NIEDORZECZNOŚĆ DOSKONAŁA

NIEDORZECZNOŚĆ DOSKONAŁA

Małgorzata Todd


– Z czego bierze się tak gwałtownie rosnący deficyt po stronie przychodów? – spytała Małgorzata.
– To wina rozrzutności PiS-u, który przekupował elektorat takim na przykład 800+ –
odparł mężczyzna z ekranu.
– Zdawało mi się, że premier przypisywał te 800+ swojemu rządowi.
– Jeśli nawet, to nie umniejsza winy PiS-u za opłakany stan finansów.
– Ja nie pytałam o bilans, tylko o przychody pochodzące z podatków i akcyzy, które
dramatycznie spadają rok do roku, odkąd rządzi obecna koalicja.
– Wszystkiemu winien PiS. Kiedy wreszcie wszyscy zostaną zamknięci, to przywróci-
my prawdziwą demokrację i praworządność.
– Przyznaje pan, że obecny rząd jest ich pozbawiony?
– Czego?
– No, demokracji i praworządności.
– Mamy wojnę, a wojna, to nie klub dyskusyjny.
– Z kim ta wojna? – spytała Małgorzata.
– Z Rosją, która chce nas napaść, ale boi się armii niemieckiej.
– To jest taka armia?
– Pani nie jest przygotowana do tej rozmowy – powiedział mężczyzna rozłączając się.


– Rozmowy z kim? – spytał Duch, który swoim zwyczajem pojawił się niepostrzeżenie.
– Z niedorzecznikiem rządu.
‒ Strata czasu i atłasu na taką marionetkę.
– Atłasu, powiadasz? Ciekawe ile atłasu można by kupić za jego pensję?
‒ Atłas wyszedł z mody, a moda na niedorzeczności dopiero się rozkręca.


30.11.2025 r., Małgorzata Todd

Wyreżyserowany spektakl i polityczna tresura

Wyreżyserowany spektakl i polityczna tresura

Ewa Marcinkowska https://myslpolska.info/2025/12/04/wyrezyserowany-spektakl-i-polityczna-tresura/

Kilka dni temu uczestniczyłam w spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Poszłam tam jako osoba, która od lat obserwuje politykę, zna jej zakulisowe mechanizmy i widzi długofalowe konsekwencje podejmowanych decyzji.

Mimo to muszę przyznać, że w atmosferze starannie wyreżyserowanej narracji bardzo szybko poczułam głęboki dyskomfort. Nie chodziło o różnice polityczne. Chodziło o coś znacznie bardziej fundamentalnego – o poczucie, że jestem świadkiem zaprojektowanej komunikacji nie po to, aby informować, lecz aby sterować emocjami słuchaczy i formatować ich świadomość. Sala była niemal w całości wypełniona jego zwolennikami – w dużej mierze ludźmi wykształconymi, inteligentnymi, obytymi, teoretycznie w pełni zdolnymi do krytycznego myślenia. Kolokwialnie mówiąc: „wyższa półka”.

A jednak, ku mojemu zdumieniu, w chwili gdy minister wszedł na scenę, nastąpiła wyraźna metamorfoza. Publiczność, do tej pory zdawałoby się trzeźwa, zaczęła zachowywać się tak, jakby uczestniczyła w seansie Kaszpirowskiego. Z niemal nabożnym uwielbieniem wpatrzeni w prelegenta, bezkrytycznie przyjmowali każdą jego wypowiedź – nawet tę pozbawioną logiki czy stojącą w sprzeczności z faktami.

Wystarczył jeden kontrowersyjny głos z sali, by wywołać wśród zebranych wyraźne oburzenie. Jak śmiano zakłócić tak piękną celebrację? Co gorsza, ministrowi puściły nerwy i w emocjonalnej odpowiedzi obraził Grzegorza Brauna. Poważny błąd jak na polityka, który uważa siebie za figurę „światowego formatu”. Określając swojego politycznego adwersarza mianem „kreatury”, dał wyraz całkowitemu brakowi klasy.

Podsumowując: wystąpienie ministra było formalnie poprawne, lecz treściowo jałowe. Dominowały w nim uogólnienia, sugestie, półprawdy, tanie odwołania do emocji oraz uproszczenia, które trudno pogodzić z powagą tematów dotyczących bezpieczeństwa państwa. Można było odnieść wrażenie, że przekaz został precyzyjnie skrojony na miarę publiczności, która wypełniała salę. Nie był to obiektywny przekaz faktów, ani próba dialogu, lecz kierunkowe formowanie opinii publicznej. Ludzie ci mieli usłyszeć tylko jedną „prawdę” – i w nią uwierzyć. Przez cały czas w tle wystąpienia pulsował jeden podprogowy komunikat: Rosja jest wrogiem, Rosja dąży do wojny, a my – bez względu na koszty – musimy w niej brać udział. To nic innego jak emocjonalne oswajanie społeczeństwa z możliwością wojennej mobilizacji i po raz kolejny poniesienia polskiej ofiary.

Właśnie to budzi mój największy niepokój, ponieważ na szczeblu rządowym nie widać woli dialogu, ani próby porozumienia. Dominuje zaciekły, brutalny i nierozsądny kurs, prowadzący do konfrontacji. A wobec braku zaplecza i realnych możliwości militarnych, bez zdolności realnego oporu, bez rozsądnego strategicznego planu – taka polityka staje się wyjątkowo ryzykowna. To prosta droga do całkowitego i bezwarunkowego poświęcenia narodu i Polski.

Pojawia się więc pytanie, które powinno wybrzmieć głośno: czy rząd działa w interesie narodu polskiego? Dlaczego w państwie, które ponoć jest demokratyczne, nie istnieje przestrzeń na debatę? Dlaczego każdy głos odmienny od odgórnej narracji jest natychmiast dyskredytowany, atakowany, wyśmiewany? Dlaczego młody człowiek, który odważył się zadać pytanie niezgodne z linią rządową, został potraktowany jak intruz, wróg, element „niebezpieczny”?

Odpowiedź jest bolesna, ale prosta: w dzisiejszej demokracji rację ma ten, który głośniej krzyczy, a nie ten, który mówi prawdę. I w tym krzyku coraz częściej ginie zdrowy rozsądek, a wraz z nim – bezpieczeństwo państwa.

Patrząc z tej perspektywy, rodzi się kolejne pytanie: czy demokracja rzeczywiście jest najlepszym systemem, w którym możemy żyć? Od kilku stuleci powtarza się ten sam paradoks: im głośniej świat mówi o demokracji, wolności i równości, tym szybciej te hasła stają się narzędziem do skoncentrowania władzy w rękach nielicznych. Mechanizmy polityczne, które obserwujemy dzisiaj, nie są zjawiskiem nowym ani zaskakującym. To logiczny ciąg procesów ukształtowanych jeszcze w czasach Cromwella – jednego z architektów nowoczesnego państwa i zarazem zwiastuna politycznej techniki, która do dziś funkcjonuje. Cromwell, ogłaszając reformy, nie zburzył hierarchii; jedynie przeniósł jej środek ciężkości. Władza przestała być osobistym przywilejem monarchy, a stała się siecią operacji podejmowanych bez wiedzy i zgody obywateli. To właśnie on zapoczątkował tradycję politycznego „zarządzania z cienia”, cichej władzy, gdzie odpowiedzialność rozmywa się w jej strukturach i biurokracji.

W kolejnych wiekach filozofowie, tacy jak Thomas Hobbes i John Locke nadali temu procesowi ideologiczne uzasadnienie. Hobbes twierdził, że człowiek w stanie natury jest egoistyczny i zagraża innym, dlatego potrzebuje silnej władzy, która zapewni mu bezpieczeństwo. Natomiast Locke głosił wolność jednostki i prawo do własności, co stało się później inspiracją dla rewolucji amerykańskiej.  W teorii ich koncepcje wolności, praw jednostki i umowy społecznej miały chronić obywateli przed nadużyciami. W praktyce stały się fundamentem rewolucji, wojen, tragedii, które cały czas są przedstawiane jako triumf wolności. Jednak niezależnie od wzniosłych słów, rzeczywistość często wyglądała inaczej. W imię  demokracji i wolności powstawały systemy, które realną władzę dawały tylko w ręce nielicznych. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych zostali uwiecznieni jako bojownicy o wolność – choć wielu z nich było właścicielami niewolników, których traktowali na równi z bydłem. Dali wolność sobie, ale już nie innym. To jest fundamentalna sprzeczność, o której dziś często się milczy. Demokratyczna władza, którą ustanowili, nie miała precedensu w historii, a w krótkim czasie stała się potężniejsza i bardziej opresyjna niż ta, którą obalono w imię „wolności” i „sprawiedliwości”. Ich rewolucja nie była buntem „narodu”, lecz interesem wąskiej, zamożnej elity, która przejęła władzę po usunięciu króla i natychmiast w brutalny sposób umocniła własną dominację. Mechanizm ten powtarza się z zadziwiającą regularnością: jakże często szczytne hasła mobilizują masy, a efekt końcowy służy przede wszystkim tym, którzy je tworzą. Jak zawsze wielkim przegranym pozostaje „naród”, podporządkowany nowej formie despotyzmu.

To samo widzieliśmy podczas rewolucji francuskiej, kiedy obietnica równości zamieniła się w politykę terroru, a później w militarne imperium. Podobnie w czasie rewolucji bolszewickiej – podżegane masy ruszyły do walki w imię sprawiedliwości, a skończyły w gułagach pod butem aparatu represji. Dwie wojny światowe, choć przedstawiane jako starcia o wolność i niepodległość, w istocie również wynikały z walki o władzę, zasoby, wpływy i przebudowę świata według interesów garstki decydentów. Za każdym razem społeczeństwa wierzyły, że walczą o wyższą ideę.

Za każdym razem kończyło się to konsolidacją władzy i bogactwa w rękach tych, którzy kierowali procesem. Dzisiejszy świat, chociaż technologicznie i organizacyjnie nieporównywalny z tamtym, powiela te same schematy. Różnica polega na tym, że współczesna władza nie ma za przeciwnika monarchy, a zwykłego człowieka. Jest rozproszona, mglista, ukryta w zależnościach pomiędzy korporacjami, instytucjami finansowymi, aparatem państwowym i globalnymi sieciami gospodarczymi. Decyzje o strategicznym znaczeniu podejmowane są w salach zarządów wielkich firm, w zamkniętych gremiach technologicznych, w strukturach inwestycyjnych zarządzających niewyobrażalnymi kapitałami. Nie podlegają one żadnej społecznej, a już najmniej demokratycznej debacie czy kontroli. To właśnie tam znajduje się dziś ta niewidzialna dla większości władza. Nie potrzeba żadnej tajnej organizacji ani też wielkiego spisku – wystarczy, że interesy kilku kluczowych podmiotów nakładają się na siebie, a odpowiedzialność za skutki ich działań rozpływa się w gąszczu zbudowanej do tego celu sieci. Tak naprawdę polityka jest jedynie sceną, na której toczą się wydarzenia zaplanowane w gabinetach wspomnianych struktur.

Współczesna władza, tak jak każdy totalitaryzm, na potrzeby propagandy potrzebuje wyrazistego wroga, więc walczy ze złym, nieodpowiedzialnym „mordercą Putinem”, skrzętnie ukrywając swoje zbrodnie. Zawsze jest też gotowa ratować innych naszym kosztem. W tym kontekście rośnie ryzyko konfliktu globalnego. Niektórzy podsycając narrację konfrontacji, wierzą, że współczesny świat jest zbyt mocno powiązany gospodarczo, by dopuścić do globalnej wojny. To jest jednak myślenie życzeniowe. Technologia, która miała dać nam bezpieczeństwo, stworzyła narzędzia zdolne zniszczyć planetę w ciągu godzin. Wraz z jej rozwojem rosną możliwości, szybkość podejmowania decyzji i skala możliwych błędów. Połączone jest to z wyścigiem zbrojeń, regionalnymi starciami, niestabilnością polityczną i narastającą presją ekonomiczną. W tym układzie wystarczy kilka źle skoordynowanych posunięć, aby wywołać reakcję łańcuchową, której nikt już nie będzie wstanie zatrzymać. Właśnie to logiczne ryzyko, a nie emocjonalny strach, każe patrzeć na przyszłość z niepokojem.

W poprzednich epokach nawet najbardziej okrutni przywódcy nie mieli możliwości unicestwienia całej cywilizacji jedną swoją decyzją. Dzisiaj społeczeństwa, odcięte od rzetelnych informacji, żyją w przekonaniu, że ryzyko jest abstrakcją. W tym ujęciu spotkanie z ministrem jest tego potwierdzeniem. Dlatego społeczeństwo musi usłyszeć prosty i klarowny przekaz: mechanizmy polityczne, gospodarcze, finansowe i technologiczne działają według własnej logiki – logiki zysku, przewagi i ekspansji – a nie odpowiedzialności i dobra jednostki. Jednostka dla systemowej władzy nie istnieje. Społeczeństwo musi zrozumieć, że żadna jednostka nastawiona na zysk (bank, korporacja) nie będzie dbała o dobro strony, którą wyzyskuje. Świat zmierza w kierunku globalnej katastrofy, a obowiązkiem obywateli jest powiedzieć „dość”, zanim proces ten przekroczy punkt, z którego nie będzie powrotu. Historia daje nam rozwiązania, niemniej jednak należy ją konsekwentnie analizować i wyciągać właściwe wnioski. Smutna prawda jest taka, że demokracja jest dobra, ale tylko teoretycznie, praktyka na przestrzeni kilku stuleci pokazuje zupełnie coś innego.

Społeczeństwa, które nie dostrzegają tych mechanizmów, stają się ofiarą. A te, które wierzą, że „ktoś na górze zajmie się ich sprawami”, oddają swoją przyszłość w ręce struktur, których nawet nie rozumieją, czego wspomniana sala jest niezbitym dowodem. Natomiast Radosław Sikorski jest pokornym przedstawicielem systemowej władzy – stanowiska, które zajmował i decyzje które podejmował potwierdzają ten fakt. Można różnić się światopoglądem, interpretacją wydarzeń czy oceną poszczególnych polityków, ale jedno wydaje się oczywiste: gdy polityka staje się kwestią kreowania emocji, gdy jedynie słuszna narracja zastępuje debatę, a uproszczenia – analizę, społeczeństwo przestaje być podmiotem, a staje się narzędziem manipulacji. Wówczas demokracja przeistacza się potwora pożerającego wszystko, co napotka na swojej drodze.

Reasumując: żyjemy w układzie politycznym wywodzącym się z czasów Cromwella. Na przestrzeni kilku wieków wiele razy podrywano narody do walki w imię wolności, demokracji, obalenia tyrana i lepszego życia. Niestety dla walczących mas wszystkie te próby kończyły się jeszcze większymi opresjami niż te, z którymi walczono (rewolucja amerykańska, francuska, bolszewicka oraz I i II wojna światowa). Jesteśmy w przededniu kolejnej wojny, do której w imię demokracji i wolności dążą konkretne siły polityczne, której efektem będzie odebranie społeczeństwu własności i ubezwłasnowolnienie, czego zapowiedzią  jest słynne hasło Światowego Forum Ekonomicznego: „Nie będziesz miał niczego, ale będziesz szczęśliwy”.

Patrząc na obecną globalną sytuację geopolityczną, której jesteśmy częścią, należy postawić kolejne pytanie: czy system w którym żyjemy, nie wyczerpał już swoich prób walki o demokrację, wolność i sprawiedliwość? Czy może należałoby sięgnąć do przeszłości, odkurzyć model jednego władcy i dać mu kolejną szansę?

W przeciwieństwie do demokratycznych przywódców, monarcha z natury rzeczy kierował się długofalowym interesem własnego państwa, bo wiedział, że władzę przekaże swojemu następcy. Dla niego bogaty naród oznaczał bogate i silne państwo, a silne państwo to fundament jego własnej potęgi. Jego interes prywatny niemal automatycznie łączył się z interesem publicznym. Natomiast demokratyczny prezydent, premier czy posłowie, funkcjonujący w cyklach cztero- czy pięcioletnich kadencji, nie mają nic trwałego do stracenia i nie ponoszą żadnej  odpowiedzialności za swoje decyzje. Ich horyzont myślenia jest krótkodystansowy i bardziej interesuje ich utrzymanie wpływów, stanowisk i zaplecza politycznego niż dbałość o kondycję państwa. Dlatego nie będą kierowali się interesem narodu, tylko wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi będą działali zgodnie z przekazanymi im poleceniami.

Spotkanie z Radosławem Sikorskim było w mikroskali przykładem demokracji i manipulacji społeczeństwem. Prawda jest taka, że w żadnym systemie społeczeństwo nie miało i nie będzie miało realnej władzy. A więc być może nadszedł już moment, by rozpocząć poważną dyskusję i działania na rzecz zmiany systemu na taki, który będzie dbał o nasze dobro i interes państwa polskiego.

Ewa Marcinkowska

Fot. profil X Radosława Sikorskiego

Myśl Polska, nr 49-50 (7-14.12.2025)

Ukraińcy kupują coraz więcej mieszkań w Polsce. Zaciągają na nie wysokie kredyty.

Obcokrajowcy kupują coraz więcej mieszkań w Polsce. Zaciągają na nie wysokie kredyty

Oprac. Sabina Treffler 5.12.2025, https://niezalezna.pl/gospodarka/obcokrajowcy-kupuja-coraz-wiecej-mieszkan-w-polsce-zaciagaja-na-nie-wysokie-kredyty/558246

Portfel kredytów udzielonych obcokrajowcom przez sektor bankowy i pożyczkowy jest wart niemal 29 mld zł i systematycznie rośnie. Większość pieniędzy to kredyty mieszkaniowe. Zaciągają je przede wszystkim Ukraińcy, ale są i inne nacje, które zaciągają zobowiązania dużo wyższe niż Polacy.

„Obserwujemy systematycznie rosnący udział obcokrajowców w udzielonych kredytach mieszkaniowych ogółem. W tej chwili zbliżamy się do prawie 10 proc. wartości udzielonych kredytów. W przypadku gotówkowych to ok. 2,5 proc.” – powiedział cytowany przez „PB” Sławomir Grzybek, dyrektor Business Intelligence w Biurze Informacji Kredytowej.

Wg gazety, od stycznia do końca października br. banki sprzedały obcokrajowcom kredyty na kwotę 11,63 mld zł, w tym 7,65 mld zł to hipoteki (wzrost o 42 proc. r/r), 2,57 mld zł – kredyty gotówkowe (wzrost o 46 proc. r/r), a 1,42 mld zł pozostałe (wzrost o 57 proc. r/r).

Najwięcej kredytów zaciągają Ukraińcy

Cudzoziemcy decydują się na wyższe kwoty kredytów mieszkaniowych niż Polacy – to średnio odpowiednio 513 tys. zł i 449 tys. zł. „To zaskakujące, ponieważ jeśli większość obcokrajowców to Ukraińcy, a oni raczej wykonują prostsze zawody, to spodziewałbym się, że średnie kwoty będą niższe, a tymczasem są zbliżone do tych, na które decydują się Polacy. Natomiast są inne nacje, które mocno podbijają średnie kwoty udzielonego kredytu mieszkaniowego. W przypadku Białorusinów to ok. 600 tys. zł, a najwyższe pod względem wartości kredyty hipoteczne w Polsce zaciągają obecnie Hindusi” – powiedział „PB” Sławomir Grzybek.

Gazeta przypomina, że w Polsce pracuje obecnie 1,1 mln cudzoziemców. Według danych GUS to o 5,5 proc. więcej niż rok wcześniej. Na rynku kredytowym i pożyczkowym pojawia się coraz więcej obcokrajowców, zaciągających zobowiązania. W bazach Biura Informacji Kredytowej (BIK), zarówno w sektorze bankowym, jak i pożyczkowym jest ich obecnie 321 tys. Przeważającą część (227 tys.) stanowią Ukraińcy, 31 tys. to Białorusini (31 tys.), a 63 tys. to pozostałe nacje. 

[polecam:https://filarybiznesu.pl/finanse/bankowosc/polska-ma-najdrozsze-hipoteki-marze-bankow-trudne-do-ruszenia/a27809]

Pan wołać? MEM-y II.

—————————-

———————————–

——————————————

————————

———————————–

—————————-

Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

Chyży w akcji. MEM-y I

———————————–

——————————–

———————————

————————————-

——————————–

—————————–

——————————-

Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

Kosmici spoza Układu Słonecznego, może z naszej Galaktyki, nas WIZYTUJĄ…

Kosmici spoza Układu Słonecznego, może z naszej Galaktyki, nas WIZYTUJĄ…

Mirosław Dakowski, XII 2025

Od bardzo dawna, a właściwie od czasów starożytnych, zawsze trafiają się ludzie, którzy nie chcą zgodzić się z dowodami, że zostaliśmy stworzeni, że zadziałała tu myśl Stworzyciela. Już Demokryt był takim marzycielem – materialistą.

Ale skoncentrujmy się na ostatnim stuleciu czy dwóch. Lamarck, czy obaj Darwinowie, to jest dziadek i wnuk, i inni starali się przekazać argumenty, że nowe gatunki mogą powstawać samorodnie, na skutek oddziaływania otoczenia, bez ingerencji Planisty.

Omijali jednak podstawową kwestię to jest jakim sposobem powstało na planecie życie. Przecież, przypuszczenie że powstało ono poprzez przypadkową ewolucję chemikaliów, jest absurdalne. „Mądra sól czy błoto”??

Ale jeszcze w XX wieku, czy obecnie ateiści starają się przekonać naiwnych, że na pewno był jakiś Elan Vital, czy też panspermia, przez którą życie zawitało na Ziemię z Kosmosu. I potem się rozwinęło do obecnej jego postaci… Jest to sprzeczne z matematyka, logiką.

Por. np.: CZY EWOLUCJONIZM JEST NAUKĄ. MATEMATYKA EWOLUCJI A LOGIKA EWOLUCJONISTÓW

Wszechświat a fantazje głupków – grozą i gnozą wieje !

Różnice i podobieństwa wiary w płaską Ziemię i w darwinizm.

============================================

Ogromne miliardy poszły na poszukiwanie przez astronomów, radio fizyków i podobnych – sygnałów istot rozumnych. Z kosmosu.  Projekt Ozma, programy SETI [Search for Extraterrestial Inteligence ] i podobne.

W ostatnich latach uwaga tych fantastów, amatorów astronomii skupiła się na kilku kometach, czy meteorach które mają pochodzenie pozaukładowe, to jest – z pewnością przylatują z odległych rejonów Galaktyki. Ciągle czytam donosy o tym, że na przykład ostatnia teraz lecąca w kierunku słońca kometa, „zachowuje się dziwnie.” To jest obraca się wokół własnej osi, czy wychodzą z niej strumienie gazu w dziwnych kierunkach i duża część fantastów, zwanych przez ich zwolenników „ekspertami”, uważa że na pewno to są statki kosmiczne obcych. Np.: Międzygwiezdny obiekt 3I/ATLAS pulsuje światłem. Naukowiec z Harvardu widzi w tym ślad obcej technologii

===============================================

Tymczasem zdrowy rozsądek i logika nakazują zauważenie, że przy znanej, bo mierzonej prędkości tych obiektów musiałby one wystartować przed dziesiątkami milionów, czy też miliardami lat [jeśli z Galaktyki] – jeśli z większej odległości, np. z Mgławicy Andromedy – to jeszcze parę rządów wielkości czasu – dawniej. A wtedy nawet Czasu nie było, bo on zaczął się ok. 13.7 miliarda lat temu…

A gdyby celem tych galaktycznych ludzików był nasz Układ Słoneczny, to musieliby już dawno wyhamowywać czy poruszać się w sposób racjonalny, na przykład zacząć okrążać Ziemię. Bo te, mające setki milionów lat wieku, ludziki galaktyczne musiałyby przylecieć w sposób racjonalny czyli sterować swoją pojazdem kosmicznym. Tymczasem te wszystkie kamienie lecą ruchem bezwładnościowym, zgodnie z mechaniką niebieską.I lecą niesamowicie powoli!!

Proszę więc, by moi czytelnicy, jeśli natrafią na podobny tytuł, do środka artykułu nie zaglądali, bo są tam tylko antynaukowe brednie i fantazje. Jak ludzie z tytułami naukowymi mogą to-to wymyślać i publikować???

No, ale przecież „ogromna większość ekspertów” głosi klimatyzm..

Bestia. Natura i światopogląd. Ludzie Bestii w Polsce

Bestia. Natura i światopogląd. Ludzie Bestii w Polsce

Autor: CzarnaLimuzyna, 4 grudnia 2025

AIX

Do ostatnich, najważniejszych projektów Bestii, Marek Chodorowski zalicza: Izrael, Unię Europejską i Ukrainę. To właśnie na styku tych projektów z cywilizacją łacińską, przebiega linia frontu prawdziwej wojny z dzisiejszą Bestią. Linia frontu tej wojny przebiega w Polsce. Jak na razie Polska tę wojnę przegrywa.

O naturze Bestii i jej wpływie na człowieka najwięcej jest w Biblii. O gmachach cywilizacji wznoszonych przez Bestię i ludzi pisał też Feliks Koneczny. O języku Bestii i o konsekwencjach jego używania mówił Krzysztof Karoń. O światopoglądzie akolitów profesora Diabelskiego i paroksyzmach jego ofiar opowiada historia filozofii, a także niezafałszowana historia dziejów i częściowo psychologia.

Największą namiętnością diabła jest kłamstwo i morderstwo. Najgorszym rodzajem morderstwa jest zabicie ducha.

Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. /Mt 10,28/

Bestia w czasach naszej ery

Bestia w czasach naszej ery – czasu liczonego od Objawienia Jezusa Chrystusa dążyła w kolejnych swoich wcieleniach do osłabienia, zniszczenia i ostatecznego zdominowania, zastąpienia religii katolickiej fałszywym systemem wierzeń – ideologią.

W zależności od swojej siły i zasięgu sataniści robili to lokalnie lub globalnie przy pomocy swoich narzędzi czyli herezji, rewolucji, wojen, kryzysów i operacji specjalnych.

Do ostatnich, niewątpliwych sukcesów degeneratów należy stworzenie nowej religii pod szyldem trans humanizmu połączonej z religią klimatu i zwierząt oraz ogromne postępy w niszczeniu Europy za pomocą antykultury i migracji. Za częściowo udany eksperyment można uznać tzw. pandemię covidową.

Do najważniejszych projektów Bestii, Marek Chodorowski zalicza: Izrael, Unię Europejską i Ukrainę.

To właśnie na styku tych projektów z cywilizacją łacińską, przebiega linia frontu prawdziwej wojny z dzisiejszą Bestią. Linia frontu tej wojny przebiega w Polsce. Jak na razie Polska tę wojnę przegrywa.

Język Bestii

Język Bestii pojawia się wszędzie tam, gdzie trzeba ukryć prawdę. Prawdę o jej kapłanach, wyznawcach, prawdę o jej ofiarach. Zło nazywane jest dobrem a kłamstwo prawdą. Powstaje „prawo” chroniące różne przejawy życia diabelskiego. W taki właśnie sposób buduje się państwo wyznaniowe Lucyfera.

W ramach wspomnianych powyżej trzech projektów Bestia wykonała ostatnio,  przeciwko Polsce, następujące ruchy:

TRAKTAT ROZBIOROWY

„Dzisiaj jesteśmy w takim przykrym momencie, w takim tragicznym momencie, w którym my jako prawnicy analizujemy traktat rozbiorowy. Bo on jest. On został napisany.

Traktat rozbiorowy został nie tylko napisany, ale został przegłosowany w Parlamencie Europejskim w rezolucji w listopadzie 2023 roku. I został opublikowany i ogłoszony. I tak się zastanawiam czasami, w szczególności gdy słyszę doskonałe wystąpienia historyków.

Czy trochę tak nie było w owym XVIII wieku, że rozbiór, upadek Rzeczypospolitej, że do końca się to nie chciało mieścić w głowie. Że nie do końca dowierzano, co to będzie oznaczało. No zmiana pana, zmiana monarchy, to o czym mówił Pan Profesor przed chwilą, nie raz się zdarzało w historii naszych przodków. Ale to, że to będzie koniec państwowości, to mogło się bardzo wielu po prostu w głowach nie mieścić. I bardzo wielu mogło głosować na tym Sejmie Rozbiorowym z taką nonszalancją, myśląc, ach nie takie rzeczy działy się w Rzeczypospolitej. Nie takie rzeczy przetrwaliśmy…

A dzisiaj ten traktat rozbiorowy jest” /fragment całości/.

PROJEKT WPIERANIA ŻYCIA DIABELSKIEGO W POLSCE

https://ekspedyt.org/2025/11/12/antydiabelstwo-nazywane-antysemityzmem-krajowa-strategia-zwalczania-antydiabelskosci/embed/#?secret=AhzgSbtutu#?secret=iis1Ms2kjV

KOLEJNY ETAP REALIZACJI PLANU ZASIEDLENIA POLSKI PRZEZ UKRAIŃCÓW

Czy skrajna normalność zaszkodzi Bestii – globalistom, masonom, zboczeńcom?

Aby wykoślawić rzeczywistość funkcjonariusze Bestii w Polsce posługują się tresurą wzorowaną na metodzie Pawłowa – Michnika wykształcającą odruch fałszywego skojarzenia poszczególnych pojęć z desygnatem. Prawie wszystko, co dobre, gadzi język określa po swojemu czyli pejoratywną nazwą. Najogólniej: rzeczom normalnym, postawom moralnym przypisuje się złe cechy. Normalność jest traktowana jako okropna skrajność i nazywana radykalną.

Niestety, na aktualnym etapie zaawansowania – etapie wytresowania w sensie wytworzonych skojarzeń, rzeczy pozytywne takie jak prawica, nacjonalizm, rycerstwo, cnotliwość, ksenofobia, naród budzą emocjonalny odruch Pawłowa – Michnika. Każdy może zrobić sobie dodatkowy test, sprawdzając własną reakcję na poszczególne słowa. Do puli testowej dorzućmy jeszcze: antysemityzm, ksenofilię, qrwofilię, qrwofobię, migrantów, ukraińskie onuce, antydiabelskość. Zwróćmy uwagę na pojawiające się emocje i towarzyszące im skojarzenia.

Wracając do pytania: czy „skrajna normalność” zaszkodzi Bestii… Aby być tego pewnym należy ją (normalność) wzmocnić zbroją, dodając miecz.

Co powiedział Braun? … a oburzyło postępaków?

Co powiedział Braun?

nczas/braun-uderzyl-w-stol-powinien-byc-na-dobre-wykluczony-z-polityki

Braun uderzył w stół. „Powinien być na dobre wykluczony z polityki”

===============================

MD: w NCz jest ponad stronę o tych oburzonych. Nudne, opuszczam. Oto meritum:

…A co takiego właściwie powinno wywoływać obrzydzenie i natychmiastową chęć potępienia w każdym człowieku, który chciałby móc jeszcze pokazać się w Towarzystwie?

W Oświęcimiu Braun powiedział, że „kwestia żydowska jest tą, o której najlepiej milczeć, bo kto mówi, ten zostanie oskarżony o definiowany przez samych Żydów antysemityzm”. „Tak zwana robocza definicja antysemityzmu, wprowadzona jako fałszywa moneta do polskiego obiegu prawnego przez poprzednie już rządy Beaty Szydło, wicepremiera (Piotra – przyp. red.) Glińskiego, ta robocza definicja antysemityzmu, którą sami Żydzi zaproponowali i skutecznie narzucili już w bardzo wielu krajach, to w dużym skrócie (…) wszystko, co samym Żydom się nie podoba, będzie definiowane jako antysemickie” – ocenił.

Lider Korony stwierdził, iż przytaczana już Strategia nie powinna być przyjęta, ponieważ ustanawia „strategię nierówności wobec prawa”.

„Wyróżnienie jednej szczególnej grupy wedle kryterium narodowościowego i stworzenie pewnych wyjątkowych, szczególnych przywilejów dla tej grupy jest równoznaczne z dyskryminacją ogółu obywateli polskich, innego niż żydowskiego pochodzenia” – powiedział Braun, a w dalszej części swojego wystąpienia pytał o to, w jaki sposób rząd będzie definiował „życie żydowskie” oraz czy „będą ściągnięte z archiwów bibliotek ustawy norymberskie III Rzeszy Adolfa Hitlera”. „Jak odróżnić Żyda od nie-Żyda? To jest problem, który stwarza sama propozycja przyjęcia takiego rozwiązania” – powiedział polityk, wskazują na dokument.

W dalszej części swojego wystąpienia Braun ocenił, że „Oświęcim jest poligonem zawłaszczania przestrzeni publicznej i świadomości historycznej (…) jest miejscem, w którym to się już dokonało”, a „teren niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau jest to strefa de facto eksterytorialna”.

Prezes Korony zadeklarował także, że jego partia, „uzyskawszy adekwatny wpływ na bieg spraw publicznych w Polsce, rozpędzi Międzynarodową Radę Oświęcimską na cztery wiatry”. „Polska dla Polaków (…). Inne nacje mają swoje państwa. Mają Żydzi swoje państwo położone w Palestynie. I tam właśnie w ostatnich latach dali spektakularny pokaz swoich możliwości i inklinacji” – powiedział Braun.

„Jeśli się komuś zdaje, że promując żydowskie życie w Polsce, zaprasza sobie tutaj do nas jakiegoś sympatycznego »Skrzypka na Dachu«, Tewje Mlecarza, niegroźnego, a miłego sąsiada, to może się srodze pomylić, bo może to nie skrzypek na dachu, a może to raczej doktor Hannibal Lecter wprowadza się po sąsiedzku i będzie się za chwilę legitymował tą nadzwyczajną kartą atutową, w którą chce go wyposażyć rząd warszawski” – stwierdził polski poseł do PE.

Oprócz tego warto zacytować dwa fragmenty zdań, podawane przez media. Braun powiedział podczas konferencji o poniewieraniu Polaków przez wyznawców Talmudu, a także perspektywie „policji gettowej, trzaskającej kopytami przed żydowskimi nadludźmi”.

Moda na Brauna

To właśnie te słowa, a także wspomnienie o tym, że Żydzi mają swoje państwo, szczególnie nie spodobały się dziennikarzowi „Rzeczpospolitej” Bogusławowi Chrabocie, według którego „strąciły [one] polską politykę do piekieł”. Ponadto Chrabota stwierdził, że „za te słowa Grzegorz Braun powinien być na dobre wykluczony z polityki, zapomniany i kompletnie zmarginalizowany”. Zdaniem redaktora naczelnego „Najwyższego Czas-u!” Tomasza Sommera „Chrabota nie rozumie, że rasizm żydowski to też rasizm i Oświęcim jest miejscem szczególnie symbolicznym, gdy walczy się z rasizmem”. W swym artykule Chrabota pomstował ponadto na to, że Braun nie tylko nie został zmarginalizowany, ale „dzieje się coś innego” i popularność zarówno polityka, jak i jego partii rośnie. W sondażach bowiem Konfederacja Korony Polskiej notuje stabilne poparcie, pozwalające na przekroczenie progu wyborczego i wprowadzenie do Sejmu swych przedstawicieli.

Modę na Brauna” widać także podczas jego spotkań w całej Polsce. W piątek 21 listopada sympatycy polityka wypełnili salę w Oświęcimiu po brzegi, a kolejnego dnia, podczas debaty o Unii Europejskiej w Jabłonnie, ludzie wprost „wysypywali się” na korytarz. Poparcie dla formacji Brauna rośnie dzięki przejmowaniu wyborców Konfederacji Wolność i Niepodległość oraz – głównie – dawnych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości.

To stwarza sytuację – paradoksalnie – niekorzystną dla uśmiechniętej koalicji, która walcząc z polskim posłem do PE, pomoże mu w mitologizowaniu własnego „męczeństwa” oraz przyczyni się do dalszych wzrostów poparcia dla Korony.

Budżet 2026: Finansowa bomba atomowa w NFZ !

Budżet 2026: Finansowa bomba atomowa w NFZ !

Simulation World; Źródło i więcej: https://jarek-kefir.art/2025/12/01/budzet-2026-finansowa-bomba-a-w-nfz/


https://www.salon24.pl/u/simulation-world/1476398,budzet-2026-finansowa-bomba-atomowa-w-nfz

Jak tam zdrówko, KODziarze, wy moje owieczki tuskowe? Mówiłem, że skończycie pod śmietnikiem, przewracając oczami jak śnięta ryba wyrzucona na brzeg. A wy dalej swoje: „Tusk zbawi, Unia nakarmi i da euro, Domański uleczy”. No to macie leczenie. I to jakie! Leczenie budżetu, a nie waszych organizmów, które za chwilę zaczną się sypać jak tekturowe domki w grudniowej szarudze i plusze.

W budżecie na przyszły rok olbrzymie cięcia wydatków na zdrowie!

Bo oto wypłynął tajny dokument Ministerstwa Zdrowia z 29.10.2025. A właściwie nie „dokument”, tylko akt oskarżenia wobec całego narodu.

10,3 miliarda złotych cięć w NFZ na rok 2026. Nie „racjonalizacja”. Nie „efektywność”. Tylko brutalne, bezlitosne odcięcie tlenu pacjentom, żeby liczby w Excelu zgadzały się z tym, co trzeba pokazać w Brukseli.

Galeria poniżej: przeciek (tzw. pszecieg) tajnych dokumentów. Aby wyświetlić dokument w powiększeniu, kliknij na niego. Przekonaj się sam! [to w oryginale md]

—————————–

Wracają limity do lekarzy specjalistów

Wracają limity do specjalistów: -3,36 miliarda „oszczędności”, czyli kilka milionów ludzi odbitych od drzwi przychodni jak muchy od szyby.

Diagno­styka obrazowa TK i MRI: -1,26 miliarda. Czyli skrócone kolejki? Nie, nie skrócone, zamrożone, po prostu ludzie przestaną się zapisywać, bo dostaną terminy na 2028, i statystyki cudownie spadną.

Operacje zaćmy: -94 tysiące zabiegów.

To nawet nie metafora, to oznacza dziesiątki tysięcy starszych ludzi, którzy będą chodzić na oślep przez kolejne lata, bo system uznał, że widzenie to luksus.

A dalej leci już jak strzał granatem z bazooki w twarz. Szpitale powiatowe, te, które utrzymują przy życiu lokalne społeczności, dostają po plecach jak nigdy wcześniej. Refundacje leków 65+ wycinane jak chwasty. Program „dobry posiłek w szpitalach” wywalony. Wrócą stare czasy, gdy pacjent dostawał breję w plastikowej misce i czuł się jak w kolonii karnej.

Medyczny stan wojenny

Ale to jeszcze nie wszystko. Bo im dalej się czyta ten dokument, tym bardziej wygląda to jak przygotowania do medycznego stanu wojennego.

Wyciekły też dane o: planowanym ZAMKNIĘCIU kilkudziesięciu oddziałów pediatrycznych w mniejszych miastach, bo „nieopłacalne”, obcięciu finansowania ratownictwa medycznego o kolejne 600 mln, redukcji nocnych i świątecznych dyżurów w 40 powiatach, ograniczeniach refundacji dla chorób przewlekłych (cukrzyca, POChP, RZS), zamrożeniu wynagrodzeń pielęgniarek i ratowników na 2026, wycofaniu trzech programów lekowych dla onkologii, „bo za drogie”.

A wiecie co jest najlepsze? Że w tym samym czasie, jak donoszą inne przecieki, rząd planuje zwiększyć koszty administracyjne ministerstwa o ponad 420 milionów. Czyli dla urzędników będzie nowa kawa z luksusowego automatu, nowe fotele, nowe biura, nowe „strategie cyfryzacji”, a dla pacjentów…. no cóż. Zawsze pozostaje modlitwa i czekanie na cud.

I nazwijcie to „planem finansowym”. Albo „racjonalizacją”. Albo „odpowiedzialnością za budżet”. Nie łudźcie się – to jest polityka robiona na plecach chorych ludzi. Polityka, która ma jedno zadanie: pokazać Brukseli, że Polska potrafi przyciąć własny naród, żeby się przypodobać eurokratom.

A najgorsze jest to, że wszystko to było do przewidzenia. Od miesięcy krążyły sygnały, że NFZ nie domyka finansów, że planują zwijać system od środka, że prywatna ochrona zdrowia szykuje się na „złotą dekadę”, bo miliony Polaków nie będą miały wyjścia. Ten dokument jest tylko potwierdzeniem, że przestali udawać.

Bo ktoś musi powiedzieć to wprost: ZDRADA! I właśnie dlatego będziemy o tym KRZYCZEĆ. Głośno. Ostrzej niż kiedykolwiek. W każdym mieście, w każdej komisji, na każdym posiedzeniu, na każdej ulicy, na każdym ekranie.

Źródło i więcej: https://jarek-kefir.art/2025/12/01/budzet-2026-finansowa-bomba-a-w-nfz/

Prawdziwe źródła t. zw. edukacji seksualnej

Prawdziwe źródła t. zw. edukacji seksualnej

Ewa Piesiewicz

Polemika z: Roberto de Mattei ujawnia: Sowieckie korzenie tzw. edukacji seksualnej

Redakcja PCh dopuściła się niewybrednej manipulacji drukując artykuł Roberto de Mattei pod powyższym tytułem, podczas gdy w oryginale ( w Corrispondenza Romana) tytuł brzmi:„Dlaczego lewica chce edukacji seksualnej w szkołach”. Być może motywem była chęć redaktorów jeszcze mocniejszego pognębienia znienawidzonej Rosji ( dokopania Putinowi) która większości współczesnych Polaków kojarzy się jednoznacznie z Sowietami.

Ale jednocześnie, redakcja, może nieświadomie, wzięła udział, wspólnie z autorem, w „maskirowce”, jaką jest ukrycie rzeczywistego pochodzenia autorów komunistycznego programu demoralizacji dzieci i młodzieży poprzez seksualizację.

Wymienieni w tekście trzej panowie, propagatorzy wynaturzeń, ujętych w tzw. teorię Freuda, zwaną psychoanalizą, to niemieckojęzyczni:

Gyorgy Lucatcs, właściwie Gyorgy Bernat Lowinger, syn „zamożnego żydowskiego bankiera Jozsefa Lówingera i Adeli Wertheimer „ (wiki),

Wilhelm Reich, urodzony na terenie ówczesnej Galicji „syn bogatego hodowcy pochodzenia żydowskiego”(wiki), założyciel tzw. SEXPOLU ( Seksualpolitik) , jako oddziału Komunistycznej Partii Niemiec oraz hasła: „Nowy porządek życia płciowego musi rozpoczynać się od reedukacji dziecka”,

Herbert Marcuse,”niemiecko-amerykański filozof pochodzenia żydowskiego” ( wiki), zwany ojcem późniejszej rewolucji 1968r. na Zachodzie.

Natomiast jedyna, wymieniona kobieta Vera Schmidt, urodziła się na terenie Rosji jako córka Elizawiety Grossman-Janitzkiej i już w latach 20-tych ( za ciemnej stalinowskiej nocy) podróżowała wraz z mężem do Wiednia, aby u źródła Freudowskich nauk zaczerpnąć wiedzy psychoanalitycznej. Prowadzony przez nią Dietskij Dom został wkrótce zamknięty z powodu przerażających skutków jej pedagogicznych działań.

Zachęcam poznania do szczegółów życiorysu i osiągnięć tej, również niemieckojęzycznej osoby, zamieszczonych obszerniej (wiki milczy) tu: https://www.psychoanalytikerinnen.de/russland_biografien.html#Schmidt

Roberto de Mattei ujawnia: Sowieckie korzenie tzw. edukacji seksualnej

Roberto de Mattei ujawnia:

Sowieckie korzenie tzw. edukacji seksualnej

https://pch24.pl/roberto-de-mattei-ujawnia-sowieckie-korzenie-tzw-edukacji-seksualnej

(Prof. Roberto de Mattei/youtube/TVP)

Od wielu lat wprowadzenie tak zwanej edukacji seksualnej do szkół włoskich pozostaje jednym z najbardziej pożądanych celów partii lewicowych. Systemowa deprawacja obyczajowa już od wczesnej młodości, obok rozwodów, aborcji i eutanazji, należała do pakietu „zdobyczy cywilizacyjnych”, o które w latach siedemdziesiątych zabiegali komuniści, socjaliści i radykałowie, pragnąc rozchwiać włoskie społeczeństwo u samych jego podstaw.

Te postulaty mają odległe korzenie. Bez sięgania aż do Rewolucji Francuskiej wystarczy przypomnieć, że rewolucja komunistyczna XX wieku, zwłaszcza w swojej pierwszej fazie – leninowsko-trockistowskiej – zamierzała przekształcić nie tylko porządek społeczny i gospodarczy, lecz także wizję człowieka, rodziny i wychowania.

W krótkim, lecz burzliwym okresie Węgierskiej Republiki Rad (marzec–maj 1919) György Lukács, filozof marksistowski i komisarz ludowy do spraw oświaty i kultury, podjął jedną z najśmielszych prób przeobrażenia kulturowego europejskiego narodu według zasad bolszewizmu. Podczas tych zaledwie dwóch miesięcy – badanych przez historyków takich jak Werner Jung (Georg Lukács, Metzler, 2017) oraz Michael Löwy (Georg Lukacs. From Romanticism to Bolshevism, Verso Books, 1979) – węgierski rewolucjonista skoncentrował się na radykalnej reformie programów szkolnych.

Do najważniejszych posunięć należało zniesienie katolickiego nauczania religii, przez stulecia kształtującego moralną świadomość rodzin i młodzieży. Nauczanie to zastąpiono socjologią marksistowską, uważaną przez Lukácsa za teoretyczny fundament niezbędny do stworzenia „nowego typu człowieka”, uwolnionego od chrześcijańskiej tradycji i naturalnych instytucji – na pierwszym miejscu od rodziny. Równocześnie Lukács wprowadził w szkołach program edukacji seksualnej, pomyślany jako element zerwania z moralnością religijną. Celem nie było jedynie przekazanie informacji o ciele, lecz rozmontowanie tego, co Lukács nazywał „represyjną moralnością społeczeństwa mieszczańskiego”, czyli chrześcijańskich zasad dotyczących czystości, wstydu i związku między seksualnością a odpowiedzialnością rodzinną.

Choć środki te trwały bardzo krótko z powodu szybkiego upadku Węgierskiej Republiki Rad, wyznaczyły historyczny precedens: po raz pierwszy w Europie rząd rewolucyjny próbował reformować seksualność i moralność, zaczynając od szkoły, zastępując magisterium rodziny i Kościoła edukacją opartą na ideologii politycznej. Idee Lukácsa nie pozostały odosobnione. Znajdowały oddźwięk w Rosji komunistycznej, gdzie w kolejnych latach różne eksperymenty pedagogiczne – jak psychoanalityczne przedszkole Wiery Szmidt w Moskwie – zmierzały w tym samym kierunku: uwolnić dziecko od tradycyjnych „więzów moralnych”, sprzyjając wczesnej ekspresji impulsów, także seksualnych, w imię przyszłego, odnowionego społeczeństwa socjalistycznego.

W 1929 roku przywódcy sowieccy zaprosili ucznia Freuda, austriackiego psychoanalityka Wilhelma Reicha, na cykl wykładów, które doprowadziły do opublikowania w Moskwie eseju pt. „Materializm dialektyczny a psychoanaliza”, stanowiącego tekst założycielski tak zwanego freudo-marksizmu. W nim i w późniejszych pracach Reich przedstawiał rodzinę jako najbardziej represywną instytucję społeczną. Twierdził, że sedno ludzkiego szczęścia tkwi w zaspokojeniu płciowym. Edukacja seksualna była integralną częścią jego projektu rewolucyjnego przekształcenia społeczeństwa. Idee Reicha i innych teoretyków freudo-marksizmu, jak Marcuse, zatriumfowały wraz z rewolucją 1968 roku i weszły do politycznego zasobu międzynarodowej lewicy.

Kościół i prawy rozum ukazują nam natomiast, że przekazywanie życia dokonuje się w rodzinie, w wychowaniu tego, kto jest owocem aktu miłości Boskiej i ludzkiej: człowieka obdarzonego duszą i ciałem. Benedykt XVI podkreślał, że wychowanie należy do tak zwanych wartości nienegocjowalnych, obok życia i rodziny, z którymi jest ściśle związane. Prawo rodziców do wychowania własnych dzieci jest wcześniejsze niż prawo społeczeństwa obywatelskiego i nie może być przez państwo usunięte, zwłaszcza tam, gdzie usiłuje się zastąpić wychowanie religijne i moralne edukacją seksualną opartą na wizji człowieka sprzecznej z chrześcijańską antropologią.

Edukacja seksualna jest zawsze zła, gdy rości sobie prawo do bycia szkolną, a więc publiczną, podczas gdy z samej natury może być jedynie osobista i prywatna, i dlatego powinna być powierzona rodzinom. W przeciwnym razie grozi przekształceniem się w formę kulturowego i moralnego zepsucia. […]

Lewica pozostaje konsekwentna, domagając się obowiązkowej edukacji seksualnej we wszystkich szkołach, na każdym poziomie nauczania. Nie jest konsekwentny ten, kto deklaruje sprzeciw wobec lewicy, a potem jej żądaniom ulega lub się do nich przyłącza w dziedzinie tak delikatnej i wrażliwej, jak wychowanie naszych dzieci.

Roberto de Mattei Corrispondenza Romana

Pach

Grzegorz Braun stanowczo. „Łajdacy, ujadający chór podżega codziennie do przestępstwa…” [VIDEO]

Braun się wkurzył. „Łajdacy, ujadający chór podżega codziennie do…” [VIDEO]

Lider KKP Grzegorz Braun w rozmowie z redaktorem naczelnym „Najwyższego Czasu!” Tomaszem Sommerem komentował dyskryminację KKP przez marszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego. Jak podkreślił, „łajdacy czują się swobodnie”, a „ujadający chór codziennie podżega do przestępstwa”.

========================================

– Czarzasty, ten marszałek Sejmu, komunista, wyrzucił KKP, ale też Razem i Kukiza z dostępu do prezydium Sejmu. I w ogóle wypowiedział podczas tego aktu wyrzucania, bo to taki zrobił demonstracyjny akt wyrzucania podczas konferencji prasowej, powiedział, że KKP jest, jak się wyraził, „na granicy agenturalności”. Dlaczego nie można pozwać tego Czarzastego, tak jak ta słynna Schnepf-Wysocka, złożyć wniosku o zabezpieczenie, żeby Czarzasty nie mógł się wypowiadać przez rok na temat KKP, jeżeli opowiada takie bzdury? – zapytał prowadzący program redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” Tomasz Sommer.

– No można to zrobić i to się robi. I nie chcę uprzedzać faktów, ale panowie mecenasi, którzy w ostatnich dniach nie mogą nastarczyć ze swoim zaangażowaniem, dlatego że właściwie co dzień dostajemy jakąś podstawę procesową – odpowiedział Grzegorz Braun.

– Musimy bardzo starannie selekcjonować. Nie możemy też zbytecznie nobilitować łajdaków, oszczerców, kłamców, którzy na nasz temat… – mówił dalej lider KKP, na co wtrącił prowadzący wspomniał, że „kiedyś mówiło się 'potwarców’”.

– Potwarców i generalnie i anonimowej, i występującej pod nazwiskiem, ale też i w wysokich rangach państwowych, występującej szumowiny. Nie możemy nobilitować każdego, zwłaszcza, że praktyka sądownictwa post-PRL-owskiego, ta praktyka dowodzi, że obrona tzw. dóbr osobistych i osób indywidualnych i osób fizycznych takich jak partia polityczna jest bardzo trudna, a wręcz bywa niemożliwa – kontynuował Braun.

– Za przykład podaję proces, który prowadzimy, w który wdaliśmy się, pozywając media centralne za kłamstwa. I ten proces trwa piąty rok. I potrwa jeszcze szósty, bo najbliższy termin rozprawy mam na lipiec 2026, kiedy to wreszcie będzie mi dane złożyć wyjaśnienia. Więc to jest kontekst, w jakim działamy i dlatego też ci łajdacy, tak jak kolejni marszałkowie rotacyjni, czują się dość swobodnie. Zwłaszcza, że wśród tego chóru, bo to już jest chór rosnący który codziennie podżega do przestępstwa, jakim byłoby uniemożliwienie działania Konfederacji Korony Polskiej. Do tego chóru przecież dołączył… nie, on współinicjował tę falę nagonki, minister niesprawiedliwości – powiedział dalej lider KKP.

Następnie Grzegorz Braun zauważył, że „minister niesprawiedliwości systematycznie właśnie powtarza insynuacje”.

– Tam cała plejada ministrów, bo Żurek, Sikorski, Kierwiński, teraz Czarzasty. No przecież to jest jakaś zorganizowana histeria taka oszczercza i trzeba by chyba to jasno powiedzieć, że trzeba to zatrzymać? – wtrącił pytanie Sommer.

– No więc, szanowni państwo, zwróćcie uwagę, bo oczywiście wrażenia, których nam co dzień dostarcza rzeczywistość, zacierają szybko pamięć. Ale zaledwie dwa tygodnie temu […] a może to już trzeci tydzień mija, skierowałem pismo do ministra koordynatora służb specjalnych, ministra Siemoniaka, zwracając uwagę na potrzebę sprawdzenia i zabezpieczenia należytej osłony kontrwywiadowczej Konfederacji Korony Polskiej. I czekam na odpowiedź pana ministra – podkreślił Braun.

– Czekam na odpowiedź. Wszystko po kolei. Pan minister Siemoniak notabene również śpiewa w tym chórze. „Śpiewa” to może nie jest adekwatne słowo, bo oni raczej ujadają, obszczekują nas, prawda? No ale sami się troszkę już zadryblowali, troszkę się zaplątali we własne nogi, bo przecież właśnie minister niesprawiedliwości Żurek z jednej strony moim zdaniem dopuszcza się deliktu polegającego na podżeganiu do przestępstwa, jakim byłoby łamanie praw konstytucyjnych moich, moich towarzyszy partyjnych, naszych wyborców, naszych odbiorców, naszych sympatyków. Słowem, wszystkich, którzy działają politycznie, interesują się polityką. Przestępstwem byłoby uniemożliwienie nam udziału w życiu politycznym na tych zasadach, które są przewidziane konstytucyjnie i ustawowo – ocenił lider KKP.

– Więc sam minister Żurek powiedział, że delegalizacja jest możliwa, kto wie, może nawet i konieczna, ale – uwaga – musi tego dokonać Trybunał Konstytucyjny – podsumował Grzegorz Braun.

Poniżej cała rozmowa Sommera z Braunem.

Nasz największy wróg

Nasz największy wróg

4.12.2025 Janusz Korwin-Mikke https://nczas.info/2025/12/04/nasz-najwiekszy-wrog

NCZAS.INFO | Pies rasy owczarek holenderski. Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay
NCZAS.INFO | Pies rasy owczarek holenderski. Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay

Proszę pamiętać: to nie JE Donald Trump, nie JE Włodzimierz Putin, nie JE Dzong-Il Kim nakłada na nas niszczące podatki, płaci jeszcze bardziej szkodliwe zasiłki, zakazuje używania węgla, nakazuje Zielony Ład, szczepi pod przymusem; to robi „nasze państwo” – NASZ NAJWIĘKSZY WRÓG!

Nasza koncepcja państwa, to spory – ale chudy, żylasty Pies, siedzący na łańcuchu, warczący na wrogów, którego możemy z tego łańcucha spuścić, by ich zagryzł.

Koncepcja etatystyczna to ogromne, tłuste rozlazłe Psisko, które szwenda się wyżerając wszystko, które warczy na nas, swoich właścicieli i nawet często ich gryzie. I ten Pies dyktuje nam, ile mamy dawać mu żarcia!! Ba! Ten Pies nawet projektuje ustawy!!! Niby Sejm je uchwala, ale w rzeczywistości…

Złodzieje nie boją się Psa, bo Pies przecież sam kradnie, więc są w siuchcie. Nikt naokoło się tego Psa nie boi, Ukraina, a pewno i Niemcy, załatwiliby „nasze państwo” lewą ręką, a raczej jednym kopem. O Rosji nawet nie mówię: nie fatygując się przerzucaniem wojsk do Królewca obrzuciliby nas taką liczbą rakiet, że po dwóch dniach odechciałoby się nam wojny.

Do 1569 Polska była własnością Króla – który dbał o SWOJĄ WŁASNOŚĆ i nie pozwalał, by niszczył ją jego własny Pies. I dlatego Polska była mocarstwem. Potem to już tylko trochę rozpędem…

Królewicz jest od dzieciństwa uczony: „Pamiętaj: Twoim głównym wrogiem są Twoi urzędnicy!”. Jak sobie tego nie przyswoi – i zamiast rządzić, trzymając urzędników za mordę, opiera się na biurokracji – to, prędzej czy później: klops.

U nas prezydent nie jest właścicielem Polski, więc nie ma interesu, by o nią dbać narażając się na pogryzienie. Obecny Prezydent nie boi się Psu przeciwstawić – ale często ulega pod wpływem natarczywego szczekania. Senatorowie, a już na pewno posłowie czują się wręcz szczęśliwi, gdy mogą Psu podsunąć – kosztem Polski – jakiś smaczny kąsek. Zresztą Pies ma w Sejmie swoją większość. I, oczywiście, wpływ na sądy.

I to WSZYSTKO trzeba radykalnie zmienić. Żeby Pies nie miał żadnych „zaufanych ludzi” – ani w sądach, ani w Senacie, ani w Sejmie, ani w NIKu, ani na stolcu prezydenckim. Pies ma żreć, co mu dają – i gryźć, kogo każą.

Chyba proste?

Polska pupilem USA? Strach jeży włosy na głowie!

Polska pupilem USA? Strach jeży włosy na głowie!

Doradca Donalda Trumpa rozpływa się nad Polską. „Dołączy do nas, aby zająć należne jej miejsce”.

DR IGNACY NOWOPOLSKI DEC 4

Według doniesień polskojęzycznych mediów „głównego nurtu”, Polska znów awansuje do grona „prymusów”.

Dla tych, którzy nie pamiętają sławetnego roku 1989, w którym to Polska „odzyskała niezależność”, przypominam, że natychmiast została Ona mianowana „prymusem” wśród byłych sowieckich wasali z Europy Środkowej, których wchłonęło Zachodnie Imperium Kłamstwa, a konkretnie UE.

W miarę przekształcania się Polski w trzeciorzędną unijną kolonię, zapomniano o tym pięknym tytule.

Dlatego też, z przerażeniem skonstatowałem fakt tego, że Moja Ojczyzna staje się „przyjacielem USA”!

Poniżej cytaty z polskojęzycznych elektronicznych szmatławców głównego nurtu.

polska/doradca-donalda-trumpa-rozplywa-sie

Amerykanie zorganizują na swoim terenie spotkanie największych gospodarek świata. Zaproszenie dostaną “przyjaciele, sąsiedzi i partnerzy” — zapowiedział Marco Rubio sekretarz stanu USA. Przy tej okazji sporo ciepłych słów padło o Polsce.

Stany Zjednoczone, które 1 grudnia przejęły przewodnictwo w grupie G20, zapowiedziały, że Polska zostanie zaproszona na przyszłoroczny szczyt w Miami.

Marco Rubio, sekretarz stanu USA, podkreślił, że nasz kraj zasługuje na miejsce w gronie największych gospodarek świata.

Stany Zjednoczone po raz pierwszy od 2009 roku będą gościć w przyszłym roku 20 największych gospodarek świata — zaznaczył Rubio w opublikowanym w środę komunikacie.

Sekretarz stanu napisał, że “szczyt G20 w 2026 roku będzie okazją, by docenić wartości innowacyjności, przedsiębiorczości i wytrwałości, które uczyniły Amerykę wielką i które wyznaczają ścieżkę do dobrobytu dla całego świata”.

Wiele lat temu sekretarz stanu USA, Henry Kissinger wypowiedział znamienną i niezwykle trafną sentencję:

Niebezpiecznie jest bycie wrogiem Stanów, jedyne co jest jeszcze bardziej groźnie, to bycie ich przyjacielem”.

Setki amerykańskich agentów, marionetek na kluczowych stanowiskach, zdrajców swych własnych narodów, itd. przekonało się już o tym na własnej skórze. Wielu dopiero się o tym przekona.

W kolejce czekają już Jarosław Kaczyński, Wladimir Zelenski, itd.

Lech Kaczyński już się o tym przekonał, jak Saddam Hussein, Osama bin-Laden i cała plejada innych.

Dlatego z głębokim niepokojem obserwuję „zaloty” amerykańskiego globalisty i członka deep state „premiera USA” Marco Rubio w stosunku do Naszej nieszczęsnej Ojczyzny.

Czyżby nasz nowy Prezydent Karol Nawrocki, już sprzedał się Zachodniemu Imperium Kłamstwa?

Jego ostatnie obraźliwe zachowanie w stosunku do węgierskiego Premiera Viktora Orbana, może to sugerować.

W tysiącletniej polskiej historii nie brak zdrajców i głupców.

Można więc spokojnie założyć, że Pan Nawrocki jest kolejnym z nich.[oby nie… md]

Jednakowoż moment do zdrady jest wyjątkowo niefortunny, zarówno dla Polski, jak i ewentualnych zdrajców.

Zachodnie Imperium Kłamstwa z USA na czele znajduje się na ekspresowej autostradzie do zagłady.

Wielka szkoda, że polityczne hieny, masowo okupujące polską „scenę polityczną”, nie są w stanie tego pojąć.

Stwierdzenie Rubio, że „innowacyjność, przedsiębiorczość i wytrwałość uczyniły Amerykę wielką”, zakrawa na kpinę. Zbrodnie, kłamstwa i finansowe manipulacje uczyniły Amerykę jednym z największych zbrodniarzy w historii świata. That is it!

Równie komiczna jest jego „pochwała” odnośnie „wielkości polskiej gospodarki”.

Na obecnym etapie „rozwoju” polska gospodarka z trudem produkuje opakowania, w które wkłada się importowane produkty. That is it!

Jednakowoż w dzisiejszej transformacji geopolitycznej, Nasza Ojczyzna pod mądrymi i patriotycznymi rządami, mogłaby ponownie znaleźć się w czołówce państw świata, zamiast w czołówce neokolonialnych rabów Zachodniego Imperium Kłamstwa.

System partyjniacki gnije i kruszy się. Co po nim? Jest SPOSÓB !

System partyjniacki gnije i kruszy się. Co po nim? Jest SPOSÓB !

Mirosław Dakowski

Czy wiecie, jakie ważne decyzje ustrojowe zostały podjęte na samym początku, przy upadku komuny?

Młodym przypominam, że to co stało się w 1989 w Polsce, to rezultat uboczny dłuższych walk globalistów i negocjacji geopolitycznych. System sowiecki ukazał już w połowie lat 80-tych swą ideową, gospodarczą polityczną i wojskową katastrofę.

Jego planiści [byli już przecież w kolejnym pokoleniu „władców świata”] zwani popularnie „starszymi i mądrzejszymi” postanowili go zamienić na następny wariant.

Można tu wspomnieć o rozmowach Gorbaczow Reagan w Reykjaviku, by zostać przy powierzchni tych zjawisk.

W „nowej” Polsce pozwolono więc na przywrócenie wielopartyjności, poluzowanie cenzury itp fidrygałki.

Przypominam zapominalskim, że do Sejmu po stronie Solidarności realnie mogli startować tylko ci, co mieli fotografię [niedźwiedzia] z Wałęsą. Inni, a znam kilku świetnych, rozumnych kandydatów na prawdziwych mężów stanu, których odrzucono, skasowano, oczywiście po stronie Solidarności [„nie nasz!”- pisano]. Ale formalnej cenzury przecież „nie ma”, nie było również wtedy.

Ledwo, dla porządku, wspomnę o tajnym sednie umów. Co światlejsi i czujniejsi zorientowali się w tym dość szybko:

Majątek Polski przejmują [to jest sobie prywatyzują] komuchy, to jest bonzowie partyjni i tajne służby. Oczywiście – tajne służby pozostają nienaruszone i sterują tym procesem zza kulis.

Kulisy co prawda były już dziurawe, więc co dociekliwsi widzieli, co się tam wyrabia [na przykład FOZZ]. Ale kto ośmielił się o tym pisać i przeciwdziałać [na przykład Michał Falzmann] to go w łeb. Inni zaś kucali.

Do sejmu kontraktowego weszło jednak trochę rzutkich, ale nieuczonych patriotów. Gdy ludzie, wyborcy, odrzucili w całości listę 50 komuchów to zarządzono [wbrew ówczesnemu prawu, oczywiście] …powtórne głosowanie. Ogromne protesty stłumiono.

Ale sterujący procesem [dla widzów byli to na przykład Geremek i Kiszczak] mieli kłopot, jak w dłuższej perspektywie zawsze wybierać do sejmu usłużne i sterowalne drużyny. Bo musiało ich już być kilka a nie jak dotąd „ukochana, jedyna Partia”.

Co światlejsi Polacy zaproponowali jednak wtedy: Wybierzmy tak jak przodkowie nasi [„daj kreskę Doweyce” u Adama Mickiewicza].

Zawsze, u wszystkich ludów, stosowano ten sposób naturalny dla jeszcze nie ustalonych rządów: Wybierzmy tego, kto według nas w danej okolicy jest znany z uczciwości, męstwa, rozumu. To się opłaci.

To w ten sposób szybko powstałyby grupy interesów, które zamieniły by się niedługo w partie.

– Skąd to wiedzieliście? pytano.

– Bo tak dzieje się, zawsze, może zwykle, tak rządziła się przez wieki, na przykład Wielka Brytania.

Ta propozycja, mająca silne umocowanie wśród posłów pół-wolnego sejmu, wywołała furię i panikę w „obozie zmian”. Widzieliśmy to. Widziałem to na własne oczy, bo wtedy jeszcze przyjaźniłem się z Heniem Wujcem, który już był jednak sekretarzem Geremka.

Odrzucono, silnie wtedy proponowaną, ordynację w Jednomandatowych Okręgach Wyborczych [JOW], a wcisnęli tak zwaną „ordynację proporcjonalną”.

Uczciwi, ale niezbyt rozgarnięci w polityce nowi posłowie nie zdawali sobie sprawy z wagi tego zagadnienia.

Jest to ordynacja wymyślona w XIX wieku przez [już wtedy czynnych i bezczelnych] socjalistów w Holandii. Oni nie mogli dostać się do parlamentu, więc „żeby było sprawiedliwie” wymyślono ordynację proporcjonalną „dającą szansę wszystkim”.

Argumentowaliśmy wtedy [bo wstęp do Sejmu był jeszcze w miarę łatwy]: To będzie i proporcjonalność dla głupich i mądrych czy łysych i owłosionych? Tak silna i posłuszna Szefowi grupa Geremka, jak i ta, której później przewodzili Kaczyńscy, oburzyła się.

Zdrowo rozsądkowi w sejmie przegrali.

Wprowadzono „ordynację proporcjonalną” według zasady d’Hondta, ze skomplikowanymi zasadami i przelicznikami niezrozumiałymi dla większości, a szczególnie dla ówczesnych posłów.

Powstało więc na początku mnóstwo partyj i partyjek, z których szybko wyłoniły się cztery trwałe: Unia Demokratyczna [prowadząca obecnie do Platformy Obywatelskiej], Porozumienie Centrum [teraz to PiS], komuchy [SLD, obecnie wreszcie już w rozsypce i upadku], oraz PSL [to przemianowany ZSL z lat 70 i 80]. On od początku zadziwiał stuprocentową zdolnością koalicyjną do wszystkich i wszystkiego, a szczególnie do władzy i szmalu.

JKM nazwał słusznie te formacje „Bandą Czworga”.

Ponieważ ta pseudo-proporcjonalność nie dawała tym grupom [bandom] stu-procentowej pewności pozostania [przy korycie oczywiście], widzieliśmy na przykład Kaczorów pochylających się nad kalkulatorkami i kombinujących, jak wykosić mniejsze partie. A to proponowali próg 8%, a może 5%?

A tymczasem zapomnieliście, że niedawno jeszcze robiliście przepychanie tej ordynacji oficjalnie po to by „było sprawiedliwie”.

Odpowiedź ich obecnie, jak z Pawlaka i Kargula:ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie!”

I tak, najpierw we czwórkę, teraz we dwójkę, wiedli owieczki do większej biurokracji, do lawiny przepisów coraz bardziej absurdalnych i drobiazgowych. I dowiedli nas do Unii Europejskiej, do euro-kołchozu i zielonego komunizmu.

Teraz dopiero coraz więcej światłych ludzi zaczyna widzieć gruzy partyjniactwa, ale poprzez gruzy Polski.

Gruzy moralne, gospodarcze, uzależnienie od obcych, najazd nachodźców.

Widzą to teraz głównie ludzie młodzi.

Rośnie więc, doszło do wyborów pokolenie Polaków chcących mieć jaśniejszą perspektywę.

W partyjniactwie jej nie znajdują. Więc szukają. Dotąd, by dorwać się do władzy, apanaży – należało wleźć do którejś bandy i „krakać jako one” czyli jak dany prezes nakazuje.

Ludzie już widzą, może zaczynają widzieć absurd sytuacji.

Nie chcą być trybikiem [może nawet dobrze naoliwionym] w machinie zniszczenia Polski. Rozglądają się czujnie.

Czują się zdolni do poprawy sytuacji w swojej okolicy, a może i poprawy dla całego kraju. Nie wiedzą jednak, jak to zrobić.

Już pierwsza tura wyborów prezydenckich 2025 jawnie ukazała te tendencje, które mogą przerodzić się w lawinę. Ważne, by poszła ona w korzystnym dla Polski i Polaków kierunku.

Otóż jest SPOSÓB.

Znany od dawna, chyba od zawsze, a używany obecnie w około 60-ciu państwach świata.

Na początku lat 90 na widok oszustw, kręcenia i bezczelnego knocenia przy ordynacji w sejmie, pojawił się w polityce polskiej Ruch JOW. Zapoczątkował go profesor Jerzy Przystawa, bardzo szybko znaleźli się liczni współpracownicy, sympatycy, woJOWnicy, jak lawina ruszyła przez Polskę ogromna ilość spotkań, licznie uczęszczanych konferencji. Ukonstytuował się Ruch JOW https://jow.pl/ .[widzę w 2025: I to zabili, tak się boją md]

W dziesiątkach artykułów tłumaczyliśmy zasadniczą różnicę między JOW, a różnymi odmianami ordynacji proporcjonalnych. Było to bardzo proste, bo przecież naturalne zasady wybierania najlepszego z danego grona nie wymagają dywagacji ani argumentacji ideolo.

Wydaliśmy kilka książek. Są one ciągle dostępne w Stowarzyszeniu JOW, mającym swą siedzibę we Wrocławiu, bo tam mieszkał i działał Jerzy Przystawa. [dod. w 2025: nie wiem gdzie są teraz…. md]

Zapraszaliśmy na nasze konferencje politologów przy-rządowych czy celebrytów naukowych i medialnych broniących „proporcjonalności”.

Najpierw ze zdziwieniem, później zaś z rozbawieniem widzieliśmy, że od dysputy, czy publicznej wymiany argumentów panicznie oni uciekają.

Nasze argumenty, jak któryś z nich prywatnie westchnął, są tak powalające, oczywiste.

Około roku 2000 szefowie Platformy Obywatelskiej zauważyli wagę ruchu JOW.

Donald Tusk uruchomił zbieranie podpisów pod petycją do sejmu, w której jedną z czterech podstawowych spraw do załatwienia było zmiana ordynacji na JOW.

Zebrali ponad 700 tysięcy podpisów, widzę jeszcze, jak dźwigają do sejmu te paki pod okiem kamer wszystkich telewizji.

No cóż… To ucichło. Nie nadali w sejmie tej sprawie żadnego biegu – i po roku czy dwóch sejmowe niszczarki wszystko to przemieliły.

My tymczasem dostaliśmy się z tą sprawą do Radia Maryja, do Ojca Dyrektora Tadeusza Rydzyka. Z Zainteresowaniem wysłuchał, zrozumiał, pozwolił nam na wiele audycji Rozmów Niedokończonych na ten temat. Pamiętam jedną, w której zainteresowanie i odzew słuchaczy były tak wielkie, że Ojciec Dyrektor przedłużył tę audycję parę godzin poza północ, wchodząc na czas zarezerwowany dla Polonii w Ameryce. Oni też dużo i konkretnie komentowali i popierali. Byliśmy wtedy często w Radiu Maryja z Izabelą Brodacką Falzmann i Jerzym Przystawą. Ojciec Dyrektor zasugerował nam, by w czasie wakacji zrobić u niego w Toruniu kilkutygodniowe szkolenie w sprawach ordynacji, ustalił jakie tygodnie będą dla Polski południowej, a jakie dla Polski północnej.

I nagle – wszystko zastopowano. Dotarły do nas jedynie aluzję, że dostał nie tyle „propozycję”, co radę nie do odrzucenia.

Dodam jeszcze anegdotkę.

Kiedyś w Zakładzie Socjologii profesor Jadwigi Staniszkis studenckie Koło Naukowe Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz asystenci zorganizowali na Karowej debatę na temat ordynacji. Prelegenci to znany z TV uczony celebryta profesor Andrzej Rychard oraz drugi utytułowany celebryta, nazwiska nie pamiętam.

My woJOWnicy, siedzieliśmy skromnie wśród słuchaczy.

Uczeni dywagowali, przedstawiali skomplikowane warianty i możliwości, schematy i dylematy. Nawet po pytaniu: „No to co z tego wynika? Czy Pan profesor jest za JOW czy za d’Hondtem?”

Odpowiedź była długa i uczona. Mnie coś wtedy ogarnęło, może krew mnie zalała. Poprosiłem o głos, ale wyszedłem naprzód na miejsca profesorskie.

Powiedziałem:

Pozwolą państwo, że zacznę od anegdotki:

Spotkały się dwie prostytutki, dawno się nie widziały. Jedna pyta – no i jak ci leci, Viola?

Druga:

– No wiesz, świetnie. Zmieniłam klientelę. Pracuję wśród intelektualistów.

– no i co?

– Bardzo miło. Przyćmione światło, leci mocart, w kielichu kurwuazje. Potem delikatnie biorę penisa do ręki.

– A co to penis?

– To też taki ch…, tylko że miękki.

Sala [ze 200 młodych uczonych] zabrzmiała najpierw stłumionym chichotem, a potem ryknęła śmiechem. Uczona debata na tym się zakończyła.

Ruch JOW jednak rozwijał się burzliwie dalej.

Profesor Andrzej Czachor z zespołem opracował mapę Polski z podziałem na 460 okręgów JOW. Po drobnych korektach można to wykorzystać.

Profesor Jerzy Przystawa, już bliski śmierci, szukał następcy na przywódcę ruchu. Przyplątał się wtedy Paweł Kukiz, to jakiś celebryta i chyba piosenkarz. Przyznam się, że ani przedtem ani potem nie słyszałem ani nie widziałem jego występów. Prowadzący go specjaliści [bo sam Paweł orłem intelektu nie był] wykorzystali chęć ludzi JOW do formalnego wejścia do polityki.

Od lat zwalczaliśmy chęć stworzenia partii JOW i startu w wyborach pseudo-proporcjonalnych.

Wtedy jednak Paweł Kukiz przemógł. Ale jak to zwykle szef w ordynacji proporcjonalnej, na swą listę kandydatów do Sejmu wciągnął różnych ludzi, a wszystkich rzutkich działaczy JOW wyciął.

Jedyny wyjątek to były burmistrz Nysy Janusz Sanocki z JOW.

Dostali się do sejmu, ale Janusza natychmiast Kukiz wyrzucił z Klubu. Był więc w sejmie niezależnym posłem i ciekawie tam walczył. Oczywiście jedną kadencję. Zabiła go dopiero afera covid, gdy [chyba] złapał tego kowidka, błagał mnie telefonicznie o amantadynę. Nie zdążyłem. Wzięli go do szpitala, gdzie lekarz zakazał leczenia amantadyną, a Janusz po paru dniach zginął w szpitalu w Kędzierzynie-Koźlu pod respiratorem. Nie była to jedyna z moich znajomych ofiar śmiertelnych stosowania respiratora. [też Michał Marusik, europoseł]

==========================

Sama zasada ordynacji JOW jest tak jasna i prosta, że można jej cechy charakterystyczne opisać bardzo krótko.

Wybieramy jednego posła w okręgu. Okręgów w Polsce jest 460. Powstają i konkurują dwa ugrupowania, dwie partie najbliżej realnej władzy. Inne ugrupowania czy partie, a może przecież ich być sporo, robią dużo, by stać się jedną z tych dwóch wiodących. To po paru latach się zwykle udaje. Ułatwiają to naturalne zmiany uwarunkowań politycznych gospodarczych a również zagranicznych. Zawsze wchodzą do parlamentu pojedynczy posłowie, naprawdę niezależni.

Ten prosty mechanizm opisuje socjologiczne prawo Duvergera, oraz praktyka w wielu krajach zawsze to potwierdza. [zob. np. Prawo Duvergera, czyli dlaczego Jarosław Kaczyński musiał przegrać te wybory]

U nas w obecnym czasie, i w najbliższych latach, po wprowadzeniu JOW byłyby to konkurujące o realną władzę partie: pro-unijne [UE] ksenofilska, i pro-imigracyjna, a ta druga, to pro-polska, głównie elektoratu katolickiego.

Sądzę, że ten podział, obecnie sztucznie wywoływany z zewnątrz, po 8 do 10 latach ulegnie rozmyciu, i korzystnej dla wszystkich zmianie.

=================================

Wyborcy w większości nie zdają sobie sprawy z tego, że kiedy głosują, dają głos na konkretnego człowieka, to naprawdę głosują na listę partyjną, którą ten człowiek tylko zasila swą liczbą głosów. Przecież to prezes danej partii ustala w ordynacji partyjniackiej kolejność na listach kandydatów. Tych kandydatów musi być zwykle w obecnym okręgu kilkunastu z każdej partyjnej listy. Wyborca dostaje więc sporą książeczkę „do decyzji”.

A już wiadomo, że tylko pierwszy lub pierwszych trzech ma szansę wejść do Sejmu. To są tak zwane „miejsca mandatowe”. Zależność w ordynacji pseudo-proporcjonalnej od wielkich finansów i wielkich mediów jest oczywista. Wystarczy im wpłynąć na przywódców partyj. A w przypadku ordynacji jednomandatowej należałoby rozdzielać beneficja czy nagrody, aż na 460 kandydatów. A to jest przecież ewidentnie droższe i trudniejsze.

W JOW okrąg liczy w Polsce około 60 000 wyborców. Będąc na swoim terenie kandydat może ten okrąg objechać samochodem, a nawet rowerem. Taka akcja przedwyborcza nie wymaga specjalnych pieniędzy. Przeciwnicy krzyczą: ale przecież w senacie obowiązuje JOW – nie widzicie że znów są podziały jedynie partyjne.

Odpowiadaliśmy że okrąg wyborczy w senacie jest na tyle wielki, że kandydat nie może go objechać na rowerku, więc cała propaganda musi się opierać o wielkie media czyli media związane z partiami.

Innym okrzykiem przeciwników JOW jest: to nie Panaceum! Ale tylko oni o tym mówią, bo wszyscy rozsądni ludzie wiedzą, że nigdzie, w żadnej sprawie nie ma Panaceum. Zwolennicy ordynacji jednomandatowej udowadniają tylko, że w niej jest mniej oszustw, krętactwa i niezdecydowania. Nie potrzeba żadnych koalicji, nie ma żadnych kompromisów czy przesileń gabinetowych. Sprawdzasz się – to rządzisz, a nie sprawdzasz się, to przy następnych wyborach wchodzi ten drugi lub nawet ten trzeci.

Podstawowe zasady ordynacji jednomandatowych okręgów wyborczych to:

Jeden poseł w okręgu,

Oraz

Jedna tura wyborów.

Te dwie zasady zapewniają czystość i skuteczność działania ordynacji.

=====================================

Ogromna większość argumentów i artykułów woJOWników skupiała się jednak na sztuczności, anty-konstytucyjności i szkodliwości znanych wariantów proporcjonalnych d’Hondta i Sainte-Laguë.

Dla przykładu: Stosowane w Neo-Polsce warianty ordynacji były, a również są nierówne, nieproporcjonalne i nie bezpośrednie. W związku z tym są sprzeczne z obowiązującą konstytucją. Wykazywaliśmy to tak językiem potocznym, dla wyborców, jak i językiem współpracujących z nami prawników konstytucyjnych dla władz i Sądu Najwyższego [p. np.: Wybory do Sejmu: Ani równe, ani bezpośrednie, ani proporcjonalne, ani powszechne. Jak wybrnąć. ]

Po którychś wyborach w latach 90-tych wysłaliśmy do Sądu Najwyższego protest z argumentami jednoznacznie wskazującymi na sprzeczność ordynacji z konstytucją.

Odpowiedź nie na temat, ale oczywiście odmowną, odrzucającą skargę zawartą w piśmie z 15 października… otrzymaliśmy z datą 29 września !! Taka pętla Czasu.

Zbierało się wtedy na Politechnice Warszawskiej uroczyste seminarium profesorów, rektorów wyższych uczelni i tym podobnych uczonych, na które zaproszono z wykładem Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, profesora Adama Strzembosza, by mówił właśnie o wyborach.

Po jego wystąpieniu opisałem powyższą sytuację i spytałem, jak on może przewodniczyć zespołowi tak głupio i bezczelnie kłamiącemu.

Widzę jeszcze jego policzki zaczerwienione na kolor buraka i słyszę chwiejne argumenty, że „w obecnych warunkach nie jest możliwe” itp.

Sala zamarła. Ze wstydu. Bo wtedy jeszcze większość z nas wierzyła w jego uczciwość i nieprzekupność. Zobaczyliśmy ze smutkiem, że jest to człowiek do głębi zeszmacony, pozbawiony odwagi i uczciwości, na usługach zakłamanej i cynicznej władzy.

Z cech charakterystycznych odróżniających ordynację i JOW od mętnych, zmienianych ad hoc wariantów ordynacji proporcjonalnych najważniejsze to prostota JOW.

Wybieramy jedną osobę w okręgu. Koniec.

Na przykład w Wielkiej Brytanii wyborcy w okręgu mogą obserwować liczenie głosów, już w dwie godziny po końcu głosowania przekazuje się wynik do centrali, i następnego dnia przewodniczący zwycięskiej partii udaje się do królowej, która mianuje go premierem. Koniec!

Tymczasem na przykład w Belgii, gdzie panuje ordynacja proporcjonalna, zwykle następują po wyborach przepychanki, poszukiwanie koalicjanta czy koalicjantów itp, co skutkuje okresem bezrządu 200 czy 400 dni. Pisaliśmy, że stabilnemu państwu, jak Belgia, może to mało szkodzi, ale Polsce bardzo szkodzi

Pułapki

Istnieją dwie najważniejsze pułapki zastawiane na zwolenników JOW albo dzialaczy szukających kompromisu.

Pierwsza. Dwie tury

We Francji jest od pewnego czasu ordynacja niby-JOW, ale w dwóch turach:

W pierwszej wchodzą do parlamentu jako wybrani ci kandydaci, którzy przekroczyli 50% głosów.

W drugiej jednak … tworzą się nieformalne [ale masońskie] koalicje republikanów, różnej lewicy, komunistów, przeciw w latach 90-tych niezależnemu Front National. Dlatego to za czasów Le Pena Front National nigdy nie mógł wejść do parlamentu mimo kilkunasto- czy kilkudziesięcio- procentowej ilości głosów w pierwszej turze. Dopiero za czasów przewodnictwa jego córki, która z różnymi tendencjami poszła na kompromisy, to się odrobinę zmieniło.

Druga pułapka to ordynacja mieszana,

na przykład 50% wybranych z JOW, druga połowa z list partyjnych. Taką mieli czy mają Niemcy. I w tej sytuacji znów decydują prezesi partyj a nimi kierują oczywiście tajne siły, a nie lud, nie wyborcy. We Włoszech, znanych z bardzo częstej zmiany rządów, w połowie lat 90-tych wywalczono zmianę ordynacji na 75% JOW. Za mało, więc po paru latach to zniszczono.

Tu zaleta JOW:

Przecież trudniej i drożej jest przekonać [przekupić] 460-ciu u nas posłów, niż dwóch czy trzech prezesów, prawda?

Tyle można uzyskać czy naprawić w obecnej, demokracji. Przecież ona z klarowną demokracją ateńską nie ma już nic wspólnego, nawet nic bliskiego.

Ruch JOW nie jest stronniczy, to znaczy nie jest zdeterminowany przez konkretną ideologię. Ale daje szansę przedstawicielom każdej z tych ideologii, każdemu z nurtów do przekonywania większości lub choćby do wejścia do parlamentu.

O głębokiej racjonalności świadczy reguła Wielkiej Brytanii, że jeśli obaj kandydaci uzyskali tę samą liczbę głosów, to nie przeprowadza się drugiej tury wyborów, lecz… losuje. Bo przecież wiadomo, że zwycięzca będzie chciał zaspokoić wszystkich ludzi w okręgu, a nie tylko swoich wyborców. Inaczej na pewno przegra przyszłe wybory.

Przejdźmy do przyszłych losów ruchu JOW.

Dziesiątki artykułów o cechach tej ordynacji są dostępne u mnie w dziale JOW.

W obecnym, 2025 roku coraz mocniej widać nacisk młodych, których system partyjniacki, wiszenie u klamek „ważniejszych” mierzi, odrzuca.

Nic nowego, żadnych nowych argumentów nie potrzeba wymyślać. Ta ordynacja jest tak jasna i prosta.

Należy się tylko zastanowić, kto, jakie siły, jakim sposobem mogą to przewalczyć, urzeczywistnić.

Z oczywistością narzuca się Polska powiatowa. Przez te dwa 10-lecia Ruchu JOW zobaczyliśmy, że najaktywniejsi i twórczy wojownicy pochodzą z samorządów. Byli to starostowie, wójtowie i rzutcy radni. Dla tych ludzi dyktat z Warszawy był męką. Oni wiedzą, co i jak zrobić, co zmienić, a tu przychodzą dyrektywy polecenia, głównie ideologiczne, z Warszawy! No i z Brukseli.

Obecnie również – to rada dla przyszłych woJOWników o przywrócenie sensowności decyzjach politycznych: W żadnym wypadku nie tworzyć partii do obecnego, partyjniackiego sejmu.

Taka partia musi człowieka zgorszyć, nawet kandydatów do świętości.

Ruch, oparty o samorządy, o prowincję, powinien, musi się stać na tyle masowym, by wymusić zmianę ordynacji.

Jak – to już sprawa dla obecnych 20 i 30 latków. Ale tylko w ten sposób możecie zrzucić obecne partyjniackie kajdany.

W Narodzie jest jednak rozumna wola przeżycia. Może się tli, to musimy rozdmuchać. A prawda, to tlen dla tego ogniska.Samego paliwa jest dużo!

===================================================

Pójdźmy dalej w czasie, może w marzeniach o „sprawiedliwym władcy”.

A może Król, monarchia ?

Oczywiście chodzi o Króla namaszczonego świętymi olejami, to jest z Bożej łaski. Tu uczestniczących we władzy, np. Senatorów, nie wybiera „lud”, lecz naznaczani są od góry, przez Króla.

On zbiera wokół siebie najlepszych, najrozumniejszych, według niego najuczciwszych, najodważniejszych. Aha – i najbogatszych. Oni tworzą [tworzyli? będą tworzyli?] senat. Kraść, kłamać nie potrzebują, bo są bogaci a uczciwi.

Tu wybór rządu, doradców zależy od Króla, który jest Suwerenem. [Nieszczęśni socjaliści usiłowali suwerenem uczynić lud, czyli niestety tłum. Ochlokracja. Stery przejęły więc z zadowoleniem mafie, tajne związki, które doskonale potrafią manipulować tłumem. ]

Tak bywało. Czy jeszcze to wróci? Konfederacja Korony Polskiej ma takie, słuszne, marzenia, ale na razie tylko w nazwie.

Zostańmy więc na razie przy walce o JOWy!

To ogromny krok do rządów rozsądku w porównaniu z partiokracją.

=====================================

mail:

Wydaje mi się, że niedostatecznie podkreślił Pan kwestię tzw. „reprezentacji”, wysuwanej przez co poniektórych jako (rzekomy) „kontrargument”. Że mianowicie w JOW to oni „nie będą mieć reprezentacji”, skoro w okręgu wybiera się jednego posła i on może np. być lewicowy, gdy oni akurat deklarują prawicowe poglądy (czy tam vice-versa).

Otóż warto chyba byłoby wyraźnie podkreślić, że w JOW wszyscy — w 100% — mają reprezentację, która pojmowana jest TERYTORIALNIE, a nie „według poglądów”. Tak więc w ten sposób ordynacja ta w naturalny sposób skłania do współdziałania, a nie do kombinacji typu „z tamtymi nie chcemy w ogóle gadać, swojego posła se wybierzemy”.

Tak było w I RP: był np. „poseł Ziemi Łęczyckiej”, „poseł Ziemi Sandomierskiej” itd. — a nie że jakiejś cholernej „partii”.

Poza tym: czy ci, co są za wybieraniem posłów „w większej liczbie, według poglądów” — niby, żeby „mieć reprezentację” — chcieliby również, aby Polska, jako całość, miała po kilku(-nastu) prezydentów? Bo to jest jedynie konsekwencja takiego poglądu na reprezentację.

Jeśli jednak nie — jeśli zgadzają się, że dość jednego prezydenta — to niby czemu nie ma starczyć jednego posła w okręgu dla wszystkich?

ZB

Wesoły nam dziś dzień nastał!

Wesoły nam dziś dzień nastał!

Stanisław Michalkiewicz „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org)    4 grudnia 2025

michalkiewicz

Wprawdzie do Świąt Wielkanocnych jeszcze daleko, ale z warszawskiego Judenratu przy ul. Czerskiej, gdzie mieści się redakcja „Gazety Wyborczej” pod dyrekcją zasłużonego cadyka Michnika Adama, dobiegają już odgłosy pieśni „Wesoły nam dziś dzień nastał”, którym wtóruje z oddali obywatel Terlikowski Tomasz, zawodowy katolik, rzucany przez wspomniany Judenrat na rozmaite odcinki frontu ideologicznego – w zależności od aktualnej potrzeby. „Czy instrument niestrojny, czy muzyk się myli?” – pytał Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu”, opisując koncert Jankiela. Ale „nie myli się mistrz taki” – bo wprawdzie do Wielkiej Nocy jeszcze daleko, ale przecież jest ważny powód, by chórem wyśpiewywać tę starą kantyczkę.

Chodzi oczywiście o decyzję Papieża Leona XIV o podmiance na stanowisku Metropolity Krakowskiego. Dotychczas, ku irytacji Judenratu i jego różnych krakowskich filii, między innymi – tej „ze świętej ulicy Wiślnej” – urząd ten piastował Jego Ekscelencja Abp Marek Jędraszewski. Jak piszą w protokołach policjanci, „cieszył się on złą opinią” w środowiskach postępackich, które oskarżały go że „jątrzy”, że „dzieli”, że „gorszy” a przede wszystkim – że angażuje się politycznie. Zgorszenie płynęło właśnie stąd, bo już Stefan Kisielewski twierdził, że nic tak nie gorszy, jak prawda. Tymczasem JE Abp Jędraszewski wygłaszał rozmaite diagnozy na temat sytuacji zarówno w Kościele, jak i w naszym nieszczęśliwym kraju, wskazując zarazem na przyczyny tego stanu rzeczy. Z tego właśnie powodu krytykowany był za „zaangażowanie polityczne”. Chodzi o to, że angażować się politycznie owszem – można, a nawet trzeba – ale po właściwej stronie, czyli – po tej stronie, którą akurat popiera Judenrat oraz jego krakowskie filie. Tymczasem JE Abp Jędraszewski sprawiał wrażenie, jakby dyrektyw Judenratu nie przyjmował w ogóle do wiadomości. Toteż skończyło się to, jak skończyć się musiało; donosy oraz żarliwe modlitwy środowisk postępackich, a także kierowane przez nie akty strzeliste, w końcu przeborowały sobie dostęp do Jego Świątobliwości Leona XIV, który dokonał stosownej podmianki na stanowisku Metropolity Krakowskiego posyłając tam Jego Eminencję Grzegorza kardynała Rysia, dotychczas zarządzającego Archidiecezją Łódzką.

Jego Eminencja już w pierwszych, żołnierskich słowach oznajmił, jakiego Kościoła sobie w Krakowie nie życzy. A więc – nie życzy sobie Kościoła, który nie byłby „misyjny”, dalej – nie życzy sobie Kościoła, który nie były „otwarty” oraz – że nie życzy sobie Kościoła, który nie byłby „miłosierny”. Musimy sobie te słowa rozebrać z uwagą, bo na Krakowie się pewnie nie skończy, jako że Judenrat swoim zasięgiem obejmuje cały nasz nieszczęśliwy kraj, instruując postępactwo w każdym regionie. Niezależnie od Judenratu nowe prądy będą rozpowszechniali wśród ludu również ojczykowie, między innymi przewielebny pater Gużyński, który też dał wyraz swojej wielkiej radości z powodu krakowskiej podmianki.

Cóż zatem znaczy, że w Krakowie pod rządami Jego Eminencji będziemy mieli do czynienia z Kościołem „misyjnym”? Tę wizję musimy rozpatrywać w kontekście projektu uchwały Rady Ministrów, przygotowanym przez vaginessę Marię Ejchart z vaginetu obywatela Tuska Donalda, której przedmiotem jest walka z „antysemityzmem” oraz „wspieranie życia żydowskiego” w naszym bantustanie do roku 2030. O ile vaginet obywatela Tuska Donalda będzie zwalczał antisemitismus na odcinku prawno-karnym i politycznym, to Jego Eminencja będzie tę walkę uzupełniał na odcinku teologicznym – że antisemitismus to również grzech śmiertelny, który – nie wiadomo czy może zostać odpuszczony – zarówno na tym świecie, jak i na tamtym. I kiedy już nasz mniej wartościowy naród tubylczy zostanie zarówno przez „tron”, jak i „ołtarz” wzięty za twarz, Żydowie przystąpią do realizacji roszczeń majątkowych dotyczących własności bezdziedzicznej, o których mówi amerykańska ustawa nr 447. Jak widzimy, jest to nie tylko „misja” ale w dodatku – misja delikatna wymagająca umiejętnego łączenia nie tylko Nieba i Ziemi, nie tylko „Tronu” i „Ołtarza” ale również – nowojorskiej Ligi Antydefamacyjnej, która – jak wiadomo – ma ostatnie słowo w kwestii, co jest antysemityzmem, a co nim nie jest. Antysemityzm, to jest zbyt poważna sprawa, by Żydowie pozostawili ją głupim gojom – niechby nawet utytułowanym – jak na przykład Jego Eminencja.

Druga sprawa, to Kościół „otwarty”. Cóż to może znaczyć? A cóż by innego, jak zakaz wykluczania z Kościoła kogokolwiek – a skoro kogokolwiek, to również Szatana? Jak długo jeszcze można tolerować sytuację, kiedy Szatan, słysząc rozmaite egzorcyzmy, czy deklaracje wyrzeczenia nie tylko jego, ale i wszystkich jego spraw, musi cierpieć niewymowne katiusze? Jasne że temu wykluczeniu, tej karygodnej stygmatyzacji, trzeba jak najszybciej położyć kres tym bardziej, że ten proces jest już dość zaawansowany – co zauważył jeszcze JŚ. Paweł VI – że „swąd Szatana” przez jakąś „szczelinę” jednak przedostał się do „Świątyni Pańskiej”. Kościół „otwarty” oznacza, że nikt już nie będzie musiał przeciskać się przez jakieś „szczeliny”, tylko wejdzie sobie przez szeroko otwarte wielkie drzwi.

No i wreszcie – Kościół „miłosierny”. Tu sytuacja jest jasna; chodzi nie tylko o otwarcie drzwi, jak w przypadku Szatana – ale również o przygarniecie zarówno „kobiet” z „rozdziwaczoną” – jak mawiał marszałek Piłsudski – płcią, ale również – sodomczyków, gomorytek oraz osób „trans”. Nie tylko o „przygarniecie” ale również – o zapewnienie im w Kościele stosownego miejsca, w którym mogliby pielęgnować swoją „dumę”, bez obawy, że jacyś fanatycy, jacyś fundamentaliści, będą ich wytykać nieubłaganym palcem. Myślę, że w związku z tym, dotychczasowy „Nowy Testament” trzeba będzie zastąpić „Najnowszym Testamentem”, nad którym – jak sądzę – prace już trwają, w ramach „synodalności”. Jestem pewien, że ten „Najnowszy Testament” zostanie oczyszczony z rozmaitych anachronizmów, które przez jakieś niedopatrzenie się tam zaplątały.

W związku ze wspomnianą podmianką na stanowisku Metropolity Krakowskiego, pojawiły się też fałszywe pogłoski, jakoby biskupem pomocniczym Metropolii Krakowskiej miała zostać Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska. Si non e vero e ben trovato i to aż z trzech powodów – a wiadomo, że omne trinum perfectum.

Po pierwsze – Wielce Czcigodna ma pierwszorzędne korzenie, więc byłby to widoczny znak, że o żadnym sprośnym antisemitismusie mowy być nie może. Po drugie – w papierach ma, że jest kobietą – więc przy tej okazji załatwiona zostałaby fundamentalna kwestia kobieca w Kościele – co przecież od czegoś trzeba zacząć, a skoro tak, to dlaczego nie od uczynienia Wielce Czcigodnej Anny Marii Żukowskiej biskupem pomocniczym krakowskim? Jestem pewien, że Jego Eminencja nie miałby nic przeciwko temu. Po trzecie wreszcie – Wielce Czcigodna utrzymuje, że mogłaby z każdym, to znaczy – „z każdom pcią”. Czegóż chcieć więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Maryja: „Współodkupicielka” i „Pośredniczka Wszelkich Łask”

Wywiad z przełożonym generalnym Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X na temat noty doktrynalnej Mater Populi fidelis

Ks. Dawid Pagliarani, przełożony generalny Bractwa św. Piusa X

FSSPX.News: Czcigodny Księże Przełożony, 4 listopada Dykasteria Nauki Wiary (dalej: DNW) ogłosiła dokument zatytułowany Mater Populi fidelis, który kwestionuje zasadność pewnych tytułów, tradycyjnie przypisywanych Najświętszej Maryi Pannie. Jaka była Księdza pierwsza reakcja na jego treść?

Ks. Dawid Pagliarani: Przyznaję, że byłem nim zaszokowany. Choć papież Leon XIV wyraził już pragnienie zachowania ciągłości [z pontyfikatem] swojego poprzednika, to nie spodziewałem się, że dykasteria rzymska ogłosi dokument mający na celu ograniczenie używania tych tak bogatych w treść tytułów, które Kościół tradycyjnie przypisywał Najświętszej Maryi Pannie. Moją pierwszą reakcją było odprawienie Mszy w intencji wynagrodzenia za ten nowy atak na Tradycję oraz – co jeszcze gorsze – na Najświętszą Dziewicę.

W istocie ten dokument nie tylko kwestionuje zasadność stosowania tytułów „Współodkupicielka” i „Pośredniczka Wszelkich Łask”, ale też zniekształca ich tradycyjne rozumienie. Ta sprawa jest bardziej poważna, ponieważ negowanie tych prawd jest równoznaczne z detronizacją Najświętszej Maryi Panny. Stanowi uderzenie w to, co jest dla duszy katolickiej najdroższe. W istocie obok Eucharystii to Najświętsza Maryja Panna stanowi najcenniejszy dar pozostawiony nam przez Zbawiciela.

Co Księdza najbardziej zaszokowało?

Przede wszystkim uznanie używania terminu „Współodkupicielka” za „zawsze niewłaściwe”1, co w praktyce oznacza zakaz jego stosowania. Uzasadnienie brzmi następująco: „Gdy jakieś wyrażenie wymaga licznych i nieustannych objaśnień, by nie zostało błędnie zrozumiane, nie służy wierze Ludu Bożego i staje się niestosowne”2.

W tym przypadku nie mamy jednak do czynienia z terminem egzotycznym, zasugerowanym przez wizjonera po objawieniu o wątpliwej autentyczności, ale z terminem używanym przez Kościół od wieków, którego sens został przez teologów precyzyjnie określony. Co więcej, tym terminem posługiwało się kilku papieży, w tym – co paradoksalne – przy szeregu okazji również Jan Paweł II. Św. Pius X w swoim nauczaniu bardzo jasno definiuje zarówno podstawę, jak i zakres współuczestnictwa Najświętszej Maryi Panny w dziele odkupienia, choć nie posługuje się dokładnie tym terminem (tzn. Współodkupicielka – przyp. tłum.), ale określa Ją mianem „Reparatrix upadłej ludzkości”.

Co dokładnie napisał?

W swojej encyklice maryjnej Ad diem illum (2 lutego 1904) św. Pius X w bardzo bezpośredni i wyraźny sposób odnosi się zarówno do współudziału Maryi w dziele odkupienia, jak i do Jej powszechnego pośrednictwa. Oto jego słowa:

„A gdy nadeszła dla Jezusa ostatnia godzina, widziano Maryję stojącą u stóp krzyża, przejętą z pewnością grozą widoku, a jednak szczęśliwą, że Syn Jej poświęcał się dla zbawienia rodu ludzkiego i zresztą tak uczestniczącą w Jego cierpieniach, że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził3.

Wynikiem tej wspólności uczuć i cierpień między Maryją a Jezusem jest to, że Maryja «zasłużyła na to, aby stać się Reparatrix upadłej ludzkości»4 i stąd szafarką wszystkich skarbów, które Jezus nam uzyskał przez swą śmierć i krew swoją. Nie można bez wątpienia powiedzieć, aby szafowanie tymi skarbami nie było właściwym i wyłącznym prawem Jezusa Chrystusa, gdyż one są wyłącznym owocem Jego śmierci, On sam zaś z natury swej jest Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi. Wszelako na mocy tej wspólności cierpień i trwogi, już wzmiankowanej, między Matką a Synem, danym zostało tej dostojnej Dziewicy «stać się u swego Syna jedynego wszechpotężną pośredniczką i orędowniczką świata całego»5.

Źródłem przeto jest Jezus Chrystus: «A z pełności Jego myśmy wszyscy wzięli»6; z którego «całe ciało, złożone i złączone przez wszystkie spojenia wzajemnej usługi, według działalności stosownej do natury każdego członka, otrzymuje swój wzrost i buduje się w miłości»7. Ale Maryja, jak bardzo słusznie zauważa św. Bernard, jest przewodnikiem, albo raczej tą częścią pośredniczącą, której właściwym jest spajać ciało z głową i przenosić w ciało wpływy i działania głowy; mamy na myśli szyję. Tak, powiada św. Bernard ze Sieny, «Ona jest szyją naszej głowy, za pomocą której ostatnia udziela swemu ciału mistycznemu wszystkich darów duchowych»8.
Należy się przeto, jak widzimy, abyśmy przypisywali Matce Boga moc szafowania łaską, moc, która pochodzi od Boga samego. Wszelako, ponieważ Maryja wzniosła się nad wszystkich w świętości i łączności z Jezusem Chrystusem i uczestniczyła przez Jezusa Chrystusa w dziele odkupienia, zasługuje de congruo, jak mówią teologowie, jak zasłużył się Jezus Chrystus de condigno, i jest najwyższą szafarką łask. On, Jezus, «siedzi na prawicy majestatu, na wysokościach»9. Ona, Maryja, siedzi na prawicy swego Syna, jako «ucieczka tak bezpieczna i pomoc tak wierna przeciwko wszystkim niebezpieczeństwom, że nie trzeba lękać się niczego, wątpić o niczym pod Jej opieką, pod Jej kierunkiem, pod Jej patronatem, pod Jej egidą»10.”11

Cytat ten jest wprawdzie długi, jednak zawiera odpowiedzi na wnioski przedstawione w nocie doktrynalnej DNW. Warto ponadto zauważyć, że ta encyklika św. Piusa X jest wspomniana jedynie w przypisie pod koniec tekstu i nigdzie się jej nie cytuje. Powód tego jest oczywisty: jej treść jest niezgodna z nową orientacją teologiczną.

Jaka jest zdaniem Księdza prawdziwa przyczyna, dla której DNW uznaje mówienie o współodkupieniu za „zawsze niewłaściwe”?

Przyczyna jest przede wszystkim natury ekumenicznej. Trzeba pamiętać, że idea współodkupienia, podobnie jak idea powszechnego pośrednictwa, jest absolutnie nie do pogodzenia z duchem i teologią protestancką. Te idee zostały odrzucone już podczas soboru, po burzliwej debacie, w trakcie której pewna liczba ojców postulowała uznanie powszechnego pośrednictwa za dogmat wiary.

To odrzucenie, motywowane względami natury ekumenicznej, miało katastrofalny skutek w postaci osłabienia wiary. Jeśli tradycyjne nauczanie o Najświętszej Maryi Pannie nie jest regularnie przypominane, ostatecznie popada ono w zapomnienie. Innymi słowy ludzie, którzy zredagowali ten dokument, są autentycznie przekonani, że te terminy stanowią zagrożenie dla wiary. To jest tragiczne.

W całym tekście nieustannie powtarza się, że Najświętsza Maryja Panna nie może w żaden sposób umniejszać wyjątkowości i centralnej roli Chrystusa jako Odkupiciela. Sprawia to wręcz wrażenie obsesji, duchowej paranoi – niewytłumaczalnej u katolika. W rzeczywistości żaden zaznajomiony z doktryną katolicką wierny, zwracający się do Najświętszej Dziewicy i pozwalający się Jej prowadzić, nie jest w stanie okazywać Jej nadmiernej czci, umniejszając cześć należną Chrystusowi. Pobożność maryjna, oświecona przez wiarę, ma tylko jeden cel: ma nam umożliwiać coraz głębsze wnikanie w tajemnicę Chrystusa i odkupienia. Było to dobrze rozumiane – i praktykowane – do soboru. Mamy tu do czynienia z prowadzącym do absurdalnych wniosków błędnym kołem w rozumowaniu: przestrzega się nas przed rzekomo niewłaściwym środkiem do osiągnięcia celu, podczas gdy ten środek został nam dany właśnie ze względu na ów cel.

Czy sądzi Ksiądz, że względy natury ekumenicznej są jedynym powodem tej inicjatywy Watykanu?

Sądzę, że należy wziąć pod uwagę jeszcze inny powód. Terminy napiętnowane przez dokument DNW mają bezpośredni związek z tajemnicą odkupienia oraz z będącą jego owocem łaską. Niestety, sama koncepcja odkupienia uległa obecnie wypaczeniu. Coraz częściej odchodzi się od idei „ofiary przebłaganej za nasze grzechy” oraz „ofiary czyniącej zadość Bożej sprawiedliwości”. Nie akceptuje się już idei ofiary złożonej Bogu w celu uśmierzenia Jego gniewu. W tej nowej perspektywie Pan Jezus nie musi już ani przyjmować na siebie naszych grzechów, ani zadośćuczynić za nie, ani składać ofiary przebłagalnej, bowiem grzechy ludzi nie wstrzymują Bożego miłosierdzia: jest ono zawsze bezwarunkowe. Powodowany czystą hojnością, Bóg wybacza zawsze.

Wskutek tego Chrystus jawi się jako Zbawiciel w zupełnie nowym sensie: Jego śmierć jest tylko ostateczną i najwyższą manifestacją miłosiernej miłości Ojca12. Nieuchronną konsekwencją zniekształcenia idei odkupienia jest fundamentalna niezdolność do zrozumienia, jak i dlaczego Najświętsza Maryja Panna mogła być z nim związana poprzez swoje cierpienia.

W tym kontekście dokument DNW zawiera wymowne ostrzeżenie: „Należy zatem unikać tytułów i wyrażeń odnoszących się do Maryi, które przedstawiają Ją jako swego rodzaju «piorunochron» wobec sprawiedliwości Pana, jak gdyby Maryja była konieczną alternatywą dla niewystarczającego miłosierdzia Boga”13.

Wróćmy do idei współodkupienia. Dlaczego uważa ją Ksiądz za tak ważną?

Po pierwsze, jest ona wyrazem homogenicznego rozwoju doktryny katolickiej i była uważana za konkluzję teologicznie pewną, a nawet za prawdę, która mogłaby zostać zdefiniowaną jako dogmat wiary. Ma ona swoje źródło w samej Ewangelii i wyraża dokładny zakres udziału w dziele odkupienia, który Chrystus Pan przeznaczył dla swojej Matki.

Nie chodzi tu – jak chciano by nas przekonać, przedstawiając tę ideę w sposób karykaturalny – ani o równoległe odkupienie, ani też o coś, co można by dodać do dzieła Chrystusa. Chodzi po prostu o włączenie – absolutnie wyjątkowe i nie posiadające żadnego odpowiednika – w dzieło Chrystusa, uznające właściwą rolę Matki Bożej i wyciągające z tego konieczne wnioski.

Do jakich autorytetów odwołuje się dokument DNW?

Nota doktrynalna przytacza nieprzychylną opinię kard. Josepha Ratzingera, utrzymującego, że idea współodkupienia nie jest wystarczająco zakorzeniona w Piśmie św. Nie możemy jednak zapominać, że sam kard. Ratzinger głosił nietradycyjne teorie dotyczące odkupienia14.

Jednak nota powołuje się przede wszystkim na autorytet papieża Franciszka. Cytuje jego słowa: „«[Maryja] nigdy nie chciała zatrzymać dla siebie niczego z tego, co przynależało Jej Synowi. Nigdy nie przedstawiała się jako współ-odkupicielka, ale jako uczennica». Dzieło odkupienia zostało dokonane w sposób doskonały i nie wymaga żadnych uzupełnień. Dlatego «Maryja nie chciała odebrać Jezusowi żadnego tytułu […]. Nie prosiła dla siebie o to, żeby być niemal-odkupicielką czy współodkupicielką – nie. Odkupiciel jest tylko jeden i tego tytułu się nie dubluje». Chrystus «jest jedynym Odkupicielem – nie istnieją współ-odkupiciele z Chrystusem»”15.

Lektura tych słów jest przygnębiająca. Stanowią one karykaturę prawdziwych powodów, na których opiera się idea współodkupienia. Wystarczy powiedzieć, że nie chodzi o to, kim chciałaby być Matka Boża – to byłoby absurdalne. Chodzi o uznanie tego, co przeznaczyła Jej Boża Mądrość i czego od Niej wymagała: w jedynym dziele odkupienia pozwolono Jej złożyć w naszym imieniu stosowny akt zadośćuczynienia, podczas gdy Jezus Chrystus zadośćuczynił za nas wedle ścisłych wymogów sprawiedliwości.

Czy istnieje związek między współodkupieniem a pośrednictwem wszelkich łask?

Związek pomiędzy tymi dwoma ideami jest oczywisty: właśnie z tego powodu zakwestionowano również stosowność tytułu Pośredniczka Wszelkich Łask, którego używanie jest obecnie postrzegane jako niebezpieczne i zdecydowanie odradzane, o czym szczegółowo powiem za chwilę.

Ze względu na udział Matki Bożej w dziele odkupienia oraz dlatego, że również Ona wysłużyła nam – choć w inny sposób – wszystko, co wysłużył nam Zbawiciel, została uczyniona przez samego Chrystusa Pana rozdawczynią wszelkich wysłużonych w ten sposób łask. Wynika to z dociekań tradycyjnej teologii, a także z cytowanego przed chwilą nauczania św. Piusa X.

Oczywiście zaprezentowana nota doktrynalna nie neguje możliwości wysługiwania nam łask przez świętych czy Najświętszą Maryję Pannę, jednak pośrednio podważa ona powszechną i niezbędną rolę pośrednictwa Matki Bożej w rozdzielaniu łask16: „W doskonałej bliskości między człowiekiem a Bogiem, w przekazywaniu łaski, nawet Maryja nie może interweniować. Ani przyjaźń z Jezusem Chrystusem, ani zamieszkanie Trójcy Świętej (w nas) nie mogą być postrzegane jako coś, co dociera do nas poprzez Maryję lub świętych. W każdym razie możemy powiedzieć, że Maryja pragnie tego dobra dla nas i prosi o nie razem z nami17. […] Faktem jest, że tylko Bóg usprawiedliwia. Tylko Bóg Trójjedyny, tylko On podnosi nas, abyśmy pokonali nieskończoną dysproporcję dzielącą nas od życia boskiego; tylko On urzeczywistnia mieszkanie Trójcy Świętej w nas; tylko On wchodzi w nas, przemieniając i czyniąc nas uczestnikami swojego boskiego życia. Nie przydaje się czci Maryi, przypisując Jej jakiekolwiek pośrednictwo w realizacji tego dzieła, które należy wyłącznie do Boga”18.

W rzeczywistości, z już podanych wyżej powodów, Najświętsza Dziewica wysłużyła nam nie tylko pewne łaski, ale wszystkie łaski bez wyjątku – i wysłużyła nie tylko ich zastosowanie, ale także ich nabycie u stóp krzyża: ponieważ była zjednoczona z Chrystusem Odkupicielem w samym akcie odkupienia dokonanego na ziemi, zanim zaczęła wstawiać się za nami w niebie.

Dlaczego więc teraz przestrzega się przed używaniem tytułu Pośredniczka Wszelkich Łask i twierdzi, że ten tytuł „nie ułatwia prawidłowego zrozumienia wyjątkowej roli Maryi”19?

W tej kwestii można odpowiedzieć, że autorzy tekstu postępują w sposób stronniczy: nie akceptują faktu, że Bóg postanowił – a Tradycja wyjaśniła – inaczej, niż to wynika z ich uprzedzeń.

Nie ulega wątpliwości, że jest tylko jeden Pośrednik oraz tylko jedno odkupienie – wysłużone przez Niego nad-obficie. Jednak podobnie jak Chrystus Pan wybrał w sposób wolny środki do dokonania odkupienia – zwłaszcza umierając na krzyżu, choć mógł wybrać inny środek – tak też zdecydował się powiązać swoją Matkę ze swoim dziełem [odkupienia] w taki sposób, jaki uznał za stosowny. Nikt, nawet prefekt DNW, nie może pozbawić Zbawiciela władzy do działania zgodnego z Jego boską mądrością oraz uczynienia swojej Matki Współodkupicielką i Pośredniczką Wszelkich Łask.

Nasz Pan, Jezus Chrystus, jest w pełni świadomy, że postępując w ten sposób w niczym nie umniejsza swojej godności Odkupiciela. Jednak konsekwencja tego wyboru dokonanego przez Chrystusa jest oczywista: podobnie jak – aby osiągnąć zbawienie – konieczne jest zwrócenie się do Niego, konieczne jest również zwrócenie się do Jego Matki, choć w inny sposób. Nieuznawanie tej konieczności oznacza odrzucenie woli Zbawiciela, Tradycji Kościoła oraz środków danych chrześcijanom w celu osiągnięcia przez nich zbawienia.

To uprzedzenie, niekiedy sprawiające wrażenie wręcz zacietrzewienia, pojawia się w tekście często. Ograniczymy się do kilku cytatów: „Jeśli weźmiemy pod uwagę, że zamieszkanie Trójcy Świętej (łaska niestworzona) i udział w życiu boskim (łaska stworzona) są nierozłączne, nie możemy sądzić, że tajemnica ta mogłaby być uwarunkowana «przejściem» przez ręce Maryi”20. „Żadna osoba ludzka, nawet apostołowie czy Najświętsza Maryja Panna, nie może działać jako wszechogarniający dawca łaski”21. „W innym znaczeniu wspomniany tytuł [Pośredniczki Wszelkich Łask] niesie ze sobą ryzyko przedstawienia łaski Bożej tak, jakby Maryja stała się rozdawczynią dóbr lub mocy duchowych, bez związku z naszą osobistą relacją z Jezusem Chrystusem”22.

Jak Ksiądz ocenia wpływ tych decyzji DNW na sferę duszpasterstwa?

Uważam, że negatywne skutki będą wielorakie i niezwykle destrukcyjne.

Przede wszystkim nie wolno nam zapominać, że Maryja jest doskonałym wzorem życia chrześcijańskiego. Osłabiając związek Matki Bożej z dziełem odkupienia, nota osłabia skierowane do każdej duszy wezwanie, aby poprzez krzyż włączyła się w dzieło odkupienia poprzez wynagrodzenie i osobiste uświęcenie. Pokrywa się to dokładnie z protestanckim poglądem na życie chrześcijańskie, w którym nie ma miejsca na współpracę z uświęcającym i niosącym zbawienie dziełem Chrystusa. Właśnie z tego powodu Luter zniszczył autentyczne życie religijne i uważał wszelkie dobre uczynki, w tym Mszę św., za zniewagę wobec wielkości dzieła Chrystusa, które – jako doskonałe – nie wymaga żadnych dodatków. Jako katolicy wyznajemy coś dokładnie przeciwnego: właśnie dlatego, że dzieło Chrystusa jest absolutnie doskonałe, może ono obejmować współpracę ze strony stworzeń, nie tracąc nic ze swojej doskonałości.

Ponadto decyzje DNW w obecnej sytuacji wydają mi się katastrofalne, zwłaszcza dla wiary oraz życia wewnętrznego dusz najprostszych i najbardziej potrzebujących. Mam tu na myśli – używając sformułowania modnego podczas poprzedniego pontyfikatu – „peryferia społeczne i moralne”. Dla najbardziej opuszczonych Najświętsza Maryja Panna pozostaje często jedyną ucieczką na pustyni duchowej, jaką stał się dzisiejszy świat. Widziałem na własne oczy, jak proste i szczere nabożeństwo do Najświętszej Dziewicy jest w stanie uratować dusze, które nie mają regularnego kontaktu z kapłanem. Z tego powodu dokument DDF, ostrzegający przed używaniem w odniesieniu do Matki Bożej tradycyjnych tytułów, uważam zarówno za skandaliczny, jak i nieodpowiedzialny z duszpasterskiego punktu widzenia.

Ponadto nigdy wcześniej Kościół, tak bardzo jak dziś, nie potrzebował ponownego odkrycia wielkości Najświętszej Maryi Panny: w sytuacji, gdy świat pogrąża dusze coraz głębiej w otchłani apostazji i nieczystości, Jej wielkość stanowi najskuteczniejszą pomoc przy opieraniu się tej presji i zachowywaniu wierności.

Czy ma Ksiądz jakąś radę duszpasterską dla autorów noty?

Przypominanie o tym, że Chrystus jest jedynym pośrednikiem między Bogiem a rodzajem ludzkim oraz że jest tylko jedno prawdziwe odkupienie, przyniesione przez Niego, jest samo w sobie godne pochwały i należy o tym pamiętać, zwłaszcza obecnie.

Problem polega na tym, że to nie katolikom należy o tym przypominać, ostrzegając ich równocześnie przed rzekomym przypisywaniem tego tytułu Najświętszej Maryi Pannie. Ta prawda powinna być głoszona i przypominana raczej żydom, buddystom, muzułmanom oraz tym wszystkim, którzy nie znają Zbawiciela, tak wyznawcom religii niechrześcijańskich, jak i ateistom.

28 października Watykan świętował 60. rocznicę ogłoszenia Nostra aetate, dokumentu soborowego, który stanowi podstawę dialogu z religiami niechrześcijańskimi. Jest to co najmniej paradoksalne, ponieważ ten dialog – który w ciągu minionych 60 lat doprowadził do szeregu niezwykle gorszących spotkań międzyreligijnych – stanowi wyraźne i jednoznaczne zaprzeczenie faktu, że Jezus Chrystus jest jedynym pośrednikiem pomiędzy Bogiem a rodzajem ludzkim oraz że Kościół katolicki został ustanowiony w celu głoszenia tej prawdy całemu światu.

Czy istnieje jeszcze jakiś tytuł nadawany tradycyjnie Matce Bożej, który w opinii Księdza zasługuje na szersze rozpropagowanie?

W brewiarzu liturgia opisuje Ją jako „Tę, która zniszczyła wszystkie herezje”. Uważam, że ta idea zasługuje na głębszą refleksję teologiczną. Bardzo interesujący jest fakt, że Kościół postrzega Najświętszą Dziewicę jako strażniczkę katolickiej prawdy. Jest to bezpośrednio związane z Jej rolą Matki. Nie mogłaby Ona rodzić Chrystusa w każdym z nas, nie przekazując nam równocześnie prawdy oraz miłości do prawdy, gdyż Chrystus jest samą Prawdą, wcieloną i objawioną ludzkości. To dzięki wierze oraz czystości wiary dusze odradzają się i mają możliwość upodobniania się do Zbawiciela.

Uważam, że nie rozumiemy wystarczająco tego zasadniczego związku między czystością wiary a autentycznością życia chrześcijańskiego. Najświętsza Panna, która niszczy wszystkie błędy, stanowi klucz do zrozumienia tej prawdy.

Którą modlitwę ku czci Matki Bożej wybrałby Ksiądz na zakończenie tego wywiadu?

Bez wahania wybrałbym następującą modlitwę, którą również można znaleźć w liturgii: Dignare me laudare te, Virgo sacrata. Da mihi virtutem contra hostes tuos. „Dozwól mi chwalić Cię, o Panno Przenajświętsza: daj mi moc przeciwko nieprzyjaciołom Twoim”.

Wywiad przeprowadzony w Menzingen 9 listopada 2025 r., w uroczystość Poświęcenia Bazyliki Najświętszego Zbawiciela

Źródło

Zobacz też:

Komunikat Domu Generalnego w sprawie noty doktrynalnej Mater Populi fidelis

Przypisy

  • 1https://www.vatican.va/roman_curia/congregations/cfaith/documents/rc_ddf_doc_20251104_mater-populi-fidelis_pl.html#_Toc210918442; Mater Populi fidelis, par. 22.
  • 2Mater Populi fidelis, par. 22.
  • 3Św. Bonawentura, I. Sent. 48, ad Sitt dub. 4.
  • 4Eadmer z Canterbury, De excellentia Virginis Mariae, rozdz. IX.
  • 5Pius IX, bulla Ineffabilis.
  • 6Jan 1, 16.
  • 7Ef 4, 16.
  • 8Quadrag. de Evangelio aeterno. Serm. X. a. 3. c III.
  • 9Żyd 1, 3.
  • 10Żyd 1, 3.
  • 11Tekst polski za: https://coreorum.pl/wp-content/uploads/2022/01/Ad-diem-illum_sw.PiusX_.pdf
  • 12Chodzi tu o nową doktrynę misterium paschalnego, stanowiącą podstawę posoborowej reformy liturgicznej.
  • 13Mater Populi fidelis, par. 37. b.
  • 14Zwłaszcza w swojej książce Wprowadzenie w chrześcijaństwo (1968), wznowionej w roku 2000 ze wstępem autora.
  • 15Mater Populi fidelis, par. 21.
  • 16Wielką wadą tego tekstu jest brak klasycznego rozróżnienia między pośrednictwem fizycznym a pośrednictwem moralnym.
    Przez pośrednictwo fizyczne rozumiemy to, że Najświętsza Maryja Panna przekazuje łaskę niczym instrument – tak jak na przykład harfa, która pod ręką artysty wydaje harmonijne dźwięki. Uznani teologowie (Lépicier, Hugon, Bernard) przypisują Jej taki wpływ, podporządkowany ludzkiej naturze Chrystusa, podkreślając, że zgodnie z Tradycją Maryja naprawdę pełni w Mistycznym Ciele rolę szyi, która łącząc głowę z członkami, przekazuje im siłę życiową.
    Przez wyłącznie moralne pośrednictwo Maryi rozumie się to, że przynajmniej poprzez zadośćuczynienie, przeszłe zasługi i swoje nieustanne wstawiennictwo Maryja przekazuje duszom wszystkie łaski płynące z krzyża Jej Syna. Ta teza jest głoszona przez wszystkich tradycyjnych teologów.
    W obu przypadkach pośrednictwo Maryi jest zamierzone przez Boga jako powszechne i konieczne.
    Zaprzeczając fizycznemu pośrednictwu Maryi i pomijając klasyczne rozróżnienie między nim a pośrednictwem moralnym, tekst prowadzi do nieuprawnionego uogólnienia, zaprzeczającego wszelkiemu powszechnemu i koniecznemu pośrednictwu Maryi w udzielaniu łask.
    Mówiąc krótko: można dyskutować o formie pośrednictwa Najświętszej Maryi Panny, ale nie o jego powszechności czy faktycznej konieczności.
  • 17Mater Populi fidelis, par. 54.
  • 18Mater Populi fidelis, par. 55.
  • 19Mater Populi fidelis, par. 67.
  • 20Mater Populi fidelis, par. 45.
  • 21Mater Populi fidelis, par. 53.
  • 22Mater Populi fidelis, par. 68.

POLSKA DLA POLAKÓW. Krzysztof Baliński.

Krzysztof Baliński 26 listopada 2022

4 czerwca 1990 to finał gorączkowych rewindykacji etnicznych. Po ideologicznym recyclingu i partyjnej metamorfozie (tj. wstąpieniu do UD/UW, najlepszej inwestycji Kominternu w Polsce), na rządowych stołkach zasiada drugie, a nawet trzecie pokolenie pewnej mniejszości. Zmiana warty udaje się znakomicie – kosmopolityczna szajka, której szef dogadał się w Magdalence z Kiszczakiem, znalazła się w pierwszym szeregu budowniczych III RP. W starych demokracjach jest czymś oczywistym, że opinia publiczna ma prawo znać przeszłość ludzi, którzy w jakikolwiek sposób decydują o jej losach. Prześwietlany jest każdy. W Polsce dla sitwy, która swymi mackami omotała całe państwo, wszelkie pytania i rozważania o rodzinnych korzeniach to „ohydne grzebanie w życiorysach” i „antysemityzm”.

Gdy Bronisław Geremek kompletował swój „zespół”, kierował się jedną regułą: niepolskie pochodzenie. Świadczą o tym rozliczne i namacalne dowody. Żeby można było zrobić karierę, zdobywać zaszczytne tytuły i stanowiska przydatna była też rekomendacja Michnika, Urbana lub Kiszczaka. Geremka (i przy okazji, siebie) zdemaskował Władysław Bartoszewski w Knesecie:  „Polska to ewenement. Pokażcie mi taki drugi kraj w Europie, w którym w ciągu ostatnich dwóch dekad  trzech szefów dyplomacji miało żydowskie pochodzenie, jeden był honorowym obywatelem Izraela, a obecny ma żonę Żydówkę”. Wtórował mu ówczesny prezydent RP, który w wywiadzie dla ukraińskiej „Zierkało Niedieli” rzekł: „W naszym kraju nie ma zbyt licznie reprezentowanych mniejszości narodowych, tym bardziej je więc wysoko cenimy”. No i mieliśmy, co mieliśmy. Pierwszego szefa rządu wybrała sobie mazowiecka gmina żydowska, a ministrem spraw zagranicznych został syn warszawskiego rabina. Po nim premierem został wnuk żołdaka Wehrmachtu, a wicepremierem i ministrem obrony członek władz Związku Ukraińców w Polsce.

Bogdan Zdrojewski miał objąć MON, ale został przesunięty na Ministerstwo Kultury, a ministrem został lekarz psychiatra z Krakowa. Był on wprawdzie właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych, ale ta pompatyczna nazwa myli, bo instytut zajmował się takimi strategicznymi kwestiami, jak wpływy kultury żydowskiej. Ministrem finansów miał być Zbigniew Chlebowskim, ale w Warszawie pojawił się poddany brytyjski i skarbnikiem naszej kasy został nie mający obywatelstwa polskiego „angielski ekonomista profesor Jan Vincent Rostowski”. Po jakimś czasie okazało się, że minister nie jest ani ekonomistą, ani angielskim, ani profesorem, tylko wykładowcą na Uniwersytecie Sorosa w Budapeszcie, a profesorami to byli pochodzący z Kresach jego dziadek Jakub Rofhfeld, syn Mojżesza i Lei z domu Broder oraz jego kuzyn Adam Daniel Rotfeld. Sprawę można by też ująć innym pytaniem: Gdzie jest na świecie taki drugi kraj, w którym głównym ekonomistą zostaje historyk, ministrem finansów absolwent technikum ogrodniczego, ministrem zdrowia księgowy, szefem BBN lekarz, ministrem obrony historyk, ministrem rozwoju i technologii filolog, ministrem przedsiębiorczości menedżer kultury, a szefem największej spółki państwowej były operator wózka widłowego?

Rostowski wydzielił gabinet dla pracującego społecznie „zewnętrznego eksperta” od podatków, pani Renaty Hayder, która okazała się być spokrewniona z Rotfeldami. Podatkami zajmował się przewodniczący sejmowej komisji „Przyjazne państwo”, Janusz Palikot, który w międzyczasie wrócił do judaizmu i został członkiem loży B’nai B’rith. Okazało się też, że wśród darczyńców na Muzeum Polin znalazł się Jan Kulczyk i jego połowica, którzy zrobili wielki majątek, prywatyzując masę upadłościową po PRL. Niektórzy mówią, że pieniędzmi dzielili się z WSI. Ale to niepoważne bredzenie, bo zdradził ich bratni oligarcha z bratniej Rosji, Borys Bieriezowski: „Czasy były takie, że każdy brał, ile mógł unieść”. Jeszcze lepiej zdiagnozował to Józef Oleksy: „Kosmopolityczne gangi rozkradły Polskę”. Przy okazji podważył „legalność majątku” innego żydowskiego oligarchy. I, co ciekawe, Aleksander Kwaśniewski nazwał go w rewanżu zdrajcą i idiotą, ale nie… „kłamcą”!

Za czasów „pierwszego niekomunistycznego rządu wolnej Polski”, ulica mówiła: „Sami Żydzi tylko jeden Syryjczyk” (chodziło o ministra przemysłu Tadeusza Syryjczyka). Dziś można by zawołać: „Sami Żydzi tylko jedna Ukrainka” (chodzi o wiceminister rozwoju Olgę Semeniuk). Przypomnijmy, że ministrami od pieniędzy byli: Marek Borowski, Jerzy Osiatyński, Mateusz Jakub Morawiecki, Tadeusz Kościński, Leszek Balcerowicz, Marcin Święcicki i Grzegorz Kołodko. Trzem ostatnim przydzielono za żony: dwie urokliwe córeczki Eugeniusza Szyra (KPP-owca, szefa frakcji żydowskiej w PPR, członka BP PZPR) i córkę Maksymiliana Pohorille (KPP-owca, promotora pracy doktorskiej, rektora Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR). Śledząc „sukcesy” pomyślnie ożenionych, można pytać, czy aby na pewno byli samodzielni, i czy ministrami nie zostali dzięki instytucji Esterki, która, w połączeniu z formułą, że Żydem jest każda osoba urodzona z matki Żydówki, mocno modeluje zasady polityki kadrowej. Można też zapytać: W jakim innym kraju możliwa byłaby tak żelazna logika postępowania i precyzja w obsadzie kluczowego stanowiska?

W dzień po aneksji Krymu kilkudziesięciu Polaków z Mariupola zwróciło się o tymczasowe schronienie w kraju przodków. Postawa rządu warszawskiego wprawiła w osłupienie. Wiceszef MSZ – a był nim Rafał Trzaskowski – sprzeciwił się temu, publicznie dywagując, że mogłoby to nie zostać dobrze odebrane przez… Kijów. „Sprowadzanie tych Polaków podważa status Ukrainy, jako państwa silnego i demokratycznego, stąd Polsce trudno sobie na to pozwolić, ponieważ chcemy wzmacniać państwowość ukraińską, a ściąganie Polaków byłoby przyznaniem, że Ukraina sobie nie radzi. Jeżeli powiemy, że wszyscy Polacy z terytorium suwerennej Ukrainy mogą przyjechać do Polski, to w pewnym sensie będziemy podważać to, czy Ukraina jest silnym, demokratycznym państwem – oświadczył. Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski?” – podwyższył poprzeczkę. Gdy w lutym wtargnęły do Polski miliony „uchodźców” z Dzikich Pól, w tym pół miliona weteranów obrony „silnego, demokratycznego państwa” przed Ruskimi, Trzaskowski stał się nagle zwolennikiem ich sprowadzania, i to w jak największej liczbie.

Czy powodem takiego wybryku Trzaskowskiego nie jest to, że jego matką jest Teresa z domu Arens, a ojczymem Marian Ferster, syn pułkownika UB Aleksandra i funkcjonariuszki UB Władysławy, której stryj Bolesław Drobner, był ministrem w PKWN, prezydentem Wrocławia i, do Marca ’68, I sekretarzem KW PZPR w Krakowie? Czy znaczenia nie ma to, że matka Trzaskowskiego, która w latach 50. prowadziła bar w „Piwnicy pod Baranami”, jako tajna współpracowniczka i donosicielka o pseudonimie Justyna, miała kontakty z dyplomatami z konsulatu USA w Krakowie, a dzisiaj jej synalek, który patriotyzm wyssał z mlekiem matki, ma doskonałe kontakty z dyplomatami z ambasady USA i też je wykorzystuje do antypolskich celów? Co Trzaskowskiego najbardziej przeraziło? Perspektywa: Co będzie, jeżeli z innych terytoriów Ukrainy zgłosi się mnóstwo Polaków, którzy powiedzą: nie żyje nam się dobrze, chcemy być natychmiast ewakuowani do Polski. Co w tym wszystkim jeszcze przeraża? Opozycja, której przeszkadza zawieszenie sędziego Tuleyę, a nie przeszkadza, gdy rządząca partia rozbraja polską armię (a uzbraja po zęby armię sąsiada, który nas nienawidzi), gdy wyjmuje z kieszeni Polaków 100 miliardów i napycha kabzy oligarchów ukraińskich, gdy na zmywak wysłała miliony Polaków, a przyjmuje na garnuszek miliony Ukraińców, obdarzając ich nadzwyczajnymi przywilejami. I jeszcze jedno – jak wynika z najnowszego sondażu IBRiS, na czele rankingu polskich polityków jest prezydent Warszawy. Ufa mu 44 proc. badanych. No i mamy, co mamy – przyszłego Prezydenta Wszystkich Polaków.

Szewach Weiss na łamach „Rz” wygadał się: Kiedy Żyd chce, by rozpoznał go jego rodak, mówi „AMCHU”. Jest to tajemny kod żydowski. Niemożliwością jest rozpoznać każdego Żyda z wyglądu i, jakkolwiek by to brzmiało dziwnie, po kształcie jego nosa, ani po nazwisku. Wielu Żydów zmieniło bowiem swoje rodowe nazwiska, także ze względów bezpieczeństwa. Myli się i wprowadza w błąd innych ten, kto twierdzi, że żydostwo jest tylko wiarą. Nawet ci, którzy odeszli od wiary mojżeszowej, nawróceni na inne wyznanie, odczuwają przynależność do swego narodu (…) Solidarność żydowska istnieje również między tymi, którzy przeszli na chrześcijaństwo, i tymi, którzy zostali żydami. Ta solidarność jest częścią duszy żydowskiej. Ten, kto porzucał żydostwo, robił to na ogół ratując swoje życie, albo był zmuszony siłą. „Amchu” umożliwiła istnienie wspólnoty narodu żydowskiego w diasporze bez państwa, bez flagi, bez władzy, bez możliwości samoobrony. „Europa przeszła drogę od Auschwitz do „Nigdy więcej Auschwitz!”. Jest mniej nacjonalistyczna. Właśnie to oraz globalizacja, Internet umożliwiają życie Żydom w europejskim domu. Dla nich jest on teraz wielkim „sztetl”. Już nie ma potrzeby ukrywać pochodzenia żydowskiego. „Amchu” wychodzi z podziemia. Żydzi obejmują najwyższe stanowiska w krajach diaspory, nie ukrywając swojej tożsamości. Jest to historyczne zwycięstwo „Amchu”. Na koniec Szewach stwierdza: „Amchu” nie jest już tajnym kodem, ale nie wolno go zgubić: „Wieczne, wieczyste „Amchu”! W wielu miejscowościach na Warmii i Mazurach Ukraińcy wieszają sobie niebiesko-żółte wstążeczki, bo policjant Ukrainiec, jak zobaczy swojego rodaka mandatu nie da, a sędzia Ukrainiec nie wsadzi za kratki. I czy dwukolorowa wstążeczek na piersi redaktora Sakiewicza, to nie takie „Amchu”?

Politycy polscy nie wyciągają wniosków z przeszłości. Wciąż popełniają te same błędy. Dotyczy to wszystkich ekip rządzących krajem po 4 czerwca 1989 roku. Bez patrzenia na interes Polski poparli obalenie Wiktora Janukowycza, a Wiktor Juszczenko plując w twarz polskim sprzymierzeńcom, ogłosił Stepana Banderę narodowym bohaterem Ukrainy. Ale czy chodziło tylko o „błędy” i czy o błędy polityków „polskich”, a nie o świadomą działalność rządzącej w Polsce żydokomuny i rządzących na Ukrainie żydobanderowców?

Rewolucja to gruntowna wymiana elit politycznych, to zdobycie władzy przez nową klasę społeczną kosztem drugiej. Tymczasem nad Dnieprem wszystko pozostało po staremu. Władza jak spoczywała, tak spoczywa w rękach kilku oligarchów żydowskiego pochodzenia. Zwraca uwagę kompatybilność elit znad Wisły i znad Dniepru. Gdy warszawskie oskarżały przedmajdanowego prezydenta o bycie marionetką Putina, świadczyć o tym miała jego zgoda, aby teki ministrów przypadły trzem politykom ukraińskim, którzy zachowali obywatelstwo rosyjskie. Tymczasem pierwszy pomajdanowy rząd ukraiński okazał się armią pełną zagranicznych najemników, z nadanym pospiesznie ukraińskim obywatelstwem. Prezydent Petro Poroszenko uzasadnił to tak: To część wysiłków, aby znaleźć innowacyjne rozwiązania w rządzie, z uwagi na nadzwyczajne wyzwania stojące przed Ukrainą. Oprócz prezydenta, obcoplemieńcami okazali się: wiceprezydent, premier, sekretarz Rady ds. Bezpieczeństwa, minister obrony, minister kultury, minister finansów, minister administracji prezydenta i wicepremier (później premier) Wołodymyr Hrojsman (którego matka jest autorką terminu „żydobanderwoszczyzna”). Nie lepiej było wśród opozycji, żeby tylko wymienić Julię Tymoszenko. I jeszcze jedno – następca Poroszenki dwa miesiące temu rzekł: „Jak zakończymy wojnę, to cała Ukraina będzie wyglądała jak wielki Izrael”.

Znamienna była tu diagnoza Nadii Szewczenko. W 2015 oficer lotnictwa Ukrainy została zwolniona w ramach rosyjsko-ukraińskiej wymiany jeńców. O jej uwolnienie zabiegali prawie wszyscy politycy zachodniego świata. Prezydent Poroszenko nadał jej tytuł bohatera narodowego. Została deputowaną Rady Najwyższej. Miała prezydenckie ambicje, a sondaże wskazywały, że cieszy się największym zaufaniem wśród Ukraińców. Tymczasem w marcu 2018 roku ukraiński parlament, przytłaczającą większością głosów, uchylił jej nietykalność i zezwolił na areszt, z oskarżenia o planowanie zamachu stanu oraz próbę zamachu terrorystycznego. Co takiego wydarzyło się, że trafiła za kratki? Nic wielkiego. Powiedziała tylko (ku wielkiemu rozczarowaniu redaktorów naczelnych „Gazety Polskiej” i „Gazety Wyborczej”): „Żydzi stanowią 2 proc. społeczeństwa, a zajmują około 80 proc. stanowisk w rządzie”. Wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana. Stwierdziła, że Petro Poroszenko tak naprawdę ma na nazwisko „Walcman”. Zasugerowała żydowskie pochodzenie Julii Tymoszenko, a wcześniej w studio telewizyjnym zgodziła się z wypowiedzią jednego z widzów o „żydowskim jarzmie na Ukrainie”.

Czy „Żydobanderowcami” są też redaktorzy „Gazety Wyborczej”? Zastanawia bowiem osłona medialna, jaką Michnik od lat zapewnia mniejszości ukraińskiej. Czy tym samym tropem pójść można w przypadku Anne Applebaum, która na łamach gazety Michnika dowodziła: „Nacjonaliści na Ukrainie to jedyna nadzieja tego kraju na ucieczkę od apatii, drapieżnej korupcji i, w ostateczności, rozpadu. Żaden rozsądny bojownik o wolność nie wyobrażał sobie utworzenia nowoczesnego państwa, a co dopiero demokracji, bez ruchu o nacechowaniu nacjonalistycznym”. A co z redaktorami „Gazety Polskiej? Przecież ich też łączy z Applebaum pogląd, że każdy nacjonalista jest dobry, byle nie polski?

Kto w Polsce bierze czynny udział w promowaniu banderowskich postulatów historycznych i gloryfikuje zbrodniczą organizację? Od samego początku istnienia III RP środowisko dawnego KOR, skupione   wokół „Gazety Wyborczej”, za cel główny swoich działań postawiło sobie lansowanie idei tzw. pojednania polsko-ukraińskiego, przez co rozumiano przyjęcie wykładni historii najnowszej środowisk probanderowskich. Ośrodek skupiony wokół Adama Michnika i Jacka Kuronia, tropiący wszelkie przejawy nacjonalizmu w Polsce,  przeszedł do porządku dziennego nad skrajnie szowinistyczną ideologią OUN-UPA. Michnikowi i Kuroniowi nie przeszkadzało nawet to, że organizacja, którą wzięli w obronę miała na sumieniu śmierć dziesiątków tysięcy Żydów.  Główną wykładnią stały się słowa Jacka Kuronia: „Jeśli Ukraina chce być niepodległa, nie może wyrzec się pamięci o UPA. UPA była powstańczą armią walczącą o niepodległość”. Przypomnieć też warto o złożonej w wywiadzie dla „Kuriera Galicyjskiego” propozycji Adama Michnika przyłączenia Polski do Ukrainy i nadanie nowemu tworowi nazwy UKR-POL. „Będziemy wówczas państwem, z którym się będzie musiał liczyć każdy i na wschodzie i na zachodzie” – prorokował, z akcentem na „MY”. Chociaż w tym przypadku nie trudno było odgadnąć, że w pomyśle „nie chodziło o jakiś „UKR-POL”, tylko o stary żydowski pomysł z Judeopolonią.

Dlaczego pochodzący z żydokomunistycznej rodziny kresowej Paweł Kowal, nawołując do wspierania neobanderowskiej Ukrainy, najchętniej w imię interesów i rojeń polityków ukraińskich wypowiedziałby wojnę Rosji? Jak wyjaśnić jego słowa, że „Ukraińcy muszą dojrzeć do samooceny tak, jak Polacy dojrzeli do samooceny w Jedwabnem”? Dlaczego Dawid Wildstein powiedział: „Nierozliczenie rzezi wołyńskiej nie powinno dziś być dla Polaków przeszkodą we wspieraniu Ukraińców” i czy nie ma znaczenia, że jego dziadek był ubekiem, a ojciec masonem? A może chodzi o coś innego? Aleksander Kwaśniewski, syn ukraińskiego Żyda i oficera NKWD w sprawach Ukrainy wypowiada się jak lobbysta ukraiński, bo bierze pieniądze od żydowskich oligarchów.

À propos – gdy w 1976 r. powstał KOR Michnik pisał: „Marek Edelman powiedział kiedyś, że KOR to było to samo, co Bund. Te same ideały, te same wartości. Dla mnie – mówił Marek – Bund i KOR to ciągłość”. Tymczasem Bund był przedwojenną żydowską partią, która reprezentowała komunistyczny ekstremizm, która manifestował swoją wrogość do państwa polskiego, domagała się pełnej autonomii dla żydów, laickiego szkolnictwa oraz zrównania języka jidysz z językiem polskim, którą minister spraw wewnętrznych II RP uznał za „partię kryptokomunistyczną, bo „zgłosiła swój akces do komunistycznej Międzynarodówki i stoi na stanowisku wrogim naszemu państwu”. Sprawdzianem lojalności KOR wobec Polski byli wyłonieni liderzy, którzy w sytuacji niedojrzałości chłopsko-robotniczych elit „S”, przejęli ruch protestu, wymanewrowali hierarchów kościelnych, zmonopolizowali poparcie z zagranicy, zablokowali odrodzenie się endecji, chadecji, a nawet PPS.

Dlaczego wszyscy mają poglądy dziwnie podobne do poglądów lobby ukraińskiego? Co, oprócz miłości do banderowców, ich łączy? Może nienawiść do Polaków? I czy tylko nienawiść? Anne Applebaum i żydowska gazeta dla Polaków szczególnie uwzięła się na Wiktora Janukowycza. I tu pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że „Nasz Dziennik” nieopatrznie ujawnił: „Korzenie rodziny Wiktora Janukowycza sięgają dzisiejszej Białorusi (…) w Janukach wszyscy byli gospodarzami i pszczelarzami (…) dziadek Wiktora został ochrzczony w miejscowym kościele katolickim. Ludność tych terenów Białorusi – to przeważnie katolicy. Toż była tu kiedyś Polska. Swoistymi świadkami tamtych czasów są pomniki na miejscowym cmentarzu. Na większości z nich napisy już się starły, a na tych, które się zachowały, widać napisane alfabetem łacińskim nazwisko „Janukowicz”. I drugie pytanie: Czy nie wzięło się to z tego, że tygodnik „Nasza Polska” napisał: „Nie mógł Polak zostać prezydentem w Warszawie to musiał w Kijowie. Na Warszawę jeszcze Polacy muszą poczekać!”. Na Janukowycza uwzięła się nie tylko gazeta żydowska. Słowa: „Popieram wszystkich Ukraińców protestujących w Kijowie przeciwko rządom postkomunistycznego bandyty”, pojawiły się w… „Warszawskiej Gazecie” Pomijano przy tym i przemilczano oczywisty fakt, że przedmajdanowa ekipa wła­dzy w Kijowie była po prostu propolska i że swoistej pikanterii dodawał postulat ministra edukacji w rządzie Janukowycza wprowadzenia języka polskiego jako drugiego języka urzędowego w zachodniej części Ukrainy.

Polityczne zadanie usunięcia Janukowycza, postawione przed polską klasą polityczną przez Sorosa, wymagało „marginalizacji konfliktów historycznych” i partnera po stronie ukraińskiej. Zostali nimi skrajni nacjonaliści, którym nie przeszkadzało, że Ukrainą rządzi rosyjsko-żydowska mafia i że finansowego wsparcia udziela im lider społeczności żydowskiej, rezydujący w Genewie posiadacz paszportu izraelskiego Ihor Kołomojski. „Naszych”, do tej antypolskiej machinacji nie zniechęcił nawet Günter Verheugen, który zdiagnozował: „Po raz pierwszy w tym stuleciu prawdziwi faszyści z krwi i kości zasiadają w rządzie”. W tym kontekście przypomnieć należy, że Janukowyczowi szyto buty marionetki Moskwy, mimo że dobrze mu szło układanie stosunków z Putinem na zasadzie „jak równy z równym”, mimo że nie zgodził się, by Ukraina wstąpiła do unii celnej z Rosją i mimo że z większym sukcesem niż „nasi”, oparł się szan­tażowi energetycznemu Putina, i to wówczas, gdy mentalnie zrusyfikowa­ny polski minister podpisywał niekorzystne kontrakty na dostawy gazu rosyjskiego.

Przy okazji – co się porobiło z PSL-owcami? Niegdyś byli pierwszą partią, która dbała o pamięć pomordowanych na Wołyniu. Dziś Kosiniak-Kamysz pierwszy rzuca hasło „UkraPolin”, a Marek Sawicki rzuca pomysł, aby Państwo Polskie wykupiło i wyremontowało 200 tysięcy opuszczonych chłopskich chałup i przekazało je ukraińskim przesiedleńcom. À propos – kiedy podczas kampanii wyborczej w 2015 r. kandydat PSL Adam Jarubas naruszył święte tabu, jakim jest bezkrytyczne popieranie Ukrainy, został solidarnie zaatakowany przez cały establishment i skutecznie wyciszony. To był klasyczny przykład funkcjonowania nieformalnego układu PO-PiS, kiedy spór między „zaprzańcami” a „szczerymi patriotami” nie toczy się o interes narodowy, ale o to, kto lepiej będzie rządził Polakami w interesie kosmopolitycznego układu.

Są też inne podobieństwa. Tak jak pierwszy pookrągłostołowy rząd Tadeusza Mazowieckiego podjął próbę budowy JudeoPolonii, tak pierwszy pomajdanowy rząd Petro Poroszenki podjął próbę budowy JudeoUkrainy. Z tym że nad Dnieprem to się udało, a nad Wisłą projekt runął, dzięki… Stanowi Tymińskiemu. Przypomnijmy: w wyborach prezydenckich w 1990 roku, przedstawiany jako „kandydat znikąd”, po bardzo intensywnej kampanii, podczas której przedstawiał się jako jedyny „człowiek spoza układu”, zdecydowanie kontestujący balcerowiczowskie reformy gospodarcze, uzyskał w I turze prawie 4 miliony głosów, wyprzedzając Tadeusza Mazowieckiego (i Wołodię Cimoszewicza). Po tej poniżającej klęsce, Mazowiecki wraz ze swym zamysłem Judeopolonii już się nie podniósł.

W dzisiejszej Polsce toczy się jedna wielka wojna i mnóstwo potyczek. Fronty krzyżują się, krzyżują się obce wpływy. Na te potężne i wyrafinowane naciski wystawiona jest „nasza” elita polityczna, nielojalna, czołobitna wobec obcych, uwikłana w agenturalną działalność. Czy kraj, w którym ministrami zostają przypadkowe miernoty, ludzie gardzący polskimi interesami, kupczący pozycją Polski w świecie, których jedynym celem jest utrzymanie się przy władzy, i którym rozkazy wydaje mały żydowski komik, jest zdolna do obrony polskich interesów?

Krzysztof Baliński

ALBO MY ALBO ONI. Krzysztof Baliński

ALBO MY ALBO ONI

Krzysztof Baliński

W Polsce zaistniała, i to z całą siłą, „kwestia ukraińska”. To powrót do sytuacji z czasów II RP, kiedy kwestia ta rozsadzała kraj od wewnątrz, kiedy po Polsce panoszyli się ukraińscy terroryści i kiedy sanacyjne władze ukrywały to przed Polakami. W ostatnich dniach wstrząsają nami informacje o licznych podpaleniach i pożarach, za którymi stoją Ukraińcy, a media podkreślają, że coś takiego nigdy w Polsce nie miało miejsca. To jednak nieprawda, bo z terrorem ukraińskim zmagali się już nasi dziadkowie. Tylko w okresie od lipca do listopada 1930 r. bandyci z OUN dokonali 2220 aktów terroru, a prasa relacjonująca proces morderców ministra spraw wewnętrznych pisała, że „OUN planowała w 1931 roku (…) rozszerzyć akcję terrorystyczną na Warszawę i przewidywała wysadzenie lub podpalenie warszawskich dworców, wojskowych obiektów i magazynów”.

Każdego Polaka wkurzyć musiała ukraińska aktywistka Natalia Panczenko, gdy groziła, że na terytorium Polski będą podpalenia sklepów i domów. Ale na groźbach się nie skończyło – doszło do podpaleń, m.in. sklepu OBI oraz Centrum Handlowego Marywilska w Warszawie. Ziomkowie Panczenko zabrali się nie tylko za sklepy i domy, ale i za infrastrukturę krytyczną państwa. Doszło do 110 aktów sabotażu i przestępstw o charakterze terrorystycznym oraz do 55 przypadków zatrzymań Ukraińców podejrzanych o szpiegostwo, terroryzm i sabotaż (m. in. zatrucie wody w kilkunastu wodociągach), a ukraińska dywersja stała się chlebem powszednim.

Ale to nie wszystko – żaden z incydentów nie został wyjaśniony, większość prokuratorskich śledztw umorzono, a polskie służby i polski wymiar sprawiedliwości stanęły na głowie. Przykładem incydent z Ukrainką, która nadała paczkomatem przesyłkę z bombą do magazynu koło Piotrkowa Trybunalskiego.

Mimo iż przyznała, że organizatorem operacji był Ukrainiec i że podejrzewa go o bycie agentem ukraińskiej SBU, prokuratura śledztwo umorzyła, a Ukrainkę ukarano… grzywną. Najbardziej pikantne jest jednak to, że poszukiwanego przez polską policję oraz przez Interpolu organizatora akcji, Ukraina nie chce przekazać Polsce.

Zaskakuje, że prokuratura – pomimo jednoznacznych ustaleń o sabotażowym charakterze popełnianych czynów – nie zdecydowała się na postawienie sprawcom zarzutów w oparciu o artykuły Kodeksu Karnego obejmujące szczególnie poważne formy działalności na rzecz obcego wywiadu, takie jak dywersja, sabotaż lub przestępstwa o charakterze terrorystycznym. I zasadnym wydają się pytania: Dlaczego nie przyjęto takiej kwalifikacji prawnej? Dlaczego za czyn zagrażający bezpieczeństwu Państwa sprawcę ukarano tylko grzywną? Czy uzasadnione są podejrzenia, że władza coś przed nami ukrywa?

Jakby tego było mało, koordynator służb specjalnych grzecznie poprosił Ukraińców o niesabotowanie Polski, a minister obrony zadekretował: „antyukraińskie nastroje są niezgodne z interesem i strategią bezpieczeństwa państwa”. W tyle nie odstawała „Wyborcza”, jak się okazuje nie tylko żydowska, ale i ukraińska gazeta dla Polaków, alarmując wzrostem przestępstw motywowanych uprzedzeniami wobec Ukraińców, gróźb karalnych, przypadków zniszczenia mienia i znęcania się. Sekundował jej ukraiński profesor Przemysław Sadura twierdząc, że „niechęć wobec Ukraińców może przybrać taką formę, że za chwilę dojdzie do jakichś zorganizowanych linczów”.

Gdy Natalia Panczenko groziła, że „na terytorium Polski zaczną się walki, podpalenia sklepów, domów i tak dalej”, ABW nie zajęła się tymi planami ukraińskiej jaczejki, a zwłaszcza tajemniczymi słowami „i tak dalej”, a sterowane przez nią media powielały tłumaczenia Panczenko, że to rosyjskie służby wyrwały jej wypowiedź z kontekstu. Ale to nie wszystko – Panczenko wydelegowana została przez ABW do prestiżowego programu Departamentu Stanu dedykowanego tematyce… „wzmacniania bezpieczeństwa”. A ona sama, już z Waszyngtonu, przekazała na Instagramie, że „zajmuje się wzmacnianiem bezpieczeństwa Polski i regionu, szczególnie w obszarach cyber-bezpieczeństwa oraz walki z dezinformacją”.

Inkryminowana jest działaczką organizacji o wiele znaczącej nazwie – „Majdan Warszawa”. Jest związana z fundacją „Otwarty Dialog”, kierowaną przez Ukrainkę Ludmiłę Kozłowską (i polskiego dupka Bartosza Kramka), która rzuciła hasło „Wyłączyć Polskę”. Czarno-czerwoną flagę UPA nazywa „flagą zwycięstwa”. Krytykuje Polaków za negatywne reakcje na symbole kojarzące się z ludobójstwem na Wołyniu. Swego czasu na swoim profilu umieściła zdjęcie spalonego ciała ofiary masakry w Odessie, z podpisem: „Psu – psia śmierć! Żal ich Wam? Bo mnie nie – niech płoną!”. Sama nie tylko (za zgodą ABW i z poręki SBU!) szybko dostała polskie obywatelstwo, ale równie szybko wprowadzono ją do polskiego krwioobiegu politycznego – w Polskim Radiu (ukraińskojęzycznym kanale „Radio Swoboda”) zatrudnił ją pochodzący z rodziny o bogatych żydokomunistycznych tradycjach Michał Broniatowski.

Wszystko to wzbudza podejrzenia: Prokuratorem krajowym jest Dariusz Korneluk, w przeszłości zamieszany w afery tzw. warszawskiej prywatyzacji. To on prowadził prokuratorskie śledztwo w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej, broniącej eksmitowanych lokatorów. To on przez jeden miesiąc nic nie robił, aż ślady przestępstwa znikły i sprawę umorzył z konkluzją, że Jolanta Brzeska sama oblała się benzyną, sama podpaliła i sama ukryła w lesie kanister po benzynie. Dziś, już jako prokurator krajowy, Ukrainiec Korneluk słynie z tego, że sprawy umarza i umarza. I czy nie tak postąpi wobec terrorystów ukraińskich?

Na Ukrainie żywiołowo rozwija się kult terrorystów z OUN-UPA. W Polsce nasilają się pogróżki Ukraińców wobec Polaków. Mamy więc prawo ostrzegać przed wielkim zagrożeniem, jakim są wychowani w kulcie morderców Polaków, koczujący na terytorium Polski Ukraińcy. Mamy też prawo postawić pytanie: Czy dobrą metodą jest neutralizowanie takiego zagrożenia poprzez umarzanie śledztw, spełnianie ich zachcianek, uprzywilejowane traktowania oraz stawianie na drabinie społecznej, jako nowej szlachty, czyli poprzez płacenie haraczu banderowskiej swołoczy w zamian za iluzję bezpieczeństwa?

Temat „ukraiński terroryzm” uzupełnijmy faktami: Minister obrony Polski wyłączył z mobilizacji osoby z podwójnym obywatelstwem, a więc Ukraińców mających polskie paszporty. Minister obrony Ukrainy podał, że 1,5 miliona Ukraińców unika służby wojskowej przebywając za granicą, w tym w Polsce. We wrześniu i październiku, w efekcie zniesienia przez Zełenskiego zakazu opuszczania kraju przez młodych ludzi, polską granicę przekroczyło 98,5 tysięcy Ukraińców w wieku 18-22 lat, którzy dołączyli do już koczujących na terytorium Polski 180 tysięcy Ukraińców w wieku poborowym. I tu pytanie: Czy nie dlatego, że są przeznaczeni nie do walki z Rosjanami, ale do walki z Polakami?

W Polsce panoszy się nie tylko bezpieka ukraińska. Szaleje także wywiad brytyjski. Tymczasem, od niedawna, szefową brytyjskiego wywiadu znanego jako MI6 stoi Blaise Metreweli, wnuczka UPO-wca, a na czele polskiego MSZ stoi Radek Sikorski, który, co jest rzeczą powszechnie znaną, ma słabość do obcych wywiadów a szczególnie do wywiadu brytyjskiego oraz ma za żonę skrajnie probanderowską (i skrajnie antypolską) Anne Applebaum, której dziadkowie urodzili się w małym kresowym sztetlu, i która – mimo świadomości, iż ofiarami UPA byli jej ziomkowie – udzieliła dyspensę ukraińskim nacjonalistom. I żeby tego było mało – szefem prezydenckiego BBN został skrajnie proukraiński (i skrajnie prożydowski) Sławomir Cenckiewicz.

Bezpieczeństwo Polski pogarsza to, że do ukrainizacji dochodzi dojczyzacja Polski. Bo nie tylko mamy rząd naszpikowany Ukraińcami, ale mamy rząd niemiecko-ukraiński, na czele którego stoi wnuk żołdaka Wehrmachtu. Gdy przypomnimy, że Ukrainiec to polityczna ręka Niemca i że Ukrainę jak i naród ukraiński stworzyli Niemcy, to oczywistym staje się, dlaczego są tak bliscy celu podporządkowania Polski przy pomocy „niepodległej” Ukrainy i kolejnego rozbioru Polski, ale nie z Rosją, lecz z Ukrainą. Ciosem w integralność terytorialną Polski jest także to, że Niemcy kontrolują akcję osiedlania Ukraińców w Polsce i dlatego Breslau ma znowu w większości ludność proniemiecką. I czy to, że obie rządzące na przemian Polską partie przykładają się do realizacji tego projektu nie świadczy o tym, że są prowadzone tą samą ręką?

Ukraińcy szczególnie upodobali sobie resorty siłowe. Świadczy o tym chociażby pozycja Tomasza Siemoniaka, koordynatora służb specjalnych (wcześniej ministra spraw wewnętrznych, a za „pierwszego Tuska” ministra obrony i wiceprezydenta Warszawy). Jest to tym bardziej wymowne, że to działacz jawnie probanderowskiego Związku Ukraińców w Polsce, którego organ prasowy „Nasze Słowo” (hojnie dotowany przez Siemoniaka kwotą 2 milionów złotych) zamieszcza banderowską symbolikę, popiera ukraińskie roszczenia terytorialne i zaprzecza ukraińskiemu ludobójstwu na Polakach.

Prezes Związku Mirosław Skórka, po wecie wobec ustawy o wsparciu dla obywateli Ukrainy, użył obrzydliwie antypolskich słów: „To jest destrukcyjne działanie pana prezydenta i jego środowiska. To jest realizacja polityki Kremla, a nie Polski. Mówię to z całą świadomością. Jeżeli będziemy realizować model państwa nacjonalistycznego, to jest to model, który bardzo mocno proponuje nam Moskwa i Kreml”. Inicjatywę Prezydenta dot. penalizacji banderyzmu ocenił: „Człowieka, który w Polsce realizuje rosyjskie cele, którego działania wpisują się w politykę Kremla, nie sposób nazwać polskim patriotą, nawet jeśli z jego ust nie przestają płynąć slogany typu ‘tylko Polska, tylko Polacy’. Zamiast walczyć z ‘banderyzmem’ lepiej się od Ukrainy uczyć obrony przed dronami. Nawrockiemu pomyliły się wojny”. Pozwolił też sobie na żart: „Za te słowa zostanę zgilotynowany przed Pałacem Namiestnikowskim po odegraniu przez orkiestrę wojskową Mazurka Dąbrowskiego”.

Głupota czy świadoma prowokacja? Zarzucając Polakom złe traktowanie ukraińskich dzieci, prezes organizacji szczodrze finansowanej przez Państwo Polskie udawał, że nie zna historii śmierci kilkuset tysięcy Polaków, przede wszystkim tych najmłodszych. A kto i w jaki sposób ich mordował mógłby sprawdzić na pomniku w Domostawie, który urodził się z relacji świadków zbrodni, gdzie w krzyżu umieszczone są trójzębne widły z nabitym na nie ciałkiem dziecka. Nawiasem mówiąc, poprzedni prezes Związku Piotr Tyma ten fragment pomnika porównał do „komara na widelcu”, a lider OUN na Ukrainie pomnik skomentował: „Polacy nigdy nie zrozumieli, że obrażając uczucia narodowe Ukraińców, kopią grób dla Polski”. A co do „komara na widelcu” to jedna z metod zarzynania Polaków przez ukraińską czerń polegała na zdzieraniu z nich skóry. A co do „zgilotynowania przed Pałacem Namiestnikowskim”, to ich ulubioną bronią był topór, którym ucinano głowę ojca na oczach jego małych dzieci.

W Legnicy doszło do kradzieży krzyża z kopuły cerkwi. Oburzenie wyraził Skórka: „To nas po prostu przeraża. To gest ewidentnie symboliczny, pokazujący narastającą wrogość do społeczności ukraińskiej”. Tymczasem, zdaniem miejscowej żulii, „przerażającego czynu” dokonali miejscowi złomiarze (być może nawet ukraińscy). Skórce wtórował ambasador Ukrainy: „Zwracam się publicznie do organów ścigania – uczyńcie wszystko, aby ta oraz wszystkie podobne zbrodnie przeciwko Ukraińcom i ukraińskości doprowadzone zostały do logicznego końca – wyroków sądu zgodnie z prawem Rzeczypospolitej Polskiej”. A my zwróćmy uwagę, że na opisanie incydentu ze złomiarzami użył słowa „zbrodnia” a o rzezi wołyńskiej mówił „wydarzenia”.

Dobrze się stało, że odsłonili swoje zakazane gęby, że się ujawnili i przyznali do swoich poglądów, że pokazali, kto jest kim w Polsce. Ale wyszła też na jaw brutalna rzeczywistość – wyhodowaliśmy na własnej piersi żmiję, niewielką mniejszość, która w sposób przebiegły pociąga za sznurki. Postawmy zatem pytanie: Co z tym robić? Przesiedlonych w ramach akcji Wisła przesiedlić za Bug, a banderowską jaczejkę rozwiązać?

Nie tylko Skórka, ale i Ukraina nie ukrywa roszczeń terytorialnych do kilkunastu powiatów na wschodzie Polski. W gabinecie ministra spraw zagranicznych Ukrainy wisi mapa, na której granice Ukrainy obejmują Przemyśl, Chełm, Jarosław. „Pamiętaj Lasze, co do Wisły nasze” – podśpiewują sobie banderowcy we Lwowie. Ma miejsce pośpieszna ukrainizacja administracji polskiej. Coraz bardziej zakorzenia się w Polsceadministracja ukraińska. Coraz częściej słyszymy od ukraińskich przesiedleńców, że są u siebie”. I tu pojawia się pytanie: Skąd u polskich polityków tyle pobłażliwości wobec państw, które rości pretensje do 1/3 terytorium Polski, i skąd tyle zawziętości wobec państwa, które żadnych pretensji terytorialnych wobec Polski nie ma? Nachodzi też refleksja: Gdyby Rosja zaatakowała Polskę, to co zrobią Ukraińcy? Czy nie zajmą Przemyśla, Rzeszowa i okolic?

Zagrożeniem dla bezpieczeństwa Polski jest masowe przyznawanie Ukraińcom obywatelstwa polskiego. Katastrofę pogarsza to, że pogania do tego rząd ukraiński. W jakim celu? Tworzenie w Polsce silnej i licznej diaspory to świadoma robota Kijowa, bo – podobnie, jak Izraelchce opierać na niej swoją siłę. W tym celu zachęca także Ukraińców do przejmowania polskich firm, zatrudniania się w polskich urzędach, tworzenia ukraińskich mediów i organizacji pozarządowych. I naiwnością jest myślenie, że to proces spontaniczny. Ukraińcy są wysyłani do Polski na misję, do tworzenia – według słów samego Zełenskiego – „Ukrainy globalnej.

Ukraina przegrywa, ale nasza radość z ukraińskiej przegranej nie będzie trwała długo. Szykuje się katastrofalny scenariusz – na terytorium Ukrainy powstanie państwo lub państewko „teoretyczne”. Przypomnijmy, że po rozpadzie Jugosławii, na Bałkanach powstało państewko Kosowo oraz pół państewko – Czarnogóra (a pół państewko już mamy, bo wszystko potwierdza, że obecne terytorium Polski służy także Ukraińcom). Jeśli połączymy to z ukraińskim roszczeniami terytorialnymi, z rozzuchwaleniem ukraińskich przesiedleńców, z ich nienawiścią do Polaków oraz z panoszeniem się ukraińskiej bezpieki, to co będzie z bezpieczeństwem Polski? Wołyń pozostanie w granicach państewka za rogatkami Przemyśla, ale czy drugim Wołyniem nie będzie cała Polska?

W tym miejscu nie sposób odgonić refleksji: Zapowiadana przez Putina „denazyfikacja Ukrainy” odbędzie się w interesie Rosji (i hołubionych przez Putina Żydów), ale niekoniecznie w interesie Polski. Jak to? – zapytają ci, którym marzy się garnizon rosyjskich sołdatów w Przemyślu. Ano dlatego, że Putin przegoni ukraińskich nazistów nie tylko do ukraińskiego Kosowa. ale i do Polski, a ci będą odgrywać się na Polakach. I jeszcze jedno: Martwimy się, że Putin zajmuje Donbas, a tymczasem Ukraińcy, szybciej niż Putin Donbas, zajmują Polskę i nie przejmując się klęską na froncie, kpią z Polaków: „Straciliśmy Krym, Donbas, ale zdobyliśmy Wrocław, Rzeszów, Kraków”.

Polska, największy przegrany, z rozgrodzonymi granicami, zmuszona dzielić swe terytorium z milionami Ukraińców, wraca na Wschód. Jest wpychana w strefę chaosu i starć etnicznych. Skonfliktowane strony będą trzymali w garści Niemcy i Żydzi, którzy uzasadnią ingerencję w polskie sprawy prześladowaniem mniejszości… ukraińskiej. Bo przypomnijmy: Konferencja pokojowa w Wersalu narzuciła Polsce przywileje dla Żydów, a Żydzi wspierali Ukraińców w konflikcie z Polakami. Hitler natomiast, napaść na Polskę uzasadnił „prześladowaniem niemieckiej mniejszości”. Rząd niemiecko-ukraiński już mamy. Będziemy mieć niemieckie obozy dla Polaków wyłapanych przez Ukrainische Hilfspolizei, pilnowane przez ukraińskich strażników. I właśnie na tej zasadzie powstanie UkroPolin – twór składający się z obcej elity, z kilkunastu milionów niemających nic do powiedzenia Polaków i z milionów łupiących Polskę przesiedleńców z Dzikich Pól.

Polska zdradzona. Polska oddana bez jednego wystrzału. Między Polską a Ukrainą nie ma granicy. Po Polsce bezkarnie hasa V kolumna, wroga naszej sprawie, agresywna, robiąca, co jej się żywnie podoba. Świadomi swej dominującej pozycji, wykorzystują słabość Państwa Polskiego, działają coraz bezczelniej, wtrącają się w nasze sprawy, szantażują, terroryzują, przejmują władzę w Polsce, przejmują Polskę. Przez lata szykowali się do przejęcia Polski. Zawłaszczali kawałek po kawałku, i nikt z tym nic nie robił. A jak robił to tak, jak ci z Krakowa, którzy potrzebowali trzech lat, żeby odbić pomnik Mickiewicza z rąk Ukraińców i zerwać powiewające na nim banderowskie flagi.

Co robić? Głośno wymawiać słowo „zdrada”. Żądać przywrócenia granicy między Polską i Ukrainą. Monitorować ukraińskie zagrożenia. Sporządzić ewidencję banderowskich jaczejek. Rozwiązać Związek Ukraińców w Polsce. Przebudować instytucje zajmujące się bezpieczeństwem Polski i zamknąć te, na których powiewa ukraińska flaga. Pilnie przystąpić do akcji wykrywania agentury ukraińskiej w rządzie, Policji i ABW. A do tego wszystkiego nie są potrzebne żadne ustawy, ale odwaga. Panie Prezydencie, niech Pan wstanie z ringu, otrzepie się i powie Polakom: Albo my, albo oni!

Krzysztof Baliński