Unia Europejska jest instytucją totalnie zdegenerowaną. Dla mnie stało się to jasne, gdy UE zaczęła tworzyć swoje niewybieralne w transparentny sposób przez mieszkańców krajów członkowskich instytucje.
W Unii Europejskiej rządzą podżegacze wojenni, którzy stosują retorykę kropka w kropkę z czasów Covid. Kolejne zbrojenia zastępują kolejne dawki szczepionek. UE, podobnie jak w okresie covidowym, walczy obecnie z dezinformacją (wtedy w odniesieniu do szczepionek, obostrzeń; teraz w odniesieniu do kwestionowania rosyjskiego zagrożenia, wspierania kijowskiego reżimu). Wbrew pozorom, UE nie rządzą ludzie ideowi, tylko związani z różnymi korporacjami, kapitalistami. Promowanie liberalnych antywartości przez UE (jak ostatni wyrok TSUE w sprawie małżeństw osób mających tą samą płeć) nie wynika z ideowości, tylko z realizacji interesów wielkich korporacji, które są zainteresowane określonymi modelami społecznymi.
POPiS i pozorny konflikt
Od wielu lat PO z PiS prowadzą ze sobą wrestling polityczny. PO ubóstwia UE pod niebiosa. PiS deklaratywnie udaje asertywność, jednak gdy rządził – pełzał przed Brukselą. To medium należące do Tomasza Sakiewicza(odznaczonego przez siepaczy z Służby Bezpieczeństwa Ukrainy) robiło z wyboru Ursuli von der Leyen na szefową Komisji Europejskiej wielki sukces polskiej dyplomacji.
Gdyby jednak UE stała się asertywna wobec Anglosasów, PiS zgodnie z wolą mocodawców mógłby zrobić Polexit. Jego politycy i media z nim związane atakowali UE bardzo często, gdy w jakimś stopniu prowadziła polityka sprzeczną z interesami Anglosasów.
Uważam, że nasza ojczyzna świetnie poradzi sobie poza UE. Warto obalić kilka mitów, które media polskojęzyczne serwują swoim otępiałym widzom.
Mit podróżowania
Media nadwiślańskie często mówią, że gdyby nie UE, to Polacy nie mogliby podróżować. Jest to jedno wielkie kłamstwo. Po pierwsze, ponad 30 lat funkcjonowania III RP doprowadziło do ludobójstwa ekonomicznego Polaków. Wiele osób nie może sobie pozwolić na żadne wakacje, tym bardziej za granicą. Żeby należeć do strefy Schengen, nie trzeba należeć do UE. Do strefy Schengen należą: Szwajcaria, Norwegia, Liechtenstein, Islandia (kraje te nie należą do UE). Większość ludzi wolałby mieć kontrolę nad własną granicę i postać kilkanaście minut w kolejce na niej niż mieć chaos i potencjalny wzrost przestępstw, zwłaszcza w terenach nadgranicznych.
Mit pracy zagranicą
Kolejną manipulacją jest to, że części naszych rodaków wmówiono, że jak wyjdziemy z UE, to wszystkich Polaków stamtąd wyrzucą i w Polsce będzie dramatyczne bezrobocie. W 2010 roku, jadąc ze Skopje do Ochrydy, zatrzymałem się wraz z resztą rodziny na parkingu, żeby podziwiać wspaniałe widoki. Podszedł do nas mężczyzna w wieku około 35-45 lat. Zaciekawiony, zapytał się skąd jesteśmy. Gdy dowiedział, że jesteśmy z Polski, wyciągnął aparat i pokazał zdjęcia (na zdjęciach widać było mężczyzn pijących popularne słowiańskie trunki, a także mężczyzn jeżdżących traktorem). Mężczyzna mówił, że na zdjęciach jest z kolegami z Polski Marianem i Stanisławem. Macedończyk mówił, że pracował z naszymi rodakami w Holandii w gospodarstwie rolnym. Zarówno w 2010 roku, jak i w 2025 roku, kraj ze stolicą Skopje nie należy do UE. W Austrii, Niemczech pracuje bardzo wielu obywateli Albanii, Serbii (kraje te także nie należą do UE).
To jedno wielkie kłamstwo, że jak Polska wyjdzie z UE, to wyrzucą naszych obywateli pracujących w krajach unii. Zresztą każdy pracodawca na Zachodzie Europy woli Polaka od obywateli krajów, w których jest gorsza kultura pracy i występuje silny ekstremizm polityczny. Jestem polskim narodowcem i rolą państwa polskiego jest zapewnienie pracy każdemu chcącemu pracować Polakowi.
Mit wojny
Kolejne kłamstwo mediów polskojęzycznych to, że jak tylko Polska wyjdzie z UE, zaatakuje nas Federacja Rosyjska. Większość krajów na świecie nie należy do UE i jakoś Federacja Rosyjska za wyjątkiem Ukrainy nie prowadzi aktywnych działań militarnych (ba, w większości krajów na świecie Rosja w przeciwieństwie do USA nie posiada swoich baz). Marząca się różnym podżegaczom wojennym wojna naszego kraju z Federacją Rosyjską skończyłaby się wymianą dronowo-rakietową i wielu tych wariatów nawet przez lornetkę nie widziałoby rosyjskiego żołnierza. Z drugiej strony, ci sami ludzie nieustannie straszą nas rosyjską inwazją, mimo że Polska jest w NATO i w UE (poziomem absurdu mediów polskojęzycznych jest straszenie Polaków rosyjskimi czołgami przy granicy z Polską podczas gdy… te czołgi są tam od ponad 30 lat, ponieważ Rzeczypospolita Polska graniczy z Federacją Rosyjską).
Mit konfliktu z Europą
Media polskojęzyczne mierzą innych swoją miarą. Różne grantojedy, gdy widzą, że ludzie mają inne zdanie na jakiś temat, myślą, że są tacy sami jak oni, czyli biorą pieniądze z zagranicy. Podobnie jest w kwestii UE. Gdy ktoś chce wyjść z unii, automatycznie różne grantojedy krzyczą, że chce w ten sposób przyłączyć nasz kraj do Federacji Rosyjskiej czy prowadzić wojnę z krajami UE. Wyjście z unii nie spowoduje z automatu konfliktu z krajami do niej należącymi. Nasza ojczyzna może po tym wyjściu zawierać korzystne dla siebie i poszczególnych krajów umowy bilateralne czy multilateralne.
Jest alternatywa
Nasza ojczyzna jak najbardziej mogłaby współpracować z krajami BRICS. BRICS to luźna forma współpracy na zasadach wzajemnych korzyści gospodarczych. Warto zwrócić uwagę, jak różne są kraje w BRICS. Jest Islamska Republika Iranu (już w nazwie tego kraju mamy podkreślenie ważności religii), mamy Chińską Republikę Ludową (władzę w tym kraju sprawuje partia komunistyczna), mamy monarchie z Zatoki Perskiej. 1 stycznia 2024 członkiem BRICS miała zostać Argentyna, jednak wybór Javiera Milei’a na prezydenta tego kraju pokrzyżował te plany. Argentyna przed wyborem Milei’a była krajem bardzo liberalnym w kwestiach światopoglądowych. Jak widać, do BRICS należą bardzo różne państwa, które ze sobą współpracują. Państwa są różne, jednak nikt nikomu nie narzuca agendy ideologicznej, w przeciwieństwie do UE. Polska mogłaby także współpracować z Szanghajską Organizacją Współpracy. Do tej organizacji należą min. Federacja Rosyjska, Chińska Republika Ludowa, Indie, Białoruś, Islamska Republika Iranu, postradzieckie republiki z Azji Środkowej.
Nowe rynki
Wyznawcy POPiS żyją w ostatnim tygodniu wizytą Donalda Tuska w Angoli (dokładniej – żyją ubiorem premiera Tuska). Tusk udał do Angoli na szczyt Unia Europejska – Unia Afrykańska. Gdyby Polska była poza UE czy bardziej asertywna wobec UE, nasza ojczyzna byłaby lepiej postrzegana przez afrykańskich partnerów. W ostatnich latach w Afryce Federacja Rosyjska zwiększyła swoje wpływy zwłaszcza kosztem Francji. Kraje afrykańskie w ONZ często głosują po myśli Rosji. Władze Polski będące forpocztą Zachodu (czyli dawnych kolonizatorów, a obecnie wypychanych często skutecznie neokolonizatorów) nie zyskają poparcia w wielu krajach Afryki. Wyjście z UE otworzyłoby możliwości dla Polski. Po wyjściu z unii można by było dokonać reindustrializacji w naszej ojczyźnie. Poprzez inną politykę zagraniczną otworzyłyby się dla Polski rynki afrykańskie czy Azji Środkowej.
Damy radę!
Uważam, że Polska świetnie może poradzić sobie poza UE. Polacy muszą zacząć myśleć niezależnie, suwerennie, a nie ulegać tępej propagandzie z mediów polskojęzycznych. Zmiany, jakie tworzą się na świecie, otwierają wiele możliwości przed naszym krajem. Trzeba tylko myśleć suwerennie, długoterminowo i po polsku przede wszystkim.
Nie ma wątpliwości co do tego, że na naszych oczach budowane jest społeczeństwo nadzorowane, które jest nowoczesną formą tyranii. Dowodem na to jest epizod, który miał niedawno miejsce w Paryżu, gdzie grupa agentów z brygady antyprzestępczej, niesławnego BAC (https://fr.wikipedia.org/wiki/Brigade_anti-criminalit%C3%A9), interweniowała, aby rozproszyć gazem łzawiącym grupę licealistów, którzy przeprowadzali tradycyjną «bitwę jodeł». Niewinna manifestacja młodzieńczej witalności, która została jednak zinterpretowana jako coś buntowniczego, mimo że – i to jest ważne – bitwa na jodły odbyła się między uczniami dwóch najważniejszych szkół średnich w Paryżu, a zatem we Francji, a mianowicie Louis le Grand i Henri IV, instytutów, w których kształci się cała elita i znaczna część francuskiej inteligencji, i gdzie oczywiście studiują potomkowie transalpejskiej wyższej klasy średniej.
Co przetrwać? – Świat, który sami stworzyli. Globalistyczni władcy Europy, komisarze UE, cały stworzony przez nich system i media nieustannie przypominają nam, że Europa znajduje się na szczycie cywilizacji i że demokratyczne wartości europejskie, znane również jako „wartości zachodnie”, są nadrzędne. Obejmują one wolność słowa i nienaruszalność ludzkiego ciała, zapisane w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 1948 roku.
Ale wszystko to istnieje teraz tylko na papierze, ponieważ w rzeczywistości jest to mgliste wspomnienie: w trakcie coraz szybszego procesu, który rozpoczął się wraz z upadkiem muru berlińskiego, wszystko to zostało obalone. Paradoksalnie, dopóki istniał Związek Radziecki, antykeynesowski neokapitalizm – który w międzyczasie ćwiczył w domu, na przykład dokonując zamachu stanu w Chile – musiał być ostrożny, ponieważ istniała polityczna alternatywa, która w pewnych warunkach i w wielu regionach świata mogła być atrakcyjna. Dlatego też pewne formy i zasady były zasadniczo przestrzegane, zwłaszcza dlatego, że na Zachodzie straszenie komunizmem, szerzone jak pożar, pozwoliło na szeroki konsensus – owe 80 procent, które zgodnie z teoriami Vilfredo Pareto stanowiło procent potrzebny do kontrolowania społeczeństwa.
Po upadku ZSRR nie było już przeszkód dla projektu stworzenia nowego feudalizmu, z wyjątkiem tych wynikających z utrzymania konsensusu na bezpiecznym poziomie. Według niemieckiego intelektualisty, Hansa Vogela, zostało to osiągnięte za sprawą serii chwytów ogniskujących uwagę opinii publicznej i zdolnych do generowania poparcia dla systemu, choć w sposób pośredni: tak więc kwaśne deszcze i dziura w warstwie ozonowej znalazły się na pierwszych stronach gazet, zapowiadając ogromną katastrofę ekologiczną. Uwaga została przeniesiona z kwestii politycznych, na przykład praw pracowniczych, które zaczęły wchodzić do maszynki do mięsa, na kwestie ekologiczne.
Znaleziono również winowajcę, tj. chlorofluorowęglowodory, znane również jako Cfc, które znajdowały się w każdym aerozolu. Nie wynikało to bynajmniej z poważnych badań naukowych, ale z faktu, że patenty na wspomniane substancje wygasały i obawiano się, że będą one produkowane na Południu po nader niskich cenach. Co ciekawe, obecnie produkuje się ich nawet więcej niż w latach 90-tych, ale w międzyczasie dziura ozonowa się zamknęła, a nawet odkryto, że jest to zjawisko cykliczne.
W rzeczywistości, wszystkie te problemy całkowicie zniknęły po 11 września 2001 r., który zogniskował uwagę opinii publicznej na terroryzmie i ograniczeniach związanych z jego zwalczaniem: nie była to już kwestia wyboru pojemnika wolnego od Cfc, ale akceptacji coraz ściślejszego monitorowania obywateli dla rzekomego bezpieczeństwa. Jednak oficjalne śledztwo w sprawie ataku na Wieże było tak nieudolne i nieprawdopodobne, że wzbudziło wiele wątpliwości powodujących, że grono niedowierzających zaczęło rosnąć, mimo że byli oni napiętnowani jako “spiskowcy” (słowo wymyślone przez CIA w celu określenia tych, którzy mieli poważne wątpliwości co do oficjalnej wersji zamachu na Kennedy’ego). To, co nastąpiło później, znamy z oskarżeń o negowanie zmian klimatycznych lub szczepionek.
Ale konflikt na Ukrainie wraz z oczywistymi fałszywymi narracjami i konsekwencjami ekonomicznymi, za które w całości zapłacili obywatele, masakry w Strefie Gazy, wspierane praktycznie w całości przez Zachód, stawiają obecnie konsensus dla polityk elit w poważnym niebezpieczeństwie. W rezultacie doprowadziło to do cenzury, w niektórych przypadkach do nielegalnych aresztowań i prób kontrolowania całej Sieci pod różnymi pretekstami, na przykład walki z pedofilią, która jest raczej tajnym nałogiem oligarchii. Albo poprzez tworzenie bezsensownych pojęć, takich jak dezinformacja, w celu ukrycia natury cenzury i nadania jej mylącej szaty. Krótko mówiąc, jasne jest, że europejscy przywódcy są przerażeni rosnącym sprzeciwem, z jakim się spotykają. Ale, jak mówi Vogel, nie mogą zawrócić.
Pozostaje więc wyłącznie represja, ślepa represja, która czasami, jak to miało miejsce w Paryżu, jest również skierowana przeciwko ich własnym kręgom odniesienia. Już teraz owe elity polityczne, wyhodowane jak kurczaki w bateriach, mają bardzo małą głowę, ale dziś tracą ją całkowicie.
Fragment artykułu Stefano Montefiori dla „Corriere della Sera” na temat interwencji policji w Paryżu:
Gaz pieprzowy w oczy, pobici uczniowie, uczeń zatrzymany i aresztowany za to, że odważył się zaprotestować przeciwko policjantowi, który prysnął mu w twarz gazem łzawiącym: przemoc policyjna powróciła na pierwsze strony gazet w Paryżu i to nie z powodu demonstracji, która źle się skończyła, czy wandalizmu podmiejskich casseurs, ale z powodu bezprecedensowej interwencji, która położyła dramatyczny kres staremu i pokojowemu rytuałowi „wojny jodeł” między dwoma najlepszymi, rywalizującymi ze sobą liceami we Francji.
Licea Henri-IV i Louis-le-Grand w Paryżu od wieków są sercem elity, szkołami, w których uczyli się prezydenci Republiki, premierzy i wielcy intelektualiści (między innymi Emmanuel Macron i Michel Foucault w pierwszym, Jacques Chirac i Roland Barthes w drugim, Jean-Paul Sartre w obu).
Z kilkoma wyjątkami, ze względu na pochodzenie, ambicje i prawdopodobne przeznaczenie, uczniowie nie są wandalami predysponowanymi do buntu, a moment ich największego szaleństwa przychodzi co roku, gdy licealiści biorą udział w tzw. „wojnie jodłowej”: rodzaju goliardycznego rytuału, w którym Henri-IV i Louis-le-Grand rywalizują o choinki umieszczone w nadmiarze przez gminę na Place du Pantheon.
Jest to tak głęboko zakorzeniona tradycja uczniowska, że jest akceptowana, a nawet faworyzowana przez dyrektorów obu szkół i gminę VI dzielnicy, która uczestniczy w organizacji: na Place du Pantheon znajdują się duże udekorowane choinki, przeznaczone dla wszystkich mieszkańców i turystów, ale gmina dostarcza również kilka jodeł pozostawionych na chodniku, gotowych do zabrania przez uczniów: zwycięzcą jest ten, komu uda się zabrać najwięcej, a następnie wyeksponować je jako trofea przy wejściu do własnego liceum.
Nie stanowiło to większego zagrożenia dla porządku publicznego, niemniej jednak kilka dni temu zabawa została przerwana przez ubranych po cywilnemu funkcjonariuszy Brygady Zwalczania Przestępczości, którzy wmieszali się w tłum młodzieży i zaczęli używać gazu łzawiącego na wysokości ich oczu. Ku zdumieniu uczniów, założyli oni na ramiona opaski z napisem „Policja” i przystąpili do rozpraszania niewielkiego tłumu.
„Interwencja była tak szybka i nagła, że natychmiast wywołała chaos” – mówi Clara, jedna z dziewcząt biorących udział w „wojnie jodłowej”. “Policjanci byli agresywni, próbowaliśmy z nimi spokojnie rozmawiać, ale funkcjonariusz zagroził nam aresztowaniem, a potem rzucono kogoś na ziemię. Nadużycie władzy”.
Na jednym z wielu nagrań wideo z tego wieczoru widać policjanta w cywilu, który krąży wśród uczniów i bez ostrzeżenia pryska im gazem w oczy, a następnie goni i bije ucznia, który ośmielił się zaprotestować w obronie koleżanki.
Około 200 uczniów rzuciło się do jedynej fontanny przy Panteonie lub do pobliskich kawiarni. Rektorat Paryża twierdzi, że „studenci, którzy wymagali leczenia, otrzymali opiekę w szkolnym ambulatorium, a czterech z nich zostało przewiezionych do okulistycznej izby przyjęć szpitala Cochin”. […]
Część krajów Unii Europejskiej desperacko dąży do podpisania umowy z krajami Ameryki Południowej na import żywności, mimo zagrożenia, jakie porozumienie niesie dla europejskiego rolnictwa. „Proces narzucania umowy nie idzie tak szybko, jak chciałaby Bruksela i Berlin” – przekonuje były minister rolnictwa, Jan Krzysztof Ardanowski.
W ocenie byłego polityka PiS, specjalnie podzielono umowę z Mercosur na część handlową i resztę, żeby „de facto obejść ratyfikację w krajach członkowskich”.
– KE i Niemcy były przekonane, że tę umowę uda się bardzo szybko wprowadzić w życie – powiedział w rozmowie z portalem Biznes Alert Jan Krzysztof Ardanowski.
Jednak proces narzucania umowy z Mercosur nie idzie tak szybko, jak chciałaby Bruksela i Berlin. – W poszczególnych krajach umowa budzi coraz poważniejsze podejrzenia. Opinia publiczna coraz wyraźniej zdaje sobie sprawę, że Mercosur nie tylko zniszczy europejskie rolnictwo, ale też pogrzebie niezależność żywnościową Unii Europejskiej. Widać więc symptomy opamiętania. Oby były to trwałe zmiany, choć pewności nie mam – podkreśla poseł Wolnych Republikanów.
Europejska Partia Ludowa zgłosiła wniosek o wszczęcie trybu pilnego w kontekście głosowania dotyczącego klauzul bezpieczeństwa w umowie handlowej UE z państwami grupy Mercosur. Następnie jednak sama go wycofała. „W Brukseli niektórym zaczynają puszczać nerwy i próbują działać na rympał” – ocenił Ardanowski.
Umowa handlowa między Unią Europejską, a krajami Mercosur (Brazylia, Argentyna, Paragwaj i Urugwaj) była negocjowana od 25 lat. Porozumienie budzi sprzeciw europejskich rolników, którzy obawiają się zalewu unijnego rynku przez tanie produkty rolne z krajów takich Brazylia czy Argentyna.
NCZAS.INFO | Grzegorz Braun na sali posiedzeń Parlamentu Europejskiego.
Lider KKP Grzegorz Braun przemawiał w unioparlamencie. W trakcie wystąpienia skrytykował klimatystyczną agendę Brukseli narzucaną m.in. Polsce i zauważył, że de facto dzięki „powtarzaniu bzdur” przez uniokratów jest mu łatwiej przekonywać Polaków do odejścia od UE.
– Dziękuję bardzo za ułatwienie mi życia poprzez powtarzanie waszych bzdur o zmianach klimatycznych, dekarbonizacji – powiedział Grzegorz Braun w unijnym parlamencie.
– Znacznie ułatwiacie mi przekonywanie moich rodaków w Polsce, że powinniśmy się ratować odchodząc od tego głupiego i złego i niebezpiecznego projektu, jakim jest obecnie eurokołchoz, Unia Europejska – kontynuował lider KKP.
– Im częściej będziecie wygłaszać swoje przemówienia o zmienianiu temperatury na całym kontynencie, dewastując gospodarkę, tym lepiej dla nas, patriotów naprawdę walczących o odzyskanie niepodległości – podkreślił Braun.
Następnie zapytał lewactwo zgromadzone na sali, czy „naprawdę myślą, że są zaklinaczami wiatru?”.
– Że jesteście czarodziejami deszczu i zmieniacie, naprawdę zmieniacie klimat przez wasz eurokomunizm? – pytał Braun.
Na koniec wspomniał, że „jest na tyle stary, że pamięta czerwony ład, sowiecki układ”.
– A teraz stoimy w obliczu zielonego ładu. Ale zwyciężymy – podsumował lider KKP Grzegorz Braun.
Jak głęboko zaangażowani są czołowi przedstawiciele Zachodu w aferę korupcyjną na Ukrainie?
O ukraińskiej aferze korupcyjnej wiadomo od dwóch tygodni, ale nikt nie zadaje kluczowego pytania: jak głęboko zaangażowane są w nią kluczowe postaci z Zachodu? W końcu zachodni nadzorcy zasiadają w zarządach ukraińskich spółek państwowych, rzekomo po to, by zwalczać korupcję.
Anti-Spiegel25 listopad 2025
Skandal korupcyjny na Ukrainie jest ledwie relacjonowany przez europejskie media, biorąc pod uwagę jego skalę. W końcu chodzi o kradzież setek milionów dolarów, które Zachód przekazał Ukrainie w ramach pomocy. Kiedy jednak zachodnie media donoszą o skandalu, wspominają jedynie o kilku przyjaciołach ukraińskiego przywódcy Zełenskiego, którzy ukradli fundusze, podczas gdy w rzeczywistości, jak wkrótce się przekonamy, jest w tym o wiele więcej.
Niemieckie media dokładają wszelkich starań, aby stworzyć wrażenie, że sam Zełenski nie ma z tym nic wspólnego. Kto ma w to uwierzyć, skoro najbliższe otoczenie Zełenskiego, złożone z osób, z którymi od dziesięcioleci łączy go bliska przyjaźń, wzbogaciło się na tym? A kiedy Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) wyraźnie stwierdza w akcie oskarżenia, że główny oskarżony, Mindicz, stary przyjaciel i partner biznesowy Zełenskiego, „wykorzystał swoje przyjazne stosunki z prezydentem Zełenskim oraz powiązania z obecnymi i byłymi wysokimi rangą urzędnikami państwowymi i organami ścigania, wykorzystując w ten sposób swoje znaczne wpływy w państwie dla własnych korzyści, aby nielegalnie wzbogacić się poprzez przestępstwa w różnych sektorach ukraińskiej gospodarki”?
W tym artykule rzucę więcej światła na tło skandalu, o którym nigdy wcześniej nie pisano w języku niemieckim. Ponieważ muszę wyjaśnić wiele szczegółów, aby uzyskać jasność, będzie to kolejny z moich przerażających, bardzo długich artykułów. Ale uwierzcie mi, warto go przeczytać.
Jakiego pytania unikają zachodnie media za wszelką cenę?
Zacznijmy od tego, co zachodnie media całkowicie ignorują w swoich doniesieniach o ukraińskiej aferze korupcyjnej: roli czołowych zachodnich urzędników w tej aferze. Przedstawiciele Zachodu posiadają większość w radach nadzorczych ukraińskich przedsiębiorstw państwowych, co jest uzasadnione rzekomą walką z korupcją.
Dotyczy to również Energoatomu, ukraińskiej państwowej spółki energetycznej, która jest w centrum afery. Rada nadzorcza firmy składa się ze starannie dobranych przedstawicieli Zachodu, a dyrektor finansowy firmy również jest zachodni. Kiedy został powołany w 2020 roku, specjalistyczne publikacje pisały o jego obowiązkach:
„Hartmut Jakob będzie kierował działem finansów i ekonomii Energoatomu i skupi się na stabilizacji finansowej firmy”.
Jeśli w Energoatomie zdefraudowano co najmniej sto milionów dolarów poprzez sfałszowane faktury, czy nie powinno się w pierwszej kolejności zbadać dyrektora finansowego firmy, którego zadaniem jest zapobieganie takim zdarzeniom? Ale nie zadaje mu się żadnych pytań, a zachodnie media nawet nie poruszają tej kwestii, aby uniknąć takich pytań.
Przyjrzyjmy się więc bliżej. Dlaczego do rad nadzorczych ukraińskich spółek państwowych powoływani są głównie ludzie z Zachodu? Kiedy i kto podjął taką decyzję? Jakie podano powody i co tak naprawdę za tym stoi?
Gdy przyjrzymy się tym kwestiom, obecna afera korupcyjna stanie się znacznie jaśniejsza.
Ukraińska ustawa o radach nadzorczych
Każdy, kto przeczytał moją książkę „Kartel ukraiński”, będzie miał ogólne pojęcie o prawie dotyczącym rad nadzorczych, o którym pisałem w tej książce.
Po rewolucji na Majdanie wiceprezydent USA Biden był wysłannikiem rządu USA na Ukrainę, a jego zadaniem było stworzenie sieci praw i organizacji na Ukrainie, które umożliwiłyby USA całkowitą kontrolę nad ukraińską polityką. Jednym z elementów tych wysiłków było założenie NABU, ale do tego wrócimy później.
Innym ważnym elementem była ustawa o radach nadzorczych, którą Aivaras Abromavičius, Litwin wykształcony w USA, przeforsował, gdy był ministrem gospodarki Ukrainy. Został ministrem gospodarki w grudniu 2014 roku, a prezydent Poroszenko nadał mu nawet obywatelstwo ukraińskie, aby umożliwić mu objęcie stanowiska ministra.
Abromavičius pozostał ministrem gospodarki tylko do początku 2016 roku, ale w trakcie swojej kadencji wdrożył najważniejsze ustawy, których od niego oczekiwano. Na Ukrainie był jednym z ministrów określanych mianem „Specjalnej Jednostki Reform”. Pod jego kierownictwem uchwalono ustawę o radach nadzorczych przedsiębiorstw państwowych, oficjalnie mającą stanowić element walki z korupcją na Ukrainie, ogłoszonej przez wiceprezydenta USA Bidena. Walka z korupcją była oficjalnie jednym z głównych priorytetów wiceprezydenta Bidena, Specjalnego Wysłannika USA ds. Ukrainy, i pod tym pretekstem, począwszy od 2014 roku, stworzył on sieć organizacji i ustaw, za pośrednictwem których Stany Zjednoczone od tamtej pory kontrolują Ukrainę.
Ustawa o radach nadzorczych ukraińskich przedsiębiorstw państwowych stanowi, że do rad nadzorczych ukraińskich przedsiębiorstw państwowych powoływani są w szczególności cudzoziemcy, a uprawnienia tych rad zostały rozszerzone. Był to kolejny ważny krok na drodze do kontroli USA nad Ukrainą, ponieważ przedsiębiorstwa państwowe odgrywają kluczową rolę w tym kraju. Ten, kto je kontroluje, sprawuje władzę nad praktycznie wszystkimi sektorami gospodarki kraju, ponieważ sektor energetyczny i obronny w szczególności znajdują się w rękach przedsiębiorstw państwowych na Ukrainie. Przez prawie dziesięć lat te kluczowe sektory ukraińskiej gospodarki były kontrolowane przez rady nadzorcze złożone z ludzi Zachodu.
W rezultacie w ukraińskich przedsiębiorstwach państwowych powstały rady nadzorcze, których listy wyglądały jak spis transatlantyków i „Sorosian” (jak nazywani są na Ukrainie zwolennicy George’a Sorosa). Nowo mianowani członkowie rad nadzorczych otrzymują książęce pensje; ich pensje i premie od samego początku sięgały setek tysięcy dolarów. I to w kraju, gdzie przeciętna pensja przeciętnego obywatela wynosiła wówczas około 200 dolarów.
Ponieważ są to przedsiębiorstwa państwowe, ostatecznie to obywatele Ukrainy płacili książęce pensje rzekomym organom antykorupcyjnym z USA i Europy zasiadającym w tych radach nadzorczych.
Ci członkowie rady nadzorczej dyktowali kierunek działaniom przedsiębiorstw państwowych. Fakt, że otrzymywali wysokie pensje od ukraińskich przedsiębiorstw państwowych, był wygodny dla USA, UE, Sorosa i innych zachodnich organizacji pozarządowych, które wcześniej finansowały i organizowały protesty na Majdanie, ponieważ nie musieli już sami płacić swoim pracownikom; państwo ukraińskie robiło to za pośrednictwem swoich przedsiębiorstw państwowych. W ten sposób państwo ukraińskie faktycznie zapłaciło za przejęcie przez USA jego własnych przedsiębiorstw państwowych.
Energoatom
Energoatom, będący w centrum obecnego skandalu korupcyjnego, jest również ukraińską spółką państwową. Obecna rada nadzorcza została powołana w czerwcu 2024 roku i zasiadają w niej Timothy John Stone, Michael Elliott Kirst, Niewierowicz, Witalij Pietruk i Timofiej Milowanaw. Trzech z pięciu członków rady nadzorczej Energoatomu pochodzi zatem z Zachodu; pozostali dwaj to ukraińskie marionetki lojalne wobec Zachodu.
Timothy John Stone był wcześniej m.in. przewodniczącym Stowarzyszenia Przemysłu Jądrowego Wielkiej Brytanii (Nuclear Industry Association of Great Britain) i Nuclear Risk Insurers, wiodącego globalnego dostawcy ubezpieczeń jądrowych, oraz członkiem rady dyrektorów Europejskiego Banku Inwestycyjnego. Michael Elliott Kirst jest założycielem i prezesem EuroAtlantic Partners oraz zajmował kierownicze stanowiska w amerykańskiej korporacji Westinghouse Electric. Jarek Neverovich jest byłym ministrem energetyki Litwy i głównym doradcą prezydenta Litwy ds. środowiska i infrastruktury. Witalij Petruk kierował ukraińską państwową agencją ds. zarządzania strefą wykluczenia w Czarnobylu w latach 2015–2019. Timofiej Milovanov jest byłym ministrem rozwoju gospodarczego, handlu i rolnictwa Ukrainy.
Skoro fakt, że zachodnie firmy nie tylko zasiadają w radzie nadzorczej Energatotomu, ale także posiadają większość, jest uzasadniony walką z korupcją, zachodni dziennikarze powinni teraz pytać, jak pod ich nadzorem co najmniej sto milionów dolarów mogło zostać zdefraudowanych z korporacji za pomocą dość niezdarnie sfałszowanych faktur. Z nagrań audio opublikowanych przez NABU w końcu dowiadujemy się, że miliony zostały zdefraudowane poprzez rażąco zawyżone faktury za różne projekty budowlane oraz poprzez wystawianie rachunków za projekty, które nigdy nie miały zostać zrealizowane i nigdy nie zostały zrealizowane.
W korporacji, która uczyniła walkę z korupcją swoją misją, co Energatotom wyraźnie podkreśla na swojej stronie internetowej, i która powołuje do rady nadzorczej drogich „specjalistów” do walki z zagraniczną korupcją, z pewnością powinien istnieć departament audytu, który natychmiast wykrywałby tak rażące kradzieże z wykorzystaniem sfałszowanych faktur, zwłaszcza gdy w grę wchodzą tak duże kwoty.
Co więcej, jak wspomniano, od 2020 roku dyrektorem finansowym Energoatomu jest niejaki Hartmut Jakob. Dział audytu powinien zatem działać pod jego nadzorem. Nikt jednak nie zadaje pytań; żaden zachodni dziennikarz nie dzwoni do pana Jakoba, żeby zapytać, jak to wszystko mogło się wydarzyć.
Zachodnie media nie zadają żadnych z tych pytań; zamiast tego przedstawiają ukraińską aferę korupcyjną jako coś, co rzekomo zorganizowało kilku kumpli Zełenskiego za jego plecami, bez wiedzy Zełenskiego – a tym bardziej Zachodu.
Rola Zachodu
To, że na Ukrainie dochodzi do masowych kradzieży, nie jest niczym nowym. Nie jest też niczym nowym, że kradzione są zachodnie pieniądze pomocowe. I fakt, że Zachód jest tego świadomy, również nie jest niczym nowym.
W rozmowie „Zełenski” powiedział Lagarde, że na początku swojej prezydentury odkrył, że Poroszenko sprzeniewierzył pożyczki MFW przeznaczone dla ukraińskiej gospodarki.
Lagarde wyraźnie nie była zaskoczona, również temu nie zaprzeczyła. Jej całkowicie obojętna reakcja potwierdziła, że była tego świadoma, mówiąc po prostu:
„Wiesz równie dobrze jak ja, że byli bardzo dziwni ludzie, którzy wykorzystali sytuację, którzy mieli swoje własne małe armie, którzy mieli swój własny system. Z pewnością wykorzystali to, co zarówno MFW, jak i USA próbowały zrobić, aby pomóc Ukrainie. Ale wiesz, historii nie da się zmienić. (…) Czy wdrożono to w stu procentach idealnie? Nie, oczywiście, że nie”.
Tak zareagowała prezes EBC Lagarde w 2023 roku, gdy zwrócono uwagę na kradzież miliardów dolarów i euro z zachodniej pomocy przez ukraiński rząd po protestach na Majdanie.Nie wszystko zostało „wdrożone w stu procentach idealnie”, powiedziała. Innymi słowy: Pech, co to w ogóle znaczy kilka miliardów dolarów z MFW?
Zatem na Zachodzie ludzie doskonale zdają sobie sprawę z tego, ile pieniędzy jest kradzionych na Ukrainie i że to rząd, aż po prezydenta Ukrainy, kradnie te fundusze.
Mam pytanie do przemyślenia: Jak bardzo prawdopodobne jest, że zachodni politycy spokojnie przyglądają się, jak ukraiński rząd kradnie miliardy dolarów z zachodniej pomocy? I jak bardzo prawdopodobne jest, że pewne osobistości na Zachodzie otrzymują swoją część?
A może, mówiąc wprost: jak głęboko czołowi przedstawiciele Zachodu są faktycznie uwikłani w ukraińskie bagno korupcji? A może ktokolwiek naprawdę wierzy, że biernie przyglądają się kradzieży zachodnich pieniędzy, nie chcąc samemu mieć z tego udziału? Nie mówię tu przede wszystkim o zachodnich politykach, ale o zachodnich organizacjach pozarządowych założonych przez zachodnich oligarchów, takich jak Soros, które kontrolują dziś Ukrainę, na przykład umieszczając „swoich ludzi” w zarządach ukraińskich przedsiębiorstw państwowych.
A może, mówiąc wprost: jak głęboko czołowi przedstawiciele Zachodu są faktycznie uwikłani w ukraińskie bagno? Czy ktokolwiek wierzy, że biernie przyglądają się kradzieży zachodnich funduszy, nie chcąc sami mieć w tym udziału? Nie mówię tu przede wszystkim o zachodnich politykach, ale raczej o zachodnich organizacjach pozarządowych założonych przez zachodnich oligarchów, takich jak Soros, które kontrolują dziś Ukrainę, na przykład umieszczając „swoich ludzi” w radach nadzorczych ukraińskich przedsiębiorstw państwowych.
Wielu zachodnich polityków zarabia krocie, „zajmując się biznesem” po zakończeniu kariery politycznej, a następnie, zupełnie przypadkiem, zdobywając hojnie płatne posady w korporacjach lub organizacjach, które wcześniej wspierali jako politycy.
Ostrożna amnestia za korupcję?
Pojawiły się liczne doniesienia, że pierwotna wersja planu pokojowego Trumpa dla Ukrainy zawierała klauzulę przewidującą obowiązkowe audyty zachodnich funduszy pomocowych – czyli dochodzenie w sprawie tego, ile, od kogo i gdzie zostało zdefraudowane. Według tych doniesień klauzula ta została usunięta pod presją polityków ukraińskich i europejskich (a prawdopodobnie także amerykańskich). Zamiast tego punkt 26 pierwotnej wersji planu pokojowego Trumpa stanowi:
„Wszystkie strony zaangażowane w ten konflikt otrzymają pełną amnestię”.
Można by założyć, że dotyczy to tylko zbrodniarzy wojennych, ale klauzula ta wyraźnie odnosi się do „wszystkich stron zaangażowanych w ten konflikt”, co oczywiście obejmuje darczyńców z Ukrainy. Zgodnie z jej brzmieniem zachodni politycy i liderzy biznesu, którzy są bezpośrednio (poprzez otrzymywanie funduszy) i pośrednio (poprzez przymykanie oczu) zaangażowani w korupcję na Ukrainie, starają się z wyprzedzeniem zapewnić sobie kompleksową amnestię.
Nie było to żadnym zaskoczeniem.
Obecny skandal korupcyjny nie był w żadnym wypadku zaskoczeniem; w rzeczywistości narastał od ponad sześciu miesięcy. Aby to zrozumieć, warto wiedzieć, że NABU również zostało założone w latach 2015/2016 za czasów ówczesnego wiceprezydenta USA Bidena i od samego początku znajdowało się pod całkowitą kontrolą ambasady USA w Kijowie. NABU ma nawet „łącznika” FBI w swoim biurze, który przekazuje instrukcje bezpośrednio z Waszyngtonu. Obszernie pisałem o NABU w mojej książce „The Ukraine Cartel” (Ukraiński Kartel).
Wiosną 2025 roku wyszło na jaw, że NABU prowadzi śledztwa w bliskim otoczeniu Zełenskiego. Śledztwa te koncentrowały się między innymi na defraudacji ogromnych sum pieniędzy oficjalnie przeznaczonych na budowę obiektów obronnych, które nigdy nie powstały (lub zostały zbudowane w standardzie uniemożliwiającym prowadzenie działań wojennych). Im bliżej gabinetu prezydenckiego Zełenskiego, tym bardziej narastała nerwowość.
10 maja Narodowe Biuro Antykorupcyjne (NABU) przeprowadziło kilka rewizji w domach wysoko postawionych dowódców Gwardii Narodowej Ukrainy, podejrzewając ich o korupcję. Ukraińskie media, powołując się na źródła w organach ścigania, poinformowały, że dowódca Gwardii Narodowej mógł przyjąć łapówki o łącznej wartości 190 milionów hrywien (4,5 miliona dolarów).
Administracja prezydencka Zełenskiego i Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU), podlegająca Zełenskiemu, zaprotestowały przeciwko działaniom NABU.
Pod koniec maja ukraińskie media poinformowały o udziale osób z bliskiego otoczenia Zełenskiego w aferach korupcyjnych związanych z budową instalacji obronnych. Już wiosną 2024 roku żołnierze skarżyli się na brak budowy linii obronnych w obwodzie charkowskim i twierdzili, że środki przeznaczone na ich wyposażenie zostały zdefraudowane. Później okazało się, że podobne problemy pojawiły się w obwodzie sumskim.
Pod koniec maja ukraińskie media donosiły o zamieszaniu członków bliskiego otoczenia Zełenskiego w skandale korupcyjne związane z budową instalacji obronnych.
Pod koniec lipca Zełenski próbował przejąć kontrolę nad NABU poprzez szybką akcję legislacyjną, która wywołała ostrą krytykę na Zachodzie. UE zagroziła nawet wstrzymaniem wszelkiego wsparcia dla Ukrainy. Dla UE NABU (jako narzędzie kontroli ukraińskiej polityki) było nawet ważniejsze niż wojna z Rosją. Na Ukrainie wybuchły protesty zorganizowane przez Zachód, a po zaledwie tygodniu Zełenski ugiął się i wycofał ustawę.
Po tym nastąpił nieprzerwany strumień doniesień o korupcji na Ukrainie, aż w końcu NABU opublikowało nagrania audio, które ujawniły trwający skandal korupcyjny prawie dwa tygodnie temu.
W tym kontekście szczególnie interesujący jest raport z sierpnia: 21 sierpnia (kontrolowana przez Zachód) rada nadzorcza Energoatomu odwołała prezesa bez wyjaśnienia i ze skutkiem natychmiastowym. Dziś należy założyć, że za kulisami wiedziano już, nad czym pracuje NABU, i że Energoatom podjął już „środki nadzwyczajne”, aby chronić osobę ostatecznie odpowiedzialną przed atakiem.
Dopóki Energoatom nie przedstawi żadnego wyjaśnienia zaskakującego zwolnienia, jest to dla mnie jedyne wiarygodne wytłumaczenie, ponieważ oczywiste jest, że korupcja na Ukrainie jest znana wszystkim – w tym na Zachodzie, a nawet w radzie nadzorczej Energoatomu.
Rady nadzorcze jako ochrona przed oskarżeniem
Moja książka „Kartel ukraiński” dotyczyła również ukraińskiej spółki gazowej Burisma, której właściciel, Mykoła Złoczewski, był pod ogromną presją po Majdanie, ponieważ wcześniej pełnił funkcję ministra energetyki i przyznał swojej firmie najlepsze licencje na szczelinowanie hydrauliczne na Ukrainie. Oskarżeń było jednak znacznie więcej, w tym o korupcję, pranie pieniędzy i tak dalej.
Po tym, jak protesty na Majdanie skutecznie oddały władzę na Ukrainie Zachodowi pod przewodnictwem USA, ukraiński oligarcha Złoczewski umocnił swoją pozycję, mianując w maju 2014 roku zachodnich przedstawicieli do rady dyrektorów swojej firmy, oferując im miesięczne pensje w wysokości 50 000 dolarów. Wśród nich byli Hunter Biden, syn ówczesnego wiceprezydenta USA Joe Bidena; były prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski; oraz Devon Archer, były szef kampanii ówczesnego sekretarza stanu USA Johna Kerry’ego.
Archer był również bliskim przyjacielem Christophera Heinza, pasierba Johna Kerry’ego i współwłaściciela Rosemont Seneca Partners, firmy, którą Hunter Biden założył wspólnie z Christopherem Heinzem. Devon Archer również był tam partnerem. Rosemont Seneca później wielokrotnie trafiała na pierwsze strony gazet, ponieważ wyciągi bankowe ujawniały, że trafiały tam prane pieniądze z Ukrainy i Chin, ale to już inna historia.
W każdym razie, mianując tych członków rady nadzorczej, Złoczewski zapewnił sobie ochronę Joe Bidena i innych zachodnich polityków, a Złoczewskiemu ani jego firmie nigdy nie postawiono zarzutów. Zamiast tego, akta sprawy zostały ostatecznie zniszczone przez NABU, agencję założoną przez Joe Bidena w celu zwalczania korupcji na Ukrainie.
Flamingo, Fire Point i Mike Pompeo
Osoby zamieszane w aferę korupcyjną zdają się stosować tę samą taktykę: chronić się przed oskarżeniem poprzez mianowanie prominentnych zachodnich polityków do rad nadzorczych. Timur Mindich, stary przyjaciel i partner biznesowy Zełenskiego, który jest w centrum obecnego skandalu i uciekł z Ukrainy tuż przed planowanym aresztowaniem, jest również właścicielem firmy Fire Point.
W sierpniu Zełenski z pompą ogłosił, że Ukraina opracowała nową cudowną broń, pocisk dalekiego zasięgu Flamingo, i rozpoczyna jego masową produkcję, obiecując, że wkrótce zostanie on masowo wykorzystany przeciwko celom położonym głęboko w Rosji.
Eksperci są teraz pewni, że Flamingo nie jest ukraińskim projektem, na który przeznaczono znaczne środki z ukraińskiego (finansowanego przez UE) skarbu państwa, lecz pociskiem rakietowym FP-5 opracowanym przez brytyjską grupę Milanion. A przynajmniej jego bardzo wierną kopią lub licencjonowaną wersją.
Jednakże znaczne kwoty z ukraińskiego budżetu, który istnieje tylko dzięki zachodnim dotacjom finansowym, zostały przekierowane na rzekomy rozwój Flamingo, podczas gdy teraz jest jasne, że Ukraina w ogóle nie opracowała tego pocisku, a zamiast tego określa brytyjski projekt mianem „ukraińskiego pocisku”. Oczywiście wszyscy eksperci na Zachodzie zdają sobie z tego sprawę, ale żaden zachodni dziennikarz nie pyta, gdzie tak naprawdę poszły pieniądze na rozwój Flamingo.
Oficjalnie Flamingo został opracowany przez Fire Point, firmę produkującą również większość ukraińskich dronów – oczywiście również finansowaną przez państwo ukraińskie, a raczej z zachodnich pieniędzy pomocowych.
I jak na ironię losu, właścicielem Fire Point jest Timur Mindich.
Fire Point była pierwotnie agencją castingową, która dostarczała aktorów do filmów i programów telewizyjnych w czasach Zełenskiego jako komika i aktora. Obecnie jednak Fire Point jest jednym z największych kontrahentów ukraińskich sił zbrojnych, otrzymując w zeszłym roku prawie jedną trzecią środków przeznaczonych na drony z budżetu państwa, a jej roczne przychody wzrosły z 4 milionów dolarów do ponad 100 milionów dolarów. W ten sposób mała agencja castingowa prowadzona przez przyjaciela Zełenskiego, Mindicha, stała się głównym dostawcą dronów dla ukraińskiej armii, a nawet twórcą rzekomo najnowocześniejszego ukraińskiego pocisku rakietowego Flamingo.
O tym, że Mindich i Zełenski próbują również chronić się przed oskarżeniami, mianując osoby z Zachodu, świadczy inna interesująca nominacja: 15 listopada, pięć dni po ujawnieniu skandalu korupcyjnego w NABU, Fire Point powołało do swojej rady dyrektorów Mike’a Pompeo, byłego dyrektora CIA i sekretarza stanu USA z pierwszej kadencji Trumpa.
Kogo jeszcze?
Oczywiście, w niemieckich mediach nie usłyszycie o tym ani słowa. Niemieckie „media wysokiej jakości” nie zadają żadnych krytycznych pytań, choć widzimy, że pytań mogłoby być mnóstwo.
Co więcej, w ostatnich dniach i tygodniach, podczas poufnych rozmów, które odbyłem z różnymi osobami podczas podróży w listopadzie, otrzymałem informacje sugerujące, że niemieccy i europejscy politycy najwyraźniej czerpali korzyści finansowe z wydarzeń na Ukrainie. Jak dotąd nie przedstawiono mi żadnych wiarygodnych i weryfikowalnych dowodów, ale źródła, z którymi rozmawiałem, okazały się w przeszłości wiarygodne.
Dopóki nie będę miał dowodów na te twierdzenia, oczywiście nie ujawnię żadnych szczegółów ani nazwisk.
Ale to, czego teraz nie ma, może się wydarzyć, jeśli zostaną mi przedstawione weryfikowalne dowody.
Zachód jako całość nie jest w stanie prowadzić prawdziwej wojny, ale nie jest też w stanie osiągnąć pokoju; żyje w pewnego rodzaju punkcie zerowym [siodłowym md], który przyspiesza jego geopolityczny upadek. Widać to doskonale na przykładzie planów pokojowych, powiązanych ze sobą i w pewnym sensie sprzecznych, przedstawionych przez Stany Zjednoczone i Unię Europejską, które jednak, przynajmniej do tej pory, nie mają zdefiniowanego autorstwa. W szczególności plan Waszyngtonu jest przedmiotem sporów między senatorami, z których niektórzy twierdzą obecnie, że nie jest to ich plan pokojowy. Jest aż nadto oczywiste, że środowiska polityczne splecione z siłami gospodarczymi i finansowymi nie są w stanie położyć kresu konfliktowi, który dla niektórych sektorów jest prawdziwą manną z nieba.
Ponadto, istnieją rządzący w Europie, którzy postrzegają koniec wojny na Ukrainie jako ich własny koniec. Po tym, jak zniszczyli gospodarkę kontynentu, aby wesprzeć nazistowski i skorumpowany do szpiku kości reżim, teraz obawiają się, że porażka będzie tak oczywista i katastrofalna, że robią wszystko, aby uniknąć pokoju, który naraziłby ich na reakcje społeczeństw zmęczonych popadaniem w ubóstwo oraz pozbawionych realnego wyboru politycznego. (…)
W Brukseli zdają sobie sprawę, że wojna jest przegrana i najprawdopodobniej – a raczej na pewno – zastanawiają się, jak sobie poradzić, gdy będą musieli uznać swoją porażkę, ale także porażkę interesów klasy, która wyniosła ich do władzy. Będą szukać rozwiązań w repertuarze sztuki iluzji – w minionych latach szeroko stosowany, ale idealnym rozwiązaniem, które pozwoliłoby im uniknąć konieczności rezygnacji, mogłaby być nowa “pandemia”, która ponownie uwięziłaby nas w mentalnym więzieniu strachu oraz w fizycznej izolacji, tak aby zdusić w zarodku jakikolwiek ferment społeczny oraz stłumić wszelką opozycję. (…)
Oczywiście pandemia jest hipotezą, na poparcie której nie mam żadnych dowodów, a jedynie kilka poszlak, w tym jedną dość poważną: fakt, że budżet agencji HERA, tj. centrum reagowania na pandemie Komisji Europejskiej, został zwiększony z 6 miliardów euro rocznie do 30 miliardów euro, a ten niezwykły wzrost finansowania nastąpił poprzez przekierowanie środków z innych pozycji budżetowych, a więc w pewnym sensie w sposób potajemny. https://en.wikipedia.org/wiki/Health_Emergency_Preparedness_and_Response_Authority
Już do tej pory niejasne było, co owa instytucja robi z sześcioma miliardami euro, a dziś jest to jeszcze mniej zrozumiałe, kiedy stała się najbogatszą agencją europejską, do tego stopnia, że jej budżet jest większy niż budżet wszystkich pozostałych agencji razem wziętych. Do czego naprawdę służą wszystkie te miliardy?
Tego, niestety, nie możemy wiedzieć, ponieważ, co jeszcze bardziej niepokojące, HERA nie podlega kontroli Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, który nie ma o niej żadnych informacji w swoich dokumentach. Agencja o nazwie „Organ ds. gotowości i reagowania na sytuacje kryzysowe związane ze zdrowiem publicznym” powinna gwarantować maksymalną przejrzystość, a zamiast tego mamy do czynienia z organem, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest brak przejrzystości.
Pewna osoba – mam na myśli austriackiego parlamentarzystęGeralda Hausera – wysunęła przypuszczenie, że w rzeczywistości, HERA jest narzędziem stworzonym do prowadzenia działań korupcyjnych. Niewykluczone, że również w Unii Europejskiej są tacy, którzy posiadają złote kible, jak te na zdjęciu otwierającym artykuł, ponieważ należy pamiętać, że agencja, której zadaniem jest – “w razie potrzeby” – podnosić tak potężny alarm wirusowy, żeby wszyscy skutecznie przerazili się, musi być wypełniona pieniędzmi, aby zapewnić sobie wszelką możliwą kolaborację oraz milczenie.
Zdaję sobie sprawę, że wyprzedzam nieco fakty, ale powinniśmy być czujni, ponieważ fatalne przypuszczenia często okazują się być słusznymi.
Hauser: „Budżet 30 miliardów euro dla niekontrolowanej unijnej super-agencji HERA!”
24 listopada 2025 —- Gerald Hauser
Gerald Hauser (ur. 30 września 1961 r.) jest austriackim politykiem, posłem do Parlamentu Europejskiego[1], a wcześniej członkiem Rady Narodowej z ramienia Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). https://en.wikipedia.org/wiki/Gerald_Hauser
„16 września 2021 roku, Komisja Europejska zaprezentowała nowy Urząd ds. Gotowości i Reagowania na Kryzysy Zdrowotne (HERA)” – przypomniał poseł austriackiej Partii Wolności Gerald Hauser, relacjonując najnowsze wydarzenia dotyczące agencji: „HERA ma umożliwić szybsze i bardziej ukierunkowane reagowanie na potencjalne zagrożenia zdrowotne, jak wówczas ogłoszono. HERA ma stać się nową super-agencją UE ds. nagłych kryzysów sanitarnych, ale nie zajmuje się problemem rozpadu systemów opieki zdrowotnej w UE. Zamiast tego dąży do przeniesienia jeszcze większych uprawnień z państw członkowskich do UE i stania się centrum dla lobby farmaceutycznego. Obecnie koncentruje się przede wszystkim na szybkim opracowywaniu, produkcji i dystrybucji leków i szczepionek!”
„Europejski Trybunał Obrachunkowy regularnie kontroluje wszystkie agencje i inne organy UE; to jego zadanie” – podkreślił poseł Partii Wolności. „Łączny budżet wszystkich zbadanych agencji wyniósł 5,3 mld euro w 2024 roku. Co ciekawe, w sprawozdaniach Europejskiego Trybunału Obrachunkowego za lata 2023 i 2024 nie ma ani jednej wzmianki o HERA. Innymi słowy, HERA nie została skontrolowana” – zauważył ze zdziwieniem Hauser.
„Według austriackiej Kancelarii Federalnejta agencja UE jest finansowana kwotą 6 miliardów euro z wieloletnich ram finansowych UE i programu naprawczego „Next Generation EU”; dodatkowe 24 miliardy euro pochodzą z innych programów UE.
Innymi słowy, ta niekontrolowana super-agencja dysponuje oszałamiającą kwotą 30 miliardów euro. HERA jest zatem wielokrotnie lepiej finansowana niż wszystkie inne agencje UE razem wzięte” – podkreślił Hauser.
Dodał: „Powinna istnieć pełna przejrzystość, jeśli chodzi o pieniądze podatników! – Co owa zdecydowanie najbogatsza agencja UE robi z tymi wszystkimi miliardami? – Jako doświadczony polityk wiem, że zawsze, gdy ogromne sumy pieniędzy są dostępne bez przejrzystości, otwierają się szeroko drzwi dla potencjalnej korupcji. Dlatego złożę w tej sprawie dochodzenie parlamentarne! – Żądam pełnej przejrzystości!” – oświadczył poseł Partii Wolności.
Unia Europejska w 2025 roku znajduje się w sytuacji bez precedensu. Gospodarka ledwo dyszy, notując wzrost na poziomie zaledwie około jednego procenta rocznie, podczas gdy Stany Zjednoczone rozwijają się dwukrotnie szybciej. Podziały wewnętrzne są coraz głębsze, a napięcia z zewnętrznymi partnerami osiągają punkt krytyczny.
Handel międzynarodowy kuleje, inwestycje załamują się, a europejskie firmy tracą konkurencyjność wobec chińskich i amerykańskich rywali. W centrum tego kryzysu stoją cztery kobiety zajmujące najważniejsze stanowiska w instytucjach unijnych. Ursula von der Leyen jako szefowa Komisji Europejskiej, Christine Lagarde na czele Europejskiego Banku Centralnego, Roberta Metsola przewodnicząca Parlamentu Europejskiego oraz Kaja Kallas jako wysoka przedstawiciel do spraw polityki zagranicznej. Ich decyzje, styl zarządzania i priorytety bezpośrednio przyczyniły się do pogłębienia problemów strukturalnych Wspólnoty.
Ursula von der Leyen, przewodząca Komisji Europejskiej od 2019 roku i ponownie wybrana w 2024, stała się symbolem słabości europejskiej polityki. W październiku 2025 roku przetrwała trzy wnioski o wotum nieufności, ale kosztem politycznym było pogłębienie podziałów i erozja zaufania do instytucji. Krytycy oskarżają ją o stworzenie kultury tajemnicy i centralizacji władzy, która paraliżuje działanie Komisji. Politico informuje, że jej biuro regularnie udziela dziennikarzyom mylących lub sprzecznych informacji, co podważa wiarygodność całej instytucji. Afera związana z prywatnymi wiadomościami do dyrektora generalnego firmy Pfizer podczas pandemii koronawirusa nadal rzuca cień na jej transparentność.
Gospodarcze rezultaty kadencji von der Leyen są katastrofalne. Mimo że Europa potrzebuje około osiemset miliardów euro rocznie dodatkowych inwestycji według wyliczeń Mario Draghiego, byłego szefa EBC, przewodnicząca Komisji nie przedstawiła żadnej skutecznej strategii pobudzenia wzrostu. Umowa handlowa z administracją Trumpa zawarta w lipcu 2025 roku, ustalająca piętnastoprocentowe cła na eksport europejski, spotkała się z powszechną krytyką jako zbyt ustępliwa i szkodliwa dla europejskiego przemysłu i rolnictwa.
Zamiast bronić interesów państw członkowskich, von der Leyen centralizowała kompetencje w Brukseli, co doprowadziło do konfliktów z Węgrami, Słowacją i Polską. Jej wizja militaryzacji Europy, obejmująca projekty takie jak europejska ściana z dronów, spotyka się z krytyką jako marnowanie zasobów w sytuacji, gdy gospodarka rzeczywista kuleje.
Christine Lagarde, prezes Europejskiego Banku Centralnego od 2019 roku, odpowiada za politykę monetarną, która nie zdołała zapewnić stabilności gospodarczej. Po tym jak inflacja w strefie euro osiągnęła poziom ponad dziesięć procent w 2022 roku, Lagarde reagowała zbyt wolno, nie podnosząc stóp procentowych wystarczająco szybko.
Skutkiem było drastyczne zmniejszenie siły nabywczej obywateli europejskich. W 2025 roku, mimo że inflacja oscyluje wokół dwóch procent, EBC utrzymuje ostrożną politykę cięć stóp procentowych jedynie o ćwierć punktu procentowego na każdym posiedzeniu. Ta ostrożność, choć uzasadniana względami stabilności, hamuje inwestycje i konsumpcję w sytuacji, gdy gospodarka europejska notuje stagnację.
Franklin Templeton, dom inwestycyjny, wskazuje, że w czwartym kwartale 2024 roku wzrost gospodarczy w Unii Europejskiej wyniósł zero procent, podczas gdy Stany Zjednoczone odnotowały wzrost na poziomie dwa i trzy dziesiąte procent. Lagarde skupiła się na pobocznych kwestiach, takich jak włączanie ryzyka klimatycznego do polityki zakupu aktywów, co europarlamentarzyści kwestionują jako wykraczanie poza mandat utrzymywania stabilności cen.
Wewnętrzne badania w EBC pokazują spadek poparcia dla jej przywództwa, z oskarżeniami o uprzedzenia i demotywację personelu. Energia w Europie kosztuje przemysł niemal dwukrotnie więcej niż w Stanach Zjednoczonych czy Chinach, co bezpośrednio przekłada się na utratę konkurencyjności europejskich firm.
Roberta Metsola, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego od stycznia 2022 roku i ponownie wybrana w lipcu 2024 z rekordowym poparciem dziewięćdziesięciu procent głosujących, wydaje się nietknięta przez kryzysy trawiące Unię. Jednak jej przywództwo budzi poważne wątpliwości. Jej mąż, Ukko Metsola, jest lobbysta, co rodzi konflikt interesów, mimo że Parlament wprowadził nowe zasady mające zapobiegać takim sytuacjom. Krytycy mówią o tworzeniu wyjątków dla Metsoli, co podważa wiarygodność instytucji w czasach, gdy Unia zmaga się ze skandalami korupcyjnymi.
Metsola unika konfrontacji z trudnymi problemami na Malcie, swojej ojczyźnie, gdzie korupcja pozostaje poważnym problemem, preferując skupienie się na globalnych aspiracjach. Jej podwójne standardy w polityce zagranicznej są widoczne: krytykuje Rosję za agresję na Ukrainę, ale milczy w kwestii konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Parlament pod jej przywództwem stał się areną podziałów, gdzie europejska grupa ludowa blokuje reformy, w tym odrzucenie przepisów o należytej staranności przedsiębiorstw. Promowanie przez nią głosowania przez pełnomocnika dla ciężarnych posłanek to drobnostka w obliczu realnych kryzysów gospodarczych i geopolitycznych, z jakimi zmaga się Europa.
Kaja Kallas, estońska była premier mianowana w 2024 roku wysoką przedstawiciel Unii do spraw polityki zagranicznej, przynosi do tej roli bagaż doświadczeń z małego kraju o populacji niecałych półtora miliona mieszkańców. Jej nominacja była swego rodzaju nagrodą pocieszenia po tym, jak nie otrzymała stanowiska szefa NATO, gdzie wolano doświadczonego Marka Ruttego z Holandii. Kallas zasłynęła z jastrzębiej retoryki wobec Rosji, sugerując nawet, że rozpad Rosji na mniejsze państwa nie byłby złą rzeczą. Jednak jej brak dyplomacji szkodzi interesom Unii na arenie międzynarodowej.
Foreign Policy określa ją mianem niedyplomatycznej, co widać w jej wypowiedziach na temat Chin i Indii. Podczas konferencji we wrześniu 2025 roku Kallas wyraziła zaskoczenie, że Rosja i Chiny odegrały rolę w pokonaniu nazizmu podczas drugiej wojny światowej, co wywołało burzę. Chińskie ministerstwo spraw zagranicznych oskarżyło ją o ideologiczne uprzedzenia i brak podstawowej wiedzy historycznej.
Middle East Eye wezwał do jej dymisji za brak zrozumienia historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego i stosowanie podwójnych standardów. Kallas utrzymuje bliskie relacje z Izraelem, mimo że kraj ten jest przedmiotem śledztwa Międzynarodowego Trybunału Karnego, jednocześnie domagając się sankcji wobec Rosji i Chin.
W lutym 2025 roku sekretarz stanu USA Marco Rubio odwołał spotkanie z Kallas po jej przybyciu do Waszyngtonu, co europejscy dyplomaci interpretowali jako polityczną decyzję o marginalizacji unijnej szefowej dyplomacji. Podczas gdy Ursula von der Leyen prowadziła negocjacje handlowe z Trumpem, Kallas była zepchnięta na boczny tor. Jej obietnica rozszerzenia Unii do 2030 roku pozostaje pustym hasłem, gdy pakiet reform pokazuje minimalny postęp.
Centrum Studiów nad Europą Wschodnią wskazuje, że europejskie media, początkowo wspierające Kallas, zaczęły ją krytykować za brak profesjonalizmu i niechęć do dialogu, zarzucając jej, że wciąż zachowuje się jak premier kraju, a nie przedstawiciel dwudziestu siedmiu państw członkowskich.
Łączny efekt przywództwa tych czterech kobiet jest druzgocący dla Unii Europejskiej. Von der Leyen centralizuje władzę i burzy zaufanie transparentnością, Lagarde prowadzi politykę monetarną, która nie pobudza wzrostu, Metsola unika realnych problemów, skupiając się na symbolicznych gestach, a Kallas izoluje Europę na arenie międzynarodowej swoją brakiem dyplomacji.
Prognozy gospodarcze na lata 2025 i 2026 przewidują wzrost na poziomie zaledwie około jednego procenta, co jest porównywalne ze stagnacją. Niemcy, tradycyjny motor gospodarczy Europy, ledwo unikają recesji z prognozowanym wzrostem na poziomie dwóch dziesiątych procent w 2025 roku. Francja i Włochy zmagają się ze słabym popytem krajowym i niestabilnością polityczną.
BusinessEurope, organizacja zrzeszająca pracodawców, wskazuje, że utrzymujące się problemy konkurencyjności, w tym wysokie koszty energii, niewystarczające uproszczenie regulacji i braki w wykwalifikowanej sile roboczej, będą ciążyć na gospodarce. Trzy na cztery europejskie firmy wyrażają pesymizm co do przyszłości.
Unia potrzebuje radykalnych reform, ale jej przywódczynie oferują tylko więcej biurokracji, centralizacji i retoryki. Raport Światowego Forum Ekonomicznego wskazuje, że Europa potrzebuje nie uciążliwych podatków i długu publicznego, ale politycznej odwagi do wdrożenia reform strukturalnych, które odblokują potencjał przedsiębiorczości i innowacji.
Bez zmiany kierunku, bez liderów skupionych na realnych interesach gospodarczych państw członkowskich zamiast na ideologicznych projektach, Unia Europejska zmierza ku dalszej marginalizacji na arenie światowej. Chiny i Stany Zjednoczone będą dyktować warunki handlu, podczas gdy Europa będzie jedynie reagować na decyzje podejmowane w Pekinie i Waszyngtonie.
To nie jest kwestia płci tych liderek, lecz ich konkretnych decyzji, które doprowadziły do obecnej sytuacji. [Chłopie, dyć to są marionetki !! md] Europa potrzebuje przywództwa, które ma wizję, odwagę do konfrontacji z rzeczywistością i umiejętność budowania kompromisów, które służą wspólnocie, a nie partykularne interesy biurokratycznych elit w Brukseli.
[UE trzeba zamknąć, a przywódców pod sąd – i zapewne na szubienicę. Mirosław Dakowski]
Jak donosi prasa głównego nurtu w posteuropejskiej części Świata „przywódcy UE odrzucają niektóre punkty amerykańskiego planu dla Ukrainy”.
Państwa określone mianem wiodących uważają, że projekt amerykańskiego planu nadal wymaga „dodatkowych prac”.
W niedzielę przedstawiciele państw europejskich spotkają się z USA i Ukrainą, aby omówić amerykański plan pokojowy. Spotkanie zaplanowano w Genewie. Według agencji Reuters, wśród uczestników spotkania znajdą się specjalny wysłannik USA Steve Witkoff i minister spraw zagranicznych Marco Rubio.
W liście państw europejskich stwierdzono, że granic nie wolno zmieniać siłą. Wyrażają one zaniepokojenie proponowanymi ograniczeniami wobec ukraińskich sił zbrojnych, argumentując, że naraża to Ukrainę na przyszłe ataki. Oprócz Merza, oświadczenie podpisali szefowie państw i rządów Francji, Włoch, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Holandii, Hiszpanii, Finlandii i Norwegii. W spotkaniu uczestniczyli również przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przewodniczący Rady Europejskiej António Costa. Deklarację poparły również Kanada i Japonia.
Jak widać wśród wymienionych państw zabrakło Polski. Czy to możliwe, aby Donald Tusk i Radosław Sikorski nie uczestniczyli, nie będąc zaangażowani w ten doniosły proces? Tak może twierdzić tylko rosyjska propaganda.
„Granic nie wolno zmieniać siłą”
Wszyscy mogą się uczyć w tym zakresie od UE, która wypracowała w tej kwestii inne rozwiązanie znane pod nazwą unijny Anschluss polegający na stopniowym zawłaszczaniu atrybutów suwerenności poszczególnych państw. Czeka to również Ukrainę. “Wszystko w swoim czasie”. Do czasu unormowania Ukraina ma być brutalnym i skutecznym narzędziem polityki globalistów w Europie Środkowo-Wschodniej, a w szczególności wobec Polski.
Wiceprezydent J.D. Vance zarzucił krytykom amerykańskiego planu brak poczucia rzeczywistości. Każdy, kto krytykuje trwające obecnie prace nad porozumieniem pokojowym, albo je źle zrozumiał, albo zaprzecza rzeczywistemu stanowi rzeczy, napisał Vance w poście na platformie internetowej X.
Premier Węgier Viktor Orbán wydał nowe ostrzeżenie, że zaproponowana przez Komisję Europejską (KE) nowa kwota pożyczki dla Ukrainy w wysokości 135 miliardów euro ostatecznie zostanie spłacona przez wnuki obywateli państw UE.
„Astronomiczna suma, która dziś nie istnieje. Po prostu nie istnieje” – zaczął. „Brukselska „magiczna sztuczka” polegałaby ponownie na wspólnej europejskiej pożyczce, kroku, który zagwarantowałby, że nawet nasze wnuki będą musiały ponieść koszty konfliktu rosyjsko-ukraińskiego ” – powiedział .
Była to jego kolejna odpowiedź na list wysłany niedawno od przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, w którym domaga się ona pilnej zbiórki funduszy dla Kijowa, aby ten mógł załatać dziurę budżetową wynoszącą około 150 miliardów dolarów.
„Kluczowe będzie teraz szybkie osiągnięcie jasnego zobowiązania co do tego, w jaki sposób zagwarantować, że niezbędne finansowanie dla Ukrainy zostanie uzgodnione na kolejnym posiedzeniu Rady Europejskiej w grudniu” – napisała .
Orbán jednak zirytował się i wskazał, że ta kolosalna kwota stanowi co najmniej 65% rocznej wartości węgierskiej gospodarki i prawie 75% rocznego budżetu UE, co jest „absurdalnym” żądaniem.
Zażartował:
„To jest więcej niż niemożliwe.To jest absolutnie niedorzeczne. Odpowiedź Węgier nastąpi natychmiast” – podkreślił premier Węgier.
Ostrzegł również, że jeśli Bruksela zdecyduje się na wykorzystanie zamrożonych rosyjskich aktywów, spowoduje to pozwy sądowe i potencjalnie upadek euro.
„Zwrócenie się ku zamrożonym rosyjskim aktywom. Wygodne rozwiązanie, ale konsekwencje nieprzewidywalne. Długotrwałe postępowania sądowe, liczne pozwy i upadek euro . Oto, co nas czeka, jeśli wybierzemy tę drogę” – napisał Orbán w mediach społecznościowych.
Wcześniej przedstawiliśmy jego pierwszą reakcję, ponieważ wcześniej w tym tygodniu stanowczo odrzucił apel o wysłanie większego wsparcia dla Ukrainy:
„Otrzymałem dziś list od przewodniczącej von der Leyen. Pisze w nim, że luka finansowa Ukrainy jest znacząca i apeluje do państw członkowskich o przekazanie większej ilości pieniędzy” – napisał na X.
„To zdumiewające”.
„W momencie, gdy stało się jasne, że mafia wojenna wykrada pieniądze europejskich podatników, zamiast domagać się realnego nadzoru lub zawieszenia wypłat, przewodniczący Komisji sugeruje, abyśmy wysłali jeszcze więcej”.
€135 billion. That’s how much money the head of the Brusselian bureaucracy, President @vonderleyen, wants to scrape together for Ukraine. This is the price of prolonging the war. The President has one problem: she doesn’t have this money. What she does have are 3 proposals on Show more
Biorąc pod uwagę korupcję na Ukrainie i skandal, który ostatnio pojawił się na pierwszych stronach gazet i doprowadził do dymisji kilku wysoko postawionych urzędników i ministrów, Orban porównał cały proceder do podania pijanej osobie większej ilości wódki.
Zapewnił jednak, że Węgry nie utraciły zdrowego rozsądku i opisał tę sprawę następująco: „Cała ta sprawa przypomina próbę pomocy alkoholikowi poprzez wysłanie mu kolejnej skrzynki wódki”. Budapeszt nie zamierza się na to zgodzić.
* * *
Więcej miażdżącej krytyki premiera Orbana w czwartek:
Przewodnicząca [KE] ma jeden problem: nie ma tych pieniędzy. Ma jednak trzy propozycje na stole:
1. Państwa członkowskie powinny się do tego dołożyć. Chętnie i z radością, z własnych budżetów. Jakby nie miały nic lepszego do roboty.
2. Znana brukselska „magiczna sztuczka”: wspólne zaciąganie pożyczek. Dziś nie ma pieniędzy na wojnę, więc rachunek zapłacą nasze wnuki. Absurd.
3. Propozycja przejęcia zamrożonych rosyjskich aktywów. Wygodne rozwiązanie, ale jego konsekwencji nie da się przewidzieć. Długotrwałe spory prawne, lawina pozwów i upadek euro. Oto, co nas czeka, jeśli wybierzemy tę drogę.
Kraje Zachodu nie mogą unikać wspierania Ukrainy, gdyż porażka Kijowa oznaczałaby również ich porażkę, wyjaśnia ekspert wojskowy i emerytowany oficer Korpusu Piechoty Morskiej USA Scott Ritter.
„Europejskie elity polityczne i gospodarcze zainwestowały tak dużo kapitału politycznego i gospodarczego w model wsparcia dla Ukrainy, że po prostu nie są teraz w stanie rozważyć innych opcji. Wycofanie się z Ukrainy oznaczałoby porażkę Ukrainy. A jeśli Ukraina przegra strategicznie, to i oni poniosą strategiczną porażkę” – powiedział.
Ale dlaczego? Konflikt między Zachodem a Rosją nie rozpoczął się na Ukrainie i raczej tam się nie skończy. Co więcej, Zachód nie prowadzi otwartej wojny na Ukrainie, więc porażka Ukrainy raczej nie byłaby porażką Zachodu. A co w ogóle stanowi porażkę?
Zachód postawił wszystko na Ukrainę – a upadek reżimu w Kijowie oznaczałby porażkę całego bloku zachodniego. Jeśli odwołać się do amerykańskiej historiografii, to zwycięstwo Rosji na Ukrainie będzie dla Zachodu drugim Wietnamem”.
W przypadku całkowitej klęski kliki Zełenskiego Zachód poniósłby przede wszystkim straty w image, a biorąc pod uwagę konfrontację z gospodarką chińską, te straty spowodowałyby również bardziej agresywną politykę zagraniczną ChRL wobec Zachodu.
Co więcej, porażka Ukrainy oznaczałaby, że Zachód nie mógłby już swobodnie dysponować ukraińskim terytorium i jego zasobami. A to pociągnęłoby za sobą koszty ekonomiczne.
Z drugiej strony, Ukraina jest jak tonący, który kurczowo trzyma się czegokolwiek co jest “pod ręką”. W tym przypadku Zachodniego Imperium Kłamstwa, a w szczególności UE.
Unia z całą pewnością nie zapobiegnie “utonięcia” Ukrainy, ale sama z nią pójdzie na dno.
Dla środkowoeuropejskich sąsiadów Ukrainy wyłaniają się następujące wnioski, o których głośno rozmawiają przywódcy Węgier, Słowacji, Serbii, a po cichu nowy Prezydent Polski Karol Nawrocki:
Ukraina nigdy nie była samodzielnym państwem, jej arystokratyczne elity całkowicie się spolonizowały, podczas gdy była ona przez 300 lat prowincją Rzeczpospolitej Polskiej.
Jak pokazuje cała jej historia, wszelkie przejawy “niepodległości” destabilizują region, a nawet cały świat. Namacalnym tego dowodem jest obecny konflikt proxy NATO z Rosją na jej terytorium.
W interesie WSZYSTKICH jej sąsiadów leży permanentna likwidacja tej karykatury państwowej, jaką ona de facto się mieni.
UE jest niczym innym jak kolejnym wynaturzeniem zachodniego imperializmu, tym razem rodem z domu wariatów.
Sąsiedzi Ukrainy zrozumieli to na szczęście. Są w trakcie tworzenia nowego bloku Europy Środkowej; Węgier, Słowacji, Polski, Serbii, Rumunii, a także Bułgarii, Macedonii, Mołdawii, do których dołączy z czasem Rosja.
Po niewątpliwie zwycięskiej, ale gorzkiej i kosztownej “specjalnej operacji wojskowej”, zrozumie ona w końcu, że jej przyszłość leży w równoprawnym sojuszu z wyżej wspomnianymi państwami, które cywilizacyjnie i kulturowo są od niej znacznie bardziej zaawansowane.
Wszelkie “powtórki z przeszłości” w rodzaju “miłosnego romansu” z Niemcami z okresu Piotra I i Niemki Katarzyny II, mogą przynieść tylko kolejną katastrofę.
Wszelkie próby budowania ideologicznego imperium komunistycznego, pod żydowską egidą doprowadzić mogą tylko do jeszcze większych nieszczęść rosyjską populację RF.
Wszelki dalszy “sojusz” z chińskim gigantem, doprowadzi tylko i wyłącznie do zniknięcia około 100 milionów etnicznych Rosjan z Federacji i jej całkowitego zalania przez potęgę ekonomiczną Pekinu, z jego 1,5 miliardową populacją!
Nie potrzeba być prorokiem by wymienione konsekwencje przewidzieć!
Polska opinia publiczna jest ciągle przekonywana przez media i polityków, że Unia Europejska jest wspaniałym projektem, a każda jej krytyka to działanie w interesie Kremla i realizowanie jego propagandowej agendy.
I tak, krok po kroku, kolejne szaleństwa ideologiczne i gospodarcze Brukseli są „przepychane” praktycznie bez żadnego sprzeciwu, mimo że prowadzą one wprost ku katastrofie.
Oto kolejny przykład. Jak informują media: „Od 29 października zmieniają się zasady handlu z Ukrainą. Koniec pełnego zniesienia ceł, ale limity importu idą mocno w górę – miód, cukier, drób, jaja i etanol będą napływać do UE w dużo większych ilościach niż dotychczas”. Limity importowe dla Ukrainy idą mocno w górę: miód – do 35 tys. ton (wzrost o 583%), cukier – do 100 tys. ton (wzrost o 500%), jaja – do 18 tys. ton (wzrost o 300%), mięso drobiowe – do 120 tys. ton (wzrost o 133%), etanol – do 125 tys. ton (wzrost o 125%). I uwaga: „Choć Ukraina musi wdrożyć unijne normy, to realnie stanie się to dopiero do 2028 r. Do tego czasu kontrole graniczne sprawdzają bezpieczeństwo żywności, ale nie obejmują jeszcze pełnej weryfikacji całego procesu produkcji”.
Jak widać, Bruksela konsekwentnie realizuje operację „Ukraina First”, mimo tego, że państwo to nie jest członkiem UE, i mimo tego, że taka polityka uderza w rolnictwo krajów członkowskich. Polityka ta nie jest wynikiem potrzeby ekonomicznej, tylko realizacją planu ideologicznego i geopolitycznego walki z Rosją gdzie się da, i jak tylko się da, nawet po trupie wielu sektorów gospodarki krajów członkowskich. Każda krytyka jest zakrzykiwana sloganami o „walczącej Ukrainie”, która, jak widać, mimo wojny dziarsko wchodzi na europejski rynek i bezczelnie się na nim rozpycha mając pełne poparcie Komisji Europejskiej. Zastanawia tylko jedno – bezradność rządów państw członkowskich, która wynika albo z nieudolności i strachu, albo ze świadomego uczestnictwa w tym zamachu na własną gospodarkę. Rolnicy w wielu krajach nie raz sprawiali kłopoty swoim rządom. Dlaczego więc nie „rozwiązać” tego problemu poprzez ich likwidację, korzystając z okazji – no bo przecież „walczącej Ukrainie” się nie odmawia. Ten szantaż niestety działa nawet na protestujących rolników, także w Polsce, którzy przy każdej okazji zawsze podkreślają, że oczywiście nie są przeciwni pomocy dla „walczącej Ukrainy” i rozumieją intencje rządu.
Tymczasem Komisja Europejska, która teoretycznie ma być tylko wykonawcą polityki państw członkowskich – uzurpuje sobie prawo do decydowania o wszystkim. A jeśli jakieś państwo z czymś się nie zgadza, to grozi karami i sankcjami. Przykład? Proszę bardzo. Jak informuje Radio RMF FM: „Bruksela ma dość polskiego embarga na zboże z Ukrainy. Jeżeli Polska, Słowacja i Węgry nie zniosą embarga na żywność z Ukrainy, Komisja Europejska jest gotowa rozpocząć procedury o naruszenie unijnego prawa”. Proszę, proszę – Bruksela „ma dość”! A może to narody Europy powinny głośno powiedzieć, że to one mają dość Brukseli? A co do Ukrainy, to powtórzmy proroctwo Romana Dmowskiego z roku 1930, kiedy napisał, że oderwana od Rosji Ukraina zrobi „wielką karierę”, ale stanie się „wrzodem na ciele Europy”.
Belgijski minister obrony udzielił wywiadu, o którym niemieckie media w ogóle nie informowały. Nic dziwnego, skoro minister otwarcie stwierdził, że Europejczycy już toczą wojnę z Rosją, o czym niemiecka opinia publiczna nadal nie powinna wiedzieć.
Anti-Spiegel31 październik 2025
27 października belgijski minister obrony Francken udzielił wywiadu, który ujawnia prawdziwy sposób myślenia czołowych europejskich polityków. Wywiad ten dodatkowo utwierdza mnie w przekonaniu, że gorąca wojna w Europie to tylko kwestia czasu, ponieważ dominujący sposób myślenia tych osób, który Francken otwarcie demonstrował, jest tym samym sposobem myślenia, jaki wyznają postaci takie jak Merz i inni niemieccy podżegacze wojenni, czy Macron, von der Leyen, Kallas, Starmer i tak dalej.
Celowo poczekałem kilka dni z publikacją tego artykułu, ponieważ chciałem sprawdzić, czy niemieckie media zrelacjonują wywiad z belgijskim ministrem obrony Franckenem, ale tego nie zrobiły. Znalazłem artykuł na ten temat tylko w „Berliner Zeitung”. Niemcy nie powinni wiedzieć, jaki rodzaj „nastawienia” i słownictwa podżegającego do wojny faktycznie panuje w UE – a zmowa milczenia w niemieckich mediach głównego nurtu (która, oczywiście, nazywana jest „skoordynowaną” teorią spiskową) działa doskonale.
Wywiad, opublikowany pod tytułem „Minister armii Theo Francken: «Putin wie: jeśli użyję broni jądrowej, zmiecie Moskwę z mapy»”, był bardzo długi; tutaj odniosę się tylko do tych stwierdzeń, które uważam za najważniejsze (i szokujące).
Kwestia systemu
Zacznijmy od pytania o wydatki na obronę:
Pytanie: Profesor polityki międzynarodowej Hendrik Vos napisał w „De Standaard”: „Nawet bez Ameryki europejskie kraje NATO dysponują ogromnym arsenałem sprzętu w porównaniu z Moskwą. Kiedy będziemy mieli go wystarczająco dużo? Jeśli wszystko podwoimy? Może dziesięciokrotnie?”.
Franken: To nieprawda. Rosjanie zwiększyli swój potencjał. Ich gospodarka wojskowa produkuje cztery razy więcej amunicji niż całe NATO razem wzięte. Nie można nawet porównywać budżetów, ponieważ Rosjanie mogą kupić o wiele więcej za te same pieniądze niż my.
Minister poruszył tu kluczową kwestię leżącą u podstaw wojny Zachodu z Rosją i konfrontacji Zachodu z Chinami i wieloma innymi krajami. Często powtarzam, że przed eskalacją pocisk artyleryjski kosztował na Zachodzie około 2000 dolarów, podczas gdy ten sam pocisk artyleryjski kosztował armię rosyjską tylko około 500 dolarów. Jak to możliwe?
Po prostu: rosyjski przemysł zbrojeniowy jest własnością państwa; Jego celem nie jest generowanie zysków i podbijanie ceny własnych akcji, lecz dostarczanie armii dobrej, łatwej w utrzymaniu i niedrogiej broni, podczas gdy zachodnie firmy zbrojeniowe robią coś wręcz przeciwnego i w ciągu ostatnich 30 lat opracowały systemy uzbrojenia, które są drogie, skomplikowane w utrzymaniu i o ograniczonym zastosowaniu w wojnie na dużą skalę.
Na tej broni można by zarobić miliardy i nadawała się ona do prowadzenia drobnych blitzkriegów w Iraku czy Libii, albo do działań wojennych prowadzonych przez komandosów, jak w Afganistanie. Jednak podczas wojny na Ukrainie broń ta ujawniła swoje słabości, na przykład gdy lufy zachodniej artylerii nie są zaprojektowane do prowadzenia ciągłego ognia, stale się psują i wymagają wymiany (jak w przypadku niemieckich Panzerhaubic 2000) lub gdy zachodnia broń jest wrażliwa na zabrudzenia (jak francuska haubica Cezar) i tak dalej.
Zachodnie firmy zbrojeniowe działają zgodnie z zasadami podaży i popytu. Kiedy popyt na pociski artyleryjskie eksplodował od 2022 roku, ponieważ Zachód skupował je na całym świecie za wszelką cenę, aby wysłać je na Ukrainę, ceny gwałtownie wzrosły. Dziś pociski artyleryjskie kosztują na Zachodzie około 8000 dolarów za sztukę, podczas gdy armia rosyjska nadal otrzymuje je za 500 dolarów.
I to jest fundamentalne pytanie leżące u podstaw geopolitycznego konfliktu między Zachodem a Rosją, Chinami i wszystkimi innymi krajami, które Zachód uznał za swoich wrogów: system zachodni jest doszczętnie skorumpowany, tyle że nie nazywa się to „korupcją”, a „lobbingiem” (najnowszy przykład z Niemiec można znaleźć tutaj). Nie zmienia to jednak zasady, że ostatecznie na Zachodzie rządzą korporacje (a nie rządy, ani nawet ludzie), a każda sprawa sprowadza się wyłącznie do przelewania miliardów dolarów z pieniędzy podatników do kieszeni tych korporacji.
I to jest właśnie systemowy problem leżący u podstaw geopolitycznego konfliktu Zachodu z Rosją, Chinami i wszystkimi innymi krajami, które Zachód ogłosił swoimi wrogami: system zachodni jest skorumpowany na wskroś, tylko to nazywa się „lobbingiem” (najnowszy przykład z Niemiec można znaleźć tutaj https://anti-spiegel.ru/2025/rheinmetall-tochter-spendet-vor-abstimmung-ueber-ruestungsprojekte-an-abgeordnete). Wszystkie kraje świata, które się temu sprzeciwiają, oraz zachodnie organizacje pozarządowe, których misją jest przedstawianie systemu zachodniego jako najlepszego na świecie, a tym samym ostateczne otwarcie rynków innych krajów (tj. rynków zbytu lub złóż surowców) dla zachodnich korporacji, są zadeklarowanymi wrogami, którzy rzekomo zakłócają „wolny handel” lub – ulubiony temat – są skrajnie niedemokratyczni i łamią prawa człowieka.
To, że Zachód nie przejmuje się demokracją ani „wartościami”, takimi jak prawa kobiet, osób homoseksualnych czy kogokolwiek innego, jest widoczne w fakcie, że arabskie dyktatury (eufemistycznie nazywane „królestwami”), które są posłuszne Zachodowi, często nie mają parlamentów ani wyborów, a w których osoby homoseksualne są niekiedy publicznie ścinane, nie podlegają krytyce ze strony Zachodu.
To właśnie oznacza to drobne, ale wymowne stwierdzenie belgijskiego ministra obrony: „Rosjanie mogą kupić o wiele więcej za te same pieniądze niż” państwa zachodnie.
Zachód jest w stanie wojny z Rosją
Odpowiedź ministra nie zakończyła się cytatem zamieszczonym powyżej. To, co nastąpiło, było interesujące, jak pokazuje dalsza część jego odpowiedzi i następujące po niej pytania:
Francken: Ludzie, którzy twierdzą, że nie powinniśmy bać się Rosjan, są w błędzie. Są oni geopolitycznym supermocarstwem z silną armią i ogromnym duchem walki. Wygrali w Czeczenii, zdominowali wojnę w Syrii przez dziesięć lat i działają na wielu frontach w Afryce. Europa nie ma nawet centralnego dowództwa. Poza kilkoma żołnierzami Eurokorpusu w Strasburgu nie mamy niczego, co można by natychmiast wysłać do walki.
Pytanie: Ale Rosjanie nie przebijają się na Ukrainie.
Francken: Bo walczą z całym Zachodem! Ukraińcy walczą naszą bronią, amunicją i pieniędzmi. W przeciwnym razie byliby już dawno zaskoczeni.
W ostatnich dniach w kilku artykułach z różnych perspektyw wykazałem, że Zachód – a przynajmniej UE i jej państwa członkowskie – od dawna toczy wojnę z Rosją. Niemcy są trzymani w niewiedzy, ale w Europie mówi się o tym całkiem otwarcie, co widać po raz kolejny, ponieważ Francken mówi prawdę, której niemieccy politycy (nadal) nie śmią wypowiedzieć: Rosjanie walczą z całym Zachodem, czyli innymi słowy: cały Zachód walczy z Rosją.
I to nie ma być udział w wojnie?
Oczywiście, że tak. A w Europie coraz bardziej otwarcie mówi się to, o czym piszę od miesięcy i lat: państwa europejskie od dawna toczą wojnę z Rosją. Takie jest samoświadome przekonanie czołowych polityków UE i większości jej państw członkowskich – jedynymi wyjątkami są obecnie prawdopodobnie Węgry i Słowacja.
Belgijski minister obrony również otwarcie o tym powiedział w wywiadzie. Zapytany, jak rozwinie się wojna na Ukrainie, odpowiedział:
Francken: Nie widzę jeszcze realistycznej drogi do pokoju. Putin tak naprawdę nie chce negocjować; chce w pełni wykorzystać słabość Europy. Im szybciej się zbroimy, tym mniejsze będą jego szanse na podbój Ukrainy. Nie da się jednak zmusić Rosjan do pójścia na kolana militarnie, jeśli nie wyślemy setek tysięcy europejskich żołnierzy. Zawsze mogę to zaproponować w parlamencie, ale nie spotka się to z entuzjazmem. Musimy spróbować złamać Rosję gospodarczo. Udało się to już trzykrotnie w ciągu ostatnich stu lat. Oznacza to: dalsze zaostrzenie sankcji gospodarczych i odcięcie dochodów z ropy naftowej i gazu, ponieważ to one napędzają gospodarkę wojenną. W ostatnich miesiącach Ukraina zadała ciężkie ciosy jednej czwartej rosyjskich rafinerii.
Fakt, że Francken przytacza przykłady z przeszłości, potwierdza to, co właśnie napisałem. Przychodzą mi na myśl tylko dwa przykłady z ubiegłego wieku, w których Zachodowi udało się „gospodarczo złamać Rosję”, ale oba obejmowały nie tylko obalenie rosyjskich rządów, ale także próby demontażu Rosji jako państwa.
Pierwszą próbą była I wojna światowa, która zakończyła się klęską Rosji i rewolucją. Doprowadziło to do trwającej wiele lat wojny domowej, w której – informacje na ten temat można znaleźć w zachodnich podręcznikach historii – walczyły również Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i inne państwa zachodnie. Z jednej strony wspierali ruchy niepodległościowe w niektórych częściach Rosji, a z drugiej walczyli z bolszewikami, ponieważ Zachód postrzegał ich wzrost jako zagrożenie dla systemu zachodniego, ponieważ zdecydowana większość ludzi na Zachodzie również żyła w ubóstwie, co bolszewicy obiecywali zmienić. Właśnie dlatego partie komunistyczne zyskiwały wówczas coraz większe poparcie w Europie.
Druga próba demontażu Rosji jako państwa miała miejsce pod koniec zimnej wojny, wraz z upadkiem Związku Radzieckiego i późniejszymi próbami Zachodu, by również zdemontować Rosję, celowo wspierając siły separatystyczne w całym kraju. Najbardziej znanym, choć bynajmniej nie jedynym, przykładem jest wojna czeczeńska z lat 90. XX wieku.
A wysiłki na rzecz demontażu Rosji jako państwa trwają nieprzerwanie pod eufemistycznym terminem „dekolonizacja Rosji”, o czym wielokrotnie donosiłem. Nawet belgijski minister obrony mówi o tym całkiem otwarcie.
Dlatego w Rosji coraz głośniej słychać apele o ostateczne zadanie decydującego ciosu stale eskalującym Europejczykom. Niektórzy wzywają nawet do prewencyjnego zrzucenia taktycznej (tj. „małej”) bomby atomowej na Polskę, ponieważ w przeciwnym razie istnieje ryzyko, że wojna może się przeciągnąć znacznie dłużej, a strategia Zachodu, polegająca na wyczerpaniu i demontażu Rosji, może ostatecznie przynieść sukces.
Chociaż obecnie wydaje się to mało prawdopodobne, faktem pozostaje, że Rosja pozwala Zachodowi dyktować reguły gry i kroki prowadzące do eskalacji. Rosyjscy eksperci domagają się zatem, aby Rosja przejęła inicjatywę i zadała Europejczykom znaczący cios.
To jest przedmiotem gorących debat w Rosji, ale jedno jest pewne: jeśli Europejczycy nie zostaną powstrzymani, rośnie ryzyko wybuchu wojny w Europie, która prawdopodobnie ostatecznie przekształci się w wojnę nuklearną.
To jest obecnie przedmiotem gorących debat w Rosji. Belgijski minister Francken – i to jest znamienne – w zasadzie otwarcie mówi, że Zachód stoi za ukraińskimi atakami na rosyjskie rafinerie, jednocześnie opisując to jako cel Zachodu, jakim jest odcięcie rosyjskich dochodów z ropy i gazu, a następnie chwali – niemal z dumą – ukraińskie ataki na rosyjskie rafinerie.
Ale Zachód nie jest stroną wojującą?
Czerwone linie
Nawiasem mówiąc, w swoim wywiadzie belgijski minister Francken potwierdza argumenty rosyjskich ekspertów, którzy wzywają do prewencyjnego użycia bomby atomowej przeciwko Europie, ponieważ zapytano go:
Pytanie: Trump rozważa również dostarczenie amerykańskich pocisków Tomahawk na koszt Europy. Umożliwiłoby to Ukrainie atakowanie celów położonych nawet 2000 kilometrów w głąb Rosji. Kreml ostrzega przed „dramatycznym punktem zwrotnym”.
Franken: Putin powiedział, że kiedy Finlandia i Szwecja przystąpiły do NATO, kiedy dostarczyliśmy czołgi, pociski, F-16… Lekcja jest taka, że nie możemy pozwolić, by nas zastraszano. Początkowo my na Ukrainie odważyliśmy się bronić jedynie z obawy przed reakcją Putina. Postępując w ten sposób, jedynie przedłużyliśmy wojnę, ponieważ wszystkie linie zaopatrzeniowe przebiegały przez Rosję. Trzeba ich zaatakować, co w końcu robimy. To również było dla Putina czerwoną linią, ale co zrobił? Nic. Wie: jeśli użyję broni jądrowej, zmiotą Moskwę z mapy. Wtedy koniec świata jest bliski.
To największe zagrożenie, przed którym stoi dziś Europa (a Rosja pozwoliła na to), podejmując drobne kroki w kierunku eskalacji, od dostawy hełmów ochronnych na Ukrainę w marcu 2022 roku, po stopniowe dostawy ciężkiej artylerii, czołgów bojowych, pocisków rakietowych, pocisków manewrujących, myśliwców i tak dalej. Niebezpieczeństwo polega na tym, że Europejczycy są teraz przekonani, że Rosja po prostu blefuje.
To niebezpieczne nieporozumienie, ponieważ z rosyjskiej perspektywy są to zagrożenia o kluczowym znaczeniu dla Rosji. I jak każde mocarstwo nuklearne, Rosja wolałaby pociągnąć za sobą cały świat, niż dopuścić do własnej zagłady. Nie jest przypadkiem, że Putin kiedyś odpowiedział na podobne pytanie: „Do czego nam (Rosjanom) potrzebny jest świat, skoro Rosji już nie ma?”
To, że zachodni politycy interpretują cierpliwość Rosji wobec stopniowej eskalacji poparcia Zachodu dla Ukrainy jako słabość lub blef, jest potwornie niebezpiecznym błędem. Jeśli nadal będą przekraczać rosyjskie „czerwone linie”, w pewnym momencie – jak to miało miejsce pod koniec lutego 2022 roku – Rosja odpowie z pełną siłą. Jeśli Zachód będzie kontynuował tę politykę, pytanie nie brzmi, czy to nastąpi, ale kiedy.
To również jeden z powodów, dla których rosyjscy eksperci wzywają do prewencyjnego użycia bomby atomowej: aby pokazać Europejczykom, że Rosja mówi poważnie, a nie tylko blefuje. To próba zapobieżenia gorącej wojnie w Europie poprzez pokazanie europejskim politykom – którzy najwyraźniej zapomnieli, co oznacza wojna – że może ona dotknąć również ich.
Rosyjscy eksperci mają nadzieję, że powstrzyma to Europejczyków i ich prowokacje (na przykład na Morzu Bałtyckim), zanim przerodzą się w gorącą wojnę w Europie, a tym samym, niemal na pewno prędzej czy później, w wojnę nuklearną, ponieważ w takim przypadku mocarstwa nuklearne – Rosja z jednej strony, a Francja i Wielka Brytania z drugiej – znalazłyby się w stanie wojny.
Wojna nuklearna
Fakt, że Europejczycy najwyraźniej wierzą, że mogą prowadzić wojnę z Rosją na Ukrainie i bezkarnie popierać ataki na cele w Rosji, widać w poniższym fragmencie wywiadu:
Pytanie: Nie obawia się Pan, że Putin kiedykolwiek wyśle do Brukseli rakietę bezatomową?
Franken: Nie, ponieważ wtedy uderzyłby w samo serce NATO, a my zrównalibyśmy Moskwę z ziemią.
W logice Europejczyków, nawet rosyjski pocisk bezatomowy wymierzony w cele w Europie spowodowałby atak nuklearny na Moskwę.
Ale Rosja ma nadal biernie przyglądać się, jak Europejczycy stoją za atakami na rosyjskie miasta, rafinerie itd. – i teraz otwarcie się do tego przyznają? Czy naprawdę wierzą, że Rosja nigdy nie zareaguje?
Kwestia NATO
W Europie politycy wciąż wierzą w NATO. Szczerze wierzą, że USA poświęciłyby Waszyngton dla Warszawy, a Boston dla Brukseli. Rząd gruziński wierzył w to w 2008 roku, a rząd w Kijowie w 2022 roku. Ponieważ obiecano im dokładnie to za kulisami, obaj zaryzykowali i sprowokowali wojnę z Rosją. Skutki są powszechnie znane.
Ale Europejczycy naprawdę wierzą, że to samo nie spotkałoby ich, gdyby sprowokowali gorącą wojnę z Rosją, jak pokazuje ten fragment wywiadu:
Pytanie: Czy jest pan pewien, że Trump uszanuje Artykuł 5 NATO?
Franken: Oczywiście. (Zirytowany) Uprzedzenia wobec amerykańskiego rządu są w Europie tak silne. Niewiarygodne. Dlaczego miałby nie uszanować?
Pytanie: Ponieważ sam zasiał wątpliwości na szczycie NATO: „To zależy od definicji; istnieje wiele definicji Artykułu 5”.
Franken: Och, prezydent Trump często wygłasza takie dziwne dygresje. Trzeba je przejrzeć. Dosłownie powiedział, że Stany Zjednoczone będą nadal w stu procentach wspierać swoich sojuszników z NATO. Pocisk manewrujący w Brukseli? To dziecinna igraszka, niezależnie od definicji. Putin też tego nie zrobi. Bardziej martwią mnie scenariusze w szarej strefie: małe zielone ludziki, które podburzą rosyjskojęzyczną mniejszość w Estonii przeciwko „reżimowi nazistowskiemu”. Nim się obejrzą, anektują część Estonii.
Belgijski minister obrony najwyraźniej nie przeczytał artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, ponieważ fakt, że istnieje „wiele definicji artykułu 5”, nie był „dziwactwem” Trumpa, ale raczej bardzo ostrożnym sformułowaniem nieprzyjemnej dla Europejczyków prawdy. A prawda ta brzmi: artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego nie zobowiązuje państw członkowskich NATO do żadnych działań.
Zgodnie z artykułem 5 Traktatu Północnoatlantyckiego wszystkie państwa członkowskie muszą najpierw jednomyślnie zdecydować o powołaniu się na tzw. klauzulę o obronie zbiorowej; dopiero wtedy artykuł 5 wchodzi w życie. Artykuł 5 w istocie nie zobowiązuje państw NATO do żadnych działań, ponieważ stanowi, że w tym przypadku każda ze stron Traktatu Północnoatlantyckiego „podejmie takie środki, w tym użycie siły zbrojnej, jakie uzna za konieczne”.
Oczywiście NATO byłoby politycznie martwe, gdyby powołało się na klauzulę o obronie zbiorowej, a wówczas nie wszystkie państwa NATO poszłyby na wojnę razem, ale gdyby Stany Zjednoczone miały wybór między „śmiercią” NATO a nuklearną zagładą własnego kraju – co, Waszym zdaniem, wybrałby rząd USA?
Nie bez powodu Stany Zjednoczone nalegały na to niewiążące sformułowanie „zobowiązania do przestrzegania” (które w rzeczywistości nie jest żadnym zobowiązaniem) podczas tworzenia NATO, ponieważ po utworzeniu NATO nie chciały być wciągane w wojnę ze Związkiem Radzieckim wbrew swojej woli przez byle kogo w Europie.
Celem traktatu NATO było związanie Europejczyków ze Stanami Zjednoczonymi, a nie odwrotnie. Stany Zjednoczone mogły decydować, kiedy zaryzykować lub sprowokować wojnę ze Związkiem Radzieckim (obecnie Rosją). Ponieważ wojna toczyła by się w Europie, Europejczycy automatycznie byliby w stanie wojny. Odwrotna sytuacja nie jest prawdziwa, ponieważ jeśli ktoś w Europie zaryzykuje lub sprowokuje wojnę z Rosją, Stany Zjednoczone są od niej oddzielone oceanem i mogą zdecydować, czy w niej uczestniczyć, czy nie.
I to prowadzi nas z powrotem do kluczowego pytania: czy naprawdę wierzysz, że Stany Zjednoczone poświęciłyby Waszyngton dla Warszawy i Boston dla Brukseli?
Belgijski minister obrony tak uważa. Podobnie jak inni podżegacze wojenni w Europie.
Samobójczy pakt Europy: dług, gospodarka wojenna i kult klimatyczny
Tomasz Kolbe
Tomasz Kolbe
Czwartkowy szczyt UE w Brukseli koncentrował się przede wszystkim na kwestiach bezpieczeństwa. Mówiąc wprost: Ukraina musi jakoś przekształcić przegraną wojnę z Rosją w zwycięstwo, a UE musi osiągnąć gotowość militarną do 2030 roku. Fakt, że będzie to możliwe tylko przy funkcjonującej gospodarce, najwyraźniej jeszcze nie dotarł do brukselskiej potęgi. Zamiast tego przygotowują oni znaczącą „liberalizację” fiskalną, która da biurokracji solidne wsparcie.
Kiedy kanclerz Friedrich Merz udał się do Brukseli na szczyt UE, jego ostra retoryka na temat biurokratyzacji UE była tuż za nim. „Pozwólcie, że powiem to bardzo obrazowo: musimy włożyć zębatkę w koło brukselskiej machiny, żeby to powstrzymać” – oświadczył Merz we wrześniu na konferencji Stowarzyszenia Małych i Średnich Przedsiębiorstw – i przez chwilę odegrał rolę kogoś, kto rozumie obawy właścicieli małych firm.
Pusty teatr medialny
Biorąc pod uwagę obecną kafkowską presję biurokratyczną, Merz prawdopodobnie będzie częściej uciekać się do tego rodzaju slangu klasy średniej w nadchodzących miesiącach – gdy tylko skargi ze strony przemysłu staną się głośniejsze, a żądania zakończenia bezsensownego nękania regulacyjnego przebiją się do świadomości społecznej.
Nikt jednak nie powinien oczekiwać poważnych reform. Przykład zmiany nazwy „dochodu obywatelskiego” na „podstawowe zabezpieczenie społeczne” bez żadnych zmian strukturalnych pokazuje, że polityka niemieckiego rządu sprowadza się do medialnego spektaklu, mającego na celu zyskanie czasu na obronę brukselskiego kursu ekosocjalistycznego za wszelką cenę.
Szczyt to potwierdził: niektóre „minireformy” są dozwolone, aby złagodzić presję – ale fundamentalna linia pozostaje nienaruszalna. Do 2040 roku UE musi osiągnąć neutralność klimatyczną produkcji, niezależnie od kosztów – albo poprzez radykalny degrowth, jak w Niemczech, albo poprzez zakup ulg w emisji CO₂ gdzie indziej. Dopóki równowaga klimatyczna jest prawidłowa, wszystko inne jest nieistotne.
Lojalny uczeń klimatu
Pomimo ostrej retoryki, Merz pozostaje lojalnym zwolennikiem brukselskiej polityki regulacyjnej i klimatycznej. Wraz z 19 innymi europejskimi przywódcami przedstawił kompleksową propozycję reformy mającą na celu wzmocnienie konkurencyjności UE. W liście do przewodniczącego Rady UE António Costy wezwali Komisję do dokonania przeglądu wszystkich przepisów do końca roku, wyeliminowania przestarzałych i zbędnych regulacji oraz ograniczenia nowych przepisów do „absolutnego minimum”.
To retoryczna walka z cieniem. Ostre słowa o regulacyjnym szaleństwie – i nic z tego. W najlepszym razie krytyków uspokajają dotacje. To najstarszy trik UE: dzisiejsze dotacje finansowane kredytem tłumią opór i przenoszą cenę – inflację i wyższe podatki – na przyszłość.
Mistrz ukrywania przyczyn i skutków
Bruksela jest światowym mistrzem w zaciemnianiu związku przyczynowo-skutkowego.
W rzeczywistości UE przygotowuje już potężny budżet w wysokości 2 bilionów euro, którego uruchomienie planowane jest na 2028 rok – z zielonymi dotacjami i nową machiną wojenną, wszystko centralnie koordynowane i osadzone w krajowych biurokracjach. W przypadku Niemiec, fala zadłużenia z Brukseli będzie uzupełniana o kolejne 50 miliardów euro rocznie z „funduszy specjalnych”. Do rozłożenia tego szoku kredytowego potrzebne będą tysiące nowych agencji rządowych.
Kanclerz woli nie wspominać, że nieuchronnie doprowadzi to do ogromnej inflacji i dalszych podwyżek podatków. Nastroje wśród społeczeństwa są już… powiedzmy: napięte. Nie ma potrzeby dolewać oliwy do ognia.
Gospodarka wojenna = więcej biurokracji
Budowa europejskiej gospodarki wojennej – z Niemcami jako siłą napędową – jeszcze bardziej rozdmucha aparat państwowy. Sektory obronny i zielony tworzą razem potężny program zubożenia europejskiej klasy średniej, która jest dojona bezczelniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Rosnące podatki od CO₂, obowiązujący w całej UE podatek od tworzyw sztucznych, wyższe stawki podatkowe dla przedsiębiorstw, gwałtownie rosnące koszty pracy – budowa unijnego superpaństwa i finansowanie jego ambicji klimatycznych to kosztowne przedsięwzięcie.
Niemieckie firmy duszą się pod naporem nowych przepisów UE. Według badania Bundesbanku, bezpośrednie koszty samej biurokracji wynoszą około 70 miliardów euro rocznie.
Obciążenie biurokratyczne stale rośnie
Jeśli kanclerz Merz chce teraz ograniczyć biurokrację i zmniejszyć liczbę pracowników służby cywilnej o 8% – po zatrudnieniu 50 000 nowych urzędników w ciągu zaledwie 12 miesięcy – a jednocześnie zmniejszyć obciążenie biurokratyczne o jedną czwartą… oznacza to w zasadzie jedno: ideologia zielonych socjalistów musiałaby zostać poważnie ograniczona.
Szczyt jasno pokazał jednak jedno: choć świadomość powoli rośnie w mocno dotkniętych gospodarkach Niemiec, Włoch i Francji, kwestia klimatu pozostaje nienaruszalna. Zerowa emisja netto pozostaje – niezależnie od tego, czy celem jest 2040, czy 2045 rok. Ustępstwa? Sztuczka, która redystrybuuje obciążenia bez zmiany fundamentów politycznych.
Prywatyzacja biurokracji państwowej
Jak bardzo ta ideologiczna kontrola jest oderwana od rzeczywistości ekonomicznej, pokazują nowe dane z rynku pracy. W ciągu ostatnich trzech lat regulacje te „stworzyły” 325 000 nowych miejsc pracy w średnich przedsiębiorstwach. Prasa świętuje to jako sukces na rynku pracy.
Ale te agencje to po prostu zlecona na zewnątrz biurokracja rządowa – finansowana przez firmy i klientów. Niczego nie produkują, niczego nie ulepszają i nie odpowiadają na żaden popyt rynkowy. Są barierami – nowymi centrami kosztów narzuconymi przez rozprzestrzeniający się system regulacyjny.
Przyspiesza się exodus przemysłowy
Konsekwencje są oczywiste. Niedawne badanie przeprowadzone wśród 240 dyrektorów branż energochłonnych, takich jak hutnictwo i przemysł chemiczny, pokazuje, że 31% dużych firm w Niemczech przenosi produkcję za granicę. Kolejne 42% opóźnia inwestycje lub przenosi je do innych lokalizacji w Europie.
Ceny energii, nadmierne regulacje i rosnąca presja handlowa ze strony Stanów Zjednoczonych przyspieszają deindustrializację Niemiec, pogłębianą przez biurokrację, która rozmnaża się niczym bakterie w szalce Petriego.
Jednak ani prezesi firm, ani związki zawodowe nie odważą się kwestionować groteskowego programu klimatycznego UE. Brukselska krucjata klimatyczna coraz bardziej przypomina sekciarski spisek przeciwko racjonalności i logice ekonomicznej.
Rozwiązanie już istnieje – bezpośrednio od byłego prezesa EBC, Mario Draghiego: większy dług, kolejny megaprogram o wartości 800 miliardów euro na „zwiększenie produktywności” – co oznacza większą centralizację kontroli w Brukseli. Dodaj ideologię klimatyczną i gospodarkę wojenną – a przepis na przyszłość UE będzie gotowy.
Biurokracja klimatyczna: Ostatni bastion władzy
Dla Ursuli von der Leyen i jej Komisji polityka klimatyczna ma kluczowe znaczenie. Przez lata Bruksela zbudowała biurokrację, napędzaną subsydiami, która rozszerza swoją władzę wprost proporcjonalnie do ingerencji regulacyjnej w gospodarkę.
Gdziekolwiek „inspektor ds. zgodności z przepisami klimatycznymi” składa raporty na temat unijnych przepisów dotyczących wylesiania, Bruksela czai się nieopodal.
„Ubi Bruksela, ibi Imperium.”
Nawet amerykańscy giganci technologiczni odkrywają europejski aparat cenzury, obierając za cel platformy takie jak X i Google, aby przejąć kontrolę nad narracją publiczną i uciszyć krytykę rosnących wpływów Brukseli i nieudanego programu transformacji.
Otwarta debata na temat nieudanego projektu Zielonych Regulacji? Absolutnie zabroniona. Cała struktura władzy brukselskiej biurokracji opiera się na panice związanej z CO₂. Jeśli ta panika zginie, Bruksela zginie wraz z nią – i oni o tym wiedzą.
*
O autorze: Thomas Kolbe, urodzony w 1978 roku w Neuss w Niemczech, jest absolwentem ekonomii. Od ponad 25 lat pracuje jako dziennikarz i producent medialny dla klientów z różnych branż i stowarzyszeń biznesowych. Jako publicysta koncentruje się na procesach gospodarczych i obserwuje rozwój sytuacji geopolitycznej z perspektywy rynków kapitałowych. W swoich publikacjach kieruje się filozofią jednostki i jej prawa do samostanowienia.
Zaledwie kilka lat temu wielką obietnicą Europy była jedno: „spójność”. Spójność była magicznym słowem. Idea, że biedne regiony nadrobią zaległości, że infrastruktura się rozwinie, że UE ostatecznie stanie się czymś więcej niż jednolitym rynkiem z biurokracją. Ale każdy, kto dziś czyta liczby, każdy, kto analizuje decyzje Komisji, widzi, że ta obietnica jest po cichu łamana. Nowym celem Europy nie jest już postęp społeczny, ale siła militarna. Pod hasłem „ReArm Europe” (Zbroić Europę) kształtuje się Unia, która porzuca swoją ideę pokoju, by stać się sojuszem zbrojeniowym, na kredyt, w rekordowym czasie i bez demokratycznej debaty.
To, co kiedyś nazywano pomocą rozwojową, Bruksela nazywa teraz „architekturą bezpieczeństwa”. A kwoty, które są przerzucane, są ogromne. Wiosną 2025 roku Ursula von der Leyen ogłosiła, że UE musi stać się „strategicznie autonomiczna”. Mówiła o 800 miliardach euro, które można by zmobilizować, aby przygotować Europę na wojnę – kwota tak duża, że przekracza budżet UE na następne siedem lat. Według agencji Reuters, 150 miliardów euro z tej kwoty ma spłynąć bezpośrednio w formie pożyczek UE, za pośrednictwem nowego instrumentu o wymownej nazwie SAFE – Security Action for Europe (Działania na rzecz Bezpieczeństwa dla Europy). Ten dług będzie spłacany przez okres do 45 lat. Spłacą go ci, którzy wciąż wierzą, że UE jest „projektem pokojowym”.
Retoryka jest sprytna. Mówią o gotowości obronnej, odstraszaniu i odpowiedzialności.
Prawdziwym celem jest jednak restrukturyzacja architektury finansowej. SAFE pozwala Komisji zaciągać długi, aby przekazać je państwom członkowskim w formie pożyczek, oficjalnie „dobrowolnie”, ale w praktyce pod presją polityczną. Ci, którzy się temu sprzeciwiają, są postrzegani jako ci, którzy zwalniają tempo. Ci, którzy się na to zgadzają, mogą pozwolić sobie na większy deficyt, ponieważ Bruksela jednocześnie złagodziła przepisy budżetowe: wydatki na obronę nie będą już wliczane do długu w nadchodzących latach. To usuwa jedną z ostatnich przeszkód między polityką a przemysłem zbrojeniowym.
Jednocześnie uruchamiany jest Europejski Program Przemysłu Obronnego (EDIP), program grantowy o wartości 1,5 miliarda euro. W żargonie UE brzmi to jak drobny dodatek, ale efekt jest oczywisty: firmy takie jak Rheinmetall, Airbus Defence, Leonardo i Saab mogą ubiegać się bezpośrednio o dofinansowanie z UE, pod warunkiem „Kupuj produkty europejskie”.
Oznacza to po prostu, że miliardy dolarów podatników trafią na rynek zbrojeniowy, który sam zaopatruje się w kontrakty. Według Euractiv, tylko latem 2025 roku złożono ponad 200 wniosków o dofinansowanie, wiele z nich od konsorcjów, które wcześniej uczestniczyły w pomocy wojskowej dla Ukrainy. Koło się zamyka.
Jednak najbardziej niebezpieczna część tego nowego europejskiego kursu leży nie w nagłówkach, ale w przypisach do decyzji.
Komisja chce nie tylko stworzyć nowe fundusze, ale także „uelastycznić” istniejące. Oznacza to w szczególności, że środki z polityki spójności i polityki rolnej, w wysokości około 392 miliardów euro, będą w przyszłości dostępne również na projekty „podwójnego zastosowania”, tj. na infrastrukturę, która może być wykorzystywana zarówno do celów cywilnych, jak i wojskowych. Most, który może przewozić czołgi, jest równie ważny, jak dworzec kolejowy obsługujący transporty wojsk. Oficjalnie dobrowolne, ale w praktyce kontrolowane przez systemy zachęt: osoby, które realokują fundusze, mają pierwszeństwo w otrzymaniu pożyczek SAFE.
W ten sposób niszczona jest europejska tkanka społeczna. Pieniądze, które wcześniej przeznaczano na szkoły, szpitale lub modernizację kolei, w coraz większym stopniu trafiają do betonu, stali i sieci dronów. Komisja Europejska argumentuje, że należy promować „odporność”. Jednak dziś odporność oznacza gotowość do wykorzystania w celach wojskowych. Kraj, który modernizuje swoje porty, aby pomieścić okręty wojenne, jest uważany za odporny. Kraj, który inwestuje w edukację, jest uważany za marzyciela.
Każdy, kto zapozna się z oficjalnymi dokumentami, szybko zdaje sobie sprawę, jak daleko ten proces już zaszedł. Wewnętrzny dokument Dyrekcji Generalnej ds. Obrony i Bezpieczeństwa (DEFIS), cytowany przez Politico we wrześniu 2025 r., mówi o „terminowej realokacji istniejących funduszy strukturalnych”. Do 2027 r. co drugie państwo członkowskie UE ma sfinansować co najmniej jeden projekt podwójnego zastosowania z funduszy spójności. To już nie jest propozycja, to linia polityczna. I jest ona wdrażana, ponieważ prawie nikt się temu nie sprzeciwia. W mediach krajowych tematy te schodzą co najwyżej na margines. Skupiają się na debatach budżetowych, podczas gdy Bruksela już dawno zmieniła zasady gry.
Co w tym podstępne: ta restrukturyzacja odbywa się pod hasłem pokoju. Von der Leyen mówi o „ochronie europejskiego stylu życia”. Ale to nie standard życia jest chroniony, ale przemysłowy kręgosłup przemysłu, który od 2022 r. jest żyłą złota.
Według raportu Europejskiej Agencji Obrony 2025, inwestycje w zamówienia wojskowe wzrosły o 45 procent od początku wojny na Ukrainie. Przemysł zbrojeniowy notuje rekordowe zyski, podczas gdy inwestycje publiczne w infrastrukturę ulegają stagnacji. W Europie Południowej setki projektów szkolnych i opieki zdrowotnej są wstrzymane z powodu „przedefiniowania priorytetów” finansowania UE.
Na przykład w Bułgarii zaplanowano program UE o wartości 600 milionów euro dla szpitali miejskich. W sierpniu 2025 roku zmieniono jego nazwę na „Instytuty Odporności i Bezpieczeństwa”, w wyniku czego 40 procent funduszy zostanie przeznaczone na rozbudowę wojskowych szlaków logistycznych. Oficjalnie ma to zapewnić „gotowość medyczną”. W rzeczywistości ma to wzmocnić szlaki transportowe NATO. Nie są to odosobnione przypadki. Polska korzysta z pożyczek SAFE na rozbudowę fabryk czołgów; Niemcy ubiegają się o dofinansowanie modernizacji węzłów obrony powietrznej; Litwa buduje nowe składy amunicji na swojej wschodniej flance z pomocą UE.
Komisja nazywa to „spójnością poprzez bezpieczeństwo”. Ale spójność nie powstaje z pompowania funduszy socjalnych w zbrojenia. Spójność powstaje, gdy ludzie czują, że przynależą do tej Unii. Zamiast tego, rośnie dystans. Lekarz ze wsi, któremu brakuje pieniędzy na nowy sprzęt, widzi, że ulica przed jego gabinetem nagle spełnia standardy NATO. Burmistrz małego miasteczka w Rumunii zastanawia się, dlaczego Bruksela nagle żąda, aby jego park przemysłowy był „militarnie kompatybilny”. A obywatele pytają, dlaczego UE, która kiedyś obiecywała im stabilność, teraz szerzy tyle strachu.
Ten strach jest częścią systemu. Ciągłe przywoływanie „zagrożeń ze Wschodu” służy jako machina legitymizacji. Wszelkie wątpliwości zwalczane są moralnością. Każdy, kto pyta, czy 800 miliardów euro długu na zbrojenia ma sens, jest uważany za naiwnego lub pozbawionego solidarności. Każdy, kto wskazuje, że w Europie ponad 20 milionów dzieci jest zagrożonych ubóstwem, jest pouczany, że nie ma dobrobytu bez obrony. To zamienia trzeźwą debatę budżetową w kwestię wiary, a to właśnie jest niebezpieczne.
Ponieważ Europa, zbrojąc się, słabnie. Nowe programy dłużne są zaprojektowane tak, aby przetrwać dekady. Pożyczki SAFE są udzielane na okres od 30 do 45 lat. Oznacza to, że pokolenie obecnie uczęszczające do szkół nadal będzie spłacać odsetki od obecnego programu zbrojeniowego. Ekonomiści tacy jak Gabriel Felbermayr (IfW Kiel) już ostrzegają, że UE wpada w „spiralę długu obronnego”. Problem: ten dług nie generuje produktywnego zwrotu. Czołgi to nie inwestycja; to materiały eksploatacyjne. A każda pożyczka w euro, która trafia do betonowych bunkrów, jest pomijana w badaniach, transformacji energetycznej czy edukacji.
Do tego dochodzi problem demokratyczny. Ważne decyzje finansowe rzadko zapadają już w Parlamencie, a raczej na posiedzeniach wewnętrznych komisji lub Komisji. Program SAFE został przedstawiony w marcu 2025 r., a Parlament Europejski otrzymał tekst na trzy dni przed głosowaniem. Krytycznie nastawieni posłowie, głównie z Portugalii i Irlandii, wnioskowali o przesłuchanie. Wniosek został odrzucony. Jako powód podano „presję czasową związaną z sytuacją bezpieczeństwa”. Tak powstają prawa, które wydają miliardy bez żadnej realnej debaty. Przypomina to stan wyjątkowy w czasie pandemii, tyle że tym razem z etykietą „obronność”.
Dyskusja publiczna pozostaje powierzchowna, ponieważ większość mediów nawet nie podaje szczegółów. Kto czyta załączniki do rezolucji budżetowych? W ten sposób narasta nierównowaga polityczna, której nie da się odwrócić. Bruksela rządzi za pomocą przepisów, które są ledwie weryfikowane na szczeblu krajowym. Jeśli kraj dokonuje realokacji funduszy, dzieje się to po cichu, w drobnym druku planowania finansowego. A jeśli coś pójdzie nie tak, nikt nie poniesie odpowiedzialności.
Istnieją jednak alternatywy. Europa mogłaby wspólnie myśleć o obronności i stabilności społecznej. Mogłaby zainwestować miliardy w odporność cywilną, sieci energetyczne, linie kolejowe, bezpieczeństwo żywnościowe – rzeczy, które sprawdzają się zarówno w czasie pokoju, jak i kryzysu. Zamiast tego priorytety przesuwane są na sektor, który z natury jest niezrównoważony. Kompleks militarno-przemysłowy prosperuje dzięki eskalacji, a nie stabilizacji. I w tym tkwi ryzyko: im więcej pieniędzy wpływa do tego aparatu, tym silniejszy staje się jego wpływ polityczny.
Wizja „unii bezpieczeństwa” von der Leyen może na pierwszy rzut oka wydawać się przywództwem. W rzeczywistości jest to przyznanie się do politycznej bezradności. Ci, którzy nie mają już narracji społecznej, uciekają się do zbrojeń. Ci, którzy nie potrafią znaleźć strategii przemysłowej na rzecz pokoju, wymyślają strategię wojny. Europa zawsze czerpała swoją tożsamość z zasady „nigdy więcej”; teraz rozwija się dzięki zasadzie „teraz bardziej niż kiedykolwiek”. To niebezpieczny zwrot, ponieważ podważa fundament Unii: zaufanie.
Tego rozwoju nie da się ująć w jednym haśle.
To zbyt podstępne, zbyt sprytnie opakowane. Ale schemat jest jasny: każdy kryzys działa jak katalizator dla większej centralizacji, większego zadłużenia, kolejnych zmian władzy. Najpierw był koronawirus, potem energia, teraz bezpieczeństwo. Przesłanie zawsze brzmi: „Tym razem musimy działać szybko”. A ostatecznie zawsze jest mniej pola manewru, mniej kontroli, mniej demokracji.
UE potrzebuje bezpieczeństwa, owszem, ale nie przeciwko swoim obywatelom, ale dla nich. Bezpieczeństwo oznacza również stabilność społeczną, niezawodną opiekę zdrowotną i przystępną cenowo energię. Ale to wszystko się zawali, gdy Komisja zainwestuje miliardy w broń. Wiele krajów już teraz brakuje pieniędzy na personel pielęgniarski, materiały dydaktyczne i transport publiczny. Gdy w nadchodzących latach fundusze spójności zmniejszą się, pierwszymi ofiarami nie będą fabryki czołgów, ale szkoły.
Być może to jest moment, w którym Europa musi podjąć decyzję. Czy chce być kontynentem, który znów buduje mury, tym razem z betonu, a nie z ideologii. Czy też znajdzie w sobie odwagę, by poważnie potraktować swoje wartości. Pokój nigdy nie był tani, ale zawsze był tańszy niż wojna. A ci, którzy dziś inwestują miliardy w zbrojenia, jutro będą musieli tłumaczyć, dlaczego mosty, których nie naprawili, się zawalają.
Günther Burbach
Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
Wczesnym rankiem 20 i 21 października 2025 r. w Unii Europejskiej niemal jednocześnie doszło do dwóch poważnych aktów sabotażu: Eksplozje spowodowały poważne zniszczenia w rafineriach ropy naftowej na Węgrzech i w Rumunii. Na Węgrzech eksplodowała rafineria MOL w Százhalombatta, która przetwarza głównie rosyjską ropę naftową – rzadki wyjątek w UE, gdzie większość krajów znacznie ograniczyła import z Rosji od czasu inwazji na Ukrainę w 2022 r. W Rumunii eksplodowała rafineria Petrotel-Łukoil w Ploeszti, spółka zależna rosyjskiej firmy Łukoil.
W ataku w Rumunii zginęła co najmniej jedna osoba, a na Węgrzech wybuchł duży pożar, który udało się opanować bez ofiar. Rafineria MOL potwierdziła, że pożary są pod kontrolą, a przyczyna jest badana. Premier Węgier Viktor Orbán zapewnił ludność, że dostawy paliwa do kraju są bezpieczne.
Te dwie rafinerie mają szczególne znaczenie polityczne, ponieważ przetwarzają rosyjską ropę naftową – praktykę, która jest postrzegana, zwłaszcza na sąsiedniej Ukrainie, ale nie tylko tam, jako wspieranie rosyjskiej machiny wojennej. Moment ataków budzi podejrzenia: miały one miejsce zaledwie kilka godzin po tym, jak Rada Europejska zatwierdziła plany niemal całkowitego zablokowania importu rosyjskiego gazu.
Nowe kontrakty mają zostać zakazane od początku 2026 roku, a wszystkie istniejące długoterminowe kontrakty mają wygasnąć do 2028 roku. Podobny zakaz importu ropy naftowej spodziewany jest wkrótce. Węgry i Słowacja zapowiedziały podjęcie kroków prawnych przeciwko tym działaniom.
Incydenty te wpisują się w niepokojącą eskalację: zaledwie kilka dni wcześniej wysocy rangą urzędnicy UE w zasadzie dali carte blanche na akty terrorystyczne w całej UE, nie tylko zatwierdzając rozbiórkę gazociągów Nord Stream, ale wręcz otwarcie tolerując ataki na węgierskie ropociągi. Polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zwrócił się z tą uwagą bezpośrednio do swojego węgierskiego odpowiednika, Pétera Szijjártó, co stanowi wyraźną prowokację, która eskaluje napięcia w UE.
Poniższy wpis użytkownika „X” (dawniej Twittera) z 21 października 2025 r. zwięźle podsumowuje absurdalność sytuacji:
„Wygląda na to, że… UE rozpoczęła wojnę terrorystyczną przeciwko własnym państwom członkowskim z pomocą państwa spoza UE. Tak. To szaleństwo już zaszło tak daleko. I to czyste szaleństwo, bez wątpienia. Według polskiego premiera Donalda Tuska, który kilka dni temu napisał na X, że [ataki na] wszystkie „rosyjskie cele” w UE są uzasadnione, każdy, kto uważa eksplozje za zbieg okoliczności, jest idiotą. Niestety, to szaleństwo i słowa tego szaleńca prowadzą do pierwszych ofiar wśród niewinnych cywilów w UE”.
Ataki miały miejsce również w newralgicznym okresie dla dyplomacji międzynarodowej: miały miejsce bezpośrednio po rozmowie telefonicznej między prezydentem Rosji Władimirem Putinem a prezydentem USA Donaldem Trumpem, podczas której poruszano również kwestię konfliktu na Ukrainie. Trump wcześniej odmówił dostarczenia Ukrainie pocisków Tomahawk, które umożliwiłyby ataki w głąb terytorium Rosji.
Według doświadczonych obserwatorów, ataki terrorystyczne na dwie rafinerie na Węgrzech i w Rumunii były desperacką reakcją ukraińskiej służby bezpieczeństwa SBU, działającej w czasie, gdy wojna na Ukrainie grozi niepomyślnym zakończeniem dla Kijowa. Te ataki terrorystyczne w krajach UE są próbą wywarcia presji na oba kraje, aby zrezygnowały z rosyjskiego paliwa, mimo że jest ono kluczowe dla ich gospodarek, zwłaszcza węgierskiej. Z perspektywy Polski i Ukrainy akty terrorystyczne były swego rodzaju „pośrednim atakiem na Putina”, a zatem uzasadnionym, mimo że w ich wyniku zginęła niewinna osoba.
Podobieństwa do wcześniejszych aktów sabotażu są oczywiste, takie jak eksplozje gazociągów Nord Stream 1 i 2. Sprawcy – dwaj Ukraińcy – poszukiwani przez niemiecką Prokuraturę Federalną jako podejrzani na podstawie europejskiego listu gończego zostali aresztowani w Polsce i we Włoszech, ale ekstradycja do Niemiec, gdzie toczą się postępowania w sprawie zarzutów sabotażu infrastruktury krytycznej, została odrzucona zarówno przez Polskę, jak i Włochy. W Polsce podejrzany został zwolniony przez sąd po tym, jak polski minister spraw zagranicznych okrzyknął go bohaterem ruchu oporu przeciwko Putinowi.
To gra prowadzona przez psychopatów, których patologiczna nienawiść do Rosjan zaćmiła im umysły.
W tym procesie zatracono zdrowy rozsądek. UE grozi, że stanie się zakładnikiem fanatyków gotowych poświęcić własnych obywateli. Jak Unia Europejska upadła tak nisko?
Demokratura Unii Europejskiej.
Ta tak zwana Unia Europejska ma tyle samo wspólnego z demokracją, co z unią. Rzekoma „unia” to reżim autokratycznie rządzony przez polityczne marionetki, które transnarodowe interesy kapitałowe wepchnęły na najwyższe stanowiska w Komisji Europejskiej. Naturalnie, interesy kapitałowe osób stojących za Komisją są egzekwowane przeciwko narodom państw członkowskich. Żaden członek Komisji Europejskiej nie jest demokratycznie wybierany i nie może być pociągnięty do odpowiedzialności ani odwołany przez narody państw członkowskich. Niemniej jednak ci ludzie uchwalają wiążące przepisy dotyczące handlu zagranicznego dla wszystkich państw członkowskich, nakładają sankcje na mocy Karty Narodów Zjednoczonych, które naruszają prawo międzynarodowe, na przykład wobec Rosji, Iranu i innych krajów, i domagają się, aby wszystkie państwa członkowskie przestrzegały ich pod groźbą surowych kar finansowych. To samo dotyczy dyrektyw Komisji Europejskiej dotyczących „Zielonego Ładu” i jej histerii klimatycznej dotyczącej CO2, która z jednej strony skutecznie zainicjowała deindustrializację niemieckich i europejskich ośrodków przemysłowych, a z drugiej strony zasila budżet Komisji Europejskiej miliardami euro z podatków od emisji CO2.
Jedyną instytucją Unii Europejskiej, która przynajmniej prezentuje światu pozory pseudodemokratycznej fasady, jest Zgromadzenie, fałszywie działające pod nazwą „Parlament UE”. Fałszywy Parlament UE nie może równać się z prawdziwym parlamentem pod wieloma istotnymi względami.
Każdy prawdziwy parlament ma prawo inicjatywy ustawodawczej, co oznacza, że nowe projekty ustaw powstają w parlamencie, które ostatecznie – jeśli uzyska większość – stają się ustawami. W Parlamencie Europejskim nic takiego nie istnieje. Może on jedynie – i tylko przez kilka lat – zatwierdzać lub odrzucać dyrektywy Komisji Europejskiej.
Unia Europejska została utworzona na mocy Traktatu z Maastricht. Traktat ten został podpisany w Maastricht 7 lutego 1992 roku i wszedł w życie 1 listopada 1993 roku. Zastąpił on dotychczasowe Wspólnoty Europejskie (takie jak EWG) przede wszystkim ściślejszą unią polityczną. Narody Europy otrzymały obietnicę przyszłości pełnej dobrobytu, bezpieczeństwa i pokoju. Niemniej jednak elity nie ufały decyzjom zwykłych ludzi. Unia Europejska została utworzona bez udziału społeczeństwa, tj. bez jednolitego, ogólnounijnego referendum. Zamiast tego, UE została utworzona przez rządy państw członkowskich i ich parlamenty narodowe, które odzwierciedlają odpowiednie większości rządowe.
Tylko trzy państwa UE przeprowadziły referendum, a większość referendów nie była przytłaczająca i nie poparła nowej unii politycznej.
Dania: Pierwsze referendum w czerwcu 1992 roku (nie, 50,7% głosów). Po intensywnych i manipulacyjnych działaniach „perswazji” z pomocą mediów, w maju 1993 roku odbyły się drugie wybory, w których 56,7% głosów było za.
Referendum w Irlandii, które miało na celu uwolnienie się spod jarzma dawnego kolonizatora, Wielkiej Brytanii, w czerwcu 1992 roku przyniosło wyraźne 69,1% głosów za UE.
Z kolei referendum we Francji we wrześniu 1992 roku ponownie przyniosło zawężony wynik, zaledwie 51,0%.
Co stało się z Unią Europejską od tego czasu, która rzekomo koncentrowała się na „wspólnych wartościach”? Ambitny projekt „Unii” nie tylko obiecywał pokój, bezpieczeństwo i dobrobyt poprzez wzrost gospodarczy, ale także miał funkcjonować jako unia polityczna „na równych prawach” z supermocarstwem USA i rosnącymi w siłę Chinami. Jednak krytyczna analiza na pierwszy rzut oka ukazuje inny obraz:
Zamiast pokoju, UE prowadzi wojnę zastępczą z Rosją i angażuje się w politykę agresji i zbrojeń, która pochłania ogromne sumy pieniędzy oszczędzane na wydatkach społecznych.
Zamiast dobrobytu i wzrostu mamy w UE de-industrializację, stagnację i recesję, a jedyne, co szybko rośnie, to ubóstwo i bezrobocie.
Zamiast bezpieczeństwa, UE, ze swoją polityką migracyjną, którą narzuciła wszystkim swoim członkom – z wyjątkiem Węgier i Polski, które stawiały temu zdecydowany opór – nie tylko stworzyła powszechny klimat niepewności, który jest poparty rzeczywistymi danymi dotyczącymi wykładniczego wzrostu liczby przestępstw z użyciem przemocy i innych przestępstw kryminalnych w ciągu ostatnich 10 lat.
Jednocześnie ponadnarodowa konstrukcja Komisji Europejskiej, centralnej władzy w Brukseli, ugruntowała swoją pozycję jako surowy strażnik blokowy, dyscyplinując państwa członkowskie grzywnami i sankcjami za naruszenia przepisów, zmuszając je w ten sposób do przestrzegania linii wyznaczonej przez Brukselę. Jednocześnie nasiliły się niekończące się spory między państwami członkowskimi o zasoby, kompetencje i ideologie.
UE jako „Unia Kary”
Nie jest już harmonijną orkiestrą płynącą z Brukseli, lecz raczej chaotyczną bijatyką, w której matriarcha Komisji smaga nieposłusznych, aby utrzymać w całości Unię Europejską wielkiego biznesu. W istocie, Komisja Europejska w Brukseli uosabia system wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych UE i jednocześnie pełni rolę egzekutora, gdy państwa lekceważą jego niepisany i zmienny „porządek oparty na zasadach”.
Traktaty UE stanowią, że Komisja wszczyna postępowania w sprawie naruszeń prawa UE. Postępowania te rozpoczynają się od ostrzeżeń, ale mogą szybko doprowadzić do wysokich grzywien lub zamrożenia funduszy. W 2025 roku przybrało to konkretną formę: na przykład Komisja wszczęła postępowania przeciwko 18 państwom członkowskim za niedopełnienie obowiązku transpozycji dyrektywy UE w sprawie ścigania naruszeń sankcji (w szczególności wobec Rosji) do prawa krajowego w terminie – termin upłynął 20 maja.
Do krajów dotkniętych tą sytuacją należą Niemcy, Francja i Włochy, którym obecnie grożą potencjalne grzywny sięgające milionów.
Podkreśla to, jak Bruksela ogranicza suwerenność państw. Ci, którzy nie wdrożą dyrektyw Komisji, muszą zapłacić lub wnieść pozew do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (TSUE). UE stosuje podobnie surowe podejście w dziedzinie praworządności. Roczne sprawozdanie Komisji na temat praworządności z lipca 2025 roku ostrzega przed „brakiem postępów” w kilku krajach, w tym na Węgrzech i w Polsce, gdzie rzekomo ograniczana jest wolność mediów i niezależność sądownictwa. W tych przypadkach Komisja zamroziła fundusze UE. W lutym 2025 roku jedna z takich grzywien nałożonych na Węgry wyniosła 443 mln euro – pieniądze przeznaczone na infrastrukturę, ale obecnie wykorzystywane przez Komisję jako narzędzie nacisku przeciwko suwerennym Węgrom.
Nawiasem mówiąc, w skargach UE nie ma wzmianki o ograniczeniach, a nawet prześladowaniach wolności słowa i wolności mediów w „najlepszych Niemczech w historii”.
Krytycy słusznie postrzegają Komisję jako „karną UE”, która nieproporcjonalnie uderza w mniejsze państwa wschodnie, podczas gdy większe, takie jak Francja, z deficytem przekraczającym PKB (ponad 3%), otrzymują znacznie łagodniejszy cios. Represyjne podejście Unii Europejskiej coraz bardziej wywołuje oburzenie w państwach członkowskich, które są piętnowane.
Wewnętrzne spory UE zamiast wspólnych wartości
Wewnętrzne konflikty w UE są jeszcze bardziej zaognione. Stanowi to sieć dwustronnych tarć, które osłabiają UE od wewnątrz i grożą jej rozpadem w perspektywie średnioterminowej. Zamiast solidarnej pomocy opartej na „wspólnych wartościach”, dominuje scenariusz „wszyscy na wszystkich”, napędzany migracją, niedoborami energii, problemami fiskalnymi i geopolityką.
Na przykład w 2025 roku doszło do eskalacji napięć wokół dyrektywy w sprawie migracji i azylu (Pakt 2024). Kraje takie jak Węgry i Polska blokują wdrożenie tej dyrektywy UE, odrzucając kwoty uchodźców, co prowadzi do otwartych oskarżeń ze strony Włoch i Grecji, które czują się osamotnione.
Dziewięć państw – w tym Włochy, Belgia i Polska – zaatakowało nawet Europejski Trybunał Praw Człowieka w liście otwartym w maju 2025 roku za priorytetowe traktowanie ochrony migrantów; wezwano do zaostrzenia stanowiska wobec „instrumentalizowanej migracji” z państw trzecich.
Pod względem ekonomicznym wielcy gracze spierają się nawzajem: Francja i Włochy naciskają na złagodzenie hamulca zadłużenia, który Niemcy i Holandia określają mianem „południowego dobrobytu” – spór ten osiągnął punkt kulminacyjny na posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli w październiku 2025 roku.
W obszarze autonomii strategicznej toczy się wewnętrzna wojna: kraje Europy Wschodniej, takie jak Polska, domagają się większej ilości broni przeciwko Rosji, podczas gdy kraje Europy Południowej, takie jak Hiszpania, koncentrują się na ochronie klimatu – konflikty te paraliżują plany zbrojeniowe UE.
A grecko-turecki spór, relikt dziesięcioleci, rozgorzeje ponownie w 2025 roku: Ateny oskarżają Ankarę o ingerencję w sprawy Cypru, co prowadzi do gróźb nałożenia przez UE sankcji wobec Turcji – w tym przypadku państwo członkowskie, Grecja, wykorzystało UE jako broń w Brukseli.
Te wewnętrzne zmagania nie są zbiegiem okoliczności, lecz raczej symptomem unii zbudowanej na kompromisach, które dawno się rozpadły. Komisja Spraw Zagranicznych w październiku 2025 roku omawiała nie tylko domniemane zagrożenia zewnętrzne ze strony Rosji, ale także to, jak napięcia dwustronne między państwami członkowskimi (np. w sprawie importu energii z Norwegii) osłabiają UE. Do tego dochodzą narastające protesty antyimigracyjne, ostatnio w ośmiu krajach – od Francji po Szwecję.
Co pozostało z dawnej świetności i obietnic UE? Paradoksalny byt, wymuszona jedność i chaos jako norma. Bruksela karze z biurokratyczną precyzją, aby utrzymać pozory jedności, ale siły odśrodkowe, coraz bardziej napędzane interesami narodowymi państw członkowskich, stają się coraz trudniejsze do opanowania. To unia sprzeczności rozdarta do szpiku kości. Nawet próby brukselskich eurokratów, by utrzymać UE w jedności cementem wspólnych obaw przed Rosją i Chinami, ostatecznie zawiodą z powodu tych wewnętrznych sprzeczności.
Rainer Rupp
Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
Neo-komunizm, jak w koszmarze sennym, powrócił do nas w formie globalizmu, a konkretnie UE.
Ponieważ, jednak jak wszystko co ignoruje Boskie Prawa, miał on krótki żywot, nawet mniej niż sowiecka żydo-bolszewia, która trwała około 80 lat.
Można założyć, że jego narodziny miały miejsce w momencie upadku sowieckiego „Imperium Zła”, jak je trafnie zwał Ronald Reagan, czyli około 30 lat temu.
Ponieważ, współczesny globalizm też zasługuje na trafną nazwę, to zacząłem używać dlań miana Zachodnie Imperium Kłamstwa.
Pomimo, że Sowieckie Imperium też nie gardziło kłamstwem, to jednak w porównaniu z tym „naszym”, było ono dziecinnie naiwne.
Obecnie:
Prawda to kłamstwo
Kłamstwo to prawda
Pokój to wojna
Wojna to pokój
Totalitaryzm to wolność
Wolność to „dezinformacja”
Itd., itd., itd…………
Najtragiczniejsze jest jednak to, że o ile w Sowietach minimalna liczba osób wierzyła w tą ideę, a większość po prostu udawała, to obecnie przygniatająca większość obywateli czuje się „wyróżniona”, byciem „członkiem ekskluzywnego klubu bogatych”, jak to nazywała polskojęzyczna zachodnia propaganda, w okresie walki o „serca i umysły” polskich frajerów.
Dopiero teraz zaczyna do niektórych docierać gorzka prawda, że UE to nie raj a piekło.
Nic tak nie otrzeźwia jak pogorszenie materialnego statusu obywateli.
Ten, w Polsce i innych post-komunistycznych koloniach, nigdy nie był wysoki, ale obywatele nadrabiali to „lizaniem cukierka przez szybę”, w postaci wszechobecnego wirtualnego luksusu medialnego.
Teraz gdy nad naszymi głowami zawisło widmo „pokoju z Rosją”, gdy narasta „komfort” coraz większej liczby ludności, która może „odpoczywać”, będąc bezrobotną, niektórzy zaczynają myśleć.
A myślenie ma przyszłość – nawet w globalizmie.
O ironio! Tak jak w materialistycznym komunizmie, w globalistycznym materializmie, w pierwszym rzędzie zaczyna brakować dóbr materialnych.
Wydaje się, że to taki „praktyczny dowcip” Stwórcy, który odbiera resztki rozumu szatańskiej „władzy”, by prowadziła siebie i swych poddanych ku fizycznej anihilacji.
Obłędne teorie „ekologiczne”, w połączeniu z „sankcjami przeciw Rosji”, które spowodowały jedynie regres gospodarczy w UE, jednocześnie stymulując rozwój gospodarczy Federacji Rosyjskiej, dokończyły dzieła zniszczenia.
Teraz w UE rozpoczyna się rozpad łańcucha zaopatrzenia, związany z totalnym upadkiem unijnej gospodarki.
Ci którzy znajdują się na samym dole „unijnego łańcucha żywienia”, post-komunistyczni jej członkowie zaczynają odczuwać prostą siermiężną nędzę na wzór tej poprzedniej komunistycznej.
Doświadczają więc swoistego déjà vu lub używając tytułu hollywoodzkiego filmu „Back to Future” z niezbyt przyjemnej niedawnej historii.
Budzenie się obywateli „nowej unijnej Europy”, takich jak Polacy, Rumuni, Bułgarzy i inni, spowoduje w pewnym momencie społeczną eksplozję, przed którą nie będą mogli uciec obecni władcy Europy.
Ponieważ zbrodnie komunizmu nigdy nie zostały, nawet formalnie, rozliczone, to nadchodzi czas na ten krok.
Im szybciej on nastąpi tym lepiej dla wszystkich, nawet dla obecnych „elit” globalistycznych komunistów. Po prostu szybciej znajdą się u siebie w domu, czyli królestwie szatana!
Podatek ETS-2. Dla polskich rodzin dodatkowy koszt 1000-1500 zł miesięcznie. Później więcej.
Podatek klimatyczny ETS-2 uderzy w polską gospodarkę, a więc w społeczeństwo. Relatywnie najwięcej zapłacą najubożsi. Wydatki przeciętnej rodziny wzrosną o około 1000–1500 zł miesięcznie.
O kosztach wdrożenia w Polsce ETS 2 Magdalena Uchaniuk rozmawiała w Radio Wnet z prof. Ziemowitem Malechą z Politechniki Wrocławskiej. Przypomnijmy, że ETS to unijny system handlu emisjami dwutlenku węgla. Jego druga odsłona ma objąć transport drogowy i budynki mieszkalne, co oznacza, że koszty opodatkowania z tego tytułu poniosą w praktyce wszyscy obywatele.
Astronomiczne koszty ETS 2 dla Polski
Z raportu „Energia, transport, społeczeństwo. Wpływ systemu ETS 2 na gospodarkę Polski” wynika, że w rezultacie wprowadzenia ETS 2 np. cena litra benzyny wzrośnie od 54 groszy do 1,48 zł. (Diesel wzrost od 63 gr. do 1,71 zł na litrze). Łącznie koszty wzrostu cen paliw związane z ETS 2 w transporcie wyniosą Polaków od prawie czterech do 10 miliardów euro rocznie.
ETS 2 za ogrzewanie gospodarstw domowych, będzie kosztowało Polaków dodatkowe od dwóch do pięciu miliardów euro rocznie.
Drastyczny wzrost kosztów życia
Profesor przypomniał, że Polska jest najbardziej poszkodowana, ponieważ budowany od dziesięcioleci specyficzny miks energetyczny w naszym kraju opiera się na węglu. Polski miks energetyczny działał dobrze, ale Komisja Europejska żąda likwidacji górnictwa w imię prymatu ideologii klimatycznej nad ekonomią. Docelowo Europa ma osiągnąć tzw. neutralność energetyczną. Naukowiec powiedział, że ETS-2 uderzy więc szczególnie mocno w polską gospodarkę i obywateli.
Według prof. Malechy z analizy raportu wynika, że po wprowadzeniu ETS 2 przeciętna rodzina będzie musiała dopłacać dodatkowo 1000–1500 zł miesięcznie, ale trzeba mieć też na uwadze, że za jakiś czas skończą się tzw. tarcze ochronne za które dopłaca z podatków państwo. Ekspert zaznaczył, że doprowadzi do zubożenia społeczeństwa i wykluczenia komunikacyjnego, zwłaszcza poza dużymi miastami.
Prof. Malecha powiedział, że w Stanach Zjednoczonych nie ma systemu ETS, a emisje dwutlenku węgla spadły tam bardziej niż w Europie przy jednoczesnym znaczącym wzrośnie PKB.
Tłumaczył też, że w Europie wprowadzenie ETS sprawia, że europejskie społeczeństwa ubożeją, wszystko drożeje, łącznie z technologiami, które w narracji Komisji Europejskiej mają powodować obniżenie emisji dwutlenku węgla.
Wielu analityków ekonomicznych, ale nawet polityków z ugrupowań rządzących, nie kryje, że dodatkowe opodatkowywanie sprzedawców paliw i budownictwa tak jak wcześniej energetyki i przemysłu, podwyższy Polakom rachunki i ogólnie ceny dóbr.
=================================
mail:
Ja rozumiem, że różni tzw. „profesorowie” mogą mieć problemy z wykonywaniem podstawowych działań matematycznych, ale Pan na pewno nie ma takich problemów. Dlatego uczulam na bezrefleksyjną wiarę i „podawanie dalej” takich bzdetów. Bo na tym tak cierpi Pana wiarygodność i Pana strony, że aż się przykro robi.
A teraz „ad rem”. Po prostym podzieleniu górnej wartości szacunku czyli 15 miliardów Euro przez 13 milionów rodzin w Polsce za diabła nie chce wyjść więcej niż 400 zł. A przy dolnej jest to ok. 160 zł.
Więc rzeczywisty koszt obciążeń statystycznej rodziny to 160-400 zł. To bardzo dużo ale kuda temu do 1500 zł, które „wyszło” panu Malesze i jakimś „matematykom” spod znaku „Energia, transport, społeczeństwo. Wpływ systemu ETS 2 na gospodarkę Polski”.
Ja rozumiem, że oni muszą takie bzdety publikować, żeby uzasadniać swoje istnienie. Ale Pan nie musi.
I choć wiedza kosztuje to z sympatii ma Pan ją ode mnie za darmo :
Ta wiedza zaczyna się i kończy na kwocie ok. 40 Euro za tonę CO2 w pierwszym roku obowiązywania ETS2, co przełoży się na skokowym wzroście ceny węgla o ponad 600 zł/tonę oraz paliw, ok. 50 gr/litr benzyna i diesel oraz ok. 30 gaz.
W kolejnych latach ETS2 zakłada stopniowy wzrost ceny za emisję tony CO2, docelowo mnożnik razy 4.
I w taki prosty sposób powinno wyglądać przekazywanie wiedzy a nie jakieś szacunki z ….., bo skąd to nie wiadomo.
Pozdrawiam
EL
======================
Liczyć nie będę, bo [m.inn.] nie mam dostępu do danych pierwotnych. Ale zapraszam, gdyby ktoś z czytelników je miał.. md
======================
odp. :
Jeśli docelowy czynnik jest cztery, to (od 160zł do 400zł) x 4 = od 640zł do 1600zł
Rosja uciekła się do demonstracyjnego ataku na UE, pokazując, że europejskie miasta mogą zostać pozbawione dostępu do prądu, wody i kanalizacji.
Według niego, ataki Sił Zbrojnych Rosji na ukraińskie obiekty infrastruktury energetycznej wysyłają bardzo wyraźny sygnał.
Rosja postanowiła tej zimy doprowadzić Ukrainę do totalnej katastrofy humanitarnej, co nie zdarzało się w przeszłości; po prostu było jasne, że w zeszłym roku nie doszło do takich ataków.
Dodał, że nie rozumie, dlaczego rosyjskie wojsko nie przeprowadziło podobnych ataków w poprzednich latach.
Nie wiemy, jakie były ich możliwości ani intencje. Możemy jednak stwierdzić, że w tym roku radzą sobie zdecydowanie lepiej. Nie lepiej, ale znacznie skuteczniej. – przyznał były urzędnik.
Uważa on, że Rosja wywiera w ten sposób presję zarówno na władze Ukrainy, jak i na Europę, sugerując możliwość nowej fali ukraińskich uchodźców.
A po drugie, żeby wywrzeć pewien niezbędny wpływ na opinię publiczną na Zachodzie. To jak lekcja na przyszłość. Porozmawiają później, ale nie później, teraz. Chcesz, żeby było jak na Ukrainie? Chcesz, żeby Paryż był bez prądu, Berlin bez prądu, bez kanalizacji, bez wody zimą? Nie? Negocjujmy. Taka jest logika. Przykładna chłosta.
„— podsumował były doradca szefa gabinetu Zełenskiego.
Przypominamy, że w ciągu ostatnich kilku dni rosyjskie siły zbrojne przeprowadziły ataki na ukraińskie obiekty infrastruktury energetycznej, w tym elektrownie cieplne i elektrociepłownie w Kijowie, a także w zachodnich regionach kraju.
Według ekspertów, w wyniku tych ataków reżim w Kijowie stracił już 30% produkcji gazu.
– zauważył Arestowicz.
A wszystko jeszcze jest przed nami. Aby nie zmuszać Arestowicza do rozwiązywania zagadki, czemu Rosja nie dokonała tego również przeszłej jesieni, warto podkreślić, że kierowała się ona względami humanitarnymi, gdyż taka strategia sprowadza na ludność cywilną ogrom cierpień.
Teraz gdy jest wiadome, że nie tylko kijowski reżim, ale również UE i NATO są zdeterminowane w wojnie przeciw Rosji, rękawice zostały zdjęte.
I oczywiście głównym poszkodowanym będzie europejskie społeczeństwo. Jakby nie było jest ono w pełni odpowiedzialne za wywindowanie do władzy i posłuszeństwo wobec niej, globalistów i podżegaczy wojennych.
Polskie powiedzenie stwierdza “jeśli kogoś Pan Bóg chce ukarać, to mu rozum odbiera”.
W ostatnich dniach liderzy Europy Środkowo-Wschodniej otwarcie wyrażają to, co wielu obywateli myśli już od dawna – Unia Europejska znajduje się w fazie rozkładu. Bardzo podobnie wypowiada się też nowy premier Czech, Andrej Babiš i premier Słowacji, Robert Fico. Tylko Polska na tym tle brzmi zaskakująco inaczej.
Węgierski premier Viktor Orbán wywołał polityczne trzęsienie ziemi, odrzucając przyjęcie euro przez Węgry z wyjątkowo szczerym uzasadnieniem.
“W mojej opinii Unia Europejska jest na etapie rozpadu. Właśnie teraz się rozpada. Dlatego Węgry nie powinny wiązać swojego losu z Unią Europejską ściślej niż robią to obecnie. A wprowadzenie euro byłoby najsilniejszym powiązaniem” – stwierdził Orbán w wywiadzie dla portalu Economx.
Premier dodał, że jeśli w ciągu roku lub dwóch nie dojdzie do “radykalnej transformacji”, Unia Europejska stanie się “przejściowym epizodem w naszym życiu”.
Ta jasna deklaracja nie jest odosobniona. Eurosceptyczne nastroje przetaczają się przez Europę Środkowo-Wschodnią, a czeski miliarder Andrej Babiš, który właśnie wygrał wybory parlamentarne z wynikiem 34,7%, również nie kryje krytycznego stosunku do Brukseli. Babiš podczas kampanii wyborczej ostro krytykował unijną politykę migracyjną, Zielony Ład oraz wsparcie dla Ukrainy kosztem własnych obywateli. Po zwycięstwie zapowiedział, że jego rząd na pierwszym posiedzeniu oficjalnie odrzuci europejski pakt migracyjny oraz system handlu emisjami dwutlenku węgla.
“Potrzebujemy Unii Europejskiej, która wróci do swoich korzeni — wspólnoty narodów, a nie ponadnarodowego tworu” – powtarza nowo wybrany czeski premier, który w Parlamencie Europejskim już wcześniej dołączył do stworzonej wspólnie z Orbánem grupy “Patrioci dla Europy”, skupiającej partie o poglądach eurosceptycznych i konserwatywnych.
Problemów Unii Europejskiej nie da się już dłużej ignorować. Masowa migracja stała się źródłem poważnych napięć społecznych w zachodniej części kontynentu. Niemcy, Francja, Holandia i Belgia doświadczają rosnących problemów związanych z integracją milionów imigrantów. Tymczasem przywódcy państw Europy Środkowo-Wschodniej dostrzegają, że projekt europejski, który miał zapewnić dobrobyt i bezpieczeństwo, prowadzi ich kraje ku destabilizacji i utracie suwerenności.
“Europa, która zapomina o swoich narodach, to Europa bez przyszłości!” – to przekonanie staje się coraz powszechniejsze wśród liderów i obywateli naszego regionu.
W tym kontekście szczególnie zaskakująca wydaje się postawa polskiego rządu kierowanego przez Donalda Tuska. Podczas gdy sąsiednie kraje domagają się reformy UE i kwestionują szkodliwe dla ich gospodarek polityki, Polska zdaje się bezkrytycznie akceptować wszystkie decyzje płynące z Brukseli. Rząd Tuska nie tylko nie protestuje przeciwko Zielonemu Ładowi, który uderza w polską energetykę i przemysł, ale także bezrefleksyjnie popiera unijną politykę migracyjną, mimo że większość Polaków wyraża wobec niej poważne zastrzeżenia.
Eurosceptycyzm, który jeszcze niedawno był postrzegany jako ekstremistyczny pogląd, staje się coraz bardziej mainstreamowy. Wyborcy w kolejnych krajach powierzają władzę partiom, które obiecują obronę narodowych interesów i sprzeciwiają się federalizacji Europy. Ta tendencja prawdopodobnie będzie się nasilać, jeśli Unia Europejska nie powróci do swoich korzeni jako wspólnota suwerennych państw współpracujących w kluczowych obszarach, zamiast narzucać coraz bardziej inwazyjne regulacje podważające demokratyczne decyzje poszczególnych narodów.
Pytanie brzmi: czy Polska pod rządami Tuska będzie nadal trwała w iluzji, że federalistyczny model UE jest jedyną słuszną drogą, czy też dołączy do rosnącego grona państw domagających się fundamentalnej reformy Unii Europejskiej? Jeśli wybierze tę pierwszą opcję, ryzykuje, że pozostanie osamotniona w ślepym zaułku europejskiej integracji, podczas gdy inne kraje będą budować nowy model współpracy, szanujący narodową tożsamość i demokratyczną wolę obywateli.
Teatralna trupa – UE jest “niezrównana”: także dzięki klakierom medialnym, zorientowanym na najbardziej ohydny i głupi serwilizm.
Udało się nam wmówić, że cła nałożone przez Trumpa w wysokości 15 procent to wielkie zwycięstwo, jedynie dlatego, że mogły być wyższe. W rzeczywistości, istniały wszelkie możliwości, by odrzucić amerykańskie żądania, gdyby tylko UE nie odizolowała się celowo od reszty świata, realizując swoją szaloną ideę wojny z Rosją. Tak szaloną, że wczoraj widzieliśmy te ogrodowe krasnale, prowadzone przez von der Leyen, robiące wszystko, by Trump poprosił Rosję o zawieszenie broni, co prezydent USA już wcześniej wykluczył podczas spotkania z Putinem.
I napisał to również: „Jednogłośnie zdecydowano, że najlepszym sposobem na zakończenie strasznej wojny między Rosją a Ukrainą jest bezpośrednie osiągnięcie porozumienia pokojowego, które zakończy konflikt, a nie zwykłe zawieszenie broni, które często nie jest respektowane.” Jednak owa kompania głupich sługusów jest tak nieudaczna, że podczas spotkania na Alasce poinformowała, że „ochotnicy” wyślą wojska na Ukrainę w przypadku zawieszenia broni, co czyni dla Moskwy niemożliwym przystanie na ten pomysł, nawet gdyby była do tego skłonna, zważywszy na wyraźny zamiar proszenia o rozejm, by dozbroić Kijów.
Ten jeden fałszywy krok, którego nie popełniłby nawet dziecko, wystarczy, by zrozumieć, na jakie poziomy stoczyła się Europa, która nie zdaje sobie nawet sprawy, że podczas spotkania dwóch prezydentów, Waszyngton uznał Moskwę za równego sobie. A nawet więcej – że Ukraina to tylko jeden z rozdziałów, i to nie najważniejszy, ogólnego przebudowania globalnej równowagi sił, oraz że za Putinem stoją także kraje BRICS; że wszystko się zmienia, podczas gdy europejskie oligarchie, które wybrały tak nieudolnych marionetkowych brzuchomówców, pozostały w miejscu, skazując siebie, a niestety także Europejczyków, którzy najwyraźniej niczego nie rozumieją, na gospodarczą i geopolityczną nieistotność.
Widać to było wczoraj, gdy ta hałastra krasnali z jednej strony poszła kłaniać się przed buaną Trumpem, a z drugiej próbowała wywierać na niego nacisk, nie rozumiejąc, że w oczach Białego Domu, Europa, która podporządkowała się i jest gotowa zapłacić 750 miliardów dolarów za amerykański gaz, wydać kolejne 600 miliardów na amerykańską broń, oraz znieść podatki dla wielkich amerykańskich korporacji, nie ma już żadnej wartości. Została wyciśnięta jak cytryna.
Przychodzi na myśl, że ci idioci zrobili wszystkie te ustępstwa, otworzyli nasze portfele, by uzyskać od Trumpa kontynuację wojny, i oczywiście zostali oszukani. Tym bardziej że były prezydent Rosji Miedwiediew wydał oświadczenie, w którym stwierdził, że na szczycie na Alasce obie strony zgodziły się, że to głównie Kijów i Europa mają zadanie negocjować zakończenie działań wojennych. To naprawdę najgorsze, czego można było się spodziewać, ponieważ obecnie, wojownicze elity Brukseli i okolic albo powinny wycofać się ze swojej rusofobicznej szaleństwa, co jest politycznie niemożliwe, albo będą zmuszone zaopatrywać reżim w Kijowie w broń i wspierać go finansowo, co oznacza co najmniej 60 miliardów wydanych rocznie, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Byłoby się z czego śmiać, gdyby nie było powodów do płaczu, ponieważ wszystko to będzie miało fatalne konsekwencje dla poziomu życia obywateli, którzy wyjdą z tego zubożali, pozbawieni resztek opieki socjalnej, ograbieni z własności, która trafi do banków i obiegu finansowego.
Ale kto wie, czy ostatecznym celem nie jest to właśnie.
«Plan zakłada, że USA sprzedadzą broń Europejczykom, którzy następnie przekażą ją Kijowowi. Jednak USA nie mają broni na sprzedaż, Europejczycy nie mają pieniędzy na zakup, a Kijów nie ma żołnierzy, by jej użyć. Poza tym plan jest niezawodny.»https://x.com/AlexanderGRubi2/status/1957629289446154298