Herezja materializmu, czyli ile kosztuje dusza człowieka

Herezja materializmu, czyli ile kosztuje dusza człowieka

https://pch24.pl/herezja-materializmu-czyli-ile-kosztuje-dusza-czlowieka

(Oprac. PCh24.pl)

Na piąty odcinek cyklu PCh24.pl o „nowoczesnych herezjach” zapraszają ks. prof. Piotr Roszak i Tomasz D. Kolanek.

Kliknij TUTAJ i zobacz wszystkie opublikowane w tej serii rozmowy

„Przesąd materializmu twierdzi, że człowiek nie ma duszy, że nie ma przyszłego życia oraz że człowiek nie ma innego przeznaczenia niż zwierzęta. Odarty w ten sposób z ducha człowiek najlepiej opisany być może nie jako stworzenie uczynione na obraz i podobieństwo Boga, ale jako psychoanalityczna torba z fizjologicznym libido, czy jako mechanizm odpowiadania na bodźce”, pisał w książce „Wojna i rewolucja” abp Fulton Sheen definiując herezję „materializmu”. W jaki sposób materialiści doszli do wniosków opisanych przez amerykańskiego hierarchę?

Wydaje mi się, że takie przekonania jak materializm rodzą się zasadniczo z redukcjonizmu, który polega ogólnie rzecz biorąc na tym, że bardzo skomplikowaną rzeczywistość sprowadza się do jej najważniejszych czynników czy przejawów, a potem pracując na nich stara się dojść do prawideł i reguł, a więc ująć obserwowane działania w formę praw. Trzeba pamiętać, że takie uproszczenie choć przydatne metodologicznie, to ma swoje ograniczenia, pomija istotne wymiary rzeczywistości, których po prostu nie bierze pod uwagę. Z tego w konsekwencji wynika, że traktuje się wówczas np. człowieka na wzór maszyny, a przez to nie uwzględnia się jego duchowych wymiarów – np. duszy – uważając, że zasadniczo do opisania człowieka wystarczy materia. Ale na tej bazie wielu niestety wyprowadza nieuprawniony wniosek, że, że nie jesteśmy niczym więcej niż materią, może jedynie lepiej zorganizowaną od płazów czy gadów. A choć oczywiste jest istnienie wielu duchowych zachowań człowieka, to traktuje się je wówczas jako epifenomen materii, coś w gruncie rzeczy materialnego, choć my mamy jedynie ewentualnie złudzenie istnienia duchowości, gdyż myli nas percepcja. To w gruncie rzeczy pewna ślepota na wymiary rzeczywistości, które wymykają się materialistycznym narzędziom poznania.

Oczywiście materializm istniał w starożytności i nie spotkał się z wielkim przyjęciem wśród ówczesnych, gdyż niewiele tłumaczył i bardzo zawężał poznawczo. Myślenie w stylu: „naciśnij tu, wyskoczy coś tam”, choć efektowne, nie jest efektywne, gdyż wiele aspektów pomija. Człowiek posiada cielesność czy materialność, ale nie jest samą cielesnością. Takie myślenie to odprysk tzw. brzytwy Ockhama, która w wersji popularnej twierdziła, że nie należy mnożyć bytów, to znaczy chodziło o styl myślenia, w którym bierzemy pod uwagę nie wszystko, ale pewne wybrane, najważniejsze kwestie rzutujące na poznanie.

Sytuacja zmienia się w nowożytności, gdy zaczyna dominować paradygmat wszechświata już nie jako „organizmu” czy ciała żywego, ale przypominającego maszynę – to wówczas rodzi się mechanicyzm, a uwaga skupia się na zewnętrznym opisie świata. O ile dawniej badano świat w oparciu o klasyczne cztery przyczyny wypracowane przez Arystotelesa, a więc przyczynę sprawczą, materialną, formalną i celową, to po oświeceniu zostaną jedynie dwie przyczyny: sprawcza i materialna. Badanie ma się zawęzić do tego co widać… rzeczy duchowe pozostać mają w domenie filozofii i teologii. Może są, może nie – nie będzie się ich badało, gdyż wykluczone zostają z zakresu dociekania prawdy. W dusze można co jedynie „uwierzyć”. Paradoks, bo skoro źródłem godności człowieka jest dusza, to zapomnienie o duszy w prosty sposób prowadzi do gorszego traktowania człowieka, czego dowodem są totalitaryzmy XX wieku, komunizm i faszyzm.

Trzeba przyznać, że dziwna ta niekonsekwencja materialistów – wielu rzeczy nie widać wprost, ale przecież są, np. grawitacja, którą odkrywa się – nie mówię już o tym jak długo trwały dywagacje czym tak naprawdę jest – po skutkach jakie czasem boleśnie dają o sobie znać, gdy człowiek upada na ziemie…

Ja widzę w tym wszystkim starą pokusę jednowymiarowości, która odżywa także dziś – wielu przecież uważa, że człowiek to jedynie materia, wyrazem tego mogą być twierdzenia neuronauki w wersji radykalnej, iż człowiek to nic więcej niż garść neuronów, które o wszystkim z góry decydują. Taka jednowymiarowość jest istotnie głównym problemem – dobrze to oddał jeden z autorów w wizji tzw. ‘płaszczaków’, żyjących jedynie w dwóch wymiarach i nie mających wyobrażenia, ze istnieje trzeci wymiar…opowiadanie im o tym, co poza dwoma wymiarami, jak opowiadanie materialistom o duszy, budzi uśmiech i niezrozumienie…

Materialiści głoszą, że sensem życia jest poprawa za wszelką cenę sytuacji materialnej; że niedostatek jest główną przyczyną nieszczęść i niespełnienia w życiu, oraz że obfitość dóbr jest najpewniejszą gwarancją pokoju i szczęścia. Skoro to wszystko jest takie proste to dlaczego nigdy nie zadziałało?

Bo to nie jest dobra recepta, nie rozwiązuje zasadniczych problemów, gdyż sprowadza człowieka tylko do jednego wymiaru, materialnego i tam upatruje jego spełnienia. Jeśli się taki cel materialny postawi człowiekowi, to skupi się jego uwagę na zabieganiu i gonieniu za takimi sprawami, a nie innymi. Trzeba go czymś zająć… dziś takie zajmowanie człowieka wszystkim, byle nie jego duszą i wiarą, są przecież na porządku dziennym. To jest walka nie wprost z chrześcijaństwem… jak z niektórymi świątyniami, których może zniszczyć się nie da, usunąć się nie da, ale można zasłonić innymi budynkami, oszpecić, aby w krajobrazie nie było dostrzegalne.

Poza tym, jak to od starożytności wytykano materializmowi, on nie może być sam dla siebie kryterium. Nie wystarczy po prostu gromadzić rzeczy jak się składa w jedno miejsce jakieś klocki, nie ważne „co”, byle dużo… aby to miało sens muszą być uporządkowane według jakieś zasady, która oceni co jest ważniejsze od drugiego. A jeśli są porządkowane, to znaczy, że wedle czegoś więcej niż samej materii… Nie dziwi więc, że badania nad sensem życia – jakie życie uważamy za sensowne – jednoznacznie pokazują, że sens nie tkwi w rzeczach, ale w osobie, spójności jej życia, odkrywaniu znaczenia egzystencji, czyli jego celu, a nie jedynie biologicznego przetrwania.

Poza tym, zauważmy jeszcze jedno: w tym jednak podejściu herezji materializmu kryje się myślenie magiczne, które wyraża się w przekonaniu, że człowieka da się szybko zmienić przez okoliczności, że to one rozstrzygają o losie człowieka. Zmieni się człowiek, jak będzie miał np. więcej pieniędzy, większe mieszkanie… Wszyscy staną się aniołami jak będą mieli wszystkiego pod dostatkiem, a staną się złymi, gdy dotknie ich jakiś brak. Historia pokazuje, że święci jednak nie byli tymi, którzy opływali we wszystko, a źli nie są powiązani jedynie z najbiedniejszym. Przypominają się przestrogi Ojców Kościoła przed niebezpieczeństwem bogactw, czy współczesne, podobne ostrzeżenia przed syndromem tłustego kota, któremu nie chce się nic robić.

Ale nazywam to „magicznym” myślenie, gdyż w gruncie rzeczy ciągle chodzi o przekonanie, że zmiana okoliczności zewnętrznych przełoży się automatycznie na zmianę wewnętrzną, a jednak kierunek zmiany jest inny, od wewnątrz na zewnątrz. Chrystus na to wskazywał w dyskusji z faryzeuszami, gdy zwracał im uwagę, że dbanie o czystość kubka nie jest automatycznym poprawieniem czyjegoś statusu moralnego, choć może być wyrazem czegoś, co płynie z nawróconego serca. Takie skupianie na okolicznościach, a nie na działaniu samego człowieka, jest duchowo niebezpieczne, gdyż wprowadza w to, co św. Josemaria Escriva nazywaał „mistyką gdybania”: gdybym był kimś innym, to wtedy byłbym lepszym człowiekiem, albo: gdybym miał inną rodzinę, byłbym lepszym, gdyby miał inne wykształcenie, inny panował klimat… etc.

Czy Kościół jest przeciwny poprawianiu sytuacji materialnej, jak głoszą materialiści powołując się na wyrwane z kontekstu fragmenty Ewangelii?

Wręcz przeciwnie, staranie się o poprawę bytu jest wymogiem zdrowo rozumianej Ewangelii, ale nie może zastąpić innych, ważniejszych kwestii i „oślepić” człowieka, który gdy uczyni z tego program życia – poprawić jedynie swój byt! – może pominąć dużo ważniejsze rzeczy. Może to jedna z ulubionych strategii Złego: zamiast obrzydzać wprost dobro i człowieka zniechęcać do sięgania po nie, wystarczy zająć człowieka mniej istotnymi sprawami, a wtedy nie zauważy i nie wybierze tych najważniejszych.

Z perspektywy chrześcijańskiej, troska o poprawę sytuacji materialnej jest zawsze środkiem, a nie celem – żeby wzrastać w cnotach, w dobrych czynach potrzebne są odpowiednie okoliczności, w tym również te materialne. Trzeba o nie zadbać, tak jak przygotowujemy pokój na spotkanie albo miejsce pracy. Nie jest to cel sam w sobie, jak ktoś mający napisać cos ważnego, będzie skupiał się na otoczeniu biurka i nigdy nie napisze co trzeba. Ale dbanie o odpowiednie warunki materialne jest częścią Katolickiej Nauki Społecznej jako drogi realizowania dobra wspólnego.

Dlatego zajmowanie się podnoszeniem jakości życia musi szanować priorytety, hierarchie ważności, a ta jest możliwa do ustanowienia, gdy znamy ostateczny i główny cel życia człowieka. Wtedy dobierzemy właściwe narzędzia… pomijając już kwestię nakazu Bożego z Księgi Rodzaju, aby rozwijać stworzenie („czyńcie sobie ziemie poddaną”, por. Rdz 1,28) – na zasadzie: dokończ to co Ja Bóg zacząłem, warto pomyśleć o celu wszechświata stworzonego przez Boga. Mówimy o tym w kategoriach „nowego stworzenia”, nowej ziemi, która narodzić się ma ze „starej”, przez co wartość historii i każdego czynu jest ogromna. Tomasz z Akwinu gdy tłumaczył słynne porównanie Jezusa, ze u nas nawet włosy na głowie są policzone (por. Mt 10,30), to odnosił to do pytania co przetrwa sąd ostateczny, zauważając, że włos to symbol najmniejszej nawet dobrej rzeczy, która nie pozostanie bez nagrody, a wysiłek włożony w rozwój stworzenia Bożego będzie podstawą dla „nowego stworzenia”, które nie będzie ponownie stworzeniem z niczego (łac. ex nihilo), ale przemianą już istniejącego (łac ex vetere).

Abp Fulton Sheen zwracał uwagę, iż „nieszczęście człowieka wypływa z utraty celu i motywacji w życiu, co z kolei wynika z wyparcia istnienia duszy”. Dlaczego istnienie duszy jest nie do przyjęcia dla heretyków głoszących materializm?

Podejrzewam, że ta niechęć do wspominania o duszy i zastępowania tego terminu wszelkimi innymi, bierze się z wielu powodów. Z jednej strony ta dziwna awersja może mieć źródło w tym, że istnienie duszy rozbija świat materialistów, pokazuje im ogromny „wyłom” jaki wprowadza dusza jako forma ciała, ożywiająca to ciało. To rodzi lawinę kolejnych pytań o niematerialne cechy, działania jak np. intencjonalność… Z drugiej strony, sama wzmianka o duszy budzi pewne wspomnienia, nawiązania do długiej tradycji filozoficznej i religijnej, od której nowe herezje chcą się odciąć, bo choć tak naprawdę rozwój i „reforma” zawsze wiązała się z powrotem do „formy”, powrotem do źródeł, które inspirują na nowo – jak to było np. w renesansie – to dziś absolutnie nie o to chodzi, aby wracać i mierzyć się z odwiecznymi pytaniami ludzkości o cel życia na ziemi, nieśmiertelność, Boga, tylko chodzi o skarłowacenie człowieka, ma żyć wyimaginowanymi problemami jak się do kogoś zwracać, gdy jednego dnia „czuje się” kobietą, a innego mężczyzną lub „ono”… jeśliby zaś przyznaliby, ze istnieje dusza, która jest źródłem tożsamości, kształtuje ciało i nasze zachowania, że jako zasada duchowa jest niematerialna, to naprawdę otwiera szereg pytań, które zawsze nie tylko prowadziły do odkrycia wiary, ale niejako przy okazji rozwijały kulturę. Dlatego chyba obawa przed takim pytaniem jest tak wielka, że robi się wszystko, byle nie nawiązywać do zasadniczych pojęć. Po prostu, dusza kojarzy im się i kieruje rozważania w stronę religii, stąd próba wymazania tego słowa ze słownictwa codziennego.

To nie pierwszy raz, takie próby były już w historii. Próbowano w pewien sposób „obśmiać” temat duszy, a przecież to istotna kategoria filozoficzna, o której pisali wielcy filozofowie i mająca odpowiedniki w Biblii. Takie pytania jak „ile waży dusza”, choć zadawane z intencją ośmieszenia, pokazywały jednak, że niektórzy nie odrobili lekcji i pozostawali na stereotypach, a nie na pogłębionym rozumieniu.  

Trzeba zaznaczyć przy tej okazji, ze przyjmowanie istnienia duszy nie oznacza bezkrytycznego przyjmowania wszystkich kulturowych skojarzeń. Potrzebne jest zawsze w tym kontekście oczyszczanie z uproszczeń w ujmowaniu duszy, a temu może pomóc rozczytanie się w tekstach św. Tomasza z Akwinu i coraz głębsze rozumienie duchowości człowieka, odzyskanie metafizycznego wymiaru w religii, wbrew próbom – podejmowanym od epoki oświecenia – sprawienia, aby religia zajmowała się jedynie moralnością, a i to jak wiemy dzisiaj jest poważnie kwestionowane. Religia, zwłaszcza katolicka, wnosi całościowe spojrzenie na świat, otwiera go na nadprzyrodzoność, wbrew materializmowi.  

Największe frustracje w życiu nie mają charakteru ekonomicznego. Wielokrotnie słyszeliśmy, że ludzie, którzy mają bogactwo są bardziej nieszczęśliwi niż ludzie, którzy mają znacznie mniej pieniędzy, majątku od nich. Nie chcę przez to powiedzieć, że bogactwo czyni człowieka nieszczęśliwym. Raczej chodzi mi o to, że złoto nie rozwiąże wszystkich problemów, o czym Kościół przypomina od dwóch tysięcy lat, prawda?

Tak, to dobra diagnoza sytuacji, bo istnieją pewne relikty marksizmu, który wszystko sprowadzał do problemów ekonomicznych. Wyzwolenie klas z opresji bogatych rozwiąże wszystkie kwestie, nie będzie przestępstw, złodziejstwa czy morderstw, a jednak wraz z postępem gospodarczym okazuje się, że człowiek jest chory gdzieś indziej. Innymi słowy, nie sprawdza się leczenie objawowe, bo środki zewnętrzne – dostatek materialny – mają czasami efekt znieczulający, ale nie rozwiązują istoty problemów. A właśnie, by w pełni kogoś uzdrowić trzeba sięgać do przyczyny choroby, a nie tylko zbijać objawy, np. temperaturę.

Z tego właśnie powodu, gdy Kościół wypowiadał się na temat np. sensu i znaczenia państwa jako wspólnoty politycznej, zaznaczał, ze jej celem nie jest jedynie i wyłącznie pomnażanie zasobów i bogacenie obywateli, ale ich etyczny rozwój. Celem państwa jest wzrost w cnotach jako sprawnościach doskonalących naturę, a te prowadzą do szczęścia człowieka, możliwego do osiągnięcia, gdy obywateli łączyć będzie przyjaźń. Znów mam wrażenie, ze takie myślenie – po co jest państwo? –celowo schodzi na dalszy plan, czyni się wszystko, aby człowiek o tym nie myślał.

I jeszcze jedna uwaga. Gromadzenie dóbr materialnych dla nich samych budzi frustrację, to fakt możliwy do szybkiego zaobserwowania – bo nie tak się buduje coś sensownego, nie w oparciu o chęć posiadania po prostu jak najwięcej. Chodzi o to, aby to co jest gromadzone służyło ważnemu dla człowieka celowi. Ilość nie jest tu dobrą miarą. Zobaczmy: poezja nie polega na dużej ilości słów, podobnie jak obraz nie jest cenniejszym przez to, że ma dużo farby na płótnie. Trzeba odkryć ten ukryty skarb, to jedno, najważniejsze dobro – jak mówi Ewangelia – dla którego wszystko jest się gotowym sprzedać (por. Mt 13,44). Wtedy ma sens wokół tej najważniejszej sprawy budować wszystkie życiowe osiągnięcia. Ale musi być pewien „porządek”, wedle którego gromadzimy wszystko.

Społeczeństwo może stać się nieludzkie, zachowując zarazem wszelkie przewagi charakterystyczne dla wielkiego dobrobytu materialnego”, pisze abp Sheen. Moim zdaniem słowa te idealnie opisują np. Holandię, gdzie społeczeństwo jest zamożne, ale czy moralne? Aborcja, eutanazja, gender, LGBT, legalne narkotyki – to tylko niektóre przykłady holenderskiej „moralności”…

Nie można patrzeć na posiadanie zasobów, na bogactwo, jako „nagrodę”, ale zauważmy, że dostatek rości sobie pretensje do wyznaczania standardów, nie tylko w ekonomii, ale także w moralności. Postrzegamy inaczej państwo, które jest w G7 czy innych prestiżowych organizacjach, darząc je bezzasadnie autorytetem i przyjmując jego model życia, wartościowania… skoro u bogatego sąsiada widzimy pewne wzorce i normy, to bogacące się społeczeństwo z pewnością powieli ten model, myśląc, ze sprawdził się dzięki takiemu a nie innemu podejściu do życia. Moralność „sukcesu” przekłada się na oddziaływanie na innych. Ale.. wszystko jest kwestią perspektywy oceny, bo lekceważenie moralności i rozcieńczanie jej prowadzi do zguby: co bystrzejsi widzą oznaki tego kryzysu czy upadku dziś zamożnych społeczeństw, które są takimi dzięki temu, że poprzednie pokolenia trwały przy wartościach chrześcijańskich (poświęceniu dla innych, pracowitości, uczciwości etc.), ale ten kryzys możliwe, że będzie dopiero dostrzegalny później, jak minie kilka pokoleń… Dlaczego? Bo nie da się utrwalić zamożności bez moralności. Im większe zasoby posiadamy, tym większej domagają się moralności.

Abp Fulton Sheen zwraca uwagę, że jeśli uczyni się standardy materialne jedynymi standardami cywilizacyjnymi, to efektem będzie powstanie społeczeństwa zachłanności i będzie to przede wszystkim zachłanność na władzę. Rządzący będą bowiem robić wszystko, aby wprowadzić mechanizmy, które pozwolą im ograbić bardziej i mniej zamożnych obywateli. Pozwolę sobie zapytać o dwie kwestie. Po pierwsze: zachłanność, tudzież chciwość – jeden z siedmiu grzechów głównych. To właśnie ten grzech jest praprzyczyną materializmu?

Chciwość to nieuporządkowana chęć posiadania, która zdolna jest szkodzić innym: ostatecznie prowadzi do duchowej tresury i karmienia człowieka jedynie dobrami materialnymi, a to przynosi prosty efekt w postaci „uzależnienia” od tych dóbr. A ponieważ władza daje sposobność do łatwego gromadzenia dóbr, nic dziwnego, że będzie się po nią sięgać nie dla wzniosłych celów, ale nakarmienia pragnienia posiadania.

Uczynienie z materializmu standardu to osłabienie kultury, bo przelicznikiem stanie się nie jakość sztuki, ale liczba widzów w teatrze, dochody jakie będzie generowały dzieła sztuki… a materializm w przestrzeni akademickiej oznaczać może odwrócenie się od prawdy. Znowu, materializm roszczący sobie wyłączność ma tendencje dyktatorskie, będzie przejmował i wyłączał kolejne obszary, rodziny, relacji, celu nadprzyrodzonego… tym samym objawiając swą naturę bożka. 

Po drugie: Pan Jezus nakazuje nam, abyśmy oddawali Panu Bogu, co Boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Jak powinniśmy rozumieć oddawanie cesarzowi, co cesarskie? A co jeśli zażąda on od nas wszystkiego? Czy mamy prawo się zbuntować?

Zauważmy jaki był kontekst tej wypowiedzi Jezusa – to stwierdzenie nie jest po to, aby nas zachęcić do oddawania cesarzowi wszystkiego, ale by ustalić limit, powiedzieć dokąd i co można, a w domyśle czego nie wolno mu oddać, a wiec gdzie rozpoczyna się non possumus.

Ciekawe, że toczy się walka o owe „wszystko” także dzisiaj – wiele ośrodków władzy o zapędach dyktatorskich chce przejmować, często przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii, kolejne obszary życia człowieka, sprawować np. kontrole nad ludzkim myśleniem, uczuciami… to żądanie wszystkiego nie jest wyrażane oczywiście wprost, ale ukryte za sensownością, byciem z zgodzie z głównym nurtem, byciem nowoczesny etc.

Gdy władza sięga za daleko, cesarz sięga po to, co boskie, to jak pokazywał to dawnie Tomasz z Akwinu, a niedawno Karol Wojtyła, istnieje odpowiedni sposób reakcji, a jest nim ‘sprzeciw’, o czym papież pisał w „Osoba i czyn” jak formie uczestnictwa w życiu wspólnoty. To nie odrzucenie dobra wspólnego, ale w duchu solidarności taki sprzeciw jest konstruktywny, odsłania nowe możliwości budowania dobra wspólnego.

Jak w świecie zawiści, zachłanności, chciwości i materializmu „odzyskać” duszę?

To trudne pytanie, bo w gruncie rzeczy dotyczy ono tego jak człowiek, który stracił np. smak może go odzyskać. Dla niektórych było to bolesne doświadczenie w przypadku ostatniej pandemii. Wydaje się, ze wówczas drogą właściwą jest ponowne przyzwyczajenie organizmu do spożywania tego, co wartościowe, choć nie czuje się tej szlachetności… i ważne, aby to, co budzi wstręt i odrzucenie takie było. Skąd wiedzieć co szlachetne, gdy ma się roztrojony zmysł smaku? Wydaje się, ze najlepiej karmić się tym, co poprzednie epoki uznawały za duchowo cenne, nie zrażać się małymi krokami jakie się dopiero stawia, a najważniejsze nie poddać się szaleństwu, bo jest pokusa, aby się przyłączyć do korowodu szaleńców bazujących swoje rozpoznanie moralne na fałszywych smakach…

Warto przy tym zauważyć, że postawa zachłanności czy zawiści – choć podkręcana kulturowo, np. w filmach gdzie stawia się ją jako ideał – ostatnie nie prowadzi do żadnego obiektywnego dobra, lecz generuje wyścigi szczurów, bezwzględne rywalizacje, które czynią świat nie do życia. A więc na pytanie Pana Redaktora, co robić, zacząć trzeba od tego, aby zobaczyć zło i szkodliwość tego zachowania… trzeba ćwiczyć „rezyliencję”, stawianie oporu, ale przede wszystkim pozytywnie czynić wysiłki, aby trwać przy dobru godziwym. Rachunek jest prosty, chciałoby się powiedzieć i wówczas przytoczyć słowa Jezusa Chrystusa: „cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? (por. Mt 16,26).

Andrzej Pilipiuk popełnił swego czasu opowiadanie pt. „Parszywe Czasy” opowiadające o ateiście-komuniście, który zobaczył na ulicy szyld z napisem: „Zabezpieczenia pośmiertne. Boisz się wiecznego potępienia? Wstąp do nas”. Zainteresowany wchodzi do sklepu, gdzie dowiaduje się, że „za jedyne 50 euro” oddaje swoją duszę pod zastaw. „Gwarantujemy ochronę przed piekłem niezależnie od wszystkiego. Nie musi pan zmieniać zainteresowań, przyzwyczajeń, nie musi pan rzucać nałogów, pościć, pokutować… Nadal może pan wierzyć w komunizm i Lenina. Ale gdyby się okazało, że to jednak księża mieli rację, to jest pan zabezpieczony”, mówi mu „sprzedawca”.


Na koniec dowiadujemy się, że całej sytuacji przyglądali się Belzebub i Boruta. – To chyba złamanie zasad – powiedział w zadumie Boruta. – Zawsze kantowaliśmy klientów, ale nigdy tak na chama. Do tej pory ludzie podpisywali cyrografy, a my im za to płaciliśmy… Choć, oczywiście, wszystko potem i tak wracało do nas. A teraz nie dość, że zdobywamy dusze, to jeszcze bierzemy za to niezły grosz.
 – Faktycznie, dziwne… – mruknął Belzebub. – A jednak Lucyfer zatwierdził. Może teraz tak trzeba: brać duszę i do tego jeszcze inkasować szmal?


No właśnie Księże profesorze… Może tak właśnie trzeba? Wielu ludzi bowiem wypiera, że ma duszę, ale wielu również w pewnym momencie życia chce się „zabezpieczyć” na wszelki wypadek przed piekłem. Wystarczy dać 50 euro i sprawa załatwiona?

Opisywana w powieści sytuacja to perfidne oszustwo, trochę jak sprzedawanie powietrza, bazujące na naiwności, że się da kupić rzeczy ważne bez wysiłku. Istnieje dziwne przekonanie, że w przypadku duszy i życia religijnego wszystko zrobi się samo, trochę na zasadzie „stoliczku nakryj się” z bajki i już będzie na trwałe – na wieki wieków Amen – zrobione.

Zwróćmy uwagę, istnieje cała akcja uwiarygodniania Zła i jego zamiarów, w tym również rzekomego zysku, który miałby przekonywać o sensowności transakcji i oddaniu siebie, swego centrum decyzyjnego – duszy – szatanowi. Te „50 euro” nie jest dla zysku, ale dla kampanii wiarygodności…to równe bezczelności w tym względzie, którą widzimy przy współczesnych oszustwach „na wnuczka”, gdzie skala procederu jest przerażająca, ale stoi za tym cała akcja „dezinformacyjna”, nie pojedyncze kłamstwo.

A przecież prawdziwą polisą jest życie według zasad, bycie wiernym w małej sprawie, jak mówi Ewangelia,

Zły zarabia na naiwności, bo przekręt polega na wmówieniu, że życie duchowe działa jak korupcja… wystarczy zapłacić komu trzeba i masz załatwione. Być może zmiana strategii Złego, wyciąganie pieniędzy, których przecież nie potrzebuje, bo to nie jego waluta, wynika z tego, że ludzkość się zmieniła, że herezja materializmu już się przyjęła tak głęboko, że jak gdzieś jest wymiana bez materii („pieniądza”) to już jest tak podejrzane, że trzeba symulować poważną transakcję. Ta transakcja musi być bogata w ozdobniki, dobrze zareklamowana, z influencerami popierającymi na blogach, a tak naprawdę nadal jest tym samym: sprzedażą własnej duszy, oddaniem de facto „za darmo”, gdyby porównać co się oddaje za co.

Jeszcze jeden cytat z abp. Sheena: „Nowoczesność jest tylko starym błędem na nowo za-etykietowanym. Nowoczesna wizja człowieka jest błędna – całkowicie i absolutnie błędna, a jeśli będziemy dalej się jej trzymać, skończymy w ślepych uliczkach, w zawiedzionych nadziejach, w biografiach wypełnionych nieszczęściem. A to już wcale nie jest śmieszne – jeśli w ogóle mogłoby kogoś śmieszyć przerabianie człowieka na małpę”. Minęło 80 lat – wizja człowieka zmieniła się i wydaje się być jeszcze bardziej błędna niż w latach 40. XX wieku. Dlaczego Kościół nie jest w stanie skutecznie na to odpowiedzieć i na nowo pokazać światu prawdę o człowieku – dziecku Bożym?

Nie do końca się zgodzę z tezą zawartą w ostatnim pytaniu. Błędy antropologiczne są wytykane przez Kościół, od dawna i to na różne sposoby. Dawniejsza formuła „anathema sit”, czyli poprzestawanie na indykatywnej liście wytropionych błędów już nie działa, bo zmieniła się kultura, ale Kościół nadal – wbrew potężnym mediom – nazywa jednak te błędy po imieniu. To przecież część misji prorockiej, w której nie chodzi o deklamowanie formułek antropologicznych ale pokazanie, że wiara katolicka przynosząca prawdziwą i pełną wizję człowieka stworzonego na obraz Boży po prostu działa i przynosi owoce. Tak to przecież robił św. Jan Paweł II, właśnie od tego zaczął swój pontyfikat. Pierwsze katechezy i przemówienia dotyczyły tematu „mężczyzną i niewiastą stworzył ich”, bo św. Jan Pawła II po prostu wiedział, ze to przynosi owoce, daje sens i pełne szczęście.

Racje ma przy tym abp Sheen, że weryfikacja kto ma słuszność w sporze o wizję człowieka tkwi w spojrzeniu na ofiary błędów antropologicznych, bo rozbieżne opinie na temat tego kim jest człowiek to nie są sądy estetyczne jak na temat dwóch obrazów w galerii sztuki. Trzeba stanąć po stronie ofiar – pokazać je. Niestety, te ofiary próbuje się maskować i ukrywać, albo selektywnie wybierać „pod tezę”. Ofiar liberalnej polityki zmiany płci jest przecież cała rzesza, wiadomo, że to nie uszczęśliwia… a mimo tego, nie dostarcza się danych, np. ile raz ktoś zmieniał płeć po pierwszej zmianie…  ciężko się bowiem ludziom przyznać, że nie działa ich wspaniała wizja. Dlatego jest tendencja brnięcia dalej w kłamstwo, zmienia się jedynie opakowanie…

Myślę, że Kościół jest w stanie skutecznie odpowiadać na błędy i robi to, ale przywrócenie zdrowej wizji nie jest jednorazowe. To nie jest tak, ze ot jedna encyklika i już gotowe, jedno kazanie i w głowach jest porządek. Nie, tak nie zmienia się człowiek, to procesy długotrwałe, rewizja wielu wymiarów życia, podjętych do tej pory decyzji… a my w Kościele nie dajemy prostych recept na skomplikowane sprawy, nie chcemy czarować i mówić, że wszystko łatwo przyjdzie. Leczymy przyczynowo, nie objawowo, dlatego i tutaj trzeba zbudować przyjazne środowisko. Jak ktoś żyje w zanieczyszczonym środowisku, gdzie nie ma czystego powietrza, to co robi, aby odzyskać siły? Kierują go często do sanatorium… uzdrowiska, aby pooddychał świeżym, zdrowym powietrzem. Chrześcijaństwo w zadżumionym ideologiami świecie dziś tworzyć musi uzdrowiska duchowe, miejsca, gdzie działa Ewangelia, być może wokół parafii czy wspólnot albo rodzin, gdzie trzeba relacje budować w oparciu o prawdę o człowieku. Kolejność budowy musi być bowiem właśnie taka, nie inna, od fundamentu po dach… dlatego najpierw prawda kim jesteśmy, potem do czego wezwani jako stworzeni przez Boga, potem jak to zrobić…

Kościół to głosi, inna sprawa to istnienie „zagłuszaczy”, jak zagłuszano sygnał Radia Wolna Europa w czasach komunistycznych, aby nikt nie usłyszał o realnej sytuacji komunistycznych rajów… teraz to się dzieje subtelniej, z pięknymi hasłami na ustach, ale to jest to samo zagłuszanie, przekrzykiwanie, przewaga medialna…

Według abp. Sheena po materializmie jest już tylko pogaństwo i to ono czeka na człowieka, który w imię „posiadania” wyrzeknie się swojej duszy. Zgadzam się z tą diagnozą. Zastanawiam się tylko, czy będzie to pogaństwo znane nam z kart historii, czy jakieś neo-pogaństwo… Jakie jest zdanie Księdza profesora?

Nie wrócimy do starych wersji pogaństwa, ale będzie widać, ze to mutacja tej samej starej choroby… pojawią się pewne charakterystyczne znaki rozpoznawcze. Faktem jest przecież, że pogaństwo odradza się nie tylko w kulturze czy zachowaniach społecznych, ale nawet w kulcie pogańskim, wystarczy spojrzeć na popularność wznawiania kultów słowiańskich w krajach bałtyckich, a nawet w Polsce. To już się dzieje.

Podzielam też zdanie abpa Sheena, że pogaństwo złapie korzeń, by się tak wyrazić, na glebie materializmu czy konsumpcjonizmu  – wtedy odzywa się w człowieku mechanizm traktowania bóstw jako zaspokajających potrzeby doczesne, a wszystko będzie ograniczone do jednego wszechświata, odrzucając to, co wykracza poza materię. Innymi słowy, jeśli chrześcijaństwo otworzyło perspektywy i pokazało, że Bóg nie mieszka na Olimpie jak myśleli starożytni Grecy, nie mieszkają w ramach tego naszego świata, ale Logos przychodzi „z zewnątrz”, z transcendencji, to wydaje się, że teraz nastąpi proces odwrotny, powracania na Olim, zamykania świata, odzierania go z tajemnicy. To jest skutek pogaństwa, wielkie zawężenie perspektywy.

Jak do herezji materializmu ma się ideologia trans-humanizmu? Czy mają one ze sobą jakiś związek?

Jak wiadomo, z jednej strony transhumanizm próbuje odrzucić gatunek i odbiologizować człowieka, a więc sprowadza go jedynie do „umysłu” i chce go kopiować, podłączać potem do chmury cyfrowej, osiągając pełny interfejs komputer – mózg. W ten sposób oferuje nieśmiertelność digitalną, gdyż zgodnie z proroctwami tego nurtu wtedy nasza kopia cyfrowa będzie nieśmiertelna, oczywiście nie my w postaci biologicznej będziemy cieszyć się nieśmiertelnością, ale tylko ta nasza kopia. Transhumanizm bardzo nie lubi ciała, uważa je za powód cierpienia i chce dlatego odcieleśnić człowieka.

Ale ma też coś wspólnego, z drugiej strony, z herezją materializmu, mianowicie absolutyzację jednego wymiaru, naturalizowanie wszystkiego co nadprzyrodzone. Materializm transhhumanistów nie jest cielesny, ale opiera się na myśleniu wykluczającym Boga, a materią podstawową mogą być neurony, materiały syntetyczne…

Na zakończenie tych rozważań pozwolę sobie przypomnieć wydarzenie z 1996 roku, kiedy to „przyszła na świat” pierwsza sklonowana owca Dolly. W mediach wywołała się wówczas dyskusja: „czy zwierzę to ma duszę?”. Czy to nie jest najlepszy dowód na parszywość czasów, w których przyszło nam żyć? Z jednej strony próbuje się odebrać duszę człowiekowi, a z drugiej podnieść do rangi jakiegoś „złotego Gralla” duszę zwierzęcia i to w dodatku „stworzonego sztucznie”…

Jak widać, z upodobaniem żongluje się pojęciem duszy na wiele sposobów, gdzie komu wygodniej, bo gdy zabiera się człowiekowi godność przez odrzucenie duszy, bo rzekomo zbyt nawiązuje do religii i ktoś mógłby się przez to nawrócić, to w przypadku zwierząt „humanizuje się” je i nadaje cechy ludzkie. A na bazie wspomnianego transhumanizmu mówi się o prawach decydowania przez naturę o przyszłości świata.

Zwróćmy jeszcze uwagę na jedno: kategoria duszy u zwierząt była przedstawiana w tradycji chrześcijańskiej, gdzie funkcjonowała jako dusza wegetatywna czy zmysłowa, bo pod pojęciem duszy kryje się forma żywa, zasada życia organizująca materię, ale zawsze podkreślano różnicę fundamentalną: dusza ludzka jest nieśmiertelna jako duchowa, stworzona bezpośrednio przez Boga. Inne ‘dusze’ są przejściowe, odpowiadają więc temu co dziś nazywamy funkcjami życiowymi, a nie operacjami intelektualnymi jak chcenie czy poznanie ludzkie, które są owocem i świadectwem istnienia duszy, która poznaje dzięki zmysłom.

Problem w tym, że zwolennicy duszy u zwierząt nie mówią tym językiem – choć pragną nawiązywać do wspomnianej przeze mnie tradycji – oni chcą przekonać, ze zwierzę ma duszę jak człowiek, nieśmiertelną…  w takich sytuacjach wychodzi kto kim jest, jak arbitralnie, wybiórczo traktuje temat.  

Nie wiem czy to parszywe czasy, jak wspomniał Pan Redaktor, ale na pewno takie, w których istnieje „zamęt”. Po modlitwie „Ojcze nasz” w liturgii Kościoła modlimy się o zachowanie „od wszelkiego zamętu…”. Warto wtedy pomyśleć o różnych zamętach, jakim celowo poddawany jest człowiek, trochę tak jak kręcące się w kółko dziecko, które jak to w zabawie, ma potem złapać równowagę… wiemy jakie to trudne i nieudolne. Tym bardziej nie wolno pozwolić bujać się na wszystkie strony i trzeba dać opór zamętom. Nie wolno stracić orientacji i pozwolić odebrać sobie duszy, a o to chodzi w gruncie rzeczy herezjom takim jak materializm.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek

Poza prawdą nie ma sensu

Poza prawdą nie ma sensu

AlterCabrio, 11 kwietnia 2025 https://ekspedyt.org/2025/04/11/poza-prawda-nie-ma-sensu/

Prawda jest pierwszym darem od Boga. Człowiek znający prawdę jest szczęśliwy. Zna cel, ma motyw by żyć. Prawda jest koniecznością. Nieomylną konstruktorką wszystkiego. Prawdy nie da się zastąpić, nie ma swojej alternatywy. Jest świętą dyktaturą.

To jest egzamin. Egzamin dla ludzkości. W ogóle prawda jest egzaminem ludzkich wyobrażeń, działań i zaniechań. Dawniej, gdy te możliwości gromadzenia energomaterii były ograniczone, ludzie zasadniczo dysponowali tym, co było im potrzebne do przetrwania. Ale od czasu rewolucji przemysłowej, upowszechnienia mechanizacji, ludzkość jest w stanie wytwarzać dużo więcej dóbr niż jest w stanie spożyć natychmiast, czyli ma nadmiar. Coś, czego zasadniczo nie było w historii. I to ma bardzo duże konsekwencje dla ludzkości. Dla ludzkich działań, zaniechań i zamiarów. A mianowicie, taką ma konsekwencję, że skutki działań i zaniechań są odsunięte w czasie. Bo wtedy, kiedy tej energomaterii było akurat tyle, żeby przetrwać, to jakikolwiek błąd objawiał się bardzo szybko. To znaczy skutki tego błędu bardzo szybko odbijały się na życiu ludzi, i co było bardzo często bolesne, ale pozwalało stanąć w prawdzie, czyli zweryfikować, czy te działania, które zostały podjęte służą przetrwaniu czy nie.

−∗−

POZA PRAWDĄ NIE MA SENSU: ks. Marek Bąk – Bartosz Kopczyński – Marek Skowroński

W Niemczech coraz dalej od katolicyzmu. Synodalna rewolucja w Limburgu.

8 kwietnia 2025 https://pch24.pl/synodalna-rewolucja-w-limburgu-zmieniaja-sie-zasady-stanowienia-prawa-w-diecezji/

Synodalna rewolucja w Limburgu. Zmieniają się zasady stanowienia prawa w diecezji

W diecezji Limburga przeprowadzono bardzo poważną synodalną rewolucję. Chodzi o sposób kształtowania prawa. Od teraz nie będzie już o tym decydować sam biskup, ale specjalne gremium.

Za taką zmianą stoi przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, ordynariusz Limburga bp Georg Bätzing. Hierarcha ogłosił, że przebudowie ulegają zasady stanowienia prawa. Konkretne rozwiązania prawne będą teraz mogły przedstawiać różne grupy. Biskup pozostaje wprawdzie formalnie głównym decydentem, bo tego wymaga Kodeks Prawa Kanonicznego, ale praktyka ma być zdecydowanie bardziej demokratyczna.

Inicjatywę ustawodawczą, jeżeli tak można to określić, w Limburgu ma teraz szereg podmiotów: biskup, wikariusz generalny, wikariusze biskupi i właśnie synodalna rada diecezjalna.

Po zgłoszeniu propozycji ustanowiona zostaje specjalna grupa robocza, która rozmawia na jej temat ze wszystkimi zainteresowanymi.

W procesie konsultacyjnym na temat danej propozycji będą brać udział reprezentanci rozmaitych gremiów diecezjalnych, w tym Caritas czy stowarzyszenia pracowników.

Grupa robocza przepracowuje wówczas pierwotną propozycję i przedkłada ją biskupowi do zatwierdzenia.

Dzięki temu zarządzanie diecezją ma stać się dalece bardziej transparentne i zgodne z wolą wszystkich zaangażowanych w jej życie katolików.

Źródło: Katholisch.de Pach

Papieże Roncalli i Montini w odtajnionych dokumentach CIA.

[Część artykułu dotycząca Watykanu. MD]

[—-]

…Elder “detonuje bombę”, umieszczając w końcowej części raportu.

Agent CIA pisze, że McCone miał ścisłą sieć kontaktów i informatorów w Watykanie, ale wśród nich – jak na to wygląda – znajdowali się także dwaj papieże, którzy wstąpili na tron papieski w wyniku dwóch niefortunnych konklawe, tj. tych z roku 1958 i 1963.

Są to wspomniani wcześniej Jan XXIII i Paweł VI. Dwaj, prawdopodobnie najbardziej kontrowersyjni papieże w historii, którzy całkowicie zmienili oblicze Kościoła poprzez otwarcie haniebnego Soboru Watykańskiego II, fundamentalnego dla stworzenia tegoź fałszywego kościoła (jak nazwał go św. Pius), który w niewielkim lub żadnym stopniu przypomina autentyczny kościół minionych 2000 lat.

Jest to kościół kompromisu. Kościół, który uwielbia chodzić do synagog i nazywać Żydów „starszymi braćmi”, podczas gdy jeszcze przed pojawieniem się Jana XXIII i przez ponad 1900 lat, każdy papież zawsze podkreślał dystans dzielący katolicyzm i judaizm.

Owe prawdy, swego czasu można było nawet przeczytać w czasopiśmie takim jak Civiltà Cattolica, która w numerze opublikowanym w roku 1890 pisała jak wielkim problemem jest talmudyzm i dlaczego jest on wyraźnie wrogi katolicyzmowi. https://archive.org/details/civiltacattolicathejewishquestionineurope

Sobór zmienił wszystko. Rozpoczął erę domieszek i ekumenizmu obecną w dokumentach soborowych, takich jak Nostra Aetate, w których wyraźnie napisano, że zbawienie można osiągnąć także poprzez inne wyznania, tym samym całkowicie unieważniając ofiarę Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał, aby odkupić ludzkość z jej grzechów.

Innymi słowy, jest to kościół skonstruowany na obraz i podobieństwo francuskiego roku 1789, który prawo naturalne wywodzące się od Boga zastępuje oświeceniowym i masońskim kultem praw człowieka.

Przemianę współczesnego świata można podsumować jako tę, która umożliwiła przejście od prawa naturalnego do oświeceniowego i masońskiego kultu praw, a Roncalli i Montini mieli niewątpliwą „zasługę” w zniekształceniu autentycznej misji katolicyzmu.

Waszyngton miał wszelki interes by wesprzeć ten proces. Świat waszyngtońskiego głębokiego państwa, przesiąknięty protestantyzmem, naturalnym sojusznikiem świata żydowskiego, już wcześniej uważnie obserwował konklawe z roku 1958, a słowa Eldera doskonale relacjonują się z innym dokumentem, który w Departamencie Stanu USA pojawił się kilka miesięcy wcześniej.

Waszyngton nie chciał papieża wiernego tradycji

Wynika to z raportu z 11 października 1958 roku, w którym watykański informator działający na rzecz administracji Eisenhowera donosił amerykańskiemu sekretariatowi stanu, że następny papież najprawdopodobniej zostanie wybrany w drodze porozumienia między kardynałami poza konklawe, ale najciekawszy jest ten oto fragment.

Osoba informująca administrację prezydencką w tamtym czasie wyraża głębokie zaniepokojenie, ponieważ jest co najmniej trzech kandydatów na papieża, takich jak Siri, Ottaviani i Ruffini, którzy, jego zdaniem, gdyby zostali wybrani, stanowiliby „nieszczęście” dla Kościoła, jako że są zbyt wierni Magisterium wszechczasów i zbyt mało otwarci z punktu widzenia odnowy podług potrzeb współczesnego świata. Ingerencja we wspomniane konklawe była wielokrotna i bardzo agresywna.

Conclave wygrał kardynał Siri; wybrał nawet imię, którym miał się nazywać jako papież – Grzegorz XVII, dopóki frakcja kierowana przez Francuzów, a przede wszystkim przez kardynała Tisserant’a https://en.wikipedia.org/wiki/Eug%C3%A8ne_Tisserant, nie wysunęła hipotezy, że po drugiej stronie tzw. “kurtyny” katoliccy biskupi zostaną zabici z powodu papieża zbyt mało skłonnego do dialogu ze światem komunistycznym, (podobnie jak nie był do tego skłonny papież Pacelli, dumny przeciwnik wspomnianej doktryny, która jest wrogiem chrześcijaństwa i prawdy). Wielu nie chciało, by arcybiskup Genui został następcą Piusa XII.

https://babylonianempire.wordpress.com/2024/07/31/grzegorz-xvii-papiez-ktorego-nie-bylo/embed/#?secret=ak5B4KqhgM#?secret=YbWxoSJQyK

Z pewnością były to kręgi masonerii kościelnej, która – niestety – już wtedy, przeniknęła głęboko poprzez mury Watykanu, a także bez wątpienia byli to członkowie żydowskiej masonerii B’nai B’rith, która na konklawe z roku 1958 i 1963 wywarła decydujący wpływ.

Jest wiele relacji świadczących o tym, że właśnie ta masoneria wywarła silną presję, aby uniemożliwić Siri’emu wstąpienie na tron papieski. Sprzeciwy wobec genueńskiego kardynała były, jak widać, wielorakie, a także pozornie sprzeczne, co zostanie wkrótce wyjaśnione lepiej.

Ostatecznie, za sprawą rażących nieprawidłowości i gróźb śmierci pod adresem Siri’ego, wybrano patriarchę Wenecji, Angelo Roncalli’ego, który już wcześniej wprowadzony został w kręgi masońskie poprzez członkostwo we francuskim Grand Orient, i który utrzymywał bliskie kontakty ze środowiskami partii komunistycznej; papieskie zażyłości były tak głębokie, że w książce autorstwa Franco Bellegrandi’ego, członka Gwardii Papieskiej i publicysty Osservatore Romano, ujawniającego interesujące informacje na ten temat, papież zyskał przydomek «Nikita Roncalli». https://freepdf.info/index.php?post/Bellegrandi-Franco-Nichitaroncalli-Controvita-di-un-Papa

Również wybór imienia “Jan XXIII” wydaje się być pełen wymowy.

Roncalli wybrał imię antypapieża pochodzącego ze średniowiecza, aby pokazać (prawdopodobnie), że on sam chciał dać do zrozumienia, że jego elekcja nie była legalna i że jego misją nie było zachowanie dogmatów Kościoła, ale nagięcie ich do „potrzeb” współczesnego świata i modernizmu, który swoim drogowskazem uczynił ekumenizm.

Wśród pierwszych dokumentów opublikowanych przez Jana XXIII znajduje się jeden, który od razu daje do zrozumienia, że papież niesłusznie nazywany „dobrym papieżem” przez pewną prasę liberalną, nie miał zamiaru odrzucić różnych doktryn wrogich katolicyzmowi. Wręcz przeciwnie, Roncalli dał również początek ekumenizmowi politycznemu, że tak powiem, kiedy w swojej encyklice Pacem in terris opublikowanej 11 kwietnia 1963 r. wyraźnie potwierdził, że „może i musi istnieć współpraca między systemami komunistycznymi i katolickimi na poziomie społecznym i politycznym”.

W ten to sposób katolicyzm otworzył drzwi marksizmowi, a jeśli ktoś określa Jana XXIII jako ojca tak zwanej teologii wyzwolenia, oficjalnie zainaugurowanej w roku 1968 przez Radę Biskupów Ameryki Łacińskiej w Kolumbii, to ciężżko nie przyznać mu racji.

„Dobry papież” gorliwie pracował nad ową niewyobrażalną mieszanką katolicyzmu i marksizmu, zaś otwarcie Soboru Watykańskiego II w roku 1963 było okazją, na którą kościelna masoneria od dawna czekała, po to, by zacząć budować postępacki i liberalny kościół, który już wtedy, a tym bardziej teraz, katolickim jest wyłącznie z nazwy.

218 biskupów z 54 różnych krajów reprezentowanych przez Antonio de Castro Mayera na próżno prosiło Sobór i „Ojca Świętego”  o ponowne potępienie komunizmu, socjalizmu i wszelkich ideologii wywodzących się z marksistowskiego materializmu historycznego, ale ani ten pierwszy, ani ten drugi nie chcieli o tym słyszeć. https://www.traditioninaction.org/HotTopics/P019-Sect-03.htm https://en.wikipedia.org/wiki/Ant%C3%B4nio_de_Castro_Mayer

Przywódcy Kościoła byli całkowicie odurzeni pragnieniem przekształcenia Boskiej instytucji w ludzką, aż nazbyt ludzką, do tego stopnia, że jeden z “mózgów” Soboru – młody Joseph Ratzinger, powiedział w roku 1967, że Sobór Watykański II odniósł sukces w „przedsięwzięciu” wspierania „pozytywnego spotkania między Kościołem a światem”.

Nie ma zatem wątpliwości, że Roncalli przywdział szaty piątej kolumny, infiltrującego agenta wolnomularzy, który miał za zadanie zniszczyć Kościół od wewnątrz w imię kręgów, które nielegalnie osadziły go na tronie papieskim.

Pozostaje do wyjaśnienia pozorna sprzeczność bliskości Jana XXIII z CIA i jednocześnie z byłym Związkiem Radzieckim.

Jest ona dostrzegalna tylko wtedy, gdy zignoruje się historię komunizmu i bolszewizmu, które od samego początku otrzymywały wsparcie masonerii. Także Marks i Engels byli członkami lóż oraz aszkenazyjskiej finansjery, która w roku 1917 dostarczyła bolszewikom Lenina i Trockiego milionów dolarów z banków Maxa i Paula Warburgów oraz Jacoba Schiffa.

Bolszewicy, którzy zostali wydaleni z carskiej Rosji na wiele lat przed rewolucją, nigdy nie byliby w stanie marzyć o dojściu do władzy, gdyby nie otrzymali powodzi pieniędzy z Wall Street i nigdy nie byliby w stanie wrócić do Rosji, gdyby Stany Zjednoczone, wówczas pod prezydenturą Woodrowa Wilsona, nie pozwoliły Trockiemu na powrót do „ojczyzny” dzięki amerykańskiemu paszportowi uprzejmie przyznanemu przez samego Wilsona.

https://web.archive.org/web/20161103072303/http://ram.neon24.pl/post/134726,juz-trocki-pojal-jak-w-przyszlosci-bedzie-wygladac-europa

Komuniści, jak widać, mieli swoją ochronę i wsparcie w miejscach, które zgodnie z liberalną wulgatą powinny być im wrogie, podczas gdy w rzeczywistości dwa bieguny współczesnej polityki, liberalizm i właśnie marksizm, startują z różnych punktów, aby dotrzeć do tego samego celu, czyli końca suwerenności państw narodowych i usunięcia chrześcijańskich, a przede wszystkim ich katolickich korzeni, które są prawdziwą “czarną bestią” masonerii.

Także Montini, silnie zalatujący masonerią, znajduje się w niemal identycznej sytuacji jak Roncalli.

Wpisany w rejestr w latach ’20 ubiegłego wieku z powodu swojej homoseksualności (o której w roku 1933 donosili inni księża, widząc w nim „niepokojące wtargnięcie w sferę swoich współpracowników”), młody duchowny był już wtedy w bliskim kontakcie z różnymi wrogami Kościoła. https://www.traditioninaction.org/ProgressivistDoc/A_083_MontiniHomosexual.html

Gdy pod koniec lat trzydziestych dostaje się do sekretariatu stanu, gdzie tka gęstą sieć relacji z prekursorem CIA, czyli z OSS, oraz przywódcami partii komunistycznej, których poznaje latem 1944 roku. https://www.chiesaviva.com/tomba%20vuota.pdf https://en.wikipedia.org/wiki/Office_of_Strategic_Services

Montini dążył do zbudowania „wielkiego” sojuszu, który doprowadziłby do powstania rządu złożonego z Chrześcijańskich Demokratów i samej PCI (łoskiej Partii Komunistycznej), po raz kolejny pokazując, że kręgi wolnomularskie do osiągnięcia swoich celów wykorzystywały obydwie odnogi liberalnych demokracji.

Pius XII, poinformowany o koleżeńskiej zażyłości sekretarza stanu, usunął go z Rzymu, mianując go arcybiskupem Mediolanu w hołdzie łacińskiej maksymie „promoveatur ut amoveatur”, ale niestety okazało się, że było to wygnanie jedynie tymczasowe.

Gdy Pacelli zmarł przypuszczono atak, który można było zaobserwować podczas konklawe w roku 1958.

Jan XXIII inauguruje sobór, a w międzyczasie toruje drogę swojemu następcy, arcybiskupowi Montini’emu, mianując go kardynałem zaledwie dwa miesiące po październikowym zamachu stanu przeciwko Siri’emu.

Podczas konklawe w roku 1963 realizowany jest ten sam scenariusz, co w roku 1958. Po raz kolejny Siri otrzymuje pogróżki, a masonerii kościelnej udaje się wybrać papieża Montini.

Watykan wpadł w ręce swoich wrogów; za pontyfikatu Pawła VI członkowie żydowskiej masonerii B’nai B’rith znaleźli jeszcze większą gościnność niż wcześniej, podczas gdy obrońców Tradycji wiernych Magisterium, takich jak Monsignor Lefevbre, „Ojciec Święty” nie przyjmuje.

Nic więc dziwnego, że wspomniany wcześniej dokument potwierdza, że Jan XXIII i Paweł VI byli informatorami lub agentami CIA.

Jeszcze zanim objęli swe pontyfikaty, byli już dobrze zintegrowani zarówno w kręgach amerykańskiego wywiadu, jak i oczywiście w typowych kręgach masońskich, które przygotowywały ich pontyfikaty z dużym wyprzedzeniem.

Był to plan infiltracji Kościoła, który nie powstał w ciągu jednego dnia, ale dawno temu, czego dowodzą dokumenty uprzywilejowanej masonerii, takiej jak Alta Vendita, już w połowie XIX wieku.

https://babylonianempire.wordpress.com/2024/02/21/najnowszy-desperacki-atak-bergoglia-na-katolicyzm-czyli-proba-fuzji-kosciola-z-masoneria/embed/#?secret=HxN0mOJMr2#?secret=U3Vz0nDG41

Roncalli i Montini są wynikiem owej infiltracji i są przykładem dwóch papieży, którzy nie byli wierni swojej misji.

Pontyfikat Bergoglia jest więc „naturalną” kontynuacją i ”egzaltacją” soborowego procesu apostatycznego, który rozpoczął się w 1963 roku i nigdy nie został przerwany.

Pozostaje tylko pytanie, jaka będzie przyszłość Kościoła i czy ta długa infiltracja wreszcie dobiegła końca.[niemądre pytanie… md]

W międzyczasie historycy mogliby choć raz spróbować wykonać sumiennie swoją pracę i zapisać prawdy, które były przed nimi ukrywane przez ponad pół wieku.

INFO: https://www.lacrunadellago.net/i-file-declassificati-di-kennedy-giovanni-xxiii-e-paolo-vi-uomini-della-cia/

Koniec Pontyfikatu Franciszka czyli diabelski sofizmat

Koniec Pontyfikatu Franciszka czyli diabelski sofizmat

Autor: CzarnaLimuzyna , 27 marca 2025

Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, ten rozprasza.

/Łk 11,23/

Posłuszeństwo ma wartość tak długo, jak długo herezja nie zajmie jego miejsca”

/Św. Maksymilian Kolbe/

Sofizmat prof. Diabelskiego jest starą klasyczną manipulacją mającą nakłonić do wyboru zła pod presją fałszywej alternatywy.

W najbardziej prostackiej formie funkcjonuje w polityce, gdzie zwolennicy szubienicy kłócą się z miłośnikami gilotyny.

W przypadku nowo tworzonego Kościoła (Antykościoła), przy modernistycznym założeniu, że różnorodność jest dobra i prawdziwa, a schizma jest adekwatnym określeniem i złym rozwiązaniem pojawia się w formie fałszywej alternatywy określonej jako: Różnorodność doktrynalna albo schizma.

Prawdziwy wybór jest jednak inny: Odrzucając diabelski sofizmat powinniśmy wybrać pomiędzy satanizmem a katolicyzmem.

Niechaj więc mowa wasza będzie: tak – tak, nie – nie, bo co ponadto jest, to jest od złego (Mt 5:36–37)

Rozwodniony opis aktualnej sytuacji w Kościele został popełniony przez Ks. prof. Andrzeja Kobylińskiego. (Pogrubienia moje) /Pontyfikat Franciszka jest rewolucyjny/

„Zdaniem niemieckiego kard. Waltera Kaspera – jednego z najważniejszych doradców Franciszka i intelektualnego twórcy nowej wersji katolicyzmu – zakorzenienie się nowego modelu religii katolickiej w różnych zakątkach świata będzie wymagało kolejnych dwóch, trzech pontyfikatów.

Oczywiście istnieje ryzyko realnej schizmy w Kościele katolickim, stąd największym wyzwaniem najbliższych dziesięcioleci będzie zachowanie jedności, żeby nie rozpadł się on na różne frakcje konserwatywne czy liberalne, tak jak to jest w innych wyznaniach.

Na dzisiaj przyjęto w Kościele katolickim zasadę jedności w różnorodności, czyli zachowujemy wspólne struktury władzy, ale zgadzamy się na różnorodność doktrynalną, co jest swego rodzaju anglikanizacją katolicyzmu. W Kościele anglikańskim w jednych krajach księża geje mogą zostawać biskupami, a w innych nie. Są państwa, w których kapłanki będące lesbijkami mogą zostawać biskupkami, w innych zaś nie”.

Użyte sformułowania rozumiem w następujący sposób:

Nowa wersja katolicyzmu: nowa forma satanizmu

Nowy model religii katolickiej: nowy model fałszywej religii

Ryzyko realnej schizmy: ryzyko wyjścia satanistów z Kościoła katolickiego

Jedność w różnorodności: Synteza fałszywości

Różnorodność doktrynalna; anglikanizacja katolicyzmu: herezja

Intelekt w niebezpieczeństwie śmierci

Zawsze Wierni nr 2/2025 (237)

Marcel de Corte

Intelekt w niebezpieczeństwie śmierci

Jako wzór dla świata umieszczony został nagle na piedestale nowy typ człowieka, odmienny od wszystkich, jakie istniały kiedykolwiek w przeszłości – intelektualista. Nie jest to człowiek, który wykorzystuje swój intelekt, aby zrozumieć świat zewnętrzny i podporządkować się temu, czym jest on ze swej istoty, ale człowiek tworzący nowy świat zgodnie ze swymi marzeniami oraz wyobrażeniami.

W ten sposób buduje się ziemski raj, niemający precedensu w historii: z nową ludzkością jako swym nieruchomym centrum grawitacji, zgodny z marzeniem myślicieli, którzy zainaugurowali epokę nowożytną, dzieło wyłącznie – ubóstwionego niejako – ludzkiego umysłu. Człowiek nie jest już istotą rozumną żyjącą w świecie i zależną od niego oraz od kierującej nim Opatrzności, ale istotą suwerenną, która nieustannie przeobraża świat, aby ostatecznie poddać go swemu intelektowi.

W tamtym czasie kryzys, którego skutki odczuwamy obecnie, dopiero się zaczynał. Obecnie nabrał on tempa niespotykanego w dziejach narodzin i upadków wszystkich wcześniejszych cywilizacji i stanowi – jak twierdzimy – pierwszy etap upadku człowieka, jak definiowali go starożytni, istoty rozumnej o naturze społecznej, przez zastąpienie go (człowieka) wynalazkami, które ostatecznie skazane są na niepowodzenie, przynosząc – o ile nie pojawi się jakaś reakcja – koniec ludzkości jako takiej. Dzisiejszy człowiek, którego przeznaczenie zdegradowane zostało do przeobrażania świata zgodnie z jego najbardziej materialnymi pragnieniami pod płaszczykiem humanizmu, staje w obliczu katastrofy o narastających codziennie rozmiarach. Mamy do czynienia z całkowitą prawie dominacją jego inteligencji przeobrażającej i tworzącej nowy świat.

Jednak kryzys ów, który nas zabije, o ile nie tchniemy w nasze obyczaje – zwłaszcza te intelektualne – nowego życia, pozostaje niemal niezauważany przez uczonych, którzy zainicjowali go i którzy tworzą coraz bardziej sztuczny świat wokół nas, a nawet w nas samych. Przeciwnie – kiedy nawet przyznają jego istnienie, czynią to jedynie po to, aby zachęcić pacjenta do podejmowania na nowo tych samych nieudanych prób na tym samym poziomie świata utopii. Czytałem o grupie uczonych, którzy zaproponowali jako lekarstwo na współczesną zarazę, rozlewającą się po całej planecie, pewnego rodzaju nowe, ultra-specjalistyczne maszyny obsługiwane wyłącznie przez elitę doświadczonych techników. Maszyny owe w istocie już działają. Obecna choroba dotyka każdego aspektu ludzkiego życia, a jedyną nadzieją, wedle większości intelektualistów, jest przede wszystkim wzmocnienie wszystkich mechanizmów, które ją spowodowały. Prędzej czy później ludzie zostaną wyparci przez maszyny, konkret przez abstrakcję, a rzeczywistość przez utopie.

Kto jeszcze mówi o rzeczywistości? Chcemy, by nasze współczesne pseudo-społeczeństwo funkcjonowało bez obrzędów czy ceremonii (zwłaszcza religijnych), bez odwoływania się do patriotyzmu czy narodu, pokładając swą nadzieję wyłącznie w handlu i przemyśle (z którego to powodu możemy się spodziewać wzrostu i tak już znacznego bezrobocia), który w coraz mniejszym stopniu obejmować będzie małe i średnie przedsiębiorstwa, by ostatecznie pozostawić jedynie gigantyczne korporacje czy też doprowadzić do powstania globalnego państwa socjalistycznego. Racjonalny język zredukowany zostanie do technicznego, specjalistycznego słownictwa zrozumiałego jedynie dla garstki wtajemniczonych. Język codzienny stanie się niezrozumiałym żargonem (…), ponieważ nie będzie już wyrażał rzeczywistości. Publikowane przez media reklamy przekonywać będą, że jedynym prawem życia ludzkiego jest produkcja i konsumpcja. Bycie obywatelem oznaczać będzie bycie niewykwalifikowanym pracownikiem, wytwórcą i równocześnie nabywcą rzeczy stricte materialnych, w niekończącym się nigdy cyklu.

Samoodnawiająca się utopia zastąpi wszędzie prawdziwą rzeczywistość społeczną, z korzyścią jedynie dla nowego rodzaju „intelektualistów”, wywołując w ten sposób poważniejszy jeszcze kryzys, w wyniku którego niemożliwe stanie się odróżnienie prefabrykowanej fikcji od resztek rzeczywistości. Zunifikowana Europa, którą zaślepieni politycy oferują nam w miejsce naszych ojczyzn, rozległy kontynent, gdzie nikt już nie będzie naprawdę znał nikogo innego, jest utopią w utopii.

Większość ludzi oderwanych jest dziś od rzeczywistości społecznej dzięki manipulatorom przemysłowym i handlowym; dzięki bankierom, których uległymi sługami często się stają; dzięki państwom, zredukowanym do roli zarządców pieniędzy publicznych; dzięki wszystkim piewcom „nowego świata”, pojawiającym się wciąż na nowo pomimo dotykających go kryzysów. Rządzący dziś nami nie są otwarci na otaczającą ich wieloaspektową rzeczywistość oraz jej ostateczną przyczynę. Mam tu na myśli przywódców naszej pseudodemokracji, liderów związkowych (nie same związki), a zwłaszcza nominalnych przywódców partii politycznych (nie same partie oraz ludzi oddających na nie swe głosy). Ponieważ nie są oni już częścią tych prawdziwych rzeczywistości społecznych (rodziny, regionu, ojczyzny), nie pozostają już w kontakcie z tymi rzeczywistościami, które jeszcze nie tak dawno nadawały kształt światu, ponieważ jedyne relacje utrzymują z anonimowymi jednostkami znajdującymi się na tej samej drodze do oderwania ze społecznego organizmu, zdolni są zaspokoić swe pragnienie dominacji, jedynie posługując się sloganami czy też zawoalowaną lub jawną przemocą, ukrytą za nowymi, zbawiennymi rzekomo prawami. Obecnie u sterów władzy są tylko dobrzy mówcy i ci, którzy wiedzą, jak manipulować masami. Jest to powrót romantyzmu skrytego pod maską nauki, czy też, mówiąc ściślej, nowa koncepcja świata przywiązująca znaczenie wyłącznie do umiejętności technicznych i tzw. artystycznej kreatywności, owych dwóch budowniczych nowej ludzkości…

Żyjemy w świecie skoncentrowanym na człowieku otaczającym się nimbem boskości, którą rodzaj ludzki zawsze rezerwował dla rzeczywistości względem niego transcendentnych. Obecnie ludzie rzadziej niż kiedykolwiek zwracają swój wzrok na wielkie, autentycznie społeczne sukcesy przeszłości czy też na Boga, który wydobył je z ludzkiej natury. Skupiają się na świecie, który zbudowali sami, oderwani od rzeczywistości i pozbawieni wszystkiego, co ponad nimi, skoncentrowanym na człowieku, który jest jego centrum.

„Romantyczny racjonalizm” to nie żart. Jest on wrogi wszelkiej metafizyce oraz moralności. Posługuje się rozumem jako swym jedynym fundamentem, budując – jak sądzi – doskonale skalkulowany nowy świat, odpowiadający temu prymatowi wyobraźni, kiedy stricte ludzka kreatywność zastąpić ma niewygodną rzeczywistość.

Pomimo kryzysu mamy coraz większe zaufanie do świata, który budujemy i którego mamy nadzieję stać się panami, nawet jeśli poddaje on nas oczywistej niewoli. […]

Dowodem na to jest nasza niewzruszona wiara w Demokrację przez duże „d”, którą współcześni liberałowie i socjaliści codziennie upijają się coraz bardziej. Demokracja ta nie istnieje poza retoryką. Pomimo tego jednak większość ludzi uznaje ją za ostateczny, transcendentny system polityczny, a niektórzy nawet za „głos Boga”. Jak przekonywał Pius XII w wielu swych encyklikach oraz alokucjach, demokracja jest systemem prawowitym, jednak możliwym do funkcjonowania jedynie na ograniczonym, konkretnym terytorium. Ostrzeżenia te okazały się jednak daremne: coraz więcej ludzi marzy dziś o globalnej demokracji. Aby się o tym przekonać, wystarczy poczytać gazety. Czy może być inaczej? Kiedy formy ustrojowe oparte na rodzinie, regionie, rzemiośle, kraju i ojczyźnie zanikają, pozostają jedynie oddzielone od siebie jednostki, z których każda udaje się na głosowanie do oddzielnej małej kabiny wyborczej – wraz ze swoimi upośledzonymi koncepcjami pseudo-rzeczywistości, którą pragnęłyby zobaczyć. W jaki sposób można zjednoczyć takie bezcielesne jednostki, które zerwały z prawdziwymi realiami wpisanymi w ich ludzką naturę, jeśli nie dzięki fałszywym obietnicom dotyczącym świetlanej przyszłości, dzięki nierealnym marzeniom i bezsensownym słowom?

Tłumaczy to całą gadaninę o demokracji wypełniającą współczesną literaturę, czy też to, co za literaturę obecnie uchodzi. Przekonują nas, że powodem kryzysu jest to, iż nie jesteśmy jeszcze dostatecznie demokratyczni, oraz że globalna demokracja ocali nas przed wciągającym nas bagnem. Najmniejszy nawet z powstających obecnie narodów musi być demokratyczny, o ile nie chce ściągnąć na siebie najostrzejszej krytyki. Co jeszcze przeczytać możemy każdego dnia? Co jeszcze wbijają nam do głowy codziennie środki masowego przekazu, [które w tym samym czasie] zdają się nie wymagać od nas niczego poza „walką” o zaspokojenie naszych osobistych potrzeb, nawet gdyby zginąć miało przez to społeczeństwo, czy też to, co z niego zostało?

Ogromne zadłużenie systemu ubezpieczeń społecznych, które przygniata większość państw na całym świecie, jest konsekwencją tej samej choroby lub iluzji. Tworzymy gigantyczną biurokratyczną strukturę, rodzaj gigantycznej biurokratycznej utopii mającej zapewnić utrzymanie jednostkom niezdolnym do pracy z najróżniejszych powodów, a w miarę jak kryzys zwiększa ich liczbę, struktura ta okazuje się być coraz bardziej niewydolna. Wszystko to czyni się w pogoni za mrzonkami, zamiast pozwolić samym pracownikom decydować, jaki rodzaj ubezpieczenia wybierają w obrębie kontrolowanych przez siebie instytucji. W tym samym czasie jednostka staje się niezdolna do prostego zarządzania nawet w sferach, na które wciąż jeszcze ma wpływ, oraz nieodpowiedzialna w relacjach, które jeszcze łączą ją z kimkolwiek innym. Ubezpieczenia społeczne dosłownie pożerają współczesne państwa socjalistyczne.

Dla każdej inteligentnej osoby istnienie zjawiska, które moglibyśmy określić mianem „deformującej formacji”, jest faktem bezdyskusyjnym. Powiemy jedynie bardzo krótko na temat współczesnej sztuki religijnej lub współczesnej sztuki w ogólności. Sztuka staje się zawiła, niezdolna do przekazywania idei i niezrozumiała, ponieważ jej twórcy to indywidua odseparowane od innych ludzi i świata. […] Większość sztuki współczesnej „formuje” jej odbiorców, usiłując ich zdeformować. Indywidualność artysty daremnie próbuje dotrzeć do innych, gdyż z definicji jest on do tego niezdolny. Może jedynie przerażać, szokować, zaskakiwać, a ostatecznie zamykać się w sobie samym oraz swoim głuchym niezrozumieniu. Nie ma przesady w twierdzeniu, że po raz pierwszy w historii, nawet biorąc pod uwagę okresy dekadencji, sztuka znajduje się na drodze do zaniku. Jak można się było spodziewać, większość krytyków sztuki i literatury nie zdiagnozowała tej śmiertelnej choroby, a nawet przedstawiała ją jako niezaprzeczalną odnowę zdrowia intelektualnego człowieka współczesnego. Dowodzi tego dobitnie całkowity niemal zanik poezji godnej tego miana, zdolnej jednoczyć poetę i czytelnika jego utworów z poetyckim uniwersum. Triumfuje poezja w swej współczesnej deformującej postaci.

To samo odnosi się do misji formacyjnej, którą przypisuje sobie współczesne państwo. Stała się ona misją deformacyjną. […] Jednak współczesna pedagogika nie jest tym w najmniejszym nawet stopniu zaniepokojona. Brnie dalej w kierunku zaprowadzenia najgorszego rodzaju chaosu intelektualnego poprzez wynajdywanie coraz to nowych piszących i liczących maszyn, mających zastąpić i udoskonalić ludzki umysł. Efekty tego mogę zaobserwować u niektórych z moich wnuków, które poddawane są tym metodom i których rodzice zmuszeni są codziennie korygować ich błędy ortograficzne i matematyczne. Dyktatura pedagogiczna poczyniła wielkie postępy w deformowaniu tych bezbronnych, uległych umysłów. Państwa jednak zdaje się to nie niepokoić. Coraz bardziej koncentruje się ono wyłącznie na kryzysie ekonomicznym, który działaniami swymi nierzadko samo jedynie potęguje. […] W wielu szkołach patriotyzm wyszydza się i przedstawia jako formę ksenofobii czy rasizmu. Język będący jedynie narzędziem wyrażania myśli jest odtąd wszystkim i niczym, „deformatorem” rzeczywistości, której powinien się podporządkować.

Któż nie dostrzega, że współczesna młodzież, pozbawiona swej naturalnej relacji z otaczającym ją prawdziwym światem oraz z jego transcendentnym Bogiem, zamyka się w sobie i szuka ucieczki w narkotykach, które sprzyjają izolacji jednostki w jej indywidualności, odseparowanej od wszystkiego innego? Ten rodzaj patologicznej, deformującej „formacji” jest bezpośrednio związany z pierwszym. Nasza biedna młodzież pozbawiona jest wszystkiego poza swoim „ja”, wszelkich relacji z tym, co nie jest nią samą, i znudzona swymi marzeniami. Pozostaje uwięziona w samej sobie. Uwolniona w sferze ekonomii, produkcji i konsumpcji rzeczy – napojów, żywności, ubrań, lekarstw, rozrywki itp. – jest nieustannie nakłaniana do przyswajania sobie wszystkich zalewających ją treści deformującej formacji. Zrozumiałe jest, że w tym „dys-społeczeństwie” (ang. dis-society) coraz bardziej skupionym na odizolowanej jednostce, pozbawionej wszelkich duchowych i fizycznych więzi z rówieśnikami, przyjemności – przede wszystkim fizyczna, a następnie umysłowa, będąca owocem iluzji – odgrywać będą coraz bardziej znaczącą rolę, jako iż przyjemność jako taka jest nierozerwalnie związana z „ja” i zamyka człowieka w nim samym.

Jednak to w Kościele katolickim deformująca formacja, bo odcięta od swej konstytutywnej relacji z nadprzyrodzonym Objawieniem, widoczna jest najlepiej, wraz z jej bezpośrednią konsekwencją: zerwaniem z naturą człowieka oraz społeczeństwa, w którym rodzi się on i rozwija. Natura i nadprzyrodzoność idą ręka w rękę – nie można mieć jednej bez drugiej. W co wcielić się ma nadprzyrodzoność, jeśli nie w to, co jest naturalne dla człowieka: jego intelekt, jego wolę i samo jego ciało? W jaki sposób natura osiągnąć może swą pełnię istnienia, jeśli nie poprzez nadprzyrodzoność, która opiera się na niej jako na solidnym fundamencie, realizując cały swój potencjał? Pojęcia „natury” i „nadprzyrodzoności” zniknęły – poza rzadkimi wyjątkami – ze słownictwa dzisiejszych duchownych na każdym praktycznie poziomie hierarchii. Jak zatem można przywrócić naturę człowieka zdenaturalizowanego wskutek narzucanego przez przywódców politycznych czysto ekonomicznego sposobu myślenia? Jak nadprzyrodzoność mogłaby zaszczepić się w niej w sposób solidny oraz trwały? Miejsce nauczania o rzeczywistościach transcendentnych zajmuje pustosłowie, czego konsekwencją jest wypaczanie idei o znaczeniu tak podstawowym, jak cnoty teologalne. Współcześni teologowie zwykle już o nich nie wspominają, nie mówi o tym również współczesne duchowieństwo, ślepo posłuszne swym przywódcom.

Analizę naszą potwierdza dom Gérard Calvet, opat benedyktyński z Le Barroux. Pisał on przed laty:

Jestem przekonany, że Boża transcendencja została utracona we mgle ostatnich 30 lat oraz że ci, którzy już o niej nie pamiętają, wyrzekli się godności gorliwych o cześć swego Ojca synów.

Sytuacja Kościoła po II Soborze Watykańskim pokazuje nam, że ta współczesna herezja, która podważa podstawowe prawdy teologiczne, wypiera wszelką nadprzyrodzoną wiarę – przy całkowitej niemal beztrosce wyższego duchowieństwa. Celem tego nowego, abstrakcyjnego chrześcijaństwa, oderwanego od swej zasadniczej i egzystencjalnej orientacji na Boga Objawienia, jest człowiek w ogólności oraz dobra doczesne, które należy mu odtąd zapewnić. Nie chodzi już o człowieka jako członka rodziny, mieszkańca regionu czy swej ojczyzny – pojęcia te znikły praktycznie ze świadomości Kościoła wraz z obowiązkami, jakie za sobą pociągają, oraz więziami, jakie implikują.

Chodzi o konceptualnego Człowieka zrodzonego z rewolucji [anty]francuskiej, idei komunizmu oraz masonerii, których hasła przyjęte zostały w sposób tak kompletny, iż w konsekwencji tego można odnieść wrażenie, że pomiędzy ideami masońskimi a chrześcijaństwem nie ma żadnych sprzeczności – zaś hierarchia katolicka bynajmniej tego błędnego przekonania nie rozwiewa.

Współczesny Kościół nie posiada już przed utopistami ochrony, jaką stanowiły należycie egzekwowane prawa. Panuje anarchia, ugruntowana – zwłaszcza we Francji – przez despotyzm wyższego duchowieństwa, które zdecydowanie opowiedziało się za Człowiekiem demokratycznym i którego członkowie – niczym zwykli politycy – zwracają się do jednostki wyrwanej [już] z jej odwiecznych warunków społecznych, aby z kolei zmielić ją, wtłoczyć w formę pseudoreligijnej, deformującej formacji i w ten oto sposób nad nią zapanować. Ekskomunika nałożona przez bp. Noëla Boucheix na zakonników tradycyjnego klasztoru św. Marii Magdaleny oraz ekskomunika dotycząca wspólnoty parafialnej Port-Marly, gdzie kapłan został siłą oderwany od ołtarza przez policjantów podczas odprawiania Mszy św., dowodzą, że duchowieństwo francuskie zdominowane jest przez komunistyczny „faszyzm”, który nie odważa się używać swej prawdziwej nazwy. Owe środki przymusu zaaprobowane zostały przez prymasa Galii, Alberta kard. Decourtraya (1923–1994). Oficjalnym językiem francuskiego duchowieństwa stała się deformująca indoktrynacja.

Wszystko zmierza ku temu, aby stała się ona również oficjalnym językiem całego duchowieństwa katolickiego, pod kierownictwem obecnego papieża (Jana Pawła II – przyp. tłum.), którego cała filozofia, leżąca u podstaw jego teologii, oparta jest na prymacie jednostki zakamuflowanej jako „osoba”, wbrew augustiańskiej i tomistycznej tradycji Kościoła wszystkich wieków. Jan Paweł II jest bez wątpienia pobożnym duchownym, jednak jego pobożność jest przede wszystkim indywidualnym uczuciem, co niesie za sobą poważne ryzyko przeobrażenia nauczania Ewangelii, o ile pobożność ta nie będzie łączyć się z filozoficznym i teologicznym realizmem, czego dowodzi przykład II Soboru Watykańskiego – narzucanie nowej Mszy całemu światu katolickiemu i osłabianie (jeśli nie wręcz eliminacja) różnic między obrzędami katolickimi oraz protestanckimi. Papież po cichu popiera zakazywanie celebracji tradycyjnej Mszy przez biskupów, zwłaszcza francuskich. W podobny sposób milcząco wspiera zakazywanie przez heterodoksyjne duchowieństwo posługiwania się katechizmem Soboru Trydenckiego i katechizmem św. Piusa X. Popiera wszystko to, co Jean Madiran krytykuje u współczesnego duchowieństwa – wraz z jego „inklinacjami socjalistycznymi, aprobatą dla CCFD (Comité Catholique contre la Faim et pour le Développement – Katolicki Komitet przeciw Głodowi i na rzecz Rozwoju – przyp. red.), bezmyślną kampanią w celu przyznania praw wyborczych imigrantom, publicznym sojuszem ze skrajnie lewicowym skrzydłem masonerii (listopad 1985)” – które to działania całkowicie podkopały jego autorytet moralny i religijny, doprowadzając do opustoszenia i zamykania licznych kościołów, seminariów oraz klasztorów.

Widzimy więc ponownie, jak deformująca formacja, odrzucenie nadprzyrodzoności, aż nazbyt ludzki kreacjonizm oraz niezdrowy klerykalizm zatriumfowały praktycznie bez żadnego oficjalnego oporu ze strony papiestwa.

Potrzebujemy pilnie nowego św. Piusa X, który ożywiłby Kościół katolicki i osadził go ponownie na solidnym fundamencie Tradycji. Dowodem tej potrzeby jest spotkanie ekumeniczne w Asyżu (1986 r.) zorganizowane przez Jana Pawła II. Wybrani przedstawiciele różnych religii chrześcijańskich i pogańskich zgromadzili się, aby ogłosić – o czym zawsze wiedzieliśmy – że wiara w Boga jest zjawiskiem normalnym w życiu ludzkości oraz że konieczne jest jej ożywienie. Taki „sobór” w oczywisty sposób odziera religię katolicką z powierzonej wyłącznie jej nadprzyrodzonej misji. Zafałszowuje fakt historyczny, iż Kościół katolicki jest jedynym depozytariuszem Bożej prawdy. Co tragiczne, równocześnie i formuje, i deformuje, z pełnią autorytetu, jakim wciąż jeszcze cieszą się współcześni papieże.

Powtórzmy raz jeszcze: kluczowe znaczenie ma dla nas stawianie oporu oraz przylgnięcie do integralnej natury ludzkiej, którą zostaliśmy obdarzeni, oraz do objawionych nam prawd nadprzyrodzonych. Módlmy się nieustannie.

Niniejszy tekst stanowi przedmowę do tak samo zatytułowanej książki1, którą pierwotnie opublikowano w 1969 r., a wznowiono w 1987 r. Za „The Angelus”, czerwiec 2007, tłumaczył Tomasz Maszczyk2.

Przypisy

  1. M. de Corte, L’intelligence en péril de mort, Dion-Valmont 1987.
  2. tinyurl.com/MdeCorte [dostęp: 8.03.2024].

Umowa Watykanu z komunistycznymi Chinami: Zwycięstwo dyplomatyczne czy zdrada Chrystusa i wiernych?

Umowa Watykanu z komunistycznymi Chinami: Zwycięstwo dyplomatyczne czy zdrada Chrystusa i wiernych?

Umowa Watykanu z komunistycznymi Chinami: zwycięstwo dyplomatyczne czy zwiększenie prześladowań?

Vaticans-deal-with-communist-china-diplomatic-victory-or-launchpad-for-persecution

W 2018 roku Watykan podpisał dokument z komunistycznymi Chinami, który stał się jednym z najbardziej kontrowersyjnych aspektów pontyfikatu papieża Franciszka i doprowadził do „zdrady” katolików w Chinach.

Wysoce tajna chińsko-watykańska umowa ma już siedem lat, a została odnowiona po raz trzeci jesienią 2024 roku. Ale kto faktycznie ma większą władzę w ramach umowy i jakie były owoce?

2018: Nowa umowa dla nowego rozłamu?

22 września 2018 roku Watykan ogłosił, że podpisał umowę z chińskim rządem dotyczącą mianowania katolickich biskupów w Chinach. Watykan oświadczył, że od pewnego czasu trwały rozmowy, a ta nowa umowa była ich wynikiem. W komunikacie prasowym odnotowano:

„Wyżej wymienione Porozumienie Tymczasowe, będące owocem stopniowego i wzajemnego zbliżenia, zostało uzgodnione po długim procesie starannych negocjacji i przewiduje możliwość okresowych przeglądów jego stosowania. Dotyczy nominacji biskupów, kwestii wielkiego znaczenia dla życia Kościoła i stwarza warunki do większej współpracy na poziomie dwustronnym.

Watykan dodał, że ma „wspólną nadzieję” z Pekinem, że umowa „może sprzyjać owocnemu i przyszłościowemu procesowi dialogu instytucjonalnego i może pozytywnie przyczynić się do życia Kościoła katolickiego w Chinach, do wspólnego dobra narodu chińskiego i do pokoju na świecie”.

Kilka dni później papież Franciszek napisał list do chińskich katolików, w którym powiedział, że umowa „ograniczona do pewnych aspektów życia Kościoła i koniecznie zdolna do poprawy, może przyczynić się – ze swej strony – do napisania nowego rozdziału Kościoła katolickiego w Chinach”.

W końcu papież wyraził opinię, że Stolica Apostolska i komunistyczne Chiny będą mogły współpracować „w nadziei na zapewnienie wspólnocie katolickiej dobrych pasterzy”.

Treść umowy pozostała tajemnicą, bez żadnych stwierdzeń ani przez Watykan, ani władze komunistyczne w Pekinie, że jej zawartość zostanie ujawniona w najbliższym czasie. Watykański sekretarz stanu – i czołowy autor umowy – kardynał Pietro Parolin poświadczył w 2023 roku, że taka tajemnica była „ponieważ [umowa] nie została jeszcze ostatecznie zatwierdzona”.

Uważa się, że Umowa uznaje zatwierdzony przez państwo kościół w Chinach i pozwala Komunistycznej Partii Chin nominować biskupów w narodzie i angażować Watykan jedynie w “proces współpracy” zamiast wyboru biskupów.

Uważa się, że Stolica Apostolska, a mianowicie papież, ma formę władzy weta nad biskupami mianowanymi przez chiński rząd. Przypuszcza się również, że umowa pozwala na usunięcie biskupów, którzy są częścią „dziedzictwa kościoła” na rzecz biskupów lojalnych wobec chińskiego rządu, którzy są członkami chińskiego kościoła państwowego – Chińskiego Katolickiego Stowarzyszenia Patriotycznego (CCPA) – w tym, co zostało uznane za próbę osiągnięcia współpracy jedności między Rzymem a Pekinem.

Kardynał Parolin stwierdził w 2023 r., podczas wywiadu, który został przekazany do watykańskiego korpusu prasowego, że umowa chińsko-watykańska „obraca się wokół podstawowej zasady jednomyślności decyzji dotyczących biskupów” i jest nawiązywana przez „zaufanie do mądrości i dobrej woli wszystkich”.

Początkowo podpisana w 2018 roku, została odnowiona w 2020, 2022, a następnie w 2024 roku, tym razem na cztery lata. Zanim umowa „tymczasowa” zostanie odnowiona w 2028 roku, będzie to dekada, co wymusza pytania o oficjalny opis umowy jako „tymczasowe”.

Sukces dyplomatyczny czy ułatwienie prześladowań?

Ale jak pisze portalAsiaNews, które specjalizuje się w podkreślaniu prześladowań chrześcijan na Dalekim Wschodzie, donosi, że chińscy katolicy z Kościoła podziemnego czuli się zdradzeni. “Podziemni katolicy gorzko podejrzewają, że Watykan ich porzucił” – czytamy w artykule z listopada 2018 roku.

Przez wiele długich lat katolicy podziemnego kościoła w Chinach pozostali lojalni i wierni Rzymowi pomimo rosnących prześladowań nałożonych na nich przez chiński rząd, ponieważ wygląda na to, że katolicy [tj. Watykan md] zmuszają katolików do przyłączenia się do zatwierdzonej przez państwo i partii komunistycznej CCPA.

Cierpią prześladowania, które przechodzą z pragnienia pozostania oddanymi Chrystusowi, Ojcu Świętemu i Stolicy Apostolskiej, zamiast stać się poddanymi religii komunistycznej promowanej przez Pekin pod pozorem „chińskiego katolicyzmu”.

Właśnie z tego powodu emerytowany biskup Hongkongu, kardynał Joseph Zen, określił układ Stolicy Apostolskiej jako „niesamowitą zdradę”. “Oni oddają stado w paszcze wilków. To niesamowita zdrada” – powiedział agencji Reutera w wywiadzie ze swojego domu w Hongkongu w 2018 roku.

Kardynał Zen często wypowiadał się przeciwko niebezpieczeństwom tej “umowy”, ostrzega o trudnej sytuacji chińskich podziemnych katolików, choć w ostatnich latach musiał unikać tego tematu ze względu na „delikatność sytuacji”.

Ale nie jest sam. Wielu chińskich ekspertów i obserwatorów ostrzegło, że podpisując umowę z komunistycznymi Chinami, Stolica Apostolska rzeczywiście stała się otwarta na wykorzystywanie przez Pekin. Do ich głosów dołączyły przedstawiciele oficjalnych źródeł rządowych.

Krótko przed pierwszym dwuletnim odnowieniem umowy w 2020 roku, były Sekretarz Stanu USA Mike Pompeo ostrzegł, że „Watykan zagraża swojemu autorytetowi moralnemu, jeśli odnowi umowę”. Wskazał na artykuł, który napisał na ten temat, w którym stwierdził, że „jest jasne, że chińsko-watykańskie porozumienie nie chroniło katolików przed gwałtami i grabieżami partii”.

Nawet Stany Zjednoczone.

Komisja Kongresowo-Wykonawcza ds. Chin publicznie odnotowała bezpośredni związek między umową Apostolską a wzrostem prześladowań chrześcijan w Chinach. W swoim raporcie z 2020 r. Komisja stwierdziła, że takie prześladowania są „z intensywnością niespotykaną od czasów rewolucji kulturalnej”.

Następnie, w raporcie z 2023 r., Komisja napisała, że „Komunistyczna Partia Chin i rząd nadal starają się kontrolować hierarchię, przywództwo katolickie, życie społeczne i praktykę religijną”.

W rzeczywistości sam papież Franciszek przyznał, że bezpośrednim skutkiem zatwierdzonej przez niego umowy będzie wzrost cierpienia.

Przemawiając na pokładzie papieskiego samolotu w 2018 roku, stwierdził o Kościele podziemnym: „To prawda, będą cierpieć. Zawsze jest cierpienie w porozumieniu”.

Gdy Stolica Apostolska chwali swoje rosnące relacje z Chinami, księża, seminarzyści i wierni świeccy w Kościele Podziemnym są aresztowani, torturowani, karani grzywną i wciągani w nieujawnione miejsca ze względu na ich lojalność wobec Rzymu i odmowę przyłączenia się do komunistycznego, usankcjonowanego przez państwo „kościoła”.

Podziemni katolicy w Chinach są znacznie bardziej prześladowani, jak zawsze, a mianowicie prześladowani przez władze komunistyczne, z wyjątkiem tego, że teraz władze komunistyczne są do tego ośmielone poprzez ich układ ze Stolicą Świętą. Rzeczywiście, ośmielony tajnym porozumieniem, Pekin tylko zwiększył swoje prześladowania katolików.

Czy to zadziałało?

Obserwatorzy będą się zastanawiać, czy pomimo wzrostu prześladowań katolików, wynikających z umowy, mimo to przyniósł on owoce i przyniósł większą jedność między Rzymem a Pekinem, w rodzaju takiej, jakiej pragnie Stolica Apostolska. Z pewnością kard. Parolin i watykański sekretarz ds. stosunków z arcybiskupem Paulem Gallagherem przyłączyli się do głosu papieża Franciszka w obronie umowy i jego skuteczności.

“Umowa stanowi podróż – powolną i wymagającą podróż, która moim zdaniem zaczyna przynosić owoce” – powiedział kard. Parolin w styczniu, powtarzając komentarze do tego korespondenta w listopadzie ubiegłego roku. Ze swojej strony, Abp. Gallagher mówił niedawno o „większej znajomości teraz” między Pekinem a Rzymem, umożliwiając im „możliwość kontaktowania się ze sobą w bardziej zrelaksowany sposób”.

Ale wbrew takiej retoryce dowody sugerują, że Pekin uporczywie łamał nawet warunki umowy i zmusił Stolicę Apostolską do upokarzającej akceptacji jednostronnych decyzji Pekinu w sprawie mianowania biskupów. Zamiast natchnąć współpracę roboczą, Watykan został przestraszony i przechytrzony, zmuszony do grania drugich skrzypiec dla władz komunistycznych.

Seria nominacji biskupów do chińskich diecezji w ciągu ostatnich dwóch lat podkreśliła, kto naprawdę dzierży władzę. Pekin wielokrotnie mianował nominacje i dopiero potem informował o nich Watykan, czasami w dniu nowej instalacji biskupa.

Jednym z takich przykładów jest biskup Shen Bin, który został zainstalowany przez chińskie władze jako biskup Szanghaju w kwietniu 2023 r. – posunięcie, o którym Watykan nie został nawet poinformowany. Shen został uznanym w Watykanie biskupem Haimen, a uznany przez Watykan biskup Szanghaju był w rzeczywistości biskupem Thaddeusem Ma Daqinem.

Stolica Apostolska została zmuszona do kapitulacji wobec żądań Pekinu i „uznała” instalację Shena Bin jako biskupa Szanghaju dwa miesiące później. Jest to tylko najjaskrawszy przykład rzeczywistej realizacji umowy watykańskiej watykańskiej: Pekin działa później, informuje Stolicę Apostolską, a Rzym jest następnie zmuszony do zaakceptowania decyzji rządu komunistycznego.

Wiele przypadków sprawiło, że Watykan wydał notę prasową ogłaszającą instalację nowego biskupa w Chinach, podczas gdy oświadczenia wydane przez chiński kościół zatwierdzony przez państwo ujawniają, że biskup został już zainstalowany kilka miesięcy wcześniej. Zwyczajowo szczegóły podane przez chińską służbę państwową nie wspominają o papieżu Franciszku ani Stolicy Apostolskiej, a zatem, jak skomentował weteran watykański Sandro Magister:

Krótko mówiąc, lektura podobnych komunikatów prasowych wydanych przez Stolicę Apostolską i „Kościół katolicki w Chinach” z każdym nowym nominacją biskupią daje jasno do zrozumienia, że reżim w Pekinie jest tym, który prowadzi grę.

Niestety, ale nie nieoczekiwanie, dowody podkreślają, że nie tylko umowa chińsko-watykańska zdradziła podziemnych katolików i doprowadziła do nasilenia ich prześladowań, ale także nie powiodła się w tym samym punkcie, który oficjalnie starał się osiągnąć – instalację biskupów poprzez wspólny proces między Rzymem a Pekinem w celu budowania stosunków między obiema stronami.

Taka porażka nie powinna być zaskoczeniem. Rzeczywiście, nawet pomijając kontrowersyjny charakter i pochodzenie samej umowy, bystry obserwator ostrzegł, że nigdy nie można się spodziewać powodzenia takiej umowy.

“Dyplomacja ma swoje miejsce. Negocjacje są konieczne” – powiedział mi Benedict Rogers – współzałożyciel Hong Kong Watch. Pojednanie jest godne pochwały i zawsze powinno być celem Kościoła. Naiwność jest wybaczalna. Ale współudział i zaspokojenie [wroga] – do których podejście Watykanu jest niebezpiecznie bliskie – nie mają miejsca w katolickiej nauce.

===============================

Michael Haynes jest angielskim dziennikarzem mieszkającym w Rzymie w ramach Korpusu Prasowego Stolicy Apostolskiej, pisząc głównie w LifeSiteNews i PerMariam.

A-bp Vigano: Oświadczenie na temat stanu Kościoła i Papiestwa.

[kopia z oryginalnego portalu Arcybiskupa. exsurgedomine.it md]

Powiadam wam: Jeśli ci będą milczeć,  kamienie wołać będą. —  Łk 19:40

Sprzeczne informacje na temat stanu zdrowia Jorge Mario Bergoglio rzucają niepokojące światło na sposób, w jaki zarządzana jest komunikacja w Watykanie. Są tacy, którzy wierzą, że “Papież już nie żyje” i że fakt ten jest ukrywany przed opinią publiczną.

Jest jasne, że Watykan i głęboki kościół bergogliański są w panice i zrobią wszystko, aby zebrać konsensus kardynałów wokół nazwiska kogoś, kto będzie kontynuował rewolucję bergogliańską.

Są tacy, którzy mają interes w ukrywaniu własnych zbrodni – wraz z tymi popełnionymi przez Bergoglio – podczas gdy w Stanach Zjednoczonych dochodzi do czołowego starcia Konferencji Episkopatu USA z administracją Trumpa, po tym jak skandal dotyczący funduszy Agencji Rozwoju Międzynarodowego (USAID) ujawnił współudział Kościoła katolickiego w lukratywnym biznesie imigracyjnym.

Konieczne jest zapobieżenie temu, by postępowa hierarchia zapewniła, że jeden z nich będzie następcą Bergoglio, czyli kolejnym uzurpatorem na Tronie Piotrowym, który będzie spadkobiercą i kontynuatorem poprzedniego.

Zanim wbijemy ostatni gwóźdź do trumny Bergoglio, konieczne i pilne jest zatem rzucenie światła na uzurpację, której się dopuścił, oraz na okupację Kościoła katolickiego przez skorumpowaną i zdradziecką hierarchię, której jedynym celem jest zniszczenie go od środka.

  • Manewry mafii z Saint Gallen w tandemie z ultrapostępową lewicą – bezkarne zbrodnie Theodore’a McCarricka.
  • Rola McCarricka w administracji Demokratów.
  • Wpływ, jaki McCarrick wywarł na uzyskanie nominacji biskupich dla swoich “spadkobierców” – którzy wszyscy są homoseksualistami i są skorumpowani – wyznaczonych do obsadzenia kluczowych stanowisk w USA i w Watykanie. Praca McCarricka jako łącznika Bergoglio z chińskim reżimem komunistycznym w celu doprowadzenia do podpisania tajnego porozumienia ze Stolicą Apostolską. Rola jezuitów w promowaniu agendy globalistycznej.
  • Skandaliczne, ciągłe tuszowanie przez Bergoglio notorycznych oprawców i zboczeńców.
  • Zatuszowanie sprawy dotyczącej watykańskiej sieci korupcyjnej, przekazanej Bergoglio przez papieża emeryta Benedykta XVI w kwietniu 2013 r., w sprawie której do tej pory nigdy nie podjęto żadnych działań wyjaśniających.
  • Rola Bergoglio w zbrodni popełnionej przeciwko ludzkości poprzez “pandemię Covid” i narzucenie szczepionek.
  • Cyniczny wyzysk nielegalnych imigrantów w celu zniszczenia tkanki społecznej Zachodu: wszystko to i jeszcze więcej potwierdza, że Kościół Bergogliański jest nie tylko wspólnikiem w wywrotowym planie Światowego Forum Ekonomicznego, ale także czołowym protagonistą.

Wierni mają prawo poznać pełną prawdę o wszystkich tych wydarzeniach.

Po latach kłamstw, udawania i milczenia, konieczne jest uznanie oszustwa Jorge Mario Bergoglio i postawienie go przed sądem, przywracając prawdę i sprawiedliwość, których domagały się ofiary jego represji, zastraszających czynów i przyzwolenia na zbrodnie jego podżegaczy i protegowanych.

Potrzebne są śledztwa w sprawie jego przeszłego życia, zbrodni, które popełnił w Argentynie (dlatego nigdy nie powrócił jako “papież” do swojego rodzinnego kraju) oraz w sprawie mrocznych wydarzeń, które twierdzą, że Jorge Mario Bergoglio był osobiście odpowiedzialny za nadużycia seksualne młodych jezuitów, gdy był mistrzem nowicjatu w Argentynie.

Należy wyjaśnić, czy Tomas Ricardo Arizaga (znany jako Tomasito), który zmarł 20 lipca 2014 r. w wieku 11 lat, a następnie został skremowany i po usunięciu zębów pochowany w 2019 r. na cmentarzu Teutońskim w Watykanie (Teutonic Cemetery – Wikipedia), jest rzeczywiście synem Bergoglio, jak od dawna krążyły plotki i jak wiele przesłanek pozwala nam wierzyć.

Międzynarodowy sojusz przestępczy zjednoczył siły wywrotowe w celu wyeliminowania Benedykta XVI, zmuszając go do rezygnacji i zastępując go emisariuszem globalizmu. Przyznał to sam kardynał Godfried Danneels, odnosząc się do mafii z Saint Gallen. McCarrick powtórzył to podczas przemówienia na Uniwersytecie Villanova 11 października 2013 r. Prezes i założyciel Voices of Progress – grupy nacisku, która zajmuje się zmianami klimatycznymi, migracją i innymi kwestiami woke – zaplanował to, omawiając to z Johnem Podestą (szefem kampanii Hillary Clinton), w e-mailach ujawnionych przez Wikileaks (tutaj).

“Katolicka Wiosna” wykorzystała Jorge Mario Bergoglio, skorumpowaną i zwrotną postać, oszukańczo narzuconą Kościołowi katolickiemu jako “papieżowi”.

Zwracamy się do władz Stanów Zjednoczonych Ameryki i Argentyny o dostarczenie dokumentów i dowodów potwierdzających te fakty. Dowodzi to, że Jorge Mario Bergoglio nigdy nie był papieżem Kościoła katolickiego: wszystkie jego akty rządzenia i nauczania są nieważne, a wszystkie jego nominacje są nieważne, w tym nominacje kardynałów, którzy wybiorą jego następcę.

Nadszedł czas, aby odważnie stawić prawdzie czoła, aby wyzwolenie Kościoła katolickiego od wywrotowców, którzy okupowali go zbyt długo, aby go zniszczyć, było wyzwoleniem radykalnym i autentycznym, i aby wspólnicy oszustwa – którzy nadal przebywają w Watykanie i przeżyją Bergoglio – zostali wykryci i postawieni przed sądem. zanim ich przestępcze działania zniszczą dowody popełnionych przez nich przestępstw.

+ Carlo Maria Viganò, Archbishop

Roberto de Mattei: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony

Roberto de Mattei: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony

https://pch24.pl/roberto-de-mattei-kto-wytrwa-do-konca-ten-bedzie-zbawiony

(Fot. David Macchi/Flickr, lic. CC BY-NC-ND 2.0)

Kościół katolicki pogrąża się w wielkim kryzysie – zarówno doktrynalnym, jak i moralnym. Cierpienia Kościoła powinny jednak umacniać naszą wiarę. Kiedy Matka Boża patrzyła na Mękę Chrystusa, Jej miłość Boga wzrastała. Tak samy wzrastajmy i my, trwając w Kościele. Bo jak powiedział nasz Pan, kto wytrwa do końca – ten będzie zbawiony. Pisze o tym włoski historyk, profesor Roberto de Mattei.

Jak wyjaśniają teologowie, Kościół założony przez Jezusa Chrystusa jest Królestwem Bożym na tym świecie, wypełnieniem Odkupienia, doskonałością dzieła Ducha Świętego, najchwalebniejszą manifestacją Trójcy Świętej.

Uwielbienie Trójcy Świętej jest ostatecznym celem Kościoła i całego stworzenia. Świętość Boga, Jednego i Trójjedynego, stanowi przyczynę świętości Kościoła, który ze swej natury jest wewnętrznie święty, czysty i niepokalany, nawet jeśli składa się z grzeszników. O tej świętości świadczą jego członkowie. Niezależnie od tego, jak wielkie może być zepsucie w Kościele, zawsze będzie wystarczająca liczba świętych, którzy zachowują prawdziwą wiarę i prowadzą życie w doskonałości.

Świętość Mistycznego Ciała nie wymaga, by wszyscy jego członkowie byli święci, ale by w ogóle byli święci i by ich świętość jawiła się jako owoc zasad i reguł świętości powierzonych Kościołowi przez Chrystusa (Conrad Algermissen, The Church and the Churches, Morcelliana 1942, s. 3-15).

Niestety, ten nadprzyrodzony wymiar Kościoła jest obcy nie tylko tym, którzy go zwalczają, ale czasami także tym, którzy go bronią. Kościół zawsze miał swoich przeciwników i obrońców, ale dziś istnieje ryzyko, że nawet ci drudzy mogą postrzegać go w taki sam sposób, jak biznes lub ruch polityczny.

Na przykład papież Franciszek często jawi się jako przywódca polityczny, a nie następca Piotra. Jednak poza wątpliwościami dotyczącymi sprawowania przez niego rządów i jego wizerunku w mediach, pozostaje on prawowitym Wikariuszem Chrystusa, 266. papieżem Kościoła katolickiego.

Prawowitymi następcami Apostołów są również kardynałowie do których należy wybór jego następcy. Jednak kontrowersje wokół postaci panującego papieża rozciągają się również na Święte Kolegium, ze względu na błędy publicznie wyznawane przez niektórych kardynałów i skandale obyczajowe, które słusznie lub nie, przypisywane są niektórym z nich. Skandale i błędy towarzyszyły życiu Kościoła od samych jego początków, a Kościół ustanowił w trybunały, które mogły weryfikować oskarżenia i nakładać na winnych należne kary kościelne. Niepokojącym faktem jest dziś to, że wyroki skazujące i uniewinniające są ogłaszane w mediach, zanim zostaną ogłoszone w kościelnych salach sądowych, co przekreśla tradycję dyskrecji i sprawiedliwości, która zawsze charakteryzowała wewnętrzne działania Kościoła.

W ostatnich dniach prasa międzynarodowa zwróciła szczególną uwagę na sprawę peruwiańskiego kardynała Juana Luisa Ciprianiego Thorne’a, arcybiskupa Limy. Zgodnie z rekonstrukcją sprawy przeprowadzoną 25 stycznia przez hiszpański dziennik El País, został poddany przez Stolicę Apostolską środkom ograniczającym jego działalność publiczną i używanie insygniów kardynalskich oraz związanych z jego miejscem zamieszkania. Dzieje się tak, ponieważ papież wydaje się uważać, że jest on winny poważnych przestępstw w kwestiach moralnych i nałożył na niego sankcje karne. Nikt nie zna dowodów, na których opierają się te sankcje. Na razie kardynał Cipriani zadeklarował niewinność i zaprzeczył, jakoby nie przestrzegał przepisów prawa. Podobnie zachował się peruwiański arcybiskup José Antonio Eguren, który był zaangażowany w niedawne wydarzenia związane z likwidacją Sodalitium Christianae Vitae. Potępił on to, że został poddany procesowi, w którym nie przestrzegano jego praw, sugerując, że Stolica Apostolska postępuje na poziomie prawnym, stosując praktyki niegodne Kościoła Chrystusowego.

Istnieje ryzyko, że na nadużycia moralne, o które oskarżani są ci prałaci, nałożą się równie poważne nadużycia prawne. Może to wywołać mgłę niepewności wokół licznych skandali, które w ostatnich latach pontyfikatu dotknęły Kolegium Kardynalskie, począwszy od sprawy amerykańskiego kardynała Theodore’a McCarricka, który został usunięty ze stanu duchownego przez papieża Franciszka w lutym 2019 r. za nadużycia seksualne.

Miesiąc później, w marcu 2019 r., emerytowany arcybiskup Santiago de Chile Ricardo Ezzati Andrello, mianowany kardynałem przez samego papieża Bergoglio w 2014 r., musiał zrezygnować ze stanowiska arcybiskupa za tuszowanie doniesień o wykorzystywaniu seksualnym nieletnich. W tym samym czasie we Francji kardynał Philippe Barbarin został skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu za niezgłoszenie nadużyć seksualnych popełnionych przez księdza w jego diecezji. Chociaż wyrok skazujący został później uchylony w wyniku apelacji w styczniu 2020 r., Barbarin złożył rezygnację ze stanowiska arcybiskupa Lyonu, którą papież Franciszek przyjął w marcu 2020 r.

24 września 2020 r. papież Franciszek przyjął zrzeczenie się przez kardynała Becciu „praw związanych z kardynalatem”, w tym prawa do udziału w przyszłym konklawe. Becciu był zamieszany w skandal związany z inwestycjami w nieruchomości w Londynie. Zawsze twierdził, że jest niewinny, ale w grudniu 2023 r. sąd watykański, złożony wyłącznie ze świeckich sędziów, skazał go na pięć lat i sześć miesięcy pozbawienia wolności, z bezterminowym pozbawieniem prawa do pełnienia funkcji publicznych za przestępstwa finansowe, w tym defraudację, pranie pieniędzy, oszustwa, wymuszenia i nadużycie urzędu. Z drugiej strony, sprawa kardynała Óscara Rodrígueza Maradiagi, arcybiskupa Tegucigalpy, koordynatora grupy powołanej do doradzania papieżowi w sprawie zarządzania Kościołem, nie wydaje się mieć żadnych konsekwencji karnych. W 2017 r. honduraski kardynał znalazł się w centrum oskarżeń o niegospodarność finansową, w tym o przyjmowanie dużych sum pieniędzy od Katolickiego Uniwersytetu Hondurasu, którego był kanclerzem, ale nie zrezygnował ze urzędu arcybiskupa diecezji aż do 2023 r., kiedy ukończył 81 lat.

Skandale doktrynalne i moralne przenikają obecnie całe ciało społeczne Kościoła, zniekształcając jego wizerunek. Każdy, kto odwiedza wspólnoty kościelne, wie, w jak smutnej sytuacji znajduje się wiele z nich. Obraz przedstawia oportunistycznych i tchórzliwych proboszczów; biskupów nastawionych na biznes, ignorantów w dziedzinie teologii i prawa kanonicznego; przełożonych zakonów bardziej zainteresowanych organizowaniem lobby w swoich kongregacjach niż dobrem wiernych; zakonników i zakonnice niezadowolonych z Kościoła, lekceważących swoje śluby zakonne. Nie wspominając już o stanie ruiny, w jakim znajdują się budynki kościelne, gdy nie są wspierane przez państwo lub pieniądze z Unii Europejskiej; najbardziej uderzające jest jednak niechlujstwo i obojętność, z jaką sprawowana jest Najświętsza Ofiara Mszy, coraz bardziej odległa od apostolskiej, nie tylko w formie, ale także w duchu.

Czy jest to powód, aby widzialny Kościół wyrzucić z pogardą za burtę? Nie tak postąpiłaby Matka Boża, która u stóp Krzyża tylko umocniła swoją miłość do zranionego Ciała naszego Pana. Kościół na ziemi jest samym Chrystusem, przeżywanym w mistyczny sposób. Historia Kościoła odzwierciedla Jego życie. Całe życie Syna Bożego było Drogą Krzyżową i takie jest życie Kościoła poprzez niespokojne wydarzenia historii. Tak jak w życiu Jezusa po Wielkim Piątku nastąpiła triumfalna Niedziela Wielkanocna, tak członkowie Kościoła pewnego dnia będą uczestniczyć w Jego uwielbieniu, Dlatego Jezus powiedział do swoich uczniów: „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” (Mt 24, 13-14).

Rany zadawane Kościołowi przez jego członków muszą zatem umacniać naszą wytrwałość i naszą ufność w nieskazitelność Kościoła. Im bardziej Kościół cierpi, tym bardziej musi wzrastać nasze pragnienie jego wywyższenia i uwielbienia.

Wielkoduszne serca ufają w ostateczny triumf Kościoła. Kościół zajaśnieje, święty i niepokalany –  nie tylko na końcu czasów, ale także w historycznej przyszłości, którą da nam Opatrzność, zgodnie ze swoimi nieznanymi nam planami.

Roberto de Mattei

Źródło: corrispondenzaromana.it Pach

A co by się stało, gdyby Franciszek potwierdził katolickie dogmaty?

„A co by się stało, gdyby Franciszek ponownie ogłosił katolickie dogmaty?”

https://pch24.pl/a-co-by-sie-stalo-gdyby-franciszek-ponownie-oglosil-katolickie-dogmaty

Co by się stało, gdyby Ojciec Święty ponownie przedstawił pewne istotne artykuły z katolickich dogmatów?

Przede wszystkim myślę o tym dogmacie: Extra Ecclesiam nulla salus. Definiowany jest on następująco: „Oznajmiamy, mówimy, określamy i ogłaszamy, że dla zbawienia każdego ludzkiego stworzenia kategorycznie potrzebne jest mu poddanie się biskupowi Rzymu” (papież Bonifacy VIII, bulla Unam sanctam, 1302). Gdyby papież Franciszek to powtórzył, można tylko się domyślać, co by się mogło wydarzyć. Co najmniej całkowicie zniszczyłby 60 lat dialogu ekumenicznego i wywołał masowy wewnętrzny rozdźwięk w Kościele katolickim. Być może nawet musiałby się ukrywać?

Jednak to właśnie dogmat Extra Ecclesiam był w centrum działalności misyjnej Kościoła od 2000 lat i stanowił nadrzędną zasadę pobudzającą większość męczenników, z których część była gotowa zginąć straszliwą śmiercią w jego obronie. Dziś bardzo niewielu katolików w ogóle marzyłoby o ponownym przedstawieniu tego „przestarzałego” poglądu. Albo by go kwestionowali, albo też uściślali tak, że straciłby swój sens – to drugie byłoby pewnie preferowaną opcją. Jednakże taki krok nie usuwa przecież tego „potknięcia” w nauce Kościoła, starając się go tylko schować – a istnieje groźba, że wyskoczy ze swojego ukrycia, by znowu nas dręczyć.

Ta nauka musi tymczasem ponownie ożyć w całej swojej chwale, gdyż jest to jedyny powód do nawrócenia na wiarę katolicką. Inaczej: po co starać się w ogóle być katolikiem?

Inną szokującą rzeczywistością nauczania Watykanu w ostatnich czasach jest kategoryczne potępienie wszelkich prób nawrócenia kogoś – prozelityzmu – przez kilku nowożytnych papieży. Papież Franciszek powiedział, że „Kościół rośnie dzięki naszemu świadectwu: słowami i uczynkami – a nie przez prozelityzm” (Przemówienie do katechetów, 27 kwietnia 2013 r.). Te nieliczne dusze, które faktycznie się nawracają, często robią to z drugorzędnych powodów, takich jak: „Moi katoliccy przyjaciele to takie miłe osoby” albo nawet: „Szukałem pewności w swoim życiu”. Św. Edmund Campion w swojej „przechwałce” z 1580 r. napisał rzecz następującą: „Wiara jest zdecydowanie zadawalająca dla umysłu, angażując całą wiedzę i rozum w swojej sprawie, tak że jest całkowicie nie do odparcia dla każdego, kto daje jej neutralny i cichy posłuch”.

Jest to punkt wyjścia dla wszelkiego „prozelityzmu” i niewygodna prawda. Porzuca się obecnie katolicką apologetykę na rzecz mętnych rekomendacji papieża Franciszka w postaci „świadectwa słowami i uczynkami”. Podstawą tradycyjnej nauki Kościoła jest pogląd, że Kościół katolicki jest powszechny w czasie i przestrzeni i każdy musi się nawrócić do niego po to, aby uzyskać zbawienie. Musisz być katolikiem! O matko! Jakie to niewygodne! Niemożliwe jest głoszenie tego dzisiaj bez bycia postrzeganym, jako ten, który popełnia przestępstwo nienawiści, a więc nic dziwnego, że posoborowi papieże zachowywali milczenie. Jak w ogóle mogliby przemówić?

Przejdźmy teraz do innej dziedziny katolickiego nauczania: sodomia jest grzechem wołającym o pomstę do nieba. Wyobraźmy sobie: gdyby Ojciec Święty to ponownie ogłosił? Kolejne przestępstwo nienawiści! Byłoby gorzej, niż gdyby musiał się ukrywać – zamknęliby go na klucz, a potem ten klucz wyrzucili. Zatem co mówią przywódcy Kościoła? Po prostu coś takiego: że homoseksualiści są mile widziani w kształceniu księży pod warunkiem, że nie są „czynni”. Jednak wszyscy przecież wiemy, że nieczyste myśli czy pragnienia, jeśli się nad nimi zastanawiać i w nich rozsmakowywać, są grzeszne i mogą w końcu prowadzić do grzesznych uczynków. W każdym razie, jeśli człowiek o skłonnościach homoseksualnych jest przepytywany przez rektora seminarium, dlaczego u licha miałby przyznawać się do takich skłonności, jeśliby nie planowałby działania pod ich wpływem albo już to zrobił? Aby dostosować się do ustawodawstwa wspierającego LGBT, Kościół mógłby równie dobrze znieść grzech sodomii… Nie widzę sposobu obejścia tego problemu, gdyż to tylko kwestia czasu, zanim czynnemu homoseksualiście odmówią wstępu do seminarium, a on wejdzie na drogę sądową i wygra sprawę. A jeśli hierarchia katolicka nie będzie gotowa pójść do więzienia za mówienie prawdy, będzie to oznaczać całkowity upadek katolickiej nauki moralnej.

Innym dogmatem Kościoła jest to, że Jezus Chrystus jest Królem. Oznacza to, że ma on zwierzchnictwo nie tylko nad naszymi sercami i umysłami, ale także nad narodami i rządami. Jesteśmy dzisiaj tak przyzwyczajeni do rozdziału Kościoła i państwa, że ta zasadnicza część nauki Kościoła jest ponownie albo ignorowana, omijana albo zawężana tak, że przestaje istnieć. Kilka lat temu odwiedziłem z moimi dziećmi miejsce męczeństwa św. Tomasza Becketa w katedrze w Canterbury. Gdy wyszeptaliśmy kilka modlitw o wstawiennictwo do tego wielkiego obrońcy wolności Kościoła katolickiego przed ingerencją państwa w postaci Henryka II, katedralny kanonik podszedł do nas i ogłosił uroczystym tonem: „Oto, co się dzieje, kiedy łączy się Kościół z państwem!”

Rozdział Kościoła i państwa powinien być rzeczą wyklętą dla prawdziwego porządku świeckiego i duchowego, a więc ponownie: wspólnie z Extra Ecclesiam nulla salus i problemem LGBT pogląd o królewskiej godności Chrystusa powraca i nie chce dać nam spokoju. Skoro zaakceptowaliśmy rozdział Kościoła i państwa, państwo musi teraz wymyślić swoją własną moralność, która zostaje przełożona na prawa oparte na ucisku. Ingerencja rządów w życie moralne swoich obywateli, poprzednio zarezerwowana dla Kościoła, jest teraz tak powszechna, że wielu ludzi bezkrytycznie to akceptuje. Cała masa środków, które promują prawa LGBT, są frapującym przykładem tej postawionej na głowie ingerencji polityków w społeczne królowanie Jezusa Chrystusa. A żeby dopełnić tej inwersji, Kościół po Soborze Watykańskim II przyjmuje świeckie wartości rządów, takie jak zmiany klimatyczne, sprawiedliwość społeczną i wolność religijną. Czy potrafimy sobie wyobrazić, co stałoby się, gdyby papież ponownie przedstawił doktrynę o społecznym królowaniu Jezusa Chrystusa? Spodziewam się, że zostałby zdetronizowany – i to szybko!

Głoszenie niektórych doktryn katolickich prosiłoby się o wyroki więzienia różnej długości i tak oto elementy życia katolickiego są także poddawane zmianom po to, by uzgodnić je z publiczną opinią, która utrzymuje, że wszystkie religie są równie ważne. Ten popularny pogląd powoduje, że władze Kościoła się boją się; jest też podstawą obecnych ataków na Mszę łacińską. Wyobraźmy sobie, że obowiązkowo przywróciliby tę Mszę. Jest to niemożliwością, ponieważ dałoby to Kościołowi wyjątkowość i fizyczną tożsamość całkowicie przeciwną duchowi współczesnego świata. Jesteśmy obecnie świadkami ataku nawet na tych katolików, którzy po prostu „lubią” Mszę łacińską i są gotowi zgadzać się z nowymi kierunkami. Nie, oni muszą zmiażdżyć tę Mszę i ma to nadzieję zrobić Ojciec Święty ośmieszając jej zwolenników w swojej najnowszej książce pt. Nadzieja. Ta książka to pierwsza salwa, być może zwiastująca całkowity zakaz Mszy łacińskiej.

Kiedy Ojciec Święty promuje wartości świeckie, wie, że jest bezpieczny, gdyż ruch sedewakantystów nie stanowi dla niego znaczącego zagrożenia. Z drugiej strony, gdyby przedstawił na nowo katolicką doktrynę w jej odwiecznej czystości, jego pozycja byłaby co najmniej niepewna, gdyż większość biskupów i wiernych prawdopodobnie by go porzuciło. Pytanie jest takie: Czy są wśród katolickiej hierarchii tacy, którzy w obliczu wrogich rządów odzwierciedlających opinię publiczną są gotowi cierpieć dla wiary tak, jak św. Tomasz Becket? Wydaje się, że nie. Możemy tylko mieć nadzieję i modlić się o to, by sam Bóg rozwiązał ten problem, być może posyłając nam drugą św. Teresę z Avila. Z czysto ludzkiego punktu widzenia ten kryzys jest nierozwiązalny. Wymaga Bożej ingerencji, o którą musimy prosić codziennie, modląc się na różańcu.

Joseph Bevan

Źródło: rorate-caeli.blogspot.com Tłum. Jan J. Franczak

O Urzędzie Nauczycielskim Kościoła, o Gietrzwałdzie i obronie przed ideologią – ks. prof. Tadeusz Guz

O Urzędzie Nauczycielskim Kościoła, o Gietrzwałdzie i obronie przed ideologią – ks. prof. Tadeusz Guz [cz. 3]

Autor: AlterCabrio , 12 grudnia 2024

Proszę mieć tę pewność. Nauka katolicka to jest najcenniejszy klejnot intelektualny dla każdego człowieka na całym globie. Nikt takiej spójnej doktryny nie przedłożył światu jak Urząd Nauczycielski Kościoła. A jak państwo wiecie z naszych wypowiedzi i refleksji, nie każda wypowiedź, np. papieża, jest zgodna z doktryną Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. W związku z tym taka rada. Dzisiaj trzeba właściwie wszystko badać, rozważać. I zawsze prosić Ducha Bożego: bądź przy nas.

−∗−

Ks. prof. Tadeusz Guz (Putney 2024 część 3)

[to samo, może lepiej.. md]

−∗−

Pierwsza część spotkania:

O filozofii i ataku na rzeczywistość – ks. prof. Tadeusz Guz
Nic, żadne procesy w Europie czy na świecie nie dzieją się przypadkowo. Wszystko jest zaprogramowane z najgłębszą precyzją. I neomarksizm tym się różni od marksizmu-leninizmu, że neomarksizm poddaje pod negację […]

_______________

Druga część spotkania:

O karze śmierci, muzyce atonalnej i peccatum mortale – ks. prof. Tadeusz Guz [cz. 2]
Dlaczego Pan Bóg skrócił nasze życie? Że nie żyjemy jak Noe 950 lat? Żeby nam skrócić nasze ziemskie męki. A śmierć jako karę zaaplikował ponieważ wynika to ze sprawiedliwości, bo […]

Wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa i Jego Kościół jedyną drogą do Boga i do wiecznego zbawienia

Wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa i Jego Kościół jako jedyną drogę do Boga i do wiecznego zbawienia pch/wyznanie-wiary-w-jezusa-chrystusa-i-jego-kosciol-jako-jedyna-droge-do-boga-i-do-wiecznego-zbawienia

Wyznanie wiary w Jezusa Chrystusa i Jego Kościół
jako jedyną drogę do Boga i do wiecznego zbawienia

Niezachwianie wierzymy i wyznajemy to, czego zwyczajne i powszechne Magisterium Kościoła nieprzerwanie i nieomylnie naucza od czasów Apostołów, a mianowicie,

Że wiara w Jezusa Chrystusa, Wcielonego Syna Bożego i jedynego Zbawiciela ludzkości, jest jedyną religią chcianą przez Boga.

Po ustanowieniu nowego i wiecznego Przymierza w Jezusie Chrystusie nikt nie może być zbawiony przez przestrzeganie nauk i praktyk religii niechrześcijańskich. Ponieważ „modlitwa, która jest skierowana do Boga, musi być związana z Chrystusem, Panem wszystkich ludzi, jedynym Pośrednikiem (1 Tm 2, 5; Hbr 8, 6; 9, 15; 12, 24), przez którego jedynie mamy dostęp do Boga” (Rz 5, 2; Ef 2, 18; 3, 12). (Ogólne Wprowadzenie do Liturgii Godzin, 6).

Głęboko wierzymy, że „nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12), oprócz imienia naszego Pana Jezusa Chrystusa, który został ukrzyżowany, a którego Bóg wskrzesił z martwych (por. Dz 4, 10).

Wierzymy, że jest „sprzeczne z wiarą katolicką postrzeganie Kościoła jako jednej z dróg zbawienia, istniejącej obok innych, to znaczy równolegle do innych religii, które miałyby uzupełniać Kościół, a nawet mieć zasadniczo taką samą jak on wartość, zmierzając co prawda tak jak on ku eschatologicznemu Królestwu Bożemu.” (Kongregacja Nauki Wiary, Deklaracja Dominus Iesus, 21).

Ponadto potwierdzamy, że Boskie Objawienie, wiernie przekazywane przez odwieczne Magisterium Kościoła, zabrania twierdzenia,

Że wszystkie religie są ścieżkami do Boga,

Że różnorodność tożsamości religijnych jest darem Bożym i

Że różnorodność religii jest wyrazem mądrej woli Boga Stwórcy.

Dlatego też podtrzymujemy, że chrześcijanie nie są po prostu „towarzyszami podróży” wraz z wyznawcami fałszywych religii – których Bóg zakazuje.

Żarliwie błagamy o pomoc łaski Bożej dla wszystkich dzisiejszych duchownych, którzy swoimi słowami i czynami zaprzeczają objawionej przez Boga prawdzie o Jezusie Chrystusie i Jego Kościele jako jedynej drodze, dzięki której ludzie mogą oglądać Boga i osiągnąć wieczne zbawienie. Oby z pomocą łaski Bożej owi duchowni mogli publicznie wycofać się ze swoich poglądów, czego wymaga zarówno dobro ich własnych dusz, jak i dusz innych. Wszak „nieprzyjęcie Chrystusa jest największym niebezpieczeństwem dla świata!” (Św. Hilary z Poitiers, Komentarz do Ewangelii św. Mateusza, 18).

Niech przez modlitwy, łzy i ofiary wszystkich prawdziwych synów i córek Kościoła, a zwłaszcza „maluczkich” w Kościele, Pasterze Kościoła, a przede wszystkim Papież Franciszek, otrzymają łaskę naśladowania Apostołów, niezliczonych Męczenników, licznych Świętych Papieży Rzymskich i rzeszy Świętych, zwłaszcza św. Franciszka z Asyżu, który jako „człowiek, który był prawdziwie katolicki i apostolski osobiście podjął zadanie które nakazał również swoim uczniom – aby przed wszystkim innym zajmowali się nawracaniem pogan na wiarę i prawo Chrystusa”. (Papież Pius XI, Encyklika Rite Expiatis, 37)

Wierzymy, i z Bożą łaską jesteśmy gotowi oddać za to życie, w Boską prawdę ogłoszoną przez Jezusa Chrystusa, zawartą w słowach: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6).

+ Athanasius Schneider, biskup pomocniczy archidiecezji Świętej Maryi w Astanie

wraz z uczestnikami Catholic Identity Conference 2024

Pittsburgh, 29 września 2024 r.

Nowe bóstwo – Dialogos

O. dr Roman Laba OSPPE: Nowe bóstwo – Dialogos nowe-bostwo-dialogos

Jednym z ubóstwianych w ostatnim czasie pojęć jest DIALOG. W Kościele to sformułowanie zawładnęło prawie każdą dziedziną życia: dialog ekumeniczny, dialog międzyreligijny, dialog ze środowiskami LGBT, dialog między państwami, dialog między Kościołem a państwem, dialog między Kościołem a… masonerią, dialog, dialog, dialog… Spójrzmy na te zagadnienia z punktu widzenia Bożego Objawienia.

Historia zbawienia: dialog Boga z człowiekiem i skutek w postaci przymierza

Całe Pismo Święte jest jedną wielką księgą dialogu Boga ze swoim ludem; dialogu prowadzonego poprzez historię zbawienia, dialogu poprzez wydarzenia i słowa. A zatem jest to wzorzec dialogu dla Kościoła. Bóg pierwszy rozpoczyna rozmowę i zaprasza do niej człowieka. W dalszej kolejności uczestnikami są: naród wybrany oraz poszczególni ludzie. W Nowym Testamencie – uczniowie, Dwunastu Apostołów, Kościół.

Owocem dialogu, jaki Bóg prowadzi w historii zbawienia, jest przymierze, którego uproszczony schemat zawiera następujące elementy: 1) inicjatywa Ojca, który zaprasza do przyjaźni z Sobą i określa warunki przymierza; 2) odpowiedź Ludu Bożego.

Po ogłoszeniu woli Bożej przez pośrednika następowała zgoda ludu, czyli zwieńczenie przymierza, co wyrażają podobne w treści formuły: „Uczynimy wszystko, co Pan nakazał” (Wj 19, 8; 24, 3 – 7; por. Jr 42, 20); „Panu, Bogu naszemu, chcemy służyć i głosu Jego chcemy słuchać” (Joz 24, 21 – 24); „Według orzeczenia twego powinniśmy postąpić” (Ezd 10, 12; Ne 5, 12; 1 Mch 13, 9)[1].

Pierwszym takim aktem na kartach Biblii było przymierze synajskie. Wówczas Naród stojący pod górą powiedział znamienne słowa brzmiące po hebrajsku: naase we niszma – „wypełnimy i usłyszymy”, co można również przetłumaczyć jako „wypełnimy i zrozumiemy”.

„Wrócił Mojżesz i obwieścił ludowi wszystkie słowa Pana i wszystkie Jego polecenia. Wtedy cały lud odpowiedział jednogłośnie: Wszystkie słowa, jakie powiedział Pan, wypełnimy. Spisał więc Mojżesz wszystkie słowa Pana. Nazajutrz wcześnie rano zbudował ołtarz u stóp góry i postawił dwanaście stel, stosownie do liczby dwunastu pokoleń Izraela. Potem polecił młodzieńcom izraelskim złożyć Panu ofiarę całopalną i ofiarę biesiadną z cielców. Mojżesz zaś wziął połowę krwi i wylał ją do czar, a drugą połową krwi skropił ołtarz. Wtedy wziął Księgę Przymierza i czytał ją głośno ludowi. I oświadczyli: Wszystko, co powiedział Pan, uczynimy i będziemy posłuszni” (Wj 24, 3 – 7).

Wyraz niszma pochodzi od słowa szama – „słuchać”, „być posłusznym”, ale również „usłyszeć” w znaczeniu „zrozumieć”. Podobnie jak matka czasem zwraca się do swojego dziecka z zapytaniem: „Czy ty mnie dobrze słyszysz?” Matka może w tym momencie stać przed dzieckiem, więc nie ulega wątpliwości, że słyszy ono jej słowa fizycznie, a jej słowa oznaczają raczej: „Czy ty mnie dobrze rozumiesz?”. Podobnie słowa Izraelitów pod świętą górą można przetłumaczyć: „Wszystko, co Pan powiedział uczynimy i usłyszymy, to znaczy zrozumiemy”. Dla nas, ludzi wychowanych pod wpływem mentalności greckiej, ten wyraz może budzić zdziwienie. Przecież najpierw musimy coś zrozumieć, żeby następnie to wykonać. Jak bowiem możemy wypełniać coś, czego nie rozumiemy? Stąd jedno z pierwszych pytań, jakie zadajemy, brzmi: „Dlaczego mam to robić?” Podobnie reagujemy na płaszczyźnie wiary. Wiele ludzi zapytuje, dlaczego mają słuchać przykazań – „dlaczego nie wolno mi kraść, cudzołożyć, pożądać? Co w tym złego?”. Bóg w swoim Słowie mówi: naase we niszma – czyli zrozumiesz to, jeśli będziesz wypełniał. Dlaczego jest ważne życie w przedmałżeńskiej czystości, można zrozumieć przez przyjęcie i doświadczenie takiego życia. Zrozumienie i dostrzeżenie owoców wypełniania innych przykazań zobaczymy wtedy, kiedy z łaski Bożej zaczniemy ich dochowywać. Najpierw jest wypełnianie, a potem zrozumienie. I taka jest droga wiary.

W Nowym Testamencie ten porządek jest wyrażony przez Matkę naszego Pana. Cała scena Zwiastowania jest skonstruowana według wzorcu budowania przymierza. Anioł Gabriel zwiastuje wolę Boga wobec Maryi. Natomiast Ona wyraża swoją odpowiedź wiary: „Niech mi się stanie według twego słowa” (Łk 1, 38). Z różnych innych fragmentów wynika, że Maryja nie rozumiała owych słów. Ewangelista Łukasz podkreśla to kilkukrotnie:

„Maryja rzekła do anioła: Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1, 34).

Inne wydarzenia z Ewangelii dzieciństwa również mówią o tym, że Maryja zachowuje i wypełnia Słowo, nawet jeśli go nie rozumie (por. Łk 2, 33 – 35; 49 – 50).

Wyrażenie zgody na to, czego nie rozumiesz, jest wypełnieniem słów naase we niszma – najpierw wypełnimy, a potem usłyszymy – czyli zrozumiemy. Nawiązał do tego św. Atanazy Wielki, komentując tajemnicę Zwiastowania:

Najświętsza Dziewica, mówiąc: Oto ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Słowa Twego, tymi słowami wyraziła następującą postawę: jestem niczym kamienna tablica, na której Pisarz pisze to, co Jemu się podoba. Niech Pan wszelkiego stworzenia pisze i tworzy to, co zechce; i Anioł przyjął od Najświętszej Panny to wyznanie wiary, i odszedł od niej”.

Czyniąc w ten sposób Maryja jest pierwszym przedstawicielem Ludu Nowego Przymierza – Kościoła Świętego. Ona wchodzi w to przymierze jako pierwsza. Zanim ostatecznie dokona się ono mocą Jezusowej Paschy, święty Łukasz w zwiastowaniu Maryi Pannie ukazuje już jego zapoczątkowanie.

Zauważmy, że w tej koncepcji dialogu między Bogiem a człowiekiem w historii zbawienia człowiek jest zaproszony do posłuszeństwa prawdzie objawionej nawet jeśli jej nie rozumie. Wiele dzisiejszych tendencji w Kościele prezentuje raczej odwrotną kolejność: to Bóg i Kościół mają bardziej zrozumieć współczesnego człowieka i do jego potrzeb dopasować Objawienie

Można wysunąć twierdzenie, że cała Biblia od początku do końca jest dialogiem na różnych poziomach i w różnych aspektach[2]. Dialogalny charakter Pisma Świętego ukazuje również Sobór Watykański II, który w Konstytucji dogmatycznej o Objawieniu Bożym Dei Verbum stwierdza: „Bóg, który niegdyś przemówił, rozmawia bez przerwy z Oblubienicą swego Syna ukochanego, a Duch Święty, przez którego żywy głos Ewangelii rozbrzmiewa w Kościele, a przez Kościół w świecie wprowadza wiernych we wszelką prawdę oraz sprawia, że słowo Chrystusowe obficie w nich mieszka (por. Kol 3, 16)” (Dei Verbum, 8).

Szczytem owej rozmowy Boga z człowiekiem jest Jezus Chrystus. W nim Bóg wypowiedział całą swoją miłość. Wyraz tego dialogu zbawienia odnajdujemy na kartach Listu do Hebrajczyków:

„Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1, 1 – 2).

Trafnie te słowa skomentował Św. Jan od Krzyża:

„Daje tu Apostoł do zrozumienia, że Bóg jakby już zamilknął i nie ma już nic więcej do powiedzenia. To bowiem, o czym częściowo mówił dawniej przez proroków, wypowiedział już całkowicie w Nim, dając nam Go całego, to jest swojego Syna. Jeśli więc dzisiaj ktoś chciałby jeszcze pytać Boga albo pragnąć od Niego jakichś widzeń czy objawień, nie tylko postępowałby nieroztropnie, lecz również obrażałby Boga, nie mając oczu utkwionych w Chrystusa całkowicie, bez pragnienia jakichś innych nowości” (Droga na górę Karmel 2, 22).

Jan od Krzyża daje wyraźnie do zrozumienia, że w Objawieniu nie może znaleźć się coś nowego, coś, czego wcześniej nie było.

Jaki jest cel tego zbawczego dialogu, który Bóg prowadzi z człowiekiem? Dobrze to ujmuje wspomniana Konstytucja Dei Verbum: „Spodobało się Bogu w swej dobroci i mądrości objawić siebie samego i ujawnić nam tajemnicę woli swojej, dzięki której przez Chrystusa, Słowo Wcielone, ludzie mają dostęp do Ojca w Duchu Świętym i stają się uczestnikami boskiej natury. Przez to zatem objawienie Bóg niewidzialny w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej (Dei Verbum 2)[3]. A więc dialog, który Bóg nawiązuje z człowiekiem, ma na celu zaprosić człowieka do życia Bożego, do uczestnictwa w boskiej naturze, do wspólnoty z sobą! Jeśli jest to cel Boga wobec człowieka, to jaki cel dialogu miałby mieć Kościół wobec świata?

Apologia – forma dialogu Pierwotnego Kościoła wobec świata żydowskiego i pogan

Pierwotny Kościół miał swoistą formę dialogu ze światem żydowskim oraz ze światem pogańskim. Czasem była to forma ustna, częściej pisemna. Te formy mają konkretną nazwę – apologię. Jedną z inspiracji takiego sposobu dialogowania jest fragment Listu świętego Piotra: „Pana zaś Chrystusa uznajcie w sercach waszych za Świętego i bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest” (1P 3, 15).

Jedna z pierwszych chrześcijańskich apologii nosi tytuł jakże dialogiczny – „Dialog z Żydem Tryfonem”. W tym dialogu słowo „zbawienie” pada aż 17 razy. Oczywiście święty Justyn nie przewiduje zbawienia poza Chrystusem. Ta „Apologia” jest wzorcem dialogu chrześcijańskiego: wygłosić zbawienie w Chrystusie, zachęcić do przyjęcia tego daru, rozwiać wątpliwości zasiane w sercu.

Szereg apologii wczesnochrześcijańskich w tytule ma straszne słowo contra: Contra Celsum Orygenesa, Contra Arianos świętego Atanazego czy Contra Faustum św. Augustyna. Ojcowie Kościoła nie bali się słowa contra. W dzisiejszych czasach autor takiego tytułu byłby posądzony o mowę nienawiści. Nie ma dziś listów noszących tytuł Contra Episcopos Germaniae… Jeśli nawet powstają jakieś napomnienia, to w takim tonie, żeby się nikt nie obraził, nie poczuł się dotknięty, i najlepiej by nic z tego napomnienia nie zrozumiał. Są oczywiście wyjątki, lecz jest ich bardzo mało.

Wspomniane apologie są wezwaniem do porzucenia błędnych nauk oraz nawrócenia na ewangeliczną prawdę. Nikt w tym okresie nie sugerował aby organizować jakieś spotkanie z heretykami celem wspólnego poszukiwania prawdy.

Apologia chrześcijańska jest ważnym świadectwem dialogu. Pokazuje bowiem, że Kościół był pewien nauki, którą posiada. Chrześcijanie żyli ze świadomością, że w Kościele katolickim mają pełnię prawdy, a więc nie muszą jej szukać gdzieś na zewnątrz. Mogą jedynie zaoferować poganom to, co już w Kościele sami poznali i czego doświadczyli.

Dialog Kościoła w średniowieczu

Trudno wymienić wszystkie zagadnienia i wydarzenia, jakie pojawiały się w ciągu tak długiego okresu. Skupmy się na kilku aspektach. Na poziomie Kościół – państwo dialog przebiegał w ten sposób, że Kościół zawsze dbał o swoją autonomię. Koncepcja „dwóch mieczy” sprzyjała temu, że żadna z tych instytucji nie brała na siebie kompetencji tej drugiej. Oczywiście, w tych dziedzinach dochodziło do nadużyć, lecz były to odejścia od ustanowionych reguł.

W średniowieczu Kościół również prowadził dialog, ale nigdy nie czynił tego kosztem prawdy. Wystarczy wspomnieć o kilku porozumieniach ze wspólnotami wschodnimi: unii lyońskiej (1274), florenckiej (1439), wreszcie brzeskiej (1596). Na przykład na Soborze Lyońskim II w 1274 roku, Michał VIII jako reprezentant Cerkwi prawosławnej uznał naukę o siedmiu sakramentach, zaaprobował formułę filioque, zaakceptował naukę o czyśćcu i przyjął doktrynę o supremacji papieża.

Czasem można się spotkać z opiniami, że Kościół w średniowieczu był bardzo zamknięty, zwłaszcza na wszelką rozmowę. Takie twierdzenie jest dalekie od prawdy. Po wystąpieniu Marcina Lutra, w 1518 roku przyjechał do Augsburga kardynał Kajetan, aby go przesłuchać. Jasne, że nalegał na to elektor saski z obawy o bezpieczeństwo herezjarchy, jednak Stolica Apostolska przystała na te warunki. W następnym roku odbyła się dysputa teologiczna Marcina Lutra z kolejnym legatem papieskim – Johannem Eckem. W wydarzeniu wziął udział Filip Melanchton… Dopiero po tych spotkaniach Johann Eck wrócił do Rzymu by przywieźć stamtąd bullę Exurge Domine.

Taki stan rzeczy możemy zaobserwować do pontyfikatu papieża Piusa XII, który był przekonany, że dialog nie może dokonywać się na drodze kompromisu:

„Jeżeli Kościół jest nieugięty wobec wszystkiego, co posiadałoby choćby pozór kompromisu, czy też wobec wszelkiego dopasowywania wiary katolickiej do innych wyznań, bądź w stosunku do mieszania jej z nimi, to dzieje się tak dlatego, ponieważ wie On, że zawsze była i zawsze będzie jedna, jedyna nieomylna i pewna opoka całej prawdy oraz pełni łaski przychodzącej do Niego od Chrystusa i że tą skałą, zgodnie z wyraźną wolą Boskiego Założyciela, jest po prostu On sam” („L’Osservatore Romano”, 9 listopada 1948).

Dialog a prawda według ideologii neomarksistowskiej

W połowie lat 70. idee marksistowskie zaczęły infekować środowiska kościelne Europy zachodniej. Siostra zakonna czytająca „Kapitał” Karola Marksa w jednej ze scen komedii „Żandarm i policjantki” trafnie wyraża sytuację, w jakiej Kościół znalazł się na Zachodzie. Wiele definicji marksistowskich powoli zaczęło przenikać do Kościoła. Między innymi definicja prawdy, z którą jest związany dialog.

Według lewicowej ideologii, nie ma obiektywnej perspektywy oglądu rzeczywistości i obiektywnego środka jej opisu, a więc takie pojęcie jak obiektywna prawda jest pozbawione sensu. Jedyna dostępna prawda może być wynikiem uzgodnienia subiektywnych perspektyw, a to uzgodnienie może nastąpić w drodze dyskursu (dialogu). Jednym słowem – prawdy obiektywnej nie ma (czyli nie ma jakichkolwiek niewzruszonych zasad), a prawdą jest to, co uznamy za prawdę w drodze negocjacji (bo to jest istota dyskursu)[4].

Taka definicja w pełnej postaci została przedstawiona przez Herberta Marcuse w eseju „Tolerancja represywna” (1965). Tekst zawiera uzasadnienie moralnego prawa postępowej (czyli lewicowej) mniejszości do eksterminacji reakcyjnej (czyli konserwatywnej) większości. Prawda według Marcusego nie jest obiektywnym opisem rzeczywistości, ale „stanowiskiem” wypracowanym w trybie nieustannej „dyskusji ludu” rozumianego jako jednostki oraz członkowie różnych organizacji społecznych i politycznych. Jednak w trakcie tej dyskusji nie może zaistnieć kompromis dowolnych stanowisk, ponieważ zasada tolerancji represywnej wyklucza tolerancję dla stanowisk reakcyjnych (czyli konserwatywnych), a toleruje jedynie różne odmiany stanowiska postępowego. Jednym słowem „prawda” uzgadniana jest w ramach wewnętrznej dyskusji postępowej lewicy na korzyść idei postępowych[5].

Quo vadis Ecclesia? Od Soboru do Synodu

Po II soborze watykańskim wielu zaczęło mówić o wielkim przełomie. Pod wpływem tego, co Benedykt XVI nazwał „soborem mediów”, niektórzy teologowie zaczęli głosić dialog prowadzący do przekonania, iż wszystkie religię są równorzędnymi drogami zbawienia. Warto tu zaznaczyć, że w tym czasie, kiedy obradował sobór, na ulicach Europy lewica głosiła dialog jako cel sam w sobie. Ważnym była nie sama rzeczywistość, lecz wrażenia i uczucia, które płynęły od tej rzeczywistości.

Reakcją na takiego rodzaju relatywizm była deklaracja Dominus Iesus „o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa”[6]. Dokument podpisany przez Josepha Ratzingera, ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, przypominał, że dialog międzyreligijny jest „częścią ewangelizacyjnej misji Kościoła”:

„Kościół przepowiada dziś Jezusa Chrystusa, Drogę, Prawdę i Życie (J 14, 6), także poprzez praktykę dialogu międzyreligijnego, choć oczywiście nie zastępuje on, lecz towarzyszy misji ad gentes, służąc owej tajemnicy jedności, z której wynika, że wszyscy mężczyźni i kobiety, którzy są zbawieni, uczestniczą, choć w różny sposób, w tej samej tajemnicy zbawienia w Jezusie Chrystusie za pośrednictwem jego Ducha 5. Ten dialog, będący częścią ewangelizacyjnej misji Kościoła 6, zakłada postawę zrozumienia, dążenie do wzajemnego poznania się i obopólnego wzbogacania w duchu posłuszeństwa prawdzie i poszanowania wolności[7]”.

Co to oznacza, że międzyreligijny dialog jest „częścią ewangelizacyjnej misji Kościoła”? To znaczy, że celem tego dialogu jest głoszenie Dobrej Nowiny – zbawienia w Jezusie Chrystusie! Deklaracja Dominus Iesus była jednym z najbardziej udanych kroków Wojtyły i Ratzingera, którzy próbowali nadać katolicką interpretację niektórym dokumentom soborowym.

Od początku pontyfikatu papieża Franciszka niektóre idee dialogu rozumianego na sposób marksistowski przeżywają swój prawdziwy renesans. Można wskazać tu kilka przyczyn. Jedną z nich wymienił prymas Holandii Willem Jacobus Eijk, który odważnie wyznał, że należy do pokolenia 1968 roku. Młodość tego kardynała – podobnie jak wielu innych wysoko postawionych hierarchów – przypadła na lata 70., kiedy to młodzież szła ulicami wielkich miast zachodniej Europy z hasłami: Sex, drugs and rock-n-roll. Być może innym powodem jest wpływ teologii wyzwolenia na dzisiejszego biskupa Rzymu, a jeszcze innym– jakieś oddziaływania z zewnątrz. Tak czy inaczej należy ze smutkiem wyznać, że marksistowska definicja prawdy oraz praktyka dialogu w imię dialogu i dobrego samopoczucia głęboko przeniknęła struktury Kościoła. Najbardziej dobitnym dowodem na to jest Synod o synodalności. Idea wspólnego podróżowania, wzajemnego słuchania i dialogu stała się przewodnim kierunkiem Kościoła. Wszyscy są zaproszeni do wspólnego poszukiwania „prawdy”. Wykluczanie kogokolwiek z tego procesu… niejednokrotnie traktuje się niemal jak… grzech śmiertelny a ostatnio zaczęto mówić o „grzechu przeciw synodalności”. A więc, katolicy, którzy pragną strzec prawdziwego Objawienia, razem z innymi „katolikami”, chcącymi zmienić Objawienie – zwłaszcza w zakresie moralności seksualnej – w towarzystwie powołujących się na chrześcijaństwo reprezentantów innych wyznań, przy udziale przedstawicieli całkowicie innych religii, agnostyków i osób niewierzących, są zaproszeni do wspólnego poszukiwania prawdy. Ale… to znaczyłoby, że Kościół Katolicki jeszcze nie znalazł prawdy, nie strzeże jej, skoro wraz z innymi ma jej szukać?!

W takim towarzystwie Kościół jedynie może głosić Prawdę – Chrystusa i zapraszać innych, aby Go przyjęli w całej pełni, czyli przyłączyli się do Kościoła jedynego, świętego, katolickiego i apostolskiego. W przeciwnym przypadku szukanie prawdy będzie zastąpione wytworzeniem jakiejś nowej „prawdy” na drodze dialogu, dysput, dyskusji, czyli „prawdy” według Karola Marksa.

Kiedy ukończyłem powyższy tekst, pojawiła się nowa wypowiedź papieża Franciszka z jego podróży do Oceanii. Na międzyreligijnym spotkaniu z młodzieżą miał on stwierdzić: – Jedną z rzeczy, która najbardziej zaimponowała mi w was, młodych ludziach, jest zdolność do dialogu międzyreligijnego. I to jest bardzo ważne, ponieważ jeśli zaczynasz się kłócić: „Moja religia jest ważniejsza od twojej…”; „moja jest prawdziwa, twoja nie jest prawdziwa”… to dokąd to prowadzi? Dokąd? Niech ktoś odpowie, dokąd? [Ktoś odpowiada: do zniszczenia]. Tak to jest. Wszystkie religie są drogami dojścia do Boga. Są – dokonuję porównania – jak różne języki, różne wyrażenia, aby tam dotrzeć.

Pomijając fakt, że takie stwierdzenie jest wyrazem indyferentyzmu religijnego, wielokrotnie potępionego przez Kościół, zwróćmy uwagę na inny aspekt: wypowiedź Pontifexa wyraźnie pokazuje, że w jego rozumowaniu nie tyle ważne jest to co PRAWDZIWE, czyli PRAWDA („Moja religia jest ważniejsza od twojej…”, „Moja jest prawdziwa, twoja nie jest prawdziwa…”), ile sam DIALOG, albo inaczej – dialog sam w sobie.

Wygląda na to, że dialog krok za krokiem wyrasta do rangi bóstwa, na ołtarzu którego jako pierwszą ofiarę składa się prawdę…

O. dr Roman Laba OSPPE

[1] A. Serra, Bibbia, w: Nuovo Dizionario di Mariologia, red. S. de Fiores, S. Meo, Torino 1985, 244.

[2] J. Kręcidło, Dialog biblijny, „Ateneum Kapłańskie” 1/153 (2009), s. 9

[3] http://ptm.rel.pl/czytelnia/dokumenty/dokumenty-soborowe/sobor-watykanski-ii/142-konstytucja-dogmatyczna-o-objawieniu-bozym-dei-verbum.html

[4] K. Karoń, Historia antykultury, https://www.historiasztuki.com.pl/strony/021-10-00-ANTYKULTURA-MARSZ.html

[5] K. Karoń, Historia antykultury, https://www.historiasztuki.com.pl/strony/021-10-00-ANTYKULTURA-MARSZ.html

[6] P. Kaznowski, Granice dialogu, https://www.nowakonfederacja.pl/wp-content/uploads/2015/11/NK-65-Kaznowski.pdf

[7] Dominus Iesus 2. Polskie tłumaczenie dokumentu: https://opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/dominus_iesus.html

Serce Jezusa – gorejące ognisko miłości

11 czerwca 2021 gorejace-ognisko-milosci

Serce Jezusa – gorejące ognisko miłości

Jak miesiąc maj poświęcony jest Niepokalanej Dziewicy Maryi, tak znowu w miesiącu czerwcu oddają wierni szczególniejszą cześć i uwielbienie Sercu Jezusowemu. To miesiąc miłości. W tym bowiem miesiącu obchodzi zazwyczaj Kościół pamiątkę ustanowienia największej tajemnicy miłości, św. Eucharystii, w tym również miesiącu miało miejsce jedno z najgłówniejszych objawień, w którym odsłonił Boski Zbawiciel skarby Swojego Najświętszego Serca. W tym czasie pragnie Kościół, ażeby wierni rozważali gorliwie tajemnice z życia Boskiego Zbawcy, zapisane w św. Ewangelii, poznawali bliżej Jego pragnienia i czyny. Poznanie bowiem pragnień i czynów Jezusa budzi mimo woli w duszy rozważającego cześć i miłość dla Osoby Jezusa Chrystusa i prowadzi do nabycia prawdziwego nabożeństwa do Najświętszego Serca.

Nawet wśród katolików znajdują się tacy, którzy nie zdają sobie sprawy, na czym nabożeństwo do Najświętszego Serca w istocie swojej polega. Sądzą błędnie, że jest to nabożeństwo dla osób przeczulonych i że odpowiada więcej niewiastom, aniżeli mężczyznom. Nie wiedzą wcale o tym, że cześć oddawana Najświętszemu Sercu odnosi się do całej Osoby Jezusa ze szczególnym uwzględnieniem Jego wielkiej miłości ku Ojcu Niebieskiemu i ku nam ludziom.

Serce Jezusa to cały Jezus w Swojej bezgranicznej ku Bogu i ku ludziom miłości.

A dlaczego Pan Jezus, chcąc nas pobudzić do wzajemnej miłości, wskazuje na Swe Najświętsze Serce?

Pragnie się zastosować do sposobu myślenia i codziennego postępowania ludzi. Chce być zrozumiany. Kiedy mówimy, że ten lub ów człowiek ma dla nas serce, że jest naszym przyjacielem od serca, co chcemy przez to wyrazić? Nie co innego, jak tylko, że ten człowiek jest nam życzliwy, że nas prawdziwie miłuje i pragnąłby jak samemu sobie, tak i nam nieba przychylić. Bo serce jest znakiem czyli symbolem miłości. Co więcej, serce jest narzędziem jak najściślej z miłością złączonym. Ono najbardziej odczuwa wszystkie poruszenia duszy: smutek je ściska, obawa ostudza, radość rozszerza, gniewem się rozpala, w miłości rozpłomienia.

Stąd też zrozumiemy, że Pan Jezus objawiając ludziom Serce Swoje Boże, objawia im tym samym Swoją wielką miłość. W Sercu Jezusowym zrodziły się przecie najsłodsze plany naszego odkupienia. Ono bolało nad naszym upadkiem, biło uczuciem szczerej radości na widok naszego szczęścia, cierpiało na krzyżu, promieniało radością w chwalebnym zmartwychwstaniu. Serce Jezusa to owa miłość, która przez lat trzydzieści ponosiła prace i trudy życia ukrytego, uzdrawiała chorych, wracała życie umarłym, pocieszała stroskanych, rozgrzeszała pokutujących. Miłości Jezusowej nie ma równej na świecie. Gorętsza ona nad płomienie, które ją oznaczają, szersza nad świat od końca do końca, głębsza aniżeli zawrotne przepaście, mocniejsza od śmierci, bo w swej wierności trwała jest na zawsze.

A jednak mimo licznych dowodów Swojej miłości Jezus jest zapoznany i wzgardzony. Nie znają Go poganie, urągają Jego Boskiej nauce heretycy i odszczepieńcy, obojętni i wiarołomni w miłości katolicy. Na próżno rozlega się głos Jezusa, zapraszający z naszych ołtarzy: Bierzcie i pożywajcie, kościoły nieraz świecą pustkami, niewielu takich, którzy nawiedzają Boskiego Więźnia w Jego zewnętrznym osamotnieniu, mało takich, którzy Go często i pobożnie przyjmują do swojego serca. Są w końcu i tacy, którzy wprost zaprzeczają Jego rzeczywistej obecności w Najświętszym Sakramencie Ołtarza, lub też z całą świadomością przystępują świętokradzko do Stołu Pańskiego.

Dlatego to Pan Jezus objawiając światu Swe Najświętsze Serce, objawił Je otoczone cierniami, to znaczy zranione niewdzięcznością ludzką. W tym celu także domagał się ustanowienia Święta Serca Swojego, ażeby w tym dniu wierni Jego czciciele wynagradzali głównie przez godnie przyjętą Komunię św. krzywdy i zniewagi wyrządzone w św. Eucharystii. […]

„O głębsze poznanie Serca Jezusowego”, w: Posłaniec Serca Jezusowego, czerwiec 1927, s. 121-122.

Po prostu wypełniam rozkazy. List Pasterski biskupa Josepha Stricklanda.

Po prostu wypełniam rozkazy

List Pasterski biskupa Josepha Stricklanda z soboty, 4 maja 2024 r 

DR IGNACY NOWOPOLSKI MAY 24 drignacynowopolski@substack.com
 
READ IN APP
 
Biskup Joseph E. Strickland

Drodzy Bracia i Siostry w Chrystusie,

W tych listach pasterskich, które publikuję, piszę o wielu kwestiach, przed którymi stoimy w obliczu stale narastającego kryzysu w Kościele i na świecie. Jako biskup katolicki zawsze najbardziej troszczę się o Kościół – Mistyczne Ciało Chrystusa – ale jasne jest, że obecny kryzys, w jakim się znajdujemy, dotyka nie tylko Kościoła, ale każdego aspektu ludzkości. Kiedy Kościół jest słaby, a jego ziemskie przywództwo poważnie skorumpowane, każdy aspekt społeczności ludzkiej jest podatny na zło, a tę bezbronność widzimy na każdym kroku. Choć wszystkie kwestie, o których pisałem, są poważne, nie ma nic poważniejszego niż wypaczone rozumienie władzy i posłuszeństwa, które obecnie uważamy za tak powszechne. Kiedy brakuje nam jasnego zrozumienia źródła, z którego wypływa prawowita władza, wówczas posłuszeństwu grozi poważne niebezpieczeństwo, że stanie się arbitralne i skompromitowane. Kiedy tak się stanie, samo posłuszeństwo ustanowione przez Boga w celu wskazania wszystkim ludziom prawdy może w rzeczywistości zostać wykorzystane przez niektórych jako broń, aby służyć ich własnym interesom i odwodzić niczego niepodejrzewających od prawdy. Dlatego zawsze musimy trwać w prawdzie i wystrzegać się takiego oszustwa.

Historia Kościoła pełna jest relacji o incydentach i wydarzeniach, w wyniku których powstał konflikt, a Rzym, korzystając z właściwej władzy, wypowiedział się i rozstrzygnął sprawę. „Roma locuta; causa finita est.” Katolicy mądrze trzymali się tej kotwicy boskiego autorytetu w Kościele katolickim. Stworzona przez Boga władza, która w pełni obecna jest jedynie w Kościele katolickim, powinna być schronieniem dla wiernych.

Posłuszeństwo Boskiej władzy jest posłuszeństwem Chrystusowi, ponieważ to On powołał osobę na tę władzę. Posłuszeństwo Boskiemu autorytetowi jest konieczne w świętej strukturze Kościoła i jest ważne, aby pomóc nam wzrastać w świętości. Niestety jednak fakt, że Boska władza była postrzegana w Kościele jako „dana” w wielu przypadkach sprawiła, że ​​wierni stali się leniwi lub popadli w samozadowolenie w swoim posłuszeństwie, a wielu zapomniało, że, jak oświadczył św. Tomasz z Akwinu: Bogu należy okazywać posłuszeństwo we WSZYSTKIM, natomiast władzom ludzkim należy okazywać posłuszeństwo w NIEKTÓRYCH sprawach.  

Choć ta erozja władzy jest znacząca dla państwa, rodziny i społeczeństwa w ogóle, gdy dotyka ona Kościoła, przenosi nas to na zupełnie nowy poziom niepokoju. Kościół katolicki opiera się na Prawdzie, która pochodzi od Boga Wszechmogącego i jest w pełni objawiona w Jezusie Chrystusie, Jego Boskim Synu – Prawdzie Wcielonej. Kiedy do Kościoła wdziera się niejasne rozumienie władzy, wówczas zachwiane są podstawy cywilizacji i obecnie jesteśmy świadkami tych wstrząsów każdego dnia.

Jezus Chrystus mówi nam, że dana Mu została „wszelka władza na niebie i na ziemi”; dlatego musimy uznać, że wszelka władza ziemska musi szukać swego światła w Chrystusie, ponieważ ostatecznie światło to płynie z jednego źródła — Tego, który jest źródłem wszelkiej władzy w niebie i na ziemi. Tylko dzięki właściwemu zrozumieniu władzy możemy stworzyć solidny fundament posłuszeństwa. Mówiąc najprościej, wszelkie posłuszeństwo musi zawsze znajdować swoje źródło i cel w posłuszeństwie Chrystusowi i prawdzie, którą On objawia.

Autentyczne posłuszeństwo prawdzie ostatecznie prowadzi nas do Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego – najwyższego autorytetu. Jeśli podążamy ścieżką posłuszeństwa, jeśli ignorujemy prawdę, którą objawił nam Chrystus, wówczas podważamy samo znaczenie i istotę posłuszeństwa.

Dziś jesteśmy zanurzeni w kulturze, która pod wpływem postmodernizmu nie jest w stanie lub nie chce uznać obowiązującej władzy. W rzeczywistości jesteśmy zanurzeni w kulturze, na którą wpływa nihilizm, a jej korzenie sięgają upadku naszych pierwszych rodziców w Ogrodzie Eden. Nihilizm, filozofia głosząca, że ​​wszelkie wartości są bezpodstawne, skupia się na wykorzystaniu woli do dominacji. Jest to odrzucenie prawdy absolutnej i wysuwa fałszywą ideę, że „prawda” jest jedynie wyrazem woli, a czysta i nieskażona prawda nie istnieje. W tym kontekście każda osoba może wymyślać prawdę według własnego uznania lub może określić, że prawda jest taka, jaką uzna za nią uznany autorytet. Ta śmiertelna wiara (lub podobnie wiara, że ​​każdy jest dla siebie autorytetem) przedarła się nawet do Kościoła i stała się dziś ropiejącą raną na Mistycznym Ciele.

Ten wypaczony pogląd na władzę i posłuszeństwo był błyskotliwą, ale zabójczą bronią upadłych, ponieważ byli oni w stanie wpłynąć na ludzi w hierarchii Kościoła, aby wykorzystali towarzyszącą im „władzę” do wyrządzenia ogromnej szkody duszom. Głosząc, że posłuszeństwo w dalszym ciągu należy się tym, którzy służą kłamstwu i którzy utracili nadaną mu przez Boga władzę, posłuszeństwo zostało użyte jako broń i wymusiło tolerancję wobec takich sytuacji, jak przerażające skandale związane z wykorzystywaniem seksualnym, które tak spustoszyły Kościół i wyrządziły krzywdę tak wielu osobom, które padły ofiarą tych ludzi nadużywających władzy. 

Jedną rzeczą, która została utracona w zamieszaniu dotyczącym władzy i posłuszeństwa, jest fakt, że ilekroć użycie władzy wyrządza szkodę Bożej prawdzie, na przykład gdy ksiądz lub biskup kwestionuje Depozyt Wiary (który obejmuje niezmienne dogmaty i Doktryny Kościoła), to każdy ma prawo, a w zasadzie nawet uroczysty obowiązek, przeciwstawić się temu błędowi – bez względu na potencjalnie negatywne konsekwencje, jakie może ponieść. I zamiast naruszać katolicką zasadę posłuszeństwa, ten opór wobec nadużycia władzy w rzeczywistości umacnia i wzmacnia zasadę posłuszeństwa, ponieważ jest ona posłuszeństwem najwyższemu autorytetowi – Jezusowi Chrystusowi. 

Jeszcze jedna kwestia, która jest często błędnie rozumiana w odniesieniu do władzy w Kościele, dotyczy nieomylności papieża i uległości wiary. Nieomylność papieska występuje jedynie w obliczu nieomylnego orzeczenia dotyczącego wiary i moralności, które pochodzi od Papieża lub soboru doktrynalnego za zgodą panującego papieża. Takie nieomylne oświadczenie jest zawsze, mówiąc najprościej, potwierdzeniem prawdy, która jest już częścią Depozytu Wiary i do której nie wprowadzono żadnych uzupełnień ani zmian od czasu zakończenia Objawienia Publicznego wraz ze śmiercią św. Jana w  I wieku n.e. Kiedy zostaje wydane nieomylne oświadczenie, takie ogłoszenie wymaga poddania się wierze przez wiernych; tzn. wierni są pewni prawdziwości takiego głoszenia i zobowiązani są do utrzymywania tego przekonania jako przedmiotu wiary. Inne twierdzenia Papieża, biskupów lub innych władz – choć mogą być prawdziwe – nie mieszczą się w bardzo wąskim charyzmacie nieomylności papieża. W związku z tym roztropność nakazuje, abyśmy mogli i musieli oceniać wszystkie wypowiedzi w świetle prawd objawionych przez Boga, zawartych w Świętym Depozycie Wiary.

Jeśli czyjeś oświadczenie wydaje się zaprzeczać tym niezmiennym prawdom, musimy najpierw uzyskać wyjaśnienia. Jeśli nie otrzymamy wyjaśnień lub, co gorsza, błąd zostanie potwierdzony, musimy obalić błąd i spojrzeć na Depozyt Wiary jako na nasz pewny przewodnik po prawdzie.

Zajmując się kwestiami władzy i posłuszeństwa w dzisiejszym Kościele, musimy pamiętać, że ostatecznym źródłem władzy i prawdy jest Bóg.

Dylematy, przed którymi stoimy, zawsze znajdą odpowiedź w prawdzie, którą objawił nam Bóg. Musimy stale zadawać sobie pytanie: „Czy to jest autentyczne dla Chrystusa?” oraz „Czy odpowiada to temu, czego On i Jego Kościół zawsze nauczali?” Jeśli odpowiemy twierdząco na te pytania, dotrzemy do prawdy, której musimy być posłuszni. Jeśli jednak ktoś posiadający „władzę” nie otrzymał swojej władzy od Chrystusa, wówczas nie jest wymagane posłuszeństwo. Pamiętajmy, że Chrystus daje władzę osobom znajdującym się w hierarchii Kościoła dla dobra dusz powierzonych ich pieczy. Nigdy nie jest ono dane ze względu na osobę sprawującą władzę. 

Było wielu świętych i doktorów Kościoła, którzy opowiadali nam o czasach, które nadejdą, kiedy wierni będą musieli przeciwstawić się tym, którzy wydają się mieć „władzę” w hierarchii. Jeśli będziemy nadal posłuszni i bez pytania o źródło władzy, znajdziemy się w niebezpiecznym miejscu.  

13 października 1973 roku Matka Boża objawiła się Siostrze Agnes Sasagawie w Akita w Japonii. Miało to miejsce w 56. rocznicę ostatniego objawienia naszej Najświętszej Matki w Fatimie w Portugalii w 1917 roku.

Nasza Błogosławiona Matka skierowała te słowa do Siostry Sasagawy: „Dzieło diabła przeniknie nawet do Kościoła w taki sposób, że będzie można zobaczyć kardynałów przeciwstawiających się kardynałom, biskupów stających przeciwko biskupom. Kapłani, którzy mnie czczą, spotkają się z pogardą i sprzeciwem ze strony swoich współbraci… kościoły i ołtarze będą splądrowane; Kościół będzie pełen tych, którzy akceptują kompromisy. . . „

Arcybiskup Fulton Sheen powiedział w 1948 roku: „On założy przeciwkościół, który będzie małpą Kościoła, ponieważ on, diabeł, jest małpą Boga. Będzie miała wszystkie nuty i cechy Kościoła, ale w odwrotnej kolejności i będzie pozbawiony boskiej treści. Będzie to mistyczne ciało Antychrysta, które pod każdym względem będzie przypominało mistyczne ciało Chrystusa. . .”

Papież św. Jan Paweł II powiedział w 1976 r.: „Obecnie stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a antykościołem, Ewangelii i anty-ewangelii”.

Tym, którzy mogliby sądzić, że może to mieć miejsce w odniesieniu do hierarchii Kościoła, ale z pewnością nigdy w odniesieniu do papieża, historia przypomina nam papieża Honoriusza I, który był papieżem w latach 625–638. Sobór w Konstantynopolu potępił go pośmiertnie i Papież Leon II potępił go, stwierdzając, że Honoriusz „nie próbował uświęcać tego Kościoła apostolskiego nauczaniem tradycji apostolskiej, lecz profanacją zdrady dopuścił do skażenia jego czystości”. 

Dlatego ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że możliwe jest, że członkowie hierarchii kościelnej – co nie wyklucza nawet papieży – mogą rzeczywiście wyrządzić krzywdę Kościołowi i wiernym, nawet jeśli nieumyślnie. Co więcej, patrząc na słowa świętych, uczonych, a w szczególności słowa naszej Najświętszej Matki podczas licznych objawień zatwierdzonych przez Kościół, musimy także rozpoznać możliwość, że członek hierarchii Kościoła mógłby celowo dążyć do zniszczenia Wiary i Kościół. Z tego powodu NIE WOLNO nam popadać w lenistwo i samozadowolenie w kwestii władzy i posłuszeństwa, nawet jeśli dotyczy to Ojca Świętego. 

Francisco de Vittoria, dominikanin, kanonista i teolog z XVI wieku, stwierdził: „Gdyby (papież) chciał przekazać skarbiec Kościoła… . . gdyby chciał zniszczyć Kościół lub inne podobne rzeczy, nie należy pozwalać mu na takie działania, lecz należy mu stawić opór. Powodem tego jest to, że nie ma on mocy niszczenia. Dlatego też, gdy wiadomo, że tak czyni, wolno mu się przeciwstawić”. 

Św. Robert Bellarmin napisał: „Tak jak wolno stawiać opór papieżowi, który atakuje ciało, tak wolno stawiać opór temu, który atakuje dusze lub zakłóca porządek publiczny, a nawet więcej, który stara się zniszczyć Kościół . Dopuszczalne jest stawianie mu oporu poprzez niewykonywanie jego poleceń i utrudnianie wykonywania jego woli. Nie wolno go jednak osądzać, karać ani rozporządzać, gdyż takie czyny należą do przełożonego. Dlatego katolickie posłuszeństwo wobec przełożonego nigdy nie powinno być tym, co nazywa się „ślepym posłuszeństwem”.

Podobnie jak powinniśmy być świadomi ostrzeżeń, jakie otrzymaliśmy w związku z antykościołem, który zostanie opróżniony ze swojej boskiej treści i któremu będzie przewodniczył Antychryst, musimy również zdawać sobie sprawę z możliwości, że w pewnym momencie Bóg dopuści, aby oszust zasiadł na tronie Piotra. Musimy zawsze czuwać, abyśmy w takiej sytuacji byli posłuszni samemu Jezusowi Chrystusowi, który jest Wcieloną Prawdą i który objawił nam swoją Prawdę w Świętym Depozycie Wiary, który jest niezmienny. Autentyczne posłuszeństwo nakazuje, że nie wolno nam być posłusznym nikomu, kto sprzeciwia się Prawdzie i którego pragnieniem jest zniszczenie Kościoła. Możemy być jednak pewni, że nawet gdyby doszło do tej tragicznej sytuacji, prawdziwy Kościół pozostanie nienaruszony, chociaż być może na jakiś czas powróci do katakumb.  

Kiedy omawiamy niebezpieczeństwa związane z fałszywą władzą i niewłaściwym posłuszeństwem, należy zauważyć, że świeccy w Kościele nie istnieją dla duchowieństwa w Kościele. Duchowni istnieją po to, aby udzielać sakramentów niezbędnych do zbawienia świeckim. Najważniejszą troską całego duchowieństwa powinno być zawsze, ZAWSZE zbawienie powierzonych mu dusz. 

Chciałbym również zauważyć, że biskupi są powołani przez Boga, aby byli pasterzami swoich owiec, a także „ojcami” kapłanów. Jednakże w obliczu głębokiego nadużycia władzy widzimy obecnie sytuacje, w których biskupi atakują i uciszają księży, którzy po prostu mówią prawdę i bronią Świętego Depozytu Wiary. W rezultacie wielu księży milczy, zamiast głosić pełnię prawdy Chrystusowej, a wielu nie ma zaufania, a nawet boi się swoich biskupów. Musimy zawsze pamiętać, że ojciec powołany jest do prowadzenia rodziny miłością, a nie do panowania nad nią poprzez strach.

Co więcej, ostatnio byliśmy świadkami sytuacji, w których wspólnoty religijne na całym świecie były poddawane przymusowi przez swoich biskupów w ramach czegoś, co czasami wygląda nawet na „zawłaszczenie ziemi” lub chęć kontroli, zamiast prawdziwej troski o dusze i ich opieki. Widzieliśmy także sytuacje, w których biskupi, powiadamiani o rzekomych przesłaniach i wezwaniach z nieba przekazywanych w określonych lokalizacjach i wspólnotach w ich diecezjach, natychmiast próbują zamykać te wspólnoty i uznawać przesłania za fałszywe bez dokładnego i odpowiedniego dochodzenia. W wielu z tych przypadków brak odpowiedniego dochodzenia zrodził pytania dotyczące władzy i nieposłuszeństwa. Musimy się modlić, aby biskupi – z roztropnością i rozeznaniem, ale także z sercami wiary nadprzyrodzonej – z modlitwą i sumiennie przeprowadzili dokładne dochodzenie, gdy zaistnieją takie sytuacje, aby wierni mieli pewne prowadzenie i wiedzieli, że mogą patrzeć na swoich pasterzy z ufnością i pewnością.

Na zakończenie módlmy się nieustannie za Kościół, za przełożonych, którzy nim przewodzą, i za wiernych należących do Jego Mistycznego Ciała. Obyśmy zabiegali o autentyczne posłuszeństwo autorytatywnej prawdzie, którą objawił nam Jezus Chrystus, oraz obyśmy uznawali i przeciwstawiali się wszelkiej władzy, której źródłem nie jest Chrystus, abyśmy zawsze postępowali w głębokim posłuszeństwie naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi.

Biskup Joseph E. Strickland, Emerytowany biskup diecezji Tyler

https://bishopstrickland.com/blog/post/just-folllowing-orders

 „Jaki grzech popełniają ci, którzy usprawiedliwiają grzeszników?”

Biskupi-sekretarze Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu  byzcathpatriarchate@gmail.com

BKP: Jaka kara czeka Bergoglio i jego sektę za zniesienie praw Bożych i legalizację grzechu?

wideo: https://vkpatriarhat.org/pl/?p=21168  https://risurrezione.wistia.com/medias/fx8bh422pk

https://bcp-video.org/pl/jaka-kara-czeka/  https://youtu.be/msGAyHKa-58

https://rumble.com/v47zs0w-jaka-kara-czeka.html  ugetube.com/watch/JaHNO3iJRVPEmW6

cos.tv/videos/play/50108865572017152

================================================

Święty Bazyli Wielki w 7 krótkiej regule odpowiada na pytanie: „Jaki grzech popełniają ci, którzy usprawiedliwiają grzeszników?”. Mówi: „Cięższy od tego, o którym jest powiedziane: «Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze»”.

Pseudopapież Bergoglio poprzez kościelną legalizację sodomii połączoną z wprowadzaniem błogosławieństwa dla homoseksualnych i queer par nie tylko że sam popełnia grzech ciężki, ale unieważniając prawa Boże i wymazując świadomość grzechu, powoduje także, że już się nie odróżnia pozostawanie w grzechu ciężkim od stanu łaski Bożej.

Uniemożliwia to zbawienną pokutę, która uwalnia duszę od grzechu, a wtedy pozostaje już tylko szeroka droga do zagłady. Jest to tzw. Bergogliowa synodalna LGBTQ droga.

Jest to rażące nadużycie władzy papieskiej, związane z nieomylnością i żądaniem posłuszeństwa, oraz kpina z dogmatu o nieomylności papieża (z 18 lipca 1870 r.). Nadużycie władzy najwyższej rzuca masy chrześcijan do wiecznego potępienia. Bergoglio nie tylko znosi sodomię jako grzech, ale ją legalizuje i zmusza wszystkich do zastąpienia praw Bożych jego herezjami i perwersjami. Jest to największy bunt przeciwko Bogu Stwórcy, jest to bezpośrednio publiczna satanizacja Kościoła pod nadużywaną władzą papieską. Bergoglio naprawdę postawił się na miejscu Boga Prawodawcy.

W Liście do Tesaloniczan jest powiedziane: „Człowiek grzechu, syn zatracenia, który się sprzeciwia i wynosi ponad wszystko, co nazywa się Bogiem lub tym, co odbiera cześć, tak że zasiądzie w świątyni Boga, dowodząc, że jest sam Bogiem”.

Bergoglio jest fałszywym papieżem, ale zasiadł w świątyni Bożej, jaką jest Kościół, i podaje się za Boga, czyli najwyższego prawodawcę. Anuluje prawa Boże i zamiast tego wprowadza anty-prawa, które prowadzą do masowego odstępstwa od Boga, z celem, aby za jego przykładem każdy katolik poświęcił się szatanowi, nawet nie zdając sobie sprawy, jakie zło popełnia. Bergoglio przemienia apostołów Chrystusa w apostołów antychrysta. Jeśli ktoś ośmieli się przeciwstawić jego terrorowi i bronić przykazań Chrystusa, zostaje natychmiast usunięty ze stanowiska, a na jego miejsce zostaje mianowany agent sekty Bergoglio.

Na domiar złego Bergoglio i jego sekta, legalizując grzech wołający do nieba, odwołują się do nowego objawienia Ducha Świętego, nadużywając słów Biblii: „Kto ma uszy do słuchania, niech słucha, co mówi Duch do Kościołów”. Ale to stwierdzenie łączy się w Piśmie Świętym z wezwaniem biskupów do pokuty nawet pod groźbą kary. Ale Bergoglio już tego nie słucha. Przypisywanie legalizacji grzechu Duchowi Świętemu jest kolosalnym bluźnierstwem. Poza tym jest to grzech najcięższy, czyli grzech przeciw Duchowi Świętemu, który nie będzie odpuszczony ani w tym wieku, ani w przyszłości.

Największą tragedią i oznaką duchowej ślepoty jest to, że większość biskupów i księży w ogóle tego nie widzi. Ta duchowa ślepota jest owocem klątwy za fałszywą ewangelię Bergoglio według Ga 1:8-9. Dlatego wielu dzisiejszych pasterzy nie jest w stanie dostrzec duchowej zbrodni Bergoglio, choć ona wyraźnie oddziela dusze od Chrystusa i prowadzi zarówno do kary doczesnej, jak i wiecznej. Co więcej, pasterze ci nie są już w stanie zjednoczyć się i na wzór Chrystusa, dobrego Pasterza, stanąć w obronie powierzonych im owiec. Kiedy arcy-heretyk Bergoglio im grozi, tchórzliwie uciekają, zostawiając trzodę Chrystusa na pastwę żarłocznych wilków, które następnie rozrywają trzodę.

Pytamy: gdzie zaczęła się duchowa infekcja tymi herezjami? Korzenie sięgają aż do II Soboru Watykańskiego, który otworzył drzwi herezjom modernizmu, kwestionującym podstawowe prawdy wiary – Bóstwo Chrystusa, Jego historyczne i realne zmartwychwstanie oraz samo natchnienie Pisma Świętego. Wszystko to pod płaszczykiem nauki i na poziomie naukowym, który dyktuje nowe podejście do Pisma Świętego. Co więcej, Sobór wyraźnie ogłosił herezję synkretyzmu z pogaństwem. Owoc był taki, że odrzucono prawdziwą misję, a w Kościele zostały szeroko otwarte drzwi do antymisji hinduizmu, buddyzmu i pogaństwa. Wszystko pod wzniosłym pojęciem „szacunku dla innych religii”, a właściwie szacunku dla ich demonów.

W centrum uwagi znalazł się tak zwany „dialog międzyreligijny”, a misja została potępiona jako niepożądana droga lub prozelityzm. W rezultacie jedyna droga do zbawienia (bo „w nikim innym zbawienia nie ma”, jak tylko w Jezusie Chrystusie) została zrównana z kultami pogańskimi, czyli demonami! Przez tę duchową zbrodnię de facto została zlikwidowana osobista relacja z Chrystusem ukrzyżowanym i zmartwychwstałym. To są korzenie obecnej apostazji bergogliańskiej.

Dlatego też pełna odpowiedzialność spoczywa na papieżach soborowych i posoborowych, którzy nawet zgodnie z dogmatem o nieomylności papieskiej byli zobowiązani do obrony nauczania wiary i moralności. Choć nie otworzyli drzwi herezjom proklamacjami ex cathedra, ale praktycznie stworzyli przestrzeń dla ich masowego szerzenia. Stworzyli warunki, aby arcy-heretyk Jorge Bergoglio mógł uzurpować sobie urząd papieski i nadużywać go w sposób bezpośrednio prowokacyjny wbrew jego istocie. Bergoglio jest synem zatracenia, o którym wspomniał apostoł Paweł.

Na fałszywym fundamencie nie można budować ani walczyć z grzechem. Owocem herezji dogmatycznych jest upadek moralny. Bergoglio to tylko wierzchołek góry lodowej.

Jeśli chcemy dokonać prawdziwej pokuty, nie wystarczy przyznać się do swoich błędów, nie wystarczy się ich wyrzec i nie wystarczy głosić prawdziwą naukę. W życiu osobistym na pierwszym miejscu trzeba postawić porządek Boży i życie modlitewne. Bez prawdziwej modlitwy nie otrzymamy łaski poznania prawdy, życia nią, głoszenia jej, a nawet oddania za nią życia.

Zadaj sobie pytanie, ile czasu każdego dnia poświęcasz na modlitwę, a ile na internet i smartfon?! Czy masz dość samokrytyki i dyscypliny, aby używać go wyłącznie do wypełniania obowiązków zawodowych lub szkolnych? Ponadto konieczne jest radykalne ograniczenie czasowe, jeśli chcesz wykorzystać te rzeczy dla swojej duchowej korzyści. Konkretnym rozwiązaniem dotyczącym porządku modlitwy jest wprowadzenie do życia osobistego tzw. Godzin świętych, a co za tym idzie także programu Kościoła domowego (https://vkpatriarhat.org/pl/?p=21080). Dla sług Chrystusa i gorliwych chrześcijan jest bezwzględnym wymogiem dziesięcina czasu, czyli 2,5 godziny. Co więcej, modlitwa musi służyć naszej osobistej jedności z Bogiem. Należy dążyć do osobistej relacji z ukrzyżowanym Zbawicielem. On umarł za moje grzechy i bez wiary w Niego nie ma zbawienia. Codziennie, choć przez chwilę w modlitwie uświadom sobie na krótko swoją śmierć, sąd Boży i wieczność: będziesz zbawiony lub potępiony.

Krótko o wypróbowanym programie dla Kościoła domowego

Podstawą jest Godzina święta od 20:00 do 21:00. W tygodniu ma następującą treść: w poniedziałek i wtorek wyznanie grzechów, dziękczynienie, prośby i Różaniec. W środę biblijna modlitwa podniesienia gór duchowych według Mk 11:23 i Różaniec. W czwartek rozważanie o Męce Chrystusa, a następnie Droga Krzyżowa. W piątek rozważanie ostatnich słów na krzyżu. W sobotę jest modlitwa prorocza według Ezechiela 37, a w niedzielę rozważania o zmartwychwstaniu Chrystusa. W sobotę po Godzinie świętej następuje jeszcze godzina modlitwy, którą wkraczamy w świętowanie dnia zmartwychwstania. W niedzielę od 5:00 do 7:00 rano rozważanie z pieśniami, związanymi ze zmartwychwstaniem.

Co czwarty tydzień jest straż modlitewna – każdy dotrzymuje swojej godziny. Dodatkowo w ciągu dnia robimy krótkie modlitewne przystanki o godz. 9:00, 12:00, 15:00, 18:00. Dniem pokuty w miesiącu jest tak zwana sobota fatimska (nów księżyca).

Kto w ten sposób poświęca czas Bogu i swojej duszy, wkrótce rozróżni, czym jest grzech, jaka jest droga Chrystusa do zbawienia, a jaka jest synodalna droga Bergoglio do potępienia.

Jaka kara czeka Jorge Bergoglio i jego sektę za zniesienie praw Bożych i legalizację grzechu?

Św. Bazyli Wielki odpowiada: „W sprawach określonych przez Pismo Święte nikomu nie wolno czynić tego, co jest zakazane… Człowiekowi, który ośmiela się coś takiego zrobić, pozostaje «jedynie jakieś przerażające oczekiwanie sądu i żar ognia, który ma trawić przeciwników» (Hbr 10:27)”.

+ Eliasz

Patriarcha Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu

+ Metodiusz OSBMr              + Tymoteusz OSBMr

biskupi-sekretarze

Cztery podstawowe herezje Bergoglio: Fałszywe miłosierdzie, kościelna legalizacja homoseksualizmu, herezje przeciwko Eucharystii, grzechy przeciwko 1 przykazaniu.

BKP: Cztery podstawowe herezje Bergoglio 

wideo: https://vkpatriarhat.org/pl/?p=21185  https://auferstehung.wistia.com/medias/7pg3xjumun

https://bcp-video.org/pl/podstawowe-herezje/  https://youtu.be/XvnSq5L_dCw

https://rumble.com/v48dv1c-podstawowe-herezje.html  cos.tv/videos/play/50155234985284608

ugetube.com/watch/TZtZZ1veFbz6wLB

Bergoglio dopuścił się herezji w czterech podstawowych obszarach.

Pierwszy obszar – głoszenie fałszywego miłosierdzia

W Piśmie Świętym przyjęcie miłosierdzia Bożego zawsze wiąże się z pokutą. Wyraża to przypowieść o synu marnotrawnym. Ale głoszenie fałszywego miłosierdzia wyklucza ten warunek zbawienia, jakim jest pokuta. Jezus nalega: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie” (Łk 13:3).

Bergoglio głosi herezje i naucza ich publicznie, korzystając z uzurpowanej władzy papieskiej. Popełnia tę zbrodnię świadomie i dobrowolnie. Wymaga naśladowania czy realizacji swoich herezji. Opiera się na systemie kłamstw, który jest bardzo skuteczny. To dlatego, że składa się z bardzo żywych, z wyczuciem przekazywanych “prawd”, które chwytają za serce.

Wyjaśnia na przykład, że Jezus jest miłosierny i przebaczający, dlatego wobec pokutującego grzesznika diabeł jest bezsilny. Jednak pokutujący grzesznik ma także szczere pragnienie zerwania z grzechem. Ale Bergoglio nie chce tego i nie pozwala na to. Dlatego określenie „pokuta” i inne określenia biblijne są w jego ustach po prostu manipulacyjnymi frazesami.

Wtedy nie diabeł, ale Pan Jezus, który przebacza, jest bezsilny, bo grzesznik nie przyjmuje przebaczenia, lecz je odrzuca. Bergoglio uczy, aby nie uważać grzechu za grzech i trwać w nim. Zagłusza sumienia sodomitów frazesami w stylu: „Bóg kocha cię takim, jakim jesteś, więc i ty kochaj siebie takim, jakim jesteś”. W ten sposób uniemożliwia im zbawczą pokutę.

W katechizmie kardynała Tomáška z 1955 roku wymienione są grzechy przeciw Duchowi Świętemu:

Najpierw wymienia: nadmierne poleganie na miłosierdziu Bożym. Bergoglio świadomie i jednostronnie zapewnia grzeszników o miłosierdziu Bożym, aby nie odwracali się od grzechu i, jak mówi św. Bazyli, mieli więcej odwagi do grzechu, bo prawdy o wiecznym potępieniu głosić nie wolno. Bergoglio utrzymuje grzeszników na drodze do zagłady, celowo przeceniając miłosierdzie Boże.

Jako drugi grzech przeciw Duchowi Świętemu katechizm wymienia: sprzeciwianie się uznanej prawdzie chrześcijańskiej. Bergoglio między innym zaprzecza także prawdzie o sodomii, która w Piśmie Świętym jest wyraźnie potępiana jako wołający o pomstę grzech, ściągający z nieba ogień.

Jako kolejny grzech przeciw Duchowi Świętemu katechizm wymienia: zatwardziałe serce aż do śmierci. Wprowadzając błogosławieństwo związków homoseksualnych i podkreślając wierność w grzesznym związku, który nazywa miłością, Bergoglio stwarza warunki, w których grzesznicy mogą pozostać zatwardziali w tym grzechu aż do śmierci. W ten sposób Bergoglio nie tylko sam popełnia grzechy przeciwko samemu Duchowi Świętemu, ale także uczy innych ich popełniania i stwarza warunki dla tych grzechów.

Drugim obszarem, w którym Bergoglio dopuścił się herezji, jest kościelna legalizacja homoseksualizmu

Na pytanie dotyczące homoseksualizmu odpowiedział kontr-pytaniem: „Kim jestem…?” Czyniąc to, faktycznie odpowiedział, że jest jawnym heretykiem. Mianowicie, gdyby był chrześcijaninem, a tym bardziej, gdyby był papieżem, miałby obowiązek jednoznacznie nazywać grzech homoseksualizmu grzechem i wskazać grzesznikowi konieczność zbawczej pokuty. Jednak on, jako oczywisty heretyk, dąży do usunięcia prawa Bożego i zalegalizowania grzechu.

Poprzez rażącą herezję, która teraz w pełni objawiła się w jego synodalnej drodze LGBTQ, już dawno ekskomunikował się z Kościoła i dlatego nie może być jego głową. Prawdę tę podkreśla św. Bellarmin i inni nauczycieli i ojcowie Kościoła, opierając się na samej istocie nauczania Chrystusa. Przez cały czas sprawowania najwyższego urzędu Bergoglio otwarcie przy każdej okazji, słowem, gestem i czynami promuje sodomię. W 2018 r. nie pozwolił biskupom w USA zająć się kwestią sodomii, kiedy go o to poprosili. Zwolnił kardynała Müllera ze stanowiska prefekta Kongregacji Nauki Wiary, ponieważ odmówił niesprawiedliwej obrony homoseksualisty.

Zwolnił także innego prefekta Kongregacji i jego sekretarza, ponieważ wydali oświadczenie, że Kościół nie może błogosławić grzechu homoseksualizmu. On sam demonstracyjnie całował stopę transseksualisty w ramach ceremonii Wielkiego Czwartku. Umycie nóg wiąże się z Ostatnią Wieczerzą. Jezus nie umył nóg wrogom Kościoła, kobietom czy transseksualistom, ale swoim wybranym apostołom. Tym gestem Bergoglio ujawnił, kim są jego apostołowie ideologii LGBTQ.

Nadużywając władzy papieskiej, de facto aprobował transseksualizm i zbrodnię przeoperowania płci. Ponadto Bergoglio nie tylko umył stopy, ale także je ucałował, jest to gest latrii, czyli szacunku dla jedynego Boga. Tym gestem otworzył drzwi nieczystym demonom LGBTQ i dopuścił się bałwochwalstwa. We władzy papieskiej przyjął dla Kościoła innego boga, a potem sam dał się ostentacyjnie poświęcić szatanowi w Kanadzie. Stało się to w roku 2022, czyli już w czasie drogi synodalnej. W ten sposób przedstawił wszystkim katolikom wzór drogi odstępstwa od Chrystusa.

Jeśli chodzi o czystość moralną, przypomnijmy sobie słowa Jezusa: Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła (Mt 5:27-29).

Kiedy trzeba z takim radykalizmem zachowywać przykazanie „Nie cudzołóż”, co możemy powiedzieć o wypaczonej sodomii lub całej synodalnej drodze LGBTQ? Pamiętajmy przynajmniej, że Słowo Boże wyraźnie ostrzega przed tym grzechem karą doczesnego ognia (2 Pt 2:6), a także karą ognia wiecznego (Judy 7).

Stwierdzenie na synodzie, że Duch Święty im teraz objawił, że sodomia nie jest już grzechem, jest diabolicznym kłamstwem i bluźnierstwem przeciwko Duchowi Świętemu. To kłamstwo nie zostało im objawione przez Ducha Świętego, ale przez ducha diabelskiego, ducha nieczystego.

Trzeci obszar to herezje przeciwko Eucharystii

Celem przyjęcia Ciała i Krwi Chrystusa jest umocnienie się w walce z grzechem, a nie umacnianie się w grzechu. Bergoglio nakazuje, aby Eucharystię przyjmowały osoby bez spowiedzi, bez wyrzutów sumienia i bez chęci wyznania grzechów i odbycia pokuty, czyli osoby LGBTQ. Jest to publiczne nawoływanie do świętokradztwa. Pismo wyraźnie ostrzega, że taki człowiek je i pije wyrok na siebie (1 Kor 11:31).

Co więcej, w dokumencie końcowym Synodu o Amazonii Bergoglio wprowadza bezpośrednio do Liturgii pogańskie obrzędy i ducha pogańskiego. Jest to wiązka herezji przeciwko Eucharystii. Kardynał Brandmüller skomentował, że nie są to tylko herezje, ale wręcz głupota.

Promując pseudo-pandemię, Bergoglio nakazał księżom trzymać Najświętszy Sakrament w gumowych rękawiczkach. Do degradacji Najświętszego Sakramentu i sakramentu kapłaństwa prowadzi także promocja święceń kobiet na diakonisy, a później na kapłanki i biskupki.

Czwarty obszar to grzechy przeciwko 1 przykazaniu

Oprócz herezji związanych z prawdami dogmatycznymi w obszarze wiary Bergoglio dopuszcza się także publicznego bałwochwalstwa. Aktywnie uczestniczył w pogańskim rytuale w Ogrodach Watykańskich z udziałem czarodziejów i czarownic. Następnie uroczyście intronizował demona Pachamamę w Bazylice św. Piotra. Szczytem jego bałwochwalstwa jest publiczne poświęcenie się szatanowi pod przewodnictwem szamana w Kanadzie. To oczywiste herezje. W tym duchu Bergoglio promuje dialog międzyreligijny, co także jest oczywistą herezją.

Heretyckie oświadczenie, które Bergoglio podpisał w Abu Zabi, zawiera herezję, że wielość religii jest wolą Boga, to znaczy, że kult demonów w pogaństwie jest wolą Boga. To wyraźnie heretyckie stanowisko niszczy prawdziwą misję i czyni z misjonarzy jedynie pracowników kultury i społeczeństwa.

Bóg karze bałwochwalstwo aż do trzeciego-czwartego pokolenia (Pwt 5:9). Bałwochwalcy nie będą mieli udziału w królestwie Bożym (1 Kor 6:9; 1 Tm 1:10, Ap 21:8).

Wskazaliśmy na cztery podstawowe obszary herezji Bergoglio. Jest całkowicie jasne, że Bergoglio jest wielokrotnym i oczywistym heretykiem, który nadużywa papiestwa w celu szerzenia herezji w Kościele. Jedynym rozwiązaniem jest oddzielenie się od niego biskupów i księży, ponieważ on i jego sekta nie opuszczą dobrowolnie okupowanych urzędów kościelnych. Największą przeszkodą na drodze do kroku ratunkowego, czyli oddzielenia od heretyka, jest samobójcza herezja papolatrii!

+ Eliasz

Patriarcha Bizantyjskiego Katolickiego Patriarchatu

+ Metodiusz OSBMr                  + Tymoteusz OSBMr

biskupi-sekretarze

Herezje, za które Franciszek Bergoglio ekskomunikował się z Kościoła

bcp-video.org/basic-heresies/  /english/

bcp-video.org/it/quattro-eresie-fondamentali/  /italiano/

Are We Not Witnessing the Second Deicide?

Are We Not Witnessing the Second Deicide?

by Plinio Corrêa de Oliveira March 29, 2024

Are We Not Witnessing the Second Deicide?
Are We Not Witnessing the Second Deicide?

Looking at the current crisis of the Faith, we can say that we are witnessing the crucifixion of the Holy Catholic Church. We are seeing a crime comparable to the deicide because the Church is the Mystical Body of Christ. Killing the Church is like killing Christ. The only reason she does not die now is because she is immortal.

Thus, the Church appears today like Our Lord during the Passion as she walks dripping with blood and staggering under the weight of the Cross as she proceeds to the top of Calvary.

For two thousand years, the Church staggered through tribulation. She represents two thousand years of glory and martyrdom! Today, she appears to us at the height of her deformation.

We have known the Church as the most beautiful of all institutions. Today, we see her deprived of her beauty and disfigured. She has lost everything. We could say that she is almost unrecognizable…precisely this Church, who took our sins upon herself and suffered for us!

Yes, today, we are witnessing the martyrdom of the Holy Roman Catholic Church.

We should mourn the situation of the Church every day, from the moment we wake up to when we go to bed. It should be a pain that weighs upon us in the depths of our being.

Oh, let us consider thus the Holy Roman Catholic Church founded by our Lord Jesus Christ! This Church descended from Heaven like a light upon the perfect city! What have her enemies done to her?

Excuse me, but the pain of this tragedy is such that it prevents me from speaking more…

Let us ask Our Lady to make us feel this pain to the depths of our souls.

Kim naprawdę jest biskup? Co powinien robić dla Kościoła powszechnego? PRO ECCLESIA UNIVERSALI

4 marca 2024 pch24/kim-naprawde-jest-biskup-co-powinien-robic

PRO ECCLESIA UNIVERSALI – czyli kim naprawdę jest biskup? Co powinien robić dla Kościoła powszechnego?

Wierni świeccy od kilku albo nawet kilkunastu lat nieustannie pytają: co robić w sytuacji gigantycznego kryzysu Kościoła? Inicjatywa katolików świeckich zrzeszonych w grupie Pro Ecclesia Universali udziela na to konkretnej odpowiedzi: wezwać wszystkich biskupów na świecie do wypełnienia swojego obowiązku, to jest do wzięcia odpowiedzialności za jedność doktryny i moralności Kościoła.

Pytania o to, jak uchronić Kościół przed popadaniem w coraz głębszy kryzys, są szczególnie palące dziś, w czasie po publikacji deklaracji doktrynalnej Fiducia supplicans 18 grudnia 2023 roku.

Tamtego dnia Kościół podzielił się na trzy części: tych, którzy z entuzjazmem przyjęli możliwość błogosławienia par jednopłciowych, tych, którzy zdecydowanie odrzucają takie rozwiązanie jako sprzeczne z Tradycją – i tych, którzy nie wiedzą, co mają robić, w konsekwencji milcząc i pozwalając, by to inni decydowali za nich.

Ta ostatnia grupa jest najliczniejsza; obejmuje świeckich, księży, biskupów, kardynałów… Wielu ludziom wydaje się, że nawet jeżeli Belgowie, Szwajcarzy, Niemcy albo niektórzy Amerykanie wprowadzają w swoich diecezjach dwuznaczne albo zgoła niezgodne z Ewangelią rozwiązania – to nie jest to nasz problem, bo u nas panuje spokój i porządek…

Nic bardziej mylnego. Kościół katolicki jest Mistycznym Ciałem Chrystusa; rana zadana temu Ciału w jakiejkolwiek diecezji, nawet odległej i małej, jest raną całego Kościoła. Co więcej, takie rany nigdy nie są wyłącznie miejscowe, ograniczone do danego terytorium. Błędy przenikają do Kościoła raczej jako trucizna infekująca cały organizm. Błogosławienie par jednopłciowych w diecezji Antwerpii albo udzielanie Komunii świętej protestantom w diecezji Osnabrück ma wpływ na wszystkich: inni katolicy patrząc na to, co się dzieje i widząc, że nie ma żadnej reakcji, że nie reagują ani inni biskupi, ani Stolica Apostolska, dochodzą do wniosku, że tak po prostu można; że na tym polega katolicyzm – na różnorodności moralnej i doktrynalnej. W efekcie stajemy się jednak bliżsi luźnej Wspólnocie Anglikańskiej niż jednemu, świętemu, powszechnemu i apostolskiemu Kościołowi. Protestanci jednak rzeczywiście mogą fundamentalnie się ze sobą nie zgadzać, bo nie mają żadnej wspólnej podstawy oparcia.

My, przeciwnie, przecież mamy: daną nam przez samego Chrystusa skałę Piotrową, Tradycję Kościoła, niezmienny wkład wiary objawionej przez Boga w Jezusie Chrystusie. „Aby byli jedno”, mówi Pan (J 17, 11; 21-23). Jedność w Kościele nigdy nie oznaczała i nie może oznaczać formalnej podległości administracyjnej papieżowi. Musi zasadzać się na jednej wierze. Dziś tej jedności w praktyce bardzo często brakuje, co ujawnił z mocą kryzys Fiducia supplicans, ale co ukazywało się również wcześniej po Synodzie Amazońskim (2019), Amoris laetitia (2016) czy nawet dekady wcześniej, w chaotycznej epoce po 1965 roku.

Właśnie po to, żeby to zmienić – żeby rozpocząć przywracanie naruszonej jedności – zawiązała się inicjatywa katolików świeckich Pro Ecclesia Universali (czyli: „Dla Kościoła powszechnego”). Inicjatywa narodziła się w Polsce, jest jednak skierowana – zgodnie z nazwą – do całego świata. Obok takich organizacji jak Stowarzyszenie ks. Piotra Skargi, Instytut Ordo Iuris czy Centrum Życia i Rodziny do Pro Ecclesia Universali przyłączyli się świeccy katolicy z wielu krajów, między innymi ze Słowacji, Estonii, Chorwacji czy Kolumbii. Pierwszą kampanią, jaką podjęli wierni zrzeszeni w Pro Ecclesia Universali, jest broszura poświęcona zadaniom biskupów całego świata. Jej tytuł brzmi: „Odpowiedzialność biskupów za Kościół powszechny w czasach zamętu”. Tekst został przygotowany w sumie aż w siedmiu językach (polskim, angielskim, włoskim, hiszpańskim, francuskim, niemieckim i portugalskim). Inicjatorzy Pro Ecclesia Universali planują wysłać tę broszurę do wszystkich biskupów świata (sic!).

Przesłanie tekstu jest proste: ukazuje odpowiedzialność, jaką każdy pojedynczy biskup ponosi nie tylko za swoją własną diecezję, ale również za cały Kościół powszechny. Broszura została przygotowana bardzo skrupulatnie od strony teologicznej i prawnej. Analizę i wnioski oparto na Piśmie Świętym, Tradycji Kościoła katolickiego, Magisterium Soborów i Papieży, Kodeksie Prawa Kanonicznego. Twórcy przypomnieli, że biskup nie tyle może interweniować w przypadkach szerzenia herezji i zamętu poza własną diecezją, ile jest do tego po prostu zobowiązany na gruncie mandatu, jakiego udzielił mu sam Jezus Chrystus. Każdy biskup, będąc następcą Apostołów, ponosi wielką odpowiedzialność za jedność i czystość wiary katolickiej. Z tego zostanie rozliczony – przez ludzi i przez Boga.

W tekście czytamy:

„Biskup, nawet jeżeli sam nie wprowadzi w powierzonej mu diecezji żadnych reformistycznych rozwiązań, nie może zadowalać się biernym patrzeniem na to, jak wiara i moralność wiernych podlegają kształtowaniu z zewnątrz, przez przykład innych. Z perspektywy czasu łatwo można wykazać, że problemy, które pojawiają się dziś w różnych miejscach Kościoła, mają swoje źródło w zaniedbaniach czy błędnych decyzjach z przeszłości”.

I dalej:

Każdego biskupa czeka osąd historii, ukazujący lepiej od osądu współczesnych  świętość albo tej świętości przeciwieństwo. Pasterz będzie musiał jednak zdać sprawę ze swoich rządów przed jeszcze innym sądem – przed sądem samego Chrystusa, jako Tego, który powierzył mu za pośrednictwem Kościoła władzę w diecezji. O ile przed ludźmi, niekiedy nawet skutecznie, można skryć własne czyny lub ich brak za zasadą kolegialności, przed tamtym Sędzią nie będzie to możliwe. Jego osąd będzie dotyczyć osobistej odpowiedzialności każdego pasterza za to, jak i czy w ogóle troszczył się o dusze wiernych powierzonych jego władzy”.

Czytelnik broszury stworzonej przez inicjatywę Pro Ecclesia Universali dowie się, z czego dokładnie wynika ta odpowiedzialność: jakie słowa naszego Pana Jezusa Chrystusa i jakie elementy niezmiennego nauczania Kościoła stanowią żywe i palące zobowiązanie dla każdego z pasterzy do działania w sytuacji, w której ktoś – w jego diecezji czy w innej – rozpowszechnia błędy. Konieczność stanięcia w obronie jedności wiary jest szczególnie nagląca, gdy niejasna nauka płynie z samej Stolicy Apostolskiej. To sytuacja nadzwyczaj bolesna, ale przecież faktyczna. Biskup, tłumaczą autorzy broszury, nie może po prostu milczeć i czekać, aż sprawy same się ułożą – sytuacja utrzymującej się niejasności prowadzi do zamętu duchowego, który może fatalnie wpłynąć na wiernych, doprowadzając ich do odejścia od autentycznej wykładni wiary katolickiej. Podstawy do takiego działania prezentuje rozdział „Tajemnica Kościoła” opisujący istotę misji, jaką Jezus Chrystus powierzył Apostołom.

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać… W dobie promowania synodalności może się wydawać, że tak naprawdę nikt już nie ponosi za nic odpowiedzialności; że wszystko trzeba tolerować i znosić, w imię quasi-demokratycznej wolności słowa.

Kościół katolicki nie przewiduje jednak wolności czynienia zła ani głoszenia kłamstw. Każdy biskup musi o tym pamiętać; promowana teraz niezdefiniowana idea synodalności niczego tu nie zmienia. Nie można zasłaniać się również zasadą kolegialności. Owszem, biskupi są zobowiązani do tego, by działać w poszanowaniu dla innych następców Apostołów, a przede wszystkim w posłuszeństwie Ojcu Świętemu. Te zasady nie mogą jednak być wykorzystywane jako wymówka do braku działania. Jeżeli inni biskupi nie reagują albo sami popadają w błędy, jeżeli papież zachowuje się podobnie: każdy biskup musi wziąć sprawy w swoje ręce i z wielką odpowiedzialnością za Kościół, dbając o jego jedność, stanąć odważnie w obronie niezmiennych prawd Ewangelii. Szczegółowo opisuje to rozdział „Rola i kompetencje Magisterium Kościoła”. Kiedy dokładnie działać – o tym mówi rozdział kolejny, „Sytuacje wymagające interwencji”. Na przykładach historycznych i aktualnych broszura pokazuje, w jakich momentach i mierząc się z jakimi zagrożeniami biskup ma obowiązek zabrać głos i bronić wiary przed zepsuciem lub choćby możliwością zepsucia. Szczególnie dociekliwy czytelnik – a można wierzyć, że taka właśnie będzie większość odbiorców broszury – znajdzie w tekście również „Suplement” prezentujący dobrze udokumentowany rys teologiczno-historyczny oraz rys prawno-kanoniczny określające ramy funkcjonowania biskupa w Kościele.

Można mieć, sądzę, uzasadnioną nadzieję, że broszura „Odpowiedzialność biskupa za Kościół powszechny w czasach zamętu” inicjatywy Pro Ecclesia Universali okaże się być dokładnie tym, czego od lat szukają wierni świeccy. Przecież to nie w ich rękach leży właściwa odpowiedzialność za Kościół. Ostatecznie spoczywa ona na biskupach. Wierni nie mogą jednak po prostu czekać, aż pasterze zaczną działać. Muszą o to zabiegać, prosić, przekonywać i namawiać. Właśnie do tego służyć może broszura. Organizatorzy kampanii zachęcają wszystkich do jej rozpowszechniania – przesyłania znajomym katolikom świeckim, duchownym, rozmaitym organizacjom. Byłoby doskonale, gdyby wierni w całej Polsce i na całym świecie, wychodząc od tekstu broszury, organizowali spotkania i konferencje poświęcone obudzeniu poczucia obowiązku i odpowiedzialności za Kościół. Ja sam jako redaktor PCh24.pl wielokrotnie gościłem w różnych miastach naszego kraju, gdzie wierni prowadzą żywotne kluby dyskusyjne; te miejsca mogą zostać wykorzystane do promowania omawianego tekstu i całej inicjatywy Pro Ecclesia Universali. Kluczowym elementem pozostaje modlitwa: za papieża i za biskupa miejsca, o dar mądrości i odwagi obrony jedności wiary katolickiej.

Kryzys w Kościele katolickim jest dojmujący, ale przecież nie jest nieprzezwyciężalny. Można go pokonać i wyprostować naszą drogę wiary. W przeszłości – bywało – katolicyzm przez długie dziesięciolecia a nawet wieki zmagał się z niezwykle silnymi herezjami. Czasy kryzysu ariańskiego i Chrystologicznych, a później pneumatycznych i Maryjnych herezji postariańskich trwały w sumie około trzystu lat. Obecny kryzys, jeżeli datować go od czasów modernizmu, trwa dwukrotnie krócej. Musimy nastawić się na długą batalię o czystość wiary i jako świeccy być gotowi do dużego wysiłku w jej obronie. Apel o wzięcie odpowiedzialności za jedność doktryny i moralności Kościoła skierowany do biskupów całego świata przez inicjatywę Pro Ecclesia Universali może być jednym z ważnym elementów tej walki. Proszę Państwa, by – każdy według własnych możliwości – o włączenie się w tę kampanię.

proecclesiauniversali.org

Paweł Chmielewski

============================

 komentarz:

Prawdzic 5 marzec 2024

Nie przepraszajmy że jesteśmy katolikami. Trzeba się modlić, ale… Ora et labora!
Skoro /niektórzy/ Pasterze i Pełniący Obowiązki Papieża nie pełnią woli Boga
do czego zobowiązali się podejmując kanonicznie obowiązki to naszym
obowiązkiem jest im pomóc. A dokładniej Matka Boża i Matka nasza.


+++ Trzeba Krucjaty o wygnanie Szatana z Watykana i jego legatów
z episkopatów.

Bo zagrożenia są jak w czasach Lepanto i Wiednia!

— 

Jeszcze jest, ale jak przyjdzie do redakcji Paweł Chmielewski, to skasuje (denerwuje go wołanie o Krucjatę “o wygnanie SZATANA z Watykana”)

Nie raz pisałem, aby nie mówił “ojciec święty”, a “pełniący obowiązki papieża

Pro Christo Rege, Rex Poloniae!

Polska zostanie obroniona ! Jacy tam z nich politycy. To są podwykonawcy, którzy przyjmują zlecenia zewnętrzne

Polska zostanie obroniona! – ks. Marek Bąk

Autor: AlterCabrio , 3 lutego 2024 ekspedyt

Jacy tam z nich politycy. To są podwykonawcy, którzy przyjmują zlecenia zewnętrzne i, tak jak aktorzy walczą czasem o rolę pierwszoplanową, tak oni też biją się o profity doczesne, a wykonują zlecenia obcych. I ci z lewej, i ci drudzy z lewej, bo prawicy u nas w Polsce nie ma. To są tylko takie igraszki. To jest teatr dla gawiedzi. Natomiast wrogowie naszej Ojczyzny już nie udają. Z lekkim kamuflażem, ale następuje rozbiór Ojczyzny, nie tyle w sensie politycznym, bo to będzie ostatni akt, tylko w sensie moralnym, duchowym, tożsamościowym, abyśmy przestali myśleć po polsku, gdy już nie będziemy myśleć po katolicku, bo nie będzie Polski niekatolickiej. Polska może być tylko katolicka, albo nie będzie Jej wcale.

−∗−

Polska zostanie obroniona! – ks. Marek Bąk

−∗−