„Interesującą” radę ma dla polskich rolników Alex Lissitsa, szef Ukraińskiego Klubu Agrobiznesu. Uważa on, że ponieważ nie są oni w stanie sprostać konkurencji ze wschodu, powinni skupić się – zamiast produkować zboże – na hodowli warzyw czy… konopi indyjskich.
Lissitsa zapomniał najwyraźniej, z jakich to powodów ukraińskie zboże importowane do naszego kraju przez setki dostawców, jest kilkakrotnie tańsze od polskiego. Jeden z istotnych czynników stanowi tu szereg rygorystycznych regulacji, które muszą spełniać nasi wytwórcy. Unia Europejska nakłada na branżę nie tylko obciążenia finansowe, lecz także administracyjne – również bardzo kosztowne.
Po ataku Rosji na Ukrainę, pod hasłami pomocy naszym sąsiadom w eksporcie zbóż – rzekomo np. do Afryki – otwarto polskie granice dla towarów wielokrotnie tańszych, a przy tym nieobarczonych surowymi wymogami Unii Europejskiej. W efekcie niebadane, niespełniające unijnych norm żyto, pszenica czy rzepak zalały tutejszy rynek.
W tym kontekście wypowiedź ukraińskiego lobbysty udzielona portalowi Politico, brzmi jak szyderstwo.
– Protekcjonizm na dłuższą metę nie uratuje unijnego sektora rolnego – uważa prezes Lissitsa.
– Polscy rolnicy są zbyt mali, aby być prawdziwymi graczami na globalnym rynku zbóż, gdzie muszą konkurować z krajami takimi jak Ukraina, Brazylia czy Rosja – stwierdził.
– Lepiej byłoby specjalizować się w produkcji kwiatów, owoców czy warzyw. Albo nawet marihuany – dodał.
Dziennik niezależny od urzędów, organizacji państwowych i rządowych
GAŁAŚ: Nuklearna zima – cena dalszej eskalacji wojny na Ukrainie
“Ukraińcy już marzą o pokoju. Przecież gdyby im tak bardzo zależało na tej wojnie, to te setki tysięcy młodych Ukraińców byliby na Ukrainie, a nie tu w Polsce. Gdyby chcieli walczyć….. Amunicji, karabinów i czołgów nie brakuje, ale brakuje żołnierzy…[…]Widzimy ucieczki za niebotyczne pieniądze…[…]Jeśli nie mają wystarczającej liczby żołnierzy, a te brutalne siły międzynarodowe chcą siłą kontynuować ten konflikt, to kto będzie walczył zamiast ukraińskiego żołnierza?”. Takie pytania zadawał poseł Włodzimierz Skalik podczas marszu “Polska za pokojem”, który odbył się w ten weekend w Warszawie.
A gdzie pan poseł się pomylił? Wszystko tu jest logiczne i jednoznaczne. Jedyną rzeczą, która pozostawia wiele pytań, jest to, jaki interes mają kraje Unii Europejskiej, w szczególności Polska, w kontynuowaniu konfliktu. Nawet nie wszystkie kraje NATO, z oczywistym wyjątkiem USA, zgadzają się na eskalację konfliktu poprzez kontynuację dostaw broni na Ukrainę. Zdecydowanym przeciwnikiem tego przedsięwzięcia są oczywiście Węgry z premierem Viktorem Orbanem na czele. Węgierski rząd trzeźwo ocenia ekonomiczne i polityczne błędy rządu UE w ślepym podążaniu za żądaniami USA w sprawie kryzysu ukraińskiego, a także nieodwracalne szkody wyrządzone przez te działania poszczególnym krajom.
Po weekendowych wyborach prezydenckich na Słowacji, kraj ten, który również trzeźwo ocenia szkody wyrządzone swojemu państwu przez bezsensowne pompowanie broni i pieniędzy do najbardziej skorumpowanego kraju w Europie, będzie nadal podążał wybraną przez siebie ścieżką minimalizowania szkód spowodowanych w tym przez antyrosyjskie sankcje. Nowy prezydent kraju, Peter Pellegrini, jasno dał do zrozumienia, że opowiada się za pokojowym rozwiązaniem konfliktu na Ukrainie i dyplomatycznym dialogiem z Rosją.
Wręcz przeciwnie, najbardziej agresywną retorykę w odniesieniu do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego utrzymują obecnie Stany Zjednoczone, kraje bałtyckie, Francja i … Polska. Jeśli ze Stanami Zjednoczonymi wszystko jest jasne (to jak zawsze nic osobistego, tylko pieniądze), to trudno zgodzić się ze stanowiskiem naszych polityków.
Macron, żywiąc urazę do Rosji za straty gospodarcze i geopolityczne Francji na kontynencie afrykańskim, uważa za swój obowiązek pomszczenie utraty wizerunku kraju w oczach sojuszników. W tym celu wygłasza głośne hasła o bezwarunkowym poparciu dla Ukrainy i chęci wysłania francuskiego kontyngentu na front, a także dużej ilości broni i sprzętu (sądząc po komentarzach spanikowanego ministra obrony – wszystko to ostatnie). Francja chce teraz pozycjonować się jako swego rodzaju obrońca Europy: kraj ten czuje szczególną odpowiedzialność, ponieważ pozostaje jedyną potęgą nuklearną w UE i uważa, że ważne jest, aby wziąć siły przywódcze w swoje ręce.
Jednak wewnętrzne problemy Francji, a także innych krajów Unii Europejskiej, w tym Polski, są tak trudne do rozwiązania, głównie z powodu niezadowolenia obywateli z obecnej sytuacji, że nasze rządy rozpoczęły lawinę działań, aby odwrócić uwagę swoich obywateli od “ważniejszych” problemów. Odwrócenie uwagi od nieudanej polityki migracyjnej, zielonej polityki i problemów z rolnikami, a także zbrodni przeciwko ludzkości (nie ma na to innego słowa) podczas pandemii Covid-19 i okresu post-Covid – oto najważniejsze zadania polityków, których pozycja jako europejskich liderów została zachwiana.
Tak więc obecnie cała uwaga polityków skierowana jest na eskalację kryzysu na Ukrainie, ostateczne zniszczenie stosunków z Rosją i przygotowanie do prawdziwego konfliktu zbrojnego, ponieważ to wojna wymazuje wszystkie zbrodnie przeszłości i ustala priorytety. Ludność Europy jest stale zastraszana udziałem w prawdziwej konfrontacji zbrojnej, przeprowadzane są ankiety, opracowywane są statystyki. Naiwny obywatel, nafaszerowany zachodnią propagandą, jest już w pełni przesiąknięty ideą, że w niedalekiej przyszłości trzeba będzie bronić swojej rodziny z bronią w ręku, że dojdzie do poważnych zniszczeń i wielu ofiar. Spoty propagandowe we wszystkich kanałach telewizyjnych i sieciach społecznościowych są nasycone strasznymi obrazami zniszczeń i okrucieństw wroga, a także bohaterskimi twarzami obrońców ojczyzny.
Należy jednak zdać sobie sprawę z jednej rzeczy – nigdy nie dojdzie do konwencjonalnej, otwartej wojny między NATO a Rosją. Zgodnie z oświadczeniem Władimira Putina, Rosja nie zamierza rozpoczynać wojny z krajami NATO, ale ma wystarczający potencjał, aby przeprowadzić atak nuklearny w odpowiedzi na prowokację lub realne zagrożenie. Wojna nuklearna, jak wiemy, doprowadziłaby do zimy nuklearnej, zniszczenia warstwy ozonowej, a w konsekwencji do śmierci i degeneracji z powodu chorób całej ludzkości.
Czy ambicje naszych polityków są warte tylu zrujnowanych istnień? Główny prowokator, Stany Zjednoczone, jest daleko i będzie im na rękę, jeśli Rosja, sprowokowana przez europejskich polityków, posunie się do ekstremalnych środków.
Trudno dziś spotkać w mediach głównego ścieku poważnych komentatorów, którzy korzystając z wiedzy historycznej i znajomości aktualnych zagadnień politycznych i wojskowych odnosiliby się w sposób logiczny do rzeczywistości.
Jedno pokolenie i od śmiertelnej wrogości Czeczenia stała się militarnym wsparciem dla Rosji. Rosjanie mają doświadczenie „jak z niewolników robić wojowników”. Podobną wiedzę i zdolności praktyczne mają Niemcy, którzy uczynili z Ukraińców swoich sojuszników w czasie II Wojny Światowej. Duże doświadczenie w podobnych operacjach oraz towarzyszącej im „fałszywej fladze” mają również USA, Wielka Brytania i Izrael.
Jak zachowają się Ukraińcy po skończonej wojnie? W cywilizacji turańskiej istnieje zjawisko, które swego czasu określiłem mianem ruchomego wektora nienawiści, a ten może być w każdej chwili przekierowany na Polskę. Z tego oraz z wielu innych powodów żaden z dwóch scenariuszy, omawiany w głównym ścieku, nie jest korzystny dla Polski. Ani zwycięstwo Rosji ani jakiekolwiek wzmocnienie Ukrainy. Tak samo jak zachodni Mordor tak samo Mordor wschodni z rosyjskim hegemonem na czele ma w swojej strategii wariant wykorzystania ukraińskich ambicji przeciwko Polsce.
“Ukraine will end up split in half like Germany after WW2″/TT /What the media hides/
Czeczenizacja Ukrainy jest jednym z wielu wątków, który poruszył Jacek Hoga „Rosjanie wiedzą jak z niewolników zrobić wojowników ku naszemu nieszczęściu” zwracając uwagę w tym kontekście na fakt licznej obecności Ukraińców w Armii Czerwonej. Jednak zasadniczym tematem jest rzeczywisty stan polskiej armii oraz zagrożenia z tym związane.
Jeżeli ktoś nam mówi, że grozi nam wojna w ciągu 3 lat, a nie przywraca poboru, nie rozwija jednostek, nie inwestuje w infrastrukturę, nie zmienia prawa obciążeń pracy… bo w czasie kryzysu to będzie dużo bardziej bolesne, jeżeli ktoś nadal gnębi ludność polską, jeżeli ktoś nam nie przywraca wolności zabieranych nam przez te 30 lat, a przedtem za PRL-u i za II RP…
Jeżeli ktoś tego wszystkiego nie robi, to znaczy, że nie myśli poważnie o wojnie lub jest obłąkany…
„Podjęliśmy decyzję o ustanowieniu misji natowskiej na Ukrainie” – zapowiedział Radek Applebaumowy. Termin „misja” ma w sobie pewne urocze niedomówienie. Minister nie określił przecież (i nikt go o to nie zapytał) czy „misja NATO” oznaczać ma jakieś dodatkowe przedstawicielstwo dyplomatyczne/polityczne, czy raczej kolejne zadania szkoleniowe – czy po prostu interwencję zbrojną. „Misja” oznaczać może wszystko i nic, w zależności od przebiegu wypadków i dalszych decyzji podejmowanych przez kierownictwo Paktu. NATO wysyła zatem kolejny sygnał, że „coś robi”, „jest zaangażowane”, ale nie tak, by dało się z tego decydentów rozliczać, tak na forum międzynarodowym, jak i krajowym.
Pełzająca interwencja
Oczywiście, można zakładać, że mamy do czynienia z pełzającą interwencją, z postępującym oswajaniem zachodniej opinii publicznej z obecnością wojsk NATO na Ukrainie (gdzie faktycznie znajdowały się na długo przed lutym 2022 roku). Nie można jednak tego zweryfikować metodami kontroli demokratycznej i parlamentarnej, podobnie jak i np. nie sposób dowiedzieć się od władz III RP co miałaby oznaczać „unia polsko-ukraińska” czy „coraz bardziej zaawansowane prace” nad jakimś nowym „porozumieniem Polska-Ukraina”. Zalewa nas morze słów, jakby rządzący starali się w ten sposób ukryć jedyny wyraz mający dziś naprawdę znaczenie: WOJNA.
Napoleon Najmniejszy
Ostatnio w pierwszym szeregu potencjalnych interwentów znalazł się Emmanuel Macron. Cóż, przy COVIDzie też starał się być prymusem globalistów, a zarządzanie stanem wyjątkowym/wojennym wyraźnie temu szczeremu liberalnemu demokracie odpowiada najbardziej. Paryż wyraźnie wybiera się więc na kolejną wojnę krymską, podobnie jak 171 lat temu prowadzony pod rączkę przez Anglosasów. Niestety, ale sprzyja temu postępujący kryzys energetyczny Europy. Francuzi ze swoimi elektrowniami jądrowymi z nieskrywaną satysfakcją mogli obserwować problemy reszty UE, zmuszanej do przestawiania całych sektorów gospodarki na nowe kierunki dostaw i źródła energii. Jednak tak, jak Anglosasi zadali cios niemieckiej Energiewende dokonując zamachu terrorystycznego na NordStream, tak Francja padła ofiarą własnego uzależnienia od Waszyngtonu i zadufania swojej polityki neokolonialnej. Afrykańskie przebudzenie, które znacznie przyspieszyło w ostatnich kilkunastu miesiącach, jak i rosną obecność w Afryce rosyjskich inwestycji energetycznych oraz chińskiego kapitału postawiła pod znakiem zapytania tradycyjne łańcuchy zaopatrzenia francuskiej metropolii. Nie mogąc zdyscyplinować niesfornych dawnych kolonii i nie potrafiąc samemu wyzwolić się spod amerykańskiej kolonii – francuskie kierownictwo polityczne wydaje się przyjmować podsuwane przez Anglosasów pseudorozwiązanie zewnętrzne. Nie mogąc zdobyć Niamey – Francuzi wrócą pod Bałakławę. A przynajmniej pomogą posłać tam Polaków.
Polacy zaś… Cóż, nie będziemy pewnie od tego, by im nie towarzyszyć. W końcu w 1812 r. do Moskwy w forpoczcie Wielkiej Armii też jako pierwsi wjechali polscy huzarzy. I jako ostatni z niej uciekli. Czy jednak teraz byłoby podobnie?
Nie stój, nie czekaj, co robić?! Uciekaj!
Według ostatnich badań opinii publicznej jedynie ok. 19 proc. Polaków byłoby gotowych samemu wstąpić do wojska by walczyć z obcą (czyt. rosyjską) agresją. Niewielu mniej, bo 16 proc. uciekłoby zagranicę, przede wszystkim do krewnych na emigracji zarobkowej w Niemczech i UK. I tu odpowiedzmy sobie może na pytanie: czy jeśli III RP przystąpi do wojny z Rosją i w wyniku pierwszych klęsk Polacy rzucą się do ucieczki z domów (o czym już rozmawia się na FB) – Niemcy wsiądą w swoje mercedesy i zaczną nas masowo przywozić do siebie, przez Odrę, tak jak my zrobiliśmy z Ukraińcami w lutym 2022 r.? Czy też tymczasowe kontrole graniczne okażą się stałe, układ z Schengen zawieszony, a zamiast „Herzlich Willkommen” usłyszymy znajome „Passkontrolle. Ihren Ausweis bitte!”?
Wystarczy jeden żołnierz!
Zdecydowana większość Polaków deklaruje jednak bierność. W tej sytuacji wciąż działają dotychczasowe lewary propagandowe, w tym zwłaszcza „Ukraina walczy za nas”, dzięki czemu wciąż ponad 67 proc. społeczeństwa popiera przekazywanie do Kijowa sprzętu wojskowego, choć tylko 54 proc. popiera wysyłanie ciężkiego sprzętu, zwłaszcza pancernego. Do 41 proc. spadło też poparcie dla pomocy finansowej i do 46 proc. dla przyjmowania tak zwanych uchodźców w Ukrainy. Jedynie 10 proc. Polaków dopuszcza możliwość wprowadzenia na Ukrainę Sił Zbrojnych RP. Gdyby więc władze w Warszawie chciałyby legalnie zatwierdzić włączenie się Polski do wojny, na przykład poprzez referendum – mimo dotychczasowych wysiłków bez wątpienia poniosłyby klęskę. Można więc być zupełnie pewnym, że jeśli taka decyzja zapadnie – nikt Polaków o zdanie pytać nie będzie, a polscy żołnierza na Ukrainie po prostu się znajdą, zapewne od razu w ogniu walki, byle tylko stworzyć fakty dokonane. By zostać przy przykładzie francuskim – przyszły marszałek Ferdynand Foch został zapytany na francusko-brytyjskiej naradzie sztabowej tuż przed wybuchem Wielkiej Wojny jaki minimalny brytyjski korpus ekspedycyjny powinien znaleźć się we Francji w przypadku wybuchu konfliktu z Niemcami. „Wystarczy jeden angielski żołnierz” – odpowiedział Foch. – „A my już postaramy się, żeby zginął…”. Pamiętajmy o tej zasadzie zanim zostanie zalegalizowana obecność choćby jednego polskiego żołnierza na Ukrainie!
„Koalicja zdolności opancerzonych”…
Tymczasem może się ich tam znaleźć o wiele więcej. Minister obrony Kosiniak-Kamysz zapowiedział przecież wydzielenie 2,5 tysięcy żołnierzy jako polski wkład do formacji/mechanizmu nazwanych w potwornej polszczyźnie „koalicją zdolności opancerzonych”. Komentatorzy już zgryźliwie zauważyli, że taki potworek językowy będzie wyjątkowo głupio wyglądał na pomnikach pierwszych ofiar III wojny światowej…
Jeśli chodzić będzie o efekt czysto polityczno-propagandowy można też spodziewać się użycia okrzyczanego LITPOLUKRBRIG-u, czyli tzw. Litewsko-Polsko-Ukraińska Brygada im. Wielkiego Hetmana Konstantego Ostrogskiego, co jest wspólną czapą dla zróżnicowanych jednostek, głównie artyleryjskich, zmechanizowanych i szturmowych, formalnie o stanie ok 4,5 tys. ludzi. Trzeba jednak pamiętać, że Brygada ta funkcjonowała dotąd niemal wyłącznie w warunkach sztabowych, a więc przedstawia wartość bojową nie większą od chorągiewek na mapach.
Wreszcie jakąś podpowiedzią powinien być dla nas skład uczestników ćwiczeń NATO DRAGON-24, w których wzięło udział ok 15 tys. żołnierzy polskich, ćwiczących coś, co zdaniem kierownictwa Paktu miało stanowić „dynamiczną obronę przed atakiem na wschodnią flankę NATO”, a z zewnątrz do złudzenia przypominało przygotowanie do inwazji z terytorium Polski na Białoruś i obwód kaliningradzki. Być może są to też wskazówki sugerujące, że Warszawie powierzono w przypadku wojny aż dwa zadania – zarówno polityczno-militarną demonstrację na Ukrainie, siłami zbyt słabymi, być zmienić stosunek sił na korzyść Kijowa, ale wystarczającymi, by zaakcentować polskie tendencje samobójcze, jak i realną dywersję wojskową, przede wszystkim wobec Białorusi, celem wciągnięcia Mińska do wojny i związania jego sił, np. przed otwarciem kolejnego frontu w Pribałtyce.
Oczywiście też sam fakt, że takie analizy są snute, a po polskich drogach przesuwają się coraz większe masy wojska – ma w sobie wszystko z zabawy zapałkami przy beczce prochu. Zabawy prowadzonej przez zdrajców na polecenie bandytów i z milionami Polaków w roli potencjalnych ofiar.
Zakup w królewskim stylu! – Volodymyr Zelenski stał się nowym właścicielem Highgrove House, należącego wcześniej do króla Karola. Highgrove House, położony w pobliżu Tetbury w hrabstwie Gloucestershire, służył jako wiejska rezydencja króla Karola III, także po tym, jak ten objął nową rolę brytyjskiego monarchy.
Rezydencja została zakupiona w roku 1980 przez ówczesnego księcia Karola od Maurice’a Macmillana, syna byłego premiera Wielkiej Brytanii – Harolda Macmillana. Podczas jego pierwszego małżeństwa z Dianą, księżną Walii, rodzina spędzała weekendy w Gloucestershire wraz z książętami Williamem i Harrym, a następnie wracała do Pałacu Kensington.
FOTO: Highgrove House, sprzedany Zelensky’emu za 20 milionów funtów
W roku 2024, król Karol III sprzedał swoją rezydencję, będąc jej właścicielem przez 44 lata. Na pierwszy rzut oka zaskakujące jest to, że nowym właścicielem królewskiej posiadłości został Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy.
Karol był zdecydowanym zwolennikiem Ukrainy – od początku jej pełnoskalowej inwazji przez Rosję. W lutym 2023 roku król spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim w Pałacu Buckingham. Karol III wystosował mocno sformułowane przesłanie wsparcia dla Ukrainy w oświadczeniu z okazji drugiej rocznicy jej inwazji w lutym 2024 roku. Niezwykle bezpośrednie przesłanie wydaje się być wezwaniem do utrzymania międzynarodowej pomocy dla Ukrainy.
Wojna na Ukrainie była zawsze bliska sercu króla. Może to wyjaśniać charakter nietypowej sprzedaży majątku króla Wołodymyrowi Zełenskiemu – którego Karol III prawdopodobnie postrzega jako obrońcę demokracji.
Chociaż nie ma jeszcze oficjalnego oświadczenia Pałacu Buckingham w sprawie sprzedaży domu Highgrove, istnieje wiele szczegółów, które wskazują, że sprzedaż została sfinalizowana pod koniec lutego/na początku marca 2024 roku.
FOTO: Grant Harold, były kamerdyner króla
Grant Harrold, były kamerdyner króla, który pracował dla Karola III w Highgrove w latach 2004-2011, uważa, że ostateczne szczegóły umowy zostały wynegocjowane podczas wizyty pani Zełenskiej w Wielkiej Brytanii 29 lutego. Dodał: “Książę William miał podarować dom swojemu ojcu. Król miał więc prawo sprzedać nieruchomość”. Książę William odziedziczył Highgrove House po tym, jak Karol przyjął nową rolę jako panujący monarcha Wielkiej Brytanii.
Według Granta Harrolda, kolejnym szczegółem wskazującym na to, że Highgrove House ma teraz nowego właściciela, jest fakt, że 21 marca, co najmniej 6 pracowników Highgrove otrzymało wypowiedzenie z pracy.
FOTO: Olena Zelenska i królowa małżonka – Camilla
Rodzina królewska zawsze balansowała na cienkiej granicy między sprawami prywatnymi a ujawnianiem informacji społeczeństwu, któremu ona służy. Brak jasności co do stanu zdrowia króla i jego wycofanie się z publicznych obowiązków podczas leczenia, a następnie przedłużający się brak informacji o stanie zdrowia Kate Middleton – wszystko to pokazuje, że królewska zasłona utajnienia jest silniejsza niż kiedykolwiek.
Nie jest jasne, za jaką kwotę Highgrove House został sprzedany Volodymyrowi Zelensky’emu. Jego cena w roku 1980 (800 000 funtów) stanowi równowartość około 4,7 do 8 milionów dzisiejszych funtów. Rzeczywista cena ma być jednak znacznie wyższa – około 20 milionów funtów.
Nie wiadomo też, dlaczego prezydent Ukrainy zdecydował się na zakup królewskiej rezydencji i w jaki sposób udało mu się przekonać króla do jej sprzedaży. Być może “bliskość” Oleny Zełenskiej z królową Camillą pomogła w wynegocjowaniu transakcji. Źródło funduszy na ten zakup również pozostaje nieznane.
Od lutego 2022 roku, Wielka Brytania zadeklarowała łączne wsparcie dla Ukrainy w wysokości prawie 12 miliardów funtów. 12 stycznia 2024 roku rząd ogłosił kolejne 2,5 miliarda funtów finansowania na lata 2024/2025.
„Niestety moje dzieci są obywatelami Niemiec” — Burmistrz Kijowa Witalij Kliczko wyjaśnił, dlaczego jego dzieci bawią się w Europie, zamiast bronić Ukrainy. “Niestety”
W polskiej opinii publicznej panuje cicha zasada, że bardzo dobrze „sprzedaje się” wrzucanie do swoich wypowiedzi cytatów Jana Pawła II, gdyż Polacy to lubią, a w rzeczywistości nikt nie zwraca uwagi na treść słów. Zasada ta sprawdza się w słowach, jakie Jan Paweł II powiedział o znaczeniu historii:„Naród, który nie zna swojej przeszłości umiera i nie buduje swojej przyszłości”.
Na Ukrainie nazizm jest w pełnym rozkwicie. Rozkwit ten nie jest tylko chwilowym wybuchem uczuć, jakie towarzyszyły Ukraińcom, którzy współpracowali z nazistowskimi Niemcami w okresie II wojny światowej, lecz jest z góry zaplanowaną akcją, mającą na celu zakorzenienie tych poglądów wśród młodego pokolenia Ukraińców.
W 2019 roku na portalu Wprawo.pl ukazał się artykuł informujący, że młode pokolenie Ukraińców mieszkających w Polsce uczone jest zafałszowanej historii relacji polsko-ukraińskich, ukazując mordercę Banderę jako bohatera, a naszych wymordowanych rodaków na terenie południowo-wschodniej II Rzeczpospolitej jako komunistów[1].
Obecnie, po znaczącym wzroście liczby Ukraińców na terenie naszego kraju, nowo wybrany rząd warszawski poprzez minister edukacji narodowej poinformował, że rozpoczęto prekonsultacje zmiany podstawy programowej kształcenia ogólnego. Zmiany dotyczą także historii. Jedna z tych propozycji dotyczy wykreślenia zwrotu ludobójstwa ludności polskiej na na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej[2].
W myśl dosłownych zapisów kwestia ludobójstwa na narodzie polskim, jakiego dopuścili się sadyści spod znaku OUN-UPA postrzegana ma być już jako konflikt polsko-ukraiński, a nie ludobójstwo ludności polskiej[3]. Propozycja ta idealnie wpisuje się w zakłamaną ukraińską narrację historyczną, co potwierdza, że niezależnie od wyników wyborów w Polsce obecny rząd warszawski, tak samo jak ich oponenci z PiS-u, czuje się (…) sługami narodu ukraińskiego[4].
Jak zapowiada wiceminister edukacji Joanna Mucha, MEN chce włączyć do polskiego systemu edukacji dzieci z Ukrainy. W szkołach będą dla nich prowadzone specjalne lekcje ukraińskiego. Zatrudnieni będą także nauczyciele z Ukrainy[5]. W tym miejscu nasuwa się bezpośrednie pytanie: czego będą uczone w polskich szkołach ukraińskie dzieci przez nauczycieli z Ukrainy?
Biorąc pod uwagę rozkwit kultu nazistowskiego na Ukrainie[6] jak również groźby zamachów terrorystycznych pod adresem Polski, jakie nie tak dawno kierował Dmitrij Korczyński przywódca ukraińskich nacjonalistów wściekły za blokowanie granicy przez polskich rolników[7], możemy przyjmować, że pod szyldem nauczania będzie rozwijana piąta kolumna w Polsce, uczona kultu do zbrodniarzy spod znaku OUN-UPA i nienawiści do Polaków.
Historia to nie zamknięta księga, którą obecnie można poczytać przy kominku. Dopóki dla narodów i plemion istotne będzie kultywowanie pamięci przodków i istotnych wydarzeń z historii ich życia, podejmowane próby ograniczania nauki tego przedmiotu lub ukazywanie ich zgodnie z widzimisie się kultywatorów wrogów naszych przodków jest świadomym skazywaniem obecnego i przyszłego pokolenia Polaków na powtórzenie historii Polaków z Wołynia.
Póki polska racja stanu i polski interes narodowy nie będzie priorytetowym dla osób zajmujących istotne miejsca w polskiej polityce, biorących za tą „pracę” ogromne pieniądze z polskich podatków, dopóty egzystencja i bezpieczeństwo całego polskiego społeczeństwa będą zagrożone.
Oczywiście, że portkas, bo priwislańska wierchuszka najwyraźniej się obawia, że jej się wspomniany Putin do d… dobierze, a d… ma to do sobie, że chroni się za portkami.
„Najlepszym sposobem zawsze była wojna. Wojna zmienia perspektywę w pięć minut”. wszystko wydawało się nie tylko trafnie zdiagnozowane, ale i dokładnie zaplanowane:
ma być wojna i basta!
No i wojna wybuchła, a raczej – została wybuchnięta, bo wojny mają to do siebie, że same – nie wybuchają. Nie wiem tylko, kto nazwał ją pełnoskalową i jakich jednostek w tej skali użył?
Milionów ofiar? Bilionów zysków? (oczywiście, że zysków, bo wojny się prowadzi na kredyt, więc na wojnach kredytodawcy zarabiają). ***
Zarządzający nami kompradorzy, durniami (przynajmniej skończonymi) nie są, toteż do tej wojny potrzebuję tego no… poparcia. Naszego poparcia, mianowicie.
Toteż gdy Samozajebisty Szymek, w rotacyjnym uniesieniu zapowiedział na lutowym spotkaniu wyborczym, że “wgnieciemy Putina w ziemię“, miał zapewne na myśli, że on wraz kolegami sobie na tym Putinie siądą i go tym sposobem w ziemię wgniotą.
Oczywiście pod warunkiem, że ziemia będzie miękka, a wgniatające d… twarde.
Potem tytułowe portki otrzepią i będą się mogli zająć sprawami naprawdę istotnymi, jak pigułka po, przed, w trakcie, a nawet – zamiast, że o ulubionym sprawdzaniu stanów kont nie wspomnę.
A całą resztą – to już my, kilkanaście milionów mężczyzn, zająć się mamy.
Że projekt biznesowy pt. Wojna jest traktowany poważnie, zasygnalizował wczoraj Władysław Nowobrodaty:
„Biznes na wojnie będzie robiony!”, co już wiele lat temu przewidziała była posłanka PO, Beata Zasmarkana, znana z tego, że ją korupcyjnie molestował podwładny najświeższego, pisowskiego męczennika Mariusza.
Owszem, wspomniana Beata biznes swój widziała w wersji skromniejszej, bo zamiast na wojnie, użyła zwrotu na służbie zdrowia, ale też trafnie, bo takich lodów, jak patentem na Covida, to nikt przedtem w Kraju nad Wisłą nie ukręcił i do tego – na legalu, bo w tym projekcie to nawet Sanepid dawał kryszę (i paszport szczepionkowy w zestawie).
Ale że Covid przestał żreć, to nic innego naszym kompradorom nie pozostało, niż wojna, co potwierdził dziś Donald.
Nie, nie Trump, tylko ten, no… kaszubski:
w 5 zagranicznych gazetach potwierdził, bo w „El Pais”, “La Repubblica”, “Die Welt”, “Le Soir” i”Tribune de Geneve” oraz w jednej dla Polaków, ale też jakby zagranicznej, czyli “Gazecie Wyborczej”:
„wojna nie jest już pojęciem z przeszłości. Jest realna, w gruncie rzeczy zaczęła się ponad dwa lata temu. To, co obecnie najbardziej niepokoi, to fakt, że możliwy jest dosłownie każdy scenariusz. Takiej sytuacji nie mieliśmy od 1945 roku”
No, ale to pewnie takie kaszubskie poczucie humoru, którego mogę nie rozumieć.
Czy takie instrukcje przywiózł w zalakowanych kopertach od osoby znanej jako Dement One – nie wiem, ale przypuszczać mogę. Jeszcze mogę (?) ***
Zastanawiam się tak przy Wielkim Piątku, czym my (te kilkanaście milionów polskich mężczyzna) mamy z Putinem w obronie interesów globalnych (eufemizm) wojować, skoro nawet zawodowa armia została sumiennie przez ferajnę z Nowogrodzkiej rozbrojona:
z czołgów, transporterów opancerzonych, artylerii, samolotów, a nawet – ręcznej broni przeciwpancernej i granatników, wraz zapasami amunicji?
A Kaszubi to rozbrajanie kontynuują , bo… wiadomo co.
Majtanie przed oczami podpisanymi umowami na dostawy sprzętu, które się dokonają za lat kilka, a nawet więcej, ma, owszem, siłę pijarową, ale siły ognia – nie.
I nawet, jeśli te dostawy dotrą, jadąc Norwidem – za późno, to i tak trzeba będzie za nie, nawet po latach, zapłacić.
Jak Pfizerowi, za zakontraktowane a nieodebrane szpryce, wycenione przez szulerów z BigPharma na 6 miliardów PLN.
***
Coś optymistycznego na koniec:
ponieważ Kaszuba zerwał z obowiązującą od czasów Magdalenkowych zasadą pacta sunt servanda (z kaszubskiego na nasze: „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”), Wirtualna Polska sygnalizuje, że w związku z wałkiem na NCBR (że też te pisowskie wałki musza się nazywać Narodowe?)
„wiele osób wyjechało już za granicę. – Wiemy, że były dyrektor przebywa w Szwajcarii – powiedział Szczerba. Zwrócił także uwagę, że podobne tendencje dzieją się teraz wokół Orlenu. – Masowo wykupują nieruchomości w Turcji po to, żeby uzyskać obywatelstwo tureckie. Wiadomo, że Turcja nie realizuje ekstradycji nawet wtedy, kiedy wnioskuje o to taki kraj jak Polska, więc trwa ucieczka”
Cieszmy się, że ci, nachapani uciekinierzy, z pewnością na żadną wojnę nie pójdą – ktoś przecież musi ocaleć, żeby móc rozkręcić nowy, Wielki Projekt:
Rosja na 100 proc. wykorzystuje przerwę we wsparciu USA dla Ukrainy; nie mamy już prawie w ogóle artylerii – powiedział w wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CBS prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Ostrzegł [postraszył… md] , że bez amerykańskiego wsparcia Ukraina przegra, a wojna bardzo szybko może „przyjść do Europy”.
[Uśśśś, niby dlaczego? Imperium chce wschodniej Ukrainy, która była pod jej władza od Potiomkina, a nie – “Europy”. Chce też by umowy Mińskie [nie wchodzenie Ukrainy do NATO czy UE] były utrzymane MD]
Zełenski rozmawiał z reporterem CBS pośród ruin osiedla w niezidentyfikowanym mieście na wschodzie Ukrainy. Prezydent przestrzegł jednak, że ukraińskie wojska nie będą w stanie wytrzymać dużo dłużej bez wsparcia ze strony USA i że pomoc potrzebna jest jak najszybciej, zwłaszcza w obliczu tego, że na przełomie maja i czerwca spodziewana jest duża rosyjska ofensywa.
„Przedtem musimy nie tylko przygotować się, nie tylko ustabilizować sytuację, bo nasi partnerzy czasem są zadowoleni, że ustabilizowaliśmy sytuację. Ale ja mówię, że potrzebujemy pomocy teraz” – powiedział Zełenski, dodając później, że „nie mamy już prawie w ogóle artylerii”.
Zaznaczył, że Rosja „na 100 procent” korzysta z przerwy w dostawach broni z USA wynikającej z trwającego od miesięcy impasu w Kongresie w sprawie pakietu pomocowego dla Ukrainy. Dodał, że najbardziej potrzebne są pociski rakietowe do obrony powietrznej oraz amunicja artyleryjska.
Pytany, czy podtrzymuje swoje wcześniej wyrażane zdanie, że bez wsparcia USA Ukraina przegra wojnę, Zełenski odpowiedział twierdząco, choć zauważył, że „to nie takie proste”. Dodał jednak, że w przypadku porażki Ukrainy wojna „może przyjść do Europy i do Stanów Zjednoczonych”. „Może przyjść do Europy bardzo prędko” – ocenił.
Rosyjski serwis informacyjny Fontanka donosi, że wśród Rosjan gwałtownie rośnie popyt na fałszywe ukraińskie paszporty. Handlarze sfałszowanymi dokumentami twierdzą, że mogą one ułatwić relokację do Europy i uzyskać dostęp do świadczeń przyznawanych ukraińskim uchodźcom – podaje serwis uawire.org.
Większość ofert online to legalne usługi świadczone przez prawników w celu pomocy ukraińskim uchodźcom, którzy zgubili paszporty lub akty małżeństwa i nie mogą wrócić do domu, aby je odzyskać.
Ale na zamkniętych grupach w portalach społecznościowych rośnie też rynek handlu fałszywymi dokumentami.
“Możesz korzystać bez obaw”
“Twój paszport (krajowy lub międzynarodowy) jest sporządzany przy użyciu oryginalnych blankietów. Dane są dodawane do rejestru państwowego za pośrednictwem naszych połączeń” – czytamy w jednej z reklam tego typu nielegalnych usług. Reklama twierdzi, że na dokumencie umieszczane są wszystkie zabezpieczenia, jak odpowiednie perforacje i wszystkie pieczęcie. “Ostatecznie otrzymujesz prawdziwy dokument, z którego możesz korzystać bez obaw” – czytamy w jednej z reklam.
Ceny takiego dokumentu wahają się od 3000 do 9000 dolarów – podaje portal Fontanka.
Polskie myśliwce podczas ćwiczeń. Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: X/DORSZ
Podpułkownik Jacek Goryszewski (Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych) wyjaśnia, dlaczego polskie Siły Zbrojne nie zestrzeliły rosyjskiej rakiety, która pojawiła się w polskiej przestrzeni powietrznej.
Doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez jedną z rakiet manewrujących wystrzelonych w nocy przez rosyjskie lotnictwo – poinformowało w niedzielę rano Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. Szef BBN Jacek Siewiera rozmawiał ws. incydentu z ministrem obrony Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem.
Podpułkownik Jacek Goryszewski, rzecznik Dowództwa Operacyjnego, podczas konferencji prasowej poinformował, że rosyjska rakieta „poruszała się z prędkością niemalże 800 kilometrów na godzinę i na wysokości 400 metrów”. – Przekroczyła tę granicę, około dwa kilometry. Następnie wyleciała z naszego terytorium – dodał.
– Przez cały czas przebywania w naszej przestrzeni była oczywiście obserwowana radiolokacyjnie. Wiedzieliśmy o jej trajektorii, o jej kierunku. I spodziewaliśmy się, gdzie opuści naszą przestrzeń i miało to miejsce – tłumaczył wojskowy.
Goryszewski dodał, że „w przypadku tej rakiety nie było decyzji, nie było autoryzacji o zestrzeleniu”.
Rzecznik wyjaśnił, że było to spowodowane tym, że polskie wojsko wiedziało, jaka jest trajektoria loty rosyjskiego pocisku.
– Poza tym ta rakieta przebywała w naszej przestrzeni przez bardzo krótki czas i nie była w zasięgu naszych wojskowych lądowych środków ogniowych. Więc tutaj nie było mowy o zestrzeleniu. Nie było też mowy o tym, żeby nasze myśliwce podjęły jakąkolwiek interwencję, gdyż nie zmierzała ona w głąb terytorium naszego kraju – powiedział wojskowy.
===========================
mail:
Bo nasze “środki ogniowe” są zgromadzone na granicy z Hondurasem?
Liderzy Trzeciej Drogi Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia. / foto: PAP
Kandydat Trzeciej Drogi Artur Lemtis został usunięty z komitetu. Wszystko przez wpisy o Ukraińcach.
Lemtis miał w wyborach samorządowych startować z list Trzeciej Drogi w województwie zachodniopomorskim, do Rady Gminy Postomino. Został jednak usunięty. Poszło o wpisy o Ukraińcach, które zamieszczał na swoim profilu w mediach społecznościowych.
Chodzi o grafikę przedstawiającą czarną postać na tle biało-czerwonej Polski, wykopującą poza granicę postać niebiesko-żółtą z czerwono-czarną głową. „Koniec gościny niewdzięczne sk*******y” – głosi napis na obrazku. Aferę wokół tego posta nakręcił jeden z internautów.
Na te wieści zareagował wiceminister klimatu i rzecznik PSL Miłosz Motyka. „Takie postawy są nieakceptowalne. Szef regionalnych struktur @RzepaJarek podjął decyzję o wycofaniu tej kandydatury. Na listach #TrzeciaDroga nie ma miejsca na nienawiść” – grzmiał.
Przewodniczący węgierskiej partii parlamentarnej Mi Hazánk (Nasza Ojczyzna) odpowiedział na groźby, które on i Węgrzy otrzymali od ukraińskich ekstremistów. Jego stanowisko w kwestii Ukrainy jest stanowcze.
Poseł László Toroczkai w opublikowanym nagraniu informuje, że mniejszość węgierska zamieszkująca tereny Zakarpacia, od 2015 roku otrzymuje groźby i jest atakowana przez Ukraińców. Wskazuje, że ukraińskie ustawy oświatowe o języku państwowym z 2017 i 2019 roku ograniczyły prawa Węgrów zamieszkujących na Zakarpaciu w zakresie języka ojczystego.
Polityk przywołuje przykłady świadczące o narastającej nienawiści Ukraińców do Węgrów: palenie węgierskich plag, burzenie pomników, nękanie przez służby specjalne, groźby odebrania terenów węgierskich, zastraszanie członków formacji takich jak Mi Hazánk.
Węgierski parlamentarzysta stawia sprawę jasno: Ukraina nie powinna mieć wstępu w szeregi Unii Europejskiej. – Możecie mi grozić, a nawet mnie zabić. Udowodnilibyście tylko jedną rzecz każdemu obywatelowi Europy, że Europejczycy finansują państwo, które nie tylko jest państwem skorumpowanym do szpiku kości, ale które również prześladuje mniejszości i grozi terroryzmem pokojowemu państwu członkowskiemu UE – mówi Toroczkai.
Apel węgierskiego posła zasługuje na rozpowszechnianie!
No, coś z tą wojną będzie – bo jest. Zawsze się zastanawiałem jak to się dzieje, że najpierw to tej wojny nie ma, trochę się o niej gada, ale ona za morzem, za górami i lasami, aż tu nagle – wszyscy o wojnie. To nie jest tak, że idzie na nas jakieś nieuniknione fatum, ale ktoś jej chce. Jak w powieści „Faraon” Bolesława Prusa, kiedy polityczne intrygi państw zewnętrznych chcą wciągnąć Egipt do wojny, to szpiedzy się zmawiają, aby następca tronu o niczym innym wokół siebie nie słyszał, tylko o wojnie. Od kucharza, pokojówki, ochroniarza i kochanki. Tak jest i teraz – w sumie dziś o wojnie u nas mówi się więcej niż wtedy kiedy Rosja napadła na Ukrainę. Dziś więcej, a wtedy, kiedy wszystko wybuchło w rękach i nie wiadomo było gdzie i kiedy się Putiny zatrzymają – wtedy o wojnie mówiło się mniej.
Czemu o tej wojnie tak głośno?
Pierwsza możliwa odpowiedź jest taka – tu będę łaskaw dla podżegaczy wojennych -, że to przez to, iż Ukraina tę wojnę przegrywa. Ma to dać fory Kremlowi, nie tylko w negocjacjach pokojowych przy polepszeniu własnej sytuacji, ale doprowadzić Zachód do kolejnych koncesji na rzecz Rosji, oczywiście nie własnym kosztem, ale kosztem naszego regionu. W związku z tym mamy się wybrać na wojnę prewencyjną, tak sądzę. Piszę – tak sądzę – bo o wojnie trąbią wszędzie, ale na czym miałaby ona polegać, to już cicho. No, jak dokładnie czytać Macrona, to mamy tu skombinować jakiś kontyngent desperatów i wybrać się wesprzeć Ukraińców. Z tym, że rodzi to kilka kłopotów. Po pierwsze masakruje sławetny artykuł piąty NATO, bo ten – i tak mięciutko – zobowiązuje państwa członkowskie do (dowolnej) reakcji w przypadku napadnięcia NA członka NATO. A jak to członek NATO sam napada, choćby i w wojnie prewencyjnej, to artykuł nie działa. A więc wyrywni mogą zostać sami naprzeciw Rosji. Po drugie – taka interwencja może być dowolnie potraktowana przez Rosję, która już – po paryskiej chucpie – zadeklarowała, że pozwoli sobie na dowolny odwet, gdzie potraktować może działania prewencyjne sił połączonych na Ukrainie jako wejście wybranego państwa do wojny z Rosją. Po trzecie – trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, a właściwie zapytać i dostać odpowiedź od ochotnych decydentów – jaki jest cel takiego działania? Ale odpowiedź ma być konkretna, nie jakaś tam opisówka typu „strategiczne pokonanie Rosji”, o czym będzie jeszcze poniżej w kontekście niesławnej korespondencji ambasadora z Polonią Amerykańską. Prosiłoby się o konkret. A tego nie mamy, tylko pohukiwanie odważniaków na cudzy koszt.
Czyli przyjęliśmy w pierwszej wersji, że podżegacze mają jakieś strategiczne rachuby, robimy to w samoobronie, no może w desperacji, bo celu końcowego tych działań nie widać. A jedną rzecz na pewno wiadomo o wojnie – łatwo się ją zaczyna, ale trudno ją skończyć. Głównie z powodu, że praktycznie nigdy nie kończy się na osiągnięciu założonych celaów. Wersja ta jest optymistyczna, gdyż zakłada jakieś minimum refleksji polityków, choć z pewną skazą. Bo trzeba zapytać – gdzie byli dwa lata temu ci wyrywni dziś decydenci. Ci sami, co to wysyłali jakieś hełmy, konserwy i słowa poparcia, ściubili zaś na wsparciu militarnym licząc, że sama wojna to krótkotrwały epizod zaćmienia Putina, po którym wróci się do business as usual? Tak, to są te same gapy, które teraz eskalują, bo im się rachuby zmieniły. I dlatego, że wcześniej nie przelewaliśmy Ukraińcom na konta, to teraz będziemy przelewali krew? Pytanie – czyją? Niemiecką? Francuską? Szczerze wątpię.
W pogłoskach o wojnie nie mówi się, jak do niedawna, o perspektywie pięciu lat, ale coś się bąka, że Ukraińcy mogą paść i latem i trzeba będzie coś zrobić. I znowu – kim i czym? Nie dość, że i tak mieliśmy mało sprzętu i amo, to i z tego się wypruliśmy. Problem z nieprzygotowaniem Europy nie zaczął się w 2022 roku, ale od samego początku, kiedy uprawiano pacyfizm na koszt parasola amerykańskiego, nie wytworzono u siebie większych militarnych zdolności, co dopiero mówić o morale. Putin, który się mocno wypruł na wojnie z Ukrainą i tak ma więcej wojo, sprzętu i amunicji, gospodarkę przełączoną na tryb wojenny. My mamy tylko chojrakowanie – cały czas gadamy o tym, że trzeba się do wojny gotować, a jakoś nie widać projektu poboru, szkoleń, obrony cywilnej, schronów czy przestawiania gospodarki na wojenną produkcję. Nawet na deklarowane „za pięć lat”. Nic, tylko telewizyjni pohukiwacze. Czemu to ma służyć? Czemu się pchamy akurat w najmniej dogodnym momencie?
Znowu przedmurze czyichś interesów?
Istnieje jeszcze jeden wariant przyczyn takiego chojrakowania, choć byłby on szczytem naiwności. Może to być kalkulacja, że oto zbliża się rozejm, Putin ma lepsze karty i by uniknąć chodzenia mu na rękę (również naszym kosztem) trzeba go postraszyć naszą mobilizacją. Ale to nadymanie pustego balona, bo jak my wiemy, że z nami militarnie słabo – to Putin to wie jeszcze lepiej. Jak widać siedzi on po drugiej stronie sekretnych rozmów niemieckich generałów i publikuje ich rozmowy tylko po to, by wyśmiać całe NATO i podważyć wzajemną wiarygodność wśród członków. Musi się świetnie bawić. A więc numer pod tytułem, że to z tą wojną to tak nie na serio, tylko dla strachu – raczej odpada.
Wisi w powietrzu drugi wariant – tak ma być wedle kalkulacji wielkich międzynarodowych obrotów. A to graliśmy tu na płaskiej nizinie polskiej geopolityki wiele razy. Byliśmy kalkulowani jako element większej gry, o której nie decydowaliśmy, ale płaciliśmy jako pierwsi za żetony naszego ofiarowania na geopolitycznym ołtarzu gry potęg. A taka kalkulacja może być właśnie dokonywana. Możemy być Ukrainą 2.0 dla Rosji i Zachodu. No, bo bardziej prawdopodobne wydaje się, że jak Putin odpowie za obecność wojska paru krajów na Ukrainie z ruskimi okopami po drugiej stronie, to prędzej strzeli w Warszawę niż Paryż czy Berlin. Prędzej też i nas najedzie bez żadnego tam atomu. Ma pełne spektrum działań, od zaatakowania Bałtów, wypuszczenia Białorusi, zalania południa europejską falą imigrancką, aż po zaatakowanie Mołdawii i odcięcie Ukrainy od Morza Czarnego. Na każdą z tych nie wszystkich wymienionych przecież możliwości winniśmy mieć inną (i uzgodnioną) odpowiedź na poziomie Polski, Europy czy NATO. A mamy? Szczerze wątpię.
Zachód znowu może na nas liczyć, kiedy jego rachuby trafią na dwie rzeczy – zaprzaństwo czy głupotę naszych decydentów oraz durnotę kalkulacji skołowanego suwerena, który zacznie łykać jak pelikan te suflowane rybki konieczności obrony wartości. Niestety można zaobserwować nasilenie działań w tych dwóch kierunkach. Zacznijmy od polityków.
Pierwsi w chojrakowaniu
No jest tu kilku liderujących, nadających ton. Niektórzy się starają przepchać na pierwszą linię, ale tę obstawia Radek Sikorski. Raczej zakała dyplomacji, który chyba tylko Polakom imponuje oksfordzką angielszczyzną, bo w świecie zachodniej dyplomacji zachowuje się jak słoń w składzie porcelany. Naobraża taki Amerykanów od robienia laski, poprzez chwalenie za wysadzenie Nord Streamu, ganienie być może przyszłego prezydenta USA, a na pewno Republikanów, a potem jedzie coś z nimi załatwić. Co? Oni tam w USA go nie trawią, więc bryluje w Unii, jako retor, gadając niestworzone banialuki, nad którymi mlaskają polscy już chyba tylko zakompleksieni gęgacze. Ostatnio się wystawił na konfie, że o co chodzi z tym kontyngentem, bo przecież wojacy różnych krajów NATO działają od dawna na Ukrainie. To typowe dla Radka – w sumie za każdym razem mówi prawdę: i o Nord Streamie, i o robieniu laski, i teraz o tym, ze tam wojacy na Ukrainie wojują. Tylko zdaje się, że ostatnią rzecz na której polega dyplomacja, to mówienie prawdy. Gościu walczy o klikalność i tyle. W domenie dyplomatycznej uważany jest za niebezpiecznego dyplomatoła, którego nie należy zabierać na poważne rozmowy, bo zaraz o tym poczytamy na insta.
Powiedzenie i niepowiedzenie o tym, że natowscy już tam na Ukrainie dawno są to jednak robi różnicę, choćby „wszyscy wiedzieli, że tak jest”. Teraz to już oficjalne i Putin może chcieć zareagować – pokazać swoim: widzicie, NATO już zaczęło, podejrzewaliśmy, nie wiedzieliśmy, a teraz wiemy. I co wy, rodacy, na to NATO? Podkręcimy im śrubę czy nie, bo się w końcu zaczynają? A może po tej wypowiedzi przyjdzie pora by na jakiegoś Łotysza czy Polaka tam w okopach Ukrainy zapolować? Nie na najemnika, ale na regularsa, przysłanego specjalnie na front, za wiedzą i zgodą państwa członkowskiego? I zrobić z nim wywiad przed kamerami jak to tam się po natowskich koszarach gotują na matkę Rasiję? Tyle z tego Radkowego gadania.
Propaganda przedwojenna
Druga rzecz to obróbka medialna. Ja się dziwiłem, że można doprowadzić społeczeństwa do stanu wygenerowania z siebie chęci pójścia na wojnę. Widać to było przed pierwszą wojną światową, narody chciały sobie upuścić krwie, nie znały jeszcze skali wojny światowej, myśląc – podgrzani rządowymi propagandami -, że to będzie krótki spacerek i defilada zwycięstwa. Odbywały się tłumne prowojenne manify ochotnych, których kości do dziś w milionach bieleją wzdłuż okopów wojny pierwszej. Lekcja została odrobiona, w przypadku dogrywki po pierwszej, którą woja druga niechybnie była – ochotnych do powtórki już tak nie obrodziło. Ale od wojny to nikogo nie uchroniło. Dziś jest tak pół na pół. Propagandyści się starają (ja sobie robię listę, oj robię), ale coś nie widać radości na ustach uśmiechniętej Polski, która sobie taki los wybrała. A dzieje się dużo w tej domenie na co dam obrazowy przykład.
Otóż Polonia Polska napisała, przed wyjazdem obu, list do prezydenta i premiera, zwracając uwagę na sytuację w Polsce. Napisano tam między innymi: „Wielu członków Polonii jest głęboko przekonanych, że NATO powinno zostać sojuszem obronnym, A nie instrumentem realizacji ambicji geopolitycznych dominujących członków sojuszu. Polska nie może dać się wciągnąć lub być zmuszona do militarnego zaangażowania poza granicami Polski, chyba że najpierw sama zostanie zaatakowana”. „Konsekwencje eskalacji konfliktu, za którą opowiadają się i do której dążą niektórzy przywódcy europejscy, mogą mieć bardzo tragiczne skutki dla Polski i świata. Wzywamy polskich polityków, aby powstrzymali się od obraźliwych, retorycznych ekscesów i pustych gróźb, które ilustrują niestety wyłącznie ich niemożność realistycznej oceny rzeczywistych możliwości Polski w sytuacji faktycznej konfrontacji militarnej”. No, trudniej o bardziej racjonalną refleksję.
Co na to władze? Odpowiedział polski ambasador w USA, pan Magierowski. Zacytuję kilka najlepszych kawałków: „Jesteśmy zaniepokojeni treścią i tonem niektórych ostatnich wypowiedzi, odzwierciedlających retorykę Kremla w tej kwestii. W tym kluczowym momencie historii jesteśmy przekonani, że jedynym sposobem zapewnienia pokojowej przyszłości Europie i Wspólnocie Transatlantyckiej jest zapewnienie Rosji strategicznej porażki w jej wojnie agresywnej. Pogląd ten cieszy się powszechnym konsensusem politycznym i szerokim poparciem w polskim społeczeństwie”. Hmmm… – pan Magierowski. Wydawał się kiedyś rozsądnie mówiącym polskim dyplomatą, ale to dobre wrażenie to chyba efekt zestawienia z kompletną bryndzą jaką jest polska dyplomacja. Pan ambasador w kilku językach mówi, ale nie wiem czy myśli po polsku. A więc wszystko jedno w jakim języku powiadamia o tym świat.
Polonia pyta o wojnę
Autorzy listu Polonii od razu odpowiedzieli Panu Ambasadorowi, a właściwe zadali klika podstawowych pytań co do tych poetyckich w sumie zaśpiewów z jakich składała się jego oświadczenie. Tu chodzi bowiem o polską rację stanu w momencie przesilenia, nie zaś o jakieś metafory. O to o co zapytały ambasadora Polonusy:
„W swoim oświadczeniu Ambasador wyraził dezaprobatę dla listu Polonii, który jego zdaniem przypominał treści zaczerpnięte z kremlowskiej propagandy. W swoim oświadczeniu Ambasador kwestionował postawę sygnatariuszy listu, przeciwnych zaangażowaniu militarnemu Polski w wojnie na Ukrainie oraz zapewnił o niezmiennym i niekwestionowanym poparciu dla Ukrainy obejmującym wszystkie siły aktywne w polskiej przestrzeni politycznej. W swoim oświadczenia Ambasador Magierowski zapewnia, że doprowadzenie do strategicznej porażki Rosji jest konieczne dla zabezpieczenia polskich interesów narodowych oraz dla pokojowej przyszłości Europy i Wspólnoty Transatlantyckiej. Niestety, oświadczenie Ambasadora nie definiuje, jak miałaby wyglądać „strategiczna porażka Rosji” i nie wyjaśnia w jaki sposób i jakim kosztem moglibyśmy Rosję do tej strategicznej porażki doprowadzić. Zaskakująca niejasność myśli zawartych w oświadczenia Ambasadora Magierowskiego zmusza nas do postawienia kilku zasadniczych pytań. Co będzie stanowić strategiczną porażkę Rosji? Czy do realizacji tego celu wystarczy eliminacja określonej liczby żołnierzy rosyjskich? Czy zniszczenie Kremla powinno być warunkiem koniecznym warunkującym zakończenie operacji? Czy rozważane jest użycie broni nuklearnej w celu wyeliminowania widocznej przewagi rosyjskich sił konwencjonalnych? Czy rozważany jest podbój całej Federacji Rosyjskiej i jej podział? Czy politycy i inni zwolennicy militarnej eskalacji zgłoszą się sami na ochotnika do czynnej służby na froncie? Wreszcie, czy importując wojnę zastępczą w granice Polski i ryzykując zniszczenie kraju mamy zamiar bezrefleksyjnie realizować obce interesy i działać wbrew własnym?
Na koniec najważniejsze pytanie: jakie straty ludzkie polski rząd jest skłonny zaakceptować, aby osiągnąć nierealistycznie „ambitny”, złudny cel, którym jest “rosyjska porażka strategiczna”? Jaka liczba polskich ofiar tej wojny byłaby do zaakceptowania przez rząd w Warszawie? Sto tysięcy? Milion? Dziesięć milionów? Są tacy, którzy twierdzą, że każda liczba polskich ofiar byłaby niewielką ceną, którą warto zapłacić, aby rzucić Rosję na kolana. Czy są wśród rządzących w Warszawie polityków tacy, którzy podzielają ten pogląd?”
Niedobra Polonia, czyli polskie piekełko
Tyle merytoryka. Ale przyjrzyjmy się medialnej otoczce całego zdarzenia. Po pierwsze – jak to zwykle bywa – żeby się dobić do treści listu otwartego Polonii, a co dopiero do odpowiedzi na paszkwil ambasadora, to trzeba się mocnonaszukać. No, nie uświadczysz. W mediach, polskich, nie ma za dużo cytatów, ale oceny – a jakże. Czyli odbiorca zanim pozna – a nie pozna – treść, już wie jak ma na nią zareagować, bo okazuje się że:
Nie jest to list żadnej Polonii, tylko kliku emigranckich sygnatariuszy, czego dowodem są wypowiedzi dyżurnych Polonusów, że listu nie podpisali, a więc żadna to, panie, Polonia.
List jest „kontrowersyjny” na co wskazał sam Pan Ambasador, a reszta podążyła, że, cytuję: „Pogląd ten [o konieczności zaangażowania się Polski w konflikt] cieszy się powszechnym konsensusem politycznym i szerokim poparciem w polskim społeczeństwie”. A więc co wy tam na wygnaniu wiecie i po co się wtrącacie w nie wasze sprawy, bo przecież naród tubylczy wojny chce.
Samiście Polonusy zdrajcy, uciekliście jak tchórze już raz przed Ruskimi, my zostaliśmy (pisze dwudziestoparoletni bojownik z komunizmem), a więc siedzieć tam cicho i nie dawać nam dobrych rad. I tego Ruskiego przetrzymamy.
Widać, że jest na ostro. Chyba jesteśmy zaczadziali, my tu w Polsce. Na rynek wewnętrzny każdy kto nie jest za wojną okazuje się być putinowską onucą. To ciekawe i tragiczne zarazem. Ale to nie pierwszy przykład, kiedy Polonia jest ostoją rozsądku dla oczadziałych Polaków. Daliśmy się zapędzić do kąta i nie ma się co obrażać, że ktoś nam na to zwraca uwagę.
Pamiętam na samym początku wojny kadry z Moskwy. Osamotniona Rosjanka stała z transparentem „Niet wajnie!” i ruscy mundurowi ją zwijali. To był jasny dowód na agresywny charakter państwa rosyjskiego. Co może być bowiem złego we wzywaniu do pokoju? No, pokój może być zły tylko w przypadku agresywnego państwa, bo któż byłby przeciwko pokojowi, no któż? Wtedy wszyscy solidaryzowaliśmy się w sposób oczywisty ze zwijaną dysydentką.
A dziś – popatrzmy. Właśnie w tę sobotę odbyły się w Polsce manifestacje za pokojem i przeciw wojnie. Nie wiedzieliście? Aaaaa… No wiadomo – w tym samym czasie mieliśmy transmisje na żywo z sabatu aborcjonistek. Zapamiętajcie sobie ten czas, kiedy garstki były za pokojem, zaś cała reszta oczadziała.
I żeby mi potem nikt nie płakał. Tam w okopach, na zielonej Ukrainie…
Epilog dziadka
I jeszcze jedno. Mam dwójkę wnuków i dwójkę dzieci. Miałem, jak pisałem, bogate życie, głównie we wrażenia. Ja już schodzę i się o swój los mało martwię. Ale mam dzieci a ostatnio przybyła mi Tosia, wnuczka. I muszę wam tam politycy i płatni wyrywni powiedzieć, że jeśli nad chatką moich bliskich pojawi się realna groźba spowodowana przestawianiem moich najbliższych jak pionków na szachownicy waszych kalkulacji, to bójcie się, bo sam nie wiem co zrobię. I chyba nie jestem w tym osamotniony.
[Hi, nie wiesz? A ja, zbliżonych poglądów i w podobnej sytuacji, WIEM ! Mirosław Dakowski]
I jak się okaże, że nasze lidery tam pojechały do tego USA tylko po to, by Bideny załatwiły swoje sprawy na wszelki wypadek z przedstawicielami obu polskich plemion – to będzie z wami źle. Już kiedyś tak było, że jeden przywiózł z Monachium pokój na kawałeczku papieru, a potem rozpętało się piekło. Teraz jest gorzej – możecie nawet przywieść wojnę, którą zadeklarujecie od razu. Można sobie tylko wyobrazić tego konsekwencje. Jak latem się okaże, że jesteśmy w wojnie, nie będzie mnie interesowało, czy prowokację zrobią Białorusini, Ruscy, czy nieznani sprawcy i będziemy mieli, mili władcy, ze sobą na pieńku. Powtarzam złote słowa Orwella: wojna jak się zacznie, to się rządzi swoimi prawami. To proces, który się musi wypalić i wtedy nie ważne kto pierwszy strzelił czy zgwałcił. A skoro jest to proces niepowstrzymany, to wojnie winni są nie ci co ją prowadzą, ale ci, którzy do niej doprowadzili”.
PS. I jeszcze jedno: załączam swoje zdjęcie z Tosią, żebyście tam Pany nie mówili, że nie wiedzieliście, że to na poważnie…
„The Wall Street Journal” podaje, że prezydent Wołodymyr Zełenski wysłał ukraińskie wojsko na pomoc przywódcy Sudanu, który walczył z rebeliantami.
Tajną operację przeprowadzono latem 2023 roku. Kijów odpowiedział na prośbę generała Abdela Fattaha al-Burhana, który jest przywódcą Sudanu. Ukraińcy wspomogli sudański rząd w wyparciu rebeliantów ze stolicy – Chartumu.
Informacje te podaje amerykański „The Wall Street Journal”, powołując się na źródło w ukraińskim i sudańskim wojsku.
Ujawniając jedną tajną operację, gazeta dotarła do kolejnej. Zełenski miał zgodzić się na wysłanie pomocy Sudanowi, bo Abdel Fattah al-Burhan (właść. Abd al-Fattah Abd ar-Rahman al-Burhan) potajemnie wysyłał broń Ukraińcom po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainie.
Ukraińscy żołnierze mieli m.in. za zadanie wydostać z Chartumu generała al-Burhana. Ostatecznie przywódcę Sudanu ze stolicy wyprowadzili jego strażnicy.
Al-Burhan miał dziękować Zełenskiemu za pomoc podczas spotkania na lotnisku w Irlandii, które rzekomo było „nieplanowane”.
W Sudanie Ukraińcy robili to samo, co na Ukrainie, czyli zwalczali wspomagających rebeliantów najemników z Grupy Wagnera.
Szef Głównego Zarządu Wywiadu (HUR) Ministerstwa Obrony Ukrainy, gen. Kyryło Budanow, odmówił amerykańskim dziennikarzom komentarza w tej sprawie.
Wojnę na Ukrainie sprowokował Zachód i jest to wojna zastępcza prowadzona rękami Ukraińców w celu poszerzenia wpływów Waszyngtonu, który posługuje się strukturami NATO, wspierając jednocześnie ludobójczy reżim żydowski w Izraelu…
Kto tak twierdzi? Otóż, Drodzy Państwo, nie żadna „ruska onuca”, lecz spora część amerykańskich elit, w tym lewicowych, które mówią o tym otwarcie. Tymczasem u nas, ani mówić nie wypada, ani nawet cytować głosów zza oceanu, żeby nie narazić się na łatkę „klakiera Putina”…
Zresztą, aby zostać „onucą”, tak naprawdę wystarczy tylko bronić polskich interesów. Przekonali się o tym rolnicy, którzy zostali scharakteryzowani jako „forpoczta Putina” przez Tomasza Lisa, który bredził coś o „ogromnym zawodzie i ciosie w tradycję broniącej kraju i narodu polskiej wsi”.
Na czym polega specyfika polskiego życia publicznego, że tak łatwo narazić się na wyzwiska i oskarżenia o zdradę? Czy chodzi o emocje, którymi kierujemy się, zamiast poddawać wydarzenia pod sąd rozumu? Dlaczego nie umiemy po prostu nie zgadzać się, a mimo to rozmawiać ze sobą, bez inwektyw i odsądzania się nawzajem od czci i wiary?
Nie przeszkadzają nam przy tym fakty, przez co realia polskiego życia politycznego wyglądają tak, że w momencie gdy „Radek” Sikorski lobbuje w Stanach Zjednoczonych za Ukrainą, to Ukraińcy obrażają Polaków i kierują bezczelne groźby pod adresem polskich rolników i rządu Warszawie.
Zwróćmy wreszcie uwagę, jak uboga jest u nas nawet narracja uznanych ekspertów. Czy będzie to kwestia wojny na Ukrainie, czy wcześniej tzw. pandemii koronawirusa, „duże” nazwiska w Polsce trudnią się właściwie tylko powtarzaniem najwęższego wycinka, jakim jest wersja lansowana oficjalnie przez rząd w Warszawie. I tak jedyna narracja na temat wojny na Ukrainie, to od samego początku wyłącznie narracja, której wytyczne przekazują nam ambasadorzy Joe Bidena i Włodzimierza Żeleńskiego w Warszawie.
Tymczasem gdy posłuchamy głosów zza oceanu, okaże się, że nawet „duże” nazwiska i to bynajmniej nie związane ze stroną konserwatywną, nie są aż tak jednorodne w swoich poglądach i tak skłonne, by stawać się pudłami rezonansowymi (zmieniającej się co kilka lat) władzy politycznej.
Żydowski globalista krytykuje wojnę zastępczą
Bodaj największym zdziwieniem mogą być dla nas opinie wygłaszane przez niejakiego Jeffreya Sachsa. Nazwisko w Polsce dobrze znane, gdyż to właśnie ten kolega Leszka Balcerowicza miał nam zafundować gospodarczą „terapię szokową” w roku 1989. Obecnie jego nazwisko powraca, ale… w Watykanie. Ów żydowski ekonomista – propagujący bałamuctwo tzw. zrównoważonego rozwoju – został bowiem członkiem Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, na forum której wygłasza nie tylko pochwałę globalizmu, ale także bezpardonowe ataki na Stany Zjednoczone, których pozostaje obywatelem.
Nie wchodząc w życiorys Sachsa, bo to każdy może łatwo uczynić, zwróćmy tylko uwagę, że jest to nazwisko zupełnie pierwszorzędne i nie mają co do tego wątpliwości elity władzy na całym świecie. Pomimo to, gdy posłuchamy, co ów ekspert mówi na temat wojen na Ukrainie i w Strefie Gazy, to stanie się jasne, iż w Polsce niechybnie byłby uznany za „ruską onucę”.
Sachs pojawił się m. in. w podcaście Tulsi Gabbard (znanej i powszechnie szanowanej polityk, prawdziwej patriotki, która odeszła z Partii Demokratycznej, twierdząc, iż stała się ona skrajnie lewicową „kabała podżegaczy wojennych”). Tulsi twierdzi, że odbywa się na Ukrainie „wojna zastępcza”, którą USA i NATO prowadzą przeciwko Rosji, a Biden wmawia Amerykanom i światu, że musimy prowadzić tę wojnę, bo „jej ceną są wolność i demokracja”. Sachs zgadza się z nią i na bazie faktów również odrzuca tezę o rzekomo „niesprowokowanej wojnie”, którą Putin miał „nagle” rozpocząć w 2022 roku. Jakby tego było mało, ów globalista opowiada się za pokojem, stwierdzając, że aby ten został osiągnięty, Kijów musi iść na ustępstwa.
Tak więc gdy u nas „Szymuś” Hołownia grzmi z mównicy o „wgniataniu Putina w ziemię”, amerykańskie elity nie mają wątpliwości ani co do tego, co naprawdę stoi za tym konfliktem, ani co do tego, że nie może być mowy o zwycięstwie słabej i skrajnie już wykrwawionej Ukrainy nad rosyjskim molochem.
Również Noam Chomsky, wybitny językoznawca o lewicowych poglądach, mówi to, czego – jak sam przyznaje – „mówić nie wolno”. Wychodząc od krytyki waszyngtońskich dogmatów polityki zagranicznej i wcześniejszych interwencji USA na Bliskim Wschodzie, przechodzi do wojny na Ukrainie, ubolewając nad jej ofiarami, po czym jakby nigdy nic stwierdza, że „dla większości świata jest oczywiste, że jest to wojna zastępcza pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Rosją”. Spróbuj, Polaku, coś takiego powiedzieć, a zostaniesz momentalnie strącony do najgłębszego kręgu piekła przeznaczonego dla „ruskich onuc” i „awangardy Putina”!
Takie samo stanowisko prezentuje inny popularny uczony i znawca geopolityki, prof. John Mearsheimer, który już osiem lat temu wygłosił prelekcję Dlaczego Ukraina jest winą Zachodu? Mearsheimer obciąża Zachód winą za stopniowe eskalowanie konfliktu, który doprowadził do obecnej wojny. Zaznacza przy tym, że Ameryka kieruje się zasadą promowania demokracji i wybierania demokratycznych przywódców, którzy jednocześnie będą pro-amerykańscy, ale nie rozumie, że to, co można próbować realizować w małych państwach Bliskiego Wschodu (pytanie, z jakim skutkiem?), niekoniecznie będzie tolerowane przez światowe mocarstwa, jak Rosja czy Chiny.
Profesor wskazuje nie na rzekomą „nieobliczalność” Putina (o której ciągle słyszymy), lecz na jego konsekwentne i jasne stawianie sprawy: nie ma mowy, by Ukraina stała się strefą wpływów NATO, gdyż jest to kwestia egzystencjalnej wagi dla Rosji. Co ciekawe, podobny głos wychodzi od początku również z watykańskich kręgów dyplomatycznych i od samego papieża Franciszka, który mówił obrazowo o „szczekaniu NATO u bram Rosji”.
Mearsheimer wspomina o szczycie NATO w Bukareszcie w 2008 roku, gdzie wyrażono wprost twierdzenie, że Gruzja i Ukraina są mile widziane w sojuszu, czego bezpośrednim następstwem była wojna w Gruzji. Nie ma on również problemu z nazwaniem rzeczy po imieniu i stwierdzeniem, że tzw. pomarańczowa rewolucja była zamachem stanu (inni komentujący dodają, że inspirowanym przez CIA). Bezpośrednią przyczyną ówczesnych wydarzeń były rozmowy Janukowycza z Unią Europejską, w odpowiedzi na które wkroczył Putin, mówiąc: hola, hola, nic o nas bez nas.
Sam Mearsheimer podkreśla, że są to powszechnie znane fakty i publiczne wypowiedzi. Przytacza on także esej Władimira Putina z 12 lipca 2021, o którym cały świat mówi, że stanowił uzasadnienie inwazji na Ukrainę, tymczasem Mearsheimer nie boi się twierdzić, że jest wręcz przeciwnie. Gdy sięgniemy do tekstu źródłowego, widzimy, że Putin wyraźnie uznaje, że „prawdziwa suwerenność Ukrainy jest możliwa tylko w partnerstwie z Rosją”, gdyż taki jest jego pogląd, którego nie kryje, natomiast nie ma tam nic na temat tego, że życie w stanie wojny z Ukrainą miałoby w jakikolwiek sposób realizować interesy – czy tym bardziej ideologię – Rosji. Autor eseju wskazuje na konflikt interesów z nacjonalistycznym lobby ukraińskim, który za swoje zasady fundacyjne stawia wrogość wobec Rosji i służalczość wobec USA.
Niezależnie od oceny mocarstwowych poglądów Putina, Mearsheimer jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę wyrażał pogląd wymagający elementarnej logiki i nieignorowania faktów: że jeżeli Zachód będzie nadal przenosił granice NATO na wschód, to prędzej czy później doprowadzi do wojny i w konsekwencji – do ogromnej skali zniszczeń na samej Ukrainie. Amerykański uczony nie ocenia tych wydarzeń, lecz stwierdza prostą przyczynowo-skutkową zależność: Zachód rozszerzał swoją strefę wpływów na wschód – Putin od razu mówił, że to wykluczone – a więc doszło do wojny. Choć Putin nadał jej pełnoskalowy wymiar, to jednak nie Putin do niej doprowadził – ocenia prof. Mearsheimer. Na koniec dodajmy, że sam Mearsheimer przyznaje, iż większość osób nie zgadza się z jego poglądami, jednak wśród tych, którzy się zgadzają jest między innymi… Henry Kissinger. Mamy więc kolejne lewicowe „bożyszcze”, które nie poczytuje za swój obowiązek kolportowania propagandy Waszyngtonu.
Jeszcze większą dozę realizmu politycznego odnajdziemy w bardzo ciekawej rozmowie na kanale niejakiego Andrew Napolitano, emerytowanego sędziego, który prowadzi program „Judging Freedom” na YouTubie. Wystąpił u niego były oficer wywiadu wojskowego USA i inspektor ONZ ds. uzbrojenia, Scott Ritter, doświadczony również w pracy na terenie Rosji. Porównuje on standardy stosowane podczas wojny przez Rosjan i przez Żydów z Izraela, oskarżając tych drugich o łamanie wszelkich praw człowieka i praw międzynarodowych. Wskazuje ponadto na dramatyczną sytuację Ukrainy, której prezydent opowiada niestworzone historie na temat rzekomych kilkudziesięciu tysięcy zabitych żołnierzy ukraińskich, podczas gdy różne szacunki wskazują raczej na liczbę kilkuset tysięcy, a sam Żeleński „wygadał” się w jednym z wywiadów na temat „milionów” ofiar, po czym momentalnie poprawił się, że mówi o ofiarach, które nastąpią w przyszłości, jeżeli świat nie zrobi jeszcze więcej dla walczącej Ukrainy.
Ritter, będąc amerykańskim patriotą, ma jednocześnie odwagę mówić o zbrodniach wojennych popełnianych przez Amerykanów choćby w Wietnamie, a także bez ogródek potępić najważniejszego sojusznika USA – Izraela, Żydów określając wręcz „ludobójczymi maniakami”, których celem jest de facto likwidacja ludności palestyńskiej, a narzędziem „masowe mordy na cywilach”.
Nota bene, u sędziego Napolitano właśnie pojawił się również Jeffrey Sachs, który powtórzył, że wojna na Ukrainie „była całkowicie do uniknięcia i jest wojną, która toczy się o ekspansję NATO”, stanowiąc katastrofę dla Ukrainy i „granie życiem Ukraińców” przy użyciu amerykańskich pieniędzy. Ponadto, jak wskazuje Sachs, nawet liberalny New York Times zauważył zaangażowanie CIA w wydarzenia na Ukrainie, choć w sposób kuriozalny jego zdaniem datują to zaangażowanie dopiero na rok 2014, podczas gdy sięga ono znacznie głębiej w historię. Mówi też wprost o „szaleństwie” zachodnich przywódców, którzy robią wszystko, żeby eskalować konflikt, dobrze wiedząc, że Rosja nie zgodzi się na objęcie Ukrainy strefą wpływów NATO. Piętnuje wreszcie porażkę dyplomatyczną Bidena, jaką jest kategoryczna odmowa wszelkich negocjacji z Rosją, a stawianie wyłącznie na konflikt zbrojny podbudowany propagandą ukraińskiego sukcesu.
Syjonistyczny mesjanizm amerykańskich szabes gojów
Amerykańska opinia publiczna, a szczególnie kręgi najbardziej konserwatywne, zgadza się co do bezsensowności eskalowania konfliktu na Ukrainie. Sprawa nie jest jednak równie oczywista w odniesieniu do Bliskiego Wschodu. Pokazuje to, że opinie cytowanych wyżej ekspertów stanowią w pewnym sensie wręcz „bluźnierstwo”.
Aby ukazać, jak głęboki jest ten kontrast, wystarczy spojrzeć na postać spikera Izby Reprezentantów, Mike’a Johnsona, który jak na razie skutecznie blokuje pompowanie kolejnych miliardów w machinę wojenną na Ukrainie, a jednocześnie nie widzi nic złego w ludobójstwie dokonywanym przez Żydów na Bliskim Wschodzie. Johnson został wybrany w kontrze do pro-ukraińskiego Kevina McCarthy’ego i dlatego – jak trafnie zauważono w konserwatywnym portalu The Federalist – pro-ukraińskość byłaby dla niego wyrokiem politycznej śmierci.
Jednocześnie w tym samym The Federalist ukazał się więcej niż jeden artykuł wprost opiewający rzekome żydowskie „prawo moralne” do rozciągania nieograniczonej dominacji nad Palestyną. Tekst ten może stanowić modelowy wręcz przykład radykalnej syjonistycznej podbudowy amerykańskiego stosunku do Izraela. Niejaki Jason Hill przekonuje, że „Izrael ma moralne prawo do aneksji całego Zachodniego Brzegu”, a uznanie po wojnie w 1967 roku jakiegokolwiek statusu Palestyńczyków innego niż „nielegalnych okupantów” było błędem i powodem niepotrzebnych problemów.
Następnie konserwatywny publicysta wpada w ton „mesjanistycznie” umizgującego się do Żydów szabes goja, gdy pisze: „Żydowska wyjątkowość i wyjątkowość cywilizacji żydowskiej wymagają bezwarunkowej przestrzeni dla dalszej ewolucji ich cywilizacji. To, co jest dobre dla cywilizacji żydowskiej, jest dobre dla całej ludzkości. Cywilizacja żydowska jest międzynarodowym skarbem, który należy chronić”.
Przy takim nastawieniu większości republikańskich elit Jeffrey Sachs okazał się być prawdziwym obrazoburcą, gdy 5 lutego 2020 roku w Watykanie atakował Donalda Trumpa, twierdząc, że „multilateralizm” (wspólne reagowanie wielu państw na wydumane problemy świata) „jest zagrożony przez Stany Zjednoczone”. Oskarżał Trumpa o rzekome blokowanie „każdej umowy multilateralnej”, podczas gdy w rzeczywistości miał na myśli te umowy, które narzucały światu ideologię ekologizmu. Jak bardzo Sachs nienawidzi Ameryki, której obywatelstwo posiada, świadczy również jego narracja na temat Chin, w ramach której żydowski globalista uznał, iż podjęta przez Trumpa próba technologicznego uniezależnienia się od Państwa Środka była… „atakiem na Chiny”, które mogą jego zdaniem budować dominującą pozycję, ponieważ „nikt nie ma monopolu na wiedzę i talenty”. Warto o tym wspomnieć, aby ukazać jak zwodnicze może być poleganie na tego typu autorytetach, które wprawdzie wykazują się duża dozą realizmu politycznego, ale jednocześnie beznadziejnie ulegają ideologii, operując zupełnie fałszywymi założeniami bazowymi i ostatecznie wyciągając fałszywe wnioski ze swoich rozumowań.
Dzień świra jak Dzień świstaka…
Krótki przegląd przykładów z USA pokazuje, że pomimo całego tamtejszego doktrynerstwa, toczy się tam jednak jakaś debata publiczna. Wydaje się tymczasem, że nad Wisłę nie docierają nawet głosy oficjalnie uznanych autorytetów, takich jak Sachs, które sprzeciwiają się narracjom rodem z CNN-u i biura prasowego Białego Domu.
Mówienie o faktach i upominanie się o polską rację stanu jest spychane na „pro-rosyjski” margines marginesów, czego skutkiem jest ogólna radykalizacja. Trudno się dziwić wściekłości rolników, skoro polskie władze konsekwentnie ignorowały i ignorują zagrożenie ekspansją ukraińskich oligarchów. Trudno się dziwić ostrym komentarzom polskiej „ulicy” na temat współczesnych banderowców, skoro każdy publicysta, który skrytykuje ukraińską hucpę, jest atakowany jako rzekomy sprzymierzeniec Putina.
Jednocześnie trudno sobie wyobrazić, by problemy polskiej polityki były podejmowane w Warszawie z pewną dozą realizmu, skoro nawet mówienie o ukraińskiej rakiecie, która zabiła dwóch Polaków, było owiane dziwnym tabu i dopiero po wyciszeniu sprawy przebąkiwano coś na temat prawdziwej wersji wydarzeń.
Czyż nie jest to wymowne, że aby posłuchać opinii wykraczających poza najściślejszy mainstream, musimy uplasować się na marginesie polskiej debaty publicznej albo sięgać do odległych materiałów zza oceanu i to niekoniecznie konserwatywnych?
Na koniec zwróćmy uwagę na jeszcze inny – nader dziwaczny – zakręt historii. Otóż, pod koniec wspomnianej rozmowy pomiędzy sędzią Napolitano (ponoć katolickim tradycjonalistą) a Jeffreyem Sachsem (jakby nie było, podwójnym „autorytetem” dla Polaków, bo ekonomicznym i obecnie „religijnym”), obaj panowie w kordialnym tonie stwierdzają: No to widzimy się za tydzień w Rzymie na konferencji z okazji… 750-lecia śmierci św. Tomasza z Akwinu. Po czym Sachs konstatuje, że jest to wspaniała okazja, by przypomnieć kluczową rolę, jaką Akwinata przypisywał… cnocie i prawu naturalnemu w rozwoju i przetrwaniu człowieka. Do czego doszło, że żydowski globalista musi nam przypominać o cnocie i prawie naturalnym, a więc faktycznie podstawowych pojęciach naszej cywilizacji, o których raczej nie usłyszymy od naszych proboszczów i biskupów!
Filip Obara
===========================
Michał Rogoziński 5 marzec 2024
No to brawo Panie Redaktorze za… spostrzegawczosć. Czasem potrafi Pan przestać marnowac swój niewątpliwy talent na tematy jałowe. Ja nie będę tak odkrywczy i opisze stan polskiej swiadomości w słowach znacznie prostszych. Po pierwsze to tej świadomości nie ma (PCh24, to środowisko niszowe, co by o tym nie mowić, sam jestem taką niszą od lat kilkudziesięciu, wiec FAKTY trzeba przyjmowac do wiadomości i tyle.) Przeciętny „Polak” po szkole w jakiejś „Psiej Wólce” z programem szkolnym jaki jest i jaki był, pojęcie o Polsce, polskiej historii i realnych zagrożeniach ma takie, jakie może mieć absolwent zawodówki, lub szkoły rolniczej w najlepszym wypadku, czyli kibicowskie. I tu pomijajac patologie – pocieszę, te ponad tysiac lat chrześcijaństwa na coś się przydało.
Pomijajac patologie (te są wszedzie) zwykły szary człowiek z ulicy, porządnie pracujacy, to… przedstawiciel cywilizacji lacińskiej (choć sam o tym nie ma pojęcia, ale jego zmysl moralny i patriotyczny jest NORMALNY, no w miarę normalny). Tyle, ze te dyrdymaly, które tu wszyscy produkujemy, takze w komentarzach zupełnie do niego nie dochodzą. Wobec braku aparatu pojęciowego co najwyzej brzydko zaklnie komentujac jakies bieżace wydarzenia, natomiast ludzi typy PCh24, albo w ogóle nie zauważa (pojęcia nie ma o ich istnieniu i zupełnie do niego nie dociera ten sposób pojmowania rzeczywisci – co najwyzej jesteśmy jakimis szalonymi nawiedzeńcami, od których lepiej trzymać sie z daleka, „bo kazdy swój rozum ma”.
Tak więc to nie jest dyskusja czy rozumowanie dla zwykłego Polaka z ulicy, bo to zupełne abstrakcje.) Ujmujac rzecz prościej – choćby patrząc na ostanie wybory polski wybór docelowy, to bycie Generalnym Gubernatorstwem, lub Palestyną. Mnie nie odpowiada ani jedno, ani drugie, a biorąc pod uwage tradycję moją i mojej żony, to już zupełnie mi z taką wizją nie po drodze. Ponieważ nic z tym zrobic nie mogę, to by nie wyświadczać niedźwiedziej przyslugi swoim dzieciom i na wszelki wypadek uratowac cos dla przyszłości tego kraju, jesli taka będzie, wyprowadziłem się z kraju, poza obręb tej alternatywy (GG- Palestyna). Natomiast żyjemy, tu gdzie zyjemy od pokoleń i wszystko jedno czy będzie to Polska szlachecka, ludowa, czy demokratyczna, realiów nie zmienimy. Pomijam żydo-bolszewię, na walke z żywiołem germańskim moja rodzina poświecila szmat historii i choć najwiekszych krzywd doznała ostatnio ze Wschodu, to patrząc realnie – w obecnej sytuacji z kims się trzeba dogadywać.
Dogadywanie się z Niemcami (Tusk) znamy i to jest wybór pomiędzy „kabaretem” serwowanym publice przez Palikota (o ile wiem Zyda i podobnie jak Hartman absolwenta KUL – serdecznie gratuluję KUL-owi absolwentów tej miary), a niedoszłego dominikanina Hołownię. To ichne bredzenie może się podobać publice, gawiedzi, plebsowi, jak kto woli, ale to tylko zewnetrzne atrybuty tego co dzieje się za kulisami. I tutaj, ja bym się zastanowil powaznie nad propozycjami przedstawianego jako alkoholik byłego prezydenta Rosji. Zeby bylo ciekawiej, one są nie tylko uzasadnione historycznie, ale powtarzaja tezy prof. Konecznego sprzed 80-100 lat. Jak dla mnie Rosja przez ostanie lata – przynajmniej za mojego świadomego życia zachowuje się w miarę racjonalnie. Tymczasem my przyjmujemy narrację Żydów, ktora nigdy racjonalna nie była, Prusaków, ktorzy na Polsce wyrośli, albo Anglosasów, ktorzy zawsze wyciagali kasztany z ognisak cudzymi rękami. Nie chce epatowac przykładami, bo szkoda na to czasu.
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 3 marca 2024 michalkiewicz
Wreszcie ktoś ruszył głową i oto zbliżamy się do końca demonstracji bezradności zarówno poprzedniego, jak i obecnego rządu wobec protestujących rolników. Te protesty rozpoczęły się w kwietniu ubiegłego roku, kiedy okazało się, że do Polski docierają tysiące ton ukraińskiego „zboża technicznego”, które wkrótce zasypało polskie magazyny. Ówczesny rząd jak zwykle się „mniemaną potęgą nasrożył”, ale już wkrótce okazało się, że jest całkowicie bezradny, zwłaszcza, że pan Michał Kołodziejczak, który wtedy własną piersią bronił interesów wsi polskiej, nie szczędził mu słów krytyki pełnych goryczy. Uprzedzając nieco bieg wydarzeń dodajmy, że w nagrodę za to Donald Tusk nie tylko pozwolił mu kandydować do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej, ale dał mu fuchę wiceministra rolnictwa – jak sądzę nie tyle ze względu na jakieś jego zalety, ale raczej – by mieć go na oku, zamiast pozwolić mu hulać samopas.
Toteż teraz pan Michał biega na krótkiej smyczy, ale okazało się, że dla protestujących rolników nie może uczynić nic więcej, niż nie mógł poprzedni minister pan Robert Telus. Odgrażał się on, jak pamiętamy, że nieubłaganym palcem wytknie po kolei wszystkie firmy, które zasypały Polskę ukraińskim „zbożem technicznym” – ale szybko się wyjaśniło, że nazwy tych firm są objęte „tajemnicą celną”, a i prokuratura nie kwapiła się ze wszczęciem tak zwanego „energicznego śledztwa”. Pan Kołodziejczak też się odgrażał, że wszystko powie, jak na spowiedzi, to znaczy – opublikuje listę tych firm do 25 lutego, ale – nie opublikował.
Tymczasem nie tylko ukraińskie „zboże techniczne”, ale i inne tamtejsze produkty rolnicze, jak gdyby nigdy nic, walą do Polski zarówno ciężarówkami, jak i koleją. Rolnicy protestują, blokują przejścia graniczne i drogi wewnątrz kraju, ale niczego to nie zmienia, mimo, że zarówno pan Michał Kołodziejczak, jak i sam pan prezydent Duda się z nimi „solidaryzuje”.
Powody protestu są dwojakie. Po pierwsze, rolnicy zwracają uwagę, że producenci rolni na Ukrainie nie muszą przestrzegać wyśrubowanych standardów, które obowiązują rolników w Unii Europejskiej. Podnosi to w UE koszty produkcji, wskutek czego, podobnie jak wskutek znanej żyzności ukraińskiej ziemi, polskie rolnictwo przestaje być konkurencyjne. Nie tylko zresztą polskie – bo i w zachodnich krajach rolnicy buntują się z tego samego powodu. Drugim powodem protestów, jest tak zwany „Zielony Ład”, to znaczy – seria szaleńczych pomysłów „ekologicznych”, które w perspektywie mogą doprowadzić do likwidacji rolnictwa, jako gałęzi gospodarki. Tymczasem podatki trzeba płacić, jak gdyby nigdy nic, kredyty trzeba spłacać – a dochody spadają, albo nawet zanikają.
Klaus Schwab, ten sam, który w otoczeniu przybywających do Davos worów złota, które następnie instruują światowych mężyków stanu, jak ma być, z pewnością zaciera ręce, bo przecież nie ukrywa, że dąży do pozbawienia wszystkich własności prywatnej, która – jak wiadomo od czasów Marksa i Proudhona – jest przyczyną wszelkich, albo prawie wszelkich zgryzot. Program głoszony dziś przez Klausa Schwaba opisał mową wiązaną jeszcze w latach 70-tych Janusz Szpotański w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak”:
„Wszystko mu także się odbierze,
by mógł własnością gardzić szczerze. (…)
A kiedy znajdziesz się za drutem,
opuści troska cię i smutek
i radość w sercu twym zagości,
żeś do królestwa wszedł Wolności.”
No dobrze – ale dlaczego pełnomocny premier Donald Tusk wykazuje identyczną bezradność, jak poprzednio – Naczelnik Państwa? Najwyraźniej przyczyny tej bezradności są takie same wtedy i teraz. A jakie? Po pierwsze, ukraińskie rolnictwo jest w rękach oligarchów, którzy mają tam latyfundia o obszarze kilkuset tysięcy hektarów. Ci oligarchowie mają „własnych” deputowanych” i kreują ministrów, toteż nic dziwnego, że rozmowy polskiego rządu z ukraińskimi ministrami nie mogą przynieść żadnego rezultatu.
Ale dlaczego rozmowy polskiego rządu z Komisją Europejską też nie mogą przynieść rezultatu? Starożytni Rzymianie mawiali, że nie ma takiej bramy, której nie przekroczyłby osioł obładowany złotem. Podejrzewam tedy, że ukraińscy oligarchowie przeborowali się ze swoim złotem do Komisji Europejskiej, której Reichsfuhrerin Urszula von der Layen już przy okazji pandemii pokazała, że jest kuta na cztery nogi i wie, z której strony chleb jest posmarowany. Inaczej trudno byłoby zrozumieć przyczynę, dla której ta sama Komisja, która w stosunku do własnych rolników śrubuje standardy, nagle wpuszcza na obszar UE miliony ton ukraińskich produktów rolniczych, które nie tylko nie trzymają żadnych standardów, ale w ogóle nie podlegają żadnej kontroli. Militaryści nawołują, by korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny – więc Komisja Europejska właśnie z wojny korzysta.
Widocznie jednak Donaldu Tusku nie odpowiada już statystowanie w pokazie bezradności, zwłaszcza, że ukraiński ambasador w Warszawie, pan Bazyli Zwarycz, napiętnował już [polskich] rolników za „haniebną zbrodnię”, a poza tym – że wkrótce stawi się przez obliczem prezydenta Józia Bidena, gdzie chciałby zaprezentować się jako energiczny mąż stanu. Ponieważ ani na ukraińskich oligarchów, ani na ludowych komisarzy w UE nie ma żadnego wpływu, to postanowił zrobić to, co jeszcze może. W tym celu pewien rolnik na Śląsku powiesił na swoim oflagowanym sowiecką flagą traktorze transparent wzywający Putina, by zrobił porządek i z Ukrainą i z polskim rządem. Natychmiast prokuratura w Gliwicach wszczęła tzw. energiczne śledztwo w sprawie tej gliwickiej prowokacji, a wspomniany rolnik, kontynuując – jak przypuszczam – wykonywanie zadania, zadzwonił do posła Grzegorza Brauna, żeby stanął w jego obronie.
Z kolei premier Tusk ogłosił, że będzie ogniem i żelazem tępił agentów Putina wśród rolników, a minister-ministrowicz Władysław Kosiniak-Kamysz, jako szef resortu obrony, zmilitaryzował przejścia graniczne i drogi dojazdowe do nich, włączając je do tzw. „infrastruktury krytycznej”. Toteż gdy po tych zarządzeniach pokręciłem się przy polsko-ukraińskiej granicy w rejonie Bieszczadów, żadnego oflagowanego ciągnika już nie widziałem. Tymczasem prezydent Zełeński urządził w Kijowie obchody drugiej rocznicy wybuchu wojny, jaką USA prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca. Mężyków stanu, którzy on-line wzięli w niej udział, tresowała w zatwierdzonym kierunku Włoszka Georginia Meloni, a do Kijowa przybyła sama Reichsfuhrerin Urszula von der Layen, premier Kanady Justin Trudeau i belgijski premier Aleksander de Croo. Nie zaproszono natomiast ani pana prezydenta Dudy, ani premiera Donalda Tuska. Tak prezydent Zełeński skarcił ich za niesubordynację wobec ukraińskich oligarchów. Jeszcze dalej poszedł ordynariusz diecezji kijowsko-żytomierskiej Witalij Krywyckij, który napiętnował wysypywanie przez protestujących rolników w Polsce ukraińskiego zboża, jako rodzaj grzechu przeciwko tamtejszym oligarchom, mówiąc, że przekroczyli oni „czerwoną linię”, włączając się w ten sposób do „wojny hybrydowej” przeciwko Ukrainie.
Czyżby osioł obładowany złotem zjawił się również u bramy Królestwa Niebieskiego? Ładny interes!
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).
„Wojna?”. Ukraina odnotowała rekordową sprzedaż luksusowych samochodów. Nagle wzbogacili się…
Daniel Głogowski
Ukraina odnotowała rekordową sprzedaż luksusowych samochodów zagranicznych w 2023 r. Jednym z powodów jest pojawienie się nowych nabywców, którzy nagle wzbogacili się na konflikcie zbrojnym – napisał ukraiński portal „Strana”.
„W ubiegłym roku Ukraina odnotowała rekordową sprzedaż luksusowych samochodów zagranicznych. Niektóre marki premium znalazły się w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się samochodów, czego nie było nawet w czasach pokoju. A liczba Tesli na Ukrainie wzrosła prawie 10-krotnie w porównaniu z 2021 r.” – czytamy w raporcie opublikowanym na kanale Telegram portalu „Strana„.
Publikacja przytacza dane ukraińskiej firmy Autoconsulting, według których na przykład sprzedaż samochodów BMW wzrosła półtora raza w porównaniu z 2021 rokiem. Według portalu „Strana” wynika to z faktu, że mieszkańcy Ukrainy, którzy mieli oszczędności, zaczęli inwestować więcej w samochody niż w nieruchomości czy biznes.
„Pojawiła się kategoria nowych kandydatów na elitarne samochody – ludzie, których majątek znacznie wzrósł od początku wojny. Według pracowników salonu sprzedaży samochodów, masy wymieniają swoje samochody na coś „bardziej przyzwoitego”, w szczególności stróże prawa. Ponadto istnieje cała warstwa ludzi, którzy wzbogacili się na wojnie. Obejmuje to skorumpowane programy zaopatrywania armii. Stanowią oni również dużą kategorię nabywców elitarnych samochodów”.
Ukrainka mieszkająca w Polsce: „Ludzie mają dość wojny. Wiadomo, że ona się skończy, jak Europa przestanie pomagać. Za Ukrainę walczyć? Za państwo, które ni ch*** nam nie daje?”.
„Głosowałam na Zełenskiego i już pożałowałam. Ale nic z tym nie zrobię, bo wybieraliśmy wtedy mniejsze gó*** ze wszystkich.” Kobieta dodaje, że zaczyna nienawidzić swój kraj. Podkreśla – nie ludzi, ale polityków. Podoba jej się w Polsce, dlatego planuje ubiegać się o obywatelstwo.
W Polsce, w niektórych kręgach, zapanowało duże zaniepokojenie związane z przygotowaną prowokacją. Przygotowaną najprawdopodobniej przez służby specjalne niektórych państw NATO. Konkretnie, prawdopodobnie Polski i Stanów Zjednoczonych.
Prowokacją na wschodniej granicy Polski. I ta informacja o przygotowywanej prowokacji nałożyła się w tej chwili na informację o nagle zorganizowanym szczycie państw Unii Europejskiej. Suma tych treści plus doniesienia premiera Słowacji i vice marszałka sejmu słowackiego, te doniesienia wskazują na to, że albo cała Unia Europejska albo niektóre państwa Unii Europejskiej, zwłaszcza Polska, są przymuszane do przystąpienia do wojny na Ukrainie. Przystąpienia bezpośrednio.
−∗−
Pilny komunikat, Marek T. Chodorowski (27.02.2024)
Ekspresowe podsumowanie najnowszej porażki Bestii oraz agentury zarządzającej III RP.https://www.youtube.com/embed/GpMM6KuHlYE?si=C_lgALtvAJSZWhIT