Tresura

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5247 9 września 2022

Skończyły się wakacje, więc następuje bolesny powrót do rzeczywistości. A wygląda na to, że rzeczywistość, która – jak to się mówiło za pierwszej komuny – otacza nas coraz ciaśniej, ma swój punkt centralny, wokół którego wszystko się obraca. To tresura. Jak wiadomo, celem tresury jest wyrobienie u tresowanego odruchów Pawłowa, żeby na każdy bodziec bezrefleksyjnie reagował zgodnie z życzeniami tresera. Ten warunek bezrefleksyjnego reagowania na bodźce różni tresurę od wychowania. Wychowanie bowiem rozpoczyna się od wpojenia wychowankowi pewnego kanonu wartości, a nawet konwenansów, co do których zostanie on przez wychowawcę przekonany. Taką wartością jest na przykład lojalność, rozumiana nie tylko jako dotrzymywanie obietnic, ale również jako gotowość do poświęceń w imię dotrzymania słowa. Z tym bywa dzisiaj coraz gorzej, o czym świadczą między innymi coraz częstsze przypadki publicznego oskarżania osób z tych, czy innych powodów bliskich – byle tylko zadośćuczynić potrzebie zemsty. Inną wartością jest tolerancja, co do której narosło wiele nieporozumień. Przede wszystkim dlatego, że nie oznacza już ona cierpliwego znoszenia czyichś zachowań, które ktoś uważa za szkodliwe, niebezpieczne, czy po prostu wstrętne, tylko konieczność ich akceptowania. Jest to oczywiście rodzaj gwałtu na tresowanym do tolerancji, bo zmuszany on jest do rezygnacji z prezentowania własnego stanowiska, żeby nie urazić czyjegoś „dobrostanu”. Tymczasem cierpliwość w znoszeniu czyichś nieakceptowanych zachowań nie jest przecież i nie może być bezgraniczna. Granicą jest właśnie zmuszanie do akceptacji tych zachowań. Tymczasem treserzy właśnie tę granicę chcą znieść, a przynajmniej przesunąć, podejmując próby wprowadzenia odpowiedzialności karnej na przykład za „homofobię”, czyli wszelką formę sprzeciwu wobec uroszczeń sodomczyków. Na razie chodzi o opinie, ale któż może zagwarantować, że kiedy już ludzie zostaną wytresowani w ukrywaniu swoich opinii, czy w ogóle w unikaniu ich posiadania, tresura nie wkroczy w nowy etap, w etap wymuszania podporządkowania oczekiwaniom sodomczyków? W końcu zawiedzione oczekiwania mogą być uznane za formę naruszenia czyjegoś „dobrostanu”. Ciekawe, że jednym z argumentów, które mają uzasadniać takie stanowisko, jest pogląd, że skłonności sodomczykowskie są „naturalne”. Być może – ale krętki blade wywołujące syfilis też są pochodzenia naturalnego – jednak lekarze przechodzą nad tym do porządku i bez ceregieli próbują niszczyć je przy pomocy antybiotyków. Dlaczego zatem godzą się z opinią, że sodomczyków nie wolno leczyć? Czy taka zgoda nie jest przypadkiem następstwem intensywnej tresury? Wreszcie „naturalność” nie jest żadnym argumentem w przypadku niektórych zachowań. Wyobraźmy sobie jegomościa, który podczas uroczystej recepcji u prezydenta wychodzi na środek dywany, ściąga spodnie i publicznie tam się wyknoca. Potrzeba wypróżnienia ma charakter jak najbardziej naturalny, ale takich zachowań w normalnym społeczeństwie żaden normalny człowiek nie będzie akceptował z uwagi na konwenans, który nakazuje zaspokajanie takich naturalnych potrzeb w odpowiednich miejscach. To wcale nie jest sprawa bez znaczenia, bo właśnie dzięki konwenansom możliwe jest normalne funkcjonowanie społeczeństwa cywilizowanego. Kiedy wchodzę do pomieszczenia, w którym znajdują się inne osoby i uprzejmie je pozdrawiam, spodziewam się raczej równie uprzejmej odpowiedzi, a nie tego, że wszyscy rzucą się na mnie i zadźgają nożami. Pogarda nawet dla konwenansów jest zatem też niebezpieczna, bo podmywa podstawy cywilizacji, barbaryzując stosunki społeczne, czego efektem docelowym może być likwidacja społeczeństwa, jako pewnej organicznej więzi i zdegradowanie go do poziomu hordy, albo nawet „nawozu historii” – a do tego przecież prowadzi likwidacja historycznych narodów, postulowana w „manifeście z Ventotene”, którego autor jest otoczony kultem w Unii Europejskiej.

Niekiedy walka z konwenansami prowadzi do sytuacji groteskowych. Oto niedawno w Hiszpanii ustanowiono prawo, na podstawie którego, każdy stosunek seksualny musi być poprzedzony wyraźnie okazaną zgodą. Jest to niewątpliwie efekt zmasowanego oddziaływania na prawodawców ze strony osób albo niezrównoważonych psychicznie, albo doktrynerów, którzy własne urojenia próbują narzucić wszystkim innym za pośrednictwem państwa. Gdyby tedy potraktować serio nakaz uzyskiwania za każdym razem wyraźnej zgody na zbliżenie, to każdy flirt powinien kończyć się u notariusza, który sporządzałby stosowny akt – oczywiście za opłatą – ale na tym ceremonie by się nie kończyły, bo w takim akcie mogłyby być wprowadzone jakieś klauzule, których przestrzegania musiałby pilnować licencjonowany inspektor i to w trakcie czynności. Czy w tych warunkach ktokolwiek jeszcze podtrzymałby wyrażoną uprzednio przed notariuszem zgodę, a gdyby nawet – to czy sama czynność byłaby w tych okolicznościach nie tylko jeszcze oczekiwana, ale w ogóle możliwa? Dlatego właśnie nie powinniśmy się zgadzać na postulat, by również wariaci mieli swoją reprezentację parlamentarną, nawet jeśli ich stan nie został oficjalnie zdiagnozowany w sensie medycznym.

Nie ukrywam, że to wszystko przyszło mi do głowy w związku z rozpoczęciem nowego roku szkolnego, któremu towarzyszy krytyka pana ministra Czarnka, jak również podręcznika do przedmiotu „Historia i teraźniejszość”, napisanego przez prof. Roszkowskiego. Judenrat „Gazety Wyborczej”, która jak zwykle znajduje się w awangardzie tej krytyki, ma „swój” podręcznik, napisany przez grupę autorów, którzy – jeśli dobrze zrozumiałem pochwałę – nie tyle może starannie unikają jakichkolwiek ocen, ale rygorystycznie stosują się do zasad „politycznej poprawności”. Ponieważ jestem przeciwnikiem państwowego monopolu edukacyjnego, który jest jednym z elementów piekielnej triady treserskiej (wspomniany monopol, media i przemysł rozrywkowy), uważam, że szkoły powinny mieć zróżnicowane programy kształcenia; w jednej na przykład bajzelmamy doskonaliłyby umiejętności uczniów w masturbacji, podczas gdy w innych – po staremu uczono by języków, historii, matematyki, fizyki, geografii i biologii – ale każda szkoła miałaby tylko tyle pieniędzy, ile by zarobiła. Jeśli już obywatele nie mogliby wytrzymać bez finansowania edukacji za pośrednictwem państwa, to wyjściem z sytuacji byłby bon edukacyjny; rodzice każdego ucznia dostawaliby od władzy bon opiewający na określoną sumę i tym bonem płaciliby za naukę swojego dziecka, a szkoła miałaby tylko tyle pieniędzy, ile bonów uzbiera. W ten sposób moglibyśmy uniknąć tresury, a zastąpić ją wychowaniem i kształceniem.

Mądry, mądrzejszy, najmądrzejszy.

Koledzy musimy podnieść poziom poprzez obniżenie wymagań”.

Izabela Brodacka, 14 sierpnia

W połowie XX wieku skończył się czas genialnych samouków. Samoukiem był Banach, samoukiem był w zasadzie Louis de Broglie gdyż ukończył studia historyczne, samoukiem był Einstein gdyż pracował jako zwykły urzędnik patentowy. Dopuszczanie do głosu samouków, jeszcze bardziej wyraźne w XVIII wieku, oznaczało, że większy niż do instytucji naukowych był szacunek do prawdy niezależnie od tego kto ją głosi.

Na przykład Jean- Jacques Rousseau przeszedł do historii nauki chociaż nie miał żadnego formalnego wykształcenia i nie mógł być raczej wzorem osobowym. Był zwykłym pieczeniarzem, utrzymankiem bogatych kobiet. Pomiędzy kolejnymi romansami błąkał się i podejmował drobne prace. Czasami kradł. Nikt dzisiaj nie zechciałby nawet zajrzeć do jego pisaniny jednak Francuska Akademia Nauk  nie tylko zainteresowała się jego tekstami lecz przyznała mu nawet odpowiedni certyfikat.

Obecnie liczy się tylko formalne wykształcenie. Setki żądnych papierka zwanego dyplomem osób zapisuje się do różnych „szkół tańca i różańca” (jak się złośliwie nazywa prywatne uczelnie)  licząc na to, że tam ten papierek łatwiej zdobędą. Dziesiątki wykładowców uczelni państwowych dorabia do pensji na prywatnych uczelniach czytając te setki prac dyplomowych. Niektórzy zapewne nawet ich nie czytają lecz przerzucają pilnując tylko żeby zawierały wystarczającą liczbę pozycji bibliograficznych,  prawidłowo wprowadzone odnośniki no i żeby przeszły przez program określający  w procentach stopień zapożyczeń. Nikt z pracowników nauki  nie ma czasu ani ochoty żeby zgłębiać poglądy zapoznanych geniuszy, którzy chcieliby przemycić w zwykłej pracy licencjackiej czy magisterskiej swoje odkrycia. 

Obowiązującym modelem pracy licencjackiej czy magisterskiej w dziedzinie humanistyki jest obecnie w Polsce przegląd literatury, a właściwie zbiór cytatów  na dany temat opatrzonych odnośnikami. Student nie ma prawa prezentować własnych poglądów ani szukać wewnętrznych sprzeczności obowiązującego paradygmatu czy jego sprzeczności z obserwowaną rzeczywistością.  Promotor poleca wykreślić z pracy wszelkie własne rozważania i koncepcje studenta. Czytałam ostatnio recenzję, w której za poważny mankament pracy licencjackiej w dziedzinie socjologii zostały uznane bardzo rozsądne i odkrywcze rozważania własne autorki nie poparte jednak cytatami z literatury przedmiotu. Nie mogły być poparte właśnie dlatego, że były odkrywcze.

W dziedzinie nauk przyrodniczych student na ogół wykonuje jakieś pomiary czy obliczenia związane z pracą naukową promotora. Nikt z czynnych naukowców nie ma czasu ani ochoty zapoznawać się z własnymi pomysłami studentów czy nawet młodszych pracowników naukowych. Znam przypadek gdy twórca programów komputerowych projektujących tak zwane maski stosowane przy napylaniu warstw epitaksjalnych w mikroelektronice przez długie lata usiłował zainteresować kogokolwiek swoim odkryciem. Zniecierpliwiony sprzedał wynalazek Brytyjczykom i został zamożnym człowiekiem. Drugi znany mi przypadek to historia młodego matematyka, który nie zdołał zainteresować żadnego z uczelnianych bonzów swoją pracą na temat kwaternionów- liczb będących rozszerzeniem ciała liczb zespolonych. Zainteresowali się nią Amerykanie i zaproponowali mu wspaniałe warunki finansowe. Nie jest jednak tym zainteresowany ze względów patriotycznych. 

Sposób przeprowadzania egzaminów maturalnych i egzaminów ósmoklasisty również daleko odbiega od deklarowanego modelu oświaty, którego zasadniczym celem powinno być rozwijanie intelektualne ucznia przy zachowaniu szacunku dla jego poglądów. Kiedyś podczas matury pisemnej z języka polskiego pisało się wypracowanie. Wypracowania oryginalne, daleko odbiegające od szkolnej sztampy były również pozytywnie oceniane. Obecnie uczeń pisze tylko krótką rozprawkę, a trzonem egzaminu są odpowiedzi na pytania zamknięte, oceniane według klucza. 

Nic dziwnego, że w 2008 roku dwaj znani publicyści i pisarze, którzy poddali się egzaminowi maturalnemu  z języka polskiego polegli na tym egzaminie.  Antoni Libera wprawdzie zdał maturę, ale na tyle słabo, że z pewnością nie dostałby się na studia polonistyczne.  W swojej pracy nie umieścił wymaganych przez klucz informacji i terminów.  Drugi “maturzysta” profesor Marcin Król oblał egzamin gdyż  w jego pracy również zabrakło słów-kluczy, takich jak młodość, indywidualizm romantyczny czy koncepcja lotu. Klucz w humanistyce oznacza konieczność ścisłego dostosowywania odpowiedzi do wymagań egzaminatora czyli kształtuje wśród egzaminowanych przede wszystkim serwilizm intelektualny. 

Równie niekorzystne jest sprawdzanie wiedzy z przedmiotów matematycznych i przyrodniczych za pomocą testów jednokrotnego wyboru. Oczywiście jest to wygodne dla egzaminatora gdyż egzamin może sprawdzać nawet komputer. A zupełnie niewłaściwe jest stosowanie obowiązującego klucza przy ocenianiu sposobu rozwiązania zadań otwartych. 

Zdarzało mi się, że rozwiązywałam w szkole, podczas lekcji jakieś zadanie w zwykły, wyuczony, dość toporny ( przyznaję to samokrytycznie) sposób, a uczeń proponował inne rozwiązanie, olśniewająco proste i eleganckie. Zapisywałam sobie takie rozwiązanie, oczywiście entuzjastycznie chwaląc ucznia. Sprawdzający obecnie prace maturalne egzaminator otrzymuje klucz z dokładnym  rozwiązaniem i punktami które należy przyznać za każdy etap tego rozwiązania. Wprawdzie teoretycznie rzecz biorąc każde prawidłowe rozwiązanie powinno otrzymać maksimum punktów lecz nie jest to przestrzegane. Jak już pisałam znajoma profesor chemii uniwersyteckiej wycofała się z pracy w CKE gdy za zadanie ocenione przez nią na maksimum punktów uczeń otrzymał ostatecznie zero punktów gdyż nie użył sformułowań zawartych w kluczu.

Podczas jednego z nauczycielskich zebrań dotyczących wyników egzaminów maturalnych usłyszałam: „ koledzy musimy podnieść poziom poprzez obniżenie wymagań”. To tylko pozorna sprzeczność, przecież nie chodziło o poziom wiedzy lecz o wyniki matur mierzone w procentach zgodnych z kluczem odpowiedzi.

W łapach humanistów

Izabela Brodacka, 23 lipca

„Я и не знал, что мы были в лапах у гуманистов” (Nie wiedziałem, że trafiliśmy w łapy humanistów) powiedział kiedyś Osip Mandelsztam. [dla młodzieży: W Woroneżu, 1935r, tuż przed spodziewaną kaźnią. (a może obecni „humaniści” już nie wiedzą, kto to? Wg. mnie – największy poeta rosyjski XX wieku). md]

Humaniści pragnąc naprawiać świat i uszczęśliwiać ludzi według swoich rojeń przynoszą światu i ludziom nieszczęście. Tak napisała żona Osipa Nadzieżda Mandelsztam w swoich wstrząsających „Wspomnieniach”. Może przeceniała swoich i swego męża oprawców, może byli to tylko komuniści, a może po prostu podli głupcy. 

Humaniści rządzą obecnie światem. Historycy, historycy idei, socjologowie i politolodzy. Nie mając wykształcenia przyrodniczego nie tylko wypowiadają się arbitralnie lecz co gorsza podejmują decyzje w sprawach medycyny, energetyki jądrowej czy informatyki. Ekonomista jest władny decydować o szkodliwości czy nieszkodliwości szczepionek, a nawet o przymusie szczepień. Historyk decyduje o zakupie reaktorów jądrowych. Wiedza przyrodnicza okazuje się zupełnie  nieprzydatna dla sprawowania  i utrzymania władzy. Nic dziwnego, że stosunek do nauk przyrodniczych i matematyki zmienił się w Polsce na gorsze w porównaniu z okresem realnego socjalizmu.

Omawiając wyniki matur dziennikarze skupiają się na języku polskim i językach obcych. Dziennikarze to też humaniści, zapewne w szkole nie lubili matematyki i fizyki i wolą nie wracać do traumatycznych wspomnień. Z mediów zniknęły informacje na temat wyników olimpiad  w dziedzinie matematyki i nauk przyrodniczych. Po macoszemu traktowane są też same matury. CKE ma na przygotowanie matur cały rok. Trudno uwierzyć, że prawie co roku zdarzają się w tematach egzaminacyjnych błędy. Kilka lat temu na podstawie fragmentu wykresu pewnej funkcji, na którym zaznaczono trzy miejsca zerowe i punkt przecięcia wykresu z osią y maturzyści mieli między innymi ustalić wzór tej funkcji. Wielu napisało i słusznie, że nie można tego dokonać bez informacji na temat stopnia wielomianu, którego fragment widzą na wykresie. Przewodniczący CKE, nota bene matematyk, raczył komentując ten błąd wyrazić się, że „każdy głupi mógł się domyślić, że jest to wielomian trzeciego stopnia”. Każdy głupi tak, lecz odrobinę mądrzejszy nie miał prawa przyjąć takiego założenia. Od czasu skandalu jaki ta wypowiedź wywołała CKE bardzo pilnuje, żeby w podobnych zadaniach podawać właściwe informacje.

Tegoroczną maturę z matematyki na poziomie rozszerzonym uczniowie oceniali na ogół jak trudną. Tymczasem nie była wcale trudna ani nawet oryginalna. Jako trudne podawano na przykład banalne równanie trygonometryczne, które znajomy matematyk  rozwiązał w pamięci przez telefon. Świadczy to o tym jaką krzywdę zrobiło młodzieży zdalne nauczanie. Ale nie tylko zdalne nauczanie. Pisałam o tym szczegółowo w 2013 roku.

Mam przed sobą zbiór zadań do matematyki dla klasy V-VI szkoły podstawowej. Autorzy: Tadeusz Korczyc i Jerzy Nowakowski. Wydawnictwo WSiP 1985. Z tego podręcznika uczyły się moje dzieci. Chodziły do zwykłej, dzielnicowej,  mocno skomunizowanej szkoły „imienia LWP”,  razem z dziećmi dozorców i lokalnego marginesu. Ani moje dzieci, ani dzieci dozorców, które przychodziły czasami do mnie po radę nie miały z tymi zadaniami żadnych problemów.
Daję zadanie z tego zbioru tegorocznym maturzystom, których douczam w ramach kursu przygotowawczego. Jest to zdanie 37.11 ze strony 182. Podaje dokładne dane, żeby każdy „niewierny” mógł to sobie osobiście sprawdzić.
Oto zdanie: < Doświadczenie polega na trzykrotnym rzucie monetą. Czy zdarzenie „ wypadnie przynajmniej jeden orzeł” jest tak samo prawdopodobne jak zdarzenie „ wypadną dokładnie dwie reszki”? >.
Kiedy dziesiąta z kolei osoba deklaruje, że nie ma bladego pojęcia jak to zadanie rozwiązać pokazuję okładkę książki. Ogólne niedowierzanie. „Jak to – to zadania dla szkoły podstawowej?   Chyba jesteśmy idiotami”- samokrytycznie stwierdza jeden z kursantów.
 „ Przez uprzejmość nie zaprzeczę” – odpowiadam zgodnie zresztą z najgłębszym przekonaniem.
W tym samym zbiorze są zadania dotyczące wektorów na płaszczyźnie i w przestrzeni, elementy statystyki, oraz nierówności z wartością bezwzględną. Większość tych zadań zdecydowanie przerasta możliwości maturzysty wybierającego obecnie maturę na poziomie podstawowym.


Jak to się stało, że w ciągu ostatnich lat przeciętny maturzysta osiągnął poziom niższy od ucznia V klasy szkoły podstawowej w PRL?

Podstawową przyczyną jest celowe obniżenie poziomu. Przez 20 lat nie było obowiązkowej matury z matematyki,  a program liceum był konsekwentnie kastrowany. Kiedy zaczynałam uczyć w szkole, w programie była analiza matematyczna : granice ciągów i funkcji, szeregi, badanie funkcji, oraz całki. Badanie funkcji było przerabiane w II klasie. Doskonale radziły sobie z nim nawet klasy ogólne. W klasach matematycznych badało się również funkcje wykładnicze i logarytmiczne. Ktoś mnie przekonywał, że w klasach ogólnych badało się tylko wielomiany i funkcje wymierne i że badanie funkcji jest nad wyraz algorytmiczne ( czyli można się go nauczyć na zasadzie recepty na piernik). Zgodziłabym się z nim  gdyby nie fakt, że te same funkcje wymierne sprawiają obecnie poważny kłopot studentom I roku politechnik i SGH.  
Z programu i wymagań egzaminacyjnych w liceum  kolejno usuwano: szeregi, oczywiście całki , potem badanie funkcji. Z programu rachunku prawdopodobieństwa wypadł schemat Bernoulliego, wzór Bayesa, rozkład zmiennej losowej, wartość oczekiwana i wariancja.

Zadania z prawdopodobieństwa całkowitego zaleca się obecnie rozwiązywać „ drzewkiem” – czyli jak w V klasie szkoły podstawowej moich dzieci. W trygonometrii zlikwidowano nierówności trygonometryczne i wzory redukcyjne. Poza tym z nieznanych przyczyn została „zdelegalizowana” funkcja cotangens. Nic dziwnego, że najłatwiejszy temat z algebry jakim są liczby zespolone sprawia obecnie studentom poważny problem.

Znajoma profesor chemii uniwersyteckiej zrezygnowała z pracy w CKE gdy zalecono jej ocenianie poprawności  rozwiązania zadań według klucza. Słowa klucze – to typowa frazeologia humanistyczna.

 Faktycznie rządzą nami humaniści.

Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym.

Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym.

Zawsze Wierni nr 3/2022 (220)

Franciszek Malkiewicz https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3066

„Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – rzecz o nieznanym tekście o. Jacka Woronieckiego Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym

Niewiele jest dzisiaj dzieł o. Jacka Woronieckiego OP (1879–1949), które nadal nie doczekały się ogłoszenia drukiem. Wśród tych nieopublikowanych do niedawna figurował dość obszerny tekst poświęcony koniecznej, według autora, reformie polskiego szkolnictwa – Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym.

Publikacji tego tekstu podjęło się wydawnictwo Andegavenum, które na polskim rynku książki funkcjonuje wprawdzie bardzo krótko, lecz jego działalność zapowiada się na niezwykle prężną, a jego wkład w rozwój świadomości polskiego społeczeństwa, jak również polskiej nauki, będzie bez wątpienia znaczny ze względu na jakość publikowanych książek oraz ich wysokie walory poznawcze.

Nie tylko omawiany tutaj tekst nie jest dzisiaj szeroko znany, ale i sam o. Jacek Woroniecki od dawna nie zajmuje już należnego mu miejsca w historii polskiej myśli teologicznej, filozoficznej i pedagogicznej; z kolei w świadomości narodowej Polaków jest on praktycznie nieobecny. Wyjątek stanowią środowiska związane z tradycyjną nauką i duchowością Kościoła, które przechowują pamięć o nim z pewnym pietyzmem. Nawet sami dominikanie być może nie eksponują dzisiaj w sposób szczególny ani jego twórczości, ani pozostawionego przez niego przykładu świętości i, choć już od bardzo dawna jest on „sługą Bożym”, nie wydaje się, aby podejmowano intensywne starania o jego beatyfikację. Na krużgankach klasztoru oo. Dominikanów w Krakowie można zobaczyć poświęconą mu tablicę pamiątkową – czy to wystarczy, żeby był on obecny w zbiorowej pamięci polskich katolików?

Ojciec Jacek (Adam) Woroniecki był postacią wybitną. Zdobył solidne wykształcenie w Szwajcarii, na Uniwersytecie we Fryburgu; studiował tam wraz z Mościckim, który jako ateista upominał go, że w niedzielę nie należy grać w tenisa (o czym wspomina o. J.M. Bocheński OP, który Woronieckiego bardzo cenił i uważał go za „jednego z najmądrzejszych polskich dominikanów” w całej historii zakonu). Później został profesorem na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, gdzie wykładał w latach 1919–1929, i rektorem tej uczelni od 1922 do 1924 r. Był on jednym z najwybitniejszych moralistów i tomistów, szeroko znanym na arenie międzynarodowej. Był też odnowicielem życia polskiej inteligencji po długim okresie zaborów, otaczając szczególną troską duszpasterską tę właśnie grupę społeczną – dodajmy, że chodziło o odnowę na gruncie wiary. Pisał dużo. Należy zaznaczyć, że cierpiał na ciężką chorobę przewodu pokarmowego i tylko kilka godzin w ciągu dnia był aktywny, mogąc oddawać się działalności pisarskiej – w tym, między innymi, przejawiał się heroizm tego człowieka, który cieszył i cieszy się opinią świętości.

Omawiana książka nie stanowi rozprawy „o” etatyzmie, ale „z” etatyzmem w sferze kultury (jak wyjaśnia podtytuł), ponieważ autor, osadzając swoje rozważania w kontekście etatystycznych tendencji okresu międzywojennego, niezwykle trafnym słowem i z żelazną logiką „rozprawia się” z tym szkodliwym zjawiskiem. Woroniecki na ogół walczył z wypaczeniami katolicyzmu, natomiast w przypadku tego tekstu zmaga się ze spaczeniami szkolnictwa, które siłą rzeczy mogą pociągnąć za sobą demoralizację społeczeństwa. Najpierw o. Woroniecki wyjaśnia istotę państwa, wyszczególnia i analizuje jego cechy konieczne, a wśród nich suwerenność, czyli brak zależności od jakiegokolwiek podmiotu wyższego rzędu. Następnie skupia się na podstawowych czynnościach państwa, które powinno zapewnić dobro ogólne społeczeństwa. To wszystko stanowi przedmiot części pierwszej książki, natomiast w drugiej autor przechodzi bezpośrednio do rozprawy „z etatyzmem w kulturze , co prowadzi go do postawienia tezy o konieczności „uspołecznienia i odpaństwowienia szkolnictwa”. Etatyzm w kulturze – te pęta odgórnie ustalonych zasad – jest głęboko zakorzeniony w świadomości społeczeństwa oraz usprawiedliwiony zgodnie z ogólnym przekonaniem o jego słuszności, jak pokazuje o. Woroniecki, i nawet przeciwnicy etatyzmu w gospodarce bywają jego zwolennikami w kulturze. Źródłem tego stanu rzeczy jest, według autora, rewolucja francuska, przy czym w społeczeństwie polskim rolę odegrały jeszcze dodatkowe czynniki, o czym jest mowa w książce. W porewolucyjnej Europie etatyzm opanował sferę kultury o wiele szybciej niż życie gospodacze. Tak oto pisze o. Woroniecki:

Z chwilą gdy pierwiastek demokratyczny doszedł do głosu, nader ważnym stało się uzyskać wpływ na opinię publiczną i to na dalszą metę, co wymagało owładnięcia i szkolnictwa. Toteż na tym centralnym odcinku frontu kulturalnego, jakim jest szkoła, zakusy etatyzmu wnet się zaczęły objawiać,

gdyż chodzi o formowanie myślenia na długie lata, o swego rodzaju inżynierię społeczną. Co się tyczy samych programów nauczania, dodajmy tutaj, że lokalne uniwersytety powinny, według o. Woronieckiego, opracowywać je dla lokalnych szkół niższego rzędu, z kolei lokalne licea powinny roztaczać swą opiekę w tym względzie nad szkołami podstawowymi w danym regionie – zatem decentralizacja. W kwestii organizacji szkół, ich zasad funkcjonowania, podstawową rolę powinna odgrywać społeczność lokalna. Autor uważa, że najlepszym rozwiązaniem jest tworzenie szkół prywatnych, powiedzielibyśmy „szkół wolnych”, choć on sam takiego sformułowania nie używa, i podkreśla przy tym różnicę między psychiką urzędnika a gospodarza. Wizji nowego szkolnictwa towarzyszą pewne porady praktyczne, które pozwolą zapewnić ład, bo przecież autor nie był zwolennikiem anarchii.

W kontekście etatyzmu w kulturze Woroniecki używa takich sformułowań, jak „totalitaryzm” i „szkolnictwo totalne”: „Cudowna ta wizja totalnego szkolnictwa – stwierdza ironicznie – mającego przejąć z ramienia państwa wszystkie, z wyjątkiem samego rodzenia dzieci, czynności wychowawcze rodziny, a następnie i społeczeństwa”, choć przyznaje, że nie została ona w pełni zrealizowana nawet w Związku Sowieckim.

Tekst dowodzi wielkiej erudycji autora – swobodnie cytuje on liczne źródła, przetwarza, wyciąga wnioski. Otóż idee o. Woronieckiego odnoszące się do państwa i jego przesadnych ambicji, które skutkują totalnym ingerowaniem systemu w sferę edukacji, jak również te dotyczące szkoły, jej formy i roli w kształtowaniu społeczeństwa, znaczenia społeczności lokalnych w rozwoju szkolnictwa i władzy rodzicielskiej w formowaniu umysłów i sumień młodych obywateli – osadzone są na mocnych fundamentach historii myśli pedagogicznej.

Chodzi tutaj o dzieło jedynie wzmiankowane w literaturze przedmiotu, zazwyczaj w przypisach, zaledwie w kilku publikacjach: artykułach bądź książkach poświęconych o. Woronieckiemu, których autorzy podkreślają fakt, że chodzi o tekst niepublikowany. Zatem jest ono znane jedynie bardzo nielicznej grupie badaczy, którzy zadali sobie trud, by sięgnąć po maszynopis w dominikańskim archiwum. Zważywszy na doniosłość zawartych w nim idei, na rolę, jaką mogą one odegrać w kształtowaniu polskiego szkolnictwa, i tym samym w formowaniu polskich obywateli, polskiego społeczeństwa, ocalenie owego tekstu od zapomnienia jest sprawą pierwszorzędnej wagi.

Dlaczego ta książka dotychczas nie została opublikowana? Otóż została ona napisana w 1943 r., kiedy spodziewano się rychłego końca wojny i odrodzenia się Polski. Autor postanowił zatem zaproponować nowe, choć stare, zasady funkcjonowania polskiego szkolnictwa. Jednak forma, w jakiej odrodziła się Polska, nie sprzyjała rozpowszechnieniu się tego tekstu i aparat cenzury ówczesnej Rzeczypospolitej Polskiej (która od 1952 r. przybrała oficjalną nazwę PRL) z pewnością by na to nie pozwolił, gdyż, jak wiadomo, był to okres, w którym władza czuwała nad każdą sferą życia społecznego, a nawet indywidualnego. Proponowana przez autora wizja szkolnictwa niezupełnie również odpowiada tendencjom w czasach nam współczesnych. Zatem klimat wciąż jest niekorzystny i tym bardziej należy się wydawnictwu Andegavenum uznanie w związku z podjęciem decyzji o ogłoszeniu tego dzieła drukiem, co być może przyczyni się do zmiany owego klimatu.

Wprawdzie ortografia i interpunkcja książki zostały w pewnym stopniu uwspółcześnione (autor nie zmodyfikował swojego sposobu pisania po reformie zasad pisowni z roku 1936, co się rozumie samo przez się, gdyż opanował tę sztukę znacznie wcześniej), jednak pod względem leksykalnym i składniowym wyczuwa się nieco archaiczny z dzisiejszego punktu widzenia styl pisarski o. Woronieckiego, co zupełnie nie przeszkadza w lekturze. Dodajmy, że wydawca opatrzył tekst przypisami objaśniającymi, których poziom merytoryczny nie budzi najmniejszych wątpliwości.

Wydawnictwo Andegavenum oddaje zatem do rąk czytelnika pierwsze wydanie zapomnianego dzieła tego wybitnego autora – Państwo i szkoła. Rozprawa z etatyzmem kulturalnym, które może i powinno być użyteczne nie tylko dla środowiska polskich pedagogów – bo przecież nie jest ono tylko jakąś ciekawostką, czy jedynie jakimś punktem w historii polskiej pedagogiki, który należy odsłonić przed badaczami tej dziedziny – ale także dla każdego Polaka, któremu leży na sercu przyszłość państwa i narodu. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – omawiany tutaj tekst o. Jacka Woronieckiego być może stanowi odpowiedź na te słowa, wypowiedziane w XVI wieku przez kanclerza Jana Zamoyskiego, które ukazują sposób na skuteczne uzdrowienie polskiego społeczeństwa.

[Koniecznie wejdź: https://andegavenum.pl/ksiazki/ . Parę ważnych książek. MD]

Może pomógłby Grabski? Z uporem ponawiana propozycja.

Jerzy Przystawa Wrocław, 25 maja 2007

Trwa, a nawet się zaostrza, kolejny strajk lekarzy, zdenerwowany premier bez ogródek sygnalizuje wzięcie zbuntowanych konowałów w kamasze, a do strajku już szykują się nauczyciele. Tymi ostatnimi premier przejmuje się mniej, bo zamknięcie szkół, na krócej czy dłużej, jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a na polskich nauczycieli za granicą nikt specjalnie nie czeka, nie mają więc w zanadrzu jakichś super argumentów, których władza musiałaby się obawiać. Pozostaje jednak faktem, że tych dwu najważniejszych sektorów życia społecznego – edukacji i opieki zdrowotnej – przez 18 lat zreformować się nie udało, pomimo wszystkich niesłychanych osiągnięć ekonomicznych i politycznych kolejnych ekip reformatorskich. Nie pomógł nawet geniusz polskiego cudotwórcy, Leszka Balcerowicza, a prof. Zyta Gilowska skromnie pozostaje w cieniu i nawet nie zabiera głosu w tych finansowych utarczkach. 

Wiemy wszyscy, że największym polskim ekonomistą, finansistą i reformatorem był i jest Leszek Balcerowicz. Dowodzą tego nie tylko hołdownicze listy wypisywane przez polskich inteligentów, ale i deszcz doktoratów honorowych i najróżniejszych nagród międzynarodowych. Nie jest jednak na 100% pewnym, że ta opinia przetrwa przez pokolenia, tym bardziej, że – jak wspomnieliśmy – nawet i on nie potrafił uchronić służby zdrowia i systemu oświatowego przed zapaścią. Nie brakuje i dzisiaj głosów i opinii ludzi mu nieżyczliwych, którzy podważają zarówno jego dorobek naukowy, jak i ekonomiczne, i polityczne osiągnięcia. Natomiast ekonomistą i politykiem polskim, którego pozycja w opinii publicznej pozostaje od 80 lat niepodważalna był prof. Władysław Grabski, dwukrotny premier i minister skarbu w kolejnych rządach i nawet sam Leszek Balcerowicz z uznaniem wypowiada się o nim na swojej stronie internetowej!

Jak z problemem lekarzy i nauczycieli poradziłby sobie Władysław Grabski? Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że według oficjalnych wypowiedzi premiera, jego ekipa sprawuje rządy w okresie, który rządzący uważają za najlepszy w historii Polski, kiedy gospodarka polska kwitnie i dynamicznie się rozwija. Dzisiaj jest świetnie, a jutro będzie jeszcze lepiej. Czasy Władysława Grabskiego to kompletne przeciwieństwo: to czasy w historii Państwa Polskiego chyba najtrudniejsze. Trwa wojna polsko-bolszewicka, Sowieci już zbliżają się do Wisły, Polska nie ma nawet swojej waluty, szaleje inflacja. Za polskim premierem i ministrem skarbu nie stoi żaden Bank Światowy i miliardy dolarów gotowe w każdej chwili wejść na polski rynek. W takim czasie zostać polskim premierem i ministrem skarbu to wielkie wyzwanie, które wymaga nie tylko umiejętności i wiedzy, ale także fizycznej odwagi, a może nawet bohaterstwa! 

O zasługach Władysława Grabskiego napisano wiele i można o nich łatwo przeczytać w Internecie: o reformie walutowej, o utworzeniu polskiego banku emisyjnego, o reformie podatków, o zduszeniu inflacji, o ustabilizowaniu budżetu. Były to reformy Władysława Grabskiego – nie podpowiadał mu ich żaden Soros czy Sachs, przeciwnie, to Grabski był wzorem dla reformatorów finansów w innych krajach europejskich. Są jednak takie reformy Grabskiego, o których jakoś się nigdzie nie pisze i nie wspomina, a zasługują jak najbardziej na uwagę. Szczególnie dzisiaj, wobec problemów płacowych nauczycieli i lekarzy.

Z wypowiedzi rzeczników strajkujących lekarzy i nauczycieli dowiadujemy się, co ich boli – nie to, że jedni i drudzy zarabiają daleko mniej, niż sięgają ich aspiracje, ale przede wszystkim RELACJA ich zarobków do zarobków innych grup zawodowych w Polsce. Tę relację uważają za krzywdzącą, niesprawiedliwą, czują się poniżeni i lekceważeni.

9 października 1923 roku weszła w życie Ustawa o uposażeniu funkcjonarjuszów państwowych i wojska (Dz. U. R. P. Nr. 116 z r. 1923, poz. 924, str. 1389). Genialność tej ustawy polega na jej prostocie:  Wszyscy funkcjonariusze, a więc ludzie opłacani z budżetu państwa, podzieleni zostali na 16 grup uposażenia i ustawa ustalała tabelę, w której każdej z tych grup przyporządkowano odpowiednią ilość punktów. W ten sposób Ustawa porządkowała relacje uposażeń od grupy I (2600 pkt) – w której był tylko Marszałek – Naczelnik Państwa, po grupę XVI, odpowiadającą najniższej płacy (od 130 do 190). Profesorowie zwyczajni należeli do grupy IV (od 1400 do 1800), razem z Komendantem Głównym Policji, generałami brygady, dyrektorami departamentów, wojewodami. Nauczyciel o pełnych kwalifikacjach i stażu mógł awansować do grupy V (od 1100 do 1600) razem z nadinspektorami PP, pułkownikami WP czy wicewojewodami. Początkujący nauczyciel z cenzusem akademickim zaczynał od grupy VIII (od 480) razem z porucznikami WP, podkomisarzami PP, referendarzami Kancelarii Prezesa Rady Ministrów itp. Zawodowy policjant – posterunkowy, zaczynał od grupy XIII (210) razem z wojskowym podmajstrzym i zawodowym żandarmem. W grupie XVI uposażenie zaczynało się od 130 pkt. Aktualne uposażenie określano mnożąc podaną liczbę punktów przez ogólnopolską mnożną, którą co miesiąca ustalał minister finansów. 

Na podstawie tych danych widzimy, że relacja uposażenia profesora uniwersytetu do najwyższej pensji w państwie wynosiła 9:13, a więc wynosiła 70% uposażenia Marszałka Polski. Stosunek pensji najwyżej opłacanego nauczyciela (z 27 letnim stażem) była jak 8 : 13, a więc ok. 60% najwyższego uposażenia. Nauczyciel na pierwszej posadzie otrzymywał ok. jedną piątą pensji Naczelnika Państwa, ale jedną trzecią uposażenia wojewody, natomiast pensja ta była 2,3 raza wyższa od pensji posterunkowego czy zawodowego żołnierza jednej z najniższych rang. 

Ta tabela uposażeń miała swoje głębokie konsekwencje. Przede wszystkim w dziedzinie oświaty i wychowania. Pod tym względem II Rzeczpospolita stanęła na wyżynie niewyobrażalnej i w ciągu 20 lat swego istnienia dokonała wyczynu, jakiego trudno szukać gdzie indziej: wykształciła pokolenie młodzieży zarówno patriotycznej, jak i o wysokich kwalifikacjach zawodowych. Zbudowała korpus nauczycielski, z którego mogliśmy wszyscy być dumni. Należę do pokolenia, które miało szczęście przejść przez szkoły, w których uczuli jeszcze nauczyciele wykształceni przed wojną. Kiedy po studiach sam wróciłem do szkoły – moi nauczyciele już odchodzili. Profesja, która była dumą Rzeczypospolitej zamieniała się systematycznie w najbardziej sfrustrowaną i najniżej opłacaną warstwę zawodową, z której każdy przytomny i do czegokolwiek nadający się człowiek – uciekał gdzie się dało! I tak to trwa do dziś. 

 Powstaje pytanie: dlaczego nikt, przez tyle lat, nie chce nawet słyszeć o tych rozwiązaniach naszych przodków? Dlaczego nie popularyzują ich i nie mówią o nich związki nauczycielskie, dlaczego nie toczy się dyskusja? W 1999 roku opublikowałem książeczkę pt. Nauka jak Niepodległość (SPES, Wrocław, 1999), w której zadałem sobie trud przedrukowania Ustawy z 1923 roku: nikt się nią nie zainteresował, żadna Solidarność nauczycielska, żaden ZNP, żadna grupa profesorska, lamentująca nad niskimi uposażeniami pracowników naukowych?  

Wysuwano, owszem, argument następujący: nie można płacić profesorom tak, jak wojewodom i dyrektorom departamentów, bo wojewodów jest mało, a profesorów dużo. Nie rozumiem jednak – skoro to ma być argument – co stoi na przeszkodzie, żeby wojewodom i dyrektorom departamentów płacić tak, jak profesorom?

A co do tego mają moje ulubione okręgi jednomandatowe? Wszystko. II Rzeczpospolita czerpała swoje kadry z najlepszych uniwersytetów i najlepszych szkół, jakie w owych czasach istniały. Jej kadry przeszły chrzest bojowy i swoje stanowiska zdobywały wiedzą, a także krwią i blizną. Kadry III Rzeczypospolitej wyrosły z instytutów marksizmu-leninizmu, a profesorowie tych instytutów pozakładali prywatne wyższe szkoły, w których swoje mądrości ekonomiczno-politologiczne przekazują niezorientowanej polskiej młodzieży. 18 minionych lat dowiodło, że bez reformy prawa wyborczego nie zmienimy tego stanu rzeczy. 

Czemu nauczyciele odchodzą z zawodu? Pensje ich – a pensje wojewodów. Dziś a przed stu laty.

Jerzy Przystawa

===============

Czytam SOBIE: Nauczyciele żegnają się ze szkołą i zawodem. “Takiego roku nie było”. Gdzie będą pracować?

Więcej: https://wiadomosci.radiozet.pl/Polska/Nauczyciele-zegnaja-sie-ze-szkola-i-zawodem.-Takiego-roku-nie-bylo-.-Gdzie-beda-pracowac

Usługi szkoleniowe, przemysł, branża kosmetyczna. Nauczyciele z powodzeniem znajdują pracę w dużych firmach albo zakładają własne działalności i na zawsze żegnają się ze szkołą. Takie osoby można liczyć już w tysiącach. –

========================

Powyższe czytam dziś. 3. VI. 2022. Jeremiady.

A od 30 lat wiadomo, czemu tak się dzieje. Oto kolejny artykuł prof. Jerzego Przystawy z „TAMTYCH LAT”.. md

================================

Święto polskiego nauczyciela?

 Jerzy Przystawa

        14 października jest tradycyjnie, jak „za komuny, obchodzony w Polsce jako tzw. Dzień Nauczyciela. Uczniowie mają labę i nie potrzebują nudzić się na lekcjach, nauczyciele spotykają się na „akademiach ku czci”, otrzymują kwiatki i czekoladki, niektórzy z nich nawet medale, wręczane przez dygnitarzy różnego szczebla. Ponieważ akurat trwa kampania wyborcza do samorządów terytorialnych, więc słowo „edukacja”, odmieniane we wszystkich przypadkach, wypisane jest wśród sloganów wyborczych wszystkich partii politycznych.

W tym reklamowaniu swojego umiłowania „edukacji” i oddania tej sprawie, przoduje, jak zwykle, spadkobierca PZPR – Sojusz Lewicy Demokratycznej. Idzie im najłatwiej, bo mają w tym „boju o edukację” najdłuższy staż i doświadczenie. Ale w gadaniu o roli i znaczeniu edukacji nikt nie chce pozostać w tyle. Szczególnie gorliwie gardłują zagorzali euroentuzjaści. Unia Europejska, której brakuje taniej siły roboczej, ma jeszcze trochę miejsc pracy przy karmieniu świń, sprzątaniu ulic, biur i sklepów, myciu naczyń w hotelach i restauracjach i dobrze wykształcone, polskie panienki, znające parę zachodnich języków byłyby jak znalazł.

Mają więc wzięcie korepetytorzy angielskiego czy niemieckiego i nawet Anglik, Francuz czy Amerykanin może w Polsce całkiem przyzwoicie zarobić. Gorzej z polskimi nauczycielami zbędnych przedmiotów jak, nie przymierzając, fizyka, chemia czy biologia, historia czy, mało w Europie przydatny, język polski. Do nauczania języków obcych mało się nadają, gdyż komuna nie przewidywała naszego „wchodzenia do Europy”, więc jeśli już o jakieś języki dbała to raczej o rosyjski, który znowuż dzisiaj okazuje się być bardziej zbędny od niepotrzebnego. Nie ma się więc co dziwić, że w III RP, tak jak w PRL, nauczyciel jest społecznym pariasem. Jeśli ma szczęście i po ukończeniu studiów znajdzie pracę w szkole, dostanie pensję w wysokości 700 złotych, a więc nie całych 175 USD na miesiąc. Jeśli będzie kontynuował studia i po 4-5 latach pracy zrobi doktorat i uzyska pracę na uczelni, to jako adiunkt uniwersytecki dostanie może i dwa razy więcej.

Nauczyciele polscy, wśród których nie ma już ludzi pamiętających lepsze czasy, robią wrażenie grupy zawodowej pogodzonej ze swoim losem. Odnosi się wrażenie, że nie tylko nie wierzą w możliwość poprawy swego żebraczego statusu, ale nawet nie mają świadomości, że ten status mógłby być inny. Kiedy się im mówi, że polska tradycja jest inna, reagują z niechęcią, jakby to do nich odnosiły się słowa Poety:

Kto z was podniesie skargę, dla mnie jego skarga

Będzie jak psa szczekanie, który tak się wdroży

Do cierpliwie i długo noszonej obroży,

Że w końcu gotów kąsać – rękę, co ją targa.

A przecież polska tradycja jest inna. Tradycja Polski Niepodległej, która wiedziała od zawsze, że takie będą Rzeczypospolite, jakie ich synów chowanie. Przypomnijmy więc, przy okazji tego malowanego dnia nauczyciela, jak prawdziwie Wolna i Niepodległa Rzeczpospolita traktowała swoich nauczycieli i jak chowała swoich synów.

Z datą 9 października 1923 Sejm II Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił Ustawę o uposażeniu funkcjonariuszów państwowych i wojska (Dz.U. R. P. Nr. 116 z r. 1923, poz. 924, str. 1389). W Ustawie tej ustanowił 16 grup uposażenia, a w każdej z tych grup pewną ilość szczebli. Tabela obejmowała wszystkich pracowników, jak to się dzisiaj pięknie mówi, sfery budżetowej. W każdej pozycji tabeli podana była ilość punktów, określająca wysokość uposażenia przysługującego odpowiedniej kategorii. Art. 5 tej Ustawy stanowił, że na dzień 1 października 1923 liczbę punktów należy pomnożyć przez 11600 mkp. Kwota ta odpowiadała kosztom utrzymania w pierwszej połowie września 1923 r. Aby uniknąć kłopotów z inflacją, deflacją, wzrostem czy upadkiem gospodarki, Ustawa przewidywała, że konkretną wysokość mnożnej, czy to w markach polskich czy w złotych, każdorazowo, najpóźniej do 20 dnia każdego miesiąca, określi Rada Ministrów, na wniosek Ministra Spraw Wewnętrznych w porozumieniu z Ministrem Skarbu biorąc pod uwagę zmianę wysokości kosztów utrzymania w okresie od dnia 15 ubiegłego miesiąca do dnia 15 bieżącego miesiąca oraz zmianę dodatku regulacyjnego.

Przyjrzyjmy się teraz, jak Ustawa regulowała płace nauczycieli.

Art. 25 stanowił, że Profesorowie zwyczajni szkół akademickich otrzymują uposażenie grupy IV, profesorowie nadzwyczajni otrzymują uposażenie grupy V. Profesorom zwyczajnym i nadzwyczajnym po upływie 3 lat, spędzonych w ostatnim szczeblu odnośnej grupy, dodaje się po 100 punktów.

Kto otrzymywał uposażenie na tym samym poziomie co profesorowie? W wojsku grupę IV stanowili generałowie brygady i kontradmirałowie. Do grupy V zaliczano pułkowników i komandorów. W Policji Państwowej grupę IV miał tylko Komendant Główny, grupa V przysługiwała nadinspektorom. W ministerstwach grupę IV posiadali dyrektorzy departamentów, wojewodowie, Delegat Rządu w Wilnie, Komisarz Generalny R.P w Gdańsku, Prezes Izby Skarbowej. Grupa V przysługiwała wicewojewodom i naczelnikom wydziałów.

Art. 31 stanowił: Nauczyciele posiadający kwalifikacje, przepisane ustawą z dnia 22 września 1922 r. Z wyjątkiem nauczycieli rysunku, pracy ręcznej, śpiewu, muzyki i gimnastyki, nie mających matury gimnazjalnej lub seminarjalnej i ukończonych co najmniej dwuletnich specjalnych kursów zawodowych, otrzymują przy mianowaniu uposażenie grupy VIII, po przesłużeniu 6 lat – grupy VII, po dalszych 9 latach – grupy VI, wreszcie po następnych 12 latach – grupy V.

A zatem nauczyciel z odpowiednim kwalifikacjami i stażem awansował do uposażenia wicewojewody. W ministerstwach grupę VI otrzymywali naczelnicy wydziałów, w wojsku podpułkownicy, w policji inspektorzy. Po 6 latach pracy nauczyciel zarabiał tyle, co kapitan w wojsku, nadkomisarz w PP, sekretarz poselstwa lub wicekonsul. Pracę zaczynał z pensją porucznika albo podkomisarza Policji Państwowej, lekarza powiatowego, powiatowego architekta, Redaktora PAT, Dyrektora Drukarń Państwowych. Zaczynał od uposażenia grupy VIII, a wszystkich było 16, a zatem nie jak teraz od minimalnej płacy ustawowej na poziomie zasiłku dla bezrobotnego. Prezes Dyrekcji Ceł był w grupie V, jak profesor nadzwyczajny, a zwykły poborca celny dopiero w grupie XII, a przecież nie słyszeliśmy o wstrząsających krajem aferach przemytniczych, będących jakoby wynikiem niskiego uposażenia celników!

4 lata temu, w czerwcu 1998, zawiązał się Komitet Ratowania Nauki Polskiej, do którego weszli wybitni profesorowie różnych polskich uczelni. Komitet ten zanosi pokorne supliki do miłościwie nam panujących ministrów, żeby zechcieli wziąć pod uwagę, że nauka polska ginie, że Polska z roku na rok obsuwa się niżej w rankingu cywilizowanych krajów świata. Kiedy jednak przesłałem Wysokiemu Komitetowi Ustawę z 9. X. 1923 i zachęcałem ich do podniesienia tego tematu, moja propozycja została zignorowana. Prywatnie, różni moi Uczeni Koledzy, przekonywali mnie na wyścigi, że pomysł aby zastosować rozwiązania jakie z tak wspaniałym skutkiem stosowała II Rzeczpospolita, jest pomysłem z gatunku science fiction, że nie ma w ogóle o czym mówić, że przed wojną nauczycieli było mało, a teraz jest dużo, że jesteśmy za biedni, a w ogóle to jak to można, żeby nauczycielom i profesorom płacić według jakiegoś rozdzielnika? Przecież nauczyciel nauczycielowi nie równy, a o profesorach to już w ogóle nie ma co mówić!

10 lipca 1998 rozesłałem „List Otwarty przede wszystkim do Wielce Szanownych Profesorów Zwyczajnych i Nadzwyczajnych RP”. W liście tym zwracałem uwagę, że moja propozycja wprowadzenia w życie Ustawy z 9. X. 1923, wbrew temu co twierdzą, nie wymaga dodatkowych nakładów inwestycyjnych na pensje nauczycieli i profesorów! Przecież jeśli nie ma pieniędzy, żeby profesorom płacić tyle ile się płaci wojewodom i dyrektorom departamentów w ministerstwach, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby płacić wojewodom i dyrektorom tyle samo ile się płaci profesorom!? Dlaczegóż, skoro jesteśmy tak biedni, tylko profesorowie i nauczyciele mają to rozumieć i ponosić koszta? Dlaczego wojewodowie, dyrektorzy i generałowie maja być od tego rozumienia zwolnieni? Czyż to nie są Polacy – patrioci, gotowi pocierpieć trochę dla Ojczyzny?

Nie odpowiedzieli na mój list otwarty uczeni mężowie i panie, zatroskani stanem edukacji i nauki polskiej. W moim uniwersytecie, tak jak i we wszystkich innych uniwersytetach w Polsce, działają organizacje związkowe, w tym sławna NSZZ „Solidarność”. Jej członkowie i komisje nie ustają w lamentach nad niskimi płacami naukowców i nauczycieli. Dla nich specjalnie napisałem i wydałem książeczkę pt.: „Nauka jak Niepodległość”. Kosztowała 5 złotych, tyle ile kufel piwa w byle jakiej knajpie. Stała sobie samotnie na wystawie w kiosku uniwersyteckim, nie budząc żadnego zainteresowania. Za darmo przekazałem ją różnym komisjom. Wszystko na próżno. Uczeni i wychowawcy, po 50 latach tak się wdrożyli do cierpliwie i długo noszonej obroży, że nawet po cichu nie dopuszczą myśli, że kraj, jeśli chce być wolny i niepodległy, jeśli chce się liczyć w cywilizacyjnym wyścigu, jeśli chce coś znaczyć wśród narodów Europy i Świata, musi zacząć inaczej traktować nauczycieli i sprawa ta musi mieć priorytet najwyższy.

Rozumieli to dobrze twórcy II Rzeczypospolitej. Przypomnijmy tę datę: 9 października 1923. Zaledwie 5 lat od zakończenia straszliwej I Wojny Światowej i nie całe dwa lata od zakończenia okropnej, rujnującej Wojny Polsko – Bolszewickiej. Sejm, wyłoniony na podstawie niedobrej ordynacji tzw. proporcjonalnej, niestabilny, targany walkami ideologicznymi, jest miejscem potępieńczych niekiedy swarów i gorszących kłótni. Ale kłótnie te toczą między sobą Obywatele – Posłowie Rzeczypospolitej, którzy swego oddania Polsce dowiedli ponad wszelką wątpliwość, i którzy rozumieją, że ich Ojczyzna zdobyta krwią i blizną wymaga ludzi światłych, wykształconych na najwyższym światowym poziomie, i ich podziały, waśnie i wzajemne urazy, nie przeszkadzają im w podjęciu decyzji o przyznaniu profesji wychowawcy młodzieży Pozycji Numer Jeden.

Nauczyciel Polski docenił ofiarę jaką na jego rzecz uczynił zniszczony wojnami kraj. Zrewanżował się swoją pracą, z której Polska miała prawo być dumną. Przez 20 lat niepodległości wykształcił i wychował pokolenie, którego jakość i wartość okazała się w całej pełni w straszliwych latach wojny i okupacji. Nauczyciel Polski swój egzamin przed Historią zdał. Nie jest jego winą, że los skazał to pokolenie na przepadłe, że poszli jak kamienie na szaniec, ale ten szaniec nie okazał się wystarczający.

Dzisiaj, 13 lat po Okrągłym Stole, kiedy Polska została ogłoszona za wolną i niepodległą, widzimy wyraźnie, że ludzie, którzy wzięli na swoje barki losy III RP, pochodzą z innej gleby, z innej ideologii, z innego systemu wartości, niż ci, którzy uchwalali Ustawę z 9. X. 1923. Pierwszy Prezydent tej Rzeczypospolitej chwalił się publicznie, że: gdybym się w szkole lepiej uczył, to dzisiaj byłbym inżynierem i byłbym po drugiej stronie. (Lech Wałęsa w wywiadzie telewizyjnym w lecie 1989 r.) Gdybym się lepiej uczył – byłbym dzisiaj nikim, ale że byłem leniem i obijbokiem, to dzisiaj jestem waszym prezydentem i laureatem Nagrody Nobla. Drugi Prezydent III RP usiłował oszukać swój naród lipnym dyplomem magistra. Czy po takich ludziach można się spodziewać zrozumienia roli i znaczenia wychowawcy – nauczyciela? Roli i znaczenia nauki? Zresztą dla nich Niepodległa Polska to szkodliwy anachronizm, przeszkoda na drodze do Unii Europejskiej, której Niepodległa Polska jest potrzebna jak dziura w moście. Unii Europejskiej potrzebne są ładne polskie panienki do ścielenia łóżek w eleganckich hotelach i sprytni i zdrowi chłopcy do malowania pokoi i remontowania mieszkań, ewentualnie jako parobcy na nielicznych farmach. Do czego tu polskie uniwersytety i świetni wychowawcy-nauczyciele?

Dzisiaj już wiemy, że agenci obcych interesów nie zadbają o polską szkołę, nie zadbają o polskiego nauczyciela, nie stworzą im warunków do pracy takich, jakich wymaga kraj aspirujący do niepodległości i godnej pozycji w świecie.

Jak się wyrwać z tej pułapki i odwrócić ten zabójczy trend? Jak wyjąć Polskę z rąk kompradorów?

Wydaje się, że to, co jeszcze wciąż można zrobić, to doprowadzić jak najszybciej do zmiany systemu wyłaniania elit. Trzeba zmienić ordynację wyborczą do Sejmu i wprowadzić, na wzór brytyjski, jednomandatowe okręgi wyborcze. Póki jeszcze jest cokolwiek do uratowania. Muszą to zrozumieć, jak najszybciej, przede wszystkim, polscy nauczyciele

Cejrowski: Ta ustawa jest nielegalna. Polacy płacą podatki na szkoły, dla Polaków, nie dla uchodźców –

O ukraińskich dzieciach, Hitlerze i Norymberdze. „To nie jest zgodne z polskim prawem”. Szkoła nie ma służyć integracji, ale nauce.

5 kwietnia 2022 https://nczas.com/2022/04/05/cejrowski-o-ukrainskich-dzieciach-hitlerze-i-norymberdze-to-nie-jest-zgodne-z-polskim-prawem-video/

Wojciech Cejrowski w „Studio Dziki Zachód” na antenie Radia WNET dyskutował z Krzysztofem Skowrońskim o pomyśle na dołączanie ukraińskich dzieci do polskiego sytemu edukacji. Jak podkreślał, obecnie odbywa się to ze szkodą zarówno dla polskich, jak i ukraińskich dzieci.

Skowroński podkreślił, że do Polski przybyło 800 tys. ukraińskich dzieci, które teraz trzeba objąć edukacją i opieką.

500 Plus dla Ukraińców, to jest nielegalne. Ta pani, która to ogłosiła w telewizji, powinna wylecieć z roboty (…). Otóż 500 Plus uchwalono po to, by Polacy się rozmnażali, więc teraz możemy Ukraińcom, jeżeli taka jest wola Polaków albo rządu, dać 500 zł, ale nie możemy im dawać 500 Plus z ustawy o 500 Plus – powiedział Wojciech Cejrowski.

Wszystkie inne rozdawnictwa (…) są nielegalne, bo Polacy płacą w podatkach na szkoły. Ukraińcom możemy udostępnić pomieszczenia szkolne, bo chcemy pomóc, ale niech oni tam swoje nauczycielki usadowią, żeby one uczyły w ukraińskich klasach, zgodnie z ukraińskim programem nauczania – wskazał.

Skowroński stwierdził, że jest przecież ustawa, która „to wszystko legalizuje”, więc jest to „zgodne z polskim prawem”.

– No nie jest zgodne z polskim prawem – odparł Cejrowski. Ta ustawa jest nielegalna. Polacy płacą podatki na szkoły, dla Polaków, nie dla uchodźców –wskazał.

– Polacy wybrali parlament, wybrali Senat, wybrali prezydenta i Sejm, Senat i prezydent się na to zgodził, więc to jest legalne, bo na tym polega legalizacja, że Sejm uchwala ustawy. I tyle – przekonywał Skowroński.

– Nie wszystkie ustawy, które uchwala Sejm czy Senat są legalne. To tak nie działa prosto (…) Tak się zasłaniali w Norymberdze różni zbrodniarze, że to było legalne, bo Hitler ustanowił prawo i wygrał w demokratycznych wyborach. Są rzeczy, które są uchwalone w takim trybie demokratycznym, ale nadal nie są legalne – podkreślił Cejrowski.

Ze szkodą dla obu stron

Dalej stwierdził, że całkowicie „nie zgadza się z tym, że to jest dobry pomysł”.

– Dzieci ukraińskie nie znają polskiego, polskie dzieci nie znają ukraińskiego. Sadzamy je we wspólnej klasie. To jest zły pomysł. Dwa różne programy nauczania. Wszystkim się obniża poziom edukacji poprzez takie wymieszanie. Powinny być osobne klasy z programem ukraińskim. Tych dzieci tutaj najechało mnóstwo. Nauczycielki też przyjechały. One znają program nauczania ukraiński i powinny ciągnąć te dzieci. One mają tylko miesiąc przerwy w szkole od początku wojny, w związku z tym można nawet nadrobić tak, żeby nie miały żadnego opóźnienia – zaznaczył.

– Wymieszanie w polskiej klasie powoduje, że nauczycielka niewłaściwa dla połowy uczniów. Połowa uczniów realizuje obcy sobie program – to głupi pomysł. Udostępnijmy im szkoły na drugą zmianę, jeżeli chcemy, ale rozmnożenie też klasy z 30 do 60 powoduje, że wszyscy tracą – wskazał.

W dalszej części programu wyjaśnił również, że szkoła nie ma służyć integracji, ale nauce.

„Rozwiązanie tymczasowe”

Odniósł się także do argumentu, że jest to tylko doraźne rozwiązanie.

– Jeżeli to jest sytuacja tymczasowa, to tym bardziej głupim pomysłem jest mieszanie dwóch systemów nauczania w jednej klasie. Gdyby to miało trwać następne dwa albo trzy lata i docelowo już wiemy dzisiaj, że te ukraińskie dzieci zostaną w Polsce, to wtedy, być może bez zwłoki, powinny być dosypywane do polskich klas, żeby się szybko nauczyły polskiego i żeby przeszły na polski program nauczania. Ale jeżeli na razie pomysł mamy taki, że to jest tymczasowa sytuacja, no to niech się uczą w osobnych klasach – wskazał.

Skowroński dodał jednak, że być może te ukraińskie dzieci zostaną w Polsce na kolejnych 30 lat, a sama wojna przeciągnie się w latach.

– A czemu tylko ty to mówisz, a nie mówi tego premier Morawiecki, wszystkim patrząc w oczy? – zapytał Cejrowski. – To chyba wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że tak może się zdarzyć – odparł dziennikarz.

– No nie, ja bym chciał usłyszeć pytanie, czy polski naród rozważa taką opcję i czy jest jej przychylny. Bo to, że przyjęliśmy spod bomb uciekających ludzi, było naturalnym odruchem tysięcy Polaków. Natomiast czym innym jest koncepcja, że zostawiamy tych wszystkich ludzi, przyjmujemy ich na zawsze – zwrócił uwagę Cejrowski.

– Trzeba określić jasno cel. Ja nie mam pretensji o żaden, tylko cel musi być jasno określony, czy pomagamy tymczasowo w oczekiwaniu, że ci ludzie za chwilę wrócą do siebie, bo się wojna skończy czy spodziewamy się sytuacji takiej, że pomagamy, już docelowo mają się tu osiedlić, bo ta wojna się albo nigdy nie skończy albo nie będzie do czego wracać – dodał.

ARVE Error: The [[arve]] shortcode needs one of this attributes av1mp4, mp4, m4v, webm, ogv, url

W Polsce jest już około 800 000 ukraińskich uczniów i nikt nie wie, co z nimi robić

Piotr Wielgucki https://stowarzyszenierkw.org/polityka/w-polsce-jest-juz-okolo-800-000-ukrainskich-uczniow-i-nikt-nie-wie-co-z-nimi-robic/

Przed chwilą odbyła się konferencja Rafała Trzaskowskiego, utrzymana w wyjątkowo koncyliacyjnym tonie, prezydent Warszawy nawet pochwalił wrogiego ministra Czarnka, który ma się „wsłuchiwać w głos samorządowców”.

Sam też się wsłuchałem, w to co mówi Trzaskowski, chociaż zazwyczaj nie jest to łatwe. Padły konkretne liczby, dające sporo do myślenia, szczególnie w czasach, gdy mało kto myśli, a prawie wszyscy się wzruszają.

W Warszawie uczy się 280 tysięcy dzieci i młodzieży i ta liczba dotyczy wszystkich poziomów nauczania z wyjątkiem szkół wyższych. Jednocześnie Trzaskowski twierdzi, że do stolicy przyjechało 90 tysięcy uczniów z Ukrainy, co stanowi 32% polskich uczniów chodzących do warszawskich szkół.

W całej Polsce ma przebywać ponad 900 000 dzieci, z czego zdecydowana większość to potencjalni uczniowie. O ile przyjęcie 800 tysięcy polskich dzieci, zwłaszcza do szkół podstawowych, nie stanowiłoby większego problemu, o tyle ukraińscy uczniowie w 99% muszą pokonać barierę językową i to dopiero pierwsza poważna bariera.

Po dwóch latach pomoru polska edukacja leży i cienko piszczy, zdecydowana większość odpowiedzialnych nauczycieli mówi wprost, że wszystkie semestry objęte pomorem należałoby powtórzyć. Jak wiadomo takie kroki nie zostały poczynione czemu też trudno się dziwić, społecznie i politycznie jest to operacja nie do przeprowadzenia. Jedyne co pozostało, to próbować nadrobić stracony czas, ale do tego potrzeba spokoju i jasnego obrazu przyszłości.

Tymczasem na szkoły spadł kolejny gigantyczny problem, z którym „nauczyciele jakoś mają sobie poradzić”. W mniejszych miastach, gdzie do szkół trafi po kilkanaście dzieci w różnym wieku, wielkiego dramatu nie będzie, poza tym jednym, że kompletnie nikt nie wie czego te dzieci się mają uczyć, jakim ocenom podlegać i czy w ogóle mają trafić do dzienników i na listy oboczności.

W dużych miastach, jak Warszawa, Wrocław, Kraków, sprawy się mają zupełnie inaczej i nie mówimy już o kilkunastu uczniach na szkołę, tylko kilkuset. Trzaskowski wspominał o tym, jak się Czarnek pochyla nad uwagami samorządowców, ale nie mówił jakie to są uwagi. Gdy się tych rad i pomysłów samorządowców posłucha, to dopiero można się zacząć bać.

Chyba nikt nie jest w stanie policzyć większych i mniejszych reform w obszarze edukacji, ale pewne jest, że za chwilę czeka nas kolejna zmiana i to nie mała. Propozycje idą w dwóch kierunkach: złym i bardzo złym. Pierwszy kierunek najwyraźniej forsowany przez rząd, to automatyczne włącznie uczniów z Ukrainy do polskiego systemu edukacji. Wady tego pomysłu są oczywiste. Nie zyskują na tym polscy uczniowie, ponieważ sama bariera językowa będzie nauczycieli zmuszać do poświecenia znacznie więcej czasu dzieciom obcojęzycznym i Bóg jedyny wie, w jaki sposób mają się w ogóle porozumiewać. Dla ukraińskich uczniów to całkowity bezsens i z wyłączeniem socjalizacji nic nie zyskają na takiej „szkole”. Na Ukrainie jest zupełnie inny system i żeby było śmieszniej, tam obowiązują zlikwidowane w Polsce gimnazja, ale to szczegół, bo różnice w samym programie nauczania są gigantyczne i nie ma mowy o zachowaniu jakiejkolwiek ciągłości.

Drugi kierunek to budowanie ukraińskich szkół w Polsce i na temat konsekwencji tego pomysłu szkoda bić pianę. Jest to taki absurd, że naiwnie liczę na resztki inteligencji w szeregach PiS, co pozwoli od pomysłu odstąpić.

Nikt nie wie ile jeszcze ta zadyma na Ukrainie potrwa, nikt nie wie ilu ostatecznie ukraińskich uczniów w ogóle się zgłosi do polskich szkół, ale na pewno wiemy jedno. Na własne życzenie pakujemy się w kolejne poważne problemy i dzieje się to kosztem dzieci, na których znów eksperymentują politycy.

Praprzyczyną wszystkich problemów jest bezmyślność i podejmowanie wszelkich działań pod wpływem emocji oraz fatalnie pojętej solidarności. Polska zamiast realnie podchodzić do ogromnej fali uchodźców, otworzyła szeroko drzwi i stworzyła cały system zachęt, które sprawiają, że jesteśmy najbardziej atrakcyjnym krajem, bardziej od Niemiec.

Taka „empatia” pozbawiona rozumu skończy się całą serią kryzysów, za które zapłacą Polacy, nie wyłączając polskich uczniów.

Befehl ist Befehl! Policjanci Bawarii zgotowali dzieciom piekło. Akcja 30-35 funkcjonariuszy w pełnym rynsztunku. Wyważone drzwi i przesłuchania w szkole, w której dzieci nie nosiły masek. Ordnung muss sein!!!

Niemcy. Bawarska policja zrobiła nalot na prywatną szkołę, w której dzieciom pozwalano na naukę bez masek. Szkoła nie była zarejestrowana przez bawarski rząd, a rodzice założyli ją w celu ochrony dzieci przed reżimem covidowym.
https://nczas.com/2022/02/01/niemcy-policyjny-nalot-na-szkole-w-ktorej-dzieci-nie-nosily-masek/

——————————–

Szkołę w bawarskiej miejscowości w Erlangen założyli rodzice, którzy chcieli uchronić swoje dzieci przed traumą i zdrowotnymi konsekwencjami wprowadzonego w Bawarii reżimu sanitarnego.

Mowa tu m.in. o nakazie zakrywania ust i nosa przez najmłodszych.

Lokalne media podają, że policja zorganizowała nalot na prywatną szkołę po tym, jak ustalono, że działa ona bez zezwolenia rządu Bawarii, a dzieci uczą się na prywatnej posesji.

Po interwencji służb mundurowych placówka została zamknięta.

Jedna z matek, która posyłała swoje dziecko do rzeczonej szkoły, twierdzi, że akcję przeprowadziło około 30-35 funkcjonariuszy w pełnym rynsztunku – mieli być wyposażeni w pałki i broń automatyczną, a drzwi do budynku wyważyć taranem.

W dniu, w którym przeprowadzono akcję, w szkole znajdowały się dzieci w wieku od 4. do 14. lat. Gdy policjanci rozpoczęli nalot, przerażone dzieci zaczęły uciekać na piętro budynku, ale mundurowi zatrzymali je.

Dzieci miały zostać oddzielone od rodziców i przesłuchiwane indywidualnie przez 4 godziny.

Portal Reitschuster.de twierdzi, że policja zastosowała taktykę zastraszania, mówiąc dzieciom, że zostaną umieszczone w domach dla nieletnich, jeśli odmówią podania swoich nazwisk.

Ponadto policjanci skonfiskowali dzieciom przybory szkolne. Mają one zostać zwrócone po zakończeniu dochodzenia.

Źródło: Reitschuster.de, Life Site News

“Mamy tego dość!”. Rodzice PROTESTUJĄ przeciwko zdalnemu nauczaniu . 7 minut.

7 minut

Krótkie, jasne, stanowcze.

Lockdown w szkołach: Epidemia depresji [ma ją 44% !!] i samobójstw [ilość wzrosła o 30%] !

Od 20 grudnia szkoły po raz kolejny przeszły na nauczanie zdalne. – Taką decyzję podjęły władze oświatowe nie bacząc na katastrofalne skutki jakie przyniosły dotychczasowe lockdowny – podkreślają politycy Konfederacji

– Taka sytuacja, z małymi przerwami, trwa już od ponad półtora roku. Jakie są efekty tego szalonego pomysłu widzimy sami a potwierdzają to również liczne raporty. W ciągu roku o 30 procent wzrosła liczba samobójstw i prób samobójczych wśród dzieci i młodzieży. Z badań wynika również, że 44 procent nastolatków ma objawy depresji. Badania pokazują także, że w trakcie nauki zdalnej uczniowie przyswoili o 20, 30 procent materiału mniej niż podczas nauki w trybie stacjonarnym. Zdaniem Institute for Fiskals Studies redukcja czasu nauki w związku z wprowadzeniem nauczania zdalnego wyniosła – 25% w przypadku szkół  podstawowych i 30% dla szkół średnich. To są oficjalne statystyki różnych ośrodków badawczych.

To oznacza, że edukacja w Polsce została zamordowana. To nie covid zabił edukację ale rząd poprzez lockdown – dosadnie podkreślił poseł Jakub Kulesza z Konfederacji. – Co więcej, rządzący mieli pełne analizy dotyczące konsekwencji takich działań. Na przykład Deklarację z Great Barrington opracowaną przez trzy największe uniwersytety na świecie, która wyraźnie pokazuje jak negatywne konsekwencje na nasze życie mają wszelkie obostrzenia. Również na psychikę, zdrowie i naukę dzieci i młodzieży. Mimo tego rząd nadal brnie w to szaleństwo – dodał Kulesza.

 Innym problemem związanym z nauczaniem zdalnym jest, zdaniem posła Roberta Winnickiego fakt, że około 80 procent młodzieży nie ma odpowiednich warunków do nauki zdalnej. Warunków technicznych i organizacyjnych. – Stworzenie dobrych warunków do nauki wymaga dobrej aranżacji a wiele domów takich warunków nie posiada. A kolejne spostrzeżenie wynika z faktu, że lockdown powiększa nierówności pomiędzy bogatymi a biednymi – ocenił polityk. 

  Emocji nie ukrywał poseł Grzegorz Braun. – W Polsce dokonuje się rzeź niewiniątek,  młode pokolenie zostało spisane na straty. Tym razem to nie zaborcy czy władze okupacyjne ale działający pod fałszywą flagą biało-czerwona aktualny rząd warszawski niszczy życie naszego młodego pokolenia. To nie tylko problemy z psychiką ale również z kondycją fizyczną i uzależnieniami. Ze szkół młodzież została odesłana do komputerów. Państwo zawsze deklarowało, że będzie z tym walczyć a okazało się, że obecnie wręcz stymuluje zjawisko.

Panie ministrze Czarnek! Pan niszczy procesy edukacyjne i wychowawcze polskich dzieci! Państwo, które atakuje najmłodszych wystawia sobie najgorsze świadectwo – ocenił poseł Grzegorz Braun i wspomniał o planach wprowadzenia obowiązku szczepień dla nauczycieli. – To zgroza biorąc pod uwagę, jakie problemy kadrowe ma ocenie polskie szkolnictwo. To jest zbrodnia! Parafrazując klasyka: „Naród, który poddaje eksperymentom, rewolucyjnym przemianom życie dzieci i młodzieży, taki naród nie ma przyszłości” – konstatuje G. Braun i przypomina, że Konfederacja jest jedyną siłą w obecnym parlamencie, która stanowczo przeciwwstawia się takim praktykom.

https://zyciekalisza.pl/artykul/epidemia-depresji-i-samobojstw/1256946