Ponad połowa Polaków (53 proc.) nie popiera dalszego przekazywania przez Polskę broni Ukrainie – wynika z sondażu Opinia24 dla Radia Zet. Odmiennego zdania jest co trzeci ankietowany. Największy sprzeciw wobec dozbrajania Ukrainy wyrażają wyborcy Konfederacji oraz zwolennicy Sławomira Mentzena.
—————
W badaniu zleconym pracowni Opinia24 przez Radio Zet zadano pytanie: “Czy Pana/Pani zdaniem Polska powinna przekazać Ukrainie więcej broni do walki z Rosją?“
Według 53 proc. respondentów Polska nie powinna przekazać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 29 proc. ankietowanych.
Polacy mówią STOP dla dozbrajania Ukrainy? Sensacyjne wyniki sondażu
Wyniki badania wskazują też, że najwięcej przeciwników dozbrajania Ukrainy przez Polskę jest wśród wyborców Konfederacji (85 proc.); 13 proc. zwolenników tej partii uważa, że Ukrainę należy doposażać w broń z Polski.
Wśród wyborców Koalicji Obywatelskiej odsetek zwolenników i przeciwników takiego działania rozkłada się po równo i w obu przypadkach wynosi 40 proc.
Z kolei 54 proc. wyborców Prawa i Sprawiedliwości uznało, że Polska nie powinna przekazywać więcej broni Ukrainie. Przeciwnego zdania jest 34 proc. zwolenników tej partii.
Pozostali ankietowani w grupach wyborców wskazanych partii wybrali odpowiedź: “Nie wiem/trudno powiedzieć”
Analiza odpowiedzi zwolenników koalicji rządzącej i opozycji wskazuje, że za przekazaniem Ukrainie dodatkowej broni z Polski jest w sumie 37 proc. wyborców Koalicji Obywatelskiej, Lewicy i Trzeciej Drogi oraz 27 proc. osób deklarujących poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, Konfederacji i Razem. Przeciw dozbrajaniu Ukrainy jest 64 proc. wyborców obozu opozycyjnego i 41 proc. zwolenników obozu rządzącego.
Wyniki badania przeanalizowano także pod kątem deklaracji, na kogo odpowiadający zagłosują w nadchodzących wyborach prezydenckich. 38 proc. wyborców Rafała Trzaskowskiego popiera ruch dozbrajania Ukrainy przez Polskę, przeciwko jest 42 proc. zwolenników kandydata Koalicji Obywatelskiej.
Z kolei 52 proc. deklarujących poparcie dla popieranego przez PiS Karola Nawrockiego jest przeciwna przekazaniu przez Polskę więcej wsparcia militarnego Ukrainie; 37 proc. jego wyborców jest za.
Najwięcej przeciwników tego pomysłu reprezentują zwolennicy kandydata Konfederacji na prezydenta Sławomira Mentzena (83 proc.). 13 proc. jego wyborców popiera to działanie.
W przypadku zwolenników kandydata Trzeciej Drogi Szymona Hołowni 35 proc. badanych zadeklarowało poparcie dla dalszego dozbrajania Ukrainy przez Polskę, a 40 proc. jego wyborców wskazało odpowiedź przeciwną.
Badanie zostało zrealizowane przez pracownię Opinia24 na zlecenie Radia ZET metodą wywiadów telefonicznych (CATI) oraz internetowych (CAWI) na próbie 1000 Polaków w wieku 18 lat i więcej w dniach 23-29 stycznia 2025 roku. Wyniki procentowe zaokrąglono do pełnych wartości.
Teraz Trump chce zakończyć tę wojnę. Jednak, zamiast świętować, eurokraci i „postępowe” media krzyczą, jakby ich portfele zostały skradzione na środku Rue de la Loi. Mówią nam, że to kapitulacja, że to niesprawiedliwe wobec Ukrainy, że cała przelana krew poszła na marne. Jakby ktokolwiek wierzył, że skończy się to w inny sposób. Tak jakby ta wojna nie była wynikiem zimnej wojny słabo zamkniętej w 1990 roku, której pęknięcia otworzyły się ćwierć wieku później. Jakby Biden nie napędzał machiny wojennej, nigdy nie oferując Putinowi prawdziwych gwarancji, nigdy nie proponując realnego rozwiązania politycznego.
Naturalnie, że Ukraina była jedynie posłusznym narzędziem przeciwko Rosji w rękach USA. Można się zgodzić z Trumpem, że eksprezydent Ukrainy Zełeński rozpętał tę wojnę, jednak zrobił to na polecenie Bidena. Ten aktorzyna wmówił sobie, że może wpływać na cokolwiek, będąc wyjątkowo drogą marionetką Waszyngtonu. Aktualnie jesteśmy świadkami powtórki scenariusza z Jałty, z tym że nawet Brytyjczycy nie wezmą w tym udziału.
Największe oszustwo związane z darowiznami w historii.
Oburzone kukiełki z Komisji Europejskiej razem z nędznym komikiem krzyczą: nic o nas bez nas! Trump go home! Przecież Ukraina leży w Europie – więc to nasza sprawa. Owszem leży. W gruzach — właśnie dzięki waszej pomocy. Mogli przez trzy lata zrobić coś dla pokoju. I owszem zrobili – przegnali go do diabła, którego wizerunkiem jest dla nich Putin.
Żeby ratować wojnę, zwołali szczyt kryzysowy w Paryżu. I cóż takiego tam postanowili? Postanowili, że nie mogą się ze sobą dogadać.
Z powodu Trumpa: Macron zwołał konferencję wojenną wielkich wodzów nieliczących się w grze państw.
Przypomina to sytuację, kiedy jakiś dziennikarz zapytał Stalina, co sądzi na temat ostatniej wypowiedzi papieża? Stalin – słoneczko narodów – odpowiedział: a ile ten papież ma dywizji czołgowych? Jedyne co im pozostało to groźba, że NATO zbombarduje Waszyngton, lub przynajmniej Biały Dom. Nie zdziwiłbym się, gdyby na tak absurdalny pomysł wpadła pani Urszula v. d. L. – po polsku „wodę leje”.
USA planuje wreszcie przywrócić stosunki dyplomatyczne z Rosją. Donald Trump potrzebuje taniego gazu. Niech Europa kleci następne sankcje wobec Rosji, Trump zapowiedział zniesienie wszystkich takich restrykcji. Ciekawe kto się przebije?
Podobnie jak z cenzurą. Jeśli mamy dostęp do wiadomości ze Stanów Zjednoczonych, to żaden DSA nie ukróci dostępu do niechcianych przez brukselskich biurokratów wiadomości. Mamy przecież Głos Ameryki w formie internetowej.
Na Ukrainie zaraz po wybuchu werbalnej wojny pomiędzy Zełeńskim i Trumpem, zablokowano dostęp do Truth Social – platformy Trumpa, na której Ukraińcy mogliby się dowiedzieć, że Zełeński ma jedynie 4% wsparcia we własnym kraju.
Ludzie mogliby uczyć się na swoich błędach, gdyby nie byli tak zajęci zaprzeczaniem im. Carl Gustav Jung.
Autor artykułu Marek Wójcik Mail: worldscam3@gmail.com
Ukraina nie ma żadnych kart przetargowych, ale rozgrywa je twardo – powiedział w piątek prezydent USA Donald Trump. Stwierdził też, że obecność prezydenta Wołodymyra Zełenskiego na rozmowach dotyczących zakończenia wojny „nie jest zbyt ważna” i po raz kolejny podważał winę Rosji za inwazję.
„Miałem bardzo dobre rozmowy z (Władimirem) Putinem i nie tak dobre rozmowy z Ukrainą. Oni nie mają żadnych kart do gry, ale rozgrywają je twardo” – kpił Trump podczas spotkania w Białym Domu z gubernatorami stanów.
Wcześniej podobnie sprawę komentował w radiowym wywiadzie udzielonym publicyście Fox News, Brianowi Kilmeadowi.
„Patrzyłem na niego, jak negocjował bez kart. Nie ma żadnych kart. I mam tego dość. Po prostu mam tego dość” – powiedział Trump, utyskując na żądania Zełenskiego, by zostać włączony do rozmów, które rozpoczęły się między USA i Rosją w Rijadzie.
„On był na spotkaniach przez trzy lata i nic nie zostało zrobione. Więc nie sądzę, by to było zbyt ważne, by był obecny na spotkaniach” – powiedział Trump.
Prezydent USA ponownie podważał przy tym winę, jaką Rosja ponosi za inwazję. Jak przyznał, to Rosja zaatakowała Ukrainę, lecz Ukraina „nie powinna jej była pozwolić na atak”.
„Oni by nie zaatakowali, gdybyśmy mieli ludzi, którzy wiedzieli, co robią. Joe Biden jest bardzo głupim człowiekiem” – powiedzial. Trump argumentował, że Biden i Zełenski „mówili złe rzeczy”, podczas gdy on bardzo łatwo dogadałby się z Putinem i uniknął wojny.
„Za każdym razem, kiedy mówię: +o, to nie jest wina Rosji+, zawsze jestem uderzany przez fake news. Ale mówię ci, Biden mówił złe rzeczy, Zełenski mówił złe rzeczy. I zostali zaatakowani przez większe i potężniejsze państwo” – powiedział Trump.
Trump pokrzyżował plany Niemcom i Francuzom, którzy chcieli uczynić z Ukrainy „zastępcze Chiny” i czerpać potężne zyski. „Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje” – konstatuje publicysta, komentując „euroskowyt”, jaki zrobił się wokół działań Donalda Trumpa.
Jak zauważa Ziemkiewicz, dzięki Trumpowi w negocjacjach pokojowych na Ukrainie zaistniał temat wyborów, który w praktyce oznacza odpalenie Zelensky’ego, czyli mafijnej oligarchii, która rządzi Ukrainą (prawdopodobnie tak czy owak władzę przejmie wtedy generalicja, z którą USA mają dużo lepsze kontakty).
To między innymi jeden z wabików dla Putina, który może liczyć, że w wyborach wkręci w Kijowie jakąś swoją agenturę, pewnie nie tak skutecznie jak w Gruzji, ale zawsze będzie miał więcej wpływów niż teraz. Ale przede wszystkim to odsunięcie od przyszłych zysków z Ukrainy Niemiec, które kupiły sobie oligarchów i samego Zelenskego obietnicą przyszłych obrywów od niemieckich inwestycji, co zresztą przejawiło się w sposób dla nas bardzo przykry – uważa redaktor tygodnika „Do Rzeczy”.
Autor wpisu na Facebooku proponuje także interpretację histerii medialno-politycznej, jaka powstała wokół działań pokojowych Donalda Trumpa: Cały ten euroskowyt, który tak głośno rezonuje w naszych mediach, wynika z zawalenia się unijnego planu – planu „nearshoringu”, przekształcenia Ukrainy w zastępcze Chiny, gdzie można będzie wszystko sprzedać i wszystko tanio wyprodukować, bez duszących euronorm i na taniej energii, i bez obawy, że Ukraińcy ukradną technologię i wydymają UE tak jak to zrobili Chińczycy.
Niemcy i Francuzi wyobrażali to sobie tak: Ukraina za amerykańskie pieniądze i amerykańską bronią będzie „ścierać” siły Rosji tak długo, ile będzie trzeba – bo Ukraina nie może przestać się bronić, a Ameryka nie może jej „zdradzić”, bo jakby to wyglądało.
A Europa spokojnie wyczeka, aż Putin zmięknie, no bo w końcu musi i wtedy to jej przywódcy, jako przyjaźniejsi mu niż Amerykanie, wynegocjują pokój. Tak mogli sobie roić przy omszałym Bidenie, i, jak powszechnie zakładano, idiotce Harris – tłumaczy Ziemkiewicz.
Trump natomiast właśnie pokazuje Niemcom i Francuzom politykę realną i to, gdzie jest w niej miejsce dla gołodupców. Trzeba doprawdy nic kompletnie z polityki nie jarzyć, żeby mieć o to do niego pretensje – dodaje.
Wyłączny dostęp do połowy ukraińskich metali rzadkich oraz dostęp do infrastruktury naftowej, gazowej i portów – te żądania znalazły się w „zaproponowanym” przez USA Ukrainie „porozumieniu”. O sprawie informuje RMF FM powołując się na ustalenia brytyjskiego „Telegraph”.
„Wstępne szacunki sugerują, że straty Ukrainy wyniosłyby więcej niż niemieckie reparacje po I wojnie światowej i więcej niż kary nałożone na Niemcy i Japonię po przegraniu II wojny światowej”, czytamy.
Według brytyjskiego dziennika ewentualna zgoda Kijowa na propozycje Waszyngtonu będzie oznaczać „ekonomiczną kolonizację Ukrainy przez USA”.
„Na mocy porozumieniaAmerykanie mieliby przejąć 50 proc. przychodów Ukrainy z wydobycia zasobów, a także 50 proc. wartości wszystkich kontraktów, które Kijów miałby zawierać z innymi krajami. Ta klauzula oznacza: najpierw zapłać nam, a potem nakarm swoje dzieci”, informuje „Telegraph” cytując anonimowe źródło.
„W rezultacie, gdyby porozumienie zostało podpisane, Waszyngton uzyskałby kontrolę nad większością ukraińskiej gospodarki surowcowej i będzie miał wyłączne prawo do ustalenia metod, kryteriów, warunków i zasad dotyczących wszystkich przyszłych licencji udzielanych przez Kijów”, dodaje gazeta.
Donald Trump powiedział w Fox News, że Ukraina „zasadniczo zgodziła się” przekazać 500 mld dolarów w swoich surowcach. Ostrzegł też, że jeśli Kijów odrzuci umowę, Ukraina może zostać podana Rosji „na tacy”.
– Mogą zawrzeć umowę. Mogą nie zawrzeć umowy, ale pewnego dnia mogą stać się Rosjanami lub nie. Ja chcę odzyskać swoje pieniądze – podkreślił prezydent USA.
Według informacji „Telegraph” propozycja Amerykanów wywołała w Kijowie prawdziwy szok.
Socjolodzy z Uniwersytetu Warszawskiego przeprowadzili badanie w sprawie socjalu dla Ukraińców. Wynika z niego, że Polacy niemal jednomyślnie oczekują zmniejszenia finansowania dla tej grupy imigrantów.
Badania socjologów z UW ze stycznia tego roku wskazują, że aż 95 proc. Polaków zmieniło swoje nastawienie wobec Ukraińców na gorsze.
„W ub. roku o tej samej porze pogorszenie nastawienia do Ukraińców deklarowało 88 proc. badanych” – podaje „Gazeta Wyborcza”.
Głównym powodem zmiany jest „postawa roszczeniowa” wśród Ukraińców.
„Zdaniem większości nie powinni na przykład dostawać 800+ na takich samych zasadach jak Polacy. Takiej odpowiedzi udzieliło 55 proc. badanych, zaledwie 22 proc. badanych nie ma nic przeciwko temu. Nie popieramy też prawa Ukraińców do zasiłków i pomocy społecznej (51 proc. na nie, tylko 26 proc. na tak)” – czytamy.
Aż 96 proc. badanych uważa, że należy zmniejszyć socjal dla Ukraińców. Ponadto coraz bardziej rzuca się Polakom „inna kultura” na ulicach. Badani wskazywali na „inne normy oraz zasady” i „brak dbałości o dobro wspólne”.
„Ankietowani wyliczają cwaniactwo, poleganie na socjalu, postawę roszczeniową, brak kultury osobistej, brak dbałości o dobro wspólne, nadużywanie alkoholu. Po raz pierwszy w badaniu wybrzmiał lęk o wzrost przestępczości” – przyznała „Gazeta Wyborcza”.
– Polacy zaczęli oczekiwać od obywateli Ukrainy większej samodzielności, pójścia do legalnej pracy, odprowadzania podatków. Czas, w którym dawaliśmy zgodę na pokrywanie kosztów zakwaterowania i wyżywienia, już minął – skomentował cytowany przez GW kierownik projektu, dr Robert Staniszewski, socjolog polityki z Uniwersytetu Warszawskiego.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 11 lutego 2025 michalkiewicz
Jak wiadomo, podczas każdego bankietu wszyscy jedzą, piją, lulki palą, „dokoła krąży śmiech perlysty” – jak śpiewał Wojciech Młynarski – aż do momentu, gdy o godzinie 11, czy o północy, pojawia się kelner z rachunkiem. W tym momencie gwar cichnie, „perlysty” śmiech zamiera, a każdy biesiadnik z niepokojem spogląda na innych. I właśnie taki moment zbliża się na Ukrainie, gdzie – zgodnie z zapowiedzią prezydenta Trumpa – ma „zakończyć się” wojna. Dotychczas wojna ta, wszczęta z powodu zachęty, jakiej prezydentowi Zełeńskiemu udzielił prezydent Józio Biden – żeby odrzucił porozumienia mińskie, a w zamian za to Ukraina zostanie przyjęta do NATO – co dostarczyło zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi pretekstu do uderzenia na Ukrainę w nadziei jej podbicia, „denazyfikacji” i „neutralizacji”, to znaczy – wybicia jej z głowy udziału w NATO. Okazało się jednak, że Amerykanie i Angielczycy w międzyczasie zdążyli Ukrainę uzbroić po zęby, a nawet podszkolić tamtejsze wojsko, więc ruscy szachiści szybko przekonali się , że zajęcie Ukrainy z marszu jest niemożliwe bez użycia broni jądrowej. W tej sytuacji zmienili cele wojenne na skromniejsze – to znaczy – uzyskanie lądowego połączenia Rosji z Krymem i przejęcie uprzemysłowionych obszarów Ukrainy po wschodniej stronie Dniepru – akurat tego obszaru, który Bohdan Chmielnicki przekazał w roku 1654 w Perejasławiu rosyjskiemu carowi Aleksemu. Rosja w zasadzie ten cel wojenny zrealizowała, podczas gdy amerykański cel wojenny w postaci „osłabienia Rosji” – o czym otwartym tekstem mówił w Kijowie sekretarz obrony USA Lloyd Austin – o ile został zrealizowany, to chyba tylko częściowo. No a Ukraina? Straciła kilkaset tysięcy żołnierzy, nie licząc podobnej liczby rannych bez rąk, nóg – a ponadto znaczna część obywateli, przede wszystkim młodych mężczyzn, zwyczajnie uciekła za granicę, wskutek czego populacja tamtejsza zmniejszyła się z ponad 40 do jakichś 25 milionów, co oznacza nie tylko brak rezerw ludzkich, ale nawet zagrożenie zastępowalności pokoleń. Jeśli dodać do tego zniszczenia materialne, to bilnas wypada dla Ukrainy fatalnie. No, a teraz Donald Trump chce tę wojnę „zakończyć”. Łatwo powiedzieć – ale jak?
Na razie nikt tego nie wie – ale pewne poszlaki wskazują, że Ukraina będzie musiała ponieść jeszcze dodatkowe koszty. Chodzi o niedawną deklarację prezydenta Trumpa, który uzależnił dalsze zaopatrywanie Ukrainy w broń i tak dalej – od oddania jej Ameryce w arendę. Nie w sensie dosłownym – bo to by oznaczało, że Ameryka bierze na siebie obowiązek wzięcia Ukraińców na utrzymanie – tylko w postaci przekazania Amerykanom koncesji na wydobycie z ukraińskich złóż metali ziem rzadkich. Jestem pewien, że będzie się to nazywało „umocnieniem suwerenności Ukrainy”, której terytorium od pewnego czasu częściowo już należy do dwóch amerykańskich koncernów rolniczych i jednego niemieckiego. Prezydent Zełeński podobnież nie chce o tym słyszeć – bo któż chciałby słyszeć o konieczności zapłacenia kelnerowi rachunku – ale od czegóż demokracja? Demokracja jest dobra na wszystko, podobnie zresztą, jak zimny ruski czekista Putin, który dobry jest nawet „na ładną, niewinną panienkę”, a już na przywrócenie cenzury – to w sam raz. Właśnie pan minister cyfryzacji w vaginecie obywatela Tuska Donalda zapowiedział, że aby w wybory prezydenckie w naszym bantustanie nie wmieszał się Putin, to trzeba będzie wyposażyć urzędasa – konkretnie Szefa Urzędu Komunikacji Elektronicznej – w prawo „eliminowania” z sieci treści niezgodnych z demokracją. A skąd ten urzędas będzie wiedział, które „treści” są z demokracją zgodne, a które nie? To proste, jak budowa cepa. Zadzwoni do niego ktoś z ABW i powie: wiecie, rozumiecie, usuńcie z sieci takie a takie teksty, bo one przez Putina są wymierzone w demokrację walczącą. W odpowiedzi urzędas zamelduje: tak toczno, Wasze Wysokobłagorodije – i teksty usunie, bo i my wiemy i on wie, że w przeciwnym razie byłaby z nim brzydka sprawa. A wydawcy będą się przez lata bujali z niezawisłymi sądami, w których wiadomo: na dwoje babka wróżyła.
Czy w tej sytuacji możemy się dziwić, że właśnie prezydent Trump uzgodnił w Putinem, że na Ukrainie powinny najsampierw odbyć się wybory prezydenckie? Chodzi o to, że kadencja Wołodymira Zełeńskiego skończyła się w maju ubiegłego roku i ani tamtejszy wierchowny sowiet, ani nikt inny nawet się nie zająknął w kwestii następstwa. Nie trzeba dodawać, że wskutek tego demokracja na Ukrainie cierpi niewypowiedziane katiusze, czemu miłujące pokój i demokrację kraje muszą położyć kres. No a czy następny prezydent suwerennej Ukrainy też nie będzie chciał słyszeć o oddaniu kraju w amerykańską arendę? Może i coś by mu chodziło po głowie, ale od razu by się tej myśli pozbył w obawie przed utratą amerykańskiego parasola, bez którego wiadomo: ręka, noga, mózg na ścianie. Tymczasem Wołodymir Zełeński, o ile rozwścieczeni Ukraińcy nie uriezają mu przedtem głowy, oddali się na bezpieczną odległość, na przykład do Toskanii, gdzie ma posiadłość, że daj Boże każdemu, albo od razu do bezcennego Izraela, gdzie w doborowym gronie będzie do końca życia zaśmiewał się z głupich, ukraińskich gojów. Zresztą nie tylko z ukraińskich – bo przede wszystkim – z polskich, którzy, jak jakieś głupki, podpisali 2 grudnia 2016 roku umowę, na postawie której oddali Ukrainie za darmo sporo zasobów naszego nieszczęśliwego kraju, przy okazji go rozbrajając. Cóż z tego, że obywatel Tusk Donald się przechwala, iż Polska płaci na zbrojenia 4 czy nawet 5 procent swojego PKB, jeśli z szeregów naszej niezwyciężonej armii dobiegają utyskiwania, że nie ma ona amunicji, bo jej „nie produkujemy”? To co się produkuje w Zakładach Amunicyjnych w Nowej Dębie, czy z Skarżysku-Kamiennej? Serduszka dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy?
Wróćmy jednak do zakończenia wojny na Ukrainie. Najbardziej prawdopodobnym jej zakończeniem wydaje się zamrożenie konfliktu, o którym jeszcze w pierwszym roku tej wojny wspominała ambasadoressa USA przy NATO, ku irytacji prezydenta Zełeńskiego. Oznaczałoby to, że nieprzyjacielskie siły w dniu proklamowania zawieszenia broni zostają tam, gdzie są – a najwyżej między nimi zostanie utworzona „strefa zdemilitaryzowana”. Kto będzie ją nadzorował – oto pytanie. Pan prezydent Duda mało jaja nie zniesie, żeby wysłać tam polskich żołnierzy, niechby i bez amunicji. Czy jednak zimny ruski czekista Putin zgodzi się, by zajmujące strefę zdemilitaryzowaną wojska europejskich państw NATO, przybliżyły w ten sposób Pakt Atlantycki do granic Rosji? O wycofaniu Rosjan z zajętych terenów nawet nie mówię, bo to by wymagało nie zakończenia wojny, tylko jej kontynuowania i to nie przez miesiące, tylko przez lata – na co Ukraina nie ma już ani ludzi, ani chęci.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Wypowiedzi generała ujawniają psychologiczną operację na wielką skalę, w której rządy i media współpracują ręka w rękę, aby narzucić narrację, która służy ich interesom, a nie odzwierciedla obiektywnej rzeczywistości. „To manipulacja faktami i wydarzeniami, aby narzucić preferencyjną rzeczywistość swojej własnej populacji, swojemu przeciwnikowi i międzynarodowej opinii publicznej”
Totalna wojna informacyjna: jak państwo fabrykuje twój umysł i rzeczywistość (wideo)
Emerytowany holenderski generał dywizji Frank van Kappen otwarcie przyznaje, że rządy i media prowadzą totalną wojnę informacyjną, manipulując faktami w celu narzucenia fałszywej rzeczywistości, która kontroluje percepcję społeczną i dyktuje zachowania.
W niezwykłym wyznaniu w telewizji ogólnokrajowej emerytowany holenderski generał dywizji Frank van Kappen ujawnił niepokojącą prawdę: rządy i media fabrykują „preferencyjną rzeczywistość”, aby manipulować postrzeganiem opinii publicznej. Te rewelacje, transmitowane w WNL Op Zondag, nie są teorią spiskową — to zimny, twardy fakt prosto od szanowanego eksperta wojskowego i strategicznego.
Wypowiedzi generała ujawniają psychologiczną operację na wielką skalę, w której rządy i media współpracują ręka w rękę, aby narzucić narrację, która służy ich interesom, a nie odzwierciedla obiektywnej rzeczywistości. „To manipulacja faktami i wydarzeniami, aby narzucić preferencyjną rzeczywistość swojej własnej populacji, swojemu przeciwnikowi i międzynarodowej opinii publicznej” – stwierdził van Kappen.
Systemowa operacja informacyjna
Słowa Van Kappena potwierdzają to, co wielu od dawna podejrzewało: jesteśmy w środku wojny informacyjnej. Rządy, za pośrednictwem kontrolowanych mediów, dyktują, co ma być postrzegane jako prawda, skutecznie kształtując przekonania, emocje i zachowania całych populacji. „To jest właśnie to, w czym tkwimy” – wyjaśnił, potwierdzając, że nie jest to spekulacja, ale aktywna praktyka. „Więc manipulujesz faktami i wydarzeniami w taki sposób, że projektujesz preferowaną rzeczywistość, rzeczywistość telewizyjną. I wszystkie strony to robią”.
Dziennikarz David Boerstra, rozmawiając w podcaście z byłą prezenterką Blckbx Sanae Orchi, podkreślił znaczenie oświadczenia van Kappena. „To było wyemitowane w samej telewizji krajowej. To nie jest teoria spiskowa ani nic takiego. Tutaj jest to po prostu otwarcie przyznane: fakty i wydarzenia są manipulowane, aby uzyskać preferowaną rzeczywistość”, stwierdził Boerstra. Innymi słowy, rząd konstruuje wymyślony świat dla mas, podczas gdy media sumiennie to egzekwują.https://rumble.com/embed/v6etxdv/?pub=4
Wybitny autorytet przemawia
Van Kappen nie jest tylko kolejnym głosem w tłumie. Jego kwalifikacje są nienaganne: były doradca ds. operacji pokojowych ONZ, wieloletni członek holenderskiego Senatu z ramienia VVD i uznany autorytet w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa. Przewodniczył Stałemu Komitetowi Spraw Zagranicznych, Obrony i Współpracy Rozwojowej oraz uczestniczył w zgromadzeniach parlamentarnych NATO i OBWE. Jego słowa mają znaczenie, ponieważ pochodzą od człowieka, który działał na najwyższych szczeblach międzynarodowej strategii wojskowej.
Była prawniczka Carine Knapen podkreśliła powagę jego oświadczenia, dodając: „To jest dokładnie to, co rządy i media robią od wielu lat. To wojna psychologiczna przeciwko ludziom”.
Aktywne środki w działaniu
Stephen Coughlin, czołowy ekspert w dziedzinie analizy wywiadowczej i wojny, od dawna ostrzegał przed tym zjawiskiem. Jego praca — szczególnie w wywiadach przeprowadzonych z RAIR Foundation — konsekwentnie i szczegółowo opisuje, w jaki sposób współczesne rządy i media współdziałają, tworząc fałszywą rzeczywistość, która warunkuje populacje do podporządkowania się z góry ustalonym programom politycznym. To, co van Kappen nazywa „operacją informacyjną”, rozpoznał jako Aktywny Środek [Active Measure] — ukierunkowany atak propagandowy mający na celu oszukanie i wpłynięcie na daną populację.
Coughlin udokumentował, w jaki sposób aktywne środki są wykorzystywane do podważania niezależnego myślenia, rozmontowywania sprzeciwu i narzucania narracji kontrolowanych przez państwo. Na przykład reakcja na covid-19 była doskonałym przykładem tego, w jaki sposób rządy wykorzystywały techniki manipulacji psychologicznej, aby osiągnąć całkowite podporządkowanie. To, co zostało określone jako „polityka zdrowia publicznego”, było w rzeczywistości skrupulatnie przeprowadzonym ćwiczeniem kontroli społecznej. Strach był bronią. Narzucane przez media narracje miażdżyły alternatywne punkty widzenia. Dysydenci byli oczerniani i uciszani. Nie chodziło o bezpieczeństwo. Chodziło o podporządkowanie się.
Wroga propaganda, nie tylko „fake newsy”
Przez lata krytycy głównego nurtu mediów nazywali to „fake newsami”. Jednak termin ten nie oddaje w pełni istoty oszustwa. To, czego jesteśmy świadkami, to nie tylko stronniczość czy dezinformacja — to wroga propaganda. Rządy nie służą już ludziom. Służą globalistycznym agendom. Suwerenność narodowa, wolności jednostki i sama obiektywna rzeczywistość są atakowane przez wojnę informacyjną mającą na celu wytworzenie zgody na politykę, która w przeciwnym razie zostałaby odrzucona przez każdą myślącą populację.
Współczesny Zachód jest teraz w uścisku operacji psychologicznej o pełnym spektrum. Media nie zawodzą w swojej roli — odnoszą sukcesy dokładnie w tym, do czego zostały zaprojektowane: w uprawianiu propagandy dla mas, aby te wierzyły i działały w sposób, który przynosi korzyści rządzącej elicie.
Uwolnienie się od narzuconej rzeczywistości
Telewizyjne oświadczenie Van Kappena powinno być sygnałem ostrzegawczym. To nie jest teoria — to otwarte wyznanie człowieka, który działał na najwyższych szczeblach globalnej strategii obronnej. Jego ostrzeżenie należy traktować poważnie.
Aby przeciwstawić się tej wojnie informacyjnej, ludzie muszą aktywnie szukać niezależnych źródeł informacji, kwestionować narzucane im narracje i odmawiać bycia biernymi konsumentami sankcjonowanej przez państwo propagandy. Ta bitwa nie jest toczona za pomocą pocisków, ale kontrolą nad samą prawdą. I nie miejcie złudzeń: wojna o rzeczywistość jest w pełnym toku.
Dziennikarz, publicysta, dla którego prawda, dziś towar deficytowy jest tym, co może nas wyzwolić.
Izrael Szamir w rozmowie o sensie wojny ukraińskiej i polityce globalnej.
Zbyt wiele elementów wojny ukraińskiej nie ma sensu. Dlaczego Rosja tak powolnie przemieszcza się na zachód? Dlaczego nie ma szybkich i zdecydowanych uderzeń. Jakie są prawdziwe plany USA i Wielkiej Brytanii? Czy USA chcą osłabić Rosję? Spotkałem się ze szwedzkim profesorem Z [RZ], człowiekiem o ogromnej wiedzy i głębokim zrozumieniu świata, aby zadać mu te pytania.
Profesor Z uważa, że wojna ukraińska ma sens tylko wtedy, gdy założymy, że jest to wojna USA z Europą o dolara amerykańskiego. USA biją Rosję po głowie Ukrainą, a UE krwawi. Wielka Brytania próbuje wykrwawić zarówno USA, jak i UE. Dlaczego to robią? Jaki jest ich cel?
Prof. RZ: Najważniejsze pytanie to los dolara amerykańskiego. Konkretnie chodzi o jego dominację w świecie gospodarczym.
Sama ta wyższość przynosi USA dochód w wysokości nawet biliona dolarów rocznie. I nie chodzi tylko o pieniądze. Siła militarna USA jest ściśle związana z nadrzędną pozycją dolara. Bilion dolarów, które Stany Zjednoczone zbierają od świata, jest w dużej mierze wydawany na utrzymanie amerykańskiego kompleksu wojskowego.
Nie jest możliwe, aby Stany Zjednoczone pozwoliły dolarowi ześlizgnąć się na drugie lub trzecie miejsce wśród walut światowych. Jeśli tak się stanie, większość dolarów zdeponowanych za granicą (a jest ich ponad 7 bilionów) wyleje się z powrotem do wybrzeży USA jako tsunami. Inflacja gwałtownie wzrosłaby, a poziom życia spadłby jak kamień. Późniejsza burza polityczna może z łatwością obalić kraj. Zatem Stany Zjednoczone wolałyby, aby świat upadł, niż tolerować upadek dolara. Jest to szczególnie prawdziwe za rządów Trumpa.
Teraz pojawia się pytanie, kto zagraża dolarowi? Typową odpowiedzią są Chiny, ponieważ jest to jedyny kraj o wystarczająco dużej gospodarce, aby przewyższyć amerykańską. To prawda, ale w handlu międzynarodowym chiński juan jest dopiero na czwartym miejscu z mniej niż 5% wszystkich płatności. Juan stanowi zaledwie 2% światowych rezerw walutowych, podczas gdy dolar amerykański stanowi 58%, prawie 30 razy więcej! To sprawia, że juan jest potencjalnym, ale nie bezpośrednim zagrożeniem dla dolara. Jednak w chińskim handlu transgranicznym juan ostatnio przekroczył dolara pod względem wolumenu handlu. Tak więc chińskie zagrożenie dla dolara naprawdę rośnie.
Euro stanowi jednak 20% światowych rezerw walutowych. Zamiast tego ta piąta wszystkich rezerw mogłaby być denominowana w dolarach. Zatem Euro „ukradł“ jedną czwartą pozycji dolara, czyli dziesięć razy więcej niż juan. Jest to ważne, ponieważ światowe rezerwy pieniężne rosną równie szybko lub szybciej niż gospodarka światowa, która co roku wymaga większej ilości walut rezerwowych. Emisja tej waluty i wysłanie jej za granicę w celu zdeponowania w ramach inwestycji lub w zamian za towary wyprodukowane za granicą to w zasadzie… cóż, drukowanie pieniędzy. Nic nie może być tak opłacalne jak to. Dlatego euro jest obecnie największym zagrożeniem dla dolara. I tak obiektywnie UE jest głównym wrogiem USA.
IS: Ale przed utworzeniem euro swoją rolę odgrywały inne waluty europejskie, takie jak marka D, frank francuski i inne. Służyły one również jako rezerwy światowe.
RZ: To prawda, ale konsolidując te waluty (a dziś 20 krajów zastąpiło już swoją walutę euro, a oczekuje się, że z czasem zrobi to co najmniej 6 innych), euro stało się znacznie silniejsze i bardziej pożądane dla utrzymania wartości niż którakolwiek z tych poprzednich walut. Możliwym wyjątkiem był znak D, ale niemiecka gospodarka była zbyt mała, aby poważnie konkurować z Amerykanami.
IS: Czy to koniecznie czyni UE wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i rzeczywiście byli. W przeszłości UE i USA utrzymywały stosunki oparte na współpracy. W grudniu 1999 r., kiedy wprowadzono euro, UE miała silne poparcie USA. Prezydentem był Bill Clinton, a USA dysponowały nadwyżką budżetową i czerpały korzyści ze wzrostu UE. W 1995 roku w Madrycie podpisano Nową Agendę Transatlantycką, obiecującą bliższą współpracę. NATO się rozszerzało, a USA potrzebowały do tego wsparcia UE.
Początkowo euro nie wydawało się poważnym rywalem dolara. Zaczęło się od 1,17 dolara, ale wkrótce spadło poniżej parytetu i powoli rosło przez kilka lat. Sytuacja uległa jednak zmianie, ponieważ UE rosła szybciej niż USA, a w 2007 r. gospodarka UE po raz pierwszy przekroczyła Stany Zjednoczone w wartościach nominalnych. W tym czasie UE liczyła prawie 500 milionów mieszkańców w porównaniu z około 300 milionami w USA. Kryzys subprime uderzył w gospodarkę USA, wzmacniając dominację gospodarczą UE. 18 lipca 2008 r. wartość euro osiągnęła 1,60 dolara.
Amerykańscy bankierzy nigdy nie zapomną ani nie wybaczą tego dnia. Poczucie wyższości skłoniło europejskich urzędników do dyskusji nad zastąpieniem dolara specjalnymi prawami ciągnienia (SDR), które składają się z 44% dolara, 34% euro i innych walut. Ich głównym zwolennikiem był Dominique Strauss-Kahn, dyrektor MFW i potencjalny kandydat na prezydenta Francji.
IS: Niesławny DSK!
RZ: Tak, ten. W maju 2011 roku został aresztowany w Nowym Jorku pod zarzutem napaści na tle seksualnym. Zrezygnował z pracy w MFW, a zarzuty karne “zostały wycofane”. Jednak pomysł zastąpienia dolara specjalnymi prawami ciągnienia upadł wraz z prezydenckimi ambicjami Straussa-Kahna.
Dolar przetrwał, ale Amerykanie zauważyli: UE nie jest przyjacielem. Wydawało się, że europejskie elity czekają, aż USA się potkną i będą tęsknić za kontrolą nad finansami międzynarodowymi. Od tego czasu wydaje się, że polityka USA ma na celu powstrzymanie lub nawet zniszczenie UE, aby uniemożliwić jej osiągnięcie dominacji.
Ta zmiana polityki wymagała czasu Początkowo, gdy gospodarki USA i UE były podobnej wielkości, mówiono o strefie wolnego handlu. Dyskusje na temat transatlantyckiego partnerstwa handlowo-inwestycyjnego (TTIP) rozpoczęły się w 2013 r., a pierwszy projekt wyciekł w 2014 r. Tymczasem gospodarka USA ożywiła się i rosła szybciej niż gospodarka UE.
Potem przyszedł Brexit. Co ciekawe, zainicjowała go rządząca Partia Konserwatywna, której oficjalnym stanowiskiem było Pozostać. Referendum miało charakter konsultacyjny i nie było formalnie zobowiązane do wdrożenia jego wyniku. W czerwcu 2016 r. 52% wyborców głosowało za opuszczeniem UE, dzieląc kraj. Anglia i Walia, z wyjątkiem Londynu, w dużej mierze opowiedziały się za brexitem, podczas gdy Szkocja i Irlandia Północna głosowały za pozostaniem. W tej sytuacji, jeśli brytyjska elita poważnie myślała o chęci pozostania w UE, miała ku temu mnóstwo okazji.
Pamiętasz, jak rząd brytyjski nie chciał oddać Augusto Pinocheta niecierpliwie oczekującemu hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości? Miał wszelkie podstawy prawne, aby oczekiwać jego szybkiej ekstradycji, ale tak się nigdy nie stało. Inaczej było jednak z Brexitem.
Pomimo możliwości pozostania w UE i przesunięcia opinii publicznej w stronę pozostania, uparcie poszukiwano Brexitu. Wielka Brytania opuściła UE po 47 latach członkostwa, kończąc dwa pokolenia brytyjskiej tożsamości europejskiej.
IS: Czy to koniecznie oznacza, że UE stała się wrogiem USA? Czy mogą być po prostu przyjaznymi konkurentami, łączącymi wspólne cele polityczne i militarne?
RZ: Mogli, i byli. Kiedy doszło do Brexitu, UE znacznie osłabła. UE straciła 80 milionów ludzi. Co ważniejsze, jej gospodarka skurczyła się o 17% i ponownie stała się znacznie mniejsza niż gospodarka amerykańska. Euro spadło do wcześniejszego poziomu w stosunku do dolara. Negocjacje w sprawie TTIP utknęły w martwym punkcie, a kiedy Trump doszedł do władzy w 2016 r., faktycznie wygasły. TTIP został pomyślany jako małżeństwo równych sobie z równymi, ale Stany Zjednoczone znów były większe.
IS: Od tego czasu przepaść między gospodarkami UE i USA tylko się powiększyła. Czy to oznacza, że USA ostatecznie wygrały i że UE nie jest już wrogiem?
RZ: To nie takie proste. Na pierwszy rzut oka nominalny PKB USA podwoił się od 2008 r., podczas gdy PKB UE wzrósł zaledwie o 30%. Jednak według parytetu siły nabywczej (PPP) obie gospodarki są nadal mniej więcej tej samej wielkości. Zatem zagrożenie UE dla USA nadal istnieje.
A potem jest jeszcze jedna rzecz, która naprawdę mnie niepokoi.
IS:Co to jest?
RZ: Elektryczność. Ogólnie rzecz biorąc, zużycie energii elektrycznej jest uważane za dobry wskaźnik produktywnego PKB kraju. W USA te dwa parametry ściśle się uzupełniały przed 2008 rokiem. Od tego czasu produkcja energii elektrycznej na mieszkańca w USA spadła jednak o 8%. Jak to się łączy z deklarowanym podwojeniem PKB w tym samym okresie? A może z faktem, że obecnie istnieje wiele obszarów zużywających energię elektryczną, które wówczas nie istniały (lub były w powijakach)? Należą do nich na przykład samochody elektryczne, pompy ciepła, wydobycie kryptowalut i sztuczna inteligencja zużywająca energię.
Ponadto zakłady produkcyjne w 2008 r. nie obejmowały milionów paneli słonecznych zainstalowanych w domach ludzi i na farmach fotowoltaicznych, a ogromne morskie wiatraki nie zostały jeszcze zbudowane. Jak zatem całkowita produkcja energii elektrycznej mogłaby się zastać i spaść na mieszkańca, gdyby PKB rzeczywiście się podwoił? Obliczenia te nie uwzględniały nawet około 11 milionów nielegalnych imigrantów przybywających do USA, którzy również muszą zużywać energię elektryczną.
Przyjrzyjmy się bliżej temu wzrostowi gospodarczemu w USA. Dziś dowiadujemy się, że połowa wszystkich inwestycji przedsiębiorstw w ciągu ostatnich 15 lat została przeznaczona na narzędzia zwiększające produktywność, takie jak oprogramowanie i sprzęt do przetwarzania informacji. Inne ważne obszary wzrostu obejmowały budowę centrów danych i obiektów produkcyjnych zasilanych bateriami do samochodów elektrycznych i mikrochipów krzemowych. I żadna z tych technologii nie zużywała dodatkowej energii elektrycznej? Nie możesz w to uwierzyć. Jedynym wiarygodnym wyjaśnieniem wydaje się być to, że amerykańska deindustrializacja, która rozpoczęła się około 2008 roku, trwa do dziś. Nawiasem mówiąc, nawet pierwsza prezydentura Trumpa nie zmieniła tej tendencji spadkowej.
Zobaczmy, jak się sprawy mają w Europie. Tam również nastąpił spadek produkcji energii elektrycznej na mieszkańca, choć bardziej umiarkowany – wyniósł około 3%. Bliższe spojrzenie daje jednak bardziej zróżnicowany obraz. W Niemczech, które są siłą napędową europejskiej gospodarki, produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła o niewiarygodne 34% od 2008 r. Niewielki spadek wynika zatem ze wzrostu w słabiej rozwiniętych krajach UE.
Być może upadek Niemiec był spowodowany likwidacją przez kraj elektrowni jądrowych, a obecnie importem energii elektrycznej z zagranicy? Jednak zużycie energii elektrycznej na mieszkańca również dramatycznie spadło – o 19%.
W sąsiedniej Francji, drugiej co do wielkości gospodarce UE, konsumpcja na mieszkańca spadła o ponad 20%, podczas gdy produkcja pozostała na tym samym poziomie. Nawet w Polsce produkcja energii elektrycznej na mieszkańca spadła od 2008 r. o 3%. Taki środkowoeuropejski tygrys gospodarczy!
Jednocześnie w Rosji produkcja energii elektrycznej na mieszkańca wzrosła o 35-40%, podczas gdy w Chinach o pełne 135%, a krzywa wzrostu nie wykazuje oznak nasycenia.
Tak więc, podczas gdy polityka USA zdołała spowolnić, a nawet zmniejszyć realną gospodarkę UE, spadek w USA jest jeszcze większy. Jednocześnie drugi najważniejszy konkurent USA, Chiny, jest w pełnym rozkwicie. Podczas gdy Chiny deklarują, że nie zamierzają kwestionować dolara, geopolityka nie ma znaczenia intencji, ale możliwości. Gdyby Chinom udało się zhakować dolara, a tym samym gospodarkę USA, nie musiałyby tego robić, aby zdobyć światową dominację. Sama groźba takiego działania zmusiłaby USA do posłuszeństwa.
Sytuacja ta musiała doprowadzić do poważnej refleksji elit USA, które szukają rozwiązania tego kryzysu. W przeciwnym razie Stany Zjednoczone znajdą się w śmiertelnej spirali gospodarczej i będą musiały w coraz większym stopniu popadać w długi (prawie 3 biliony dolarów w 2024 r.), aby utrzymać gospodarkę na rynku, udając jednocześnie fałszywy optymizm ze świata zewnętrznego.
IS: Myślisz, że znaleźli już takie rozwiązanie? Swoją drogą, dlaczego nie wymieniłeś Rosji wśród największych wrogów Ameryki? Amerykańska opinia publiczna często nazywa go wrogiem numer 1.
RZ: Myślę, że to mylące. Działania wojenne między USA a Rosją wydają się przesadzone. Obie wielkie potęgi mają długą historię łączenia sił przeciwko wspólnemu wrogowi. Uczynili to zarówno formalnie podczas II wojny światowej, jak i nieformalnie podczas kryzysu sueskiego w 1956 roku. Ta wspólna akcja złamała kark imperiom francuskim i brytyjskim. USA i Rosjanie nadal działają razem, choć może to nie być tak widoczne.
IS: Kto jest teraz ich wspólnym wrogiem?
RZ: UE, Wielka Brytania i Chiny.
IS: Rozumiem, dlaczego UE, ale dlaczego Wielka Brytania jest wrogiem Ameryki?
RZ: Ponieważ tak naprawdę imperium nigdy nie przestało istnieć od czasu rewolucji amerykańskiej. Brytyjska władza nad amerykańską polityką jest nadal bardzo silna. Amerykanie reagowali na to przez lata, demontując Imperium Brytyjskie wraz z Rosjanami i stopniowo wyrywając się z tej duszącej brytyjskiej przyjaźni. Doskonale wiedzą, że dopóki brytyjska monarchia żyje i ma się dobrze, zagrożenie dla USA będzie zawsze istnieć. Dlatego po cichu robią wszystko, aby osłabić brytyjską monarchię.
Swoją drogą, jak monarchia może być jednocześnie demokracją? To ma sens tylko w filmach z Gwiezdnych Wojen…
W każdym razie wydaje się, że przed Brexitem Amerykanie obiecali Brytyjczykom bardzo lukratywny handel, że powinni opuścić UE, a Stany Zjednoczone w zamian podpiszą z nimi umowę o wolnym handlu. Wielka Brytania wyobrażała sobie, jak odegra podobną rolę w stosunku do Unii Europejskiej jak Hongkong, który czerpałby korzyści z obu stron Atlantyku. Jeśli jednak chodzi o konkretne negocjacje po brexicie, Amerykanie wysunęli żądania, których Brytyjczycy po prostu nie mogli zaakceptować. – IS: Jakie wymagania?
RZ: Na przykład cały sektor rolniczy, który jest głównym źródłem dochodów Wielkiej Brytanii z eksportu, podlegałby przepisom amerykańskim zezwalającym na GMO. W praktyce uniemożliwiłoby to eksport do UE i zasadniczo wyeliminowałoby rolnictwo jako główny sektor brytyjski. Bez porozumienia podpisanego z USA i z więzami z UE, które z każdym dniem słabną, Wielka Brytania jest teraz w cichej rozpaczy. Dzięki grupie Pink Floyd wiemy, że jest to angielska droga. Tak smutne… To mógł być wspaniały kraj.
Bez porozumienia z głównym partnerem – z UE, USA, Rosją lub Chinami – Wielka Brytania jest skazana na zagładę. Dlatego robią wszystko, aby utrudnić życie USA na arenie międzynarodowej. Celem Brytyjczyków jest skłonienie USA do powrotu do stołu negocjacyjnego.
IS: Jakie są ich karty przetargowe?
RZ: Jest ich wiele. Jedną z nich jest wojna ukraińska. Wielka Brytania narażała wszelkie próby ugody. Kolejnym atutem przetargowym jest brytyjska kontrola nad państwami bałtyckimi, nieformalnie znanymi jako Tribaltika, a także regionalnymi monarchiami Szwecji i Danii. Lub w Holandii, jeśli chcesz. Wielka Brytania naciska na nich, aby rozpoczęli wojnę z Rosją, doskonale wiedząc, że nie leży to w interesie Ameryki.
Stara się także odgrywać rolę w polityce wewnętrznej. Pamiętacie rosyjskie akta o Trumpie? Zostały opracowane przez Christophera Steele, byłego (jeśli coś takiego istnieje) oficera MI6. Wyobraź sobie, że Steele był zamiast tego byłym agentem KGB. Rosja byłaby obwiniana i sankcjonowana tak, jakby jutra nie było. Ale Brytyjczykom się to upiekło. Wojna między dawną metropolią a kolonią jest często niewidoczna.
Ale nie, pozwól mi się naprawić. Brytyjczycy dość głośno wypowiadali się na temat swoich planów zmiany reżimu w USA. Angielski reżyser Alex Garland stworzył film Civil War z 2024 roku, który zdezorientował wielu amerykańskich krytyków. To oszałamiające. Pamiętasz, że Bones, były pirat na Wyspie Skarbów Stevensona, dostał „black spot“, co było pirackim wyrokiem? Wygląda na to, że wojna secesyjna to czarna plama, którą angielscy piraci z londyńskiego City przenieśli do tego, co mogliby uznać za irlandzkich gangsterów z Białego Domu w Waszyngtonie.
Bohaterami filmu są brytyjscy dziennikarze. Technicznie rzecz biorąc, są obywatelami amerykańskimi, ale pracują dla londyńskiej agencji informacyjnej Reuters. Powiązania brytyjskich dziennikarzy ze służbami specjalnymi są dobrze udokumentowane. Ci prawdopodobnie brytyjscy agenci jeżdżą po USA na „wywiad“ z kontrowersyjnym prezydentem, który ukrywa się w Białym Domu. W pewnym momencie grupa zatrzymuje się na stacji benzynowej i prosi o napełnienie połowy zbiornika ich pojazdu, oferując im 300 dolarów. Za tę ilość, mówi z pogardą jeden z orzeszków ziemnych, można wybrać ser – lub szynkę. To więcej niż subtelna aluzja do faktu, że 300 dolarów nie kupi nic więcej niż kanapkę.
IS:„300 dolarów kanadyjskich,“ mówi dziennikarz, że jest zgodny, a prześladowcy kłaniają się z szacunkiem.
Co gorsza, kiedy „journaliści“ przybywa do Waszyngtonu, dołączają do rebeliantów, którzy chronią ich własnymi ciałami przed latającymi kulami. To wyjaśnia nawet głupim obserwatorom, że „dziennikarze“ są po stronie rebeliantów. Następnie „journalist“ wchodzi najpierw do Białego Domu. Podążająca za nimi banda powstańców (!) wykonuje egzekucję na amerykańskim prezydencie, który jest więcej niż trochę podobny do Donalda Trumpa.
Do takich filmów nie potrzeba formalnego wypowiedzenia wojny dolarowi amerykańskiemu, prezydencji amerykańskiej i USA jako krajowi.
IS: Wspomniał Pan o Rosji jako o potencjalnym znaczącym partnerze Wielkiej Brytanii. Ale czy Brytyjczycy nienawidzą Rosjan?
RZ: Przeczytałem twoją kolumnę na ten temat. Jest dobrze spreparowan i dokładnie przeargumentowan. Ten naród jest zaabsorbowany sobą i wątpię, czy jest w stanie naprawdę nienawidzić, lub kochać każdy inny naród takim. Czy lubią Niemców? Francuzów? Irów, na miłość boską? O ich pozycji decyduje obecna sytuacja polityczna i interesy brytyjskie, które, jak powiedział lord Palmerston, są wieczne i trwałe.
Przypomnij sobie XX wiek. Na początku imperia rosyjskie i brytyjskie znalazły się w impasie Wielkiej Gry. W ten sposób Rosjanie zostali sprzedani brytyjskiej opinii publicznej jako wieczni wrogowie. Jednak w 1914 roku oba kraje stały się sojusznikami podczas I wojny światowej. To uczyniło Rosjan wiecznymi przyjaciółmi Brytyjczyków. Rewolucja rosyjska 1917 r. ponownie uczyniła Rosjan wiecznymi wrogami. W 1941 roku ponownie jednak zostali wiecznymi przyjaciółmi. Jednak nie na długo – zimna wojna przywróciła im status wiecznych wrogów. Ta częsta zmiana zdania zainspirowała George’a Orwella do napisania książki Dziewiętnaścieset osiemdziesiąt cztery. Jego hasło „War is peace“ zwiastowało deklarację „humanitarnego bombardowania“ przez w 2002 roku podczas wojny w Kosowie. Rzeczywiście, jeśli Wszechmogący Bóg zdecyduje się nas ukarać, będzie to nie tyle za nasze grzechy, co za naszą hipokryzję.
Że wojna w Kosowie tak naprawdę się nie skończyła, a niektórzy twierdzą, że jakikolwiek długoterminowy pokój w Europie będzie wiązał się z powrotem Kosowa do Serbii.
IS: Ale teraz wojna ukraińska sprawiła, że stosunki między Wielką Brytanią a Rosją są najgorsze w historii, prawda?
RZ: No tak, ale nie tyle z powodu tego, co Rosja zrobiła Ukrainie, co z powodu tego, co USA zrobiły Wielkiej Brytanii. Na początku wojny USA niechętnie zgodziły się, żeby Rosja mogła przejąć Ukrainę. Przenieśli swoją ambasadę z Kijowa do Lwowa, a następnie na polską stronę granicy i wezwali wszystkie ambasady zachodnie, aby zrobiły to samo. Co uderzające, kiedy Rosjanie zajęli (bezskutecznie) lotnisko Antonowa w Hostomelu pod Kijowem rankiem w dniu inwazji, zespół CNN został praktycznie zintegrowany ze swoimi siłami specjalnymi. Matthew Chance przeprowadził wywiad z rosyjskim dowódcą i bez trafienia sfilmował strzelaninę z Ukraińcami. Jak myślisz, po czyjej stronie były tego dnia Stany Zjednoczone?
Ale wtedy Wielka Brytania postanowiła interweniować i zakłócić amerykański plan szybkiego zwycięstwa Rosji. Szybko podjęli inicjatywę dostarczenia Ukraińcom sprzętu wojskowego o wartości dwóch miliardów dolarów, a jednocześnie „zdecydowanie doradzał im“, aby nie podpisywali żadnego traktatu pokojowego z Putinem. Wojna ciągnęła się. Amerykanie musieli niechętnie udawać, że zaopatrzenie Ukrainy w sprzęt wojskowy było również ich celem. Aby poprowadzić ten proces i zapobiec wymknięciu się spod kontroli, utworzyli Spotkania Ramsteina. Pomijając retorykę, wsparcie USA dla Ukrainy zawsze było skąpe i znacznie niższe niż rzeczywiste potrzeby. Teraz, jak wszyscy wiedzą, Amerykanie porzucili nawet retoryczny cel zwycięstwa Ukrainy. Próbują przekonać Ukraińców do zaakceptowania strat terytorialnych, co ich zdaniem zawsze oznaczałoby zwycięstwo Rosji.
IS: Dlaczego USA to robią?
RZ: Zdecydowanie nie z powodu swojej miłości do Rosji! Ale dlatego, że taka procedura służy ich celom. Szkodzi i osłabia UE, zwłaszcza Niemcy, których powojenny dobrobyt został zbudowany na tanich rosyjskich zasobach. Ponadto USA obawiają się porażki Rosji, gdyż z pewnością doprowadziłoby to do znacznych niepokojów wewnętrznych, a nawet rozpadu kraju.
Oprócz ryzyka, że broń nuklearna wpadnie w niepowołane ręce, w takim przypadku UE przestałaby mieć silną przeciwwagę na kontynencie euroazjatyckim. Oczywiście z wyjątkiem Chin, ale są one zbyt daleko od Europy. Europejczycy nie potrzebowaliby już więc Amerykanów, aby ich chronić. Albo zapłacić za tę ochronę. UE ogromnie by się rozwinęła, wchłaniając Ukrainę, Białoruś, Mołdawię, Gruzję i Armenię. Co ciekawe, dwa ostatnie wymienione kraje zostały od 1990 roku przeniesione przez geografów politycznych z Azji – gdzie przez prawie trzy stulecia należały – do Europy. Posunięcie to pozwala UE uznać je za część Europy.
Do UE może przystąpić także zachodnia część Rosji. Z drugiej strony jest to mało prawdopodobne, ponieważ wtedy rosyjski stałby się jednym z języków urzędowych UE. Elita rządząca w niektórych krajach Europy Wschodniej próbująca (w większości bezskutecznie) zasymilować swoją rosyjskojęzyczną mniejszość nie byłaby w stanie tego znieść.
Ogólnie jednak Unia Europejska mogłaby zyskać nawet 100 milionów ludzi i 2-3 biliony rocznego PKB, po raz kolejny przewyższając liczebnie gospodarkę USA.
To koszmar dla Amerykanów i nigdy nie pozwolą na taki scenariusz.
IS: Czy naprawdę wierzysz, że USA chcą rosyjskiego zwycięstwa?
RZ: No tak, w pewnym sensie. Widzicie, kardynalne porozumienie między obydwoma krajami wydaje się być takie, że USA opuszczą Europę i pozostawią ją Rosji, aby ją badała i chroniła. W zamian Rosja nie zawrze sojuszu wojskowego z Chinami. Ale samo przekazanie Europy Rosji nie jest wykonalne. Putin musi zdobyć ten przywilej na wojnie, a to zwycięstwo powinno wyglądać realnie z zewnątrz. Jest to zaaranżowany mecz, w którym zwycięzca jest z góry określony; musi jednak wykazać się siłą i odwagą, aby przekonać publiczność, że zdobył tytuł w uczciwej bitwie. Jego nos musi być zakrwawiony – może więcej niż raz, ale ostatecznie musi wygrać. Tak więc USA udają, że pomagają Ukrainie tak bardzo, jak tylko mogą, podczas gdy w rzeczywistości ich częściowa pomoc służy jedynie opóźnieniu zwycięstwa Rosji, aby uczynić ją bardziej akceptowalną dla Europejczyków.
Popularna opinia w Europie Zachodniej jest ściśle monitorowana przez USA i początkowo była silnie proukraińska. To sprawiło, że szybkie zwycięstwo Rosji stało się niemożliwe, a nawet niepożądane. Gdyby tak się stało, wiele krajów UE domagałoby się bezpośredniej interwencji NATO ze strony Ukrainy. Teraz większość ludności tych krajów jest zmęczona wojną i chce negocjacji pokojowych, co w rzeczywistości oznacza porażkę Ukrainy.
IS: Amerykanie zaopatrywali jednak Ukraińców w nowoczesne systemy uzbrojenia, takie jak czołgi HIMARS, ATACMS, M1 Abrams i samoloty F16, których Rosja obawiała się i twierdziła, że przekraczają ich czerwone linie.
RZ: Oczywiście, że tak, prawda? Ale faktem jest, że te nowe amerykańskie systemy uzbrojenia zostały przekazane Ukrainie dopiero wtedy, gdy Rosjanie byli na to mniej więcej gotowi. Te systemy pola bitwy niczego nie zmieniły i nie stanowią poważnego wyzwania dla rządu Putina ani rosyjskiej armii.
Nadal nie przekonany? Następnie przypomnij sobie dni zamachu stanu Prigożyna latem 2023 r. Wtedy właśnie USA musiały pokazać swoje prawdziwe oblicze i niechętnie, ale publicznie wyrazić poparcie dla rządu Putina. Przeraziło to i oszołomiło rosyjskich opozycjonistów, takich jak Chodorkowski, który wydaje się mądry, ale najwyraźniej nie widzi oczywistości.
IS: Jak myślisz, co stanie się z NATO?
RZ: W końcu NATO pozbywa się USA i wyrzuca je jak pustą butelkę po lemoniadzie. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jedyną misją NATO jest i zawsze było przetrzymywanie Rosji, w razie potrzeby prowadzenie z nią wojny. Rozdział NATO ogranicza jednak swoje działania do północnego Atlantyku. Nawet południowa część oceanu, taka jak Malediwy, znajduje się poza NATO. NATO nie ma zatem zastosowania do operacji na Oceanie Spokojnym, które są dla USA najważniejsze. Kiedy Stany Zjednoczone opuszczą NATO, wszystko, co z niego pozostanie, upadnie pod własnym ciężarem, jak miało to miejsce w Afganistanie, kiedy Biden wycofał wojska amerykańskie. Pozostałe oddziały NATO nie miały ani woli, ani odwagi, by zostać i walczyć.
IS: Jednak NATO rozszerzyło się ostatnio o Finlandię i Szwecję. Oczywiste jest, że za tym rozszerzeniem stały Stany Zjednoczone. Jaki był jego cel, jeśli, jak pan mówi, USA zamierzają opuścić NATO?
RZ: Celem było stworzenie czysto europejskiego sojuszu, który jak najdłużej stawiałby opór rosyjskim rządom po opuszczeniu Europy przez USA. Jest to podobne do tego, co Amerykanie próbowali uzgodnić z rządem afgańskim przed wycofaniem się. Mieli nadzieję, że pozostanie stabilny, co świadczyło o pobożnych życzeniach. To samo dotyczy Europy. Nieobecność Ameryki w Europie ma być tymczasowa i USA chcą wrócić, gdy już zajmą się Chinami.
Do tego czasu oczekuje się, że rosyjska ekspansja w Europie będzie kontrolowana przez NATO z siedzibą w UE. Dlatego Trump chce, aby rządy UE zwiększyły swoje wydatki na wojsko do 5% PKB. Ale dla Niemiec na przykład oznaczałoby to, że prawie połowa ich budżetu krajowego trafiłaby do Bundeswehry. Jest bardzo mało prawdopodobne, aby jakakolwiek partia polityczna lub koalicja przetrwała po zaproponowaniu takiego budżetu w Bundestagu.
IS: Byliście zaskoczeni, że Szwecja i Finlandia przystąpiły do NATO?
RZ: W zasadzie tak, ale bardziej ze względu na szybkość niż sam fakt. Przed 1995 rokiem Szwecja miała konstytucję, która jednym krótkim zdaniem zabraniała sojuszy wojskowych na wypadek wojny. Powodem było gorzkie doświadczenie, jakie Szwecja zdobyła, podpisując w 1805 roku traktat o wzajemnej obronie z Wielką Brytanią w ramach koalicji antynapoleońskiej. Kiedy jednak Rosja – wówczas sojusznik Francji – wkroczyła do Finlandii w 1808 roku, Wielka Brytania nie zastosowała się do traktatu. W rezultacie Szwecja musiała oddać Rosji całą wschodnią część swojego królestwa. Doprowadziło to do znacznego zamieszania politycznego i poszukiwań duszy. Szwedzi nie ufali już innym krajom w kwestii własnej obrony.
Zmieniło się to jednak wraz z przystąpieniem Szwecji do UE. Klauzula jednego zdania w konstytucji została zastąpiona piętnastolinijkowym bełkotem prawnym, który niczego nie zabraniał. Zatem decyzja o przystąpieniu do NATO musiała zostać podjęta w tym czasie lub wcześniej. Uważam jednak, że muszą istnieć bardzo mocne argumenty wyjaśniające, dlaczego Szwecja i Finlandia w sposób oczywisty wskoczyły wspólnie na statek NATO w środku szalejącej wojny, wyraźnie zagrażając w ten sposób własnemu bezpieczeństwu.
IS: Jakie argumenty?
RZ: Na przykład Petsamo, czyli po rosyjsku Pechenga. Jest to obszar na północy Półwyspu Skandynawskiego, który należał do Finlandii od 1920 do 1944 roku. Jest to pas lądu o powierzchni być może 50 na 150 km, znajduje się tu kopalnia niklu i port arktyczny. Kopalnia niklu jest dość ważna; podczas II wojny światowej była jedynym źródłem tego strategicznego metalu dla całego imperium nazistowskiego. Wydobywano tu rudę, którą transportowano drogą lądową do szwedzkich i fińskich portów bałtyckich, a także łodzią po Norwegii. Kopalnia nadal cieszy się dużym zainteresowaniem, ale nie tak dużym, jak kawałek arktycznego wybrzeża, który zapewnia prawa do tysięcy mil kwadratowych bogatego w gaz i ropę szelfu arktycznego.
Ponieważ ani Finlandia, ani Szwecja nie posiadają obecnie złóż paliw kopalnych, postrzegają to potencjalne bogactwo z zazdrością (oczywiście z zazdrości swoich norweskich sąsiadów). Jednak zdobycie Petsama jest możliwe tylko wtedy, gdy Rosja zostanie pokonana w wojnie i będzie musiała oddać terytorium zwycięzcom. Prawdopodobnie obiecano to Finlandii i Szwecji w 2022 r., kiedy wielu obserwatorów wydawał się prawdopodobnie taki wynik.
Ta hipoteza – Nazywam ją teorią Petsamo – była szalonym przypuszczeniem, w które nikt nie uwierzy. Do niedawna, kiedy Trump domagał się Grenlandii i Kanady dla USA. Teraz ta hipoteza jest znacznie bardziej prawdopodobna.
Chociaż przystąpienie do paktu wojskowego wyraźnie skierowanego przeciwko określonemu krajowi (jak NATO przeciwko Rosji) nie jest uważane za bezpośredni akt agresji w świetle prawa międzynarodowego, bardziej zróżnicowany pogląd mówi, że mimo to podważa porządek międzynarodowy i zwiększa prawdopodobieństwo wojny. Tym samym Szwecja i Finlandia zachowały się lekkomyślnie.
IS: Co Petsamo ma wspólnego z Grenlandią?
RZ: Oba kraje zapewniają dostęp do szelfu arktycznego, ale oczywiście Grenlandia oferuje znacznie więcej. W Arktyce pozostały jedyne niewykorzystane złoża ropy i gazu, które nadal są niezastąpione jako źródła energii. Pomimo wszystkich rozmów o zielonej energii i niezliczonych miliardach wrzuconych w budowę farm słonecznych i wiatrowych, światowa produkcja i zużycie paliw kopalnych stale rośnie. Wraz z dojściem Trumpa do władzy konsumpcja ta może jedynie przyspieszyć. Partie prawicowe w Europie również są sceptyczne wobec Zielonego Ładu. AfD w Niemczech obiecuje zburzyć wszystkie brzydkie wiatraczki – a wszystkie są brzydkie. Jednak szczyt wydobycia ropy jest prawdziwy; najbardziej produktywne pola naftowe są bliskie wyczerpania. Największe na świecie konwencjonalne pole naftowe, Ghawar w Arabii Saudyjskiej, znajduje się w kryzysie. Ale gdzie wiercić? Jedyną pozostałą nadzieją na znalezienie dużych złóż jest Arktyka.
IS: Więc uważasz, że Trump poważnie myśli o aneksji Grenlandii?
RZ: A także Kanady. Śmiertelnie poważnie. Kiedy tak się stanie, ponad połowę szelfu arktycznego będą miały Stany Zjednoczone, a tuż za nimi Rosja. Te dwa kraje będą miały ponad 90% całości, przy czym znacznie mniejsza pozostała część będzie w dużej mierze norweska. Zastrzeżenie jest jednak takie, że bez wyraźnej lub ukrytej zgody Rosji Stany Zjednoczone nie mogłyby pomyśleć o aneksji żadnego z tych dwóch krajów. Dzieje się tak dlatego, że takie posunięcie najwyraźniej nie leży w interesie Chin. Chociaż Chiny są bardzo silne militarnie, są zbyt daleko od regionu i nie będą mogły interweniować bez Rosji.
Zatem porozumienie jest takie, jeśli możemy to dzisiaj zobaczyć, że Rosja zajmie Ukrainę i rzuci cień na całą Europę, zwłaszcza jej wschodnią i środkową część, podczas gdy Stany Zjednoczone zajmą Kanadę i Grenlandię i ponownie zdominują oba kontynenty amerykańskie. Doktryna Monroe i Breżniewa odradzają się – z zemstą.
IS: Dlaczego to się dzieje właśnie teraz? Czy to tylko brak energii?
RZ: Nie tylko. Ogólnym problemem gospodarki światowej jest nadprodukcja kapitału. Po prostu nie ma już większych obszarów gospodarczych, w których po odjęciu kosztów, ryzyka i inflacji, można inwestować z zyskiem. Zbyt wiele narodów stało się kapitalistami, ich populacje zarabiają więcej, niż konsumują. Różnica – capital chętny do inwestowania – rośnie z każdym dniem. Planeta jest już prawie w pełni zglobalizowana i nie można oczekiwać znaczącego zysku z dalszej globalizacji.
Taka sytuacja nie miała miejsca po raz pierwszy, a historia oferuje dominującej gospodarce kilka sposobów wyjścia: wojnę światową, hiperinflację i ekspansję terytorialną. Aby być skutecznym rozwiązaniem, globalna wojna podobna do II wojny światowej musiałaby zniszczyć poważną część globalnego kapitału – powiedzmy 20 do 30%. Konflikty regionalne, np. między Ukrainą a Rosją, są na taki cel zbyt małe. Wystarczyłoby spalić tylko połowę Europy – powiedzieć od Moskwy do Berlina lub Paryża. Jednak taka wojna dzisiaj bardzo szybko wymknęłaby się spod kontroli nuklearnych i spiralnych.
To samo dotyczy hiperinflacji; podczas gdy skutecznie niszczy kapitał, szkodzi także klasie rządzącej i otwiera drogę rewolucjom o niejasnych konsekwencjach, takim jak w Niemczech w latach 30. Widzimy również, jak pandemia Covid-19, naturalna lub sztuczna, doprowadziła do gwałtownego wzrostu inflacji, co ostatecznie doprowadziło do zmiany elit, zwłaszcza w USA.
IS: Więc to, co pozostało, to ekspansja terytorialna?
RZ: Dokładnie. Jedynym problemem jest to, że aneksja zarówno Kanady, jak i Grenlandii może nie wystarczyć, aby USA wyszły ze śmiertelnej spirali gospodarczej. Kanada jest niewielka pod względem liczby ludności (poniżej 40 mln), natomiast Grenlandia jest znikoma (około 50 tys). Równie ważne jest to, że Kanada jest już bardzo dobrze rozwinięta, co oznacza, że nie ma możliwości masowych inwestycji amerykańskich firm poza polami gazowymi i naftowymi. Chociaż aneksja przyniesie wsparcie dolarowi i gospodarce USA, nie rozwiąże problemu.
IS: Co może pomóc?
RZ: Wyjazd na południe. Łączenie Stanów Zjednoczonych Ameryk ze Stanami Zjednoczonymi Meksyku. Dodałoby to 130 milionów ludzi i nieograniczone możności inwestycyjne w infrastrukturze, nieruchomościach, turystyce itp.
IS: Ale Trump jest przeciwnikiem imigracji z Meksyku!
RZ: I słusznie. Pochłanianie ludności Meksyku bez aneksji terytorium Meksyku nie ma większego sensu. To tak jak zamiast kupować dom sąsiada i powiększać swoją ziemię, sprowadzasz rodzinę sąsiada do własnego dom.
IS: Ale aneksja Meksyku znacznie zmieniłaby struktury demograficzne Stanów Zjednoczonych zmieniając charakter tego narodu. Czy hiszpański zastąpi angielski?
RZ: Nie sądzę, chociaż hiszpański prawdopodobnie wkrótce stanie tak powszechny w USA jak angielski. Zgadzam się, że to zmieni demografię i charakter narodowy Stanów Zjednoczonych. Zmiany te z jednej strony już dziś zachodzą, ale wolniej. Bezpośrednia aneksja będzie krokiem zapobiegawczym, który pozwoli elicie USA kontrolować procesy, które obecnie zachodnią spontanicznie.
IS: Czy Chiny nie mogłyby interweniować w te ekspansjonistyczne plany, choć prawdopodobnie oznacza to, że mogłyby bezpiecznie zaanektować Tajwan, gdy nikt nie patrzy.
RZ: Chiny nie będą z tego powodu zadowolone. Ale bez Rosji niewiele z tym zrobią i wygląda, że Rosja zawarła już umowę z USA.
IS: Ale Chiny znacząco pomagają Rosji w wojnie z Ukrainą, a bez tej pomocy sytuacja w Rosji byłaby znacznie gorsza! Jak Putin mógł zdradzić przyjaciela?
RZ: Chińczycy pomagają, ale z punktu widzenia własnego interesu. Na dodatek pomoc ta stosunkowo ograniczona, zdecydowanie znacznie mniej rozległa niż pomoc Zachodu dla Ukrainy. Wiesz, Rosjanie nie ufają Chińczykom. Z ich punktu widzenia Chiny dopuściły się zdrady, która jest najgorszym grzechem w rosyjskich oczach.
IS: Masz na myśli, lata sześćdziesiąte?
RZ: Tak. Po śmierci Stalina i na początku lat 60. światowy obóz socjalistyczny pod przewodnictwem ZSRR rozrastał się i wydawał się nie do powstrzymania. Ale Mao odmówił potępienia kultu jednostki Stalina, woląc zerwać z Rosją, aby utrzymać własny kult.
Na początku lat 70., kiedy Kissinger, a następnie Nixon pojechali do Pekinu, Chińczycy zawarli układ z diabłem. Sprzedali swoją komunistyczną duszę za bogactwo, które obiecywał im nieograniczony dostęp do rynku amerykańskiego. Diabeł zachował swoją część umowy przez 50 lat, a Chińczykom zajęło ponad 30 lat, zanim faktycznie z niej skorzystali. Tymczasem obóz socjalistyczny kierowany przez ZSRR stracił znaczną część Trzeciego Świata, gdyż niektóre ludne kraje zwróciły się ku maoizmowi i odmówiły negocjacji z ZSRR. Ostatecznie, gdy Zachód porzucił system z Bretton Woods i wprowadził walutę fiducjarną z nieograniczonym pułapem zadłużenia, ZSRR stracił globalną konkurencję na rzecz Zachodu i upadł.
Z punktu widzenia Kremla upadek Związku Radzieckiego, pomimo wszystkich popełnionych błędów, był naznaczony przez odstępcze Chiny. Teraz, gdy diabeł żąda od Chińczyków funta mięsa, Rosjanie uważają za zabawne, że zwracają się o wsparcie do Moskwy. Zawarcie umowy z USA za plecami Chin byłoby właściwą odpowiedzią na wcześniejszą zdradę Chin z rosyjskiego punktu widzenia.
Wreszcie, co nie mniej ważne (i nie chcę tego mówić, ale to prawda) rosyjska elita jest kulturowo, psychicznie i, przepraszam, rasowo znacznie bliżej zachodniej elity niż ta, która dzisiaj rządzi Chinami.
IS: Jaka jest zatem Twoja prognoza na rok 2025?
RZ: Dawno temu przewidziałem, że Ukraińcy [reżim md] zaakceptują swoją porażkę dopiero wtedy, gdy rubel rosyjski stanie się cenniejszy od hrywny. Kiedy w 1996 r. wprowadzono walutę ukraińską, notowano ją w stosunku 1:6 do rubla. Ale każdy nowy Majdan tracił jakąś część jej wartości. Dziś stawka wynosi 1:2,4, co wciąż jest dalekie od parytetu. Wskaźnik ten osiągnął najniższą wartość we wrześniu 2022 roku i wyniósł 1:1,5. Wtedy większość wszystkich myślała, że Rosja straciła szansę na zwycięstwo, podczas gdy ja widziałem ją na drodze do sukcesu. Odwrotnie jest w przypadku zmiany stosunku UHR:RUB od sierpnia 2024 r., który mówi mi, że wojna jeszcze się nie skończyła.
Kolejna przepowiednia jest taka, że Rosjanie nie zajmą się Zełenskim, ale zrobią to sami Ukraińcy. Wydaje się to bardzo ważne dla ponownego pogrzebania wrogości i urazy między dwoma bratnimi narodami. Przypomnijmy, że Stepan Bandera – najsłynniejszy ukraiński nacjonalista i przestępca z II wojny światowej – został zabity przez Bohdana Staszyńskiego, Ukraińca ze Lwowa. Inna taka postać, Roman-Taras Szuchewycz, był ścigany przez Pawła Sudoplatowa – innego etnicznego Ukraińca.
Trzecia prognoza jest taka, że zakończenie wojny ukraińskiej niestety nie będzie płynne. Prawdopodobnie będzie obejmować działania militarne w krajach bałtyckich. A to dlatego, że elity krajów przygranicznych doskonale wiedzą, jaką cenę zapłacą za podsycenie wojny ukraińskiej, jeśli wygra Putin. Mark Rutte, obecny sekretarz generalny NATO, powiedział, że jeśli tak się stanie, to oni (elity) będą musieli nauczyć się rosyjskiego. Choć może to brzmieć jak przerażające i nieludzkie tortury, obawiam się, że rzeczywistość będzie jeszcze bardziej dramatycznie. Na przykład fakt, że ich wnuki będą musiały studiować w Moskwie lub Petersburgu.
Jeśli chodzi o poważniejszą sprawę, antyrosyjska retoryka rośnie w tej dziedzinie bez precedensu i ogłaszane są pewne działania, które wyraźnie mają na celu przygotowanie ludności do wojny z Rosją. Bardzo mnie to martwi.
IS: Jak myślisz, jak zakończy się ta wojna w krajach bałtyckich?
RZ: Prawdopodobnie tak samo jak większość poprzednich wojen w regionie. USA nie udzielają wsparcia tym państwom NATO a bez tego nie będą mogły zbyt długo walczyć. Wtedy będzie piekło, które te kraje zapłacą za swoją głupotę. Bardzo chciałbym, aby Gotlandia pozostała szwedzka, a Bornholm duński, ale oba kraje powinny być w tej sytuacji bardzo ostrożne.
IS: Jaką radę udzieliłbyś czytelnikom?
RZ: Bądź przygotowany. Sprawy mogą pójść gładko, ale szczerze mówiąc, byłby to cud. Sytuacja może się szybko pogorszyć i wtedy będzie za późno na reakcję. Wyobraźcie sobie, że jest rok 1938 i zostało tylko kilka miesięcy, zanim w Europie rozpęta się piekło.
Co byś wtedy zrobił, gdybyś wiedział? Moja rada jest taka, żeby zrobić to teraz.
Unravelling the Mystery of War wyszedł 18.1.2025 na unz.com.
Wszyscy pytają czy Donald Trump zakończy wojnę na Ukrainę i przyniesienie nam pokój? Powiem szczerze: nie wiem, lecz mam taką nadzieję. Warto jednak zastanowić się kto tego pokoju chce, a kto go nie chce? I dlaczego?
Pokoju z pewnością chce Donald Trump i część popierającego go establiszmentu. Dlaczego? Z powodów geopolitycznych i biznesowych. Zacznijmy od geopolitycznych. Trump ma świadomość, że głupia polityka ekipy Joe Bidena doprowadziła do powstania sojuszu Moskwa-Pekin, a potencjał łączny tego sojuszu może równać się z amerykańskim. Nowy prezydent za głównego wroga amerykańskiej hegemonii światowej postrzega Chiny, w Rosji widząc mocarstwo regionalne, próbujące zabezpieczyć swoje interesy w granicach byłego ZSRR. Stąd pierwsza zapowiedź wszczęcia wojny celnej z Pekinem. Geopolitycznie osłabienie Chin wymaga rozerwania sojuszu Moskwa-Pekin. Nowa administracja będzie chciała to osiągnąć uznając rosyjskie podboje na Ukrainie i obiecując, że powojenna Ukraina nie wejdzie przez następnych 20 lat do NATO. Trump chce zakończyć tę wojnę także z powodów biznesowych, ponieważ konflikt ten postrzega jako amerykańską inwestycję. Okrojona terytorialnie, wyludniona i spustoszona Ukraina nie będzie w stanie spłacić swoich długów wobec USA przez kolejne stulecie. Kolejne pożyczki w praktyce byłyby darowiznami. Tym samym poparcie dla Kijowa traci swój sens „inwestycyjny”.
Pokoju chce również Putin, lecz na swoich warunkach. Jest jeden punkt w którym Rosja nie odpuści, gdyż prawdopodobnie był to główny powód rozpoczęcia konfliktu zbrojnego. Jest to wpisanie do konstytucji Ukrainy statusu państwa neutralnego, na którym nie mogą stacjonować żadne obce wojska (czyli wojska NATO). W mojej ocenie jest to punkt dla Rosjan znacznie ważniejszy niż przynależność do Federacji Rosyjskiej kilku miast i miasteczek. Od Doktryny Primakowa, przez Doktrynę Miedwiediewa, aż po różne wypowiedzi Putina mamy ciągle to samo żądanie: stworzenia strefy buforowej pomiędzy NATO a Rosją, dającej tej ostatniej gwarancję, że nie stanie się celem agresji zachodniej. Oczywiście, Putin nie śpieszy się, gdyż wojnę powoli wygrywa. Ukraina nie ma już rezerw demograficznych, a po wycofaniu amerykańskiego finansowania i dostaw uzbrojenia będzie skazana jeśli nie na kompromisowy pokój, to na końcową kapitulację. Czas działa na korzyść Rosji, a z każdym tygodniem armia tego państwa zajmuje kolejne miasteczka i wioski. Dlatego Putin nie prze do negocjacji, bo po co? Ale jeśli dostanie dobrą ofertę, to zapewne ją przyjmie.
Do kontynuacji wojny prą na Zachodzie ośrodki globalistyczne: towarzystwo związane ze Światowym Forum Ekonomicznym, kamaryla Kamali Harris, Komisja Europejska, Wielka Brytania i francuski wychowanek Klausa Schwaba – Emmanuel Macron.
Po objęciu prezydentury przez Trumpa możliwości wspierania konflikt przez amerykańskich globalistów będą słabe, wyjąwszy kampanie organizowane przez media należące do globalnych korporacji. W tej sytuacji w Unii Europejskiej i w Wielkiej Brytanii coraz głośniej mówi się, że w razie wycofania się Trumpa ze wsparcia dla Ukrainy, państwa UE będą musiały przejąć finansowanie i zaopatrywanie Kijowa. Inicjatywę tę najbardziej wspierają Wielka Brytania, Francja i – mająca jak widać nadwyżki budżetowe i w sprzęcie wojskowym – rządzona przez Donalda Tuska Polska. Duchowy patronat tej operacji dadzą Parlament Europejski i Ursula von der Leyen. Jeśli w Niemczech, po wyborach, dojdzie do władzy CDU, to Berlin z pewnością przystąpi do tej inicjatywy.
Dlaczego środowiska globalistyczne występują przeciwko inicjatywie pokojowej Trumpa, a ich aktywność rośnie wraz z doniesieniami, że Putin wyraził nią zainteresowanie, o ile członkostwo Ukrainy w NATO nie zostanie odroczone, lecz definitywnie odrzucone? Przyczyn jest kilka. Pierwszą jest sama natura globalizmu. Skoro świat ma być rządzony globalnie, to musi zostać zjednoczony. Dlatego w wojnie ukraińsko-rosyjskiej ośrodkom globalistycznym nie chodzi o odzyskanie przez Kijów Donbasu i Krymu, lecz o wywołanie w Rosji tzw. kolorowej rewolucji, obalenie Putina i usadowienie na Kremu Jelcyna 2.0. Tenże Jelcyn 2.0 poddałby „prywatyzacji” rosyjskie surowce i za kilka procent ich realnej wartości padłyby łupem międzynarodowych korporacji. Przede wszystkim Jelcyn 2.0 zerwałby sojusz z Chinami, odciąłby je od syberyjskich surowców i przyczyniłby się w ten sposób do spowolnienia lub nawet zatrzymania chińskiego wzrostu gospodarczego. W projekcie globalistycznym, przypominam, chodzi o poddanie całego świata dominacji Zachodu. O tym pisze i mówi raz po raz Anne Applebaum, będąca jedną ze znanych na całym świecie rzeczniczek tej koncepcji świata.
Drugą przyczyną poparcia Unii Europejskiej dla Ukrainy są jej surowce i możliwości. Wyraził to wprost jeden z niemieckich parlamentarzystów oznajmiając, że Zielona Rewolucja UE będzie trudna bez ukraińskich zasobów tzw. metali ziem rzadkich, konkretnie litu. Inni politycy unijni mówią wprost, że należy wygasić europejskie rolnictwo, a żywienie nas mają przejąć wielkoobszarowe, całkowicie zmechanizowane gospodarstwa na czarnoziemach Ukrainy. Dodajmy, że zachodnie korporacje już przecież tę ziemię wykupiły, a Putin ją im zajął!
Przyczyną trzecią jest paliwo konieczne do stworzenia armii europejskiej, wspólnej unijnej polityki obronnej i zagranicznej, a w efekcie tzw. federalizacja Unii Europejskiej. Aby wymusić na państwach i narodach wahających się rewizję traktatów unijnych, elity unijne potrzebują wojny, potrzebują realnego zagrożenia, strachu przed wojną nuklearną, etc. Propaganda niemiecka od samego początku łączy wojnę ukraińsko-rosyjską z projektem federalizacji UE, a ostatnio w tym samym kierunku poszła propaganda francuska. W Polsce prawie wprost mówią o tym Donald Tusk, Rafał Trzaskowski i Radzio Sikorski. Słowem, federalizacji UE potrzebna jest wojna. Wojna, wojna tylko może stworzyć Imperium Europae.
Ktoś spyta o Ukrainę? Niestety, ten nieszczęsny kraj nikogo nie interesuje…
Mało kto żyje nadzieją, że okupowane tereny wrócą do Ukrainy. Coraz częściej mówi się o pokoju zamiast o zwycięstwie Ukrainy – powiedział PAP dyrektor Caritas-Spes-Charków ks. Wojciech Stasiewicz. To już trzecie w cieniu wojny święta Bożego Narodzenia na Ukrainie.
Pochodzący z Lublina ks. Wojciech Stasiewicz posługuje we wschodniej Ukrainie od 2006 r. Jest dyrektorem Caritas-Spes-Charków, wikariuszem w parafii katedralnej w Charkowie. Zapytany o aktualną sytuację podkreślił, że w tym ukraińskim mieście widać duży wzrost napływu uchodźców ze wschodniej Ukrainy, w szczególności mieszkańców Donbasu. Zaznaczył, że od października 2024 r. władze ukraińskie prowadzą dość rygorystycznie działania mobilizacyjne, weryfikując objętych poborem mężczyzn, co jest spowodowane brakami kadrowymi w armii.
„Wojna wciąż trwa. Charków jest nadal ostrzeliwany. Niedawno mieliśmy w ciągu nocy dwa uderzenia na miasto. Nie ma tak naprawdę tygodnia, by można oznajmić, że jest spokój” – dodał duchowny.
Zwrócił uwagę, że po ponad tysiącu dniach wojny społeczeństwo ukraińskie jest zmęczone i pragnie tylko jednego – pokoju.
„Coraz częściej mówi się o pokoju zamiast o zwycięstwie Ukrainy. Mało kto żyje nadzieją, że okupowane tereny wrócą do Ukrainy” – zaznaczył ksiądz.
Jego zdaniem, ostatnie miesiące pokazały, że ta wojna niesie coraz większe okrucieństwo.
„Ukraina się wykrwawia. Nikt nie podaje statystyk, ale patrząc nawet na jeden z cmentarzy w Charkowie, to pochowanych jest tu ponad 3 tys. ofiar wojny. To prowadzi do refleksji, pytań, ile dni jeszcze można żyć w takim zagrożeniu, strachu, lęku i w stresie” – powiedział duchowny.
Ks. Stasiewicz podkreślił, że Ukraińcy wiążą duże nadzieje z obietnicami zakończenia wojny w Ukrainie formułowanymi przez prezydenta elekta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa.
„Za jego pierwszej kadencji Ameryka miała najmniej wojen i konfliktów zbrojnych na całym świecie. Każdy liczy, że skoro sankcje nie działają na władze Rosji, to może on jest w stanie jakoś spowodować zaprzestanie dalszej eskalacji na terenie Ukrainy” – wyraził nadzieję.
Zapytany o święta Bożego Narodzenia podkreślił, że na ulicach Charkowa widać ich namiastkę, bo – w porównaniu do dwóch poprzednich lat – pojawiło się więcej ozdób i iluminacji. Dekoracje są również w podziemiach, na stacjach metra, gdzie przebywa sporo ludzi.
Duchowny przekazał też, że ze względów bezpieczeństwa wszelkie nabożeństwa i pasterka będą celebrowane znacznie wcześniej z powodu godziny policyjnej.
„Szykujemy się do świąt, ale cały czas w cieniu wojny. Mimo wszystko mamy nadzieję, że będą one czasem radości, wsparcia i spokoju. Te dni przypominają też, że w tym trudnym czasie jesteśmy razem i się wspieramy” – powiedział ks. Stasiewicz.
===================
[Czyj to komentarz? Bo nie – księdza. md]
Od rozpoczęcia pełno-skalowej wojny Rosja okupuje ok. 20 proc. terytorium Ukrainy. Z powodu rosyjskiej inwazji zginęło ponad 11 tys. cywilów, co najmniej dwa razy tylu zostało rannych, a kilkanaście milionów Ukraińców zostało zmuszonych [przez kogo? Czyje propagandę? Bo nie przez wojnę na ich terytorium. MD] do ucieczki ze swoich domów. Według danych amerykańskiego i brytyjskiego wywiadu, straty po stronie rosyjskiej mogą wynosić nawet 700 tys. zabitych i rannych żołnierzy, a po stronie ukraińskiej co najmniej 300 tys. Nie da się jednak precyzyjnie określić liczby ofiar wojskowych. [To ostatnie zdanie to na pewno nieprawda. Ale.. przemknęło się w NCz.. md]
Największy cyber-atak, przeprowadzony przez rosyjskich hakerów, zawiesił funkcjonowanie kluczowych systemów z rejestrami państwowymi Ukrainy. Hakerzy twierdzą, że zniszczyli wszystkie dane, do których mieli dostęp, w tym kopie zapasowe na serwerach w Polsce – przekazał w piątek portal Ukrainska Prawda.
Wicepremier i ministra sprawiedliwości Ukrainy Olha Stefaniszyna oświadczyła, że cyberatak doprowadził do tymczasowego zawieszenia Jednolitego i Państwowego Rejestru, które podlegają jej resortowi. Ustalono, że atak został zorganizowany przez rosyjskich hakerów w celu zakłócenia funkcjonowania kluczowych usług rządowych.
“Obecnie, wraz z zespołem i specjalistami z innych służb, koordynujemy wysiłki w celu przeciwdziałania cyberatakowi i przywrócenia systemów. Jest już jasne, że atak został przeprowadzony przez Rosjan w celu zakłócenia działania infrastruktury krytycznej państwa” – powiadomiła Stefaniszyna na Facebooku.
Rosjanie zaatakowali rejestry aktów stanu cywilnego i nieruchomości, a także rejestr osób prawnych i przedsiębiorców indywidualnych. Na przywrócenie normalnej działalności tych serwisów potrzeba dwóch tygodni.
Hakerzy, które wzięli na siebie odpowiedzialność za atak, twierdzą, że ukradli i usunęli łącznie ponad 1 miliard wierszy danych, w tym dane przechowywane w Polsce.
Na konferencji prasowej Stefaniszyna uchyliła się od odpowiedzi na pytanie o możliwe cyberataki na ukraiński serwer zapasowy, który znajduje się w Polsce.
“Nasze serwery nie są zlokalizowane w jednym miejscu. To był zmasowany atak na całą infrastrukturę. Nie chcę teraz komentować szczegółów” – zaznaczyła.
“Wróg próbuje wykorzystać tę sytuację w swoich operacjach informacyjnych, aby zasiać panikę wśród obywateli Ukrainy i za granicą” – powiedziała Stefaniszyna, która jako wicepremier nadzoruje integrację europejską i euroatlantycką oraz kieruje ministerstwem sprawiedliwości.
Największy cyberatak na ukraińskie rejestry państwowe był przygotowywany od kilku miesięcy – poinformowała Służba Bezpieczeństwa Ukrainy na konferencji prasowej. SBU dodała, że nie może podać szczegółów na temat jego przygotowania.
Poinformowano, że w związku z cyber-atakiem wszczęto postępowanie karne, a za atakiem może stać grupa hakerska rosyjskiego wywiadu wojskowego.
Wszystkie rejestry są obecnie zawieszone. SBU nie była w stanie odpowiedzieć, czy wróg uzyskał dostęp do informacji z rejestrów.
Wcześniej dostałem informacje od syna zmasakrowanej Polki. Nie wiedziałem, jak nagłośnić. Bo są obawy:
W dniu 07.12.2024r. ok godz. 12 obywatel z Ukrainy napadł i skopał po głowie moją 71-letnia Mamę na przystanku autobusowym przy metrze Marymont. Został zatrzymany i odwieziony na komisariat przy Rydygiera. Mamie potrzeba była kilkugodzinna operacja. Proszę udostępnijcie ten post. Jak będzie głośno o sprawie to może uda się prokuraturze zastosować areszt. Tak wygląda Mama po spotkaniu tego sk..syna.
Na warszawskim Żoliborzu doszło do prawdziwego dramatu. 35-letni “uchodźca wojenny” z Ukrainy, bez żadnego powodu zaatakował i brutalnie pobił 71-letnią Polkę, oczekującą na przystanku. Kobieta przeszła kilkugodzinną operację. Decyzją sądu, rezun trafił na trzy miesiące do aresztu tymczasowego, gdzie będzie czekał na wyrok.
Ukrainiec pobił w Warszawie starszą kobietę. Napaść miała miejsce na ulicy Włościańskiej w Warszawie. Miejscowa policja poinformowała, że do ataku doszło kompletnie bez powodu, zupełnie jakby w turańcu obudził się głęboko skrywany, wołyński zew mordu i zniszczenia. Mężczyzna podszedł do starszej kobiety i zaczął ją z całej siły okładać. W jej obronie wystąpili dwaj przechodnie, którzy widząc atak, podbiegli i obezwładnili napastnika, a następnie powiadomili służby.
Na miejscu szybko zjawili się policjanci, którzy zatrzymali agresora. Z kolei kobieta z licznymi obrażeniami ciała trafiła do szpitala.
Ukrainiec usłyszał zarzut naruszenia czynności narządu ciała powyżej siedmiu dni. Sąd Rejonowy dla Warszawy Żoliborza na wniosek prokuratury zastosował wobec niego środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania na trzy miesiące. Teraz rezunowi grozi do pięciu lat pozbawienia wolności.
Media podkreślają informację, że przed atakiem nie doszło do żadnej wymiany zdań pomiędzy Ukraińcem a Polką. 71-latka nie zamieniła z napastnikiem nawet jednego słowa. Ponadto Ukrainiec był trzeźwy.
Jak podaje gazeta “Financial Times“, od stycznia do października 2024 br. ukraińscy prokuratorzy wszczęli 60 000 spraw karnych przeciwko personelowi wojskowemu za nieuprawnione porzucenie stanowisk i jednostek wojskowych, co stanowi prawie dwukrotność łącznej liczby podobnych spraw wszczętych w latach 2022-2023. W przypadku uznania winy żołnierzom grozi do 12 lat więzienia. Coraz więcej z nich ucieka w Polsce.
Ukraińcy coraz częściej dezerterują. Jako modelowy przykład ucieczki z wojska, w artykule “Financial Times” wspomniano incydent z października br., w którym kilkuset żołnierzy ze 123. Brygady opuściło swoje stanowiska w twierdzy Wuhłedar. Na własną rękę wyjechali oni do Mikołajowa, domagając się większych ilości broni oraz rotacji jednostek. Niektórzy podobno wrócili na front, podczas gdy inni ukrywają się lub przebywają w aresztach.
Gazeta zauważa również, że niektórzy ukraińscy żołnierze wykorzystują okazje do uczestnictwa w obozach szkoleniowych w krajach sojuszniczych jako sposób na dezercję. Według anonimowego polskiego urzędnika ds. bezpieczeństwa, miesięcznie średnio 12 ukraińskich żołnierzy dezerteruje podczas szkolenia wojskowego w Polsce. Dane na temat tych ucieczek są ściśle tajne i energicznie tuszowane. Nie wiadomo ilu z tych przypadków towarzyszył np. zabór polskiego mienia wojskowego, w tym broni.
Jak podała BBC, powołując się na oficjalne dane zamieszczone na portalu ukraińskiej Prokuratury Generalnej, na Ukrainie od początku działań wojennych w 2022 roku, wszczęto już ponad 95 tys. spraw karnych dotyczących dezercji i nieuprawnionego porzucenia jednostki, co stanowi jedną dziesiątą całej armii ukraińskiej. Anonimowe źródła w Sztabie Generalnym Sił Zbrojnych Ukrainy podają, że rzeczywista liczba przypadków porzucenia i dezercji jest znacznie wyższa i sięga około 100-150 tys. przypadków.
KOMENTARZ MagnaP: Do wszystkich problemów toczących III RP, brakuje już chyba tylko grasujących z bronią ukraińskich dezerterów z problemami psychicznymi.
„Nadchodzi czas, którego brutalizacji nie potrafimy sobie wyobrazić. Więcej – znajdujemy się już pośrodku tej epoki. Rwącej fali powodzi, której grzywa czerwieni się od krwi” (Joseph Goebbels, Dzienniki).
Żaden z 32 członków NATO nie został zaatakowany przez Rosję. Jednak NATO pod przewodnictwem USA otwarcie dyskutuje obecnie o „wyprzedzających precyzyjnych uderzeniach” na terytorium Rosji, jak też o rozmieszczeniu broni jądrowej na terenie Ukrainy.
Bauer wzywa do agresji NATO
Robert Bauer, holenderski admirał i szef Komitetu Wojskowego NATO, przemawiając w poniedziałek (25.11.2024) w Brukseli powiedział, że rosyjskie siły lądowe są obecnie większe, niż w chwili inwazji na Ukrainę w lutym 2022 roku. Cytowany przez agencję Reutersa wojskowy podkreślił zarazem, że ich jakość spadła od tego czasu. Wezwał też firmy do przygotowania się na scenariusz wojenny i odpowiedniego dostosowania linii produkcyjnych i dystrybucyjnych w tym celu.
Bauer w trakcie tego przemówienia w Brukseli oświadczył, że NATO nie powinno już myśleć o sobie jak o sojuszu obronnym. Przemawiając w Brukseli, Bauer stwierdził: „To nowa dyskusja w NATO i cieszę się, że zmieniliśmy nasze stanowisko w tej sprawie i co do koncepcji, że jesteśmy sojuszem obronnym, który będzie siedział i czekał, aż zostanie zaatakowany, zanim odpowie. Rozsądniej jest nie czekać, ale uderzyć w rosyjskie wyrzutnie, jeśli Rosja nas zaatakuje”. „Właściwiej jest nie czekać, ale trafić w wyrzutnie w Rosji, na wypadek gdyby Rosja nas zaatakowała. Potrzebna jest kombinacja precyzyjnych uderzeń, które wyłączą systemy użyte do ataku na nas, a my musimy uderzyć pierwsi” – powiedział Bauer, cytowany przez Bloomberga.
Przed 2030?
Należy zauważyć, że szef Komitetu Wojskowego NATO, jakim jest Bauer, nie mówi czegoś takiego bez uprzedniej zgody rządu USA. Wypowiadanie się poza obowiązującą w danej chwili doktryną NATO nie jest dozwolone w tym sojuszu wojskowym. Według doniesień mediów, część amerykańskich urzędników sugerowała, że Joe Biden może „zwrócić” (sic!) Ukrainie broń nuklearną odebraną jej po upadku Związku Radzieckiego. „To byłby natychmiastowy i ogromny środek odstraszający. Jednak taki krok byłby skomplikowany i miałby poważne konsekwencje” – podaje „The New York Times”.
Cytując za publikacją z Wiadomości WP, dowiadujemy się, że w połowie października bieżącego roku „szef niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej, Bruno Kahl, ostrzegał, że Rosja może zaatakować NATO przed 2030 rokiem. Według niego, Kreml postrzega Niemcy jako wroga, ponieważ Berlin jest drugim co do wielkości wsparciem dla Kijowa. Podkreślił również, że prawdopodobieństwo zastosowania przez NATO artykułu o wzajemnej obronie w najbliższych latach pozostanie wysokie. – Władimir Putin dąży nie tylko do zwiększenia wpływów Kremla w Europie, ale także do wyparcia obecności militarnej Stanów Zjednoczonych z kontynentu, ponieważ wydatki obronne USA znacznie przewyższają wydatki krajów Unii Europejskiej – dodał Kahl. – Jesteśmy w bezpośredniej konfrontacji z Rosją – powiedział Kahl, zaznaczył również, że celem Putina jest nie tylko zdobycie Ukrainy, ale także ‘dążenie do stworzenia nowego porządku światowego’”.
18-latkowie na mięso armatnie?
Według „Daily Express”, Wielka Brytania i Francja prowadzą rozmowy w sprawie wysłania żołnierzy na Ukrainę, aby odstraszyć Władimira Putina. Innymi słowy, jeśli Donald Trump będzie negocjował pokój, dołączą do żołnierzy na Ukrainie, wciągając nas w wojnę. Trump być może będzie musiał przystąpić do wojny lub ewentualnie wycofać się z NATO, jeśli w ogóle będzie mógł to zrobić. Wielu w Kongresie chce III wojny światowej. Londyn i Paryż chcą stworzyć „rdzeń sojuszników w Europie” na wypadek, gdyby prezydent-elekt Donald Trump próbował wycofać wsparcie militarne dla Ukrainy. To my opłacimy większość wsparcia.
W ramach wspierania wojny na Ukrainie administracja Bidena wzywa Kijów do obniżenia wieku mobilizacji do 18 lat, ponieważ występują poważne braki kadrowe żołnierzy na ukraińskim froncie. Według Associated Press, ukraińscy urzędnicy uważają, że ukraińskie siły zbrojne potrzebują dodatkowych 160 tys. personelu wojskowego. Natomiast w USA twierdzą, że liczba ta jest zbyt zaniżona.
Europa w stanie wojny
„Europa jest już w stanie wojny z Rosją!”. Tak w wywiadzie dla Sky News powiedział były szef brytyjskiej służby wywiadu zagranicznego Mi6 (1999-2004) Richard Dearlove. „[Premier Polski] Donald Tusk nazwał to sytuacją przedwojenną, ale wydaje mi się, że się myli. Myślę, że to prawdziwa wojna. Z rosyjskiego punktu widzenia niekoniecznie oznacza to konflikt zbrojny, może to oznaczać konflikt hybrydowy lub konflikt innego typu, toczący się w różnych sferach” – dodał Dearlove 27 listopada. Niezwykle interesujące jest oświadczenie premiera Donalda Tuska przed wylotem do Szwecji na szczyt w Harpsund (Szwecja), na którym kraje skandynawskie, bałtyckie i Polska postanowiły zwiększyć poparcie dla Ukrainy i dostawy jej amunicji. „Wzmocnimy nasze poparcie dla Ukrainy. Nasze kraje są największymi dostawcami pomocy wojskowej dla Ukrainy w przeliczeniu na mieszkańca, a nasze wsparcie nie osłabnie. Ukraina musi być w stanie przeciwstawić się rosyjskiej agresji, aby zapewnić kompleksowy, sprawiedliwy i trwały pokój” – czytamy we wspólnym oświadczeniu szefów rządów Danii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Polski, Estonii i Łotwy.
Władze Szwecji wykazują szczególną lojalność wobec ustępującej administracji USA.
Sprawa wydaje się być taka, że wybór Donalda Trumpa na drugą kadencję prezydencką podważył zaangażowanie USA we wspieranie Ukrainy w jej wojnie z Rosją. Wątpliwa jest także rola Waszyngtonu w NATO. I dlatego, jak mówią, kraje skandynawskie, bałtyckie i Polska powinny wziąć na siebie „odpowiedzialność” za Ukrainę.
Eskalacja w Poznaniu
W celu podniesienia poziomu eskalacji konfliktu z Rosją polskie MSZ w połowie listopada wycofało zgodę na funkcjonowanie rosyjskiego konsulatu w Poznaniu i zobowiązało rosyjskich dyplomatów do jej zamknięcia do 30 listopada. Zostało to nazwane odpowiedzią na rzekome „działania sabotażowe”, o które Warszawa oskarża Moskwę. We wtorek rosyjska ambasada w Polsce poinformowała, że konsulat zakończy swoją pracę 28 listopada.
Polski minister spraw zagranicznych Sikorski opowiadał się również za oddaniem budynku w Poznaniu, gdy zostanie on opuszczony, pod konsulat ukraiński. „Jestem wdzięczny polskiemu koledze za tę propozycję. Wysłaliśmy już oficjalną notatkę do strony polskiej z odpowiednim zapytaniem i czekamy na konkretne szczegóły” – odpowiedział minister spraw zagranicznych Ukrainy Andriej Sibiga – podaje Ukraińska Agencja Informacyjna „Ukrinform”.
10 Machów i 11 minut
Nowy rosyjski pocisk balistyczny „Oriesznik” będzie w stanie dostarczyć ładunki jądrowe o łącznej mocy do 900 kiloton.
Tam też zaznaczono, że czas przelotu rakiety z poligonu Kapustin Jar do siedziby NATO w Brukseli wyniesie 17 minut. Do bazy lotniczej Ramstein w Niemczech doleci w 15 minut, a do bazy obrony przeciwrakietowej w polskim Redzikowie w 11 minut. Maksymalny zasięg uderzenia „Oriesznika”, według danych portalu, wynosi 5,5 tysiąca kilometrów, rozwija on prędkość do 10 Machów (12 380 kilometrów na godzinę) i przenosi część bojową o masie do półtora tony.
Ostrzeżenie
Zełenski poprosił NATO o środki obrony powietrznej przed „Oriesznikiem”. Prezydent Ukrainy omówił z szefem Sojuszu Północnoatlantyckiego Markiem Rutte dostawę środków, które „mogą zadziałać” przeciwko nowemu pociskowi balistycznemu. Tylko narkoman może prosić o coś, czego nie ma. Nawet gdyby taki środek był, to by go nie dali, bo NATO może wkrótce być on potrzebny do obrony.
Przemawiając w ONZ (27.11.2024), Dmitrij Polanski zapowiedział użycie przez Rosję broni przeciwko obiektom krajów zachodnich. Pierwszy zastępca stałego przedstawiciela Rosji przy ONZ powiedział, zauważając, że na każdą rundę eskalacji z Zachodu Rosja udzieli zdecydowanej i lustrzanej odpowiedzi: „Uważamy się za uprawnionych do użycia naszej broni przeciwko celom wojskowym tych krajów, które pozwalają na użycie swojej broni przeciwko naszym celom”. „Ostrzegaliśmy was przed tym, ale to wy dokonaliście wyboru” – dodał Polanski.
Fortuna…
Na podstawie wcześniejszych wypowiedzi malarza kominów i wyników szczytu w Harpsund (Szwecja), można wnioskować, że Polsce wyznaczono główną rolę aktywnego kontynuatora kończącej się już wojny za naszą wschodnią granicą. Przy wsparciu Danii, Norwegii, Szwecji, Finlandii, Estonii i Łotwy… na początek Morze Bałtyckie ma być przekształcone w wewnętrzne morze NATO. Zaś Unia Europejska pod polską prezydencją, która niebawem się rozpocznie, z unii gospodarczej przeobrazi się w unię militarną, której celem będzie wojna z Rosją, ponieważ w ocenie głównego lobbysty z właściwymi tradycjami rodzinnymi Rosja jest państwem słabym, które ulegnie w ramach konfrontacji ze zintegrowanym blokiem państw UE. Ot, takie współczesne Drang nach Osten. Fortuna kołem się toczy!!
W starym piecu diabeł pali – mówi przysłowie. Coś musi być na rzeczy, bo jakże inaczej wytłumaczyć decyzję prezydenta Józia Bidena, który końcówkę swej kariery politycznej postanowił uczcić – no właśnie – czy przypadkiem nie podpaleniem świata? Ciekawe, że podobnie marzył wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler – że skoro on przegrał wojnę, to świat nie ma już po co dalej istnieć. Tak w każdym razie objaśnia to w swoich pamiętnikach Albert Speer, dając do zrozumienia, że tylko dzięki jego przytomności, a także instynktu samozachowawczego gauleiterów, rozkazy Hitlera o całkowitym zniszczeniu Niemiec nie zostały wykonane. W przypadku Józia Bidena może być inaczej, bo o ile Adolf Hitler w roku 1945 mógł tylko marzyć o zniszczeniu świata, czy choćby tylko Niemiec, to on naprawdę może otworzyć puszkę Pandory, która może położyć kres istnienia ludzkości. Co prawda smutek z tego powodu byłby nam trochę osłodzony świadomością, że Józio dobrze chciał, że jeśli nawet otworzył puszkę Pandory, to w obronie demokracji – a wiadomo, że nie ma takich poświęceń, których nie moglibyśmy dokonać dla demokracji. Jeśli tedy w obronie demokracji trzeba by poświęcić Ludzkość – to – mówi się – trudno.
Chciałbym bowiem wierzyć, że jeśli zginiemy – to w obronie demokracji – a nie na przykład w następstwie partyjnego zacietrzewienia, które skłoniło prezydenta Józia Bidena do zrobienia na złość zwycięskiemu prezydentowi-elektowi Donaldowi Trumpowi, które odgraża się, że wojnę na Ukrainie zakończy w 24 godziny. Ale nie tylko partyjne zacietrzewienie mogło skłonić prezydenta Józia Bidena do tego kroku. Nie zapominajmy bowiem, że to on musiał namówić ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego do odrzucenia porozumień mińskich – czy przypadkiem nie przy pomocy marchewki, że Ukraina zostanie przyjęta do NATO? – co doprowadziło do wkręcenia Ukrainy w maszynkę do mięsa. Jak już wspominałem, z punktu widzenia Ameryki jest to gratka niebywała; taka wojna z Rosją per procura, bo kiedy Ameryka bezpośrednio prowadziła „operację pokojową i misję stabilizacyjną” w Iraku i Afganistanie, wydawała na ten cel ok. 300 mln dolarów dziennie, podczas gdy wojna na Ukrainie kosztuje ją około 6 razy mniej, bo tylko ok.55 mln dolarów dziennie – a poza tym Amerykanie nie giną, nic nie obrywa im rąk, ani nóg – więc czegóż chcieć więcej?
Taka motywacja wskazywałaby nawet, że prezydent Józio Biden poczuwa się do odpowiedzialności za wojnę na Ukrainie, a że nie potrafi już jej zakończyć, to przynajmniej chciałby na koniec spełnić marzenie prezydenta Zełeńskiego – żeby mianowicie ta wojna rozlała się na Europę Środkową. Z punktu widzenia Ameryki to żadna różnica, czy wojuje tylko jeden mniej wartościowy naród ukraiński, czy dołącza do niego jeszcze jakiś inny mniej wartościowy naród – na przykład polski – ale z naszego punktu widzenia sprawa wygląda już inaczej – mniej więcej tak, jak w bajce pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego „Dzieci i żaby” – jak to chłopcy rzucali kamieniami w żaby: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie; dla was to jest igraszką, nam idzie o życie”.
Mam oczywiście na myśli pozwolenie wydane w dniach ostatnich przez prezydenta Józia Bidena – by Ukraina mogła atakować cele w głębi Rosji przy pomocy amerykańskich rakiet o zasięgu ok. 300 kilometrów. Świat dowiedział się o tym pozwoleniu z mediów, podczas gdy czynniki oficjalne, zarówno amerykańskie, jak i ukraińskie ani nie potwierdzały, ani nie zaprzeczały. Toteż o ile państwa poważniejsze, a w każdym razie – przewidujące – zachowywały się z rezerwą, przedstawiciele naszego nieszczęśliwego kraju, niczym karpie przed Wigilią, mało jaja nie znieśli z radości. Pan prezydent Duda oświadczył, że jest „usatysfakcjonowany” tym pozwoleniem, zaś Książę-Małżonek wyraził zadowolenie, że wreszcie amerykański prezydent dokuczył złemu Putinowi. Książę-Małżonek najwyraźniej traktuje stosunki międzynarodowe w kategoriach sportowych, kiedy to nawet po strzeleniu gola świat się nie wali, a zawodnicy cali i zdrowi wracają do szatni. Myślałem jednak, że pan prezydent Duda jest od niego trochę mądrzejszy – ale okazuje się, że nic z tego.
Wyrażając publicznie „usatysfakcjonowanie” wspomnianym pozwoleniem, najwyraźniej nawet sobie samemu nie postawił pytania – co dalej? A przecież nie trzeba specjalnej przenikliwości, żeby się domyślić, że w razie ukraińskiego ataku na cele w głębi Rosji, Moskwa, choćby ze względów prestiżowych, musi jakoś zareagować. Co zrobi – tego oczywiście nie wiem, chociaż warto przypomnieć, że już wcześniej prezydent Putin oświadczył, że w takiej sytuacji Rosja uzna, iż NATO jest z nią w stanie wojny. To stanowisko zostało uzupełnione już po ogłoszeniu amerykańskiego pozwolenia uściśleniem rosyjskiej doktryny nuklearnej – że Rosja przyznaje sobie prawo do uderzenia jądrowego na kraj, który nie ma broni jądrowej. Toteż pan prezydent Duda też nie wie, co Rosja zrobi – w odróżnieniu od pana generała Kozieja, który z dużą pewnością siebie twierdzi, że rosyjska reakcja będzie miała charakter wyłącznie propagandowy. Najwyraźniej wyciąga ten wniosek z własnego doświadczenia, a nawet z doświadczenia naszej niezwyciężonej armii. Po zakończeniu stanu wojennego z 1981 roku, działalność naszej niezwyciężonej armii, a generalicji w szczególności, ma charakter wyłącznie propagandowy – oczywiście jeśli nie liczyć kręcenia lodów w spółkach nomenklaturowych, w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i innych takich, późniejszych przedsięwzięciach.
Skoro tedy nie możemy polegać ani na mądrości pana prezydenta, ani ma Księciu-Małżonku, ani – tym bardziej – na naszej niezwyciężonej armii, to spróbujmy na własną rękę odpowiedzieć sobie na pytanie – co dalej? Jeśli pan generał Koziej ma rację, to dalej nic nie będzie, a Rosja najwyżej nasili uderzenia na Ukrainę. Jest to również prawdopodobne z tego powodu, że nie wiemy, jakie właściwie szkody powodują ukraińskie uderzenia amerykańskimi rakietami o zasięgu 300 km. w Rosji. Rosyjska strona po pierwszym ataku stwierdziła, że 4 pociski zostały strącone przez rosyjską obronę, a fragmenty piątego spadły na jakiś obiekt – ale nic się nie stało. Oczywiście nie ma powodu, by w to wierzyć, podobnie jak w przechwałki ukraińskie, z których wynikałoby, że Ukrainę tylko włos dzieli od ostatecznego zwycięstwa – a przecież chyba jest dokładnie odwrotnie. Może nic nie będzie również dlatego, że Józio Biden przestanie być prezydentem USA już 20 stycznia, a 21 stycznia prezydent Trump może rozpocząć zakończanie wojny na Ukrainie, wobec czego warto zachować wstrzemięźliwość w reakcjach. „Kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa choć pod młotem – celu swego dopnie” – zapewnia Adam Mickiewicz.
Ale może też być tak, że Rosja jednak zareaguje jakąś pokazuchą – jak to ma w zwyczaju. Jedna z możliwych reakcji byłaby dla Ukrainy bardzo bolesna, ale nie dostarczałaby ani Ameryce, ani NATO, najmniejszego pretekstu do reakcji. Jak wiadomo, wojska ukraińskie i to te pierwszorzutowe, zajęły kilka powiatów w obwodzie kurskim na terytorium Rosji. Gdyby więc Rosja, zgodnie ze swoją skorygowaną doktryną jądrową, wykonała taktyczne uderzenie nuklearne na obszar zajmowany przez ukraińskie wojsko, to te siły zostałyby jeśli nie całkowicie unicestwione, to w znacznym stopniu wyeliminowane – ale nikt by do Rosji nie mógł się przyczepić, że zaatakowała ona bronią jądrową jakieś inne państwo. Tymczasem użycie broni jądrowej na własnym terytorium nie jest przez żadne traktaty zakazane – bo zakazane są tylko próby nuklearne, a to nie byłaby żadna „próba”, tylko prawdziwy atak. Wprawdzie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ na pewno wybuchłyby na ten temat zażarte spory i gdybyśmy wysłali tam Księcia-Małżonka, to na pewno powiedziałby coś do słuchu Rosjanom, a może nawet próbowałby skonfundować ich mimiką – ale o to mniejsza.
Bo może być również tak, że Rosja nie będzie taka grzeczna i na zasadzie – jak wy nam tak, to my wam tak – spróbuje przetestować NATO. Prezydent Litwy zwrócił uwagę, że tak naprawdę, to nie wiadomo, ile tych rakiet amerykańskich na Ukrainie jest, więc może USA musiałyby w najbliższych 2 miesiącach szybko uzupełnić ich zapas, żeby się nie wydało, że Ukraina już się wystrzelała. Jeśli tak, to najprędzej takie dostawy musiałyby nastąpić drogą lotniczą na lotnisko w Jasionce, no a stamtąd dalej. Ta okoliczność stanowiłaby pozór strategicznego pretekstu do rosyjskiego uderzenia – niekoniecznie jądrowego, chociaż dlaczego nie? – na to lotnisko. Co by wtedy zrobiły pozostałe kraje NATO? Weźmy takie Niemcy. Właśnie rozleciała im się koalicja, więc czy w tych warunkach kanclerz Scholz zdobyłby się na jakąś stanowczą reakcję? Nie jest to wcale pewne tym bardziej, że Niemcy już po amerykańskim pozwoleniu, stanowczo odmówiły dostarczenia Ukrainie swoich pocisków dalekiego zasięgu.
No a Francja, słodka Francja? Czy nie za dużo pięknych kobiet i nie za dużo wina, żeby wykonywać jakieś gwałtowne ruchy i umierać za Jasionkę?. Wielka Brytania na pewno by wszystkich zachęcała, ale gdyby nie udało się nikogo namówić, to sama też wystosowałaby tylko ostry protest pod adresem Moskwy, a w ślad za nią poszłyby inni sojusznicy, wypełniając w ten sposób zobowiązanie wynikające ze słynnego art. 5 traktatu waszyngtońskiego. W rezultacie, gdyby dym się już rozwiał, kurz opadł, to Polska z podwiniętym ogonem, musiałaby sama pochować trupy, uprzątnąć gruzy i nadal wierzyć, podobnie jak w 1939 roku, że Nasi Sojusznicy do ostatniej kropli krwi będą walczyć o polskie interesy państwowe. Jestem pewien, że ani Książę-Małżonek, ani pan prezydent Duda w ogóle o tym nie pomyśleli, tylko się radują i nadymają w przekonaniu, że uczestniczą w kształtowaniu polityki światowej.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Niemcy po cichu wspierają Rosję? Mercedes i Volkswagen milczą; gigantyczny skandal
(fot. Pixabay)
„Mimo sankcji na rosyjskie drogi trafia w ostatnim czasie coraz więcej nowych ciężarówek niemieckich producentów. Chodzi głównie o pojazdy marek Mercedes i – należących do koncernu Volkswagen – MAN i Scania. Samochody nie tylko napędzają rosyjską gospodarkę ale też wykorzystywane są do zaopatrywania rosyjskich wojsk na Ukrainie”, informuje na łamach serwisu Interia.pl Paweł Rygas.
„Rosja wykorzystuje coraz więcej niemieckich ciężarówek do dostarczania swoim wojskom na Ukrainie amunicji i zaopatrzenia”, poinformował w niedzielę „Frankfurter Allgemeine Zeitung” (FAZ).
„Jeszcze latem z dyskutowanego wówczas 14. pakietu sankcji gospodarczych wobec Rosji wykreślono zapisy o tym, by rozszerzyć listę podmiotów, które nie mogłyby sprzedawać konkretnych produktów europejskich marek. Ściślej – chodziło m.in. o rozszerzenie zakazu sprzedaży na filie europejskich firm działające w krajach trzecich. Ostatecznie pomysł upadł – przeciwko takiemu rozwiązaniu opowiadali się głównie przedstawiali Niemiec, za co spotkała ich zresztą ostra krytyka ze strony Ukrainy”, czytamy.
Gazeta, na której ustalenia powołuje się Rygas, zwraca uwagę, że od 2021 roku wartość importu ciężarówek do Rosji zwiększyła się z 0,8 mld euro do aż 5,7 mld euro w 2023 roku. „FAZ” nie ma wątpliwości: ciężarówki europejskich marek wykorzystywane są przez Rosję m.in. do transportowania na front sprzętu wojskowego, tysięcy ton paliw i milionów pocisków artyleryjskich.
„Samochody ciężarowe są obecnie drugim – po sprzęcie elektronicznym – towarem, który szerokim strumieniem trafia do Federacji Rosyjskiej pomimo nałożonych przez kraje zachodu sankcji. (…) Wartość importu ciężarówek Mercedesa do Rosji wzrosła w ostatnich latach aż czterokrotnie. W 2021 roku było to jeszcze 17 mln euro, rok 2023 zamknął się kwotą 90 mln euro”, czytamy.
Jeszcze nigdy od lutego 2022 roku nie byliśmy tak blisko wojny światowej.
Ponieważ jednak i tak nie wiemy co dzieje się za kulisami, możemy się tylko domyślać jak ważone są losy świata, zgadując bliskość atomowej zagłady, albo co najmniej poważnej dewastacji znanego nam świata – wyjaśnijmy lepiej najpierw kilka kwestii tyleż zaciemnionych, co zupełnie podstawowych, o znaczeniu przede wszystkim i ponad wszystko dla Polski i Polaków.
To nie są ukraińskie rakiety
Sformułowanie „czy pozwolić Ukrainie na użycie zachodnich rakiet przeciw Rosji” nie pozwala Polakom zrozumieć istoty problemu. Strzelać mogą sobie Ukraińcy w co zechcą, byle nie w Przewodów ani jakąś inną polską wieś. W końcu prowadzą działania wojenne (bo formalnie wciąż nawet nie wojnę). Sęk w tym, że Ukraińcy nie obsługują ani nawet nie decydują o użyciu sprowadzonych na ich terytorium zachodnich systemów rakietowych średniego i dalekiego zasięgu. W przypadku tego sprzętu nikt im tam nawet nie pozwala krzyknąć „Вогонь!”, namiary celów, kody, ochrona wyrzutni (w końcu swoje kosztują) jest w rękach tzw. ekspertów z państw NATO, Amerykanów, Brytyjczyków, zapewne także Francuzów. Jeśli więc już nie tylko najemnicy, ale żołnierze NATO, obsługujący NATO-wski sprzęt prowadzą ostrzał rakietowy Rosji – to dla Rosjan jest to dołączenie tych wojsk i państw do wojny.
Rzeszów i Lublin w odwecie za Briańsk?
I nawet, jeśli celami są jakieś mniej ważne cele, z daleka do rosyjskich centrów życiowych, w pobliżu teatru wojny – to przecież rosyjski odwet może być adekwatny. Nie będą przecież strzelać w Waszyngton czy Londyn, ale już czemu nie w jakieś nikomu w Stanach i UK niepotrzebne Rzeszów czy Lublin? Amerykański, a wkrótce zapewne brytyjski bezpośredni udział w wojnie z Rosją – to zatem większy problem nie dla Amerykanów, Anglików czy nawet Rosjan, ale niemal na pewno dla Polaków.
Nawet ci z nas, którzy coś nie coś pojmują i odczuwają nieprzyjemny ucisk dołku w związku ze spodziewaną eskalacją konfliktu Zachód – Rosja wciąż jednak mogą się pocieszać, że wprawdzie może i NATO nas naraża, ale „przecież jednocześnie na pewno nas obroni”. Nie wdając się w analizy polityczne, ani nie przypominając po raz kolejny treści osławionego artykułu 5 Paktu Północno-Atlantyckiego, który w istocie nikogo do niczego nie zmusza, a nawet gdyby zmuszał, to co z tego, wszak artykuły tym się różnią od wyrzutni rakiet, że same nie strzelają, zastanówmy się raczej nad praktycznym aspektem owej oczekiwanej obrony polskiego terytorium.
Skutki uboczne
Oto bowiem jeśliby Rosjanie zdecydowali się na odwet, a jego przedmiotem uczynili Polskę – to przecież nasze niebo ochronią NATO-wskie systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe, czyż nie? Cóż, może tak, może nie, ale jak wyglądają praktyczne skutki takiej obrony zobaczyliśmy 18 listopada w Odessie. Około południa baterii Patriot PAC-3 udało się tam zestrzelić rosyjski pocisk balistyczny 9K720 Iskander, którego celem była miejscowa infrastruktura wojskowa i portowa. Niestety, jak przyznała nawet strona ukraińska – w wyniku trafienia rosyjskiego pocisku jego część wraz z odłamkami NATO-wskiej / ukraińskiej rakiety MIM-104F spadła na odeską dzielnicę mieszkalną, zabijając, jak stwierdzono „około dziesięciu osób”.
Kto z Państwa zgłasza do takiej ochrony własne osiedle w Polsce? Jest może jakiś chętny mieszkaniec Wilanowa? Co tam macie w Rzeszowie blisko lotniska oprócz Jasionki, może od razu Baranówkę? Na kogo wypadnie na Lubelszczyźnie, Felin czy Świdnik? W końcu się ustali czyje to lotnisko… No, kto się zgłasza pod parasol Patriotów? Kto chce być skutkiem ubocznym, przypadkową ofiarą tej wojny? Przecież wszystkim będzie przykro i tym co strzelą, i tym co zestrzelą, tak tylko jakoś głupio wyjdzie, no ale jakieś ofiary muszą być! Aha, i nie bójcie się, infrastrukturę służącą dalszym dostawom dla Kijowa uratują. A co z naszymi bliskimi?
I mało pocieszające będzie, że być może ich ostatnie chwile życia będą wyglądać jak ta scena z Polowania na Czerwony Październik, gdy sowiecki podwodniak (grany przez polskiego aktora) rzuca dowódcy: „Ty arogancki dupku, zabiłeś nas!”. My też mielibyśmy komu się tak odciąć, ale może nie starczyć nam czasu.
Decyzja kończącego swoje urzędowanie prezydenta Józia Bidena o pozwoleniu Ukrainie na atakowanie celów w głębi Rosji amerykańskimi rakietami o zasięgu 300 kilometrów, wzbudziła ogromny rezonans, zwłaszcza w naszym i bez tego wystarczająco nieszczęśliwym kraju. Pan prezydent Andrzej Duda wyraził „satysfakcję” z tej decyzji, a wtóruje mu ponad podziałami Książę-Małżonek Radosław Sikorski, który w vaginecie obywatela Tuska Donalda po raz kolejny dzierży fuchę ministra spraw zagranicznych. Też się z tej wiadomości uradował stwierdzając, że wreszcie Józio przemówił do Putina językiem siły, który – jako jedyny – robi na nim wrażenie. Co prawda szczegóły decyzji prezydenta Józia Bidena nie są dokładnie znane; jedni twierdzą, że chodzi o dowolne cele w głębi Rosji, podczas gdy inni – że Józio pozwolił tylko na użycie tych rakiet w obwodzie kurskim. Nie wiadomo też – na co zwrócił uwagę przedstawiciel supermocarstwa światowego, czyli Litwy – ile tych rakiet na Ukrainie już jest i czy w ogóle jakieś są. Jeśli nie ma, to znaczy, że będą musiały być szybko dostarczone, również po to, by niezwyciężona armia ukraińska nauczyła się, który guzik w wyrzutni przyciskać.
No a którędy mogą być te pociski szybko dostarczone. Jedynym sposobem jest ich przerzut samolotami transportowymi na lotnisko w Jasionce koło Rzeszowa, a stamtąd – na Ukrainę. Rodzi to dla Polski pewne ryzyko, chociaż nie wiemy, jak duże – bo prezydent Putin nie tak dawno powiedział, że jeśli USA pozwolą Ukrainie na atakowanie celów w głębi Rosji, to Moskwa uzna, że NATO znajduje się w stanie wojny z Rosją. Co to może oznaczać – tego na razie nikt nie wie, chociaż jest wysoce prawdopodobne, że Rosja, po pierwszym uderzeniu na cele w głębi swego terytorium, będzie musiała jakoś zareagować, choćby ze względów prestiżowych. W takich przypadkach państwa starają się choćby o jakiś pozór jeśli nie moralnego, to przynajmniej strategicznego uzasadnienia. I takim pozorem może być odwetowe uderzenie nie tylko na Ukrainę, ale również – na lotnisko w Jasionce, jako że tamtędy trafiać będą na Ukrainę te pociski.
Jak wtedy zareagowałoby NATO? Tego też nie wiemy, tym bardziej, że już 20 stycznia kadencja Józia Bidena się zakończy, a władzę przejmie Donald Trump, który odgraża się, że zakończy wojnę na Ukrainie w 24 godziny. Ale właśnie z uwagi na to, państwa Sojuszu Atlantyckiego mogą na ewentualne rosyjskie uderzenie na Jasionkę zareagować powściągliwie, na przykład – zgodnie z art. 5 traktatu waszyngtońskiego – wystosowując pod adresem Moskwy tak zwany „ostry protest”. A potem dym by się rozwiał, kurz by opadł, trupy by pochowano, gruz uprzątnięto i prezydent Trump zakończyłby wojnę. Taki rozwój wydarzeń jest całkiem prawdopodobny, toteż musi dziwić reakcja pana prezydenta Dudy, że jest „usatysfakcjonowany” decyzją prezydenta Józia Bidena. Najwyraźniej nie postawił sobie samemu pytania: no dobrze, Ukraina zacznie razić cele w głębi Rosji – i co dalej? Że Książę-Małżonek, który uważa, że zadaniem ministra spraw zagranicznych jest obsztorcowanie swoich rozmówców, aż im pójdzie w pięty, takich pytań sobie nie zadaje, to rzecz oczywista, bo to za duży wiatr na jego wełnę – ale że pan prezydent Duda nie jest mądrzejszy, to nie jest dobry znak. Jakiż w tym wszystkim znaleźć promyk nadziei?
Chyba tylko w postaci objawienia świętej siostry Faustyny Kowalskiej. W swoim „Dzienniczku” wspomina, jak to pewnego razu objawił się jej Pan Jezus i opowiadał, jak postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. – Upominam ich – powiada – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich rozmaite przygody, które mogą człowieka skłonić do opamiętania – a jak nic nie pomaga, to spełniam wszystkie ich pragnienia. W świetle tego wyjaśnienia widać, że Pan Jezus się nami interesuje, chociaż Jego zainteresowanie wskazuje raczej już na ostatnią fazę; kto wie – może ostatnią szansę – bo właśnie nasz nieszczęśliwy kraj powoli wkracza w kampanię prezydencką przez wyborami, jakie odbędą się w drugiej połowie maja przyszłego roku.
O tym, ze kampania już się rozpoczęła, świadczy ostateczne odrzucenie sprawozdania finansowego PiS przez Państwową Komisję Wyborczą. Wyczekała z decyzją do samego końca, co oznacza, że partia Naczelnika Państwa u progu kosztownej kampanii prezydenckiej zostanie pozbawiona co najmniej 75 milionów złotych. Tymczasem Volksdeutsche Partei znajduje się w sytuacji odwrotnej; właśnie na komisji sejmowej przedstawiciele tej partii, ale również – Polskiego Stronnictwa Ludowego – odrzucili wniosek Polski 2050, czyli partii Szymona Hołowni, by „odpolitycznić spółki Skarbu Państwa”. Wprawdzie taki priorytet koalicja 13 grudnia sobie wyznaczyła, ale kto to widział, żeby takie bezeceństwa robić przed wyborami prezydenckimi, kiedy wiadomo, że przyda się każdy grosz – a najprędzej – właśnie ze spółek Skarbu Państwa – ale oczywiście pod warunkiem, że nie zostaną one lekkomyślnie „odpolitycznione”?
Tymczasem panu prezydentowi Dudzie najwyraźniej nawet nie przyjdzie do głowy, by wysondować prezydenta-elekta Donalda Trumpa, czy potwierdzi on pozwolenie, jakiego w marcu ubiegłego roku prezydent Józio Biden udzielił Niemcom – żeby urządzali sobie Europę po swojemu, czy też to pozwolenie uchyli. Gdyby tak bezmyślnie nie rajcował się tą całą Ukrainą i spróbował to wysondować, to byłoby to z pożytkiem dla Polski. Po pierwsze dlatego, że dzięki temu wiedzielibyśmy na czym stoimy, to znaczy – czy naszym przeznaczeniem, wszystko jedno; czy przy Józiu, czy przy Donaldzie – jest Generalna Gubernia w ramach IV Rzeszy – czy też nie. Po drugie – gdyby się okazało, że prezydent Trump nie zamierza tego pozwolenia podtrzymać – to by oznaczało, że spod kurateli niemieckiej nasz nieszczęśliwy kraj znowu przechodzi pod kuratelę amerykańską – a w tej sytuacji kto wie – może konieczne byłoby nawet dokonanie podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, w następstwie której miejsce Volksdeutsche Partei zajęłoby może już nie PiS – ale na przykład – Polska 2050 pana Szymona Hołowni, który wystawił swoją kandydaturę na przyszłoroczne wybory prezydenckie, jako „kandydata niezależnego”? Brzmi to dzisiaj cokolwiek zabawnie, ale gdyby tak prezydent Trump cofnął Niemcom to pozwolenie, to wszystko mogłoby się rozstrzygnąć w całkiem innych kategoriach, zwłaszcza, że PiS właśnie zostało wyszlamowane z forsy.
Tymczasem niezależne media głównego nurtu usiłują stworzyć wrażenie, jakby walka o prezydenturę naszego nieszczęśliwego kraju właśnie teraz rozstrzygała się między Księciem-Małżonkiem, a panem Rafałem Trzaskowskim. Jasne, że wykonują rozkaz starych kiejkutów, które na razie słuchają niemieckiej BND – ale jak CIA wydałaby im inny rozkaz, to przecież zaczną ćwierkać z całkiem innego klucza
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).