15 listopada 2024 roku, w odpowiedzi na powołanie Roberta F. Kennedy’ego Jr. na szefa Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej USA, doszło do spadku akcji największych firm farmaceutycznych, szczególnie tych, które specjalizują się w produkcji szczepionek. Reakcja rynku była natychmiastowa, a notowania spółek farmaceutycznych na giełdach w Europie oraz Stanach Zjednoczonych odnotowały znaczące straty.
Skąd wynikają spadki? Potencjalne zmiany w Departamencie Zdrowia USA
Robert F. Kennedy Jr., który od lat jest znany ze swojego sceptycyzmu wobec przymusu stosowania szczepionek, stał się kluczową postacią w kontrowersjach dotyczących polityki zdrowotnej USA. Kennedy, syn senatora Roberta F. Kennedy’ego oraz bratanka prezydenta Johna F. Kennedy’ego, ma reputację prawnika zajmującego się ochroną środowiska i działacza antyszczepionkowego, co budzi obawy wśród gigantów farmaceutycznych. Już w 2020 roku, podczas pandemii COVID-19, był krytykowany za głoszenie teorii spiskowych na temat szczepionek, a także za kontrowersyjne opinie dotyczące ich rzekomego związku z autyzmem.
Po ogłoszeniu nominacji Kennedy’ego na szefa Departamentu Zdrowia, akcje dużych firm farmaceutycznych, w tym francuskiej Sanofi, austriacko-francuskiej Valnevy, amerykańskiego Pfizera oraz Moderny, a także brytyjskich AstraZeneca i GSK, odnotowały spadki. Przykładowo, Sanofi straciło 2,82% na giełdzie paryskiej, Valneva 5,64%, AstraZeneca 2,47%, a GSK 3,07%. Na Wall Street, Pfizer zanotował spadek o 2,62%, a Moderna aż 5,62%. Spadki te były szczególnie wyraźne, biorąc pod uwagę stabilność rynku w tym samym czasie.
Co oznacza ta nominacja dla rynku farmaceutycznego?
Pod przewodnictwem Roberta F. Kennedy’ego Jr. Departament Zdrowia USA miałby odgrywać znaczącą rolę w ochronie zdrowia obywateli, jednak z większym naciskiem na ochronę przed „niebezpiecznymi chemikaliami, substancjami zanieczyszczającymi, pestycydami, farmaceutykami i dodatkami do żywności”. Kennedy, który niejednokrotnie krytykował politykę masowych szczepień, stawia na podejście bardziej ostrożne i krytyczne wobec przemysłu farmaceutycznego, co może wpłynąć na zmiany w polityce zdrowotnej w USA, a także na regulacje dotyczące szczepionek i innych produktów farmaceutycznych.
Reakcje rynku i spekulacje
Reakcja rynku na nominację Kennedy’ego jest zgodna z obawami, że nowe podejście do zdrowia publicznego może zagrażać zyskownym interesom firm produkujących szczepionki. Spadki wartości akcji związane z produkcją szczepionek wskazują na obawy inwestorów przed potencjalnymi zmianami w polityce rządu, które mogłyby wpłynąć na popyt na te produkty. Firmy takie jak Pfizer, Moderna, AstraZeneca czy GSK mogłyby stracić część swoich dochodów, szczególnie w obliczu dalszych regulacji rynkowych.
RFK Jr. a jego kontrowersje zdrowotne
Robert F. Kennedy Jr. stał się postacią, która wywołuje skrajne emocje. Z jednej strony, jest szanowanym prawnikiem i obrońcą środowiska, który od lat walczy o ochronę zdrowia ludzi przed toksynami, ale z drugiej strony jest również oskarżany o szerzenie teorii spiskowych, zwłaszcza tych dotyczących szczepionek. Jego kontrowersyjne poglądy na temat autyzmu oraz wpływu szczepionek na zdrowie dzieci są szeroko dyskutowane w mediach, a niektórzy eksperci twierdzą, że są one niepoparte dowodami naukowymi. [kłamią. md]
Czy nominacja Kennedy’ego zmieni podejście do szczepionek w USA?
Powołanie Roberta F. Kennedy’ego Jr. na stanowisko szefa Departamentu Zdrowia może wpłynąć na zmiany w polityce zdrowotnej USA, szczególnie w zakresie regulacji szczepionek. Już teraz widać, że spadki na giełdzie wskazują na lęk inwestorów przed tym, co mogą przynieść te zmiany. RFK Jr. ma zapowiedzieć bardziej zrównoważone podejście do zdrowia publicznego, które będzie uwzględniało zarówno korzyści, jak i ryzyko związane z farmaceutykami i szczepionkami.
Podsumowanie
Wydaje się, że nominacja Roberta F. Kennedy’ego Jr. na szefa Departamentu Zdrowia USA może prowadzić do poważnych zmian w polityce zdrowotnej kraju, które wpłyną na rynek farmaceutyczny, szczególnie w kontekście szczepionek. Inwestorzy reagują na te zmiany ostrożnie, a spadki akcji firm farmaceutycznych są tego wyraźnym sygnałem. Przyszłość polityki zdrowotnej pod przewodnictwem RFK Jr. wydaje się niepewna, ale z pewnością zapowiada istotne przetasowania w branży.
COLLEGIUM HUMANUM ( Tumanum ). Powiązania rektora Pawła Czarneckiego. “Jego macki sięgały wszędzie”
[to z wrogiej episkopatowi grupy, więc o mafii lawendowej nie wstydzi się puścić trochę pary. A karierę draba warto przypomnieć, choć w części. M. Dakowski]
Jeszcze kilka tygodni temu na kanale Manager Business Hub na YouTubiemożna było obejrzeć wywiad z byłym rektorem Collegium Humanum.
Kiedy prowadzący wyliczył jego osiągnięcia, Paweł C. powiedział, że toniepełny życiorys, ale rzeczywiście imponujący. [To Paweł Czarnecki, nie da się ukryć.. md]
O tym, jak prokurator zarzucił mu m.in. kierowanie grupą przestępczą, która na masową skalę produkowała dyplomy MBA – Ujawniamy powiązania rektora Collegium Humanum. “Jego macki sięgały wszędzie” Filmik zniknął z sieci. – Bo teraz wstyd coś takiego pokazywać – mówią dawni znajomi. Kiedy były rektor został aresztowany, wymieniali SMS-y i ktoś napisał: “Świat bywa sprawiedliwy”.
Wilczy bilet Pawła C.
Paweł C., rocznik 1980, pochodzi z wioski Łany w gminie Markuszów, na trasie z Puław do Lublina. W domu oprócz niego było jeszcze dwóch braci, nie przelewało się. – Rodzice to mili, dobrzy ludzie – mówi znajoma rodziny. Z ojcem Paweł miał trudne relacje. Być może dlatego już w liceum często bywał u proboszcza Ryszarda Gołdy, założyciela parafii Miłosierdzia Bożego w Puławach, wpływowego kapłana lubelskiej archidiecezji. W klasie Paweł nie był lubiany. – Traktował wszystkich z góry, z nikim nie nawiązał bliższych relacji, za to często rozmawiał z jednym ze szkolnych katechetów. Unikał ćwiczenia na lekcjach WF – opowiada dawna koleżanka.
Inni zapamiętali, że był uzdolniony humanistycznie, czytał “Historię filozofii” Tatarkiewicza i książki o historii współczesnej, ale nauki ścisłe mu nie leżały. Ubierał się inaczej niż koledzy: kiedy oni nosili dzwony, on w eleganckich spodniach i sweterkach polo wyglądał raczej jak student. Nie miał dziewczyny, na studniówkę poszedł z koleżanką z rodzinnych stron. Maturę pisał z historii, ustnie zdawał język rosyjski, co w 1999 r. było dość nietypowe.
Po maturze poszedł do seminarium duchownego w Lublinie, ale na drugim roku wyleciał z niego z hukiem. Decyzję przekazał mu abp Józef Życiński: w trybie natychmiastowym ma się spakować i opuścić seminarium. Nie wiadomo, dlaczego – Paweł C. wymazał ten epizod z biografii. Starał się potem dostać do innego seminarium, ale miał wilczy bilet. Ostatecznie wylądował na wydziale teologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Uczeń i mistrz
W 2003 r. na UKSW obronił pracę magisterską “Geneza, rozwój i działalność Kościoła starokatolickiego w Polsce w okresie międzywojennym”. Jej promotorem był ks. prof. Michał Czajkowski, przez wiele lat twarz tzw. katolicyzmu otwartego. – To był jeden z najbardziej niebezpiecznych tajnych współpracowników komunistycznej SB w kręgach kościelnych. Posługiwał się pseudonimem “Jankowski”. Motywem obyczajowym jego werbunku w 1960 r. było molestowanie seksualne dwóch nieletnich chłopców. W latach 1984-2006 ks. Czajkowski był asystentem kościelnym miesięcznika “Więź”. W 2006 r. redakcja pisma opublikowała bardzo rzetelny raport o wieloletniej działalności agenturalnej ks. Czajkowskiego – mówi ks. Andrzej Kobyliński, prof. UKSW, filozof i etyk. Dodaje, że w tej historii – jak z książek Dostojewskiego – są elementy wręcz diaboliczne: cynizm, inteligencja, czar osobowości, umiejętność uwodzenia innych. – Nie wiem, co łączyło prywatnie ks. Czajkowskiego z jego magistrantem, ale podejrzewam, że mogła się pojawić między nimi wzajemna fascynacja – mówi.
Rok później ks. Czajkowski zostaje recenzentem pracy doktorskiej Pawła C. na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. – To już pachnie przekrętem. Jak można zrobić uczciwy doktorat w ciągu roku? – dziwi się ks. Kobyliński. Zwraca uwagę na promotora tej pracy: to zmarły w ubiegłym roku prof. Wiktor Wysoczański, rektor CHAT, biskup Kościoła Polskokatolickiego w RP. Z Pawłem C. łączą go wspólne doświadczenia: on też był w seminarium rzymskokatolickim, tyle że w Paradyżu. Odszedł po pierwszym roku studiów. Dziesięć lat później, w 2014 r., egzemplarz pracy doktorskiej Pawła C. trafił w ręce dr. hab. Marka Wrońskiego, tropiciela plagiatów. Znalazł w niej ponad 140 stron przepisanych z tekstów źródłowych. Sprawą zajęła się Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów, a później komisja ds. nauczycieli akademickich w Wyższej Szkole Menedżerskiej w Warszawie, w której Paweł C. był wówczas rektorem. Ta zdecydowała, że o plagiacie nie ma mowy. Także Rada Wydziału Teologicznego CHAT utrzymała doktorat w mocy.
Dawna znajoma rektora: – Kto pozamiatał ten bałagan? Kluczem są kościelne kontakty Pawła C. On ma takie plecy w lawendowej mafii, że był nie do ruszenia.
Plagiat i koneksje
Pewne jest jedno: kariera naukowa Pawła C. rozwijała się błyskawicznie. Kiedy ludzie z jego rocznika pisali jeszcze magisterki, on już zdążył zrobić habilitację (poświęcił ją mariawitom) na Uniwersytecie w Rużomberku oraz uzyskać profesurę w Preszowie na Słowacji.
Tym razem też sprawa budziła wątpliwości. W książce “Turystyka habilitacyjna Polaków na Słowację w latach 2005-2016” prof. Bogusław Śliwerski udowodnił, że przedstawiciele aż 18 dyscyplin naukowych jeździli m.in. do Bratysławy, Rużomberka, Preszowa i Nitry, aby tam – wykorzystując porozumienie między rządami – robić habilitacje nie ze swojej dyscypliny.
– Paweł C. został profesorem, zanim ówczesny minister nauki Jarosław Gowin ukrócił ten proceder – mówi osoba znająca kulisy sprawy. Habilitacje na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberku zrobiły też dwie osoby blisko związane z byłym rektorem: jego wieloletni przyjaciel prof. Wojciech Słomski, wykładowca na ChAT, a także zmarły rok temu ks. Tadeusz Bąk, członek Polskiej Komisji Akredytacyjnej i kapłan archidiecezji lubelskiej. W ostatnich latach częsty gość Collegium Humanum.
Jak odkryło OKO.Press, na Słowacji Paweł C. obracał się w kręgu byłych komunistów, którzy po zmianie systemu zakładali prywatne uczelnie. Prawdopodobnie tam poznał Sebastiana Fullera, właściciela londyńskiej Apsley Business School, która wydaje dyplomy MBA i doktoraty, choć nie ma do tego prawa. Nie przeszkodziło to Pawłowi C. uczynić z Apsley uczelni partnerskiej Collegium Humanum. Został też ojcem chrzestnym dziecka Fullera.
Od wielu osób słyszę: były rektor wykorzystał know-how z ośrodków na Słowacji do stworzenia własnej uczelni. – Słowacy lubują się w tytułach i Paweł postanowił zrobić to samo: przygotował usługę edukacyjną, która zaspokaja ludzką potrzebę, by pochwalić się wysokimi kompetencjami, nakarmić kompleksy. Tanio i szybko – mówi były pracownik uczelni.
Tajemnica Collegium Humanum. Pomogła polityka
Sam też wszystko robił szybko. Jeszcze za pierwszych rządów PiS pracował jako specjalista w Ministerstwie Pracy i Polityki Socjalnej, a już w 2011 r. założył Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji Humanum, który stał się później właścicielem Collegium Humanum. Dwa lata później był rektorem Wyższej Szkoły Menedżerskiej w Warszawie.
W karierze biznesowej pomogła mu polityka: w 2017 r. zmieniły się przepisy dotyczące nominacji do rad nadzorczych państwowych spółek. Od tej pory jednym z wymogów było “posiadanie stopnia naukowego, tytułu zawodowego, certyfikatu, złożenie odpowiedniego egzaminu lub ukończenie studiów Master of Business Administration (MBA)”.
W lutym 2018 r. Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji Humanum wystąpił do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego z prośbą o utworzenie niepublicznej uczelni o nazwie Warszawska Wyższa Szkoła Menedżerska i nadanie jej uprawnień do prowadzenia studiów pierwszego i drugiego stopnia z zarządzania. Minister Gowin poprosił o opinię Polską Komisję Akredytacyjną, a ta nie widziała przeciwwskazań: w kwietniu 2018 r. uczelnia dostała uprawnienia, a siedem miesięcy później otworzyła studia Executive MBA.
Do dziś nie wiadomo, skąd 38-letni wówczas teolog miał pieniądze na otwarcie własnej uczelni i to od razu z oddziałami w Rzeszowie, Poznaniu i we Wrocławiu, a także na Słowacji, w Czechach, a nawet Uzbekistanie, gdzie wydawano dyplomy respektowane w UE. I jak to było możliwe, skoro Collegium Humanum nie mogło dostać zgody MSWiA na kształcenie cudzoziemców, bo nie istniało pięć lat. Uczelnia dostała tę zgodę dopiero w listopadzie 2023 r. Kto przez lata przymykał na to oczy?
Butelka i koperta. Collegium Humanum rośnie w siłę
Wiadomo, kto uczelnię wspierał: europoseł PiS Ryszard Czarnecki. Bywał na uroczystościach organizowanych przez uczelnię, podobnie jak inny europoseł Karol Karski. Wokół byłego rektora kręcili się też politycy PiS: Piotr Mueller, Jacek Żalek, Daniel Milewski i Grzegorz Woźniak.
Paweł C. często spotykał się z byłym już ministrem nauki Przemysławem Czarnkiem, wspominał też pracownikom o znajomości z wicepremierem Jackiem Sasinem. Regularnie spotykał się z prezydentami Wrocławia i Rzeszowa, obaj mają zresztą dyplomy MBA z Collegium Humanum. – Kiedy jechał z wizytą do tamtejszych filii uczelni, zawsze mówił, że trzeba mu zarezerwować czas dla prezydenta – opowiada były pracownik.
Na liście gości, których zapraszano na uczelniane uroczystości, są przedstawiciele wszystkich opcji: Andrzej Duda, Jadwiga Emilewicz, Ryszard Terlecki, ale także Krzysztof Bosak, Janusz Kowalski i Władysław Kosiniak-Kamysz. Do tego samorządowcy, komendanci policji, straży pożarnej i miejskiej oraz wojskowi. I oczywiście przedstawiciele Kościoła: kardynałowie, arcybiskupi i biskupi.
– Pan Paweł bywał co tydzień na śniadaniach u kardynała Nycza, a on przychodził do nas na wszystkie wydarzenia. Niemiecki kardynał Gerhard Ludwig Müller, były prefekt papieskiej Kongregacji Nauki i Wiary, zjawiał się jeszcze częściej. Bywał też jego asystent, ks. Sławek Śledziewski. Do rzeszowskiego biskupa Jana Wątroby wysyłałem listy – opowiada były pracownik. Dla biskupów pakował paczki: była w nich butelka alkoholu za kilkaset złotych i koperta.
– To była pajęczyna powiązań między biznesem, polityką i Kościołem. Pajęczyna, w której ogromnie ważnym czynnikiem była nieheteronormatywna seksualność w kręgach kościelnych i części centroprawicy – mówi znawca Kościoła.
Inni nazywają to dosadniej: sitwa, w której każdy jest z kimś powiązany.
Pierwszy przykład: kiedy w lipcu 2023 r. córka ministra Czarnka wychodziła za mąż, mszę w kościele w Lublinie odprawił kardynał Müller. Drugi: Tomasz Misiak, były senator PO i przedsiębiorca, zasiadał w konwencie uczelni, podobnie jak Rafał Baniak z Pracodawców RP. Trzeci: przez jakiś czas w Collegium Humanum wykładał Mateusz Piskorski, były przewodniczący prorosyjskiej partii Zmiana, oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji. Jak twierdzi OKO.Press, Paweł C. od wielu lat utrzymywał kontakty z Rosją i Białorusią.
Ludzie się bali rektora Pawła C.
Nawet teraz, kiedy siedzi w areszcie, nikt nie chce o nim mówić pod swym nazwiskiem. Także anonimowe wypowiedzi muszą być pozbawione szczegółów, żeby nie rozpoznał, kto mówi. – Jego Magnificencja rektor Collegium Humanum, prof. dr habilitowany, MBA, DBA, LLM. MPH, doktor honoris causa. Tak trzeba go było przedstawiać, kiedy występował publicznie – wymienia jednym tchem były pracownik.
– Wysoki, postawny facet w pięknym gabinecie obwieszonym jego własnymi zdjęciami w złotych ramach. Bardzo ładnie mówił, potrafił porwać słuchaczy. Kiedy się zaczynało u niego pracę, przez jakiś czas miało się poczucie, że się chwyciło pana Boga za nogi. Roztaczał wizję dużych zarobków, możliwości współpracy z różnymi instytucjami, otwierania nowych instytutów. A jednocześnie miał tę swoją drugą stronę: obrzydliwą, zepsutą, przestępczą – mówi były pracownik.
„Mieliśmy schowany flakonik jego ulubionych perfum Precious Amber i kiedy rektor miał przyjść, spryskiwaliśmy biuro – opowiada były pracownik”
W nowym dziewięcio-piętrowym budynku Collegium Humanum przy Alejach Jerozolimskich wciąż rozpylane są jego ulubione perfumy Precious Amber, o zapachu piżma. – Mieliśmy flakonik schowany w szufladzie i kiedy rektor miał przyjść, spryskiwaliśmy biuro – opowiada były pracownik.
Rektor zawsze musiał też mieć pod ręką colę zero w puszkach, schłodzoną, ale nie prosto z lodówki. Jak woda, to tylko ze szklanych butelek. No i była słynna “półka JM Rektora”, na której mogły stać tylko jego naczynia. Miał obsesję na punkcie czystości. – Potrafił pracownikom powiedzieć, że śmierdzą albo że mają spocone ręce. Albo że śmierdzi im z buzi – wspomina były pracownik. Wszyscy się go bali. Ale odejść też nie było łatwo. Kiedy ktoś złożył wypowiedzenie, rektor potrafił powiedzieć: “Ja tu jestem, ku…, królem i ja decyduję, kiedy ktoś się zwalnia, a kiedy nie”.
To diabeł jest
– Kiedy przeczytałam, że Paweł kazał pracownikom klękać i go przepraszać, nie byłam zaskoczona. To samo działo się przecież w kurii białostockiej, klerycy musieli klękać przed biskupem. Paweł wykorzystywał wzorce wprost z lawendowej mafii. A oni człowieka i jego godność mają za nic – mówi dawna znajoma.
– Potrafił przy kardynale Müllerze, który zna polski, powiedzieć do kanclerza uczelni: “Do nogi, psie”. Bardzo go to bawiło – opowiada były pracownik.
– Zdarzały się dni, gdy był miły. Lubił, gdy ludzie byli od niego zależni, bo miał nad nimi władzę, a na tym mu bardzo zależało. Ale najbardziej mu zależało na sławie i wizerunku, żeby ludzie o nim dobrze mówili – opowiada inny.
– Paweł cierpi na jakiś rodzaj manii prześladowczej, ciągle mu się wydaje, że ktoś coś knuje, spiskuje przeciwko niemu. Ma też manię wielkości, podkreśla, że może załatwić wszystko. I rzeczywiście jego macki sięgały wszędzie: od firmy produkującej kremy po Ministerstwo Edukacji i policję. To powodowało, że człowiek bał się zgłosić skargę do ZUS czy PIP. Wiedział, że to nic nie da – dodaje kolejna osoba.
Latami nie mówiło się głośno o molestowaniu pracowników. I dopiero kiedy taki zarzut postawił byłemu rektorowi prokurator, ludziom rozwiązały się języki. Opowiadali, że kiedy Paweł C. szukał kogoś do pracy, przeglądał zdjęcia kandydatów i mówił: najlepiej, żeby był gejem albo chociaż nieostentacyjnym hetero. Zatrudnionych mężczyzn nagabywał i obmacywał, składał niechciane propozycje. A w mediach społecznościowych pozował w objęciach z Aleksandrą Fajęcką, dyrektorką Instytutu Mediów i Dziennikarstwa na uczelni.
Nikogo nie lubił, nie miał nikogo bliskiego. – Był czas, gdy się zastanawiał, co by było, gdyby zginął w wypadku. Kto by poprowadził uczelnię? Komu przypadłby cały majątek? Rodzice są starzy, nie będą przecież wiecznie żyć. Któregoś razu zaklął i oświadczył, że zapisze wszystko na Kościół – wspomina były pracownik.
I on, i inni ze strachem myślą, że teraz mógłby się wywinąć z zarzutów. Byli przerażeni, kiedy pojawiła się informacja, że chce zostać tzw. małym świadkiem koronnym, bo liczy, że dzięki temu wyjdzie z aresztu, a sąd złagodzi mu przyszły wyrok.
– Każdy podejrzany, który współdziałał z innymi osobami w popełnieniu przestępstw, może liczyć na taki status, jeśli nie tylko opisze okoliczności stawianych mu zarzutów, ale także ujawni informacje dotyczące osób współdziałających bądź nowe, nieznane prokuraturze poważne przestępstwa – tłumaczy prowadzący śledztwo prokurator Piotr Żak z Prokuratury Krajowej w Katowicach. Dodaje, że były rektor składa wyjaśnienia, w których odnosi się do długiej listy nazwisk osób, co do których istnieje podejrzenie, że kupowały lub dostawały za darmo dyplomy w jego uczelni. – Dane takich osób pozyskaliśmy w czasie śledztwa, teraz je weryfikujemy.
Sprawa nie dotyczy jednak wyłącznie wydawania poświadczających nieprawdę dyplomów, ma znacznie szerszy zakres. Obejmuje też przestępstwa korupcyjne, które mogły ułatwiać funkcjonowanie przestępczego procederu – mówi prokurator.
– Oby go nie wypuścili – martwi się były pracownik.
Inny żartuje, że Paweł C. sypie, bo mu się pali pod tyłkiem. Potem poważnieje: –
A co, jeśli jednak wyjdzie? Przecież to diabeł jest.
„Fauci lied, people died (Fauci skłamał, ludzie poumierali)” – to popularne w amerykańskim społeczeństwie hasło być może już wkrótce stanie się wiodącym mottem w działalności nowego szefa departamentu zdrowia USA. Mowa o Robercie F. Kennedym Jr, który w czasie pandemii stanowił jedną z twarzy oporu wobec reżimu sanitarnego, oraz posiada bogatą historię nagłaśniania patologii BigPharmy.
Decyzją 47. prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, Kennedy Jr. stanie na czele departamentu zdrowia. Nominację będzie jeszcze musiał zaakceptować Senat.
„Przez zbyt długi czas Amerykanie byli miażdżeni przez przemysłowy kompleks spożywczy i firmy farmaceutyczne, które dopuszczały się oszustw i dezinformacji, jeśli chodzi o zdrowie publiczne” – napisał Donald Trump na platformie X, ogłaszając nominację dla Roberta F. Kennedy’ego Jr.
Oświadczył, że pod jego wodzą, resort zdrowia „zapewni, że wszyscy będą chronieni przed szkodliwymi chemikaliami, zanieczyszczeniami, pestycydami, produktami farmaceutycznymi i dodatkami do żywności, które przyczyniły się do przytłaczającego kryzysu zdrowotnego w tym kraju”.
Kennedy Jr. to syn Roberta Kennedy’ego, prokuratora generalnego i brata prezydenta Johna F. Kennedy’ego, który także zginął w zamachu. Początkowo członek Partii Demokratycznej, wystartował w wyborach jako jeden z potencjalnych kandydatów. W trakcie kampanii zrezygnował jednak z kandydowania, opowiadając się za Republikaninem.
On sam zapowiadał, że choć nie zamierza zakazywać szczepionek, to „chce dać ludziom wybór”. W jednym z wpisów na portalu X deklarował, że dokona głębokich zmian w Agencji Żywności i Leków (FDA), którą oskarżał o prowadzenie „wojny przeciwko zdrowiu”.
„Jeśli pracujesz dla FDA i jesteś częścią tego skorumpowanego systemu, mam dla ciebie dwie wiadomości: 1. Zachowaj swoją dokumentację i 2. Pakuj manatki” – przekazał.
Szkodliwość pigułek antykoncepcyjnych jest dobrze znana od wielu lat. Najnowsze badania z USA i Niemiec wskazują, że środek jest jeszcze bardziej toksyczny, niż do tej pory uważano. Przyjmowanie tabletek prowadzi do zmniejszenia niektórych obszarów w mózgu.
Największy niemiecki portal „T-Online” opisał badania przeprowadzone na Uniwersytecie Kalifornijskim w USA. Naukowcy doszli do wniosku, że kobiety przyjmujące tabletki antykoncepcyjne mają niektóre obszary mózgu wyraźnie mniejsze, niż kobiety, które nie stosują antykoncepcji hormonalnej.
Badacze wskazali, że dotyczy to przede wszystkim części mózgu odpowiedzialnej za kontrolę nad emocjami i panowanie nad impulsami. Ich zdaniem może to wyjaśniać, dlaczego niektóre kobiety stosujące pigułki antykoncepcyjne odczuwają lęki i wpadają w stan depresyjny.
Naukowcy z Albert Einstein College of Medicine w Nowym Jorku skupili się z kolei na badaniu podwzgórza (hypothalamus). Naukowcy wykazali, że u kobiet stosujących antykoncepcję hormonalną ta część mózgu, odpowiadająca między innymi za gospodarkę hormonalną, była mniejsza średnio aż o 6 procent. Zmniejszenie podwzgórza może prowadzić do różnych problemów, w tym do częstszego popadania w stany depresyjne.
Amerykańscy badacze nie mają wątpliwości, że związek pomiędzy zmniejszonymi obszarami mózgu a stosowaniem pigułek jest oczywisty.
Nie wiedzą, jak długotrwałe są efekty stosowania tabletek, to znaczy, czy po ich odstawieniu mózg po jakimś czasie wraca do normy.
Analogiczne badanie przeprowadzono w Niemczech. Jak opisał portal Kath.net, eksperyment na samej sobie wykonała psycholog i neurolog Carina Haller.
Przez dwa lata przyjmowała okresowo środki antykoncepcyjne i poddawała się regularnie badaniu określanemu w Niemczech jako MRT (tomografia magnetyczno-rezonansowa).
Podobnie jak w badaniach amerykańskich, eksperyment wykazał zmniejszenie niektórych części mózgu w trakcie stosowania antykoncepcji.
Co ciekawe, badania przeprowadzone na Uniwersytecie Barcelońskim wykazały, że mózg kobiet kurczy się również w czasie ciąży. Jak podał niemiecki portal naukowy Geo.de, w tym wypadku nie dochodzi jednak do upośledzenia jego funkcjonowania. Mózg w czasie ciąży specjalizuje się; niektóre obszary ulegają zmniejszeniu, za to inne zaczynają pracować lepiej, tak, że kobieta jest w stanie między innymi skuteczniej rozpoznawać stany emocjonalne u dziecka. Po urodzeniu dziecka stan mózgu stopniowo wraca do normy.
W przypadku pigułek antykoncepcyjnych nie wiadomo, czy mózg odzyskuje dawne funkcje. Naukowcy nie wskazali też na to, by podatność na stany lękowe i depresyjne była kompensowana przez zwiększenie jakichś innych sprawności. O ile w przypadku ciąży chodzi o naturalną adaptację do potrzeb związanych z macierzyństwem, w przypadku stosowania antykoncepcji hormonalnej mowa raczej o długotrwałym zaburzeniu normalnego funkcjonowania mózgu.
Three governments tried to suppress evidence revealing that Pfizer and federal officials knew the company’s vaccine would not stop COVID and was deadly.
This was paid for personally by Matt Walsh, owner of the Observer Media Group.
Our duty: To shine the light
You may be sick of COVID and vaccine stories. But this one is too important. Everyone deserves to know the truth.
This is probably true: One of the last things you want to read is one more word about COVID and the vaccines.
You’re sick of the subject.
And for good reason. The pandemic was one of the worst times of our lives; one of the worst times in the U.S.; one of the worst times in the world. That period tore families apart; destroyed lives and businesses; and became a raging national wildfire of social tension and economic distress.
Please, wipe it from our minds.
Yes, but …
And here’s the but: We should know the truth.
That’s what this special report and supplement is all about. It’s documented truth that exposes how our federal public health officials and Big Pharma — in particular the Pfizer Inc. — lied, deceived and covered up that its vaccine was NOT “safe and effective” as they said; that it was, in fact, horribly harmful and deadly and continues to kill and maim people to this day.
Scouring through 450,000 pages of Pfizer documentation, 3,250 volunteers from all over the world, led by distinguished doctors and scientists, examined what really occurred to bring the Pfizer and Moderna vaccines to market.
For two years, under the leadership of the best-selling author Naomi Wolf and Six-Sigma project manager Amy Kelly, the researchers uncovered shocking information.
Their results are detailed in the 386-page book, “The Pfizer Papers: Pfizer’s Crimes Against Humanity.”
This special supplement is Dr. Naomi Wolf’s introduction to the book. She presents a synopsis of the documentation, but the fact her synopsis is 5,000 words gives you a sense of just how much the researchers uncovered. Just reading Wolf’s introduction alone is likely to leave you aghast, outraged and in disbelief that something so diabolical was allowed to occur and was foisted on the world.
To date, according to a year-long study by Canadian scientists, about 17 million people worldwide have died from the mRNA COVID-19 vaccines. From the vaccines! Worldwide, seven million died from COVID-19; 1.2 million of those in the U.S.
Wolf and the “Pfizer Papers” document how the negative effects of the vaccines are continuing to be felt today. Altogether, 270 million Americans received the vaccines, but the adverse reactions are far, far beyond normally accepted levels. The Pfizer vaccine has injured and maimed tens of millions of Americans. Cancer in women in their 40s and male athletes in their 20s and 30s are at alarmingly high and puzzling levels. Scores of women are suffering reproductive maladies and miscarriages. Children not yet teens are experiencing inexplicable and debilitating illnesses.
When you read Wolf’s introduction and the book, you’ll understand why it was entitled: “Pfizer’s Crimes Against Humanity.”
Bringing this supplement to you is a personal journalistic mission. Senior staff members in our company initially objected to our publishing this, arguing it’s not in our mission of local news. And yes, you might argue, what does this have to do with our residents and readers?
The information here and in Wolf’s book have everything to do with them and this region — and everywhere else. All of those 270 million Americans who received COVID-19 vaccines — indeed, all Americans — deserve to know the truth.
Everyone deserves to know the verified documentation that shows what Pfizer and our health officials hid during the pandemic. Everyone deserves to see what many in America suspected during the pandemic: That our government and Big Pharma lied to us — horrifically.
But you likely won’t read or hear of this in most corporate media outlets.
One of my colleagues asked: “What is the benefit of publishing this? It’s too late for those who have been vaccinated. Pfizer and Big Pharma can’t be sued. What good does this do?”
The benefit is to know what happened so it doesn’t happen again. The benefit is to be better equipped now and in the future. Wolf’s introduction says the book is already leading to physicians and scientists understanding “the signposts” that will lead to treatments for those who are suffering vaccine injuries now.
For me, this is our job. This is a story that goes to the core of what I believe to be a newspaper’s role and duty. This may sound self-righteous and sanctimonious, but I fervently believe newspapers still are guardians of our republic, and it is our duty and responsibility to report and shine the light of truth on the good, the bad, the ugly — and to shine it on all sides.
To the latter, I’ve reached out to Pfizer seven times for its response. As of press time, I continue to wait.
Its lack of response is no reason to withhold this special supplement. I agree with Naomi Wolf: “[T]he truth must be told. … We must share the truth, as the truth saves and sustains; and eventually, the truth will heal.”
By Dr. Naomi Wolf
Our book, “The Pfizer Papers: Pfizer’s Crimes Against Humanity,” was published Oct. 17.
It is already a bestseller.
This is a book that three governments — the U.S., the U.K. and Australia — all sought to suppress. The story of how it came to be is extraordinary — 3,250 highly credentialed doctors and scientists under the leadership of one extraordinary woman, Amy Kelly, worked for two years on the internal Pfizer documents released under court order by a successful lawsuit by attorney Aaron Siri.
In the process, these volunteers confirmed the greatest crime against humanity of all time.
What follows is the introduction to the book.
■ ■ ■
You are about to embark as a reader on a journey through an extraordinary story — one whose elements almost defy belief.
The Pfizer Papers is the result of a group of strangers — ordinary people with extraordinary skills, located in different places around the world, with different backgrounds and interests — who all came together, for no money or professional recompense at all; out of the goodness of their hearts, and motivated by love for true medicine and true science — to undertake a rigorous, painfully detailed and complex research project, which spanned the years 2022 to the present, and which continues to this day.
The material they read through and analyzed involved 450,000 pages of documents, all written in extremely dense, technical language.
This far-flung, relentlessly pursued research project — under the leadership of DailyClout’s COO, the remarkably gifted project director Amy Kelly — brought one of the largest and most corrupt institutions in the world, Pfizer Inc., to its knees.
This project, pursued by 3,250 strangers who worked virtually and became friends and colleagues, drove a global pharmaceutical behemoth to lose billions of dollars in revenue. It balked the plans of the most powerful politicians on earth. It bypassed the censorship of the most powerful tech companies on earth.
This is the ultimate David and Goliath story.
Manipulated data
The story began when lawyer Aaron Siri successfully sued the Food and Drug Administration to compel it to release “The Pfizer Documents.” These are Pfizer’s internal documents — as noted above, 450,000 pages — that detail the clinical trials Pfizer conducted in relation to its COVID mRNA injection.
These trials were undertaken to secure the ultimate prize for a pharmaceutical company, the “EUA,” or Emergency Use Authorization from the FDA.
The FDA awarded EUA for ages 16+ to Pfizer in December 2020. The “pandemic,” of course (a crisis in public health that a book of mine, “The Bodies of Others,” confirmed, involved hyped and manipulated “infections” data and skewed mortality documentation) became the pretext for the “urgency” that led the FDA to bestow EUA on Pfizer’s (and Moderna’s) novel drug. The EUA is the hall pass, essentially, allowing Pfizer to race right to market with a not-fully-tested product
The Pfizer Papers also contains documentation of what happened in “post-marketing,” meaning in the three months, December 2020 to February 2021, as the vaccine was rolled out upon the public. All leading spokespeople and bought-off media called the injection “safe and effective,” reading from what was a centralized script.
Many people who took this injection, as it was launched in 2020–2021–2022 and to the present, did not realize that normal testing for safety of a new vaccine — testing that typically takes 10 to 12 years — had simply been bypassed via the mechanisms of a “state of emergency” and the FDA’s “Emergency Use Authorization.”
They did not understand that the real “testing” was in fact Pfizer and the FDA observing whatever was happening to them and their loved ones, after these citizens rolled up their sleeves and submitted to the shot.
As we can never forget, many millions of these people who submitted to the injection were “mandated” to take it, facing the threat of job loss, suspension of their education or loss of their military positions if they refused; in some US states and overseas countries, people also faced the suspension of their rights to take transportation, cross borders, go to school or college, receive certain medical procedures or enter buildings such as churches and synagogues, restaurants and gyms — if they refused.
The FDA asked the judge in the Aaron Siri lawsuit to withhold the release of the Pfizer documents for 75 years. Why would a government agency wish to conceal certain material until the present generation, those affected by what is in these documents, is dead and gone? There can be no good answer to that question.
Fortunately for history, and fortunately for millions of people whose lives were saved by this decision, the judge refused the FDA’s request and compelled the release of the documents; a tranche of 55,000 pages per month.
When I heard about this, though, I was concerned as a journalist. I knew that no reporter had the bandwidth to go through material of this volume. I also understood that virtually no reporter had the training or skill sets required to understand the multidimensional, technically highly specialized language of the reports.
To understand the reports, one would need a background in immunology; statistics; biostatistics; pathology; oncology; sports medicine; obstetrics; neurology; cardiology; pharmacology; cellular biology; chemistry; and many other specialties. In addition to doctors and scientists, to understand what was really happening in the Pfizer documents, you would also need people deeply knowledgeable about government and pharmaceutical industry regulatory processes; you would need people who understood the FDA approval process; you would need medical fraud specialists; and eventually, to understand what crimes were committed in the Papers, you would need lawyers.
I was worried that without people with all of those skill sets reading through the documents, their volume and complexity would lead them to vanish down “the memory hole.”
Attacked as anti-vaxxer
Enter Steve Bannon, the former naval officer, former Goldman Sachs investment banker, former adviser to President Trump and current host of the most popular political podcast in America and one of the most listened-to worldwide, WarRoom.
Bannon and I come from opposite ends of the political spectrum. I had been a lifelong Democrat, an adviser to President Bill Clinton’s re-election campaign, and to Al Gore’s presidential campaign. Bannon, of course, is a staunch Republican-turned-MAGA.
I had been depla tformed in June 2021, before the Pfizer documents came out, for the crime of warning that women were reporting menstrual dysregulation upon having received the mRNA injections. As a career-long writer on women’s sexual and reproductive health issues, I knew that this was a serious danger signal and that this side effect would affect fertility. (Any eighth grader should be able to foresee that as well.)
Upon my having posted this warning, I was banned from Twitter, Facebook, YouTube and other platforms. I was attacked globally, all at once, as an “anti-vaxxer” and “conspiracy theorist”; and my life as a well-known, best-selling feminist author within the legacy media ended. No one in that world would talk to me anymore, publish my work or return my calls.
I was un-personed.
(It turned out, upon two successful lawsuits in 2023 by Missouri and Louisiana attorneys general, that it was actually the White House, the CDC and senior leaders of other government agencies, including the Department of Homeland Security, that unlawfully pressured Twitter and Facebook to remove that cautionary tweet of mine, to shut me down and to “BOLO” or Be On the Lookout for similar posts. This suppression is now the subject of a pending Supreme Court decision on whether it violated the First Amendment.)
In this dark time in my life, to my surprise, I received a text from Steve Bannon’s producer, who invited me onto WarRoom.
I brought forward my concerns about women’s reproductive health in the wake of mRNA injection, and to my surprise he was respectful, thoughtful about the implications and took the issue very seriously.
I returned again and again, to bring that and other concerns that were emerging in relation to the mRNA injections to his audience. I was relieved to have a platform on which I could share these urgent warnings.
At the same time, I was sad that the Left, which was supposed to champion feminism, seemed not to care at all about serious risks to women and unborn babies.
I recognized the irony that a person whom I had been taught to believe was the Devil Incarnate, actually cared more about women and babies than did all of my right-on former colleagues, including the feminist health establishment, which had always spoken so loudly about women’s well-being and women’s rights.
Deluged with volunteers
Given my appearances on WarRoom leading up to 2022, it was natural that the subject of the Pfizer documents came up on that show when the documents were released.
I shared my concern that they would be lost to history because of their volume and technical language. Bannon said something like, “Well, you will crowdsource a project to read through them.”
I was taken aback, as I had zero skills related to, or knowledge about how possibly to do such a thing. I answered something like, “Of course.”
So, my news and opinion platform DailyClout was deluged with offers from around the world, from WarRoom listeners with the skill sets needed, to decipher the Pfizer documents. I was terrified. It was chaos.
I had excellent people on my team. But none of us knew how to manage or even organize the deluge of emails; we did not know how to evaluate the thousands of CVs; and even once we had “onboarded” these thousands of people, in different time zones to “the project,” our inboxes became even more terrifying. It was literally impossible to organize 3,250 experts into an organization chart that could systematically work through these documents.
Emails were getting tangled or went unanswered. People asked questions we could not answer. We had no idea what structure could allow such a huge number of disparate experts to work through the vast trove of material.
A few weeks in, as I was in despair, Bannon had me on again. He asked about the progress of the project, and I replied, more upbeat than I felt, that many people had joined us, and they were starting to read.
“Of course, you will begin delivering reports,” he prompted. “Of course,” I answered, horrified at being in so far over my head.
I have never had a corporate job, so it had not even occurred to me that a series of reports was the format that the analyses of the documents should take.
Then something happened that I can only describe as providential. We put out a call to the volunteers for a project manager, and Amy Kelly reached out.
Ms. Kelly is a Six Sigma-certified project manager, with extensive experience in telecommunications and tech project management. She is also a simply inexplicably effective leader.
The day that she put her hand to the chaos in the inboxes, the waters were stilled. Peace and productivity prevailed. Ms. Kelly somehow effortlessly organized the volunteers into six working groups, with a supra-committee at the head of each, and the proper work began.
I can only explain the scope and smoothness and effectiveness of the work that followed, as occurring in a state of grace.
Pfizer knew vax didn’t work
In the two years since Ms. Kelly and the volunteers have been working together, they have gone through 2,369 documents and data files totaling 450,000 pages and have issued almost 100 reports.
I taught the volunteers to write these in a language that everyone could understand, which I thought was important to maximize their impact. And Amy Kelly meticulously revised almost all, and edited all, of them.
The first 46 reports appeared in a self-published format that we put out. It was very important that they appear in a published form that was physical, and not just digital. We wanted something that people could hand to their doctors, their loved ones, their congressional representatives.
These 46 reports broke huge stories.
We learned that Pfizer knew within three months after rollout in December 2020 that the vaccines did not work to stop COVID. Pfizer’s language was “vaccine failure” and “failure of efficacy.” One of the most common “adverse events” in the Pfizer documents is “COVID.”
Pfizer knew that the vaccine materials — lipid nanoparticles, an industrial fat, coated in polyethylene glycol, a petroleum byproduct; mRNA; and spike protein — did not remain in the deltoid muscle, as claimed by all spokespeople. Rather, it dispersed throughout the body in 48 hours “like a shotgun blast,” as one of the authors, Dr. Robert Chandler, put it; it crossed every membrane in the human body — including the blood-brain barrier — and accumulated in the liver, adrenals, spleen, brain and, if one is a woman, in the ovaries.
Dr. Chandler saw no mechanism whereby those materials leave the body, so every injection appears to pack more such materials into organs.
Pfizer hired 2,400 full-time staffers to help process “the large increase of adverse event reports” being submitted to the company’s Worldwide Safety database.
Pfizer knew by April 2021 that the injections damaged the hearts of young people.
Pfizer knew by Feb. 28, 2021 — just 90 days after the public rollout of their COVID vaccine — that its injection was linked to a myriad of adverse events.
Far from being “chills,” “fever,” “fatigue,” as the CDC and other authorities claimed were the most worrying side effects, the actual side effects were catastrophically serious.
The side effects
These side effects included:
Death (which Pfizer does list as a “serious adverse event”). Indeed, more than 1,233 deaths in first three months of the drug being publicly available.
Severe COVID-19;
Liver injury;
Neurological adverse events;
Facial paralysis;
Kidney injury;
Autoimmune diseases;
Chilblains (a localized form of vasculitis that affects the fingers and toes);
Multiple organ dysfunction syndrome (when more than one organ system is failing at once);
The activation of dormant herpes zoster infections;
Skin and mucus membrane lesions;
Respiratory issues;
Damaged lung structure;
Respiratory failure;
Acute respiratory distress syndrome (a lung injury in which fluid leaks from the blood vessels into the lung tissue, causing stiffness which makes it harder to breathe and causes a reduction of oxygen and carbon dioxide exchange);
SARS (or SARS-CoV-1, which had not been seen in the world since 2004, but appears in the Pfizer documents as a side effect of the injections).
Thousands of people with arthritis-type joint pain, one of the most common side effects, were recorded.
Other thousands with muscle pain, the second most common.
Then, industrial-scale blood diseases: blood clots, lung clots, leg clots; thrombotic thrombocytopenia, a clotting disease of the blood vessels; vasculitis (the destruction of blood vessels via inflammation);
A florid plethora of cardiac issues — myocarditis, pericarditis, tachycardia, arrhythmia, and so on.
Half of the serious adverse events related to the liver, including death, took place within 72 hours of the shot. Half of the strokes took place within 48 hours of injection
But what really emerged from the first 46 reports was the fact that though COVID is ostensibly a respiratory disease, the papers did not focus on lungs or mucus membranes, but rather they centered, creepily and consistently, on disrupting human reproduction.
By the time Pfizer’s vaccine rolled out to the public, the pharmaceutical giant knew that it would be killing babies and significantly harming women and men’s reproduction. The material in the documents makes it clear that damaging human’s ability to reproduce and causing spontaneous abortions of babies is “not a bug, it is a feature.”
Pfizer told vaccinated men to use two reliable forms of contraception or else to abstain from sex with childbearing-age women. In its protocol, the company defined “exposure” to the vaccine as including skin-to-skin contact, inhalation and sexual contact.
Pfizer mated vaccinated female rats and “untreated” male rats, and then examined those males, females and their offspring for vaccine-related “toxicity.” Based on just 44 rats (and no humans), Pfizer declared no negative outcomes for “. . . mating performance, fertility or any ovarian or uterine parameters . . . nor on embryo-fetal or postnatal survival, growth or development,” the implication being that its COVID vaccine was safe in pregnancy and did not harm babies.
Damaged boys; babies died
Pfizer knew that lipid nanoparticles have been known for years to degrade sexual systems, and Amy Kelly in fact found nanoparticles, of which lipid nanoparticles are a subtype, pass through the blood-testis barrier and damage males’ Sertoli cells, Leydig cells and germ cells. Those are the factories of masculinity, affecting the hormones that turn boys at adolescence into men, with deep voices, broad shoulders and the ability to father children.
So, we have no idea if baby boys born to vaccinated moms will turn into adults who are recognizably male and fertile. Pfizer enumerated the menstrual damages it knew it was causing to thousands of women, and the damage ranges from women bleeding every day, to having two periods a month, to no periods at all; to women hemorrhaging and passing tissue; to menopausal and post-menopausal women beginning to bleed again. Pfizer’s scientists calmly observed and noted it all but did not tell women.
Babies suffered and died. In one section of the documents, over 80% of the pregnancies followed resulted in miscarriage or spontaneous abortion. In another section of the documents, two newborn babies died, and Pfizer described the cause of death as “maternal exposure” to the vaccine.
Pfizer knew that vaccine materials entered vaccinated moms’ breast milk and poisoned babies. Four women’s breast milk turned “blue-green.”
Pfizer produced a chart of sick babies, made ill from breastfeeding from vaccinated moms, with symptoms ranging from fever to edema (swollen flesh) to hives to vomiting. One poor baby had convulsions and was taken to the ER, where it died of multi-organ system failure.
Revelations in 34 reports
I will now take you to the 34 reports you will find in this book. Some of the headlines from the reports that follow are:
On Feb 28, 2021, Pfizer produced “Pregnancy and Lactation Cumulative Review” showing that after mothers’ vaccination with its vaccine:
Adverse events occurred in more than 54% of cases of “maternal exposure” to vaccine and included 53 reports of spontaneous abortion (51) / abortion (1) / abortion missed (1) following vaccination.
Premature labor and delivery cases occurred, as well as two newborn deaths.
Some newborns suffered severe respiratory distress or “illness” after exposure via breast milk.
“Substantial” birth rate drops happened across 13 countries: in Europe, as well as in Britain, Australia and Taiwan, within nine months of public vaccine rollout.
Approximately 70% of Pfizer vaccine-related adverse events occur in women.
Spike protein and inflammation were still present in heart tissue one year after receipt of the mRNA COVID vaccine.
In Pfizer’s clinical trial, there were more deaths among the vaccinated than the placebo participants. However, Pfizer submitted inaccurate data, showing more deaths in the placebo group, to the FDA when seeking emergency use authorization.
Infants and children under 12 received Pfizer’s vaccine seven months before a pediatric vaccine approval resulting in:
Stroke.
Facial paralysis.
Kidney injury or failure.
There was an over 3.7-fold increase in the number of deaths attributed to cardiovascular events in vaccinated clinical trial subjects compared to placebo subjects.
The vaccine Pfizer rolled out to the public was different than the formulation used on the majority of clinical trial participants, and the public was not informed of this.
Histopathologic analyses (the staining of tissues to show disease states) show clear evidence of vaccine-induced autoimmune-like pathology in multiple organs; spike protein-caused erosion of the blood vessels, heart and lymphatic vessels; amyloids in multiple tissues; unusual, aggressive cancers; and atypical “clot” formations.
Following vaccination, younger patients began presenting with cancers; tumors were bigger and grew more aggressively and faster than cancers had prior to mass inoculation of populations; co-temporal onset (the onset of more than one cancer at the same time) of cancers became more common—a situation that was typically unusual before the mRNA vaccines’ rollout. Benign tumors’ growth accelerated.
By March 12, 2021, Pfizer researchers vaccinated almost the entire placebo (non-vaccinated) cohort from the trial, though Pfizer had previously committed to following both the vaccinated and placebo cohorts for two years.
Immediately after receiving the Emergency Use Authorization, Pfizer lobbied the FDA to allow IT to vaccinate the unvaccinated cohort for “humanitarian” reasons. Vaccinating the placebo group ended the ability to pursue safety studies over time.
Autoimmunity cases reported to the Vaccine Adverse Events Reporting System (VAERS) increased 24-fold from 2020 to 2021, and annual autoimmunity-related fatalities increased 37x in the same period.
In Pfizer’s October 2021 emergency use authorization data and documents submission for children ages five to 11, Pfizer investigators speculated in writing that subclinical damages would manifest in patients in the long term, implying that continued doses with subclinical damages would eventually manifest as clinical damages.
In trial studies, Moderna mRNA COVID-19 vaccine damaged mammals’ reproduction—resulting in 22% fewer pregnancies; skeletal malformations; and nursing problems.
There were hundreds of possible vaccine-associated enhanced disease (VAED) cases in the first three months of Pfizer’s mRNA COVID vaccine rollout. Public health spokespeople minimized their severity by calling them “breakthrough COVID cases.”
Pfizer concealed eight vaccinated deaths that occurred during the clinical trial to make its results look favorable for receiving its ages 16+ EUA.
Forces of censorship
The most powerful forces in the world — including the White House, the staffers of the United States president himself; Dr. Rochelle Walensky of the CDC; the head of the FDA, Dr. Robert M Califf; Dr. Anthony Fauci; Twitter and Facebook; legacy media, including the New York Times, the BBC, the Guardian and NPR; OfCom, the British media regulatory agency; professional organizations such as the American College of Obstetricians and Gynecology; and the European Medicines Agency, the European equivalent of the FDA, and the Therapeutics Goods Administration, Australia’s equivalent of the FDA — all sought to suppress the information that Amy Kelly, the research volunteers and I brought to the world starting in 2022, and that you are about to absorb in the book.
Nonetheless, in spite of the most powerful censorship and retribution campaign launched in human history — made more powerful than past such campaigns by the amplifying effects of social media and AI — these volunteers’ findings were not suppressed at last and survived on alternative media, and on our site DailyClout.io; to be shared from mouth to mouth, saving millions of lives.
Fast forward to more recent events. What has the role of this information been in stopping this greatest crime ever committed against humanity?
Horror brings backlash
The worst has happened. Disabilities are up by a million a month in the United States, according to former BlackRock hedge fund manager Edward Dowd.
Excess deaths are way up in the US and Western Europe.
Birth rates have plummeted, according to the mathematician Igor Chudov (and WarRoom/DailyClout Volunteer Researcher Dr. Robert Chandler) by 13% to 20% since 2021, based on government databases.
Athletes are dropping dead.
Turbo-cancers are on the rise.
Conventional doctors may be “baffled” by all of this, but sadly, thanks to Amy Kelly and the volunteers, we understand exactly what is happening.
Our relentless effort to get this information to the world, in an unimpeachable form, has finally paid off with results.
The uptake for boosters has now dropped to 4%. Very few people “boosted” their children. Most colleges in the United States withdrew their vaccine “mandates.”
Pfizer’s net revenue dropped in Q1 of 2024 to pre-2016 levels.
Commentator Mark Steyn, whom OfCom targeted for “platforming” description of the reproductive and other harms in the Pfizer documents, is suing OfCom.
Meantime, the BBC had to report that vaccine injuries are real, as did the New York Times.
AstraZeneca, a somewhat differently configured COVID vaccine in Europe, was withdrawn from the market in May 2024, following lawsuits involving thrombotic thrombocytopenia (a side effect about which our research volunteer Dr. Carol Taccetta had informed the FDA by letter in 2022), and the European Medicines Agency notably withdrew its EUA for AstraZeneca.
Three days after we published our report showing that the FDA and CDC had received the eight-page “Pregnancy and Lactation Cumulative Review” confirming that Dr. Walensky knew about the lethality of the vaccine when she held her press conference telling pregnant women to get the injection, Dr. Walensky resigned.
The truth will heal
It is difficult indeed to face this material in the roles that Amy Kelly and I play. No doubt for the volunteers, unearthing this criminal evidence is painful indeed. It may be hard to read some of what follows. As I have said elsewhere, seeing this material is like being among the Allied soldiers who first opened the gates of Auschwitz.
But the truth must be told.
Among other important reasons to tell these truths, people were injured and killed with a novel technology not deployed before in medicine; and these pages hold important clues as to the mechanisms of these injuries, and thus, they provide many signposts for physicians and scientists in the future, for treating the many injuries that these new mRNA technologies, injected into people’s bodies, have brought about.
We must share the truth, as the truth saves and sustains; and eventually, the truth will heal.
■ ■ ■
We thank Steve Bannon, and his wonderful team at WarRoom for being the instigator of this entire project and for consistently bringing us onto his show so that we can tell the world what the volunteers find.
We thank Skyhorse Publishing, Publisher Tony Lyons and our editor Hector Carosso for taking the critical step of publishing this material in a book that will be available everywhere.
Books matter, and this publication will make a difference in bringing about accountability and an accurate history of this catastrophic set of events.
We thank the volunteers, 3,250 strangers around the world who banded together in the love of truth and of their fellow human beings.
We thank our 200 lawyers who helped us to FOIA emails from the CDC and helped us to understand the crimes that we were seeing in the following pages.
Many of our volunteers themselves have suffered ostracism, job loss, marginalization and other penalties, as a consequence of their commitment to real science, real medicine and to bringing forth the truth to save their fellow human beings and generations yet unborn.
The battle is ongoing. No one who committed this massive crime against humanity is in jail or even facing civil or criminal charges.
There are at least three lawsuits against Pfizer — two of ours and one of Brook Jackson’s — but, to date, none of the lawsuits has completely prevailed. The litigation drags on.
Nonetheless — nonetheless. The word is out.
Amy Kelly and I get hundreds of emails from grateful families, telling us about their healthy babies or grandchildren and thanking us for saving those babies or sons and daughters and daughters-in-law, and we know this project has saved many lives; perhaps hundreds of thousands of lives and maybe saved millions from disabling injuries.
Steve Bannon, who started it all, saved hundreds of thousands of lives and saved his listeners and ours from sustaining millions of injuries.
God knows how many babies will be born in the future, safe and well, because of our collective, arduous, much-targeted work.
The story of this project is not over.
Your own actions, upon your having read these reports, are part of the ongoing ripples of this work.
Whom will you tell?
How will you process the information?
What will you do to avenge the crimes of the past?
What will you do to save the future?
Pfizer’s response
As of press time, Pfizer Inc. has not responded to three voicemails and four emails requesting an interview or written response to the “Pfizer Papers” and Dr. Naomi Wolf’s introduction.
You can find Dr. Naomi Wolf’s introduction and other related commentaries on her Substack publication, Outspoken with Dr. Naomi Wolf, at naomiwolf.substack.com.
3 grudnia o godz. 9-tej odbędzie się w Sali Kolumnowej Sejmu konferencja pt. „WHO – wstęp do brakującej debaty”. Jej organizatorem jest Parlamentarny Zespół ds. Światowej Organizacji Zdrowia, którego przewodniczącym jest poseł Grzegorz Płaczek.
Konferencja będzie podsumowaniem dotychczasowych prac Zespołu, ale także próbą oceny stanu obecnego oraz możliwych scenariuszy przyszłych działań w świetle zmiany Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych (IHR 2005) i negocjowanego Traktatu Pandemicznego WHO.
Będzie to okazja do omówienia tych zagadnień z różnych perspektyw, które zaprezentują eksperci z wielu dziedzin – medycyny, prawa, politologii, mediów i prac nad globalizmem. Mamy nadzieję, że uda nam się usłyszeć głos zarówno zwolenników, jak i osób sceptycznych.
Po krótkim podsumowaniu rocznych prac Zespołu ds. WHO, w tło wprowadzi nas Radek Pogoda, potem będziemy chcieli omówić zagadnienia w trzech panelach (z których każdy składa się z trzech części: wykładu wprowadzającego do tematu, dyskusji panelowej i odpowiedzi na pytania z sali):
1. WHO w kontekście IHR i Traktatu Pandemicznego.Tezy: dwuletnie negocjacje dotyczące umów międzynarodowych, ich przebieg i spodziewane rezultaty. Ścieżka zmian w IHR. Możliwe scenariusze po przyjęciu dwóch dokumentów: zmian w IHR i Traktatu Pandemicznego.
2. WHO w świetle prawa.Tezy: Prawo międzynarodowe a krajowe w świetle proponowanych zmian. Naruszenie wewnętrznych przepisów WHO. Implementacja poprawek IHR w Polsce – tryb, uwarunkowania prawne i konstytucyjne. Konsultacje społeczne zmian. Cenzura prewencyjna a prawo konstytucyjne. Odpowiedzialność konstytucyjna organów państwa w świetle nowych umów.
3. WHO a odbiór społeczny.Tezy: Brak bilansu pandemii przy jednoczesnym wyciąganiu z niej wniosków. Fenomen zamilczania pandemii. Czy odbiorcy wiedzą cokolwiek o WHO i jej planach? Pozaprawne formy cenzury. Społeczne zaufanie do mediów po pandemii. Cisza medialna na temat zmian regulacji WHO i ONZ.
4. WHO a Wielki Reset.Tezy: Definicje Wielkiego Resetu. Czy WHO wpisuje się w założenia Wielkiego Resetu. Jedno Zdrowie (One Health). Miejsce WHO w koncepcji zrównoważonego rozwoju. Czy pandemia była okazją, czy projektem?
Zarówno tematyka, jak i grono prelegentów zapewnia wysoki poziom merytoryczny konferencji, która będzie również transmitowana w Internecie oraz zapisywana i publikowana po konferencji.
Na Różańcu świętym będziemy się modlić wraz z Maryja Królową Polski o Polskę wierną Bogu, Krzyżowi i Ewangelii oraz o wypełnienie Jasnogórskich Ślubów Narodu.
BIAŁYSTOK – O godz. 13.30 wyruszymy sprzed Katedry (ul. Kościelna 2), przejdziemy Rynkiem Kościuszki, ul. Lipową do Bazyliki Mniejszej p. w. św. Rocha.
POZNAŃ – początek o godz. 12.30 Msza Święta za Ojczyznę w Sanktuarium Bożego Ciała przy ul. Krakowskiej. Po Mszy Świętej Pokutny Marsz Różańcowy poprowadzi Ojciec Jerzy Garda. Zakończenie u Ojców Franciszkanów w Sanktuarium Matki Boskiej w Cudy Wielmożnej na Wzgórzu Przemysła.
ZAMOŚĆ – o godz. 15.00 Koronka do Miłosierdzia Bożego, po modlitwie wyruszy spod kościoła św. Katarzyny Pokutny Marsz Różańcowy.
Msza Święta za Ojczyznę w Kościele Rektoralnym Świętej Katarzyny, ul. Kolegiacka 3 o godz. 17.00
To niemiecki slogan z czasów II Wojny Światowej. Szczególnie źle wspominają go Polacy, bo był symbolem niemieckiej buty i ucisku. Jednak slogan , który symbolizował całkowitą dominację, może powrócić w niespodziewany sposób , lekko zmieniony, i już nie jako symbol dominacji, a jako symbol całkowitej bezradności, by nie powiedzieć klęski.
Nur für Frauen.
„W ciągu ostatnich dziesięciu lat odsetek przestępstw na tle seksualnym w berlińskim transporcie publicznym (ÖV) wzrósł o 260 procent. W zeszłym roku doszło do 391 przestępstw. 89 procent ofiar stanowiły kobiety, a 90 procent sprawców stanowili mężczyźni.“
W odpowiedzi na ten stan , ekspert ds transportu z ramienia Partii Zielonych Antje Kapek, chce wprowadzić wagony tylko dla kobiet.
Na peronach powinny być wyraźnie oznaczone strefy z budkami alarmowymi i monitoringiem wideo. Oraz niektóre wagony, z których poza godzinami szczytu mogą korzystać wyłącznie kobiety. „Albo bezpośrednio za maszynistą, albo na końcu pociągu, jeśli tak jak w Tokio, jest drugi maszynista” – stwierdziła Kapek w oświadczeniu.
czyli jak eksperyment Rozenthana skompromitował współczesną psychiatrię w USA i dlaczego polska psychiatria jest jeszcze gorsza, wręcz przestępcza!
David Rosenhan (amerykański psychiatra) skompletował grupę ochotników (wykonujących na co dzień różne zawody) i wysłał ich do kilkunastu amerykańskich klinik psychiatrycznych. Podczas pierwszej rozmowy z lekarzem twierdzili oni, że „słyszą głosy”. W każdym przypadku stwierdzono u ochotników schizofrenię i poddano ich leczeniu, pomimo tego, że podczas „kuracji” zachowywali się oni całkowicie normalnie.
Po upublicznieniu wyników badań, w światowej psychiatrii zawrzało. Dyrekcje tych klinik psychiatrycznych, do której ochotnicy Rosenhana nie dotarli, oświadczyli, że w ich klinikach „taki numer” by nie przeszedł. Wówczas Rosenhan ogłosił drugi etap eksperymentu, który miał udowodnić, że każda klinika psychiatryczna zachowa się identycznie.
Drugi etap eksperymentu polegał na tym, że …..żadnych ochotników Rosenhan do klinik nie wysłał! Dyrekcje klinik (nie widząc o tym) „zdemaskowały” kilkuset agentów Rosenhana.
Eksperyment Rosenhana dowodzi, ze oficjalna psychiatria nie jest żadną nauką, tylko czystą [brudną md] hochsztaplerką, zaś większość psychiatrów ma poważne problemy z własnym zdrowiem psychicznym!
Czy polska psychiatria przypomina tą amerykańską? Jest jeszcze gorzej! —————————————————-
78-letni Feliks Meszka, po 11 latach przymusowego pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Rybniku, wróci do domu – tak zdecydował rybnicki sąd. Uznał, że umieszczenie Meszki w szpitalu bez jego zgody odbyło się z naruszeniem przepisów – podał jego pełnomocnik.
W 2004 roku sąsiedzi powiadomili policję, że Feliks Meszka, właściciel mieszkania w jednym z katowickich bloków, im grozi. Sprawa trafiła do sądu, który ustalił, że pan Feliks miał m.in. mówić sąsiadom: “załatwię cię” i “wytruję cię”.
Po zbadaniu mężczyzny przez psychiatrów sąd uznał, że pan Feliks “groził pokrzywdzonym słowami, które mogły wzbudzić i wzbudziły uzasadnioną obawę, że może dopuścić się przeciwko nim zachowań zagrażających ich życiu i zdrowiu”, i nakazał umieścić go w szpitalu psychiatrycznym na obserwację, która gdyby nie przypadek trwałaby…dożywotnio.
Przypadek polegał na tym, że razem z Meszką przebywał w jednym pokoju Krystian Broll, który również trafił na obserwację…. dożywotnią. Krystian Broll spędził osiem lat w Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Rybniku i został wyciągnięty na wolność dzięki wieloletnim staraniom rodziny!
Krystian Broll , który w rybnickiej placówce został niesłusznie osadzony, po wyjściu z niej powiadomił mecenasa Piotra Wojtaszaka o przypadku Meszki, zaś mecenas poprosił o interwencję rzecznika praw obywatelskich.
Dzięki staraniom mecenasa obaj mężczyźni wyszli na wolność, choć nigdy nie powinni trafić do wariatkowa!
Polska psychiatria wyprzedza zdecydowanie amerykańską. O ile aby trafić do amerykańskiego wariatkowa trzeba “słyszeć głosy”, o tyle w polskich wariatkowach, taka procedura diagnostyczna nie obowiązuje! Wystarczy, że jakiś sąd skieruje obywatela na obserwację do “kliniki” psychiatrycznej, a obserwacja będzie trwała dożywotnio, chyba, że jakiś wpływowy mecenas wyciągnie nieszczęśnika na wolność po 11 latach …bezprawnego pozbawienia wolności przez jakąś bandę zwyrodnialców zwanych psychiatrami!
Anthony Ivanowitz 14.11.2024r. www.pospoliteruszenie.org
NIEZALEŻNIE od tego, jak zła według ciebie była polityka dotycząca COVID-19, miała być jeszcze gorsza, okrutniejsza.
26 lipca 2020 r., po tym, jak zamieszki George’a Floyda w USA w końcu ustały, Centra Kontroli i Prewencji Chorób wydały plan utworzenia ogólnokrajowych obozów kwarantanny, w których osoby „wysokiego ryzyka” miały być izolowane, otrzymujące jedynie żywność i środki czyszczące. Zabroniono im udziału w nabożeństwach religijnych. Plan obejmował okoliczności zapobiegające samobójstwu. Nie przewidziano żadnych odwołań prawnych ani nawet prawa do pomocy prawnej.
Autorzy planu nie zostali wymienieni z nazwiska, ale dołączyli 26 przypisów. Był całkowicie oficjalny. Dokument nie został usunięty z Internetu aż do około 26 marca 2023 r. Przez cały ten czas plan przetrwał na publicznej stronie CDC z niewielkim lub żadnym publicznym ogłoszeniem lub kontrowersją.
Nosił nazwę „Tymczasowe rozważania operacyjne dotyczące wdrożenia podejścia polegającego na osłonięciu w celu zapobiegania zakażeniom COVID-19 w warunkach humanitarnych
W czwartek rano Jacek Sutryk – prezydent Wrocławia – został zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne. Sprawa ma związek z podejrzeniem przestępstw i nieprawidłowości w Collegium Humanum.
Afera z udziałem uczelni Collegium Humanum (dzisiaj Uczelnia Biznesu i Nauk Stosowanych Varsovia) trwa od lutego br. Wówczas nastąpiły pierwsze zatrzymania Centralnego Biura Antykorupcyjnego. W kolejnych dniach na jaw zaczęły wychodzić kolejne szczegóły.
Okazało się, że na uczelnia słynęła z wydawania „lewych” dyplomów MBA w ekspresowym tempie. W normalnym trybie uzyskanie takiego dyplomu zajmuje dwa lata. Na Collegium Humanum można było go uzyskać w kilkanaście dni.
W czwartek do sprawy podejrzenia przestępstw i nieprawidłowości w Collegium Humanum na polecenie prokuratora agenci CBA zatrzymali prezydenta Wrocławia. Po zakończeniu czynności procesowych zatrzymany został przewieziony do wydziału zamiejscowego Prokuratury Krajowej w Katowicach — przekazał Jacek Dobrzyński, rzecznik koordynatora służb specjalnych.
=================================
Tysol:
Nieoficjalne ustalenia
Tymczasem serwis informacyjny RMF FM, powołując się na nieoficjalne ustalenia reportera Krzysztofa Zasady przekazał, że powodem zatrzymania Jacka Sutryka było podejrzenie kupna dyplomu Collegium Humanum.
Jak nieoficjalnie dowiedział się dziennikarz RMF FM Krzysztof Zasada, powodem zatrzymania prezydenta Wrocławia było kupienie dyplomu – przekazało RMF FM w mediach społecznościowych.
Afera Collegium Humanum
Śledztwo w sprawie afery dotyczącej uczelni Collegium Humanum prowadzą funkcjonariusze CBA pod nadzorem Śląskiego Wydziału Zamiejscowego Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Katowicach.
Prywatna uczelnia powstała w 2018 roku w Warszawie. Miała w ofercie błyskawiczne kursy, dzięki którym można było zdobyć prestiżowy dyplom menadżerski MBA. Takie dyplomy pozwalają m.in. na ubieganie się o posady w radach nadzorczych spółek Skarbu Państwa.
===================
mail:
Przed wiosennymi wyborami do samorządu, Donald Tusk publicznie udzielał wsparcia Jackowi Sutrykowi, ubiegającemu się o reelekcję prezydentowi Wrocławia. Nazwisko włodarza Dolnego Śląska już wtedy wzbudzało wiele kontrowersji w związku z rozmaitymi aferami. Dziś z kolei Sutryk został zatrzymany przez agentów CBA. mm | Niezalezna.PL Jacek Sutryk, Donald Tusk, Rafał Trzaskowski
Kończący się rok nie był szczęśliwy dla aktywistów gender. Najpierw do Internetu wyciekły rozmowy ekspertów z wpływowej organizacji WPATH – rozmowy, które udowadniały, że zwolennicy „zmieniania płci” dzieciom wiedzieli, iż krzywdzą najmłodszych. Eksperci z międzynarodowego forum przyznawali bowiem za zamkniętymi drzwiami, że dzieci nie są w stanie wyrazić świadomej zgody na tzn. „tranzycję”, która bezpowrotnie okalecza ciała.
Następnie w gruzach legła popularna na lewicy narracja, że hamowanie dojrzewania u dzieci jest odwracalne: światowej sławy ekspert profesor Sallie Baxendale opublikowała przegląd badań nt. wpływu blokerów hormonów na nastolatki. W swojej meta-analizie naukowiec pokazała, że substancje blokujące dojrzewanie mogą zaszkodzić ilorazowi inteligencji dzieci, obniżając IQ nawet o kilkanaście procent, szczególnie gdy chodzi o zdolności werbalne. Inni naukowcy początkowo odrzucili jej badania jako „stronnicze”, ale dowody były zbyt mocne, by je uciszyć – utrata 15 punktów w skali inteligencji (gdzie 100 punktów jest standardem) dla wielu osób może bowiem oznaczać poważne opóźnienie rozwojowe. Dane ostatecznie zostały więc opublikowane w odpowiednim żurnalu, zadając tym samym niegojącą się ranę genderowej ideologii.
Później było dla skrajnej lewicy tylko gorzej: Wielka Brytania zakończyła własne badania nad transowaniem dzieci i okazało się, że metody polecane przez ideologów nie mają podstaw w nauce. W kwietniu tego roku na Wyspach opublikowano bowiem Cass Review. Był to niezależny przegląd systemu opieki nad dziećmi i młodzieżą z dysforią płciową, przeprowadzony na zlecenie brytyjskiej służby zdrowia. Przegląd ten miał na celu analizę usług oferowanych w klinice Tavistock, która w ostatnich latach próbowała „zmienić płeć” u wielu tysięcy dzieci.
Wyniki Cass Review wykazały, że genderowy szpital borykał się z poważnymi problemami organizacyjnymi i brakiem spójnych procedur diagnostycznych: hormony i ich blokery rozdawano tam nieletnim, lekceważąc realne formy pomocy. W wyniku raportu klinika Tavistock została zamknięta, a niedługo potem Wielka Brytania zakazała eksperymentów na dzieciach w postaci zatrzymywania ich rozwoju i szprycowania najmłodszych hormonami płci przeciwnej.
W czerwcu tego roku ideologia gender oberwała kolejny raz: ujawnione wtedy online dokumenty pokazały, że Rachel Levine, transseksualny Zastępca Sekretarza ds. Zdrowia USA, popierał zniesienie minimalnych ograniczeń wiekowych dla dzieci ubiegających się o „tranzycję”. Levine próbował przeforsować wcześniejszy dostęp do procedur, takich jak amputacja piersi u dziewczynek i kastracja chemiczna młodych chłopców. Dodatkowo administracja Bidena, której częścią jest transseksualista, wraz z działaczami gender, próbowała zatrzymać publikację nowych badań naukowych, ponieważ nie zgadzały się one z „postępowym” podejściem do transseksualizmu. Badania wskazujące na potencjalne ryzyko i skutki uboczne „korekty płci” były marginalizowane lub ignorowane przez rząd, media i ekspertów.
W ostatnich dniach okazało się, że nie była to ostatnia próba ingerencji w naukę przez zwolenników ideologii gender.
Kontrowersyjna badaczka
Dr Johanna Olson-Kennedy, znana amerykańska lekarka i aktywistka trans (jej partnerka identyfikuje się jako mężczyzna) przyznała, że celowo opóźniła publikację wyników dziesięcioletniego badania finansowanego przez amerykańskich podatników. Prace te kosztowały miliony dolarów, a ich zadaniem była ocena wpływu blokerów dojrzewania na zdrowie psychiczne „trans-dzieci”. Wnioski jednak okazały się niespójne z oczekiwaniami badaczy: nie wykazały, że podawanie dzieciom blokerów dojrzewania wpływa pozytywnie na ich kondycję psychiczną. Decyzja o wstrzymaniu publikacji wzbudziła ogromne kontrowersje w środowisku naukowym oraz medialnym.
Olson, która od lat promowała transowanie dzieci, obawiała się, że negatywne wyniki badania mogą zostać wykorzystane przez krytyków lewicowej ideologii. Według ekspertki publikacja rezultatów mogłaby zostać wykorzystana w procesach sądowych, które w wielu stanach Ameryki już toczą się w sprawie zakazu stosowania blokerów u dzieci i młodzieży. „Chcę, aby nasze prace były precyzyjne i zwięzłe, a to wymaga czasu” – tłumaczyła lekarka w wywiadzie, sugerując, że wynik krytyczny wobec transowej narracji pojawił się z powodu błędów metodologicznych.
Decyzja o zablokowaniu publikacji spotkała się z ostrą krytyką, nawet ze strony współpracowników naukowych. Jeden z badaczy biorących udział w projekcie, psycholog kliniczny Amy Tishelman z Boston College, podkreśliła, że takie działanie Olson narusza podstawowe zasady etyki badawczej, w tym wymóg transparentności. Nietrudno się takiemu podejściu dziwić!
Alternatywne wyjaśnienie
Kiedy sprawa nabrała rozgłosu, ekspertka postanowiła przedstawić własne badania jako wadliwe, co miałoby wyjaśniać ich „niespodziewane” wyniki. Olson stwierdziła publicznie, że brak poprawy zdrowia psychicznego u uczestników badania można przypisać temu, iż badane dzieci już na starcie były w stosunkowo dobrej kondycji psychicznej. Nie jest to jednak jedyny sposób interpretacji wyników, zwłaszcza że według wcześniejszych raportów, około 25 proc. uczestników zmagało się z depresją lub myślami samobójczymi na początku terapii.
W trakcie badania podawano im więc blokery dojrzewania, mające na celu zahamowanie zmian fizycznych, takich jak rozwój piersi u dziewcząt czy mutacja głosu u chłopców. Terapia ta miała zapobiec nasilaniu się obrzydzenia wobec własnego ciała, zwanego dysforią płciową – alternatywne wyjaśnienie badaczki nie miało jednak sensu, skoro zdrowie psychiczne znacznej części badanych wcale nie było dobre, już na starcie.
Wyniki uzyskane przez Olson nadal więc podważały ideologię gender, gdyż po dwóch latach terapii nie zauważono znaczącej poprawy zdrowia psychicznego dzieci. Nawet jeżeli ekspertka sama zwątpiła w swoją pracę, to jej wyniki pokazywały jasno: blokery dojrzewania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów i nie redukują symptomów depresji u zaburzonych nieletnich.
Wiedza zmanipulowana
Sprawa dr Olson-Kennedy odbiła się szerokim echem w amerykańskich mediach oraz na portalach społecznościowych. Nawet J.K. Rowling, słynna pisarka krytykująca od lat ideologię gender, skomentowała zatrzymanie publikacji wyników badania. Rowling zarzuciła Olsen ignorowanie faktów z powodu obaw przed konsekwencjami politycznymi. „Nie możemy opublikować badań, które pokazują, że szkodzimy dzieciom, ponieważ ktoś mógłby to wykorzystać jako dowód, że faktycznie szkodzimy dzieciom” – ironizowała Rowling na X, dawnym Twitterze.
Jej niechęć do ideologii gender podziela większość ludzi na Zachodzie. Dla przykładu, według raportu przygotowanego przez „Washington Post”, aż 68 proc. dorosłych Amerykanów sprzeciwia się podawaniu blokerów dojrzewania młodzieży w wieku od 10 do 14 lat, a 58 proc. jest przeciwnych terapiom hormonalnym dla nastolatków od 15 do 17 roku życia. Tak wysoki poziom oporu wobec stosowania interwencji medycznych związanych z dysforią wynika między innymi z obaw o długoterminowe skutki zdrowotne. „Tranzycja” ma często nieodwracalne skutki, takie jak bezpłodność, zwiększone ryzyko prób samobójczych i uszkodzenia kośćca.
Olson próbowała jednak załagodzić temat i w wywiadzie dla „New York Times” ekspertka stwierdziła, że jednym z powodów niepublikowania wyników jej badań były także problemy z finansowaniem. To jednak zdaje się być również nieprawdą: NIH (National Institutes of Health; Narodowy Instytut Zdrowia) – źródło finansowania działaczki – zaprzeczył, jakoby miało miejsce jakiekolwiek obniżenie wsparcia finansowego dla projektu Olson.
Nie jest też tak, że badania nad transseksualizmem nie budzą zainteresowania w świecie medycyny – wprost przeciwnie! Jeżeli już, to brak jest prawdopodobnie rzetelnych danych na ten temat. Wiele wcześniejszych eksperymentów nie nadaje się do niczego, bo albo były przeprowadzane przez aktywistów o stronniczych nastawieniach, albo trwały zbyt krótko, opierając się tylko na punktowych ankietach, tzn. self report studies, czyli sondach, w których pacjent sam ma w niezweryfikowany sposób opowiedzieć o skutkach terapii. Eksperci, którym zależy na rzetelnych badaniach, są więc słusznie zawiedzeni zachowaniem dr Olson.
Na przykład Erica Anderson, psycholog kliniczna specjalizująca się w pracy z transseksualistami, wyraziła oburzenie z powodu wstrzymania publikacji wyników badań. „Jesteśmy głodni informacji na temat leczenia młodych osób z dysforią płciową” – powiedziała, dodając, że finansowanie badania z publicznych środków tylko wzmacnia obowiązek pełnej przejrzystości naukowej. Badania Olson otrzymały około 10 milionów dolarów wsparcia z publicznych środków.
Ideologia kontra nauka
Olson-Kennedy zasłynęła jako autorka badań, które promują „tranzycję” u dzieci i młodzieży identyfikujących się jako osoby trans. Ekspertka szokuje jednak nie pierwszy raz! Kontrowersje wywołała już wiele lat temu jej wypowiedź na temat operacji mastektomii u trzynastolatek, którą uzasadniała argumentem, że „jeśli w przyszłości zechcą mieć piersi, mogą je po prostu sobie zrobić”. Warto zrozumieć absurd tej sugestii: jeżeli dziewczynka ma problemy z dojrzewaniem, to powinna amputować sobie piersi, a potem – jeżeli zmieni zdanie – to sobie doprawi nowe!
Ludzie słusznie odrzucają takie pomysły, a Olson-Kennedy i inni eksperci są krytykowani za praktyki, które nie są oparte na twardych danych naukowych, lecz na interpretacji stereotypów płciowych. Przykładowo, przy interpretacji tożsamości płciowej dzieci, genderyści powołują się na zachowania takie jak zdejmowanie spinek z włosów przez niemowlę – co według Olson-Kennedy i jej współpracowników jest rzekomo oznaką tożsamości płciowej. Jeżeli chłopiec zdejmuje spinkę, to jest „tak naprawdę” dziewczynką w ciele chłopca.
Warto więc na przyszłość zastanowić się nad wartością wielu badań, które szumnie wspierają skrajne treści. Szczególnie może warto wątpić w te badania, które są przedstawiane jako zamknięty rozdział wiedzy i absolutna pewność – prawdziwa nauka wszak pełna jest niespodzianek, ciągle oferuje nowe dane i powinna być koniec końców wolna od wpływów politycznych.
W ramach procesu synodalnego lansuje się w Kościele katolickim… nowe grzechy. Według organizatorów Synodu o Synodalności jednym z nich jest na przykład grzech przeciwko „synodalności” w postaci „braku uczestnictwa wszystkich”. Z kolei kardynał Grzegorz Ryś uważa, że krytyka rzymskiego synodu to… bluźnierstwo przeciwko Duchowi Świętemu.
Nowe grzechy
Finalny etap procesu synodalnego rozpoczął się w tym roku od zaskakującej sceny. W Bazylice św. Piotra w Rzymie Watykan zorganizował wielkie nabożeństwo pokutne pod przewodnictwem samego papieża. Wzięli w nim udział zarówno uczestnicy synodu jak i w ogóle wszyscy chętni; w nabożeństwo można było włączać się również on-line, a Watykan zachęcał do tego szczególnie ludzi młodych.
Ideą było przeprosić za „grzechy Kościoła”, nawet jeżeli ktoś osobiście nie miałby w danej sprawie nic na sumieniu. Stolica Apostolska przygotowała konkretną listę przewin. Brzmiała następująco:
grzech przeciwko pokojowi; grzech przeciwko stworzeniu, przeciwko ludności rdzennej, przeciwko migrantom; grzech nadużycia; grzech przeciwko kobietom, rodzinie, młodzieży; grzech używania doktryny jak kamieni, którymi się ciska; grzech przeciwko biedzie; grzech przeciwko synodalności / brak słuchania, wspólnoty i uczestnictwa wszystkich.
Jak nakazano, tak też zrobiono; zgromadzeni w Bazylice św. Piotra uderzyli się w piersi i przepraszali za wykluczanie z Kościoła kobiet, doktrynerstwo i niechęć do synodalnego włączania każdej i każdego.
Czytelnik zauważy, że Stolica Apostolska nie podała ciężaru grzechów; każdy mógł pewnie sam ocenić, ile waży jego, na przykład, niewielka skłonność do rozmawiania z protestantami, muzułmanami albo ateistami.
Inaczej sprawę przedstawił metropolita łódzki, kardynał Grzegorz Ryś. Wygłosił niedawno w swojej archikatedrze homilię, gdzie mówił wprost o bluźnierstwach przeciwko Duchowi Świętemu.
Przypomnijmy: chodzi tu o w pewnym sensie najcięższy z możliwych grzechów. Chrystus Pan mówi według Ewangelii św. Mateusza 12, 31-32: „Dlatego powiadam wam: Każdy grzech i bluźnierstwo będą odpuszczone ludziom, ale bluźnierstwo przeciwko Duchowi nie będzie odpuszczone. Jeśli ktoś powie słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie mu odpuszczone, lecz jeśli powie przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie mu odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym”.
Odnosząc się do tego strasznego grzechu kardynał Ryś powiedział, co następuje:
„Bluźnimy przeciw Duchowi Świętemu kiedy mówimy na przykład o tym, że nic gorszego nie mogło spotkać Kościoła jak Sobór Watykański II. Bluźnimy przeciw Duchowi Świętemu kiedy mówimy, że nic nie rozumiemy z tego synodu, który dzieje się w Rzymie o synodalności… Bluźnimy przeciw Duchowi Świętemu, niestety, kiedy opatrujemy wielkim znakiem podejrzenia osobę i działanie Ojca Świętego. Ile jest w naszym życiu publicznym takiej otwartej krytyki papieża Franciszka”.
Słowa zostały nagrane i wyemitowane na kanale YouTube’owym archidiecezji łódzkiej w dniu 19 października; Czytelnik, jeżeli nie wierzy, może sprawdzić sam.
Czym są nowe grzechy
W przypadku watykańskiej listy grzechów niektóre są dość oczywiste, inne – mniej. „Grzech przeciwko pokojowi” może zostać łatwo przypisany tym, którzy wywołują niesprawiedliwą wojnę albo też posługują się w wojnie metodami niegodziwymi. Grzechy przeciwko rodzinie są oczywiste: promowanie rozwodów, dzieciobójstwa, antagonizowanie mężów i żon ideologią feministyczną czy genderową. Grzech przeciwko biedzie brzmi wprawdzie dość enigmatycznie, ale możemy sobie wyobrazić wyzyskującego pracodawcę albo też człowieka, który pracownikom po prostu nie płaci, a wreszcie też twórców i promotorów wysoce niesprawiedliwego systemu ekonomicznego, na przykład socjalizmu albo materialistycznego kapitalizmu.
Gorzej z używaniem doktryny jak kamienia. Pewnie, znamy przedstawionych w Ewangelii faryzeuszy i możemy szukać również współcześnie katolików, którzy wybierają sobie odizolowane cytaty z Pisma albo chwytają się jakiegoś zapisu Katechizmu i „tłuką” nimi adwersarzy, nie bacząc na miłosierdzie. Trudno jednak nie czytać tych słów w kontekście toczonych od lat debat wokół takich kwestii jak na przykład dyscyplina sakramentalna – dopuszczanie do Komunii świętej osób rozwiedzionych w powtórnym związku albo osób w związkach jednopłciowych, które nie chcą się bynajmniej nawracać. Jeszcze gorzej ze zrozumieniem grzechu przeciwko synodalności. Chociaż Franciszek ogłosił synod o synodalności w 2020 roku, a rok później nadał mu globalny wymiar, Stolica Apostolska do dzisiaj nie wypracowała jasnej i zrozumiałej definicji synodalności; tym trudniej o definicję tego, co miałoby być przeciwko niej „grzechem”.
Gdy chodzi o „listę kardynała Rysia” trudności tylko się piętrzą. Grzechy przeciwko Duchowi Świętemu są w Kościele katolickim dobrze znane. Tzw. Katechizm Piusa X wymienia ich sześć: o łasce Bożej rozpaczać; przeciwko miłosierdziu Bożemu grzeszyć zuchwałością; uznanej prawdzie chrześcijańskiej się sprzeciwiać; bliźniemu łaski Bożej zazdrościć; na zbawienne napomnienia być zatwardziałym; rozmyślnie trwać w niepokucie.
„Listę kard. Rysia” można skrótowo przedstawić następująco: fundamentalnie krytykować II Sobór Watykański; wątpić w sensowność synodalności; zdecydowanie krytykować Franciszka. Próba połączenia jednego z drugim wydaje się być skazana na porażkę, chyba, żeby krytyka soboru miała być „sprzeciwem wobec uznanej prawdy chrześcijańskiej”, a krytyka synodu „zatwardziałością na zbawienne napomnienia”, jako że synodalność prezentowana jest często przez swoich zwolenników w optyce „nawrócenia”. Gdzie podpiąć krytykę Franciszka, nie wiem.
O co tu chodzi?
Wydaje się, że celem zorganizowania przez Stolicę Apostolską przedsynodalnego nabożeństwa pokutnego z listą nowych grzechów było strategiczne zaprogramowanie debaty, jaka miała toczyć się w kolejnych tygodniach. Skoro Kościół winien jest tylu rzeczy, w ramach synodalnej odnowy należy znaleźć na nie odtrutkę. Gdy wczytamy się w dokument finalny synodu dojdziemy do wniosku, że w kluczowych kwestiach plan – jeżeli można mówić o jego istnieniu, zakładam jednak, że tak – został zrealizowany. W dokumencie synodu mówi się, na przykład, o szerokim włączeniu kobiet do struktur władzy w Kościele, a także o otwarciu debaty nad diakonatem kobiet. Sugeruje się też głębokie zmiany w liturgii tak, aby uczynić ją bardziej synodalną, co miałoby zakładać „uczestnictwo wszystkich” w akcji liturgicznej, w tym ludzi młodych. Słyszy się wiele o „różnorodności” Kościoła oraz o przedstawieniu doktryny zgodnie z lokalną kulturą, co z jednej strony rozwiązuje problem „grzechów przeciwko ludności rdzennej”, a z drugiej „używania doktryny jak kamieni”. Innymi słowy, zdefiniowawszy grzechy – synodalny Kościół wszedł na drogę „nawrócenia”, która ma te grzechy wykorzenić.
W przypadku kardynała Rysia, jak sądzę, można mówić o próbie zakończenia toczonych w Polsce dyskusji na temat roli i znaczenia soboru, celowości synodalności i samego pontyfikatu Franciszka. Jeżeli bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu miałoby być radykalne krytykowanie Vaticanum II, to zamilknąć powinni, zdaje się, ci, którzy przedstawiają sobór jako początek wielkiego kryzysu Kościoła; albo też ci, którzy w dokumentach soborowych dopatrują się otwarcia drogi do destrukcji doktrynalnej, choćby w takiej kwestii jak relatywizm religijny (Nostra aetate, Dignitatis humanae). Z synodem – jeszcze gorzej. Dosłownie kardynał Ryś powiedział przecież, że bluźni przeciwko Duchowi Świętemu ten, kto mówi, że nie rozumie, o co chodzi w synodzie. Jeżeliby potraktować to poważnie, bluźniercami należy nazwać nawet wielu kardynałów i biskupów, o świeckich, w tym dziennikarzach, już nawet nie wspominając. Skoro brak zrozumienia jest grzeszny, właściwe musi być zrozumienie. Jako że – jak wskazywałem – nie mamy wciąż jasnych definicji synodalności, zrozumienie musi opierać się po prostu na bezrefleksyjnej wierze w to, co serwują na temat synodalności ci, którzy ją organizują. Problem w tym, że – obok papieża – głównymi protagonistami synodalności są tacy kardynałowie jak Mario Grech czy Jean-Claude Hollerich. Grech mówił niedawno, że efektem synodalności byłoby wprowadzenie diakonatu kobiet; a Jean-Claude Hollerich – że zmiana nauki katechizmu na temat homoseksualności.
Z drugiej strony słyszymy jednak, na przykład od kardynała Rysia, że w synodalności nie chodzi o takie sprawy, ale o nawrócenie i wsłuchiwanie się. Jak w końcu jest, naprawdę trudno zrozumieć; skoro jednak trudność zrozumienia jest bluźniercza – to mamy aporię. Mam nadzieję, że kardynał Ryś pozwoli nam z niej wybrnąć i przedstawi jakiś autorytatywny wykład synodalności, tak, żebyśmy wszyscy wiedzieli, o co chodzi i nie musieli już grzeszyć brakiem zrozumienia. Mówiąc jednak poważnie, sugerowanie, że krytyka synodalności – bo o to przecież naprawdę chodzi – jest bluźnierstwem wobec Ducha Świętego, to po prostu wola skrajnie arbitralnego, by nie rzec brutalnego, zamknięcia ust jakimkolwiek krytykom.
To samo odnosi się do pontyfikatu Franciszka. Według kardynała Rysia bluźni ten, kto „opatruje znakiem zapytania” jego pontyfikat. Przypomnę, że w 2016 roku Franciszek ogłosił „Amoris laetitia”, gdzie zawarł treści, które różni biskupi interpretują zupełnie różnie – bo sam papież umieścił w tekście głęboko dwuznaczne przypisy. W 2019 roku po ulicach Rzymu obnoszono pogańską figurkę Pachamamy. W tym samym roku Franciszek ogłosił, że Bóg chce różnorodności religijnej, a ostatnio stwierdził w Singapurze, że sikhizm, hinduizm, islam i chrześcijaństwo są równymi drogami do Boga.
Nawet jeżeli ktoś bardzo by chciał zinterpretować to wszystko w duchu katolickim, to proces interpretacyjny, o ile ma być w jakikolwiek sposób oparty na racjonalności, musi jednak tu i ówdzie postawić znak zapytania; inaczej się tego wszystkiego komentować po prostu nie da. Skoro jednak stawianie znaków zapytania miałoby być bluźnierstwem, mamy do czynienia z wprowadzeniem do Kościoła swoistej Führerprinzip, zasady wodzowskiej – cokolwiek powie Wódz, my przyjmujemy ślepy na wiarę, bez jakichkolwiek komentarzy. Czy to jest katolickie? Czytelnik odpowie sobie sam.
Konkluzja
W mojej ocenie zarówno ze strony Watykanu jak i ze strony kardynała Rysia mamy do czynienia z agresywną operacją propagandową opatrzoną na przeforsowanie własnej wizji zmian w Kościele, przy odwołaniu – w przypadku metropolity Łodzi – do najcięższych możliwych sankcji. Trudno wyobrazić sobie katolika, który chciałby bluźnić wobec Ducha Świętego! Można odnieść wrażenie, że protagoniści Kościoła synodalnego nie są w stanie przedstawić na obronę własnego programu żadnych racjonalnych argumentów. Nie powołują się na Tradycję: Pismo Święte, Ojców, Doktorów, na literę dokumentów soborowych. Rzucają raczej hasła o „synodalnym nawróceniu”, „wsłuchiwaniu się” i „partycypacji”, oczekując, że wszyscy katolicy przyjmą je z wielką radością, nie pytając w ogóle o to, jaka jest podstawa tych haseł. O to właśnie należy jednak pytać. Gdzie jest źródło tych zmian? Co je sankcjonuje? Czy można wskazać jakiekolwiek konkretne elementy Tradycji Kościoła inne niż tylko „wola przywódcy”, które każą dziś, na przykład, udzielać Komunii świętej rozwodnikom, tworzyć wspólne rady z protestantami albo błogosławić pary LGBT?
Jeżeli awangardziści Kościoła synodalnego chcą naprawdę przekonać wszystkich do przyjęcia swojej optyki, niech argumentują. Na dzień dzisiejszy argumenty zastępuje jednak tani terror religijny i odwoływanie się do niekatolickiej i nierozumnej zasady wodzowskiej. Na to nie możemy się zgodzić.
„Nadal uznaje się pornografię za nieszkodliwą zabawę dla dorosłych, do której dzieci co prawda nie powinny mieć dostępu, ale nie należy wokół tego tematu podejmować żadnych działań ograniczających młodym ludziom dostęp do niej” – napisali kilka lat temu autorzy obszernego raportu na temat zjawiska, które w ciągu ostatniego półwiecza wygodnie umościło się w przestrzeni popkultury. Przyszedł czas na praktyczne wyciągnięcie wniosków z licznych alarmujących badań naukowych i powstrzymanie fali niszczącej kolejne pokolenia.
Seksuolog, dr Bogdan Stelmach w swym tekście zamieszczonym na łamach witryny opornografii.pl zacytował obrazowy opis mechanizmu powodującego uzależnienie – w tym również od oglądania fotografii czy filmów w sposób perwersyjny odwołujących się do sfery płciowej. Marc Lewis, kanadyjski neurobiolog i psycholog kliniczny tak nakreślił ten proces oraz rolę, jaką odgrywa w nim jeden z kluczowych dla naszych organizmów neuroprzekaźników:
„Stara dobra dopamina, chemiczny napęd, który powoduje, że uganiamy się za tym, na co mamy ochotę, co sprawia nam przyjemność. Gdy zwierzę jest głodne, dopamina powoduje, że mózg przestawia się na poszukiwanie pożywienia. U osób uzależnionych sprawia, że mózg zajmuje się zdobywaniem narkotyków. Okazuje się, że desperacja napędzana dopaminą może trwale zmienić mózg (…). Czy to w przypadku pożywienia, czy heroiny, miłości czy hazardu, dopamina tworzy koleiny, linie śladów w masie neuronów. Ślady te twardnieją i stają się nieusuwalne, tworząc trwały szlak do wysoce wyspecjalizowanego – i ograniczonego – garnka złota” – napisał badacz z Kanady.
Dopamina reguluje szereg istotnych procesów zachodzących w układzie nerwowym. Odpowiada między innymi za naszą pamięć, motywację, funkcje poznawcze, sen i czuwanie, nastrój i zdolność do uczenia się. Nadmierne stymulowanie kory przedczołowej nadmiarem tej substancji – co w przypadku konsumentów pornografii oznacza wiele lat intensywnego oddziaływania – wpływa na utrwalanie zmian w mózgu – ostrzegał polski seksuolog. „Osoba prezentować zaczyna wyłącznie zachowania pozostające poza jej kontrolą, a nakierowane na poszukiwania nagrody. Upośledzeniu ulega dodatkowo system podejmowania decyzji, przewidywania konsekwencji swojego działania oraz przewidywania niebezpieczeństw. Innym efektem zmiany budowy oraz funkcji mózgu jest redukcja empatii, spadek zdolności do obdarzania zaufaniem innych, wzrost poczucia winy, ale też nawet pogorszenie koordynacji ruchowej” – wymieniał w swym tekście dr Stelmach.
Z czasem mózg oswaja się z nadmiarowymi bodźcami. To z kolei owocuje potrzebą zapewniania coraz mocniejszych wrażeń – w tym przypadku wynikających z oglądania treści pornograficznych.
Zaburzony rozwój
– Dzisiaj 70 procent szesnastolatków przyznaje się do oglądania pornografii w internecie. Po raz pierwszy z materiałami tego typu dzieci spotykają się już w wieku 11 lat. Pornografia zmienia mózgi naszych dzieci – alarmował Tomasz Rożek, autor popularnego kanału You Tube „Nauka – to lubię”.
Dziennikarz przywołał badanie „Nastolatki 3.0”, według którego 13- i 14-latkowie każdego dnia poświęcają około 5,5 godziny na aktywność w sieci internetowej. Z kolei według raportu Państwowego Instytutu Badawczego NASK sprzed dwóch lat, ponad połowa badanych nieletnich w wieku od 12. do 16. roku życia zetknęła się przynajmniej raz z pornografią. Co trzeci z ankietowanych przyznał się, że ogląda ją kilka razy w ciągu tygodnia. Aż 20 procent dzieci w tym przedziale wiekowym wyznało, że wpatruje się w tego rodzaju treści codziennie.
– Nuda jest trzecim najczęściej wskazywanym powodem, dla którego młodzież sięga po materiały erotyczne. I tu już się pojawia różnica, czy też różnice w postrzeganiu tego typu materiałów przez starszych nastolatków i młodszych nastolatków. Szesnastolatkowie mówią, że oglądanie pornografii wywołuje w nich, u nich takie emocje jak podniecenie seksualne czy podekscytowanie – podkreślał Tomasz Rożek. – Ale dzieciom młodszym, między 12. a 14. rokiem życia znacznie częściej towarzyszy zawstydzenie, zakłopotanie, a często nawet lęk. Emocje skrajne, które przerastają możliwości poznawcze dziecka. Emocje, z którymi dziecko nie wie jak sobie poradzić – dodał popularyzator nauki.
Sztuczne eskalowanie skrajnych emocji w młodym wieku wpływa na trudności z nawiązywaniem kontaktów społecznych, słabsze więzi z rodzicami czy opiekunami, emocjonalne wycofanie.
– Tutaj starać się nie trzeba. W życiu online kilka kliknięć i mózg dostaje to, za czym tęskni. Ta łatwość zaspokajania głodu dopaminowego pornografią, zaburza relacje. Uczy, że są one nieopłacalne. Nie warto w nie inwestować, bo relacje wymagają wysiłku. A po co go podejmować, skoro bez wysiłku można dostać to samo? – opisywał Tomasz Rożek czynniki wpływające na uzależnienie.
Regularne raczenie się treściami epatującymi seksualnością przyspiesza inicjację prawdziwego życia płciowego – nawet w wieku niższym niż „ustawowe” 15 lat. Chodzi o wiek, w którym, niezależnie od liberalnego prawa, bardzo daleko do życiowej dojrzałości. To dzieci nie gotowe by wziąć odpowiedzialność za tak poważną sferę jak ta, której naturalnym celem jest powoływanie do życia własnego potomstwa.
To jednak nie wszystko. Badania dowodzą, że chociaż młodzież ma świadomość, że ogląda udawane, zaaranżowane sceny nie mające zbyt wiele wspólnego z realiami, to jednak wiele osób wchodzących dopiero w prawdziwe życie, uczących się dokonywania wyborów, wskutek zetknięcia z pornografią popada w kompleksy.
Może to prowadzić do przekonania o własnej nieatrakcyjności, zaburzeń w postrzeganiu osób przeciwnej płci, czy też do rozwoju nieprawidłowości odżywiania w rodzaju anoreksji czy bulimii. Młodemu człowiekowi coraz trudniej zapamiętywać, koncentrować się na nauce czy innych obowiązkach.
Martwe prawo, iluzoryczna ochrona
W 2017 walczące z plagą pornografii Stowarzyszenie Twoja Sprawa (STS) opublikowało obszerny raport podsumowujący literaturę i badania naukowe poświęcone temu niszczącemu zjawisku. Autorzy opracowania przypomnieli na wstępie obowiązujący w Polsce stan prawny dotykający tej materii.
Przepisy Kodeksu karnego z 2 sierpnia 1997 roku teoretycznie chronią dzieci i młodzież przed zbyt łatwym dostępem do treści pornograficznych. Artykuł 200 § 3 umożliwia karanie za „rozpowszechnianie treści pornograficznych w sposób umożliwiający małoletniemu poniżej 15 lat zapoznanie się z nimi”. Z kolei art. 200 § 5 zabrania reklamować czy promować rozpowszechnianie treści pornograficznych mogących trafiać do dzieci 14-latków i młodszych.
„Chodzi o każdy sposób rozpowszechniania, który stwarza realną lub choćby tylko potencjalną możliwość odbioru treści pornograficznych bez potrzeby podejmowania przez osobę małoletnią jakichś specjalnych starań ukierunkowanych na zapoznanie się z nimi, np. przez wprowadzanie treści pornograficznych do Internetu bez rzeczywistego ograniczenia dostępu dla dzieci” – czytamy w raporcie. Łatwo w tym miejscu dojść do prawdziwego wniosku, że w naszym kraju przepisy te są notorycznie łamane, bowiem dostęp do gorszących materiałów jest w Polsce – nomen omen – dziecinnie prosty. Bierze się to z faktu, że organy ścigania bagatelizują znaczenie łamania prawa w tej sferze.
„(…) nadal uznaje się pornografię za nieszkodliwą zabawę dla dorosłych, do której dzieci co prawda nie powinny mieć dostępu, ale nie należy wokół tego tematu podejmować żadnych działań ograniczających młodym ludziom dostęp do niej. To z kolei stwarza atmosferę przyzwolenia na bezkarność przemysłu pornograficznego, który nie bierze pod uwagę, że pornografia jest poważnym zagrożeniem dla dzieci i młodzieży” – wskazali autorzy opracowania.
Jednak powszechna skala zjawiska oraz alarmujące sygnały wysyłane ze środowisk medyczno-naukowych oraz pedagogicznych, skłoniły autorów Narodowego Programu Zdrowia na lata 2016 –2020 do poświęcenia części uwagi problemowi uzależnienia od pornografii.
Wspomniany raport Stowarzyszenia Twoja Sprawa zawiera obszerny wypis wniosków z kilkudziesięciu badań dotyczących różnorodnych skutków medycznych i społecznych sięgania po „erotyczny narkotyk”. Wnioski są jednoznaczne: mamy do czynienia z niezwykle groźnym zjawiskiem, mogącym poważnie zaciążyć na zdrowiu i szeroko rozumianej kondycji kolejnych pokoleń.
Niewinność zderza się z otchłanią brudu
„Kontakt dziecka z pornografią to najbrutalniejsza forma seksualizacji. Skutki tego rozciągają się na całe życie. Najpopularniejsze i ogólnie dostępne rodzaje treści pornograficznych prezentują relacje seksualne z wykorzystaniem przemocy oraz dewiacyjne i niebezpieczne dla zdrowia zachowania seksualne (np. promowanie takich sposobów stymulacji seksualnej, które prowadzą do uszkodzenia ciała)” – przestrzegała w swym opracowaniu Fundacja Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii. Jak wskazali specjaliści, „oglądanie porno powoduje, że młodzież traktuje przemoc seksualną jako normę. Powstaje przekonanie, że kobiety lubią być gwałcone”.
Instytut Profilaktyki Zintegrowanej zbadał, że pośród nośników przekazu olbrzymią przewagę w kategorii źródeł dostępu do obscenicznych treści posiada Internet. Stale rośnie przy tym udział telefonów komórkowych jako narzędzi transmisji pornografii do umysłów dzieci i młodzieży.
„Po pierwsze, pornografia dostępna jest dla dzieci i młodzieży 24 godziny na dobę siedem dni w tygodniu. Po drugie, jest ona darmowa. Po trzecie, miejsce statycznych zdjęć z pism pornograficznych zajęły filmy o wysokiej jakości i rozdzielczości, których nie da się w żaden sposób porównać czy to z literaturą pornograficzną, czy nawet z magazynami “dla dorosłych” w wersji drukowanej. Nasz mózg inaczej odbiera tego typu przekazy – istotną różnicą jest ilość bodźców w jednostce czasu” – wskazał Instytut.
W przypadku tego właśnie uzależnienia, grupą ryzyka stanowią samotni mężczyźni, którzy zetknęli się z podobnymi treściami we wczesnym okresie rozwojowym. Na poziomie neurobiologicznym ludzie owładnięci tego rodzaju zniewoleniem wykazują podobne reakcje i objawy co osoby uzależnione od substancji psychoaktywnych.
Pornografia ma – dowiedli uczeni – największy potencjał uzależniający pośród wszystkich odmian i możliwości korzystania z Internetu.
„Zmiany treści pornograficznych na coraz bardziej obsceniczne i wynaturzone spowodowane są z jednej strony rywalizacją między konkurującymi ze sobą wydawcami pornografii, ale z drugiej strony są jednocześnie odpowiedzią na potrzeby płynące ze strony konsumentów tego typu treści. Osoby, które regularnie oglądają pornografię, niezależnie od tego, czy są uzależnione, czy też nie, dość powszechnie przyznają, że występuje u nich potrzeba zapoznawania się z coraz mocniejszą formą treści pornograficznych. Tak jak w przypadku narkotyków – narkoman stopniowo zwiększa dawki substancji, tak osoba konsumująca pornografię sięga po coraz bardziej obsceniczną jej wersję” – podał, w ślad za badaniami naukowymi raport Stowarzyszenia Twoja Sprawa.
Organizacje walczące z plagą pornografii wskazują na jeszcze jeden istotny aspekt problemu – wczesną inicjację do konsumowania treści seksualizujących. U dzieci i młodzieży może ono dużo szybciej niż u dorosłych przerodzić się w uzależnienie behawioralne, prowadzące do zmian w mózgu i – co za tym idzie – szkodliwych modyfikacji postaw i zachowań.
Wprawdzie mózg człowieka podlega zmianom w ciągu całego naszego życia, to jednak obszar przedczołowej kory mózgowej – odpowiadający za zdolność do przewidywania, planowania i organizowania swoich działań – formuje się generalnie do około 25. roku życia. Uszkodzenie tego obszaru – następujące na przykład wskutek regularnego dawkowania obecnych w pornografii bodźców – jest powodem między innymi „zachowań impulsywnych, zaburzeń koncentracji, zaburzeń pamięci, utraty zdolności przewidywania niebezpieczeństwa”.
„(…) jeszcze bardziej skłania [to] do wniosków, że pornografia jest szczególnie niebezpieczna dla dzieci i młodzieży” – alarmował raport STS.
Kolejne cytowane tam prace naukowe dowodzą wpływu, jaki wywierają tego rodzaju materiały na zaburzenia relacji małżeńskich, w tym znacznie większe ryzyko rozwodów; wczesne inicjowanie kontaktów seksualnych; rozwiązłość, skłonność do wymieniania się ze znajomymi bądź obcymi osobami własnymi zdjęciami w negliżu; fetyszyzm, sadyzm, masochizm, podglądactwo czy pedofilię.
Według raportu 80 procent badanych gwałcicieli przyznało, że potrzeba czy wręcz przymus doprowadzania do aktów seksualnych – nie wyłączając przemocy i wymuszeń – były pośrednim skutkiem oglądania pornografii.
Biznes kosztem skrajnego poniżenia
„Pisałem kiedyś tekst o jednym z czołowych operatorów w amerykańskim przemyśle porno, który porzucił dobrze płatną pracę i zaangażował się w walkę z pornografią. Powiedział on, że nie ma nic podniecającego w widoku płaczącej i ssącej kciuk w rogu pokoju dziewczyny, która kończy odgrywać scenę. My, niestety nie widzimy, co się dzieje z kobietami po reżyserskiej komendzie stop” – zwrócił uwagę filmoznawca Łukasz Adamski (wPolityce.pl). Cytowany fragment pochodzi z recenzji wydanej w 2012 roku książki profesor Gail Dines. Pozycja zatytułowana „Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność”, w Polsce trafiła na księgarskie półki dzięki Wydawnictwu W drodze.
Autorka, w przeciwieństwie do swych ideowych koleżanek z najnowszych generacji skrajnej lewicy, nie wmawia słuchaczom i czytelnikom, że „praca seksualna” w jej różnych przejawach to całkiem interesujący sposób na życie. Wręcz przeciwnie, Dines jest założycielką organizacji Stop Porn Culture, zwalczającej przemoc na tle seksualnym oraz proceder hiperseksualizowania kultury. Inicjowała również powstanie stowarzyszenia Culture Reframed. Od ponad czterdziestu lat specjalizuje się w zjawisku pornografii.
– Jeśli chcemy to po akademicku ubrać w ładne słowa, to pornografią są obrazy seksualności stworzone do tego, by odczłowieczyć kobietę i zrobić z niej przedmiot wielokrotnego użytku – stwierdziła w wywiadzie udzielonym o. Romanowi Bieleckiemu OP („W Drodze”).
Socjolog wskazała na ewolucję, jaką w ciągu kolejnych dekad przechodzi przemysł filmów i zdjęć mających za cel sztuczne wzbudzanie erotycznej ekscytacji.
– Dzisiaj mainstreamem jest to, co kiedyś nazywało się twardym porno. W najpopularniejszych serwisach znajdziemy filmy z przemocą wobec kobiet. Seks upokarzający, nieludzki, schematyczny i prostacki, który jest wytworem zimnej kalkulacji i chęci zarobienia jak największych pieniędzy. W erze powszechnego dostępu do internetu ostra pornografia stała się fundamentem naszej kultury – mówiła bez ogródek.
W swojej książce „Pornoland” scharakteryzowała zjawisko, które nazwała pop-porno. Chodzi o przemyślną strategię marketingową przemysłu cieszącego się od zawsze tyleż zasłużoną, co marną reputacją. W trosce o lepszy wizerunek i powszechny dostęp, bez ograniczeń, do wszystkich grup społecznych, usiłuje on ukazywać skrajnie destrukcyjne zjawisko w sposób ugrzeczniony, „fajny” i nieszkodliwy. Wstydliwe praktyki zepchnięte niegdyś do z zakamarków sklepów i sal projekcyjnych z przyciemnianymi szybami, trafiają dzisiaj do głównego nurtu kultury – właśnie poprzez internet czy filmowe platformy streamingowe.
Przemysł porno skutecznie promuje dzisiaj wizerunek atrakcyjnej dziewczyny czy kobiety hot and sexy – w każdej chwili gotowej na aktywność i nowe doznania. Odbywa się to olbrzymim kosztem eksploatacji, niszczenia fizycznego, psychicznego i duchowego uczestniczek (i uczestników) tego procederu – aktorek czy aktorów produkcji określanych kategorią „XXX”.
– Wycieńczone, pobite i zmaltretowane, przed chwilą zostały zgwałcone, ledwie dochodzą do siebie i zaraz czeka je to samo w kolejnym filmie. Mężczyznom, którzy wmawiają sobie, że one muszą to lubić, trzeba zadać pytanie: Kim ty, do cholery, jesteś, że czerpiesz przyjemność z oglądania torturowanych kobiet? – zwracała się w cytowanym już tu wywiadzie Gail Dines.
Socjolog zaakcentowała jeden z pomijanych najczęściej aspektów branży porno – systemowe odzieranie z godności. – Co w pierwszym rzędzie robi się więźniowi w więzieniu? Rozbiera się go. Dlaczego? Przecież strażnicy się nie rozbierają. Chodzi o to, że pozbawienie ubrania jest informacją, kto w tym układzie ma władzę. Jeśli jedna osoba jest ubrana, a druga naga, to jedna z nich ma władzę. Tak samo sprawa wygląda z pornografią – zauważyła.
Dines opisała zderzenie nastolatków szukających w internecie wiedzy na temat swojego ciała – którym w tym wieku w naturalny sposób zaczynają się interesować – z brutalną, perwersyjną i skrajnie zdegradowaną rzeczywistością filmów pornograficznych.
– To jest gwałt na twojej wyobraźni i psychice. Nie masz innych doświadczeń i zaczynasz kojarzyć seks z pornografią. Czyli tym, co – jak widzisz w internecie – jest okropne, niesmaczne i brutalne. Jednocześnie wstydzisz się o tym komukolwiek powiedzieć, a czujesz przymus, żeby oglądać więcej takich obrazów. I to jest trauma. Jeśli tego nie przepracujesz, zawsze będziesz do tego powracał. O to chodzi przemysłowi pornograficznemu: zawstydzić i traumatyzować nastolatków tak, żeby wciąż sięgali po pornografię – podkreślała autorka „Pornolandu”.
Jako jedyną receptę dla rodziców, którzy chcą uchronić własne dzieci przed takimi doświadczeniami, badaczka wskazała konieczność utrzymywania z nimi kontaktu, poświęcania im czasu, budowania od najmłodszych lat autentycznej więzi z synami i córkami.
Z kolei aby walka z masową pornografią mogła być skuteczna, musi odbywać się – w ocenie prof. Dines – na poziomie wymuszania na dostawcach ograniczeniu dostępu wyłącznie dla osób pełnoletnich, dysponujących kartą kredytową i bezpośrednio zwracających się do porno-dealera o dostęp do ulubionego narkotyku.
– Pornografia nikomu nie wychodzi na dobre. Ani kobietom, ani mężczyznom, ani kulturze, a już w szczególności – dzieciom. Jest jeden wyjątek: szefowie przemysłu pornograficznego – oni zbijają na niej fortunę – podkreślała kanadyjska socjolog. – Zakaz pornografii to nie kwestia religii, ale kwestia przyszłości dzieci tego świata – zaznaczyła zadeklarowana feministka.
Cztery osoby zginęły po tym, jak Tesla, którą jechały, uderzyła w słup i stanęła w płomieniach. Drzwi elektryka nie otworzyły się, a samochód stał się zabójczą pułapką. To nie pierwszy raz, kiedy ludzie zostali uwięzieni w płonącej Tesli.
Do tragicznego wypadku doszło w Toronto. Jak podaje portal Futurism, piąta pasażerka, kobieta w wieku dwudziestu kilku lat, ledwo przeżyła wypadek – osoba postronna rozbiła okno, umożliwiając jej ucieczkę z płonącego pojazdu.
Nie można było otworzyć drzwi Tesli
To elektroniczne drzwi Tesli Model Y mogły być winne temu, że pasażerowie zostali uwięzieni wewnątrz pojazdu elektrycznego. „Nie można było otworzyć drzwi” – powiedział Rick Harper, który uratował piątą pasażerkę, w wywiadzie dla Toronto Star. Harper dodał, że nie zdawał sobie sprawy, że w środku są uwięzieni inni pasażerowie, ponieważ dym był tak gęsty. „Nie wiem, czy to była bateria, czy co” – powiedział Harper.
Kanadyjska policja poinformowała, że wypadek z 24 października miał miejsce po tym, jak kierowca stracił kontrolę nad pojazdem, uderzył w barierkę, a następnie w słup, po czym auto stanęło w płomieniach. Władze wciąż prowadzą dochodzenie w sprawie wypadku i pożaru. Elektroniczne drzwi używane przez Teslę i innych producentów samochodów wymagają zasilania do otwarcia.
Tesla, której szefem jestElon Musk, ma już historię uwięzionych pasażerów w autach bez zasilania. Chociaż większość samochodów Tesli jest wyposażona w ręczne dźwignie otwierające drzwi, to te środki awaryjne były krytykowane za to, że są źle zaprojektowane. Większość właścicieli – a na pewno spanikowanych pasażerów – może nie zdawać sobie sprawy, że takie dźwignie istnieją i gdzie się znajdują.
Co więcej, w szczególności w przypadku Modelu Y, nie wszystkie pojazdy są wyposażone w ręczne zwalnianie tylnych drzwi, jak ostrzega Tesla w instrukcji obsługi samochodu. Nie jest jasne, czy Model Y biorący udział w wypadku był wyposażony w funkcję awaryjną.
Zagrożenie pożarowe Tesli
W 2019 r. ojciec pięciorga dzieci spłonął żywcem w swoim Modelu S po tym, jak automatycznie wysuwane klamki drzwi samochodu nie zadziałały – twierdzi jego rodzina w pozwie, uniemożliwiając osobom postronnym i służbom ratowniczym uwolnienie go z płonącego auta. Biorąc pod uwagę, że pożary akumulatorów pojazdów elektrycznych są bardzo niebezpieczne, niezawodny sposób na wydostanie się z elektryków wydaje się niezbędnym wyposażeniem.