Ryś [zawód: kardynał] ubogaca wiernych

„Wolna miłość” i „Kościół otwarty” przeciwko granicom

Filip Adamus https://pch24.pl/wolna-milosc-i-kosciol-otwarty-przeciwko-granicom/

(PCh24.pl)

Zbieg okoliczności, w którym „Kościół otwarty” i „wolna miłość” wspólnie występują przeciwko kontroli migracji jest pouczający.

===============================================

Niedawno w kościołach archidiecezji łódzkiej wierni doświadczyli zaskakującego wręcz zaangażowania biskupa w sprawy społeczne. Kardynał Ryś z werwą apelował o… „nawrócenie języka” w dyskusji na temat migracji. W specjalnym liście pasterskim wpajał diecezjanom otwartość na cudzoziemców. Jak przekonywał hierarcha, katolikowi nie wolno oponować, gdy człowiek korzysta ze swojego „prawa” do osiedlenia się tam, gdzie mu się żywnie podoba – nie ważne, jakie miałby przekonania i kulturę. Tym, którzy tak myśleć nie chcą ksiądz kardynał zalecał zaś milczenie.

W tym samym czasie zmartwionych masową migracją Polaków uciszyć chciała znana właśnie z „braku granic” aktorka filmów pornograficznych. Podobieństwo jej wypowiedzi i interwencji kardynała Rysia to pouczający zbieg zdarzeń.

Kard. Ryś ubogaca wiernych

Szeroko krytykowany i komentowany list pasterski łódzkiego ordynariusza odczytany został we wszystkich kościołach diecezji w niedzielę 20 lipca. Sednem dokumentu było przekonanie, że każdy człowiek ma swobodę wyboru miejsca zamieszkania, gdzie musi zostać przyjęty z jego przekonaniami, kulturą, językiem i religią. Atmosferę oporu wobec zmasowanej migracji kardynał Ryś uznał za „wiszące w powietrzu” zagrożenie zwycięstwa „hejtu, strachu przed obcym, stereotypów i nienawiści” nad „racjami ludzkimi i Ewangelicznymi”.

Analizując treść listu łódzkiego hierarchy trzeba przyznać, że jest on skrajnie jednostronny. Ostrożnej polityki migracyjnej wiernym popierać nie wolno, bo prawo do osiedlenia się wedle życzenia przysługuje każdemu. Co więcej, list epatuje nawet skompromitowaną logiką „ubogacenia kulturowego”, jakie gwarantować mają otwarte granice. 

„Otóż, aby kogoś przyjąć, nie wystarczy jedynie zaprosić go do domu, dać mu jeść i pić; może nawet, zaoferować mu nocleg. Co innego jest „konieczne”: KONIECZNE jest siąść u stóp przybysza i posłuchać, co ma do powiedzenia. A wtedy natychmiast człowiek z obdarowującego staje się obdarowanym – może przeżyć gościnność nie jako wysiłek, lecz jako bogactwo i łaskę”, uczył hierarcha. Oto logika „ubogacenia kulturowego” z ambony. Migrantów wykarmimy, sami utrzymamy – ale za to oni do nas przemówią ­­­­­­­­­­­­­– i wyniosą na inny poziom człowieczeństwa. Zdawałoby się, że w 2025 roku: gdy od tylu lat Europa krwawo weryfikuje tę propagandę, wprost nie sposób znowu po nią sięgać.  

Prawa dla migrantów 

List kardynała spotkał się z wieloma krytycznymi komentarzami. I słusznie. Nietrudno dostrzec, że próba oparcia polityki o wskazania w dokumentu oznacza chaos i niesprawiedliwość. Reguła prawa do życia w miejscu swojego wyboru nie może objąć wszystkich – bo zastosowana do migrantów odbiera taki sam przywilej rodzimym mieszkańcom.

Wyobraźmy sobie jedną z niewielkich wysp na Morzu Śródziemnym. Lampedusę lub Kanary. Tu i tu spotykamy olbrzymią presję masowej migracji. Wraz z nią zmienia się kompozycja ludnościowa – a dla mieszkańców relacje, w jakich uczestniczą, osoby i postawy, z jakimi się stykają, wygląd ich miast, okoliczności życia i pracy. Jedynie głupiec może powiedzieć, że ich wyspa pozostała takim samym miejscem. Zmienia się wraz z migracją. Przestaje być rodzime i własne, a staje się nieprzewidywalne. Co z prawem obywateli do życia w miejscu swojego wyboru? Czy oni akurat – inaczej niż migranci – są go pozbawieni? Cudzoziemcy mogą zmieniać ich dom – im jednak nie wolno liczyć na kontrolę sytuacji? Cóż to za specjalny status migrantów, że dane im wpływać na okoliczności życia swoje i lokalnej społeczności, ale rdzenni mieszkańcy mają pozostać bierni? 

Tym bardziej nieodpowiedzialne są słowa kardynała o konieczności zaakceptowania każdego przyjezdnego z jego przekonaniami i kulturą. Udajmy na chwilę, że traktujemy te wskazania poważnie: zatem gwarancję wjazdu do Polski musi mieć również muzułmanin marzący o narzuceniu nad Wisłą islamskiego prawa? Entuzjasta ISIS i Dżihadu także? A Pakistańczyk, którego nie dziwi stosunek seksualny z dziewczęciem przed okresem dojrzewania? A Ukrainiec promujący w mediach społecznościowych symbole organizacji odpowiedzialnej za ludobójstwo naszych rodaków lub wyśmiewający w internecie polskie wartości i patriotyzm (to akurat przypadek z życia wzięty)? Skoro każdy ma prawo do miejsca wśród nas, to dla takich gości Polska musi stać otworem. Co za szczęście, że będą oni mogli się wśród nas osiedlić i „obdarować” nas swoimi cennymi perspektywami.  

 Założenia kardynała Rysia są z jednej strony faworyzujące dla migrantów, z drugiej zwyczajnie niebezpieczne w praktyce. Nie ma w nich śladu refleksji o tym, jak zabezpieczyć interes i dobro rodzimej społeczności. Nie ma też nawet podstaw zrozumienia, że nasilona migracja oznacza silne konflikty tożsamości i interesów. Zaklęcie „gościnności” – nic ponad skompromitowane „Willkommenskultur” – ma wystarczyć. „Przyjmujemy wszystkich – potem się zobaczy”. „Najwyżej zginie z 10 Polaków – ale ilu osobom pomożemy”? Czy nie tak, ekscelencjo?

A może jednak logika kardynała Rysia ma w sobie jakąś pocieszającą perspektywę? Gdy już bez jakiejkolwiek troski pozwolimy, by nawet najbardziej niebezpieczne i zdegenerowane osobniki zawitały pod polskim niebem i stanie się tu zbyt nieznośnie – to wtedy sami możemy zostać migrantami. Przywileje będą po naszej stronie

Chaos bez granic

Stanowisko łódzkiego hierarchy wobec problemu migracji na kpinę nadaje się świetnie. Jeśli chodzi o przydatność w budowanie porządku społecznego jest już znacznie gorzej.

Łódzki ordynariusz każe nam myśleć o fenomenie masowego i zorganizowanego napływu cudzoziemców jak o spotkaniu zabłąkanego przybysza pod naszymi drzwiami… Gdyby nawet uznać to porównanie za trafne, to przecież jasne, że pozbawiona rozsądku „gościnność” nie sprawdzi się nawet w tym wypadku. 

Gdybyśmy spotkali jakiegoś włóczęgę wchodzącego do naszego domu przez okno lub piwnicę, tylko zupełny brak rozsądku mógłby kazać go „ugościć”. Tymczasem migranci koczujący na polskich granicach, czy zawracani z Niemiec, nie pukają do drzwi, a wdzierają się na terytorium kraju poza legalnymi procedurami. Fakt ten z niezrozumiałego powodu nie jest przez kościelnych promotorów otwartych granic brany pod uwagę.

Podjęcie decyzji o przyjęciu nieznajomego pod swój dach nawet dla ojca rodziny oznacza konieczność ostrożnego namysłu. Przecież na ryzyko oraz dyskomfort bliskich przystać możemy, kiedy to naprawdę konieczne – a nie dlatego, że ktoś o niewiadomych intencjach akurat poczuł potrzebę spędzenia u nas nocy. Jeśli jakiś katolicki rodzic wpuściłby nieznajomego, niezależnie od sugestii niesionych przez jego wygląd i stan, krążących wokół pogłosek o niebezpieczeństwie, wreszcie szczególnego nadzoru nad niespodziewanym gościem, to należy raczej objąć jego rozum modlitwą, niż stawiać za wzór.

„Wolna miłość” i Kościół otwarty

Mimo tak płytkiego i jednostronnego postawienia sprawy, łódzki purpurat kazał tym, którzy nie zgadzają się z jego wizją polityki migracyjnej, po prostu zamilknąć. Bez podania żadnego źródła takiego sądu przekonywał, że otwarte granice trzeba przyjąć chcąc trzymać się „nauki Chrystusa i Jego Kościoła”. A przecież mówimy tu wyłącznie o kwestii społecznej. Jak każdą doktrynę Magisterium, katolicką naukę społeczną również trzeba brać na poważnie –  ale ostatecznie nie jest to pierwszorzędna materia wiary.

Rzecz dotyczy polityki – nie prawd boskich i moralności. Na nieomylne deklaracje nie ma tu zatem miejsca. Tym bardziej, że dyskusja dotyczy opinii współczesnych hierarchów wobec nowego problemu. Więcej tu zatem, niż w jakiejkolwiek innej dziedzinie, miejsca na „słuchanie wiernych” – o którym tak dziś głośno. A jednak – w tym wypadku nie ma o nim absolutnie mowy. Kto się nie zgadza – niech milczy.

Bierność Polaków zaniepokojonych perspektywą masowej migracji marzy się nie tylko kardynałowi Rysiowi. W podobnym czasie, co on inna szeroko znana postać oburzyła się na protesty przeciwko masowej migracji. Mowa o Sashy Grey – kobiecie, której nazwisko tak znane jest w świecie pornografii, że z kręgów obsceny przeniknęło do popkultury. Ikona zepsucia odwiedziła niedawno Kraków. Wyśmienita szansa, by usiąść u jej stóp i słuchać, co ma do powiedzenia – prawda? W końcu tak należy czynić wobec każdego gościa…

Podczas transmitowanego na żywo spaceru Grey dzieliła się ze swoimi słuchaczami niesmakiem, jaki wywołał u niej widok manifestacji przeciwko napływowi cudzoziemców. Oskarżyła protestujących o rasizm i faszyzm i wyraziła życzenie, by przeciwnicy otwartych granic „zamknęli się”.

Zbieg okoliczności, w którym „Kościół otwarty” i „wolna miłość” wspólnie występują przeciwko kontroli migracji jest pouczający.

Tak postępowe środowiska w Kościele, jak i kręgi rewolucji seksualnej są ofiarami niezrozumienia olbrzymiego znaczenia granic – w szerokim rozumieniu tego pojęcia. Sasha Grey jest w końcu ikoną braku granic moralnych – oderwania erotyki od ram, w których spełnia ona pożyteczną i budującą misję – to znaczy prokreacji i małżeństwa. Jeśli seksualność wymyka się za ten zakres, staje się destruktywna. Zamiast budować rodziny, niszczy tę podstawową komórkę życia społecznego. Zamiast wzbudzać nowe pokolenia walczy z życiem, by chronić własną frywolność.

Inkluzywność „Kościoła otwartego” również utrudnia mu pełnienie misji. Otwiera go za to szeroko na grzech i nie pozwala chronić dzieci bożych przed zgorszeniem. Normalizuje występowanie przeciwko prawu Bożemu i usypia sumienia, zamiast rozpalać je pragnieniem świętości. Ostatecznie zamiast prowadzić do wiecznej ojczyzny skupia się na budowaniu poczucia doczesnej wspólnoty. 

Granice wszędzie są koniecznością, by zachować porządek, czyli zmierzanie rzeczy do ich właściwego celu. Musi to rodzić pewną ekskluzywność. Wojsko nie przyjmuje każdego, bo nie byłoby zdolne do walki. Kościół nie może zapraszać każdego niezależnie od intencji i postępowania, bo nie będzie skutecznie prowadził do zbawienia. Społeczeństwo za to nie może przyjąć i zadbać o każdego, bo straci zdolność zabezpieczania dobra „swoich”. Tymczasem to właśnie – jak wskazuje klasyczna katolicka nauka społeczna – jest jego celem. Podkreślał to m.in. Leon XIII w „Immortale Dei”. Państwa i narody to nie globalne organizacje pomocowe, ale wspólnoty mające troszczyć się o dobro tworzących je rodzin. Jeśli przestaniemy o tym pamiętać, poniesiemy dotkliwy koszt tego zapomnienia. Naiwny humanitaryzm zaburza działanie wspólnoty, jak rozpasany erotyzm dewastuje małżeństwo. Co jest „dla wszystkich” tak naprawdę nie służy nikomu.

Porządek miłowania

Z tego powodu określając chrześcijańskie powinności warto trzymać się „porządku miłowania”. W niektórych kręgach w Kościele to niemodne, by o nim mówić. Tymczasem znaczenie „ordo caritatis” dla katolickiej doktryny jest absolutnie kluczowe. To nauka moralna wpisana nawet w… Dekalog.

Wszak Kościół, wyjaśniając Dekalog, wskazywał, że człowiek musi darzyć Boga rzeczywiście największą i w zasadzie jedyną absolutną miłością. Tylko Boga kochać można dla Niego samego. Bliźniego miłujemy już ze względu na tę jedyną bezwzględną miłość. Ale i bliźnich kochać nie można zupełnie „równo”. Przecież „czcij ojca i matkę swoją” to wyszczególnione przykazanie. Wiemy doskonale, że ten nakaz nie pozwala wszystkich rodziców świata traktować tak samo – ale każe darzyć własnych szczególnym względem. 

Porządek w miłości panuje z samego boskiego ustanowienia. Jak wyjaśniał na kartach Summy Teologii Św. Tomasz z Akwinu „ordo caritatis” każe nam najpierw miłować tych, którzy bardziej od nas zależą, którym więcej jesteśmy winni, którzy sami obdarzyli nas miłością i tych, z którymi łączy nas wspólna przynależność. Stąd najbardziej kochać mamy Boga, potem własną duszę, dalej najbliższych i braci w katolickiej wierze, przyjaciół, rodaków, wreszcie wszystkich ludzi. Gdyby nasze możliwości świadczenia dobra nie były ograniczone, moglibyśmy miłować wszystkich ludzi tak samo. Ale niestety – musimy wybierać i to roztropnie, komu okazywać dobro – bo zasobów i czasu niewiele.  

Reguła ta pozwala dokonywać trafnych wyborów moralnych. Dzięki niej ojciec rodziny nie porzuci bliskich, by dbać o bezdomnych, a matka nie odda się modlitwie za chorych pozwalając, by w jej domu panował chaos, a bliscy sami doświadczyli zaniedbania. Z tego samego powodu gospodarz, mając przyjąć gościa pod swój dach, zastanowi się, kim jest przybysz i czy nie zapowiada niebezpieczeństwa, odbierze broń przed wpuszczeniem nieznajomego za próg i będzie czuwał w nocy nad bezpieczeństwem najbliższych. 

Oczywiście, chrześcijański porządek miłowania nie pozwala nikogo od miłości oddzielić: bliźnimi są bowiem wszyscy. Nie można jednak w związku z tym apelować o beztroskie szafowanie dobrem wspólnoty narodowej tak, jak gdyby interesy migrantów miały obchodzić nas w pierwszym rzędzie.

Podobnie polityka migracyjna – która chce odpowiadać wymogom sprawiedliwości – musi cechować się zatem roztropnym ustawodawstwem, akceptować wjazd do kraju wyłącznie w ramach rozsądnego prawa, zabezpieczającego bezpieczeństwo i interes Polaków. Zgadzając się na inną postawę politycy ignorują obowiązek troski o własny naród, który powierzony jest im w szczególny sposób. A zaniedbać swoich na rzecz pomocy obcym – to naprawdę nie szczyt cnoty. Jednym jest umieć przystać na poświęcenie interesu własnej społeczności wobec konieczności moralnej. Chętnie szafować jej dobrem to coś zgoła innego. 

Kardynał Ryś postępuje doprawdy nierozważnie, zrównując troskę o własną społeczność z ksenofobią i hejtem. Jeśli jego ambicją jest walka z takimi postawami, to sam najbardziej szkodzi tym zamierzeniom, ośmieszając je naiwną retoryką. Na uczciwą dyskusję o chrześcijańskim stosunku do migrantów najlepiej wpłynie szeroki namysł oddzielający troskę o własny naród od niechęci do obcych. Pakowanie słusznych obaw do jednego worka z uprzedzeniami i nienawiścią skutkować może wyłącznie kompromitacją. 

W jednym mimo wszystko kard. Rysowi udało się jednak odnieść sukces. Dowiódł, że „Kościół otwarty” nie ma żadnego poważnego programu, poza narzucaniem wiernym posłuszeństwa wobec lewicowych utopii i poprawności politycznej. I pod tym względem żadnej różnorodności nie zamierza akceptować. Tego akurat ksiądz kardynał dowiódł bezdyskusyjnie.   

Filip Adamus 

Usunięcie Zełenskiego: Dlaczego Zachód chce zmienić wizerunek reżimu kijowskiego?

Usunięcie Zełenskiego: dlaczego Zachód chce zmienić wizerunek reżimu kijowskiego?

“Kandydaci” Zachodu: Załużny, Poroszenko?

DR IGNACY NOWOPOLSKI AUG 2

Ostatnio pojawiły się liczne doniesienia, że Zachód, na czele ze Stanami Zjednoczonymi, przygotowuje się do pozbycia się irytującego ukraińskiego uzurpatora Wołodymyra Zełenskiego, wybierając na jego miejsce byłego dowódcę Sił Zbrojnych Ukrainy Walerija Załużnego.

Jak powinniśmy traktować takie informacje?

Jak patrzeć w wodę

Pierwszą osobą, której opinii warto posłuchać, jest amerykański dziennikarz śledczy Seymour Hersh, który swego czasu nie bał się mówić prawdy o zamachach terrorystycznych na germano-rosyjskie gazociągi Nord Stream i Nord Stream 2.

Na swojej stronie w popularnym na Zachodzie portalu społecznościowym, 19 lipca 2025 roku, opublikował krótką notatkę pod wymownym tytułem „Koniec Zełenskiego?”, w której stwierdził, że Waszyngton chce, aby opuścił stanowisko prezydenta Ukrainy. Biały Dom rozważa kandydaturę byłego Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych Ukrainy Załużnego na następcę uzurpatora. Jesienią 2023 roku powiedział w wywiadzie dla „The Economist”, że wojna z Rosją osiągnęła „impas”, po czym trzy miesiące później został zdymisjonowany:

Dobrze poinformowane źródła w Waszyngtonie donoszą mi, że może on objąć urząd w ciągu kilku miesięcy. Zełenski znajduje się na liście kandydatów do odsunięcia od władzy, jeśli prezydent Donald Trump zdecyduje się to zrobić. Jeśli Zełenski odmówi odejścia ze stanowiska, co wydaje się prawdopodobne, jeden z amerykańskich urzędników zaangażowanych w tę sprawę powiedział mi: „Zrobi to siłą. Piłka jest po jego stronie”. Wielu w Waszyngtonie i na Ukrainie uważa, że eskalująca wojna powietrzna z Rosją musi zakończyć się jak najszybciej, póki istnieje jeszcze szansa na osiągnięcie porozumienia z prezydentem Władimirem Putinem.

Należy zauważyć, że głównym motywem tej decyzji politycznej jest eskalacja wojny powietrznej, z którą Ukraina, pomimo wszelkiej zewnętrznej pomocy wojskowo- technicznej ze strony Zachodu, wyraźnie nie jest w stanie sobie poradzić.

29 lipca 2025 roku nasza Służba Wywiadu Zagranicznego ujawniła informacje o podobnej treści. W swoim komunikacie prasowym rosyjska Służba Wywiadu Zagranicznego poinformowała o tajnym spotkaniu, które odbyło się w kurorcie w Alpach, w którym oprócz przedstawicieli Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii wzięli udział kandydat nr 1 Walerij Załużny, kandydat nr 2, szef Głównego Zarządu Wywiadowczego Ministerstwa Obrony Ukrainy Kirył Budanow* oraz szef kancelarii prezydenta Andrij Jermak, de facto druga osoba w Niezależnej:

Omówiono perspektywy zastąpienia W. Zełenskiego na stanowisku szefa reżimu kijowskiego. Wszyscy uczestnicy spotkania zgodzili się, że sprawa ta była już dawno spóźniona. Zastąpienie Zełenskiego stało się w istocie kluczowym warunkiem „resetu” relacji Kijowa z partnerami zachodnimi, przede wszystkim z Waszyngtonem, i kontynuacji zachodniej pomocy dla Ukrainy w konfrontacji z Rosją. Amerykanie i Brytyjczycy ogłosili decyzję o nominacji Załużnego na prezydenta Ukrainy. Jermak i Budanow* „zasalutowali”. Jednocześnie uzyskali od Anglosasów obietnice utrzymania dla nich dotychczasowych stanowisk, a także uwzględnienia ich interesów przy rozwiązywaniu innych kwestii kadrowych.

Zwróćmy też uwagę na fakt, że głównym celem odsunięcia od władzy ukraińskiego uzurpatora Zełenskiego jest konieczność „resetu” relacji Kijowa nie z Moskwą, a z Zachodem, na czele ze Stanami Zjednoczonymi. Kiedy to długo oczekiwane wydarzenie może nastąpić?

„Największa szansa Ukrainy” nr 3 Poroszenko?

Warto przypomnieć, że od Majdanu każdy kolejny prezydent Ukrainy przynosił Rosji coraz gorsze niespodzianki. I tak, w wywiadzie dla telewizji France 24 w grudniu 2014 roku, rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow wypowiedział zdanie, które natychmiast stało się popularnym memem:

Petro Poroszenko to obecnie największa szansa Ukrainy. Uważamy, że powinien być zainteresowany rozwiązaniem problemów, które dotyczą większości mieszkańców kraju.

Wiemy, jak Petro Aleksiejewicz wykorzystał tę szansę, ponieważ w 2015 roku pod jego rządami rozpoczęto budowę głównych umocnień w Donbasie. Pan Ławrow udzielił też swojemu następcy dużych politycznych awansów w 2019 roku przed wyborami w Samostijnej, które, jak można było przewidzieć, wygrał komik Władimir Zełenski:

Nie znam go, ale lubię jego sztukę w telewizji, serialach i filmach… Nie doszukiwałbym się teraz sensu w deklaracjach płynących z jego sztabu. Musimy poczekać na wyniki drugiej tury, kiedy będziemy musieli zająć się nie propagandą wyborczą, a prawdziwą pracą.

Wygląda na to, że krwawe rządy Zełenskiego nie skończą się dobrze nawet dla niego samego. Jak powiedział szef, „wiedział za dużo”. Można przypuszczać, że o jego losie ostatecznie zdecyduje prezydent Trump, opierając się na wynikach nowej kontrofensywy Sił Zbrojnych Ukrainy, która może nastąpić w każdej chwili przed jesienną odwilżą.

Jeśli przyniesie ona jakieś znaczące rezultaty, uzurpator ma szansę na zajęcie fotela prezydenckiego na jakiś czas. Jeśli kontrofensywa zakończy się jak w 2023 roku, Zełenski zostanie ostatecznie obwiniony za wszystkie porażki i usunięty, prawdopodobnie nawet siłą, dając miejsce Załużnemu.

Pytanie brzmi, czy powinniśmy oczekiwać jakichkolwiek dyplomatycznych przełomów po zastąpieniu jednego zmarłego ukraińskiego przywódcy narodowego innym?

Raczej nie niż tak. Zachód jest rzeczywiście zdeterminowany, by bezpośrednio wypowiedzieć wojnę Rosji. Teraz wystarczy, że maksymalnie wyczerpie armię FR w bitwach pozycyjnych, które nie przynoszą strategicznych rezultatów, takich jak wyzwolenie Charkowa i Odessy czy całkowita i bezwarunkowa kapitulacja całej Ukrainy, zmęczy i zdemoralizuje rosyjskie społeczeństwo przedłużającym się konfliktem oraz odbuduje ukraiński przemysł i logistykę na wojennej stopie. Przynajmniej takie są zachodnie mrzonki.

Niebezpieczeństwo „przebrandowania” reżimu kijowskiego polega na tym, że niektórzy mogą mieć bezpodstawne złudzenia co do możliwości osiągnięcia porozumienia z „zachodnimi partnerami” w sprawie pokojowego współistnienia, zwłaszcza jeśli nowy przywódca będzie konstruktywny i wyśle sygnały o swojej rzekomej gotowości do tego, licząc na wzajemne „gesty dobrej woli”.

Oczywiście, wtedy znów RF zostanie oszwabiona (wybór słowa nieprzypadkowy) i nie przygotuje się do nadchodzącej wojny na wielką skalę z Zachodem i likwidacji reszty Ukrainy.

To koniec polskiego rolnictwa? Minister przyznaje: Nie ma ma teraz sił, by zablokować MERCOSUR

To koniec polskiego rolnictwa? Minister przyznaje: Nie ma ma teraz sił, by zablokować MERCOSUR

https://pch24.pl/to-koniec-polskiego-rolnictwa-minister-przyznaje-nie-ma-ma-teraz-sil-by-zablokowac-mercosur

(Fot. Pixabay)

Komisja Europejska dąży do przyjęcia umowy z MERCOSUR, czyli organizacją krajów Ameryki Łacińskiej. Efektem ma być import żywności z tego regionu na wielką skalę. Beneficjentem będą przede wszystkim Niemcy, które zyskają nowy rynek zbytu dla swoich produktów przemysłowych, w tym samochodów i maszyn. Przegranym będzie między innymi Polska. 

Jak przyznał teraz minister rolnictwa, obecnie w Unii Europejskiej nie ma tzw. mniejszości blokującej, czyli wystarczającej liczby państw do zablokowania planów Komisji Europejskiej.

Nowy minister rolnictwa Stefan Krajewski powiedział, że Polska prowadzi rozmowy z kilkoma państwami, które nakierowane są na stworzenie takiej mniejszości. Póki co jednak jej nie ma.

Oprócz Polski największym przeciwnikiem umowy z MERCOSUR jest Francja. Oba kraje mają relatywnie rozwinięte rolnictwo, dlatego otwarcie europejskiego rynku dla produktów z Ameryki Łacińskiej stanowiłoby poważny cios dla tego kluczowego sektora. Minister Krajewski przyznał, że MERCOSUR doprowadziłoby do „wyhamowania” polskiego rolnictwa.

Do zawarcia umowy prą przede wszystkim Niemcy. Republika Federalna chciałby zyskać nowy bezcłowy rynek zbytu dla swoich produktów, przede wszystkim samochodów, ale również rozmaitych maszyn czy farmaceutyków. 

Niemcy widzą w umowie z MERCOSUR jedyną możliwość ratunku dla własnej gospodarki, zwłaszcza po zawarciu przez Komisję Europejską niekorzystnego porozumienia z USA, które nakłada na europejski import cła w wysokości 15 procent. 

Niemiecka prasa powszechnie pisze o konieczności dążenia do jak najszybszej finalizacji umowy, co oznacza, że Berlin będzie naciskać na wszystkie kraje, by zgodziły się na umowę. 

To może oznaczać, że polskie i francuskie wysiłki na rzecz zbudowania mniejszości blokującej będą miały bardzo poważnie utrudnione.

Źródła: 300polityka.pl, pch24.pl Pach

To oni zamordowali Jana Rodowicza „Anodę”

To oni zamordowali Jana Rodowicza „Anodę”

Tadeusz Płużański 7 stycznia 2022, to-oni-zamordowali-jana-rodowicza-anode

Zobacz galerię (2 zdjęcia)

7 stycznia 1949 r., po kilku dniach ubeckiego śledztwa, porucznik Jan Rodowicz „Anoda” – żołnierz Szarych Szeregów, słynnego Batalionu „Zośka”, czterokrotnie ranny w Powstaniu Warszawskim, odznaczony Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari – już nie żył. I choć oficjalna wersja wciąż mówi o samobójstwie (miał wyskoczyć z IV piętra gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – dziś Ministerstwo Sprawiedliwości – przy ul. Koszykowej w Warszawie), nikt w nią nie wierzy. 12 stycznia pochowany przez ubeków na Powązkach Wojskowych, w tajemnicy przed rodziną i kolegami, jako NN. W III RP, dzięki grubej kresce dla komunistycznych zbrodniarzy, żyjący oprawcy por. Rodowicza pozostali bezkarni.

Dopiero na początku marca 1949 r. ojciec Kazimierz Rodowicz otrzymał pismo z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Szef Wydziału Nadzoru Prokuratorskiego nad śledztwami w sprawach szczególnych (! – sic) mjr Mieczysław Dytry informował, że 7 stycznia o drugiej po południu Jan Rodowicz „popełnił samobójstwo, wyskakując z okna podczas przeprowadzania go z aresztu. Mimo natychmiastowej pomocy lekarskiej, zgon nastąpił w chwili po wypadku”, i że został pochowany na Powązkach Wojskowych jako NN.
Kilka dni później rodzinie udało się ustalić, gdzie dokładnie Jan jest pochowany. Jego matka, Zofia, tak o tym pisała: „Kierownik biura pogrzebowego, który potem okazał się być znajomym Janka, gdyż prowadził z Jankiem ekshumację „Zośkowców” w 1945 roku, przyniósł od siebie z gabinetu kartkę z numerem grobu Janka. Polecił […] trzymać ją na wierzchu i powiedział, że „gdyby ktoś przyszedł z rodziny Rodowiczów […] proszę im powiedzieć, że pochowany został pod numerem takim-to”.

To właśnie Janowi Rodowiczowi zawdzięczamy kwaterę brzozowych krzyży – grobów Batalionu „Zośka” na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

Strużka zaschniętej krwi

„Mogiła była w środku cmentarza w drugim rzędzie, pokryta, jak cały cmentarz, śniegiem” – relacjonowała dalej Zofia Rodowicz. – „Pani zarządzająca ekshumacją, zapytana przeze mnie w cztery oczy, czy pamięta pogrzeb mojego syna w dniu 12 stycznia, powiedziała mi, że wszyscy w biurze pamiętają, iż tego dnia, pod wieczór, kilku młodych ludzi z Urzędu Bezpieczeństwa przywiozło ciężarówką zawinięte w kocu ciało, zakupili więzienną trumnę, bez świadków sami złożyli zwłoki do trumny i kazali natychmiast wieźć na cmentarz komunalny i pochować jako NN. […] Opisuję wszystko tak szczegółowo, gdyż sprawa wyglądała zagadkowo… W czasie przekładania zwłok do naszej trumny stwierdziliśmy brak wszelkich oznak połamań nóg, żadnych wylewów, uszkodzeń twarzy, rąk. Był ubrany w swe wojskowe angielskie ubranie, zapięte agrafką pod szyją, ułożony starannie, uczesany, nawet kanty spodni były wyrównane”.

W ekshumacji przeprowadzonej przez rodzinę „Anody” uczestniczyła lekarka, Anna Rodowiczowa. Zbadała ciało, na ile to było możliwe w tych warunkach, nie stwierdzając złamań, uszkodzeń głowy, których można się było spodziewać po upadku z wysokiego piętra. Zauważyła natomiast za uchem strużkę zaschniętej krwi… i okrągły, niewielki otwór. Czyli postrzał?

Oficjalną przyczyną zgonu, podaną przez wspomnianego stalinowca mjr Dytrego w piśmie z 1 marca 1949 r., był „krwotok z tętnicy głównej spowodowany upadkiem z okna” po samobójczym skoku.

Ktoś po nim skakał?

Po niedługim czasie zgłosił się do rodziny Rodowiczów dr Konrad Okolski, dyrektor Szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie i ojciec przyjaciela Janka, Konrada „Kuby” Okolskiego, który zginął w Powstaniu. Przekazał on informacje, które zdobył od prof. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego, kierownika Zakładu Medycyny Sądowej. Informacja brzmiała: wykluczam samobójstwo.

Czyli „Anodę” zamęczono podczas śledztwa (mogło się to stać po jego powrocie do aresztu)? Miał on bowiem wgniecioną klatkę piersiową, tak jakby ktoś po nim skakał. Według dr Okolskiego prof. Grzywo-Dąbrowski miał nieprzyjemności, ponieważ nie chciał podpisać się pod protokołem z sekcji zwłok, gdzie jako przyczynę śmierci podano krwotok.

Na wniosek krwawej „Luny”

UB aresztowało „Anodę” w Wigilię 24 grudnia 1948 r., w mieszkaniu przy ulicy Lwowskiej 7/10 w Warszawie. Przeprowadzono rewizję domową i osobistą. Został osadzony na Koszykowej 6 – w areszcie wewnętrznym Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Stało się tak na wniosek ppłk Julii Brystiger, „Luny”, dyrektor Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W 1957 r. planowano pociągnąć ją do odpowiedzialności karnej, ale nigdy nie stanęła przed sądem. Krwawa „Luna” zmarła w 1975 r., podobno jako głęboko wierząca katoliczka i została pochowana na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

W latach dziewięćdziesiątych XX w. przeprowadzono oficjalne śledztwo, połączone z ekshumacją. Wtedy też przesłuchano żyjących oprawców Rodowicza. To mjr Wiktor Herer, naczelnik Wydziału IV Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, który specjalizował się w inwigilowaniu środowisk artystycznych i akademickich – to on formalnie wydał nakaz aresztowania „Anody”, oraz por. Bronisław Klejn.

Obaj kategorycznie zaprzeczali, jakoby Rodowicz był w gmachu resortu torturowany. Klejn stwierdził, że tylko raz przesłuchiwał Rodowicza na polecenie swego przełożonego. Miał jedynie za zadanie przetrzymać go przez kilkanaście minut i doprowadzić do szefa. Zapewniał też, że był to jego pierwszy i jedyny kontakt z „Anodą”, gdyż przesłuchiwanie go nie leżał o w jego kompetencjach.

– Nie upilnowałem. Wymknął się – twierdził Klejn. W świetle jego zeznań „Anoda” wyskoczył przez otwarte na oścież okno w pokoju, do którego sekretarka poleciła konwojentowi wprowadzić więźnia na czas oczekiwania na Herera.

Według ubeków, od strony ambasady brytyjskiej, sąsiadującej z siedzibą ich resortu, do gmachu MBP dobudowano parterowy budynek gospodarczy. Skok na jego dach mógł więc ich zdaniem stać się dla „Anody” skokiem do wolności.

Co ciekawe, Klejn zapewniał, że nie wyjrzał nawet za skaczącym. Nie sprawdził, co się z uciekinierem dalej działo.
– Byłem w szoku. Wróciłem, żeby jak najszybciej zameldować, że wyskoczył. To czwarte piętro. Nie mógł przeżyć. Potem już się o tym nie rozmawiało.

Pytanie, czy człowiek inteligentny, a przy tym dalece niesprawny, ryzykowałby skok z czwartego piętra i próbę ucieczki przez mur na teren ambasady.

Przesłuchiwany czterokrotnie

Według dokumentów zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej, „Anoda” był przesłuchiwany co najmniej czterokrotnie: zaraz po zatrzymaniu, 24 grudnia, a później 29 grudnia oraz 4 i 7 stycznia.

Bronisław Klejn twierdził w toku śledztwa, że nie podpisywał żadnego z protokołów przesłuchań Rodowicza, że takie dokumenty nie mają prawa istnieć. Odnalezienie jego podpisów na kilku protokołach „zatrwożyło” go – jak się wyraził. – Musiały zostać sfabrykowane już po śmierci „Anody” – utrzymywał.

Rodowicza przesłuchiwał również Wiktor Herer. Wspomniana Julia Brystigerowa pisała o nim: „Zdolny. Dobrze pracuje z agenturą. Decyzje podejmuje szybko, czasem jednak nie do końca przemyślane. Wadą jego charakteru jest porywczość i brak opanowania”.
Herer, pytany przez śledczych, czy „Anoda” był bity podczas przesłuchań, odpowiadał: – Do naszego departamentu dobierało się takich ludzi, którzy nie byli do bicia.

A śmierć „Anody” wyjaśniał tak: – Bronisław Klejn prowadził go do mnie na przesłuchanie. Odepchnął Klejna, wskoczył na parapet i rzucił się z okna.

Według akt sprawy, zgon „Anody” stwierdził doktor Zygmunt Rusaczewski, a sekcję zwłok wykonał ppłk Kazimierz Rusiniak. Takie nazwiska nie figurowały jednak w ewidencji pracowników ani współpracowników MBP.

Morderca Herer zmarł w 2003 r.

Przez cztery lata przesłuchano kilkadziesiąt osób, ale nie udało się ustalić prawdy o ostatnich chwilach życia „Anody”. Jednoznacznej odpowiedzi nie przyniosło też przeprowadzone po ekshumacji badanie szczątków w warszawskim Zakładzie Medycyny Sądowej.

– Nie udało się potwierdzić tezy o przestępstwie – wyjaśniał wówczas wybitny antropolog, dr hab. Bronisław Młodziejowski. Na określenie przyczyny śmierci – czy to od kuli, czy w wyniku zgniecenia klatki piersiowej – ponad wszelką wątpliwość było już za późno.
Po kilku latach śledztwo przeciwko oprawcom „Anody” także umorzono.

Dzięki grubej kresce dla komunistycznych zbrodniarzy pozostali bezkarni. I teraz podstawowa sprawa: teczka z dokumentami dotyczącymi „Anody”, jego aresztowania i śmierci zniknęła. A był na niej napis: „Zastrzelony podczas próby ucieczki”.

Wiktor Herer został w latach 70. profesorem nauk ekonomicznych, członkiem prezydium Polskiej Akademii Nauk, a w 1980 r. z rekomendacji Jacka Kuronia doradcą Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” ds. rolnictwa.

Zmarł w 2003 r. – nie osądzony.

Tadeusz Płużański

Unia Europejska uniemożliwia zbiórkę odzieży używanej.

Oświadczenie Polskiego Czerwonego Krzyża dotyczące zbiórki odzieży używanej

Image

31 lipca 2025

Polski Czerwony Krzyż informuje, że jest zmuszony znacznie ograniczyć działania dotyczące zbiórki odzieży używanej do kontenerów ze znakiem PCK ze względu na wypowiedzenie nam przez firmę Wtórpol umów o współpracy. Operator ten odpowiadał za logistykę i sprzedaż zbieranych tekstyliów, z których dochód wspierał nasze działania pomocowe. Powodem zakończenia współpracy, podawanym przez operatora są zmiany w prawie, które weszły w życie z początkiem 2025 roku, wpływające na sposób klasyfikowania i gospodarowania tekstyliami. W jego ocenie zmiany te doprowadziły do pogorszenia jakości odzieży zbieranej do kontenerów i znacznego wzrostu kosztów jej utylizacji.

Obecnie firma rozpoczęła zwózkę kontenerów oznaczonych znakiem PCK, a proces ten będzie kontynuowany w najbliższym czasie. Oznacza to, że nasza organizacja w przyszłości może nie być już obecna w przestrzeni publicznej w tej formie, a co za tym idzie — odzież zbierana w ten sposób nie będzie już generować środków wspierających nasze programy pomocowe. To poważne zagrożenie dla naszej działalności – może przełożyć się zarówno na brak produktów, które trafiają do osób potrzebujących, jak i ograniczenie dostępnych funduszy na inne formy pomocy.

Dzięki zbiórce odzieży możliwe było realizowanie wielu lokalnych działań społecznych i humanitarnych. Aspekt społeczny i ekologiczny zbiórki tekstyliów był i nadal pozostaje dla Polskiego Czerwonego Krzyża niezwykle ważny. Przekazywana przez darczyńców używana odzież trafiała do osób w trudnej sytuacji życiowej, co pomagało ograniczyć ich wykluczenie materialne. Jednocześnie działaliśmy na rzecz ochrony środowiska, zmniejszając ilość tekstyliów trafiających na składowiska odpadów i rozwijania koncepcji modelu gospodarki w obiegu zamkniętym. Wierzymy, że działania tego typu wciąż mają ogromny potencjał społeczny i środowiskowy.

W związku z zaistniałą sytuacją aktywnie poszukujemy nowych, odpowiedzialnych rozwiązań pozwalających na kontynuację zbiórki i wykorzystania używanej odzieży. Jesteśmy otwarci na współpracę z samorządami, organizacjami, firmami oraz partnerami lokalnymi i ogólnopolskimi, którzy podzielają nasze cele i wartości. Chcemy, aby przekazywana przez ludzi odzież nadal realnie pomagała innym.

Jednocześnie przypominamy, że nadal można przynosić czystą, zadbaną odzież do naszych oddziałów w całej Polsce oraz w Warszawie do DOBROsklepu PCK. Trafi ona bezpośrednio do osób potrzebujących, wspierając ich w codziennym życiu.

Dziękujemy wszystkim darczyńcom za okazane zaufanie i wieloletnie wsparcie. Wierzymy, że wspólnie uda nam się znaleźć nowe rozwiązania, które pozwolą kontynuować tę ważną misję.

Zarząd Główny Polskiego Czerwonego Krzyża, Warszawa, 31.07.202

„Anoda” – przeżył Powstanie, zamordowali go komuniści

„Anoda” – przeżył Powstanie, zamordowali go komuniści

02.08.2025 Tadeusz Płużański https://www.tysol.pl/a144520-anoda-przezyl-powstanie-zamordowali-go-komunisci

Porucznik Jan Rodowicz, „Anoda”, harcerz, żołnierz Szarych Szeregów, słynnego Batalionu „Zośka”, był w Powstaniu Warszawskim czterokrotnie ranny, odznaczony Krzyżem Walecznych i Virtuti Militari.

Aresztowany przez bezpiekę, 7 stycznia 1949 r., po kilku dniach ubeckiego śledztwa, już nie żył. I choć oficjalna wersja wciąż mówi o samobójstwie (miał wyskoczyć z IV piętra gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – dziś Ministerstwo Sprawiedliwości – przy ul. Koszykowej w Warszawie), nikt w nią nie wierzy.

Jan Rodowicz

Jan Rodowicz “Anoda”

=======================================

“Anoda”

Jan Rodowicz, mimo młodego wieku (został zamordowany, gdy miał niespełna 26 lat) cieszył się powszechnym autorytetem, nawet wśród o wiele od siebie starszych.

Legendą był już za życia. Z niemieckiej furgonetki odbijał pod Arsenałem swojego kolegę – Janka Bytnara “Rudego”, co pięknie opisał Aleksander Kamiński w “Kamieniach na szaniec”. Rodowicz brał udział jeszcze w wielu akcjach, uwalniając np. więźniów przewożonych do KL Auschwitz. Można by powiedzieć – nic takiego, normalna podziemna robota. Ale on nie tylko brał udział, ale promieniował na innych swoją postawą.

W Powstaniu Warszawskim wraz z batalionem “Zośka” przeszedł cały szlak bojowy od Woli, przez Starówkę, Śródmieście, do Czerniakowa. Znowu ktoś powie – było takich wielu. Ale nie każdy walczył ponad siły mimo czterokrotnych ran, nie każdy zasłużył na Virtuti Militari. Najważniejsze i tak stało się dopiero po wojnie. Prócz studiów na Politechnice Warszawskiej (zapowiadał się na wybitnego architekta) współtworzył archiwum batalionu “Zośka”, opracowywał listy poległych i zaginionych “zośkowców”, organizował im ekshumacje i pogrzeby, otaczał opieką kolegów i dbał o ich edukację. Zarażał wszystkich swoją energią i optymizmem. Mimo iż druga, sowiecka okupacja do optymizmu nie nastrajała.

– Janek był wzorem kolegi, przyjaciela i opiekuna – wspominała Anna Jakubowska “Paulinka” z batalionu “Zośka”.

Inny “zośkowiec” Witold Sikorski “Boruta”:

– Jego cechy charakteru odbiegały od standardu. Był urodzonym przywódcą, posiadał niezwykłą zdolność gromadzenia wokół siebie ludzi. Czy był odważny? Wręcz nad-odważny.

Aresztowanie i zabójstwo

UB aresztowało go 24 grudnia, w Wigilię, 1948 r. 7 stycznia 1949 r., po kilku dniach katowania, już nie żył. I choć oficjalna wersja mówi o samobójstwie, nikt w nią nie wierzy. W latach 90. ubecy zeznawali:

– Rodowicz był silnym mężczyzną i nikt nie potrafił wyrzucić go przez okno;

– Jan Rodowicz wyszedł za mną, biegiem wskoczył na parapet otwartego okna i wyskoczył.

Okno znajdowało się na IV piętrze w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (dziś Ministerstwo Sprawiedliwości) przy ul. Koszykowej w Warszawie. Po kilku latach śledztwo przeciwko oprawcom “Anody” umorzono. Dzięki grubej kresce dla komunistycznych zbrodniarzy pozostali bezkarni.[por. mój przypisek na dole. MD]

Sowieccy kolaboranci pochowali Rodowicza na Powązkach Wojskowych w Warszawie. Anonimowo, w tajemnicy przed rodziną i kolegami. Szczęśliwie miejsce wskazał grabarz, który zapamiętał “Anodę”, kiedy chował kolegów z batalionu “Zośka”. Bo to właśnie Janowi Rodowiczowi zawdzięczamy kwaterę brzozowych krzyży na Powązkach. Rodzina ekshumowała zwłoki Rodowicza i przeniosła do rodzinnego grobu.

Dziś Jan Rodowicz, po latach przemilczania w PRL-u, nie jest już całkiem anonimowy. Jego imię noszą ulice w Warszawie i Łodzi, powstają o nim filmy. Ale jest jeszcze coś, co pozwala “Anodzie” oddziaływać na kolejne pokolenia Polaków. To przyznawana od roku nagroda jego imienia. Pomysł Muzeum Powstania Warszawskiego dla “powstańców czasu pokoju”, tych, którzy są wyjątkowi i niosą bezinteresowną pomoc potrzebującym. Dla takich jak kiedyś “Anoda”.

  • Autor: Tadeusz Płużański
  • ========================================
  • M.Dakowski. Jego oprawcy, głównym był mjr. Wiktor Herer, zrobili wielką karierę po 1989-tym roku.
  • “prof.” Wiktor Herer był zapraszany jako wielki ekonomista z wykładami, prelekcjami, m. inn. do Instytutu Badań Jądrowych, gdzie go poznałem.
  • Byłem potem u niego w mieszkaniu [ok 300 m2, widok na ambasadę sowiecką, przez park]
  • Bardzo miły uczony, ofiarował mi swą książkę [poniżej]. Głośno się zastanawiał, czy “wobec rosnącej fali antysemityzmu” nie emigrować. Ale pozostał.
  • O żadnych osiągnięciach w Min. Bezpieczeństwa Publ. nie wiedzieliśmy.

wyd. 1989

Zdrajcy stanu i „słomiani patrioci” w rocznicę Powstania Warszawskiego

Zdrajcy stanu i „słomiani patrioci” w rocznicę Powstania Warszawskiego

CzarnaLimuzyna , 2 sierpnia 2025

“Warsaw Rising” film – trailer

W czasach pierwszej komuny nikt ze zdrajców – komunistów z PZPR nie obchodził tej rocznicy. Dziś jest inaczej. Część zdrajców dodaje do swojego wizerunku maskę Polaka, ale są też tacy, którzy nie tworzą żadnych pozorów.

“Premier polskiego rządu Donald Tusk nie pojawił się na żadnych uroczystościach, nie złożył kwiatów, nie napisał nawet tweeta, nie upamiętnił wielkiego zrywu niepodległościowego sprzed 81 lat. (sprawdziłem, tak było-przypis mój). Jak określić taki stosunek do spraw dla Polski najważniejszych? Czego spodziewać się po człowieku, którego jedną z pierwszych inicjatyw po przejęciu władzy było zrzeczenie się reparacji wojennych od Niemiec?” – Marcin Edo/X

Są też tacy, którzy działają w malignie rozdwojenia albo gorzej: tworzą pozory

“Prezydent Andrzej Duda nadał Krzyż Wolności i Solidarności Jerzemu Gorzelikowi, śląskiemu separatyście, byłemu szefowi RAŚ, domagającemu się autonomii województwa śląskiego oraz głoszącemu odrębność narodową Ślązaków”. – Marcin Palade/X

Dudę bronił swego czasu Grzegorz Braun, twierdząc, że jest on po prostu idiotą. „Idiotą w starożytnym rozumieniu tego słowa”.

Sam Braun, Grzegorz Braun (nie mylić z więźniem Auschwitz- Birkenau) wypowiedział się o rocznicy Powstania w ten sposób:

“Bardzo chciałbym, aby młodzi Polscy patrioci nie zatrzymywali się na poziomie auto egzaltacji tą hekatombą, tym horrorem, chciałbym, aby czcząc pamięć dzielnych rodaków, żołnierzy, z których nie wszyscy byli profesjonalnymi żołnierzami, żeby nie popadali w pochwałę amatorszczyzny w prowadzeniu wojny. Żeby nikt nie czcił składania ofiary z 11-letnich chłopców na ołtarzu ojczyzny. Bardzo chciałbym, abyśmy wydorośleli.

Zaprawiajmy się do profesjonalnej wojaczki, a nie rozpaczliwych aktów, które jak się okazuje nikogo do niczego nie przekonują i nie dają nam żadnej gwarancji, polisy ubezpieczeniowej, przed spychaniem do kategorii najgorszych wyrzutków historii. Mimo Powstania Warszawskiego, przecież Polacy są bardzo łatwo zaliczani do obozu nazistów, antysemitów, faszystów i winowajców II wojny światowej i Powstanie Warszawskie nas przed tym w żaden sposób nie zabezpiecza”. /Najwyższy Czas/

Karol Nawrocki, prezydent elekt powiedział:

“Tak, my jesteśmy narodem, który jest przekonany, że sens walki powinien być mierzony nie tylko szansami na zwycięstwo, ale także wartościami, w imię których ta walka się odbywa. I o tym mówi Powstanie Warszawskie. Nasi powstańcy, cywile, harcerze, dzieci i młodzież starła się z machiną niemieckiego zła”.

Znamienne jest, że prawie wszyscy z grona słomianych patriotów uprawiają kult wolności jedynie teoretycznie. W realnej polityce Wolność jest dla nich „kultem pozorów”. Nikt z nich nie kwapi się, aby zmierzyć się z realnym, aktualnym wrogiem na poważnie.

Najgorzej z tzw. polityków „patriotycznych” wypadł Jarosław Kaczyński, który bezczeszcząc pamięć zamordowanych skłamał, zaprzeczając udziałowi w zbrodniach Ukraińców, mówiąc że “to Rosjanie”. Każdy, kto zna polską historię wie, że w Powstaniu Warszawskim ludność cywilna była mordowana przez Niemców, Ukraińców oraz przez Rosjan (RONA).

I tak się skończyła kolejna tragiczna rocznica bohaterskiego zrywu wspaniałej polskiej młodzieży pod niekompetentnym dowództwem.

Duża firma żeglugowa [Matson] zakazała transportu samochodów elektrycznych

https://motopass.pl/inne/matson-zegluga-samochody-elektryczne-zakaz

Efekt niedawnego dramatu. Duża firma żeglugowa zakazała transportu samochodów elektrycznych

Duża amerykańska firma żeglugowa Matson, specjalizująca się w transporcie morskim na zachodnim wybrzeżu USA i przez Pacyfik, podjęła radykalną decyzję o natychmiastowym zakazie przewozu wszystkich pojazdów elektrycznych, hybryd plug-in oraz baterii litowo-jonowych na swoich statkach. Powodem są rosnące obawy związane z ryzykiem pożarów, które mogą prowadzić do katastrofalnych skutków. Decyzja ta, jak podaje Maritime Executive i potwierdza sama firma, wynika z niemożności skutecznego ograniczenia tego zagrożenia pomimo wdrożenia licznych środków zapobiegawczych.

Damian Ratel

statek pożar samochody elektryczne

Fot. US Coast Guard

Matson, obsługujący dziesiątki dużych statków, od lat zmagał się z problemem bezpieczeństwa transportu samochodów elektrycznych. Wprowadzone procedury, takie jak specjalne sposoby składowania pojazdów, monitorowanie za pomocą kamer termowizyjnych czy stosowanie urządzeń gaśniczych Viking HydroPen, okazały się niewystarczające. Firma, która wcześniej próbowała zminimalizować ryzyko, ostatecznie uznała, że jedynym rozwiązaniem jest całkowite wstrzymanie transportu tych pojazdów.

Decyzja ta ma poważne konsekwencje dla branży motoryzacyjnej. Matson odgrywa kluczową rolę w logistyce transportu samochodów z Azji do USA oraz między zachodnimi stanami Ameryki. Zakaz przewozu samochodów na prąd oznacza dla producentów i dealerów konieczność poszukiwania alternatywnych tras i przewoźników, co może prowadzić do opóźnień i zwiększenia kosztów. Firma podkreśla, że nie podjęła tej decyzji lekką ręką, ale nie widziała innego wyjścia w obliczu obecnych zagrożeń.

Ryzyko pożaru samochodów elektrycznych. Trudna prawda

Problem pożarów wywołanych przez elektryki, a konkretnie ich baterie litowo-jonowe, jest od dawna bagatelizowany. Choć prawdopodobieństwo zapłonu jest stosunkowo niskie, zwłaszcza przy obecnym niskim średnim wieku tych pojazdów, gaszenie takich pożarów jest niezwykle skomplikowane. Na otwartym oceanie, gdzie możliwości reagowania na sytuacje kryzysowe są ograniczone, staje się to wręcz niewykonalne.

W przeszłości dochodziło już do licznych incydentów, w których pożary wywołane przez elektromobile doprowadziły do całkowitego zniszczenia statków. Jednym z przykładów jest zatopiony statek Morning Midas, który stał się symbolem tego problemu. Biorąc pod uwagę stosunkowo niewielki udział samochodów elektrycznych w globalnym transporcie morskim, liczba takich katastrof jest alarmująco wysoka, co skłoniło firmę Matson do podjęcia drastycznych kroków.

Bagatelizowanie ryzyka pożarów nie zmienia rzeczywistości. Długotrwałe tłumienie informacji o zagrożeniach związanych z elektrykami, przy jednoczesnym wyolbrzymianiu ich zalet, stworzyło asymetrię informacyjną. W efekcie zarówno konsumenci, jak i firmy, w tym producenci samochodów, podejmują decyzje oparte na niepełnych danych. Jednak, jak pokazuje decyzja Matson, prawda prędzej czy później wychodzi na jaw.

Asymetria informacyjna w branży elektromobilności

W debacie publicznej na temat samochodów elektrycznych od lat obserwujemy zjawisko, w którym negatywne informacje są wyciszane, a pozytywne nadmiernie eksponowane. Taka strategia prowadzi do zniekształcenia rzeczywistości, co ma wpływ nie tylko na wybory konsumentów, ale także na strategie biznesowe firm. Matson, mimo prób dostosowania się do tej narracji poprzez wdrażanie zaawansowanych środków bezpieczeństwa, ostatecznie musiał uznać, że ryzyko jest zbyt duże.

Przewóz samochodów spalinowych, dzięki dekadom doświadczeń, został dopracowany do poziomu, na którym ryzyko pożaru jest minimalne. Wprowadzono m.in. ograniczenia ilości paliwa w bakach, co znacząco obniżyło zagrożenie. W przypadku aut na prąd takie rozwiązania nie działają – baterie mogą zapłonąć nawet po rozładowaniu, a inne środki prewencyjne nie przynoszą zadowalających efektów. To właśnie ta różnica skłoniła Matsona do wprowadzenia całkowitego zakazu.

Decyzja firmy pokazuje, że ignorowanie rzeczywistości nie jest rozwiązaniem. Choć zakaz transportu samochodów elektrycznych może wywołać trudności ekonomiczne dla firmy i jej klientów, jest to krok, który podkreśla powagę problemu. Bagatelizowanie ryzyka pożarów, zarówno pod względem ich częstotliwości, jak i potencjalnych skutków, prowadzi do sytuacji, w której firmy takie jak Matson muszą podejmować drastyczne decyzje, by chronić swoje interesy i bezpieczeństwo.

Konsekwencje dla branży motoryzacyjnej

Zakaz transportu elektryków przez Matson to nie tylko problem dla tej firmy, ale także wyzwanie dla całej branży motoryzacyjnej. Producenci samochodów, którzy polegają na transporcie morskim z Azji do USA, będą musieli znaleźć nowych przewoźników lub dostosować swoje łańcuchy dostaw. To z kolei może wpłynąć na dostępność samochodów elektrycznych na rynku amerykańskim oraz zwiększyć ich ceny.

Matson, w swoim oświadczeniu, podkreśla, że nadal poszukuje sposobów na wznowienie transportu elektromobilów w bezpieczny sposób. Jednak obecne technologie i procedury nie pozwalają na skuteczne zarządzanie ryzykiem. Firma przyznaje, że decyzja o zakazie była trudna, ale konieczna w obliczu rosnących obaw o bezpieczeństwo na morzu.

Ten przypadek pokazuje, jak istotne jest realistyczne podejście do nowych technologii. Samochody elektryczne, choć mają wiele zalet, niosą ze sobą specyficzne wyzwania, których nie można ignorować. Decyzja Matson jest wyraźnym sygnałem, że branża musi stawić czoła tym problemom, zamiast je przemilczać. Tylko w ten sposób możliwe będzie znalezienie rozwiązań, które pozwolą na bezpieczny transport tych pojazdów w przyszłości.

Przeciwnowotworowe właściwości pistacji

Przeciwnowotworowe właściwości pistacji

Dodane przez Pistacjowi Wł. 2023-10-28 przeciwnowotworowe-wlasciwosci-pistacji

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak proste zmiany w codziennej diecie mogą wpłynąć na Twoje zdrowie? W tyn artykule chcemy przybliżyć Ci przeciwnowotworowe właściwości tych małych, zielonych orzechów, które mogą okazać się potężnym sprzymierzeńcem w profilaktyce nowotworowej.

Zapewne zastanawiasz się, jak to możliwe, że tak niewielki orzeszek może wpływać na komórki rakowe? Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta, a jednocześnie fascynująca. Pistacje zawierają bowiem składniki, które mogą hamować rozwój niektórych typów nowotworów.

W artykule przyjrzymy się bliżej, jak pistacje wpływają na ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów. Przybliżymy również, jak pistacje, jako źródło przeciwutleniaczy, mogą wspomagać nasz organizm w walce z rakiem.

Nie zapomnimy również o tym, aby podzielić się z Tobą wynikami badań naukowych, które potwierdzają właściwości pistacji. W końcu, to właśnie nauka daje nam najbardziej wiarygodne informacje na ten temat.

Oczywiście, nie ominiemy również praktycznej strony tematu. Porozmawiamy o tym, jak włączyć pistacje do codziennej diety i jak je spożywać, aby czerpać z nich jak najwięcej korzyści.

Ponieważ zdrowie jest najważniejsze, omówię również ewentualne przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne spożywania pistacji.

Na koniec, porównamy pistacje z innymi orzechami pod kątem ich właściwości przeciwnowotworowych. Czy pistacje są wyjątkowe, czy może inne orzechy również mogą nam pomóc w profilaktyce nowotworowej?

===============================================

Znaczenie pistacji w profilaktyce nowotworowej

Pistacje, znane również jako zielone orzechy, są nie tylko smacznym przekąskiem, ale także skarbnicą zdrowia. Ich regularne spożywanie może przyczynić się do profilaktyki nowotworowej, dzięki zawartości wielu cennych składników.

Należą do nich przede wszystkim:

  • Polifenole – mają silne właściwości przeciwutleniające, które chronią komórki przed szkodliwym działaniem wolnych rodników, przeciwdziałając tym samym procesom nowotworowym.
  • Witamina E – znana ze swoich właściwości antyoksydacyjnych, wspomaga ochronę komórek przed stresem oksydacyjnym.
  • Błonnik – pomaga w utrzymaniu prawidłowej pracy układu pokarmowego, co ma bezpośredni wpływ na profilaktykę nowotworową, szczególnie w odniesieniu do nowotworów przewodu pokarmowego.

Badania naukowe potwierdzają, że regularne spożywanie pistacji może przyczynić się do zmniejszenia ryzyka wystąpienia niektórych rodzajów nowotworów. Dlatego pistacje powinny znaleźć się w diecie każdego, kto dba o swoje zdrowie i chce aktywnie przeciwdziałać chorobom nowotworowym.

Jak pistacje wpływają na komórki rakowe?

Badania naukowe wykazały, że pistacje mogą mieć wpływ na komórki rakowe poprzez hamowanie ich wzrostu i promowanie apoptozy, czyli programowanej śmierci komórek. Związki fenolowe obecne w pistacjach, takie jak antocyjany, katechiny i kwas elagowy, wykazują silne działanie przeciwnowotworowe. Działają one jako silne przeciwutleniacze, neutralizując szkodliwe wolne rodniki w organizmie, które mogą prowadzić do uszkodzeń DNA i rozwoju nowotworów.

W jednym z badań porównawczych, naukowcy zbadali wpływ pistacji na komórki raka piersi i raka prostaty. Wyniki były obiecujące. Pistacje wykazały silne działanie przeciwnowotworowe, hamując wzrost komórek rakowych i promując ich apoptozę. Poniżej przedstawiamy tabelę porównawczą tych wyników:

Typ komórek rakowychStopień inhibicji wzrostu komórekStopień promocji apoptozy
Rak piersi50%40%
Rak prostaty45%35%

Warto zauważyć, że pistacje są bogate w zdrowe tłuszcze, białko, błonnik i różne ważne składniki odżywcze, które mogą przyczynić się do ogólnego zdrowia.

Pistacje a ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów

Podkreślając rolę pistacji w profilaktyce nowotworowej, nie można pominąć ich wpływu na ryzyko rozwoju konkretnych typów nowotworów. Regularne spożywanie pistacji może znacznie obniżyć ryzyko wystąpienia raka piersi, prostaty i płuc. To zasługa zawartych w nich składników, takich jak fitosterole, które hamują rozwój komórek nowotworowych. Warto zatem uwzględnić pistacje w codziennej diecie, pamiętając o kilku ważnych zasadach:

  • Umiar – choć pistacje są zdrowe, to zawierają dużo kalorii. Dlatego nie powinno się ich jeść więcej niż kilkadziesiąt gramów dziennie.
  • Różnorodność – pistacje są tylko jednym z wielu zdrowych produktów. Nie zastąpią one zróżnicowanej diety.
  • Regularność – korzystne składniki pistacji działają najlepiej, gdy są spożywane regularnie, a nie od czasu do czasu.

Pistacje jako źródło przeciwutleniaczy w walce z rakiem

W kontekście walki z rakiem, pistacje są niezwykle wartościowym źródłem przeciwutleniaczy. Zawierają one bowiem składniki takie jak luteina, beta-karoten czy gamma-tokoferol, które są silnymi przeciwutleniaczami. Te substancje mają zdolność neutralizowania wolnych rodników, które są jednym z głównych czynników prowadzących do rozwoju nowotworów.

Badania wykazały, że regularne spożywanie tych orzechów może przyczynić się do obniżenia ryzyka wystąpienia niektórych typów raka, w tym raka piersi i raka płuc. Poniżej przedstawiamy kilka punktów, które podkreślają tę tezę:

  1. Pistacje są bogatym źródłem fitosteroli, które są związane z obniżeniem ryzyka raka piersi.
  2. Zawierają one również gamma-tokoferol, formę witaminy E, która może pomóc w zapobieganiu raka płuc.
  3. Regularne spożywanie pistacji może przyczynić się do obniżenia poziomu cholesterolu LDL, co jest korzystne dla zdrowia serca i może pomóc w zapobieganiu niektórych form raka.

W związku z powyższym, pistacje mogą stanowić ważny element diety mającej na celu zapobieganie nowotworom.

Badania naukowe potwierdzające działanie przeciwnowotworowe pistacji

Podczas wielu badań przeprowadzonych na całym świecie, pistacje wykazały znaczące właściwości przeciwnowotworowe. Zawierają one związki bioaktywne, takie jak polifenole, sterole roślinne i błonnik, które mają potencjał do hamowania wzrostu komórek rakowych. Poniżej przedstawiamy kilka kluczowych punktów z tych badań:

  • W badaniu opublikowanym w Journal of Nutrition, stwierdzono, że regularne spożywanie pistacji może zmniejszyć ryzyko zachorowania na pewne typy raka, takie jak rak piersi.
  • Badanie przeprowadzone przez University of Texas Health Science Center wykazało, że pistacje mogą pomóc w zapobieganiu rakowi skóry poprzez neutralizowanie wolnych rodników.
  • W innym badaniu opublikowanym w European Journal of Nutrition, stwierdzono, że pistacje mogą pomóc w hamowaniu wzrostu komórek rakowych jelita grubego.

Pistacje w codziennej diecie – jak je spożywać?

Integracja pistacji do codziennej diety nie musi być skomplikowana. Można je spożywać na wiele różnych sposobów, które są zarówno smaczne, jak i zdrowe. Pistacje są doskonałym dodatkiem do sałatek, jogurtów, a nawet jako składnik wypieków. Można je również spożywać jako zdrową przekąskę między posiłkami. Poniżej znajdują się kilka pomysłów na spożywanie pistacji:

  • Posypać nimi sałatkę, aby dodać chrupkości i smaku.
  • Dodać do jogurtu lub owsianki na śniadanie.
  • Użyć jako składnik w domowych batonach energetycznych lub granoli.
  • Podprażyć i użyć jako dodatek do ryżu lub kuskusu.

Ważne jest jednak, aby pamiętać o umiarkowanym spożyciu pistacji. Pomimo ich licznych korzyści zdrowotnych, są one również źródłem kalorii. Zaleca się spożywanie około 30 gramów pistacji dziennie, co odpowiada mniej więcej jednej garści. Dodatkowo, warto wybierać pistacje niesolone, aby uniknąć nadmiaru sodu w diecie.

Przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne spożywania pistacji

Chociaż pistacje są znane ze swoich korzystnych właściwości, istnieją pewne przeciwwskazania i możliwe skutki uboczne ich spożywania. Osoby z alergią na orzechy powinny unikać pistacji, ponieważ mogą wywołać reakcje alergiczne.Ważne jest umiarkowane spożywanie tych orzechów, aby cieszyć się ich korzyściami bez narażania się na potencjalne skutki uboczne. Tip: Aby uniknąć nadmiernego spożycia, zaleca się spożywanie pistacji wraz z innymi orzechami i nasionami jako część zrównoważonej diety.

Pistacje a inne orzechy – porównanie właściwości przeciwnowotworowych

Porównując pistacje z innymi orzechami, nie można pominąć ich wyjątkowych właściwości przeciwnowotworowych. Pistacje są bogate w polifenole, które są silnymi przeciwutleniaczami i mogą pomóc w zapobieganiu powstawaniu komórek rakowych. W przeciwieństwie do innych orzechów, takich jak migdały czy orzechy włoskie, pistacje zawierają więcej tych cennych składników.

Analizując zawartość składników odżywczych, pistacje przewyższają wiele innych orzechów. Są one źródłem białka, błonnika, zdrowych tłuszczów, witamin i minerałów, które są niezbędne dla zdrowia. Wysoka zawartość luteiny i zeaksantyny, które są ważne dla zdrowia oczu, jest unikalna dla pistacji. Te składniki mogą również odgrywać rolę w zapobieganiu niektórym typom nowotworów.

W kontekście właściwości przeciwnowotworowych, pistacje mają wiele do zaoferowania. Badania sugerują, że regularne spożywanie pistacji może pomóc w redukcji ryzyka niektórych typów raka, takich jak rak piersi czy rak prostaty. To oznacza, że pistacje mogą być cennym dodatkiem do diety dla osób szukających naturalnych sposobów na poprawę swojego zdrowia i zapobieganie chorobom.

Często Zadawane Pytania

Czy pistacje są bezpieczne dla osób z alergią na orzechy?

Pistacje są rodzajem orzechów, więc osoby z alergią na orzechy powinny je unikać.


Czy pistacje są dobre dla dzieci?

Pistacje są bogatym źródłem białka i zdrowych tłuszczów, więc mogą być dobre dla dzieci. Jednak ze względu na ryzyko zadławienia, nie zaleca się podawania orzechów dzieciom poniżej 5 roku życia.


Czy pistacje są dobre dla osób na diecie?

Tak, pistacje mogą być częścią zdrowej diety. Są bogate w białko, błonnik i zdrowe tłuszcze. Jednak ze względu na ich wysoką zawartość kalorii, powinny być spożywane z umiarem.

Krzyczał „Allah akbar” i dźgał policjanta nożem, ale służby nie wiedzą, jaki był motyw ataku i podają, że to Irlandczyk

Krzyczał „Allah akbar” i dźgał policjanta nożem, ale służby nie wiedzą, jaki był motyw ataku i podają, że to Irlandczyk [VIDEO]

1.08.2025 https://nczas.info/2025/08/01/krzyczal-allah-akbar-i-dzgal-policjanta-nozem-ale-sluzby-nie-wiedza-jaki-byl-motyw-ataku-i-podaja-ze-to-irlandczyk-video/

irlandia dublin imigrant islamizacja garda
Islamista nazywany Irlandczykiem atakuje z nożem funkcjonariuszy krzycząc “allah akbar” / fot. X / Służby w akcji (kolaż)

Islamista zaatakował nożem dwóch funkcjonariuszy Gardy w Dublinie. Choć to potomek imigrantów i krzyczał „Allah akbar”, służby „nie wiedzą”, co było motywem ataku.

„Dublin, Irlanda. Zdarzenie miało miejsce we wtorek. 23-letni Abdullah Khan atakuje jednego z policjantów od tyłu. Dźgając go nożem w tułów, krzyczy ‘Allahu akbar’, ostrze nie przebija kamizelki, ale na ramieniu pojawiają się głębsze cięcia” – napisał na X profil Służby w akcji.

Policjanci walczyli za pomocą gazu i pałek.

„Funkcjonariusze Gardy nie posiadają broni” – wyjaśnił administrator.

„Dwie kobiety próbują pomóc Abdullahowi gdy policjanci pałkami chcą zmusić go do odrzucenia noża. Ostatecznie został obezwładniony, policjant z niegroźnymi ranami został zabrany do szpitala na badania” – czytamy dalej.

„Teraz najlepsze, mimo tego, że Abdullah w trakcie ataku krzyczał ‘Allahu Akbar’ Irlandzkie media powołując się na policyjne komunikaty, rozpisują się, że MOTYW ATAKU JEST NIEJASNY” – podkreślono.

Powodem jest najpewniej nieudolna próba uniknięcia „podsycania nastrojów antyimigranckich, które ostatnio w Irlandii są dość mocne”. Jak wiadomo, ukrywanie takich informacji znacząco wpływa na społeczeństwo faktycznie podsycając antyimigranckie nastroje.

„Jednym z głównych celów śledztwa będzie między innymi ustalenia, skąd on wziął nóż, bo noszenie go w miejscach publicznych jest zakazane. Policjanci za pomocą mediów takich jak np. The Irish Times, informują, że w internecie pojawiło się wiele spekulacji na temat zdarzenia i apelują, żeby informacje czerpać jedynie ze sprawdzonych źródeł, bo atakujący był obywatelem Irlandii” – czytamy.

„Media prawicowe piszą, że agresor był dzieckiem rodziny imigranckiej, urodził się i wychował w Irlandii – zaznaczono.

https://twitter.com/i/status/1951135299511136442

Korwin-Mikke odrzuca deklarację Kaczyńskiego. „Żywcem wzięty od skrajnych komunistów”

Korwin-Mikke odrzuca deklarację Kaczyńskiego. „Żywcem wzięty od skrajnych komunistów”

31.07.2025 https://nczas.info/2025/07/31/deklaracja-polska-tresc-korwin-mikke-komentarz/

Janusz Korwin-Mikke krytykuje „deklarację polską” opublikowaną przez Jarosława Kaczyńskiego. Zdaniem legendy środowiska wolnościowego w Polsce, może trzy punkty z dziesięciu są akceptowalne. „Reszta od razu do kosza” – przekonuje.

„Jako program polityczny jest to nonsens, jako program taktyczny – pułapka; nie zapominajmy, że Jarosław Kaczyński jest znakomitym taktykiem i w odróżnieniu od bandy amatorów czyta Machiavellego” – skomentował posunięcie Kaczyńskiego Korwin-Mikke.

Przypomniał, że Konfederacja Wolność i Niepodległość już tę „deklarację” odrzuciła. Ma nadzieję, że podobnie zachowa się Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Korwin-Mikke tłumaczy też, dlaczego jego partia KORWiN zdecydowanie odcina się od propozycji Kaczyńskiego.

Pokrótce skomentował każdy z dziesięciu punktów.

1. NIE DLA KOALICJI Z TUSKIEM I JEGO LUDŹMI

Narracja PiS-u: Żaden rząd, ani teraz ani też nigdy w przyszłości nie będzie tworzony z udziałem sił politycznych Donalda Tuska. Za przestępcze działania antypolskie Donald Tusk i jego współpracownicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej i cywilnej.

Komentarz Korwin-Mikkego: To jest podstawowa pułapka. Kto to podpisze, będzie miał związane ręce i będzie musiał być satelitą PiS. Owszem, bardzo chętnie bym wsadził JE Donalda Tuska&Co za kratki – ale pod warunkiem, że ich miejsca nie zajmą ludzie, którzy pokazali przez osiem lat, jak rządzą – a po wsadzeniu p.Tuska byliby absolutnie bezkarni.
Jeśli PiS ma traktować koalicjanta poważnie, to musi się bać, że ten koalicjant może zawrzeć koalicję z kim innym – z warunkiem, że „Za przestępcze działania anty-polskie Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej i cywilnej”.

Nie zapominam też co zrobił Adolf Hitler ze swoim koalicjantem, narodowcami von Papena, gdy już zdobył absolutną większość.

2. NIE DLA WSPÓŁPRACY Z PUTINOWSKĄ ROSJĄ

Narracja PiS-u: Żaden rząd ani teraz, ani nigdy w przyszłości nie będzie zawierał porozumień z postsowiecką Rosją, ukształtowaną przez antypolskie siły putinowskie.

Komentarz Korwin-Mikkego: Dokładnie to samo. Jeśli mamy być traktowani poważnie, to nie możemy sami wiązać sobie rąk. Każdy musi się bać, że w każdej chwili możemy zawrzeć sojusz z Rosją; albo z Chinami.

Ten postulat zawiera fałszywą tezę: „Z Rosją, ukształtowaną przez antypolskie siły putinowskie”. Jest odwrotnie: od 2008 opinia publiczna Rosji jest kształtowana przez anty-rosyjskie siły w Polsce.

Można by też odnieść wrażenie, że Polska może zawrzeć sojusz z Rosją, byle anty-putinowską. Otóż np. śp.Aleksy Nawalny był anty-putinowski, ale był zawziętym nacjonalistą, znacznie bardziej anty-polskim od JE Włodzimierza Putina.

3. TAK DLA SOJUSZU Z USA

Narracja PiS-u: Należy bezwzględnie postawić na ścisły niezachwiany, strategiczny sojusz militarny gospodarczy ze Stanami Zjednoczonymi Armia Polska musi zostać rozbudowana we współpracy z USA i nie być podporządkowana rozkazom Unii Europejskiej.

Komentarz Korwin-Mikkego: Nawet śp.tow.Gierek żądający sojuszu z ZSRS nie używał tak czołobitnych określeń. To elementarz polityki: kto traktuje politykę jako łaszenie się i przymilne merdanie ogonem, ten zasługuje tylko na to, by dostać kopniaka.

Przypominam też, że Adolf Hitler wymógł na dziewięciu państwach podpisanie Paktu Anty-Kominternowskiego, zabraniającego podpisywania z ZSRS jakichkolwiek porozumień… po czym podpisał Pakt Ribbentrop-Mołotow.

4. NIE DLA NIELEGALNEJ MIGRACJI, TAK DLA DEPORTACJI

Narracja PiS-u: Należy bezwzględnie przeciwstawić się paktowi migracyjnemu napływowi nielegalnych migrantów, przywracając i zwiększając obronę państwową i kontrolę społeczną na wszystkich granicach Rzeczypospolitej Polskiej, a w szczególności na granicy niemieckiej, rosyjskiej i białoruskiej. W tej sprawie należy niezwłocznie przeprowadzić referendum ogólnokrajowe i uruchomić procedury deportacyjne.

Komentarz Korwin-Mikkego: To demagogia. Należy po prostu przestać płacić jakiekolwiek zasiłki imigrantom. Wtedy pozostaną tylko ci, którzy będą utrzymywać się z pracy – a wyłudzacze zasiłków uciekną do frajerskich państwa na Zachodzie Europy. I żadnej imigracji na pęczki: przyjeżdżać mogą jedynie pojedynczy imigranci.

5. NIE DLA CENTRALIZACJI UNII EUROPEJSKIEJ

Narracja PiS-u: Kategorycznie należy odrzucić nowy traktat europejski zmierzający w kierunku utworzenia jednolitego państwa europejskiego. W interesie Polski należy bronić za wszelką cenę niszczoną dziś przez Unię Europejską politykę rolną i politykę spójności, o w relacjach z UE należy stawiać wyłącznie na interes Polski.

Komentarz Korwin-Mikkego: W tym pozornie słusznym postulacie jest wstawiona „polityka rolna i polityka spójności”. Tymczasem trzeba przestać uprawiać politykę rolną – a za to przestać niszczyć rolników trzy razy za wysoką ceną ropy i elektryczności oraz absurdalnymi unijnymi (lub własnymi!) przepisami.

6. NIE DLA EURO W POLSCE, TAK DLA SUWERENNOŚCI I WOLNOŚCI

Narracja PiS-u: Za wszelką cenę należy bronić polskiego złotego oraz suwerenności monetarnej i gospodarczej Polski, jak również polityki społecznej; niedopuszczalna jest prywatyzacja służby zdrowia i edukacji.

Komentarz Korwin-Mikkego: Hasło do połowy świetne – a dalej idą czyste postulaty komunistyczne. Nie zapominajmy, że WCzc.Mateusz Morawiecki zapewniał, że myśl socjalistyczna jest częścią dorobku PiSu, a WCzc.Jarosław Kaczyński wychwalał śp.Edwarda Gierka. I to ma być Program dla Prawicy???To jest program dla PSL, Polski2050 i RAZEM.

7. PO PIERWSZE POLSKA, PO PIERWSZE POLACY

Narracja PiS-u: Relacje z Ukrainą należy opierać zawsze i wyłącznie na kryterium interesu Polski, zarówno w polityce bezpieczeństwo, w polityce gospodarczej, jak i w polityce historycznej oraz migracyjnej.

Komentarz Korwin-Mikkego: Pod tym można się podpisać – zapomniawszy, że istnieje ogromna możliwość, że przez „interes Polski” będzie się rozumiało „przypodobanie się państwom UE”; albo Rosji; albo USA…

8. NIE DLA IDEOLOGII W EDUKACJI

Narracja PiS-u: Polski naród będzie rozwijał się w oparciu a podstawowe idee i zasady, które wywodzą się z chrześcijaństwa. W interesie przyszłości Polski i Polaków należy natychmiast przywrócić i wzmocnić edukację i wychowanie patriotyczne w polskich szkołach i w uczelniach wyższych, a także zablokować i wyeliminować demoralizujące programy nauczania.

Komentarz Korwin-Mikkego: Przez osiem lat WCzc.Przemysław Czarnek zdołał spowodować, że większość młodzieży odwróciła się od katolicyzmu i nawet chrześcijaństwa – co gorsza: zdołał również obrzydzić jej patriotyzm. Duch patriotyzmu młodzi Polacy wynosili z domów; w szkołach uczono (tak samo skutecznie, jak p.Czarnek) miłości do jednego z trzech cesarzy. Trzeba całkowicie odpaństwowić szkołę i wyższe uczelnie. Natomiast ostatni postulat jest absolutnie słuszny – tyle, że PiS przez osiem lat nic w tym kierunku nie zrobiło.

9. TAK DLA SUWERENNOŚCI ENERGETYCZNEJ

Narracja PiS-u: Żaden rząd nie będzie przyjmował jakichkolwiek elementów absurdalnej polityki tzw. Zielonego Ładu, a w polityce energetycznej należy postawić przede wszystkim na polskie surowce, w szczególności na węgiel.

Komentarz Korwin-Mikkego: Początek absolutnie słuszny, ale potem powinno być: „postawić na surowce najlepsze i najtańsze”. Politycy nie mogą mówić Polakom, czym mają palić we własnych piecach.

10. MIESZKANIE PRAWEM, NIE TOWAREM

Narracja PiS-u: Należy przyjąć i wdrożyć właściwą politykę migracyjną, skierowaną w pierwszej kolejności do Polaków rozsianych po całym świecie, z polityką zachęt do powrotów i osiedlania się w Polsce. Towarzyszyć temu będzie właściwa polityka mieszkaniowa nakierowana na obniżenie cen, a nie na interes deweloperów.

Komentarz Korwin-Mikkego: Tytuł absurdalny, żywcem wzięty od skrajnych komunistów. Pod tym tytułem przemycona jest „polityka migracyjna” – zdaje się, że chodzi o mitycznych Polaków z Kazachstanu? To bzdura: gdyby chcieli przyjechać do Polski to mieli na to 40 lat. Do tego kompletne niezrozumienie, jak się buduje mieszkania… Kompromitacja.

W podsumowaniu Korwin-Mikke napisał, że „trzy punkty na dziesięć dają się przerobić na coś sensownego”.

Reszta od razu do kosza. Tym, których to nadal kusi, przypominam: to jest muchołapka” – przekonuje Korwin-Mikke.

Prawie połowę dochodu rabuje ci państwo. Średnio.

43% dochodu na podatki – tyle naprawdę oddajesz państwu. Nowy raport WEI ujawnia prawdziwe koszty systemu podatkowego w Polsce

30 lipca 2025, Adam Kuchta https://ksiegowosc.infor.pl/wiadomosci/7013233,43-podatkow-tyle-naprawde-oddajesz-panstwu-nowy-raport-wei-ujawnia.html

Nowy raport Warsaw Enterprise Institute ujawnia, że realne obciążenie podatkowe przeciętnego Polaka wynosi aż 43% dochodu brutto. Choć nominalne stawki wydają się umiarkowane, ukryte składki i daniny skutecznie pomniejszają wypłaty. System jest skomplikowany i kosztowny – również pod względem czasu i wysiłku.

Polacy oddają państwu niemal połowę zarobków

Realne obciążenie podatkowe przeciętnego Polaka wynosi aż 43% dochodu brutto – wynika z najnowszego raportu Warsaw Enterprise Institute (WEI) pt. „Ile kosztuje cię państwo”. Choć oficjalna stawka podatku PIT dla osoby o średnich zarobkach to 12%, rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Uwzględniając obowiązkowe składki oraz podatki pośrednie, obywatele zostawiają w państwowej kasie niemal połowę tego, co zarobią.

Dla przeciętnego Polaka oznacza to konkretne liczby. W 2024 roku musiał on oddać państwu co najmniej 41 940 złotych w formie różnorodnych danin, co przekłada się na to, że “na rękę” otrzymuje jedynie 72% wypracowanych pieniędzy.

Podatki zjadają czas i siły obywateli

Raport WEI jasno wskazuje, że ten wynik nie obrazuje w pełni skali zjawiska. „Koszty wynikające z opodatkowania to także czas potrzebny na uregulowanie płatności, chociażby z tytułu PCC. W połączeniu ze skomplikowanym systemem, wypadającym słabo na tle Europy, to wyraźny sygnał do zmian” – podkreśla organizacja. Podatki nie tylko drenują kieszenie obywateli, ale również ich czas i energię.

W Polsce istnieje wiele rodzajów składek, spośród których część można odpisać od podatku, a część – już nie. Ten brak spójności przekłada się na wyjątkowo niską ocenę przejrzystości i atrakcyjności systemu podatkowego na tle innych krajów OECD.

Polska w ogonie rankingu OECD

„Warsaw Enterprise Institute od lat opowiada się za uproszczeniem Polskiego systemu podatkowego. W rankingach badających jego atrakcyjność i przejrzystość nasz kraj cyklicznie zajmuje końcowe lokaty, w 2024 roku w badaniu OECD zajęliśmy 31. miejsce na 38 państw” – czytamy w komunikacie WEI.

Taki wynik to nie przypadek. W Polsce obowiązują aż trzy różne stawki VAT, które często dotyczą dóbr pokrewnych, co dodatkowo komplikuje sytuację konsumentów oraz przedsiębiorców. System jest trudny do zrozumienia, nieprzejrzysty, a przez to mało efektywny z punktu widzenia gospodarki i obywatela.

Ukryte daniny uszczuplają domowe budżety

Na całościowy obraz podatkowego obciążenia wpływają też podatki pośrednie, które nie są odczuwalne bezpośrednio, ale mają ogromny wpływ na domowy budżet. Mowa tu o takich daninach jak VAT, akcyza, PCC czy słynny „podatek Belki”, które – jak wynika z raportu – uszczuplają portfel przeciętnego obywatela o ponad 1000 zł miesięcznie.

Co więcej, opłaty lokalne, podatki samochodowe, inflacja i sektorowe daniny generują dodatkowe koszty, co przekłada się na uszczuplenie wynagrodzenia netto o kolejne 21%. Innymi słowy, rosnące podatki zjadają lwią część wzrostu pensji Polaków, a według danych z 2017 roku realne obciążenie podatkowe wzrosło z 37% do obecnych 43%.

System do zmiany – WEI przedstawia konkretne propozycje

W związku z tą sytuacją WEI poddaje w wątpliwość sens utrzymywania tak rozbudowanego systemu opłat. Zdaniem instytutu konieczna jest gruntowna rewizja stawek głównych podatków oraz rezygnacja z tych, które są mało istotne z punktu widzenia budżetu państwa, ale mocno uciążliwe dla obywateli.

„Opowiada się za rewizją stawek głównych podatków oraz zaniechaniem pobierania tych mało istotnych dla budżetu. Konieczne są działania zmierzające do uproszczenia systemu poprzez zastąpienie ich podatkami w zmienionej formie” – głosi raport.

Nowy model podatkowy według WEI

WEI przedstawia konkretną propozycję nowego modelu opodatkowania, który miałby być prostszy i bardziej przejrzysty. Wśród proponowanych zmian znalazły się:

  • opodatkowanie płac – 23,5% od funduszu płac;
  • opodatkowanie JDG i małych spółek – ryczałt od 1,5% do 17%, średnio 10%;
  • podatek przychodowy dla instytucji finansowych i przedsiębiorstw – odpowiednio 0,5% i 1,5%;
  • podatek od dywidendy – 23,5%;
  • jednolita stawka VAT – 17,75% + 2% na zbrojenia.

To odważna i kompleksowa propozycja, która – zdaniem autorów raportu – mogłaby stać się punktem wyjścia do reformy całego systemu podatkowego w Polsce. Eksperci WEI argumentują, że uproszczenie systemu nie tylko zmniejszyłoby koszty jego obsługi, ale przede wszystkim zwiększyłoby jego przejrzystość i sprawiedliwość. Obecnie bowiem wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy, ile realnie oddaje państwu – a kwota ta, jak widać, jest ogromna.

Znów chcą mnie zabić! Powstaniec Warszawski o Niemcach, UB i ucieczce z Holandii przed eutanazją

Znów chcą mnie zabić! Powstaniec Warszawski o Niemcach, UB i ucieczce z Holandii przed eutanazją

Adam Białous 1 sierpnia 2022 https://pch24.pl/znow-chca-mnie-zabic-powstaniec-warszawski-o-niemcach-ub-i-ucieczce-z-holandii-przed-eutanazja/

(Oprac. GS/PCh24.pl / AB)

– Obawiam się, że znów chcą mnie zabić. Najpierw chcieli to zrobić Niemcy, potem panowie z UB i SB, a teraz holenderski system prawny, który zezwala na tzw. eutanazję. Wystarczy starego człowieka, który już nie może produkować, ubezwłasnowolnić i wydać na niego wyrok śmierci.

Tak zginął m.in. mój kolega w Holandii, którego na eutanazję skazały jego własne dzieci (…) Wolałem więc nie ryzykować i wrócić do Polski – mówi podporucznik Zbigniew Narski, urodzony 29 lipca 1924 roku w Warszawie, żołnierz AK ps. „Zbyszek”, powstaniec warszawski, w rozmowie z Adamem Białousem.

==========================

Jak zaczęła się Pana działalność konspiracyjna?

Kiedy wybuchła wojna mój ojciec Bronisław, który był wysokim urzędnikiem państwowym i komisarzem Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, został ewakuowany do Lwowa, tam aresztowali go Sowieci. W okupowanej Warszawie zostałem ja, byłem jeden u rodziców, moja mama Antonina, dziadkowie i ciocia. Wtedy też zaczęła się moja działalność konspiracyjna. Najpierw byłem w batalionie harcerskim, a później przydzielono mnie do Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK. Natomiast pierwszymi zadaniami dywersyjnymi, już w Kedywie, były drobne akcje – takie jak np. zamiana ulicznego transparentu z hasłem „Jedźcie z nami do Niemiec” na inny, o treści „Jedźcie sami”, lub malowanie na murach „kotwic”. Były to akcje, które miały nas oswoić z niebezpieczeństwem.

Wykonywał tam Pan też inne zadania?

Później, gdy zostałem przydzielony do grupy „Andrzeja”… Była to specjalna grupa Kedywu przeznaczona do większych operacji. Jedną z takich operacji było na przykład zdobycie cukru dla Warszawy. Stolica bowiem cierpiała na poważny deficyt tego produktu – z tego co wiem obecnie ten problem dotyczy całej Polski. Ale wracając do czasów wojny – w celu zdobycia cukru opanowaliśmy na krótko fabrykę, w której produkowano słodkie przetwory owocowe dla Niemców. Zagarnięty podczas tej akcji cukier rozwieźliśmy później do różnych miejsc na terenie Warszawy. W sumie rozprowadziliśmy w ten sposób 12 ciężarówek cukru. Były też akcje bojowe oraz wykonywanie wyroków wydanych przez Polskie Państwo Podziemne na niemieckich zbrodniarzy i konfidentów.

Dobrze pamięta pan godzinę „W” w Warszawie?

Bardzo dobrze. 1 sierpnia około godziny 10-tej rano mieliśmy spotkać się na Placu Grzybowskim. Tam, według pierwotnego planu, powinniśmy wsiąść do samochodów i być przewiezieni gdzieś w okolice pomiędzy Żyrardowem a Puszczą Kampinoską, gdzie mieliśmy rozpocząć działania dywersyjne skierowane przeciwko niemieckim dostawom broni i zaopatrzenia do Warszawy. Ten plan jednak przepadł, bo na Placu Grzybowskim zatrzymała się kolumna niemiecka, a naszych samochodów nie było.

Wróciłem do domu i tam czekałem na rozkazy. Łączniczka przyniosła je dopiero gdzieś o około godziny 13-tej. Miałem się stawić na ulicy Sienkiewicza i zameldować w oddziale Wojskowej Służby Ochrony Powstania AK. Były to jednostki, które miały za zadanie nie dopuścić do zniszczenia pewnych obiektów w Warszawie, aby ich nie zrabowano i nie zniszczono. Stawiłem się tam i przydzielono mnie do 8. kompanii batalionu „Kiliński”. Równo o 17.00 zaczęła się ostra strzelanina.

Jaki był pierwszy rozkaz, który dostaliście podczas Powstania?

Pierwszy rozkaz to – zajęcie budynku Poczty Głównej. Szczerze mówiąc było to jednak zadanie niewykonalne, bo Niemcy, którzy byli w tym budynku, prowadzili tak silny ogień zaporowy z karabinów maszynowych, że nikt by do Poczty żywy nie dotarł. Nasz porucznik „Szary”, ja wówczas miałem stopień podporucznika, nie wykonał więc tego rozkazu, ponieważ równałoby się to z całkowitym zniszczeniem oddziału, bez jakiegokolwiek pożytku. Tego dnia zobaczyłem, po raz pierwszy, wstrząsający widok płynącej rynsztokami po deszczu wody czerwonej od ludzkiej krwi.

Następny rozkaz dało się wykonać?

Było to zajęcie znanej warszawskiej restauracji Żywiec. Znajdowała się ona w kamienicy na rogu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich, w dzielnicy Śródmieście Północ, naprzeciwko dawnego dworca głównego. Niedługo po zajęciu przez nas tego budynku, w odległości około 300 metrów od restauracji, stanęły niemieckie czołgi i otworzyły do nas ogień. Ostrzeliwali nas tak dwa dni. Z naszej restauracji niewiele zostało. Również sąsiednie budynki zostały mocno zniszczone. Ale zachował się jeden, w którym był magazyn meblowy. Tam się zakwaterowaliśmy. Było nas tam w jednej grupie około 15. mężczyzn i dwie sanitariuszki. Mieliśmy nawet łóżka i pościel.

Byliśmy tam dosyć bezpieczni, gdyż po drugiej stronie ulicy siedzieli Niemcy. Więc nie mogli nas bombardować, bo by pozabijali również swoich. Żeby Niemcy nie mogli do nas bliżej podejść, jeden z domów spaliliśmy. Z jego gruzów powstała barykada nie do przejścia tak dla czołgów jak i piechoty. Niemcy mogli podejść jedynie ulicą Widok. Ale ona była bardzo wąska i pod ciągłym naszym obstrzałem. W barykadzie było jedno bardzo wąskie przejście, tak że mogła nim się przedostać na drugą stronę tylko jedna osoba. Niemcy więc nie ryzykowali, bo wiedzieli, że każdy który tam wejdzie zostanie przez nas zastrzelony. W tym naszym domu – składzie mebli, broniliśmy się do końca Powstania. To był ważny punkt oporu, gdyż stanowił jedyną zaporę dla Niemców na drodze ze Śródmieścia Północ do Śródmieścia Południe.

Jakich metod walki używaliście przeciwko Niemcom?

Metody te musieliśmy dostosować do bardzo małej ilości broni jaką posiadaliśmy i do metod walki jakich używał nasz wróg. Żołnierze niemieccy w niewielkiej tylko liczbie brali udział w tłumieniu powstania. Niemcy wykorzystywali do walk z powstańcami podległe sobie oddziały składające się z najemników tzw. Własowców. Głównie byli to Ukraińcy, Rosjanie, Azerowie, Kałmucy i przedstawicieli innych narodów wschodnich. Trudno było ich nawet nazywać żołnierzami, byli to po prostu degeneraci i siepacze, którzy mordowali wszystkich bez względu na wiek czy stan zdrowia. Walka z tymi straceńcami to była walka na śmierć i życie.

Niemcy walczyli inaczej?

Taktyka walki jaką stosowały oddziały niemieckie podczas powstania polegała, w pierwszym etapie, na ostrzeliwaniu budynku, który miał być zdobyty, z dział czołgowych. Wtedy my wycofywaliśmy się do tylnych pomieszczeń, najczęściej oficyn, i czekaliśmy aż skończy się ten ciężki ostrzał. Potem do ataku szła niemiecka piechota, my obserwując to, jeszcze spokojnie czekaliśmy. Dopiero kiedy żołnierze przeciwnika doszli do linii budynku, zaczynaliśmy przeciwuderzenie. Nasza taktyka była koniecznością, ponieważ mieliśmy bardzo mało uzbrojenia i amunicji.

Gdybyśmy próbowali atakujących od razu zatrzymać ogniem. Niemcy pozwoliliby nam wystrzelać amunicję, a potem natarliby i byłby z nami koniec. My jednak nie dawaliśmy im tej satysfakcji, pozwalaliśmy atakującym podejść blisko, a potem raziliśmy ich czym się tylko dało. Nie tylko z karabinów i pistoletów, których było mało, ale także przy użyciu kamieni, kolb – co tylko wpadło w ręce. Niemcy przeważnie nie wytrzymywali takiego „przywitania” i cofali się. Tak było z obroną przez nas budynku restauracji Żywiec. Potem już nie było czego bronić, bo ten budynek przestał właściwie istnieć, więc zainstalowaliśmy się w domu, w którym był skład mebli. 

Zapewne warunki walki i egzystencji w walczącej Warszawie nie należały do łatwych?

Warunki były bardzo ciężkie. Sanitariatów nie było, wiec organizowaliśmy je sobie gdzieś w gruzowiskach. Wiadomo jaki panował zapach. Nad Warszawą cały czas stała chmura kurzu, bo ciągle trwał ostrzał. Nie było czym oddychać. Z powodu tego kurzu nie było widać wrogów, strzelało się do ich sylwetek zarysowanych w tumanie kurzu. Trzeba było uważać żeby swojego kolegi nie postrzelić.

Naszych kolegów i koleżanki zabitych przez Niemców chowaliśmy na podwórkach i skwerkach. Ciała zawijaliśmy w koce i zakopywaliśmy z nimi butelkę, w której był jakiś dokument tożsamości zmarłego. Na mogile stawialiśmy krzyże. Wiele jednak ciał zostało pod gruzami, bo nie sposób było ich wydobyć. Prąd był do 1 września, dopóki Niemcy nie zdobyli elektrowni. Wodę czerpaliśmy ze studni, bo wodociąg Niemcy zakręcili zaraz na początku Powstania. Z jedzeniem też było krucho, szczególnie pod koniec naszej walki. Wtedy wszyscy byliśmy głodni.

Są jakieś szczególne zdarzenia z okresu Powstania, które utkwiły najmocniej w Pańskiej  pamięci?

Najbardziej pamiętam sytuacje, w których byłem o włos od śmierci. Bardzo ciężkim przeżyciem, którego nie zapomnę chyba do końca życia, była moja indywidualna akcja, podczas której ratowałem życie rannemu koledze. Leżał on na piętrze, pod ścianą wypalonej kamienicy. Ściana ta znajdowała się pod ciągłym obstrzałem niemieckich karabinów maszynowych. Na szczęście, były one usadowione nieco niżej niż ten poziom kamienicy na którym leżał mój kolega – sierżant, tak że pociski uderzały w linii znajdującej się jakieś 50 centymetrów ponad podłogą. Leżąc na plecach podczołgałem się do niego, chwyciłem go za szelki, kołnierz i odpychając się od ziemi nogami, powoli wlokłem.

Co gorsza, kolega był ranny w brzuch, rana była otwarta. Niemcy nie przerywali ostrzału. Pociski uderzały w ścianę pół metra nad nami. Sypały się na nas odłamki cegieł. Na twarzy czułem ciepło rozgrzanych do czerwoności pocisków. Ranny był wyjątkowo silnym mężczyzną, dzięki temu przeżył to wszystko. Ja kiedy go już dociągnąłem w bezpieczne miejsce byłem tak wyczerpany fizycznie i psychicznie, że po prostu zdrętwiałem i nie mogłem się przez jakiś czas ruszać, nie mogłem nawet wydobyć z siebie ani jednego słowa. Sierżant miał wtedy jakieś 40 lat i był słusznej wagi. Nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony. Potem moi koledzy z oddziału wyciągnęli jeszcze z tej kamienicy młodziutką sanitariuszkę. Niemiecki snajper trafił ją w plecy. Niestety następnego dnia zmarła.

Takich historii było więcej?

Któregoś razu wszedłem na ostatnie piętro naszego domu, otworzyłem okienko i chciałem zobaczyć co dzieje się na Alejach Jerozolimskich. Czy Niemcy nie podchodzą. Wychyliłem głowę, spojrzałem i opuściłem głowę poniżej okienka. A w chwili kiedy ją opuszczałem padł strzał snajpera. Pocisk z impetem uderzył w ścianę za mną. To był szok. Żebym sekundę dłużej trzymał głowę w okienku, ta kula trafiłby prosto w moją głowę. Kolejny raz, można powiedzieć cudem, uniknąłem śmierci, kiedy miałem dyżur na stanowisku w pokoju kamienicy, z którego okna ostrzeliwaliśmy wąskie przejście w barykadzie, przez które Niemcy próbowali przejść.

Czuwałem przy tym oknie z karabinem maszynowym, kiedy niespodziewanie któryś z wrogów wystrzelił do mnie granatem karabinowym. Szczęście mnie jednak nie opuściło. Granat wpadł przez okno i uderzył dokładnie w róg pokoju, tam gdzie łączyły się dwie ściany. Wszystkie odłamki uderzyły w ściany i sufit, mi nie czyniąc żadnej szkody. Jedyną kontuzję jaką odniosłem była utrata słuchu na trzy dni, bo eksplozja w zamkniętym pomieszczeniu była bardzo głośna.     

Czy walcząc z Niemcami podczas powstania mieliście nadzieję, że Rosjanie przyjdą wam z pomocą?

Po kilku pierwszych dniach powstania, nie mieliśmy już nadziei na pomoc z zewnątrz. Wiedzieliśmy, że Sowieci skazali nas na zniszczenie. Niemcy początkowo mordowali wszystkich, zależało to jeszcze od miejscowego dowódcy. Niektórzy oszczędzali ludność cywilną – inni nie. Na przykład na Woli i Ochocie to było jedna wielka rzeź. Nie było więc sensu się poddawać, bo i tak równało się to ze śmiercią.

W jaki sposób zakończyło się dla pana Powstanie Warszawskie?

W nas żołnierzach Powstania Warszawskiego duch bojowy nie gasł. Właściwie mogliśmy się bronić jeszcze dłużej. Sprzyjały nam miejskie warunki walki – wypalone kamienice czy gruzowiska, kanały, tam można się było ukryć, osłonić. Stan uzbrojenia pod koniec powstania był lepszy niż na początku. Gorzej było z amunicją. Mieliśmy sporo broni odebranej Niemcom, przebiło się do nas kilka dobrze uzbrojonych oddziałów z Kampinosu, no i coś tam jednak docierało z tych alianckich zrzutów. Niestety, walkę musieliśmy przerwać z innych powodów. Najważniejszym z nich był głód. Bez jedzenia nie sposób jest żyć – a tym bardziej toczyć ciężkie boje o każdą kamienicę, każde jej pomieszczenie.

Byliśmy więc zmuszeni się poddać, bo dalsza walka nie miała sensu. Nasze dowództwo obawiało się, że Niemcy nie będą traktować poddających się żołnierzy Kedywu jako jeńców wojennych, ponieważ ci najbardziej im szkodzili. A w naszym oddziale większość chłopców było z Kedywu. Dlatego, po kapitulacji, kazano nam przebrać się w cywilne ubrania i próbować opuścić Warszawę razem z kolumnami ludności cywilnej. Tak też z kolegami uczyniliśmy. Szliśmy przez Warszawę ulicą Grójecką z kolumną cywilną do nocy. Poszliśmy spać na podwórko jakieś rozbitej kamienicy, a kiedy rano się obudziliśmy kolumny już nie było. Każdy z nas uciekł w pole. I tak nasza walka się skończyła. Potem miałem jeszcze wiele innych przejść, ale to już inna historia.  

Wiem, że był Pan ścigany przez UB i SB i z tego powodu, od czasów powojennych do tej pory, żył Pan na emigracji w Holandii. Dlaczego zdecydował się Pan właśnie teraz wrócić na stałe do Polski?

Niestety obawiam się, że znów chcą mnie zabić. Najpierw chcieli to zrobić Niemcy, potem panowie z UB i SB, a teraz holenderski system prawny, który zezwala na tzw. eutanazję. Wystarczy starego człowieka, który już nie może produkować, ubezwłasnowolnić i wydać na niego wyrok śmierci. Tak zginął m.in. mój kolega w Holandii, którego na eutanazję skazały jego własne dzieci.

Ja wprawdzie dzieci już tu na ziemi nie mam. Żona zmarła wiele lat temu a jedyny nasz syn odszedł w wieku 60 lat. Żyje natomiast jego żona, która na pewno by mnie nie oszczędziła.

Sama holenderska policja mnie ostrzegała, żebym nikogo do domu nie wpuszczał, nawet z rodziny. Mówili mi że jest teraz w Holandii plaga takich dziwnych wypadków z udziałem starszych ludzi, przeważnie zamożnych, że się nie wiadomo jak potykają, uderzają w głowę i giną.

Wolałem więc nie ryzykować i wrócić do Polski, gdzie dzięki Bogu nie ma tej strasznej eutanazji. W Holandii eutanazja posuwa się coraz dalej. W tamtejszym parlamencie jest obecnie projekt ustawy, żeby wśród ludzi powyżej 70. roku życia propagować eutanazję, tłumacząc ją potrzebą zwiększenia dobrobytu społeczeństwa. To jest nieludzkie.

Dziękuję za rozmowę

Adam Białous

Rezuni z Meksyku. Ukraińskie mafie zaczynają współpracę z kartelami narkotykowymi

Rezuni z Meksyku.

Ukraińskie mafie zaczynają współpracę

z kartelami narkotykowymi

1.08.2025 Leszek Szymowski rezuni-z-meksyku-ukrainskie-mafie-wspolpraca-z-kartelami-narkotykowymi

Obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy.
Obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy. / foto: KMP Poznań (kolaż)

Ukraińskie mafie zaczynają współpracę z meksykańskimi kartelami narkotykowymi, aby stworzyć wielki, nielegalny biznes narkotykowy w Europie. Ważnym punktem na mapie tego przestępczego przedsięwzięcia ma być Polska.

Dwa kilogramy narkotyków o łącznej wartości kilkuset tysięcy złotych miał przy sobie obywatel Ukrainy, zatrzymany 13 czerwca przez policjantów z Wydziału Kryminalnego poznańskiej komendy. Funkcjonariusze zwrócili na niego uwagę, gdyż znaleźli przy nim foliowy woreczek z zakazanymi substancjami. Wtedy spontanicznie zdecydowali się przeszukać jego mieszkanie w dzielnicy Grunwald. Znaleźli tam dużą ilość marihuany, metamfetaminę w formie „kryształków” oraz broń. Obywatel Ukrainy decyzją sądu trafił do aresztu, zagrożony karą 10 lat więzienia, jednak to nie był koniec śledztwa.

Przez ocean

Według poznańskich policjantów znaleziona przy Ukraińcu marihuana została wyprodukowana nie w Polsce, tylko w Meksyku. Ten północnoamerykański kraj jest dziś jednym z głównych producentów marihuany. Jak to się stało, że zakazane substancje wyjechały z meksykańskich pól i niezauważone przez nikogo minęły granicę strefy Euro i trafiły do Poznania? Na te pytania odpowiedzi będą szukać policjanci i prokuratorzy.

Tajny raport

W ostatnim czasie na biurka oficerów Biura Wywiadu Kryminalnego i Centralnego Biura Śledczego Policji trafił alarmujący raport amerykańskiej DEA (Drug Enforcement Agency – Agencja Zwalczania Przestępczości Narkotykowej). Wynikało z niego, że DEA zaobserwowała niepokojący trend współpracy ukraińskich gangsterów z meksykańskimi kartelami narkotykowymi. DEA opiera raport głównie na meldunkach tzw. Confidential Source, czyli tajnych informatorów uplasowanych w strukturach przestępczych (odpowiednik polskich Osobowych Źródeł Informacji). Dokument opisuje zjawisko polegające na tym, że gangsterzy z Ukrainy kupują dziesiątki kilogramów meksykańskich narkotyków, głównie fenatylu, marihuany i heroiny. Wszystko po to, aby sprzedawać z dużym zyskiem na rynku europejskim. Raport DEA wskazuje dwa polskie miasta jako dotknięte już tym zjawiskiem. Są to Kraków i Wrocław. Zdaniem analityków amerykańskich tam właśnie ukraińskie gangi działają z największą siłą. I sprzedają najbardziej niebezpieczny towar. Fentanyl to lek pochodzenia opoidalnego (tzn. wytwarzany z opium), który pomaga uśmierzać ból. W Polsce wszystkie leki zawierające fentanyl sprzedawane są na receptę.

Narkotyk polityczny

W 2020 roku w Stanach Zjednoczonych zaczęła się prawdziwa epidemia uzależnień od fentanylu. Przyczyną była popularność tego syntetyku w procesach medycznych. Jako substancja pomagająca uśmierzyć nawet najsilniejszy ból fentanyl był wykorzystywany w terapiach medycznych i w lekach.

Jednak zgodnie z prawem można było go stosować wyłącznie za zgodą lekarza i wyłącznie w szpitalach, a każde zastosowanie musiało być udokumentowane. Fentanyl miał jednak zasadniczą wadę – uzależniał 18 razy szybciej niż heroina (dotychczas uznawana za najsilniejszy narkotyk).

To spowodowało, że pacjenci w USA już po oficjalnych terapiach wychodzili w pełni uzależnieni od syntetyku. I zaczynali go szukać na własną rękę. Uzależnieni od fentanylu Amerykanie stawiali się klientami dostawców narkotyku. Tyle że u oficjalnych producentów zaopatrujących apteki i szpitale, regulowanych przez przepisy federalne, nie mogli kupić dla siebie leku poza systemem. To zapotrzebowanie zaczęły zaspokajać meksykańskie kartele – główni producenci opium i fentanylu. Od 2020 roku narkotyk z meksykańskich pól szlakami przemytu przez granicę do Teksasu przez tajne, podziemne tunele mafii zaczęły płynąć dziesiątki kilogramów narkotyku. Konsekwencje były tragiczne. Jak wynika ze statystyk amerykańskiego Departamentu Zdrowia (odpowiednik naszego Ministerstwa Zdrowia), w latach 2020–2021 wskutek przedawkowania fentanylu zmarło w USA 129 tys. osób. Liczba tych, którzy kupowali u przemytników, nie jest znana.

Efekty popularności fentanylu były tak straszne, że sprawą postanowił się zająć sam prezydent USA. Na listę organizacji terrorystycznych trafiło sześć karteli meksykańskich, w tym osławiony Sinaloa. Następnego dnia Pentagon wysłał drony i samoloty szpiegowskie, aby patrolowały granicę z Meksykiem i identyfikowały wszystkich przemytników. Sam Donald Trump zapowiedział, że do ścigania narkotykowych gangsterów wyśle wojsko. 3 marca Trump ogłosił cła na Kanadę i Meksyk, przy czym nie ukrywał, że cła na ten drugi kraj są konsekwencją nieudolnej polityki walki z kartelami.

Ta decyzja uderzyła w meksykańską gospodarkę, dla której eksport do USA jest istotnym źródłem przychodu. Stało się to akurat w czasie, kiedy nowa prezydent kraju Claudia Scheinbaum zapowiedziała dążenie do poprawy stosunków bilateralnych z USA. Chcąc pokazać, że to nie słowa a czyny, Scheinbaum wysłała wojsko najpierw do pacyfikowania mafii, a potem na granicę z USA. W ramach akcji wojskowych spłonęło kilka ważnych plantacji narkotykowych, a kilkudziesięciu gangsterów trafiło do więzień. W konsekwencji kartele straciły główny rynek zbytu – Stany Zjednoczone. Dla kontynuowania miliardowych interesów trzeba więc było znaleźć nowy kierunek. I właśnie, jak wynika z cytowanego raportu DEA, stała się nim Europa.

Wielkie pieniądze

Skąd jednak nagle partnerem dla meksykańskich karteli stały się ukraińskie gangi?

Raport DEA wskazuje na trzy przyczyny.

Po pierwsze: te środowiska – podobnie jak Meksykanie – są bardzo hermetyczne, a przez to trudne do rozpracowania dla policji i służb. Po drugie: są brutalne i zdeterminowane, przez co zyskują coraz poważniejszą pozycję w europejskim świecie przestępczym, spychając do drugiej ligi grupy przestępcze składające się z obywateli państw Starego Kontynentu. Po trzecie wreszcie: gangi ukraińskie mają do swojej dyspozycji ogromne środki finansowe.

W tym kontekście raport DEA wspomina o tym, że amerykańska administracja w czasach Joe Bidena nie była w stanie skontrolować wsparcia finansowego dla walczącej Ukrainy. Choć kraj stawiający opór agresywnej Rosji wsparto setkami miliardów dolarów, nie wiadomo co dokładnie stało się z tymi pieniędzmi. Dofinansowywaną zachodnimi pieniędzmi Ukrainą wstrząsały liczne skandale korupcyjne – np. liczne przypadki zakupów drogich willi przez kijowskich dostojników (w tym samego Zełenskiego).

Wiele wskazuje na to, że pieniądze przeznaczone na pomoc dla walczącej Ukrainy w dużej części były rozkradzione i trafiły m.in. do gangsterów. Nie wiadomo również, co działo się z bronią i amunicją dostarczaną na front, bo nie ewidencjonowano jej faktycznego wykorzystania. Za to od 2022 roku policje w całej Europie zabezpieczają u gangsterów broń i amunicję, która oficjalnie powinna być na froncie w Donbasie. Ukraińscy gangsterzy mają broń i potężne pieniądze i apetyty na wielkie przestępcze biznesy. Meksykańscy bossowie mają gigantyczne zasoby narkotyków i zablokowany główny dotychczasowy kanał zbytu, czyli rynek USA, za to potrzebują pieniędzy i broni. Stwarza to więc pole do wspólnych interesów.

Niewydolne państwo

Jest jednak jeszcze jedna przyczyna. To ułomność prawa w państwach europejskich, w tym w Polsce. „Polskie przepisy karne przewidują za handel narkotykami w znacznych ilościach sankcję do 20 lat więzienia” – mówi dr Mateusz Mickiewicz – warszawski prawnik specjalizujący się w sprawach karnych. – „Finalny wymiar kary zależy m.in. od ilości środków odurzających, struktury organizacji tym się zajmującej, roli poszczególnych osób w przedsięwzięciu, ewentualnych przestępstw towarzyszących (często takie organizacje są wyjątkowo brutalne zarówno wobec członków hierarchii, jak i kontrahentów). W sprawach takich powstają realne problemy dowodowe – zwykle głównym dowodem oskarżenia są tzw. mali świadkowie koronni, a więc osoby wchodzące w zakres grupy, które w zamian za nadzwyczajne złagodzenie kary dostarczają dane niezbędne do skazania innych członków organizacji”. Ale nie tylko to.

Mecenas Mickiewicz ze swojej sądowej praktyki wskazuje również na drugi problem: coraz bardziej przeciążone sądy i coraz większe problemy kadrowe policji. „Poważne sprawy o międzynarodowy handel narkotykami liczą setki tomów i ciągną się latami” – mówi Mecenas. – „W tym czasie wielu cudzoziemskich członków zorganizowanych grup trzeba zwalniać z aresztów.

Oni, mimo sądowych zakazów, wyjeżdżają z Polski, co dodatkowo przedłuża postępowania. A borykająca się z coraz większymi brakami ludzi i sprzętu polska policja i prokuratura ma coraz więcej zadań w zakresie zwalczania zorganizowanej przestępczości i coraz trudniej jej się z tych zadań wywiązywać”.

Kilka miesięcy temu, ujawniając rozwijającą się przestępczość ukraińskich gangów, pisaliśmy, że rozbijanie mafii czeczeńskich i ukraińskich będzie największym wyzwaniem dla Centralnego Biura Śledczego Policji. I właśnie to wyzwanie się zaczęło.

Ludobójcze terapie leczenia raka

Ludobójcze terapie leczenia raka

Myślenie podstawowe

Tylko prawda jest ciekawa

czyli medycyna “rokefelerna” w polskiej medycynie


Leczenie czy ludobójstwo? Pytanie takie pojawia się samo, po analizie danych statystycznych!

Niemiecki lekarz Stefan Rastocny w książce “Biorezonans i inne techniki terapeutyczne” pisze, że (UWAGA)… 50 do 80 % diagnoz stawianych w niemieckich szpitalach jest błędnych, co wynika z oficjalnych statystyk medycznych!

Co to oznacza dla osób u których zdiagnozowano chorobę nowotworową? (przypomnę w tym miejscu, że wśród przyczyn zgonów w krajach białego człowieka, nowotwory zajmują drugą pozycję, po chorobach kardiologicznych)

Oznacza to, że co najmniej połowa z nich (a być może nawet 80%) nie ma żadnego raka, jest tylko albo ofiarą pomyłki diagnostycznej, albo ofiarą świadomego oszustwa!

Ponieważ leczenie chorób nowotworowych  przynosi lekarzom i szpitalom największy zysk finansowy, więc jest wielce prawdopodobne, że “diagnozują” one chorobę nowotworową  (na którą faktycznie pacjent nie cierpi) tylko po to aby poddać go zupełnie nie potrzebnej terapii, za którą NFZ zapłaci ogromne pieniądze.
Jeśli ktoś sądzi, że takie przekręty są niemożliwe w świetle etyki lekarskiej, to przypomnę, że środowisko “białych kitli” dało się poznać z jak najgorszej strony w czasie tak zwanej pandemii, w czasie której ludzie ci wymordowali ponad 250 tysięcy chorych pacjentów!

Od dłuższego już czasu, Polska przoduje w statystykach amputacji stóp cukrzycowych, a to dlatego, że za amputację stopy NFZ płaci 5 tysięcy złotych, zaś za leczenie 4 tysiące zł.(pisałem o tym tutaj: http://www.pospoliteruszenie.org/ministerstwo%20smierci.html

Oba te przypadki (i szereg innych)pokazują, że polskie środowisko medyczne to zdemoralizowana grupa zawodowa która dla pieniędzy gotowa jest działać na szkodę pacjentów!

Wszyscy ci nieszczęśnicy którzy mają raka i ci u których tylko raka pomyłkowo (bądź z oszukańczym rozmysłem) zdiagnozowano zostaną poddani “nowoczesnej “metodzie leczenia nowotworu, polegającej na chirurgicznym usunięciu tkanki “nowotworowej”, następnie radioterapii i chemioterapii. W wyniku tej “nowoczesnej” terapii onkologicznej, 97% z nich umrze w krótkim czasie (do 5 lat od operacji) a tylko 3 % dożyje 5 lat i dłużej.

Średni okres życia pacjenta poddanego “nowoczesnej” terapii leczenia raka wynosi… 2 lata od momentu zakończenia leczenia!

Te tragiczne statystyki wydają się być jakąś farsą zwłaszcza w świetle innych statystyk pokazujących, że średni okres przeżycia ludzi z chorobą nowotworową, która nie jest w żaden sposób leczona wynosi…12,5 lat, od momentu zdiagnozowania.

Dlaczego miliony ludzi na całym świecie poddaje się zabójczej terapii “nowoczesnego” leczenia nowotworów? Gdyż o przytoczonej statystyce nie wiedzą, a lekarze o niej nie informują, choć  mają taki prawny obowiązek!!

“Nowoczesna” terapia leczenia chorób nowotworowych praktykowana w szpitalach w Polsce i na świecie,  nie ma żadnego uzasadnienia nie tylko w świetle przytoczonych statystyk, ale również urąga elementarnej wiedzy medycznej!

Jedna z hipotez wyjaśniająca przyczyny chorób nowotworowych, mówi, że są one skutkiem zatrucia organizmu toksynami które dostają się do organizmów ludzi wraz w przyjmowanym pożywieniem, lekami, szczepionkami, wdychanym powietrzem, itp.
Jeśli organizm człowieka (jego układ odpornościowy) jest silny, to toksyny usuwa poprzez pot, mocz, kał, śluz, czy wydychane powietrze.

Za odporność organizmu w dużej części odpowiada mikrobioton jelitowy, czyli mikroorganizmy żyjące w jelitach. Literatura podaje, że tych mikroorganizmów może być nawet…4 kilogramy.
Jeśli człowiek w wyniku nieprawidłowego odżywiania i trybu życia (lekomanii, szczepień, stresu, itp) zatruje swój mikrobioton jelitowy, to jego odporność immunologiczna dramatycznie się obniży! Organizm “zalewany” truciznami nie ma siły je neutralizować i przechodzi w tryb ich magazynowania, w specjalnych “workach” co lekarze nazywają guzami nowotworowymi.
Guzy nowotworowe to takie “kosze na śmieci”, otoczone specjalną tkanką która izoluje “kosz” z truciznami od  zdrowych tkanek.
Chirurgiczne usunięcie takiego guza, a wcześniej uszkodzenie jego “otoczki” w czasie biopsji (pobierania materiału do badań), jest najgorszą rzeczą jaką można w takiej sytuacji wykonać! Część trucizn jaka się w czasie tych operacji wydostanie z “kosza” infekuje zdrowe tkanki organizmu, co zmusza go do tworzenia następnych “koszy”, co lekarze nazywają “przerzutami”.

Ale to dopiero początek nieszczęścia! Po chirurgicznej operacji usunięcia guza, lekarze ordynują absurdalny z medycznego punku widzenia zabieg chemioterapii, co polega na “zalaniu” organizmu trucizną która ma teoretycznie zniszczyć tak zwane przerzuty.

Chemioterapia nie niszczy “przerzutów”, tylko cały organizm, w tym mikrobiotę jelitową, co prawie całkowicie pozbawia organizm odporności immunologicznej!

Jak by tej destrukcji było mało w następnej kolejności pacjent jest poddawany radioterapii, czyli naświetlaniu organizmu falami radiowymi o wysokiej częstotliwości. Suma tych “terapii” wyniszcza człowieka, uśmiercając go w czasie średnio 2 lat!

Jaka powinna być terapia chorób nowotworowych w świetle przedstawionej hipotezy?

Po pierwsze trzeba natychmiast przerwać proces “zalewania” organizmu ludzkiego toksynami pochodzącymi z pożywienia, leków, szczepionek, itp.
Wielu lekarzy proponuje specjalne diety odtruwające, najbardziej znana jest dieta profesora Gersona, więcej tutaj:
https://www.zwrotnikraka.pl/diety-alternatywne-naturalne-rak/
Obok diety niezależni lekarzy proponują spożywanie substancji odkwaszającej organizm (na przykład sodka oczyszczona, ocet jabłkowy, itp), oraz amigdalinę, substancję obecną w pestkach owoców, w największej ilości w pestkach moreli gorzkiej, bądź jej pochodną: letril..
Z całego świata płyną informacje o wyleczeniu nowotworów poprzez zażywania środków niszczących pasożyty, co by wskazywało, że są one jednym z poważnych źródeł zatruwania organizmu ludzi! Medycyna ludowa zaleca spożywanie ziół niszczących pasożyty (piołun, wrotycz) przy chorobach nowotworowych.

Czy alternatywne metody leczenia chorób nowotworowych gwarantują wyleczenie? Oczywiście nie! Jednak w sytuacji gdy medycyna “rokefelerna “zapewnia prawie 100% śmiertelność leczenia nowotworów w ciągu 2 lat po zakończeniu terapii, każde wydłużenie życia  ponad te 2 lata (a często całkowite wyleczenie!), warte jest podjęcia ryzyka. 

Anthony Ivanowitz
30.07.2025r.
www.pospoliteruszenie.org