ZAMIAST POLAKOM – MORDERCOM POLAKÓW

ZAMIAST POLAKOM – MORDERCOM POLAKÓW

Krzysztof Baliński

Wokół rocznicy apogeum ludobójstwa Ukraińców na Polakach działy się rzeczy zadziwiające. Wyglądały na paniczne ruchy obozu władzy wywołane najpewniej przez sondaże pokazujące, że bierność w tej sprawie zagraża wynikom PiS w wyborach oraz postawą sporej części społeczeństwa, coraz wyraźniej zniecierpliwionego ukraińską butą i nieustępliwością, którą w kilku krótkich słowach wyraził Drobowycz z ukraińskiego IPN, że nie będzie żadnej zgodny na ekshumację ofiar, dopóki Polska wcześniej nie odbuduje na swoim terytorium wszystkich pomników UPA. W ramach nieudolnie, naprędce, na chybcika skleconej akcji, premier odwiedził wieś Puźniki, gdzie w sposób upokarzający dla pomordowanych Polaków „uczcił” ofiary dwoma kijami, stawiając w szczerym polu zbity z gałęzi krzyż.

Kiedy pojawiła się informacja, że nasz „strategiczny partner” wykonał wiekopomny gest – zezwolił na poszukiwania, ekshumację i upamiętnienia mogił Polaków zamordowanych przez UPA na terenie Ukrainy, szybko okazało się, że zgoda dotyczy tylko jednej wsi i otrzymał ją nie IPN, czyli instytucja do tego powołana, ale Fundacja Wolność i Demokracja (WiD), i że jak nie było, tak nie ma zgody na ekshumację szczątków dzieci, kobiet i starców, ofiar ukraińskich rezunów leżących w tysiącach dołów śmierci. Okazało się też, że nie chodzi o ekshumację, bo groby pomordowanych w Puźnikach są od dawna znane, ale jedynie o wypromowanie Fundacji Wolność i Demokracja.

Okazało się też, że Fundacja, która ma w statucie pomoc Polakom na Wschodzie”, zajmuje się wyłącznie pomocą Ukraińcom na Wschodzie. Na swojej internetowej witrynie epatuje, a nawet szczyci się: wyekspediowaniem na Ukrainę blisko 100 „TIR-ów” z pomocą humanitarną dla Ukrainy, ewakuacją 7,2 tys. ukraińskich rodzin z kompleksowym wsparciem rzeczowym i finansowym, pomocą dla kilkunastu ukraińskich szpitali wojskowych oraz opracowaniem i dystrybucją „Biznesowego ABC dla uchodźców z Ukrainy”. Okazało się też, że druga fundacja, też zasilana pieniędzmi rządowymi i też mająca w statucie „pomoc Polakom na Wschodzie”, powołała Wschodni Fundusz Dobroczynności,  w ramach którego prowadzi zbiórkę pieniędzy „na rzecz ofiar wojny w Ukrainie, dla potrzebujących przebywających zarówno po polskiej jak i ukraińskiej stronie granicy, uchodźców przebywających w Polsce oraz osób w potrzebie, które przebywają w Ukrainie”. Ale to nie wszystko – Fundacja Pomoc Polakom na Wschodzie, bo taką nadała sobie nazwę, na swojej witrynie internetowej szczyci się: „Przy dystrybucji pomocy korzystamy z rozgałęzionej sieci kontaktów z organizacjami polskiej mniejszości narodowej, polskimi szkółkami i parafiami rzymskokatolickimi”. Tak więc, zamiast służyć Polakom na Wschodzie przerabia tamtejszych Polaków na sługi narodu ukraińskiego.

Do fundacji WiD płynie rzeka rządowych pieniędzy. Tylko w latach 2017-2021 z ministerstwa edukacji, spraw zagranicznych, kultury i z Senatu otrzymała 64 mln zł dotacji. W roku 2021 r. najwięcej, bo blisko 11 mln przekazała Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, na której czele stał wówczas Michał Dworczyk. Założyciel fundacji, zausznik i najbliższy współpracownika premiera utrzymuje, że po uzyskaniu mandatu poselskiego, zrezygnował z funkcji prezesa zarządu Fundacji i obecnie nie ma wpływu na jej działania. To jednak nie do końca prawda. Bo zgodnie ze statutem, to jemu przysługuje prawo powoływania i odwoływania członków rady fundacji, którzy później decydują o wyborze jej władz. Z fundacją od lat związana jest również żona Mychajło Dworczuka (bo jego pierwotne nazwisko brzmi tak) Agnieszka. Do zarządu, jako wiceprezes, dołączył Maciej Dancewicz, wcześniej naczelnik wydziału w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, który zasiadał w komisji ekspertów rozpatrujących wnioski fundacji ubiegających się o dofinansowanie. Członkiem rady programowej WiD jest Rafał Dzięciołowski, pełniący jednocześnie funkcję prezesa Fundacji Solidarności Międzynarodowej, która w latach 2017-2021 wsparła działalność WiD kwotą 2,5 mln zł. Dzięciołowski to również członek rady innej fundacji – „Niezależne Media”, założonej przez Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego „Gazety Polskiej”, ukraińskiej gazety dla Polaków, też futrowanej olbrzymimi pieniędzmi rządowymi. W radzie WiD zasiada Zofia Romaszewska, której córka to prezes telewizji Biełsat finansowo wspomaganej przez „WiD”. I tu zapytać należy: Czy to nie jest gigantyczny konflikt interesów, jawna niegospodarność groszem publicznym, i czy nie powinien tego zbadać instytucje, które zajmują się legalnością wydatkowania pieniędzy publicznych takie, jak NIK, prokuratura i CBA?

Trzeba też zapytać: Dlaczego zgodę na ekshumację lub raczej jej atrapę otrzymała pozarządowa fundacja związana z Dworczykiem, czyli powiązana z lobby ukraińskim w rządzie, a nie dostał jej publiczny IPN? Czy nie chodziło o jednorazowy gest, który miała być wykorzystany propagandowo w celu umocnienia lobby ukraińskiego w rządzie? Czy nie chodziło o obniżenie rangi IPN, a nawet wyeliminowania z prac badawczo-ekshumacyjnych, prof. Krzysztof Szwagrzyka oraz Leona Popka, którzy dotychczas się tym zajmowali? Czy nie chodziło o przyzwolenie Ukraińcom na wysuwanie kolejnych żądań, „w zamian za Puźniki”?

20 lipca ambasador Ukrainy stwierdził, że prace trwające w Puźnikach świadczą, że na Ukrainie nie ma całkowitego zakazu prowadzenia poszukiwań i ekshumacji szczątków Polaków, ofiar rzezi wołyńskiej. Według niego, prace zaczęły się w 2019 roku, ale zostały zakłócone najpierw przez pandemię COVID-19, a potem przez rosyjską inwazję i że „nawet w takich warunkach Ukraina wydała zgodę” na prowadzenie poszukiwań w Puźnikach. Wasyl Zwarycz uznał też, że znaczny postęp nastąpił już w kwestii pojednania: „Koncentrujemy nasze wysiłki i czynimy to konsekwentnie na uczczeniu pamięci niewinnych ofiar Wołyńskiej Tragedii” (tak nazwał ludobójstwo Polaków na Wołyniu!). I…, na tym samym wydechu, zażądał, aby Polska odnowiła pomnik ku czci OUN-UPA na górze Monastyrz, czyli nagrobek upamiętniający bojowców OUN-UPA, którzy mordowali Polaków. Tu przypomnijmy, że na rzecz odnowienia tego pomnika od dawna działa też Fundacja Wolność i Demokracja, co potwierdził szef ukraińskiego IPN w wywiadzie dla „Naszego Słowa”.

Czy nie chodziło o wykorzystanie teatralnego gestu premiera w Puźnikach, dla wzmocnienia tezy, że Kijów zezwolił na ekshumacje? Czy nie chodziło o stworzenie ukraińskim mediom okazji do podania, że premier Polski odwiedził „miejsce zbrodni dokonanej przez Sowietów”? Dnia 8 lipca 2023, czyli w dniu wbicia przez Morawieckiego krzyża z patyków na skraju lasu w nieistniejącej już wsi Puźniki, ukraiński portal „Suspilne Nowyny” cytuje historyka twierdzącego, że UPA zaatakowała „wieś – centrum polsko-bolszewickiej agresji”, z powodu żołnierzy AK i współpracujących z sowietami Polaków”. Portal pisze, że według doniesień ukraińskiego podziemia w Puźnikach działał oddział polskiego podziemia nacjonalistycznego, a przyczyną zniszczenia wsi była „działalność jednostki zbrojnej AK, która z nadejściem władzy radzieckiej na teren naszego obwodu automatycznie przekształciła się w tak zwany ‘istribitielnyj batalion’, które formowano pod egidą NKWD”. Krótko mówiąc, Fundacja WiD, która w swoim statucie ma „promowanie wiedzy o antykomunistycznym podziemiu w Polsce”, wypromowała ukraińską narrację o AK. A co w tym było najbardziej pikantne? O tym, że w Puźnikach Ukraińcy zamordowali bagnetami, nożami i siekierami kobiety, dzieci i starców, a nie „istribitielnyj batalion” milczał zasiadający w radzie WiD, znany z publikacji o Polakach zamordowanych na Wschodzie, Tadeusz Płużański. Tak, jak milczał, że fundusze fundacji, zamiast na pomordowanych na Wschodzie idą na tych, którzy mordowali Polaków na Wschodzie.

Mateusz Morawiecki pojechał na Ukrainę, nazwał rzeź wołyńską ludobójstwem, i wcale nie wywołał tymi słowami kryzysu w relacjach Warszawy z Kijowem, Ukraińcy nie wypowiedzieli umowy z 2 grudnia 2016 roku o bezpłatnym udostępnieniu Ukrainie wszystkich zasobów państwa polskiego i nie zerwali przyjaźni, jaka rozkwitła między Polakami i Ukraińcami „wobec tragedii, jakiej doświadcza Ukraina”. Nie uraził też przeżywających wojenną traumę ukraińskich przesiedleńców, których „Polska tak gościnnie przyjęła”. Dlaczego? Bo to była zasłona dymna, pozorowane działanie, wyreżyserowane przedstawienie, kamuflaż potajemnie uzgodniony z Zełenskim i skoordynowany z ambasadorem Ukrainy. Bo chodziło o naprawienie wyjątkowo prostackiej wypowiedzi Dudy o „bieganiu z widłami”, o spacyfikowanie coraz silniejszych nastrojów antyukraińskich w Polsce, o pozwolenie Ukraińcom, by, „w zamian za Puźniki”, mogli wysuwać inne żądania.

Gdy minister finansów nieopatrznie ujawniła, że Polska wydała na pomoc Ukrainie 50 miliardów złotych, z pomocą pospieszył ambasador Ukrainy, informując, że od chwili rosyjskiej agresji Polska udzieliła Ukrainie pomocy tylko w wysokości 3,4 mld dolarów, tj. 14 mld zł. Czemu jeszcze służyła prymitywna teatralna inscenizacja Kijowa i Warszawy? Stworzeniu premierowi okazji do głoszenia: „Zawsze będziemy bronić dobrego imienia Polski, jej bezpieczeństwa, a interes żadnego innego państwa nigdy nie będzie stał ponad interesem Rzeczypospolitej. Prezydenckiemu ministrowi do wygłoszenia: „To, co najważniejsze dziś, to obrona interesu polskiego rolnika”. Ministrowi edukacji i nauki popisania się bon motem: „Politycy z Ukrainy muszą wiedzieć, że jesteśmy sojusznikami, ale nie frajerami”. Wiceszefowi MSZ-u, to jest resortu, którego rzecznik przyznał, że „Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego”, do złożenia deklaracji: „My kierujemy się polityką polskiego interesu narodowego. Wspieramy Ukrainę w takim zakresie, jaki jest w polskim interesie narodowym”.

Ten ostatni nieopatrznie wygadał się jednak: „Podchodzimy z wyrozumiałością do emocji, jakie przeżywają Ukraińcy będący obiektem barbarzyńskiej agresji. Emocje bywają jednak złym doradcą, i nie pomagają w osiąganiu dyplomatycznych celów, np. w staraniach o zwiększenie skali i form pomocy”. Sekundował mu Przemysław Czarnek: My pomagamy, pomagaliśmy i pomagać będziemy, bo to jest w interesie narodu polskiego (…) Nam jest potrzebna niepodległa Ukraina i dlatego w naszym interesie i każdego Polaka jest pomagać”. Intrygę ostatecznie zdemaskował minister Kułeba, oznajmiając: „Strona ukraińska ma bardzo spokojny stosunek do jakichś wewnętrznych politycznych procesów w Polsce. To ich sprawa. Zdajemy sobie sprawę z tego, że mają swoje procesy, swoje interesy. Ale także ten kryzys minie, wszystko się ułoży, bo żywotne interesy Ukrainy i Polski są całkowicie jednakowe. Kiedy mówię żywotne, to są to naprawdę sprawy życia i śmierci państwa”.

Na nasilenie żądań zwiększenia pomocy nie musieliśmy długo czekać. Jeszcze tego samego dnia minister oświaty przekazał „subwencję oświatową” dla ukraińskich uczniów w wysokości 200 mln zł., a minister cyfryzacji przekazał ukraińskiemu ministrowi cyfryzacji 500 akumulatorów Tesla o wartości 25 mln zł., „dzięki którym nauczyciele będą prowadzić lekcje, a Ukraińcy pozostaną w kontakcie”. Ponieważ o hojności Polaków polski Żyd poinformował ukraińskiego Żyda 1 sierpnia, bloger zapytał: PiS dał te akumulatory w podzięce za Rzeź Woli? Czy z jakiej to okazji? Zabrali się też do przygotowania opinii publicznej, że chociaż walczyli jak lwy, będą musieli ustąpić Ukrainie w eksporcie zboża, bo Nec Hercules contra plures, bo presja Komisji Europejskiej, bo nie podoba się to administracji USA, bo będą ukraiński retorsje w postaci embarga na produkty drobiowe z Polski.

Duda, Morawiecki, Kaczyński – wszyscy wzięli udział w tym przestępczym dziele. Podzielili między sobą role. Grali po tamtej stronie. Przy czym nie była to tylko zmowa. Było gorzej – Duda zniechęcał Zełenskiego do wydania zgody na ekshumacje, bo to kłóciłoby się z całą jego wizją ukrainizacji Polski i burzyło całą misternie utkaną żydowsko-amerykańską intrygę z powołaniem UkroPolin. Zwykle coś utajnia się przed wrogami. W tym przypadku nie chodziło jednak o Ruskich, Szwabów czy totalną opozycję, lecz o zwykłych Polaków, w tym towarzyszy partyjnych z PiS. I tu pytanie: Jeśli rządzący dogadują się za kulisami, to czy nie jest to spisek, czyli przestępstwo?

Nie będzie przeprosin. Nie będzie zgody na ekshumację. Rządzące Ukrainą oligarchiczne i hajdamacki klany nie ustąpią, bo w międzyczasie zbudowali silną żydobanderowską tożsamość Ukrainy. Wiedzą przy tym, że patron zza Wielkiej Wody nie zgadza się na polską martyrologię, gdyż monopol na tym polu przysługuje tylko Żydom. Wiedzą też, że amerykańscy Żydzi wybaczyli banderowcom unicestwienie ukraińskich Żydów, bo są znakomitym materiałem dla potrzeb dywersji wobec Rosji, i nawet żydowskim niedobitkom na Ukrainie nie pozwalają powiedzieć na Banderę złego słowa.

Sprawdzą się wszystkie złowieszcze prognozy. „Strona polska” zgodzi się na wszystko: Na zbudowanie 100 pomników Bandery w miejscach wskazanych przez ambasadora Ukrainy (nie wyłączając miejsca obok pomnika Lecha Kaczyńskiego na Placu Piłsudskiego). Na wyasygnowanie 100 mln zł w celu renowacji pomników UPA. Na zalanie Polski 100 milionami ton ukraińskiego zboża. Na bezzwrotną 100-milionową pożyczkę, którą – dla udobruchania rezunów – Duda osobiście zawiezie do Kijowa. Na restytucję mienia poukraińskiego w Bieszczadach. Na wypłacanie 100 euro miesięcznego świadczenia 100 tysiącom Ukraińców wysiedlonych z Bieszczad w wyniku Akcji Wisła. Na przeszkolenie 100 tysięcy funkcjonariuszy Policji i prokuratury w ramach „Treningu przeciwdziałania przestępstwom z nienawiści wobec Ukraińców i uchodźców”.

Nad Wisłą niewiele się zmieni. Polska będzie dalej wspierać Ukrainę, aż do „wyzwolenia wszystkich okupowanych terytoriów” czyli po wsze czasy, za darmo i bez jakichkolwiek zobowiązań ze strony obdarowanych. Dalej będzie utrzymywać tabuny ukraińskich „uchodźców” z Dzikich Pól. Dalej będzie realizować, zamiast polskiej, ukraińską rację stanu. A lud pracujący miast i wsi Podkarpacia dalej będzie głosował na PiS.

Premier Ukrainy: Ukraina zbankrutuje bez zachodniej powodzi finansowej.

Premier Ukrainy: Ukraina zbankrutuje bez zachodniej powodzi finansowej.

ukraina-zbankrutuje

Premier Ukrainy podzielił się smutną reflekcją – jego kraj ma funkcjonować wyłącznie dzięki pomocy finansowej od zachodnich partnerów.

Ukraina przestała być stabilnym finansowo państwem. W marcu 2023 roku minister finansów Siergiej Marczenko poinformował, że kraj wydaje co miesiąc na kampanię wojskową około 130 miliardów hrywien, a miesięczne wpływy do budżetu to zaledwie 80 miliardów hrywien. Według tych wyliczeń roczne wydatki wynosiły 1,56 bln hrywien.

Ujawniono nowe wyliczenia w tym zakresie. Jak podała agencja UNIAN, Ukraina wydaje na wojnę około 2 bilionów hrywien rocznie. Nowe oszacowanie kosztów wojny ogłosił na konferencji ambasadorów premier Denys Szmyhal.

-Koszt funkcjonowania sił zbrojnych i wojny wynosi około 2 bilionów hrywien – powiedział. Po chwili przypomniał, że ​​to więcej niż dochody budżetowe w czasie pokoju (było to 1,3 biliona hrywien). Premier podkreślił, że państwo utrzymuje się głównie dzięki wsparciu finansowemu partnerów, dzięki różnym dotacjom i pożyczkom. Kijów miał pozyskać 28 mld dolarów takich środków w tym roku i 31 mld dolarów w roku ubiegłym. Umożliwiło to wypłacenie pensji pracownikom admininistracji cywilnej oraz prowadzić bieżące remonty infrastruktury krytycznej.

Przechodząc do szczegółowych danych, Szmychal podał, że w ciągu pierwszych sześciu miesięcy wojny (od lutego do sierpnia 2022 roku) Ukraina wydała z budżetu państwa prawie  bilion hrywien. Zaznaczył, że 40% kosztów to potrzeby wojska. Według niego 288 miliardów hrywien poszło na pensje wojskowe, 135 miliardów hrywien – na zakup i naprawę sprzętu wojskowego.

Co więcej, według wyliczeń gospodarczych agencji, Ukraina traci co miesiąc około 2 miliardów dolarów, gdyż miliony Ukraińców opuściły kraj, mieszkają i pracują za granicą.

NASZ KOMENTARZ: Powyższe dane jasno mówią, że Ukraina wydaje na wojnę 2 biliony hrywien rocznie, przy zaledwie 960 mld hrywien swoich CAŁKOWITYCH wpływów budżetowych. Tymczasem jak wskazuje ta sama ukraińska agencja UNIAN, Rosja wydaje na wojsko w ujęciu rocznym 17% swojego budżetu. Jak mało co pokazuje to kto wygra przewlekającą się, wojnę na wyniszczenie.

“Wdzięczność” ukraińskiego ministra. Dziękuje Muskowi za sprzęt kupiony przez… Polskę

“Wdzięczność” ukraińskiego ministra. Dziękuje Muskowi za sprzęt kupiony przez… Polskę

ukrainski-minister-dziekuje

Ukraiński minister cyfryzacji Mychajło Fedorow podziękował Elonowi Muskowi za akumulatory Tesla Powerwall.

A to Polska kupiła Ukraińcom ten sprzęt.

Minister cyfryzacji Ukrainy Mychajło Fedorow opublikował na Twitterze nagranie, w którym dziękuje Elonowi Muskowi za ponad 500 akumulatorów Tesla Powerwall.

Nie wymienił Polski, która zapłaciła za akumulatory, co zauważyli internauci. Fedorow poinformował, że baterie mają dostarczać energię elektryczną do szkół, szpitali i przedszkoli.

Sprawdźmy wpływy ukraińskie w Polsce.”Onuce”?

Sprawdźmy wpływy ukraińskie w Polsce

https://www.salon24.pl/u/lukaszwarzecha/1317132,sprawdzmy-wplywy-ukrainskie-w-polsce


Niektórzy wydają się mieć obsesję na punkcie domniemanych wpływów rosyjskich w Polsce. Takie jednak z pewnością istnieją. Spójrzmy jednak na działania i wypowiedzi niektórych uczestników życia publicznego. Czy nie powinniśmy zacząć sprawdzać wpływów ukraińskich?

Sytuacja wokół Ukrainy mocno się zmieniła w stosunku do tego, ca pamiętamy choćby jeszcze z drugiej połowy ubiegłego roku. I w kontekście międzynarodowym, i polskim. Tego pierwszego omawiał tu nie będę. Dość wskazać, że sytuacja zbliża nas do dwóch wariantów rozstrzygnięcia. W pierwszym konflikt stanie się tlącą się wojną lokalną, taką jak w Donbasie po 2014 r., w której Ukraina będzie w dość ograniczonym stopniu wspierana przez Zachód – ze wszystkimi tego konsekwencjami. W drugim – ze względu na naciski na Kijów z jednej strony, a z drugiej na Moskwę ze strony przede wszystkim Pekinu– zostanie wypracowany rozejm najpewniej w stylu „koreańskim”. Każdy z tych wariantów będzie oznaczał faktyczną utratę części terytorium przez Ukrainę. Kluczowe dla jej dalszej egzystencji będzie utrzymanie dostępu do Morza Czarnego, natomiast tromtadracyjna narracja, powtarzana przez dużą część polskich polityków, o nieuchronności odzyskania przez Ukrainę całości terytoriów, włącznie z tymi zajętymi przez Rosję w 2014 r., ponosi już teraz sromotną klęskę.

Zarazem opinia publiczna coraz wyraźniej dostrzega rozbieżne polsko-ukraińskie interesy oraz niepożądane konsekwencje obecności w Polsce nie tylko uchodźców, ale też zwykłych łapówkarzy i dezerterów. Te zmieniające się nastroje każą z kolei rządzącym podążać za nimi przynajmniej w warstwie retorycznej – choć nie wiadomo, czy idą za tym działania, skoro przedstawiciele władzy wspominają o chętnym uczestnictwie Polski w przekazywaniu Kijowowi myśliwców F-16, a mniejszej wagi prezenty sprawiają Ukrainie cały czas (choćby niedawno baterie Tesli, za które w opublikowanym w mediach społecznościowych filmie przedstawiciel ukraińskiego rządu zapomniał jakoś Polsce podziękować, za to dziękował… Elonowi Muskowi).

Swego rodzaju punktem zwrotnym w nastrojach – sondaże tego na razie nie pokazały, ale bardzo możliwe, że wkrótce tak się stanie – było wezwanie polskiego ambasadora Bartosza Cichockiego do ukraińskiego MSZ w związku z wypowiedzią prezydenckiego ministra Marcina Przydacza. Przydacz zasugerował, że Ukraina mogłaby wykazywać się w ramach wdzięczności za polską pomoc większym zrozumieniem dla naszych problemów zbożowych. Jest w tej sytuacji spora dawka ironii. Bartosz Cichocki to jeden z najzagorzalszych ukrainofilów w polskiej elicie, który wielokrotnie, szczególnie w pierwszym okresie wojny, dalece wykraczał poza swoje kompetencje ambasadorskie i wypowiadał się jak polityczny decydent, a nie urzędnik jedynie reprezentujący państwo polskie. Z kolei Marcin Przydacz, wcześniej wiceszef MSZ, to również jeden z największych zwolenników proukraińskiego kursu, choć mimo wszystko zachowujący w tych sprawach relatywnie sporą dawkę zdrowego rozsądku.

Zbliżają się wybory, więc rządzący werbalnie swoje stanowisko utwardzają. Co i czy cokolwiek konkretnie z tego wyniknie – zobaczymy.

Natomiast w najgorszej, także psychologicznie, sytuacji jest frakcja zajadłych ukrainofilów, której niekwestionowanym liderem jest pan prezydent Andrzej Duda. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś zdoła wyjaśnić motywację, stojącą za jego uzależnieniem od przychylności Wołodymyra Zełenskiego. Czy chodzi – jak chcą niektórzy – o staranie się o przyszłe stanowisko międzynarodowe (choć wydaje się, że zachowanie Andrzeja Dudy wykracza dalece poza takie motywy) czy może mamy do czynienia z problemem najczyściej psychologicznym – nie sposób stwierdzić. Tak czy owak, jest to widowisko coraz bardziej zadziwiające, a zarazem coraz bardziej żenujące.

Część osób, które wcześniej etatowo śledziły rzekomą rosyjską narrację, nagle nabrała wody w usta, dowodząc swojego skrajnego koniunkturalizmu. Tak jest z ministrem Stanisławem Żarynem, który nagle ogłuchł na wygłaszane przez przedstawicieli obozu władzy poglądy identyczne w tymi, które jeszcze kilka miesięcy wcześniej potępiał etatowo u publicystów. Tak jest też z wiceministrem spraw zagranicznych Pawłem Jabłońskim, który jeszcze w maju gromił zwolenników „polityki transakcyjnej” z Ukrainą czy oburzał się na stwierdzenie, że Polska rozbraja się na rzecz Ukrainy, by w lipcu i sierpniu kompletnie przestać reagować na wysyp podobnych stwierdzeń.

Z kolei część tej grupy zaczyna reagować na rozwój sytuacji coraz bardziej nerwowo i agresywnie. Stąd choćby teksty takie jak Jakuba Maciejewskiego z „Sieci”, w którym ten bardzo głęboko emocjonalnie zaangażowany po stronie Kijowa publicysta nazywa tygodnik „Do Rzeczy” prorosyjskim, a o mnie samym pisze „Łukasz Jarosławowicz”. Trzeba to widzieć po prostu jako wyraz skrajnej desperacji i próbę zakrzyczenia rzeczywistości, zmieniającej się w kierunku kompletnie niezgodnym z życzeniowym myśleniem takich Maciejewskich. Ale czy wyłącznie jako to?

W życie weszła fatalna ustawa o powołaniu komisji do spraw rosyjskich wpływów. Dlaczego uważam ją za fatalną – nie tylko ja zresztą – pisałem i mówiłem obszernie w wielu miejscach, również na moim kanale YT, nie będę więc tutaj tych argumentów powtarzał. Można jedynie podkreślić, że argument o sprzyjaniu Rosji jest używany w polskim życiu politycznym jak kij bejsbolowy, nie niesie ze sobą żadnej wartości, za to rzucany przy każdej okazji uniemożliwia skutecznie odnalezienie faktycznych rosyjskich wpływów. Po nowelizacji, zaproponowanej przez pana prezydenta, ustawa jest trochę mniej groźna i w mniejszym stopniu narusza prawa obywatelskie – w tym prawo do sądu – ale w swojej istocie pozostaje tak samo fatalna.

Zarazem jasne jest, że jakieś rosyjskie wpływy w polskim życiu publicznym były i zapewne są. Tyle że od ich wykrywania nie jest komisja, powoływana przez parlament – faktycznie przez rządzącą większość – ale służby. Skoro już jednak w ogóle zajmujemy się wpływami rosyjskimi, to dlaczego tylko nimi? Czy zadziwiające działania i wypowiedzi niektórych uczestników polskiego życia publicznego nie powinny zwrócić uwagi na możliwość istnienia różnego rodzaju wpływów ukraińskich? 

Do postawienia tego pytania skłania mnie zadziwiająca, absolutnie skandaliczna wypowiedź byłego szefa dyplomacji Jacka Czaputowicza, który pytany w Polsat News o komentarz do słów ministra Przydacza powiedział: „Są państwa silne jak lwy, są państwa przebiegłe jak lisy i są państwa jak hieny i szakale. I my prowadzimy taką politykę hien i szakali. Przychodzi na myśl szmalcownictwo polityczne, w jakie się wpiszemy być może niedługo”.

Można by uznać, że pan Czaputowicz zwariował. Istotą polityki zagranicznej państw jest pilnowanie swoich interesów i egoizm – mądry, uwzględniający także interesy wspólne, ale jednak egoizm. Taką zresztą politykę prowadzi sama Ukraina, momentami bardzo bezczelnie. Czy Czaputowicz nagle zapomniał, na czym polega polityka międzynarodowa? A może chodzi o coś innego? Tylko o co?

Ale przecież nie jest sam. Przykład oszalałej wręcz szarży Jakuba Maciejewskiego już podawałem. Tenże Maciejewski spędził sporo czasu na Ukrainie podczas wojny. Czy tego typu wyjazdy, kontakty z ukraińskim wojskiem, z konieczności – również ze służbami są neutralne i bez wpływu na postawę danej osoby? Nie wiem, ale pytanie wydaje się zasadne. Być może jest w stanie na nie odpowiedzieć ktoś lepiej ode mnie w tych sprawach zorientowany. 

Prześledźmy wypowiedzi posła Koalicji Obywatelskiej Pawła Kowala, który od miesięcy wypowiada się w takim tonie, jakby był deputowanym do ukraińskiej Werhownej Rady, a nie polskiego Sejmu. Kowal od lat zaangażowany jest w sprawy wschodnie, w tym zwłaszcza ukraińskie, pilotując przez lata między innymi konferencję Polska Polityka Wschodnia, organizowaną przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego na zamku w Wojnowicach. Może mieć oczywiście swoje poglądy na temat tego, jaką Polska powinna prowadzić politykę na wschodzie. Lecz czy poziom tego zaangażowania i tak ostentacyjne kładzenie nacisku na ukraiński interes, również tam, gdzie jest on w ewidentnym konflikcie z interesem polskim, nie powinno jednak skłaniać do zadania pytania, czy nie stoją za tym jakieś innego rodzaju czynniki niż nadmiar lektury pism Giedroycia? 

A co z postacią z innego obszaru – Cezarym Kaźmierczakiem, prezesem Związku Przedsiębiorców i Pracodawców? Kaźmierczak w promowaniu ukraińskiego interesu stoi zdecydowanie na pierwszej linii, posuwając się nawet do wezwań, aby polski rząd pozostawił polskich rolników samym sobie. Co ciekawe, do grona współpracowników ZPP i Warsaw Enterprise Institute, siostrzanych organizacji, rok temu dołączył Adam Eberhardt, wcześniej dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich, który jeszcze pełniąc tę funkcję wielokrotnie odbywał wojaże, w tym po Ukrainie, z Kaźmierczakiem i Tomaszem Wróblewskim, szefem WEI. Dzisiaj ZPP za rządowe pieniądze organizuje konferencje o odbudowie Ukrainy i – w mojej opinii – stara się przedstawiać jako główny pośrednik dla polskich firm w tej sprawie. Pośrednicy, jak wiadomo, raczej nie pracują pro bono. O co tu chodzi?

Takich przykładów można by wymienić dużo. Pytanie brzmi, dlaczego w sferze publicznej dotychczas właściwie nie pada pytanie o poziom i naturę wpływów ukraińskich. Przecież Ukraina miała środki, aby takie wpływy kształtować jeszcze przed wojną (teraz też je zapewne posiada). Oferowała stanowiska wykładowców, stypendia, wsparcie finansowe różnego rodzaju projektów. Działała metodami podobnymi jak choćby Niemcy, choć oczywiście na mniejszą skalę. Dziś jesteśmy w momencie, kiedy te wpływy może się starać wykorzystać – tym silniej, im wyraźniej widoczna będzie rozbieżność między naszymi interesami.

Badamy wpływy rosyjskie? Dobrze. Ale zbadajmy także ukraińskie.

Dżihad [przeciw NIEWIERNYM] poprzez imigrację do Europy.

Marek Chodakiewicz: dzihad-poprzez-emigracje

Europę zalewają kolejne fale imigrantów. Czasem są one większe, jak w 2015 roku, gdy Angela Merkel odpowiedziała na „tsunami” obcokrajowców rozbijających się o europejskie granice symbolicznym i zapraszającym Wir schaffen das („Damy radę”, „Zrobimy to”). W innych latach i okresach mniejsze, ale nawet lewicowi politycy w UE zdają się dostrzegać, że problem niekontrolowanej migracji socjalnej, zwykle zakotwiczonej w kulturze islamu, narasta. Nie rozwiąże go szybko nawet uszczelnienie unijnych granic, które i tak jest czysto teoretyczne.

Ostatnio unaocznił to przykład francuskich miast, których przedmieścia zawrzały i zapłonęły na osiem dni. Wśród podpalających samochody, rabujących sklepy i dewastujących szkoły dominować mieli „legalni” chuligani z drugiego, a nawet trzeciego pokolenia imigrantów. Jest bowiem faktem, że w znaczniej mierze nie czują się oni Francuzami, choć mają niebiesko-biało-czerwone paszporty. Nie czują się nawet „Europejczykami”.

Wychowani w świecie islamu, mahometańskich zasad i zwyczajów, często podlanych kulturą krajów Maghrebu i innych, próbują zasadzić je na nowym terytorium. Dlatego właśnie świat islamu trzeba poznać i zrozumieć!

Mamy nadzieję, że pomoże w tym nowa, bardzo wyważona i rzeczowa książka prof. Marka Jana Chodakiewicza (już wkrótce w sprzedaży na sklep-niezalezna.pl), który już teraz zgodził się na rozmowę z nami.

—————————————-

„NCz!”: – Jaka technika zawłaszczania nowych przestrzeni stosowana jest przez wyznawców islamu?

Marek Jan Chodakiewicz: – Jeden sposób to emigracja; a inny to dżihad, czyli święta wojna, której obowiązek wynika z Koranu. Muzułmanin nie ma prawa spocząć, dopóki cały świat nie stanie się podległy islamowi. A jak nie można przemocą, dżihadem klasycznym, to następuje dżihad poprzez emigrację. Po prostu obowiązuje przykaz dauua – czyli działań misjonarskich.

Zwykle oznaczało to wysyłanie wypraw handlowych do północnej, potem zachodniej Afryki, a jednocześnie do Azji Środkowej czy Południowej. I taki kupiec robił interesy (w tym chętnie handlował ludźmi), a jednocześnie szerzył wiarę. Osiedlał się w nowym miejscu, często żenił się z miejscową kobietą, tworzył islamskie struktury dla współwyznawców. I głosił islam na zewnątrz swej społeczności. Na przykład w archipelagu wysp indonezyjskich właściwie nie było dżihadu z zewnątrz. Była robota misjonarska, której rezultatem była konwersja, a niektórzy z nowych konwertytów roznosili dżihad choćby w Malezji.

Podobne mechanizmy obowiązywały w Afryce, ale już nie np. w Indiach, gdzie był głównie podbój zbrojny – oprócz wschodniej, bengalskiej części kontynentu, która padła łupem sufijskich misjonarzy.

Nota bene, najbardziej szerzyć się zaczął islam dzięki kolonializmowi: Europejczycy narzucili pokój i porządek oraz zbudowali infrastrukturę, a w tym i koleje, co pomagało robocie misjonarskiej.
Obecnie islam szerzy się dynamicznie nie tylko w Afryce (dzięki m.in. saudyjskim funduszom), ale również na Zachodzie. Np. w USA imigranci islamscy ściągają swoje rodziny, a społeczność stale się powiększa. Europa Zachodnia dalej płaci cenę za kolonializm. Są to procesy narastające i stałe.

Władze, choćby francuskie i angielskie, nie wiedzą, jak je zatrzymać, czasami wydaje się wręcz, że nie chcą ich zatrzymać. Tyka muzułmańska bomba demograficzna – tubylcy nie mają w Europie za dużo dzieci.

– Czy ludzie pochodzący z krajów islamskich są w stanie się asymilować w krajach Zachodu?

– Jasne, że jest to możliwe. Proszę spojrzeć na polskich Tatarów. Po 800 latach są zupełnie zasymilowani. Ale w tej chwili na Zachodzie obowiązuje multikulturalizm i nienawiść do własnej, zachodniej cywilizacji. Nie ma więc klimatu sprzyjającemu asymilacji. Wprost przeciwnie. W takich krajach jak Belgia widzimy deasymilację trzeciego pokolenia urodzonego w Europie. Po prostu oferta europejska nie imponuje wielu młodym. Poszukują autentyczności, odrzucają system relatywistycznej dyktatury przyjemności. Radykalizują się. Alienują się z głównego nurtu. Z drugiej strony tubylcy europejscy nie koniecznie uważają ich za swoich. Mimo deklaracji liberalnego systemu imigranci i ich dzieci są stawiane poza i stawiają się sami poza ramami miejscowych i narodowych społeczności. Mimo gadania o obywatelstwie jako narodowości, to nie wystarcza, aby zatrzeć potężne różnice kulturowe wynikające z islamu.

– Czy wyznawcy islamu w zachodnich krajach przedstawiają postulaty polityczne?

– Naturalnie, że tak. Po pierwsze: przywołują dogmaty egalitaryzmu. Czyli, że wszyscy mają być równi. Po drugie: chcą, aby ich preferencje, choćby dla jedzenia halal, były uznawane. Przywódcy takiej społeczności idą choćby do właścicieli sklepów spożywczych w swojej dzielnicy i dyktują, co tam ma być. Nie tylko halal, ale również lepiej nie sprzedawać wieprzowiny, bo to antyislamskie. I jak właściciele nie chcą bojkotu, to stopniowo się podporządkowują. Najpierw równość, parytet kulinarny, a potem preferencje do obcych propozycji kulinarnych. To samo dotyczy stołówek szkolnych. I tak powoli wpływy przenoszą się na wszystko. I już nie jest tak, jak kiedyś było, choćby we Francji.

– Czy dżihad ma nadal znaczenie polityczne? Czy wyznawcy islamu traktują go jako walkę zewnętrzną czy wewnętrzną?

– Naturalnie, że ma znaczenie polityczne. Jak trzeba to walczy się otwarcie w ramach dżihadu, czyli świętej wojny. Ale jak się jest na to zbyt słabym, to głosi się, że dżihad powinien być wewnętrzny, czyli powinien polegać na walce wewnętrznej, z samym sobą; takie wyrabianie charakteru w imię mahometanizmu, według przykazań tej wiary. Naturalnie dżihad wewnętrzny może się również odnosić do samej społeczności muzułmańskiej. Wtedy „prawdziwi muzułmanie”, a więc zradykalizowani fundamentaliści, zmagają się z odstępcami, apostatami, czyli ludźmi muzułmańskiego pochodzenia, którzy nie są wystarczająco czujni, wystarczająco mahometańscy. Ortodoksi uznają ich za apostatów. A kary dla nich mogą być rozmaite: od ostracyzmu przez różne formy przemocy albo nawet śmierć.

– Czy schemat podbojów prowadzonych przez islam w przeszłości ma zastosowanie w teraźniejszości?

– No jasne! Przecież Państwo Islamskie przejechało się po Syrii i Iraku, tworząc namiastkę kalifatu. Dopiero interwencja Zachodu, a szczególnie USA, to ukróciła. Można sobie też zauważyć, że jeśli posypie się system liberalny, nastąpi anarchia, to islam na zachodzie Europy jest jedną z niewielu dobrze zorganizowanych sił, która jest w stanie ustanowić swój własny ład.

– W krajach islamskich do niedawna dozwolone było niewolnictwo, wiara ta oparta jest na uznawaniu wierzących w Allaha za uprawnionych do wyzyskiwania niewiernych. Czy ta doktryna jest wciąż żywa?

– Doktryna ta wciąż obowiązuje. W niektórych miejscach, takich jak Czad czy Mali, praktykowana jest na prowincji całkiem otwarcie. W innych stronach jest zakamuflowana, aby nie prowokować Zachodu. Po prostu obowiązują inne formy niewolnictwa. Proszę spojrzeć na system pracy, którego doświadczają trzecioświatowi cudzoziemcy sprowadzani do Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Czasami wybuchają skandale, gdy Saudyjczycy czy Kuwejtczycy przywożą ze sobą do USA służbę, którą traktują jak zawsze. Zdarza się, że takie kobiety – służące – uciekają, informują władze i jest awantura, gdy ich niewolnicze traktowanie wychodzi na jaw.

– Islam jest religią kosmopolityczną, ale z istotną dominacją kultury arabskiej. Z samej Arabii jednak, z uwagi na jej bogactwo, imigracja nie płynie. Czy ta kultura ma obecnie wpływ na kraje Zachodu?

– Tak, dominuje kultura arabska, a precyzyjnie: beduińska. I jak najbardziej ma to wpływ na kraje Zachodu! Przede wszystkim objawia się za pomocą fundowania instytutów, katedr czy stypendiów, aby studiować islam czy też światy islamu. Np. w Georgetown University, w Waszyngtonie, to grube miliony dolarów! Takie centra stanowią nie tylko odskocznie misjonarskie i intelektualne zaplecza islamu, ale również w istocie maszyny do lobbingu.

– Czego możemy się spodziewać w Polsce, gdy do naszego kraju zostaną wpuszczone setki tysięcy wyznawców Allaha?

– Możemy się spodziewać tego, co na Zachodzie – domagania się takich samych praw jak tubylcy. A potem uzurpacji przestrzeni publicznej przez mniejszość, agresji i dyktatu, aby dostosować się do preferencji migrantów. Bo oni po prostu wyzyskują charakter systemu liberalnego, aby osiągnąć supremację nad większością.

– Książkę „Światy islamu” pisałeś kilkanaście lat. Jaka jest twoja prognoza dotycząca funkcjonowania tych „światów” w najbliższej przyszłości, biorąc pod uwagę fakt, że zagrożenie islamskie zostało obecnie przyćmione przez zagrożenie potęgą Chin?

– Skoncentrowanie się na Chinach dotyczy pewnych aspektów polityki zagranicznej USA i innych państw Zachodu (głównie Wlk. Brytanii). Ale nie dotyczy za bardzo ich polityki wewnętrznej. No bo przecież chińska diaspora ma się dobrze i również rośnie. Lepiej lub gorzej asymiluje się (w zależności do miejsca – w USA chyba najlepiej). Ale diaspora chińska nie ma uniwersalnej religii i innych cech charakterystycznych, które napędzają islam. Ma rasę, ma nacjonalizm, ale nie ma religii napędzającej agresję i sprzeciwiającej się asymilacji. A w amerykańskim tyglu nacjonalizmy imigrantów rozpuszczają się, a rasy się mieszają albo stają się wtórne. Tak przynajmniej było do niedawna. Teraz mamy wzrost świadomości rasowej mniejszości, ale to wszystko dzieje się wciąż w ramach amerykanizmu. Nie widzimy wielkich ruchów, które chciałyby organizować powrót do Chin. Zostają dalej na miejscu. Muzułmanie zresztą też. Różnica jest taka, że Amerykanie chińskiego pochodzenia czy też chińscy Amerykanie bądź nawet amerykańscy Chińczycy nie chcą ani nie próbują przerobić reszty ludności na swoją modłę. Muzułmanie tak – bez względu na to, z jakiej grupy etnicznej czy rasowej się wywodzą. A co do światów islamu: nadal będzie w nich funkcjonował wielki pluralizm, synkretyzm i wielorodność oraz będzie nadal szła walka ortodoksyjnych i fundamentalnych sił skrajnych (gulat) o prawo do interpretacji, jaki ma być islam i kto jest naprawdę prawdziwym muzułmaninem…

Książka „Światy islamu” już wkrótce będzie dostępna w naszej księgarni na sklep-niezalezna.pl! Gorąco polecamy! To publikacja, która bardzo rzeczowo, wyjątkowo przystępnie pokazuje, czym jest islam i z czego wynika taka, a nie inna postawa imigrantów, którzy stopniowo, powoli, ale metodycznie zawłaszczają Europę…

Dżihad [przeciw NIEWIERNYM] poprzez imigrację do Europy, do świata chrześcijan.

Marek Chodakiewicz: dzihad-poprzez-emigracje

Europę zalewają kolejne fale imigrantów. Czasem są one większe, jak w 2015 roku, gdy Angela Merkel odpowiedziała na „tsunami” obcokrajowców rozbijających się o europejskie granice symbolicznym i zapraszającym Wir schaffen das („Damy radę”, „Zrobimy to”). W innych latach i okresach mniejsze, ale nawet lewicowi politycy w UE zdają się dostrzegać, że problem niekontrolowanej migracji socjalnej, zwykle zakotwiczonej w kulturze islamu, narasta. Nie rozwiąże go szybko nawet uszczelnienie unijnych granic, które i tak jest czysto teoretyczne.

Ostatnio unaocznił to przykład francuskich miast, których przedmieścia zawrzały i zapłonęły na osiem dni. Wśród podpalających samochody, rabujących sklepy i dewastujących szkoły dominować mieli „legalni” chuligani z drugiego, a nawet trzeciego pokolenia imigrantów. Jest bowiem faktem, że w znaczniej mierze nie czują się oni Francuzami, choć mają niebiesko-biało-czerwone paszporty. Nie czują się nawet „Europejczykami”.

Wychowani w świecie islamu, mahometańskich zasad i zwyczajów, często podlanych kulturą krajów Maghrebu i innych, próbują zasadzić je na nowym terytorium. Dlatego właśnie świat islamu trzeba poznać i zrozumieć!

Mamy nadzieję, że pomoże w tym nowa, bardzo wyważona i rzeczowa książka prof. Marka Jana Chodakiewicza (już wkrótce w sprzedaży na sklep-niezalezna.pl), który już teraz zgodził się na rozmowę z nami.

—————————————-

„NCz!”: – Jaka technika zawłaszczania nowych przestrzeni stosowana jest przez wyznawców islamu?

Marek Jan Chodakiewicz: – Jeden sposób to emigracja; a inny to dżihad, czyli święta wojna, której obowiązek wynika z Koranu. Muzułmanin nie ma prawa spocząć, dopóki cały świat nie stanie się podległy islamowi. A jak nie można przemocą, dżihadem klasycznym, to następuje dżihad poprzez emigrację. Po prostu obowiązuje przykaz dauua – czyli działań misjonarskich.

Zwykle oznaczało to wysyłanie wypraw handlowych do północnej, potem zachodniej Afryki, a jednocześnie do Azji Środkowej czy Południowej. I taki kupiec robił interesy (w tym chętnie handlował ludźmi), a jednocześnie szerzył wiarę. Osiedlał się w nowym miejscu, często żenił się z miejscową kobietą, tworzył islamskie struktury dla współwyznawców. I głosił islam na zewnątrz swej społeczności. Na przykład w archipelagu wysp indonezyjskich właściwie nie było dżihadu z zewnątrz. Była robota misjonarska, której rezultatem była konwersja, a niektórzy z nowych konwertytów roznosili dżihad choćby w Malezji.

Podobne mechanizmy obowiązywały w Afryce, ale już nie np. w Indiach, gdzie był głównie podbój zbrojny – oprócz wschodniej, bengalskiej części kontynentu, która padła łupem sufijskich misjonarzy.

Nota bene, najbardziej szerzyć się zaczął islam dzięki kolonializmowi: Europejczycy narzucili pokój i porządek oraz zbudowali infrastrukturę, a w tym i koleje, co pomagało robocie misjonarskiej.
Obecnie islam szerzy się dynamicznie nie tylko w Afryce (dzięki m.in. saudyjskim funduszom), ale również na Zachodzie. Np. w USA imigranci islamscy ściągają swoje rodziny, a społeczność stale się powiększa. Europa Zachodnia dalej płaci cenę za kolonializm. Są to procesy narastające i stałe.

Władze, choćby francuskie i angielskie, nie wiedzą, jak je zatrzymać, czasami wydaje się wręcz, że nie chcą ich zatrzymać. Tyka muzułmańska bomba demograficzna – tubylcy nie mają w Europie za dużo dzieci.

– Czy ludzie pochodzący z krajów islamskich są w stanie się asymilować w krajach Zachodu?

– Jasne, że jest to możliwe. Proszę spojrzeć na polskich Tatarów. Po 800 latach są zupełnie zasymilowani. Ale w tej chwili na Zachodzie obowiązuje multikulturalizm i nienawiść do własnej, zachodniej cywilizacji. Nie ma więc klimatu sprzyjającemu asymilacji. Wprost przeciwnie. W takich krajach jak Belgia widzimy deasymilację trzeciego pokolenia urodzonego w Europie. Po prostu oferta europejska nie imponuje wielu młodym. Poszukują autentyczności, odrzucają system relatywistycznej dyktatury przyjemności. Radykalizują się. Alienują się z głównego nurtu. Z drugiej strony tubylcy europejscy nie koniecznie uważają ich za swoich. Mimo deklaracji liberalnego systemu imigranci i ich dzieci są stawiane poza i stawiają się sami poza ramami miejscowych i narodowych społeczności. Mimo gadania o obywatelstwie jako narodowości, to nie wystarcza, aby zatrzeć potężne różnice kulturowe wynikające z islamu.

– Czy wyznawcy islamu w zachodnich krajach przedstawiają postulaty polityczne?

– Naturalnie, że tak. Po pierwsze: przywołują dogmaty egalitaryzmu. Czyli, że wszyscy mają być równi. Po drugie: chcą, aby ich preferencje, choćby dla jedzenia halal, były uznawane. Przywódcy takiej społeczności idą choćby do właścicieli sklepów spożywczych w swojej dzielnicy i dyktują, co tam ma być. Nie tylko halal, ale również lepiej nie sprzedawać wieprzowiny, bo to antyislamskie. I jak właściciele nie chcą bojkotu, to stopniowo się podporządkowują. Najpierw równość, parytet kulinarny, a potem preferencje do obcych propozycji kulinarnych. To samo dotyczy stołówek szkolnych. I tak powoli wpływy przenoszą się na wszystko. I już nie jest tak, jak kiedyś było, choćby we Francji.

– Czy dżihad ma nadal znaczenie polityczne? Czy wyznawcy islamu traktują go jako walkę zewnętrzną czy wewnętrzną?

– Naturalnie, że ma znaczenie polityczne. Jak trzeba to walczy się otwarcie w ramach dżihadu, czyli świętej wojny. Ale jak się jest na to zbyt słabym, to głosi się, że dżihad powinien być wewnętrzny, czyli powinien polegać na walce wewnętrznej, z samym sobą; takie wyrabianie charakteru w imię mahometanizmu, według przykazań tej wiary. Naturalnie dżihad wewnętrzny może się również odnosić do samej społeczności muzułmańskiej. Wtedy „prawdziwi muzułmanie”, a więc zradykalizowani fundamentaliści, zmagają się z odstępcami, apostatami, czyli ludźmi muzułmańskiego pochodzenia, którzy nie są wystarczająco czujni, wystarczająco mahometańscy. Ortodoksi uznają ich za apostatów. A kary dla nich mogą być rozmaite: od ostracyzmu przez różne formy przemocy albo nawet śmierć.

– Czy schemat podbojów prowadzonych przez islam w przeszłości ma zastosowanie w teraźniejszości?

– No jasne! Przecież Państwo Islamskie przejechało się po Syrii i Iraku, tworząc namiastkę kalifatu. Dopiero interwencja Zachodu, a szczególnie USA, to ukróciła. Można sobie też zauważyć, że jeśli posypie się system liberalny, nastąpi anarchia, to islam na zachodzie Europy jest jedną z niewielu dobrze zorganizowanych sił, która jest w stanie ustanowić swój własny ład.

– W krajach islamskich do niedawna dozwolone było niewolnictwo, wiara ta oparta jest na uznawaniu wierzących w Allaha za uprawnionych do wyzyskiwania niewiernych. Czy ta doktryna jest wciąż żywa?

– Doktryna ta wciąż obowiązuje. W niektórych miejscach, takich jak Czad czy Mali, praktykowana jest na prowincji całkiem otwarcie. W innych stronach jest zakamuflowana, aby nie prowokować Zachodu. Po prostu obowiązują inne formy niewolnictwa. Proszę spojrzeć na system pracy, którego doświadczają trzecioświatowi cudzoziemcy sprowadzani do Emiratów czy Arabii Saudyjskiej. Czasami wybuchają skandale, gdy Saudyjczycy czy Kuwejtczycy przywożą ze sobą do USA służbę, którą traktują jak zawsze. Zdarza się, że takie kobiety – służące – uciekają, informują władze i jest awantura, gdy ich niewolnicze traktowanie wychodzi na jaw.

– Islam jest religią kosmopolityczną, ale z istotną dominacją kultury arabskiej. Z samej Arabii jednak, z uwagi na jej bogactwo, imigracja nie płynie. Czy ta kultura ma obecnie wpływ na kraje Zachodu?

– Tak, dominuje kultura arabska, a precyzyjnie: beduińska. I jak najbardziej ma to wpływ na kraje Zachodu! Przede wszystkim objawia się za pomocą fundowania instytutów, katedr czy stypendiów, aby studiować islam czy też światy islamu. Np. w Georgetown University, w Waszyngtonie, to grube miliony dolarów! Takie centra stanowią nie tylko odskocznie misjonarskie i intelektualne zaplecza islamu, ale również w istocie maszyny do lobbingu.

– Czego możemy się spodziewać w Polsce, gdy do naszego kraju zostaną wpuszczone setki tysięcy wyznawców Allaha?

– Możemy się spodziewać tego, co na Zachodzie – domagania się takich samych praw jak tubylcy. A potem uzurpacji przestrzeni publicznej przez mniejszość, agresji i dyktatu, aby dostosować się do preferencji migrantów. Bo oni po prostu wyzyskują charakter systemu liberalnego, aby osiągnąć supremację nad większością.

– Książkę „Światy islamu” pisałeś kilkanaście lat. Jaka jest twoja prognoza dotycząca funkcjonowania tych „światów” w najbliższej przyszłości, biorąc pod uwagę fakt, że zagrożenie islamskie zostało obecnie przyćmione przez zagrożenie potęgą Chin?

– Skoncentrowanie się na Chinach dotyczy pewnych aspektów polityki zagranicznej USA i innych państw Zachodu (głównie Wlk. Brytanii). Ale nie dotyczy za bardzo ich polityki wewnętrznej. No bo przecież chińska diaspora ma się dobrze i również rośnie. Lepiej lub gorzej asymiluje się (w zależności do miejsca – w USA chyba najlepiej). Ale diaspora chińska nie ma uniwersalnej religii i innych cech charakterystycznych, które napędzają islam. Ma rasę, ma nacjonalizm, ale nie ma religii napędzającej agresję i sprzeciwiającej się asymilacji. A w amerykańskim tyglu nacjonalizmy imigrantów rozpuszczają się, a rasy się mieszają albo stają się wtórne. Tak przynajmniej było do niedawna. Teraz mamy wzrost świadomości rasowej mniejszości, ale to wszystko dzieje się wciąż w ramach amerykanizmu. Nie widzimy wielkich ruchów, które chciałyby organizować powrót do Chin. Zostają dalej na miejscu. Muzułmanie zresztą też. Różnica jest taka, że Amerykanie chińskiego pochodzenia czy też chińscy Amerykanie bądź nawet amerykańscy Chińczycy nie chcą ani nie próbują przerobić reszty ludności na swoją modłę. Muzułmanie tak – bez względu na to, z jakiej grupy etnicznej czy rasowej się wywodzą. A co do światów islamu: nadal będzie w nich funkcjonował wielki pluralizm, synkretyzm i wielorodność oraz będzie nadal szła walka ortodoksyjnych i fundamentalnych sił skrajnych (gulat) o prawo do interpretacji, jaki ma być islam i kto jest naprawdę prawdziwym muzułmaninem…

Książka „Światy islamu” już wkrótce będzie dostępna w naszej księgarni na sklep-niezalezna.pl! Gorąco polecamy! To publikacja, która bardzo rzeczowo, wyjątkowo przystępnie pokazuje, czym jest islam i z czego wynika taka, a nie inna postawa imigrantów, którzy stopniowo, powoli, ale metodycznie zawłaszczają Europę…

Powstanie, które nigdy nie zgasło.

Powstanie, które nigdy nie zgasło…

https://www.salon24.pl/u/beszad/1316772,powstanie-ktore-nigdy-nie-zgaslo

Beszad


Fot. Warszawa w 1983 roku. Polacy w dobie stanu wojennego wydawali się jakby pozbawieni nadziei - a przecież ona tliła się w głębi ich serc, bo bez niej nie byłoby wielkiego ruchu Solidarności... (fot. archiwum własne)
Fot. Warszawa w 1983 roku. Polacy w dobie stanu wojennego wydawali się jakby pozbawieni nadziei – a przecież ona tliła się w głębi ich serc, bo bez niej nie byłoby wielkiego ruchu Solidarności… (fot. archiwum własne)

==============================

Czy powstanie warszawskie zostało przegrane? A może ono wciąż się toczy? Już nie na ulicach, ale w głębi każdego z nas. Czuje się pewien smutek, który płynie nie tylko ze świadomości wyniszczenia fizycznego, ale chyba bardziej ze spustoszenia duchowego. A pozbawienie narodu jego najszlachetniejszej części dotyczy nie tylko powstania.

Eksterminacja prawdziwych elit sprawiła, że zastąpione one zostały elitami samozwańców, wyrażających szczególną skłonność do cynizmu i zaprzedawania narodowej wspólnoty za korzyści własne lub partyjne. Tak na marginesie mam dziwne wrażenie, że słowo „zdrada” zostało wymazane ze współczesnych słowników (boimy się go używać, by nie uchodzić za radykałów?) – a przecież odnosiło się ono do wartości niezwykle ważnych: do wierności, prawdy, honoru… Jednak zaraz za tą gorzką refleksją przychodzi myśl, że smutek ma moc oczyszczającą (o tym za chwilę)…

Nie brakuje dziś opinii, że powstanie było błędem. Czy wypowiadając tak jednoznaczne sądy, mamy na uwadze ówczesną świadomość? Nawet emigracyjne władze w Londynie nie dysponowały wówczas wiedzą, że już na konferencji teherańskiej w 1943 roku Polska została przez aliantów przekazana w rosyjską strefę wpływów (dowiedział się o tym dopiero Mikołajczyk podczas wizyty w Moskwie, gdy w swej naiwności szukał dla powstańców wsparcia u samego Stalina). Jakże więc odmienna była perspektywa skutków walki w 1944 roku od optyki dzisiejszej! Nawet ci, którzy już dobrze sowietów poznali, wiedzieli, że żadnej alternatywy nie ma. Gdyby powstanie nie wybuchło, sowieci w swej przewrotności zarzuciłoby żołnierzom AK kolaborację z Niemcami. Późniejszy opór przed sowietyzacją Polski byłby może o wiele silniejszy, ale i tak zostałby utopiony w polskiej krwi.

Chciałbym tu jednak wrócić do wspomnianego oczyszczenia przez cierpienie i smutek, które stały się nieodłącznymi składnikami polskiej tożsamości. To właśnie na tym gruncie kiełkuje dziś prawdziwa nadzieja. Jeśli ona nie sięga poza przemijanie i śmierć, staje się tylko płytkim optymizmem. Bo nadzieja nie lubi być wiązana z żadnymi wartościami doczesnymi – nawet z wolnością i dobrobytem, czy tym bardziej ze zwycięstwem i potęgą. Staje się wtedy początkiem kolejnego zniewolenia, co wyraźnie widać po dzisiejszym Zachodzie (relatywizujący hedonizm) i po Wschodzie (rosyjski imperializm) – obydwa oparte na kłamstwie.

Nadzieja musi mieć otwarte okno na horyzont przekraczający śmierć, bo tylko wtedy może być pełna i trwała. To właśnie dlatego Polska w dziejach narodów zajmuje pozycję szczególną. Doświadczenie bolesnego rozdarcia w narodzie też jest nam potrzebne, żeby nie zasnąć w miękkich fotelach. Nawet poczucie bycia mniejszością pośród „śpiących” i „drwiących”. Tak, bo mimo ciszy to ostatnie powstanie wciąż trwa. A pod szarą, z pozoru zastygłą powłoką, magma jest najgorętsza… To samo czułem 40 lat temu, gdy przechadzałem się uliczkami Warszawy.

Chiny wasalizują Rosję. W Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na nowego Ribbentropa.

W Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na nowego Ribbentropa

Prof. Grzegorz Górski Jaki-nowy-porzadek-wykluwa-sie-na-naszych-oczach

– Jak wspominałem już grubo ponad rok temu, Chiny mając po lutym 2022 roku empiryczne dowody iluzoryczności „potęgi militarnej” Rosji, z drugiej zaś strony pełną świadomość własnych, rosnących dynamicznie wewnętrznych problemów społecznych i gospodarczych, postanowiły bezwzględnie wykorzystać trudne położenie Moskwy w każdym możliwym wymiarze. Uwerturą do tego było faktyczne przejęcie kontroli nad Kazachstanem, a następnie nad kolejnymi republikami środkowoazjatyckimi. Sukcesy te pozwoliły Xi osłabić wewnętrzne ataki ze strony krytyków jego polityki w Chinach. Na wyraźnie eksponowanych sukcesach tej polityki, zdołał on utrzymać swoją pozycję w partii i w państwie – pisze w swoim najnowszym wpisie prof. Grzegorz Górski

——————

Pojawił się „układ przejściowy”?

Przez ostanie dwa i pół miesiąca nie kontynuowałem rozważań dotyczących „nowego porządku”. Dlaczego? Z jednej, fundamentalnej przyczyny. 

Moje rozważania mają na celu naszkicowanie owego potencjalnego i optymalnie korzystnego dla Polski „nowego układu”. Przedstawiłem ogólnie kilka jego elementów w momencie, gdy rozwój wydarzeń radykalnie przyspieszył. W przeciętnym odbiorze, jest to proces jeszcze słabo dostrzegalny, ale z pewnością przełom maja i czerwca, a następnie kolejne tygodnie przyniosły tak niezwykłe i nieoczekiwane zmiany, że zmuszają do ich uwzględnienia w przygotowywanym schemacie.

Czy to oznacza, że jesteśmy już blisko wygenerowania owego „nowego porządku”, a tym samym takiego czy innego zamrożenia wojny ukraińsko – rosyjskiej? 

Moim zdaniem nie, bowiem właśnie wydarzenia ostatnich tygodni pokazują postęp w ucieraniu jakichś przejściowych rozwiązań, które nie są wszakże ostatecznym rozwiązaniem. Niemniej także owa forma przejściowa może stawać się elementem „nowego porządku”, warto więc poświęcić jej naszą uwagę. Tym bardziej, że najwyraźniej istoty rysującej się dynamicznie konstrukcji, zdają się nie zauważać właściwie żadne ośrodki w Polsce.

Co było zatem najważniejszym wydarzeniem, katalizującym ten „układ przejściowy”? W moim przekonaniu – z wielu powodów – „bunt” Prigożyna, który był zwieńczeniem procesu trwającego od ponad roku w relacjach chińsko – rosyjskich, a zarazem uwerturą do możliwych wielkich przetasowań. Przyjrzyjmy się z grubsza najważniejszym wedle mnie elementom tego procesu.

Chiny wasalizują Rosję

We wrześniu ub. roku w Samarkandzie podczas szczytu Szanghajskiej Organizacji Handlowej odbył się akt pierwszy publicznego upokarzania Rosji przez jej najbliższych „sojuszników”. Pod możnym protektoratem przewodniczącego Xi w rolę oprawców Putina wcielili się tam przywódcy środkowoazjatyckich „stanów’, którzy powetowali sobie – czując za plecami wsparcie Chin – trwające od dekad upokorzenia ze strony Moskwy.

„Wsparcie” jakie Rosja otrzymała tam od swoich „sojuszników”, oznaczało po prostu brutalne wykorzystanie jej izolacji będącej efektem zachodnich sankcji. Rosja już wtedy zaczęła drogo płacić swoim „sojusznikom” za przełamywanie blokady i już nie tylko Chiny stały się bezpośrednim profitentem jej położenia.

Jak wspominałem już grubo ponad rok temu, Chiny mając po lutym 2022 roku empiryczne dowody iluzoryczności „potęgi militarnej” Rosji, z drugiej zaś strony pełną świadomość własnych, rosnących dynamicznie wewnętrznych problemów społecznych i gospodarczych, postanowiły bezwzględnie wykorzystać trudne położenie Moskwy w każdym możliwym wymiarze. Uwerturą do tego było faktyczne przejęcie kontroli nad Kazachstanem, a następnie nad kolejnymi republikami środkowoazjatyckimi. Sukcesy te pozwoliły Xi osłabić wewnętrzne ataki ze strony krytyków jego polityki w Chinach. Na wyraźnie eksponowanych sukcesach tej polityki, zdołał on utrzymać swoją pozycję w partii i w państwie. 

Jednak niewątpliwe sukcesy które uzyskał, zachęciły go do wykorzystania coraz trudniejszego położenia Rosji. Kulminacją tej części gry była jego wizyta w końcu marca tego roku w Moskwie. Przychylam się do tych opinii, że okoliczności i przebieg tej wizyty pokazują, że chiński lider w symboliczny sposób upokorzył Putina, dając do zrozumienia, iż to on – jak niegdyś mongolscy chanowie – utrzymuje go u steru władzy, nadając mu „jarłyk na Rosję”.

Co niezmiernie istotne w kontekście naszego głównego „punktu zwrotnego”, kilka tygodni wcześniej w Pekinie zameldował się A. Łukaszenka. Werbalnie wspierający Putina od pierwszego dnia wojny na Ukrainie, w praktyce wijący się jak piskorz przed ostatecznym wchłonięciem przez Rosję, wykonał – jak się okazało – ruch genialny. Homagium złożone Pekinowi, natychmiast zmieniło jego pozycję wobec Moskwy i to w stopniu zupełnie nieoczekiwanym. Kontynuując zresztą swoją grę, Łukaszenka tydzień po wizycie w Pekinie odwiedził Teheran i tam również uzyskał wsparcie dla siebie od kolejnego gracza, mającego rosnący wpływ na Moskwę.

W tym samym czasie – w połowie marca – dzięki pośrednictwu Chin nastąpiło wznowienie relacji pomiędzy Arabią Saudyjską i Iranem. Krok ten był oczywiście kolejną konsekwencją pozbawionej jakiejkolwiek racjonalności polityki ekipy Bidena na Bliskim Wschodzie i odczytany został jako wymierzony przeciw USA. Jednak w nie mniejszym stopniu był to kolejny cios wymierzony przez Chińczyków Rosjanom. W jego konsekwencji bowiem, zapewnili sobie oni pełną możliwość nieskrępowanego ekonomicznego szantażowania Rosji. Ta bowiem utrzymując się właściwie wyłącznie z eksportu ropy i gazu do Chin i poprzez Chiny, straciła w tym momencie jakiekolwiek możliwości szantażowania Pekinu nie tyle nawet dostawami surowców, ile nawet względnie swobodnego kształtowania ich cen. 

To tylko kilka, najbardziej spektakularnych elementów „wielkiej gry” Pekinu. Gry, w której w moim przekonaniu docelowo chodzi przynajmniej o przywrócenie status quo ante sprzed traktatów nerczyńskiego, ajguńskiego i pekińskiego w XVII i XIX wieku. A także podporządkowania sobie Rosji jako junior partnera. 

Białoruś z jarłykiem?

I tu dochodzimy do uwarunkowań związanych z „puczem Prigożyna”. Oczywiście próba interpretowania tego wydarzenia w kategoriach jakiejś wyrafinowanej gry samego Putina, czy kogoś z jego otoczenia, nie zasługuje na choćby dwa słowa analizy. To bezsens, choć Kreml jako rasowy gracz usiłował wyciągnąć z tego nieszczęścia jakieś minimalne choćby korzyści. Na nic się to zdało, a odpowiedzi qui bono to „szaleństwo” się odbyło udziela to, kto był architektem rozwiązania kryzysu. 

Gdyby ktoś w przeddzień całej tej awantury powiedział, że rolę tę pełnić będzie Łukaszenka, wszyscy pukaliby się w głowę. A jednak to on „poprosił” Prigożyna o zaprzestanie szturmu na Moskwę i „zaprosił” jego siły na Białoruś. Działo się to w momencie, w którym rajd wagnerowców osiągał fazę krytyczną, po której mogło dojść do rzeczywistej dekompozycji ośrodków władzy w Moskwie. 

Łukaszenka „ratujący” reżim Putina mógł działać wyłącznie mając świadomość tego, że występuje w tej roli jako umocowany przez Pekin. A tam – jak ze zdumieniem konstatowali zachodni obserwatorzy – gdy siły wagnerowców zajęły główny rosyjski węzeł wojskowy i zarządziły zbrojny marsz na Moskwę 24 czerwca, chińscy urzędnicy milczeli.

Dziwne? Nie, bo Pekin utwierdzał właśnie swoją pozycję rozdającego karty w Rosji. Pokazał Putinowi i jego ludziom, jak niewiele trzeba, aby zastąpić ich choćby sprzymierzonym z Prigożynem Łukaszenką. I ostentacyjnie pokazywał, że Rosja nie jest już czynnikiem samodzielnie kształtującym swoją pozycję w „wielkiej grze”.

Cios był tak potężny, że Putin – mimo zapowiedzi – nawet nie próbował wyciągać jakichkolwiek konsekwencji wobec autora buntu. To sygnał jak słaba i jak zależna od Pekinu jest dziś jego władza. Do tego Pekin wzmocnił swój potencjał na Białorusi, a nie ulega też wątpliwości, że siły rosyjskie stacjonujące w tym kraju, będą bacznie przyglądały się komu służyć.

A po co to Pekinowi? – zada ktoś pytanie. Jest tu jeszcze jeden element, który koniecznie trzeba wziąć pod uwagę. W reakcji na ustalenia szczytu NATO w Wilnie w odniesieniu do Chin, Pekin zadeklarował, że „wykorzysta szeroki zakres, politycznych, ekonomicznych i militarnych narzędzi, by wzmocnić globalne oddziaływanie i projekcję siły”, a „wszelkie działania zagrażające uzasadnionym prawom i interesom Chin spotkają się ze zdecydowaną reakcją”. Nikt nie powinien wątpić w to, że Pekin ma już możliwości realizowania tych zapowiedzi w bezpiecznej dla siebie, bardzo odległej strefie buforowej.

Polska wobec nowego wyzwania

Ten wielki game changer ostatnich tygodni rzutuje bardzo silnie na naszą sytuację z dwóch powodów.

Po pierwsze czyniąc z Rosji de facto narzędzie chińskich gier przeciwko Ameryce, radykalnie zwiększa zagrożenie zaangażowania Polski w zupełnie niekontrolowane, chaotycznie kreowane i potencjalnie ekstremalnie groźne zdarzenia prowokowane przez Pekin na konto Moskwy.

Po drugie – co już odczuliśmy w Wilnie – radykalnie zmienia optykę amerykańską. Akcja chińska zwiększyła w obliczu wyborów prezydenckich w USA presję na szybkie pivotowanie [umiejętność przetrwania md] Rosji, w celu osłabienia nieoczekiwanej ekspansji chińskiej. To zaś uaktywniło natychmiast zapotrzebowanie amerykańskiej polityki na rolę „wypróbowanych specjalistów od Rosji”.

I tak oto weszliśmy w fazę najbardziej niebezpieczną dla Polski, bowiem – co było już sygnalizowane kilka tygodni temu – w Waszyngtonie pojawiło się zapotrzebowanie na jakiegoś nowego Ribbentropa, który znalazł w Moskwie nowego Mołotova. Ale o tym w następnym tekście.

Grzegorz Górski

Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło co najmniej jedną kończynę. “Kijów utrzymuje te statystyki w sekrecie”…

Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło co najmniej jedną kończynę.

“Kijów utrzymuje te statystyki w sekrecie”. Skutki wojny, “które będą odczuwane przez lata”

oprac. Bartosz Lewicki w-sekrecie-skutki-wojny

“Od 20 do 50 tys. Ukraińców straciło od początku rosyjskiej agresji co najmniej jedną kończynę” – podaje amerykański dziennik “The Wall Street Journal”, powołując się na informacje placówek medycznych i ukraińskiego rządu.

“Prawdziwe statystyki mogą być jednak wyższe, ponieważ rejestracja pacjentów wymaga czasu. Z początkiem ukraińskiej kontrofensywy wojna może też wkroczyć w jeszcze bardziej brutalną fazę” – zauważono.

Fundacja Houp zauważa, że poważnie rannych zostało dotąd ok. 200 tys. Ukraińców, z których 10 proc. wymagało amputacji. Na początku wojny główną przyczyną amputacji były urazy poniesione wskutek ostrzału artyleryjskiego. Obecnie wiele osób traci kończyny w wyniku wybuchów min.

Dla porównania, w czasie I wojny światowej amputacje przeszło 67 tys. Niemców i 41 tys. Brytyjczyków; jedną z kończyn straciło też mniej niż 2 tys. amerykańskich żołnierzy walczących w Afganistanie i Iraku .

Statystyki w sekrecie

“Kijów utrzymuje statystyki w sekrecie, by nie siać demoralizacji w społeczeństwie. Ale nawet biorąc to pod uwagę liczby z pewnością dają porażający obraz rosyjskiej inwazji – skutków, które będą odczuwane przez lata” – podkreśla “WSJ”.

Nowak ! Tam można “zarobić” ! Gigantyczna korupcja przy odbudowie obwodu kijowskiego

Gigantyczna korupcja przy odbudowie obwodu kijowskiego

gigantyczna-korupcja-przy-kijowie

Dziennikarze ukraińskiego kanału śledczego ujawnili szereg przykładów korupcji przy odbudowie zniszczeń w obwodzie kijowskim na Ukrainie.

Korupcja przy odbudowie wyzwolonego z rąk Rosjan obwodu kijowskiego. Setki milionów hrywien przeznaczonych na odbudowę północnych krańców obwodu, które na początku zeszłego roku ucierpiały w wyniku rosyjskiej inwazji na pełną skalę, zostały przekazane podejrzanym wykonawcom. O sprawie informuje ukraiński kanał dziennikarski na YouTube Bihus.info.

Z raportu wynika, że odbudowa obwodu kijowskiego pogrążyła się w chaosie i nadużyciach, ponieważ kontrakty z wykonawcami podpisywane były bezpośrednio, bez przetargów, a same kontrakty często nie były upubliczniane.

Do najbardziej uderzających przykładów należy rekonstrukcja ulicy Wokzalnej w miejscowości Bucza, która słynie z dużej kolumny rosyjskiego sprzętu wojskowego zniszczonego tam na początku wojny na pełną skalę. Kontrakt o wartości 200 mln hrywien (5,4 mln dolarów) na remont ulicy wygrała bez przetargów rodzina biznesmena Serhija Cybulskiego z obwodu rówieńskiego.

Cybulski powiedział, że po wyzwoleniu Buczy jego rodzina przywoziła do miasta chleb, spotykała się z lokalnymi władzami i proponowała pracę przy odbudowie. Nie potrafił podać dokładnej liczby obiektów, które Bucza powierzyła mu do renowacji, a brak niektórych umów w systemie Prozorro tłumaczył tym, że ustnie uzgadniał je z miejskimi urzędnikami.

-W Kodeksie cywilnym jest artykuł, który pozwala nam zawierać ustne umowy – powiedział dziennikarzom biznesmen.

Inne przykłady wątpliwych umów związanych z odbudową obwodu kijowskiego to:

-Firma z błędem w nazwie prawnej, której przyznano 40 mln UAH (1,08 mln USD)
-Spółka powiązana z otoczeniem Ołeksija Kuleby, byłego szefa kijowskiej obwodowej administracji wojskowej i obecnego zastępcy szefa Kancelarii Prezydenta, która otrzymała 250 mln UAH (6,74 mln USD),
-Firma, która może być częścią programu zamówień publicznych, 40 mln UAH,
-Uwikłana w postępowanie karne spółka należąca do syna byłego wiceprezydenta Sewastopola, który w 2014 roku stanął po stronie rosyjskich okupantów, 240 mln UAH (6,47 mln USD),
-Firma powiązana z deweloperem Andrijem Wawryszem, która mogła udaremnić naprawę dachu wielopiętrowego budynku w miejscowości Borodyanka,
– Wójtowie niektórych rad miejskich i wiejskich w ogóle nie chcieli rozmawiać z dziennikarzami Bihus.info o odbudowie.

Władze miejskie Buczy tłumaczą chaos towarzyszący przetargom i ich dokumentowaniem jako wynikiem wojny na pełną skalę i pośpiechu. Z kolei szef obwodu Ołeksij Kuleba powiedział dziennikarzom, że organy ścigania powinny zająć się kryminalnymi tropami kontrahentów.

Zapewnił, że kierowana przez niego administracja regionalna nie była świadoma udziału wątpliwych firm; wykonawców wybrano spośród lokalnych przedsiębiorców. Osobiście miał nie prowadzić z nikim negocjacji ani nie podpisywał umów.

Według niedawnego badania przeprowadzonego na zlecenie Transparency International Ukraina, 73 procent Ukraińców i 80 procent przedstawicieli biznesu uważa, że korupcja jest głównym zagrożeniem dla odbudowy Ukrainy.

==============

mail:

Nowak! Daj klawiszom po milionie, prokuratorowi z dyche – i jazda!!

Perwersyjna koalicja. Zwolennicy Bandery na Ukrainie a żydowscy neokons w USA. Część 2.

Perwersyjna koalicja. Zwolennicy Bandery na Ukrainie a żydowscy neokons w USA. Część 2.

Eric Angerer 28 lipca 2023 https://www.manova.news/artikel/eine-perverse-koalition-2

Ukraińscy spadkobiercy antysemity Stepana Bandery i amerykańscy neokonserwatyści pochodzenia żydowskiego prowadzą wspólną krucjatę przeciwko Rosji.

W Kijowie rządzą polityczni zwolennicy Stepana Bandery, którego Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) była zaangażowana w masowe mordy na tle [m.inn. md] antysemickim. Obecny reżim ukraiński jest szczególnie mocno wspierany przez amerykańskich neokonserwatystów, których czołowi przedstawiciele mają w większości żydowskie korzenie z Europy Wschodniej. Łączy ich nienawiść do Rosji. W dalszej części oba nurty zostaną zbadane politycznie oraz przeanalizowane zostaną wspólne motywy i potencjalne sprzeczności.

Część 1 dotyczyła z jednej strony tradycji ukraińskiego nacjonalizmu i antysemityzmu, w szczególności OUN Stepana Banderasa i Dywizji SS Galizien oraz ich roli dla nazistowskich okupantów, a z drugiej strony historycznej tożsamości reżimu Majdanu w Kijowie i batalionu Azow. Ukraińscy spadkobiercy antysemity Stepana Bandery i amerykańscy neokonserwatyści pochodzenia żydowskiego prowadzą wspólną krucjatę. Perwersyjna koalicja

—————————————–

Rozwój i wpływy amerykańskich neokonserwatystów

Reżim w Kijowie, będący kontynuacją tradycji Stepana Bandery, jest wspierany przez państwa NATO i jego rzekomo „antyfaszystowski” polityczny i medialny establishment. Tak więc Barak Obama, Jean-Claude Juncker i Angela Merkel, którzy sprawowali urząd podczas przewrotu na Majdanie, nie mieli problemu, a Joe Biden, Ursula von der Leyen i Annalena Baerbock nie mają problemu z przeoczeniem kultu morderczych antysemitów, takich jak bojowników UPA i współpracą z prawdziwymi nazistami.

Większość zachodnich polityków zasadniczo robi to, co dyktują wiodące siły w USA za pośrednictwem różnych sieci transatlantyckich. W Waszyngtonie był to ostatnio nurt neokonserwatystów, fanatycznych ideologów i antyrosyjskich fanatyków.

Ci ludzie stali już za przewrotem na Majdanie w Kijowie w latach 2013/14, za wojną z Donbasem, za stale rosnącym zbrojeniem Ukrainy i jej formacjami neonazistowskimi, za zapowiedzią przyjęcia Ukrainy do NATO i za wprowadzeniem broni nuklearnej USA stacjonowałyby tam rakiety, za odrzuceniem rosyjskich propozycji wzajemnych gwarancji bezpieczeństwa pod koniec 2021 roku, za zintensyfikowanym atakiem na Donbas w styczniu 2022 roku.

Ron Paul, były republikański kongresman i krytyk amerykańskich interwencji w Iraku i na Ukrainie, mówi o 100 miliardach dolarów, które Kongres zatwierdził na sfinansowanie „Projektu Ukraina” neokonserwatystów. Uważa on, że Ukraina stanie się kolejną porażką polityki zagranicznej w historii Stanów Zjednoczonych – po tym, jak setki tysięcy zostało zabitych po obu stronach w służbie odwiecznego dążenia amerykańskich neokonserwatystów do „zmiany reżimu” w Rosji (1).

A generał A. D. Dominique Delawarde, były szef wywiadu i walki elektronicznej w sztabie planowania armii francuskiej i oficer łącznikowy w Kolegium Sztabu Połączonego Armii Stanów Zjednoczonych w Fort Leavenworth w stanie Kansas, powiedział w marcu 2023 r.:

Dzisiaj nie mam wątpliwości, że najbardziej skrajna frakcja amerykańskich neokonserwatystów nadal stoi na czele działań NATO, których celem jest rozczłonkowanie Rosji. Osoby te są wyraźnie zidentyfikowane i można je nazwać: Blinken, Nuland, Sullivan, Garland, Mayorkas, Janet Yellen są najbardziej znane. (…) Oni nie działają w interesie swojego kraju, ale podtrzymują neokonserwatystyczną wizję jasno przedstawioną przez think tank Project for a New American Century. Są niepoprawni, ucieleśniają twardą frakcję amerykańskiego „Deep State”” (2).

Kim więc są ci neokonserwatyści? Co to jest ten prąd? Ruch neokonów pojawił się w latach 70. wokół grupy wybitnych intelektualistów. Niektórzy z nich byli pierwotnie lewicowcami pochodzenia żydowskiego z Europy Wschodniej, którzy odrzuciwszy najpierw sowiecki stalinizm, a potem także antysyjonizm lewicy z 1968 r., stali się coraz bardziej zwolennikami imperializmu Stanów Zjednoczonych. Oprócz głównego bohatera, Irvinga Kristola, byli to także Max Shachtman, Nathan Glazer, Daniel Bell i Irving Howe. Inni wcześni neokonserwatyści byli pod wpływem politologa z University of Chicago, Leo Straussa i klasycznego uczonego z Yale University, Donalda Kagana. Ten ostatni jest teściem Victorii Nuland, zastępcy sekretarza w Departamencie Stanu USA.

Wśród przywódców neokonów byli Norman Podhoretz, Irving Kristol, Richard Perle, Paul Wolfowitz, Elliot Cohen, Robert Kagan (syn Donalda) i jego żona Victoria Nuland. Podobnie ekonomista Jeffrey Sachs, który sam odgrywał wątpliwą rolę jako doradca Banku Światowego w sprawie neoliberalnej terapii szokowej w Rosji na początku lat 90-tych, później zajął krytyczne stanowisko, trafnie wskazując, że głównym przesłaniem neokonserwatystów jest to, że Stany Zjednoczone w każdym regionie świata muszą sprawować dominację militarną. To przeciwdziałałoby pojawiającym się regionalnym mocarstwom, które pewnego dnia mogłyby rzucić wyzwanie globalnej lub regionalnej dominacji USA, w szczególności mając na uwadze Rosję i Chiny (3).

W tym celu wojsko USA powinno zostać rozmieszczone w setkach baz wojskowych na całym świecie, a Stany Zjednoczone powinny być przygotowane do prowadzenia wojen z wyboru, jeśli to konieczne. Organizacja Narodów Zjednoczonych powinna być używana przez Stany Zjednoczone tylko wtedy, gdy jest to przydatne do ich celów. Podejście to zostało po raz pierwszy nakreślone przez Paula Wolfowitza w jego projekcie wytycznych dotyczących polityki obronnej (DPG) dla Departamentu Obrony w 2002 r. W projekcie tym wezwano również do dalszej ekspansji NATO w Europie Środkowo-Wschodniej. A Wolfowitz dał jasno do zrozumienia już w 1991 r., że Stany Zjednoczone będą prowadzić operacje zmiany reżimu w Iraku, Syrii i innych byłych sowieckich sojusznikach.

Według Sachsa, neokonserwatyści stanowczo opowiadali się za rozszerzeniem NATO o Ukrainę, jeszcze zanim w 2008 roku za rządów George’a W. Busha jr. stał się to oficjalną polityką USA. Postrzegali członkostwo Ukrainy w NATO, jak przekonywał Robert Kagan w 2006 roku, jako klucz do regionalnej i globalnej dominacji USA. Już wtedy otwarcie przyznał, że doprowadzi to do „bitwy o Ukrainę” (4).

Podczas gdy Kagan formułował politykę, jego żona Nuland pod rządami George’a W. Busha jr. pełniła funkcję ambasadora USA przy NATO. Ponadto Nuland była asystentką sekretarza stanu Baracka Obamy do spraw europejskich i euroazjatyckich w latach 2013-2017, gdzie była zaangażowana w zamach stanu na Majdanie przeciwko prorosyjskiemu prezydentowi Ukrainy Wiktorowi Janukowyczowi, a obecnie jest podsekretarzem stanu Joe Bidena, który kieruje polityką USA wobec wojny na Ukrainie.

Osoba Nuland bardzo wyraźnie pokazuje, że neokonserwatyści nie są związani z żadną z dwóch partii systemowych w USA, ale reprezentują własny nurt, który wywiera wpływ na obie partie. W administracji George’a W. Busha Paul Wolfowitz był zastępcą sekretarza obrony, a Richard Perle był kluczowym doradcą Departamentu Obrony jako przewodniczący Komitetu Doradczego Rady Polityki Obronnej, obaj odegrali kluczową rolę w egzekwowaniu amerykańskiego ataku na temat Iraku.

W dzisiejszym rządzie Joe Bidena sekretarz stanu Anthony Blinken, sekretarz skarbu Janet Yellen, minister spraw wewnętrznych Nicholas Mayorkas, prokurator generalny Merrick Garland i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan są uważani za neokonserwatystów obok sekretarza stanu Nuland. Ten prąd kontroluje bardzo ważne obszary – politykę zagraniczną, finanse, wewnętrzny aparat represji oraz sądownictwo.

Ocena neokonserwatystów jako nurt

Uderzające jest to, że wielu czołowych neokonserwatystów pochodzi z rodzin o żydowskim pochodzeniu z Europy Wschodniej. Dotyczy to – poza Sullivanem – wspomnianych obecnych członków rządu: dziadek Blinkena pochodzi z Kijowa, dziadkowie Nulanda z Mołdawii, przodkowie Yellen z Polski, rodzina Garlanda z carskiej Polski/Litwy, Mayorkas jest kubańskim zesłańcem, ale jego przodkami byli rumuńscy Żydzi . I nie inaczej jest ze starszym pokoleniem neokonów: Donald Kagan urodził się na Litwie, ojciec Wolfowitza pochodzi z polsko-żydowskiej rodziny, Kristol ma rosyjsko-żydowskich przodków, a rodzina Podhoretza pochodzi z Galicji.

Jacob Heilbrunn, obecny redaktor wpływowego amerykańskiego czasopisma National Interest, założonego przez Irvinga Kristola, opisał neokonserwatystów jako „ruch żydowski” w swojej książce z 2008 roku „Wiedzieli, że mają rację: powstanie neokonserwatystów”. Nie tylko prawie wszyscy jej bohaterowie są Żydami, ale jej filozofia polityczna jest również autentycznie żydowska (5).

Według Heilbrunna neokonserwatyści to „dobrze zorganizowana grupa, której korzenie sięgają lat czterdziestych XX wieku. To wtedy grupa młodych trockistów z New York City College zaczęła przeciwstawiać się stalinizmowi. Ci sami ludzie stali się demokratami i antykomunistami po II wojnie światowej (…). Ale dopiero pod koniec lat 60. to, co dziś znamy jako program neokonserwatywny, pojawiło się w odpowiedzi na lekceważenie reżimów komunistycznych i antysyjonizm lewicy z 1968 roku. Neokonserwatyści, pierwotnie zwolennicy Partii Demokratycznej, zwrócili się do Republikanów z apelem o twarde stanowisko wobec Związku Sowieckiego (…) i pomogli Reaganowi dojść do władzy. Ich ostatnia sztuczka: przygotowania do wojny w Iraku” (6).

Według Heilbrunna neokonserwatyzm to „nastawienie umysłu ukształtowane przez doświadczenia żydowskich imigrantów i Holokaust”. W oczach neokonserwatystów protestanckie elity Stanów Zjednoczonych nie zrobiły wystarczająco dużo, aby zapobiec mordowaniu europejskich Żydów. Dlatego stworzyli „kontr-establishment”, aby nakłonić amerykańską politykę, aby nie dopuściła do drugiego holokaustu (7).

Doświadczenie dyskryminacji i prześladowań jest z pewnością głęboko wpisane w zbiorową pamięć historyczną wschodnioeuropejskich rodzin żydowskich. Dotyczy to nie tylko Holokaustu, ale wykracza poza niego. Dotyczy to zarówno pamięci o antysemityzmie w carskiej Rosji, jak i antysemickich nastrojów, którymi stalinizm – zwłaszcza w walce z opozycjonistami pochodzenia żydowskiego – wielokrotnie się posługiwał. Podsyciło to również postawy antyrosyjskie i antysowieckie w żydowskim środowisku emigracyjnym.

W połączeniu z rozczarowaniami co do pozytywnej socjalistycznej przyszłości w Europie, w której wielu Żydów od dawna widziało nadzieję na wyjście z ich dyskryminacji, doprowadziło to do skupienia się z jednej strony na syjonizmie, a z drugiej na USA jako „ „prawdziwej” utopii. Dla Irvinga Howe’a, który pochodził ze wschodnioeuropejskiej rodziny żydowskiej i został trockistą w latach 30., a później znanym literaturoznawcą, autorem i neokonserwatystą, Stany Zjednoczone zawsze pozostawały „ziemią obiecaną” (8).

Stany Zjednoczone jako „ziemię obiecaną” dla Żydów i siłę ochronną dla Izraela, taka jest przynajmniej ukryta logika neokonserwatystów, muszą być następnie bronione i wzmacniane wszelkimi sposobami, a ich globalna hegemonia musi być skonsolidowana i uczyniona nie do zdobycia. Globalizm jednego świata jest odpowiednią ideologią do tego, a NATO, a zwłaszcza armia amerykańska, są jego zbrojnym ramieniem.

To wysoce absurdalne, że opowiadanie się za globalną hegemonią USA i jej „pełną dominacją” w ciągu ostatnich 20 lat, rzekomo po to, by zapobiec nowemu holokaustowi, doprowadziło do poparcia politycznych spadkobierców Stepana Bandery i Dywizji SS Galizien.

Dzisiejsza Rosja również nawiązuje do starszych tradycji historycznych, ale nie do carskiego antysemityzmu. Raczej dla Władimira Putina i jego zwolenników sowiecka wojna z nazizmem stanowi centralny aspekt rosyjskiej tożsamości narodowej. Pod rządami sowieckimi niewątpliwie były pewne podteksty antysemickie, ale ogólnie antysemityzm był zwalczany – a Armia Czerwona uratowała miliony Żydów przed nazistowskimi okupantami i ich kolaborantami, nie tylko na Ukrainie, ale w całej Europie Wschodniej, wyzwalając ocalałych z nazistowskich obozów śmierci (8).

Finansowanie i uzbrajanie zwolenników Bandery w Kijowie, a docelowo także stowarzyszeń Azow, czyli sił w tradycji masowego mordu eliminacyjnego antysemityzmu, przeciwko tej sowiecko-rosyjskiej tradycji jest albo chore, albo cyniczne. Możliwe, że niektórzy neokonserwatyści stali się tak zideologizowani i fanatyczni w swojej gloryfikacji USA i swojej antyrosyjskiej nienawiści, że potrafią postrzegać rzeczywistość tylko całkowicie jednostronnie i ignorować pewne aspekty – z tym wkraczają w obszar upośledzenia umysłowego .

Możliwe też, że niektórzy neokonserwatyści są tak cyniczni, że skreślają ukraińskich fanów Bandery jako „pożytecznych idiotów” i mięso armatnie w walce z ciemną Rosją. Tacy cynicy nie przejmowaliby się tym, że większość ofiar wojny na Ukrainie to cywile i poborowi, którzy nie sympatyzują z nazizmem i że wojna wzmocniła nacjonalizm i banderyzm wśród ludności ukraińskiej. Ale być może w nurcie neokonserwatystów ideowe zaburzenia percepcji mieszają się z cynizmem.

Neokonserwatyści i banderowcy

Wydaje się oczywiste, że rząd USA, na który wpływ mają neokonserwatyści, chce walczyć z Rosją „do ostatniego Ukraińca”. Wątpliwe jest, czy ekstremistyczni neokonserwatyści po porażkach w Iraku i Afganistanie będą w stanie wysłać na Ukrainę żołnierzy amerykańskich na dużo większą skalę niż dotychczas. Ponieważ większość amerykańskich patriotów nie chce prowadzić amerykańskich chłopców na rzeź dla skorumpowanego reżimu w Kijowie.

Należy mieć nadzieję, że racjonalne siły w amerykańskiej elicie, od wielkich kapitalistów, takich jak Elon Musk, po korporację RAND i Pentagon, zapobiegną pełnej eskalacji w kierunku otwartej wojny z Rosją. Neokonserwatyści wokół i za Bidenem nie powinni działać racjonalnie, ale raczej ideologicznie aż do histerii. Będą miotać się, stojąc plecami do ściany. Wątpliwe, czy mają jeszcze moc w kręgach decyzyjnych zepchnięcia świata w przepaść.

Wspomniany były francuski generał Delawarde uważa, że ​​gang podżegaczy wojennych należy zdestabilizować „poprzez wskazanie i potępienie przed całym światem ich najbardziej wpływowych członków. Nie wolno nam na to pozwolić, bo tych kilku wpływowych, ale szalonych neokonserwatystów igra z życiem naszych współobywateli i naszych dzieci”.

Ziemia „nie jest stołem pokerowym dla kłamców, dla małej globalistycznej elity neokonów, gdzie stawką może być rozczłonkowanie Rosji za wszelką cenę. Może to posunąć się aż do unicestwienia całej ludzkości lub jej części. Musimy powstrzymać tych maniaków, destabilizując ich i nazywając ich po imieniu przed światową opinią publiczną. Nasi współobywatele muszą wiedzieć, kto stoi za wojną i kto popiera jej kontynuację i dlaczego” (10).

Zidentyfikowanie i nazwanie niebezpieczeństwa, jakie ruch neokonserwatystów stwarza dla świata, nie oznacza wspierania jakichkolwiek spisków „żydowskich”. Większość Żydów jest sceptyczna, a nawet wrogo nastawiona do banderowskiego reżimu w Kijowie.

A państwo izraelskie, które zwykle kieruje się linią polityki zagranicznej USA, [jest raczej odwrotnie: to ogon mach psem. MD] do tej pory, w przeciwieństwie do większości państw zachodnich, bardzo niechętnie wspierało Ukrainę – ponieważ izraelska opinia publiczna doskonale zdaje sobie sprawę z tego, które siły polityczne nadają ton w Kijowie.

OUN wykorzystała okupację nazistowską w latach 1941-1944, aby w dużej mierze pozbyć się Żydów i Polaków oraz zbliżyć się do swojego celu, jakim jest jednorodna narodowo Ukraina. Dzisiejsi banderowcy i lud Azow na Ukrainie mogą wierzyć, że wykorzystują USA, Wielką Brytanię i NATO do swoich nacjonalistycznych celów „oczyszczenia” kraju ze wszystkiego, co rosyjskie, zabijając w ten sposób, wypędzając lub ukrainizując ludność rosyjskojęzyczną, by ostatecznie móc zachować ich terytoria.

To może częściowo zadziałać. Ogólnie rzecz biorąc, ogon nie macha psem. Ostatecznie ukraińscy nacjonaliści są instrumentalizowani dla interesów imperium USA, a ich „bohaterstwo” i poświęcenie na polu bitwy obiektywnie służą programowi globalistycznego wielkiego biznesu kierowanego przez USA.

W tej chwili banderowców i neokonserwatystów, zjednoczonych w nienawiści do Rosji, łączy wojna. W mało prawdopodobnym przypadku zwycięstwa Ukrainy lub, co bardziej prawdopodobne, w przypadku rozbioru kraju, sprzeczności między tymi dwoma nurtami ostatecznie powrócą. To, że ukraińscy antysemici i naziści, po tym, jak zostali wykorzystani jako pomocnicy w ekspansji NATO przeciwko Rosji, zostaną odstawieni na tor boczny z błogosławieństwami programu globalistycznego, nawet w przypadku zwycięstwa, leży w logice sprawy. Różnorodność, wielokulturowość, sponsorowana przez ONZ pozaeuropejska imigracja, niszczenie narodów, „programy szczepień” WHO i LGBTQ+ raczej nie zachwycą banderowców i wywołają pewne napięcia.

Bezwstydna koalicja banderowców z tak wpływowymi na Zachodzie neokonserwatystami pokazuje coś jeszcze: oskarżenia o antysemityzm w coraz większym stopniu stają się politycznym instrumentem dominacji w USA i Europie Zachodniej, zwłaszcza w Niemczech i Austrii.

Używają go partie systemowe i media tam, gdzie spodziewają się na tym skorzystać, czyli uciszyć dysydentów. Na przykład wszelka krytyka żydowskiego George’a Sorosa, a nawet nieżydowskiego Billa Gatesa lub banków została zniesławiona jako antysemicka.

Jednocześnie ci sami politycy głównego nurtu i dziennikarze ignorują lub bagatelizują często agresywny i brutalny antysemityzm wielu muzułmańskich migrantów sprowadzonych do kraju w ramach neoliberalnej polityki migracyjnej (11). I chwalą reżim w Kijowie, który jest w tradycji Stepana Bandery – ponieważ wykorzystują go do swoich celów geopolitycznych. Te sprzeczności pokazują, że traktowanie antysemityzmu przez główny nurt globalizmu jest demagogicznym nadużyciem.

Eric Angerer

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

28 lipca 2023 https://www.manova.news/artikel/eine-perverse-koalition-2

Źródła i uwagi:

(1) https://uncutnews.ch/biden-geht-das-geld-fuer-die-ukraine-aus-das-ist-gut/
(2) Dominique Delawarde: https://www.solidaritaet.com/neuesol/2023/11/delawarde.htm
(3) Jeffrey Sachs: https://www.berliner-zeitung.de/wirtschaft-verantwortung/die-ukraine-ist-die-neueste-katastrophe-amerikanischer-neocons-li.242093
(4) Jeffrey Sachs: https://www.berliner-zeitung.de/wirtschaft-verantwortung/die-ukraine-ist-die-neueste-katastrophe-amerikanischer-neocons-li.242093
(5) Jacob Heilbrunn: They Knew They Were Right: the Rise of the Neocons, Anchor Books 2009
(6) Ingo Way: https://www.juedische-allgemeine.de/allgemein/von-trotzki-zu-bush/
(7) Jacob Heilbrunn: They Knew They Were Right: the Rise of the Neocons, Anchor Books 2009
(8) Zu Irving Howe siehe: https://www.dissentmagazine.org/article/irving-howe-a-socialist-life/
(9) Siehe dazu: Eric Angerer: https://www.manova.news/artikel/der-deutsch-sowjetische-krieg-2
(10) Dominique Delawarde: https://www.solidaritaet.com/neuesol/2023/11/delawarde.htm
(11) https://hintergrund-verlag.de/analyse-der-islamischen-herrschaftskultur/magis-gangs-of-new-york-die-ziele-der-neoliberalen-migrationspolitik/

Młody bandyta, Ukrainiec, pobił kontrolera biletów. 18-latka zwolniono !

18-letni bandyta, Ukrainiec, pobił kontrolera biletów. 18-latka zwolniono !

Kontroler miejskich autobusów pobity przez 18-letniego gapowicza

Rzeszów News kontroler-miejskich-autobusow-pobity

Nie miał biletu, zaczął się szarpać z kontrolerem, ciosem w twarz powalił go na podłogę. Sprawcą okazał się mieszkający w Rzeszowie 18-latek z Ukrainy.

Do całego zdarzenia doszło we wtorek, 25 lipca, w autobusie linii nr 2. Na przystanku przy alei Kopisto w Rzeszowie do pojazdu weszli kontrolerzy. Gdy autobus był już na ulicy Lisa-Kuli, okazało się, że jeden z pasażerów nie miał biletu.

– Między nim a kontrolerem doszło do przepychanki. Gapowicz złapał za szyję kontrolera, uderzył go w twarz. Kontroler upadł. Kierowca, widząc zdarzenie, zamknął drzwi i pojechał na policję – mówi Maciej Chłodnicki, rzecznik Zarządu Transportu Miejskiego w Rzeszowie.  

Interweniowali funkcjonariusze Komisariatu Policji I przy ulicy Jagiellońskiej. Ustalili, że poszkodowanym jest 48-letni kontroler ZTM. – Nie wymagał pomocy medycznej – twierdzi podkom. Tomasz Drzał z Komendy Miejskiej Policji w Rzeszowie. 

Sprawcą pobicia kontrolera okazał się 18-letni obywatel Ukrainy, który od pewnego czasu mieszka w Rzeszowie. – Został wylegitymowany, policjanci pojechali z nim do mieszkania, by sprawdzić, czy rzeczywiście mieszka pod podanym adresem – wyjaśnia Drzał. 

Gdy to się potwierdziło, 18-latka zwolniono. – Zarzutów jeszcze mu nie przedstawiono – zaznacza Tomasz Drzał. Policja prowadzi postępowanie pod kątem „naruszenia czynności narządów ciała i kierowania gróźb karalnych” pod adresem kontrolera. 

Sam poszkodowany wniosek o ściganie sprawcy złożył dzień po zdarzeniu, 26 lipca. Kontroler może też pozwać 18-latka na drodze cywilnej. – To już jego osobista decyzja, kontroler aktualnie jest na zwolnieniu lekarskim – mówi Maciej Chłodnicki. 

Wojna wojną, a korupcja na Ukrainie kwitnie. Średnio 6 tys. dolców kosztuje wymiganie się od wojska

Wojna wojną, a korupcja na Ukrainie kwitnie. TYLE kosztuje wymiganie się od wojska

2.08.2023 korupcja-na-ukrainie-kwitnie-i-kosztuje

Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: Pixabay

Niedawno aresztowano na Ukrainie wysokiego rangą wojskowego, który odpowiadał za mobilizację do wojska. Podpadł, bo kupił sobie dom w Hiszpanii za kilka milionów euro. Wyreklamowanie od służby można łatwo przełożyć na pieniądze.

Teraz biuro prokuratora generalnego Ukrainy poinformowało o wykryciu w tym kraju dużej grupy pomagającej Ukraińcom unikać obowiązkowej służby wojskowej podczas wojny z Rosją. W ramach śledztwa przeprowadzono prawie 100 przeszukań w 10 obwodach kraju i w Kijowie.

Według śledczych pracownicy regionalnych komend uzupełnień przy współpracy z członkami wojskowej komisji lekarskiej i osobami trzecimi zorganizowały system wydawania orzeczeń o uznaniu mężczyzny za niezdolnego do służby wojskowej w związku z jego stanem zdrowia.

Taka usługa kosztowała średnio… 6 tys. USD. Otrzymane orzeczenia mężczyźni wykorzystywali na ogół, by wyjechać za granicę – podaje w komunikacie biuro prokuratora generalnego.

Obowiązek wojskowy obejmuje na Ukrainie mężczyzn w wieku 18-60 lat. Jest też, poza złym stanem zdrowia kilka wyjątków.. Biorąc pod uwagę liczbę unikających służby, można jednak się zastanawiać nad skalą tego typu korupcji.

Źródło: PAP

Dialog dziada z obrazem

Dialog dziada z obrazem

Stanisław Michalkiewicz 2.08.2023 dialog-dziada-z-obrazem

Z okazji osiemdziesiątej rocznicy rzezi wołyńskiej, podczas której Ukraińcy z niespotykanym okrucieństwem, któremu dziwowali się nawet Niemcy, wymordowali co najmniej 100, a być może 150 lub nawet 200 tysięcy Polaków na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej – bo nie było przy tym księgowego, który by te ofiary policzył – odbyły się przedstawienia z udziałem JE abp. Stanisława Gądeckiego oraz pana premiera Mateusza Morawieckiego.

Przedstawienie z udziałem Ekscelencji odbywało się według formuły „przemawiał dziad do obrazu – a obraz do niego ani razu”. Ekscelencja zaprezentował bowiem swemu rozmówcy, greckokatolickiemu arcybiskupowi Światosławowi Szewczukowi, listę polskich oczekiwań w ramach „dążenia do prawdy” i „pojednania”. Tamten spokojnie wysłuchał tej tyrady, po czym udzielił przewielebnemu arcybiskupowi Gądeckiemu odpowiedzi wymijającej.

Wspomniał tam o „obustronnych ranach”, mając pewnie na myśli podobno autentyczny przypadek, kiedy to ukraiński rezun, zarzynając kolejnego Polaka, skaleczył się w rękę – a poza tym nietrudno sobie wyobrazić, jakie katusze musieli przeżywać biedni Ukraińcy, wyrzynając całe polskie wsie.

„Ulitujcie się nad nami, biednymi zbirami” – czytamy u Dostojewskiego. Jednym słowem: pełna symetria, w całkowitej zgodności z podstawową tezą ukraińskiej polityki historycznej, według której w 1943 roku na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej trwała „wojna domowa”. Jest to teza oczywiście fałszywa, bo żeby można było mówić o „wojnie” – wszystko jedno: domowej czy nie – muszą być przynajmniej dwie strony wojujące.

Tymczasem tam niczego takiego nie było. Była jedna strona mordująca i druga mordowana, a celem tego przedsięwzięcia było stworzenie narodowi ukraińskiemu odpowiedniej przestrzeni życiowej, z której – mówiąc nawiasem – korzysta do dnia dzisiejszego, zaświadczając przed światem, że zbrodnia jednak popłaca.

Ani kroku wstecz

Krótko mówiąc: Ukrainiec nie cofnął się nawet o krok – bo jak inaczej ocenić sformułowanie, że pojednanie „wymaga wzniesienia się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości, zwłaszcza ze strony tego, który w większym stopniu – często w sposób uzasadniony – czuje się ofiarą”. Najwyraźniej ukraiński hierarcha oczekuje, że Polacy, którzy „czują się ofiarami”, łaskawie dodając, że „często w sposób uzasadniony”, „wzniosą się ponad zwykłą miarę sprawiedliwości” – a skoro tak, to kto wie, czy nie będą musieli przyzwyczaić się do kultu Stefana Bandery? Jak pisze Stanisław Lem w „Głosie Pana” – „nawet konklawe można doprowadzić do ludożerstwa, byle postępować cierpliwie i metodycznie”.

Pewne światło na tę sprawę rzuca spostrzeżenie abp. Światosława Szewczuka, który wspominał o „balsamie Ducha Świętego”, którym ma być „dialog i przebaczenie”. Tym razem wygląda na to, że dysponentem wspomnianego „balsamu” jest amerykański prezydent Józio Biden – bo nietrudno się domyślić, że przedstawienie w warszawskiej katedrze w ogólnych zarysach wyreżyserowali pierwszorzędni fachowcy z Departamentu Stanu – o czym świadczy deklaracja we wspólnym „orędziu”, że Ukraińcy tym razem walczą za wolność „naszą i waszą”. Ta podawana do wierzenia teza ukraińskiego Sztabu Generalnego stanowi znakomity pozór moralnego uzasadnienia dla prezentowanej przez Ukraińców wobec całego świata postawy roszczeniowej, a wobec Polski – nawet mocarstwowej, o czym przekonaliśmy się z wystąpień ambasadora Zwarycza i szefa ukraińskiego IPN pana Drobowycza.

Inna sprawa, że przecież nie można głośno mówić, iż Stany Zjednoczone w roku 2014 kupiły sobie Ukrainę za 5 miliardów dolarów, żeby wkręcić ją w maszynkę do mięsa i w ten sposób „osłabiać Rosję” – jak w niepojętym przypływie szczerości zeznał amerykański sekretarz obrony Lloyd Austin. No a teraz pojawiły się skrzydlate wieści, że Amerykanie prowadzą dyskretne rozmowy z Rosją – prawdopodobnie o tym, jakby tu tę całą kłopotliwą Ukrainę jakoś korzystnie sprzedać. I co będzie, co Ekscelencje napiszą w kolejnym pojednawczym orędziu, gdy już sprzedadzą?

Duch tchnie, kędy chce

Z kolei pan premier Morawiecki, jak przystało na polityka szykującego się do wyborów, pojechał na Ukrainę, gdzie odwiedził miejsca po dwóch wsiach wymordowanych i zrównanych z ziemią przez UPA: Ostrówki i Puźniki, gdzie zaćwierkał zgodnie z potrzebą chwili: „Nie możemy na to (to znaczy na wbijanie przez Putina klina między Ukraińców i Polaków – SM) pozwolić – szczególnie w tym czasie, kiedy ukraińscy żołnierze walczą o swoją wolność i niepodległość, ale także o nasze bezpieczeństwo i naszą przyszłość”. Brzmi to niepokojąco, bo skoro Ukraińcy tak się poświęcają dla naszego bezpieczeństwa i przyszłości, to jak już kurz opadnie, pewnie przedstawią nam rachunek.

A jeśli kurz nie będzie chciał opaść, to pewnie będziemy musieli dotrzymać im towarzystwa – zwłaszcza gdy na szczycie NATO w Wilnie nie dojdzie do wypracowania „jednolitej strategii wobec Ukrainy” – o czym wspominał wcześniej były sekretarz generalny NATO, a obecnie doradca prezydenta Zełenskiego, pan Anders Rasmussen. Pan premier Morawiecki oświadczył też, że „nie spocznie”, dopóki „ostatnia ofiara zbrodni wołyńskiej nie zostanie odszukana”. Gdybyśmy przywiązywali wagę do tego, co mówi pan premier Morawiecki, musielibyśmy obawiać się o jego zdrowie, a nawet życie – bo trudno sobie wyobrazić, żeby pan premier wytrzymał bez odpoczynku następne 80 lat.

Na szczęście nie musimy do takich deklaracji przywiązywać wagi, bo po wyborach wszystkie te zaklęcia zostaną zapomniane, podobnie jak została zapomniana deklaracja o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisana w sierpniu 2012 roku w Warszawie – z jednej strony przez JE abp. Józefa Michalika, a z drugiej przez patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla. Nawiasem mówiąc, również tamta deklaracja była rezultatem słynnego „resetu”, jakiego 17 września 2009 dokonał amerykański prezydent Barack Obama, który już wtedy musiał dysponować „balsamem Ducha Świętego” i posmarował nim gdzie i kogo było trzeba. Ale potem zmienił zdanie, posmarował pięcioma miliardami dolarów Ukrainę, dzięki czemu dzisiaj „balsam Ducha Świętego” smaruje Ukraińców, a kto wie, czy również nie JE abp. Stanisława Gądeckiego?

Ukraińscy spadkobiercy antysemity Stepana Bandery i amerykańscy neokonserwatyści pochodzenia żydowskiego prowadzą wspólną krucjatę. Perwersyjna koalicja I.

Ukraińscy spadkobiercy antysemity Stepana Bandery i amerykańscy neokonserwatyści pochodzenia żydowskiego prowadzą wspólną krucjatę. Perwersyjna koalicja

| Eric Angerer

Tekst ukazał się 26 lipca 2023 roku na stronie https://www.manova.news/artikel/eine-perverse-koalition

Ukraińscy spadkobiercy antysemity Stepana Bandery i amerykańscy neokonserwatyści pochodzenia żydowskiego prowadzą wspólną krucjatę przeciwko Rosji.

Część 1/2.

W Kijowie rządzą polityczni zwolennicy Stepana Bandery, którego Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) była zaangażowana w masowe mordy na tle antysemickim. Obecny reżim ukraiński jest szczególnie mocno wspierany przez amerykańskich neokonserwatystów, których czołowi przedstawiciele mają w większości żydowskie korzenie z Europy Wschodniej. Łączy ich nienawiść do Rosji. W dalszej części oba nurty zostaną zbadane politycznie oraz przeanalizowane zostaną wspólne motywy i potencjalne sprzeczności.

29 czerwca 2023 roku prestiżowy Uniwersytet Stanforda w Kalifornii postawił na imponującą symbolikę: po raz kolejny powitał członków neonazistowskiego ukraińskiego batalionu „Azow”. I tym razem w wydarzeniu wziął udział wpływowy politolog z USA Francis Fukuyama. Nie znalazł się tam przypadkowo, ale gorąco podziękował jednemu z członków Azowa „za jego służbę i bohaterstwo podczas bitwy o Mariupol”, wyrażając tym samym swoje „poparcie dla Ukrainy na jej pewnej drodze do zwycięstwa” (1).

Fukuyama słynie z tego, że w 1992 roku postulował ostateczne zwycięstwo kapitalizmu i liberalnej demokracji, a tym samym – niesłusznie – „koniec historii”. Nie oznacza to, powiedział wówczas Fukuyama, że ​​„nie będzie już więcej ważnych wydarzeń, ale że nie będzie dalszego postępu w rozwoju podstawowych zasad i instytucji, ponieważ wszystkie naprawdę ważne kwestie zostałyby ostatecznie wyjaśnione”. Uniwersalizacja zachodniej liberalnej demokracji postrzegał Fukuyama jako „ostatnią formę ludzkich rządów” (2).

W latach 90. liberał Fukuyama dał się poznać jako zagorzały neokonserwatysta, czyli członek amerykańskich jastrzębi militarystów. Był członkiem niesławnego obecnie think tanku Project for a New American Century, który otwarcie opowiadał się za globalną hegemonią Stanów Zjednoczonych. Publicznie poparł brutalne obalenie Saddama Husajna po ataku na wieże World Trade Center z 11 września, mimo że nie było dowodów na to, że iracki władca miał z tym coś wspólnego.

Później, po zniszczeniu Iraku i powieszeniu Saddama, Fukuyama publicznie zdystansował się od neokonserwatystów, wzywając między innymi do „demilitaryzacji” amerykańskiej „wojny z terroryzmem”. Jednak dzisiaj ten sam człowiek śpiewa w chórze popierających Ukrainę przeciw Rosji marzenie wszystkich neokonserwatystów – trwałe osłabienie Rosji – i jednocześnie nawołuje do dalszej militaryzacji, czyli przeciwko negocjacjom pokojowym do czasu osiągnięcia przez Ukrainę militarnego powodzenia.

Takie usytuowanie wyraźnie pokazuje sprzeczności w panującej ideologii.

Ponieważ Fukuyama poparł Joe Bidena – z powodu „rasizmu” Donalda Trumpa. Ale nie ma problemu z zabieganiem o względy ukraińskich neonazistów.

Fukuyama jest zatem doskonałym przykładem intelektualistów medialnych zachodniego reżimu, doskonale zorientowanych w „dwójmyśleniu” i „nowomowie” George’a Orwella „1984” (3).

Dywizja OUN i SS Galizien.

OUN powstała w Wiedniu w 1929 roku. Celem organizacji nacjonalistycznej była niepodległość Ukrainy. W tym samym roku OUN rozpoczęła zbrojną walkę z państwem polskim, które wówczas rządziło [obecną md] zachodnią Ukrainą. Otrzymała wsparcie od niemieckiej Reichswehry i Litwy. Dokonywano napadów na urzędników państwowych, podpaleń i rozbierania torów, co jesienią 1930 roku doprowadziło do masowych kontrataków militarnych ze strony państwa polskiego.

Wraz z napływem młodych Ukraińców OUN kontynuowała próby destabilizacji państwa polskiego i nasiliła działania partyzanckie w Polsce. Powstanie chłopskie w powiecie leskim zostało stłumione przez 4000 polskich żołnierzy i policjantów przy pomocy lotnictwa. OUN dokonywała zamachów na polskich polityków, m.in. ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego w 1934 r., ale także na Ukraińców chętnych do współpracy z Polską. W rezultacie presja państwa polskiego na Ukraińców uległa dalszemu zwiększeniu i zniszczeniu uległo ponad 90 cerkwi.

W międzyczasie OUN rozszerzyła swoje kontakty z niemiecką Reichswehrą i niemieckimi tajnymi służbami. Od 1938 roku OUN pod przewodnictwem nowego przewodniczącego Andrija Melnyka obrała kurs silnie zorientowany na nazistowskie Niemcy. OUN postrzegała nazistowską inwazję na Polskę jako początek wyzwolenia przez Niemców. Jednak na kongresie w Krakowie w 1940 r. podzielili się na „melnykistów” (OUN-M), w większości starszych emigrantów, i „banderowców” (OUN-B), w większości młodszych zwolenników lidera Stepana Bandery z doświadczeniem w walce podziemnej (4).

W 1940 roku Wehrmacht utworzył „Bataillon Nachtigall” i „Bataillon Roland” z członków OUN-B na okupowanych ziemiach polskich, które zostały rozmieszczone podczas inwazji na Ukrainie podczas kampanii rosyjskiej. Po wkroczeniu Wehrmachtu do Lwowa 30 czerwca 1941 r. część sił policyjnych przejęły milicje utworzone przez OUN-B.

Tam pogromów na żydowskich mieszkańcach miasta dokonywali głównie członkowie batalionu „Nachtigall”. Niemieccy żołnierze w dużej mierze trzymali się z dala od tych zamieszek. Ale Wehrmacht również nie przerwał publicznego polowania: rozkaz zabraniał użycia siły zbrojnej przeciwko ukraińskim milicjantom (5).

Leon W. Wells, Żyd, który przeżył pogromy lwowskie, pisze o banderowskiej OUN w swoim raporcie Ein Sohn Hiobs: „Żydzi bali się Banderowców nawet bardziej niż SS-manów, bo miejscowi Ukraińcy rozpoznawali Żyda znacznie łatwiej od Niemców” (6).

Jednostki niemieckie zostały entuzjastycznie przyjęte przez dużą część ludności, kiedy zaatakowały Związek Radziecki na zachodniej Ukrainie. Szczególny hołd otrzymał batalion „Nachtigall”, który był obchodzony jako „Batalion Stepana Bandery” i otrzymał nie tylko kwiaty, ale także klękanie i modlitwy.

Zabić Żydów i komunistów!” żądali zachodni Ukraińcy na tablicach ogłoszeniowych w dużym formacie i ścianach budynków. „Niech żyje Stepan Bandera, niech żyje Adolf Hitler!” skandowały ogromne tłumy zachodnich Ukraińców, gdy Niemcy wkraczali.

Bardzo niewielu zachodnich Ukraińców musiało być motywowanych przez nazistów, większość była antysemitami na długo przed przybyciem Niemców. Zachodni Ukraińcy entuzjastycznie uczestniczyli w wojnie z Żydami. Odpowiadało to rezolucji przyjętej przez „Drugi Wielki Zjazd Bandery-OUN” w Krakowie w kwietniu 1941 r., który określił Żydów jako „najbardziej niezawodny filar sowieckiego reżimu i prekursorów moskiewskiego imperializmu na Ukrainie” (7). .

Sam Stepan Bandera pracował dla niemieckich tajnych służb pod pseudonimem Konsul II, założył batalion czystki Nachtigall i był odpowiedzialny za wymordowanie setek tysięcy Żydów, Polaków i Rosjan. Na przykład we wschodniej Galicji ekscesy mordów we wczesnej fazie okupacji miały miejsce, zdaniem Saula Friedländera, „bez widocznego udziału Niemców”.

Oprócz OUN-B szalała też zachodnioukraińska „Dywizja SS Galizien”, rekrutująca dużą liczbę członków OUN-M, przez co społeczność żydowska w Galicji, czyli ponad 540 tys została praktycznie całkowicie eksterminowana . Według Klausa Kellmanna większość zachodnio-ukraińskich Żydów nie została uprowadzona ani deportowana, ale zamordowana w masowych strzelaninach na otwartym polu lub na własnym podwórku, często przez ludzi, których znali przez całe życie (8).

OUN chciała „czystej etnicznie” Ukrainy, bez Żydów, bez Polaków i bez Rosjan. Dla OUN masowe mordy na Żydach były ważnym krokiem w „oczyszczaniu” narodu. „Zamordujemy Żydów, udusimy Polaków, ale musimy zdobyć Ukrainę” – tak brzmiała popularna piosenka OUN (9).

O skali współpracy zachodniej Ukrainy świadczą masowe mordy Żydów w Kijowie. Podczas gigantycznej masakry nad osławionym wąwozem Babi Jar pod Kijowem wisiał ogromny transparent z napisem „Wypełniamy wolę narodu ukraińskiego” po ukraińsku. Przez dziesięć dni, począwszy od 29 września 1941 r., dwa bataliony ukraińskich policjantów, jednostka wojskowa OUN-B, Wehrmacht i niemiecka służba bezpieczeństwa rozstrzelały w niekończących się salwach 33 771 osób (9). Mówi się, że zabójstwo miało tak psychologiczny wpływ na żołnierzy Wehrmachtu, że stres ten został przedstawiony na konferencji w Wannsee jako argument za utworzeniem komór gazowych. Spośród 1500 katów około 1200 było Ukraińcami, a 300 Niemcami.

Później doszło do rozbieżności między hitlerowskimi okupantami a OUN – co do kwestii stworzenia własnego państwa na wzór ustaszy-Chorwacji, któremu sympatyzował Wehrmacht, ale który został kategorycznie odrzucony przez Adolfa Hitlera i Heinricha Himmlera. Niektórzy przywódcy OUN byli tymczasowo przetrzymywani w uprzywilejowanych warunkach. W przeciwieństwie do Dywizji SS Galizien, OUN i jej formacje wojskowe „Ukraińska Powstańcza Armia” (UPA) działały częściowo samodzielnie.

Mimo to ich walka nadal była skierowana przede wszystkim przeciwko armii sowieckiej oraz żydowskiej, polskiej i rosyjskiej ludności cywilnej. Nadal byli pomocnikami hitlerowskiego okupanta i jego polityki eksterminacji. Stepan Bandera, Andrij Melnyk i ich faszystowska i antysemicka OUN byli odpowiedzialni za zabójstwo setek tysięcy Żydów, Polaków i Rosjan. 84 000 zachodnich Ukraińców zgłosiło się do służby w SS, a kolejne 200 000 mordowało w organizacjach kolaborujących z OUN/UPA (10).

Do czerwca 1941 r. na terenach dzisiejszej Ukrainy mieszkało około 2,7 mln Żydów, z czego 1,6 mln zostało zabitych przez niemieckich okupantów i ich ukraińskich sojuszników.

Około 100 000 Żydów przeżyło „pod ziemią” w lasach i z partyzantami. Latem i jesienią 1941 r. opór Armii Czerwonej umożliwił ucieczkę w głąb Związku Sowieckiego ok. 900 tys. Żydów, głównie ze wschodniej Ukrainy. Jednak ukraińscy funkcjonariusze policji pomocniczej z oddziałów Wehrmachtu i OUN nadal rozstrzeliwali Żydów, którzy wiosną 1944 r. uciekli do lasów (11).

Reżim Majdanu i batalion Azow

Podczas gdy w Niemczech i Austrii każdy krytyk obecnej polityki imigracyjnej lub reżimu covidowego jest szybko zniesławiany jako „nazista”, a nawet krytyka Billa Gatesa (który nie jest pochodzenia żydowskiego) jest piętnowana jako antysemita, globalistyczny establishment przeocza kult Stepana Bandery, a nawet hojnie go pomijają gangi nazistowskich morderców na Ukrainie – co służy obecnym interesom USA, NATO i globalistów.

To ignorowanie wykorzystania prawdziwych nazistów do ich celów w imponujący sposób pokazuje, jak bardzo instrumentalne i priorytetowe dla rządów UE i mediów zachodniego reżimu jest naprawdę „antyfaszyzm” i odrzucenie antysemityzmu.

Na Ukrainie w latach 2013-14 wybrany rząd został obalony w wyniku gwałtownych protestów na kijowskim Majdanie. Najbardziej radykalnymi i decydującymi siłami były ugrupowania skrajnie prawicowe, a mianowicie skrajnie prawicowa partia Swoboda i bandyci z tzw. Prawego Sektora, obie siły w tradycji ukraińskich nazistowskich kolaborantów. Byli to prawdziwi naziści, zarówno w swojej ideologii, jak i brutalnej praktyce terroru. Mimo to siły te, które od miesięcy szkoliły się w lasach, były od lat sponsorowane przez USA, ale Zachód poparł zdominowany przez nazistów pucz na Majdanie. Niemniej zastępca sekretarza stanu USA Victoria Nuland i inni zachodni politycy zbratali się z nazistowskimi bandytami na Majdanie.

Kiedy w przeważającej mierze rosyjskojęzyczna ludność południowo-wschodniej Ukrainy wyszła na ulice przeciwko nacjonalistycznemu puczowi, to czołowe prawicowe grupy ekstremistyczne brutalnie przywróciły miasta takie jak Mariupol, Słowiańsk-Kramatorsk i Charków z powrotem pod kontrolę reżimu w Kijów.

A Prawy Sektor zmobilizował swoich faszystowskich zbirów do Odessy, wtargnął tam na wiec antymajdanowy 2 maja 2014 r. i ostatecznie podpalił dom związkowy, w którym schronili się antymajdanowi działacze; W domu spłonęły żywcem 42 osoby, inne, próbujące uciekać zostały zlinczowane przez ukraińskich faszystów. Jurij Odarchenko , nowo mianowany gubernator Chersoniu po masakrze, nazwał nawet Hitlera wyzwolicielem w przemówieniu publicznym. W zachodnich mediach wydarzenia były ukrywane lub trywializowane, ponieważ imperializm UE wspierał ukraińskich nacjonalistów przeciwko Rosji (12).

Po tym, jak zrobiły to już ugrupowania nacjonalistyczne, rządząca wówczas partia Swoboda we Lwowie wzięła udział w marszu w 2014 roku z okazji 71. rocznicy powstania Dywizji SS Galicja. W miastach Iwano-Frankiwsk i Tarnopol nazwano ulicę po podziale. Kibice zachodnio-ukraińskiego klubu piłkarskiego Karpaty Lwów użyli sztandaru z insygniami ukraińskiego SS. W mieście Czerwone na zachodniej Ukrainie odbyło się nabożeństwo żałobne za poległych żołnierzy dywizji SS, w którym uczestniczyli przedstawiciele regionalnej administracji państwowej, podczas którego statyści i weterani nosili mundury dywizyjne.

W wojnie domowej, która nastąpiła we wschodniej Ukrainie, faszystowskie gangi morderców z Prawego Sektora również odegrały ważną rolę w tzw. batalionach ochotniczych Azow, Ajdar i tak dalej. Na przykład Azow powstał pod dowództwem znanego neonazisty Andrija Biletskiego. Oświadczył, że misją Ukrainy jest „poprowadzenie białych ras świata w ostatniej krucjacie (…) przeciwko podludziom prowadzonym przez Semitów”.

Światopogląd Azowa opisuje Centrum Bezpieczeństwa Międzynarodowego i Współpracy tego samego Uniwersytetu Stanforda, na którym ostatnio przebywał: „Azow i szerzej ukraińska skrajna prawica łączą klasyczne prawicowe motywy, w tym antysemityzm, etnocentryzm, homofobię i rasizmu, z bardziej populistycznymi ideami ekonomicznymi i apelami o większą rolę państwa w społeczeństwie”. Azowianie są zatem zaprzysięgłymi wrogami „kapitalistycznej liberalnej demokracji” Fukuyamy.

Azow chwyta symbolikę, której SS już używało, wielu ich bojowników ma wytatuowane swastyki i inne nazistowskie symbole. Ukraińskie wojsko i te nazistowskie bataliony, z których część otwarcie okazywała nazistowskie sympatie, były uzbrojone w broń z UE i USA oraz wyszkolone przez doradców polskich, brytyjskich, niemieckich i amerykańskich.

Jeśli zachodnie media głównego nurtu nie ukrywają całkowicie tych rzeczy, zwykle mówi się, że „w każdym społeczeństwie jest kilku nazistów i że te nazistowskie odniesienia w żaden sposób nie są w stanie zdobyć większości w społeczeństwie ukraińskim”, które wykazało słabe wyniki wyborów dla tych partii.

Chociaż może to nie być takie pewne w przypadku niektórych regionów zachodniej Ukrainy, to drugie z pewnością dotyczy całej Ukrainy – jeśli uwzględnisz rosyjskojęzyczną południowo-wschodnią Ukrainę. Zasadnicza różnica w stosunku do innych krajów polega jednak na tym, że reżim na Majdanie wspiera siły nazistowskie oraz finansuje i wyposaża ich formacje wojskowe. Wpływ jawnych nazistowskich następców na państwo i reżim jest znacznie większy niż ich odsetek w populacji.

Ogólnie reżim w Kijowie nie odnosi się pozytywnie do dywizji SS Galizien i nazizmu. Jego frontman ma nawet żydowskie pochodzenie, ponieważ zachodni mainstream zawsze ukrywał nazistowskie wpływy na Ukrainie. A naziści z Azow są ostatecznie pożytecznymi idiotami i mięsem armatnim dla NATO i globalistycznego ataku na Rosję. Ale to wcale nie poprawia sytuacji.

Jednostki Azowskie podlegają Ministerstwu Spraw Wewnętrznych, więc ukraiński reżim otwarcie dowodzi jednostkami nazistowskimi.

Azow otrzymał nawet najpierw zajęcie, a potem obronę strategicznie ważnego miasta Mariupola. Za swoją brudną robotę przeciwko mieszkańcom Donbasu bojownicy Azow otrzymywali podwójną pensję zwykłego żołnierza.

Sam Wołodymyr Zełenski pozytywnie odniósł się do Azowa, m.in. podczas transmisji na żywo w greckim parlamencie w kwietniu 2022 r., przedstawiając tych ludzi jako bohaterów (13). A w lipcu 2023 dumnie i demonstracyjnie sprowadził dowódców Azowa z Turcji. Taki hołd podnosi prestiż tych nazistów w nacjonalistycznych częściach ukraińskiego społeczeństwa. A przede wszystkim Azow to tylko wierzchołek skrajnie prawicowej góry lodowej na Ukrainie, pod powierzchnią wody jest powszechny kult nazistowskiego kolaboranta Bandery.

W całej Ukrainie burzone są pomniki żołnierzy radzieckich, a w ich miejsce wznoszone są pomniki antysemickiego masowego mordercy Stepana Bandery. Jeszcze przed wybuchem wojny na zachodniej Ukrainie znajdowało się 40 ponad-gabarytowych pomników i sześć poświęconych mu muzeów. Bandera jest czczony jako święty narodowy przez reżim zamachu stanu na Majdanie, uhonorowany znaczkami pocztowymi, upamiętnieniami i świętami państwowymi. Jego imieniem nazwano setki ulic, w tym główną ulicę w Kijowie.

Urodziny Bandery hucznie obchodzono już w Radzie, ukraińskim parlamencie, w 2018 roku.

Andrij Melnyk, który był ambasadorem Ukrainy w Niemczech od stycznia 2015 do października 2022 i nie był spokrewniony z przywódcą OUN-M, natychmiast po objęciu urzędu złożył kwiaty na grobie Bandery w Monachium i poza tym wydawał się wielbicielem nazistowskiego kolaboranta i zaprzeczył swojej odpowiedzialność za masakry (14).

A Zełenskiego, wychowany w języku rosyjskim, który został wybrany na podstawie obietnicy rozwiązania pokojowego, a następnie pomógł w eskalacji wojny, która podobno doprowadziła do uzależnienia od kokainy i eksplozji jego majątku osobistego (15), proklamował w kwietniu 2019 r.: „Są niezaprzeczalni bohaterowie, Stepan Bandera jest bohaterem dla pewnej części Ukraińców i to jest normalna i fajna rzecz. Był jednym z tych, którzy bronili wolności Ukrainy” (16).

Część 2 dotyczy z jednej strony korzeni amerykańskich neokonserwatystów w środowisku lewicowych Żydów pochodzenia wschodnioeuropejskiego i ich przemianie we wpływowy ruch agitatorów na rzecz globalnej dominacji USA, z drugiej strony ocenie tego politycznego ruchu i jego motywy, zwłaszcza w odniesieniu do Ukrainy.

Eric Angerer

Tłumaczył Paweł Jakubas, proszę o jedno Zdrowaś Maryjo za moją pracę.

Tekst ukazał się 26 lipca 2023 roku na stronie https://www.manova.news/artikel/eine-perverse-koalition

Źródła :

(1) Aleksandar Pavić: https://srbin.info/pocetna/aktuelno/sad-je-stvarno-kraj-istorije-fukujama-i-azovski-bataljon-na-istom-zadatku/
(2) Francis Fukuyama: Das Ende der Geschichte, München 1992.
(3) Aleksandar Pavić: https://srbin.info/pocetna/aktuelno/sad-je-stvarno-kraj-istorije-fukujama-i-azovski-bataljon-na-istom-zadatku/
(4) https://de.wikipedia.org/wiki/Organisation_Ukrainischer_Nationalisten
(5) Kai Struve: Deutsche Herrschaft, ukrainischer Nationalismus, antijüdische Gewalt. Der Sommer 1941 in der Westukraine. De Gruyter, Berlin 2015.
(6) Leon W. Wells: Ein Sohn Hiobs. Carl Hanser Verlag, München 1979.
(7) Manfred Breitenberger: https://www.fischundfleisch.com/manfred-breitenberger/warum-israel-keine-waffen-an-die-ukraine-liefert-80291
(8) Klaus Kellmann: Dimensionen der Mittäterschaft, Die europäische Kollaboration mit dem Dritten Reich. Böhlau Verlag, Wien 2019.
(9) Manfred Breitenberger: https://www.fischundfleisch.com/manfred-breitenberger/warum-israel-keine-waffen-an-die-ukraine-liefert-80291
(10) Eric Angerer: https://www.manova.news/artikel/der-deutsch-sowjetische-krieg
(11) Manfred Breitenberger: https://www.fischundfleisch.com/manfred-breitenberger/warum-israel-keine-waffen-an-die-ukraine-liefert-80291
(12) Eric Angerer: https://www.manova.news/artikel/die-ukrainische-vorgeschichte
(13) https://www.telepolis.de/features/Selenskyj-schleust-Rechtsextremisten-ins-griechische-Parlament-6666611.html?seite=all
(14) https://www.zdf.de/nachrichten/politik/melnyk-bandera-interview-botschafter-ukraine-100.html
(15) Siehe zur dubiosen Rolle von Selenskyj das sehenswerte Video von Scott Ritter: https://youtu.be/HLeBb6hPUC8 oder über https://www.scottritterextra.com/
(16) https://www.rbc.ua/rus/news/vladimir-zelenskiy-nam-vygodno-raspustit-1555546435.html

================================

mail:

Wygląda to na powtórkę z drugiej wojny światowej, gdy Stany Zjednoczone należały do koalicji antyhitlerowskiej, a amerykańskie banki finansowały Hitlera

Przypomina o tym Song Hongbing w książce Wojna o pieniądz

Ordo Iuris i Fundacja “Łączka” – cios od “Unii Wolności” – Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego. Musimy i możemy interweniować.

Ordo Iuris
Szanowny Panie,
przed kilkoma godzinami otrzymałem pismo wzywające Instytut Ordo Iuris do „niezwłocznego opuszczenia budynku PAST-y”.
W rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, zarządzająca tym historycznym miejscem Fundacja Polskiego Państwa Podziemnego postanowiła bezprawnie, sprzecznie z zawartymi umowami, usunąć nas ze względu na dbałość „o swój wizerunek również poprzez odpowiedni nabór najemców”.
Stanęła przed nami konieczność walki o nasze prawa i możliwość dalszego, nieskrępowanego prowadzenia działalności Instytutu Ordo Iuris w naszej siedzibie. Tej samej, która z pomocą naszych Darczyńców została podniesiona z ruiny i przystosowana do nowoczesnych potrzeb pracy biurowej. Aby obronić nasze prawo i obowiązywanie zawartych umów, będziemy potrzebowali Pana pomocy.
Instytut Ordo Iuris, który od lat reprezentuje nieodpłatnie w sądach organizacje patriotyczne, współpracuje z lokalnymi organizacjami w usuwaniu sowieckich obelisków i miejsc pamięci, całą swoją działalnością wpisuje się w słowa przysięgi Armii Krajowej „Być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczypospolitej Polskiej”. 
Jednak pomimo tych działań i realizowanej misji, a także pomimo terminowego wywiązywania się ze wszelkich płatności, Instytut Ordo Iuris dzisiaj otrzymuje cios od Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, która zarządza powierzonym jej przez Skarb Państwa warszawskim budynkiem PAST.
Przed nami podobne szykany dotknęły Fundację „Łączka”, słynącą ze skutecznej walki o pamięć i dobre imię Żołnierzy Niezłomnych-Wyklętych. To prezes tej fundacji, znany historyk Tadeusz M. Płużański, zwrócił się o do nas o pomoc wobec ataków ze strony Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego. Jego zasłużona organizacja również miałaby opuścić PAST. To nasza współpraca oraz wspólna audycja w Polskim Radiu 24, gdzie ujawniliśmy bezprawne praktyki nowych władz Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, stały się pretekstem do ostatecznej eskalacji bezprawia i próby pozbawienia nas siedziby w PAST.
Wszelkie problemy zaczęły się wraz z nagłymi zmianami we władzach Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego, na których czele stanął dawny polityk Unii Wolności Jacek Taylor, powołany na to stanowisko przez Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej.
Jeszcze niedawno porównywał obecną sytuację w Polsce… z czasami totalitarnych praktyk PRL. Teraz rozpoczął usilne działania zmierzające do usunięcia z historycznego budynku kolejnych patriotycznych organizacji. Nawet tych, które – tak jak Ordo Iuris – niedawno zgodziły się na podwyżkę czynszu, zawarły nowe długoletnie umowy najmu i zawsze terminowo wywiązują się ze wszelkich płatności.
Dlatego w tej sytuacji, jestem zmuszony pilnie prosić o Pana pomoc.
Jedno jest pewne – bez nacisku na Fundację Polskiego Państwa Podziemnego oraz na Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej, Instytut Ordo Iuris stanie wobec widma utraty możliwości spokojnej pracy w swej siedzibie.
=================================
To co można zrobić już dziś, to prosty telefon lub e-mail w naszej sprawie do Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego (numer telefonu: 22 620 12 80 lub 22 624 14 77; adres e-mail: sekretariat@fundacja-ppp.pl) i Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (numer telefonu: 22 620 12 85 lub 22 620 12 87; adres e-mail: biuro@armiakrajowa.org.pl) z żądaniem honorowania zawartych z nami umów.
===========================================
Wiem, że nie jesteśmy osamotnieni. Wierzę także, że obie te organizacje powinny zrozumieć, jak wielki błąd popełniają, usiłując bezprawnie wyrzucić nas z lokalu, który wynajęliśmy aż do 2033 roku!
Dalsze używanie lokalu w PAST to dla nas gwarancja spokojnej pracy dla życia, rodziny i wolności. Międzynarodowe fundusze inwestycyjne, które są właścicielami znacznej części powierzchni biurowej w Warszawie, nie chcą wynajmować powierzchni Instytutowi Ordo Iuris. Jeżeli stracimy lokal w PAST, nasza działalność stanie pod znakiem zapytania. Dlatego musimy walczyć o nasze prawa i o wypełnienie zawartej z Fundacją Polskiego Państwa Podziemnego umowy najmu.
Tym razem nie proszę o wsparcie dla rodzin, które reprezentujemy przed sądami, ani dla obrońców życia otoczonych opieką naszych adwokatów czy w sprawie ekspertyz słanych do ONZ.Po raz pierwszy proszę Pana o pomoc dla nas samych, ponieważ po raz pierwszy sami stajemy wobec tak poważnego zagrożenia.
Jak już Panu napisałem, wynajęcie lokalu dla Ordo Iuris jest niezwykle utrudnione. Jednocześnie, jeżeli stracimy naszą siedzibę, w żaden sposób nie stać nas obecnie na nabycie własnej nieruchomości w Warszawie. Lokal, który pomieściłby cały zespół Instytutu oraz niezbędne powierzchnie na spotkania z Beneficjentami lub na konferencje prasowe, to wobec obecnych stawek nie mniej niż 8 000 000 zł…
Wykorzystamy oczywiście wszystkie środki prawne dla wyegzekwowania naszego prawa używania lokalu w PAST na podstawie zawartej na kolejne dziesięć lat umowy najmu.W strategicznej perspektywie nie ma jednak innego wyjścia niż zakup własnej siedziby. Tylko tak zabezpieczymy na lata ciągłość i efektywność działalności Instytutu. Dlatego Zarząd Instytutu Ordo Iuris podjął decyzję o powołaniu wydzielonego funduszu na ten cel.
Ośmielam się prosić Pana o wsparcie finansowe, niezależnie od prośby o telefony i maile w celu wywarcia presji na władzach Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego i Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej

Raz jeszcze, proszę o Pana pomoc.
Z wyrazami szacunkuAdw. Jerzy Kwaśniewski - Prezes Instytutu na Rzecz Kultury Prawnej Ordo IurisP.S. Przed nami wielka walka nie tylko o nasze prawa i wykonanie umów.
To także walka o honor Fundacji Polskiego Państwa Podziemnego i Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, którym polski rząd powierzył historyczny budynek PAST… jako podstawę realizacji ich patriotycznej misji. Nie pozwólmy, by sprzeniewierzyły się pamięci polskich bohaterów.
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.

„Nie trzeba głośno mówić”. Ukraińcy, Rosjanie, Azjaci w służbie Hitlera w Polsce. Ich zbrodnie.

Nie trzeba głośno mówić”. Ukraińcy, Rosjanie, Azjaci w służbie Hitlera w Polsce. Ich zbrodnie.

Legiony Hitlera w Warszawie. Cudzoziemcy na służbie III Rzeszy 

https://pch24.pl/legiony-hitlera-w-warszawie/


W szeregach niemieckich oddziałów wysłanych do tłumienia Powstania Warszawskiego znalazło się około 10 000 cudzoziemców, służących Berlinowi z najrozmaitszych pobudek.

„Obcoplemienni” żołnierze Hitlera to temat dość wstydliwy dla zwolenników historii uładzonej i ulukrowanej. Na obszarach okupowanych przez Niemców, szczególnie w zachodniej części Starego Kontynentu, wcale licznie występowali entuzjaści pangermańskiej Zjednoczonej Europy oraz ideologii pokrewnych narodowemu socjalizmowi. Nigdzie nie brakowało też typowych kolaborantów, gotowych zaoferować usługi stronie w ich mniemaniu najsilniejszej. Obok najemników czy poszukiwaczy mocnych wrażeń byli aktywiści, którym niemiecka broń miała pomóc rozstrzygnąć lokalne spory narodowościowe i polityczne. Niestety, w ogromnej liczbie wystąpili też szczerzy antykomuniści, zarówno z Europy Zachodniej, jak i z uciemiężonych przez czerwony totalitaryzm krajów Związku Sowieckiego, którym akces pod sztandary Hitlera dawał możliwość – jak wierzyli – wzięcia udziału w walce ze znienawidzonym bolszewizmem.

Niezależnie od intencji, jakie przyświecały cudzoziemskim wolontariuszom, Niemcy wykorzystywali ich zgodnie z własnych interesem, także do wykonywana najkrwawszych, najbardziej odrażających zadań.

Rzeź nad Wisłą

Warszawiacy, którym udało się przetrwać Powstanie, przedstawili mnóstwo świadectw o masakrach ludności dokonanych przez żołnierzy ukraińskich występujących u boku Niemców. 

Wstrząsające były wspomnienia mieszkanki Woli Wandy LuriePolskiej Niobe, która cudem przeżyła własną egzekucję: „Do dnia 5 sierpnia przebywałam w piwnicy domu z trojgiem dzieci w wieku lat 11, 6, 3 i pół, sama będąc w ostatnim miesiącu ciąży. Tegoż dnia o godzinie 11-12 wkroczyli na podwórko żandarmi niemieccy oraz Ukraińcy […]. Zostałam wyprowadzona w ostatniej grupie. […] Trupy leżały w kilku miejscach po całej lewej i prawej stronie pierwszego podwórza. […] strzelali Niemcy i Ukraińcy w kark od tyłu. Zabici padali, podchodziła następna czwórka, by tak samo zginąć. […] Podeszłam więc w ostatniej czwórce razem z trojgiem dzieci do miejsca egzekucji, trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą – rączkę starszego synka. Dzieci szły, płacząc i modląc się. Starszy, widząc zabitych wołał, że i nas zabiją. W pewnym momencie Ukrainiec stojący za nami strzelił najstarszemu synkowi w tył głowy, następne strzały ugodziły młodsze dzieci i mnie. Przewróciłam się na prawy bok. Strzał oddany do mnie nie był śmiertelny. Kula trafiła w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki wychodząc przez lewy policzek. Dostałam krwotok ciążowy. Wraz z kulą wyplułam kilka zębów. Byłam jednak przytomna i leżąc wśród trupów widziałam prawie wszystko, co się działo dokoła”.

W III RP, na fali odgórnie promowanej, wciąż potężniejącej filoukraińskiej patologii umysłu, szereg polskojęzycznych dziejopisów usiłowało hurtowo podważać takie relacje. Zaprzeczano obecności w stolicy ukraińskich wielbicieli Hitlera, powołując się na fakt, że ich największej jednostki wojskowej – 14. Dywizji Grenadierów SS „Galizien” – rzeczywiście nie było w Warszawie. Sugerowano, że polscy świadkowie „musieli źle zapamiętać”, ewentualnie „pomylić” kolaborantów ukraińskich z rosyjskimi. Owszem, nie sposób z góry wykluczyć pomyłek w konkretnych zdarzeniach; tym niemniej sugestie, że warszawiacy „nie odróżniali języka rosyjskiego od ukraińskiego” nie brzmiały poważnie w przypadku obywateli miasta, w którym ledwie przed 29 laty dobiegło końca z górą wiekowe panowanie rosyjskie.

Dziś, dzięki wysiłkom uczciwych badaczy, wiemy już ponad wszelką wątpliwość, że teza o całkowitej nieobecności ukraińskich wojskowych w siłach tłumiących Powstanie jest nieprawdziwa. W momencie wybuchu walk na ul. Koszykowej stacjonowała ukraińska kompania Sicherheitspolizei. Ponadto ukraińskie pododdziały istniały również w ramach Schutzpolizei. Ukraińcy dominowali wśród 982 obcokrajowców służących w 34. policyjnym pułku strzeleckim, nie brakło ich również w szeregach Pułku Specjalnego SS Oskara Dirlewangera oraz w RONA.

Nawet nieobecność Dywizji „Galizien” w stolicy nie oznacza, że przeciw powstańcom nie skierowano żadnych żołnierzy tego związku taktycznego. W gmachu Wyższej Szkoły Nauk Politycznych stacjonował pododdział ukraiński w sile 100 ludzi; w trakcie walk o Redutę Wawelską został zabity jeden z jego podoficerów, a znalezione przy nim dokumenty potwierdziły przynależność właśnie do Dywizji „Galizien”. Ponadto dziesięciu podoficerów SS-Galizien zostało przydzielonych do grupy generała Heinza Reinefartha jako tłumacze; co najmniej jeden z nich zginął podczas walk.

Na Czerniakowie, a następnie w Kampinosie wystąpił Ukraiński Legion Samoobrony, zwany też Legionem Wołyńskim (w nomenklaturze niemieckiej 31. Schutzmannschafts-Bataillon der SD); podobnie jak SS-Galizien politycznie związany z melnykowską frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M). Legion znany był z szeregu zbrodni popełnionych na ludności Wołynia i Lubelszczyzny. W Warszawie potwierdził swą krwawą renomę, m.in. gwałcąc i mordując kobiety na ul. Bednarskiej oraz masakrując rannych w jednym ze szpitali. Pod koniec wojny Legion Wołyński wcielono w szeregi Dywizji SS „Galizien”. Po zakończeniu działań wojennych ukraińscy esesmani uniknęli ekstradycji do ZSRS, gdyż… przypomnieli sobie, że do 1939 roku byli obywatelami RP…

RONA

4 i 5 sierpnia 1944 r. przybyła na Ochotę specyficzna formacja. Jej żołnierze nosili mundury niemieckie, sowieckie bądź nawet ubrania cywilne. Był tu pułk wydzielony z Brygady Szturmowej RONA.

Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa (Russkaja Oswoboditielnaja Narodnaja Armija) powstała w 1942 roku w okupowanej przez Niemców części Rosji, w obwodzie briańskim. RONA walczyła u boku Niemców przeciw bolszewikom zarówno na froncie, jak i podczas operacji antypartyzanckich. Gdy pod naporem Armii Czerwonej Niemcy zaczęli wycofywać się na zachód, RONA podążyła wraz z nimi. Żołnierzom towarzyszyły rodziny – w olbrzymim taborze znajdowało się łącznie około 30 000 osób. W owym czasie RONA dowodził Bronisław Władysławowicz Kamiński, urodzony na Witebszczyźnie syn Polaka (co do matki różni badacze sugerują narodowość polską, niemiecką bądź żydowską). W czasie rosyjskiej wojny domowej służył on w szeregach Armii Czerwonej, potem wstąpił też do partii bolszewickiej i kolaborował z NKWD, ale i poznał smak łagru w wyniku oskarżenia o krytykę polityki kolektywizacji oraz „współpracę z wywiadem polskim i niemieckim”.

Latem 1944 roku pieczę nad RONA przejął Reichsführer SS Heinrich Himmler. Wcielił on uciekinierów z Briańska w szeregi Waffen-SS, jako Brygadę Szturmową SS „RONA”. Kamińskiemu nadał stopień SS-Brigadeführera (generała brygady). Niedługo potem Himmler postanowił wysłać rosyjskich esesowców przeciw powstańczej Warszawie. Rozkaz nie wywołał entuzjazmu w taborze uchodźców. Kamiński na naradzie swego sztabu zadecydował, aby z każdego z czterech pułków RONA wybrać przynajmniej po 400 „nieżonatych żołnierzy” i utworzyć z nich nowy „pułk zbiorczy”. Ogółem udało się zebrać 1700 ludzi. Zdecydowaną większość z nich stanowili Rosjanie, choć nie brakło również Ukraińców i Białorusinów. Można podejrzewać, że podczas rekrutacji doszło do selekcji negatywnej, a do nowego oddziału wcielono liczny element zbójecko-kryminalny.

Horda

Dowództwo nad „pułkiem zbiorczym” RONA objął major Iwan Frołow. Do Warszawy wybrał się również osobiście Kamiński. Niemcy dowieźli samochodami jego wojsko na Ochotę, gdzie zaraz rozpętała się orgia przemocy.

Pułk Kamińskiego i Frołowa działał na podobieństwo dzikiej watahy. Zabijanie cywilów zaczęło się na ulicy Opaczewskiej, gdzie doszło też do grabieży domów prywatnych i podpaleń. Potem przyszły kolejne masakry – przy ulicy Grójeckiej, Korzeniowskiego, alejach Niepodległości… RONA uderzyła na Instytut Radowy oraz szpital przy ulicy Langiewicza, mordując tam pacjentów i członków personelu medycznego, dokonując też licznych gwałtów na pacjentkach, pielęgniarkach i siostrach zakonnych.

Na terenie „Zieleniaka” (targowiska warzywnego) utworzono obóz przejściowy dla mieszkańców wypędzonych ze swych domów; panowały tu koszmarne warunki higieniczne, brak było żywności i wody, a pijani ronowcy wywlekali z tłumu kobiety, a nawet małe dziewczynki, na których dokonywali zbiorowych gwałtów. Potem Niemcy próbowali przypisać Kamińskiemu zamordowanie kilku tysięcy mieszkańców Ochoty, choć w rzeczywistości większość zgładzili sami. Tym niemniej „pułk zbiorczy” RONA ponosi odpowiedzialność za co najmniej siedemset mordów na polskich cywilach.

Powstańcy okazali się wymagającym przeciwnikiem dla hordy Kamińskiego i poważnie uszczuplili jej szeregi. Za to łupiestwa dokonywane przez ronowców przybrały imponujące rozmiary. Ponoć każdy z żołnierzy pułku, któremu udało się powrócić z akcji warszawskiej posiadał po 15 do 20 złotych zegarków i inne dobra. Niemcy krzywo patrzyli na nieuzgodnione z nimi grabieże, a jawna niesubordynacja Kamińskiego wkrótce stała się powodem jego aresztowania i egzekucji. „Pułk zbiorczy” został przesunięty do Kampinosu, gdzie rychło zebrał cięgi od partyzantów AK.

Uczciwość nakazuje przyznać, że nie wszyscy podwładni Kamińskiego byli degeneratami. Niektórzy szczerze współczuli Polakom, a nawet przechodzili na ich stronę. Pewien polski cywil przesłuchiwany przez Niemców zeznał: „[…] widziałem pomiędzy walczącymi bandytami [tj. powstańcami – A.S.] kilku żołnierzy należących do oddziału Kamińskiego. Inni Polacy potwierdzają, że przynajmniej 30 z tych Rosjan, którzy mówili po rosyjsku i porozumiewali się z Polakami, przeszło na ich stronę”. Powyższa informacja znajduje przynajmniej częściowe potwierdzenie we wspomnieniach żołnierza AK Henryka Łagodzkiego ze Zgrupowania „Chrobry II”, który zapamiętał dwóch rosyjskich powstańców, dezerterów RONA, Eugeniusza Mulkina „Żeńkę” oraz N.N. „Miszkę” (ten ostatni poległ w polskich szeregach). Wśród partyzantów AK w Kampinosie wielkie wrażenie wywołał dziennik znaleziony przy poległym żołnierzu RONA Iwanie Waszeńko. Pod datą 4 sierpnia autor napisał: „Wkraczamy do miasta, żołnierze wyszukują ludność, dowódca kompanii rozstrzeliwuje znalezionych. Po co to? Co mają z tym wspólnego oni – te kobiety i dzieci?”. O Polakach Waszeńko wypowiadał się z podziwem: „Rozmawiam z Polakami o położeniu Warszawy. Oni twierdzą, że każdy naród chce mieć swoje własne państwo narodowe i że oni pragną mieć Niepodległe Państwo Polskie, na czele którego stałby lud. Jak zauważyłem, Polacy są najbardziej ceniącym wolność narodem, który kocha tylko swoją władzę i własne państwo narodowe”.

Po zakończeniu operacji warszawskiej dowódca „pułku zbiorczego” major Frołow stanął przed obliczem przełożonych z RONA. Wspominał jeden z oficerów: „Wszedłem służbowo do pokoju, gdzie zebrali się oficerowie na czele z podpułkownikiem Biełajem, zastępcą Kamińskiego (sam Kamiński już wtedy nie żył) i słyszałem, jak przemawiający oficerowie potępiali bestialskie, sadystyczne działania Frołowa wobec ludności cywilnej Warszawy. Frołow próbował nieporadnie usprawiedliwiać się”.

Frołow zapłacił za swe zbrodnie dopiero po wojnie, przed sowieckim sądem. Do końca usiłował ratować skórę, łżąc w iście brawurowym stylu: „Fakty masowego rozstrzeliwania cywilów w Warszawie w ogóle nie są mi znane…”.

Dżihadyści Führera

W Warszawie siały grozę cztery bataliony muzułmańskie SS i Wehrmachtu, których żołnierze pochodzili z Kaukazu i Azji Środkowej.

W składzie Grupy Bojowej „Dirlewanger” działały dwa bataliony 1. Wschodniomuzułmańskiego Pułku SS. Byli to żołnierze narodowości turkmeńskiej, azerskiej, kirgiskiej, tadżyckiej, tatarskiej i uzbeckiej, razem dobre osiem setek bisurmanów dowodzonych przez niemieckich oficerów. Pułk utworzono pod patronatem duchowym Wielkiego Muftiego Jerozolimy, Mohammada Amina al-Husajniego, przede wszystkim z byłych jeńców sowieckich. Ponadto wystąpiły też pododdziały czysto azerskie – I/111 Azerbejdżański Batalion Polowy „Dönmec” oraz II Batalion pułku „Bergmann” (razem 14 oficerów i 1300 żołnierzy). Ogółem 2100 żołnierzy czterech mahometańskich batalionów stanowiło około 8 proc. początkowego stanu Korpsgruppe von dem Bach, rzuconej przez Niemców przeciw Powstaniu Warszawskiemu.

Krwawy szlak turkiestańskich i kaukaskich muzułmanów wiódł przez Wolę, Stare Miasto i Czerniaków. „Obcoplemieńcy” rozstrzeliwali cywilów, podrzynali im gardła kindżałami bądź palili ich żywcem. Między innymi Azerowie z Batalionu „Dönmec” dokonali rzezi ludności cywilnej na ulicy Inflanckiej, a turkiestańscy esesmani uczestniczyli w wymordowaniu rannych w warszawskich szpitalach (zob. szerzej: Dżihad 44, https://pch24.pl/dzihad-44-nieznana-historia-z-powstanczej-warszawy/).

Brunatna międzynarodówka

Cudzoziemskich legionów ochotniczych, jak i obcokrajowców rozproszonych po oddziałach niemieckich było bez liku. 

W Warszawie bodaj najliczniejszy kontyngent (około 4000 żołnierzy) wystawili Kozacy – 209. kozacki batalion Schutzmannschaften (policji pomocniczej), 3. pułk Kozaków dońskich, 572. batalion kozacki, 580. dywizjon konny i inne oddziały. Uczestniczyły one zarówno w walkach w mieście, jak i w działaniach w Puszczy Kampinoskiej. Aktywny był też 13. białoruski batalion policyjny SS. W blokadzie Warszawy brał udział litewski 252. batalion wartowniczy. Blisko połowę żołnierzy Pułku Specjalnego Dirlewangera stanowili ochotnicy z terenów ZSRS, tacy jak Łotysz Imants Gutše, wzięty do niewoli przez powstańców. Od polskich kul poległo przynajmniej trzech norweskich esesmanów; Norwegowie (a także Belgowie, Duńczycy, Holendrzy) służyli w formacji SS-Röntgensturmbann, spotykano ich także u Dirlewangera.

Zupełnie odrębną kwestią jest postawa stacjonujących pod Warszawą wojsk węgierskich. Dowódca niemieckiej 9. Armii gen. Nikolaus von Vormann nie żywił złudzeń, co do możliwości wykorzystania ich przeciw Polakom: „Wojsko zostało serdecznie przyjęte przez ludność polską. Ujawniły się oznaki bratania. […] W imię starej, trwającej od wieków tradycyjnej przyjaźni między Węgrami i Polakami wzywa się Węgrów do wstrzymania się od wszelkiej akcji wojennej”. Mimo wszystko doszło do sporadycznych potyczek polsko-węgierskich, wymuszonych sytuacją. Były jednak i przypadki przechodzenia Madziarów na stronę polską i ich chwalebnego udziału w walce w powstańczych szeregach.

Brud polityki

Ponieważ obcokrajowcy na służbie III Rzeszy w większości akcji występowali wespół z Niemcami, wydaje się niemożliwe precyzyjne podliczenie wyrządzonych przez nich strat (innymi słowy ustalenie, ilu warszawiaków zginęło od kul Niemców, ilu zaś zabili Ukraińcy, Azerowie, Turkmeni czy Łotysze).

Ocenę zdarzeń utrudniają też manipulacje dokonywane z powodów politycznych. Niemieccy piewcy legendy „rycerskiego Wehrmachtu” i „dzielnych chłopców z Waffen-SS” chętnie zwaliliby całość win na formacje tubylcze z krajów okupowanych.

W okresie PRL komunistyczna propaganda doszukiwała się w oddziałach tłumiących Powstanie różnych „elementów antyradzieckich”, zwłaszcza „własowców” – to jest żołnierzy Sił Zbrojnych Komitetu Wyzwolenia Narodów Rosji generała Andrieja Własowa. Tymczasem ich obecność była niemożliwa z prostej przyczyny – Własow zdołał sformować swe wojsko dopiero do upadku Powstania, w listopadzie 1944 roku.

W III RP zakłamywanie historii w imię nachalnie lansowanej „odwiecznej przyjaźni z ukraińskim sąsiadem” nie skończyło się, niestety, na nieudanych próbach zanegowania udziału OUN-owców w zbrodniach w Warszawie. W kwietniu 2023 roku w stolicy Polski prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński odbierał najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego, przyznany mu z powodów pozostających tajemnicą dla ogółu. Na tę okazję dowartościowany gość wystąpił w dresie zdobnym w symbolikę jako żywo przypominającą godło OUN-M (tryzub ze środkowym ostrzem w kształcie miecza).

Nie mnie osądzać, czy Jego Ekscelencja Zełeński przywdział owe emblematy z niedouczenia, czy też może postanowił z premedytacją plunąć gospodarzom w twarz? Pozostał jednak przykry obraz sfory polskich dostojników, prawdziwych sług łaszących się do swego pana, zupełnie obojętnych na obecność symboli, pod którymi ongiś rezuny z SS-Galizien i Legionu Wołyńskiego ochoczo rżnęły Lachów.

Widać sługom wcale to nie przeszkadzało.

Andrzej Solak

====================

historyk RP01 sierpień 2023

O Ukraińcach tłumiących Powstanie Warszawskie pisze także niemiecki historyk Guenther Deschner w pracy o powstaniu, wydanej w języku angielskim „Warsaw rising” (Londyn 1972). Niestety, ta dobra historia Powstania nie jest chyba w ogóle znana historykom polskim. Deschner pisze, że „Powstanie dało Ukraińcom idealną możliwość ujścia dla ich głęboko zakorzenionych antypolskich urazów”. Janina Popiel wspomina jak na krótko przed Powstaniem słyszała jak jeden z żołdaków ukraińskich mówił, że oddział ich przybył do Warszawy, aby „Lachiw rizaty” („Losy Polaków i Ukraińców” Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza, Londyn 19.9.1966). – I mordowali Polaków! I to w jak barbarzyński sposób. Marek Hłasko w swym opowiadaniu „Drugie zabicie psa” (Kultura Nr 1-2 1965, Paryż) pisze: „…I nie uwierzyłaby chyba również i w to, że widziałem w czterdziestym czwartym roku w Warszawie, jak sześciu Ukraińców zgwałciło jedną dziewczynę z naszego domu a potem wyjęli jej oczy łyżką do herbaty; i śmieli się przy tym i dowcipkowali…”.

O tych zbrodniach ukraińskich mówiła cała powstańcza Warszawa i ludzie panicznie ich się bali. Zbigniew Zaniewski w książce „Powstanie i potem” (Londyn 1984) pisze: „…Nie lękała się śmierci, ani Niemców nawet, ale – o wstydzie! – przerażała ją możliwość dostania się w ręce „braci-Słowian” w niemieckich mundurach. Budziła siebie i innych po nocach, krzycząc że Ukraińcy… są już w bramie”. Dlatego, jak pisze Deschner, Polacy nie brali do niewoli Ukraińców (i SS-manów). Na plecach malowano im dużą literę „U” i rozstrzeliwano, albo, jak pisze Ukrainiec Lew Bykowskyj w swoich wspomnieniach z okresu Powstania „Polskie powstanie w Warszawie w roku 1944” („Zeszyty historyczne” Nr 5, Paryż 1964): „Do niebezpiecznych robót na pierwszej linii frontu powstańcy używali jeńców niemieckich, Volksdeutschów i Ukraińców”. O udziale Ukraińców w dławieniu Powstania piszą także inni Niemcy, przede wszystkim dowódca wojsk niemieckich dławiących Powstanie – gen. von dem Bach, który wykorzystywał Ukraińców, znających dobrze język polski, m.in. jako szpiegów, których wysyłał na stronę polską („Ostatni akt” w: „Drogi Cichociemnych” Londyn 1961) i niemiecki historyk Powstania Hans von Krannhals, autor książki „Der Warschauer Aufstand 1944…” (Frankfurt am Main 1962). Krannhals obwinia głównie nie-Niemców w niemieckich mundurach, w tym Ukraińców, za wszelkie potworności, które miały miejsce podczas Powstania. „Dzicz wschodnia” – mówił o nich gen. Reinefarth, a gen. Erich vom dem Bach wtórował mu: „Można uwierzyć w teorię Untermenscha” (Józef Mackiewicz „Nie trzeba głośno mówić” IL Paryż 1969).

Plan Hitlera dla Polski wciąż aktualny. Bądźcie bezpłodni i nie rozmnażajcie się!

Szokujące dokumenty! Plan Hitlera dla Polski wciąż aktualny

plan-hitlera-dla-polski-wciaz-aktualny

#depopulacja #Niemcy #Polska #populacja #słowianie #sterylizacja #Zagłada

(PCh24.pl)

Już w okresie drugiej wojny światowej Niemcy opracowali dokładny plan podporządkowania sobie terenów położonych za ich wschodnią granicą. Brutalna, masowa eksterminacja Polaków, Ukraińców czy Rosjan nie wchodziła w grę. Trzeba było poszukać „miękkich” rozwiązań, skutecznie wspomagających pomniejszenie niechcianych populacji. Postawiono zatem na promocję aborcji, rozdzielanie rodzin wskutek emigracji ekonomicznej, stłoczenie ludzi w miastach i „cichą sterylizację”. Tak osłabiane, niechciane narody miały się degradować do czasu, gdy pleniący się Niemcy będą mogli zastąpić „słabe” populacje.

Politykę Niemiec wobec ludności na okupowanych ziemiach polskich najlepiej opisują dokumenty wytworzone w czasie drugiej wojny światowej przez wysokich niemieckich funkcjonariuszy. Nie do przecenienia jest w tej kwestii memoriał Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej autorstwa doktora Erharda Wetzela i Günthera Hechta opublikowany na łamach „Zeszytów Oświęcimskich”.

Nędza dla Polaków

Problem Polski oraz jej ludności postrzegali autorzy dokumentu dwupłaszczyznowo: jako rasowo‑polityczny oraz narodowościowo‑polityczny.

Rozpoczynają oni od dość dokładnej analizy polskiej populacji, próbując przedrzeć się przez – jak się okazało – rozbieżne polskie dane statystyczne dotyczące stanu polskiego społeczeństwa i liczby narodzin.

Liczba urodzin wśród mas polskich wynosi, według niezgodnych zresztą z sobą polskich spisów ludności, jakieś 30 do 32 narodzin na 1000 mieszkańców rocznie, wśród masy żydowskiej trochę poniżej 30, wśród polskiej, jak również żydowskiej inteligencji poniżej 26. Niemcy mieli we wschodnich obszarach rolniczych ponad 25, częściowo do 30 narodzin, w Polsce środkowej i Prusach Zachodnich – Poznańskiem: na wsi około 20, w miastach przeciętnie poniżej 15 narodzin rocznie na tysiąc mieszkańców – czytamy w dokumencie.

Niemcy dane skomentowali w dość jednoznaczny sposób, oceniając, że gdyby nie przesiedlenie Polaków z obszaru Rzeszy, to słuszne byłyby obawy, że polska ludność rozmnażałaby się dalej mniej więcej w tych samych rozmiarach jak przed wojną i dotychczas. To niebezpieczeństwo mogłoby jednak zostać usunięte, gdyby do kraju napłynęły nowe masy ludności i w ten sposób zwiększyłaby się gęstość zaludnienia. Już choćby dlatego, by przeszkodzić szybkiemu przyrostowi ludności tych terenów, przesiedlenie Polaków z obszaru Rzeszy w tę okolicę jest naglącą koniecznością.

W okresie, gdy powstawał dokument, rozwiązanie kwestii organizacji prawno‑państwowej tak zwanej pozostałej części Polski nie było przesądzone. Jednakże Niemcy zakładali, że Polska – zamieszkana przez Polaków i Żydów – będzie w przyszłości pod dominującym wpływem Niemiec. Przy czym nie było wątpliwości, że są to nacje rodzajowo obcenienadające się do zasymilowania. Stąd też uznano, że niemieckie państwo nie ma żadnego interesu w narodowym i kulturalnym podniesieniu i wychowaniu ani polskiej, ani żydowskiej ludności pozostałego polskiego obszaru.

I ten problem Niemcy musieli jakoś rozwiązać. Proponowano dwa schematy działań. Obydwa rozwiązania polegały na tym samym założeniu: utrzymaniu Polaków i Żydów w jednakowy sposób na niskim poziomie życiowym i pozbawieniu ich wszelkich praw zarówno pod względem politycznym, jak narodowym i kulturalnym. Drugi wariant zakładał, że nieco lepiej traktowani będą Żydzi – mieliby oni otrzymać nieco więcej wolności w zakresie kulturalnym i gospodarczym, tak, że niektóre decyzje w sprawie zarządzeń administracyjnych i gospodarczych następowałyby przy współudziale żydowskiej ludności. Plan był taki, aby rękoma Żydów skrępować Polaków, a Żydom dać powód do ciągłych zażaleń i trudności.

Aborcja i eugenika dla „podludzi”

Niemców zupełnie nie interesował standard życia podbijanych nacji – byleby tylko był on na odpowiednio niskim poziomie. Zadbać należało wyłącznie o to, aby ewentualne choroby nie przenosiły się na teren Rzeszy. A jak Polacy i Żydzi będą korzystać z opieki lekarskiej, to już nikogo nie interesowało. Nie znaczy to jednak, że Niemcy nie byli zainteresowani stroną medyczną. Owszem, byli, a ich plan zakładał szeroki dostęp i promocję wszelkich środków ograniczających rozrodczość.

Spędzenie płodu musi być na pozostałym obszarze Polski niekaralne. Środki służące do spędzania płodu i środki zapobiegawcze mogą być w każdej formie publicznie oferowane, przy czym nie może to pociągać za sobą jakichkolwiek policyjnych konsekwencji. Homoseksualizm należy uznać za niekaralny. Przeciwko instytucjom i osobom, które trudnią się zawodowo spędzaniem płodu, nie powinny być wszczynane policyjne dochodzenia. Rasowo‑higienicznych zarządzeń w żadnym razie nie należy popierać. Podobna polityka miała dotyczyć Żydów.

Niemcy pracowali też nad metodami cichej sterylizacji. Doświadczenia w zakresie wykorzystania do tego celu promieni rentgenowskich prowadzone były w obozach koncentracyjnych. Opracowano specjalne, bezpieczne dla obsługi pomieszczenia, w których dokonywano próbnych sterylizacji poprzez naświetlanie jąder lub jajników. Metoda ta miała być skrycie wykorzystywana na masową skalę, ale wyniki eksperymentów uznano za mało satysfakcjonujące, szczególnie z uwagi na liczne skutki uboczne spowodowane przyjęciem nadmiernych dawek promieniowania. Jak w marcu 1942 roku pisał odpowiedzialny za wszelakie niemieckie programy masowej zagłady Victor Brack, te niedoskonałości eksperymentowanej metody narażały ją na dekonspirację.

Skazani na zagładę

O takich próbach w swoich zeznaniach z 10 stycznia 1947 roku wspomniał Rudolf Höss, komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz‑Birkenau: Himmler kładł nacisk i przywiązywał wagę do wyszukania takiego sposobu sztucznego wywoływania bezpłodności, który działałby szybko, pewnie, mógł być przeprowadzany niespostrzeżenie i nadawał się do stosowania masowego. Pierwotny plan był taki, by płodności pozbawiać przestępców niekontrolujących swoich popędów oraz patologiczne grupy społeczne (pijaków, włóczęgów i tym podobnych). Osób takich nie obejmowała ustawa o zapobieganiu choremu dziedzicznie potomstwu, a ich rozmnażanie było uznawane za niecelowe. Niemcy nazywali to cichym rozszerzeniem tej regulacji. Plany poszły jednak dalej, bo Himmler zamierzał wykorzystać metodę Clauberga do zlikwidowania i biologicznego wyniszczenia narodu polskiego i narodu czeskiego.

Stał on na stanowisku, że oba te narody należy usunąć z zajmowanych przez nie terytoriów, które należały organicznie do niemieckiej przestrzeni życiowej. Jeszcze przed objęciem władzy przez narodowy socjalizm planował on przesiedlenie obu tych narodów na wschód – zeznał Höss.

Plany te nie były możliwe do przeprowadzenia w praktyce, stąd też Himmler godził się z tym, że Polacy i Czesi pozostaną w ramach niemieckiej przestrzeni życiowej, zorganizowani w formie zależnych od Rzeszy krajów wasalnych. Plan zakładał wytępienie wszystkich elementów, które nie chciałyby się podporządkować niemieckiemu zwierzchnictwu i kierownictwu. Właśnie temu celowi służyć miał sposób na wywoływanie bezpłodności testowany przez Clauberga na Żydówkach więzionych w Auschwitz.

Kolejne ciekawe zapiski dotyczące polityki wschodniej Niemiec pochodzą z 2 października 1940 roku i zostały zawarte w tajnej notatce sygnowanej przez Martina Bormanna, przybocznego Führera. Sygnalizował on, iż Adolf Hitler zainteresowany jest pozyskiwaniem dla Rzeszy własności ziemskich. Chodziło o zapewnienie wyżywienia wielkim miastom. Prócz ziemi potrzebna była tania – i co ważne, sezonowa – siła robocza. Oczywiście robotnicy ściągani byliby z Polski, a po zakończeniu zbiorów – odsyłani z powrotem.

Gdyby robotnicy przez cały rok pracowali w rolnictwie, wówczas sami zjedliby znaczną część tego, co zostało zebrane, a zatem jest całkowicie słuszne, ażeby z Polski przybywali do uprawy ziemi i do żniw sezonowi robotnicy – pisał Bormann. Bezwarunkowo należy baczyć, aby nie było żadnych polskich panów. Tam, gdzie istnieją, powinni – jakkolwiek może to brzmieć twardo – zostać wytępieni – ciągnął Bormann. Jak określił, Generalna Gubernia jest polskim rezerwatem, wielkim polskim obozem pracy. Polacy mają z tego korzyść, ponieważ utrzymujemy ich w zdrowiu, dbamy o to, ażeby nie wyginęli z głodu itd. Nigdy jednak nie wolno nam podnieść ich na wyższy poziom, gdyż wówczas staliby się anarchistami i komunistami – ostrzegał.

Asymilacja albo eliminacja

Taka wizja Polaka – jako najemnego, słabo opłacanego robotnika – znakomicie łączyła się z polityką osłabiania polskiej populacji. Jej tezy w piśmie z 12 grudnia 1941 roku do Centrali Przesiedleńczej w Łodzi wyłożył (bazując na elaboracie niewymienionego z nazwiska autora – honorowego członka służby bezpieczeństwa), Ernst Damzog, rezydujący w Poznaniu inspektor niemieckiej policji bezpieczeństwa, który zasłynął z masowych wysiedleń Polaków z Wielkopolski do Generalnego Gubernatorstwa.

Damzog wskazywał, iż celem polityki państwa jest niszczenie odrębności życiowej obcych narodowości za pomocą odpowiednich środków stosownych do panującego ducha czasów. Rozwiązania były zasadniczo dwa: asymilacja lub eliminacja.

Ludy pierwotne stosowały najczęściej tę ostatnią metodę. Jest to wprawdzie metoda twarda i brutalna, jednakże w ostatecznej konsekwencji prowadzi do naturalnego wyniku, polegającego na tym, że biologicznie silniejszy wchodzi w posiadanie większej przestrzeni życiowej – pisał Ernst Damzog.

Wróćmy jednak do bardziej „cywilizowanych” metod. To na przykład planowe wysyłanie na roboty do Rzeszy w pierwszej kolejności żonatych Polaków i zamężnych Polek. Przez to bowiem rozrywa się rodziny, co spowoduje, przy dłuższym tam zatrudnieniu, wydatne zmniejszenie liczby urodzeń.

Kolejną metodą była sterylizacja polskich warstw prymitywnych. Jak wskazano, postulatu tego oraz jego rezultatów nie można w żadnym wypadku porównywać ze skutkami metod eugeniki. Jak bowiem zauważono, ucisk gospodarczy, stosowany wobec prymitywnych warstw, nie przeszkodzi im w produkowaniu licznego potomstwa. Można więc położyć temu kres jedynie przez środki wypleniające. Ponieważ zaś warstwa ta najczęściej nie przedstawia w procesie pracy zbyt wielkiej wartości, można by, również z gospodarczego punktu widzenia patrząc, przyjąć odpowiedzialność za tę metodę. Oczywiście należałoby, stosując ją, zrobić szeroki użytek z pojęcia „chory dziedzicznie” względnie „społecznie niepotrzebny”. Rozchodzi się tutaj nie o negatywną metodę eugeniczną, lecz po prostu o sposób wyplenienia narodu.

Zakładano, że warstwy wyższe, społecznie wartościowe można znacznie osłabić już w przeciągu kilku pokoleń, gdyż na skutek zarządzeń godzących w rodzinę i jej sytuację gospodarczą, warstwy te zawierałyby małżeństwa dopiero bardzo późno, a i potem zmuszone by były świadomie ograniczyć liczbę potomstwa.

Osobą odpowiedzialną za realizację zagadnień rasowych i narodowościowo-biologicznych miał być lekarz urzędowy. Jego aktywność, jego zdolności i wiedza w tej niezmiernie ważnej życiowo dziedzinie nie będą ostatnim czynnikiem w kształtowaniu przyszłego, rasowego i narodowego oblicza okręgu Warty. Walka narodowościowa nie jest politycznym, lecz biologicznym zmaganiem, z którego zawsze wychodzi zwycięsko naród biologicznie silniejszy i życiowo dzielniejszy. Walka narodowościowa oznacza w swojej ostatecznej konsekwencji alternatywę: ty albo ja, a tym razem chcemy być tymi, którzy walkę poprowadzili lepiej.

Niemcy oczywiście nie skupiali się tylko na sprawie polskiej, bo plan wschodni był znacznie szerszy. Pisał o nim doktor Wetzel w piśmie z 27 kwietnia 1942 roku.

Polacy, których liczbę szacowano na 20–24 milionów, są najbardziej wrogo usposobieni w stosunku do Niemców, liczebnie najsilniejsi, a wskutek tego najniebezpieczniejsi ze wszystkich obcoplemieńców, których wysiedlenie plan przewiduje – diagnozował Wetzel. Jego zdaniem, Polacy są też narodem, który najbardziej skłania się do konspiracji. Niemniej jednak doktor Wetzel odżegnywał się od rozwiązania kwestii polskiej w sposób ostateczny, czyli poprzez masową eliminację.

Tego rodzaju rozwiązanie kwestii polskiej obciążyłoby naród niemiecki na daleką przyszłość i odebrałoby nam wszędzie sympatię, zwłaszcza, że inne sąsiednie narody musiałyby się liczyć z możliwością, iż w odpowiednim czasie potraktowane zostaną podobnie. Moim zdaniem, musi zostać znaleziony taki sposób rozwiązania kwestii polskiej, ażeby wyżej wskazane polityczne niebezpieczeństwa zostały sprowadzone do możliwie najmniejszych rozmiarów – postulował.

Bądźcie bezpłodni i nie rozmnażajcie się!

Wetzel pisał też o rozwiązaniu problemu Rosjan i Ukraińców poprzez stosowanie opisanych już metod zmniejszających i osłabiających populację oraz sprowadzenie liczby urodzin do poziomu leżącego poniżej liczby niemieckiej. Niemcy chcieli utrzymywać w lepszej kondycji społeczeństwo ukraińskie, które miało być przeciwwagą dla Rosjan. Tu Wetzel postulował jednak ostrożność, aby nie doprowadzić do sytuacji, w której to Ukraińcy zajmą miejsce Rosjan. Chodziło o „znośny” poziom rozmnażania.

Aby ten cel osiągnąć, Wetzel postulował zaniechanie na terenach wschodnich wszelkich zachęt (stosowanych w Rzeszy) mających na celu zwiększenie liczby narodzin. Na terenach tych musimy świadomie prowadzić negatywną politykę ludnościową. Poprzez środki propagandowe, a w szczególności przez prasę, radio, kino, ulotki, krótkie broszury, odczyty uświadamiające itp. należy stale wpajać w ludność myśl, jak szkodliwą rzeczą jest posiadanie wielu dzieci.

Zniechęcać też miały koszty, jakie powoduje posiadanie dzieci. Rozwijane miały być bowiem postawy konsumpcyjne, w myśl: ile więcej mogę mieć dla siebie, nie mając dzieci. Kobiety od ciąż miała odstraszać propaganda groźnych dla zdrowia porodów, która przy okazji napędzałaby zapotrzebowanie na środki zapobiegawcze. Przemysł produkujący tego rodzaju środki musi zostać specjalnie stworzony. Nie może być karalne zachwalanie i rozpowszechnianie środków zapobiegawczych ani też spędzenie płodu. Należy też w pełni popierać powstawanie zakładów dla spędzania płodu.

Postulowano też kształcenie akuszerek i felczerek specjalizujących się w przeprowadzaniu sztucznych poronień. Ich wysoka fachowość miała wzbudzać zaufanie. Rozumie się samo przez się, że i lekarz musi być upoważniony do robienia tych zabiegów, przy czym nie może tu wchodzić w rachubę uchybienie zawodowej lekarskiej godności – wskazywano. Stawiano też na propagowanie dobrowolnej sterylizacji, niezapobieganie śmiertelności niemowląt – ba, wręcz postulowano, aby nie edukować matek w zakresie pielęgnacji niemowląt.

Niemcy chcieli utrzymywać taką politykę do czasu, w którym oni sami byliby w stanie zasiedlić tereny wschodnie. Całkowite biologiczne wyniszczenie Rosjan nie może tak długo leżeć w naszym interesie, jak długo nie jesteśmy sami w stanie zapełnić tego terenu naszymi ludźmi. W przeciwnym bowiem razie inne narody objęłyby ten obszar, co również nie leżałoby w naszym interesie. Naszym celem przy wprowadzeniu tych środków jest tylko to, ażeby Rosjan o tyle osłabić, ażeby nie mogli nas przytłaczać masą swoich ludzi.

Niemcy dążyli bowiem do niezagrożonego przewodnictwa na kontynencie europejskim.

Marcin Austyn

 * * *

Wykorzystane fragmenty dokumentów pochodzą z opracowania zawartego w „Zeszytach Oświęcimskich” nr 2 (1958), s. 43-50, publikowanych przez Wydawnictwo Państwowego Muzeum w Oświęcimiu.

Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie Polonia Christiana

 Aby otrzymywać numery pisma dołącz do Klubu PCh24.pl

lub

zamów pojedynczy numer pisma TUTAJ

Posłuchaj tekstu [w oryg. md]

Kibice Śląska Wrocław walczą o prawdę: “Ukraińcy mordowali dzieci na Wołyniu”, “80 lat haniebnego milczenia za nami. Wołyń ’43”. “Przemilczane ludobójstwo, bo ofiary były Polakami”.

Kibice Śląska Wrocław walczą o prawdę: “Ukraińcy mordowali dzieci na Wołyniu”, “80 lat haniebnego milczenia za nami. Wołyń ’43”. “Przemilczane ludobójstwo, bo ofiary były Polakami”.

[ Winter pisze: „Skandal na meczu ekstraklasy. Kibice rozwiesili antyukraińskie transparenty” md]

Wg.: Błażej Winter skandal-na-meczu-ekstraklasy-kibice-żądają-prawdy)

—————————-

“Ukraińcy mordowali dzieci na Wołyniu”, “80 lat haniebnego milczenia za nami. Wołyń ’43” – takie i jeszcze ostrzejsze transparenty pojawiły się na trybunach podczas meczu Śląska Wrocław z Zagłębiem Lubin. To nie pierwszy raz, kiedy wrocławscy kibice wznoszą antyukraińskie hasła.

==================

Kibice Śląska Wrocław znów o sobie przypomnieli. W marcu tego roku Komisja Ligi ukarała klub grzywną w wysokości 15 tys. zł za to, że pod koniec lutego podczas meczu z Lechem Poznań kibice z Wrocławia wywiesili transparent z napisem: “To nie nasza wojna”. Wcześniej w październiku zeszłego roku na trybunach stadionu Tarczyński Arena pojawiło się hasło: “Stop ukrainizacji Polski”. Teraz kibice z Wrocławia poszli o kilka kroków dalej. Wywiesili cały szereg “antyukraińskich” transparentów, w tym jeden ogromny, nawiązujący do zbrodni na Wołyniu.

——————————————————

Narodowy Lublin

@narodowylublin

Śląsk Wrocław dzisiaj bez ogródek.

“UKRAIŃCY MORDOWALI DZIECI NA WOŁYNIU”

“STOP UKRAINIZACJI POLSKI”

“JEBAĆ BANDEROWCÓW”

“JEBAĆ UPA”

Zdjęcie

·

2 944 Polubienia

Rewolucja cywilizacyjna toczy się na trzech poziomach. Antropologia. Panseksualizm i ideologia gender. Transhumanizm.

Roszkowski: Rewolucja cywilizacyjna toczy się na 3 poziomach

Miesięcznik WPIS\

Prof. Roszkowski: Rozwija się już badania nad teorią i praktyką manipulacji. Wiedza z tej dziedziny może nas jeszcze uratować

W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej – pisze prof. Wojciech Roszkowski w swoim eseju opublikowanym w nowej książce „Tyrania postępu”.

Kulturalni ludzie śpią spokojnie, zadowoleni z coraz większego dobrobytu i coraz większej wolności i myślą o spokoju w domu rodzinnym. Większość w ogóle nie zauważa, że pod tym domem i pod tą rodziną ktoś ryje. Mamy bowiem do czynienia z prawdziwą rewolucją cywilizacyjną. Rewolucja ta rozgrywa się na trzech poziomach.

Antropologia

Poziom pierwszy, najbardziej ogólny, dotyczy filozofii człowieka, czyli antropologii. Gilbert K. Chesterton napisał przed laty: „Różnica zdań co do systemu podatkowego jest powszechnie akceptowana. Różnica zdań co do ludzkiej egzystencji jest uznawana za nieważną i nie wypada o niej wspominać (…) I to właśnie nazywa się oświeceniem” . (…)

Myśląc o pozytywnych celach swojego życia, chrześcijanie Zachodu na ogół uciekali się dawniej do myśli o zbawieniu. Później zaczęto odchodzić od wiary w „inny świat” i w drugiej połowie XX wieku coraz częściej myślano o „pogoni za szczęściem” (pursuit of happiness). Z biegiem czasu, gdy zdano sobie sprawę, jak ulotne jest pojęcie szczęścia, zamieniono je na pojęcie „zaspokajania potrzeb”. Niewidzialnymi idolami stały się na Zachodzie wolność i postęp. „Jeśli w imię postępu mamy się poruszać ‘do przodu’ – pytał jednak ks. prof. Piotr Mazurkiewicz – to skąd wiemy, gdzie jest ‘przód’ a gdzie ‘tył’?”. Ubóstwienie postępu prowadzi do uznania, że „zbawienie” człowieka przychodzi „z zewnątrz” – poprzez politykę. Nic jednak samo z zewnątrz nie przychodzi.

Ateizm jest podstawą polityki większości państw zachodnich. Unijni sekularyzatorzy ograniczają wolność religijną nie wprost, ale poprzez przepisy, które mają działać ograniczając religię. Jako przykład podać można zakaz dyskryminacji kobiet w przypadku kapłaństwa czy zakaz zabraniania katechizacji przez innowierców lub ateistów. Kuriozalną ilustracją tego procesu były „lekcje o niczym” (les cours de rien) w szkołach belgijskich, oparte na założeniu, że żadna etyka religijna, a nawet „niezależna”, nie jest dostatecznie „neutralna”. W Unii powstała swego rodzaju „świecka teokracja”, oparta na sakralizacji prawa stanowionego, i to interpretowanego na sposób czysto polityczny .

Wykluczanie religii ze świata polityki prowadzi do fatalnych skutków. Religijność jest bowiem częścią ludzkiej natury. Po wyparciu Boga, a nawet prawa naturalnego, pojawia się w niej natychmiast masa idoli, które Go zastępują. Jaką przyszłość ma więc cywilizacja zachodnia, skoro w miejscu natury umieszczono w niej kulturę, która wszak obejmuje nieograniczone możliwości wyrażania uczuć czy pragnień, a rozum pozbawiono dawnego znaczenia? (…)

Błędne koło „niezależnej etyki” ateistycznej widać doskonale w kwestii praw człowieka. Rozkład cywilizacji zachodniej został przyspieszony przez pozytywizm prawniczy. Doprowadził on do stałego poszerzania katalogu praw człowieka, co prowadzi do ich relatywizacji. Okazuje się bowiem, że nie wynikają one z ludzkiej natury, ale są skutkiem działań politycznych. W przypadku „nowych” praw chodzi już o prawo do bycia wszystkim, kim chce się być. Ludzka racjonalność schodzi na plan dalszy, zagłuszona wrażeniami i emocjami. (…)

Innym ciosem w cywilizację zachodnią jest uznanie „postprawdy”, czyli sytuacji, w której „sama kategoria prawdy została uznana za coś nieistotnego, bezwartościowego, pozbawionego znaczenia w komunikacji między ludźmi, także w polityce” . Zamiast prawdy uprawnione stają się osobiste przekonania i emocje, co rujnuje wymiar sprawiedliwości i obrót gospodarczy zarazem. Z zanikiem stosowania pojęcia prawdy wiąże się zanik pojęć dobra i zła. Chaos w tej dziedzinie pogłębia ideologia multikulturalizmu, zrównująca wszystkie elementy różnych kultur bez uwzględnienia leżących u ich podstaw wartości. Jeśli bowiem rzecz dotyczy zwyczajów kulinarnych lub odzienia, to pół biedy, jeśli jednak chodzi o tolerowanie zabijania nadliczbowych córek, przymusowe „obrzezanie” kobiet, poligamię, „honorowe” zabójstwa, nie mówiąc o niewolnictwie, to systemowi, w którym lansuje się tego rodzaju multikulturalizm, grozi zagłada.

Procesy rozkładu cywilizacji zachodniej można dobrze zilustrować coraz szerszą akceptacją wywodzącej się z marksizmu „antropologii nieograniczonej”, w której człowiek może zmieniać swoją naturę w sposób niemal dowolny, a więc w dużej mierze stwarza się sam. „Antropologia nieograniczona” jest zbieżna z marksizmem kulturowym głoszonym jeszcze w latach trzydziestych przez włoskiego komunistę Antonio Gramsciego. Ponieważ ujrzał on niedostatki ekonomicznego myślenia o człowieku przez Marksa, zaproponował, by rewolucję społeczną zacząć od przemian obyczajowych. W tym samym duchu wypowiadał się Altiero Spinelli, patron jednego z gmachów Parlamentu Europejskiego, główny promotor „Manifestu z Ventotone” (1941). Ich sukcesorzy byli ideowymi liderami młodzieżowej rewolucji lat sześćdziesiątych, która wychowała politycznych przywódców współczesnej „liberalnej lewicy”, takich jak piewca pedofilii Daniel Cohn-Bendit . Jako zawodowi rewolucjoniści, zwolennicy tego podejścia do życia wykazują ogromny temperament dyskusyjny i niezwykłą nieraz agresję wobec poglądów tradycyjnych, tak jakby zagrażały im one osobiście. (…)

Z materialistycznego podejścia progresistów do świata wynikają dość nieoczekiwane konsekwencje. Człowiek winien według nich dbać o przyrodę, choć nie bardzo wiadomo, skąd bierze się odpowiedzialność za nią, skoro sam człowiek jest jej częścią. Czy małpa dba o przyrodę? Jej troska o nią nie jest chyba większa niż troska żaby, ślimaka czy konika polnego. Wszystkie elementy przyrody co najwyżej współzależą od siebie, ale trudno powiedzieć, by ponosiły jakąś osobistą odpowiedzialność za przyrodę. Dla materialistów istnieje tylko jeden powód, by dbać o przyrodę, mianowicie wtedy, gdy traktują ją jak Matkę Ziemię, istotę metafizyczną. Materializm zmierza więc do kultu przyrody i jest formą panteizmu.

Równie szkodliwe efekty wywołały próby pozbawiania człowieka społecznej cechy jego natury. W starożytności i średniowieczu różne szczeble organizacji społecznej, od rodziny przez plemię aż do państwa, uznawane były za zjawiska naturalne. Dopiero Thomas Hobbes i Jean Jacques Rousseau zakorzenili współczesne mniemanie, że „naturalny stan” człowieka polega na egoizmie i anarchii, a organizacja społeczna jest wynikiem umowy między ludźmi. Teoria „umowy społecznej” utorowała drogę społeczeństwu obywatelskiemu, ale zabiła w ludziach poczucie naturalności związków między nimi. Kontrakt stał się podstawą nie tylko życia społecznego i gospodarczego, ale także rodzinnego. (…)

Panseksualizm i ideologia gender

Jedną z ukrytych broni rewolucji cywilizacyjnej jest wywindowanie na szczyt ludzkich potrzeb seksu traktowanego w kategoriach przyjemności bez odpowiedzialności, a więc „bezpiecznego”. Co więcej, poza wszechobecnością tak rozumianego seksu w domenie publicznej, w podobnym duchu wychowuje się dzieci. Jakie są bowiem cele „edukacji seksualnej”? Ktoś naiwny mógłby sądzić, że pojęcie to odnosi się do uczenia dzieci wszystkiego, co dotyczy ludzkiej płciowości zgodnie z wiekiem, w którym sprawy z tym związane mogą być przez dzieci zrozumiane i przyswojone. Wobec tak sformułowanego programu nauczania trudno podnieść zastrzeżenia. Tymczasem edukatorzy seksualni mają swoją agendę. Problem w tym, co jest „wszystkim” w tym nauczaniu i w jakim wieku można odpowiednie treści przekazywać. Niestety, „Standardy edukacji seksualnej w Europie” Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), stanowiące rzekomy wzorzec edukacji seksualnej, jednoznacznie promują hedonizm i dążą do przyspieszenia aktywności seksualnej dzieci, na przykład akceptując masturbację dzieci w wieku do czterech lat .

Narzucanie tych standardów szkołom jest zabiegiem ze wszech miar szkodliwym, tym bardziej, że i tak „edukacja” pozaszkolna w postaci internetu, mediów czy mody krzewionej wśród rówieśników dokonała już poważnych spustoszeń w podejściu młodego pokolenia do seksu. Każdy dorosły i w miarę rozgarnięty człowiek powinien zdawać sobie sprawę z wagi psychiki oraz moralności w relacjach damsko-męskich, powinien wiedzieć, w jakim wieku zaczyna się pojawiać zainteresowanie, a w jakim – zrozumienie różnic płci, jak różnie odczuwają swoją seksualność kobiety i mężczyźni, jak szybko dojrzewają dziewczynki, a jak szybko – chłopcy, jak różnie podchodzą do spraw aktywności seksualnej jedne i drudzy, jakie konsekwencje psychiczne i moralne rodzą się w wyniku podejmowania tej aktywności i w jakim wieku człowiek zaczyna być w pełni dojrzały emocjonalnie. „Edukatorzy seksualni” wiedzą lepiej. Treścią nauczania są dla nich kwestie fizjologii oraz osiągania satysfakcji. To jest ich „wszystko”. Odpowiedzialność za swoje czyny i za losy drugiego człowieka jest im obojętna. Edukatorzy ci są w istocie erotomanami i erotomankami pragnącymi wciągnąć jak najmłodsze dzieci w swoje wcale nie tak niewinne igraszki. Niepokoją się jedynie o „bezpieczeństwo” seksu, czyli o choroby i niepożądane ciąże. Oburzają się jedynie, gdy ktoś chce prawnie ograniczać wiek legalności aktywności seksualnej. Granica między tak rozumianą „edukacją seksualną” a pedofilią jest płynna.

Przez tysiąclecia różnica płci była jednym z głównych tematów ludzkiej kultury, dziś sprowadza się ją do czystej przyjemności i fizjologii. Współcześni „edukatorzy seksualni” po prostu zabijają kulturę. Nie ukrywają tego zresztą, lansując „rewolucję seksualną” jako nowy etap rewolucji . Dzieciom i młodzieży mówi się więc o tolerancji i miłosierdziu, a w rzeczywistości skupia się uwagę na seksualności bez zobowiązań, a nawet lansuje się swobodny wybór płci i „płynność” orientacji seksualnej. Trafia to do młodzieży szkolnej w fazie „homofilnej”, w wieku, gdy chłopcy i dziewczęta wolą przebywać w swoim towarzystwie i wkraczając w okres dojrzewania nie czują się pewnie ze sobą i z płcią przeciwną. Dlatego też obserwujemy wśród młodzieży wzrost problemów z identyfikacją płciową. Jest on w sposób oczywisty rezultatem operacji tworzenia nowego człowieka.

Obok panseksualizmu na zachodnią scenę wkroczyła ideologia gender. Jej zwolennicy gwałtownie protestują przeciw nazywaniu swych nauk ideologią. Jak jednak inaczej można nazwać pomysł oparty na tezie, że społeczne role mężczyzn i kobiet nie mają wiele wspólnego z płcią biologiczną i że są produktem kultury? Wyzwolenie człowieka z przynależności do jednej z dwóch płci jest równie głupim celem jak wyzwolenie człowieka z konieczności pracy. Co prawda, wśród ludzi występuje niewielki procent osób o niejasnej orientacji seksualnej, podobnie jak wśród innych gatunków role seksualne bywają odmienne od dwupłciowego standardu, to jednak standardem ludzkim jest podział na dwie płcie, związany z prokreacją. Nazywanie w rodzinie matki i ojca „rodzicem 1” i „rodzicem 2” jest absurdem. Nikt inny niż matka i ojciec razem nie mogą być rodzicami. (…)

W ideologii gender wyróżniono już kilkadziesiąt rodzajów (gender) ludzi w odniesieniu do ich orientacji seksualnej. Dokonano tu więc epokowego „odkrycia”, że ludzie występują nie w dwóch postaciach, wynikających z podstawowej różnicy płci, która ostatecznie służy prokreacji, ale w większej liczbie równoprawnych postaci. „Odkrycie” to można by nazwać wymysłem chorej wyobraźni, gdyby nie fakt, że jest ono obecnie lansowane przez potężne lobbies akademickie, medialne i polityczne .

Konsekwencje tego „odkrycia” były i są niezwykle dalekosiężne. Przejawiają się one w pojęciu gender mainstreaming, które oznacza mniej więcej tyle, co włączenie walki z biologicznym podziałem ludzi wedle płci do szeroko rozumianych działań politycznych i ekonomicznych. Podobnie jak było to w przypadku komunizmu, ideologowie gender używają dwóch rodzajów broni: znieczulającej i zastraszającej. Propaganda gender opiera się na żądaniu tolerancji, przeciwników gwałtu na naturze ucisza się zaś pomówieniem o dyskryminację. Tymczasem to ideolodzy gender dyskryminują oponentów przezwiskami typu „homofob” lub „transfob”. Ideologia gender, określana popularnie skrótem LGBT i uzurpująca sobie miano nauki, jest w istocie pochodną marksizmu. Poza wymienionymi podobieństwami obu ideologii warto zwrócić uwagę na wrogość rzeczników gender do religii i Kościoła, odwoływanie się do walki politycznej jako środków osiągania postępu, i to walki, w której stosuje się wszelkie możliwe chwyty, łącznie z masową propagandą, zastraszaniem i odpowiedzialnością zbiorową, a nawet przymusem bezpośrednim.

Ideologia gender nie ma nic wspólnego z nauką. Przyznał to ostatnio jeden z pionierów tej ideologii, Christopher Dummit . Głosząc społeczną i kulturową, a nie biologiczną istotę płciowości, ideolodzy gender lansują jednocześnie jeden zasadniczy wyjątek od tej reguły: homoseksualizm. Dla „genderystów” homoseksualizm ma bowiem charakter genetyczny i nie daje się zmienić pod wpływem społeczeństwa i kultury. Akcje informacyjne o możliwości terapii homoseksualistów są blokowane, tak jak stało się to w 2014 roku z akcją Core Issues Trust w Wielkiej Brytanii. Jej szef, dr Mike Davidson, były gej, twierdzi, że homoseksualizm jest bardziej sprawą wyboru niż genów i jest z tego powodu nieustannie atakowany przez środowiska gejowskie. Również wedle badań Massachusetts Institute of Technology w Bostonie homoseksualizm jest związany głównie z oddziaływaniem środowiska i kultury, tak jak tego właśnie chcą zwolennicy gender, a nie z jakimkolwiek uwarunkowaniem genetycznym.

Wedle ideologów gender instytucjami, które utrwalają hierarchizację ról społecznych, zgodnie z męskim „seksizmem”, są małżeństwo i rodzina, a macierzyństwo wyklucza kobietę ze sfery publicznej, skazując ją na pozostawanie w sferze prywatnej. To małżeństwo i rodzina ma więc być głównym powodem cierpień kobiet, a macierzyństwo jest podstawą ich dyskryminacji w rolach publicznych. Ideałem byłoby więc „wyzwolenie” kobiet od macierzyństwa, a w idealnym społeczeństwie, całkowicie wolnym, role publiczne byłyby przydzielane niezależnie od płci biologicznej . W oczywisty sposób wyzwolenie kobiet od rodzicielstwa zapowiada jednak rychły koniec cywilizacji opartej na takim ideale. Oczywiście cywilizacji zachodniej, bo inne systemy kulturowe i religijne nie ulegają genderyzacji. (…)

Transhumanizm

Wśród współczesnych transhumanistów jedno z czołowych miejsc zajmuje Max More, założyciel Extropy Institute, który sformułował główne założenia ideologii. Jej składnikiem jest wiara w stały postęp, którego ostatecznym celem jest osiągnięcie nieśmiertelności dzięki przekształceniu struktury biologicznej człowieka za pomocą biotechnologii i teorii krytycznej. Innym założeniem transhumanizmu jest, wedle More’a, „praktyczny optymizm”, czyli myślenie pozytywne eliminujące religię i refleksję egzystencjalną jako przeszkody na drodze postępu. Środkiem działania mają być inteligentne technologie, pozwalające przekraczać ograniczone zdolności człowieka. Budowa nowego człowieka ma następować wraz z budową nowego społeczeństwa. „Społeczeństwo otwarte” ma być w myśl transhumanistów oparte na totalnej wolności umożliwiającej postęp. Należy więc likwidować statyczne struktury społeczne i chroniące je autorytety. Na drodze do stworzenia „nowego człowieka” nic nie może ograniczać nowych pomysłów, poza swoiście rozumianym kryterium racjonalności. (…)

Wiara w postęp nauki jest fundamentem ideologii, które już nieraz doprowadziły do katastrof. Wiara ta oparta jest w dodatku na dość wątłych podstawach. Jest wiarą w naukę, która ostatecznie nie daje więcej pewności niż wiara. Rozwój wiedzy o świecie w ostatnich dziesięcioleciach jest tego dobrym dowodem, co znakomicie wykazał toruński fizyk kwantowy i kognitywista prof. Grzegorz Osiński. Autor nie zatrzymuje się nad analizą pułapek transhumanizmu, ale prowadzi czytelnika przez świat współczesnej nauki i filozofii przyrody. Wskazuje, że od momentu wykrycia superpozycji kwantów tłumaczenie istoty Wszechświata opiera się na coraz bardziej skomplikowanych obliczeniach matematycznych, a matematyka jest ścisłym sposobem objaśniania świata, ale opartym zawsze na systemie aksjomatów, a więc wstępnych założeniach, które można rozumieć jako akty wiary. Mówi o tym obowiązujące dziś twierdzenie o nierozstrzygalności Kurta Gödla, które nota bene nie wyłącza kryterium prawdy .

Jeśli transhumaniści planują skanowanie mózgu i transfer ludzkiego umysłu, to powinni chyba najpierw jednoznacznie wyjaśnić, czym jest czas i przestrzeń, skoro wiemy, że jedyną stałą wielkością we Wszechświecie jest prędkość światła (300 000 km/sek) a więc iloraz przestrzeni i czasu, a także jak rozumieć zasadę superpozycji kwantów, a więc zjawisko lokacji cząstek elementarnych wedle zasad rachunku prawdopodobieństwa. Wreszcie fundamentalne pytanie, na które fizycy kwantowi nadal nie potrafią znaleźć odpowiedzi, brzmi: jaka jest relacja i jak przebiegają procesy w obrębie ludzkiego organizmu żyjącego w skali mezo, ale złożonego z cząstek elementarnych występujących w skali mikro.

Grzegorz Osiński zauważa, że pojęcie upływu czasu jest zbędne przy analizie układu cząstek elementarnych i pyta, „czy oznacza to, że czas pojawia się dopiero na poziomie makro”, czy też raczej mezo, w którym żyje człowiek  ? Na to fundamentalne pytanie nie znamy odpowiedzi. Czym jest bowiem człowiek, który niewątpliwie przeżywa czas starzejąc się, podczas gdy cząstki elementarne, z których jest zbudowany, czasu nie znają? Czy język matematyki jest związany z ludzką świadomością, czy też jest uniwersalnym sposobem opisu świata, niezależnym od tej świadomości? Czy Ogólna Sztuczna Inteligencja da nam odpowiedź na te wątpliwości? Być może biotechnolodzy potrafią stworzyć coś, czego istoty do końca nie potrafią przewidzieć. Miła perspektywa. Wedle metafory Goethego są oni uczniami czarnoksiężnika, tyle że jeśli coś pójdzie nie tak, kto będzie czarnoksiężnikiem, który zaradzi konsekwencjom ich lekkomyślnych działań? (…)

Negatywne skutki „cyfrowego” sposobu przekazywania i pozyskiwania informacji świetnie opisał niemiecki neurobiolog Manfred Spitzer, wskazując na to, że używanie komputera przez kształtujące się dopiero umysły dzieci i młodzieży nie tyle rozwija, co bardziej hamuje ich rozwój. Dzieci i młodzież używają komputerów przede wszystkim do gier. Opóźnia to ich zdolność do koncentracji, utrudnia umiejętność czytania, a także ogranicza rozwój kontaktów społecznych. Liczne badania potwierdziły negatywny w zasadzie wpływ wyposażania szkół niemieckich i amerykańskich w laptopy na poziom nauczania. Wysiłek intelektualny, wykonywany dotąd przy zdobywaniu wiedzy, miał samoistne znaczenie w ugruntowywaniu wiedzy i umiejętności. Obecnie zaś ograniczany jest przez klikanie myszą. Również umiejętność pokolenia sieci zwana szumnie „wielozadaniowością” jest w istocie fikcją. Eksperymenty neurologiczne wykazały bowiem, że młodzież wykonująca jednocześnie wiele czynności przy pomocy mediów cyfrowych, często już przy pomocy interfejsów dotykowych, tylko pozornie potrafi je koordynować. W normalnych warunkach wykazuje jednak mniejszą podzielność uwagi i sprawność w rozwiązywaniu wielu problemów w krótkim czasie  25. Neurobiolodzy niedwuznacznie wskazują, że tradycyjne czytanie dłuższych tekstów uruchamia korę wizualną, słuchową oraz płaty ciemieniowy i skroniowy, wpływając na aktywność mózgu i kształtując jego większe zdolności poprzez głębsze zapamiętywanie. Głębsza pamięć daje zaś większe możliwości analizy rozumowej informacji. Myślenie zaś jest ważniejsze od samego zdobywania informacji. (…)

Środki działania

Na koniec trzeba powiedzieć wyraźnie, że nie mamy do czynienia z akademickimi sporami, z debatami wyrafinowanych uczonych i ekspertów, ale z wojną kulturową, a na wojnie wszystkie środki są dozwolone. Rozważając przemiany we współczesnej demokracji liberalnej, ks. Mazurkiewicz zauważył za Chantal Delsol rolę drwiny i szyderstwa jako narzędzi walki ideologicznej. Dotyczy to w rosnącej mierze stosunku wojujących liberalnych demokratów do chrześcijaństwa, które jest przedstawiane nie tylko jako zabobon, ale wręcz rzecz śmieszna. Drwina i szyderstwo stosowane są wybiórczo. Delsol pyta „dlaczego wolno się wyśmiewać z Chrystusa, a nie wolno wyśmiewać Auschwitz?” . W walce o „postęp” wymyślono całą masę słów, mających na celu wyłączenie adwersarzy z dyskusji. Słowa „homofob”, „faszysta” lub „putinista”, nie mówiąc już o dalej idących inwektywach, są stosowane nagminnie, żeby wykluczyć poglądy nie pasujące do narracji rewolucyjnej.

W kulturowej wojnie, która toczy Zachód, używa się na razie słów i wyroków sądowych, ale ofensywa „progresistów” nabiera ostrości. W wielu państwach obrońcy status quo są atakowani nie tylko w sferze publicznej, na przykład na Facebooku czy Twitterze, ale na drodze sądowej. Przykładów agresji zwolenników aborcji, seksualizacji dzieci czy też samodzielnego określenia płci przez osoby niezrównoważone emocjonalnie wobec rzeczników normalności jest mnóstwo. (…)

Armiami progresistów dowodzą politycy „głównego nurtu” Zachodu, ale ich szeregi są finansowane przez potężne organizacje.

Powstaje na koniec pytanie, komu może zależeć, żeby przekonywać ludzi, że mogą być kim chcą, ale jednocześnie winno ich być mniej, bo zagrażają Planecie (pisanej właśnie z dużej litery), że winni się bawić seksem, a nie myśleć o skutkach tych zabaw, że wreszcie winni przestrzegać „politycznej poprawności” i tak dalej. Elicie, która ma pieniądze i wpływy polityczne, jest na rękę, że ludzie wierzą w katastrofę klimatyczną, że zajmują się rozważaniami o sensowności zmiany płci, prawem do toalet unisex, że gotowi są bronić interesów mniejszości nawet wbrew interesowi większości, do której należą, czy też, że obawiają się posądzenia o „homofobię”, „męski szowinizm” czy „faszyzm”. Ludźmi obawiającymi się wyrażać samodzielne opinie, ludźmi wierzącymi tylko w to, co „tu i teraz” łatwiej manipulować, łatwiej ich urobić w kampaniach politycznych czy komercyjnych. Kiedy im się wmówi, że najważniejsze są rzeczy nieważne, że potrzebują rzeczy niepotrzebnych lub że powinni walczyć o rzeczy, na które nie mają wpływu, pozostanie im bierna akceptacja politycznego status quo. Ludzie zmanipulowani nie zauważą nawet, że powtarzają slogany, które szkodzą im samym lub ich najbliższym. Będą się czuli „nowocześni”, pozbawieni przesądów oraz wrażliwi na rzekome krzywdy manipulatorów. Osłabieni mentalnie będą ich łatwiejszym przedmiotem obróbki. Nie przypadkiem na niektórych wyższych uczelniach amerykańskich rozwija się już badania nad teorią i praktyką manipulacji. Wiedza z tej dziedziny może nas jeszcze uratować.

Tekst jest fragmentem eseju prof. Wojciecha Roszkowskiego zamieszczonego w najnowszej książce Białego Kruka pt. „Tyrania postępu”.

CZYTAJ TAKŻE: Globalne korporacje spotykają się, by rozmawiać o scenariuszach urzeczywistnienia projektu transhumanistycznego

Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/654464-roszkowski-rewolucja-cywilizacyjna-toczy-sie-na-3-poziomac

Trwanie w pro-ukraińskim stuporze nie daje się usprawiedliwić

Trwanie w pro-ukraińskim stuporze nie daje się usprawiedliwić

Ukraina nie stała się państwem przyjaznym. Problem z ukraińskimi bandytami

Ukraina nie stała się państwem przyjaznym. Mamy do czynienia z dużą ukraińską armią, wytrenowaną na wojnie, która w momencie, gdy zajdzie pokój będzie wracała do domów, rozczarowana, bo żadne obietnice wobec żołnierzy nie zostaną spełnione… sfrustrowana, agresywna. Jak sobie z tym poradzimy z syndromem ogromnej armii ukraińskiej, która będzie rozpuszczona do domów.
Jak sobie poradzi nasza policja (…) z wytrenowanymi bandytami z Ukrainy. Mówmy o tym wreszcie głośno, bo nadszedł czas.

Witold Gadowski i Łukasz Warzecha byli gośćmi programu Łukasza Karpiela “Prawy prosty. Plus”. Obydwaj publicyści poruszyli wątki, które z premedytacją są cenzurowane w mediach głównego nurtu. Prezentujemy krótkie streszczenie w formie wybranych cytatów oraz polecamy zapis filmowy całej rozmowy.

Zełensky jest marionetką – postacią totalnie wykreowaną

„Zełensky jest postacią totalnie wykreowaną. Nie jest samodzielną figurą, jest postacią od A do Z wykreowaną czyli od serialu „ Sługa narodu” poprzez odrywanie roli bohaterskiego prezydenta Ukrainy. Nawet najsłynniejsze zdanie: ‘nie potrzeba mi taksówki, potrzeba mi amunicji’ jest zdaniem napisanym przez CIA. Potem został wystylizowany na żołnierza. To co robi pan Zełensky jest przygotowywane przez całą grupę oligarchów ukraińskich, którzy mają interes w tym, aby rabunkowo traktować polska gospodarkę i polskie państwo”. – powiedział na wstępie Witold Gadowski.

Naszym postępowaniem dotychczas tuczyliśmy ukraińską oligarchię. Ustami oligarchów jest pan Zełensky, który sam ma na koncie okrągłą sumkę.

Łukasz Warzecha zaczął od kwestii „ukraińskiego rolnictwa”

Istnieje ok. 300 firm, takich holdingów słupów, które są w gruncie rzeczy ogniwami, ogniskami korupcji w państwie ukraińskim.

W tym kontekście Warzecha zwrócił uwagę na polskie postacie życia publicznego, które reprezentują interesy ukraińskie w Polsce. Wymienił dwa nazwiska: Pawła Kowala i Cezarego Kazimierczaka, który stwierdził, że Polska “powinna przestać blokować ukraiński import”.

W dalszej części rozmowy redaktor Warzecha zaznaczył, że problem dotyczy nie tylko zboża, ale także owoców.

Trwanie w proukraińskim stuporze nie daje się usprawiedliwić

Według Warzechy nastąpiło przesuniecie środka ciężkości polityki ukraińskiej z Polski na Niemcy. Niestety, w polityce polskiej nie nastąpiła refleksja strategiczna. Polscy politycy stoją jak słupy soli. [A może to „słupy” – w potocznym sensie? md]

Witold Gadowski zwracając uwagę na poważne zagrożenia związane z pobytem Ukraińców w Polsce, zauważył, że mają oni więcej praw niż obywatele polscy.

“Polacy są zdenerwowani, Polacy są zawiedzeni, Polacy są rozczarowani, a goście zachowują się jak gospodarze. I co więcej nie będzie możliwości ich stąd wyrzucić, jak się skończy wojna, bo oni będą chcieli tutaj urządzać się po swojemu. „Po swojemu” nie możemy im pozwolić…

Ukraina nie stała się państwem przyjaznym. Mamy do czynienia z dużą ukraińską armią, wytrenowaną na wojnie, która w momencie, gdy zajdzie pokój będzie wracała do domów, rozczarowana, bo żadne obietnice wobec żołnierzy nie zostaną spełnione… sfrustrowana, agresywna. Jak sobie z tym poradzimy z syndromem ogromnej armii ukraińskiej, która będzie rozpuszczona do domów.

Jak sobie poradzi nasza policja (…) z wytrenowanymi bandytami z Ukrainy. Mówmy o tym wreszcie głośno, bo nadszedł czas”.

Opisując postawę polityków Gadowski stwierdził: “Dziś mamy elitę (polityczną), którą kreuje ambasada amerykańska ambasada. Zamiast dbać o interesy państwa polskiego dbaliśmy o interesy wyimaginowanej Ukrainy”.

„Nie ma takiego państwa jak Ukraina ze snów pana Dudy”

Gadowski i Warzecha zwrócili również uwagę na wzrost przestępczości z udziałem Ukraińców i Gruzinów, których do Polski wpuścił PiS.

Duda jest tchórzem niewrażliwym na polskie losy – określił w kontekście Wołynia postawę Andrzeja Dudy, Witold Gadowski

Oceniając postępowanie Dudy redaktor Warzecha powiedział: Nie wiem jakie znaleźć słowa, aby nie narazić się na ściganie z kodeksu karnego z artykułu dotyczącego znieważenie głowy państwa.