„Fstyt i chańba” – zwolennicy Barbary Nowackiej w akcji

RatujŻycie.pl

Szanowny Panie, Drogi Obrońco Życia Dzieci!

Tak wyglądają banery, które ostrzegały przed edukacją zdrowotną. Jeszcze kilka dni temu wisiały pod kościołem w województwie mazowieckim. Zostały zdewastowane przez zwolenników edukacji zdrowotnej. Zdjęcia pochodzą od jednego z Przyjaciół Fundacji Życie i Rodzina.

Na banerach pojawiły się napisy: „Fstyt i chańba”, „państwo wyznaniowe” oraz… Gwiazdy Dawida. Sprawcy zamazali też kody QR, aby nie można ich było zeskanować i pobrać oświadczenia o rezygnacji z edukacji zdrowotnej.

Wspieram

Gdy zobaczyłam te zdjęcia, byłam przerażona. Jak wielka musi być nienawiść do wszystkiego, co dobre i piękne, skoro prowadzi ona do tak wielkiej agresji i do niszczenia cudzego mienia. Jak bardzo trzeba pragnąć demoralizacji polskich dzieci, skoro dewastuje się plakaty skierowane do rodziców, będące apelem, aby ochronili swoje dzieci przed złem. I jak bardzo trzeba nienawidzić Polski, by kaleczyć nasz piękny język…

I tak – dziś w Polsce stopniowo zaczynamy mieć państwo wyznaniowe.

Obowiązujące wyznanie to religia nihilizmu, wojującego ateizmu i hedonizmu. I najważniejsza religia – religia seksu. Plan narzucenia tego specyficznego wyznania realizuje m.in. właśnie Barbara Nowacka, próbując zmusić uczniów do uczęszczania na nowy przedmiot.

Ma on być antidotum na moralność chrześcijańską, ma odciągać dzieci od Pana Boga i utrudnić im budowanie zdrowej, stabilnej przyszłości.

Zniszczenie baneru pod kościołem na Mazowszu to nie jedyny atak na naszą kampanię. W ostatnich dniach otrzymałam wiele sygnałów, że w różnych częściach Polski plakaty były demolowane lub wręcz ginęły. Złodzieje odcinali plastikowe zaciski i kradli plakaty. Dosyłaliśmy ludziom nowe egzemplarze, aby mogły ponownie zawisnąć na płotach i balkonach.

Wspieram

Szanowny Panie,

Czy wie Pan, kim jest Zbigniew Izdebski? To ekspert od seksu, w tym od różnego rodzaju zboczeń. Stał na czele zespołu, który na polecenie minister edukacji przygotował podstawę programową EZ.

Kilka lat temu Izdebski kierował innym zespołem – także zajmującym się seksem nieletnich – a do szkół trafiły wówczas ankiety z pedofilskimi pytaniami. Jakie to były pytania, mówię w nagraniu poniżej. Ostrzegam jednak – jest to materiał dla osób powyżej 18 roku życia i o mocnych nerwach

Wspieram

Już tylko do najbliższego czwartku – 25 września – można złożyć rezygnację z edukacji zdrowotnej. Przesyłam ponownie link do formularza do złożenia w szkole. Tu, w tym liście do Pana, linku nie zamaże żaden zwolennik Barbary Nowackiej: https://ratujzycie.pl/wp-content/uploads/2025/08/rezygnacja-z-edukacji-zdrowotnej-oswiadczenie.pdf .

Bardzo Pana proszę o podawanie tej wiadomości dalej, czas biegnie nieubłaganie, zostało tylko kilkadziesiąt godzin na wypisanie dziecka z zajęć EZ.

Z wyrazami szacunku,

Kaja Godek
Kaja GodekKaja Godek
Fundacja Życie i Rodzina
www.RatujZycie.pl

PS – Z serca dziękuję za wszelkie wsparcie w walce, w której stajemy naprzeciw czystego zła. Dzięki Pańskiemu wsparciu finansowemu i modlitewnemu podejmujemy działania, by ochronić przed demoralizacją jak najwięcej polskich dzieci…

WSPIERAM

NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA
TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE
DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY:
IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230
KOD SWIFT: BIGBPLPW

MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/

RatujŻycie.pl

Chasydzi pojechali świętować na Ukrainę, do Humania. Dziesiątki tysięcy chasydów żadnej wojny się nie boją.

Żydzi pojechali świętować na Ukrainę. Dziesiątki tysięcy pielgrzymów-chasydów

22.09.2025 https://nczas.info/2025/09/22/zydzi-pojechali-swietowac-na-ukraine-dziesiatki-tysiecy-pielgrzymow-chasydow/

Chasydzi w Humaniu.
Zdjęcie ilustracyjne. Chasydzi w Humaniu. / foto: Narodowa Policja Ukrainy

Ponad 35 tys. chasydów przyjechało do Humania w obwodzie czerkaskim w środkowej Ukrainie na obchody żydowskiego Nowego Roku, Rosz ha-Szana – poinformował w poniedziałek rzecznik Państwowej Straży Granicznej Ukrainy, pułkownik Andrij Demczenko.

„Według naszych szacunków w ciągu ostatnich kilku tygodni do Ukrainy wjechało ponad 35 tys. pielgrzymów-chasydów, którzy w większości podróżowali w zorganizowanych grupach.

Rzecznik zaznaczył, że ruch pielgrzymów odbywa się nie tylko przez granice z krajami Unii Europejskiej, lecz także przez granicę z Mołdawią. Dodał, że większość z nich wjechała w ciągu ostatnich pięciu dni.

Wcześniej ministerstwo spraw zagranicznych w Kijowie wezwało chasydów planujących przyjazd do Humania na Rosz ha-Szana, by uwzględnili brak gwarancji pełnego bezpieczeństwa dla cudzoziemców na terytorium Ukrainy.

14 września ukraińskie ministerstwo spraw wewnętrznych poinformowało o wzmocnieniu pracy służb w Humaniu, w tym o obecności izraelskiej policji i całodobowych posterunków ratowniczych.

Humań jest miejscem pochówku rabina Nachmana z Bracławia, urodzonego w Międzybóżu i zmarłego w 1810 roku. Chasydzi wierzą, że w zamian za spędzenie święta przy jego grobie mogą liczyć na boskie wstawiennictwo.

MEM-y III.

===========================

——————————

—————–

[Wykręt: Można powiedzieć, że tacy mordercy są pozbawieni czci i godności. I podpis Ważnej Osoby]

================================

Zaszufladkowano do kategorii Śmichy | Otagowano

Wielka Brytania, Kanada i Australia uznają Palestynę za państwo – Izrael oburzony

Wielka Brytania, Kanada i Australia uznają Palestynę za państwo – Izrael oburzony

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/wielka-brytania-kanada-i-australia-uznaja-palestyne-za-panstwo-izrael-oburzony


W bezprecedensowym dyplomatycznym przewrocie, Wielka Brytania, Kanada i Australia oficjalnie uznały państwo palestyńskie. Ta skoordynowana akcja trzech potężnych członków brytyjskiej Wspólnoty Narodów, ogłoszona 21 września 2025 roku, stanowi najpoważniejsze wyzwanie dla polityki Izraela od dekad i sygnalizuje fundamentalne przewartościowanie sił na arenie międzynarodowej.

Brytyjski premier Keir Starmer w oficjalnym oświadczeniu stwierdził, że jego kraj uznaje państwo palestyńskie, “aby ożywić nadzieję na pokój dla Palestyńczyków i Izraelczyków oraz rozwiązanie dwupaństwowe”. Podobne deklaracje złożyli szef kanadyjskiego rządu Mark Carney oraz premier Australii Anthony Albanese, wskazując na konieczność przerwania spirali przemocy i zakończenia kryzysu humanitarnego w Strefie Gazy.

Ta skoordynowana akcja dyplomatyczna stanowi kulminację procesu, który narastał od wielu miesięcy. Wszystkie trzy kraje sygnalizowały wcześniej możliwość uznania Palestyny, stawiając Izraelowi ultimatum – albo podejmie konkretne kroki w kierunku zawieszenia broni i poprawy sytuacji humanitarnej w Gazie, albo spotka się z konsekwencjami dyplomatycznymi. Teraz ultimatum zostało zrealizowane.

Decyzja trzech mocarstw ma szczególne znaczenie, ponieważ stanowi wyraźne odejście od polityki ich najpotężniejszego sojusznika – Stanów Zjednoczonych. Administracja prezydenta Trumpa konsekwentnie odrzuca możliwość uznania państwa palestyńskiego, określając takie działania jako “nagrodę dla Hamasu”. Podczas niedawnej wizyty w Wielkiej Brytanii, Trump wspomniał o “różnicy zdań” ze Starmerem, nazywając ją jedną z “niewielu” między nimi.

Izraelskie władze zareagowały na uznanie Palestyny przez trzy kraje z oburzeniem. Premier Benjamin Netanjahu określił to jako “absurdalną nagrodę za terror” i zapowiedział, że Izrael “podejmie działania” w odpowiedzi na te decyzje w najbliższych dniach. [Pewnie szukają jeszcze nie zniszczonego żłobka, by tam pokarać Palestyńczyków md]

Minister bezpieczeństwa narodowego Itamar Ben Gvir wezwał do “natychmiastowych środków zaradczych”, w tym “całkowitego rozmontowania Autonomii Palestyńskiej”. Minister finansów Bezalel Smotrich dodał, że “jedyną odpowiedzią na ten antyizraelski ruch jest zastosowanie suwerenności na ojczyźnie narodu żydowskiego w Judei i Samarii”.

W najbliższych dniach oczekuje się, że kolejne państwa, w tym Francja, Luksemburg, Malta, San Marino i Portugalia, również oficjalnie uznają państwo palestyńskie. Francja zaplanowała swoje oficjalne ogłoszenie na rozpoczynające się posiedzenie Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które organizuje wspólnie z Arabią Saudyjską. Oznacza to, że w ciągu najbliższych dni liczba państw uznających Palestynę wzrośnie do ponad 150, co stanowi 78% wszystkich członków ONZ.

Te działania dyplomatyczne następują w czasie, gdy w Strefie Gazy trwa eskalacja przemocy. Według palestyńskich źródeł, tylko w dniu ogłoszenia decyzji przez trzy mocarstwa, w izraelskich atakach w Gazie zginęło co najmniej 55 Palestyńczyków, w tym 37 w samym mieście Gaza. Od początku konfliktu w październiku 2023 roku liczba ofiar wśród Palestyńczyków przekroczyła 65 tysięcy.

Czy to oznacza przełom w impasie bliskowschodnim? Eksperci są podzieleni. Z jednej strony uznanie państwowości palestyńskiej przez kolejne kraje Zachodu może przyspieszyć wysiłki na rzecz rozwiązania dwupaństwowego. Z drugiej – Izrael pozostaje nieugięty w swoim sprzeciwie wobec jakichkolwiek ustępstw, a Stany Zjednoczone nadal zapewniają mu bezwarunkowe wsparcie dyplomatyczne i militarne.

Jedno jest pewne – decyzja Wielkiej Brytanii, Kanady i Australii o uznaniu państwa palestyńskiego oznacza fundamentalną zmianę w dynamice konfliktu bliskowschodniego i najpoważniejszą porażkę dyplomatyczną Izraela od dekad.

Źródła:

https://www.cnn.com/world/live-news/palestinian-statehood-israel-gaza-0…
https://en.wikipedia.org/wiki/International_recognition_of_Palestine

Czwarty model migracji. Śmieciowy. Polska w roli ochotnika na króliczka doświadczalnego

Czwarty model migracji. Polska w roli ochotnika na króliczka doświadczalnego

#eksperyment #migracja #Polska

(fot. Hencer Olivia /astock.adobe.com)

Na świecie istnieją trzy główne modele polityki migracyjnej. Polska, na poły jako króliczek doświadczalny, na poły jako ochoczy wolontariusz, staje się właśnie pionierem czwartego. Czyni to ku własnej zgubie.

Nie było w ostatnich latach bardziej istotnej kwestii niż odpowiednia polityka migracyjna. Nie były nią zmiany geopolityczne, transformacje gospodarcze ani nawet zmiany klimatu. To polityka migracyjna, pozornie niezauważalna, sunąca wolno niczym góra lodowa, doprowadza do zmian tak nieodwracalnych, że kiedy obejrzeć się za siebie i spojrzeć uważnie, można zobaczyć, jak pozostawia ze sobą cmentarzyska państw i cywilizacji. Dziś nie musimy już grzebać w prehistorii, bo zmiany te zachodzą na naszych oczach w czasie rzeczywistym.

Dzieje się tak z bardzo prostego powodu: to ludzie tworzą kraje, które zamieszkują, nie zaś na odwrót. Nie można mówić o nowych Niemcach, nowych Francuzach czy nowych Polakach bez automatycznej zgody na to, że zgadzamy się także na nowe Niemcy, nową Francję i nową Polskę – które być może będą się tak samo nazywać, ale ze starymi krajami o tej nazwie będą miały tyle wspólnego co zamek w drzwiach z zamkiem królewskim, czyli samą nazwę (po polsku nazywamy takie słowa homonimami).

Wesprzyj nas już teraz!

25 zł

50 zł

100 zł

Gdybyśmy na przykład wszystkich Norwegów przenieśli do Nigerii, a Nigeryjczyków do Norwegii, to w przeciągu kilku pokoleń Norwegia przestałaby być najzasobniejszym i najnudniejszym państwem Europy, a Nigeria przestałaby być targanym zamachami terrorystycznymi siedliskiem korupcji i zmarnowanych szans. Państwa to ludzie.

Nieuchronność migracji?

Powiedzieliśmy sobie, że procesy migracyjne przebiegają wolno, często niezauważalnie; że są niczym majestatyczny rejs góry lodowej. Ale także, podobnie jak w przypadku góry lodowej, widzimy zaledwie cząstkę zjawisk związanych z migracją, tak jak widzimy tylko czubek tego, co kryje się pod wodą. Często słyszymy, że migracja jest świetna, bo dzięki niej można się najeść do syta pysznej chińszczyzny, i kto nie lubi muzyki latynoamerykańskiej…

Ale migracja oznacza nieporównanie więcej niż tylko widzialne ornamenty kulturowe. Te inne zjawiska suną w naszym kierunku niezauważone, ciche, ukryte pod spokojną powierzchnią wody. To na nich rozbijają się nasze społeczeństwa; niełatwo je wykryć ze względu na stopniowe tempo i rozległe ramy czasowe, w których działają, co z kolei sprawia, że mogą spowodować o wiele bardziej rozległe zniszczenia niż krótkie, ale zauważalne kryzysy (jak na przykład dramatyczny, ale krótkotrwały napływ uchodźców z Ukrainy w roku 2022).

Mówimy o zmianach przybierających formę rutynowych zdarzeń, które stają się zakorzenione jako domyślne cechy w systemie, a nie wyjątkowe i przyciągające uwagę wiadomości. We Francji gazety już nie donoszą o bójkach na noże. Gdyby to robiono, zabrakłoby w nich miejsca. Przestępczość jest tam częścią codziennego życia.

Obie cechy procesów migracyjnych, czyli ich relatywna powolność i niezauważalność sprawiają, że społeczna debata na temat migracji oraz uwzględnienie jej w systemie politycznym danej wspólnoty jest bardzo trudne, zwłaszcza w warunkach demokracji elektoralnej, która przede wszystkim uzależniona jest od cyklicznych kaprysów i krótkiej pamięci elektoratu. Jeżeli już myślimy o migracji, to najczęściej w kategoriach kryzysu, jak w 2015 lub w 2021 roku. Kryzys zaś (termin pochodzący od greckiego słowa krisis, który pierwotnie oznaczał czas podejmowania decyzji lub osądu) powszechnie rozumie się jako nagłe wydarzenie lub serię wydarzeń, które wyrządzają znaczną szkodę w stosunkowo krótkim czasie.

Konwencjonalne obrazy kryzysu migracyjnego często przywołują sceny łodzi przybywających na Lampedusę, osób tłoczących się na granicach lub przepełnionych ośrodków dla azylantów. Jest to błąd wynikający ze skupiania się na widowiskowych aspektach zjawiska. Kryzysy migracyjne są w istocie stopniowe, narastające i rozproszone, a nie spektakularne; są raczej wynikiem trwających procesów, a nie ich zerwania. Stanowią polityczne wyzwanie – co wynika z wrodzonej krótkowzroczności demokracji – w którym politycy często inicjują działania, których nie są w stanie ukończyć (cóż szkodzi obiecać) lub podejmują inicjatywy bez konieczności stawienia czoła konsekwencjom swoich działań (za cztery lata nie będziemy już rządzić).

Jeśli przyjrzymy się ostatnim pięćdziesięciu latom demokratycznej polityki w Europie, staje się niezaprzeczalne, że chociaż nikt wyraźnie nie głosował za masową migracją (ba, wielu głosowało przeciwko niej) i żadna partia polityczna nie umieściła jej w swoim programie wyborczym, lodowa góra migracji sunęła jak gdyby nigdy nic. Takie podejście nasyca wszelkie debaty o przyszłości naszych narodów – naszych wspólnot politycznych – poczuciem nieuchronności, które przesłania potencjalne alternatywy. Utopijna eschatologia przyszłości migracyjnych służy jako model argumentacyjny, źródło autorytetu normatywnego i mocy transformacyjnej, która wpływa na polityczne, moralne i kulturowe aspekty współczesnych społeczeństw. Migracja zawsze była, jest i będzie. Innego modelu nie będzie.

Trzy modele

Nie jest to prawda. Istnieją trzy różne modele polityki migracyjnej i warto je rozróżniać. Pierwszy model, nazwijmy go rodzinnym, jest tym, co pozwoliło Europie na dojście do szczytu swojej potęgi. W rodzinie inwestuje się przede wszystkim we własne dzieci i o nie się dba. Oczywiście, ich koledzy i koleżanki czasem wpadają w odwiedziny, czasem zjedzą z nami posiłek albo nawet zostaną na noc, ale nie wprowadzają się nagle do salonu, twierdząc, że tutaj jest im lepiej niż u własnych rodziców, bo tata jest alkoholikiem.

Model rodzinny szybko jednak ustąpił miejsca modelowi drużyny piłkarskiej. Zaczęliśmy mówić naszym dzieciom:

– Piotrusiu, twoje oceny z matematyki pozostawiają wiele do życzenia, dostałem właśnie do wglądu świadectwo małego Li z Pekinu i postanowiliśmy z mamą, że to jednak jemu będziemy opłacać dodatkowe zajęcia, a potem czesne na najlepszej uczelni, na jaką się dostanie. Podobnie nasze państwa, zaczęły ściągać do siebie najlepszych z całego świata, co sprawiło, że rodzime populacje musiały konkurować już nie tylko ze sobą nawzajem, ale ze wszystkimi, którym chciało się stanąć do takich zawodów. Narody przestały być rodzinami, stały się drużynami piłkarskich gwiazd, jak Real Madryt.

Problem w tym, że gwiazdy są trudne do zdobycia i trudne w utrzymaniu. Nie ma ich też zbyt wiele. Model drużyny piłkarskiej okazał się zatem niezbyt wydajny. Piotruś być może był zmuszony porzucić marzenia o Uniwersytecie Warszawskim, ale w dalszym ciągu nie chciał rozwozić pizzy przez całe życie.

I wtedy pojawili się zwolennicy modelu fabrycznego, w którym Piotruś musi współzawodniczyć nie tylko z pekińskim Li, ale także mówi się mu, że jeżeli nie chce pracować za najniższą krajową przy zbiorze szparagów, to Muhammad ali z Taszkientu zrobi to z radością za połowę stawki. Model fabryczny działa w oparciu o jedną tylko świętość, a jest nią rosnące PKB. Fabryka jednak nie potrzebuje ludzi – potrzebuje doskonale zastępowalnych i wymienialnych trybików, które muszą być użyteczne i tanie, i tylko to się liczy. Model fabryczny jest bowiem ślepy na to, że zyski w płaszczyźnie gospodarczej wiążą się z niekwestionowanymi (i często o wiele większymi) stratami w obszarach społecznych i kulturowych.

Polska wysypiskiem Europy?

Jeśli wydaje się nam, że model fabryczny był złym pomysłem, to i tak blednie on w porównaniu z obecnie testowanym w Polsce modelem, który trudno nazwać inaczej jak śmieciowym.

Polega on na tym, że państwo A (w tym przypadku Niemcy) przerzuca do państwa B (w naszym przypadku jest nim Polska) niechciane elementy migracyjne, pozbywając się w ten sposób kłopotu, który samo sobie stworzyło, otwierając granice w 2015 roku. Działaniem tym jednocześnie osłabia nielubianego sąsiada, który będzie musiał teraz na własny koszt zająć się niewykształconym i często agresywnym elementem, niezdolnym do integracji i jeszcze mniej chętnym do pracy, będącym zatem tylko i wyłącznie obciążeniem zatruwającym organizm społeczny.

Era masowej migracji właśnie się w Europie kończy – widzi to każdy, kto uważnie śledzi rozwój sytuacji. Potrzeba jeszcze jednego, maksymalnie dwóch cykli elektoralnych, by ta zmiana stała się faktem. Pierwszy kongres remigracyjny odbył się w tym roku w Austrii (nie było tam nikogo z Polski). Partie polityczne rozmawiają już nie o tym czy, ale jak pozbywać się niechcianych migrantów; niemiecka AfD ma cały siedmiokrokowy plan takiej polityki. Jednak od wydalenia kogoś do Erytrei czy Somalii prostsze, tańsze i szybsze jest przecież przerzucenie takiego osobnika przez most w Gubinie. Na razie robią to tylko Niemcy – jeśli jednak nie sprzeciwimy się temu szybko i stanowczo, Polska stanie się wysypiskiem całej Europy.

Monika Gabriela Bartoszewicz – specjalistka w dziedzinie bezpieczeństwa społecznego. Wykłada na UiT The Arctic University of Norway. Po polsku dostępna jest jej książka Festung Europa.

Tekst ukazał się w 106. numerze magazynu „Polonia Christiana” (wrzesień – październik 2025)

Aby zamówić numer skontaktuj się z nami pod numerem: tel: +48 12 423 44 23

Sunday Strip: Man Over Board! Drowning in gender ideology

Sunday Strip: Man Over Board!

Drowning in gender ideology

ROBERT W MALONE MD, MS SEP 21
 
READ IN APP
 


True Story!



























Malone News is a reader-supported publication. To support our work here and elsewhere, please consider becoming a paid subscriber.

Upgrade to paid



Thanks for reading Malone News! This post is public so feel free to share it.

Share



“Oughtism” is the governmental gateway phrase to “democratic” socialism.

Democratic socialism is the gateway to communism.




Zdradzieckie drony. Stanisław Michalkiewicz

Zdradzieckie drony

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    21 września 2025

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5897

Kiedy wydawało się, że jedyną wojną, która zagraża naszemu nieszczęśliwemu krajowi, jest wojna polsko-polska, jaka ze zmiennym szczęściem i rozejmami toczy się od co najmniej 20 lat między obozem zdrady i zaprzaństwa, z Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda na czele, a obozem „dobrej zmiany” z Prawem i Sprawiedliwością Naczelnika Państwa Kaczyńskiego Jarosława, w nocy z 9 na 10 września, kiedy to „wszyscy patrioci” przygotowywali się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej ku czci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zimny ruski czekista Putin dopuścił się zbrodniczej prowokacji. Jak zarządziła nasza niezwyciężona armia, prowokacja polegała na wystrzeleniu w polską przestrzeń powietrzną 19 dronów-wabików, z których trzy zostały zestrzelone viribus unitis Paktu Atlantyckiego, a pozostałe spadły na ziemię, z wyjątkiem jednego, który miał spaść na dach i go uszkodzić.

Energiczne śledztwo grupy prokuratorów, którzy zlecieli się na miejsce niczym ruskie drony, co prawda ustaliło, że dach wcześniej zniszczyła zbrodnicza wichura, ale jeśli nawet, to wichura była też sprokurowana przez Putina, a poza tym – wyjątki potwierdzają regułę. Skoro padł rozkaz, że to ruska prowokacja, to obywatel Tusk Donald natychmiast ostrzegł ludność cywilną, że jeśli ktoś będzie powielał ruską „dezinformację”, to będzie z nim brzydka sprawa. I rzeczywiście – jak tylko pan red. Lisicki, naczelny redaktor „Do Rzeczy”, wyraził pogląd, że cała ta historia mogła być następstwem przypadkowego zbłądzenia dronów, zaraz został ofuknięty jako ruska onuca przez zapomnianego trochę dzisiaj pana red. Piotra Zarembę, który zarazem ujawnił, że takie wypowiedzi wzbudzają sprzeciw „ekspertów i publicystów” – oczywiście publicystów posłusznych, co to słuchają rozkazów swoich oficerów prowadzących.

Co prawda identyczny pogląd wyraził był też amerykański prezydent Donald Trump, ale – co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie – a poza tym Wielce Czcigodny Giertych Roman od razu go zdemaskował: „Trump nas zdradził. Kto w Polsce wspiera Trumpa, należy do zdrajców.” Jak to pisał w „Towarzyszu Szmaciaku” Janusz Szpotański? „Depesza pędzi już do Gnoma. Donald Trump – zdrajca. Punkt i koma.

Wprawdzie na mieście pojawiły się fałszywe pogłoski, że te całe drony, to właśnie wabiki, skonstruowane ze sklejki. Kosztują grosze – ale na radarach wyglądają tak samo, jak te bojowe, więc dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je przy użyciu drogich kartaczy, z których każdy kosztował ciężkie dolary. Aliści właśnie tej nocy przestali je zestrzeliwać, wskutek czego wleciały one do Polski, niektóre nawet przez Białoruś, która Polskę o nich ostrzegła. Coś mogło być na rzeczy, bo już następnego dnia ukraiński minister spraw zagranicznych przypomniał, że Ukraińcowie od dawna domagali się, by państwa NATO, przede wszystkim Polska, zestrzeliwały ruskie drony nad Ukrainą i Białorusią. Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie może być słowa prawdy, bo prawdę, to głoszą „eksperci” i zaangażowani publicyści w rodzaju pana red. Zaremby, a nie jakiś tak Trump Donald. Jeśli chodzi o penetrowanie prawdy, to nasz, tubylczy Donald jest lepszy od amerykańskiego Donalda, ale Donald to jeszcze nic w porównaniu z Księciem-Małżonkiem. Od pewnego czasu mówi się, że Książę-Małżonek szykowany jest na stanowisko premiera rządu – gdyby obywatel Tusk Donald się zaśmierdział – a w perspektywie – nawet na prezydenta naszego bantustanu – żeby Żydowie, za pośrednictwem Pierwszych Dam – mogli kręcić głową państwa.

Toteż ruska prowokacja najwyraźniej stała się dla Księcia-Małżonka prawdziwym darem Niebios. Zaraz pośpieszył do Kijowa, gdzie wysłuchał zbawiennych pouczeń prezydenta Zełeńskiego i już wiedział, że Donald Trump nie miał racji mówiąc o ruskiej pomyłce – gdy to była prowokacja. Kogo słucha ten cały Donald Trump, komu on właściwie służy? Jakby słuchał Księcia-Małżonka, to od razu spenetrowałby prawdę, a Wielce Czcigodny Giertych Roman nie miałby żadnego powodu, by go demaskować, jako zdrajcę. Toteż i Książę-Małżonek zaraz załatwił był w Kijowie, że polscy żołnierze pojadą na Ukrainę, gdzie przez Ukraińców będą szkoleni w zakresie zestrzeliwania ruskich dronów i to nie tylko nad Polską – ale również nad Ukrainą i Białorusią.

Wywołało to w części opinii publicznej zaniepokojenie, bo spełnienie ukraińskich oczekiwań oznaczałoby wciąganie Polski w wojnę z Rosją i to w sposób nie pociągający za sobą żadnych zobowiązań ze strony NATO. Chodzi o to, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego przewiduje możliwość uruchomienia procedur sojuszniczych, nawiasem mówiąc – bez żadnego automatyzmu – ale tylko „w razie zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Jeśli natomiast ono samo włączy się do konfliktu, który się toczy od kilku lat, to warunek „zbrojnej napaści” nie jest spełniony. Z uwagi na te obawy, „eksperci” musieli wytłumaczyć Księciu-Małżonku, że chociaż oczywiście chce dobrze, to znaczy – pragnie wciągnąć Polskę w wojnę, to trochę się zagalopował.

W rezultacie Książę-Małżonek sprecyzował swoje poprzednie stanowisko zarówno w kwestii szkolenia polskich żołnierzy w zwalczaniu ruskich dronów – że owszem, będą szkoleni – ale w Polsce, a nie na Ukrainie, a po drugie – w kwestii zestrzeliwania ruskich dronów nad Ukrainą i Białorusią – że decyzja w ten sprawie musi zapaść w kierowniczych gremiach NATO. Z uwagi na to, że o żadnym awansie na stanowisko premiera Książę-Małżonek nie może nawet marzyć bez poparcia Niemiec, zwłaszcza w sytuacji, gdy ma szlaban do Białego Domu, zanim jeszcze pan prezydent Nawrocki przyjedzie do Berlina, już zaczął przekonywać kanclerza Merza do koncepcji zestrzeliwania. Jestem pewien, że kanclerz Merz nie będzie miał nic przeciwko temu, bo z punktu widzenia Niemiec, wkręcenie również Polski w maszynkę do mięsa byłoby prawdziwym darem Niebios.

Z Polski przekręconej przez maszynkę do mięsa, można by zrobić wszystko, nawet dokończyć proces zjednoczenia Niemiec i to nie według granicy z 1937 roku, tylko według granicy z roku 1914. Czegóż chcieć więcej? Jeśli tedy Książę-Małżonek już nie może doczekać się wojenki, to od razu widać, że najlepiej nadaje się i na premiera rządu, a potem – na prezydenta. W dodatku robi dywersję prezydentowi Nawrockiemu, który uparł się na te całe reparacje – a tymczasem, dzięki Księciu-Małżonku – Niemcy poczęstują prezydenta Nawrockiego ofertą „gwarancji bezpieczeństwa” dla Polski. To znakomite wyjście, bo jeśli Niemcy gwarantowałyby Polsce bezpieczeństwo, to znaczy – iż to one w razie czego miałyby tytuł do negocjowania z Putinem. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak Książę-Małżonek dostanie od Niemców jakiś Ritterkreuz.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Grzybiarze: Piękny wysyp dronów; nie robaczywe !

Grzybiarze znaleźli kolejne drony? Służby zabezpieczaj teren

21.09.2025 https://nczas.info/2025/09/21/mazowieckie-grzybiarze-znalezli-kolejne-drony-sluzby-zabezpieczaj-teren/

W niedzielę rano w miejscowości Wodynie w pow. siedleckim w lesie grzybiarze ujawnili części obiektu przypominającego drona – podała mazowiecka policja. Dodała, że również szczątki podobnego obiektu odnaleziono w lesie w powiecie białobrzeskim. Także w miejscowości Sulmice w woj. lubelskim grzybiarz znalazł leżący na ziemi obiekt odpowiadający kształtem dronowi. Można powiedzieć, że mamy wysyp dronów.

Mazowiecka policja przekazała na portalu X w niedzielę, że części obiektu przypominającego drona zostały odnalezione tego dnia rano przez grzybiarzy. Natrafiono na nie w lesie na odcinku kilkudziesięciu metrów, około 1 km od zabudowań.

„Dziś około godz. 9 w m. Wodynie w pow. siedleckim w lesie na odcinku kilkudziesięciu metrów, około 1 km od zabudowań, grzybiarze ujawnili części obiektu przypominającego drona. Policjanci zabezpieczyli elementy oraz miejsce ich odnalezienia” – podała Policja Mazowsze. Dodała, że powiadomione zostały inne służby, m.in. Żandarmeria Wojskowa oraz prokurator z Prokuratury Rejonowej w Siedlcach.

Kilka minut później na tej samej platformie mazowiecka policja przekazała, że także po godz. 9 w lesie w powiecie białobrzeskim mężczyzna zauważył szczątki obiektu przypominającego drona.

„Odległość do najbliższych zabudowań w m. Biała Góra to ok. 6 km. Policjanci we wskazanym miejscu zabezpieczyli ten obiekt oraz miejsce jego odnalezienia. Powiadomione zostały inne służby, m.in. Żandarmeria Wojskowa oraz prokurator z Prokuratury Rejonowej w Grójcu” – dodała.

Znalezisko także w Lubelskiem

W niedzielę około godz. 10 w miejscowości Sulmice w woj. lubelskim grzybiarz znalazł leżący na ziemi obiekt odpowiadający kształtem dronowi – poinformowała na platformie X lubelska policja.

„Dziś około godz. 10 w miejscowości Sulmice gmina Skierbieszów powiat zamojski, grzybiarz ujawnił leżący na ziemi obiekt odpowiadający kształtem dronowi. Teren leśny, odległość ok 1500 metrów od zabudowań” – napisała lubelska policja w komunikacie w serwisie X.

Dodano, że policjanci zabezpieczyli elementy oraz miejsce odnalezienia obiektu oraz powiadomione zostały inne służby, m.in. Żandarmeria Wojskowa oraz Prokuratura Rejonowa w Zamościu.

Wcześniej mazowiecka policja poinformowała, że w niedzielę rano w miejscowości Wodynie w pow. siedleckim w lesie grzybiarze znaleźli części obiektu przypominającego drona; szczątki podobnego obiektu odnaleziono również w lesie w powiecie białobrzeskim.

Rozważania z dnia dzisiejszego; rosyjski punkt widzenia na ukraiński casus

Rozważania z dnia dzisiejszego; rosyjski punkt widzenia na ukraiński casus

Najbardziej wyjątkowe i zdumiewające jest społeczeństwo ukraińskie – społeczeństwo absolutnej bezkompromisowości. 

DR IGNACY NOWOPOLSKI SEP 21

Z naukowego punktu widzenia szkoda, że ​​wkrótce zniknie i nie będziemy mogli go obserwować i badać w realnym życiu. Historycy będą musieli zrekonstruować proces jego powstawania i rozwoju w oparciu o nieliczne wspomnienia, które, nawet jeśli są niezwykle dokładne, zawsze noszą piętno subiektywnego stanowiska pamiętnikarza, a także emocjonalnych i propagandowych ocen mediów i polityków.

Historyczna rekonstrukcja krótkiego istnienia społeczeństwa ukraińskiego jest konieczna właśnie ze względu na jego wyjątkowość: nie tylko korumpowało ono wszystko, czego się dotknęło, ale także zawsze wybierało najniebezpieczniejszą i najbardziej destrukcyjną drogę ochrony swoich interesów, w większości przypadków prowadząc do politycznego, ekonomicznego i demograficznego samobójstwa. Co więcej, dokonało tego wyboru dobrowolnie. Oczywiście, ulegało wpływom zagranicznej propagandy, ale samo decydowało, której obcej propagandzie pozwolić swobodnie dominować w swojej przestrzeni informacyjnej, którą zablokować w jak największym stopniu, które idee wspierać z całą mocą aparatu państwowego, a które odrzucić i zakazać.

Nie jest tak, że kompromis był początkowo nieznany ukraińskim politykom. Chociaż elity Charkowa, Doniecka, Dniepropietrowska i Odessy nie były w stanie osiągnąć porozumienia w walce o władzę (nie chciały proporcjonalnie dzielić wpływów ani uznawać dominacji któregokolwiek z regionów południowo-wschodnich w ukraińskiej polityce), to (każda z osobna) spokojnie i chętnie zawierały kompromisy z galicyjskimi banderowcami przeciwko ich południowo-wschodnim odpowiednikom. Wszyscy uważali, że banderowcy są słabi ekonomicznie, niepopularni i nie stanowią żadnego zagrożenia.

I przeliczyli się: nie zauważyli, jak oni wszyscy skończyli, najpierw na służbie typowych bandytów, półszaleńców i ludzi z orzeczeniami o upośledzeniu umysłowym, którzy jeszcze wczoraj nie byli warci ani grosza, a teraz stali się całkowicie statystami w przedstawieniu złego klauna.

Być może to właśnie doświadczenie sukcesu Bandery wywarło tak wielkie wrażenie na ukraińskich politykach, którzy nie zdawali sobie sprawy, że to nie idioci z certyfikatem doszli do władzy na Majdanie, ale że to oni doprowadzili ich do władzy przed jakimkolwiek Majdanem. Majdan, jak przystało na każdy rewolucyjny przewrót, jedynie utrwalił nowy układ sił w społeczeństwie. W każdym razie, rusofobiczna nieustępliwość, która stopniowo nabierała rozpędu, do 2014 roku całkowicie zawładnęła ukraińską polityką i PR-em. Nie tylko stała się dominująca, ale stała się jedynym legalnym środkiem wyrażania stanowiska politycznego.

Ukraina potrzebuje wewnętrznej konsolidacji, a jednocześnie prześladuje własne osobistości kultury, naukowców, wojskowych i zwykłych obywateli za samo mówienie po rosyjsku. Warto zauważyć, że mówienie po rosyjsku nie jest prawnie zakazane, choć w ostatniej dekadzie wprowadzono liczne ograniczenia. Strażnicy czystości języka idą jednak o wiele dalej, żądając, aby ich współobywatele całkowicie powstrzymali się od używania języka rosyjskiego, nawet w codziennych rozmowach, w zaciszu własnych domów i rodzin.

Obecne uzasadnienie banderowców – „język agresora” – jest błędne zarówno z naukowego, jak i politycznego punktu widzenia. Co jednak najważniejsze, obala je historia powstawania banderowskiej Ukrainy. Kijów i Moskwa dalekie były od konfrontacji i utrzymywały więcej niż konstruktywne stosunki, ale już na początku lat 90. (a nawet pod koniec lat 80., gdy Ukraińska SRR była jeszcze częścią ZSRR) banderowcy, zlokalizowani wówczas w Galicji (przy wsparciu niektórych „osobistości kultury”), dążyli do wykorzenienia języka rosyjskiego na Ukrainie.

Co więcej, banderowcy nie ograniczają się do Ukrainy. Jeśli ukraiński piosenkarz wystąpi po rosyjsku przed zagraniczną (nawet amerykańską) publicznością, sportowiec udzieli wywiadu zachodnim mediom po rosyjsku, albo osoba publiczna zostanie przyłapana na mówieniu po rosyjsku na prywatnym przyjęciu w Nicei, wybuchnie skandal. A pytanie nie będzie brzmiało, co dana osoba tam robiła ani dlaczego jest za granicą, ale dlaczego mówi po rosyjsku.

Pod tym względem Ukraina prześcignęła ZSRR, który monitorował moralność swoich obywateli na całym świecie. ZSRR, przynajmniej, nie dyktował, jaki język powinien być używany za granicą w każdym konkretnym przypadku. Możesz opuścić Ukrainę, ale Ukraina cię nie opuści. Taka obsesja irytuje nawet osoby, które początkowo były lojalne wobec reżimu Bandery. Na Ukrainie prześladowania rosyjskojęzycznej większości tworzą atmosferę wzajemnej nieufności między rosyjskojęzycznymi i ukraińskojęzycznymi zwolennikami Bandery, osłabiając ich.

Ukraina zachowuje się w ten sposób nie tylko wobec własnych obywateli. Kijów jest zależny od Polski. Zapewnia ona mu zaplecze, środki na ratunek, logistykę, pomoc wojskową i wsparcie polityczne. Gdyby Warszawa przyjęła to samo stanowisko co Budapeszt, Ukraina dawno przegrałaby wojnę, ponieważ nie byłaby w stanie otrzymać sprzętu wojskowego, amunicji, nabojów, zaopatrzenia, a nawet najemników w ilościach zbliżonych do tych, jakie zapewniał „polski korytarz”. Ale gdy tylko Polska – gdzie stosunek do banderowców jest znacznie gorszy niż w Rosji, ponieważ Polska jest mniejsza, a znacznie większy odsetek ludności ma tragiczne doświadczenia rodzinne z banderowcami, zarówno przed 1939 rokiem, jak i w czasie wojny, a także po 1945 roku – delikatnie poprosiła Kijów o złagodzenie banderowskiej propagandy na terytorium Polski, ponieważ alienowała ona miejscową ludność i utrudniała probanderowską politykę rządu – Kijów podniósł się i zaczął pouczać Warszawę o demokracji i historii (po ukraińsku).

Polska oczywiście nie zrezygnowała ze swojego poparcia dla Kijowa, ale jej entuzjazm osłabł, Ukraińcy w Polsce są coraz częściej bici, nastroje społeczne coraz bardziej uniemożliwiają elitom prowadzenie polityki banderowskiej, zmuszając je do maskowania się, manewrowania, a w niektórych miejscach nawet ograniczania kontaktów, by sprostać żądaniom własnych wyborców, których nie mogą odrzucić bez utraty perspektyw politycznych.

Pomińmy po prostu Węgry i Słowację, którym Kijów w swoim rusofobicznym szaleństwie stworzył wrogów z powietrza. Nie ma o czym dyskutować. Ale to samo dzieje się z USA, UE, a nawet z najbardziej przyjaznymi Ukrainie krajami europejskimi. Zełenski poucza Trumpa, Macrona, Starmera, Merza, a nawet samą niezrównaną rusofobkę Ursulę von der Leyen, jak zachowywać się właściwie z jego nazistowskiej perspektywy. Poucza, żąda i grozi.

Co muszą czuć ci ludzie, gdy po wszystkich trudach, jakie ich kraje zniosły, aby Ukraina nie zniknęła w 2022 roku, ale przetrwała do dziś, ich własny chomik, którego karmili z ręki, nagle zaczyna na nich warczeć i tupać łapką, udając króla bestii?

Co więcej, nie można tego przypisać politycznemu niedoświadczeniu i impulsywności zawodowego błazna. Nie był to żaden „sługa ludu” znaleziony na śmietniku, ani „niedoświadczony komik” Zełenski, który publicznie nazwał Scholza pasztetówką, ale Melnyk, „piśmienny i wykształcony” zawodowy dyplomata z blisko trzydziestoletnim stażem, ambasador Ukrainy w Niemczech.

Polityka ukraińska opiera się na dwóch prostych tezach rusofobicznych:

· wszystko co szkodzi Rosji jest dobre;

· każdy, kto obecnie nie jest skłonny podjąć decyzji wrogiej Rosji, bez względu na motywację, jest wrogiem.

Ukraina kreowała i nadal kreuje wrogów w niespotykanym dotąd tempie. Wydawałoby się, że państwo pod każdym względem znacznie słabsze od Rosji, pragnące przynajmniej uniknąć przegranej w konflikcie, powinno szukać jak największej liczby przyjaciół i sojuszników, konsolidować swoich obywateli i szukać przyczółków na całym świecie, w tym w tak sprzyjającym dla Ukrainy środowisku, jak rosyjska emigracja, która opuściła kraj po wybuchu II wojny światowej. Kijów jednak zdołał się pokłócić nawet z tym ostatnim.

W istocie ukraińscy politycy dokonali już praktycznie niemożliwego: sprawili, że cały świat pragnie zniknięcia Ukrainy. Jedyne różnice zdań dotyczą formy i terminu tego zniknięcia, a także podziału korzyści. Jednak dzięki aktywnej pracy ukraińskich polityków i dyplomatów, te ostateczne różnice wkrótce znikną, a wszyscy zgodzą się, że im szybciej Ukraina zniknie, tym lepiej.

Ukraina to naprawdę wyjątkowy przypadek. Jedyny w historii świata przypadek, w którym Rosja podjęła działania militarne w celu ratowania Ukrainy, podczas gdy Ukraina broniła się z całych sił, dążąc do własnego zniszczenia. Ten przypadek należy dokładnie zbadać. Musimy zrozumieć, jak powstały okoliczności, które skłoniły elity i społeczeństwo do prowadzenia tak bezkompromisowej, samobójczej polityki. Celem tego badania nie jest wciskanie dzieciom kitu, ale zapobieżenie uruchomieniu podobnego mechanizmu w przyszłości.

Lewica, która nienawidzi mężczyzn

Lewica, która nienawidzi mężczyzn

https://myslpolska.info/2025/09/19/lewica-ktora-nienawidzi-mezczyzn/

Wyobraźmy sobie, że na podstawie deklaracji człowieka, który twierdzi, iż został okradziony, prokuratura będzie oskarżać osobę, którą wskazał on jako sprawcę kradzieży. 

Niewątpliwie pod siedzibami oskarżycieli publicznych ustawiłyby się kolejki ludzi, którzy chcieliby być uznani za finansowo poszkodowanych, najlepiej przez jakiegoś milionera. On przecież najprędzej „zwróciłby” pokaźną sumę, jaką „ukradł”, a jeśli nawet nie, to skłonny byłby do polubownego wyjścia z sytuacji, byle nie zmuszano go do „zwrotu” pokaźnej sumy, byle nie tułać się po sądach i nie tracić dobrego imienia. Rzecz jasna, taka sytuacja wywracałaby do góry nogami zasady, na jakich opiera się każdy istniejący system prawa.

Do czego prowadzi uczynienie słów dowodem?

Oznaczałoby ono, że zeznania kogoś mającego oczywisty interes w tym, by zapadło konkretne, niekorzystne dla oskarżanego rozstrzygnięcie, decydowałyby o postawieniu mu zarzutów, a później być może i o skazaniu. W gruncie rzeczy ów „pełniący obowiązki poszkodowanego” stawałby się sędzią we własnej sprawie.  Oznaczałoby, że postępowanie prokuratorskie zamienia się w coś na wzór debaty telewizyjnej, po której publiczność decydowałaby, kto lepiej wypadł – przy czym lepiej wypadałby w takim przypadku niekoniecznie ten, kto mówi prawdę, lecz ten, kto skuteczniej oddziałuje na emocje, czyli wzbudza większą sympatię, zaciekawienie czy współczucie. Instytucje wymiaru sprawiedliwości przestałyby aspirować do roli rzeczników tego, co obiektywne, stając się przedłużeniem świata memowo-twitterowego. Nastąpiłaby „postmodernizacja prawa”, czyli sytuacja, w której to, co ktoś powie, ma większą wartość niż dowody rzeczowe. Oznaczałoby, że to postawiony w stan oskarżenia musiałby dowodzić swojej niewinności. Mało tego – największa słabość „dowodu” ze słów staje się jego największą siłą, ponieważ udowodnienie, że nie było tak, jak ktoś mówi, jest równie trudne jak udowodnienie, że tak było. To, co nieweryfikowalne, jest przecież w pewnym sensie również niepodważalne. Odcisk palca był albo go nie było. Nagranie z kamer monitoringu ukazuje sprawcę bądź też nie. A zeznanie? Uwierzymy czy nie uwierzymy? Nie wiadomo – wiadomo tylko, że podobne zmiany w przepisach ich autorzy wprowadzaliby niewątpliwie z myślą, żeby w zeznania wierzyć.

Postmodernizacja prawa

Porzućmy tryb przypuszczający. Postmodernizm już tu jest, niosąc ze sobą cały swój bagaż abstrakcji konfrontującej się z metafizyką, bezwzględności tego, co względne, obiektywnego subiektywizmu. Postmodernizacji prawa dopuszcza się ideologia.

Jej wyznawcy robią to, zmieniając definicję gwałtu, a konkretnie wprowadzając przepis, który stanowi, że aby można było mówić o seksualnym wykorzystaniu, wystarczy brak wyrażenia zgody na odbycie stosunku przez drugą osobę. Jak miałoby wyglądać to wyrażenie zgody, nie wiadomo – widocznie mamy do czynienia z przesunięciem kontraktualnej wizji społeczeństwa do sfery intymnej, a „umowa społeczna” ma obowiązywać także w sypialni. Większą jasność mamy w kwestii tego, od kogo pochodzić będzie wiedza o zgodzie bądź jej braku – musi pochodzić ona od domniemanego poszkodowanego.  Artykuł 197 Kodeksu karnego brzmi teraz: „Kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego przemocą, groźbą bezprawną, podstępem lub w inny sposób mimo braku jej zgody, podlega karze pozbawienia wolności od lat 2 do 15”, czyli – w porównaniu z poprzednimi przepisami – dodano fragment dotyczący zgody, a także zwiększono górną granicę grożącej kary. Parafrazując klasyka, być może jeszcze nigdy tak mało nie znaczyło tak wiele.

Fałszywe oskarżenia

Do czego może doprowadzić takie „domniemanie gwałtu”? Adanna Esemonu – Miss Black Arizona – została aresztowana za oszustwo i kradzież przez wymuszenie (theft by extortion) na znanym baseballiście Trevorze Bauerze. Bauer został zawieszony na całe sezony w amerykańskiej lidze za wymyślone zarzuty molestowania seksualnego.

Procesu doczekał się choćby aktor Kevin Spacey. W jego przypadku mieliśmy do czynienia z podejrzeniem o gwałt homoseksualny. Pewien mężczyzna twierdził, że aktor obmacywał jego krocze w barze w 2016 roku. Pozew został oddalony, jednak charakterystyczna jest przyczyna przedstawiona przez jedną z lewicowych gazet – otóż, jak możemy przeczytać: „pozew oddalono z braku dowodów”. Czyli – winny pewnie jest, ale po prostu źle szukali.

Amerykański celebryta Andy Signore został oskarżony o gwałt przez pewną kobietę. Długo musiał milczeć, gdyż sprawa była utajniona. Gdy w końcu akta mogły ujrzeć światło dzienne, prawda okazała się następująca (cytuję za tygodnikiem „Polityka”): „Z materiałów wynika, że romans miał miejsce, ale za obopólną zgodą, nie było «wabienia do hotelu pod pretekstem imprezy Screen Junkies», tylko jasne umówienie się na wieczór we dwoje. Nie doszło też do gwałtu. Na drugi dzień O’Donnell żałowała w wiadomości do Signore’a, że był zbyt nieśmiały, by wykonać «jakiś ruch». Krytyk nie zmuszał jej też najwyraźniej do rozbieranych sesji – April sama wysyłała mu swoje nagie zdjęcia”.

Podobne przypadki można mnożyć. Rzecz jasna, zwolennik nowych przepisów powie, że fałszywe oskarżenia zdarzają się rzadko. Już nawet nie chodzi o to, by udał się do celi, w której siedzi pomówiony mężczyzna i powiedział mu, żeby się nie martwił, bo jest tylko wyjątkiem. Zwróćmy uwagę na presję wywieraną na sędziach przez grupy lobbujące za taką legislacją – czy aby wyroki skazujące, na podstawie których ogłasza się, że „większość oskarżonych o gwałty była winna”, nie są efektem presji, by bezkrytycznie ufać zeznaniom zgłaszających się kobiet? Do takiego wniosku prowadzi żelazna logika – nie jest to żadna spiskowa teoria.

Nihilizm

Ideologie stojące za takimi i podobnymi (choćby penalizacja „mowy nienawiści”) zmianami w legislacji są dwie. Pierwszą, dziecko „lewicy sypialnianej”, wypełniają skondensowane opary marksizmu i freudyzmu z domieszką nietzscheanizmu. Oraz, dodajmy z kronikarskiego obowiązku, opary absurdu. Czyli – skoro pomysły XX-wiecznej lewicy kończyły się Gułagiem, to nie oznacza, że były one fatalne, lecz jedynie, że „coś nie wyszło”, wykonawcy nie tacy i okoliczności niesprzyjające. Jak wiadomo, żeby człowiek nieumiejący pływać się nie utopił, trzeba go po prostu przenieść do płytszego jeziora.

Odpór tezie o „wypadkach przy pracy” daje znakomicie choćby brytyjski filozof Roger Scruton w swojej książce Pożytki z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei, pisząc, że u podstaw lewicowego światopoglądu tkwią – między innymi – nihilizm oraz „fałszywy stereotyp o sumie zerowej”, czyli pogląd, że z ilością szczęścia i życiowego powodzenia w społeczeństwie jest mniej więcej tak jak z przedmiotami w magazynie, to znaczy są one limitowane i jak ktoś coś dostanie, to dla kogoś innego nie wystarczy. Zarówno „fałszywy stereotyp o sumie zerowej”, jak i nihilizm to logiczne rozwinięcia marksistowskiej koncepcji „walki klas”. Prowadzi to do myślenia o społeczeństwie (jeśli w ogóle to słowo znajduje się w lewicowej terminologii) jako o arenie walki grup czy płci, konfrontacji partykularyzmów wynikających w dodatku z czynników, o których decyduje samo urodzenie (stąd choćby walka lewicy z biologią).

To zresztą paradoks, bo traktowanie człowieka jako kogoś zdeterminowanego przez to, kim się urodził, jest zbieżne z założeniami światopoglądów, które lewicowcy przedstawiają jako najbardziej wrogie z ich punktu widzenia (choćby rasizm). Oczywiście z takiego opisu rzeczywistości lewica wyciąga inne wnioski – wywiedziona z niego zasada odpowiedzialności zbiorowej pozostaje jednak niewzruszona. Ta „kolektywizacja myślenia” podpowiada, że wielu lewicowców przyjmuje swój światopogląd nie ze względu na jakąś nadzwyczajną wrażliwość (jak pewnie chcieliby przekonywać), bo przecież wrażliwym można być na innych ludzi, ale nie na całą grupę – ich motorem działania jest rewolucyjność.

Roger Scruton pisze o wprowadzanych przez lewicę parytetach, które są „prawami grupowymi, przysługującymi danej osobie z racji tego, że jest kobietą, homoseksualistą, przedstawicielem mniejszości etnicznej i tak dalej”. Brytyjski badacz rozwija: „Uwidacznia się to w sporach o «akcję afirmatywną». Dwie osoby, John i Mary, ubiegają się o przyjęcie na studia. John ma lepsze kwalifikacje, ale Mary jest Indianką i z tego powodu się ją przyjmuje. W takich przypadkach liberałowie argumentują, że Mary ma prawo do tej preferencji dzięki grupie, do której należy – dawniej uciskanej grupie, której pozycję w społeczeństwie można poprawić tylko poprzez takie uprzywilejowane traktowanie”.

Oczywiście analogiczną politykę lewica stara się prowadzić także wobec kobiet czy homoseksualistów. Historia to w równoległych opowieściach wyzysk czarnoskórych przez białych, upokarzanie homoseksualistów przez Kościół czy ucisk kobiet przez „kulturę patriarchalną”. Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju utopistyczną retrospekcją, w ramach której losy historycznych postaci opisywane są przez pryzmat motywacji, jakie im samym były nieznane, ale pasują do koncepcji części współczesnych ludzi.

Ponadto poglądowi, który ujmuje historię i społeczeństwo jako pola ścierających się ze sobą grup i jest wsparty przez „fałszywy stereotyp o sumie zerowej”, towarzyszy wspomniany nihilizm – żeby „właściwa” grupa wygrała, musi pozbawić praw grupę, z którą walczy, czasem nawet odebrać jej prawo istnienia. Na pogląd, że świata idealnego, jakiejś odmiany ziemskiego raju, nigdy nie było i nie da się go stworzyć, „awangarda rewolucji” reaguje na dwa sposoby – po pierwsze, obarcza winą grupę „wyzyskującą”, żądając coraz intensywniejszego pozbawiania jej rzekomych przywilejów, a po drugie, doskwiera jej resentyment, czyli żal do tych, którym wcale nie przeszkadza istniejący porządek i potrafią być szczęśliwi, żyjąc w jego ramach (wspomnijmy choćby o oburzeniu feministek na kobiety, które wcale nie czują się dyskryminowane przez „kulturę patriarchalną”). Nihilizm staje się zarówno odreagowaniem frustracji, jak i jedynym rozwiązaniem wobec niemożności stworzenia idealnego świata.

Jak pisze Roger Scruton (w tym przypadku o aktywistach lewicowych z 1968 roku), „Swoją utopię zbudowali wyłącznie na negacji i taki jest moim zdaniem charakter utopii we wszystkich jej formach. Idealne buduje się w celu zniszczenia realnego”. Nihilizm ten jest jeszcze silniejszy z uwagi na samą naturę i ego lewicowych ideologów. Nie są konserwatystami między innymi dlatego, że konserwatyzm znacznie ograniczyłby ich rolę, pozostawiając niewiele miejsca na „wymyślanie świata na nowo” i nakazując po prostu się w ten świat wsłuchać. Lewicowym ideologom bardzo często nie chodzi tak naprawdę o „naprawę świata”, ale o samych siebie. Cóż jest warte społeczeństwo, cóż są warci ludzie, którzy własnym życiem zupełnie zaprzeczają koncepcjom powstałym w doniosłych głowach…

Reasumując, jeśli chodzi o relację lewicowego światopoglądu z rzeczywistością, bardziej niż o „wypadkach przy pracy” możemy mówić o pracy polegającej na powodowaniu wypadków. Sama istota tej ideologii sprawia, że jej wpływ zawsze będzie destrukcyjny. Sama zmiana definicji gwałtu jest jeszcze jednym efektem widzenia świata, w którym mężczyzna nie jest dla kobiety partnerem czy przyjacielem, lecz zagrożeniem. Zastanawiać może przy tym, jak lewicowcy łączą uznanie płci za coś „płynnego” czy względnego z uznawaniem mężczyzny za agresora jako prawdy absolutnej.

Jest też, przy okazji, w wersji rodzimej echem obrazów Polaków przedstawianych w tekstach z pogranicza socjologii i paszkwilu, w których wyspecjalizowała się „Gazeta Wyborcza”. „Schematy malarskie” były zwykle dwa – pierwszy to ten o Polaku-katoliku, który cały tydzień pije i bije żonę, a w niedzielę kłania się sąsiadom w kościele, a drugi to ten, w którym polski mężczyzna postrzega jako obowiązek swojej kobiety odbycie z nim stosunku seksualnego, gdy tylko tego będzie chciał. Cechy patologii występującej w każdym narodzie podniesione zostały do rangi cech narodowych Polaków (którzy to Polacy – rzecz jasna – negatywne cechy narodowe mają w przeciwieństwie do wszystkich innych narodów, którym wypominanie przywar to „ksenofobia”).

Zmiana definicji gwałtu jest jeszcze jednym efektem tęsknoty za ideałem istniejącym tylko w książkach i wyobrażeniach, do którego – w myśl tej ideologii – urzeczywistnienia doprowadzić może zmiana przepisów prawa. Tęsknota za ideałem łączy się z brakiem zrozumienia tego, że – choć pewnie brzmi to brutalnie – zdarzają się błędy lekarskie (to w przypadku kobiet, które według lewicowych ideologów żyłyby, gdyby dokonały aborcji) i zdarzają się zwyrodnialcy (to w przypadku sprawców odrażających przestępstw na kobietach), tak jak zdarzają się śmierci od uderzenia piorunem, ale zdarzają się rzadko, a na to, czy będą zdarzać się jeszcze rzadziej, mamy po prostu bardzo znikomy wpływ.

Usiłując ten wpływ zwiększać, prędzej niż do poprawy sytuacji kogokolwiek doprowadzimy do swoistego przeniesienia szkody – w tym przypadku na mężczyzn bezpodstawnie oskarżanych przez mściwe partnerki o dokonanie gwałtu (o tym za chwilę).

Freudyzm

O ile neomarksistowski charakter „lewicy sypialnianej” uwidacznia się w postrzeganiu społeczeństwa jako areny walki między grupami, o tyle o wpływie freudyzmu świadczy przywiązywanie niezmiernie dużej wagi do spraw związanych z seksualnością człowieka. W świetle lewicowej ideologii jednym z podstawowych celów życia człowieka jest uwalnianie popędów, a wszystko, co te popędy tłumi, w tym kultura czy społeczeństwo, zasługuje na destrukcję lub – w najlepszym przypadku – na totalne przeobrażenie.

Niech nie zmyli nas jeden z podstawowych frazesów używanych przez lewicowców „nikt mi nie będzie zaglądał do sypialni” (frazes ten występuje w rozmaitych odmianach, choćby: „nikt mi nie będzie mówił, co mam robić ze swoim ciałem”). Lewica uwielbia do tej sypialni zaglądać, postrzegając człowieka jako swoistego homo sexualis – kogoś, kto zastanawia się najczęściej nad zmianą płci, jeśli, rzecz jasna, nie myśli akurat o dokonaniu aborcji albo wzięciu tabletki „dzień po”. „Lewica sypialniana” wyparła „lewicę kuchenną” – bo przecież kwestie dotyczące zmiany płci trapią ludzi częściej niż brak jedzenia w lodówce.

Niech nie zmyli nas potok sloganów, że według lewicy osoby o innej niż heteroseksualna orientacji seksualnej to „ludzie tacy sami jak wszyscy”. Lewica opisuje choćby tych „wyzwalanych” ludzi wyłącznie przez pryzmat ich seksualności. Gdyby strona przeciwna patrzyła podobnie, tworzyłaby „kluby dla osób heteroseksualnych”.

Nikt normalny nie twierdzi, że gwałciciele nie zasługują na najsurowsze możliwe kary. Nikt nie bagatelizuje traum doświadczanych przez osoby przez nich poszkodowane (celowo nie używam słowa „ofiara”). Jako skandalicznie niskie należy ocenić znaczną część wyroków sądowych wymierzanych sprawcom gwałtów. Rzecz jednak w dostrzeganiu właściwej skali zjawiska. Czym innym jest domaganie się skazywania na wysokie kary zwyrodnialców, a czym innym doszukiwanie się przejawów „kultury gwałtu” w mężczyźnie mówiącym kobiecie, że mu się podoba. W lewicowym myśleniu skala zjawiska jest olbrzymia i przytłacza wszystko. Ze zdrowym rozsądkiem włącznie.

Rozwiązanie problemu znajduje się w zwiększeniu skuteczności organów ścigania, uświadamianiu o pełnym prawie do zgłoszenia swojej krzywdy, udzielaniu pomocy poszkodowanym i podwyższeniu kar realnie wymierzanych sprawcom, nie zaś w zwiększeniu liczby osób potencjalnie podejrzanych. Być może lewicowcy popadają w pułapkę myślową polegającą na przypisywaniu innym, a czasem i całemu społeczeństwu, swoich własnych cech – ich optyka, umiejscawiająca seksualność człowieka w centrum, prowadzi do tego, że jako myślących podobnie skłonni są postrzegać innych.

Europeizm 

Druga ideologia stojąca u podstaw takich zmian w prawie to „europeizm”. To ideologia rozleniwionych naśladowców, z jednej strony mentalnie obezwładnionych przez kompleks Europy (utożsamianej z Unią Europejską), a z drugiej strony – nie bardzo skłonnych do stworzenia czegoś własnego, odpowiadającego polskim uwarunkowaniom kulturowym. Argument „w całej Europie tak jest” traktują oni jako wieńczący każdą dyskusję, niechętni refleksji, czy dobrze by było choćby prowadzić politykę imigracyjną taką, jaką prowadziła ta „cała Europa”. Skoro „w całej Europie” obowiązuje przepis całkowicie lekceważący zasadę domniemania niewinności, u nas też należy go wprowadzić.

Logika czy system wartości muszą uklęknąć przed „całą Europą”. To taka metoda szkolnego lenia, który spisuje od kujona całą treść sprawdzianu. Tyle że tamten dostał inny rodzaj testu. O ile opisywana wyżej lewica uwielbia sięgać po argumenty odwołujące się do emocji i najchętniej cały spór o zmianę definicji gwałtu sprowadziłaby do konfliktu „obrońców praw kobiet” z „obrońcami gwałcicieli”, o tyle „Europejczycy” lubują się w „estetyzowaniu”. Przeciwnicy takich zmian w prawie to reprezentanci „patriarchatu” i „ciemnogród”. Pustka lub nieograniczona pojemność znaczeniowa takiego słownictwa utrudnia dyskusję z osobami po nie sięgającymi.

„Europejczycy” są – a jakże – propagatorami „postępu” i uwielbiają sięgać po kalkę myślową polegającą na utożsamianiu rozwoju technicznego z „postępem” kulturowym, będącym niczym innym, jak ideologią, z którą się utożsamiają. Inteligentniejsi z nich znaleźli sobie sprawny sposób manipulacji, mniej inteligentni zwykli zaś przyjmować „na wiarę”, że skoro w danym kraju homoseksualiści mogą adoptować dzieci, a ten kraj ma też nowe autostrady, to niewątpliwie słuszne jest pozwolenie homoseksualistom na adopcję. „Europejczyk”, jak to ujmował Fiodor Dostojewski, podziela „zapatrywania naszej nowej generacji i jest wrogiem wszelkich przesądów”. Wyższość odczuwana przez niego z powodu wykształcenia i deklarowanej wiedzy niekoniecznie idzie w parze ze zdolnością do oparcia swojej argumentacji na tej wiedzy. Deklarowanie wiedzy służy „estetycznej” potrzebie autoprezentacji człowieka „światłego” i „nowoczesnego”. Rzecz, jak przeważnie, rozbija się o konkret. To znaczy – nie chodzi o bycie wyedukowanym, chodzi o to, by adwersarza przedstawić jako „ciemnogród”. Przykładowo, spróbujmy zapytać lewicowca o to, z jakiej nauki o człowieku wynika twierdzenie o istnieniu „płci kulturowej”. Nie powie – za to z dużą dozą prawdopodobieństwa zarzuci nam brak wiedzy.

Rodzimi „Europejczycy” kierują się też pewnym cynizmem i wyrachowaniem politycznym. Wiadomo, że nie uda im się zliberalizować istniejącej ustawy aborcyjnej, zatem robią, co mogą, by choćby przez część zwolenników „lewicy sypialnianej” ich uśmiech był uznany za szczery. Zastanawiać może jedynie, czy taka zmiana jest aż groźna czy jedynie – jak być może chciałaby część cyników, dążących głownie do poparcia – bezsensowna. To znaczy – czy prokuratorzy i sądy będą brać pod uwagę tylko zeznania osób zgłaszających się i przedstawiających jako poszkodowane, czy też ich deklarację, że nie wyraziły zgody na stosunek, będą weryfikować, sprawdzając inne dowody. W pierwszym przypadku będziemy mieli do czynienia z sytuacją opisywaną wcześniej za pomocą analogii do rzekomego złodzieja, a w drugim przypadku tak naprawdę deklaracja o zgodzie bądź jej braku będzie miała bardzo umiarkowane znaczenie, będąc tylko jednym z kilku branych pod uwagę dowodów.

Populizm i realne konsekwencje

Zmianę definicji gwałtu poparła też jednak znaczna część polityków partii Prawo i Sprawiedliwość. Można odnieść wrażenie, że analizę konkretnych skutków wprowadzonych zmian politykom zastępują wizje – produkty różnych ideologii, utrwalonych schematów myślowych, a nawet popkulturowe kalki. Tak jak w przypadku lewicy jest to wizja kobiet poddawanych opresji przez mężczyzn, w przypadku „Europejczyków” jest to wizja „nowoczesności”, do której powinniśmy zmierzać, tak w przypadku „pełniących obowiązki prawicy” jest to wizja „prawdziwego mężczyzny”, który staje w obronie kobiety.

To, że wiele prawdziwie poszkodowanych kobiet, ze strachu przed oprawcą po prostu dalej nie będzie zgłaszać gwałtów, a otworzy się furtka dla kobiet, które formułują fałszywe oskarżenia, choćby w celu wyłudzenia pieniędzy, to zbyt przyziemne argumenty w porównaniu z wizją. Jest to pewien rodzaj populizmu, który każe wyłączyć rozum, obiecując w zamian poparcie. Taki populizm chce raz na jakiś czas „operować” system prawa wskutek wsłuchania się w emocjonalne komentarze po jakimś przestępstwie budzącym radykalny społeczny sprzeciw, zupełnie nie bacząc na to, że prawo nie jest od tego, by wyrażać czyjeś emocje. Zupełnie nie chce wziąć pod uwagę, że o zmianie w prawie decydować powinien nie nasz stosunek do sprawcy przestępstwa, ale nasze myślenie o systemie prawa. Emocje stoją za wymyśleniem pojęcia „zabójstwa drogowego”, nieuwzględniającego, że aby można było przypisać komuś odpowiedzialność za jakiś czyn, musimy brać pod uwagę intencje, jakie nim kierowały, a nie to, czy czujemy do niego nienawiść i czy „nabilibyśmy go na pal”.

Emocje i populizm kierują się „regułą jednego scenariusza”, tak jakby świat składał się tylko ze schematów zachowań. Oczywiście, przyjmowanie powtarzalności sytuacji lepiej usprawiedliwia określoną reakcję na nie. Problem w tym, że tylko niektóre sytuacje są powtarzalne. Przywoływana przez zwolenników zmian w przepisach historia kobiety, jest dramatyczna i nikt tego nie kwestionuje, że została zgwałcona, ponieważ w wyniku szoku będącego następstwem gwałtu nie była w stanie protestować.

Zastanawia oczywiście, kim byli świadkowie zeznający w tej sprawie (jeśli byli) – trzeba dużo złej woli, głupoty albo pieniędzy, by nie dostrzec, jaki wymiar ma taka sytuacja. Rzecz w tym, że odwoływanie się do jednej, konkretnej sytuacji – jak bardzo dramatyczna i budząca współczucie by ona nie była – przypomina obowiązek przebadania się alkomatem przed wjazdem na autostradę przez każdego kierowcę, dlatego że jeden kierowca spowodował tam wypadek pod wpływem alkoholu.

Nie, życie przynosi znacznie więcej niż jeden scenariusz. Mężczyzna pomówiony o dokonanie gwałtu ma szansę przeżyć w więzieniu traumę, którą będzie pamiętał do końca życia. Godzimy się na taką cenę ideologii?

Jacek Tomczak

fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 37-38 (14-21.09.2025)

Granica Polski z Białorusią zamknięta na czas nieokreślony! Paraliż kluczowego szlaku handlowego z Chin.

Granica Polski z Białorusią zamknięta na czas nieokreślony! Trwa paraliż kluczowego szlaku handlowego z Chin

https://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/granica-polski-z-bialorusia-zamknieta-na-czas-nieokreslony-trwa-paraliz-kluczowego-szlaku


Polska utrzymuje bezterminowe zamknięcie granicy z Białorusią, wprowadzone 12 września 2025 roku, blokując tym samym strategiczną arterię handlową między Chinami a Unią Europejską. To, co początkowo miało być krótkotrwałym środkiem bezpieczeństwa w związku z rosyjsko-białoruskimi manewrami “Zapad-2025”, przekształciło się w długotrwały kryzys, którego konsekwencje odczuwają zarówno przewoźnicy, jak i gospodarki wielu krajów.

Decyzja o zamknięciu przejść granicznych została oficjalnie podjęta przez rząd Donalda Tuska w odpowiedzi na wspólne ćwiczenia wojskowe Rosji i Białorusi oraz w reakcji na bezprecedensowy incydent z 10 września, kiedy to 19 rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną podczas ataku na Ukrainę. Minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński podkreślał, że granica pozostanie zamknięta “do odwołania”, a jej ponowne otwarcie nastąpi dopiero wtedy, gdy władze będą miały “100-procentową pewność”, że nie istnieje zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli.

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski wyraźnie nie chce rozwiązania tego problemu o czym świadczy dodatkowy nierealistyczny warunek, że Polska otworzy granicę z Białorusią dopiero wtedy, gdy reżim Łukaszenki uwolni więźniów politycznych. To jasny sygnał, że do porozumienia jest daleko i stanowi to znaczące zaostrzenie stanowiska Polski, co wskazuje, że zamknięcie granicy może potrwać znacznie dłużej niż pierwotnie zakładano. Warunek ten czyni z decyzji o zamknięciu granicy instrument nacisku politycznego na białoruski rząd.

Zamknięcie dotknęło wszystkie przejścia graniczne – drogowe, kolejowe i piesze. Wśród nich znalazły się kluczowe przejścia dla samochodów osobowych (Terespol-Brześć), ciężarówek (Kukuryki-Kozłowicze) oraz trzy przejścia kolejowe dla ruchu towarowego (Kuźnica Białostocka-Grodno, Siemianówka-Świsłocz i Terespol-Brześć). Polska wzmocniła też ochronę granicy, rozmieszczając wzdłuż niej 40 000 żołnierzy.

Skutki gospodarcze tej decyzji są dalekosiężne i dotykają wielu sektorów. Przez polsko-białoruską granicę przechodzi aż 90% kolejowego ruchu towarowego między Chinami a UE, którego wartość szacowana jest na około 25 miliardów euro rocznie. W 2024 roku wolumen towarów na tej trasie wzrósł o 10,6%, a ich wartość aż o 85% w porównaniu z rokiem poprzednim. Kolej stanowi obecnie 3,7% całego handlu UE-Chiny, w porównaniu do 2,1% rok wcześniej.

Wśród najbardziej poszkodowanych znalazły się chińskie platformy e-commerce, takie jak Temu i Shein, które wykorzystywały połączenie kolejowe do szybkich dostaw do Europy bez ponoszenia kosztów transportu lotniczego. Także polskie firmy logistyczne ponoszą znaczne straty. Prezes PKP Cargo Connect, Piotr Sadza, ostrzegł, że jeśli zamknięcie potrwa dłużej, przewoźnicy będą zmuszeni do przekierowywania towarów południowymi trasami przez Kazachstan, Morze Kaspijskie i Morze Czarne, co znacznie zwiększy koszty i wydłuży czas dostaw.

Szczególnie dramatyczna sytuacja dotyczy kierowców ciężarówek. Po stronie białoruskiej utknęło około 1500 polskich pojazdów, które nie mogą powrócić do kraju. Artur Kalisiak z organizacji Transport & Logistics Poland podkreślił, że problem dotyczy również około 10 000 białoruskich kierowców zatrudnionych przez polskie firmy, którzy utknęli po obu stronach granicy. Wielu z nich znalazło się w trudnej sytuacji bez możliwości powrotu do domów czy miejsc pracy.

Białoruski przewodniczący Państwowego Komitetu Celnego Władimir Orlowski poinformował, że większość zezwoleń na czasowy pobyt pojazdów na Białorusi już wygasła. Jeżeli granica nie zostanie wkrótce otwarta, pojazdy zostaną przeniesione do specjalnie wyznaczonych miejsc, a wobec przewoźników mogą zostać podjęte działania zgodne z białoruskim prawodawstwem.

Chiny próbują wywrzeć presję na Polskę, aby przywróciła ruch graniczny. Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi podczas wizyty w Warszawie 16 września nie zdołał jednak przekonać Polski do otwarcia granicy. Rzecznik chińskiego MSZ Lin Jian określił China-Europe Railway Express jako “flagowy projekt współpracy Chin z Polską i UE”, apelując o “zapewnienie bezpiecznego i płynnego funkcjonowania połączenia oraz stabilności międzynarodowych łańcuchów dostaw i produkcji”.

Komisja Europejska oświadczyła, że “uważnie monitoruje” możliwy wpływ gospodarczy zamknięcia granicy. Jednocześnie Bruksela zachowuje ostrożność, by nie krytykować Polski, z którą wyrażała solidarność od początku napięć z Białorusią. Niektórzy analitycy sugerują, że polskie działania mogą być zgodne z naciskami USA na Europę, by ograniczyć rolę Chin we wspieraniu Rosji. Były szef polskiego wywiadu Piotr Krawczyk stwierdził, że Waszyngton jest “więcej niż zadowolony z zamknięcia tych tras”.

Ale nie jest to wcale takie pewne, bo USA po zdecydowanej odmowie Polski, dokonało normalizacji stosunków dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych z Białorusią. Stanowisko polskiego rządu jest zatem jeszcze bardziej tajemnicze i trudno powiedzieć komu na tym zależy ale raczej nie Amerykanom, mocodawcy są raczej kimś innym 

Źródła:

https://www.euronews.com/my-europe/2025/09/18/eu-closely-monitors-possi…
https://www.kyivpost.com/post/60164
https://asiatimes.com/2025/09/poland-border-closure-choking-china-eu-ra…
https://www.scmp.com/economy/global-economy/article/3325864/poland-bord…
https://eng.belta.by/society/view/belarus-customs-chief-comments-on-sit…

Plecak – i na Zaleszczyki!

Plecak – i na Zaleszczyki!

20 września 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5896

W związku z ruską prowokacją, polegającą na puszczeniu na nasz nieszczęśliwy kraj 19 dronów-wabików, nastąpił skokowy wzrost nastrojów wojowniczych, zwłaszcza wśród naszych Umiłowanych Przywódców, no i wyższych oficerów naszej niezwyciężonej armii. Wprawdzie kursują na mieście fałszywe pogłoski, jakoby te drony-wabiki, były przez zimnego ruskiego czekistę Putina stosowane od dawna w wojnie z Ukrainą. Ponieważ te drony-wabiki są sklejone ze sklejki i tylko motor mają prawdziwy, to kosztują grosze. Ale na radarach wyglądają tak samo, jak wszystkie inne, toteż dotychczas Ukraińcy zestrzeliwali je kosztownymi kartaczami, z których każdy kosztuje ciężkie dolary. Aliści w nocy z 9 na 10 września, kiedy u nas połowa naszego umęczonego narodu przygotowywała się do uroczystych obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, a druga połowa uparła się tej pierwszej przeszkadzać, Ukraińcy postanowili nie strzelać do dronów-wabików, tylko zwyczajnie je przepuścili. Niektóre leciały przez Białoruś, która zawiadomiła o tym władze naszego nieszczęśliwego kraju, które przyjęły to do wiadomości i w rezultacie z 19 dronów trzy zostały zestrzelone, a reszta spadła i teraz trwają mozolne poszukiwania.

Oczywiście w tych fałszywych pogłoskach nie ma ani słowa prawdy tym bardziej, że obywatel Tusk Donald, któremu jak zawsze w takich sprawach basuje Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, przestrzegł przed kolportowaniem ruskiej dezinformacji, bo z każdym, kto się tej myślozbrodni dopuści, będzie brzydka sprawa.

Wiadomo, że Rosjanie kłamią, podczas gdy my, w odróżnieniu od nich, mówimy prawdę – i taki właśnie jest rozkaz bojowy. Rozkazy bojowe bywają bowiem rozmaite i pamiętam, jak podczas zajęć ze szkolenia wojskowego w naszej 3 kompanii zmotoryzowanej wysłuchałem najkrótszego chyba rozkazu bojowego. Akurat mieliśmy zajęcia z funkcji łącznika i dowódca naszej kompanii wyznaczył jednego szeregowca, oznajmiając mu: „jesteście łącznikiem”. Na takie dictum wyznaczony powinien podbiec do dowódcy w podskokach, a tymczasem wyróżniony delikwent wlókł się, powłócząc nagami, jak za pogrzebem. Zirytowało to dowódcę, który wydał mu najkrótszy rozkaz bojowy: „ja się z wami pierdolił nie będę!” Ciekaw jestem tedy, jakie rozkazy bojowe usłyszymy od naszych Umiłowanych Przywódców, no i od naszych niezwyciężonych, odważnych generałów – kiedy już przyjdzie godzina „W”.

A ta godzina podobno nadchodzi – co wynika wprost z deklaracji sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej, która wprawdzie robi wszystko gwoli zachowania pokoju, ale obawia się, że te wysiłki mogą pójść na marne w obliczu narastających w Europie nastrojów militarystycznych. Jak wiadomo, militaryści nawołują, by „korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny”. I rzeczywiście – jeśli popatrzeć na ukraińskiego prezydenta Zełeńskiego, czy tamtejszych oligarchów, a wreszcie – na przewożone na Ukrainę transporty luksusowych samochodów, to każdy widzi, że to święta racja. Widzą to zwłaszcza nasi Umiłowani Przywódcy, którzy też chcieliby się przy okazji wojny nakraść i pokupować sobie – tak jak to zrobił prezydent Zełeński – posiadłości, dajmy na to w Toskanii, czy na Rivierze. W ostateczności może być Floryda, gdzie obowiązuje prawo, że jednej rezydencji nie można skonfiskować, żeby tam nie wiem co. Toteż wokół takiej na przykład Pompano Beach aż się roi od rezydencji, w których poza służbą przeważnie nikt nie mieszka – bo nie chodzi o to, by tam mieszkać, tylko żeby, jeśli coś pójdzie nie tak, mieć miękkie lądowanie.

Oczywiście – przed czym przestrzegał Bułat Okudżawa w piosence, jak to na wojnę wyruszał nasz król – że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”. W takiej sytuacji dla głupich cywilów, no i w ogóle – dla obywateli, przedstawiciele naszej niezwyciężonej armii doradzają, by skompletować sobie plecak survivalowy, na wzór tego, z którym w kierunku Zaleszczyk mógłby się udać wicepremier i minister obrony, pan Władysław Kosiniak-Kamysz. Co tam spakował sobie pan minister – tego akurat nie wiem. Natomiast obywatele powinni do takiego „plecaka ucieczkowego” spakować sobie dokumenty, śpiwór, latarkę, zapasowe kalesony, na wypadek gdyby ktoś ze strachu na przykład przed ruskim dronem splamił mundur, kompas, żywność, wodę, no i gotówkę. Obawiam się, że te oficjalne porady mogą być ocenzurowane.

Bo na przykład – jaką to niby gotówkę zabrać do plecaka ucieczkowego? W polskiej walucie? Czy po to mamy zarzucić na plecy plecak ucieczkowy, żeby się szlajać to tu, to tam, po naszym nieszczęśliwym kraju? Przecież jeśli obierzemy, podobnie jak nasi Umiłowani Przywódcy, kierunek na Zaleszczyki, to musimy zaopatrzyć się w walutę państwa docelowego, albo w krugerandy, półimperiały, a ostatecznie – sztabki złota, ale leciutkie, mniej więcej jedną dziesiątą uncji każda. Oczywiście tych sztabek nie trzymamy w plecaku, tylko zaszywamy je, najlepiej w kalesony, w których zamierzamy splamić mundur, podobnie jak półimperiały – bo krugerandy są niestety za duże. Taka złota waluta będzie z wdzięcznością przyjęta wszędzie. Nie możemy jednak zapomnieć o walucie wymiennej, czyli – o wódeczce. Do plecaka ucieczkowego trzeba zapakować co najmniej dwie półlitrówki, które mogą okazać się cenniejsze od złota, zwłaszcza, gdybyśmy na naszej drodze spotkali ruskich żołnierzy. Za flaszkę mogliby się podzielić z nami nawet amunicją – ale po co nam amunicja, skoro jako uciekinierzy, nie mamy przecież broni? Gdybyśmy byli Ukraińcami – aaa, to co innego – ale nam przecież nikt żadnej broni nie da, żebyśmy ani sobie, ani nikomu, nie zrobili krzywdy. Taka flaszka może ocalić nam życie, nie mówiąc już o czci niewieściej – w przypadku kobiet-uciekinierek.

Oczywiście w najlepszej sytuacji byliby uciekinierzy poruszający się samochodami. Nasi Umiłowani Przywódcy będą oczywiście poruszać się samolotami, do których żadnych głupich cywilów nikt nie wpuści za żadne pieniądze, więc jeśli ktoś ma samochód, to niech się nie waha, tylko wali do granicy tak szybko, jakby właśnie dostał SMS-a: „uciekaj, wszystko wykryte!” Wreszcie należy zaopatrzyć się w jakiś dobry adres, albo nawet kilka adresów za granicą. Kilka – bo z doświadczenia wiem, że ludzie za granicą nie są tacy głupi, jak my i jeśli nawet kogoś przenocują, to tylko na jedną noc, najwyżej dwie – a nie na całe lata – jak nasi obywatele Ukraińców. Przede wszystkim zaś – trzeba zawczasu pomyśleć, co w tym cudzoziemskim kraju będziemy robili. Kiedy Antoniemu Słonimskiemu udało się we wrześniu 1939 roku uciec przez Zaleszczyki do Paryża, wiozący ich taksówką biały Rosjanin udzielił im życzliwej rady: ja by sowiewtował tiepier pakupić taksi – patom budiet tiażeło!

Stanisław Michalkiewicz