Patriotyczne bicie piany.

Zdrada panowie, ale stójcie cicho!” Zdrada bowiem czai się wszędzie, a pierwszą jej, ofiarą padł pobożny poseł Jarosław Gowin, który nawet z tego powodu wylądował w szpitalu. Tak w każdym razie uważa Wielce Czcigodny poseł Wypij, który – bodajże jako jedyny – pobożnego posła Gowina nie zdradził, więc coś tam musi wiedzieć. Ale to jeszcze nic w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim, który właśnie zdradził Polskę przy pomocy Konfederacji. Taki w każdym razie wniosek wyciągnął Donald Tusk, który odbył bliskie spotkanie III stopnia z Księżną-Małżonką Księcia-Małżonka, czyli panią Anną Applebaum, pieszczotliwie nazywaną „Jabłoneczką”. To bliskie spotkanie III stopnia jest namacalnym dowodem, że na tym etapie nie tylko mamy do czynienia z koordynacją żydowskiej polityki historycznej z polityką historyczną niemiecką, ale nawet z serdecznym porozumieniem Żydów z folksdojczami. Co z tego będą mieli Żydzi – to zostanie nam objawione w stosownym czasie, bo folksdojcze – jak to folksdojcze – zwyczajnie wykonują zadania wyznaczane w przeszłości przez Naszą Złotą Panią, a obecnie – przez Naszego Złotego Pana nazwiskiem Olaf Scholz, socjalistę, podobno jeszcze nie narodowego, ale przecież wszystko dopiero przed nami. Chodzi oczywiście o to, że niemieccy socjaldemokraci, czyli Czerwoni, spiknęli się z Zielonymi, a wiadomo, że pomieszanie koloru czerwonego z zielonym daje w efekcie brunatny.

Otóż ten brunatny rząd objawił daleko idące ambicje, ale akcenty rozkłada inaczej, niż jego brunatny poprzednik, bo o ile tamten w żadne jurystyczne ceregiele się nie bawił, to ten planuje nadać Unii Europejskiej konstytucję. W tym celu zamierza zmienić dotychczasowe traktaty ustanawiające Unię Europejską, by przekształcić ją w państwo federalne. W tym państwie ma być tak, że dotychczasowy wymóg jednomyślności ma być zniesiony, a decyzje będą podejmowane przez wyłoniony w europejskich wyborach z ponadnarodowymi listami i „wiążącym systemem najlepszych kandydatów”. No dobrze – ale jacy kandydaci będą „najlepsi”? To jasne, że najlepszymi kandydatami na listach ponadnarodowych będą folksdojcze, no i… Żydzi. Z godnie ze spiżową wskazówką Józefa Stalina, i jedni i drudzy będą stanowili propozycję nie do odrzucenia dla europejskich narodów. Ten manifest niemieckiej koalicji rządowej wywołał gwałtowną reakcję Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który – jako wirtuoz intrygi – zwietrzył w tym znakomitą okazję do kolejnego uwodzenia swoich wyznawców, na których już nie bardzo działa ani katastrofa smoleńska, ani nawet makagigi w postaci reparacji wojennych od Niemiec. Wprawdzie rząd powołał specjalny instytut z Wielce Czcigodnym posłem Mularczykiem na fasadzie, ale wiadomo, że chodzi przede wszystkim o to, by Wielce Czcigodny miał dobrą rządową posadę na wypadek utraty dobrego fartu, więc tych, którzy na posady w instytucie liczyć nie mogą, nie bardzo to obchodzi. Zresztą, mówiąc nawiasem, po co tu jakiś instytut, kiedy uważający się za prezydenta Polski pan Jan Zbigniew hrabia Potocki już wyprocesował od Niemiec dla Polski ponad 800 miliardów dolarów, właśnie tytułem reparacji? Co prawda uzyskał ten wyrok w Europejskim Sądzie Polubownym, Sądzie Arbitrażowym w Ciechanowie, utworzonym przez regionalną Radę Biznesu, czy jakoś tak – w Opinogórze, ale nie ma co grymasić. Dobra psu i mucha, toteż teraz tylko ten wyrok wyegzekwować i sprawa załatwiona.

Zatem gwoli bardziej efektywnego uwodzenia swoich wyznawców, Naczelnik Państwa zwołał do Warszawy szczyt ugrupować uniosceptycznych, które opowiedziały się przeciwko federalizacji Unii. Sęk jednak w tym, że niemiecki rząd tylko wyciągnął wnioski z traktatu z Maastricht, który wszedł w życie jeszcze w roku 1993. To właśnie on zmienił formułę funkcjonowania wspólnot europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe. Taką Unię Europejską stręczył w 2003 roku Polakom nie tylko Jarosław Kaczyński, ale i Donald Tusk, w którym Nasza Złota Pani już wtedy szczególnie sobie upodobała. Później, to znaczy – 1 kwietnia 2008 roku, Jarosław Kaczyński, podobnie zresztą, jak Donald Tusk, głosował za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, który państwom członkowskim UE, w tym również Polsce, amputował ogromny kawał suwerenności – czego właśnie doświadczamy w postaci finansowych szantaży, wyroków TSUE i kar pieniężnych.

Wreszcie całkiem niedawno właśnie Jarosław Kaczyński, który w tym celu skaptował klub parlamentarny Lewicy, przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych Unii Europejskiej, która nadaje Komisji Europejskiej dwie nowe kompetencje: zaciągania zobowiązań w imieniu całej Unii i nakładania „unijnych” podatków. Jest to milowy krok ku federalizacji, więc mamy dwie możliwości: albo Jarosław Kaczyński od 2003 roku nie wie, co robi – ale wysuwanie takich podejrzeń byłoby bardzo niegrzeczne, albo przeciwnie – wie doskonale, tylko jest „przeciw, a nawet za”.

Wspominam o tym wszystkim, by pokazać, że zarzut, jakoby Naczelnik Państwa dopiero teraz dopuścił się zdrady, nie wytrzymuje krytyki, bo jeśli nawet, to dopuściłby się takiej samej zdrady, co Donald Tusk, który przecież za zdrajcę się nie uważa, tylko za europejsa, co jest elegancką nazwą folksdojcza.

Główną postacią szczytu była pani Maryna Le Pen, która nie tylko stwierdziła, że Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów i że kiedy ona zostanie prezydentem, to Francja spłaci polskie długi z tytułu kar, jakie UE wymierza Polsce w wysokości 1,5 mln euro dziennie. Widać zatem, że wcale nie zamierza zostać prezydentem Francji, a w tej sytuacji możemy skupić się na „strefie wpływów”.

Otóż po 1990 roku Niemcy nawróciły się na linię polityczną kanclerza Bismarcka, według której Niemcy zarządzają Europą w porozumieniu z Rosją. Zewnętrznym wyrazem tego nawrócenia jest strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, które, jak dotąd, znakomicie wytrzymało wszystkie „próby niszczące”. Kamieniem węgielnym tego partnerstwa jest właśnie podział Europy na strefę wpływów niemieckich i strefę wpływów rosyjskich, prawie dokładnie wzdłuż linii Ribbentrop-Mołotow. Warto dodać, że 20 listopada 2010 roku, na dwudniowym szczycie NATO w Lizbonie, proklamowane zostało strategiczne partnerstwo NATO-Rosja. Najtwardszym jądrem tego partnerstwa było oczywiście strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, którego kamieniem węgielnym… – i tak dalej. Wprawdzie w drugiej połowie roku 2013 prezydent Obama wysadził to partnerstwo w powietrze, zapalając zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie, które w efekcie została częściowo rozebrana, ale teraz, gdy prezydent Biden w czerwcu i lipcu rozmawiał pojednawczo z prezydentem Putinem, to myślę, że coś tam musiał mu obiecać w zamian za obietnicę neutralności Rosji w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej. Czy przypadkiem aby nie zgodę na dokończenie rozbioru Ukrainy?

Być może pani Maryna Le Pen wie coś, czego Naczelnik Państwa za żadne skarby nie chce nam powiedzieć. Tymczasem Wielce Czcigodny Paweł Kowal, co to z niejednego komina wygartywał, aż osiadł w Koalicji Obywatelskiej, podczas przesłuchania u resortowej „Stokrotki” mało nie zniósł jaja, nie mogąc doczekać się, kiedy Polska wesprze Ukrainę w związku z zapowiadanym rosyjskim uderzeniem. Pan Kowal był w przeszłości doradcą prezydenta Kaczyńskiego m.in. w sprawach ukraińskich i dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego prezydent Kaczyński w stosunkach polsko-ukraińskich narobił tyle głupstw. Pan Kowal podpuszcza polską opinię publiczną, by postępowała w myśl frazesu „za wolność waszą i naszą”, ale w sytuacji, gdy możemy mieć tam do czynienia z amerykańsko-rosyjską ustawką, nie byłoby to wchodzeniem między ostrza potężnych szermierzy? Rozumiem, że przewodniczący Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk nie miałby nic przeciwko temu, by Polska wykrwawiła się na Ukrainie, bo wtedy Niemcy tym łatwiej by nas zoperowali, ale dlaczego właściwie mielibyśmy przyjmować punkt widzenia folksdojczów?

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5085

12 grudnia 2021

Polskie przyczółki Józia Bidena

Wygląda na to, że ani prezydent Józio Biden, ani jego pierwszy minister Antoni Blinken z pierwszorzędnymi korzeniami białostockimi, ani też Nasz Nowy Złoty Pan z Berlina, nie mogą się zdecydować, co z tą Polską w końcu zrobić. Jedno wydaje się pewne – o czym poinformował nas pretendujący do stanowiska ambasadora USA w Warszawie pan Brzeziński – że USA będą pilnowały, by w Polsce nikt już się nie ośmielił sprzeciwić sodomitom. W Ameryce już tak jest, więc nic dziwnego, że tamtejsi aktywiści próbują podciągnąć do tego ideału wszystkie państwa sojusznicze. Tak, jakby nie mieli innych, większych zmartwień. Może zresztą nie mają, bo – jak to mówią Rosjanie – „ot żyru biesiatsia”, czyli od dobrobytu wariują. Esperons, że jednak nie jest aż tak tragicznie, bo poza komunistyczną awangardą, w Ameryce jest jeszcze całkiem sporo ludzi normalnych, którzy kontaktu z rzeczywistością nie utracili. Wprawdzie jest to założenie zuchwałe, ale może należy do nich również prezydent Józio Biden. Jak pamiętamy, w czerwcu oddał Naszej Złotej Pani Polskę w arendę, w związku z czym Donald Tusk dostał zadanie zagospodarowania w imieniu Rzeszy tego podarowanego Lebensraum. Sęk w tym, że nie do końca wiadomo, jaki jest jego zasięg. Oto bowiem do Kongresu USA nie został zaproszony Donald Tusk, tylko jego polityczny konkurent w obozie zdrady i zaprzaństwa, Rafał Trzaskowski. Obsrał on tam Polskę – bo po to właśnie go zaprosili – ale przecież Donald Tusk też potrafiłby Polskę obsrać. Nie o samo obsranie tutaj więc chodziło, tylko o wskazanie, że Donald Tusk nie jest Najukochańszą Duszeńką Naszego Najważniejszego Sojusznika. Najwyraźniej w Ameryce uważają, że Rafał Trzaskowski nie jest przez Niemców trzymany na takiej krótkiej smyczy, jak Donald Tusk. Czy to prawda – to rzecz do dyskusji – ale powiedzmy, że prawda.

Jeśli tak, to znaczy, że podarowane Naszej Złotej Pani Lebensraum nie jest nieograniczone i że mimo oddania jej Polski w arendę, Nasz Najważniejszy Sojusznik chciałby jednak jakieś przyczółki sobie w Polsce zostawić na wypadek, gdy formacji Naczelnika Państwa powinie się noga. Nawiasem mówiąc, Naczelnik Państwa, chociaż przecież gotów w podskokach spełniać, a nawet zgadywać amerykańskie życzenia – o czym przekonaliśmy się podczas prac nad ustawą nr 447 – musiał się już znudzić tamtejszym komunistom, którzy nie mogą się już doczekać, by cały świat, a jeśli nawet nie cały, to przynajmniej tę część, którą kontrolują, przerobić na jeden wielki darkroom. Jak wiadomo, jest to pozbawiona wszelkiego światła kanciapa, do której wchodzą sodomici i rżną się z kim popadnie, raz paciakując w popielnik, a zaraz potem – w otwór gębowy – co ponoć dostarcza im niezapomnianych przeżyć.

Jeśli tak byłoby rzeczywiście, to by znaczyło, że „senator wypadł łaski” i nie pomoże mu nawet organizowanie w Warszawie zjazdów partii przez jakieś nieporozumienie nazywanych „prawicowymi”, podczas gdy tak naprawdę chodzi o różne ugrupowania socjalistyczne, zarówno narodowe, jak i internacjonalne. Na przykład taki Front Narodowy. Kiedyś odwiedziłem jego główną siedzibę w Paryżu i poprosiłem o materiały programowe, które mi podarowano. Zorientowałem się, że FN jest ugrupowaniem narodowo-socjalistycznym, oczywiście bez żadnej niemieckiej demoniczności, bo pani Maryna przed Żydami skacze dziś z gałęzi na gałąź, a jego program można streścić w krótkich żołnierskich słowach: socjal tak – ale tylko dla Francuzów.

Taka to ci prawica, zresztą taka sama, jak Prawo i Sprawiedliwość, które nawet już nie ukrywa, że chce doprowadzić do całkowitego ekonomicznego uzależnienia obywateli od państwa. To już stopniowo się dokonuje, a kropkę nad „i” może postawić „Polski Ład”, w następstwie którego coraz większa część dochodów obywateli nie będzie brała się z pracy, tylko z rządowych zasiłków. Ukoronowaniem może być minimalny dochód gwarantowany, będący przecież marzeniem Lewicy.

Jeśli tedy Nasz Najważniejszy Sojusznik znajdzie sobie u nas nowe Najukochańsze Duszeńki, które namaści na Naszych Umiłowanych Przywódców, to musi odpowiednio rozdzielić zadania. Otóż pan Trzaskowski może dostać zadanie politycznego zagospodarowania „kobiet” i sodomitów, w czym ma już sporą eksperiencję, natomiast pan Hołownia, który też jest amerykańskim wynalazkiem, najwyraźniej dostał zadanie zagrodzenia Konfederacji drogi do władzy. Jak bowiem wiadomo, Konfederacja w polityce zagranicznej sprzeciwia się robieniu na życzenie Naszego Najważniejszego Sojusznika głupstw w rodzaju zabawy w mocarstwowość z udziałem pani Swietłany Cichanouskiej. Doprowadziła ona bowiem do wepchnięcia Aleksandra Łukaszenki wraz z całą Białorusią w objęcia Putina, który już ich z tych objęć nie wypuści, do spacyfikowania przeciwników Aleksandra Łukaszenki na oczach bezradnych kibiców z całego świata i do wyaresztowania na Białorusi polskich działaczy.

Konfederacja opowiada się w polityce międzynarodowej za elastycznością, by nie zostać zakładnikiem własnej propagandy, co niestety przytrafiło się Naczelnikowi Państwa. Nie chce on brać przykładu choćby z Wiktora Orbana, który w niewolę własnej propagandy nie popadł – i właśnie dlatego nie został zaproszony przez prezydenta Józia Bidena na demokratyczny sabat w Ameryce, w odróżnieniu od Polski, której prezydent nadskakuje Żydom w sposób budzący zażenowanie i niesmak obywateli, co to jeszcze nie stracili rozumu. Wreszcie Konfederacja w sprawach gospodarczych prezentuje program odmienny od „bandy czworga”, która licytuje się, ile to wyda pieniędzy. Konfederacja nie zamierza nikomu pieniędzy dawać, ale nie zamierza też ich odbierać, poza konieczność państwową. Linia Konfederacji w polityce międzynarodowej mogłaby położyć kres instrumentalnemu traktowaniu Polski przez naszych sojuszników, którym oczywiście nie może się to podobać, a linia tej partii w polityce wewnętrznej mogłaby doprowadzić do odblokowania w Polsce narodowego potencjału gospodarczego, zablokowanego przez kapitalizm kompradorski, którego najtwardszym jądrem jest bezpieka, przez postępującą biurokratyzację państwa i przez niemiecki projekt „MittelEuropa” z 1915 roku. To też nie może się nikomu podobać, bo po co pozwalać na odblokowanie w Polsce narodowego potencjału gospodarczego? Niech pozostanie chorym człowiekiem Europy i świata, dzięki czemu pomiatać nim będzie mogła nawet banda przebierańców z Luksemburga. Toteż panu Hołowni powierzone zostało zadanie przelicytowania Konfederacji, w związku z czym zaprezentował właśnie szalenie radykalny program fiskalny: zmniejszenie podatków i uproszczenie systemu fiskalnego. To bardzo ładnie – ale, o ile mi wiadomo, nie powiedział, czy utrzyma rozbudowany przez PiS socjal, czy go zlikwiduje, albo przynajmniej ograniczy. Jeśli nie – to nieomylny to znak, że jego rewolucję podatkową śmiało można włożyć między bajki. Jest tam m.in. zapowiedź obniżenia stawki VAT do 7 proc. Dokładnie taki sam warunek na mój wniosek postawiła w 1993 roku Unia Polityki Realnej rządowi panny Suchockiej, przeciwko któremu poseł Alojzy Pietrzyk zgłosił votum nieufności. Prof. Geremek ten warunek odrzucił, nawiasem mówiąc, nie informując o tym swego koalicjanta, czyli KL-D, wskutek czego rząd upadł. Po wielu miesiącach rozmawiałem o tym z panem prof. Modzelewskim, który powiedział mi, że stawka 7 procent byłaby za mała, bo w przypadku VAT 5 procent pochłaniają koszty jego poboru. Ale pan Hołownia nie musi tego wiedzieć, bo w roku 1993 miał zaledwie 17 lat, a chłopcy w tym wieku zdobywają pierwsze doświadczenia z panienkami i ani im w głowie jakieś podatki.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5084

Nadchodzi Dziadek Mróz

No i jak tu nie przyznać racji Ojcu Narodów, Chorążemu Pokoju, Klasykowi Demokracji Józefowi Stalinowi, że w miarę rozwoju socjalizmu nasila się walka klasowa?

Socjalizm rozwija się w najlepsze, to znaczy – rewolucja komunistyczna w pełnym natarciu przewala się przez Amerykę Północną i Europę, a ściślej – tę część, w której chcieliśmy schronić się przed komunizmem. Właśnie w Niemczech, które – jak to  wreszcie zauważył nawet sam Naczelnik Państwa – pod zmyłkową nazwą “Unii Europejskiej”, budują IV Rzeszę, tamtejsze gangi polityczne dogadały się co do rządu. Socjaldemokraci, czyli Czerwoni, spiknęli się z Zielonymi. Połączenie czerwonego z zielonym daje kolor brunatny, co w Niemczech może wzbudzać rozmaite wzruszające rezonanse.  Ciekawe, czy kiedy w roku 2003 Naczelnik Państwa, który wtedy jeszcze Naczelnikiem Państwa nie był, wiedział, że stręcząc Polakom Anschluss, stręczy nam IV Rzeszę, czy jeszcze nie wiedział? Jeśli wiedział, no to niedobrze, bo to znaczy, że jego płomienny patriotyzm można włożyć między bajki, a jeśli nie wiedział, to też niedobrze, bo to znaczy, że był mało spostrzegawczy. Budowa IV Rzeszy bowiem została oficjalnie przesądzona w roku 1993, kiedy to wszedł w życie traktat z Maastricht, który zmienił funkcjonowanie wspólnot europejskich z formuły konfederacji, czyli związku państw, na formułę federacji, czyli europejskiego państwa związkowego, a więc IV Rzeszy – bo niby czego

Mniejsza jednak o Naczelnika Państwa, który – jak się okazuje – uczy się bardzo powoli, skoro zorientowanie się, że razem z Donaldem Tuskiem i innymi folksdojczami, wpakował Polskę do IV Rzeszy, zajęło mu prawie 20 lat. Mówi się: trudno, ale przecież nie chodzi o roztrząsanie przymiotów Naczelnika Państwa, tylko o rewolucję komunistyczną, która przewala się przez zachodnią część Europy, wykorzystując w tym celu instytucje “Unii Europejskiej”. Nawiasem mówiąc, Adolf Hitler też był socjalistą rewolucjonistą i za takiego się uważał, podobnie jak Ojciec Narodów Józef Stalin, którego w swoim czasie pod niebiosa wychwalali sowieccy kolaboranci, między innymi – antenaci pana red. Adama Michnika. Przypominam o tym nie po to, by komuś dokuczyć, bo wyobrażam sobie, jak pan red. Michnik musi cierpieć w skrytości, że jest potomkiem sowieckich kolaborantów i że ta okoliczność może utrudnić w przyszłości jego kanonizację. Jakieś starania zostały już chyba podjęte, bo  pan Bogdan Białek, przewodniczący stowarzyszeniu im. Jana Karskiego, właśnie odkrył, gdzie leży Prawda. Otóż Prawda leży tam, gdzie stoi pan red. Adam Michnik. Jak pan redaktor się przemieszcza, to i Prawda się przemieszcza i wskutek tego, raz leży tu, a innym razem – zupełnie gdzie indziej, zgodnie z nieubłaganymi prawami dialektyki marksistowskiej.  Jestem pewien, że  nasilające się ostatnio na łamach żydowskiej gazety dla Polaków oskarżenia narodu polskiego o kolaborację z Hitlerem są z tą obawą co do kanonizacji jakoś związane, bo jeśli Polacy kolaborowaliby z Hitlerem, to żaden z nich nie ośmieliłby się nieubłaganym palcem wytykać rodzinie pana red. Michnika kolaboracji ze Stalinem.

Wracając tedy do rewolucji to wypada podkreślić, że zarówno Adolf Hitler, jak i Józef Stalin, pragnęli lepszego świata, nie dla siebie oczywiście, tylko dla Ludzkości, z tym, że jeden wykombinował sobie, że świat zmieni się na lepszy, gdy usunie się z niego niewłaściwe rasy, podczas gdy drugi – że świat będzie lepszy, gdy usunie się z niego niewłaściwe klasy.  Jak się okazuje, aż tak wielkiej różnicy między nimi nie było, bo co zasady, to się przecież ze sobą zgadzali. Nie ma też wielkiej różnicy między likwidowaniem niewłaściwych ras i likwidowaniem niewłaściwych klas. I w jednym i w drugim przypadku trzeba używać dołów z wapnem, w których, zwłaszcza po pewnym czasie, jednych od drugich odróżnić niepodobna.

Okazało się jednak, że rewolucję komunistyczną można robić też innymi metodami, no i właśnie na obecnym etapie te metody są w powszechnym użyciu. Chodzi nie tylko o to, że rasa uważana wcześnie za niewłaściwą, okazała się tą najwłaściwszą, na którą nikomu nie wolno podnieść ręki, bo albo mu ta rękach uschnie, albo zostanie odrąbana. Chodzi również o to, żeby zapanowała Równość, żeby nikt nie czuł się wykluczony, ani stygmatyzowany. Kiedy zapanuje Równość, wszyscy będą szczęśliwi, a jak wszyscy będą szczęśliwi, to i świat stanie się lepszy, no bo jakże inaczej? Wprawdzie poeta powiada, że “by mogła zapanować Równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno”, ale – po pierwsze – nie ma takich ofiar, których nie można by poświęcić dla naprawienia świata, a po drugie – niekoniecznie “wszystkich”, bo tylko nienawistników. A kto jest nienawistnikiem? Odpowiedź jest prosta, jak budowa cepa: ten, kto się z nami nie zgadza. Toteż nienawistnicy są potencjalnie przeznaczeni do dołów z wapnem, ale na tym etapie jeszcze się ich tylko “potępia”, podobnie jak obywateli niezaszczepionych. Jeśli jednak epidemia jeszcze trochę potrwa, to pewnie się okaże, że ci niezaszczepieni nie tylko, zgodnie z uprzednimi ustaleniami, będą musieli posłusznie powymierać, ale w dodatku nie zostaną wpuszczeni do Królestwa Niebieskiego, gdzie też wprowadzone zostaną stosowne certyfikaty. Już na tym przykładzie widać, że walka klasowa jak najbardziej się nasila, a tylko ofiary się zmieniają.

Nie tylko zresztą ofiary. Każda rewolucja, a komunistyczna w szczególności, poza ofiarami ma też bohaterów. Z okazji epidemii, na bohaterów wyrastają także obywatele zaszczepieni, ale przecież nie są oni ani jedyni, ani nawet najważniejsi. Rewolucja bowiem – a komunistyczna pod tym względem nie różni się od wszystkich innych – wytwarza własną szlachtę. Narodowy socjalista Adolf Hitler upatrywał kandydatów na szlachtę w “nordykach”, a z kolei Józef Stalin – w człowiekach sowieckich, którzy spenetrowali nieubłagane prawa dziejowe i z tego tytułu powinni spełniać przewodnią rolę.

Na obecnym etapie rolę takiej awangardy przyznaje się “kobietom”, które chętnie się takim łechtaczkom poddają, ale przede wszystkim – sodomitom. Jak zapowiedział pretendujący do stanowiska amerykańskiego ambasadora w Warszawie pan Brzeziński, “gdy tylko w Polsce obejmę władzę”, będzie nieustanie naciskał na tubylczy rząd by przestał sprzeciwiać się sodomitom. Najwyraźniej sodomici, obok “kobiet” zostali na obecnym etapie upatrzeni na  awangardę – a potem oczywiście się zobaczy. Zaczyna się to rozmaicie przekładać na sprawy obyczajowe i doszło do tego, że pewna maltańska durnica, którą Nasza Złota Pani wystrugała z banana na komisarza UE, zaproponowała zaprzestanie nazywania nadchodzących świąt, świętami Bożego Narodzenia. Tak samo było w Sowietach, gdzie obchodziło się Dziadka Mroza. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/nadchodzi-dziadek-mroz/

Wojny hybrydowe – pod tęczową flagą

Wojny hybrydowe pod tęczową flagą

28 listopada 2021

Wygląda na to, że po czerwcowej, pojednawczej wizycie prezydenta Józia Bidena w Europie, strategiczni partnerzy, czyli Rosja i Niemcy zaczęli intensywnie, a nawet z pewną ostentacją koordynować wojny hybrydowe przeciwko Polsce, zwłaszcza po niedawnych rozmowach telefonicznych Naszej Złotej Pani nie tylko z prezydentem Putinem, ale i z Aleksandrem Łukaszenką. Ten ostatni wpadł z tego powodu w taką euforię, że chyba pomylił mu się rok 2021 z rokiem 1945, kiedy to Stalin dyktował pokonanym Niemcom warunki. Mam na myśli propozycję, by utworzyć „korytarz humanitarny”, przez który egzotyczni turyści, których Aleksander Łukaszenka pościągał ilu tylko mógł z Bliskiego i Środkowego Wschodu, przeszliby do Niemiec i tam żyli sobie długo i szczęśliwie na koszt tamtejszych podatników. Niemcy pominęły tę propozycję wzgardliwym milczeniem, zgodnie z polskim przysłowiem, że co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. O takich sprawach to Niemcy mogą ewentualnie rozmawiać z prezydentem Putinem, ale nie z Aleksandrem Łukaszenką, który powinien zadowolić się tym, że ktoś z nim w ogóle rozmawia.

Nawiasem mówiąc, wskutek twardej postawy Polski, której władze ani nie przestraszyły się hord egzotycznych turystów, ani nie dały się zbić z pantałyku różnym osobom o wrażliwych serduszkach, tylko po staremu pilnowały granicy, prezydent Łukaszenka chyba wpadł we własne sidła. Nie tylko odesłał na ojczyzny łono dwa tysiące turystów, ale nie bardzo wie, co zrobić z pozostałymi, którzy ani myślą wracać. Jego ministrowie już płaczą, że „cały ciężar” ich utrzymania przyjęła na siebie Białoruś, podczas gdy Polska nic, tylko „łamie prawa człowieka”. Ale niedawno sam Książę-Małżonek odkrył, że nie istnieje żadne prawo człowieka do nielegalnego przekraczania cudzych granic, więc tutaj niewiele chyba uda się wytargować. No i bardzo dobrze, nich utrzymuje ich i niech się z nimi ewentualnie przepycha w Mińsku ten, kto ich tam pościągał, skąd tylko mógł.

Mam nadzieję, że żaden pożyteczny idiota nie przekona innych krajów, by się na to utrzymanie składały, chociaż precedens już jest, bo UE dała prezydentowi Łukaszence 700 tys. euro. W sam raz tyle, żeby i on wziął sobie swoją dolę i jeszcze podzielił się z pozostałymi tamtejszymi mężami stanu, oczywiście według kolejności dziobania. Na razie prezydent Łukaszenka chyba zrezygnował z masowych szturmów, które wymagały skoncentrowania nad granicą w jednym miejscu kilku tysięcy egzotycznych turystów, co z jednej strony miało plus ujemny, że reprezentowali oni większą siłę inercji, ale dzięki temu łatwiej było ich upilnować, co stanowiło plus dodatni. Toteż po odparciu przez Polskę wściekłych szturmów, Białorusini przegrupowali swoje mięso armatnie, koncentrując je w jakimś wielkim magazynie niedaleko granicy, skąd wypuszczają ich w małych grupkach w nadziei, Ze którymś uda się niepostrzeżenie granicę sforsować. Jest to możliwe, bo odcinka 180 kilometrów trudniej upilnować, niż przejścia granicznego w Kuźnicy Białostockiej. Dopiero na tym tle widać, ile korzyści przyniosłoby Polsce zaminowanie granicy z Białorusią, przynajmniej na niektórych odcinkach, no ale mówi się: trudno.

Tymczasem prezydent Putin skoncentrował już około 100 tys. żołnierzy przy granicy z Ukrainą, a tamtejszy szef Zarządu Wywiadu twierdzi, że rosyjski atak nastąpi w styczniu, albo w lutym. Nie bardzo chce mi się w to wierzyć, bo bardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tej koncentracji mogą być uzgodnienia, jakich dokonał prezydent Józio Biden z prezydentem Putinem. Kiedy napięcie będzie rosło, prezydent Biden, w imię ratowania pokoju światowego poprosi Putina o wycofanie tego wojska w głąb Rosji, w zamian za co USA uznają rozbiór Ukrainy, a może nawet jej zhołdowanie przez Rosję bez jednego strzału. Nie jest bowiem tajemnicą, że prezydent Putin pragnie odbudować Związek Radziecki na tyle, na ile to możliwe, więc nie jest wykluczone, że ad captandam benevolentiam prezydent Biden mu na to pozwoli, ale oczywiście tak, żeby wyglądało to na wymuszenie.

Taka sama kombinacja wystąpiła podczas kryzysu sueskiego w roku 1956, więc dlaczego nie można by jej powtórzyć? Wydaje się to prawdopodobne tym bardziej, że przygotowania do ostatecznego, rozwiązania kwestii chińskiej zaczynają w Stanach Zjednoczonych i na Tajwanie nabierać rumieńców. Podobno Republika Chińska, czyli Tajwan, już nie może wytrzymać bez proklamowania niepodległości, co zmusiłoby Chiny do reakcji, a ta reakcja zmusiłaby do reakcji Stany Zjednoczone i w ten sposób mogłaby się rozpocząć „mała zwycięska wojna”.

Tymczasem Niemcy – jak przystało na sojusznika – w ramach wojny hybrydowej przeciwko Polsce tak się uwinęły, że na posiedzenie Parlamentu Europejskiego poświęcone sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, niemiecki owczarek Dawid Sassoli, postanowił nie dopuścić polskiego premiera Morawieckiego. Tamtejsi folksdojcze bowiem doszli do wniosku, że na ten temat już wszystko wiedzą i premier Morawiecki niczego nowego im nie powie. Skąd to wszystko tak dobrze wiedzą – tajemnica to wielka, więc nie można wykluczyć, że od swoich oficerów prowadzących z BND, którzy w takich sprawach dysponują przecież wiedzą aprioryczną. W tej sytuacji jest bardzo prawdopodobne, że winą za sytuację na granicy polsko-białoruskiej Parlament Europejski obarczy Polskę, co stworzy sprzyjające warunki nie tylko dla nowej Jałty genewskiej, ale w dodatku dostarczy kolejnych pozorów moralnego uzasadnienia dla zastosowania wobec Polski i Węgier szantażu finansowego. Bo właśnie pojawiły się słuchy, że ani Polska, ani Węgry do końca roku na pewno nie dostaną pieniędzy na Fundusz Odbudowy. Premier Orban w odpowiedzi wezwał Komisję Europejską do partycypowania w kosztach ochrony zewnętrznych granic Unii Europejskiej. Nasi Umiłowani Przywódcy na coś takiego na razie się nie odważyli i nie wiadomo, czy odważą się kiedykolwiek.

W cieniu tych wydarzeń w polityce międzynarodowej pozostają wydarzenia kulturalne. Jednym z nich jest premiera filmu „Dziewczyny z Dubaju”, czy jakoś tak, który opowiada o przygodach polskich seks-workerek, kiedyś zwanych kurwami, w tym egzotycznym arabskim emiracie. Podobno tamtejsi szejkowie bardzo sobie polskie wyrobnice seksualne cenią. Ale nie będzie to jedyne wydarzenie kulturalne, bo innym będzie debata nad książką „Polacy pod tęczową flagą” pani Anny Konieczyńskiej o przygodach pederastów. Dodatkowego smaczku dodaje okoliczność, że w debacie i promocji książki, w charakterze autorytetu moralnego weźmie udział dyrektor zarządzający Kampanii Przeciw Homofobii, niespełna 30-letni Ukrainiec Slava Melnyk. Ciekawe, czy jest kuzyn ukraińskiego nacjonalisty z czarnym podniebieniem Andrieja Melnyka, czy też to tylko zbieżność nazwisk. To zresztą nie jest takie ważne, bo czyż nie jest ważniejsze, że do sodomii i gomorii zaczynają Polaków tresować Ukraińcy, którzy spod flagi biało-czerwonej, która tak wielu postępaków kłuje w oczy, chętnie zagoniliby wszystkich, jak nie pod flagę banderowską, to przynajmniej – tęczową.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5077

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Trzeci front, a może czwarty?

Trzeci front, a może czwarty?

Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej nieco się ustabilizowała – oczywiście, jak na garbatego (prosty, jak na garbatego), ale widać, że zanosi się na dłuższą wojnę, może nawet pozycyjną. Białoruskie wojsko buduje bowiem dla egzotycznych turystów prezydenta Łukaszenki miasteczko niedaleko granicy, wokół wielkiego magazynu, w którym turystów osadzono. Wprawdzie podobno mają telefony, ale obawiam się, że ich głównym źródłem informacji są białoruskie media i politrucy z tamtejszej armii, więc wygląda  to na bombę z opóźnionym zapłonem.

W dodatku okazało się, że 600 takich jegomościów, umieszczonych w specjalnym ośrodku w Wędrzynie w pobliżu granicy niemieckiej, właśnie się zbuntowało i pragnie przedrzeć się do Niemiec, więc trwają wysiłki, żeby ich jakoś uspokoić.

Najgorsze są nieproszone rady, ale przypominam sobie film oparty zresztą na prawdziwych wydarzeniach, jak to zaraz po wojnie niemieccy jeńcy zamknięci w obozie, zarządzanym przez jakiegoś Kanadyjczyka o miękkim sercu, uparli się, by dokonać egzekucji na swoim koledze-jeńcu, który tuż przed zakończeniem wojny został przez niezawisły Gericht skazany na śmierć za dezercję. Kanadyjski komendant o miękkim sercu nie wiedział, co zrobić, więc Niemcy, kierowani przez swoich oficerów, zaczęli przybierać coraz groźniejszą postawę. Kiedy usiedli na placu apelowym, tłukąc w menażki, któryś z oficerów z załogi obozu kazał otworzyć ogień z karabinów maszynowych, co natychmiast przerwało demonstrację.

Więc to jest jedna metoda uspokajania egzotycznych buntowników. Druga metoda polegałaby na wysłaniu tam kompanii psychologów, którzy poradziliby sobie z buntownikami po dobroci. Nawiasem mówiąc, rola psychologów bardzo wzrosła w miarę, jak w społeczeństwie zaczęła lawinowo narastać liczba mazgajów. Mazgajstwo bowiem zaczęło przynosić profity, więc nic dziwnego, że nawet ci, którzy mazgajami tak naprawdę nie są, chętnie się pod nich podszywają. Jak tak dalej pójdzie, to każdy mazgaj będzie miał swojego psychologa, który będzie utulał go do snu, śpiewając mu kołysanki. W końcu trzeba dla tych psychologów wymyślić jakieś rządowe posady, bo inaczej to i oni zaczną się buntować, ale jeszcze się taki nie urodził, któremu udałoby się uśmierzyć bunt psychologów. Może w tej sytuacji zrobić desant psychologów na Mińsk, doprowadzić ich jakoś do prezydenta Łukaszenki, żeby go zawstydzili, a potem już wszystko pójdzie gładko; zawstydzony Aleksander Łukaszenka ze łzami w oczach ustąpi miejsca pani Swietłanie i uda się na pokutę do jakiejś pustelni, dzięki czemu Białoruś wkroczy na drogę dynamicznego rozwoju, a problem egzotycznych turystów zostanie po cichu ostatecznie rozwiązany ku zadowoleniu świata cywilizowanego. Czym innym bowiem jest urządzanie ostatecznych rozwiazań z pozycji wstecznych, a czym innym – z pozycji nieubłaganie postępowych.

Tymczasem kiedy na froncie polsko-białoruskim zapanował póki co względny spokój, rząd “dobrej zmiany”, który prowadzi wojny hybrydowe na wschodzie i na zachodzie, właśnie próbuje otworzyć trzeci front. Po wrogach zagranicznych przyszła kolej na krajowych. Ale  doświadczenia nabyte przez rząd “dobrej zmiany” podczas dwóch wojen hybrydowych skłoniły go do przyjęcia bardziej skutecznej strategii. Z wrogami zewnętrznymi, rząd, jak dotąd daje sobie radę samodzielnie, to znaczy – niezupełnie, bo wrogowie, a właściwie sojusznicy – jak to sojusznicy – działają przy użyciu sankcji finansowych, na które Polska jest wyjątkowo wrażliwa. Zresztą próżno tu szukać sojuszników w sytuacji, gdy trzon nieprzejednanej opozycji, czyli folksdojcze, słuchają się Naszej Złotej Pani, która zresztą już wkrótce ustąpi miejsca Naszemu Złotemu Panu, co to stanie na czele rządu skleconego z SPD i Zielonych. SPD, czyli Czerwoni z Zielonymi?

Hm. Mieszanka koloru zielonego z czerwonym, jak wiadomo, daje kolor brunatny, co w przypadku Niemiec może budzić rozmaite wspomnienia.

Ale nie martwmy się na zapas, bo chodzi przecież o otwarcie przez rząd “dobrej zmiany” kolejnego, trzeciego już, a może nawet czwartego frontu. Nie możemy bowiem zapominać o dintojrze przeciwko Polsce, jaka, z udziałem German Marschall Fund, odbyła się w Kongresie USA, a słychać, że wkrótce przybędzie tam pan Rafał Trzaskowski, który zreferuje Amerykanom stan demokracji w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że nie będzie to recenzja pozytywna, bo skoro pan Rafał przegrał wybory prezydenckie z panem Andrzejem Dudą, no to jasne, że z demokracją w Polsce nie jest dobrze. Próżno zatem liczyć tu na sojuszników. Jak pisał Franciszek Villon, “tu się pomocnik nie nadarzy; sami se zżują, dobrzy ludzie”.

Natomiast na froncie wewnętrznym – aaa, to co innego! Właśnie kierowniczka Sejmu, pani Elżbieta Witek urządziła spotkanie, podczas którego nasi Umiłowani Przywódcy namawiali się, jakby tu zrobić porządek z obywatelami niezaszczepionymi, którzy okazali się nie mniej groźnym wrogiem od Aleksandra Łukaszenki. Po tym spotkaniu na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Lewica stanęła na nieubłaganym stanowisku, że obywatele niezaszczepieni, to wrogowie klasowi, może nawet kontrrewolucjoniści. Z kolei Platforma Obywatelska stanęła na stanowisku, że obywatele niezaszczepieni swoją postawą dokonują tchórzliwego zamachu na niemieckie dzieło odbudowy, a takie zachowania nie były puszczane płazem nawet w Generalnej Guberni.

Obóz “dobrej zmiany”, w którym też zarysowała się różnica zdań, na razie przybrał postawę wyczekującą i tylko, na wszelki wypadek, zapowiedział obniżenie cen paliw, dzięki czemu ostateczna rozprawa z obywatelami niezaszczepionymi może zostać przez zdrowe siły przyjęta ze zrozumieniem, a może nawet –  z zadowoleniem. Pojawia się bowiem coraz więcej ormowców, gotowych nie tylko donosić na wszystkich rodaków niezaszczepionych, ale nawet na podejmowanie ochotniczych przedsięwzięć, mających na celu utrudnianie im życia, aż albo się do tego życia zniechęcą, albo machną ręką na wszystko i się zaszczepią.

W socjalizmie bowiem, który pod przewodnictwem rządu “dobrej zmiany” intensywnie budujemy, nie ma miejsca na różnorodność. Wszystko ma być takie samo, więc i otwarcie kolejnego, wewnętrznego frontu walki przeciwko obywatelom niezaszczepionym wymaga uprzedniego ustalenia, czy są oni przede wszystkim wrogami klasowymi, czy też sprawcami tchórzliwych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy, czy może – i myślę, że to najbardziej zadowoliłoby kierowniczkę Sejmu, panią Elżbietę Witek i oczywiście – Naczelnika Państwa –  gdyby ci obywatele zostali uznani za wrogów klasowych, którzy dokonują tchórzliwych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w General… – to znaczy pardon; nie w żadnym Generalnym Gubernatorstwie, tylko w demokratycznym państwie prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.

Stanisław Michalkiewicz https://www.magnapolonia.org/trzeci-front-a-moze-czwarty/

Jałta genewska?

Jałta genewska?

Już gdzieś o tym pisałem, cytując fragment piosenki popularnej w czasach mojego dzieciństwa: „Kto wesół, ten się śmieje, plon zbierze, kto zasieje, zwycięży kto najmocniej chce”. Przypomniało mi się to na wiadomość, że – po pierwsze – Unia Europejska zaoferowała Aleksandrowi Łukaszence 700 tys. euro, w zamian za co on zapakuje część swoich egzotycznych turystów w samolot i odeśle tam, skąd przybyli. Ale na tym nie koniec, bo – jak podała strona białoruska – podczas drugiej rozmowy Aleksandra Łukaszenki z Naszą Złotą Panią miał on jej zaproponować utworzenie „korytarza humanitarnego”, przez który 2000 egzotycznych turystów przedostałoby się do Niemiec.

Co na to Nasza Złota i czy w ogóle taka propozycja rzeczywiście padła – tego na razie nie wiemy – ale gdyby padła, a zwłaszcza – gdyby została przyjęta, to by oznaczało, że Aleksander Łukaszenka osiągnął wszystko, na czym mu zależało. Na oczach bezradnych czcicieli demokracji rozgromił tych swoich obywateli, którzy zaufali zachętom ze strony Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, by na jego miejsce wsadzili panią Swietłanę Cichanouską, uzyskał uznanie de facto swojej prezydentury przez Naszą Złotą Panią, która już nie mogła wytrzymać, żeby do niego nie zadzwonić, prawdopodobnie dostanie od Unii Europejskiej – a więc również od Polski – forsę, której w jego imieniu zażądał rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow – a być może zmusi jeszcze Niemcy do przyjęcia prezentu w postaci 2 tysięcy egzotycznych turystów, których niemieccy podatnicy będą musieli utrzymywać – bo jakże tu pozostawić ich samych w ich nieszczęściu?

Czy ten „korytarz humanitarny” przez który egzotyczni dostaną się tam, gdzie chcieli, będzie prowadził przez Ukrainę, skąd Niemcy będą wyłuskiwały tych, których uznają za przydatnych – bo taki pomysł w pewnym momencie się pojawił – czy też przez nasz nieszczęśliwy kraj – tego jeszcze nie wiemy, podobnie jak nie wiemy, czy ów „korytarz” nie jest aby pułapką, w którą mogą wpaść kraje o miękkim sercu, jesli tylko zaufają swoim sojusznikom, którzy potem się rozmyślą i w ten sposób wymuszą przyjęcie „kwot”, jakie Nasza Złota wykombinowała sobie jeszcze w 2015 roku. Przysłowie powiada, że co się odwlecze, to nie uciecze – więc wszystko jest możliwe.

Oczywiście nic nie jest za darmo, bo te wszystkie sukcesy Aleksander Łukaszenka osiągnął dzięki temu, że dostał się w ramiona rosyjskiego prezydenta Putina, który zarówno jego, jak i Białorusi, już ze swoich czułych objęć nie wypuści. Bo te osiągnięcia Alesander Łukaszenka zawdzięcza właśnie temu, że w swoich objęciach mocno trzyma go prezydent Putin. No dobrze, ale dlaczego właściwie prezydent Putin tak mocno chwycił w objęcia prezydenta Łukaszenkę wraz z całą Białorusią, stawiając w ten sposób milowy krok na drodze odbudowy ZSRR, którego likwidacji nie może przeboleć?

Według mojej ulubionej teorii spiskowej, stało się to możliwe dzięki zmianie na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jak wiadomo, objął je Józio Biden, który postanowił odkręcić to, co w polityce międzynarodowej nakręcił Donald Trump. Jak pamiętamy, Donald Trump prowadził politykę konfrontacyjna zarówno wobec Rosji, jak i Unii Europejskiej, chociaż oczywiście – w takich samych granicach, w jakich funkcjonowała założona przez Jarosława Haszka, autora „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, Partia Umiarkowanego Postępu (W Granicach Prawa). Tymczasem Józio Biden w czerwcu przyjechał do Europy, gdzie spotkał się nie tylko z Naszą Złotą Panią, ale również – i to dwukrotnie: w czerwcu i lipcu) z rosyjskim prezydentem Putinem. O czym tak rozmawiali – tego oczywiście nie wiemy, ale podobnie nie wiedzieliśmy, co właściwie zostało ustalone w Jałcie dopóty, dopóki nie zostało nam to objawione w całej straszliwej postaci.

Skoro tedy możliwa była jedna Jałta, czarnomorska, to dlaczego powinniśmy z góry wykluczać inną Jałtę, dajmy na to – genewską? Jesteśmy skazani na domysły, ale skoro już jesteśmy skazani, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy. Ja na przykład domyślałem się, że skoro prezydent Józio Biden uznał – bo chyba uznał? – że największym wyzwaniem dla USA są dzisiaj Chiny, to prawdopodobnie postanowił wygasić konflikty na innych frontach. Ale żeby je wygasić, trzeba coś niedawnemu nieprzyjacielowi podarować. To jest proste, jak budowa cepa, natomiast skomplikowane muszą być formy tego podarunku. Nie można dawać prezentu, dajmy na to, prezydentowi Putinowi zwyczajnie, tak, żeby wszyscy widzieli, że oto na oczach całego świata frymarczy się losami całych państw i narodów. Mogłyby się wtedy pojawić wzruszające wątpliwości, czy ta cała demokracja nie jest aby pięknie haftowanym parawanem, za którym książęta tego świata podpisują cyrografy z diabłem? („O północy, przy zielonych stolikach, modliły się diabły do cyfr. Były szarfy i ordery i muzyka i stukał tajny szyfr” – wspomina poeta pierwszą Jałtę).

Takie wątpliwości mogłyby zachwiać fundamentami wielu państw, zwłaszcza takich, których obywatele myślą, że z tą całą demokracją, to wszystko naprawdę – więc każdy rozumie, że nie można do tego dopuścić. Ale w takim razie – w jaki sposób darować komuś takie prezenty, żeby nikt nie popadł w zgubne wątpliwości? Żeby nikt nie popadł w zgubne wątpliwości, należy stworzyć wrażenie, że nie było żadnego prezentu, przeciwnie – że trochę się zagapiliśmy, a tymczasem konkurencja skorzystała z okazji, żeby sobie wziąć, co tam chciała. Czyż przypadkiem nie dlatego Rosja, pod osłoną granicznej awantury białorusko-polskiej, na której skupia się uwaga opinii publicznej, a wrażliwe serca krają się w talarki, koncentruje wojska, żeby potem, w zamian za obietnicę ich wycofania, druga strona umowy – nie z łajdactwa, uchowaj Boże! – tylko w imię zachowania pokoju światowego, uzna rozbiór, a może nawet – zhołdowanie całej Ukrainy? Skoro prezydent Putin właśnie połknął i trawi Białoruś, to dlaczego nie mógłby połknąć i strawić Ukrainy?

Czy takim balonem próbnym, gwoli przetestowania opinii międzynarodowej nie było aby wysunięcie pomysłu, by to właśnie na Ukrainie utworzyć obozy koncentracyjne dla egzotycznych turystów prezydenta Łukaszenki? Zdaje się, że ukraiński rząd dowiedział się o tym pomyśle z gazet, podobnie jak rząd polski, który na wschodniej granicy własną piersią zasłania Unię Europejską od zalewu bisurmańskiego, z gazet dowiedział się i o rozmowach Naszej Złotej Pani z prezydentem Putinem i z prezydentem Łukaszenką – bo podobno francuski prezydent Macron zawiadomił Warszawę, że będzie do Moskwy dzwonił. Pan prezydent Duda buńczucznie oświadczył, że żadne ustalenia ponad naszymi głowami nie będą zaakceptowane – ale tak samo mówił Winstonowi Churchillowi premier Stanisław Mikołajczyk, dodając nawet, że Polska takich ustaleń nie zaakceptuje „nigdy”. Churchill mu na to odparł, że nikomu nie można zabronić wymawiania słowa „nigdy”. Zwłaszcza, gdy cyrograf z diabłem został już po cichu podpisany.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5075

Łodzie wroga są niszczone!

Łodzie wroga są niszczone!

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    24 listopada 2021

Kiedy podczas bitwy o Atlantyk adiutant składał meldunek sytuacyjny premierowi Winstonowi Churchillowi, między innymi powiedział, że Niemcy „stracili” ileś tam łodzi podwodnych. Churchill spojrzał na niego spode łba i warknął:tracimy łodzie my. Łodzie wroga są niszczone!

Wojna „hybrydowa” jaką przeciwko Polsce rozpętał białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka i rosyjski prezydent Putin ma na celu po pierwsze – pogłębienie chaosu i anarchii w Polsce, będącej rezultatem wojny hybrydowej, jaką od stycznia 2016 roku prowadzą przeciwko Polsce i Węgrom Niemcy, wciągając do niej stopniowo wszystkie instytucje Unii Europejskiej, z którymi kolaborują nasi folksdojcze – nieraz ci sami, co za komuny wysługiwali się Służbie Bezpieczeństwa. Po drugie – przetestowanie stopnia determinacji Polski w obronie swoich granic i swego terytorium. Po trzecie – przetestowanie stopnia gotowości sojuszników Polski w Unii Europejskiej i NATO do pomocy w obronie jej interesów państwowych. Po czwarte wreszcie – Aleksandrowi Łukaszence zależało, by przy pomocy szantażu hordami egzotycznych turystów – bo wszyscy tzw. „migranci” trafili na Białoruś na podstawie wiz turystycznych – zmusić europejskich eunuchów do uznania jego prezydentury.

Polski opór na granicy trochę sytuację skomplikował, w związku z czym trzeba było eskalować napięcie, ale ostrożnie, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Na szczęście dla prezydenta Łukaszenki i prezydenta Putina w Europie nie ma już takich polityków, jak Margaret Thatcher. Europejskie eunuchy puściły farbę i zaczęły do nich telefonować, by rozładowali napór na polską granicę, będącą zarazem granicą Unii Europejskiej i obszaru NATO. Oczywiście, jak to bywa w przypadku szantażystów – na tym się nie skończy tym bardziej, że skoro już Aleksander Łukaszenka zwabił na Białoruś tysiące egzotycznych turystów, to nie pozbędzie się tak prędko tej broni, która właśnie udowodniła swoją użyteczność. I on i rosyjski prezydent będą ją wykorzystywać do doprowadzenia do zniesienia sankcji i międzynarodowego uznania rozbioru Ukrainy. Kto wie – może nawet Białoruś dostanie od unijnych eunuchów forsę za obietnicę powstrzymania dopływu egzotycznych gości – czego domagał się rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow?

Ale nie tylko egzotyczni turyści stanowią mięso armatnie Aleksandra Łukaszenki I Władimira Putina. I Łukaszenka i Putin i Nasza Złota Pani mają w zanadrzu jeszcze tajną broń w postaci folksdojczów i pożytecznych idiotów, których w Polsce, jak się okazało, jest bardzo wielu. Nie wszyscy oni idiocieją z tego samego powodu. Jedni stali się folksdojczami albo z wyboru drogi takiej kariery, albo na polecenie swoich oficerów prowadzących z bezpieczniackich watah przewerbowanych na służbę do niemieckiej BND. Przyłączają się oni do każdej antypolskiej akcji na terenie UE i w tej sytuacji jedynym powodem, dla którego nie podpadają pod art. 129 kodeksu karnego jest to, że nie są formalnie reprezentantami państwa polskiego, tylko politycznych gangów, które grasują na terenie UE. Ci, którzy zostali folksdojczami na polecenie swoich oficerów nie idiocieją, tylko zwyczajnie wykonują zadania. Natomiast ci, którzy oficerów prowadzących nie mają, idiocieją pożytecznie z nienawiści do rządu, która do tego stopnia padła im na mózg, że gotowi są doprowadzić nawet do likwidacji państwa, jeśli wyda im się, że sprawiłoby to przykrość Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Takich może być nawet większość i to nie tylko w Parlamencie Europejskim, ale również w Sejmie i Senacie, no i oczywiście w mediach, których zadaniem jest emocjonalne rozhuśtywanie opinii publicznej w Polsce jak nie w jedną, to w drugą stronę, w zależności od potrzeb. Znakomitą tego ilustracją jest zmiana tonu zarówno propagandowych tub obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i mężyków stanu. Jak pamiętamy, najpierw nie szczędzili słów potępienia dla pilnujących granicy funkcjonariuszy państwa polskiego i pod pretekstem niesienia pomocy „migrantom” urządzali gonitwy po polach i łąkach, a nawet pochwalali niszczenie granicznych instalacji przez ekipę pana Kramka, którego z zagadkowych powodów boi się cała Polska i za którym murem stoją warcholące się niezawisłe sądy. I dopiero kiedy Donald Tusk, który jest trochę mądrzejszy od swoich pretorianów, skapował, że tego rodzaju postępowanie tylko nabija punkty PiS-owi, odciął się od „legendarnego” starego durnia i innych takich autorytetów. Ale przełom nastąpił dopiero po tym, jak unijni i amerykańscy dygnitarze, którzy – jak to sojusznicy – w obronie Polski groźnie kiwali palcem w bucie, zaczęli nas komplementować, to wszyscy zrozumieli, że na tym etapie trzeba ćwierkać z zupełnie innego klucza. Wszyscy – z wyjątkiem pani Barbary Kurdej-Szatan, która nie zauważyła zmiany etapu i nawymyślała Straży Granicznej po staremu. Toteż podczas sejmowej debaty nad ustawą o ochronie granicy nawet „istota czująca”, czyli Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, rozpływała się w pochwałach naszych dzielnych żołnierzy, co to bohatersko własną piersią… – i tak dalej – chociaż wykryła, że ustawa byłaby sprzeczna z konstytucją, które teraz pewnie znowu będzie miała zastępy płomiennych obrońców, chociaż oczywiście jest niższa rangą od prawa unijnego – bo taki jest przecież rozkaz.

Tymczasem w odruchu serca gorejącego wiele organizacji domaga się umożliwienia im otoczenia egzotycznych turystów wszechstronną pomocą – jako że są bardzo nieszczęśliwi. Może i są – ale jeśli nawet, to na własne życzenie, zwłaszcza ci, którzy na Białoruś przybyli niedawno, więc nie mogli nie wiedzieć, jaka jest tam sytuacja i których tamtejsze wojsko pędzi teraz w kierunku polskiej granicy. To oni właśnie stanowią broń prezydenta Łukaszenki w tej hybrydowej wojnie przeciwko Polsce.

W jakim celu Polacy mieliby podejmować działania, albo zbierać pieniądze, by ta broń stała się jeszcze skuteczniejsza? Podczas bitwy o Atlantyk – owszem – zdarzało się, że okręty przyjmowały rozbitków z łodzi podwodnych, ale nie po to, by umożliwić im jak najszybszy i komfortowy powrót do walki, tylko po to, by im ten powrót uniemożliwić. Zresztą – różnie i z tym bywało, co można było kiedyś zobaczyć choćby na filmie „Okrutne morze”. A la guerre comme a la guerre – mówią wymowni Francuzi – straty muszą być. Ale „straty” – na co zwrócił uwagę Churchill – występują tylko po naszej stronie, podczas kiedy broń nieprzyjaciela, bez względu na to, jaką przyjmuje postać, powinna być niszczona, choćby po to, by przy jej pomocy nieprzyjaciel nie próbował zniszczyć nas. A tym wszystkim, którzy teraz podsuwają nam pod nos swoje miękkie serca warto przypomnieć, że kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy tyłek.

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5074

Nagłe zgony 75 sportowców. Czy mają związek ze szczepionkami na COVID

Nagłe zgony 75 sportowców. Czy mają związek ze szczepionkami na COVID?
Marcin Kozera https://zmianynaziemi.pl/bezcenzury/tajemnicze-zgony-75-sportowcow-czy-maja-zwiazek-ze-szczepionkami-na-covid-19

Od kilku miesięcy dochodzi do bezprecedensowej liczby zgonów wśród młodych sportowców, którzy do tej pory nie narzekali na brak zdrowia. Czy winą za ich śmierć można obarczyć szczepionki na koronawirusa?
Od czerwca w Europie z powodu problemów z sercem, zmarło aż 75 sportowców. Biorąc pod uwagę statystyki z poprzednich lat, jest to liczba, której nigdy wcześniej nie odnotowano.
W przeszłości na choroby serca, umierało rocznie co najwyżej 6 czynnych sportowców. I nigdy od 1889 roku, gdy zaczęto gromadzić takie dane, liczba ta nie była wyższa, aż do teraz.
Obecnie, w ciągu zaledwie 4 miesięcy, mamy do czynienia z aż 75 przypadkami śmiertelnymi.
Biorąc pod uwagę fakt, że wiele klubów i lig zawodowych, wymusza szczepienia na COVID, pod groźbą odsunięcia od zespołów oraz kar finansowych, sportowcy nie mając wyjścia, przyjmują zalecane dawki.
Prawdopodobnie istnieje więc niepokojąca koincydencja pomiędzy tymi zgonami, a szczepieniami.
Jak bowiem wytłumaczyć to, że regularnie badani profesjonalni piłkarze czy koszykarze w sile wieku, nagle umierają na boisku?
Wszyscy pamiętamy sceny z meczu Euro 2020 pomiędzy Danią a Finlandią, gdy reanimacji potrzebował Christian Eriksen. Niedawno podobne problemy miał gwiazdor FC Barcelony – Sergio Aguero. W ich wypadku udało się uniknąć najgorszego, ale inni nie mieli tyle szczęścia.

Ciekawe na ilu ofiarach licznik zatrzyma się po upływie roku i czy przypadkiem nie jest to zaledwie preludium do tego, czym może być masowe pojawianie się zapowiadanych przez sygnalistów, długookresowych skutków ubocznych przyjęcia koronawirusowych preparatów.

Analogie bajeczne. Wojna hybrydowa Makreli.


Stanisław Michalkiewicz 18 listopada 2021
http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5072
W 1720 roku stanął w Poczdamie tajny traktat prusko-rosyjski, w którym sygnatariusze zobowiązywali się do zablokowania każdej próby powiększenia wojska w Polsce. I chociaż takie próby były podejmowane, a nawet dochodziły do fazy ustawodawczej, to nigdy nie zostały sfinalizowane, aż do końca istnienia Rzeczypospolitej. A dlaczego? A dlatego, że obydwaj sygnatariusze tego traktatu mieli w Polsce rozbudowaną agenturę, która miała wszystkie takie próby udaremniać i skutecznie je udaremniała. Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że mamy obecnie bardzo dużo analogii z wiekiem XVIII, między innymi – rozbudowaną agenturę nie tylko w postaci bezpieczniaków, ale i folksdojczów, którzy zarówno w Parlamencie Europejskim, jak i tubylczym Sejmie wykonują zadania zlecone, dla niepoznaki drapując je w kostium politycznej rywalizacji z rządem. Zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, tuż przed proklamowaniem w Polsce i innych państwach Europy Środkowej ustrojowej transformacji, będącej rezultatem porozumienia sowiecko-amerykańskiego o ewakuacji z tego regionu imperium sowieckiego, bezpieczniacy, którzy stanowili przecież najtwardsze jądro systemu komunistycznego, zakrzątnęli się wedle przygotowania sobie polisy ubezpieczeniowej, na wypadek gdyby w rezultacie transformacji nastąpiły jakieś porachunki. Wprawdzie są oni ludźmi zdemoralizowanymi, ale inteligentnymi i spostrzegawczymi, toteż zorientowali się, że po ewakuacji Sowietów nastąpi odwrócenie dotychczasowych sojuszy politycznych i wojskowych. Dotychczasowi wrogowie zostaną sojusznikami, a dotychczasowi sojusznicy zaczną przepoczwarzać się we wrogów. W tej sytuacji najprostszym i zarazem najskuteczniejszym sposobem przygotowania na wszelki wypadek polisy ubezpieczeniowej było przewerbowanie się na służbę do centrali wywiadowczej któregoś z naszych przyszłych sojuszników, a oni we własnym interesie dopilnują, żeby nikt nie zrobił krzywdy agenturze, która właśnie wpadła im w ręce. Było to z ich punktu widzenia bardzo racjonalne, bo przecież większość pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy SB zasiliła Urząd Ochrony Państwa, zaś wywiad wojskowy przeszedł transformację ustrojową w szyku zwartym. Ci wszyscy bezpieczniacy wnieśli swoim nowym przełożonym w posagu agenturę, zwerbowaną nie tylko jeszcze za komuny, ale również potem, to znaczy już w „wolnej Polsce”. W tej sytuacji lepiej rozumiemy nie tylko gwałtowny sprzeciw wobec lustracji, podniesiony przez autorytety moralne w roku 1992, ale na przykład operację „Temida”, prowadzoną przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego już w „wolnej Polsce”, która miała na celu werbunek agentury w środowisku niezawisłych sędziów. Taka agentura jest szczególnie cenna również dla zagranicznych naszych sojuszników, toteż nic dziwnego, że wszelkie próby zdyscyplinowania tego środowiska są natychmiast i bardzo energicznie zwalczane. Obecnie wojna hybrydowa, jaką przeciwko Polsce i Węgrom prowadzą Niemcy, by nie dopuścić w przyszłości do jakichkolwiek mrzonek o Trójmorzu, toczona jest właśnie pod pretekstem walki o praworządność, w której do pierwszego szeregu płomiennych szermierzy zostali wypchnięci niezawiśli sędziowie, podobnie jak egzotyczni turyści prezydenta Łukaszenki są przez białoruskie wojsko popychani do forsowania polskiej granicy.
Poszlaką wskazującą na zdyscyplinowanie tej agentury jest zmiana tonu, jakiego obóz zdrady i zaprzaństwa oraz jego propagandowe tuby używały dotychczas przy komentowaniu sytuacji na granicy polsko-białoruskiej. O ile przedtem nie szczędzili słów krytyki a nawet obelg pod adresem Straży Granicznej, policji i wojska, rozczulając się nad losem egzotycznych turystów a zwłaszcza – biednych dzieci, cierpiących niewypowiedziane katusze z rąk polskich Sił Zbrojnych – o tyle po życzliwych dla Polski deklaracjach wysokich funkcjonariuszy Unii Europejskiej i rzecznika Departamentu Stanu USA, wszyscy komplementują Straż Graniczną, policję i żołnierzy batalionów Obrony Terytorialnej za „wierną służbę” ojczyźnie. O dzieciach nikt już nie pamięta, z wyjątkiem pani Barbary Kurdej-Szatan, które nie zauważyła zmiany etapu i po staremu obrzuciła funkcjonariuszy „k…wami”. Skądinąd dobrze to o niej świadczy, bo nie przypuszczam, by pani Barbara została przez kogoś zwerbowana w charakterze tajnego współpracownika, w odróżnieniu od innych, którzy akurat w tych dniach doznawali nagłego olśnienia, odkrywając, że nie istnieje żadne „prawo człowieka” do nielegalnego przekraczania cudzej granicy.
„Słowicze dźwięki w mężczyzny głosie, a w sercu lisie zamiary” – pisał Adam Mickiewicz w balladzie „Świtezianka”. Nie tylko zresztą w mężczyzny, bo kobiety też potrafią wyciągać słowicze trele. Oto Nasza Złota Pani, która od 2016 roku prowadzi przeciwko Polsce hybrydową wojnę, jak nie o „demokrację”, to o „praworządność”, właśnie zwróciła się do swego strategicznego partnera, zimnego ruskiego czekisty Putina, by „wpłynął” na Aleksandra Łukaszenkę, żeby ten zaprzestał hybrydowej wojny przeciwko Polsce przy użyciu egzotycznych turystów. Na takie dictum dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, pan Dębski, udzielił Naszej Złotej Pani rady, że jak chce rozmawiać o polskich granicach z Rosjanami, to może by wcześniej zadzwoniła do Warszawy i uzyskała zgodę polskiego rządu. Najwyraźniej jednak Nasza Złota Pani musiała uznać wykonanie takiego telefonu za całkowicie zbędne, podobnie jak w 1720 roku. Wtedy też wystarczyło, że porozumieli się dwaj sygnatariusze, bo nawet biorąc pod uwagę rozpanoszenie się w Polsce agentury, informowanie Warszawy o zamiarze zablokowania powiększenia wojska i utrzymywania stanu anarchii, by Rzeczpospolita w ciągu najbliższych 50 lat przestała być podmiotem polityki międzynarodowej, mogłoby wzbudzić tam niezadowolenie i pragnienie zapobieżenia takiemu rozwojowi sytuacji.
Z kolei pana Dębskiego skrytykował pryncypialnie pan Ryszard Schnepf, były ambasador Polski w Waszyngtonie. Chodzi o to, że ani w Mińsku, ani w Moskwie nie chcą z Polską rozmawiać, podobnie jak to było w roku 1720 i że graniczna awantura jest obecnemu rządowi na rękę, bo w takich sytuacjach społeczeństwo ma skłonność skupiania się wokół niego. Tymczasem – chociaż pan Schnepf tego nie wypowiada – Ważniejsze od jakichś tam granic, które i tak wkrótce mają zniknąć, jest przecież obalenie Kaczyńskiego, podobnie jak w XVIII wieku najważniejsze wydawało się obalenie „Ciołka”, czyli Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Ciekawe, że pan Schnepf nie zauważa iż prośba Naszej Złotej Pani do Putina, by zmitygował Aleksandra Łukaszenkę, oznacza uznanie przez Niemcy de facto wchłonięcia Białorusi przez Rosję, a w tej sytuacji oferta pomocy z jej strony przypomina inną bajkę Mickiewicza o przyjaźni niedźwiedzia z zającem. Jak pamiętamy, niedźwiedź bardzo troszczył się o zająca i „zawsze go osapał, odrapał”. Pewnego zaś razu, gdy na nosie drzemiącego zająca usiadła mucha, poruszony jej zuchwalstwem niedźwiedź bez wahania zabił ją łapą – ale przy okazji również zająca. Ciekawe tedy, co miał na myśli Donald Tusk, apelując do przywódców UE, że „nie ma czasu na czekanie”.