Polacy mieli małą szansę wyjścia zwycięsko z tej bitwy. Norman Davies w swojej książce pt. „Serce Europy. Krótka historia Polski” pisze: „Prasa komunistyczna oraz niektórzy optymiści w Niemczech już ogłosili upadek Warszawy. Wtedy to w połowie sierpnia 1920 r. armia polska zadała przeciwnikowi druzgocący cios, którego nikt się nie spodziewał. (…) Faktem jest, że Armia Czerwona doznała wtedy jedynej klęski w swojej historii usianej zwycięstwami”.
O godz. 3.30 Rosjanie rozpoczęli natarcie uderzając przede wszystkim na pozycje zajęte przez gimnazjalistów. Ci zaczęli uciekać. Front został przerwany. Żołnierze polscy uciekali w stronę Ossowa. W tej chwili nadjechał ppłk Jerzy Sawicki i zawołał „Kto i dokąd ucieka kiedy tam się biją”. Odpowiedział mu dowodzący kolumną ppor. Mieczysław Słowikowski, stwierdzając, że wykonuje polecenie dowódcy pułku. Wtedy ppłk Sawicki wydał rozkaz: „Na moją odpowiedzialność i na mój rozkaz jedna kolumna – w prawo, druga w lewo, a tyraliery do kontrataku!”. W tym momencie do ppor. Słowikowskie podbiegł ks. Skorupka prosząc o możliwość pójścia razem z żołnierzami. Żołnierze ruszyli do ataku, ale szybko tyraliera zaczęła się łamać. Ks. Skorupka wybiegł przed nią lewą ręką wskazując kierunek ataku, a w prawej trzymając wysoko krzyż i krzyczał „Za Boga i Ojczyznę”. W pewnym momencie ksiądz został trafiony kulą i padł nieżywy, a bolszewicy zaczęli uciekać.
Polacy wygrali bitwę, która była punktem zwrotnym wojny 1920 r. Co się stało?
Ks. kardynał Aleksander Kakowski napisał: „Bolszewicy wzięci do niewoli opowiadali, że widzieli księdza w komży z krzyżem w ręku, a nad nim Matkę Boską”.
Zeznania jeńców rosyjskich i Polaków, którzy rozmawiali z jeńcami rosyjskimi są jednoznaczne. Świadkowie opisują Matkę Bożą, którą bolszewicy widzieli na niebie w dniu 14 sierpnia 1920 r. tak jak przedstawiona jest ona na obrazie Matki Bożej Łaskawej, który znajduje się obecnie w kościele Jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.
Bolszewicy mówili o kolorze sukni i włosów oraz o tym, że Matka Boża trzymała w rękach pęki „jaśniejących prętów” lub „piorunów”. Żołnierze rosyjscy uważali, że Matka Boża trzyma w rękach „jakąś broń”. (na obrazie Matki Bożej Łaskawej Matka Boża trzyma w rękach pęki strzał, bo jest to „Matka Boża krusząca w dłoniach strzały gniewu Bożego”).
Drugi raz Matka Boża ukazała się w dniu 15 sierpnia 1920 r. podczas bitwy pod Wólką Radzyńską, Bitwa ta nie była zaplanowana ani przez Polaków ani przez Rosjan. Por. Stefan Pogonowski otrzymał od gen. Lucjana Żeligowskiego rozkaz zajęcia stanowiska obok wioski Kąty Węgłowskie blisko Radzymina. Miał tam czekać na przemarsz oddziałów, które miały nadejść od strony Nieporętu. Zadaniem jego oddziału było je osłaniać. Por. Pogonowski w nocy 15 sierpnia samowolnie [tj ma tylko wcześniejsze rozkazy, sprzeczne z późniejszymi. MD] opuszcza stanowisko i uderza na stanowiska bolszewickie w Mostkach Wólczańskich i Wólce Radzyńskiej. Jego brawurowy atak uderzył, choć nie mógł tego wiedzieć, w „najczulsze miejsce armii rosyjskiej”. Jest to atak małego oddziału na wielkie siły bolszewickie, a jednak Rosjanie zaczynają uciekać.
„Bolszewiccy jeńcy wzięci do niewoli opowiadali – jak czytamy w książce „Matka Boża Łaskawa a cud nad Wisłą” – że podczas nocnego ataku na Wólkę nagle zjawiła się przed nimi, unosząc się wysoko nad ziemią „Matier Bożja”.
Mówili, że niespodziewanie ujrzeli na ciemnym niebie ogromną, potężną i pełną mocy kobiecą postać, od której biło światło.
Nie był to ani duch ani zjawa! Bolszewicy wyraźnie widzieli Świętą Postać jako żywą osobę! Wokół Jej głowy jaśniała świetlista aureola, w jednej dłoni coś trzymała jakby tarczę, od której odbijały się wystrzeliwane w kierunku Polaków pociski, po czym powracały, by eksplodować na pozycjach atakującej armii! Wyraźnie widzieli, jak poły jej szerokiego, granatowego płaszcza unosiły się i falowały na wietrze, zasłaniając Warszawę. Grozę zjawiska potęgowała asysta Niebiańskiej Osoby. Towarzyszyły jej oddziały przerażających skrzydlatych, konnych rycerzy, zakutych w pobłyskujące mimo ciemności stalowe zbroje, pokryte lamparcimi skórami. Hufce widmowych postaci najwyraźniej… gotowały się do walki!”.
Dowiadujemy się też, że „niebiańska Osoba jakby wychylała się to w jedną to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupiali ze zgrozy bolszewicy obserwowali, jak odrzucane przez Niewiastę kartacze eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich obwody!”.
Jak czytamy w cytowanej książce: „Szczegóły ukazania się Najświętszej Dziewicy znamy także z relacji świadków pośrednich – mieszkańców wsi, do których dotarli oszalali z grozy bolszewicy, szukając jakiegokolwiek schronienia. Uciekinierzy byli w stanie szoku nerwowego! Mieli przerażone, wytrzeszczone oczy, szczękali zębami, zachowywali się bezrozumnie, usiłując schować się gdziekolwiek, choćby w psiej budzie! Na klęczkach błagali Polaków o ukrycie, otwarcie przyznając, że ratują się ucieczką przez Carycą – Matier Bożju”.
Autorzy książki zapisali świadectwo ks. Wiesława Wiśniewskiego, który przekazał im wspomnienie swojego pradziadka, Bolesława, mieszkańca parafii Zambrów: „Około 20 sierpnia wycofujący się w rozsypce bolszewicy mówili, że do Warszawy szło im się dobrze, jednak miasta nie zdobyli, ponieważ zobaczyli [uwidieli] nad stolicą Matkę Bożą i nie mogli z nią walczyć”.
Polacy nie widzieli Matki Bożej. Ze zdziwieniem obserwowali tylko paniczną ucieczkę bolszewików.
Były setki bezpośrednich (jeńcy bolszewiccy) i pośrednich (tych, którzy słyszeli ich opowiadania) świadków tych wydarzeń.
Ich zeznania znajdujemy, między innymi w „Wiadomościach Archidiecezjalnych Warszawskich” (nr 8/2005).
Ks. Wiktor Mieczkowski, proboszcz parafii św. Idziego w Wyszkowie w swojej książce pt. „Bolszewicy w polskiej plebanii” pisze: „W wielu wsiach mówili bolszewicy, że od Warszawy odpędzili ich nie Polacy, a Matier Bożja”.
W dniu 8 grudnia 1920 r. ks. abp Józef Teodorowicz ormiańsko-katolicki arcybiskup Lwowa (poseł na sejm ustawodawcy, a następnie senator) powiedział w swoim kazaniu: „Bóg łaskę zwycięstwa i cud pod Warszawą dał nam przez ręce Tej, która Polski jest Królową. Mówił mi kapłan pracujący w szpitalu wojskowym, iż żołnierze rosyjscy zapewniali go i opisywali, jak pod Warszawą widzieli Najświętszą Pannę okrywającą swym płaszczem Polski stolicę. I z różnych innych stron szły podobne świadectwa”.
=====================================
Od redakcji: Jest to fragment książki Stanisława Krajskiego pt. „Spisek przeciwko Matce Bożej (i Polsce). Czy Matka Boża wzywa nas do walki. (stron 168).
Z książki płk. Franciszka Arciszewskiego„CUD NAD WISŁĄ, rozważania żołnierza”, Veritas, Londyn, 1957.
[Wydane przez ANTYK w Warszawie (Komorów) w 2017. KUPUJCIE!! ]
Na osobne omówienie zasługuje działalność VIII. brygady kawalerii w dniu 15 sierpnia. Była to brygada silna, bo składająca się z czterech pułków ułanów (2, 108, 115 i 203) i dywizjonu artylerii konnej, pod dowództwem wytrawnego kawalerzysty, generała Karnickiego.
[Z powodu dołączenia do VIII brygady kawalerii, składającej się z trzech pułków, tuz przed bitwa warszawską jeszcze 203 ochotniczego pułku ułanów, nazywano brygadę często „grupa generała Karnickiego” względnie w rozkazach generała Sikorskiego czasem „dywizja kawalerii” lub „dywizja generała Karnickiego“. W niniejszej pracy pozostajemy przy nazwie VIII brygada kawalerii, gdyż dopiero 17 sierpnia została utworzona dywizja kawalerii płk. G. Dreszera, w skład której weszła i VIII brygada kawalerii. Nazwa zaś ,,grupa“ nie daje obrazu jednostki objętościowo ściśle określonej. ]
W czasie gdy generał Krajowski maszerował 14 sierpnia, z częścią 18 dywizji piechoty, spod Płońska przez Mystkowo i Rzewin W kierunku Raciąża, brygada posuwała się, jako prawa kolumna tej wyprawy, z rejonu Smardzewo – Sarbiewo – Koliszewo przez Krościn, Cieszkowo, Drozdowo, również w kie- runku Raciąża. W momencie gdy generał Krajewski zarządził swój nagły zwrot wstecz, z Mystkowa i Rzewina na Sochocin i Młock, VIII brygada kawalerii, która była już w Drozdowie, otrzymała rozkaz skręcenia na Glinojeck i posuwania się w kierunku północno- wschodnim jako kolumna lewa, na równej wysokości z piechota 18 dywizji piechoty. (Patrz szkic nr 2 [jest w książce MD] )
Brygada zajęła 14 sierpnia o godz. 17, po krótkiej walce Glinojeck, a późnym wieczorem, gdy lewe skrzydło 18 dywizji piechoty znalazło się w Młocku, VIII brygada kawalerii była w miejscowości Sulerzysz i miała kontakt z piechotą lewego skrzydła.
W nocy z 14 na 15 sierpnia zawiały jednak w dowództwie brygady dziwne wiatry.
Kawalerzyści wszelkich armii lubią zadania samodzielne. Rajdy na dalekie tyły nieprzyjaciela, dokonanie tam większych zniszczeń, szerzenie paniki, napady na sztaby wyższych dowództw lub cofające się wojska, to jest to, o czym śnił każdy prawdziwy kawalerzysta. Więc oficerom dowództwa naszej VIII brygady kawalerii chodziły również takie myśli po głowach. Podtrzymywał ich jeszcze w tych myślach francuski pułkownik Loir, oficer łącznikowy wojskowej misji francuskiej, wybitny kawalerzysta, który po czteroletniej wojnie okopowej na froncie francusko-niemieckim tak zatęsknił za działaniem z siodła, że przyłączył się na ochotnika do oddziału frontowego i nie było siły, która by mogła mu wytłumaczyć, że nie powinien znajdować się w pierwszej linii bojowej, w tak ryzykownej wyprawie, w czasie rajdu na Ciechanów pełnił on przy generale Karnickim funkcję bliżej nie określoną, noszącą nazwę „doradca techniczny”.
Więc ułani nasi uznali, że rola wyznaczona im przez generała Krajowskiego, polegająca na ochronie lewego skrzydła i tyłów 18 dywizji piechoty, jest niezgodna z doktryną dobrego użycia kawalerii i postanowili działać nieco inaczej. Postanowili zrobić okazyjny wyskok samodzielny i uderzyć na Ciechanów od strony północnej. Miasto to miało dla nich już od 10 dni jakiś magiczny pociąg. Tak jakby tam właśnie czuli swoje przeznaczenie. Już 10 sierpnia, gdy brygada cofała się przez Gąsocin, próbowali zrobić najazd na Ciechanów, ale im się to nie powiodło, bo w mieście były wówczas silne oddziały liniowe nieprzyjaciela. A gdy 14 sierpnia w południe dostali od generała Krajowskiego rozkaz marszu z Drozdowa przez Glinojeck w ogólnym kierunku na Ciechanów, postanowili działać na własną rękę.
Przed opisem napadu na Ciechanów i niezwykłych jego skutków trzeba stwierdzić, że generał Krajowski nie wyznaczył brygadzie dokładnej drogi marszu na Ciechanów, dał jej tylko ogólne zadanie operacyjne, ochrony lewego skrzydła i tyłów 18 dywizji piechoty w czasie bardzo ryzykownego przedsięwzięcia, jakim miało być uderzenie na flankę 15-ej armii sowieckiej.. Sposób wykonania tego zadania zależeć musiał od postępu natarcia piechoty i reakcji nieprzyjaciela, pozostać więc musiał do uznania dowódcy brygady. Mając chronić skrzydło 18 dywizji piechoty przed siłami nieprzyjacielskimi mogącymi być w Ciechanowie, brygada powinna się była posuwać między Ciechanowem a skrzydłem 18 dywizji piechoty, po czym może zająć miasto. Więc obejście ciechanowskiej grupy nieprzyjacielskiej od strony północnej i pozostawienie jej między sobą a skrzydłem dywizji, nie szło po myśli rozkazu o ochronie flanki nacierającej piechoty. Rozkaz zaś generała Sikorskiego, podpisany w Modlinie dnia 15 sierpnia o godz. 6 rano, nakazujący brygadzie wraz z jednym pułkiem piechoty uderzyć na Ciechanów, nie doszedł dowództwa brygady. Nie posiadała ona bowiem własnej radiostacji, a w chwili podpisywania rozkazu była już od trzech godzin w pełnej akcji.
Decyzja zajęcia Ciechanowa od strony północnej zrodziła się więc samodzielnie, z własnej inicjatywy oficerów dowództwa brygady. O godz. 3 w nocy 14/15 sierpnia skręciła więc VIII brygada kawalerii z Sulerzysza w kierunku północnym na Chotum, Modelka, Pawłowo, rozbijając po drodze kilka dużych, po kilkaset wozów liczących taborów bolszewickich. Na wysokości Grzybowa i Przywojewa rozwinęła się brygada o godz. 8 rano do natarcia, ustawiła swą artylerię, po czym – ubezpieczywszy się od strony Makowa – wpadła, z 203 pułkiem ułanów, dowodzonym przez majora Z. Podhorskiego, na czele, około godz. 10 do północnej części miasta.
Zaskoczenie kwaterującego tam sztabu 4-ej armii sowieckiej było tak przeraźliwe, że dowódca armii, nie próbując nawet obrony miasta, uciekł w panice, drogą okrężną do Mławy, a sztab jego do Ostrołęki. Wśród entuzjazmu ludności cywilnej miasto zostało w krótkim czasie zupełnie oczyszczone od nieprzyjaciela. Liczne tabory, radiostacja, kancelarie itp. pozostały jako zdobycz wojenna w ręku naszych ułanów. Radiostacja była spalona. Zdobycz użyteczna dla ludności cywilnej rozdzielone; część rzeczy przekazano magistratowi miasta.
Po dokonaniu tego czynu oficerowie dowództwa VIII brygady kawalerii, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, jak dalece przyczynili się do wygrania bitwy warszawskiej. a zatem i do wygrania wojny, zaczęli zastanawiać się, dokąd brygada dalej ruszyć. Do dowództwa brygady przybyli prawie wszyscy dowódcy pułków. Jedni radzili uderzyć w kierunku wschodnim, na tyły nieprzyjacielskie, inni zalecali ruszyć w kierunku południowym dla nawiązania kontaktu z lewym skrzydłem 18 dywizji piechoty, inni radzili jeszcze inaczej.
Po jakimś czasie gros brygady wyruszyło z miasta w kierunku wschodnim, a jeden pułk (203 p. uł.) w kierunku lewego skrzydła 18 dywizji piechoty. Po kilku kilometrach marszu gros brygady chciało wrócić do Ciechanowa, ale miasto było już ponownie zajęte przez nieprzyjaciela. Ostatecznie za- wrócono gros brygady też w kierunku południowo- zachodnim na Gumowo. Dowódca 203 pułku ułanów zdołał nawiązać kontakt z generałem Krajowskim w Ojżeniu, lecz lewe skrzydło piechoty, które brygada miała osłaniać, było w tym czasie już o 15 kilometrów na wschód od Gumowa, pod Sońskiem.
Generał Krajowski, nie znając jeszcze skutków zniszczenia radiostacji 4-ej armii sowieckiej w Ciechanowie, wyraził w bardzo ostrych słowach swoje niezadowolenie z powodu samodzielnej akcji VIII brygady kawalerii. Na noc pozostała brygada w okolicy Rumoki i Gumowa. Potem połączyła się ona z IX brygadą kawalerii, nadeszłą właśnie do Płońska, i weszła wraz z nią w skład nowej dywizji kawalerii pułkownika G. Dreszera.
Napad VIII brygady kawalerii na Ciechanów, tak krótko i tak bezbarwnie tutaj opisany, miał jednak olbrzymie skutki strategiczne. Skutki, jakie tylko bardzo rzadko w całej historii powszechnej dało się najszczęśliwszyrn kawalerzystom osiągnąć. Najlepiej oceni to przeciwnik, który odczuł je na własnej skórze. Według opinii Tuchaczewskiego (T. 211), którą przytoczyliśmy poprzednio, rajd odegrał rozstrzygającą rolę w biegu działań, dał początekkatastrofalnemu wynikowi i zapoczątkował położenie wręcz potworne.
Brak łączności między dowódcą 4-ej armii a sztabem dowództwa Tuchaczewskiego spowodował zupełne nieskoordynowane działania tej armii z innymi wojskami bolszewickimi od 15 do 18 sierpnia rano, tj. w ciągu czterech najważniejszych i decydujących dni bitwy warszawskiej. Dowódca 4-ej armii, po ucieczce z Ciechanowa, wydał z Mławy, 15 sierpnia wieczorem, rozkaz rozrzucający dywizje swej armii ekscentrycznie na olbrzymiej przestrzeni. 12 dywizja strzelców miała nacierać na Brodnicę [doszły, moja mama nam o tym opowiadała MD] , Grudziądz i Toruń; korpus konny Gaja miał działać między Toruniem a Włocławkiem; 53 dywizja strzelców miała przesunąć się do rejonu między Lipnem a Włocławkiem, aby współdziałać z korpusem konnym Gaja w forsowaniu Wisły; 18 dywizja strzelców miała nacierać na Płońsk, a 54 dywizja strzelców w kierunku Sochocina. W nocy z 15 na 16 sierpnia przybył dowódca 4-ej armii do Lipna i nakazał korpusowi konnemu i 53 dywizji strzelców zdobycie Włocławka. 17 i 18 sierpnia każe im zdobywać Płock.
Dopiero 19 sierpnia rano, po nawiązaniu łączności z Tuchaczewskim, rozkazuje on przerwać walki w Płocku i ruszyć korpus konny Gaja czym prędzej przeciwko lewemu skrzydłu polskiej 5-ej armii w Płońsku. Lecz tego zadania Gaj chan nie mógł już wykonać. Bowiem, jak to będzie przedstawione w następnym rozdziale, w tym dniu trzy centralne armie Tuchaczewskiego (15-ta, 3-cia i 16-ta) cofały się już pobite i trzeba było ratować korpus konny ucieczka na Mławę.
Dzięki więc samodzielnej akcji VIII brygady kawalerii w dniu 15 sierpnia 4-ta armia bolszewicka była przez 4 dni jakby sparaliżowana. Robiła ruchy niezgrane z ruchami innych armii Tuchaczewskiego. Większość jej, łącznie z tak ważnym korpusem konnym Gaja, kręciła się bezowocnie po dużym obszarze między Toruniem a Płockiem i nie wzięła udziału w wielkiej bitwie warszawskiej. Tylko dwie lewoskrzydłowe dywizje strzelców (18 i 54), skierowane na Płońsk i Sochocin, odegrały w niej niewielką rolę.
===================
[uwaga MD: Ten tekst to przykład, jak płk. Arciszewski z humorem, ale i logiką matematyka i stratega, wykazuje rolę „przypadków” – w tym czasie zawsze na korzyść Polski. Dodane we wrześniu 2017: ANTYK wydał tę książkę. Powinna znaleźć się w każdym domu polskim, patriotycznym. I u KAŻDEGO księdza i biskupa na biurku. ]
Polityczna wojna, która od co najmniej 20 lat obezwładnia nasz nieszczęśliwy kraj, 6 sierpnia weszła w nową fazę. Z pozoru toczy się ona między dwoma politycznymi gangami: z jednej strony polityczną ekspozyturą Stronnictwa Pruskiego w postaci Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda, a z drugiej – polityczną ekspozyturą Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego w postaci Prawa i Sprawiedliwości z obywatelem Kaczyńskim Jarosławem – ale konflikt ten został wkomponowany w rewolucję komunistyczną, która przewala się przez Europę, a w Stanach Zjednoczonych napotyka na opór ze strony prezydenta Trumpa, co to próbuje sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.
Właśnie kończę czytać książkę „Śmierć obywatela”, którą przysłał mi z Ameryki mieszkający tam od lat mój Przyjaciel. Jej autor, Victor Davis Hanson kreśli obraz Ameryki bardzo podobny do sytuacji w naszym nieszczęśliwym kraju – i chociaż niekiedy odnoszę wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu – to to podobieństwo nie może być przypadkowe. I w Ameryce i u nas zadowolony ze swego rozumu, doktrynerski Jasnogród, walczy z pogardzanym Ciemnogrodem, mobilizując proletariat zastępczy – w USA w postaci niespełnionych życiowo „kobiet”, Murzynów, sodomczyków płci obojga oraz „młodych wykształconych, z wielkich miast”, z powodu snobizmu podatnych na wszelkie doktrynerstwa. U nas tylu Murzynów jeszcze nie ma, by mogli zostać użyci przez Jasnogród w charakterze proletariatu zastępczego, ale jeśli wysiłki J. Em. Grzegorza kardynała Rysia i papieskiego jałmużnika, Konrada kardynała Krajewskiego, który skrytykował hasło „Polska dla Polaków”, nieubłaganym palcem wytykając, że jest ono antychrześcijańskie, ponieważ w takiej Polsce nie byłoby miejsca dla Pana Jezusa, co to „był uchodźcą”, przyniosą oczekiwane rezultaty, to i Murzyni się pojawią.
Dopiero kiedy Polska zapełni się muzułmanami i Murzynami, nie mówiąc już o Ukraińcach, którzy ostatnio zaczynają wykupować przeznaczone przez rząd do likwidacji kopalnie węgla kamiennego, to stanie się godna Pana Jezusa, a wtedy sprowadzi się On do nas z mocą wielką i majestatem, a jego porte-parole może zostać Eminencja – bo chyba nie abp Marek Jędraszewski, którego dymisji nie może już doczekać się warszawski Judenrat, jakby miał nadzieję, że proboszczem parafii mariackiej w Krakowie zostanie pan red. Michnik, który razem z „Tygodnikiem Powszechnym” krzewiłby tam „judeochrześcijaństwo” wśród krakowiaków.
Wprawdzie jakiś uczony ksiądz profesor nieubłaganym palcem wytknął kardynałowi Krajewskiemu, że Pan Jezus wcale nie był żadnym „uchodźcą” bo przedostając się do Egiptu nie przekraczał żadnej państwowej granicy, tylko zmieniał miejsce zamieszkania w obrębie Imperium Rzymskiego – ale rozumiem, że teraz obowiązuje rozkaz, by Polacy zostali sługami „uchodźców” – przede wszystkim – należących do sławnego narodu ukraińskiego, nie mówiąc już o jeszcze sławniejszym narodzie żydowskim, którego przedstawiciele ofuknęli niedawno nawet premiera Tuska i Księcia-Małżonka z powodu popadnięcia w sprośne błędy Niebu obrzydłe na tle ich stosunku do bezcennego Izraela. Polacy to najwyżej mogą być w Polsce tolerowani – oczywiście pod warunkiem dobrego sprawowania.
Mówiąc, iż autor „Śmierci obywatela” sprawa wrażenie, jakby spoza drzew nie widział lasu, mam na myśli cierpliwe i metodyczne działanie promotorów rewolucji komunistycznej w Ameryce. Założony w roku 1923 dzięki pieniądzom żydowskiego przedsiębiorcy Felixa Weila Instytut Badań Społecznych we Frankfurcie doprowadził do powstania tzw. „szkoły frankfurckiej”, która zajęła krzewieniem marksizmu najpierw w Europie, a potem w Ameryce, gdzie wpłynęła na program, a przede wszystkim – snobistyczną modę na marksizm na tamtejszych wyższych uczelniach. Absolwenci tych uczelni kształcili następnie uczniów – również w duchu marksistowskim i w ten sposób, na przestrzeni trzech pokoleń, w Ameryce pojawił się zadowolony ze swego rozumu, marksistowski Jasnogród, który właśnie sięga tam po władzę. Victor Davis Hanson bardzo dokładnie opisuje poszczególne odcinki tego rewolucyjnego frontu, ale sprawia wrażenie, jakby nie ogarniał całości, to znaczy – nie widział istoty sprawy.
Tymczasem taka na przykład francuska Partia Komunistyczna jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku koncentrowała się „na szkołach podstawowych” a jej zainteresowanie obejmowało nie tylko uczniów, ale i nauczycieli. Podobnie Milton Friedman, kiedy w 1990 roku przybył do Polski na zaproszenie UPR, opowiadał, jak to w połowie lat 80-tych poprosił w Bibliotece Kongresu o program Komunistycznej Partii USA z lat 20-tych i z przerażeniem zorientował się, że WSZYSTKIE punkty tego programu zostały w Ameryce zrealizowane. W rezultacie rewolucyjne wpływy marksistowskie ogarnęły i tam i w Europie wszystkie środowiska opiniotwórcze, Kościoła katolickiego nie wyłączając. Najlepszą tego ilustracją była słynna uwaga papieża Franciszka, że idee Chrystusa w dzisiejszych czasach najlepiej wyrażają komuniści. Wprawdzie między Chrystusem a komunistami występuje istotna różnica, bo Chrystus mówił: „daj!”, podczas gdy komuniści mówią: „bierz!” – a żeby dać, to najpierw trzeba mieć, a poza tym trzeba mieć swobodę dysponowania mieniem – podczas gdy rabujący „nagrabliennoje” nie pyta ograbionego o zdanie – ale skoro jest rozkaz, by podlizywać się komunistom i ich proletariatowi zastępczemu, to nikt nie będzie zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami.
Musimy bowiem pamiętać, że bez względu na aktualną strategię, w awangardzie rewolucji komunistycznej była i jest żydokomuna – i to jest jeden z nielicznych, stałych punktów we Wszechświecie. Dlaczego? Dlatego, że komunizm, który oznacza absolutną władzę nielicznej mniejszości nad większością, jest najkrótszą drogą do żydowskiej supremacji w skali globalnej – co podobno w zamierzchłych czasach obiecał pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi sam Stwórca Wszechświata. [ależ skądże! talmudyści bezczelnie kłamią jak zawsze. md]
Tedy 6 sierpnia otwarta została nowa faza politycznej wojny nie tylko między wspomnianymi dwoma gangami, które w ten sposób zainaugurowały kampanię wyborczą do Sejmu przed wyborami w roku 2027 – ale i między rewolucyjnym Jasnogrodem, z Judenratem na czele, a zataczającym się od ściany do ściany Ciemnogrodem, uwodzonym przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława, który dostraja swoje mądrości do aktualnych potrzeb Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, no i interesów swego gangu, który – podobnie jak gang konkurencyjny – pasożytuje na swoich wyznawcach, co to myślą, że to wszystko naprawdę.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Mordercy związani z ośrodkiem Abotak wysłali tabletki do aborcji 14-latce i to będącej w 5. miesiącu ciąży. Jej maleńki synek nie żyje, a ona sama chodzi na jego grób, płacze za nim i widzi go w snach.
Ta wstrząsające historia to tylko jedna z wielu informacji z frontu walki o życie i rodzinę. Przesyłamy wybór ostatnich tekstów z portalu www.RatujZycie.pl, zapraszamy do lektury i prosimy o podawanie dalej.
Katowice: 14-latka i jej synek w sidłach aborterów
Nastolatka, która zaszła w ciążę z pełnoletnim chłopakiem, połknęła tabletki aborcyjne zamówione za pośrednictwem organizacji chwalącej się „pomocą” kobietom w niechcianej ciąży. Wkrótce urodziła martwe dziecko, którego wiek płodowy lekarze ocenili na 20 tygodni.Czytaj dalej >
Aborcja w Kanadzie: idealny świat według ADT
Aborcja w Kanadzie jest zupełnie nieograniczona. Można tam zabić dziecko na dowolnym etapie ciąży, nawet dzień przed terminem porodu. Kanada to jedyny kraj na świecie, który w żaden sposób nie reguluje prawnie kwestii aborcji. Ważną (i niechlubną!) rolę w procesie całkowitej dekryminalizacji zabijania dzieci poczętych w tym kraju odegrał Henry Morgentaler, żydowski „lekarz” polskiego pochodzenia.Czytaj dalej >
Lily Allen nie pamięta, ile miała aborcji. Wyznała to w podcaście
Brytyjskiej piosenkarce i aktorce ciężko określić, ile dzieci sobie zabiła. Jeden mężczyzna nawet zapłacił za którąś aborcję, co Lily Allen uważała wówczas za „romantyczne”. Kobieta podkreśliła, że nie żałuje żadnej z decyzji o tzw. przerwaniu ciąży.Czytaj dalej >
Wideo: dziecko w łonie matki „krzyczy” z bólu podczas zastrzyku
Badania przeprowadzone w Brazylii pokazały, że nienarodzone dzieci, którym podawano zastrzyki, wykazywały zmiany w mimice twarzy świadczące o odczuwaniu gwałtownego bólu. Na wstrząsających zdjęciach i nagraniu z USG opublikowanych wraz z wynikami badań widać, jak twarz malucha, który właśnie dostaje zastrzyk, wykrzywia się, a dziecko szeroko otwiera usta w długim, niemym krzyku.Czytaj dalej >
Rodzice transpłciowych dzieci – ofiary szaleństwa trans
Ofiarami tzw. zmiany płci są nie tylko dzieci. Szaleństwo trans to też ogromny dramat ich rodziców. Łzy, myśli samobójcze, otępienie, panika, niepewność. Tym właśnie wypełnia się życie matek i ojców, których dziecko pod wpływem chorej ideologii LGBT postanowiło „zmienić” płeć. I najczęściej nie mogą z tym nic zrobić. Pozostaje im patrzeć.Czytaj dalej >
Ludzie, którzy wyszli z homoseksualizmu: prawdziwe historie
Radykalna lewica promuje opinię, że homoseksualizm to nie choroba. W związku z tym przekonują, że nie można go wyleczyć. To nieprawda! Przedstawiamy konkretnych ludzi, którzy swoim świadectwem skutecznie przeczą powyższym teoriom. Oto trzy historie, które świadczą o tym, że można wyjść z homoseksualizmu i być zdrowym, wolnym, szczęśliwym człowiekiem.Czytaj dalej >
Brazylia: Aktywista LGBT oskarżony o wykorzystywanie seksualne dzieci
W brazylijskim mieście Florianópolis doszło do zatrzymania 34-letniego Alleca Sandera de Oliveiry Ribeiro, znanego lokalnego aktywisty LGBT. Mężczyzna usłyszał zarzuty wielokrotnych przestępstw na tle seksualnym wobec dzieci. Policja zabezpieczyła również tysiące plików z dziecięcą pornografią, z czego część miała zostać wyprodukowana przez samego podejrzanego. Aktywista LGBT pracował w żłobku i tam dopuszczał się wykorzystywania seksualnego dzieci.Czytaj dalej >
Aborcja i szczepionki – wstrząsający materiał o przemyśle medycznym
ABSOLUTNIE WSTRZĄSAJĄCY MATERIAŁ – BĘDZIESZ MIAŁ ŁZY W OCZACH, OBEJRZYJ DO KOŃCA. Dla pamięci tych dzieci…
Każda aborcja to konkretne dziecko. Każda aborcja to morderstwo na niewinnym i bezbronnym. Niektórzy próbują usprawiedliwiać aborcję jej „dobrymi owocami”, którymi mają być rzekomo ratujące życie szczepionki. Czy tak jest w rzeczywistości? Czy na krwi niewinnych można budować coś dobrego? Z całą pewnością nie!Czytaj dalej >
Jesli uważa Pan, że przekazywane przez nas informacje są ważne i potrzebne, prosimy o wsparcie finansowe i modlitewne. Jesteśmy zawsze na pierwszej linii w wojnie, jaką cywilizacja śmierci wydała Cywilizacji Życia i Miłości.
W oceanie kłamstw – docieramy z Prawdą. I tej Prawdy aktywnie bronimy.
NUMER RACHUNKU BANKOWEGO: 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 NAZWA ODBIORCY: FUNDACJA ŻYCIE I RODZINA TYTUŁEM: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE DLA PRZELEWÓW Z ZAGRANICY: IBAN:PL 47 1160 2202 0000 0004 7838 2230 KOD SWIFT: BIGBPLPW
MOŻNA TEŻ SKORZYSTAĆ Z SYSTEMÓW DO SZYBKICH PRZELEWÓW, BLIKA LUB PŁATNOŚCI KARTAMI POD LINKIEM: https://ratujzycie.pl/wesprzyj/
Jak się okazuje, tzw. związki partnerskie budzą uzasadniony sprzeciw nie tylko z moralnego punktu widzenia, ale uznanie takiej formy kohabitacji wchodzi w konflikt z polskim prawem. Wątpliwości w tym zakresie wyrażają m.in. ZUS oraz Krajowa Rada Notarialna.
Obecnie rządowe prace nad inicjatywą o związkach partnerskich sparaliżował sprzeciw koalicjantów z PSL, w związku z czym Lewica złożyła w tej sprawie dwa projekty poselskie. Według pomysłodawców, taki związek będą mogły zawrzeć dwie dorosłe osoby, bez względu na płeć, a jego rejestracji będzie dokonywał kierownik urzędu stanu cywilnego. Związek ma przypominać małżeństwo ze względu na ułatwienia w dziedziczeniu czy przywileje podatkowe. Różnić ma go od tej instytucji m.in. domyślna rozdzielność majątkowa i brak możliwości adopcji dzieci.
Wątpliwości w zakresie zgodności z polskim prawem wyraził szereg instytucji, na czele z Krajową Radą Sądownictwa i Sądem Najwyższym. Ale szczególnie krytycznie ocenili projekty również przedstawiciele ZUS-u oraz Krajowej Rady Notarialnej.
Zdaniem tej ostatniej instytucji, „wątpliwości może budzić (…) możliwość jednostronnego rozwiązania związku partnerskiego, na mocy oświadczenia złożonego przez jedną z osób pozostających w związku partnerskim”. Takie rozwiązanie, w ocenie KRN rodzi ryzyko „m.in. w zakresie ochrony małoletnich pozostających pod władzą rodzicielską lub bieżącą pieczą partnerów”.
„Taka możliwość jednostronnego rozwiązania związku partnerskiego znacząco osłabia nie tylko stabilność, ale też prawną i społeczną doniosłość proponowanej instytucji rejestrowanego związku partnerskiego, pełniącej funkcję ochronną i funkcjonującej w sferze prawa rodzinnego” – dodaje KRN. Instytucja apeluje o konieczność wprowadzenia pewnej formy kontroli nad procesem rozwiązania związku.
Z kolei Zakład Ubezpieczeń Społecznych ostrzega, że przyjęcie projektowanego rozwiązania, czyli domyślnej rozdzielności majątkowej „może mieć negatywny wpływ na sytuację wierzycieli” i „istotnie utrudniać ZUS przymusowe dochodzenie należności z tytułu składek”.
„Przewidziane w projekcie ustawy uprawnienie osób pozostających w związku partnerskim do korzystania z uprawnień przysługujących małżonkom może w istotny sposób utrudnić realizację obowiązków wynikających z prawa publicznego, co może być postrzegane jako przejaw dyskryminacji małżonków” – dodaje ZUS.
Rejs jachtem, bilety lotnicze i hotel na Teneryfie. To wszystko może zaliczyć do kosztów uzyskania przychodu informatyk, prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą. Tak wynika z oficjalnej interpretacji podatkowej wydanej przez Krajową Informację Skarbową.
O wydanie interpretacji podatkowej wystąpił przedsiębiorca prowadzący jednoosobową działalność gospodarczą w zakresie wytwarzania oprogramowania oraz doradztwa w zakresie informatyki.
W ewidencji CEiDG informatyk wpisał również dodatkowy kod PKD – 50.30.Z (transport wodny śródlądowy pasażerski). Przedsiębiorca chciałby bowiem uzyskać patent żeglarza jachtowego i – jak uzasadnia – poszerzyć swoją działalność przez wykonywanie funkcji skippera podczas rejsów żeglarskich.
Obecnie przedsiębiorca nie świadczy usług w zakresie takiego transportu, ale deklaruje, że w przyszłości chciałby zdywersyfikować źródła przychodu, poprzez udział w rejsach.
Według informatyka, kluczowe dla poszerzenia działalności jest zdobycie patentu żeglarskiego. To z kolei wymaga uczestnictwa w morskich rejsach szkoleniowych. Do tej pory przedsiębiorca odbył cztery takie rejsy po wodach Oceanu Atlantyckiego (Teneryfa) oraz Morza Śródziemnego (Grecja).
Dotarcie na miejsce startu rejsu wymaga zakupu biletów lotniczych oraz zakwaterowania w hotelu. Niezbędnym do odbycia rejsów jest również zakup specjalistycznej odzieży i akcesoriów, takich jak kurtki i spodnie wiatro- i wodoodporne, bielizna termiczna, buty czy torby transportowe.
Przedsiębiorca wystąpił więc do władz skarbowych z pytaniem, czy wydatki poniesione na rejsy szkoleniowe, bilety lotnicze, noclegi w hotelu oraz zakup odzieży i akcesoriów mogą stanowić koszt uzyskania przychodu w ramach prowadzonej przez niego działalności gospodarczej.
Dyrektor Krajowej Informacji Skarbowej zgodził się ze stanowiskiem przedsiębiorcy i uznał, że wskazane przez niego wydatki mogą zostać zaliczone do kosztów uzyskania przychodów. W interpretacji indywidualnej (sygn. 0113-KDIPT2-1.4011.408.2025.3.DJD) możemy przeczytać, iż:
„Wskazane wydatki związane z zakupem rejsów szkoleniowych, biletów lotniczych, lokalnego transportu, noclegów oraz specjalistycznej odzieży i akcesoriów związane z uzyskaniem przez Pana patentu jachtowego sternika morskiego (…) mogą stanowić koszty uzyskania przychodów prowadzonej przez Pana działalności gospodarczej.”
Pełna treść interpretacji podatkowej dostępna jest na tej stronie.
Eutanazja i wspomagane samobójstwo stanowią zagrożenie dla fundamentalnej wartości, jaką jest życie ludzkie i jego nienaruszalna godność. Legalizacja eutanazji wiąże się z ryzykiem systemowych nadużyć i presji społecznej na osoby najsłabsze oraz wypacza rolę lekarza, który powinien chronić życie, a nie skracać je – pisze Julia Książek, analityk instytutu Ordo Iuris, prezentując stan prawny wokół tej kwestii w krajach europejskich.
Obserwujemy wzrost napięcia wokół kwestii tak zwanej eutanazji. Wzmagają się zarówno presja na liberalizację procederu pozbawiania życia, jak i opór różnych środowisk stających w obronie tradycyjnej etyki zakorzenionej w dorobku cywilizacji chrześcijańskiej.
Jak wskazuje autorka, zarówno tzw. eutanazja (legalne uśmiercenie człowieka przez drugą osobę), jak i wspomagane samobójstwo (pozbawienie się życia w asyście drugiej osoby) to w Europie obszary zderzania się głębokich różnic prawnych i moralnych. Jak dotychczas jedynie kilka państw naszego kontynentu zalegalizowało te uderzające w prawo Boże i ludzką godność, z gruntu eugeniczne praktyki. W pozostałych krajach obowiązuje ich całkowity zakaz bądź przynajmniej znaczące ograniczenia w stosowaniu.
Jak wylicza Julia Książek, liderami w ustanowieniu, liberalizacji oraz wykonywaniu prawa eutanazyjnego są dwa kraje Beneluksu – Belgia oraz Holandia. Pierwsza z wymienionych dopuszcza też uśmiercanie cudzoziemców, stając się – obok Szwajcarii – „głównym ośrodkiem turystyki śmierci”.
Austria, Niemcy i szereg innych państw dopuszcza praktyki wspomaganego samobójstwa, przede wszystkim na drodze orzeczeń sądów konstytucyjnych. Nie można tam jednak dokonywać „aktywnej eutanazji”.
Jak dotychczas dystans wobec tej kwestii zachowuje Komisja Europejska, która nie przewiduje wprowadzenia własnych regulacji w tym zakresie.
„W debacie o eutanazji i wspomaganym samobójstwie Europa stoi dziś na fundamentalnym rozdrożu. Z jednej strony presja na uznanie prawa do śmierci narasta, z drugiej – rośnie opór instytucji i społeczeństw, które upierają się przy ochronie życia jako wartości niezbywalnej i podlegającej bezwzględnej ochronie. Poglądy tych drugich biorą się także nierzadko z pewnych ugruntowanych wartości wynikających z kultury, tradycji i religii, według których nie tylko życie i śmierć ma znaczenie, ale przede wszystkim to, co następuje pomiędzy nimi, a więc droga człowieka, na którą składa się także ból i cierpienie. Jednak Europa XXI wieku to kontynent paradoksów nie tylko moralnych i filozoficznych, ale także i prawnych: w jednych krajach eutanazja jest prawem obywatelskim, w innych – przestępstwem” – podkreśla Julia Książek.
W różnym zakresie tzw. eutanazję zalegalizowały – obok wspomnianych Belgii oraz Holandii – również Luksemburg, Hiszpania i Portugalia. Prawo to odnosi się tam najczęściej do własnych obywateli tych państw.
Jako pierwsze zalegalizowały eutanazję na początku obecnego wieku Niderlandy. Warunkiem dopuszczenia do „przywileju” pożegnania się z tym światem są tam teoretycznie: cierpienie na nieuleczalną chorobę, świadoma i nieprzymuszona wola oraz przebycie wielokrotnych konsultacji lekarskich. Akceptacja procederu, a wręcz jego rosnąca popularność sprawiły, że w ubiegłym roku władze odnotowały tam już niemal 10 tysięcy dokonanych procedur.
„Belgia zalegalizowała eutanazję w 2002 roku i poszła dalej niż Holandia, zezwalając na eutanazję także dla niepełnoletnich pacjentów bez górnej granicy wieku oraz dla cudzoziemców, którzy nie są rezydentami. To wywołało lawinę turystyki śmierci. W 2024 r. Federalna Komisja ds. Kontroli i Oceny Eutanazji otrzymała i rozpatrzyła 3 991 dokumentów dotyczących eutanazji, co stanowi wzrost o 16,6% w porównaniu z 2023 r. Eutanazja stanowiła 3,6% wszystkich zgonów odnotowanych w Belgii w 2024 r., w porównaniu z 3,1% w 2023 r. Większość pacjentów miała ponad 70 lat (72,6%), z czego 43,2% miało ponad 80 lat. Eutanazja u pacjentów w wieku poniżej 40 lat pozostała rzadkością (1,3%). W 2024 r. zgłoszono jeden przypadek eutanazji pacjenta niepełnoletniego, co oznacza, że od czasu rozszerzenia zakresu ustawy na osoby niepełnoletnie w 2014 r. odnotowano łącznie sześć takich przypadków” – wylicza autorka analizy.
Proeutanazyjna presja wydaje śmiertelne owoce także w innych, jeszcze nie tak dawno katolickich krajach Europy. Swoje statystyki śmierci na życzenie każdego roku aktualizują Luksemburg, Hiszpania, Włochy czy Portugalia.
„Włochy stają się (…) czymś w rodzaju eksperymentu prawnego, w którym poszczególne regiony mogą wprowadzać regulacje stojące w sprzeczności z konstytucyjnym obowiązkiem ochrony życia. Proces ten unaocznia, jak – krok po kroku – wyjątkowe sytuacje orzecznicze przekształcają się w trwałe wyjątki prawne, prowadząc do systemowego podważenia wartości, na których dotąd opierało się prawo karne i medycyna” – zauważa Julia Książek.
„Prawdziwą drogą do rozwiązania problemów cierpienia jest rozwijanie i wzmacnianie systemów opieki paliatywnej, wsparcia psychologicznego i duchowego, które oferują szansę godnego życia nawet w ostatnich chwilach i stanowią solidarną odpowiedź społeczeństwa na ludzkie cierpienie. Należy wezwać do wzmożenia chęci obrony życia i solidarności z osobami doznającymi często ogromnego cierpienia, ale równocześnie do odrzucania trendów legalizacji eutanazji jako prawa, które w praktyce staje się upiornym przywilejem nielicznych i zagrożeniem dla najsłabszych” – podkreśla analityk.
Kradniemy mało, a zaczęliśmy dość późno z winy PiS – tak można spuentować w satyrycznej formie tłumaczenia poszczególnych osób związanych z „rządem Tuska”.
Brednie Tuska et consortes na temat tzw. afery KPO pokazują na jakim poziomie umysłowym jest elektorat „silnych razem”, „nienawidzących razem”, „kłamiących razem”, który wraz z wybranymi beneficjentami dotacji oraz swoimi idolami, coraz bardziej zasługuje na kolejny satyryczny szyld: „kradnący razem”.
To drobiazg – mówi prokurator Żurek o aferze KPO, a na platformie X w ramach dywersyfikacji narracji „osoby partyjne” prezentują wykres z którego wynika, że jeszcze dużo zostało.
Sto procent odpowiedzialności za kłopoty związane z wydatkowaniem pieniędzy europejskich ponosi PiS – powiedział Donald Tusk, który od czasu ujawnienia skandalu ani razu nie użył słowa „kradzież”… ale nie, przepraszam, użył w następującym kontekście:
Stuprocentową odpowiedzialność za kłopoty związane z wydatkowaniem pieniędzy europejskich ponosi PiS. Ich idiotyczna i agresywna antyeuropejska polityka oraz kradzież czasu. Oni nie tylko kradli pieniądze, ale ukradli Polsce bezcenny czas.
Chodzi o czas? Tak. Nie od dziś wiadomo, że pieniądze przeznaczone na seksualne fanaberie i na dywersyfikację luksusu wędrują szybciej od przelewu środków przeznaczonych na „fotele do chemioterapii”.
Mój oddział nie dostał kasy z KPO na fotele do chemioterapii, na pompy do leków czy do USG, a naprawdę są nam potrzebne, bo szpital ma ponad 200 mln zł długu. Jak czytam, że poszło 500 tys. zł na lody albo jacht w ramach dywersyfikacji, to przepraszam, ale szlak mnie jasny trafił. X /Jakub Kosikowski, rzecznik Izby Lekarskiej.
Kto jest winien? Według minister Pełczyńskiej- Nałęcz winni są… „aferzyści, którzy rozkręcają antyunijną i antyfunduszową hecę”. Według niej jest to „szkodliwe i paraliżujące urzędników i stygmatyzujące beneficjentów”. Minister od Tuska ujawniła w ten sposób spore poczucie humoru, który przesłonił jej niekompetencje – „w promilu, w procencie”.
Zysk czy strata? Geneza zła. 45% wszystkich środków to „klimatyczna agenda”
Dla osób, które chcą zapoznać się w pigułce ze sprawą proponuję 10 min. Anny Bryłki
Zachęcam do choćby pobieżnego zapoznania się z tym dokumentem. Znajdziecie tam Państwo obszerny, kompleksowy opis Zielonej Agendy, która została stworzona przez poprzedni rząd, a którą dzisiaj szaleńczo realizuje rząd premiera Tuska, który do Ministerstwa Klimatu i Środowiska wpuścił niewidoczną od jakiegoś czasu minister Urszulę Zielińską z Partii Zielonych. Aż 45% wszystkich środków z KPO ma zostać przeznaczonych na klimatyczną agendę.
I to jest też w tych dokumentach zapisane. To, że te pieniądze zostaną przejedzone, a Polacy pozostaną z długiem na pokolenia i realizację kamieni milowych, które przyniosą kolejne miliardy strat dla całego społeczeństwa.
Amazon, Alphabet, Airbnb, Axa, Allianz, BNP Paribas, Booking.com, BP, Caterpillar, Hyundai, IBM, Palantir, Lockheed Martin, Leonardo, Microsoft czy Volvo
Flaga Izraela oraz logo Alphabet, Amazon, IBM oraz Microsoft. / foto: domena publiczna (kolaż)
Koncerny chętnie deklarują, że prowadzą etyczny biznes. Jednak aż kilkadziesiąt globalnych firm wspiera nielegalne działania Izraela przeciwko Palestynie – wynika z raportu ekspert ONZ, o czym informuje w środowym wydaniu „Rzeczpospolita”.
„Rzeczpospolita” podaje, że Amazon, Alphabet, Airbnb, Axa, Allianz, BNP Paribas, Booking.com, BP, Caterpillar, Hyundai, IBM, Palantir, Lockheed Martin, Leonardo, Microsoft czy Volvo – to tylko przykłady międzynarodowych koncernów, wymienionych w raporcie zatytułowanym „Od ekonomii okupacji do ekonomii ludobójstwa”, przygotowanym przez specjalną sprawozdawczynię ONZ Francescę Albanese.
W artykule czytamy, że raport wzywa do nałożenia sankcji i pociągnięcia globalnych korporacji do odpowiedzialności.
„Rz” zapytała Ministerstwo Spraw Zagranicznych, jakie jest stanowisko naszego kraju wobec działalności wspomnianych w raporcie koncernów. „MSZ ocenia ten stan rzeczy jednoznacznie negatywnie” – brzmi odpowiedź. Jak czytamy, resort podkreśla, że ewentualne przyjęcie przez UE sankcji w reakcji na te działania wymagałoby jednomyślnej zgody wszystkich państw członkowskich.
Gazeta zapytała Komisję Europejską, czy rozważane jest objęcie przez UE sankcjami firm wymienionych w raporcie ONZ, ale do czasu publikacji artykułu nie otrzymała odpowiedzi.
„Rzeczpospolita” wysłała też do globalnych central korporacji pytania, prosząc o odniesienie się do raportu. Zapytała je również, czy w świetle coraz bardziej dramatycznej sytuacji w Strefie Gazy nie rozważają zmiany swojej polityki biznesowej i zakresu współpracy z Izraelem. Gazeta – jak czytamy – „otrzymała szerokie spektrum odpowiedzi”. „Niektóre firmy umyły ręce, zrzucając odpowiedzialność na innych i przekierowując nas np. do amerykańskiego rządu” – podała „Rz”.
Działo się to 105 lata temu. A jakby wczoraj. Lub jutro.
[Matko Boża, Regina Poloniae, spraw, by pękły złowrogie bariery – i ta książka stała się dostępną dla Polaków. Mirosław Dakowski]
========================
Sławomir N. Goworzycki, „Tamtego lata. Zatajona historia Polaków”str. 212 i nn.
=================
IDZIE ŻOŁNIERZ, BOREM, LASEM… [dzień niedzielny 1 sierpnia 1920 roku]
O Panie Boże! Przyjmij tę ofiarę młodzieńczą, niewinną, acz złożoną z bronią w ręku! Bo dzieje niewiele znają spraw tak czystych i świętych jak ta, za którą ci junacy legli n a owym błoniu. „Z prochu powstałeś, człowiecze, iw proch się obrócisz”. I młodzieńcy owi, pod ciosami zdziczałych hord, przylgnęli martwi do łona świętej ziemi ojczystej, która ich była wykarmiła, na której wzrośli, na której zeszedł im wiek Sielskiego dzieciństwa i nieledwie rozkwitłej młodości, a która tuliła ich teraz bezgłośnie. Byli tam i starsi, co wiek swój męski położyli na szali oswobodzenia Ojczyzny.
O Matko Najświętsza! Wynagródź cierpienia matkom i ojcom owej dziatwy, bolesnym rodzicom tamtego pokolenia, którzy to dawno już pomarli, a których życie upłynęło było na żałobnych wspomnieniach tej wielkiej straty zadanej im owego czasu ręką wroga. Pociesz braci, siostry, żony, pociesz osierocone dzieci. Ulżyj i tym odeszłym, i tym dziś jeszcze żyjącym.
Polsko! Upomnij się o swych bohaterów, o swoich męczenników i męczennice, z ofiary których wciąż czerpiesz swe soki żywotne; o tych z roku 1920, i tych dawniejszych, i tych nowszych… i tych niedawnych, czasu niemalże ostatniego! Pamiętaj to wciąż żywe a nieme przesłanie z mogił znanych i nieznanych, z lasów, łąk i pól owej rozległej, od morza do morza połaci świata, w których zagrzebane sa częstokroć bezimienne, ofiarne, męczeńskie szczątki. Pamiętaj też o owym wołaniu dobiegającym z krain odległych od Ojczyzny.
Święci Patronowie Polskiego Królestwa! Przyczyńcie się o nagrodę naszym wodzom tamtej wojny dawno już pomarłym i wodzom innych naszych wojen. Ubłagajcie o błogi, niebieski spokój sumienia dla ludzi, którzy musieli wysyłać na śmierć setki i tysiące, aby ocalić miliony. Wskażcie zasługę tak wielu, częstokroć niewidoczną i niedostrzegalną, lecz przecie rzeczywistą. Nie pozwólcie, aby umknął uwadze potomnych dobry przykład tych, co nie wzbraniali się brać na siebie przytłaczająca odpowiedzialność za losy tak wielu bliźnich.
Ciężki był dla nas ów dzień niedzielny 1 sierpnia 1920 roku, dzień, w którym Kościół Święty wspomina uwięzienie Apostoła Piotra w okowach. Na południu, na podejściach do Lwowa, w okolicach Brodów i Radziwiłłowa naszym pułkom wciąż jeszcze nie udawało się zamknąć owej fatalnej wyrwy w linii frontu, w której od bodaj dwóch miesięcy grasowały dywizje Budionnego, wciąż wychodząc naszym na skrzydła i zmuszając do ciągłego wycofywania się. W nocy na 2 sierpnia padła twierdza w Brześciu, co przekreślało dotychczasowe plany oparcia polskiej obrony na rzece Bug. Bolszewicy byli już na jej lewym brzegu.
W tym pierwszym swym dniu walki ochotnicze oddziały, których szlakiem podążamy, poniosły wielkie straty – wieluset zabitych, rannych oraz zagarniętych przez bolszewików do niewoli. Niektórzy spośród jeńców wnet uciekli do swoich, inni dłużej musieli niewolę znosić, jeszcze innych spotkał najgorszy los.
Jak się później dowiedziano, kolumnę pojmanych ochotników gnali bolszewicy przez Nowogród, za Narew. Na moście czerwoni bojcy urządzili sobie zabawę polegającą na zrzucaniu bezbronnych do rzeki i strzelaniu do żywych jeszcze a usiłujących utrzymać się na powierzchni wody. Jak widać, rozkazy o oszczędzaniu amunicji zostały z tej okazji uchylone.
Kto skręcił kark, uderzając wlocie o podpory mostu? Kto utonął? Kogo zastrzelono? Kto został zadźgany bagnetem, czy ścięty kozacką szablą, gdy w porywie gniewu rzucił się był z gołymi rękami na oprawców, by do owych zbrodni nie dopuścić? Kogo z dzikiej wściekłości czy dla koszmarnej zabawy zarąbano szablami? Kto spychany za mostowe bariery bronił się zawzięcie i ginął pod ciosem wrażej broni? Kogo męka i śmierć wywołana prześladowaniami sowieckich oprawców. szalejącymi chorobami i dojmującym głodem dosięgły później, w dramatycznym pochodzie na wschód i w czasie pobytu tamże?… Ilu jeńców powróciło do swoich z tej koszmarnej tułaczki, z tej poniewierki?… O ilu jakakolwiek wiadomość dotarła do bliskich i przyjaciół?… Ilu zaginęło bez wieści?…
Wiemy to, że tysiące Polaków pojmanych przez bolszewików w tamtej wojnie nigdy do Ojczyzny nie powróciło. Ilu nie przeżyło okrutnej niewoli? Ilu zostało wywiezionych w głąb Rosji? Ilu zagnano jako żołnierzy -niewolników na front krymski przeciwko „białym” wojskom barona Wrangla lub przeciw podnoszącym wciąż broń antybolszewickim powstańcom?
Ilu wreszcie uległo sowieckiej agitacji, niesłychanie perfidnej, bo prowadzonej wobec ludzi zniewolonych, egzystujących na granicy śmierci głodowej? Chleba jeńcom nie dawano, lecz bezustannie męczono gadaniną o wyższości nowego ustroju nad wszystkim, co dotąd było im znane. Lecz to samo czyniono z nieprzeliczoną rzeszą Rosjan, Ukraińców i ludzi ze stu innych ludów i narodów składających się na to rozległe imperium. Niejeden z pojmanych za obietnicę otrzymania ubrania, butów i dziennej porcji żywności mógł zgodzić się na wszystko, pozostając wszak nadal niewolnikiem. To tam właśnie, w niewoli, toczyła się owa ostateczna walka o zachowanie zdrowia ducha i ciała, o zachowanie życia i ludzkiej godności.
Okrucieństwa bolszewickich siepaczy, cierpienia bezbronnych ofiar, i jeńców, i cywilnej ludności, to sama istota tamtego nieszczęścia, jakie W owym czasie przygniotło naszą Ojczyznę swoim przerażającym ogromem. Za mali my dziś i za słabi, aby ogarnąć ten bezmiar grozy i ukazać go rodakom. Oby nie zdarzyło się tak, iż ten i ów wzruszy ramionami słuchając owej historii i skwituje ją jakże częstym dziś na polskich twarzach lekceważącym uśmieszkiem. Biada! Skoro więc nie my, może potomni okażą dość siły, by swoim i obcym wieszczyć bez wahania o tych czasach dawniejszych, czasach naszych pradziadów i o owej dobie, co to niedawno minęła, i o tej, co dziś właśnie przemija. Lecz przecież niemało o tym dotąd powiedziano.
Pojmanych w nowogródzkiej bitwie popędzono dalej. Sowieci ruszyli w pościg za wycofującymi się naszymi wojskami. A Narew płynęła, znowu cicho, spokojnie, zaś kształty nadbrzeżnych topoli odbijały się wyraziście w jej czystym zwierciadle.
10 sierpnia Kościół obchodził święto św. Wawrzyńca – St. Laurentius. Święto to do reform z 1910 roku miało swoją oktawę, podobnie jak święto św. Szczepana obchodzone 26 grudnia.
“Czym Szczepan dla Jerozolimy, tym Wawrzyniec dla Rzymu”, mówi św. Leon.
Św. Szczepan był diakonem i pierwszym męczennikiem chrześcijaństwa, św. Wawrzyniec był również diakonem i zdecydowanie nie pierwszym męczennikiem Rzymu, ale jednym z ważniejszych na skutek heroizmu jego męczeństwa.
Był dosłownie pieczony na ruszcie, dlatego, że zamiast wydać skarby Kościoła poganom rozdał je biednym.
Piszący te słowa corocznie na święto św. Wawrzyńca się wzrusza, pamięta o nim nierzadko wtedy, gdy smaży coś na grillu zastanawiając się, ile bólu on sam byłby wytrzymał względnie ile wytrzyma w porównywalnej sytuacji.
Jak informuje nas jego życiorys i liturgia św. Wawrzyniec był smutny zakładając, że mija go męczeństwo, którego najwyraźniej – w przeciwieństwie do prowadzonego na egzekucję papieża – nie jest godny.
℟. Gdzie idziesz ojcze bez syna? gdzie się kapłanie święty bez sługi kwapisz? * Tyś nigdy bez sługi odprawować ofiary nie zwykł był. ℣. Cóż się tedy twej ojcowskiej miłości do mnie nie podobało? izaliżeś mię wyrodkiem doznał? Doświadcz jeśliżeś godnego ze mnie miał sługę, któremuś krwi Pańskiej szafunek polecił. ℟. Tyś nigdy bez sługi odprawować ofiary nie zwykł był.
Św. Wawrzyniec zawsze towarzyszył liturgii papieża, czemu więc nie może towarzyszyć mu w męczeństwie?
℟. Nie opuszczaj mię ojcze święty bom rozszafował już skarby twoje. * Nie opuszczam cię, synu ani odstępuję, ale cię większe męki dla wiary Chrystusowej czekają. ℣. My jako starsi mniejszą bitwę wygramy, aby jako młody, chwalebniejszą z okrutnika zwycięstwo odniesiesz: po trzech dniach za mną kapłanem lewita pójdziesz. ℟. Nie opuszczam cię, synu ani odstępuję, ale cię większe męki dla wiary Chrystusowej czekają.
Papież zapowiada mu męczeństwo na jego własną miarę.
℟. Błogosławiony Wawrzyniec, wołał i mówił Boga mego chwalę, jemu samemu służę; * I przeto mąk twoich nie boję się. ℣. Noc moja nic nie ma ciemnego, ale mi wszystko światłością jaśnieje. ℟. I przeto mąk twoich nie boję się. ℣. Chwała Ojcu i Synowi, * i Duchowi Świętemu. ℟. I przeto mąk twoich nie boję się.
Na mękach porównuje przypalający go ogień ze światłem wiary.
℟. Gdy mnie dręczono na ruszcie, nie wyparłem się Ciebie, Boże; * Kiedy mnie umieszczono nad ogniem, wyznałem Ciebie, Panie Jezu Chryste. ℣. Badałeś moje serce, Panie, i nawiedziłeś mnie w nocy. ℟. Kiedy mnie umieszczono nad ogniem, wyznałem Ciebie, Panie Jezu Chryste.
“Badałeś moje serce, Panie, i nawiedziłeś mnie w nocy” to nawiązanie do psalmu 139(138) Przenikasz i znasz mnie, Panie. Najlepszym sposobem poznania kogoś jest obserwacja tego, jak znosi ból.
℟. O Hipolicie, jeśli uwierzysz w Pana Jezusa Chrystusa: * Pokażę ci skarby i obiecuję życie wieczne. ℣. Święty Wawrzyniec rzekł do Hipolita: Jeśli wierzysz w Pana Jezusa Chrystusa. ℟. Pokażę ci skarby i obiecuję życie wieczne. ℣. Chwała Ojcu i Synowi, * i Duchowi Świętemu. ℟. Pokażę ci skarby i obiecuję życie wieczne.
Męczeństwo Wawrzyńca nawróciło Hipolita, którego zdołał, podobnie jak Romana, po drodze ochrzcić.
Oczywiście powstaje pytanie czy św. Wawrzyniec to wszystko przecierpiał czy też został przez Boga cudownie od bólu ocalony.
Niestety wygląda na to, że wszystko przecierpiał, gdyż jego męczeństwo było stopniowe. Najpierw sieczono go biczami zakończonymi podobiznami skorpionów, stąd nazwa “skorpiony”, rozrywającymi ciało.
Następnie tłuczony był ołowianymi kulami miażdżącymi kości, przypalany blachą, a pod koniec położony na rozżarzonej kracie. Ujrzał niebo, podobnie jak św. Szczepan, żartował i zmarł.
Z niektórych opisach męczeństw dowiadujemy się, że święci bólu nie czuli, że nie można było ich zabić aż do ścięcia mieczem. W przypadku św. Wawrzyńca tak nie było.
Ból od początku do końca. Nic dziwnego, że pogańscy żołnierze nawracali się widząc takie bohaterstwo.
Szczególnie do nich, obeznanych z bólem, musiało ono przemawiać.
Męczeństwo na wyciągnięcie ręki
Kiedy autor w roku 2012 zaczął się modlić dawnym brewiarzem opisów męczeństwa unikał. Niechętnie czytał też Martyrologium romanum podczas odmawiania primy, które jest opcjonalne.
Czytanie o rzeczach przykrych jest po prostu przykre. Człowiek się porównuje i początkowo boi. Opisy kaźni są wyraziste, chociaż krótkie i wszystkie prawdziwe.
Z biegiem lat autor się z opisem męczeństwa oswoił. Uważa, że przynależy ono do wiary będąc rodzajem ostatecznego awansu. Przydzielane jest jak stopnie oficerskie zdolnym kadetom.
Trzeba sobie na nie zasłużyć, ale przejście od wyznawcy (confessor) do męczennika (martyr) jest naturalne, chociaż oczywiście spowodowane przez łaskę, nie naturę.
Drugie nokturny przedstawiające świętego danego dnia i jego ewentualne męczeństwo autor traktuje tak jak oglądanie różnych dyscyplin sportowych.
Zastanawia się, czy już to uprawiał, czy ma predyspozycje i czy uprawiać będzie. Za męczeństwem nie tęskni ani go sobie nie życzy, ale ma nadzieje, że je przyjmie.
Wydaje mu się jednak, że umrze śmiercią naturalną, nie męczeńską, chociaż może się w tym mylić.
Perspektywa męczeństwa i znoszenia tortur została wpisana w codzienność. Nie jest niczym niespodziewanym ani niemożliwym. Autor każdorazowo przeczytany opis męczeństwa wzrusza i porusza.
Z pewnością motywuje. Zastanawia się, jak to możliwe, że na przykład kardynała Burke’a czytającego te same teksty co autor, bo zakładamy, że odmawia brewiarz z 1962 roku, do niczego nie motywują ani nie poruszają.
Ma przecież sposobność do męczeństwa light – w porównaniu ze św. Wawrzyńcem, o ile sankcje, którym mógłby zostać poddany w ogóle na miano “męczeństwa” zasługują. W najgorszym razie mógłby zostać pozbawiony kardynalatu i ekskomunikowany.
Ale przecież to nie to samo, co być przypalanym na rożnie. Czasami ktoś musi być pierwszy, czasami ktoś jedynym, kto może coś zrobić. Czy kardynał Burke nie boi się ognia piekielnego, o którym w kontekście św. Wawrzyńca pisze św. Augustyn:
Któż nie wie, że Wawrzyniec wybrał raczej spalenie w ziemskim ogniu niż wieczne męki piekielne? Przykład błogosławionego Wawrzyńca pobudza nas do głoszenia świadectwa, roznieca naszą wiarę i rozpalają naszą miłość.
Jeśli obecnie nie doświadczamy ognia prześladowań, to nie oznacza to, że płomień naszej wiary wygasł. Nie oddajemy naszych ciał na spalenie dla Chrystusa, ale nasze serca płoną Jego miłością.
Prześladowca nie rozpala wokół mnie ognia, ale ogień rozpalony jest we mnie przez tęsknotę za obecnością mojego Zbawiciela.
A czy ogień piekielny św. Wawrzyńcowi groził? Owszem. Wydanie ksiąg liturgicznych i przedmiotów kultycznych, to jest skarbów Kościoła, uchodziło za grzech śmiertelny i karane było ekskomuniką.
Podobnie jak zaparcie się wiary. Gdyby Wawrzyniec posłuchał tyrana skończyłby w piekle. I tak zamiast znosić ogień piekielny znosił ogień rożna.
Czasami nie ma wygodnego i eleganckiego wyjścia. Czasami jest albo – albo.
A czy kardynałowie Burke’owi grozi ogień piekielny?
Zdaniem autora tak, gdyż jego bierność jest grzechem ciężkim przeciwko obowiązkom stanu kardynała. Jak powiedziała ostatnio Ann Barnhardt cappamagna to ślad krwi ciągnący się za czyjąś ściętą głową.
Symbol wierności aż po męczeństwo. Skoro Burke jest takim tchórzem powinien chodzić w dresach, nie w cappamagna, bo na nią nie zasługuje.
Autor dziwi się, że na niego same dawna liturgia działa i go przemienia, bo podejmuje się obecnie rzeczy, do których niegdyś nie był zdolny, a na biskupów i kardynałów odprawiających Msze pontyfikalne nie.
Jaką strukturę osobowości mieć muszę, skoro nic nie robią? Przecież łaska daje heroizm, o czym świadczą losy męczenników.
Zaślepienie i praesumptio
Łaska istnieje i działa, dlaczego nie u wszystkich? Powód jest dosyć prosty, chociaż przerażający.
Pan Bóg na pewnym etapie trwania w grzechu śmiertelnym powoduje zaślepienie, tak iż grzesznik swojego własnego grzechu nie dostrzega. Tkwi w nim i brnie dalej.
Miłosierdzie Boga jest co prawda nieskończone jako takie, ale w odniesieniu do jednostki. Kiedyś i to się kończy i po 999 szansie już 1000 nie następuje.
Lecący balonem mężczyzna uświadomił sobie nagle, że się zgubił.
Zmniejszył wysokość lotu i zobaczył w dole kobietę. Opuścił się jeszcze niżej i krzyknął do niej: – Przepraszam, czy może mi pani pomóc? Obiecałem przyjacielowi, że dolecę do niego w ciągu godziny, ale sam już nie wiem gdzie jestem…. Kobieta odpowiedziała: – Jest Pan w balonie napełnionym gorącym powietrzem, unoszącym się około 10 metrów nad ziemią. Znajduje się Pan między 40 a 41 stopniem północnej szerokości geograficznej oraz między 59 a 60 stopniem długości zachodniej… – Pani jest inżynierem ? – spytał mężczyzna z balonu. – Tak – odpowiedziała kobieta – a skąd pan wie ? – No cóż – rzekł baloniarz – wszystko to, co pani powiedziała, jest z merytorycznego i fachowego punktu widzenia prawdziwe, ale ja w dalszym ciągu nie mam bladego pojęcia co zrobić z tymi wszystkimi informacjami, a fakty są takie, że się zgubiłem. Szczerze mówiąc, w ogóle pani mi nie pomogła, a tak zasadniczo, to nawet przez panią jestem jeszcze bardziej spóźniony. – A pan jest na pewno wysoko postawionym politykiem?! – odparowała kobieta. – Niesamowite!!! Faktycznie jestem politykiem…. – odpowiedział mężczyzna – Skąd pani wiedziała ? – No cóż… Nie wie pan, gdzie pan jest, nie wie pan, dokąd zmierza, złożył pan obietnicę, której nie jest pan w stanie dotrzymać, oczekuje pan od ludzi, którzy znajdują się niżej, że rozwiążą za pana pańskie problemy. Poza tym fakty są takie, że jest pan nadal dokładnie w tej samej sytuacji, do której pan doprowadził, ale uważa pan, że to moja wina…
Panika w Europie przed spotkaniem Putina z Trumpem
W europejskich stolicach widoczna jest panika związana ze spotkaniem prezydentów Putina i Trumpa. Europejczycy robią wszystko, co w ich mocy, aby zapobiec porozumieniu w sprawie Ukrainy.
W niedzielę pisałem już obszernie o tym, jak Europejczycy próbują uniemożliwić prezydentom Trumpowi i Putinowi osiągnięcie porozumienia pokojowego na Ukrainie. W związku z planowaną przez kanclerz Merz telekonferencją, jutro rano ukaże się kolejny artykuł na temat bieżących wydarzeń.
Teraz tłumaczę artykuł Denisa Dubrovina, korespondenta TASS w Brukseli. Przetłumaczyłem już kilka jego artykułów, ponieważ bardzo uważnie czyta on publikacje unijne i zawsze trafnie formułuje swoje przewidywania. W swoim najnowszym artykule Dubrovin opisuje powody obaw elit europejskich przed pokojowym rozwiązaniem konfliktu na Ukrainie.
=========================================
Euro-pasjans „Alaska”: Jak UE chce schlebiać Trumpowi i straszyć go Rosją
Denis Dubrovin, korespondent TASS w Brukseli, o zachodnich staraniach o odwiedzenie amerykańskiego prezydenta od współpracy z Putinem.
Bruksela i europejskie stolice były bardzo zajęte w okresie poprzedzającym szczyt na Alasce. Kierują nimi nie tylko obawy o porozumienie między Rosją a USA, ale także fakt, że Waszyngton może później porzucić Europę.
Motyw przewodni
Dla wielu europejskich elit sam fakt wizyty prezydenta Rosji w USA jest swego rodzaju świętokradztwem. Dla nich to akt legitymizacji ze strony prezydenta Rosji, który, według Europejczyków, sam rzekomo przegrał, rozpoczynając walkę z interesami USA. Albo z „porządkiem świata opartym na zasadach”, w zależności od tego, co kto woli.
Myślę, że reakcja Starego Świata na ten szczyt byłaby mniej gwałtowna, gdyby odbył się w neutralnym kraju (na przykład w Zjednoczonych Emiratach Arabskich).
Motywem przewodnim gorączkowych rozmów telefonicznych i spotkań kryzysowych w stolicach europejskich jest „Trump się poddaje”. Strach przed tym spotkaniem i intensywność, z jaką Europejczycy kurczowo trzymają się prezydenta USA Donalda Trumpa, oznaczają jedno: Europa zrozumiała, że nie poradzi sobie sama z konfliktem na Ukrainie i nie chce zakończyć go impasem i podziałem Ukrainy. Bruksela, Londyn i inne kraje zbyt mocno zaangażowały się w ideę „strategicznej porażki Rosji”.
Ryzyko Europejczyków
Jeśli nie będą mogli przynajmniej ogłosić takiej porażki, będzie to osobista porażka niemal każdego przedstawiciela europejskiej elity politycznej. Co więcej, mogłoby to podważyć niedawno zainicjowany (wątpliwy) model odbudowy europejskiej gospodarki w oparciu o zamówienia zbrojeniowe. Co więcej, zakończenie konfliktu podważyłoby potencjał rozpoczętego już demontażu europejskich systemów zabezpieczenia społecznego, na który gospodarka UE nie może sobie pozwolić. Pierwotnie miało to zostać wdrożone pod pretekstem „ekologicznej (tj. zmniejszonej) konsumpcji”, ale teraz – w warunkach rzekomej „sytuacji przedwojennej” – pojawia się nowa, lepsza okazja.
Szanse „Europejczyków„
Europejczycy wszelkimi sposobami próbują sabotować szczyt na Alasce lub wpłynąć na jego wynik. Europa nie ma obecnie żadnych możliwości politycznego ani dyplomatycznego zakłócenia spotkania.
Tylko Ukraina, przy wsparciu NATO, może próbować coś osiągnąć poprzez prowokację militarną. Ale Izrael jest tu w zasadzie utrapieniem. Po tym wszystkim, co wydarzyło się w Strefie Gazy, prowokacja militarna, która teoretycznie mogłaby wpłynąć na szczyt rosyjsko-amerykański, musiałaby mieć niemal nuklearne rozmiary. Być może nawet dosłownie. Trudno byłoby to teraz zorganizować, niezależnie od tego, jak bardzo by chcieli.
Dlatego europejscy przywódcy mają tylko jedno wyjście: spróbować wpłynąć na Trumpa. Pocieszają się faktem, że prezydent USA jest podatny na wpływy, zwłaszcza jeśli zostanie pochlebiony i wykorzystany jego ego.
Gorąca aktywność „Europejczyków„
W ciągu ostatnich trzech dni odbyły się już dwa ważne spotkania europejskie na ten temat: spotkanie doradców ds. bezpieczeństwa narodowego w Londynie oraz spotkanie ministrów spraw zagranicznych UE online. Nawiasem mówiąc, zdjęcia z ostatniego wydarzenia, sądząc po pospiesznie sformułowanych oświadczeniach, sugerują, że wielu zachodnich ministrów jest na wakacjach, na plaży lub na rejsach.
Ale wszystko jeszcze przed nami.
Jutro, 13 sierpnia, kanclerz Niemiec Friedrich Merz poprowadzi telekonferencję z samym Trumpem, szefami państw i rządów wiodących państw UE, przewodniczącym Komisji Europejskiej, sekretarzem generalnym NATO i Władimirem Zełenskim. Wokół tego spotkania narosło jednak wiele niewiadomych. W szczególności Berlin zapowiedział, że spotkanie odbędzie się „w kilku rundach”. Oznacza to, że jest bardzo prawdopodobne, że Trump nie wysłucha wszystkich, lecz wyrazi swoją opinię w krótkiej rundzie, a następnie powie: „Skończyłem, rozmawiajcie beze mnie”.
Co Europejczycy mogą powiedzieć Trumpowi? Nie zaproponowali niczego fundamentalnie nowego. Po pierwsze, że muszą zażądać od Rosji zawieszenia broni bez dodatkowych warunków, a przynajmniej częściowego zawieszenia broni. Po drugie, Ukraina musi nadal otrzymywać broń, nawet podczas hipotetycznego zawieszenia broni, ponieważ rzekomo przyczynia się to do bezpieczeństwa Europy. Po trzecie, Rosja musi teraz zostać poddana presji nowymi sankcjami, zwłaszcza w sektorze naftowym.
Europejscy przywódcy tak często podkreślali „niesamowitą skuteczność” sankcji, że sami zdają się w to wierzyć. Mówią, że potrzeba nieco większej presji, a Rosja wkrótce upadnie. Mówią tak od lutego 2022 roku.
Interesy „Europejczyków„
Prostoduszna dyplomatka UE Kaja Kallas ujawniła cele Europejczyków: „W negocjacjach z Rosją USA muszą chronić interesy Europy i Ukrainy”. Rodzi to tylko dwa pytania: komu USA są to winne i dlaczego?
W rzeczywistości Waszyngton zawsze robi tylko to, co przynosi mu korzyści. Choć istniała nadzieja, że konflikt na Ukrainie złamie Rosję, doprowadzi do transferu władzy, a tym samym wyeliminuje jednego z głównych przeciwników Stanów Zjednoczonych i potencjalnie zapewni Stanom Zjednoczonym i ich satelitom dostęp do rosyjskich surowców, Waszyngton zainwestował znaczne środki w konflikt. Partia Demokratyczna i jej sojusznicy liczyli na to.
W Waszyngtonie jest już jasne dla niemal wszystkich, że Rosja się nie załamie i że nie będzie możliwe zadanie jej strategicznej klęski. A dylemat dla Stanów Zjednoczonych brzmi: co jest bardziej opłacalne – kontynuowanie wojny czy jej zakończenie?
Umowa Europejczyków
Europejczycy „sprzedają” Trumpowi kontynuację wojny. Muszą pokazać, że jest to bardziej opłacalne dla USA. Twierdzą, że umożliwi to w szczególności krajom europejskim wypełnienie zobowiązań dotyczących „masowych zakupów broni od USA”.
Główną rolę w takim dialogu z amerykańskim prezydentem prawdopodobnie odegra Sekretarz Generalny NATO Mark Rutte, o którym w rodzinnej Holandii mówi się za plecami „handlarz”. I nie bez powodu, nawiasem mówiąc. „Sprzedał” on już Europejczykom plan zwiększenia wydatków wojskowych w NATO z 2 do 5 procent PKB, a Trumpowi (i nie Trumpowi, a Europejczykom) „sprzedał” model dostaw amerykańskiej broni na Ukrainę z funduszy UE.
Teraz musi „sprzedać” Trumpowi plan zachowania jedności transatlantyckiej kosztem Rosji.
Pomijając kwestię zysków, Europejczycy z pewnością spróbują uderzyć w czułe punkty Trumpa: jego niechęć do okazywania słabości, a dokładniej, braku twardości. Spodziewane są liczne pochlebstwa i pochwały dla (zwłaszcza dyplomatycznych) talentów amerykańskiego prezydenta („Tatusia”, jak nazywa go Rutte).
Groza „Europejczyków„
Europejski strach przed zbliżającym się szczytem Rosja-USA został chyba najlepiej oddany przez okładkę brytyjskiego magazynu „The Economist”: pod nagłówkiem „Najgorszy koszmar Europy”. Donald Trump i Władimir Putin siedzą u szczytu czarnego stołu na krwistoczerwonym tle, a puste gotyckie krzesła wokół nich symbolizują nieobecność Europy przy stole negocjacyjnym. Kto nie udostępnił tej okładki w mediach społecznościowych, zarówno w Rosji, jak i na Zachodzie?
Jest jednak pewne „ale”: toczyło się to od 22 do 28 lutego 2025 roku. Oznacza to, że horror bezpośredniego porozumienia między Rosją a Stanami Zjednoczonymi żyje w sercach europejskich elit (lub ich globalistycznej większości) od sześciu miesięcy – praktycznie od momentu, gdy Trump objął urząd w Białym Domu.
W korytarzach europejskiej władzy – zarówno w klatkach biur Komisji Europejskiej, jak i w zrujnowanych pałacach stolic – ten horror ma swoją nazwę. I jest tak straszny, że nikt nie odważy się go publicznie wypowiedzieć. Nazywa się „upadkiem jedności transatlantyckiej”. Oznaczałoby to również upadek europejskiego systemu bezpieczeństwa lub upadek opartego na zasadach porządku światowego.
Oszustwo Europejczyków
Ta obawa nie jest jednak do końca słuszna. Ameryka nigdy całkowicie nie opuści Europy. Wręcz przeciwnie, będzie się jej w pewnym stopniu trzymać, drenując niezbędne zasoby, których Waszyngton nie może już uzyskać w wystarczających ilościach z Globalnego Południa, zwłaszcza z Chin i Indii.
W tym kontekście Europa teoretycznie ma znaczne możliwości, aby przynajmniej zrównoważyć swoją pozycję i zmniejszyć zależność od Stanów Zjednoczonych poprzez rozszerzenie relacji z innymi partnerami. Jednak wybór Brukseli i stolic europejskich wydaje się być inny: dać z siebie wszystko, byle tylko nie dopuścić USA do sojuszu.
Problem Europejczyków
Problem europejskiej wspólnoty politycznej polega jednak na tym, że „jedność transatlantycka”, czyli wspólne administrowanie światem pod przywództwem i ochroną militarną Stanów Zjednoczonych, wspierane siłą roboczą, zasobami naturalnymi i intelektualnymi krajów rozwijających się, to jedyny obraz, jaki istnieje w jej umysłach – po prostu nie ma innych modeli.
Ani jedynego światopoglądu, w którym Europa może naprawdę zająć wiodącą pozycję. I by nie znaleźć się nagle na marginesie wszystkich globalnych procesów, skonfrontowany z perspektywą brutalnej wewnętrznej restrukturyzacji całego swojego modelu ideologicznego, a następnie gospodarczego i społecznego.
Nawiasem mówiąc, Europejczycy zaakceptowali morderczą umowę celną, którą UE zawarła z USA pod koniec lipca, kierując się tym samym świętym strachem. Każda strata jest lepsza niż „upadek jedności transatlantyckiej”, ponieważ straty zawsze można odłożyć na później.
80 lat ukrainizacji
„Jedność transatlantycka” była wpajana Europejczykom Zachodnim przez ostatnie 80 lat przez cały amerykański system propagandowy – od Hollywood i Radia Liberty, przez Forum Młodych Liderów Globalnych, po amerykański „German Marshall Fund”. I nie chodzi tu tylko o elity polityczne. Z biegiem lat idea ta stopniowo przenikała całą sferę humanitarną Europy Zachodniej, a następnie, z niezwykłą agresją i intensywnością, Europy Wschodniej.
Jej wdrażanie rozpoczęło się skutecznie od „denazyfikacji” Niemiec, której początkowo towarzyszyła stopniowa, a następnie coraz bardziej agresywna „dekomunizacja”. Oznacza to, że czystki były przeprowadzane jednocześnie zarówno na prawej, jak i lewej stronie sceny politycznej, aż całe spektrum polityczne stało się monotonne. Praktyka ta została następnie rozszerzona, z drobnymi modyfikacjami, na inne kraje Europy Zachodniej i Wschodniej, które przeszły kurs przyspieszony – oraz na Ukrainę i kilka innych krajów postsowieckich, gdzie wdrożono kurs turbodoładowany.
Temat ideologicznej indoktrynacji Europy i jej transformacji w bardziej transatlantycką wspólnotę niż same Stany Zjednoczone jest niezwykle interesujący, ale zasługuje na osobne omówienie.
Ideologiczne zwycięstwo USA?
W tym miejscu wspomnę o najważniejszym: transatlantyk jest dominującą i dominującą ideologią w Europie. Ci, którzy się jej nie wyznają, nie mają dziś szans na awans. Co więcej, poglądy transatlantyckie podziela większość profesjonalistów medialnych oraz przedstawicieli społeczności ekspertów i analityków.
Dlatego histeria w zachodnich mediach na temat zagrożenia dla transatlantyzmu w związku ze szczytem USA-Rosja nie musi być podsycana i ukierunkowywana specjalnie wyreżyserowanymi przeciekami i instrukcjami. Pojawia się całkiem naturalnie.
Redaktorzy i dziennikarze doświadczają tego samego kryzysu egzystencjalnego, co europejscy politycy. W związku z tym w europejskich redakcjach, a nawet w umysłach poszczególnych dziennikarzy, pojawiają się artykuły z niegdyś renomowanych mediów, ujawniające tajne szczegóły zbliżającego się spotkania Trumpa z Putinem, powołujące się na trzy, pięć lub więcej „anonimowych”, ale „dobrze poinformowanych źródeł”, często zupełnie spontanicznie i bez żadnych instrukcji.
W pewnym sensie ta jedność europejskich elit jest strategicznym zwycięstwem amerykańskiego systemu ideologicznego. Nie nad przeciwnikami Ameryki, lecz nad jej najbliższymi i najwierniejszymi sojusznikami. Teraz Trump musi zmierzyć się z konsekwencjami tej duszącej miłości do Ameryki. Na razie jednak tylko na niej korzysta.
Z punktu widzenia zarówno Trumpa jak Putina, Zełenski stanowi polityczną przeszłość w każdym przypadku. Odzwierciedleniem tego jest brak zaproszenia na Alaskę.
Dla Zełenskiego nieuczestniczenie w szczycie na Alasce oznacza polityczną śmierć.
Duża część obywateli Ukrainy podziela, w tej sprawie, pogląd obu prezydentów.
Natomiast unijna mantra jest po prostu bzdurą, której nikt nie słucha.
W tej sytuacji dla Zełenskiego krytycznym pozostaje pytanie, skąd brać pieniądze do budżetu.
W tym momencie nasuwa się pytanie czemu pozycja Zełenskiego jest niewzruszona w stosunku do Rosji i USA, ale chwiejna w stosunku do przeciwnych mu demonstrantów? Odpowiedź jest oczywista, bo za nimi stoi Unia i jej agentury.
Co prawda już teraz UE przyznaje , że Zełenski jest skorumpowany, ale jeszcze nie „spostrzega” faktu jego krwawej dyktatury.
Jeśli dojdzie do jakiejś formy zawieszenia broni to będzie to po obecnej linii frontu, a wymiany terytoriów nie będzie.
Trump i Putin będą decydentami a Europa i Zełencki biernymi obserwatorami.
Europa technicznie nie jest w stanie dostarczać broni i zaopatrzenia na Ukrainę.
Istotniejszym niż Ukraina dla Putina i Trumpa będą zagadnienia bilateralnej współpracy na Alasce.
Na ewentualnych przyszłych wyborach będą dwa obozy: partia wojny i partia pokoju. Kto wygra nie wiadomo? Trudno jest wyrokować.
Gdy partia wojny wygra to Ukraina szybko przegra konflikt zbrojny, bo Putin nie będzie się z nią ceregielić.
Paradoks dzisiejszej Ukrainy polega na tym, że na prowadzenie wojny ma legalne prawo, a na scedowanie zajętych terytoriów już NIE.
Innym istotnym aspektem, jest fakt Deklaracji Niepodległości w monecie opuszczenia ZSRR.
Ponieważ deklaracja niepodległości nie pozwala na członkostwo w UE i NATO, to wieloletnie działania Ukrainy, legalnie podważają jej własną deklarację, co może spowodować, że Ukraina w ogóle przestanie istnieć jako niezależne państwo.
Przyszłość Zełenskiego może być podobna do polskiego premiera, generała Sikorskiego, który poniósł śmierć w katastrofie swego samolotu na Gibraltarze przy pełnym współudziale „sojuszników” z Londynu.
Jednakowoż, w porównaniu z ukraińską gigantyczną tragedią, los Zełenskiego jest niewarty dywagacji.
15 będzie podjęta decyzja co zrobić z Ukrainą i wtedy będzie wiadomo, czy partia pokoju będzie w stanie wygrać ukraińskie wybory.
W przeciwieństwie do Ukrainy; Rosja to suwerenne i umożliwiające efektywne zarządzanie państwo. I to wyjaśnia przyczyny jej zwycięstwa.
Poprzedni tydzień obfitował w bulwersujące opinię publiczną wydarzenia. To, co się działo w ostatnich dniach krótko podsumował Janusz Korwin-Mikke.
Nestor prawicy wolnościowej w krótkim wpisie podsumował stan Polski. „Stan polskiego państwa: murzyni forsują granicę, banderowcy biegają po ulicach Warszawy z flagami UPA. Z budżetu państwa wypłynęły pieniądze dla przyjaciół i rodzin władzy – z kasy, której jeszcze nie mamy, ale którą trzeba będzie spłacać za 3 lata. A rząd? Rząd już na wakacjach” – napisał na portalu X.
Przypomnijmy, że w czwartek wieczorem w sieci wybuchła prawdziwa burza, po tym, jak na portalu dotyczącym KPO opublikowano informacje o tym, kto i na co otrzymał dofinansowanie. Okazało się, że dotacje trafiły m.in. do pizzerii na rozszerzenie działalności o usługę solarium, do solarium na zakup nowoczesnych i mobilnych ekspresów kawowych, czy wreszcie do pierogarni na wprowadzenie nowego produktu i usługi. [No i jachty dla burdelu dla pseudo-małżeństw – swing – coś tam. md]
KONNA ARMIA BUDIENNEGO – nauki dla nas po stu latach.
[piszę o tym po stu latach, ale to nie „wspominki historyczne”, gdyż nasza sytuacja jest w 2017 dramatyczna, na tamtych zmaganiach należy się wzorować. MD]
Z książki płk. Franciszka Arciszewskiego„CUD NAD WISŁĄ, rozważania żołnierza”, Wyd. ANTYK, 2017, wg Veritas, Londyn, 1957]
[Zauważmy, że tak odważna analiza została opublikowana dopiero prawie cztery dziesięciolecia po BITWIE, gdy już tak marsz. Piłsudski, jak i gen. Sikorski byli na sądzie Bożym. O sądzie nad STALINEM ledwo wspominam. . MD]
Narzekanie pobitych wodzów na spóźnienie się jakiegoś oddziału wojskowego do bitwy jest zjawiskiem w historii wojennej dość częstym, i nie ma w tym nic dziwnego, że i Tuchaczewski chwyta się tej obrony, wskazując na opóźnienie się armii konnej Budiennego i 12-ej armii bolszewickiej do bitwy warszawskiej. Zadziwiająca jest raczej bezradność wyższych władz bolszewickich, zazwyczaj bardzo radykalnych, wobec ośmiodniowej niesubordynacji podwładnego dowódcy armii.
A może to nie tylko Budiennego była wina? Budienny i jego konna armia kozacka zasłużyli się bolszewikom głównie w walkach domowych, a zwłaszcza w likwidowaniu armii Denikina. Ich zupełnie swoiste metody pacyfikacji opozycyjnych okręgów w Kazachstanie, Gruzji etc., wyrzynanie całej ludności – dziesiątek i setek tysięcy, łącznie z kobietami i dziećmi – a także bestialskie postępowanie z jeńcami wojsk Denikina, stały się postrachem dla całej Rosji i rozbestwiały kozaków coraz. bardziej.
A gdy oddziały tej armii morderców pojawiły się w 1920 r. na Podolu i Wołyniu, zasłynęły szybko i u nas ze swego okrucieństwa. Ich konie stepowe były przeważnie nędzne, ale niezmiernie wytrzymałe na wszelki niedostatek, Większość miała częściowe umundurowanie kozaków carskich uzupełnione dowo1nie. Niektórzy mieli płaszcze, kurtki lub spodnie zdarte z jeńców polskich, albo części garderoby cywilnej, zrabowane w ostatniej miejscowości. Na głowie nosili bądź czapy futrzane z kolorowym dnem zwieszającym na bok, albo hełmy francuskie. Mieli szablę rosyjską, karabinek przewieszony przez plecy i ładownice najróżnorodniejsze. Każdy szwadron posiadał po kilka ciężkich karabinów maszynowych na tzw. ta- czankach, tj. lekkich, zwrotnych wózkach lub bryczkach, zaprzęgniętych w parę mocnych koni. Obsługa karabinu maszynowego siedziała na taczance, a często też strzelała z niej. Artyleria konna, której każda dywizja jazdy miała po dywizjonie, miała 3-calowe polówki rosyjskie. Obsługa tych armat musiała składać się z wytrawnych konnych artylerzystów byłej armii carskiej, bo manewrowała i strzelała z wielką precyzją. W czasie ofensywy przeciw Polsce armia konna, Budiennego i III korpus konny Gaja odgrywały przodującą rolę operacyjną. Przebiwszy się raz przez frontowe oddziały polskie parły potem – w tej wojnie małych sił na wielkich przestrzeniach – niepowstrzymanie naprzód i na tyły naszych wojsk i powodowały załamywanie się jednej polskiej pozycji po drugiej. Na oddziały piechoty lub artylerii w szyku bojowym nacierały tylko w razie konieczności, trzymając się raczej taktyki wilków atakujących jednostki odosobnione lub wyczerpane pościgiem. Najchętniej wyżywały się w niszczeniu taborów i urządzeń etapowych, gorzej uzbrojonych i zaskoczonych, siejąc tam panikę i rozprzężenie. Ale i nasze wojska liniowe ulegały w czasie odwrotu, a zwłaszcza tabory bojowe w kolumnie marszowej, łatwemu zdenerwowaniu na widok ławy kozaków, zbliżającej się z boku.
Pod względem okrucieństwa oddziały korpusu konnego Gaja nie różniły się od kozaków armii Budiennego. Dnia 22 sierpnia na przykład wymordowały one pod Szydłowem przeszło 200 rozbrojonych jeńców z 49 pułku. piechoty tylko dlatego, że w gwałtownym. swoim odwrocie nie mogły uprowadzić ich z sobą. Komunikat wojenny polskiego naczelnego dowództwa z 23 sierpnia 1920 r. wspomina o tej masowej zbrodni wojennej i o represjach przez nas zastosowanych. Następnego dnia, pod Chorzelami, wymordowali znów jeńców z brygady syberyjskiej. O tej zbrodni wspomina generał Żeligowski słowami: „Widok pola walki robił przykre wrażenie. Leżała na nim wielka ilość trupów. Byli to, w ogromnej większości nasi żołnierze, ale nie tyle ranni i zabici w czasie walk, ile pozabijani po walce. Całe długie szeregi trupów, w bieliźnie tylko i bez butów, leżały wzdłuż płotów i w pobliskich krzakach. Byli pokłuci szablami i bagnetami, mieli zmasakrowane twarze i powykłuwane oczy.”
Toteż wpływu demoralizującego, a także siły bojowej, armii Budiennego i korpusu Gaja chana nie można było lekceważyć, jak to początkowo czynili niektórzy dowódcy polscy. Gdyby armia konna Budiennego, zaraz po boju pod Równem, 8 lipca 1920 r. poszła z Łucka wprost na Brześć nad Bugiem, na tyły naszych wojsk, cofających się znad Auty i Berezyny (a w drodze do Brześcia nie spotkałaby żadnych większych oddziałów polskich), byłaby może cała wojna polsko-bolszewicka wzięła inny obrót.
Ale Budienny otrzymał rozkazy kierujące go na Lwów, Rawę Ruska, Sieniawę nad Sanem i Przemyśl. Były też pewne zamiary polityczne bolszewików w kierunku Dniestru i Rumunii. Nawet jeszcze w początku sierpnia 1920 r., .po boju pod Brodami, gdy polski wódz naczelny wyciągał siły z Małopolski Wschodniej i Wołynia do obrony Warszawy i dla utworzenia grupy przeciwuderzeniowej nad Wieprzem, była dla armii Budiennego – co prawda już lekko nadbitej – okazja do uderzenia w kierunku Lublina i pokrzyżowania planu przeciwnatarcia polskiego. Tym razem jednak już nie jakieś wielkie plany polityki sowieckiej, ale najzwyklejsza, żadnymi zwyczajami wojskowymi nie usprawiedliwiona niesubordynacj a Jegorowa (i Stalina) w stosunku do swego naczelnego wodza uratowała nas od poważnego zakłócenia planu bitwy warszawskiej. Tuchaczewski tłumaczy się w sposób następujący: „Lewe skrzydło, to jest ugrupowanie frontu południowo-wschodniego, cały czas niepokoiło front zachodni. Oczekując co chwila oddania armii konnej do rozporządzenia frontu zachodniego i nawiązania z nią łączności, projektowano stworzenie silnego ośrodka, w kierunku Lublina, przez skoncentrowanie tam sił głównych armij l2-ej i l-ej konnej… Było oczywiste, że na podstawie zwycięstwa częściowego, na podstawie rozgromienia naprzód jednego z odcinków frontu polskiego, można było wygrać bitwę rozstrzygająca.”
I dalej: „Naczelne dowództwo biorąc pod uwagę konieczność utrwalenia lewego skrzydła frontu zachodniego, daje 11 sierpnia o godz. 3 frontowi południowo-zachodniemu dyrektywę o niezbędności zmiany ugrupowania i wysłania bez najmniejszej zwłoki armii konnej w kierunku Zamość – Hrubieszów. Obliczenie czasu i przestrzeni wykazuje, że to wskazanie naczelnego dowództwa mogło być bezwarunkowo wykonane przed przejściem polskiego ugrupowania południowego do natarcia. Gdyby nawet wykonanie opóźniło się nieco, to oddziały polskie, które przeszły do natarcia, byłyby postawione wobec nieuniknionego zupełnie pogromu, bo tyły ich otrzymałyby uderzenie naszej zwycięskiej armii konnej. Jednakże wobec położenia, wynikłego w Galicji, gdzie kolejne ugrupowania, przeprowadzone do tej pory, kierowane były ku Lwowu, wykonanie tego wskazania zostało zatrzymane. 12 sierpnia głównodowodzący w rozmowie hughesowej [proto- dalekopis md] zaznacza, że ta zwłoka w wykonaniu jego dyrektyw jest dla niego niezrozumiała i potwierdza swoją dyrektywę.
Kiedy wreszcie przystąpiono do wykonania, było już prawie poniewczasie. Ale, najgorsze, nasza zwycięska armia konna wplątała się w owych dniach w zacięte walki_ 0 Lwów, tracąc bezpłod- nie czas i siły na jego Umocnionych pozycjach W walce z piechota. jazdą i potężnymi eskadrami lotniczymi. Walki całkowicie pochłonęły armię konna, która do wykonania przegrupowania wzięła się tak późno, że nic pożytecznego W kierunku Lublina zdziałać już 'nie mogła.” (T. 212-213) „J eżelibyśmy W swoim czasie byli skoncentrowali w_ kierunku Lublina oddziały armii_ konnej, to i tutaj ugrupowanie nasze byłoby groźne dla »białych pol-skich oddziałów. Polacy wówczas nie tylko nie mogliby myśleć o natarciu z rejonu Dęblin – Lublin, ale sami znaleźliby się w bardzo ciężkim położeniu i bezwzględnie musieliby być odrzuceni na zachodni brzeg Wisły.”
Czy rzeczywiście skutki uderzenia armii Budiennego na Lublin byłyby aż tak duże, to nie jest prawdopodobne, bo przecież nad Wieprzem było kilka doborowych polskich dywizji piechoty, które by się tak zaraz za Wisłę odrzucić nie dały; ale dywersja byłaby pewnie poważna.
Marszałek Piłsudski omawia sprawę następująco: „Wyciągnąwszy z południa 1 i 3 legionowe dywizje, otworzyłem niejako bramę wpadową pomiędzy innymi i dla konnej armii Budiennego. Pomimo zaś, że istnieje tam nasza jazda z nakazem zatrzymywania konnej armii Budiennego w pochodzie ku nam, doświadczenie jednak dotychczasowe nie pozwala mi być pewnym.. Oczekiwać mogę, że w krótkim przebiegu czasu mogę mieć na swoich bezpośrednich tyłach od Sokala i Hrubieszowa, maszerującą konną armię Budiennego lub jej część, co może w wielkim stopniu udaremnić moje usiłowania. Zaznaczam przy tym, że na Bugu przeciwko 12-ej armii sowieckiej zostawiam bardzo słabe siły – 7 dywizję w okolicach Chełma i bardzo słabą ukraińską dywizję na południe od niej.”
A oto, co o tym sądzi generał Sikorski: „Trudno dzisiaj powiedzieć, jakie skutki pociągnęłoby za sobą wmieszanie się w warszawską bitwę konnej armii i 12-ej armii sowieckiej. Osobiście nie podzielam optymizmu tych wojskowych, którzy_ twierdzą, że epizod ten nie odegrałby poważniejszej roli, i dlatego sądzę, że niewykonanie w czas otrzymanego „przez Budiennego i dowódcę 12-ej armii rozkazu jest 'jednym z poważniejszych powodów rosyjskiej prze» granej nad Wisłą W 1920 r.” Mimo wspomnianego rozkazu Kamieniewa z 11 sierpnia wydał Jegorow (i Stalin) 12 sierpnia Budiennemu rozkaz opanowania Lwowa. 14 sierpnia Kamieniew podporządkował konną armię Budionnego Tuchaczewskiemu. 16 sierpnia, po walkach pod Buskiem i Kamionka Strumiłową, wydał Budienny rozkaz zdobycia Lwowa. 17 sierpnia wydał Tuchaczewski rozkaz (406/010): „Pierwsza konna armia. powinna wytężyć wszystkie swe siły, by zgrupować się za wszelką cenę w oznaczonym terminie w rejonie Włodzimierz Wołyński – Uściług, majac na celu W przyszłości natarcie na tyły uderzeniowej grupy przeciwnika” . 19 sierpnia armia konna walczyła pod Żółkwią i pod Winnikami. Dopiero wieczorem tego dnia otrzymała ona rozkaz wycofania się do obszaru Włodzimierza wołyńskiego celem uderzenia na Lublin, a rada rewolucyjna armii wydała rozkaz zmiany kierunku działań dopiero 20 sierpnia.
Kamieniew, sowiecki „naczelny wódz”, w rozmowie z Jegorowem, dowódca frontu południowo-zachoda [—] jego fantastyczny plan zdobycia Lwowa, oraz plan zajęcia Przemyśla i Sambora, a następnie sforsowania Dniestru i zagrożenia Rumunii, czego dokonać chciano już po oddaniu konnej armii Budiennego do dyspozycji Tuchaczewskiego, poprzestaje jedynie na żałosnym wspomnieniu faktu, że zwłoka w wykonaniu jego instrukcji, zarządzającej przegrupowanie 12-ej i i-ej konnej armii w kierunku Lublina, wydaje już dzisiaj ujemne rezultaty. Przeciwstawić się jednak zdecydowanie tym następstwom jak gdyby nie był w stanie.”
Mamy więc obraz nieposłuszeństwa na polu bitwy... Nieposłuszeństwa tak długotrwałego, że stało się jednym z powodów przegrania bitwy pod Warszawą.
Jakie były powody tego nieposłuszeństwa, względnie kto wpłynął najbardziej na to, że zostało ono popełnione, byłoby bardzo ważne ustalić. Niestety historiografia sowiecka, licząc się z nadal bardzo wysoka pozycja Budionnego w partii bolszewickiej, a także z tym, że jednym z komisarzy rady rewolucyjnej przy dowództwie frontu Jegorowa był sam Stalin, nie ma jeszcze możności przedstawienia tego drażliwego tematu w sposób bezstronny. Za życia Stalina historycy sowieccy wykazywali, że zwrócenie się konnej armii w stronę Lublina już 11 sierpnia nie dałoby wyników pożądanych, i że po 17 sierpnia było ono niemożliwe i że należało dokończyć wpierw ofensywę na froncie południowym.
Opinia potępionego już w tym czasie Tuchaczewskiego nie miała już dla historyków znaczenia. Ale ponieważ w systemie komunistycznym historia jest ustalona zależnie od potrzeb politycznych tych, którzy są chwilowo u władzy, więc może doczekamy się jeszcze kilku różnych opisów omawianych wypadków. Być może, że częściowe wyjaśnienie sprawy daje nam rozmowa hughesowa Tuchaczewskiego z Kamieniewem, odbyta 18 sierpnia, w której ten ostatni; stwierdza:
„Jeszcze 11 sierpnia wydałem zarządzenie o przegrupowaniu Budiennego. Ze względu na szereg nieprzyjemnych wydarzeń przegrupowanie to jeszcze nie zaczęło się i dziś nie ma pewności, czy zacznie się jutro, gdyż rewolucyjna rada wojenna. konnej armii, otrzymawszy instrukcje z jednym tylko waszym podpisem, nie jest pewna jego autentyczności i żąda potwierdzenia jej przez członka Wojennej rady rewolucyjnej frontu, co też zróbcie natychmiast, ażeby zarzadzenie to otrzymało ton kategoryczny.Wina ośmio dniowego opóźnienia się konnej armii Budiennego do akcji na Lublin może więc leżeć po części i w systemie bolszewickiego rozkazodawstwa. Ale ta sprawa datuje się dopiero od 17 sierpnia. Poprzednio Jegorow (i Stalin) popychali armię konną, bez zgody swego naczelnego dowództwa, w kierunku ma Lwów i Sambor, Więc na to, że konna armia Budiennego nie weszła do bitwy pod Warszawą, złożyły się co najmniej dwa czynniki: rozkazy Jegorowa (i Stalina) i brak podpisów komisarzy rady rewolucyjnej u Tuchaczewskiego.
Skutki zaś były większe, aniżeli brak czterech konnych dywizji Budionnego, bo w konsekwencji i 12 armia sowiecka nie weszła do bitwy głównej. Toteż popularne mniemanie, że to Tuchaczewski przegrał wojnę z Polska 1920 r., jest niesłuszne. Kamieniew zatwierdził plan Tuchaczewskiego przejścia Wisły na północ od Warszawy i uderzenia na stolicę od strony zachodniej, a zatem przejął odpowiedzialność za tę operację na siebie. To on obiecał Tuchaczewskiemu pomoc wojsk Jegorowa po przekroczeniu Bugu i nie dotrzymał przyrzeczenia. To on powinien był bardziej energicznie interweniować, by Budienny rozkaz jego wykonał. To on wreszcie, wiedzac o ciągłym powiększaniu się luki między wojskami Jegorowa i Tuchaczewskiego, pozostawił Tuchaczewskiego przed rozstrzygającą bitwa bez odwodów strategicznych dowództwa głównego.
Z innej strony sprawę oświetlając, można by się domyślać, że to Stalin, komisarz rady rewolucyjnej przy dowództwie frontu w Kijowie, ze względów czysto politycznych, bez zrozumienia wymogów operacyjnych, żądał od Jegorowa posuwania armii Budionnego na Lwów, a innych wojsk frontu południowo -zachodniego w kierunku granicy węgierskiej. Jeżeli tak, to on byłby głównym sprawca opóźnienia odmarszu armii Budiennego do bitwy warszawskiej. A że Tuchaczewski wyraźnie wskazał na to opóźnienie, jako na jeden z powodów klęski 1920 r., stad nienawiść Stalina do Tuchaczewskiego i późniejsze jego rozstrzelanie, pod innym pretekstem.
Dla nas, Polaków, skutki przewlekłej niesubordynacji Jegorowa, Stalina i Budionnego, a także nieumiejętności dowodzenia ze strony Kamieniewa były błogosławione. Dały nam możność wykończenia czterech armii Tuchaczewskiego zgodnie z planem z 6 sierpnia, a armia konna Budiennego i 12-ta armia sowiecka nie odegrały w wielkiej bitwie pod Warszawa żadnej roli.
100.rocznica zwycięskiej bitwy nad bolszewikami w 1920 roku jest okazją by odnieść się do tego wydarzenia. Z perspektywy 100 lat i na podstawie analiz i badań historycznych widzieć możemy prawie cały obraz głównych wydarzeń, choć w szczegółach z powodu niedostępności dokumentów jest on jeszcze niepełny. Wbrew politycznej propagandzie i wysiłków wielu środowisk usiłujących wbijać w świadomość społeczną wielkość i wybitność Józefa Piłsudskiego jako zasłużonego w tej bitwie, sprawę trzeba przedstawić jasno – Józef Piłsudski nie jest bohaterem Bitwy Warszawskiej i w najważniejszych chwilach nie był w niej obecny. 12 sierpnia zwolnił się z funkcji Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego przedkładając stosowne pismo na ręce premiera Witosa.
Bitwa nazwana przez Edgara Vincent d’Abernon – brytyjskiego pisarza i dyplomatę wchodzącego w skład misji Ententy, 18-tą decydującą bitwą w dziejach świata, jak wiadomo nie została wystarczająco mocno doceniania przez inne kraje europejskie. Różne były tego przyczyny. Są historycy, którzy sugerują nawet, że Polakom pozwolono po I Wojnie Światowej zbudować własne państwo, gdyż wiedziano o zagrożeniu bolszewickim, a Polska stanowiłaby doskonały parawan odgradzający Europę od Sowieckiej Rosji. I to, idąc tym tropem, doskonale się udało. Impet bolszewickiej rewolucji rozbił się o Polskę, która i tak nie miała wyjścia i walczyć musiała. Europie, gdzie spora część polityków lekceważyła zagrożenie, włos z głowy nie spadł.
Rewolucja bolszewicka miała za zadanie nieść wypaczoną wizję świata i człowieka. Stworzona głównie przez Karola Marksa – Niemca żydowskiego pochodzenia przy współudziale Friedricha Engelsa, opierała się na nienawiści i walce klas. Miała także, w oczach jej amerykańskich i niemieckich sponsorów, przez swoje dzieło zniszczenia pozbyć się konkurencyjnych gospodarek Europy środkowo-wschodniej. Pierwotny zamysł wymknął się najwyraźniej – jak to bywa – spod kontroli. Najpierw jej ofiarą padła Rosja. Później bolszewicy postanowili jednak rozsiać swą ideologię na Europę i dalej na cały świat. Pędzący walec rewolucji komunistycznej miał m.in. obalić elity i podziały społeczne, zlikwidować pieniądz, rozkraść i zniszczyć majątki, upaństwowić je, znacjonalizować gospodarkę, zabić religię, zburzyć kościoły, złamać ludzkie charaktery, obalić indywidualność, własność, wolność myślenia i wolność gospodarczą. Miał zabić w ludziach jakiekolwiek indywidualne dążenia, sprowadzić wszystkich do jednej centralnie zarządzanej klasy chłopo – robotniczej pracującej w olbrzymim komunistycznym i przez komunistów zarządzanym kołchozie, gdzie własność prywatna i wolność indywidualnej inicjatywy były zabronione. Każdego kto wychylałby się poza ten schemat społeczny czy chciałby się temu nakazowi sprzeciwić, należało zdyskredytować, zamknąć, wywieźć do łagru czy najczęściej w okrutny sposób zamordować.
W 1920 roku bolszewicy byli zdeterminowani wprowadzić te rozwiązania w życie nie tylko w Rosji ale przenieść je na całą Europę. Gen. Michał Tuchaczewski – marszałek Związku Radzieckiego, dowódca armii sowieckiej, która zaatakowała Polskę wyraził to jasno: „Przez trupa Białej Polski prowadzi droga ku ogólnoświatowej pożodze”. „Po trupie Polski przez Warszawę przejdziemy do Europy”.
13 sierpnia 1920 roku sytuacja była na prawdę zła by nie powiedzieć tragiczna. Już wcześniej bo w kwietniu nie powiodła się zaplanowana przez Piłsudskiego wyprawa kijowska, gdzie pokładano nadzieję na zwycięskie starcie z armią czerwoną. Sowieci wycofali się. Obrona na linii Bugu i Narwi, także zaplanowana przez Piłsudskiego, załamała się. 19 lipca nacierający bolszewicy zajęli Grodno, 28 lipca Białystok, 31 lipca Brześć. 13 sierpnia wojna z Rosją Sowiecką toczona od lutego 1919 roku znalazła się punkcie w którym ważyły się losy Warszawy, Polski i całej Europy. Europy w której aktywne i rozsiane po różnych krajach organizacje i szajki komunistyczne przebierały nogami nie mogąc się doczekać armii sowieckiej. Aktywność sowieckiej armii, która od 29 maja rozpoczęła gwałtowny marsz na zachód, nie została jak dotąd powstrzymana. 13 sierpnia bolszewicy uderzając siłami dwóch dywizji na Radzymin, zdobyli go i podeszli pod samo miasto. Wojska bolszewickie ocierały się już wówczas o Pragę. W kolejnych dniach 14 i 15 sierpnia trwały zaciekłe walki na wschodnich i południowo wschodnich umocnieniach Warszawy. To właśnie walki toczone w tych dniach przesądziły o losach bitwy. Polakom, nie wdając się w szczegółowe opisy walk, które można znaleźć w wielu opracowaniach, udało się odeprzeć bolszewików (1).
Cały plan bitwy był opracowywany już wcześniej głównie między trzema osobami, które stworzyły sztab dowodzenia. Był to zawodowy, wybitny generał Tadeusz Rozwadowski mianowany przez Piłsudskiego w połowie lipca szefem Sztabu Generalnego, francuski generał Maxime Weygand z przysłanej do Warszawy misji państw Ententy oraz Naczelnik Państwa i Wódz Naczelny Józef Piłsudski. Cały główny trzon planu obrony Warszawy opracowany jednak został przez gen. Rozwadowskiego, który wraz z doświadczonymi wojskowymi pracował w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego i którego rozwiązania były konsultowane i korygowane. Generał współpracował tam z płk. Tadeuszem Piskorem i kpt. Bronisławem Regulskim. Przy czym zdanie gen. Weyganda liczyło się najmniej, a sam Francuz traktowany był bardziej jako obcy intruz przy którym „należało mówić po polsku”. [To wstyd. Był poważnym, sojusznikiem i wybitnym dowódcą. MD]
To gen. Rozwadowski 5 sierpnia ostatecznie przedłożył marszałkowi dwa warianty koncentracji głównej grupy uderzeniowej. Jeden zakładający koncentrację wojsk w Garwolinie, drugi bardziej ryzykowny, nad Wieprzem 140 km od Warszawy. Po konsultacjach ostatecznie wybrany został ten drugi i Piłsudski go zatwierdził. Dzień po tym – 6 sierpnia – szef sztabu gen. Rozwadowski wcielił to rozwiązanie w życie wydając rozkaz 8358/III w którym sprecyzowane były wszystkie posunięcia i rozkaz podpisał. Do 12 sierpnia wszystkie jednostki miały zająć wyznaczone pozycje. Rozwiązanie to było jeszcze przedmiotem korekt i poprawek oraz przedmiotem mocnej krytyki Piłsudskiego, który, jak podkreśla Henryk Nicpoń (autor książki „Polowanie na generała: Piłsudski kontra Rozwadowski”), „widać nie czuł się ich autorem”.
I tu zdarza się rzecz zaskakująca, a dla wielu wręcz szokująca. 12 sierpnia Józef Piłsudski składa pismo ze swoją dymisją z funkcji i Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza (sic!) na ręce premiera Witosa (treść dymisji publikujemy pod tekstem). 12 sierpnia to ten sam dzień kiedy wieczorem nawiązano pierwszy kontakt z nieprzyjacielem, który pojawił się już pod Radzyminem. Zdarzenie miało miejsce w obecności wicepremiera Ignacego Daszyńskiego oraz ministra spraw wewnętrznych Leopolda Skulskiego.
Piłsudski odbył jeszcze spotkania z gen. Rozwadowskim, gen. Weygandem oraz kardynałem Kakowskim i opuścił Warszawę mając udać się do Puław, gdzie zorganizowano kwaterę główną, by objąć dowodzenie nad 4 Armią. Jak wiemy Piłsudski na front nie udał się od razu i zbytnio się nie spieszył. Nie podjął od razu zadań bojowych jakie na nim ciążyły. Zamiast na front pojechał do miejscowości Bobowa, niedaleko Gorlic, do swojej konkubiny Aleksandry Szczerbińskiej, przyszłej żony, z którą miał już dwoje dzieci. Z Bobowej także nie spieszył się do armii. Będąc już w Puławach, gdzie przybył otrzymawszy wiadomości o przełamaniu frontu, wieczorem 15 sierpnia brał udział w uroczystościach chrztu Józefa Minkiewicza, którego został ojcem chrzestnym. Między 13 a 15 sierpnia, kiedy decydowały się losy Warszawy, kraju i Europy, Piłsudski nie był na polu walki obecny. Słynne uderzenie znad Wieprza poprowadził w chwili, kiedy losy bitwy były już przesądzone – 16 sierpnia. Premier Witos, ani żaden z uczestników tych wydarzeń, nie ujawnili nikomu pisma z dymisją Piłsudskiego. Byli najwyraźniej świadomi jaki skutek dla morale wojska i nastrojów społecznych miałoby podanie takiej wiadomości publicznie. Pismo przetrwało w rękach premiera i wróciło do marszałka już po zakończeniu zwycięskich walk kiedy wrócił do Warszawy. Ale dotrwało do naszych czasów.
Dymisja Piłsudskiego w decydujących momentach wojny z bolszewikami wprawia wielu w konsternację, szczególnie w konfrontacji z nieskazitelnym obrazem wodza jaki od lat przedstawiany jest w oficjalnym obiegu dyskusji, licznych publikacjach i materiałach edukacyjnych. Co sądzić o Wodzu Naczelnym, który ze spokojem, w dosłownie kilka godzin przed bitwą, składa dymisję, zostawia przygotowanych do walki żołnierzy, oficerów, generałów, tysiące ludzi którzy na ochotnika zaciągnęli się do wojska by bronić kraju, i który w najbardziej newralgicznym momencie, zamiast na front do przydzielonej mu armii, wyjeżdża do swojej konkubiny, później nie spiesząc się uczestniczy w uroczystości chrztu, a na front rusza dopiero po trzech dniach, kiedy wynik bitwy jest już zdecydowany?
Są różne tłumaczenia takiego zachowania Piłsudskiego. Jedno z nich to załamanie nerwowe i niewiara w powodzenie – co trudno uznać za postawę godną marszałka i jak chcą niektóry – wielkiego wodza, zwłaszcza, że dzięki złamaniu przez majora Jana Kowalewskiego, już kilka miesięcy wcześniej, szyfrów radzieckich radiostacji, polski sztab znał dokładnie zamierzenia sowietów. Na załamanie nerwowe nie wskazuje także treść dymisji, która wydaje się być wcześniej zaplanowana i dobrze przemyślana. Inni obrońcy Piłsudskiego tłumaczą, że Piłsudski uległ naciskom i krytyce polityków państw zachodnich, którzy uzależnili jego dymisję od pomocy militarnej (konferencja w Hythe 8-9 sierpnia). Gdyby tak było, to Piłsudski podałby się do dymisji o wiele wcześniej. Wiemy jednak, że żadna pomoc i tak nie nadeszła, oprócz bardzo znaczącej pomocy z Węgier, które jako jedyne pomogły polskiej armii. Sam powód takiej decyzji nie jest w takim momencie istotny. Zanim uzasadnienie całej tej sytuacji – dymisji Piłsudskiego tuż przed bitwą – dotarłoby do zdeterminowanych walczyć żołnierzy i ludności, już dawno, po rozejściu się wieści o rezygnacji Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa ze swojej funkcji, negatywny i druzgocący impet takiej informacji zdezorganizowałby zapewne cały plan obrony i zdewastował całkowicie morale żołnierzy.
Piłsudski był przecież dla wszystkich Wodzem Naczelnym! Kto wie czy wynik tej konfrontacji nie byłby odwrotny jeśli wiadomość ta rozeszłaby się po gotowych do obrony frontach. Bez względu więc na przyczyny podjęcia takiej decyzji, wycofanie się Piłsudskiego i ogłoszenie swojej dymisji tuż przed bitwą może mieć wyraźne znamiona sabotażu. Są także poszlaki wskazujące na ułożenie się Piłsudskiego z Leninem, z którym wymieniał korespondencję, a sam miał przecież korzenie rewolucyjne i chodził w czerwonych cholewach. W takiej wersji i układach Piłsudski nie musiał się więc zbytnio przejmować wynikiem bitwy będąc spokojnym o swój los, a być może i stanowisko w przyszłej – sowieckiej Polsce. Nie wierzył w powodzenie tej bitwy i postanowił „uwolnić się od więzów jakie łączyły go z „pańską Polską” – jak podkreślał Henryk Nicpoń podczas konferencji historycznej w Warszawie. Listy są jednak nie ujawnione i spoczywają za zamkniętymi drzwiami rosyjskich archiwów. (Podobnie jak część materiałów dotycząca Leopolda Okulickiego). Piłsudski mógł też myśleć asekuracyjnie. Wątpiąc w powodzenie nie chciał brać za klęskę odpowiedzialności. Jednak, kiedy tylko zmieniła się sytuacja na froncie na naszą korzyść od razu przystąpił do walki. Na to może wskazywać, późniejsze wyeliminowanie gen. Rozwadowskiego i ostateczne pozbawienie go życia, jako konkurenta do zachowania tytułu tzw. „ojca zwycięstwa”.
Sama też “kontrofensywa znad Wieprza”, tak często podkreślana i stawiana za decydujące w tej bitwie stracie 4 Armii dowodzonej przez Piłsudskiego, nie była wydarzeniem głównym i przesądzającym. Większość ciężkich walk miała miejsce jeszcze przed rozpoczęciem kontrofensywy – 14 i 15 sierpnia. 16 sierpnia, w dzień rozpoczęcia kontrataku, patrole Piłsudskiego zameldowały, że „w ogóle nie spotkały nieprzyjaciela”. Piłsudski sam pisał o tym w swoich pamiętnikach: Dnia 16-ego rozpocząłem atak, o ile w ogóle atakiem nazwać to można. Lekki i bardzo łatwy bój prowadziła przy wyjściu tylko 21-a dywizja (…) Inne dywizje szły prawie bez kontaktu z nieprzyjacielem, gdyż nieznacznych potyczek (…) z jakiemiś małemi grupkami (…) kontaktem nazwać bym się nie ośmielił.
Przyczyną tego był fakt, że główne siły Tuchaczewskiego skoncentrowały się na północny-wschód od Warszawy w rejonie Ciechanowa i Modlina. Z głównymi siłami armii sowieckiej zderzyły się więc wojska tej części frontu północnego, którymi dowodził gen. Latinik i gen. Sikorski, a nie marszałka Piłsudskiego. Wojska Józefa Piłsudskiego spotkały się w poważniejszych starciach z przeciwnikiem dopiero 17 sierpnia i to w momencie kiedy losy bitwy były już przesądzone. Wyzwolono wówczas Mińsk Mazowiecki i osiągnięto linię Biała Podlaska – Międzyrzec – Siedlce – Kałuszyn – Mińsk Mazowiecki. Kolejnego dnia Tuchaczewski ogłosił już całkowity odwrót.
Według relacji Płk. Dypl. Franciszka Arciszewskiego jednym najbardziej decydującym i przełomowym wydarzeniem w Bitwie Warszawskiej był rajd i atak na Ciechanów VIII brygady kawalerii pod gen. Aleksandrem Karnickim. Zdobycie Ciechanowa tak zaskoczyło i wprowadziło w panikę bolszewików, że tamtejszy dowódca 4 Armii przed ucieczką spalił radiostację, którą bolszewicy używali do kontaktów ze sztabem Tuchaczewskiego w Mińsku. Efektem było poważne zakłócenie płynności przekazywania przez bolszewików depesz i rozkazów, co uczyniło dowodzenie sowieckim wojskiem chaotycznym i improwizowanym. (Polacy przez dwie doby nadawali na tej częstotliwości treści Pisma Świętego). Główna grupa uderzeniowa, którą dowodził marszałek Józef Piłsudski nie musiała się już zbytnio trudzić. Na jej barkach spoczywało już bardziej ściganie wycofującego się wroga.[A robili to na piechotę i często boso – bo ich dowódca nie zapewnił ani podwód – ani butów. MD.]
Bohaterami tej bitwy, jeśli już o bohaterstwie wspomnieć, jest wiele osób. Z pewnością jest nim mjr. Jan Kowalewski, który w genialny sposób, inspirując się opowiadaniami amerykańskiego pisarza Edgara Allana Poe, zrozumiał w jaki sposób sowieci szyfrują przekazywane na front depesze. Niewątpliwie bohaterami są generałowie bezpośrednio dowodzący i biorący udział w bitwach obronnych Warszawy, gdzie miał miejsce główny impet sowieckiego uderzenia: gen. J. Haller, Sikorski, Rozwadowski, Latinik, Roj, Żeligowski, Raszewski, Weygand i wielu innych z determinacją i odwagą walczących na północnym frocie w bezpośrednich walkach w obronie stolicy. Są nimi wszyscy od najwyższych generałów po mniejszych stopniem oficerów i żołnierzy którzy mimo, wydawać by się mogło, beznadziejnej sytuacji, stawiali zaciekły opór wierząc w zwycięstwo. Jest nim także ta część ludności Warszawy i kraju, która tysiącami zaciągała się do Głównego Inspektoratu Ochotników pod dowództwem gen. Hallera, a ogólnie mówiąc podzieliła się na dwie części. Jedni poszli walczyć, inni klęczeli w kościołach z modlitwą na ustach. Ledwo wspominając o młodym księdzu Ignacym Skorupko, który dobrowolnie poszedł na front by być blisko walczących żołnierzy. Służył jako kapelan w I batalionie 36. Pułku Piechoty Legii Akademickiej walczącej pod Radzyminem i Ossowem.
Niewątpliwie za bohatera należy uznać gen. Tadeusza Rozwadowskiego, który nie tylko był głównym autorem planów obrony, konsultowanych w sztabie i zatwierdzanych przez marszałka. Odważnie i odpowiedzialnie zgodził się również na nominację na Szefa Sztabu miesiąc przed decydującą bitwą. To na jego barkach jako na Szefie Sztabu Generalnego, pod nieobecność marszałka, spoczywał ciężar decydujących walk z 14, 15 i 16 sierpnia i to on de facto, pod nieobecność Piłsudskiego, kierował bitwą, przemieszczał się między frontami obrony wraz z innymi dowódcami i był autorem rozkazu o numerze 10 000, korygującym ostatecznie kierunki działań frontowych. Emanował także zaciętym duchem walki i optymizmem czym inspirował i pomagał pokonywać zwątpienie i strach. Piłsudski dotarł do Warszawy dopiero 18 sierpnia, kiedy zarządzano już nie walką obronną ale pościgiem za wycofującymi się wojskami Tuchaczewskiego. Trudno nie docenić decyzji premiera Witosa, Ignacego Daszyńskiego oraz ministra Leopolda Skulskiego, którzy świadomi skutków, nie podali do wiadomości publicznej odejścia Piłsudskiego. Trzeba także wspomnieć o Węgrach, którzy jako jedyni przyszli nam z pokaźną pomocą przysyłając wsparcie w postaci 40 mln sztuk amunicji oraz 30 mln części zamiennych do karabinów Mauser. Z pewnością wymieniać można czarnoskórego Sam Sandi’ego walczącego w armii Wielkopolskiej pochodzącego z Kamerunu. Wymieniać można dalej.
Pozostaje jednak pytanie gdzie w takiej sytuacji umieścić Józefa Piłsudskiego, który 13, 14, 15 i 16 sierpnia z nikim się nie bił. Nie korygował także z gen. Rozwadowskim czy Weygandem planów toczącej się walki ani nie wydawał w tych dniach żadnych rozkazów? Nie pełnił w tych dniach także funkcji Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza gdyż już 12 sierpnia złożył dymisję i sam zwolnił się z tej funkcji.
Decyzja Piłsudskiego, szczególnie w świetle wcześniejszych jego niepowodzeń na Ukrainie i na linii Bugu i Narwi, a także w świetle porażki jaką w ogóle było dopuszczenie do wzmocnienia się w Rosji bolszewików na tyle by mogli podejść z armią pod Warszawę, może przestać być zaskakująca kiedy bliżej przyjrzymy się jego postaci. Nie przez pryzmat propagandy sanacji i jej odradzających się obecnie pokoleń. Ich celem zawsze było tak podkoloryzowywać i wykoślawić historię by za wszelką cenę wykreować i zachować nieskazitelny mit wielkiego wodza, a z kultu marszałka zrobić ideologię państwową. Ideologię mającą oczywiście sprzyjać konkretnemu ugrupowaniu czy partii. Piłsudski nie był zawodowym żołnierzem. Jego wykształcenie skończyło się na 1 roku medycyny podpartej maturą w I Gimnazjum wileńskim. Studiów wyższych ani żadnego przygotowania do zawodu Józef Piłsudski nie miał. Jego kwalifikacje wojskowe to doświadczenia partyzanckie w działalności rewolucyjnej i napadach.
W pracy doktorskiej o Piłsudskim, wydanej później jako książka pod tytułem „Lodowa Ściana”, Ryszard Świętek pisze: Do grupy tej [biednych emigrantów w Anglii – przyp. red.] zaliczał się i Józef Piłsudski, który często zaglądał wówczas do Londynu. Nie ukończył studiów, nie miał żadnego zawodu i nie umiał zarabiać pieniędzy. Majątek rodzinny na Litwie był już tylko wspomnieniem. Toteż żył w wielkim niedostatku, utrzymując się niemal wyłącznie z pieniędzy partyjnych.
A tak postać Piłsudskiego przedstawia Jędrzej Giertych w książce „O Piłsudskim”:
Piłsudski nigdy nie przeszedł wyszkolenia rekruckiego ani nie nabył wykształcenia oficerskiego. Nie był nigdy szeregowcem ani kapralem, ani sierżantem, ani podchorążym, ani porucznikiem, ani kapitanem, ani majorem. Miał on – nabyte w napadzie na pociąg pod Bezdanami i gdzie indziej – doświadczenia partyzanckie. Był także samoukiem, studiującym historię niektórych wojen. Ale nic więcej. Dowództwo austriackie mianowało go od razu dowódcą pułku, a po niecałych trzech miesiącach awansowało go na brygadiera. Innych stopni wojskowych Piłsudski nigdy do czasu otrzymania stopnia marszałka, nie miał.
Generał Puchalski, który jako generał austriacki był w roku 1916 z ramienia Austrii dowódcą Legionów Polskich (wszystkich trzech brygad) opowiadał później w Warszawie, już jako generał polski, że gdy został dowódcą Legionów, dla sprawdzenia wartości bojowej tych legionów przeprowadził badania, co są w tych legionach warci wyżsi dowódcy, a zwłaszcza dowódcy brygad. Przesłał potem do wyższych władz austriackich raport, w którym stwierdził, że Piłsudski żadnych kwalifikacji dowódczych nie ma. Władze te odpowiedziały mu, że armia austriacka ma dziesiątki generałów brygady, więc Piłsudski nie jest jej potrzebny jako jeszcze jeden taki brygadier. Jest jej natomiast potrzebny ze względów politycznych.
Józef Piłsudski mający zawsze pełne usta patriotycznych wypowiedzi jak choćby i ten kierowany do legionistów w Kaliszu: „Podczas kryzysów – powtarzam – szczerzcie się agentur. Idźcie w swoją stronę, służąc jedynie Polsce, miłując jedynie Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym” – wiedział co mówi. Sam był bowiem współpracownikiem trzech wywiadów i z pewnością posiadał ogromne w tej dziedzinie doświadczenie. W okresie walk o niepodległość współpracował z wywiadami Austrii, Niemiec i Japonii. Zagadnienie to porusza w wyżej wspomnianej książce „Lodowa Ściana” Ryszard Świętek. Do dziś nie są do końca znane treści jego lisów wymienianych z Leninem. Wiele dokumentów zaginęło, wiele jest nieujawnionych.
Po szerszej analizie dostępnych już dziś materiałów, opracowań i krytycznej analizie działalności Józefa Piłsudskiego, a także opinii jak choćby i tej wydanej przez gen. Puchalskiego można dojść do wniosku, że Józefa Piłsudskiego do władzy i stopnia marszałka mogła wyciągnąć ręka tej samej kategorii co ręka wyciągająca w 1990 roku Lecha Wałęsę z wydziału elektrycznego Stoczni Gdańskiej na fotel prezydenta. Równie spektakularny awans nie podparty żadnymi kompetencjami.
Jak widać zakamarki wojny w 1920 roku oraz postać Naczelnego Wodza i Naczelnika Państwa może zaskakiwać, szczególnie jeśli przestaniemy wierzyć w podawane nam na co dzień podręcznikowe i szkolne legendy. Zwłaszcza, że jest to przysłowiowy wierzchołek góry lodowej.
W książce „Orzeł biały, czerwona gwiazda” prof. Norman Davis, wspominając wątek gen. Weyganda witanego w Paryżu, pisze: „Legenda o wiktorii Weyganda stanowi doskonały przykład zasady, że w historii mniej ważne od tego, co się rzeczywiście zdarzyło, jest to, w co ludzie wierzą, że się zdarzyło”.
Bitwa Warszawska to nie jedyny moment w historii 20-lecia międzywojennego w którym oficjalna, podawana powszechnie biografia Józefa Piłsudskiego odbiega od faktów. W maju oraz we wrześniu w 2018 roku w Warszawie miały miejsce dwie konferencje historyczne poświęcone postaci Józefa Piłsudskiego. Jej owocem są dwa tomy książek w których zawarte są przemówienia zabierających głos ponad 20 prelegentów. Książki godne polecenia tym chcącym poznać prawdziwe i znane nam dziś kulisy nie tylko Operacji Warszawskiej w 1920 roku ale całego Dwudziestolecia Międzywojennego ze szczególnym uwzględnieniem postaci Józefa Piłsudskiego.
Piłsudski i Sanacja – prawda i mity, tom I i II, Centrum Edukacji i Rozwoju im. Bpa Kajetana Sołtyka, Warszawa 2018
Inne warte uwagi wydania i opracowania na temat Piłsudskiego i jego czasów:
Tomasz Ciołkowski: Józef Piłsudski – sfałszowana biografia, Bollinari Publishing Huouse 2018
Tomasz Ciołkowski: Józef Piłsudski – bez retuszu, Bollinari Publishing Huouse
Lodowa ściana – Ryszard Świętek, Kraków 1998
O Piłsudskim – Jędrzej Giertych, Dom Wydawniczy “Ostoja” 2013
Jak sanacja budowała socjalizm – Sławomir Suchodolski, 3S Media 2015
W krainie sanacyjnych absurdów – Sławomir Suchodolski, Prohibita 2019
Cud nad Wisłą – Płk. Dypl. Franciszek Adam Arciszewski, Wydawnictwo “Antyk” Marcin Dybowski
(1) Operacja warszawska której celem była obrona Warszawy i kraju przed sowieckim najazdem rozplanowana była na trzy fronty: północny – dowodzony przez gen. Józefa Hallera ciągnący się od Pułtuska nad Narwią do Dęblina nad Wisłą, który miał nie dopuścić by sowieci okrążyli stolicę i zaatakowali od zachodu. Drugi front – środkowy, podlegający Józefowi Piłsudskiemu, rozciągający się od Dęblina do Brogów w Galicji skąd miało nadejść decydujące uderzenie znad Wieprza i do którego miała dołączyć potajemnie przegrupowana centralna część armii gen. Sikorskiego – Grupa Manewrowa pod gen. Edwardem Śmigłym – Rydzem. Trzeci front – południowy, podlegał gen. Wacławowi Iwaszkiewiczowi. Miał bronić Małopolski i Lwowa oraz zapobiec połączeniu się sił sowieckich z tego rejonu z siłami Tuchaczewskiego.
Paweł Wieciech
Ps. W Warszawie tuż przy zachodnim wyjściu z Łazienek przy Belwederze, stoi pokaźny pomnik Józefa Piłsudskiego podpisany: Swojemu Obrońcy w Roku 1920, Warszawa. Czy aby na pewno fundatorzy wybrali właściwą osobę?
===================================
Oto pełny tekst dymisji zamieszczony w II tomie książki Piłsudski i Sanacja – prawda i mity, cytowany za: Antoni Położyński: Marszałek Józef Piłsudski odbrązowiony, Warszawa 2005, str. 92-94
Wielce Szanowny Panie Prezydencie
Przed swym wyjazdem na front, rozważywszy wszystkie okoliczności nasze wewnętrzne i zewnętrzne, przyszedłem do przekonania, że obowiązkiem moim wobec Ojczyzny jest zostawić w ręku Pana, Panie Prezydencie, moją dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza Wojsk Polskich. Powody i przyczyny, które mnie do tego kroku skłoniły, są następujące:
1) Już na jednym z posiedzeń ROP (Rady Obrony Państwa – przyp. Wydawców) miałem zaszczyt wypowiedzieć jeden z najbardziej zasadniczych powodów. Sytuacja, w której Polska się znalazła, wymaga wzmocnienia poczucia odpowiedzialności, a przeciętna opinia słusznie żądać musi i coraz natarczywiej żądać będzie, aby ta odpowiedzialność nie była czczym frazesem tylko, lecz zupełnie realną rzeczą. Sądzę, że jestem odpowiedzialny zarówno za sławę i siłę Polski w dobie poprzedniej, jak i za bezsiłę oraz upokorzenie teraźniejsze. Przynajmniej do tej odpowiedzialności się poczuwam zawsze i dlatego naturalną konsekwencją dla mnie jest podanie się do dymisji. I chociaż ROP, gdy tę sprawę podniosłem, wyraziła mi pełne zaufanie i upoważniła w ten sposób do pozostania przy władzy, nie mogę ukryć, że pozostają we mnie i działają z wielką siłą te moralne motywy, które wyłuszczyłem przed ROP parę tygodni temu.
2) Byłem i jestem stronnikiem wojny „à outrance” z bolszewikami dlatego, że nie widzę najzupełniej gwarancji, aby te czy inne traktaty były przez nich dotrzymane. Staję więc z sobą teraz w ciągłej sprzeczności gdy zmuszony jestem do stałych ustępstw w tej dziedzinie, prowadzących w niniejszej sytuacji, zdaniem moim, do częstych upokorzeń zarówno Polski, a specjalnie dla mnie osobiście.
3) Po prawdopodobnym zerwaniu rokowań pokojowych w Mińsku pozostaje nam atut w rezerwie – atut Ententy. Warunki postawione przez nią są skierowane przeciwko funkcji państwowej, którą od dwu lat wypełniam. Ja i ROP, rząd czy Sejm, wszyscy mieliby do wyboru albo zostawić mnie przy jednej funkcji, albo usunąć zupełnie. Co do mnie wybieram drugą ewentualność. Jest ona zgodna z godnością osobistą i jest praktyczniejsza. Pozostawienie mnie na jednym z urzędów zmniejsza mój autorytet i tak silnie poderwany i doprowadza z konieczności do powolnego zniszczenia tej siły moralnej, którą dotąd jeszcze dla walki i dla kraju. Biorę następnie pod uwagę mój charakter bardzo niezależny i przyzwyczajenie do postępowania według własnego zdania, co z warunkami, postawionymi przez ententę nie zgadza się. Wreszcie przeczy to systemowi, któremu służyłem w Polsce od początku swojej pracy politycznej i społecznej, której podstawą zawsze była możliwie samodzielna praca nad odbudowaniem Ojczyzny, ta bowiem wydawała mi się jedynie wartościową i trwałą. Obawiam się więc, że przy pozostawieniu przy przodujących oraz przy moim charakterze i przyzwyczajeniach wyniknąć mogą ze szkodą dla kraju tarcia mniejsze i większe, które nie będąc przyjemne dla żadnej ze stron, wszystko jedno skończyć by się musiały moim usunięciem się. Wreszcie ostatnie. Rozumiem dobrze, że ta wartość, którą w Polsce reprezentuję nie należy do mnie, lecz do Ojczyzny całej. Dotąd rozporządzałem nią jak umiałem samodzielnie. Z chwilą napisania tego listu uważam, że ustać to musi i rozporządzalność moją osobą przejść musi do rządu, który szczęśliwie skleciłem z reprezentantów całej Polski. Dlatego też pozostawiam Panu, Panie Prezydencie, rozstrzygnięcie co do czasu opublikowania aktu mojej dymisji. Również Panu wraz z Jego Kolegami z Rządu pozostawiam sposób wprowadzenia w życie mojej dymisji i wreszcie oczekiwać będę rozkazu Rządu co do zużytkowania moich sił w tej czy innej pracy. Co do ostatniego proszę tylko nie krępować się ani wysoką szarżą, którą piastuję ani wysokim stanowiskiem, które posiadam. Nie chciałbym bowiem mnożyć swoją osobą licznej rzeszy ludzi, nie układających się w żaden system, czy to z powodu kaprysów i ambicji osobistej, czy to z powodu słabości charakteru polskiego, skłonnego wytwarzania najniepotrzebniejszych funkcji dla względem osobistych.
Proszę Pana Prezydenta przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku i poważania z jakim pozostaję.
Józef Piłsudski
===========================================
Jest też, na razie, artykuł:
Gdyby nie Wincenty Witos… Dlaczego Piłsudski zostawił Polskę w najtrudniejszych chwilach? Co tak naprawdę działo się w 1920 roku ?