Biskup ogłosił zatem, że noc z 21 na 22 czerwca będzie dniem palenia konfesjonałów.
Sceny usunięte z jednej z powieści Andrzeja Sarwy, napisane na podstawie snu, jaki miał ich autor.
Andrzej Sarwa
Był to radosny czas w dziejach Kościoła sandomierskiego. Oto bowiem wreszcie kolejny pasterz diecezji uznał, iż trzeba szybciej kroczyć z postępem i nie dać się wyprzedzać innym hierarchom.
Ogłosił zatem, że noc z 21 na 22 czerwca będzie nocą palenia konfesjonałów. Miało to oznaczać symboliczne uwolnienie wiernych z opresji tego starego groźnego, ponurego Kościoła i jednocześnie stanowić nawiązanie do radosnych starosłowiańskich tradycji i rytuałów, w których nowy, przyjazny wiernym Kościół nie dostrzegał już niczego groźnego, co by mogło zagrażać zbawieniu dusz. Wszak piekło jest puste, czy może nawet w ogóle go nie ma, a każdy i tak osiągnie wieczne zbawienie, bez względu na to, jaką drogą podąża. Bez względu na to w kogo lub w co wierzy, komu lub czemu cześć oddaje, albo nawet i w nic nie wierzy i nikogo nie czci – byleby kochał, kochał, kochał…
Biskup podszedł do mikrofonu i wypowiedział tylko dwa zdania, z których pierwsze było dosłownym wersetem z Koranu otwierającym każdy z jego rozdziałów-sur:
– W imię Boga litościwego i miłosiernego! Dość ucisku, dość niewoli – radujmy się!
Na te słowa krzyk wielki, zgiełk, piski, gwizdy i zamęt wielki powstał w katedrze. Tłum rzucił się, z czym kto tam miał i rozbijał stare, barokowe konfesjonały, a potem ich kawały, deski, a nawet drzazgi wynosił do ogrodu znajdującego się na południowym stoku Wzgórza Katedralnego i rozniecał z nich ogniska.
W ciemnościach nocy wysoko strzelały krwawe płomienie, wokół których tańczyły gromady ludzi. A niektórzy tańczyli nawet nago… Co młodsi skakali przez ogień, inni upijali się lub oszałamiali narkotykami, leżąc na wilgotnej od rosy trawie, a jeszcze inni łączyli się w pary, i prowadząc się za ręce, kierowali się w nieodległy mrok…
* * *
Ksiądz Władysław wszedł do sandomierskiej katedry głównymi drzwiami, by zobaczyć, jak świątynia wygląda po gruntownym remoncie, zapowiadanym przez dobre dwadzieścia lat i z przerażeniem dostrzegł, że wystrój wnętrza został zupełnie zmieniony – przemalowano cudowne bizantyjskie freski, na ich miejscu umieszczając ohydne diaboliczne bohomazy. Cała bazylika została zmieniona, wszystkie boczne ołtarze zlikwidowano, ściany naw, sklepienie i filary na nowo otynkowano i pomalowano na biało i chór też był biały. Po organach nie ostał się nawet ślad. Natomiast na chórze umieszczono wielki zegar elektryczny. Nowoczesny, okrągły, z białą tarczą i czarnymi wskazówkami. Co on miał symbolizować? Że czas się zbliża?… Czas czegoś niezmiernie ważnego? Przełomowego? Ostatecznego?…
Ogarnęła go bezsilna wściekłość. Oto bezpowrotnie zniszczono tę wspaniałą świątynię, której nasi najwięksi monarchowie nie szczędzili swych względów i darów…
Kapłan postanowił więcej tu nie przychodzić. Postanowił zaszyć się w swojej kwaterze i unikać ludzi. Tym bardziej że tak naprawdę, to nie było już komu służyć. Została zaledwie garstka trydenciarzy i novusowców, którzy nijak nie mogli się ze sobą zgodzić w kwestii obrządku. W końcu jednak nie mając wyjścia, przyjęli propozycję księdza, że będzie odprawiał trydent po polsku, u siebie w mieszkaniu. Przynajmniej do czasu, aż ktoś na niego nie doniesie. Władysław nie zwracał już uwagi na to, co było, a co nie było dozwolone przez władzę kościelną, bo ta władza przestała dla niego istnieć…
* * *
Księdza Władysława ciągnęło jednakże, mimo wszystko, na Wzgórze Katedralne, gdzie gotycka bryła świątyni przynajmniej z zewnątrz była jeszcze nienaruszona, a stare drzewa – lipy, wiązy i kasztanowce dawały ożywczy cień. Toteż któregoś dnia powędrował w tamtą stronę.
Już z daleka poczuł upajający zapach kwitnących lip. Wszedł na plac przyświątynny. Zbliżył się do pierwszego z drzew nieomal parującego słodkim aromatem i dostrzegł na nim tylko jedną samotną pszczołę… a wtedy poczuł wielki, wszechogarniający go smutek…
„Nie ma już pszczół… niedługo i ludzi nie będzie…” – pomyślał.
Wolnym krokiem ruszył dalej wzdłuż południowej ściany, aż zobaczył, że kaplica Najświętszego Sakramentu została zburzona. Wszedł zatem do katedry wejściem od strony kaplicy, tyle że wprost z dworu. Znalazł się w prezbiterium.
Było mocno zdewastowane. Zerwany dach, zrujnowany strop i częściowo ściana od strony południowej. Ściany – te ocalałe – pozbawione były tynku. Widać było cegłę – białawą. Tak właśnie wygląda cegła, z której odbito tynk. W jakim stanie były nawy z tego miejsca nie widział zbyt dobrze, ale chyba raczej ich nie naruszono.
* * *
Ksiądz Władysław Białecki od jednego z zaprzyjaźnionych księży, jeszcze wierzących w Boga (bo większość raczej już w nic nie wierzyła, poza pieniędzmi i pozycją społeczną), otrzymał informację, że te ich niedobitki mają się zebrać w katedrze w dniu 8 września, w święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, aby modlić się o duchowe uleczenie Kościoła, świata i ludzkości.
Gdy przybył, zauważył, iż w nawie głównej, gdzieś w okolicy filara, przy którym niegdyś znajdował się boczny ołtarz bł. Wincentego Kadłubka, patrona Sandomierza, stoi niewielka grupa kapłanów ubranych w same alby i fioletowe stuły. Zbliżył się do nich i stanął z brzegu.
I oto naraz do katedry wtargnął zachowujący się agresywnie oddział policji i otoczył duchownych. Aresztowano wszystkich i wyprowadzono ze świątyni. Lecz Władysław jakimś cudem wyrwał się funkcjonariuszom, roztrącił ich i uciekł. Miał pewność, że mu się uda (co? – nie wiedział jednak, co ma się udać), że spełni swoją misję (jaką misję? – nic nie wiedział na jej temat). Cieszył się tylko, że czmychnął, że chyba nie wszystko jeszcze stracone…
Do mieszkania już jednak nie wrócił… Zamelinował się na peryferiach miasta w piwnicy domu jednego z wiernych, dla których niegdyś odprawiał msze…
Jak traktować niejednoznaczne, niejasne czy zgoła sprzeczne z nauką Kościoła wypowiedzi papieża? Sam Franciszek wręcza katolikom klucz do rozwiązania problemu, uważa Leonardo Lugaresi, profesor patrystyki z Uniwersytetu Bolońskiego. Jest banalnie proste: Franciszek podkreśla, że doktryna się nie zmienia. Skoro tak, to gdy mówi niejasno – trzeba odwoływać się konsekwentnie do jasnej nauki jego poprzedników i traktować ją tak, jakby to on ją głosił.
Prof. Lugaresi wysłał list do watykanisty Sandro Magistra, odnosząc się w nim do głośnej wymiany pism pomiędzy trzema kardynałami: Dominikiem Duką z Pragi, prefektem Dykasterii Nauki Wiary Victorem Fernándezem, jego poprzednikiem Gerhardem Müllerem. Duka wysłał do Fernándeza dubia dotyczące Komunii świętej dla rozwodników, na które prefekt odpowiedział; Müller uznał jednak tę odpowiedź za głęboko niewłaściwą – i udzielił własnej, publikując swój list do kardynała Duki.
Według Lugaresiego odpowiedź Müllera nie tylko jest nacechowana głęboką znajomością teologii; wskazuje też na to, jak należy traktować wątpliwe nauczanie Franciszka czy jego kardynałów.
Kluczowa jest ciągłość nauczania Kościoła.
Lugaresi w liście do Sandro Magistra wskazał, że papież zdaje się celowo wypowiadać niejasno.
„Taki modus operandi zakłada, że niejednoznaczność nie jest przypadkowa, ale istotowa; koresponduje to z płynną ideą prawdy, która stroni od jakiejkolwiek formy konceptualnej definicji, uważając ją za usztywnienie, które wysysa życie z chrześcijańskiego przesłania. Aksjomat, że «życie jest większe niż idea», do którego wielokrotnie odwoływał się papież Jorge Mario Bergoglio, jest w praktyce używany w taki sposób, aby złamać zasadę niesprzeczności i wynikające z niej twierdzenie, że nie można głosić jakiejś idei i jednocześnie jej przeciwieństwa” – napisał uczony z Bolonii.
„«Doktryna się nie zmienia», powtarzano tysiące razy, jak mantrę, wątpiącym i zaniepokojonym katolikom. To właśnie tutaj pojawia się argument Müllera, wskazując nam drogę z rozbrajającą prostotą «jaja Kolumba»: jeśli w odniesieniu do jakiegoś problemu magisterium Jana Pawła II i Benedykta XVI jest jasne i jednoznaczne, a magisterium Franciszka wydaje się niejednoznaczne i podatne na interpretację w kierunku przeciwnym do ich nauczania, to z zasady ciągłości wynika, że gdy my, wierni, czegoś nie rozumiemy (a papież tego nie tłumaczy), możemy spokojnie zwrócić się do jego poprzedników i podążać za ich nauczaniem tak, jakby to było jego nauczanie, ponieważ on sam gwarantuje nam, że nie ma żadnej nieciągłości” – wskazał profesor.
„W rzeczywistości religijnej zgody intelektu i woli można udzielić tylko temu, co rozumiemy poprawnie: nie możemy zgodzić się na stwierdzenie, którego znaczenie nie jest dla nas jasne” – dodał.
Kardynał Müller, napisał uczony, pokazał kierunek „w którym powinniśmy skierować nasze spojrzenie: my, katolicy, posiadamy bardzo bogate dziedzictwo, które pochodzi z dwudziestu wieków rozwoju doktryny chrześcijańskiej, a które w ostatnich latach zostało szeroko zbadane, wyartykułowane i zastosowane do współczesnych sytuacji i problemów, przede wszystkim dzięki pracy wielkich papieży, takich jak ci wspomniani powyżej. Tam możemy znaleźć odpowiedzi, których potrzebujemy. Podążajmy za tym, a nie będziemy błądzić” – podkreślił.
Prof. Lugaresi wskazał, że sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby papież Franciszek zaczął mówić o zmianie doktryny i zerwaniu. Tego jednak nie robi, nieustannie podkreślając, że doktryna się nie zmienia, że następuje tylko rozwój jej rozumienia. W tej sytuacji opisany powyżej klucz jest właściwym rozwiązaniem problemu.
Spis treści ”Krótka opowieść o Antychryście”Strona 2 Strona 1 z 2 ————————– [Władimir Solowiow był wielkim myślicielem i filozofem końca XIX wieku w Rosji. „Tri rozgowora” z lat 1899-1900 były zwieńczeniem jego poszukiwań duchowych, zakończonych chyba konwersją na katolicyzm. A w Rozmowie trzeciej – mieści się prorocza perełka „Krótka opowieść o Antychryście”. Umieszczam tu jej skrót. Według „Wyboru pism” wydanych przez „W drodze”, Poznań 1988. MD] —————————————– Europa w dwudziestym pierwszym wieku stanowi związek mniej lub więcej demokratycznych państw – europejskie stany zjednoczone. Rozwój kultury zewnętrznej, nieco zahamowany wskutek mongolskiego najazdu i walki wyzwoleńczej, nabrał znowu żywego tempa. Natomiast sprawy zaprzątające wewnętrzną świadomość – problem życia i śmierci, ostatecznego losu świata i człowieka – dodatkowo powikłane w wyniku nowych badań i odkryć fizjologicznych i psychologicznych, pozostają nadal nie rozwiązane. Następuje tylko jeden doniosły fakt negatywny: ostateczny upadek teoretycznego materializmu. Wyobrażenie o świecie jako systemie tańczących atomów i o życiu jako rezultacie mechanicznego nagromadzenia najdrobniejszych zmian substancji – takie wyobrażenie nie mogło już zadowolić ani jednego myślącego umysłu. Ludzkość na zawsze wyrosła z tych filozoficznych powijaków. Z drugiej strony wszakże staje się jasne, że wyrosła ona również z dziecięcej zdolności do naiwnej, spontanicznej wiary. Takich pojęć, jak Bóg, który stworzył świat z niczego, itp., przestają uczyć już nawet w szkołach elementarnych. Wypracowany został pewien ogólny podwyższony poziom wyobrażeń o tych sprawach, poniżej którego nie może zejść żaden dogmatyzm. I kiedy ludzie myślący w swojej ogromnej większości pozostają zupełnie niewierzący, to nieliczni wierzący stają się wszyscy z konieczności również – myślącymi, spełniając zalecenie apostoła: bądźcie dziećmi w sercu, ale nie w umyśle. Był w owym czasie pośród nielicznych wierzących spirytualistów pewien człowiek niezwykły – wielu nazywało go nadczłowiekiem – równie daleki od dziecięctwa umysłu, jak i serca. Dzięki swojej genialności już w wieku trzydziestu trzech lat zasłynął on szeroko jako wielki myśliciel, pisarz i działacz społeczny. Doświadczając w sobie samym ogromnej siły ducha, był niezmiennie przekonanym spirytualistą, a jasny umysł ukazywał mu zawsze prawdę, w którą należy wierzyć: dobro, Boga, Mesjasza. I wierzył w to, ale kochał tylko siebie samego. Wierzył w Boga, ale w głębi duszy mimo woli i instynktownie dawał pierwszeństwo przed Nim – sobie. Wierzył w Dobro, ale wszechwidzące Oko Wieczności wiedziało, że człowiek ten pokłoni się złej mocy, skoro go ona tylko spróbuje przekupić – nie ułudą uczuć i niskich namiętności, nawet nie subtelną przynętą władzy, lecz jedynie poprzez bezgraniczną miłość własną. Zresztą ta miłość własna nie była ani nieświadomym odruchem, ani szaleńczym uroszczeniem. Poza wyjątkową genialnością, urodą i szlachetnością również najwyższe znamiona wstrzemięźliwości, bezinteresowności i czynnej filantropii dostatecznie usprawiedliwiały, jak się zdawało, ogromną miłość własną tego wielkiego spirytualisty, ascety i filantropa. I czy można go winić za to, że tak hojnie Bożymi darami uposażony, ujrzał w nich szczególne znaki wyjątkowej dla siebie przychylności z góry i widział w sobie kogoś drugiego po Bogu, jedynego w swoim rodzaju syna Bożego? Jednym słowem, uznał siebie za tego, kim w rzeczywistości był Chrystus. Ale ta świadomość swojej najwyższej godności uformowała się w nim nie jako jego moralny obowiązek wobec Boga i świata, lecz jako jego prawo i poczucie pierwszeństwa przed innymi, a głównie przed Chrystusem. Początkowo nie czuł nawet do Jezusa wrogości. Uznawał Jego mesjańską rolę i godność, ale tak naprawdę to widział w Nim tylko swojego największego poprzednika – czyn moralny Chrystusa i Jego absolutna jedyność były dla tego zamroczonego miłością własną umysłu niezrozumiałe. Rozumował on tak: “Chrystus przyszedł przede mną; ja jestem drugi; ale przecież to, co w porządku czasowym jest późniejsze, w istocie jest pierwsze. Przychodzę jako ostatni, u kresu dziejów, właśnie dlatego że jestem doskonałym, ostatecznym zbawicielem. Ów Chrystus jest moim zwiastunem. Jego misją było poprzedzenie i przygotowanie mojego przyjścia”.
I w tej myśli wielki człowiek dwudziestego pierwszego wieku odnosił do siebie to wszystko, co powiedziano w Ewangelii o drugim przyjściu, tłumacząc to przyjście nie jako powrót tegoż Chrystusa, lecz jako zastąpienie poprzedniego Chrystusa ostatecznym, to znaczy nim samym. W tym stadium „człowiek przyszłości” niewiele jeszcze przejawia cech charakterystycznych i oryginalnych. Przecież w podobny sposób patrzał na swój stosunek do Chrystusa na przykład Mahomet – mąż prawy, którego nie można obwiniać o jakąkolwiek złą intencję. Wynosząc siebie ponad Chrystusa, człowiek ów uzasadnia to jeszcze takim rozumowaniem: “Chrystus, głosząc i urzeczywistniając w swoim życiu dobro moralne, naprawiał ludzkość, ja zaś jestem powołany do tego, aby być dobroczyńcą tej częściowo naprawionej, częściowo nie naprawionej ludzkości. Ja dam wszystkim ludziom wszystko, co im potrzebne. Chrystus jako moralista dzielił ludzi na dobrych i złych, ja połączę ich za pomocą dóbr jednakowo potrzebnych dobrym i złym. Będę prawdziwym przedstawicielem tego Boga, który każe świecić swemu słońcu nad dobrymi i złymi, który spuszcza rosę na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Chrystus przyniósł miecz, ja przyniosę pokój. On groził ziemi strasznym sądem ostatecznym – ale przecież ostatecznym sędzią będę ja, a sąd mój będzie nie sądem prawdy tylko, lecz sądem łaski. Będzie i prawda w moim sądzie, ale nic prawda odpłacająca, lecz prawda rozdzielająca. Wszystkich wyróżnię i każdemu dam według jego potrzeb”. I w takim oto nastroju ducha oczekuje on jakiegoś wyraźnego Bożego wezwania do dzieła ponownego zbawienia ludzkości, jakiegoś widomego i zadziwiającego świadectwa, że jest on starszym synem, umiłowanym pierworodnym Boga. Czeka i karmi swoją jaźń świadomością swych nadludzkich cnót i talentów – przecież jak było powiedziane, jest to człowiek o nienagannej moralności i niezwykłym geniuszu. Wyczekuje dumny mąż sprawiedliwy najwyższej sankcji, aby rozpocząć zbawianie ludzkości – i nic może się doczekać. Minęło mu już trzydzieści lat, przechodzą jeszcze trzy lata. I oto błyska w jego głowie i przenika go do szpiku kości gorącym dreszczem myśl: “A jeśli?… A nuż to nie ja, tylko ten… Galilejczyk… A nuż nie jest On mym zwiastunem, lecz prawdziwym, pierwszym i ostatnim? Ale przecież w takim razie powinien być żyw… Gdzież On jest? A jeśli przyjdzie do mnie… teraz, tutaj… Co Mu powiem? Przecież będę musiał oddać Mu pokłon jak ostatni głupi chrześcijanin, jak jakiś rosyjski mużyk mamrotać bez sensu: Panie Jezusie Chryste, zmiłuj się nade mną grzesznym, albo niczym polska baba paść krzyżem. Ja, świetlany geniusz, nadczłowiek. Nie, nigdy!” I w tym momencie w miejsce poprzedniego rozumnego, chłodnego szacunku dla Boga i Chrystusa rodzi się i rośnie w jego sercu najpierw jakaś zgroza, a potem kłująca i całe jego jestestwo ściskająca i dławiąca zazdrość oraz wściekła, pełna pasji nienawiść. „Ja, ja, a nie On! Nie ma Go wśród żywych, nie ma i nie będzie. Nie zmartwychwstał, nie, nie, nie! Zgnił, zgnił w grobie, zgnił jak ostatnia…” I z pianą na ustach, konwulsyjnymi skokami wybiega z domu, z ogrodu, i w głuchą, ciemną noc biegnie skalistą ścieżką… Pasja cichnie w nim i zastępuje ją głucha i ciężka jak te skały, mroczna jak ta noc rozpacz. Zatrzymuje się nad stromym urwiskiem i słyszy daleko w dole niewyraźny szum płynącego po kamieniach potoku. Nieznośny żal ściska jego serce. Nagle coś się w nim porusza. “Wezwać Go – zapytać, co mam robić?” I wśród mroku ukazuje mu się pełen łagodnego smutku obraz. “On się nade mną lituje… Nie, nigdy! Nie zmartwychwstał, nie zmartwychwstał!” I rzuca się z urwiska. Ale coś sprężystego, jakby słup wodny, utrzymuje go w powietrzu, czuje wstrząs, jakby rażony prądem elektrycznym, i jakaś siła odrzuca go wstecz. Na moment traci świadomość, a kiedy ją odzyskuje, klęczy w odległości kilku kroków od urwiska. Przed nim rysuje się jakaś promieniejąca fosforycznym zamglonym światłem postać, której dwoje oczu nieznośnym ostrym blaskiem przenika jego duszę… A on widzi tych dwoje przenikliwych oczu i słyszy ni to w sobie, ni to z zewnątrz jakiś dziwny głos – głuchy, wręcz zdławiony, a zarazem wyraźny, metaliczny i całkowicie bezduszny, jakby pochodził z fonografu. I głos ten mówi mu: “Synu mój umiłowany, w tobie całe moje upodobanie. Czemuś nie wybrał mnie? Dlaczego czciłeś tamtego, nędznego, i jego ojca? Jam bóg i ojciec twój. A tamten, ukrzyżowany nędzarz, jest obcy mnie i tobie. Nie mam innego syna prócz ciebie. Tyś jedyny, jednorodzony, równy mnie. Miłuję cię i niczego od ciebie nie żądam. I tak jesteś piękny, wielki, potężny. Czyń swoje dzieło w imię twoje, nie moje. Nie żywię ku tobie zazdrości. Miłuję cię. Niczego od ciebie nie potrzebuję. Tamten, którego uważałeś za boga, żądał od swego syna posłuszeństwa, i to posłuszeństwa bez granic… aż do śmierci krzyżowej – a kiedy był on na krzyżu, nie przyszedł mu z pomocą. Ja niczego od ciebie nie żądam, a pomogę ci. Dla ciebie samego, dla twej własnej wolności i wyższości i gwoli mojej czystej, bezinteresownej ku tobie miłości – pomogę ci. Przyjmij ducha mojego. Jak dawniej duch mój płodził cię w Pięknie, tak teraz płodzi cię w mocy”. Przy tych słowach tajemniczej postaci usta nadczłowieka mimo woli rozchyliły się, dwoje przenikliwych oczu przybliżyło się tuż do jego twarzy i poczuł, jak ostry, lodowaty strumień wszedł weń i napełnił całe jego jestestwo. Jednocześnie poczuł w sobie niezwykłą moc, rześkość, lekkość i zapał. W tejże chwili jaśniejące oblicze i dwoje oczu nagle znikło, coś uniosło nadczłowieka ponad ziemię i zaraz opuściło go w jego ogrodzie, u drzwi domu. Następnego dnia nie tylko osoby odwiedzające wielkiego człowieka, ale nawet jego słudzy byli zdumieni jego osobliwym, natchnionym jakimś wyglądem. Jeszcze bardziej by się wszakże zdumieli, gdyby mogli widzieć, z jaką nadnaturalną szybkością i łatwością pisał on, zamknąwszy się w swoim gabinecie, swe znakomite dzieło pod tytułem “Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności”.
[zniszczono drugą część tego artykułu. Podaję więc I część. Oryginał na pewno można znaleźć. MD]
Wszechmogący wieczny Boże, Ojcze, Synu i Duchu Święty, klękamy przed Twoim Majestatem i składamy Ci z głębi naszych serc dziękczynienie za bezcenny dar wiary katolickiej, który raczyłeś nam objawić przez Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Otrzymaliśmy to Boże światło na Chrzcie Świętym i przyrzekliśmy Ci zachować tę wiarę nienaruszoną aż do śmierci.
Pomnażaj w nas dar wiary katolickiej. Niech umacnia ją i utwierdza Twoja łaska. Pogłębiaj w nas codziennie poznanie piękna i głębi wiary katolickiej, abyśmy żyli w głębokiej radości Twojej Boskiej prawdy i byli gotowi poświęcić wszystko, byle tylko nie pójść na kompromis lub nie zdradzić tej wiary. Daj nam łaskę, abyśmy byli zdecydowani ponieść tysiąckrotną śmierć za choćby jeden artykuł Credo.
Przyjmij łaskawie nasz akt pokornego zadośćuczynienia za wszystkie grzechy popełnione przeciw wierze katolickiej przez ludzi świeckich i duchownych, zwłaszcza przez wysokich rangą duchownych, którzy wbrew złożonej podczas święceń solennej obietnicy, że będą nauczycielami i obrońcami integralności wiary katolickiej, stali się orędownikami herezji, zatruwając w ten sposób powierzoną im owczarnię i poważnie obrażając Boski majestat Jezusa Chrystusa, Prawdy Wcielonej.
Udziel nam łaski postrzegania w nadprzyrodzonym świetle wiary wszystkich wydarzeń naszego życia i ogromnych prób, którym poddawana jest obecnie nasza Święta Matka Kościół. Spraw, abyśmy uwierzyli, że z bezkresnej duchowej pustyni naszych czasów wyprowadzisz nowy rozkwit wiary, który przyozdobi ogród Kościoła nowymi dziełami wiary i zapoczątkuje nową erę wiary.
Mocno wierzymy, że wiara katolicka jest jedyną prawdziwą wiarą i religią, do której dobrowolnego przyjęcia zapraszasz każdego człowieka. Niech święta, katolicka i apostolska wiara ponownie zatryumfuje w Kościele i na świecie za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, pogromczyni wszelkich herezji, oraz wielkich męczenników i wyznawców wiary, tak aby ani jedna dusza nie poszła na zatracenie, a dostąpiwszy raczej poznania Jezusa Chrystusa, jedynego Zbawiciela rodzaju ludzkiego, dzięki prawowitej wierze i sprawiedliwemu życiu osiągnęła wieczne błogosławieństwo w Tobie, o Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu i Duchu Święty. Tobie wszelka cześć i chwała na wieki wieków. Amen.
+ Athanasius Schneider, biskup pomocniczy Archidiecezji Najświętszej Maryi Panny w Astanie
Rosnące zakłopotanie i pytania, które zostały sprowokowane przez dyskusje dotyczące “Synodu o synodalności” w jego różnych fazach i dokumentach przygotowawczych, pogłębione przez niektóre skandaliczne propozycje niemieckiej drogi synodalnej (synodaler weg) i wysokich prałatów w różnych miejscach, wywołały wielkie zaniepokojenie wśród tych, którzy widzą w realizacji tych pomysłów głębokie odejście od zadania ewangelizacji powierzonego przez Naszego Pana Jego Kościołowi.
Nasza rodzina stowarzyszeń zjednoczona pod nazwą Tradition Family Property (Tradycja Rodzina Własność) dała wyraz tym obawom, publikując w ośmiu językach książkę “Proces synodalny: puszka Pandory” autorstwa J. A. Urety i J. Loredo. Jest to studium dokumentujące, jakie doktryny katolickie są kwestionowane przez innowatorów, którym towarzyszą opinie prałatów, teologów, historyków i wyspecjalizowanych dziennikarzy. Tekst ujawnia również gadatliwy, ale niejasny i biurokratyczny sposób, w jaki przeprowadzono ten proces synodalny.
Pomimo bezprecedensowej reperkusji na całym świecie – zwykle niekorzystnej w przypadku dużych mediów świeckiego i katolickiego “establishmentu” – żaden z krytycznych komentarzy lub opinii nie obalił treści książki “Proces synodalny: puszka Pandory”, wskazując, kiedy i jak doktrynalnie błędne byłby jej doniesienia lub informacje podane na temat faktów fałszywe. Książka zawiera znaczącą przedmowę kardynała Raymonda Leo Burke’a, która jak dotąd, potwierdzając wspomnianą praktykę niektórych stronniczych mediów, nigdy nie została obalona poważnymi argumentami. Przeciwnicy prawie zawsze ograniczają się do komentowania drugorzędnych aspektów, często powtarzając w sposób autoreferencyjny slogany oparte na wcześniejszych doniesieniach prasowych w tym samym tonie i z tej samej “szkoły” informacyjnej.
Możemy jednak powiedzieć, że “Proces synodalny: puszka Pandory”, z błyskotliwą i odważną przedmową kard. Burke’a, osiągnęła cel ostrzeżenia katolickiej opinii publicznej – zarówno duchowieństwa, jak i wiernych świeckich – o prawdziwej stawce tego długiego procesu, wskazując na realne prawdopodobieństwo, że błędy, niejasności i dyscyplinarne nieposłuszeństwa, przejawiające się przed, w trakcie i po niemieckim synodaler weg, rozleją się na cały Kościół powszechny podczas sesji synodów rzymskich w latach 2023-24. Od czasu opublikowania 22 sierpnia tego roku tej zwinnej broszury, nastąpiło godne pochwały mnożenie artykułów, stanowisk i inicjatyw mających na celu informowanie katolickiej opinii publicznej, która jest nieświadoma lub zdezorientowana.
W tym kontekście i w następstwie tak wielu cennych źródeł informacji, nasze stowarzyszenia mają teraz przyjemność zaprezentować swoim przyjaciołom i czytelnikom dokumentację o ogromnej skali, która potwierdza, że nasze obawy nie były nierealne. Chodzi o inicjatywę podjętą przez pięciu członków Świętego Kolegium Kardynalskiego, aby wypełnić swój obowiązek “pomagania Ojcu Świętemu (…) też pojedynczo (…) zwłaszcza w codziennej trosce o Kościół powszechny” (kanon 349), formułując mu po synowsku i na podstawie sprawdzonej praktyki kościelnej pięć pytań (dubia) dotyczących kwestii, które leżą w sercu kontrowersji procesu synodalnego i które spowodowały poważne wątpliwości, o których mowa powyżej. Biorąc pod uwagę wysokie kwalifikacje prałatów-sygnatariuszy, mamy do czynienia z wydarzeniem, które wyznacza kamień milowy w toczącej się debacie na temat ogromnego kryzysu w Kościele.
Uważamy, że lektura tej korespondencji między czcigodnymi członkami Świętego Kolegium a Najwyższym Pasterzem jest niezwykle ważna dla wszystkich katolików, dlatego przytaczamy ją poniżej.
Składa się ona z trzech dokumentów: 1). powiadomienie, które kardynałowie-sygnatariusze kierują do wiernych w związku z wyżej wspomnianą korespondencją (poniżej); 2). pierwsze sformułowane dubia (poniżej); 3). przeformułowane dubia w odpowiedzi na prywatny list, który kardynałowie-sygnatariusze otrzymali od papieża (poniżej).
Miłej lektury!
Jędrzej Stępkowski
Członek zarządu Fundacji
Instytut Ks. Piotra Skargi (polskie TFP)
PS. Nie sposób nie wspomnieć w tym miejscu z hołdem postaci bohaterskiego kardynała George’a Pella, który zmarł nagle przed opracowaniem niniejszych dubiów, ale który od dawna był odważnym krytykiem inicjatyw, które pod pretekstem nowego Kościoła synodalnego zostały podjęte w celu promowania daleko idących zmian w jego magisterium i dyscyplinie.
Powiadomienie skierowane do Chrystusowych wiernych (kan. 212 § 3)
odnośnie do dubiów przesłanych papieżowi Franciszkowi
Bracia i Siostry w Chrystusie!
My, członkowie Świętego Kolegium Kardynalskiego, kierując się spoczywającym na wszystkich wiernych obowiązkiem „wyjawiania swojego zdania świętym pasterzom w sprawach dotyczących dobra Kościoła” (kan. 212 § 3), a przede wszystkim spoczywającym na kardynałach obowiązkiem „świadcz[enia] pomoc[y] Biskupowi Rzymskiemu (…) też pojedynczo (…) zwłaszcza w codziennej trosce o Kościół powszechny” (kan. 349), zważywszy na różne deklaracje wysoko postawionych duchownych, dotyczące przebiegu najbliższego Synodu Biskupów, które pozostają w jawnej sprzeczności ze stałą doktryną Kościoła i dyscypliną kościelną, i które doprowadziły oraz wciąż prowadzą do wielkiego zamieszania i popadania w błędy przez wiernych i inne osoby dobrej woli, wyraziliśmy nasze najgłębsze zaniepokojenie wobec Biskupa Rzymskiego. W naszym liście z 10 lipca 2023 r., posługując się sprawdzoną praktyką przedkładania dubiów [pytań] zwierzchnikowi, aby dać mu okazję do wyjaśnienia, poprzez jego responsa [odpowiedzi], doktryny i dyscypliny Kościoła, przedłożyliśmy papieżowi Franciszkowi pięć dubiów, których kopię załączamy. W piśmie z 11 lipca 2023 r. papież Franciszek odpowiedział na nasz list.
Zapoznawszy się z jego listem, który nie odpowiadał praktyce responsa ad dubia [odpowiedzi na pytania], przeformułowaliśmy dubia, aby uzyskać jasną odpowiedź opartą na odwiecznej doktrynie i dyscyplinie Kościoła. W naszym liście z 21 sierpnia 2023 r. przedłożyliśmy Biskupowi Rzymskiemu przeformułowane dubia, których kopię załączamy. Jak dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi na przeformułowane dubia.
Mając na uwadze powagę materii dubiów, zwłaszcza w obliczu zbliżającej się sesji Synodu Biskupów, uważamy za swój obowiązek powiadomić [o tym] Was, wiernych (kan. 212 § 3), tak abyście nie ulegali zamieszaniu, błędom i zniechęceniu, ale raczej modlili się za Kościół powszechny, a w szczególności za Biskupa Rzymskiego, by Ewangelia była głoszona coraz jaśniej i przestrzegana w sposób coraz bardziej wierny.
Wasi w Chrystusie
Kardynał Walter Brandmüller
Kardynał Raymond Leo Burke
Kardynał Juan Sandoval Íñiguez
Kardynał Robert Sarah
Kardynał Joseph Zen Ze-kiun
Rzym, 2 października 2023 r.
Załączniki: 2 Tłum. Izabella Parowicz
================================
D U B I A
Dubium 1. odnośnie do twierdzenia, że powinniśmy dokonywać reinterpretacji Objawienia Bożego zgodnie z modnymi zmianami kulturowymi i antropologicznymi.
Po wypowiedziach niektórych biskupów, które nie zostały ani skorygowane, ani wycofane, zadaje się pytanie, czy Objawienie Boże w Kościele powinno podlegać reinterpretacji zgodnie ze zmianami kulturowymi naszych czasów i zgodnie z nową wizją antropologiczną, którą owe zmiany promują; czy też Objawienie Boże jest wiążące na zawsze, niezmienne i dlatego nie można mu zaprzeczyć, zgodnie z nakazem Soboru Watykańskiego II, że Bogu, który objawia, należy się „posłuszeństwo wiary” (Dei Verbum 5); że to, co zostało objawione dla zbawienia wszystkich, musi pozostać „na zawsze zachowane w całości” i żywe, i musi być „przekazywane wszystkim pokoleniom” (7); i że postęp zrozumienia nie pociąga za sobą żadnej zmiany w prawdzie rzeczy i słów, ponieważ wiara została przekazana „raz na zawsze” (8), a Urząd Nauczycielski nie jest ponad Słowem Bożym, ale naucza tylko tego, co zostało przekazane (10).
Dubium 2. odnośnie do twierdzenia, że powszechna praktyka błogosławienia związków osób tej samej płci byłaby zgodna z Objawieniem i Urzędem Nauczycielskim (KKK 2357).
Zgodnie z Objawieniem Bożym, potwierdzonym w Piśmie Świętym, którego Kościół „z rozkazu Bożego i przy pomocy Ducha Świętego słucha (…) pobożnie (…), święcie go strzeże i wiernie wyjaśnia” (Dei Verbum 10): „Na początku” Bóg stworzył człowieka na swój obraz, stworzył mężczyznę i niewiastę, po czym błogosławił im, aby byli płodni (por. Rdz 1, 27-28), przy czym Apostoł Paweł naucza, że negowanie odmienności płci jest konsekwencją negowania Stwórcy (Rz 1, 24-32). Zadaje się pytanie: Czy Kościół może odstąpić od tej „zasady”, uznając ją, wbrew nauczaniu Veritatis Splendor 103, za zwykły ideał i akceptując jako „możliwe dobro” obiektywnie grzeszne sytuacje, takie jak związki osób tej samej płci, nie dopuszczając się przy tym zdrady doktryny objawionej?
Dubium 3. odnośnie do stwierdzenia, że synodalność jest „konstytutywnym wymiarem Kościoła” (Konstytucja apostolska Episcopalis Communio 6), co oznaczałoby, że Kościół ze swej natury jest synodalny.
Zważywszy, że Synod Biskupów nie reprezentuje Kolegium Biskupów, ale jest jedynie organem doradczym papieża, ponieważ biskupi, jako świadkowie wiary, nie mogą delegować wyznawania przez siebie prawdy, zadaje się pytanie, czy synodalność może stanowić najwyższe kryterium regulacyjne stałego rządu Kościoła bez zniekształcania ustanowionego przez jego Założyciela porządku konstytutywnego, zgodnie z którym najwyższa i pełna władza Kościoła jest sprawowana zarówno przez papieża na mocy jego urzędu, jak i przez Kolegium Biskupów wraz z jego głową, Biskupem Rzymskim (Lumen Gentium 22).
Dubium 4. odnośnie do popierania przez duchowieństwo i teologów teorii, zgodnie z którą „teologia Kościoła uległa zmianie”, a zatem święcenia kapłańskie mogą być udzielane kobietom.
Po wypowiedziach niektórych dostojników kościelnych, które nie zostały ani skorygowane, ani wycofane, zgodnie z którymi wraz z Soborem Watykańskim II zmieniła się teologia Kościoła i znaczenie Mszy świętej, zadaje się pytanie, czy nadal obowiązuje dictum Soboru Watykańskiego II, zgodnie z którym „[kapłaństwo powszechne wiernych i kapłaństwo urzędowe lub hierarchiczne] różnią się istotą, a nie stopniem tylko” (Lumen gentium 10) oraz że prezbiterzy na mocy „święt[ej] władz[y] kapłańsk[iej] składania ofiary i odpuszczania grzechów” (Presbyterorum ordinis 2) działają w imieniu i w osobie Chrystusa Pośrednika, przez którego duchowa ofiara wiernych staje się doskonała. Ponadto zadaje się pytanie, czy nauczanie zawarte w liście apostolskim św. Jana Pawła II Ordinatio Sacerdotalis, który głosi jako ostateczną prawdę niemożność udzielania święceń kapłańskich kobietom, zachowuje ważność, przez co nauczanie to nie podlega już zmianom ani swobodnej dyskusji duchownych czy teologów.
Dubium 5 odnośnie do stwierdzenia „przebaczenie jest prawem człowieka” i nalegania Ojca Świętego na obowiązek rozgrzeszania wszystkich i zawsze, tak aby skrucha nie była niezbędnym warunkiem sakramentalnego rozgrzeszenia.
Zadaje się pytanie, czy wciąż obowiązuje nauczanie Soboru Trydenckiego, zgodnie z którym żal penitenta, który polega na wstręcie do popełnionego grzechu z zamiarem niegrzeszenia więcej (Sesja XIV, Rozdział IV: DZ 1676), jest niezbędny z punktu widzenia ważności spowiedzi sakramentalnej, wobec czego kapłan musi odłożyć w czasie rozgrzeszenie, gdy oczywiste jest, że warunek ten nie został spełniony.
Watykan, 10 lipca 2023 r.
Kardynał Walter Brandmüller
Kardynał Raymond Leo Burke
Kardynał Juan Sandoval Íñiguez
Kardynał Robert Sarah
Kardynał Joseph Zen Ze-kiun
Tłum. Izabella Parowicz
TAJNE
Do Jego Świątobliwości
Papieża
FRANCISZKA
Ojcze Święty!
Jesteśmy bardzo wdzięczni za odpowiedzi, których zechciałeś nam udzielić. Na wstępie chcielibyśmy wyjaśnić, że postawiliśmy te pytania nie ze strachu przed dialogiem z ludźmi naszych czasów ani przed pytaniami o Chrystusową Ewangelię, które mogliby nam oni zadać. W rzeczywistości, podobnie jak Wasza Świątobliwość, jesteśmy przekonani, że Ewangelia nadaje pełnię ludzkiemu życiu i odpowiada na każde nasze pytanie. Troska, która nas porusza, jest innej natury: Niepokoi nas, że istnieją duszpasterze, którzy wątpią w to, że Ewangelia jest w stanie przemienić ludzkie serca i nie proponują im już zdrowej doktryny, ale „nauki według własnych pożądań” (por. 2 Tm 4, 3). Zależy nam również na tym, aby rozumiano, że Boże miłosierdzie nie polega na tuszowaniu naszych grzechów, ale jest o wiele większe, ponieważ pozwala nam odpowiedzieć na Jego miłość poprzez przestrzeganie Jego przykazań, to znaczy poprzez nawrócenie i przyjęcie wiary w Ewangelię (por. Mk 1, 15).
Zachowując tę samą szczerość, z jaką udzieliłeś nam swoich odpowiedzi, zmuszeni jesteśmy dodać, że Twoje odpowiedzi nie rozwiały podniesionych przez nas wątpliwości, a wręcz je pogłębiły. Dlatego czujemy się zobowiązani do ponownego postawienia tych pytań Waszej Świątobliwości, któremu – jako następcy Piotra – Pan powierzył zadanie utwierdzania braci w wierze. Jest to sprawa szczególnie nagląca w obliczu zbliżającego się Synodu, który wielu chce wykorzystać do zanegowania katolickiej doktryny właśnie w tych kwestiach, których dotyczą nasze dubia. Dlatego ponawiamy nasze pytania do Ciebie, aby można było na nie odpowiedzieć prostym „tak” lub „nie”.
1. Wasza Świątobliwość utrzymuje, że Kościół może pogłębić swoje rozumienie depozytu wiary. Właśnie tego naucza Dei Verbum 8 i stanowi to część doktryny katolickiej. Odpowiedź Waszej Świątobliwości nie uwzględnia jednak naszych obaw. Wielu chrześcijan, w tym duszpasterzy i teologów, argumentuje dziś, że kulturowe i antropologiczne zmiany naszych czasów powinny popchnąć Kościół do nauczania czegoś przeciwnego do tego, czego zawsze nauczał. Dotyczy to kwestii nie drugorzędnych, ale zasadniczych dla naszego zbawienia, takich jak wyznanie wiary, subiektywne warunki dopuszczenia do sakramentów i przestrzeganie prawa moralnego. Dlatego chcemy przeformułować nasze dubium: czy Kościół może dziś nauczać doktryn sprzecznych z tymi, których nauczał wcześniej w kwestiach wiary i moralności, czy to przez papieża [przemawiającego] ex cathedra, czy w ramach definicji soboru ekumenicznego, czy też w ramach zwykłego powszechnego magisterium biskupów rozproszonych po całym świecie (por. Lumen gentium 25)?
2. Wasza Świątobliwość położył nacisk na fakt, że nie można mylić małżeństwa z innymi rodzajami związków o charakterze płciowym, a zatem należy unikać wszelkich obrzędów lub sakramentalnego błogosławieństwa par tej samej płci, które mogłyby prowadzić do tego rodzaju dezorientacji. Jednak nasz niepokój dotyczy czegoś innego: obawiamy się, że błogosławienie par jednopłciowych może rodzić zamieszanie w każdym przypadku, nie tylko dlatego, że może sprawić, iż będą się one wydawać czymś analogicznym do małżeństwa, ale także dlatego, że akty homoseksualne byłyby praktycznie przedstawiane jako dobro, a przynajmniej jako możliwe dobro, o które Bóg prosi ludzi podążających ku Niemu. Przeformułujmy więc nasze dubium: Czy jest możliwe, że w pewnych okolicznościach kapłan mógłby pobłogosławić związki między osobami homoseksualnymi, sugerując w ten sposób, że zachowanie homoseksualne jako takie nie byłoby sprzeczne z prawem Bożym i z podążaniem danej osoby ku Bogu? Z powyższym dubium wiąże się konieczność podniesienia kolejnego: czy nauczanie podtrzymywane przez powszechne magisterium zwyczajne, zgodnie z którym każdy pozamałżeński akt płciowy, a w szczególności akty homoseksualne, stanowi obiektywnie ciężki grzech przeciwko prawu Bożemu, niezależnie od okoliczności, w jakich ma miejsce i od intencji, z jaką jest realizowany, jest nadal aktualne?
3. Podkreśliłeś, że Kościół ma wymiar synodalny, w którym wszyscy, w tym wierni świeccy, są wezwani do uczestnictwa i wyrażenia swojego głosu. Nasza trudność polega jednak na czymś innym: przyszły Synod o „synodalności” przedstawiany jest obecnie tak, jak gdyby w komunii z papieżem stanowił najwyższą władzę w Kościele. Synod Biskupów jest jednak organem doradczym papieża; nie stanowi reprezentacji Kolegium Biskupów i nie może rozstrzygać kwestii, którymi się zajmuje, ani wydawać dekretów w tych sprawach, chyba że w pewnych przypadkach Biskup Rzymski, którego obowiązkiem jest ratyfikowanie decyzji Synodu, wyraźnie przyzna mu głos decydujący (por. kan. 343 KPK). Jest to o tyle kluczowy punkt, że niezaangażowanie Kolegium Biskupów w takie sprawy, jak te, które zamierza poruszyć następny Synod, a które dotykają samej struktury Kościoła, byłoby dokładnie sprzeczne z korzeniami owej synodalności, którą ten Synod rzekomo chce promować. Przeformułujmy zatem nasze dubium: czy Synod Biskupów, który ma się zebrać w Rzymie i w którego skład wejdzie jedynie wybrana reprezentacja duszpasterzy oraz wiernych, będzie sprawował w kwestiach doktrynalnych lub duszpasterskich, odnośnie do których ma się wypowiedzieć, najwyższą władzę w Kościele, która należy wyłącznie do Biskupa Rzymskiego i, una cum capite suo, do Kolegium Biskupów (por. kan. 336 KPK)?
4. W swojej odpowiedzi Wasza Świątobliwość wyjaśnił, że decyzja św. Jana Pawła II wyrażona w Ordinatio Sacerdotalis powinna być ostatecznie podtrzymana i słusznie dodał, że konieczne jest rozumienie kapłaństwa nie w kategoriach władzy, lecz w kategoriach służby, tak aby prawidłowo zrozumieć decyzję naszego Pana o zarezerwowaniu święceń kapłańskich wyłącznie dla mężczyzn. Z drugiej strony, w ostatnim punkcie swojej odpowiedzi dodałeś, że kwestia ta wciąż może być przedmiotem dalszych badań. Obawiamy się, że niektórzy mogą zinterpretować to stwierdzenie jako równoznaczne z tym, iż kwestia ta nie została jeszcze rozstrzygnięta w sposób ostateczny. W istocie św. Jan Paweł II potwierdza w Ordinatio Sacerdotalis, że doktryna ta była nauczana w sposób nieomylny w ramach zwyczajnego i powszechnego magisterium, a zatem należy do depozytu wiary. Takiej odpowiedzi udzieliła Kongregacja Nauki Wiary na wątpliwość dotyczącą tego listu apostolskiego, a odpowiedź ta została zatwierdzona przez samego Jana Pawła II. Musimy zatem przeformułować nasze dubium: czy Kościół w przyszłości mógłby mieć zdolność udzielania święceń kapłańskich kobietom, zaprzeczając w ten sposób, że wyłączne zastrzeżenie tego sakramentu dla ochrzczonych mężczyzn stanowi samą istotę sakramentu święceń, której Kościół zmienić nie może?
5. Na koniec Wasza Świątobliwość potwierdził nauczanie Soboru Trydenckiego, zgodnie z którym ważność sakramentalnego rozgrzeszenia wymaga żalu grzesznika, co wiąże się z postanowieniem niegrzeszenia po raz kolejny. Wasza Świątobliwość zachęcił nas, abyśmy nie wątpili w nieskończone miłosierdzie Boże. Chcielibyśmy powtórzyć, że nasze pytanie nie wynika z powątpiewania w wielkość Bożego miłosierdzia, ale wręcz przeciwnie, wynika ze świadomości, że to miłosierdzie jest tak wielkie, iż jesteśmy w stanie nawrócić się do Niego, wyznać nasze winy i żyć tak, jak On nas nauczył. Z kolei niektórzy mogliby zinterpretować odpowiedź Waszej Świątobliwości jako oznaczającą, że samo przystąpienie do spowiedzi jest wystarczającym warunkiem otrzymania rozgrzeszenia, ponieważ domyślnie mogłoby ono obejmować wyznanie grzechów i skruchę. Chcielibyśmy zatem przeformułować nasze dubium: Czy penitent, który przyznając się do grzechu, odmawia powzięcia w jakikolwiek sposób zamiaru niepopełniania go ponownie, może w sposób ważny otrzymać sakramentalne rozgrzeszenie?
Watykan, 21 sierpnia 2023
Kardynał Walter Brandmüller
Kardynał Raymond Leo Burke
Kardynał Juan Sandoval Íñiguez
Kardynał Robert Sarah
Kardynał Joseph Zen Ze-kiun
d.w.: Jego Eminencja Kardynał Luis Francisco LADARIA FERRER S.I.
Lenistwo, zapominalstwo i ignorancja z kolei wspierają i wzmacniają inne namiętności. Pomagając sobie nawzajem i nie będąc w stanie utrzymać swojej pozycji z dala od siebie, są ostoją i głównymi przywódcami armii diabła. Przez nich cała ta armia przenika do duszy i może osiągać swoje cele, czego inaczej nie potrafiłaby dokonać. – Św. Marek
Znaczna część artykułów i dyskusji toczących się w tradycyjnych i konserwatywnych kręgach katolickich opisuje i ubolewa nad obecną sytuacją zarówno świata, jak i Kościoła. Jeśli zauważymy, że w przeciwieństwie do epoki poprzedzającej Rewolucję Francuską (1789), w naszych czasach grzech nie tylko się rozpowszechnił, ale także został zinstytucjonalizowany poprzez tak zwane „prawa”, które bezpośrednio zaprzeczają Dziesięciu Przykazaniom i Ewangelii chrześcijańskiej, zaczyna być to zrozumiałe. Zamiast opisywać skalę społecznej i instytucjonalnej katastrofy naszych czasów, po prostu stwierdzę, że wszystko potwierdza prawdziwość słów św. Jana, Orła z Patmos, który stwierdza, że „cały świat pogrążony jest w niegodziwości ”(1 Jana, 5:19). Ale co jest przyczyną takiej sytuacji? Czego brakuje współczesnemu Kościołowi i światu? Myślę, że odpowiedź jest oczywista: to święci. Brakuje nam świętych.
Czy chciałbyś spotkać świętego?
Wyobraź sobie przez chwilę: czy nie chciałbyś teraz porozmawiać osobiście, tak jak było to możliwe ponad 50 lat temu, z Ojcem Pio? Czy nie chciałbyś osobiście poznać papieża takiego jak św. Pius X? A może żyć w diecezji kierowanej przez teologa i Doktora Kościoła, jak św. Alfons Maria z Liguori? Albo prawie sto lat przed nim św. Franciszek Salezy? A może chciałbyś uczestniczyć w Świętej Liturgii, na której obecny byłby błogosławiony król Austrii Karol I wraz ze swoją wspaniałą żoną, cesarzową Zytą? Kto by odmówił? Za pomocą takich pytań chcę zasugerować rzecz bardzo precyzyjną: naszym problemem, problemem całego dzisiejszego świata, a także Kościoła walczącego, jest brak świętych. Mam na myśli prawdziwych świętych. Świętych, którzy czynili cuda, jak św. Józef z Cupertino. Świętych, jak Augustyn, Grzegorz z Nazjanzu, i Atanazy Wielki, który za pomocą ortodoksyjnych nauk rozproszył chmury herezji i rażonych piorunem heretyków. Świętych, których modlitwy wyjednały łaski nawrócenia milionów niewierzących, tak jak to zrobiły św. Teresa z Ávila i św. Teresa z Lisieux.
Trzej Giganci to: Ignorancja, źródło wszelkiego zła. Zapominalstwo, jej bliski krewny i pomocnik oraz Lenistwo, które splata mroczny całun otulający duszę mrokiem. Kiedy tych troje zostanie obalonych i zgładzonych, wszelka moc demonów zostanie śmiertelnie osłabiona. – Św. Marek
„Bądźcie świętymi”
Ale co zrobić, gdy nie mamy takich świętych? Kiedy już ich nie widujemy, kiedy nie możemy ich nigdzie znaleźć w tym biednym, upadłym świecie? Sam Bóg dał nam odpowiedź za pośrednictwem Świętego Apostoła Pawła: „Bądźcie święci, bo Ja jestem święty” (1 Piotr 1,16). Tak. Oto odpowiedź: my sami musimy stać się świętymi. Boże powołanie do świętości dotyczy każdego z nas, a nie tylko niektórych legendarnych osobistości. I nawet jeśli nie jesteśmy pewni, czy nam się to uda, musimy do tego dążyć. Przynajmniej zacznijmy. Ale od czego zacząć? Cóż, rozwiązanie również pochodzi od świętych: czytanie ksiąg przez nich napisanych.
Na przykład, jeśli czytamy starożytne pisma ascetyczne wielkich ojców pustyni, takich jak Antoni Wielki czy Makary z Egiptu, widzimy, że ich główną troską było pokonanie zła, aby wypełnić Boże powołanie do świętości. Zależy to jednak bezpośrednio od naszej świadomości straszliwej wojny, w którą wszyscy jesteśmy nieprzerwanie zaangażowani w tym upadłym świecie. Wojna, o której święty apostoł Paweł mówi nam, że nie jest to zwykła wojna, ponieważ „nasze zmagania nie toczą się przeciwko ciału i krwi, lecz przeciwko zwierzchnościom i mocom, przeciwko władcom świata tej ciemności, przeciwko duchom niegodziwości na wyżynach” (Efezjan, 6:12). Życie tych świętych i ich pisma są świadectwem tego, jak można stoczyć i wygrać niewidzialną wojnę. Dlatego nigdy nie przestanę polecać jednej z najbardziej owocnych książek, jakie może przeczytać chrześcijanin: Apophthegmata Patrum Aegyptiorum (tj. Powiedzenia ojców pustyni).
Święty Marek o trzech gigantycznych zabójcach
Jednym z tego rodzaju mnichów, o którym niewiele wiemy poza tym, że żył w V wieku po Chrystusie, jest św. Marek, nazywany – ze względu na swój surowy tryb życia – „ascetą”. Jego pisma, chociaż poruszają pewne kwestie doktrynalne, takie jak zdolność dobrych uczynków do zasługi, poruszają głównie problemy moralne i duchowe, przed którymi stają ci, którzy szukają zbawienia. Zapytany przez jednego ze swoich uczniów, Mikołaja Samotnego, jak stawić czoła pewnym pokusom, święty kapłan napisał list zawierający cenne nauki. Z całej treści tego niezwykłego tekstu uwydatnimy model bohaterstwa, który należy zawsze mieć przed oczami: jest nim nikt inny jak Dawid stawiający czoła Goliatowi. Innymi słowy, konfrontując się ze złem, walcząc z jego słabościami, pożądliwością, pokusami świata, czy kuszeniem diabła, każdy chrześcijanin znajduje się w takiej samej sytuacji jak Dawid, który stawił czoła Goliatowi. Jedyna różnica polega na tym, że gigant, z którym musimy się zmierzyć, nie jest pojedynczy. I tu pojawia się wyjątkowy wkład św. Marka:
„Wyobraźcie sobie, że jest trzech potężnych olbrzymów Filistynów, na których opiera się cała wroga armia demonicznego Holofernesa (Judyta, 2:4). Kiedy ci trzej zostaną obaleni i zgładzeni, wszelka moc demonów zostanie śmiertelnie osłabiona. Ci trzej giganci to (…) ignorancja, źródło wszelkiego zła. Zapominalstwo, jej bliski krewny i pomocnik oraz lenistwo, które splata ciemny całun otulający duszę mrokiem. Ta trzecia wada wspiera i wzmacnia dwie pozostałe, konsolidując je tak, że zło zakorzeniło się głęboko i trwa w niedbałej duszy. Lenistwo, zapominalstwo i ignorancja z kolei wspierają i wzmacniają inne namiętności. Pomagając sobie nawzajem i nie będąc w stanie utrzymać swojej pozycji z dala od siebie, są ostoją i głównymi przywódcami armii diabła. Dzięki nim cała ta armia przenika do duszy i może osiągać swoje cele, czego inaczej nie potrafiłaby dokonać”.
Jako prawdziwy strateg, św. Marek Asceta objawia nam, kto jest przywódcą wszystkich atakujących nas wad i namiętności: ignorancji, zapominalstwa i lenistwa. Mając świadomość, jak uczy nas św. Alfons, że modlitwa jest podstawą każdego dobrego dzieła, zastanówmy się nad tymi gigantami, aby dostrzec, jak możemy z nimi walczyć.
Lenistwo, zapominalstwo i ignorancja z kolei wspierają i wzmacniają inne namiętności. Pomagając sobie nawzajem i nie będąc w stanie utrzymać swojej pozycji z dala od siebie, są ostoją i głównymi przywódcami armii diabła. Przez nich cała ta armia przenika do duszy i może osiągać swoje cele, czego inaczej nie potrafiłaby dokonać. – Św. Marek
Pokonać ignorancję
Cnota religii zależy w istocie od dobrego zrozumienia wiary – streszczonej w tzw. „Symbolu Wiary” – i moralności – zakorzenionej w Dziesięciu Przykazaniach. Dlatego też w początkach chrześcijaństwa, po wyjściu Kościoła z niestabilnego okresu prześladowań, nauka religii poprzez katechezę była obowiązkowa. Czasami mogło to trwać nawet trzy do czterech lat. W ten sposób najpierw nauczano Credo i Dziesięciu Przykazań, następnie nauczano znaczenia i wartości Sakramentów oraz, oczywiście, wskazówek dotyczących życia modlitewnego w okresie poprzedzającym przyjęcie chrztu. Wszystkie te cztery elementy stały się integralną częścią katechezy chrześcijańskiej i pozostają ważne na zawsze. Każdy z nas może zbadać siebie, aby sprawdzić, czy mamy pełne, proste i jasne zrozumienie Credo, Dziesięciu Przykazań, Sakramentów, i Modlitwy. Czytając Stary i Nowy Testament, Katechizm Rzymski (napisany po zakończeniu Soboru Trydenckiego) oraz małe katechizmy opracowane przez świętych, takich jak Roberto Bellarmino czy papież Pius X, powinny być przedmiotem stałej troski, jeśli nie codziennej praktyki. W każdym razie wysiłek, aby poznać, pogłębić i żyć swoją wiarą najlepiej, jak potrafimy, jest pewnym środkiem do przezwyciężenia ignorancji.
Pokonać zapominalstwo
Często lubię oglądać z żoną i dziećmi stare nagrania filmowe, przedstawiające sceny z życia ludzi ponad 100 lat temu. Po prostu w wyszukiwarce wpisz słowa kluczowe takie jak „stary film o Nowym Jorku”, a odkryjesz filmy takie jak te
Dlaczego to robimy? By przypomnieć sobie to, czego nikt z nas nigdy nie widział. Świata, w którym przyzwoity ubiór, szacunek, hierarchia płci, skromność, wstyd i inne wartości chrześcijańskie były stale obecne w życiu zwykłych ludzi. Albo zdjęcia takie jak to, na którym widzimy błogosławionego króla Austrii Karola I klęczącego obok królowej Zyty podczas Mszy Świętej, przed Królem Wszechświata:
Wszystko to ma pomóc nam wypełnić naszą pamięć świętymi wspomnieniami. Abyśmy pamiętali, co to znaczy być chrześcijaninem w świecie, w którym prawa rządzące społeczeństwem opierały się na Objawieniu zawartym w chrześcijańskiej Ewangelii. Jednocześnie musimy czytać i recytować modlitwy, psalmy, wersety z Pisma Świętego, aby nauczyć się ich na pamięć. I oczywiście możemy zrobić to samo, śpiewając jak najwięcej chorałów gregoriańskich. W ten sposób zamiast zapełniać naszą pamięć bezużytecznymi wiadomościami i bezużytecznymi dyskusjami, zdobędziemy „skarb”, nad którym będziemy mogli medytować, kiedy tylko chcemy, gdziekolwiek się znajdujemy.
Pokonać lenistwo
Prawdopodobnie żaden wróg nie jest dziś groźniejszy niż komfort i wygoda. Zamiast czytać Katechizm, Biblię, wzmagać modlitwę lub uczęszczać do księdza, który prowadzi solidną katechezę, kusi nas, aby tracić czas na przeglądanie Internetu, a zwłaszcza zanurzać się w niebezpiecznym oceanie mediów społecznościowych. Konfrontację z tym „gigantem” można przeprowadzić jedynie przy dużej wytrwałości i wielokrotnie wznawiając działania, ilekroć stwierdzimy, że nie realizujemy tego, co sobie założyliśmy. Nadanie pewnego priorytetu czytaniom i działaniom, które mają nam pomóc w walce z dwoma pierwszymi „gigantami”, byłoby idealnym początkiem pokonania lenistwa. Także wypełnianie obowiązków naszego państwa wymaga nieustannego wysiłku, jak ten przedstawiany w niektórych utworach muzyki country, opowiadający historię dziadka, który walczył w dwóch wojnach i pracował za trzech, wychowując dziewięcioro swoich dzieci, a wszystko to bez narzekania. Tak, trzeba przyznać, że nasi przodkowie często radzili sobie pod tym względem lepiej. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, abyśmy o nich i ich wartościach pamiętali i ponownie stosowali je w swoim życiu.
Biskup Joseph Strickland podzielił się z portalem Life Site News treścią listu, który otrzymał od biskupa Athanasiusa Schneidera. List zawiera podziękowania za jego świadectwo wiary katolickiej oraz zachęty do dalszej działalności. Biskup Schneider podkreśla, że to z powodu wiary biskupowi Stricklandowi grozi się usunięciem z jego diecezji w teksaskim Tyler. Nadawca jest jednak również przekonany, że kolejni papieże podziękują biskupowi za jego wierność Chrystusowi.Poniżej prezentujemy tłumaczenie pełnego tekstu listu datowanego na 2 sierpnia 2023 roku.
————————————
Wasza Ekscelencjo, Biskupie Strickland, Drogi i Szanowny Bracie w biskupstwie!
Poczytuję sobie jednocześnie za wielką radość jak i przywilej móc wyrazić całą moją wdzięczność i uznanie za Twe nieustraszone oddanie bezkompromisowemu przekazywaniu i bronieniu wiary katolickiej, którą apostołowie przekazali Kościołowi, i zgodnie z którą całe pokolenia katolików – w szczególności naszych przodków, naszych ojców i naszych matek, naszych księży i zakonnych sióstr-katechetek – były wychowywane. W istocie możemy zastosować do Ciebie, Drogi Biskupie Strickland, to co w swoich czasach kiedyś powiedział św. Bazyli: „Jedynym zarzutem, który z pewnością grozi surową karą, jest skrupulatne zachowywanie tradycji Ojców” (Ep. 243).
Pozwól, że podzielę się z Tobą słowami tego samego wielkiego świętego i biskupa, które pozostają dziś bardzo na czasie: Obala się doktryny prawdziwej religii. Prawa Kościoła znajdują się w chaosie. Ambicja ludzi, którzy nie boją się Boga, wdziera się na wysokie stanowiska w Kościele, a wysoki urząd jest teraz publiczne uznawany jako nagroda za bezbożność. W rezultacie im straszniej człowiek bluźni, tym za bardziej odpowiedniego na urząd biskupa uważają go ludzie. Godność duchowna stała się przeżytkiem. Całkowicie brak mężczyzn, którzy by z mądrością pasali trzodę Pana. Duchowni sprawujący władzę boją się zabierać głos, gdyż ci z nich, którzy doszli do stanowisk dzięki ludzkim interesom, są niewolnikami tych, którym zawdzięczają swój awans. Wiara jest niepewna; dusze są przesiąknięte niewiedzą, gdyż fałszerze słowa imitują prawdę. Usta prawdziwie wierzących są nieme, podczas gdy każdy bluźnierczy język papla swobodnie; święte rzeczy depcze się pod stopami (Ep. 92).
Żyjemy w istocie w takich czasach, jak te opisane przez św. Bazylego, podobieństwo jest wręcz uderzające. Słowa z owego listu do papieża św. Damazego, w którym Bazyli prosi o pomoc i skuteczną interwencję papieża, mają w pełni zastosowanie do naszej dzisiejszej sytuacji: Mądrość tego świata zdobywa najwyższe nagrody w Kościele i odrzuca chwałę krzyża. Pasterze zostali wygnani, a w ich miejsce wprowadza się groźne wilki, które poganiają trzodę Chrystusa. Domy modlitwy nie mają nikogo, kto by się w nich gromadził; miejsca pustynne są pełne biadających tłumów. Starsi lamentują, kiedy porównują teraźniejszość z przeszłością. Młodszym należy jeszcze bardziej współczuć, gdyż nie wiedzą, czego ich pozbawiono (Ep. 90).
Drogi Biskupie Strickland, przeciwnie do św. Bazylego, który zwrócił się do papieża Damazego, nie masz niestety prawdziwej szansy zwrócić się do papieża Franciszka po to, by pomógł Ci gorliwie zachowywać tradycje przeszłości. Wprost przeciwnie: Stolica Apostolska wzięła Cię pod obserwację i grozi pozbawieniem Cię biskupiej troski nad Twoją owczarnią w Tyler. Dzieje się tak zasadniczo z jednego tylko powodu: otóż podobnie jak św. Bazyli, św. Atanazy i wielu innych biskupów-wyznawców w historii, zachowujesz tradycje Ojców; tylko dlatego, że nie zamilczasz prawdy, tylko dlatego, że nie zachowujesz się tak, jak niejeden z biskupów w naszych czasach, którzy – używając słów św. Grzegorza z Nazjanzu – „służą czasom i żądaniom mas, wystawiając swoją łódź na wiatr, który w danym momencie zawieje, i jak kameleony wiedzą, jak swoim słowom nadać wiele barw” (De vita sua (Carmina) 2,11).
Jednakże, Drogi Biskupie Strickland, masz to szczęście, że wszyscy papieże z przeszłości, wszyscy odważni biskupi wyznawcy z przeszłości, wszyscy katoliccy męczennicy – którzy według słów św. Teresy z Avili, byli gotowi „tysiąc razy umrzeć za każdy artykuł wiary” (Księga życia, 25,12, tłum. Henryk Piotr Kossowski) – wspierają Cię i dodają Ci otuchy. Ponadto ci najmniejsi w Kościele modlą się za Ciebie i wspierają Cię; stanowią oni wciąż rosnącą, choć małą, armię wiernych świeckich – w Stanach Zjednoczonych jak również na całym świecie – którzy zostali umieszczeni na peryferiach przez wysoko postawionych duchownych. Nawet tych z Watykanu, których główną troską wydaje się być zadowalanie świata i promowanie swej naturalistycznej agendy oraz aprobata grzechu aktywności homoseksualnej pod pozorem serdeczności i włączenia.
Drogi Biskupie Strickland, dziękuję Ci, że postanowiłeś „służyć Panu, a nie czasom”, jak niegdyś św. Atanazy upominający biskupów (Ep. ad Dracontium). Modlę się o to, by więcej biskupów w naszych czasach podniosło, tak jak Ty, głos w obronie wiary katolickiej, zapewniając w ten sposób duchowy pokarm i pociechę wielu katolikom, którzy czują się często porzuceni jak sieroty.
Z pewnością przyszli papieże podziękują Ci za nieustraszoną wierność wierze katolickiej i jej świętym tradycjom, czym przyczyniłeś się do honoru Stolicy Apostolskiej, który został częściowo zaciemniony i splamiony przez nasze nieprzychylne czasy.
Niech św. Józef, Twój patron, „dobry i wierny sługa”, zawsze będzie przy Tobie, a Najświętsza Maryja Panna, nasza słodka niebiańska Matka, niszczycielka wszystkich herezji, będzie Twoją siłą i ucieczką.
Z głębokim poważaniem, zjednoczony w świętej bitwie o Wiarę i w modlitwach,
Jak się komuś nie podoba, co pisze Franciszek, to pałą go w łeb i basta. Idziemy naprzód i nie oglądamy się na schizmatyków podważających „doktrynę Ojca Świętego”. Takie przesłanie skierował w świat nowy prefekt Dykasterii Nauki Wiary. Problem w tym, że w ten sposób pokazał, że racja stoi po stronie jego krytyków.
Prefekt Dykasterii Nauki Wiary abp Víctor Manuel Fernández nie przestaje zaskakiwać swoimi wystąpieniami. Tym razem zwrócił się przeciwko biskupom, którzy osądzają doktrynę Ojca Świętego, wskazując tu wprost kardynała Raymonda Leo Burke’a. Zasugerował, że taka postawa jest drogą do schizmy i herezji.
– […] mówimy o żywym i aktywnym darze, który pracuje w osobie Ojca Świętego. Ja nie mam tego charyzmatu. Nie posiada go również Pan czy kardynał Burke. Dzisiaj ma go wyłącznie papież Franciszek. Jeżeli teraz powie mi Pan, że niektórzy biskupi mają specjalny dar od Ducha Świętego aby osądzać doktrynę Ojca Świętego, wpadniemy w błędne koło, w którym każdy może twierdzić, że posiada prawdziwą doktrynę, a to byłoby herezją i schizmą. Proszę pamiętać, że heretycy zawsze myślą, że znają prawdziwą doktrynę Kościoła. Niestety, dzisiaj w ten błąd popadają nie tylko niektórzy progresiści, ale – paradoksalnie – również niektóre grupy tradycjonalistyczne – powiedział Víctor Manuel Fernández w rozmowie z „National Catholic Register”.
Co to znaczy, że biskupi nie mają prawa osądzać „doktryny Ojca Świętego”, a jeżeli próbują to czynić, popadają w schizmę i herezję?
Jest oczywiste, że w Kościele katolickim nie ma wyższej władzy nad św. Piotra. Dotyczy to również władzy sądzenia. W związku z tym nikt nie może sądzić papieża. Dlatego Kościół nie pozwalał na przykład na usuwanie papieża, co wyraża dobrze sentencja zawarta w XII-wiecznym Dekrecie Gracjana: a nemine est iudicandus, nisi deprehendatur a fide devius. Dla nas istotna jest pierwsza część tej sentencji: przez nikogo nie może być sądzony. Konstytucja dogmatyczna Pastor aeternus I Soboru Watykańskiego wyłożyła zasadę prymatu Piotrowego bardzo jasno, obkładając wszystkich, którzy by ją negowali, anatemami. Konstytucja przypomina, że biskup Rzymu otrzymuje bezpośrednio od samego Jezusa Chrystusa prawdziwy i właściwy prymat jurysdykcji, że posiada urząd nadzorowania i kierowania oraz pełną i najwyższą władzę jurysdykcji, zarówno w sprawach wiary i moralności, jak i w sprawach karności i rządzenia Kościołem.
Jest w związku z tym jasne, że nikt nie może osądzić papieża. Gdyby o to chodziło arcybiskupowi Fernandezowi, sytuacja byłaby oczywista.
Fernandez mówi jednak konkretnie o osądzaniu doktryny Ojca Świętego. Słuszne jest odebranie możliwości osądzenia doktryny ogłaszanej przez papieża nieomylnie.
Nie przypominam sobie jednak, by ktokolwiek we współczesnej debacie próbował dokonywać takich osądów, a zwłaszcza tradycjonaliści. Wszystkie elementy nauki Kościoła, które są nieomylne, tradycjonaliści podtrzymują i głoszą w całej pełni. Toczący się obecnie spór dotyczy bynajmniej nie nieomylnych wypowiedzi papieskich, ale tych, które zostały zawarte w takich dokumentach jak adhortacja Amoris laetitia. We wstępnie do tego dokumentu papież unika jakichkolwiek uroczystych sformułowań, pisząc raczej o swojej „refleksji” czy „propozycji”. Co więcej, wszelkie wątpliwości dotyczące tego oraz innych wystąpień Franciszka dotyczą miejsc, w których zachodzi poważna wątpliwość co do możliwości ich logicznego zespojenia z wcześniejszą nauką Kościoła, ustaloną i wielokrotnie powtarzaną. Nie wydaje się zatem, by w obecnej dyskusji ktokolwiek chciał „osądzać” nieomylne nauczanie papieskie. Chodzi raczej o próby osądu nauczania omylnego.
Że formułowanie takich osądów jest dopuszczalne a niekiedy nawet konieczne, poucza nas samo Pismo Święte. Paweł Apostoł w Liście do Galatów 11 – 14 pisze, że „otwarcie sprzeciwił się” Piotrowi, bo „na to zasłużył”. Paweł potępił separację Piotra od tych, którzy pochodzą z pogaństwa. Piotr zachowywał się w sposób, który możemy określić mianem nauczania gestami. Nie formułował idei, która za tym stoi, w sposób nieomylny. Zachowanie Piotra było zatem z zasady omylne i w tym wypadku – błędne, co Paweł potępił.
Jest zatem jasne, że następcy Apostołów mogą upominać następcę św. Piotra, jeżeli uważają, że ten pobłądził. Nie tylko, jeżeli ten coś robi, ale także wtedy, gdy coś mówi lub pisze: papieskie wypowiedzi mają różny status, zależnie od formy. Refleksyjna adhortacja Amoris laetitia, skierowana do niekatolików encyklika Fratelli tutti, nauki z pokładu samolotu – nie mają uroczystego statusu nieomylności. Biskupi tymczasem, jako następcy Apostołów, są odpowiedzialni nie tylko za wiarę powierzonych im owiec, ale również za wiarę całego Kościoła. To elementarz.
Abp Fernández w wywiadzie dla „National Catholic Register” wymienił z nazwiska kardynała Raymonda Leo Burke’a. Dlaczego? Kardynał Burke nie posunął się nigdy nawet do tego, co uczynił św. Paweł Apostoł, to znaczy – nigdy „otwarcie nie sprzeciwił się” Franciszkowi. Po ogłoszeniu adhortacji Amoris laetitia kardynał Burke nabrał poważnych wątpliwości co do treści tego dokumentu. Dlatego razem z trzema innymi kardynałami zapytał Ojca Świętego o prawidłowe rozumienie tego tekstu. Zwrócił się zatem z prośbą o wytłumaczenie. Nie było w tym osądu.
Papież na te pytania nigdy nie odpowiedział. Jest oczywiste, że kardynał Burke, tak jak każdy inny biskup, jest w tej sytuacji w trudnym położeniu. Papież proszony o wyjaśnienia ich nie udzielił, tymczasem wierni zadają pytania o właściwe rozumienie tekstu. Logiczne jego rozumienie wskazuje, że jest po prostu błędny, tak jak zachowanie Piotra wobec pochodzących z pogaństwa. Ciekawe, co zrobiłby Apostoł Paweł, gdyby upomniany przez niego Piotr w ogóle nie odpowiedział i nie zmienił swojego zachowania? Czy problem leżałby w Pawle – czy w Piotrze?
Stąd wydaje się, że biorąc pod uwagę kontekst współczesnych debat, słowa abp. Fernándeza należy uznać za całkowicie nieuprawnione i niezgodne z Tradycją Kościoła. To raczej próba brutalnego, w pewnym sensie siłowego zamknięcia ust tym wszystkim, którzy w wypowiedziach Franciszka dopatrują się błędów, traktując te wypowiedzi poważnie i zgodnie z logicznymi zasadami lektury tekstu.
Jeżeli Fernández byłby przekonany, że wypowiedzi Franciszka są zgodne z Tradycją, nic nie stoi na przeszkodzie, aby dał tego wykład i odpowiedział na dubia czterech kardynałów lub wyjaśnił inne sporne kwestie. Tego jednak nie robi. Taki unik wskazuje zwykle na słabość czy zgoła niezdolność do udowodnienia swoich racji.
Innymi słowy, jeżeli komuś nie podoba się to, co pisze i mówi Franciszek – to pałą go w łeb, i basta. To wszystko, co mają do powiedzenia rewolucjoniści w Kościele. Jak wszyscy rewolucjoniści, nie mogą używać argumentów. Zostaje im tylko naga przemoc, jedyne narzędzie, jakim dysponują tyrani.
Amoris laetitia papieża Franciszka – to dokument, na którym od A do Z oparta jest nowa praktyka duszpasterska w Berlinie, gdzie błogosławione będą pary homoseksualne, rozwodnicy i pary żyjące bez ślubu. Abp Heiner Koch jest przekonany, że jego decyzja zyska wsparcie Watykanu. Najprawdopodobniej ma rację, a błogosławienie par LGBT to bynajmniej nie koniec. To dopiero początek.
Metropolita Berlina abp Heiner Koch ogłosił, że w jego archidiecezji księża – a także świeckie duszpasterki i świeccy duszpasterze – mogą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników w powtórnych związkach albo pary kohabitujące. Uzasadnił to wyłącznie nauczaniem papieża Franciszka, a przede wszystkim jego adhortacją Amoris laetitia. Gdy Franciszek wydał ten dokument w 2016 roku liberalny kard. Walter Kasper mówił pochlebnie o wielkiej „zmianie paradygmatu”, a konserwatywny austriacki filozof Josef Seifert przestrzegał przed „teologiczną bombą atomową”, która może obalić całe dotychczasowe nauczanie moralne Kościoła. Polskie mainstreamowe media kościelne dostrzegały wprawdzie pewien problem w jednym z przypisów do adhortacji, ale studziły nastroje, przekonując, że to tylko mały przypis i nie ma on większego znaczenia.
Jednak Amoris laetitia to nigdy nie był „tylko jeden przypis”. Adhortacja Franciszka jest pełna fragmentów, które składają się na Seifertowski „ładunek wybuchowy”. Pisałem o tym szeroko w książce „Niemiecka rewolucja. Jak za Odrą ginie katolicka wiara” wydanej w 2019 roku przez Stowarzyszenie ks. Piotra Skargi. Papieski dokument proponuje Kościołowi etykę sytuacyjną i odejście od nauki o obiektywnych normach, których nigdy nie wolno naruszać. Jest wprost sprzeczny z Tradycją Kościoła; przyjmuje za dobrą monetę dokładnie te poglądy, które zaledwie w 1993 roku św. Jan Paweł II odrzucił jako błędne w encyklice Veritatis splendor.
Właśnie dlatego abp Heiner Koch mógł wykorzystać Amoris laetitia do uzasadnienia błogosławienia grzesznych związków. Nie tylko rozwodników, a nawet nie przede wszystkim ich; w liście, który datowany jest na 21 sierpnia tego roku, chodzi przecież głównie o pary homoseksualne. Gdy w 2016 roku ukazała się Amoris laetitia tylko nieliczne środowiska przestrzegały, że kwestia rozwodników to dopiero początek. Tak się rzeczywiście stało.
Najważniejszym passusem Amoris… jest punkt 301, który w części abp Heiner Koch zacytował w liście. Kluczowe zdania brzmią: „Dlatego nie można już powiedzieć, że wszyscy, którzy są w sytuacji tak zwanej «nieregularnej», żyją w stanie grzechu śmiertelnego, pozbawieni łaski uświęcającej. Ograniczenia nie zależą tylko od ewentualnej nieznajomości normy. Podmiot, choć dobrze zna normę, może mieć duże trudności w zrozumieniu «wartości zawartych w normie moralnej», lub może znaleźć się w określonych warunkach, które nie pozwalają mu działać inaczej i podjąć inne decyzje bez nowej winy”.
Innymi słowy: para rozwodników w nowym związku/para homoseksualna/para kohabitująca dobrze wie, że jej sytuacja jest obiektywnie grzeszna. Uważa jednak, że w normie, do której mieliby dążyć, nie ma „wartości”. Co więcej sądzą, że w ich konkretnej sytuacji życiowej porzucenie partnera albo zachowywanie czystości prowokowałoby „nową winę”. Co mają zrobić?
Najważniejsze jest „włączenie” ich do Kościoła, pisze abp Heiner Koch, cytując z punktu 297 Amoris…: „Trzeba pomóc każdemu w znalezieniu jego sposobu uczestnictwa we wspólnocie kościelnej, aby czuł się przedmiotem «niezasłużonego, bezwarunkowego i bezinteresownego» miłosierdzia”.
Żeby zrealizować cel „włączenia” pary „w sytuacji nieregularnej” należy odejść od dążenia do realizacji „normy ogólnej”. Trzeba uznać, że norma ta po prostu nie obejmuje tej konkretnej sytuacji życiowej. Heiner Koch znowu zacytował Amoris…, punkt 307: „To prawda, że normy ogólne stanowią pewne dobro, którego nigdy nie powinno się ignorować lub zaniedbywać, ale w swoich sformułowaniach nie mogą obejmować absolutnie wszystkich szczególnych sytuacji”.
Ostateczną decyzję musi podjąć osoba, o którą w sprawie chodzi. Jak pisze abp Koch – cytat z Amoris… 37: „Jesteśmy powołani do kształtowania sumień, nie zaś domagania się, by je zastępować”.
Z tego wszystkiego metropolita wyprowadza potencjalną możliwość błogosławienia par homoseksualnych. Powołuje się przy tym dodatkowo na inną adhortację Franciszka, Evangelii gaudium z 2013 roku, gdzie czytamy: „Eucharystia, chociaż stanowi pełnię życia sakramentalnego, nie jest nagrodą dla doskonałych, lecz szlachetnym lekarstwem i pokarmem dla słabych”. Jak argumentuje abp Koch, jeżeli Eucharystia nie jest nagrodą dla doskonałych, ale pokarmem dla słabych, to dotyczy to również innych sakramentów, a w konsekwencji – także błogosławieństwa. Dlatego, uznał, nie ma przeszkód, żeby udzielać błogosławieństwa parom homoseksualnym, rozwodnikom czy kohabitującym.
Gdyby abp Heiner Koch chciał jeszcze silniej wzmocnić swoją argumentację, mógłby zacytować z punktu 303 Amoris laetitia, gdzie Franciszek raz jeszcze wyraził myśl o obchodzeniu normy ogólnej z powołaniem się na „konkretne okoliczności”. Papież pisał tam: „Sumienie może jednak uznać nie tylko to, że dana sytuacja nie odpowiada obiektywnie ogólnym postanowieniom Ewangelii. Może także szczerze i uczciwie uznać to, co w danej chwili jest odpowiedzią wielkoduszną, jaką można dać Bogu i odkryć z jakąś pewnością moralną, że jest to dar, jakiego wymaga sam Bóg pośród konkretnej złożoności ograniczeń, chociaż nie jest to jeszcze w pełni obiektywny ideał”.
Biorąc to wszystko pod uwagę metropolita Berlina orzekł, co następuje: jeżeli duszpasterze i duszpasterki w jego archidiecezji będą błogosławić pary homoseksualne, rozwodników czy kohabitujące, to mają wolną rękę – on nie będzie występował przeciwko nim z żadnymi środkami dyscyplinarnymi. Ważne jest jedynie to, by błogosławieństwa udzielano po wcześniejszej rozmowie z taką parą, która będzie mieć na celu kształtowanie decyzji sumienia a następnie zaakceptowanie takiej decyzji.
Czy Stolica Apostolska zareaguje na decyzję abp. Heinera Kocha? We wrześniu 2022 roku biskupi belgijskiej Flandrii opublikowali dokument z propozycją specjalnej liturgii połączonej z błogosławieństwem dla par LGBT. Hierarchowie odbyli w listopadzie wizytę ad limina Apostolorum, podczas której rozmawiali o swoim rozwiązaniu z urzędnikami Kurii Rzymskiej oraz z samym papieżem. Bp Johan Bonny z Antwerpii powiedział później, że papież zaakceptował ich dokument. Dlaczego? Według Bonny’ego chodziło o to, że Belgowie mówili jednym głosem, nikt z nich się nie sprzeciwiał. Jest jednak jeszcze jeden element: dokument z Flandrii, tak jak list abp. Kocha, został oparty na adhortacji Amoris laetitia. Belgowie zacytowali stosowne passusy papieskiego tekstu, uzasadniając na ich podstawie swoje „rozwiązanie duszpasterskie”. Gdyby papież ich potępił, musiałby stwierdzić, że ich odczytanie Amoris laetitia jest nieprawidłowe. Było przecież jednak prawidłowe: wprawdzie Amoris laetitia jest sprzeczna z nauczaniem Kościoła poprzednich wieków i lat, ale tekst sam w sobie rzeczywiście uprawomocnia błogosławienie par LGBT. To samo dotyczy metropolity Berlina. Jeżeli Watykan powie mu „nie”, powie „nie” dokumentowi Franciszka. Byłby to absurd.
Tymczasem abp Heiner Koch zrobił dokładnie to, czego oczekuje Ojciec Święty: ogłosił list duszpasterski oparty na jego, Franciszka, nauczaniu. 1 lipca tego roku papież wysłał list do nowego prefekta Dykasterii Nauki Wiary, abp. Victora Manuela Fernándeza. Napisał w nim między innymi: „[…] twoje zadanie polega również na tym, by przykładać specjalną troskę do weryfikowania, czy dokumentu twojej własnej Dykasterii oraz innych mają wystarczające zaplecze teologiczne, czy są spójne z bogatym podłożem wieczystego nauczania Kościoła, a jednocześnie biorą pod uwagę najnowsze Magisterium”. Innymi słowy: wszystko, co wychodzi z Kurii, musi być naznaczone „zapachem Franciszka”. Abp Fernández w jednym z wywiadów udzielonych prasie po tym, jak papież mianował go prefektem DKW, zapowiedział nadawanie takiego „zapachu” właśnie dokumentowi Watykanu z 2021 roku mówiącego o zakazie błogosławieństwa par LGBT. „Sądzę, że jest nadal możliwe sprecyzować te wypowiedzi, dopełnić je oraz ulepszyć – tak, by naświetlić je lepiej nauczaniem papieża Franciszka” – powiedział. Uzasadniając swoją otwartość na takie błogosławieństwa abp Heiner Koch powołał się na „zapowiedzi” abp. Fernándeza, sugerując, że może pozwolić duszpasterkom i duszpasterzom na swobodę działania – bo sprawa, o których mowa, niedługo i tak zostanie rozstrzygnięta na korzyść niemieckiej wizji.
Postępowanie abp. Heinera Kocha jest ponadto w pełni zgodne z innym pryncypium, jakim – zgodnie z poleceniem Franciszka – ma kierować się abp Fernández jako prefekt DKW. Papież zalecił mu dbanie o to, by w Kościele rozwijały się „różnorodne prądy myśli w filozofii, teologii i praktyce duszpasterskiej”, co, o ile będzie „pojednane przez Ducha w poszanowaniu i miłości”, ma „pomagać Kościołowi wzrastać”. Decyzja metropolity Berlina niewątpliwie spełnia wszystkie konieczne kryteria: jest duszpasterska, oparta na Amoris laetitia, wyraża różnorodność prądów myśli, odwołuje się do prymatu miłosierdzia… Nie sposób sądzić, że Watykan mógłby ją zatrzymać, chyba, że nagle do głosu doszłyby w Kurii Rzymskiej inne niż dotąd środowiska, a Fernández popadłby nagle w niełaskę.
Błogosławienie związków LGBT nie jest, oczywiście, końcem rewolucji Amoris laetitia, tak jak końcem nie była zgoda na udzielanie Komunii świętej rozwodnikom. Na gruncie wyłożonych w tej adhortacji zasad zmienić można bardzo, bardzo wiele. To na przykład antykoncepcja – chyba nic nie nadaje się łatwiej do tego, by stać się płaszczyzną stosowania „obejścia norm ogólnych”. To również kontakty z niekatolikami – dlaczego nie dopuszczać ich do pracy w duszpasterstwie, dlaczego odmawiać im sakramentów? Norma ogólna, ale w tej sytuacji… Mnożyć różne zastosowania można w nieskończoność. W końcu, jak pisał Seifert, chodzi o bombę teologiczną. Ta bomba już wybuchła – a teraz obserwujemy kolejne „zniszczenia” jakich dokonała.
Czy nam się to podoba, czy nie – takie są fakty; teologia moralna Kościoła jest po prostu w gruzach.
W drugiej połowie XIX wieku pod wpływem oświecenia, ateistycznego darwinizmu i negatywnych prądów filozoficznych do Kościoła wniknął heretycki nurt zwany modernizmem. Magicznym stało się słowo nauka i naukowość, ale z żywym Bogiem modernizm się nie liczy. W roku 1907 święty papież Pius X został zmuszony do potępienia prawie połowy teologów i profesorów. Pomimo tego, że modernizm został zakazany, to w ciągu pół wieku kryptomoderniści wraz z masonami zdołali mianować na stanowisko papieża Jana XXIII, który zwołał sobór i na moderatorów tego soboru wybrał tych właśnie ludzi, którzy Kościół całkowicie „otworzyli na świat”. Dziś owocem tego heretyckiego nurtu jest fałszywy papież Bergoglio, który nawet legalizuje grzech homoseksualizmu i publicznym rytuałem z demonem Pachamamą intronizuje pogaństwo.
Modernizm pod płaszczykiem historyczno-krytycznej metody zaprzeczył boskiemu natchnieniu Pisma Świętego. Po II Watykańskim Soborze te ukryte herezje przeniknęły do wszystkich wydziałów uczelni teologicznych.
O liberalnych teologach kardynał Ratzinger, późniejszy Benedykt XVI, powiedział: „Zawsze jestem zdumiony ich zręcznością, z jaką udaje im się bronić dokładnego przeciwieństwa tego, co jest napisane w jasno sformułowanych dokumentach Urzędu Nauczycielskiego, i umiejętną dialektyką przedstawiać to jako „prawdziwe” znaczenie danego dokumentu”. Kard. Ratzinger, 1984.
Profesorka Linnemann, studentka Bultmanna, po swoim nawróceniu tak mówiła o tej fałszywej nauce:
„Historyczna-krytyczna teologia (HKT) opiera się na kłamstwie. Dlatego nauka nie jest tu synonimem prawdy, ale buntem przeciwko Bogu, co niesprawiedliwie uciska prawdę. Każdy, kto chce służyć Bogu (i studiuje współczesną heretycką teologię), musi zdecydować się na zrobienie w swoim myśleniu miejsce dla ateizmu. Pobożne uczucia są mu łaskawie dozwolone, ale jego myślenie musi zaakceptować podstawowy ateistyczny aksjomat, że Bóg praktycznie nie istnieje. To jest perwersja”.
Krótko mówiąc: Ci samozwańczy teologiczni eksperci w ogóle nie znają duchowej podstawy Pisma Świętego i nie przyznają, że głównym autorem Biblii jest Duch Święty. Nie byli i nie są pokornymi mężami wiary i modlitwy. Nie wyjaśniają Biblii, ale za pomocą ukrytych herezji odwracają uwagę od jej istoty. Stworzyli fałszywe teorie o Chrystusie historycznym i Chrystusie mitologicznym. Motywacją ich tak zwanych badań jest próba dostosowania Pisma Świętego do ducha świata.
„Egzegeza, która już Biblią nie żyje i nie czyta ją w żywym ciele Kościoła, staje się archeologią: umarli grzebią swoich umarłych” (Kard. Ratzinger, 1984).
Gdzie skończyła ta tak zwana naukowa niemiecka teologia? W niemieckiej synodalnej drodze promującej „małżeństwa” homoseksualów i queerów. Tę teologię publicznie potępił kard. Müller słowami: „Cały ten program niemiecko–katolickiej eklezjologii jest błędny i samobójczy”.
Korzeń tak zwanej historyczno-krytycznej nauki musi być wyraźnie oznaczony jako zatruty: „Było postanowiono sprzeciwić się Bożemu słowu jako objawionej prawdzie … Ta metoda nie jest naukowa, ale demagogiczna” (prof. Linnemann).
Twierdzenie, że Ewangelie powstały długo po Chrystusie, jest oczywistą manipulacją i kłamstwem. Rozsądna osoba, która przekazuje ważne nauki innym, chce, aby i oni dokładnie przekazywali je innym, zawsze posługuje się pisemną podstawą. Znane jest również powiedzenie: „Co jest napisane, to jest dane”.
W dniu Pięćdziesiątnicy nawróciło się 3000 Żydów. Zostali ochrzczeni i napełnieni Duchem Świętym. Wielu z nich było pielgrzymami z różnych narodów (Dz 2). Aby uniknąć sprzeczności, należało podać jasny pisemny fundament, na którym już podczas misji budowali i do autorytetu którego się odwoływali. Obie Ewangelie zostały napisane zaraz po Pięćdziesiątnicy. Do ich napisania wybrano apostoła Jana i apostoła Mateusza. Później Marek skrócił Ewangelię Mateusza, a Łukasz coś pominął i coś dodał.
Przede wszystkim jednak trzeba sobie uświadomić, że autorem Pisma Świętego jest Duch Święty. Pismo jest Słowem Bożym danym nam dla życia i naśladowania Chrystusa w celu uzyskania życia wiecznego.
I dzisiaj, aby słowo Boże było prawdziwym duchowym pokarmem i było właściwie interpretowane, kaznodzieja potrzebuje natchnienia Ducha Bożego – daru proroctwa. Bez Ducha Prawdy posługa słowem Bożym byłaby niczym innym jak młóceniem słomy. Nikt by się z takiego kazania nie nawrócił i nie otrzymałby siły do walki z grzechem. Dlatego sługa słowa Bożego powinien być człowiekiem, który ma kontakt z Bogiem w osobistej modlitwie i który sam stara się tym, co głosi, też żyć. Wtedy taka osoba otrzymuje do słowa duchową moc.
Dzisiejsza kryzysowa doba w Kościele wymaga nowej formacji przyszłego kapłaństwa. Konieczne są następujące podstawowe zasady:
1) Pierwszą zasadą jest odbycie ćwiczeń duchowych
Od samego początku studenci powinni być prowadzeni do głębokiego osobistego nawrócenia i relacji z Chrystusem. Konieczne jest również, aby – jak uczeń pod krzyżem – przyjęli duchowo Matkę Jezusa. Następnie, aby otworzyli się na Ducha Prawdy i wyrzekli się fałszywych dróg, którymi są herezje i pseudo-duchowość New Age z ezoteryzmem, okultyzmem i czcią dla pogaństwa. To duchowe oczyszczenie jest dziś bardzo aktualne.
2) Druga zasada – to teologia na kolanach
Studenci muszą być zakorzenieni w Chrystusie. Nad tym ale trzeba pracować. Oznacza to, że studenci mają stać się ludźmi modlitwy. We wewnętrznej modlitwie zostanie im objawiona prawdziwa Boża mądrość dla poznania Pisma Świętego, a także dla orientacji w życiowej duchowej walce o zbawienie duszy.
3) Trzecią zasadą jest wspólnota braterska (koinonia)
Żywa wspólnota braterska prowadzi do oczyszczenia od pychy zawartej w naszym ego.
Św. Bazyli wyjaśnia, że najskuteczniejszym środkiem oczyszczenia z naszego ukrytego i głębokiego egoizmu nie jest pustelnicza asceza, ale mała braterska wspólnota.
Jeśli ten fundament jest zbudowany, to aby zacząć studiować Biblię, wystarczy znać kilka zasad. Przede wszystkim studenci muszą znać Pismo Święte, czyli muszą je czytać. Następnie trzeba ich wprowadzić w głębię słowa Bożego. Dużą rolę odgrywa tu właśnie wewnętrzna modlitwa, chęć naśladowania Chrystusa i prawdziwa samokrytyka, czyli pokora. Następnie będzie wprowadzał w głębie sam autor Pisma Świętego, Duch Święty. Ważne jest również po modlitwie wspólnie poświęcać czas na tłumaczenie, w którym uczestniczą także inni, aby tak przygotować się do posługi słowa.
Biblijne i modlitewne komórki powinny składać się z czterech do siedmiu seminarzystów. Tutaj powinni mieć osobiste doświadczenie z Bogiem i swoją osobistą formację przez słowo Boże w prawdziwej pokucie, czyli w duchowym oczyszczeniu. Święci mówią o ścieżce oczyszczenia, oświecenia i połączenia.
Po ukończeniu takiego studium teologii seminarzyści będą mogli głosić zdrowe zasady, zdrową dogmatykę i naukę wiary, a także żywą wiarę, gotową nawet do męczeństwa dla Chrystusa. Wtedy będą mogli przekazywać duchowe życie, a później wzmacniać inne nowonarodzone zdrowe komórki Kościoła. Mocą słowa i Ducha będą przemieniać letnich chrześcijan w uczniów Chrystusa – martyres (Mt 28:19). Sami będą nadal kontynuować kapłańską formację w żywych komórkach wspólnot kapłańskich.
Oznacza to, że księża będą prowadzić pół-zakonne życie. Dwa dni w tygodniu będą razem na modlitwie, słowie Bożym i w braterskiej wspólnocie, by zaczerpnąć światła i sił na kolejne dni posługi. Tam, gdzie się znajdują, będą czynić z mężczyzn uczniów, aby oni następnie budowali domowy kościół. Uczniowie i ich żony wtedy będą mogli w naturalny sposób w kontaktach z innymi świadczyć o Chrystusie. Kilka nawróconych rodzin będzie się spotykać i wzajemnie zachęcać do wierności Chrystusowi, nawet we współczesnej formie prześladowań. Podzielą się swoim doświadczeniem w wychowywaniu dzieci i chronieniu ich przed niezwykle niszczycielskim naporem ducha tego świata. Będą dla siebie przykładem naśladowania Chrystusa.
Kapłani, którzy będą mieli także swoją kapłańską braterską wspólnotę, będą świeckiej wspólnocie przekazywać swoje doświadczenia: jak walczyć z pychą własnego egoizmu, jak się upokorzyć, jak się zaprzeć, jak zwyciężyć ducha kłamstwa, jak we wewnętrznej modlitwie łączyć swój ból z Chrystusem ukrzyżowanym. Ten duchowy zaczyn wtedy przeniknie całe chrześcijaństwo. Ono ponownie stanie się filarem prawdy i soli dla świata.
Pierwsza wspólnota chrześcijańska w Jerozolimie miała cztery główne filary: modlitwę, apostolskie nauczanie, wspólnotę braterską i Eucharystię (por. Dz 2:42). Jeśli te żywe wspólnoty będą budować na tym fundamencie, wszyscy doświadczą obietnicy Jezusa: „Jeżeli będziecie trwać w Moim słowie, będziecie prawdziwie Moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8: 31-32).
Nadużycia liturgiczne, popełniane choćby podczas Światowych Dni Młodzieży, wpisują się w szersze zjawisko fraternizowania się z Panem Jezusem. Od kilkudziesięciu lat katolicy coraz częściej traktują Zbawiciela jako równego sobie.
Tymczasem takie podejście kłóci się z Pismem Świętym i nauką Kościoła.
Choć wierni spoufalający się z Panem Bogiem lubią się powoływać na Biblię i pierwotne chrześcijaństwo, to nie znajdą poparcia dla swoich poglądów w Piśmie Świętym. Biblia wielokrotnie bowiem zwraca uwagę na Boży majestat, wykluczający luzacki egalitaryzm. „Majestat Jego góruje nad ziemią i niebem” czytamy na przykład Psalmie 148. Z kolei psalmista wyśpiewuje o Bogu, który uniósł Swój Majestat ponad Niebiosa (Psalm 8). Stary Testament zwraca uwagę również na wzniosłość imienia Bożego (2 Mch 8,15). Również w znajdujących się w Starym Testamencie zapowiedziach mesjańskich czytamy, że o majestacie imienia Pana Boga (Mi 5,3).
Czy jednak ów nacisk na Boży Majestat nie cechuje raczej Starego Testamentu? Czy po Wcieleniu Pana Jezusa nie powinniśmy traktować Pana Boga raczej jak dobrego i łagodnego Ojca? Owszem powinniśmy (podobnie zresztą jak Izraelici w Starym Testamencie). Jednak miłość wobec Pana Jezusa i brak chorobliwego lęku nie wyklucza szacunku należnego Jego Majestatowi. Analogicznie miłość do doczesnych rodziców nie wyklucza żywienia względem nich szacunku
Majestat Chrystusa w Nowym Testamencie
Przejdźmy teraz do Nowego Testamentu. Na jego kartach czytamy o Aniołach oddających cześć Panu Jezusowi, jak również o mędrcach oddających Mu królewską cześć. Z kolei po zmartwychwstaniu sam Pan Jezus mówi, że „Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi”. Uważna lektura Nowego Testamentu pokazuje, że Chrystus nie był bynajmniej typem pobłażliwego dobrego wujka, pozwalającego się lekceważyć. Przeciwnie – wobec swoich przeciwników używał mocnych określeń bezlitośnie punktując ich obłudę. Nawet świętego Piotra nazwał „szatanem”, gdy ten tkwił w powierzchownym i ziemskim rozumieniu misji Mesjasza. Co więcej, Pan Jezus w pewnym momencie uniósł się świętym gniewem i użył siły do przepędzenia przekupniów ze świątyni w Jerozolimie.
Chrystus mówił wprawdzie o nazwaniu uczniów Przyjaciółmi (J 15,15), jednak nie chodziło tu o stosunek równości. W cywilizacji antycznego Rzymu panowie nazywali przyjaciółmi osoby od siebie zależne, którym zapewniali opiekę, ale od których wymagali szacunku. Chodziło o stosunek nieco zbliżony do średniowiecznych stosunków feudalnych, w ich najlepszym tegoż rozumieniu. Nie wyklucza to bynajmniej miłości i troski Jezusa o uczniów – wręcz przeciwnie. Wyklucza jednak brak czci wobec Zbawiciela i traktowanie go jako niemal równego sobie.
Powierzchowne rozumienie słów Chrystusa
Banalizacji obrazu Pana Jezusa jako liberalnego reformatora sprzyja powierzchowne rozumienie pewnych fragmentów Nowego Testamentu. Na przykład w Ewangelii według świętego Marka czytamy, że to „szabas został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu” [Mk 2,27]. Z kolei u Mateusza Pan Jezus mówi, że „Syn Człowieczy jest Panem szabatu” (Mt 12,4). Twierdzenia te są ochoczo interpretowane jako dowód na niechęć Chrystusa do sztywnych norm.
Jak jednak zauważa Benedykt XVI w książce „Jezus z Nazaretu” „właśnie na podstawie sporów o zachowywanie szabatu stworzono obraz Jezusa liberalnego”. Tymczasem znawcy religii żydowskiej pokazują, że takie podejście do szabatu mógł żywić jedynie Ktoś znajdujący się na miejscu Boga i sam będący Bogiem. Tylko Bóg-Prawodawca jest bowiem Panem szabatu, mającym prawo autorytatywnie zarządzać, jak należy obchodzić ten niezwykle istotny w religii żydowskiej dzień. W tym świetle wypowiedzi Pana Jezusa dotyczące szabatu pokazują raczej Jego autorytet, a nie luzackie podejście do wypełniania obowiązków religijnych.
Podobnie interesujące są słowa Chrystusa skierowane do członków rodziny, chcących przywołać go do siebie, podczas gdy gromadziły się wokół Niego tłumy. „Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” – mówi Pan Jezus w Ewangelii według świętego Marka [Mk 3, 34-35]. Twierdzenia te mogą sugerować niechęć „wyluzowanego” Pana Jezusa wobec więzów rodzinnych. Jednak ta „kontrkulturowa” interpretacja byłaby nadużyciem. Istotnie, więzy rodzinne tracą swój absolutny charakter w świetle Objawienia. Z drugiej jednak strony i w tym przypadku chodzi raczej o podkreślenie najwyższego autorytetu Boga-Człowieka, a nie Jego religijnego i osobistego liberalizmu.
Wprawdzie podobne wezwania znajdujemy już u niektórych mędrców Starego Testamentu. Wzywali oni do odejścia od dotychczasowej rodziny i złączenie się z nową religijną wspólnotą. W ich jednak przypadku nowa rodzina obejmowała „starą” Torę – ścisłe przestrzeganie dotychczasowych przykazań. Tymczasem w przypadku Chrystusa jest inaczej. Jego nowa rodzina przyjmuje bowiem Torę samego Jezusa, Jego Przymierze. Podobnie jak w przypadku „panowania” nad szabatem, także i w tej sytuacji nie ma śladu liberalizmu, lecz podkreślenie przez Pana Jezusa Swego wyjątkowego statusu.
Wskazuje na to cytowany przez Benedykta XVI rabin Jacob Neuser, omawiający postawę Chrystusa wobec szabatu i więzi rodzinnych, tak świętych dla starozakonnych. Jego zdaniem „tego, czego wymaga ode mnie Jezus, może ode mnie wymagać tylko Bóg”.
Majestat Chrystusa w nauce Kościoła
Dzisiaj ludzie Kościoła rzadko mówią o Majestacie Chrystusa czy Jego królewskiej władzy. Te przemilczenia wraz z egalitarnym klimatem kulturowym sprzyjają traktowaniu Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla”. W tym kontekście warto przywołać encyklikę Piusa XI „Quas Primas”, poświęconą społecznemu panowaniu Chrystusa. Jej lektura to doskonała odtrutka na niewłaściwe spoufalanie się z Mesjaszem. Przytoczmy tu przynajmniej fragmenty.
Jak zauważył Pius XI w encyklice Quas Primas „już od dawna weszło w powszechny zwyczaj, iż w przenośnym tego słowa znaczeniu nazywano Chrystusa Królem, a to z powodu najwyższego stopnia dostojeństwa, przez które przewodzi wszystkiemu i wszystkie stworzenia przewyższa. Mówimy przeto, iż Chrystus króluje w umysłach ludzi nie tak dlatego, że posiada głęboki umysł i ogromną wiedzę, ile raczej dlatego, że On sam jest Prawdą, a ludzie powinni zaczerpnąć prawdy od Niego i przyjąć ją posłusznie: mówi się, że króluje również w woli ludzi, nie tyle dlatego, iż nieskazitelna Jego wola ludzka zupełnie stosuje się do najświętszej woli Bożej i jej słucha, lecz że On naszą wolną wolę nakłania i natchnieniem swoim sobie ją podbija, abyśmy się zapalili do najszlachetniejszych czynów”.
Papież dodał również, że „Chrystus Pan jest Królem serc z powodu swojej, przewyższającej naukę miłości, z powodu łagodności i słodyczy, którą dusze przyciąga do siebie; nie było bowiem i nie będzie nikogo, kto przez wszystkich byłby tak umiłowany, jak Chrystus Jezus. Lecz, jeżeli głębiej wnikniemy w rzecz samą, przekonamy się, że imię i władza króla we właściwym tego słowa znaczeniu należy się Chrystusowi – Człowiekowi; albowiem tylko o Chrystusie – Człowieku można powiedzieć, że otrzymał od Ojca władzę i cześć i królestwo, gdyż jako Słowo jedną i tę samą z Ojcem posiadający istotę, musi mieć wszystko z tymże Ojcem wspólne, a więc także najwyższe i nieograniczone panowanie nad całym stworzeniem”.
Król to nie dobry kumpel, lecz ktoś cechujący się majestatem i stojący na o wiele wyższym poziomie hierarchii. Uznanie czyjejś godności królewskiej skłania do czci względem tej osoby, a nie do nadmiernego bratania się. Czy jednak tego typu nauczanie nie jest jedynie echem wieków minionych. Otóż nie? Na przykład obecny Katechizm uczy, że „wierzący powinien świadczyć o imieniu Pańskim, odważnie wyznając swoją wiarę. Przepowiadanie i katecheza powinny być przeniknięte adoracją i szacunkiem dla imienia Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Przykłady wzywania przez Kościół do szacunku wobec Pana Jezusa można oczywiście mnożyć. Lepiej jednak w tym miejscu skupić się na świeckich trendach sprzyjających spoufalaniu się z Bogiem-Człowiekiem.
Egalitaryzm kultury przenika do religii
Traktowanie Pana Jezusa jako „dobrego Kumpla” wpisuje się w szerszy kontekst kulturowy. Egalitarna Rewolucja obejmuje bowiem coraz to nowe sfery życia i to od kilkudziesięciu lat. Jak zauważał na kartach „Rewolucji i kontrrewolucji” brazylijski myśliciel i działacz katolicki Plinio Corrêa de Oliveira chodzi między innymi o równość między klasami społecznymi, uczniami i nauczycielami, rodzicami i dziećmi, częściami kraju czy też samymi krajami. Socjalizm, jak również walka z monarchią stanowią przejawy egalitaryzmu w sferze społecznej i politycznej.
Jednak istnieje również egalitaryzm w sferze religijnej. Wyraża się on choćby w głoszeniu równości pomiędzy różnymi wierzeniami bez względu na ich rzeczywistą treść. W tym przypadku muzułmańska poligamia staje w jednym szeregu z chrześcijańską monogamią, a wezwania do mordowania niewiernych z wezwaniami do męczeństwa. Jednak może jeszcze bardziej niepokojąca jest równość w sferze eklezjalnej. Chodzi tu o odzieranie z majestatu osób w szczególny sposób symbolizujących Chrystusa.
Na przykład w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat znacząco zmniejszył się przepych związany z urzędem papieskim. W 1965 roku Paweł VI przekazał tiarę na cele dobroczynne. Był on zarazem ostatnim uroczyście koronowanym papieżem. Tiara pozostała jednak w herbie papieskim. I to jednak zmienił jeden z kolejnych papieży – Benedykt XVI. Z kolei papież Franciszek wydaje się chętniej tytułować biskupem Rzymu niż papieżem.
Przykład idzie z góry i również biskupi oraz „zwykli” księża w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat często przyjmują bardziej „wyluzowaną” i „swojską” postawę. Coraz rzadziej widzimy duchownych w koloratkach czy też sutannach. Powszednieje zaś „luz” podczas Mszy świętych.
Nie mnie oceniać decyzje papieży czy kapłanów. Niemniej ich (zapewne niezamierzonym) skutkiem ubocznym jest coraz częstsze lekceważenie przez wiernych samego Zbawiciela. Ksiądz powinien być bowiem dla wiernych reprezentantem Chrystusa. Podczas Mszy działa wszak in persona Christi. Nie wynika to z jego osobistej doskonałości, lecz z przyjętego sakramentu święceń kapłańskich. Tymczasem, gdy kapłan stara się za wszelką cenę pokazać się jako „równy chłop”, to wiernym trudno traktować reprezentowanego przezeń Chrystusa oraz Mszę świętą z należnym szacunkiem.
Przywróćmy harmonię
Duchowni czy świeccy kierujący się „luzem” w zwracaniu się do Pana Jezusa kierują się niekiedy pragnieniem ukazania Jego miłosiernego oblicza. Słusznie mogą bowiem zauważyć, że często w minionych wiekach Boga przedstawiano wyłącznie jako Sędziego, a taki Jego obraz mógł zniechęcać wiernych. W efekcie doszło jednak do przechyłu wahadła w drugą stronę. Aby ukazać Bożą miłość zaczęto się z Bogiem spoufalać i stąpać po cienkim lodzie prowadzącym ku bluźnierstwu.
Pamiętajmy jednak, że religia katolicka potrafi łączyć pozorne przeciwieństwa. Na przykład bogactwo dawnych ceremonii papieskich z ubóstwem mnicha. Miłosierdzie i sprawiedliwość. Również cześć dla Majestatu Boga może i powinno iść w parze z uznaniem Jego bezgranicznej miłości usuwającej niezdrowy lęk. Naprawdę nie potrzeba w tym celu traktować Zbawiciela jak równego sobie czy „dobrego kumpla”.
W świecie zachodnim trwa rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi w Polsce. Jest też zamach na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender. Mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną – mówił we wtorek w Ludźmierzu metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski.
„Od 1968 roku trwa w świecie zachodnim rewolucja neomarksistowska, która coraz bardziej pragnie objąć także umysły i serca ludzi żyjących na polskiej ziemi. Mamy do czynienia najpierw z zamachem na samą prawdę, ponieważ mówi się, że każdy ma własną prawdę. Stąd narracje, które nijak mają się do obiektywnych faktów” – mówił w homilii podczas uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w ludźmierskim sanktuarium abp Jędraszewski.
Według metropolity krakowskiego, mamy obecnie do czynienia z „zamachem na prawdę o samym człowieku w postaci ideologii gender.
„Kwestionuje się to, czy ktoś jest od chwili poczęcia kobietą lub mężczyzną. Neguje się najbardziej podstawowe i oczywiste prawa nauki, zwłaszcza biologii i genetyki, a tych, którzy ośmielają się sprzeciwić tej pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności ideologii, prześladuje się” – powiedział.
Abp Jędraszewski stwierdził, że mamy do czynienia z zamachem na wolność religijną.
„Przecież pojawiają się takie głosy w dzisiejszej Polsce, żeby usunąć religię ze szkół. Inni domagają się +opiłowania katolików+. Byliśmy świadkami budzącej przerażenie kampanii uderzającej w samą świętość kardynała Karola Wojtyły i świętego Jana Pawła II Wielkiego. Świat nie mógł tego pojąć, jak Polska mogła na raz odwrócić się od najwspanialszego wśród rodu Polaków – i to na podstawie SB-ckich dokumentów” – powiedział.
Metropolita krakowski przypominał także słowa kard. Stefana Wyszyńskiego wypowiedziane 60 lat temu, także w Ludźmierzu: „Módlcie się o wolność Kościoła w ojczyźnie naszej, o wolności waszą, o prawo do prawdy, abyście mogli bez przeszkód uczyć swoje dzieci świętej wiary, módlcie się o sprawiedliwość i szacunek w Polsce, abyście nareszcie poczuli, że rządzą nami sercem a nie policją, abyście odczuli, że nie jesteśmy obcy w ojczyźnie naszej, że nie jesteśmy obywatelami gorszymi, drugiego rzędu dlatego tylko, że wierzymy i miłujemy Boga”.
„Po 60-ciu latach wracamy do słów kardynała Wyszyńskiego i rozumiemy ich aktualność w nowych zupełnie odsłonach. Potrzeba naprawdę wolności, sprawiedliwości i szacunku. Potrzeba miłości” – mówił abp Jędraszewski.
Metropolita krakowski mówił także , że „można by się spodziewać, że raport ONZ, który miał dotyczyć prześladowań religijnych będzie dotyczył przede wszystkim prześladowań chrześcijan, bo statystycznie codziennie kilkanaście osób traci życie tylko przez to, że wierzy w Boga”.
„Tymczasem raport ONZ o prześladowaniu religijnym na świecie dotyczy tego, że niektóre religie, zwłaszcza chrześcijaństwo, mówią, że istnieje grzech, a mówiąc, że jest grzech wprowadzają podziały między ludźmi i przez to piętnują tych, którzy są grzesznikami. Więc według ONZ, trzeba by zabronić Kościołom głoszenie prawdy o tym, że jest grzech i ograniczyć ich wolność. To kolejne trudne do wyobrażenia przejaw totalitaryzmu ideologicznego. W imię wolności walczyć z prawdą Ewangelii. W imię wolności podważać to wszystko, czym żyjemy, co przeżywamy także dzisiaj” – powiedział abp Jędraszewski.
We wtorek przypada jubileuszu 60-lecia koronacji figury Matki Bożej Ludźmierskiej. Uroczystość ta miała miejsce 15 sierpnia 1963 r., a dokonali jej Prymas Tysiąclecia Stefan Kardynał Wyszyński wraz z ówczesnym biskupem krakowskim Karolem Wojtyłą. Podczas błogosławieństwa wiernych, z rąk ukoronowanej figury Gaździny Podhala wypadło berło, które w locie pochwycił biskup Wojtyła. Ten epizod skomentował prymas: „No Karol, Matka Boża przekazuje Ci władzę”. Słowa te nabrały nowej wymowy, gdy wkrótce biskup Wojtyła został arcybiskupem metropolitą, następnie kardynałem i wreszcie papieżem.
==========================
mail:
Co z tym ma wspólnego Marks. To są pomysły amerykańskich propagandzistów likwidacji 90% ludzkości.
Organizatorzy Światowych Dni Młodzieży zalecają na swojej stronie Lisboa2023.org, aby odwiedzić synagogę (Sinagoga Shaare Tikvah), meczety (Mesquita Central de Lisboa, Centro Ismaili) oraz świątynię hinduizmu (Templo Radha-Krishna) w Lizbonie.
W harmonogramie znalazło się miejsce na “Sadzenie drzew dla religii” (2 sierpnia) w celu “zaprezentowania harmonii w różnicach pomiędzy wspaniałymi tradycjami ludzkości”. [sic !!]
To doskonale wpisuje się w postawę rezygnacji z nawracania młodzieży, prezentowanej przez neo-kardynała Aguiara.
Ponadto, pielgrzymi będą zachęcani do rezygnacji ze spożywania mięsa przez rok w ramach tzw. “redukcji śladu węglowego” tak, aby “te Światowe Dni Młodzieży były jak najbardziej zgodne ze zrównoważonym rozwojem”.
Homo-religię zaprezentuje nie kto inny jak James Martin, homo-jezuita, który potwierdził swój udział w charakterze mówcy.
Warto wspomnieć, że w tym samym czasie odbywa się dzienna Msza Obrządku Rzymskiego w Lizbonie (29 lipca – 6 sierpnia) w parafii São Nicolau.
=======================
Miło wspominamy rok 1986: Też sadzili drzewka…
========================
mail:
Do rozdania Komunii Novus Ordo wykorzystano miseczki na orzeszki ziemne z Ikei.
Miski rozdano koncelebrującym kapłanom. Nikt nie pofatygował się żeby zdjąć z nich folię, czy też odkleić kod kreskowy (widoczne na foto).
====================
2 sierpnia Franciszek w dłuuugim przemówieniu powiedział:
To w stolicy Portugalii, przypomniał, podpisany został w 2007 roku Traktat Lizboński, w którym zapisano, że Unia Europejska zobowiązuje się do krzewienia pokoju, bezpieczeństwa, dobrobytu swoich narodów, zrównoważonego rozwoju Ziemi, solidarności i wzajemnego szacunku oraz ochrony praw człowieka. – To nie są tylko słowa, ale kamienie milowe dla drogi wspólnoty europejskiej – zaznaczył.
============================
O jakimś Jezusie Chrystusie i Jego Objawieniu – chyba zupełnie zapomniał.
===========================
Kardynał nominat Grzegorz Ryś w Lizbonie…
—————
mail: Czy ci młodzi ludzie dają kolegom opłatki, czy Ciało Pana Jezusa? W obu wypadkach jest to bluźnierstwo!
Z okazji osiemdziesiątej rocznicy rzezi wołyńskiej, podczas której Ukraińcy z niespotykanym okrucieństwem, któremu dziwowali się nawet Niemcy, wymordowali co najmniej 100, a być może 150 lub nawet 200 tysięcy Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – bo nie było przy tym księgowego, który by te ofiary policzył – odbyły się przedstawienia z udziałem JE abp. Stanisława Gądeckiego oraz pana premiera Mateusza Morawieckiego.
Przedstawienie z udziałem Ekscelencji odbywało się według formuły „przemawiał dziad do obrazu – a obraz do niego ani razu”. Ekscelencja zaprezentował bowiem swemu rozmówcy, greckokatolickiemu arcybiskupowi Światosławowi Szewczukowi, listę polskich oczekiwań w ramach „dążenia do prawdy” i „pojednania”. Tamten spokojnie wysłuchał tej tyrady, po czym udzielił przewielebnemu arcybiskupowi Gądeckiemu odpowiedzi wymijającej.
Wspomniał tam o „obustronnych ranach”, mając pewnie na myśli podobno autentyczny przypadek, kiedy to ukraiński rezun, zarzynając kolejnego Polaka, skaleczył się w rękę – a poza tym nietrudno sobie wyobrazić, jakie katusze musieli przeżywać biedni Ukraińcy, wyrzynając całe polskie wsie.
„Ulitujcie się nad nami, biednymi zbirami” – czytamy u Dostojewskiego. Jednym słowem: pełna symetria, w całkowitej zgodności z podstawową tezą ukraińskiej polityki historycznej, według której w 1943 roku na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”. Jest to teza oczywiście fałszywa, bo żeby można było mówić o „wojnie” – wszystko jedno: domowej czy nie – muszą być przynajmniej dwie strony wojujące.
Tymczasem tam niczego takiego nie było. Była jedna strona mordująca i druga mordowana, a celem tego przedsięwzięcia było stworzenie narodowi ukraińskiemu odpowiedniej przestrzeni życiowej, z której – mówiąc nawiasem – korzysta do dnia dzisiejszego, zaświadczając przed światem, że zbrodnia jednak popłaca.
Ani kroku wstecz
Krótko mówiąc: Ukrainiec nie cofnął się nawet o krok – bo jak inaczej ocenić sformułowanie, że pojednanie „wymaga wzniesienia się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości, zwłaszcza ze strony tego, który w większym stopniu – często w sposób uzasadniony – czuje się ofiarą”. Najwyraźniej ukraiński hierarcha oczekuje, że Polacy, którzy „czują się ofiarami”, łaskawie dodając, że „często w sposób uzasadniony”, „wzniosą się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości” – a skoro tak, to kto wie, czy nie będą musieli przyzwyczaić się do kultu Stefana Bandery? Jak pisze Stanisław Lem w „Głosie Pana” – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”.
Pewne światło na tę sprawę rzuca spostrzeżenie abp. Światosława Szewczuka, który wspominał o „balsamie Ducha Świętego”, którym ma być „dialog i przebaczenie”. Tym razem wygląda na to, że dysponentem wspomnianego „balsamu” jest amerykański prezydent Józio Biden – bo nietrudno się domyślić, że przedstawienie w warszawskiej katedrze w ogólnych zarysach wyreżyserowali pierwszorzędni fachowcy z Departamentu Stanu – o czym świadczy deklaracja we wspólnym „orędziu”, że Ukraińcy tym razem walczą za wolność „naszą i waszą”. Ta podawana do wierzenia teza ukraińskiego Sztabu Generalnego stanowi znakomity pozór moralnego uzasadnienia dla prezentowanej przez Ukraińców wobec całego świata postawy roszczeniowej, a wobec Polski – nawet mocarstwowej, o czym przekonaliśmy się z wystąpień ambasadora Zwarycza i szefa ukraińskiego IPN pana Drobowycza.
Inna sprawa, że przecież nie można głośno mówić, iż Stany Zjednoczone w roku 2014 kupiły sobie Ukrainę za 5 miliardów dolarów, żeby wkręcić ją w maszynkę do mięsa i w ten sposób „osłabiać Rosję” – jak w niepojętym przypływie szczerości zeznał amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin. No a teraz pojawiły się skrzydlate wieści, że Amerykanie prowadzą dyskretne rozmowy z Rosją – prawdopodobnie o tym, jakby tu tę całą kłopotliwą Ukrainę jakoś korzystnie sprzedać. I co będzie, co Ekscelencje napiszą w kolejnym pojednawczym orędziu, gdy już sprzedadzą?
Duch tchnie, kędy chce
Z kolei pan premier Morawiecki, jak przystało na polityka szykującego się do wyborów, pojechał na Ukrainę, gdzie odwiedził miejsca po dwóch wsiach wymordowanych i zrównanych z ziemią przez UPA: Ostrówki i Puźniki, gdzie zaćwierkał zgodnie z potrzebą chwili: „Nie możemy na to (to znaczy na wbijanie przez Putina klina między Ukraińców i Polaków – SM) pozwolić – szczególnie w tym czasie, kiedy ukraińscy żołnierze walczą o swoją wolność i niepodległość, ale także o nasze bezpieczeństwo i naszą przyszłość”. Brzmi to niepokojąco, bo skoro Ukraińcy tak się poświęcają dla naszego bezpieczeństwa i przyszłości, to jak już kurz opadnie, pewnie przedstawią nam rachunek.
A jeśli kurz nie będzie chciał opaść, to pewnie będziemy musieli dotrzymać im towarzystwa – zwłaszcza gdy na szczycie NATO w Wilnie nie dojdzie do wypracowania „jednolitej strategii wobec Ukrainy” – o czym wspominał wcześniej były sekretarz generalny NATO, a obecnie doradca prezydenta Zełenskiego, pan Anders Rasmussen. Pan premier Morawiecki oświadczył też, że „nie spocznie”, dopóki „ostatnia ofiara zbrodni wołyńskiej nie zostanie odszukana”. Gdybyśmy przywiązywali wagę do tego, co mówi pan premier Morawiecki, musielibyśmy obawiać się o jego zdrowie, a nawet życie – bo trudno sobie wyobrazić, żeby pan premier wytrzymał bez odpoczynku następne 80 lat.
Na szczęście nie musimy do takich deklaracji przywiązywać wagi, bo po wyborach wszystkie te zaklęcia zostaną zapomniane, podobnie jak została zapomniana deklaracja o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisana w sierpniu 2012 roku w Warszawie – z jednej strony przez JE abp. Józefa Michalika, a z drugiej przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla. Nawiasem mówiąc, również tamta deklaracja była rezultatem słynnego „resetu”, jakiego 17 września 2009 dokonał amerykański prezydent Barack Obama, który już wtedy musiał dysponować „balsamem Ducha Świętego” i posmarował nim gdzie i kogo było trzeba. Ale potem zmienił zdanie, posmarował pięcioma miliardami dolarów Ukrainę, dzięki czemu dzisiaj „balsam Ducha Świętego” smaruje Ukraińców, a kto wie, czy również nie JE abp. Stanisława Gądeckiego?
Podstawą pseudo-religii New Age nie jest ateizm, ale renesans pogaństwa, które odrzuca prawdziwego Boga i jedynego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa. Współczesne neopogaństwo jest połączone z ezoteryzmem, który miesza różne pogańskie pseudoduchowości z chrześcijaństwem.
Temu synkretyzmowi otworzył już drzwi II Watykański Sobór, a zwłaszcza deklaracja Nostra aetate. Pseudo-papież Franciszek intronizował demona Pachamamę w Watykanie i sam się w Kanadzie poświęcił demonom i szatanowi. W tym duchu promuje synodalną drogę, której kulminacja ma nastąpić tej jesieni. Promując LGBTQ, postawił się w otwarty sposób przeciwko Bogu i samej istocie chrześcijaństwa.
Poprzez stopniową satanizację ludzie stają się mediami demonów, niezdolnymi do przyjęcia prawdy i zbawienia. Chodzi o systematyczne naruszanie ludzkiej natury poprzez stopniowe usuwanie sumienia i rozumu. Zanika zmysł odróżniania dobra od zła, prawdy od kłamstwa. Jest to również częścią ideologii pogańskiego buddyzmu, który twierdzi , że najgorszą istotą jest kobieta. Nienawiść do kobiety jest spowodowana jej misją jako nosicielki życia, co jest sprzeczne z celem buddyzmu, którym jest samozniszczenie. Dlatego według nich kobieta nie może być zbawiona, dopóki nie zostanie tzw. transformowana w mężczyznę. Gender-absurd jest promowany nie tylko buddyzmem, ale także gnozą, która kojarzy się z ezoteryką.
Gnoza ma u swoich korzeni fałszywy szacunek religijny. Poprzez różne etapy poświęcenia, czyli inicjacji, otwiera ludzką duszę i potajemnie podporządkowuje ją szatanowi. Obiecuje człowiekowi niezwykłe zdolności, ale w rzeczywistości czyni go medium duchowych istot, które chrześcijaństwo identyfikuje jako demony, a osobę jako opętaną. Ta droga związana jest z różnymi formami okultyzmu, czyli z wyzwalaniem i działaniem tych sił duchowych, tzw. energii. Wszystko to jest opakowane w filozoficzną, a nawet naukową terminologię z duchowym lub nawet mistycznym słownictwem, którym zwodzi się wiele poszukujących i szczerych dusz.
Zwolennicy gnostycyzmu propagują pogląd, że podział ludzi na mężczyzn i kobiety rzekomo jest czymś złym, rzekomo dziełem złego demiurga. Lucyfera nazywają dobrym demiurgiem, czyli bogiem. On, ich zdaniem, nie uznaje tej naturalnej ludzkiej rzeczywistości. Pytacie: dlaczego? Ponieważ demony nie mają płci. Dlatego podstawą satanizacji ludzkości dzisiaj jest właśnie LGBTQ-chaos. Jest zbudowany na kłamstwach. Nie ma komórek homoseksualnych ani komórek, które są w połowie męskie, a w połowie żeńskie. Nauka wyraźnie mówi, że płeć człowieka jest dana biologicznie.
Osoba z chromosomami XX jest kobietą, podczas gdy osoba z jednym chromosomem X i jednym chromosomem Y jest mężczyzną. Od niepamiętnych czasów wszyscy wiedzieli, że mężczyzna to mężczyzna, a kobieta to kobieta, i nie potrzebowali do tego naukowej wiedzy o chromosomach. Gnostycy mają fałszywy ideał człowieka – tzw. androgyne. Etymologia słowa androgyne składa się z dwóch greckich słów: ανήρ (anér) – „mężczyzna” i γυνή (gyné) – „kobieta”. Więc jest to swego rodzaju hermafrodyta. W ten sposób człowiek schodzi mniej więcej do poziomu dżdżownic.
Pseudopapież propagując ideologię LGBTQ, promuje satanizm, który odrzuca rzeczywistość wyjątkowości ludzkiej natury istniejącej wyłącznie jako mężczyzna lub kobieta. W ten sposób publicznie buntuje się przeciwko Bogu Stwórcy. Jeżeli są sztucznie niszczone podstawowe warunki istnienia ludzkości – przekazywania życia, to za tym stoi jasny cel, a mianowicie samozniszczenie. Za tym samym celem, ukrytym za osiągnięciem tzw. nieśmiertelności, podąża także tzw. transhumanizm. Propaguje go nie tylko NWO, ale także Bergogliowy odstępczy Watykan.
Chora transhumanistyczna ideologia prowadzi do utraty osądu i rozsądku, a także utraty postrzegania rzeczywistości. Celowo zwiększa poziom oszustw i najokrutniejsze kłamstwa przedstawia opinii publicznej tak, jakoby były rzeczywistością. Za całym tym systemem opartym na kłamstwie stoi duch kłamstwa i śmierci – szatan. Każdy, kto daje się wciągnąć w ten kłamliwy system myślenia, przyjmuje ducha kłamstwa i jest zgubiony, idzie drogą do wiecznego potępienia.
Biskupi, którzy zaprzeczają, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę oraz twierdzą, że Bóg stworzył homoseksualistów, transseksualistów, Q-seksualistów itp., sprzeciwiają się porządkowi stworzenia i buntują się przeciwko Bogu Stwórcy. Głoszą szatańską antyewangelię, za którą ściągają na siebie bożą anatemę, czyli wykluczenie i wyklęcie z Kościoła.
W wyniku pierworodnego grzechu natura ludzka została złamana, zdeformowana. Patologie przejawiły się zwłaszcza w postaci perwersji seksualnych, które otwierają człowieka na demoniczne siły. Dlatego, gdy Jezus wypędzał nieczyste demony, ludzie byli również uzdrawiani z niemowy, głuchoty i innych chorób. Przypominamy, że na przykład Q-orientacja jest związana z morderstwami na tle seksualnym. Na Ukrainie mężczyzna z tą Q-orientacją podciął gardło ponad 50 kobietom. Ten morderczy i zarazem nieczysty duch prowadzi do moralnego i fizycznego samobójstwa ludzkości. A tej zbrodni przeciwko ludzkości służy nadużywany papieski autorytet. Pseudopapież Franciszek i jego synodalna droga chce, aby wszyscy biskupi byli „otwarci” dla LGBTQ osób.
Konwersja na biskupów „otwartych” [na pokusy i zwodzenia szatana] , której bezwzględnie domaga się Begoglio, jest zdradą Chrystusa i oddaniem duszy szatanowi. Taka dusza będzie wówczas opętana przez nieczyste demony. Oni poprzez takich biskupów-„otwartych” – będą bezczelnie i cynicznie drwić z ukrzyżowanego Zbawiciela. W ten sposób biskupi praktycznie zaakceptują homoseksualizm jako normę i będą utwierdzać tych ludzi w grzechu, a tym samym na drodze do piekła. Droga synodalna jest drogą odrzucenia praw Bożych i bojkotu prawdziwej pokuty, bez której nikt nie będzie zbawiony. Swoim witaniem,współczuciem i delikatnościąbiskupi-witacze dopuszczają się największego okrucieństwa wobec zwiedzionych i oszukanych dusz. Nie pozwalają im się zbawić przez Chrystusa.
Droga synodalna prowadzi do ucieleśnienia kościelnego bergogliańskiego transhumanizmu. Ona wiąże się z satanizacją i redukcją człowieczeństwa, czyli z programem Nowego Porządku Świata (NWO), oddającym cześć wielkiemu architektowi wszechświata. Nie jest to jednak Bóg, lecz szatan.
Bergogliański odstępczy anty-kościół dąży do przekształcenia się w synagogę szatana. Jest to ukryty proces maskowany ciągłym oszukiwaniem pozytywnymi i religijnymi frazesami. Jak to możliwe, że już na pięciu kontynentach pod pozorem spotkań kontynentalnych miała miejsce ukryta satanizacja? Jak to możliwe, że biskupi tę zbrodnię i samobójstwo zaakceptowali? Dlaczego nie bronili Chrystusa i Jego nauki i nie ostrzegali powierzonych dusz!? Ponieważ popadli w herezję tzw. papalatrii! Największy przeciwnik Boga działa jako namiestnik Chrystusa, publicznie niszczy wszystkie Boże prawa i przykazania, a oni nadal czczą go jako namiestnika Boga na ziemi i następcę apostoła Piotra!
Szczerzy katolicy pytają: Czy Bergoglio jest prawdziwym czy fałszywym papieżem? Jeśli ktoś twierdzi, że jest prawdziwym papieżem, zaprzecza podstawom całego chrześcijaństwa. Więc nie jest już chrześcijaninem. Wykluczył się wraz z Bergoglio z Kościoła Chrystusowego. Niech każdy katolicki biskup weźmie sobie za wzór byłego nuncjusza w USA, Carla Marię Vigano. Niech tak jak on wezwie uzurpatora papiestwa do abdykacji i już mu się nie podporządkowuje! Fałszywe posłuszeństwo jest dziś duchowym samobójstwem.
Biskupi jako kolegium są odpowiedzialni za dzisiejszy Kościół! Jeśli nie wykorzystają swojego apostolskiego autorytetu, to swoją biernością, czyli tchórzostwem, współdziałają w samozniszczeniu Kościoła. Ponownie niech każdy biskup uświadomi sobie, że do jeziora ognia najpierw zostaną wrzuceni tchórze (Ap 21:8). Czyli, konkretnie ci biskupi, którzy przeciwko uzurpatorowi papiestwa i jego LGBTQ synodalnej drogi się nie przeciwstawiali. Czyniąc to, publicznie zaparli się Jezusa Chrystusa i zdradzili Go, jak apostoł Judasz.
Marcin Zieliński w emocjonalnym uniesieniu / Fot. YouTube
Wizja Kościoła jaką reprezentuje papież Franciszek, przedstawia nieustanny progres, swoistą ewolucję natury religii katolickiej. Franciszek w przesłaniu na Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie mówi, żeby być poetami, tworzyć coś nowego! „Bardzo piękna” interpretacja wiary, niestety nie jest ona katolicka. Papież wyraźnie pogardza tym, co stare w Kościele, a wywyższa to co nowe. W takiej wizji Bóg nie istnieje, ponieważ dopiero staje się i będzie istnieć za parę lat, być może po Światowych Dniach Młodzieży w Lizbonie.
Bóg „Jest tym, który jest”, to podstawowy przymiot Boga. Bóg po prostu jest! Kościół jest!
Te piękne prawdy podkreślają wartość bytu samego w sobie. Byt stoi nieskończenie wyżej od procesu, ponieważ proces nie może zaistnieć bez bytu, a byt istnieje bez procesu.
Te podstawy religijne, które jeszcze sto lat temu znały dzieci z podstawówki, umknęły całkowicie wielkim filozofom i teologom w Watykanie. Można by się z tego śmiać, gdyby nie było to straszne, ponieważ polityka papieża Franciszka prowadzi wprost do unicestwienia wiary katolickiej. Sakramenty i dogmaty nie mogą być płynne, ponieważ ich cechą nadaną przez Boga jest niezmienność. Papież i Kościół instytucjonalny istnieją w zasadzie tylko i wyłącznie po to, żeby bronić tych darów danych przez Pana Jezusa, o które ten się upomni na końcu czasów. Powoływanie się na posłuszeństwo nie za wiele pomoże, kiedy Bóg nie zastanie swojego Ciała na Mszy Świętej, a skaczących katolików na spotkaniu „ChwałuMu” z Marcinem Zielińskim. To nie są żarty. Nie należy obawiać się tej prawdy, ponieważ ta jest niezniszczalna.
Przyczyną herezji modernizmu, do której zalicza się ewolucjonizm, jest działalność wywrotowa zinfiltrowanego zakonu jezuitów, który kiedyś niósł sztandar Chrystusa w pierwszym szeregu. Człowiek może się zmienić, ale jego natura nie, ponieważ została ona nam dana z góry od Boga. Jak to możliwe? Nasza natura jest wolna, możemy zaprzeczyć samemu sobie i nie uznać swojej natury. Można ją odrzucić. Do tego namawia nas modernizm.
Odpowiedzią na to jest modlitwa, różaniec święty, dążenie do wewnętrznej doskonałości duchowej, spalenie swoich wad w blasku krzyża, nieustanna kontemplacja Boga, zdrowa mistyka katolicka. To są rzeczy w zasięgu ręku. Polecam wszystkim dzieło „Trzy okresy życia wewnętrznego” Reginalda Garrigou-Lagrange OP.
Odpowiedzią na pychę ewolucji jest pokora modlitwy. Reakcją na fałszywe posłuszeństwo jest święta prawda. Odpowiedzią na atak jest zaakceptowanie woli Boga, która daje nam wolność.