Dugin: O losach świata zadecydują amerykańskie wybory

O losach świata zadecydują amerykańskie wybory

Aleksander Dugin; Marucha 2024-06-27 marucha/o-losach-swiata-zadecyduja-amerykanskie-wybory

Zbliżające się wybory prezydenckie w USA, które mają się odbyć 5 listopada 2024 r., mają ogromne znaczenie. Los nie tylko Stanów Zjednoczonych, a nawet całego Zachodu, ale całej ludzkości w dużej mierze zależy od ich wyniku.

Świat balansuje na krawędzi wojny nuklearnej, pełnoprawnej i totalnej trzeciej wojny światowej między Rosją a krajami NATO, a to, czy ludzkość będzie istnieć, czy nie, ostatecznie zależy od tego, kto stanie na czele Białego Domu w następnej kadencji.

Dlatego tak ważne jest, aby jeszcze raz przyjrzeć się dwóm kandydatom w tych wyborach, aby zrozumieć ich programy i stanowiska. Biden jest z pewnością osobą o słabym umyśle z oczywistymi oznakami demencji starczej. Ale, choć może się to wydawać dziwne, nie ma to prawie żadnego znaczenia. Biden to fasada. W zasadzie Biden mógłby w ogóle nie rządzić. To by nic nie zmieniło. Ma za plecami zwartą grupę globalistów (czasami nazywanych „rządem światowym”), jednoczącą nie tylko większość amerykańskiego głębokiego państwa, ale także liberalne elity w Europa i na poziomie globalnym.

Biden – uosobienie globalizmu

Ideologicznie Biden uosabia globalizm, czyli projektem zjednoczenia ludzkości pod rządami liberalnych technokratycznych elit z obaleniem suwerennych państw narodowych i całkowitym wymieszaniem narodów i wyznań. Jest to swego rodzaju projekt nowej Wieży Babel.

Ortodoksyjni [prawosławni md] chrześcijanie i wielu chrześcijańskich tradycjonalistów innych wyznań w naturalny sposób widzą w tym „nadejście Antychrysta”.

Globaliści (Yuval Harari, Klaus Schwab, Raymond Kurzweil, Maurice Strong) otwarcie mówią o potrzebie zastąpienia ludzkości sztuczną inteligencją i cyborgami, a zniesienie płci i pochodzenia etnicznego stało się już dla społeczeństw zachodnich faktem.

Osobiście od Bidena nic nie zależy. Nie podejmuje decyzji, a jedynie pełni rolę pełnomocnego przedstawiciela międzynarodowej centrali światowego globalizmu.

Politycznie Biden opiera się na Partii Demokratycznej, która przy całej różnorodności swoich stanowisk i obecności nieglobalistycznych biegunów i postaci, takich jak skrajna lewica Berniego Sandersa lub Roberta Kennedy’ego – osiągnęła wewnętrzne porozumienie w sprawie jego dalszego popierania. Co więcej, nieudolność samego Bidena nikogo nie przeraża, ponieważ zupełnie ktoś inny ma realną władzę – młodszy i bardziej racjonalny.

Ale nie to jest najważniejsze: za Bidenem stoi ideologia, która rozpowszechniła się w dzisiejszym świecie. W mniejszym czy większym stopniu większość przedstawicieli światowych elit politycznych i gospodarczych to liberałowie. Liberalizm zakorzenił się głęboko w edukacji, nauce, kulturze, informacji, ekonomii, biznesie, polityce, a nawet technologii na poziomie planetarnym. Biden jest tylko soczewką, w której zbiegają się promienie tej światowej sieci.

Demokraci w Stanach Zjednoczonych coraz mniej troszczą się o samych Amerykanów, a coraz bardziej o zachowanie za wszelką cenę – nawet kosztem wojny światowej (z Rosją i Chinami) – dominacji na świecie. W pewnym sensie są gotowi poświęcić same Stany Zjednoczone. To czyni ich niezwykle niebezpiecznymi.

Przedstawiciele amerykańskich środowisk neokonserwatywnych również zgadzają się z globalistyczną agendą tych, którzy stoją za Bidenem. Są to dawni trockiści, którzy nienawidzą Rosji i wierzą, że światowa rewolucja jest możliwa tylko po całkowitym zwycięstwie kapitalizmu, czyli globalnego Zachodu w skali globalnej. Dlatego odłożyli ten cel do końca cyklu kapitalistycznej globalizacji, mając nadzieję na powrót do tematu rewolucji proletariackiej później, po globalnym zwycięstwie liberalnego Zachodu.

Neokonserwatyści zachowują się jak jastrzębie, nalegają na budowę jednobiegunowego świata i w pełni popierają Izrael a w szczególności ludobójstwo w Strefie Gazy. Wśród Demokratów też są neokonserwatyści, ale większość z nich skupia się w Partii Republikańskiej. W pewnym sensie jest to piąta kolumna Demokratów i grupy Bidena w Partii Republikańskiej.

I wreszcie amerykańskie Deep State. Mówimy tu o bezpartyjnej elicie urzędników państwowych, najwyższych urzędników i głównych postaci w armii i służbach wywiadowczych, którzy uosabiają swoistych „strażników” amerykańskiej państwowości.

Tradycyjnie, istniały dwa wektory amerykańskiego Deep State, ucieleśnione w tradycyjnej polityce Demokratów i Republikanów. Jednym z nich jest globalna dominacja i rozprzestrzenianie się liberalizmu na skalę planetarną (polityka Demokratów), a drugim wzmocnienie Stanów Zjednoczonych jako wielkiego supermocarstwa, jako hegemona polityki światowej (polityka Republikanów).

Łatwo zauważyć, że nie są to programy wykluczające się wzajemnie, ale oba wektory są skierowane ku realizacji tego samego celu, choć z różnymi niuansami. Dlatego amerykańskie głębokie państwo (Deep State) jest strażnikiem ogólnego kierunku, pozostawiając równowadze stron wybór za każdym razem jednego z wektorów rozwoju, z których oba zasadniczo odpowiadają Władzy Realnej (Deep State).

W tej chwili grupa Bidena dokładniej odzwierciedla interesy i wartości tej najwyższej amerykańskiej biurokracji. Władza Bidena opiera się na wsparciu wielkich korporacji finansowych, światowej prasy i kontroli nad globalnymi monopolami. Jego osobista słabość i starcza demencja zmuszają stojących za nim globalistów do forsowania niedemokratycznych metod utrzymania go przy władzy.

W jednym ze swoich ostatnich przemówień na wiecu wyborczym Biden bez ogródek stwierdził, że „nadszedł czas, aby postawić wolność nad demokracją”. To nie było kolejne przejęzyczenie, ale plan globalistów. Jeśli nie da się utrzymać władzy metodami demokratycznymi, to pod hasłem „wolności” mogą odbywać się wszelkie procesy niedemokratyczne, czyli de facto ustanowienie dyktatury globalistycznej. Podstawą prawną będzie wojna z Rosją, a Biden może powtórzyć sztuczkę Zełenskiego, który pozostał u władzy po odwołaniu wyborów. Macron może wybrać to samo we Francji, po druzgocącej porażce z prawicą w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Globaliści na Zachodzie wyraźnie rozważają scenariusz ustanowienia jawnej dyktatury i zniesienia demokracji.

Dla ludzkości zwycięstwo Bidena lub po prostu fakt jego pozostania u władzy w jakimkolwiek charakterze będzie katastrofą. Globaliści będą nadal budować Nowy Babilon, kurczowo trzymając się rządu światowego, a to jest obarczone eskalacją istniejących konfliktów i początkiem nowych. Biden to wojna. Bez końca.

Trump, czyli inny świat

Za Donaldem Trumpem stoją zupełnie inne siły. Jest to rzeczywiście alternatywa dla Bidena i jego globalistycznego ugrupowania. Dlatego pierwsza kadencja prezydencka Trumpa była nieustającym skandalem. Amerykański establishment kategorycznie odmówił jego przyjęcia i nie uspokoił się, dopóki nie zastąpił go Bidenem.

Trump, w przeciwieństwie do Bidena, jest bystrą, oryginalną, impulsywną i silną osobowością. Indywidualnie, mimo swojego wieku, jest w dobrej formie, pełen pasji, energiczny i wesoły. Co więcej, jeśli Biden jest człowiekiem drużyny, a w rzeczywistości protegowanym środowisk globalistycznych, to Trump jest samotnikiem, ucieleśnieniem amerykańskiego snu o osobistym sukcesie. Jest narcyzem i egoistą, ale bardzo zręcznym i odnoszącym sukcesy politykiem.

Ideologicznie Trump opiera się na klasycznych amerykańskich konserwatystach (nie neokonserwatystach!). Często nazywa się ich paleo-konserwatystami. Są spadkobiercami tradycyjnej republikańskiej tradycji izolacjonistycznej, która wyraża się w haśle Trumpa „America First!”. Ci klasyczni konserwatyści bronią właśnie tradycyjnych wartości: normalnej rodziny jako związku mężczyzny i kobiety, wiary chrześcijańskiej, zachowania przyzwoitości i norm znanych kulturze amerykańskiej.

Ideologia paleo-konserwatystów w polityce zagranicznej sprowadza się do umacniania Stanów Zjednoczonych jako suwerennego państwa narodowego (stąd kolejny slogan Trumpa „Make America Great Again”) i powstrzymywania się od ingerowania w politykę innych państw, gdy nie stanowi to bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa i interesów Stanów Zjednoczonych.

Innymi słowy, program ideologiczny Trumpa jest całkowicie przeciwny programowi Bidena. Dziś ideologia ta jest najczęściej kojarzona z samym Trumpem i określana jest jako „trumpizm”.

Warto zauważyć, że z wyborczego i socjologicznego punktu widzenia ideologię tę podziela większość Amerykanów, zwłaszcza w stanach centralnych między pasami obu wybrzeży. Przeciętny Amerykanin jest konserwatywny i tradycjonalistyczny, choć kultura indywidualizmu czyni go obojętnym na to, co myślą inni, w tym władze. Pewność siebie sprawia, że tradycyjni Amerykanie są sceptyczni wobec rządu federalnego, który z definicji ogranicza tylko ich wolności. To właśnie bezpośredni apel do tego zwykłego Amerykanina – ponad głowami elit politycznych, finansowych i medialnych – pozwolił Trumpowi zostać wybranym na prezydenta w 2016 roku.

Ponieważ wśród Republikanów są nie tylko paleo-konserwatyści, ale także neokonserwatyści, Partia Republikańska jest w dużej mierze podzielona. Neokonserwatyści są bliżej Bidena i stojących za nim sił, a ideologia Trumpa jest sprzeczna z ich pryncypialnymi zasadami. Jedyne, co ich łączy, to deklaracja wielkości Ameryka oraz dążenie do wzmocnienia swojej władzy w sferze wojskowo-strategicznej i gospodarczej.

Co więcej, byli trockiści stworzyli wpływowe i głośne think tanki w ciągu dziesięcioleci swojej nowej polityki w Stanach Zjednoczonych, a także zaczęli infiltrować już istniejące. Paleokonserwatyści nie mają już prawie żadnych poważnych think tanków.

W latach dziewięćdziesiątych Patrick Buchanan skarżył się, że neokonserwatyści po prostu przejęli kontrolę nad Partią Republikańską, spychając tradycyjnych polityków na peryferie. To mina podłożona pod Trumpem.

Ale z drugiej strony wybory mają ogromne znaczenie dla Republikanów, a wielu liczących się spośród nich polityków – kongresmenów, senatorów i gubernatorów – bierze pod uwagę kolosalną popularność Trumpa wśród elektoratu i jest zmuszonych go poprzeć nawet z powodów pragmatycznych. To wyjaśnia znaczenie Trumpa wśród republikańskich kandydatów na prezydenta. Dla Republikanów – nie tylko paleokonserwatystów, ale prostych pragmatyków – Trump jest kluczem do władzy.

Deep State i Trump

Ale neokonserwatyści pozostaną niezwykle potężną grupą, z którą Trump raczej nie zaryzykuje zerwania. Stosunek do Trumpa ze strony Władzy Realnej od samego początku był raczej chłodny. W oczach rządzącej biurokracji Trump wyglądał na parweniusza, a nawet na kogoś z marginesu, opierającego się na popularnych i tradycyjnych dla Amerykanów ideach, ale wciąż niebezpiecznego. Ponadto nie miał wystarczającego poparcia w establishmencie. Stąd konflikt z CIA i innymi służbami.

Władza Realna oczywiście nie jest po stronie Trumpa, ale jednocześnie nie może ignorować jego popularności wśród ludności i faktu, że wzmocnienie Stanów Zjednoczonych jako państwa nie stoi w sprzeczności z fundamentalnymi interesami samych przedstawicieli Władzy Realnej. Trump, gdyby chciał, mógłby w tym środowisku stworzyć dla siebie imponujące poparcie, ale jego temperament polityczny się do tego nie nadaje. Woli działać spontanicznie i impulsywnie, polegając na własnych siłach. W ten sposób przekupuje wyborcę, który widzi w nim kulturowo znajomy amerykański archetyp.

Jeśli Trumpowi uda się wygrać wybory prezydenckie w 2024 r., wbrew wszelkim przeciwnościom, relacje z Władzą Realną z pewnością się zmienią. Rozumiejąc wyjątkową naturę jego postaci, Władza Realna będzie wyraźnie próbowała nawiązać z nim systematyczną relację.

Najprawdopodobniej globaliści stojący za słabym Bidenem będą próbowali za wszelką cenę usunąć silnego Trumpa z wyborów i uniemożliwić mu zostanie prezydentem. Można tu stosować wszystkie metody: morderstwo, więzienie, organizowanie zamieszek i protestów, aż po zamach stanu czy wojnę domową. Albo pod koniec swojej kadencji Biden rozpęta III wojnę światową. Jest to również bardzo prawdopodobne. Ponieważ globaliści mają silne wsparcie ze strony Władzy Realnej, każdy z tych scenariuszy może być realny. Jeśli jednak założymy, że popularny i populistyczny Trump wygra i zostanie prezydentem, to oczywiście będzie to miało poważny wpływ na całą światową politykę.

Po pierwsze, druga kadencja prezydenta USA z taką ideologią pokaże, że pierwsza kadencja była wzorcem, a nie „niefortunnym” (dla globalistów) wypadkiem przy pracy. Jednobiegunowy świat i projekt globalistyczny zostaną odrzucone nie tylko przez zwolenników wielobiegunowego świata – Rosję, Chiny, kraje islamskie – ale także przez samych Amerykanów. Będzie to potężny cios dla całej sieci liberalno-globalistycznej elity. I najprawdopodobniej nie wyzdrowieją po takim ciosie.

Mimo wszystko nadzieja

Obiektywnie rzecz biorąc, Trump będzie mógł stać się zaczynem wielobiegunowego porządku światowego, w którym Stany Zjednoczone będą odgrywać ważną, ale nie dominującą rolę. „Ameryka znów będzie wielka”, ale jako państwo narodowe, a nie jako globalistyczny hegemon świata.

Jednocześnie, oczywiście, konflikty, które automatycznie istnieją dzisiaj i są rozpętane przez globalistów, nie ustaną same z siebie. Żądania Trumpa wobec Rosji, by zakończyła wojnę z Ukraina będą realistyczne, ale jednak dość surowe. Jego poparcie dla Izraela w Strefie Gazy będzie nie mniej bezwarunkowe niż w przypadku Bidena. Co więcej, Trump postrzega prawicową politykę Netanjahu jako pokrewna ideologicznie. I będzie prowadził dość twardą politykę wobec Chin, zwłaszcza w zakresie wywierania presji na chiński biznes w Stanach Zjednoczonych.

Główna różnica między Trumpem a Bidenem polega na tym, że ten pierwszy skupi się na racjonalnie skalkulowanych amerykańskich interesach narodowych (co odpowiada realizmowi w stosunkach międzynarodowych) i zrobi to z pragmatycznym uwzględnieniem równowagi sił i zasobów. Natomiast ideologia globalistów stojących za Bidenem jest w pewnym sensie totalitarna i bezkompromisowa.

Dla Trumpa nuklearna apokalipsa nie jest warta ryzyka, nawet za najwyższą cenę. Dla Bidena, a przede wszystkim dla tych, którzy uważają się za władców Nowego Babilonu, stawką jest wszystko. A ich zachowanie jest nieprzewidywalne nawet w krytycznej sytuacji.

Tak, Trump jest hazardzistą. Bardzo twardym i odważnym, ale jest jednocześnie powściągliwy i racjonalny, biorący pod uwagę szanse i konkretne korzyści.

Trumpa trudno przekonać, ale można się z nim targować. Biden i jego mocodawcy są szaleni.

Wybory w USA w listopadzie 2024 r. odpowiedzą na pytanie, czy ludzkość ma szansę, czy nie. Tyle i aż tyle.

Aleksander Dugin Za: RIA Novosti https://myslpolska.info

Trump o Zełenskim. „Najskuteczniejszy handlarz, jaki kiedykolwiek żył”. Zawsze wyjeżdża z 60 miliardami.

Trump OSTRO o Zełenskim. „Najlepszy sprzedawca, jaki kiedykolwiek żył”

17.06.2024 nczas7/trump-o-zelenskim-najlepszy-handlarz

Wołodymyr Zełenski, Donald Trump
Wołodymyr Zełenski, Donald Trump Fot. PAP, collage

Donald Trump na wiecu wyborczym w Detroit w stanie Michigan nazwał Wołodymyra Zełenskiego „sprzedawcą”, który po każdej wizycie w USA „wyjeżdża z 60 miliardami”. Były prezydent i jednocześnie kandydat na prezydenta zapowiedział, że ukruci ten proceder, gdy znów zostanie wybrany na głowę państwa.

Trump przybył do Detroit na zaproszenie organizacji Turning Point USA. Na scenie były prezydent mówił o tym, że Joe Biden marnotrawi środki publiczne za „zieloną transformację”.

Polityk uważa, że jest to jedno z „największych oszustw w historii”. Z wydawaniem pieniędzy na zieloną politykę Trump zestawił sponsorowanie Ukrainy.

– [Zielona transformacja] to jedno z największych oszustw w historii. Chociaż Zełenski… Myślę, że Zełenski jest może najlepszym handlarzem spośród wszystkich polityków, jaki kiedykolwiek żył. Za każdym razem, kiedy przyjeżdża do naszego kraju, wyjeżdża z 60 miliardami – powiedział.

Jednocześnie Trump wyznał, że osobiście lubi Zełenskiego. – Więc lubię go. Ale on jest najlepszym handlarzem wszechczasów (…) On właśnie wyjechał cztery dni temu z 60 miliardami. Wraca do domu i ogłasza, że potrzebuje kolejnych 60 miliardów. To nigdy się nie kończy – powiedział Trump.

– Ja to załatwię, zanim jeszcze wejdę do Białego Domu, jako prezydent – elekt, ja to załatwię. To musi się skończyć zapowiedział były prezydent USA.

Pompowanie strachu. Siekiera wisi w powietrzu.

Trump szansą nie tylko Ameryki…

Jacek K.M. 26 maja 2024 trump-szansa

Straszą nas medialnie nadchodzącą tragedią zmian klimatycznych, którym Ziemia podlega od 4,5 mld lat głównie w zależności od zmian zachodzących na Słońcu. Straszyli nas operacją specjalną – epidemią wirusa wyhodowanego za pieniądze amerykańskich podatników w chińskim Wuhan, a wystraszonym społeczeństwom zafundowali szczepionki, nakazane im przez ich własne rządy.

Idąc za ciosem globalistyczni oligarchowie przygotowali dyktatorski traktat pandemiczny (WHO) odbierający państwom suwerenność.

W Europie hamulcowym podobnych centralizujących planów jest Viktor Orban i do niedawna premier Słowacji Robert Fico, który tuż przed zamachem na jego życie ogłosił, że takiego traktatu nie podpisze.

Równocześnie korporatyści straszą nas wybuchem III w.ś. od Ukrainy, przez Izrael do Tajwanu stymulując destabilizację społeczeństw przez sprzyjanie dzikiej migracji. Dziś spór toczy się między marksizmem już nie w chaotycznym bolszewickim , ale trockistowskim wydaniu, a klasyczną wolnością obywateli.

https://assets.zerohedge.com/s3fs-public/inline-images/get_attachment_url_92%287%29

To pompowanie strachu zawłaszczające prawa jednostki i wolności obywatelskie, destabilizujące również suwerenność państw i poprzez walkę z rodziną, religią, własnością prywatną buduje zjednoczony światowy korporacyjny faszyzm. Jest bardzo źle, przysłowiowa siekiera wisi w powietrzu. Na dziś tylko jeden człowiek daje nadzieję na zatrzymanie brutalnie kroczącego totalitaryzmu i jest nim bezwzględnie niszczony metodami prawniczymi Donald J. Trump. Ameryką zza parawanu demokracji i konstytucyjnej republiki, tak jak i resztą świata rządzi oligarchia. Problem w tym, że “oligarchowie wszystkich krajów rewolucyjnie łączą się” posiadając wizję zupełnie nowego świata w którym nie ma dla nas maluczkich zbyt wiele miejsca. 

Aby zbudować nowy porządek muszą zniszczyć stary, dlatego oligarchowie niszczą walutę, granice, religię, kulturę, rolnictwo i miasta co nieuchronnie doprowadzi tradycyjne narody i państwa do upadku. Dlatego instalują np. na stanowisku prezydenta w USA człowieka, który dni wielokierunkowej sprawności ma już daleko za sobą, a w Polsce jak się wyraził jeden z komentatorów, Jack Posobiec, instalują rząd Tyfuska klasy francuskiego Vichy. Ci potężni oligarchowie często ściśle współpracują z rządami krajów, korumpując polityków , aby wydobyć jak najkorzystniejsze kontrakty, dzięki którym stają się czasem zamożniejsi od niejednego państwa. A że dziś biznes jest globalny, oligarchowie często nie poczuwają się do lojalności z interesem swojego narodu, czy państwa.

Schemat zarządzania owieczkami jest od wieków ten sam, najpierw elity tworzą problem, zagrożenie wywołując strach przed nadchodzącym nieszczęściem, następnie proponują zbawcze wyjście z kryzysu już na nowych warunkach dla umocnienia pozycji elit. Europa po wyniszczającej II w.ś. powołała kooperacyjną unię gospodarczą, dziś unia ta przeobraziła się w marksistowskie biurokratyczne monstrum pożerające wolności obywateli państw członkowskich i ich suwerenność. Globalna komuna tym razem nie dąży do rewolucji typu bolszewickiego, ale stopniowo buduje fundamenty globalnego porządku zadając śmierć cywilizacji milionami zarządzeń i okólników.

Jednak jest pewna nadzieja, że ludzie nabierają doświadczenia i np. proponowany traktat WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) już nie przejdzie. Prezydent Trump w 2017 r. zapowiedział opuszczenie tej usadowionej w Chinach komunistycznej organizacji. Okazuje się, że zgodnie z doświadczeniem jeśli rząd obiecuje pokój, to będziemy mieli wojnę, jeśli obiecuje prosperitę to zubożejemy, jeśli podejmie działania dla ochrony zdrowia to się rozchorujemy, jeśli obieca, że zadba o środowisko, to wszyscy negatywnie to odczujemy.

Marksiści i wszelka lewacka swołocz stoją na zupełnie innych fundamentach od ludzi wyznających prawa Natury i wierzących w Boga. Wierzący uważają, że ich prawa nie pochodzą od jakiejś elity, komitetu, czy plenum, ale pochodzą od Boga. Na takim fundamencie powstały Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, których obywatele wyłonili reprezentantów do sprawnego administrowania swoich spraw. Jednocześnie powołano republikę (a nie demokrację) zarządzaną przez uchwaloną Konstytucję, której celem było bronienie obywateli przed możliwymi zakusami rządu i jego wiecznie głodnej biurokracji. Ojcowie Założyciele Republiki wiedzieli, że tam gdzie prawa człowieka pochodzą od elit mogą one być również przez te elity odebrane, czy ograniczone w formie tyranii, czy  autorytarnych rządów. 

Co prawda historycznie republika jest jedną z najbardziej skorumpowanych form ustrojowych, porównując ją z monarchią, czy nawet z dyktaturą. Republika stymuluje powstanie elit rządzących gdzie reprezentujący wyborców politycy nie podlegają ograniczającym ich kadencje limitom i są oni na sprzedaż dla tego kto da więcej. To członkowie elit podejmują decyzję o przystąpieniu do wojny, a nie ich wyborcy. Dlatego tak wielki wpływ na losy ludzkości mają tacy zewnętrzni gracze jak George Soros, Bill Gates, czy sumarycznie WEF (Światowe Forum Ekonomiczne). Dlatego bardzo ważne są nadchodzące wybory prezydenckie w USA, których wynik zdecyduje nie tylko o możliwym zejściu społeczeństw z drogi do totalitaryzmu, ale i o odnowieniu, renesansie tradycyjnej kultury, politycznej ideologii i tradycyjnych wartości.

Spójrzmy jednak na bieżące wydarzenia. Ameryka jest w poważnych kłopotach z długiem dochodzącym do $36 bln (USD trylionów), rząd aby podtrzymać funkcje państwa co 100 dni pożycza $1 bln (USD tryl.). Armia ma 45,000 rekrutów na minusie. Rocznie chiński narkotyk fentanyl zabija ponad 100,000 młodych Amerykanów. Najpoważniejszym konkurentem USA (podobnie i Rosji!) są ciągle dynamicznie rozwijające się Chiny, które szybciej niż USA budują broń nuklearną i marynarkę wojenną i mają 5 razy więcej ludności niż USA.  

81-letni Biden coraz częściej traci kontakt z rzeczywistością, odpływa w świat demencji. W lutym aż 67% ankietowanych Amerykanów przez sondażownie Quinnipac zgodziło się ze stwierdzeniem, że Biden nie jest w stanie wytrzymać następne 4 lata ewentualnej prezydentury. Do tego Biden w zaaranżowanych wywiadach łże jak przysłowiowa bura suka. Niedawno stwierdził, że kiedy on przejął urząd po Trumpie inflacja szalała na poziomie 9%, jednak inflacja w styczniu 2021 r. wynosiła jedynie 1.4%. Zaś pułap 9,1% osiągnęła dopiero w czerwcu 2022 r. po 16 miesiącach urzędowania Bidena.

Partia Demokratyczna zawsze mogła liczyć na poparcie czarnoskórych i latynoskich wyborców jednak niedawny sondaż New York Times and Siena College  wykazał, że Trump dzięki wzrastającemu poparciu właśnie wśród czarnoskórych i latynosów może zwyciężyć z Bidenem 48% do 43%. Wyniki wskazują też, że Trump cieszy się ciągle poparciem 97% swoich wyborców, którzy głosowali na niego w 2016 r i co ważne zdobywa 10% byłych wyborców Bidena.

Według sondażu Reuters/Ipsos Joe Biden może liczyć na poparcie jedynie 36% Amerykanów, czyli zaliczył spadek z 38% z sondażu w kwietniu. Trump zwycięża na polu pytań o stan ekonomii 40% do Bidena 30%, również Trump ma lepsze notowania jeśli chodzi o imigrację (42% do 25%) jak i odnośnie polityki zagranicznej (36% do 29%). Dla wyborców bardzo ważnym problemem jest inflacja i koszty obsługi mieszkania. Ceny wynajmu idą konsekwentnie w górę, ceny domów sięgają zenitu, a pożyczki na zakup domu są powyżej 7%. Na Bidena 4 lata temu głosowało wielu Amerykanów w przedziale wieku 18-29, teraz Trump prowadzi w tej grupie i w grupie 30-44 lat.

W wyborach w 2020 r. na Bidena głosowało aż 92% czarnoskórych, teraz mamy 49-14-11 (Biden, Trump, Kennedy). Aby przeciwdziałać narastającemu zagrożeniu kampania wyborcza Bidena wydaje miliony na reklamy w radiu, szczególnie w “swing states” w stacjach posiadanych przez czarnoskórych i latynosów. Problem w tym, że istnieją duże dysproporcje np. w posiadaniu własnego domu/mieszkania  między białymi (72,7%), a czarnoskórymi (44%). Około 36% ludzi wynajmujących mieszkania to czarnoskórzy, którzy są wściekli na administrację Bidena z powodu cen wynajmu, cen sprzedawanych domów i wysokich rat pożyczek. To są powody dla których oni zagłosują na Trumpa.  

Demokraci próbują uwięzić Trumpa w sądach, tak aby nie miał czasu na organizowanie swoich słynnych masowych wyborczych wieców. W 2016 r. w okresie od stycznia do 7 maja  trump wziął udział w 132 wiecach w 43 stanach. W tym samym czasie ciągany po sądach w tym 2024 r. Trump wystąpił tylko na 24 wiecach w 11 stanach.

Wreszcie wiemy, że Biden zgodził się na 2 prezydenckie debaty z Trumpem (ten proponował tradycyjne 3). Pierwsza debata będzie prowadzona przez lewicowe CNN 27 czerwca, a gospodarzem drugiej ma być ABC News 10 września. Podobno Biden zaproponował, aby debaty odbywały się w pozycji siedzącej. Problem w tym, że do drzwi debaty prezydenckiej mocno dobija się niezależny kandydat Robert F. Kennedy, który podkreśla, że 43% Amerykanów określa się jako niezależni i on zamierza ich reprezentować. Szefowa kampanii wyborczej Biden/Harris, Jen O’Malley Dillon robi wszystko aby wyeliminować Kennedy’ego z uczestnictwa w prezydenckiej debacie. Jednak każdy kto uzyska co najmniej 15% w 4-ch oddzielnych krajowych sondażach ma prawo uczestniczenia w debatach. Sondaż CNN ostatnio odnotował, że RFK osiągnął 16%, ale w/g sumarycznego szacunku RealClearPolitics Kennedy uzyskuje ok. 10,8% poparcia.

Dla konserwatystów problemem są lewackie poglądy RFK np. odnośnie aborcji. Katolik Robert F. Kennedy Jr uważa, że kobieta może usunąć ciążę aż do momentu czasu porodu. Wydaje się, że dopuszczenie do prezydenckiej debaty RFK więcej szkody wyrządziło by Bidenowi, niż Trumpowi.

Bóg ulokował Amerykę między oceanami dlatego przez długi czas była bezpieczną i mogła nawet rozstrzygać wyniki konfliktów na świecie tak w I jak i II w.ś. Jednak wszystko można zepsuć, co też miało miejsce w spartolonym wycofaniu z Afganistanu, reakcji na przelot chińskiego szpiegowskiego balonu, czy zachowaniu odnośnie konfliktu w Gazie i na Ukrainie. Dodajmy do tego masywne zadłużanie, otwarcie granic, inflację, wzrastający współczynnik przestępstw i wykorzystywanie systemu sądownictwa przeciwko politycznym konkurentom w stylu bananowych republik.

Trump w przerwach kiedy nie siedzi na sali sądowej wymyka się na wyborcze wiece. Kilka dni temu zaistniał w Nowym Jorku na Bronxie, opodal w innej dzielnicy Queens się wychował. Wydawało się, że cały Nowy Jork przejęli i skomunizowali Demokraci, ale na Bronxie przywitały Trumpa tysiące Amerykanów, czarnych, latynosów i białych. Ci ludzie mają dosyć zgubnej dla nich polityki  tow. Próchno-Biden i jego trockistowskich oficerów prowadzących, oni pamiętają czasy kadencji prezydenta Trumpa i chcą powrotu prosperity. Trump udzielił wywiadu “Cats & Cosby Show” on WABC 770 AM, John Catsimatidis and Rita Cosby (jej ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim) w którym zauważył, że nie wierzy aby prezydent Biden koordynował politykę Białego Domu, to on raczej jest “koordynowany” przez grupę marksistów i faszystów, którzy chcą zachować swoją pozycję i zniszczyć Amerykę (Hill reported). Trump dodał, że biedny Biden często nawet nie wie gdzie jest i każdy przecież to widzi i wie. 

Wracając do ogłoszonych prezydenckich debat, wydaje się, że elity Partii  Demokratycznej zapędziły się w kozi róg. Z jednej strony wygodnie im jest sterować skorumpowanym, stetryczałym prezydentem aby dalej rozwalać i destabilizować Amerykę, ale niestety nadchodzą wybory i każdy widzi “jaki koń jest”. Pamiętam jak lonia Breżniew bateryjnie machał ręką z trybuny honorowej na Placu Czerwonym, ale Bidenowi przepisano nie baterie, ale środki medyczne. 

Tak więc jeśli nie będzie w stanie stawić czoła Trumpowi w nadchodzącej debacie to Partia Demokratyczna go pozdrowi i pożegna. Będzie problem, bo nawet gdyby zmuszono by Bidena do ustąpienia na rzecz Kamali Harris, (która jest jeszcze mniej popularna niż Biden), to jednak ona jest, uchodzi za czarnoskórą, co nie jest tu bez znaczenia. Więc nie mogą jej zdmuchnąć i wystawić białego gubernatora Kalifornii Gavin Newsom, który może być zainstalowany jako wiceprezydent przy boku Michelle Obama, natomiast Kamala Harris zostałaby na nasze (Kalifornijczyków) gubernatorem Kalifornii… 

Więc pewnie postawią na Michelle Obamę, którego zespół i tak rządzi Bidenem i który jest jedynym byłym prezydentem, który po złożeniu urzędu nie opuścił Waszyngtonu, DC. W ten sposób Demokraci uniknęliby politycznego skandalu na tle rasowym, przy okazji pozbywając się zwariowanej Kamali Harris… 

Jacek K. Matysiak   Kalifornia, 2024/05/26

Rzesza buduje armię

Rzesza buduje armię

Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!”    2 marca 2024 rzesza-buduje

Czego jak czego, ale refleksu niepodobna odmówić ani francuskiemu prezydentowi Macronowi, ani niemieckiemu kanclerzowi Scholzowi. Jeszcze nie przebrzmiał klangor podniesiony po deklaracji Donalda Trumpa, że Ameryka nie tylko nie będzie bronić tych państw NATO, które nie chcą przeznaczyć na obronę co najmniej 2 procent PKB, ale, że on, jako przyszły prezydent USA, nawet będzie zachęcał Rosję, żeby zrobiła z nimi porządek – a już obydwaj przywódcy wystąpili z inicjatywą, którą zarówno Niemcy, jak i Francja pielęgnując w sercach od 30 lat. Donald Trump jest wprawdzie człowiekiem krzykliwym, ale przysłowie powiada, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Coś jest na rzeczy, zwłaszcza gdy przypomnimy, ze w Ameryce trwa właśnie kampania wyborcza na prezydenta, więc pretendenci każdego dnia muszą wystąpić z jakąś rewelacją, żeby suwerenowie o nich nie zapomnieli.

W ogóle to okazało się, że niezależnie od tego, co tam pretendenci do urzędu prezydenta opowiadają, w Ameryce objawiła swoją niezwykłą moc sprawczą 36-letnia panna Taylor Swift, która według TVN jest „jedną z największych gwiazd na Ziemi, a może nawet największą”. Podobno to ona zdecyduje, to znaczy – jej poparcie – o tym, kto zostanie prezydentem, toteż nic dziwnego, że wszyscy pretendenci, jeden przez drugiego, jej się podlizują. Co prawda Janusz Korwin-Mikke głosi teorię, według której kobiety z reguły przyjmują za swoje poglądy polityczne mężczyzn, z którymi akurat się bzykają. A panna Swift – jak sugerują tamtejsze media, bzyka się z pewnym futbolistą. Jakie on ma poglądy? Kogo popiera? To by warto sprawdzić, bo nigdy nic nie wiadomo.

Wracając do ulubieńców ulicy, to warto przypomnieć, że jak któryś zostanie już wybrany, to przychodzą do niego ważni generałowie z Pentagonu, wysocy rangą bezpieczniacy z CIA i FBI, goldmany sachsy z Wall Street i inni wpływowi Żydowie i powiadają jemu tak: panie prezydencie, my tu prowadzimy takie to a takie tajne operacje, które są w takim to a takim stopniu zaawansowania, więc żeby świat się nie zawalił, to trzeba zrobić to, tamto, a potem jeszcze owamto. W rezultacie ulubieniec ulicy błyskawicznie odzyskuje poczucie rzeczywistości i robi to, co trzeba, a nie to, co tam deklarował, że zrobi. Inna sprawa, że jeśli pogłoski o decydującym wpływie panny Taylor Swift na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich są prawdziwe, to jest to trochę niepokojące, bo – jak pamiętamy z opery „Rigoletto” Józefa Verdiego, w której śpiewa się, że „la donna e mobile qual piuma al vento”, co się wykłada, że kobieta zmienną jest – chociaż nie wiadomo, czy z natury, czy dlatego, że – zgodnie z teorią JK-M – często zmienia dobiegaczy. Jeśli tedy w państwie, które trzyma palec na atomowym cynglu i w ogóle – ma ambicję pilnowania porządku na całym świecie, tych wszystkich prezydentów wodzi za nos pani, która – tylko patrzeć, jak zacznie doznawać uderzeń gorąca i doświadczać szalenie zmiennych nastrojów – to dobrze to nie wygląda.

Wróćmy jednak do Donalda Trumpa i do jego tromtadrackich deklaracji. Coś może być na rzeczy, bo skoro w marcu ub. roku prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu, to niech się sama broni. Poza tym warto przypomnieć, że od lat 60-tych obowiązuje w Ameryce doktryna elastycznego reagowania, która zastąpiła obowiązującą za prezydentury Dawida Eisenhovera doktrynę zmasowanego odwetu. W chamskim uproszczeniu doktryna zmasowanego odwetu głosiła, że w razie czego walimy ze wszystkiego co mamy, a wygrał ten, kto przeżyje. Kiedy jednak w latach 60-tych Sowieciarze zaczęli rozbudowywać swój arsenał jądrowy, to wyjaśniło się, że nie przeżyje nikt. W tej sytuacji Robert Mc Namara, sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy’ego, a potem – Johnsona – wykoncypował doktrynę elastycznego reagowania, która w chamskim streszczeniu sprowadza się do tego, że owszem, haratamy się – ale na przedpolach, taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria. Dlatego również do NATO powinniśmy stosować zasadę ograniczonego zaufania, między innymi dlatego, że sławny art. 5 traktatu waszyngtońskiego wcale nie wprowadza żadnego automatyzmu reakcji. W rezultacie tak naprawdę, to my nie wiemy, jak w razie czego zachowa się NATO – ale mamy nadzieję, że Putin też tego nie wie. I jak dotąd, to jest jedyna nasza – jeśli można tak to nazwać – gwarancja bezpieczeństwa.

Europeizacja Europy

Jak widzimy, Donald Trump nie powiedział niczego, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Jednak jego deklaracja została z niebywałym refleksem energicznie podchwycona przez francuskiego prezydenta i niemieckiego kanclerza. Dlaczego? Na pewno składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, ale warto zwrócić uwagę na jedną. Oto od roku 1990, kiedy to Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, stały się, do spółki z Francją, wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”. Sprowadza się ona do delikatnego, ale cierpliwego i metodycznego wypychania Ameryki z polityki europejskiej. Dlaczego Niemcy są wyznawcami doktryny europeizacji Europy, to proste, jak budowa cepa.

Na skutek dwukrotnego wtrącenia się Ameryki do polityki europejskiej, Niemcy w XX wieku przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, więc trudno im się dziwić, że nie chcą obecności Ameryki w polityce europejskiej, zwłaszcza, jako jej kierownika. Z Francją sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Pan Piotr Witt w swoich znakomitych „Kronikach paryskich” przypomina, jak to Napoleon sprzedał Stanom Zjednoczonym Luizjanę. Ale – jak wyjaśnia pan Witt – to tylko pewien skrót myślowy, bo tamta transakcja, oprócz Luizjany, obejmowała terytoria na zachód od Mississipi, w stanach Arkansas, Missouri. Iowa i Minnesota, Dakotę Południową, część Dakoty Północnej, Nebraskę, część Nowego Meksyku, Północny Teksas, Oklahomę, Kansas, część Montany, stanu Wyoming, część Colorado, słowem – mniej więcej jedną trzecią obecnego terytorium USA.

Traktat o tej sprzedaży nigdy nie był ratyfikowany przez francuskie Zgromadzenie Narodowe, co było wówczas wymagane, ale Napoleon o to nie zadbał, podobnie jak o odpowiednie wynagrodzenie. Za Luizjanę dostał 5 mln dolarów, a za Nowy Orlean – 10 mln. Dziadostwo.

A przecież na tym nie koniec, bo – jak informuje skrupulatny pan Witt, powołując się na ustalenia historyków amerykańskich – dochodzi do tego jeszcze Alaska. Otóż podczas wojny secesyjnej dwie eskadry rosyjskiej marynarki, dowodzone przez kontradmirałów: Lesokowskiego i Popowa, wspierały rząd federalny USA, blokując na Atlantyku dostęp do Ameryki statkom angielskim i francuskim, które wspierały Konfederację. Aby wynagrodzić Rosji tę fatygę, Kongres wykombinował fikcyjne wynajęcie Alaski od Imperium Rosyjskiego na 99 lat. Czek na 7,2 mln dolarów jest zatem opłatą za wynajęcie, a nie za kupno. Jak twierdzi pan Witt, Amerykanie pokazują rzekomą kopię aktu sprzedaży – ale oryginału nikt nie widział. Do tego dochodzą przyczyny natury psychologicznej. Francja ma duszę kobiety i to w dodatku – szalenie ambitnej – toteż nie może przebaczyć Ameryce, że w XX wieku dwukrotnie widziała ją w sytuacji bez majtek – że o przyłożeniu amerykańskiej ręki do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego nie wspomnę. Toteż i Francja jest wyznawczynią doktryny europeizacji Europy.

Trójmorze

Skoro my to wiemy, to i amerykańscy twardziele też to wiedzą i wcale nie chcą dać się z Europy wypchnąć. W tym celu Donald Trump, który – jak pamiętamy – ściął się na Twitterze z francuskim prezydentem Macronem, w lipcu 2017 roku w Warszawie powiedział, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że USA będą go wspierały. A wspomniane ścięcie polegało na tym, że uzasadniając potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, prezydent Macron powiedział, że są one potrzebne do obrony Euroopy – między innymi przed Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Trump ze zdumieniem odpowiedział, że USA nigdy na Europę nie napadły, dodając złośliwie, że gdyby nie Ameryka, to Francuzi w Paryżu uczyliby się po niemiecku. Na takie dictum francuski premier poradził mu, żeby nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy. Oooo – jak tak, to zaraz we Francji podniósł się bunt „żółtych kamizelek”, z którym do dzisiaj trudno sobie poradzić.

Dlaczego prezydentowi Trumpowi tak spodobało się Trójmorze? Jeśli Ameryka nie chce pozwolić, by Niemcy i Francja wyrzuciły ją z europejskiej polityki, to musi mieć w Europie jakieś miejsce, gdzie mogłaby pewnie oprzeć się obydwiema nogami. Takim miejscem może być Europa Środkowa zorganizowana w polityczny organizm w postaci Trójmorza – z Ameryką, jako protektorem tego przedsięwzięcia. Tak rozumiane Trójmorze godziłoby w trzy ważne interesy niemieckie: podważałoby niemiecką hegemonię w Europie, blokowałoby budowę IV Rzeszy, no i umożliwiałoby państwom Trójmorza uwolnienie się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z 1915 roku. Toteż trudno dziwić się Niemcom, że jesienią 2017 roku, kiedy wydawało się, że Trump będzie rządził dłużej, zgłosiły akces do Trójmorza, no a teraz – że w zamian za amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu – co wszelkie mrzonki o Trójmorzu absolutnie wyklucza – sprzedały strategiczne partnerstwo z Rosją.

Palec na atomowym cynglu

Od 1990 roku, kiedy Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, co pewien czas puszczały balony próbne w postaci projektu europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Za każdym jednak razem taki balon próbny spotykał się ze stanowczym amerykańskim „niet!” – z wyjątkiem prezydenta Obamy, który nie wyrzekł tego zaklęcia. Skąd to amerykańskie „niet”?

Kiedy w 1949 roku Amerykanie, pragnąc jakoś zrównoważyć presję Stalina na Zachodnią Europę, postanowili odtworzyć państwo niemieckie, a w roku 1954, kiedy zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii – nie byli pewni, czy Hitler nie zmartwychwstanie. Tedy na wszelki wypadek, gdyby Hitler chciał zmartwychwstać, kiedy w roku 1955 utworzyli Bundeswehrę, wkomponowali ją w całości w struktury NATO, za pośrednictwem których do dzisiaj zachowują nad nią surveillance. Pomysł utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO jest zatem pseudonimem wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Ale nie tylko o to chodzi. Niemcy do dzisiaj nie mają broni jądrowej i to nie dlatego, że nie mogłyby zbudować własnego arsenału jądrowego, tylko dlatego, że Amerykanie nie pozwalają. Toteż Niemcy przez całe lata wspierały gospodarkę francuską, żeby się nie załamała pod ciężarem kosztów budowy arsenału jądrowego. Dlaczego? Ano, Niemcy są państwem poważnym, więc inwestowały w Francję, by pewnego dnia i one mogły położyć palec na francuskim atomowym cynglu.

Trump jest dobry na wszystko

No i właśnie krzykliwy Donald Trump wygłosił swoją deklarację. Dla Niemiec i Francji stała się ona prawdziwym darem Niebios. Jeśli nie teraz – to kiedy; jeśli nie my – to kto? – zdawali się mówić panowie Macron i Scholz. Mając ważne do listopada amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu, mając deklarację Donalda Trumpa, a przy okazji – wojnę na Ukrainie, gdzie w dymach z niej bijących każdy może uwędzić swoje półgęski – biorąc do towarzystwa Donalda Tuska, któremu to oczywiście szalenie zaimponowało („chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany”), ogłosili pilną potrzebę „uzbrojenia Europy” w ramach „trójkąta weimarskiego”. W takim trójkącie, podobnie jak w trójkącie małżeńskim, zawsze ktoś jest dymany, więc doproszenie do towarzystwa Donalda Tuska wyjaśnia, że kandydatem do dymania jest oczywiście Polska, której wyznaczono zadanie wojowania z Rosją w sposób nie rodzący żadnych zobowiązań dla NATO. Nie tylko Donald Tusk pękał z dumy. Również Włodzimierz Cimoszewicz, zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Carex” raduje się na widok, że „Tusk jest równym partnerem Scholza i Macrona”. Rozumiem, że „Carex” nadal w służbie i że wykonuje kolejne zadanie – bo byłoby niegrzecznie przypuszczać, że jest tak mało kumaty.

No dobrze – a co by było, gdyby zamiast Donalda Tuska rządził w Polsce Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński? Byłoby tak samo, a może nawet jeszcze gorzej, o czym świadczy wywiad z Jarosławem Kaczyńskim z roku 2017, gdzie zwierza się on ze swojej „koncepcji” – co wskazuje, że mógł zapatrzyć się na Kukuńka, któremu „koncepcje” lęgną się w głowie jak króliki. „Koncepcja” Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że Unia „zmniejszyłaby interwencje w sprawy poszczególnych państw, ale stałaby się za to prawdziwym supermocarstwem z prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej”. Dlaczego dysponując „prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej” Unia Europejska miałaby się powstrzymywać przed interweniowaniem w sprawy poszczególnych państw członkowskich, zwłaszcza kierowanych przez swoja agenturę, kiedy nawet nie mając takiej armii bez ceregieli interweniuje – tego już Naczelnik Państwa nie wyjaśnił, potwierdzając w ten sposób opinię, że wprawdzie jest wirtuozem intrygi, ale takim, co zawsze potyka się o własne nogi.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Jak w Ameryce (znów) ukradziono wybory. ORDYNACJA, głupcze!!

I ty zostaniesz wyborczym negacjonistą! Jak w Ameryce (znów) ukradziono wybory. ORDYNACJA, głupcze!!

Filip Obara https://pch24.pl/i-ty-zostaniesz-wyborczym-negacjonista-jak-w-ameryce-znow-ukradziono-wybory/

Republikanie nie udowodnili oszustw wyborczych w 2020 roku i nie udowodnią teraz. Dlatego może najwyższy czas przyjrzeć się podstawom ideowym własnej partii i zaproponować odświeżenie, które w duchu będzie bliższe katolickiej nauce społecznej?

Na czym wyłożyła się Ameryka w roku 2022? Na tym samym, co dwa lata wcześniej w wyborach prezydenckich: na stosowaniu systemu opartego wyłącznie na zaufaniu, powstałego w czasach, gdy ludzie mieli jeszcze… honor. W Stanach Zjednoczonych nie istnieje coś takiego, jak dowód osobisty czy PESEL – jest to traktowane jako inwigilacja i pogwałcenie praw obywatelskich. Dlatego do wyborów może iść każdy, a władza zakłada po prostu, że obywatel nie będzie kłamał i oszukiwał. Tak to funkcjonowało od początku, tylko ludzie jakoś się „zbiesili” i dwa lata temu okazało się, że ten system – wywrócony do góry nogami pod pretekstem „pandemii koronawirusa” – daje doskonałą okazję do stworzenia chaosu, w którym można zrobić wszystko i nic… nie zostanie udowodnione.

Trump nie zdołał udowodnić w sądach żadnego oszustwa wyborczego, gdyż nie doszło do oszustw w sensie prawnym – doszło jedynie do masowego naginania systemu i wykorzystywania luk w prawie. Podobnie było w tym roku i podobnież stawka była niebagatelna. Nie jakieś tam wybory „połówkowe” – stawka to istne va banque, ponieważ jeżeli Republikanie nie będą mieli mocy stanowienia prawa w Kongresie, to o reformie systemu wyborczego możemy zapomnieć, a wtedy wybory prezydenckie 2024 roku również stają pod znakiem zapytania – choćby nie wiem, jak gigantyczne były faktyczne rozmiary Wielkiej Czerwonej Fali.

W takiej rzeczywistości wyborcy z rozgoryczeniem wyrażają głównie jedno pragnienie: chcemy przynajmniej wiedzieć, kto wygrał, a kto przegrał. Niech to będzie nawet Demokrata, ale uczciwie, a nie pod zasłoną dymną wyborczego chaosu i trwającego tygodniami głosowania kopertowego, którego nie sposób skontrolować. W takiej rzeczywistości największy ból jest… filozoficzny. Okazuje się bowiem, że wszystko traci znaczenie. Wyraźnie jak nigdy dotąd ściera się dziś w amerykańskich wyborach agenda zorganizowanego zła z fundamentalnymi postulatami dobra (prawo do życia, porządek natury, sprawiedliwość dla wszystkich). Jeżeli dekonstruujemy tak elementarną podstawę rzeczywistości, jaką jest sama możliwość zaistnienia dobra (poprzez uczciwy i niekwestionowany wybór przedstawicieli narodu), to wkraczamy w tyranię zła i beznadziei. W Ameryce to zło było rozzuchwalone do tego stopnia, że przeoczyło wygraną Trumpa w 2016 roku, ale niestety cztery lata później nie popełniło już tego błędu, a dziś urządza już sobie dziką orgię na trupie demokracji.

Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że zdołają drugi raz zrobić taki przekręt, myślałem, że determinacja praworządnych Amerykanów jest zbyt duża. Ale byłem naiwny. Nasi przeciwnicy to są ludzie zdegenerowani i pozbawieni przyzwoitości, a słabością ludzi normalnych jest to, że ciągle nie mogą w to uwierzyć i przedsięwziąć stosownych środków kontrataku…

Trupy głosują – trupy wygrywają

W wyborach 2020 roku mówiło się o głosujących trupach, to znaczy osobach, które oddały głos, choć nie żyją od kilku lub nawet kilkudziesięciu lat. W tym roku celem żartów stał się… prawdziwy trup, który wygrał wybory. Było to w Pensylwanii, gdzie o fotel kongresmena walczył niejaki Anthony DeLuca z Partii Demokratycznej. Zmiażdżył on swojego przeciwnika z przewagą ponad 85 procent, a wyborcom umknął drobny fakt, że polityk… od miesiąca nie żyje.

To teoretycznie może się zdarzyć, ale wymowny jest inny fakt z Pensylwanii, mianowicie, że wyścig do senatu wygrał także… żywy trup. Choć żarty są tu nie na miejscu, gdyż John Fetterman naprawdę miał wylew, po którym ledwo mówi i ledwo się porusza. Wydawało się, że z nim nie da się przegrać. „Żelazko by z nim wygrało”, jak powiedział Wojciech Cejrowski, wskazując, że Fetterman, poza tym, że spotkało go nieszczęście, to nierób, który jednego dnia uczciwie nie przepracował, żyjąc na garnuszku rodziców. Ale mimo to właśnie fanatyczny aborcjonista Fetterman uda się z Pensylwanii do Waszyngtonu, a nie Mehmet Oz, które poparł Trump. Dlaczego Oz przegrał? Pro-liferzy twierdzą, że dlatego, że nie opowiadał się zbyt wyraźnie po właściwej stronie, inni (jak dr Jakub Majewski na antenie PCh24 TV), że dlatego, że jest bogatym muzułmaninem startującym w okręgu, gdzie wyborcami są biali ludzie pracy.

Stanem w pewnym sensie „martwym” dla ideałów ruchu MAGA (Make America Great Again) jest niestety również południowa Georgia. Tam w 2020 roku doszło do gigantycznego chaosu wyborczego, a mimo to – cieszący się obecnie reelekcją – republikański gubernator Brian Kemp nie zrobił nic, by to wyjaśnić i by temu w przyszłości przeciwdziałać. Tam jeszcze w przyszłym miesiącu rozstrzygnie się druga tura wyścigu do senatu, ale republikański kandydat uważany jest za dość bezideowego. Szkoda, bo Georgia to jeden z południowych stanów wchodzących dawniej w skład Konfederacji i właśnie stamtąd pochodzi jedna z największych wojowniczek MAGA – kongresmenka Marjorie Taylor Greene.   

Dlaczego Kari Lake musiała przegrać?

Arizona była jednym z kluczowych stanów. W wyścigu gubernatorskim startowała z jednej strony konserwatystka Kari Lake, która wyrosła niemalże na trzecią obok Trumpa i DeSantisa liderkę ruchu MAGA, obiecując silne przywództwo i rozwiązanie kryzysu na granicy, który dodatkowo rujnuje kraj, a z drugiej nijaka, niemająca żadnego programu i unikająca jakiejkolwiek debaty Katie Hobbs. Ta druga była w swojej anty-kampanii tak żałosna, że próbując kopiować republikański PR, zrobiła sobie sesję w Burger Kingu, w którym rzekomo kiedyś pracowała. Problem w tym, że na zdjęciach występuje… Katie Hobbs i nikt więcej, tak jakby lokal został specjalnie opróżniony, by przypadkiem nie dopuścić do jej konfrontacji z wyborcami. Mimo to „wygrała”… Katie Hobbs, która nota bene wierzy, że istnieje 47 płci, a dzieci powinny być bezkarnie zabijane na życzenie matki.  

Jakikolwiek proces wyborczy, który potrzebuje sześciu dni, aby wyłonić zwycięzcę i pozwala tygodniami na zbieranie kopert do głosowania w ramach takiego konstruktu, to nie są już wybory oparte na głosach – czytamy w portalu The Conservative Treehouse. Autorka dodaje: Nie jestem pewna, jak nazwać te wielotygodniowe konkursy zbierania kopert do głosowania, ale nie przypominają one żadnych wyborów, do których mogę się odnieść w jakimkolwiek innym zachodnim kraju. Kari Lake była wyraźnie lepszym kandydatem, a Katie Hobbs jest naprawdę – bez sarkazmu – doofusem [głupawa postać z kreskówki – red.]. Jednak uzasadniony wydaje się argument, że w tym nowym procesie zbierania kopert do głosowania jakość kandydatów jest zasadniczo nieistotna.

Pomimo ogromnym i widocznych gołym okiem nieprawidłowości wyborczych w Arizonie, zaraz po ogłoszeniu wyników przez Associated Press, wszystkie liberalne media rzuciły się, aby rozszarpywać swój niedoszły „najgorszy koszmar” –  Kari Lake, przy której nazwisku nie mogło zabraknąć określenia „wyborcza negacjonistka” dosłownie we wszystkich nagłówkach! Kari należy bowiem do tych, którzy nie boją się mówić o przekrętach wyborczych, które widać gołym okiem, ale trudno udowodnić je w sądzie, gdyż odbywają się w majestacie prawa.

„Wyborcza negacjonistka” na szczęście nie dawała się fake mediom, a z bezpośrednich starć przed kamerami ich przedstawiciele wychodzili nieodmiennie „zmasakrowani” – również w przypadku pytań o rzekome „negowanie wyborów”. Jej skuteczność jeszcze przed wyborami była niezaprzeczalna. Cały naród Arizony, łącznie ze wszystkimi służbami (szczególnie granicznymi) był po jej stronie. Twarzą w twarz skonfrontowała się z dziesiątkami tysięcy ludzi, którzy zaczęli wręcz mówić o „Karizonie”. Jej kandydatura niosła ze sobą rozwiązanie wszystkich problemów, których nieznośność Amerykanie podkreślali nawet w sondażu przeprowadzonym dla… CNN. Pomimo to Kari Lake „przegrała”. To znaczy, nie wiemy, czy przegrała, czy wygrała, ale wiemy, że ręki na Biblii w styczniu nie położy… 

Wybory 2022 pokazały, że niezmożona siła tkwi w tradycyjnie konserwatywnych stanach, których obywatele są wrośnięci w amerykańskie wartości jak drzewo w krajobraz. Natomiast Arizona, granicząca z lewackim Nowym Meksykiem od wschodu, lewackim Kolorado od północy, wrogim Meksykiem od południa, a przede wszystkim z samym Mordorem lewactwa, Kalifornią, od zachodu, jest stanem granicznym. I nie chodzi tu o granicę państwa, ale o granicę kultur. To jak z hiszpańskimi miasteczkami z przyrostkiem de la frontera, który pochodzi z czasów, gdy graniczyły ze sobą kultury chrześcijańska i muzułmańska. Z jednej strony mamy konserwatywne stany, w których wierzy się w amerykański sen, w to, że każdy może własną ciężką pracą i rozumem dojść do sukcesu, w których wierzy się, że Pas Biblijny to najlepsza obrona wartości, słowem, wierzy się w to wszystko, na czym kraj stoi, a bez czego musi upaść. Z drugiej strony mamy stany, w których plenią się wszystkie najgorsze, najbardziej zwyrodniałe – i w istocie swojej antyamerykańskie – ideologie. Arizona jest pomiędzy.

Jak zwrócił uwagę serwis LifeSiteNews, to, co wydarzyło się w Arizonie, jeszcze długo może pozostać niewyjaśnione. Tak jak było z wyborami 2020 roku, po których ogłoszono Joe Bidena prezydentem. Po jakimś czasie dopiero wypłynęło, że Mark Zuckerberg przekazał 400 milionów dolarów do kieszeni urzędników wyborczych (dlatego Ron DeSantis na Florydzie wprowadził prawo zakazujące pompowania „zucker-dolarów” w proces wyborczy), a po drugie, że FBI celowo nie dopuszczało do wypłynięcia kompromitujących danych na temat korupcyjnych powiązań w rodzinie Bidenów. W każdym razie Kari Lake – podobnie jak Trump w 2020 roku – po prostu nie mogła wygrać: to byłoby zbyt piękne, od tego zbyt dużo by zależało i to w skali całego kraju.

Drogę do zwycięstwa wskazał ruch pro-life

Donald Trump powtarza często, że Amerykanie to naród, który „klęka przed Bogiem i tylko przed Bogiem”. Ale były prezydent, zdaje się, nie zrozumiał istotnej prawdy, którą stawia przed oczy temuż narodowi ruch pro-life: że aborcja nie jest tylko straszną zbrodnią, którą należy przy okazji innych działań ograniczyć; że ochrona życia jest w tym momencie fundamentalnym zagadnieniem dla przetrwania kraju (wszak nowym hasłem Trumpa jest save America – uratujmy Amerykę), ponieważ Bóg nie może błogosławić narodowi, który skazuje na hekatombę dziesiątki milionów swoich obywateli.

Mówił o tym Ammon Bundy w Idaho, który jako kandydat całkowicie niszowy, niezależny i przez nikogo nie finansowany osiągnął imponujący wynik 17 procent w wyścigu gubernatorskim: Dawno już minął czas na zatrzymanie tego odrażającego procederu i szukanie przebaczenia za niewinną krew, którą pozwoliliśmy przelewać z pogwałceniem sprawiedliwości. Jeżeli to uczynimy, błogosławieństwo Boga uzdrowi naszą ziemię i nasze domy.

W obecnym rozdaniu wyborczym obie izby Kongresu zasili mnóstwo osób jednoznacznie opowiadających się za życiem. Zwraca się też uwagę, że gubernatorzy, którzy podpisali zakazy i ograniczenia mordów prenatalnych uzyskali reelekcje z miażdżącą przewagą. Ale w swojej masie Partia Republikańska wciąż za mało podkreśla stanowisko pro-life i chyba ciągle nie docenia prawdziwego cudu, który wydarzył się w czerwcu, gdy Sąd Najwyższy cofnął bieg Rewolucji i pogrzebał na śmietniku historii kłamstwo aborcyjne pod szyldem Roe vs. Wade.

Rola zaangażowania pro-life jest prawdziwie opatrznościowa i jest to misja, która jednoznacznie pozycjonuje polityków po stronie dobra lub zła – po stronie cywilizacji, która szanuje Stwórcę i cywilizacji, której panem jest książę tego świata. Pogrzebanie Roe pokazało, że jedynie modlitwa milionów ludzi dobrej woli oraz idąca w ślad za nią aktywność społeczna może zdziałać cuda, również na niwie politycznej. Ludzka siła, charyzma przywódców, a nawet skala ruchu narodowego, jakim jest MAGA to, jak widać, za mało, by przeciwstawić się przewrotności wroga. Walcząc w szeregach pro-life, walczymy po stronie Boga (nawet pomimo wszelkich błędów religijnych, w jakich możemy trwać), a wówczas wiadomo, po której stronie jest zwycięstwo. Tę prawdę musi zrozumieć ruch MAGA, aby osiągnąć inny zapowiadany przez Trumpa cud: rozmontowania „głębokiego państwa” (deep state). 

Czy Republikanie wreszcie wyciągną wnioski?

Przytłaczająca większość popartych Trumpa kandydatów wygrała w obecnych wyborach, ale mówi się, że przegrali w kluczowych stanach. Przegrali w Nevadzie, co miało przeważyć wyścig o dominację w senacie i przegrali w Arizonie, od czego dużo zależy – mają wreszcie najlepsze szanse, by przegrać w Georgii. Odnośnie Nevady można wprawdzie powtórzyć, że kto tak naprawdę wygrał, nie wiadomo (wynik ogłoszono po przedłużonym liczeniu głosów kopertowych), ale warto też spojrzeć z drugiej strony i zapytać, czy Republikanie faktycznie byli gotowi do zwycięstwa?

Z przemów Trumpa wyłaniał się właściwie tylko jeden pomysł na wygranie wyborów: wzbudzić tak duży entuzjazm i tak zmobilizować wyborców, żeby przewaga była niemożliwa do pokonania przy pomocy matactw przy urnach i przy głosowaniach kopertowych… To niestety okazało się za mało przy skali chaosu, jaki można wywołać, teoretycznie nie łamiąc prawa. Do tych stanów, w których gubernatorzy wprowadzili nowe prawo wyborcze, Czerwona Fala dotarła, ale w tych, w których wiadomo było, że „będzie się działo”, nie widać było żadnego realnego ruchu kontroli wyborów, poza obrazkami, jak dwóch przypadkowych rednecków siedzi z karabinami na pickupie i pilnuje czy nikt nie dosypuje głosów.

Dobrym zjawiskiem jest to, że pojawiło się sporo osób spoza polityki, ale jednocześnie problem establishmentowego oportunizmu w łonie Partii Republikańskiej nie ustał. Tu dochodzimy do osi krytyki pochodzącej od młodszego pokolenia konserwatystów, takich jak Matt Walsh czy Candace Owens, którzy mają więcej krytycznego zmysłu w swoich ocenach. Walsh, nota bene katolik, właściwie nie zostawił suchej nitki na Republikanach po tym jak dwunastu z nich poparło w senacie „homo-małżeństwa”.

To jest właśnie wasza Partia Republikańska. I nie jest niespodzianką, że przegrali w połowie kadencji, a przynajmniej osiągnęli znacznie gorsze wyniki – powiedział, dodając, że Republikanie obecnie „nie mają żadnego przesłania”. Do tych głosów dołączają się pro-liferzy, dzięki którym koncept zakazu aborcji nie w imię demokracji, ale w imię prawa naturalnego zaczyna przebijać się do świadomości Amerykanów. To jest nowa – pogłębiona ideowo – perspektywa.

Z kolei Owens (ta czarnoskóra publicystka, która wystąpiła z Kanye West w koszulkach „White Lives Matter”) mocno skrytykowała Trumpa, biorąc na celownik jego wybujałe ego. Candace starła się swego czasu z Trumpem w związku z promowaniem przez niego tzw. szczepionek przeciw COVID-19, wskazując, że rozmija się on z wyborcami w tej kwestii, ponieważ jest za stary, by rozumieć internet i nie słucha uważnie wyborców, którzy nie dali się nabrać na ten skok władzy i Big Pharmy na pieniądze i wolność. – Mówię tylko, że Trump powinien dobrze spojrzeć w lustro… i wykazać się odrobiną pokory, kiedy coś mu się nie uda – mówiła w swoim podcaście. Jest to faktycznie istotne w kwestii dostrzeżenia potencjału, jaki tkwi w połączeniu sił MAGA i ruchu pro-life, co może dać do rąk Republikanów nieodpartą broń, jaką jest działanie w imię prawa naturalnego, a nie demokratycznych przesądów. Wreszcie Owens zadała pytanie: Czy Trump ma na rok 2024 do zaproponowania coś więcej niż „Wróciłem”? 

Ten nastrój jest wyczuwalny przez bardziej otwarte umysły w partii. Czas na odbudowę Partii Republikańskiej – potrzebujemy partii bardziej skoncentrowanej na ludziach pracy niż na Wall Street, bardziej skoncentrowanych na naszej kulturze niż na zagranicznych wojnach – stwierdził senator Josh Hawley.

Przyszłością dla Republikanów wydaje się być przede wszystkim pogłębienie podłoża ideowego. Sięgnięcie po nowe idee (bardziej katolickie i konkretne spojrzenie na porządek natury) i skorzystanie z tych, które już od kilkudziesięciu lat kwitną (pro-life). To przewietrzenie ideowe musi też oznaczać uwolnienie się od przynajmniej części przesądów demokracji: mamy rację nie dlatego, że proces demokratyczny nam na to pozwala, ale ponieważ robimy to, co podoba się Bogu. Jest za wcześnie na to, by oczekiwać, że przywództwo partii przypadnie tradycyjnym katolikom, których orężem są łaska sakramentalna i Różaniec, ale najwyższy czas na to, by nieco zamieszać w ideowym kotle, ponieważ Pan Bóg prowadzi nas sobie tylko znanymi ścieżkami, a – jak wiemy z Ewangelii – rola Samarytanina bądź weselnika na godach Pańskich przypada nie zawsze tym, którym formalnie miało się to należeć. Wreszcie, Bóg nagradza dobrą wolę osób, które bez własnej winy tkwią w błędach religijnych, dlatego uważam, że więcej może zdziałać amerykański protestant mający przekonanie, że Chrystus musi panować w instytucjach politycznych, niż gnuśny europejski katolik, który pogodził się z posoborową agendą, która przyznaje Chrystusowi prawo do królowania wyłącznie pod koniec czasów.

Rewelacyjny film dokumentalny o oszustwach i morderstwach podczas wyborów 2020 w USA

Od premiery na Rumble w sobotę 7 maja film “2000 mules” idzie jak burza przez media społecznościowe na całym świecie. Obejrzały go już miliony widzów.

Joanna M Wiorkiewicz [Autorka „ma kłopoty” z publikacją na Neonie Opary.. Oby chwilowe!! md]

Nowy film  słynnego analityka, komentatora politycznego i autora szeregu bestsellerów z USA, Dinesha D’Souzy “2000 Mules” opowiada o szeroko zorganizowanych i skoordynowanych oszustwach wyborczych w wyborach prezydenckich w USA w 2020 roku, które wystarczyły do zmiany ich wyniku.

Film, którego premiera odbyła się w sobotę 7 maja 2022 r., zarobił ponad 1 mln dolarów w ciągu niespełna dwunastu godzin na platformie streamingu wideo Rumble i platformie subskrypcyjnej Locals. Wpływy z filmów Rumble i Locals, które rozpoczęły się w sobotę w południe, są wystarczające, aby umieścić “2000 Mułów” w  pierwszej dziesiątce na weekend 6-8 maja. Okazuje się, że wybory w USA w 2020 r. wciąż jeszcze  interesują ludzi na całym świecie. 

Film ten jest już szeroko komentowany. Media będą próbowały blokować i cenzurować wszelkie informacje na jego temat i na temat jego wstrząsającej zawartości, ale w końcu już zobaczyła (i jeszcze zobaczy)  ten film taka masa osób, że wszelkie blokady pozostaną w dużej mierze bezcelowe. Dokument pokazuje, w jaki sposób anonimowe dane o lokalizacji telefonu komórkowego mogą być wykorzystane do ujawnienia prawdopodobnie największego oszustwa wyborczego w historii USA.

Krótkie wyjaśnienie, jak postępowali oszuści wyborczy: nielegalnie zebrali od organizacji pozarządowych karty do głosowania (już wypełnione), a następnie wrzucali je do wielu różnych publicznych urn wyborczych w każdym mieście. Podziału dokonano tak, aby ten proceder nie rzucał się w oczy. Ludzie ci nazywani są MULES (muły). Takich mułów było w całych Stanach tysiące i można je było jednoznacznie rozpoznać po ich sposobie poruszania się. Jednak tylko 2000 osób wystarczyło, aby łatwo było odwrócić wynik. Na filmie widać oryginalne nagrania z ulicznych kamer z Atlanty, gdzie zarejestrowano 242 „muły” wrzucające do urn wyborczych całe pakiety kart do głosowania korespondencyjnego.

Publiczne urny wyborcze są bardzo pożądanym celem, ponieważ jest to jedyny sposób głosowania bez pytania o tożsamość. Oprócz danych dotyczących ruchu w telefonie komórkowym istnieją także rażące dowody w postaci nagrań wideo z publicznych (ulicznych) kamer,  a właściwie ich mnóstwa. Dostępnych jest łącznie 4 miliony minut nagrań z kamer monitoringu ulicznego przed urnami wyborczymi. Po obejrzeniu tego dokumentu nie ma żadnych wątpliwości:  Doszło do gigantycznego oszustwa wyborczego – i to na poziomie najniższym.

Dokument jest profesjonalnie zrealizowany pod względem rzemieślniczym i merytorycznym – dobrze buduje napięcie i z pewnością obudzi wielu ludzi, wstrząśnie, a także prawdopodobnie będzie miało to swoje konsekwencje na płaszczyźnie politycznej.

Film ten stanowi ważny pendant do “Dossier Johna Durhama” – specjalnego prokuratora Donalda Trumpa, który w lutym br. złożył w Sądzie Najwyższym dossier dokumentujące oszustwa wyborcze sztabu demokratów oraz zaangażowanie FBI w tę sprawę.

Niestety, “wojna na Ukrainie” przykryła tę sprawę, bo też miała ją przykryć. Jeżeli po tym filmie Sąd Najwyższy nadal będzie chował do głębokiej szuflady te akta, to znaczy, że takie legalne państwo jak USA nie istnieje.

2000 mules z polskimi napisami jest na tej platformie (link bezpośredni)   https://tv.suwerenni.org/w/s1nkKBo7RyZ6e4EX8Gx6Rb

https://odysee.com/2000mules:c
https://odysee.com/2000mules:c

Poniżej znajduje sie omówienie tego filmu ze stacji rosyjskiej z angielskimi napisami oraz trailer do filmu.

https://www.youtube.com/watch?v=A3gqSaTh2f

Tutaj D’Souza mowi, gdzie można obejrzeć jego film:

Film można znaleźć na Rumble oraz na Telegramie. (m.in. z niemieckimi napisami)

Prosze Cie, dodaj ten link z YT – to omówienie jest najobszerniejsze i zawiera świetne fragmenty oraz szefowie YT nie ośmielają się go zakłócać:

https://www.youtube.com/watch?v=A3gqSaTh2fQ
(4’40)