Ministerstwo Prawdy UE czyli kto zostanie agentem „dezinformacji”

Ministerstwo Prawdy UE czyli kto zostanie agentem „dezinformacji”

Autor: AlterCabrio , 15 stycznia 2025

To nie jest tylko walka z cenzurą — to walka o duszę naszej cywilizacji. Czy zaakceptujemy przyszłość, w której niewybierani biurokraci będą decydować, co możemy myśleć, mówić i w co wierzyć? Czy też będziemy stać twardo przeciwko tej pełzającej tyranii i domagać się powrotu do wolności i przejrzystości?

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

Ministerstwo Prawdy UE: Przejęcie władzy przez globalistów pod przykrywką walki z „dezinformacją”

W przerażającym ruchu, który wygląda jakby wprost zaczerpnięty z powieści Orwella Rok 1984, Unia Europejska formalizuje swoją rolę strażnika informacji, tworząc „Centrum wymiany informacji i analiz” [Information Sharing and Analysis Center] w ramach Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych [European External Action Service – EEAS]. Deklarowany cel? Zwalczanie tak zwanych kampanii „dezinformacyjnych” prowadzonych przez zagranicznych aktorów, takich jak Rosja czy Chiny. Ale bez wątpienia nie chodzi tu o ochronę prawdy czy demokracji. To bezczelna próba globalistycznej elity UE, aby kontrolować sprzeciw wobec narracji, uciszać sprzeciw i przekształcić opinię publiczną tak, aby dostosować ją do ich własnej agendy.

Zasłona legitymizacji dla autorytarnej cenzury

Szef polityki zagranicznej UE, Josep Borrell, ukrył inicjatywę w szlachetnej retoryce, oświadczając, że dezinformacja podważa demokrację, zniekształcając opinię publiczną. Według Borrella demokracja nie może funkcjonować, jeśli obywatele nie mają dostępu do „dokładnych” informacji — zdefiniowanych, oczywiście, przez te same instytucje, które mają największe korzyści z tego aparatu cenzury.

Pod pretekstem ochrony demokracji UE pozycjonuje się jako arbiter prawdy. Ta scentralizowana platforma ma na celu monitorowanie, analizowanie i przeciwdziałanie „zmanipulowanym” informacjom w czasie rzeczywistym, koordynując działania z organizacjami pozarządowymi, państwami członkowskimi i agencjami cyber-bezpieczeństwa. W rzeczywistości infrastruktura ta ryzykuje, że stanie się bronią do tłumienia niezależnego dziennikarstwa, głosów sprzeciwu i wszelkich narracji kwestionujących stanowiska polityczne UE.

Oskarżenia o dezinformację jako broń

Przemówienie Borrella maluje jaskrawy obraz świata pogrążonego w chaosie, w którym rosyjscy i chińscy aktorzy prowadzą wojnę informacyjną, aby zdestabilizować państwa demokratyczne. To również może być prawdą. Jednak retoryka „zagrożenia egzystencjalnego” służy podwójnemu celowi: uzasadnia szeroko zakrojone interwencje w krajobraz medialny, jednocześnie odwracając uwagę od własnych niepowodzeń UE. Od rosnącej inflacji i kryzysów energetycznych po niezadowolenie społeczeństwa z polityki wobec Ukrainy. Zrzucanie winy na „zagraniczne manipulacje” wygodnie odsuwa odpowiedzialność od Brukseli.

Co więcej, UE już zablokowała rosyjskie media państwowe, takie jak RT i Sputnik, pod pretekstem walki z propagandą. Działania te, dalekie od promowania przejrzystości, stanowią niebezpieczny precedens: cenzurę podszywającą się pod ochronę.

Nowa fala cyfrowego totalitaryzmu

Fakt przyznania przez Borrella, że ​​kampanie dezinformacyjne istniały jeszcze przed wojną na Ukrainie, jest szczególnie wymowny. Polityk łączy te wysiłki z wcześniejszymi narracjami, takimi jak sceptycyzm podczas pandemii covid-19. Ujmując „walkę o narrację” jako trwającą bitwę, UE uzasadnia stale rozszerzający się nadzór i regulację platform internetowych oraz wywieranie presji na firmy takie jak Twitter, aby dostosowały się do jej celów. Ta centralizacja kontroli nad przestrzeniami cyfrowymi grozi erozją wolności słowa i dostępu do różnych punktów widzenia.

Prawdziwe cele: ty i ja

Podczas gdy UE twierdzi, że zwalcza „zagranicznych aktorów”, jej skupianie się na „toksyczności” informacji otwiera drzwi do kontrolowania wewnętrznego sprzeciwu. Język zwalczania „stronniczych wyborów” i zapewniania „jakości informacji” jest cienko zawoalowanym uzasadnieniem dla inżynierii narracji. Jeśli informacje sprzeczne ze światopoglądem UE są uznawane za „toksyczne”, to ile czasu minie, zanim celem cenzury staną się zwykli obywatele? Ile czasu minie, zanim krytycy polityki UE zostaną nazwani agentami „dezinformacji”?

Globalne implikacje

To nie jest tylko problem UE. Stworzenie globalnej sieci wymiany informacji oznacza, że ​​ideologiczne działania policyjne UE będą miały wpływ daleko poza jej granice. Poprzez współpracę z partnerami z Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji, UE eksportuje swój model cenzury do krajów o kruchych demokracjach, podważając zasady, których rzekomo broni.

Wezwanie do oporu

Utworzenie tak zwanego Ministerstwa Prawdy oznacza przerażającą eskalację wojny UE z wolnością słowa. Ujawnia globalistyczną agendę taką, jaka jest naprawdę: skoordynowanym wysiłkiem na rzecz centralizacji władzy, tłumienia sprzeciwu i kontrolowania narracji za wszelką cenę.

Musimy odrzucić ten atak na nasze podstawowe wolności. Możliwość kwestionowania, krytykowania i eksplorowania alternatywnych punktów widzenia jest podstawą każdej funkcjonującej demokracji. Jeśli pozwolimy UE dyktować, co stanowi „prawdę”, oddamy jej klucze do naszych umysłów, naszych wyborów i naszej przyszłości.

To nie jest tylko walka z cenzurą — to walka o duszę naszej cywilizacji. Czy zaakceptujemy przyszłość, w której niewybierani biurokraci będą decydować, co możemy myśleć, mówić i w co wierzyć? Czy też będziemy stać twardo przeciwko tej pełzającej tyranii i domagać się powrotu do wolności i przejrzystości?

______________

The EU’s Ministry of Truth: A Globalist Power Grab Disguised as a Fight Against ‘Disinformation’, RAIR Foundation, January 10, 2025

−∗−

O autorze: AlterCabrio

If you don’t know what freedom is, better figure it out now!

——————

2 komentarze

AlterCabrio 15 stycznia 2025
_______

  1. Nie ma absolutnej wolności słowa, zwłaszcza związanej z przekazem informacji – uważa prof. Andrzej Zoll. Zdaniem byłego szefa Trybunału Konstytucyjnego “wolność jest zawsze ograniczona, chociażby wolnością innej osoby czy dobrem wspólnym”. Gość Polskiego Radia 24 mówił o tym w kontekście projektu dot. blokowania treści w internecie.Prof. Zoll o blokowaniu treści w sieci. “Nie ma bezwzględnej wolności”, 14.01.2025
  2. ——-Minister cyfryzacji wskazywał w poniedziałkowym “Graffiti”, że jest “odpowiedzialny za bezpieczeństwo ludzi w internecie, legalność treści, za to, żeby nie działy się sytuacje patologiczne, kiedy ktoś czyta o sobie albo bliskiej osobie, że umarła”. – Tekst jest powielany dziesiątki razy i nikt nie reaguje – powiedział Krzysztof Gawkowski. Prowadzący Marcin Fijołek zapytał polityka Nowej Lewicy o propozycję jego resortu, by to prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej wydawał nakazy blokowania treści w sieci. Zdaniem polityków Prawa i Sprawiedliwości to zapowiedź cenzury w internecie. – My chcemy wprowadzić procedurę administracyjną. Dlaczego UKE? Jest niezależny. Prezes jest wybierany na sześć lat (…). Po drugie jest procedura odwołania do sądu – odparł.Wicepremier założył się z dziennikarzem, 13 sty 2025 [17min]
  3. ——-Na szczęście mamy niezłomnych i odważnych obrońców (wolności słowa).
  4. Na pytanie o to, czy jeśli w internecie są rozpowszechniane treści, które mogą zagrażać zdrowiu publicznemu, np. w kwestii szczepień odpowiedział, że “działania rządu Mateusza Morawieckiego polegały właśnie na tym, że udostępniano bardzo szeroki wachlarz informacji sprawdzonych, zweryfikowanych przez lekarzy, ekspertów”. – Blokowanie takich kont, o ile nie jest w sposób bezsprzecznie udowodniony, że stoi za nimi jakaś agentura, jest moim zdaniem wylaniem dziecka z kąpielą, a jeżeli są działania nacelowane w polskie państwo, to ABW i inne służby mają do tego instrumenty przewidziane w ustawach i absolutnie nie ma potrzeby, aby inspektor sanitarny ze Słubic dokonywał takich działań – tłumaczył.
  5. Cieszyński uważa, że “ministerstwo cyfryzacji chciałoby, żeby policjant, funkcjonariusz ABW, inspektor sanitarny, a nawet funkcjonariusz kontroli skarbowej mogli cenzurować internet”. – I działoby się to w sposób, który nie dawałby realnej szansy na ocenę, czy to jest prawda, bo tych skarg mogłoby być tyle, że UKE działałby zachowawczo i wychodziłby z założenia, że jeżeli urzędnik się pomyli, to sąd to naprawi – stwierdził.Cieszyński o projekcie resortu cyfryzacji: to byłaby realna cenzura internetu, 14.01.2025

Dżihad: Europa – na życzenie jej władców – zapłonie jeszcze w tym roku?

Europa zapłonie jeszcze w tym roku?

Jacek Laskowski https://pch24.pl/europa-zaplonie-jeszcze-w-tym-roku/

(Oprac. PCh24.pl)

Wstrząsająca ofensywa syryjskiej al Kaidy, obalając reżim al Asada, przypieczętowała załamanie się geopolitycznego ładu na Bliskim Wschodzie, który rozpadał się już od „arabskiej zimy” 2010-11 r. Zwycięstwo islamistów przyspieszy to, co zwiastowała już napaść Rosji na Ukrainę. Wojna obejmie Europę, tyle, że nie za kilka lat, a już w tym roku. Przegniły do szpiku kości lewicowo-liberalnym rakiem kontynent sobie z nią nie poradzi.

Banałem jest stwierdzić, że Zachód się rozkłada. A jeszcze 35 lat temu, kiedy upadał komunizm, powszechnie uważano, jak Fukuyama, że oto nastał kres historii. Liberalna demokracja miała być ostatecznym stadium cywilizacji, objąć cały świat i trwać w wiecznym pokoju i konsumpcji. Nawet po 11 września 2001 r. mało kto dostrzegał początek nowej epoki konfrontacji, a co dopiero, że Zachód ją przegra. USA przeprowadziły błyskawiczną operację antyterrorystyczną w Afganistanie na końcu świata, o której szybko zapomniano, podobnie jak o interwencji w Iraku z 2003 r.

Lewicowy rak niszczy Zachód od środka
Tyle, że islamski terroryzm, mimo militarnych klęsk, ciągle się odradzał, bo znajdowały się kolejne tysiące gotowe umierać w dżihadzie, podczas gdy Zachód nie był gotów do żadnych poświęceń, a przeżerająca go od środka neomarksistowska ideologia wręcz dążyła do jego klęski. Po 1989 r. komunizm odniósł zwycięstwo zza grobu, bo zanim politycznie upadł, całkowicie zinfiltrował i zatruł duchowo elity Zachodu. Teraz zainfekowany neomarksizmem Zachód niszczy się sam. Jego skrajnie lewicowy establiszment żywi się tak naprawdę jedną ideą – fanatyczną nienawiścią do chrześcijaństwa i wszystkiego co z niego wyrasta.

Sam zupełnie niczego nie tworzy. Jedynym jego celem jest niekończąca się rewolucja, czyli niszczenie cywilizacji, nad którą jak rak mózgu przejął władzę, na wszelkich możliwych poziomach – religii, kultury, gospodarki, indywidualnej duszy, a ostatnio nawet biologii człowieka.

Jednym z przejawów tej dzikiej nienawiści do chrześcijaństwa jest ideologia multi-kulturalizmu, w ramach której lewica od lat 70-tych otworzyła Europę na masową imigrację zarobkową z krajów Afryki i Azji, równocześnie promując wśród Europejczyków bezdzietność, aborcję i antykoncepcję.

Doprowadziło to w ciągu dwóch pokoleń do zapaści demograficznej białych i wymiany etnicznej ludności kontynentu. Oficjalne motywy ekonomiczne tej polityki są tylko pozorem. Sztuczne wykreowanie dużych mniejszości kulturowych miało stanowić uzasadnienie ostatecznego usunięcia chrześcijaństwa z życia publicznego (rzekomo w obronie dyskryminowanych mniejszości), rozmyć dawne narody i stworzyć marksistowską utopię europejskiego superpaństwa bez tożsamości religijnej i narodowej.

Projekt ten zakładał, że ściągnięte do Europy obce grupy etniczne ulegną takiej samej laicyzacji jak rdzenni Europejczycy i staną się twardym zapleczem promującej je skrajnej lewicy. Tyle, że wbrew lewackim ideologom miliony muzułmanów się nie zasymilowały. Zaczęły za to przytłaczać swoją dzietnością z-ateizowanych Europejczyków.

„Islamska zima”

Świadomość tego uderzyła w Europę z całą ostrością po 2010 r., kiedy w świecie islamu wybuchła fala buntów społecznych nazywanych eufemistycznie „arabską wiosną”, chociaż tak naprawdę przetoczyła się zimą i wywołała mrożące skutki. Dość powiedzieć, że po interwencji w Afganistanie al Kaida była na krawędzi unicestwienia. Działało tylko kilka jej kilkusetosobowych komórek. Sam bin Laden przez 10 lat w zasadzie tylko się ukrywał. Do 2010 r. w całej Afryce Północnej istniała tylko jedna dogorywająca komórka al Kaidy Islamskiego Maghrebu, licząca 300 ludzi. „Arabska Zima” zmieniła wszystko w kilka miesięcy. Zamiast rojonej przez Zachód demokracji po całym świecie islamu zaczęły wyrastać terrorystyczne bojówki. Dzisiaj dziesiątki tysięcy islamistów chwytają przyczółki terytorium we wszystkich państwach Afryki Subsaharyjskiej, Libii, Nigerii, na egipskim Synaju, Somalii, a nawet w dalekim Mozambiku. Najgorsza okazała się jednak destabilizacja Syrii i Iraku. Radykalniejsze od al Kaidy Państwo Islamskie w latach 2012-14 opanowało terytorium zamieszkane przez kilka milionów ludzi i zagroziło obaleniem całego porządku społecznego.

Demograficzne samobójstwo dla 10-latków
Otworzyło to drogę do zalewu Europy już zupełnie nielegalną imigracją – wcale nie spontaniczną. Od zewnątrz organizują ją muzułmańskie gangi i dążące do wywołania kryzysu w Europie Turcja i Rosja, od wewnątrz kontrolujący Zachód lewico-liberalny establiszment. Wyrazem tego była słynna polityka „Herzlich willkommen” – całkowicie bezprawne a zupełnie bezkarne zaproszenie w 2015 r. przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel milionów muzułmanów do UE.

Jak samobójcza jest ta polityka, można sobie uświadomić, dodając najprostsze liczby. Już przed 2015 r. muzułmanie w Niemczech stanowili około 5,5 % populacji. W praktyce oznacza to, że w młodszych rocznikach było ich co najmniej 10 %, bo dzietność muzułmanów jest znacznie wyższa od Europejczyków. W pojedynczym roczniku rodziło się w Niemczech około 350 tys. chłopców, co oznacza, że populacja mężczyzn, którzy dziś są w wieku poborowym (20-40 lat) wynosiła około 7 mln, z tego około 700 tys. muzułmanów. Na skutek Merkelowego „damy radę” w ciągu niecałych 2 lat do Niemiec napłynęło 1,5 mln imigrantów, w 3/4 młodych mężczyzn, przedstawianych jako wdowy i sieroty.

Populacja muzułmanów w wieku poborowym wzrosła więc skokowo do około 1,8 mln. Już w 2016 r. na 8 mln młodych mężczyzn, więcej niż co piąty miał muzułmańskie pochodzenie. A przecież kryzys migracyjny się nie skończył. Dalej co roku do Niemiec przybywa kilkaset tysięcy młodych muzułmanów. Sytuacja w mniejszych krajach zachodniej Europy jest równie katastrofalna.

Co teraz zrobić z tą hordą młodych niepracujących byczków? Albo pozwolić im sprowadzić muzułmańskie kobiety do Europy, co spowoduje napływ kolejnych milionów, albo tolerować gwałty na białych kobietach. Nawet według oficjalnych statystyk w Europie Zachodniej dochodzi do 100 tys. przestępstw seksualnych rocznie. W rzeczywistości zapewne jest znacznie więcej. To oczywiście lewakom i feministkom nie przeszkadza. Sami żyją w strzeżonych osiedlach dla „elit” i nie odczuwają skutków swojej polityki. Ich wrogiem jest biały „patriarchalny” mężczyzna.

Przegrana „wojna z terroryzmem”
Co oczywiste, porządek społeczny w Europie się załamie. Zanosiło się na to już po szokującym zdobyciu przez Państwo Islamskie Mosulu w 2014 r. Wówczas w morzu imigrantów dostały się do Europy tysiące terrorystów, a w drugą stronę popłynęły dziesiątki tysięcy ochotników do Państwa Islamskiego, uznając, że nadeszła chwila podrzynania gardeł „niewiernym”. Skutkowało to falą zamachów terrorystycznych z 2015-16 r. Nie było w Europie miesiąca bez masakry w strzelaninie lub staranowaniu samochodem.

Ta fala stopniowo wygasła, bo międzynarodowa interwencja zdołała w latach 2015-19 obalić Państwo Islamskie i zepchnąć je do podziemia. Trwałe stłumienie islamizmu przez militarne interwencje nie jest już jednak możliwe. Kiedy prezydent USA George Bush ponad 20 lat temu ogłaszał, że „wojna z terroryzmem” potrwa dekady, odbierano to jako szukanie pretekstu do przeciągania interwencji. Okazało się, że miał rację. Tyle, że wynik wojny okazał się inny niż oczekiwał. Wojna na Bliskim Wschodzie jest już przegrana. Znakiem tego było wycofanie się USA z Afganistanu w 2021 r. Zarazem przyspieszyło to klęskę, bo natychmiast cały kraj opanowali talibowie. Tysiące dżihadystów zyskały bezpieczną wyspę, z której mogą prowadzić ofensywy na całym świecie. Wprawdzie al Kaida pozostawała przez ten czas cicha i niewidoczna, ale to część jej ogólnej strategii przetrwania, przyjętej w ciągu 20 lat ukrywania się przed amerykańskim pościgiem. Tym różniła się od Państwa Islamskiego, które na fali chwilowego powodzenia w 2014 r. ostentacyjnie wzywało muzułmanów do światowego dżihadu, dążąc do obalenia międzynarodowego ładu i oskarżając al Kaidę o odstępstwo. Ściągnęło tym na siebie zagraniczną interwencję i klęskę.

Milczenie al Kaidy się opłaciło. Po agresji Rosji na Ukrainę i Izraela na Liban, zagraniczni sojusznicy dyktatora Syrii Baszara al Asada, odwrócili uwagę od zamrożonej od 5 lat wojny w Syrii. I tę nieuwagę wykorzystało syryjskie skrzydło al Kaidy. Piorunująca ofensywa z niewielkiej prowincji Idlib w ciągu zaledwie 11 dni obaliła reżim, który był bliski wygrania 13-letniej wojny. Niech nikogo nie mylą nic niemówiące i stale zmieniające się oficjalne nazwy islamskiego ugrupowania. Te zmiany były częścią tej samej strategii al Kaidy roztapiania się w szerszych organizacjach i schodzenia z oczu Zachodnim interwenientom.

Al Kaida znalazła się teraz w o niebo lepszej sytuacji niż Państwo Islamskie w 2014 r. Zmęczony i zajęty wojną na Ukrainie Zachód nie podejmie nowej interwencji. Al Kaida będzie więc miała olbrzymią swobodę działania (czego wyrazem jest świeża wizyta w Damaszku ugodowej delegacji UE).

Wszystko się posypie
Dotychczasowy porządek w regionie nie tylko jest nie do odtworzenia, ale sytuacja będzie się gwałtownie pogarszać. Al Kaida w przeciwieństwie do Państwa Islamskiego opanowała sztukę mydlenia oczu, ale cel – globalny islamski kalifat – pozostaje ten sam. Upadek Asada w Syrii ma zaś efekt uboczny. Rosja w ostatnich latach całkowicie wypchnęła Francję i jej wojska z dawnych kolonii w Afryce Subsaharyjskiej. Słabe armie tamtejszych państw liczą po kilkanaście tysięcy żołnierzy. Już w 2013 r. jedynie francuska interwencja uratowała Mali przed zajęciem przez al Kaidę Islamskiego Maghrebu. To głównie obecność Francji stabilizowała region. Jednakże kolejne dyktatury wojskowe na Sahelu krótkowzrocznie wyprosiły armię francuską i zastąpiły rosyjskimi najemnikami, zainteresowanymi jedynie eksploatacją lokalnych zasobów.

Stabilność regionu zależy teraz od kilku tysięcy najemników o wątpliwym morale ze stacjonującej tam Grupy Wagnera, przeorganizowanej po buncie z 2023 r. w „Afrika Korps”. Tyle, że Putin jest całkowicie pochłonięty wojną na Ukrainie i nie upilnował nawet tak ważnej dla niego Syrii. Przez bazy w Syrii szło zaopatrzenie dla wagnerowców w państwach Sahelu, teraz odcięte. Jakakolwiek silniejsza ofensywa saharyjskich dżihadystów doprowadzi do natychmiastowego załamania tamtejszych państw i tarcza rosyjskich najemników okaże się iluzją. Wypchnięta z regionu Francja nie przyjdzie nikomu z pomocą. Do ataków dochodzi bezustannie i wagnerowcy tracą w Afryce dziesiątki ludzi. Cały ład w Północnej Afryce wisi na włosku i w każdej chwili może się rozsypać jak domek z kart.

Można przewidzieć, co się wkrótce stanie w Europie Zachodniej. Powtórzy się sytuacja z 2015 r. Pod wpływem wydarzeń w Syrii uaktywnią się ukryte od lat komórki terrorystyczne i tysiące domorosłych islamistów, czujących, że nadchodzi ich dzień. Kontynent już w tym roku zaleje fala ataków i strzelanin, tyle że na znacznie większą skalę niż 10 lat temu, bo sytuacja demograficzna zmieniła się jeszcze bardziej na korzyść muzułmanów. Różnica będzie taka, że tym razem ta fala nie wygaśnie, bo nikt nie obali islamistycznych państw na Bliskim Wschodzie, które staną się niewyczerpanym rezerwuarem terrorystów. Otoczona pasem wyrastających emiratów Europa będzie ulegać dezintegracji.

Proces ten jeszcze wzmocni Rosja, która za wszelką cenę dąży do destabilizacji Europy przy pomocy imigrantów przerzucanych od 2021 r. przez Białoruś, by w ten sposób odwrócić uwagę od Ukrainy. Ukraina już od roku toczy wojnę z Rosją wyłącznie dzięki pomocy militarnej z Zachodu. Ustanie tej pomocy oznaczałoby natychmiastową klęskę i drugi rozbiór Ukrainy. Celem Putina jest jednak całkowite wchłonięcie i Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich oraz odbudowa imperium w granicach Związku Radzieckiego (wbrew różnym pseudo-realistycznym mędrkom, którzy do końca twierdzili, że Rosja żadnej agresji nie planuje, chociaż nawet zwykły zjadacz chleba bez pojęcia o polityce mógł z telewizji dowiedzieć się o zbliżającej się wojnie; a kiedy wojna wybuchła, ci sami mędrkowie twierdzą, że jej przyczyną było szczekanie NATO u bram Rosji, a metodą osiągnięcia pokoju odcięcie pomocy napadniętemu, żeby Rosja go szybciej podbiła, a potem napadła nas).

Trump przy pomocy Muska wzywa do buntu
Jaka na to będzie reakcja establiszmentu Unii Europejskiej? Udawanie zmiany polityki imigracyjnej oraz zwiększenie agresji przeciw „faszystom” i „rasistom”, czyli zwykłym ludziom, przenoszącym poparcie na partie „populistyczne” ze strachu przed zalewem islamu. Lewicowemu establiszmentowi UE wojna na Ukrainie najbardziej przeszkadza przez to, że rodzi możliwość powrotu demonów patriotyzmu. Najchętniej wróciłby on do tego, co było, czyli biznesów z Rosją i wojny z prawdziwym wrogiem, czyli do fanatycznego niszczenia resztek cywilizacji chrześcijańskiej poprzez walkę o „wolność, równość, braterstwo”, eko-religię, wymyślanie praw dla kolejnych zboczeń, mniejszości gatunkowych, rasowych i płciowych.

Wydawało się, że bezustannie pałowani i lżeni przez terror medialny normalni Europejczycy mogą już bezsilnie uciekać na wewnętrzną emigrację od coraz bardziej nieznośnej rzeczywistości. Zwycięstwo Donalda Trumpa wywołuje jednak wstrząs w lewicowych rządach Zachodu. Upadł rząd Niemiec. 6 stycznia dymisję zapowiedział ultra-lewicowy premier Kanady Justin Trudeau. Elon Musk zaczął kampanię agitacji na rzecz najbardziej anty-imigranckich sił w Europie, dotychczas traktowanych jak trędowaci. Zuchwale wzywa do głosowania na AfD w lutowych wyborach w Niemczech. Do tej pory na takie rzeczy pozwalały sobie tylko Niemcy i Bruksela, bezprawnie ingerując w wewnętrzne sprawy krajów UE i bezczelnie obalając lub kreując rządy we Włoszech, Grecji, czy Polsce.

Każdą wypowiedź Muska śledzi teraz cały świat. 2 stycznia odpalił przeciw brytyjskim socjalistom medialną bombę atomową. Wyciągnął sprawę tysięcy gwałtów na białych dziewczynkach (niektórych w wieku 11 lat), jakich dopuszczali się pakistańscy imigranci. Aferę tuszowały brytyjskie władze i policja, a zamiast bronić ofiar ścigały za „rasizm” i „islamofobię” ludzi próbujących ujawnić prawdę.

Nie ma bardziej upokarzającego aspektu islamizacji Europy i europejski establishment boi się sprawy jak ognia. Musk nie dał głosu wykluczonym. Prawie otwarcie wezwał do buntu. Wezwał do obalenia brytyjskiego rządu, a nawet do ustąpienia Nigela Farage’a, popularnego sprawcy Brexitu, przywódcy uważanej za skrajnie prawicową Partii Reform (dawniej „Brexit”). Farage nie chciał bowiem bronić z Muskiem Tommy’ego Robinsona, prawicowego działacza relacjonującego procesy muzułmańskich gwałcicieli, który za swoje anty-islamskie nagrania w sądzie trafił do więzienia. Bez wątpienia Musk działa w porozumieniu z Trumpem. Wprawdzie prezydent USA nie ma aż takiej mocy sprawczej, żeby sobie umeblować rządy w Europie. Swoją aktywnością może jednak doprowadzić do eksplozji społecznej frustracji Europejczyków, przez dekady tłamszonej przez terror lewicowego monopolu medialno-kulturowego. Wtedy nadchodzący kryzys będzie miał jeszcze gwałtowniejszy przebieg.

Wojna przyjdzie do Europy szybciej niż się spodziewa, tyle, że nie ze wchodu, a od środka. Polska zostanie wciśnięta między dwa śmiertelne zagrożenia. I jest na to kompletnie nieprzygotowana. Zatruwana duchowo przez tą samą skrajnie lewicową toksynę, sączącą się od dekad z organów Michnika, TVN-ów, Onet-ów i kontrolowana politycznie przez proniemiecką koalicję ryżego folksdojcza, która podrzuci nam muzułmańskie kukułcze jajo poprzez pakt migracyjny. Alternatywą są zaś rządy tchórzliwych pseudo-patriotów, którzy mieli przeciwdziałać zagrożeniu, a potulnie się pod unijne trendy dostosowali i jako uzasadnienie swojej władzy wymyślili rozdawnictwo socjalne poprzez 500+ i 14 emerytury.

Kryzys nadchodzi nieubłaganie. Trzeba szykować się jak Churchill na pot, krew i łzy, a nie obiecywać rozdawnictwo masła, kiedy potrzeba czołgów. Bez nich wkrótce zabiorą nam masło.

Jacek Laskowski

Holandia jest prześladowana – to nie jest teoria, to fakt. “Jesteśmy świadkami wymazywania naszego dziedzictwa i rozpadu naszych społeczności”

Wrogowie: „Imigracji należy żądać” czyli koniec jednorodności krajów europejskich

„Wymiana populacji” [population replacement]

Autor: AlterCabrio , 7 stycznia 2025

Meijeren podkreślił erozję holenderskich korzeni kulturowych, ostrzegając, że masowa imigracja osłabia wartości, język i tradycje, które definiują Holandię. „Nasza tożsamość narodowa jest stopniowo zastępowana przez wielokulturowe społeczeństwo bez stałych ram” – argumentował. To, jak powiedział, wzmacnia poczucie wyobcowania wśród rdzennej ludności i tworzy napięcia między grupami, torując drogę do większej kontroli rządowej pod pozorem utrzymania porządku. „Zdezorientowane społeczeństwo jest bardziej podatne na scentralizowaną władzę i globalistyczne plany”

−∗−

Tłumaczenie: AlterCabrio – ekspedyt.org

−∗−

„Wymiana populacji jest faktem”: holenderski poseł ujawnia sztucznie wywołany kryzys demograficzny w Holandii .

„Holandia jest prześladowana – to nie jest teoria, to fakt. Bez zdecydowanych działań będziemy świadkami wymazywania naszego dziedzictwa i rozpadu naszych społeczności” – oświadczył Gideon van Meijeren, poseł Forum for Democracy (FvD).

Podczas debaty na temat budżetu azylowego i migracyjnego na rok 2025 poseł Forum for Democracy (FvD) Gideon van Meijeren wygłosił śmiałą i ostrą krytykę holenderskiej polityki imigracyjnej, ujawniając jej niszczycielskie skutki społeczne i kulturowe.

Centralnym punktem jego przemówienia było użycie terminu „wymiana populacji” [population replacement], zwrotu, który wywołał intensywną debatę i kontrowersje w parlamencie. Wcześniej pojawiały się nawet wnioski mające na celu zakazanie jego używania. Niezrażony tym Meijeren bronił tego terminu jako faktycznego opisu zmian demograficznych spowodowanych masową imigracją, odmawiając ugięcia się pod parlamentarną cenzurą.

Meijeren rozpoczął od uznania humanitarnej odpowiedzialności za pomoc tym, którzy uciekają przed przemocą. Jednak później ostro zmienił temat, krytykując politykę otwartych granic kraju, twierdząc, że niekontrolowana imigracja przez dziesięciolecia doprowadziła do katastrofalnych skutków. Powołując się na statystyki Centralnego Biura Statystycznego (CBS), podkreślił drastyczną zmianę demograficzną: „Od 2000r. populacja Holandii wzrosła o ponad 2 miliony osób, z których około 95 procent ma pochodzenie migracyjne. Od tego czasu populacja osób o holenderskim pochodzeniu maleje, ponieważ umiera więcej osób niż rodzi się dzieci”.

Ostrzegał przed przyszłością, w której prawie połowa populacji będzie miała pochodzenie migracyjne, co opisał jako „celową transformację demograficzną”. Meijeren cytował historycznych zwolenników UE, takich jak Richard Coudenhove-Kalergi — teoretyk polityczny i jeden z pierwszych orędowników integracji europejskiej, który wyobrażał sobie zjednoczoną Europę ukształtowaną przez masową imigrację — oraz architektów polityki, takich jak Peter Sutherland, były szef ds. migracji ONZ i komisarz UE, często nazywany „ojcem globalizacji”. Meijeren oskarżył ich o promowanie globalistycznej agendy mającej na celu podważenie jednorodności narodowej.

„Peter Sutherland, były szef ds. migracji ONZ, powiedział w 2012r. dosłownie, że imigracji należy żądać, aby podważyć jednorodność krajów europejskich” — stwierdził Meijeren, podkreślając dodatkowo celowy charakter takiej polityki. Coudenhove-Kalergi w swojej pracy „Praktyczny idealizm” opisał, że masowa imigracja z Afryki i Bliskiego Wschodu doprowadzi do zmieszania, czego efektem będzie „rasa euro-azjatycko-negroidalna”.

W swoim przemówieniu Meijeren podkreślił również systemową porażkę obecnego podejścia do polityki imigracyjnej. Skrytykował brak odpowiedzialności i przejrzystości w procesie podejmowania decyzji, argumentując, że takie niepowodzenia jeszcze bardziej wyobcowują holenderską ludność i pogłębiają jej nieufność do instytucji rządowych. „Ludzie czują się niesłyszani i porzuceni przez te same systemy, które powinny chronić ich interesy” – powiedział, podkreślając rosnący rozdźwięk między obywatelami a decydentami.https://rumble.com/embed/v63fnsg/?pub=4

Cenzura wywołuje sprzeciw

Odniesienie Meijerena do „wymiany populacji” wywołało natychmiastowe sprzeciwy ze strony innych parlamentarzystów, powołujących się na wcześniejszy wniosek potępiający ten termin jako propagandę. Meijeren odpowiedział: „Nie może być tak, że większość parlamentarna decyduje w drodze uchwały o tym, czego mniejszość nie może powiedzieć. Podważa to nasz demokratyczny system równej reprezentacji”.

Omówił szczegółowo niebezpieczeństwa związane z tłumieniem konkretnej terminologii, łącząc je z szerszymi wysiłkami na rzecz stłumienia sprzeciwu i kontrolowania dyskursu publicznego. „Konstytucja chroni moją wolność wypowiedzi” – oświadczył. „Tłumienie języka jest narzędziem tłumienia idei. Kto reguluje język i zabrania słów, zapewnia tłumienie pewnych idei”. Według Meijerena stanowi to fundamentalny atak na zasady demokratyczne.

Ostrzegł, że bez zdecydowanych działań trwające zmiany demograficzne i kulturowe sprawią, że Holandia stanie się nie do poznania w ciągu kilku dekad. „Jesteśmy świadkami wymazywania naszego dziedzictwa i rozpadu naszych społeczności” – oświadczył. Meijeren argumentował, że ta trajektoria jest nie tylko niezrównoważona, ale także fundamentalnie niesprawiedliwa dla przyszłych pokoleń obywateli Holandii.

Pretekst humanitarny czy wyzysk?

Kwestionując humanitarną narrację polityki imigracyjnej, Meijeren argumentował, że większość osób ubiegających się o azyl nie ucieka przed sytuacjami zagrażającymi życiu, ale jest migrantami ekonomicznymi wykorzystującymi hojne państwo opiekuńcze Holandii. „Jeśli uciekasz przed wojną, dlaczego zostawiasz swoją rodzinę? Dlaczego przejeżdżasz przez osiem bezpiecznych krajów, żeby akurat tu przyjechać?” – pytał.

Meijeren podkreślił również zagrożenia związane z obecną polityką azylową, nazywając ją nieludzką i kontrproduktywną. Jako dowód na istnienie systemu, który zachęca do podróży zagrażających życiu, przytoczył niebezpieczne przeprawy przez Morze Śródziemne ułatwiane przez handlarzy ludźmi. „Wielu migrantów tonie, odnosi obrażenia lub staje się ofiarami handlu ludźmi i wykorzystywania, w tym dzieci i nieletni, którzy doświadczają poważnych urazów, a nawet przemocy seksualnej” — zauważył Meijeren. „Los tysięcy osób nie jest znany, po prostu znikają w chaosie systemu”. Te niedociągnięcia, argumentował, nie tylko szkodzą migrantom, ale także podważają zasadność holenderskiej polityki azylowej.

Koszt multikulturalizmu

Gideon van Meijeren twierdził, że skutki społeczne masowej imigracji wykraczają daleko poza doraźne kwestie humanitarne, zagrażając infrastrukturze kraju i podważając jego tożsamość kulturową.

Meijeren podkreślił erozję holenderskich korzeni kulturowych, ostrzegając, że masowa imigracja osłabia wartości, język i tradycje, które definiują Holandię. „Nasza tożsamość narodowa jest stopniowo zastępowana przez wielokulturowe społeczeństwo bez stałych ram” – argumentował. To, jak powiedział, wzmacnia poczucie wyobcowania wśród rdzennej ludności i tworzy napięcia między grupami, torując drogę do większej kontroli rządowej pod pozorem utrzymania porządku. „Zdezorientowane społeczeństwo jest bardziej podatne na scentralizowaną władzę i globalistyczne plany” – ostrzegł Meijeren, wiążąc ten proces z Celami Zrównoważonego Rozwoju (SDGs) ONZ i szerszym naciskiem na globalne zarządzanie.

Wyzwanie ze strony Meijerena wykraczało poza krytykę polityki, obejmując szersze potępienie tego, co opisał jako „europejską elitę technokratyczną”. Oskarżył te elity o priorytetowe traktowanie celów globalistycznych ponad dobrobyt i suwerenność poszczególnych narodów. „Naród holenderski zasługuje na przywódców, którzy walczą za niego, a nie za Brukselę” – stwierdził, przedstawiając swoje wezwanie do reform jako walkę o samą duszę Holandii.

Wezwanie do radykalnej reformy

Meijeren zakończył wystąpienie apelem o całkowitą przebudowę systemu azylowego i imigracyjnego, wzywając Holandię do opuszczenia UE w celu odzyskania suwerenności. „Dopóki będziemy związani dyktatami UE, nie będziemy mogli skutecznie kontrolować naszych granic ani definiować naszej polityki. Opuszczenie UE nie jest opcją — jest koniecznością”.

Meijeren przedstawił szereg praktycznych reform, w tym uchylenie międzynarodowych traktatów, takich jak Konwencja ONZ w sprawie uchodźców, i wprowadzenie stałych kontroli granicznych. Wezwał również Holandię do odzyskania suwerenności poprzez całkowite opuszczenie UE. „Dopiero wtedy będziemy mogli określić naszą politykę azylową i zdecydować, kogo wpuścić do naszego kraju” – stwierdził. Meijeren podkreślił, że bez tych zmian strukturalnych wszelkie tymczasowe środki będą jedynie „leczyć objawy, nie rozwiązując podstawowego problemu”.

Ponadto przemówienie Meijerena podkreśliło obciążenia ekonomiczne spowodowane masową imigracją, wskazując na rosnące bezrobocie wśród rodzimych obywateli i zwiększoną konkurencję o ograniczone zasoby. „To nie jest współczucie. To zaniedbywanie naszych własnych obywateli” – argumentował, wzywając rząd do przekierowania zasobów, aby w pierwszej kolejności wesprzeć obywateli Holandii.

Zakończył mocnym stwierdzeniem: „Dopiero wtedy możemy uczynić Holandię ponownie Holandią. Nasz kraj jest wart walki”. Obiecał: „Nawet jeśli będziemy musieli płynąć pod prąd, nawet jeśli będziemy stać sami, będziemy nadal walczyć o Holandię, jaką kiedyś znaliśmy. Ponieważ nasz kraj jest tego więcej niż wart”.

_______________

‘Population Replacement is a Fact’: Dutch MP Exposes the Netherlands’ Engineered Demographic Crisis (Video), Amy Mek, January 4, 2025

−∗−

BONUS:

Biała rasa na wymarciu przez podmianę kulturową! Dlaczego Polki lgną do czarnych? Robert Tamioła

Porcja jadu. Zatrute korzenie Unii Europejskiej (Stanisław Michalkiewicz)

Porcja jadu. Zatrute korzenie Unii Europejskiej (Stanisław Michalkiewicz)

https://sklep-niezalezna.pl/pl/p/MICHALKIEWICZ-Porcja-jadu.-Zatrute-korzenie-Unii-Europejskiej/1796

Czy są Państwo gotowi na porcję jadu? Tym razem Stanisław Michalkiewicz bierze na tapet historię Unii Europejskiej, aby dotrzeć do samych jej korzeni. Zatrutych korzeni. Opowieść, którą snuje w rozmowie z red. Markiem Skalskim, wielu może zaszokować, a niektórym z pewnością dostarczy brakujących elementów układanki. To pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy patrzą na dzisiejszą “Wspólnotę” i dogłębnie czują, że zostali oszukani. W końcu tak promowane “wejście do Europy” zupełnie rozminęło się z obietnicami, którymi byliśmy karmieni. Nastał więc moment, aby poznać prawdziwe plany, na których wsparli się architekci Unii Europejskiej.

W kręgach prounijnych powszechne jest przekonanie, że idea paneuropeizmu wykluła się w kręgach związanych z Ruchem Oporu z lat II wojny światowej. Przykładem tego ma być słynny już Manifest z Ventotene, którego autorem był Altiero Spinelli, uważany za jednego z “Ojców Założycieli” Unii Europejskiej. Podobne znaczenie przydawano publikacjom tzw. Movimento Federalista Europea.

Tymczasem rasistowskie przesłanie filozofii niemieckich nazistów nie jest wcale ideą narodową. Przeciwnie, jest ideą antynarodową. Hitler i jego akolici wielokrotnie dawali wyraz swojej pogardy dla suwerennych państw narodowych, zwłaszcza do małych narodów. Sam Führer o Europie, takiej jaka była w latach trzydziestych ubiegłego wieku, mówił jako o Kleinstaatengerümpel, czyli jako o rupieciarni małych państw. Oczywiście takiej “rupieciarni” nie zamierzał zbyt długo tolerować.

W 1943 roku w ramach Ministerstwa Spraw Zagranicznych III Rzeszy powołano specjalny oddział o nazwie Komitet Europejski, który miał się zająć opracowaniem konkretnej koncepcji politycznej przyszłej “Konfederacji Europejskiej”. Wcześniej to sam marszałek Hermann Göring wydał rozkaz, w wyniku którego powstał projekt “ekonomicznego zjednoczenia Europy na wielką skalę”.

Ktoś mógłby pomyśleć, że te hitlerowskie idee umarły wraz z ich twórcą, pogrzebane w ruinach gmachu Kancelarii Rzeszy w maju 1945 roku, a nawet jeśli nawet jacyś wyjątkowo dociekliwi badacze mieliby się doszukiwać jakichś podobieństw z podwalinami “naszej” Unii Europejskiej, to przecież można uznać, że takowe mogły ewoluować równolegle i myśl nazistowskich dygnitarzy żadnego wpływu na “Ojców Założycieli” Unii nie miała…

Można by oczywiście tak pomyśleć, gdyby nie kilka nazwisk osób odgrywających wyjątkowo ważne role w obu tych “europejskich projektach”.

Ze wstępu do książki

Komisja Europejska da nam 7 płci do wyboru. Zwariowali, ale bezczelni bandyci.

Komisja Europejska da nam 7 płci do wyboru. Kolejne idiotyczne przepisy, a Polska nie protestuje. Płaczek: Nikt nawet słowem nie wspomniał, że zwariowali

27.12.2024 komisja-europejska-zwariowali

Ursula von der Leyen
Ursula von der Leyen Fot. EPA/YANNIS KOLESIDIS

Komisja Europejska pod rządami Ursuli von der Leyen szykuje „Europejską Tożsamość Cyfrową”. Obywatele państw UE będą wybierać sobie spośród siedmiu płci – dwóch normalnych i pięciu baśniowych. Poseł Konfederacji Grzegorz Płaczek zwrócił uwagę, że Polska w żaden sposób nie sprzeciwiła się temu pomysłowi.

„Uwaga groźne! Obecnie w Komisji Europejskiej trwają prace nad European Digital Identity (EUDI), czyli Europejską Tożsamością Cyfrową, która ma na celu stworzenie powszechnie dostępnego systemu cyfrowej tożsamości dla obywateli. Komisja Europejska zaproponowała, aby użytkownik (w tym również każdy Polak) na etapie rejestracji w EUDI mógł mieć do wyboru SIEDEM PŁCI” – napisał na X poseł Konfederacji Grzegorz Płaczek.

Jak czytamy, moglibyśmy wybrać, niczym w klasę w starych grach RPG, płeć „męską; żeńską; inną; między (ang. ‘inter’); 5) zróżnicowaną (ang. ‘diverse’); 6) otwartą (ang. ‘open’) i 7) nieznaną”.

„Propozycja siedmiu płci (tzw. atrybutów określających płeć użytkowników) została zawarta w projekcie Rozporządzenia z 12.08.2024 r. [Ares(2024)5786783]” – podkreślił Grzegorz Płaczek.

„W odpowiedzi (podpisanej przez Sekretarza Stanu w Ministerstwie Cyfryzacji – BM.WP.056.32.2024) na moją interwencję poselską w tej kwestii, otrzymałem informację, iż Polska przekazała Komisji Europejskiej uwagę, iż… ‘w przeważającej większości usług płeć nie ma żadnego znaczenia i co więcej, jest daną wrażliwą.’ Ministerstwo Cyfryzacji zasugerowało zatem, aby wybór SIEDMIU płci był uznawany za ‘daną opcjonalną’ na terenie unii” – kontynuował poseł Konfederacji.

„Innymi słowy, strona polska NIE ZGŁOSIŁA sprzeciwy w kwestii planowanych SIEDMIU PŁCI, a jedynie… zgłosiła postulat, aby pole wyboru (które może zawierać aż SIEDEM płci), podczas rejestracji w EUDI, było… opcjonalne. Nikt nawet słowem nie wspomniał, że ktoś w Komisji Europejskiej zwariował” – podkreślił poseł Płaczek.

Poseł Płaczek zaznaczył, że ministerstwo cyfryzacji „nie dostrzega problemu, bowiem SIEDEM płci będzie obowiązywało tylko w tych krajach, które… będą chciały je na terenie Unii Europejskiej uwzględniać”.

„I właśnie dokładnie tutaj leży problem! W ten sposób Polska ‘nabrała wody w usta’ i dała ciche przyzwolenie, aby takie groźne lewicowe rozwiązanie ‘gdzieś’ na terenie Unii Europejskiej mogło zafunkcjonować. Najwyższy czas, aby Polska jasno sprzeciwiała się takim patologicznym planom, a nie tylko wyrażała tchórzliwe stanowisko, że… nie ma potrzeby publicznie pytać w systemie EUDI o płcie! Co za obrzydliwy unik!” – ocenił poseł Konfederacji.

„Ktoś mi podpowie, dokąd jako kraj zmierzamy?” – podsumował Grzegorz Płaczek.

Muzeum Koszmaru Zielonego Ładu

23 grudnia 2024 https://pch24.pl/muzeum-koszmaru-zielonego-ladu-w-koncu-dowiedzielibysmy-sie-ile-stara-unia-zarobila-na-kolonizacji-europy-srodkowej/

Muzeum Koszmaru Zielonego Ładu? W końcu dowiedzielibyśmy się, ile „stara Unia” zarobiła na kolonizacji Europy Środkowej

(PCh24TV)

„Miałem sen. Wreszcie – na gruzach zmiecionej z powierzchni ziemi przez wolnych Europejczyków Unii Europejskiej – powstała Unia Wolnych Państw Europy. Wszyscy – co do jednego – unijczycy oraz wszyscy – co do jednego – eurokraci zostali przegnani z Brukseli na cztery wiatry – przy aplauzie setek milionów Europejczyków”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Piotr Gabryel.

Jednym z elementów nowego świata bez UE, w wizji publicysty, jest Muzeum Koszmaru Zielonego Ładu, gdzie „z najmniejszymi szczegółami obliczono i zobrazowano, do jakiej to hekatomby zamierzali doprowadzić Europę działający wspólnie i w porozumieniu – jako zorganizowana grupa przestępcza – Frans Timmermans i jego wspólnicy od tzw. Zielonego Ładu”.

W muzeum, o którym pisze zastępca redaktora naczelnego tygodnika „Do Rzeczy” znalazłyby się również szczegółowe informacje o tym, jakie firmy: niemieckie, francuskie, belgijskie, holenderskie, włoskie etc. brały udział w „zielonym przekręcie” oraz „o ile setek miliardów euro już się wzbogaciły i jeszcze miały się wzbogacić na pogłębiającej się przez tzw. Zielony Ład nędzy obywateli państw UE – oczywiście głównie państw ze środkowej Europy”.

„To bowiem właśnie państwa tzw. starej Unii, czyli z Europy Zachodniej, zmówiły się, że zmuszą państwa tzw. nowej Unii, czyli z Europy Środkowej, najpierw do zamknięcia wszystkich kopalni węgla i zasilanych nim elektrowni i ciepłowni, a potem do kupowania od firm z państw tzw. starej Unii nowych źródeł zasilania w energię elektryczną i grzewczą oraz materiałów do ocieplenia domów. A także do wydawania kolejnych kroci na zakup od firm z Europy Zachodniej aut elektrycznych – zamiast spalinowych, których będą zmuszeni się pozbyć”, podsumowuje Piotr Gabryel.

Źródło: tygodnik „Do Rzeczy” TG

Unia Europejska zrujnuje Polaków. Oto konkretne EUROPODATKI

Tomasz Cukiernik: Unia Europejska zrujnuje Polaków. Oto konkretne EUROPODATKI

https://pch24.pl/tomasz-cukiernik-unia-europejska-zrujnuje-polakow-oto-konkretne-europodatki

Transformacja energetyczna w Unii Europejskiej zrujnuje nasze budżety i doprowadzi do gospodarczej zapaści. Mówił o tym w PCh24 TV Tomasz Cukiernik.

Tomasz Cukiernik od lat zajmuje się analizowaniem patologii socjalistycznej i klimatystycznej polityki Unii Europejskiej. Rozmawiał teraz na ten temat z red. Tomaszem Kolankiem w PCh24 TV.

Transformacja energetyczna rzeczywiście rujnuje nasze życie – i nie jest to proces nowy. Trwa on od kilku lat, a jego początki można datować co najmniej na moment, gdy ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla zaczęły znacząco wzrastać, czyli na lata 2019-2020. Ten wzrost miał bezpośredni wpływ na nasze wydatki – powiedział Tomasz Cukiernik.

Kiedy sektor energetyczny i przemysły energochłonne muszą kupować drogie uprawnienia do emisji CO₂, ich koszty działalności rosną. Przekłada się to na wyższe ceny produktów, takich jak energia elektryczna i cieplna. Trudno sobie wyobrazić działalność jakiejkolwiek firmy bez energii elektrycznej – korzystamy z niej także w domach, dlatego wyższe koszty energii uderzają bezpośrednio w każdego z nas – wskazał.

Jak mówił Tomasz Cukiernik, jedną z największych patologii jest system ETS2.

Wzrost kosztów energii oznacza również wyższe ceny wszystkich produktów i usług, gdyż żadna firma nie jest w stanie funkcjonować bez dostępu do energii. Uprawnienia do emisji to zatem rodzaj „zielonego europodatku”, który już dziś odczuwamy. Niestety, na horyzoncie są kolejne obciążenia – w roku 2027 ma zostać wprowadzony system ETS2. Spowoduje on radykalny wzrost kosztów ogrzewania oraz paliw silnikowych, co przełoży się na zwiększone wydatki na transport – powiedział ekspert.

Szacuje się, że w skali całego kraju straty wynikające z ETS2 mogą wynieść kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie – podobnie jak w przypadku obecnego systemu ETS1. Już teraz polska gospodarka traci z tego tytułu znaczące kwoty, sięgające również kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie. Warto zaznaczyć, że ETS2 dotknie w dużej mierze także osoby fizyczne, choć firmy również poniosą dalsze koszty. Co więcej, na horyzoncie widać kolejne zielone podatki – zielone europodatki, których lista jest znacznie dłuższa niż tylko ETS1 i ETS2 – dodał gość red. Tomasza Kolanka.

Jak podkreślił krytyk zielonej transformacji UE, ETS jest w istocie parapodatkiem i papierem wartościowym zarazem.

ETS to w rzeczywistości podatek, który można uznać za rodzaj papieru wartościowego handlowanego na giełdzie w Lipsku. Uprawnienia do emisji dwutlenku węgla są przedmiotem obrotu między różnego rodzaju spekulantami. Można je kupować, sprzedawać, a w efekcie na nich zarabiać lub ponosić straty. Mechanizm funkcjonuje właśnie w ten sposób. Budżet państwa sprzedaje tak zwane darmowe uprawnienia, których z roku na rok jest coraz mniej, również na tej giełdzie w Lipsku. Wpływy z ich sprzedaży trafiają do budżetu, jednak trzeba pamiętać, że są one znacznie niższe niż koszty, jakie z tytułu tych uprawnień ponoszą firmy – czyli faktyczna, żywa gospodarka – mówił.

Tomasz Cukiernik zaznaczył, że ETS to nie jest bynajmniej jedyny zielony europodatek. Niestety, jest ich o wiele więcej…

Co poza ETS? Od 2021 roku płacimy również inny zielony europodatek – podatek od nierecyklingowanego plastiku. Jest to podatek, który, co ciekawe, bezpośrednio zasila budżet Unii Europejskiej. Obecnie jego wysokość przekracza dwa miliardy złotych rocznie, co oznacza, że z polskiej gospodarki wypływają znaczące środki, by trafić do unijnej kasy. W ciągu czterech lat – 2021, 2022, 2023 i 2024 – łączna kwota wynosi już ponad osiem miliardów złotych. Nie są to drobne sumy, choć w porównaniu z kosztami ETS-u można je uznać za mniejsze. Kolejnym podatkiem, który planuje wprowadzić Unia Europejska, jest graniczny podatek węglowy. Ma on być odpowiedzią na sytuację, w której system ETS doprowadził do wyprowadzania przemysłu poza granice Unii Europejskiej. Produkcja w Europie staje się coraz mniej opłacalna, a przedsiębiorstwa działające w UE tracą konkurencyjność – nie tylko z powodu ETS-u, ale także innych unijnych regulacji. Unia wpadła więc na pomysł wprowadzenia tego podatku, by obciążać firmy importujące produkty spoza UE. Nie ma to jednak wiele wspólnego z ochroną klimatu, a raczej z próbą wyrównania kosztów dla europejskich przedsiębiorstw. Podatek ten ma zacząć obowiązywać w 2026 roku. Ostatecznie jednak zapłacą go konsumenci, ponieważ koszty te zostaną na nich przerzucone – jak to zawsze bywa w przypadku podatków – mówił.

Kolejnym planowanym obciążeniem jest podatek CAFE, dotyczący emisji dwutlenku węgla przez nowe samochody spalinowe. Od 1 stycznia 2025 roku będą go płacić koncerny motoryzacyjne, co również wpłynie na ceny pojazdów i ich dostępność – wymieniał dalej Tomasz Cukiernik.

Podatek od samochodów spalinowych może być bardzo dotkliwy. Chodzi o naprawdę znaczące kwoty…

Limit emisji dwutlenku węgla dla samochodów został ustalony na poziomie 93,6 g CO₂ na kilometr. Za każdy gram przekroczenia tego limitu naliczany będzie podatek w wysokości 95 euro. Przeciętny rodzinny samochód spalinowy emituje około 140-150 g CO₂ na kilometr, co oznacza, że jego cena może wzrosnąć od 1 stycznia nawet o ponad 20 tysięcy złotychwyjaśnił gość PCh24 TV.

Nie jest to jednak regułą, ponieważ wpływ tego podatku zależy od polityki poszczególnych koncernów motoryzacyjnych. Podatek nie będzie naliczany od każdego pojedynczego samochodu, lecz na poziomie całego producenta. Jeśli koncern produkuje pojazdy hybrydowe lub elektryczne, które emitują mniej CO₂ (lub w przypadku elektrycznych – wcale), możliwe jest rozłożenie tego obciążenia na inne pojazdy, w tym spalinowe. Co ciekawe, nawet samochody hybrydowe nie spełniają obecnych limitów. Na przykład oszczędna Toyota Corolla Hybrid emituje około 100-105 g CO₂ na kilometr, co oznacza, że także w jej przypadku konieczne będzie uiszczenie podatku, choć w znacznie niższej kwocie. W 2030 roku sytuacja ma się jeszcze zaostrzyć – limit emisji zostanie obniżony do około 40 g CO₂ na kilometr. Osiągnięcie takiego poziomu przy obecnym stanie technologii będzie prawdopodobnie niemożliwe, co spowoduje radykalny wzrost podatku, nawet dwukrotny. Już teraz w przypadku pojazdów takich jak SUV-y, samochody sportowe czy modele z dużymi, paliwożernymi silnikami, dodatkowy koszt podatku może przekroczyć 50 tysięcy złotych – wskazał.

Tomasz Cukiernik podkreślił, że rząd Donalda Tuska nieszczególnie dba o polskie portfele…

Mamy więc podatek CAFE, ale także cały szereg innych unijnych, zielonych podatków powiązanych z kamieniami milowymi Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Po pierwsze, jest to podatek od korzystania z autostrad i dróg ekspresowych. Po drugie, podatek od rejestracji samochodów spalinowych, a po trzecie – podatek od posiadania takich pojazdów. Początkowo rząd Donalda Tuska zapowiadał, że podatek od posiadania samochodów spalinowych zostanie wstrzymany, a zamiast niego miały być oferowane dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych. Ostatecznie jednak wszystko wskazuje na to, że podatek ten zostanie wprowadzony, choć w pierwszej kolejności będzie dotyczył jedynie przedsiębiorców – co rząd na razie niechętnie przyznaje – powiedział.

W sumie sytuacja jest zatem katastrofalna. – Do tego dochodzą inne podatki związane z KPO czy kamieniami milowymi, które niekoniecznie można zaliczyć do kategorii zielonych, jak choćby oskładkowanie umów cywilnoprawnych. Są jednak również dodatkowe opłaty o charakterze środowiskowym, takie jak: opłata od uwalniania metanu w kopalniach (od 2025 roku), opłata recyklingowa od toreb foliowych, opłata od produktów jednorazowego użytku wykonanych z tworzyw sztucznych, podatek opakowaniowy, obciążający producentów opakowań przeznaczonych na produkty sprzedawane gospodarstwom domowym. Podsumowując, unijnych, zielonych podatków i dodatkowych opłat jest całkiem sporo, a ich wpływ na gospodarkę będzie coraz bardziej odczuwalny – powiedział rozmówca red. Tomasza Kolanka.
Do tego dochodzi jeszcze na przykład dyrektywa budynkowa.

Oprócz podatków istnieją także inne obciążenia, które będziemy musieli ponieść, w tym konieczne inwestycje. Dotyczą one zarówno sektora publicznego, czyli będą finansowane z naszych podatków, jak i prywatnego, czyli bezpośrednio z naszych kieszeni. Przykładem są inwestycje związane z tzw. dyrektywą budynkową. Choć sama dyrektywa jeszcze nie weszła w życie, już teraz pojawiają się różnego rodzaju naciski, by rezygnować z tradycyjnych metod ogrzewania domów na rzecz fotowoltaiki czy pomp ciepła. Okazuje się jednak, że wielu ludzi nie jest w stanie sprostać finansowym konsekwencjom takich zmian. W szczególności dotyczy to pomp ciepła, które generują wysokie rachunki, często niemożliwe do opłacenia. W efekcie wiele osób czuje się oszukanych. Kiedy dyrektywa budynkowa zacznie obowiązywać, wprowadzone zmiany staną się obligatoryjne. Brak dostosowania się do nowych wymogów – w tym przeprowadzenia kosztownych remontów – będzie skutkował nakładaniem kar finansowych – opowiadał.

Widać wyraźnie, w jaki sposób Unia Europejska coraz mocniej obciąża nasze domowe budżety i rujnuje nasze życie. Perspektywy są, niestety, bardzo niedobre – podsumował.

Zapis jest zredagowaną wersją części rozmowy z kanału PCh24 TV. Całość rozmowy do obejrzenia poniżej.

Sabotaż klimatyczny. Jak transformacja energetyczna rujnuje nasze życie

Sabotaż klimatyczny! Skutki będą katastrofalne

16.11.2024 Autor:Redakcja NCzas sabotaz-klimatyczny

Wiatraki
Wiatraki. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay

Realizowanej przez polski rząd polityki wobec branży energetycznej nie można nazwać inaczej niż sabotażem, który będzie miał katastrofalne skutki dla gospodarki i całego społeczeństwa – mówi z rozmowie z „Najwyższym Czasem!” redaktor Tomasz Cukiernik w związku z wydaniem jego najnowszej książki „Sabotaż klimatyczny. Jak transformacja energetyczna rujnuje nasze życie”.

Redakcja NCZ!: Skąd pomysł na taką książkę?

Tomasz Cukiernik: – Wśród opinii publicznej – bombardowanej dezinformacją i zmanipulowanymi faktami – panuje błędne przekonanie na temat tzw. transformacji energetycznej. Chciałbym, aby moja książka była odtrutką na ciągle powtarzaną propagandę i dezinformację medialną oraz mity dotyczące Europejskiego Zielonego Ładu, energetyki węglowej oraz odnawialnych źródeł energii.

Jakie to mity?

– W pierwszym rozdziale wskazuję na gigantyczne koszty realizowanej przez polskich polityków unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, w tym Zielonego Ładu: niepotrzebne inwestycje na niewyobrażalną skalę, cała gama zielonych europodatków, które po części już płacimy, a następne będą stopniowo wdrażane, uderzenie w wolność wyboru i we własność prywatną oraz pozbycie się suwerenności i bezpieczeństwa energetycznego. W kolejnych rozdziałach tłumaczę, dlaczego farmy wiatrowe i fotowoltaiczne nigdy nie zastąpią energetyki konwencjonalnej – a to dlatego, że nawet Bruksela miliardami euro nie zmieni praw fizyki.

Prostuję kłamstwa o dopłatach: państwo i Unia Europejska na olbrzymią skalę dotuje budowę i funkcjonowanie instalacji odnawialnych źródeł energii, a w przypadku górnictwa węglowego wspierana jest przede wszystkim redukcja mocy wydobywczych i likwidacja kopalni. Gdyby w górnictwie dotacje miały iść na rozwój, tak jak to jest w przypadku OZE, to byłyby wspierane inwestycje w otwieranie nowych ścian wydobywczych. Z kolei gdyby w przypadku OZE dotacje wydawano na to, na co idą w górnictwie, to powinny iść na demontaż i utylizację wiatraków i paneli słonecznych.

Nieprawdą jest też, że w Polsce kończy się węgiel – w rzeczywistości starczyłoby go na 800 lat. Zafałszowaniem jest także to, że nikt nie chce w węgiel inwestować – w rzeczywistości to polskie rządy blokują takie inwestycje. Na przykład ostatnio australijska spółka GreenX Metals wygrała postępowanie arbitrażowe przeciwko polskim władzom w sprawie niezrealizowania projektu budowy kopalni węgla kamiennego i my jako podatnicy będziemy musieli zapłacić ponad 1,3 mld zł odszkodowania. Istotne jest też to, że cała ta tzw. transformacja energetyczna realizowana jest wbrew nie tylko zdrowemu rozsądkowi, ale i wbrew prawom ekonomii. Unia Europejska na siłę – depcząc zasady rynkowe i wykorzystując szczególnie nam bardzo źle kojarzące się centralne sterowanie i interwencjonizm państwowy – przekształca całą gospodarkę, by doprowadzić do urojonej zeroemisyjności. A tymczasem choćby pojęcie miksu energetycznego w skali roku czy miesiąca to rodzaj oszustwa wtłaczanego opinii publicznej. A to dlatego, że istotne jest jedynie to, ile energii elektrycznej produkuje się w danym momencie i to, że musi ono wypełnić zapotrzebowanie tego danego momentu.

Skąd tytuł książki?

– Sabotażem określam proces likwidacji przez kolejne władze górnictwa i energetyki węglowej pod dyktando Brukseli. A to dlatego, że doprowadzi on do katastrofalnych skutków: ruiny gospodarki i ubóstwa obywateli. Odczuwamy to już teraz wzrostem cen energii elektrycznej i cieplnej. Z tego powodu zamykane są dziesiątki tysięcy małych firm, które nie wytrzymują tych wzrostów. Ale to początek. Armagedon drobnej działalności gospodarczej dopiero przed nami. Z kolei zwykłych ludzi nie będzie stać na ogrzanie własnego domu, nie wspominając o niepotrzebnych, ale obowiązkowych inwestycjach w panele fotowoltaiczne i pompy ciepła. Natomiast słowo „klimatyczny” odnosi się do pretekstu, pod jakim przeprowadzana jest cała ta rewolucja. Ja tylko powiem, że jeśli weźmiemy pod uwagę dwutlenek węgla emitowany łącznie przez procesy naturalne i przez człowieka, to Unia Europejska emituje 0,3 proc. całości, a Polska – 0,03 proc. I mamy zarżnąć całe gospodarki tylko po to, by tę niemającą właściwie żadnego znaczenia emisję ograniczyć. Czyż to nie jest sabotaż? Dodam, że w Chinach wydobywa się 53 razy więcej węgla niż w Polsce, a chińskie elektrownie węglowe emitują 33 razy więcej CO2 od polskich, ale to Polska, która odpowiadała zaledwie za… 1 proc. światowej produkcji węgla, ma ratować klimat, a nie Chiny.

Jaką konkretnie tematykę poruszasz w książce?

– Przede wszystkim próbuję odkłamywać rzeczywistość. Społeczeństwo zmanipulowane dezinformacją medialną i propagandą polityków nie zdaje sobie sprawy, że aktualnie w Polsce – na rozkaz płynący z Brukseli – odbywa się bardzo głęboka rewolucja. Jej efektem będzie to, że Polska, która u progu tej rewolucji była krajem suwerennym i bezpiecznym energetycznie, stanie się krajem uzależnionym energetycznie od czynników i sił zewnętrznych. W rezultacie przekłada się to również na całą gospodarkę – najpierw dojdzie do rosnących cen energii eklektycznej i cieplnej – z czym już mamy do czynienia, a wkrótce czekają nas braki energii i blackouty. A żadna współczesna gospodarka nie może funkcjonować bez energii. Oznacza to, że realizacja tej polityki prowadzi do destrukcji całej polskiej gospodarki. To jednocześnie poskutkuje tym, że narazimy się na utratę choćby możliwości poprawy bezpieczeństwa militarnego – zniszczona gospodarka nie wytworzy nadwyżek, które można by przeznaczyć na żołnierzy i uzbrojenie, nie wspominając o tym, że w kraju nie będzie nawet hut, które mogłyby wytwarzać stal do produkcji uzbrojenia.

No ale czy jednak ta polityka klimatyczna nie spowoduje, że będziemy żyli w czystszym środowisku? To argument często podnoszony przez zwolenników „zielonej” transformacji.

– Polityka klimatyczna nie ma nic wspólnego z ochroną środowiska. To dwie całkowicie odmienne sprawy. Aktualnie w powietrzu jest około 0,04 proc. dwutlenku węgla i jest to jedna z niższych wartości w historii geologicznej. CO2 jest konieczny do procesu fotosyntezy i wszystko wskazuje na to, że przy aktualnym poziomie rośliny są na głodzie węglowym. Właściciele szklarni tłoczą do środka ten gaz, aby było go czterokrotnie więcej. Wtedy hodowane rośliny szybciej rosną. Naukowcy obliczają, że gdyby poziom dwutlenku węgla w powietrzu spadł o połowę, to przestałby zachodzić proces fotosyntezy, a to oznacza koniec życia na Ziemi w postaci, jaką znamy. Czy o to chodzi tym, którzy promują całą tę ideologię klimatyzmu?

No to może chociaż po zrealizowaniu całej tej transformacji energetycznej dojdziemy, o ile nie do darmowej, to może chociaż do bardzo niskich cen energii?

– To kolejne kłamstwo. Badanie zlecone przez BusinessEurope wykazało, że do 2050 roku w ramach scenariusza, w którym cele klimatyczne są osiągane bez większych zakłóceń, koszty wytwarzania energii elektrycznej w Unii Europejskiej będą co najmniej o 50 proc. wyższe niż w USA i Chinach. Z kolei w scenariuszu „trudności transformacyjnych” koszty te mogą być nawet trzykrotnie wyższe niż u głównych konkurentów.

Z pewnością zaletą książki jest to, że nie tylko krytykujesz politykę klimatyczną, ale też dajesz pozytywną alternatywę, a to już rzadkość…

– Na ten temat jest cały ostatni rozdział. Porównuję koszty produkcji energii elektrycznej z różnych źródeł i wychodzą bardzo ciekawe wnioski. Okazuje się, że nawet z podatkiem ETS w Polsce najtańsza jest energia produkowana z węgla brunatnego. Z kolei moja rozmowa z dr. Grzegorzem Chocianem pokazuje, w jaki sposób Polska mogłaby zablokować ten skrajnie szkodzący nam Europejski Zielony Ład.

Czy nie obawiasz się hejtu ze strony osób, które wierzą w całą tę ideologię klimatyzmu?

– Jestem przyzwyczajony do hejtu, który na mnie spadł, choćby po wydaniu mojej poprzedniej książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”. Pisząc „Sabotaż klimatyczny”, zrobiłem wszystko, by nikt nie mógł się do niczego przyczepić. Przede wszystkim opieram się na autorytetach w tej dziedzinie: wykładowcach akademickich i praktykach z branży. Przedmowę do mojej książki napisał prof. Wojciech Naworyta z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, a konsultację merytoryczną przeprowadził dr inż. Mirosław Gajer z tej samej uczelni (teksty Pana profesora często goszczą na naszych łamach – dop. red.). Z kolei na końcu książki czytelnik znajdzie bogatą bibliografię, z której korzystałem przy pisaniu.

Zdecydowana większość organizacji ekologicznych wspiera działania pro-klimatyczne. A tymczasem na okładce tak wywrotowej książki, pokazującej problem z odmiennego punktu widzenia, poza logotypem między innymi „Najwyższego Czasu!”, znalazły się także logotypy organizacji ekologicznych…

– Trzeba odróżnić organizacje ekoterrorystyczne wspierane finansowo przez różne fundacje mniej lub bardziej bezpośrednio powiązane z możnymi tego świata, takimi jak ci od Wielkiego Resetu czy rządy niektórych państw, których celem jest zamiana Ziemi w obóz koncentracyjny, od organizacji prawdziwie ekologicznych, które właśnie objęły patronat nad moją książką: Fundacja Konstruktywnej Ekologii EcoProBono, Polski Klub Ekologiczny 80 i Międzynarodowy Instytut Polityki Strategii Ekologicznej.

Książka red. Tomasza Cukiernika „Sabotaż klimatyczny. Jak transformacja energetyczna rujnuje nasze życie” jest do nabycia w oficjalnej księgarni Najwyższego Czasu: sklep-niezalezna.pl.


Spotkania otwarte Tomasza Cukiernika na temat książki:

20.11.2024 – godz. 17.00, Dąbrowa Górnicza, Villa Moda, ul. Kościuszki 4b.

23.11.2024 – godz. 16.00, Gliwice, ul. Prymasa Wyszyńskiego 7/2.

28.11.2024 – godz. 18.00, Kraków, ul. Św. Filipa 7.

1.12.2024 – godz. 15.00, Warszawa, wystąpienie podczas XV Konferencji Prawicy Wolnościowej, ul. Freta 39.

7.12.2024 – godz. 10-19, Kraków, Świąteczny Kiermasz Dobrej Książki, Restauracja Avangarda, Zyblikiewicza 1

13.12.2024 – godz. 18, Częstochowa, ul. Jagiellońska 59/65, sala konferencyjna na 1 piętrze

14.12.2024 – godz. 10-18, Toruń, Targi Książki Patriotycznej

21.12.2024 – godz. 10-18, Poznań, Targi Książki Patriotycznej

Elektryczność Polsce aż 4 razy droższa niż w Chinach!

Polska kopalnia węgla vs chińska elektrownia atomowa

Energetyka

Prąd w Polsce aż 4 razy droższy niż w Chinach! Ceny energii wzrosły dwukrotnie

Konrad Karpiuk 2024-11-15 superbiz/prad-w-polsce-az-4-razy-drozszy-niz-w-chinach

Jak podaje Polska Izba Gospodarcza Sprzedawców Węgla (PIGSW), ceny energii w Polsce są jednymi z najwyższymi w Europie. Koszty odbijają się na firmach, które muszą być konkurencyjne z firmami z Chin, które za prąd płacą aż cztery razy mniej!

Ceny energii w Polsce, a ceny energii w Chinach. Polskie firmy mogą mieć problem z konkurencyjnością

W raporcie PIGSW czytamy, że wzrost cen energii w Polsce wynika głównie z wysokich i wciąż rosnących kosztów uprawnień do emisji CO2. Uprawnienia w ramach unijnego systemu ETS opierają się na zasadzie “zanieczyszczający płaci”, czyli w zależności od poziomu emisji CO2, firmy energetyczne ponoszą dodatkowe koszty. To przekłada się na wyższe ceny energii u producentów, więc i dla przedsiębiorców i odbiorców prywatnych.

Zdaniem PIGSW gdyby nie system ETS, Polska energetyka oparta na węglu mogłaby mieć jedną z najniższych cen energii w Polsce. W raporcie porównano polską gospodarkę do Chińskiej, która ma podobny udział węgla w miksie energetycznym. W Polsce w 2023 roku węgiel stanowił o 63 proc. wyprodukowanej energii, a w Chinach 65 proc.

Chiny mają czterokrotnie tańszy prąd. Tam ceny spadają, u nas rosną

Cena energii w Polsce od stycznia 2024 wynosiła 1,15 zł/kWh, a w Chinach w przeliczeniu na polską walutę 0,30 zł/kWh. 

Jeszcze w 2019 roku cena za kWh energii w Polsce wynosiła 0,61 zł, a w Chinach 0,38 zł/kWh. To oznacza, że w Chinach cena za kWh energii spadła, a w Polsce wzrosła niemal dwukrotnie!

Jak podaje PIGSW elektrowni węglowych w Polsce wynosi 36 GW, w Chinach 1160 GW. Jednocześnie udział Polski w światowej emisji CO2 wynosi 0,84 proc., a udział Chin to 32,88 proc.

PIGSW wskazuje również, że Chiny budują nowe jednostki węglowe. Polska powoli wycofuje się z mocy węglowych, jednak perspektywa budowy elektrowni jądrowej jest dosyć odległa, niedawno minister przemysłu Marzena Czarnecka powiedziała, że realny termin uruchomienia pierwszego reaktora to 2040 rok! Przez ten czas Polska będzie skazana na korzystanie z drogich przez unijne opodatkowanie mocy węglowych i uzupełniania miksu energetycznego Odnawialnymi Źródłami Energii. [MD: Jeśli nie rozwali tej idiotycznej, komunistycznej Unii “Europejskiej”]

“Polacy stracą nawet połowę dochodu”. Prof. Mielczarski ostrzega przed Zielonym Ładem

“Polacy stracą nawet połowę dochodu”. Prof. Mielczarski ostrzega przed Zielonym Ładem polacy-straca-nawet-polowe-dochodu

"Polacy stracą nawet połowę dochodu". Prof. Mielczarski ostrzega przed Zielonym Ładem

Prof. Władysław Mielczarski wskazuje, że mocno zbiedniejemy przez Europejski Zielony Ład Fot. PTWP

– Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich. Np. Niemcy przez niego nieco zbiednieją, ale Polacy stracą nawet połowę dochodu liczonego na osobę – mówi portalowi WNP.PL prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki.

  • – Polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest i będzie bardzo kosztowna. Przede wszystkim zaś jest ona niemożliwa do zrealizowania. Ustanowiono bowiem nierealne cele – uważa prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki.
  • – Żeby osiągnąć cele założone w Zielonym Ładzie, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów – ironizuje nasz rozmówca.
  • Jak uważa prof. Władysław Mielczarski, Europejski Zielony Ład doprowadzi do utraty konkurencyjności europejskiego przemysłu.

Co oznaczać będzie realizacja założeń Europejskiego Zielonego Ładu?

– Na pewno polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest i będzie bardzo kosztowna. Natomiast przede wszystkim jest ona niemożliwa do zrealizowania.

Ustanowiono bowiem nierealne cele. Unia Europejska chce osiągnąć zerowe emisje netto do 2050 roku. Jednak tego nie uda się osiągnąć.

Prof. Mielczarski: żeby osiągnąć cele założone w Zielonym Ładzie, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów

Nie uda się?

– Gdyby chcieć to osiągnąć, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów. Ironizuję, ale tak to właśnie wygląda.

Ten Europejski Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich, w tym dla Polski. Przykładowo Niemcy przez Europejski Zielony Ład nieco zbiednieją, ale Polacy stracą przez niego nawet połowę dochodu liczonego na osobę.

Oznaczać to będzie pauperyzację społeczeństw w UE. Ponadto będzie szybko postępować utrata konkurencyjności europejskiego przemysłu.

Niektórzy wskazują, że forsowanie rozwiązań z zakresu Europejskiego Zielonego Ładu wygląda jak jakiś sabotaż ze strony urzędników unijnych. Co pan o tym sądzi?

– Sytuacja jest teraz taka, że jak mówi stare przysłowie: „siali wiatr, a teraz zbierają burzę”. Unia Europejska chciała znaleźć sobie takie obszary, gdzie będzie lepsza od innych i wyprzedzi konkurencję.

Wymyślono przed laty, że będzie to sektor zielonej energetyki i rozwoju odnawialnych źródeł energii. Jednak UE mocno się przeliczyła. Okazało się bowiem, że kraje azjatyckie dużo lepiej opanowały te technologie.

Potrafią produkować o wiele taniej i teraz zalewają nas między innymi panelami fotowoltaicznymi czy samochodami elektrycznymi. To oni coraz więcej tych produktów sprzedają w Europie i na tym zarabiają. Natomiast firmy europejskie popadają w coraz większe tarapaty, musząc ponosić koszty wyśrubowanej polityki klimatycznej.

Oprócz powszechnie znanego podatku klimatycznego ETS (Europejski System Handlu Emisjami  – przyp. red.) coraz powszechniejszy staje się przymus inwestowania w „zielone” technologie poprzez wymagania ESG (z ang. Environmental, Social and Corporate Governance, środowisko, społeczna odpowiedzialność i ład korporacyjny) dotykające obszarów związanych z ochroną środowiska naturalnego, odpowiedzialnością społeczną i ładem korporacyjnym.

A chodzi między innymi o to, że przykładowo dana firma w UE nie otrzyma dziś kredytu, jeżeli nie udowodni, że jest „dość zielona” i musi kupować zieloną energię, samochody elektryczne i inne zupełnie jej niepotrzebne rzeczy. To wszystko kosztuje i przez to firmy europejskie tracą konkurencyjność wobec firm spoza Unii. I będą ją tracić nadal.

Ponad 20 lat temu grupa aktywistów zgłaszała postulaty walki z emisją gazów cieplarnianych. Mówiono o potrzebie walki ze zmianami klimatycznymi. Jednak to się potem wymknęło spod kontroli.

Obecnie masy ludzi w UE żyją z różnych grantów, propagując Europejski Zielony Ład. Oni otrzymują coraz to nowe granty i sami już uwierzyli w zieloną utopię. Dzisiaj przez to bardzo trudno zrobić krok w tył. Miliony ludzi bowiem dały się zindoktrynować. Takim przykładem jest znana aktywistka klimatyczna Greta Thunberg. Powstało coś na kształt nowej pseudoreligii.

Prof. Mielczarski: upiliśmy się Europejskim Zielonym Ładem

Czy da się to jeszcze odwrócić?

– Nie wierzę raczej w to, że się uda. Upiliśmy się bowiem całym tym Europejskim Zielonym Ładem. I jesteśmy jak alkoholik. On nie przestanie pić, dopóki sobie czegoś nie zrobi, dopóki nie przestraszy się swojego stanu.

W UE ludzie przez Europejski Zielony Ład mocno zbiednieją. Może dopiero wtedy do nich dotrze, że coś jest nie tak. Chyba innej drogi dla społeczeństw UE, jak przejście przez „smugę cienia”, nie ma.

Możliwe, że czeka nas okres upadku Europy. Przecież upadek Cesarstwa Rzymskiego też nastąpił. Za jakiś czas UE też może upaść. Zachodzi tutaj pytanie: czy potem Europa zdoła się odbudować i ile czasu jej to zajmie. Obecnie prym na świecie zaczyna wieść Azja. Teraz mamy czas Azji, która się rozwija i nie zawraca sobie głowy kwestiami ochrony klimatu.

Jako UE popełniamy zbiorowe samobójstwo. Być może jako UE musimy mocno upaść również pod względem cywilizacyjnym, żeby nadeszło otrzeźwienie.

Nie wszystkich będzie stać na to, żeby przystosować stare domy do nowych restrykcyjnych norm wynikających z założeń Europejskiego Zielonego Ładu. Jak się pan na to zapatruje?

– Oczywiście, że Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni.

Może będą musieli przenieść się do jakichś klitek w blokach z wielkiej płyty. A ich własność przejmą wielkie koncerny. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie są olbrzymie gospodarstwa rolne. Tyle że one nie należą do Ukraińców, tylko do międzynarodowych koncernów. Trudno rozdzielać kwestie dalszego rozwoju gospodarczego od polityki.

Pomysły z Zielonym Ładem to są pomysły unijne. Reszta świata tym się nie przejmuje i stawia na rozwój. Niestety u nas polityka unijna ciągnie społeczeństwa i gospodarki w dół.

Problemem ostatnich ośmiu lat było to, że politycy dali się zaczarować środkami z tytułu Krajowego Planu Odbudowy i godzili się na wszystko, byle tylko uzyskać KPO. Tyle że tu chodzi nie tyle o subsydia unijne, tylko o pożyczki, które trzeba będzie spłacić. I dalej niestety brniemy w sytuację, w której KPO stało się rodzajem bożka, dla którego można wszystko poświęcić.

Rozmawiał: Jerzy Dudała