5 grudnia 1936. Ale od razu dodawał, że ponieważ w ZSRR jest wolność w ogóle, to nie można zabronić i „walczącym bezbożnikom” swojej działalności. Oni też mają prawo uprawiać swoją propagandę, chociaż jest ona zwrócona przeciw religii jako takiej. Kiedy francuski minister spraw zagranicznych Pierre Laval zwrócił Stalinowi uwagę, że dla Francji nie jest dobrze być sojusznikiem kraju, który prowadzi prześladowania religijne, bo o wolność dla religii katolickiej upomina się Stolica Apostolska, a Francuzi są z reguły katolikami – Stalin spontanicznie odpowiedział słynnym pytaniem: „Papież. Ile on ma dywizji?”.

Należy pamiętać, że propaganda tzw. ruchu bezbożników była wyjątkowo obrzydliwa i miała zohydzić religię. Wystarczy może wspomnieć taki epizod. Mianowicie jednym z najbardziej popularnych w latach trzydziestych emblematów w walce z religią był bluźnierczy plakat przedstawiający Pana Jezusa (w domyśle pijanego) jak kupuje wódkę w jakiejś budzie (sklepie). Tego typu prymitywna propaganda była rozpowszechniana przez państwo wszystkim środkami masowego przekazu.

 Niestety, ale wiele się w tej kwestii nie zmieniło… No może poza tym, że obserwujemy – również w Polsce – jeszcze bardziej wulgarne, prymitywne i bluźniercze treści uderzające w Pana Boga, Kościół, katolików… Aż strach pomyśleć, z czyjego dziedzictwa czerpał niejaki Sławomir Nitras mówiąco o „opiłowaniu katolików”…

Tak niestety jest. Jestem – nie będę ukrywał – pod silnym wrażeniem, rzecz jasna, negatywnym, jak bardzo rządzący dzisiejszą Polską ustawiają się w roli przeciwników religii katolickiej. Nie do wyobrażenia było wcześniej, że czeka nas niemal lawina inicjatyw mających na celu przynajmniej zaszkodzić Kościołowi, jeśli już nie da się go pokonać. Hierarchia, nota bene, niezwykle słabo się broni. Właściwie to przeprasza, że żyje. Postępowi księża robią swoje. Naganiają ludzi – brzydko mówiąc – do liberalizmu i podważając każde słowa, które wypowie jakiś przytomny hierarcha. Martwi też słaby opór ludności przeciw restrykcyjnej i zaczepnej polityce wobec Kościoła. 

Wracając do Rosji. Do tego wszystkiego, co Pan profesor wymienił dodałbym jeszcze „proces Trockiego”, w którym bolszewik skazał Pana Boga na śmierć. Trocki też ma przecież dobrą prasę na Zachodzie. Dlaczego świat jest w nim tak bardzo zakochany? Dlaczego możemy często usłyszeć, że gdyby to on, a nie Stalin, doszedł do władzy, no to w Rosji na pewno byłby „raj na ziemi”.

Trocki był z pochodzenia Żydem, podobnie jak liczni przywódcy bolszewiccy (z wyjątkiem takich jak Stalin, Bucharin, czy Mołotow, nie licząc wyższych dowódców armii jak Tuchaczewski albo Woroszyłow, czy też szef dyplomacji Cziczerin). Trocki był fanatycznym wyznawcą „ducha” rewolucji komunistycznej, aż do granic możliwości. Nie miał żadnego interesu, ani żadnego celu, aby prowadzić inną politykę niż Stalin wobec religii. Gdyby mu udało się zagarnąć władzę po Leninie – na pewno nie byłoby lepiej na tym polu.

To zaś, że utrzymuje się uznanie dla Trockiego – podobnie jak gloryfikuje się „męczennicę rewolucji” Różę Luxemburg – jest zadziwiającym dowodem na to, że sfery intelektualne na Zachodzie utraciły równowagę umysłową. Jest to stwierdzenie bardzo oględne. Zresztą niedawno widzieliśmy kult Marksa na okoliczność jego dwustolecia urodzin w Niemczech. W tym kraju wspólnoty protestanckie poparły to jawnie. Co wyjątkowo skandaliczne, zaangażowała się w to dobrymi słowami również postępowa hierarchia katolicka, czy też może pseudo-katolicka. Myśl tych ludzi była prosta. Chciał sprawiedliwości. Promował walkę klas, ale inaczej się nie dało, bo był wyzysk. A że przy okazji głosił, iż religia to opium – to trudno. Dyskretnie to przemilczano.

 Decyzja Stalina z 1943 roku okazała się „strzałem w dziesiątkę”. Do dzisiaj przypomina się, że „to Stalin otworzył cerkwie”…

Stalin złagodził prześladowania religijne w 1943 roku, po zwycięskiej bitwie pod Stalingradem, kiedy już widział, że patriotyzm wielkorosyjski wymaga odwołania się także do religii, żeby się skutecznie bić z Niemcami aż do końca, angażując cały naród. Pod hasłami walki klas i z dewizą głoszącą, że „proletariusze nie mają ojczyzny” to nie wyjdzie.

Gdyby mógł jednak Pan profesor krótko rozwinąć ten wątek… Czy ktokolwiek uwierzył Sowietom? Jak na te oskarżenia reagowała Polska? A może faktycznie miały u nas miejsce prześladowania prawosławnych?

Myślę, że odwilż w zbrodniczej polityce antyreligijnej pozwalała na odwołanie się do uczuć ludności imperium (tej rosyjskiej przede wszystkim). Uczuć religijnych nie dało się przecież wygasić zupełnie, mimo ogromnego wysiłku państwa, bo od przewrotu Lenina mijało zaledwie 25 lat. Dużo większe znaczenie tych posunięć było w polityce zagranicznej. Stalin demonstrował sferom Zachodu (amerykańskim głównie), że kieruje się na drogę jakiejś polityki tolerancji. Cieszyło to zwolenników Rooseveltowskiego kursu na rzecz ugody z ZSRR.

Wróćmy do decyzji Stalina z 1943 roku…

Władze bolszewickie nie wycofały się z przepisów dotyczących ewentualnego wypożyczenia obywatelom budynku cerkwi dla celów kultu. W r. 1943 rzeczywiście cerkwie otwierano. Problem jednak w tym, że prawosławny episkopat Rosji został zdziesiątkowany, to po pierwsze. A po drugie: doszło do degeneracji Cerkwi, ponieważ służby bezpieczeństwa werbowały popów. Do cerkwi przysyłano agentów służb specjalnych.

Stalin zgodził się jeszcze na dwie bardzo ważne rzeczy. Na dopuszczenie, czy też na stworzenie akademii duchownej, żeby kształcić popów (czego nie było wolno) oraz na odbudowę Patriarchatu w Moskwie, który po 1917 roku został zlikwidowany.

To były dwa kluczowe ustępstwa Stalina, na które się zdobył w 1943 roku. Moim zdaniem, nie może być w związku z tym mowy o odrodzeniu religijnym. Patriarchat to oczywiście symbol i określony prestiż. Trzeba przecież pamiętać, że selekcja biskupów odbywała się przez NKWD, bo jak inaczej to sobie wyobrazić? To byli ludzie, których się udało zwerbować. Z nich wybierano ludzi do kierowania stolicami kościelnymi.

Ilu było agentów NKWD, GRU, KGB etc. wśród prawosławnych duchownych, a ilu prawdziwych kapłanów, biskupów etc.? Czy mamy tu dostępne jakieś konkretne, prawdziwe, albo chociaż przybliżone liczby?

Ja takich statystyk nie znam. Nie wiem, czy ktokolwiek zdołał to policzyć, bo Rosja do tej pory nie otworzyła archiwów swoich służb na tyle, żeby dogłębnie zbadano to zagadnienie. Niewątpliwie jednak werbunek służb komunistycznych był stosowany na szeroką skalę zwłaszcza duchownych wyższego szczebla. Poczynając od nowego patriarchy, Aleksija I, to byli ludzie powiązani z państwem w ten właśnie sposób. Obecny patriarcha Cyryl nawet nie ukrywa tego, że był człowiekiem związanym ze służbami. Można by jeszcze dodać, że kiedy Sobór Watykański II ogłosił ekumenizm, którego wcześniej Kościół katolicki nie znał, otworzyły się duże możliwości penetracji na Zachodzie Kościoła katolickiego a nie tylko wspólnot protestanckich. Rosja wysyłała na Zachód hierarchów-agentów. Hierarcha, który jedzie na przykład do Genewy na spotkanie ekumeniczne z Moskwy w latach 60-tych albo 70-tych, udaje się tam nie tylko jako hierarcha, ale także jako pracownik służb. Pracuje dla służb i sprawozdaje służbom różne rzeczy. To są wszystko fakty zupełnie bezsporne i dzisiaj o tym wolno szeroko mówić, oczywiście wszędzie poza Rosją. Przypadków nie było. Związek Sowiecki do ostatnich dni jego istnienia prowadził politykę wykorzystania hierarchii kościelnej, prawosławnej do zadań specjalnych. Jest wybitnie dziwne, że hierarchia katolicka a Kuria Rzymska w szczególności (zwłaszcza obecnie) nie pojmuje tego stanu rzeczy, a w każdym razie tak działa, jakby tego rozeznawała.

Wiktor Suworow w książce „Akwarium” pisał, że jest tylko jeden sposób, żeby odejść ze służby… przez komin. Agentem KGB, czy GRU jest się dożywotnio i bardzo często to służby decydują, kiedy ktoś z agentów ma zakończyć swój żywot. Czyżby nic w tej kwestii się nie zmieniło po upadku ZSRR? A może się zmieniło? Może popi-agenci autentycznie się nawrócili?

Moim zdaniem praktycznie nic się tutaj od upadku ZSRR nie zmieniło. Służby specjalne Rosji Putina stosuję bezwzględnie odwet za porzucenie tej służby i schronienie się na Zachodzie. Ten odwet to po prostu skrytobójcza egzekucja. Przypadki tego rodzaju przecież dobrze znamy.

Jaką rolę odegrali prawosławni duchowni – w zdecydowanej większości agenci KGB – w II Soborze Watykańskim oraz posoborowym ekumenizmie?

W tej kwestii mamy dwa zagadnienia – jawne i ukryte. To jawne określić łatwo. Starali się o udaremniali potępienia komunizmu, o co zabiegała duża część ojców soboru. Wspierali też ekumenizm, aby Kościół osłabić. Prawosławie operuje pojęciem własnego terytorium kanonicznego. Nie akcentuje uniwersalizmu, tak jak katolicyzm. Nie wyznaje dogmatu o powszechnej jurysdykcji ani Biskupa Rzymskiego ani jakiegokolwiek hierarchy. W tych warunkach ekumenizm nie jest takim zagrożeniem dla Cerkwi jak dla Kościoła.

To zaś ukryte działanie prawosławnej hierarchii na arenie międzynarodowej sprowadza się do pracy specjalnej dla służb państwa sowieckiego. Tu nie wiemy dokładnie niemal niczego, bo akta wywiadów rozmaitych państw (a już zwłaszcza Rosji) są chronione tajemnicą.  

Skoro Cyryl nawet nie ukrywa swojej współpracy ze służbami, to zastanawiam się, ilu „zwykłych” popów, którzy na przykład święcą nowo wybudowany pomnik Stalina, jest ludźmi służb, a ilu robi to z innych powodów…

W prawosławnych sferach nie istnieje coś takiego, jak jakiś rodzaj rygoryzmu moralnego. Przyzwoitość się nie liczy. Po prostu dobre jest to, co chce państwo. Reszta nie ma znaczenia. Państwu trzeba służyć i tak się to tłumaczy. Ci ludzie sami, którzy poszli na współpracę, byli donosicielami – tak się usprawiedliwiali, chociaż służyli państwu będącemu narzędziem zła. Imperium zła. Tu nic innego nie sposób powiedzieć, jak to, że taka jest po prostu specyfika Rosji. Tam jest inna mentalność. Państwo jest traktowane jako ta siła, której trzeba służyć do ostatnich granic. Tam nie ma oporu w imię zasady, że tak się nie godzi, że to jest służba „Bogu i mamonie”, albo „Bogu i szatanowi”. A jeżeli się wyłonił ktoś taki jak ojciec Mień w latach 90. XX wieku, który zaczął to odważnie krytykować, od razu zginął. Oczywiście śmierć zadano mu skrytobójczo.

Symbolicznie przyjmujemy, że upadek komunizmu następuje z chwilą rozwiązania ZSRR. Dla mnie jest to dyskusyjne, bo przecież KGB nie zostało ani wówczas ani później rozwiązane. Rozwiązuje się państwo ZSRR w Białowieży w 1991 roku, ale KGB dalej istnieje. Zmienia się jedynie jego nazwa. Po tym przewrocie, jakim był upadek ustroju komunistycznego, hierarchia prawosławna, która otrzymała teraz poparcie państwa, nie dopuszczała do stworzenia jakichkolwiek ośrodków ludzi autentycznie głoszących wiarę i pragnących nią żyć; żeby na przykład z tych środowisk wydobywał się głos krytyki także i wobec posunięć państwa, kiedy trzeba. Tego nie było i nie ma. Takie próby stłumiono w zarodku, a jeżeli ktoś się „wychylił”, to zginął, albo był przynajmniej ekskomunikowany.

Nie jest chyba bez znaczenia, że ze strony Cerkwi nie padło ani jedno słowo strofujące rządzących w ich polityce prowadzenia zaborczej wojny. Padły, owszem, słowa zagrzewające do walki i wytrwałości na tej drodze. Co gorsza, przywódca Cerkwi nawet groził światu, odwołując się do ulubionego motywu grożenia, jakim są zapowiedzi użycia broni atomowej.

Ktoś w kontrze może stwierdzić, że przecież Rosja po upadku komunizmu odbudowała Sobór Chrystusa Zbawiciela… Mało tego: Putin wpisuje do rosyjskiej konstytucji słowo „Bóg”, stoi w pierwszej ławce w cerkwi podczas uroczystości Bożego Narodzenia… To są tylko puste gesty? Zwolennicy Rosji jako nadziei dla cywilizacji chrześcijańskiej, którzy powtarzają, że Zachód zgnił, którzy wskazują, że żaden liczący się przywódca państwa na Zachodzie nie pójdzie do kościoła, nie mają jednak trochę racji? Nawet jeśli jest to wszystko maska, nawet jeśli to wszystko na pokaz, to czy nie jest to lepsze niż ateizm na serio, jaki mamy na Zachodzie?

To bardzo dobre pytanie. Moim zdaniem te fakty, o których Pan Redaktor przypomniał, są zupełnie nie znaczące. Słowo „Bóg” w rosyjskiej konstytucji jest ozdobnikiem. Tekst preambuły nie ma formy sankcji w postaci odwołania się do instancji wyższej (ponadludzkiej). Pojawianie się Putina w pierwszej ławce w cerkwi w wielkie święta, to nawiązanie do czasów Rosji carskiej.

Skoro to nic nie znaczące gesty, to dlaczego nie stać na podobne działania nikogo na Zachodzie?

Ponieważ tam jest szalejący liberalizm lewicowy, który nie popuszcza i próbuje przeprowadzić przymusową ateizację. Tam nawet wspomnienie słowa Bóg w jakimkolwiek akcie państwa nie przechodzi. W Rosji – póki co – tego nie ma. W Rosji się przymusowo nie ateizuje, ale za to Cerkiew została podporządkowana państwu jako jego agenda. Cerkiew po prostu pomaga rządowi, jak może, w utrzymaniu władzy. Polityki zaś, którą ten rząd prowadzi, nie poddaje się jakiejkolwiek próbie oceny z punktu widzenia moralnego.

Tutaj chyba dotykamy kwestii kluczowej: czy w takim modelu władzy Cerkiew jest niezbędnym elementem państwa, narodu, władzy w Rosji?

Moim zdaniem sprawa wygląda następująco: gdyby Cerkwi nie było, to nie sądzę, żeby władza post-komnustycznej Rosji musiała ją stworzyć, aby się utrzymać. Jednak Cerkiew jest, chociaż nie pełni takiej roli jak za carów. Skoro do prawosławnych kościołów chodzi jednak jakiś odsetek obywateli, chociaż niewielki, to państwo inwestuje w jej istnienie, żeby wspierała władzę, jak potrafi. Nawet jeśli Cerkiew nie wywiera większego wpływu na rosyjskie masy społeczne, to dobrze, że jest, bo tych kilka procent wiernych zawsze się przyda. Jej głos może też się liczyć dla tych, którzy nie praktykują, ale na przykład dobrze im odpowiada nawiązywanie do historii państwa, której od religii oderwać się nie da.

Trzeba wziąć pod uwagę i to, że ideologia komunistyczna w Rosji upadła i jest martwa. Nikt już nie wierzy w Marksa, Engelsa czy Lenina. Skoro nie ma się do czego odwołać, to odwołuje się do ideologii imperializmu i jednocześnie podkreśla się chrześcijańskie korzenie Rosji, jako przeciwwagi dla zgniłego, bo laickiego Zachodu, który cnotę i występek stawia na równi.

Bardzo dobrze działający system dyktatury (nie waham się tego podkreślić) wygląda dla niektórych konserwatystów na Zachodzie jako pozytywna alternatywa dla gnijącej cywilizacji w ich krajach. Upatrują zatem w Rosji współczesne państwo, które realizuje współpracę na linii państwo-Kościół. To dla państwa rosyjskiego z Putinem na czele jest korzystne. W rzeczywistości liczy się to, jak wygląda naprawdę ta współpraca. To dobrze, że patriarcha Cyryl od czasu do czasu przypomni, że istnieje piekło, że będzie Sąd Ostateczny, że Pan Bóg jest miłosierny, ale i sprawiedliwy. Z drugiej jednak strony ten sam człowiek nie krytykuje wywołania wojny przeciw Ukrainie.

Cerkiew de facto zniknęła w ZSRR, o czym już Pan profesor mówił. A państwo trwało…

Zniknęła, to prawda. Trzeba tutaj podkreślić, że jednak w czasach Gorbaczowa zaczęły się odtwarzać na niewielką skalę wspólnoty wierzących i dzięki temu nie doszło do kompletnego wyplenienia. Prawosławie jednak przetrwało. Nie uległo totalnej zagładzie. Oczywiście gdyby Cerkwi nie było, to państwo w jakimś kształcie by i tak funkcjonowało w oparciu o rządy twardej ręki, ideologię imperializmu i tak dalej. Rosjaninowi (chociaż z pewnością nie każdemu) miłe jest jednak odwoływanie się (choćby tylko odświętne) do dziedzictwa historii z prawosławiem jako jego istotnym elementem. To wcale nie musi oznaczać życia po chrześcijańsku.

Trzeba pamiętać, że państwo zainwestowało duże środki na małe cerkiewki, małe kapliczki, które można spotkać na każdym osiedlu w rosyjskich miastach. To wszystko zostało wykonane siłami państwa. Cerkiew tu była beneficjentem polityki państwa, którą prowadził zarówno rząd Jelcyna jak i rząd Putina.

Ktoś znowu mógłby odpowiedzieć: dlaczego czegoś takiego nie ma na Zachodzie? U nas nie dość, że państwo nie inwestuje w kaplice i kościoły, tylko bardziej w meczety, to dodatkowo robi wszystko, aby przejąć, sprzedać i zarobić na świątyniach, do których nie przychodzą już wierni…

Rewolucja francuska zafundowała nam rozdział Kościoła od państwa. Kościół ogłosiła stowarzyszeniem, do którego ludzie wchodzą bądź wychodzą. Państwo ma być na papierze bezstronne wobec wszelkich religii. W praktyce ateistyczne. System ten działa. Nie widać, aby się kończył.

Jak odnosi się Pan do głosów mówiących, że w Rosji nie ma takiego „szaleństwa dogmatycznego”, jakie ma obecnie miejsce w Kościele katolickim, ze względu na to, że Rosję ominął II Sobór Watykański? Właśnie dlatego, że w Rosji nie było II Soboru Watykańskiego istnieje tam „prawdziwa wiara”, która nie została wypaczona…

Rosję nie tylko ominął II Sobór Watykański, Rosję ominęły wszystkie sobory katolickie drugiego tysiąclecia, w tym oczywiście również Sobór Trydencki, który na nowo zdefiniował tożsamość Kościoła, w obliczu tragedii, jaką był rozłam wywołany przez Luta i jemu podobnych. Nie da się zaprzeczyć, że Kościół katolicki – o czym zresztą już mówiłem wielokrotnie – decyzją swoich przywódców zafundował sobie coś bardzo niedobrego. Mam tutaj na myśli i nie waham się użyć tego słowa, pierestrojkę po Soborze zakończonym w r. 1965. O ile jeszcze papieże tacy jak Paweł VI, Jan Paweł II, Benedykt XVI starali się mówić, że tu chodzi tylko o modyfikację taktyczną przede wszystkim duszpasterstwa, to Franciszek Kościoła już nawet nie ukrywał, że to, co się teraz dzieje, to rewolucyjna „terapia”. Ja nazywam to pierestrojką przez odwołanie do analogii historycznej.

Prawosławni nie mieli (i nie mają) pierestrojki u siebie i ciężko się nie zgodzić, że to dla nich dobrze. Tak samo prawosławni nie robią reform liturgicznych. Cerkiew bezwzględnie tłumi wszelkie próby eksperymentów liturgicznych i próbuje to absolutnie uniemożliwić. Gdyby pop wprowadził jakieś eksperymenty liturgiczne u siebie, w swojej parafii, i dowiedziałby się o tym jego ordynariusz, to byłby natychmiast suspendowany albo i ekskomunikowany. Myślę, że to nie ulega żadnej wątpliwości. Liturgia jest traktowana przez prawosławie jako skarb, którego ruszyć nie wolno. Były postulaty oczywiście, żeby liturgię skrócić, bo jest zbyt długa, ale zostało to oczywiście odrzucone przez hierarchię. Hierarchia nie odstępuje od tego, co jest i trudno mi nie powiedzieć, że to jest bardzo dobrze, bo ta liturgia wyrosła organicznie z wiary w przeszłości, a nie za biurkiem, jak obecna liturgia liberalna, narzucona w naszym Kościele.

Mówiąc zupełnie osobiście, bo do tego każdy ma tu prawo, nie jestem specjalnie zbudowany liturgią prawosławną pod względem estetycznym. Niespecjalnie te śpiewy cerkiewne na mnie działają… Jestem człowiekiem, który pozostaje pod ogromnym wpływem liturgii rzymskiej, oczywiście takiej, jaka była powszechna w Koście przed rewolucją soborową. Natomiast nie sposób nie przyznać, że w liturgii prawosławnej jest sacrum.

W tym wypadku istotnie Cerkiew ma określone dziedzictwo. Tylko pytanie: co z tego wynika? To, że nie są wykreślane dogmaty; że nikt nie próbuje zburzyć ustroju Cerkwi, co niestety ma obecnie miejsce w Kościele katolickim – jest ważne. Cerkiew jakoś broni się przed rewolucją, jaka ma miejsce w Kościele. Ale to nie wszystko. Prawosławie nie prowadzi działalności misyjnej… Działalność charytatywna jest tam ograniczona do minimum. Jeżeli gdzieś są ludzie mówiący po rosyjsku, to oczywiście idą do cerkwi. Tak jest w wielu miastach Zachodu. Problem jednak w tym, że za tym nie idzie budowanie społeczeństwa chrześcijańskiego. Na pewno nie można mówić o społeczeństwie chrześcijańskim w Rosji.

Kondycja religijna społeczeństwa rosyjskiego nie jest dobra. Zwracałbym uwagę na to, że jeśli na uroczystościach wielkanocnych pojawia się niewielki jednak odsetek wiernych w kraju, to fakt ten bardzo wiele znaczy. Jakiś czas temu podana wiadomość, że w całym kraju w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, czyli święto nad świętami, do cerkwi poszło kilka procent Rosjan. To pokazuje, że przeciętny Rosjanin żyje raczej bez Boga.

A jak odniesie się Pan do argumentu, że w sumie to dobrze, iż w prawosławiu nie ma papieża, ponieważ nie jest ono przez to uzależnione od decyzji jednego człowieka, tylko wszystko jest organiczne, lud może się nie zgodzić z hierarchą, a hierarcha z ludem etc…

Nie sądzę, aby to był właściwy trop w naszym myśleniu. Prawosławie jest wyznaniem w sumie niewielkim . Obejmuje oczywiście Rosję, ważna jest Grecja. Dochodzi diaspora Rosjan na Zachodzie i wspólnoty eklezjalne na Bliskim Wschodzie. Kościół katolicki jest dużo większy i ma swoje główne centra na Zachodzie. Tam zaś występuje silna infiltracja wrogów zewnętrznych – tj. sił liberalnych.

Przede wszystkim silnie oddziałuje jednak protestantyzm jako rodzaj chrześcijaństwa które się zreformowało. Zastąpiło ołtarze stołami, uznało, że małżeństwo można rozerwać itd. Z protestantyzmu wreszcie wyszedł impuls do ekumenizmu. To oddziaływanie protestantyzmu prowadzi do spustoszenia. Warto nadmienić, że w Kościele posoborowym nie są wprowadzane żadne innowacje, które nie byłyby już aplikowane przez protestantów u siebie. A ponieważ w ich wspólnotach nie przyniosło to bynajmniej rozkwitu, tym większe jest dla mnie zdumienie z powodu zaślepienia posoborowych hierarchów, przekonujących swych wiernych, że to wszystko dla dobra Kościoła…

Gdy zaś idzie o prymat Biskupa Rzymskiego i dogmat jego nieomylności – nie stanowią one na pewno przeszkody dla zdrowego rozwoju Kościoła. Zresztą instytucję nieomylności wprowadzono po to, aby papież nie musiał dla każdej decyzji swojej zapewniać sobie przyzwolenia Kościoła – czy to wówczas, kiedy definiuje nowe treści dogmatyczne, czy też określa zasady moralne. W czasach wielkiego zamętu to bardzo ważne. Tyle tylko, że aby ten system działał, papieżem nie może być hierarcha liberalny.

W mediach pojawiają się analizy na temat rosnącej liczby Rosjan wierzących w zmartwychwstanie Pana Jezusa. Jednocześnie ci sami ludzie wierzący w zmartwychwstanie bardzo często wierzą również we wróżki, czarownice, legendarne bestie i inne zabobony. Czyli dzieje się to, co konserwatyści zafascynowani Rosją krytykują na Zachodzie, gdzie zdarzają się przypadki, że osoby chodzące do kościoła czytają horoskopy etc. W przypadku Rosjan jakoś jednak zawsze udaje się znaleźć usprawiedliwienie dla wiary w zmartwychwstanie i jednocześnie wiary w czary… Dlaczego?

Jeżeli tak jest, nie sądzę, aby w dzisiejszym świecie Rosjanie byli społecznością wyjątkową. Na Zachodzie też tak to wygląda, a podobnie jest i u nas. Niemało Polaków ucieka się przecież do wróżenia i innych podobnych praktyk. A uchodzimy w oczach zagranicy za społeczeństwo konserwatywne.

Szereg miesięcy temu gubernator obwodu smoleńskiego Wasilij Anochin zapowiedział, że budynek rzymskokatolickiego kościoła Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w Smoleńsku zostanie w pełni odrestaurowany. Jak jednak informuje archidiecezja Matki Bożej w Moskwie, nie jest przewidziane przekazanie kościoła wiernym. Nie było również żadnych rozmów na temat możliwości pełnienia w nim posługi duszpasterskiej. W 1936 roku neogotycki kościół został odebrany wiernym, zdemontowano dzwony i krzyże, zdemontowano organy, a budynek przekazano na archiwum NKWD. Następnie pomieszczenia kościoła były wykorzystywane jako magazyn Archiwum Państwowego Obwodu Smoleńskiego. Jednak budynek został uznany za awaryjny i ostatecznie w 2013 r. instytucja opuściła dawny kościół – od tego czasu pomieszczenia są puste. W  rezultacie budynek uległ dewastacji. Wiadomość o odrestaurowaniu świątyni i nieprzekazaniu jej wiernym przeszła jakoś bez echa. Czy słusznie? Moim zdaniem jest ona pewnym symbolem…

Myślę, że nie może być inaczej. Wszystko co służy wzmocnieniu katolicyzmu na terytorium państwa rosyjskiego jest nie do przyjęcia dla jego władz. Katolicyzm jest – tak jak to było – pojmowany jako narzędzie sił obcych w penetrowaniu i przekształcaniu Rosji na modłę Zachodu. Przed takim działaniem trzeba się bronić. I to jest dewiza Cerkwi.

Stolica Apostolska chce dialogu z prawosławiem, o czym świadczą wypowiedzi niektórych hierarchów, którzy twierdzą nawet, że w 1054 roku nie było żadnej schizmy. Moskwa jednak ekumenizmu nie chce. Czy jednak można tutaj mówić o jakimkolwiek ekumenizmie, czy jest to już po prostu czysta polityka zarówno ze strony Watykanu jak i Cerkwi? Co obie strony, czyli Watykan zapraszający do rozmów i Moskwa, która nie chce rozmawiać, chcą ugrać?

Istotnie Watykan dzisiejszy mnoży swoje starania i pragnie dialogu dla dialogu… Proszę jednak zważyć, że mimo bardzo licznych gestów prorosyjskich (bardzo zresztą niepotrzebnych) ze strony poprzedniego papieża i jego Kurii – nie doszło do żadnego otwarcia dzisiejszej Rosji na katolicyzm. Z Moskwy nie wyszedł tu żaden impuls. Oczywiście rosyjska hierarchia powtarza hasła o ekumenizmie, ale czyni tak pro forma. Przewrót w nauce moralnej Kościoła, który przyniósł np. faktyczną akceptację homoseksualizmu przez papieża i jego otoczenie, doszedł jako dodatkowe uzasadnienie wielkiej ostrożności rosyjskiej Cerkwi w tzw. dialogu, ale to tylko pretekst. Dla prawosławnych wymarzoną jest sytuacja, kiedy sami nie ustępują w niczym, a partner, owszem, idzie na ustępstwa.

Na koniec pozwolę sobie zapytać o koncepcję neo-unii. Co to było i czy miało szansę się udać? Wiem, że jest to temat na kolejną, bardzo długą dyskusję, ale prosiłbym Pana o kilka słów na temat tej idei.

Neo-unia to idea Piusa XI. Ten wybitny papież zrozumiał, że Kościół greko-katolicki, który w Rzeczypospolitej powstał w następstwie unii brzeskiej z 1596 r. jest Kościołem dla narodowości ukraińskiej. Trudno było zakładać, że np. Rosjanie czy Białorusini przyłączą się do tej wspólnoty eklezjalnej. Wierząc więc w słuszność idei unii, postanowił papież nawracać prawosławnych, dając im ofertę powrotu do jedności ze Stolicą Apostolską w ramach nowego obrządku – bizantyjsko-słowiańskiego. Rosjanie, czy Białorusini mogliby zachować liturgię prawosławną, wschodnie prawo kanoniczne i inne osobliwości, ale przyjmowali by posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu.

Sama ta idea nie była na pewno zła. Wyrastała z nauki zawartej w encyklice Mortalium animos (1928), która głosi, że bez powrotu do Owczarni Chrystusa nie ma zbawienia dla chrześcijan od niej oddzielonych. W ówczesnych komentarzach katolickich wokół tego dokumentu wybrzmiewało stwierdzenie, iż papież nie może uchylić niczego z depozytu wiary, a ten depozyt zawiera nakaz posłuszeństwa Biskupowi Rzymskiemu. Idąc tak wytyczoną drogą, papież wydał jeszcze specjalną encyklikę Rerum orientalium, zapowiadając nowy rodzaj misji jaką miało być nawracanie prawosławnych właśnie poprzez neo-unię. Powołał Papieską Komisję Pro Russia w Kurii. Stworzył wreszcie Instytut Orientalny (Wschodni), aby kształcił księży w Rzymie z umiejętnością choćby odprawiania mszy w rycie wschodnim. Nad sprawami neo-unii opiekę sprawował jeden z kardynałów Kurii. Po odwołaniu z urzędu nuncjusza w Polsce objął te obowiązki kardynał Francesco Marmaggi.  

Planów papieskich nie można było jednak realizować na terytorium Rosji, bo państwo sowieckie postarało się o to, aby wszystkie takie starania udaremnić. W połowie lat dwudziestych misja jezuity o. Michela D’Herbigny do ZSRR dała zupełne fiasko. Tajnie wyświęconych biskupów rychło uniemożliwiło NKWD. Sytuacja byłaby niewątpliwie inna, gdyby w międzywojennej Rosji utrzymywał się taki ustrój, jaki zaprowadził Rząd Tymczasowy (1917), albo działała jakaś dyktatura wojskowa. Z pewnością można by było zrobić wówczas dużo więcej. W państwie Stalina to było niepodobieństwo. Każdy ksiądz z zagranicy, który przybyłby do „ojczyzny proletariatu” – z polecenia jakichkolwiek zewnętrznych ośrodków władzy – aby uprawiać duszpasterstwo, to szpieg winien śmierci.  D’Herbigny zostały tylko wydalony, bo gorsze potraktowanie groziło niepożądanymi powikłaniami w stosunkach z Francją, czego Sowieci chcieli uniknąć.

W tych okolicznościach akcja neo-unijna dała określone rezultaty (zresztą bardzo skromne) na terytorium jedynie Polski. Może dałoby to większy skutek przy poparciu władz. Trzeba jednak zauważyć, że rząd piłsudczykowski nie odnosił się do tej koncepcji watykańskiej życzliwie. Panowało w Warszawie przekonanie, iż popierając takie przedsięwzięcie, państwo polskie zafunduje sobie jeszcze jeden nowy konflikt religijny, bo prawosławni zaciekle bronili się przed neo-unią, oskarżając Stolicę Apostolską o zamach na ich tożsamość i w ogóle o wszystko, co najgorsze.  

Podkreślmy jedną rzecz. Idea unii była podstawowym środkiem realizacji idei jedności chrześcijan w Kościele sprzed soboru Watykańskiego II. Po tym soborze obrządki unijne zachowano, bo też trudno sobie wyobrazić, aby takie wspólnoty rozpędzać. Rzym poszedł jednak daleko w odstąpieniu od idei unii. Znalazło to wyraz w deklaracji podpisanej w Balamand (1993), w której Stolica Apostolska nawet odżegnała się do stosowania unii jako metody działania. Dokument ów operuje neologizmem „uniatyzm”, a zjawisko to krytykuje, zaliczając go do prozelityzmu. Tu oczywiście zaznaczyła swoją obecność ideologia ekumenizmu, jakże groźna. Nie nawracajmy, ale uprawiajmy dialog – tak można streścić to stanowisko. Jednym słowem, ważniejszy jest ekumenizm niż unia.

Dziękujemy za rozmowę

Z Tianjinu i Pekinu do Władywostoku – eurazjatycki pociąg dużych prędkości nadal jedzie

Sputnik / Siergiej Bobylew

Pepe Escobar: Z Tianjinu i Pekinu do Władywostoku – eurazjatycki pociąg dużych prędkości nadal jedzie

Pepe Escobar uncutnews/pepe-escobar-von-tianjin-und-peking-bis-wladiwostok-der-eurasische-hochgeschwindigkeitszug-rollt-weiter

Historia zapisze, że pierwszy tydzień września 2025 r. przeniósł wiek euroazjatycki na zupełnie nowy poziom.

Takie były oczekiwania przed trzema kluczowymi, powiązanymi ze sobą wydarzeniami: dorocznym szczytem Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Tianjinie, paradą z okazji Dnia Zwycięstwa w Pekinie i Wschodnim Forum Ekonomicznym we Władywostoku.

Jednak oczekiwania zostały przekroczone, biorąc pod uwagę skalę i zasięg tego, co się właśnie wydarzyło.

Szczyt Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Tianjinie umocnił dążenie Chin do ustanowienia prawdziwego globalnego zarządzania, co w praktyce oznacza bezceremonialne pogrzebanie „opartego na zasadach porządku międzynarodowego”, który pod rządami nowej administracji USA przekształcił się w pozbawiony zasad międzynarodowy chaos: w istocie w etos „wysadzimy świat w powietrze, jeśli nie będziemy w stanie go kontrolować”.

W Tianjinie nie tylko 10 pełnoprawnych członków SCO, ale także dwóch obserwatorów i 15 partnerów – z silną reprezentacją z Azji Południowo-Wschodniej – dyskutowało o niuansach niezbędnych do pokojowego rozwoju. Zdjęciem tygodnia, jeśli nie roku czy dekady, był trójstronny uścisk dłoni między Putinem, Xi i Modim: powrót pierwotnego, przesiąkniętego Primakowem RIC (Rosja-Indie-Chiny) w pełnej krasie. Jak zauważył profesor Zhang Weiwei z Uniwersytetu Fudan we Władywostoku, SCO systematycznie rozwija się w trzech obszarach: energetyki, czystego przemysłu i sztucznej inteligencji. Jednocześnie Azja Środkowa jest wreszcie postrzegana jako „geograficzne błogosławieństwo”, a nie „przekleństwo”.

Bezpośrednio po wydarzeniach w Tianjin, rosyjsko-chińskie partnerstwo strategiczne osiągnęło zupełnie nowy poziom, gdy prezydent Putin został przyjęty przez prezydenta Xi w Zhongnanhai, oficjalnej rezydencji głowy państwa chińskiego, aby dokonać kompleksowego przeglądu sytuacji na świecie.

Następnego dnia Pekin lśnił pod błękitnym niebem podczas imponującej parady wojskowej z okazji 80. rocznicy zwycięstwa Chin nad japońską inwazją i azjatyckiego rozdziału nazistowskiego faszyzmu. Było to pewne siebie geoekonomiczne supermocarstwo, szczycące się swoimi postępami militarnymi.

Tego samego dnia we Władywostoku rozpoczęło się Wschodnie Forum Ekonomiczne – niezrównana platforma dyskusji na temat ożywienia pan-euroazjatyckiego biznesu.

Co zaproponowały Chiny

To, co Chiny zaproponowały – a właściwie potwierdziły w Tianjinie – wykracza daleko poza koncepcję wangdao , która odnosi się do oświeconej, dobroczynnej potęgi, ale nie hegemona. To, co można by określić jako cechę charakterystyczną Pax Sinica pod rządami Xi, można podsumować mottem: „Handel, nie wojna – i dla wspólnego dobra, czyli dla wspólnoty wspólnej przyszłości”, jak ujmuje to Pekin.

Zarówno partnerzy ze Szanghajskiej Współpracy (SCO), jak i z BRICS doskonale rozumieją, że Chiny nie chcą zastąpić Pax Americana, który zawsze opierał się na „dyplomacji” kanonierek, obecnie trafnie przemianowanego na Departament Wojny. Niezależnie od histerii, jaką wywoła Zachód – czy to w Tybecie, Hongkongu, Sinciangu, na Morzu Południowochińskim, czy na Tajwanie – nic nie odwiedzie Pekinu od jego cywilizacyjnego, integracyjnego kursu.

Narodziny nowego porządku logistycznego

Droga z Tianjinu do Władywostoku rozwijała się przede wszystkim na trzech powiązanych ze sobą frontach: ropa naftowa i gaz, korytarze połączeń oraz masowy rozwój gospodarczy.

Zachód po prostu nie może pozbyć się patologii ciągłego niedoceniania Wschodu. Przez lata zarówno BRICS, jak i SCO były wyśmiewane w Waszyngtonie jako nieistotne tematy do rozmów. Jednak to właśnie ten wielostronny duch sprawia, że ​​przełomowe projekty, takie jak rurociąg „Siła Syberii-2”, stają się rzeczywistością.

„Siła Syberii-2” była planowana kilka lat temu, ale trudno było osiągnąć konsensus co do ostatecznej trasy. Gazprom faworyzował zachodnią Syberię do Xinjiangu przez góry Ałtaj. Chińczycy chcieli tranzytu przez Mongolię, bezpośrednio do centralnych Chin.

Ostatecznie zwyciężyła trasa mongolska. Decyzja zapadła dwa lata temu, a w ostatnich tygodniach ostateczny mechanizm cenowy został również ustalony na warunkach rynkowych. Ta ogromna zmiana geoekonomiczna oznacza, że ​​gaz z Półwyspu Jamalskiego, który miał być dostarczany do Europy gazociągami Nord Stream, będzie teraz dostarczany do Chin.

W swoim przemówieniu na sesji plenarnej we Władywostoku prezydent Putin położył szczególny nacisk na energetykę i łączność.

Jednak aby uchwycić szczegóły, trudno było o lepszy materiał niż dwa najważniejsze panele forum.

Jedno z nich poświęcone było zintegrowanemu rozwojowi Arktyki i rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Szczególne uwagi poświęcono Władimirowi Panowowi, który jest nie tylko czołowym ekspertem Rosatomu ds. Arktyki, ale także wiceprzewodniczącym Państwowej Komisji ds. Rozwoju Arktyki.

Kolejny panel był naprawdę dogłębny, ponieważ przedstawiał paralelę między początkami Północnej Drogi Morskiej (NSR) 500 lat temu – kiedy to rosyjski dyplomata Dmitrij Gierasimow stworzył pierwszy projekt Północnej Drogi Morskiej i pierwszą mapę linii brzegowej Oceanu Arktycznego i Zatoki Mużakowskiej – a wyzwaniami technologicznymi XXI wieku.

W tym panelu szczególnie imponującą prezentację wygłosił dyrektor generalny Rosatomu Aleksiej Lichaczow, którego wystąpienia uzupełnili eksperci, tacy jak Siergiej Wachurow, wiceprzewodniczący Rosyjskiego Kolegium Morskiego. Lichaczow omówił złożoną konstrukcję korytarza arktycznego, służącego głównie do transportu surowców: odpornego korytarza transportowego dla całej Azji Północno-Wschodniej.

To nic innego, jak narodziny nowego porządku logistycznego – wyobraźmy sobie prognozy pogody wspomagane sztuczną inteligencją i lodołamacze – z kluczowym udziałem Rosji.

Czy Władywostok stanie się kolejnym Hongkongiem?

Jak podkreślił Putin w swoim przemówieniu na sesji plenarnej, sedno sprawy leży w Transarktycznym Korytarzu Transportowym: niewątpliwie najważniejszym korytarzu łączności XXI wieku.

Nic więc dziwnego, że dyskusje we Władywostoku koncentrowały się wokół kluczowej roli energetyki jądrowej i lodołamaczy atomowych w zapewnieniu stabilności żeglugi wzdłuż szlaku NSR, a także wokół kwestii ochrony środowiska i wysiłków zmierzających do zabezpieczenia szeroko zakrojonych inwestycji w produkcję energii, jej przetwarzanie i budowę infrastruktury.

Wszystko to zbiegło się w czasie z aktualną dyskusją na temat Partnerstwa Wielkiej Eurazji – rdzenia rosyjskiej polityki geoekonomicznej – z ważnym wkładem ze strony Aleksieja Owerczuka, wiceprzewodniczącego rządu rosyjskiego, i uprzejmego Suhaila Khana, zastępcy sekretarza generalnego Szanghajskiej Organizacji Współpracy.

Absolutnie kluczowym rezultatem wszystkich tych dyskusji była zaskakująca reorientacja Rosatomu, który jednocześnie rozszerza działalność gospodarczą z Chinami, Indiami i Koreą Południową wzdłuż niezwykle strategicznego NSR.

Oznacza to w zasadzie, że Rosja bierze pod uwagę wszystkie czynniki, jeśli chodzi o organizację kompletnych systemów konwojowych do całorocznej, 365-dniowej nawigacji w Arktyce: po raz kolejny jest to nic innego jak nowy porządek ekonomiczny i technologiczny.

Dodajmy do tego ożywioną dyskusję na temat tego, w jaki sposób globalne Południe i Wschód będą przewodzić nowej gospodarce rozwijającej się.

Na przykład Herman Gref, prezes Sbierbanku, ujawnił, że największy rosyjski bank jest obecnie drugim co do wielkości na świecie pod względem liczby transakcji – ustępuje tylko JP Morgan.

Wen Wang z Uniwersytetu Renmin zauważył, że Chiny przechodzą przez bardzo silny proces de-amerykanizacji w obszarze edukacji i technologii, budując „własny system wiedzy”.

Dostrzega ogromny potencjał współpracy między Rosją a Chinami – zarówno gospodarczej, jak i finansowej – i podkreślił pilną potrzebę otwarcia rynków finansowych po obu stronach. To mogłoby przekształcić Władywostok w kolejny Hongkong. Kilku panelistów na forum zauważyło, że Władywostok ma wszystko, czego potrzeba, by stać się strategicznym centrum integracji Globalnego Południa.

Arktyka będzie centrum potencjalnych transakcji biznesowych między Rosjanami i Amerykanami; poważne rozmowy na ten temat toczą się od marca, a jednym z nich było niedawne spotkanie Putina i Trumpa.

Pośród kolosalnych wyzwań logistycznych, przełom gospodarczy w Arktyce, w pobliżu Alaski i na jej terenie, mógłby ostatecznie okazać się wyjściem z katastrofy gospodarczej Stanów Zjednoczonych. W ten sposób Arktyka – de facto zdominowana przez Rosję – mogłaby ostatecznie stać się uprzywilejowaną areną do oswojenia „Imperium Chaosu”.

Rosja zbudowała już rozległą, złożoną infrastrukturę w Arktyce – modernizując ją w czasie rzeczywistym. Ogromne porty, zakłady przetwórstwa LNG, całe miasta robotników i techników, ogromna przewaga floty lodołamaczy o napędzie atomowym (dziewięć w eksploatacji, dwa kolejne w budowie) – wszystkie te osiągnięcia stanowią rosyjską własność intelektualną, którą można wykorzystać w kontaktach ze Stanami Zjednoczonymi.

Ostatecznie te ekscytujące dni ubiegłego tygodnia utwierdziły przyszłość. Wielki Mistrz Ławrow po raz kolejny przedstawił zwięzłą wersję – komentując potrójne uściski dłoni między Putinem, Xi i Modim: „Pokaz, że trzy wielkie mocarstwa, reprezentujące trzy wielkie cywilizacje, uznają wspólnotę swoich interesów w wielu obszarach”.

To coś o wiele więcej: oto tworzy się nowy świat.

Źródło: Pepe Escobar: Z Tianjinu i Pekinu do Władywostoku, eurazjatycki pociąg dużych prędkości nie zwalnia tempa

Rosja zwiększy przesył gazu do Chin. Powstanie gazociąg Siła Syberii 2

Rosja zwiększy przesył gazu do Chin. Powstanie gazociąg Siła Syberii 2

Alicja Jankowska https://energetyka24.com/gaz/wiadomosci/rosja-zwiekszy-przesyl-gazu-do-chin-powstanie-tez-sila-syberii-2

Autor. kremlin.ru

Rosja jeszcze bardziej zacieśnia współpracę z Pekinem po utracie europejskich rynków. Podczas spotkania w Chinach podpisano porozumienia o zwiększeniu przesyłu gazu do Państwa Środka, a także postanowiono o budowie nowego, ogromnego gazociągu Siła Syberii 2, o co rosyjski Gazprom zabiegał od lat.

Podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SzOW rosyjski Gazprom i chiński koncern China National Petroleum Corporation (CNPC) zawarły porozumienie, by zwiększyć przesył gazu do Chin – poinformował Reuters.

Spółki podpisały także memorandum w sprawie budowy drugiej nitki rurociągu Siła Syberii – Siła Syberii 2. Zwiększenie przesyłu do Chin pomogłoby Rosji częściowo zrekompensować ograniczenie importu przez Unię Europejską. Po ogłoszeniu tych wiadomości akcje Gazpromu wzrosły o 0,5 proc. na giełdzie w Moskwie.

Nowe umowy rosyjsko-chińskie

Aleksiej Miller, prezes zarządu Gazpromu, przekazał, że osiągnięto porozumienie w sprawie zwiększenia dostaw gazu ziemnego przez istniejący gazociąg Siła Syberii, biegnący ze wschodniej Syberii bezpośrednio do Chin. Przesył wzrośnie o 6 mld m3 gazu, z 38 mld m3 do 44 mld m3 rocznie.

Ponadto przesył tzw. szlakiem dalekowschodnim, gazociągiem Sachalin–Chabarowsk–Władywostok z obwodu sachalińskiego Rosji do Chin, ma wzrosnąć z pierwotnie planowanych 10 mld m3 (Chiny w lutym 2022 r. zgodziły się, by kupować taką ilość rocznie do około 2026-2027 r.) do 12 mld m3 rocznie.

Jak oznajmił Miller, Gazprom zawarł również z Chinami porozumienie w sprawie budowy gazociągu Siła Syberii 2 z półwyspu Jamał, do czego spółka dążyła od lat. Jego przepustowość ma sięgnąć 50 mld m3 gazu rocznie.

„W dniu dzisiejszym podpisano prawnie wiążące porozumienie w sprawie budowy gazociągu Siły Syberii 2 oraz jego części tranzytowej Sojuz-Wostok przebiegającej przez Mongolię” – powiedział Miller. Poproszony o potwierdzenie umowy dotyczącej gazociągu, rzecznik rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych odpowiedział, że Chiny i Rosja zawsze „prowadziły pragmatyczną współpracę w różnych dziedzinach, w tym w energetyce”.

Nie jest wciąż znana cena gazu przesyłanego tą drogą – a jest to jeden z kluczowych czynników wpływających na koszt budowy gazociągu i sposób podziału tych kosztów między partnerów. Miller zapowiedział, że cena ta ma być niższa od ceny oferowanej europejskim odbiorcom ze względu na ogromne odległości i ukształtowanie terenu, na którym trzeba zbudować rurociąg. Jak pisał Reuters, brak postępów w sprawie cen za gaz z Siły Syberii 2 wskazuje, że Chiny domagają się znacznych rabatów od Rosji. Nie zdecydowano także jeszcze o tym, kto zbuduje gazociąg.

Spotkanie w Chinach

Według Aleksieja Millera budowa gazociągu z pól gazowych Bovanenkovo i Kharasavey w północnej Rosji przez rozlegle tereny Syberii do Mongolii, a następnie do Chin, byłaby największym i najbardziej kapitałochłonnym projektem gazowym na świecie.

Porozumienia w sprawie gazociągów podpisano w trakcie wizyty przywódcy Rosji Władimira Putina w Chinach. W poniedziałek Putin uczestniczył w szczycie SzOW, a w środę weźmie udział w paradzie wojskowej w Pekinie z okazji 80. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Azji.

Według informacji przekazanych przez Reutersa po spotkaniu Putina z prezydentem Chin Xi Jinpingiem i prezydentem Mongolii Ukhnaagiinem Khurelsukhem w Pekinie Kreml poinformował, że podczas rozmów z Chinami podpisano 22 umowy, w tym umowę o współpracy strategicznej między Gazpromem a CNPC, ale nie podano żadnych szczegółów.

Chiński rynek nie zastąpi europejskiego

Według Kremla Chiny są obecnie największym partnerem handlowym Rosji, największym nabywcą rosyjskiej ropy i gazu, drugim co do wielkości nabywcą rosyjskiego węgla i trzecim co do wielkości nabywcą rosyjskiego LNG.

Obecnie Gazprom dostarcza gaz ziemny do Chin przede wszystkim gazociągiem Siła Syberii w ramach 30-letniej umowy zawartej pod koniec 2019 r. W 2024 r. eksport wyniósł około 31 mld m3. Oczekuje się, że w tym roku dostawy osiągną planowaną wielkość mld 38 m3. Jednakże eksport do Chin to wciąż tylko niewielka część tego, co w szczytowym okresie Rosja przesyłała do Europy – w latach 2018-2019 wyeksportowała 177 mld m3 gazu na Stary Kontynent.

Gazociąg Jamał – Chiny. Rosja, Mongolia i Chiny przodują, Europejczycy [tj. UE] to idioci.

Thomas Röper https://anti-spiegel.ru/2025/russland-die-mongolei-und-china-sind-vorreiter-die-europaeer-sind-idioten

[Rosyjska telewizja jest źródłem]

Rosja, Mongolia i Chiny przodują, Europejczycy to idioci”.

UE zamierza odrzucić tanią rosyjską ropę i gaz w dłuższej perspektywie, nawet po zakończeniu konfliktu na Ukrainie. Chiny i Mongolia cieszą się, ponieważ planowane są nowe rurociągi, które będą je dostarczać w przyszłości, podczas gdy Europa pogrąża się w gospodarczej i politycznej nieistotności.

Anti-Spiegel 8 wrzesień 2025

Tygodniowy przegląd wiadomości rosyjskiej telewizji wyemitował w niedzielę komentarz do wyników szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Chinach i jego następstw. Przetłumaczyłem go, ponieważ szczyt obejmował również decyzję o budowie nowego gazociągu, który będzie tłoczył rosyjski gaz, pierwotnie przeznaczony dla Europy, do Chin.

———————————

Wydarzenia w Chinach w tym tygodniu wywołały prawdziwy wewnętrzny szok wśród obserwatorów na całym świecie. Dokładniej, istnieje na to nawet termin psychologiczny: „insight”, co po rosyjsku oznacza „oświecenie”. Krótko mówiąc: to objawienie.

Objawienie polega na tym, że Rosja, Chiny i Indie po prostu mocno trzymają się razem. Rosja jako najpotężniejsza potęga militarna, która ostatnio stała się jeszcze silniejsza; Chiny jako kraj o najszybszym ożywieniu gospodarczym w historii ludzkości; a Indie jako najludniejszy kraj na świecie, obecnie z najwyższymi wskaźnikami wzrostu gospodarczego. Razem stoimy na solidnym fundamencie, nie patrząc na zachodnich przeciwników. A wszystko to znajduje odzwierciedlenie w uderzających obrazach.

To znaczy, nowa oczywistość jest oczywista dla wszystkich; Wszyscy uświadomili sobie nowe proporcje i nowe powiązania dotyczące tego, co wielkie, a co małe, co się pojawia, a co już się pojawiło, i co przemija.

I kolejna jasność: Putin, Xi i Kim. Rosja, Chiny i Korea Północna. Na Zachodzie panuje prawdziwy wrzask bezsilnej furii. Potężne armie i zdeterminowane głowy państw.

Z Chińczykami mamy doświadczenie we współpracy wojskowej poprzez regularne ćwiczenia i koordynację wojskowo-polityczną. Z Koreańczykami mamy doświadczenie bojowe w obronie zbrojnej przed banderowską agresją na Kursku. Nasz wspólny potencjał militarny jest ogromny.

Jednocześnie ważne jest, aby chronić pokój jako wspólną ideę. Oś niemiecko-japońska – zwycięstwo nad nią w II wojnie światowej kosztowało nasz naród więcej niż cokolwiek innego. Nasza obecna potęga militarna jest gwarancją, że tragedia o takiej skali nigdy się nie powtórzy. A z drugiej strony, prawdziwie bezgraniczna chmura gołębi pokoju, która wzbiła się w niebo z chińskiej ziemi. Przenikliwy symbol.

Putin wielokrotnie, a nawet ostrożnie, mówił w Chinach o Trumpie, o jego szczerych staraniach o pokój na Ukrainie. I o tym, że jest światełko w tunelu: „Jeśli zdrowy rozsądek zwycięży, możliwe jest uzgodnienie akceptowalnej opcji zakończenia tego konfliktu. Zakładam, że tak. Zwłaszcza biorąc pod uwagę nastroje w obecnej administracji USA pod przewodnictwem prezydenta Trumpa, widzimy nie tylko apele, ale szczerą chęć znalezienia rozwiązania. Wydaje mi się, że jest światełko w tunelu”.

Z Władywostoku nadszedł już ważny sygnał. Anglia i Francja nadal entuzjastycznie mówią o wysłaniu wojsk na Ukrainę. Putin wydał dla nich ostrzeżenie, które było tak jasne jak znak z czaszką na linii wysokiego napięcia: Nie ingerujcie, zginiecie!

We Władywostoku Putin powiedział o przyczynach wojny i planach wysłania wojsk europejskich na Ukrainę: „Jednym z głównych powodów było przystąpienie Ukrainy do NATO. Dlatego jeśli wojska pojawią się tam, zwłaszcza teraz, w czasie działań wojennych, założymy, że będą one uzasadnionym celem do zniszczenia”.

Ogólnie rzecz biorąc, przeciwnicy mogą wiele się nauczyć od Szanghajskiej Organizacji Współpracy, której szczyt odbył się w Pekinie. Potrzebujesz kolejnego oświecenia?

Putin powiedział również: „Szanghajska Organizacja Współpracy nie wezwała nas do tego, byśmy sprzeciwiali się komukolwiek. Nie stawiamy sobie takiego zadania. Nie myślimy o tym, jak kogokolwiek przechytrzyć ani jak osiągnąć lepsze wyniki w konkurencji. Nie. Po prostu myślimy o tym, jak najlepiej zorganizować własną pracę i osiągnąć pozytywne rezultaty poprzez wspólne wysiłki. Na tym właśnie koncentruje się Szanghajska Organizacja Współpracy”.

Przykładem pozytywnego rezultatu jest największy na świecie projekt energetyczny, gazociąg Siła Syberii-2 z Rosji do Mongolii i Chin, o przepustowości 50 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. W zasadzie istnieje porozumienie. Zrobimy to i nikt tego gazociągu nie wysadzi w powietrze. Rosja, Mongolia i Chiny są pionierami; Europejczycy to idioci.

... Zatem z Chin nadeszło wiele powodów do oświecenia.

Rosyjska telewizja: „Z tymi Europejczykami nie ma już absolutnie nic do negocjacji”.

Thomas Röper  https://anti-spiegel.ru/2025/mit-diesen-europaeern-gibt-es-absolut-nichts-mehr-zu-verhandeln

[Jest to Niemiec mieszkający i pracujący od lat w Rosji. Pisze więc z rosyjskiego raczej punktu widzenia – ale sensownie. Wyłapywane błędy staram się wyjaśniać. Mirosław Dakowski]

„Mit diesen Europäern gibt es absolut nichts mehr zu verhandeln“

Rosyjska telewizja: „Z tymi Europejczykami nie ma już absolutnie nic do negocjacji”.

W zeszłym tygodniu UE pokazała swoje prawdziwe oblicze. Na spotkaniu dyplomatów UE uczestnicy otrzymali długopisy wykonane z łusek po pociskach wystrzelonych do rosyjskich żołnierzy na Ukrainie, które mogły również spowodować śmierć ludzi.

Anti-Spiegel 1 wrzesień 2025

Bardzo się cieszę, że skończyła się wakacyjna przerwa w cotygodniowym przeglądzie wiadomości w rosyjskiej telewizji, ponieważ z relacji, zwłaszcza od rosyjskiego korespondenta z Niemiec, często dowiaduję się o wydarzeniach politycznych w Europie i Niemczech, o których inne media nie wspominają.

Na przykład w niedzielę rosyjski korespondent z Niemiec poinformował, że Dania, kraj goszczący, przekazała europejskim ministrom spraw zagranicznych podczas piątkowego spotkania w Kopenhadze długopisy wykonane z łusek po pociskach wystrzelonych do rosyjskich żołnierzy na Ukrainie, które mogły nawet zabić ludzi. Nie wierzycie? Widać to na tym filmie:

Nic dziwnego, że Rosjanie od dawna zastanawiają się, co jeszcze mogą wynegocjować z “Europejczykami” [cudzysłów MD, nie mieszajmy szajki przy korycie z Europą] , skoro są tak zradykalizowani, że wręczają tak makabryczne prezenty swoim głównym dyplomatom, którzy powinni negocjować i osiągać porozumienia, a nikt nie ma im nic do zarzucenia. Wiedząc o tym, oświadczenie węgierskiego ministra spraw zagranicznych po spotkaniu, że UE chce długiej wojny, a nie pokoju, staje się tym bardziej zrozumiałe.

Ale to nie był jedyny temat relacji rosyjskiego korespondenta z Europy, dlatego przetłumaczyłem jego relację.

=======================================

Bruksela milczy, podczas gdy Kijów bombarduje „Przyjaźń”

Podobnie jak Ukraina, Europejczycy sabotują rozmowy pokojowe oraz wysiłki USA i Rosji, by zakończyć konflikt ukraińsko-rosyjski wszelkimi możliwymi sposobami. Nikt tam nie chce końca wojny. Z drugiej strony, UE po prostu nie będzie w stanie sfinansować wojny bez Ameryki, niezależnie od tego, co tam powiedzą.

Nasz europejski korespondent relacjonuje z Berlina:

W zeszłym tygodniu, według statystyk, w Niemczech zamknięto kilkadziesiąt firm, ale otwarto nową fabrykę. W Unterlüß w Dolnej Saksonii uruchomiono linię montażową do produkcji granatów kalibru 155 mm dla koncernu Rheinmetall. Produkcja ma osiągnąć 350 000 sztuk rocznie do 2027 roku. Niemiecki minister obrony Boris Pistorius powiedział o tym wydarzeniu: „Jestem przekonany, że tempo produkcji będzie równie imponujące, jak tempo budowy tego zakładu. W ciągu zaledwie 18 miesięcy”.

Wydarzenie jest kolosalne jak na standardy europejskie: Wreszcie jest się czym pochwalić: mamy militaryzację; do tej pory to były tylko puste słowa. Aby jeszcze bardziej podkreślić wagę tego momentu, Sekretarz Generalny NATO Rutte pojawił się na otwarciu wraz z niemieckim ministrem obrony i szefem firmy, która według doniesień prasowych jest dosłownie numerem jeden na rosyjskiej liście śmierci.

Rutte dał się ponieść emocjom i nie zdawał sobie sprawy, że zdradza tajemnicę wojskową, mówiąc: „Mamy wielu sojuszników, którzy również uczestniczą w rozbudowie ukraińskich sił zbrojnych i będą to robić w przyszłości, po długotrwałym zawieszeniu broni, co jest nawet lepsze niż pokój”.

Nie chcą pokoju, ponieważ oznaczałoby to prawną formalizację rzeczywistości, którą uważają za wyjątkowo nieprzyjemną: klęski wojennej. Zawieszenie broni natomiast pozwala na utrzymanie sytuacji w stanie przejściowym przez lata, zgromadzenie sił, a następnie ponowne otwarcie „puszki” w odpowiednim momencie.

Największą przeszkodą w realizacji tego planu jest postawa Stanów Zjednoczonych. Dlatego kanclerz Merz codziennie narzeka na Putina. Pozornie zwraca się do całego świata, ale główny odbiorca jest jasny, gdy Merz mówi: „Ta wojna może trwać wiele miesięcy. Musimy być na nią przygotowani. Jesteśmy gotowi do bliskiej współpracy z naszymi europejskimi partnerami, Amerykanami, a także z Koalicją Chętnych”.

Koalicja pragnie obecnie bardziej niż czegokolwiek innego gwarancji bezpieczeństwa, które zapewnią oczekiwane zamrożenie konfliktu po zawieszeniu broni. W piątek ministrowie obrony UE pracowali nad listą w Kopenhadze, ale przewodnicząca Komisji Europejskiej, która spędziła całą drugą połowę tygodnia podróżując po krajach bałtyckich, zdawała się z góry wiedzieć, co z tego wyniknie.

Nie wymagało to jednak wielkiej inteligencji. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oświadczyła: „Pierwszą linią obrony będzie wysoce zmotywowana i dobrze finansowana armia ukraińska. Drugą linią obrony będzie koalicja chętnych, wielonarodowych wojsk, które mogą przybyć na Ukrainę. Wciąż badamy, czy jest to konieczne”.

„Badamy” w tym przypadku to eufemizm maskujący dezorientację i wahanie. Półtora roku, odkąd Macron wezwał UE do wysłania wojsk na Ukrainę, rozgniewał wielu, zwłaszcza południowych sąsiadów, co po raz kolejny wyjaśnił wicepremier Włoch Matteo Salvini: „Kiedy głowa państwa europejskiego, naszego sąsiada, powtarza od miesięcy: »Jesteśmy gotowi do walki«, niektórzy myślą, że jutro powinniśmy wysłać naszych żołnierzy z butami, karabinami i hełmami na Ukrainę, by walczyli i ginęli. Nie! Nie! Czas działać dyplomatycznie”.

Niemniej jednak, jak donosi Politico, sojusznicy rozważają opcję utworzenia 40-kilometrowej strefy buforowej wzdłuż linii kontaktu, w której rozmieszczone zostałyby wojska „Koalicji Nieszczęśników” – od 4000 do 60 000 żołnierzy.

Ten zasięg wskazuje jednak na nieprzemyślany charakter całego planu, a dokładniej, na jego całkowity brak jakichkolwiek działań, połączony z jednoczesną sugestią energicznych działań, najwyraźniej mających na celu wzbudzenie zainteresowania administracji Trumpa udziałem w tym, co początkowo wydaje się być oszustwem wojskowym.

Omawiana jest również kwestia sankcji wtórnych. Sankcje pierwotne zostały całkowicie wyczerpane, ale nie ma to wpływu na prace nad 19. pakietem. Teraz na porządku dziennym jest wywieranie presji na partnerów handlowych Rosji: UE sygnalizuje Waszyngtonowi gotowość do wsparcia tego ryzykownego przedsięwzięcia.

Prezydent Francji Emmanuel Macron oświadczył: „Nadchodzące dni będą kluczowe. Oznaczają one koniec terminu, który ustaliliśmy z prezydentem Trumpem i prezydentem Zełenskim na zapewnienie pierwszych spotkań, i będziemy nadal naciskać na dodatkowe sankcje”.

Spotkanie ministrów spraw zagranicznych UE w sobotę, które odbyło się w stolicy Danii po spotkaniach ministrów obrony, było paralelą do bajki „Lis i winogrona”.

Zachód i rosyjskie aktywa.

Szefowa unijnej dyplomacji Kallas ubolewała nad katastrofalnym brakiem funduszy na wsparcie reżimu w Kijowie i zakup amerykańskiej broni dla ukraińskich sił zbrojnych. Ale w belgijskim depozycie znajduje się 200 miliardów euro, a ona nie potrafi wymyślić w miarę legalnego sposobu na zdobycie rosyjskich pieniędzy. Von der Leyen rzuca obietnicami: Przejmiemy to wszystko.

Belgijski premier Bart de Wever, stojąc obok ponuro wyglądającego kanclerza Merza, powiedział: „To są fundusze rosyjskiego banku centralnego. Fundusze banku centralnego korzystają z immunitetu prawnego. A jeśli zasygnalizujecie światu, że w Europie może zapaść decyzja polityczna o konfiskacie funduszy państwowych, i że zostaną one następnie skonfiskowane, będą tego konsekwencje. Inne kraje wycofają swoje fundusze państwowe”.

Teraz jednak mają pomysł: przekształcenie zamrożonych aktywów w bardziej ryzykowne, a tym samym bardziej dochodowe papiery wartościowe, aby zapewnić więcej pieniędzy na utrzymanie reżimu w Kijowie. Jednak i tu pojawia się problem, ponieważ bez zgody właściciela aktywów manipulacje przynoszące straty są nielegalne.

A potem w tym tygodniu pojawiły się Węgry. Budapeszt pozywa Radę Europy za nielegalne przekierowanie zysków z rosyjskich aktywów na Ukrainę.

I tutaj Węgrzy mogą skorzystać z doświadczenia rosyjskiego biznesmena Usmanowa, a być może nawet jego ciętych prawników. Aliszer Usmanow od lat pozywa zachodnie media za rozpowszechnianie różnych fake newsów, co skłoniło UE do nałożenia na niego sankcji. Reuters, Times, New York Times, Le Monde, Guardian, Wall Street Journal, Forbes, Politico, Spiegel, Süddeutsche Zeitung – dziesiątki mediów uległy już naciskom Usmanowa i zostały zmuszone do usunięcia zniesławiających materiałów.

Okazuje się jednak, że to dopiero początek. Teraz kolej na Radę Europy, która odpowie za szkody wyrządzone jego osobistej i biznesowej reputacji.

Jednak Budapeszt ma oczywiście nieco inne powody pozwu przeciwko UE, jak wyjaśnił węgierski minister spraw zagranicznych Peter Szijjarto: „Komisja Europejska nie podejmuje żadnych działań w związku z ukraińskimi atakami zagrażającymi węgierskim dostawom energii.

Odpowiedź jest prosta: Komisja Europejska nie jest już Komisją Europejską, ale „Komisją Ukraińską”. Nie reprezentuje interesów Europy ani państw członkowskich UE, lecz interesy Ukrainy”.

Budapeszt zareaguje na bezczynność Brukseli w sprawie ukraińskich ataków dronów na ropociąg Przyjaźń, nie wpuszczając Ukrainy do UE zgodnie z przepisami, a już na pewno nie w trybie przyspieszonym. Absolutnie nie.

Jeśli chodzi o Ukrainę, Węgry również mogłyby odciąć jej prąd, ale na razie ograniczają się do wywierania politycznego wpływu na całą bandę Zełenskiego i na poszczególne osoby, takie jak jej prominentny członek, dowódca oddziałów dronów, niejaki Browdi, alias Magyar. Jest on Węgrem ze strony ojca i z powodu ataków na ropociąg Przyjaźń miał zakaz wjazdu do ojczyzny ojca.

Jak zawsze, gdy w grę wchodzi polski minister spraw zagranicznych Sikorski, historia przybrała nieco komiczny obrót, ponieważ Sikorski napisał na X: „Komandorze Magyar, jeśli potrzebuje pan odpoczynku i relaksu, a Węgry pana nie wpuszczą, proszę być naszym gościem w Polsce”.

I tu nie jest jasne, co jest ważniejsze dla Polaków – chęć zdenerwowania Orbána czy chęć zdenerwowania własnego prezydenta Nawrockiego, który postanowił jeszcze bardziej zwiększyć presję na Ukraińców, którzy przyjeżdżają do Polski i zaczynają machać flagami Bandery, śpiewając banderowskie pieśni.

Najpierw Nawrocki, członek nacjonalistycznej partii Prawo i Sprawiedliwość [Widać przegięcia autora. Prezydent Nawrocki nie był i nie jest członkiem PiS, a ci ostatni nie sa przecież “nacjonalistami”, ani nawet narodowcami. M. Dakowski] , obiecał zrównać wszystkie symbole Bandery z symbolami nazistowskimi, a następnie ograniczyć świadczenia socjalne i bezpłatne ubezpieczenie zdrowotne dla bezrobotnych ukraińskich uchodźców. Oświadczył: „Polscy obywatele we własnym kraju są w gorszej sytuacji niż nasi goście z Ukrainy. I nie zgadzam się z tym, Szanowni Państwo. Jak powiedziałem: Polska przede wszystkim, Polacy przede wszystkim”.

Naturalne napięcia między Warszawą a Kijowem, które przez jakiś czas tłumiła rusofobia,[po stronie władz warszawskich – narzucona MD] teraz znów wybuchły. Groźby ukraińskich mediów, by wzniecić agresję wśród uchodźców – w końcu sami ich wpuściliście – szybko doprowadziły do ​​bezpośrednich działań.

Ukrainiec podpalił budynek mieszkalny w Polsce i opublikował w mediach społecznościowych film, w którym powiedział: „Spójrzcie, co robią nasi ludzie! Dom został podpalony. Nie macie pojęcia, do czego zdolni są nasi Ukraińcy!”.

Pożar został ugaszony, a komentator aresztowany. Teraz będzie robił nagrania z okopów. 

Ale wkrótce będzie jeszcze ciekawiej, ponieważ obecny prezydent Polski i były szef Instytutu Pamięci Narodowej zamierza spojrzeć na kwestię ukraińską nie tylko w jej obecnym kontekście, ale w całej jej krwawej historycznej retrospektywie. Oznacza to, że wykorzysta ją do walki z krajowymi oponentami w osobie liberalnego, proeuropejskiego rządu Tuska.

Tusk poszedł za głosem serca i wskazówkami z Brukseli i wraz z Macronem i Merzem udał się do Mołdawii w Dniu Niepodległości, aby “bronić demokracji”. W Mołdawii Tusk powiedział: „Przyszłość Mołdawii leży w UE. Europa to projekt pokojowy, a Mołdawia jest częścią tego projektu”.

Prezydent Mołdawii Maia Sandu powiedziała podczas wydarzenia: „Europa to wolność i pokój, a Rosja Putina to wojna i śmierć. Mołdawianie już wybrali właściwą drogę, drogę europejską, drogę pokoju”.

Jak pomogli Mołdawianom dokonać właściwego wyboru, jest powszechnie znane. W ostatnich wyborach prezydenckich rząd otworzył dwa lokale wyborcze w Rosji, gdzie mieszka nawet pół miliona wyborców, ale setki lokali wyborczych w Europie. Teraz Sandu planuje zastosować tę samą sztuczkę w mołdawskich wyborach parlamentarnych. A jeśli jej się uda, może nawet dołączyć do „koalicji chętnych” i wysłać na Ukrainę nawet 700 najemników w ramach hipotetycznej misji europejskiej, a dokładniej, przyłączyć Mołdawię do Rumunii i zaatakować Naddniestrze. Wszystkie opcje są otwarte.

We Francji za tydzień zbliża się kolejny kryzys rządowy, który nie uratuje kraju przed zbliżającą się niewypłacalnością. Wielka Brytania śmiało idzie w ślady Argentyny i dołącza do klubu niegdyś bogatych krajów. Niemcy siedzą na pożyczonym worku pieniędzy, który nie uchroni ich przed koniecznością cięć wydatków socjalnych, ponieważ te pieniądze nie są przeznaczone na ratowanie gospodarki, ale na zbrojenia, rozbudowę armii i na Ukrainę.

Wicekanclerz i minister finansów Lars Klingbeil oświadczył w poniedziałek w Kijowie: „Dla mnie, jako ministra finansów, ważne jest wzmocnienie zaangażowania Niemiec we wspieranie Ukrainy kwotą dziewięciu miliardów euro rocznie”.

Dokładnie tydzień temu kanclerz Merz ogłosił koniec państwa opiekuńczego. Sześć dni temu jego wicekanclerz i minister finansów Klingbeil przywiózł do Kijowa hojne prezenty.

A dla Niemców ten rząd ma nowinę: każdy, kto nie wstąpi dobrowolnie do Bundeswehry, będzie do tego zmuszony, jak wyjaśnił minister obrony Pistorius: „Potrzebujemy nie tylko dobrze wyposażonych żołnierzy; ciężko nad tym pracujemy od dwóch i pół roku i nie przestaniemy. Potrzebujemy również silnej Bundeswehry”.

„Silna Bundeswehra” oznacza ludzi zmotywowanych. Albo, sądząc po zachowaniu europejskich polityków, ludzi zastraszonych. „Rosja to drapieżnik” – powiedziała niedawno von der Leyen, a Macron natychmiast się z nią zgodził. Merz dołączył do Macrona, który w zeszłym tygodniu nazwał Putina „kanibalem”.

W wywiadzie dla francuskich mediów Merz został zapytany: „Jak się mówi „Wilkołak” po niemiecku? Dzieciożerca?”.

„Tak. Są jeszcze bardziej prymitywne wersje” – odpowiedział Merz.

„Czy używa pan tego słowa? Czy mógłby pan go użyć w odniesieniu do niego?”.

„Tak, tak właśnie widzę Putina”.

Naprawdę tak postrzega się Rosję. Na otwarciu sobotniego spotkania ministrów spraw zagranicznych UE duński kolega położył na stole prezent dla każdego z nich: długopis zrobiony z łusek po nabojach wystrzelonych do rosyjskich żołnierzy. Jeden z nich mógł nawet kogoś zabić. Oto elita europejskiej dyplomacji: dziś długopisy z łusek po nabojach, a jutro abażury z ludzkiej skóry i kubki z czaszek?

Jeśli zignorujemy fakt, że takie rzeczy są głęboko zakorzenione w europejskiej tradycji kulturowej i skupimy się na teraźniejszości, to wszystko skończy się strachem, niepewnością i rozpaczą. Doświadczenie pokazuje, że degradacja polityczna prowadzi do całkowitej utraty człowieczeństwa.

Ręce, które wzięły te pióra, prawdopodobnie nie są już warte uścisku. Dla Rosji sytuacja staje się jednak znacznie łatwiejsza, ponieważ, poza nielicznymi wyjątkami, nie ma już absolutnie nic do negocjacji z obecnymi europejskimi przywódcami.

Wizje czy proroctwa o przyszłości Polski

Czy proroctwo o „iskrze z Polski” już się spełniło?

https://pch24.pl/czy-proroctwo-o-iskrze-z-polski-juz-sie-spelnilo

(Oprac. PCh24.pl)

Przypomnijmy, że najsłynniejsze obecnie proroctwo o Polsce pochodzi z Dzienniczka św. siostry Faustyny Kowalskiej. Polskę szczególnie umiłowałem, a jeśli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostatnie przyjście Moje. To słowa samego Jezusa – które robią na nas wielkie wrażenie. Nie mamy obowiązku, żeby w nie wierzyć, ale siostra Faustyna została przecież wyniesiona na ołtarze, a jej pisma drobiazgowo przebadano. Dzienniczek ma imprimatur i wielokrotnie powoływali się na niego dostojnicy kościelni, na czele z apostołem Miłosierdzia Bożego, Jana Pawłem II. To naprawdę mocne uwiarygodnienie. Niektórzy to właśnie w zapoczątkowaniu kultu Miłosierdzia Bożego, który z Polski rozprzestrzenił się na świat, i działalności papieża-Polaka widzą wypełnienie się już „proroctwa o iskrze”. Ale czy to już wszystko? Przecież w tym i innych proroctwach mowa jest wyraźnie o wielkości całego narodu. Raczej nie może chodzić tylko o to, że pielgrzymi z zagranicy będą przyjeżdżać do Łagiewnik, a spora część katolików na świecie będzie kojarzyć, że Jan Paweł II i Faustyna pochodzili z Polski. A na tym etapie jesteśmy teraz…

Zastanówmy się, co oznaczają te słowa: Wywyższę was w potędze i świętości… – czyż świętość i potęga są tu wyraźnie nieodłączne? Jeśli tak, to właśnie świętość ma zaowocować wielkimi rzeczami. Tak, można powiedzieć, że to standardowe działanie Bożej Opatrzności, bo dlaczego „święci” są wpływowi? – odpowiedź jest prosta: bo są święci, po prostu z tego wypływa ich siła. Świętość powoduje unikanie błędów. I szerzej patrząc, także cały kraj, w którym zyskają przewagę ludzie kierujący się Dekalogiem, uniknie błędów. Ludzie będą niejako wymuszać etyczne zachowania swoich przywódców. Odwrotnie niż to się dzieje w społeczeństwach zepsutych moralnie, w których elity rządzące hołdują najgorszym patologiom. Ten proces „uświęcenia” narodu z czasem musi zaowocować wzrostem znaczenia kraju, bo pozytywne rzeczy nałożą się na siebie i wzajemnie wzmocnią, a sukces przyciągnie uwagę obcokrajowców chcących czerpać z tych dobrych doświadczeń.

A co ze słowami jeśli posłuszna będzie woli Mojej? Jaka jest ta wola? Oczywiście to życie na chrześcijańskich zasadach, ale czy mamy jeszcze jakieś wskazówki co do ukierunkowania naszego apostolskiego zaangażowania poza tym, co zapisała św. Faustyna?

Przesłanie zawarte w Dzienniczku ma prawdopodobnie dlatego bardziej ogólny charakter, że miało być to dzieło uniwersalne, znane na całym świecie i tłumaczone na dziesiątki języków. Jednak Chrystus objawił tajemnice Swojego miłosiernego Serca także siostrze Helenie Majewskiej, której wizje są dopełnieniem orędzia podyktowanego św. siostrze Faustynie. Między innymi u Majewskiej znajdujemy rozszerzenie i bardziej szczegółowe wskazówki na temat misji Polski.

Polska Jonaszem narodów siostra Helena Majewska

Siostra Helena Majewska to kolejna po św. Faustynie polska apostołka Miłosierdzia Bożego. Ta wileńska mistyczka ze zgromadzenia Sióstr od Aniołów, podobnie jak Faustyna prowadzona duchowo przez spowiednika bł. Michała Sopoćkę, wciąż jest bardzo mało znana w Polsce. Od najmłodszych lat towarzyszyły jej wizje Chrystusa i Maryi, a także świętych i zmarłych. Jej Dziennik to zapis niezwykłych przeżyć i objawień, jakich doświadczyła w swoim życiu duchowym.

Podczas wizji zapisanej 18 stycznia 1941 roku (D. 105) Chrystus polecił siostrze Majewskiej, aby przypomniała sobie z Pisma Świętego historię Jonasza i przyrównał ją do sytuacji Polski:

Ojczyzna twoja ma powtórzyć to wielkie dzieło odkupienia. Gdy Kościół Katolicki przez namiestnika Mego powołuje ten naród do apostolstwa przez Akcję Katolicką wśród pogan, heretyków i niedowiarków, czyni on podobnie jak to czynił prorok Jonasz – ucieka przed Bogiem, rozmijając się ze swym wielkim zadaniem objawionym mu przez wolę Bożą, przez liczne upadki. Lecz Bóg ten naród polski jak Jonasza dosięga swą wszechmocą Bożą, wołając: Stój! Jam jest! Wówczas naród ten zrozumiał, że zawinił. Jonasza porwała ryba we wnętrzności swoje – nieprzyjaciel zaś porywa Polskę w paszczę niewoli. (…) Dusza tego narodu musi przejść przez straszne oczyszczenie, jako pokutę za ciężką winę swą, pochopność do ucieczki przed wolą Bożą.

Jezus widzi, że Polacy – tak jak Jonasz – nie są chętni, by mocniej zaangażować się na rzecz nawrócenia innych, że jako naród uciekają od tego apostolskiego zadania i popadają w ciężkie grzechy. Jednak po odbyciu pokuty dostaną jeszcze jedną szansę, by wydać obfity plon:

(D 106) …aby jako siewca słowa Bożego przygotować dobre ziarno na rolę świeżą, którą w ostatnich latach przeorywałem, aby wydało na niwie Mojej plon obfity. To ziarno – to naród twój przygotowany do wydania obfitego plonu przez cierpienie, a rola – to świat cały dotknięty klęską ostatniej wojny. Gdziekolwiek serce polskie bić będzie, tam żywa wiara, miłość Boga i bliźniego kwitnąć będzie. Runo tego plonu zazielenieje na całym świecie (D. 177)

Jezus postanowił pokazać w kierunku kogo, specyficznie, w pierwszej kolejności Polacy powinni zwrócić się ze swoim apostolskim wysiłkiem. Ma to być Rosja. Zbawiciel obiecuje też Helenie, że w Rosji nastąpią zmiany i pojawią się ku tej pracy odpowiednie warunki:

Helu módl się za swoją Ojczyznę, módl się za Kościół Mój. Wyleję wkrótce Swe Miłosierdzie na Polskę. Rosja niezadługo otworzy swe świątynie i pole do pracy nad zbawieniem dusz będzie otwarte. Polska przez swe cierpienia zrodzi dusze, które szerzyć i opowiadać będą o Miłosierdziu Moim.

Podczas modlitwy siostra Helena miała także takie widzenie:

W obłokach stał Chrystus tonący w jasności, z serca wypływały promienie Miłosierdzia, czerwony i biały. Przez pole widać było drogę, przez którą szedł św. Andrzej Bobola, lewą ręką wskazywał na Jezusa i patrzył na Niego, a w prawej trzymał krzyż misyjny, wyciągnięty w stronę idących za nim licznie ludzi. Pierwsi szli za nim Polacy, potem Niemcy, bolszewicy, Żydzi, Litwini i wiele innych narodów. Gdy się zapytałam Pana Jezusa: „Co oznacza to wszystko?” Pan Jezus odpowiedział mi: „Św. Andrzej Bobola jest patronem narodu polskiego, że się wstawia za nim do Miłosierdzia Mojego, aby on przez swe cierpienie i życie prawdziwie chrześcijańskie stał się apostołem świata całego, wszystkich narodów.

Polska cała musi się stać wzorem chrześcijaństwa katolickiego, wszystkich narodów na całym świecie”.

Zdając sobie sprawę ze skali nieprawości, jakich dopuszczali się niektórzy Polacy, Helenę dręczyły poważne wątpliwości, czy jej naród jest w stanie wznieść się, by wypełnić powierzone mu przez Boga zadanie, dlatego zapytała Jezusa:

Powiedz mi, co będzie, gdy ten naród załamie się pod wpływem zła, jakie się szerzy w jego kraju i zawiedzie Twoje nadzieje, zepsuje Twoje plany w tym odrodzeniu?

Pan Jezus opowiedział na to:

A ja ci mówię, że on się nie załamie. Miłość Matki Mojej Maryi ku niemu i jego własne sumienie nie pozwoli, aby się załamał. Myślisz, że od zła, jakie się szerzy, nie ma już nic potężniejszego u Ojca Mego, który jest w Niebiosach? Jest jeszcze większe – to Miłosierdzie Jego nieskończone.

Po raz kolejny słyszymy więc o kluczowym dla Polski znaczeniu opieki Matki Bożej.

Przepowiednie Podlasianki

Informacje na temat apostolskiej misji Polski odkrywamy też w przepowiedniach wspomnianej już wcześniej mistyczki o pseudonimie Podlasianka. Jedyną osobą, która znała tożsamość tej wizjonerki, był ojciec Józef Prus prowincjał zakonu karmelitów bosych w Polsce, który przez wiele lat prowadził ją duchowo. Pierwszych wizji doświadczyła w latach 20. XX wieku, gdy była młodą dziewczyną. Później przez kilkadziesiąt lat wielokrotnie spotykała się z Panem Jezusem, Matką Bożą i świętymi. Jak twierdziła:

Polska jest wezwana do wielkich rzeczy. Może stać się wzorem dla innych i wielką potęgą w nadchodzącej epoce, w której dominująca ma być rola Słowian. Bóg powiedział mi w 1932 roku: „Nie do Germanów, a do Słowian należy przyszłość Europy. Stanie się ona tym, czym wy będziecie.” Przez wewnętrzne światło zostało mi ukazane, że Słowianie odpowiedzą imieniu, które noszą – staną się prawdziwie ludźmi Słowa…

Co ciekawe, podobnie jak Helena Majewska, Podlasianka także mówi o potrzebie modlitwy o nawrócenie Rosji:

Komunizm upadnie, spełniwszy swoje zadanie, a Rosja nawróci się na katolicyzm (…) Dużo i gorąco modliłam się za Rosję. Zlecił mi ten obowiązek abp Jan Cieplak, który objawił mi się w 1926 roku, niedługo po swej śmierci. „Idź w głąb czerwonej Rosji, biała polska dziewczynko. Módl się za Rosję. Pan Bóg chętnie przyjmuje modlitwy Polaków za Rosjan, bo to są modlitwy za dawnych ciemiężycieli”. (…) Pan Jezus sam kazał mi w 1932 roku modlić się za Rosję.

Bez względu na to, czy wierzy się w autentyczność tych przekazów – trudno się nie zgodzić, że jest jakaś wyjątkowa siła w modlitwie ofiar za swoich prześladowców. Pan Jezus sam dał nam przykład, modląc się z Krzyża: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34a). Naprawdę daje to do myślenia, zwłaszcza w kontekście fatimskiej przepowiedni Matki Bożej o nawróceniu Rosji. Może rzeczywiście Polska ma tu do odegrania wielką rolę?

W innym miejscu Podlasianka nie pozostawia wątpliwości, że Jezusowi nie chodzi o lekkie zbliżenie czy ocieplenie relacji Cerkwi prawosławnej z Kościołem rzymskim, ale o całkowite nawrócenie Rosji na katolicyzm:

Kiedy (w 1932 roku) modliłam się za unię (Kościoła katolickiego i Cerkwi prawosławnej), Pan Jezus rzekł: „Nie mów mi nic o unii. Nie chcę o niej słyszeć. Już dosyć popłynęło krwi z jej powodu. Rosji nie unii, lecz rzymskiego Kościoła potrzeba. Łacińskie krzyże zabłysną kiedyś na Kremlu, a na miejsce zburzonej cerkwi Christa Spasa będzie katolicki kościół Zbawiciela”.

Cerkiew Chrystusa Zbawiciela w Moskwie została zburzona przez komunistów rok wcześniej, w 1931 roku. Odbudowano ją dopiero w latach 90. Kto wie, być może kiedyś będzie to kościół katolicki pod tym wezwaniem…

Także w tych objawieniach Chrystus mówi, że ochroną Polski jest Matka Boża:

Pamiętam o krwawych łzach, które Matka Moja przelała pod Krzyżem i mam wzgląd na Jej Serce przebite mieczem boleści. To Serce was osłania. Idźcie szukać mocy we Mszy Świętej i czcijcie modlitwą różańcową boleści Mojej Matki. Módlcie się i pokutujcie za siebie i za tych, którzy nie pokutują, aby wyjednać im łaskę skruchy. Wyproście ziemi, aby zakwitła sprawiedliwością i pokojem i aby zostały skrócone dni, które są ku jej zgubie. Pamiętajcie, że kto nie jest ze Mną – rozprasza… Weźcie więc miecz ducha, miecz modlitwy i ofiary, tym mieczem bowiem walczy i zwycięża Królestwo Moje!

Jezus podkreśla, że będzie błogosławił apostolskim działaniom tych, którzy rzeczywiście zechcą podjąć ten trud:

Przyłóżcie rękę do pługa, a będę błogosławił waszemu trudowi. Porzućcie gnuśność, a łaska moja będzie z wami!

Bł. ks. Bronisław Markiewicz spotyka Anioła Stróża Polski

Rankiem 3 maja 1863 roku w Przemyślu doszło do niezwykłego spotkania. W czasie, gdy trwało powstanie styczniowe i dokładnie w dniu, który miał stać się później narodowym świętem Konstytucji 3 Maja oraz świętem Królowej Polski, gimnazjaliści Bronisław Markiewicz i Józef Dąbrowski spotkali niezwykłego młodzieńca. Miał on wgląd w ludzkie dusze i przepowiedział im przyszłość Polski. Spotkanie tak bardzo poruszyło Bronisława, że tego dnia postanowił zostać kapłanem.

Na cztery lata przed śmiercią, w roku 1908, ksiądz Markiewicz napisał i wydał dramat opowiadający o prześladowaniach Polaków w zaborze pruskim. W odsłonie siódmej zamieścił słowa proroctwa Anioła Stróża Polski, usłyszane w młodości w Przemyślu. Sam ksiądz Markiewicz w liście do biskupa św. Józefa Sebastiana Pelczara napisał:

Szczegóły zawarte w siódmej odsłonie wziąłem z widzenia, jakie wydarzyło się 3 maja w Przemyślu roku 1863 między 5 a 7 godziną rano, i które zdecydowało o moim powołaniu kapłańskim i o jego kierunku od początku aż dotąd. To, co się ziściło, jest rękojmią, że i reszta się ziści.

W widzeniu tym zostały przewidziane losy Europy i narodu polskiego, w tym wybuch poważnej wojny światowej, a także wybór Polaka na papieża. Polacy będą mieć ważne zadanie do zrealizowania w przyszłości, a także udzielą wsparcia obywatelom innych krajów, w tym takim – co znaczące – które były im wcześniej wrogie!

Ponieważ Pan was więcej umiłował aniżeli inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z grzechów waszych, stali się wzorem dla innych narodów i ludów, które niebawem odbiorą karę sroższą od waszej (…).

Wy, Polacy, przez niniejszy ucisk oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim. I tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych i wielkich mistrzów, którzy zajmą zaszczytne stanowiska na kuli ziemskiej. Języka waszego będą się uczyć na uczelniach na całym świecie. Cześć Maryi i Najświętszego Sakramentu zakwitnie w całym narodzie polskim. Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża.

Utwór ks. Markiewicza nosił tytuł Bój bezkrwawy, bł. ks. Markiewicz podkreśla bowiem w nim, że Pan Bóg oczekuje od Polaków wielkiego zaangażowania w walkę duchową, a nie przelewania krwi. Tego rodzaju bój nie tylko zagwarantuje Polakom zbawienie, ale także przyniesie siłę narodowi na tym świecie:

Polacy, Bóg żąda od was nie walki, jaką staczali najlepsi przodkowie wasi na polach bitew w chwilach stanowczych, ale bojowania cichego, pokornego i znojnego na każdy dzień, szczególnie przeciw nieprzyjaciołom waszych dusz; żąda od was walki w duchu Chrystusowym i w duchu Jego świętych. On chce od was, abyście każdy na swoim stanowisku, wiedli przede wszystkim na każdy dzień bój bezkrwawy. Tylko pod tym warunkiem dostaniecie się do Nieba, a w dodatku zajmiecie już na tej ziemi święte stanowisko pomiędzy narodami. Pokój wam!

Polska zajaśnieje – co zobaczył ojciec Klimuszko?

Do najbardziej rozpowszechnionych przepowiedni na temat losów Polski należą wizje ojca Czesława Klimuszki, franciszkanina z Elbląga, znanego jasnowidza i zielarza. Podaje on bardzo pozytywny opis przyszłości Polski:

Polska będzie źródłem nowego prawa na świecie, zostanie tak uhonorowana wysoko, jak żaden kraj w Europie (…). Polsce będą się kłaniać narody Europy. Widzę mapę Europy, widzę orła polskiego w koronie. Polska jaśnieje jak słońce i blask ten pada naokoło. Do nas będą przyjeżdżać inni, aby żyć tutaj i szczycić się tym.

Pomimo ciężkich doświadczeń historycznych w ostatnich wiekach, zbliżający się czas ma być według Klimuszki pomyślny:

Jeśli chodzi o nasz naród, to mogę nadmienić, że gdybym miał żyć jeszcze pięćdziesiąt lat i miał do wyboru stały pobyt w dowolnym kraju na świecie, wybrałbym bez wahania Polskę, pomimo jej nieszczęśliwego położenia geograficznego. Nad Polską bowiem nie widzę ciężkich chmur, lecz promienne blaski przyszłości.

Misja Polski w wizjach Teresy Neumann

Interesujące rzeczy na temat przyszłości naszego kraju przekazała mistyczka z Niemiec – Służebnica Boża Teresa Neumann. Od 1922 roku aż do swojej śmierci w roku 1962 Teresa miała nie spożywać żadnych pokarmów oprócz codziennej Eucharystii. W 1926 roku została obdarzona stygmatami. Na jej rękach, nogach, głowie i boku pojawiły się krwawe rany, a co tydzień, od północy w czwartek do godziny trzynastej w piątek, rany te otwierały się i krwawiły. Podczas ekstaz była świadkiem Męki Jezusa i mówiła nieznanymi sobie językami. Do jej domu w Konnersreuth w Bawarii przybywało wielu ludzi, prosząc o łaski i wstawiennictwo u Boga.

Teresa otrzymała także dar profetyczny. W swoich proroctwach zapewniała Polaków, że ich kraj ocaleje dzięki opiece Matki Bożej – nawet wówczas, gdyby doszło do kolejnej wojny światowej:

Polska ocaleje. Ponieważ przez Polskę wkrótce zacznie pielgrzymować Matka Boska Częstochowska i weźmie wasz kraj w swą macierzystą opiekę. Wy, Polacy, macie do nas, Niemców, żal, bośmy was skrzywdzili. Macie rację. Ale przez to wyście już wszystko odpokutowali. Na nas, Niemców, przyjdzie jeszcze pokuta. Wy możecie czuć się spokojni. (…) Za wami wstawia się Czarna Madonna, która będzie chodzić po ziemiach polskich. Wam się już nic złego nie stanie…

Te słowa wypowiedziała na długo przed tym, nim obraz Matki Bożej Częstochowskiej zaczął wędrować przez kraj.

W 1948 roku Teresa miała wygłosić jeszcze takie słowa na temat Rosji i Polski. Choć niektórzy uważają proroctwo za zlepek fragmentów przepowiedni innych mistyków, to warto je jednak przytoczyć:

Miłosierdzie Moje wzejdzie nad narodem będącym w ucisku i pohańbieniu, a ziemia wzgardzonych zobaczy światło i błogosławieństwo nad sobą. Władza bezbożnych ustanie.

Na Kremlu zabłysną łacińskie krzyże, a na miejscu zburzonej cerkwi Chrystusa Zbawiciela stać będzie kościół katolicki Zbawiciela. Jak w orną ziemię, wpadnie ziarno dobra i odmieni się oblicze narodu, który tyle wycierpiał. Błogosławieństwo Moje dam Słowianom, a Słowianie, choć wielu z nich dzisiaj błądzi, lepiej je przyjmą i obfitszy przyniosą owoc. Będą prawdziwym ludem Moim, ludem Słowa Przedwiecznego i pojmą naukę Moją, i staną się posłusznymi. Nie ci bowiem są wybrani, którzy sami się wybierają, lecz ci, którzy na wołanie Boga wstaną. Nie będą daremne łzy pokuty i modlitwy, a wierność wytrwania nie będzie bez błogosławieństwa i nagrody. Zdejmie niewolnica kajdany swoje i stanie się jako królowa. Wstawią się za nią łzy, które Matka Moja pod Krzyżem przelała, a naród, który Ją czci, nie będzie między narodami ostatni. Światłych i mądrych Polsce nie odmówię. W języku polskim będą głoszone najmądrzejsze prawa i najsprawiedliwsze ustawy, zaś Warszawa stanie się stolicą Stanów Zjednoczonych Europy. Polska, która pierwsza karę poniosła, choć wina jej nie była największa, prędzej niż inni się podniosła. W czym zawiniła, przez to musiała doznać kary. Ale już bliski jest koniec jej pokuty. Wytrwa przy Kościele swoim i doczeka wyzwolenia.

A więc znowu mowa jest tutaj o nawróceniu Rosji i wyjątkowej roli Polski, mającej podnieść się po latach upadku i zniewolenia, które były dla niej słuszną karą.

Artykuł stanowi fragment książki „Proroctwa nie lekceważcie! Przepowiednie dla Polski” autorstwa Pawła Kota i Adama Kowalika

Kliknij TUTAJ i sprawdź jak odebrać książkę

Żałosny stan tak zwanych “elit” – obrazek

Żałosny stan tak zwanych elit – obrazek

Zorard 18 sierpnia, 2025 https://zorard.wordpress.com/2025/08/18/zalosny-stan-tak-zwanych-elit-obrazek/

Po szczycie Trump-Putin na Alasce, podczas którego obaj panowie zachowywali się publicznie jak starzy kumple, nasze „elity” wpadły w stan kompletnego szoku. Poniżej kliniczny przykład.

Zastanówmy się przez chwilę: pani Bonikowska, doktor nauk humanistycznych, „Od maja 2013 prezes Centrum Stosunków Międzynarodowych – think tanku specjalizującego się w polityce zagranicznej. Wykłada w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego, w Akademii Finansów i Biznesu Vistula i na uczelni im. Korczaka. Jest współzałożycielką i prezeską ośrodka dialogu i analiz THINKTANK.” (Wikipedia), to jak widać tępa idiotka, której „trudno pojąć” tą sytuację. Rozumiecie, ona nie dość, że jest głupia i nic nie rozumie z geopolityki i tego jak świat działa – ona tą swoją ignorancję przekazuje innym, uchodzi za znawcę, traktowana jest poważnie! To problem systemowy, ktoś tej głupiej babie dał ten doktorat, ktoś ją promuje jako „ekspertkę”. A przecież podobnych do niej „ekspertów” i „analityków” mamy dziesiątki.

Dla każdego kto choć minimalnie kuma coś z historii było oczywiste, że w sytuacji, w której nie udało się pokonać Rosji militarnie przygotowaną uprzednio na to Ukrainą, nie udało się jej złamać gospodarczo (sankcje, wysadzenie Nord Stream), nie udało się doprowadzić do wewnętrznego przewrotu (społeczeństwo popiera Putina, Nawalny i Prigożyn w grobie itp.) ani rozpadu po liniach narodowościowych to USA nie mają innego wyjścia niż jakoś się z Rosją dogadać. Inaczej blok Rosja-Chiny jeszcze bardziej się umocni i nie będzie można nawet marzyć o konkurencji z nim, że nie wspomnę o pokonaniu go.

A tymczasem dla dziesiątków „politologów” pokroju tej tępej idiotki i naszych „analityków” jest to „niepojęte”. Podobnie jak niepojęte jest, że Trump rozmawia z Łukaszenką i najpewniej odwiedzi Mińsk.

Jak mamy funkcjonować jako naród, jako lud (niem. volk) jeżeli nie tylko nie mamy państwa, ale nie mamy nawet elit orientujących się w sytuacji? Porównajmy nasze położenie z położeniem niedalekich sąsiadów – Słowacji czy Węgier. Owszem, mają wrogów, owszem, tam też chcą pozbyć się Orbana i na jego miejsce wsadzić jakieś żałosne szuje podobne do Trzaskowskiego i Tuska, ale póki co Węgry wychodzą z tej zawieruchy obronną ręką – bez milionów nachodźców z Ukrainy, bez rozbrojonej armii, bez ogromnych wydatków na zbrojenie Ukrainy, bez zrujnowanych stosunków z Rosją (i Białorusią), ze świetną relacją z Chinami – i z obecną administracją USA.

Serio, ręce opadają…

Oczywiście ja nie komentuję samego szczytu Trump-Putin. Dlaczego? Bo podobnie jak wszyscy analitycy i komentatorzy nic nie wiem na temat tego o czym tam rozmawiano oraz co ustalono (lub raczej jakie ustalenia „dopięto” bo takie szczyty zwykle przygotowują różni wysłannicy zawczasu). No i nie jestem zawodowym komentatorem czy felietonistą – oni muszą coś napisać i to od razu, bo za to im płacą.

Ja mogę poczekać. I tak wiem, że prawdziwa zawartość i znaczenie tego szczytu będzie znane dopiero za jakieś 50 lat kiedy wypłyną na jaw dokumenty i ukażą się spisane na emeryturach wspomnienia uczestników. Jedno jest pewne – los Polski z pewnością nie był tam szczególnie istotnym elementem a przy tym traktowany był ściśle transakcyjnie i instrumentalnie.

Stanowisko rosyjskie: Waszyngton zadecydował sam, bez UE, Ukraina traci nie tylko terytorium

Waszyngton zadecydował sam, bez UE, Ukraina traci nie tylko terytorium

Wideo w języku rosyjskim z szerokim omówieniem w języku polskim.

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 19

Trump proponuje Ukrainie pokój w zamian za terytorium. Nie jest to spontaniczny odruch, ale poufnie uzgodnione z Putinem zarysy traktatu pokojowego.

Z ust Trumpa wyszło też oświadczenie, że Ukraina nigdy nie stanie się członkiem NATO.

Na otarcie łez, ofiaruje Ukrainie coś w rodzaju artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Ale nie od NATO, ale poszczególnych państw, które chciałyby na to się zgodzić.

Uwaga Edytora: Z jakiś zadziwiających powodów, nikt z „wybitnych przywódców NATO i UE, nie pofatygował się przeczytać artykułu 5 w całości, a to już ponad 75 lat od jego napisania. Dlatego zacytuję go tu:

„Artykuł 5

Strony zgadzają się, że zbrojna napaść na jedną lub więcej z nich w Europie lub Ameryce Północnej będzie uznana za napaść przeciwko nim wszystkim i dlatego zgadzają się, że jeżeli taka zbrojna napaść nastąpi, to każda z nich, w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, uznanego na mocy artykułu 51 Karty Narodów Zjednoczonych, udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego.

O każdej takiej zbrojnej napaści i o wszystkich podjętych w jej wyniku środkach zostanie bezzwłocznie powiadomiona Rada Bezpieczeństwa. Środki takie zostaną zaniechane, gdy tylko Rada Bezpieczeństwa podejmie działania konieczne do przywrócenia i utrzymania międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa.”

Article 5

The Parties agree that an armed attack against one or more of them in Europe or North America shall be considered an attack against them all and consequently they agree that, if such an armed attack occurs, each of them, in exercise of the right of individual or collective self-defence recognised by Article 51 of the Charter of the United Nations, will assist the Party or Parties so attacked by taking forthwith, individually and in concert with the other Parties, such action as it deems necessary, including the use of armed force, to restore and maintain the security of the North Atlantic area.

Any such armed attack and all measures taken as a result thereof shall immediately be reported to the Security Council. Such measures shall be terminated when the Security Council has taken the measures necessary to restore and maintain international peace and security .

Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, żeby poprawnie zinterpretować: „działania, jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej”. Strona może ograniczyć się do modlitwy za napadniętego i wypełnić w ten sposób wymogi tego sławetnego artykułu!

https://www.nato.int/cps/en/natohq/official_texts_17120.htm

Z drugiej strony, Ursula Ursula von der Leyen oferuje ewentualne członkostwo w UE, jeśli Ukraina pójdzie na ustępstwa terytorialne.

Na konferencji prasowej Zełenski znów twardy: żadnych ustępstw terytorialnych, bo konstytucja nie pozwala! Ale zaraz dodaje: ale możemy „zamrozić” granicę na obecnej linii frontu, co w pełni zadowala UE i USA.

Na wypadek gdyby Zełenski jednak się upierał, Trump ma plan B, podpisanie traktatu wspólnie z UE, bez udziału Ukrainy.

„Liderzy unijni” mają zbyt wiele wewnętrznych problemów, by dodatkowo wspierać Ukrainę wbrew woli Waszyngtonu. A kręgosłupów nigdy nie posiadali, gnąc się tam gdzie trzeba, choć do tej pory retoryka było dokładnie odwrotna.

Z punktu widzenia Ukrainy, to jest zdrada Unii. Ale kiedy to Zachód wypełniał swe zobowiązania i deklaracje, które stają się dlań szkodliwe? NIGDY!

Wynika stąd pytanie: z kim pozostanie Ukraina? Wygląda na to, że sama.

Jeśli traktat zostanie podpisany bez udziału Ukrainy, to z punktu widzenia prawa międzynarodowego stanie się ona przedmiotem, a nie podmiotem.

I to nie teoria, to fakty. W Brukseli jeszcze dyskutują o słowach, podczas gdy w Waszyngtonie już piszą traktat.

Trump stwierdza na swym blogu wprost: „Ukraina musi pójść na ustępstwa terytorialne, w przeciwnym przypadku, straci więcej!”

Jak widać, zaproszenie „unijnych przywódców” wraz z Zełenskim na rozmowy w Waszyngtonie, to był eufemizm mający ukryć konieczność ich zastosowania się do woli Białego Domu!

Pogłoski z Waszyngtonu mówią, że USA i Rosja dogadały się nie tylko o granicach, ale też o tym kto ma zostać kolejnym „prezydentem niepodległej Ukrainy”.

Geopolityka się zmienia, o sprawach globalnych decydują teraz Waszyngton i Moskwa.

Dla Trumpa, to nie tylko zwycięstwo, ale również główna rola w spektaklu, w którym jest on też reżyserem i scenarzystą. Chce aby w podręcznikach historii jego imię kojarzyło się z zakończeniem wojny, nową architekturą bezpieczeństwa i nową formą Ukrainy.

To co teraz się tworzy, to nie negocjacje, ale poszukiwanie najbardziej wygodnej twarzy dla totalnej klęski.

„Europejscy przywódcy”, jak na znak dyrygenta zmienili piosenkę. Teraz już nie śpiewają, „za sprawiedliwość do ostatniego Ukraińca!”, ale „my wszyscy chcemy pokoju!”.

Trump prowadzi tą sprawę nie w formie politycznej, ale biznesowej. Tak jak połączenie korporacji (USA & RF).

Dla UE lepszy jest kompromis ze stabilnymi wschodnimi rubieżami niż niejasna turbulentna przyszłość.

Jeśli historia potoczy się tak jak zaplanowano, to trzyletnia krwawa wojna nie będzie będzie zatytułowana „triumf dobra nad złem”, ale „układ pomiędzy dwoma mocarstwami”.

Słowo „kapitulacja” nie jest użyte, ale jeśli usunie się dyplomatyczną narracje, to pozostaje tylko ono.

Rosja NIE najechała Ukrainy

Rosja NIE najechała Ukrainy

Paul Craig Roberts, 18 sierpnia 2025

Całkowicie przejrzyste i rażące kłamstwo zostało zamienione w prawdę w całym zachodnim świecie. Kłamstwo polega na tym, że Rosja najechała Ukrainę.

Przedstawię faktyczną historię, którą łatwo zweryfikować.

Kiedy Waszyngton obalił rząd ukraiński w 2014 roku i zainstalował marionetkę, oparł się na banderowcach, aby popchnąć rząd do wrogości wobec rosyjsko zasiedlonych obszarów Ukrainy, takich jak Krym i Donbas, które pierwotnie były częścią Rosji. Niezależnie od tego, czy banderowcy – zwolennicy Stepana Bandery – są neonazistami, na pewno są wrodzy wobec Rosjan.

Konflikt na Ukrainie rozpoczął się w 2014 roku od napaści ulicznych na Rosjan w Donbasie i prób rządu zakazania używania języka rosyjskiego oraz innych ograniczeń nakładanych na rosyjskie regiony. Te napaści uliczne szybko przerodziły się w ostrzały artyleryjskie miast Donbasu i okupację jego terytorium przez ukraińskie milicje noszące nazistowskie symbole. Aby się bronić, Donbas przekształcił się w dwie niepodległe republiki – Ługańską i Doniecką – i utworzył oddziały paramilitarne w celu samoobrony.

W 2014 roku Donieck i Ługańsk w przytłaczającej większości głosowały za ponownym przyłączeniem do Rosji, podobnie jak Krym, ale Putin odmówił. Zamiast tego oparł się na porozumieniach mińskich, które podpisała Ukraina i republiki, a których Niemcy i Francja miały strzec. Porozumienie, którego sponsorem była Rosja, utrzymywało Donbas w granicach Ukrainy, ale przewidywało pewną autonomię, np. niezależną policję i sądy w celu ochrony praw ludności rosyjskiej. Putin naiwnie ufał porozumieniu mińskiemu, które – jak później powiedzieli kanclerz Niemiec i prezydent Francji – posłużyło do oszukania Putina, podczas gdy USA budowały i wyposażały dużą armię ukraińską.

Pod koniec 2021 roku armia ta była gotowa do inwazji na Donbas, którego znaczna część była już pod ukraińską okupacją, i do siłowego włączenia go z powrotem do Ukrainy bez żadnej autonomii. W obliczu nadużyć i możliwej rzezi ludności rosyjskiej, Putin i jego minister spraw zagranicznych Ławrow próbowali w okresie grudzień 2021 – luty 2022 uzyskać porozumienie o wspólnym bezpieczeństwie z Zachodem, które wykluczyłoby członkostwo Ukrainy w NATO i sprzyjałoby normalizacji stosunków. Reżim Bidena, NATO i UE stanowczo odmówiły. Konflikt wybuchł po tej odmowie.

Widząc, że nie da się tego uniknąć, Rosja udzieliła oficjalnego uznania republikom Donbasu. Dzięki temu Donieck i Ługańsk mogły zwrócić się do Rosji o pomoc, co Putin uczynił w ostatniej chwili – osiem lat za późno. Ponieważ Rosja została zaproszona do Donbasu, nie dokonała nawet inwazji na Donbas, a tym bardziej na Ukrainę.

Putin określił rosyjską interwencję jako „specjalną operację wojskową” ograniczoną do oczyszczenia rosyjskich terenów z wojsk ukraińskich. Siedem miesięcy po rozpoczęciu interwencji, 30 września 2022 roku, Rosja ponownie włączyła do swojego terytorium rosyjskie obszary Doniecka, Ługańska, Zaporoża i Chersonia. Walki lądowe były ograniczone do wypierania wojsk ukraińskich z terytoriów, które ponownie stały się częścią Rosji.

Zapytajcie samych siebie: jak i dlaczego prawda została zastąpiona kłamstwem? Odpowiedź brzmi: ci, którzy czerpią zyski z wojny, dostarczają propagandę wojenną.

Dlaczego ma to znaczenie? Ponieważ propaganda jest barierą dla zrozumienia i dla pokojowego rozwiązania dyplomatycznego konfliktu, który łatwo może wymknąć się spod kontroli i przerodzić w szerszą wojnę.

Propaganda, według której rzekomy „zły-dyktator-zbrodniarz-wojenny” Putin rozpoczyna odbudowę imperium sowieckiego, nakłada ograniczenia na Trumpa i Putina w próbach stworzenia mniej niebezpiecznych relacji Wschód–Zachód. Już teraz zachodnie „prostytutki medialne” krzyczą, że Trump zdradza Ukrainę, że zdradza Europę, że jest gliną w rękach Putina.

Takie i inne hasła będą używane przez syjonistycznych neokonserwatystów i amerykański kompleks wojskowo-przemysłowy, by wbijać kliny między Trumpa a jego zwolenników. Amerykanie od 75 lat są indoktrynowani, by uważać Rosję za wroga. To przekonanie zostało zinstytucjonalizowane.

Postęp w kierunku pokojowych stosunków wymaga prawdziwego przekazu i korekty fałszywych przekonań. Czy jest to możliwe, skoro wpływowi neokonserwatyści, obrońcy hegemonii USA, bronią swoich interesów, a kompleks wojskowo-bezpieczeństwa dąży do utrzymania swojej władzy i zysków? Trump może spodziewać się niewielkiej pomocy ze strony mediów. Naiwni Rosjanie nie powinni dać się ponieść nadziejom na porozumienie z Zachodem. Potężne bariery stoją na drodze rosyjskich nadziei, a Rosjanie nie mają środków, by je usunąć. Wątpliwe, by miał je Trump.

Zapytajcie siebie raz jeszcze: dlaczego to PCR przedstawia argumenty na rzecz zdrowego rozsądku i prawdy? Dlaczego nie robi tego amerykańska wspólnota ds. polityki zagranicznej, Kreml, Chiny, rosyjskie media, media zachodnie, rząd Niemiec, rząd Wielkiej Brytanii, rząd Indii? Dlaczego zwolennicy Trumpa nie przedstawiają takich argumentów?

Jestem tylko jednym głosem, którego łatwo zakrzyczeć jako „agenta/łatwowiernego Putina” przez Washington Post, CNN, Fox News, NPR, BBC, MSNBC, New York Times, Wall Street Journal, The Guardian i resztę medialnych prostytutek oraz mnóstwo stron internetowych sponsorowanych przez podżegaczy wojennych. Normalizacja stosunków między Zachodem a Rosją wymaga wielu głosów. Gdzie one są?

Uwaga:

Prostytuci i prostytutki z BBC i reszty mediów dezinformacyjnych błędnie podają, że przywrócenie Krymu, Donbasu, Zaporoża i Chersonia obywatelstwu rosyjskiemu jest nielegalne. Przywrócenie obywatelstwa rosyjskiego jest całkowicie legalne w świetle międzynarodowych zasad samostanowienia. Nie ma żadnych prób ze strony Krymu, Donbasu, Zaporoża i Chersonia, by powrócić do Ukrainy.

Szczyt Putin – Trump. Sukces! Odnośnie którego nikt dokładnie nie wie, na czym polega

Thomas Röper źródło  https://anti-spiegel.ru/2025/der-erfolg-von-dem-keiner-so-genau-weiss-worin-er-besteht 16 sierpnia 2025,

Szczyt Putin – Trump

Sukces, odnośnie którego nikt dokładnie nie wie, na czym polega

Spotkanie prezydentów Putina i Trumpa na Alasce zostało przez obie strony ocenione jako sukces. Nie ujawniono jednak, co dokładnie uzgodniono. Są jednak pierwsze sygnały – i to one są koszmarem Europejczyków.

Szczyt prezydentów Putina i Trumpa na Alasce był z niecierpliwością oczekiwany na całym świecie, a przynajmniej w Europie i Kijowie ludzie prawdopodobnie wstrzymywali oddech, ponieważ doniesienia wskazywały, że szefowie państw i rządów UE oraz Ukrainy śledzili wieści z Alaski do późnych godzin nocnych. Przyjazne powitanie i fakt, że Putin wsiadł do samochodu Trumpa na lotnisku, musiały wywołać krople potu w Europie.

Po tym, jak prezydenci Trump i Putin najpierw usiedli razem w małym kręgu, w gronie jedynie swoich najważniejszych doradców, a następnie spotkali się w większym gronie, prezydenci zorganizowali wspólną konferencję prasową, zapowiedzianą przed spotkaniem. I, bądźmy szczerzy, była ona zupełnie bez znaczenia. W swoim ośmiominutowym przemówieniu Putin podkreślił podobieństwa między Rosją a USA z przeszłości. Trump przemawiał przez cztery minuty i również podkreślał wspólne stanowisko. Obaj chwalili się nawzajem i mówili o dobrych i produktywnych dyskusjach, mówiąc, że osiągnęli porozumienie w niektórych kwestiach, ale w innych jeszcze nie.

Nie powiedzieli, o czym rozmawiali i co uzgodnili. W zasadzie brzmiało to trochę jak „zgodziliśmy się kontynuować negocjacje”.

I bądźmy szczerzy: kto spodziewał się czegoś więcej po tym pierwszym spotkaniu? Przed spotkaniem żadna ze stron nie wyraziła nadziei na przełom i osiągnięcie ostatecznego porozumienia na Alasce. Przed spotkaniem Trump powiedział, że chcą się poznać i jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce odbędzie się kolejne spotkanie. Rosjanie również stwierdzili, że na Alasce jest wiele kwestii do rozstrzygnięcia i nie wyrazili nadziei na osiągnięcie tam porozumienia.

Dlatego spotkanie należy uznać za sukces, nawet jeśli opinia publiczna nie wie jeszcze dokładnie, co zostało osiągnięte. Fakt, że obie strony pochwaliły rozmowy i wzajemną gotowość do osiągnięcia porozumienia, to maksimum, czego można realistycznie oczekiwać od spotkania.

Znaki

Są jednak oznaki tego, co było przedmiotem rozmów i co mogło zostać osiągnięte. Fakt, że ministrowie finansów obu krajów uczestniczyli w spotkaniu, wskazuje, że w programie znalazły się również kwestie współpracy gospodarczej między USA a Rosją, a prawdopodobnie także złagodzenia sankcji. Potwierdza to również fakt, że obaj prezydenci w swoich oświadczeniach wyraźnie odnieśli się do perspektyw gospodarczych między USA a Rosją.

Potwierdza to również to, co strona rosyjska powtarza od miesięcy: spotkania przedstawicieli Rosji i USA dotyczą przede wszystkim wzajemnych relacji, ponieważ najpierw trzeba odbudować zaufanie, zanim uda się osiągnąć porozumienie w kwestiach drażliwych. Zniszczone zaufanie można odbudować jedynie poprzez zawarcie porozumień i pokazanie przez obie strony, że będą ich przestrzegać w praktyce. Nie było to bynajmniej normą w ostatnich dekadach.

Oczywiście, poruszano również kwestię Ukrainy. Nie wiadomo jednak, o czym tam rozmawiano. Jednak wstępne reakcje Europy i Ukrainy z pewnością pozwalają na wyciągnięcie wniosków.

Kijów i Europejczycy wciąż żyją w świecie marzeń, że Rosję można pokonać sankcjami i dostawami broni, mimo że ostatnie trzy i pół roku pokazało, że to nie działa. Ale w starym świecie ludzie zdają się żyć w równoległym wszechświecie, ignorując wszelkie realia. Dlatego Europa nadal polega na receptach, które nie sprawdziły się od trzech i pół roku.

Złe wieści dla “Europejczyków

Z tego powodu Europejczycy byli wręcz spanikowani, gdy ogłoszono spotkanie Putina z Trumpem. Komisja Europejska już przed spotkaniem zdecydowała, że UE pod żadnym pozorem nie złagodzi sankcji wobec Rosji, ale pracuje już nad kolejnym pakietem sankcji przeciwko Rosji. UE podtrzymuje zatem swoją konfrontacyjną postawę wobec Rosji i zamierza ją jeszcze bardziej zaostrzyć. Jednak negocjacje z Rosją są nadal wykluczane w Europie, pozornie bez zrozumienia tego faktu, i dlatego UE obiera kurs konfrontacyjny z rządem USA.

Po spotkaniu z Putinem Trump powiedział w wywiadzie dla Fox News, że spotkanie z Putinem przebiegło pomyślnie i że w związku z tym nie rozważa nowych sankcji wobec Rosji. Dla Europejczyków, którzy domagają się od Trumpa nałożenia surowych sankcji na rosyjski sektor naftowo-gazowy, mógł to być pierwszy cios.

W tym samym wywiadzie Trump powiedział również, że kraje europejskie muszą teraz dołożyć swoją cegiełkę do osiągnięcia porozumienia na Ukrainie. Stwierdził, że jego zdaniem porozumienie jest możliwe i że zakończenie konfliktu zależy teraz od Zełenskiego. To dokładne przeciwieństwo tego, co twierdzą Europejczycy, ponieważ zawsze powtarzają, że to Putin musi zakończyć wojnę. Trump zdaje się postrzegać to inaczej.

W sobotę rano doniesiono, że Trump poinformował szefów państw i rządów europejskich, przewodniczącego Komisji Europejskiej, sekretarza generalnego NATO i przywódcę Ukrainy Zełenskiego podczas półtoragodzinnej rozmowy telefonicznej o wynikach spotkania z Putinem. Według Axios, rozmowa nie była łatwa. Zełenski oświadczył następnie, że w poniedziałek uda się do Waszyngtonu, aby omówić wyniki z Trumpem.

Trump chce porozumienia pokojowego, a nie zawieszenia broni

Kolejnym ciosem dla Europejczyków będzie prawdopodobnie wpis Trumpa na TruthSocial:

„Wspaniały i bardzo udany dzień na Alasce! Spotkanie z prezydentem Rosji Władimirem Putinem było bardzo udane, podobnie jak nocna rozmowa telefoniczna z prezydentem Ukrainy Zełenskim i różnymi europejskimi przywódcami, w tym z szanowanym sekretarzem generalnym NATO. Wszyscy zgodzili się, że najlepszym sposobem na zakończenie straszliwej wojny między Rosją a Ukrainą jest porozumienie pokojowe, które zakończyłoby wojnę, a nie zwykłe porozumienie o zawieszeniu broni, które często zawodzi. Prezydent Zełenski będzie w Gabinecie Owalnym w Waszyngtonie w poniedziałek po południu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, umówimy się na spotkanie z prezydentem Putinem. Potencjalnie można by uratować miliony istnień ludzkich. Dziękuję za uwagę!”

Właśnie tego domaga się Rosja. Od początku eskalacji Rosja twierdziła, że do rozwiązania konfliktu na Ukrainie potrzebne jest kompleksowe rozwiązanie pokojowe, a Rosja zawsze sprzeciwiała się samomu zawieszeniu broni, które albo zostałoby naruszone, albo trwale zamroziło konflikt, zamiast go definitywnie rozwiązać.

Europejczycy natomiast wielokrotnie wzywali ostatnio do bezwarunkowego zawieszenia broni, ale odrzucali negocjacje z Rosją. Celem Europejczyków jest kontynuacja wojny z Rosją, a w przeciwnym razie – zamrożenie konfliktu w celu trwałego utrwalenia problemu, a nie jego rozwiązania.

Fakt, że Trump de facto podąża teraz linią Rosji, prawdopodobnie będzie kolejnym szokiem dla Europejczyków.

Oświadczenie europejskie

Po rozmowie telefonicznej z Trumpem prezydenci Finlandii i Francji, kanclerz Merz, premierzy Włoch, Polski i Wielkiej Brytanii, a także przewodniczący Komisji Europejskiej i przewodniczący Rady Europejskiej przeprowadzili rozmowy z Zełenskim, a następnie wydali wspólne oświadczenie, które ledwie ukrywało różnice zdań z Trumpem. Choć sumiennie rozpoczęli od napisania, że z zadowoleniem przyjmują „wysiłki prezydenta Trumpa zmierzające do położenia kresu zabójstwom na Ukrainie, zakończenia rosyjskiej wojny agresywnej i osiągnięcia sprawiedliwego i trwałego pokoju”, później stało się jasne, jak bardzo różnią się stanowiska w Europie i USA.

Należy jednak poczynić pewne zastrzeżenie: fakt, że pojawiło się jedynie oświadczenie kierownictwa UE wraz z pięcioma szefami państw i rządów UE, a nie oświadczenie całej UE, świadczy o wyraźnym oporze w UE wobec kursu obranego przez Brukselę, Berlin, Warszawę, Paryż i Londyn. Przynajmniej Węgry i Słowacja prawdopodobnie odmówiły podpisania wspólnego oświadczenia UE o takiej treści. Można spekulować, które kraje UE mają również odmienne zdanie za kulisami w Brukseli.

W całym oświadczeniu nie ma ani słowa o możliwych negocjacjach z Rosją, a jedynie powtarzane są groźby sankcji i nacisków na Rosję. Zamiast wspomnieć o negocjacjach z Rosją, Europejczycy piszą w swoim oświadczeniu, że są również „gotowi do współpracy z prezydentem Trumpem i prezydentem Zełenskim w celu zorganizowania trójstronnego szczytu przy wsparciu Europy”.

Innymi słowy, Europejczycy ponownie domagają się swojego miejsca przy stole negocjacyjnym, ponieważ wciąż go tam nie ma. Zełenski ma w poniedziałek polecieć samotnie do Waszyngtonu, gdzie Trump najwyraźniej chce go przekonać do udziału w trójstronnym spotkaniu z Trumpem i Putinem, ale Europejczycy nie zostali zaproszeni.

Europejczycy piszą również, że Rosja „nie ma prawa weta wobec drogi Ukrainy do UE i NATO”. Jest to również wyraźna sprzeczność ze stanowiskiem administracji USA, która całkowicie wykluczyła przystąpienie Ukrainy do NATO. Temat przystąpienia Ukrainy do NATO jest martwy, ale Europejczycy najwyraźniej nadal tego nie zauważyli. A może chcą przyjąć Ukrainę do NATO bez zgody USA? To właśnie wspomniany równoległy świat, w którym najwyraźniej żyją Europejczycy.

O zdenerwowaniu Europejczyków świadczył również fakt, że w sobotę rano, zaledwie kilka godzin po szczycie na Alasce, w Brukseli pospiesznie zwołano spotkanie ambasadorów państw UE. Spotkanie było objęte ścisłą tajemnicą, a telefony, personel i doradcy ambasadorów nie zostali wpuszczeni, aby zapobiec przedostaniu się informacji do prasy.

Czy dojdzie do spotkania Putina, Trumpa i Zełenskiego?

Najbliższym celem prezydenta Trumpa wydaje się być szczyt trójstronny z udziałem Putina i Zełenskiego. Nie trzeba dodawać, że nie chce on obecności Europejczyków. Zamierza przekonać Zełenskiego do tego spotkania w poniedziałek w Waszyngtonie. Trump już oświadczył, że zarówno Putin, jak i Zełenski chcą, aby Trump wziął w nim udział.

Może tak być, ponieważ samo spotkanie Putina z Zełenskim raczej nie przyniesie większych efektów. Putin prawdopodobnie liczy na to, że Trump utrzyma Zełenskiego w ryzach. Dla Putina istotne może być to, że Trump na takim spotkaniu dostrzeże, że to Zełenski blokuje jakiekolwiek porozumienie, stawiając nierealistyczne, maksymalne żądania (granice z 1991 roku, w tym Krym, przystąpienie Ukrainy do NATO itd.). Zełenski jak dotąd obrzucał Putina jedynie obelgami, dlatego spotkanie Putina z Zełenskim bez mediatora należy uznać za bezcelowe.

W swoim wpisie na TruthSocial Trump napisał już, że „jeśli wszystko pójdzie dobrze”, po rozmowie z Zełenskim w poniedziałek w Waszyngtonie zostanie zorganizowane spotkanie z prezydentem Putinem.

Jeśli tak się stanie, może to być dzień prawdy dla Zełenskiego. A dla Europejczyków, którzy nie zostaną zaproszeni, może to być koszmar, bo wszyscy wiedzą, jak bardzo impulsywny jest Zełenski.

Dodatek: Krótko po publikacji tego artykułu „New York Times” poinformował, że Trump zamierza jednak zaprosić czołowych europejskich polityków na spotkanie w Białym Domu.

Wojna Rosji przeciw NATO na zachodniej Ukrainie

Powietrzna wojna totalna Rosji przeciw NATO na zachodniej Ukrainie 

Rosjanie poinformowali o zniszczeniu dostarczonych przez Niemcy rakiet Taurus na miejscach dyslokacji koło Lwowa i Charkowa na Ukrainie.

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 14

Prezydent Putin oświadczył, że dostawa tych rakiet [Taurus] przez Berlin na Ukrainę, stawia Niemcy w pozycji bezpośredniego uczestnika w dotychczasowym konflikcie proxy.

Uderzono też w infrastrukturę transportową we Lwowie Stanisławowie (ukraiński Iwano-Frankowsk) i Tarnopolu.

Do tej pory Rosja wstrzymywała się z większymi atakami na zachodnią (byłą Małopolskę Wschodnią) część Ukrainy ze względów strategicznych. NATO uznało te tereny za bezpieczne i lokowało tam składy broni, amunicji, zakłady remontowe i produkcyjne, oraz miejsca dyslokacji skąd wysyłane one były na front.

Rosja wyczekiwała momentu pełnego rozwoju tego zaplecza, by zmasowanymi udarami zniszczyć w pełni funkcjonalną infrastrukturę wojenną.

Równocześnie z tym działaniem, Rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydaliło ogromną większość pracowników niemieckich konsulatów i ośrodków kulturalnych, które według dowodów zebranych przez wywiad zajmowały się dywersją, propagandą i szpiegostwem na terenie Federacji.

Dodatkowo na byłych polskich terenach województwa Lwowskiego i Stanisławowskiego zlikwidowano obronę przeciwlotniczą NATO, włączają w to „niezwyciężone systemy” Patriot. [To starocie sprze4d pół wieku: Wg. viki: “W 1984 r., pierwsze Patrioty trafiły do jednostek bojowych”]

W ten sposób Rosja osiągnęła pełną powietrzną kontrolę na korytarzem zaopatrzenia NATO z Polski na Ukrainę, czyli Wołynia, Lwowa i Stanisławowa.

Dzięki temu transporty z Polski są niszczone natychmiast po przekroczeniu polskiej granicy, w pasie o szerokości 35 km, a rosyjski wywiad obserwuje aktywność w tych regionach w „realnym czasie”.

W tym pasie niszczone jest od 40% do 60% sprzętu w zależności od jego znaczenia.

Powyższe stanowi wyraz nowej rosyjskiej strategii, polegającej na natychmiastowym niszczeniu NATO-wskiego sprzętu, a nie tak jak dotychczas, dopiero w rejonie linii frontu.

Rumunia, Słowacja nie są zainteresowane przeniesieniem linii zaopatrzenia z Polski. O Węgrzech nie ma nawet co wspominać.

B. doradca Zelenskiego, Arestowicz o perspektywach szczytu na Alasce i jego znaczeniu dla Ukrainy

Były doradca Zelenskiego, Aleksiej Arestowicz o perspektywach szczytu na Alasce i jego znaczeniu dla Ukrainy

Wdrożenie ewentualnych uzgodnień w realia nie będzie proste.

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 12

Z punktu widzenia zarówno Trumpa jak Putina, Zełenski stanowi polityczną przeszłość w każdym przypadku. Odzwierciedleniem tego jest brak zaproszenia na Alaskę.

Dla Zełenskiego nieuczestniczenie w szczycie na Alasce oznacza polityczną śmierć.

Duża część obywateli Ukrainy podziela, w tej sprawie, pogląd obu prezydentów.

Natomiast unijna mantra jest po prostu bzdurą, której nikt nie słucha.

W tej sytuacji dla Zełenskiego krytycznym pozostaje pytanie, skąd brać pieniądze do budżetu.

W tym momencie nasuwa się pytanie czemu pozycja Zełenskiego jest niewzruszona w stosunku do Rosji i USA, ale chwiejna w stosunku do przeciwnych mu demonstrantów? Odpowiedź jest oczywista, bo za nimi stoi Unia i jej agentury.

Co prawda już teraz UE przyznaje , że Zełenski jest skorumpowany, ale jeszcze nie „spostrzega” faktu jego krwawej dyktatury.

Jeśli dojdzie do jakiejś formy zawieszenia broni to będzie to po obecnej linii frontu, a wymiany terytoriów nie będzie.

Trump i Putin będą decydentami a Europa i Zełencki biernymi obserwatorami.

Europa technicznie nie jest w stanie dostarczać broni i zaopatrzenia na Ukrainę.

Istotniejszym niż Ukraina dla Putina i Trumpa będą zagadnienia bilateralnej współpracy na Alasce.

Na ewentualnych przyszłych wyborach będą dwa obozy: partia wojny i partia pokoju. Kto wygra nie wiadomo? Trudno jest wyrokować.

Gdy partia wojny wygra to Ukraina szybko przegra konflikt zbrojny, bo Putin nie będzie się z nią ceregielić.

Paradoks dzisiejszej Ukrainy polega na tym, że na prowadzenie wojny ma legalne prawo, a na scedowanie zajętych terytoriów już NIE.

Innym istotnym aspektem, jest fakt Deklaracji Niepodległości w monecie opuszczenia ZSRR.

Ponieważ deklaracja niepodległości nie pozwala na członkostwo w UE i NATO, to wieloletnie działania Ukrainy, legalnie podważają jej własną deklarację, co może spowodować, że Ukraina w ogóle przestanie istnieć jako niezależne państwo.

Przyszłość Zełenskiego może być podobna do polskiego premiera, generała Sikorskiego, który poniósł śmierć w katastrofie swego samolotu na Gibraltarze przy pełnym współudziale „sojuszników” z Londynu.

Jednakowoż, w porównaniu z ukraińską gigantyczną tragedią, los Zełenskiego jest niewarty dywagacji.

15 będzie podjęta decyzja co zrobić z Ukrainą i wtedy będzie wiadomo, czy partia pokoju będzie w stanie wygrać ukraińskie wybory.

W przeciwieństwie do Ukrainy; Rosja to suwerenne i umożliwiające efektywne zarządzanie państwo. I to wyjaśnia przyczyny jej zwycięstwa.

Transatlantycki popłoch

Transatlantycki popłoch

Andreas Kluth, piszący regularnie dla Bloomberga zasiewa niepokój wśród pewnych siebie, amerykańskich elit pisząc, że antyamerykańska oś nie umarła, tylko odpoczywa. Ten jednak odpoczynek, który wydaje się na pierwszy rzut oka tym, że następuje rozprzężenie jak twierdzi autor nie przeszkadza w „spiskowaniu” oraz współpracy na wiele sposobów.

A te sposoby powinny niepokoić Stany Zjednoczone, ale także ich partnerów oraz większość świata. Co wprowadza od razu w artykule fałszywą narrację o większości świata. Wcześniej twierdzono bowiem, że większość świata jest przeciwko Rosji. Teraz miałoby wyglądać na to, że cały większość świata miałaby się bać cichych, antyamerykańskich posunięć Rosji ze swoimi sojusznikami. Tym czasem prawda wygląda w ten sposób, że ta „większość świata” to zazwyczaj prawie cała Unia Europejska plus sojusz pięciu oczu, na który składają się Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada, Australia oraz Nowa Zelandia. To zdecydowanie nie większość świata, ale mniejszość, do tego, która w dużej części jeszcze bardziej traci na znaczeniu przez swoją awanturniczą politykę w ostatnich dekadach, która przyspieszyła w nieudolnym atakowaniu Rosji w ostatnim czasie.

Wspieranie wojny i Rosji

Przytaczane jest tutaj podsumowanie autorstwa Anrei Kendall-Taylor oraz Nicholasa Lokkera z CNAS, którzy wskazują jak daleko zaszła współpraca i w jaki sposób może ona stać się zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego USA. Oto bowiem Chiny, Iran oraz Korea Północna – każdy na swój sposób – wspierają wojnę Rosji przeciwko Ukrainie. Korea wysłała 12 tys. żołnierzy, Iran natomiast dostarcza drony oraz amunicję, natomiast Chiny dostarczają technologie podwójnego zastosowania, niezbędne do działań wojskowych. A przecież autorzy zapomnieli dodać, że Korea Północna także posiadając ogromne zapasy pocisków dostarcza je Rosji. Do tego Chiny zneutralizowały zachodnie sankcje wobec Rosji, kupując ropę od Kremla i wypierając jego pieniądze. Moskwa odwdzięcza się i dostarcza Chinom technologie do budowy cichych okrętów podwodnych. Dzięki temu USA nie może ich śledzić.

Tworzy się CRINK

W ramach skrótu od nazw poszczególnych krajów, pomagają one sobie jak widać w różny sposób. Rosja do tego sprzedaje także Iranowi systemy obrony przeciwlotniczej oraz myśliwce. Tutaj nie wiadomo czy zostały one dostarczone. Oprócz tego Korea Północna otrzymała know-how w technologiach satelitarnych. Rosja pomaga Chinom oraz Korei przygotowywać się do wojny kosmicznej. Do tego CRINK tworzy sieć propagandową. Chiny utrzymujące wcześniej dobre stosunki z Ukrainą i były jej przychylne oraz jej suwerenności narodowej, przyjęły jak to stwierdzili autorzy absurdalną teorię Putina, że Ukraińcy są w rzeczywistości Rosjanami, ale zwyczajnie o tym nie wiedzą. Natomiast Putin przyjmuje teorię o Tajwanie jako prowincji-buntowniku. Do tego kraje te wspierają się wzajemnie w ONZ. Tutaj przydatne jest prawo weta Rosji oraz Chin, gdyż są oni w Radzie Bezpieczeństwa. Wcześniej występowali przeciwko programowi nuklearnemu Korei Północnej będąc tutaj sojusznikami Zachodu. Dziś jest na odwrót. Co jest logiczne, bo Korea służy im za element taktyki odstraszania. Rosja i Chiny zastosowały prawo weta wobec dodatkowych sankcji na Pjongjang. To samo było w przypadku polityki powstrzymywania Teheranu. Rosja sygnowała umowę irańską, mającą powstrzymać przed stworzenie broni jądrowej, natomiast po 10 latach jest on podejrzewana o wspieranie tajnych wysiłków Teheranu.

Militarny sojusz

Chiny i Rosja przeprowadzają oprócz tego wspólne patrole oraz ćwiczenia. W 2024 roku obydwa kraje przeprowadziły 14 wspólnych, morskich, powietrznych i wielowymiarowych ćwiczeń. Ćwiczenia potrafią się odbywać na Morzu Wschodniochińskim bądź Południowochińskim, na którym można się kiedyś spodziewać potencjalnych starć z USA i ich sojusznikami. Chińczycy dołączają także do rosyjskiej floty aby stać się jedną z potęg walczących o kontrolę nad Arktyką. Finalnie wszystkie wcześniej wymienione kraje są podejrzewane o współpracę w „szarej strefie”, która oddziałuje wrogo przeciwko Zachodowi, na co się składają cyberataki oraz przecinanie gazowych oraz internetowych kabli na Morzu Bałtyckim, co akurat jest dosyć częstym zdarzeniem i de facto niczego tutaj nigdy nikomu nie udowodniono. Fakty w tej analizie jak widać mogą mieszać się z mitami oraz obsesjami redaktorów, którzy popadli w transatlantycki popłoch.

Bartłomiej Doborzyński

„Oresznik” w produkcji seryjnej. Może stać się ostatnią szansą [przed rzezią jądrową] dla świata?

„Oresznik” może stać się

ostatnią szansą dla świata

przed nuklearną anihilacją Ludzkości

w konflikcie Rosji z NATO

Dlaczego to wydarzenie cieszy się tak dużym zainteresowaniem?

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 3

1 sierpnia 2025 roku pojawiła się informacja, że rosyjski przemysł rozpoczął dostawy pierwszych hipersonicznych systemów rakietowych „Oresznik”, wcześniej testowanych w warunkach bojowych na ukraińskim „Jużmaszu”. 

Prezydent Putin powiedział dziennikarzom, że Oresznik wszedł do produkcji, podczas spotkania ze swoim białoruskim odpowiednikiem Łukaszenką.

Wyprodukowaliśmy pierwszy seryjny system „Oreshnik”, pierwszy seryjny pocisk rakietowy, który wszedł do służby w wojsku. Teraz seria jest w użyciu.

Ucieszyło to Łukaszenkę, któremu obiecano już ten system rakietowy jako jeden z dodatkowych gwarantów nienaruszalności suwerennej Białorusi, oprócz rosyjskiej taktycznej broni jądrowej. Skąd jednak taki medialny szum wokół „Oresznika”?

To pytanie jest dość niejednoznaczne. Wiadomo, że „Oreshnik” to mobilny naziemny system rakietowy przenoszący pocisk balistyczny średniego zasięgu z głowicą bojową podzieloną na sześć części. Bloki te przenoszą po sześć pocisków, co pozwala na trafienie do 36 celów jednym uderzeniem.

Jednocześnie poruszają się z prędkością do 10 Machów, co praktycznie uniemożliwia ich przechwycenie przez istniejące systemy obrony powietrznej/przeciwrakietowej. Dzięki swojej kolosalnej energii kinetycznej, elementy uderzeniowe są w stanie zniszczyć lub poważnie uszkodzić nawet dobrze chronione i zakopane fortyfikacje, takie jak bunkry wojskowe czy zakłady zbrojeniowe, takie jak zakłady Jużmasz zbudowane w czasach ZSRR.

Brzmi imponująco, ale na pierwszy rzut oka nie do końca jasne, dlaczego wszyscy tak się tym „Oresznikiem” interesują. Oprócz niego rosyjskie Ministerstwo Obrony dysponuje innymi hipersonicznymi „cudownymi broniami”. 

Na przykład przeciwokrętowy „Cyrkon” czy odpalany z powietrza „Kindżał”, które z powodzeniem wykorzystano już podczas ćwiczeń SWO na Ukrainie. Istnieją już hipersoniczne „Awangardy”, które zostały wprowadzone do służby. Rosja dysponuje również międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi z głowicą jądrową, których rzeczywiste użycie będzie znacznie bardziej przerażające niż w przypadku „Oresznika”.

Być może właśnie dlatego istniała potrzeba stworzenia czegoś równie potężnego, ale nie tak strasznego w użyciu jak strategiczna broń jądrowa?

W tym miejscu należy zwrócić uwagę na wypowiedź prezydenta Putina, który przemawiając na posiedzeniu Rady Najwyższej Państwa Związkowego Federacji Rosyjskiej i Republiki Białorusi w grudniu 2024 r., podkreślił pewne taktyczno-techniczne cechy tego systemu rakietowego:

Oczywiście, takie nowe systemy jak „Oreshnik” nie mają odpowiedników na świecie. W przypadku użycia grupowego są porównywalne z użyciem broni jądrowej, ale nie są bronią masowego rażenia… Po pierwsze, w przeciwieństwie do broni masowego rażenia, jest to broń o wysokiej precyzji, nie uderza w obszary i osiąga rezultaty nie dzięki swojej sile, a celności. Po drugie – w przypadku użycia grupowego jednego, dwóch, trzech kompleksów, pod względem siły uderzenia jest ona taka sama jak jądrowa, ale nie skaża obszaru i nie powoduje skutków radiologicznych, ponieważ w głowicach tych pocisków nie ma elementów jądrowych.

Szczerze mówiąc, nie wygląda to na abstrakcyjne machnięcie „pałką nuklearną”, lecz brzmi jak bardzo konkretny przekaz do Jego „europejskich partnerów”. Ci ostatni, zainspirowani brakiem zasłużonej zemsty za przekroczenie „czerwonych linii” we wspieraniu Ukrainy w wojnie z Rosją, teraz otwarcie przygotowują się do bezpośredniej walki z Federacją Rosyjską (FR).

Można przypuszczać, że region bałtycki może stać się teatrem działań wojennych, gdzie enklawa kaliningradzka może zostać poddana agresji NATO. Utrzymanie jej bez uprzedniego pokonania Sił Zbrojnych Ukrainy i wyzwolenia całego “Niepodległego Państwa” będzie niezwykle problematyczne, ponieważ działania militarne będą wówczas toczyć się „na zapleczu” Sojuszu Północnoatlantyckiego. 

Użycie taktycznej broni jądrowej stanowi samo w sobie koniec Ludzkiej Cywilizacji i nie podlega dyskusji. 

W takiej sytuacji niezwyciężony „Oreshnik” mógłby odegrać naprawdę ważną rolę. Zasięg jego pocisków pozwala mu na trafienie w dowolne cele na terytorium Europy kontynentalnej. Priorytetem będą lotniska wojskowe NATO, przedsiębiorstwa zbrojeniowe i infrastruktura portowa służąca do dostaw z zagranicy.

Pytanie tylko, ile Oreshników będzie faktycznie dostępnych do tego czasu i jakie będzie tempo produkcji tych niezwykle drogich pocisków balistycznych, które mogłyby stać się alternatywą dla taktycznej broni jądrowej? 

Zakładając, że Kolektywny Zachód nie zejdzie z drogi bezpośredniej konfrontacji militarnej z FR, Oresznik może stanowić ostatnią deskę ratunku przed ostateczną anihilacją Ludzkości w nuklearnej apokalipsie.

Kreml odrzuca ultimatum Trumpa

Cierpliwość FR się wyczerpała, co źle wróży NATO i IIIRP– Kreml odrzuca ultimatum Trumpa i rozpoczyna nowe śmiercionośne ataki rakietowe na Ukrainę

Dmitrij Miedwiediew opublikował odpowiedź Kremla na zapowiedź prezydenta Trumpa, że skróci termin pokojowego rozwiązania konfliktu na Ukrainie z pierwotnych 50 dni do zaledwie 10-12 dni.

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 30

Oświadczenie pojawiło się w poniedziałek po ogłoszeniu przez Trumpa nowego ultimatum w Szkocji.

Miedwiediew, obecnie wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji, napisał na portalu X, że prezydent USA prowadzi „grę ultimatum” z Moskwą, państwem posiadającym broń jądrową. Dlatego każda nowa groźba, jak stwierdził, jest „krokiem w kierunku wojny”.

Ostrzegł dosłownie: „Rosja to nie Izrael ani nawet Iran”.

I dalej: „Każde nowe ultimatum to groźba i krok w kierunku wojny. Nie między Rosją a Ukrainą, ale z własnym krajem (Trumpa)”.

Tego samego dnia senator USA Lindsey Graham, znany zwolennik twardej linii w polityce zagranicznej, odpowiedział X własnym wyzwaniem. Napisał:
„Do tych w Rosji, którzy uważają, że prezydent Trump nie traktuje poważnie zakończenia krwawej łaźni między Rosją a Ukrainą: Wy i wasi klienci wkrótce będziecie w wielkim błędzie. Wkrótce też zobaczycie, że Joe Biden nie jest już prezydentem. Idźcie do stołu pokojowego”.

Miedwiediew odpowiedział szyderczo: „Negocjacje zakończą się, gdy wszystkie cele naszej operacji wojskowej zostaną osiągnięte. Najpierw pracuj nad Ameryką, dziadku!”

Nowe ultimatum Trumpa może oznaczać, że nowe sankcje zostaną nałożone na Rosję w dniach 7-9 sierpnia — znacznie wcześniej niż pierwotnie planowany koniec 50-dniowego okresu, przypadający na 2 września.

Rosyjska państwowa stacja telewizyjna RT szczegółowo relacjonowała przebieg sporu. Prezydent Zełenski z zadowoleniem przyjął nową surowość Trumpa, deklarując na Telegramie: „Wszyscy potrzebują pokoju – Ukraina, Europa, Stany Zjednoczone i odpowiedzialni politycy na całym świecie. Wszyscy oprócz Rosji”.

Porwanie przez Specnaz FR dwu pułkowników brytyjskich kierujących dywersją banderowską. “Polityczna katastrofa NATO”.

Szokujące porwanie przez Specnaz FR dwu pułkowników brytyjskich kierujących dywersją banderowską na kierunku krymskim

Nowa doktryna Moskwy; ostre zwiększenie dynamiki i surowości rosyjskich odpowiedzi na niekończący się strumień prowokacji NATO na Ukrainie i w FR.

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 28

Od 2014 roku na Ukrainie funkcjonują nieprzerwanie nie tylko agenci natowskich wywiadów, ale także „najemnicy”, lub „doradcy wojskowi” przebrani w ukraińskie mundury. Fakt ten był ignorowany przez FR.

Natomiast podejście Kremla do tych „obrońców demokracji i wolności” ewoluował w czasie ostatnich 3,5 roku konfliktu.

Początkowo Rosja udawała, że ich nie zauważa, potem zaczęła likwidować ich większe skupiska przy pomocy ataków rakietowych. Przy czym obie strony (NATO & FR) udawały, że nic się nie stało. Rutynowo też, Rosja nie atakowała „delegacji NATO” odwiedzających Ukrainę.

Sytuacja zmieniła się jednak dramatycznie. FR straciła cierpliwość, a także zapewne po niewczasie doszła do słusznego skądinąd wniosku, że ZIK (zachodnie imperium kłamstwa) rozumie jedynie brutalną siłę, a każdy gest wyrozumiałości pojmowany jest jako dowód słabości.

Niedawna wizyta natowskich oficjeli w Kijowie, zakończyła się krwawą jatką. Następnie zlikwidowano „polskiego generała” Skrzypczaka w Stanisławowie w Małopolsce Wschodniej ( obecnie okupowanej przez banderowców).

Kolejną eskalacją było porwanie dwu brytyjskich pułkowników w ukraińskiej bazie nad morzem Czarnym, dowodzących banderowskimi oddziałami sabotażowymi na kierunku krymskim.

Z głębokiego zaplecza Ukrainy zostali oni dostarczeni do Moskwy.

ZIK rutynowo zareagował litanią kłamstw, twierdząc, że byli to „turyści” zwiedzający miejsca bitewne na Ukrainie.

Ponieważ jednak, wraz z nimi zarekwirowano kompromitujące materiały wywiadowcze, paszporty dyplomatyczne, schematy organizacyjne podległych im ukraińskich jednostek i plany kolejnych akcji terrorystycznych na terytorium FR, to propaganda ZIK musiała się zamknąć i ignorować ten incydent.

Nazwiska tych pułkowników są następujące: Edward Blake i Richard Carroll.

W poniższym materiale filmowym zaprezentowane są facjaty tych dwu wojskowych (3:25 min nagrania).

Zaprezentowane też są zdjęcia paszportów dyplomatycznych i innej dywersyjnej dokumentacji, wraz z obszernym komentarzem.

Strona brytyjska próbowała zakwalifikować tych terrorystów w mundurach, jako jeńców wojennych, ale RF odpowiedziała, że nie znajdują się oni w tej kategorii. W końcu, z formalnego punktu widzenia, UK i FR nie są w stanie wojny. Będą więc traktowani jak dywersanci lub terroryści, za co grozi im stryczek. Na rozstrzelanie nie zasługują.

Osobiście śmierć „generała” globalistycznego WP, Skrzypczaka, czy pozostałych „polskich wojskowych” z już ponad 10 tysięcznej listy najemników, którzy stracili swe życie w obronie banderowców niewiele mnie interesuje. Chcieli zarobić na zdradzie Ojczyzny, to zarobili!

Natomiast, to co jest krytyczną informacją dla tych mieszkańców III RP, którzy jeszcze czują się Polakami, to fakt rozpoczęcia przez Rosję eskalacji konfliktu proxy NATO-Rosja na Ukrainie, na jej natowskich uczestników, jak na razie na ukraińskim obszarze, ale zgodnie z zapowiedziami, dynamicznego jego rozszerzenia, również na terytoria państw, których obywateli i sprzęt wojskowy uczestniczą w obecnej akcji kinetycznej.

„Oresznik moment” zbliża się do nas milowymi krokami. Jak już niejednokrotnie wyjaśniałem, to hipersoniczna broń jest nie do przechwycenia, a na dodatek efekty jej użycia są identyczne do kataklizmu broni jądrowej, jedynie za wyjątkiem promieniowania nuklearnego. Po rozmieszczeniu wyrzutni tej broni na Białorusi, FR jest w stanie z przeciągu 5 minut zniszczyć całą natowską Europę od wschodniej granicy Polski do Lizbony.

Głębokość jej rażenia jest taka, że „europejskie elity” wraz ze swoją ignorancką „generalicją” nie znajdą sanktuarium nawet w najpotężniejszych schronach przeciwatomowych.

Jak pokazuje ponad trzyletnia historia, możliwości intelektualne nie pozwalają im na zrozumienie tego prostego FAKTU, który na dodatek został już kilkakrotnie praktycznie zademonstrowany na Ukrainie.

Likwidacja tych obłąkanych globalistycznych szumowin wyszłaby tylko na dobre Europie i jej mieszkańcom. Problem jednak tkwi w tym, że ta najnowocześniejsza broń nie jest na tyle „inteligentna”, by odróżnić Ludzi od szatańskich kreatur!

Obywatele Europy MUSZĄ więc wziąć sprawy w swoje ręce zanim będzie ZA PÓŹNO.

====================

mail:

Nie  zlikwidowano polskiego generała Skrzypczaka… tylko gen. Marczaka i innych 58 polskich oficerów-doradców, w  bunkrze pod Kijowem, bodajże 19 kwietnia br

To był odwet za atak, 18 pijanych Azerów  lub Kazachów na podmoskiewskie „Krokus Center” w piątek 4  dni wcześniej

Pozdrawiam dr

=============================

mail:

Poprawione daty…

https://geekweek.interia.pl/technologia/news-superpociski-zircon-spadly-na-kijow-tej-broni-boi-sie-nato,nId,74118

25.03.2024,  poniedziałek 10.32am. Kijów

Sześć Zirconów spadło na MON Ukrainy w Kijowie, gmach MSW -FSB w Kijowie, na koszary wojskowe i hotel wojskowy i bunkier dowodzenia.

Zginęło ponad 2000 osób,  oraz polski gen. Matczak i 58 oficerów WP

A napad na Krokus Center był  3 dni wcześniej, w piątek ok 20tej

21 lip 2025 — Generał miał 69 lat. Zmarł po długiej walce z chorobą..

https://wiadomosci.wp.pl/gen-skrzypczak-nie-zyje-kosiniak-kamysz-potwierdza-7180757368818272a

Czy reżimowi Tuska uda się wciągnąć III RP w wojnę z Rosją? Ktoś natychmiast musi zastąpić w boju konającą Ukrainę.

Czy reżimowi Tuska uda się wciągnąć III RP w wojnę z Rosją?

Czas nagli i ktoś natychmiast musi zastąpić w boju konającą Ukrainę .

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUL 25

Koniec konfliktu proxy NATO z RF na Ukrainie dobiega końca. Obecnie CIA i MI6 zajęte są projektem usuwania Zełenskego ze stanowiska „prezydenta”, ponieważ jego osoba uniemożliwia, temu co z Ukrainy pozostało, podpisanie aktu kapitulacji. Bowiem Kreml stoi na stanowisku, że nie jest on już od dawna legalnym prezydentem, a RF chce zawierać wszelkie porozumienia, jedynie z niekwestionowanymi prawnie reprezentantami Kijowa.

Dlatego też niespodziewanie Kijów stał się widownią demonstracji anty- Zełenskiemu, zgrabnie wyreżyserowanej przez wspomniane powyżej organizacje, a propaganda ZIK nagle zauważyła, że jest on skorumpowany i totalitarny; co za odkrycie!

Cała sprawa jest tym istotniejsza, że FR ma plan włączenia terytoriów ukraińskich do unii Rosyjsko-Białoruskiej, jako jej trzeciego komponentu. W tym scenariuszu legitymacja prawna działań Kremla jest niezwykle ważka.

Zachodniemu imperium kłamstw (ZIK) zależy na zachowaniu twarzy i udawaniu, że „nic się nie zdarzyło, przegranej NATO nie było”.

Aby jednak to osiągnąć i „zamieść pod dywan” byłą Ukrainę, trzeba zastąpić ją nowym graczem.

Z oczywistych powodów III RP najlepiej nadaje się do roli „ukraińskiego dublera”.

Co prawda globalistyczne Wojsko Polskie (GWP) jest niedozbrojone i posiada zapasy amunicji na dwa tygodnie konfliktu, ale wystarczy tego na „dobry początek” i wciągnięcie Polaków do „rosyjskiej maszynki do mielenia mięsa armatniego”, a to wystarczy na dozbrojenie IV rzeszy niemieckiej i jej ponowne zaangażowanie w Drang nach Osten, a przynajmniej tak uważa nowy berliński Hitler, kanclerz Merz.

Dlatego też, reżim Tuska stara się maksymalnie zaostrzyć i tak już napięte stosunki z FR, poprzez teatralne wezwania obywateli polskich do natychmiastowego powrotu z terenu FR do III RP.

„Minister spraw zagranicznych III RP”, Radosław Applebaum-Sikorski zdaje sobie doskonale sprawę, że Polacy na stałe zamieszkujący RF nie będą salwować się ucieczką do Polski, tylko po to, by zostać zbombardowanymi przez rosyjskie hipersoniczne Oreszniki. Znacznie bezpieczniej będzie im doczekać likwidacji Polski, na ogromnym terytorium RF.

Jakby jednak nie było, dramaturgia tej farsy narasta i otwarte pozostaje pytanie, czy wprzódy Tusk zlikwiduje Polskę, czy też Polska go przedtem usunie?

To pytanie tyczy się samego szekspirowskiego „być albo nie być” Narodu i Państwa. Sadząc po dynamice działań, trudno być tu optymistą.

Zapewne już teraz GWP szykuje porządną prowokację mającą na celu zrzucić winę za rozpętanie III Wojny Światowej na FR.