Scott Ritter zasugerował 3 dni temu, że Ukraińcy planują wysadzenie elektrowni atomowej Zaporoże by oskarżyć Rosjan o spowodowanie kolejnej (po Kachowce) katastrofy humanitarnej.
Zełenski będzie próbował zaaranżować katastrofę nuklearną w elektrowni jądrowej w Zaporożu. Ukraińskie siły zbrojne mogą to zrobić na jego rozkaz. Taką opinię wyraził były oficer wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej USA Scott Ritter w wywiadzie dla kanału U.S. Tour of Duty na YouTube. Ukraińcy będą próbowali zaatakować elektrownię jądrową w Zaporożu i zrzucić winę na Rosjan – uważa.Ritter. Ritter przypomniał, że reżim w Kijowie udowodnił już swoją zdolność do popełniania poważnych aktów terrorystycznych o charakterze środowiskowym, np. ostatnio było to wysadzenie elektrowni wodnej w Kachowce.
To zagrożenie jest jak najbardziej realne – twierdzi emerytowany żołnierz piechoty morskiej. Ritter uważa, że dla ukraińskich władz zorganizowanie katastrofy nuklearnej w elektrowni Zaporoże może być realną opcją, zdolną do zmiany sytuacji w strefie wojny na ich korzyść. Są oni w stanie odważyć się na coś takiego, zwłaszcza w kontekście ostatnich niepowodzeń wojskowych. Dziś, w ramach przygotowania medialnego dziennik “Rzeczpospolita” czyli największa tuba medialna Kijowa zadaje dramatyczne pytanie: “Co, jeżeli elektrownia w Zaporożu eksploduje?” Sprawa wydaje sę być dla medialnych kundelków przesądzona. Piszą dalej: “Ukraińskie władze są przekonane, że rosyjski agresor przygotował atak terrorystyczny na Zaporoską Elektrownię Jądrową (ZEJ). Dlatego ukraińscy specjaliści śledzą sytuację, przygotowując możliwe scenariusze rosyjskiego ataku i jego skutków nie tylko dla Ukrainy. Olena Pareniuk z Akademii Nauk Ukrainy podkreśla, że ani Czarnobyl, ani Fukushima na Ukrainie się nie powtórzą – informuje agencja Unian. Były oficer wywiadu Scott Rittewr powiedział wcześniej, że ukraiński prezydent będzie zmuszony przyznać się do całkowitej porażki kontrofensywy i upadku swoich planów. Zełenski nie będzie miał z czym przyjechać na szczyt NATO w Wilnie 11 lipca. Jego “aktywa” będą obejmować tylko martwych ukraińskich żołnierzy i zniszczony sprzęt. Wtedy pozostanie mu tylko przyznać się do porażki.
Ukraińskie zboże nadal wjeżdża do kraju. Rolnicy podejmują ostateczne kroki, a rząd nic nie robi, prócz obietnic bez pokrycia.
Protest rolników w Nidzicy – „PiS nas oszukał”
21 czerwca w Nidzicy (woj. Warmińsko-Mazurskim) odbył się protest rolników. Protest nie był zorganizowany przez żadną organizację rolniczą, strajk został zorganizowany spontanicznie. Głównym powodem do wyjścia na ulicę rolników było zlokalizowanie pociągu z ukraińskim zbożem.
Minister Rolnictwa Robert Telus obiecał, że ukraińskie zboże przestanie wjeżdżać do Polski, jednakże gospodarze z okolic Nidzicy zlokalizowali pociągi załadowane kukurydzą i pszenicą pochodzącą z Ukrainy.
Piotr Miecznikowski rolnik i współorganizator protestu mówił, że tydzień temu z Zamościa pod elewator firmy Cefetra przyjechały wagony z 2000 tonami pszenicy. Rolnicy od razu powiadomili odpowiednie służby, sanepid oraz inspekcję jakości handlowej.
„Funkcjonariusze przyjechali, przeprowadzili kontrolę, ale tylko dokumentów. Ponieważ się zgadzały, nie pobrano żadnych prób. Jedynie olsztyński IJHARS wystąpił do lubelskiego o sprawdzenie historii pochodzenia tego zboża.”- mówi Piotr Miecznikowski. W minioną niedzielę przyjechał jednak kolejny transport zboża, tym razem 2500 ton pszenicy.
„Bardzo nas to poruszyło, bo mimo zakazu nadal zalewa nas ukraińskie ziarno. Stąd dzisiejsza manifestacja”- wyjaśnia Miecznikowski.
Po godzinie w miejscu protestu zjawiło się 70 osób, które zablokowały drogę i pociąg.
Z informacji jakie uzyskałem od rolników, jest to ok 5000ton pszenicy, zboże rolników jeszcze zalega w magazynach a Cefetra ściąga dalej
Cytuj Tweeta
Łukasz
@LukaszP85
·
21 cze
Rolnicy z Nidzicy i okolic protestują, blokują pociąg ze zbożem z Ukrainy który przyjechał na bocznicę w Nidzicy pod jeden z zakładów. @topagrar_PL @GospodarzWlkp @gospodarz @Instytut_Rolny @PRolny @PrzeworskaNika @jacekzarzecki @TyszkaMa @PolsatNewsPL @tvp_info @FaktyTVN
Protest rolników przed Urzędem Wojewódzkim #Wrocław Na Dolnym Śląsk po alarmie rolników wjechały transporty kukurydzy z Ukrainy! Miesiąc przed żniwami magazyny ciągle są pełne, sytuacja jest dramatyczna!Zapowiadamy kontrolę poselską. To jak jest
Protestujący udali się do firmy Cefetry z zapytaniem, kto kupi ich zboże. Zarząd firmy odpowiedział, że nie i nie wiedzą w ogóle, czy będą przyjmować zboże ze żniw.
Rolnicy są zaniepokojeni. Gospodarze nie mają gdzie sprzedać swojego zboża, czują się zbędni, bo największy lokalny odbiorca – firma Cefetra – sprowadza ukraińskie ziarno po korzystniej dla niej cenie.
Do protestu odniosła się Cefetra. Według nich: „Firma do elewatora dostarczyła dwoma pociągami około 4500 ton pszenicy pochodzenia polskiego, zakupionej od polskiego dostawcy i załadowanej w magazynie tego dostawcy w Zamościu”. Innego zdania są rolnicy.
Protest rolników z Dolnego Śląska. „Rząd bardziej dba o Ukrainę niż o polskiego rolnika” 20 czerwca na Dolnym Śląsku został zorganizowany protest po tym, jak rolnicy odkryli 40 wagonów kukurydzy i 180 wagonów pszenicy z Ukrainy na Dolnym Śląsku. Rolnicy z Dolnego Śląska są w takiej samej sytuacji jak rolnicy z Nidzicy- magazyny są pełne i nie ma gdzie sprzedawać zboża.
„Zostaliśmy zalani zbożem z Ukrainy niekontrolowanej jakości, za to odpowiada rząd, służby podległe rządowi” – przekonywał Paweł Mazur, przewodniczący Rady Powiatowej Dolnośląskiej Izby Rolniczej w Wałbrzychu.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 27 czerwca 2023 tekst
Jak wiadomo, pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Każdej – a cóż dopiero takiej, w której rzeczywiste działania wojenne toczą się – o ile się toczą – według możliwości, bo wiadomo, że sukcesy są możliwe na tyle, na ile nieprzyjaciel pozwala – ale równolegle do rzeczywistych działań wojennych prowadzone są działania na odcinku propagandowym. Tutaj o ostateczne zwycięstwo jest znacznie łatwiej, bo nie trzeba krępować się żadnym nieprzyjacielem, ponieważ jedynym ograniczeniem jest własny tupet i wyobraźnia. Im więcej taki propagandzista ma tupetu i wyobraźni, tym większe sukcesy odnosi zwłaszcza, gdy zmonopolizuje przekaz.
Z taką właśnie sytuacją mamy do czynienia w Polsce, gdzie niezależne media głównego nurtu, podobnie jak inne zasoby naszego państwa, zostały oddane do dyspozycji ukraińskiego Sztabu Generalnego, który w telewizji rządowej i nierządnej codziennie brnie od zwycięstwa do zwycięstwa. Kiedy jednak skonfrontujemy te entuzjastyczne komunikaty z sytuacją w terenie, to przekonujemy się z konfuzją, że tam od miesięcy nic się nie zmieniło, że żadnych sukcesów nie ma, strony wojujące pozostają na swoich miejscach, a wojna przechodzi w stan przewlekły.
Ponieważ nic tak nie gorszy, jak prawda, to rząd „dobrej zmiany”, w dodatku przynaglany kampanią wyborczą, energicznie przystąpił do walki z „ruskimi agentami”, a nawet – „onucami”, to jest – z obywatelami, którzy próbują samodzielnie wyciągać wnioski z rozmaitych informacji i w rezultacie coraz bardziej powątpiewają w propagandę rządową i nierządną. Pierwsze uderzenie skupiło się na Donaldu Tusku i Księciu-Małżonku, jako na ruskich agentach, co to sprzedali Polskę Putinowi za miskę soczewicy.
Tak w każdym razie przedstawili sprawę panowie Cenckiewicz i Rachoń – chociaż pan generał Nosek z uporem maniaka twierdzi, że „przesiąknięte” ruskimi wpływami jest akurat Prawo i Sprawiedliwość. Wprawdzie pan generał Nosek został – jak to się złośliwie mówiło w kołach wojskowych – zdjęty ze stanowiska szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego „chwytem za nosek” jeszcze w roku 2013, ale jako szef tej służby, coś tam przecież mógł wiedzieć, więc bardzo możliwe, że i oskarżenia panów Cenckiewicza i Rachonia oraz twierdzenia pana generała Noska mogą być prawdziwe, bo przecież jedno drugiego nie wyklucza, przeciwnie – znakomicie uzupełnia, pokazując agenturalną ciągłość naszego państwa.
Myślę, że te wzajemne oskarżenia – bo jestem pewien, że lada dzień pojawią się one w telewizji nierządnej – zdominują nadchodzące miesiące kampanii wyborczej, dzięki czemu obydwa antagonistyczne obozy nie będą już musiały nic mówić na temat sytuacji w państwie, oczywiście poza tradycyjnymi przesłaniami; według TVN w Polsce jest źle, podczas gdy według telewizji rządowej – jest dobrze, a nawet bardzo dobrze.
W ten sposób na odcinku wewnętrznym sprawę na odcinku propagandy mamy załatwioną, co pozwala nam rzucić okiem na odcinek zewnętrzny, a w szczególności – na wojnę na Ukrainie. Jak wiadomo, w tej chwili na sytuację tam panującą coraz większy wpływ wywiera zbliżający się termin 11 lipca, kiedy to w Wilnie rozpocznie się „szczyt” NATO. Jak przypuszcza pan Anders Rasmussen, były sekretarz Generalny Paktu i były premier Danii, a obecnie – doradca doskonały prezydenta Zełeńskiego – na tym szczycie może nie dojść do ustalenia wspólnej strategii wobec Ukrainy, więc zaproponował rozwiązanie alternatywne – żeby mianowicie Polska, ewentualnie – jakieś państwa bałtyckie – wprowadziły na Ukrainę swoje niezwyciężone armie i w ten sposób dopomogły temu państwu w osiągnięciu ostatecznego zwycięstwa. Wydawać by się mogło, że i z punktu widzenia samej Ukrainy, a przede wszystkim – z punktu widzenia Stanów Zjednoczonych i poważnych europejskich członków NATO – jest to prawdziwy dar Niebios, bo umożliwia wciągnięcie w maszynkę do mięsa przynajmniej niektórych państw Europy Środkowej bez ryzyka uruchomienia sojuszniczych procedur z art. 5 traktatu waszyngtońskiego, które mogą być uruchamiane wyłącznie w przypadku „zbrojnej napaści” na państwo członkowskie. Ale minister spraw zagranicznych Ukrainy, pan Kułeba, kategorycznie sprzeciwił się wprowadzaniu na terytorium Ukrainy jakichkolwiek obcych wojsk. „Dajcie broń!” – zażądał.
Ale właśnie ta sprawa wygląda coraz bardziej problematycznie. O ile administracja prezydenta Bidena i on sam, który najwyraźniej uparł się przewodzić Stanom Zjednoczonym do upadłego, coraz bardziej uzależnia swój sukces wyborczy od ostatecznego zwycięstwa na Ukrainie, to jego konkurenci z Partii Republikańskiej swojego sukcesu od żadnego ostatecznego ukraińskiego zwycięstwa nie uzależniają. Przeciwnie – sprawiają wrażenie, że swój sukces uzależniają od jak najszybszego zakończeni tej wojny, nawet w postaci „zamrożenia konfliktu” – o czym wspominała już dawno amerykańska ambasadoressa przy NATO. Skoro tedy w USA zdania są podzielone, to cóż dopiero mówić o sojusznikach europejskich – oczywiście tych poważnych, do których Polska niestety się nie zalicza?
Jakieś decyzje zostaną prawdopodobnie podjęte na szczycie NATO w Wilnie, ale już teraz można dedukować, co się może stać. Oto podczas ostatniego spotkania pana prezydenta Dudy z prezydentem Macronem i kanclerzem Scholzem w ramach tzw. „trójkąta weimarskiego”, mówiono o stworzeniu dla Ukrainy „gwarancji bezpieczeństwa” w postaci obietnicy przyjęcia jej do NATO. Odnoszę wrażenie, że może to być próba obmyślenia dla Ukrainy rodzaju „nagrody pocieszenia” w sytuacji, gdy Zachód traci entuzjazm dla dalszego eksploatowania własnych zasobów gwoli iluzji „ostatecznego zwycięstwa”. Wprawdzie w obliczu zbliżającego się wileńskiego szczytu Ukraina usiłuje stworzyć wrażenie, jakby jej wielka kontrofensywa „ruszyła” – ale jak dotąd nie udało się armii ukraińskiej na żadnym odcinku przełamać głęboko urzutowanej rosyjskiej obrony, dla której dodatkowym uzasadnieniem jest włączenie zajętych obwodów: ługańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego do terytorium Federacji Rosyjskiej.
W tej sytuacji skłonienie ukraińskich władz do pogodzenia się z sytuacją nie powinno być specjalnie trudne, zwłaszcza gdyby do kija w postaci odmowy pomocy w dotychczasowej skali, dodać marchewkę w postaci „obietnicy przyjęcia do NATO”. Taka obietnica być może pozwoliłaby obecnej ekipie ukraińskiej zachować twarz w obliczu konieczności pogodzenia się z faktycznym okrojeniem terytorium państwowego. Z punktu widzenia Zachodu zaś taka obietnica nie kosztuje wiele, bo jej wypełnienie zależy od bardzo wielu warunków, których Ukraina na razie nie będzie w stanie spełnić, a poza tym jej spełnienie wymaga jednomyślności, o którą tak trudno nawet w przypadku Szwecji, a cóż dopiero – w przypadku Ukrainy?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Wprawdzie rząd ukraiński ani pomyślał, by zgodzić się na misję Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, żeby zbadała morderstwa w Buczy, jakie zdarzyły się wkrótce po tym, jak do mediów społecznościowych trafił film pokazujący, jak żołnierze pułku „Azow”, co to dostarczyli tylu przeżyć pani wicemarszałek Sejmu Małgorzacie Gosiewskiej, znęcają się nad rosyjskimi jeńcami. Hałasy podniosły się nawet w amerykańskim Kongresie, więc morderstwa w Buczy miały znamiona prawdziwego daru Niebios, bo hałasy ucichły, jakby je kto uriezał i od tej pory jest rozkaz, by każdy, kto miłuje Ukrainę, wierzył niezłomnie, że zbrodni dokonali Rosjanie. Właśnie z tego powodu ofuknął mnie pan Radosław Kowalski, o którym już myślałem, że został przydzielony do kogoś innego, ale może nie, a może tylko czyni mi gorzkie wyrzuty z przyzwyczajenia, które – jak wiadomo – stają się drugą naturą. Tak właśnie bywa z tak zwanymi „sygnalistami”.
Jeden z nich, niejaki pan Gancarz, który wprawdzie wypierał się, jakoby doniósł na mnie do australijskich służb, że jestem antysemitą i w ogóle – a tymczasem okazało się, że jeszcze przed emigracją do Australii, za pierwszej komuny, był zarejestrowany w Krakowie jako tajny współpracownik tamtejszej Służby Bezpieczeństwa.
Pan Mateusz Morawiecki w porównaniu z nim może uważać się za prawdziwego arystokratę, bo w 1989 roku był zarejestrowany i to nawet pod dwoma pseudonimami, jako tajny współpracownik, ale nie tubylczej, przaśnej SB, tylko demonicznej, NRD-owskiej STASI, której aktywa, z konfidentami włącznie, po zjednoczeniu Niemiec, przejęła BND. Czy przypadkiem nie tutaj kryje się rozwiązanie tajemnicy pana premiera, który ze stanowiska doradcy doskonałego przywódcy Volksdeutsche Partei Donalda Tuska jednym susem przeskoczył najpierw na stanowisko wicepremiera w rządzie pani Beaty Szydło, a po „głębokiej rekonstrukcji rządu” w roku 2017 – nawet na stanowisko premiera, przy którym, niczym Sancho Pansa przy Don Kichocie, na stolcu wicepremiera zasiadł ostatnio sam Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, po zdegradowaniu wszystkich wicepremierów na prostych ministrów? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy, bo ani wyznawcy rządu „dobrej zmiany” nie puszczają farby, ani też nie puszcza farby Volksdeutsche Partei. Niechby tylko który puścił do – „dałaby świekra ruletkę mu!” – znaczy się – BND zaraz by mu przypomniała, skąd wyrastają mu nogi.
Wracając do naszych ukraińskich panów – bo skoro „Polska jest sługą narodu ukraińskiego” – o czym poinformował nas w swoim czasie pan Łukasz Jasina, to każdy Ukrainiec jest naszym panem, to chyba jasne? – to widać, że z jakichś zagadkowych powodów mają awersję do międzynarodowych komisji.
Na przykład po katastrofie tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce, turecki prezydent Erdogan zaproponował, by tę sprawę zbadała międzynarodowa komisja z ramienia Organizacji Narodów Zjednoczonych – ale nic z tego nie wyszło, bo jakiś ukraiński dygnitarz propozycję tę odrzucił „z oburzeniem”. Co tu badać, jak już Sztab Generalny Ukrainy podał do wierzenia, że tamę wysadził Putin? Miłośnicy Ukrainy dzięki temu mogą zachować cnotę i równowagę ducha i spać spokojnie, a gdyby jakaś międzynarodowa Schwein zaczęła przy tym gmerać, to mogłoby się okazać, że było całkiem inaczej – i co wtedy mógłby sobie pomyśleć choćby pan Radosław Kowalski, o którym już myślałem… – i tak dalej? To tak samo, jak z katastrofą smoleńską; jest rozkaz, że prezydenta Lecha Kaczyńskiego zamordował Putin, chociaż Amerykanie, Nasi Najważniejsi Sojusznicy, podobno mają dokładne zdjęcia, ale mimo upływu 13 lat dlaczegoś nie chcą ich pokazać? Czyżby to nie żaden Putin, tylko zwyczajna katastrofa, która nie usprawiedliwiałaby kultu prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Ciekawe, że podobną powściągliwość Nasi Najważniejsi Sojusznicy zachowują w przypadku tamy w Nowej Kachowce. Wiedzą, ale nie powiedzą – niczym Anglicy w sprawie katastrofy w Gibraltarze, której nadają klauzulę tajności już od 80 lat.
Toteż kiedy Niemcy i Duńczycy, którym w ramach śledztwa w sprawie wysadzenia w powietrze gazociągów NordStream1 i Nordstream2 udało się skłonić do „współpracy” jakąś osobę, właśnie za pośrednictwem prasy ogłosili, że według wszelkiego prawdopodobieństwa gazociągi wysadziła ukraińska ekipa, która uzyskała od rządu polskiego daleko idącą pomoc – jaką sługa musi wyświadczyć swemu panu.
Jakie będą konsekwencje tego odkrycia – tego jeszcze nie wiemy – ale wydaje się, że Niemcy nie puszczą tego płazem tym bardziej, że w te gazociągi wpakowały mnóstwo własnych pieniędzy, a myślę, że nigdy nie przyszłoby im do głowy, że są „sługami narodu ukraińskiego”, skoro jeszcze 80 lat temu uważali ten naród za „podludzi”, a Erich Koch osobiście wybijał w z głowy ministrowi Rosenbergowi pomysły, by mogło być inaczej. Nasi Umiłowani Przywódcy, to co innego; tak, jak w 1943 roku Delegatura Rządu, ze strachu przez Churchillem, wyrzekła się polskich obywateli mordowanych przez Ukraińców na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej i pozostawiła ich własnemu losowi, nie tylko wyrzekają się ich jeszcze raz, kucając przed ukraińskim ambasadorem, panem Zwaryczem i szefem ukraińskiego IPN, panem Drobowyczem, ale w dodatku – o ile tylko Nasz Najważniejszy Sojusznik, gwoli osłodzenia Ukraińcom prawdopodobnego „zamrożenia konfliktu”, wyda taki rozkaz – to pewnie postawią przed odbudowanym Pałacem Saskim w Warszawie pomnik Stefana Bandery, a kiedy już się do tego przyzwyczaimy – to „zleją się” z Ukrainą, czyli zlikwidują Rzeczpospolitą Polską w ramach „post-jagiellońskich mrzonek”.
Skoro tedy widać, że Niemcy Ukraińcom nie odpuszczą, to zaraz wywiad ukraiński ogłosił, że Rosjanie „myślą” o wysadzeniu w powietrze atomowej elektrowni w Zaporożu. Skąd ukraiński wywiad wie, co „myślą”? To proste, jak budowa cepa. Putin mówił przez sen i się wygadał – oczywiście ukraińskiemu agentowi, który jest przy nim przez 24 godziny na dobę – nawet w toalecie. Taki cymes to prawdziwy dar Niebios przed szczytem NATO w Wilnie, na którym Ukraina nie będzie mogła pochwalić się ostatecznym zwycięstwem w sytuacji, gdy reklamowana od miesięcy kontrofensywa, na poczet której prezydent Zełeński wycyganił od 50 krajów świata miliardy dolarów, właśnie spala na panewce. Teraz brakuje tylko tego, żeby ta elektrownia rzeczywiście wyleciała w powietrze, bo w przeciwny razie pan Radosław Kowalski i inni wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego, mogliby popaść w potężny dysonans poznawczy. W takiej sytuacji nie ma rady, gdyby Putin się ociągał, to będą musieli ją wysadzić sami Ukraińcy.
Mamy służyć diabolicznej elitarnej agendzie, agendzie, którą prawdopodobnie kierują Nie-Ludzie. Ukraina pobiera organy dzieci w laboratoriach adrenochromu
[o adrenochromie. Jest on otrzymywany z nadnerczy żyjących dawców (usunięcie ich powoduje śmierć dawcy; nie mogą być transplantowane ze zwłok). viki]
============================
Informator z Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), która sama w sobie ma wątpliwą reputację, głównie ze względu na stronnicze raportowanie, zawsze na korzyść zachodniego imperium i jego wasali, ujawnił odkrycie ukraińskich nazistowskich grup pobierających organy dzieci w podziemnych laboratoriach. Laboratoria te zostały ujawnione po zniszczeniu budynków podczas wojny.
Już w następstwie zamachu stanu z lutego 2014 r. (sponsorowanego przez USA), według Huffington Post (raport z 2015 r.):
“… Biedne i niepełnosprawne dzieci, zamknięte i niewidoczne dla rodzin i społeczności, są łatwym celem dla handlarzy i pedofilów. A nikczemni pracownicy są często beneficjentami przewrotnych transakcji, w których towarem są uwięzione dzieci.
Organizacja Disability Rights International (DRI) opublikowała niedawno raport “No Way Home: The Exploitation and Abuse of Children in Ukraine’s Orphanages” (“Bez drogi do domu: wykorzystywanie i znęcanie się nad dziećmi w ukraińskich domach dziecka”) po trzyletnim badaniu trudnej sytuacji dzieci mieszkających w placówkach opiekuńczych.
DRI stwierdziła, że dzieci są narażone na ryzyko handlu seksem, pracą, pornografią i organami w kraju [na Ukrainie], który jest znanym ośrodkiem handlu ludźmi.
Mówi się, że w placówkach tych przebywa około 82 000 dzieci, choć nikt nie ma co do tego pewności. Niektórzy ukraińscy aktywiści podają liczbę bliższą 200 000.
Wewnątrz sierocińców DRI stwierdziła, że przemoc seksualna, wykorzystywanie i gwałty są powszechne. Według ukraińskich organizacji zajmujących się zwalczaniem handlu ludźmi, dzieci są często rekrutowane bezpośrednio z sierocińców do uprawiania seksu i pracy”.
Było to przed wybuchem wojny na Ukrainie.
Ukraińskie okrucieństwa, które opisuje, są na granicy tego, co normalny człowiek może znieść – i nadal wierzyć w ludzkość. W przeciwnym razie zaczyna się oddzielać ludzi od nie-ludzi. Myśli i koncepcje w tym kierunku nie są nowe, zwłaszcza od początku nowej ery, jak można nazwać to, co zaczęło się od samookaleczenia 9/11 masowym morderstwem – i związanymi z tym kłamstwami, trwającymi nadal.
Myśl o nie-ludziach rządzących światem została drastycznie wzmocniona, gdy Muammar Kaddafi, ówczesny przywódca Libii, został zlinczowany 20 października 2011 r. w najbardziej okrutny sposób przez siły NATO dowodzone przez Francję i Stany Zjednoczone, a ówczesna sekretarz stanu prezydenta Obamy, Hillary Clinton, świętowała z kolegami i dziennikarzami, śmiejąc się diabolicznie: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, zginął”. Wiele osób i dziennikarzy zadawało uzasadnione pytanie: “Czy ta kobieta jest człowiekiem?”.
Potem nastąpił początek Agendy 2030 / Wielkiego Resetu ONZ – podsycanie strachu i kłamstwa za kłamstwami na temat wirusa, który, słusznie można zapytać, czy kiedykolwiek istniał? – Zamykanie ludzi, uniemożliwianie im widywania się z bliskimi, starszymi rodzicami, umierającymi krewnymi.
Blokada, której jednym z kluczowych celów było rozpoczęcie budowy z prędkością warp niezliczonych, dosłownie milionów anten 5G na całym świecie, w celu ostatecznego zabicia ludzi i przekształcenia ocalałych w zdalnie sterowanych trans-ludzi, realizujących program chorej elity. Zobacz to.
Po fałszywej plandemii nastąpiły dwa intensywne lata przymusowych i wymuszonych “szczepień”, dyskryminacji szczepionych przeciwko nieszczepionym na całym świecie, bez ucieczki, z miksturą mRNA, która była próbnym zastrzykiem – próbą nie po to, aby dowiedzieć się, co działa najlepiej na grypopodobną wymyśloną chorobę Covid, ale dowiedzieć się, która z nich zabija najlepiej i na jakie sposoby.
Celem było i jest do dziś – nie leczenie, ale zabijanie – ruch masowej depopulacji świata. W tym miejscu znajdujemy się dzisiaj, po ujawnieniu tysięcy dokumentów Pfizera. Zobacz to.
Ludność jest zalewana kłamstwami medialnymi, kłamstwami rządowymi, kłamstwami naukowymi – wszystkie kupione i skorumpowane, aby służyć diabolicznej elitarnej agendzie, agendzie, którą prawdopodobnie kierują Nie-Ludzie.
Jeśli chodzi o wywołaną przez Zachód / NATO wojnę na Ukrainie, w której ukraiński nazistowski rząd zabija własnych ludzi i niszczy własną infrastrukturę tylko po to, by móc obwiniać za to Rosję – patrz zwłaszcza wysadzenie tamy w Nowej Kachowce – na pierwszy plan wysuwa się korupcja i handel dziećmi dla elitarnych pedofilów, a także pobieranie organów i adrenochromów przez dziesiątki tysięcy osób.
Aby dodać jeszcze jedno barbarzyństwo, celowo zdewastowana tama w Nowej Kachowce zalewa około 80 000 ludzi, niszcząc ich źródła utrzymania – wszystkie dowody wskazują, że zrobiła to Ukraina, ale Zachód obwinia Rosję – wszystkie zachodnie media głównego nurtu powielają te same kłamstwa. Zobacz to.
Wideo People’s Voice opisuje w żywym stylu, jak rosyjskie wojska odkryły poćwiartowane ciała dzieci w wieku od 2 do 6 i 7 lat. Zabijano je żywcem dla ich organów. Ich zestresowana bólem krew była zbierana dla Adrenochromu – “przedłużającego życie” lekarstwa dla elity – sprzedawanego za miliony każdego roku.
Handel dziećmi do celów seksualnych i pobierania narządów jest najszybciej rozwijającym się biznesem na świecie, obecnie mówi się o dziesiątkach miliardów. Dokładne liczby nie są dostępne, a kontrolujące wszystko skorumpowane media upewniają się, że żadne takie liczby nie wyjdą na światło dzienne, ponieważ jest to najciemniejszy ze wszystkich ciemnych interesów.
Jest to biznes ogólnoświatowy, ale jego centrum jest prawdopodobnie Ukraina.
Zachód o tym wie, jednocześnie wspierając ten najbardziej nieetyczny kraj na świecie. Prezydent Biden musi wiedzieć o korupcji na Ukrainie, ponieważ jego syn zarobił miliony w tej bezprawnej atmosferze. Presstytutki medialne wyciszają takie wiadomości.
Europa jest w pełni świadoma.
Ale priorytetem Komisji Europejskiej jest zniszczenie Rosji. Czy ludzie stojący na czele KE są jeszcze ludźmi? Zachód oczywiście nigdy nie odniesie sukcesu w wojnie na Ukrainie, bez względu na to, ile setek miliardów sztuk broni dostarczy rządowi Zełenskiego. Wiedzą również, że 70% tej broni trafia prosto na czarny rynek. Zobacz to.
Jednak Europa podąża za szalonym i nieludzkim mandatem swoich waszyngtońskich mistrzów.
Zarówno Europa, jak i Waszyngton doskonale zdają sobie sprawę z handlu dziećmi i pozyskiwania organów, co jest kolejnym biznesem wartym miliardy dolarów. Jednak wsparcie dla Ukrainy i odrażające okłamywanie ludzi na całym świecie trwa nadal.
Zasadne pytanie: czy ci, którzy rządzą światem, ci, którzy kierują instytucjami takimi jak WEF, WHO, GAVI, Klub Rzymski i inne, to ludzie czy nieludzie? Spójrz na ich wyraz twarzy, mroczne wibracje, którymi emanują – i wciąż się zastanawiasz.
Następnie obejrzyj poniższy film. To samo wideo co powyżej
Rzeczywiście, potęga okrucieństwa jest trudna do zniesienia.
Tematy lokalnych konfliktów zbrojnych i nielegalnego handlu ludzkimi organami zawsze idą ze sobą w parze, ponieważ działania wojskowe to nie tylko rozwiązywanie kwestii geopolitycznych i powszechne czerpanie zysków z handlu bronią, ale także nielegalny handel ludzkimi organami. Kupcy organów i chirurdzy przeszczepiający je na czarnym rynku od dawna stali się zwykłymi elementami wojskowego krajobrazu, podobnie jak najemnicy.
Powód jest jasny, jeśli spojrzeć na imponujące ceny oferowane przez tych “dilerów” ludzkich organów. I tak, płuco kosztuje 170 tysięcy dolarów, nerka 60 tysięcy dolarów, serce 150 tysięcy dolarów, wątroba 120 tysięcy dolarów, trzustka 150 tysięcy dolarów, rogówka 30 tysięcy dolarów… Ważne jest, aby pamiętać, że jeszcze przed rozpoczęciem „operacji specjalnej” Moskwy na Ukrainie, ludzie umierali w Donbasie co najmniej dziesiątkami dziennie, ale ostatnio liczba ta znacznie wzrosła. Ich szczątki to stosy pieniędzy dla czarnorynkowych chirurgów transplantologów, więc jak mogliby przepuścić taki “biznes”?
Już w 2007 roku Ukraina była świadkiem skandalu wokół obywatela Izraela Michaela Zisa, który został oskarżony o praktykowanie czarnorynkowych operacji przeszczepów. Zis został zatrzymany 13 października 2007 roku w Doniecku na wniosek organów ścigania. Jednak ten żydowski “przedsiębiorca” został przewieziony do Izraela po zaangażowaniu Julii Tymoszenko i zwolniony po wylądowaniu w Tel Awiwie…
Już kilkadziesiąt lat temu rozpoczął działalność “szeroko znany w wąskich kręgach” i zamknięty dla ogółu społeczeństwa rynek przeszczepów, na którym można wymienić “zużyty organ” za dobrą rekompensatą i bez czekania w kolejkach. Rynek ten był aktywnie zasilany w latach 1998-99 organami pobranymi od Serbów przy bezpośrednim zaangażowaniu “lidera Demokratycznej Partii Kosowa” Hashima Thaçi, który otrzymał przydomek “Wąż” za swoją brutalność, a później został premierem. Zarobił miliony dolarów na handlu organami pobranymi od żywych ludzi. Danica Marinković, była sędzia Sądu Rejonowego w Prisztinie, próbowała zeznawać na ten temat podczas procesu Slobodana Miloševicia w Hadze. Według niej misja ONZ w Kosowie (UNMIK) kierowana przez Bernarda Kouchnera, byłego ministra spraw zagranicznych Francji, utrudniała śledztwa w sprawie zaginięć i porwań w regionie.
Fakt, że antyludzka działalność czarnorynkowych chirurgów transplantologów była dobrze znana społeczności międzynarodowej, potwierdza książka prokurator Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii Carli Del Ponte “Polowanie: Ja i zbrodniarze wojenni”. Książka rzuca światło na informacje o masowych grobach i obozach koncentracyjnych, relacje świadków o makabrycznych torturach i egzekucjach ludności cywilnej, masowych morderstwach w celu uzyskania przeszczepów i wyraźnie stwierdza, że sędziowie Międzynarodowego Trybunału Karnego i organizacje międzynarodowe były świadome tych zbrodni.
W 2009 roku szwedzki dziennikarz Donald Berström opublikował w gazecie Aftonbladet artykuł, w którym izraelskie oddziały zostały oskarżone o zabijanie Palestyńczyków dla organów dawców. Berström powołał się na zastrzeżone dane, które otrzymał od personelu misji humanitarnej ONZ znajdującej się na tym obszarze.
W listopadzie 2011 roku Bloomberg opublikował artykuł, w którym czytamy: “Śledczy z 5 kontynentów donoszą, że znaleźli powiązane ze sobą syndykaty przestępcze kierowane przez Izraelczyków i wschodnich Europejczyków zaangażowanych w nielegalny handel ludzkimi organami”.
W latach 90. główny lekarz lwowskiego regionalnego szpitala klinicznego Bogdan Fedak założył grupę przestępczą sprzedającą organy dziecięce do innych krajów, głównie do USA. Dochodzenie wykazało, że we Lwowie zaginęło około 130 niemowląt. Dziennikarze nie wykluczają, że po odbyciu kary wspólnicy Fedaka wrócili do biznesu na linii demarkacyjnej, sprzedając swoich rodaków na organy.
Już od 2014 roku analitycy mówią o aktywnym systematycznym pobieraniu narządów od cywilów i uczestników konfliktów zbrojnych wokół Donbasu. W dniu 29 września 2014 r. specjalny przedstawiciel OBWE ds. zwalczania handlu ludźmi Madina Jarbussynova stwierdziła, że odkryte masowe groby w Donbasie zawierały ciała pozbawione narządów wewnętrznych, które najprawdopodobniej stały się ofiarami czarnorynkowych chirurgów transplantologów.
W połowie lata 2014 r. hakerzy upublicznili korespondencję byłego deputowanego ludowego z Batkiwszczyny Siergieja Własenki z niemiecką lekarką Olgą Wiber i dowódcą batalionu w Donbasie Semenem Semenczenko, w której była mowa o handlu organami zamordowanych lub rannych ukraińskich żołnierzy. Z korespondencji wynikało, że lekarka zamawiała duże partie organów od byłego posła. Ten krwawy biznes kontrolowany przez SSU pomógł ukraińskiej elicie zarobić niebotyczne sumy pieniędzy.
W 2015 roku w Internecie opublikowano film z wywiadem z amerykańskim chirurgiem transplantologiem “pracującym” w Odessie, Doniecku, Słowiańsku i Kramatorsku, ujawniając mrożące krew w żyłach szczegóły masowego pobierania narządów na Ukrainie.
Niedawno w Internecie pojawił się wywiad wideo z byłym pracownikiem SSU, który powiedział, że będąc w strefie działań wojennych w Donbasie, został przydzielony do specjalnej grupy medycznej w Kramatorsku o nazwie “Grupa Pierwszej Pomocy”. Od 2014 roku grupa ta zajmowała się nielegalnym pobieraniem narządów od rannych żołnierzy ukraińskich w okolicach obwodów donieckiego i ługańskiego. Według niego, z grupą współpracowało kilku zagranicznych chirurgów transplantologów. Często żołnierze, od których pobierano organy, byli uznawani za zaginionych w akcji, a ich zwłoki grzebano w masowych grobach. Pobierano również organy od cywilów. Cały proces był kontrolowany przez SSU i kilku ukraińskich funkcjonariuszy.
Na początku 2022 roku minister obrony Niemiec Christine Lambrecht ogłosiła, że Ukraina otrzymała szpital polowy i krematorium. Niektóre media powiązały taki “prezent” z długoletnim, dobrze naoliwionym nielegalnym biznesem sprzedaży organów ukraińskich żołnierzy do UE, USA i Izraela pod ochroną SSU, na co wskazuje wiele cech. Media donosiły już, że chirurdzy transplantolodzy z czarnym znaczkiem pobierali narządy od jeszcze żywych ludzi, a następnie kremowali zwłoki. Ofiary to głównie ranni ukraińscy żołnierze, którzy zostali dostarczeni nieprzytomni do szpitala z linii frontu. Pojmani milicjanci i cywile byli sprzedawani na organy, przy czym zazwyczaj wybierano kobiety i dzieci…
Ogłoszenie przydziału szpitala polowego i krematorium spowodowało poważne niepokoje w ukraińskich oddziałach na linii demarkacyjnej, wzrost liczby przypadków dezercji i samobójstw, które dowódcy starają się zatuszować wszelkimi sposobami. Zdaniem ukraińskich żołnierzy, szpital ten może być wykorzystywany do pobierania narządów i późniejszego tuszowania tych przestępczych działań za pomocą krematorium.
Niedawno niemieckojęzyczna publikacja “Neues aus Russland” opublikowała fascynującą historię o mobilnych krematoriach na Ukrainie, które pomagają ukryć sprzedaż organów do UE.
W tym kontekście warto zauważyć, że nie tylko Niemcy, ale także Izrael wyraził ostatnio duże zainteresowanie rozmieszczeniem swoich “szpitali polowych” na Ukrainie, gdzie obserwuje się rosnącą liczbę ofiar w wyniku specjalnej operacji denazyfikacyjnej Moskwy. Jak donoszą izraelskie media, 23 marca izraelski “szpital polowy” został otwarty w miejscowości Mostyska w obwodzie lwowskim. Izrael zauważa ponadto, że liczba “szpitali polowych” może wkrótce wzrosnąć…
Jak podkreślają niektórzy eksperci, w warunkach obecnego konfliktu ukraińskiego cudzoziemcy z minimalnym wsparciem są zagrożeni, ponieważ przedstawicielom dyplomatycznym nie zawsze udaje się ich namierzyć. Łatwo jest “zgubić” tych ludzi, z których wielu to młodzi studenci, pracownicy gościnni, a nawet najemnicy, chwalący się doskonałym zdrowiem. Osoby te są szczególnie narażone na ryzyko bycia potencjalną ofiarą grup przestępczych zajmujących się handlem organami na Ukrainie.
Powiadają, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To prawda, ale prawdą też jest, że punkt widzenia może zmieniać się wraz ze zdobywaniem doświadczeń życiowych. Na przykład moje stanowisko w sprawie przyjmowania przez państwo polskie obywateli Ukrainy w związku z toczącą się tam wojną z Rosją było w 100 proc. na tak [idiota? Czy pijany?? MD] , ale ostatnio spadło do 50 proc., choć nadal jest na tak. Co jest tego powodem? Moja niedawna wizyta w Hiszpanii.
W samolocie lecącym do Alicante zastanawiałem się, czy oby rzeczywiście wystartowaliśmy z Warszawy, a nie z Kijowa. Mniej więcej dwie trzecie miejsc zajmowali Ukraińcy. Alicante to raczej destynacja turystyczna, nie należąca do najtańszych, ceny miejsc w hotelach, pensjonatach i mieszkaniach pod wynajem na liczącym 244 km wybrzeżu i plaży Costa Blanca są wyśrubowane, szczególnie w sezonie letnim. Nie należymy z żoną do biedaków, żyjemy na niezłym poziomie, ale gdyby nie nasza córka, która jest właścicielką apartamentu na Costa Blanca i dodatkowo sfinansowała nam bilety lotnicze, nie moglibyśmy sobie pozwolić na spędzenie dwóch tygodni w tak eksponowanym miejscu – do tego w szczycie sezonu.
Nie, żebym komukolwiek czegokolwiek zazdrościł, ale Polska otworzyła się na Ukraińców jak żaden inny kraj w UE, dając im pieniądze, bezpłatną służbę zdrowia poza kolejnością i wiele innych przywilejów, a okazuje się, że obywatele Ukrainy, rezydujący w naszym kraju, mają się finansowo lepiej niż wielu Polaków. Jestem z natury obserwatorem i nabrałem przeczucia graniczącego z pewnością, że ludzie w samolocie do Alicante z pewnością nie zaliczali się do grona bajecznie bogatych ukraińskich oligarchów, bądź ich bliskich rodzin.
Oligarchów zobaczyłem dopiero w Benidorm, gdzie mieszkaliśmy. Jest to jeden z największych i najpopularniejszych kurortów morskich w Hiszpanii, znany dzięki wspaniałym plażom oraz klubom nocnym. Część luksusowych limuzyn posiadała ukraińskie tablice, a najtańsza fura to porsche carrera. Większość Ukraińców jeździła jednak autami z wypożyczalni (mają specjalne oznakowania) i nie były to bynajmniej egzemplarze pierwsze lepsze z brzegu. W urodzinach ukraińskiego dziesięciolatka, wyprawianych w najbardziej luksusowej knajpie tuż przy plaży, biesiadowało kilkanaście osób – kobiet o upierścienionych dłoniach oraz młodych byczków obwieszonych złotymi łańcuchami ze złotymi roleksami na przegubach rąk. Był klaun, specjalne czarne stroje, a stół uginał się pod wyszukanymi potrawami i francuskimi szampanami. Przechodzący obok Hiszpanie i zachodni turyści z ciekawością patrzyli na ten spektakl dla bogaczy i zapewne nie mogli pojąć jak to jest – tam niby krwawa wojna, cały świat pomaga, śląc na Ukrainę kolejne setki miliardów dolarów, a tu ukraińskie byczki, zamiast bić się na froncie w Bachmucie, grzeją tyłki w hiszpańskim słońcu, zajadając ostrygi i homary popijając je francuskim szampanem.
Miałem ochotę podejść do nich i zapytać: „A wy co? Czemu nie jesteście na froncie? Przecież jest pełna mobilizacja i żaden mężczyzna w wieku poborowym nie ma prawa opuścić Ukrainy. Nie wyglądacie na chorych czy kontuzjowanych, a wręcz przeciwnie, więc w jaki sposób opuściliście ojczyznę, która została zaatakowana przez agresora”? Odpuściłem, bo nie marzyło mi się być znokautowanym.
Jednak nie sposób przejść spokojnie obok tego zjawiska. Prezydent Wołodymyr Ołeksandrowycz Zełenski od ponad roku jeździ na żebry do różnych zakątków świata i non stop apeluje o międzynarodową pomoc, ale wydaje się przymykać oczy na dezercję tysięcy Ukraińców w wieku poborowym, rozsianych po całej Europie i spokojnie patrzących jak ich mniej ustosunkowani i mniej zamożni rodacy wykrwawiają się na froncie. Wydaje się przymykać oczy na miliardy euro nielegalnie wywożone za granicę przez ukraińskich „biznesmenów”.
Ostatnio rozmawiałem z pewnym kolegą, który ma kontakty z warszawskim półświatkiem. Opowiedziałem mu, co widziałem, a on na to: „Tadziu, o czym ty mówisz? W ubiegłym tygodniu przyjechał Ukrainiec z bagażnikiem pełnym pieniędzy. Miał tam 50 milionów euro, same pięćsetki spakowane w „cegły” i okręcone w celofan. W życiu nie widziałem takiej kasy!”.
Za dawnych dobrych czasów uchylanie się od służby wojskowej w czasie wojny było karane bezwzględnym więzieniem. Przypomnę, że w czasie wojny wietnamskiej, w której to USA były agresorem, odmowę pójścia do wojska surowo karano i nie było obywateli uprzywilejowanych. Nawet tak kultowa postać jak Muhammad Ali (Cassius Clay), ambasador światowego boksu i mistrz świata, nie mógł liczyć na bezkarność. Ali inspirował Woody’ego Allena, Normana Mailera i wiele gwiazd muzyki pop, a sam wielki Miles Davis poświęcił mu jeden ze swoich utworów. Kiedy mistrz świata podarł kartę mobilizacyjną i odmówił wcielenia do armii, został pozbawiony mistrzowskiego tytułu, stracił paszport i został skazany na areszt domowy. Dzisiaj, mimo prowadzonej wojny obronnej i narodowej mobilizacji, byle ukraiński chłystek mający pieniądze, bądź układy może z łatwością uchylić się od służby wojskowej, nie trafić na front i wylegiwać się w ciepłych krajach.
Myślę, że polski rząd powinien podjąć pewne kroki, byśmy nie stali się dojną krową. Pomoc dla uchodźców z Ukrainy zdecydowanie tak, ale nie dla wszystkich. Musi być weryfikacja, podobnie jak winno być z programami socjalnymi typu 500+ czy dodatkowymi emeryturami. Tego typu świadczenia nie mogą obejmować wszystkich, powinny być kierowane wyłącznie dla osób i rodzin niezamożnych, które legitymują się skromnymi dochodami na pułapie określonym w ustawie. Jest czymś oczywistym, że ukraińskie kobiety i dzieci, starcy oraz osoby kontuzjowane i niepełnosprawne otrzymują pełny pakiet pomocy. To nasz obowiązek wobec walczącego na śmierć i życie sąsiada. Ale tysiące ukraińskich mężczyzn w wieku poborowym, rezydujących w Polsce, powinny być wzywane do urzędu w celu wyjaśnienia, w jaki sposób ludzie ci uniknęli mobilizacji i czemu nie walczą na froncie w obronie ojczyzny. Uważam, że wszystkim tym, którzy nie podadzą wiarygodnego powodu (ciężka kontuzja, konieczność specjalistycznego leczenia w sytuacji zagrożenia życia, opieka nad dziećmi, które są bez matki) powinno odbierać się prawo pobytu w Polsce. Ich miejsce jest dzisiaj w ojczyźnie, którą systematycznie rujnuje najeźdźca, a nie u nas, czy na zalanej słońcem plaży w Benidorm.
Ukraińcy przebywający w Polsce wygrali los na loterii, bo żaden inny kraj w UE nie otoczył ich tak troskliwą opieką, jak polski rząd. Rodzina 500+ to jedna z najpopularniejszych form pomocy finansowej. Mogą ją otrzymać obywatele Ukrainy lub małżonkowie z Ukrainy, którzy mają co najmniej jedno dziecko w wieku poniżej 18 lat. Dalej, jednorazowa pomoc finansowa w wysokości 300 zł udzielana jest każdemu Ukraińcowi, który po raz pierwszy przekroczył granicę z Polską począwszy od 24 lutego. Karta Dużej Rodziny to pomoc finansowa, która wspiera rodziny wielodzietne. Za pomocą tego programu można uzyskać zniżki w sklepach, na bilety kolejowe i w restauracjach. Program 400+ pomaga rodzicom, których dzieci przebywają w żłobku. Maksymalna wysokość tej pomocy to 400 zł miesięcznie. Rodzinny Kapitał Opiekuńczy (RKO) to pomoc przeznaczona dla małych dzieci w wieku od 1 do 3 lat, dopłaty wynoszą od 500 do 1000 zł miesięcznie. Do tego dochodzą bezpłatny dostęp do służby zdrowia i własny PESEL, choć nie jest się obywatelem polskim. To naprawdę dużo.
Na koniec kilka słów o Hiszpanii i samym kurorcie morskim Benidorm na Costa Blanca, oddalonym o około 40 km od Alicante. Zadbane i bezpieczne miasto zlokalizowane między południowymi zboczami gór Sierra Cortina i Puig Campana a wybrzeżem Morza Śródziemnego, co daje wspaniały mikroklimat. Kapitalne plaże, liczące łącznie 5 km długości (Playa de Poniente, Playa de Levante i Playa de Mal Pas), uzupełniają trzy parki rozrywki Terra Mítica, Aqualandia i Mundomar. Na plażach hiszpańskich, w odróżnieniu od polskich nad Bałtykiem, panuje wzorowy porządek, a za nieprzestrzeganie przepisów nakładane są wysokie kary pieniężne. Nie ma grodzenia się, nie ma palenia tytoniu, nie ma słuchania głośnej muzyki. Ceny w hiszpańskich restauracjach, w odróżnieniu od polskich, dopasowane są do kieszeni przeciętnego konsumenta, dlatego życie towarzyskie toczy się w knajpach i pubach, a nie w domach. Hiszpanie są głośni, ale nie krzykliwi, uprzejmi dla turystów, ale bez przesady, otwarci na obcych, ale nie nachalni. Południowa Hiszpania to wymarzone miejsce do życia.
Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da… Lwów w pierwszych tygodniach operacji “Barbarossa” we wstrząsających wspomnieniach polskiego mieszkańca
Tuż po zajęciu Lwowa we wrześniu 1939 roku Sowieci zaczęli wprowadzać tam swoje porządki. Oznaczało to planowe wyniszczanie polskich elit oraz wszelkich innych “elementów kontrrewolucyjnych” poprzez masowe aresztowania i deportacje. Po agresji Niemców na Związek Sowiecki nastąpił kolejny krwawy rozdział w historii miasta. Tym razem enkawudzistów zastąpili siepacze z Einstazgruppen i współpracujący z nimi nacjonaliści ukraińscy, a ostrze represji zostało skierowane głównie przeciwko żydowskiej ludności miasta, choć nie tylko.
Bomby niemieckie spadły na Lwów już 22 czerwca, powodując wybuch paniki wśród Sowietów. Rozpoczęła się masowa ucieczka przedstawicieli sowieckiej administracji i wojska oraz ich rodzin. Natomiast NKWD rozpoczęła egzekucje przetrzymywanych we lwowskich więzieniach aresztantów. Zamordowanych zostało wówczas 2,5-4 tys. przetrzymywanych tam osób.
O świcie 30 czerwca do Lwowa wkroczył złożony z Ukraińców batalion “Nachtigall” (“Słowik”), a kilka godzin później do miasta dotarła 1. Dywizja Strzelców Górskich Wehrmachtu. Żołnierze batalionu “Nachtigall” w sile około 350 ludzi umundurowani byli w uniformy Wehrmachtu, na które naszywali sobie niebiesko-żółty wyróżnik. Wkraczające oddziały zostały entuzjastycznie powitane przez ukraińską ludność, liczącą, że Niemcy pozwolą im na stworzenie własnego państwa. Jeszcze tego samego dnia uchwalony został “Akt odnowienia Państwa Ukraińskiego”. Zapowiedziano w nim współpracę z III Rzeszą pod przywództwem Adolfa Hitlera, sformowano też rząd złożony z członków banderowskiej frakcji Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, na którego czele stanął Jarosław Stećko, jeden z jej czołowych przywódców. Jeszcze tego samego dnia na murach lwowskich kamienic pojawiły się odezwy OUN-B, obwieszczające powstanie niezależnego, zjednoczonego państwa ukraińskiego, w których wzywali: “Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej”.
1. Lwowscy cywile witają wkraczających do miasta żołnierzy niemieckich.
Nowo utworzona milicja ukraińska już pierwszego dnia zainicjowała pogrom ludności żydowskiej, zachęcając do niego mieszkańców Lwowa. Wykorzystano przy tym wzburzenie mieszkańców miasta po odkryciu ofiar enkawudzistów w budynkach lwowskich więzień. Żydów wyciągano z domów, zgarniano z ulic i zapędzano na dziedzińce więzień NKWD. Dało tu o sobie znać pojęcie tzw. “Judeobolszewizmu“, gdyż świetnie pamiętano, że część Żydów z wielkim zadowoleniem witała Armię Czerwoną we wrześniu 1939 roku. Nikt nie myślał, że również część przedstawicieli tej narodowości padło ofiarą sowieckich represji. Ponadto w utworzonej przez Sowietów milicji nie brakło także Ukraińców. W rezultacie w lipcu 1941 roku we Lwowie doszło z inspiracji banderowców do dwóch dużych pogromów ludności żydowskiej (kolejny rozpoczął się 25 lipca), w których zostało zamordowanych od 3 tys. do 9 tys. osób. Przy czym bezpośrednio z rąk podburzonego tłumu, Ukraińców jak i incydentalnej liczby Polaków, zginęło prawdopodobnie kilkuset Żydów. Zdecydowana większość straciła życie w wyniku egzekucji dokonywanych przez żołnierzy Wehrmachtu i batalionu “Nachtigall” oraz jednostkę specjalną Einsatsgruppe C – wspartych przez ukraińską milicję. Część Żydów miało być straconych na podstawie list proskrypcyjnych, przygotowanych wcześniej przez miejscowych działaczy OUN. Wkrótce ukraińscy nacjonaliści rozpoczęli także porachunki z Polakami.
Świadkiem tych wszystkich tragicznych wydarzeń, a po części i mimowolnym uczestnikiem, był Jacek Edward Wilczur, wówczas 16-letni młodzieniec. Oto fragmenty jego dziennika, który zaczął prowadzić od pierwszego dnia rozpoczęcia operacji „Barbarossa”:
22 czerwca
Staliśmy przed wejściem do kina “Kopernik” przy ul. Kopernika. Nasz nauczyciel kupował bilety na poranek. Od strony dworca usłyszeliśmy wybuchy jakby pocisków artyleryjskich albo bomb. W minutę albo dwie po tym wybuchy rozległy się o wiele bliżej i usłyszeliśmy samoloty. Bomby czy pociski uderzały gdzieś blisko, bo słychać było huk i walenie się murów. Nauczyciel powiedział, że to na pewno manewry, ale mimo to już nie poszliśmy do kina. Kazał nam rozejść się do domów (…). Po powrocie dowiedziałem się, że miasto było bombardowane. Kilka domów zostało zawalonych, że są zabici i sporo rannych. Ojciec mówi, że to nowa wojna.
23 czerwca
Nikt dzisiaj nie spał w naszej kamienicy. Zresztą w nocy trwało bombardowanie. O godzinie 5 nad ranem ogłoszono komunikat z Moskwy o nagłej napaści na Związek Sowiecki i o rozpoczęciu przez Niemców wojny. W komunikacie stwierdzono, że wojnę tę Niemcy przegrają.
2. Lwów – czerwiec 1941 roku.
Z żywnością nie jest najgorzej, ale już się daje odczuwać jej brak. Można jeszcze kupić śledzie zwykłe i suszone, chleb, sól i inne produkty. Z mięsem gorzej. Co kilka godzin w którymś sklepie wydają cukier i konserwy rybne.
24 czerwca
Rosjanie cofają się i ludzie mówią, że lada dzień do miasta wejdą Niemcy. Już w kilku punktach strzelano z okien i piwnic do wycofujących się wojsk rosyjskich. Najgorsza jest grupa nacjonalistów i dywersantów ukraińskich w śródmieściu. Zajmują kilka domów przy ul. Strzeleckiej, na pl. Strzeleckim i w domach przy kościele Panny Marii Śnieżnej. Kilku z nich Rosjanie schwytali i rozstrzelali. Inni nadal strzelają. Ukraińcy obezwładnili proboszcza parafii Matki Boskiej Śnieżnej i z okien kościelnych ostrzeliwali kolumnę wojskową na pl. Krakowskim. Rosjanie ustawili działo czołgowe do strzału w stronę kościoła, ale ludzie prosili ich, aby nie niszczyli polskiego kościoła, bo to nie Polacy ostrzeliwują kolumnę wojskową, tylko nacjonaliści ukraińscy. Oficer, czołgista, posłał żołnierzy, aby sprawdzili, kto strzela. Ukraińców wykurzono i kościół pozostał cały.
25 czerwca
Rosjanie ogłosili, że kto z mieszkańców chce, może wycofać się razem z armią. Pociągi odjeżdżają z dworca Podzamcze i są tak przepełnione, że ludzie siedzą w oknach. Wyjeżdżają przede wszystkim rodziny urzędników i pracowników sowieckich, ale też sporo Polaków, którzy nie chcą wpaść w niemieckie ręce. Rosjanie wyraźnie wycofują się nie tylko z miasta, ale z całej Małopolski Wschodniej (…). Wycofujące się kolumny idą w szyku bojowym. Przed nimi i po bokach pod ścianami domów maszerują żołnierze z bronią skierowaną w okna domów po przeciwnej stronie ulicy. Od czasu do czasu strzelają. Obecnie, po kilku zamachach urządzonych przez nacjonalistów ukraińskich, oddziały mają się już na baczności. Jeżeli zdarzy się, że grupa wojskowa zatrzymuje się na wypoczynek, żołnierze oddają ludności swój chleb, konserwy, nierzadko i bieliznę. Miasto jest bombardowane przez samoloty (…). Wozy milicyjne codziennie zwożą zabitych do kostnic przy cmentarzach. Władze wojskowe uprzedzają, aby nie podnosić z ulicy żadnych torebek z cukierkami albo czekoladą. Podobno są dowody na to, że dywersanci niemieccy podrzucają zatrutą żywność (…). Ludzie mówią, że Stalin zapowiedział klęskę Niemiec. Nie wydaje nam się, aby to mogło szybko nastąpić, tym bardziej, że Rosjanie się wycofują.
28 czerwca
W kilku punktach miasta ludzie rozbili i obrabowali sklepy państwowe, tak jakby już żadnej władzy nie było. Tak zrobiono tam, gdzie nie ma w pobliżu komisariatów milicji. Najbardziej głupie jest to, że rozbijają na przykład sklepy z artykułami sportowymi albo z papeterią.
Mieszkańcy boją się jeszcze ruszać sklepy w śródmieściu, ale na peryferiach miasta mało gdzie pozostał pełny sklep. Zresztą sami sprzedawcy przychodzą cichaczem i wybierają towar.
29 czerwca
Dzisiaj miasto było już niczyje. Przez cały dzień widziałem dwóch żołnierzy rosyjskich. Nacjonaliści ukraińscy wychodzą z domów. Nie boja się nikogo, bo nie ma władzy w mieście. Podobno patrole niemieckie stoją już na rogatkach od strony ul. Janowskiej. Najbardziej rozgorączkowani są Żydzi, którzy boją się nie tyle Niemców, co ukraińskich faszystów. Niektórzy oddają na przechowanie sąsiadom-Polakom cenniejsze rzeczy, meble, odzież, a nawet dzieci. (…) Sąsiedzi nasi – ukraińscy nacjonaliści – takim wzrokiem patrzą na wszystkich, że można się domyślić, co by to było, gdyby mogli działać swobodnie.
30 czerwca
Wojska niemieckie zajęły jednocześnie miasto z kilku stron. Piechota weszła od ulicy Żółkiewskiej i Zamarstynowa, a czołgi od Gródeckiej i lasku Brzuchowickiego. Od strony Personkówki wjechali Niemcy na motocyklach i wozach pancernych. Dworce kolejowe, Cytadelę, budyni więzienne i pocztę zajęły oddziały ukraińskich nacjonalistów. Niemcy gotują w kotłach i kuchniach polowych pod gołym niebem i tu wyrzucają resztki. Wokół kotłów kręci się dużo biedoty i dzieci. W dawnym budynku NKWD można jeszcze znaleźć ziemniaki i resztki sucharów.
1 lipca
Dzisiaj na pl. Strzeleckim zatrzymały się samochody, a ubrany w niemiecki mundur żołnierz spytał mnie po ukraińsku, gdzie jest ul. Czwartaków i zażądał wskazania drogi. Jeden wóz pomalowany był na kolor ochronny, a drugi to kryta celtą buda, która na drzwiach szoferki miała wymalowane ważki (…). Przy ul. Czwartaków był jeden dom zajęty przez wojsko niemieckie. Przed nim stał strażnik z automatem. Podoficer dał mi paczkę papierosów, pół chleba i kazał poczekać. Po jakimś czasie wrócił z budynku z innymi żołnierzami, wśród których było dwóch cywilów. Kiedy jednemu odchyliła się poła marynarki, zauważyłem kaburę z pistoletem. Oglądali mnie przez dłuższą chwilę, a potem jeden z cywilów spytał po polsku, czy chcę zarobić.
3. Ukraińscy żołnierze batalionu “Nachtigall”.
Kiedy odpowiedziałem, że tak, wtedy spytał mnie, czy umiem sprzątać i trzymać język za zębami. Powiedziałem, że umiem te rzeczy, ale on wyraził wątpliwość, czy w pojedynkę dam radę utrzymać w czystości cały budynek. Poradził mi, żebym sobie znalazł jeszcze jednego mikrusa (…). Oprócz tego mamy czyścić buty i pasy skórzane. Z miasta przyprowadziłem Krzyśka, z którym się przyjaźnię. U nich jest wielka bieda. Podobnie jak w moim przypadku, Krzysiek pochodzi z zamożnej rodziny, jego rodzice mieli wcześniej majątek, folwarki. Sowieci, a potem Niemcy zabrali im wszystko. Pozwolono nam sypiać w suterenie, obok kotłowni. Jedzenia mamy dosyć i zbieramy do puszek zupę, chleb i tłuszcz. Jutro zaniesiemy to do domu. Dzisiaj trzepaliśmy chodniki i paliliśmy śmieci na podwórzu. Krzysiek mówi, że ci żołnierze nie są tacy zwykli, jeżeli mają w sypialniach chodniki i piją wino.
2 lipca
Wieczorem policja ukraińska oblała benzyną i spaliła wielką synagogę żydowską na Starym Rynku. Była to wspaniała budowla. Podobno drugiej takiej nie ma w Europie. Ogień był tak silny, że w kamienicach wokół niej szyby z gorąca wgięły się do środka. Koledzy moi, którzy mieszkają w pobliżu, mówili, że do ognia wrzucono kilku Żydów.
Od niemieckiego żołnierza otrzymałem paczkę papierosów, którą oddałem ojcu. Zarobiłem również jedną markę niemiecką za wskazanie drogi niemieckim motocyklistom.
3 lipca
Spaliśmy z Krzyśkiem w kotłowni, kiedy nad ranem przyjechali Ukraińcy w niemieckich mundurach. Mieliśmy sporo roboty, bo buty żołnierzy były zabrudzone gliną, błotem, a nawet kałem. Kilku z nich miało spodnie poplamione krwią. (…) Ich samochody były uwalane błotem i gliną. Tego dnia zarobiliśmy sporo chleba, sera szwajcarskiego i smalcu. Nie dają nam za prace pieniędzy, tylko żywność. Wszystko zaniosłem do domu. (…). Papierosy oddałem ojcu, który mimo trudności nie może przestać palić. Potem oddałem mamie wszystkie pieniądze, które udało mi się zebrać za czyszczenie butów żołnierzom na ul. Czwartaków.
4 lipca
Dzisiaj żołnierze wyjechali późno wieczorem i widziałem jak ładowali broń. Wiemy już na pewno, że biorą udział w egzekucjach. Wracając, przywieźli ze sobą dwa samochody ubrań cywilnych, okularów, butów i teczek. Prócz tego w wozach było kilka waliz. Wszystko to zanieśli do wielkiego pokoju na parterze i kazali nam czyścić. Na ubraniach nie było krwi, ale były powalane ziemią i gliną. Podoficer kazał nam dokładnie przeglądać kieszenie i całą ich zawartość wrzucać do walizy. Wozy wróciły z Wólki, a żołnierze klęli dojazd do tej części miasta[1].
4. Zastępcą dowódcy batalionu “Nachtigall” był Roman Szuchewycz, jeden z przywódców frakcji banderowskiej OUN. Szuchewycz, od sierpnia 1943 roku dowódca UPA, odpowiedzialny jest za rzeź 100 tys. Polaków na Wołyniu i Galicji Wschodniej.
5 lipca
Dzień był podły. Żołnierze dwukrotnie wyjeżdżali: raz nad ranem, a raz późno wieczorem. Po powrocie zbili mnie i Krzyśka tak, że w tym dniu nie poszliśmy nawet do pokojów po zupę. Zauważyłem, że wśród nich jest dwóch oficerów z trupimi czaszkami na czapkach i literami SS na klapach. Jeden z nich mówi po ukraińsku (…). Z drugiego wyjazdu żołnierze przywieźli sporo odzieży. Dzisiaj w czasie czyszczenia ubrań poplamiliśmy sobie ręce krwią, która częściowo zdążyła skrzepnąć. Mam trochę chleba z wczorajszego dnia, ale nie pozwalają nam z Krzyśkiem wychodzić poza budynek.
6 lipca
Żołnierze wyjechali w nocy, a wrócili o 7 rano i poszli spać. Buty mieli obłocone i kazali nam czyścić wnętrza wozów. W budach znaleźliśmy kilka banknotów. Czuć było ludzkimi odchodami. Pomagał nam jeden z kierowców. Kiedyśmy skończyli robotę, powiedział, że gdybyśmy komuś powtórzyli, co się dzieje w domu przy ul. Czwartaków, to zastrzelą nas i wrzucą do ustępu. W wozie znalazłem złotą obrączkę, którą oddałem szoferowi. Po południu było jakieś święto. Jeszcze w obiad posypano podwórze świeżym piaskiem. (…) Przywieziono ścięte gałązki jedliny i ozdobiono nimi wnętrza pokoi. Zamiast jednego strażnika na warcie stało dziś dwóch, w tym jeden podoficer. Po obiedzie przyjechała ciężarówka, z której wyniesiono skrzynki z wódką i winem, paczki czekolady, mięso i chleb. Kucharz z dwoma pomocnikami robili kanapki i zastawiali stoły. Przy tej okazji dostaliśmy z Krzyśkiem sporo przylepek chleba i obrzynków kiełbasy. W największym pokoju, gdzie stał stół, ozdobiono jedliną wiszący tam portret Hitlera. Około godziny 18 przyjechały trzy samochody. Wysiedli z nich oficerowie i jeden jeszcze żołnierz w mundurze, ale bez odznak. Tamci okazywali mu dużo szacunku.
5. W lipcu 1941 roku żydowska ludność Lwowa padła ofiarą dwóch dużych pogromów, inspirowanych przez niemieckich okupantów i ukraińskich nacjonalistów.
Przez cały wieczór pito w budynku, a wrzaski były takie, że ludzie przystawali na ulicy. Wartownicy zmieniali się co pół godziny i szli do budynku pić. Jeden z nich – nazywali go Stećko – dał mi 100 papierosów i pudełko szprotek. Pokazał mi złoty zegarek i powiedział, że to „geschenk” za dobrą służbę dla Wehrmachtu. Kiedy wieczorem goście wyjeżdżali, stałem przy wejściu do budynku. Mężczyzna, ubrany w mundur bez dystynkcji, spytał dowódcę kompanii ukraińskiej, kim jesteśmy. (…) Późno w nocy wartownik obudził nas i zaprowadził do dowódcy. Ten spytał, czy wiem, co za wojsko zajmuje ten budynek. Powiedziałem, że Wehrmacht. Oficer kazał mi opowiedzieć o swoim domu, o rodzicach i o tym, jak to się stało, że znalazłem się na pl. Strzeleckim, kiedy stanęły tam wozy z ważkami. Potem powiedział mi, że tu stacjonował oddział armii niemieckiej, który walczył z bandami dywersantów. Obecnie oddział odchodzi na front do Rosji. Dał nam po trzy chleby i do podziału kilka konserw. Poza tym pozwolił nam wybrać sobie w magazynie po jednej parze butów.
Powiedział nam też, że ze względu na interes armii nie wolno nam mówić nikomu o tym, co widzieliśmy, bo w przeciwnym wypadku będziemy mieli do czynienia z sądem polowym.
Kiedy z Krzyśkiem opuszczaliśmy budynek na ul. Czwartaków, zauważyłem, że niektórzy żołnierze pakowali się, spinali wielkie torby polowe na rzemienie i czyścili walizy (…).
8 lipca
Niemcy wywożą autami ludzi za miasto – na piaski, koło Winnik – i tu rozstrzeliwują z karabinów maszynowych. Oprócz rozstrzeliwanych Żydów są Polacy – działacze społeczni i polityczni, młodzi księża katoliccy.
Ukraińscy nacjonaliści stoją na rogach ulic i dokładnie przyglądają się przechodzącym. Od czasu do czasu każą komuś odejść na bok i zabierają tych ludzi. Zatrzymują również kobiety – najczęściej Żydówki, ale nie tylko. Kobiety czasem wracają, a czasem nie. W tym drugim przypadku ludzie mówią, że im ładniejsza, tym gorzej dla niej. Dziewczęta naszych sąsiadów wróciły i teraz z nikim nie rozmawiają (…).
6. Każdy, wobec którego zaistniało najmniejsze podejrzenie, że jest Żydem, był prześladowany.
9 lipca
Niemcy zajęli i zagospodarowali budynki więzienne przy ul. Łąckiego, Zamarstynowskiej i Kazimierzowskiej. Do budynku przy Pełczyńskiej zwożą nauczycieli, pisarzy, oficerów. We Lwowie działa jakaś grupa wojskowa, która nie zabija zwykłych Żydów ani zwykłych Polaków. Ci Niemcy mają listę z nazwiskami i adresami, poza tym miejscowi nacjonaliści ukraińscy służą im informacjami. Wszystkich aresztowanych zwożą najpierw do siebie, a potem na cmentarz żydowski przy ul. Janowskiej. Rozstrzeliwuje ich specjalna grupa. (…) Ci Niemcy chodzą w zielonkawych mundurach, a niektórzy z nich mają wszyte w mankiety mundurów czarne opaski. Są również i tacy, którzy mają naszyte litery SS, a oprócz nich inni, bez żadnych odznak. Na ich samochodach wymalowane są symbole ptaków, ważek i komarów.
Najwięcej wśród nich Ukraińców, ale jest też kilku Niemców. Każdy z nich ma oprócz automatu lub karabinu jeszcze pistolet na pasie, a wielu nosi bagnety wojskowe. Ukraińcy i Niemcy ze specjalnej grupy mordują ludzi w kilku miejscach miasta. (…) Ustawia się wówczas więźniów w dole pod pagórkiem piaskowym, a Niemcy strzelają do nich z karabinów i automatów. Po każdej salwie oficer albo podoficer dowodzący egzekucją podchodzi do lezących i każdemu strzela w głowę. Gorzej jest z ludźmi, których zabija się w budynkach policji i bojówek. Ci przed śmiercią są jeszcze bici.
W czasie egzekucji na Kortumowych Górkach udało się jednemu z rozstrzeliwanych uciec. Obecnie ukrywa się obok nas, u sąsiada Ukraińca, który nie wyda go, bo sam jest przeciwko Niemcom. Ten uciekinier jest inżynierem chemikiem i pracował przed wojną w zakładzie naukowym Politechniki Lwowskiej. W dzień przebywa u sąsiada, a na noc przychodzi do nas i sypia na poddaszu. Z obcymi ludźmi boi się rozmawiać, ale nam opowiedział, jak to było u Ptaszników. Aresztowano go 2 lipca i wieczorem, razem z innymi, został przewieziony do budynku dawnego więzienia – Brygidek. Wszystkich tych ludzi wprowadzono do korytarza i trzymano w takim tłoku, że nie można było się ruszyć i niektórzy załatwiali na miejscu swoje potrzeby. Po pewnym czasie zaczęto ich pojedynczo wywoływać w stronę drzwi na zewnętrzny dziedziniec więzienny. Kiedy aresztant wychodził z korytarza, za drzwiami otrzymywał cios młotem w skroń. Wtedy upadał, a stojący obok Ukrainiec w mundurze Wehrmachtu – uzbrojony w karabin z nasadzonym bagnetem – przekłuwał serce i brzuch leżącego. Inni odciągali ciało i wrzucali je na stojący obok wielki wóz.
Kiedy nasz inżynier miał dostać młotem, zjawił się jakiś oficer w mundurze Wehrmachtu, z czarną opaską wszytą w mankiety rękawa. Kazał przerwać zabijanie i odwołał na bok Ptaszników. Zaraz po tym włożono resztę zabitych na wóz, który wyjechał przez bramę od strony ul. Karnej. Inżyniera i resztę więźniów wprowadzono do korytarza. W ciągu godziny przyjechało dziesięć dużych samochodów, które stanęły obok bramy wejściowej przy Kazimierzowskiej. Do każdego wepchnięto ilu się tylko dało aresztantów, a między jednym a drugim wozem jechali na odkrytych małych samochodach Ptasznicy. Ulicami Kazimierzowską, Janowską i nowo zbudowana drogą wozy jechały na Kortumówkę i tu stanęły. Więźniów z pierwszych samochodów rozstrzelano na dole, w małym jarze. Ostatnim więźniom kazano zbiegać w dół i strzelano do nich z tyłu. W tej właśnie grupie był nasz inżynier. Kiedy ludzie zaczęli zbiegać, odezwały się z tyłu strzały, a zaraz potem krzyki trafionych ludzi. Inżynier biegł coraz dalej, aż do skraju jaru. Ponieważ nie trafiła go żadna kula, wlazł na stromą ścianę pagórka i zaczął zbiegać w dół, w stronę lasku kleparowskiego. Ptasznicy ciągle strzelali, ale w pobliżu inżyniera nie było już żadnych aresztantów. Niemcy strzelali już tylko do niego, ale była noc i zła widoczność. Inżynier wpadł w lasek, a stamtąd okrężnymi drogami przyszedł na Kleparów, skąd w przebraniu robotnika dostał się do nas.
14 lipca
Właściwie nie ma zwyczajnych egzekucji. Niemcy i ukraińska policja zabijają, gdzie się da, nawet w bramach domów. Wystarczy o kimś powiedzieć, że był komsomolcem albo że jest Żydem, a już takiego zastrzelą albo zatłuką na śmierć kolbami i kopniakami. Na pl. Krakowskim Ukraińcy zabili dwóch chłopców-Polaków, o których ktoś powiedział, że na pewno są Żydami. Okazało się potem, że byli Polakami, a rodzice ich mieli dozorcówkę przy ul. Legionów. Ukraińscy nacjonaliści i niemiecka policja wyszukują spisy organizacyjne partii, Komsomołu, a nawet szkolnych organizacji pionierskich. Według znalezionych list wybierają z domów ludzi – często młodych chłopców i dziewczęta. Najpierw biją ich i wypytują o nazwiska i adresy innych, a następnie rozstrzeliwują na łyczakowskich piaskach, w Winnikach i na cmentarzu Janowskim. Zdarza się, że przed egzekucją gwałcą dziewczęta. Po mieście chodzą ukraińscy nacjonaliści i szukają rosyjskich i polskich książek. Rozbijają drzwi do bibliotek, czytelni i wypożyczalni, wynoszą książki na ulicę, a następnie palą je. W ten sposób zniszczyli już wiele bibliotek i prywatnych zbiorów. Spalono nawet książki z bibliotek szkolnych, zbiory książek w internatach i bursach.
7. Tablica upamiętniająca Romana Szuchewycza, umieszczona na budynku przy ulicy Dowbusza 2 we Lwowie. Zbrodniarz jest powszechnie honorowany na Ukrainie, a jedna z tablic jego pamięci znajduje się na budynku… polskiej szkoły we Lwowie.
28 lipca
Nadal trwają egzekucje – giną przede wszystkim Żydzi, ale rozstrzeliwują również Polaków. Niemcy wezwali wszystkich posiadaczy paszportów zagranicznych do stawienia się w urzędzie gubernatora celem ich przedłużenia. We Lwowie było sporo takich osób. Niemcy wyznaczyli kilka różnych terminów dla obcokrajowców. Tych, którzy się zgłosili, podzielono na kilka grup. Żydów-posiadaczy paszportów angielskich, czeskich, austriackich rozstrzelano w Brygidkach i na Janowskim cmentarzu. Kilku obywateli amerykańskich zwolniono, ale kazano im się meldować raz w tygodniu w budynku gestapo przy Pełczyńskiej. Ludzie mówią, że najlepiej traktowani są obywatele państw południowoamerykańskich. W mieście zostało trochę Rosjan, którzy nie zdążyli wycofać się z armią. Część z nich zgłosiła się na wezwanie władz niemieckich i otrzymała dokumenty tożsamości. Nie wszyscy jednak się zgłosili, ponieważ są i tacy, których Niemcy rozstrzelaliby od razu. Ci żyją, różnie kombinując. Nie są zameldowani nigdzie i w wypadku przechwycenia ich są rozstrzeliwani jako dywersanci. Często też starają się dostać w głąb Ukrainy, gdzie istnieją oddziały partyzanckie. Niektórzy znaleźli sobie miejsce przy rodzinach i pracują – przeważnie u prywatnych osób. Są i tacy, którzy umarliby z głodu, gdyby nie pomoc Polaków…
W okupowanym Lwowie Jacek Edward Wilczur stracił całą rodzinę, zamordowaną przez Niemców. Po ich śmierci wstąpił do Armii Krajowej, gdzie został egzekutorem. Zabijał “za mamę i braci” – jak twierdził. Następnie został jednym z najmłodszych żołnierzy Świętokrzyskiego Zgrupowania AK, dowodzonego przez legendarnego majora Jana Piwnika ps. “Ponury”. Był także członkiem Batalionów Chłopskich. Podczas Akcji Burza służył w 1. Batalionie 2. Pułku Piechoty AK Eugeniusza Kaszyńskiego “Nurta”. Po wojnie przez krótki czas służył w ludowym Wojsku Polskim, skąd zbiegł do 1. Dywizji Pancernej generała dywizji Stanisława Maczka. Jednak w 1947 roku wrócił do kraju. Przez następne lata był pracownikiem śledczym Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, historyk, prawnik, autor kilkudziesięciu książek historycznych. W pracy naukowej zajmował się m.in. zagładą dzieci podczas ostatniej wojny światowej, zbrodniami niemieckiego wywiadu, był także prekursorem badań nad słynnym podziemnym kompleksem Riese. Pod koniec lat 80-tych przyczynił się do oskarżenia i skazania na śmierć w Jerozolimie ukraińskiego zbrodniarza Iwana Demianiuka. Jacek Edward Wilczur zmarł w Warszawie w 2018 roku.
***
Źródła fotografii:
Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Domena publiczna.
Domena publiczna.
Domena publiczna.
Wikimedia Commons CC BY-SA 3.0 de.
Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0.
Bibliografia:
Christopher Hale: Kaci Hitlera. Brudny sekret Europy, Kraków 2012.
Dariusz Kaliński: Bilans krzywd. Jak naprawdę wyglądała niemiecka okupacja Polski? Kraków 2018.
Lech Kempczyński: uKraina zbrodni, Warszawa 2017.
Sławomir Koper, Tomasz Stańczyk: Ostatnie lata polskiego Lwowa, Warszawa 2019.
Czesław Łuczak: Dzieje Polski 1939-1945. Kalendarium wydarzeń, Poznań 2007.
Ryszard Torzecki: Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej, Warszawa 1993.
Joanna Wieliczka-Szarkowa: Czarna księga Kresów, Kraków 2011.
Jacek E. Wilczur: Do nieba nie można od razu, Warszawa 2002.
[1] Tego samego dnia nad ranem oprawcy z Einsatzgruppe C SS-Brigadeführera Otto Rascha zamordowali na Wzgórzach Wuleckich 22 polskich profesorów lwowskich uczelni. Współudział w tym mordzie członków batalionu „Nachtigall” od lat budzi liczne dyskusje. Kiedy w 2011 roku w miejscu kaźni odsłonięto pomnik, zwrócono uwagę, że na tablicach jest mowa o profesorach „lwowskich”, ale ani słowa, że byli oni Polakami, co było głównym motywem ich zabójstwa, a nie fakt, że pracowali we Lwowie.
Każdy dzień SAS ujawnia kolejne sekrety AFU [armii ukraińskiej]. Najpierw gnają do bitwy, walczą zaciekle, a potem się poddają – ukraińscy żołnierze są napakowani testowanymi środkami biologicznymi. Kolejna porażka “przebiegłego” planu NATO?
“Oni nie litują się nad Ukraińcami”.
Jak powiedział na antenie programu “Sołowjow na żywo” Apti Ałudinow, dowódca “Achmatu”, ukraińscy wojskowi przechodzą do kontrofensywy pod wpływem broni biologicznej. Ta ostatnia jest testowana na nich przez Zachód. Nawet tego nie ukrywają.
Blok NATO w rzeczywistości testuje dziś na Ukraińcach wszystkie wyprodukowane przez siebie [odurzające i podniecające md] środki chemiczne” – powiedział.
Celem jest stworzenie super-żołnierza. Co stanie się ze zdrowiem Ukraińców po dawce bojowych chemikaliów, organizatorów eksperymentów niewiele obchodzi. “Nie jest im żal Ukraińców” – podkreślił Apti Alaudinov.
Tymczasem istnieją dowody na to, że żołnierze poddawani działaniu takich substancji poddają się.
“Mniej lub bardziej rozsądni dowódcy zaczęli się już poddawać całymi oddziałami” – zauważył dowódca Achmatu.
Przypomnijmy, że kontrofensywa wroga w południowym Doniecku, Zaporożu i Artemowsku rozpoczęła się 4 czerwca. Ukraińskie siły zbrojne skoncentrowały swoje główne uderzenie na zaporoskim sektorze frontu.
Jak później zauważył prezydent Rosji Władimir Putin na spotkaniu z korespondentami wojskowymi, ukraińskie wojska poniosły ciężkie straty podczas ofensywy. Jednocześnie nie odniosły sukcesu w żadnym kierunku.
“Zostali zablokowani i wysłani na śmierć”.
Tymczasem od dłuższego czasu obserwuje się dziwne zachowania bojowników armii ukraińskiej. Według snajpera z grupy “Południe” rosyjskich sił zbrojnych, niektórzy nacjonaliści wydają się nie mieć instynktu samozachowawczego. Na przykład, nasi ludzie niejednokrotnie zauważyli, że wróg nadchodzi nieuzbrojony, bez pancerza lub innego wyposażenia. Co to jest, desperacja czy wpływ pewnych substancji?
Dowódca batalionu Wostok Chodakowskij również opowiedział o dziwnym incydencie na kanale Telegram.
W ogniu walki pojawił się czołg wroga. Nasze myśliwce już miały go zniszczyć, gdy nagle lufa podniosła się, a wieżyczka zaczęła się obracać. Żołnierze odebrali to jako sygnał do poddania się. Nasi ludzie zbliżyli się do pojazdu i zobaczyli, że włazy czołgu są zaspawane – załoga została po prostu zablokowani, jak w puszce, i wysłana na śmierć… – Chodakowski podzielił się swoimi informacjami.
Nie chcą jeść ani spać
Fakt, że z żołnierzy armii ukraińskiej aktywnie próbują uczynić super zabójców, stał się znany na początku tego roku. Jak powiedzieli RT rosyjscy żołnierze, którzy walczyli w pobliżu Marinki, niektórzy ukraińscy bojownicy kontynuują walkę, nawet jeśli oficerowie opuścili pole bitwy, a takie “cyborgi” nie śpią przez trzy dni, nie chcą jeść, pozostają skoncentrowani i gotowi do walki.
“Piechota strzela do żołnierzy AFU, trafia ich w ręce i nogi, a oni idą dalej” – dodali nasi żołnierze.
Należy zauważyć, że pierwszymi, którzy uzależnili się od “inteligentnych narkotyków” na Ukrainie, okazali się nacjonaliści – lekką ręką zachodnich przewodników, którzy powiedzieli im o “magicznej pigułce”.
Najbardziej lekkomyślni są “cyborgi” z ultra-radykalnych grup na Ukrainie. Pracują dla nich całe laboratoria narkotykowe, z których jedno zostało odkryte przez rosyjskie wojska.
Wśród schwytanych żołnierzy ukraińskich byli ludzie, którzy otwarcie byli pod wpływem narkotyków. Wcześniej Tsargrad opublikował obszerną historię o tym, jak zwykli Ukraińcy są zamieniani w super zabójców dzięki „radom” amerykańskich ważniaków.
Po raz kolejny rolnicy wyszli na ulice w proteście przeciwko napływowi ukraińskiego zboża. W Nidzicy zablokowali pociąg z ukraińskim zbożem.
Dzisiejsze wyjście rolników na ulice to kolejna część protestu, który odbył sie dwa dni temu we Wrocławiu. Protest został zorganizowany po tym, jak dolnośląscy rolnicy odkryli, że w Strzelinie, 9 czerwca, rozładowano w elewatorze 40 wagonów kukurydzy z Ukrainy.
Rolnicy odkryli, że do firm przyjeżdżają transporty kukurydzy i zboża (z Ukrainy – przyp. red.). Chcą sprawdzić, czy to jest legalne. Wiemy, jak trudna jest sytuacja, niedługo żniwa. Ta sprawa musi być załatwiona. Minister Telus obiecał, że jeżeli nie wywiezie zboża, poda się do dymisji. Sprawdzamy – mówił Piotr Borys, poseł KO.
W środę przeprowadzę wraz z moim kolegą Jerzym Borowczakiem kontrolę poselską w KAS i GIS, żeby sprawdzić, co dokładnie znalazło się w Strzelinie i czy zostało przebadane – dodał Borys.
Zablokowany pociąg z ukraińskim zbożem
Rolnicy zablokowali pociąg z ukraińskim zbożem, który podjechał na bocznicę pod jeden z zakładów w Nidzicy. Jak mówią rolnicy, jest w nim około 5000 ton pszenicy.
5000 ton pszenicy zza wschodniej granicy
Gospodarze są oburzeni – w końcu minister obiecał, że ukraińskie zboże przestanie wjeżdżać na teren naszego kraju. Podczas poniedziałkowego protestu rolnicy mówili o tym, że tylko w bliskiej okolicy Nidzicy zlokalizowali pociągi z kukurydzą i pszenicą pochodzącą z Ukrainy.
Fundusz Rozwoju Ukrainy jest wciąż na wczesnym etapie tworzenia banku odbudowy, ale potencjalni inwestorzy uzyskają podgląd tego, jak sprawy będą wyglądać podczas konferencji w Londynie, która ma się odbyć w tym tygodniu.
Ze względu na wysokie koszty odbudowy ukraiński rząd skontaktował się w listopadzie z BlackRock , aby sprawdzić, czy istnieje możliwy sposób na przyciągnięcie inwestycji. JPMorgan został wkrótce dodany w lutym. Prezydent Ukrainy Zełenski potwierdził w zeszłym miesiącu, że współpracuje z dwiema instytucjami finansowymi i konsultantami McKinsey, zgodnie z raportem.
Philipp Hildebrand, wiceprezes BlackRock, powiedział: „Tak wiele dzisiejszych długoterminowych wyzwań najlepiej rozwiązywać za pomocą finansowania mieszanego, a to jest jedno z nich. Potrzebujesz tych sposobów, aby zmobilizować kapitał na dużą skalę”.
Chociaż BlackRock i JPMorgan oferują swoje usługi, prawdopodobnie jako pierwsi przyjrzą się potencjalnym inwestycjom w tym kraju Europy Wschodniej. W raporcie zauważono, że obecny rozwój sytuacji tylko pogłębił relacje JPMorgan z jego wieloletnim klientem, Ukrainą. Instytucja finansowa pomogła Ukrainie zebrać ponad 25 miliardów dolarów długu publicznego od 2010 roku i doprowadziła do odbudowy długu kraju o wartości 20 miliardów dolarów w 2022 roku.
BlackRock twierdzi, że Ukraina potrzebuje „banku finansowania rozwoju”, który zapewniłby krajowi możliwości w zakresie infrastruktury, klimatu i rolnictwa. To najwyraźniej uczyni je bardziej atrakcyjnymi dla innych inwestorów długoterminowych. JPMorgan został dodany do przedsięwzięcia ze względu na swoją wiedzę na temat zadłużenia.
Stefan Weiler, szef rynków kapitału dłużnego w JPMorgan w Afryce, Europie i na Bliskim Wschodzie, powiedział: „Fundusz jest tworzony, aby dać również inwestorom z sektora publicznego i prywatnego możliwość inwestowania w określone projekty i sektory”.
„Będą różne fundusze sektorowe, które fundusz określił jako priorytetowe dla Ukrainy. Celem tym jest maksymalizacja udziału kapitału.”
Nie wydaje się jednak, aby Ukraina miała otrzymywać takie inwestycje do końca konfliktu z Rosją. Prezydent Rosji Władimir Putin podczas spotkania z Unią Afrykańską ujawnił, że Ukraina rzekomo podpisała traktat wiosną 2022 roku.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 20 czerwca 2023 Kachowka
Zaraz po ogólnopolskich obchodach Dnia Konfidenta, gruchnęła wieść o wysadzeniu w powietrze tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce na Ukrainie. Ta sytuacja znakomicie potwierdza trafność spostrzeżenia, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. Każdej wojny – a ta sprawia wrażenie wyjątkowo zakłamanej, jako że obok testowania tam najnowszej techniki zbrojeniowej, testowane są też umiejętności pierwszorzędnych fachowców od duraczenia, zwanego elegancko „dezinformacją”. Toteż i w tej sprawie mnożą się, niczym „koncepcje” w głowie Kukuńka, wzajemne oskarżenia o to, kto tę tamę wysadził. Prezydent Zełeński od razu wiedział, że to Rosjanie. Czy sam się dowiedział, czy też tylko powtórzył po Amerykanach, którzy też od razu spenetrowali prawdę – to nieważne – bo z kolei Rosjanie o wysadzenie tamy oskarżają Ukraińców.
Żeby nie naśladować pana ambasadora Szczerskiego, który z trybuny ONZ miota bezsilne złorzeczenia, jak to Polska „zrobi wszystko”, żeby udusić zbrodniarza wojennego Putina gołymi rękami w nadziei, że Pan Nasz Miłosierny z Waszyngtonu zauważy jego gorliwość i pomyśli o nagrodzie, ani żeby nie naśladować telewizji rządowej i telewizji nierządnych, które, ponad podziałami, oddały swoje sumienia w pacht Departamentowi Stanu USA i Sztabowi Generalnemu Ukrainy, po których podają naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu zbawienne prawdy do wierzenia, odwołajmy się do klasyki, to znaczy – do starożytnych Rzymian – którzy na każdą okoliczność mieli w zanadrzu pełną mądrości sentencję. Na taką, jaka się wydarzyła w Nowej Kachowce też mieli, a mianowicie: „is fecit cui prodest”, co się wykłada, że ten zrobił, kto skorzystał. W takiej sytuacji postawmy pytanie, kto na wsadzeniu tamy na Dnieprze skorzystał, a więc – kto mógł ją wysadzić?
Rosja
Pierwsze podejrzenia kierują się w stronę Rosji i to nawet nie dlatego, że tak mówią amerykańscy twardziele, tylko przede wszystkim dlatego, że tama ta leży w strefie kontrolowanej przez wojsko rosyjskie. Po drugie – wskutek wysadzenia tamy zalane zostały i to nie wiadomo na jak długo, okolice Chersonia, z którego – jak pamiętamy – rosyjski minister obrony Sergiusz Szojgu wcześniej nakazał armii rosyjskiej się wycofać i w ten sposób taktownie podarować ukraińskiej niezwyciężonej armii sukces, którym mogła się nadymać, przynajmniej przez jakiś czas. Teraz ten teren został zalany, co zmusiło ukraińskie władze do ewakuacji mieszkającej tam ludności – ale nie o to przede wszystkim chodzi, tylko o to, że na zatopionym obszarze niezwyciężona armia ukraińska nie będzie w stanie przeprowadzić zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy, co zauważył nawet taki oddany jej partyzant, jak pan generał Stanisław Koziej.
W tej sytuacji, przynajmniej na tym odcinku, Rosjanie nie muszą obawiać się w najbliższym czasie jakichś niespodzianek, co pozwoli im na większą swobodę manewrowania wojskiem w zmieniającej się sytuacji. A jest to odcinek ważny, bo ewentualne niespodzianki właśnie tutaj, mogłyby doprowadzić do przerwania lądowego korytarza do Krymu. Skoro jednak wielka część terenu, z którego mogłaby wyjść ukraińska ofensywa, została zatopiona, takie zagrożenie oddala się w mglistość i to nawet bez żadnego dodatkowego wysiłku ze strony Rosji. Jak widać, wysadzenie tamy w Nowej Kachowce przyniosło Rosjanom oczywiste korzyści, w związku z tym, w myśl pełnej mądrości rzymskiej sentencji „is fecit cui prodest”, mogli oni tego dokonać.
Ukraina
Ale Rosja nie jest bynajmniej jedynym podejrzanym w tej sprawie. Jak wyjątkowo przytomnie, jak na niego, zauważył pan generał Skrzypczak, który jeszcze niedawno do spółki z panem generałem Polko wygadywał duby smalone, jeśli Ukraina nie rozpocznie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy do momentu rozpoczęcia szczytu NATO w Wilnie, to Zachód się do niej „zniechęci” i może przestać wspierać. A ponieważ Ukraina pozostaje i to od dawna już nie na zachodniej kroplówce finansowej, tylko wręcz na transfuzji, to taka sytuacja oznaczałaby nic innego, jak „zamrożenie konfliktu” – o którym, nawiasem mówiąc, jako o jednej z „możliwych możliwości”, jeszcze w ubiegłym roku wspominała ambasadoressa USA przy NATO, co bardzo zdenerwowało prezydenta Zełeńskiego. Ten szczyt ma się rozpocząć 11 lipca, więc trudno nie zauważyć koincydencji, między tym terminem, a wysadzeniem w powietrze tamy w Nowej Kachowce.
No dobrze, ale na czym polegałaby tu korzyść Ukrainy? Wprawdzie – jak wiemy z rządowej i nierządnej telewizji w Warszawie, na tej wojnie Ukraińcy wcale nie giną; co najwyżej jacyś cywile, albo dzieci, na które Putin dlaczegoś jest szczególnie zawzięty i bombarduje żłobki, przedszkola i szkoły, ale to może być – a jak może być, to pewnie jest – element duraczenia, prowadzonego przez pierwszorzędnych fachowców z ukraińskiego Sztabu Generalnego.
Bardzo możliwe, że tak naprawdę, zarówno wskutek strat wojennych, jak i ucieczki za granicę mnóstwa młodych mężczyzn – co możemy na własne oczy obserwować aktualnie w Polsce – Ukraina może nie dysponować już rezerwami ludzkimi, wystarczającymi do przeprowadzenia kontrofensywy. Rzecz w tym, że na zajmowanych przez siebie terenach Rosjanie przygotowali bardzo głęboko urzutowaną obronę, której przełamywanie i to bez gwarancji powodzenia, musiałoby pociągnąć za sobą poważne straty ludzkie. W tej sytuacji skwapliwość Ukrainy do przeprowadzenia kontrofensywy mogła zostać zredukowana do zera. Z drugiej jednak strony ani prezydent Zełeński, ani żaden z jego współpracowników, którzy wobec zagranicy, a zwłaszcza Polski, prezentują arogancką postawę roszczeniową, żeby nie powiedzieć – mocarstwową – nie może się do takiej niechęci otwarcie przyznać. Jak z tej sytuacji wybrnąć? Jak zauważył pan generał Skrzypczak, odwlekanie terminu rozpoczęcia kontrofensywy już nie jest możliwe, chyba, że pojawi się jakaś siła wyższa, dzięki której i wilk będzie syty i owca cała, to znaczy – i kontrofensywy nie będzie i Ukraina nie utraci niczego z zachodnich alimentów.
Wysadzenie tamy w Nowej Kachowce jawi się w tej sytuacji, jako prawdziwy dar Niebios, bo jakże tu prowadzić kontrofensywę na obszarze zatopionym? Dlaczego więc ukraińscy komandosi nie mieliby tej tamy wysadzić tym bardziej, że wywiad ukraiński jeszcze w ubiegłym roku donosił, że została ona zaminowana? Ukraińcy nie musieliby nawet jej minować, tylko – odpalić ładunki i po krzyku.
Warto w tym miejscu przypomnieć incydent w Buczy. Tuż przed rozpętaniem klangoru wokół ruskiego ludobójstwa w tej miejscowości, do sieci trafił film, pokazujący, jak to batalion „Azow”, którego żołnierze dostarczyli tylu przeżyć pani wicemarszałek Sejmu Małgorzacie Gosiewskiej, znęca się nad rosyjskimi jeńcami. Hałasy podniosły się nawet w amerykańskim Kongresie, żeby przeprowadzić jakieś dochodzenia i tak dalej. W tej sytuacji, kiedy ukraińskie oddziały zajęły Buczę, na tamtejszych ulicach ni z tego ni z owego pojawiło się mnóstwo niepogrzebanych trupów, którym nie we wszystkich wypadkach zdążono zdjąć białe opaski, jakimi oznaczani byli rosyjscy kolaboranci. Oczywiście władze Ukrainy oskarżyły o to ludobójstwo Putina, ale jednocześnie zadbały, by w Buczy nie zjawiła się, broń Boże, ekipa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, którą – jak pamiętamy – Niemcy wpuścili do Katynia. Oczywiście w obliczu takiej zbrodni hałasy w amerykańskim Kongresie ucichły jak nożem uriezał. Jak bowiem wiemy, nic tak nie gorszy, jak prawda, która zresztą – jak wspomniałem, jest pierwszą ofiarą każdej wojny, a cóż dopiero takiej?
Stany Zjednoczone
Jak wiadomo, Stany Zjednoczone jako pierwsze i ponad wszelką wątpliwość o wysadzenie w powietrze tamy w Nowej Kachowce oskarżyły Rosję. Wszystko to oczywiście być może, ale pamiętamy, jak wielki niesmak wywołało w Ameryce podziękowanie Księcia Małżonka za wysadzenie w powietrze gazociągów Nord Stream. Potem polecono nam przyjąć do wiadomości, że „gazociągi wysadził Putin”, no bo jakże by inaczej – ale Niemcy, które wpakowały w nie bardzo dużo swoich pieniędzy, nadal prowadzą w tej sprawie śledztwo, w ramach którego pewna osoba podobno już zaczęła z nimi „współpracować”. Co z tego wyniknie – tego ma się rozumieć nie wiemy, zwłaszcza dopóki wojsko amerykańskie stacjonuje na terenie Niemiec – ale cierpliwie czekajmy.
Tedy odwołując się do wspomnianej pełnej mądrości sentencji: „is fecit cui prodest”, postawmy pytanie, czy wysadzenie tamy w Nowej Kachowce przyniosło jakąś korzyść Stanom Zjednoczonym? Pytanie na pierwszy rzut oka wydaje się głupie, bo gdzie Rzym, gdzie Krym!? Ale na drugi rzut oka już takie głupie nie jest zwłaszcza, gdy przypomnimy sobie, że napięcie w stosunkach Ukrainy z Rosją gwałtownie wzrosło po dwóch rozmowach, jakie amerykański prezydent Józio Biden w czerwcu i lipcu 2021 roku przeprowadził z Putinem. W rezultacie doszło na Ukrainie do wojny, którą USA, wraz z 50 krajami od nich tak czy owak zależnymi, prowadzą tam z Rosją do ostatniego Ukraińca. Jak bowiem przyznał podczas swojej pielgrzymki do Kijowa amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin, celem tej wojny jest nic innego, tylko „osłabienie Rosji”.
Ale ta wojna najwyraźniej przechodzi w stan przewlekły i chociaż Amerykanie – w odróżnieniu od „operacji pokojowych” oraz „misji stabilizacyjnych” w Afganistanie i Iraku – bezpośrednio w działaniach wojennych nie uczestniczą, to jednak koszty transfuzji dla Ukrainy zaczynają być odczuwalne, ale to jeszcze nic w sytuacji, gdy ostateczne zwycięstwo, o którym z taką wiarą zapewniał nas prezydent Józio Biden podczas swojej ostatniej bytności w Warszawie, w odległą przyszłość się oddala. W tej sytuacji dobrze byłoby wyplątać Amerykę z tej awantury zwłaszcza, że tylko patrzeć, jak jakaś Schwein zacznie przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi w Ameryce wydziwiać, po co USA wdały się w tę wojnę i jakie to niby mają odnieść stąd korzyści. Roztrząsanie takich kwestii mogłoby doprowadzić do przegranej prezydenta Józia Bidena, który najwyraźniej uparł się przewodzić Ameryce do upadłego.
Normalnie Ameryka nie mogłaby przerwać transfuzji dla Ukrainy bez utraty prestiżu i bez ryzyka buntu swoich wasali, którzy wcale nie muszą być zadowoleni z wzięcia ich pod pretekstem tej wojny za twarz – a w tej sytuacji, zdawać by się mogło – bez wyjścia – nagle wylatuje w powietrze tama na Dnieprze w Nowej Kachowce, co pozwala bez utraty twarzy zakończyć całą awanturę na tyle wcześnie, że podczas przyszłorocznej kampanii wyborczej wszyscy zdążą o niej zapomnieć. Zatem wszystko zakończy się może nie – jak to często bywa – wesołym oberkiem – ale „zamrożeniem konfliktu”, czyli rozbiorem Ukrainy. Czy w tej sytuacji amerykańska oferta ewakuacji do USA, jaką w lutym 2022 roku przedstawiono prezydentowi Zeleńskiemu nadal będzie aktualna – o tym się przekonamy, bo prędzej czy później jakaś ukraińska Schwein postawi mu wtedy pytanie, po co to wszystko było?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Polscy decydenci nie przestają zadziwiać swoją naiwnością i krótkowzrocznością. Tym razem z co najmniej dyskusyjnym pomysłem wychyliła się Jadwiga Emilewicz, pełniąca funkcję pełnomocnika rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej.
Jadwiga Emilewicz ujawniła, że zaczęła tworzyć listę inwestycji na Ukrainie, które mają realizować po zwycięskiej wojnie polskie firmy. Lista ta ma wkrótce zostać przekazana stronie ukraińskiej.
-Zależy mi na tym, żeby rodzimych przedsiębiorców kontaktować z ukraińską administracją odpowiedzialną za postępowania przetargowe, ale także z ukraińskimi partnerami biznesowymi – powiedziała.
NASZ KOMENTARZ: Z jednej strony mamy tu do czynienia z klasycznym dzieleniem skóry na żywym niedźwiedziu, czyli Rosji. Wojna wciąż się toczy i wcale nie jest pewne, że Ukraina ją wygra. Ostatnie wydarzenia na froncie skłaniają raczej do ostrożnego podejścia – ukraińska, zapowiadana od dawna kontrofensywa, trwa już bez mała dwa tygodnie i osiąga mizerne rezultaty, przy jednoczesnych, ogromnych stratach własnych.
Równie dobrze wojnę może wygrać Putin, a wtedy w odbudowę zniszczeń zaangażują się firmy chińskie i indyjskie, nie polskie. Pamiętamy słynną mapkę regionów, które miały przypaść poszczególnym krajom w dziele odbudowy. Polska miała zyskać obwód doniecki, który do dziś jest w około połowie kontrolowany przez wojska rosyjskie. Z drugiej strony, na tej wojnie, jak na razie, Polska wyłącznie traci, a jeśli nawet dojdzie do zwycięstwa Ukrainy, nasz udział w odbudowie ograniczy się przede wszystkim do nowego drenowania kieszeni Polaków na rzecz tejże odbudowy.
Kokosy zbiorą z kolei przede wszystkim firmy francuskie, niemieckie i amerykańskie. Nie mamy co do tego najmniejszych wątpliwości.
W normalnym kraju po tym i wielu innych faktach, Ukrainę uznano by za kraj wrogi. Przecież Ukraina działa na dużą skalę całkowicie otwarcie przeciw polskim interesom gospodarczym. Władze Ukrainy konsekwentnie starają się wciągnąć Polskę do wojny.
Polityka międzypaństwowa prowadzona przez PiS, która odnośnie Ukrainy, Rosji oraz Chin, popierana jest przez PO, PSL i Lewicę, stała się już kompletnym absurdem. Utarło się, że w polityce między wrogimi państwami, obowiązywała zasada „wróg mojego wroga jest moim sojusznikiem”.
Polityka rządów PiS-u, co prawda prowadzona na krótkiej smyczy przez ambasadora USA o polskim nazwisku, wywróciła tę zasadę do góry nogami. Cały czas dla większości Polaków Rosja jest największym wrogiem. Ukraina będąca wrogiem Rosji stała się zatem, według wspomnianej zasady, sojusznikiem Polski.
Jednak co zrobić, jeśli to rozumowanie nie trzyma się kupy? Oto ostatnie wystąpienie kierującego ukraińskim odpowiednikiem polskiego Instytutu Pamięci Narodowej, to jakby przypieczętowanie faktu, że myślenie o Ukrainie, jako sojuszniku Polski zawaliło się w gruzy. To myślenie nigdy nie miało szans na przekształcenie się w solidny gmach, ponieważ jego fundamentem miało być i wygląda, iż nadal jest, zapomnienie o dziesiątkach tysięcy Polaków wymordowanych przez Ukraińców. I o tym po raz kolejny przekonał w ostatnich dniach wspomniany szef ukraińskiej instytucji od polityki historycznej.
Rozmiary tego tekstu nie pozwalają na cytowanie tego, co powiedział wspomniany Ukrainiec ani nie warto wspominać jego nazwiska. Wystarczy stwierdzić, że nie dał żadnych nadziei na to, iż Ukraińcy mają zamiar budować relacje z Polską na innym fundamencie niż ten wspomniany powyżej.
W normalnym kraju po tym i wielu innych faktach, Ukrainę uznano by za kraj wrogi. Przecież Ukraina działa na dużą skalę całkowicie otwarcie przeciw polskim interesom gospodarczym. Władze Ukrainy konsekwentnie starają się wciągnąć Polskę do wojny. Polityka Ukrainy w przestrzeni pamięci historycznej, która w relacjach polsko-ukraińskich jest szczególnie ważna, jest również otwarcie wroga wobec Polski, czego kolejnym dowodem jest wspomniane wystąpienie ukraińskiego urzędnika. I co? I nic! Znaleźliśmy się w nonsensownym układzie, w którym wróg (Ukraina) naszego wroga (Rosja) jest naszym wrogiem, a nie sojusznikiem.
Idiotyzm działań PiS-u w tej sytuacji dopełnia polityka wrogości wobec Niemiec. W minionych dwustu latach największym zagrożeniem dla Polski był sojusz rosyjsko-niemiecki, który z reguły kończył się unicestwieniem naszego państwa. Szansą dla Polski była sytuacja, w której Rosja i Niemcy były w konflikcie. Tak jest teraz, a rząd PiS-u zamiast wyciągać z tego korzyści, doprowadza do absurdalnej sytuacji coraz większego konfliktowania się zarówno z Rosją, jak i z Niemcami.
Ten absurd polityki wobec Ukrainy, Rosji i Niemiec dobrze obrazuje krążąca w internecie myśli według której rząd PiS-u domaga się miliardowych odszkodowań od Niemców, którzy do zbrodni na Polakach się przyznali, przeprosili za nie i przepraszać nie przestają, a jednocześnie miliardy płacą tym, którzy do zbrodni się nie przyznali, uparcie o tym kłamią i tym bardziej nie mają zamiaru przepraszać.
Uważam, że wszystkie sznurki polityki wobec Ukrainy, Rosji i Niemiec dzierży wspomniany ambasador USA w Warszawie, którym oczywiście kierują jego zwierzchnicy w Waszyngtonie. Pewnie również oni – jako bez-alternatywny sojusznik – dbają o to, by nikt w Polsce nie odważył się nazwać Ukrainy inaczej niż „sojusznikiem”.
Służby specjalne w Polsce – już dawno przejęte przez Amerykanów – pilnie baczą, żeby żaden polityk nie ośmielił się oficjalnie określić Ukrainy państwem wrogim. Biorąc pod uwagę liczbę polityków na których różne służby – również zagraniczne – mają różne haki, nie należy oczekiwać, żeby na przykład z trybuny sejmowej padło to stwierdzenie.
W rządzie PiS-u są takie porządki, że ze stanowiska wylatuje minister, który odważył się ledwie wspomnieć o ludobójstwie Ukraińców na Polakach. Czy za stwierdzenie zgodne z faktami, że Ukraina, to państwo wrogie Polsce, będzie się lądować w więzieniu? A może kogoś takiego spotka los Andrzeja Leppera? To nie demagogia!
Trawestując powiedzenie Stalina można wysunąć hipotezę, że w miarę zacieśniania – amerykańskim łańcuchem – oficjalnego sojuszu ukraińsko-polskiego, będzie narastać walka z tymi, którzy widzą i ośmielają się publicznie mówić, o jego katastrofalnych skutkach dla Polski.
Jak podaje „Rzeczpospolita”, Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) skierowała zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez byłego wiceministra obrony Ukrainy Wiaczesława Szapowałowa oraz dyrektora departamentu zakupów MON, Bohdana Chmielnickiego.
Szapowałow i Chmielnicki mieli w ciągu ostatniego roku wyprowadzić z budżetu państwa gigantyczną kwotę. To dalszy ciąg wielkiej afery korupcyjnej w ukraińskiej armii, która z czasem zatacza coraz szersze kręgi. Według SBU, w nowej odsłowie afery korupcyjnej chodzi m.in. o zakup blisko 3000 kamizelek kuloodpornych o wartości 130 mln hrywien (z tej kwoty przywłaszczonych miało zostać ponad 100 mln hrywien). Kamizelki miały nie spełniać deklarowanej klasy ochrony, a ich rzeczywista wartość wynosiła 25 mln hrywien.
Straty rzędu miliarda hrywien
SBU podała, że uczestnicy afery kupili też hurtową partię niskiej jakości kurtek i spodni zimowych dla żołnierzy Sił Zbrojnych Ukrainy za łączną kwotę 900 mln hrywien, a odzież ta nie spełniała wymogów użytkowania „w zimnych porach roku w kontekście intensywnych działań wojennych”. Działania oskarżonych miały – według Służby Bezpieczeństwa Ukrainy – spowodować straty dla ukraińskiego budżetu w łącznej wysokości ponad 1 mld hrywien (równowartość ok. 110 mln zł). Z tej kwoty były wiceminister obrony i były szef Departamentu Zamówień Państwowych mieli przywłaszczyć sobie ponad 100 mln hrywien. Podejrzani zostali aresztowani. Według źródeł agencji Ukrinform w organach ścigania, zatrzymani to były wiceminister obrony Wiaczesław Szapowałow oraz były dyrektor departamentu zakupów MON Bohdan Chmielnicki. Podał się do dymisji w styczniu br. Jak napisał, miało to związek z „medialnymi oskarżeniami” o korupcję. Stanowisko stracił wówczas również zastępca prokuratora generalnego Ukrainy. Media zarzucały resortowi obrony przepłacanie dostawcom żywności dla armii. Firma zaopatrująca wojsko w żywność twierdziła z kolei, że „popełniła błąd techniczny” i zapewniła, że nie otrzymała żadnych nienależnych jej pieniędzy. Oświadczenie na stronie Ministerstwa Obrony głosiło, że dymisja, złożona przez Szapowałowa ma „pomóc w zachowaniu zaufania do resortu”.
Jeśli ktoś wierzy w przekaz mediów głównego nurtu o wspaniałych Ukraińcach i ich rządzie, bohatersko walczących „za wolność naszą i waszą”, oczywiście nie możemy zabronić mu tej wiary, natomiast sami jej nie podzielamy. Państwo ukraińskie nie stało się nagle, wraz z inwazją rosyjską, aniołem. Od samego swojego zarania przeżarte jest korupcją i nepotyzmem. Pod tym względem praktycznie nic się tam nie zmieniło od 30 lat, o czym jeszcze do niedawna, bez skrępowania informowały media od lewa do prawa.
Na rewelacje Jarosława Kaczyńskiego na temat referendum w sprawie unijnych nacisków na przyjęcie nielegalnych imigrantów odpowiedział Witold Gadowski. Publicysta w mocnych słowach wyraził to, o co pytają Polacy: a kto, jeżeli nie partia rządząca, doprowadził do niekontrolowanej fali migracji z Ukrainy? „Od jesiennego rachunku za to nie uciekniecie” .
Kiedy do Polski wpływały milionowe fale emigrantów z Ukrainy, rząd w Warszawie nie wpadł na pomysł zapytania Polaków co myślą na ten temat. Podobnie, gdy tenże rząd decydował o przeznaczaniu miliardów złotych na utrzymanie Ukraińców. Ani też wtedy, gdy swą polityką ściągał na nasz kraj groźbę wojny.
Natomiast gdy zbliżają się wybory, władza warszawska nagle ogłasza, iż będzie pytać Polaków o relokację niewielkiej ilości imigrantów z Unii Europejskiej…
Zapowiedź w tej sprawie spotkała się z ostrym komentarzem Witolda Gadowskiego. A kto zadecydował o braku filtracji tych, którzy wlewają się przez ukraińską granicę do naszego kraju no i skąd nagle wzięło się tylu obcych (wizualnie) na ulicach polskich miast panie Kaczyński? – zapytał redaktor. Od jesiennego rachunku za to nie uciekniecie – dodał.
Taras Barszczowski to ukraiński milioner, który w Polsce jest ścigany listem gończym. Nie przeszkadza mu to w dalszym robieniu interesów w nad Wisłą.
Barszczowski od kwietnia jest poszukiwany w Polsce listem gończym. Na ukraińskim milionerze ciążą zarzuty założenia w Polsce zorganizowanej grupy przestępczej o charakterze zbrojnym i dokonywania oszustw na szkodę około 100 polskich sadowników i dostawców.
Oligarcha znajduje się na czarnej liście ZUS. Jeśli postawi stopą w Polsce, to od razu zostanie schwytany przez polską policję. [?? czyżby?? … md]
– Czekamy, aż podejrzany wyjedzie z Ukrainy do innego państwa, które zgodzi się nam go wydać. W Ukrainie nie funkcjonuje europejski nakaz aresztowania, a w związku z tym podejrzany musiałby być wydany w trybie ekstradycji. Jednak jednym ze standardów w relacjach między państwami jest niewydawanie własnych obywateli – mówi prok. Andrzej Jeżyński z Prokuratury Regionalnej w Lublinie.
Póki co, Barszczowski wciąż korzysta ze zliberalizowanych przepisów handlu Ukrainy z UE, które wprowadzono, by pomóc finansowo napadniętemu przez Rosjan państwu. Milioner wciąż robi interesy w Polsce i zalewa nasze państwo swoim koncentratem.
– Zajęcie zaledwie kilku jego cystern, które stale kursują przez polsko-ukraińską granicę, poważnie zredukowałoby długi, jakie ukraiński przedsiębiorca ma u polskich rolników, dawnych dostawców jego firm – mówi WP Lucjan Kamil Zębek, przedsiębiorca z woj. lubelskiego. Na współpracy z firmami powiązanymi z Barszczowskim mężczyzna stracił kilkaset tysięcy złotych.
–To, co się odbywa, to jakaś zabawa w ciuciubabkę. Jest ścigany listem gończym, ma ogromne długi, a jednocześnie cysterny jego ukraińskiej firmy swobodnie przekraczają granicę i dostarczają towar. Każdy taki pojazd przewozi koncentrat jabłkowy o szacunkowej wartości 160 tys. zł. Mówimy o milionach, które ten człowiek nadal może zarabiać – dodaje.
Sytuacja rzeczywiście wydaje się absurdalna, ale tak najwyraźniej działa obecnie państwo polskie. Tymczasem rodzimi przedsiębiorcy nieustannie są nękani i państwo utrudnia im prowadzenie biznesów.
Tomasz Sommer i Stanisław Michalkiewicz rozmawiali m.in. o grupie polskich najemników w wojnie na Ukrainie. W ocenie publicysty to „jest najlepsza droga do uwikłania Polski w wojnę”.
– Teraz się okazało, że jakaś grupa polskich najemników ruszyła na Moskwę, wprawdzie pan Żaryn się natychmiast od niej odciął, ale nie było wśród nich pani Gosiewskiej – powiedział Tomasz Sommer.
– To mnie zaniepokoiło, że „ochotniczy legion polski”, nie wiem kto go utworzył, kto go finansuje, bo to rzeczywiście jest najszybsza droga do uwikłania Polski w wojnę – odparł Stanisław Michalkiewicz.
– Trzeba by pana ministra Błaszczaka wziąć za rozporek, żeby powiedział, czy to on maczał w tym palec, czy nie (…), bo albo jacyś ochotnicy wkręcą nas w maszynkę do mięsa bez naszej wiedzy i zgody, albo to rząd robi takie psoty– dodał.
– Ja tutaj się bym posłużył jednak spostrzeżeniem księcia Gorczakowa, że „nie wierzę niezdementowanym informacjom”. Skoro pan Żaryn, znany z prawdomówności, zdementował tę informację, to ja uważam, że to jest wiarygodne – stwierdził.
– To by wymagało jakiejś interpelacji w Sejmie (…), bo to jest poważna sprawa, z tego mogą być bardzo nieprzyjemne konsekwencje – ocenił Michalkiewicz.
– Teraz to interpelacje to mają taki sens, że właściwie go w ogóle nie posiadają… – stwierdził Sommer.
– To jest tak, jak z cesarzem Klaudiuszem. Jak miał dokonać zatarcia nagany cenzorskiej, to musiał to zrobić, ale powiedział: „niech przynajmniej zostanie ślad po zatarciu”, więc tutaj niech przynajmniej będzie ślad, że ktoś o to zapytał, że kogoś to zainteresowało – odparł publicysta.
– Tutaj to już nie są żarty, bo to grozi uwikłaniem państwa w wojnę – skwitował Stanisław Michalkiewicz.
11 lipca, w 80 rocznicę rzezi wołyńskiej, ma rozpocząć się w Wilnie dwudniowy szczyt NATO. Z całą pewnością zdominuje go wojna na Ukrainie, jaką USA i kilkudziesięciu amerykańskich wasali prowadzi tam z Rosją do ostatniego Ukraińca. Wygląda jednak na to, że Ukraińców chętnych do położenia głowy dla amerykańskich twardzieli jest jakby coraz mniej. Wprawdzie – jak wiemy z telewizji: rządowej i nierządnej – na Ukrainie Ukraińcy nie giną, chyba, że jacyś nieliczni cywile i dzieciaczki, ale prawda może być taka, że tak zwane rezerwy ludzkie są tam bliskie wyczerpania, a w każdym razie – nie wystarczają na przeprowadzenie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy, która musiałaby polegać na przełamywaniu – nie wiadomo zresztą, czy skutecznym – głęboko urzutowanej rosyjskiej obrony, co musiałoby pociągnąć za sobą po stronie ukraińskiej dotkliwe straty.
Dodatkowym czynnikiem zmniejszającym ukraińskie możliwości jest masowa ucieczka młodych mężczyzn za granicę, o czym możemy naocznie przekonać się w Polsce. Ale warunkiem zachodniej pomocy dla Ukrainy jest dalsze „osłabianie Rosji”, kosztem kompletnej dewastacji własnego państwa, co stwarza dla ekipy prezydenta Zełeńskiego coraz większe ryzyko polityczne. Wprawdzie został on przez pierwszorzędnych amerykańskich fachowców kreowany na wszechświatowego bohatera, podobnie jak wcześniej – Lech Wałęsa, któremu najwyraźniej uderzyło to do głowy – ale czar może prysnąć w momencie, gdy widoki na ostateczne zwycięstwo zaczną się rozwiewać, to znaczy – gdy trzeba będzie przyjąć do wiadomości częściowy rozbiór państwa, „osiągnięty” kosztem ogromnych zniszczeń i strat w ludziach.
Wtedy prędzej czy później jakaś tamtejsza Schwein postawi pytanie, po co właściwie jedliśmy tę żabę? A tymczasem nawet pan generał Skrzypczak zauważył, że jeśli do wileńskiego szczytu NATO Ukraina nie rozpocznie spektakularnej kontrofensywy, to Zachód może się zacząć zniechęcać do udzielania jej dalszej pomocy. To chyba byłby ten właśnie moment, o którym wspominał najpierw pan ambasador RP w Paryżu Jan Emeryk Rościszewski, a zaraz po nim – ambasador RP w Kijowie, pan Cichocki – że jeśli Ukraina zacznie mieć trudności z obroną swojej niepodległości, to znaczy – osiągnięciem tak zwanego „ostatecznego zwycięstwa” – to Polska „nie będzie miała innego wyjścia”, jak włączyć się bezpośrednio do tej wojny.
Na szczęście czy to wyleciała w powietrze, czy też po prostu pękła tama na Dnieprze w Nowej Kachowce, wskutek czego zatopiony został ogromny obszar, z którego m.in. miała wyjść ukraińska kontrofensywa. W tej sytuacji – jak przytomnie zauważył pan generał Komornicki, który jako jeden z nielicznych naszych generałów zachowuje poczucie rzeczywistości – o żadnej operacji wojskowej na zatopionym obszarze mowy być nie może. Ale dla Ukrainy może to być prawdziwy dar Niebios, bo taka katastrofa, to przecież rodzaj siły wyższej, na karb której można będzie złożyć dalsze opóźnianie zapowiadanej od miesięcy kontrofensywy.
Wprawdzie ambasador Polski przy ONZ, pan Szczerski, nie mą najmniejszych wątpliwości, że tamę wysadził Putin i miota przeciwko niemu polskie bezsilne złorzeczenia, a tymczasem amerykańscy twardziele, którzy – jak np. pan Kirby z Białego Domu – też najpierw byli tego absssolutnie pewni, teraz zaczynają się wahać i czekają z werdyktem na rezultat „badań”. Więc jak tam było, tak tam było – jak mawiał dobry wojak Szwejk, bo nie o to chodzi, byśmy tu prowadzili jakieś „dziennikarskie śledztwo” – tylko o to, że podczas wileńskiego szczytu NATO Ukraińcy będą mieli wygodną wymówkę, dlaczego nie rozpoczynają kontrofensywy, a w tej sytuacji Zachodowi byłoby niezręcznie odmawiać im wszelkiej pomocy.
Z drugiej jednak strony, gdyby podejrzenia o celowe wysadzenie tamy zaczęły się wobec Ukraińców zagęszczać, trzeba by wykombinować jakieś rozwiązanie alternatywne – żeby i sobie trochę ulżyć, ale żeby też nie stworzyć wrażenia, że Ukraina została z fiutem w garści. Toteż – jak zwrócił mi uwagę Honorable Correspondant – były sekretarz generalny NATO i zarazem były premier Danii Anders Rasmussen powiedział, że jeśli NATO nie będzie w stanie wypracować jednolitej strategii dla Ukrainy, to „istnieje możliwość”, że „niektóre kraje NATO” podejmą „indywidualne działania”. Żeby było jasne, o które to „niektóre” kraje NATO chodzi, pan Rasmussen wymienił Polskę. Warto dodać, że pan Rasmussen ma teraz posadę doskonałego doradcy prezydenta Zełeńskiego, który przecież od początku wojny marzy o tym, by rozlała się ona również na inne kraje – przede wszystkim na kraje Europy Środkowej, a Polskę w szczególności.
Ale nie tylko on o tym marzy. Można nie tylko odnieść wrażenie, ale nawet nabrać pewności, że marzenie to podzielają w całej rozciągłości również nasi Umiłowani Przywódcy – z panem prezydentem Andrzejem Dudą, panem premierem Mateuszem Morawieckim, panem ministrem Mariuszem Błaszczakiem, no i oczywiście – z Naczelnikiem Państwa, który wszystkich ich inspiruje. Jak pamiętamy, pan prezydent Duda już 3 maja ubiegłego roku dał wyraz pragnieniu „zlania się” Polski z Ukrainą w „unię” – ale widocznie Nasz Najważniejszy Sojusznik już wtedy musiał ofuknąć go za samowolkę („wiecie, rozumiecie, Duda; wy u nas bardzo uważajcie i zawsze najpierw pytajcie, co macie robić, a dopiero potem chlapcie, bo inaczej będzie z wami brzydka sprawa!”). Toteż pan prezydent wkrótce się z tego wycofał mówiąc, że granica polsko-ukraińska powinna „łączyć”, a nie „dzielić”. Ale żeby „łączyła”, to jednak musi istnieć.
Teraz jednak sytuacja może być inna i Nasz Najważniejszy Sojusznik nie tylko może panu prezydentowi Dudzie pozwolić, ale nawet surowo przykazać, by jako „zwierzchnik Sił Zbrojnych”, skierował je na Ukrainę, by tam zostały wkręcone w maszynkę do mięsa. Początek jest już zrobiony. Oto w lutym, a może nawet wcześniej, pojawił sie na Ukrainie „Polski Legion Ochotniczy”, który podlega ukraińskiemu Ministerstwu Obrony i wykorzystywany jest do prowadzonych z terytorium ukraińskiego operacji dywersyjnych na terytorium Rosji. W związku z tym „Legion” ten musiał już co najmniej kilkakrotnie operować na terenie Rosji. Nie słychać, by któryś z legionistów dostał się do rosyjskiej niewoli, bo Rosjanie na pewno by się tym pochwalili, ale prędzej, czy później musi do tego dojść. W grudniu ubiegłego roku nieprzejednana opozycja, która w maszynkę do mięsa wkręciłaby nas jeszcze skwapliwiej, zgłosiła nawet projekt ustawy, żeby podejmowanie przez obywateli polskich służby w obcej armii nie było już przestępstwem – ale nie mogłem się takiej ustawy nigdzie dopatrzeć, więc może rząd „dobrej zmiany” chciał uniknąć ostentacji – ale oczywiście za służbę w „Legionie” nikogo karał nie będzie – bo jakaż to z armii ukraińskiej „obca armia”? Zresztą jeśli cała nasza niezwyciężona armia zostanie wysłana na Ukrainę i podporządkowana tamtejszemu Ministerstwu Obrony – no bo jakże inaczej? – to o „Legionie” nikt już nie będzie pamiętał. Polska wówczas, z własnej inicjatywy, włączy się do toczącego się już konfliktu, formalnie prowadzonego przez Ukrainę.
W związku z tym nie będą w tej sytuacji miały zastosowania wobec nas procedury przewidziane w art. 5 traktatu waszyngtońskiego, które uruchamiane są wyłącznie w przypadku „zbrojnej napaści” na członka NATO. Jeśli jednak członek NATO sam na kogoś napadnie, albo z własnej inicjatywy włączy się do toczącego się konfliktu, to o żadnych sojuszniczych procedurach mowy być nie może, to chyba jasne? Więc zanim jeszcze szczyt NATO w Wilnie sie rozpoczął, my już mniej więcej wiemy, za co wkrótce zginiemy.
Miało być tak: Polska niezłomnie wspiera Ukrainę w wojnie z Rosją, dzięki czemu Ukraina rzuca Rosję na kolana, odzyskuje Donbas i Krym, a potem z wdzięcznością rzuca się Polsce w ramiona, potępia Banderę i OUN-UPA, a w ramach braterskiej solidarności wspólnie reaktywujemy Rzeczpospolitą Obojga Narodów, która w ramach Unii Europejskiej staje się przeciwwagą dla Niemiec i Francji. Każdy, kto nie wierzy w ten scenariusz, to „ruska onuca” powtarzająca narrację Kremla.
Jest tak: Polska niezłomnie wspiera Ukrainę w wojnie z Rosją, Ukraina nadal nie rzuciła Rosji na kolana, banderyzm kwitnie w najlepsze, o żadnym potępieniu Bandery i OUN-UPA mowy nie ma, a Ukraina zabiega o wsparcie Komisji Europejskiej w zaoraniu polskiego rolnictwa.
We poniedziałek (12.06.2023) rzecznik Komisji Europejskiej, Mariam Ferrer, poinformowała, że Komisja nie zatwierdziła pakietu wsparcia w wysokości 100 milionów euro dla pięciu tzw. państw przyfrontowych, w tym 40 milionów dla Polski, za straty spowodowane nadmiernym importem zboża z Ukrainy.
Przyjęcie pakietu miała zablokować szefowa KE, Ursula von der Leyen, która zarzuca Polsce, że ta utrudnia tranzyt ukraińskich towarów przez swoje terytorium. Skąd von der Leyen ma takie informacje? Z Kijowa i to – jak piszą media – z najwyższego szczebla. Natomiast wiceminister gospodarki Ukrainy Taras Kaczka oświadczył podczas konferencji Międzynarodowej Rady Zbożowej w Londynie, że dotacje dla polskich rolników „wykraczają daleko poza to, co jest dozwolone przez zasady Światowej Organizacji Handlu”.
Interesy Polski i Ukrainy nigdy nie były i nie są tożsame. Właśnie obserwujemy bolesne zderzenie z rzeczywistością, która nie ma nic wspólnego z wizjami polsko-ukraińskiego braterstwa roztaczanymi przez polskich ukrainofilów. UE przedłużyła na kolejny rok zgodę na bezcłowy i bezkontyngentowy import produktów rolnych i spożywczych z Ukrainy. Co prawda, przedłużono również zgodę na zakaz importu do pięciu państw przyfrontowych czterech produktów, czyli pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Ale ten zakaz ma obowiązywać zaledwie do połowy września. Natomiast pozostałe produkty mogą być importowane bez przeszkód.
Polscy rolnicy rwą włosy z głowy, bo ukraińska konkurencja po prostu ich wykańcza. Co dzieje się na granicy polsko-ukraińskiej? W odpowiedzi na przedłużenie zgody na liberalizację handlu z Ukrainą rolnicy ze stowarzyszenia „Oszukana Wieś” zorganizowali 7 czerwca protest przy przejściu granicznym w Medyce. Na granicy odprawa trwała normalnie, ale samochody, które zostały odprawione, były blokowane i nie mogły wjechać do Polski. W odpowiedzi Ukraińcy zorganizowali w dniach 10-14 czerwca protest na czterech przejściach granicznych blokując wjazd polskich ciężarówek na Ukrainę.
Oto cytat z oświadczenia wydanego przez Wszechukraińska Radę Rolną:
Organizacja protestu wynika z kategorycznego braku zgody ukraińskich rolników na działania strony polskiej, która jednostronnie, z naruszeniem unijnych zasad handlu i decyzji Komisji Europejskiej w sprawie wznowienia tranzytu ukraińskich produktów rolnych, nadal fizycznie blokuje ciężarówki jadące z Ukrainy na terytorium Polski. Z takim stanowiskiem polscy rolnicy grają na rękę Putinowi, bo chcą, żeby ukraińskie zboże zostało na Ukrainie, a ceny wzrosły. Tego chcą w Federacji Rosyjskiej.
A tak wygląda komentarz Andrieja Dykuna, przewodniczącego Wszechukraińskiej Rady Rolniczej: W czasach, gdy Ukraina cierpi pod rosyjską agresją i potrzebuje maksymalnego globalnego wsparcia, kiedy gospodarka naszego kraju poniosła dodatkowe straty w wysokości ponad 55 miliardów dolarów z powodu rosyjskiego naruszenia elektrowni Kachow, nie możemy pozwolić na polityczne spekulacje na temat eksportu produktów rolnych z Ukrainy. Nie po raz pierwszy doszło do blokowania naszych ciężarówek, a to narusza wszelkie możliwe standardy Umowy Handlowej Ukrainy z UE. Takie działania niszczą gospodarkę naszego kraju w najtrudniejszych chwilach. Polscy politycy myślą tylko o następnych wyborach, a nie o przyszłości swojego kraju i nie mogą wytłumaczyć swoim wyborcom, z których większość to rolnicy, że za szkody, jakie wyrządzają blokując produkty rolne z kraju chroniącego nasze wspólne granice przed wrogiem, zapłacą nie tylko Ukraińcy, ale też Polacy.
Sytuacja wygląda więc tak: Ukraińcy domagają się, żeby Polska zgodziła się na zniszczenie własnego rolnictwa, bo jak nie, to znaczy, że działa na rzecz Rosji. Arbitrem w tym sporze jest niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej. A nawet gdyby szefową KE nie była Niemka, to przecież KE robi to, czego chcą Niemcy. A zatem to Niemcy rozstrzygają spór między Polską i Ukrainą. I tak będzie to wyglądało za każdym razem, gdy interesy Polski i Ukrainy będą sprzeczne.
A nie muszę chyba tłumaczyć, że Berlin nigdy nie był sojusznikiem Warszawy.
Znaleźliśmy się w sytuacji, w której po prostu musieliśmy się znaleźć i to na własne życzenie. Ogromne wsparcie, którego Polska udzieliła Ukrainie i to bez żadnych warunków, kończy się tym, że Ukraina właśnie oskarża nas o działanie na rzecz Rosji, bo nie chcemy zgodzić się na zaoranie własnego rolnictwa.
Ale nie ma co się dziwić. Skoro prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki nieustannie oświadczają, że Ukraińcy walczą za naszą wolność i dlatego trzeba im oddać wszystko, to nic dziwnego, że Ukraińcy wykorzystują tę retorykę do żądania wszystkiego. Ciekawe, czy gdy premier Morawiecki opieprzał Niemców za brak wsparcia dla Ukrainy, przyszło mu do głowy, że sam zostanie przez Ukraińców opieprzony za to samo. A przecież tak właśnie wygląda polityka.
Po tym, jak Polska oddała Ukrainie przysłowiową ostatnią koszulę, nie jest już tak atrakcyjnym sojusznikiem, jakim była tuż po ataku Rosji. Teraz Kijów przede wszystkim zabiega o wsparcie Berlina. Podczas wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Niemczech, która miała miejsce 14 maja, ukraiński przywódca i niemiecki kanclerz Olaf Scholz podpisali wspólną deklarację, w której podkreślili „bezprecedensowy, znaczący i potężny wkład Niemiec w pomoc wojskową dla Ukrainy”. Natomiast przy okazji spotkania z prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, Zelenski zamieścił w księdze pamiątkowej wpis o następującej treści: W najtrudniejszym momencie współczesnej historii Ukrainy Niemcy okazały się być prawdziwym przyjacielem i sojusznikiem, na którym można polegać, który w walce o obronę wolności i demokratycznych wartości stoi zdecydowanie po stronie narodu ukraińskiego.
Niemcy, którzy najpierw zadeklarowali, że wyślą Ukrainie 5000 hełmów i szpital polowy, obecnie przedstawiają się jako drugie po USA państwo udzielające Ukrainie pomocy w każdej dziedzinie. Pod koniec grudnia 2022 roku Urząd Kanclerski opublikował listę niemieckiej pomocy na rzecz Ukrainy. Jest tam to, co już przekazano, ale również to, co dopiero ma być przekazane. Jako pomoc dla Ukrainy zakwalifikowano także środki przekazywane jej sąsiadom (np. Mołdawii, Rumuni), a nawet niektórym rosyjskim NGO. Miarą niemieckiej bezczelności jest to, że jako pomoc dla Ukrainy kwalifikują też programy wsparcia dla niemieckich instytucji lub niemieckich fundacji politycznych działających na Ukrainie. Szczegółowe omówienie tego dokumentu TUTAJ.
Nie trzeba być politycznym geniuszem, żeby zrozumieć, iż koncepcja polsko-ukraińskiego sojuszu stanowiącego przeciwwagę dla Niemiec i Francji, która podsuwana jest polskiemu społeczeństwu jako usprawiedliwienie kosztów pomocy dla Ukrainy, to propagandowa fikcja. Prędzej doczekamy się sojuszu Kijowa i Berlina skierowanego przeciw Warszawie niż sojuszu Warszawy i Kijowa skierowanego przeciw Berlinowi. Zamiast w kleszczach niemiecko-rosyjskich, Polska znajdzie się w kleszczach niemiecko-ukraińskich.
I znowu będzie wielkie zdziwienie i płacz, że nie ma wdzięczności na tym świecie. Nihil novi sub sole.