SIKORSKI i JEGO DYPLOMY

SIKORSKI i JEGO DYPLOMY

Krzysztof Baliński

Trwa wymiana ciosów między Orbánem i Tuskiem. Zaogniło ją oświadczenie premiera Węgier, w którym powtórzył, że jego kraj nie poprze przedłużenia sankcji na Rosję, jeśli Ukraina nie wznowi tranzytu rosyjskiego gazu i że z powodu unijnych sankcji Węgry straciły 19 mld euro. „To niedopuszczalne, byśmy ponosili ekonomiczne konsekwencje sankcji, by pomóc Ukrainie” – stwierdził.

Donald Tusk ripostował: „Jeśli Viktor Orbán naprawdę zablokuje europejskie sankcje w kluczowym momencie wojny, będzie absolutnie jasne, że w tej wielkiej grze o bezpieczeństwo i przyszłość Europy gra w drużynie Putina, a nie w naszej. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu”.

Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Szef dyplomacji Węgier, Peter Szijjarto napisał: „Agentowi Sorosa może być trudno to zrozumieć, ale jeśli chodzi o drużyny, gramy dla drużyny węgierskiej. Reprezentujemy węgierskie interesy. Nie chcemy nadal płacić ceny za cudze wojny i nie pozwolimy nikomu zagrozić naszemu bezpieczeństwu dostaw energii”. Odezwał się też Radek Sikorski: „George Soros nie płacił za studia Donalda na mojej uczelni w Oksfordzie, ale za studia Viktora”.

A jak było ze „studiami” Sikorskiego? W swoich notkach biograficznych podaje, że posiada dwa dyplomy ukończenia studiów na Oksfordzie: Bachelor of Arts i Master of Arts. Tyle że otrzymanie tego drugiego, wg rzecznik Uniwersytetu, nie jest równoważne z ukończeniem studiów wyższego stopnia. Każdy bakałarz może o niego wystąpić w siedem lat po immatrykulacji, a za wydanie dyplomu uczelnia pobiera niewielką opłatę w wysokości 10 funtów. Tak, więc Sikorski kłamie, i to świadomie. A tak w ogóle to, kto bakałarzowi załatwił studia w Oksfordzie, i kto sponsorował jego pobyt w Wielkiej Brytanii? Otóż był nim, poza pewną brytyjską służbą specjalną o trzyliterowym skrócie, Zygmunt Bauman, o którym Sikorski zawsze wypowiadał się czule, i któremu wielokrotnie odwdzięczał się. To dzięki Sikorskiemu Bauman odnalazł się w Polsce, a nawet brylował na dyplomatycznych salonach. Otóż, podległy MSZ-owi Instytut Polski zaprosił go do Wilna, gdzie wygłosił odczyt oraz miał wykład na tamtejszym uniwersytecie.

Gdy wydawało się, że był to „ostatni zajazd na Litwie”, Sikorski zorganizował Baumanowi pobyt we Wrocławiu, gdzie na Uniwersytecie Wrocławskim wygłosił prelekcję. Próbowali ją przerwać studenci i działacze Narodowego Odrodzenia Polski. Sprzeciwiali się zapraszaniu ludzi z taką przeszłością. Wykrzykiwali hasła: „Przecz z komuną”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, „Żołnierze wyklęci – pamiętamy”. Na prośbę prezydenta miasta i na żądanie konsula Niemiec, interweniowała policja. O pomoc „w walce z grupami nacjonalistycznymi” zaapelował do ministra spraw wewnętrznych prezydent Wrocławia. „Nic nie usprawiedliwia chamstwa nacjonalistycznego. Z chuliganami trzeba uporać się całkowicie jednoznacznie. Nie będę tolerował nacjonalistycznej hołoty we Wrocławiu” – apelował. Po incydencie, w specjalnym liście przeprosił i wychwalił Baumana minister nauki. W obronie Baumana stanął premier Tusk. Wszyscy podkreślali, że Bauman to „szanowany naukowiec”.

A kim był fetowany w polskiej ambasadzie w Wilnie? Zygmunt Maurycowicz Bauman w latach 1945-1953 był funkcjonariuszem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, specjalnego oddziału wojskowego tropiącego żołnierzy podziemia niepodległościowego, odpowiednika sowieckiej NKWD. Był też agentem zbrodniczej Informacji Wojskowej. W internecie można znaleźć dokument – wniosek dowódcy KBW gen. Juliusza Hibnera (właściwie Dawida Szwarca) do ministra Bezpieczeństwa Publicznego o zatwierdzenie kandydatury Baumana na stanowisko Szefa Oddziału Propagandy i Agitacji Zarządu Politycznego KBW. Szczególnie przerażająco brzmi fragment wniosku: „Jako Szef Wydziału Pol-Wych operacji bierze udział w walce z bandami. Przez 20 dni dowodził grupą, która wyróżniła się schwytaniem wielkiej ilości bandytów. Odznaczony Krzyżem Walecznych”, co oznacza, że profesor-major karierę naukową rozpoczął wydając na śmierć żołnierzy AK, NSZ i WiN.

W wywiadzie dla angielskiej gazety nazwał KBW jednostką analogiczną do dzisiejszych prowadzących wojnę z terroryzmem, a likwidację żołnierzy wyklętych porównał z dzisiejszą walką z terroryzmem.

A było to w czasie, gdy w zakładaniu Państwa Islamskiego brali udział ochotnicy z Europy. I w tym miejscu pojawia się Radek Sikorski – idąc za głosem swego mentora, w lipcu 2016 ogłosił, że pierwszym laureatem Nagrody Solidarności w wysokości 1 miliona euro został Mustafa Dżemilew – islamista, lider Tatarów krymskich, których znaczny kontyngent walczył u boku Państwa Islamskiego i brał udział w eksterminacji bliskowschodnich chrześcijan, pod opieką tureckiego wywiadu (tego samego, który logistycznie wspiera przemieszczanie się tzw. uchodźców z Azji do Europy).

W tym samym czasie profesor-major pouczał w Oksfordzie: Jeśli Europa w ciągu 30 lat nie przyjmie co najmniej 30 milionów imigrantów, stanie w obliczu upadku demograficznego, który spowoduje upadek cywilizacji europejskiej”. I tu pytanie, czy Sikorski chodził na wykłady Baumana. Wygląda na to, że tak, bo stosunkiem do imigrantów i do islamskich terrorystów został dogłębnie zainfekowany, bo rząd Tuska, w którym był ministrem, z wielką życzliwości spoglądał na politykę „Herzlich willkommen” i równocześnie wyganiał na obczyznę miliony Polaków. Nawiasem mówiąc, gdy Sikorski apelował do nich o powrót, ci ripostowali: Wrócimy, Sikorski, wrócimy, wtedy, kiedy wy wyjedziecie (…) znasz bajeczkę o wężu, nie? No to… SSSSssspierdalaj.

Krótko mówiąc – bandyta, który miał na rękach krew polskich patriotów, zamiast być ściganym, reprezentował Polskę w świecie, był fetowany w ambasadach Rzeczypospolitej. Swoją drogą ciekawe, ilu Wilniuków, miał profesor z naganem na sumieniu, i czy jego zapraszanie do polskiej ambasady nie było tańcem na grobach polskich ofiar NKWD, prekursorki KBW. Z drugiej strony trzeba też zrozumieć Radka. Co prawda, ubeków rozsławiających imię Polski w świecie mamy tysiące, głównie w Izraelu, gdzie schronili się po Marcu ‘68, nie brakowało ich też w samym MSZ, ale tak wybitnych jak Bauman można było policzyć na palcach jednej ręki.

Bauman reprezentował nasz kraj (no i Polonię brytyjską) także na Lwowskim Forum Wydawców. Tam reklamowany był przez MSZ, jako jeden z najwybitniejszych światowych myślicieli z tytułem profesora (o tytule majora ani słowa). I jeszcze jedno – wtedy, gdy doszło, na polecenie konsula niemieckiego we Wrocławiu, do interwencji Policji, mieliśmy także buńczuczne działania autonomistów śląskich, pełzającą germanizację Opolszczyzny, wykupywanie ziemi na Pomorzu, ustanowienie przez Bundestag Dnia Pamięci o Wypędzonych i rosnące do wręcz astronomicznych rozmiarów wpływy niemieckie w Polsce.

W ślad za wymianą ciosów z węgierskim ministrem, Radek Sikorski odwołał z Budapesztu ambasadora RP, bo Węgry nie wydały posła Romanowskiego. Ale nie odwołał ambasadora ze Sztokholmu, który odmówił wydania Stefana Michnika, sądzonego w Polsce za ciężkie zbrodnie. Nie odwołał też ambasadora z Tel Awiwu, który odmówił wydania komunistycznego zbrodniarza Salomona Morela. No i, wreszcie – nie odwołał ambasadora z Londynu, który odmówił wydania Heleny Wolińskiej-Brus. A dlaczego nie odwołał? Może dlatego, że Helena, (pierwotnie Fejga Mindla Danielak) była żoną Włodzimierza Brusa, który wraz z nią, w marcu 1968 roku schronił się w Wielkiej Brytanii, został profesorem na Oksfordzie i też majstrował przy „studiach” i „dyplomach” Sikorskiego.

Beniamin Zylberberg, bo tak się pierwotnie Brus nazywał, był oficerem politycznym w Armii Berlinga. Z wojska odszedł w stopniu podpułkownika. Był profesorem  ekonomii politycznej w kilku instytutach przy KC PZPR i autorem propagandowych broszur, wychwalających sowiecką demokrację i gospodarkę, określających przedwojenne władze polskie, jako bezwzględną faszystowską dyktaturę. Był też członkiem Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej dla Pracowników Nauki, i miał decydujący wpływ na tytuły, awanse naukowe i dyplomy. Jak samo o sobie pisał, w atmosferze antysemickiej nagonki będącej następstwem tzw. wydarzeń marcowych, zmuszony został do emigracji. Na Oksfordzie wykładał razem z podesłanym tam wcześniej przez KGB mjr. Baumanem i zajmował się analizą gospodarki socjalistycznej. Już na emigracji podjął tajną współpracę ze wschodnio-niemiecką służbą bezpieczeństwa Stasi. Równocześnie wspierał „opozycję demokratyczną” w Polsce, kiedy to – przypomnijmy – w awangardzie „transformacji ustrojowej” sta­nęli ideowo związani z trockistami rewizjoniści partyjni, ludzie kwestionujący zdolność Polaków do niepodległego bytu, dla których opowiadanie się za polskością to faszyzm, którzy wprowadzili pojęcie „lewicy laickiej” i nauczali, że polski ruch niepodległościowy zbudowali stalinowcy, że elitą mają być synowie i wnuki przybyłych w taborach dywizji NKWD, myślicielami Bauman i Brus, bohaterami Michnik i Kuroń, a autorytetami pospolici złodzieje.

A co do samej Wolińskiej-Brus, to przypomnijmy, że była żydowskim prokuratorem oskarżającym z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej w procesach politycznych, kończących się mordami sądowymi. Gdy w 2007 roku, czyli wtedy, gdy Sikorski był ministrem, sąd w Warszawie wydał europejski nakaz aresztowania Wolińskiej, wniosek o ekstradycję  został odrzucony przez Londyn z uzasadnieniem, iż ścigana była ofiarą czystek etnicznych w Polsce, a sama oskarżona stwierdziła, że przedstawione jej zarzuty mają charakter antysemicki. A co do wymienionego wcześniej Salomona Morela, to dodajmy: Sikorski niczego nie nauczył się na Oksfordzie, a z historii szkolony jest przez własną żonę, która w swoich książkach historię fałszuje, wybielając zbrodniczą rolę komunistów żydowskich w mordowaniu polskich patriotów, takich jak Salomon Morel, który będąc komendantem więzienia w Jaworznie (czyli „żydowskiego obozu śmierci”) w sposób sadystyczny, z niezwykłym bestialstwem mordował Polaków, szczególnie polską młodzież.

„Chłystek i bufon, narcyz i gamoń, Radek-nieporadek, burak z Chobielina, fryzjerczyk, Mistrz Blitzkriegu na Twitterze, Towarzysz Radosław I Skromny, miszcz polskiej dyplomacji, Człowiek Którego Cień zasłonił Metternicha, Kandahar i część Bydgoszczy”. Dorobił się też nicku „Radsik”. Internauci nie zostawiają na nim suchej nitki. Floyd: I po Oxfordzie nie powiedzą do Radka “Milordzie”. Zachowuje się na salonach jak krowa na wrotkach. Lola: Dracula wiecznie żywy! skacowany ryj menela, i do tego te tłuste włosy. Rosjanie mówią: “morda kirpicia prosit”, czyli “gęba, która prosi się o cegłę”… ale łeb od czasy do czasu mógłby sobie umyć. Jesienny liść:Ten facet tak układa usta, jakby był Ruskiem. Może prawdziwego podmienili w Afganistanie? Mnie cały czas nie daje spokoju myśl, w jaki sposób ukończył Oksford!!! Zaciukał nożem kogoś podobnego do siebie, i zabrał mu dyplom? Jet: Za długo był w Afganistanie. Towarzyszu Sikorski, odstawcie te prochy. Pixi: „Fryzjerczyk PSIkorski, o takich Czesław Miłosz pisał „Wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie”. Przezwisk ma dużo i wszystkie komiczne. Ale czy obraźliwe, zwłaszcza w zestawieniu z „bydło” używanym przez krajowego mentora Sikorskiego, przez blogerów nazwanego „profesor Bydłoszewski”). Jeśli dodamy do tego wypowiedzi jego żony, też mającej dyplom z Oksfordu, to konkluzja może być tylko jedna – w Wielkiej Brytanii też mają Collegium Humanum.

Kariera Radka to gotowy scenariusz na film „Dyzma w MSZ”. Powieść o podobnym tytule opowiada o karierze gbura i chama, który na skutek dziwnego zbiegu okoliczności omal nie zostaje premierem. Sikorski też, jak Dyzma z Kresów, wyjeżdża w świat – z Bydgoszczy do Afganistanu; żeni się ze szlachcianką (chociaż jerozolimską), która wprowadza go do lepszego towarzystwa, i omal nie zostaje… prezydentem. Karierę dżentelmena z pod-bydgoskiego PGR-u podsumował karykaturzysta: „Jeśli ktoś jest chamem,  to i Oksford mu nie pomoże” – mówi  na rysunku jeden gość do drugiego. A co do powieści – kiedy sprawa z Dyzmą się wydaje, ogłaszają, że to „oszust, cham, i niespełna rozumu”. A co do „szlachty jerozolimskiej” –obecność portretu gen. Władysława Sikorskiego na ścianie dworku w Chobielinie wyjaśniał tak: „To jest brat dziadka”. Jeden z gości nie wykazał się jednak taktem i palnął: „A to ciekawe, bo generał nie miał brata”. Także „elitarność” żony Radka nie ma długiej historii: dziadkowie byli żydowskimi pachciarzami na wschodnich kresach Rzeczypospolitej, skąd, na początku XX wieku, wyjechali do Ameryki i zasiedli tamtejsze Nalewki.

No i mamy ministra, który jednego dnia porównuje bałtycką rurę do układu Ribbentrop-Mołotow, a drugiego kłania się Niemcom w pas i składa „hołd pruski”. Który jednego dnia widzi Rosję w NATO, a drugiego domaga się wymazania jej z mapy świata. No i, komentując informację o udzieleniu Asadowi azylu w Rosji, poraża geopolitycznym przemyśleniem: „Panowie Snowden, Depardieu i Janukowycz mają czwartego do brydża”. W geopolitycznych analizach wtóruje mu drugi dyplomatyczny matoł – Donald Tusk: „Wydarzenia w Syrii uświadomiły światu, że Rosja i jej sojusznicy mogą zostać pokonani”. No i żona Sikorskiego: „Sceny, które widzimy w Damaszku, zobaczymy w Moskwie i Teheranie. Upadek Asada to rosyjski Afganistan”. Co jeszcze świadczy o tym, że dyplom Oksfordu kupił? Nie przyswoił sobie mądrości Winstona Churchilla, że „prawdziwym dyplomatą jest ten, kto dwa razy pomyśli, zanim nic nie powie”. Poza nędznym wykształceniem cierpi też na przypadłość, która w języku jidysz, czyli języku przodków żony, nazywana jest „myszygene kopf”.

Jest jeszcze inny powód, który to wszystko tłumaczy – Sikorski pała wielką miłością do oficerów WSI, którzy pięknie przed nim trzaskają obcasami. Zawsze łaskawym okiem patrzył na wszelkie wywiady, nie mówiąc o jego powszechnie znanej sympatii do wywiadu brytyjskiego. Wziął pod ochronę wielu funkcjonariuszy WSI, mimo iż ci pokątnie rozpowszechniali informacje o tym, kto finansował jego studia w Oksfordzie, dlaczego będąc wiceministrem obrony częściej kontaktował się z rezydentem brytyjskiego wywiadu niż ze swoim szefem, że ma lukę w życiorysie, bo podczas pobytu w Afganistanie miał być przez kilka miesięcy przetrzymywany przez Sowietów i „namawiany” do współpracy. Innym elementem tej gry są rosyjskie media, które zarzucają Sikorskiemu, że od 1984 r., był agentem brytyjskiego wywiadu MI-6 i wykorzystywał „przykrycie” dziennikarza dla wypełnienia zadań służb wywiadowczych w Afganistanie. Poprzez lustrację, Macierewicz próbował pozbyć się agentów związanych z Moskwą. Nie był jednak równie skrupulatne, gdy chodziło o ludzi kojarzonych z innymi wywiadami. Nie widać było w nim dociekliwości, ilu polityków jest na żołdzie obcych służb. Mówiąc o zagrożeniach, mówił wyłącznie o absolwentach moskiewskiego MGIMO. Tymczasem najwięcej szkód w MSZ (a wcześniej w MON) poczynił nie absolwent MGIMO, ale… absolwent Oksfordu.

Przestańmy się pastwić nad Radkiem. Oddajmy mu sprawiedliwość. Wprawdzie za granicą sprawy knoci, wprawdzie dyplomację wywodzi na manowce, ale w TVN i „Wyborczej” jest zwycięzcą. Także pogłoski o śmierci politycznej Sikorskiego są mocno przesadzone. Parasol ochronny rozciąga nad nim nie tylko nowojorska żydokomuna, Mark Zuckerberg i „New York Times”, czyli ci, którzy nie tylko nie lubią Ameryki, ale nie lubią Polski. I nie przypadkowo prasowy organ trockistów „Foreign Policy” umieścił Sikorskiego na liście „100 czołowych myślicieli świata”. Przypomnijmy też lorda George’a Weidenfelda, wiceprezydenta Światowego Kongresu Żydów, który wydał Radkowi certyfikat koszerności, mówiąc, że uważa go za „największego przyjaciela w Polsce”.

W obronie występów Baumana we Wrocławiu stanął kumpel Sikorskiego, który też ma azjatyckie rysy oraz super narodowe nazwisko (to nic, że przyswojone), Bartłomiej Sienkiewicz, który wygwizdanie profesora z KBW nazywał „bandyckim uderzeniem w podstawy cywilizacji”. Z kolei dla Tuska incydent był „wstępem do poważnego nieszczęścia” (chociaż i tu blogerska brać wykazała się niezłym refleksem: „Może wnuk żołnierza Wehrmachtu myślał, że to niemieckie nazwisko?”). Na koniec postawmy Sikorskiemu pytanie: Czy w trakcie swej przebogatej „naukowej” kariery na Oksfordzie odnotował przypadek promowania przez ambasadę Izraela wyczynów żydowskiego policjanta w warszawskim getcie?  Jak zareagowaliby ziomkowie jego żony, gdyby na Uniwersytecie w Hajfie wykład miał profesor stawiający pierwsze kroki w naukowej karierze, jako wachman w Auschwitz? Bauman, stalinowski politruk sprowadzał mordowanie żołnierzy wyklętych do „walki z faszystowskimi bandami”. I okazuje się, że po nim, po tę samą broń sięga minister po Oksfordzie z dyplomem magistra za 10 funtów.

Krzysztof Baliński

TO WSZYSTKO JUŻ BYŁO

TO WSZYSTKO JUŻ BYŁO

Krzysztof Baliński

„Historia powtarza się, jako tragedia i farsa” – tak głosił Karol Marks, i tu, raz w życiu, miał rację. Polska obejmowała już prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. Było to w 2011 roku. Premierem był – tak, jak dziś – Donek Tusk, szefem MSZ – tak, jak dziś – Radek Sikorski i prezydentem – też tak, jak dziś – działacz nieboszczki Unii Wolności. Ale podobieństw jest więcej. W 2011 roku polska prezydencja kosztowała nas 430 mln zł, cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Dziś ma nasz kosztować pół miliarda, cztery razy więcej niż poprzedzająca ją prezydencja węgierska. I też będzie propagandowym spektaklem o znikomym lub żadnym związku z narodowym interesem. I też będzie okazją do załatwienia na boku rozmaitych siucht.

Obejmując od Nowego Roku rotacyjne przewodnictwo, Polska stanęła na czele Europy, co oznacza, że Tusk i Sikorski będą otwierali posiedzenia Rady UE i… oddawali głos Urszuli von der Leyen. Szczególną dumę z tego powodu odczuwa Radek Applebaum, który dzięki temu będzie mógł przed całą Europą zademonstrować swój nowy garnitur (jak zwykle z przydługimi rękawami) i swoją nową fryzurę (wyglądającą jak skrzyżowanie dwóch stylów fryzjerskich: na głupiego Jasia i na hitlerka).

Kiedy Tusk w swoim przemówieniu wygłoszonym podczas inaugurującej prezydencję uroczystej gali w Teatrze Wielkim, dumny z siebie ogłosił: „Europa ma szczęście, że to Polska będzie wypełniała misję”, i dał wyraz przekonaniu, iż „Europa powinna czuć się z tego powodu szczęśliwa”, powiało grozą. Bo jakże tu mówić o czymś takim w państwie mającym rekordowy deficyt budżetowy, rekordowy dług publiczny i rozbrojoną przez przyjaciół z Ukrainy armię.

W dodatku tego samego dnia rolnicy z całej Polski zjechali traktorami do Warszawy z protestem „5 razy stop”: stop umowie z Mercosur (którą niedawno, za zgodą Tuska, podpisała von der Leyen), stop Zielonemu Ładowi, stop importowi rolnemu z Ukrainy i niszczeniu polskich lasów oraz stop wygaszaniu polskiej gospodarki, czyli temu wszystkiemu, co Tusk i Sikorski ustalili, jako priorytety prezydencji.

Każdy kraj sprawujący przez pół roku prezydencję, ustala priorytety na ten okres, w których umieszcza przedsięwzięcia, na których szczególnie mu zależy, które mają służyć realizacji jego interesów narodowych i promować kraj. Tymczasem „nasze” priorytety zakrawają o żart. „Bezpieczeństwo zdrowotne” – postulat słuszny, ale nie leżący w traktatowej kompetencji Unii, chyba że Tusk chce wyjaśnić aferę z von der Leyen, która za miliardy euro kupiła od Pfizera niepotrzebne szczepionki. „Ochrona ludzi i granic” to kpina, bo Tusk w swoich działaniach wspiera nielegalną imigracją. Za priorytetem „Odporność na obcą ingerencję i dezinformację”, ciągnie się smród nowej inicjatywy brukselskiej i pichconej pośpiesznie w Sejmie ustawy o zwalczaniu „mowy nienawiści”. „Bezpieczeństwo i swoboda działalności gospodarczej” – priorytet też jak najbardziej słuszny. Tylko, co z tego, kiedy w tej materii rządząca koalicja nie tylko nic nie robi, ale wręcz topi polską gospodarkę. Priorytet piąty – „Transformacja energetyczna”. Tu Tuskowi z pewnością chodzi o kontynuację rujnującej polską gospodarkę, złej dla Polski a dobrej dla Niemiec, polityki klimatycznej. No i wreszcie „Konkurencyjne i odporne rolnictwo”, które umową Brukseli z Mercosur, na którą zgodził się Tusk, dobijane polskie rolnictwo.

W „priorytetach” nie ma nic o wstrzymaniu umowy Mercosur. Nie ma nic o wypowiedzeniu paktu migracyjnego i uproszczeniu procedur deportacyjnych. Nie znalazło się w nich wypowiedzenie Zielonego Ładu i zreformowanie polityki klimatycznej, bo obecna podnosi koszty energii i ogranicza konkurencyjność polskich firm. Jest za to dużo pro ukraińskiego amoku i obłędnej narracji o interesach Ukrainy w zniesieniu barier w handlu. Tak dużo, że odnosi się wrażenie, że priorytetem nie jest Polska i polskie interesy, ale Ukraina, i że to… Prezydencja Ukraińska.

Za czasów Sikorskiego, w latach 2007-2014, gmach MSZ przy alei Szucha w Warszawie wypełnił się podopiecznymi „wujka Bronka”, potomkami funków KPP i oraz ludźmi Urbana. Najatrakcyjniejsze stanowiska i ambasady otrzymali powiązani z nieboszczką Unią Wolności przedstawiciele żydokomuny. Na rzecznika prasowego przydzielono mu Marcina Bosackiego – wieloletniego szefa działu zagranicznego „Gazety Wyborczej”, a na rzecznika polskiej prezydencji w UE Konrada Niklewicza, wcześniej przez 13 lat dziennikarza tejże gazety (a dziś w zarządzie stołecznej spółki Tramwaje Warszawskie, dla której Trzaskowski sprowadził wagony aż z Korei Południowej). „Duch Michnika” niepodzielnie zawładnął gabinetami dyrektorskimi ministerstwa, na czele którego stanął człowiek jeszcze niedawno szczycący się w swojej posiadłości w Chobielinie szyldem „Strefa zdekomunizowana”, który „Wyborczą” tępił za stosowanie wobec rywali politycznych kłamstw, insynuacji i oszczerstw.

Ale nie tylko ludzie Michnika. Pod kierownictwem Sikorskiego MSZ stało się miejscem inwazji ludzi z wojska, i niebywałego przyspieszenia nabrała dynamika „naprawy” MSZ. Do gmachu przy alei Szucha w Warszawie weszli szeroką ławą, nawet szerszą niż w stanie wojennym. Wzięli wszystko. Na czele tej „transformacji” zatrudnienie znaleźli wybrańcy Sikorskiego ze służb kwatermistrzowskich MON, którzy potraktowali ministerstwo jak ziemię podbitą i – o dziwo – zajęła się głównie… inwestycjami. Machina inwestycji w postaci zamówień publicznych rozkręciła się na całego, a z nią puszczona w ruch machina korupcyjnaz mnóstwem prostackich, wręcz wulgarnych przekrętów. MSZ to budżet wynoszący prawie 2 miliardy złotych. Takimi wielkimi pieniędzmi zawiadywała brygada fachowców z MON pod czujnym okiem fachowców z WSI i pełnomocnika ministra ds. antykorupcyjnych (też skądinąd ściągniętego przez Sikorskiego z MON). Zatrudnieni przez Sikorskiego mundurowi fachowcy mieli bardzo słabe pojęcie o dyplomacji, ale mieli za to doświadczenie z przekrętami z czasów gdy MON było „pod Sikorskim”. Na usprawiedliwienie owego szczególnego „trudu”, jakiego podjął się Radek przyznać trzeba, że za reformy o takim przesłaniu zabrał się dopiero po rozwiązaniu wszystkich palących kwestii międzynarodowych i po pełnym zabezpieczeniu polskiej racji stanu na arenie międzynarodowej.

I tak: Pełnomocnik ministra ds. inwestycji zagranicznych w randze pułkownika zakupił rezydencję dla ambasadora w Waszyngtonie nafaszerowaną azbestem, której remont trwał kilka lat i kosztował milion USD. Inny kwatermistrz Sikorskiego wynajął dla przedstawicielstwa przy ONZ (uprzednio sprzedając dotychczasową pałacową siedzibę) od stosownych nowojorskich Żydów, stosowne pomieszczenia w biurowcu. Polonia chicagowska alarmował, że na remont siedziby konsulatu wydano kwotę, za którą można było kupić nowy budynek. Przy pomocy „kwatermistrzów” Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a pałacową willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była żydowska rodzina z Polski). Gdy sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu, rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, że uzyskał za nią 60 mln.Oburzona paryska Polonia wysuwała inny zarzut: „Sikorski sprzedałby nawet arrasy wawelskie. Żarty się skończyły. Złodzieje sprzedali już wszystko w kraju, a teraz zabrali się za ambasady i konsulaty. W Polsce wszystko rozgrabione, to trzeba szukać możliwości „kręcenia lodów” zagranicą, trzeba mieszać, żeby dało się kraść. Na sprzedażach, wynajmach, nowych umowach dzierżawy można się dobrze obłowić.”.

A konia z rzędem temu, kto podliczy przekręty Sikorskiego z kartą płatniczą, którą dysponował w MSZ. Znany, mówiąc oględnie, z oszczędnego gospodarowania prywatnymi funduszami, w tym przypadku robił wyjątek – środków zgromadzonych na karcie nie oszczędzał. Nie można mu przy tym odmówić dużej konsekwencji i inwencji w czerpaniu profitów z władzy. Tu poszedł „na całość” – często i chętnie używa karty za granicą w całkiem prywatnych celach. Resortowa plotka głosi, że przyłapano go nawet na opłacaniu służbową kartą wizyt w nocnych klubach, a nawet zakupu … grzebienia

Wspomnianym wcześniej modernizacyjnym „wariactwom” ministra towarzyszyły ciągłe reorganizacje, zwłaszcza tych departamentów, które zajmowały się inwestycjami i… przechowywały dokumentację przetargową. W ramach jednej z nich, dyrektorem w Sekretariacie Ministra został pełnomocnik ministra ds. antykorupcyjnych (który w założeniu miał śledzić „przekroczenia uprawnień funkcjonariuszy publicznych w ramach realizacji zamówienia publicznego”). Znamiona korupcji politycznej nosiło również inne pociągnięcie kadrowe Sikorskiego – awansowanie (przez niewtajemniczoną gawiedź uznane za degradację) dyrektora Departamentu Azji na podrzędne wydawałoby się stanowisko dyrektora Biura Infrastruktury i równoczesne przydzielenie mu na zastępcę doktoranta z Akademii Obrony Narodowej. I chyba to ostatnie w sedno owych kuriozalnych reform trafia najlepiej. I jeszcze jedno – Pod rządami Radka w MSZ zapanował wojskowy dryl. Sikorski, który do dyplomacji trafił z MON, a do MON ze zbrojnej formacji afgańskich mudżahedinów, wprowadził nieznane tu wcześniej iście partyzanckie metody rządzenia. Słowem kluczem stał się wojskowy rozkaz: Wykonać! Odmowa wykonania rozkazu lub krytykowanie pomysłów ministra nie kończyła się co prawda sądem polowym i plutonem egzekucyjnym, ale karnym usunięciem ze stanowiska.

Kwatermistrze zabrali się też za zamówienia publiczne w związku z polską prezydencją. W czerwcu 2011 r. zawarli kontrakt z konsorcjum, w skład którego wchodziła spółka CAM Media na „kompleksową obsługę spotkań i konferencji w trakcie przewodnictwa w Radzie UE” o wartości, 34 mln zł. Jak firma pozyskała kontrakt? Jakie były jej relacje biznesowe z Agorą? Ile zleceń dla CAM Media wynikało z przetargów, a ile było zlecanych z tzw. wolnej ręki? Jak dzielono przetargi celem obejścia przepisów? Dlaczego nie publikowano ogłoszeń w Biuletynie Zamówień Publicznych? Dlaczego MSZ płaciło 600 tys. złotych za zorganizowanie konferencji prasowej, którą i tak przygotowali pracownicy MSZ i którą i tak prowadził rzecznik prezydencji Konrad Niklewicz (…). W temacie będzie tu informacja, że głównym udziałowcem tajemniczej firmy jest luksemburska spółka CAM West, a jej menedżerami Żydzi urodzeni w Maroku. Przekrętu dokonano według wielokrotnie przećwiczonego schematu. Znane są relacje biznesowe firmy, która pozyskała kontrakt, Dużo na ten temat wiedzieli nie tylko kwatermistrzowie Sikorskiego, ale i „Gazeta Wyborcza” oraz Konrad Niklewicz, rzecznik prasowy prezydencji. A gdzie była tu Polska i jej interes? Szkoda gadać!

Niestety nie działa, jest wyprodukowany w ten sposób, że jest niezrównoważony – tak, z dużym technicznym znawstwem, Witold Waszczykowski, który w 2015 r. objął stolec ministra spraw zagranicznych, opisał na sali sejmowej drewnianego bączka, gadżet promujący polską prezydencję w UE. Po czym audyt w MSZ podsumował wyciągając pudełko z ołówkami, reklamówkami i innymi gadżetami. Do innych afer też się odniósł, chociaż nieco mniej dociekliwie: „Szereg błędów i niedociągnięć, wiele procedur i przepisów wewnętrznych nie było przestrzeganych”. Ujawnił też, że za rządów Sikorskiego ministerstwo zakupiło stół do masażu. A czego Waszczykowski nie powiedział? Czego nie uwzględnił w, z założenia, symulowanym „audycie”? Dlaczego audyt wyglądał tak, jak audyty PiS w całej administracji rządowej, czyli polegał na przestrzeganiu konstytuującej III RP zasady: „Wy nie ruszacie naszych, a my nie ruszamy waszych”? Waszczykowski nie powiedział też, że prezydencja Sikorskiego to był absurdalny, propagandowy spektakl, którego związek z narodowym interesem był znikomy lub żaden, i że kosztował nas 430 milionów, ale nie z powodu bączka, ołówków i reklamówek, lecz z powodu załatwianych na boku geszeftów Sikorskiego.

Na koniec jeszcze inna afera, też z półki „Jak Polskę sprzedać i zlikwidować”. W styczniu zakończono budowę i uroczyście otwarto nowy gmach ambasady RP w Berlinie. W jej budowę utopiono dziesiątki milionów złotych. Tylko za jeden z poprzednich projektów architektonicznych skarb państwa zapłacił 16 milionów. Kto za to odpowiada? Kwatermistrze ściągnięci przez Sikorskiego z MON, w tym jeden, który bezustannie awansując został ambasadorem w Berlinie. Ile tu znaczył parasol ochronny WSI, a ile łaskawe oko ministra? Tego jeszcze nikt nie zbadał. W marcu 2012 r. Sikorski ogłosiło konkurs na nowy projekt architektoniczny ambasady. Wybrał (on i jego kwatermistrze) koncept zaproponowany przez biuro warszawskiej pracowni JEMS Architekci. „Gazeta Wyborcza” rozpływa się w pochwałach na temat projektu i jego „politycznej poprawności”. Ale dziwnie nie pochwaliła się (przez wrodzoną dziennikarską dyskrecję i skromność?), że jego autorzy zaprojektowali wcześniej siedzibę Agory przy ulicy Czerskiej w Warszawie. Uwagę zwraca też wykonawca robót – austriacka firma STRABAG. Problem w tym, że zakupiona przez Olega Deripaskę, bliskiego znajomego Władimira Putina, związanego z poprzedzającym katastrofę Smoleńską remontem polskich samolotów rządowych w Samarze. Jak to możliwe, że akurat on budował? Gdzie ABW i jej funkcjonariusze zatrudnieni w MSZ? Skandal jest tym większy, że usytuowana kilkaset metrów od Bramy Brandenburskie ambasada była przez kilkanaście lat nieczynną ruiną sterczącą na nasz wstyd i hańbę w prestiżowym punkcie miasta, w oczekiwaniu na pierwszą nadarzającą się okazję do zrobienia geszeftu.

Na koniec wiadomość z ostatniej chwili – Radek ujawnił w serwisie X swoje wynagrodzenie za grudzień 2024 roku (9 892,24 zł netto). Większość komentujących uznała, że tak ważny państwowy urzędnik, powinien być lepiej opłacany i że ranga jego stanowiska jest niedopasowana do wynagrodzenia. „To pensja śmiesznie niska w związku z urzędem, jaki Pan piastuje. Pensje Ministrów i Urzędników powinny zdecydowanie być podniesione. Dwukrotnie” – zwrócił uwagę jeden z nich. „Trochę dziadowskim Państwem jesteśmy. Najwyżsi urzędnicy powinni więcej zarabiać” – wtórował drugi. Tylko jeden napisał pod postem: „do tego kilometrówki, diety, mieszkaniówki i setki innych dodatków, które potrafią pomnożyć pensje trzykrotnie”, i doczekał się odpowiedzi: „Nie otrzymuję z MSZ kilometrówek, premii ani dodatków. Nie mam też mieszkania służbowego ani diet poselskich. Natomiast zrezygnowałem z funkcji europosła i nie przyjąłem propozycji zostania komisarzem UE”. Sikorski nie powiedział jednak nic o „dobrze zarabiającej żonie”, o pieniądzach z Emiratów i o dochodach wypracowanych przy pomocy wojskowych kwatermistrzów z czasów poprzedniej polskiej prezydencji w UE.

Krzysztof Baliński

Anne Applebaum i Radosław Sikorski. Nowa „świecka tradycja” czy prastary chiński obyczaj polityczny?

Anne Applebaum i Radosław Sikorski. Nowa „świecka tradycja” czy prastary obyczaj polityczny?

https://pch24.pl/anne-applebaum-i-radoslaw-sikorski-nowa-swiecka-tradycja-czy-prastary-obyczaj-polityczny

„Ciekawym spostrzeżeniem podzielił się z polskimi telewidzami nasz minister spraw zagranicznych – Radosław Sikorski. Indagowany przez Monikę Olejnik o pochodzenie swojej żony, Anne Applebaum, Radosław Sikorski wypalił: Ja bym powiedział, że jest już świecka tradycja, że pierwszymi damami powinny zostać osoby pochodzenia żydowskiego”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Dariusz Wieromiejczyk.

W ocenie publicysty opinia wygłoszona przez szefa MSZ jest „warta zastanowienia”, ponieważ Sikorski to polityk, który „od 30 lat uczestniczy w dworskich ceremoniałach polskich elit – zarówno tych prawicowych, jak i liberalnych”.

Wieromiejczyk żartuje, że opisany stan rzeczy nie jest tylko świecką tradycją czy modą, ponieważ przypomina on raczej prastary obyczaj polityczny, ukształtowany w Chinach przed dwoma tysiącami lat.

„Już w czasach dynastii Han, panującej od II w. p.n.e., dobrze urodzone chińskie księżniczki wydawane były za barbarzyńskich królów i wodzów, rządzących graniczącymi z Państwem Środka plemionami. Setki wszechstronnie wykształconych młodych kobiet oddano, dla celów politycznych, w ręce rozmaitych dzikusów”, czytamy.

„Jest faktem godnym uwagi, że wszechstronnie utalentowana i pochodząca z wpływowej amerykańskiej rodziny małżonka Radosława Sikorskiego powstrzymuje się od pisania lirycznych lamentów poświęconych jesiennej słocie, kapuście i kiszonym ogórkom. Wielu jej wyrzeczeń, których rozmiarów trudno się nam nawet domyślić, powinniśmy być jednak świadomi, a w konsekwencji zapewne i wdzięczni”, podsumowuje autor „Do Rzeczy”.

Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”

Sikorski: Wielokrotnie chwaliłem Trumpa. Minister ma pecha, bo Internet nie zapomina

Sikorski: Wielokrotnie chwaliłem Trumpa. Minister ma pecha, bo Internet nie zapomina [FOTO]

8.11.2024 nczas/sikorski-wielokrotnie-chwalilem-trumpa-minister-ma-pecha

Radosław Sikorski. / foto: PAP
Radosław Sikorski. / foto: PAP

Odkąd stało się jasne, że Donald Trump zostanie 47. prezydentem USA, polska klasa rządząca zaczęła sobie nagle przypominać, jak bardzo lubi tego polityka. Najpierw w tym tonie wypowiadał się Rafał Trzaskowski, a teraz Radosław Sikorski.

Pierwszym, który nagle zaczął chwalić Donalda Trumpa, był Rafał Trzaskowski. Prezydent Warszawy w TVN24 zachwycał się realistycznym podejściem do polityki amerykańskiego prezydenta.

Czytaj więcej: Trzaskowski już lubi Trumpa. Prawdopodobny kandydat KO na prezydenta: To realista

W czwartek na temat wyniku wyborów prezydenckich w USA wypowiedział się szef polskiego MSZ – Radosław Sikorski. Politykowi przypomniało się, jak „wielokrotnie chwalił Trumpa”.

– Wybory mają swoje konsekwencje. Będziemy mieli teraz bardziej mięsisty język, bardziej jednoznaczny i bardziej stanowcze stawianie pewnych ważnych spraw. Proszę przejrzeć np. moje wypowiedzi z ostatnich paru miesięcy – powiedział.

Minister stwierdził dalej, że „wielokrotnie chwalił prezydenta Trumpa”.

– Nie tylko za to, że mówi, że państwa sojuszu NATO powinny więcej wydawać na zbrojenia, chwaliłem także formę stanowczą, dobitną, bo gdy mówiono w języku dyplomacji, do niektórych w Europie nie docierało – stwierdził.

Warto tu jednak przypomnieć, że Sikorski nazywał Trumpa m.in. „człowiekiem Putina” i twierdził, że popycha on USA w kierunku wojny domowej.

—————————–

Andrzej Zapałowski @A_Zapalowski

Teraz tylko wazelina!

Zdjęcie

Sikorski-Apllebaum powinien zostać natychmiast aresztowany? „Działanie na rzecz wojny z Rosją”

Sikorski powinien zostać natychmiast aresztowany? „Działanie na rzecz wojny z Rosją”

1.11.2024 nczas/sikorski-powinien-zstac-natychmiast-aresztowany-dzialanie-na-rzecz-wojny-z-rosja

Radosław Sikorski. Foto: PAP/CTK
Radosław Sikorski. Foto: PAP/CTK

Minister Spraw Zagranicznych uśmiechniętego rządu Donalda Tuska – Radosław Sikorski, domaga się pozwolenia od Amerykanów na zestrzeliwanie rosyjskich rakiet nad Ukrainą.

To oznacza wejście do wojny.

Warto przypomnieć, że Radosław Sikorski, oprócz polskiego, posiada także brytyjski paszport, jego żona Anne Apllebaum jest opiniotwórczą dziennikarką dla kręgów lewicowych i żydowskich w USA, jego synowie także mają brytyjskie i amerykańskie obywatelstwa, a jeden z nich służy w armii USA. To, że ktoś taki jak Sikorski, którego rodzinne i osobiste czysto formalne zależności ulokowane są poza Polską, został ministrem spraw zagranicznych, jest już skandalem, a jego parcie do wplątania Polski w wojnę na Ukrainie podpada już pod odpowiednie paragrafy.

Sikorski oficjalnie optuje za umożliwieniem Polsce zestrzeliwania rosyjskich rakiet nad terytorium Ukrainy. Potwierdził to osobiście odnosząc się do informacji, że członkowie parlamentu USA lobbują na rzecz zgody Białego Domu dla tej propozycji.

Co to oznacza w praktyce? W praktyce strzelanie do rosyjskich rakiet oznacza wejście do wojny z Rosją, o czym pan Sikorski z pewnością dobrze wie. Tematu, czy Wojsko Polskie posiada takie zdolności, nawet nie warto poruszać, bo nie posiada – na mała skalę może coś nam się uda zestrzelić, ale nie mamy możliwości zestrzeliwania rakiet w skali w jakiej często jest atakowana Ukraina.

Dlaczego pan minister Sikorski tak bardzo chce wplątać Polskę w wojnę z Rosją? Czy zdaje sobie sprawę, że jeżeli Polska, za pozwoleniem USA, zdecyduje o zestrzeliwaniu rosyjskich rakiet, to Rosjanie – choćby dla próby, z pewnością zechcą kilka rakiet wystrzelić w nasze terytorium? Czy pan Sikorski weźmie odpowiedzialność za ewentualne straty materialne i ofiary śmiertelne takich działań? W mediach głównego nurtu temat jest lekko traktowany, ale warto zdawać sobie sprawę z konsekwencji. Ockniemy się kiedy zobaczymy jakiś polski dom w gruzach?

Janusz Korwin-Mikke uważa, że Radosław Sikorski popełnił przestępstwo nawoływania do wojny.

„Tak: siły prowojenne usiłują w ostatnim tygodniu przed wyborami doprowadzić do III WŚw. w nadziei, że podczas wojny wyborcy nie będą chcieli zmieniać rządzących” – napisał JKM na portalu X.

„Wczoraj jako świadek zeznawałem w prokuraturze oskarżając JE Radosława Sikorskiego o działanie na rzecz wojny z Rosją.

„P.Laura Kelly mówi prawdę, że ten nacisk na JE Józia Bidena jest „dwupartyjny”. Jednak p.Stefan Cohen (Dem. Tennessee) jest Żydem (matka Genowefa z d.Goldsand, ojciec Maurycy Dawid Cohen) – a p.Addison Józio Wilson (Rep. S.C.) jest, jak widać, wielkim przyjacielem Izraela i zawsze głosuje popierając jego sprawę; z tego punktu widzenia jest to jedna partia – i wszystko idzie po linii: neokonserwatyści – p.Anna Applebaum – JE Radosław Sikorski, kandydat na zbrodniarza wojennego Nr 1.”

„Jak ktoś po wojnie będzie twierdził, że „To Żydzi doprowadzili do III WŚw!” to ma tu pewne podstawy…” – podsumował Korwin-Mikke.

Janusz Korwin-Mikke @JkmMikke

Gdyby chodziło o osłonę ukraińskich instalacyj gazowych w Stryju czy gdzie bądź należałoby Ukrainie podarować jeszcze te rakiety, niech je rozmieści na Podolu czy Wołyniu, co byłoby znacznie bardziej skuteczne. Nie: tu chodzi o wciągnięcie Polski do wojny. Proszę o propagację!

Zdjęcie

·

86,9 tys. Wyświetlenia

W kolejnym wpisie Korwin-Mikke dodał:

„Gdyby chodziło o osłonę ukraińskich instalacyj gazowych w Stryju czy gdzie bądź należałoby Ukrainie podarować jeszcze te rakiety, niech je rozmieści na Podolu czy Wołyniu, co byłoby znacznie bardziej skuteczne. Nie: tu chodzi o wciągnięcie Polski do wojny.”

DYPLOMACJA PAŃSTWA APPLEBAUM

DYPLOMACJA PAŃSTWA APPLEBAUM

Krzysztof Baliński

Trump to debil i obłąkaniec” – tak Anne Applebaum, małżonka ministra spraw zagranicznych Rzeczypospolitej nazwała faworyta w wyścigu do Białego Domu. Publicznie, w polskich i amerykańskich mediach ogłosiła, że kandydat połowy Ameryki to „mściwy, uzależniony od władzy stary obłąkaniec”. Początek niezły, a dalej opisuje, jak jej się widzi faworyt prezydenckich wyborów: „[…] ten występ (na konwencji Republikanów) wydawał się obłąkańczy, złowieszczy i przerażający. Teraz, po decyzji Bidena o rezygnacji ze starań o reelekcję, występ Trumpa jest już tylko obłąkańczy. Z jednej strony mamy urzędującego prezydenta, który zrozumiał swoje ograniczenia i w akcie patriotyzmu, bezinteresowności i w imię jedności partii postanowił oddać władzę. Z drugiej mamy byłego prezydenta uzależnionego od władzy, przywołującego te same obrazy katastrofy, które serwował osiem lat temu i kadry (Trumpa) po cichu szykujące się do demontażu praw amerykańskich kobiet i przekazania jeszcze więcej pieniędzy w ręce miliarderów przyjaznych Trumpowi”.

To bełkot. To bez sensu. Istotne jednak, że robi to małżonka konstytucyjnego ministra. Ale to i tak lepiej niż w książce „Matka Polka”, gdy o urzędującym wtedy w Białym Domu prezydencie pisała: „Jeśli ludzie są w stanie oddać głos na kogoś takiego jak Trump, który jest ewidentnie debilem, który nic nie rozumie, mówi sloganami na zmianę z hasłami rasistowskimi, wtedy trzeba zapytać, czy demokracja jest możliwa i czy jest potrzebna”. Inaczej mówiąc, obraża połowę populacji Ameryki. No, bo kim są ci Amerykanie, którzy debila wybrali? Prawdziwą zapamiętliwość przejawiała jednak w oskarżeniach Trumpa, że „tchórzliwy półgłówek nie wygrał, ale Putin narzucił go Ameryce”.

Tak pisała, gdy była prywatną osobą, a jej mąż zwykłym europosłem. Teraz to zupełnie co innego – jest osobą, której przypadła zaszczytna funkcja reprezentowania Polski i przemawiania w jej imieniu. Bo, czym innym są  teksty firmowane prywatnym nazwiskiem, a czym innym chamskie odzywki małżonki szefa polskiej dyplomacji. No i teraz wyobraźmy sobie rozmowy jej męża z Republikanami, którzy będą mieli większość w Kongresie i prezydenta w Białym Domu. Oczami wyobraźni już widzimy scenę – mąż prowadzi dyplomatyczne rozmowy w Waszyngtonie, a ktoś go pyta: Co tam u żonki słychać?

Strategicznym interesem Rzeczypospolitej jest utrzymywanie dobrych relacji z każdą administracją USA – bez względu na to, kto zostanie prezydentem. Polską racją stanu jest wiarygodny i silny sojusz z USA. I dlatego szkodliwe, a nawet zdradą stanu jest jawne zaangażowanie pary Applebaum-Sikorski po jednej strony sporu w USA i publiczne trzymanie kciuków za Kamalę Harris. Jeśli dodamy do tego, że Trumpowi wojnę wypowiedział osobiście Donald Tusk (przypomnijmy zdjęcie Tuska celującego w ułożonych w pistolet palców w plecy Trumpa, które sam wrzucił na swój internetowy profil), to ten typ działania i te „typy” przy władzy niewątpliwie przełożą się na stosunek Waszyngtonu do Polski, i to bez względu na to, kto zostanie prezydentem. Zapowiada to szalenie groźny i politycznie niebezpieczny scenariusz, w którym rząd Tuska wspiera Niemcy w ich politycznej konfrontacji z USA, w którym pachołek Berlina wyprawia dyplomatyczne harce w interesie Berlina zainteresowanego wypchnięciem Ameryki z Europy.

Applebaum napisała dwie książki o gułagach i jedną książkę kucharską, co pozwala jej żyć na wysokiej stopie. Gdy Sikorski w Sejmie wypełniał deklarację majątkową, podał tylko honoraria żony za książki, a w rubryce obok, że ma motocykl. Gdy w 2015 roku PO przegrało wybory, autentycznie cieszyliśmy się, że opuszcza nasz kraj i bierze Radka z sobą. Niespełna rok po tym jak otrzymała polskie obywatelstwo, Nowa Polka dała dyla z Polski. Tak jak wielu Polaków wygnanych wcześniej przez rządy PO za granicę w poszukiwaniu chleba, udała się do Londynu. Ale nie dołączyła do tych „na zmywaku”, lecz zatrudniła się w Instytucie Hercena kierowanym przez syna Michaiła Chodorkowskiego i finansowanym przez CIA, gdzie sowicie opłacana zajmuje się wygłaszaniem wykładów o tym, jak wciągnąć Europę do wojny z Rosją.

Ale to i tak drobnostka w porównaniu z tym, że została dyrektorem politycznym w Legatum Institute z siedzibą w Dubaju, gdzie, też sowicie opłacana, zajęła się głoszeniem demokracji w putinowskiej Rosji i w Iranie – kraju nieprzyjaznemu Emiratom i… Izraelowi. Tylko w pierwszym roku pracy zainkasowała z tego tytułu 800 tysięcy dolarów. Właściciel Instytutu pierwsze wielkie pieniądze zarobił w Rosji, w czasach Jelcyna. Swego czasu miał 4% udziału w akcjach Gazpromu. Później przegrał walkę o kontrolę nad kombinatem metalurgicznym. I chyba z tego powodu jest równie sfrustrowany, co Applebaum, której rodzina – przypomnijmy – pochodzi z Rosji, budowała komunizm i nosiła nazwisko Apfjelbaum.

Misja Legatum jest co najmniej dwuznaczna. Oficjalnie zajmuje się zbieraniem informacji o krajach „przechodzących transformację ustrojową od autorytaryzmu do wolnorynkowej demokracji”. Faktycznie jest instytucją szpiegostwa gospodarczego, zbierającą informacje służące inwestycjom kapitałów żydowskiego pochodzenia i finansowemu drenażowi krajów Bliskiego Wschodu, a jego dyrekcja wywodzi się wyłącznie ze środowisk żydowskich. I tu pytanie: czy żona ministra Rzeczpospolitej powinna być dyrektorem politycznym w tego rodzaju podejrzanej, finansowanej przez obce wywiady instytucji?

A Radek? Radek, gdy został posłem do Parlamentu Europejskiego też dorabiał w Dubaju, a do Londynu tylko dojeżdżał. Okazuje się, że niedaleko jabłko pada od… Applebaum. W lutym 2023 stał się bohaterem dziennikarskiego śledztwa, które wykazało, że od 2017 r. otrzymuje rokrocznie 93 tys. euro ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, i że Iran jest na forum PE regularnie atakowany przez Sikorskiego. Nasze „dociekliwe inaczej” media pisały o pieniądzach od Arabów, a chodzić mogło o pieniądze od Żydów buszujących w Emiratach Arabskich. I jeszcze jedno: australijski dziennikarz w tekście „Who is feeding Sikorski, as he grows fatter and fatter”, pisze: Za „wykonywanie innych zajęć” poza PE zarabia do 800 tys. euro. Nie ma przecież żadnych specjalnych talentów, ma raptem licencjat i mówi tylko po angielsku, tak jak setki milionów innych ludzi i wszyscy recepcjoniści w hotelach.

Mam dobrze zarabiającą żonę – odpowiedział z cwaniackim uśmieszkiem, pytany o sytuację materialną. To nie było tylko głupkowate obrócenie pytania w żart. To było przyznanie się, że polski minister komfort finansowy zawdzięcza dochodom swej cudzoziemskiej żony, że odpowiedzialny za polską politykę zagraniczną powiązany jest z zagranicznymi źródłami finansowania. To był także powód do zadania pytania: W jakim stopniu uzależnienie  od międzynarodowego pieniądza wpływa na decyzje szefa MSZ? I drugiego pytania: Czy ktoś chcący wpłynąć na prowadzoną przez niego politykę, nie daje pieniędzy jego żonie? Pominąwszy kwestie przyzwoitości, bo o honorze mowy tu być nie może, a Bóg-Honor-Ojczyzna nie jest dewizą jego działania, zapytać też należy: Czy takie powiązania finansowe nie wiążą Radka z zupełnie innym ośrodkiem lojalności niż Polska?

Na Ukrainie wykształciła się nowa klasa polityczna – Żydobanderowcy, którym nie przeszkadzają wyznawcy ideologii Bandery i Szuchewycza, byle by tylko nie rzucali haseł „Ukraina dla Ukraińców” i pałali nienawiścią do Rosjan. W Polsce czynny udział w promowaniu takiej narracji bierze Anne Applebaum, która tropiąc wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce, przeszła do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią, której nie przeszkadza, że ludzie, których bierze w obronę, mają na sumieniu śmierć setek tysięcy Żydów i która uważa, że nacjonalizm jest zły, gdy jest nacjonalizmem polskim, a jeśli jest antypolski, to wspaniale.

Na łamach gazety Michnika, Żydobanderówka dowodziła: „Nacjonaliści na Ukrainie to jedyna nadzieja tego kraju na ucieczkę od apatii, drapieżnej korupcji. Żaden bojownik o wolność nie wyobraża sobie utworzenia nowoczesnego państwa, a co dopiero demokracji, bez ruchu o nacechowaniu nacjonalistycznym. Tylko ludzie, którzy czują związek ze swoim społeczeństwem, kultywują język, historię, śpiewają narodowe pieśni i powtarzają narodowe legendy – będą działać w imieniu tego społeczeństwa”. To samo powtórzyła na łamach „The New Republic”, w tekście „Nationalism Is Exactly What Ukraine Needs (Nacjonalizm jest dokładnie tym, czego potrzebuje Ukraina): „Ukraińcy potrzebują więcej okazji, przy których będą mogli krzyczeć ‘Sława Ukraini – Herojam Sława’. Tak, to był slogan kontrowersyjnej UPA, ale został przystosowany do nowej sytuacji”. Innymi słowy – żona szefa polskiego MSZ jest za odrodzeniem nacjonalizmu na Ukrainie i szczuciem Ukraińców na Polaków.

Applebaum udziela nam takich lekcji poprawności politycznej nie pierwszy raz. Na marginesie konfliktu na Ukrainie małżonka naszego dżina z Chobielina, który za namową małżonki przejął po swoim poprzedniku doktrynę „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”, odpowiednie instrukcje przekazuje nam przez „Wyborczą”. Jej prikaz jest prosty: Koszerne jest tylko to, co ja piszę na temat Ukrainy. Kropka i tyle.  A co do „dżina z Chobielina”, to coraz bardziej naglące staje się, kto go (wraz z ukraińskim nacjonalizmem) z powrotem zamknie w butelce.

Dla Ukrainy naraziliśmy na szwank wielowiekowe tradycje przyjaźni i współpracy z Węgrami. Znaczny w tym udział ma Applebaum-Sikorska. „Tak jak przekleństwem Białorusi jest przywódca, nie dość popularny, by pozostać u władzy bez uciekania się do przemocy, tak przekleństwem Węgier jest przywódca zbyt popularny, albo mający zbyt dużą większość, który może zmieniać prawa i konstytucję swojego kraju, by utrzymać się u władzy bez jakiejkolwiek przemocy” – napisała w „Washington Post”. W „Rzeczpospolitej” dorzuciła: „Gdy autorzy amerykańskiej konstytucji przestrzegali przed »tyranią większości«, mogli mieć na myśli Viktora Orbána”. Innymi słowy – rządzić z woli narodu, po uczciwie przeprowadzonych wyborach, w których dostał 2/3 głosów to przekleństwo i granica, poza którą wychylać się nie wolno, bo w przeciwnym razie Marines albo Grenzschutz na głowę spadnie.

Na tym nie poprzestała. Zabrała głos w sprawie uchwalonej przez węgierski parlament ustawy medialnej: „W ten sposób Orbán uknuł zemstę na dziennikarzach, którzy go nie popierali”. Przytacza przy tym słowa jednego z przyjaciół zawieszonego w obowiązkach służbowych w węgierskim radiu: „Na ostatnim zebraniu redakcyjnym nikogo nie torturowali”. Potomkowie węgierskiej i polskiej żydokomuny wiedzą przecież, że jeżeli nie zrobią zgiełku na cały świat o faszyzmie odradzającym się na Węgrzech, to zostaną poddani najstraszniejszej torturze – nie odzyskają utraconej władzy.

Na Węgrzech zasady demokracji łamane są od dawna. Najpierw większość Węgrów zagłosowała na partię Orbána. Potem premier Węgier pokazał środkowy palec lichwiarzom z MFW. Gdy uchwalili nową konstytucję, w której znalazło się odwołanie do Boga, i nie uzgodnili tego z żoną Sikorskiego, doszło do furii międzynarodowych sił postępu, które swoje porachunki z Orbánem załatwiły przy pomocy połowicy polskiego ministra. I ciekawe byłoby ujawnienie, kto za taką nagonkę płaci i jak do tego wykorzystują Radka.

Nieprzypadkowo opinie Applebaum są zamieszczane w „Washington Post” (i przedrukowywane w „Wyborczej”). Nieprzypadkowo osiągnęła na świecie status opiniotwórczego eksperta ds. Europy Wschodniej. I nie przypadkowo media amerykańskie tytułują jej małżonka „minister Radek Applebaum”. Dla zarządzających tematem jest wyborem idealnym: Żydówka o rosyjskich korzeniach, publikująca w żydowskiej gazecie dla Amerykanów i żydowskiej gazecie dla Polaków.

Nowa Polka dorabia na saksach w Londynie i w Dubaju, ale nie porzuciła zakusów wobec Polski – chciała zburzyć Pałac Kultury w Warszawie. Złośliwi mówili, że po to, aby stworzyć ze szkaradnego wieżowca, autorstwa Daniela Liebeskinda, nowy symbol fajnej i uśmiechniętej Warszawy. Wciąż też poucza nas na Twitterze. Dlaczego akurat nas? Przecież świat, gdzie trzeba szerzyć demokrację jest tak duży.

We wrześniu 2019 dziennikarka „Newsweeka”, w wyścigu o fotel prezydenta lansowała Radka: „Ma znakomite kontakty międzynarodowe”. Wychwalała także potencjalną pierwszą damę: „To autorka światowej sławy. Taka para prezydencka mogłaby bardzo mocno wizerunkowo pomóc Polsce”. Także „Wyborcza” chce, aby Radek został Prezydentem, a ona Pierwszą Damą, ogłaszając ich „Człowiekiem roku”. Czy, jednak Applebaum nie powinna objąć fotela polskiego komisarza w Komisji Europejskiej? Mówi się przecież, że Unia potrzebuje więcej demokracji, a ona jest wybitną ekspertką w tej dziedzinie. A wszystko to w tym samym czasie, gdy w Londynie ukazał się tekst: „There is speculation in the Polish government and media that Sikorski is suffering from drug-related illness”. Oprócz narkotyków, nie podoba nam się fryzura kandydata na prezydenta – wygląda jak skrzyżowanie dwóch stylów fryzjerskich: na głupiego Jasia i na hitlerka.

Anna Applebaum wydała książkę „Żelazna kurtyna. Miażdżenie Wschodniej Europy 1944-1956”, w które opisuje okres stalinowski w Polsce oraz sztampowo wybiela rolę żydokomuny w montowaniu komunizmu w Polsce, i bardzo często mija się z prawdą. Choćby wtedy, gdy zrównuje zbrodnie banderowców z akcją Wisła: „W końcu czerwca 1947 siłom interwencyjnym udało się wreszcie, część z liczącej sobie 140 tys. społeczności ukraińskiej wypędzić z jej siedzib, wepchnąć do brudnych bydlęcych wagonów i przesiedlić na północ i zachód Polski. To był krwawy i bezwzględny proces, tak samo krwawy i bezwzględny jak wymordowanie mieszkańców Wołynia trzy lata wcześniej”. Rozpuszcza też inne kłamliwe oceny: NKWD i funkcjonariusze UB byli sojusznikami w walce z faszystowskim zagrożeniem w Polsce, a pamięć o Katyniu jest wyrazem nacjonalizmu. Wybiela też rolę Żydów w mordowaniu polskich patriotów – takich jak Salomon Morel, który sprawując nadzór nad więzieniem w Jaworznie, w sposób sadystyczny mordował piękną polską młodzież.

Jesteśmy narodem naznaczonym. Jeździ po nas, kto tylko chce. W przypominaniu, że jesteśmy obrzydliwymi antysemitami sekunduje Applebaum. Dla niej hasło „kupuj polskie” przypomina przedwojenne – „nie kupuj u Żyda”. A powiedziała to, gdy w Muzeum Polin, w jej obecności, młody żydowski naukowiec stwierdził, że mówienie o skorumpowanych sitwach u władzy jest „antysemickie”. Pod jej wywiadem dla Onet.pl. pojawiły się komentarze. „Niestety, nie mogę zalinkować mojego wywiadu dla dużego, polskiego portalu, bo komentarze pod nim są wulgarne, seksistowskie i antysemickie” – napisała na Twitterze. Sprawę skomentował też Radek:  „Wstyd mi przed żoną za antysemickie komentarze moich rodaków”.

Ciemnemu polskiemu ludowi pogroziła: „Może się okazać konieczne skończenie z anonimowością w internecie”. Podsunęła też pomysł w postaci „Policji Myśli”, która kontrolowałaby Internet, „na przykład w postaci organizacji społecznych lub dobroczynnych, które będą umiały rozpoznawać rozmyślnie kłamliwe wiadomości i zwracać na nie uwagę”. Inaczej mówiąc, ostrzega Polaków, że muszą myśleć poprawnie, bo inaczej dosięgnie ich ręka Salomona Morela.

Radek Sikorski zrobił bardzo dużo, by zepsuć relacje Polski z Waszyngtonem. Dziś gorliwie pomaga mu w tym żona. To  najgorszy polski minister spraw zagranicznych. Nie dość, że nie ma prezencji, że nie jest wymowny, że nie potrafi zawiązać węzła na krawacie i zamówić garnituru u dobrego krawca, to ma połowicę, która szkodzi Polsce. Ale słowo „połowica” nie oddaje treści. Bo to „większa połowa” i rzeczywisty minister spraw zagranicznych. A Radek? To pacynka udająca, że uprawia dyplomację.

Niespotykane kuriozum – stosunki ze światowym mocarstwem modeluje żona ministra, za pieniądze z podejrzanych źródeł. Tylko z tego powodu Sikorski powinien być zmuszony do dymisji. Sprawę wielce komplikuje to, że naszym państwem kierują elity, wykonujące polecenia z zewnątrz, że polska polityka to wypadkowa interesów różnych stronnictw, w tym stronnictwa państwa Applebaum. I tylko pomarzyć można, aby minister powiedział: Jestem sługą narodu polskiego. Na obronę Polski z pozycji innej, niż „sługa narodu ukraińskiego” nie można liczyć ze strony autora słów „Tu jest Polin”. Trudno też wyobrazić sobie w tej roli kogoś, dla którego „Polska to nienormalność”.

Krzysztof Baliński

=========================

Polowanie na „ruskie czarownice” zasłoną dymną?

Polowanie na „ruskie czarownice” zasłoną dymną?

Agnieszka Piwar 2024-05-25 piwar.info/polowanie

Premier Donald Tusk wydał zarządzenie, które powołuje komisję ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy Polski w latach 2004-2024. Decyzję w tej sprawie poprzedziła „ucieczka” byłego już sędziego Tomasza Szmydta na Białoruś. Jego nagły wyjazd z Polski idealnie podgrzał atmosferę i wpisał się w ten cały spektakl.

Reżyser przedstawienia (kimkolwiek on jest) skutecznie zadrwił sobie z naiwnych Polaków. Widzę to nawet po części moich znajomych z mediów społecznościowych, którzy dali się wkręcić. Jakże wielu uwierzyło w łzawą bajeczkę o prześladowanym człowieku, który musiał uciekać z Polski, ponieważ czyhało tu na niego wielkie niebezpieczeństwo. Szmydta bronią najczęściej Polacy, którzy sympatyzują z Białorusią i Rosją. Ślepcy nie dostrzegają tego, że celem akcji jest prawdopodobnie dokręcenie śruby i dobicie relacji między naszymi państwami.

„Uciekinier” na Białoruś, to żaden bohater. Facet robił w Polsce obrzydliwe rzeczy, m.in. babrał się w politycznym szambie czyli tzw. aferze hejterskiej. Zhańbił tym samym sędziowską togę. Co z tego, że potem przyznał się do udziału w akcji i kreował się na sygnalistę. Fakty są takie, że z pełną świadomością brał udział w destabilizacji państwa i nie wziął za to odpowiedzialności. A teraz opowiada za granicą jakie to państwo jest złe. Tymczasem on również przyczynił się do tego zła.

Na Wschodzie też nie jest żadnym bohaterem. Tam wyznają zasadę: «zdradził raz, będzie to robił zawsze». Ale niektórym naiwnym Polakom myślącym ciepło o Wschodzie wystarczyło, aby powiedział kilka miłych słów o sąsiedniej Białorusi, sprzeciwił się wojnie z Rosją i obsmarował rządzących Polską zdrajców. Naiwni Polacy nie dostrzegają, że Tomasz Szmydt też jest zdrajcą. Zdradził zawód sędziego, bo zdecydował się brać udział w brudnych rozgrywkach politycznych mających na celu niszczenie innych osób.

UDAWANA SKRUCHA?

To nie jest tak, jak sugerują niektórzy na Facebooku, że facet zrozumiał swój błąd, a teraz chce to naprawić, dlatego prysnął na Wschód. Były już sędzia na tym samym Facebooku publikuje teraz filmy, z których wynika zgoła co innego. Dla przykładu, siedzi w szlafroku na terenie białoruskiego SPA, szczerzy zęby i obwieszcza z uśmiechem: „Tutaj się mówi: kto dobrze pracuje, ten dobrze wypoczywa”. Po czym wyluzowany zaprasza ministra Sikorskiego do SPA w Mińsku, sugerując z kpiną w głosie, żeby ten też zaznał relaksu, zamiast pchać Polskę do wojny.

Czy tak zachowuje się poważny człowiek, który naprawdę chce walczyć z patologiami państwa?

Cała ta hucpa z „ucieczką” podkręciła atmosferę w Polsce do tego stopnia, że polowanie rozkręca się na całego. Media głównego nurtu grzeją teraz tezę w stylu, że to agent podstawiony/zwerbowany przez Mińsk/Moskwę. Żeby do reszty podzielić nasze narody, minister obrony narodowej zapowiedział uszczelnianie wschodniej granicy. „Przystąpiliśmy do realizacji największej operacji Tarcza Wschód. Od 1945 roku takich umocnień na żadnej z granic nigdy nie było” – powiedział Władysław Kosiniak-Kamysz.

Rządzący Polską namiestnicy dostali wiatru w żagle. Mają „zielone światło”, by jeszcze bardziej napiętnować każdego kto ośmiela się dążyć do dobrych relacji z Rosją i Białorusią. Bo przecież takich relacji mieć nie możemy, wszak zadaniem rządzących jest wepchnąć nasz kraj do wojny z tymi państwami.

Tymczasem polskie społeczeństwo zdecydowanie wojny nie chce. Świadomość Polaków na temat powagi sytuacji w znacznym stopniu wynika z tego, że w przestrzeni internetowej sporo osób ostrzega przed wpychaniem Polski do konfliktu militarnego z Rosją i Białorusią. Dlatego trzeba Polaków odpowiednio przesterować i przekonać, że wojna to konieczność następnego etapu. Sprawdzoną metodą jest zastraszanie, stąd potrzeba wykreowania wroga, który czai się na nasze bezpieczeństwo i interesy.

W związku z powyższym przedstawiciele partii politycznych wywodzących się z układu okrągłostołowego (a więc jedna banda), widowiskowo obrzucają się wzajemnymi oskarżeniami o powiązania z „ruską agenturą”.

ODWRACANIE UWAGI

Próbkę tego jak będzie wyglądać „merytoryczna” strona komisji ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich, zaprezentowała w Sejmie RP posłanka Anna Wojciechowska z Koalicji Obywatelskiej. Grzmiała z mównicy sejmowej oskarżając działaczy Prawa i Sprawiedliwości o wysługiwanie się rosyjskim interesom (dokładnie to samo robią od lat politycy PiS oskarżając przedstawicieli innych partii). By podkręcić atmosferę, wymieniła nawet moje nazwisko.

Wojciechowska gardłowała przed polskojęzycznymi parlamentarzystami, że politycy PiS mają powiązania z Agnieszką Piwar „aktywistką o jawnie prorosyjskich sympatiach”. Chwilę wcześniej wymieniła nazwisko ministra Tchórzewskiego.

Skąd ten wywód posłanki KO? Zapewne zainspirowała się paszkwilem „dziennikarza” tygodnika „Polityka”, który kilka lat temu napisał artykuł pt. „Polityczno-rodzinny tandem z rosyjskim węglem w tle”. Pod tezę powiązał mnie na siłę z Krzysztofem Tchórzewskim, ministrem energii w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego.

Na czym polegało nasze powiązanie, skoro ministra nigdy nie poznałam? Pismak „Polityki” dokonał następującej „analizy”: Agnieszka Piwar o prorosyjskich sympatiach jeździła kiedyś na Międzynarodowe Motocyklowe Rajdy Katyńskie. Na Rajdy Katyńskie jeździł też kiedyś brat ministra Tchórzewskiego. W związku z tym Agnieszka Piwar ma powiązania z politykami PiS.

Idąc tym tokiem rozumowania, na upartego równie dobrze można zrobić ze mnie amerykańską aktywistkę/agentkę. Kilkanaście lat temu piłam piwo w restauracji na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Towarzysząca mi koleżanka Wiola zauważyła, że obok nas wcina obiad Radosław Sikorski. A zatem, siedziałam blisko ministra spraw zagranicznych, męża Anne Applebaum – Amerykanki żydowskiego pochodzenia. Co znamienne, ich syn ma amerykańskie obywatelstwo i służy w armii USA.

PRAWDZIWE ZAGROŻENIE

Kto by jednak przejmował się tym, że mamy w rządzie ludzi powiązanych rodzinnie z obywatelami innych państw, którzy w dodatku służą w obcym wojsku. Przecież niektórzy mogą, bo tak! Weźmy takiego Władysława Teofila Bartoszewskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, który jest posiadaczem paszportu brytyjskiego. Jako obywatel Wielkiej Brytanii jest zobowiązany być wiernym brytyjskiej koronie. A to oznacza, że jest to sprzeczne z polskim interesem.

Co zatem z naszym bezpieczeństwem? Biorąc pod uwagę fakt, że syjoniści z Izraela szykują exodus do Europy Wschodniej i Środkowej, w tym do Polski, to czeka nas najgorsze. Należy więc odnotować, że minister Bartoszewski o zbrodniarzach dokonujących ludobójstwa na Palestyńczykach wyraził się następująco: „Izrael prowadzi wojnę w sposób bardzo cywilizowany i ma prawo do samoobrony”.

A kiedy wymordują do reszty Palestyńczyków i podpalą Bliski Wschód, wtedy uciekną z powrotem do Polin. Kierunek nieprzypadkowy. Przypominam, że przywódca Światowej Organizacji Syjonistów i pierwszy premier Izraela Dawid Ben Gurion (1886-1973) urodził się w Płońsku. Ojciec obecnego premiera Izraela Binjamina Netanjahu urodził się w Warszawie.

Tymczasem zawraca się głowę Polakom „ruskimi agentami” i urządza widowiskowe polowanie. A tak naprawdę powinniśmy bać się tego, że przedstawiciel polskojęzycznego MSZ jest nie tylko posiadaczem obcego paszportu, ale publicznie usprawiedliwia najbardziej zbrodniczą armię świata, określając ich sposób działania jako „cywilizowany”.

Faktycznym celem tych ludzi jest bowiem to, abyśmy poszli na rzeź z Rosjanami i Białorusinami, ponieważ chcą zagarnąć nasze państwo tylko dla siebie. Szopki z komisjami odstawiają więc po to, by odwrócić uwagę Polaków od ich kluczowych działań.

Agnieszka Piwar

SIKORSKI I JEGO DOBRZE ZARABIAJĄCA ŻONA

SIKORSKI I JEGO DOBRZE ZARABIAJĄCA ŻONA

Krzysztof Baliński 8 marzec 2023

Iwo Cyprian Pogonowski opisał to tak: „Radek Sikorski, przed mianowaniem go na ministra obrony, pracował od 2002 do 2005 w neokonserwatywnej grupie planistów polityki zagranicznej w Waszyngtonie – American Enterprise Institute, gdzie pobierał niesłychanie wysoką pensję roczną – ćwierć miliona dolarów. Ideologia neokonserwatyzmu została stworzona przez trockistów – Żydów nowojorskich, którzy nawrócili się na radykalny syjonizm w czasie upadku komunizmu, i przystosowali koncept „permanentnej wojny o komunizm” Trockiego do budowy globalnego imperium USA i hegemonii Izraela „od Nilu do Eufratu”. Neokonserwatyści popierają kompleks wojskowo-przemysłowo-syjonistyczny i oś USA-Izrael, jako podstawę polityki na Bliskim Wschodzie”. Pracę w instytucie załatwiła mu Anne Applebaum. Oboje byli wtedy „antykomunistami”.

To małżeństwo to mezalians. Ona z rodziny wpływowego amerykańskiego Żyda, adwokata i lobbysty spółek energetycznych. On ze skromnej rodziny inżyniera z Bydgoszczy. Mają dwóch synów, którzy – według przepisów rabinackich – mają „prawo powrotu” do Izraela.W stanie wojennym bez przeszkód wyjeżdża na studia do Anglii. Studiów nie kończy, ale leci do Afganistanu, na spotykanie z CIA, jako korespondent wojenny. Dzięki żonie wchodzi na salony Wschodniego Wybrzeża USA. Zostaje doradcą żydowskiego miliardera Ruperta Murdocha w sprawach dotyczących prywatyzacji Polski, ale ciągle nosi tanie garniturki z przykrótkimi rękawami. Po powrocie do Polski robi oszałamiającą karierę.

Kiedy zaistniał w polskiej polityce? W rządach modelowanych przez braci Kaczyńskich. Kto wytrzasnął nikomu nieznanego 29-letniego chłystka i zrobił z niego wiceministra obrony w rządzie Jana Olszewskiego? Bracia Kaczyńscy, przy poparciu Jana Parysa. Kto odkurzył fircyka po kilku latach rządów SLD, powierzając mu tekę wiceministra u Geremka? Kto w 2005 r. wyciągnął oślizłego mydłka z niebytu, robiąc go ministrem obrony? W 2007 roku, w atmosferze skandalu, Sikorski odchodzi ze stanowiska ministra, media piszą o jego bliskich kontaktach z gen. Markiem Dukaczewskim. Ale pomocną dłoń podaje mu Donald Tusk, i podczas kampanii wyborczej rzuca hasło o „dorzynaniu watahy”. Ale czy za „dorzynanie watahy” został ministrem i marszałkiem Sejmu?

Dlaczego zawsze był „żelaznym kandydatem” na stanowiska związane z bezpieczeństwem? Jedni mieli na to odpowiedź: Solidarnościowe elity sprowadziły na Polskę nieszczęście w postaci Radka, bo składały się z ludzi nie mających pojęcia o zagranicy, dla których ktoś z brytyjskim paszportem, dyplomem Oksfordu, ożeniony z Amerykanką, był prawdziwym objawieniem. Inni mówili, że żulia, która w Polsce dorwała się do władzy, przygarnęła innego żula.

A może, po prostu, w tym wszystkim chodziło o wprowadzenie w życie zaleceń chińskiego mędrca, który 25 wieków temu zalecał, dla opanowania jakiegoś państwo: wiązać rządzących w przestępcze przedsięwzięcia, współpracować z istotami najpodlejszymi i najbardziej odrażającymi. Innymi słowy – w zdegenerowanym przez agenturę wpływu kraju karierę mogą robić tylko najpodlejsi z podłych, kłamcy i kanalie.

Czym się kierował „znany z niezależnych decyzji” Kaczyński? Kto mu podsunął Sikorskiego? Skąd tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowych stanowisk? Dlaczego, gdy Kaczyński dochodził do władzy, zawsze pojawiał się pomysł z wyszczekanym bucem znikąd, zawsze zwolennikom Kaczyńskiego wciskano kit: „Kaczyński się na nim nie poznał”, zawsze wszystko kończyło się tak, jak u Żeromskiego w „Rozdziobią nas kruki, wrony”, i zawsze mogliśmy oglądać cyrk, w którym Kaczyński ostro Sikorskiego zwalczał.

A może decydowała „wyssana z mlekiem matki” fascynacja braci Kaczyńskich żydokomuną? W 1998 r. Geremek niespodziewanie wnioskuje o powołanie na swojego zastępcę Radka Sikorskiego. Kandydat propozycję przyjmuje, choć Geremek jest jednym z głównych architektów, tak przez niego krytykowanego, okrągłego stołu. Publicznie zaklinał się też, że to nie nowojorscy rabini kazali Geremkowi wziąć go do rządu. Nie żałuję, Sikorski wykonywał swoje obowiązki zgodnie z moimi oczekiwaniami – mówi później Geremek. On sam mówi: Profesor był szefem, od którego dużo się nauczyłem. Geremek dodawał Polsce prestiżu. Współpraca z nim była przygodą polityczną i intelektualną. Kiedy Radek objął tekę ministra, żydowska gazeta dla Polaków opublikowała uspokajający artykuł, że wprawdzie jest ministrem, ale sprawami zagranicznymi zarządza zespół skompletowany jeszcze przez Geremka. W jego polityce kadrowej był jeden constans – interesy żydowskie najważniejsze. Niepisaną regułą stało się – ambasadorem w USA może być wyłącznie członek loży B’nai B’rith.

Co do Geremka, to przypomnijmy, że zabrakło go na liście Macierewicza, i że cała akcja lustracyjna była wymierzone głównie w endecki ZChN i antykomunistyczny KPN. Nie od rzeczy będzie też przypomnieć, że promotorem kariery Radka w Londynie był agent NKWD profesor major Zygmunt Bauman.

Właściciel strefy zdekomunizowanej otoczył się wojskowymi ściągniętymi z MON, którzy zajęli się głównie kwatermistrzostwem, rozkręcając na całego machinę zamówień publicznych. I tak: polska prezydencja w UE kosztował 430 mln zł, czyli cztery razy więcej niż poprzednia prezydencja duńska. Sikorski sprzedał siedzibę konsulatu w Kolonii (a willę kupił i właścicielem biurowca, do którego Sikorski przeniósł konsulat, była polsko-żydowska rodzina. Sprzedał siedzibę Instytutu Kulturalnego w Paryżu. Rzecznik MSZ podał wartość transakcji na 13 mln euro, ale miejscowa Polonia uważała, że uzyskano za nią 60 mln, po odliczeniu prowizji pośrednika.A konia z rzędem temu, kto podliczy jego transakcje kartą kredytową, którą dysponował przez lata w MSZ. Wiemy tylko, że korzystał z niej obficie w klubach nocnych.

Dopatrywanie się u Radka poglądów politycznych to gruba przesada. Nie ma żadnych, a jedynym ich wspólnym mianownikiem jest osobisty interes i… pieniądze. Odbija się od ściany do ściany w zależności od tego, kto więcej płaci. Za korzyści osobiste jest gotowy głosić każdą ideologię, a nawet krzewić demokrację w Emiratach. Polską dyplomację podporządkował zdobyciu posady w strukturach zachodnich, czyli zabiegom o dobrze płatną fuchę.

Raz jest skrajnie antyamerykański, raz skrajnie proamerykański. Raz antyrosyjski, raz prorosyjski. Raz mówi o „frajerskim” i „szkodliwym” sojuszu z USA i „robieniu laski” Amerykanom, a innym razem „Thank you. America”. Raz porównuje  rurę na dnie Bałtyku do paktu Ribbentrop – Mołotow, a innym razem składa „hołd berliński” i pisze: Prawica nie przyjmuje do wiadomości, że Niemcy stracili na naszą rzecz 20 proc. swojego przedwojennego terytorium, (…) i że to my – godząc się na zmianę umowy o gazociągu jamalskim – częściowo przyczyniliśmy się do budowy Nord Stream. Kiedyś, z Tuskiem, wprowadził ruch bezwizowy z Kaliningradem,  zaprosił Siergieja Ławrowa na naradę ambasadorów,  za słuszne uważał przyjęcie Rosji do NATO. Dziś wygraża pięścią Putinowi.

Po katastrofie smoleńskiej, Applebaum chwaliła Putina. Po fiasku pierwszego puczu na Majdanie, do Putina zapałała prawdziwą nienawiścią. Dziś podżega do wojny. Publikuje tekst: „Wołodia, my też mamy rakiety”. Nie ukrywa, że Waszyngton każe Polakom wybierać kasztany z ognia. Oświadcza: Chciałabym, żeby rząd i wszyscy Polacy, którzy tego słuchają, pamiętali, że poparcie Stanów Zjednoczonych dla Polski nie jest automatyczne (…) traktat NATO nie znaczy, że absolutnie zawsze będą bronić Polski”. A co na to „Nasi”? Doradca Dudy, prof. Żurawski vel Grajewski ripostuje: Applebaum przesadza w zakresie wyobrażenia o własnej wadze. Nie pełni żadnej funkcji i w świecie politycznym jest nikim”. Tymczasem połowica Sikorskiego ujawnia poglądy światowej kabały, czyli amerykańskich elit, które mają przełożenie na Bidena i wypracowali strategię pozostawienia Polski samej sobie.

Polacy z Polski wyjeżdżają. Anne Applebaum też dała dyla z Polski, i to kilka miesięcy po tym jak otrzymała polskie obywatelstwo. Ale nie dołączyła do Polaków zasuwających w Londynie „na zmywaku”. Nowym pracodawcą nowej Polki został mieszkający w Dubaju amerykańsko-żydowski właściciel zarejestrowanego na Bermudach funduszu spekulacyjnego, Christopher Chandler. Sowicie opłacana w mającym siedzibę w Dubaju „Legatum Institute”, zajmowała się głoszeniem demokracji i mówieniem o putinowskiej Rosji. Tylko w 2013 zainkasowała z tego tytułu 800.000 dolarów. Właściciel Instytutu pierwsze wielkie pieniądze zrobił w Rosji w latach 90. ubiegłego wieku. Swego czasu miał 4% udziału w akcjach Gazpromu. Później przegrał walkę o kontrolę nad spółką Nowolipiecki Kombinat Metalurgiczny. I jest tak sfrustrowany, jak Applebaum. W 2018, na forum Izby Gmin został oskarżony o powiązania z wywiadem rosyjskim, a kilku deputowanych postulowało wszczęcie parlamentarnego śledztwa ws. źródeł finansowania Instytutu Legatum.

Oficjalnie zajmował się zbieraniem informacji o krajach „przechodzących transformację ustrojową „od autorytaryzmu do wolnorynkowej demokracji”. Faktycznie był wywiadownią gospodarczą – zbierał informacje służące inwestycjom kapitałów żydowskiego pochodzenia i finansowemu drenażowi krajów arabskich i Iranu, a jego dyrekcja wywodziła się wyłącznie ze środowisk żydowskich. Anne Applebaum, jako „Director of Global Transitions”, kierowała projektem: Przyszłość Iranu. Pisała o tym tak: Inspiracja przyszła ze wschodniej Europy, z czasów kiedy polscy i węgierscy ekonomiści zaczęli mówić o prywatyzacji i decentralizacji planowanych gospodarek ich krajów. To samo pewnego dnia stanie się z Iranem. I tu pytanie: Czy dyrektorem politycznym w takiej, najdelikatniej mówiąc, podejrzanej politycznie i etycznie instytucji powinna była akurat zostać żona ministra w polskim rządzie?

W 1969 CIA utworzyła tajemniczy dom wydawniczy w Amsterdamie – Alexander Herzen Foundation, z zadaniem przemytu rękopisów sowiecko-żydowskich dysydentów i ich publikowania na zachodzie, który w 1998 r. po ogłoszeniu końca zimnej wojny, zamknięto. 15 lat później, w przewidywaniu „spontanicznego i obywatelskiego zrywu na Majdanie”, ktoś pośpiesznie odmroził fundusze. Podobnie było z Institute of Modern Russia, który „bronił praw człowieka i wspierał demokratyczny rozwój Rosji” badaniami naukowymi i stypendiami. Formalnie Instytut utrzymywał syn Michaiła Chodorkowskiego. W rzeczywistości był kanałem przerzutu pieniędzy z CIA, co ujawniła Victoria Nuland podczas przesłuchań w Kongresie, mówiąc o zainwestowaniu przez Waszyngton w Majdan 5 mld dolarów.

Dlaczego o tym piszemy? Bo instytut zamówił u Applebaum „serię analiz na temat wyzwań stojących na drodze transformacji byłego ZSRR”. Bo, też za pieniądze Chodorkowskiego, o fundacji pisał w „Foreign Policy” Michael Weiss. Ten sam, który promował Sikorskiego na „możliwego następcę Catherine Ashton”, i znalazł się u boku Applebaum w Legatum podczas  panelu o rosyjskiej dezinformacji. Ten sam, który zrobił Radkowi  laskę artykułem „Can Radek Sikorski save Europe?” (Czy Radek Sikorski uratuje Europę?). Z Chodorkowskim było też „po drodze” Kaczyńskiemu. Przypomnijmy – na pytanie, czy istnieje poważna szansa na to, czy z Rosją, która wyłoniłaby się na gruzach putinowskiego państwa, można by podjąć współpracę, odpowiedział: „Taki scenariusz jest możliwy. Szczególnie gdy przyjmie się założenie, że liderem nowej Rosji mógłby być Michaił Chodorkowski. W każdym razie dla Polski taka zmiana oblicza Moskwy byłaby bardzo korzystna”.

Najpierw „Politico” pytał, skąd na koncie Sikorskiego wzięło się 40 tys. euro miesięcznie za jakieś konsultacje. Holenderski „NRC” pisał: „Szejkowie są uwikłani w brudną wojnę jemeńską, ostatnio pomagali Putinowi obchodzić sankcje. To nie jest zwykły pracodawca”. „Gazeta Polska” popisywała się: „Gdy Sikorski bierze forsę z Emiratów, to prawie tak, jakby brał ją od Ruskich”. „Wyborcza” pytała: Bierze forsę od państwa, którego największe miasto, Dubaj, jest nazywane ‘małą Moskwą’. A całe Emiraty stały się rajem dla objętych sankcjami Rosjan i dla rosyjskich firm, w tym banków, gdzie napłynęły upaprane krwią ruskie pieniądze przeznaczone na wojenne zakupy”. Jeszcze inna gazeta oburzała się: „Szejk Muhammad ibn Zajid, podążył w październiku 2022 r. do Sankt Petersburga, żeby sobie uciąć przyjacielską pogawędkę z Putinem. „wPolityce” oburzał się: „Jeden z najbliższych współpracowników Tuska kasuje pół miliona od państwa, w którym demokracja nie funkcjonuje, nie istnieją żadne partie polityczne, orzekana jest kara śmierci, homoseksualizm jest karalny i nie istnieje tam wolność religijna. Jak Sikorski mógł nie słyszeć, że do Emiratów napłynęły całe watahy ruskich kanciarzy, finansowych bandytów i oligarchów, bo mieli już przechlapane w Genewie, Zurychu czy Londynie. To raj dla rosyjskich oligarchów, gdzie piorą brudne pieniądze”.

Nikt nie napisał, że Emiraty to także raj dla oligarchów z Kijowa! Bo Dubaj to nie tylko „mała Moskwa”, ale i „mały Kijów”, bo jedni i drudzy nie wchodzą sobie w drogę, ale pięknie współpracują, bo nie tylko ruskie, ale i ukraińskie pijawki żydowskiego pochodzenia opanowały tamtejszy rynek nieruchomości, a transakcje osiągnęły wartość 60 mld dolarów. No i nikt nie napisał, że w Emiratach przebywa kilkaset prostytutek z Polski! Przy okazji zobaczyliśmy jak niszczy się stosunki z Arabami: proputinowskie Emiraty, marokański ambasador korumpujący unijne elity, inwestor z Kataru zamykający polską stocznię, Arabia Saudyjska wykupująca Orlen.

Pytany o swoją sytuację materialną, Radek odpowiedział z uśmiechem: „Mam dobrze zarabiającą żonę”. Donald Tusk miał rozliczenia finansowe z niemiecką CDU. Leszek Miller pozwolił na torturowanie Arabów w Kiejkutach i branie dolarów od CIA. Marek Belka zarządzał polityką gospodarczą władzach okupacyjnych w Iraku. Czy w takiej sytuacji do sprawy coś wnosi Sikorski, inkasując pieniądze od szejków? Widocznie uznali go za postać istotną w relacjach z UE. Emiraty są dużym producentem ropy naftowej i mają powiązania z Moskwą poprzez kartel OPEC+, który ustala kwoty produkcji ropy i wpływa na cenę tego surowca. To kraj, który ma świadomość wyczerpywania się złóż ropy i uważa, że najlepszą lokatą na przyszłość jest mocne związanie się z Chinami, UE, Rosją, a nawet z Iranem i Izraelem. O swe interesy dba skutecznie. Na wojnie zarabia. A Polska? Polska przeznacza 20% budżetu na pomoc dla Ukrainy, a Duda pieprzy o rosyjskiej dezinformacji.

Ukraina to kraj upadły, i jak każda padlina przyciąga hieny. To kraj splądrowany, gdzie 50 żydowskich oligarchów posiada 80% majątku, gdzie prezydentem jest bliski współpracownik najpaskudniejszego ukraińskiego oligarchy. Zełenski, zabiegając o międzynarodową pomoc, pozbawił Kołomojskiego obywatelstwa ukraińskiego. Była to jednak sprytna manipulacja mająca na celu uwolnienie Kołomojskiego spod ustawy antykorupcyjnej. To bohater świata żydowskiego, przekonanego, że przekręty finansowe popełniane przez Żydów, przynoszą korzyść wszystkim Żydom. Czy Sikorski ma coś wspólnego z rosyjską korupcją w Emiratach? A może ma związek z żydowską korupcją w Ukrainie? „Gdzie mądry człowiek ukryje liść?” – pytał bohater opowiadania Chestertona, i odpowiedział: w lesie Czy zatem pieniądze żydowskie, nie ukryć najlepiej w kraju antyżydowskim?

Pogłoski o śmierci politycznej Sikorskiego są mocno przesadzone. Parasol ochronny rozciąga nad nim nie tylko żydokomuna, ale i lewackie skrzydło demokratów, platforma medialna Marka Zuckerberga i „New York Times”, ci którzy nie tylko nie lubią Ameryki, ale nie lubią Polski. Nie można też wykluczyć innego scenariusza. Pracownica „Newsweeka”, pytana,  kogo PO powinna wystawić w wyborach prezydenckich, bez wahania odpowiedziała: Radosław Sikorski byłby lepszym kandydatem niż Rafał Trzaskowski. „Sikorski ma znakomite kontakty międzynarodowe. Wcześniej był szefem MON i MSZ, czyli sprawował ministerialne funkcje w dwóch kluczowych kompetencjach prezydenta” – wyliczała. Wychwalała także przyszłą pierwszą damę: „To znakomita publicystka, autorka światowej sławy. Taka para prezydencka mogłaby bardzo mocno wizerunkowo pomóc Polsce”. Przypomnijmy też Lorda George’a Weidenfelda, wiceprezydenta Światowego Kongresu Żydów, który za „największego przyjaciela w Polsce” uważa Radka. Pytany na okoliczność dymisji Sikorskiego, zalecił: „Mam nadzieję, że jego odejście z polityki nie jest definitywne. To byłaby ogromna strata dla Polski”.

Krzysztof Baliński

Posadzić ten cały UE ! „Co za skorumpowany gang”. O pieniądzach Sikorskiego od arabusów w holenderskiej telewizji.

Posadzić ten cały UE ! „Co za skorumpowany gang”. O pieniądzach Sikorskiego od arabusów w holenderskiej telewizji.

10.02.2023, https://www.tvp.info/66218100/radoslaw-sikorski-negatywnym-bohaterem-w-holenderskiej-telewizji-walizki-z-pieniedzmi-i-skorumpowany-gang

Po raz kolejny wszystko wskazuje na to, że poseł do Parlamentu Europejskiego przyjął duże sumy pieniędzy, tym razem dotyczy to Polaka Radosława Sikorskiego – informuje „EenVandaag”, program telewizji publicznej NPO 1.

Walizki z pieniędzmi i słodkie wycieczki do kurortów” – czytamy na stronie programu, który dodaje, że sprawa polskiego europosła nakłada się na wcześniejsze podejrzenia o korupcję w PE.

Co za skorumpowany gang – mówi Lousewies Van der Laan, szefowa Transparency International Nederland.

To kolejny skandal w Brukseli, ocenia popularny program publicystyczny holenderskiej telewizji publicznej. „Mogę sobie wyobrazić, co myślą ludzie: co za skorumpowany gang” – mówi Lousewies Van der Laan, szefowa Transparency International Nederland (deputowana do PE w latach 1999–2003). 

Była eurodeputowana zszokowana rewelacjami nt. Sikorskiego 

Według Van der Laana ostatnie skandale podważają demokrację. Szefowa holenderskiego oddziału organizacji walczącej z korupcją twierdzi, że jest „zszokowana” rewelacjami dotyczącymi Radosława Sikorskiego. – Myślałam, że osiągnięto dno – dodaje Holenderka. 

W czwartek wyszło na jaw, że eurodeputowany PO Radosław Sikorski otrzymuje rocznie 100 tys. dol. ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.

Ujawnił to po swoim dziennikarskim śledztwie liberalny dziennik „NRC”. „Jego zachowanie podczas głosowań w połączeniu z płatnościami budzi podejrzenia” – napisano w artykule gazety. 

Echa skandalu korupcyjnego 

Gazeta przypomniała, że kontakty między europejskimi politykami a zagranicznymi państwami są pod lupą po tym, gdy wyszedł na jaw skandal łapówkarski w Parlamencie Europejskim

„NRC” poinformował, że Sikorski otrzymuje od ZEA 100 tys. dol. rocznie za doradztwo przy konferencji Sir Bani Yas. „Konferencja została utworzona przez Emiraty nieco ponad 10 lat temu jako sposób na prowadzenie międzynarodowej dyplomacji za pomocą »miękkiej siły«” – czytamy w dzienniku. Gazeta zaznacza, że konferencja (działająca obecnie w formie stałej instytucji) ma charakter zamknięty. „Prasa nie jest mile widziana, wszystko odbywa się w tajemnicy” – podkreśla „NRC”. 

Zobacz także: Kolejny zagraniczny dziennik bierze się za Sikorskiego. „Korupcja. Milczał o pieniądzach” 

Sława i chwała. Nie tylko krzaki przy dworcu Piotrków, ale też Radek i gazrurka…

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/slawa-i-chwala/

Quidquid agis prudenter agas et respice finem – głosi zbawienna i pełna mądrości sentencja starożytnych Rzymian, która się wykłada, że cokolwiek czynisz, czyń rozsądnie i patrz końca.

Łatwo powiedzieć, ale kiedy sobie to wszystko rozbierzemy z uwagą, to sprawy sie komplikują. Weźmy takiego szewca Herostratesa. Dokuczała mu anonimowość, więc zapragnął sławy i w tym celu podpalił świątynię Artemidy. W pewnym sensie dopiął swego, bo sława jego przetrwała do nie dzisiejszego, chociaż z drugiej strony przyczyna tej sławy jest – jak to się dzisiaj mówi – “kontrowersyjna”. No dobrze – ale w jaki sposób ustrzec się takiej “kontrowersyjności”? Pewnej wskazówki udziela nam Jarosław Iwaszkiewicz, który jedną ze swoich powieści zatytułował: “Sława i chwała”. Wynika z niego, że chwała jest czymś innym, niż sława.

Łatwo to wyjaśnić na przykładzie. Wyobraźmy sobie, że jakaś ambicjonerka w pogoni za sławą postanowiła spacerować po Nowym Świecie w Warszawie, czy po krakowskim rynku na golasa. Taki wyczyn niewątpliwie przyniósłby jej sławę i jeśli spacerowałaby dostatecznie długo, to zanim policja wpakowałaby ją do radiowozu, pokazałyby ją wszystkie telewizje. Czy jednak okryłaby się również chwałą? To już nie jest takie pewne, chociaż w dzisiejszych czasach mogłoby tak być, zwłaszcza gdyby Judenrat “Gazety Wyborczej”  nadałby jej spacerowi wymiar ideologiczny – że mianowicie spacerowała w proteście przeciwko represyjnemu reżymowi Naczelnika Państwa.

Wtedy mogłaby nawet awansować do rangi autorytetu moralnego, niczym pani Aneta Krawczykowa, która w swoim czasie przyczyniła się do upadku “Samoobrony”, oskarżając – jak ich nazwała “Gazeta Wyborcza” – “knurów”;  najpierw wpływowego męża stanu Stanisława Łyżwińskiego, a potem Andrzeja Leppera o autorstwo swojej córeczki. Kiedy jednak badania DNA wykluczyły obydwie możliwości, wyraziła przypuszczenie, że autorem mógł być anonimowy mężczyzna, któremu oddała się w okolicach dworca kolejowego w Piotrkowie Trybunalskim. To trochę skomplikowało świetnie zapowiadającą się karierę autorytetu moralnego, chociaż Judenrat – o ile pamiętam – nigdy nie przyznał się do pomyłki – bo coś takiego mogłoby wzbudzić wątpliwości co do jego kompetencji w kreowaniu autorytetów moralnych.

Tymczasem w niedzielę i w poniedziałek, 25 I 26 września, w okolicach Bornholmu eksplodowały co najmniej dwa  ładunki wybuchowe. Następnie przelatujący tamtędy duński myśliwiec zauważył na powierzchni morza wycieki gazu. W tej sposób okazało się, że wskutek tych eksplozji nastąpiło “rozszczelnienie” gazociągów  NordStream 1 i NordStream 2, którymi rosyjski gaz albo już był, albo dopiero miał być tłoczony do Europy Zachodniej, a konkretnie – do cierpiących na kryzys energetyczny Niemiec.

“Zachodzim w um z Podgornym Kolą”, co to za nieznani sprawcy zdetonowali te wybuchowe ładunki. Niemcy – niezależnie od tradycyjnego obwiniania o takie rzeczy rosyjskiego prezydenta Putina, odwołali się do starożytnej rzymskiej sentencji: Is fecit cui prodest – co się wykłada, że zrobił ten, kto skorzystał. W ten sposób w gronie podejrzanych  znalazła się Ukraina i Polska. Ukraina – bo wysadzenie w powietrze obydwu gazociągów oznaczałoby, że ruski gaz musiałby być tłoczony przez gazociąg przechodzący przez terytorium ukraińskie, z czego Ukraina  bez ceregieli korzysta i podobno nawet za ten gaz nie płaci. Tak w każdym razie twierdzą Rosjanie, który nawet zakręcili tam kurek, ale ponieważ z tego gazociągu korzystają również Węgry i Słowacja, Wiktor Orban spłacił ukraiński dług i wszystko zakończyło się wesołym oberkiem – oczywiście do następnego razu.

Ale z Ukrainą jest pewien problem, bo duńska armia oświadczyła, że musieli to zrobić pierwszorzędni fachowcy, być może nawet dysponujący okrętem podwodnym. Sęk w tym, że Ukraina nie ma okrętów podwodnych na Bałtyku, o ile jeszcze w ogóle jakieś ma – chyba, żeby ktoś jej taki okręt udostępnił, a przynajmniej – podwiózł nim płetwonurków, którzy założyliby na gazociągi miny, zdetonowane następnie drogą radiową.  W ten sposób w gronie podejrzanych znalazła się również Polska, bo nie tylko mogła oddać ukraińskim płetwonurkom taką przysługę, ale też odniosłaby korzyść z wysadzenia gazociągów, przeciwko którym tak przecież protestowała, bo ruski gaz musiałby odtąd być tłoczony gazociągiem jamalskim, który – jak wiadomo – przebiega również przez nasz nieszczęśliwy kraj.

I kiedy tak wszyscy zachodzili w głowę, skąd pochodzili nieznani sprawcy, nagle odezwał się Książę-Małżonek, czyli pan Radosław Sikorski, który za wysadzenie, czy może tylko rozszczelnienie obydwu gazociągów nie tylko podziękował Stanom Zjednoczonym, ale w dodatku przypomniał deklarację prezydenta Józia Bidena, że jeśli tylko Rosja zaatakuje Ukrainę, to “pożegnamy się” z  gazociągiem NordStream2.   Rewelacja Księcia-Małżonka spowodowała ogromny klangor. Na antenie Fox News amerykański dziennikarz postawił retoryczne pytanie, że jeśli USA podjęły próbę wysadzenia w powietrze gazociągów na dnie Bałtyku, to dlaczego Rosja nie miałaby wysadzić podmorskich kabli internetowych? Wtedy – powiada – banki w Londynie nie mogłyby porozumieć się z bankami w Nowym Jorku, co uderzyłoby boleśnie w amerykańską gospodarkę. No rzeczywiście – dlaczego właściwie Rosjanie nie mieliby wysadzić tych kabli? One są elementami infrastruktury cywilnej, tak samo, jak wspomniane gazociągi. Wprawdzie Rosja nie jest w stanie wojny z USA, ani z Polską, ale USA, ani Polska nie są też w stanie wojny z Rosją, a skoro wysadziłyby gazociągi, a przynajmniej podjęłyby taką próbę, to by znaczyło, że podjęły przeciwko Rosji działania wojenne de facto. Myślę, że właśnie dlatego  wiceminister spraw zagranicznych pan Jabłoński, na wszelki wypadek powiedział, że to ruska prowokacja i to zanim jeszcze ktokolwiek cokolwiek zdążył ustalić. Gdybym był złośliwy, to bym powiedział, że na złodzieju czapka gore, ale takie złośliwości ani mi w głowie, bo chodzi o prawdopodobne intencje Księcia-Małżonka.

Pierwsza możliwość jest taka, że „powiedział, bo wiedział”. To jest raczej mało prawdopodobne, chociaż z drugiej strony dlaczego mielibyśmy z góry zakładać, że Książę-Małżonek nigdy niczego nie wie? W końcu skoro był i ministrem obrony i ministrem spraw zagranicznych, to coś tam przecież musiał wiedzieć. Rzućmy jednak na to zasłonę, bo wydaje mi się, że nawet wtedy Amerykanie mu się nie zwierzali. Zatem druga możliwość jest taka, że Książę-Małżonek zrobił to gwoli zdobycia sławy. To być może, bo obecnie wegetuje na politycznej emeryturze  w Parlamencie Europejskim, w którym odsetek wariatów z sensie medycznym jest wyjątkowo wysoki, w związku z czym każdy jako tako normalny człowiek musi tam cierpieć niewypowiedziane katiusze. No i osiągnął swój cel, bo jednym susem znalazł się na ustach całego świata. Czy jednak ta sława pozwoli mu okryć się chwałą? To zależy co najmniej od dwóch spraw. Po pierwsze – jak się zachowają Amerykanie. Mogą bowiem przekazać Księciu wiadomość: “wiecie-rozumiecie, z wami jest brzydka sprawa”, a następnie uciszyć go na wieki. To jednak nie przekreślałoby całkowicie możliwości okrycia się chwałą. Gdyby bowiem Książę-Małżonek powodowany był intencją oddalenia podejrzeń od Polski i z tego powodu  dostąpił odwiedzin amerykańskich bezpieczniaków, to czyż nie zasługiwałby na chwałę jeszcze większą od tej, jaką został okryty pan pułkownik Ryszard Kukliński?