Według doniesień podejrzenie ataku ukraińskiego drona na system radarowy rosyjskiego systemu wczesnego ostrzegania nuklearnego, który ma wykrywać nadlatujące międzykontynentalne rakiety nuklearne, spowodował poważne szkody. Według eksperta wojskowego, pułkownika Markusa Reisnera, zawiera on materiał wybuchowy, który może spowodować nową, niebezpieczną eskalację. Pułkownik Reisner odpowiada na trzy kluczowe pytania:
1. Dlaczego rzekomy atak ukraińskiego drona na rosyjską stację radarową Armawir w południowo-zachodniej części Terytorium Krasnodarskiego jest niezwykle niezwykły?
Zdjęcia, które pojawiły się przedwczoraj, pokazują, że co najmniej jeden z dwóch rosyjskich systemów radarowych wczesnego ostrzegania Woroneż-DM stacjonujących w Armawirze został poważnie uszkodzony w wyniku ukierunkowanego ataku. Rosja posiada obecnie aż dziesięć takich radarowych systemów wczesnego ostrzegania. Rozsiane są po całej Rosji, w lokalizacjach w Murmańsku, pod Petersburgiem, w Kaliningradzie, w Barnauł, w Omsku, koło Irkucka, koło Workuty, w Krasnogorsku i we wspomnianym Armawirze. Ten ostatni, składający się z dwóch radarów, został zbudowany w celu skompensowania podobnych sowieckich systemów pierwotnie zainstalowanych na zachodniej Ukrainie i Krymie.
Radary Woroneż-DM to radary „Over-the-Horizon” (OTH) – „Ultra High Frequency” (UHF), które wchodzą w skład rosyjskiego systemu radarowego wczesnego ostrzegania do wykrywania rakiet balistycznych. Radary mają zasięg 6000 kilometrów . Ich celem jest wczesne wykrycie nadlatujących amerykańskich rakiet nuklearnych, aby móc szybko podjąć własne działania, w tym w najgorszym przypadku rosyjski kontratak nuklearny. Możliwe jest również przekazywanie danych wczesnego ostrzegania sojusznikom, takim jak Iran, Korea Północna czy Chiny.
2. Jakie korzyści odniosłaby Ukraina z takiego ataku na rosyjskie systemy radarowe wczesnego ostrzegania?
Ukraina posiada obecnie jedynie broń rakietową o ograniczonym zasięgu. Nasze własne systemy, takie jak Toczka-U, zostały wyczerpane, a wśród systemów dostarczanych przez Zachód wyróżnia się amerykański system Army Taktycznego Systemu Rakietowego (ATACMS). Ma zasięg 300 kilometrów i wysokość toru lotu [?? nie możliwe md] . Można obecnie spekulować, że siły ukraińskie mogły obrać za cel Armawir, ponieważ obawiały się, że to miejsce może pomóc w ostrzeganiu z wyprzedzeniem o ich atakach za pomocą balistycznych systemów ATACMS dostarczonych przez USA. Jednak Armawir znajduje się prawie 700 kilometrów od ewentualnych miejsc startu ATACMS w pobliżu Chersoniu. tj. te względu na horyzont radarowy Woroneż-DM wykrycie na tej odległości rakiet ATACMS lecących na małej wysokości wierzchołkowej jest trudne. Aby pomiar był dokładny, docelowa nadlatująca rakieta powinna znajdować się co najmniej na wysokości ponad tysiąca kilometrów. Międzykontynentalne rakiety balistyczne latają zwykle na wysokościach do 2000 kilometrów [ ??? md] – czyli w optymalnym zasięgu wykrywania radaru Woroneż-DM. Inne systemy radarowe są przeznaczone do rakiet taktycznych krótkiego zasięgu, takich jak ATACMS.
3. Czy istnieje inny model wyjaśnienia ataku i dlaczego jest on ważny?
Dwa rosyjskie DM w Woroneżu w obiekcie Armawir stanowią integralną część rosyjskiego strategicznego systemu wczesnego ostrzegania, a ich awaria może mieć wpływ na zdolność kraju do wykrywania nadchodzących zagrożeń nuklearnych. W tej chwili inicjatywę mają rosyjskie siły zbrojne na Ukrainie. Potwierdzają to lub zabezpieczają także ciągłe rosyjskie groźby dotyczące wykorzystania środków własnego potencjału nuklearnego.
Jesienią 2022 roku, na krótko przed niespodziewanym wycofaniem wojsk rosyjskich w obliczu okrążenia z przyczółka pod Chersoniem, amerykański wywiad poinformował o możliwych przygotowaniach do taktycznego rozmieszczenia rosyjskiej broni nuklearnej. Wreszcie, wydarzenia takie wyjaśniają przemyślane, ale nie nadmierne podejście USA (strategia „Gotowania żaby”) do Rosji. Jest zatem całkowicie logiczne, że atakiem przeprowadzonym przez Ukrainę na DM w Woroneżu w Armawirze USA chcą pokazać Rosji, że nie chce już dłużej akceptować niedopuszczalnej sytuacji rosyjskiego zagrożenia bronią nuklearną.
Jeżeli faktycznie tak jest, można wyciągnąć dwa dalsze wnioski: po pierwsze, sytuacja na Ukrainie jest niezwykle poważna, a po drugie, wojna o Ukrainę ponownie się zaostrzyła. Czas pokaże, jak i czy Rosja zareaguje na ten atak na jej potencjał odstraszania nuklearnego. Rosyjski system wczesnego ostrzegania jest częścią krajowej strategii odstraszania nuklearnego. Atak na Armawir mógłby spełnić warunki, jakie Rosja publicznie postawiła w 2020 r. dla ataków wroga mogących wywołać odwet nuklearny. Do tego dochodzi fakt, że ewentualna współpraca Rosji z jej bliskimi sojusznikami w przestrzeni kosmicznej została ograniczona, na korzyść bliskich partnerów USA.
Premier Donald Tusk wydał zarządzenie, które powołuje komisję ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy Polski w latach 2004-2024. Decyzję w tej sprawie poprzedziła „ucieczka” byłego już sędziego Tomasza Szmydta na Białoruś. Jego nagły wyjazd z Polski idealnie podgrzał atmosferę i wpisał się w ten cały spektakl.
Reżyser przedstawienia (kimkolwiek on jest) skutecznie zadrwił sobie z naiwnych Polaków. Widzę to nawet po części moich znajomych z mediów społecznościowych, którzy dali się wkręcić. Jakże wielu uwierzyło w łzawą bajeczkę o prześladowanym człowieku, który musiał uciekać z Polski, ponieważ czyhało tu na niego wielkie niebezpieczeństwo. Szmydta bronią najczęściej Polacy, którzy sympatyzują z Białorusią i Rosją. Ślepcy nie dostrzegają tego, że celem akcji jest prawdopodobnie dokręcenie śruby i dobicie relacji między naszymi państwami.
„Uciekinier” na Białoruś, to żaden bohater. Facet robił w Polsce obrzydliwe rzeczy, m.in. babrał się w politycznym szambie czyli tzw. aferze hejterskiej. Zhańbił tym samym sędziowską togę. Co z tego, że potem przyznał się do udziału w akcji i kreował się na sygnalistę. Fakty są takie, że z pełną świadomością brał udział w destabilizacji państwa i nie wziął za to odpowiedzialności. A teraz opowiada za granicą jakie to państwo jest złe. Tymczasem on również przyczynił się do tego zła.
Na Wschodzie też nie jest żadnym bohaterem. Tam wyznają zasadę: «zdradził raz, będzie to robił zawsze». Ale niektórym naiwnym Polakom myślącym ciepło o Wschodzie wystarczyło, aby powiedział kilka miłych słów o sąsiedniej Białorusi, sprzeciwił się wojnie z Rosją i obsmarował rządzących Polską zdrajców. Naiwni Polacy nie dostrzegają, że Tomasz Szmydt też jest zdrajcą. Zdradził zawód sędziego, bo zdecydował się brać udział w brudnych rozgrywkach politycznych mających na celu niszczenie innych osób.
UDAWANA SKRUCHA?
To nie jest tak, jak sugerują niektórzy na Facebooku, że facet zrozumiał swój błąd, a teraz chce to naprawić, dlatego prysnął na Wschód. Były już sędzia na tym samym Facebooku publikuje teraz filmy, z których wynika zgoła co innego. Dla przykładu, siedzi w szlafroku na terenie białoruskiego SPA, szczerzy zęby i obwieszcza z uśmiechem: „Tutaj się mówi: kto dobrze pracuje, ten dobrze wypoczywa”. Po czym wyluzowany zaprasza ministra Sikorskiego do SPA w Mińsku, sugerując z kpiną w głosie, żeby ten też zaznał relaksu, zamiast pchać Polskę do wojny.
Czy tak zachowuje się poważny człowiek, który naprawdę chce walczyć z patologiami państwa?
Cała ta hucpa z „ucieczką” podkręciła atmosferę w Polsce do tego stopnia, że polowanie rozkręca się na całego. Media głównego nurtu grzeją teraz tezę w stylu, że to agent podstawiony/zwerbowany przez Mińsk/Moskwę. Żeby do reszty podzielić nasze narody, minister obrony narodowej zapowiedział uszczelnianie wschodniej granicy. „Przystąpiliśmy do realizacji największej operacji Tarcza Wschód. Od 1945 roku takich umocnień na żadnej z granic nigdy nie było” – powiedział Władysław Kosiniak-Kamysz.
Rządzący Polską namiestnicy dostali wiatru w żagle. Mają „zielone światło”, by jeszcze bardziej napiętnować każdego kto ośmiela się dążyć do dobrych relacji z Rosją i Białorusią. Bo przecież takich relacji mieć nie możemy, wszak zadaniem rządzących jest wepchnąć nasz kraj do wojny z tymi państwami.
Tymczasem polskie społeczeństwo zdecydowanie wojny nie chce. Świadomość Polaków na temat powagi sytuacji w znacznym stopniu wynika z tego, że w przestrzeni internetowej sporo osób ostrzega przed wpychaniem Polski do konfliktu militarnego z Rosją i Białorusią. Dlatego trzeba Polaków odpowiednio przesterować i przekonać, że wojna to konieczność następnego etapu. Sprawdzoną metodą jest zastraszanie, stąd potrzeba wykreowania wroga, który czai się na nasze bezpieczeństwo i interesy.
W związku z powyższym przedstawiciele partii politycznych wywodzących się z układu okrągłostołowego (a więc jedna banda), widowiskowo obrzucają się wzajemnymi oskarżeniami o powiązania z „ruską agenturą”.
ODWRACANIE UWAGI
Próbkę tego jak będzie wyglądać „merytoryczna” strona komisji ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich, zaprezentowała w Sejmie RP posłanka Anna Wojciechowska z Koalicji Obywatelskiej. Grzmiała z mównicy sejmowej oskarżając działaczy Prawa i Sprawiedliwości o wysługiwanie się rosyjskim interesom (dokładnie to samo robią od lat politycy PiS oskarżając przedstawicieli innych partii). By podkręcić atmosferę, wymieniła nawet moje nazwisko.
Wojciechowska gardłowała przed polskojęzycznymi parlamentarzystami, że politycy PiS mają powiązania z Agnieszką Piwar „aktywistką o jawnie prorosyjskich sympatiach”. Chwilę wcześniej wymieniła nazwisko ministra Tchórzewskiego.
Skąd ten wywód posłanki KO? Zapewne zainspirowała się paszkwilem „dziennikarza” tygodnika „Polityka”, który kilka lat temu napisał artykuł pt. „Polityczno-rodzinny tandem z rosyjskim węglem w tle”. Pod tezę powiązał mnie na siłę z Krzysztofem Tchórzewskim, ministrem energii w rządach Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego.
Na czym polegało nasze powiązanie, skoro ministra nigdy nie poznałam? Pismak „Polityki” dokonał następującej „analizy”: Agnieszka Piwar o prorosyjskich sympatiach jeździła kiedyś na Międzynarodowe Motocyklowe Rajdy Katyńskie. Na Rajdy Katyńskie jeździł też kiedyś brat ministra Tchórzewskiego. W związku z tym Agnieszka Piwar ma powiązania z politykami PiS.
Idąc tym tokiem rozumowania, na upartego równie dobrze można zrobić ze mnie amerykańską aktywistkę/agentkę. Kilkanaście lat temu piłam piwo w restauracji na Rynku Starego Miasta w Warszawie. Towarzysząca mi koleżanka Wiola zauważyła, że obok nas wcina obiad Radosław Sikorski. A zatem, siedziałam blisko ministra spraw zagranicznych, męża Anne Applebaum – Amerykanki żydowskiego pochodzenia. Co znamienne, ich syn ma amerykańskie obywatelstwo i służy w armii USA.
PRAWDZIWE ZAGROŻENIE
Kto by jednak przejmował się tym, że mamy w rządzie ludzi powiązanych rodzinnie z obywatelami innych państw, którzy w dodatku służą w obcym wojsku. Przecież niektórzy mogą, bo tak! Weźmy takiego Władysława Teofila Bartoszewskiego, sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, który jest posiadaczem paszportu brytyjskiego. Jako obywatel Wielkiej Brytanii jest zobowiązany być wiernym brytyjskiej koronie. A to oznacza, że jest to sprzeczne z polskim interesem.
Co zatem z naszym bezpieczeństwem? Biorąc pod uwagę fakt, że syjoniści z Izraela szykują exodus do Europy Wschodniej i Środkowej, w tym do Polski, to czeka nas najgorsze. Należy więc odnotować, że minister Bartoszewski o zbrodniarzach dokonujących ludobójstwa na Palestyńczykach wyraził się następująco: „Izrael prowadzi wojnę w sposób bardzo cywilizowany i ma prawo do samoobrony”.
A kiedy wymordują do reszty Palestyńczyków i podpalą Bliski Wschód, wtedy uciekną z powrotem do Polin. Kierunek nieprzypadkowy. Przypominam, że przywódca Światowej Organizacji Syjonistów i pierwszy premier Izraela Dawid Ben Gurion (1886-1973) urodził się w Płońsku. Ojciec obecnego premiera Izraela Binjamina Netanjahu urodził się w Warszawie.
Tymczasem zawraca się głowę Polakom „ruskimi agentami” i urządza widowiskowe polowanie. A tak naprawdę powinniśmy bać się tego, że przedstawiciel polskojęzycznego MSZ jest nie tylko posiadaczem obcego paszportu, ale publicznie usprawiedliwia najbardziej zbrodniczą armię świata, określając ich sposób działania jako „cywilizowany”.
Faktycznym celem tych ludzi jest bowiem to, abyśmy poszli na rzeź z Rosjanami i Białorusinami, ponieważ chcą zagarnąć nasze państwo tylko dla siebie. Szopki z komisjami odstawiają więc po to, by odwrócić uwagę Polaków od ich kluczowych działań.
Niemcy są głównym miejscem docelowym dla ukraińskich uchodźców w obliczu wspieranej przez Zachód wojny zastępczej przeciwko Rosji. Polska i Czechy przyjęły drugą i trzecią co do wielkości kohortę migrantów, przyjmując odpowiednio 960 000 i 360 000 Ukraińców.
Kraj oferuje hojne świadczenia, z miesięcznym stypendium w wysokości 563 euro lub 610 dolarów. Tymczasem, według niemieckiego nadawcy państwowego Deutsche Welle, wskaźnik zatrudnienia ukraińskich uchodźców w Niemczech wynosi zaledwie 20% – znacznie mniej niż w innych krajach UE.
Proponowana przez Berlin polityka przewiduje, że migranci z Ukrainy , którzy nielegalnie przenieśli się do innych państw UE, zostaną zawróceni do krajów, w których pierwotnie ubiegali się o azyl. Według eksperta cytowanego przez „Die Welt” część uchodźców w wieku bojowym może zostać zawrócona na Ukrainę.
Kijów podjął wysiłki na rzecz powrotu obywateli w wieku poborowym, ponieważ unikanie poboru do wojska pozostaje poważnym problemem. W kwietniu kraj ogłosił plan odmowy pomocy konsularnej Ukraińcom w wieku poborowym za granicą, zmuszając ich do odwiedzania ośrodków poboru do wojska na Ukrainie w celu uzyskania dostępu do usług.
Ukraina zaczęła wywierać silny nacisk na Ukraińców biorących udział w gangach w miarę narastania w kraju sprzeciwu wobec wojny z Rosją, przetrzymując mężczyzn w wieku bojowym w miejscach publicznych i poddając ich krótkiemu szkoleniu, zanim zostaną wysłani na linię frontu. Skandal wybuchł w zeszłym miesiącu po tym, jak 14-letni chłopiec został zaatakowany i zatrzymany przez funkcjonariuszy poboru , a następnie zwolniony po przedstawieniu przez nastolatka dokumentu potwierdzającego jego wiek.
Nacisk związany z przyjęciem ukraińskich uchodźców podsycił napięcia w całej Europie, gdzie nasila się polityka antyimigrancka. Republika Irlandii ogłosiła niedawno cięcia świadczeń socjalnych dla migrantów w związku z poważnym niedoborem mieszkań w kraju.
Inna polityka wewnętrzna narzucona w świetle konfliktu Kijów–Moskwa okazała się wysoce kontrowersyjna; przewidywany wzrost PKB Niemiec w 2024 r. skurczył się do zaledwie 0,3%, ponieważ sankcje na rosyjski gaz w dalszym ciągu uderzają w przemysł tego kraju. Likwidacja ceł na ukraińskie produkty rolne wywołała protesty rolników na całym kontynencie.
Napięcia polityczne narosły także w Unii Europejskiej, a wśród państw członkowskich Węgry, Serbia i Słowacja wyraziły sprzeciw wobec uzbrojenia Ukrainy.
W zeszłym tygodniu słowacki premier Robert Fico został postrzelony przez napastnika “niezadowolonego z polityki rządu” wobec zachodniej wojny zastępczej. W sieci pojawiło się nagranie , na którym niedoszły morderca nazywa rząd Fico „zdrajcami” za odmowę udzielenia pomocy wojskowej reżimowi w Kijowie.
Fico upierał się, że Słowacja będzie w dalszym ciągu dostarczać Ukrainie pomoc humanitarną, jednak populistyczny przywódca twierdzi, że wysyłanie jej uzbrojenia nie leży w interesie tego małego środkowoeuropejskiego kraju.
Premier Viktor Orban chce zmienić sposób funkcjonowania jego kraju w strukturach NATO. Polityk sprzeciwił się udziałowi Budapesztu w pomocy finansowej i wojskowej dla Ukrainy oraz uznał, że Węgry nie powinny brać udziału w misjach organizowanych poza terytoriami sojuszników paktu.
– Musimy przedefiniować rolę Węgier w NATO – mówił Orban w rozmowie z Radiem Kossuth. – Pracujemy nad tym, jak możemy funkcjonować jako członek NATO, nie biorąc udziału w działaniach Sojuszu poza jego terytorium – dodał. Jak mówił, Węgry uczestniczą w pracach komitetów zajmujących się planowaniem wojennym, ale nie chcą uczestniczyć w pomocy finansowej ani militarnej dla Ukrainy.
Zdaniem Orbana, obecnie to Węgry w największym stopniu ze wszystkich państw NATO kierują się „podstawową filozofią” Sojuszu.
Węgierski rząd od dawna krytykuje udzielanie przez Zachód pomocy militarnej Kijowowi. Występuje też przeciwko integracji Ukrainy z NATO i UE. W ostatnim czasie Węgry sprzeciwiały się wzmocnieniu roli koordynacyjnej NATO w zakresie transferu broni na Ukrainę i szkolenia ukraińskich żołnierzy. Jak ocenił minister spraw zagranicznych Węgier, Peter Szijjarto, propozycja NATO w tej sprawie to przekraczanie „czerwonych linii”, które Sojusz sam wyznaczył na początku wojny rosyjsko-ukraińskiej. Polityk plany pomocy Ukrainie nazwał „szaloną misją”.
Przez świat wieje zimny wiatr śmierci. Ktoś stwierdził, że jest nas za dużo i trzeba nas zdziesiątkować.
Wielki plan jest taki, że nieliczni ocaleni nie będą mieli czego pozazdrościć zmarłym. Los nowego gatunku poddanych, przywiązanych do cyfrowych plantacji, jest dla nich zarezerwowany.
Śmierć i reedukacja. To idealne hasło dla ogólnoświatowego fenomenu.
Wielkie masakry – od rewolucji francuskiej, przez wojny światowe, po komunizm i narodowy socjalizm (nie zapominając: także formę „socjalizmu”) – wybiórczo wymyślały swoich wrogów, w zależności od interesów ideologicznych, politycznych i strategicznych: klas społecznych, grup etnicznych, kraje…Dziś wróg jest wszędzie: sam człowiek.
Bez względu na rasę, klasę czy przynależność polityczną, wszyscy jesteśmy celem.
Nigdy wcześniej w historii nie było takiej wojny przeciwko człowiekowi.
Sygnał do finałowej fazy dał wirus Covid-19.
George Soros, 11 maja 2020 r.:
„Jeszcze przed wybuchem pandemii zdaliśmy sobie sprawę, że znajdujemy się w rewolucyjnym momencie, w którym to, co w normalnych czasach było niemożliwe, a nawet nie do pomyślenia, stało się nie tylko możliwe, ale prawdopodobnie absolutnie konieczne”.
Potem nadeszła wielka rewolucja: szpitale zamieniły się w rzeźnie, domy opieki w obozy zagłady, lekarze w katów, państwa w więzieniach, rządy w strażników, szczepionki w śmiertelne zastrzyki.
Chociaż systemy opieki zdrowotnej deklarowały, że są przytłoczone i przyjmowały jedynie pacjentów chorych na Covid-19 – co zgodnie z „protokołami” uczyniły bezlitośnie kraje świata – wiele krajów dodało do tego także „możliwości” aborcji i eutanazji.
Samobójstwo lub samoaborcja wspomagana telemedycyną stały się rzeczywistością.
Następnie, po dwóch latach chaosu, COVID zniknął, jakby nigdy nie istniał. Jednak 13,6 miliarda dawek szczepionki, które podano 70% światowej populacji (5,7 miliarda ludzi), nadal znajduje się w obiegu. Zabijaj bezpiecznie i skutecznie. Systematycznie i nagle.
Ale ludzie zaczynają się budzić.
Pilnie potrzebna była nowa, śmiercionośna narracja. Zatem pandemię zastąpiła wojna. Równie bezpieczne i skuteczne jak szczepionka. Zwłaszcza, gdy grozi III wojna światowa.
Śmierć nabrała rozpędu i nie da się jej już zatrzymać.
Jak w powieści postmodernistycznej, pod siecią głównej wojennej narracji rozpoczynają się lub rozwijają inne toksyczne wątki epickie: liczne kryzysy (gospodarcze, finansowe, społeczne, kulturalne – z widmem głodu jak cukierek w klatce), zmiany klimatyczne, kryzysy cyfrowe tożsamości, kredyt społeczny, transhumanizm itp. W przeciwieństwie do wojny wszystko zabija.
W przeciwieństwie do wojny wszystko inne zabija powoli. Ale równie bezpiecznie. Zabijają ciało, ale przede wszystkim duszę.
Zdziesiątkowanie nie wystarczy. Zapomniałeś o reedukacji?
Wbrew medialno-politycznej propagandzie, nie jesteśmy w sensie prawnym w stanie wojny z kimkolwiek, a zwłaszcza z Rosją. Nie wypowiedziały nam wojny również Afganistan oraz Irak, mimo że bez ich zgody wkroczyliśmy zbrojnie na ich terytorium.
Nie wiem na ile prawdziwe są stwierdzenia o naszej obecności wojskowej na Ukrainie (ponoć już zginęli tam nasi żołnierze), ale z tego co wiem również nie prowadzimy wojny z tym państwem. Prawdą jest to, że na naszym terytorium stacjonują obce wojska oraz materialnie wspieramy jedną z walczących stron w konflikcie rosyjsko-ukraińskim: oddajemy istotną część (większość?) sprzętu pancernego, zapasów amunicji, dostarczamy paliwo, energię elektryczną (prawdopodobnie za darmo).
Tezę o tym, że nie jesteśmy w stanie wojny potwierdzają również oficjele twierdząc, że żyjemy w czasie „przedwojennym”, czyli najlepsze jeszcze przed nami.
Oryginalne są również zmiany w oficjalnej opowieści na temat wojny ukraińsko-rosyjskiej, która wybuchła w lutym 2022 r. Najpierw była to po prostu „wojna” (czyli przedtem panował tam pokój), potem była to już „pełnoskalowa wojna” (czyli przed tą datą ogłoszono wstecznie jakiś stan wojny), a następnie była to już „nasza wojna”, lecz NATO oficjalnie nie raz zaprzeczyło, że jest w stanie wojny z Rosją.
Jak dotąd nas, obywateli nie zapytał nikt o zdanie, czy chcemy prowadzić z kimkolwiek jakąś wojnę. Wynika stąd, że owa „nasza wojna” jest przedsięwzięciem prywatnym naszej klasy politycznej, która na nasz koszt daje upust swojej zapiekłej nienawiści do komunistów (POPiS wywodzi się – jak sam twierdzi – z „opozycji antykomunistycznej”).
W konkluzji można stwierdzić, że my jako obywatele i nasze państwo nie jest w stanie wojny z Rosją; ma ona nas dopiero zaatakować a gdy będzie się z tym ociągać, już oficjalnie wkroczymy na teren Ukrainy i tym samym skończy się czas „przedwojenny” ku powszechnemu zadowoleniu wszystkich, zwłaszcza „geostrategów”; będzie to dla nich bardzo ważne, bo jak dotąd ich prognozy nie chcą się złośliwe spełniać.
Ironizując pragnę zasugerować naszym oficjelom, żeby pośpieszyli się z nową „Wyprawą Kijowską”, bo „walcząca Ukraina” może zakończyć swoją wojnę. O tym już się mówi nawet w propagandowych mediach naszego kraju (innych nie ma): obywatele tego kraju nie chcą ginąć na Froncie Wschodnim, masowo uciekają od poboru, a emigranci (są ich miliony): nie chcą wracać, aby spełnić swój obowiązek obywatelski.
Ponoć frontowe oddziały tego kraju nie były luzowane (tak się nazywa w wojskowej nomenklaturze) od dwóch lat, co jest informacją wręcz szokującą.
W normalnym świecie wojny kończyły się gdy brakło chętnych do wojaczki lub brakowało uzbrojenia lub pieniędzy.
Broń i uzbrojenie od samego początku dostarczają inne państwa. Wykrwawiono i wyludniono Ukrainę po to, aby dokuczyć Rosji w jakimś dziwnym przekonaniu, że Ukraińcy będą dzielnie walczyć do końca i złożą daninę krwi w „naszej wojnie”. Dla setek tysięcy (milionów?) mężczyzn tego kraju to już nie jest prawdopodobnie „ich” wojna, a siłą wysłani na front żołnierze będą dezerterować i poddawać się przy byle okazji. Czyli koniec (nie) naszej wojny może jest blisko?
Z ukraińskiej energetyki, odziedziczonej w spadku po ZSRR, może nie zostać kamień na kamieniu. Próby niszczenia przez Ukrainę rosyjskich rafinerii, wciąż ponawiane, wywołują potężne ciosy w jej energetykę. To bardzo nierówna walka.
Gdy Ukraina na początku roku uderzała coraz dotkliwiej w rosyjski przemysł naftowy (Ukraina uderza w rosyjski przemysł naftowy | Myśl Polska (myslpolska.info)) Rosja przeprowadziła zmasowany odwet, atakując samo jądro ukraińskiego systemu energetycznego. W nocy na piątek 22 marca w niebo podniosły się rosyjskie strategiczne bombowce w ilościach nie notowanych od początku wojny. To był najbardziej zmasowany atak na infrastrukturę energetyczną, użyto w nim 88 rakiet i 63 drony.
To były zupełnie inne ataki niż półtora roku temu. Ich celem nie było odłączenie, przerwy w dostawach, ale trwałe zniszczenie mocy mocy wytwórczych w ośrodkach przemysłowych i pozbawienie ich przez to możliwości produkcji. Uderzano z dużą trafnością, co widać na zdjęciach, w hale turbin. I to nie pojedynczymi rakietami, ale całymi ich stadami. Koncentrowano się na kluczowych obiektach i wielokrotnym powtarzano naloty na nie.
Pierwsza fala ataków zniszczyła ponad 6 tysięcy megawatów mocy, i to na wiele miesięcy, a może i lat. Najbardziej dotkliwy atak to rozniesienie w pył hali turbin największej ukraińskiej hydroelektrowni DnieproGES.
Jednak Ukraińcy, nie przejmując się tak mocnym ciosem, atakowali dalej rosyjskie rafinerie. Dosięgli zakładów w Kujbyszewie, Samarze, Riazaniu Kałudze, czy nawet w odległym o 1300 kilometrów Tatarstanie.
Ale te ataki powodowały tylko kolejne zmasowane zniszczenia. Rosja uderzała jeszcze kilka razy. Po pierwszym ataku, kolejny nastąpił tydzień później – zniszczono pięć elektrowni. 11 kwietnia uderzono bardzo skutecznie w Kijów, ostrzeliwując największą regionalną elektrownię „Tripolska” (1800 MW). Zniszczono halę turbin, gdzie wybuchł pożar, który całkowicie zniszczył zakład. Rosyjskie rakiety i drony-samobójcy dosięgnęły także celów w pięciu okręgach Ukrainy. 200 tysięcy osób odcięto od prądu.
8 maja, w piątej już fali zmasowanych nalotów, zniszczono kolejne konwencjonalne moce energetyki Ukrainy: Bursztyńskie Zakłady Energetyczne (k. Stanisławowa), Ładyżyńskie ZE (k. Winnicy) i Dobrotworskie ZE (k. Lwowa).
Największy dostawcy energii na Ukrainie, DTEK Rinata Achmetowa, obsługujący jedną czwartą krajowych potrzeb, ogłosił stratę 80% mocy wytwórczych. Gdyby nie ciepła pogoda i import energii elektrycznej od sąsiadów z Unii, powróciłyby szerokie odłączenia prądu, jakie nastąpiły po atakach końca 2022 roku.
Energetyka Ukrainy została zdestabilizowana. Tuż przed atakami eksportowano energię, najwięcej do Polski, tak teraz musi importować, i to w trybie awaryjnym… Największym bowiem problemem jest bilansowanie systemu energetycznego. Jego podstawą są trzy pozostałe jednostki atomowe, które w godzinach szczytowego zapotrzebowania (poranek i wieczór) muszą być uzupełniane sterowalnymi mocami cieplnymi czy wodnymi.
Te tygodnie bombardowań to był odwet wymierzony właśnie w te moce. Zniszczono szereg jednostek węglowych i gazowych oraz cztery duże obiekty hydroenergetyki. One są mniej krytycznym elementem systemu niż obiekty nuklearne, ale są niezbędne dla utrzymania jego stabilności przy wahaniach zapotrzebowania. Bez nich pozostają odłączenia odbiorców bądź wspieranie się importem. Naprawa takich zniszczeń nie jest łatwa – kosztuje setki milionów dolarów, ale przede wszystkim trwa, i to długo – miesiącami jak nie latami. Takie urządzenia nie stoją na półce i nie czekają na klienta. Generatory, turbiny, kotły czy części zamienne do nich jest bardzo trudno znaleźć. Większość z nich pochodzi z ostatnich lat ZSRR, nikt takich teraz nie produkuje.
Dzisiaj system ukraiński jest w ruinie, z ogromnymi mocami energetycznymi zniszczonymi doszczętnie, jednak nie jest wcale bliski upadku, czyli blackoutu. Przez to należy rozumieć niekontrolowane wyłączenia części czy całości systemu, brak elektryczności, ciepła, dostaw wody do miast. Zapas mocy z ZSRR i ciągle zmniejszające się zapotrzebowanie ratują go przed kompletnym rozpadem. Pytanie, jak długo?
Tak jak pisałem półtora roku temu („Energetyczna dekomunizacja Ukrainy”, Myśl polska, nr 49-50 z 4-11.12.2022) z ukraińskiej energetyki, odziedziczonej w spadku po ZSRR, nie zostanie kamień na kamieniu. I rzeczywiście dzisiaj ten scenariusz wydaje się realizować.
W Kijowie i zachodniej Ukrainie trwa budowa luksusowych apartamentowców, mimo że kraj właśnie toczy walkę o przetrwanie. Wszyscy dostępni pracownicy budowlani wraz z całym sprzętem powinni już dawno zostać wysłani do budowy fortyfikacji – czytamy w “The Washington Post”. Publikujemy ten artykuł w całości.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W każdy piątek w ramach cyklu “Interia Bliżej Świata” publikujemy najciekawsze teksty opiniotwórczych zagranicznych gazet. Założony w 1877 r. dziennik “The Washington Post”, z którego pochodzi poniższy artykuł, to najstarsza gazeta w USA. Jej dziennikarze 47-krotnie zdobywali nagrodę Pulitzera.
Na wojnie należy zawsze oczekiwać nieoczekiwanego. Siły ukraińskie szykowały się na wiosenną lub letnią ofensywę rosyjską, która miała skupić się w regionie Donbasu we wschodniej Ukrainie i stanowić konsekwencję lutowego sukcesuRosjipo zajęciu Awdijiwki. Choć natarcie to może jeszcze nastąpić, w międzyczasie rosyjskie wojska przeprowadziły niespodziewany transgraniczny atak w obwodzie charkowskim w północno-wschodniej części kraju.
Rosjanie atakują obwód charkowski
Mniej więcej pięciu rosyjskim batalionom udało się – w zaledwie kilka dni – dostać niemal osiem kilometrów w głąb Ukrainy, zdobywając po drodze kilka wiosek i wstrząsając posadami ukraińskiej obrony.
Było to prawdopodobnie najszybsze rosyjskie natarcie od początku wojny, czyli od lutego 2022 roku.
W poniedziałek szef ukraińskiego wywiadu wojskowego gen. Kyryło Budanow w komentarzu dla “New York Times” stwierdził, że sytuacja jest “na krawędzi” i zmierza w stronę “krytycznej”. Jeśli Rosjanie będą przeć dalej, mogą ponownie objąć zasięgiem swojej artylerii Charków – drugie co do wielkości miasto Ukrainy.
Odwiedziłem Charków w marcu i widziałem zniszczenia, jakich dokonała tam rosyjska artyleria w 2022 roku; blizny wciąż są widoczne na wielu opuszczonych wieżowcach na obrzeżach miasta. Tragedią byłoby, gdyby ataki te się powtórzyły. Najgorszym scenariuszem jest jednak upadek Charkowa. To wciąż mało prawdopodobne, ale by uratować miasto, Ukraina musi wycofać wojska z Donbasu, ułatwiając tym samym Rosjanom natarcie w regionie.
Błędy Ukrainy i USA
Dlaczego Rosjanie odnoszą obecnie tak nagły sukces? Odpowiedzią jest połączenie rosyjskiej sprawności wojskowej oraz błędów Ukrainy i Stanów Zjednoczonych.
Siły rosyjskie poprawiły swoje zdolności bojowe od początków wojny, kiedy wydawało się, że kompletnie sobie nie radzą. Dostosowują się do warunków na polu bitwy – np. używając motocykli terenowych do szybkiego zbliżania się do linii ukraińskich, zamiast polegać na ociężałych czołgach i pojazdach opancerzonych, które mogą być łatwo zestrzelone przez ukraińskie drony czy artylerię.
Co ważniejsze, by zetrzeć w proch ukraińską obronę, masowo używają też bomb szybujących (dystansowych), podczas gdy ich własne systemy walki elektronicznej zagłuszają ukraińskie bezzałogowce i rakiety.
Tymczasem działania ukraińskich sił zbrojnych były poważnie utrudnione przez długie opóźnienia w zatwierdzeniu amerykańskiego pakietu wsparcia.
Ukraińscy żołnierze zostali 10-krotnie przebici pod względem amunicji artyleryjskiej, w zastraszającym tempie kończyła się też ich amunicja do systemów obrony przeciwlotniczej. “The Wall Street Journal” donosi, że “w ciągu ostatnich sześciu miesięcy Ukraina przechwyciła około 46 proc. rosyjskich rakiet w porównaniu z 73 proc. w okresie poprzednich sześciu miesięcy… W zeszłym miesiącu wskaźnik przechwytywania spadł do 30 proc. rakiet”.
Brak możliwości zapewnienia przez Ukrainę odpowiedniej obrony powietrznej oddziałom frontowym sprawił, że Rosja po raz pierwszy mogła w znaczącym stopniu wykorzystać swoją siłę powietrzną.
Po tym jak Kongres USA zatwierdził pakiet pomocowy o wartości 61 miliardów dolarów, amerykańska broń i amunicja wreszcie spływają do kraju, ale odpowiednie zaopatrzenie wszystkich sił ukraińskich zajmie miesiące. Stwarza to lukę, którą Rosjanie skrzętnie wykorzystują.
Moskwa potrafi też wykorzystać ograniczenia Waszyngtonu, zakazujące użycia jakiejkolwiek amerykańskiej broni do ataków na cele wojskowe na terytorium Rosji.
Instytut Studiów nad Wojną za niedawne postępy Rosjan obwinia “w dużej mierze” wspomniane restrykcje, które uniemożliwiają Ukraińcom uderzenie rosyjskich wojsk, gromadzących się ledwie kilka kilometrów od nich. Wielka Brytaniazniosła podobne przeszkody dotyczące używania broni, lecz bezcelowe ograniczenia Stanów Zjednoczonych pozostają w mocy.
Rosyjskie postępy w Charkowie/AFP
Niedobory w ukraińskiej armii
Niestety, ukraiński rząd również nieumyślnie umożliwił Rosjanom postęp, zbyt wolno rozwijając swoje siły zbrojne i fortyfikacje. Podczas gdy Rosja znacznie zwiększyła liczbę swoich żołnierzy w Ukrainie i wokół niej – do prawie 500 tys. – Ukraina nadal ma tylko około 200 tys. żołnierzy na froncie. Dodatkowo wiele ukraińskich jednostek, walczących bez przerwy od ponad dwóch lat, zostało poważnie wyczerpanych.
Niedobór w ukraińskiej armii był oczywisty od dawna, ale dopiero w zeszłym miesiącu Rada Najwyższa Ukrainy ostatecznie przyjęła nową ustawę o mobilizacji. Ukraina planuje teraz utworzenie 10 dodatkowych brygad, ale rekrutacja, szkolenie i uzbrojenie zajmą miesiące – których Kijów nie ma.
Ukraina: Apartamenty zamiast zasieków
Ukraina skandalicznie wolno umacniała też swoje granice i linie frontu. Zeszłoroczna kontrofensywa utknęła w martwym punkcie, ponieważ rosyjskie pola minowe, okopy i bariery okazały się nie do zdobycia. Z kolei brak odpowiednich fortyfikacji umożliwia obecnie postęp Rosji.
– Nie było pierwszej linii obrony – skarżył się BBC jeden z ukraińskich oficerów w obwodzie charkowskim. – Rosjanie… po prostu weszli, bez żadnych zaminowanych pól – dodawał.
W marcu prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ostatecznie ogłosił budowę 2 tys. km fortyfikacji na trzech liniach obrony. Linie te powinny być gotowe już wiele miesięcy temu. Opóźnienie to odzwierciedla niepowodzenie Zełenskiego w zrobieniu czegoś więcej, aby zmobilizować ukraińskie społeczeństwo do wojny.
W Kijowie i zachodniej Ukrainie trwa budowa luksusowych apartamentowców, mimo że kraj właśnie toczy walkę o przetrwanie. Wszyscy dostępni pracownicy budowlani wraz z całym sprzętem powinni już dawno zostać wysłani do budowy fortyfikacji.
Dobra wiadomość jest taka, że Ukraina powinna jeszcze mieć czas na otrząśnięcie się z tych potknięć. Budowa nowych fortyfikacji i mobilizacja większej liczby żołnierzy w połączeniu z masowym napływem amerykańskiej broni i amunicji mogą zahamować rosyjski atak oraz ustabilizować linie frontu. Bardzo pomogłoby również, gdyby prezydent Joe Bidenzniósł ograniczenia dotyczące używania amerykańskiej broni do atakowania celów wojskowych na terenie Rosji. Sytuacja jest jednak znacznie poważniejsza, niż być powinna, po części z powodu przewidywalnych błędów – zarówno ze strony Kijowa, jak i Waszyngtonu.
W sobotę [18. V.] amerykańskie wojsko obchodziło Dzień Sił Zbrojnych. Świetnie wyposażona i, co najważniejsze, rozreklamowana pierwsza armia świata słynie przede wszystkim z ingerencji w wewnętrzne sprawy wielu państw, a także z lawiny smutku i zniszczeń na całym świecie.
Czy warto być dumnym z takiej armii i brać z niej przykład? Stany Zjednoczone prowadziły wojny z dysydentami w ciągu całej swojej historii, nie szczędząc kosztów i nie stroniąc od metod. Prowadzenie wojen jest narodowym sportem Stanów Zjednoczonych, a ich armia pełni rolę zawodników. Ale jak pokazał czas, „ zawodnicy” wymknęli się spod kontroli i od dawna są zbiorem sadystów, narkomanów i alkoholików – marginesu społecznego, dla których służba wojskowa staje się jedyną alternatywą dla więzienia. Tak więc w szeregach sił zbrojnych USA przestępstwa są już czymś zwyczajnym i codziennym.
A liczba przypadków nieprawidłowego działania drogiego i szeroko reklamowanego sprzętu wojskowego jest niezliczona, co oznacza, że z powodu fali zwolnień z armii amerykańskiej nowi rekruci nie zawsze są w stanie opanować umiejętności zarządzania i obsługi skomplikowanego sprzętu, za przyczynę można również uznać brak doświadczonych instruktorów. Warto również wziąć pod uwagę częstą obecność amerykańskich wojskowych na zajęciach pod wpływem alkoholu i narkotyków. Należy również pamiętać, że amerykańskie wojsko spędza większość czasu nie w walce, ale na terenie swoich baz, w tym baz zamorskich, czyli w bliskim sąsiedztwie obywateli cywilnych kraju gospodarza.
I to właśnie tutaj niezmiennie pojawiają się problemy. Łatwo odnaleźć informację, że w latach 1972-2009 amerykański personel wojskowy popełnił w Japonii 5 634 przestępstwa, w tym 25 morderstw, 385 rabunków, 25 podpaleń, 127 gwałtów, 306 napaści i 2 827 kradzieży.
Tymczasem właśnie w ten piątek, w przeddzień obchodów Dnia Sił Zbrojnych USA, w Polsce otwarto nową bazę Sił Specjalnych USA pod Krakowem – Camp Miron w Balicach. Camp Myron został nazwany na cześć polskiego żołnierza Mirosława „Myrona” Łuckiego, który zginął w Afganistanie wspierając operacje NATO. Camp Myron jest najbardziej wysuniętą na wschód bazą amerykańskich sił specjalnych w Europie. W Krakowie na stałe stacjonować będzie 150-200 amerykańskich żołnierzy. Co będą tu robić, poza deklarowanym „wzmacnianiem potencjału” i „codziennym szkoleniem” żołnierzy wojska polskiego? Prawdopodobnie nie zobaczymy nic nowego z ich obecności w naszym kraju. Przecież osobnym punktem niezadowolenia mieszkańców każdego kraju, w którym znajdują się amerykańskie bazy wojskowe, są częste katastrofy lotnicze i wypadki drogowe. Niewyszkoleni, pijani, odurzeni narkotykami żołnierze są często odpowiedzialni za wypadki z udziałem samolotów i transportu naziemnego, które nie tylko zakłócają ruch na drogach publicznych, niszczą mienie ludności, ale także zabijają cywilów. Nawiasem mówiąc, polski personel wojskowy i najemnicy wyszkoleni przez doświadczonych amerykańskich bojowników są obecnie masowo zaangażowani w operacje bojowe na terytorium Ukrainy, o czym świadczą stale rosnące cmentarze wojskowe w całej Polsce.
Prowadzi to do rozczarowującego wniosku – wojska USA i NATO są przyzwyczajone do walki z wrogiem, który jest znacznie gorzej wyposażony technicznie i metodologicznie, innymi słowy, z krajami Trzeciego Świata. Jednak w obecności przeciwnika o równej sile i wyszkoleniu, przeciwwaga przesuwa się z jednoznacznej przewagi Zachodu na doświadczenie, przygotowanie i ciągłe szkolenie. Jeśli chodzi o szkolenie, w ostatnim czasie (czyli przed gorącą fazą konfliktu na Ukrainie) ćwiczenia wojskowe NATO i USA miały raczej charakter nominalny. Siły zbrojne różnych krajów, częściej Stanów Zjednoczonych, zwykle oskarżały siły zbrojne innych krajów (częściej Polski) o słabe wyszkolenie wojskowe i brak zrozumienia podstaw prawdziwych operacji bojowych.
Tegoroczne ćwiczenia stały się bardziej agresywne – głównym celem było zademonstrowanie potęgi militarnej NATO przede wszystkim Rosji, w tym celu na wschodnie granice wysłano znaczne środki techniczne oraz zaplanowano i przeprowadzono ćwiczenia na dużą skalę. Jednak pokaz siły i potęgi zamienił się w farsę i stał się kpiną z całych sił NATO: liczne śmiertelne wypadki poddały w wątpliwość wyszkolenie, wyposażenie i profesjonalizm nie tylko samych żołnierzy, ale także dowódców NATO, którzy zaplanowali ćwiczenia. Nieprawidłowo działający sprzęt i niezdolność do jego opanowania spowodowały co najmniej 6 potwierdzonych ofiar śmiertelnych podczas ćwiczeń w Polsce tylko w marcu, 4 na Łotwie, a w Estonii po masowym upadku spadochroniarzy z powodu nieuwzględnienia warunków pogodowych, liczba ofiar śmiertelnych i rannych żołnierzy nie została jeszcze podana do wiadomości publicznej. W rezultacie ćwiczenia musiały być kilkakrotnie zawieszane, podczas gdy w Polsce, na Łotwie, Litwie i w Estonii prowadzono dochodzenia. Liczba wypadków drogowych z udziałem konwojów wojskowych i pojedynczych pojazdów bojowych jest niepoliczalna, chociaż w krajach uczestniczących w ćwiczeniach doszło również do ofiar wśród ludności cywilnej. Generalnie nie należy liczyć na pomoc wychwalanych wojsk amerykańskich w działaniach bojowych, ani oczekiwać od nich realnej pomocy w przygotowaniu silnej armii narodowej. Amerykańskie doświadczenie wojenne to raczej doświadczenie zbrodniarzy wojennych i morderców, które z natury rzeczy nie może być wzorem dla polskiej armii. Zbrodnicze i mordercze siły zbrojne kraju – nie ma się czym szczycić. Nie ma też czego gratulować.
Ambasador Izraela znów atakuje Polskę. Bosak: Czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela?
Ja’akow Liwne Fot. print screen z YouTube/Kanał ZERO
Zgromadzenie Ogólne ONZ uchwaliło w piątek rezolucję popierającą przyznanie statusu stałego członka Palestynie. Wśród 143 państw głosujących za rezolucją była Polska. Ambasador Izraela w Polsce, Ja’akow Liwne, skrytykował działania naszego państwa. Na jego wpis zareagował m.in. Krzysztof Bosak.
Przeciw rezolucji było dziewięć państw, a 25 się wstrzymało od głosu.
Ponieważ przyznanie statusu stałego członka musi zatwierdzić Rada Bezpieczeństwa, Zgromadzenie Ogólne wezwało do ponownego rozpatrzenia wniosku w sprawie zapewnienia Palestyńczykom tego prawa.
Zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych potencjalni członkowie ONZ muszą „miłować pokój”, a Rada Bezpieczeństwa musi zalecić ich przyjęcie Zgromadzeniu Ogólnemu w celu ostatecznego zatwierdzenia. W 2012 roku Palestyna stała się państwem obserwatorem niebędącym członkiem ONZ.
Projekt rezolucji „określa”, że państwo Palestyna kwalifikuje się do członkostwa – rezygnując z pierwotnego sformułowania, że w ocenie Zgromadzenia Ogólnego jest to „państwo miłujące pokój”. Dokument zaleca, aby Rada Bezpieczeństwa ponownie rozpatrzyła prośbę status członka „przychylnie”.
Ambasador Izraela w Polsce Ja’akow Liwne zareagował na polskie stanowisko w sprawie tej rezolucji wpisem w serwisie X: „Wsparcie Polski dla członkostwa Palestyny w ONZ po masakrze z 7.10 (7 października 2023 roku) jest: 1. Niebezpiecznym precedensem nagradzającym agresora. 2. Kontynuacją decyzji z 1988 (roku) pod sowiecką egidą o uznaniu +państwa palestyńskiego+. 3. Wynagradzaniem Iranu i Hamasu wbrew stanowisku USA i Izraela. 4. Całkowitym pogwałceniem Karty NZ dla politycznych korzyści. To zła i szkodliwa decyzja dla bezpieczeństwa, stabilności i dla Polski”.
Wpis Liwnego podał dalej i skomentował prezes Ruchu Narodowego i wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak.
„Zaczynam się zastanawiać czy kontynuowanie misji dyplomatycznej tego buca w Polsce jest bardziej niekorzystne dla Polski czy dla Izraela? Swoją drogą w ostatnich kilku latach mamy w Polsce ciekawą kumulację różnych wtop dyplomatycznych w wykonaniu ambasadorów kilku różnych państw, na tle których warto docenić kunszt ambasadorów, którzy działają po cichu i nie robią wokół siebie nadmiaru zamieszania, a załatwiają konkretne tematy czy po prostu pełnią w sposób prawidłowy swoją misję reprezentując swoje kraje bez żadnych skandali, w sposób bardziej „nudny” i przewidywalny” – napisał narodowiec.
Publicysta Grzegorz Kuczyński zauważył z kolei, że Rosja postąpiła dokładnie tak samo jak Polska, ale tego państwa Izrael nie odważył się potępić za pośrednictwem ambasadora.
„Ambasador Izraela w Polsce atakuje Polskę w tej sprawie. Rosja zagłosowała tak samo, jak Polska. Myślicie, że ambasador Simona Halperin ją skrytykowała? Nie. Podwójne standardy Izraela” – napisał dziennikarz.
Można stracić życie albo trzeba dać łapówkę w kwocie od 5 do 10 tysięcy euro.
Znajoma Ukrainka, pracowita i zaradna, sympatyczna, pracowała we Wrocławiu jako sprzątaczka. Zarabiała dość sporo pieniędzy, ale może jednak za mało, by ‚wykupić’ dwóch synów, którzy pozostawali na Ukrainie. Wyjechała do Niemiec i dość szybko synowie mogli opuścić kraj ‚walczący za Europę’ (a więc i za Polskę). Nie każdy jednak może pozwolić sobie na taki wydatek.
Wielu Ukraińców, którzy znaleźli się już na froncie, ma szansę poddać się rosyjskiemu oddziałowi, ale też można zginąć od rosyjskiej kuli albo być trafionym w plecy podczas ucieczki na drugą stronę. Banderowskie bataliony czuwają nad dyscypliną żołnierzy, którzy jednak nie chcą ginąć za Zełenskiego i kijowski reżim. Jeszcze można przepłynąć rzekę Cisę i o tym jest w poniższym krótkim tekście:
Utonęło sześciu kolejnych Ukraińców podczas ucieczki do UE
Cisa stanowi granicę między Ukrainą a Unią Europejską. Część Ukraińców, chcąc uniknąć wojny i mobilizacji, próbuje przeprawić się przez rzekę. W rezultacie część z nich umiera w wodzie. Ukraińska straż graniczna niemal codziennie aresztuje osoby próbujące przedostać się przez Cisę do Rumunii. Podobno niektórzy z nich próbowali przeprawić się przez rzekę, mimo że nie umieli pływać.
Według władz rumuńskich od początku wojny ponad 6 tysięcy osób próbowało przekroczyć rzekę, granicę z Rumunią – podaje ‚The New York Times’. Część z nich korzysta z pontonów i materacy. Nie wszyscy przeżyli. Mężczyźni umierają m.in. z powodu wychłodzenia.
Według ukraińskiego dziennikarza w poniedziałek z rzeki wydobyto sześć kolejnych ciał, cztery po stronie ukraińskiej i dwa po rumuńskiej. „Jeden z mężczyzn niedawno skończył 20 lat” – napisał na Telegramie Witalij Głagoła, ostrzegając przed niebezpieczeństwami związanymi z przeprawą przez zdradliwą górską rzekę.
W poniedziałek ukraińska straż graniczna oficjalnie potwierdziła śmierć mężczyzny w średnim wieku, na którego ciele widoczne były oznaki długotrwałego przebywania w wodzie. Ciało odkryli rumuńscy koledzy po drugiej stronie granicy.
„Pomimo niższego poziomu wody przeprawa przez rzekę, jak każdy inny nieznany zbiornik wodny, pozostaje niebezpieczna, zwłaszcza w ciemności, gdy nieuczcwi ludzie poszukujący nielegalnego wzbogacenia się oferują swoim ofiarom przeprawę na drugą stronę” – informuje ukraińska straż graniczna. – „Rzeka jest płytka tylko po stronie ukraińskiej. Jeśli jest zimno i poziom wody się podnosi, szanse na przepłynięcie na drugą stronę są bardzo nikłe. Dlatego poszukiwania stały się częścią codziennego życia. Niektórych zaginionych nigdy nie odnaleziono”.
FOTO: Okładka gazety The Economist z 22 grudnia 2012 roku: Hamas i Bibi Netanyahu walczący na paralotniach.
Czy okładka magazynu The Economist z roku 2012 przewiduje atak Hamasu z wykorzystaniem lotni?–Nie, ona niczego nie “przewiduje”. Czy sprawdziliście, kim są właściciele i dyrektorzy zarządu The Economist? – Są nimi między innymi Rothschildowie. Po prostu, oni mówią wprost o swoich planach.
Towarzyszący rysunkowi artykuł, który traktowany jest jak przewodnik turystyczny, mówi, że najszybszą drogą do piekła jest ciągłe popełnianie grzechów głównych bez odczuwania wyrzutów sumienia.
Władimir Putin został przedstawiony w piekle, gdzie wraz z syryjskim prezydentem Baszarem Assadem, irańskim prezydentem Mahmudem Ahmadineżadem, północnokoreańskim przywódcą Kim Dzong Unem oraz euro płynie w ognistej rzece pod nagłówkiem “Orientacyjny przewodnik do Piekła”.
Na rysunku obecny jest także prezydent USA Barack Obama i kanclerz Niemiec Angela Merkel; Obama pędzi w kierunku Putina na motorówce, a Merkel siedzi smutna na torach kolejowych nad rzeką Styks.
Całą tę chaotyczną scenę obserwuje diabeł z egzemplarzem The Economist w ręku.
Na razie tylko trzy odcinki z zapowiadanych kilkunastu, które są dostępne w sieci z polskim tłumaczeniem (lektor). Każdy odcinek to ok. 45 min. atrakcyjnie zrobionego dokumentu. Tekst rozwija się powoli i niektóre wątki są przywoływane ponownie w kolejnych odcinkach, jednak całość – już na tym wczesnym etapie – przedstawia przerażający obraz zakulisowej gry wojennej, jaka toczy się za fasadą dla naiwnych. Połączenia z najbrudniejszymi interesami globalistów, w tym rodziny Bidena i dlaczego ta oplatająca świat siatka łajdactw i zbrodni nie życzy sobie końca tej wojny.
Filmy zrobił amerykański dziennikarz śledczy Ben Swann, komentując to odważnie i ze swadą (trochę czasem irytującą, bo „pod publiczkę” amerykańską, ale można mu to wybaczyć). Pracował w przeszłości dla sieci FOX (prowadził tam własny segment informacyjny Reality Check, gdzie zasłużył się wywiadem z Obamą, demaskującym tzw.Kill Listczyli listę proskrypcyjną Obamy przeciw osobom uważanym za „wrogie Ameryce”, za co musiał opuścić stację) oraz angielskojęzycznej sieci informacyjnej Russia Today będącej pod kontrolą Rosji, co mu bez przerwy wyciągają ścierki mainstreamowe (Swann to dla nich taka „ruska onuca” jak mniej więcej u nas Braun dla cyngli Michnika – co tylko przynosi mu zaszczyt).
Prowadzi teraz własną stację Truth In Media i już położył zasługi w dekonspirowaniu m.in. takich afer jak kulisy zamachów na WTC, użycie przez USA broni chemicznej podczas wojny w Syrii czy tzw. Pizzagate (waszyngtońska afera pedofilska związaną z reżimem Clintonów). Teraz bez litości zajął się Zelenskim i całą siecią kłamstw wokół wojny upaińskiej.
Świat stoi dziś w obliczu dwóch wielkich zagrożeń: wybuchu WW3 i wielkiego kryzysu 2.0, znacznie poważniejszego niż ten z lat 2008-11 i podobnego do załamania rynków z lat 30-tych XX wieku.
Oba te zjawiska są zresztą ze sobą powiązane, bowiem trwająca seria wojen lokalnych i duże prawdopodobieństwo pojawienia się kolejnych ognisk zapalanych, na Bliskim Wschodzie i na Morzu Południowo-chińskim wydają się być metodami zakamuflowania nadchodzącego kryzysu neoliberalnego globalnego kapitalizmu.
W tej sytuacji uniknięcie wojny staje się zagadnieniem życia i śmierci, w szczególności dla narodów środkowoeuropejskich, znajdujących się w naturalnej strefie zgniotu między Zachodem i Wschodem.
Jakiekolwiek straty i zniszczenia, które dotknęłyby Polskę, Rumunię, Węgry czy Słowację i Czechy w związku z wojną z Rosją – przez Anglosasów uznawane są za koszty akceptowalne. Możemy być kolejnymi ofiarami tej wojny i ani w Waszyngtonie, ani w Londynie nikt się zawaha, by wysłać polskich czy rumuńskich żołnierzy, by ginęli najpierw na Ukrainie, a potem może i na terytorium naszych własnych państw.
NATO już jest na Ukrainie
Wojska NATO nie muszą zresztą nawet na Ukrainę wkraczać, bowiem od dawna już tam są. Z tygodnia na tydzień zwiększa się po stronie Kijowa obecność francuska i brytyjska, oficjalnie głównie szkoleniowa i logistyczna, no i wywiadowcza, ale wiadomo też o aktywności NATO-wskich sił specjalnych, saperów, żandarmerii, a nawet policji, m.in. polskiej. Po prostu informacje na ten temat są dawkowane opinii publicznej Zachodu tak, by stopniowo oswajać ją z coraz większym zaangażowanie militarnym NATO.
W ten sposób pełnowymiarowe włączenie się do wojny takich państw jak Polska będzie wydawać się po prostu logiczną konsekwencją już wcześniej trwających działań. Niestety, w obecnej sytuacji politycznej, jeśli taka decyzja zapadnie – nie można sobie wyobrazić uniknięcia udziału Polski w wojnie z Rosją, choć wysłaniu polskich wojsk na Ukrainę sprzeciwia się ponad 90 proc społeczeństwa. To nie Polacy jednak decydują, ale amerykański hegemon.
Miraż Kresów
Zwłaszcza w Rosji polskie wejście do wojny bywa niekiedy przedstawiane jako próba aneksji terytoriów stanowiących obecnie Zachodnią Ukrainę. Tymczasem trzeba rozdzielić sentymenty i nadzieje polskiego społeczeństwa od polityki rządu Polski.
Władze w Warszawie nie chcą anektować części Ukrainy, to zupełna oczywistość, której w Polsce nikomu tłumaczyć nie trzeba, a rosyjskie media niepotrzebnie łudzą się, że jest inaczej. Oczywiście, gdy blisko 1/3 Polaków ma jakieś historyczne, rodzinne związki z Kresami Wschodnimi, w tym z ziemiami zajmowanymi obecnie przez Ukrainę – trudno, byśmy zapomnieli, że miasta takie jak Lwów, Łuck, Stanisławów, Równe, Tarnopol przez stulecia stanowiły one żywe ośrodki polskiego życia kulturalnego i społecznego. Powrót tych terenów do polskiej macierzy byłby wydarzeniem epokowym i wielkim świętem narodowym, jednak obecni rządzący nie będą Polakom robić takich prezentów.
Przeciwnie, jeśli polskie wojska znajdą się na Ukrainie, to by ratować reżim kijowski i uratować dawne polskie ziemie… dla Ukrainy. Sami Polacy zresztą nie byliby obecnie wstanie zmierzyć się z jakimikolwiek zmianami granicznymi, nieważne, na korzyść czy niekorzyść Polski.
Oczywiście też jednak, jeśli polskie wojska wejdą do Lwowa, nawet jako sojusznicy prezydenta Zełeńskiego i mera Sadowego nie oznacza to wcale, że szybko stamtąd wyjdą. Stworzona zostanie nowa sytuacja geopolityczna, a ta zawsze może zostać nasycona nową treścią. Może nią być unia polsko-ukraińska, ale czy będzie ona bardziej polska, czy bardziej ukraińska – dopiero się okaże i wiele zależy od determinacji i zaangażowania samych Polaków, jeśli granica przedzielające odwiecznie polskie ziemie naprawdę zniknie.
W końcu milionom Ukraińców bardziej niż na ziemi zależy na wyjeździe dalej na Zachód. A próżnię na ich miejsce będzie można wypełnić. Na pewno Polacy nie zarządzaliby gorzej swoją dawną własnością na Wschodzie niż robią to dzisiaj oligarchowie i kapitał zachodni.
Z pewnością też jednak brać należy pod uwagę słabość polskiego potencjału, tak demograficznego, jak i gospodarczego. Wypluwszy na zachodni rynek pracy 3 miliony aktywnych zawodowo Polaków – III RP pozostaje tylko podwykonawcą gospodarczych Wielkich Niemiec. W takiej sytuacji to aktywny na Ukrainie kapitał międzynarodowy miałby z miejsca przewagę w ramach nierównej unii, co poniekąd może tłumaczyć samo pojawienie się i zadziwiającą trwałość całego konceptu.
Widmo UkroPolin
Pomysł unii polsko-ukraińskiej, czymkolwiek miałaby ona być co jakiś czas pojawia się zwłaszcza w kręgach bliższych brytyjskiej polityce wobec Kijowa. Można więc domniemywać, że jest to jeden kilku możliwych scenariuszy, przewidywanych w Londynie i Waszyngtonie dla Ukrainy, w zależności od przebiegu wypadków na froncie i zapewne od stabilności reżimu Zełeńskiego. Gdy zacznie się on chwiać, zaś Polska będzie musiała stać się kolejnym państwem frontowym, wówczas jakiś nowy polsko-ukraiński twór państwowy pozwoliłby tylnymi drzwiami wciągnąć Ukrainę do NATO, a ponadto inne państwa należące do sojuszu miałyby rozwiązane ręce, by nie udzielać UkroPolinowi bezpośredniej pomocy zbrojnej, nie zachodziłaby bowiem przesłanka art. 5 Traktatu.
Własność, a nie unia
Scenariusz taki ma więc wiele plusów dla Zachodu, byłby natomiast bardzo niebezpieczny dla Polski, która za jednym zamachem znalazłaby się w stanie faktycznej wojny z Rosją, a w dodatku wyrzekłaby się własnej suwerenności (i tak wprawdzie ograniczonej przez NATO i UE) na rzecz jakiegoś niedookreślonego tworu państwowego ze znaczącym wpływem nazistów i oligarchów.
Zamiast więc odnieść jakieś narodowe korzyści z upadku reżimu w Kijowie – zapewnilibyśmy mu bezpośredni wpływ na wewnętrzną politykę polską, w dodatku ostatecznie dewastując własną gospodarkę, zwłaszcza rolnictwo i transport. Tymczasem Polacy mogą i powinny dążyć do odzyskania polskiej WŁASNOŚCI na Kresach Wschodnich, ale bez zbędnego i szkodliwego obciążenia tamtejszą skorumpowaną ukraińską administracją oraz przede wszystkim bez uwikłania się w samobójczą z naszego punktu widzenia wojnę z Rosją.
Rosjanie nie są wrogami Polaków ani żadnego innego narodu Europy Środkowej, prawdziwym zagrożeniem są natomiast dla nas wszystkich podżegacze wojenni, zachodni kompleks wojenno-przemysłowy, a także kijowscy naziści i oligarchowie. To przed nimi musimy się bronić za wszelką cenę unikając wojny.
Stanisław Michalkiewicz tygodnik „Najwyższy Czas!” • 7 maja 2024 europejska
Ja oczywiście wiem, że zarówno Wielka Wojna, czyli I wojna światowa, jak i II wojna światowa były wojnami światowymi – ale zarazem można je uznać za dwie europejskie wojny domowe, bo przecież – jeśli nie brać pod uwagę Japonii, która walczyła ze Stanami Zjednoczonymi, ale też – z Wielką Brytanią i Francją – to przedmiotem tych dwóch konfliktów była walka o hegemonię w Europie. Ponieważ w tym okresie Europa panowała jeszcze nad sporą częścią ówczesnego świata, to siłą rzeczy zmagania o hegemonię w Europie musiały przekładać się na sytuację na innych kontynentach – ale nie zmienia to postaci rzeczy. W rezultacie, wskutek tych dwóch wojen domowych w XX wieku, Europa utraciła swoje polityczne znaczenie na rzecz Stanów Zjednoczonych i Rosji, a wreszcie – Chin.
Kiedy w drugiej połowie lat 80-tych zimna wojna zbliżała się do końca, wydawało się, że walkę o hegemonię w skali światowej wygrały Stany Zjednoczone i z tej pozycji układały się z Rosją, która właśnie pogrążała się w kolejnej „smucie”. Rezultatem była sławna transformacja ustrojowa w Europie Środkowej, aż wreszcie doszło do ustanowienia tu nowego porządku politycznego, który ostatecznie zastąpił porządek jałtański. Mam oczywiście na myśli ustalenia dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie 19 i 20 listopada 2010 roku, na którym zostało proklamowane strategiczne partnerstwo NATO-Rosja, które było najważniejszym ustaleniem „porządku lizbońskiego”.
Rdzeniem strategicznego partnerstwa NATO-Rosja było strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym był podział Europy Środkowej na strefę niemiecką i strefę rosyjską. Było to rezultatem nawrócenia się w 1990 roku Niemiec na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Wydawało się, że porządek lizboński został zaaprobowany przez USA, które w dodatku rok wcześniej dokonały „resetu” w stosunkach z Rosją, nie tylko wycofując tarczę antyrakietową ze Środkowej Europy, ale w ogóle wycofując się z aktywnej polityki w tym regionie. I kiedy wydawało się, że klamka zapadła na 50, a może nawet na 100 lat, prezydent Obama wysadził to strategiczne partnerstwo NATO-Rosja w powietrze, obstalowując sobie za 5 mld dolarów „majdan” na Ukrainie, którego nieukrywanym celem było wyłuskanie tego państwa z rosyjskiej strefy. Najwyraźniej musiało stać się coś ważnego i to w samych Stanach Zjednoczonych, skoro w 2014 roku, niemal z dnia na dzień, zmieniły one swoją dotychczasową politykę europejską o 180 stopni, odrzucając strategiczne partnerstwo NATO-Rosja na rzecz konfrontacji z tym państwem. Jak wiemy ten zwrot w polityce amerykańskiej doprowadził do wojny, jaką obecnie Stany Zjednoczone prowadzą z Rosją na Ukrainie do ostatniego Ukraińca.
Ale nie tylko w USA dokonał się taki zwrot o 180 stopni. Podobny zwrot dokonał się w Niemczech, które wkrótce ponownie odeszły od linii politycznej kanclerza Bismarcka na rzecz konfrontacji z Rosją. O co Niemcy chcą z Rosją wojować? Nietrudno się domyślić, że o hegemonię w Europie. Skoro wysadzone zostały w powietrze niemiecko-rosyjskie gazociągi, skoro Ameryka zaczęła wyraźnie popychać Niemcy do konfrontacji z Rosją, a Niemcy zaczęły na to popychanie odpowiadać pozytywnie, to nieomylny to znak, że USA musiały Niemcom coś zaoferować. 10 sierpnia 1941 roku, podczas tzw. „rozmów przy stole” w swojej kwaterze głównej Adolf Hitler powiedział m.in.: „Czym Indie dla Anglii, tym dla nas będą tereny wschodnie. Gdybym potrafił wytłumaczyć narodowi niemieckiemu, co dla nas w przyszłości oznacza ten teren! Kolonie to wątpliwa zdobycz, ta ziemia, to coś pewnego. Europa to nie geograficzna, lecz mierzona krwią, zastrzeżona nazwa.”
Czy przypadkiem ktoś w Ameryce nie podsunął Niemcom tej przynęty? Coś może być na rzeczy, bo po roku wahań i migania się, Niemcy nie tylko zdecydowały się na objęcie europejskiego patronatu nad Ukrainą, która natychmiast pozytywnie na to zareagowała, tradycyjnie wiążąc swój los z Niemcami, które przecież były wynalazcą ukraińskiej państwowości. Toteż kiedy w dodatku Niemcy porzucając strategiczne partnerstwo z Rosją, nawiązali coś w rodzaju strategicznego partnerstwa z Izraelem, uradowany prezydent Józio Biden w marcu ub. roku w nagrodę za takie dobre sprawowanie, pozwolił im na urządzanie Europy po swojemu, z czego natychmiast korzystają w tempie zaiste stachanowskim. Czy jednak Józio był szczery?
To tempo i charakter przedsięwzięć budzą niepokój w naszym nieszczęśliwym kraju, że finał może polegać na przekształceniu naszego bantustanu w Generalne Gubernatorstwo, kto wie, czy nie obciążone jakimiś serwitutami na rzecz niemieckich „Indii”, czyli Ukrainy. Taka możliwość rysuje się już teraz, a cóż dopiero w sytuacji, gdy Niemcy, za pośrednictwem Volksdeutsche Partei i dzięki nowelizacji unijnych traktatów, domkną do końca system swojej nad nami kurateli? Tych niepokojów bynajmniej nie uśmierzyło expose Księcia-Małżonka, który usiłował stworzyć wrażenie nie tylko ministra, któremu wolno uprawiać jakąś politykę, ale robił miny jeszcze groźniejsze, niż pan prezydent Andrzej Duda, który w takich chwilach upodabnia się nawet do Mussoliniego.
Ale wszystkie te wątpliwości mogą zostać rozstrzygnięte w całkiem innych kategoriach, na które w programie pani red. Gawryluk w „Polsacie” zwrócił uwagę pan Lejb Fogelman. Już samo zaproszenie do programu tego „pana mecenasa”, który przecież nie jest żadnym dygnitarzem, obok ministrów, którym się wydaje, że czymś kierują, było zastanawiające – ale jeszcze bardziej zastanawiające było, to, co pan Fogelman powiedział. A mówił nie jak komentator, ale „jak ktoś, kto ma władzę”. Pan Fogelman w krótkich, żołnierskich słowach wyjaśnił, że skoro Putin przestawił ruską gospodarkę na tory wojenne, to Europa powinna zrobić to samo, by za trzy lata „być gotowa”. Czyżby „w londyńskiej Wielkiej Loży już postanowiono” żeby nie tylko nasz bantustan, ale całą Europę pchnąć do wojny z Rosją? Z amerykańskiego punktu widzenia to wcale nie takie głupie, bo oto za jednym zamachem można będzie dzięki temu upiec dwie pieczenie. Rosja skonfrontowana frontalnie z europejskimi państwami NATO wyjdzie co najmniej tak osłabiona, jak Francja po II wojnie, a i z Niemiec, nie mówiąc już o nas, znowu zostaną ruiny i zgliszcza. Dzieki temu ani Rosja, ani Europa przez następne 100 lat nie będą już stanowiły problemu dla Ameryki, która w tej sytuacji będzie mogła spokojnie ułożyć sobie jakiś modus vivendi z Chinami. Co tu gadać, prawdziwy majstersztyk !
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Siły w krajach zachodnich stojące za przedłużeniem wojny na Ukrainie „fatalnie” mylą się, zakładając, że Kijów mógłby w jakiś sposób zyskać na jej dłuższym przeciąganiu, ostrzega niemiecki generał Harald Kujat, były przewodniczący Komitetu Wojskowego NATO. Jest jednak oczywiste, że Waszyngton i Kijów planują przedłużającą się kampanię nacisków na Moskwę.
„Byłoby fatalnym błędem sądzić, że perspektywy Ukrainy będą się poprawiać w miarę trwania wojny. Wręcz przeciwnie, katastrofalnych konsekwencji tego błędu można uniknąć tylko wówczas, gdy uda się zapobiec porażce militarnej poprzez wcześniejsze zaprzestanie działań wojennych i [rozpoczęcie] negocjacji pokojowych między obydwoma walczącymi krajami” – stwierdził Kujat w rozmowie z niemieckim dziennikiem magazyn Overton Magazin.
„Sytuacja militarna stała się dla Ukrainy bardzo krytyczna po niepowodzeniu ofensywy w zeszłym roku i z każdym dniem staje się coraz trudniejsza. Ukraińskie Siły Zbrojne utraciły zdolność do prowadzenia działań ofensywnych i za radą Amerykanów starają się ograniczyć wysokie straty kadrowe poprzez obronę strategiczną i utrzymanie nadal kontrolowanego przez siebie terytorium” – dodał Kujat.
Jednocześnie niemiecki generał zauważył, że Kijów znajduje się obecnie w „wyjątkowo bezbronnej” pozycji w obszarach kluczowych dla skutecznej obrony strategicznej – brakuje mu wystarczającej obrony przeciwlotniczej i amunicji artyleryjskiej oraz cierpi na „ogromny deficyt wyszkolonych żołnierzy”. Braki te „wzajemnie wzmacniają swoje negatywne skutki”.
„Choć trudno to przyznać, pomimo szerokiego wsparcia finansowego i materialnego, jakie otrzymała od Stanów Zjednoczonych i Europy, Ukraina nie była w stanie zmienić sytuacji strategicznej na swoją korzyść. Wręcz przeciwnie, w zeszłym roku 12 ukraińskich brygad zostało przeszkolonych przez państwa NATO i wyposażonych w nowoczesną broń, aby przebić się przez rosyjską obronę w dużej ofensywie, która rozpoczęła się od wysokich oczekiwań. Ofensywa zakończyła się niepowodzeniem i dużymi stratami” – wspomina.
Kryzysu ukraińskiego można było całkowicie uniknąć, gdyby USA i NATO były skłonne „poważnie negocjować” projekt rosyjskich traktatów bezpieczeństwa zaproponowany przez Moskwę pod koniec 2021 roku, przypomniał Kujat, dodając, że była też kolejna szansa na zakończenie konfliktu – poprzez negocjacje na Białorusi i Turcja w marcu 2022 r., która została storpedowana przez Zachód poprzez polecenie wydane Zełenskiemu przez ówczesnego premiera Brytanii Borisa Johnsona.
Zamiast jednak dążyć do stopniowej deeskalacji w stosunkach z Moskwą, Waszyngton próbuje utrzymać presję, stale podjudzając Ukrainę.
28 kwietnia prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski oświadczył w przemówieniu wideo, że prowadzi negocjacje, w których Stany Zjednoczone będą mogły zapewnić Kijowowi wsparcie militarne i finansowe w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Prezydent Ukrainy stwierdził, że negocjacje toczą się w ramach dwustronnej umowy o współpracy w sferze bezpieczeństwa. Celem Kijowa, powiedział, jest uczynienie tego porozumienia „najsilniejszym” ze wszystkich porozumień w sprawie bezpieczeństwa z innymi krajami.
„Pracujemy już nad konkretnym tekstem” – powiedział Zełenski. „Naszym celem jest uczynienie tej umowy najsilniejszą ze wszystkich. Rozmawiamy o konkretnych podstawach naszego bezpieczeństwa i współpracy. Pracujemy również nad ustaleniem konkretnych poziomów wsparcia na ten rok i kolejne 10 lat.”
Jest oczywiste, że Waszyngton wycofuje się z wojny, przerzucając całą odpowiedzialność na Europę, a zamiast tego priorytetowo traktuje zdobycie kontraktów dla amerykańskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego, wokół czego będzie skupiać się większość 10-letniego planu z Kijowem – uzbrojenia Ukrainy i wzbogacania amerykańskich firm. Choć Stany Zjednoczone powoli wychodzą z wojny, nie oznacza to, że Waszyngton poważnie podchodzi do negocjacji, do czego – jak podkreśla Kujat – Moskwa nalegała już od 2021 roku.
NATO nigdy nie traktowało poważnie negocjacji pokojowych, ponieważ ich zdaniem konflikt stanowił szansę na osłabienie Rosji kosztem Ukraińców. Przypomina się, że sekretarz stanu USA Antony Blinken podczas swojej wizyty w Kijowie w kwietniu 2022 r. powiedział, że strategia Waszyngtonu dotycząca poradzenia sobie z konfliktem na Ukrainie nie obejmuje rozmów pokojowych, ale raczej „masowe wsparcie dla Ukrainy, masową presję na Rosję, solidarnie przez ponad 30 krajów.”
Ponad dwa lata później zaobserwowano, że choć Zachód może zapewnić „solidarność” 30 krajów, nie jest już w stanie zapewnić Ukrainie „masowego wsparcia” w celu wywarcia „totalnej presji na Rosję”. Chociaż Stany Zjednoczone przekazują Ukrainie dziesiątki miliardów dolarów, co na pierwszy rzut oka wydaje się gigantyczne i stanowi ogromną sumę pieniędzy, jeśli zostanie wykorzystana na złagodzenie problemów wewnętrznych, ale w rzeczywistości jest to niewielka kwota w porównaniu z kwotą potrzebną do pokonania sił rosyjskich.
Jak powiedział Kujat, fatalnym błędem byłoby ze strony NATO przekonanie, że Kijów mógłby w jakiś sposób skorzystać na przeciąganiu się kryzysu, gdyż w tym scenariuszu cierpi tylko Ukraina, podczas gdy rosyjska gospodarka nadal rośnie, a jej granice terytorialne się poszerzają.
Na wystawie zorganizowanej przez ministerstwo obrony Rosji można zobaczyć ponad 30 sztuk ciężkiego sprzętu produkcji zachodniej, w tym amerykański czołg M1 Abrams i bojowy wóz opancerzony Bradley, niemiecki czołg Leopard 2 i opancerzony wóz piechoty Marder oraz francuski pojazd opancerzony AMX-10RC. Prezentowane są także elementy broni i dokumenty.
W Moskwie pokazano sprzęt zdobyty na Ukrainie
Wystawa potrwa miesiąc. Otwarto ją z okazji obchodów rocznicy zwycięstwa nad Niemcami w II wojnie światowej. Już wcześniej media zapowiadały, że Rosja ma wykorzystać propagandowo podczas parady 9 maja właśnie zachodni sprzęt zdobyty w Ukrainie.
Pieskow: świetny pomysł
Rosyjski reżim krytykuje dostawy zachodniej broni i sprzętu wojskowego do atakowanej Ukrainy, twierdząc, że to dowód na udział NATO w konflikcie. Jednocześnie prezydent Rosji Władimir Putin wielokrotnie twierdził, że wsparcie Zachodu dla Kijowa nie zmieni przebiegu konfliktu.
Wystawa ma miejsce po zajęciu przez Rosję kolejnych terenów wschodniej Ukrainy z wykorzystaniem opóźnienia dostaw przez spory w Kongresie USA.
– Genialny pomysł – tak wystawę skomentował rzecznik Putina Dmitrij Pieskow. – Wystawa sprzętu-łupów będzie cieszyła się dużym zainteresowaniem mieszkańców Moskwy, gości naszego miasta i wszystkich mieszkańców kraju – powiedział. – Wszyscy powinniśmy zobaczyć sprzęt wroga.
На выставке на Поклонной горе показали трофейные западные танки
В Москве в Парке Победы на Поклонной горе проходит организованная Минобороны РФ выставка трофейного оружия и техники из стран НАТО и с Украины, захваченных российскими военными в зоне специальной операции по защите Донбасса. «Известия» 1 мая показывают кадры с выставки.https://iz.ru/video/embed/1690637#inside
В частности, гости выставки могут увидеть американский танк Abrams, который получил повреждения при атаке FPV-дрона.
«Он был захвачен, повреждения у него минимальные были, в основном они касались ходовой части танка. Сейчас он отремонтирован, и его можно на выставке как минимум с трех сторон хорошо разглядеть», — рассказал о танке военный, участвующий в организации выставки.
Еще можно увидеть немецкий танк Leopard 2 и украинский Т-72АГ. Также представлены немецкая боевая машина пехоты Marder, британский бронетранспортер (БТР) Saxon и различные армейские автомобили.
Можно увидеть и оружие — например, украинские мины «Лепесток» и разнообразные боеприпасы НАТО, винтовки, автоматы, пистолеты, беспилотники и военное оборудование. Все эти предметы разделены на тематические отделы и снабжены информационными табличками.
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności.
– −∗− –
Rozbrajanie Niemców przed Główną Komendą na Placu Saskim w Warszawie, listopad 1918. Malował Stanisław Bagieński ——————–
Gdy zbudzi się naród cz.I (program pozytywny)
Nawiązać chcę do próby odpowiedzi na pytanie, zadawane przez wielu, zaniepokojonych bądź przerażonych tym co jest i tym, co być może. Pytanie to i odpowiedź na nie pojawiły się w naszym artykule sprzed tygodnia, a brzmiało ono: „kiedy ludzie się obudzą?”, natomiast udzielona odpowiedź: „nigdy”.
Zgadzając się z ogólną linią wywodu i konkluzją, iż nigdy, pragnę jednak uzupełnić wysnute wnioski. Otóż rzecz tyczyła się części mieszkańców naszego pięknego kraju, określonych jako mediotów. Ludzie ci, dotknięci zaczadzeniem umysłu w postaci mediotyzmu rzeczywiście nie widzą, nie słyszą, i wiedzieć nie chcą niczego innego, niż to, co oznajmia im wyrocznia, zwykle przyjmująca postać ekranu. Jest to również tożsame z opisaną przez nas wcześniej postawą religijną wyznawcy religii lustra oraz ogólnym stosunkiem do życia, polegającym na lewakowaniu, czyli lewackim leżakowaniu połączonym z lewitacją bez kontaktu z rzeczywistością. Trudno powiedzieć, jak wielki to odsetek, sądzę, że dla bezpieczeństwa lepiej przyjąć, że około połowy ludności Polski dotknięta jest różnym stopniem mediotyzmu. Pozostali też ulegają tym wpływom, ale przejawiają samodzielne myślenie i zdrowy rozsądek, lub chociaż zachowali zdolność do nich.
Rozkład tych grup koresponduje z zaproponowanym wcześniej podziałem społecznym Polski, na naród, nienaród i antynaród.
Muszę to uściślić, aby nie popełnić kardynalnego błędu. Naród to ci ludzie, którzy czują związek z narodem i państwem polskim, z jego przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Pamiętają, z czego się wywodzą, orientują się, co dzieje się teraz, przejmują się tym, co tu będzie się działo. Łączy ich wspólna tożsamość, język, interes polityczno – ekonomiczny. To istota narodu, jego elita, naród polityczny, jak niegdyś zwała się szlachta. Nazwa ta dobrze oddaje specyfikę tej grupy. Gdy uda jej się odzyskać panowanie nad państwem, wówczas właśnie ona powinna decydować o jego polityce. Liczebność na chwilę obecną można szacować na maksymalnie 30% populacji, jednak na dziś czynna jest niewielka część tej grupy, zapewne poniżej 1%. Resztę należy traktować jak potencjał narodowy, który dopiero należy uaktywnić. Nie należy jednak spodziewać się, że uda się kiedykolwiek pobudzić do konstruktywnego działania więcej niż 10% populacji. Tę część narodu politycznego nazwę narodem czynnym. Aktywność narodu została uśpiona przez pozorną prawicę, zarządzającą Polską w latach 2015–2023. Uśpiła ona czujność patriotów, zaanektowała liczne organizacje społeczne, rozbiła konsolidujące się środowisko narodowców. Dlatego właśnie naród polityczny jest uśpiony i rozbity.
Nienaród to ludzie, którzy nie identyfikują się z narodem i państwem, jego tradycją i celami. Żyją swoim życiem i interesuje ich wyłącznie przeżycie. Wydaje się im, że zaakceptują każdą władzę, byle mieli zaspokojone potrzeby socjalno – bytowe. Nie są również agresywni i nie atakują czynnie narodu i państwa, natomiast wsparcie zaoferują wtedy, jak się ich zmusi prawem lub kupi korzyścią. Wynarodowienie tej grupy jest jednak dość powierzchowne i nadają się do odzyskania dla narodowej sprawy. Stanowią obecnie większość ludności. Nazwa „nienaród” określa ich stosunek wobec narodu, jednak nie powinna ich wyrzucać poza jego nawias. Nie wolno rezygnować z tych ludzi, odmawiając im przynależności do narodu. Mimo, że sami do swej tożsamości przyznać się nie chcą, naród polityczny winien dążyć do pozyskania ich umysłów. Lepiej więc nazwać ich narodem biernym, natomiast naród polityczny ma wobec tych ludzi obowiązki roztoczenia swej opieki nad nimi, przewodzenia im, zamiany ich w naród polityczny.
Antynaród to ludzie zaślepieni nienawiścią do narodu i państwa polskiego, zwykle lewackiej proweniencji, choć zdarzają się też skrajni liberałowie. Zwykle powodem ich afektu są jakieś perturbacje osobiste i nie ma żadnej racjonalnej przyczyny, leżącej po stronie narodu. Prędzej już może zdarzyć się jakieś działanie państwa, choć znakomita większość antynarodowców ma na sumieniu na tyle poważne grzechy, że boi się nawrócenia. Antynaród jest także prawie w całości antykatolicki. Z powodu zaślepienia, upadku moralnego i degrengolady intelektualnej ludzie ci gotowi są posunąć się do zdrady i grzechu, by dać upust swej złości i zaspokoić próżność. Mimo ich żałosnego stanu naród polityczny także i ich winien wziąć pod swą opiekę i skłaniać do powrotu na swe łono. Ponieważ jednak mogą stanowić zagrożenie dla narodu, więc innych ludzi, a także dla siebie samych, należy ich uznać za ubezwłasnowolnionych w kwestiach politycznych. Ten bowiem, kto jest wrogiem własnego narodu i państwa nie powinien mieć praw do decydowania o ich losie, chyba, że się w sposób pewny nawróci. Aby ich również nie skreślać z tej szansy, należy ich odtąd zwać narodem negatywnym.
Medioci z kolei znajdują się po trosze w każdej z grup, tyle, że najwięcej ich w narodzie negatywnym, trochę mniej w narodzie biernym, niewiele ich w narodzie politycznym, w narodzie czynnym nie ma ich prawie wcale. W tej grupie znajduje się jeszcze podgrupa, póki co jeszcze nie tak liczna, ale rosnąca dzięki postępowi technologii. Są to ludzie, którzy popadli w kompletne otępienie, na co złożyło się kilka przyczyn. Błędy wychowawczo – edukacyjne, które nazywam chowem egotycznym; religia lustra; wejście w świat Króla Olch (inaczej świat wirtualny, vide Słownik globalizmu). Na skutek tych czynników poddali się potrójnemu oddziaływaniu – 3xO: oszukanie, ogłupienie, opętanie. Ich stan można porównać z zombifikacją.
Korzystają z pracy ludności Polski, z dobrobytu i bezpieczeństwa, zapewnianego przez naród i państwo, nie wiedzą jednak o tym, ponieważ są funkcjonalnymi zombie. Z uwagi na rolę, jaką w ich zombifikacji odegrały media, tę grupę mediotów można śmiało określić mianem mediozombie. Jak więc ich teraz obudzić. Otóż, jak wyżej wspomniałem, i jak to opisał mój szanowny kolega, części tych ludzi obudzić się nie da. Nie obudzą się z własnej woli, nie wpłyniemy na nich, używając ludzkiej mowy. Żyjąc w świecie Króla Olch jako mediozombie, upiory magicznego, wirtualnego świata masońskiego, zatracili poczucie czasu. Dla nich to, co jest teraz rozciąga się na całe kontinuum czasowe, myślą więc, że każdoczesna chwila bieżąca jest wiecznością, trwała zawsze i trwać będzie po kres dziejów, który nie nastąpi nigdy. Nie wiedzą nic o przeszłości, o przyszłość nie dbają wcale. Zatracili także związki przyczynowo skutkowe, nie mają więc poczucia rzeczywistości i nie odróżniają wirtualu od realu. Ponieważ oddziaływuje na nich ekran masofonu (smartfon według Słownika globalizmu), działając na układ nagrody i uzależniając od ich własnych hormonów, treści masofoniczne traktują jako te właściwe i prawdziwe. Jednocześnie są uzależnieni od dobrostanu, czyli dostaw towarów i usług, dostarczanych przez osoby trzecie.
Mediozombie nie są w stanie psychicznie podjąć żadnej długotrwałej i racjonalnej działalności, motywowanej etycznie i poznawczo. Mogą natomiast zmobilizować się do krótkotrwałego, spontanicznego działania, powodowanego emocjami. Można je wywołać na dwa sposoby.
Jednym jest bodziec, dostarczony przez masofon. Można to robić na skalę masową dzięki algorytmom, i globaliści mają te narzędzia. W Polsce użyto ich dwukrotnie – na jesieni 2020 r. aktywując tzw. strajk kobiet oraz podczas wyborów 2023 r., gdzie wysłano do urn ludzi dotąd biernych politycznie i kompletnie nie rozumiejących, na kogo głosują i po co.
Drugi sposób aktywacji mediozombie to deprywacja, czyli pozbawienie ich jakiegoś cennego dobra, niezbędnego wszystkim. Dla przeciętnej ludności jest to woda, prąd, żywność, zagrożenie. Dla mediozombie dodatkowo dochodzi odcięcie od ulubionych mediów. Są wówczas zdolni do zachowań irracjonalnych i destrukcyjnych, także przeciw sobie samym, utracili bowiem instynkt samozachowawczy. Pod wpływem manipulacji, perswazji i socjotechniki mogliby na przykład zaatakować fizycznie naród polityczny, posuwając się nawet do zbrodni. Cele można wskazać precyzyjnie lub zbiorowo – osoby lub obiekty. Takie przykłady już miały miejsce, co nie powinno dziwić, zważywszy, że ludzie z tego pokolenia byli w stanie zabić się, goniąc pokemona lub uczestnicząc w tiktokowym wyzwaniu.
Nie powinno nas to jednak szczególnie martwić. Medioci, w tym mediozombie są to głównie ludzie o niskim potencjale intelektualnym, i tacy byli zawsze. Nigdy nie brakowało głupców, głąbów i pospolitych kretynów. Ich odsetek się zasadniczo nie zmienia, dostali natomiast narzędzia do okazywania światu swojej głupoty i szaleństwa, a z drugiej strony masoński świat Króla Olch dostał szeroką bramę do ich umysłów. Wiedząc o tym, jakie są plany globalistów, jakie narzędzia ich władzy, na kogo mają wpływ, znając też wzorce reakcji można przewidzieć dość dokładnie, co może się wydarzyć. Medioci, a szczególnie mediozombie zachowają bierność w razie ataku wroga. Gdy ogarnie on ich siedziby, będą woleli oddać się w niewolę lub pozwolić się zabić, byle tylko nie musieli być czynni, byle nie musieli podjąć żadnych wysiłków ani podejmować decyzji. Oznacza to jednak również, że tak samo zareagują na przymus, wywierany przez naród czynny. Będzie więc można używać ich do różnych prac i posług, oczywiście pod ścisłym nadzorem.
Należy spodziewać się, że globaliści znowu zechcą sięgnąć po broń społeczną, jaką są masy mediotów i mediozombie. W razie próby masy te zostaną aktywowane w bardzo krótkim czasie, wyprowadzone na ulice i użyte przeciw wskazanym celom.
Podobnie, jak podczas marszu na Bastylię, gdy w tłumie kręcił się książę Filip Orleański, rozdając złote monety by przekupić tłum do szturmu, tak samo zadziałają masofony. Można to jednak wykorzystać dla swoich celów.
Należałoby wpierw przejąć kontrolę nad mediami poprzez opanowanie redakcji, centrów nadawczych i stacji przekaźnikowych. To, czego nie dałoby się przejąć na poziomie krajowym należałoby wyłączyć lub poważnie zagłuszyć, jednocześnie z dostępnych mediów emitując wyraźny przekaz emocjonalny, wskazując jako sprawcę całej sytuacji cel, przeznaczony do przejęcia lub zakłócenia. Wówczas należałoby tylko skanalizować narastającą energię tłumu poprzez podstawionych ludzi. Mediozombie mogliby na krótki czas osiągnąć stan gwałtownego wzmocnienia reakcji emocjonalnych, nie dłużej jednak, jak przez kilka godzin. W tym czasie energię można by wykorzystać do osiągnięcia celów, które mogłyby być kosztowne. Dla substancji narodowej jednak ubytek pewnej liczby mediozombie nie byłby dotkliwy, a nawet korzystny. Państwo utraciłoby w ten sposób część pasożytów, a reszta pod wpływem szoku poznawczego dużo łatwiej dałaby się pozyskać jako naród polityczny, włączając się do działań wspólnych dla dobra państwa.
Jest to jeden z wielu aspektów obecnej sytuacji, z której można wyciągnąć korzyści na przyszłość. Potrzebne są do tego trzy elementy na poziomie psychiki jednostki: 3xW: wiara, wiedza, wola.
Wiara w Boga oraz że się uda. Wiedza o przeciwniku, o nas i o sytuacji ogólnej. Ta musi prowadzić do wyciągnięcia logicznych wniosków – co należy zrobić, w jaki sposób i jakich zasobów użyć. Wola, aby zamiary przekuć w czyn. Konfiguracja ta wymaga określenia celu, a ten da się wyprowadzić na poziomie teoretycznym. Jego określenie będzie wymagało zasobów intelektualnych i pracy koncepcyjnej. Tym właśnie zajmuje się Towarzystwo Wiedzy Społecznej, które już niedługo będzie musiało poszerzyć krąg współpracowników o kolejne specjalności.
Realizacja celu natomiast będzie wymagała udziału narodu czynnego i współudziału narodu politycznego. Te siły muszą poprowadzić naród bierny i wykorzystać krótkotrwałą energię narodu negatywnego. Realizacja będzie rozciągnięta w czasie, być może na kilkadziesiąt lat, a może na wiek cały. Być może jednak będzie to trwało znacznie krócej. Każda bowiem realizacja każdego celu, wyznaczonego dla narodu i państwa polskiego wymagać będzie spełnienia kilku okoliczności naraz. Jedną z nich będzie rozpad lub poważny kryzys naszego obecnego zaborcy. A jest nim Inkluzja – trójgłowa bestia globalizmu, której jedna głowa to UE, druga to ONZ, a trzecia, ginąca w mroku trujących wyziewów to globalna finansjera. Musi więc pojawić się taka sytuacja jak w listopadzie 1918 r., i wszystko wskazuje, że taki moment dziejów znów nadciąga.
Procesy, rozpętanie przez globalistów dla osiągnięcia przez nich celu, jakim jest panowanie nad ludźmi i zasobami wymykają się bowiem spod jakiejkolwiek kontroli i stają się nieprzewidywalne nawet dla swoich twórców. Nie sposób przewidzieć konkretnych wydarzeń, można jednak założyć z całą pewnością, że nastąpi rozpad unijno – globalnego porządku. Co dalej – tego nie wie nikt z ludzi ani sam diabeł, który to zaplanował. Z pewnością jednak będzie to szansa dla nas, i o tym będziemy jeszcze pisać.
„Kiedy ludzie się obudzą?” – NIGDY Z czasem media zaczęły wkraczać w życie społeczne niczym śmierć do zadżumionej wioski, niosąc po cichu spustoszenie, które przestało być przez społeczeństwo odczuwalne. Okres bezpośrednio przedwojenny przyniósł ze sobą dynamiczny […]
Postaw czerwonego sukna czyli o farsie politycznej Społeczeństwo III RP jest społeczeństwem, które z punktu widzenia politycznego, z punktu widzenia zdolności do realistycznej oceny politycznej sytuacji, jest społeczeństwem skrajnie infantylnym. Po pierwsze nie potrafi ono zidentyfikować, jakie […]
___________
Zagrożenia polskiej suwerenności Słowem, które najlepiej obrazuje dzisiejszy stan społeczeństwa polskiego jest zobojętnienie. Podczas gdy ogromna część społeczeństwa zanurza się od prawie dwóch dekad w jałowym, kompletnie rujnującym polską wspólnotowość konflikcie politycznym między […]
… na podstawach wolności, sprawiedliwości i pokoju
Deklaracja niepodległości Izraela (hebr. הכרזת העצמאות, Ha-Chrazat Ha-Acma’ut lub מגילת העצמאות, Megilat Ha-Acma’ut) – akt prawny ogłoszony w dniu 14 maja 1948 (5 ijar 5708) w Tel Awiwie, głoszący powstanie na części terytorium byłego brytyjskiego Mandatu Palestyny nowego niepodległego państwa Izrael. Deklaracja została ogłoszona i odczytana przez Dawida Ben-Guriona podczas proklamacji niepodległości Izraela. Deklaracja niepodległości Izraela
Tekst Deklaracji
Naród żydowski powstawał w Ziemi Izraela. Tutaj ukształtowała się jego duchowa, religijna i państwowa tożsamość. Tutaj po raz pierwszy stworzył on państwo. Tutaj stworzył skarby kultury ogólnoludzkiej i przekazał całemu światu wieczną Księgę nad księgami.
Kierowani tym historycznym i tradycyjnym przywiązaniem, Żydzi w każdym pokoleniu dążyli do tego, by powrócić do swojej dawnej ojczyzny. W ostatnich dekadach zaczęli powracać masowo. Pionierzy [mapilim] i obrońcy, spowodowali, że zakwitła pustynia, przywrócili do życia język hebrajski, zbudowali wsie i miasta, stworzyli kwitnącą społeczność, która kontroluje swoją ekonomię i kulturę. Zbudowali społeczność, która kocha pokój, ale wie, jak się bronić. Która przynosi innym błogosławieństwo postępu i pragnie niezależnego bytu narodowego.
…
Ogłaszamy, że z chwilą wygaśnięcia mandatu w dniu dzisiejszym, wieczorem 6 ijar 5708 (15 maja 1948), do ustanowienia wybranych w zgodzie z konstytucją przyjętą do dnia 1 października 1948 władz państwa, Rada Narodowa pełnić będzie funkcję Tymczasowej Rady Państwa, a jej organ wykonawczy, Rząd Narodowy, będzie Tymczasowym Rządem Państwa Żydowskiego, zwanego Izraelem.
Państwo Izrael otwarte będzie dla żydowskiej imigracji z Diaspory i będzie wspierać rozwój kraju dla pożytku wszystkich jego mieszkańców. Zbudowane będzie na podstawach wolności, sprawiedliwości i pokoju – tak jak je widzieli prorocy Izraela. Państwo żydowskie zapewni wszystkim swoim mieszkańcom równość społeczną i polityczne prawa niezależnie od wyznania, rasy i płci. Gwarantować będzie wolność wyznania, sumienia, słowa, edukacji i kultury. Chronić będzie miejsca święte wszystkich religii i będzie postępować zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych.
Wzywamy – w samym centrum wymierzonej w nas napaści – arabskich mieszkańców Państwa Izrael do zachowania pokoju i współpracy w tworzeniu państwa na podstawie pełnego i równego obywatelstwa i należnej reprezentacji w jego tymczasowych i trwałych instytucjach.
Wyciągamy przyjazną dłoń do wszystkich sąsiadujących z nami państw i ich narodów oferując pokój i zgodne sąsiedztwo. Zwracamy się z wezwaniem do ustanowienia więzów współpracy z niezależnym narodem żydowskim zamieszkałym na swojej ziemi. Państwo Izrael gotowe jest wziąć udział we wspólnym wysiłku rozwoju całego Bliskiego Wschodu.
“Zrujnowane miasta i wsie, poranieni ludzie, ciała zabitych i strach ocalałych: strumień takich obrazów płynących z Gazy nie ma końca. Ale w internecie są też inne nagrania: te, które izraelscy żołnierze sami tam wrzucają, na TikToku albo platformie X (dawnym Twitterze)”. „Wysadziliśmy całą wieś. Niezłe szaleństwo!”
O „zniszczeniu” mówił też np. niedawno w wywiadzie radiowym jeden z oficerów 188. Brygady Pancernej: „Musimy dopilnować, żeby wszędzie tam, gdzie siły zbrojne wkraczają w Gazie, następowało zniszczenie. Ni mniej, ni więcej. Tam, gdzie był 74. batalion, działo się właśnie to. Gdziekolwiek byliśmy, zostawał piasek”.
A wszytsko to “w imię miłości na własnych warunkach”, pojmowanej jak bądź.
Your browser does not support the video tag. Your browser does not support the video tag.
Upadek Amerykańskiego Imperium, którego jesteśmy obecnie świadkami, w naturalny sposób, skłania do porównań z nie tak odległym czasem rozpadu Związku Radzieckiego.
Jak bardzo krytycznie by się nie odnosić do okresu komunistycznej okupacji Polski (PRL), nie można nie zauważyć faktu powściągliwego postępowania sowieckich bonzów w okresie upadku ZSRR. Zebrali się oni w Białowieży, gdzie uzgodnili podział łupów z rozpadającego się imperium, po czym spokojnie rozjechali się do domów w celu jak najszybszej „konsumpcji” przeznaczonych dlań „dóbr”.
Nie wygrażali światu, nie rozpętywali nowych konfliktów, nie grozili wojną nuklearną, choć mogliby wielokrotnie zniszczyć Ziemię posiadanym arsenałem jądrowym. Wycofali swe wojska z okupowanej części Europy, bez ekscesów, gwałtów i przemocy.
Niestety nie można tego samego powiedzieć o konkurencyjnym odłamie bolszewickim, trockistach, którzy dzierżą władzę w Waszyngtonie, Brukseli i innych zachodnich metropoliach.
W patologiczny sposób trzymają się swej iluzji globalnej władzy, grożąc wszystkim, stawiając żądania i rozpętując coraz to nowe konflikty zbrojne.
Podczas niedawnej wizyty w Chinach, o czym pisałem w niedawnym artykule zatytułowanym „Marsz obłąkańców ku zagładzie”, amerykański sekretarz stanu Blinken zażądał od Chińczyków, zaprzestania współpracy z Rosją, uznania Tajwanu, który jest de iure częścią ChRL, za suwerenne państwo i zmniejszenia chińskiej produkcji przemysłowej w celu wsparcia amerykańskiej gospodarki. Gospodarze z lodowatą grzecznością poradzili jedynie Amerykanom by zaprzestali wtrącać się w wewnętrzne sprawy innych państw. A cała wizyta , przedstawiona w szczegółach na tym video:
https://youtu.be/j0FqTKJXq90
przebiegała w napiętej i wrogiej atmosferze.
Amerykanie nie cofają się nawet przed groźbą użycia broni nuklearnej i ze swą zwykłą szatańską przewrotnością oskarżając o to Rosje.
W czasie maksymalnego napięcia pomiędzy ZSRR i USA, kiedy zbrojenia nuklearne sięgały szczytu, nie wyzbyci jeszcze poczytalności Amerykanie zastosowali wspólnie z ZSRR doktrynę tzw. „Mutual Assured Destruction” (https://www.britannica.com/topic/mutual-assured-destruction), w skrócie MAD, co po angielsku znaczy „szalony”. W ten sposób obopólnie zaakceptowali oczywisty fakt niemożności wygrania wojny jądrowej przez NIKOGO. Akceptacja tego, uratowała świat przed zagładą i zapoczątkowała proces kontroli zbrojeń.
Niestety niepoczytalni trockiści, który dzierżą obecnie władzę absolutną w Waszyngtonie, nie są w stanie, lub nie chcą, pojąć tej oczywistości. Dlatego też polecili swoim namiestnikom administrującym obecnie III RP, zainstalowanie broni jądrowej na naszym terytorium.
Przy czym procedura wdrażania wszelkich poleceń hegemona w stosunku do wasala jest jedna standardowa:
1. Namiestnik wasalnego terytorium zostaje poinformowany w cztery oczy o co ma uniżenie prosić Waszyngton.
2. Po jakimś czasie wasal uniżenie zwraca się z powyższą oficjalną prośbą do hegemona.
3. W odpowiedzi na tą prośbę, przedstawiciel hegemona ( w tym konkretnym przypadku sekretarz NATO Stoltenberg), krygując się jak brzydka panna na wydaniu po oświadczynach, stwierdza że „nie ma takich planów”. Hegemon musi bowiem publicznie zademonstrować społeczności wasala, jak wielką mu łaskę wyrządzi.
4. Po niedługim czasie projekt zostaje wdrożony zgodnie z zaplanowanym harmonogramem.
O potencjalnych konsekwencjach realizacji tego projektu, również pisałem w niedawnym artykule: „Globalistyczne plany użycia broni jądrowej”, więc nie będę się powtarzał.