Ludobójcze serce izraelskiego społeczeństwa

Ludobójcze serce izraelskiego społeczeństwa

Czy Izraelczycy mają gen morderczy? pisze Ahmad Ibsais.

Wygodna fikcja, że Benjamin Netanjahu jest wyłącznie odpowiedzialny za ludobójstwo w Gazie, upada, a to, co kryje się pod powierzchnią, jest znacznie bardziej przerażające niż złośliwość jednej osoby. Jest to objawienie całego społeczeństwa, które przez dziesięciolecia pielęgnowało i normalizowało odczłowieczanie Palestyńczyków do tego stopnia, że ludobójstwo stało się nie tylko dopuszczalne, ale i popularne.

Kiedy 82% Izraelczyków popiera przymusowe wysiedlenie Palestyńczyków z Gazy, nie jesteśmy świadkami machinacji jednego przywódcy ekstremistycznego. Kiedy 47% aprobuje biblijną masakrę w Jerychu, w której zginęli wszyscy mieszkańcy jako model działań wojskowych, patrzymy w otchłań zbiorowego upadku moralnego. Kiedy 56% ludzi chce, aby palestyńscy obywatele Izraela zostali wydaleni z własnej ojczyzny, stajemy w obliczu ludobójczego DNA osadniczego projektu kolonialnego, który w końcu zrzucił swoją liberalną maskę.

Liczby ujawnione w badaniu Penn State University nie są anomalią. Stanowią one logiczną kulminację 75 lat systematycznej dehumanizacji, która rozpoczęła się nie od dojścia Netanjahu do władzy, ale od samych podstaw państwa. To nie jest „wojna Netanjahu“ – to ludobójstwo Izraela, które trwa od dziesięcioleci.

Pomyślmy o perwersyjnej ironii: podczas gdy zachodni postępowcy, tacy jak Bernie Sanders i Elizabeth Warren, ścigają się, by zrzucić winę na jednego człowieka, samo społeczeństwo izraelskie już dawno wyszło daleko poza tak wygodną pogoń za kozłem ofiarnym. Badanie wykazało, że nawet wśród świeckich Żydów, którzy rzekomo reprezentują liberalne sumienie Izraela popiera czystki etniczne w Gazie 70% respondentów. Wśród wierzących odsetek ten sięga oszałamiających 97%. Nie jest to odstępstwo polityczne, ale konsensus ideologiczny.

Jesteśmy świadkami ostatecznego objawienia projektu syjonistycznego. Zbyt długo mit Izraela jako postępowej demokracji przejętej przez ekstremistów był sprzedawany światu. Kiedy jednak minister finansów Bezalel Smotrich otwarcie oświadcza, że zamierza „eksterminować ziarno Amalekitów“ i mówi o „koncentracji“ Palestyńczyków na południu, zanim „zostaną masowo wydaleni do krajów trzecich“, nie odbiega od izraelskich wartości – wyraża je z bezprecedensową szczerością.

Szczególnie wymowna jest retoryka religijna. Kiedy 65% izraelskich Żydów wierzy we współczesnego „Amaleka“ – biblijnego wroga, którego Bóg nakazał Izraelitom eksterminować „aż do ostatniego dziecka“ i 93% z nich stosuje to przykazanie do dzisiejszych Palestyńczyków, nie jest to dyskurs polityczny. Stoimy w obliczu teologicznego ludobójstwa, w którym czystki etniczne stają się rozkazem Boga.

Jest to społeczeństwo, które stworzyło nie tylko Netanjahu, ale wszystkich izraelskich przywódców, którzy nadzorowali stopniowe duszenie życia Palestyńczyków. To firma, która wiwatowała, gdy Golda Meir oświadczyła w 1969 roku, że „nic takiego jak Palestyńczycy nie istnieje“. Jest to społeczeństwo, które przez dziesięciolecia doskonaliło sztukę uniemożliwiania Palestyńczykom istnienia, zachowując jednocześnie zewnętrznie fasadę demokratycznego szacunku.

Nie można przecenić systematycznego charakteru tej dehumanizacji. Izraelskie dzieci wychowują się w systemie edukacji, który od początku XXI wieku przeszedł to, co naukowcy określają jako „proces radykalizacji“. Dorastają w mediach, które regularnie wzywają do wydalania i zabijania Palestyńczyków. Służą w armii, która uważa życie Palestyńczyków za zbędne. Czy można się dziwić, że tylko 9% żydowskich mężczyzn poniżej 40 roku życia odrzuca idee wydalenia i eksterminacji?

Szczególnie przerażające jest to, że ten ludobójczy konsensus przenika wszystkie warstwy izraelskiego społeczeństwa. Świecka lewica, która kiedyś protestowała przeciwko reformom sądownictwa Netanjahu, milczy, podczas gdy wojsko głodzi dwa miliony ludzi. Kibuce, które zachodni postępowcy idealizują jako socjalistyczne utopie, zostały zbudowane na ruinach palestyńskich wiosek. Demokracja, której Izrael twierdzi, że broni, nigdy nie miała zastosowania do milionów Palestyńczyków żyjących pod jego kontrolą.

Obecna sytuacja nie jest wyjątkiem, ale przyspieszeniem. Plan Trumpa „wyjaśnienie“ Gazy i przekształcenie jej w „Riwierę“ zamieszkaną „przez ludność międzynarodową“ w doskonały sposób odpowiada izraelskiej fantazji o Palestynie bez Palestyńczyków. Kiedy Netanjahu ogłasza, że siły izraelskie nie będą już „wkraczać i opuszczać “ terytorium, ale zachowają nad nim stałą kontrolę, wyraża jedynie wyraźnie to, co zawsze było ukryte w projekcie syjonistycznym.

Reakcja społeczności międzynarodowej, a raczej jej brak, tylko wzmacnia tę ludobójczą trajektorię. Podczas gdy Stany Zjednoczone nadal dostarczają broń, gdy izraelscy urzędnicy otwarcie dyskutują o planach czystek etnicznych i gdy europejscy przywódcy wyrażają zaniepokojenie, ale jednocześnie utrzymują lukratywne kontrakty na broń, a gtakże gdy postępowi politycy obwiniają Netanjahu za wszystko i oczyszczają społeczeństwo, które go stworzyło i wspiera, stają się współwinni machiny eksterminacyjnej.

Sondaże opinii publicznej ujawniają coś jeszcze bardziej niepokojącego niż same liczby: całkowity brak człowieczeństwa palestyńskiego w świadomości Izraela. Kiedy Izraelczycy pytają o zabijanie „wszystkich mieszkańców“ wrogich miast, nie pyta ich o strategię militarną – pyta ich o eksterminację ludzi. Kiedy pyta ich o „przymusowe przesiedlenia“, pyta ich o niszczenie rodzin, społeczności i całego stylu życia. Fakt, że większość tych środków jest konsekwentnie wspierająca, sugeruje, że Palestyńczycy w wyobraźni Izraela po prostu nie są postrzegani jako pełnoprawni ludzie.

Ta dehumanizacja nie jest przypadkowa – jest niezbędna.

Projekt kolonialny, który wymaga wymazania rdzennej ludności, nie może sobie pozwolić na uznanie jej człowieczeństwa. Dysonans poznawczy byłby nie do zniesienia.

Zamiast tego Palestyńczyków należy przekształcić w zagrożenie egzystencjalne, biblijnych wrogów, problem demograficzny do rozwiązania. Musimy stać się wszystkim, tylko nie tym, kim jesteśmy: ludźmi z takim samym prawem do życia, godności i samostanowienia, jak każdy inny.

Jednak najbardziej obciążającą rzeczą w tej systematycznej dehumanizacji być może nie jest to, co ujawnia ona na temat izraelskiego społeczeństwa, ale to, co ujawnia na temat szerszego świata zachodniego, który to umożliwia. Mimo że liczba ofiar śmiertelnych w Strefie Gazy przekroczyła 62 000 osoby, szacunki wskazują, że rzeczywista liczba może przekroczyć 80 000, jeśli uwzględni się niedoszacowanie; od marca z niedożywienia zmarło 57 dzieci, a 71 000 dzieci poniżej piątego roku życia prawdopodobnie w przyszłym roku doświadczy ostrego niedożywienia, reakcja Zachodu pozostaje wyrachowaną obojętnością ukrytą pod płaszczykiem zainteresowania. Kiedy trzy czwarte mieszkańców Gazy boryka się z nadzwyczajnymi lub katastrofalnymi niedoborami żywności, kiedy 15,6% dzieci poniżej drugiego roku życia w północnej Gazie cierpi na ostre niedożywienie, gdy niemowlęta umierają, a ich matki załamują się z głodu, głównym problemem Zachodu pozostaje „prawo Izraela do samoobrony“. Nie chodzi o rachunek polityczny, chodzi o arytmetykę rasizmu, zimną logikę tego, kto liczy się jako osoba, a kto nie.

Tragedia polega nie tylko na tym, co ujawnia na temat izraelskiego społeczeństwa, ale także na tym, co zapowiada dla naszej przyszłości. Kiedy społeczeństwo osiąga taki poziom ludobójczego konsensusu, kiedy czystki etniczne stają się polityką popularną, a nie ekstremistyczną fantazją, kiedy język religijny jest używany do usprawiedliwiania masowych morderstw, nie jest to kwestia, którą można rozwiązać poprzez zmianę przywódców lub reformę instytucji. Jest to społeczeństwo, które zasadniczo utraciło swój kompas moralny.

Społeczność międzynarodowa nie może już dłużej ukrywać się za fikcją, że jest to jeden zły przywódca lub tymczasowy ekstremizm.

Sondaże opinii publicznej wyraźnie pokazują, że taka jest logika projektu kolonialnego osadników, który ostatecznie doprowadził do nieuniknionego wniosku: całkowitego wykorzenienia obecności Palestyny z tego kraju. Jedyne pytanie brzmi teraz, czy świat będzie nadal pozwalał na to ostateczne rozwiązanie, czy też w końcu uzna, czym ono jest i podejmie kroki, aby je powstrzymać.

Bo jeśli historia czegoś nas nauczyła, to tego, że społeczeństwa zdolne do tak ludobójczego konsensusu same nie odzyskają swojego człowieczeństwa. Trzeba ich powstrzymać.

The Genocidal Heart of Israeli Society z 4.6.2025 na ahmadibsais.substack.com.

Dlaczego i jak zniszczono górnictwo węgla.

Polska energia, czyli „Polityka, głupcze!”

Wojciech Błasiak


Po latach przetrzymywania w niewoli ekstremistów ekologicznych, szaleńców, radykałów i bandytów, pozwalających innym krajom, w szczególności Chinom, na uzyskanie ogromnej przewagi gospodarczej nad nami poprzez otwarcie setek elektrowni węglowych, upoważniam moją administrację do natychmiastowego rozpoczęcia produkcji energii z PIĘKNEGO, CZYSTEGO WĘGLA.

Prezydent USA Donald Trump, portal Truth Social, marzec 2025, za: tygodnik „Goniec”, Toronto, Kanada

Energii nie da się niczym zastąpić

Energia, czyli potencjał pracy, czy też przyrodnicza siła niezbędna dla wykonania każdej pracy użytkowej, jest wyjściową podstawą wszelkiej działalności gospodarczej, w szczególności produkcji przemysłowej oraz egzystencji konsumpcyjnej społeczeństw. Jak to ujął współczesny australijski ekonomista Steve Keen, „Kluczem darmowego daru Natury jest energia: bez energii nie tylko nie można wykonać żadnej pracy, ale samo życie nie może istnieć”.

Energia nie ma substytutu. Nie można jej zastąpić niczym. Nie można jej wymienić na kapitał czy pracę, a źródeł energii dostarcza przyroda Ziemi i układ Słoneczny – Natura. Nie ma pozaprzyrodniczych źródeł energii. Jesteśmy wyłącznie zdani na przyrodę Ziemi i Słońce. I od nich całkowicie zależni.

Istnieje bardzo silna dodatnia korelacja między globalnym zużyciem energii, a poziomem rozwoju gospodarczego mierzonym globalnym PKB. S. Keen nazwał tę korelację wręcz „oszałamiającą”. Oszacowany przez niego współczynnik korelacji r-Pearsona pomiędzy zmianami globalnego zużycia energii, a zmianami globalnego PKB za lata 1972-2018 wyniósł plus 0,82 (przy maksimum plus 1).

Współczesna postać energii to przede wszystkim i nade wszystko energia elektryczna, a dodatkowo cieplna.

Węgiel jako najtańsze źródło energii

Najtańszym w skali globalnej pierwotnym źródłem energii był i nadal jest węgiel kamienny (wraz lokalnie z brunatnym).

Ta taniość jest obecnie celowo fałszowana, dzięki przerzucaniu kosztów wytwarzania energii odnawialnych na energetykę węglową, czyniąc ją nierentowną. Koszty energetyki węglowej są też celowo sztucznie zawyżane opłatami za emisję dwutlenku węgla, co ostatecznie fałszuje wyniki ekonomiczne. I tak udział podatków i opłat w cenie energii w Polsce to blisko 50% całkowitej jej ceny.

Polska jest jednym z 10 krajów na świecie dysponującym monopolem światowych zasobów węgla kamiennego. Zajmujemy 7 miejsce na świecie w kolejności, obok Stanów Zjednoczonych, Chin, Indii, Rosji, Australii i Kazachstanu. Według Państwowego Instytutu Geologicznego Polska posiadała udokumentowanych 64,6 mld ton węgla kamiennego, w tym 4,2 mld ton w zasobach przemysłowych gotowych do eksploatacji. Jest to 85% wszystkich zasobów węgla krajów Unii Europejskiej.

Dysponując unijnym monopolem na węgiel kamienny, jako najtańsze źródło energii, obok węgla brunatnego, Polska ma obecnie jedną z najdroższych energii elektrycznych w sprzedaży hurtowej w Unii – 91 euro/MWh w 2 kwartale 2024 roku, przy średniej unijnej 68 euro/MWh.

Polska, jako państwo dysponujące zasobami najtańszego w świecie surowca energetycznego, i to w perspektywie co najmniej 50-letniej, całkowicie zaspokajającego zapotrzebowanie krajowe, miała zapewnione zasadnicze bezpieczeństwo energetyczne.

To perspektywiczne bezpieczeństwo energetyczne jest równie ważne jak bezpieczeństwo militarne. Gwarantuje bowiem podstawy bezpieczeństwa ekonomicznego rodzimej produkcji przemysłowej i rolniczej. Gwarantuje światową konkurencyjność własnej produkcji przemysłowej. Gwarantuje taniość warunków pracy i życia polskiego społeczeństwa narodowego.

Co się stało z polskim węglem?

W chwili rozpoczynania kapitalistycznej transformacji w 1989 roku Polska wydobywała 187 mln ton węgla, eksportując 28,9 mln ton węgla i 3,2 mln ton koksu. Koszt wydobycia 1 tony wynosił około 20 USD, a średnia cena węgla eksportowanego około 50 USD. Po zasadniczym urealnieniu kursu dolara w 1991 roku ten koszt wydobycia wyniósł średnio 28,5 USD, a cena eksportowa 49 USD za tonę.

Polska była czwartym na świecie producentem tego surowca energetycznego po Chinach, USA i ZSRR, a przed Indiami, RPA i Australią. Dla ilustracji, Stany Zjednoczone wydobyły w 1989 roku około 360 mln ton węgla kamiennego.

W 2024 roku, po 34 latach, Polska wydobyła 44 mln ton węgla, importując 19,7 mln ton. Produkcja spadła więc aż o 143 mln ton, a Polska z wielkiego światowego eksportera węgla, stała się jego dużym importerem. Dla ilustracji Stany Zjednoczone, o zasobach ponad 250 mld ton, wydobyły w 2024 roku blisko 500 mln ton, eksportując 83,7 mln ton.

Równocześnie koszt produkcji polskiego węgla wzrósł do około 200 dolarów za tonę, a cena tony węgla importowanego w portach holenderskich wyniosła około 100 dolarów za tonę. Tylko w ciągu ostatnich 14 lat koszt wydobycia węgla wzrósł o 32%, a wydobycie węgla spadło o 42%. Wydobycie polskiego węgla energetycznego stało się obecnie nierentowne, dzięki spadającej od 30 lat wydajności na jednego pracownika do poziomu rocznego 620 ton i spadku wydajności z jednej ściany wydobywczej do 2574 tony w 2024 roku. A te spadki wydajności oznaczają skokowe wzrosty dwóch najważniejszych rodzajów kosztów w górnictwie – bieżących kosztów pracy i kosztów stałych wydobycia w dłuższej perspektywie.

Co się stało z polskim węglem i polskim górnictwem węglowym w ciągu tych 34 lat?

Celowe zniszczenie techniczne i ekonomiczne górnictwa węglowego

Moja teza brzmi następująco:
– w latach 1989 -2004 polskie górnictwo węgla kamiennego było celowo i w sposób zaplanowany oraz zorganizowany systemowo niszczone ekonomicznie i technicznie w ramach realizacji przez polskie państwo programu Banku Światowego;
– po 2004 roku, aż po dziś dzień trwa jego utajona celowa samodestrukcja, dzięki brakowi inwestycji rozwojowych i modernizacyjnych, a od 2020 roku planowanej całkowitej likwidacji wszystkich kopalń w ramach polityki klimatycznej Komisji Europejskiej.

Publicznie deklarowanym celem tzw. restrukturyzacji górnictwa w latach 1989-2004 miało być dostosowanie górnictwa do warunków kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Rzeczywistym zaś celem było zniszczenie techniczne i ekonomiczne jego zdolności wydobywczych, tak aby Polska, z wielkiego światowego eksportera węgla, stała się jego importerem netto. Tę tezę sformułował publicznie jeszcze w 1990 roku nieżyjący już dr Gabriel Kraus. Twierdził, że ukrywanym celem tej „restrukturyzacji” było wyeliminowanie Polski jako wielkiego eksportera węgla z rynków światowych, a nade wszystko z rynku europejskiego. Było to robione w interesie głównych ówczesnych konkurentów polskiego węgla na rynkach międzynarodowych, czyli Stanów Zjednoczonych, Australii, Kanady i Republiki Południowej Afryki.

Był to program opracowany i kontrolowany w jego realizacji przez Bank Światowy w Waszyngtonie. Bank Światowy realizował tu politykę rządów Stanów Zjednoczonych, starających się stale nadzorować podaż światowych surowców energetycznych, z ropą naftową w roli głównej.

Niszczenie zdolności wydobywczych górnictwa odbywało się poprzez zamykanie kopalń, likwidację i ograniczanie wydobycia węgla oraz zwalnianie w różnej formie z pracy górników. To zamykanie kopalń i poszczególnych oddziałów wydobywczych było fizycznym niszczeniem ich infrastruktury technicznej, w postaci niszczenia szybów wydobywczych, chodników i przekopów. Istotą tego „ograniczania wydobycia węgla” było bowiem fizyczne likwidowanie dostępu do udostępnionych do eksploatacji złóż węgla. Chodziło o uniemożliwienie powrotu do wydobycia w późniejszym okresie.

Kluczowy dla niszczenia górnictwa był tzw. plan Karbownika-Steinhoffa, z okresu rządu Jerzego Buzka lat 1997-2001, gdy zlikwidowano 24 kopalnie, zmniejszono wydobycie o 32 mln ton, a z górnictwa odeszło blisko 100 tys. pracowników, zaś zadłużenie wzrosło blisko dwukrotnie do 23 mld zł.

Kłamstwo węglowe i manipulacja polskim społeczeństwem

To zamykanie, likwidacja i zwalnianie było nieustannie uzasadniane ekonomiczną nierentownością wydobycia węgla. A nierentowność ekonomiczna kopalń była uzasadniana stratami finansowymi kopalń i narastającego zadłużenia całego górnictwa. Przyczyny zaś tych strat i narastających długów, były świadomie ukrywane i zatajane przed opinią publiczną.

Rzeczywistymi przyczynami strat finansowych i zadłużenia kopalń było celowe sterowanie przez polskie państwo cenami zbytu węgla poniżej kosztów jego wydobycia. W latach 1990-1992 ceny ustalano administracyjnie, a od lipca 1992 roku ceny zbytu węgla dla potrzeb zawodowej energetyki były określane przez Ministerstwo Przemysłu i Handlu. Uruchomiono w ten sposób celowo narastającą „kulę śnieżną” długów górnictwa: od 450 mln zł w grudniu 1990 roku, po 13 mld zł w 1998 i ponad 23 mld zł w 2002 roku.

Państwo, które posiada monopol wydobycia węgla w sytuacji braku konkurencji na rynku krajowym, winno ustalać ceny węgla krajowego i określać rentowność ekonomiczną kopalń w oparciu o cenę parytetową importu węgla. Ta cena parytetowa to cena po jakiej sprzedawano by węgiel importowany, gdyby zaprzestano krajowego wydobycia. W okresie najbardziej niekorzystnym cenowo na węglowych rynkach światowych końca lat 90. XX w., wyliczona trzema różnymi metodami cena parytetowa w 1997 roku wynosiła 48,28 USD/t, 45,72 USD/t i 43,97 USD/t. Ówczesny koszt wydobycia wynosił średnio ponad 32 USD/t, ale spółki węglowe były zmuszone do sprzedaży węgla po 27 USD/t. To oznaczałoby, iż w całym okresie lat 1989-2004 polskie górnictwo węglowe było rentowne ekonomicznie.

Bezpośredni drenaż akumulacji ekonomicznej górnictwa sięgnął do 2004 roku kilkudziesięciu miliardów złotych. Rząd wielkości zaś strat bezpośrednich i pośrednich z tytułu likwidacyjnej restrukturyzacji należy szacować na kwotę kilkuset miliardów złotych, oscylującą ówcześnie wokół pół biliona.

Niespodziewanie dla likwidacyjnej restrukturyzacji w końcu 2003 roku doszło do olbrzymiego skoku światowych cen węgla. Do kwietnia 2004 roku ceny węgla energetycznego wzrosły o 63 %, do poziomu 61-71 USD/t, zaś węgiel koksowy osiągnął cenę 110-120 USD/t. Ówczesny rząd polski wstrzymał wówczas likwidację kolejnych kopalń.

W 2008 roku Polska stała się ostatecznie importerem węgla netto, sprowadzając go głównie z Rosji. Wydrenowane z akumulacji ekonomicznej i wyniszczone technicznie górnictwo kontynuowało samoczynnie swój upadek ekonomiczny i techniczny, ograniczając corocznie wydobycie, przy stałym zwiększaniu importu węgla. Kolejne rządy nie były w stanie sformułować ani tym bardziej zrealizować programu odbudowy mocy wydobywczych polskiego górnictwa węglowego oraz obniżki kosztów wydobycia węgla.

Samobójcza ekonomicznie zdrada węglowa

We wrześniu 2020 roku ówczesny rząd Mateusza Morawieckiego niespodziewanie zapowiedział całkowite zaprzestanie wydobycia węgla i zamknięcie wszystkich polskich kopalń w perspektywie 30 lat. Długofalowym bowiem celem polityki klimatycznej Unii Europejskiej, akceptowanej przez kolejne polskie rządy jest całkowita likwidacja polskiego górnictwa węglowego.

Polityka klimatyczna Unii jest oparta na globalnym kłamstwie o wpływie człowieka na ocieplenie klimatu dzięki emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Zmierza ona przede wszystkim do likwidacji spalania węgla jako najtańszego na świecie źródła energii. Już w chwili obecnej czyni to europejski obszar ekonomiczny coraz bardziej niekonkurencyjnym w relacji do obszaru azjatyckiego i amerykańskiego, ze względu na rosnące koszty energii. Taniość energii obszaru azjatyckiego oparta jest bowiem na spalaniu węgla, a amerykańskiego na spalaniu gazu i węgla.

W perspektywie jednej lub dwóch dekad uczyni to Unię obszarem martwym ekonomicznie, spychanym na peryferie systemu światowego. „Więc Europa jest głupim kontynentem – jak to ujął były grecki minister finansów Yanis Varoufakis – … przejdziemy do historii jako najbardziej idiotyczna klika polityków i ekonomistów w historii świata… Nie brakuje nam zasobów. Nie brakuje nam bogactwa. Nie brakuje nam technologii. Nie brakuje nam świetnych uniwersytetów. Brakuje nam systemu politycznego, który potrafi zorganizować ucieczkę z brązowej papierowej torby”. I Polska też jest w tej „brązowej papierowej torbie”, z której dzięki obecnemu systemowi politycznemu nie może uciec.

Rezygnacja Polski, jako jednego z dziesięciu światowych monopolistów złóż węglowych, nie tylko z energetycznego wykorzystania swego największego bogactwa naturalnego, ale również z jego chemicznego perspektywicznego przetwarzania, jest czymś z ekonomicznego punktu widzenia niepojętym. Coś takiego we współczesnej historii świata jeszcze się nie wydarzyło i pewnie nie wydarzy. Likwidacja górnictwa węglowego przez polskie państwo kosztem od kilkuset miliardów do nawet ponad biliona złotych, jest fenomenem na skalę światową. I wszystko to za milczącą akceptacją praktycznie wszystkich parlamentarnych ugrupowań politycznych oraz środowisk naukowych i opiniotwórczych, z izolowanymi publicznie i wykluczanymi społecznie wyjątkami. I to w perspektywie czasowej ponad 30 lat.

„Polityka, głupcze!”

Jaka jest przyczyna prowadzenia przez polskie państwo przez ponad 30 lat i stale, mimo zmieniających się osobowo, środowiskowo i partyjnie polityków i urzędników państwowych, sprzecznej z podstawowymi interesami narodowymi polityki likwidacji polskiego górnictwa węglowego?

Dlaczego polscy politycy i urzędnicy realizowali w latach 1989-2004 program Banku Światowego, likwidujący w interesie Stanów Zjednoczonych polski eksport węgla kamiennego na rynki światowe? Dlaczego po 2003 roku nie rozpoczęto odbudowy mocy wydobywczych polskiego górnictwa mimo niespotykanej hossy światowej na węgiel kamienny? Dlaczego polscy politycy i urzędnicy akceptują od lat politykę klimatyczną Unii Europejskiej, niszczącą międzynarodową konkurencyjność ekonomiczną Polski (i krajów Europy) oraz energetyczne podstawy jej rozwoju przemysłowego?

Przyczyną prowadzenia takiej antynarodowej w swej istocie polityki jest niski poziom ideowy, merytoryczny i osobowościowy politycznych grup przywódczych Polski, degradujący zasadniczo ich narodową misyjność, narodową odpowiedzialność i narodową ideowość. Grupy te na przestrzeni ponad 30 lat były i są znacząco kompradorskie i zorientowane kosmopolicentrycznie wraz z obecnością zagranicznej agentury wpływu, z zasadniczą podległością intelektualną i moralną zagranicznym centrom politycznym. To wyklucza możliwość ich historycznej samoorientacji i samomotywacji narodowej, a tym samym przekreśla zdolność do formułowania i prowadzenia suwerennej i niepodległej strategii rozwoju Polski.

Ten niski poziom politycznych grup przywódczych został pierwotnie wyselekcjonowany i uformowany w latach 1989-1991 dla potrzeb komunistycznej transformacji ustrojowej w ramach tzw. okrągłego stołu i tzw. wyborów kontraktowych. W ramach tej selekcji i formowania wykluczono bowiem z tworzącej się sceny politycznej i publicznej III Rzeczpospolitej ideowych polityków rewolucyjnego i niepodległościowego nurtu „Solidarności” oraz polityków antykomunistycznej i niepodległościowej opozycji.

Samoreprodukcja zdrady węglowej

Dzięki temu tak uformowana z około 1000 w większości ugodowych i bezideowych oraz miernych osób, grupa przywództwa politycznego państwa, zarówno polityków, jak i wysokich urzędników, podlegała samoreprodukcji środowiskowej o oligarchizującym społecznie charakterze. Symbolem wręcz ponad 30-letniej samoreprodukcji, są postacie obecnego lidera rządzącej koalicji – premiera Donalda Tuska i lidera parlamentarnej opozycji – prezesa Jarosława Kaczyńskiego, wyselekcjonowane właśnie w latach 1989-1991. I nieusuwalne przez ponad 30 lat z polskiej sceny politycznej.

Polityczną formułą („mechanizmem”) tej samoreprodukcji odtwarzającej niski poziom ideowy, merytoryczny i osobowościowy politycznych grup przywódczych w Polsce, jest proporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu. O tej samoreprodukcji decyduje głosowanie na partyjne listy wyborcze, na których nazwiska i ich kolejność ustalają kierownictwa partii politycznych. Zatem ci, którzy już są grupą przywództwa, decydują o tym, kto do nich zostanie dokooptowany.

Samodobór polskich polityków jest w niczym nieograniczony, gdyż polski obywatel nie może kandydować do Sejmu jako obywatel, bez akceptacji na liście wyborczej przez partyjne oligarchie polityczne. Polacy są bowiem pozbawieni biernego prawa wyborczego – nie mogą kandydować do Sejmu indywidualnie jako obywatele. Natomiast czynne prawo wyborcze – możliwość wybierania, jest w istocie fasadową fikcją. Polacy głosują bowiem na już wybranych przez partyjne oligarchie kandydatów na listach wyborczych, a kolejność ich umieszczenia na listach, przesądza o ich szansach wyborczych.

Ta formuła wyborczej samoreprodukcji jest istotnie wsparta równie oligarchicznym systemem medialnym. Wielkie okręgi wyborcze powodują, iż wyborcy głosują w istocie na medialne wizerunki partii politycznych i medialne wizerunki liderów politycznych. Dlatego system medialny w Polsce jest częścią systemu politycznego. Stąd też wielkie możliwości manipulacji i wpływania na przekonania polityczne wyborców.

Konieczność zmiany ustroju politycznego Polski

Nie ma możliwości odsunięcia od politycznej władzy w państwie polskim znacząco kompradorskich, silnie zorientowanych kosmopolicentrycznie i zinfiltrowanych agenturami wpływu, a intelektualnie i ideowo niesuwerennych polskich polityków, bez likwidacji obecnego ustroju politycznego – ustroju politycznego partyjnej oligarchii wyborczej. Bez tego nie uciekniemy jako naród z „brązowej papierowej torby” Varoufarkisa. A to wymaga wprowadzenia 460 jednomandatowych okręgów wyborczych, z równą dla wszystkich obywateli swobodą kandydowania, gdzie posłem zostaje zdobywca największej liczby głosów w jednej turze wyborczej.

Taka zmiana otworzy dopiero w pełni demokratyczny proces wyłaniania nowych grup politycznego przywództwa i rozpocznie proces wymiany grup władzy politycznej w polskim państwie. Bez tego nie ma co myśleć o jakiejkolwiek narodowej strategii rozwoju ekonomicznego Polski, a o polskim węglu, którego zasoby są naszym światowym bogactwem, trzeba zapomnieć. „Polityka, głupcze!”, chciałoby się powiedzieć, trawersując w warunkach Polski prezydenta USA Billa Clintona.

(Tekst na podstawie książki autora: Wojciech Błasiak, „Zdrada węglowa i jej narodowa alternatywa. Niszczenie polskiego górnictwa węgla kamiennego a narodowa strategia rozwoju Polski”, Wydawnictwo Siedem Dni, Katowice 2021).

3 maja 2025

Dlaczego Fatima obiecuje nam zarówno karę, jak i triumf


108 lat temu Maryja ostrzegła świat. Czy słyszymy dziś Jej głos?

Dlaczego Fatima obiecuje nam zarówno karę, jak i triumf

Dlaczego Fatima obiecuje nam zarówno karę, jak i triumf

Zdjęcie: Figura Pielgrzymującej Matki Bożej Fatimskiej odwiedziła katedrę św. Jerzego w Southwark (Londyn) w stulecie w 2017 r. i została tam ukoronowana.

 05/05/2025 https://polskakatolicka.org/pl/artykuly/dlaczego-fatima-obiecuje-nam-zarowno-kare-jak-i-triumf

W tym roku obchodzimy 108. rocznicę objawień Matki Bożej w Fatimie. Daje nam to okazję do refleksji nad światem i problemami, z którymi obecnie mierzy się w Kościół.

Prośby do Matki Bożej

Wielu uważa, że czeka nas mroczna przyszłość, ponieważ orędzie i prośby Matki Bożej zostały w większości zignorowane. Dziewica Maryja ostrzegała przed poważnymi konsekwencjami dla świata, jeśli ludzie nie nawrócą się i nie przestaną grzeszyć przeciwko prawu Bożemu.

Co się stało w Fatimie?

Dla tych, którzy nie znają historii objawień fatimskich, kilka podstawowych faktów.

Matka Boża po raz pierwszy objawiła się 13 maja 1917 r. trojgu pastuszkom, którzy pasali owce w pobliżu wioski Fatima. Poprosiła ich, aby wracali w to miejsce przez następnych pięć miesięcy, trzynastego dnia, kiedy to objawi im pilne przesłanie na nasze czasy.

Poświęcenie Rosji

W trakcie objawień nieustannie prosiła o modlitwę, pokutę i nawrócenie. Przepowiedziała przyszłe wydarzenia, które będą miały miejsce, jeśli ludzie nie będą pokutować. Prosiła również o poświęcenie Rosji Jej Niepokalanemu Sercu i praktykowanie nabożeństwa Pierwszych Sobót, w którym wierni są proszeni o spowiedź, przyjęcie Komunii św., odmówienie pięciu dziesiątek różańca i dotrzymanie towarzystwa Matce Bożej przez piętnastominutowe rozważanie tajemnic różańcowych w pierwsze soboty pięciu kolejnych miesięcy.

Cud słońca

W dniu ostatniego objawienia Matka Boża dokonała najbardziej spektakularnego cudu w historii nowożytnej, kiedy to 70 tysięcy ludzi – w tym antykatoliccy dziennikarze – zobaczyło słońce obracające się na niebie w ten zimny i deszczowy dzień: cud słońca. W ciągu 108 lat od tych objawień wszystko wydarzyło się dokładnie tak, jak zapowiedziała Matka Boża. Fatima ma imponujące osiągnięcia w przewidywaniu przeszłości i teraźniejszości. Są jednak tacy, którzy twierdzą, że to przesłanie jest już za nami. To już koniec. To było ponad sto lat temu, a więc przesłanie jest przestarzałe i nie trzeba go już słuchać. Nic bardziej mylnego. Orędzie fatimskie jest bardziej naglące niż kiedykolwiek.

Kościół przeżywa miażdżący kryzys

Już w 1917 r. Matka Boża sama wezwała do nawrócenia grzeszników. Wielokrotnie ostrzegała, że jeśli jej prośba nie zostanie wysłuchana i ludzie nie nawrócą się, świat dozna wielkiej kary, łącznie z unicestwieniem niektórych narodów. Teraz gdy minęło 108 lat, nikt nie może twierdzić, że stan świata uległ poprawie. Osłabienie wiary jest widoczne wszędzie. Kościół znajduje się w stanie miażdżącego kryzysu. Społeczeństwo rozpada się z powodu aborcji, zniszczenia małżeństwa i upadku moralności. Świat jest pełen kryzysów społecznych i politycznych oraz zagrożeń militarnych, które mogą się ujawnić w każdej chwili.

Fatima: Mocny argument na korzyść katolicyzmu

Fatima pilniejsza niż kiedykolwiek

Widać, że wielu ludzi się nie nawróciło. Nie ma wątpliwości, że prośby Matki Bożej nie zostały wysłuchane. A biorąc pod uwagę obecny stan rzeczy na świecie, jest mało prawdopodobne, że ludzie nawrócą się w najbliższej przyszłości. Dlatego Fatima jest bardziej nagląca niż kiedykolwiek, ponieważ przewiduje karę dla świata, który utracił poczucie porządku. Przesłanie mówi dokładnie to, co tak wielu woli ignorować: obecny kryzys jest kryzysem moralnym i dlatego wymaga moralnego rozwiązania.

Co jest potrzebne: przemiana serca

Społeczeństwo bez moralności zmierza do zatracenia. Wiele osób już to odczuwa. Widzą, że świat i jego instytucje rozpadają się. W samej rodzinie jest wiele sporów i niezgody. Albo nastąpi przemiana serca, albo ten świat zginie. I to jest właśnie wielkie piękno orędzia fatimskiego. Fatima to nie tylko orędzie dla tych, którzy odpowiedzieli na prośby Matki Bożej. Przemawia także do tych, którzy jej nie posłuchali i nie pokutują.

Niepokalane Serce Maryi

Fatima proponuje prawdziwą przemianę serca. Orędzie wzywa wiernych, aby schronili się w Niepokalanym Sercu Maryi jako sposobie osiągnięcia wielkiego powrotu do porządku w czasach próby i kary. Poświęcenie się Niepokalanemu Sercu Maryi oznacza powierzać Jej sercu wszystkie nasze troski, próby i problemy. Oznacza również, że powinniśmy upodobnić nasze serca do Jej Niepokalanego Serca. Innymi słowy, unikanie wszelkiego grzechu i naśladowanie Jej wielkiej cnoty. Matka Boża powiedziała widzącym w Fatimie, że dusze, które przyjmą nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca, znajdą w nim „zbawienie” i „miejsce schronienia”, a Jej Serce będzie „drogą, która zaprowadzi je do Boga”.

Najlepsze dopiero przed nami

Dlatego Orędzie Fatimskie jeszcze się nie skończyło. Znajdujemy się w przededniu wielkiej kary. Potrzebujemy ukierunkowania i siły. Potrzebujemy nadziei. A przesłanie fatimskie właśnie ją przynosi. Ci, którzy w czasie nadchodzącej burzy powierzą się Niepokalanemu Sercu Maryi, mogą oczekiwać spełnienia się Jej ostatniej zapowiedzi: „W końcu, moje Niepokalane Serce zatriumfuje. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci i na pewien czas będzie światu dany pokój”.

W 108. rocznicę objawień musimy postanowić, że Fatima stanie się naszym drogowskazem. To jeszcze nie koniec. Najlepsza część, triumf, dopiero przed nami.

Ten artykuł jest tłumaczeniem artykułu Why the Fatima Chastisement and Triumph Await Us autorstwa Johna Horvata II i ukazał się na stronie tfp.org

Św. Antoni Padewski. Największy franciszkański cudotwórca

Św. Antoni Padewski. Największy franciszkański cudotwórca

https://pch24.pl/sw-antoni-padewski-najwiekszy-franciszkanski-cudotworca

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Ferdynand Bulonne, czyli Święty Antoni z Padwy, zalicza się do największych cudotwórców w historii Kościoła. Liczba cudów, do jakich się przyczynił jest imponująca. „Jeśli cudów szukasz, idź do Antoniego! Wszelkich łask dowody odbierzesz od niego” – śpiewamy w pieśni będącej przeróbką średniowiecznego responsorium ku czci tego świętego. Nie ma na świecie katolika, który – poszukując zguby – chociażby raz się do niego nie zwrócił o pomoc.

Nazywamy go powszechnie Antonim z Padwy, ale nie był wcale Włochem, lecz Portugalczykiem. Przyszedł na świat w Lizbonie i już w młodości wstąpił do Kanoników Regularnych Świętego Augustyna. Przebywał w Lizbonie, a następnie w Coimbrze. Został teologiem, a w 1219 roku przyjął święcenia kapłańskie. W 1220 roku był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Wstrząśnięty tym wydarzeniem wstąpił do franciszkanów i w misjonarskim zapale próbował udać się do Afryki. Bóg miał jednak wobec niego inne plany. Po spotkaniu ze Świętym Franciszkiem wiodący do tej pory pustelnicze życie Antoni został generalnym kaznodzieją zakonu (a potem także prowincjałem). Kazania Antoniego – głoszone w całych Włoszech, a także we Francji – zaczęły przyciągać tłumy słuchaczy. Mając niewątpliwy oratorski talent, a do tego fenomenalną pamięć, stał się rychło najznamienitszym kaznodzieją Kościoła, pokornym i charyzmatycznym misjonarzem, mającym dar docierania do ludzkich serc. I cudotwórcą…

Zasłuchane ryby

Na jego kazania spieszyli wszyscy. W Padwie gromadził ogromne, kilkudziesięciotysięczne tłumy. Wystarczyła wieść, że się pojawi i będzie je głosił, a nawykli do wygód rycerze i szlachcianki – jak pisał średniowieczny kronikarz – „wstawszy o północy, usiłowali ubiec się wzajemnie, i zapaliwszy pochodnie, z pośpiechem dążyli na miejsce, gdzie miał przemawiać”. Nie wszędzie jednak było tak różowo. Pewnego roku – jak głosi legenda – franciszkanin przybył do Rimini nad Adriatykiem. Rybackie miasto było centrum szerzącej się wówczas herezji katarów. Nie tylko nikt nie chciał tu słuchać jego kazań, ale – co więcej – szydzono z niego.

Ludzie nie chcieli go słuchać, więc Antoni znalazł innych słuchaczy… Udał się na brzeg morza i zaczął mówić. „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać” – zaczął i… nagle gładka tafla morza zaczęła się marszczyć i bulgotać. Z Adriatyku wyłoniło się mnóstwo rybich pyszczków. Rybki zastygły w bezruchu, chciwie łowiąc każde słowo wypowiadane przez złotoustego kaznodzieję. Odpłynęły dopiero wtedy, gdy ten skończył i je pobłogosławił. Katarzy – którzy to widzieli – nie mogli w to uwierzyć.

Mulica uczciła swego Stwórcę

Heretyccy katarzy i pokrewni im albigensi oprócz potępiania świata materialnego i ludzkiej płciowości odrzucali również sakramenty Kościoła. Szła za tym oczywiście niewiara w realną obecność Chrystusa w Eucharystii. W Tuluzie jeden z butnych katarów (prawdopodobnie Bononillus) wyzwał Antoniego na swoisty „teologiczno-zoologiczny” pojedynek. Twierdził, że konsekrowana Hostia to zwykły chleb, a nie Ciało Chrystusa, i chciał dowieść franciszkaninowi, że niczym się ona nie różni od zwykłego pożywienia. Tę kwestię miała rozstrzygnąć mulica. „Jeśli wygłodniałe zwierzę pominie obrok, a pośpieszy oddać hołd swemu Bogu, to prawdziwie uwierzę wiarą katolicką” – oświadczył katar. Przez trzy dni zwierzę nie dostawało nic do jedzenia, by – jak sądził heretyk – tym łacniej i z większym apetytem rzucić się na podaną paszę, ignorując Najświętszy Sakrament. Antoni liczył jednak, że Bóg dopomoże mu wykazać, że tak się jednak nie stanie i nawet zwierzę uszanuje Ciało swego Pana i Stwórcy. Prosząc Boga o wsparcie, spędził ten czas na modlitwie i pokucie. Nadszedł dzień próby. Wygłodniałą mulicę wyprowadzono ze stajni i postawiono pomiędzy żłobem pełnym paszy a Antonim – trzymającym w dłoniach Ciało Chrystusa. „Mocą i imieniem Stworzyciela twojego, którego – mimo że jestem niegodny – trzymam w rękach, mówię ci, o istoto zwierzęca, i nakazuję, byś szybko pokornie przyszedłszy, oddała Mu należną cześć, ażeby z tego złość heretycka łatwo poznała, że wszelkie stworzenie podlega swemu stwórcy, którego godność kapłańska trzyma w rękach na ołtarzu” – przemówił do bydlęcia Antoni. I choć heretyk usilnie nakłaniał wygłodzone zwierzę do jedzenia obroku, mulica zignorowała jego zachęty, podeszła do Antoniego, spojrzała na Przenajświętszy Sakrament, skłoniła łeb i… uklękła. Zdziwiony takim obrotem sprawy heretyk uznał swoją porażkę i nawrócił się.

Nie był to bynajmniej jedyny cud i znak zdziałany przez Antoniego wobec odstępców. Udało mu się nawrócić tak wielu z nich, że kronikarze nadali mu miano „młota na heretyków”.

Krewki penitent

Kazania głoszone przez Antoniego – jak to kazania – nie były zwykłymi popisami krasomówstwa. Nie to miały na celu. Ich zadaniem było prowadzenie ludzi do Boga – skłanianie ich do nawrócenia. I tak się działo. Antoni był w tym niedoścignionym mistrzem. Po każdym swoim wystąpieniu zbierał obfite żniwo w postaci spowiedzi. Radował się tym niezmiernie, ale radość ta okupiona była ogromnymi wyrzeczeniami. Bywało bowiem, że spędzał w konfesjonale całe dnie, nie jedząc i nie pijąc.

A spowiednikiem był także nie lada – potrafił bowiem czytać w ludzkich sercach i prorokować. Bywało, że przemawiał do ludzkich sumień z taką siłą, że musiał później… uzdrawiać swoich penitentów. Pewnego razu spowiadał się u niego młody Leonard z Padwy. – Kopnąłem swoją matkę, a ta upadła na ziemię – wyznał. – Stopa, która uderza ojca lub matkę, zasługuje, by ją obcięto! – wykrzyknął oburzony franciszkanin. Porywczy Leonard wrócił do domu i w akcie pokuty… obciął sobie stopę. Antoniemu nie o to jednak chodziło. Nie chciał przecież okaleczać młodzieńca, ale wstrząsnąć jego sumieniem. Usłyszawszy o tym, co się stało, franciszkanin udał się do jego domu, przyłożył obciętą stopę do nogi, nakreślił na niej znak krzyża i stopa natychmiast przyrosła do kikuta. A pewnie i sam Antoni zrozumiał wtedy, że powinien nieco ostrożniej podchodzić do swoich penitentów.

Mało tego. „Kiedy jeszcze święty żył na ziemi, niektórzy przychodzili do braci i twierdzili z całym przekonaniem, że także im śpiącym w swych łóżkach, w środku nocy ukazywał się błogosławiony ojciec, mówiąc: «Wstawaj, Marcinie! Wstawaj, Agnieszko! I idź do takiego a takiego brata lub kapłana i wyznaj mu ten a ten grzech, w takim czasie i w takim miejscu przez ciebie popełniony», którego nikt nie znał, tylko Bóg. I tak, tą drogą, wiele grzechów ukrytych zostało w sakramentalnej spowiedzi odpuszczonych”1 – czytamy w Benignitas– jednym z najstarszych żywotów świętego.

Serce wśród monet

Kościół tamtych czasów zdecydowanie potępiał ludzi żerujących na ludzkiej biedzie – zdzierców pożyczających na wysoki procent. Także Antoni zażarcie zwalczał wszelkiej maści lichwiarzy. „Bogactwa to kolce, które kłują i ranią do krwi; przebiegli lichwiarze to drapieżne bestie, które łupią i pożerają” – grzmiał w jednym z kazań. „Kiedy pewnego dnia święty wygłaszał kazanie, wśród ludności rozeszła się wieść o nagłej śmierci cieszącego się złą sławą lichwiarza. Antoni, widząc poruszenie tłumu i słysząc szepty, zapytał, co się stało. Dowiedziawszy się zaś, zadrżał i zawołał: spójrzcie, jak sprawdziło się słowo Boże, które ostrzega: gdzie jest twój skarb, tam jest i serce twoje. Otwórzcie jego skrzynie, a znajdziecie wśród pieniędzy jego serce! Otwarto zwłoki złoczyńcy, lecz na próżno, gdyż nie było w nich serca, które odnaleziono wśród ukochanych monet w jego kufrze”2 – napisał w biografii świętego Vergilio Gamboso. W taki to niezwykły sposób Pan Bóg „wizualizował” nauki swojego wiernego sługi.

„On jest moim ojcem”

Dokonując cudów, które można by nazwać… „cudami społecznymi”, padewski franciszkanin troszczył się także o dobro życia rodzinnego i społecznego. Pewien człowiek z Ferrary nie chciał uznać za swoje niemowlęcia, które niedawno urodziła jego żona. Podejrzewając żonę o niewierność, uważał, że maleństwo nie jest jego dzieckiem. W czasach, kiedy nie było jeszcze badań genetycznych, tylko cud mógł skłonić go do uznania, że się mylił. I taki cud się zdarzył. Wezwany na pomoc Antoni stanął przed niemowlęciem i… wezwał je do wyznania prawdy. „Poprzysięgam cię, w imię Jezusa Chrystusa, powiedz mi głośno, tak żeby wszyscy słyszeli, kto jest twoim ojcem” – rozkazał. I niemowlę… przemówiło. „On jest moim ojcem” – powiedziało, spoglądając na zaskoczonego mężczyznę.

Poskromienie tyrana

Za podobny „cud społeczny” uznać możemy także odważne wystąpienie Antoniego przeciwko krwawemu tyranowi Werony Ezzelino da Romano. Ponoć niegodziwiec mający na sumieniu wiele ludzkich istnień „skarcony (…) słowami męża Bożego, zaniechał wszelkiej srogości, stał się bardzo łagodnym barankiem i zawiesiwszy sobie wnet sznur na szyję, rzuciwszy się na ziemię wobec męża Bożego, pokornie wyznał swoją winę, przyrzekając naprawić wszelkie zło wyrządzone, według jego życzenia”. Tyran opowiadał później, że widział „boski płomień” wychodzący z twarzy Antoniego, który tak bardzo go przeraził, że na jego straszny widok myślał, że zaraz spadnie w piekielne czeluści.

Nieboszczyk przemówił

Zdarzało się, że Antoni za pomocą cudów pomagał także własnej rodzinie, a konkretnie swojemu ojcu Marcinowi. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że przed lizbońską katedrą zabito młodego arystokratę. Jego zwłoki znaleziono w ogrodzie Marcina. Podrzucił je tam morderca, ale – jak można się było spodziewać – o zabójstwo oskarżono Bogu ducha winnego właściciela posesji. Niewinnego Marcina osadzono w więzieniu. Antoni mieszkający wówczas w Padwie w cudowny sposób się o tym dowiedział. Natychmiast wyruszył na ratunek. Jak to franciszkanin, poszedł… pieszo. Miał do przebycia – bagatela! – ponad 2200 km (Google Maps wyliczyły, że piechur potrzebowałby na to… 463 godzin). Ale dla Boga – jeśli tylko chce komuś pomóc – nie ma rzeczy niemożliwych. Po przebyciu zaledwie kilku kilometrów Antoni nagle i ku własnemu zaskoczeniu – znalazł się… na rozprawie w Lizbonie. Stanąwszy przed wysokim sądem, oświadczył, że jego ojciec jest niewinny. No tak, ale takie oświadczenie to jednak tylko słowa. Antoni był wprawdzie duchownym, ale jako syn oskarżonego nie miał zbyt wielkiej siły przekonywania. Nie dowierzano mu. Potrzebne były mocne dowody, jakieś niezbite alibi. „Sam zamordowany zaświadczy o prawdzie moich słów!” – stwierdził franciszkanin. Dziwna to była mowa, no ale zakonnik cieszył się już wtedy opinią cudotwórcy, zaintrygowany sędzia – pewnie w licznym towarzystwie ciekawskich – udał się zatem na cmentarz. Grobowiec zamordowanego otwarto, a Antoni… wezwał nieboszczyka do złożenia zeznań. Możemy sobie wyobrazić ogromne zdziwienie obserwujących to ludzi, kiedy nagle trup uniósł się, usiadł i… zaświadczył o niewinności oskarżonego. Po złożeniu świadectwa zamordowany poprosił Antoniego o uwolnienie z ekskomuniki, którą został objęty, a kiedy takie ułaskawienie otrzymał, znów zapadł w wiekuisty sen. Zaskoczony sędzia – a może sędziowie – chcieli, żeby Antoni wyjawił im, kto był winien tej zbrodni. Byli przekonani, że dobrze to wie, i oczekiwali dalszych wyjaśnień. Spotkali się jednak ze zdecydowaną odmową. „Przyszedłem, żeby oczyścić niewinnego, a nie demaskować winnych” – miał powiedzieć zakonnik. Później okazało się coś jeszcze dziwniejszego. Ustalono, że Antoniego nie było w Padwie zaledwie przez dwie noce i jeden dzień. Zakonnicy nie mieli wątpliwości: w grę mogła wchodzić jedynie bilokacja – niezwykły dar, dzięki któremu człowiek może być jednocześnie w dwóch różnych miejscach.

W dwóch miejscach naraz

O tym, że Antoni otrzymał od Boga zdolność bilokacji, świadczył także inny cud. We francuskim mieście Montpellier Antoni wygłaszał właśnie kazanie, gdy nagle przypomniał sobie, że czegoś zaniedbał. Dokładnie o tej porze powinien być wśród swoich współbraci i śpiewać „Alleluja” na mszy świętej konwentualnej. Zmartwił się bardzo, bo nikomu nie zlecił zastępstwa. I wtedy – świadomie czy nie – przerwał na chwilę kazanie, nakrywszy głowę kapturem, schylił się nad pulpitem i… w jednej chwili znalazł się tam, gdzie być powinien. Zakonnicy widzieli go śpiewającego w chórze braci. Kiedy wypełnił swój obowiązek, podniósł głowę i jak gdyby nigdy nic dokończył wygłaszane kazanie.

Uzdrowienia i wskrzeszenia

Wśród wielu przypisywanych Antoniemu cudów było oczywiście wiele uzdrowień. Do najbardziej spektakularnych należało uzdrowienie cierpiącej na bezwład nóg i padaczkę trzy –, a może czteroletniej Padovany. Pewnego razu Antoni spotkał na swej drodze człowieka, który niósł ją na rękach. Ojciec dziecka – bo to właśnie on ją dźwigał – dobrze wiedział, z kim ma do czynienia. Ze łzami w oczach zaczął błagać franciszkanina, żeby pobłogosławił jego córeczkę. Widząc jego prostą, silną, pełną nadziei wiarę, Antoni spełnił jego prośbę. Mężczyzna wrócił z Padovaną do domu, postawił ją na ziemi, a ta… stanęła. Co więcej – od chwili spotkania z Antonim nie doznała już ani jednego ataku padaczki.

Oprócz uzdrowień z cielesnych niedomagań, kalectwa i rozmaitych chorób Antoni – mocą Bożą – dokonywał również wskrzeszeń. Opisywano m.in., jak wskrzesił utopioną w beczce dziewczynkę, ożywił dziecko zmarłe podczas snu, uzdrowił chłopca paralityka.

Z malutkim Jezuskiem

Jeden z ostatnich cudów za sprawą padewskiego franciszkanina zdarzył się pod koniec jego życia, kiedy przebywał on w swojej celi na posesji hrabiego Tiso w Camposampiero pod Padwą. Pewnego dnia przechodzący obok celi hrabia zauważył wydobywającą się stamtąd dziwną jasność. Zajrzał do wnętrza i zobaczył niezwykłą scenę. Pogrążony w ekstatycznej kontemplacji zakonnik tulił w ramionach „dziecię niezrównanej piękności, przepełnione radością i szczęściem”. Dzieciątkiem tym był oczywiście maleńki Jezus. Antoni doszedłszy do siebie po ekstazie, zakazał hrabiemu mówić o tym wydarzeniu. Dopiero po jego śmierci arystokrata poczuł się zwolniony ze złożonej wtedy obietnicy. Motyw ten stał się potem bardzo popularny w sztuce.

Cuda przy grobie

Ogromna liczba zdziałanych przez Antoniego cudów może dziwić nas jeszcze z innego względu. Antoni żył bowiem zaledwie 36 lat. Faktem jest też, że po jego śmierci fala cudów jeszcze się wzmogła.

Za pierwszy cud wyproszony przy grobie Antoniego uznaje się uzdrowienie Cunizzy. Od roku kobieta cierpiała na skutek guza, który wytworzył się jej na ramieniu. Na dodatek – przykurczona – mogła chodzić jedynie z pomocą kul. W dniu pogrzebu uklękła przy grobie zmarłego franciszkanina i zatopiła się w modlitwie. Po chwili poczuła, że guz zniknął. Mało tego – wstała i… wyprostowała się, a kule przestały już być jej potrzebne. Płacząc z radości, poszła do domu, dziękując Bogu i Antoniemu.

Od tej pory upowszechniła się też praktyka pielgrzymowania do jego grobu. Wielu, dotykając grobowej płyty i żarliwie się modląc, odzyskało zdrowie. Już w kilka miesięcy po śmierci Antoniego zgłoszono papieżowi 53 cuda.

Biorąc te wszystkie cuda pod uwagę, już 30 maja 1232 roku – niespełna rok po śmierci w Spoleto, papież Grzegorz IX kanonizował Antoniego. W 1263 roku uroczyście odkopano ciało świętego. Znaleziono wówczas jego nienaruszony język. Obecny przy tym późniejszy Święty Bonawentura kazał umieścić go w osobnym relikwiarzu, w którym znajduje się do dziś. W 1946 roku papież Pius XII ogłosił Antoniego Doktorem Kościoła z tytułem „doktora ewangelicznego”.

Minęło już ponad 800 lat od chwili jego urodzin, a święty nadal nie przestaje nas wspierać i wysłuchiwać naszych próśb. Przed grobem „Il Santo” w bazylice w Padwie nadal modli się około 5 milionów osób rocznie. Wiele zostaje wysłuchanych.

Wskrzeszony Parrisio

Wśród licznych cudów zdarzały się także te największe: wskrzeszenia. Pewnego razu w Lizbonie mały Parrisio, nie mówiąc nic rodzicom, wybrał się z innymi chłopcami, by popływać łódką. Niestety, niedługo po wypłynięciu rozpętała się burza. Łódź przewróciła się. Starsi chłopcy zdołali dopłynąć do brzegu, Parrisio nie umiał jednak pływać i poszedł pod wodę. Wnet na brzeg przybiegła zaalarmowana matka. Zrozpaczona kobieta błagała rybaków, by pospieszyli na ratunek.

Mężczyznom udało się wyłowić chłopca, ale, niestety, reanimacja na nic się zdała – był już martwy. Matka Parrisia nie dała jednak za wygraną – w tragicznej chwili zaczęła się modlić do Boga za wstawiennictwem Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli chłopiec ożyje, nakłoni go, by wstąpił do franciszkanów. Tak bardzo zaufała świętemu, że kiedy następnego dnia chciano pochować chłopca, nie pozwoliła tego uczynić. Dobrze zrobiła, bo trzeciego dnia nieustannej modlitwy chłopiec nagle i niespodziewanie powrócił do życia. Obudził się, jakby tylko spał. Kiedy dorósł – zgodnie z obietnicą matki – został franciszkaninem.

Uczciwy znalazca

Świętego Antoniego nazywa się dziś powszechnie „świętym od zgub”. Katolicy na całym świecie proszą go bowiem o pomoc, kiedy zgubią jakąś rzecz. Skąd wzięło się jednak przekonanie o nadzwyczajnych zdolnościach świętego w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów? Opowiada się na ten temat dwie historie. Jedni wiążą to z cudem, który wydarzył się we francuskim Montpellier. Zdarzyło się bowiem pewnego dnia, że młody zakonnik uciekł z klasztoru, zabierając ze sobą księgę służącą Antoniemu do nauczania. Ponoć jakaś piekielna zjawa zastąpiła mu wówczas drogę i pokrzyżowała jego niecne plany. Skruszony franciszkanin powrócił do klasztoru i oddał książkę.

Inni źródeł tej tradycji upatrują w cudzie, który wydarzył się w Portugalii już po śmierci świętego. Pewien strudzony pracą wielki czciciel Świętego Antoniego z miasteczka Alcácer do Sal zapragnął odświeżyć się w studni. Zanim jednak zanurzył dłonie w chłodnej wodzie, zdjął z palca złoty pierścień i położył go na ocembrowaniu. Kiedy po umyciu się chciał włożyć go z powrotem, cennego przedmiotu już tam nie było. Kiedy poszukiwania spełzły na niczym, mężczyzna zwrócił się w modlitwie do Świętego Antoniego, by pomógł mu odnaleźć zgubę. Kilka miesięcy później, kiedy we wspomnienie świętego mężczyzna modlił się w kościele, podszedł do niego jeden z jego służących i… podał mu zagubiony pierścień. Okazało się, że odnalazł go, kiedy wyciągał wiadro ze studni. Pierścień przyczepił się do kija, którego do tego celu używał.

Chleb dla ubogich

Antoni patronuje ubogim. Powszechną katolicką tradycją jest tzw. chleb Świętego Antoniego. Do niedawana nie było kościoła, w którym nie znajdowałaby się jego figura z nieodłączną skarbonką, do której wrzucano datki na ów „chleb” – będący niczym innym jak materialną pomocą dla ubogich. Legenda głosi, że ma to związek ze wskrzeszeniem małego chłopca – 20-miesięcznego Tommasina, który bawiąc się w kuchni, wpadł do wielkiego gara z wrzącą wodą. Wyłowiony z niego przez matkę nie dawał najmniejszych oznak życia. Zrozpaczona kobieta poprosiła wtedy o pomoc Świętego Antoniego. Obiecała, że jeśli przywróci jej synka do życia, ofiaruje mu tyle chleba (lub pszenicy), ile dziecko ważyło. Dziecko cudem ożyło, a matka spełniła swoją obietnicę. I tak właśnie narodziła się praktyka przekazywania ubogim chleba – a dziś ofiarowywania pieniędzy na pomoc dla nich – jako formy wdzięczności za łaski otrzymane za wstawiennictwem Świętego Antoniego.

Święty od panien

Antoni – podobnie jak Święty Mikołaj – ma pod swoją opieką również panny na wydaniu. Wiele z nich od wieków aż do dziś prosi go o pomoc w znalezieniu dobrego męża. Zdarzyło się kiedyś, że pewna wysoko urodzona, ale niezamożna włoska panienka nakłaniana była przez swoją matkę do znalezienia sobie majętnego kochanka, który pomógłby finansowo całej zubożałej rodzinie. Pobożnej dziewczynie nie w smak było jednak niemoralne – ale pewnie idące z duchem czasu – polecenie rodzicielki. Udała się pod figurkę czczonego przez siebie Świętego Antoniego, prosząc Boga, by za jego przyczyną pomógł jej wybrnąć z trudnej sytuacji. I nagle posąg Świętego Antoniego… ożył i wyciągając do dziewczęcia rękę, wręczył jej skrawek papieru z zapisanym na nim poleceniem: „Idź do najbogatszego kupca w miasteczku i powiedz mu, żeby dał ci tyle złota, ile waży ten papier”. Dziewczyna skwapliwie spełniła polecenie. Kupiec, śmiejąc się, zapewnił, że spełni tę prośbę. „No przecież ileż ważyć może taki karteluszek” – pomyślał pewnie. Położył kartkę na wadze i oniemiał. Papier okazał się ciężki jak ołów. Po zważaniu karteczki kupiec przypomniał sobie wtedy, że przecież dokładnie tyle złota obiecał Świętemu Antoniemu na pozłocenie jego ołtarza. Sęk w tym, że nigdy tej obietnicy nie spełnił. Zawstydzony bez wahania wręczył dziewczynie pokaźną ilość złota. W tak przedziwny sposób panna zyskała posag i mogła wyjść za mąż za tego, do kogo skłaniało się jej serce. A święty pewnie dobrze wiedział, co robi, bo wybranek okazał się nie tylko dobrym, lecz także niebiednym człowiekiem.

Nie tylko Padwa

Święty Antoni jest też znany z wielu objawień. Wiele sanktuariów na całym świecie powstało w miejscach, w których – w cudowny sposób – ukazywał się wiernym. Tak było między innymi w leżącej w Polsce niewielkiej miejscowości Radecznica koło Zamościa. „Jam jest Antoni Święty, mam to z woli Najwyższego Pana, abym tobie opowiedział, iż na tym miejscu Chwała Boga Najwyższego odprawiać się będzie – oświadczył tam ŚwiętyAntoni Szymonowi Tkaczowi 8 maja 1664 roku. I zapewnił, że przez niego „chorzy, ślepi, chromi i różnymi dolegliwościami utrapieni znajdować i otrzymywać będą pociechy swoje, chorzy zdrowie, ślepi widok, chromi chód, zgoła wszyscy uciekający się na to miejsce bez zysku łaski nie pójdą”. Podczas objawienia padewski święty pobłogosławił również wodę ze źródełka tryskającego na zboczu wzgórza. Ludzie wierzą do dziś, że woda ta ma cudowne właściwości. Niewielka Radecznica niemal natychmiast po objawieniach zasłynęła cudami i łaskami i słynie z nich do dziś.

Wyprowadził mnie za druty…

Właśnie z radecznickim sanktuarium związane jest świadectwo o tym, że Święty Antoni nigdy nie zostawia swoich czcicieli bez pomocy. Doświadczył tego w czasie II wojny światowej Polak Władysław Wypych, nieżyjący już mieszkaniec wsi Podborcze, leżącej niespełna pięć kilometrów od  Radecznicy.

W uroczystość świętych Piotra i Pawła 23-letni Władysław poszedł do spowiedzi, a następnego dnia wybrał się w odwiedziny do ojca, który wraz z innymi pięcioma mężczyznami pracował przy obróbce drewna.

Nagle zajęci pracą robotnicy spostrzegli nadlatujące nisko niemieckie samoloty. Za samolotami drogą nadciągało wojsko. Mężczyźni doszli do wniosku, że trzeba wziąć nogi za pas. – Najlepiej byłoby schować się w domu, baliśmy się jednak, że go podpalą3 – opowiadał pan Władysław. Ustalili, że trzeba iść w pole. – Uciekłem w zboże, ale mnie dostrzegli. Pognali za mną miedzami, strzelając z karabinów maszynowych. Kulki gwizdały mi nad głową, strącały kłosy zboża.

Pan Władysław uciekł na pole lnu i właśnie tam go schwytano, a potem razem z czwórką innych nieszczęśników pognano do wsi – do Czarnego Stoku. – Eskortowało nas trzech żołnierzy, popychając karabinami – relacjonował po latach mężczyzna. – Przygnali nas na wygon, tam gdzie stoi remiza. Kazali stanąć w rowie. Podeszła do mnie wówczas moja ośmioletnia siostra. Nie odgonili jej. Podała mi różaniec. Wziąłem ten różaniec i zacząłem się modlić. „Moje życie się kończy” – pomyślałem.

Od śmierci uratował ich pewien człowiek, który wytłumaczył Niemcom, że to nie bandyci, ale młodzi chłopcy zbierający tytoń, a uciekali, bo się bali.

Baliśmy się, że pojedziemy do obozu koncentracyjnego na Majdanku, tymczasem pojechaliśmy do obozu w Zwierzyńcu.

W Zwierzyńcu wpędzili aresztantów za druty, a potem do baraków.

W domu wszyscy bardzo się o mnie niepokoili. Żona poszła do Radecznicy dać na mszę w mojej intencji. Tej nocy miałem kolejny sen. Śniłem, że przyszedł do mnie za druty Święty Antoni. Obudził mnie. „Wstawaj, ubierz się i chodź ze mną” – powiedział. Wyprowadził mnie za druty, przez bramę w las, kazał iść do domu i zniknął. Rano wstałem i pomodliłem się. Zacząłem rozmyślać nad tym swoim snem.

Pan Władysław postanowił wtedy, że ucieknie i razem z drugim chłopakiem podszedł do bramy, przy której stał żołnierz. – Zobaczyliśmy, że furman wiezie beczkę, jadąc po wodę do rzeki. Uczepiliśmy się tej beczki. Kiedy wydostaliśmy się już za pierwsze druty, beczka pojechała w stronę rzeki, a my ruszyliśmy w prawo. Żołnierz poszedł za nami. W pewnym momencie na szosie rozległy się strzały. Żołnierz zszedł ze stanowiska obserwacyjnego i poszedł zobaczyć, co się dzieje. Szybko podszedłem do drutów. Skoczyłem przez druty i pobiegłem w las. Kolega za mną. Przebiegliśmy może ze 200 metrów i stanęliśmy. Byliśmy osłabieni i głodni, ale wolni.

Myślę, że to Święty Antoni mnie wyprowadził, że pomógł mi poprzez ten sen. Święty Antoni był u mnie tamtej nocy. Mocno w to wierzę – podsumował.

Działania Grzegorza Brauna wywołują pozytywne reakcje młodych mężczyzn. 80 mln wyświetleń.

Res Futura: działania Grzegorza Brauna wywołują pozytywne emocje wśród mężczyzn w wieku 25–45 lat

#grzegorz braun #LGBT #Polacy #sejm #sondaż #zaburzenia psychiczne

(Fot. Grzegorz Braun / Facebook)

Działania Grzegorza Brauna wywołują pozytywne emocje zwłaszcza wśród mężczyzn w wieku 25–45 lat – wynika z raportu Res Futury analizującego zachowania internautów.

Europoseł Braun usunął w środę tablice będące elementem gorszącej wystawy w Sejmie, promującej zaburzenia psychiczne na seksualnym i płciowym. Z tę obrzydliwą propagandę odpowiada stowarzyszenie „Tęczowe Opole”.

Z raportu Europejskiego Kolektywu Analitycznego wynika, że wydarzenie wzbudziło duże zainteresowanie w mediach społecznościowych, osiągając zasięg 80 mln wyświetleń. Oznacza to, że przeciętny użytkownik wielokrotnie natrafiał na treści związane z interwencją. Autorzy raportu podkreślili, że temat promowały głównie osoby o prawicowych poglądach oraz sympatycy Grzegorza Brauna. Szczególnie silne, przede wszystkim pozytywne reakcje, zanotowano wśród mężczyzn w wieku 25-45 lat. Część odbiorców uważa, że „Braun wykazał się odwagą”.

Wśród najczęściej powtarzających się fraz i oznaczeń dominują: „Brawo Braun”, „Sejm to nie miejsce na LGBT”, „Promocja dewiacji”, „W obronie wartości”. Część osób okazuje poparcie dla promowania zboczeń w Sejmie, te osoby używały wobec reakcji Brauna określeń takich jak „wandalizm”.

Żałosna postawa Krzysztofa Bosaka

Żałosna postawa Krzysztofa Bosaka

Autor: CzarnaLimuzyna , 13 czerwca 2025

Postawa Krzysztofa Bosak wobec demontażu (demontażu, nie zniszczenia) wystawy lgbt w Sejmie jest postawą typową dla polityków zachodniej chadecji, którzy na przełomie XX i XXI wieku pozwolili radykalnej lewicy zalać ideologicznym szambem Europę Zachodnią. Tak się stało. Zgodnie z obietnicą zachodnich neomarksistów ulice i instytucje Zachodniej Europy – cuchną. Cuchną w przenośni i dosłownie. Cuchnie również przestrzeń publiczna w Polsce upstrzona ideologicznymi odchodami.

Różnica pomiędzy radykalną a umiarkowaną prawicą

Dokładnie 10 lat temu napisałem:

„Różnica pomiędzy radykalną a umiarkowaną prawicą opiera się głównie na tym, że ta druga (umiarkowana) wykazuje się daleko zaawansowanym umiarkowaniem w myśleniu i działaniu. Związana z tym powściągliwość (w myśleniu i działaniu) jest na tyle stabilna, że dość często powoduje wrażenie poważnego niedostatku w tym zakresie. W ostatnim okresie, w niektórych przypadkach, ów  niedostatek należałoby nazwać po imieniu, czyli po prostu brakiem działania i myślenia w kluczowych aspektach”.

Postawa Krzysztofa Bosaka jest postawą charakterystyczną dla prawicy umiarkowanej, którą od lat udaje PiS. W przypadku Bosaka jest to duże rozczarowanie, tym bardziej, że ten inteligentny polityk nie tylko potrafi myśleć, ale wielokrotnie deklarował, że jego formacja ma być „prawicą ideową”.

Kult wszelkiej aberracji

Kult wszelkiej aberracji jako ciąg dalszy rewolucji neokomunistycznej jest kultem zła zadawanego samemu sobie i innym. Człowiek cywilizowany w moralnym odruchu sprzeciwia się słowem i czynem. Słowo bez uczynków, tak jak wiara, staje się martwe.

Martwe słowa Krzysztofa Bosaka:

Redaktor: Grzegorz Braun z zakazem wejścia do Sejmu.

Krzysztof Bosak: Marszałek Sejmu podjąć taką decyzję.

Redaktor: Słusznie?

Krzysztof Bosak: Moim zdaniem w Sejmie nie jest miejscem na wybryki i na niszczenie różnych rzeczy.

Redaktor: Czyli potępia pan ten akt wandalizmu Grzegorza Brauna?

Krzysztof Bosak: Potępiam zachowania niezgodne z regulaminem i potępiam też robienie ideologicznych wystaw w Sejmie, które wpisują się w negatywne trendy ideowe. Jedno i drugie. Uważam, że takich wystaw nie ma po co robić w Sejmie.

Ostatnie zdanie Bosaka brzmiało:

Natomiast oczywiście  polemizować i walczyć z tym należy metodami cywilizowanymi /PolskieRadio24_pl/

Dzięki temu mniej rozgarnięty słuchacz utrwali sobie, że metody walki Grzegorza Brauna są niecywilizowane, a walczyć z nieumiarkowanym złem czyli z rewolucją należy w sposób umiarkowany – wielce powściągliwy w czynach, bo taka właśnie jest rekomendacja Krzysztofa Bosaka. Ten typ walki, w praktyce walki pozornej, doprowadził nas do utrwalonego stanu bezbronności wobec zła. 

USA: Najbardziej chore pokolenie w historii. Kennedy na wojnie z farmaceutycznym deep state

Najbardziej chore pokolenie w historii. Kennedy na wojnie z farmaceutycznym deep state

13.06.2025 Jakub Wozinski https://nczas.info/2025/06/13/najbardziej-chore-pokolenie-w-historii-kennedy-na-wojnie-z-farmaceutycznym-deep-state/

Robert F. Kennedy Jr.
Robert F. Kennedy Jr.

Zaprezentowany przez nowego sekretarza zdrowia Roberta Kennedy’ego raport ukazuje dramatyczny stan zdrowia Amerykanów.

Średnia oczekiwana długość życia w Stanach Zjednoczonych od lat pozostaje jedną z najniższych we wszystkich krajach rozwiniętych. Mimo iż w kraju tym zarabia się znacznie więcej niż w większości innych miejsc na świecie, a medycyna pozostaje na bardzo wysokim poziomie ze średnią 79,6 lat, Stany zajmują niższą pozycję niż nawet Kostaryka czy Albania.

W mediach głównego nurtu taki stan rzeczy tłumaczy się najczęściej tym, że Amerykanie bardzo lubią używki, nie mają bezpłatnego dostępu do służby zdrowia lub wręcz że posiadają swobodny dostęp do broni. W dalszej kolejności mówi się także o masowym występowaniu chorób przewlekłych, jednak winę za ich występowanie przypisuje się samym Amerykanom i ich konsumpcjonistycznemu stylowi życia.

Ostateczna decyzja o tym, co znajduje się w naszym układzie pokarmowym, zależy oczywiście od nas, ale niestety zwykły Amerykanin ma najczęściej bardzo utrudniony dostęp do żywności cechującej się dobrą jakością. Od lat wiadomo było, że amerykańskie instytucje państwowe są wyjątkowo spolegliwe wobec korporacyjnych producentów żywności, lecz trzeba było dopiero drugiej kadencji Donalda Trumpa, aby na czele Departamentu Zdrowia stanął człowiek, który wydaje się mieć odwagę i determinację potrzebną do tego, aby temu problemowi zaradzić.

Najbardziej chore pokolenie w historii

W ubiegłym tygodniu opublikowany został raport pt. „Make Our Children Healthy Again”, który już na samym wstępie porusza problem ciągłego przepływu kadr między światem korporacyjnym a waszyngtońską machiną legislacyjną. Robert Kennedy Jr. nazwał rzecz po imieniu, wskazując na problem podporządkowania prawodawstwa korporacyjnym interesom, które już nie tyle dopuszczają się nadużyć, lecz prowadzą kraj wprost ku zatraceniu.

Jak bowiem nazwać fakt, że już ponad 40 proc. nieletnich cierpi na chroniczne dolegliwości układu pokarmowego, oddechowego, autoimmunologicznego, czy też zdradza poważne dysfunkcje psychiczne? Tak złego wyniku nie było jeszcze nigdy w amerykańskiej historii, dlatego raport Kennedy’ego mówi wprost o wielkim kryzysie zdrowotnym, a amerykańskie dzieci określa mianem „najbardziej chorym pokoleniem w historii”.

Jako główne przyczyny takiego stanu rzeczy raport podaje przede wszystkim złą żywność: przetworzone produkty zawierające oczyszczone zboże, cukry, barwniki i oleje z nasion odpowiadają za aż dwie trzecie całej diety nieletnich. Oprócz tego wspomina się także o toksynach zwartych w żywności i otoczeniu czy też braku odpowiedniej aktywności ruchowej. W efekcie – stwierdza raport – już dziś aż 75 proc. młodych Amerykanów nie nadaje się do służby wojskowej (!). Jak nietrudno zauważyć, bez wprowadzenia radykalnych zmian Stanom Zjednoczonym będzie niezwykle trudno utrzymać tak wielką armię, jak do tej pory.

Nafaszerowani lekami

Za fatalny stan młodego pokolenia odpowiada jednak nie tylko zła żywność i niezdrowe nawyki. Młodzi są dziś zwyczajnie faszerowani wszelkiego rodzaju lekami posiadającymi poważne skutki uboczne. Raport stwierdza, że w USA zdecydowanie nadużywa się leków antydepresyjnych, przeciwko ADHD, antybiotyków i agonistycznych (opioidowych). Skrajnie posunięta medykalizacja medycyny przynosi szczególnie złe efekty u dzieci, które płacą za to licznymi powikłaniami i skutkami ubocznymi.

Wspólnym mianownikiem kryzysu najbardziej chorego pokolenia w dziejach USA jest oczywiście nadmierna ingerencja świata wielkiej korporacji w stanowione prawo. Robert Kennedy Jr. poprawnie wskazuje na to, że Big Pharma do spółki z branżą żywnościową i chemiczną dosłownie zawładnęły Waszyngtonem i wymuszają wprowadzanie najbardziej satysfakcjonujących je przepisów. W raporcie przytaczane są szokujące dane i informacje, m.in. o tym, jak 95 proc. członków komitetu decydującego o federalnych wskazaniach żywieniowych posiadało bezpośrednie związki finansowe z branżą farmaceutyczną i żywieniową. Dowiadujemy się również, że branża chemiczna wydała na lobbing w samym tylko 2024 r. aż 77 mln dol., a farmaceutyczna w latach 1999–2018 aż 4,7 mld dol.

Dla świata korporacyjnego idealny model biznesowy tworzy zawsze klient uzależniony od jego usług. Nie klient, który kupi jeden produkt na 10 lat lub na całe życie, lecz taki, który będzie odczuwał chroniczną potrzebę konsumpcji. Klientem, który spełnia te kryteria jest bezsprzecznie klient przewlekle chory, uzależniony lub niestabilny psychicznie. Dlatego właśnie tak szczególną opieką świat korporacyjny otacza środowisko transgenderowe, które okaleczając się w imię neomarksistowskiej ideologii, uruchamia lawinę niekończących się wydatków, coraz częściej finansowanych wprost z pieniędzy podatników.

Zasilane niewyczerpanym strumieniem pustego pieniądza molochy działają wedle zupełnie innej logiki niż zwykłe małe i średnie przedsiębiorstwa. Celem ich działalności nie jest zapewnienie konsumentom satysfakcji i dobrostanu, lecz stworzenie przy pomocy prawa mechanizmu wymuszającego korzystanie z ich usług. Póki co Robert Kennedy odważnie nazwał rzeczy po imieniu, prezentując swoim raportem swego rodzaju akt oskarżenia.

Walka z biologicznym Goliatem

Na najbardziej odważne decyzje ze strony polityka, który w kluczowym momencie kampanii prezydenckiej przekazał swoje poparcie Trumpowi, wciąż trzeba jeszcze czekać. Kilka dni temu Kennedy podległe mu Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) wstrzymało zalecenie stosowania szczepionek mRNA na COVID u dzieci i kobiet w ciąży, utrzymując je jednak dla osób powyżej 65. roku życia.

Co jednak najważniejsze, pomimo kilku miesięcy urzędowania Robert Kennedy Jr nie zdołał jeszcze w żaden sposób zdemontować ogromnego kompleksu instytucji i specjalnych funduszy, które w swoich książkach „The Real Anthony Fauci” i „The WuHan Cover-Up” zidentyfikował jako potężny kompleks, odpowiadający za używanie broni biologicznej i chemicznej. Donald Trump wycofał wprawdzie Stany Zjednoczone ze Światowej Organizacji Zdrowia, ale Robert Kennedy Jr nadal nie dokonał żadnych fundamentalnych zmian w takich instytucjach, jak Narodowy Instytut Zdrowia (NIH), Narodowy Instytut Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID), czy też we wspomnianym CDC.

Kennedy jest [obok Elona Muska] najważniejszym członkiem nowej administracji, który ma za zadanie uwiarygodnić przed całym społeczeństwem to, że ekipa Trumpa rzeczywiście chce pokonać globalistyczny deep state i pokrzyżować plany wywołania ewentualnej kolejnej pandemii. Póki co Kennedy powołał do życia nowy urząd o nazwie Administration for Healthy America (AHA) oraz zarządził cięcia budżetowe i kadrowe w instytucjach, które do niedawna podlegały Anthony’emu Fauciemu. Wydaje się jednak, że to wciąż zdecydowanie zbyt mało wobec ogromnych oczekiwań wyborców. Ich cierpliwości nie da się testować zbyt długo bez poważnych konsekwencji.

Izrael zaatakował Iran.

Izrael zaatakował Iran. Trump zwołuje pilne posiedzenie gabinetu.

13 czerwca 2025, 05:50

Niespokojna noc na Bliskim Wschodzie. Izraelski minister obrony Israela Kac ogłosił w nocy z czwartku na piątek, że Izrael rozpoczął prewencyjny atak na Iran. Zarządził też alarm na terenie całego kraju i ostrzegł, że w najbliższym czasie oczekiwany jest odwet ze strony Iranu. Premier Izraela Binjamin Netanjahu poinformował, że Izrael w ramach „Operacji Powstającego Lwa” zaatakował irański zakład wzbogacania uranu w Natanz oraz czołowych naukowców zajmujących się energią jądrową. Donald Trump zwołał pilne posiedzenie swojego gabinetu.

Izrael zaatakował Iran. Trump zwołuje pilne posiedzenie gabinetu [RELACJA NA ŻYWO]
Rakiety spadają na Teheran

Izrael otrzyma surową karę za atak przeprowadzony na Iran, w którym zginęło kilku dowódców i naukowców — zapowiedział w piątek irański przywódca duchowy i polityczny ajatollah Ali Chamenei. Dodał, że atak pokazał „nikczemną naturę” Izraela. [A miał wątpliwości? MD]

Przywódca oświadczył, że przeprowadzając atak na Iran, Izrael „zgotował sobie ciężki los, którego z pewnością doświadczy”.

Rzecznik irańskich sił zbrojnych gen. Abolfazl Szekarczi powiedział, że Izrael przeprowadził ataki na Iran przy wsparciu USA. Zagroził, że Izrael i USA zapłacą za to „wysoką cenę”.

Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej uważnie monitoruje „głęboko niepokojącą sytuację w Iranie”. „Agencja może potwierdzić, że wśród celów znajduje się Natanz. Agencja jest w kontakcie z władzami Iranu w sprawie poziomów promieniowania” — czytamy.

Wiele irańskich mediów państwowych podało w piątek, że w nocnych atakach Izraela zginął generał Hossein Salami, głównodowodzący irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.

[—-]

Cóż, niech Bóg chroni Iran i świat. Dalej w meRdiach, bo to szybko się toczy Mirosław Dakowski

=====================================

06:26

Na kilka dni przed atakiem Izrael przeprowadził, jak to określił, „operację wprowadzającą w błąd”, mającą na celu przekonanie irańskich władz i społeczeństwa Izraela, że ​​nie będzie żadnego uderzenia — powiedział CNN izraelski urzędnik.

Urzędnik powiedział, że operacja obejmowała „oszustwo” wobec mediów i komentatorów politycznych, „dzięki czemu udało się zaskoczyć Iran”.

Wieloletni dyrektor Parku Narodowego wyrzucony. Powodem spotkanie gospodyń wiejskich z Martą Nawrocką, o którym nawet nie wiedział.

Wieloletni dyrektor parku wyrzucony. Powodem spotkanie z Martą Nawrocką, o którym nawet nie wiedział?

https://wpolityce.pl/polityka/732174-dyrektor-parku-wyrzucony-powodem-spotkanie-z-nawrocka

Ministerstwo Klimatu i Środowiska podjęło decyzję o zwolnieniu z funkcji dyrektora Poleskiego Parku Narodowego Jarosława Szymańskiego, który piastował tę funkcję od… 15 lat. Według pracowników powodem tej decyzji jest to, że na terenie parku doszło podczas kampanii wyborczej do… spotkania z Martą Nawrocką, które zorganizowało lokalne Koło Gospodyń Wiejskich. Co więcej, według nich dyrektor parku nawet nie wiedział o tym spotkaniu.

Sprawę w mediach społecznościowych skomentował poseł PiS Paweł Sałek.

Oczywiście w czasach Donalda Tuska, Rafała Trzaskowskiego, Minister Pauliny Hennig-Kloski to, że na finiszu kampanii wyborczej zwolnienie Dyrektora Poleskiego Parku Narodowego i zwykła turystyczna wizyta Marty Nawrockiej w Poleskim Parku Narodowym, nie mają żadnego związku

— wskazał.

To jedynie przypadek, że z dnia na dzień wieloletni dyrektor Parku został wyrzucony z pracy. Marta Nawrocka odwiedzając Poleski Park Narodowy przebywała na zaproszenie lokalnego Koła Gospodyń Wiejskich i spacerowała ścieżkami dydaktycznymi parku
-dodał.

Ciekawe czy jak Marta Nawrocka była kilka dni później na Giewoncie to czy dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego też został zwolniony? Bo Marta Nawrocka weszła na Giewont szlakiem turystycznym i jeszcze przy Krzyżu na szczycie Giewontu ma zdjęcie z polską flagą

— zaznaczył.

Oświadczenie pracowników

Pracownicy Poleskiego Parku Narodowego wydali oświadczenie, w którym wyrazili swój sprzeciw wobec decyzji o odwołaniu ze stanowiska dyrektora Jarosława Szymańskiego.

[———————]

Dziś: Wałbrzych – Adoracja Najświętszego Sakramentu, Różaniec święty, Nabożeństwo Czerwcowe i Msza Święta za Ojczyznę

13.06.2025 Wałbrzych – Adoracja Najświętszego Sakramentu, Różaniec święty, Nabożeństwo Czerwcowe i Msza Święta za Ojczyznę

12/06/2025przez antyk2013

13. dnia każdego miesiąca

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Najwyższy i Wieczny Kapłan na wzór Melchizedeka!

Jak zawsze dnia 13. – o godz. 18:00 w wałbrzyskiej kolegiacie Św. Aniołów Stróżów będzie sprawowana Msza św. w intencji Ojczyzny, poprzedzona czuwaniem Krucjaty Różańcowej za Ojczyznę od godz. 15:00 do nabożeństwa czerwcowego ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa o godz. 17:30, a po Mszy św. będzie jeszcze nabożeństwo fatimskie.

Jeśli mamy świadomość, że ocalenie naszej suwerenności w wyborach prezydenckich 1 czerwca było owocem ogromnego modlitewnego wysiłku szerokich rzesz Narodu pragnącego, by Polska była rzeczywistym królestwem Niepokalanej Dziewicy i Jej Boskiego Syna, to nie spoczywajmy na laurach, ale przez zestrzelenie się w jednomyślność na comiesięcznym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem okażmy wdzięczność Panu Bogu, który przedłużył nam czas miłosierdzia, bo zagrożenie pełzającego zamachu stanu zaplanowanego przez pyszniących się zamysłami stworzenia totalitarnego europejskiego super-państwa wcale jeszcze nie zostało zażegnane!

M.P.

Króluj nam, Chryste!

Prezydent Duda: W wymiarze sprawiedliwości jest grupa, która oszalała z obawy przed naruszeniem ich przywilejów

Prezydent Duda: w wymiarze sprawiedliwości jest grupa,

która oszalała z obawy przed naruszeniem ich przywilejów

prezydent-duda-jest-grupa-sedziow-ktora-oszalala-z-obawy-przed-naruszeniem-ich-przywilejow

W polskim wymiarze sprawiedliwości jest grupa, która oszalała z obawy przed naruszeniem ich przywilejów – ocenił prezydent Andrzej Duda. Jego zdaniem sędziowie powołani po 2017 roku są „w wielu przypadkach prześladowani” i poniżani, m.in. poprzez określanie ich mianem tzw. neosędziów.

Szef Państwowej Komisji Wyborczej Sylwester Marciniak powiedział na zakończenie środowej uroczystości wręczenia Karolowi Nawrockiemu uchwały o wyborze na prezydenta RP, że ma on „dość wojny polsko-polskiej”, a nadto „wojny sędziowsko-sędziowskiej”. – Sądy miały być wolne, a są powolne. Miliony obywateli polskich i tysiące przedsiębiorców zbyt długo czeka na sprawiedliwe rozstrzygnięcia. Mam nadzieję, że panu prezydentowi, we współdziałaniu z najwyższymi organami władzy publicznej, uda się rozwiązać tę kwestię – mówił Marciniak.

Prezydent Andrzej Duda powiedział na czwartkowym briefingu w Singapurze, że on sam także wzywa do tego, by „nie poniżać, poprzez takie określenia, jak neosędziowie” osób powołanych na stanowisko sędziego przy udziale KRS, ukształtowanej zgodnie z ustawą z 2017 r. Sędziowie ci są, jego zdaniem, „w wielu przypadkach prześladowani”, a stosowne wobec nich metody są „wstrętne i podłe (…), co powinno się zakończyć raz na zawsze”.

Duda odniósł się także do środowisk prawniczych, kwestionujących umocowanie osób powołanych na sędziów po 2017 roku. – Jest niestety w tej chwili, w polskim wymiarze sprawiedliwości grupa, która – w moim osobistym przekonaniu – oszalała z obawy przed naruszeniem ich przywilejów, z obawy przed naruszeniem ich dominującej pozycji, z obawy przed utratą swojej elitarności – ocenił prezydent. – Nie wiem, w czym jest rzecz, natomiast w moim odczuciu oszalała, poniewierając innymi sędziami – dodał.

Zdaniem prezydenta, obecnie mamy do czynienia z „szokującymi sytuacjami, kiedy bandytów, morderców de facto wypuszcza się z więzienia poprzez uchylanie orzeczeń na tej podstawie”, że w składzie orzekającym zasiadał tzw. neosędzia.

Trudno sobie wyobrazić większą nieodpowiedzialność. To jest – w moim osobistym przekonaniu – wręcz zdrada interesów państwowych i działanie przeciwko bezpieczeństwu obywateli Rzeczpospolitej, żeby mordercę de facto zwolnić od odpowiedzialności tylko dlatego, że ktoś ma swoje oszalałe, osobiste preferencje, poglądy polityczne – ocenił Duda. Stwierdził ponadto, że takie działania wskazują na „kompletne niezrozumienie roli, jaką ktoś na siebie przyjął, decydując się na uczestniczenie w sprawowaniu trzeciej władzy w Polsce, czyli bycie sędzią”.

Źródło: PAP

Senat USA, ordynacja: Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

Lisa Murkowski, amerykańska polityk o polskich korzeniach, wygrała wyścig do fotela senatorskiego w stanie Alaska. Nie tylko to jest sensacją, ale przede wszystkim to, że Murkowski jest pierwszym politykiem od pół wieku, któremu udało się wygrać dzięki akcji dopisywania jej nazwiska na kartach do głosowania przez wyborców.

Wygrała, bo wyborcy dopisywali jej nazwisko na listę

19 listopada 2010, 11:08

Zobacz zdjęcia: Polskie nazwisko wstrząsnęło USA

Amerykańskie prawo zna procedurę dopisywania kandydata ręcznie na kartach do głosowania. I w tym Murkowski upatrywała swojej szansy, bowiem przegrała prawybory w partii republikańskiej ze swoim rywalem Joem Millerem. I dlatego jej nazwisko nie znalazło się na listach wyborczych. Obywatele USA mają prawo wyjść poza to, co dają im partie, i stąd praktyka dopisywania swojego kandydata do listy na karcie do głosowania. Jest to całkiem legalne.

Murkowski ruszyła w teren, agitowała, namawiała wyborców, by dopisywali jej nazwisko na kartach wyborczych. Był jednak problem, obawiano się, że amerykańscy wyborcy niewłaściwie zapiszą nazwisko kandydatki i przez to straci ona szansę na uzyskanie zwycięstwa.

Dlatego kandydatka podczas kampanii pisała do wyborców listy, ucząc ich, jak powinni pisać trudne słowo.

– Byłaby to złośliwość losu, gdyby okazało się, że to polskie nazwisko kandydatki przekreśliło jej szanse – mówili ludzie ze sztabu Murkowski, ale teraz dodają, iż jest ogromna radość z tego zwycięstwa, bo walka była zażarta i bardzo nietypowa.

Urodzona w Ketchikan Lisa Ann Murkowski nie jest nowicjuszem w amerykańskiej polityce. Jest członkinią amerykańskiej Partii Republikańskiej. Z zawodu jest prawnikiem.

W 1998 roku została wybrana do Izby Reprezentantów stanu Alaska. W grudniu 2002 roku w dość nietypowy sposób uzyskała mandat senatorski. Otóż jej ojciec Frank Murkowski, senator USA ze stanu Alaska od 1980 roku, zdobył w wyborach w listopadzie 2002 roku stanowisko gubernatora Alaski. A to oznaczało, że musiał opuścić Senat.

Jako nowy gubernator stanu miał on jednak prawo wyznaczenia nowej osoby na opuszczone przez siebie miejsce w Senacie. Ten wskazany przez niego kandydat miałby zasiadać w Senacie, jak stanowią tamtejsze przepisy do najbliższych wyborów w 2004 roku.

Frank Murkowski nie miał wątpliwości i wyznaczył na to stanowisku swoją córkę Lisę Murkowski. Manewr ten był ostro krytykowany jako przejaw nepotyzmu. Z drugiej jednak strony Lisa Murkowski była faktycznym liderem republikańskiej większości w stanowej Izbie Reprezentantów.

Pomimo tych kontrowersji związanych ze sposobem jej wyboru Lisa Murkowski zdobyła latem 2004 roku nominację Partii Republikańskiej w wyborach do Senatu na jesieni 2004 roku. Potem było kolejne zwycięstwo, kiedy pokonała demokratycznego kontrkandydata Tony’ego Knowlesa stosunkiem głosów 49% do 45%, uzyskując tym samym mandat senatora.

W tym roku jednak nie uzyskała poparcia swojej partii i dlatego zaapelowała o dopisywanie jej nazwiska na kartach wyborczych. Szacuje się, że zrobiła to ponad połowa wyborców. Sąd zdecydował, że wszystkie karty z dopisanym nazwiskiem mają być sprawdzone. Prawdopodobnie zdecydowało polskie nazwisko kandydatki, trudne do wymówienia i jeszcze trudniejsze dla Amerykanów do napisania.

W środę rano amerykańskiego czasu agencje donosiły o tym, że Murkowski o kilka tysięcy głosów wyprzedza rywala Joego Millera. Kilkanaście godzin później Agencja Reutera ogłosiła już, iż wygraną tego pojedynku została Murkowski.

Trzeci z kandydatów do fotela senatorskiego – demokrata Scott McAdams – już nie liczył się w wyścigu. Zdobył około 20% głosów.

Joe Miller zapowiedział już wcześniej, że ustąpi z rywalizacji, jeśli liczba głosów oddanych na jego kontrkandydatkę będzie większa. Ludzie ze sztabu wyborczego Murkowski mają nadzieję i mówią o tym publicznie, że Miller dotrzyma słowa. Nie można jednak wykluczyć, że z ostatecznym ogłoszeniem zwycięstwa Murkowski trzeba będzie jeszcze poczekać, bo np. Miller zażyczy sobie, do czego ma zresztą prawo, ponownego przeliczenia głosów.

Był to pierwszy przypadek zwycięstwa w wyborach do Senatu poprzez dopisanie nazwiska kandydata w Stanach Zjednoczonych od 1954 roku.

Zaszufladkowano do kategorii O JOW | Otagowano ,

Ekolodzy na posyłki Komisji Europejskiej. „Płatne naciski”.

Ekolodzy na posyłki Komisji Europejskiej

11.06.2025 Aleksandra Fedorska  tysol/ekolodzy-na-posylki-komisji-europejskiej

Niemiecka gazeta die Welt opublikowana materiał o poufnych umowach między Komisją Europejską a wybranymi organizacjami z sektora pozarządowego (NGO). Umowy Brukseli z NGO-sami nazywane są „partnerstwami strategicznymi”.

Marionetki. Ilustracja poglądowa Ekolodzy na posyłki Komisji Europejskiej

Marionetki. Ilustracja poglądowa / pixabay.com

Płatne naciski

Jedną z takich poufnych umów, ma być umowa z 7 grudnia 2022 roku, do której dotarli dziennikarze die Welt. W ramach tej umowy urzędnicy Komisji Europejskiej obiecali organizacji ekologicznej o nazwie ClientEarth 350 000 euro w zamian za naciski na zakłady i firmy z sektora energetyki węglowej w Niemczech. ClientEarth miał wciągnąć niemieckie elektrownie węglowe w skomplikowane sprawy sądowe w celu zwiększenia ryzyka finansowego i prawnego operatorów.

— Unijni urzędnicy najwyraźniej koordynowali swoje działania z aktywistami w najdrobniejszych szczegółach. W umowach Komisja Europejska dokładnie określa, co aktywiści musieliby zrobić w zamian za dotacje. Mówi się o pewnej liczbie listów lobbingowych, wiadomości w mediach społecznościowych i spotkaniach z posłami do Parlamentu Europejskiego – podaje niemiecki nadawca publiczny Bayerischer Rundfunk (BR).

W innych przypadkach w zamian za finansowanie z ramienia Komisji Europejskiej NGO mieli się zobowiązać do promowania określonych technologii, takich jak energia wiatrowa czy elektromobilność. W efekcie unijne regulacje często faworyzują konkretne cele ideologiczne, zamiast odzwierciedlać szersze potrzeby społeczne.

Programy takie jak Europejski Zielony Ład czy Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji przeznaczają miliardy euro na projekty związane z ochroną klimatu. Jednak część tych środków trafia do podmiotów z sektora NGO.

Transparentność w unijnej polityce klimatycznej to fikcja – twierdzi ekspert ds. lobbingu cytowany przez WELT. — Obywatele UE nie mają pojęcia, kto naprawdę kształtuje prawo, które wpływa na ich życie.

W śledztwie niemieckiej gazety występuje także stowarzyszenie „Friends of the Earth”, które miało walczyć przeciwko umowie o wolnym handlu Mercosur między Europą a Ameryką Południową.

Bohaterowie śledztwa niemieckich mediów działają w Polsce

Organizacja „Friends of the Earth” – Przyjaciele Ziemi znany jest w Polsce jako Polski Klub Ekologiczny (PKE). PKE działa jako organizacja pozarządowa non-profit od 1980 roku i jest członkiem międzynarodowej sieci Friends of the Earth International (FoEI). Organizacja ma siedzibę w Krakowie i działa w kilku regionach Polski. Jednym z flagowych projektów PKE była ochrona obszarów Natura 2000 w kontekście budowy kanału przez Mierzeję Wiślaną, który mógłby wpłynąć na lokalne ekosystemy. PKE wskazywał, że budowa kanału przez Mierzeję Wiślaną zagraża unikalnym ekosystemom Zalewu Wiślanego i okolicznych obszarów chronionych. Projekt mógłby zaburzyć równowagę ekologiczną, wpłynąć na migrację ptaków oraz zniszczyć siedliska cennych gatunków. W 2019 roku PKE, wraz z innymi organizacjami ekologicznymi, wezwał Komisję Europejską do interwencji w sprawie przekopu. Organizacja argumentowała, że inwestycja narusza unijne prawo ochrony środowiska, w tym dyrektywy ptasią i siedliskową. PKE zarzucał polskim władzom brak odpowiednich konsultacji społecznych oraz niedostateczne analizy środowiskowe przed rozpoczęciem budowy.

Natomiast polski oddział ClientEarth, który posiada swoje biuro w Warszawie, odegrał kluczową rolę w protestach w Puszczy Białowieskiej. W 2018 roku organizacja wsparła pozew Komisji Europejskiej przeciwko polskiemu rządowi przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości (ETS). TSUE orzekł, że tzn. wylesianie Polski naruszyło unijne prawo ochrony przyrody, co doprowadziło do zaprzestania prac związanych z wycinką. ClientEarth zagroził grzywnami w wysokości co najmniej 100 000 euro dziennie, jeśli Polska zignoruje wyrok.

ClientEarth prowadził także kampanię przeciwko rozbudowie kopalni węgla brunatnego w Turowie, która znajduje się na granicy z Niemcami i Czechami i zaopatruje pobliską elektrownię Turów w węgiel. Organizacja skrytykowała ocenę oddziaływania na środowisko oraz potencjalne szkody dla wód gruntowych, jakości wody pitnej i rezerwatów przyrody. ClientEarth współpracował transgranicznie z Fundacją Frank Bold i uczestniczył w konsultacjach społecznych w Niemczech (np. w Zittau). ClientEarth podaje, że wspiera ludzi w procesach sądowych przeciwko rządowi.

[Aleksandra Fedorska jest dziennikarką Tysol.pl, oraz licznych polskich i niemieckich mediów]

Imigrants welcome! Wenezuelczyk zaatakował 24-latkę w Toruniu. Kobieta w stanie ciężkim walczy o życie

Wenezuelczyk zaatakował 24-latkę w Toruniu.

Kobieta w stanie ciężkim walczy o życie

12.06.2025 tysol/wenezuelczyk-zaatakowal-24-latke-kobieta-walczy-o-zycie

19-latek pochodzący z Wenezueli usiłował w nocy ze środy na czwartek zabić 24-letnią kobietę w Parku Glazja w Toruniu. Kobieta w stanie ciężkim trafiła do szpitala i walczy o życie. Mężczyzna został zatrzymany – poinformowała rzecznik prasowa toruńskiej policji asp. Dominika Bocian.

Policja dostała zgłoszenie o ataku obcokrajowca od przypadkowego świadka

Napastnika spłoszył przypadkowy świadek

Do ataku na 24-latkę doszło około 1.00 w nocy ze środy na czwartek. Policję zaalarmował świadek, który usłyszał wołanie o pomoc. Wybiegł z mieszkania, chcąc udzielić pomocy kobiecie, i wystraszył agresora.

19-latek został namierzony przez mundurowych po zgłoszeniu od przypadkowego świadka. Trwają policyjne czynności mające na celu zabezpieczenie śladów i dowodów w sprawie – wskazała asp. Bocian. Z informacji PAP wynika, że agresor ukrywał się przed policją, próbował uciec z miejsca zdarzenia.

Kobieta walczy o życie

Kobieta trafiła w bardzo ciężkim stanie do szpitala – wskazała asp. Bocian. PAP ustaliła, że poszkodowana walczy o życie, mając rozległe uszkodzenia ciała.

Agresor w momencie zatrzymania miał 1,2 promila alkoholu we krwi. Usiłowanie zabójstwa zagrożone jest karą pozbawienia wolności na czas nie krótszy od 8 lat, karą 25 lat pozbawienia wolności albo karą dożywotniego pozbawienia wolności.

Bez biernego prawa wyborczego demokracja w Polsce jest wadliwa.

26 października 2024 https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com/

Poseł z każdego powiatu ’24

Dnia 3 listopada 2012 roku zmarł w wieku 73 lat prof. Jerzy Przystawa. To On zapoczątkował w III RP walkę o przywrócenie obywatelom pełni praw wyborczych do Sejmu. Składa się na nią nie tylko prawo czynne istniejące przecież i w PRL ale i prawo bierne, które nowa „solidarnościowa” władza zapomniała obywatelom zwrócić.

Pan Profesor uporczywie przypominał rządzącym, wespół z wieloma osobami zatroskanymi jak i On o losy demokracji w Polsce, że bez biernego prawa wyborczego demokracja w Polsce jest wadliwa.

W swoim działaniu rozpoznał i wyartykułował myśl o następującej treści „Poseł z każdego powiatu”.

Powyższe rozwiązanie, aby jedna osoba wybrana przez obywateli określonego terytorium była posyłana do centralnego gremium zarządzającego krajem to jest nic nowego. Jest nadal stosowane w najstarszej nowożytnej demokracji – czyli Wlk. Brytanii – do dzisiaj, niezwykle skutecznie i z pożytkiem dla dobra wspólnego.

Brytyjska ordynacja wyborcza do Izby Gmin jest – z punktu widzenia obywatela – niezmiernie prosta i zrozumiała:

Kandydat do Izby musi spełnić 2 warunki:

1/ zdobyć 10 podpisów wyborców oraz

2/ wpłacić depozyt &500, który jest zwracany, gdy kandydat uzyska 5% głosów.

W związku z powyższym przeciętny Polak łatwo może wyobrazić sobie zaadoptowanie powyższej brytyjskiej ordynacji do warunków polskich.

Ponadto jej wady i zalety można rozpatrywać w porównaniu z już istniejącą ordynacją proporcjonalną i to mając na względzie tylko i wyłącznie interes wszystkich Polaków.

      Zakładamy, że w III RP są sprzyjające warunki na zmianę ordynacji wyborczej do Sejmu na angielskie JOW.

A mianowicie:

a/ prawodawcy PRL zostawili nam dobry spadek co do ilościowego składu Sejmu. Mamy bowiem 460 posłów, co przy ok. 40 mln mieszkańcach daje ok. 90 tys. mieszkańców na 1 mandat.

Dla porównania: w Wlk. Brytanii jest 650 posłów i ok. 70 mln. mieszkańców, co daje ok. 100 tys. mieszkańców na 1 mandat.

b/ prawodawcy III RP przyjęli strukturę państwa wg. powiatów (vide zał.1 do Kodeksu Wyborczego), gdzie Polska ma:

– 314 powiatów i

– 66 miast na prawach powiatów.

Dla potrzeb wyborów do Sejmu powyższe 380 powiatów zostało rozparcelowanych na 41 okręgów wielomandatowych. Każdemu okręgowi przypisana jest – proporcjonalnie do liczby mieszkańców – określona liczba mandatów poselskich.

I tak:

okręg nr 1 Legnica, ma 12 mandatów. Okręg liczy 12 powiatów oraz 2 miasta na prawach powiatu: Jelenia Góra i  Legnica. Oznacza to 12 JOW-ów: 2 miejskie i 10 „ziemskich” (występuje konieczność zgrupowania 12 powiatów w 10 JOW).

I tak dalej … aż do

okręgu nr 41 Szczecin, który ma 12 mandatów. Okręg liczy 9 powiatów i 2 miasta na prawach powiatu: Szczecin i Świnoujście. Oznacza to 12 JOW-ów: 3 miejskie (w tym 2 dla Szczecina) i 9 „ziemskich”.

     Etykieta pn. „Wykaz polskich JOW” zawiera listę okręgów JOW, uporządkowaną wg powiatów zgodnie z zał.1 do Ustawy Kodeks wyborczy.

Wynika z tego, że:

316 mandatów pochodzić będzie z 314 powiatów „ziemskich” oraz

144 mandatów z 66 miast na prawach powiatów.

Zatem droga do zrealizowania wspólnotowego celu o treści „Poseł z każdego powiatu” jest otwarta.

Jedynymi hamulcowymi ordynacji większościowej są partyjne oligarchie utuczone na pieniądzach publicznych. Nadmienić trzeba, że w dużo bogatszej Wlk. Brytanii nie ma finansowania partii politycznych z budżetu państwa.

     Quo vadis, polskie JOWy?

Pierwszą i fundamentalną sprawą na drodze do normalnej demokracji w III RP jest posiadanie przez obywatela pełni praw wyborczych do Sejmu. Nie mając biernego prawa wyborczego do organu ustawodawczego obywatel nie jest pełnoprawnym podmiotem w swoim kraju. Z tego powodu wszelkie rozważania obywateli o naprawie państwa są z góry skazane na niepowodzenie. Sytuacja jest podobna do tej z czasów PRL, na odcinku praw obywatelskich.

Co nie oznacza, abyśmy ich zaniechali. Bowiem nie znamy dnia ani godziny kiedy nastaną sprzyjające warunki do realizacji dobra wspólnego, którego bardzo ważnym elementem składowym jest akceptowany przez ogół obywateli sposób wybierania swoich przedstawicieli do gremium zarządzającego wspólnotą.

Oznacza to baczne przyglądanie się tym państwom, gdzie funkcjonuje mechanizm wyborczy, który jest pomocny i życzliwy obywatelom.

A jest nim, dla państwa jednonarodowego,  ordynacja większościowa, JOW. W Europie mają ją: Wlk. Brytania (w czystej postaci), Francja (wadliwe 2 tury), Węgry (53 % Parlamentu wybierana jest w JOW) czy Białoruś.

Zaszufladkowano do kategorii O JOW | Otagowano

Posłanka z kartoflami – Studium przypadku „Wadliwy mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP”

Posłanka z kartoflami – Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych

Jan Kowalak, 4 czerwca 2025 https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com

Także: https://jow.pl/poslanka-z-kartoflami/


Studium przypadku „Wadliwy mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP”

29 maja br. jedna z posłanek – dalej KG – zdobyła się na wyczyn głośnej, medialnej, prywatnej dostawy kartofli do domu pomocy społecznej.
Ten przypadek daje nam okazję, aby przyjrzeć się posłowi, jako osobie publicznej, z punktu widzenia tych, którzy go wybrali.

1. Skądinąd wiemy, że posłowie mają ustawowy obowiązek „informować wyborców o swojej pracy i działalności organu, do którego zostali wybrani”.

Czy prywatny czyn charytatywny konkretnego posła – w formie autopromocji w postaci dostawy toreb z warzywami – do takiej pracy należy?
Chyba raczej nie.

W wyborach 15.10.2023 roku posłanka KG uzyskała 85 283 głosów na 730 744 głosów ważnych w okręgu nr 20, czyli 11,67% głosów oddanych na swoją kandydaturę.

Jest to dobry, bo drugi, wynik w tym okręgu 12-mandatowym, gdzie rozrzut poparcia dla osób, które zostały posłami, wyniósł od 17,46% do 1,31%. Zatem rekomendacja własnej osoby przy pomocy „kartofli” jest niezrozumiała.

Dla porównania, niedawno, bo w czwartek 1 maja br. w wyborach uzupełniających do Izby Gmin w Wielkiej Brytanii, w okręgu jednomandatowym Runcorn i Helsby, przy frekwencji 32 655 i 15 kandydatach, dwie główne rywalki otrzymały odpowiednio: 12 645 (38,72%) i 12 639 (38,70 %) głosów (różnica 6 głosów wymusiła ponowne ich przeliczenie, dające pewność co do wyniku).

Wniosek: w polskim okręgu nr 20 owe 12 mandatów uzyskali kandydaci ze średnim poparciem 5,16% głosów oddanych na kandydata.

Dla porównania: w angielskim ww. okręgu R. & H. mandat posłanki uzyskała osoba z poparciem 38,72%. Nadto ustępujący „karnie” w tym okręgu poseł Mike Amesbury miał w generalnych wyborach 4 lipca 2024 roku 52,9% poparcia.

Różnica poparcia dla kandydatów, którzy uzyskali mandat – między systemem polskim, a angielskim – jest kolosalna.

Problem nie leży w jakości wyborców głosujących w Polsce, czy w Anglii, ale w słabej jakości polskiego systemu wyborczego, którego celem nie jest odpowiedzialność posła przed wyborcami poprzez solidny mandat przedstawicielski.

2. Czy wyborcy okręgu wyborczego nr 20, z którego posłanka KG została wybrana, mają jakiś wpływ na to, aby ich poseł nie mylił zadań służbowych z prywatnymi?

Odpowiedź jest jasna: Wyborcy polscy nie mają żadnego wpływu.

Prawo kandydowania do Sejmu mają tylko i wyłącznie osoby ujęte w zbiorczych listach kandydatów zgłaszanych przez niekonstytucyjne epizodyczne byty prawne zwane Komitetami wyborczymi.

Żaden obywatel polski nie ma biernego prawa wyborczego do Sejmu, podobnie jak to było za czasów PRL i tym właśnie polska scena polityczna różni się od angielskiej.

W demokracji angielskiej każdy uprawniony wyborca może być kandydatem do Izby Gmin, czy jako kandydat nominowany przez partię, czy jako independent. Musi tylko spełnić 2 warunki: zebrać 10 podpisów oraz wpłacić depozyt &500, który jest mu zwracany, gdy uzyska 5% głosów.

3. Przypadkowo, przy zaistniałym incydencie z kartoflami dowiedzieliśmy się o funkcjonującym w strukturach państwa procederze pewnej odmiany partyjnego nepotyzmu. Partyjnego, bowiem podmiotem systemu wyborczego w Polsce są tylko i wyłącznie partie (dokładnie: Komitety) i wyborcom nic do tego.

No bo jak to tak: posłanka HG i jej mąż są posłami? Przecież to jest patologia mająca źródło w zgniłej etyce partyjnej, która pozwala na takie rozwiązanie.

W angielskim systemie wyborczym zwanym JOW (vide: okręg Runcorn i Helsby) zaistnienie podobnego nepotyzmu dwóch osób (mąż i żona) na poziomie wyborów w okręgu jest zwyczajnie niewyobrażalne: gmin może jest i czasami gł*pi, ale kontrkandydaci w okręgu, gdzie jest bezwzględna walka o jeden przecież mandat, już takimi nie są.

Dlatego np. Partia Konserwatywna w swoim statucie ma rozdział pt. „ETHICS, CONDUCT AND STANDARDS” (vide: Constitution of the Conservative Party. Part XII), który toruje drogę do prawidłowych zachowań swoich członków.

Moralność, dobra czy zła, członków każdej partii, czy w Wielkiej Brytanii, czy w Polsce, jest prawdopodobnie zbliżona, natomiast dobre normy etyczne obowiązujące członków na Wyspach są już ujęte na poziomie partyjnego Statutu, aby nie było czynów szkodzących dobremu imieniu partii. Takim na przykład czynem jest nepotyzm partyjny a la polacca upychający żonę i męża na partyjne listy kandydackie w wyborach.

4. Często, tak i w tym przypadku posłanki KG, blogerzy (czytaj wyborcy) ujawniają różne nadużycia polskich posłów, a dotyczące świadczeń materialnych.

Jak sobie z tym problemem radzą Anglicy, którzy mają odmienny od polskiego system wybierania swoich posłów?

Przykładem jest zaimplementowanie do mechanizmu wyborczego instytucji „wyboru uzupełniającego”, w trakcie kadencji Izby Gmin.

Taki przypadek zdarzył się właśnie w okręgu Runcorn i Helsby, gdzie wybory uzupełniające zostały zwołane po rezygnacji deputowanego Partii Pracy Mike’a Amesbury’ego, który uprzedził petycję odwołania go z Izby z powodu skazania go za napaść.

Wniosek: w polskim systemie wyborczym odwołanie posła, przez tych wyborców, którzy go wybrali, w trakcie kadencji, jest niemożliwe chociażby dlatego, że wielomandatowość na to nie pozwala.

5. Zagrania z kartoflami – a podobnych akcji medialnych w Polsce jest sporo – nie każdemu polskiemu wyborcy okręgu nr 20 może się podobać. Wszak Sejm to nie targowisko z warzywami itp. i wygłupy a la gimbaza nie powinny istnieć.

Wobec takich zdarzeń wyborca jest bezradny: sam nie ma prawa kandydować do Sejmu, a to jest warunek sine qua non istnienia demokracji w ogóle.

Dla przeciwwagi spójrzmy na ww. wybory uzupełniające w okręgu R.& H. od strony kandydata: na 15 kandydatów tylko 4 osoby uzyskały poparcie ponad 5% głosów, zatem tylko im zwrócono depozyt &500.

Ciekawe i praktyczne jest to angielskie rozwiązanie.

Angielskim wyborcom żadne prywatne zagrania kandydatów nie są potrzebne. Okręg wyborczy jest ok. 16 razy mniejszy niż w Polsce (650 okręgów : 41 okręgów) to i znajomość kandydatów jest tyleż razy większa niż przy wielu listach kandydatów jak jest w Polsce.

Wtedy autentycznie może odbywać się selekcja pozytyw kandydatów do Izby Gmin.

6. Paradoksalnie tak w Polsce, jak i w Wielkiej Brytanii daje się zauważyć gołym okiem dwie dominujące siły rywalizujące ze sobą o pierwszeństwo w rządzeniu krajem.

Podobieństwo jest jednak pozorne.

W Polsce są to rzeczywiste bloki cementowane ideą porządzenia sobie krajem. Nazwijmy je umownie ONI. Cała większościowa reszta, bezpodmiotowa, to MY. Sytuacja znana z PRL.

A contrario: W Wielkiej Brytanii mamy rywalizację dwóch głównych partii z jasnymi programami partyjnymi ukierunkowanymi na potrzeby obywateli, dlatego są to programy nieróżniące się za bardzo. Do sytuacji wyjątkowej należy dobranie sobie koalicjanta przez zwycięską partię tak, aby była większa skuteczność w parlamencie w realizacji programu.

Mówiąc w skrócie: angielscy wyborcy od zwycięskiej partii w wyborach oczekują realizacji jej programu deklarowanego przed wyborami; wiedzą zatem co ich czeka przez najbliższe 5 lat.

Warunki rywalizacji w obu państwach są również odmienne chociażby dlatego, że w Wielkiej Brytanii mamy demokrację jakby wzorcową: wszyscy uprawnieni wyborcy mają pełnię praw wyborczych (prawo czynne oraz bierne) do Izby Gmin. Partie funkcjonują na zasadzie służebnej wobec obywateli, bez specjalnych przywilejów, jak chociażby dofinansowywania ich działalności przez państwo.

Nie trzeba dużej spostrzegawczości by zauważyć, że to mechanizm wybierania posłów do Sejmu III RP jest wadliwy. Wadliwy oczywiście z punktu widzenia NAS obywateli, bo ONI „i tak zawsze sami się wyżywią”, cytując klasyka.

4 czerwca 2025

Źródło: https://poselzkazdegopowiatu.blogspot.com/

Judenrat dostarcza przeżyć

Judenrat dostarcza przeżyć

Stanisław Michalkiewicz, serwis „Prawy.pl” 12 czerwca 2025 michalkiewicz

Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, jakoby Reichsfuhrerin UrszulaWodęleje surowo zabroniła obywatelu Tusku Donaldu forsowania w naszym bantustanie wariantu rumuńskiego przy pomocy KGB, to znaczy pardon – jakiego tam znowu KGB? Nie KGB, tylko oczywiście Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która już rozpoczęła stosowne przygotowania – ale wszystko jeszcze przed nami. Realizując testament Lenina Włodzimierza („odchodząc od nas nakazał nam towarzysz Lenin rozwijać i umacniać organizatorską funkcję prasy” – grzmiał na pogrzebie Lenina Włodzimierza Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju Józef Stalin i kontynuował: „Przysięgamy ci towarzyszu Leninie, że wypełnimy wiernie i to twoje przykazanie”) tubylcza żydokomuna skupiona w Judenracie przy ulicy Czerskiej w Warszawie, przystąpiła do kreciej roboty, stwarzając tak zwane „fakty prasowe”, o których w ramach rozwijania rewolucyjnej teorii mówił „drogi Bronisław”, czyli pan prof. Bronisław Geremek.

Fakt prasowy, to wiadomość wymyślona przez ścisłe kierownictwo redakcji. Po jej publikacji zaczyna żyć własnym życiem, stając się pretekstem rozmaitych konsekwencji, których wprowadzaniem zajmuje się właśnie KGB, to znaczy pardon – nie żadne KGB, tylko na przykład Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, niezależna prokuratura i niezawisłe sądy. Tak na przykład bywało za pierwszej komuny. Jak partia chciała stworzyć fakt prasowy, to nakazywała jakiemuś agentowi pracującemu za granicą pod przykryciem dziennikarza takiej „L’Humanite”, czy „Morning Star” publikację faktu prasowego, a następnie „Trybuna Ludu” w Warszawie dokonywała przedruku „z prasy zachodniej”, no i zaczynała się kołomyjka.

Pan red. Michnik, główny cadyk Judenratu, takie rzeczy powysysał z mlekiem ojca i matki, więc nie tylko ma to wszystko w małym paluszku, którym… no, mniejsza z tym – ale również zaszczepia te umiejętności już trzeciej generacji żydokomuny. Wprawdzie u progu transformacji ustrojowej twierdził, że Żydów w Polsce „nie ma”, ale jak zwykle się z nami przekomarzał, bo w takim razie skąd wzięłoby się aż 120 czy bodaj nawet 180 organizacji żydowskich, które potępiły Grzegorza Brauna?

Wracając do organizatorskiej funkcji prasy, to obecnie fakty prasowe Judenratu skupiają się na cudach nad urnami. Te cuda z pewnością przybiorą wkrótce formę protestów wyborczych, które – no właśnie. Formalnie powinny być kierowane do Sądu Najwyższego, a konkretnie – do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – ale przecież Judenrat „nie uznaje” Sądu Najwyższego, a w szczególności – tej właśnie Izby, która „nie jest sądem” – a przekonanie takie czerpie nie tylko z własnej intuicji, ale również z instrukcji Judenratu Europejskiego, który z kolei opiera się na salomonowym wyroku Trybunału w Luksemburgu. Powiadają, że ten Trybunał powołała osobiście sławna rewolucyjna jamnica Róża Luksemburg do spółki z Leonem Jogichesem Tyszką, ale to chyba nieprawda. Tak czy owak, zgodnie z rewolucyjną teorią do Izby, która nie jest sądem, protestów wyborczych kierować nie można. Gdzie w takim razie je kierować?

Może właśnie do Judenratu, który w ramach realizowania leninowskiego testamentu, mianuje się Sumieniem Narodu Tubylczego, przy akompaniamencie – triumfalnej wrzawy mikrocefali, na czele których będzie kroczył obywatel Trzaskowski Rafał, namaszczony przecież na tubylczego prezydenta przez dwóch wpływowych amerykańskich Żydów: Ronalda Laudera ze Światowego Kongresu Żydów i młodego Sorosa, któremu stary grandziarz podobno powierzył klucze – nie te do Królestwa Niebieskiego, tylko na razie – do kasy?. W tej sytuacji, jeśli nawet Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych uznałaby ważność wyboru obywatela Nawrockiego Karola na prezydenta, to kto wie, czy Judenrat nie wezwie do budowy alternatywnego państwa – oczywiście w ramach realizowania organizatorskiej funkcji prasy? Jeśli kolaborujący z Judenratem obywatel Piątek Tomasz właśnie proklamował „demokrację wojenną”, to taka proklamacja nie może przecież pozostawać bez żadnych konsekwencji. Konsekwencje będą musiały zostać wyciągnięte, a towarzyszyć temu będzie wycie stada autorytetów moralnych, które już nie może się doczekać wejścia na widownię dziejową.

Coś może być na rzeczy, bo właśnie Wielce Czcigodny Giertych Roman, co to właśnie zapisał się do Volksdeutsche Partei, zawiadomił Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że do wyborów prezydenckich w naszym bantustanie swoje macki wprowadziły… Chiny – i dlatego właśnie obywatel Trzaskowski Rafał najsampierw wygrał, a po dwóch godzinach – przegrał. Jestem pewien, że w sytuacji, kiedy Wielce Czcigodny Giertych Roman został członkiem Volksdeutsche Partei, na pewno te pogłoski ABW potwierdzi tak zwanymi twardymi dowodami w postaci alfonsów z Trójmiasta, którzy przypomną sobie, jak to Chińczyk, straszny Pa Fa Wag, wydawał im polecenia co do wyborów.

Takie rzeczy zdarzały się i wcześniej – o czym możemy przeczytać w nieśmiertelnym poemacie Janusza Szpotańskiego „Bania w Paryżu”: „Już od godziny Czang Wu Fu, jak rzecz się ma, klaruje mu” (Alemu Khadafowi, dzikszemu jeszcze od tygrysa – SM) : „Ti miśli; Luski – wasz przyjaciel, a on chcieć w kaszy zjeść Alaba! Ti – selce wielkie, glowa slaba. Ti mu nie ufać, wlóg Ploloka!

Z pozycji dzisiejszej mądrości etapu niektóre z przestróg Czang Wu Fu okazują się nadal aktualne, a nawet nabierają całkiem nowej aktualności. I znowu literatura wyprzedziła życie. Czy ktokolwiek spośród mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu dzisiaj „miśli” , że „Luski” to przyjaciel?

Na poprzednim etapie, to co innego; nawet pan redaktor Adam Michnik bywał w Klubie Wałdajskim, gdzie zimny ruski czekista go karmił i poił – ale teraz takich rzeczy nie wolno robić nikomu pod rygorem strefienia i natychmiastowej utraty przyzwoitości.

No bo jakie to marzenia snuła Caryca Leonida, na wypadek braku z rassudku między nią, a Trikim Dikim, potężnym władcą Ameryki?

Czy to Moskwa, czy to Fłorida,

czy Łondon czy to Mozambik:

wszędzie carstwujet Leonida,

wszędzie władajet Triki Dik.

(…) Patrz, jak korzystnie świat się zmienia:

Niegry bieleją z przerażenia,

a Żydki zamykają domy,

bo przeczuwają już pogromy. (…)

Egipski pedryl (Anwar Sadat – SM) aż się spłaszczy;

ja budu szczała mu do paszczy

i tak szutiła: Nu Anwar,

wied’ u was na pustynie żar,

ja tiepier tobie go ugaszę!

Krótko mówiąc; z Judenratem i Wielce Czcigodnym Giertychem Romanem na jego usługach nie będziemy się nudzili – jak to przy sowieckiej własti.

Stanisław Michalkiewicz

Trzy błędy Andrzeja Dudy. Jeden – dramatyczny

Trzy błędy Andrzeja Dudy. Jeden – dramatyczny

https://pch24.pl/trzy-bledy-andrzeja-dudy-jeden-dramatyczny

Dobiega końca w sumie dziesięcioletnia prezydentura Andrzeja Dudy. Mimo różnych potknięć i błędów nie można byłoby jej oceniać źle. Niestety, dwa lata temu prezydent podjął nieoczekiwanie decyzję brzemienną w fatalne konsekwencje.

Prezydent Andrzej Duda – piszę to z niemałym żalem – zawiódł wierzących wyborców, a przede wszystkim zawiódł Kościół katolicki. Owszem, wielokrotnie stawał w obronie naturalnego ładu, odrzucając lewicowe pomysły, które pojawiały się w przestrzeni publicznej. Niestety, trzy razy nie chciał albo nie potrafił przeciwstawić się złu, co w jednym wypadku przyniosło opłakane skutki. Mam głęboką nadzieję, że jego następca w Pałacu Prezydenckim da podczas swoich rządów wyraz niezłomnego przywiązania do wiary Kościoła.

Dziwna chęć zmiany konstytucji

W 2015 roku II tura wyborów prezydenckich stawiała przed wierzącymi Polakami dość pozorny wybór.  Bronisław Komorowski nie jawił się wprawdzie jako specjalnie gorliwy tęczowy rewolucjonista; był jednak eksponentem łże-konserwatyzmu Platformy Obywatelskiej. Dał zresztą tego dobitny wyraz, na krótko przed końcem swojej kadencji podpisując ustawę o in vitro, która pozwalała opłacać z budżetu państwa tę okropną procedurę, która wiąże się w nierozerwalny sposób z zamrażaniem ludzkich zarodków, a ostatecznie – z ich zabijaniem. Dlatego tak, jak pewnie większość katolickich wyborców, oddałem wówczas głos właśnie na kandydata PiS.

Początkowo nie było powodów do narzekań, oczywiście z perspektywy dbałości o moralność publiczną. Coś dziwnego stało się dopiero w 2019 roku. Wówczas prezydent ogłosił, że chciałby wpisać do polskiej konstytucji przynależność do Unii Europejskiej i NATO. NATO to sojusz wojskowy i nasza w nim obecność ma swoje niewątpliwe zalety, choć czy trzeba to zapisywać w konstytucji – to osobna kwestia. Ale… Unia Europejska?! Przecież w 2015 roku było już dla każdego oczywiste, że Bruksela dąży do jak najsilniejszego ograniczenia polskiej suwerenności i zaszczepienia nam całej rewolucyjnej, liberalnej agendy – od pozbawienia nas polskiej złotówki, przez narzucenie homoseksualnych pseudo-małżeństw aż po rozbuchany aborcjonizm. Jak odpowiedzialny, katolicki prezydent mógłby popierać wpisanie naszego członkostwa w tej organizacji do konstytucji, choć w oczywisty sposób osłabiłoby to naszą pozycję w negocjacjach z urzędnikami UE?

Na szczęście – nic z tego nie wyszło, nie znalazła się po temu odpowiednia większość, a temat żył w sumie dość krótko. Po latach można tę inicjatywę traktować bardziej jako propagandowy gest, obliczony na uciszenie tych wszystkich, którzy twierdzili, że PiS lada chwila „wyprowadzi Polskę z UE”. Być może Andrzej Duda nigdy nie myślał poważnie o realizacji swojej propozycji, choć, przyznam, serce mi wówczas zadrżało…

Nieszczęśliwy projekt ustawy w sprawie aborcji

Również w 2020 roku wybór w II turze w gruncie rzeczy nie istniał. Pomimo kompromitacji ze sprawą Unii Europejskiej, Andrzej Duda jawił się jako nieporównywalnie lepszy kandydat niż skrajny lewicowy aktywista, Rafał Trzaskowski. Dlatego trzeba było zrobić to samo, co pięć lat wcześniej: poprzez Andrzeja Dudę, w nadziei, że jako wierzący katolik będzie stał na straży cywilizacyjnego ładu.

Niestety, w tej drugiej kadencji prezydent poważnie zawiódł – i to dwukrotnie. Pierwszy wielki sprawdzian przyszedł po wyroku Trybunału Konstytucyjnego z października 2020 roku, który rozstrzygnął o niezgodności z konstytucją zabijania chorych dzieci. W obliczu szalonych czarnych protestów prezydent bronił wprawdzie decyzji Trybunału, ale zarazem… skierował do Sejmu ustawę, która wprowadziłaby możliwość zabijania dzieci w przypadku stwierdzenia u nich wad letalnych.

Gdyby została przyjęta, aborcjoniści mogli uśmiercać dzieci, jeżeli lekarze stwierdziliby, że dziecko i tak by nie przeżyło. Teoretycznie rzecz miała wychodzić naprzeciw tym kobietom, które mogłyby ulec traumatyzacji słysząc, że w ciąży stały się „trumnami” – takim językiem posługiwała się wówczas proaborcyjna kilka nadająca ton całej lewej stronie debaty. Życia jednak nie wolno odbierać – nigdy, w żadnej sytuacji, nawet jeżeli lekarze podejrzewają dziecko o śmiertelną chorobę. Tym więcej, że te podejrzenia nie zawsze się sprawdzają. Zdarza się, że dziecko, które miało urodzić się z ciężkimi wadami i za chwilę umrzeć – rodzi się zupełnie zdrowe.

Ustawą prezydenta ostatecznie w ogóle się nie zajęto i stąd jego propozycja nie weszła w życie. Dziś można powiedzieć, że na tle znacznej części PiS Andrzej Duda i tak wykazał się „konserwatyzmem”: część działaczy partii Jarosława Kaczyńskiego twierdzi, że wyrok Trybunału był błędem i należałoby przywrócić „kompromis” aborcyjny, który pozwalał swobodnie zabijać na przykład dzieci chore na zespół Downa. W 2023 roku to zresztą w podległym PiS resorcie zdrowia dotyczące uznania zagrożenia zdrowia psychicznego kobiety za przesłankę wystarczającą do zabicia dziecka, o czym wprost mówił ówczesny minister Adam Niedzielski.

Andrzej Duda nie chciał iść tak daleko, ale – tak czy inaczej – jego propozycja jesienią zmierzała do pogorszenia ochrony życia względem stanu wprowadzonego przez Trybunał. Domyślam się, co kierowało głową państwa: była to najpewniej chęć uspokojenia niezwykle rozbuchanych emocji części społeczeństwa. Problem w tym, że emocje te rozgorzały tak bardzo, bo decyzja Trybunału zapadła bez odpowiedniego przygotowania opinii publicznej. Rolą prezydenta nie może być ochrona porządku publicznego, jeżeli ceną miałoby być życie choćby jednego obywateli, niechby i nienarodzonego i chorego.

Bioetyczna katastrofa

Prawdziwy dramat rozegrał się w 2023 roku, już po wyborach parlamentarnych, które wygrała nieszczęsna koalicja 13 grudnia. Sejmowa większość – z udziałem lewicowej frakcji PiS – przyjęła 29 listopada ustawę o finansowaniu in vitro z budżetu państwa.

Wydawało się oczywiste, że Andrzej Duda – członek Kościoła katolickiego – nie podpisze tej ustawy. Jeszcze w 2015 roku krytykował Bronisława Komorowskiego za to, że on in vitro wsparł.

Do prezydenta zresztą specjalny list wysłał arcybiskup Stanisław Gądecki, wówczas przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski. W tekście metropolita Poznania bardzo jednoznacznie wyjaśnił, na czym polega zło metody in vitro. Przypomniał przede wszystkim o tym, że metoda ta jest nierozerwalnie związana z zabijaniem ludzi – w postaci niszczenia embrionów. „W ramach metod, które pozornie mają służyć życiu, mamy do czynienia z zamierzoną selektywną aborcją” – pisał metropolita Poznania. Powoływał się zarówno na prawo naturalne, dostępną dziś wiedzę medyczną jak i nauczanie papieży, w tym Piusa XII i św. Jana Pawła II. Zwrócił też uwagę, że ustawa parlamentu mówi o „leczeniu niepłodności”, choć in vitro zupełnie niczego nie leczy. Dlatego arcybiskup prosił prezydenta, by ustawę albo zawetował – albo skierował ją do Trybunału Konstytucyjnego.

Andrzej Duda nie zrobił ani jednego, ani drugiego. Ustawę po prostu podpisał… Zgodnie z nią minister zdrowia musi każdego roku przeznaczyć co najmniej 500 mln złotych z budżetu swojego resortu na „program polityki zdrowotnej leczenia niepłodności obejmujący procedury medycznie wspomaganej prokreacji, w tym zapłodnienie pozaustrojowe”.

Innymi słowy za sprawą prezydenta Andrzeja Dudy każdego roku pieniądze z naszych podatków są przeznaczane na to, by w laboratoriach tworzyć embriony, a następnie część z nich zamrażać, co oznacza odwleczoną w czasie śmierć stworzonych w ten sposób istot ludzkich.

Nie jestem w stanie stwierdzić, jakimi przesłankami kierował się w tej sprawie prezydent – praktykujący katolik, wezwany przez przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski do konkretnego działania, choćby do skierowania ustawy do Trybunału Konstytucyjnego. Zamiast postawić opór woli parlamentu, zdominowanego przez ludzi głęboko gardzących Polską, Kościołem i samym Panem Bogiem, Andrzej Duda na ustawę się zgodził. To jeden z największych dramatów ostatnich lat polskiej polityki.

Polska wierna Bogu?

Zmienić ten fatalny stan rzecz będzie mogła dopiero nowa większość parlamentarna, która może powstać na skutek upadku rządu Donalda Tuska albo po wyborach w 2027 roku. Pytanie tylko, czy kogokolwiek ta sprawa będzie jeszcze interesować. Niestety, w Polsce doszło do całkowicie irracjonalnej znieczulicy w sprawie in vitro. Środowiska konserwatywne w znacznej mierze dały sobie narzucić narrację lewicy, która traktuje sztuczne zapłodnienie jako normalną formę wspomagania prokreacji. Tymczasem nic, co wiąże się z zamrażaniem i niszczeniem embrionów, nie jest normalne. In vitro jest procedurą całkowicie niegodziwą – i nie można mieć co do tego żadnych wątpliwości, o czym przypominał abp Stanisław Gądecki idąc za papieżami, w tym Karolem Wojtyła.

Mam głęboką nadzieję, że prezydentura Karola Nawrockiego będzie całkowicie wolna od mniejszych lub większych zdrad sprawy katolickiej. Z wymierzoną w Boży porządek rewolucją po prostu nie wolno kolaborować, w żaden sposób. Polska nie potrzebuje konstytucyjnego zagwarantowania swojej obecności w Unii Europejskiej; nie potrzebuje zabijania dzieci podejrzanych przez lekarzy o chorobę śmiertelną; a nade wszystko nie potrzebuje zamrażania ludzkich embrionów w majestacie prawa – i z publicznych pieniędzy.

Prezydent Karol Nawrocki jest zobowiązany przecież nie tylko do tego, by wiernie służyć Polakom – ale przede wszystkim do tego, by wiernie służyć Bogu. Dlatego w ślad za ks. Piotrem Skargą módlmy się, by nasza Ojczyzna, kierowana przez nowego prezydenta, była zawsze wierna Bogu, wolna od kłamstw, fałszywych kompromisów i obłudy „umiarkowanego katolicyzmu”.

Katolicyzm nigdy nie jest umiarkowany – albo jest Chrystusowy, albo nie ma go wcale.

Paweł Chmielewski

Były ukraiński doradca Zełenskiego, Arestowicz: O reżimie, do Ukraińców

Były ukraiński doradca Zełenskiego, Arestowicz:

nie ma takiego słowa na określenie was, Ukraińcy!

Jesteście rabami najobrzydliwszego reżimu, który nie da się porównać nawet z sowieckim!

DR IGNACY NOWOPOLSKI JUN 12

Uwaga wstępna Edytora: ukraiński nacjonalista, Arestowicz, był doradcą Zełenskego. Zmuszony był jednak uciec na Zachód, gdyż ośmielił się przerwać milczenie i krytykować reżim kijowski. W miarę upływu czasu, jego poglądy zaczęły jeszcze bardziej ewoluować, aż osiągnęły obecny stan, który przedstawiam poniżej. Trzeba przyznać, że szokuje on dziś swą otwartością i niezwykle ostrą, aczkolwiek w pełni uzasadnioną, krytyką. Ponieważ, mówi to ukraiński patriota, to pozwalam sobie poniższe zamieścić. Przy czym pragnę podkreślić, że Ego obywateli III RP nie jest wiele lepsze, od przedstawionego poniżej. Truizmem jest stwierdzenie, że każdy jest oceniany przez otoczenie, tak jak sam siebie ocenia. Przy czym nie sposób ukryć przed obcymi nacjami prawdziwego stanu duszy białych słowiańskich murzynów. O czym wie każdy kto choć trochę otarł się o naszych „zachodnich przyjaciół” i jak ukraiński Arestowicz, ma na tyle godności i inteligencji by wyciągnąć z tego prawidłowe wnioski.

==========================================

Ukraińcy to genetyczne śmiecie. Mówicie, że Rosjanie to raby, a wy jesteście rabami rabów! Nie jesteście w stanie nawet pomyśleć o przeciwstawieniu się reżimowy kijowskiemu, choć to w Kijowie rozpoczynaliście „rewolucję godności”. Gdzie jest ta wasza godność?

Jak tak może być, że Rosja osiąga swe cele strategiczne a wy nie?

Czemu w milczeniu potakujecie kłamstwom kijowskiej propagandy, o tym że Ukraina dysponuje milionową armią, a Rosja 700 set tysięczną? Choć wszystkie podręczniki wojskowości mówią, że siły atakujące powinny mieć 3 krotną liczebną przewagę. Jak to jest możliwe, że w każdym natarciu Rosjanie maja przewagę liczebną? Gdzie jest ten milion żołnierzy ukraińskich? Czemu na ulicach wyłapuje się ludzi i siłą wciela do wojska?

Gdzie wasza osławiona izolacja Rosji? Czemu Rubel jest najsilniejszą walutą , dlaczego rosyjskie sklepy są zawalone towarami? Czemu Trump nazywa Putina swoim przyjacielem? Nie macie na to odpowiedzi.

Czy pytaliście siebie, patrząc na to wszystko: w jakim systemie ja żyję?!

Wy tą wojnę nazywacie wojną za ojczyznę? Wojna za ojczyznę jest wtedy, gdy człowiek rzuca się z granatem pod czołg, a nie kiedy chowa się pod łóżkiem, jak te 6 milionów uchylających się od służby! Na Zakarpaciu 15 tysięcy mężczyzn na dzień usiłuje przekroczyć granicę w ucieczce na zachód! Uciekają z ojczyzny? Dlaczego? Bo to nie ojczyzna tylko zwyrodniały reżim, któremu liżecie tyłki.

Jaka jest wasza wartość? Ludzie wartość wyznaczają sami sobie poprzez swe zachowanie.

Tylko dlatego ciągle zwraca się do was, bo mam cień nadziei, że do waszej świadomości, kiedyś dotrze czym jesteście i odrodzi się w was człowieczeństwo.

Uczeni odkryli !! Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

by John Horvat II June 10, tfp/yale-study-confirms-theres-nothing-like-a-mothers-lullaby

Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby
Yale Study Confirms There’s Nothing Like a Mother’s Lullaby

The right music can have a calming effect on babies. Thus, some have claimed that serene passages of classical music should be played to babies as part of their formation. However, it is not Mozart who impacts infants the most. The soothing tone of a loving mother is much more effective.

A recent study by Yale’s Child Studies Center confirmed the beneficial effect of singing to infants. Researchers sought to measure the advantages of singing over not singing.

An Experiment With Music

The study team divided 110 parents with 3-6-month-old infants into two groups. One parent group was supplied with folk songs, lyrics and literature promoting the practice of singing during the testing period. The control group received nothing.

The two groups were then asked randomly to report on their care practices. One question asked if the parents had sung to the infant. The enriched music group reported affirmatively 89 percent of the time. The control group registered just 65 percent.

The most important and predictable result was a confirmation of the positive effect of singing to the baby. Infants exposed to singing were less fussy and calmer than those not exposed. The effect was not necessarily immediate but general.

“The babies’ mood improved overall as a result of the intervention,” reported Samuel Mehr, senior author of the study. “Yet not many pediatricians are telling parents of fussy babies to sing to them.”

The researchers further concluded that parents are naturally gifted with the ability to please infants with singing. Dr. Mehr said, “Parents send babies a clear signal in their lullabies: I’m close by, I hear you, I’m looking out for you—so things can’t be all that bad.”

Tunes Tailored to Infants

Indeed, infant tunes and lullabies are especially suited to the audience. They use limited scales and rhythms and a small melodic range to accommodate the less sophisticated ears of infants. The songs often consist of a single musical line repeated many times. Such simplicity is reflected in all infant songs throughout the world, attesting to the universal infant nature.

In the quest for the best parenting techniques, this option is not often discussed. However, it makes sense. The constant effort to increase contact between parent and child is not limited to touch. An intimate relationship involving sound is also important.

A Cultural Problem: How to Create a Lullaby

The study’s findings raise another perplexing cultural issue. Today’s rushed society generally does not promote singing to babies. However, it also does not produce the songs and lullabies which are to be sung to them.

The study team had to resort to old folk songs as material to prompt the musically enriched parents to sing. There are no modern folk songs because there is no notion of folk. There is no unity among a community that gives rise to common yet simple experiences that might be memorialized in song.

Gone is the rich imagery of place and community that created conditions for lullabies. There are no points of reference like natural scenes, family connections and religious devotions that favor childhood innocence and find their place in song. In today’s confusing music scene, there is little to trigger the imagination toward temperate and pure pleasures.

In a culture of death permitting abortion, there is no universal celebration of new life that makes lullabies possible. A society full of loving mothers and fathers, not plunging birth rates, is what it will take to change things. A tender devotion to the Mother of God and Her Divine Infant will be the perfect means to awaken the desire for babies born to know, love and serve God.

Indeed, it takes much to create a lullaby, but singing whatever is available is a good start to a return to order.

The researchers confirmed what many parents know: In the battle between Mother and Mozart, the maternal lullaby always wins.