Eksperci branżowi twierdzą, że „liczba głowic nuklearnych zaczyna wzrastać” i wskazują kraje, które przyspieszają produkcję nowych głowic. Kraje posiadające broń nuklearną jednak już wcześniej zmodernizowały swoje arsenały.
SIPRI, czyli Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem jest zaniepokojony tym procesem i nowym wyścigiem zbrojeń. „Liczba gotowych do użycia głowic nuklearnych zaczyna wzrastać i jest to fakt” — powiedział Dan Smith, dyrektor SIPRI.
Ta organizacja w swoim raporcie stwierdza, że „obserwujemy wyraźną tendencję do zwiększania arsenałów nuklearnych, nasilenia retoryki nuklearnej i porzucania porozumień o kontroli zbrojeń”.
„Sygnały ostrzegawcze” przyspieszenia wyścigu zbrojeń nuklearnych nadchodzą z różnych krajów. W styczniu 2025 r. SIPRI doliczył się łącznie 12 241 głowic, w tym 9614 rozmieszczonych na stanowiskach.
Intensywna produkcja trwa zwłaszcza w Chinach. Na całym świecie oficjalnie broń jądrową posiada dziewięć krajów. Obecnie sześć z nich prowadzi programy jej modernizacji i rozwoju swoich arsenałów. Dotyczy to Stanów Zjednoczonych, Rosji i Izraela, chociaż państwo żydowskie oficjalnie nadal nie przyznaje się do posiadania broni jądrowej.
Francja ma 290 głowic, ale też nie pozostaje w tyle, bo „kontynuowała swoje programy rozwoju nowego pocisku manewrującego wystrzeliwanego z powietrza, a także odnawiała i modernizowała już posiadane systemy” – stwierdza raport SIPRI. Z kolei Wielka Brytania podobno nie zwiększyła liczby głowic jądrowych w 2024 r., ale oczekuje się, że zrobi to w najbliższej przyszłości, ponieważ kraj ten zdecydował się jeszcze w 2021 roku podnieść zasób tej broni z 225 głowic do 260.
Liderem wyścigu zbrojeń są Chiny. Kraj ten ma teraz co najmniej 600 głowic, a jego arsenał nuklearny rośnie szybciej niż jakiegokolwiek innego kraju, o około 100 nowych głowic rocznie. Takie tempo utrzymują od 2023 roku.
Także Indie i Pakistan „kontynuowały opracowywanie nowych typów systemów przenoszenia broni jądrowej w 2024 r.”, a ostatni konflikt pomiędzy tymi krajami, zapewne te prace przyspieszy. W Indiach rosną „zapasy” i kraj ten miał około 180 głowic na początku 2025 r. Pakistan dysponuje podobno „stabilną” liczbą 170 takich środków zniszczenia. Pewną tajemnicą są zbrojenia KRL-D. Korea Północna ma obecnie prawdopodobnie około pięćdziesięciu głowic i jest w stanie wyprodukować ich jeszcze 40.
Izraelskie stoiska na targach zbrojeniowych Paris Air Show.
Organizatorzy otwierających się w poniedziałek targów zbrojeniowych Paris Air Show zamknęli stoiska wystawiennicze czterech głównych firm zbrojeniowych Izraela – podała agencja Reutera, powołując się na urzędników izraelskiego ministerstwa obrony.
Przyczyną decyzji było żądnie strony francuskiej by firmy Elbit Systems, Rafael, IAI i Uvision usunęły z targów „broń ofensywną oraz kinetyczną”. Wystawcy odmówili, stoiska zostały obudowane i zasłonięte wzniesionymi naprędce czarnymi ekranami.
Akcję przeprowadzono w środku nocy, gdy izraelscy urzędnicy i firmy zbrojeniowe zakończyły już przygotowywanie ekspozycji. Trzy mniejsze stoiska izraelskie, na których nie ma ofensywnego uzbrojenia oraz stoisko ministerstwa obrony Izraela pozostają otwarte.
Izraelski resort obrony oświadczył w poniedziałek, że „skandaliczna i bezprecedensowa decyzja jest podyktowana względami politycznymi i komercyjnymi (…). Francuzi kryją się za rzekomo politycznymi względami, aby wykluczyć izraelską broń ofensywną z międzynarodowej wystawy – broń, która konkuruje z francuskim przemysłem”.
Sasson Meszar, wiceprezes Elbit Systems, potępił decyzję władz Francji. – Jeśli nie możesz ich pokonać w technologii, po prostu ich ukryj, prawda? – powiedział, wskazując na serię kontraktów, które Elbit wygrał w Europie. Firma Rafael określiła decyzję jako „bezprecedensową, nieuzasadnioną i motywowaną politycznie”, dodając, że w pełni popiera zalecenie izraelskiego ministerstwa obrony o niezastosowaniu się do nakazu usunięcia części sprzętu z ekspozycji.
Francja, długoletni sojusznik Izraela, stopniowo zaostrzyła swoje stanowisko wobec rządu Benjamina Netanjahu w związku z jego działaniami w Strefie Gazy i „interwencjami wojskowymi” za granicą. Po ataku Izraela na Iran prezydent Emmanuel Macron podkreślił, że Francja popiera prawo Izraela do samoobrony, ale w kontekście ataku „nie podziela tego podejścia i potrzeby operacji wojskowej” w Iranie.
Zanim okazało się, że stoiska zostaną zamknięte media informowały, że do najciekawszych prezentowanych przez Izrael broni będzie należeć m.in. Iron Beam (Żelazny Promień) – rodzina systemów uzbrojenia laserowego wysokiej energii firmy Rafael. Iron Beam jest wykorzystywany przeciwko rakietom krótkiego zasięgu, pociskom i dronom. Na wystawie miały być również prezentowane inne systemy obrony powietrznej – Arrow i Barak MX firmy Israel Aerospace Industries.
Jak podkreślił przed otwarciem targów branżowy portal Defense News, w ubiegłym roku Francja odwołała udział izraelskich firm zbrojeniowych w wydarzeniu Eurosatory 2024.
Były prezydent Francji Nicolas Sarkozy został pozbawiony Legii Honorowej, najwyższego francuskiego odznaczenia, po wyroku skazującego byłego szefa państwa za korupcję – wynika z dekretu, cytowanego przez AFP.
Nicolas Sarkozy – były prezydent Francji
Dziadek urodzony jako Aaron Mallah, był greckim Żydem pochodzącym z Salonik
Sarkozy pozbawiony Legii Honorowej
Jak zauważyła agencja, to drugi przypadek w historii Francji, kiedy przywódca państwa został pozbawiony tego odznaczenia. W 1945 r. Legię Honorową odebrano marszałkowi Philippe’owi Petain za zdradę stanu i współpracę z nazistowskimi Niemcami podczas II wojny światowej. Adwokat byłego prezydenta oświadczył, że Sarkozy „przyjmuje do wiadomości” tę decyzję. Zauważył jednocześnie, że Europejski Trybunał Praw Człowieka nie wydał jeszcze orzeczenia w sprawie jego odwołania.
W grudniu 2024 r. Sąd Kasacyjny odrzucił apelację prezydenta Francji w latach 2007-2012 od wyroku trzech lat więzienia, w tym dwóch w zawieszeniu, za korupcję i handel wpływami. W praktyce oznaczało to rok aresztu domowego i noszenie bransoletki elektronicznej, którą zdjęto w połowie maja ze względu na wiek skazanego. W styczniu Sarkozy skończył 70 lat.
Prawicowi politycy krytycznie podchodzili do idei pozbawienia Sarkozy’ego Legii Honorowej. Prezydent Francji Emmanuel Macron wyraził pod koniec kwietnia opinię, że „nie byłaby to dobra decyzja”. Jak dodał, „ważne jest, aby byli prezydenci byli szanowani”.
Czym jest Legia Honorowa?
Legia Honorowa to najwyższe francuskie odznaczenie państwowe, ustanowione w 1802 r. przez Napoleona Bonaparte i przyznawane za wybitne zasługi cywilne lub wojskowe. Zgodnie z opublikowanym w niedzielę dekretem, Sarkozy został również pozbawiony Orderu Narodowego Zasługi, ustanowionego w grudniu 1963 r. przez ówczesnego prezydenta Charles’a de Gaulle’a.
Potwierdzam, byłem parę razy, murzyny zaczepiają ludzi na bezszczela, w nocy nigdy nie wracałbym piechotą z żoną, do tego , czego nie widać na filmiku, plaga szczurów. KZ
O Strefach Czystego Transportu mówi się od wielu lat, a dyskusje na temat równego traktowania kierowców wciąż nie milkną. W jednym z europejskich krajów zwyciężyła idea inkluzywności promowana przez środowiska progresywne. Ostatecznie rząd podjął decyzję o likwidacji “stref niskiej emisji” (ZFE).
Francuzi wycofują się ze Stref Czystego Transportu.Mohamad Salaheldin Abdelg Alsayed/AnadoluGetty Images
Francuskie Zgromadzenie Narodowe zagłosowało za likwidacją wszystkich stref czystego transportu, krytykowanych za brak widocznej poprawy jakości powietrza i wykluczenie społeczne.
Strefy ZFE początkowo miały poprawić jakość powietrza w aglomeracjach, lecz ostatecznie uznano je za nieskuteczne i niesprawiedliwe dla mniej zamożnych obywateli.
Decyzja rządu jeszcze musi zostać zatwierdzona przez Senat i Radę Konstytucyjną, a sytuację w dalszym ciągu komentują przedstawiciele wszystkich stron politycznych.
Niebawem minie rok, odkąd w Warszawie funkcjonuje pierwsza Strefa Czystego Transportu. Niebawem do tego grona dołączy Kraków i wszystko wskazuje na to, że wprowadzeniem SCT zainteresowane są także inne miasta wojewódzkie. We Francji działa około czterdziestu takich obszarów, jednakże sposób ich wdrażania oraz kryteria stosowania różnią się w zależności od regionu. Pierwsze ZFE (Zones à Faibles Émissions) wprowadzono w 2019 r., a przepisy zostały rozszerzone w 2021 r.
Strefy ekologiczne zostały powołane na mocy dekretu z czerwca 2016 r. Każde miasto samodzielnie decyduje, czy kierowcy muszą posiadać specjalną plakietkę Crit’Air, a także określa, jakie pojazdy spalinowe – w zależności od spełnianych norm emisji – mogą wjeżdżać do strefy. Poziom 0 zarezerwowany jest dla pojazdów elektrycznych, a poziom 5 dla pojazdów najbardziej zanieczyszczających środowisko.
Pojazdy klasyfikowane były według sześciu poziomów.Mohamad Salaheldin Abdelg Alsayed/AnadoluGetty Images
SCT do likwidacji. Zgromadzenie Narodowe podjęło decyzję
Jak informuje Le Figaro, francuskie Zgromadzenie Narodowe podjęło w ubiegłą środę decyzję o likwidacji wszystkich działających we Francji stref czystego transportu. Ich celem była poprawa jakości powietrza poprzez ograniczenie emisji CO2 generowanych z pojazdów spalinowych. Według Santé Publique France, każdego roku dochodziło do około 40 tys. zgonów spowodowanych chorobami układu oddechowego.
Francuskie prawo nakładało obowiązek tworzenia stref ZFE we wszystkich aglomeracjach liczących ponad 150 tys. mieszkańców. Obowiązek posiadania plakietki Crit’Air dotyczył nie tylko mieszkańców, lecz także turystów. Kara za brak winiety lub złamanie zakazu wjazdu mogła sięgać nawet 135 euro, czyli około 570 złotych.
Winieta Crit’Air zezwalała na wjazd do obszarów objętych zakazem. Jej brak wiąże się z mandatem w wysokości do 135 euro.Mohamad Salaheldin Abdelg Alsayed/AnadoluGetty Images
Francja znosi strefy czystego transportu
Strefy ZFE są krytykowane niemal przez wszystkie ugrupowania francuskiej sceny politycznej. Wśród głównych zarzutów pojawia się brak zauważalnej poprawy jakości powietrza, a także wykluczenie tej części społeczeństwa, której nie stać na zakup nowszego, bardziej ekologicznego auta.
Wszyscy są za poprawą jakości powietrza, ale uważamy, że nie można tego robić kosztem wykluczenia społecznego
argumentował Ian Boucard, poseł LR (Republikanie).
Minister ds. transformacji ekologicznej w rządzie Emmanuela Macrona, Agnès Pannier-Runacher, przekonywała, że strefy niskiej emisji przyczyniły się do zmniejszenia liczby przedwczesnych zgonów spowodowanych zanieczyszczeniem powietrza. Zaproponowała, aby ZFE obowiązywały wyłącznie w Lyonie i Paryżu, jednak propozycja ta nie została przyjęta. Za zniesieniem stref niskiej emisji zagłosowało 98 francuskich parlamentarzystów, przeciw było 51.
Nie chcą umierać jeśli otrzymają pomoc. Dlaczego Francja brnie w „cywilizację śmierci”?
Bogdan Dobosz
27 maja, deputowani zagłosowali za legalizacją eutanazji. 305 głosów padło „za”, przy sprzeciwie 199 posłów. Premier François Bayrou postanowił podzielić „reformę” na dwie odrębne części: jedną poświęconą opiece paliatywnej, drugą „opiece” nad osobami pod koniec życia. Opieka paliatywna przeszła jednogłośnie, „opieka” w formie eutanazji natrafiła jednak na pewne opory. Chodzi o tzw. „prawo do wspomaganego samobójstwa”, które jednak jest tylko wstępem do pełnej eutanazji, co pokazują przykłady krajów, które na taką ścieżkę już wkroczyły.
Pilotujący ustawę deputowany Olivier Falorni, na widok aktora Richarda Berry’ego, zagorzałego zwolennika eutanazji, wykrzyknął triumfalnie w parlamencie – „nareszcie!”. Jednak już minister zdrowia Yannick Neuder, były chirurg i były poseł Partii Republikanie, wyraził swoje zastrzeżenia wobec ustawy, zwłaszcza, że we Francji nadal występują trudności w dostępie do opieki paliatywnej, która jest alternatywą wobec wyboru śmierci. Minister oświadczył, że gdyby był nadal posłem, być może by ustawy nie poparł. Obecnie we Francji tylko jeden na dwóch pacjentów w stanie terminalnym ma dostęp do opieki paliatywnej – mówił ten były kardiolog w Szpitala Uniwersyteckiego w Grenoble. Minister Neuder przytoczył też badanie przeprowadzone przez Krajową Radę Konsultacyjną ds. Etyki (CCNE), które wykazało, że na każde 100 pacjentów proszących o „aktywną pomoc w umieraniu”, 91 rezygnuje z takiej decyzji, jeśli otrzyma opiekę paliatywną.
Nacisk społeczny, duża akcja Kościoła katolickiego i organizacji pro-life przyniosły jednak pewne wyniki. Pod wpływem nacisków wyborców, wielu posłów zmieniło zdanie w trakcie dyskusji i debat w ostatnich miesiącach. Ostatecznie 199 zagłosowało przeciwko eutanazyjnej, chociaż jej propagatorzy spodziewali się mniejszego oporu. Trzeba tu dodać, że walka jeszcze się nie skończyła. Głosowanie było tylko pierwszym krokiem w procesie legislacyjnym. Teraz pierwsze czytanie ustawy odbędzie się jeszcze w Senacie i jest zaplanowano na jesień. Ustawa wróci później do izby niższej i czeka ją drugie czytanie w Senacie. Skład Senatu to duża część polityków dawnej centroprawicy, która kiedyś opierała się takim ustawom. Społeczny nacisk na Senatorów może przynieść jeszcze pewne efekty. Później zostaje jeszcze podpis prezydenta, chociaż Macron obiecywał taką ustawę jeszcze w swoich propozycjach wyborczych.
Wesprzyj nas już teraz!
25 zł
50 zł
100 zł
Głosowanie z 27 maja i przyjęcie ustawy jest opisywane jako „wydarzenie historyczne”, chociaż już „konstytucjonalizacja aborcji” pokazała, że Francja weszła na cywilizacyjną drogę śmierci. Decyzja parlamentu pokazała jak głębokie zmiany zaszły w pojmowaniu i wyznawaniu zasad aksjologii i rozumieniu antropologii. Debatę o eutanazji zapoczątkowano we Francji w 1974 r., jako pewien odprysk przebudzenia lewicowej ideologii po „wiośnie 1968 roku”. Pierwszy projekt ustawy w tej sprawie został złożony w 1978 r., a eutanazyjne Stowarzyszenie na rzecz Prawa do Godnej Śmierci (ADMD) powstało w 1980 r. Idea była od lat wspierana i propagowana przez loże masońskie. Jednak na jej „przebicie się” i złamanie oporu społecznego potrzebowali ponad pół wieku.
Może dlatego, że dość długo np. media były raczej przychylne ruchowi rozwoju opieki paliatywnej, która jest alternatywą dla rezygnujących z życia pod wpływem bólu i cierpienia osób chorych. Tak było jeszcze w latach 80. i 90. XX wieku. Jednak w wieku XXI nastąpił już medialny zwrot i wsparcie dla eutanazji. Ta medialna „obróbka” przyniosła z czasem zmiany sondażowej „opinii publicznej”, a dodatkowo była wspierana politycznie „metodą salami”, czyli przyjmowaniem ustaw, które etapami i ewolucyjnie kruszyły i podważały fundamentalne prawo człowieka do życia. Przykładem była tu np. „etyczna” ustawa Claeysa-Leonettiego z 2016 r., która wprowadziła możliwość zakończenia „uporczywej terapii” dla osób w stanie terminalnym. Po drodze były spektakularne i przegrane procesy i batalie o życie osób w śpiączce, które postanowiono odłączyć od aparatury podtrzymującej życie. W tym chyba najgłośniejsza sprawa Vincenta Lamberta. 42-letni Francuz w 2008 roku uległ poważnemu wypadkowi i po wieloletnim postępowaniu przed sądami, Trybunałem Stanu i Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, wbrew woli rodziców, wydano szpitalowi zgodę na wyłączenie aparatury. Była to sprawa precedensowa, bo na dalsze leczenie i ponoszenie jego kosztów godziły się stowarzyszenia pro-life, a Lamberta były gotowe przyjąć szpitale w innych państwach. Pacjent został jednak odłączony i chociaż nadal żył, to pobawiony wody i pokarmu został… zagłodzony na śmierć.
Walka się jednak nie kończy. Przeciwnicy eutanazji ożywili m.in. ruch „Veilleurs”, który powstał w 2013 r. na marginesie protestów przeciwko „małżeństwom” osób tej samej płci. 27 maja na Place de la Concorde, setki osób zebrało się pokojowo na czuwanie w pobliżu gmachu parlamentu, aby sprzeciwić się ustawie o „wspomaganym umieraniu”. Osoby te zostały otoczone jednak wielkim kordonem policji. Na wszelki wypadek debaty filozoficzne i decyzje polityczne wsparto pokazem siły. Jeden z portali francuskich przypomniał z tej okazji dokument podpisany przez niejakiego… Adolfa Hitlera. Dokument archiwalny stwierdza, że „Reichsleiter Bouhler (szef Kancelarii Führera NSDAP) i doktor Brandt mają za zadanie rozszerzyć uprawnienia lekarzy do selekcji osób według ludzkiej oceny, tak aby śmiertelnie chorzy pacjenci mogli skorzystać z miłosiernej śmierci w najbardziej krytycznym stanie ich zdrowia”. Przypomniano w ten sposób, że nawet w III Rzeszy eutanazję uzasadniano „dobrem ludzi”, a nawet „miłosierdziem”. Obecnie są to „prawa człowieka” i „godność”…
Po dwóch tygodniach dyskusji francuskie Zgromadzenie Narodowe przyjęło w pierwszym czytaniu dwie ustawy: o opiece paliatywnej i tzw. „prawie do pomocy w umieraniu”, która oznacza legalizację wspomaganego samobójstwa i eutanazji. Pierwszy projekt uchwalono jednogłośnie, drugi stosunkiem głosów 305 za do 199 przeciw.
Katoliccy biskupi tego kraju od pewnego czasu wzywali do wyrażania sprzeciwu wobec tej drugiej propozycji. Jeszcze dziś biskupi regionu paryskiego (Ile-de-France) zwrócili się do parlamentarzystów z listem, w którym wskazali, że przyjęcie ustawy o pomocy w samobójstwie i eutanazji stanowiłoby „zbrodnię przeciwko godności, zbrodnię przeciwko braterstwu, zbrodnią przeciwko życiu”.
Wskazali na konieczność rozróżnienia między śmiercią naturalną a świadomym spowodowaniem czyjejś śmierci. Wyrazili obawę, że prawo to mogłoby zostać w przyszłości wykorzystane wobec osób małoletnich, czy dotkniętych chorobą Alzheimera. Zaprosili parlamentarzystów do wsłuchania się w głos lekarzy, którzy mówią, że zadanie śmierci nie jest leczeniem, i w głos prawników, którzy przekonują, że ustawa taka naruszałaby równowagę prawną dotychczas obowiązujących przepisów.
Również Konferencja Zwierzchników Religijnych Francji (CRCF), grupująca katolików, protestantów, prawosławnych, żydów, muzułmanów i buddystów we wspólnym oświadczeniu przestrzegła parlamentarzystów przed poważnymi nadużyciami związanymi z proponowanymi przepisami. Podkreśliła zarazem, że za „pozornym pragnieniem współczucia i kontroli, tekst ten dokonuje radykalnej zmiany: prawnie wprowadza możliwość administrowania śmiercią – poprzez wspomagane samobójstwo lub eutanazję – głęboko zaburzając fundamenty etyki medycznej i społecznej”. Stanowi to wyraz „nie postępu, lecz regresu etycznego, społecznego i medycznego”.
Sygnatariusze oświadczenia zachęcili do inwestowania w opiekę paliatywną, by kompleksowo wspierać ludzi w końcowej fazie ich życia. „Jest to wybór człowieczeństwa przeciwko opuszczeniu, relacji przeciwko samotności, troski przeciwko rezygnacji” – czytamy w międzyreligijnym dokumencie.
Prezydent Francji Emmanuel Macron miał zostać [ależ, kurwa, dyplomacja.. md] uderzony przez żonę Brigitte przed wyjściem z samolotu podczas podróży do Wietnamu. Do sieci trafiło nagranie z tego incydentu.
Prezydent Francji Emmanuel Macron / PAP/EPA/NHAC NGUYEN / POOL
W niedzielę wieczorem do stolicy Wietnamu, Hanoi przybył prezydent Francji Emmanuel Macron. Przed opuszczaniem pokładu maszyny doszło do pewnego incydentu, które uwieczniły kamery telewizyjne. Francuski przywódca miał zostać uderzony przez jego żonę Brigitte, która odepchnęła go rękami. Zaskoczony Emmanuel Macron, pomachał do przybyłych na lotnisku wietnamskich oficjeli.
Kamery telewizyjne uchwyciły także moment jak Macron podaje żonie ramię podczas wspólnego zejścia po schodach do wietnamskich oficjeli, lecz Brigitte miała zignorować ten gest.
Jak podaje portal Globalnation.inquirer.net, biuro prezydenta Emmanuela Macrona miało początkowo zaprzeczyć autentyczności zdjęć. Jednakże później jeden z bliskich współpracowników francuskiego przywódcy w rozmowie z mediami miał określić incydent jako “niegroźną kłótnię pary”. Inny z przedstawicieli otoczenia Macrona miał zbagatelizować znaczenie incydentu.
To był moment, w którym prezydent i jego żona po raz ostatni odprężali się przed rozpoczęciem podróży – miał powiedzieć reporterom jeden z informatorów, cytowanych przez portal Globalnation.inquirer.net.
Wizyta prezydenta Macrona w Azji
Wietnam jest pierwszym przystankiem w prawie tygodniowej podróży po Azji Południowo-Wschodniej, Emmanuela Macrona, gdzie będzie promował Francję jako “alternatywę” dla Stanów Zjednoczonych i Chin.
Paryż: Posłowie przegłosowali wczoraj w pierwszym czytaniu ustawę wprowadzającą karę 2 lat pozbawienia wolności i grzywnę w wysokości 30 000 € dla osób, które utrudniają eutanazję.
Ostateczne głosowanie w Zgromadzeniu Narodowym zaplanowano na 27. maja.
Jako przestępstwo będzie się już liczyć zakłócanie „dostępu” do miejsc, w których udzielana jest pomoc w umieraniu, „poprzez wywieranie presji moralnej lub psychologicznej”, „poprzez stosowanie gróźb lub angażowanie się w jakiekolwiek akty zastraszania” wobec pacjentów lub pracowników służby zdrowia.
Jest to podobne do przestępstwa utrudniania dobrowolnego przerwania ciąży. Starożytna maksyma lekarska “primum non nocere” (po pierwsze nie szkodzić) staje się martwa.
Ustawa zakładająca wsadzanie za kratki obrońców życia (narodzonego) została przyjęta 84 głosami do 49.
Niewielu posłów w Polsce, wśród nich był poseł @GrzegorzBraun_ , ostrzegało, że zgoda na aborcję, któregoś dnia doprowadzi do zgody na eutanazję.
To właśnie dzieje się we Francji. Obserwując postępowanie posłów (zwolenników eutanazji), można odnieść wrażenie, że zaprzedali oni swoją duszę diabłu.
Stanisław Michalkiewicz zatrzymany przez francuską policję / fot. X / Leszek Szymowski
„Hen od Wisły po Sekwanę
Biją głosy w chór wezbrane
Biją głosy, ziemia jęczy
Pana Brata Francuz dręczy.
Za ten pacierz, co nie w jidysz
Zostań w aucie, tam sze wstydzysz
Choć ich ostrzegały matki
Francuzom ściągnęli gatki”
– napisał mi „ku pocieszeniu” mój Honorable Correspondant, poruszony do głębi burzą w szklance wody, jaka przewaliła się przez podparyską miejscowość Aulnay sous Bois.
Zaplanowany został tam festyn miejscowej Polonii, na który zostali m.in. zaproszeni autorzy książek, wśród nich również niżej podpisany – bo jednym z punktów programu miał być właśnie „kiermasz książki patriotycznej” oraz pokaz filmów. I kiedy wydawało się, że – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje” – na miejscu okazało się, że nic nie gra, a koliduje dosłownie wszystko.
Muszę tu sprostować sformułowanie mego Honorable Correspondanta co do dręczenia. Tak naprawdę to nie żaden „Francuz” był przyczyną naszej udręki, tylko delatorskie Stowarzyszenie „Nigdy Więcej” z Warszawy, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego, który specjalizuje się w demaskowaniu i wytykaniu nieubłaganym palcem polskich „antysemitów”, „homofobów” oraz „ksenofobów”, dzięki czemu nie tylko zażywa reputacji wybitnego naukowca, ale również zarabia „na bułeczkę i masełko” – bo cóż wynagradzać w tych zepsutych czasach, jeśli nie „sygnalistów”, którzy potrafią wytropić myślozbrodniarzy pod każdym krzakiem? Otóż „Nigdy Więcej” swoim zwyczajem „zasygnalizowało” nasze przybycie do słodkiej Francji komu trzeba, no i się zaczęło.
A zaczęło się od tego, że pismo „Charlie Hebdo” zamieściło publikację, iż do Aulnay sous Bois przybywają myślozbrodniarze, to znaczy „antysemici”, „homofobowie” oraz „ksenofobowie”, którzy zamierzają przekształcić pogodny festyn w swój potępieńczy sabat. Toteż kiedy już przybyliśmy na miejsce, dowiedzieliśmy się od zdenerwowanej pani organizatorski wydarzenia, że w związku z publikacją „Charlie Hebdo” w tutejszym merostwie zapanowała „panika”, wobec czego nie ma innego wyjścia, jak nas „odprosić”.
To znaczy – decyzja chyba dojrzewała stopniowo, bo pierwszego dnia na przykład ja dowiedziałem się, że nie wolno mi będzie sprzedawać książek – co przyjąłem do wiadomości, chociaż na prośbę o udzielenie mi rady, co mam w tej sytuacji zrobić, pani organizatorka żadnej rady udzielić mi nie potrafiła – a może i nie chciała. Następnego dnia okazało się jednak, że poprzedni rozkaz nie jest już aktualny, bo nowy rozkaz zabraniał mi w ogóle przebywania na terenie, gdzie miał odbywać się festyn. Było to trochę dziwne, bo impreza miała charakter otwarty, więc przychodził na nią, kto tylko chciał – a nie widziałem, by komukolwiek z przybywających na festyn jacyś rewidenci cnoty sprawdzali światopogląd – czy na przykład nie mają oni skłonności do jakichś myślozbrodni.
W tej sytuacji, gwoli uniknięcia ostentacji, usiadłem sobie w samochodzie, czekając na rozwój wypadków. Nie musiałem czekać długo, bo najpierw na placu pojawili się urzędnicy municypalni, którzy w energicznych słowach dali wyraz swemu niezadowoleniu z naszej obecności, a potem – również dwóch miejscowych policjantów, którzy – jak to się mówi – „podjęli interwencję”. Polegała ona na tym, że na moje pytanie, jakie konkretnie stawiają mi zarzuty, oświadczyli, iż powinienem zamknąć drzwi samochodu. Zapytałem, czy właśnie te, przez które teraz rozmawiamy, czy jakieś inne. Okazało się, że nie te, tylko drugie, które akurat były zamknięte i bardziej zamknąć ich już nie było można.
Na tym interwencja w zasadzie się zakończyła, a odniosłem przy tym wrażenie, że policjanci są trochę zakłopotani tą groteskową sytuacją – ale skoro zostali wezwani, to oczywiście musieli swój obowiązek spełnić. I na tym właściwie mój udział w festynie się zakończył, bo po jakiejś godzinie pojechaliśmy z kol. Sommerem do Paryża.
Tymczasem następnego dnia, za sprawą niezależnych mediów francuskich rozszalała się nad Aulnay sous Bois burza w szklance wody. Już nie „Charlie Hebdo”, który swój obowiązek wzmożonej czujności wypełnił wcześniej, tylko odezwał się „Le Parisien”, dokładając do pieca od siebie. Okazało się, że przynajmniej w stosunku do mnie kwalifikacja myślozbrodni zmieniła się w sposób zasadniczy. Już nie byłem oskarżany ani o „antysemityzm”, ani o „homofobię”, ani nawet o „ksenofobię”, tylko o coś znacznie gorszego, mianowicie o „ultrakatolicyzm”.
Domyślam się, że we współczesnej Francji, która kiedyś chlubiła się tytułem „Najstarszej Córy Kościoła”, musi być to rodzaj czołowego grzechu głównego, zwłaszcza gdy organizatorem imprezy okazało się stowarzyszenie „Cosmopolite Village”, które wyjaśniło w oświadczeniu dla prasy, że nie zamierza być „trybuną nienawiści”, tylko „wprost przeciwnie”. Nietrudno się domyślić, że nienawiść powinna zostać raz na zawsze i nieodwołalnie znienawidzona.
Habent sua fata libelli – mawiali starożytni Rzymianie, którzy każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. Najwyraźniej dotyczy to też naszych książek, z którymi społeczność polska we Francji pod żadnym pozorem nie powinna się zetknąć, żeby w ten sposób uchronić się przed dysonansem poznawczym, jaki mógłby się pojawić, gdyby tak każdy zaczął czytać to, co mu się podoba, a nie to, co jest akurat zalecane do czytania przez zwierzchność.
Ciekawe, że podobny pogląd był dosyć popularny w Rosji za czasów carskich, a ugruntował się na dobre w czasach sowieckich – no a teraz wszedł również do kanonu sławnych „wartości republikańskich”, którymi słodka Francja tak się chlubi. Inaczej chyba zresztą być nie może, w sytuacji gdy La Ferme e Vieux Pays, gdzie się to wszystko odbyło, mieści się przy ulicy Jakuba Duclos, wybitnego francuskiego stalinowca.
I wreszcie warto chyba odnotować, że wspomniana burza w szklance wody, zainicjowana została przez Stowarzyszenie „Nigdy Więcej”, kierowane przez pana prof. Rafała Pankowskiego z Warszawy, zaledwie w dwa dni po podpisaniu francusko-polskiego traktatu „o gwarancjach”. Jeśli tak się to zaczyna, to co będzie dalej?
Najwyraźniej skutkiem delatorskiej działalności wspomnianego stowarzyszenia będzie ugruntowanie we francuskiej opinii publicznej wizerunku Polaków, który pięknie opisał w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” mój nieżyjący przyjaciel Janusz Szpotański:
„Polacy to nacjonaliści!
Antysemici! To faszyści!
A ten ich cały Konopniki
to pewnie jest watażka dziki,
tak jak Pilsuki, co zdradziecko
zaatakował powstający Kraj Rad
młodziutki, prawie dziecko!”.
Taka w każdym razie opinia panowała w lewicowym salonie księżnej de Guise – chociaż trudno powiedzieć, jaki udział w jej powstaniu miał pan prof. Rafał Pankowski i inni tubylczy delatorzy.
[Tragedia Haiti; voodoo, “Southern Decadence”] Oczy i uszy mocno zamknięte [Przypominam analizę sprzed 14 lat. Ciągle aktualna M. Dakowski
Najwyżsi urzędnicy państwowi w tym Emile Jonassaint czy Jean-Bertrand Aristid, który w 2003 podniósł ten kult do rangi religii państwowej.
29 sierpnia 2005 w Nowy Orlean uderzył jeden z najsilniejszych w historii Stanów Zjednoczonych huraganów – Huragan Katrina. Po przejściu przez Zatokę Meksykańską nabrał impetu, który w całości wyładował na mieście, którego 80% zostało zalane. Zginęło ponad 2500 osób a populacja tego półmilionowego miasta spadła do 273 tysięcy. Dziś obserwujemy jeszcze bardziej przerażające skutki trzęsienia ziemi na nieodległej Haiti. Zniszczenia są ogromne, w gruzach leży pałac prezydencki, liczby ofiar wciąż nie sposób oszacować, ale coraz częściej mówi się o 200 tysiącach. Skutkami trzęsienia może być dotkniętych aż 3 miliony ludzi, czyli jedna trzecia całkowitej populacji. Na ulicach zapanował chaos i anarchia. Niektórzy dziennikarze zadają pytanie “Gdzie w tym całym piekle jest Bóg?” Nie odpowiem na to pytanie, bo jest ono retoryczne i najczęściej stawiane w prowokacyjnych celach, ale gdyby je postawić inaczej “Gdzie w tym wszystkim nie ma Boga?” znalazłoby się sporo osób mówiących, że właśnie w Nowym Orleanie i na Haiti. [w 2024 doszła Francja MD] Po pamiętnej tragedii sprzed 5 lat, sporo takich głosów odezwało się w Stanach Zjednoczonych. Wskazywano na zbieżność huraganu z corocznym festiwalem homoseksualnym pod wyzywającą nazwą “Southern Decadence”, co można przetłumaczyć, jako “Południowy Upadek“. Nie inaczej jest i teraz. Znany amerykański duchowny Pat Robertson, który kiedyś zasugerował, że huragan Katrina był dla Amerykanów karą zesłaną na nich przez samego Boga, powiedział, że tragiczne trzęsienie ziemi na Haiti to wynik “paktu z diabłem” – poinformował serwis CNN. Można dyskutować z radykalizmem i pewnością siebie pastora, zwłaszcza że mówi o rzeczach, które trudno by mu było udowodnić w racjonalny sposób. Także koncepcja bezwzględnie karzącego Boga, jakoś tak bliżej ma do judaizmu niż chrześcijaństwa. W chrześcijaństwie, to co często nazywamy “Karą Bożą”, jest po prostu skutkiem wolnego wyboru człowieka, efektem odrzucenia Boga i wyboru innej drogi, która tylko w naszym zadufaniu wydaje się być niezależną, w istocie nią nie jest. Dlaczego o tym piszę? Dlaczego poruszam tak delikatne tematy, które łatwo ktoś może nazwać profanacją ofiar i przejawem bezduszności wobec cierpienia ludzi, którzy przeżyli kataklizmy? Od chwili, gdy dotarły pierwsze informacje o trzęsieniu ziemi na Haiti, nieodparcie przychodzi mi na myśl pewien ścisły związek między tymi miejscami. Związek tak ścisły, że wbrew logice każe mi się zastanawiać nad definicją słowa “przypadek“. Otóż zarówno Nowy Orlean jak i Haiti są największymi w regionie, jeśli nie na świecie skupiskami wyznawców voodoo – okultystycznego kultu przez wielu nazywanego kultem demonów. Voodoo to synkretyczny kult, bo trudno go nazwać religią, łączący elementy wierzeń afrykańskich, animizmu, spirytyzmu i słabo przyswojonego chrześcijaństwa. Mimo iż uznaje on istnienie jednego Boga (Bon Dieu) to w rzeczywistości czczone są inne duchowe istoty-duchy (loa). Podstawą kultu są “rytuały opętania“, podczas których w rytmie bębnów uczestnicy zapadają w trans i zapraszają “istoty duchowe” do swego wnętrza. Do tego jeszcze dochodzi wiara w możliwość wskrzeszania zmarłych i wykorzystywania ich w pracy jako zombie, oraz wszechobecna magia ze znanymi wszystkim “laleczkami voodoo” na czele. W Nowym Orleanie wciąż istnieją setki sklepów gdzie można się zaopatrzyć w przedmioty magiczne oraz drużyna futbolowa New Orlean VooDoo.
Na Haiti wśród wyznawców kultu byli najwyżsi urzędnicy państwowi w tym Emile Jonassaint czy Jean-Bertrand Aristid, który w 2003 podniósł ten kult do rangi religii państwowej. Mimo iż oficjalnie jego wyznawcami jest tylko kilka procent mieszkańców wyspy, to jego wpływy są szerokie. Wielu Haitańczyków uznawanych za katolików praktykuje magię, nosi amulety voodoo czy uczestniczy w ceremoniach, które z nazwy są chrześcijańskie a w istocie odnoszą się do “bóstw voodoo”. Tak jest w przypadku corocznej pielgrzymki do wodospadu Saut d’Eau (Wodny Skok). Gdzie pielgrzymi obnażeni do połowy dokonują rytualnego obmycia, wierząc że z wodami wodospadu zstępuje na nich “bogini wody” Erzulie (przy okazji patronka czarownic, prostytutek i wyznawczyń ‘voodoo). Czy zatem należy wyśmiać i zakrzyczeć tych wszystkich, którzy próbują w tych wydarzeniach dopatrzeć się czegoś więcej niż tylko kataklizmów i straszliwych ludzkich tragedii? Może czasem wypada spojrzeć na wydarzenia dziejące się w świecie z trochę innej niż racjonalistyczna perspektywy i uświadomić sobie, ze nic nie dzieje się przypadkiem. W każdym wydarzeniu, nawet tym najbardziej tragicznym, można odnaleźć przesłanie skierowane do tych co ocaleli. To nasz wybór czy tego chcemy, czy zamkniemy uszy i oczy. konserwa
Mekka. Muzułmanie w Al-Masdżid al-Haram. / Foto: Pixabay
Rozległe sieci, tajne organizacje, zislamizowane dzielnice – takie wnioski zawiera wstrząsający raport na temat Bractwa Muzułmańskiego, którego celem ma być wprowadzenie prawa szariatu we Francji.
Raport liczący ponad 73 strony, udokumentowany przez służby wywiadowcze, został przekazany do MSW, którym kieruje Bruno Retailleau. Ma przedstawiać obraz kraju „podkopanego od wewnątrz przez islamistów”. Odtajniona wersja została ujawniona przez „Le Figaro” i określono ją jako „wybuchową”.
„My, Bractwo Muzułmańskie, jesteśmy jak ogromna sala, do której każdy muzułmanin może wejść przez dowolne drzwi, aby podzielić się tym, czym zechce. Gdybyś szukał sufizmu, znalazłby go. Gdyby szukał zrozumienia islamskiej jurysprudencji, znalazłbyś ją. Jeśli szukałbyś sportu i skautingu, znalazłbyś je tutaj. Jeśli szukałbyś oporu i walki zbrojnej, znalazłbyś je. (…) Przyszedłeś do nas z troską o naród, więc witam cię” – takie przemówienie wygłosił w 1928 roku Hassan-Banna, założyciel Bractwa Muzułmańskiego w Ismalii, na przedmieściach Kairu i jest ono rodzajem „przewodnika” tej organizacji.
Bractwo zajmuje się rekrutacją ludzi na różnych poziomach, którzy ostatecznie doprowadzą do utworzenia państwa islamskiego i podporządkowania go islamskiemu prawu szariatu. Prawie sto lat po ogłoszeniu tej deklaracji, Francja stała się „bramą otwartą” do osiągnięcia takiego celu – stwierdza „Le Figaro”.
Raport rządowy zatytułowany „Bracia Muzułmańscy i polityczny islamizm we Francji” dziennik określa jako „wstrząsający”. Długie lata „tolerancji”, „wielokulturowości” i „otwartości na imigrantów” przynoszą swoje owoce. Francja budzi się z ręką wiadomo w czym, a Francuz okazuje się „mądry po szkodzie”.
Premier Donald Tusk i prezydent Francji Emmanuel Macronpodpisali w piątek w Nancy traktat polsko-francuski. Dokument zawiera klauzulę wzajemnego wsparcia w przypadku ataku na któreś z naszych państw. Po jego podpisaniu nastąpiło podpisanie drugiego dokumentu, dotyczącego współpracy w zakresie cywilnej energetyki jądrowej.
Drugie dno traktatu. Chodzi o “ochronę klimatu” wprowadzaną tylną furtką.
Łukasz Warzecha zwrócił uwagę, że traktat zawiera zapisy dotyczące ochrony środowiska i klimatu. W artykule 7 dokumentu czytamy, że obie strony będą dążyć do wspierania i wdrażania wielostronnych instrumentów dotyczących zrównoważonego rozwoju, takich jak Agenda 2030 na rzecz zrównoważonego rozwoju ONZ oraz Porozumienie paryskie.
“Strony współpracują na rzecz szybkiej globalnej transformacji w kierunku neutralnych klimatycznie gospodarek i społeczeństw (…), Strony zobowiązują się do przyczynienia się do osiągnięcia europejskich celów klimatycznych, w tym celu na 2030 rok i neutralności klimatycznej UE do 2050 roku, w sposób zapewniający i zwiększający konkurencyjność europejskiego przemysłu przy jednoczesnym osiągnięciu transformacji społecznej i przemysłowej” – głosi traktat.
Zbigniew Ziobro
Umowa wojskowa z Francją to tylko przykrywka. Rząd Tuska znowu kłamie – mówi, że Zielony Ład zostanie dostosowany do Polski, a tymczasem robi wszystko, co każe Bruksela. „Klimatyczna mafia” nie interesuje się losem zwykłych ludzi, a Tusk i Trzaskowski mają wprowadzić unijne cele Pokaż więcej
Łukasz Warzecha
A wiedzieli Państwo, że i takie rzeczy są w traktacie polsko-francuskim? Ciekaw jestem, jak to się ma do oficjalnie wyrażanego przez również obecnie rządzących sceptycyzmu wobec polityki klimatycznej UE.
Jak w każdym dziele, którego tyka się Tusk i jego zausznicy, kryje się zdrada, oszustwo i kłamstwo, które są tak oczywiste, że nie wymagają nawet wyjaśnień. Zbrodnicza agenda globalistów została zaakceptowania przez III RP via ten “francuski traktat”!
Ciekawa metoda wprowadzania do Polski międzynarodowych umów organizacji pozarządowych!
Według ostatniej aktualizacji strony internetowej poświęconej podróżom i przeznaczonej dla amerykańskich turystów, Salwador jest obecnie bezpieczniejszy niż kraje Europy Zachodniej, takie jak m.in. Francja.
Administracja Trumpa ogłosiła w środę 9 kwietnia, że podwyższa ocenę bezpieczeństwa podróży dla Salwadoru, plasując go wyżej niż kraje Europy Zachodniej. Zwyża rankingu Salwadoru może mieć związek z wizytą prezydenta tego kraju Nayiba Bukele w Białym Domu, która odbędzie się w przyszłym tygodniu.
„W Salwadorze należy zachować normalne środki ostrożności” – informuje w swoich zaleceniach Departament Stanu na stronie internetowej Travel.State.Org. Dodano, że „aktywność gangów zmalała w ciągu ostatnich trzech lat, co przełożyło się na spadek liczby przestępstw z użyciem przemocy i liczby morderstw”. Pozostawiono ostrzeżenie odradzające jedynie podróżowania po tym kraju nocą.
Z kolei strona internetowa poświęcona Francji na tym samym rządowym portalu, zaleca „zachowanie zwiększonej ostrożności we Francji ze względu na terroryzm”, a także „niepokoje społeczne”, takie jak demonstracje. Podobne uwagi dotyczą także kilku innych krajów UE.
Francuzi się oburzyli, ale tego zalecenia mają konkretny wpływ na wybór przez obywateli USA miejsc podróży, a co za tym idzie także dochodów krajów docelowych.
Dane dotyczące poziomu przestępczości w Niemczech i badania opinii społecznej we Francji pokazują w jak fatalnym stanie znajdują się dwa największe kraje Unii Europejskiej. Niekontrolowana imigracja dosłownie rozsadza Francję.
————————————–
Największa gazeta Francji – „Le Figaro” i zajmująca się promowaniem świeckości i wartości republikańskich organizacja Agir Ensemble (Działać Razem) postanowiły w sposób specjalny uczcić 120 rocznicę uchwalenia ustawy o rozdziale państwa od Kościoła. Zleciły więc szerokie badania dotyczące nastrojów wśród Francuzów, ale też stanu wspólnotowej świadomości. Badania zbiegły się też z 10. rocznicą terrorystycznego zamachu w Bataclan.
I bum, okazało się, że 120 lat sekularyzacji, budowania świeckości państwa, rugowania chrześcijaństwa z życia społecznego, politycznego i kulturowego zakończyło się „wielkim, niespodziewanym sukcesem”, o jakim socjalistycznym twórcom ustaw o świeckości państwa nawet się nie śniło – 80% Francuzów obawia się wybuchu wielkich rozruchów społecznych związanych z islamizacją Republiki. 42% uważa, że mogą mieć one tak gwałtowny przebieg, że przyjmą formę otwartej wojny domowej.
Z badania nie wynika, czy pozostałe 20% akurat cieszy się z islamizacji Francji i chętnie w jakichś rozruchach, czy nawet wojnie domowej weźmie udział.
Niemal dokładnie 4 lata wcześniej – w kwietniu 2021 na łamach magazynu „Valeurs Actuelles” ukazał się list otwarty 20 generałów w stanie spoczynku, którzy ostrzegali przed wybuchem wojny domowej z powodu niekontrolowanej imigracji i postępującej islamizacji. Generałowie pisali, iż „islamizm i hordy z przedmieść” opanowały wiele połaci kraju, a władze dopuściły do tego, że w tych miejscach nie ma już francuskiego państwa i nie obowiązują prawa Republiki.
Rząd oskarżył oficerów o bezprawne publiczne wyrażania opinii na temat religii i polityki, a ówczesna minister obrony Florence Parly zapowiedziała surowe ukaranie autorów. Więc w maju ukazał się kolejny list mówiący o groźbie wojny domowej, wzywający do ratowania Francji. Tym razem podpisało go ponad 130 tysięcy byłych wojskowych, często weteranów walk w Afryce i Afganistanie. Sprawa rozeszła się po kościach.
Żadne zagrożenie oczywiście nie minęło. Teraz 80 proc. Francuzów uważa, że do eksplozji społecznej dojdzie w ciągu najbliższych miesięcy, a 39 proc. sądzi, że możliwe są ataki na Pałac Elizejski – siedzibę prezydenta i budynki Zgromadzenia Narodowego. 60 proc. nie wierzy, iż rząd jest w stanie zapobiec rozruchom i utrzymać w kraju jaki taki porządek. To wszystko w sytuacji kryzysu politycznego – w ciągu roku upadły trzy rządy, a obecny też nie ma większości parlamentarnej.
Za główne czynniki rozrywające więzy społeczne i budujące poczucie zagrożenia uznano radykalną ideologię islamistyczną i tzw. multikulturalizm. Badanie wykazały, że 72% Francuzów martwi się ekspansją islamizmu w dzielnicach robotniczych, 70 proc. – ekspansją w więzieniach, 63 proc. w szkołach, 56 proc. na uczelniach i 52 proc. w klubach sportowych.
W tym zsekularyzowanym państwie, będącym dla naszej lewicy wzorem i świeckim rajem, 75% obywateli wskazuje, że przestrzeń publiczna została opanowana przez religię islamską. Aż 77% Francuzów uważa, że tzw. multikulturalizm odpowiada za upadek kultury francuskiej.
======================
Przenieśmy się nieco bliżej Polski, czyli do Niemiec. Tam w kwietniu policja federalna ma ujawnić dane dotyczące przestępczości w 2024 roku. Tymczasem dziennik „Die Welt” chwali się, że dotarł do nich wcześniej i część z nich już publikuje.
I tak w 2024 roku o 1,5 proc. wzrosła liczba przestępstw z użyciem przemocy, a o 1 proc. liczba zabójstw. Co jednak szokujące, to że o 9,3% wzrosła liczba gwałtów i napaści na tle seksualnym, których skutkiem była śmierć ofiary. O ponad 11% wzrosła przestępczość wśród dzieci, a o 7,5% liczba podejrzanych „nie-Niemców”. Termin „Niemiec” jest szeroko rozumiany i oznacza każdego kto ma niemiecki paszport.
Swoje śledztwo przeprowadziła jednak AfD, która zdobyła imiona wszystkich uczestników gwałtów zbiorowych w Nadrenii Północnej-Westfalii. W 2023 roku doszło w tym landzie do 203 takich zbrodni. Średnio co 42 godziny dochodziło do zbiorowego gwałtu.
Zidentyfikowano 155 sprawców, z czego mniej niż połowa – 71 było obywatelami Niemiec. Analiza imion wskazała jednak, że aż 78% zwyrodnialców gwałcicieli jest imigrantami, bądź ma imigranckie pochodzenie. Najczęstszymi krajami pochodzenia podejrzanych o gwałty zbiorowe są Syria, Kosowo, Afganistan i Irak.
Nie ma najmniejszego powodu przypuszczać, że statystyki w inny landach będą się znacząco różnić jeśli chodzi o pochodzenie sprawców. Najniebezpieczniejsze miejsca w Niemczech to Berlin i Brema.
Część tych problemów wykreowała ostania imigracja, kiedy to była działaczka komunistyczna Merkel nie pytając nikogo o zdanie, a już na pewno nie nas, otworzyła Europę na miliony przybyszy. Część to jednak skutek trwającej od dekad imigracji – importu siły roboczej z krajów kulturowo obcych.
Ów multikulturalizm, z którego koszmarnymi skutkami mierzą się teraz Francuzi, a który w zamyśle miał polegać na asymilacji przybyszy i wnoszenia przez nich nowych ”ubogacających wartości” okazał się chorym rojeniem lewicy, maligną, naiwnością i nikczemną głupotą.
Rządząca dziś w Polsce ekipa chce do nam zaimportować wszystkie problemy i wręcz egzystencjalne zagrożenia z jakimi obecnie mierzy się zachód Europy. Rząd swoją polityką imigracyjną, biernością wobec bezprawnych, bezwstydnych poczynań Niemiec, wciąga nas w obłęd zbiorowego europejskiego samobójstwa.
Wykluczenie Marine Le Pen z wyborów we Francji ujawnia ideowe bankructwo demokracji liberalnej, nawet wśród samych zwolenników tego ustroju.
Z każdą kolejną dekadą panowania demoliberalizmu w Europie obserwujemy stopniowe upodabnianie się wyznawców tej idei do mitycznego wroga – „zamordysty”, który, depcząc wszelką indywidualność, narzuca ludziom, co mają czuć, myśleć i jak się zachowywać. Przez lata w takiej roli obsadzano polityków Frontu Narodowego (dziś Zjednoczenia Narodowego), oskarżając ich o antydemokratyzm, antyrepublikanizm oraz odmawianie prawa do udziału w życiu publicznym osobom o odmiennym światopoglądzie. Okazuje się jednak, że gdy „miłośnikowi wolności i pluralizmu” zamigoce przed oczami scenariusz utraty władzy, chętnie ucieka się do populizmu, przed którym przez lata ostrzegał, a gdy i to nie zadziała – do twardszych metod, w których jego własne autorytety, takie jak Hannah Arendt, Timothy Snyder czy Karl Popper, upatrywały korzeni tyranii, despotii i totalitaryzmu. Nie ma innego wyjścia – jeśli jego ideologia zaczyna przegrywać w ludzkich umysłach, może zabezpieczyć swoje interesy już tylko za pomocą nagiej siły.
Prawicowy backlash
Od pewnego czasu na Zachodzie obserwujemy ofensywę szeroko pojętej prawicy. Nie jest to prawica z marzeń polskiego Kościoła – przenika ją materializm, egoizm i ledwo zakamuflowany poganizm, a jej fundament tworzy raczej prosta negacja status quo niż afirmacja chrześcijańskiego porządku. Mimo to spełnia podstawowe kryteria tego nurtu i stanowi reakcję na narzuconą odgórnie rewolucję społeczną. Objawia się to rosnącym poparciem dla prawicowych polityków (Trump w USA, AfD w Niemczech, Zjednoczenie Narodowe we Francji), powszechną irytacją wobec nachalnej propagandy LGBT w literaturze i sztuce, odchodzeniem od idei różnorodności (diversity, equity & inclusion) w zakładach pracy, narastającymi nastrojami antymigracyjnymi oraz poluzowaniem poprawności politycznej w części globalnych mediów społecznościowych.
W analizie politycznej i społecznej tego typu zjawisko określa się mianem „backlashu”, czyli gwałtownej reakcji zwrotnej w obliczu emancypacyjnych zmian kulturowych. Jednym z jego niezawodnych wskaźników jest sytuacja, w której politycy – dotąd zadeklarowani postępowcy – nagle zaczynają głosić centroprawicowe hasła, by utrzymać władzę i popularność. Obserwujemy to codziennie podczas trwającej w Polsce kampanii wyborczej.
Zjawisko to nie ominęło również Francji, gdzie jego głównym detonatorem pozostaje problem migracji. Według rankingów Numbeo Crime Index najbardziej niebezpieczne miasta Europy Zachodniej to właśnie te francuskie, zwłaszcza charakteryzujące się wysokim poziomem migracji. Wśród dwudziestu obszarów o najwyższym wskaźniku przestępczości znajdują się Paryż, Marsylia, Nantes, Montpellier i Grenoble – miejsca, w których gangi, handel narkotykami, akty wandalizmu, zamieszki oraz przestępczość pospolita stały się codziennością. Opłakany stan kraju znalazł najmocniejszy wyraz w słynnym apelu generałów do prezydenta Macrona z 2021 roku, w którym otwarcie ostrzegano, że obecny kurs polityczny może doprowadzić do krwawej wojny domowej. Lewica próbowała bagatelizować te ostrzeżenia, sugerując „geriatryczne marudzenie emerytowanych wojskowych”, jednak nawet najbardziej naiwni musieli w końcu zauważyć, że progresywna polityka wiedzie Francję na manowce. Co więcej, wiele wskazuje na to, że ludzie dostrzegli niewydolność demokracji liberalnej nie tylko na poziomie politycznym i społecznym, ale także w sferze duchowej, kulturowej i egzystencjalnej. Coraz większe zainteresowanie tradycyjnymi formami religijności we Francji to nic innego jak instynkt samozachowawczy społeczeństwa, które zdało sobie sprawę, że dotychczasowe idee doprowadziły je na skraj przepaści. Twórcy i beneficjenci obecnego systemu nie mogą jednak tak po prostu przyznać się do blamażu ideologii, którą narzucali przez dekady i oddać rządów „groźnym nacjonalistom”.
Koniec trójpodziału władzy Dla każdego, kto nie dał się zwieść powierzchownym frazesom demoliberalnej propagandy, jest jasne, że ustrój ten służy przede wszystkim bogatym i wpływowym warstwom społeczeństwa. Jedną z nich stanowi środowisko prawnicze, współtworzące organy władzy sądowniczej. Reforma (czy nawet obalenie) panującego ustroju niesie za sobą ryzyko wymiany kadr sądowych oraz początkowo bolesnych zmian w sposobie ich funkcjonowania. Nic dziwnego więc, że dąży się do zachowania jego pozornej ciągłości i uniknięcia upadku, nawet jeśli wymaga to pominięcia tzw. „woli ludu” wyrażonej w wyborach powszechnych.
W przeciwieństwie do historycznych sytuacji, gdy zagrożona władza sięgała po środki siłowe w sposób bezpośredni, dzisiejsi beneficjenci systemu chętnie wykorzystują prawnicze zawiłości, niezrozumiałe dla przeciętnego obywatela, by uzasadnić czasową lub definitywną eliminację przeciwników politycznych. Zarówno w Rumunii, Francji, jak i w Polsce (gdzie stosuje się „uśmiechnięte represje polityczne”), wystarczają pozory i preteksty w rodzaju: „rozliczamy złodziei i oszustów”, by sparaliżować potencjalny opór społeczny. W imię obrony fasady demokracji liberalnej, a tak naprawdę interesów jej wierchuszki, dochodzi do faktycznego zaniku trójpodziału władzy. Sądownictwo zlewa się z pozostałymi jej organami, tworząc swoisty „pistolet” wymierzony w każdy przejaw oporu społecznego. Przejawia się to nie tylko w skandalicznych wyrokach wymierzonych w opozycję, która na podstawie prymitywnych pretekstów może zostać pozbawiona możliwości startu w wyborach, ale także w zjawisku tzw. aktywizmu prawniczego.
W Polsce jego przykładem są organizacje zrzeszające upolitycznionych prawników, takie jak Iustitia czy Wolne Sądy; we Francji aktywiści prawniczy angażuje się w sprawy migracji, „równouprawnienia płci” czy ekologizmu (np. La Cimade, GISTI, Notre Affaire à Tous). Przenikanie się prawniczego establishmentu z emancypacyjnymi, a nawet wywrotowymi ruchami (anty)społecznymi, kreuje atmosferę bezkarności dla tych środowisk trzeciego sektora (LGBT, feministki, ekoterroryści), które otwarcie walczą z przeciwnikami demoliberalnego ustroju, często przy użyciu nielegalnych metod.
Wielkie przepoczwarzenie Choć dla wielu określenie „liberalny zamordyzm” może wydawać się oksymoronem, sytuacja w Europie pokazuje, że taki „dziwotwór” może zaistnieć, gdy zagrożone są interesy elit. Gdy biznesmeni, prawnicy i lewicowo-liberalni politycy czują na karku oddech zawiedzionego społeczeństwa, zwierają szyki i zmieniają paradygmat działania. Porzucają kontrakt demokratyczny na rzecz gangsterskiej lojalności, pozwalającej im „wziąć obywateli w ochronę” przed nimi samymi. W ten sposób demokracja liberalna przechodzi w fazę zamordystycznej oligarchii liberalnej, czego niesynchroniczne przejawy obserwujemy w różnych krajach Europy. Kluczowym założeniem tego procesu jest przekonanie o możliwości skutecznej pacyfikacji społeczeństwa, które mogłoby się przeciwstawić stawianiu go przed faktami dokonanymi. A rolą usłużnych prawników jest na tym etapie zaciemnianie obrazu sytuacji i taktyczne gmatwanie rzeczywistości, by sparaliżować chęć oporu u tych, którzy dostrzegli oszustwa władzy. Resztę przekonuje się, że wszystko odbywa się w „najlepszym interesie praworządności”.
Nic nie dodaje odwagi „naszej uśmiechniętej władzy” bardziej niż bezkarność sądowej przemocy w kraju takim jak Francja. Okazuje się, że przebrani w togi politykierzy mogą skutecznie chronić „kolejności dziobania” w majestacie pustych sloganów o „równości wobec prawa”. Uniemożliwienie pokojowej wymiany władzy i zaprowadzenia reform ustrojowych obywatelom, którzy dostrzegają niedorzeczność obecnego systemu, musi nieuchronnie prowadzić do postliberalnej tyranii. Będzie ona trwać tak długo, aż nowa „zmowa elit” upadnie wskutek własnej systemowej nieefektywności lub ludzie przestaną się bać cerberów systemu i ruszą wyegzekwować zapisy samowolnie zerwanego kontraktu.
„Czarny dzień demokracji”. WYJAŚNIAMY, o co naprawdę chodzi w sprawie Marine Le Pen
(fot. EPA/MOHAMMED BADRA Dostawca: PAP/EPA.)
Demokracja francuska osiągnęła poziom… Rumunii. Marine Le Pen – faworytka wyborów prezydenckich we Francji zaplanowanych na 2027 rok, prawdopodobnie podzieli los rumuńskiego zwycięzcy pierwszej, unieważnionej tury wyborów Georgescu i zostanie wykluczona z udziału we francuskim „święcie demokracji” przez wymiar „sprawiedliwości”.
Kiedy nie pomaga tradycyjna propaganda i zaczynają wygrywać kandydaci „niekompatybilni” z polityką unijną, po prostu się ich wyklucza.
Marine Le Pen została przez paryski sąd uznana za winną „defraudacji środków publicznych”. Chodzi o „fikcyjne zatrudnianie asystentów”, kiedy była deputowaną w PE. Została ukarana grzywną w wysokości 100 tys. euro, karą 4-letniego więzienia (z czego 2 lata w zawieszeniu), ale przede wszystkim odebraniem biernych praw wyborczych na lat 5.
Oznacza to, że Marine Le Pen nie mogłaby wystartować w następnych wyborach prezydenckich w 2027 roku, w których jest faworytką. Le Pen szybko odwołała się, ale ta procedura nie zatrzymuje zakazu startu w wyborach. Media wskazują, że rozpatrzenie apelacji odbędzie się za mniej więcej 12 miesięcy, a do wydania nowej decyzji sądu mogą minąć kolejne trzy miesiące, czyli stałoby się to tuż przed wyborami w 2027 roku. W związku z tym Marine Le Pen po prostu może nie zdążyć zgłosić swojej kandydatury. Rzecznik Zjednoczenia Narodowego (RN), Laurent Jacobelli, mówi wprost, że „system jest w rozsypce” i ratuje się go pozapolitycznymi działaniami.
Marine Le Pen i 8 europosłów jej partii zostało uznanych za „winnych defraudacji środków publicznych” w wysokości 2,9 miliona euro. Na Le Pen, która miała “fikcyjnie” zatrudniać czterech asystentów, przypada „rachunek” na sumę 474 tys. euro. Sąd oszacował, że pieniądze z Parlamentu Europejskiego były pobierane przez osoby, które „faktycznie pracowały dla partii”. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że trudno rozgraniczyć te obowiązki, a podobną sprawę mieli już euro-deputowani centrowej partii MoDem, która popiera prezydenta Macrona. W ich przypadku wyroki nie były jednak tak surowe.
Nic dziwnego, że padają stwierdzenia o „zmiennej geometrii wyroków sądów”. RN w poprzednich latach nie miała swojej reprezentacji w parlamencie krajowym (okręgi jednomandatowe), ale przy większościowej ordynacji do PE, miała zawsze sporą grupę posłów w Brukseli. W tym przypadku nie chodziło o przywłaszczenie jakichkolwiek środków, ale o ich wydawanie na prace także związane z polityką krajową struktur partii, która od lat ma problemy finansowe. Przypomnijmy, że słynna sprawa „rosyjskiej pożyczki” wzięła się stąd, że żaden bank krajowy nie chciał udzielić takiej pomocy, chociaż gwarancją była refundacja po wyborach z środków budżetowych.
Marine Le Pen jest nadal faworytką wyborów prezydenckich. W sondażach wygrywa pierwszą turę z wynikami od 34 proc. do 37 proc. poparcia. Drugi najprawdopodobniej byłby kandydat obozu prezydenckiego, centrowy polityk Édouard Philippe, który uzyskiwał w ostatnich sondażach od 20 proc. do 25 proc. głosów.
Przy utrzymaniu zakazu startu, Le Pen zapewne zastąpi lider jej partii Jordan Bardella. Jednak sam wyrok wywołuje duże kontrowersje. Kierownictwo RN zebrało się jeszcze w poniedziałek w Paryżu, celem omówienia nowej sytuacji ich kandydatki na prezydenta. Po tym spotkaniu, rzecznik partii oświadczył, że Marine Le Pen nie traci ducha, pozostaje „waleczna, odważna i godna, a ci, którzy sądzą, że ta polityczna egzekucja rzuciła ją na kolana, są w poważnym błędzie”. – Walka trwa! – dodał.
Głosów krytycznych wobec wykorzystywania systemu sądowniczego i wymiaru sprawiedliwości do walki politycznej nie szczędzą nawet politycy z kręgów rządu. François-Xavier Bellamy z Partii Republikanie (LR), mówi, że „data wydania wyroku będzie czarnym dniem dla francuskiej demokracji”. Dodał, że „kandydat, którego sondaże faktycznie stawiają na czele wyborów prezydenckich, został pozbawiony możliwości udziału w nich decyzją sądu i takie bezprecedensowe wydarzenie pozostawi głębokie blizny”.
Szef grupy parlamentarnej Republikanów i potencjalny kandydat na prezydenta, Laurent Wauquiez wyraził ubolewanie i stwierdził, że to „niezdrowe, by w demokracji wybrany parlamentarzysta nie mógł kandydować w wyborach”. Dodał, że „debaty polityczne powinny być rozstrzygane przy urnach wyborczych, a ten wyrok będzie miał bardzo duży wpływ na funkcjonowanie naszej demokracji”.
Prawicowy mer miasta Beziers, Robert Ménard mówił wprost, że „sędziowie zastępują powszechne prawo wyborcze”. Nawet premier Francois Bayrou wyrażał obawy o możliwe „wstrząsy” wśród wyborców i mówił o przewidywanym „kryzysie politycznym”. Socjalistyczny poseł Jérôme Guedj, który uznał za „zobowiązanie polityczne niedopuszczenie do wyboru Marine Le Pen” i twierdził, że „jeśli nic się nie wydarzy, naturalnym następstwem będzie zwycięstwo Marine Le Pen”, stwierdził, że wolałby jednak „walczyć na gruncie idei, skuteczności polityki gospodarczej, kwestii społecznej i problemów bezpieczeństwa”.
Siostrzenica Le Pen, euro-deputowana Marion Maréchal zareagowała w obronie ciotki wpisem: „przez dziesięciolecia obóz narodowy i nasza rodzina cierpiały wszystkie ciosy, wszystkie ataki, wszystkie niesprawiedliwości. Sędziowie, uważający się za ważniejszych od suwerennego ludu, postanowili wykonać wyrok w sądzie, którego nigdy nie byliby w stanie odwrócić w głosowaniu”. Przypomniała też sprawę sądowego „linczu” na b. premierze François Fillon, który był pewnym kandydatem do zwycięstwa w wyborach prezydenckich, ale na skutek ujawniania różnych „afer” wybory przegrał, co utorowało drogę do Pałacu Elizejskiego Emmanuelowi Macronowi. – To nie sędziowie powinni decydować, na kogo ludzie powinni głosować – mówił Éric Zemmour, szef prawicowej partii „Reconquête!”.
Skazany razem z Le Pen były skarbnik jej partii, Wallerand de Saint-Just, oświadczył, że „sąd wyraził swoją wolę polityczną, a nie wolę sądowniczą czy prawną” i zapowiedział „opór”. Ten polityk sam został skazany na trzy lata więzienia, w tym jeden rok z „elektronicznym systemem monitorowania” oraz na trzy lata utraty biernych praw wyborczych. Były skarbnik wyraził zamiar złożenia apelacji. Odwołanie składa też były numer 2 partii Bruno Gollnisch, który także został skazany. Jego zdaniem „wyroki praktycznie kopiują ekstrawaganckie żądania prokuratury”.
Głosy przeciwne pojawiają się tylko na lewicy i to nie wśród wszystkich polityków. „Prawo jest takie samo dla wszystkich” – powiedziała Cyrielle Chatelain, przewodnicząca grupy Zielonych i Socjalistów w parlamencie. Złośliwie zauważyła, że Marne Le Pen zawsze popierała ostre prawo i te ją dopadło. „Kiedy kradniesz pieniądze Francuzów, jesteś karany i kropka” – dodała francuska polityk Zielonych zupełnie w stylu naszych krajowych „zetemesówek” z Sejmu… W obozie prezydenckim opinie są podzielone. Jednak parlamentarzystka partii Renaissance i była rzeczniczka rządu, Prisca Thevenot, mówiła, że politycy powinni „szanować” system sprawiedliwości. Mówiła także, że żadne wyniki sondaży nie pozwalają „stać ponad prawem”. Partia Socjalistyczna zaakceptowała decyzję sądu skazującą Marine Le Pen i wezwała wszystkich do „poszanowania niezależności sądownictwa i praworządności”. Wszystko to prawda, ale polityczna motywacja tego wyroku jest jednak dla wszystkich oczywista.
Echa wyroku odbiły się szeroko także poza granicami Francji. Szybko zareagował m.in. Elon Musk, który skrytykował „nadużywanie systemu prawnego”. Napisał: „kiedy radykalna lewica nie może wygrać poprzez demokratyczne głosowanie, nadużywa systemu prawnego, aby uwięzić swoich przeciwników”. „To jest zasada gry, którą stosują wszędzie na świecie”, dorzucił.
Można się jeszcze zastanawiać nad konsekwencjami tego wyroku dla całej UE. Eksperyment „ratowania” demokracji w Rumunii, czy nowa „demokracja walcząca” w Polsce można było traktować jako „wypadki przy pracy”. Przykład Francji wskazywałby już na nowe reguły gry, o której napisał też Musk.
Przebudzenie wiary we Francji? Fala młodych ludzi w Środę Popielcową
Atilio Faoro | 27/03/2025
5 marca 2025 – dzień, który wstrząsnął Francją. Tego dnia wydarzyło się coś niezwykłego: kościoły w całym kraju wypełniły się młodymi ludźmi, którzy tłumnie przybyli, aby dać sobie posypać głowę popiołem. W czasach, gdy sądzono, że wiara katolicka jest wymierająca, to pokolenie powstało i jest spragnione sacrum i prawdy.
Uciekając od moralnej pustki i ideologii woke, ci młodzi ludzie odrzucają nijaki i skompromitowany chrystianizm. Nie przyciągnęła ich nowoczesna duszpasterska narracja, lecz głód absolutu i wezwanie płynące z mediów społecznościowych. To właśnie tam katoliccy influencerzy rozpalili na nowo płomień autentycznej wiary.
To wyraźne ostrzeżenie dla Kościoła: młodzi nie chcą półśrodków! Domagają się sacrum, boskiego majestatu, radykalizmu ewangelicznego. Czy ta Msza Środy Popielcowej jest początkiem katolickiego odrodzenia?
Przyszłość pokaże, ale wiatr nadziei już wieje.
Tchnienie nadziei w zagubionym świecie
W całej Francji parafie przeżywały prawdziwe oblężenie. Wypełnione po brzegi kościoły, w których panowała uroczysta cisza, gdy tysiące młodych ludzi pochylało głowy, słuchając surowych słów: „Pamiętaj, że jesteś prochem i w proch się obrócisz”. W niektórych miastach z powodu braku miejsca setki wiernych pozostawały na zewnątrz, świadcząc o tym niespodziewanym przebudzeniu. Kto mógłby przewidzieć taki zwrot w kraju, który uznawano za obojętny wobec Boga?
Opinia publiczna, często zamknięta w progresywnych schematach myślowych, twierdziła, że młodzież pochłania praktyczny ateizm i skupia się jedynie na rozrywce oraz dobrobycie materialnym. Tymczasem rzeczywistość pokazała coś innego – młodzi ludzie zaczynają poszukiwać głębszego sensu, są spragnieni duchowości, prawdy oraz porządku i piękna sacrum.
Odrzucenie współczesnego nihilizmu
Przed czym uciekają ci młodzi ludzie, którzy tak licznie gromadzą się w Kościele? Przed moralną pustką, dyktaturą relatywizmu, ideologią woke, która deprawuje serca i mąci umysły. W obliczu rozpadu zasad moralnych, kryzysu rodziny i upadku niegdyś chrześcijańskiego społeczeństwa, dostrzegają, że jedynie Święty Kościół – filar i fundament Prawdy – może zaoferować im trwałe oparcie.
Co istotne, to przebudzenie nie wywodzi się ze struktur kościelnych o progresywnym charakterze. Tam, gdzie mgliste przesłania o „otwartym i inkluzywnym Kościele” nie są w stanie przyciągnąć dusz, to sami młodzi ludzie, swoją żarliwą tęsknotą za absolutem, na nowo rozpalają płomień wiary. Nie przychodzą dla letniej liturgii, ale dla wspaniałości sacrum.
Nieoczekiwany wpływ mediów społecznościowych
Paradoksalnie, to nie modernistyczne duszpasterstwo, lecz media społecznościowe stały się katalizatorem tego duchowego odrodzenia. Na platformach takich jak TikTok, Instagram czy Telegram katoliccy influencerzy ukazywali wielkość Wielkiego Postu, głębokie znaczenie pokuty i konieczność klęknięcia przed Bogiem. Młodzież usłyszała to wezwanie – i odpowiedziała.
To cenna lekcja dla zbyt często ostrożnej hierarchii kościelnej, która boi się głosić prawdę w całej jej pełni. To nie przez spłycanie przesłania przyciągamy ludzi, ale przez odważne utwierdzanie niezmiennej doktryny Kościoła.
Ostrzeżenie dla Kościoła we Francji
To spektakularne zjawisko powinno stać się ostrzeżeniem dla francuskiej hierarchii kościelnej. Młodzi ludzie nie przyszli na msze przekształcone w światowe widowiska, lecz na liturgię pełną godności, wierną tradycji i szanującą boski majestat.
Jeśli episkopat nadal będzie podążać drogą kompromisów, tłumić gorliwych kapłanów i lekceważyć formy liturgiczne uświęcone wiekami, skaże się na upadek. Oto bowiem wyrasta pokolenie, które nie chce rozwodnionego chrześcijaństwa, lecz wiary autentycznej, bezkompromisowej i walecznej.
Początek duchowej rekonkwisty?
Tłumy młodych ludzi podczas Mszy Środy Popielcowej nie powinny stanowić jednorazowego fenomenu.
Jest to wezwanie do odbudowy, apel, by katolicka Francja znów powstała, a Chrześcijaństwo odzyskało swój dawny blask.
Młodzi dokonali wyboru. Odwracają się od świata bez Boga i zwracają się ku krzyżowi. Czy Kościół stanie na wysokości zadania i podejmie to przebudzenie, czy też Bóg powoła nowych pasterzy, jakich Francja potrzebuje?
Czy Wielki Post 2025 stanie się fundamentem katolickiego odrodzenia we Francji?
“Teorie spiskowe” zyskują coraz większą popularność [w kręgach zwolenników Trumpa.??]
Telegraph twierdzenia, jakoby żona Emmanuela Macrona, Brigitte Macron, była w rzeczywistości mężczyzną, mogą poważnie zaszkodzić stosunkom międzynarodowym między Stanami Zjednoczonymi a Francją.
Według doniesień The Telegraph twierdzenia, jakoby żona Emmanuela Macrona, Brigitte Macron, była w rzeczywistości mężczyzną, mogą poważnie zaszkodzić stosunkom międzynarodowym między Stanami Zjednoczonymi a Francją.
Źródłem tego twierdzenia jest artykuł z 2021 r., który ukazał się we francuskim czasopiśmie Faits et Documents. Autor twierdzi, że 71-letnia [obecnie] pierwsza dama i jej brat Jean-Michel Trogneux to w rzeczywistości ta sama osoba
Według “teorii spiskowej” Trogneux to tak naprawdę Brigitte, która w wieku 30 lat zmieniła płeć z mężczyzny na kobietę i zaczęła “spotykać się” z Macronem, gdy on miał 15 lat, a ona 40.
Temat ten podjęła później komentatorka Candace Owens, która nazwała tę sprawę „prawdopodobnie największym skandalem, jaki kiedykolwiek wydarzył się w polityce w historii ludzkości” i nakręciła o tym serię filmów na YouTube.
Jej twierdzenia niedawno powtórzył Tucker Carlson, który początkowo powiedział, że uważał Owens za szaloną, ale „okazało się, że ma rację”.
Owens powiedziała, że otrzymała listy prawne od kancelarii prawnej reprezentującej małżeństwo Macronów, w których napisano, że zarzuty są „zniesławiające” i że Brigitte nie musi udowadniać, że jest biologiczną kobietą, ponieważ „szczerze mówiąc, to nie jest twoja sprawa”.
Według nowego raportu Telegraph , który określa tę teorię jako „absurdalną”, grozi ona poważnym pogorszeniem stosunków dyplomatycznych między Ameryką a Francją. „Stosunki między Francją a Ameryką mogą stać się jeszcze bardziej chłodne” – podaje gazeta, zauważając, że „współpracownicy Trumpa” są coraz bardziej zainteresowani tą historią.
W artykule zacytowano Sandera van der Lindena, profesora psychologii społecznej na Uniwersytecie Cambridge, który zasugerował, że teoria spiskowa jest częścią rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej, choć nie przytoczono na to żadnych dowodów.
„Nie można wykluczyć, że jeśli plotka zostanie powiązana ze zwolennikami Trumpa, sprawa może się jeszcze bardziej zaostrzyć i tak już trudne stosunki między prezydentem USA a jego francuskim odpowiednikiem” – podsumowuje raport.
Relacje między oboma krajami są już napięte po tym, jak francuski polityk Raphaël Glucksmann zasugerował, że Francja powinna odzyskać Statuę Wolności jako karę za próbę Trumpa „poparcia tyranów” w wojnie rosyjsko-ukraińskiej.
Sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt odpowiedziała, że gdyby nie Ameryka, Francuzi „mówiliby teraz po niemiecku”.
Artykuł w „The Telegraph” nie podważał w żaden sposób twierdzeń Owensa i Carlsona, autorzy artykułu sugerowali natomiast, że samo zgłębianie tematu jest niebezpieczne. Nie sprecyzowali jednak dla kogo?
Francja: Tysiące osób protestuje przeciwko polityce obronnej Macrona. „Nie umrzemy za Ukrainę!”
Tysiące protestujących wyszło w sobotę na ulice Paryża, aby zaprotestować przeciwko temu, co postrzegają jako próbę wciągnięcia ich w wojnę z Rosją ze strony prezydenta Francji .
Twierdzą, że nie zgadzają się z militarystycznym podejściem Emmanuela Macrona do polityki zagranicznej i jego brakiem zainteresowania osiągnięciem pokoju w konflikcie na Ukrainie.
Organizatorem demonstracji był Florian Philippot i jego partia, “Les Patriotes“
Tłum skandował hasła i niósł transparenty, takie jak „Nie chcemy umierać za Ukrainę” i „Macron, nie chcemy twojej wojny ”.
Macron zaproponował w środę rozszerzenie francuskiego odstraszania nuklearnego w celu ochrony krajów UE i wezwał europejskich członków NATO do wzięcia większej odpowiedzialności za własną obronę. Przytoczył niepewność co do zaangażowania Waszyngtonu na rzecz Ukrainy, zwłaszcza gdy stosunki między Kijowem a administracją prezydenta USA Donalda Trumpa uległy pogorszeniu po tym, jak Władimir Zełenski odrzucił wezwania do negocjacji pokojowych z Rosją.
Macron argumentował, że dalsza pomoc dla Ukrainy była kluczowa, ostrzegając, że jeśli prezydent Rosji Władimir Putin odniesie sukces na Ukrainie, nie poprzestanie na tym – twierdzenie, które Moskwa wielokrotnie odrzucała jako nonsens. Rosja uznała ekspansję NATO w kierunku swoich granic i obietnicę członkostwa Ukrainy przez blok kierowany przez USA za jedne z głównych powodów konfliktu.
Wielu demonstrantów na wiecu w Paryżu krytykowało Macrona za priorytetowe traktowanie spraw wojskowych ponad sprawy wewnętrzne. „Kiedy wypowiadasz wojnę, to po to, aby wymazać wszystkie inne niepowodzenia” – powiedział jeden z protestujących. Inny oskarżył Macrona o dążenie do konfliktu, podczas gdy przywódcy tacy jak Trump i Putin mówią o pokoju.
Zwracając się do tłumu, Philippot potępił podejście Macrona, oświadczając, że prezydent „absolutnie nie chce pokoju”. Philippot, były członek Frontu Narodowego, był głośnym krytykiem administracji Macrona i polityki UE. Jego partia sprzeciwia się temu, co postrzega jako niepotrzebne interwencje wojskowe i opowiada się za bardziej niezależną francuską polityką zagraniczną.
Nacisk Macrona na zwiększenie wydatków na obronę napotyka przeszkody, ponieważ Francja zmaga się z deficytem budżetowym i presją ograniczenia wydatków. Zatwierdzenie budżetu na 2025 r. zostało opóźnione z powodu podzielonego parlamentu. W styczniu minister ds. budżetu Amelie de Montchalin ogłosiła plany cięcia wydatków publicznych o 32 mld euro (34,6 mld dolarów) przy jednoczesnym podniesieniu podatków o 21 mld euro.
Krytycy twierdzą, że te środki obciążą rodziny klasy średniej, właścicieli małych firm i emerytów, którzy już zmagają się z rosnącymi kosztami. Tymczasem premier Francois Bayrou odrzucił apele o konsultacje publiczne w sprawie głównych polityk obronnych, twierdząc, że takie decyzje leżą w gestii rządu. Zapytany w piątek, czy Francuzi powinni mieć coś do powiedzenia w sprawie zwiększonych wydatków wojskowych i przejścia na „gospodarkę wojenną”, Bayrou był stanowczy: „Odpowiedzialnością rządu jest powiedzieć, nie, nie możemy pozwolić, aby kraj został rozbrojony. To jest kluczowe”.