To, czego przy wsparciu USA dopuszcza się Izrael, zresztą po bardzo mocnych rezolucjach ONZ, jest przestępstwem w świetle prawa międzynarodowego.
„Myślę, że przez taki sposób wychowania młodych Izraelczyków, tak właśnie traktują oni to, co polskie. Potem to owocuje tymi smutnymi dla nas zdarzeniami” – mówi o kreowaniu w młodym pokoleniu Izraelczyków obrazu Polaka-antysemity ks. prof. Waldemar Cisło, komentując kolejny atak na Nowy Dom Polski. Dyrektor polskiej sekcji PKWP w rozmowie z portalem Fronda.pl opowiedział również o coraz dramatyczniejszej sytuacji chrześcijan w Ziemi Świętej.
Fronda.pl: Chrześcijanie mieszkający w Ziemi Świętej alarmują, że ataki kierowane w ich stronę przez Żydów są już codziennością. Każdego dnia dochodzi do jakiejś formy agresji. Skąd wzięła się ta eskalacja przemocy i dlaczego dochodzi do niej akurat teraz?
Ks. prof. Waldemar Cisło: Przybliżmy najpierw kontekst życia chrześcijan w Ziemi Świętej. To mała społeczność, która żyje w dramatycznej sytuacji. Dzięki przekazom medialnym wreszcie do naszej świadomości docierają różne wydarzenia, które tę pozycję chrześcijan taką właśnie czynią. Po pierwsze należy zwrócić uwagę, że chrześcijanie funkcjonują pomiędzy dwiema, bardzo silnymi i zwalczającymi się grupami – Żydami i Arabami. Ich sytuacja wygląda inaczej na terenie Izraela i inaczej na terenach okupowanych, ale w obu przypadkach jest bardzo trudna.
Wiemy choćby o instytucjonalnych przeszkodach, które utrudniały w Izraelu swobodne działanie zakonom, klasztorom, księżom. Pod pretekstem potrzeb wojskowych zajmowano tereny przy parafiach itd. Tego było bardzo dużo. Powstał związek funkcjonujących na terenie Izraela Kościołów, aby silniejszy był głos chrześcijan upominających się o swoje prawa u władz państwowych. Bardzo trudnym okresem były intifady, czyli próby ograniczenia nielegalnej ekspansji Izraela. Pamiętajmy, że działania Izraela były potępiane przez organizacje międzynarodowe. Było budowanie nielegalnych osiedli, działanie na zasadzie faktów dokonanych. Powstał potężny mur, który również bardzo utrudnił życie chrześcijanom i Arabom. Mają duże problemy z jego przekraczaniem, żeby choćby dostać się do pracy.
Również strona arabska utrudnia chrześcijanom życie. Arabowie też starają się wymuszać na nich pewne rzeczy. Próbują na przykład wykupywać ich domy i ziemię. Efekt jest taki, że chrześcijanie nie widzą innego rozwiązania niż emigracja. A o to właśnie chodzi zarówno Żydom, jak i Arabom.
Na to wszystko nałożyła się pandemia COVID. To był dla chrześcijan naprawdę trudny czas do przeżycia. Musimy być świadomi, że wyznawcy Chrystusa utrzymują się na terenach Ziemi Świętej przede wszystkich z usług turystycznych i wyrobu dewocjonaliów. Jeśli więc nie było turystów, w zasadzie byli odcięci od źródła utrzymania.
Teraz dochodzi do tego ta trudna sytuacja polityczna, która wreszcie uzmysławia naszym rodakom, jak dramatycznie tam jest. Nasilają się fizyczne ataki na świątynie i klasztory.
Ten wzrost przemocy rzeczywiście jest efektem przejęcia władzy przez „prawicowy” rząd?
W izraelskim rządzie znalazły się skrajnie radykalne ugrupowania. Jeśli przekazy są prawdziwe, w ataku na Dom Polski udział brał nawet wiceburmistrz Jerozolimy. Sytuacja polityczna bardzo nas niepokoi, bo ona stwarza niejako instytucjonalne przyzwolenie na to, co się dzieje. Obawiam się, że jeśli nie zostaną podjęte bardzo radykalne kroki ze strony rządowej, to dojdzie do większego nieszczęścia. W końcu chrześcijanie nie wytrzymają tego naporu agresji. Mamy wiele relacji o różnych wymierzonych w chrześcijan przedsięwzięciach od naszych sióstr i braci, od księży i sióstr zakonnych. Słyszeliśmy to dramatyczne wyznanie łacińskiego patriarchy Jerozolimy, abp. Pierbattisty Pizzaballi. Myślę, że decydując o wyniesieniu go do godności kardynalskiej, papież Franciszek również chciał zwrócić uwagę na los chrześcijan w tym regionie.
Niedawno szerokim echem odbiła się ciekawa prowokacja dziennikarska. Reporter izraelskiej telewizji założył franciszkański habit i po kilku minutach został opluty na ulicach miasta, zaatakowany nie tylko słownie, ale również fizyczne. To jest właśnie obraz agresji, z którą spotykają się nasi franciszkanie i siostry zakonne, żyjący tam od wieków. Dzięki Bogu, teraz media nagłaśniają ten temat, więc jest szansa, że może nasze MSZ stanie tutaj na wysokości zadania i zajmie się również tymi sprawami.
Abp Pierbattista Pizzaballa mówi, że nawet dzieci plują w Jerozolimie na chrześcijan. Tego też doświadczył ten ubrany w habit dziennikarz. W pewnych środowiskach młodzi Żydzi są więc po prostu wychowywani na nacjonalistów. Tymczasem mówienie o tym problemie wywołuje oskarżenia o antysemityzm. Widzi Ksiądz Profesor jakieś nadzieje na interwencję społeczności międzynarodowej, czy dramat XX wieku stał się swoistym immunitetem dla żydowskich nacjonalistów?
Ta wrażliwość oczywiście ma swoje uzasadnienie. Kiedy spojrzymy na Niemcy, to widzimy tam dramatycznie narastający antysemityzm. Wedle oficjalnych niemieckich danych, w ubiegłym roku odnotowano w tym kraju 2641 czynów karalnych motywowanych niechęcią do Żydów.
Trzeba jednak przy tym zauważyć, że to również jest pewna reakcja na to, co dzieje się w Izraelu. Obserwujemy przerażające sceny, gdzie siły izraelskie strzelają nawet do dzieci. Skala przemocy w Izraelu szokuje. Każdy Izraelczyk musi służyć w armii, mężczyźni i kobiety. To również powoduje później problemy, przenosi się także na izraelskie rodziny. Izrael zajmuje bodajże drugie lub trzecie miejsce na świecie, jeśli chodzi o agresję w rodzinach.
Dzieci mówią językiem, który słyszą od rodziców. Patrząc natomiast szerzej na ten problem, trzeba mieć świadomość, że wszelkie radykalizmy prowadzą do tragedii. Zwróćmy uwagę na Syrię, w której wojna trwa od 12 lat. Przed wojną życie chrześcijan w tym kraju nie było łatwe, ale wszystko było jakoś poukładane. Żyli z muzułmanami jako mniejszość, ale pracowali i funkcjonowali. Pamiętamy do czego doprowadziło pojawienie się islamskiego fanatyzmu. Do wojny, mordów, rzezi. Do tego wszystkiego, o czym słyszeliśmy w czasie rządów Państwa Islamskiego. Boję się, żeby fanatyzm żydowski w tym wydaniu nie doprowadził do podobnych zdarzeń na terenach Ziemi Świętej. To oczywiste, że sytuacja tam jest bardzo delikatna. Mówimy o miejscu trzech religii, w którym powstało państwo. Problemy są i będą. Nikt naturalnie nie odbiera narodowi izraelskiemu prawa do swojej ojczyzny. Sami Żydzi jednak, mając doświadczenie wieków życia pośród innych ludzi, powinni umieć uszanować bezpieczeństwo i prawo do wolności wyznawania religii przez inne wspólnoty, które na terenie Izraela funkcjonują od setek lat.
W Polsce oczywiście szczególnie dotknął nas ten atak na Nowy Dom Polski. Widzi Ksiądz Profesor to zdarzenie wyłącznie jako jeden z wyrazów narastającej nienawiści do chrześcijan, czy można doszukiwać się również jakiejś jej korelacji z niechęcią do Polaków?
O postawie wobec Polaków również trzeba mówić. Przypomnijmy tę głośną sprawę wycieczek izraelskiej młodzieży do Polski. Przecież one były organizowane w taki sposób, aby tworzyć w młodym pokoleniu Izraelczyków odbiór Polaków jako „żydożerców”.
W Izraelu kreowano obraz Polaka jako człowieka, który „antysemityzm wyssał z mlekiem matki” i temu służyły również szkolne wycieczki otoczone uzbrojonymi służbami. Przyjeżdżając do Polski, gdzie wedle wszelkich statystyk nie ma aż tylu aktów antysemickich, młodzi Żydzi byli ochraniani przez funkcjonariuszy z bronią palną. W Niemczech tymczasem, gdzie dochodzi do tysięcy aktów antysemickich, tego problemu nie było. Chodziło więc o fakty, czy o wytwarzanie i podtrzymywanie mitu Polaka-antysemity? Z jakichś, najpewniej politycznych względów, chciano wytworzyć obraz Polski jako kraju wybitnie antysemickiego. Nie dziwmy się więc, że teraz oglądamy tego skutki. Jeśli w pokoleniach młodych Izraelczyków przyjeżdżających do Polski budowano przekonanie, że tutaj chce się ich opluć, napaść, zabić, no to jakie później mogą mieć nastawienie do Polski? Zamiast budzić wzajemne zrozumienie i poznanie, to te wycieczki utwierdzały zasłyszany przez młodych ludzi od starszego pokolenia mit. Dlatego należy tutaj podkreślić wielką rolę ministra edukacji i nauki prof. Przemysława Czarnka, który wreszcie przerwał to błędne koło. Bo wycieczki izraelskiej młodzieży, zamiast przybliżać dwa narody, które dzielą trudną historię naznaczoną agresją Niemiec, jedynie pogarszały sytuację. W efekcie Polak jest przez Izraelczyków tak właśnie traktowany.
Ksiądz osobiście spotkał się w Izraelu z takim traktowaniem?
Wielu naszych turystów w Izraelu spotyka się z przejawami niechęci. Sam doświadczyłem godzinnego przesłuchiwania na lotnisku, gdzie zadawano mi bezczelne pytania. Pytano na przykład, dlaczego jadę do Betlejem, skoro mogę zostać w Jerozolimie. Wiadomo, że nasza organizacja pomaga w wielu trudnych regionach świata, a Izrael nie jest przyjacielem wielu z tych państw. Mam przykre doświadczenia z praktycznie każdego wyjazdu do tego kraju i myślę, że wielu z naszych pielgrzymów również doświadczyło podobnego traktowania na lotnisku. To są małe rzeczy, z tym można żyć. One uzmysławiają jednak istnienie tego antypolskiego klimatu. Nie mam na to dowodów, ale myślę, że przez taki sposób wychowania młodych Izraelczyków, tak właśnie traktują oni to, co polskie. Potem to owocuje tymi smutnymi dla nas zdarzeniami.
Obok powszechnych ataków na chrześcijan i chrześcijańskie miejsca kultu, najbardziej niepokoją nas działania 'prawicowych” organizacji żydowskich, które dążą do wysiedlenia z Jerozolimy chrześcijan i muzułmanów. Grupy osadnicze, sięgając po iście gangsterskie metody, starają się przejmować chrześcijańskie i muzułmańskie nieruchomości. Mają przy tym cieszyć się cichym wsparciem prawicowych polityków. Na ile realne jest zagrożenie, że za kilkadziesiąt lat chrześcijan w Jerozolimie po prostu nie będzie?
To wszystko jest w naszych rękach. Pierwszą rzeczą, która jako ludziom wierzącym przychodzi nam do głowy, jest oczywiście modlitwa o pokój. To może zrobić każdy z nas!
Pomoc Kościołowi w Potrzebie prowadzi akcję „SOS dla Ziemi Świętej”. W jej ramach rozprowadzamy wytwarzane przez chrześcijan w Ziemi Świętej dewocjonalia. Na święta kupujemy naszym bliskim prezenty. Warto zdecydować się na taki różaniec czy inną pamiątkę. Te dewocjonalia wiążą nas emocjonalnie z Ziemią Świętą, a jednocześnie kupując je, pomagamy tamtejszym chrześcijanom się utrzymać.
Apelujemy też do pielgrzymów z Polski, aby zatrzymywali się w hotelach prowadzonych przez chrześcijan. W takich dramatycznych momentach, jak intifady czy pandemia koronawirusa, kiedy zamierał ruch turystyczny, chrześcijańscy właściciele hoteli zazwyczaj ograniczali pracownikom pensje, ale ich nie zwalniali. Na przykład franciszkanie, gdy było trudno, ograniczyli pracownikom pensje do połowy. To im pozwalało na skromne utrzymanie swoich rodzin. Inni o to nie dbali i zwyczajnie zwalniali pracowników. Dlatego tak ważną rzeczą jest, abyśmy jako pielgrzymi korzystali z usług transportowych czy hoteli, w których pracują chrześcijanie. W trudnych momentach to ma naprawdę ogromne znaczenie. Bo kiedy turystyka ma się dobrze, to oni sobie poradzą. To są pracowici i zaradni ludzie.
Jeszcze kilkanaście lat temu burmistrzem w Jerozolimie był chrześcijanin. Dzisiaj jest to nie do wyobrażenia, bo tak się zmniejszyła liczba chrześcijan. To pokazuje ten problem. W wielu regionach Ziemi Świętej chrześcijanie stanowią mniej niż 1 proc. ludności. Tendencja, właśnie przez sytuację ekonomiczną i polityczną, wciąż jest spadkowa. Wydarzenia, o których teraz rozmawiamy, będą jeszcze nasilały presję na chrześcijan, aby dla ratowania swojego życia i przyszłości swoich dzieci wybrać emigrację. A to jest niestety zabójstwo. Liczby są dla nas dramatyczne. Jeśli tego nie powstrzymamy, to rzeczywiście, za kilkadziesiąt lat ziemska ojczyzna Chrystusa pozostanie bez chrześcijan. Niestety, takie zagrożenie jest realne.
Wspomniał Ksiądz Profesor o nominacji kardynalskiej dla abp. Pizzaballi. To ważny symbol. Stolica Apostolska powinna podjąć jeszcze jakieś działania, aby poprawić tę sytuację?
Stolica Apostolska podejmuje różne działania. Funkcjonuje Nuncjatura Apostolska, są stosunki dyplomatyczne. Ale dobrze wiemy, że Izrael działa na zasadzie faktów dokonanych. Robi to pod pretekstem obrony prawa Izraelczyków do istnienia ich państwa, choć nikt poza kilkoma państwami arabskimi tego prawa nie neguje. Postawa izraelskich władz zawsze cieszy się bardzo mocnym poparciem Stanów Zjednoczonych. Dzięki sile ekonomicznej i sile izraelskiej armii, każde powstanie jest deptane wojskowym butem. Widzimy te smutne obrazki, kiedy młodzi Arabowie stają z kamieniami naprzeciwko czołgów. Są pacyfikacje obozów. To wszystko jest bardzo brutalne. Oczywiście nie polemizuję z koniecznością obrony. Arabowie nie zawsze są aniołami. Sami widzimy na naszej wschodniej granicy, do czego podburzani i prowokowani przez różne wrogie nam siły są zdolni. Natomiast to, czego przy wsparciu USA dopuszcza się Izrael, zresztą po bardzo mocnych rezolucjach ONZ, jest przestępstwem w świetle prawa międzynarodowego.
Wydaje się, że nie brakuje twierdzeń z wielu poinformowanych i niezależnych źródeł, że WHO pełni dwie podstawowe funkcje, pierwszą jako narzędzie redukcji światowej populacji w imieniu swoich panów, a drugą jako potężny agent marketingowy dla dużych firm farmaceutycznych, w szczególności producentów szczepionek.
Wielu krytyków zwróciło uwagę, że „eksperci ds. szczepień” w WHO są „zdominowani przez producentów szczepionek, którzy mogą zyskać na niezwykle lukratywnych kontraktach na szczepionki i leki przeciwwirusowe przyznawanych przez rządy”. I rzeczywiście, komitety doradcze i inne komitety zaangażowane w programy szczepionek WHO wydają się być mocno zaludnione przez tych, którzy czerpią bezpośrednie korzyści z tych samych programów.
Podobnie twierdzenia i obawy dotyczące kontroli i redukcji populacji są dziś dalekie od teorii spiskowych, z o wiele za dużo dowodów, niektóre z nich są przerażające, że jest to rzeczywiście główny program dzisiejszej WHO. Widzieliśmy już zbyt wiele twardych dowodów na zaangażowanie tego organu w obu obszarach, aby uzasadnić odrzucenie obaw jako niewiarygodnych obaw. Co więcej, istnieje niepokojąca lista osób ściśle związanych z WHO, które miały albo redukcję populacji, albo masowe szczepienia jako projekt ulubieńca; osoby takie jak David Rothschild, David Rockefeller, George Soros, Donald Rumsfeld, Bill Gates i wielu innych, lista obejmuje organizacje krajowe, takie jak CDC, FEMA, Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego Stanów Zjednoczonych, Instytuty Rockefellera i Carnegie, CFR i inne .
Na podstawie wszystkich dowodów nie jest trudno dojść do wniosku, że WHO jest międzynarodowym przedsiębiorstwem przestępczym kontrolowanym przez główną grupę, której centrum stanowią europejskie dynastie korporacyjne, która, jak zauważył jeden z autorów, „zapewnia strategiczne przywództwo i finansuje rozwój, produkcję i uwalnianie syntetycznych, stworzonych przez człowieka wirusów wyłącznie w celu usprawiedliwienia niezwykle dochodowych masowych szczepień”. Widzieliśmy tak wiele przypadków niezwykłego i najwyraźniej laboratoryjnego wirusa, który pojawiał się bez ostrzeżenia, po czym natychmiast pojawiły się pilne, pełne obaw oświadczenia WHO o kolejnych obowiązkowych masowych szczepieniach.
Mamy szalejącą produkcję śmiercionośnych wirusów w tajnych laboratoriach na całym świecie i powtarzające się „przypadkowe” uwalnianie tych wirusów do różnych populacji (pomyśl o ZIKA) – pozornie nieuchronnie bez wyjaśnienia, przeprosin, a nawet pozorów faktycznego dochodzenia, a tym bardziej potępienia lub zarzuty karne lub cywilne. Mamy również ogólny immunitet prawny dla wszystkich firm farmaceutycznych w zakresie tworzenia i rozpowszechniania śmiercionośnych patogenów poprzez szczepienia. Kiedy dodamy do tej mieszanki historię przestępczości WHO, jak z ich słynnym międzynarodowym programem sterylizacji tężca/hCG, dziwny czas pojawienia się AIDS i liczne przypadki programów szczepień WHO, które doskonale zbiegły się z nagłym wybuchem jeszcze inna niezwykła choroba na tych samych obszarach i populacjach,
Szczepienia WHO i „kontrola” populacji
Na początku lat 90. WHO nadzorowała masowe kampanie szczepień przeciw tężcowi w Nikaragui, Meksyku, Filipinach, Tanzanii i Nigerii. Wszyscy opowiadają podobną historię, taką, w którą trudno uwierzyć, ale z faktami zbyt jasnymi, by je obalić. Tężec to choroba, której początek często kojarzymy z nadepnięciem na zardzewiały gwóźdź lub jakimś podobnym zdarzeniem. Powinno być jasne, że mężczyźni byliby co najmniej tak samo, jeśli nie bardziej narażeni na zetknięcie się z tą okolicznością niż kobiety i być może bardziej nieostrożne dzieci niż dorośli, ale program szczepień WHO był skierowany tylko do kobiet w wieku od 15 do 45 lat wiek – innymi słowy wiek rozrodczy. W Nikaragui celem były kobiety w wieku od 12 do 49 lat.
Ponadto, pojedyncza szczepionka przeciw tężcowi jest powszechnie akceptowana jako wystarczająca do zapewnienia ochrony przez dziesięć lat lub dłużej, ale WHO w niewytłumaczalny sposób nalegała na szczepienie tych kobiet pięć razy w ciągu kilku miesięcy. Wkrótce po rozpoczęciu tych programów zaczęły pojawiać się obawy dotyczące samoistnych aborcji i innych powikłań występujących wyłącznie w zaszczepionych populacjach. Podejrzana grupa w Meksyku poddała analizie surowicę szczepionkową i odkryła, że zawiera ona hormon ludzkiej gonadotropiny kosmówkowej (hCG). Ten hormon ma kluczowe znaczenie dla kobiecego ciała w czasie ciąży. Powoduje uwalnianie innych hormonów, które przygotowują wyściółkę macicy do zagnieżdżenia się zapłodnionego jaja. Bez niej organizm kobiety nie jest w stanie utrzymać ciąży, a płód zostanie usunięty.
Po zajściu w ciążę organizm kobiety nie rozpoznałby hCG jako przyjaciela i wytworzyłby przeciwciała anty-hCG, a wcześniejsze szczepienie indukuje teraz układ odpornościowy jej organizmu do ataku na hormon potrzebny do doniesienia nienarodzonego dziecka, zapobiegając kolejnym ciążom zabijając hCG, który jest niezbędny do ich podtrzymania. Oznacza to, że każda kobieta, która otrzymała szczepionkę WHO, została zaszczepiona nie tylko przeciwko tężcowi, ale także przeciwko ciąży. (1) (2)
WHO początkowo zaprzeczyła faktom i zdyskredytowała wyniki wstępnych testów, ale po tym odkryciu każdy kraj przeprowadził szeroko zakrojone testy i we wszystkich przypadkach zidentyfikowano hormon hCG jako obecny w surowicy szczepionki przeciwko tężcowi. WHO w końcu zamilkła i przerwała swój program, ale do tego czasu wiele milionów kobiet zostało zaszczepionych – i uczyniono bezpłodnymi. Jednym z ważnych faktów jest to, że trzy różne marki szczepionek przeciw tężcowi wykorzystywane w tym projekcie zostały opracowane, wyprodukowane i dystrybuowane w tajemnicy i żadna z nich nie została nigdy przetestowana ani dopuszczona do sprzedaży lub dystrybucji w dowolnym miejscu na świecie. Firmy, które je wyprodukowały, to Connaught Laboratories i Intervex z Kanady oraz CSL Laboratories z Australii. Connaught to ta sama firma, która wraz z Kanadyjskim Czerwonym Krzyżem świadomie rozprowadzała produkty krwiopochodne zanieczyszczone AIDS przez kilka lat w latach 80., organizację przestępczą, która powinna była zostać stracona wraz z jej właścicielami. (3)
Kolejnym obciążającym dowodem, który ocenzurowały zachodnie media, był fakt, że WHO była aktywnie zaangażowana przez ponad 20 lat wcześniej w opracowywanie szczepionki przeciw płodności, wykorzystując hCG związaną z toksoidem tężcowym jako nośnikiem – dokładnie taką samą kombinację jak w te szczepionki. Według własnych raportów WHO wydali prawie 400 milionów dolarów na tego rodzaju badania „zdrowia reprodukcyjnego”. Na ten temat napisano ponad 20 artykułów naukowych, wiele z nich zostało napisanych przez samą WHO, które szczegółowo dokumentują próby WHO stworzenia szczepionki przeciw płodności wykorzystującej anatoksynę tężcową. I nie są sami; UNFPA, UNDP, Bank Światowy i oczywiście – ilekroć napotykamy tajne próby kontroli populacji – wszechobecna Fundacja Rockefellera, wszyscy są sprzymierzeni w tej sprawie, podobnie jak amerykański Narodowy Instytut Zdrowia.
Rząd Norwegii był również partnerem w tej parodii, przekazując ponad 40 milionów dolarów na opracowanie tej szczepionki aborcyjnej przeciw tężcowi.
Fundacja Billa i Melindy Gatesów mocno finansuje dystrybucję szczepionki przeciw tężcowi w Afryce przez UNICEF, która jest agencją, która dostarczyła Kenii szczepionkę zawierającą hCG. Gates powiedział: „Dzisiejszy świat liczy 6,8 miliarda ludzi. To zbliża się do około dziewięciu miliardów. Teraz, jeśli wykonamy naprawdę świetną robotę w zakresie nowych szczepionek, opieki zdrowotnej, usług związanych ze zdrowiem reprodukcyjnym, moglibyśmy obniżyć to o dziesięć lub piętnaście procent”. (4) Fundacja Rockefellera również mocno finansowała te badania i dystrybucję szczepionek. (5) Wszystko to sprowadza się do ludobójstwa na skalę planetarną.
Przejrzałem szczegółowo stronę internetową WHO i odkryłem, że są tam dziesiątki artykułów, z których wiele zostało napisanych przez badaczy WHO, szczegółowo dokumentujących próby WHO stworzenia szczepionki przeciw płodności wykorzystującej anatoksynę tężcową jako nośnik. (6) Niektóre wiodące artykuły obejmowały:
„Profil kliniczny i badania toksykologiczne na czterech kobietach zaszczepionych Pr-B-hCG-TT”, Antykoncepcja, luty 1976, s. 253-268.
„Obserwacje dotyczące antygenowości i efektów klinicznych kandydującej szczepionki przeciwciążowej: podjednostka B ludzkiej gonadotropiny kosmówkowej połączonej z anatoksyną tężcową”, Fertility and Sterility, październik 1980, s. 328-335.
„Faza 1 badań klinicznych szczepionki antykoncepcyjnej Światowej Organizacji Zdrowia”, The Lancet, 11 czerwca 1988, s. 1295-1298. „Vaccines for Fertility Regulation”, rozdział 11, s. 177-198, Research in Human Reproduction, Biennial Report (1986-1987), WHO Special Program of Research, Development and Research Training in Human Reproduction (WHO, Genewa 1988).
„Szczepionki anty-hCG są w fazie badań klinicznych”, Scandinavian Journal of Immunology, tom. 36, 1992, s. 123-126.
Już w 1978 roku WHO aktywnie badała sposoby wyeliminowania znacznej części populacji Trzeciego Świata. Artykuł opublikowany przez WHO (7) nosił tytuł „Ocena szczepionek z antygenem łożyskowym w regulacji płodności”; W gazecie uznano „znaczący postęp” w światowym programie eugenicznym uboju osób niebędących białymi, ale jednocześnie zidentyfikowano „pilną potrzebę większej różnorodności metod” zapobiegania płodności i zachwycono faktem, że „szczepienie jako środek profilaktyczny jest obecnie tak powszechnie akceptowane”, że zastosowanie szczepionek do sterylizacji byłoby bardzo atrakcyjne (dla osób wydających szczepionki) i oferowałoby „wielką łatwość dostawy”.
Jeśli to nie jest jasne, WHO twierdzi, że szczepienia w innych celach – ochrona przed chorobami – są tak powszechne i powszechnie akceptowane, że szczepienie jest prawdopodobnie najłatwiejszym sposobem sterylizacji populacji krajów nierozwiniętych. Następnie w artykule odnotowuje się nagromadzenie dowodów na to, że „istnieją białka specyficzne dla układu rozrodczego”, które „mogą zostać zablokowane” przez szczepienia i zapewnić nową metodę „regulacji płodności”. Wśród wymienionych zalet szczepionki do sterylizacji jest to, że może ona zapobiec lub zakłócić implantację zapłodnionego jaja do ściany macicy, a tym samym zagwarantować, że każda (inna niż biała) koncepcja będzie skutkowała poronieniem lub spontaniczną aborcją, tj. szczepionka hCG. Artykuł kontynuuje:
„Testowanie… wykaże, czy pojedyncze wstrzyknięcie wystarczy do osiągnięcia pożądanego poziomu immunizacji, czy też konieczne będzie kilka zastrzyków przypominających. Głównym pożądanym efektem jest osiągnięcie stopnia immunizacji wystarczającego do: (a) zneutralizowania aktywności hormonalnej hCG in vivo; oraz b) zapobiegać lub zakłócać implantację na bardzo wczesnym etapie ciąży. Nie ustalono jeszcze, czy immunizacja koniugatem peptydu β hCG spowoduje nieodwracalną biologiczną neutralizację hCG… To prawdopodobnie będzie się różnić w zależności od osoby. W pierwszym przypadku wskazanie do szczepienia będzie ograniczone do sterylizacji, natomiast w drugim przypadku… szczepienie można uznać za długotrwały, ale odwracalny środek zapobiegający płodności”.
W dniach 17-18 sierpnia 1992 r. WHO sporządziła raport zatytułowany „Szczepionki regulujące płodność”, będący wynikiem dużego spotkania w Genewie naukowców i „obrońców zdrowia kobiet”, „w celu dokonania przeglądu obecnego stanu rozwoju szczepionek regulujących płodność. ” Spotkanie odbyło się w ramach wspólnego Specjalnego Programu Badań nad Reprodukcją UNDP, UNFPA, WHO i Banku Światowego. W raporcie stwierdzono, że „… badania stosowane nad FRV (szczepionkami regulującymi płodność) trwają od ponad dwudziestu lat…” i omówiono nie tylko szczepionki anty-hCG, które już są badane klinicznie, ale także rozwój innych szczepionek, takich jak szczepionkę anty-GnRH, która wydłuży czasową niepłodność spowodowaną karmieniem piersią.
W tamtym czasie ta szczepionka była również testowana w terenie, z możliwym zamiarem zastosowania obu antygenów w tej samej szczepionce przy założeniu, że pojedyncza szczepionka może nie wysterylizować wszystkich ofiar. Uznali również niebezpieczeństwa związane z podawaniem takiej szczepionki kobietom, które były już w ciąży, i wyrazili świadomość, że przeciwciała prawie na pewno będą obecne w mleku, a zatem mogą również spowodować trwałą bezpłodność niemowląt – z masowym niedopowiedzeniem, że to „może nie być do zaakceptowania dla wszystkich potencjalnych użytkowników…” Od początku planiści WHO zdawali sobie sprawę, że podczas masowych szczepień wiele kobiet w ciąży zostanie również zaszczepionych surowicą anty-hCG, co nieuchronnie doprowadzi nie tylko do sterylizacji, poronień i samoistnych poronień, ale także do nieuleczalnych choroby autoimmunologiczne i wady wrodzone.
W tym samym artykule napisano: „Oprócz nieumyślnego zaszczepienia kobiet podczas ustalonej ciąży, płody mogą być narażone na potencjalne teratologiczne skutki immunizacji…”. Innymi słowy, personel WHO swobodnie zaszczepiłby kobiety w ciąży, te zarodki lub płody, które nie ulegają spontanicznej aborcji, doświadczałyby patologicznego wzrostu, z którego wynikałyby różne nieokreślone wady wrodzone. WHO nie bada „zdrowia reprodukcyjnego”, ale niemożność reprodukcyjną, a ich szczepionka przeciwko tężcowi-hCG w żadnym sensie nie „reguluje” płodności kobiet, ale czyni je biologicznie niemożliwymi, co nie jest całkiem tym samym. W ich własnym artykule stwierdzono, że szczepienie prawdopodobnie „spowoduje nieodwracalną biologiczną neutralizację hCG”,
Spróbuj zrozumieć, co to oznacza: WHO przez dziesięciolecia otrzymywała setki milionów dolarów na badania i testy, aby wyprodukować szczepionkę przeciw płodności, która sprawi, że układ odpornościowy kobiety zaatakuje i zniszczy jej własne dzieci w łonie matki, szczepionkę, którą potajemnie łączyłaby się ze szczepionką przeciw tężcowi, nie informując o tym ofiar. Powiedzieć, że ich oszustwo się powiodło, byłoby niedopowiedzeniem. WHO zaszczepiła tą szczepionką ponad 130 milionów kobiet w 52 krajach, trwale sterylizując bardzo duży procent z nich bez ich wiedzy i zgody. Dopiero gdy ogromna liczba kobiet we wszystkich krajach doświadczyła krwawienia z dróg rodnych i poronień bezpośrednio po szczepieniach, odkryto dodatek hormonalny jako przyczynę.
Po odkryciu hormonu w szczepionce nigeryjscy lekarze donieśli, że lekarze WHO powiedzieli im, że hormon hCG „nie będzie miał wpływu na reprodukcję człowieka”, co było ich zdaniem fałszywe. Kiedy ta informacja dotarła do opinii publicznej, WHO przyjęła obraźliwe i odrażające stanowisko, kpiąc i wyśmiewając narody, które przeprowadziły testy i ujawniły zanieczyszczenie, potępiając je jako niekompetentne, posiadające „nieodpowiednie” laboratoria badawcze i używające niewłaściwych próbek lub procedur. Urzędnicy WHO twierdzili, że te narody „nie mają odpowiedniego rodzaju laboratorium do przeprowadzenia testu. Laboratoria wiedzą tylko, jak badać próbki moczu. . ”. Jest to standardowa reakcja zachodnich agencji, rządów i korporacji, gdy zostaną przyłapane na sfałszowanych produktach. Kiedy odkryto, że napoje Coca-Coli w Chinach zawierają przerażające ilości pestycydów i chloru, natychmiast oskarżono, że chińskie laboratoria biologiczne są niekompetentne. Kiedy stwierdzono, że makaron Nestle w Indiach zawiera niebezpiecznie toksyczne ilości ołowiu, wszystkie indyjskie laboratoria były niekompetentne. Następnym krokiem jest staranne wyprodukowanie kilku próbek, o których wiadomo, że są nieskażone, dostarczenie ich do „niezależnego” laboratorium, które nieuchronnie uzna je za czyste, a następnie przeniesienie artykułu z pierwszej strony.
Kiedy dokonano odkrycia, wiele krajów uchwaliło natychmiastowe prawne zakazy zbliżania się do programów szczepień WHO i UNICEF. Przedstawiciele WHO i UNICEF powiedzieli, że „poważne zarzuty” „nie zostały poparte dowodami”, co było nonsensem. UNICEF, USAID i WHO odmówiły zajęcia się dowodami, takimi jak krwawienie z pochwy, poronienia i spontaniczne aborcje. Odmówili również dyskusji na temat powodów serii pięciu szczepień w krótkich odstępach czasu, podczas gdy jedno zawsze wystarczało, ignorując treść własnych opublikowanych artykułów stwierdzających, że wielokrotne wstrzyknięcia szczepionki przeciw tężcowi-hCG będą konieczne do skutecznej sterylizacji.
W obliczu udokumentowanych wyników urzędnicy WHO przyznali, że hormon rzeczywiście istniał „w niewielkich ilościach” w „niektórych” materiałach szczepionkowych, ale był to nieistotny wynik „przypadkowego skażenia”. Nikt w WHO nie próbował wyjaśnić źródła hormonu hCG w ilości wystarczającej do skażenia 130 milionów dawek szczepionki, ani w jaki sposób to „zanieczyszczenie” mogło „przypadkowo” wprowadzić się do wszystkich tych szczepionek. The Lancet poinformował, że amerykański Narodowy Instytut Zdrowia dostarczył większość hormonu hCG do eksperymentów i testów WHO. Zachodnie media były wówczas oczywiście zbyt zajęte opowiadaniem nam, jak zły jest Iran, aby zauważyć mały problem 130 milionów kobiet, które celowo zaszczepiono przeciwko ciąży bez ich wiedzy. Jak już często wspominałem gdzie indziej, zachodnie media nadmiernie lubią demonizować Hitlera, ale Hitler nie wysterylizował 130 milionów kobiet bez ich wiedzy i zgody, więc gdzie jest moralne oburzenie wobec WHO? Oburzenie jest pogrzebane w fakcie, że żadna z tych 130 milionów wysterylizowanych kobiet nie była biała.
WHO milczała przez jakiś czas, ale w 2015 roku Radio Watykańskie oskarżyło organizacje ONZ WHO i UNICEF o ponowne realizowanie szeroko zakrojonych międzynarodowych programów wyludniania ziemi za pomocą szczepionek w celu potajemnej sterylizacji kobiet w krajach Trzeciego Świata, tym razem w Kenii. Stwierdzono, że „katoliccy biskupi w Kenii sprzeciwiali się ogólnokrajowej kampanii szczepień przeciwko tężcowi, skierowanej do 2,3 miliona kenijskich kobiet i dziewcząt w wieku rozrodczym w wieku od 15 do 49 lat, nazywając tę kampanię tajnym rządowym planem sterylizacji kobiet i kontrolowania wzrostu populacji”. (8) W maju 2018 roku zgłoszono, że w Indiach stosowano szczepionki regulujące płodność. (9)
I polio też
W 2009 roku w Nigerii wybuchła epidemia polio, będąca bezpośrednim skutkiem kolejnego programu szczepień WHO, tym razem bezpośrednio powiązanego ze szczepionką wykonaną z żywego wirusa polio, który zawsze niesie ze sobą ryzyko wywołania polio zamiast ochrony przed to – o czym Amerykanie przekonali się ku swemu rozczarowaniu wiele lat temu. Obecnie na Zachodzie szczepionki przeciwko polio są wytwarzane z zabitego wirusa, który nie może powodować polio. Ta ostatnia epidemia sponsorowana przez WHO faktycznie rozpoczęła się kilka lat wcześniej, za którą WHO obwiniła żywego wirusa w ich szczepionkach, który w jakiś sposób „zmutował”. Tak więc po raz kolejny WHO powoduje polio w nierozwiniętym świecie, wśród dowodów na to, że na każdy przypadek zidentyfikowanego polio przypadają setki innych dzieci, które nie rozwijają choroby, ale pozostają nosicielami i przekazują ją innym. Od dawna wiadomo, że żywa doustna szczepionka stosowana przez WHO może z łatwością wywołać epidemie, które rzekomo eliminuje, i oczywiście nie ma opublikowanych dowodów na to, że wirus polio faktycznie „zmutował”. To samo miało miejsce w Kenii, tym razem przy użyciu hormonu hCG związanego ze szczepieniami przeciw polio, z tymi samymi tragicznymi skutkami. (10)
Pod koniec 2013 roku Syria doświadczyła nagłego wybuchu polio, pierwszego w tym kraju od około 20 lat, na obszarze kontrolowanym przez wspieranych przez USA rewolucyjnych najemników. Rząd syryjski twierdził, że ma dowody na to, że ci cudzoziemcy przywieźli chorobę do kraju z Pakistanu, z zachodnich (amerykańskich) agencji. WHO była aktywna w Pakistanie w kolejnym ze swoich „programów szczepień humanitarnych”, które w dziwny sposób zbiegły się na obszarze geograficznym z poważną epidemią polio, a władze syryjskie były nieugięte, że Zachód przekazał je ich narodowi, kiedy 1,7 miliona dawek szczepionki przeciw polio zostało zakupiony przez UNICEF, mimo że od 1999 roku nie zaobserwowano żadnego przypadku polio. Po rozpoczęciu programu masowych szczepień przypadki polio zaczęły pojawiać się w Syrii.
UNICEF rozpoczął podobny program masowych szczepień z 500 000 dawek żywej doustnej szczepionki przeciwko polio na Filipinach, pomimo faktu, że od 1993 roku na Filipinach nie odnotowano przypadków polio. Pasowałoby to do wzorca z innych przypadków nagłych przypadków choroby. Nie udało mi się jeszcze zrekonstruować szczepień WHO i innych programów we wszystkich lokalizacjach, ale nagłe wybuchy wirusów są zawsze podejrzane, ponieważ nie mogą powstać z niczego i muszą zostać wprowadzone do populacji, a z zadziwiającą regularnością pojawiają się po piętach niektórych Program szczepień WHO. Nagłe i niewytłumaczalne pojawienie się dżumy dymieniczej w Peru i na Madagaskarze to dwa takie zdarzenia i coraz częściej patogeny nie wydają się być pochodzenia naturalnego. W szczególności, związany z SARS wirus wielbłąda na Bliskim Wschodzie miał pewne oczywiste oznaki inżynierii człowieka, podobnie jak sam koronawirus SARS. Takich przypadków jest wiele, zbyt często związanych z obecnością jakiegoś programu WHO.
WHO staje się również aktywna w Chinach z alarmującym potencjałem katastrofy. Na przykład pod koniec 2013 r. pewna liczba noworodków w Chinach zmarła natychmiast po zaszczepieniu ich przez WHO przeciwko wirusowemu zapaleniu wątroby typu B. Przedstawiciel WHO w Chinach, dr Bernhard Schwartlander, nazwał chiński program „bardzo udanym”, ale ja wiem, że wątpliwości co do jego definicji „sukcesu”. Śmierć niemowląt rzeczywiście mogła być nieszczęśliwym wypadkiem, ale komentarz Schwartlandera, że „trudno jest ustalić związek przyczynowy między szczepionkami a śmiercią dzieci”, nie dodał mi otuchy. Znając przeszłą historię WHO i ich szczepień zakaźnych, „trudności w ustaleniu związku przyczynowego między szczepieniami WHO a zgonami cywilów” mogły być częścią „udanej”.
Studium przypadku firmy Pfizer — epidemia w idealnym momencie
Wiadomo już, że wielu nowym lekom towarzyszą poważne skutki uboczne, takie jak nieodwracalne uszkodzenie wątroby, które często są śmiertelne dla dzieci. W 1996 roku firma Pfizer opracowała nowy antybiotyk o nazwie Trovan do leczenia różnych infekcji, na przykład zapalenia opon mózgowych. Wiele z tych nowych antybiotyków jest bardzo silnych i ma skutki uboczne, które zwykle czynią je zbyt niebezpiecznymi dla dzieci, często powodując trwałe uszkodzenie wątroby, choroby stawów i wiele innych wyniszczających powikłań. W niewytłumaczalny sposób firma Pfizer zdecydowała się przeprowadzić próby testowe na niemowlętach. Jednak Pfizer miał standardowy problem, że certyfikacja FDA w USA wymagała badań klinicznych na ludziach, a są one prawie niemożliwe do przeprowadzenia w krajach rozwiniętych, ponieważ żaden rodzic nie chce pozwolić swoim dzieciom na udział w tak ryzykownych badaniach klinicznych, nie mówiąc już o procesach sądowych wynikających z nieudanych prób. Dlatego te firmy farmaceutyczne mają tendencję do prawie powszechnego przeprowadzania prób do biednych krajów w Afryce, Azji i Ameryce Południowej, gdzie prawa są nieprzygotowane, a ludzie nie rozumieją ryzyka związanego z nieprzetestowanymi i niezatwierdzonymi lekami. Amerykańskie (i europejskie) firmy farmaceutyczne przekształciły zatem kraje rozwijające się w ogromne laboratorium testowe, które nie ponosi odpowiedzialności finansowej.
Tak się złożyło, że dokładnie w momencie, gdy firma Pfizer była gotowa do rozpoczęcia badań klinicznych tego nowego leku, Nigerię nagle iw niewytłumaczalny sposób dotknęła jedna z najgorszych epidemii zapalenia opon mózgowych w historii. I oczywiście firma Pfizer była tam, aby pomóc rządowi Nigerii uporać się z wybuchem epidemii. Ale firma Pfizer nie poradziła sobie dokładnie z wybuchem; tym, co zrobiła, było przeprowadzenie nagannej próby klinicznej nowego leku na grupie ofiar, które raczej nie będą się skarżyć. Zamiast „pomagać”, jak twierdził, Pfizer zebrał grupę próbną i grupę kontrolną, dając jednej grupie nowy lek Pfizera i produkt konkurencji drugiej. Szybko stało się oczywiste, że Amerykanie nie byli na misji humanitarnej, ale oszczędzali na kosztach żywych procesów. Po przeprowadzeniu eksperymentów na około 200 ofiarach, zebrali informacje o swoich testach i wyjechali – w sam środek epidemii zapalenia opon mózgowych, nie ratując żadnego życia. Rząd Nigerii oszacował liczbę ofiar śmiertelnych na około 11 000.
To byłby koniec, gdyby nie to, że wkrótce potem wybuchła kontrowersja dotycząca związku między potrzebą Pfizera do prób testowych a wybuchem zapalenia opon mózgowych. Tak się złożyło, że bezpośrednio przed tym wydarzeniem WHO przebywała w Nigerii w ramach innego programu szczepień „ratujących życie”, tym razem przeciwko polio, a czas i miejsce wybuchu zapalenia opon mózgowych najwyraźniej idealnie pasowały do programu szczepień WHO przeciwko polio. I oczywiście idealnie pasowało do zapotrzebowania firmy Pfizer na dużą liczbę obiektów testowych. Były pozwy i płatności, oskarżenia i zaprzeczenia, ale do dziś Nigeria odmawia WHO wjazdu do kraju i nie będzie uczestniczyć w żadnej dalszej pomocy „humanitarnej” od ONZ czy WHO. Nie możemy definitywnie stwierdzić, że WHO celowo stworzyła epidemię zapalenia opon mózgowych na korzyść testów firmy Pfizer, ale to jedyna teoria, która pasuje do wszystkich znanych faktów i wydaje się, że WHO robi to regularnie. Powinniśmy zwrócić uwagę na zamiar firmy Pfizer, aby sprzedawać Trovan w Stanach Zjednoczonych i Europie po jego próbach na tych afrykańskich dzieciach, ale FDA odmówiła zatwierdzenia Trovanu dla amerykańskich dzieci ze względu na poważne zagrożenia.
Zachowanie firmy Pfizer po zakończeniu tych „prób terenowych” było, jeśli w ogóle, jeszcze bardziej naganne. Pozwy opierały się na twierdzeniach, że firma Pfizer nie miała odpowiedniej zgody rodziców na stosowanie eksperymentalnego leku na ich dzieciach, którego użycie nie tylko spowodowało śmierć wielu dzieci, ale także uszkodzenie mózgu, paraliż lub niewyraźną mowę. Pfizer ostatecznie osiągnął porozumienie z nigeryjskim rządem stanowym, aby zapłacić 75 milionów dolarów odszkodowania i utworzyć fundusz w wysokości 35 milionów dolarów na odszkodowania dla ofiar. To po tym, co „Guardian” opisał jako „15-letnią batalię prawną przeciwko firmie Pfizer o zaciekle kontrowersyjny proces narkotykowy”. Firma Pfizer nie tylko stawiała opór do końca, zmuszając biedne rodziny do przejścia przez 15 lat piekła, zanim w końcu ustąpiła, ale uciekł się do wymuszeń i szantażu nigeryjskich urzędników państwowych, próbując uniknąć jakichkolwiek płatności na rzecz rodzin małych ofiar nielegalnego procesu narkotykowego. Brytyjski Guardian poinformował, że ujawnione depesze dyplomatyczne rządu USA ujawniły, że „Pfizer wynajął śledczych do poszukiwania dowodów korupcji wobec nigeryjskiego prokuratora generalnego w celu przekonania go do wycofania się z działań prawnych”, przy widocznej pełnej wiedzy i prawdopodobnie pomocy ze strony Departament Stanu USA.
The Guardian stwierdził, że depesze dyplomatyczne zarejestrowały spotkania między kierownikiem krajowym firmy Pfizer, Enrico Liggeri, a urzędnikami amerykańskimi w ambasadzie w Abudży w dniu 9 kwietnia 2009 r., stwierdzając: zdemaskować go i wywrzeć na nim presję, aby zrezygnował ze spraw federalnych. Powiedział, że śledczy Pfizer przekazują te informacje lokalnym mediom. The Guardian poinformował również, że nie ma sugestii ani dowodów na to, że prokurator generalny Nigerii był pod wpływem tej presji. Pfizer oczywiście twierdził, że cały pomysł był „niedorzeczny”, ale możemy założyć, że kable – które zostały sklasyfikowane jako „poufne” – nie kłamały.
Wygląda na to, że firma Pfizer kłamała we wszystkich swoich oświadczeniach, nie tylko z twierdzeniami o aprobacie rządu i wiedzy rodziców, ale także z twierdzeniem, że nigeryjski lekarz był odpowiedzialny za eksperymenty i kierował nimi. Badanie rządowe wykazało, że miejscowy lekarz był dyrektorem „tylko z nazwy” i najczęściej nie był nawet informowany o procedurach badania i zazwyczaj „trzymano go w niewiedzy”. Ponadto firma Pfizer wykorzystała fałszywy list z nieistniejącego działu, aby uzyskać zgodę FDA na te badania kliniczne. Pfizer w końcu przyznał, że sfałszowany list był „niepoprawny”, ale nie jestem pewien, czy jest to najwłaściwszy przymiotnik. Pfizer wygłosił również irytująco nieuczciwe twierdzenie, że jego antybiotyk „Trovan wykazał najwyższy wskaźnik przeżywalności ze wszystkich terapii szpitalnych. Trovan bezsprzecznie uratował życie”. Być może, ale dane, na których firma Pfizer oparła to twierdzenie, polegały na fakcie, że w jednym miejscu pięciu pacjentów zmarło po zastosowaniu leku firmy Pfizer, a sześciu pacjentów zmarło po zastosowaniu innego leku, bez danych dotyczących ciężkości infekcji ani niczego innego. W najlepszym razie puste i zasadniczo nieuczciwe twierdzenie.
Aby odwrócić uwagę od kwestii, że Trovan firmy Pfizer jest śmiertelny dla dzieci, firma twierdziła, że międzynarodowa organizacja Lekarze bez Granic (Médecins sans Frontières) podawała lek firmy Pfizer w ramach własnego dużego programu leczenia, czemu MSF stanowczo zaprzeczyło, mówiąc: „Nigdy nie pracował z tą rodziną antybiotyków. Nie używamy go na zapalenie opon mózgowych. To jest powód, dla którego byliśmy zszokowani, widząc tę próbę w szpitalu”. To Liggeri z firmy Pfizer twierdził, że procesy sądowe przeciwko firmie Pfizer „miały całkowicie polityczny charakter”, a także Liggeri wymyślił oskarżenie, że MSF podawał dzieciom Trovana firmy Pfizer.
W 2006 r. „Washington Post” doniósł o długotrwałym badaniu rządu Nigerii, które wykazało, że firma Pfizer naruszyła prawo międzynarodowe, testując swój niezatwierdzony lek na dzieciach z infekcjami mózgu. The Post najwyraźniej otrzymał kopię poufnego raportu, który był ukrywany przez pięć lat i który stwierdzał, że firma Pfizer nigdy nie otrzymała zgody rządu na przeprowadzenie badania klinicznego, ponieważ rzekomy list autoryzacyjny został sfałszowany na papierze firmowym nieistniejącego departamentu i z datą wsteczną do daty poprzedzającej badanie. Według artykułu w Post, rząd twierdził, że „wysiłki humanitarne” firmy Pfizer były „nielegalnym badaniem niezarejestrowanego leku i wyraźnym przypadkiem wykorzystywania ignorantów”. (11)
Amerykańska reakcja nie była wyrazem wstydu za udział w tym oszustwie, a Departament Stanu nie potępił firmy Pfizer ani za prowadzenie prób narkotykowych, ani za próbę wymuszenia i szantażu. Zamiast tego ambasador USA potępił wyciek depesz z ambasady USA, tak jakby publiczne ujawnienie zbrodni stanowiło działanie gorsze niż sama zbrodnia. Departament Stanu pospiesznie potępił „zagrażanie niewinnym ludziom” i „sabotowanie pokojowych stosunków między narodami”, ignorując fakty, że procesy firmy Pfizer „zagroziły niewinnym ludziom” i „sabotażowały stosunki” znacznie bardziej, niż mogłyby zrobić ujawnienie zbrodni. Ale w oczach rządu USA Amerykanie nie popełniają przestępstw, aw każdym razie ofiary nie były białe.
I jest jeszcze więcej. Widzieliśmy tak wiele udokumentowanych przykładów sądów amerykańskich, które przejmowały jurysdykcję tam, gdzie ich nie mają, zgadzając się na rozpatrywanie spraw bez udziału USA, które miały miejsce całkowicie poza Stanami Zjednoczonymi, w rażących naruszeniach prawa międzynarodowego i wskazujących jedynie na imperialną arogancję. Ale kiedy Nigeria próbowała wnieść pozew przeciwko firmie Pfizer w USA, amerykańskie sądy odmówiły rozpatrzenia sprawy, co dziwne, twierdząc, że nie mają jurysdykcji. I to nie pierwszy raz, kiedy rząd USA, Departament Stanu i sądy USA okrążają wagony, aby chronić amerykańską międzynarodową firmę, zamykając sądy.
W latach 2004 i 2007 nigeryjskie media publikowały doniesienia, które zostały mocno stłumione w mediach amerykańskich i zachodnich, że kraj ten odmawia zezwolenia władzom ONZ ds. zaowocowało wysoce wątpliwymi próbami leków firmy Pfizer w tym kraju. Nigeryjscy przywódcy byli również zaniepokojeni faktem, że szczepionki przeciwko polio i inne obce szczepionki zostały celowo skażone środkami sterylizującymi i innymi, co miało miejsce mniej więcej w tym samym czasie na Filipinach i innych krajach. Wydaje się, że w znacznej części Afryki niewiele pozostało z zaufania, które kiedyś istniało w międzynarodowych agencjach oraz amerykańskich i europejskich firmach farmaceutycznych. Dziś są postrzegani przede wszystkim jako imperialni drapieżcy z wyraźnie antyludzkimi programami, lub przynajmniej program, który jest anty-biały. Części Nigerii i innych krajów afrykańskich, które nadal zezwalają na szczepienia, teraz nalegają, aby były one przygotowywane w zaufanym kraju niezachodnim, bez udziału WHO lub innych zachodnich agencji.
Wiele krajów twierdzi dziś, że WHO jest narzędziem do zmniejszania populacji muzułmańskiej, co jest coraz trudniejsze do odrzucenia jako zwykła paranoja, a w rzeczywistości Nigeria również odkryła w tym kraju środki sterylizujące w szczepionkach WHO, które były wyraźnie zdolne do obniżenia płodności u kobiet. Zachodnie media stanowczo ignorują dowody potwierdzające te twierdzenia i podejrzenia i zamiast tego skupiają się na moralistycznej obawie, że „świat może się poślizgnąć w swoich wysiłkach na rzecz wyeliminowania polio”, kategoryzując uzasadnione obawy tak wielu narodów jako ignoranckie i niedoinformowane podejrzenie. Oczywiście zachodnie media czytają z tej samej strony, co sprawcy tego oburzenia.
Mamy też wszechobecnych korporacyjnych apologetów, tkających gobeliny dezinformacji, próbując nieodwracalnie pomylić problem z nieistotnością i zasiać wątpliwości w umysłach opinii publicznej. Odwiecznym faworytem jest twierdzenie, że „te ataki na firmy farmaceutyczne mogą zachęcić kraje do uchwalenia przepisów, które obniżyłyby zyski z leków, co z kolei mogłoby utrudnić rozwój nowych leków”. To niemądre oświadczenie Rogera Bate’a, „kolegi” z International Policy Network, która jest grupą lobbującą na rzecz wielkiej farmacji, finansowaną przez zwykłe fundacje i korporacje i posłusznie zgłoszone przez londyński Daily Telegraph w kampanii mającej na celu zmylenie niedoinformowanej opinii publicznej. Oświadczenie jest właściwie dość sprytne, sugerując, że nasze potępienie okrucieństw i niezgodności z prawem big pharma jest w jakiś sposób nieuzasadnionymi brutalnymi „atakami” na niezasłużone korporacje. W przypadku firmy Pfizer i jej nigeryjskich prób Trovan, The Telegraph daje nam dodatkową zachętę do sympatyzowania z wielką farmacją, informując nas – bez dowodów ani dokumentacji – że „kwestionowano również motywy nigeryjskiego rządu (w potępianiu firmy Pfizer),” kwestia przekształcenia się z nagannych procesów narkotykowych, w wyniku których dzieci umierają, w nierzetelny rząd o wątpliwych motywach politycznych. W ten sposób zachodnie media będą się kręcić i tkać, aż prawda we wszystkich jej formach zniknie z krajobrazu na zawsze. The Telegraph daje nam dodatkową zachętę do sympatyzowania z wielką farmacją, mówiąc nam – bez dowodów i dokumentacji – że „motywy nigeryjskiego rządu (w potępieniu Pfizera) również zostały zakwestionowane”, kwestia ta została przekształcona z nagannych testów leków, w wyniku których śmierć dzieci do jednego z nierzetelnych rządów o wątpliwych motywach politycznych. W ten sposób zachodnie media będą się kręcić i tkać, aż prawda we wszystkich jej formach zniknie z krajobrazu na zawsze. The Telegraph daje nam dodatkową zachętę do sympatyzowania z wielką farmacją, mówiąc nam – bez dowodów i dokumentacji – że „motywy nigeryjskiego rządu (w potępieniu Pfizera) również zostały zakwestionowane”, kwestia ta została przekształcona z nagannych testów leków, w wyniku których śmierć dzieci do jednego z nierzetelnych rządów o wątpliwych motywach politycznych. W ten sposób zachodnie media będą się kręcić i tkać, aż prawda we wszystkich jej formach zniknie z krajobrazu na zawsze.
*
Pisma pana Romanoffa zostały przetłumaczone na 32 języki, a jego artykuły zostały opublikowane na ponad 150 obcojęzycznych portalach informacyjnych i politycznych w ponad 30 krajach, a także na ponad 100 anglojęzycznych platformach. Larry Romanoff jest emerytowanym konsultantem ds. zarządzania i biznesmenem. Zajmował stanowiska kierownicze wyższego szczebla w międzynarodowych firmach konsultingowych i był właścicielem międzynarodowego biznesu importowo-eksportowego. Był profesorem wizytującym na Uniwersytecie Fudan w Szanghaju, prezentując studia przypadków w sprawach międzynarodowych starszym klasom EMBA. Pan Romanoff mieszka w Szanghaju i obecnie pisze serię dziesięciu książek ogólnie związanych z Chinami i Zachodem. Jest jednym ze współautorów nowej antologii Cynthii McKinney „When China Sneezes” . ( Rozdział 2 — Radzenie sobie z demonami ).
Członkostwo w UE w zamian za przyjęcie Szwecji do NATO. Co wiadomo o umowie między Turcją a Zachodem.
Rosyjska agencja informacyjna TASS podsumowała to, co wiadomo o umowie w sprawie przystąpienia Szwecji do NATO, a ja (Thomas Röper| ) przetłumaczyłem to podsumowanie
Początek tłumaczenia:
Członkostwo w UE w zamian za przyjęcie Szwecji do NATO. Co wiadomo o umowie między Turcją a Zachodem [prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan, sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg i premier Szwecji Ulf Kristersson].
Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan zgodził się ratyfikować protokół zezwalający Szwecji na przystąpienie do NATO. W zamian Sztokholm zobowiązał się przyspieszyć proces przystąpienia Turcji do UE i pomóc temu krajowi w modernizacji unii celnej ze wspólnotą.
USA zaznaczyły jednak, że kwestie członkostwa Szwecji w NATO i członkostwa Turcji w UE nie są ze sobą powiązane. USA popierają przystąpienie Turcji do UE, ale kwestia ta powinna zostać rozstrzygnięta przez same strony i nie może stać się przeszkodą dla wejścia Sztokholmu do sojuszu. Jednocześnie negocjacje w sprawie członkostwa Turcji w UE powinny również dotykać kwestii reform.
Decyzja Turcji.
Przed lotem do Wilna na poniedziałkowy szczyt NATO Erdogan powiedział, że zgodzi się na przystąpienie Szwecji do NATO, jeśli droga Turcji do UE zostanie otwarta.
Erdogan spotkał się następnie z premierem Szwecji Ulfem Kristerssonem, sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem i szefem Rady Europejskiej Charlesem Michelem. Efektem tych rozmów było zobowiązanie Turcji do jak najszybszej ratyfikacji Protokołu o przyjęciu Szwecji do NATO i jak najszybszego przedłożenia odpowiedniego dokumentu Parlamentowi do ratyfikacji.
Według tureckich źródeł Sztokholm spełnił żądania Ankary, w tym najważniejsze, związane z walką z terroryzmem. [Chodzi o Kurdów w Szwecji. md]
Co obiecano Turcji
W zamian Szwecja obiecała „podjąć działania” w celu modernizacji unii celnej Turcji z UE. Szwecja przyspieszy również proces przystąpienia Turcji do UE i negocjacje w sprawie ruchu bezwizowego. Sztokholm zgodził się pomóc w zniesieniu sankcji i usunięciu przeszkód dla kompleksu wojskowo-przemysłowego i inwestycji Ankary.
Szwecja zobowiązała się również nie wspierać zadeklarowanych przez Turcję organizacji terrorystycznych. Dotyczy to Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) i organizacji FETÖ, która jest oskarżana o przygotowanie zamachu stanu z 15 lipca 2016 r. A NATO stworzy specjalny mechanizm i stanowisko specjalnego wysłannika do walki z terroryzmem.
Z oświadczeń nie wynika, czy Szwecja, UE i NATO zobowiązały się do przekazania Ankarze konkretnego potwierdzenia wyników działań w tych kwestiach.
Przystąpienie Szwecji do NATO
Wielkie Zgromadzenie Narodowe Turcji może ratyfikować ofertę do końca przyszłego tygodnia, donosi CNN Türk. Jednak legislatura Republiki udaje się w tym tygodniu na letnią przerwę, więc Parlament mógłby przyjąć protokół już na sesji jesiennej, która rozpocznie się 1 października.
Zgodnie z prawem tureckim protokół jest najpierw rozpatrywany przez Komisję Spraw Zagranicznych Parlamentu, a dopiero potem przekazywany Zgromadzeniu Ogólnemu Parlamentu. Po zatwierdzeniu i opublikowaniu w dzienniku rządowym Resmi Gazete z podpisem Prezydenta proces jest zakończony.
Stoltenberg oczekuje rozwiązania kwestii przystąpienia Szwecji do NATO, gdyż Węgry już zapowiedziały, że nie będą ostatnim krajem, który ratyfikuje protokół. Węgry podkreśliły też, że rząd popiera wejście Szwecji do NATO, a ratyfikacja umowy to kwestia czysto techniczna.
Odpowiedź na decyzję Turcji
Kristersson powiedział, że Sztokholm ustanowi nowy dwustronny dialog na temat bezpieczeństwa i jakąś formę współpracy z Ankarą. Powiedział, że jest to długoterminowe zobowiązanie Szwecji, które wspiera bliższą współpracę między Turcją a UE.
Szwedzki premier uważa też, że Węgry nie będą zwlekać z ratyfikacją propozycji.
Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen również z zadowoleniem przyjęła decyzję Turcji, ale nie skomentowała zobowiązań wobec Ankary. Jednocześnie rzeczniczka Komisji Europejskiej (KE) Dana Spinant powiedziała dzień wcześniej, że rozszerzenie NATO i UE to dwa różne, odrębne procesy.
Turecka gazeta Aydinlik napisała, że Erdogan poddał się prośbom Zachodu i wycofał się z kwestii przystąpienia Szwecji do NATO. A Utku Reyhan, wiceprzewodniczący partii politycznej Ojczyzna, powiedział, że decyzja była hańbą i że Turcja uległa zachodniemu szantażowi.
Tureckie media rządowe podały, że Ankara wyszła zwycięsko z tej sytuacji, ponieważ otrzymała liczne gwarancje walki z terroryzmem i wsparcia członkostwa w UE.
Prezydent USA Joe Biden z zadowoleniem przyjął decyzję Erdogana. Biden powiedział, że jest gotowy do współpracy z Turcją w celu wzmocnienia obrony i odstraszania w regionie euroatlantyckim.
Jednocześnie kwestie członkostwa Turcji w UE i przystąpienia Szwecji do NATO nie są ze sobą powiązane, powiedział asystent prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan. USA popierają członkostwo Turcji w UE i będą ją wspierać w tej sprawie.
Negocjacje między UE a Turcją powinny dotyczyć reform niezbędnych do utrzymania demokracji, przez które przechodzi każdy potencjalny członek UE.
Dostawy F-16 do Ankary
Według Sullivana Biden opowiada się za dostarczeniem Turcji 40 myśliwców F-16 Block 70 i 80 zestawów modernizacyjnych Block 70 dla istniejących samolotów. Ten krok leży w interesie narodowym Stanów Zjednoczonych.
Robert Menendez, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Senatu USA, jest jednym z tych, którzy blokują dostawę myśliwców. Powiedział, że prowadzi rozmowy z administracją prezydenta w sprawie wycofania weta i może podjąć decyzję w ciągu najbliższego tygodnia.
Stoltenberg podkreślił jednak, że Turcja dała jasno do zrozumienia, że kwestia dostaw myśliwców nie jest częścią umowy ze Szwecją, ale ograniczenia w dostawach broni do Ankary zostały zniesione na mocy tych umów.
Thomas Röper|
Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.
Stanisław Michalkiewicz •michalkiewicz „Prawy.pl” (prawy.pl) • 20 lipca 2023
Zarówno Episkopat Polski, jak i władze państwowe w mig uwinęły się z odfajkowaniem 80 rocznicy rzezi obywateli Rzeczypospolitej, jaką OUN i UPA zaplanowały i przeprowadziły w roku 1943 na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej, żeby zdążyć przed rozpoczęciem szczytu w Wilnie, na którym Polska bezskutecznie próbowała przekonać pozostałych członków Paktu, by „zaprosili” Ukrainę do NATO. Myślę, że gdyby nie zbliżające się jesienne wybory parlamentarne, to i tego odfajkowania by nie było – no ale wybory się zbliżają, więc ze strachu przed nieprzychylną reakcją części opinii publicznej, coś trzeba było zrobić – ale tak, żeby nikogo nie urazić; zarówno Ukraińców, jak i przede wszystkim – Naszego Najważniejszego Sojusznika, dla którego w tym sezonie Ukraina jest najukochańszą duszeńką.
oteż podczas pierwszego aktu przedstawienia pod tytułem „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego” JE abp Stanisław Gądecki wygłosił wprawdzie buńczuczne przemówienie, w którym między innymi wezwał, by „sprawców nazwać po imieniu”, ale sam się na ten krok nie odważył, toteż „sprawcy” ostatecznie nie zostali nazwani. Widząc, jak Ekscelencja przestraszył się własnej odwagi, reprezentujący Ukraiński Kościół Grekokatolicki JE abp Światosław Szewczuk wysłuchał spokojnie tej buńczucznej tyrady i w odpowiedzi zwrócił tylko uwagę na „obopólne rany”. Ani na krok nie odstąpił od zasadniczej oceny, jaką podtrzymuje w tej sprawie strona ukraińska, według której w roku 1943 na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”, więc o żadnych „sprawcach” mowy być nie może. W tej sytuacji opowieści o „obopólnych ranach” spotkały się ze złośliwym komentarzem, że Ekscelencji pewnie chodziło o podobno autentyczny przypadek, kiedy jeden z rezunów, zarzynając Polaka, przypadkowo skaleczył się w rękę.
W drugim akcie przedstawienia, który odbywał się w Łucku, było jeszcze gorzej. Pan prezydent Andrzej Duda asystował prezydentowi Zełeńskiemu, który ani słowem nie zająknął się o żadnych „ekshumacjach”, nie mówiąc już o upamiętnieniu ofiar tej masakry, rzucając polskiemu prezydentowi ochłap w postaci deklaracji o potrzebie uczczenia „niewinnych ofiar”. Co to za „ofiary”, skąd się wzięły i co się z nimi stało – na ten temat – ani słowa. Inna rzecz, że prezydent Zełeński, podobnie jak inni członkowie ukraińskich władz, nie uważa, że powinien czynić pod adresem Polski, a zwłaszcza – pana Prezydenta Dudy – jakieś gesty. I on wie i my wiemy, że bez względu na to, co on zrobi, czy czego nie zrobi, Polska, a pan prezydent Duda w szczególności, będzie mu nadskakiwać.
Na tym przedstawienie pod tytułem: „Sodomia pojednania polsko-ukraińskiego” się zakończyło, w związku z czym pan Grzegorz Motyka mógł z ulgą poinformować na łamach „Gazety Wyborczej”, że „sprawę Wołynia” można już zdjąć z „politycznej agendy”. Jednak niezupełnie, bo pozostała jeszcze opinia publiczna z księdzem Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim, który wcześniej został przez pana prezydenta Dudę obsztorcowany, że zamiast czynnościami kapłańskimi”, zajął się „polityką”. Kiedy to usłyszałem, zaraz przypomniała mi się nie tylko recenzja pana Zagłoby o Rzędzianie: „zobacz, jak chleb bodzie! Ożeń się, mości starosto, to będziesz jeszcze lepiej bódł!” – ale również przemówienie Władysława Gomułki z marca 1968 roku: „Studenci do nauki, literaci do pióra, syjoniści do Syjamu!”
Okazuje się, że po 33 latach od sławnej transformacji ustrojowej, kontynuacja jest większa, niż nam się wydaje. Wprawdzie Sejm i nawet Senat podjęły w tej sprawie „uchwały”, ale jakieś takie bezzębne, mające charakter groźnego kiwania palcem w bucie. Trudno się dziwić, skoro Umiłowanych Przywódców zaczyna już ogarniać amok związany z tworzeniem list kandydatów do Sejmu i Senatu, który usuwa na plan dalszy wszystkie inne sprawy. Owszem, trzeba jak najszybciej spełnić patriotyczne rytuały (bodaj je…!), ale co tu zajmować się jakimiś nieboszczykami, jakimiś ekshumacjami, kiedy przecież rozpoczyna się dzielenie konfitur władzy, a w dodatku nie ma pewności, czy Nasz Najważniejszy Sojusznik nie zmarszczy brwi ze zniecierpliwienia tymi polskimi martyrologiami, kiedy wiadomo, komu przysługuje monopol na takie rzeczy.
Toteż kiedy 11 lipca przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie, gdzie spoczywa młody żołnierz, Orlę Lwowskie, przewieziony tu z „polskich Termopil” czyli cmentarza w Zadwórzu pod Lwowem, grupa obywateli reprezentujacych organizacje kresowe i patriotyczne zebrała się by złożyć wieńce i kwiaty, Komenda Garnizonu naszej niezwyciężonej armii, wbrew wcześniejszym zapewnieniom, odmówiła delegowania kompanii honorowej i orkiestry. No jasne; honory wojskowe to można oddawać pod pomnikiem Stefana Bandery, który – tylko patrzeć – jak stanie przed odbudowanym Pałacem Saskim, a nie podczas „nielegalnych”, „samowolnych” zebrań obywateli, których nie wiadomo, czy przypadkiem nie inspiruje Putin, co to nieustannie próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego dziejowego parowozu „pojednania”.
Tego samego dnia wieczorem, w Domu Dziennikarza przy ul. Foksal odbyła się promocja książki przygotowanej przez pana Pawła Zdziarskiego pod tytułem „Wołyń bez mitów”, z wyjątkowo licznym udziałem publiczności. Wśród prelegentów był ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, jak również Leszek Żebrowski, który zwrócił uwagę na charakterystyczny element tego masowego mordu. Wprawdzie masowo mordowali również Niemcy i Sowieci – ale tylko mordowali – natomiast raczej nie pastwili się nad ofiarami, zanim zadali im śmierć. W przypadku rzezi ludności polskiej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w 1943 roku pastwienie się nad ofiarami było regułą, którą wyrażało hasło: „muczit’” (męczyć). To okrucieństwo charakteryzowało nie tylko ten masowy mord, ale również podobne zbrodnie wcześniejsze, więc może lepiej nie upajać się szczebiotaniem o wzajemnym przebaczeniu, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie ma komu przebaczać, bo nikt nie odczuwa żadnej skruchy?
Przemawiając przed Grobem Nieznanego Żołnierza poseł Grzegorz Braun powiedział, że „państwo polskie zawiodło”. To prawda, ale warto dodać, że nie tylko w tej sprawie. Kończy się właśnie 8-letni okres rządów „dobrej zmiany”, które nie potrafiły, a raczej – nie ośmieliły się nakłonić władz ukraińskich do zgody na ekshumację, nie mówiąc już o upamiętnieniu ofiar.
A przecież można było w umowie z 2 grudnia 2016 roku, w której polski rząd, na podstawie art. 12, zobowiązał się do nieodpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa zapisać, że owszem – ale dlaczego „nieodpłatnie”, a po drugie – że pod warunkiem, iż rząd ukraiński wyraża zgodę na ekshumację i upamiętnienie ofiar – bo jak nie, to Polska nie tylko nic Ukrainie nie da, ale w dodatku zamknie granicę dla transportów broni i amunicji, a będzie – tak, jak to zrobił Wiktor Orban – przepuszczała tylko konwoje z pomocą humanitarną. Warto zwrócić uwagę, że Węgry też są w NATO i Unii Europejskiej, ale tamtejszy premier nie uważa się za niczyjego sługę, dzięki czemu węgierskie interesy państwowe są respektowane, podczas gdy polskie – niestety nie.
A jak sytuacja wygląda z perspektywy ukraińskiej gospodarki? Warto zwrócić uwagę na analizy Ukraińskiego Instytutu Przyszłości, którzy opublikowali swój raport. Obraz, jaki się z niego wyłania, nie jest optymistyczny. Otóż Ukraina ma znaczącą nierównowagę w obrotach bieżących.
Bilans płatniczy za pierwszy kwartał tego roku zamknął się deficytem przekraczającym 15 mld dolarów, a prognozy na drugi kwartał przewidują jego spadek, ale nadal deficyt będzie zbliżony do poziomu 15 mld. To oznacza presję na dewaluację ukraińskiej waluty, którą udaje się do tej pory podtrzymywać znaczącymi strumieniami finansowej pomocy, jakie napływają na Ukrainę. Jeśli jednak spadną dochody eksportowe, to albo pomoc będzie musiała wzrosnąć, albo nieuchronną jest dewaluacja hrywny, co w związku z uzależnieniem kraju od importu będzie stymulowało wzrost inflacji. Obecnie spadła ona do poziomu, jak się szacuje, 14,8 proc. z 26,6 proc. na koniec 2022 roku, ale trend ten może ulec odwróceniu.
Inne tendencje w ukraińskiej gospodarce i polityce budżetowej są równie niepokojące. Otóż w związku z wojną udział skonsolidowanych wydatków budżetowych w PKB skokowo wzrósł i wyniósł w 2022 roku 66,4 proc., a prognozy na ten rok mówią o 68,7 proc. Jeszcze bardziej niepokojące są informacje, w świetle których 30 proc. aktywnych firm ukraińskich myśli o relokacji za granicę, a te, które już tam się znalazły (głównie mowa jest o Polsce, gdzie w 2022 roku zarejestrowano 20 tys. firm z Ukrainy), nie myślą o powrocie. Jeśli dopuszczają taką opcję, to ich właściciele mówią też najczęściej o „połowicznej” relokacji, bo nie zamierzają likwidować działalności w krajach, w których znaleźli się po wybuchu wojny. Negatywnie wpłynie to na powojenną odbudowę Ukrainy, ale to, co najbardziej w tym kontekście niepokoi, to informacje na temat sytuacji demograficznej. W świetle analiz Ukraińskiego Instytutu Przyszłości mamy do czynienia nie tylko z dramatycznym spadkiem wskaźników narodzin, co zresztą potwierdzają inne badania, prowadzone choćby przez przedstawicieli Ukraińskiej Akademii Nauk, ale wręcz trzeba mówić o trwałym wyludnianiu się kraju.
Obecnie na Ukrainie przebywa w świetle tych szacunków jedynie 28,5 mld ludzi, ale z tej grupy ekonomicznie aktywnych jest 12 mln, z czego pracuje 9,0 – 9,3 mln. To zdecydowanie zbyt mało, aby myśleć o przyspieszonej odbudowie, również aby przeciwdziałać procesom wyludniania się kraju. Jest to tym bardziej niepokojące, że z badań przeprowadzonych w Niemczech wynika, że już obecnie chęć pozostania na stałe w tym kraju deklaruje 44 proc, ukraińskich uchodźców. Podobne sondaże przeprowadzone na Litwie wskazują, że 34 proc. przebywających w tym kraju uchodźców nie ma zamiaru wracać na Ukrainę. Są to z reguły młode kobiety w wieku od 30 do 40 lat (83,2 proc.), z których ponad połowa ma wyższe wykształcenie.
Przedłużająca się wojna raczej nie zwiększa grupy myślącej o powrocie, a to oznacza, że negatywne trendy demograficzne na Ukrainie nie ulegną odwróceniu. Raczej odwrotnie, po zakończeniu gorącej fazy wojny można spodziewać się kolejnej fali migracji, w tym wypadku mężczyzn, którzy będą chcieli dołączyć do swych żon, a sytuacja na ukraińskim rynku pracy nie będzie dawała tym rodzinom żadnych perspektyw. Ukraina w świetle tych scenariuszy będzie się wyludniać, ale warto też zastanowić się, jakie regionalne zmiany demograficzne spowodowała wojna. Już obecnie zarysował się trend polegający na przenoszeniu się ze wschodu kraju na zachód i po drugie, rośnie liczba ludności przebywającej w miastach.
Z ostatniego raportu Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji wynika, że grupa „wewnętrznie przesiedlonych” na Ukrainie wynosi 5,1 mln ludzi. Mniej niż połowa z nich ma pracę, a ich sytuacja materialna jest obecnie znacznie gorsza niż na początku wojny, bo oszczędności jakimi dysponowali ulegają wyczerpaniu. Większość też nie myśli o powrocie „do domu”, bo po prostu nie ma gdzie wracać. Trendy te, wraz z przedłużającą się wojną, ulegną jeszcze wzmocnieniu. Oznacza to, że Ukraina po prostu pustoszeje i Rosjanie są coraz bliżej, jeśli chodzi o zrealizowanie jednego ze swoich celów wojennych – takiego osłabienia sąsiedniego państwa, aby nie było ono zdolne do samodzielnego funkcjonowania i na dziesięciolecia przekształciło się w ciężar, z ekonomicznego punktu widzenia, dla Zachodu.
Ale niepokojące trendy demograficzne obserwowane na Ukrainie mają jeszcze jeden wymiar. Otóż pustoszejąca wieś wzmacnia dodatkowo tendencję na rzecz koncentracji własności ziemskiej w rękach wielkich holdingów rolniczych. Gospodarstwa farmerskie nie zastąpią tych konglomeratów, bo nie będzie farmerów, a inwestorzy z Zachodu, głównie zresztą amerykańscy, będą zainteresowani przejmowaniem, przy niewygórowanych wycenach, zadłużonych w zagranicznych bankach wielkich producentów rolnych z Ukrainy.
To zaś w dłuższej perspektywie będzie oznaczało, że presja cenowa na środkowoeuropejskim rynku zbóż, nasion roślin oleistych i z czasem produkcji zwierzęcej (drobiarstwo) nie będzie malała ale, wręcz przeciwnie, rosła. Na to należy zacząć się już teraz przygotowywać, bo sektor rolniczy i przetwórstwa żywności będzie jednym z pierwszych odbudowywanych na Ukrainie. Wyrośnie nam konkurencja, której nasi drobnotowarowi producenci nie będą w stanie sprostać. Smutna prawda jest taka, że z ekonomicznego punktu widzenia Rosja wojnę z Ukrainą wygrywa, przekształcając planowo ten kraj w obszar gospodarczo zdegradowany, a przynajmniej na lata bardzo osłabiony. Będzie to miało negatywne konsekwencje również dla sąsiadów.
W grudniu 2010 r., podczas spotkania z Obamą, który dziękował za wsparcie w Afganistanie, ze strony Bronisława Komorowskiego padły słowa: Jeśli mamy razem iść na wielkie polowanie, to najpierw musimy mieć pewność, że nasz dom, nasze kobiety, nasze dzieci są bezpieczne. Wtedy też lepiej się poluje. Media w Polsce uznały wypowiedź za infantylną, a feministki z „Wyborczej” za seksistowską. Nikt natomiast nie oburzył się na to, że przyszłą wojnę z Iranem potraktował jak polowanie na tubylców.
24 lutego 2011 r., podczas wizyty w Jerozolimie, po wysłuchaniu mowy wojennej Benjamina Netanjahu wymierzonej w Iran, Donald Tusk oświadczył: „Izrael może liczyć na Polskę […] Mało kto was rozumie obecnie tak dobrze, jak my”. Tusk przyznał też honorowe obywatelstwo Polski Meirowi Daganowi, który, gdy był szefem Mosadu, zajmował się głównie wojną cybernetyczną i innymi tajnymi operacjami wymierzonymi w Iran.
17 września 2017 r., podczas ceremonii wręczenia nagrody im. Żabińskich, Jarosław Kaczyński wygłosił pean: „Izrael jest państwem na swój sposób wielkim i tą wielkość musimy traktować, jako dowód siły ducha, ale także, jako dowód tego, że gdzieś tam nad nami jest siła, ta najwyższa, boska, która o wszystkim decyduje, bo bez niej Izrael nie mógłby istnieć. To swego rodzaju cud naszych czasów”. Po raz kolejny swoim dziwacznym i ignoranckim wyobrażeniom co do wielkiej potęgi Izraela, dał wyraz w wywiadzie dla „Gazety Polskiej”: „Berlin potrzebowałby co najmniej dwa razy silniejszej gospodarki i przynajmniej osiem razy silniejszej armii, by zaoferować komukolwiek realną ochronę. Z całym szacunkiem dla potencjału naszego zachodniego sąsiada, ale w zderzeniu z siłą Izraela nie sądzę, by był zdolny stawiać mu czoło więcej niż jeden dzień”.
Przy okazji udziału 120 umundurowanych policjantów izraelskich w obchodach rocznicy „pogromu” w Kielcach, aktywista żydowski wyraził nadzieję, że „ci żydowscy policjanci będą wszędzie tam, gdzie dzieje się Żydom krzywda”. Kiedy oddział komandosów izraelskich wziął udział w natowskich manewrach na terenie Polski, niezalezna.pl w entuzjastycznym tonie pisała: „Na Kremlu nie będą spali spokojnie! Polska z sojusznikami zademonstrują solidarność. Do grona dołączy Izrael”. Podobnym sygnałem była obecność „wierchuszki” armii i służb specjalnych Izraela na tzw. Marszu Żywych w Oświęcimiu w kwietniu 2018 r., chociaż zgromadzenie całego dowództwa służb specjalnych w jednym czasie, w jednym miejscu i w świetle kamer, jawnie kłóci się z zasadami bezpieczeństwa. Musiało to mieć jakieś uzasadnienie – byli u siebie. Dorzućmy do tego występy premiera i prezydenta RP w rocznice wyzwolenia Obozu Auschwitz na tle izraelskich barw narodowych, gwiazdy Dawida i napisów po hebrajsku, czyli robienie za tło Izraelowi.
Po przyjęciu przez Sejm podyktowanej w siedzibie Mosadu nowelizacji ustawy o IPN, głos zabrał przedstawiciel polskiej bezpieki Maciej Wąsik: Izrael jest głównym sojusznikiem USA, które są naszym głównym sojusznikiem. Izrael jest też ostoją cywilizacji zachodniej na Bliskim Wschodzie. Trzeba sobie to jasno powiedzieć. Ten kraj ma strategicznie ogromne znaczenie dla Europy i Stanów Zjednoczonych.
Jakub Maciejewski, żydowski publicysta, żydobanderowskiego portalu „wPolityce” napisał: „Izrael jest enklawą cywilizowanego Zachodu, jego przyczółkiem na Bliskim Wschodzie, wyspą w morzu Arabów. Nie leżymy na morzu Arabów, ale leżymy pod falą rosyjską, od arabskiej dużo groźniejszą, przesyconą nienawiścią, dzikością, ale posiadającą wielką armię i broń nuklearną. Rosja współfinansuje terrorystów na polsko-białoruskiej granicy, a niektóre środowiska arabskie finansuję swoich terrorystów – świat bliskowschodniego islamu i świat rosyjski to laboratoria terroryzmu. Izrael to ostatni kraj Zachodu na wschodzie, a Polska jest państwem frontowym (…) Polskie Siły Zbrojne, tak jak izraelskie, muszą pozostać szkieletem kraju. Polska musi przyzwyczaić się do życia w stanie ciągłego zagrożenia, tak jak Izrael, a to oznacza konieczność posiadania takiej armii, że jej siła odstraszanie odwiedzie od planów ponowienia ataku nawet „najbardziej obłąkanych rosyjskich szowinistów”.
Andrzej Zybertowicz, doradca Dudy od wszystkiego: „Izrael, zewsząd otoczonych wrogimi państwami arabskimi i w zasięgu rakiet nienawidzącego go Iranu, słynie z doskonałego przygotowania do wojskowej obrony. Tajne służby Izraela uchodzą za jedne z najlepszych na świecie, a dyplomacja za jedną z najbardziej stanowczych i nonszalanckich. Żydzi mogą sobie na to pozwolić, dzięki swojemu wyjątkowemu położeniu; jako enklawa cywilizowanego Zachodu, jego przyczółek na Bliskim Wschodzie”. O tajnych służbach Izraela rzucił taką myśl: „Izraelski Mosad dlatego jest jedną z najlepszych tajnych służb, gdyż w swoich międzynarodowych akcjach może liczyć na współpracę osób pochodzenia żydowskiego na całym świecie”. Na uwagę zasługują też jego słowa: „Prawda bardzo często w polityce przegrywa. Aby polityk mógł zabiegać o prawdę, musi zachować władzę, ażeby zachować władzę, często musi ulegać siłom zewnętrznym, które na to pozwolą i w tym pomagają”.
1 grudnia 2021 r. w Belwederze odbyła się uroczystość chanukowa z udziałem rabinów. „Rola społeczności żydowskiej na przestrzeni tysiąca lat była dla Polski bardzo ważna, chcę to z całą mocą podkreślić. To jest Polin, to jest miejsce dla nas wszystkich, ukształtowane historycznie, umocowane kulturowo, w którym chcemy nadal razem żyć” – obwieścił Andrzej Duda.
George Friedman, założyciel powiązanej z CIA prywatnej agencji wywiadu Stratfort postawił tezę: „W sytuacji, kiedy za 30 lat Niemcy nie będą już potęgą gospodarczą, a Rosja znajdzie się w rozsypce, Polska, urośnie do roli regionalnej potęgi”. „Regionalnej potędze” radził iść śladem Izraela: „Polska ma dziś taką wizję bezpieczeństwa, jakby się wzorowała na maleńkiej Danii. Tymczasem powinna się wzorować na Izraelu. Izrael wydaje na obronę narodową dominującą część budżetu”.
Friedman nie przypomniał się ze swą tezą: „USA potrzebują w Europie kordonu sanitarnego”. Nie wspomniał, że Izraela ma potężne lobby w Białym Domu, którego sam jest częścią; że otrzymuje od Waszyngtonu 3 miliardy dolarów pomocy wojskowej rocznie; że to państwo, które (przy 8 mln mieszkańców) jest w stanie wystawić 170 tysięczną armię i dysponuje siłą ponad 400 tysięcy rezerwistów; że ma budżet obrony taki jak Polska, ale przeznacza go na swoją obronę, a nie na obronę Ukrainy; że inwestuje w rozwój własnego przemysłu obronnego, a nie w rozwój przemysłów obronnych innych państw, bo Polska wszystko kupuje za granicą; że ma skuteczne służby specjalne a Polska ma Kamińskiego z wąsikiem (tj. Wąsikiem Janem). Pominął też, że to państwo sprawnie zarządzane, prowadzące podmiotową politykę zagraniczną, potrafiące wykorzystać swą diasporę. Innymi słowy, Friedman kazał nam być Izraelem – państwem otoczonym przez wrogów państwem wojującym ze wszystkimi, wspieranym przez zamorskiego hegemona.
Polsce urósł konkurent. A na dwa Izraele w Europie miejsca nie ma. Zełenski ogłosił: „Jak zakończymy wojnę, to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”. Anders Fogh Rasmussen, doradca Zełenskiego i b. sekretarz generalny NATO wygadał się: Ukrainę trzeba przekształcić „we wschodnioeuropejski Izrael”. W rozmowie z „FT” przyznał: „Projektując gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy, głęboko inspiruję się stosunkami USA-Izrael”. Przyznał też, że część programu „słowo w słowo” skopiował z deklaracji podpisanej w Jerozolimie przez Joe Bidena. Krótko mówiąc, to Ukraina będzie „wschodnioeuropejskim Izraelem”, któremu inne państwa, tak jak Izraelowi, zagwarantują bezpieczeństwo. W tym samym czasie w Waszyngtonie ujawniono, że USA chciałyby przekształcić Ukrainę w swój nietonący lotniskowiec, „taki sam, jak Izrael na Bliskim Wschodzie”.
W takiej sytuacji przed Polską otwierają się przygnębiające perspektywy ubogiego krewnego Ukrainy. Jesteśmy już „sługami narodu ukraińskiego”. Kiedy przerobią Ukrainę na Izrael, Kijów, już w roli „starszego brata”, od czasu do czasu sługom złoi skórę. A „Nasi” (tu przypomnę: narodowość pisze się z dużej litery) na czele z „genialnym strategiem”, dla przypodobania się „najważniejszemu sojusznikowi” w Waszyngtonie i „strategicznemu partnerowi” w Tel Awiwie – wmanewrują nas w rolę państwa służebnego, łożące na potęgę drugiego Izraela coroczny trybut i kontrybucję (tak, jak USA na Izrael).
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – na otarcie łez, pozwolą „regionalnemu mocarstwu” wziąć udział w wojnie Izraela z Iranem. No, bo co robił w Izraelu, który nie jest członkiem NATO, generał Rajmund Andrzejczak, szef sztabu generalnego Wojska Polskiego zaangażowanego w wojnę na śmierć i życie z Rosją i broniącego płotu na granicy z Białorusią? Dlaczego pozwolono szefowi sztabu generalnego Sił Obronnych Izraela, generałowi Awiwowi Kochawi na miotanie groźbami wobec Iranu, i to z terenu obozu Auschwitz? O czym rozmawiał w Polsce? Prasa izraelska podał, że o „obronności i bezpieczeństwie”. Ale nie podała, jakiego kraju, Izraela czy Polski?
W zawartym 2.12. 2016 r., tajnym porozumieniu, Polska zobowiązała się do udostępnienia Ukrainie wszystkich swoich zasobów. Czy podobnej umowy nie zawarto z Izraelem? Czy schemat z Ukrainą nie jest przygotowaniem do zaangażowania Polski w bliskowschodnią awanturę? W stosunkach polsko-żydowskich jest wiele tajemnic. Nie wiemy, na przykład, co miał na myśli prezydent Izraela, gdy przed wizytą w Warszawie stwierdził: „Oczywiście pamiętam o złożonych obietnicach i podpisanych umowach”.
Gdy Duda odbył telefoniczną rozmowę z prezydentem Iranu, posypały się na niego gromy. Najpierw zaatakował mąż Anny Applebaum. Potem „Wyborcza” napisała o „ciągotach Dudy do dyktatorów i autoryzowaniu przez niego krwawych reżimów”. Wkrótce okazało się, że to Zełenski nakazał Dudzie przekonać Persa, aby Teheran nie sprzedawał broni Rosjanom. Pomijając już to, że rozmowa stworzyła okazję do antyirańskich tyrad i dała asumpt do napuszczania Polaków na Irańczyków, zapytać należy: Jakim trzeba być dyplomatycznym matołem i Kałmukiem myśląc, że Irańczycy posłuchają Dudę prezydenta kraju, który nie ma żadnej pozycji na Bliskim Wschodzie, a gościł za to konferencję antyirańską? A tak w ogóle – czy prezydent RP musi spełniać każde polecenie jakiegoś Zełenskiego?
Ukraina, dając publicznie wyraz swemu niezadowoleniu z podejścia Tel Awiwu do dostaw izraelskiej broni, używa argumentu: izraelscy bracia mają tego samego wroga – Iran i Rosję, która pomaga Teheranowi w rozwoju broni nuklearnej w zamian za dostawy dronów. I rzeczywiście, Izrael konsekwentnie dba o dobre stosunki z Moskwą, która kontrolując przestrzeń powietrzną nad Syrią, pozwala na izraelskie naloty na cele związane z Iranem, w tym pozycje Hezbollahu na północnej granicy Izraela.
Jest też inny powód. Dał temu wyraz Netanyahu: „Mamy obawy, że każdy system, jaki damy Ukrainie, zostanie użyty przeciw nam, ponieważ może wpaść w irańskie ręce (…) Nie jest to tylko teoretycznie możliwe. To naprawdę ma miejsce z zachodnią bronią przeciwpancerną, którą mamy na naszych granicach. A więc w tym temacie musimy być bardzo ostrożni”. I jeszcze jedno – czy zachodnia broń przeciwpancerna, którą przepuścili na granice Izraela skorumpowani ukraińscy generałowie, to nie dostarczone armii ukraińskiej systemy przeciwlotnicze „Piorun”, produkowane w Skarżysku – Kamiennej?
12 września 2022 r. „Zman Yisrael” ujawnił, że dla obejścia odmowy sprzedaży Kijowowi zaawansowanej broni, izraelska firma dostarcza Ukrainie system zwalczania dronów za pośrednictwem Polski. Gazeta dodaje, że rząd izraelski, który zawsze zatwierdza dostawy takiej broni, przy pełnej świadomości, że Warszawa jest w tym procederze pośrednikiem, nie wykazał zainteresowania w storpedowaniu zakupu.
27 czerwca 2023 r. senator Lindsay Graham ujawnił, że Izrael blokuje transfer na Ukrainę dwóch posiadanych przez armię amerykańską baterii obrony antyrakietowej Iron Dome (Stalowa Kopuła lub Stalowa Mycka), którego budowę sfinansował Waszyngton (sic!). Powód – obawy, że wrażliwa technologia wpadnie w ręce wroga. Senator podpowiedział pomoc Ukrainie poprzez „przeniesienie baterii do jakiegoś innego sojusznika USA, pod kontrolą i nadzorem wojska amerykańskiego”. Jeszcze inne rozwiązanie podpowiada lobby izraelskie w Waszyngtonie: w zamian za dyplomatyczne i gospodarcze naciski Rosji na Iran, Izrael powinien po cichu zezwolić Azerbejdżanowi dostarczyć Rosji drony izraelskiej produkcji.
Kto będzie drugim Izraelem w Europie, już wiemy. W takiej sytuacji zapytajmy: Kto zostanie drugą Palestyną? Czy aby nie Polska? Czy aby w całej miłości „Naszych” do Ukrainy nie chodzi o oligarchów, z których tylko jeden na 130 ma nieżydowskie pochodzenie? Warszawska ulica o „pierwszym niekomunistycznym rządzie wolnej Polski” mówiła: „Sami Żydzi tylko jeden Syryjczyk” (chodziło o ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka). Dziś o rządzących Ukrainą ulica kijowska mówi: „Sami Żydzi tylko jeden Tatar” (chodzi o magnata przemysłu stalowego Rinata Achmatowa). Co więcej – ci żydowscy oligarchowie mają powiązania z elitami w Polsce, i stają się powoli polskimi oligarchami. Jeśli dodamy, że w Warszawie rządzi żydokomuna, a w Kijowie żydobanderowcy, to obraz staje się pełniejszy. À propos – autorką terminu „żydobanderwoszczyzna” jest matka oligarchy i b. premiera Wołodymyra Hrojsmana.
W styczniu 2023 r. przez Kijów przetoczyła się fala aresztowań wysokich rangą urzędników oskarżonych o korupcję. Odszedł wiceminister obrony i z-ca prokuratora generalnego. Do dymisji podał się z-ca szefa kancelarii prezydenta. Wszystko po naciskach władz amerykańskich, do których docierają sygnały, że pomoc wysyłana Ukrainie jest rozkradana i że kontrola nad nią kończy się na polskiej granicy. I właśnie dlatego pora na pytanie: Czy, po zakończeniu wojny, ukraińscy oligarchowie i ukraińscy generałowie (którzy obłowili się na amerykańskiej i polskiej pomocy) nie przeniosą swych biznesów nad Wisłę? Tu kilka wiadomości z ostatniej chwili: Najbogatszy z nich, Dmytro Firtasz przejmuje biznes po Gudzowatym i kupił jego kamienicę przy Alei Szucha w Warszawie, tuż pod oknami premiera; Ruch #ToNieNaszWojna obliczył, że wartość pomocy Polski dla Ukrainy wyniosła już 54 mld euro; Narodowy Bank Ukrainy poinformował, że na dzień 1 lipca rezerwy dewizowe Ukrainy wzrosły do rekordowej historycznie wielkości 39 mld dolarów; w Senacie USA zapytano, skąd Zełenski wziął 700 mln dolarów, bo na tyle wycenił jego majątek „Forbes”.
Do sytuacji, gdy między Polską a Ukrainą była granica, powrotu nie ma. Problemy sąsiada stają się naszymi problemami, a ukraińscy oligarchowie polskimi oligarchami. O ile w Rosji finansują partie, o tyle na Ukrainie zakładają własne. Przy czym wszystkie centrowe czyli bezideowe, co stawia je w wygodnej pozycji do robienia geszeftów. Finansują ukraińskich nacjonalistów, którzy dzięki temu nabyli dziwnie nie etniczną cechę: są „wrogami Rosji”, a nie zwolennikami „Ukrainy dla Ukraińców”, i którzy Żydom nie zagrażają, ale są wystarczająco zapalczywi, by doprowadzić do wojny domowej w Polsce.
Wiedzą, że jest wojna, ale nie wiedzą, kto strzela. Ukraina godzi się z utratą Krymu i na otarcie łez zostaje drugim Izraelem. Polska, też na otarcie łez, zostaje UkroPolin – wasalnym, służebnym wobec Ukrainy państwem, otoczonym (jak Izrael) przez wrogów, aktywowanym „na gwizdek” do różnych wojen, jak nie z Rosją, to z Persją, u boku Izraela. Po Okrągłym Stole staliśmy się Rzeczpospolitą Obojga Narodów i sługami narodu żydowskiego. Po 24 lutego 2022 r. stajemy się Rzeczpospolitą Trojga Narodów i sługami narodu ukraińskiego. Ale na tym nie koniec. Taka Rzeczpospolita, składającą się z żydowskiej elity i z kilkunastu milionów niemających nic do powiedzenia Polaków, obejmie miliony przesiedleńców z Dzikich Pól, którzy (jak Hajdamacy) złupią Polskę, a Dobra Zmiana skończy w ramionach żydowskich oligarchów z Ukrainy. Tak, jak ekipa Okrągłego Stołu skończyła w ramionach Starszych Braci w Izraelu.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 18 lipca 2023 dialog
Z okazji 80 rocznicy rzezi wołyńskiej, podczas której Ukraińcy z niespotykanym okrucieństwem, któremu dziwowali się nawet Niemcy, wymordowali co najmmniej 100, a być może 150, lub nawet 200 tysięcy Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – bo nie było przy tym księgowego, który by te ofiary policzył – odbyły się przedstawienia z udziałem JE abpa Stanisława Gądeckiego oraz pana premiera Mateusza Morawieckiego. Przedstawienie z udziałem Ekscelencji odbywało się według formuły „przemawiał dziad do obrazu – a obraz do niego ani razu”. Ekscelencja zaprezentował bowiem swemu rozmówcy grekokatolickiemu arcybiskupowi Światosławowi Szewczukowi listę polskich oczekiwań w ramach „dążenia do prawdy” i „pojednania”.
Tamten spokojnie wysłuchał tej tyrady, po czym udzielił przewielebnemu arcybiskupowi Gądeckiemu odpowiedzi wymijającej. Wspomniał tam o „obustronnych ranach”, mając pewnie na myśli podobno autentyczny przypadek, kiedy to ukraiński rezun, zarzynając kolejnego Polaka, skaleczył się w rękę – a poza tym nietrudno sobie wyobrazić, jakie katiusze musieli przeżywać biedni Ukraińcy, wyrzynając całe polskie wsie? „Ulitujcie się nad nami, biednymi zbirami” – czytamy u Dostojewskiego. Jednym słowem – pełna symetria, w całkowitej zgodności z podstawową tezą ukraińskiej polityki historycznej, według której, w 1943 roku na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”. Jest to teza oczywiście fałszywa, bo żeby można było mówić o „wojnie”, wszystko jedno – domowej, czy nie – muszą być przynajmniej dwie strony wojujące.
Tymczasem tam niczego takiego nie było. Była jedna strona mordująca i druga – mordowana, a celem tego przedsięwzięcia było stworzenie narodowi ukraińskiemu odpowiedniej przestrzeni życiowej, z której, mówiąc nawiasem – korzysta do dnia dzisiejszego, zaświadczając przed światem, że zbrodnia jednak popłaca. Krótko mówiąc, Ukrainiec nie cofnął się nawet o krok – bo jak inaczej ocenić sformułowanie, że pojednanie „wymaga wzniesienia się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości, zwłaszcza ze strony tego, który w większym stopniu – często w sposób uzasadniony – czuje się ofiarą.” Najwyraźniej ukraiński hierarcha oczekuje, że Polacy, którzy „czują się ofiarami”, łaskawie dodając, że „często w sposób uzasadniony”, „wzniosą się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości” – a skoro tak, to kto wie, czy nie będą musieli przyzwyczaić się do kultu Stefana Bandery? Jak pisze Stanisław Lem w „Głosie Pana” – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”.
Pewne światło na tę sprawę rzuca spostrzeżenie abpa Światosława Szewczuka, który wspominał o „balsamie Ducha Świętego”, który ma być „dialog i przebaczenie”. Tym razem wygląda na to, że dysponentem wspomnianego „balsamu” jest amerykański prezydent Józio Biden – bo nietrudno się domyślić, że przedstawienie w warszawskiej katedrze w ogólnych zarysach wyreżyserowali pierwszorzędni fachowcy z Departamentu Stanu – o czym świadczy deklaracja we wspólnym „orędziu”, że Ukraińcy tym razem walczą za wolność „naszą i waszą”. Ta podawana do wierzenia teza ukraińskiego Sztabu Generalnego stanowi znakomity pozór moralnego uzasadnienia dla prezentowanej przez Ukraińców wobec całego świata postawy roszczeniowej, a wobec Polski – nawet mocarstwowej – o czym przekonaliśmy się z wystąpień ambasadora Zwarycza i szefa ukraińskiego IPN pana Drobowycza.
Inna sprawa, że przecież nie można głośno mówić, iż Stany Zjednoczone w roku 2014 kupiły sobie Ukrainę za 5 miliardów dolarów, żeby wkręcić ją w maszynkę do mięsa i w ten sposób „osłabiać Rosję” – jak w niepojętym przypływie szczerości zeznał amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin. No a teraz pojawiły się skrzydlate wieści, że Amerykanie prowadzą dyskretne rozmowy z Rosją – prawdopodobnie, jakby tu tę całą kłopotliwą Ukrainę jakoś korzystnie sprzedać. I co będzie, co Ekscelencje napiszą w kolejnym pojednawczym orędziu, jak już sprzedadzą?
Z kolei pan premier Morawiecki, jak przystało na polityka szykującego się do wyborów, pojechał na Ukrainę, gdzie odwiedził miejsca po dwóch wsiach wymordowanych i zrównanych z ziemią przez UPA: Ostrówki i Puźniki, gdzie zaćwierkał zgodnie z potrzebą chwili: „Nie możemy na to (to znaczy – na wbijanie przez Putina klina między Ukraińców i Polaków – SM) pozwolić szczególnie w tym czasie kiedy ukraińscy żołnierze walczą o swoją wolność i niepodległość, ale także o nasze bezpieczeństwo i naszą przyszłość”. Brzmi to niepokojąco, bo skoro Ukraińcy tak się poświęcają dla naszego bezpieczeństwa i przyszłości, to jak już kurz opadnie, pewnie przedstawią nam rachunek. A jeśli kurz nie będzie chciał opaść, to pewnie będziemy musieli dotrzymać im towarzystwa – zwłaszcza gdy na szczycie NATO w Wilnie nie dojdzie do wypracowania „jednolitej strategii wobec Ukrainy” – o czym wspominał wcześniej były sekretarz generalny NATO, a obecnie – doradca prezydenta Zełeńskiego, pan Anders Rasmussen. Pan premier Morawiecki oświadczył też, że „nie spocznie”, dopóki „ostatnia ofiara zbrodni wołyńskiej nie zostanie odszukana”.
Gdybyśmy przywiązywali wagę do tego, co mówi pan premier Morawiecki, musielibyśmy obawiać się o jego zdrowie, a nawet życie – bo trudno sobie wyobrazić, żeby pan premier wytrzymał bez odpoczynku następne 80 lat. Na szczęście nie musimy do takich deklaracji przywiązywać wagi, bo po wyborach wszystkie te zaklęcia zostaną zapomniane, podobnie jak została zapomniana deklaracja o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisana w sierpniu 2012 roku w Warszawie, z jednej strony przez JE abpa Józefa Michalika, a z drugiej – przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla. Nawiasem mówiąc, również tamta deklaracja była rezultatem słynnego „resetu”, jakiego 17 września 2009 dokonał amerykański prezydent Barack Obama, który już wtedy musiał dysponować „balsamem Ducha Świętego” i posmarował nim gdzie i kogo było trzeba. Ale potem zmienił zdanie, posmarował pięcioma miliardami dolarów Ukrainę, dzięki czemu dzisiaj „balsam Ducha Świętego” smaruje Ukraińców, a kto wie, czy również nie JE abpa Stanisława Gądeckiego?
Coś może być na rzeczy, bo kiedy ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski – jak piszą niezależne media głównego nurtu – „wtargnął” do Domu Arcybiskupów Warszawskich, gdzie JE abp Stanisław Gądecki i JE abp Światosław Szewczuk, po trudach przedstawienia w katedrze pili sobie z dzióbków, podpisując deklarację o pojednaniu, by następnie zaprezentować ją wspomnianym niezależnym mediom głównego nurtu, wezwano policję, która księdza Isakowicza-Zaleskiego i towarzyszące mu grono osób wylegitymowała. Spiritus flat ubi vult – powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że „Duch tchnie, kędy chce” – więc dlaczego miałby nie chcieć „natychać” prezydenta Józia Bidena, który z kolei inspiruje Ekscelencje, a za ich pośrednictwem – również policjantów?
[—-] Czy chodziło o to, że NATO skończyła się broń i amunicja do przekazania Ukraińcom? Ponownie, nie – wciąż jest sporo na wpół przestarzałego złomu, który mógłby zostać przekazany Ukraińcom.
Co więc takiego zrobili Ukraińcy, że tak nagle wzbudzili gniew Pentagonu i w bezpośredniej konsekwencji popadli w niełaskę NATO?
Krótko mówiąc, Ukraińcy zademonstrowali, że broń NATO to badziewie. Dowody na to narastały powoli wraz z upływem czasu. Po pierwsze, okazało się, że różne elementy amerykańskiej broni odpalanej z ramienia – przeciwlotnicze Stingery, przeciwpancerne Javeliny itp. – są raczej gorsze niż bezużyteczne, w nowoczesnej walce. Następnie okazało się, że haubica M777 i kompleks rakietowy HIMARS są raczej kruche i nie nadają się do utrzymania w terenie.
Kolejną „cudowną bronią” rzuconą na ukraiński front była bateria rakiet Patriot. Została ona rozmieszczona w pobliżu Kijowa, a Rosjanie szybko sobie z niej zażartowali. Zaatakowali ją swoimi super tanimi „latającymi motorowerami” Geranium 2, powodując włączenie aktywnego radaru, tym samym demaskując jego pozycję, a następnie wystrzeliwując [ Patriot] cały ładunek rakiet – wart milion dolarów! – po czym po prostu usiadł tam, zdemaskowany i bezbronny [ Patriot], i został zlikwidowany pojedynczym rosyjskim precyzyjnym uderzeniem rakietowym.
To z pewnością poważnie wkurzyło sekretarza obrony USA Lloyda Austina, którego główną osobistą dojną krową gotówkową jest Raytheon, producent Patriota.
Tak, Patriot okazał się bezużyteczny podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, gdzie nie zdołał ochronić Izraela przed starożytnymi irackimi pociskami Scud; i okazał się bezużyteczny później, gdy nie zdołał ochronić saudyjskich instalacji naftowych przed starożytnymi jemeńskimi pociskami Scud… ale nie powinieneś reklamować tego faktu. A teraz to!
Na domiar złego, niemieckie czołgi Leopard 2 i amerykańskie bojowe wozy piechoty Bradley, nie wspominając o głupich francuskich czołgach kołowych, spisały się absolutnie żałośnie podczas ostatnich ukraińskich prób zbliżenia się do pierwszej linii obrony Rosji, nie mówiąc już o jej penetracji.
Żeby jeszcze bardziej dopiec, Putin zauważył, że zachodnie pancerze palą się łatwiej niż te stare, radzieckie.
Najnowszym desperackim posunięciem byłoby przekazanie ukraińskim siłom powietrznym (które, nawiasem mówiąc, już nie istnieją) niektórych starszych myśliwców F-16. Mogą one mieć nawet 50 lat i charakteryzują się wlotem powietrza, który znajduje się bardzo blisko ziemi, co czyni je bardzo skutecznymi odkurzaczami pasów startowych podczas startu. Nie mogą operować z brudnych i dziurawych pasów startowych, które są typowe na Ukrainie, ponieważ gruz zostałby wessany do silnika i zniszczyłby go.
Gdyby Ukraińcy próbowali utworzyć dla nich nowe pasy startowe, Rosjanie natychmiast zauważyliby to z satelity geosynchronicznego, który jest stale skierowany na terytorium Ukrainy. Zamiast umieszczać kilka świeżych kraterów po bombach na tych nowych pasach startowych, mogliby zrobić coś bardziej subtelnego: użyć jednego ze swoich super-tanich Geranium 2 do rozrzucenia metalowych goleni, które silniki F-16 mogłyby odkurzyć… wciągnąć – i spalić w locie. A ponieważ są to samoloty jednosilnikowe, nie ma możliwości powrotu do domu na pozostałym silniku: pilot musiałby się katapultować i samolot by się rozbił.
Ale jest jeszcze ważniejszy powód, dla którego pomysł przekazania F-16 Ukrainie jest niewykonalny: samoloty te są zdolne do przenoszenia bomb jądrowych, a Rosja już ogłosiła, że uzna ten krok za eskalację nuklearną. Ale prowokowanie konfliktu nuklearnego z Rosją jest zabronione, więc F-16 nie wchodzą w grę.
Dlaczego porażka bezlitośnie propagowanej zachodniej broni jest ważniejsza niż cokolwiek innego, w tym coraz większe ryzyko dla Rosji?
Dlaczego porażka nieustannie propagowanej zachodniej broni jest ważniejsza niż cokolwiek innego, w tym coraz bardziej fatalny stan zachodnich finansów, absurdalna porażka antyrosyjskich sankcji, nieprzyzwoicie ogromna liczba ukraińskich ofiar lub ogólne zmęczenie Zachodu wszystkim, co ukraińskie, a zwłaszcza zalewem ukraińskich uchodźców, z którymi Zachód nie może sobie już poradzić?
Powód jest prosty: NATO nie jest organizacją obronną (pamiętajmy, że ZSRR nie ma już od ponad 30 lat); nie jest też organizacją ofensywną (cóż, zbombardowało Serbię i kilka innych stosunkowo bezbronnych krajów, ale nie może myśleć o stawieniu czoła Rosji lub jakiemukolwiek innemu dobrze uzbrojonemu narodowi).
NATO jest raczej zniewolonym klubem nabywców broni wyprodukowanej w USA. O to właśnie chodzi w osławionych „standardach NATO”, których Ukraina musi przestrzegać, zanim zostanie uznana za godną zaproszenia do NATO: aby spełnić te standardy, twoja broń musi być w większości wyprodukowana w USA.
Taki jest też powód wszystkich wojen z wyboru, od Serbii przez Irak po Afganistan, Libię i Syrię: były to projekty demonstracyjne dla amerykańskiej broni, których dodatkowym celem było zużycie broni i amunicji, tak aby Pentagon i reszta NATO musiały je ponownie zamówić. Geopolityczne uzasadnienia tych konfliktów zbrojnych to zwykłe racjonalizacje.
Na przykład w latach 1964-1973 Stany Zjednoczone zrzuciły na Laos ponad 2,5 miliona ton bomb podczas 580 000 lotów bombowych – co równa się zrzutowi bomb co osiem minut, 24 godziny na dobę, przez dziewięć lat. Jakie było geopolityczne uzasadnienie? Nikt nawet nie pamięta, czy kiedykolwiek istniało. Ale te bomby miały wkrótce wygasnąć [tj musiały być wcześniej użyte] i musiały zostać zrzucone i ponownie zamówione, aby utrzymać przepływ pieniędzy.
W odpowiedzi na takie dziwne zachęty, broń produkowana w USA jest zwykle nadmiernie złożona (aby jej twórcy mogli pobierać więcej opłat za bezużyteczne dodatkowe funkcje) i raczej krucha (nigdy nie testowana przeciwko równorzędnemu przeciwnikowi, takiemu jak Rosja czy Chiny, a nawet przeciwko Iranowi), opracowywana powoli (aby oczyścić fundusze na badania i rozwój), budowana powoli (bo po co się spieszyć?) i bardzo wymagająca w utrzymaniu (aby amerykańscy kontrahenci obronni mogli się jeszcze bardziej wzbogacić, dostarczając części zamienne i usługi).
Broń ta miała być testowana co jakiś czas, dając piekło zacofanym plemionom uzbrojonym w stare kałasznikowy i RPG.
Ukraina to zupełnie inna historia. Tam Ukraińcy, ze swoją niedopasowaną zachodnią bronią, zostali poproszeni o spenetrowanie trzech linii zahartowanej rosyjskiej obrony. Po około miesiącu wysiłków i oszałamiających stratach w ludziach i sprzęcie, nie udało im się jeszcze dotrzeć do pierwszej linii obrony.
Widok płonącego zachodniego uzbrojenia nie jest dobrą reklamą.
W związku z tym amerykańscy kontrahenci z branży obronnej muszą być bardzo chętni do zatrzymania tego stałego strumienia negatywnej reklamy swoich produktów w tej chwili – zanim ich reputacja zostanie całkowicie zrujnowana; stąd też niestosowny pośpiech, z jakim cały ukraiński projekt jest osierocony.
Alternatywą dla aktywnych działań wojennych jest to, co na Zachodzie zwykle nazywa się „negocjacjami”, ale w rzeczywistości wiązałoby się z przystaniem na rosyjskie żądania z listopada 2021 r. (które obejmują wycofanie broni NATO do poziomu z 1997 r.), a także nowsze wymagania, takie jak denazyfikacja, demilitaryzacja i neutralność tego, co pozostało z Ukrainy, uznanie nowych granic Rosji (które obejmują Krym, Chersoń, Zaporoże, Donieck i Ługańsk) oraz ściganie wszystkich ukraińskich zbrodniarzy wojennych, w tym wszystkich tych, którzy torturowali jeńców wojennych i ostrzeliwali cywilów od 2014 roku.
Aha, i zniesienie wszystkich mdłych sankcji byłoby również wymagane.
===================
mail:
Ruski punkt widzenia – ale chyba i gorzka prawda.
Jakiś czas temu oceniałem bardzo prosty co do zasady działania czujnik poziomu płynu hydraulicznego w zbiorniku tegoż płynu samolotu Dash 400. (Niedawno LOT się ich pozbył). Źle zaprojektowany, żle testowany, niedziałający. Renomowana firma odmówiła korekcji (na moim niskim poziomie władzy) posługując się argumentem, że tenże zawór sprawdza sie w jakiejś wyrzutni rakietowej. Tak s\obie pomyślałem (i nadal myślę), czy aby te amerykańskie śmiercionośne zabawki sa wiele warte. (wide ocena F16, Patriot).
Płk. D. Macgregor (d-ca wojsk pancernych podczas inwazji na Irak) wspomniał w jednym z wywiadów, że uwagi wojskowych dotyczące wysokiej temperatury pracy silników czołgu Abrams zostały zignorowane. Wojacy chcieli silników Diesla ale wpływy i interesy polityków zaważyły…
==================
mail od oficera: Teraz Abrams ma turbinę, która zżera ok. 350 litrów paliwa na 100 km. Czołg PT 91 Twardy zużywa nawet 500 litrów oleju napędowego na 100 km. W przypadku Leoparda 2 wynik jest bliższy 800 litrom na 100 km. Zużycie paliwa to jednak nic, w porównaniu do tego jak kształtuje się całkowity koszt pokonania jednego kilometra czołgiem : czołg Leopard 2A4 – 82 550 951 zł
Oczywiście przytoczone kwoty były aktualne na rok 2008,. Nikt o zdrowych zmysłach nie ma jednak wątpliwości, że potem sytuacja mogła ulec zmianie tylko w jedną stronę…
Wilno-NATO i Cyrk a w nim światowej sławy główny klaun, oraz starzec, błazny i marionetki.
Cyrk XXI wieku.
Dwa dni trwał taniec szatana w Wilnie i chór gołębiów pokoju z dziobami sępów i ze szponami pełnymi ludzkiej krwi. O cyrku wileńskim i kijowskim klaunie.
Jedną z kultowych atrakcji show-biznesu XIX wieku był cyrk Phineasa Taylora Barnuma. Właściwie stał się sławny bardziej jak cyrk dziwaków. Wesela liliputów, mężczyzna o psiej twarzy, „syreny z Fidżi”, bliźnięta syjamskie, córka indiańskiego wodza, brodata kobieta – Barnum nie gardził niczym. W swojej pracy Barnum z powodzeniem stosował metody, które są aktywnie wykorzystywane we współczesnej reklamie i marketingu.
Minęło półtora wieku, a postacie niczym z eksponatów cyrku Barnuma stały się elementem codzienności: brodate kobiety, mężczyźni przemienieni w kobiety, kobiety przemienione w mężczyzn, hermafrodyci udający normalnych ludzi. I to już nie jest cyrk. To bohaterowie artykułów prasowych, bohaterowie reportaży telewizyjnych, w końcu nasi sąsiedzi. Żyją obok nas, mówi się o nich, pisze, pokazuje, a marketing Barnuma zupełnie blednie przy PR tych osób. Ale oni, pomimo wszystkich wysiłków mediów, są wynaturzeniem, dziwactwem a niektórzy wręcz obrzydliwi i niebezpieczni mimo, że cześć z nich wygląda na zewnątrz normalnie jednak w głowach ich mózgi są zdegenerowane a tym samym są to psychopatyczne potwory.
Dziś najmodniejszą rozrywką jest cyrk politycznych dziwaków. Jego główna różnica w stosunku do cyrku Barnuma polega na tym, że poszczególne zwierzaki przedsiębiorczego przedsiębiorcy zawsze pracowały jako jeden zespół, chociaż koncertowały po całym
świecie. Obecni wynaturzeni, maniacy działają zarówno indywidualnie, jak i w zespole zwanym NATO. Z osobna każdy z nich pracuje w swoim kraju, razem zbierają się na tzw. szczytach i konferencjach. Trzeba przyznać, że te dwa cyrki łączy jedno – szczyt ich aktywności przypadł na czas wielkich działań wojennych. ▼ Barnum’s Circus występował w czasie, gdy doszło do brutalnej eksterminacji Indian, Stany Zjednoczone zaanektowały terytoria będące obecnie stanem Teksas; a także w czasie gdy było – powstanie w Polsce, rewolucje we Francji, Cesarstwie Austriackim, Niemczech, państwach włoskich, księstwach naddunajskich, powstania w Chinach, wojna krymska i wiele innych wojen, które pociągnęły za sobą liczne ofiary.
Cyrk NATO, w przeciwieństwie do cyrku Barnuma, nie stara się szczególnie odwrócić uwagę opinii publicznej od okropności wojny, wręcz przeciwnie, stara się zwiększyć, rozszerzyć, przenieść te okropności na skalę globalną. W Wilnie właśnie odbył się występ cyrkowy. Stolica regionu litewskiego. W rzeczywistości od 1569 r. Wilno należało do Polski, a wcześniej na prawie magdeburskim było wolnym miastem. Stało się stolicą, gdy Związek Radziecki po wojnie przekazał te ziemie nowo powstałej Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. A po rozpadzie ZSRR Litwini podobnie jak naziści w karłowatych republiczkach przybałtykach i na banderowskiej Ukrainie rozpoczęli dekomunizację nie rozumiejąc, ze Wilno otrzymali w darze od komunistów. Dlatego dekomunizację Litwy trzeba było rozpocząć od powrotu Wilna do Polski. Taki prezent od komunistów dla nazistów na Litwie im się kompletnie nie należy, Tak jak banderowcom na Ukrainie nie należy się polski Lwów, Kresy i rosyjski Donbas, Małorosja i Noworosja i Krym podarowany przez komunistów w czasie trwania ZSRR. Muszę powiedzieć, że przedstawienie cyrkowe w Wilnie było udane. Organizatorom udało się zgromadzić niemal wszystkich politycznych krasnoludków, klaunów i dziwaków. Punktem kulminacyjnym programu był występ z USA sklerotyka, otępionego starca, który w końcu popadł w szaleństwo. Dwa dni przed wyjazdem do Europy pokazano go ludziom na plaży z książką w dłoniach. Zostało to sfilmowane specjalnie z daleka, aby nie było widać, jak trzyma książkę (być może do góry nogami) i że rzekomo czyta. Starego deneta pokazano ludziom półnagiego, ale sylwetka dziadka Joe wyglądała delikatnie mówiąc, baradzo słabo.
Nawiasem mówiąc, jedną z reakcji na cyrk Barnuma były słowa „Co minutę rodzi się frajer”. To dokładny opis zarówno zdjęcia z amerykańskim prezydentem, jak i tego całego, jak to się mówi, „cyrku z rźącymi jednym głosem wytresowanymi końmi” w Wilnie. Wszyscy mówcy powiedzieli to samo, podczas gdy ich słowa nie miały żadnego znaczenia. Tak więc wcześniej statyści marionetki w tym teatrze tworzyli hałas w tłumie – każdy aktor mówił: „By coś powiedzieć, kiedy nie ma nic do powiedzenia”. Z różnymi głosami, z różną intonacją i szybkością – niesamowite ! Tylko tym razem treść dodatków była inna: i powtarzająca się „kiedy są ku temu warunki”, „gwarancje bezpieczeństwa” i tym podobne. Od czasu do czasu zgłaszał się ktoś z marionetek, statystów i mówił: „Będziemy wspierać Ukrainę, dopóki nasza własna gospodarka nie stanie się taka jak ukraińska, dlatego wysyłamy wam całą naszą broń”. Potem ten marionetkowy pionek wrócił do szeregu marionetek statystów i obowiązekowo nadal śpiewał w chórze ogólnym piosenkę „Dlaczego, dlaczego, nie wiem, dlaczego jesteśmy jak srado bydła które ryczy …” w chórze ogólnym, a jednocześnie każdy z tego stada patrzył na partnerów w chórze czy ryczą ten sam tekst.
Osobno chciałbym podkreślić przemówienia byłego centrum-lewicowego premiera Stoltenberga. Teraz jest szefem cyrku NATO. Chudy i długi, trochę podobny do Hipolita Matwiejewicza Worobianinowa, [ „Z dwunastu krzeseł” a nawet do porownania do wspólnika – Ostap Bendera: to kanciarz i oszust, a może raczej – jak sam siebie określa – „wielki kombinator”, poszukuje diamentowego skarbu, ukrytego w jednym z dwunastu zabytkowych krzeseł. Pomaga mu w tym wspólnik, Hipolit Matwiejewicz Worobianinow, który ma też własny interes do załatwienia…] bo ten Stoltenberg za każdym razem, gdy wchodzi na mównicę, albo mówi kompletne bzdury, których nikt nie może zrozumieć, albo buduje swoją mowę w taki sposób, że każde parzyste zdanie obala każde nieparzyste. Jedyne, co powtarza z uporem maniaka, to: „A Kreml trzeba zniszczyć”. Pamiętacie ?, był taki Rzymianin, Mucius Scaevola, który nawet gdy Kartagińczycy spalili mu rękę, powtarzał: „A Kartaginę trzeba zburzyć”. I ten Stoltenberg to taki sam fanatyk.
Ale ponieważ wszyscy byliśmy w cyrku, doskonale wiemy, że cały program zawsze prowadzi błazen. Tak poprawnie nazywa się klauna. W Wilnie tak właśnie było.
No właśnie w ostatnich czasach, rolę tę doskonale odgrywa Zielony klaun. Nawiasem mówiąc, jest to nowe słowo (zielony klaun) w sztuce cyrkowej. Wcześniej było tylko dwóch klaunów – Czerwony (alias August) i Biały. Teraz jest ich trzech. Ponadto Zeleny,w przeciwieństwie do innych klaunów, odszedł od stereotypów.
Po pierwsze, nie zmienia swoich nawyków × że-bractwa ×, które są niezwykle natrętne i monotonne: „Daj mi pieniądze. Daj mi broń ! Daj, daaj, daaaj !!!
Po drugie, on ma obrzydliwy „garnitur”, – T-shirt w kolorze ciemnozielonej zgnilizy. Można o nim powiedzieć: „Krowa przeżuła go przed nałożeniem językiem”. Albo można powiedzieć, że w prasowaniu jego T-shirt „garnituru” brała udział inna, dokładnie przeciwległa część ciała krowy. Bo jest wyprasowane, wylizane – widać, że nad każdą koszulą pracowała co najmniej jakaś wynajęta specjalnie do tego firma krów. Ale ten paskudny kolor sam w sobie nie jest khaki, ani nie jest zielony, ale zostawmy przykre… .
Po trzecie, w przeciwieństwie do starych klaunów, Zielony już dawno stracił poczucie własnej wartości. Dla okrzyku „Brawo” z balkonu wypełnionego lumpenem i protekcjonalnego klepnięcia jego po ramieniu przez kolegów marionetek z tego cyrku, on nawet bez wciągnięcia porcji konopi (którą osobiście zalegalizował na UPAdlinie) jest gotów skoczyć z spod kopuły cyrku bez żadnego ubezpieczenia. Ale to (w POLSKIM) Wilnie cyrkowe przedstawienie marionetek się odbywało i się skończyło. Niektórym to się podobało, a innym nie. Po zjedzeniu wykwintnych posiłków, spaniu z elitarną eskortą, drzemkach i głośnych chrapaniach na zebraniach, te wszystkie demokratyczne idealne nieskazitelne gołębie pokoju zaczęły odlatywać do swoich od dawna zbrukanych przez nich samych zanieczyszczonych gniazd.
Bo tak naprawdę to te z NATO potwory mają szpony i dzioby we krwi milionów niewinnych ludzi w Północnej Afryce Libii na Bliskim Wschodzie w Iraku, Afganistanie, Syrii, w Europie, Jugosławii i od 8 lat na Ukrainie. A ich zwolennicy w Europie i w Polsce gadają jak zwykle, że … jesteśmy zwarci i gotowi czyli (wszystko po staremu z tą różnicą, że teraz do tej agresywnej bandy dołączyła Finlandia i Szwecja). Szatan znowu powiększył swoje posiadanie by móc niszczyć i mordować tych którzy walczą o swoją suwerenność z United Szatanem Amerca i NATO.
Na samym końcu mimo tylu deklaracji, szczególnie niezadowolony z występu w cyrku klaunów był uważający się sam za geroja Zielony klaun.
Najpierw przed szczytem szczytowania w Wilnie szantażował i dąsał się. Następnie. Błagał o członkostwo w NATO. A to znowu żądał gwarancji bezpieczeństwa. A jego wygląd i spojrzenie pokazywało żywą mękę,
A na dodatek po zakończeniu tej cyrkowej parady został zrugany przez poirytowanych sponsorów jego i jego banderowskiej junty, że powinien okazywać im wdzięczności bo inaczej odetną jemu i jego bandzie infusion w euro / dolarach i w sprzęcie.
Wiec po powrocie do swojej ukrytej nory powrócił do swoich codziennych czynności, terroru ludności, bombardowania miast i eletrowni atomowej tej która od lutego 2022 jest na wyzwolonym przez Rosję terenie Energodaru i dwa dni temu dokonał ataku dronami na elektrownię atomową w pobliżu Kurska.
Uwaga. Ten Zelony-klaun jest nie tylko błaznem i marionetką ale zbrodniarzem zdolnym do wywołania katastrofy nuklearnej i zagłady świata.
Zełenski jest odpowiedzialny za dziesiątki aktów terroru na Ukrainie i w Rosji i śmierć niewinnych ludzi.
A będąc w narkotycznym amoku pod wpływem codziennej dawki narkotyków uważa się za nowego Napoleona i Hitlera, który ze zgrają najemników z unii europejskiej i Ukraińcami z ulicznych łapanek przy pomocy zachodniej palącej się jak słoma broni pokona Rosję nuklearną potęgę i największy kraj na świecie.
W rzeczywistości nosił imię Gaius Mucius Cordus. Podczas oblężenia Rzymu przez Etrusków w 508 p.n.e. za zgodą senatu udał się do obozu wroga, aby skrytobójczo zamordować etruskiego króla Porsennę. Przez pomyłkę zabił jednak pisarza królewskiego. Schwytany, włożył rękę do ognia, aby okazać, że nie lęka się tortur ani śmierci. Zdumiony męstwem Mucjusza Porsenna puścił go wolno i zawarł pokój z Rzymianami. Sam Mucjusz otrzymał przydomek Scaevola, czyli Mańkut.
Francuski dziennik Le Monde ujawnia, że od pół roku działa w Polsce tajny obóz, w którym Francuzi szkolą\ ukraińskich żołnierzy.
Obóz szkoleniowy, o którym piszą francuskie media, miał powstać w lutym. Od tego czasu przeszkolono w nim co najmniej 1600 ukraińskich żołnierzy.
Sprawę długo utrzymywano w ścisłej tajemnicy i zdecydowano się na jej ujawnienie dopiero przy okazji wizyty w Polsce francuskiego ministra obrony Sébastiena Lecornu.
– Te szkolenia będą trwały tak długo, jak będzie to konieczne – poinformował paryski minister.
W sumie oficjalnie od początku wojny na Ukrainie Paryż wyszkolił 5200 żołnierzy, w tym 1600 w Polsce i 3600 na terytorium Francji.
Nie wiadomo, gdzie znajduje się ośrodek szkoleniowy, który istnieje w Polsce. Wiadomo jednak, że nad Wisłą przebywa 120 francuskich instruktorów i 80 osób z personelu pomocniczego. Francuzi mają mieszkać w namiotach, a Ukraińcy w stałych kwaterach.
Planowo Francuzi szkolą ok. 500 Ukraińców przez pięć tygodni. Według zapowiedzi Paryża, szkolenia będą trwały „tak długo, jak będzie tego wymagała sytuacja na froncie”.
Korpus Narodowy – nazistowska część Azowa, celebrująca masowe mordy Polaków i Żydów jest oficjalnie trenowana w Polsce we Wrocławiu. Organizacja nazistowska, która zaatakowała partie polityczne, organizacje żydowskie i policję dobrze się bawi we Wrocławiu, i robi się z nich tam bohaterów
Oprócz tego Korpus Narodowy był współorganizatorem pochodów dla uczczenia rocznicy śmierci Romana Szuchewycza, na którym padło hasło „Lwów nie dla polskich panów” na stronie Korpusu Narodowego ukazał się artykuł, w którym ludobójstwo na Wołyniu jest określone jako sztuczne i wymyślone przez stronę polską, a wszelkie polskie roszczenia w sprawie Wołynia są „bezpodstawne”. Proponują także, aby w odpowiedzi na polskie upamiętnienie rzezi wołyńskiej, Rada Najwyższa Ukrainy uchwaliła prawo pociągające Polskę do odpowiedzialności za zbrodnie na Ukrainie.
Grzegorz Płaczek, który wygrał prawybory Nowej Nadziei na Śląsku, ujawnia, że nawet głowa państwa nie wiem, kto zapłaci za czołgi, które Warszawa sprezentowała Ukrainie.
„DOBIŁEM DO ŚCIANY! To wszystko zaczyna wyglądać bardzo źle” – pisze na swoim Twitterze Grzegorz Płaczek.
Opisuje swoją batalie o to, by dowiedzieć się, kto będzie płacił za czołgi, które Warszawa dała Ukraińcom.
„Spytałem Kancelarię Prezesa Rady Ministrów i Pana Mateusza Morawieckiego: KTO ostatecznie zapłaci za czołgi, które Polska przekazała Ukraińcom? Mówimy o setkach milionów złotych. Podobno Unia miała sypnąć groszem i pomóc Polsce… W odpowiedzi, Kancelaria Pana premiera przekierowała mnie do ministerstwa Pana ministra Błaszczaka” – opisuje pierwszy krok Ślązak.
Płaczek postanowił więc drążyć dalej: „Ministerstwo Obrony Narodowej w swojej odpowiedzi przekierowało mnie z powrotem do Pana premiera i zasugerowało jednoczesny kontakt z Ministerstwem Aktywów Państwowych (MAP). Poszedłem tym tropem…”.
W MAP polityk usłyszał, że ministerstwo „nie posiada tych informacji”. „Zaczyna się robić ciekawie – pomyślałem” – opisuje Płaczek.
„Zwróciłem się zatem z grzecznym zapytaniem do Pana prezydenta Andrzeja Dudy: KTO KONKRETNIE w Polsce nadzoruje i kontroluje koszty i zasady przekazywania czołgów Ukrainie?” – relacjonuje dalej zwycięzca prawyborów na Śląsku.
„I teraz uwaga… Właśnie otrzymałem odpowiedź od Pana prezydenta, iż Prezydent nie posiada żądanych informacji” – pisze dalej Płaczek.
„Wygląda zatem na to, że ani KPRM, ani MON, ani MAP, ani Pan prezydent nie znają odpowiedzi na podstawowe pytania dot. przekazywanego polskiego uzbrojenia Ukraińcom. Jeśli zatem środowisko i politycy PiS-u nie znają odpowiedzi – to kto zna?” – zastanawia się polityk.
Płaczek zwrócił się do mediów głównego nurtu, by „ponad podziałami” zajęły się tą sprawą, bo „to wszystko… zaczyna dziwnie wyglądać”.
“Masoneria polska 2023. Ostatni etap” – książka Stanisława Krajskiego, str. 110
O Wielkim Krachu trudno było masonom mówić publicznie. Wypowiedzi na jego temat nie spotkałyby się z pozytywnym odbiorem ani ze strony polityków ani społeczeństw. Nazwa „Wielki Reset” brzmiała tu o wiele lepiej, choć w istocie prze- słanie było podobne.
Nazwa „Wielki Reset” jest bardzo czytelna i zdumiewa fakt jak różnie jest w mediach i przez różnego typu specjalistów interpretowana. Większość z nas posługuje się komputerem i każdemu z tych co się nim posługują zdarzyło się, jak sądzę, że komputer zawiesił się czy w taki lub inny sposób „zwariował”. Co wtedy robimy? Oczywiście dokonujemy jego resetu. Komputer przez jakiś czas nie funkcjonuje. To, co nas w komputerze interesuje, co jest dla nas przydatne i potrzebne nie działa. Nie możemy nic zrobić, niczego osiągnąć. Nie możemy zaspokoić ani jednej z tych potrzeb, które może nam zaspokoić tylko komputer. Po zresetowaniu komputer zaczyna normalnie działać albo i nie. Wtedy resetujemy go ponownie, ale i to nie musi wcale pomóc. Po prostu się coś zepsuło.
Termin reset można też rozumieć trochę inaczej. W Wikipedii jest taka jego definicja: „zakończenie pracy dowolnego urządzenia elektronicznego lub cyfrowego w celu inicjalizacji i ponownego załadowania systemu operacyjnego, sterowników lub innego oprogramowania”. Zauważmy, że w tym znaczeniu termin „reset” jest używany zamiennie z terminem „restart”, który w języku angielskim oznacza „uruchomienie ponowne”. Dopowiedzmy jeszcze, że inicjalizacja to „nadanie wartości stanów początkowych dowolnemu obiektowi”.
Tak więc termin „Wielki Reset” należy rozumieć jako wyłączenie „maszyny” czy jak kto woli „systemu”, a następnie uruchomienie go z nowym „systemem operacyjnym”, z nowymi „sterownikami” i z nowym „oprogramowaniem’”. Dla masonów termin „Wielki Reset” nie odnosi się jednak tylko do świata finansów, gospodarki czy polityki. Oni odnoszą go również do społeczeństwa i pojedynczych osób.
Masoni spostrzegają (a może raczej opisują) świat, w tym ludzkość jako swoistą maszynę – swego rodzaju „komputer”. Społeczeństwa, w tym ujęciu, to „żywe maszyny” (których systemy operacyjne, sterowniki i oprogramowania można dowolnie ustanawiać).
To samo tyczy się oczywiście pojedynczych ludzi, którzy, według masonów, jako „maszyny” są zaprogramowane, w sposób naturalny, przez genotyp i fenotyp, czyli przez geny i środowisko.
Podsumowując Wielki Reset to, w ujęciu masonów, „wyłączeni” – i likwidacja ludzkiego świata jaki znamy, a następnie wytworzenie błyskawicznie (i tu Wielki Reset ma się różnić od Wielkiego Krachu — ma nie być okresu przejściowej anarchii i braku jakiejkolwiek cywilizacji) nowego świata we wszystkich możliwych porządkach. Wielki Reset ma objąć zatem świat finansów, gospodarkę, ustrój polityczny, prawo, kulturę, religię, moralność, obyczajowość, strukturę społeczną, ludzkie wspólnoty i jednostki.
Ukraińca Andrieja K. prokuratura rejonowa oskarża o zgwałcenie i zabójstwo 30-letniej rodaczki, której ciało znaleziono w wiacie śmietnikowej w Koszalinie. Chce, by za zbrodnię odpowiedział w warunkach recydywy – poinformował rzecznik Prokuratury Okręgowej Ryszard Gąsiorowski.
Akt oskarżenia przeciwko Andriejowi K. skierowała do Sądu Okręgowego w Koszalinie prowadząca śledztwo prokuratura rejonowa. 48-latek, jak podał prok. Gąsiorowski, jest oskarżony o to, że w nocy z 13 na 14 marca 2022 r. w wiacie śmietnikowej przy ul. Moniuszki w Koszalinie zgwałcił i zabił 30-letnią rodaczkę Marię P.
– Zadał jej pięścią ciosy w twarz, przewrócił na ziemię, przyduszał ją, doprowadził przemocą do obcowania płciowego, jednocześnie do licznych obrażeń ciała. Pokrzywdzona zmarła na skutek krwotoku do dróg oddechowych, udławiła się własną krwią – mówił prokurator.
Oskarżony w śledztwie nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. – Potwierdził tylko, że znał 30-latkę, która od kilku lat mieszkała i pracowała w Koszalinie. To była znajoma jego syna, który jest na Ukrainie. To ona pomagała oskarżonemu w sprawach urzędowych, w przesyłaniu zarobionych pieniędzy w Polsce synowi. Potwierdził, że widzieli się wówczas, 13 marca, ale tylko ze sobą rozmawiali i się rozstali. Twierdził, że jej nie pobił i nie zgwałcił, że to musiał zrobić ktoś inny – powiedział prok. Gąsiorowski. Zaznaczył, że te wyjaśnienia uznane zostały przez prokuratora, który prowadził postępowanie i skierował do sądu akt oskarżenia, za „niewiarygodne, sprzeczne z opiniami biegłych, zeznaniami świadków i sprawstwo nie budzi wątpliwości”.
Prok. Gąsiorowski dodał przy tym, że materiał dowodowy poparty został ekspertyzami biegłych z zakresu biologii, chemii, genetyki, traseologii, medycyny sądowej oraz analizy kryminalistycznej danych teleinformacyjnych. Andriej K. został przebadany psychiatrycznie i nie stwierdzono u niego zaburzeń, mogących wpłynąć na jego poczytalność w chwili popełniania zarzucanej mu zbrodni. Prokuratura ponadto wystąpiła do odpowiednich władz Ukrainy o nadesłanie danych o karalności Andrieja K. Otrzymała je i wynika z nich, że 48-latek był dwukrotnie skazywany za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Ten drugi raz, w już w warunkach recydywy, w 2012 r. na 9 lat pozbawienia wolności. Z ukraińskiego więzienia wyszedł w 2019 r.
– Śledczy porównali jego wyjaśnienia z linią obrony przyjętą, gdy odpowiadał za przestępstwa popełniane w Ukrainie. Dopatrzono się zbieżności w próbie pozorowania udziału w przestępstwie innych osób – przekazał prok. Gąsiorowski.
Zaznaczył, że prokuratura, kierując do sądu akt oskarżenia, wskazała także, że chce, by Andriej K. za zabójstwo Marii P. odpowiadał w warunkach recydywy. – Prokurator zastrzega, że oskarżony dotychczas nie był karany na terenie Polski, ale sąd okręgowy powinien wziąć pod uwagę, że oskarżony był karany w Ukrainie. [—] Andriej K. od 17 marca 2022 r. jest tymczasowo aresztowany. Grozi mu dożywocie.
=======================
mail: Chyba wypuszczą, zasugerują, by może rzadziej gwałcił. Bo się zmęczy, zapoci…
=====================
mail2: A przecież takiego należy jak najszybciej powiesić.
=================================
mail3: Odesłać tam, skąd przyjechał. W końcu zamordował rodaczkę. Po co go tu jeszcze utrzymywać.
Właśnie z udziałem Episkopatu Polski rozpoczęła się sodomia pojednania polsko-ukraińskiego. Muszę powiedzieć, że Episkopat w takich pojednaniach zaczyna chyba nabierać rutyny. W sierpniu 2012 roku, trzy lata po tym, gdy z łaski prezydenta USA Baracka Obamy, Polska 17 września 2009 roku przeszła spod kurateli amerykańskiej pod kuratelę „strategicznych partnerów” tzn. Niemiec i Rosji – Episkopat ręką JE abpa Józefa Michalika podpisał wraz z patriarchą Moskwy i Wszechrusi Cyrylem, deklarację o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim. No a teraz – z ukraińskim.
Czy ta deklaracja unieważni tamtą, zgodnie z zasadą: lex posterior derogat priori tym bardziej, że mężny naród ukraiński akurat wojuje z podłym narodem rosyjskim, w czym my nie tylko mu kibicujemy, ale na podstawie umowy podpisanej 2 grudnia 2016 roku przez pana Antoniego Macierewicza – podówczas tubylczego ministra obrony narodowej – udostępniamy Ukrainie nieodpłatnie zasoby całego naszego bantustanu? Nie jesteśmy w tym odosobnieni, dzięki czemu – jak poinformowały właśnie ukraińskie władze – walutowe rezerwy Ukrainy osiągnęły rekordowo wysoki poziom ponad 30 mld dolarów. Wyobrażam sobie, jak ta wiadomość musiała ucieszyć tamtejszych parchów-oligarchów.
Wróćmy jednak do sodomii pojednania polsko-ukraińskiego. Mowa jest tam o „tragedii”, nad którą oczywiście wszyscy ubolewamy, ale ubolewanie, to jedna rzecz, a przebaczenie, to rzecz druga – toteż „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Problem polega na tym, że nie bardzo jest komu przebaczać, ponieważ strona ukraińska wcale nie poczuwa się do winy. Świadczy o tym zarówno ukraińska ocena wydarzeń, jakie przed 80 laty rozegrały się na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej – że miała tam miejsce „wojna domowa”, a nie żadne „ludobójstwo”, z którego trzeba by się kajać – jak i okoliczność– że strona ukraińska projektodawców i wykonawców tej „tragedii” wynosi – może jeszcze nie na ołtarze, chociaż na drodze podlizywania się banderowcom pewnie i tego doczekamy – ale na pomniki – jak najbardziej. Jest to zrozumiałe tym bardziej, że współczesna Ukraina korzysta z ówczesnego ludobójstwa na Polakach, które miało dostarczyć Ukraińcom „przestrzeni życiowej” (po niemiecku – Lebensraum) – no i dostarczyło – co Polska z podkulonym ogonem przyjmuje do wiadomości.
Nie tylko przyjmuje do wiadomości, ale w dodatku tradycyjnie już wyrzeka się wymordowanych podówczas obywateli polskich. Władze polskie zachowały milczenie w roku 1937, kiedy to za kordonem NKWD przeprowadzała „operację polską”, w następstwie której około 100 tys. Polaków, co to znaleźli się po niewłaściwej stronie traktatu ryskiego straciło życie, a drugie tyle zostało deportowanych na syberyjską poniewierkę – ale to byli tylko Polacy, a nie polscy obywatele. Tymczasem Polacy mordowani w 1943 roku na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej przez Ukraińców, którzy może i byli „szowinistami”, a może tylko Ukraińcami – byli obywatelami Rzeczypospolitej, ale Rzeczpospolita w roku 1943 ich się też wyrzekła – tym razem nie ze strachu przed Stalinem, tylko – przed Churchillem.
Jak pisze w swoich pamiętnikach Adam hr. Ronikier, Delegatura Rządu na Kraj kategorycznie zabroniła Radzie Głównej Opiekuńczej organizowania polskiej samoobrony, chociaż – jak świadczy przykład z Równego, gdzie dwaj działacze RGO załatwili z niemieckim Kreishauptmanem broń i amunicję dla Polaków, a następnie rozprowadzili ją po rejonie, Polacy nie tylko potrafili utrzymać Ukraińców w ryzach, ale zaprowadzili bezpieczeństwo i porządek na tym obszarze.
No a teraz zarówno władze Rzeczypospolitej, ofuknięte niedawno przez pana Drobowycza z ukraińskiego IPN, ze swej strony ofuknęły księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, który za prezydenta Lecha Kaczyńskiego sam jeden sprzeciwił się prowokacyjnemu marszowi banderowców przez Polskę do Monachium. Episkopat, zamiast skorzystać z okazji, by przynajmniej siedzieć cicho, gdy nie starcza mu odwagi by powiedzieć prawdę – leje krokodyle łzy nad „tragedią” w ramach sodomii „pojednania” z udziałem ukraińskiego duchowieństwa z tamtejszego kościoła narodowego, który ani myśli wyrzekać się kultu Stefana Bandery. Ciekawe, jak daleko jeszcze zaprowadzi Przewielebnych Księży Biskupów ten sojusz ołtarza z tronem?
Bo nie ulega wątpliwości – chociaż o tym nie trzeba głośno mówić – że to nikczemne i tchórzliwe postępowanie aktualnych polskich władz państwowych i kościelnych, jest następstwem nacisków ze strony Stanów Zjednoczonych, które dla banderowców mają stosunek tradycyjnie wyrozumiały, jeśli nawet nie cieplejszy. Po wojnie wybaczyły im kolaborację z Hitlerem, co prawda dość jednostronną, niemniej jednak, podczas gdy winowajcy znacznie drobniejszego płazu wędrowali na szubienicę, albo do lochu.
Przyczyna była prosta; Anglosasi, którzy przedstawicieli innych narodów, a zwłaszcza narodów Europy Wschodniej w ogóle nie uważają za równych sobie ludzi – chociaż nigdy się do tego nie przyznają – uznali banderowców za znakomity materiał dla potrzeb dywersji wobec Związku Sowieckiego podczas „zimnej wojny”, w związku z tym nawet Żydom nie pozwalają powiedzieć na nich złego słowa. Świadczy o tym choćby miłująca prawdę pani Anna Applebaum, nasza „Jabłoneczka”, która banderyzm rozgrzeszyła, jako istotny składnik ukraińskiej tożsamości narodowej. Z kolei za komuny Ukraińcy „budowali socjalizm”, więc na wypominanie im jakiegoś Bandery czy Szuchewycza, ani Stalin, ani Chruszczow, ani Breżniew nie dawali przyzwolenia. Dlatego ukraińska diaspora w USA i Kanadzie została ideologicznie i politycznie zdominowana przez banderowców.
Kiedy byłem w Ottawie, zapytałem prezesa Kongresu Polonii Kanadyjskiej, który z przedstawicielami Światowego Związku Ukraińców w Toronto prowadził jakieś rozmowy, czy w tym Związku jest reprezentowany jakiś inny kierunek polityczny poza banderowskim, na co odparł, że nie tylko, że żadnego innego nie ma, ale w dodatku – „niechby spróbował być!”. Więc teraz, kiedy Amerykanie w 2014 roku za 5 miliardów dolarów kupili sobie Ukrainę, a teraz kombinują, jakby tu ją jakoś korzystnie sprzedać, banderowcy nie tylko są nadal pod amerykańską ochroną, ale Nasz Pan Miłosierny z Waszyngtonu najwyraźniej kazał podkulić chwosty swoim wasalom, co oni w podskokach właśnie wykonują. Z kolei politycy ukraińscy przez te lata doskonale opanowali sztukę obcinania kuponów politycznych i finansowych od prezentowania Ukrainy na terenie międzynarodowym, jako państwa specjalnej troski. Podobne to jest do upośledzonego na umyśle dziecka, któremu przezorniej będzie się nie sprzeciwiać, bo nigdy nie wiadomo, co wtedy zrobi – czy poderżnie gardło sobie, czy może całej rodzinie, a potem podpali dom. Toteż nikt się nie sprzeciwia, tyko z miedzianym czołem żyruje wszelkie łgarstwa tamtejszej „polityki historycznej”.
Już na początku wileńskiego szczytu NATO, prezydent Andrzej Duda w rozmowie z mediami stanowczo zadeklarował, że Polska „nie załatwia nic dla siebie”, ale dla NATO i jego wschodniej flanki oraz, a jakżeby inaczej, dla Ukrainy.
Szczególnego wydźwięku nadaje tej wypowiedzi fakt, iż miała ona miejsce w osiemdziesiątą rocznicę „Krwawej Niedzieli”, a więc apogeum zbrodni ukraińskich nacjonalistów dokonanej na Polakach.
Kiedy warszawski prezydent załatwiał sprawy Ukrainy w dawnym mieście Rzeczypospolitej, ukraiński ambasador w Polsce, zapewne w geście dozgonnej wdzięczności, postanowił obrazić polską pamięć historyczną.
Skromność głowy naszego urokliwego bantustanu, podczas prezydentury której „Polska nie załatwia nic dla siebie, tylko dla NATO, dla wschodniej flanki NATO, także dla państw bałtyckich, dla innych państw, które są naszymi sąsiadami w tej wschodniej części” oraz, oczywiście, Ukrainy, budzi wręcz podziw. Być może prezydent lepiej sprawdziłby się w roli „pierwszego dżentelmena”, wszak to właśnie partnerkom i partnerom głów państw przypada w udziale działalność charytatywna. Kto wie, czy gdyby inaczej zgięła się historii sprężyna, to podczas wileńskiego szczytu NATO prezydent Duda nie odnosiłby równie spektakularnych sukcesów jak podczas gry w bingo z Billem Clintonem.
Niektórzy mogą powiedzieć, że żadna to różnica, czy prezydent zabiega o interesy Polski, czy wschodniej flanki NATO, jedno i drugie przekłada się na wzmocnienie bezpieczeństwa naszego kraju. Nie są to jednak stany równoznaczne. Istotną różnicę stanowi to, czy Polska otrzyma broń lub inne środki bezpieczeństwa, np. w postaci transferu technologii, i sami będziemy decydować o tym, kiedy i jak ich użyć, czy też nasz obszar wzmocniony zostanie siłami NATO, nad którymi kto inny będzie sprawował kontrolę, a bezpieczeństwo Polski będzie zależne od łaski sojuszniczych urzędników.
Wypowiedź prezydenta Dudy pokazuje też naiwność, z jaką głowa państwa podchodzi do polityki zagranicznej, a co dobitnie zostało ukazane w polsko-ukraińskich relacjach, które są dwustronne jedynie w ten sposób, że jedna strona daje, a druga bierze.
Aż nadto dobrze widać to było w ostatnich dniach. W rocznicę kulminacji ukraińskiego ludobójstwa na Polakach przedstawiciele polskiej delegacji, na czele z prezydentem Dudą, podnosili „ukraińskie oczekiwanie, by wystosowane zostało formalne zaproszenie Ukrainy do Sojuszu”.
W zamian za to ukraiński ambasador w Polsce Wasyl Zwarycz zamieścił na Twitterze bezczelny wpis, w którym stwierdził, iż oddaje hołd „obywatelom ІІ RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej”. Do tweeta załączone było zdjęcie pomnika Rzezi Wołyńskiej, ale ze słów dyplomaty nie dowiemy się jakim ofiarom oddawał hołd, ani kto ich mordował. Nie pada nawet tak eufemistyczne określenie, jak „ofiary Wołynia”, na które „zdobył się” prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski.
Niezależnie od oczekiwań polskiej dyplomacji, sprawy Ukrainy i tak były wśród najważniejszych tematów dwudniowego szczytu, a obietnice dla naszego wschodniego sąsiada są całkiem spore. Wskazano trzy aspekty, które pozwolą na „zbliżenie Ukrainy do NATO”, a więc: wieloetapowy program wsparcia, utworzenie rady NATO-Ukraina, a także rezygnacja z tzw. Membership Action Plan, czyli specjalnego programu, przez który musiała przejść Polska, ale też inne państwa bloku wschodniego, a który to polega na przedkładaniu przez potencjalnego przyszłego członka corocznych sprawozdań dotyczących przygotowań do akcesji i obejmujących takie kwestie, jak obronność, gospodarka, polityka czy prawo.
Ukraina takiego programu nie będzie musiała przechodzić, a zwolennicy tego rozwiązania twierdzą między innymi, że ukraińska armia w związku z dozbrajaniem przez zachód znacznie się zmodernizowała, a tamtejsi żołnierze od ponad roku regularnie ćwiczą na sprzęcie używanym przez państwa Sojuszu. Perspektywa dołączenia Ukrainy do NATO, wobec trwającej wojny, która zdaniem części ekspertów może utknąć w miejscu, a więc będziemy obserwować naprzemienne ataki i kontrofensywy oraz związane z tym niewielkie zmiany linii frontu, nie wydaje się szczególnie bliska. Może się przecież okazać, że Ukraina do NATO będzie dołączać i dołączać, w miarę jak trwać i trwać będzie wojna za naszą wschodnią granicą, i w przewidywalnej przyszłości status akcesji Ukrainy do NATO się nie zmieni. Jeżeli natomiast wojna się zakończy i naddnieprzański kraj dołączy do Sojuszu, to ze względu na ułatwianie jego drogi do NATO może okazać się najsłabszym aliantem.
Ukraina co prawda do Sojuszu nie dołączyła, ani nawet nie otrzymała zaproszenia, ale – coby prezydent Zełenski tak całkiem smutny nie wracał do ostrzeliwanego Kijowa – kraje G7 udzieliły jej gwarancji bezpieczeństwa, do których chęć dołączenia ogłosiły już kolejne państwa. Ponadto kilka państw zapowiedziało dalsze wspieranie militarne napadniętego przez Rosję kraju. Ukraiński prezydent, który, podobnie jak inni oficjele tego kraju, już nie raz popisywał się niemałą zuchwałością, również i tym razem stwierdził, iż rezultaty wileńskiego szczytu są dobre, ale nie idealne.
Niektórym taka roszczeniowa postawa już najwyraźniej zbrzydła. Brytyjski minister obrony, Ben Wallace, wygłosił podczas szczytu zaskakujące zdanie, iż Ukraina powinna pamiętać, że przekazywane jej uzbrojenie pochodzi często z zasobów własnych darczyńców i byłoby miło, gdyby Ukraińcy okazali trochę wdzięczności zamiast kolejnych żądań.
To wywołało kolejną arogancką reakcję Zełenskiego, który w odpowiedzi stwierdził, że Ukraińcy mogą co rano po przebudzeniu „dziękować ministrowi osobiście”. Tym, co przyświeca polityce zagranicznej uzależnionej od zachodu Ukrainy, z pewnością nie są umiar, skromność i pokora.
Niezależnie od tych wszelkich uprzejmości nie można mieć wątpliwości co do tego, że wsparcie dla Ukrainy będzie trwało. Wyraził to jasno w swym przemówieniu prezydent Joe Biden. Przywódca USA, mówiąc o dołączeniu naszego wschodniego sąsiada do NATO, stwierdził, że „to się stanie”, a później zadeklarował, że „nasze zobowiązanie wobec Ukrainy nie osłabnie”. Możemy się jedynie domyślać, że nie miał na myśli tylko Stanów Zjednoczonych, ale wszystkich aliantów.
Być może niektóre kraje będą kręcić nosem na dalsze wspieranie Ukrainy i będą starały się ugrać coś dla siebie, jednak USA nie powinny mieć większego problemu ze znalezieniem „sługi”, który niezależnie od okoliczności, chętnie doszlusuje do czołówki darczyńców na rzecz Ukrainy, byleby tylko ktoś poklepał go po plecach.
Ambasador Ukrainy w Polsce, Wasyl Zwarycz, dodał wpis na Twitterze w 80. rocznicę Krwawej Niedzieli. Lepiej byłoby jednak, gdyby dyplomata odpuścił temat i nie napisał nic.
To jak pisze o ludobójstwie na Wołyniu, zakrawa bowiem na szczyt bezczelności i opluwania Polski.
Zwarycz w swoim wpisie ani słowem nie wspomina o sprawcach i ich narodowości, więc nie trzeba dodawać, że w opublikowanym przez niego tekście nie ma też śladu po jakiejkolwiek skrusze czy przeprosinach.
Z wpisu ambasadora wynika, że „ktoś Polaków na Wołyniu mordował”, ale nie wiadomo kto. Dyplomata zaznaczył natomiast, że były to wówczas tereny okupowane przez III Rzeszę.
Bezczelny wpis Zwarycza, choć upiększony ckliwymi frazesami o solidarności polsko-ukraińskiej, to nie tylko przejaw braku postępu ws. uznania przez Ukraińców ludobójstwa na Wołyniu – to wręcz krok wstecz.
„11 lipca solidarnie z narodem polskim dziś oddaję hołd wszystkim cywilnym ofiarom – obywatelom ІІ RP, pomordowanym na okupowanych przez III Rzeszę terenach w latach II wojny światowej. Składam wyrazy współczucia wszystkim krewnym i bliskim ofiar” – napisał na Twitterze Zwarycz.
„Ukraińcy i Polacy są przykładem solidarności dla całej Europy i wolnego świata! Tak to zostanie dla dobra teraźniejszego i przyszłych pokoleń. Musimy o to wzajemnie dbać, także w imię ofiar, którzy doznali bólu ludzkiej nienawiści, aby nigdy więcej nic takiego się nie powtórzyło” – pisze dalej dyplomatycznie.
„W drodze uczciwej współpracy odp. resortów, historyków i badaczy, w duchu przyjaźni i wzajemnego zrozumienia, dalej jesteśmy gotowi razem poznawać karty wspólnej trudnej historii z myślą o godności każdego człowieka i należącym mu godnym pochówku tak w Ukrainie, jak i w Polsce” – kończy wpis Ukrainiec.
Nie ulega wątpliwościom, że za taki bezczelny wpis ukraiński ambasador powinien zostać wezwany na dywanik do MSZ i odesłany na Ukrainę. Trudno sobie wyobrazić, by niemiecki ambasador kluczył w ten sposób wokół tematu holokaustu lub innych zbrodni nazistowskich. Jeśli jednak by to zrobił, to skończyłoby się to światowym skandalem.
Korwin-Mikke reaguje
Na haniebny wpis ambasadora Ukrainy zareagował Janusz Korwin-Mikke.
Poseł zadał dyplomacie kilka pytań za pośrednictwem Twittera:
„Wasza Ekscelencjo… Kto mordował? Ukraińcy z OUN UPA! Kogo? Głównie Polaków! Gdzie? Na Wołyniu, na ówczesnym terenie Polski! Czy zostało to rozliczone? Oczywiście, że nie! Mam nadzieję, że pomogłem…”.
Warzecha: Marsjanie mordowali
Na skandaliczny wpis ukraińskiego dyplomaty zareagował także Łukasz Warzecha. Napisał, że z wpisu ambasadora mogłyby wynikać, że to kosmicie odpowiadają za Rzeź Wołyńską.
„Pewnikiem Marsjanie mordowali. To jest, przypominam, ambasador Ukrainy w Polsce. Jutro powinien być na dywaniku w MSZ. Będzie?” – napisał Warzecha na Twitterze, podając dalej wpis Zwarycza.
==========================
mail: To nie „persona non grata”. To bezczelny łobuz. A „tutejsi” tolerują?
Rau ! Rau ! Rau ! Rau ! Haniebny wpis szefa MSZ w 80. rocznicę „Krwawej Niedzieli”. Pisze o ofiarach „tamtejszych wydarzeń”
Skandaliczny wpis na Twitterze zamieścił w 80. rocznicę tzw. Krwawej Niedzieli szef polskiego ministerstwa spraw zagranicznych Zbigniewa Raua. W kontekście kulminacji ukraińskiego ludobójstwa na Polakach szef MSZ pisze o „tamtejszych wydarzeniach” i modlitwie „za wszystkie ofiary konfliktów zbrojnych”.
„W 80. rocznicę rzezi wołyńskiej oddajemy hołd wciąż bezimiennym ofiarom tamtejszych wydarzeń” – napisał na Twitterze minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau.
„Stajemy dziś w zadumie, pamiętając o szacunku i modlitwie za wszystkie ofiary konfliktów zbrojnych. Wierzymy, że tylko wspólne odkrywanie prawdy doprowadzi do trwałego pojednania” – kontynuował swoją wypowiedź minister Rau.
„Z uznaniem przyjmujemy wystąpienie Przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy Stefanczuka w Sejmie oraz obecność prezydenta Zełenskiego obok prezydenta Andrzeja Dudy w katedrze w Łucku. To długo oczekiwane, potrzebne kroki we właściwym kierunku” – zakończył swój wpis minister Rau.
W 80. rocznicę #RzeźWołyńska oddajemy hołd wciąż bezimiennym ofiarom tamtejszych wydarzeń. Stajemy dziś w zadumie, pamiętając o szacunku i modlitwie za wszystkie ofiary konfliktów zbrojnych. Wierzymy, że tylko wspólne odkrywanie prawdy doprowadzi do trwałego pojednania i .
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 11 lipca 2023
Powinnością kierownictwa państwa jest odwracanie od niego wszystkich niebezpieczeństw, z wojną na czele. Niekiedy jednak nie można tego uniknąć, na przykład – kiedy państwo zostanie zaatakowane. Musi wtedy się bronić, to znaczy – wdać się w wojnę – ale zazwyczaj jest tak, że nawet napaść jest poprzedzana rozmaitymi przygotowaniami; prowadzone są rozmowy, stawiane są warunki, a kiedy nie dochodzi do porozumienia – zaczyna się wojna. Na przykład Adolf Hitler zwierzał się fińskiemu marszałkowi Gustawowi Manerheimowi, że decyzję o uruchomieniu operacji „Barbarossa” podjął po rozmowie z sowieckim ministrem Mołotowem, który postawił mu takie warunki, że Hitler nabrał całkowitej pewności, iż Sowieci chcą zapanować nad całą Europą. Ponieważ on też chciał zapanować nad Europą, to nie widział innego wyjścia, jak uprzedzić sowiecką napaść. Inna sprawa, że gdy niemiecki ambasador w Moskwie Schulenburg, wręczał Mołotowowi notę o wypowiedzeniu wojny, to temu wyrwały się słowa, których potem podobno się wstydził: „chyba na to nie zasłużyliśmy?”
Oczywiście decyzje o tym czy prowadzić rokowania, czy zaryzykować wojnę, są bardzo trudne. Pewnej wskazówki udziela nam Pan Jezus mówiąc w Ewangelii, że gdy jeden król planuje wojnę z drugim królem, to najpierw siada i rozważa, czy w 10 tysięcy może pokonać tamtego, który ciągnie z 20 tysiącami. A kiedy dochodzi do wniosku, że nie, to wysyła do niego poselstwo, „gdy tamten jest jeszcze daleko”, to znaczy – gdy klęski wojennej ze wszystkimi jej skutkami, można jeszcze uniknąć. W takiej sytuacji trzeba rozważyć, co jest większym, a co mniejszym złem.
Klęska wojenna sprawia, że pokonany ma bardzo małą, albo w ogóle nie ma żadnej swobody manewru, bo zwycięzca po prostu dyktuje mu, jak ma być. Tak właśnie było z Niemcami, wobec których zaplanowano „bezwarunkową kapitulację”, co sprawiło, że nie poddawały się one aż do końca. Od takiej klęski bowiem wszystko inne wydaje się lepsze, co można pokazać na przykładzie Polski w roku 1939. Jak pamiętamy, w lipcu 1939 roku do Moskwy pojechała delegacja brytyjskiego Sztabu Imperialnego z generałem Ironside. Nie miała ona żadnych pełnomocnictw, tylko jej zadaniem było wysondowanie, czy nie udałoby się przeciągnąć Stalina na angielską stronę i co by za to ewentualnie chciał. Stalin nie powiedział: nie – ale zwrócił Anglikom uwagę, że ZSRR nie graniczy z Niemcami, więc jakże Armia Czerwona ma wejść w kontakt bojowy z Wehrmachtem? – Gdyby – ciągnął Ojciec Narodów – Armia Czerwona obsadziła zachodnią granicę Polski – aaa, to co innego. Słowem – zażądał zapłaty z góry w postaci podarowania mu całej Polski. Tymczasem żądania niemieckie wobec Polski nie szły aż tak daleko. Niemcy żądali Gdańska i „korytarza”, a prawdopodobnie zażądaliby powrotu do granicy sprzed I wojny światowej – ale niczego więcej. Zatem przed polskim kierownictwem państwowym stanęła alternatywa, czy lepiej utracić część terytorium państwowego, czy też całe państwo. Stało się to jasne po 23 sierpnia 1939 roku, kiedy w Moskwie podpisany został Pakt Ribbentrop-Mołotow.
Wtedy chyba niczemu już nie można było zapobiec, ale wcześniej – raczej tak. Dlaczego zatem Polska nie podjęła rokowań, kiedy były jeszcze możliwe? Odpowiedź znamy – bo zaufała enigmatycznej gwarancji, której Wielka Brytania udzieliła Polsce w kwietniu 1939 roku. A dlaczego Anglia tej gwarancji Polsce udzieliła? Tę odpowiedź też znamy – bo chciała, żeby polski rząd w nią uwierzył. A dlaczego spodziewała się, że polski rząd w nią uwierzy? Bo wiedziała, że polski rząd, decydując się na przyjęcie warunków niemieckich, z pewnością by upadł, a wiedziała, że nie chce upaść za żadną cenę – nawet za cenę zagłady państwa i wydania obywateli na pastwę wroga. W rezultacie rząd polski znalazł się w sytuacji bezalternatywnej i to w znacznym stopniu – na własne życzenie – wobec czego musiał kurczowo uchwycić się podsuniętej mu skwapliwie angielskiej brzytwy.
Jak wiele razy wspominałem, państwa dzielą się na poważne i pozostałe. Państwa poważne, to te, które potrafią sprecyzować swoje państwowe interesy i realizować je w zmieniających się okolicznościach. Państwa pozostałe albo w ogóle tego nie potrafią, zwłaszcza gdy kierowane są przez agenturę innego państwa, albo jeśli nawet potrafią, to szybko o tym zapominają i zataczają się od ściany do ściany w zależności od tego, w którą stronę je ktoś popchnie to znaczy – zaoferuje im „sojusz”, albo „gwarancje”. Toteż państwa poważne bardzo chętnie posługują się państwami pozostałymi, albo żeby w ten sposób realizować własne interesy, albo – żeby w najgorszym razie pomniejszyć własne straty. W najlepszym razie – żeby skłonić państwo pozostałe do wdania się w wojnę w obronie swoich własnych interesów.
Tak właśnie stało się w przypadku Ukrainy, którą Stany Zjednoczone, początkowo za 5 miliardów dolarów dla tamtejszych oligarachów, skłoniły do zmiany rządu, mamiąc ją dodatkowo obietnicą przyjęcia do Unii Europejskiej i NATO. Myślę, że to właśnie skłoniło nowe ukraińskie władze do zignorowania porozumień mińskich, w ramach których Ukraina zgodziła się na autonomię obwodów donieckiego i ługańskiego. Bardzo możliwe, że Rosja, która wcześniej zajęła Krym, na tym by poprzestała, zwłaszcza gdy prezydentem USA był Donald Trump, który chciał się tylko dowiedzieć, czego Putin chciałby za obietnicę neutralności Rosji kiedy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej – co prędzej czy później będą musiały zrobić.
Ale prezydent Józio Biden wolał doprowadzić Ukrainę do wojny z Rosją do ostatniego Ukraińca, żeby – jak to szczerze powiedział w Kijowie amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin – Rosję „osłabić” i nie denerwować się, czy w razie czego dotrzyma obietnicy, czy nie. Kierownictwo ukraińskie pozwoliło wkręcić państwo w maszynkę do mięsa – być może tym łatwiej, że stanowi ono konglomerat Żydów i banderowców. Żydzi do żadnej solidarności z narodami wśród których żyją, nigdy się nie poczuwali, ani nie poczuwają, no a banderowcy sami podzielili Ukraińców na „elitę” i „czerń”, więc nie uważają niczego niestosownego w sytuacji, gdy „czerń” jest poświęcana dla „elity”.
Teraz, gdy coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje, że zapowiadana od miesięcy zwycięska kontrofensywa ukraińska spala na panewce, rysują się dwie możliwości: albo dojdzie do „zamrożenia konfliktu”, to znaczy – do częściowego rozbioru Ukrainy, czyli utraty na rzecz Federacji Rosyjskiej czterech obwodów: ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego, które zostały inkorporowane do Rosji, podobnie jak wcześniej Krym – albo do rozlania wojny na terytorium innych państw pozostałych, zwłaszcza Polski i Litwy, których władze sprawiają wrażenie, jakby nie mogły się tego doczekać.
Przyczyna takiego nastawienia rządu polskiego tkwi – jak sądzę – w tym, że uważa się on za opatrznościowy dla Polski, podobnie jak w okresie międzywojennym – sanacja – więc chociaż nie chce dopuścić do siebie myśli o możliwym upadku, to całkiem poważnie rozważa możliwość pociągnięcia w razie czego za sobą na dno całego państwa i jego obywateli w nadziei, że wtedy „nocne rodaków rozmowy” będą nacechowane współczuciem dla Umiłowanych Przywódców, co to ulegli przemocy, chociaż dobrze chcieli, a nie pogardą i potępieniem. Być może, że nasze przeznaczenie poznamy już 11 lipca, kiedy to na szczycie NATO w Wilnie zostaną podjęte decyzje. Doświadczenie historyczne poucza nas, że możliwe jest wszystko, jako że po „zimnej wojnie”, na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku, zostało proklamowane „strategiczne partnerstwo NATO-Rosja”, które jednak w roku 2013 zostało przez Amerykanów wysadzone w powietrze, dzięki temu również w naszej pamięci narodowej zupełnie zatarła się podpisana w sierpniu 2012 roku w Warszawie deklaracja o pojednaniu narodu polskiego z narodem rosyjskim i obecnie, powtarzając za Naszym Najważniejszym Sojusznikiem, twierdzimy, że to „zbrodniarze”.
Co bowiem raz się zdarzyło, może zdarzyć się i drugi raz. Skoro Polska w roku 1939 dała się nabrać na gwarancje angielskie, co skończyło się katastrofą i wydaniem obywateli na pastwę dwóch okrutnych wrogów, podczas gdy Umiłowani Przywódcy, mężowie opatrznościowi, z Wodzem Naczelnym na czele, pierzchli za granicę, by tam opłakiwać utraconą Ojczyznę, to dlaczego nie miałoby się to zdarzyć i drugi raz? Franciszek ks. de La Rochefoucauld zauważył, że tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego, toteż Winston Churchill wiedział, co mówi, kiedy ganił nasz mniej wartościowy naród tubylczy za „lekkomyślność”. Miał rację, bo najlepszym dowodem naszej lekkomyślności było to, że zaufaliśmy akurat jemu, który w Jałcie przyłożył rękę do oddania Polski Stalinowi tak jak rzeźnikowi oddaje się krowę.
Nie wiem, czy nieszczęścia bliźnich, zwłaszcza podobne, mogą być dla nas pociechą, ale żebyśmy nie popadali w kolejne kompleksy, to może warto przypomnieć, że w naszym klubie samobójców, oprócz Polski i Ukrainy była jeszcze Jugosławia, która zresztą już nie istnieje, ale w roku 1941 jeszcze istniała. Hrabia Galeazzo Ciano wprawdzie pod datą 6 sierpnia 1940 roku notuje, że Mussolini „znów dużo mówi o zaatakowaniu Jugosławii, pomiędzy 10 a 20 września”, ale już pod datą 17 sierpnia odnotowuje rozmowę Alfieriego z Ribbentropem, z której m.in. wynika, „że winniśmy stanowczo wyrzec się zaatakowania Jugosławii (…) że nawet ewentualna akcja przeciwko Grecji nie będzie dobrze widziana w Berlinie. Jest to powiedzenie ”stop” na całej linii.” Ten dziennik Ciano pokrywa się z zeznaniami generał Jodla w 1946 roku w Norymberdze. „Nasz stosunek do Jugosławii przypominał ubieganie się o względy sławnej śpiewaczki. Fuhrer zabronił nawet wystąpić z propozycją przewiezienia przez terytorium jugosłowiańskie zaplombowanych wagonów z żywnością dla naszych wojsk, choć to było całkiem możliwe z punktu widzenia międzynarodowych praw o neutralności.” W dniu 25 marca 1941 roku jugosłowiański premier Cvetkowicz i minister Markowicz podpisują w Wiedniu pakt z Hitlerem, który zapewnia im nienaruszalność terytorium Jugosławii przez wojska niemieckie. Ale już w dwa dni po podpisaniu tego porozumienia, 27 marca 1941 roku, z inspiracji Wielkiej Brytanii, generał Duszan Simowicz przeprowadził w Belgradzie zamach stanu, obalił Cvetkowicza i sam został premierem. „A to zuchy, a to chwaty” – zachwycał się wtedy Jugosłowianami ambasador Edward Raczyński.
Ale 6 kwietnia Niemcy uderzyli na Jugosławię nie tylko od strony granicy z Rzeszą, ale również – od granicy z Węgrami, Rumunią i Bułgarią. Sześć dni później zajęli Belgrad i było po wszystkim, a Simowicz 17 kwietnia czmychnął do Londynu, gdzie był premierem, ale tylko do 1942 roku. Anglicy bowiem woleli pomagać Józefowi Tito, który – jak to komunista – gotów był na wszystko, z odróżnieniu od lojalnego wobec króla Piotra generała Draży Michajłowicza, który zwalczał komunistów. Kiedy wracający z tajnej misji w okupowanej Jugosławii oficer brytyjski zwracał uwagę Churchillowi, że w takiej sytuacji Jugosławia po wojnie stanie się państwem komunistycznym, ten dobrotliwie go pocieszył: „panie kapitanie, ani pan ani ja nie będziemy tam mieszkali.”
Anglicy i w ogóle – Anglosasi, uważający się – oczywiście niezależnie od Żydów – za predestynowanych do władzy nad światem – podobnie jak Żydzi – nie mają najmniejszych oporów przed instrumentalnym traktowaniem innych, mniej wartościowych narodów, a już wręcz uwielbiają, kiedy uda się im namówić je, by dla ich interesów dały się wkręcić w maszynkę do mięsa. Często – by osiągnąć cele o stosunkowo niewielkim ciężarze gatunkowym. Jugosławia jest znakomitym tego przykładem. Stanisław Cat-Mackiewicz odnotowuje swoją rozmowę z hrabianką Skarbek, agentką wywiadu brytyjskiego i jedną z głównych sprężyn zamachu stanu Simowicza. – Co zyskaliście na tym, że Jugosławia była pobita w ciągu czterech dni? – zapytał. – Ach, pan się na tym nie rozumie, to opóźniło o 14 dni operację na Krecie – odpowiedziała.
Wszystko bowiem zależy od dystansu. Hebert Wells w noweli „Gwiazda” pisze, jak to z głębin Wszechświata zbliżyła się do Ziemi planeta, doprowadzając do katastrofy w skali światowej, kiedy to ludzie ruszyli ku ostatniej swojej nadziei – otwartemu morzu. Dzięki oddziaływaniu grawitacyjnemu Jowisza nie doszło do kolizji z Ziemią, gdzie sytuacja powoli zaczęła wracać do jakiej-takiej stabilności. Tymczasem obserwatorzy na Marsie zwrócili uwagę na stosunkowo niewielkie szkody, jakie poniosła Ziemia, bo wszystkie kontynenty w zasadzie pozostały na swoich miejscach. Świat się nie zawalił.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
====================================
mail:
Redaktor Michalkiewicz nie chce zauważyć wyjątkowo perfidnej umowy Becka z ambasadorem amerykańskim Bullitem, z listopada 1938r. Polska zgodziła się podjąć wojnę z Niemcami i wojnę tę przegrać. Otrzymała obietnicę, że po sześciu latach wojny zostanie odpowiednio wynagrodzona.
Masoni amerykańscy (ale również europejscy, również rytu francuskiego) od rewolucji październikowej wspierali „rękami i nogami” Rosję. Bez ich pomocy ta rewolucja by się nie udała. Bez ich pomocy Rosja sowiecka (ZSRR) nie przetrwałaby pierwszych 20 lat swojego istnienia. Bez ich pomocy Rosja nie wyszłaby obronną ręką z II wojny światowej, ZSRR nie przetrwałoby tylu lat po wojnie, rozpadłoby się o wiele lat wcześniej. To wspieranie Rosji przymykanie oka na to, co się w niej działo, tolerowanie (w istocie) tego, co wyczyniała w całym świecie było czymś co masoneria praktykowała po 1989 roku.
Gdy Obama został prezydentem lewica masońska przeszła tu sama siebie. Rosja stała się” „świętą krową” i najbliższym przyjacielem. Prawica masońska w USA uznała, że tak dalej być nie może, że to błąd i narażanie USA i interesów masonerii w sposób bardzo daleko niebezpieczny. Tak Rosja (Putin) jak i rosyjska masoneria zaczęły snuć plany o niepodzielnych rządach nad Europą, nawet nad całym światem. Prawica masońska zdawała sobie sprawę, że z nim można współpracować tylko na „zasadzie siły” i zastraszenia.
Podobnie sytuacja miała się z Chinami. To masoneria amerykańska je stworzyła (pisałem dużo o tym w swoich książkach o masonerii), doprowadziła do tego, że z upadającego gospodarczo i politycznie państwa komunistycznego funkcjonującego gdzieś na marginesie świata Chiny stały się potęgą i to nie tylko w dziedzinie gospodarczej. Chiny (w których masonerii rytu francuskiego posiadała znaczne wpływy) miały spełnić ważną rolę w planach masonerii.
Chiny (jak i Rosja) z masońskiego, już liczącego ponad 100 lat, założenia miały być częścią państwa „pośredniego” – Eurazji, które z kilkoma istniejącymi w tym momencie superpaństwami miało połączyć się w jedno światowe, masońskie państwo.
Chiny miały również być przeciwwagą w stosunku do Rosji, straszakiem dla niej (interesy Chin i Rosji są w wielu płaszczyznach sprzeczne; Chiny patrzą łakomym wzrokiem na rosyjskie, niezaludnione ziemie graniczące z nimi).
Chiny wreszcie to miało być narzędzie użyte do proletaryzacji społeczeństw USA i Europy, likwidacji w tych krajach klasy średniej (która w normalnym państwie jest decydującym czynnikiem gospodarczym, opiniotwórczym i politycznym), likwidacji małych, średnich i dużych przedsiębiorstw (tak, żeby na polu gospodarczym, i nie tylko, pozostały tylko masońskie koncerny).
To się w znacznej (i to bardzo) mierze udało, ale, szczególnie w okresie rządów Obamy, poszło i dalej pozbawiając USA i Europę gospodarczej suwerenności, powodując, że te państwa stały się zakładnikami gospodarczymi (i nie tylko) Chin. To dla prawicy masońskiej było nie do przyjęcia.
Trump był tu jakimś gwarantem okiełznania Rosji i Chin, postawienia ich „do pionu”.