Donos na Sommera [i Polskę] do Izraela. Oglądajcie “Jedwabne. historia prawdziwa” szybko. Zanim zdejmą

Donos na Sommera do Izraela. „Oglądajcie szybko. Zaraz zdejmą” [VIDEO]

AW 17.08.2023 donos-na-sommera-do-izraela

Film
Film “Jedwabne. historia prawdziwa” dra Tomasz Sommera.

Po dwutomowej publikacji „Jedwabne. Historia prawdziwa” i filmie Tomasza Sommera pod tym samym tytułem w Polsce zapanowała głucha cisza w sprawie mordu w Jedwabnem. Nikt nie odważył się wejść w polemikę z faktami przedstawionymi w tych dziełach. Ale antypolska propaganda ma trwać, wiec poszedł donos na Sommera do samego Izraela.

Film dokumentalny „Jedwabne. Historia prawdziwa” odkłamuje prawdę o tragicznych wydarzeniach w Jedwabnem. Produkcja Tomasza Sommera, Macieja Dębały, Marka Jana Chodakiewicza powstała w oparciu o pierwszą, kompletną, dwutomową monografię dotyczącą zbrodni, którą od dwudziestu lat obciążani są Polacy.

Film unaocznia absurdalne tezy Jana Tomasza Grossa, który walnie przyczynił się do obarczenia winą naszego narodu. To jednak jedyny „komediowy” element produkcji. Przede wszystkim jest ona rzetelną próbą pokazania, kto i jak naprawdę zamordował Żydów 10 lipca 1941 r. Emisji filmu, również w formie zamkniętego pokazu, odmówiły w zasadzie wszystkie kina w Warszawie.

Po publikacji książki i filmu dotychczasowi piewcy polskiego sprawstwa tego mordu zapadli się pod ziemię. Nikt nie odważył się na polemikę z faktami przedstawionymi w tych pozycjach. Antypolska propaganda musi jednak trwać na świecie, więc pojawił się „donos” na film Sommera w izraelskiej prasie.

Rafał Pankowski ze stowarzyszenia „Nigdy Więcej” doniósł izraelskiemu lewicowemu dziennikowi Haaretz, jaką to „zbrodnię” popełnił Tomasz Sommer swoim filmem, odkłamując antypolską narrację. Dziennik opisał sprawę tak, jakby to była próba zafałszowania historii i wybielania Polaków, którzy przecież w ich mniemaniu byli współodpowiedzialni za holokaust.

„Oglądajcie szybko. Filmem „Jedwabne. Historia prawdziwa” zainteresowała się izraelska prasa po donosie Rafała Pankowskiego. Zaraz zdejmą” – poinformował Tomasz Sommer na Twitterze.

[Szczegóły – obejrzyj w oryginale. MD]

Zapraszamy do obejrzenia filmu, póki YouTube jeszcze go nie zdjęło.

https://youtube.com/watch?v=3l1UCCmcNLk

Dwutomowa praca historyczna autorstwa dra Tomasza Sommera, prof. Marka Jana Chodakiewicza i Ewy Stankiewicz „Jedwabne. Historia Prawdziwa” TOM I + II dostępna jest w Bibliotece Wolności. Można tam nabyć także skróconą jej wersję autorstwa prof. Marka Jana Chodakiewicza i dra Tomasza Sommera – „Jedwabne. Rekonstrukcja mordu” teraz w nowym, większym formacie.

=====================

CD:

Na platformie X (Twitter) Tomasz Sommer zachęcił internautów do zapoznania się z jego filmem, który teraz jest dostępny za darmo. „Oglądajcie szybko. Filmem «Jedwabne. Historia prawdziwa» zainteresowała się izraelska prasa po donosie Rafała Pankowskiego. Zaraz zdejmą” – poinformował.

W jednym z kolejnych wpisów zwrócił się także do Pankowskiego.

„Szanowny Panie Rafale Pankowski. Wzywam Pana do umieszczenia w ciągu 14 dni na stronie haaretz.com przeprosin następującej treści w językach polskim i angielskim” – napisał Sommer.

Przeprosiny miałyby brzmieć następująco: „Ja, Rafał Pankowski, przepraszam Pana Tomasza Sommera, autora filmu «Jedwabne. Historia prawdziwa», za kłamliwe stwierdzenia naruszające jego dobre osobiste, które wypowiedziałem dla gazety «Haaretz» jakoby autor filmu Tomasz Sommer próbował «wypaczyć pogrom w Jedwabnem», («distort a pogrom in the town of Jedwabne») oraz «sugeruje, że oskarżenia przeciwko Polakom zostały stworzone przez kierowaną przez Żydów konspirację» («alleges that the accusations against Poles for the pogrom have been invented by a Jewish-led conspiracy»)”.

„Szanowny Panie Pankowski, swoje wezwanie kieruję tą drogą, gdyż w gazecie «Haaretz» wykazał Pan, że jest Pan stałym czytelnikiem mojego twittera. Jeśli Pan nie zastosuje się do tego wezwania, będę zmuszony skierować sprawę do sądu” – zakończył Sommer.

Co najmniej 300 tys. bochenków chleba z „technicznego” zboża z Ukrainy.

Co najmniej 300 tys. bochenków chleba z „technicznego” zboża z Ukrainy.
2023-08-16 chleb-z-technicznego-zboza-z-Ukrainy

Nie ma czegoś takiego jak „zboże techniczne”. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przywożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm.

—————————–

100 ton pszenicy “technicznej” z Ukrainy trafiło do polskich młynów, stamtąd do piekarni, by finalnie znaleźć się na stołach Polaków – wynika z aktu oskarżenia, jaki przygotowała rzeszowska prokuratura. Mogło z niej powstać co najmniej 300 tys. bochenków chleba. [Te liczby to farsa. Należy je pomnożyć co najmniej sto razy. MD]

92 postępowania w całym kraju w sprawie wwozu „zboża technicznego” do Polski zostały połączone w jedno. O sprawie pisaliśmy wielokrotnie m.in. w artykule “Mąka zrobiona ze zboża technicznego z Ukrainy. Są powiązania z ludźmi PiS”.

Teraz, jak informuje prowadząca postępowanie prokuratura w Rzeszowie, postawiono zarzuty. To – jak zapowiadają – dopiero początek.

Pierwszy podejrzany – jak informuje rzeszowska Gazeta Wyborcza – ma zarzut oszustwa na szkodę polskiej spółki zajmującej się handlem zbożem. Miał sprzedać jej ponad 111 ton pszenicy technicznej z Ukrainy, oczywiście nie ujawniając szczegółów dotyczących pochodzenia zboża. Tę szkodę wyceniono na 150 tys. zł.

Druga osoba jest podejrzana o podrabianie dokumentów, które przewożący przedstawili w agencji celnej podczas importu zboża z Ukrainy. Usłyszała ona także zarzut popełnienia przestępstwa skarbowego. Wpisana wartość towaru na fakturach to ponad 91 tys. zł.

Trzeci z podejrzanych dopuścił się oszustwa celnego. W 190 zgłoszeniach, które dotyczyły kukurydzy i rzepaku, zadeklarował, że mają one cele techniczne, choć trafiły normalnie na sprzedaż w Polsce jako spożywcze. Wartość towaru to ponad 6,3 mln zł.

Prokurator nałożył na nich środki zapobiegawcze w postaci poręczeń majątkowych i dozorów policji. 

Techniczne, czyli jakie?

Eksperci twierdzą, że nie ma czegoś takiego jak zboże techniczne. Termin ten został sztucznie wprowadzony, by przewożone ziarna nie musiały spełniać żadnych norm. 

Jak cytuje “Rzeczpospolita” termin ten wymyślili importerzy ukraińskiego zboża, by szybciej przechodziło przez granicę. “Rząd na to pozwolił, bo obiecał udrożnić eksport z Ukrainy. Problem w tym, że to zboże miało iść tranzytem przez Polskę, a u nas zostało” – wyjaśnia Wiesław Gryń, rolnik ze Stowarzyszenia “Oszukana Wieś”.  “Mamy dowody, że przewoźnicy z Ukrainy mieli po klika różnych list przewozowych na to, co wieźli – inne pokazywali na granicy, inne w skupie” dodaje.

Kontroli granicznej podlega jedynie zboże paszowe (przez inspekcję weterynarii) i zboże konsumpcyjne (przez inspekcję artykułów rolno-spożywczych).

Pokój będzie straszny

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”  •  15 sierpnia 2023 micha

W Unii Europejskiej jesteśmy i być chcemy – ale suwerenni! Taką buńczuczną deklarację złożył był całkiem niedawno Naczelnik Państwa na pikniku PiS w Bogatyni, która została wybrana z uwagi na kopalnię „Turów”, której zamknięcia żądała Republika Czeska, a władze Unii Europejskiej w postaci tamtejszych niezawisłych sądów z przyjemnością nakazały ją zamknąć. Ta buńczuczna deklaracja pokazuje, że Naczelnik Państwa liczy na ignorancję swoich wyznawców, bo podejrzewanie go, że nie wie o traktacie z Maastricht, który wszedł w życie w 1993 roku i w sposób zasadniczy zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich – z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe – byłoby niegrzeczne. A w państwie związkowym jego części składowe – czy to w postaci niemieckich landów, czy to w postaci stanów USA – nie mają suwerenności, bo są częściami składowymi państw i dopiero one są suwerenne. Zresztą sam Naczelnik Państwa osobiście przeforsował w czerwcu 2021 roku ratyfikację przez Sejm ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażyła Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz w prawo nakładania „unijnych” podatków. Był to – jak nietrudno się domyślić – milowy krok na drodze „pogłębiania integracji” – czyli budowy europejskiego państwa federalnego w postaci IV Rzeszy, która w dodatku została wpisana do umowy koalicyjnej trzech partii tworzących aktualny rząd niemiecki.

Przypominam o tym wszystkim, bo właśnie teraz władze UE zamierzają wylać na głowy graniczących z Ukrainą państw Europy Środkowej zimny prysznic w postaci odmowy przedłużenia embarga na ukraińskie zboże po 15 września. Tak w każdym razie informuje „Die Welt”, który chyba coś tam na ten temat musi wiedzieć, bo dodaje, że Polska „może narzekać ile tylko chce”, ale Bruksela „obstaje przy zakończeniu ograniczeń importowych”. Przekonamy się tedy, ile warte są tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego, że Polska „i tak” przedłuży embargo. Jak bowiem pamiętamy, pan premier składał wiele takich tromtadrackich deklaracji, ale jak przychodziło co do czego, to podpisywał: i „dekarbonizację Polski” i zgodę na „mechanizm warunkujący” – co umożliwiło Niemcom finansowy szantaż wobec Polski za pośrednictwem unijnych instytucji.

W tej sytuacji mówimy Niemcom nasze stanowcze „nie”, żądając, by zaprzestali wyśpiewywać w Gdańsku piosenki, uznane za „prowokacyjne”. Chodziło o piosenkę biesiadną, której treść jest mniej więcej taka, że do gospody przybywa jegomość, gospodarze się radują, dziewczyny piszczą z uciechy, gość siada za stołem, gospodarze się radują a dziewczyny też robią swoje i chociaż z tego gościa pijak, to jednak fajny chłop. Sęk w tym, że piosenka ma refren heidi, heida, co znaczy mniej więcej tyle, co nasze oj dana, dana. Tymczasem Anna Fotyga, w czasach dobrego fartu piastująca stanowisko ministera spraw zagranicznych naszego bantustanu, zwana również „Pulardą”, kategorycznie zaprotestowała przeciwko wykonywaniu w Gdańsku „hitlerowskich przyśpiewek”. Okazuje się, że każdy walczy o Polskę, jak tam potrafi – no a pani Fotyga nie inaczej, tylko właśnie tak, to znaczy – w sferze działań pozornych i to do kwadratu, bo ta przyśpiewka jest tak samo „hitlerowska”, jak na przykład popularna w polskich kołach wojskowych „Widziałem Marynę raz we młynie” – męsko-szowinistyczna.

Jakby tego brakowało, to doradca doskonały ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, pan Mychajło Podolak, komentując tromtadrackie deklaracje pana premiera Morawieckiego powiedział, że Polska jest obecnie dla Ukrainy „maksymalnie bliskim partnerem, maksymalnie bliskim przyjacielem. I w zasadzie tak będzie do końca wojny. Po jej zakończeniu oczywiście będziemy konkurować, oczywiście będziemy konkurować o dostęp do tych czy innych rynków, rynków konsumenckich. I oczywiście my będziemy zajmować stanowisko proukraińskie, bronić naszych interesów, bronić ich ostro i nie tylko w stosunkach z Polską, ale w stosunkach z każdym innym państwem.

Na takie dictum Wielce Czcigodny Jacek Saryusz-Wolski podziękował panu Podolakowi „za szczerość”. Widocznie jednak ktoś starszy i mądrzejszy musiał jemu i innym mężykom stanu natrzeć uszu, bo okazało się, że pan Mychajło Podolak powiedział coś zupełnie innego, a te szczere zapowiedzi, to tylko zwyczajne kremlowskie kłamstwa. Jaka w związku z tym jest ukraińska prawda – tego na razie nie wiemy – ale nie tracimy nadziei, że w końcu zostanie nam to objawione – o ile oczywiście wcześniej nikt nie pourzyna nam głów.

Wszystko jest przecież możliwe tym bardziej, że – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Józia Bidena – Ukraina zostanie uzbrojona po zęby, żeby nie musiała nikogo się obawiać. Nikogo – a więc nie tylko Rosji, ale przede wszystkim Polski, która przekazała Ukrainie za darmo wszystko, co tylko miała i na razie zostały u nas same długi. Co tu ukrywać; jeszcze raz potwierdziła się trafność apelu militarystów, którzy nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”! Niestety nasi mężykowie stanu z wojny korzystać nie umieją, zresztą z pokoju – tym bardziej – podczas gdy Ukraińcy nawet na wojnie robią znakomite interesy – o czym świadczy rekordowy poziom tamtejszych rezerw walutowych – a cóż dopiero zrobią na pokoju? Dobrze to nie wygląda, bo w takim razie, kiedy już wojna się skończy, to jak będzie wyglądał ten pokój?

Tego też nikt chyba nie wie, skoro już teraz nasza niezwyciężona armia przez dwa dni się zastanawiała, czy białoruskie śmigłowce przeleciały nad Białowieżą, czy jednak nie przeleciały, tylko tamtejsi mieszkańcy mieli halucynacje? W końcu rada w radę uradzono, że jednak przeleciały, bo ktoś musiał zauważyć – nie śmigłowce, Boże broń, o tym nie ma mowy – tylko, że taka prowokacja akurat przed wyborami, to prawdziwy dar Niebios, bo dzięki temu, w ramach groźnego kiwania palcem w bucie można powysyłać niezwykle stanowcze noty. Okazało się, że i tego za mało, bo Książę-Małżonek buńczucznie oświadczył, że te śmigłowce trzeba było „zestrzelić”. Łatwo powiedzieć – ale czym, skoro wszystko zostało przekazane Ukrainie? W tej sytuacji naszej niezwyciężonej armii nie pozostaje nic innego, jak się zastanowić, żeby i pieniądze zarobić i wianuszka nie stracić. I pomyśleć, że mogłoby być inaczej, gdyby pan prezydent Duda podszepnął amerykańskiemu prezydentowi Józiowi Bidenowi, by w ramach „wzmacniania wschodniej flanki NATO”, USA sfinansowały uzbrojenie 200 tys. polskich żołnierzy, zamiast pchać forsę na Ukrainę, która dzięki temu może się dziś pochwalić rekordowym poziomem rezerw walutowych.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska.

Marta Maciejewska bratnia-przyjazn

„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o nasze interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.

Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.
Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.
Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.

Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.
Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.
Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej” (ani słowa o winnych tej zbrodni, ukraińcach). Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.
Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.
W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.
Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.
Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.

Czy „zbiorowy” Putin jest pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”. Dziwna wojna na Ukrainie.

Czy „zbiorowy” Putin jest pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”.

Dziwna wojna na Ukrainie
Anthony Ivanowitz 14.08.2023r. o-w-trawie-piszczy
Był taki polityk w „polskim” Sejmie, który widziany na schodach sprawiał wrażenie, że albo wchodzi na schody, albo z nich schodzi. Nikt tego nie wiedział na pewno.
Identyczne refleksje mam obserwują „wojnę” na Ukrainie. Nie wiadomo kto tą wojnę wygrywa czy przegrywa, zaś działanie armii Rosji jest co najmniej zdumiewające.
Otóż dysponując możliwościami łatwego zniszczenie szlaków przerzutowych amunicji i broni z krajów NATO na Ukrainę, Rosjanie tego nie robią. Gigantyczne dostawy uzbrojenia docierają na Ukrainę bez przeszkód, choć w kilka godzin można by ten proceder ukrócić bombardują kilka linii kolejowych i kilkanaście dróg na granicy z Polską.
Jak to wyjaśnić?
Wyjaśnienie jest [chyba md] tylko jedno:
Wojna na Ukrainie to ustawka- drugi etap depopulacji- której głównym celem jest stworzenie światowego straszaka, który usprawiedliwia niszczenie gospodarek państw „białego” człowieka. Winny tej destrukcji jest oczywiście Putin i Rosja, tak to przedstawia chazarska propaganda!
Aby ten rosyjski straszak był skuteczny, wojna musi trwać w nieskończoność, co wymaga ciągłych, niczym nie zakłóconych dostaw broni i amunicji na Ukrainę, oraz ciągłych dostaw „siły żywej”, czyli mięsa armatniego z całego świata.
Jeśli „zbiorowy” Putin na to pozwala, to znaczy, że jest sterowany i pod kontrolą globalistów. To samo dotyczy „zbiorowego Zełeńskiego”. Obaj grają do jednej bramki!
Amerykański Newsweek podał, iż w wyniku wielowątkowego dziennikarskiego śledztwa ustalono, że agencja CIA już trzy miesiące przed wojną rosyjsko-ukraińską wiedziała o nadchodzącej wojnie i ustalała z Rosją reguły gry. (źródło: szokujace-fakty-ws-wojny-na-ukrainie-rosji-i-usa
Czy trzeba aż “wielowątkowego, dziennikarskiego śledztwa” aby dostrzec prawdę “bijącą po oczach”, taką, że “wojna” na Ukrainie to ustawka? 
Żyjemy w rzeczywistości podstawionej nam przez media, na co daje się nabierać większość ludzi w tym tak zwani „analitycy” i blogerzy, w tym niestety również ci  z Neona, onanizujący się “wojną” na Ukrainie od rana do wieczora.
Oto plan globalistów na depopulację ludności świata:
Pandemia- wojna na Ukrainie- sztucznie wywołany krach gospodarczy w państwach „białego” człowieka usprawiedliwiany “wojną” Na Ukrainie. Oczekiwany przez mafię depopulacyjną efekt przedstawionego scenariusza: chaos- bieda- głód-masowa śmiertelność spowodowana szczepionkami i biedą.
I na końcu upragniona przez nich DEPOPULACJA!
Taka jest zaplanowana przez globalistów kolejność wymordowania większości ludzi na Ziemi.
Jesteśmy na drugim etapie (wojna na na Ukrainie) i początkach etapu trzeciego: krachu gospodarczego w krajach „białego” człowieka. Przed nami pozostałe następne „atrakcje”, w tym zapowiedziana przez WHO na rok 2024 następna pandemia choroby o jeszcze nie ustalonych objawach!!
Zostaną one zrealizowane nie napotykając żadnego oporu ze strony ofiar, gdyż te są tak otumanione przez chazarskie media, że nie mają pojęcia co się wokół nich dzieje!

O Ukrainie będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem.

O Ukrainie będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem.

Michalkiewicz o Ukrainie: jedna-z-najwiekszych-tajemnic

W cyklu pytań i odpowiedzi na swoim kanale na YouTube Stanisław Michalkiewicz odniósł się m.in. do kwestii ukraińskich. Publicysta zaznaczył, że Ukraina jest państwem bardzo skorumpowanym.

„Zastanawia mnie, na ile komediowy aktor, któremu przypadło obecnie odgrywać rolę prezydenta Ukrainy, jest wprowadzony, wtajemniczony w dalekosiężne plany wielkich mocarstw dotyczące wojny na Ukrainie. Swoją rolę dyktatora całej Europy, niemalże świata, odgrywa czasem trochę groteskowo, ale zapewne stara się on sam i jego sztab wykorzystać tę sytuację, ile się tylko da, dla swoich własnych korzyści majątkowych” – napisał jeden z widzów.

– Myślę, że nie tylko majątkowych, ale majątkowych też – skomentował Michalkiewicz.

„Jak pan myśli, ile z tej ekonomicznej pomocy, do której jest wiele krajów zmuszanych, trafia na prywatne konta? Ile broni dostarczanej na Ukrainę jest sprzedawane dalej?” – pytał internauta.

– Nie wiem tego, ale myślę, że Ukraina nawet wśród swoich sojuszników, nawet w Stanach Zjednoczonych, ma opinię państwa bardzo skorumpowanego.

– Jak tam była dyskusja o przyjęciu Ukrainy do NATO, to między innymi kładziono nacisk na likwidację korupcji, jako warunek sine qua non. To bardzo trudne na Ukrainie jest do osiągnięcia, obawiam się. – Myślę, że to jest jedna z największych tajemnic – skwitował Michalkiewicz.

– Natomiast myślę, że prezydent Zełenski nie jest tak do końca wtajemniczany albo w ogóle nie jest wtajemniczany. Dobrą ilustracją jest przebieg szczytu NATO w Wilnie. – Tam wszystkie nadzieje prezydenta Zełenskiego, jeśli nie legły w gruzach, to w odległą przyszłość się rozwiały. On początkowo dał wyraz swojemu rozgoryczeniu, rozczarowaniu (…), ale ktoś starszy i mądrzejszy musiał go ofuknąć i powiedzieć: wiecie, rozumiecie Zełenski, cieszcie się, że żywy, zdrowy, nie pokazujcie mi tu żadnych fochów, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa stwierdził Michalkiewicz.

– O tym, co się z Ukrainą stanie, to nie będzie decydował pan Zełenski, tylko będzie decydował Biały Dom. Ewentualnie w porozumieniu z Moskwą i Berlinem. Myślę, że to tak sprawa wygląda – odparł Michalkiewicz.

Początek dekolonizacji Afryki. Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, stała się najbiedniejszym kontynentem na świecie.

Początek dekolonizacji Afryki. Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, może stać się najbiedniejszym kontynentem na świecie.

Jochen Mitschka 10 sierpnia 2023 https://apolut.net/afrikas-entkolonialisierung-beginnt-von-jochen-mitschka/

Kryzys w regionie Sahelu, wywołany wojskowym zamachem stanu w Nigrze, wywołał szerokie zainteresowanie mediów alternatywnych. Postaram się przedstawić przegląd kilku ważnych stwierdzeń. Stwierdzenia odzwierciedlające ocenę, że kryzys ten zapoczątkował gorącą fazę dekolonizacji Afryki.

Pierwszy kryzys kolonializmu doprowadził do kilkudziesięcioletniej krwawej walki ze straszliwymi zbrodniami europejskich państw kolonialnych. Zbrodnie, które dziś są niewyobrażalne. Z obozami koncentracyjnymi, masowymi mordami, okaleczeniami. Walki zakończyły się nominalną niepodległością, która została jednak dramatycznie ograniczona nie tylko przez podatki kolonialne, które nadal płaciła Francji, ale także ogólniej przez dominację gospodarczą i militarną, korupcję i zabójstwa przywódców w krajach dążących do prawdziwej niepodległości. Jednym z nich był Thomas Sankara, którego politycznymi spadkobiercami są rewolucjoniści z czterech obecnie krajów Sahelu, Gwinei, Burkina Faso, Mali i Nigru.

Satyra czy polityka?

Martin Sonneborn, satyryk, który przepoczwarzył się w unijnego polityka, wyjaśnił jako jeden z nielicznych unijnych polityków rzeczywistość w długim tweecie , przebranym za satyrę. Nie chcę interpretować i wyjaśniać jego wypowiedzi, ale zacytuję fragmenty:

„We Francji nie ma ani jednej aktywnej kopalni złota. Niemniej jednak to (wcześniej) przestępcze państwo kolonialne ma czwarte co do wielkości rezerwy złota na świecie z 2436 tonami. (Była) francuska kolonia Mali posiada dokładnie 0,0 ton złota, choć ma w kraju kilkadziesiąt kopalń (w tym 14 oficjalnych), które wydobywają go aż 70 ton rocznie. Z zarobków z prawie 60 ton złota, które wydobywa (szacunkowo) 600 000 dzieci w (byłej) francuskiej kolonii Burkina Faso, tylko 10% trafia do kraju, a 90% do międzynarodowych poszukiwaczy złota.

Francja zamknęła ostatnią ze swoich 210 kopalni uranu w 2001 roku. Od tego czasu wszystkie problemy związane z wydobyciem uranu, który jest szkodliwy dla środowiska i zdrowia, w tym niebezpieczeństwa skażenia radioaktywnego, zostały wyeksportowane gdzie indziej jako środek ostrożności. Około jedna czwarta importu uranu do Europy i jedna trzecia importu uranu do Francji pochodzi z zachodnio-afrykańskiego Nigru. Paliwo potrzebne do funkcjonowania reaktorów pozyskuje państwowy gigant nuklearny Orano (dawniej Areva), który na mocy tajnych porozumień, m.in. z Nigrem, gdzie grupa ma trzy ogromne kopalnie uranu i większościowy pakiet udziałów w nigeryjskim państwowym przedsiębiorstwie zajmującym się przetwarzaniem uranu (Somaïr).

(Była) francuska kolonia Niger ma najwyższej jakości rudy uranu w Afryce i jest siódmym co do wielkości producentem uranu na świecie, ale według Banku Światowego 81,4% jej obywateli nie jest nawet podłączonych do sieci elektrycznej. 40% żyje poniżej granicy ubóstwa, jedna trzecia dzieci ma niedowagę, wskaźnik analfabetyzmu wynosi 63%. Tylko połowa mieszkańców ma dostęp do czystej wody pitnej, a tylko 16 procent jest podłączonych do odpowiednich urządzeń sanitarnych. Cały budżet państwa Nigru, kraju trzykrotnie większego od powierzchni Niemiec, wynosi około 4,5 miliarda euro, nie więcej niż roczny obrót francuskiej firmy atomowej. Pomimo złóż uranu i złota Niger zajął ostatnio 189. miejsce na 191 krajów pod względem wskaźnika rozwoju.

W trakcie „dekolonizacji” lat 60. XX wieku Francja przyznała swoim byłym koloniom formalną niepodległość, ale pozostawiła im systemy państwowe i prawne, które – podobnie jak w epoce kolonialnej – miały na celu kontrolę ludności przy jak najmniejszym wysiłku i z drugiej strony, aby eksportować jak najwięcej surowców. Nie dość, że Francja zapewniła sobie prawo pierwokupu wszystkich zasobów naturalnych i uprzywilejowany dostęp do kontraktów rządowych poprzez tzw. trwałe uniemożliwienie autonomicznej polityki monetarnej, gospodarczej lub społecznej państw (formalnie suwerennych).

Czternaście krajów CFA jest nie tylko powiązanych z euro (przynosząc im 50-procentową dewaluację w 1994 r.) na podstawie stałego kursu wymiany ustalonego wyłącznie przez potomków francuskich kolonialnych panów, ale także nie ma dostępu do 85% utraconych rezerw walutowych, które są zmuszeni zdeponować w Agence France Trésor. Wszystkie kraje CFA są bardzo bogate w zasoby i nie mniej zadłużone.

Pomimo swoich ogromnych zasobów naturalnych, Burkina Faso, Mali i Niger należą do najbiedniejszych krajów świata. „Moje pokolenie tego nie rozumie” – mówi 35-letni przywódca Burkina Faso, Ibrahim Traoré. „Jak Afryka, która ma tyle bogactwa, może stać się najbiedniejszym kontynentem na świecie?” Po prostu, mówi amerykański politolog Michael Parenti. Biedne kraje nie są „niedorozwinięte”, ale „nadmiernie wyeksploatowane” (…) Są (dobre) powody, dla których płonie ambasada francuska w Niamey, stolicy Nigru.(…)

Wszystko to nie zostanie rozwiązane dobrymi (lub dobrze udawanymi) słowami, nie usunięciem „bolesnego” słownictwa powieściowego dla dzieci, niezdarnymi unijnymi „wojownikami informacji”, a tym bardziej skoordynowaną burzą bombową, ale tylko dzięki faktowi, że po wiekach ostatecznie zmienią się rzeczywiste relacje między Zachodem a Globalnym Południem. A ucisk, paternalizm, grabież, kradzież surowców i oszukiwanie poprzez (podobne do mafii) nierówne umowy handlowe dobiegają spóźnionego końca”.

Zainteresowany słuchacz podcastu może przeczytać PS w załączniku (13).

Rozwój był już do przewidzenia, kiedy Niemcy wysłały żołnierzy do Mali na „pokaz siły”. Mój post na blogu(2) z listopada 2015 r. na ten temat, wyjaśniający, w jaki sposób Boko Haram rozrosło się poprzez zniszczenie libijskiej państwowości, ujawnił sprzeczności zachodniej polityki już wtedy. Niestety kraje zachodnie nie są zainteresowane faktycznym położeniem kresu terroryzmowi. Używają go raczej do uzasadnienia swoich planów władzy lub, jak w przypadku Syrii, do usprawiedliwienia nielegalnej okupacji i eksploatacji kraju.

Mogłoby to trwać przez wiele lat, gdyby Stany Zjednoczone nie rozpoczęły wojny z Rosją i Chinami, choć początkowo pod przykrywką „wojny gospodarczej”, zamiast pogodzenia się z nimi. Skuteczny opór Rosji przeciwko NATO na Ukrainie, niepokorna krnąbrność Chin, nie tylko pomogły rozkwitnąć wspólnocie BRICS i idei wielobiegunowości, ale także zachęciły państwa Afryki, by wreszcie spróbowały pozbyć się szantażu, wyzysku i ucisku.

Włochy

Ciekawe, że Włochy, kolonialny konkurent Francji np. w Libii, wypadły z chóru NATO. Włoski minister spraw zagranicznych posunął się nawet do twierdzenia: „Należy wykluczyć jakąkolwiek zachodnią inicjatywę wojskową, ponieważ byłaby to postrzegana jako nowa kolonizacja”.

Zobaczymy, ile czasu zajmie uzgodnienie stanowiska Włoch również w tej kwestii. W poniedziałek Włochy zwróciły się do ECOWAS o przedłużenie ultimatum.

Kontrola monetarna

Niestety, nie ma tu wystarczająco dużo miejsca, aby bardziej szczegółowo zbadać rolę francuskiego imperializmu monetarnego w Afryce. Stąd tłumaczenie wpisu na blogu z 2017 roku w załączniku (6), które spełnia to zadanie dla zainteresowanych słuchaczy/czytelników.

Widok z Francji

Również ze względu na krytyczny francuski punkt widzenia proszę o przeczytanie tłumaczenia artykułu z wieloma szczegółami i tłem, które doprowadziły do ​​zamachu stanu w Nigrze jako załącznik (7).

Zapalnik do zamachu stanu

Oprócz tła braku suwerenności pod francuskimi rządami byłej kolonii, pucz miał aktualne przyczyny. Jeśli obalony prezydent Bazoum wygrał wybory obietnicą ukarania terrorystów, to po wyborach był postrzegany jako sprzymierzony z nimi. Można przypuszczać, że państwa kolonialne również tutaj w Afryce próbowały zastosować sprawdzoną politykę, a mianowicie destabilizować niepożądane państwa poprzez wspieranie terrorystów. W tym przypadku celem były Mali i Burkina Faso, w których zagraniczne bazy wojskowe zostały zakazane. Mogli być teraz terroryzowani z Nigru, ich bezpiecznej przystani.

Przeczytaj między wierszami artykuł z 1 sierpnia w The Economist(10), aby zobaczyć, co było zamierzone. W artykule opisano m.in., jak terrorysta, który odciął głowy kilkunastu osobom, już sam dokładnie nie pamiętał ilu, został „zrehabilitowany” przez byłego prezydenta Bazouma.

W artykule nie jest to wyraźnie stwierdzone, ale łatwo sobie wyobrazić, że te grupy terrorystyczne miały teraz bezpieczną przystań w Nigrze, kiedy przeprowadzały naloty na sąsiednie kraje. Po tym, jak zamach stanu zakończył tę współpracę z terrorystami, The Economist cynicznie oświadczył: „Jedną z konsekwencji [przewrotu wojskowego w Nigrze], bez ogródek ujął to zachodni urzędnik wojskowy, będzie„ więcej ataków terrorystycznych ”.

Aleksander Korybko następnie wyjaśnia(11):

Bez przesady, jakkolwiek rewelacyjnie by to nie brzmiało, Bazoum dosłownie sprzymierzył się z Al-Kaidą (…). Zwykli Nigryjczycy zostali pozostawieni bezbronni po tym, jak ich były przywódca oświadczył kilka miesięcy temu, że „uzbrajanie ludności cywilnej do walki z terrorystami jest tragicznym błędem”.

Łącząc wszystkie te obciążające fakty razem, jest przekonujące, że Bazoum otrzymał rozkaz od swoich zachodnich popleczników, aby sprzymierzył się z Al-Kaidą i ISIS, aby obaj wykorzystali Niger jako bazę do destabilizacji patriotycznych junt wojskowych w Mali i Burkina Faso jako część ich antyrosyjskiej wojny zastępczej.”(11)

Dokładnie taki sam scenariusz miał miejsce również w Jemenie, gdzie władca, wyparty później przez Hutich, sprzymierzył się z Al-Kaidą do walki z rebeliantami, podczas gdy USA pozostawiły po wycofaniu broń i pojazdy, które następnie przejęli i z wdzięcznością korzystali terroryści (12).

ECOWAS

Wróćmy jednak do obecnego kryzysu w Sahelu. Raz po raz mówi się o grupie państw „ECOWAS” (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej), która rzekomo chce przywrócić „demokrację w Nigrze”. Konstatin Dvinsky wyjaśnił na Twitterze(3), o co w tym wszystkim chodzi.

Pisze, że ECOWAS to francuska neokolonialna ponadnarodowa konstrukcja, której głównym zadaniem jest kontrolowanie Afryki Zachodniej. Oprócz uranu Afryka Zachodnia nadal jest ważnym źródłem dochodów francuskiej elity, nawet po uzyskaniu formalnej niepodległości. Francuskie kręgi finansowe powiązane z amerykańskimi bankierami kontrolowały wydobycie metali szlachetnych w regionie poprzez struktury finansowe kontrolowane przez ECOWAS.

Generalnie Afryka Zachodnia jest dla Paryża ważna nie tylko z punktu widzenia interesów państwowych, ale także z punktu widzenia interesów francuskich elit, dla których region pozostaje ostatnim źródłem środków politycznych (pieniądze zamienione na moc). To wyjaśnia, dlaczego Paryż zareagował nerwowo na to, co działo się w Nigrze.

A także, podobnie jak w Syrii, Afganistanie i innych konfliktach, niemałą rolę odgrywa rurociąg. Gazociąg Transsaharyjski ma dostarczać energię z Nigerii przez Niger i Algierię do Morza Śródziemnego, a stamtąd do UE. Zgodnie z planem UE mogłaby pokryć tym gazociągiem prawie 20% swoich potrzeb. Co ważniejsze, po Nord Stream, który dostarczał gaz z Rosji do UE, był politycznie i faktycznie „nieszkodliwy”. Oczywiście Niger, który na pewno będzie chciał pobierać opłaty tranzytowe (podobnie jak Ukraina), nie będzie złośliwie narażał tych wpływów. Jeśli jednak wybuchnie wojna lub zwykłe sankcje spowodują, że państwo nie będzie już miało dostępu do swoich aktywów, ukończenie tego gazociągu nie będzie już pewne.

Macron może stracić kontrolę nad ECOWAS. Nigeria jest nadal mocno w rękach francuskiej polityki, z pomocą USA. Podobnie jak w Syrii, ważnym narzędziem jest tutaj terroryzm. Jak wyjaśniłem w powyższym wpisie na blogu z 2015 roku, patrz Załącznik (10).

Ale ludność krajów jest tym zmęczona. Gdy tylko ECOWAS zagroził wojną Nigrowi, a Senegal zgodził się na to, w kraju wybuchły zamieszki. A po ponad pięciu dniach nadal nie było wiadomo(8), jak to się skończy. Ludność kraju nie wydaje się gotowa na to, by Senegal prowadził wojnę z bratnim krajem jako marionetką Zachodu. Oczywiście ujawnia to, że Senegal jest teraz zaniepokojony demokracją w Nigrze po aresztowaniu najbardziej obiecującego lidera opozycji we własnym kraju i zdelegalizowaniu jego partii(9).

Zachodnie media i służby wywiadowcze intensywnie pracują nad wsparciem zależnych od Zachodu rządów lub ich marionetkowych polityków w Afryce, ale wciąż nie ma pewności, czy uda się to tak jak w przeszłości.

Nigeria, główne narzędzie ECOWAS

Dlaczego prezydent Nigerii Bola Tinubu jest najprawdopodobniej marionetką rządu USA, zostało ujawnione przez The Grayzone w artykule z 5 sierpnia(20), pełnym szczegółów i dokumentów. Tam czytamy:

Zanim zobowiązał się do interwencji [czyli przeciwko Nigrowi], przewodniczący ECOWAS Bola Tinubu spędził lata na praniu milionów dla chicagowskich handlarzy heroiną i od tego czasu był uwikłany w liczne skandale korupcyjne”.

Trudno będzie odwieść prezydenta znajdującego się tak w rękach zachodnich agencji wywiadowczych od prowadzenia w ich imieniu wojny napastniczej.

Aleksander Korybko prawdopodobnie widzi niebezpieczeństwo, że Rosja mogłaby przesadzić w przypadku pomocy dla państw dążących do niepodległości. Ponieważ Syria i Ukraina to już więcej, niż Rosja może sobie pozwolić ekonomicznie bez narażania rozwoju dobrobytu własnego narodu. Próbuje wytłumaczyć, że z pewnością w interesie Nigerii nie może leżeć pójście na wojnę z niesfornymi krajami w zastępstwie krajów kolonialnych. Więcej o jego argumentach w dodatku (14). Opisuje przykłady tego, jak zachodnie media próbowały wyjaśnić Nigerii jego przydatność. Patrz załącznik (5).

Komentarz z mojej strony, trzeba o tym pamiętać: Od lat Nigeria nie jest w stanie wykorzenić terroryzmu Boko Haram we własnym kraju, nawet przy rzekomej pomocy krajów NATO. A teraz kraj ma stoczyć wojnę z kilkoma sąsiednimi krajami i odnieść sukces? Jak odkrywcze jest to dla „wojny z terroryzmem” z przeszłości?

Korybko zwraca uwagę, że w początkowej reakcji sekretarz prasowy Białego Domu, Karine Jean-Pierre, stwierdziła: „Nie widzieliśmy żadnych dowodów zaangażowania Rosji ani Wagnera”. Kilka dni później potwierdził to także rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby.

Zamiast wskazywać na pierwsze oświadczenia z USA, które wyraźnie stwierdzały, że nie ma dowodów na rosyjską ingerencję, ludzie są przekonani, że jakaś żądna władzy armia z rosyjskim poparciem obaliła jedną z demokratycznych ikon globalnego Południa na rzecz terroryzmu by rozprzestrzenić się na świecie. To sztucznie stworzone wrażenie, powiedział Korybko, doprowadziło ludzi do przekonania, że ​​ewentualna zbliżająca się inwazja na Nigerię będzie służyć społeczności międzynarodowej.

Wcześniej jeden na siedmiu mieszkańców miał dostęp do elektryczności, ale po tym, jak Nigeria wstrzymała dostawy energii elektrycznej, mniej osób odniesie z tego korzyści, ponieważ Nigeria dostarczała aż 70% energii elektrycznej Nigru. Zamknięcie granicy przez Benin pogarsza sytuację ludności. Wcześniej uzależniony od importu z atlantyckiego portu w Kotonu, Niger jest teraz skutecznie odcięty od większości świata. Ponowne otwarcie granic z zaprzyjaźnionymi krajami sąsiednimi niewiele pomoże, ponieważ te szlaki handlowe są zagrożone przez terrorystów.

Niger jest już trzecim najbiedniejszym krajem na świecie, ale trudną sytuację jego mieszkańców prawdopodobnie zaostrzą sankcje UE, które mogą wkrótce doprowadzić do poważnego kryzysu społeczno-gospodarczego z bardzo poważnymi konsekwencjami humanitarnymi dla regionu. Nigeria mogłaby wtedy wykorzystać duży napływ uchodźców jako pretekst do inwazji na Niger, mimo że całkowicie winne byłyby wyniszczające sankcje nałożone przez ECOWAS, któremu przewodzi sama Abudża.

5 sierpnia natychmiast zgłoszono pierwszy opór ze strony Nigerii. Nigeryjscy senatorowie odrzucili wezwanie prezydenta Boli Ahmeda Tinubu do inwazji na Republikę Nigru. Prezydent Tinubu został wezwany do większego skupienia się na walce z Boko Haram, bandytami i rebeliantami z rdzennej ludności Biafry. Niech prezydent podejdzie do sytuacji w Nigrze z podejściem dialogu bez kinetyki, aby osiągnąć pokojowe rozwiązanie z juntą wojskową w Nigrze(15).

6 sierpnia nigeryjski think tank wezwał Nigerię do interwencji wojskowej(17). Milion nigeryjskich uchodźców, którzy uciekli do Nigru przed terrorem Boko Haram, znalazłoby się między frontami wojny. To po prostu nie do pomyślenia, jak Nigeria może nawet myśleć o chęci prowadzenia tej wojny. Jedynymi zwycięzcami takiej wojny będą terroryści stojący za walczącymi żołnierzami. Czy to jest cel? Nigeryjskie gazety zgadzają się, że wojna z Nigrem i jego sojusznikami byłaby katastrofalna dla Nigerii(18, 19).

Kiedy ultimatum wygasło w poniedziałek wieczorem, Niger zamknął swoją przestrzeń powietrzną i ogłosił, że może dojść do wojny napastniczej(21). W stolicy utworzono i uzbrojono grupy straży obywatelskiej, czego obalony prezydent odmówił w walce z terroryzmem, pomimo niemal rozpaczliwych próśb ludności. Tymczasem emerytowany nigeryjski generał ostrzegł, że wojna z Nigrem będzie kosztować dwukrotność całego rocznego budżetu wojskowego (22).

Indyjski były dyplomata M.K. W swoim ciekawym artykule (26) Bhadrakumar zwraca uwagę między innymi na to, że pucziści w Nigrze nie wydają się być bezkompromisowo przeciwni obecności wojsk francuskich, co stwarza okazje do negocjacji. Ostrożne są też Stany Zjednoczone, choć utrzymują w kraju 3 bazy wojskowe. Wyraźnie widać, że Niamey nie zamierza ulegać presji z zewnątrz, nie tylko pod wrażeniem „matki wszystkich niespodzianek”, czyli szerokiego poparcia społecznego dla puczystów. Bhadrakumar mówi, że kryzys trwa od dłuższego czasu, między innymi dlatego, że terroryzm, który ogarnął Afrykę Zachodnią po zniszczeniu Libii, wydaje się daleki od zakończenia.

Wniosek

www.linkezeitung.de wyjaśnił w artykule, jak szerokie jest poparcie dla puczu przeciwko prezydentowi, który złamał obietnice wyborcze(23). W relacji z wizyty Nuland Korybko zwraca uwagę, że nawet oficerów, którzy przez lata byli szkoleni przez USA, nie da się już przerobić w marionetki(24). A w Nigerii, po jednoznacznej decyzji Senatu, wszyscy gubernatorzy północnych obszarów Nigerii opowiedzieli się przeciwko wojnie. Nic dziwnego, że terroryści na tych terenach grożą użyciem takiej wojny do własnych celów.

USA wysłały Viktorię Nuland do Nigru, ale nie pozwolono jej rozmawiać z szefem puczystów ani z obalonym prezydentem. Tymczasem junta mianowała na premiera światowej sławy ekonomistę. Ponadto, według krążących w internecie doniesień, pędzące do Nigru siły Wagnera zostały zaatakowane przez terrorystów z Al-Kaidy na granicy z Mali. Właściwie do tej pory unikali Wagnera.

Sytuację pogarsza fakt, że Stany Zjednoczone stacjonują w kraju Nigru ponad 1000 żołnierzy i mają tam ważną bazą dronów i nie chcą wyjeżdżać, a więc prawdopodobnie też „uważają” na ogromne rezerwy ropy (16 ), które znajdują się w kraju, a które nie zostały jeszcze zbadane, o czym do tej pory niewiele powiedziano. Nie jest pewne, co ECOWAS zdecyduje na swoim kolejnym spotkaniu w czwartek, w dniu publikacji tego podcastu, presja ze strony Zachodu jest zbyt duża.

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Załączniki i źródła:

Oryginalny tekst zawiera 26 bardzo obszernych załączników i komentarzy Autora. Czytelnikowi pozostawiam decyzję czy chce do nich zajrzeć na stronie źródłowej czy nie.

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska

Bratnia „przyjaźń” polsko-ukraińska

Marta Maciejewska 14.08.2023 bratnia-przyjazn

Prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski odbierający Order Orła Białego z rąk prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Foto: PAP
Prezydent Ukrainy Wołodymir Zełenski odbierający Order Orła Białego z rąk prezydenta Polski Andrzeja Dudy. Foto: PAP

„Przyjaźń” polsko-ukraińska kończy się tam, gdzie Warszawa zaczyna dbać o swoje interesy. Dobitnie pokazały to ostatnie tygodnie i napięcia w stosunkach z naszym wschodnim sąsiadem.

Ledwo miesiąc minął od spektaklu pt. „pojednanie polsko-ukraińskie”, jaki odbywał się przy okazji 80. rocznicy apogeum Rzezi Wołyńskiej, a już z Ukrainy płyną donośne grzmienia, że „Polska wybiera konflikt” i winna jest pogorszeniu wzajemnych stosunków. A wszystko dlatego, że „sługa narodu ukraińskiego” porzucił, przynajmniej chwilowo, realizowanie interesów swojego pana.

Już pod koniec lipca prezydent Zełeński pogroził palcem premierowi Morawieckiemu, który oświadczył, że Polska nie otworzy swoich granic dla ukraińskich produktów rolnych po wygaśnięciu moratorium KE. Ukraiński przywódca wskazywał, że takie działanie „jest niedopuszczalne”. Wtórował mu kijowski premier Denys Szmyhal, twierdząc, że decyzja Morawieckiego jest „nieprzyjazna i populistyczna”. „Ostrzeżenia” te jednak nie nawróciły władz warszawskich na „właściwą” drogę. Ukraińcom podpadł bowiem także prezydencki minister i szef Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz, który w TVP wygłosił niepopularną opinię, że „to, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Podkreślił też, że polskie zboże musi zostać „dystrybuowane po odpowiedniej, godnej cenie”.

Na domiar złego Przydacz przypomniał Ukrainie, że „naprawdę otrzymała dużo wsparcia od Polski”. Słowa te rozjuszyły naszych wschodnich „przyjaciół” do tego stopnia, że swoje święte oburzenie wyraził zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sibiga. Co więcej, ambasador Bartosz Cichocki został wezwany na dywanik do kijowskiego MSZ. Polski dyplomata usłyszał tam jasny komunikat, że podobne wypowiedzi są „niedopuszczalne”. Sibiga grzmiał natomiast, że słowa ministra Przydacza to „próby narzucenia polskiemu społeczeństwu (…) bezpodstawnych twierdzeń, że Ukraina nie docenia pomocy z Polski”. Ocenił też, że „to oczywista gra, która służy do tego, by realizować własne interesy” – a kto, jak kto, ale Ukraińcy na tym świetnie się znają. I to akurat jest dobra wiadomość, bo właśnie realizowaniem polskich interesów powinny zajmować się polskie władze. Szkoda tylko, że jest to efekt uboczny kampanii wyborczej, a nie stała linia polityczna.

Ukrainiec szybko jednak dodał, że owa gra „nie ma nic wspólnego z rzeczywistością” i zarzucił Warszawie manipulację. Zakomunikował także – do wiadomości „sług narodu ukraińskiego” – jaka jest „prawda”. Otóż „jest nią przyjazny i otwarty dialog między prezydentami Ukrainy i Polski, którzy mają wysoki poziom wzajemnego zrozumienia i zaufania”. Szkoda tylko, że przyjaźń prezydenta Dudy z prezydentem Zełeńskim nijak nie przekłada się na realizację polskich interesów. Nowe światło na tę kwestię rzucają słowa rzecznika ukraińskiego MSZ, który wyjaśnił, że „przyjaźń ukraińsko-polska jest o wiele głębsza niż celowość polityczna”. A skoro tak, to już wiadomo, że będziemy Ukraińcom pomagać za wszelką cenę. Co więcej, ostrzegł, że „żadne deklaracje nie przeszkodzą nam we wspólnym dążeniu do pokoju i budowaniu wspólnej europejskiej przyszłości”.

Wygląda jednak na to, że – przynajmniej przed zbliżającymi się wyborami – władzom warszawskim od tej „przyjaźni” polsko-ukraińska aż się ulewa. Nawet sam premier rządu warszawskiego wyraził opinię, że wezwanie polskiego ambasadora do MSZ w Kijowie było „błędem”, choć pewnie niedługo dowiemy się, że takie błędy przyjaciołom się wybacza. Zapewnił też, że „interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej”, co ze strony szefa rządu warszawskiego brzmi dość paradnie.

Widać, że zmiana wajchy nastąpiła także w polskim MSZ, który zdecydował się wezwać na dywanik ambasadora Ukrainy. Pech jednak chciał, że Wasyl Zwarycz nie przebywał wówczas w naszym kraju i ostatecznie na rozmowę udał się charge d’affaires ambasady Ukrainy. Nie przeszkodziło to stronie ukraińskiej, by po raz kolejny zrugać Polaków. Dyplomata stwierdził, że „nie ma nic gorszego, niż gdy twój wybawca żąda od ciebie opłaty za ratunek, nawet gdy krwawisz”. Przykład najwyraźniej idzie z góry, bowiem ukraiński ambasador już nam pokazał, że szczyt bezczelności leży w jego zasięgu. Nie dość przypomnieć, że w rocznicę Krwawej Niedzieli „oddawał hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom II RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Wówczas Konfederacja domagała się, by Zwarycz został uznany w Polsce za persona non grata, lecz władze warszawskie udawały, że to tylko deszcz pada.

Mimo pojawiających się z rzadka symptomów otrzeźwienia, polska dyplomacja w relacjach z Ukrainą wciąż liczy, że wschodni „przyjaciel” łaskawym okiem spojrzy na nasze, wyrażane nieśmiało, oczekiwania. I choć po spotkaniu w polskim MSZ jego wiceszef Paweł Jabłoński przyznał, że wypowiedzi strony ukraińskiej „szkodzą dobrym relacjom”, to jednocześnie zapewnił, że Polska wciąż będzie wschodniego sąsiada wspierać. Jak się możemy domyślać, bezwarunkowo. W zamian „Polska oczekuje od Ukrainy gotowości do uwzględnienia naszego stanowiska m.in. w sprawie ochrony polskiego rolnictwa, ale też innych kwestii”. W przypływie szczerości Jabłoński ocenił, że wypowiedzi, jakie padały ze strony ukraińskiej, „miały niewłaściwy, niepotrzebny charakter”. Ujawnił także tajemnicę poliszynela, że „w niektórych sprawach trudniej nam osiągnąć porozumienie”. Wskazał tu na kwestię ukraińskiego zboża oraz nierozliczonego ludobójstwa i blokowanych ekshumacji ofiar Rzezi Wołyńskiej.

W reakcji na warszawskie próby zawalczenia o własny interes prezydent Zełeński oświadczył, że Ukraińcy „doceniają historyczne wsparcie Polski, która wraz z nimi stała się prawdziwą tarczą Europy”. Jednocześnie pospieszył z wyjaśnieniem, że na tej tarczy żadnego pęknięcia być nie może. Odnotował też „różne sygnały, że polityka czasami próbuje być ponad jednością, a emocje ponad fundamentalnymi interesami narodów” i zaordynował, co następuje. A mianowicie, że w stosunkach polsko-ukraińskich „emocje zdecydowanie powinny opaść”. O tym, że w ukraińskiej polityce liczy się pragmatyzm i zimna kalkulacja mówił też doradca Zełeńskiego Mychajło Podolak. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja” – przyznał szczerze.

Z kolei ukraiński publicysta Jurij Panczenko walkę władz warszawskich o polski interes złożył na karb kampanii wyborczej i prorokował, że ten ponad dwumiesięczny okres będzie czasem „trudnych relacji”. Zauważył też, że „inwazja na pełną skalę zmusiła polskie władze do zapomnienia o pretensjach wobec Kijowa”. Trudno się z nim nie zgodzić, wszak od lutego 2022 roku słyszymy, że Ukraińcy walczą za „wolność waszą i naszą” i nie wolno teraz od nich niczego wymagać. Panczenko podkreślił, że Polska jest „jednym z liderów”, jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy. Wskazał też na zjawisko, które dla władz warszawskich może wydawać się szokujące, że „każde wsparcie ma swoje granice”, więc „oczekiwano, że z czasem polska polityka wobec Ukrainy powinna stać się bardziej pragmatyczna”. Odnotował jednak, że do niedawna „tylko polityczne marginesy” w Polsce mogły sobie pozwolić na wygłaszanie takich tez. Ubolewał też, że Polska może w końcu zacząć zgłaszać „swoje roszczenia” i to jeszcze przed końcem wojny. Wysnuł więc wniosek, że to Warszawa „wybiera konflikt” artykułując swoje interesy. Widać zatem, że Ukraińcy w polityce nie kierują się jakąś mityczną „przyjaźnią”, ale twardą niemiecką Realpolitik.

Władze warszawskie zrobiły już wiele, by pokazać kto tu jest sługą, a kto panem. Kijów natomiast regularnie uświadamia nam, że bratnia „przyjaźń” będzie trwała dopóty, dopóki Polska będzie Ukrainie potrzebna. Przy czym relacja ta polega przede wszystkim na oddawaniu Ukraińcom wszystkiego, czego tylko zapragną, zaś wszystkie próby wybicia się w tych stosunkach na niepodległość kończą się złowrogim pogrożeniem ukraińskim palcem.

Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora: Zbrodnia Bandery na Wołyniu to brednia. Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy. To Przemyśl i kilkanaście innych powiatów.

Andrij Tarasenko, rzecznik Prawego Sektora: Zbrodnia Bandery na Wołyniu to brednia. Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy. To Przemyśl i kilkanaście innych powiatów.

wiadomosci.onet 30 stycznia 2014

Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — mówi w wywiadzie dla “Rzeczpospolitej” Andrij Tarasenko, rzecznik radykalnej organizacji Prawy Sektor. Jak zaznacza, ma na myśli Przemyśl i kilkanaście innych powiatów. Banderowcy chcą to osiągnąć metodami dyplomatycznymi.

W związku ze wzrastającą popularnością radykalnych organizacji wśród zgromadzonych na Majdanie Ukraińców korespondent “Rzeczpospolitej” przeprowadził wywiad z jednym z liderów Prawego Sektora. Organizacja ta jest koalicją różnych radykalnych i nacjonalistycznych ugrupowań, które odgrywają główną rolę w starciach z Berkutem na Majdanie.

Chcemy jedynie tego, co nasze — mówi Tarasenko “Rzeczpospolitej”. — Sprawiedliwość nakazywałaby, aby ziemie, na których Ukraińcy żyli od tysięcy lat, wróciły do Ukrainy — dodaje. Działacz podkreśla, że chodzi mu o “zjednoczenie wszystkich ziem etnicznych swojego narodu”, z których Ukraińcy zostali “wyrzuceni”. Tarasenko ma na myśli skutki akcji “Wisła” po II Wojnie Światowej, wskutek której z południowo-wschodnich terenów dzisiejszej Polski przesiedlono ponad 140 tysięcy Ukraińców.

Rzecznik Prawego Sektora podkreśla ponadto, że odpowiedzialność Bandery za ludobójstwo na Wołyniu “to brednie”. — Bandera zalecał stosowanie radykalnych metod, ale przecież z okupantem należy walczyć wszystkimi metodami — ocenił.

Jako “sprzeczne z ideą państwa narodowego”, Tarasenko uznaje ewentualne członkostwo Ukrainy w Unii Europejskiej. Co ważne, rzecznik organizacji Prawy Sektor podkreśla, że banderowcy użyją każdych środków, aby odsunąć Janukowycza od władzy. — Jesteśmy gotowi sięgnąć po wszystkie metody, także te radykalne. Tak jak robił Bandera — ostrzegał.

Rosyjskie media: trzecia siła na Ukrainie

“W ukraińskiej polityce pojawiła się trzecia siła. I żąda kontynuowania rewolucji”, tak w środę, 29 stycznia, rosyjski dziennik “Komsomolska Prawda” pisał o najbardziej radykalnej organizacji w Kijowie, zaangażowanej w walki z milicją wokół Majdanu.

“Wiktor Janukowycz teraz nie wie, z kim ma się dogadywać, ponieważ władza nad Majdanem i połową ukraińskiej administracji jest raczej w rękach Dmytro Jarosza (nieformalnego lidera “Prawego Sektora” — red.) niż słynnego boksera Witalija Kliczki” — można było przeczytać w relacji gazety.

Do “Prawego Sektora” należą m.in. SNA (Patrioci Ukrainy), Tryzub, Biały Młot, UNA-UNSO, C14 (uznawani za neonazistowskie skrzydło partii Swoboda), a także grupy kiboli, głównie Dynama Kijów. Są niekiedy określani jako “armia Majdanu”.

Obecnie najbardziej widocznym liderem tego zrzeszenia jest Dmytro Jarosz. W 1994 roku był jednym z założycieli nacjonalistycznej organizacji Tryzub im. Stiepana Bandery. Teraz uważa się go za nieformalnego lidera Prawego Sektora. Jest to organizacja, która nie kryje dystansu wobec opozycji parlamentarnej. “Jaceniuka lekceważą, a Kliczkę — gdy ten próbował powstrzymać przemoc na Hruszewskiego 19 stycznia — zaatakowali gaśnicą” — pisał w swojej relacji portal tvn24.pl.

Sikorski: wszelkim ekstremizmom mówimy “nie”

Jak pisze w relacji z Ukrainy korespondent “Rzeczpospolitej”, Jędrzej Bielecki, “Stefan Bandera jest dziś największym bohaterem protestujących”, co więcej, “protestów przeciwko kreowaniu Bandery na bohatera Majdanu nie słychać”.

Na Ukrainie od listopada trwają protesty. Sytuacja zaostrzyła się w ubiegłym tygodniu, kiedy podczas starć demonstrantów z milicją w Kijowie śmierć poniosło sześć osób. Dopiero wtedy władze Ukrainy zdecydowały się na ustępstwa — do dymisji podał się premier Mykoła Azarow, a parlament cofnął kontrowersyjne ustawy umożliwiające władzom pacyfikowanie protestujących.

Mówi się też, że na Majdanie do głosu zaczynają dochodzić coraz bardziej radykalne grupy. Ten temat w rozmowie z PAP poruszył minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

— Wszelkim ekstremizmom, w szczególności antypolskim mówimy stanowcze “nie”. Ale trzeba też pamiętać, że te ekstremizmy pojawiają się z każdym tygodniem konfrontacji, a odpowiedzialność za przeciąganie kryzysu spoczywa, na razie, głównie na władzy — stwierdził Sikorski. Jak dodał, władza mogła przystać na kompromis jeszcze zanim Majdan się zradykalizował, a Ołeh Tiahnybok, lider Swobody jest teraz “partnerem dla prezydenta Janukowycza” i spotykają się z nim dyplomaci europejscy.

Darmowe bilety dla Ukraińców. ”To jest teraz normalne w Polsce?”

olsztyn.com

Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl

Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?

W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.

Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba.To tak teraz normalnie w Polsce jest? pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.

Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.

Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.

Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.

Komentarze (67)


  • Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
  • Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
  • Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
  • autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
  • Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
  • Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
    • Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry

Darmowe bilety dla Ukraińców. ”To jest teraz normalne w Polsce?”

olsztyn.com

Muzeum Warmii i Mazur oferuje darmowe bilety dla nieletnich uchodźców z Ukrainy Fot. Archiwum Olsztyn.com.pl

Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie oferuje bezpłatne bilety wstępu dla ukraińskich dzieci. Nie wszystkim się to podoba. Czy po kilkunastu miesiącach od rosyjskiej inwazji na Ukrainę nadal solidaryzujemy się z uchodźcami?

W sezonie wakacyjnym normalny bilet wstępu na olsztyński zamek kosztuje 26 zł, ulgowy 18. Wedle zarządzenia dyrektora Muzeum Warmii i Mazur z 20 maja 2022 roku bezpłatny wstęp mają m.in. — niepełnoletni obywatele Ukrainy, którzy przybyli na teren Polski bezpośrednio z Ukrainy począwszy od dnia 24 lutego 2022 roku. Bezpłatne wejściówki obowiązują w Olsztynie ale też w oddziałach muzeum np. w Lidzbarku Warmińskim.

Decyzja muzeum nie wszystkim się podoba.To tak teraz normalnie w Polsce jest? pyta jeden z użytkowników popularnego portalu Wykop. – Wystarczy mówić, ze jesteś z Ukrainy, nawet jeśli nigdy tam nie byłaś. A jak ktoś to zakwestionuje to zrobić aferę, ze ukrofoby – odpowiada inny internauta.

Co jakiś czas w sieci „wybuchają afery” dotyczące szczególnych uprawnień dla uchodźców z Ukrainy. Na początku maja br. burzę wywołały zdjęcia biletów Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Widniał na nich nadruk „przejazd obywatela Ukrainy” i dopisek 0,00 zł.

Przedstawiciele WKD wyjaśniali, że zdjęcia, na które powoływali się zdenerwowani internauci są stare. Darmowe przejazdy dla obywateli Ukrainy funkcjonowały od lutego do końca czerwca 2022. Od tamtego czasu obowiązują opłaty. Podobną strategię przyjęła spółka Intercity, która również ucięła darmowe podróże dla uchodźców wraz z 1 lipca 2022 roku.

Na początku czerwca br. w dzienniku ustaw opublikowano nowelizację specustawy o pomocy obywatelom Ukrainy w Polsce. Chodzi m.in. o przepis, że jeśli uchodźca przebywa poza Polską dłużej niż 30 dni, traci specjalny status i wszystkie związane z nim przywileje, w tym prawo do pomocy i świadczeń socjalnych. Specjalny status może być jednak przywrócony, jeśli osoba ta będzie zmuszona do ponownego szukania schronienia przed wojną i trafi do Polski.

Komentarze (67)


  • Mame 2023-08-13 Pognac juz tych ukraincow z naszej ojczyzny, zyja na nasz koszt.. my Polacy czujemy sie w wlasnym kraju obywatelami drugiej kategorii… teraz na wybory pójdę tylko wtedy jak jakas partia bedzie miala w swoim programie usuwanie ukraincow z naszego kraju……
  • Krzysztof 2023-08-13 Dlaczego ukraincy dostają nasz socjal 500 plusy itp. ? Najpierw Polska później reszta Świata.
  • Polka 2023-08-13 Pan dyrektor może za darmo udostępnić do zwiedzania swój dom ,nie publiczne muzeum. Ukraińskie kobiety zaczynają dzień od piwa, raczą się nim cały dzień,a Polki idą do pracy żeby móc kupić dziecku właśnie ten bilet. Nie można już patrzeć na to dziadostwo, niedługo strach będzie wyjść z domu, jeżdżą pijani, większość z kupionym prawem jazdy i śmieją się z naiwnych Polaków. Za 6000 dolarów łapówki można legalnie wyjechać z Ukrainy,tak wygląda u nich patryjotyzm. Nie dziwię się że Konfederacji rośnie poparcie,jako jedyni są przeciwko temu rozdawnictwu. Jak głupi jest polski naród żeby dopuścić aby takie szumowiny miały większe prawa niż Polacy Odpowiedz To nie „naród”, to rządzące szumowiny z ordynacji partyjnej.
  • autor12 2023-08-13 Dyrektorem muzeum jest Piotr Żuchowski, polityk PSL. Może Polacy powinni odpowiedzieć bojkotem takich miejsc? Rozumiem na początku wojny takie gesty, ale to jest już kuźwa męczące… jak ktoś przez rok nie może sobie zorganizować życia żeby za bilet zapłacić…
  • Marcin 2023-08-12 Traktowania Polaków w Polsce jak bydła – ciąg dalszy. Muzeum nie jest podstawą egzystencji. Jeśli Pan Dyrektor tegoż (albo ktokolwiek szasta publicznymi pieniędzmi) chce Ukraińcom (albo komukolwiek innemu) sponsorować, niech robi to z własnej kieszeni.
  • Zwyczajny 2023-08-11 Kazdy Ukr w Polsce powinien chodzic z opaska UPA , badz swastyka , aby te scierwa poznac z daleka i wystawic ruskim, oni juz nam “dziekuja ” za przyjecie ,wiec skonczylo sie polskie frajerstwo
    • Wku….y 2023-08-13 Ich z daleka widać,poznać po ubiorze i zachowaniu i tych mordach przepitych, teraz jak da jakieś burdy na ulicach to 80% że to ukry

„Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem…”

Szczere słowa doradcy Zełenskiego. „Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem…”

polske-za-swego-bliskiego-przyjaciela-do-zakonczenia-wojny-a-potem

Winston Churchill mówił, że państwa nie mają ani stałych przyjaciół, ani stałych wrogów, tylko stałe interesy. I dewizą tą najwyraźniej kieruje się Ukraina, w przeciwieństwie do polskich władz, które w polityce stawiają na emocje i zadowalają się romantycznymi zwycięstwami moralnymi.

Gdy w pierwszych miesiącach wojny gros osób zwracało uwagę, że z Ukrainą niekoniecznie na zawsze będziemy przyjaciółmi, bo część interesów mamy sprzecznych, padał wówczas koronny, acz bezsensowny argument o „ruskiej onucy”.

Dziś Ukraina już coraz częściej otwarcie artykułuje swoje żądania wobec Polski. Osią sporu jest chociażby zboże, jest podejście do Rzezi Wołyńskiej. Teraz doradca prezydenta Ukrainy Wołodymira Zełenskiego Mychajło Podolak wprost powiedział, że po wojnie pomiędzy Polską a Ukrainą rozpocznie się rywalizacja.

Ukraina będzie uważać Polskę za swego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja – powiedział całkiem szczerze Podolak.

To żadne rewolucyjne stwierdzenie, choć niektórym nie mieści się ono w głowie. Ale taka jest brutalna polityka, którą powinni rozumieć wszyscy, a przede wszystkim ludzie mający wpływ na kierunek, w jakim zmierza Polska.

Słowa Podolaka udostępnił Jacek Saryusz-Wolski, dodając krótki komentarz „Dziękujemy za szczerość”. Zareagował na to Rafał Mekler, przedsiębiorca związany z Konfederacją.

„Piszę o tym od dawna. Po wojnie z Ukrainą nie będzie ceł (bo odbudowa) i cały zachód przeniesie/już przenosi produkcję na Ukrainę. Brak ETS, tani pracownik, tani surowiec, tani transport, będzie czynnikiem który nas wyeliminuje…” – przewiduje Mekler.

„Tak się kończą neo-piłsudczykowskie mrzonki o „Polsce Jagiellońskiej” i Nędzymorzu. Tylko Polska piastowska i tylko własny interes narodowy!” – tak z kolei sytuację skomentował publicysta „Najwyższego Czasu!” prof. Adam Wielomski.

Afryka: Dziwne zgony z powodu COVID’a; Umierają przywódcy broniący swe narody przed szprycami.

Afryka: Dziwne zgony z powodu COVID’a; Umierają przywódcy broniący swe narody przed szprycami.

afryka-dziwne-zgony-z-powodu-covida

Afryka została dotknięta przez COVID-19 w bardzo szczególny sposób: populacja nie zauważyła choroby, chociaż praktycznie nikt nie został zaszczepiony, ale politycy tego kontynentu zapłacili wysoką cenę –  padając jak muchy.

Na przykład prezydent Burundi Pierre Nkurunziza zmarł kilka tygodni po wydaleniu przedstawicieli WHO w roku 2020, w wieku zaledwie 55 lat. Premier Eswatini Ambrose Mandvulo Dlamini, który zmarł pod koniec 2020 roku w wieku zaledwie 52 lat. Minister usług publicznych Eswatini Ntshangase Christian, który zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat. Minister pracy Eswatini Makhosi Vilakati, zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 45 lat.

Po owych zgonach rząd premiera Eswatini zezwolił na powszechne szczepienia w kwietniu 2021 r. i nie odnotowano więcej zgonów wśród polityków, podczas gdy zaczęły się «przypadkowe» zgony wśród ludności.

Minister transportu Malawi Sidik Mia zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 55 lat. Minister samorządu lokalnego Malawi Lingson Belekanyama zmarł w styczniu 2021 r. W marcu 2021 r. Malawi zezwoliło na stosowanie szczepionek przeciwko Covid i żaden polityk już nie umarł.

Minister ds. prezydencji Republiki Południowej Afryki – Jackson Mphikwa Mthembu zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 62 lat.

Minister sprawiedliwości Tanzanii zmarł w maju 2020 roku. Prezydent Tanzanii Johm Magufuli zmarł w marcu 2021 r. w wieku 61 lat. Zdenerwował WHO, pokazując pozytywne wyniki testów przeprowadzonych na kozie i papai. Następca Magufuliego zmienił prawo, aby spełnić żądania WHO dotyczące szczepionek i lockdown’ów.

Wiceprezydent Zanzibaru Maalim Seif Sharif Hamad zmarł w lutym 2021 r.

Minister rolnictwa Zimbabwe Perrance Shiri zmarł w lipcu 2020 roku. Minister spraw zagranicznych Zimbabwe Sibuso Moyo zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat. Minister transportu Zimbabwe Joel Matiza zmarł w styczniu 2021 r. w wieku 60 lat.

Premier Wybrzeża Kości Słoniowej zmarł w marcu 2021 r. w wieku 56 lat.

Królowa i król Zulusów (brat i siostra) zmarli w lipcu 2020 r. i marcu 2021 r.

INFO: https://t.me/s/italiaaustralia

ZAMIAST POLAKOM – MORDERCOM POLAKÓW

ZAMIAST POLAKOM – MORDERCOM POLAKÓW

Krzysztof Baliński

Wokół rocznicy apogeum ludobójstwa Ukraińców na Polakach działy się rzeczy zadziwiające. Wyglądały na paniczne ruchy obozu władzy wywołane najpewniej przez sondaże pokazujące, że bierność w tej sprawie zagraża wynikom PiS w wyborach oraz postawą sporej części społeczeństwa, coraz wyraźniej zniecierpliwionego ukraińską butą i nieustępliwością, którą w kilku krótkich słowach wyraził Drobowycz z ukraińskiego IPN, że nie będzie żadnej zgodny na ekshumację ofiar, dopóki Polska wcześniej nie odbuduje na swoim terytorium wszystkich pomników UPA. W ramach nieudolnie, naprędce, na chybcika skleconej akcji, premier odwiedził wieś Puźniki, gdzie w sposób upokarzający dla pomordowanych Polaków „uczcił” ofiary dwoma kijami, stawiając w szczerym polu zbity z gałęzi krzyż.

Kiedy pojawiła się informacja, że nasz „strategiczny partner” wykonał wiekopomny gest – zezwolił na poszukiwania, ekshumację i upamiętnienia mogił Polaków zamordowanych przez UPA na terenie Ukrainy, szybko okazało się, że zgoda dotyczy tylko jednej wsi i otrzymał ją nie IPN, czyli instytucja do tego powołana, ale Fundacja Wolność i Demokracja (WiD), i że jak nie było, tak nie ma zgody na ekshumację szczątków dzieci, kobiet i starców, ofiar ukraińskich rezunów leżących w tysiącach dołów śmierci. Okazało się też, że nie chodzi o ekshumację, bo groby pomordowanych w Puźnikach są od dawna znane, ale jedynie o wypromowanie Fundacji Wolność i Demokracja.

Okazało się też, że Fundacja, która ma w statucie pomoc Polakom na Wschodzie”, zajmuje się wyłącznie pomocą Ukraińcom na Wschodzie. Na swojej internetowej witrynie epatuje, a nawet szczyci się: wyekspediowaniem na Ukrainę blisko 100 „TIR-ów” z pomocą humanitarną dla Ukrainy, ewakuacją 7,2 tys. ukraińskich rodzin z kompleksowym wsparciem rzeczowym i finansowym, pomocą dla kilkunastu ukraińskich szpitali wojskowych oraz opracowaniem i dystrybucją „Biznesowego ABC dla uchodźców z Ukrainy”. Okazało się też, że druga fundacja, też zasilana pieniędzmi rządowymi i też mająca w statucie „pomoc Polakom na Wschodzie”, powołała Wschodni Fundusz Dobroczynności,  w ramach którego prowadzi zbiórkę pieniędzy „na rzecz ofiar wojny w Ukrainie, dla potrzebujących przebywających zarówno po polskiej jak i ukraińskiej stronie granicy, uchodźców przebywających w Polsce oraz osób w potrzebie, które przebywają w Ukrainie”. Ale to nie wszystko – Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, bo taką nadała sobie nazwę, na swojej witrynie internetowej szczyci się: „Przy dystrybucji pomocy korzystamy z rozgałęzionej sieci kontaktów z organizacjami polskiej mniejszości narodowej, polskimi szkółkami i parafiami rzymskokatolickimi”. Tak więc, zamiast służyć Polakom na Wschodzie przerabia tamtejszych Polaków na sługi narodu ukraińskiego.

Do fundacji WiD płynie rzeka rządowych pieniędzy. Tylko w latach 2017-2021 z ministerstwa edukacji, spraw zagranicznych, kultury i z Senatu otrzymała 64 mln zł dotacji. W roku 2021 r. najwięcej, bo blisko 11 mln przekazała Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, na której czele stał wówczas Michał Dworczyk. Założyciel fundacji, zausznik i najbliższy współpracownika premiera utrzymuje, że po uzyskaniu mandatu poselskiego, zrezygnował z funkcji prezesa zarządu Fundacji i obecnie nie ma wpływu na jej działania. To jednak nie do końca prawda. Bo zgodnie ze statutem, to jemu przysługuje prawo powoływania i odwoływania członków rady fundacji, którzy później decydują o wyborze jej władz. Z fundacją od lat związana jest również żona Mychajło Dworczuka (bo jego pierwotne nazwisko brzmi tak) Agnieszka. Do zarządu, jako wiceprezes, dołączył Maciej Dancewicz, wcześniej naczelnik wydziału w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który zasiadał w komisji ekspertów rozpatrujących wnioski fundacji ubiegających się o dofinansowanie. Członkiem rady programowej WiD jest Rafał Dzięciołowski, pełniący jednocześnie funkcję prezesa Fundacji Solidarności Międzynarodowej, która w latach 2017-2021 wsparła działalność WiD kwotą 2,5 mln zł. Dzięciołowski to również członek rady innej fundacji – „Niezależne Media”, założonej przez Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”, ukraińskiej gazety dla Polaków, też futrowanej olbrzymimi pieniędzmi rządowymi. W radzie WiD zasiada Zofia Romaszewska, której córka to prezes telewizji Biełsat finansowo wspomaganej przez „WiD”. I tu zapytać należy: Czy to nie jest gigantyczny konflikt interesów, jawna niegospodarność groszem publicznym, i czy nie powinien tego zbadać instytucje, które zajmują się legalnością wydatkowania pieniędzy publicznych takie, jak NIK, prokuratura i CBA?

Trzeba też zapytać: Dlaczego zgodę na ekshumację lub raczej jej atrapę otrzymała pozarządowa fundacja związana z Dworczykiem, czyli powiązana z lobby ukraińskim w rządzie, a nie dostał jej publiczny IPN? Czy nie chodziło o jednorazowy gest, który miała być wykorzystany propagandowo w celu umocnienia lobby ukraińskiego w rządzie? Czy nie chodziło o obniżenie rangi IPN, a nawet wyeliminowania z prac badawczo-ekshumacyjnych, prof. Krzysztof Szwagrzyka oraz Leona Popka, którzy dotychczas się tym zajmowali? Czy nie chodziło o przyzwolenie Ukraińcom na wysuwanie kolejnych żądań, „w zamian za Puźniki”?

20 lipca ambasador Ukrainy stwierdził, że prace trwające w Puźnikach świadczą, że na Ukrainie nie ma całkowitego zakazu prowadzenia poszukiwań i ekshumacji szczątków Polaków, ofiar rzezi wołyńskiej. Według niego, prace zaczęły się w 2019 roku, ale zostały zakłócone najpierw przez pandemię COVID-19, a potem przez rosyjską inwazję i że „nawet w takich warunkach Ukraina wydała zgodę” na prowadzenie poszukiwań w Puźnikach. Wasyl Zwarycz uznał też, że znaczny postęp nastąpił już w kwestii pojednania: „Koncentrujemy nasze wysiłki i czynimy to konsekwentnie na uczczeniu pamięci niewinnych ofiar Wołyńskiej Tragedii” (tak nazwał ludobójstwo Polaków na Wołyniu!). I…, na tym samym wydechu, zażądał, aby Polska odnowiła pomnik ku czci OUN-UPA na górze Monastyrz, czyli nagrobek upamiętniający bojowców OUN-UPA, którzy mordowali Polaków. Tu przypomnijmy, że na rzecz odnowienia tego pomnika od dawna działa też Fundacja Wolność i Demokracja, co potwierdził szef ukraińskiego IPN w wywiadzie dla „Naszego Słowa”.

Czy nie chodziło o wykorzystanie teatralnego gestu premiera w Puźnikach, dla wzmocnienia tezy, że Kijów zezwolił na ekshumacje? Czy nie chodziło o stworzenie ukraińskim mediom okazji do podania, że premier Polski odwiedził „miejsce zbrodni dokonanej przez Sowietów”? Dnia 8 lipca 2023, czyli w dniu wbicia przez Morawieckiego krzyża z patyków na skraju lasu w nieistniejącej już wsi Puźniki, ukraiński portal „Suspilne Nowyny” cytuje historyka twierdzącego, że UPA zaatakowała „wieś – centrum polsko-bolszewickiej agresji”, z powodu żołnierzy AK i współpracujących z sowietami Polaków”. Portal pisze, że według doniesień ukraińskiego podziemia w Puźnikach działał oddział polskiego podziemia nacjonalistycznego, a przyczyną zniszczenia wsi była „działalność jednostki zbrojnej AK, która z nadejściem władzy radzieckiej na teren naszego obwodu automatycznie przekształciła się w tak zwany ‘istribitielnyj batalion’, które formowano pod egidą NKWD”. Krótko mówiąc, Fundacja WiD, która w swoim statucie ma „promowanie wiedzy o antykomunistycznym podziemiu w Polsce”, wypromowała ukraińską narrację o AK. A co w tym było najbardziej pikantne? O tym, że w Puźnikach Ukraińcy zamordowali bagnetami, nożami i siekierami kobiety, dzieci i starców, a nie „istribitielnyj batalion” milczał zasiadający w radzie WiD, znany z publikacji o Polakach zamordowanych na Wschodzie, Tadeusz Płużański. Tak, jak milczał, że fundusze fundacji, zamiast na pomordowanych na Wschodzie idą na tych, którzy mordowali Polaków na Wschodzie.

Mateusz Morawiecki pojechał na Ukrainę, nazwał rzeź wołyńską ludobójstwem, i wcale nie wywołał tymi słowami kryzysu w relacjach Warszawy z Kijowem, Ukraińcy nie wypowiedzieli umowy z 2 grudnia 2016 roku o bezpłatnym udostępnieniu Ukrainie wszystkich zasobów państwa polskiego i nie zerwali przyjaźni, jaka rozkwitła między Polakami i Ukraińcami „wobec tragedii, jakiej doświadcza Ukraina”. Nie uraził też przeżywających wojenną traumę ukraińskich przesiedleńców, których „Polska tak gościnnie przyjęła”. Dlaczego? Bo to była zasłona dymna, pozorowane działanie, wyreżyserowane przedstawienie, kamuflaż potajemnie uzgodniony z Zełenskim i skoordynowany z ambasadorem Ukrainy. Bo chodziło o naprawienie wyjątkowo prostackiej wypowiedzi Dudy o „bieganiu z widłami”, o spacyfikowanie coraz silniejszych nastrojów antyukraińskich w Polsce, o pozwolenie Ukraińcom, by, „w zamian za Puźniki”, mogli wysuwać inne żądania.

Gdy minister finansów nieopatrznie ujawniła, że Polska wydała na pomoc Ukrainie 50 miliardów złotych, z pomocą pospieszył ambasador Ukrainy, informując, że od chwili rosyjskiej agresji Polska udzieliła Ukrainie pomocy tylko w wysokości 3,4 mld dolarów, tj. 14 mld zł. Czemu jeszcze służyła prymitywna teatralna inscenizacja Kijowa i Warszawy? Stworzeniu premierowi okazji do głoszenia: „Zawsze będziemy bronić dobrego imienia Polski, jej bezpieczeństwa, a interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej. Prezydenckiemu ministrowi do wygłoszenia: „To, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Ministrowi edukacji i nauki popisania się bon motem: „Politycy z Ukrainy muszą wiedzieć, że jesteśmy sojusznikami, ale nie frajerami”. Wiceszefowi MSZ-u, to jest resortu, którego rzecznik przyznał, że „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”, do złożenia deklaracji: „My kierujemy się polityką polskiego interesu narodowego. Wspieramy Ukrainę w takim zakresie, jaki jest w polskim interesie narodowym”.

Ten ostatni nieopatrznie wygadał się jednak: „Podchodzimy z wyrozumiałością do emocji, jakie przeżywają Ukraińcy będący obiektem barbarzyńskiej agresji. Emocje bywają jednak złym doradcą, i nie pomagają w osiąganiu dyplomatycznych celów, np. w staraniach o zwiększenie skali i form pomocy”. Sekundował mu Przemysław Czarnek: My pomagamy, pomagaliśmy i pomagać będziemy, bo to jest w interesie narodu polskiego (…) Nam jest potrzebna niepodległa Ukraina i dlatego w naszym interesie i każdego Polaka jest pomagać”. Intrygę ostatecznie zdemaskował minister Kułeba, oznajmiając: „Strona ukraińska ma bardzo spokojny stosunek do jakichś wewnętrznych politycznych procesów w Polsce. To ich sprawa. Zdajemy sobie sprawę z tego, że mają swoje procesy, swoje interesy. Ale także ten kryzys minie, wszystko się ułoży, bo żywotne interesy Ukrainy i Polski są całkowicie jednakowe. Kiedy mówię żywotne, to są to naprawdę sprawy życia i śmierci państwa”.

Na nasilenie żądań zwiększenia pomocy nie musieliśmy długo czekać. Jeszcze tego samego dnia minister oświaty przekazał „subwencję oświatową” dla ukraińskich uczniów w wysokości 200 mln zł., a minister cyfryzacji przekazał ukraińskiemu ministrowi cyfryzacji 500 akumulatorów Tesla o wartości 25 mln zł., „dzięki którym nauczyciele będą prowadzić lekcje, a Ukraińcy pozostaną w kontakcie”. Ponieważ o hojności Polaków polski Żyd poinformował ukraińskiego Żyda 1 sierpnia, bloger zapytał: PiS dał te akumulatory w podzięce za Rzeź Woli? Czy z jakiej to okazji? Zabrali się też do przygotowania opinii publicznej, że chociaż walczyli jak lwy, będą musieli ustąpić Ukrainie w eksporcie zboża, bo Nec Hercules contra plures, bo presja Komisji Europejskiej, bo nie podoba się to administracji USA, bo będą ukraiński retorsje w postaci embarga na produkty drobiowe z Polski.

Duda, Morawiecki, Kaczyński – wszyscy wzięli udział w tym przestępczym dziele. Podzielili między sobą role. Grali po tamtej stronie. Przy czym nie była to tylko zmowa. Było gorzej – Duda zniechęcał Zełenskiego do wydania zgody na ekshumacje, bo to kłóciłoby się z całą jego wizją ukrainizacji Polski i burzyło całą misternie utkaną żydowsko-amerykańską intrygę z powołaniem UkroPolin. Zwykle coś utajnia się przed wrogami. W tym przypadku nie chodziło jednak o Ruskich, Szwabów czy totalną opozycję, lecz o zwykłych Polaków, w tym towarzyszy partyjnych z PiS. I tu pytanie: Jeśli rządzący dogadują się za kulisami, to czy nie jest to spisek, czyli przestępstwo?

Nie będzie przeprosin. Nie będzie zgody na ekshumację. Rządzące Ukrainą oligarchiczne i hajdamacki klany nie ustąpią, bo w międzyczasie zbudowali silną żydobanderowską tożsamość Ukrainy. Wiedzą przy tym, że patron zza Wielkiej Wody nie zgadza się na polską martyrologię, gdyż monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom. Wiedzą też, że amerykańscy Żydzi wybaczyli banderowcom unicestwienie ukraińskich Żydów, bo są znakomitym materiałem dla potrzeb dywersji wobec Rosji, i nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwalają powiedzieć na Banderę złego słowa.

Sprawdzą się wszystkie złowieszcze prognozy. „Strona polska” zgodzi się na wszystko: Na zbudowanie 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając miejsca obok pomnika Lecha Kaczyńskiego na Placu Piłsudskiego). Na wyasygnowanie 100 mln zł w celu renowacji pomników UPA. Na zalanie Polski 100 milionami ton ukraińskiego zboża. Na bezzwrotną 100-milionową pożyczkę, którą – dla udobruchania rezunów – Duda osobiście zawiezie do Kijowa. Na restytucję mienia poukraińskiego w Bieszczadach. Na wypłacanie 100 euro miesięcznego świadczenia 100 tysiącom Ukraińców wysiedlonych z Bieszczad w wyniku Akcji Wisła. Na przeszkolenie 100 tysięcy funkcjonariuszy Policji i prokuratury w ramach „Treningu przeciwdziałania przestępstwom z nienawiści wobec Ukraińców i uchodźców”.

Nad Wisłą niewiele się zmieni. Polska będzie dalej wspierać Ukrainę, aż do „wyzwolenia wszystkich okupowanych terytoriów” czyli po wsze czasy, za darmo i bez jakichkolwiek zobowiązań ze strony obdarowanych. Dalej będzie utrzymywać tabuny ukraińskich „uchodźców” z Dzikich Pól. Dalej będzie realizować, zamiast polskiej, ukraińską rację stanu. A lud pracujący miast i wsi Podkarpacia dalej będzie głosował na PiS.

Premier Ukrainy: Ukraina zbankrutuje bez zachodniej powodzi finansowej.

Premier Ukrainy: Ukraina zbankrutuje bez zachodniej powodzi finansowej.

ukraina-zbankrutuje

Premier Ukrainy podzielił się smutną reflekcją – jego kraj ma funkcjonować wyłącznie dzięki pomocy finansowej od zachodnich partnerów.

Ukraina przestała być stabilnym finansowo państwem. W marcu 2023 roku minister finansów Siergiej Marczenko poinformował, że kraj wydaje co miesiąc na kampanię wojskową około 130 miliardów hrywien, a miesięczne wpływy do budżetu to zaledwie 80 miliardów hrywien. Według tych wyliczeń roczne wydatki wynosiły 1,56 bln hrywien.

Ujawniono nowe wyliczenia w tym zakresie. Jak podała agencja UNIAN, Ukraina wydaje na wojnę około 2 bilionów hrywien rocznie. Nowe oszacowanie kosztów wojny ogłosił na konferencji ambasadorów premier Denys Szmyhal.

-Koszt funkcjonowania sił zbrojnych i wojny wynosi około 2 bilionów hrywien – powiedział. Po chwili przypomniał, że ​​to więcej niż dochody budżetowe w czasie pokoju (było to 1,3 biliona hrywien). Premier podkreślił, że państwo utrzymuje się głównie dzięki wsparciu finansowemu partnerów, dzięki różnym dotacjom i pożyczkom. Kijów miał pozyskać 28 mld dolarów takich środków w tym roku i 31 mld dolarów w roku ubiegłym. Umożliwiło to wypłacenie pensji pracownikom admininistracji cywilnej oraz prowadzić bieżące remonty infrastruktury krytycznej.

Przechodząc do szczegółowych danych, Szmychal podał, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny (od lutego do sierpnia 2022 roku) Ukraina wydała z budżetu państwa prawie  bilion hrywien. Zaznaczył, że 40% kosztów to potrzeby wojska. Według niego 288 miliardów hrywien poszło na pensje wojskowe, 135 miliardów hrywien – na zakup i naprawę sprzętu wojskowego.

Co więcej, według wyliczeń gospodarczych agencji, Ukraina traci co miesiąc około 2 miliardów dolarów, gdyż miliony Ukraińców opuściły kraj, mieszkają i pracują za granicą.

NASZ KOMENTARZ: Powyższe dane jasno mówią, że Ukraina wydaje na wojnę 2 biliony hrywien rocznie, przy zaledwie 960 mld hrywien swoich CAŁKOWITYCH wpływów budżetowych. Tymczasem jak wskazuje ta sama ukraińska agencja UNIAN, Rosja wydaje na wojsko w ujęciu rocznym 17% swojego budżetu. Jak mało co pokazuje to kto wygra przewlekającą się, wojnę na wyniszczenie.

“Wdzięczność” ukraińskiego ministra. Dziękuje Muskowi za sprzęt kupiony przez… Polskę

“Wdzięczność” ukraińskiego ministra. Dziękuje Muskowi za sprzęt kupiony przez… Polskę

ukrainski-minister-dziekuje

Ukraiński minister cyfryzacji Mychajło Fedorow podziękował Elonowi Muskowi za akumulatory Tesla Powerwall.

A to Polska kupiła Ukraińcom ten sprzęt.

Minister cyfryzacji Ukrainy Mychajło Fedorow opublikował na Twitterze nagranie, w którym dziękuje Elonowi Muskowi za ponad 500 akumulatorów Tesla Powerwall.

Nie wymienił Polski, która zapłaciła za akumulatory, co zauważyli internauci. Fedorow poinformował, że baterie mają dostarczać energię elektryczną do szkół, szpitali i przedszkoli.

Sprawdźmy wpływy ukraińskie w Polsce.”Onuce”?

Sprawdźmy wpływy ukraińskie w Polsce

https://www.salon24.pl/u/lukaszwarzecha/1317132,sprawdzmy-wplywy-ukrainskie-w-polsce


Niektórzy wydają się mieć obsesję na punkcie domniemanych wpływów rosyjskich w Polsce. Takie jednak z pewnością istnieją. Spójrzmy jednak na działania i wypowiedzi niektórych uczestników życia publicznego. Czy nie powinniśmy zacząć sprawdzać wpływów ukraińskich?

Sytuacja wokół Ukrainy mocno się zmieniła w stosunku do tego, ca pamiętamy choćby jeszcze z drugiej połowy ubiegłego roku. I w kontekście międzynarodowym, i polskim. Tego pierwszego omawiał tu nie będę. Dość wskazać, że sytuacja zbliża nas do dwóch wariantów rozstrzygnięcia. W pierwszym konflikt stanie się tlącą się wojną lokalną, taką jak w Donbasie po 2014 r., w której Ukraina będzie w dość ograniczonym stopniu wspierana przez Zachód – ze wszystkimi tego konsekwencjami. W drugim – ze względu na naciski na Kijów z jednej strony, a z drugiej na Moskwę ze strony przede wszystkim Pekinu– zostanie wypracowany rozejm najpewniej w stylu „koreańskim”. Każdy z tych wariantów będzie oznaczał faktyczną utratę części terytorium przez Ukrainę. Kluczowe dla jej dalszej egzystencji będzie utrzymanie dostępu do Morza Czarnego, natomiast tromtadracyjna narracja, powtarzana przez dużą część polskich polityków, o nieuchronności odzyskania przez Ukrainę całości terytoriów, włącznie z tymi zajętymi przez Rosję w 2014 r., ponosi już teraz sromotną klęskę.

Zarazem opinia publiczna coraz wyraźniej dostrzega rozbieżne polsko-ukraińskie interesy oraz niepożądane konsekwencje obecności w Polsce nie tylko uchodźców, ale też zwykłych łapówkarzy i dezerterów. Te zmieniające się nastroje każą z kolei rządzącym podążać za nimi przynajmniej w warstwie retorycznej – choć nie wiadomo, czy idą za tym działania, skoro przedstawiciele władzy wspominają o chętnym uczestnictwie Polski w przekazywaniu Kijowowi myśliwców F-16, a mniejszej wagi prezenty sprawiają Ukrainie cały czas (choćby niedawno baterie Tesli, za które w opublikowanym w mediach społecznościowych filmie przedstawiciel ukraińskiego rządu zapomniał jakoś Polsce podziękować, za to dziękował… Elonowi Muskowi).

Swego rodzaju punktem zwrotnym w nastrojach – sondaże tego na razie nie pokazały, ale bardzo możliwe, że wkrótce tak się stanie – było wezwanie polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego do ukraińskiego MSZ w związku z wypowiedzią prezydenckiego ministra Marcina Przydacza. Przydacz zasugerował, że Ukraina mogłaby wykazywać się w ramach wdzięczności za polską pomoc większym zrozumieniem dla naszych problemów zbożowych. Jest w tej sytuacji spora dawka ironii. Bartosz Cichocki to jeden z najzagorzalszych ukrainofilów w polskiej elicie, który wielokrotnie, szczególnie w pierwszym okresie wojny, dalece wykraczał poza swoje kompetencje ambasadorskie i wypowiadał się jak polityczny decydent, a nie urzędnik jedynie reprezentujący państwo polskie. Z kolei Marcin Przydacz, wcześniej wiceszef MSZ, to również jeden z największych zwolenników proukraińskiego kursu, choć mimo wszystko zachowujący w tych sprawach relatywnie sporą dawkę zdrowego rozsądku.

Zbliżają się wybory, więc rządzący werbalnie swoje stanowisko utwardzają. Co i czy cokolwiek konkretnie z tego wyniknie – zobaczymy.

Natomiast w najgorszej, także psychologicznie, sytuacji jest frakcja zajadłych ukrainofilów, której niekwestionowanym liderem jest pan prezydent Andrzej Duda. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś zdoła wyjaśnić motywację, stojącą za jego uzależnieniem od przychylności Wołodymyra Zełenskiego. Czy chodzi – jak chcą niektórzy – o staranie się o przyszłe stanowisko międzynarodowe (choć wydaje się, że zachowanie Andrzeja Dudy wykracza dalece poza takie motywy) czy może mamy do czynienia z problemem najczyściej psychologicznym – nie sposób stwierdzić. Tak czy owak, jest to widowisko coraz bardziej zadziwiające, a zarazem coraz bardziej żenujące.

Część osób, które wcześniej etatowo śledziły rzekomą rosyjską narrację, nagle nabrała wody w usta, dowodząc swojego skrajnego koniunkturalizmu. Tak jest z ministrem Stanisławem Żarynem, który nagle ogłuchł na wygłaszane przez przedstawicieli obozu władzy poglądy identyczne w tymi, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej potępiał etatowo u publicystów. Tak jest też z wiceministrem spraw zagranicznych Pawłem Jabłońskim, który jeszcze w maju gromił zwolenników „polityki transakcyjnej” z Ukrainą czy oburzał się na stwierdzenie, że Polska rozbraja się na rzecz Ukrainy, by w lipcu i sierpniu kompletnie przestać reagować na wysyp podobnych stwierdzeń.

Z kolei część tej grupy zaczyna reagować na rozwój sytuacji coraz bardziej nerwowo i agresywnie. Stąd choćby teksty takie jak Jakuba Maciejewskiego z „Sieci”, w którym ten bardzo głęboko emocjonalnie zaangażowany po stronie Kijowa publicysta nazywa tygodnik „Do Rzeczy” prorosyjskim, a o mnie samym pisze „Łukasz Jarosławowicz”. Trzeba to widzieć po prostu jako wyraz skrajnej desperacji i próbę zakrzyczenia rzeczywistości, zmieniającej się w kierunku kompletnie niezgodnym z życzeniowym myśleniem takich Maciejewskich. Ale czy wyłącznie jako to?

W życie weszła fatalna ustawa o powołaniu komisji do spraw rosyjskich wpływów. Dlaczego uważam ją za fatalną – nie tylko ja zresztą – pisałem i mówiłem obszernie w wielu miejscach, również na moim kanale YT, nie będę więc tutaj tych argumentów powtarzał. Można jedynie podkreślić, że argument o sprzyjaniu Rosji jest używany w polskim życiu politycznym jak kij bejsbolowy, nie niesie ze sobą żadnej wartości, za to rzucany przy każdej okazji uniemożliwia skutecznie odnalezienie faktycznych rosyjskich wpływów. Po nowelizacji, zaproponowanej przez pana prezydenta, ustawa jest trochę mniej groźna i w mniejszym stopniu narusza prawa obywatelskie – w tym prawo do sądu – ale w swojej istocie pozostaje tak samo fatalna.

Zarazem jasne jest, że jakieś rosyjskie wpływy w polskim życiu publicznym były i zapewne są. Tyle że od ich wykrywania nie jest komisja, powoływana przez parlament – faktycznie przez rządzącą większość – ale służby. Skoro już jednak w ogóle zajmujemy się wpływami rosyjskimi, to dlaczego tylko nimi? Czy zadziwiające działania i wypowiedzi niektórych uczestników polskiego życia publicznego nie powinny zwrócić uwagi na możliwość istnienia różnego rodzaju wpływów ukraińskich? 

Do postawienia tego pytania skłania mnie zadziwiająca, absolutnie skandaliczna wypowiedź byłego szefa dyplomacji Jacka Czaputowicza, który pytany w Polsat News o komentarz do słów ministra Przydacza powiedział: „Są państwa silne jak lwy, są państwa przebiegłe jak lisy i są państwa jak hieny i szakale. I my prowadzimy taką politykę hien i szakali. Przychodzi na myśl szmalcownictwo polityczne, w jakie się wpiszemy być może niedługo”.

Można by uznać, że pan Czaputowicz zwariował. Istotą polityki zagranicznej państw jest pilnowanie swoich interesów i egoizm – mądry, uwzględniający także interesy wspólne, ale jednak egoizm. Taką zresztą politykę prowadzi sama Ukraina, momentami bardzo bezczelnie. Czy Czaputowicz nagle zapomniał, na czym polega polityka międzynarodowa? A może chodzi o coś innego? Tylko o co?

Ale przecież nie jest sam. Przykład oszalałej wręcz szarży Jakuba Maciejewskiego już podawałem. Tenże Maciejewski spędził sporo czasu na Ukrainie podczas wojny. Czy tego typu wyjazdy, kontakty z ukraińskim wojskiem, z konieczności – również ze służbami są neutralne i bez wpływu na postawę danej osoby? Nie wiem, ale pytanie wydaje się zasadne. Być może jest w stanie na nie odpowiedzieć ktoś lepiej ode mnie w tych sprawach zorientowany. 

Prześledźmy wypowiedzi posła Koalicji Obywatelskiej Pawła Kowala, który od miesięcy wypowiada się w takim tonie, jakby był deputowanym do ukraińskiej Werhownej Rady, a nie polskiego Sejmu. Kowal od lat zaangażowany jest w sprawy wschodnie, w tym zwłaszcza ukraińskie, pilotując przez lata między innymi konferencję Polska Polityka Wschodnia, organizowaną przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego na zamku w Wojnowicach. Może mieć oczywiście swoje poglądy na temat tego, jaką Polska powinna prowadzić politykę na wschodzie. Lecz czy poziom tego zaangażowania i tak ostentacyjne kładzenie nacisku na ukraiński interes, również tam, gdzie jest on w ewidentnym konflikcie z interesem polskim, nie powinno jednak skłaniać do zadania pytania, czy nie stoją za tym jakieś innego rodzaju czynniki niż nadmiar lektury pism Giedroycia? 

A co z postacią z innego obszaru – Cezarym Kaźmierczakiem, prezesem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców? Kaźmierczak w promowaniu ukraińskiego interesu stoi zdecydowanie na pierwszej linii, posuwając się nawet do wezwań, aby polski rząd pozostawił polskich rolników samym sobie. Co ciekawe, do grona współpracowników ZPP i Warsaw Enterprise Institute, siostrzanych organizacji, rok temu dołączył Adam Eberhardt, wcześniej dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, który jeszcze pełniąc tę funkcję wielokrotnie odbywał wojaże, w tym po Ukrainie, z Kaźmierczakiem i Tomaszem Wróblewskim, szefem WEI. Dzisiaj ZPP za rządowe pieniądze organizuje konferencje o odbudowie Ukrainy i – w mojej opinii – stara się przedstawiać jako główny pośrednik dla polskich firm w tej sprawie. Pośrednicy, jak wiadomo, raczej nie pracują pro bono. O co tu chodzi?

Takich przykładów można by wymienić dużo. Pytanie brzmi, dlaczego w sferze publicznej dotychczas właściwie nie pada pytanie o poziom i naturę wpływów ukraińskich. Przecież Ukraina miała środki, aby takie wpływy kształtować jeszcze przed wojną (teraz też je zapewne posiada). Oferowała stanowiska wykładowców, stypendia, wsparcie finansowe różnego rodzaju projektów. Działała metodami podobnymi jak choćby Niemcy, choć oczywiście na mniejszą skalę. Dziś jesteśmy w momencie, kiedy te wpływy może się starać wykorzystać – tym silniej, im wyraźniej widoczna będzie rozbieżność między naszymi interesami.

Badamy wpływy rosyjskie? Dobrze. Ale zbadajmy także ukraińskie.

Dżihad [przeciw NIEWIERNYM] poprzez imigrację do Europy.

Marek Chodakiewicz: dzihad-poprzez-emigracje

Europę zalewają kolejne fale imigrantów. Czasem są one większe, jak w 2015 roku, gdy Angela Merkel odpowiedziała na „tsunami” obcokrajowców rozbijających się o europejskie granice symbolicznym i zapraszającym Wir schaffen das („Damy radę”, „Zrobimy to”). W innych latach i okresach mniejsze, ale nawet lewicowi politycy w UE zdają się dostrzegać, że problem niekontrolowanej migracji socjalnej, zwykle zakotwiczonej w kulturze islamu, narasta. Nie rozwiąże go szybko nawet uszczelnienie unijnych granic, które i tak jest czysto teoretyczne.

Ostatnio unaocznił to przykład francuskich miast, których przedmieścia zawrzały i zapłonęły na osiem dni. Wśród podpalających samochody, rabujących sklepy i dewastujących szkoły dominować mieli „legalni” chuligani z drugiego, a nawet trzeciego pokolenia imigrantów. Jest bowiem faktem, że w znaczniej mierze nie czują się oni Francuzami, choć mają niebiesko-biało-czerwone paszporty. Nie czują się nawet „Europejczykami”.

Wychowani w świecie islamu, mahometańskich zasad i zwyczajów, często podlanych kulturą krajów Maghrebu i innych, próbują zasadzić je na nowym terytorium. Dlatego właśnie świat islamu trzeba poznać i zrozumieć!

Mamy nadzieję, że pomoże w tym nowa, bardzo wyważona i rzeczowa książka prof. Marka Jana Chodakiewicza (już wkrótce w sprzedaży na sklep-niezalezna.pl), który już teraz zgodził się na rozmowę z nami.

—————————————-

„NCz!”: – Jaka technika zawłaszczania nowych przestrzeni stosowana jest przez wyznawców islamu?

Marek Jan Chodakiewicz: – Jeden sposób to emigracja; a inny to dżihad, czyli święta wojna, której obowiązek wynika z Koranu. Muzułmanin nie ma prawa spocząć, dopóki cały świat nie stanie się podległy islamowi. A jak nie można przemocą, dżihadem klasycznym, to następuje dżihad poprzez emigrację. Po prostu obowiązuje przykaz dauua – czyli działań misjonarskich.

Zwykle oznaczało to wysyłanie wypraw handlowych do północnej, potem zachodniej Afryki, a jednocześnie do Azji Środkowej czy Południowej. I taki kupiec robił interesy (w tym chętnie handlował ludźmi), a jednocześnie szerzył wiarę. Osiedlał się w nowym miejscu, często żenił się z miejscową kobietą, tworzył islamskie struktury dla współwyznawców. I głosił islam na zewnątrz swej społeczności. Na przykład w archipelagu wysp indonezyjskich właściwie nie było dżihadu z zewnątrz. Była robota misjonarska, której rezultatem była konwersja, a niektórzy z nowych konwertytów roznosili dżihad choćby w Malezji.

Podobne mechanizmy obowiązywały w Afryce, ale już nie np. w Indiach, gdzie był głównie podbój zbrojny – oprócz wschodniej, bengalskiej części kontynentu, która padła łupem sufijskich misjonarzy.

Nota bene, najbardziej szerzyć się zaczął islam dzięki kolonializmowi: Europejczycy narzucili pokój i porządek oraz zbudowali infrastrukturę, a w tym i koleje, co pomagało robocie misjonarskiej.
Obecnie islam szerzy się dynamicznie nie tylko w Afryce (dzięki m.in. saudyjskim funduszom), ale również na Zachodzie. Np. w USA imigranci islamscy ściągają swoje rodziny, a społeczność stale się powiększa. Europa Zachodnia dalej płaci cenę za kolonializm. Są to procesy narastające i stałe.

Władze, choćby francuskie i angielskie, nie wiedzą, jak je zatrzymać, czasami wydaje się wręcz, że nie chcą ich zatrzymać. Tyka muzułmańska bomba demograficzna – tubylcy nie mają w Europie za dużo dzieci.

– Czy ludzie pochodzący z krajów islamskich są w stanie się asymilować w krajach Zachodu?

– Jasne, że jest to możliwe. Proszę spojrzeć na polskich Tatarów. Po 800 latach są zupełnie zasymilowani. Ale w tej chwili na Zachodzie obowiązuje multikulturalizm i nienawiść do własnej, zachodniej cywilizacji. Nie ma więc klimatu sprzyjającemu asymilacji. Wprost przeciwnie. W takich krajach jak Belgia widzimy deasymilację trzeciego pokolenia urodzonego w Europie. Po prostu oferta europejska nie imponuje wielu młodym. Poszukują autentyczności, odrzucają system relatywistycznej dyktatury przyjemności. Radykalizują się. Alienują się z głównego nurtu. Z drugiej strony tubylcy europejscy nie koniecznie uważają ich za swoich. Mimo deklaracji liberalnego systemu imigranci i ich dzieci są stawiane poza i stawiają się sami poza ramami miejscowych i narodowych społeczności. Mimo gadania o obywatelstwie jako narodowości, to nie wystarcza, aby zatrzeć potężne różnice kulturowe wynikające z islamu.

– Czy wyznawcy islamu w zachodnich krajach przedstawiają postulaty polityczne?

– Naturalnie, że tak. Po pierwsze: przywołują dogmaty egalitaryzmu. Czyli, że wszyscy mają być równi. Po drugie: chcą, aby ich preferencje, choćby dla jedzenia halal, były uznawane. Przywódcy takiej społeczności idą choćby do właścicieli sklepów spożywczych w swojej dzielnicy i dyktują, co tam ma być. Nie tylko halal, ale również lepiej nie sprzedawać wieprzowiny, bo to antyislamskie. I jak właściciele nie chcą bojkotu, to stopniowo się podporządkowują. Najpierw równość, parytet kulinarny, a potem preferencje do obcych propozycji kulinarnych. To samo dotyczy stołówek szkolnych. I tak powoli wpływy przenoszą się na wszystko. I już nie jest tak, jak kiedyś było, choćby we Francji.

– Czy dżihad ma nadal znaczenie polityczne? Czy wyznawcy islamu traktują go jako walkę zewnętrzną czy wewnętrzną?

– Naturalnie, że ma znaczenie polityczne. Jak trzeba to walczy się otwarcie w ramach dżihadu, czyli świętej wojny. Ale jak się jest na to zbyt słabym, to głosi się, że dżihad powinien być wewnętrzny, czyli powinien polegać na walce wewnętrznej, z samym sobą; takie wyrabianie charakteru w imię mahometanizmu, według przykazań tej wiary. Naturalnie dżihad wewnętrzny może się również odnosić do samej społeczności muzułmańskiej. Wtedy „prawdziwi muzułmanie”, a więc zradykalizowani fundamentaliści, zmagają się z odstępcami, apostatami, czyli ludźmi muzułmańskiego pochodzenia, którzy nie są wystarczająco czujni, wystarczająco mahometańscy. Ortodoksi uznają ich za apostatów. A kary dla nich mogą być rozmaite: od ostracyzmu przez różne formy przemocy albo nawet śmierć.

– Czy schemat podbojów prowadzonych przez islam w przeszłości ma zastosowanie w teraźniejszości?

– No jasne! Przecież Państwo Islamskie przejechało się po Syrii i Iraku, tworząc namiastkę kalifatu. Dopiero interwencja Zachodu, a szczególnie USA, to ukróciła. Można sobie też zauważyć, że jeśli posypie się system liberalny, nastąpi anarchia, to islam na zachodzie Europy jest jedną z niewielu dobrze zorganizowanych sił, która jest w stanie ustanowić swój własny ład.

– W krajach islamskich do niedawna dozwolone było niewolnictwo, wiara ta oparta jest na uznawaniu wierzących w Allaha za uprawnionych do wyzyskiwania niewiernych. Czy ta doktryna jest wciąż żywa?

– Doktryna ta wciąż obowiązuje. W niektórych miejscach, takich jak Czad czy Mali, praktykowana jest na prowincji całkiem otwarcie. W innych stronach jest zakamuflowana, aby nie prowokować Zachodu. Po prostu obowiązują inne formy niewolnictwa. Proszę spojrzeć na system pracy, którego doświadczają trzecioświatowi cudzoziemcy sprowadzani do Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Czasami wybuchają skandale, gdy Saudyjczycy czy Kuwejtczycy przywożą ze sobą do USA służbę, którą traktują jak zawsze. Zdarza się, że takie kobiety – służące – uciekają, informują władze i jest awantura, gdy ich niewolnicze traktowanie wychodzi na jaw.

– Islam jest religią kosmopolityczną, ale z istotną dominacją kultury arabskiej. Z samej Arabii jednak, z uwagi na jej bogactwo, imigracja nie płynie. Czy ta kultura ma obecnie wpływ na kraje Zachodu?

– Tak, dominuje kultura arabska, a precyzyjnie: beduińska. I jak najbardziej ma to wpływ na kraje Zachodu! Przede wszystkim objawia się za pomocą fundowania instytutów, katedr czy stypendiów, aby studiować islam czy też światy islamu. Np. w Georgetown University, w Waszyngtonie, to grube miliony dolarów! Takie centra stanowią nie tylko odskocznie misjonarskie i intelektualne zaplecza islamu, ale również w istocie maszyny do lobbingu.

– Czego możemy się spodziewać w Polsce, gdy do naszego kraju zostaną wpuszczone setki tysięcy wyznawców Allaha?

– Możemy się spodziewać tego, co na Zachodzie – domagania się takich samych praw jak tubylcy. A potem uzurpacji przestrzeni publicznej przez mniejszość, agresji i dyktatu, aby dostosować się do preferencji migrantów. Bo oni po prostu wyzyskują charakter systemu liberalnego, aby osiągnąć supremację nad większością.

– Książkę „Światy islamu” pisałeś kilkanaście lat. Jaka jest twoja prognoza dotycząca funkcjonowania tych „światów” w najbliższej przyszłości, biorąc pod uwagę fakt, że zagrożenie islamskie zostało obecnie przyćmione przez zagrożenie potęgą Chin?

– Skoncentrowanie się na Chinach dotyczy pewnych aspektów polityki zagranicznej USA i innych państw Zachodu (głównie Wlk. Brytanii). Ale nie dotyczy za bardzo ich polityki wewnętrznej. No bo przecież chińska diaspora ma się dobrze i również rośnie. Lepiej lub gorzej asymiluje się (w zależności do miejsca – w USA chyba najlepiej). Ale diaspora chińska nie ma uniwersalnej religii i innych cech charakterystycznych, które napędzają islam. Ma rasę, ma nacjonalizm, ale nie ma religii napędzającej agresję i sprzeciwiającej się asymilacji. A w amerykańskim tyglu nacjonalizmy imigrantów rozpuszczają się, a rasy się mieszają albo stają się wtórne. Tak przynajmniej było do niedawna. Teraz mamy wzrost świadomości rasowej mniejszości, ale to wszystko dzieje się wciąż w ramach amerykanizmu. Nie widzimy wielkich ruchów, które chciałyby organizować powrót do Chin. Zostają dalej na miejscu. Muzułmanie zresztą też. Różnica jest taka, że Amerykanie chińskiego pochodzenia czy też chińscy Amerykanie bądź nawet amerykańscy Chińczycy nie chcą ani nie próbują przerobić reszty ludności na swoją modłę. Muzułmanie tak – bez względu na to, z jakiej grupy etnicznej czy rasowej się wywodzą. A co do światów islamu: nadal będzie w nich funkcjonował wielki pluralizm, synkretyzm i wielorodność oraz będzie nadal szła walka ortodoksyjnych i fundamentalnych sił skrajnych (gulat) o prawo do interpretacji, jaki ma być islam i kto jest naprawdę prawdziwym muzułmaninem…

Książka „Światy islamu” już wkrótce będzie dostępna w naszej księgarni na sklep-niezalezna.pl! Gorąco polecamy! To publikacja, która bardzo rzeczowo, wyjątkowo przystępnie pokazuje, czym jest islam i z czego wynika taka, a nie inna postawa imigrantów, którzy stopniowo, powoli, ale metodycznie zawłaszczają Europę…

Dżihad [przeciw NIEWIERNYM] poprzez imigrację do Europy, do świata chrześcijan.

Marek Chodakiewicz: dzihad-poprzez-emigracje

Europę zalewają kolejne fale imigrantów. Czasem są one większe, jak w 2015 roku, gdy Angela Merkel odpowiedziała na „tsunami” obcokrajowców rozbijających się o europejskie granice symbolicznym i zapraszającym Wir schaffen das („Damy radę”, „Zrobimy to”). W innych latach i okresach mniejsze, ale nawet lewicowi politycy w UE zdają się dostrzegać, że problem niekontrolowanej migracji socjalnej, zwykle zakotwiczonej w kulturze islamu, narasta. Nie rozwiąże go szybko nawet uszczelnienie unijnych granic, które i tak jest czysto teoretyczne.

Ostatnio unaocznił to przykład francuskich miast, których przedmieścia zawrzały i zapłonęły na osiem dni. Wśród podpalających samochody, rabujących sklepy i dewastujących szkoły dominować mieli „legalni” chuligani z drugiego, a nawet trzeciego pokolenia imigrantów. Jest bowiem faktem, że w znaczniej mierze nie czują się oni Francuzami, choć mają niebiesko-biało-czerwone paszporty. Nie czują się nawet „Europejczykami”.

Wychowani w świecie islamu, mahometańskich zasad i zwyczajów, często podlanych kulturą krajów Maghrebu i innych, próbują zasadzić je na nowym terytorium. Dlatego właśnie świat islamu trzeba poznać i zrozumieć!

Mamy nadzieję, że pomoże w tym nowa, bardzo wyważona i rzeczowa książka prof. Marka Jana Chodakiewicza (już wkrótce w sprzedaży na sklep-niezalezna.pl), który już teraz zgodził się na rozmowę z nami.

—————————————-

„NCz!”: – Jaka technika zawłaszczania nowych przestrzeni stosowana jest przez wyznawców islamu?

Marek Jan Chodakiewicz: – Jeden sposób to emigracja; a inny to dżihad, czyli święta wojna, której obowiązek wynika z Koranu. Muzułmanin nie ma prawa spocząć, dopóki cały świat nie stanie się podległy islamowi. A jak nie można przemocą, dżihadem klasycznym, to następuje dżihad poprzez emigrację. Po prostu obowiązuje przykaz dauua – czyli działań misjonarskich.

Zwykle oznaczało to wysyłanie wypraw handlowych do północnej, potem zachodniej Afryki, a jednocześnie do Azji Środkowej czy Południowej. I taki kupiec robił interesy (w tym chętnie handlował ludźmi), a jednocześnie szerzył wiarę. Osiedlał się w nowym miejscu, często żenił się z miejscową kobietą, tworzył islamskie struktury dla współwyznawców. I głosił islam na zewnątrz swej społeczności. Na przykład w archipelagu wysp indonezyjskich właściwie nie było dżihadu z zewnątrz. Była robota misjonarska, której rezultatem była konwersja, a niektórzy z nowych konwertytów roznosili dżihad choćby w Malezji.

Podobne mechanizmy obowiązywały w Afryce, ale już nie np. w Indiach, gdzie był głównie podbój zbrojny – oprócz wschodniej, bengalskiej części kontynentu, która padła łupem sufijskich misjonarzy.

Nota bene, najbardziej szerzyć się zaczął islam dzięki kolonializmowi: Europejczycy narzucili pokój i porządek oraz zbudowali infrastrukturę, a w tym i koleje, co pomagało robocie misjonarskiej.
Obecnie islam szerzy się dynamicznie nie tylko w Afryce (dzięki m.in. saudyjskim funduszom), ale również na Zachodzie. Np. w USA imigranci islamscy ściągają swoje rodziny, a społeczność stale się powiększa. Europa Zachodnia dalej płaci cenę za kolonializm. Są to procesy narastające i stałe.

Władze, choćby francuskie i angielskie, nie wiedzą, jak je zatrzymać, czasami wydaje się wręcz, że nie chcą ich zatrzymać. Tyka muzułmańska bomba demograficzna – tubylcy nie mają w Europie za dużo dzieci.

– Czy ludzie pochodzący z krajów islamskich są w stanie się asymilować w krajach Zachodu?

– Jasne, że jest to możliwe. Proszę spojrzeć na polskich Tatarów. Po 800 latach są zupełnie zasymilowani. Ale w tej chwili na Zachodzie obowiązuje multikulturalizm i nienawiść do własnej, zachodniej cywilizacji. Nie ma więc klimatu sprzyjającemu asymilacji. Wprost przeciwnie. W takich krajach jak Belgia widzimy deasymilację trzeciego pokolenia urodzonego w Europie. Po prostu oferta europejska nie imponuje wielu młodym. Poszukują autentyczności, odrzucają system relatywistycznej dyktatury przyjemności. Radykalizują się. Alienują się z głównego nurtu. Z drugiej strony tubylcy europejscy nie koniecznie uważają ich za swoich. Mimo deklaracji liberalnego systemu imigranci i ich dzieci są stawiane poza i stawiają się sami poza ramami miejscowych i narodowych społeczności. Mimo gadania o obywatelstwie jako narodowości, to nie wystarcza, aby zatrzeć potężne różnice kulturowe wynikające z islamu.

– Czy wyznawcy islamu w zachodnich krajach przedstawiają postulaty polityczne?

– Naturalnie, że tak. Po pierwsze: przywołują dogmaty egalitaryzmu. Czyli, że wszyscy mają być równi. Po drugie: chcą, aby ich preferencje, choćby dla jedzenia halal, były uznawane. Przywódcy takiej społeczności idą choćby do właścicieli sklepów spożywczych w swojej dzielnicy i dyktują, co tam ma być. Nie tylko halal, ale również lepiej nie sprzedawać wieprzowiny, bo to antyislamskie. I jak właściciele nie chcą bojkotu, to stopniowo się podporządkowują. Najpierw równość, parytet kulinarny, a potem preferencje do obcych propozycji kulinarnych. To samo dotyczy stołówek szkolnych. I tak powoli wpływy przenoszą się na wszystko. I już nie jest tak, jak kiedyś było, choćby we Francji.

– Czy dżihad ma nadal znaczenie polityczne? Czy wyznawcy islamu traktują go jako walkę zewnętrzną czy wewnętrzną?

– Naturalnie, że ma znaczenie polityczne. Jak trzeba to walczy się otwarcie w ramach dżihadu, czyli świętej wojny. Ale jak się jest na to zbyt słabym, to głosi się, że dżihad powinien być wewnętrzny, czyli powinien polegać na walce wewnętrznej, z samym sobą; takie wyrabianie charakteru w imię mahometanizmu, według przykazań tej wiary. Naturalnie dżihad wewnętrzny może się również odnosić do samej społeczności muzułmańskiej. Wtedy „prawdziwi muzułmanie”, a więc zradykalizowani fundamentaliści, zmagają się z odstępcami, apostatami, czyli ludźmi muzułmańskiego pochodzenia, którzy nie są wystarczająco czujni, wystarczająco mahometańscy. Ortodoksi uznają ich za apostatów. A kary dla nich mogą być rozmaite: od ostracyzmu przez różne formy przemocy albo nawet śmierć.

– Czy schemat podbojów prowadzonych przez islam w przeszłości ma zastosowanie w teraźniejszości?

– No jasne! Przecież Państwo Islamskie przejechało się po Syrii i Iraku, tworząc namiastkę kalifatu. Dopiero interwencja Zachodu, a szczególnie USA, to ukróciła. Można sobie też zauważyć, że jeśli posypie się system liberalny, nastąpi anarchia, to islam na zachodzie Europy jest jedną z niewielu dobrze zorganizowanych sił, która jest w stanie ustanowić swój własny ład.

– W krajach islamskich do niedawna dozwolone było niewolnictwo, wiara ta oparta jest na uznawaniu wierzących w Allaha za uprawnionych do wyzyskiwania niewiernych. Czy ta doktryna jest wciąż żywa?

– Doktryna ta wciąż obowiązuje. W niektórych miejscach, takich jak Czad czy Mali, praktykowana jest na prowincji całkiem otwarcie. W innych stronach jest zakamuflowana, aby nie prowokować Zachodu. Po prostu obowiązują inne formy niewolnictwa. Proszę spojrzeć na system pracy, którego doświadczają trzecioświatowi cudzoziemcy sprowadzani do Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Czasami wybuchają skandale, gdy Saudyjczycy czy Kuwejtczycy przywożą ze sobą do USA służbę, którą traktują jak zawsze. Zdarza się, że takie kobiety – służące – uciekają, informują władze i jest awantura, gdy ich niewolnicze traktowanie wychodzi na jaw.

– Islam jest religią kosmopolityczną, ale z istotną dominacją kultury arabskiej. Z samej Arabii jednak, z uwagi na jej bogactwo, imigracja nie płynie. Czy ta kultura ma obecnie wpływ na kraje Zachodu?

– Tak, dominuje kultura arabska, a precyzyjnie: beduińska. I jak najbardziej ma to wpływ na kraje Zachodu! Przede wszystkim objawia się za pomocą fundowania instytutów, katedr czy stypendiów, aby studiować islam czy też światy islamu. Np. w Georgetown University, w Waszyngtonie, to grube miliony dolarów! Takie centra stanowią nie tylko odskocznie misjonarskie i intelektualne zaplecza islamu, ale również w istocie maszyny do lobbingu.

– Czego możemy się spodziewać w Polsce, gdy do naszego kraju zostaną wpuszczone setki tysięcy wyznawców Allaha?

– Możemy się spodziewać tego, co na Zachodzie – domagania się takich samych praw jak tubylcy. A potem uzurpacji przestrzeni publicznej przez mniejszość, agresji i dyktatu, aby dostosować się do preferencji migrantów. Bo oni po prostu wyzyskują charakter systemu liberalnego, aby osiągnąć supremację nad większością.

– Książkę „Światy islamu” pisałeś kilkanaście lat. Jaka jest twoja prognoza dotycząca funkcjonowania tych „światów” w najbliższej przyszłości, biorąc pod uwagę fakt, że zagrożenie islamskie zostało obecnie przyćmione przez zagrożenie potęgą Chin?

– Skoncentrowanie się na Chinach dotyczy pewnych aspektów polityki zagranicznej USA i innych państw Zachodu (głównie Wlk. Brytanii). Ale nie dotyczy za bardzo ich polityki wewnętrznej. No bo przecież chińska diaspora ma się dobrze i również rośnie. Lepiej lub gorzej asymiluje się (w zależności do miejsca – w USA chyba najlepiej). Ale diaspora chińska nie ma uniwersalnej religii i innych cech charakterystycznych, które napędzają islam. Ma rasę, ma nacjonalizm, ale nie ma religii napędzającej agresję i sprzeciwiającej się asymilacji. A w amerykańskim tyglu nacjonalizmy imigrantów rozpuszczają się, a rasy się mieszają albo stają się wtórne. Tak przynajmniej było do niedawna. Teraz mamy wzrost świadomości rasowej mniejszości, ale to wszystko dzieje się wciąż w ramach amerykanizmu. Nie widzimy wielkich ruchów, które chciałyby organizować powrót do Chin. Zostają dalej na miejscu. Muzułmanie zresztą też. Różnica jest taka, że Amerykanie chińskiego pochodzenia czy też chińscy Amerykanie bądź nawet amerykańscy Chińczycy nie chcą ani nie próbują przerobić reszty ludności na swoją modłę. Muzułmanie tak – bez względu na to, z jakiej grupy etnicznej czy rasowej się wywodzą. A co do światów islamu: nadal będzie w nich funkcjonował wielki pluralizm, synkretyzm i wielorodność oraz będzie nadal szła walka ortodoksyjnych i fundamentalnych sił skrajnych (gulat) o prawo do interpretacji, jaki ma być islam i kto jest naprawdę prawdziwym muzułmaninem…

Książka „Światy islamu” już wkrótce będzie dostępna w naszej księgarni na sklep-niezalezna.pl! Gorąco polecamy! To publikacja, która bardzo rzeczowo, wyjątkowo przystępnie pokazuje, czym jest islam i z czego wynika taka, a nie inna postawa imigrantów, którzy stopniowo, powoli, ale metodycznie zawłaszczają Europę…

Powstanie, które nigdy nie zgasło.

Powstanie, które nigdy nie zgasło…

https://www.salon24.pl/u/beszad/1316772,powstanie-ktore-nigdy-nie-zgaslo

Beszad


Fot. Warszawa w 1983 roku. Polacy w dobie stanu wojennego wydawali się jakby pozbawieni nadziei - a przecież ona tliła się w głębi ich serc, bo bez niej nie byłoby wielkiego ruchu Solidarności... (fot. archiwum własne)
Fot. Warszawa w 1983 roku. Polacy w dobie stanu wojennego wydawali się jakby pozbawieni nadziei – a przecież ona tliła się w głębi ich serc, bo bez niej nie byłoby wielkiego ruchu Solidarności… (fot. archiwum własne)

==============================

Czy powstanie warszawskie zostało przegrane? A może ono wciąż się toczy? Już nie na ulicach, ale w głębi każdego z nas. Czuje się pewien smutek, który płynie nie tylko ze świadomości wyniszczenia fizycznego, ale chyba bardziej ze spustoszenia duchowego. A pozbawienie narodu jego najszlachetniejszej części dotyczy nie tylko powstania.

Eksterminacja prawdziwych elit sprawiła, że zastąpione one zostały elitami samozwańców, wyrażających szczególną skłonność do cynizmu i zaprzedawania narodowej wspólnoty za korzyści własne lub partyjne. Tak na marginesie mam dziwne wrażenie, że słowo „zdrada” zostało wymazane ze współczesnych słowników (boimy się go używać, by nie uchodzić za radykałów?) – a przecież odnosiło się ono do wartości niezwykle ważnych: do wierności, prawdy, honoru… Jednak zaraz za tą gorzką refleksją przychodzi myśl, że smutek ma moc oczyszczającą (o tym za chwilę)…

Nie brakuje dziś opinii, że powstanie było błędem. Czy wypowiadając tak jednoznaczne sądy, mamy na uwadze ówczesną świadomość? Nawet emigracyjne władze w Londynie nie dysponowały wówczas wiedzą, że już na konferencji teherańskiej w 1943 roku Polska została przez aliantów przekazana w rosyjską strefę wpływów (dowiedział się o tym dopiero Mikołajczyk podczas wizyty w Moskwie, gdy w swej naiwności szukał dla powstańców wsparcia u samego Stalina). Jakże więc odmienna była perspektywa skutków walki w 1944 roku od optyki dzisiejszej! Nawet ci, którzy już dobrze sowietów poznali, wiedzieli, że żadnej alternatywy nie ma. Gdyby powstanie nie wybuchło, sowieci w swej przewrotności zarzuciłoby żołnierzom AK kolaborację z Niemcami. Późniejszy opór przed sowietyzacją Polski byłby może o wiele silniejszy, ale i tak zostałby utopiony w polskiej krwi.

Chciałbym tu jednak wrócić do wspomnianego oczyszczenia przez cierpienie i smutek, które stały się nieodłącznymi składnikami polskiej tożsamości. To właśnie na tym gruncie kiełkuje dziś prawdziwa nadzieja. Jeśli ona nie sięga poza przemijanie i śmierć, staje się tylko płytkim optymizmem. Bo nadzieja nie lubi być wiązana z żadnymi wartościami doczesnymi – nawet z wolnością i dobrobytem, czy tym bardziej ze zwycięstwem i potęgą. Staje się wtedy początkiem kolejnego zniewolenia, co wyraźnie widać po dzisiejszym Zachodzie (relatywizujący hedonizm) i po Wschodzie (rosyjski imperializm) – obydwa oparte na kłamstwie.

Nadzieja musi mieć otwarte okno na horyzont przekraczający śmierć, bo tylko wtedy może być pełna i trwała. To właśnie dlatego Polska w dziejach narodów zajmuje pozycję szczególną. Doświadczenie bolesnego rozdarcia w narodzie też jest nam potrzebne, żeby nie zasnąć w miękkich fotelach. Nawet poczucie bycia mniejszością pośród „śpiących” i „drwiących”. Tak, bo mimo ciszy to ostatnie powstanie wciąż trwa. A pod szarą, z pozoru zastygłą powłoką, magma jest najgorętsza… To samo czułem 40 lat temu, gdy przechadzałem się uliczkami Warszawy.

Chiny wasalizują Rosję. W Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na nowego Ribbentropa.

W Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na nowego Ribbentropa

Prof. Grzegorz Górski Jaki-nowy-porzadek-wykluwa-sie-na-naszych-oczach

– Jak wspominałem już grubo ponad rok temu, Chiny mając po lutym 2022 roku empiryczne dowody iluzoryczności „potęgi militarnej” Rosji, z drugiej zaś strony pełną świadomość własnych, rosnących dynamicznie wewnętrznych problemów społecznych i gospodarczych, postanowiły bezwzględnie wykorzystać trudne położenie Moskwy w każdym możliwym wymiarze. Uwerturą do tego było faktyczne przejęcie kontroli nad Kazachstanem, a następnie nad kolejnymi republikami środkowoazjatyckimi. Sukcesy te pozwoliły Xi osłabić wewnętrzne ataki ze strony krytyków jego polityki w Chinach. Na wyraźnie eksponowanych sukcesach tej polityki, zdołał on utrzymać swoją pozycję w partii i w państwie – pisze w swoim najnowszym wpisie prof. Grzegorz Górski

——————

Pojawił się „układ przejściowy”?

Przez ostanie dwa i pół miesiąca nie kontynuowałem rozważań dotyczących „nowego porządku”. Dlaczego? Z jednej, fundamentalnej przyczyny. 

Moje rozważania mają na celu naszkicowanie owego potencjalnego i optymalnie korzystnego dla Polski „nowego układu”. Przedstawiłem ogólnie kilka jego elementów w momencie, gdy rozwój wydarzeń radykalnie przyspieszył. W przeciętnym odbiorze, jest to proces jeszcze słabo dostrzegalny, ale z pewnością przełom maja i czerwca, a następnie kolejne tygodnie przyniosły tak niezwykłe i nieoczekiwane zmiany, że zmuszają do ich uwzględnienia w przygotowywanym schemacie.

Czy to oznacza, że jesteśmy już blisko wygenerowania owego „nowego porządku”, a tym samym takiego czy innego zamrożenia wojny ukraińsko – rosyjskiej? 

Moim zdaniem nie, bowiem właśnie wydarzenia ostatnich tygodni pokazują postęp w ucieraniu jakichś przejściowych rozwiązań, które nie są wszakże ostatecznym rozwiązaniem. Niemniej także owa forma przejściowa może stawać się elementem „nowego porządku”, warto więc poświęcić jej naszą uwagę. Tym bardziej, że najwyraźniej istoty rysującej się dynamicznie konstrukcji, zdają się nie zauważać właściwie żadne ośrodki w Polsce.

Co było zatem najważniejszym wydarzeniem, katalizującym ten „układ przejściowy”? W moim przekonaniu – z wielu powodów – „bunt” Prigożyna, który był zwieńczeniem procesu trwającego od ponad roku w relacjach chińsko – rosyjskich, a zarazem uwerturą do możliwych wielkich przetasowań. Przyjrzyjmy się z grubsza najważniejszym wedle mnie elementom tego procesu.

Chiny wasalizują Rosję

We wrześniu ub. roku w Samarkandzie podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Handlowej odbył się akt pierwszy publicznego upokarzania Rosji przez jej najbliższych „sojuszników”. Pod możnym protektoratem przewodniczącego Xi w rolę oprawców Putina wcielili się tam przywódcy środkowoazjatyckich „stanów’, którzy powetowali sobie – czując za plecami wsparcie Chin – trwające od dekad upokorzenia ze strony Moskwy.

„Wsparcie” jakie Rosja otrzymała tam od swoich „sojuszników”, oznaczało po prostu brutalne wykorzystanie jej izolacji będącej efektem zachodnich sankcji. Rosja już wtedy zaczęła drogo płacić swoim „sojusznikom” za przełamywanie blokady i już nie tylko Chiny stały się bezpośrednim profitentem jej położenia.

Jak wspominałem już grubo ponad rok temu, Chiny mając po lutym 2022 roku empiryczne dowody iluzoryczności „potęgi militarnej” Rosji, z drugiej zaś strony pełną świadomość własnych, rosnących dynamicznie wewnętrznych problemów społecznych i gospodarczych, postanowiły bezwzględnie wykorzystać trudne położenie Moskwy w każdym możliwym wymiarze. Uwerturą do tego było faktyczne przejęcie kontroli nad Kazachstanem, a następnie nad kolejnymi republikami środkowoazjatyckimi. Sukcesy te pozwoliły Xi osłabić wewnętrzne ataki ze strony krytyków jego polityki w Chinach. Na wyraźnie eksponowanych sukcesach tej polityki, zdołał on utrzymać swoją pozycję w partii i w państwie. 

Jednak niewątpliwe sukcesy które uzyskał, zachęciły go do wykorzystania coraz trudniejszego położenia Rosji. Kulminacją tej części gry była jego wizyta w końcu marca tego roku w Moskwie. Przychylam się do tych opinii, że okoliczności i przebieg tej wizyty pokazują, że chiński lider w symboliczny sposób upokorzył Putina, dając do zrozumienia, iż to on – jak niegdyś mongolscy chanowie – utrzymuje go u steru władzy, nadając mu „jarłyk na Rosję”.

Co niezmiernie istotne w kontekście naszego głównego „punktu zwrotnego”, kilka tygodni wcześniej w Pekinie zameldował się A. Łukaszenka. Werbalnie wspierający Putina od pierwszego dnia wojny na Ukrainie, w praktyce wijący się jak piskorz przed ostatecznym wchłonięciem przez Rosję, wykonał – jak się okazało – ruch genialny. Homagium złożone Pekinowi, natychmiast zmieniło jego pozycję wobec Moskwy i to w stopniu zupełnie nieoczekiwanym. Kontynuując zresztą swoją grę, Łukaszenka tydzień po wizycie w Pekinie odwiedził Teheran i tam również uzyskał wsparcie dla siebie od kolejnego gracza, mającego rosnący wpływ na Moskwę.

W tym samym czasie – w połowie marca – dzięki pośrednictwu Chin nastąpiło wznowienie relacji pomiędzy Arabią Saudyjską i Iranem. Krok ten był oczywiście kolejną konsekwencją pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności polityki ekipy Bidena na Bliskim Wschodzie i odczytany został jako wymierzony przeciw USA. Jednak w nie mniejszym stopniu był to kolejny cios wymierzony przez Chińczyków Rosjanom. W jego konsekwencji bowiem, zapewnili sobie oni pełną możliwość nieskrępowanego ekonomicznego szantażowania Rosji. Ta bowiem utrzymując się właściwie wyłącznie z eksportu ropy i gazu do Chin i poprzez Chiny, straciła w tym momencie jakiekolwiek możliwości szantażowania Pekinu nie tyle nawet dostawami surowców, ile nawet względnie swobodnego kształtowania ich cen. 

To tylko kilka, najbardziej spektakularnych elementów „wielkiej gry” Pekinu. Gry, w której w moim przekonaniu docelowo chodzi przynajmniej o przywrócenie status quo ante sprzed traktatów nerczyńskiego, ajguńskiego i pekińskiego w XVII i XIX wieku. A także podporządkowania sobie Rosji jako junior partnera. 

Białoruś z jarłykiem?

I tu dochodzimy do uwarunkowań związanych z „puczem Prigożyna”. Oczywiście próba interpretowania tego wydarzenia w kategoriach jakiejś wyrafinowanej gry samego Putina, czy kogoś z jego otoczenia, nie zasługuje na choćby dwa słowa analizy. To bezsens, choć Kreml jako rasowy gracz usiłował wyciągnąć z tego nieszczęścia jakieś minimalne choćby korzyści. Na nic się to zdało, a odpowiedzi qui bono to „szaleństwo” się odbyło udziela to, kto był architektem rozwiązania kryzysu. 

Gdyby ktoś w przeddzień całej tej awantury powiedział, że rolę tę pełnić będzie Łukaszenka, wszyscy pukaliby się w głowę. A jednak to on „poprosił” Prigożyna o zaprzestanie szturmu na Moskwę i „zaprosił” jego siły na Białoruś. Działo się to w momencie, w którym rajd wagnerowców osiągał fazę krytyczną, po której mogło dojść do rzeczywistej dekompozycji ośrodków władzy w Moskwie. 

Łukaszenka „ratujący” reżim Putina mógł działać wyłącznie mając świadomość tego, że występuje w tej roli jako umocowany przez Pekin. A tam – jak ze zdumieniem konstatowali zachodni obserwatorzy – gdy siły wagnerowców zajęły główny rosyjski węzeł wojskowy i zarządziły zbrojny marsz na Moskwę 24 czerwca, chińscy urzędnicy milczeli.

Dziwne? Nie, bo Pekin utwierdzał właśnie swoją pozycję rozdającego karty w Rosji. Pokazał Putinowi i jego ludziom, jak niewiele trzeba, aby zastąpić ich choćby sprzymierzonym z Prigożynem Łukaszenką. I ostentacyjnie pokazywał, że Rosja nie jest już czynnikiem samodzielnie kształtującym swoją pozycję w „wielkiej grze”.

Cios był tak potężny, że Putin – mimo zapowiedzi – nawet nie próbował wyciągać jakichkolwiek konsekwencji wobec autora buntu. To sygnał jak słaba i jak zależna od Pekinu jest dziś jego władza. Do tego Pekin wzmocnił swój potencjał na Białorusi, a nie ulega też wątpliwości, że siły rosyjskie stacjonujące w tym kraju, będą bacznie przyglądały się komu służyć.

A po co to Pekinowi? – zada ktoś pytanie. Jest tu jeszcze jeden element, który koniecznie trzeba wziąć pod uwagę. W reakcji na ustalenia szczytu NATO w Wilnie w odniesieniu do Chin, Pekin zadeklarował, że „wykorzysta szeroki zakres, politycznych, ekonomicznych i militarnych narzędzi, by wzmocnić globalne oddziaływanie i projekcję siły”, a „wszelkie działania zagrażające uzasadnionym prawom i interesom Chin spotkają się ze zdecydowaną reakcją”. Nikt nie powinien wątpić w to, że Pekin ma już możliwości realizowania tych zapowiedzi w bezpiecznej dla siebie, bardzo odległej strefie buforowej.

Polska wobec nowego wyzwania

Ten wielki game changer ostatnich tygodni rzutuje bardzo silnie na naszą sytuację z dwóch powodów.

Po pierwsze czyniąc z Rosji de facto narzędzie chińskich gier przeciwko Ameryce, radykalnie zwiększa zagrożenie zaangażowania Polski w zupełnie niekontrolowane, chaotycznie kreowane i potencjalnie ekstremalnie groźne zdarzenia prowokowane przez Pekin na konto Moskwy.

Po drugie – co już odczuliśmy w Wilnie – radykalnie zmienia optykę amerykańską. Akcja chińska zwiększyła w obliczu wyborów prezydenckich w USA presję na szybkie pivotowanie [umiejętność przetrwania md] Rosji, w celu osłabienia nieoczekiwanej ekspansji chińskiej. To zaś uaktywniło natychmiast zapotrzebowanie amerykańskiej polityki na rolę „wypróbowanych specjalistów od Rosji”.

I tak oto weszliśmy w fazę najbardziej niebezpieczną dla Polski, bowiem – co było już sygnalizowane kilka tygodni temu – w Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na jakiegoś nowego Ribbentropa, który znalazł w Moskwie nowego Mołotova. Ale o tym w następnym tekście.

Grzegorz Górski

Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło co najmniej jedną kończynę. “Kijów utrzymuje te statystyki w sekrecie”…

Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło co najmniej jedną kończynę.

“Kijów utrzymuje te statystyki w sekrecie”. Skutki wojny, “które będą odczuwane przez lata”

oprac. Bartosz Lewicki w-sekrecie-skutki-wojny

“Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło od początku rosyjskiej agresji co najmniej jedną kończynę” – podaje amerykański dziennik “The Wall Street Journal”, powołując się na informacje placówek medycznych i ukraińskiego rządu.

“Prawdziwe statystyki mogą być jednak wyższe, ponieważ rejestracja pacjentów wymaga czasu. Z początkiem ukraińskiej kontrofensywy wojna może też wkroczyć w jeszcze bardziej brutalną fazę” – zauważono.

Fundacja Houp zauważa, że poważnie rannych zostało dotąd ok. 200 tys. Ukraińców, z których 10 proc. wymagało amputacji. Na początku wojny główną przyczyną amputacji były urazy poniesione wskutek ostrzału artyleryjskiego. Obecnie wiele osób traci kończyny w wyniku wybuchów min.

Dla porównania, w czasie I wojny światowej amputacje przeszło 67 tys. Niemców i 41 tys. Brytyjczyków; jedną z kończyn straciło też mniej niż 2 tys. amerykańskich żołnierzy walczących w Afganistanie i Iraku .

Statystyki w sekrecie

“Kijów utrzymuje statystyki w sekrecie, by nie siać demoralizacji w społeczeństwie. Ale nawet biorąc to pod uwagę liczby z pewnością dają porażający obraz rosyjskiej inwazji – skutków, które będą odczuwane przez lata” – podkreśla “WSJ”.