Papież Franciszek w swojej autobiografii pt. „Miej nadzieję” uderzył w tradycjonalistów, zarzucając im m.in. niestabilność emocjonalną. Kuriozalne słowa papieża ostro skomentował publicysta katolicki, Paweł Lisicki.
Publicysta na łamach dorzeczy.pl przypomina fragment Księgi Rodzaju, w którym pijany Noe leży nieprzytomny w swoim namiocie, a synowie muszą okryć jego nagość. „Niezależnie od tego jak się interpretuje ten fragment Biblii można uznać, że Franciszek zachowuje się jakby był właśnie odurzonym Noem: wyrzuca z siebie brutalne i opryskliwe sądy, nie zważa na to jak muszą się czuć systematycznie przez niego obrażani wierni; gorzej, robi wrażenie, jakby wręcz nie rozumiał i nie znał prawdy katolickiej” – podkreśla Lisicki.
Franciszek za „kuriozalne” uznał zainteresowanie tradycyjną liturgią zwłaszcza młodszych pokoleń. Zdaniem papieża to nie jest wcale „radość z Tradycji”, ale „przejaw klerykalizmu”. Umiłowanie tradycyjnej liturgii określił jako „sekciarską nowoczesność”, rzekomo zamaskowaną pod powrotem do sacrum.
Papież posunął się jeszcze dalej. De facto oskarżył tradycjonalistów o niestabilność psychiczną. „Czasem za tymi kostiumami kryje się poważne niezrównoważenie, zaburzenia afektywne, problemy z zachowaniem, złe samopoczucie, co można instrumentalizować” – napisał.
„Podsumujmy nauki Franciszka: katolicy przywiązani do tradycyjnych form pobożności są sekciarzami, ludźmi poważnie niezrównoważonymi, cierpiącymi na „zaburzenie afektywne” itd., itp. Jest to nie tylko obraźliwe i pogardliwe, ale także najzwyczajniej w świecie, niedorzeczne” – przekonuje Lisicki.
W jego opinii nie dziwi, że coraz więcej ekspertów powątpiewa czy Franciszek w ogóle jest papieżem, skoro wygłasza jawnie niekatolickie poglądy. Do takich Lisicki zaliczył nie tylko przekłamania na temat tradycyjnej liturgii, ale zgodę na błogosławieństwa par LGBT i ataki wymierzone w tym kontekście w biskupów stojących na straży dotychczasowej nauki Kościoła.
Zgodnie z wizją Klausa Schwaba, również Kościół musi dokonać „Wielkiego Resetu”. A nic nie nadaje się do tego lepiej jak proces synodalny.
Synod o synodalności wprowadził Kościół w nową epokę. Epokę wiecznie ewoluującej sumy wspólnot różnych prędkości, wyruszającej ku bliżej nieokreślonej zmianie. Na początku tej drogi, dokument końcowy synodu, jako kluczowe obszary reform, wymienił: rolę kobiet w Kościele, strukturę władzy oraz liturgię. Na dalszych etapach czekają już zapewne kwestie etyki seksualnej, celibatu czy stosunku wobec środowisk LGBT+. Nad zmianą doktryny w tych obszarach od ponad sześciu lat debatują już katolicy w Niemczech, a głosów akceptacji dla powyższych propozycji nie brakowało również na samym Synodzie.
Obecnej rewolucji wyczekiwali nie tylko progresiści wewnątrz Kościoła, ale i wpływowe środowiska, kreślące globalne scenariusze dla całej ludzkości. Uznając rolę religii w „łączeniu ludzi w dążeniu do wspólnego celu”, już dawno zauważyli, że przywódcy religijni posiadają moc przekonywania ludzi, tam gdzie brakuje autorytetu innym. Jak wskazuje Światowe Forum Ekonomiczne, ponad 80 proc. mieszkańców globu należy do jakiejś wspólnoty religijnej. Tym samym bez zaangażowania ludzi wiary, nie można „stawić czoła globalnym wyzwaniom” takim jak zmiany klimatu, pandemie, wojny etc.
Ale do takich wyzwań należy również zapewnienie „powszechnego dostępu do świadczeń z zakresu zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego (Agenda 2030, cel 3.7)”. To także m.in. konieczność zagwarantowania kobietom „pełnego i efektywnego udziału w procesach decyzyjnych na wszystkich szczeblach (…) oraz równe szanse w pełnieniu funkcji przywódczych” (Cel 5.7).
Nietrudno zauważyć, że przynajmniej w tych punktach nauka Kościoła katolickiego diametralnie rozbiega się z agendą ONZ. I rzeczywiście, eksperci Światowego Forum Ekonomicznego już w 2016 r. w raporcie „Rola wiary w systemowych globalnych wyzwaniach”, wprost wskazali instytucje religijne jako „część problemu” dotyczącego m.in. równości płci.
Eksperci WEF za niedopuszczalne uznali m.in. ograniczenia w zatrudnieniu, dostępie do urzędów lub edukacji ze względu na płeć czy orientację seksualną. Wśród wad instytucji religijnych wymieniono również „klerykalizm” – i to na kilka lat przed spopularyzowaniem określenia przez papieża Franciszka. Jako godne potępienia uznano takie postawy jak „tradycjonalizm” i „konserwatyzm”, a wśród „problemów” wymieniono również patriarchalną strukturę władzy. Obawę globalistów wzbudzał również „gwałtowny opór przeciwko niektórym politykom, takim jak kontrola urodzeń i szczepienia”.
Dlatego przez angaż instytucji religijnych do „przezwyciężania globalnych wyzwań” należy przede wszystkim rozumieć działanie na rzecz zmiany doktryny. Odczytywany w tym kontekście, Synod o synodalności jawi się jako urzeczywistnienie idei Wielkiego Resetu w Kościele.
Kościół Światowego Forum Ekonomicznego
Środowiska globalne nie mogą nie uwzględniać w swoich kalkulacjach największej instytucji religijnej świata. Dlatego właśnie, mimo deklarowanego ateizmu, od ludzi Kościoła nigdy nie stronił sam założyciel Forum, Klaus Schwab.
W 1993 r. podczas Forum przemawiał prekursor procesu synodalnego, kard. Carlo Maria Martini. Włoski purpurat widział w synodzie instrument zmieniania Kościoła, także w obrębie jego doktryny. W jego opinii zmian wymagały takie obszary jak rola kobiet, struktura władzy, etyka seksualna czy stosunek wobec mniejszości seksualnych. W ostatniej wykładni swoich poglądów, książce pt. „Credere e Conoscere” („Wiara i Wiedza”) z 2012 r., arcybiskup Mediolanu poparł ideę związków partnerskich i małżeństw jednopłciowych oraz przyznał, że w nie widzi nic złego w obscenicznych paradach „dumy gejowskiej”. Do dzisiaj jezuicki hierarcha pozostaje punktem odniesienia dla wszystkich pragnących heterodoksyjnych zmian w Kościele.
Ale dużo większy wpływ na poglądy Schwaba wywarł brazylijski biskup Helder Camara. Zmarły w 1999 r. hierarcha znany jest na Zachodzie głównie z wykreowanej hagiografii; we włoskiej prasie przedstawiano go m.in. jako „Proroka ubogich”, „Świętego z faweli” czy „Głos Trzeciego Świata”. W rzeczywistości jednak, Camara stanowił ucieleśnienie ideologii marksistowskiej wewnątrz Kościoła. Przekonywał, że filozofia Marksa osiągnęła taki stopień wpływu na myśl Zachodnią co św. Augustyn, dlatego należy rozważyć jej mariaż z teologią katolicką. Wspierał działaczy Akcji Katolickiej, którzy dołączyli do brazylijskiej partyzantki komunistycznej. Jako jeden z prekursorów teologii wyzwolenia, popierał reżimy komunistyczne w ZSRR, na Kubie i w Chinach. Pozytywnie wypowiadał się m.in. o rewolucji kulturalnej Mao Zedonga.
W 1968 r. otwarcie wystąpił przeciwko encyklice Pawła VI Humanae Vitae, określając ją jako „błąd przeznaczony do torturowania narzeczonych i zakłócania spokoju tak wielu serc”. Był zwolennikiem aborcji eugenicznej i rozwodów, a podczas Soboru Watykańskiego II wyrażał swoje poparcie dla kapłaństwa kobiet, uniemożliwianego przez – jak to określił – „męskie uprzedzenia”.
W obecności ojców soborowych wyraził poparcie dla trans-humanistycznych idei rosyjskiego eugenika Sergieja Woronowa, wierząc w możliwość powoływania sztucznego życia i fizycznego zmartwychwstania umarłych dzięki technologii. Camara był jednym z sygnatariuszy tzw. Paktu katakumbowego liberalnych hierarchów, podzielających wizję Kościoła „ubogiego”, bez własności, insygniów władzy i hierarchii.
Schwab określił spotkanie z brazylijskim biskupem jako jeden z „przełomowych momentów w jego życiu”. Dzięki wizycie w fawelach, Niemiec miał zrozumieć „czym jest ubóstwo”. Brazylijczyk przyjechał do Szwajcarii w styczniu 1974 r., zaledwie trzy lata po inauguracji pierwszego Davos. Stamtąd nawoływał do redystrybucji bogactwa i „sprawiedliwości społecznej”. Wielka inspiracja Schwaba, zamiast ekskomuniki, ma dzisiaj duże szanse na wyniesienie na ołtarze. W 2015 r. ruszył jego proces beatyfikacyjny, a w 2021 r. przekazano do Watykanu całą dostępną dokumentację na temat „czerwonego biskupa”.
Watykański „NGOs”
Choć Schwab w zeszłym roku zrezygnował z przewodzenia WEF, ciężko przecenić jego dokonania w postępie globalizmu. Podobnie, myśl nieżyjącego już Camary wydała na świat m.in. pontyfikat Jorge Bergoglio. Można powiedzieć, że osoba Franciszka spaja ich wspólne dziedzictwo, budując niemal nierozerwalny związek globalnej lewicy z Kościołem.
Argentyński papież osobiście zmienił doktrynę w zakresie kary śmierci, popełnił przełomową z perspektywy agendy klimatycznej encyklikę Laudato Si, uroczyście sygnował ONZ-owską Agendę 2030 oraz w imieniu Stolicy Apostolskiej przystąpił do Porozumienia Paryskiego. Franciszek dopuścił rozwodników w ponownych związkach do Komunii św. oraz umożliwił błogosławieństwa homo-par. Dokonał rewolucji w Papieskiej Akademii Życia, m.in. zapraszając w jej szeregi aborcjonistkę i ekspert WEF, prof. Mariannę Manzuccato. W czasie pandemii COVID-19, Watykan został światowym promotorem sanitaryzmu i szczepionek, a deklaracją Abu Zabi, Kościół poczynił również milowy krok w stronę zrównania wszystkich religii.
Kościół pod przywództwem Franciszka pozostaje zdeterminowany, by jak najszybciej wymazać wszelkie zastrzeżenia wysuwane pod jego adresem przez globalistów. Jednocześnie uruchomia proces, który ma nadrobić – jak to określił kard. Martini – 200-letnie „zacofanie” względem Rewolucji Francuskiej. Może już czas zakończyć grę pozorów i od razu przenieść Stolicę Apostolską do Davos?
Franciszek: wszyscy w Kościele są zaproszeni. Rozwodnicy, homoseksualiści i osoby trans
(fot. EPA/ALESSANDRO DI MEO Dostawca: PAP/EPA.)
„Bóg Ojciec kocha ich tą samą bezwarunkową miłością, kocha ich takimi, jakimi są, i towarzyszy im w taki sam sposób, jak nam wszystkim, będąc blisko, miłosierny i czuły” – napisał o homoseksualistach papież Franciszek w swoim nowym pamiętniku Nadzieja. Równocześnie papież wiele miejsca poświęcił obronie błogosławieństwa par jednopłciowych, wyrażonego w dokumencie Fiducia Supplicans.
„To ludzie są błogosławieni, a nie związki” – napisał papież Franciszek, komentując po raz kolejny kontrowersje wokół dokumentu Fiducia Supplicans. Tymczasem sam tekst mówi o błogosławieństwie udzielanym parze osób tej samej płci. Ciężko również błogosławić parę bez uwzględnienia ich intymnego związku; to właśnie ich wzajemna relacja tworzy parę.
Komentarze Franciszka z pamiętnika Nadzieja, rozszerzają jego wcześniejszą obronę dokumentu, umożliwiającego księżom udzielanie błogosławieństw parom homoseksualnym. „Otwartość, a na pewno nie relatywizm, ani żadna zmiana doktryny, jest duchem i sercem Fiducia supplicans” – napisał Franciszek.
Wydany w grudniu 2023 r. dokument wywołał powszechne oburzenie w całym Kościele, a znaczna liczba biskupów odrzuciła tekst w całości. Emerytowany prefekt Kongregacji Nauki Wiary (dzisiaj – Dykasteria Nauki Wiary) kardynał Gerhard Müller napisał, że „błogosławieństwa” par homoseksualnych stanowią „bluźnierstwo” i że dokument jest „wewnętrznie sprzeczny”.
Rzeczywiście, zaledwie dwa lata wcześniej, w 2021 r., KNW wyraźnie stwierdziła, że Kościół nie ma „władzy udzielania błogosławieństwa związkom osób tej samej płci”. KNW napisała, że „nie jest dozwolone udzielanie błogosławieństwa związkom (…) nawet stabilnym, które obejmują aktywność seksualną poza małżeństwem (tj. poza nierozerwalnym związkiem mężczyzny i kobiety otwartym na przekazywanie życia), jak ma to miejsce w przypadku związków między osobami tej samej płci”.
Ale według Franciszka, zgoda na błogosławieństwa osób tej samej płci „wynika z pragnienia, aby nie przypisywać jednej sytuacji lub jednej kondycji całemu życiu tych, którzy pragną zostać oświeceni i żyć z towarzyszącym im błogosławieństwem”.
„Wszyscy w Kościele są zaproszeni, w tym osoby rozwiedzione, w tym osoby homoseksualne, w tym osoby transpłciowe” – dodał, opierając się na swoich regularnych spotkaniach z grupami osób trans w Watykanie. „Kiedy po raz pierwszy grupa osób transpłciowych przybyła do Watykanu, wyszli ze łzami w oczach, wzruszeni, ponieważ wziąłem ich za ręce, pocałowałem ich… Jakbym zrobił dla nich coś wyjątkowego. Ale one są córkami Boga!”.
Nie jest jasne, czy Franciszek miał na myśli biologiczne kobiety, czy mężczyzn, którzy żyją jako „transpłciowe kobiety”. Na kartach pamiętnika Franciszek potępił „opór” wobec tekstu jako oparty na „niewystarczającej wiedzy lub jakiejś formie hipokryzji”.
Potępiając prawa przeciwko homoseksualizmowi, które są szczególnie rozpowszechnione w krajach afrykańskich, Franciszek powiedział, że homoseksualizm „jest faktem ludzkim”, na który Kościół nie może reagować „bezmyślnie”. Papież zdawał się również sugerować, że nie ma potrzeby nawracania się z homoseksualnego stylu życia, ponieważ Bóg „kocha ich takimi, jakimi są”:
„Bóg Ojciec kocha ich tą samą bezwarunkową miłością, kocha ich takimi, jakimi są, i towarzyszy im w taki sam sposób, jak nam wszystkim, będąc blisko, miłosierny i czuły” – napisał.
Źródło: lifesitenews.com PR
==================
mail:
Czy Franciszek zna ten fragment z Nowego Testamentu 1 listu do Koryntian z Pisma Świętego!???
Cyt. “Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą….”
Homoseksualny aktywista Domenico Battaglia, którego Franciszek mianował w grudniu “kardynałem Neapolu”, propagował homoseksualne grzechy podczas ceremonii Te Deum w swojej katedrze 31 grudnia, na zakończenie roku.
Podczas wydarzenia wystąpił Cristiano Cimmino, przedstawiciel “i Ken”, stowarzyszenia promującego “pełne korzystanie” z homoseksualności.
He presented the association to the bewildered faithful as a “lay pastoral community” founded by a group of homosexual and transvestite activists, admitting that they extend their propaganda even to schools.
Cimmino przypomniał również o zaangażowaniu na rzecz homoseksualistów, którzy nielegalnie imigrują do Włoch.
Kanał TV, który zajmuje się propagandą homoseksualną, nazwał to wydarzenie “epokowym krokiem” w “uroczystym kontekście”.
Aktywista homoseksualny Domenico Battaglia przyjął już kilku propagandystów “i Ken” od czasu jego inauguracji jako “arcybiskupa Neapolu”.
Kiedy Battaglia został mianowany kardynałem przez reżim Bergoglio, stowarzyszenie wydało komunikat wyrażający “wielką radość”.
W swojej “homilii” na Te Deum, Battaglia poprosił Boga, aby “przełamał w nas strach przed zmianą [na lepsze?]” i zwrócił się do Boga jako “przyjaciela, towarzysza, oblubieńca Kościoła i ludzkości”, powierzając Bogu “nowy czas, który nam dajesz”.
Rzeczywistość wielokrotnie pokazuje, że Kościół, który wpada w pułapkę homoseksualności, nie ma przyszłości.
[To nie Kościół nie ma przyszłości, lecz sataniści, którzy do Kościoła się wdarli. M. Dakowski]
„Plemię żmijowe w Watykanie”. Tak były biskup diecezji Tyler w USA, Joseph Strickland, skomentował najnowszą decyzję personalną papieża Franciszka. Chodzi o obsadzenie archidiecezji Waszyngtońskiej osobą kardynała Roberta McElroy’a, dotąd biskupa prowincjonalnego San Diego w metropolii Los Angeles.
McElroy jest oskarżany o przynależność do amerykańskiej „kliki” McCarricka, a w teologii i duszpasterstwie otwarcie promuje agendę czysto rewolucyjną.
Decydując się na to, by u progu prezydentury Donalda Trumpa obsadzić Waszyngton właśnie McElroyem papież pokazał, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać zgodną z prawem naturalnym reformę amerykańskiego życia publicznego. Nowy arcybiskup stolicy USA jest człowiekiem, który dąży do gruntownej przebudowy katolicyzmu w duchu zgniłego liberalizmu. Nie ma wątpliwości, że papież Franciszek właśnie dlatego powierzył mu tak ważny urząd w Kościele w Stanach Zjednoczonych.
Robert McElroy w 1979 roku ukończył seminarium św. Patryka w Kalifornii. Okres, w którym przygotowywał się do kapłaństwa, był w historii kształcenia seminaryjnego w Stanach Zjednoczonych jednym z najczarniejszych. To właśnie o tej epoce pisał w porażającej książce „Żegnajcie, dobrzy ludzie” (ang. „Goodbye, Good Men”) z 2002 roku Michael S. Rose, odmalowując panoramę głębokiej liberalnej i homoseksualnej infiltracji amerykańskich seminariów. Nie wiem, jaki stosunek miał i ma McElroy do gejowskich klik, które ukonstytuowały się w Kościele w Stanach Zjednoczonych. Swoją głęboką predylekcję do liberalizmu duchowny objawił jednak już bardzo szybko. Kształcąc się pod okiem jezuitów McElroy uzyskał w 1985 roku licencjat z teologii na podstawie pracy „Wolność wiary: John Courtney Murray i Kwestia Konstytucyjna, 1942-1954”. Rok później otrzymał doktorat z teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim za pracę o tym samym autorze, tym razem pod tytułem: „John Courtney Murray i Kryzys Sekularyzmu: Podstawy Amerykańskiej Katolickiej Teologii Publicznej”. Później uzyskał jeszcze jeden doktorat, z politologii, pochylając się nad moralnością w amerykańskiej polityce zagranicznej.
Kim był John Courtney Murray? To zmarły w 1967 roku amerykański jezuita, który odegrał wiodącą rolę w przyjęciu przez II Sobór Watykański deklaracji „Dignitatis humanae” o wolności religijnej – tej deklaracji, która do dzisiaj jest najbardziej spornym punktem całego nauczania soborowego. Murray promował teologię zbliżoną do potępionego przez Leona XIII amerykanizmu, czyli de facto amerykańskiej wersji herezji modernistycznej. Jezuita skupiał się przede wszystkim na kwestii tzw. wolności religijnej. Był zdecydowanym apologetą liberalnej amerykańskiej konstytucji, zdeterminowanym do przeniesienia zawartych w niej błędnych tez do katolickiego nauczania, co – niestety – z sukcesem przeprowadził właśnie poprzez „Dignitatis humanae”. Murray nie działał sam. Miał silne wsparcie Centralnej Agencji Wywiadowczej USA, czyli po prostu CIA.
Działając w porozumieniu z jej agentami oraz ich ekspozyturą w opiniotwórczym magazynie „Time” skutecznie rozpropagował amerykańskie błędy liberalne wśród Ojców Soborowych. Działalność Murraya w związku z CIA została drobiazgowo i skrupulatnie opisana przez amerykańskiego pisarza Davida Wemhoffa w monumentalnej, dwutomowej pracy „John Courtney Murray, Time/Life, and the American Proposition: How the CIA’s Doctrinal Warfare Program Changed the Catholic Church” (pol. „John Courtney Murray, Time/Life i Amerykańska Propozycja: Jak program doktrynalnej wojny CIA zmienił Kościół katolicki”). Takiej to właśnie postaci Robert McElroy poświęcił swój licencjat i doktorat – bynajmniej nie w duchu krytycznym.
McElroy został biskupem pomocniczym San Francisco w 2010 roku. Według abp. Carlo Marii Viganò stało się tak za sprawą wsparcia ze strony kard. Theodore’a McCarricka; nie ma powodów, by nie wierzyć w te twierdzenia, jako że abp Viganò jest w tych sprawach bardzo dobrze poinformowany z racji pełnienia funkcji nuncjusza apostolskiego w Waszyngtonie w latach 2011 – 2016. Jest faktem, że McElroy długo nie chciał zajmować stanowiska w sprawie oskarżeń formułowanych pod adresem McCarricka – i to mimo faktu, że w 2016 roku otrzymał list od psychoterapeuty Richarda Sipe’a, który zwracał uwagę na deprawację seksualną zarówno samego McCarricka jak i wielu innych duchownych.
Papież Franciszek – jak wiadomo, w pierwszej części pontyfikatu związany z McCarrickiem – zdecydował w 2015 roku o nominacji dla McElroya na biskupa San Diego. W 2022 roku wyniósł go do godności kardynalskiej.
McElroy szybko się odwdzięczył. 24 stycznia 2023 roku nowy kardynał opublikował programowy artykuł na łamach jezuickiego amerykańskiego magazynu „America”. Zdecydowanie wsparł tam Franciszkową liberalną rewolucję. Poparł następujące postulaty lewicowego środowiska Bergogliańskiego:
– udzielanie Komunii świętej rozwodnikom w powtórnych związkach, nawet jeżeli nie żyją w czystości; – wyświęcanie kobiet na diakonisy; – normalizację aktywności homoseksualnej i udzielanie Komunii świętej aktywnym seksualnie gejom i lesbijkom.
W punkcie pierwszym bliskość wobec doktryny Franciszka jest oczywista: papież Bergoglio wprowadził taką „możliwość” w adhortacji apostolskiej „Amoris laetitia” z 2016 roku.
W punkcie drugim biskup Rzymu nie dokonał jeszcze żadnych zmian, ale „uwolnił” dyskusję o wyświęcaniu kobiet, wprowadzając temat nie tylko do Procesu Synodalnego, ale nawet na obrady własnej elitarnej Rady Kardynałów.
Punkt trzeci może być najbardziej szokujący. Aktywność homoseksualna jest według nauczania Kościoła katolickiego grzechem wołającym o pomstę do nieba. Jak to możliwe, by ktokolwiek proponował udzielać Komunię świętą ludziom, którzy ten grzech notorycznie popełniają – i nie mają bynajmniej najmniejszego nawet zamiaru przestać?
Otóż papież Franciszek 18 grudnia 2023 roku dał zielone światło publikacji deklaracji doktrynalnej „Fiducia supplicans”. Deklaracja wprowadziła błogosławieństwa dla par homoseksualnych. Nie ma w deklaracji żadnego wymogu życia w czystości. Duszpasterze z linii Bergogliańskiej mają od tego dnia błogosławić pary, które popełniają w sposób notoryczny i jawny grzech sodomski. Publikacja tego dokumentu była jawnym opowiedzeniem się przez Franciszka za postulatem, który w styczniu tego samego roku postawił na łamach magazynu „America” McElroy. Obaj zresztą – amerykański kardynał i papież Franciszek – mają do seksualności ten sam dziwny stosunek. Franciszek wielokrotnie przekonywał, jakoby grzechy cielesne były w istocie same w sobie dosyć lekkie. 9 grudnia 2021 roku powiedział nawet, że „grzechy ciała nie są najpoważniejsze”.
Sam promował w swoim otoczeniu homoseksualistów – na przykład ks. Battistę Riccę, znanego homoseksualistę, któremu dał dobrą pracę w Watykanie; albo bp. Gustavo Zanchettę, skazanego za molestowanie seksualne seminarzystów w diecezji Oran w Argentynie. Sam McElroy na łamach „America” pisał, że w jego ocenie uznawanie wszystkich aktów seksualnych poza małżeństwem za grzechy ciężkie jest błędem i należałoby tę ocenę zmienić. Franciszek nigdy tak tego nie ujął, ale jego słowa i działania wskazują wyraźnie, że jest dokładnie tego samego zdania. Zresztą, jakby na potwierdzenie poparcia dla tej idei, dał najważniejszą stolicę biskupią w USA właśnie McElroyowi.
To nie koniec problemów z McElroyem. Duchowny jest też zagorzałym przeciwnikiem odmawiania udzielania Ciała Pańskiego tym politykom w USA, którzy promują politykę legalnego mordowania dzieci poczętych. Jak wiadomo w Stanach Zjednoczonych dyskusja na ten temat jest bardzo intensywna. Dla milionów katolików i chrześcijan w ogóle pozostaje niewyobrażalnym skandalem, że Komunię świętą przyjmują tacy ludzie jak Joseph Biden czy Nancy Pelosi, którzy poprzez swoje decyzje administracyjne w sposób oczywisty i jednoznaczny przyczynili się do dramatycznego zwiększenia liczby zabijania ludzi. McElroy uważa, że odmawianie im jedności eucharystycznej z Kościołem i samym Chrystusem byłoby jednak niewłaściwym traktowaniem Eucharystii jako „broni” politycznej.
Wreszcie McElroy jest też zdecydowanym orędownikiem utrzymywania granic Stanów Zjednoczonych w stanie otwartości, co prowadzi do znanych i oczywistych patologii.
Nie ma cienia wątpliwości: Papież Franciszek umieścił McElroya w Waszyngtonie po to, by zwalczać konserwatywną reformę, którą będzie przeprowadzać – daj Boże – prezydent Donald Trump. Jorge Mario Bergoglio próbuje za pomocą kliki liberalnych kardynałów i biskupów ustawić Kościół katolicki w Ameryce przeciwko tej reformie, wspierając w ten sposób zgniły i głęboko zepsuty system lewicowy. Nie sądzę, by katolicy w otoczeniu Donalda Trumpa dali się na to nabrać. Zbyt dobrze wiedzą, jak wielkim błędem jest polityka, która przez ostatnie lata niszczyła życie publiczne w Ameryce.
Mamy w gruncie rzeczy do czynienia z wyjątkowo bolesną sytuacją. Największym przeciwnikiem polityki opartej na zdrowym rozsądku, prawie naturalnym i Bożym ładzie okazuje się być dzisiaj – sam papież…
“Rażąca korupcja papieża Franciszka i amerykańskich kardynałów jest w pełni widoczna po mianowaniu klona McCarricka do tej samej archidiecezji, w której jego zło panowało dwadzieścia lat temu”, pisze biskup Joseph Strickland na x.com (6 stycznia):
“My wszyscy, którzy kochamy Jezusa Chrystusa i Jego Kościół, musimy wystąpić przeciwko tym wilkom hierarchii”.
“Nie możemy milczeć w obliczu tej rażącej korupcji”.
Cytując św. Jana Chrzciciela, biskup Strickland woła do “roju żmij w Watykanie”: “Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”.
Podczas dzisiejszej konferencji prasowej, na której ogłoszono jego nominację na nowego arcybiskupa Waszyngtonu, kardynał McElroy przywołał nacisk Franciszka na “synodalność“:
“Jesteśmy wezwani do głoszenia, że wszyscy [z wyjątkiem katolików – admin] na tej drodze są mile widziani, objęci Bożą miłością” – stwierdził.
Wskazał na imigrację jako prawdopodobny punkt sporny między nim a nadchodzącą administracją Trumpa, nazywając obiecane deportacje nielegalnych imigrantów “niezgodnymi z nauczaniem katolickim”.
Ponadto kardynał McElroy, propagandysta homoseksualizmu, użył kluczowych słów “zdrady i wstydu”, aby zaatakować Kościół. Wymyślił “masową zdradę młodych wobec nadużyć seksualnych oraz moralne i finansowe rozliczenie tej zdrady, które jest przed nami”.
Arogancko dodał, że w tej mieszance niepowodzeń “nie różnimy się od pierwszych uczniów Pana” [= apostołów].
Uwagi biograficzne i heretyckie
Kardynał McElroy, lat 70, został wyświęcony na kapłana archidiecezji San Francisco w 1980 roku. W 2010 r. został mianowany biskupem pomocniczym San Francisco, a w 2015 r. biskupem San Diego. Franciszek mianował go kardynałem w 2022 roku.
Prałat jest odpowiednim następcą homoseksualisty Theodore’a McCarricka, którego pomagał chronić.
Richard Sipe, który pracował z nadużywającymi homoseksualizmu księżmi, ostrzegł McElroya o skłonnościach McCarricka w 2016 roku, dwa lata przed tym, jak stały się one powszechnie znane. McElroy głosował przeciwko petycji biskupów amerykańskich, proszących Watykan o większą przejrzystość i szybkość w dochodzeniu w sprawie McCarricka.
W styczniu 2023 r. kardynał McElroy wezwał do “radykalnego włączenia” homoseksualistów i cudzołożników, w tym do Komunii, wywołując krytykę ze strony arcybiskupa Samuela Aquili, arcybiskupa Josepha Naumanna i biskupa Thomasa Paprockiego. Ten ostatni nazwał żądania kardynała McElroya heretyckimi.
Kardynał McElroy napisał następnie, że katolickie nauczanie o poważnym charakterze “wszystkich grzechów seksualnych” było wymysłem XVII wieku.
Homoseksualny aktywista James Martin SJ nazwał dziś McElroy’a “jednym z najbystrzejszych i najzdolniejszych duchownych w całym amerykańskim Kościele”.
Truizmem jest stwierdzenie, że homoseksualna propaganda nie jest sposobem na odnowienie Kościoła, lecz na zepchnięcie go w jeszcze większą dekadencję i rozkład.
Nowe nominacje Franciszka. Krytyk Trumpa i zwolennik LGBT arcybiskupem Waszyngtonu
Papież Franciszek mianował metropolitą Waszyngtonu kardynała Roberta McElroya, który – jak przypominają amerykańskie media – jest krytykiem prezydenta elekta Donalda Trumpa, zwolennikiem nielegalnej migracji oraz zmiany nauczania Magisterium w kwestiach homoseksualizmu.
W biuletynie biura prasowego Stolicy Apostolskiej podano, że papież przyjął rezygnację, złożoną przez dotychczasowego arcybiskupa stolicy USA 77-letniego kardynała Wiltona Daniela Gregory’ego i mianował jego następcą kardynała Roberta McElroya z diecezji w San Diego.
70-letni nowy metropolita Waszyngtonu studiował na Harvardzie i na Uniwersytecie Stanforda, a następnie zrobił doktorat na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie.
Został mianowany przez Franciszka kardynałem w 2022 roku.
Amerykańskie media katolickie zaznaczają, że wśród hierarchii w USA kardynał McElroy jest jednym ze zwolenników agendy duszpasterskiej obecnego papieża i wielokrotnie krytykował Donalda Trumpa i jego antyimigranckie wypowiedzi. Kardynał mówił też o potrzebie „otwarcia wobec osób ze społeczności LGBT”.
Progresywny kardynał jest zwolennikiem diakonatu kobiet i zmiany nauczania Kościoła w kwestii grzechu homoseksualizmu. Zdaniem kard. McElroya, zmiana nauczania Magisterium miałaby nastąpić w wyniku zmiany tradycyjnego rozróżnienia miedzy „orientacją” a „czynem” oraz stworzenia jakichś nowych zasad (framework) co do rozumienia tego, „czym jest seks i grzech”.
(Arminiusz (fot. Wikipedia), Franciszek (fot. Flickr/ Mazur/catholicnews.org.uk))
Pontyfikat Franciszka to spełnienie marzeń niemieckich reformistów. Przez wiele dekad marzyli o autonomii Kościoła germańskiego, kierowani rządzącym ich wyobraźnią mitem o wyższości teutońskiego barbarzyństwa nad łacińskim Zachodem. Bergoglio, ten prawdziwie niemiecki papież, dał im to, czego tak bardzo pragnęli.
Jeżeli będą kiedyś Państwo w zachodnich Niemczech, na przykład w drodze gdzieś między Hanowerem a Düsseldorfem, warto zboczyć nieco na południe, do niewielkiego miasta Detmold. Na południowym zachodzie od Detmold rozciąga się las teutoburski, ten sam, w którym dziewięć lat po narodzeniu Chrystusa germańscy barbarzyńcy odnieśli słynne zwycięstwo nad legionami rzymskimi pod dowództwem Publiusza Warusa.
Na wzgórzu u progu lasu stoi monumentalny pomnik wodza Germanów, Arminiusza. Blisko 27-metrowy cokół wieńczy równie wysoka figura dowódcy. Barbarzyńca w skrzydlatym hełmie nie tylko triumfuje, ale wyraźnie się odgraża: wznosząc ku niebu długi miecz zdaje się milcząco mówić, że każdego najeźdźcę z zachodu spotka ten sam krwawy los, co nieszczęsne oddziały Warusa.
Monument zaczęto budować w 1838 roku, za panowania Fryderyka Wilhelma III. Był elementem całej serii podobnych postumentów – klasycystycznych, romantycznych, buńczucznych i groźnych. Pałając nienawiścią do Francuzów od upokorzenia w 1807 pokojem w Tylży przez Napoleona, Niemcy – a przede wszystkim Prusacy – próbowali zdobyć się na nową wielkość, której podstawę miały stanowić wojska gotowe na każdy wysiłek dla ojczyzny. Ogólne nacjonalistyczne wzmożenie napędzała często lektura klasyków starożytności, zwłaszcza niewielkiego dziełka Tacyta, „Germanii”. Tacyt napisał ten utwór jako sui generis speculum principis – Rzymianie jego czasów mieli przejrzeć się w germańskim lustrze, żeby zaczerpnąć zapału do wewnętrznych reform.
Historyk przedstawił germańskie obyczaje w samych superlatywach; XIX-wieczni niemieccy nacjonaliści chętnie wykorzystywali ten obraz, by przedstawiać swój etnos jako od genetycznie lepszy – twardy, surowy, silny, całkowicie odmienny niż zepsuta i przegniła nacja francuska.
Antyfrancuskie nastroje były tylko kolejną aplikacją wpisanego w niemiecką kulturę antyzachodniego resentymentu, który znakomicie opisał Herfried Münkler w głośnej książce „Mity Niemócw” (niem. „Die Deutschen und ihre Mythen”). Gigantyczny Arminiusz wygrażający ludziom z zachodu mieczem, miał do przekazania tylko jedno: my, Germanie, tworzymy swój własny świat; nasza cywilizacja jest swoista, lepsza i doskonalsza, stąd zasługujemy na pełną suwerenność i tę suwerenność sobie wywalczymy. Suwerenność, dodajmy, nie tylko polityczną, ale także – a może nade wszystko – duchową. Długi niemiecki XIX wiek to przecież także czas ponownego odkrycia Marcina Lutra jako ojca-założyciela chrześcijaństwa germańskiego.
W 1945 roku polityczny i kulturowy pruski program autonomizacji nowożytnej niemczyzny poniósł druzgocącą klęskę. Od końca wojny, pod amerykańską okupacją, Niemcy nie mogą rozwijać się tak, jakby tego chcieli. Z wychwalania liberalnych wartości najeźdźcy uczynili nawet swoje nowe polityczne credo. Nie oznacza to jednak, by parcie do autonomii zostało z ich narodu całkowicie wykorzenione. Przejawia się tam, gdzie może. Widać to choćby w teologii.
W 2015 roku kardynał Reinhard Marx, ówczesny szef Konferencji Episkopatu Niemiec, wygłosił szeroko komentowane na świecie słowa: „Nie jesteśmy filią Rzymu”.W sensie formalnym miał oczywiście rację – każda diecezja ma swoją własną odpowiedzialność, a rolą biskupa nie jest tylko wykonywanie poleceń przychodzących z centrali. Arcybiskup Monachium i Fryzyngi mówiąc o braku filialnej relacji między Niemcami a Rzymem nie chciał, oczywiście, tylko powtarzać tej oczywistości. Jego celem było podkreślenie tak dużej autonomii Kościoła katolickiego w Niemczech, że uprawnia to do podejmowania decyzji wprost sprzecznych z tymi, które zapadają w Watykanie. W 2015 roku chodziło bezpośrednio o Komunię świętą dla rozwodników. Niemieckie środowiska kościelne naciskały na papieża na to, by wprowadził w tym zakresie dowolność. Tak się rzeczywiście stało – w adhortacji „Amoris laetitia” papież ogłosił, że każdy może robić jak sam uważa.
Głównymi doradcami teologicznymi pontyfikatu Jorge Mario Bergoglia byli w tamtym czasie dwaj niemieckojęzyczni kardynałowie – Walter Kasper i Christoph Schönborn. Kluczowy jest wpływ zwłaszcza pierwszego z nich; wpływ, który wykracza daleko poza kwestię dopuszczania rozwodników do Komunii świętej. Kasperowi chodziło przede wszystkim o przewartościowanie zakresu kompetencji Kościołów lokalnych. Pisał o tym w tekstach polemicznych wobec kardynała Józefa Ratzingera, który jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary w 1992 roku ogłosił list „Communionis notio”. Stolica Apostolska odrzuciła wtedy wizję autonomizującą, zgodnie z którą Kościół powszechny jest złożeniem Kościołów lokalnych, ale to te drugie tworzą jego faktyczny rdzeń. Według „Communionis notio” Kościół powszechny jest ontologicznie pierwszy – przejawia się w Kościołach lokalnych, ale nie jest przez nie tworzony. Kasper uważał, że to nieprawda: nie ma Kościoła powszechnego bez Kościołów lokalnych. Niezależnie od filozoficznych i ściśle teologicznych podstaw oraz implikacji tych obu postaw, stawka w grze była w pewnym sensie po prostu kościelno-polityczna: na ile może pozwolić sobie Kościół lokalny definiując doktrynę, moralność, liturgię i duszpasterstwo? Z ujęcia Ratzingeriańskiego łatwo można wyprowadzić sąd, że na relatywnie niewiele; z ujęcia Kasperiańskiego – że właśnie na całkiem dużo. Kasperiańska eklezjologia była w tym sensie tylko funkcją niemieckiego autonomizmu politycznego.
Franciszek przyjął pogląd Niemca w całej rozciągłości – i to już w adhortacji „Evangelii gaudium” z 2013 roku, gdzie ogłosił decentralizację Kościoła, również w obszarze doktryny i moralności. Nie był to przypadek. Dobrze znane kulisy wyboru Jorge Mario Bergoglia pokazują, że wpływowa sieć kardynałów o reformistycznym nastawieniu świadomie wybrała właśnie Argentyńczyka, wiedząc z góry, że będzie realizować jej agendę. Kasper odgrywał w tej grupie wiodącą rolę – działał od samego początku w sławnej Grupie z Sankt Gallen, w 1996 roku był gospodarzem jej pierwszego spotkania (wtedy jeszcze w klasztorze w Heiligenkreuz w Niemczech).
Bergogliańskie upodobanie do autonomizmu zawarte w „Evangelii gaudium” znalazło swoje liczne powtórzenia i rozwinięcia, kulminując w tekstach Synodu o Synodalności, a zwłaszcza w ogłoszonym 26 października „Dokumencie finalnym”. Czytamy w nim o „różnym tempie” Kościołów lokalnych, nadawaniu nowych kompetencji narodowym episkopatom, możliwości implementacji doktryny i zasad moralnych zależnie od lokalnego kontekstu i tak dalej.
Franciszek, idąc za niemieckojęzyczną teologią XX-wieczną, wprowadził w Kościele katolickim zupełnie nieznaną wcześniej zasadę różnorodności. Łączność wiernych naszej religii ma w nowym stuleciu wyrażać się przede wszystkim w przyjęciu administracyjnej zwierzchności biskupa Rzymu; w wielu „szczegółach” dotyczących samej wiary i jej praktykowania ma z kolei panować duża swoboda. Większość katolików nie będzie z tego najpewniej w ogóle korzystać, szukając wciąż tego, co powszechne i żyjąc tradycyjnym ujęciem katolicyzmu. Członkowie Kościoła w krajach germańskich zamierzają postąpić inaczej, chcąc wykorzystać w całej pełni możliwości, jakie – dzięki ich podpowiedziom – dał Kościołowi papież Franciszek.
W ten sposób miecz Arminiusza, groźnie wzniesiony ku niebu przeciwko najeźdźcom z Zachodu i stabilizujący suwerenność duchową świata germańskiego, jeszcze raz uderzył, raniąc jedność Kościoła katolickiego. Gdyby Jorge Mario Bergoglio miał to „szczęście” i urodził się z germańskich rodziców, w przyszłej niemieckiej historiografii mógłby może obok Filipa Melanchtona zasłużyć na tytuł „praeceptor Germaniae”; albo chociaż na jakiś pomnik, może na dziedzińcu zamkowym Wartburga.
Będąc jednak etnicznym Włochem nie może na to liczyć. Niemcy traktują go jako użyteczne narzędzie: wciągnął rzymskie wojska w germańskie bagna, pozwalając barbarzyńcom na łatwe zwycięstwo.
Ks. Guy Pages: Islam to kara za apostazję Europy. Dostaniemy ciemność zamiast światłości
Islam jest karą za apostazję Europy. Nie chcieliśmy światła Chrystusa, więc będziemy mieć ciemność Antychrysta – mówi w rozmowie z PCh24 TV ks. Guy Pages, francuski kapłan, który nawraca muzułmanów.
Paweł Chmielewski: Papież Franciszek powiedział niedawno w Dżakarcie i Singapurze, że chrześcijaństwo oraz islam są różnymi drogami do Boga. Po co w takim razie jeszcze nawracać się na Chrystusa?…
Ks. Guy Pages: Sam otrzymuję świadectwa od muzułmanów, którzy mówią mi: „Dlaczego chcesz, abym wstąpił do Kościoła Katolickiego skoro wasz papież sam mówi, że islam jest wolą Boga? Jeśli islam jest wolą Boga, to chcąc mnie nawrócić, sprzeciwiasz się woli Boga!”. Albo pytają: „Dlaczego chcesz, żebym dołączył do waszego Kościoła, skoro wasz papież zezwala na błogosławienie par homoseksualnych, a ja osobiście nie mogę zaakceptować wspólnoty, w której błogosławi się homoseksualistów!”
Papież zniechęca do „prozelityzmu”. Trudno to w praktyce odróżnić od nawracania w ogóle. Jak w tej sytuacji zachęcać muzułmanów do przyjęcia wiary katolickiej?
Wolą Jezusa jest głoszenie Ewangelii. Postawa, za którą się opowiada Franciszek, czyli „głoszenia poprzez przykład, ale bez słów”, to tak, jakby powiedzieć ludziom: zobaczcie, jaki ja jestem dobry, ale już bez odniesienia się do źródła tego dobra! Dlatego papież Paweł VI powiedział, że żadne dzieło ewangelizacji nie jest zakończone, dopóki nie zostanie wypowiedziane imię Jezusa. Uważam więc, że dyskurs papieża Franciszka jest sprzeczny z prawdą katolicką, która głosi, że istnieje tylko jedna prawdziwa religia. Jezus nie powiedział: Ja jestem jedną z dróg do Boga.Powiedział: Ja jestem drogą.
Tak więc twierdzenie, że wszystkie religie prowadzą do Boga, tak jak papież ogłosił w Indonezji, oznacza zaprzeczenie Chrystusowi, który jest jedyną drogą. To jest dramat. Jeśli wszystkie religie prowadzą do Boga, to po co być katolikiem? Po co ci wszyscy męczennicy? Po co próbować nawracać muzułmanów czy kogokolwiek innego? To nie ma sensu!
Czy w islamie jest powszechne przekonanie, że chrześcijaństwo też jest drogą do Boga?
Nie. Dla islamu chrześcijaństwo jest na wskroś wypaczone. Dla islamu chrześcijanie to nic innego jak nieczystość. „Najgorsze stworzenia”, „wszyscy pójdą do piekła”. Jedynym grzechem, którego Allah nie może wybaczyć, jest wiara w Trójcę. Tak więc chrześcijaństwo w islamie jest skazane na wyeliminowanie i zastąpienie przez islam. Sury wzywają do wytępienia chrześcijan. Aby uzasadnić swoje istnienie, islam, przychodząc po Chrystusie, który jest absolutną doskonałością, musi powiedzieć, że to, co było przed nim, jest nieprawdziwe, sfałszowane i ma zostać zastąpione. Tak więc dla muzułmanów bycie muzułmaninem oznacza to szczęście, że nie są chrześcijanami. Ponieważ każdy muzułmanin wie, że wszyscy chrześcijanie idą do piekła!
Islam jest więc anty-chrystianizmem?
Muzułmańskie wyznanie wiary streszcza się w następującym stwierdzeniu: Nie ma innego boga niż Allah. Innymi słowy, „nie” dla Trójjedynego Boga, „nie” dla Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Zbawiciela ludzkości. Islam miał zastąpić chrześcijaństwo. Jest dosłownie antychrystem. Święty Jan, w swoim pierwszym liście pyta, kim jest Antychryst. Odpowiada: Tym, który zaprzecza Ojcu i Synowi. Islam nadchodzi, aby zniszczyć Kościół i go zastąpić. Pomysł, że będziemy szukać wspólnej płaszczyzny, przyjaźni i tak dalej, jest całkowicie błędny. Na poziomie ludzkim to co innego. Przyjaciół można mieć wszędzie, ale nie dlatego, że są muzułmanami, z pewnością nie. Święty Jan w swoim drugim liście mówi: Jeśli ktokolwiek przychodzi do was, nie przynosząc Ewangelii, lub – moglibyśmy powiedzieć – odrzucając Ewangelię, nie przyjmujcie go do swoich domów.
Papież w 2019 roku podpisał też deklarację z Abu Zabi o ludzkim braterstwie, gdzie mówi się, że Bóg chce różnych religii, w tym islamu…
Dokument który podpisał, opiera się na porządku naturalnym. Twierdzi się tam, iż Bóg chce pluralizmu religii, tak jak chce pluralizmu ras, płci, kolorów skóry i tak dalej. Tak więc specyficzna różnica porządku nadprzyrodzonego zostaje zanegowana. Religia staje się jedną z rzeczy stworzonych przez Boga. Jeśli więc porządek nadprzyrodzony nie istnieje, nie istnieje również objawienie. Tak więc Jezus Chrystus również nie istnieje.
Skoro islam jest anty-chrystianizmem, to dlaczego Bóg dopuścił, żeby mahometanie podbili tak wiele dawniej chrześcijańskich terytoriów – w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie?
Faktem jest, że w 711 roku islam przekroczył Cieśninę Gibraltarską i dokonał inwazji na Hiszpanię. Jednocześnie znajdował się u bram Chin. Tak więc w 80 lat po śmierci Mahometa podbił wszystkie te terytoria, które były de facto chrześcijańskie. Sama Arabia Saudyjska była obsadzona biskupstwami. W Jemenie wciąż można znaleźć fundamenty klasztorów. Tak więc wszystkie te ludy były chrześcijańskie. Dlaczego zostały podbite? Ponieważ popadły w herezję. Czyli, na przykład w Egipcie, przyjęto monofizytyzm – głoszący, że Jezus ma tylko jedną naturę; w Afryce Północnej przyjęto donatyzm; w Hiszpanii przyjęto arianizm, podobnie jak na południu Francji. I tylko plemieniu Franków udało się odeprzeć tę inwazję na Europę Zachodnią, celebrując zwycięstwo pod Poitiers w 732 roku. Dlaczego plemię Franków? Było to jedyne plemię, które pozostało katolickie pośród całej masy plemion, które upadły.
Czy w ocenie księdza islam podbije teraz również upadłą Europę?
To już się dzieje. W moim wystąpieniu na kongresie przytoczyłem dane podane przez kardynała Turksona w 2012 r., podczas synodu poświęconego nowej ewangelizacji. Powiedział on wówczas, że 30% dzieci poniżej 20. roku życia we Francji to muzułmanie, a więc do 2027 r. co piąty Francuz będzie muzułmaninem i że w ciągu czterech dekad Francja stanie się republiką islamską, oraz że w tamtym czasie 50% dzieci w krajach Beneluksu było muzułmanami. W 2050 r. Niemcy będą republiką islamską. Do 2050 roku! Statystycznie jest to więc oczywiste. Islam jest już drugą religią w wielu krajach niemuzułmańskich. Z jednej strony Europejczycy zabijają swoje dzieci poprzez aborcję, po pierwsze po to, aby zachować swój czas wolny, a teraz także po to, aby ocalić planetę. Z drugiej strony sprowadzamy imigrantów, aby ich zastąpić, ponieważ nie mamy wystarczającej liczby ludzi do zapewnienia usług. Ale ci ludzie, którzy przyjeżdżają, są ukształtowani przez islam i myślą, że ich misją daną im przez Allaha, kiedy przyjeżdżają do Europy, jest oczywiście doprowadzenie do panowania islamu. Jeśli jesteś muzułmaninem, służysz Allahowi. A czego chce Allah? Chce, aby prawo szariatu obowiązywało na całym świecie. Takie jest powołanie islamu od samego początku: totalitarna władza nad całym światem.
Islamizacja Europy byłaby zatem karą za poddanie się liberalizmowi w polityce i modernizmowi w teologii?
Ma Pan całkowitą rację. Mówiłem o historii i dotyczyło to tego, że kraje, które zostały zislamizowane, były krajami, które stały się heretyckie. Z tego powodu, nie mając już łaski Bożej, dzięki której otrzymały Jego pomoc, zostały również podzielone politycznie, a zatem osłabione. Dzisiejsza Europa, która odrzuciła wiarę, jest w podobnej sytuacji. Jan Paweł II mówił w Ecclesia in Europea o milczącej apostazji Europy. Odrzuciliśmy wiarę, więc Bóg mówi: Nie chcecie Chrystusa, będziecie mieli Antychrysta. Nie chcecie światła, będziecie mieli ciemność. Nie chcecie Boga, dostaniecie diabła. Jeśli zgasimy światło, otrzymamy ciemność. Albo jedno, albo drugie. Islam jest więc karą za naszą apostazję. Ponieważ życie pod panowaniem Antychrysta, to znaczy przeciwko prawdzie, przeciwko wcielonej miłości, już jest piekłem.
To jest proces nieodwracalny?
To jest kara za naszą apostazję, ale jednocześnie, ponieważ wciąż żyjemy w czasie, wszystko jest możliwe, jeśli mamy wiarę. Bóg, w tym samym czasie, gdy w imię Swojej sprawiedliwości karze nasze narody, jednocześnie daje nam, w tym samym ruchu, możliwość skorzystania z miłosierdzia, otrzymania Jego miłosierdzia. A na czym polega to miłosierdzie? Mianowicie na tym, że jeśli będziemy ewangelizować muzułmanów, którzy znajdują się na naszej ziemi, oni staną się nową krwią Kościoła. Bóg posługuje się wszystkim, jak mówi święty Paweł w Liście do Rzymian 8, 37, wszystko służy dobru tych, którzy miłują Boga – ale tych, którzy miłują Go w prawdzie. Tak więc ci muzułmanie, którzy są w Europie, nie prosiliby o nic innego, jak tylko o przyjęcie chrześcijaństwa, gdybyśmy pokazali im piękno Chrystusa. Jeżeli jednak mówimy: wszystkie religie pochodzą od Boga, to po co ich ewangelizować? Niech pozostaną muzułmanami! W ten sposób sami się prosimy o karę polegającą na staniu się muzułmanami, o ich dominację nad nami. Antychryst, jak mówi apokalipsa, jest bestią z siedmioma głowami. Widzimy tego smoka w apokalipsie, który chce pożreć kobietę i jej dziecko, reprezentujących Maryję i Jezusa, ale także Kościół i chrześcijan. 7 głów, ponieważ niezależnie od tego, czy jesteś muzułmaninem, masonem, żydem, LGBT czy kimkolwiek innym – wszystkie te rzeczy łączy odrzucenie Chrystusa. Bestia ma wiele głów.
Po odmówieniu modlitwy „Anioł Pański” i udzieleniu apostolskiego błogosławieństwa Ojciec Święty podziękował za otrzymane życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia i… złożył życzenia wyznawcom judaizmu z okazji święta chanuki.
Drodzy bracia i siostry, ponownie składam Wam wszystkim życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. W tych dniach otrzymałem wiele przesłań i znaków bliskości, dziękuję. Pragnę podziękować wszystkim, każdej osobie, każdej rodzinie, parafiom, stowarzyszeniom. Dziękuję wszystkim.
Wczoraj wieczorem rozpoczęły się obchody święta świata – chanuka, celebrowane przez osiem dni przez „naszych żydowskich braci i siostry” na świecie, którym przesyłam najlepsze życzenia pokoju i braterstwa – powiedział Franciszek.
Jak podkreślał wielokrotnie ks. prof. Waldemar Chrostowski, błędne byłoby przekonanie, że współczesny judaizm stanowi kontynuację Starego Przymierza i z tego powodu miałby być bardzo bliski chrześcijaństwu. Różni się on bowiem fundamentalnie od dawnego testamentu, którego sednem była zapowiedź i przygotowanie do przyjścia na świat Mesjasza, którym był Jezus Chrystus.
Październikowy Synod o synodalności zakończył się, a Bergoglio nadał dokumentowi końcowemu autorytet Magisterium:
Cytat Bergoglio: „Dokument końcowy jest częścią zwyczajnego Magisterium Następcy św. Piotra i jako taki proszę, by został przyjęty”.
Katolicy zadają zasadnicze pytanie: kim jest ten Jorge Bergoglio, który pozwala nazywać się Następcą Piotra? Czy jest on, czy nie jest ważnym papieżem? Jeśli jest ważnym papieżem, w takim przypadku już nie działa ani Ewangelia Chrystusa, ani moralność chrześcijańska, ani prawa Boże, ani wiara chrześcijańska wraz z Credo. Pod rządami Bergoglio nie jest to już Kościół Chrystusowy. On transformował oszukanych katolików poprzez „Fiducia supplicans” w ramach fałszywego posłuszeństwa w synagogę szatana. Ktokolwiek dzisiaj uważa Bergoglio za papieża, zaprzecza dogmatowi o nieomylności papieża. Bergoglio głosi ex cathedra herezje, które niszczą samą istotę Kościoła u jego korzeni. Zobowiązuje zatem cały Kościół do przyjęcia tych herezji jako nauki katolickiej. W tym celu wykorzystał także tzw. dokument końcowy Synodu o synodalności.
Czym jest droga synodalna Bergoglio? To zaprogramowane samobójstwo Kościoła! W doktrynalnej pseudo-deklaracji „Fiducia supplicans” ogłosił nową naukę, sodomską anty-ewangelię, która diametralnie zaprzecza naukom Chrystusa. Jeden z najcięższych grzechów – sodomię – nie tylko legalizuje, ale nawet nakazuje biskupom i księżom błogosławić sodomię. Czyniąc to, zniszczył cały moralny fundament Pisma Świętego i Tradycji. De facto znosi nie tylko Dekalog, ale także prawa Boże, przykazania Chrystusa i Credo. Odnosząc się do dokumentu końcowego, Bergoglio powiedział:
„Droga synodalna Kościoła katolickiego potrzebuje, aby dzieleniu się słowem towarzyszyły czyny”.
Więc na drodze synodalnej Bergoglio nie potrzebuje już słowa Bożego. Rzekomo potrzebuje tylko tak zwanego dzielenia się słowem. Kto wypowiedział słowa dzielenia? Na bergogliańskim synodzie ich wypowiadali oczywiste heretycy, podobnie jak członkowie i promotorzy LGBTQ. Bergoglio nie wystarczą jednak same słowa, żąda czynów. Wymaga prawdziwego buntu przeciwko Bogu. Domaga się konsekwentnej satanizacji Kościoła katolickiego aż do jego ostatniego członka. Dziś ocalony zostanie tylko ten, kto na czas ucieknie z Babilonu Bergoglio!
To tragedia, że z wyjątkiem biskupów Afryki i niektórych krajów Europy Wschodniej, wszyscy inni biskupi zaakceptowali publiczną apostazję „Fiducia supplicans” za pośrednictwem swoich konferencji biskupów. Czyniąc to, przyłączyli się do buntu przeciwko Bogu i ściągnęli na siebie najcięższe kary kościelne – wykluczyli się z Kościoła i Mistycznego Ciała Chrystusa. Niezrozumiałe jest, dlaczego w tym stanie buntu przeciwko Bogu nadal służą Liturgii? Jaki jest tego sens? Odpowiedź na pytanie, czy ta Liturgia jest ważna, jest prosta.
Ale największym problemem jest to, że wszyscy ci zdradzieccy biskupi odmawiają zbawczej pokuty. Zdradzili Chrystusa i Jego naukę, zeszli z drogi zbawienia, ale nie żałują. Jaką pokutę musi odprawić za tę najcięższą zbrodnię przeciwko Chrystusowi i Kościołowi? Muszą bezwzględnie oddzielić się od samobójczej drogi synodalnej, to znaczy odrzucić bluźnierczą „Fiducia supplicans”!
Pismo Święte napomina: „Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych! Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia”. Wcale nie musicie dożyć jutra. A jeśli dożyjecie w zatwardziałości, przestaniecie słyszeć głos Boży, a droga łaski i zbawienia zostanie dla was zamknięta. Jedyne, co wam pozostaje, to samobójcza droga synodalna, która kończy się w piekle. Na tym etapie, na którym znajdujecie się ze swojej winy, nie wystarczy już po prostu odrzucić „Fiducia supplicans”. Musicie teraz uwolnić się od podporządkowania uzurpatorowi papiestwa. On jest oczywistym arcy-heretykiem i sługą antychrysta, który publicznie i bezpośrednio prowokacyjnie poświęcił się szatanowi.
Szanowni biskupi, ale wy jesteście bardziej winni niż on. Gdybyś się od niego oddzielili, zdemaskowalibyście kim on jest. Zamiast tego stwarzacie mu warunki do zniszczenia Kościoła i was. Czy zdajecie sobie sprawę, szanowni następcy apostołów, w jakiej sytuacji postawił was Bergoglio? Staliście się kościelnymi oszustami i cynicznymi mordercami nieśmiertelnych dusz. To bardzo poważna sprawa! Jesteście już na skraju zgrzeszenia przeciwko Duchowi Świętemu.
Jeśli nawet to słowo, szanowny biskupie, nie poruszy Twojej zatwardziałości, to znak, że jesteś już żywym trupem. Ale nie tylko trupem, jesteś już medium antychrysta. Rozsiewasz śmiertelną zarazę na dusze, które Bóg ci powierzył.
Bergoglio powołał dziesięć komisji, aby dokończyć zmianę nauczania katolickiego i wprowadzić je w życie. Wszystko to pod fałszywym posłuszeństwem słudze antychrysta, poświęconego szatanowi. Jakie zmiany wprowadzą komisje? Na przykład każdy, kto odmówi błogosławienia homoseksualnym i queer parom, zostanie ekskomunikowany. Proces satanizacji poprzez błogosławieństwo sodomii i wdrążenia ducha pogaństwa w Liturgię będzie kontynuowany wraz z wyświęcaniem kobiet na diakonisy i kapłanki. Pierwszeństwo będą miały feministki i lesbijki, a także pogańskie czarodziejki.
Bergoglio, jak przyznał, będzie monitorował każdego biskupa, aby sprawdzić, czy jest konsekwentny we wprowadzaniu zmian. Sam powiedział:
„W raportach wymaganych na wizytę ad limina każdy biskup zadba, aby poinformować, jakich wyborów dokonano w powierzonym mu Kościele lokalnym w odniesieniu do wskazań Dokumentu końcowego, jakie trudności napotkano i jakie były owoce tych działań”.
Nie będzie to więc formalność. Każdy z Was, biskupi, będzie musiał osobiście opowiedzieć o trudnościach, jakie napotkał przy błogosławieniu grzechu i promowaniu ideologii LGBTQ w Kościele. Będziesz musiał zdać relację z tego, jak pokonałeś trudności i pokazać, jakie owoce przyniósł, wprowadzając w życie rewolucyjne zmiany drogi synodalnej. W rzeczywistości będziesz musiał wdrożyć proces satanizacji Bergoglio w diecezji, którą Bóg ci powierzył, aż do ostatniej parafii i ostatniego katolika. Członkowie zarządu LGBTQ będą cię obserwować, więc wizyta ad limina nie ujdzie ci na sucho. Jeśli będziesz mniej gorliwy w promowaniu dokumentu końcowego, możesz spodziewać się wyrzucenia z biskupstwa.
Szanowny biskupie, mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, co Cię czeka. Przede wszystkim nie zapominaj, że jeśli pozostaniesz na tej drodze anty-pokuty, będziesz cierpieć wiecznie w piekle. Na cmentarzu na Twoim pomniku będzie napisane: „Tutaj leży zdrajca Chrystusa, który brał udział w samozagładzie Kościoła katolickiego”.
Wreszcie opamiętaj się! Nadchodzi Adwent roku 2024, czas pokuty. Stań po stronie Chrystusa! W czasie Adwentu napisz list pasterski, w którym wyrzekniesz się „Fiducia supplicans”, zbrodniczej drogi synodalnej i podporządkowania się nieważnemu uzurpatorowi papiestwa. Skreśl jego imię z tekstów liturgicznych. Dziś jest to rozwiązanie ratunkowe dla Ciebie i twojej diecezji. Uświadom sobie, że nie masz już nic do stracenia, jedynie kajdany, które dobrowolnie założyłeś, poddając się uzurpatorowi papiestwa. Teraz do Ciebie należy zrzucenie kajdan, które tak haniebnie nosisz. Dlatego dla twego doczesnego i wiecznego zbawienia przy tym wezwaniu nie zatwardzaj swego serca! Teraz jest dla ciebie czas zbawienia, jutro będzie za późno.
Dokument Finalny Synodu o Synodalności wyraża wolę Franciszka i trzeba go wdrażać w życie. Najważniejszym tego elementem jest różnorodność: Kościół ma mieć wprawdzie tę samą doktrynę, ale jej „interpretacja” będzie różna.
25 listopada Stolica Apostolska opublikowała „Notę” papieża Franciszka w sprawie Dokumentu Finalnego Synodu o Synodalności. Dokument, o którym mowa, został przyjęty 26 października 2024 roku przez zgromadzenie synodalne w Rzymie, a papież Franciszek uznał go za swój: złożył pod nim podpis i polecił tekst w całości opublikować. Portal PCh24.pl analizował treść dokumentu TUTAJ.
W „Nocie” papież napisał, że przedkłada teraz całemu Kościołowi „wskazania” zawarte w dokumencie finalnym. Wskazania te, jak się wyraził, mają stanowić „autorytatywny przewodnik dla życia i misji” Kościoła.
Wdrażanie synodalności to obowiązek
Franciszek zaznaczył, że Dokument Finalny – z racji na to, że złożył pod nim swój podpis – stanowi wyraz zwykłego nauczania następcy św. Piotra i powinien zostać jako taki zaakceptowany. Zgodnie z Katechizmem (par. 892) nie chodzi tu o nieomylne nauczanie, ale tak czy inaczej wierni powinni okazać mu „religijną uległość ich ducha”, która nie jest „uległością wiary”, ale stanowi „jej przedłużenie”. Nie mówimy zatem o nieomylnej woli Ojca Świętego, niemniej jednak biskupi i wierni na całym świecie są w zwykłym kościelnym porządku zobowiązani do wdrażania postanowień tekstu w życie.
Nie ma zatem wątpliwości, że papież Franciszek oczekuje realizacji postanowień Dokumentu Finalnego. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nastręczy to biskupom bardzo poważnych problemów, jako że dokument ten rzadko jest konkretny. Owszem, mówi wiele o „synodalności” czy „synodalnym nawróceniu”, ale jeżeli ktoś chciałby wydobyć z niego twarde zalecenia, może mieć z tym znaczący problem. Tekst – dotykając rzeczywistości Kościoła powszechnego – w gruncie rzeczy tonie w ogólnikach, a różne szczegółowe kwestie pozostawia do dalszego omówienia przez specjalne grupy eksperckie, które powołał do życia Franciszek. Dokument jest raczej „podłożem”, na którym mają zostać przeprowadzone gruntowne reformy wypracowane przez tamte grupy.
Kto tu będzie decydować?
Nie oznacza to jednak, że nic się nie zmieni już teraz. Jak każdy doskonale rozumie, teksty ogólnikowe są bardzo wadliwe z perspektywy człowieka, który chce je samodzielnie interpretować i musi zastanawiać się, czy na pewno o to chodzi. Z drugiej strony są niezwykle wygodne z perspektywy tych, którzy mają władzę ich dookreślenia. Taka władza w tym wypadku istnieje.
W swojej nocie Franciszek napisał:
„W raporcie przewidzianym dla wizyty ad limina każdy biskup powinien zatroszczyć się o wskazanie decyzji, jakie podjęto w powierzonym mu Kościele lokalnym w odniesieniu do tego, co zaleca Dokument Finalny, a także jakie napotkał trudności i jakie osiągnął rezultaty”.
Kuria Rzymska, jako podmiot odpowiedzialny za rozmowy z biskupami w trakcie wizyt ad limina, będzie przyglądać się postępom synodalności w każdej z diecezji; dla wygody w większości przypadków będzie się pewnie oczekiwać postępów w danym kraju.
Franciszek wskazał też konkretnych nadzorców w ramach samej Kurii Rzymskiej:
„Zadanie towarzyszenia fazie implementacji podróży synodalnej, na bazie wytycznych przedstawionych przez Dokument Finalny, zostało powierzone Sekretariatowi Generalnemu Synodu razem z Dykasteriami Kurii Rzymskiej” – napisał.
Innymi słowy, jeżeli jakiś biskup czy też w ogóle biskupi w danym kraju chcą się dowiedzieć, co tak naprawdę powinni przedsięwziąć, żeby ich raport składany przy okazji wizyty ad limina został uznany za satysfakcjonujący, powinni zasięgnąć języka nade wszystko w Sekretariacie Synodu. Tym sekretariatem kieruje maltański kardynał Mario Grech; jego wiceszefem jest luksemburski kardynał Jean-Claude Hollerich. Ich poglądy są czytelnikom PCh24.pl dobrze znane: obaj są zwolennikami diakonatu kobiet, a Hollerich jest otwarty również na żeńskie kapłaństwo, zmiany w celibacie oraz zmianę Katechizmu odnośnie homoseksualistów. W przypadku Kościoła katolickiego w Polsce opinia Hollericha może być bardziej istotna, jako że to jego pieczy Franciszek powierzył kształtowanie procesu synodalnego w Europie. Nie musi to jednak działać automatycznie: jako że Franciszek powierzył zadanie towarzyszenia implementacji synodalności Sekretariatowi razem z Dykasteriami Kurii Rzymskiej, w praktyce realnym nadzorcą synodalnych zmian w Kościele w Polsce może być ktoś inny, w zależności od stosunku sił w całym tym układzie.
Na konferencjach prasowych po rzymskim synodzie w październiku tego roku polscy biskupi wskazywali zasadniczo na jeden kierunek zmian synodalnych: odnowienie funkcjonowania rad diecezjalnych oraz rad parafialnych, zarówno ekonomicznych jak i duszpasterskich. Dodatkowo abp Józef Górzyński wskazywał na możliwość rozbudowy szkół dla katechistów – posługa katechisty to nowa instytucja stworzona przez Franciszka w 2021 roku w motu proprioAntiquum ministerum, otwarta zarówno dla mężczyzn jak i kobiet. Sprawę budowania w Polsce synodalności biskupi omawiali podczas listopadowego zebrania plenarnego Episkopatu na Jasnej Górze. Nie podano publicznie żadnych szczegółów. Być może proces ożywiania rad diecezjalnych i parafialnych oraz rozbudowa sieci szkół dla katechistów będą tymi zmianami, które zadowolą watykańskiego nadzorcę.
Różnorodność jako podstawa Kościoła
Synodalna przebudowa Kościoła może wyglądać w różnych krajach bardzo odmiennie. W dokumencie finalnym Synodu o Synodalności mówi się wiele o różnorodności, kontekście kultury lokalnej, specyficznej kontekstowo implementacji ogólnych prawd doktrynalnych i moralnych, wreszcie nawet o różnym tempie Kościołów lokalnych na świecie. Papież Franciszek ze wszystkich zaleceń Dokumentu Finalnego wydobył na wierzch właśnie ten motyw, wskazując, że bardzo mocno zależy mu na umacnianiu różnorodności w Kościele. W nocie zacytował samego siebie, pisząc:
„Z przekonaniem przytaczam tutaj to, na co wskazałem na końcu drogi synodalnej, która doprowadziła do ogłoszenia Amoris laetitia (19 marca 2016): Nie wszystkie dyskusje doktrynalne, moralne czy duszpasterskie powinny być rozstrzygnięte interwencjami Magisterium. Oczywiście, w Kościele konieczna jest jedność doktryny i działania, ale to nie przeszkadza, by istniały różne sposoby interpretowania pewnych aspektów nauczania lub niektórych wynikających z niego konsekwencji. Będzie się tak działo, aż Duch nie doprowadzi nas do całej prawdy (por. J 16, 13), to znaczy, kiedy wprowadzi nas w pełni w tajemnicę Chrystusa i będziemy mogli widzieć wszystko Jego spojrzeniem. Poza tym, w każdym kraju lub regionie można szukać rozwiązań bardziej związanych z inkulturacją, wrażliwych na tradycje i na wyzwania lokalne (AL 3)”.
Decentralizacja pełną parą
Co ma to oznaczać w praktyce, teoretycznie nie wiadomo. Sam Dokument Finalny postuluje powołanie specjalnej grupy eksperckiej, która zbada zakres kompetencji episkopatów, tak, żeby rozstrzygnąć, jakie konkretne decyzje mogą podejmować biskupi, a jakie są zarezerwowane dla papieża. Wydaje się jednak, że Franciszkowi wcale nie chodzi o jakieś odgórne teoretyczne ustalenia; stawia na praktykę. Zwracam uwagę na przywołanie przez papieża cytatu z Ewangelii św. Jana 16, 13. Sugeruje to następujące przekonanie: Boskie tajemnice są wielkie, a ludzki rozum ograniczony, stąd możemy mieć tylko ogólne pojęcie na temat obiektywnej prawdy i rzeczywistych oczekiwań Bożych wobec ludzi; w związku z tym należy postawić na dowolność interpretacyjną w bardzo wielu obszarach, uznając, że trzeba zgadać się tylko w kilku punktach. To wizja pełnej anglikanizacji Kościoła katolickiego, gdzie zależnie od kraju i kultury lokalnej wiara jest inaczej rozumiana i przeżywana.
Za pontyfikatu Franciszka anglikanizacja stała się faktem: w praktyce istnieje w Kościele wielka różnorodność w podejściu do takich zagadnień jak rola świeckich, rozwód, antykoncepcja, homoseksualizm, ekumenizm czy dialog międzyreligijny. Dotąd można było powoływać się na różne dokumenty kościelne i twierdzić, że taka różnorodność jest wypaczeniem albo patologią i pojawia się tylko tam, gdzie mamy do czynienia z buntem wobec Stolicy Apostolskiej. Pontyfikat Franciszka pokazał, że – przynajmniej w jego ocenie – sytuacja różnorodności nie jest patologią, ale stanem pożądanym. Głoszenie kazań przez świeckich, w tym kobiety; przystępowanie do Komunii świętej przez rozwodników i protestantów; błogosławienie par LGBT i akceptowanie homoseksualizmu; zgoda na uznawanie innych religii za ścieżki prowadzące do Boga – to wszystko występuje już w różnych miejscach w Kościele i według Franciszka tak po prostu ma być. Przypomnienie o „różnorodności” doktrynalnej i moralnej przez papieża w jego „Nocie” jest mocnym głosem wsparcia dla tych, którzy biorą sprawy w swoje ręce i nie czekają na decyzje Watykanu, na przykład dla Niemców, ale przecież nie tylko dla nich.
Warto też podkreślić zasadniczą kwestię. Wielu konserwatystów wyjechało z październikowej sesji Synodu o Synodalności z uczuciem zadowolenia, bo udało im się zablokować wpisanie do Dokumentu Finalnego słów o „decentralizacji doktrynalnej”. Franciszek w „Nocie” pokazał, co o tym myśli: doktryna będzie wprawdzie jedna, ale interpretujcie ją sobie, jak chcecie. I tyle by było gdy idzie o „zwycięstwo”.
Nasza perspektywa
Co mogą zrobić zwykli wierni? Możliwości są w sposób naturalny bardzo ograniczone. Dokument Finalny został przyjęty, papież kolejny raz ogłosił decentralizację. Jeżeli jego pontyfikat jeszcze potrwa, a następca nie będzie miał radykalnie innej wizji przyszłości, atomizacja Kościoła powszechnego będzie rzeczą absolutnie nieuchronną. Nawet gdyby nowy papież postanowił zaprowadzać szerszą jedność w Kościele, wszystkiego już nie uratuje: wydarzyło się zbyt wiele. W tej sytuacji w przypadku Kościoła powszechnego pozostaje nam modlitwa i ufność w Bożą Opatrzność. Mamy natomiast realne możliwości oddziaływania na płaszczyźnie naszego własnego kraju. To także od nas, zwykłych wiernych, zależy, czy wiara katolicka będzie w Polsce nauczana w sposób zgodny z Tradycją, czy też raczej zostanie poddana Rewolucji. Nie sądzę, by dało się „uratować” wszystko: niewątpliwie ten czy inny biskup, zachęcony Franciszkowym pędem naprzód, będzie bardziej skłonny do liberalizowania katolicyzmu w swojej diecezji. W skali ogólnokrajowej, jak myślę, możliwe jest jednak zachowanie ortodoksji. Wszyscy musimy się zaangażować na rzecz realizacji tego celu, zaczynając od własnej parafii. Bez tego zaangażowania – katolicyzm w Polsce zaniknie. Do dzieła zatem!
Meksykański homoseksualista Nava Mau, lat 32, który ubiera się jak kobieta i jest aktorem w serialu Netflix Baby Reindeer (2024), spotkał się z homoseksualnym aktywistą Jorge Mario Bergoglio na prywatnym spotkaniu w Santa Marta.
Mau [poprawnie] opisał tę wizytę jako “jeden z najbardziej surrealistycznych momentów” w swoim życiu w tym roku.
Powiedział, że nigdy w życiu nie wyobrażał sobie, “że będę siedział obok papieża w jego rezydencji, nie mówiąc już o rozmowie z nim przez godzinę z sześcioma zwolennikami LGBTQ [= propagandystami homoseksualizmu] z całego świata”.
Mau opowiedział Bergoglio o swoim wychowaniu, rzekomej “przemocy”, której doświadczał przez całe życie oraz o “sposobie, w jaki społeczność [homoseksualna] była moją wiarą”.
He told Bergoglio about Baby Reindeer and what it meant to so many millions of people around the world to now know an “empowered, self-aware and loved” transvestite.
“Opowiedziałem mu o mojej babci, która była moją najlepszą przyjaciółką i byłaby ze mnie bardzo dumna. Była z nami tego dnia”.
Bergoglio życzył Mau “wszelkiej miłości i szczęścia” i poradził mu, by “nadal walczył” [o grzechy homoseksualistów].
Jeśli istnieje jedno słowo, którym można opisać dzisiejszy stan Kościoła katolickiego, to z pewnością jest to „chaos”. Normalną strukturą Kościoła jest coś w rodzaju piramidy, z Bożym Autorytetem zstępującym przez papieża, kardynałów, biskupów i kapłanów, wszystkich ustanowionych przez Boga, aby opiekowali się Jego owcami, czyli świeckimi, na poziomie fundamentu. Hierarchia ta składa się z omylnych ludzi, od góry do dołu, więc na wszystkich poziomach można popełniać błędy. Jeśli jednak w normalnych okolicznościach przełożony w hierarchii zachowa się niewłaściwie, zwykle ma własnego przełożonego, do którego mogę się odwołać od jego niewłaściwego zachowania, ponieważ każdy przełożony w Kościele zazwyczaj podejmuje decyzje zgodnie z prawem kanonicznym i, przy minimum dobrej woli, zgodnie z prawdą i sprawiedliwością. Tak więc, w normalnych okolicznościach, z niższego szczebla mogę odwoływać się aż do Rzymu.
Co się jednak stanie, gdy omylny człowiek na szczycie tej piramidy straci poczucie prawdy i sprawiedliwości, a nawet dobrą wolę? W Kościele może zapanować tylko chaos od góry do dołu, ponieważ Kościół Katolicki został zaprojektowany przez Boga jako monarchia, w której działa Jego Boski Autorytet w celu ochrony wielkich prawd dotyczących zbawienia, aby mógł zaludnić Niebo duszami, które będą mogły uczestniczyć w Jego szczęśliwości. Autorytet ten jest dostrzegany i sprawowany na wszystkich szczeblach hierarchii, ale przede wszystkim przez papieża, który nie ma nad sobą żadnego ludzkiego zwierzchnika, lecz jedynie Boga. Wynika z tego, że jeśli papież lub człowiek w bieli, który jest powszechnie uznawany za papieża, wydaje się tracić wszelkie poczucie Prawdy, dla której sam otrzymuje swój niesamowity Autorytet nad Kościołem, przyćmiewający wszystkie jedynie ludzkie autorytety, to Kościół pogrąża się w chaosie, od góry do dołu.
Pod tym względem Kościół katolicki przypomina lalkę na sznurku, składającą się z wielu kawałków kolorowego drewna, podtrzymywanych na sznurkach, które z kolei są trzymane przez lalkarza stojącego powyżej. Jeśli na choć jedną chwilę lalkarz puści sznurki, cała lalka rozpada się w stertę bezładnych kawałków drewna. Jeśli choć na chwilę Bóg Wszechmogący opuści papieża i kardynałów w Rzymie, biskupi, księża i świeccy zamienią się na całym świecie w bezładną stertę katolików, rozproszonych i podzielonych między sobą, z których wielu stara się odtworzyć w swoim małym zakątku pozory tego boskiego Autorytetu, który może pochodzić tylko od Boga. Cóż innego mogą zrobić? Mądrzy katolicy uznają swoją fundamentalną bezsilność, dopóki Bóg nie przywróci katolickiego papieża. W międzyczasie katolicy muszą zrobić wszystko, co w ich mocy, aby odbudować katolickie zakątki i pomóc wszystkim innym katolikom zrobić to samo, o ile tylko wyznają katolicką wiarę (i niech nikt nie próbuje udawać, że jest nieomylny!).
A co z papieżem czy też rzekomym papieżem? Prawidłowe spojrzenie na historię ludzkości wskazuje, że z powodu grzechu pierworodnego każda z jej Siedmiu Epok jest zapoczątkowana przez kluczową postać, po której następuje okres upadku, aż do czasu, gdy kolejna kluczowa postać zostanie wyznaczona przez Boga, aby ponownie podnieść ludzkość, aż do chwili, gdy Antychryst zakończy Siódmą Epokę Historii Kościoła, który ustanowił sam Bóg wraz ze swoim Wcieleniem, około 2000 lat temu. Wcielenie samego Boga było punktem zwrotnym ludzkiej historii, punktem kulminacyjnym wszystkich wieków, ponieważ Wcielenie trwa od tamtej pory poprzez Kościół Katolicki, Pan Jezus nadal żyje i zbawia dusze na wieczność wśród wszystkich ras i narodów.
Ale Bóg, aby zaszczycić człowieka, postanowił powierzyć swój Kościół nie aniołom, ale omylnym ludziom, nie zamieniając ich w roboty poprzez odebranie im wolnej woli. Oznacza to, że sam z góry założył możliwość, że ludzcy duchowni Jego Kościoła mogą nadużyć swojej wolnej woli i zniszczyć Jego Kościół. Tak właśnie stało się podczas Soboru Watykańskiego II (1962-1965). W 1968 roku Bóg dał ludzkości jeszcze jedną szansę, gdy poprowadził Pawła VI do potępienia sztucznej kontroli urodzeń w encyklice Humanae Vitae. Ale cała ludzkość, nie tylko katolicy, powstała w buncie, aby potępić starego człowieka ubranego na biało, mieszkającego w Rzymie, który jakoby nic nie wiedział o małżeństwie.
Bóg Wszechmogący niejako powiedział wtedy: W porządku. Róbcie po swojemu. Nie chcecie mojego Kościoła. Macie swój własny i zobaczcie, jak wam się podoba. Na razie do widzenia. Odezwijcie się, jak tylko będziecie pragnęli odzyskać mój Kościół. W międzyczasie będę go podtrzymywał w strapieniu. Będę czekał na wieści od Was. Wciąż was kocham.
Koncepcja “Kościoła synodalnego” jest sprzeczna z katolickim rozumieniem Kościoła, pisze kardynał Gerhard Müller na portalu FirstThings.com (22 listopada).
Tradycyjna zasada synodalności jako współpracy między biskupami została przejęta przez “frakcje o ukrytych motywach”, aby uczynić Kościół “zgodnym z neognostycką ideologią przebudzenia”, ostrzega Müller:
“Bezpośrednie boskie objawienie jest bronią, aby uczynić akceptowalną samo-relatywizację Kościoła Chrystusowego (“wszystkie religie są ścieżkami do Boga”)”. Cytat Müllera w nawiasie pochodzi z wrześniowej wizyty Franciszka w Singapurze.
Dla Müllera każdy, kto próbuje pogodzić nauczanie Kościoła z ideologią wrogą Bożemu objawieniu, jest winny “grzechu przeciwko Duchowi Świętemu”. Jest to “opór wobec znanej prawdy”.
“Papież nie może ani spełnić, ani zawieść nadziei na zmianę objawionych doktryn wiary, ponieważ jego urząd nauczycielski nie jest ponad Słowem Bożym (Dei Verbum, 10)”.
Kolejnym grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, według Müllera, jest “gdy pod pretekstem tak zwanej decentralizacji, jedność Kościoła w doktrynie wiary pozostawia się arbitralności i ignorancji lokalnych konferencji episkopatów, które rzekomo rozwijają się doktrynalnie w różnym tempie”.
Müller ostrzega również przed skreślaniem, a nawet sekularyzacją księży i biskupów “wyłącznie według własnego uznania, bez jakiejkolwiek procedury kanonicznej”. Wymienia obiektywne kryteria postępowania dyscyplinarnego wobec duchowieństwa, takie jak apostazja, schizma, herezja, wykroczenia moralne, rażąco nieduchowy styl życia i oczywista niezdolność do sprawowania urzędu.
Jako najbardziej aktualny grzech przeciwko Duchowi Świętemu, Müller identyfikuje zaprzeczanie nadprzyrodzonemu pochodzeniu i charakterowi chrześcijaństwa “w celu podporządkowania Kościoła Trójjedynego Boga celom i celom światowego projektu zbawienia, czy to eko-socjalistycznej neutralności klimatycznej, czy Agendy 2030 ‘globalistycznej elity'”.
Synod Biskupów o synodalności zakończony 27 października 2024 roku wyraził oczekiwanie zaprowadzania w Kościele katolickim głębokiej decentralizacji w oparciu o różnorodność. Oczekiwanie to jest zbieżne z wolą samego Franciszka, który prezentował decentralizację jako strategiczną drogę Kościoła już w 2013 roku. Jak poważne będą to zmiany i co konkretnie zmieni się w Kościele?
24 listopada 2013 roku Franciszek opublikował swój pierwszy, programowy dokument: adhortację apostolską Evangelii gaudium. Przedstawił w niej własną wizję “Kościoła katolickiego przyszłości”. Uwagę przykuwały wówczas zwłaszcza dwa stwierdzenia papieża: pierwsze dotyczące decentralizacji, drugie – różnorodności.
W paragrafie 16. Franciszek napisał:
„Nie uważam także, że należy oczekiwać od papieskiego nauczania definitywnego lub wyczerpującego słowa na temat wszystkich spraw dotyczących Kościoła i świata. Nie jest rzeczą stosowną, żeby Papież zastępował lokalne Episkopaty w rozeznaniu wszystkich problemów wyłaniających się na ich terytoriach. W tym sensie dostrzegam potrzebę przyjęcia zbawiennej decentralizacji”.
W paragrafie 40. stwierdził z kolei:
„[…] w obrębie Kościoła istnieją liczne kwestie, wokół których trwają badania i przeprowadza się refleksję z wielką wolnością. Różne prądy myślowe filozoficzne, teologiczne i duszpasterskie, jeśli pozwalają się zharmonizować przez Ducha w szacunku i prawdzie, mogą przyczynić się do wzrastania Kościoła, o ile pomagają lepiej wyrazić wielki skarb Słowa. Ludziom śniącym o monolitycznej doktrynie, bronionej bez żadnych wyjątków przez wszystkich, może się to wydawać niedoskonałym rozpraszaniem. Ale prawdą jest, że tego rodzaju różnorodnośćpomaga w ukazywaniu i lepszym pogłębianiu różnych aspektów niewyczerpanego bogactwa Ewangelii”.
Połączywszy jedno z drugim można było już wtedy, na początku papieskiej drogi Franciszka, stworzyć obraz Kościoła, w którym znacząco wzrasta różnorodność doktrynalna w Kościele.
Realizacja idei. Początek nowej ery
Autor cytowanych tu słów zaczął przekuwać powyższe idee w czyn już w lutym roku 2014, kiedy zwołał do Watykanu pierwszy konsystorz. O wygłoszenie przemówienia do zebranych kardynałów poprosił niemieckiego teologa, kard. Waltera Kaspera. Ten, ceniony jako myśliciel także przez poprzednika Franciszka, kard. Józefa Ratzingera/Benedykta XVI, stał wówczas na stanowisku konieczności „pchnięcia naprzód” sprawstwa biskupów w różnych zagadnieniach – zwłaszcza moralnych. Postulował między innymi wprowadzenie nowych zasad dotyczących rozeznawania sytuacji osób żyjących w tzw. związkach nieregularnych, w tym rozwodników. Według Kaspera, w wielu przypadkach, pomimo trwania w powtórnym związku niesakramentalnym i życia w nim more uxorio (utrzymywania relacji intymnych), możliwe byłoby dopuszczenie do Komunii świętej, wbrew wcześniejszemu nauczaniu Kościoła.
Kasper powoływał się w swojej argumentacji na rolę sumienia indywidualnego, nawiązując do filozoficznej koncepcji sumienia wprowadzonej do myśli niemieckiej przez Immanuela Kanta, a w kolejnych dekadach coraz chętniej przyjmowanej w kręgach katolickich, zwłaszcza od lat 60. XX wieku, co przypieczętował w 1971 roku ks. prof. Alfons Auer, publikując monumentalną pracę z zakresu teologii moralnej (Autonome Moral und christlicher Glaube).
Kasper, argumentując na rzecz nowej dyscypliny sakramentalnej oraz większej odpowiedzialności biskupów w dziedzinie jej regulowania, posiłkował się też koncepcją eklezjologiczną, która wychodzi od historycznego pierwszeństwa Kościołów lokalnych wobec Kościoła powszechnego pod ścisłym kierunkiem Rzymu. W opozycji do tej koncepcji stał Ratzinger, akcentując ontologiczne pierwszeństwo Kościoła powszechnego. Rozstrzygnięcie problemu ma dziś poważne implikacje dla zakresu autonomii krajowych konferencji episkopatów.
W latach 2014 i 2015 z inicjatywy Franciszka odbyły się w Rzymie dwa Synody Biskupów poświęcone rodzinie. Ojciec Święty zdecydował się podsumować synody własną adhortacją apostolską Amoris laetitia, w której zawarto zasadnicze koncepcje promowane przez kardynała Kaspera. W punkcie 37. papież pisał o konieczności stworzenia większej przestrzeni dla „sumienia wiernych”, którzy winni „rozwijać swoje własne rozeznanie”, podczas gdy duchowni mają te sumienia „kształtować”, a nie je „zastępować”. W punkcie 303. Autor adhortacji stwierdził, że sumienie może uznać, iż w danej sytuacji nie da się wypełnić normy ogólnej Kościoła i wystarczające jest wypełnienie czegoś, co do tej normy tylko dąży, pozostając poniekąd realistycznie odległe od ideału. Wreszcie pojawił się też słynny przypis nr 351, który sugerował możliwość dopuszczania rozwodników do Eucharystii, nawet jeżeli w nowym związku nie zachowują wstrzemięźliwości.
W dniu publikacji Amoris laetitia 19 marca 2016 roku rozpoczęła się w Kościele katolickim nowa era, zgodnie ze strategią decentralizacji i różnorodności wyłożoną niespełna trzy lata wcześniej w Evangelii gaudium. Nie jest przypadkiem, że w tym samym 2016 roku w Niemczech ponownie wydano wspomniane tu już Autonome Moral und christlicher Glaube zmarłego jedenaście lat wcześniej ks. prof. Alfonsa Auera. Kolejne konferencje episkopatu zaczęły wydawać własne wytyczne do Amoris laetitia. Niektóre decydowały się pójść za propozycją Kaspera (Niemcy, Malta, Filipiny, część Argentyny), inne – nie (Polska, Kanada, Ukraina). Sytuacja w pewnej mierze przypominała o tym, co wydarzyło się po ogłoszeniu przez św. Pawła VI 25 lipca 1968 roku encykliki Humanae vitae o godności życia ludzkiego i planowaniu rodziny. Część episkopatów wydała wtedy własne wytyczne, pozwalając wiernym na stosowanie antykoncepcji na gruncie decyzji swojego sumienia (Niemcy, Austria, Kanada i inne). Podczas gdy w 1968 roku odejście od nauki Kościoła i przyjęcie „różnorodnego” podejścia odbywało się wbrew woli papieża, w 2016 roku było dokładnie odwrotnie.
Ku pojednaniu z rewolucją oświecenia
Decyzje podejmowane przez Franciszka były w oczywisty sposób inspirowane przez zmarłego w 2012 roku jezuickiego kardynała, Carlo Marię Martiniego. Martini optował za przyjęciem w Kościele katolickim nowej perspektywy. W 1999 roku podczas zwołanego do Rzymu przez św. Jana Pawła II Synodu Biskupów o Europie wygłosił szeroko komentowane przemówienie.
Purpurat mówił wówczas o szczególnym marzeniu, jakie żywi: o Kościele, który zdolny byłby do wejścia w permanentny stan synodalny, tak, by biskupi w doskonalszy niż dotąd sposób korzystali z zasady kolegialności, podejmując decyzje na najważniejsze tematy doktrynalne i duszpasterskie.
– Istnieje poczucie, że dla biskupów dnia dzisiejszego i dla biskupów jutra – w Kościele, który jest coraz bardziej zróżnicowany w swoim języku – byłoby dobre i użyteczne, gdyby powtórzono doświadczenie komunii, kolegialności i Ducha Świętego, które ich poprzednicy przeżyli podczas Vaticanum II, a które nie jest już obecnie żywym wspomnieniem, nie licząc kilku świadków – przekonywał. Martini stwierdził, że „zasadniczo głównym zadaniem jest pogłębienie i rozwinięcie eklezjologii komunii Soboru Watykańskiego II”. Kardynał wymienił też najważniejsze tematy, którymi – jego zdaniem – Kościół powinien zająć się priorytetowo, korzystając z nowych narzędzi budowania komunii i kolegialności między biskupami. Wskazał następujące zagadnienia: sposób rozumienia i przeżywania kapłaństwa w związku z dotykającym wiele krajów brakiem powołań; rola kobiety w społeczeństwie świeckim oraz w Kościele; dyscyplina małżeńska oraz katolicka wizja seksualności; praktyka penitencjarna; relacje z Kościołami wschodnimi; ożywienie nadziei ekumenicznych; nowe rozważenie stosunku, jaki Kościół ma do demokracji oraz związków między prawem moralnym a prawem cywilnym.
Zasadniczym trzonem koncepcji kardynała Martiniego na płaszczyźnie filozoficznej było pogodzenie Kościoła katolickiego z rewolucją intelektualną, jaka wydarzyła się na Zachodzie wraz z oświeceniem i jego późniejszymi mentalnymi reperkusjami. Martini wiele razy mówił, że Kościół katolicki jest zapóźniony względem świata o 200 lat. Papież Franciszek, który lubi cytować te słowa, rozpoczął wielką operację likwidacji tego „zapóźnienia” właśnie 19 marca 2016 roku. Wprowadzenie w Amoris laetitia nowej koncepcji sumienia, zgodne z wizją Kantowską, stanowiło fundamentalny element nawiązywania łączności pomiędzy Kościołem a światem współczesnym.
W cytowanych wyżej słowach Martiniego Czytelnik znajdzie też zarys koncepcji synodalnej, którą rozwija papież Franciszek. Nie ma tu miejsca na to, by malować analogię pomiędzy wizją włoskiego jezuity, określaną często jako „permanentna soborowość”, a synodalnością forsowaną przez Jorge Mario Bergoglia jako „konstytutywny wymiar Kościoła”. Trzeba jednak pamiętać, że Franciszek jest intelektualnie i kościelno-politycznie zależny od Martiniego nie tylko w obszarze filozofii, ale również w kwestii narzędzi używanych do jej implementacji.
Proces synodalny jako pogłębienie decentralizacji i różnorodności
W 2020 roku obecny papież zapowiedział zwołanie na kolejny rok Synodu Biskupów o synodalności. Plany zostały jednak zmienione; możliwe, że jednym z powodów był wybuch problemów sanitarnych na świecie. W każdym razie już rok później Franciszek przedstawił nową wizję Synodu Biskupów. Nie miało chodzić tym razem o jedno pojedyncze wydarzenie, ale o kilkustopniowy proces, który zakończyłby się wypracowaniem „mapy drogowej” dla Kościoła przyszłości tak, aby nabrał on cech synodalnych. Historia tego procesu ze wszystkimi jej trudnościami i niejasnościami jest zbyt długa, by przedstawiać ją tu choćby pobieżnie; Czytelnika odsyłam do innych swoich tekstów i książek, gdzie od samego początku analizowałem dokumenty watykańskie i wypowiedzi czołowych przedstawicieli synodalności z Kurii Rzymskiej. Tu zwrócę uwagę jedynie na efekt finalny, to znaczy – dokument końcowy przyjęty w Rzymie przez zgromadzenie synodalne 26 października 2024 roku, a zaakceptowany przez papieża Franciszka jako własny.
W punkcie 129., w nawiązaniu do Evangelii gaudium, tekst mówi o konieczności zaprowadzania „zdrowej decentralizacji” w Kościele w oparciu o „inkulturację wiary”. W punkcie 134. wskazano z kolei, że biskupi powinni mieć swobodę podejmowania pewnych decyzji o rozwiązywania niektórych kwestii. Jakich, ma to zostać dopiero ustalone w procesie rozróżnienia między kwestiami do przekazania biskupom, a tymi zarezerwowanymi dla Ojca Świętego (reservatio papalis).
W tekście dokumentu aż dwudziestokrotnie pojawia się słowo „różnorodność”. Synod wskazuje, że „różnorodność” realizują Jezus Chrystus i Duch Święty, a papież jest „gwarantem jedności w różnorodności”. Sugeruje się, że „różnorodność” jest tożsama z katolickością. „Jedność w różnorodności jest dokładnie tym, co rozumiemy przez katolickość Kościoła” – głosi tekst, dodając, że taka różnorodność polega na „pluralizmie Kościołów sui iuris”. W punkcie 39. wskazuje się, że „kontekst lokalny” Kościoła jest miejscem, gdzie „manifestuje się i wypełnia powszechne powołanie Boga”. Punkt 124. mówi o „rozpoznaniu i docenieniu partykularnego kontekstu każdego Kościoła lokalnego, razem z jego historią i tradycją”. Ten sam punkt wskazuje, że Kościół ma mieć różne „tempo”, zależnie od regionu. Czytamy dosłownie: „Styl synodalny pozwala Kościołom lokalnym poruszać się w różnym tempie. Różnice w tempie mogą być postrzegane jako wyraz uprawnionej różnorodności oraz jako okazja do dzielenia się darami i wzajemnym ubogaceniem”. Następny punkt, 125., wskazuje na możliwość „rewizji” roli krajowych konferencji episkopatów tak, aby mogły one „autentycznie nauczać wiary we właściwy i zinkulturowany sposób wewnątrz różnych kontekstów” w takich kwestiach jak liturgia, katecheza, dyscyplina, teologia pastoralna i duchowość. Sugeruje się, że decyzje konferencji episkopatu mogłyby „narzucać kościelne zobowiązanie na każdego biskupa, który uczestniczył w decyzji”.
Kardynała Németa zapowiedź przyszłych zmian
O konkretnym charakterze synodalnej decentralizacji mówił niedawno abp László Német, metropolita Belgradu, nominowany przez Franciszka do kardynalskiej purpury. Abp Német jest ważną postacią Kościoła europejskiego. Urodził się w Serbii w rodzinie węgierskiej, w miejscowości, która przed II wojną światową była zamieszkana głównie przez ludność przybyłą tam dwa wieki wcześniej z niemieckiego Schwarzwaldu. Niemieckie odniesienia abp. Németa nie sprowadzają się jedynie do jego nazwiska (po węgiersku oznacza ono po prostu „Niemiec”); biskup, choć skończył seminarium werbistów w polskim Pieniężnie, pracował przez pewien czas w Austrii i dobrze zna tamtejsze środowiska kościelne. Przez lata pełnił ważne funkcje w Kościele katolickim na Węgrzech, a do Serbii skierował go Benedykt XVI. Franciszek w roku 2022 uczynił go metropolitą Belgradu, w tym roku kreuje go kardynałem. Abp Német łączy w swojej osobie europejski wschód i zachód; od 2021 roku jest też wiceprzewodniczącym ważnej organizacji kościelnej CCEE, czyli Rady Konferencji Episkopatów Europy, której Franciszek powierzył przygotowanie procesu synodalnego na naszym kontynencie.
Német, który nie kryje swojej bliskości intelektualnej wobec germańskiego progresizmu, był uczestnikiem obu sesji Synodu Biskupów o synodalności w Rzymie. W rozmowie z portalem Katholisch.de, podsumowując dokument finalny synodu, ten wpływowy hierarcha wielokrotnie podkreślał przyjęty w Kościele kierunek decentralizacyjny. Wskazywał na dwie konkretne sprawy: rolę kobiety oraz podejście do fenomenu homoseksualizmu. W przypadku kobiet, jak powiedział, w Kościele zdecentralizowanym różne mogą być ich posługi i rola, zależnie od danego regionu – inne w Serbii, inne w Niemczech albo Szwajcarii. Podobnie gdy idzie o homoseksualizm. Abp Német odniósł się do recepcji deklaracji doktrynalnej Fiducia supplicans z 18 grudnia 2023 roku, która została na świecie przyjęta bardzo „różnorodnie”: podczas gdy episkopaty albo duże grupy biskupów w krajach zachodnich (nie tylko germańskich, także po części we Francji, Hiszpanii czy Włoszech) wypowiedziały się na ten temat pozytywnie i zapowiedziały swobodę w udzielaniu błogosławieństwa parom LGBT, to w innych miejscach hierarchowie zareagowali inaczej. Abp Német wskazał na przykład Czarnej Afryki, gdzie większość biskupów (choć nie wszyscy) odrzucili deklarację o błogosławieniu par jednopłciowych. Według abp. Németa, jest to właśnie przykład na funkcjonowanie zdecentralizowanego Kościoła w duchu synodalnym: papież wydaje jakieś zarządzenie, ale zależnie od lokalnego kontekstu jest ono różnie interpretowane, choć – zaznacza serbski hierarcha – z odrzucaniem takich zarządzeń nie można „przesadzać”, musi to mieć jakieś „granice”.
Podsumowanie
W lutym 2024 roku papież powołał 10 specjalnych komisji, które przygotowują szczegółową reformę Kościoła, zajmując się również tzw. tematami kontrowersyjnymi w obszarze doktryny i moralności. Dodatkowo pracują jeszcze dwa inne gremia, z których jedno opracowuje reformę prawa kanonicznego. Jest prawdopodobne, że wkrótce zostaną powołane kolejne, bo tego oczekiwali decydenci zgromadzeni na Synodzie Biskupów. Komisje mają zakończyć swoje prace w 2025 roku, a papież zrobi z tym, co zechce: wdroży w życie albo zwoła kolejne synody celem omówienia projektów reform.
Pewne jest jednak, że konstytutywnym elementem zmian synodalnych będą decentralizacja i różnorodność, tak, jak Franciszek ogłosił to 24 listopada 2013 roku w Evangelii gaudium, jak realizował to w praktyce poprzez Amoris laetitia z 19 marca 2016 roku i Fiducia supplicans z 18 grudnia 2023 roku, i tak wreszcie, jak wyraźnie oczekuje tego dokument finalny Synodu Biskupów o synodalności.
Specyfika Kościoła zdecentralizowanego może w najbliższych latach nie być na pierwszy rzut oka dostrzegalna w przeciętnej polskiej parafii czy nawet diecezji; jednak w perspektywie Kościoła powszechnego – już tak. Różnice pomiędzy poszczególnymi krajami oraz regionami, już dziś istniejące, będą tylko narastać, prowadząc do sytuacji, w której coraz większa liczba zagadnień poddana zostanie głębokiej „inkulturacji” zależnie od „lokalnego kontekstu”.
W ten sposób Franciszek umożliwia chętnym realizację projektu likwidacji sprzeczności pomiędzy Kościołem katolickim a filozoficzną i społeczną rewolucją zapoczątkowaną przez oświecenie, jednocześnie umożliwiając kroczenie „własnym tempem” tym lokalnym wspólnotom, które – z różnych przyczyn – nie chcą implementować u siebie całości tej rewolucji.
Nowy kaznodzieja Domu Papieskiego odrzuca nauczanie Pisma Świętego potępiające akty homoseksualne. Przekonuje, że Stary i Nowy Testament w ogóle nic na ten temat nie mówią. Jak odpowiedzieć na coraz silniejszą homoherezję w Kościele?
Od wielu lat w Kościele katolickim podejmowana jest próba zmiany oceny moralnej aktów homoseksualnych. Rzecz jest dyskutowana bardzo intensywnie z kilku zasadniczych względów.
Po pierwsze, Tradycja Kościoła potępia akty seksualne między osobami tej samej płci wyraźnie i dobitnie. Po drugie, kwestia homoseksualizmu jest elementem ostrego sporu politycznego w państwach świata Zachodu. Po trzecie, od moralnej oceny homoseksualizmu zależą również inne sprawy: jeżeli uznać akty homoseksualne za moralnie dopuszczalne, to w jaki sposób podejść do antykoncepcji, rozwodów, powtórnych związków etc.?
Do roku 2013 roku w Stolicy Apostolskiej panowała zgoda co do jednoznacznego odrzucenia progresywnych zapatrywań w tym względzie. Św. Paweł VI kategorycznie odrzucił możliwość utrzymywania relacji seksualnych poza małżeństwem, domagając się, by były one zawsze otwarte na przekazywanie życia. Zdecydowanie podtrzymywali to św. Jan Paweł II oraz Benedykt XVI.
Przeciwko papieżom występowali liczni teologowie, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych i krajów niemieckojęzycznych. Wychodząc od historyczno-krytycznej egzegezy Pisma Świętego, twierdzeń współczesnej nauki oraz od filozoficznej koncepcji autonomii moralnej sugerowali, że należy zmienić moralną ocenę aktów homoseksualnych, o ile tylko mają one wymiar relacyjny. Sprawą zajmują się szczególnie chętnie teologowie rozwijający tzw. etykę relacyjną, głosząc, że każdy akt seksualny pomiędzy ludźmi może być dopuszczalny, o ile tylko ma on na celu umocnienie istniejącej między tymi ludźmi relacji oraz jest dokonywany za obopólną zgodą.
Od 2013 roku postawa Stolicy Apostolskiej zaczęła się zmieniać. Papież Franciszek chętnie otacza się ludźmi, którzy reprezentują w tej kwestii myślenie progresywne. Dotyczy to również kwestii homoseksualizmu. Czytelnikowi dobrze znane są liczne wypowiedzi Ojca Świętego wspierające środowisko LGBT. Postawa papieża kulminowała 18 grudnia 2023 roku, kiedy autoryzował ogłoszenie deklaracji doktrynalnej „Fiducia supplicans” o błogosławieniu par LGBT. W tekście tej deklaracji mówi się, że udzielenie błogosławieństwa parze jednopłciowej nie oznacza akceptacji homoseksualnej relacji seksualnej, ale w praktyce trudno taką tezę utrzymać.
Jesienią 2024 roku duże oburzenie u tradycyjnych katolików wywołał dominikanin o. Timothy Radcliffe, w międzyczasie nominowany przez Franciszka do godności kardynalskiej. Na łamach „L’Osservatore Romano” napisał, że nie wyobraża sobie, w jaki sposób młode osoby homoseksualne miałyby pozostać wierne nauczaniu Kościoła. Sugerował w ten sposób implicite, że należałoby przyjąć moralną dopuszczalność aktów seksualnych między osobami tej samej płci, przynajmniej u osób młodych.
Okazuje się, że postawy afirmujące nową ocenę moralną aktów homoseksualnych są w otoczeniu papieża Franciszka coraz wyraźniejsze. Ojciec Święty mianował na początku listopada nowego kaznodzieję Domu Papieskiego. 90-letniego kapucyna kard. Raniero Cantalamessę zastąpił inny kapucyn, 53-letni o. Roberto Pasolini. O. Pasolini uważa nauczanie Kościoła katolickiego na temat aktów homoseksualnych za nieadekwatne wobec rzeczywistości.
Kilka miesięcy temu wygłosił u kapucynów w Varese na północy Włoch wykład pt. „Homoseksualizm i życie chrześcijańskie”. Cały, prawie godzinny wykład w języku włoskim jest dostępny na YouTube. Portal PCh24.pl zapoznał się z treścią szczegółowo z treścią tego wystąpienia. Poniżej omawiamy jego najważniejsze punkty. Wydaje się, że o. Pasolini reprezentuje nurt myślenia odgrywający coraz większą rolę w Stolicy Apostolskiej. To oznacza, że argumenty, jakich używają jego przedstawiciele, trzeba koniecznie poznać, celem wypracowania zdecydowanej i dobrze uargumentowanej krytyki. W innym wypadku wszelka dyskusja teologiczna zostanie przez stronę stającą w obronie prawa naturalnego i Tradycji Kościoła przegrana.
Z polskiej perspektywy rzecz jest szczególnie paląca, bo cały czas toczy się debata nad prawnym zalegalizowaniem związków jednopłciowych. Politycy prawicowi mają wciąż w Kościele katolickim ważnego sojusznika przeciwko takim zamiarom, nawet jeżeli niektórzy hierarchowie ten sojusz wyraźnie naruszają (jak zrobił to niedawno kard. Kazimierz Nycz). Trzeba zadbać o to, by katolicyzm w Polsce był w stanie obronić się przed intelektualną ofensywą środowisk progresywnych, prowadzoną nie tylko przez teologów zachodnich. Już wiele lat temu pojawili się w Polsce duchowni, którzy powtarzają wyczytane w ich pracach argumenty, tacy jak o. Jacek Prusak SJ, o. Maciej Biskup OP czy ks. prof. Alfred Wierzbicki.
Co powiedział o. Roberto Pasolini?
Nowy kaznodzieja Domu Papieskiego wygłosił wykład u kapucynów w Varese na północy Włoch 2 lutego 2024 roku. Przedstawił w nim dekonstrukcję tradycyjnej interpretacji wypowiedzi Pisma Świętego na temat homoseksualizmu. Zasadniczy wniosek o. Pasoliniego brzmi: Stary i Nowy Testament nie mówią nic na temat homoseksualizmu tak, jak my dziś go rozumiemy. Należy zatem wypracować nową ocenę homoseksualizmu, wychodząc od relacyjnej natury człowieka, który został przez Boga stworzony po to, by żyć razem z innym.
O. Pasolini rozpoczął wykład od krótkiego omówienia Księgi Rodzaju. Starał się wykazać, że Pan Bóg stworzył człowieka jako istotę głęboko relacyjną, która nie może osiągnąć szczęścia żyjąc w samotności. Przedstawiwszy swoją optykę na tę kwestię rozpoczął dekonstrukcję zwykłego odczytywania Biblii w sprawie aktów homoseksualnych.
Na początekskupił się na kwestii Sodomy, łącząc ją z historią Lewity z Efraima opowiedzianą w Księdze Sędziów. O. Pasolini odrzucił tradycyjną interpretację losu Sodomy, zgodnie z którą została ukarana za grzech homoseksualny. Nowy kaznodzieja Domu Papieskiego mówił, że chodziło tutaj o rażące naruszenie praw gościnności. Do domu Lota przybyli dwaj goście, którzy w istocie byli aniołami. Mieszkańcy Sodomy podeszli pod dom Lota i domagali się wydania im przybyszów, chcąc z nimi fizycznie obcować. Lot zaoferował im w zamian swoje córki.
W przypadku Lewity z Efraima, mówił o. Pasolini, jest podobnie. Lewita podróżując znalazł schronienie w Gibea. Dom, w którym przebywał, został otoczony przez mieszkańców Gibea, którzy oczekiwali od gospodarza, że wyda im Lewitę w celu obcowania homoseksualnego. Gospodarz się na to nie zgodził, ale wyprowadził do nich żonę Lewity. Kobieta była gwałcona przez całą noc i umarła.
O. Pasolini przekonuje, że w obu wypadkach mamy do czynienia z tłumem, który chce dopuścić się aktu homoseksualnego. W obu przypadkach chce to jednak uczynić wobec człowieka objętego prawem gościnności i stąd wyjątkowo chronionego. Co więcej, twierdzi, w przypadku historii z Gibea ewidentne jest, że tłum nie jest homoseksualny w naszym rozumieniu tego zjawiska – to po prostu tłum rozpustników, którzy mogą gwałcić mężczyznę, ale równie dobrze kobietę i tak też czynią. Również w przypadku Sodomy oferta Lota wydania córek wskazuje, że tłumu nie postrzegano jako wyłącznie homoseksualnego, ale raczej jako po prostu rozpustny i gwałtowny. Według kaznodziei Domu Papieskiego nie da się zatem wyprowadzić z historii Sodomy, odczytanej razem z historią Lewity z Efraima, potępienia homoseksualizmu jako skłonności skutkującej tworzeniem trwałego związku przez dwie osoby tej samej płci. Zdaniem o. Pasoliniego tematem obu historii jest kwestia gościnności i radykalnych prób naruszenia tejże.
Według kapucyna inny jest przypadek prawa Mojżeszowego, które nakazuje karać śmiercią za obcowanie homoseksualne dwóch mężczyzn, podobnie jak kategorycznie odrzuca sytuację, w której kobieta nosiłaby męską szatę, a mężczyzna ubiór kobiecy. O. Pasolini sądzi, że w tym wszystkim nie chodzi o sam akt seksualny, ale o troskę o tożsamość. Należałoby czytać te przepisy w kontekście narodu, który dopiero uczy się żyć i otrzymuje instrukcje, jak przetrwać i nie wyginąć. Stąd tak duży nacisk na prokreację i wykluczenie wszystkiego, co nie służy prokreacji. Prawo według o. Pasoliniego celowo przytacza najbardziej rażące przypadki podejmowania aktywności seksualnej nieskutkującej prokreacją, żeby zwrócić na to uwagę. Jego zdaniem gdyby w tamtych czasach dostępna była antykoncepcja, pewnie prawo mówiłoby o tym. Dlatego znowu nie ma tu potępienia współczesnego fenomenu homoseksualizmu, a jedynie dbałość o biologiczne przetrwanie wspólnoty Izraela.
O. Pasolini zdekonstruował również tradycyjną wykładnię św. Pawła Apostoła, który dobitnie potępia homoseksualizm, wskazując, że mężczyźni współżyjący ze sobą nie odziedziczą Królestwa Niebieskiego. Kapucyn uważa, że św. Paweł potępiając takie akty seksualne potępiał lubieżność, pozostając w tradycji rozumienia homoseksualizmu jako perwersyjnego wypaczenia seksualności motywowanego wyłącznie aktem poszukiwania przyjemności. W tym sensie należy piętnować lubieżne akty nie tylko homoseksualne, ale również heteroseksualne. „W pismach Pawła nie mówimy o ludziach, którzy mają stałą skłonność do pragnienia aktów seksualnych z osobami tej samej płci. Mówimy o mężczyznach, którzy chcieliby mieć kobietę, ale zamiast tego okazjonalnie idą z mężczyznami i dopuszczają się haniebnych czynów” – powiedział zakonnik. Jak dodał, św. Paweł nie znał osób homoseksualnych, które chcą wieść pobożne życie; znał tylko takie sytuacje jak orgie, gdzie współżyły ze sobą również osoby tej samej płci.
Ojciec Pasolini zaczął się następnie zastanawiać, czy Pismo Święte daje jakieś przykłady par homoseksualnych. Wskazał tu na dwie możliwości: Dawida i Jonatana oraz rzymskiego setnika i jego sługę. Stwierdził, że w żadnym z tych wypadków nie można mówić z pewnością o łączącej ich relacji homoseksualnej i tak naprawdę jest to tylko swobodna interpretacja, której tekst wcale nie sugeruje; uznał jednak, że można podjąć po prostu eksperyment myślowy i zastanowić się, czy nie mogłoby tu chodzić o homoseksualizm. To powiedziawszy, stwierdził też, że są „najbardziej skrajne” opinie, które „posuwają się do hipotezy”, że mogłyby istnieć związki homoseksualne „między Jezusem a uczniami” albo „Jezusem i Łazarzem”. O. Pasolini odciął się od tego, ale bynajmniej nie kategorycznie, mówiąc tylko, że takie hipotezy nie mają uzasadnienia, bo Biblia o tym po prostu nie mówi. Nie wydaje się jednak, by całkowicie odrzucał podobne myśli.
Konkludując stwierdził, że w Piśmie Świętym „nie ma osądu na temat homoseksualizmu jako orientacji psychologicznej czy stanu egzystencjalnego”; jest jedynie osąd „epizodów” homoseksualnych. Zdaniem kapucyna Biblia porusza się w świecie, w którym nikt nawet nie myśli, że może istnieć tendencja inna niż heteroseksualna; dlatego czyny homoseksualne katalogowano zawsze jako dokonywane z pożądliwości. Według Pasoliniego nie należy wyciągać z tego pozytywnych wniosków na temat „bezczelnych demonstracji” czy „dumy gejowskiej”, ale po prostu ludzi, którzy mają takie skłonności. Biblia potępia ludzi „zdegradowanych do poziomu barbarzyńskiego, nieco nieludzkiego, o czym Paweł stara się przypominać z całą mocą”. Te potępiane zachowania, jak w Sodomie czy Gibea, należy odróżnić od tego, co my znamy jako stałe tendencje homoseksualne, czyli coś, co – jak powiedział o. Pasolini – wyraża się w związku „mającym na celu ucieleśnienie miłości międzyludzkiej”. W sumie, sądzi Pasolini, Biblia daje podstawy do potępienia homofobii, zarazem nie dając podstaw do pozytywnej oceny związków homoseksualnych. Dlatego należy wypracować podejście do takich związków wypracować własną odpowiedź na kanwie „naszej inteligencji, nauk humanistycznych i dialogu”.
Konkluzja. Błędy logiczne i anachronizm
Jak widać, narracja o. Roberto Pasoliniego jest bardzo dziurawa. W przypadku Sodomy i Gibea doszło niewątpliwie do naruszenia praw gościnności; nie oznacza to jednak w żadnej mierze, by nieznaczący był również sposób tego naruszenia. Lot i gospodarz Lewity z Efraima proponują rozpustnemu tłumowi wydanie kobiet, a nie jakichkolwiek innych mężczyzn, na przykład sług czy niewolników, co sugeruje, że jako ludzie pobożni kategorycznie odrzucali obcowanie homoseksualne. Nie można od tego abstrahować w dzisiejszej lekturze Pisma Świętego. Zastanawia też sposób „rozwiązania” problemu nakazów i zakazów prawa Mojżeszowego. O. Pasolini słusznie zauważa, że prawodawca troszczył się o biologiczne przetrwanie Izraela i potępiał wszystko, co mu szkodzi, w tym akty homoseksualne. Ponownie jednak nie przekreśla to w żaden sposób innych możliwych motywów dla potępienia takich aktów, zwłaszcza w związku z ich rażącą i ewidentną nienaturalnością. Próba sprowadzenia wyraźnego moralnego potępienia aktów homoseksualnych w Starym Testamencie do naruszania praw gościnności oraz troski o wykorzystywanie męskiej energii wyłącznie w celu prokreacyjnym może zostać oceniona jako nieudana, ze względu na niezrozumiałe zawężenie możliwych motywacji stojących za tym potępieniem. Równie nieprzekonujące jest sprowadzanie krytyki aktów homoseksualnych u św. Pawła do podążania za dawniejszą tradycją i potępiania wyłącznie pożądliwości. O. Pasolini najwyraźniej zapomniał, że Grecy i Rzymianie znali fenomen stałych tendencji homoseksualnych. Antyczna poezja liryczna i komedia opisuje takie zachowania od czasów Safony i Arystofanesa; zna je nawet historiografia, przynajmniej od czasów Tukidydesa, opisującego homoseksualnych kochanków Harmodiosa i Arystogejtona, tzw. tyranobójców. Twierdzić, że św. Paweł i świat antyczny w ogóle nie wiedzieli niczego na temat „homoseksualnych skłonności” jest kompletnie anachroniczne.[nie, to jest kłamliwe. md]
Praca teologów koniecznie potrzebna
To jednak tylko kilka ogólnych uwag ze strony skromnego dziennikarza. W obliczu faktu, że nową interpretację homoseksualizmu rozwijają dzisiaj prominentni teologowie, znajdując aprobatę nawet u nowego kaznodziei Domu Papieskiego, konieczne jest udzielenie profesjonalnej teologicznej odpowiedzi. Polscy teologowie powinni zapoznać się szczegółowo z głównymi pracami wspierającymi taką nową interpretację, by następnie gruntownie je skrytykować, tak, by nie pozwolić na zakorzenienie się protęczowej ideologii w łonie Kościoła katolickiego w Polsce.
Kiedy przeczytałem informację o spotkaniu Franciszka z jego diaboliczną znajomą przypomniałem sobie ostatni atak kardynała Rysia na wiernych i kapłanów, którym zarzucał grzechy przeciw pewnemu duchowi fałszywie nazywając go świętym. Kardynał w swoim wywodzie stworzył analogię między krytykowanym Franciszkiem a atakowanym Chrystusem, któremu żydzi zarzucali diabelską inspirację.
Pewnie i tym razem moderniści na czele z kardynałem Rysiem po raz kolejny rzuciliby się do obrony biskupa Rzymu, być może argumentując, że Franciszek również ma prawo do życia prywatnego. Być może niejednego z nich oburzyłoby słowo: diaboliczna
Diaboliczna przyjaciółka Bergoglio nazwana przez Franciszka “Wielką Włoszką”
Czy aborcje polegające na odsysaniu żyjących dzieci przy użyciu pompki rowerowej i wkładanie rozerwanego ciała do słoików po dżemie nie są diaboliczne?
Czy trwająca nieustannie od kilkudziesięciu lat nienawiść do Kościoła i wielu dobrych rzeczy jak rodzina i macierzyństwo nie jest diaboliczna?
Czy zajście w ciążę z zamiarem zamordowania własnego dziecka i jego zabicie nie jest diaboliczne?
Czy zachęcanie kobiet do zachodzenia w ciążę, aby następnie mogły dokonać aborcji nie jest diaboliczne?
Czy współpraca z agendą Sorosa, której celem jest niszczenie Europy nie jest diaboliczna?
Nie chodzi o sam fakt spotkania, lecz o dokonane przy tej okazji pozytywne wyróżnienie będące promocją i współdziałaniem w niektórych aspektach jak na przykład celowym zalewaniem Europy migracją barbarzyńców.
Nie trzeba kończyć teologii, aby wiedzieć, że promocja bezdzietności, legalizacja aborcji, a także dokonywanej, poza wolą i świadomością chorego, „eutanazji”, legalizacja eksperymentów na komórkach macierzystych z ludzkich embrionów jest działaniem diabolicznym.
Emma Bonino. Jest postacią historyczną włoskiego satanizmu, tego prawdziwego – mającego na koncie niezliczoną liczbę dzieci zamordowanych podczas aborcji.
O działalności politycznej nie będę się rozpisywać. Reprezentowała najgorszy typ lewactwa niszczący Europę. Była m.in. o zgrozo! komisarzem europejskim ds. zdrowia i ochrony konsumentów, wiceprzewodniczącą włoskiego Senatu oraz ministrem MSZ. Uczestniczka spotkań Grupy Bilderberg, jedna z głównych postaci tzw. Partii Radykalnej, która zmieniła nazwę na +Europa (Więcej Europy), co oznacza wzmocnienie neokomunistycznej UE. Kiedy miała stanąć przed sądem za swoje zbrodnie, uniknęła oskarżenia, uciekając do Francji, gdzie otrzymała azyl polityczny.
Informacje na temat jej działalności na rożnych portalach, w tym katolickich, są porażające. Nie sposób wymienić wszystkich nikczemności, których dokonała.
Po zalegalizowaniu we Włoszech morderstwa dzieci Bonino wróciła do Włoch bezkarnie i triumfalnie. Podczas swojej nieobecności została nominowana i wybrana w wyborach parlamentarnych w 1976 r. jako rzekoma „ofiara” „faszystów, patriarchów i Kościoła” przez Partię Radykalną.
W 2003 r. Bonino otrzymała Nagrodę Prezydenta Włoch za „zaangażowanie w promowanie praw człowieka na świecie – DOSTAŁA NAGRODĘ ZA SWOJE ZBRODNIE.
W 2004 roku, otrzymując Nagrodę Społeczeństwa Otwartego, stwierdziła, że jej praca „zawsze służyła humanizmowi i Europie”.
Od Partii Radykalnej do +Europy (Więcej UE), sponsorowanej przez George’a Sorosa.
Emma Bonino z Franciszkiem, który wychwalał ją jako „wielką” i prosił, aby „działała dalej”
Od czasu wsparcia przez Franciszka, Emma Bonino może nawet wygłaszać odczyty w kościołach, w obronie „kultury gościnności”. Gościnności Nieograniczonej. W praktyce chodzi o zamysł zniszczenia demograficznego Europy poprzez promocje bezdzietności i nieograniczonej aborcji z równoczesną nieograniczoną gościnnością dla każdego barbarzyńcy – bez stosowania elementarnych norm moralnych i kulturowych.
Tak jak napisałem nie chodzi o fakt spotkania, lecz o dokonywanie, przy podobnych okazjach, pozytywnego wyróżnienia osób zaangażowanych w realizację diabolicznego planu zniszczenia Europy i jej rdzennych mieszkańców.