Odległy cel coraz bliżej. Myślą perspektywicznie!

Odległy cel coraz bliżej

Stanisław Michalkiewicz coraz-blizej

Co tu dużo gadać; Judenrat “Gazety Wyborczej” myśli perspektywicznie. Niedoścignionym wzorem  perspektywicznego myślenia był “drogi Bronisław”, czyli prof. Bronisław Geremek – jeden z naszych “skarbów narodowych” – jak określiła go pani Magdalena Albright, podówczas sekretarz stanu USA. Drugim naszym skarbem narodowym był bowiem “profesor” Władysław Bartoszewski. Otóż w 1993 roku, z inicjatywy posła Alojzego Pietrzyka został złożony wniosek o votum nieufności wobec rządu panny Hanny Suchockiej. Przed głosowaniem Wielce Czcigodny poseł Andrzej Potocki odwiedził był biuro Unii Polityki Realnej, która miała wówczas 4 posłów, żeby wysondować, na jakich warunkach UPR mogłaby głosować za rządem. Posłowie UPR podali dwa warunki: jeśli koalicja rządowa obniży stawkę VAT z 22 do 7 procent oraz – jeśli poprze ustawę o restytucji mienia.

Po 5 godzinach  poseł Potocki oświadczył, że koalicja warunki odrzuca, wobec czego następnego dnia 4 posłów UPR głosowało przeciwko rządowi, który upadł zaledwie jednym głosem. Okazało się przy tym, że prof. Geremek w ogóle nie powiadomił koalicyjnych posłów KL-D o tych warunkach, które według nich były do przyjęcia. Ale prof. Geremek wolał zaryzykować upadek własnego rządu, niż doprowadzić do przeforsowania ustawy o restytucji mienia, która zakładała przywrócenie obywatelom polskim własności zagrabionej przez komunistów. Już wtedy myślał, a może już wtedy wiedział o  przygotowaniach żydowskich organizacji przemysłu hololaustu do wysunięcia wobec Polski roszczeń majątkowych, dotyczących m.in. tak zwanej własności bezdziedzicznej i wolał, by ta sprawa pozostała otwarta. I tak się stało i tak jest aż do dnia dzisiejszego.

Judenrat “Gazety Wyborczej” nie tylko myśli perspektywicznie, ale wykorzystując swój wpływ na mikrocefali sufluje im, jak mają postępować, ubierając te instrukcje w postać informacji, na przykład – „co na jakiś temat myślą postępowe kobiety”. Okazuje się, że coraz więcej postępowych kobiet w Polsce  nie chce mieć dzieci. Część nie chce, żeby zrobić na złość Naczelnikowi Państwa, ale inna część nie chce mieć dzieci ze względu na życiowe wygody.

To prawda, że znacznie przyjemniej tylko się bzykać, a potem ewentualny wypadek przy pracy wyskrobać, niż podejmować trud wychowania dzieci. Najciekawszy jednak jest sposób myślenia postępowych kobiet, które unisono uważają, że “już nie musimy” mieć dzieci. Jeśli Judenrat “Gazety Wyborczej” nie  koloryzuje na ten temat, to byłby to bardzo poważny argument przeciwko dopuszczaniu postępowych kobiet do rządzenia państwem, ponieważ nie są one w stanie przewidzieć skutków swoich decyzji.

Domyślam się, że pogląd, jakobyśmy już nie musieli mieć dzieci, jest uzasadniany przez postępowe kobiety tym, że jest ZUS, który wypłaci im emeryturę w wysokości uzależnionej od wielkości składki na ubezpieczenie społeczne. W tej sytuacji koszty wychowania i wykształcenia dzieci osłabiają nadzieję na wysoką emeryturę, kiedy to zaczyna się prawdziwe życie. Podobny pogląd głosił w swoim czasie Jerzy Urban, który w odróżnieniu od postępowych kobiet był inteligentny, chociaż była to inteligencja zdeprawowana. Jedną z przyczyn tego zdeprawowania upatruję w tym, że Jerzy Urban był Żydem, podobnie jak członkowie Judenratu “Gazety Wyborczej”, którzy w lansowaniu takich poglądów mają swój interes.

Tymczasem nieżyjący od 2014 roku amerykański ekonomista, laureat nagrody Nobla z ekonomii w roku 1992, Gary Stanley Becker, w książce “Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” twierdzi, że ludzie zachowują się tak, jakby kalkulowali, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Jednym z przykładów takiej, nawiasem mówiąc – błędnej – kalkulacji są właśnie powszechne, obowiązkowe ubezpieczenia społeczne. Pozornie rozrywają one związek między poziomem życia ludzi starszych, a posiadaniem przez nich dzieci. Zanim się one pojawiły, dzieci były przez rodziców traktowane jako inwestycja, bo od ich posiadania, od ich przygotowania do życia i od ich wychowania – czy zostało im wpojone poczucie odpowiedzialności, czy nie – zależał los ludzi starych. Ubezpieczenia społeczne pozornie związek ten rozrywają, a temu wrażeniu sprzyja też działalność państwa, zainteresowanego, by jak najwięcej pieniędzy wpływało do systemu.

Nie chcecie mieć dzieci? To świetnie, to w takim razie udostępnimy wam środki antykoncepcyjne, zalegalizujemy aborcję – i tak dalej. W rezultacie liczba dzieci systematycznie spada, ale po 40-50 latach okazuje się, że gwałtownie wzrósł w społeczeństwie odsetek ludzi starych, których utrzymanie staje sie coraz bardziej kosztowne. Jak obliczono, wydatki na człowieka w ostatnich 6 miesiącach jego życia są podobne do wydatków, jakie ubezpieczalnia ponosi na tego samego człowieka przez cały wcześniejszy okres jego życia.

W tej sytuacji rozsądek i rachunek ekonomiczny podpowiada, żeby ten okres maksymalnie skrócić, a najlepiej – całkiem go wyeliminować. Z tego powodu propaganda eutanazji pojawia się i nasila w krajach, gdzie systemy ubezpieczeń społecznych zmierzają do bankructwa. Aborcja i eutanazja to dwie strony tego samego medalu tym bardziej, że na skutek wzrostu odsetka ludzi starych, muszą rosnąć obciążenia ludzi młodszych z tytułu składek ubezpieczeniowych. O ile w latach 60 przypadało w Polsce na jednego emeryta-rencistę siedem osób wpłacających do systemu, to obecnie już mniej, niż dwóch, a te proporcje stale się pogarszają.

W rezultacie ludzie młodzi, którzy mogliby założyć rodziny, kupić sobie mieszkanie – i tak dalej – drenowani są z pieniędzy pod pretekstem, że kiedyś dostaną emeryturę. Ale kiedy obciążenie z tego tytułu wzrośnie nadmiernie, młodzi ludzie mogą się zbuntować przeciwko utrzymywaniu starców-wampirów i nawet w katolickim kraju, takim, jak Polska może pojawić się poparcie dla legalizacji eutanazji.

Czy przypadkiem nie na to właśnie liczy Judenrat “Gazety Wyborczej”, realizujący na terenie naszego bantustanu zadania wyznaczane przez żydowskie organizacje przemysłu holokaustu, którym w 2018 roku udało się przeforsować w Kongresie USA ustawę numer 447? Jeśli nawet liczebność społeczeństwa polskiego spadnie, to liczba nieruchomości pozostanie taka sama, a po szczęśliwej zmianie właścicieli, można będzie pozostałych epigonów oczynszować. Inaczej być nie może, bo przecież bez kredytu niedługo nie da się żyć, a każdy kredytobiorca jest dożywotnim niewolnikiem banksterów i musi pracować na ich zyski. Ale żeby to zrozumieć, trzeba zdawać sobie sprawę z dalekosiężnych skutków własnych działań, tedy na wszelki wypadek Judenrat “Gazety Wyborczej” intensywnie duraczy postępowe kobiety, bo skoro są postępowe, to znaczy, że są na duraczenie podatne.  Co tu dużo gadać; myślą perspektywicznie!

Przejęcie „Rzeczpospolitej”. Bank ten finansuje m.in. ruchy LGBT czy zielone. Został założony przez antropozofów.

Przejęcie „Rzeczpospolitej”. Bank ten finansuje m.in. ruchy LGBT czy zielone. Został założony przez antropozofów.

Kto stoi za przejęciem „Rzeczpospolitej”. Ideologiczny rodowód niemieckiego GLS Bank

niemcy-chca-miec-wplyw

Zagraniczny fundusz wykupił 40 proc. spółki Gremi Media, wydawcy „Rzeczypospolitej”, a transakcję – kierując się politycznymi pobudkami – sfinansował niemiecki bank GLS. Cezary Gmyz, korespondent TVP w Berlinie, wskazuje na ideologiczny rodowód instytucji, nastawionej nie na zysk, ale promowanie skrajnie lewicowej ideologii. Co kryje się za niemieckimi przejęciami mediów w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej?

============================

„Zobowiązanie, które się opłaca” – tak niemieckie Deutsche Welle opisuje mechanizm i cele zakupu Gremi – wydawcy „Rzeczypospolitej” przez Pluralis

Korespondent TVP w Berlinie Cezary Gmyz wskazuje, że to ciekawa transakcja, ale ciekawa jest też sama instytucja, która ją finansuje. 

 Gmyz: Bank założony przez antropozofów 

 – Nie jest to zwykły bank. To bank, który nie jest nastawiony [..głównie.. md] na zysk, ale na promowanie ideologii skrajnie lewicowej. Bank ten finansuje m.in. ruchy LGBT czy zielone. Został założony przez tzw. antropozofów, czyli ludzi związanych z ruchem waldorfowskim. To ruch, który ma już ponad 100 lat i jest postrzegany często jako konkurencja czy firma niechętna chrześcijaństwu – wyjaśnia korespondent Telewizji Polskiej.  

Zauważa przy tym, że w kontekście kontroli nad mediami na rynku niemieckich, to mamy do czynienia z całkowicie inną sytuacja niż w Polsce. Tam – tłumaczy korespondent – „znakomita większość, niemal 100 proc., to media niemieckie”, a wszelkie próby wprowadzenia na niemiecki rynek czasopism zagranicznych spełzły na niczym.  

Niemiecki rynek medialny – czyli „kapitał ma znaczenie” 

Wspomniał m.in. nieudaną próbę wejścia „Financial Times”, konkurencji dla niemieckiego dziennika ekonomicznego „Handelsblatt”. Nieudaną – bo spotykała się m.in. z niechęcią reklamodawców.  

– Jeszcze bardziej spektakularnym przykładem był przypadek „Berliner Zeitung”, którą w pierwszej dekadzie XXI wieku przejął brytyjski magnat prasowy David Montgomery i natychmiast rozpoczęła się nagonka. Najłagodniejszym określeniem, jakim go nazywano, była „szarańcza”; po trzech latach wszystkie swoje niemieckie interesy sprzedał wydawcy niemieckiemu. Podobnie jest na rynku niemieckich mediów elektronicznych – wyjaśnia Gmyz.  

Czemu samolot polskiej Straży Granicznej szwenda się nad Morzem Czarnym? Polska straciła kontrolę? Czy chce być “od morza do morza”?

Czemu Samolot polskiej Straży Granicznej szwenda się nad Morzem Czarnym? Polska straciła kontrolę?

Samolot polskiej Straży Granicznej kontra rosyjski myśliwiec. Polska załoga straciła kontrolę nad maszyną polska-stracila-kontrole

Do samolotu polskiej Straży Granicznej, biorącego udział w misji Frontex-u, nad Morzem Czarnym trzy razy zbliżył się rosyjski myśliwiec, który wykonał agresywne i niebezpieczne manewry – podała PAP rzeczniczka SG por. Anna Michalska. Podczas zdarzenia polska załoga utraciła chwilowo kontrolę nad samolotem i straciła wysokość.

Rzeczniczka Straży Granicznej por. Michalska przekazała PAP, że do zdarzenia nad Morzem Czarnym doszło w piątek, 5 maja. „Podczas lotu patrolowego samolotu Turbolet L-410 polskiej Straży Granicznej, podczas operacji Frontex pod dowództwem Rumunii, na terenie operacyjnym wyznaczonym przez Rumunię, miało miejsce niebezpieczne zdarzenie” – przekazała porucznik.

„Dwusilnikowy rosyjski myśliwiec SU 35 wleciał bez żadnego kontaktu radiowego na teren operacyjny wyznaczony przez Rumunię, po czym wykonał agresywne i niebezpieczne manewry — trzy podejścia do polskiego samolotu bez bezpiecznej separacji. W efekcie tego zdarzenia doszło do dużej turbulencji samolotu polskiej Straży Granicznej” – wyjaśniła Michalska.

Wskazała, że podczas zdarzenia z rosyjskim myśliwcem 5-osobowa załoga polskich funkcjonariuszy SG utraciła chwilowo kontrolę nad samolotem i straciła wysokość. „Rosyjski samolot bojowy wykonał też przelot tuż przed samym dziobem samolotu SG, przecinając tor jego lotu w niebezpieczniej odległości. Według oceny załogi samolotu wynosiła ona około 5 metrów. Po trzecim podejściu rosyjski myśliwiec oddalił się od polskiego samolotu” – podała rzeczniczka SG.

Załoga, w tym przede wszystkim dwoje pilotów (funkcjonariusz i funkcjonariuszka SG), wykazała się doskonałymi umiejętnościami i dużym opanowaniem, dzięki czemu udało się jej bezpiecznie wylądować” – zaznaczyła.

Podkreśliła, że załoga samolotu Straży Granicznej Turbolet L 410 – dwóch pilotów i trzech operatów systemów lotniczych – to funkcjonariusze I Wydziału Lotniczego Biura Lotnictwa Straży Granicznej w Gdańsku.

Funkcjonariusze Biura Lotnictwa Straży Granicznej w misji Frontex – JO MMO Black Sea 2023 biorą udział od 19 kwietnia 2023. W tym roku jest to druga operacja, w której biorą udział polscy funkcjonariusze SG. Pierwsza odbyła się na początku roku we Włoszech.

Co szykują? MSWiA chce, żeby przez lotnisko Rzeszów-Jasionka można było transportować materiały radioaktywne

Co szykują? MSWiA chce, żeby przez lotnisko Rzeszów-Jasionka można było transportować materiały radioaktywne

MSWiA proponuje w projekcie rozporządzenia dopisać lotnisko Rzeszów-Jasionka do wykazu przejść granicznych, przez które mogą być przewożone materiały jądrowe, źródła i odpady promieniotwórcze oraz wypalone paliwo jądrowe.

Zgodnie z opublikowanym projektem rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji zmieniającego rozporządzenie w sprawie wykazu przejść granicznych, przez które mogą być wwożone na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i wywożone z tego terytorium materiały jądrowe, źródła promieniotwórcze, urządzenia zawierające takie źródła, odpady promieniotwórcze i wypalone paliwo jądrowe, przewóz takich materiałów ma być możliwy także przez lotnisko Rzeszów-Jasionka.

Jak podkreśla się w uzasadnieniu, projekt został opracowany w związku z koniecznością zabezpieczenia możliwości wwozu i wywozu wskazanych materiałów przez rzeszowskie lotnisko, co spowodowane jest sytuacją geopolityczną oraz istotną rolą, jaką port lotniczy Rzeszów-Jasionka odgrywa w kontekście konfliktu zbrojnego na Ukrainie.

Zgodnie z obowiązującym rozporządzeniem, materiały jądrowe itp. mogą być przewożone przez przejścia graniczne: z Rosją drogowe w Bezledach, Grzechotkach i Gronowie, oraz przez kolejowe przejście Braniewo; z Białorusią przez drogowe przejścia Bobrowniki, Kukuryki i Kuźnica, oraz kolejowe w Terespolu; z Ukrainą: przez drogowe w Dorohusku, Korczowej i Medyce, oraz kolejowe przejścia Dorohusk i Przemyśl.

Dodatkowo do transportu materiałów radioaktywnych dopuszczone są morskie przejścia graniczne Gdańsk-Port, Gdynia, Szczecin i Świnoujście, a także lotniska; Gdańsk-Rębiechowo, Katowice-Pyrzowice, Kielce-Masłów, Kraków-Balice, Poznań-Ławica, Warszawa-Okęcie i Wrocław-Strachowice.

Strefa wolna od myślenia? Kolejne „strefy wolne od noży”.

Strefa wolna od myślenia? Kolejne „strefy wolne od noży”.

5/05/2023 strefa-wolna-od-myslenia

Rząd Niemiec planuje wprowadzenie kolejnych „stref wolnych od noży”. Miałyby one obowiązywać w komunikacji zbiorowej oraz centrach miast. Ma to zagwarantować większe bezpieczeństwo.

Czy aby na pewno ten cel zostanie w ten sposób osiągnięty?

Jak informuje Deutsche Welle, w Niemczech już teraz: „generalnie obowiązuje zasada, że przedmioty, których można użyć do spowodowania obrażeń poprzez ciosy, pchnięcia lub rzuty, są uważane za broń. Chociaż posiadanie większości noży, które mieszczą się w tej kategorii, jest legalne, nie wolno ich mieć przy sobie w miejscach publicznych. Scyzoryki i noże otwierane, które można obsługiwać jedną ręką, muszą być transportowane w zamkniętych pojemnikach, a w mieszkaniu – przechowywane w bezpieczny sposób. Inne noże – kuchenne, do dywanów i dla nurków – są objęte ustawą o broni, jeśli ostrze jest dłuższe niż 12 cm. Nie wolno ich więc mieć przy sobie w miejscach publicznych. Noże sprężynowe, motylkowe i otwierane są generalnie zakazane.”

Deutsche Welle przypomina też, iż: „w szeregu niemieckich miast już utworzono strefy wolne od broni. W Kolonii i Duesseldorfie każdy, kto ma przy sobie paralizator, nóż o ostrzu dłuższym niż 4 cm, gaz łzawiący lub pieprzowy, musi się liczyć z mandatem do 10 tysięcy euro.”

Nie wydaje się, aby wprowadzanie kolejnych tego typu restrykcji przynosiło spadek przestępczości. Można powiedzieć, że przecież już teraz cały kraj jest strefą wolną od przestępstw. Na obszarze całych Niemiec obowiązuje prawo, wedle którego nie wolno nikogo napadać, zabijać, gwałcić i okradać ani niszczyć czyjegoś mienia. Grożą za to kary więzienia i grzywien.

Przestępcy z definicji nie przejmują się jednak tym, że kodeks karny przewiduje możliwość trafienia za kraty za napaść lub rabunek i dokonują przestępstw pomimo tego, że jest to zabronione. Dodatkowo, Niemcy są w tej szczególnej sytuacji, że setki tysięcy osób przebywających na terenie tego kraju nie utożsamiają się z kodem kulturowym i obyczajami panującymi na kontynencie europejskim. Widać to szczególnie w takich miastach jak Kolonia, z pamiętną nocą sylwestrową 2015/2016.

Ograniczenia możliwości noszenia przy sobie noża czy gazu doprowadzą w praktyce do tego, że zwykli obywatele będą całkowicie bezbronni w obliczu zagrożenia, gdyż zostawią takie przedmioty w domach z obawy przed sankcjami karnymi. W tym samym czasie bandyci oraz „inżynierowie”, którzy przybyli w ostatnich latach do Niemiec zza morza, mogą nie podzielać tych obaw i dalej nosić przy sobie zakazane przez prawo przedmioty.

Restrykcje w dostępie do przedmiotów takich jak nóż powodują nie tylko spadek bezpieczeństwa zwykłych obywateli, ale również głębokie zmiany mentalne wśród społeczeństwa. W ubiegłym roku komentowaliśmy nagranie, które ukazało się w jednej z brytyjskich stacji telewizyjnych. Na początku myśleliśmy, że jest żartem lub fragmentem komediowego skeczu. Niestety, wyemitowano je na poważnie. Dwóch redaktorów brytyjskiej stacji wyraziło przerażenie faktem, że razem z nimi w studio znajdował się… nóż.

„21 calowy, brutalnie wyglądający, czarny nóż. Ostry, uwierz mi. Jest przerażający” – powiedział ze strachem w głosie jeden z dziennikarzy stacji LBC, wyciągając nóż i pokazując go koledze. „Tak, jest przerażający” – przytaknął drugi redaktor obecny w studio. „Gdyby ktoś podszedł do mnie z takim to myślałbym, że to koniec moich dni” – dodał.

„To jedna z najbardziej straszliwych rzeczy jakie kiedykolwiek trzymałem w ręku. Kupiłem go w internecie za jedyne 23,49 funtów, całkowicie legalnie” – powiedział dziennikarz po przeprowadzeniu śledztwa, którego celem miało być wykazanie, że tego typu przedmiot można wciąż swobodnie kupić, pomimo coraz większych restrykcji nakładanych na Brytyjczyków w zakresie posiadania broni oraz innych przedmiotów codziennego użytku (w tym noży).

„Więc nie masz niczego nielegalnego i siedzisz w tym studio naprzeciwko mnie z tym 21 calowym nożem, którym możesz zabić mnie w kilka sekund” – podsumował prowadzący rozmowę dziennikarz. „Jest przerażający” – podkreślił po raz kolejny jego redakcyjny kolega.

Posiadanie, nabywanie i noszenie noży jest w Wielkiej Brytanii surowo regulowane. Wiążą się z tym liczne sankcje i kary. Nielegalna jest sprzedaż noży osobom poniżej 18 roku życia. Nie wolno także posiadać przy sobie noża w miejscu publicznym bez „ważnej przyczyny”. Ściśle ograniczona jest możliwość kupowania wielu rodzajów noży (np. scyzoryków). Z polskiego punktu widzenia wydaje się to absurdalne. Ale do tego właśnie prowadzi propaganda pacyfizmu i podążające za nią działania zwolenników rozbrojenia.

Przykład Wielkiej Brytanii dobrze pokazuje, jak daleko mogą posunąć się rządzący, jeśli nie napotkają oporu oraz dążeń obywateli do rozszerzenia podstawowych swobód przynależnych każdemu człowiekowi. Tymczasem w Polsce wiele osób i środowisk krytykuje Fundację Ad Arma za rzekomo zbyt duży „radykalizm”, jakim ma być postulat wprowadzenia powszechnego dostępu do broni bez pozwoleń i reglamentacji. Często słychać argumenty w stylu: „przecież obecnie mamy dobre prawo, pozwolenie na broń można zrobić w kilka miesięcy, po co domagacie się więcej?” Odpowiedź jest prosta – wiemy, że bez jasno sprecyzowanego celu nie da się nie tylko poszerzyć dostępu do broni, ale na dłuższą metę nie da się także utrzymać status quo. Komuś, kto nie domaga się rozszerzenia swoich już ograniczonych wolności, prędzej czy później zostaną zabrane również te, które teraz jeszcze posiada.

Zabranie nam broni i zakazanie nam jej posiadania nie jest jednak końcowym celem zwolenników rozbrojenia.

Wiele osób myśli, że „elitom” sprawującym obecnie rządy na świecie chodzi o to, aby uniemożliwić zwykłym obywatelom dostęp do broni. Nie, im chodzi o to, aby zwykli ludzie bali się nawet POMYŚLEĆ o możliwości posiadania jakiegokolwiek przedmiotu mogącego służyć do obrony. Widać to doskonale na przykładzie brytyjskiego programu, w którym dwóch dorosłych mężczyzn jest głęboko przerażonych tym, że przez chwilę robią coś tak „ekstremalnego” jak trzymanie w ręku dużego noża.

W przeszłości (w starożytnym Rzymie) nawet niewolnicy mogli posiadać broń, a gdy jej nie mieli, to wielu z nich z pewnością pragnęło ją posiadać lub chociaż umieć się nią posługiwać. Stanowiło to nie tylko potencjalne, ale też często realne zagrożenie dla tych, którzy panowali nad niewolnikami. Niewolnicy XXI wieku mają nie tyle nie mieć broni, co mają przede wszystkim bać się broni i jak najdalej odrzucać od siebie myśl o tym, że mogliby chociażby na chwilę wziąć ją do ręki. A coś takiego jak posiadanie broni (jakiejkolwiek) na własność ma być daleko poza wyobrażeniem współczesnego człowieka. Dzięki temu nikogo nie będzie trzeba rozbrajać, bo po prostu nikt nie będzie chciał być uzbrojony.

Ostatecznie chodzi więc o złamanie naszej woli i naszych zasad, a nie o odebranie nam takich czy innych przedmiotów.

Duża część Zachodu ugięła się już pod tym naciskiem. Jaka będzie przyszłość Polski? Nie chcemy, aby w naszym kraju było tak samo (lub gorzej) jak w Wielkiej Brytanii czy w Niemczech. Dlatego Fundacja Ad Arma działa na rzecz przywrócenia w Polsce powszechnego dostępu do broni – bez pozwoleń, reglamentacji i rejestracji, oraz zachęca wszystkich obywateli (szczególnie mężczyzn) do posiadania broni i noszenia jej na co dzień. Nie walczymy o poluzowanie łańcucha, na którym rządzący trzymają własne społeczeństwo, ani o poprawę regulacji dotyczących tego, kto ma wydawać Polakom pozwolenie na posiadanie przedmiotów codziennego użytku. Walczymy o przywrócenie naszemu narodowi pełnej wolności w kluczowej dziedzinie – obrony własnego życia i mienia.

Jeżeli zgadzacie się Państwo z nami, prosimy o wsparcie naszej pracy na rzecz przywrócenia w Polsce powszechnego dostępu do broni i upowszechniania jej posiadania w naszym społeczeństwie:

nr konta 64 1020 5011 0000 9802 0292 2334

Fundacja Ad Arma 87-162 Krobia

Zbrodniarze i pajace wojenni: „Rakiety wystrzelone z Warszawy mogłyby spaść na Kreml?” TVP Info: „to realny scenariusz”

Zbrodniarze i pajace wojenni: „Rakiety wystrzelone z Warszawy mogłyby spaść na Kreml?” TVP Info: „to realny scenariusz”

3 maja 2023

Premier Mateusz Morawiecki podczas wizyty w USA wyraził zainteresowanie kupnem nowoczesnych rakiet JASSM-XR.  Rozmieszczone w okolicach Warszawy, swoim zasięgiem objęłyby Moskwę oraz Sankt Petersburg. „Czy rakiety wystrzelone z okolic Warszawy będą mogły spaść na Kreml? To realny scenariusz”, pisze o sprawie TVP Info.

Bardzo chcielibyśmy być pierwszym lub jednym z pierwszych krajów, który wejdzie w posiadanie tych pocisków – powiedział podczas swojej wizyty w USA premier Morawiecki.

 – Moje długie rozmowy tutaj były bardzo owocne i myślę, że cała współpraca zostanie poszerzona. Być może uda nam się pozyskać pociski o rozszerzonym zasięgu – dodał.

Pociski rakietowe JASSM-XR to najnowsza wersja pocisku JASSM, który znajduje się już na wyposażeniu polskiej armii, jest wykorzystywany w samolotach F-16. W przyszłym roku pociski mają znaleźć się na wyposażeniu amerykańskiej armii. Ich zasięg obejmuje 1600 km i mogą być wystrzeliwane z samolotów F-16 oraz F-35.

Źródło: tvp.info

Mieli wracać – wyjeżdżają. Emigracja zarobkowa sposobem Polaków na kryzys

Mieli wracać – wyjeżdżają. Emigracja zarobkowa sposobem Polaków na kryzys

26 kwietnia 2023 wyjezdzaja-emigracja-zarobkowa

Kryzys gospodarczy i związane z nim rosnące koszty życia skłaniają Polaków do poszukiwania nie tylko dodatkowego źródła dochodu. Coraz częściej nasi rodacy patrzą na Zachód, jako miejsce, w którym można lepiej zarobić.

O sprawie pisze „Rzeczpospolita”. Jak podaje dziennik, rosnące koszty życia skłaniają Polaków nie tylko do szukania dodatkowego zatrudnienia w kraju, ale też do emigracji zarobkowej. Okazuje się, że takie kraje jak Niemcy i Holandia są głównymi kierunkami „saksów Polaków” – zarówno tych już zrealizowanych, jak i tych planowanych.

„Plany wyjazdu ma coraz więcej osób. Widać to w statystykach portalu Olx Praca, gdzie w pierwszym kwartale tego roku kandydaci do pracy za granicą wysłali prawie 700 tys. aplikacji, aż o 90 proc. więcej niż rok wcześniej” – czytamy w dzienniku. Cytowany przez „Rz” analityk portalu Olx Konrad Grygo wskazuje, że ponad połowa tegorocznych aplikacji dotyczy Niemiec, co jest też zasługą dużej liczby ogłoszeń o pracy za Odrą. 

O widocznym w tym roku wzroście liczby zgłoszeń na oferty pracy za granicą poinformowali dziennik również przedstawiciele agencji zatrudnienia. 

Jako motywację pracy za zachodnią granicą wskazywana jest głównie wyższa płaca, np. w Niemczech stawka minimalna za godzinę wynosi 12 euro (ok. 55 zł), a w Holandii 12,4 euro.

Źródło: PAP, Rzeczpospolita

Funkcjonariusze wszystkich krajów, łączcie się.

Funkcjonariusze wszystkich krajów, łączcie się. 

Izabela Brodacka

Swego czasu moje najwyższe zdumienie wywołał fakt, że Ministerstwo Skarbu Państwa zarekomendowało sprzedaż ziemi zwanej Łąkami Oborskimi zrabowanej przez komunę rodzinie Potulickich i użytkowanej przez SGGW ściśle określonej grupie  „inwestorów” po cenie wielokrotnie niższej od ceny rynkowej. Kopia tego dokumentu jest w moich rękach i przy kolejnej okazji zaprezentuję listę w całości pomimo protestów i pogróżek niektórych zainteresowanych czyli umoczonych w tę aferę. Było to w okresie transformacji ustrojowej, a Ministerstwo Skarbu Państwa słusznie doczekało się likwidacji.

Moje podobne zdumienie budzi obecnie fakt, że Agencja Wywiadu zarekomendowała Ministerstwu Zdrowia zakup respiratorów od (czy za pośrednictwem) niejakiego Andrzeja Izdebskiego związanego z wywiadem PRL Wyżej wymieniony w szczycie pandemii miał dostarczyć resortowi zdrowia respiratory, pobrał 154 miliony zaliczki, niczego nie dostarczył i uciekł do Tirany gdzie zmarł 20.06.22 roku, a został znaleziony 21 czerwca. Zakład Medycyny Sądowej w Lublinie potwierdził tożsamość Izdebskiego na podstawie porównania wycinków pobranych z serca zmarłego z materiałem biologicznym matki Izdebskiego. 14 lipca rodzina pochowała zwłoki po uprzedniej ich kremacji.

Wprawdzie 25 maja prokuratura wystąpiła o ściganie Izdebskiego tak zwaną czerwoną notą Interpolu lecz Biuro Międzynarodowej Współpracy Policji odmówiło pod pretekstem, że wpisała go już na listę SIS (baza poszukiwanych w strefie Schengen) Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. ABW jednak swój wpis wycofała tak, że w bazie SIS powstało ośmiodniowe okienko czasowe, w którym zmieścił się Izdebski ze swoją śmiercią. Zapewne nic już się nie da wyjaśnić i sprawa zostanie umorzona. Ktoś bezkarnie skonsumował 154 miliony.

Niejaki Przywieczerski przez wiele lat ukrywał się w USA pod adresem który znał każdy dziennikarz lecz nie potrafiły go ustalić organy śledcze. Ten adres to Przywieczerski Dariusz Tytus. 5709 Sea Turtle Place, Apollo Beach FL 33572 USA, Pinellas County Sheriff’s Office. 

Powiem więcej – oficerowie śledczy nie chcieli nic słyszeć na ten temat.  Po krótkotrwałej sensacji związanej z przywiezieniem  Przywieczerskiego do Polski temat ucichł. Nie wiemy co Przywieczerski  obecnie porabia, zapewne spokojnie konsumuje swoje zdobycze.

Przed ucieczką Przywieczerskiego do USA przez kilkanaście lat procesował się on z profesorami Mirosławem Dakowskim oraz Jerzym Przystawą za to że ośmielili się wspomnieć o nim w  książce „ Via bank i FOZZ”. Przez pewien czas panowie profesorowie byli jedynymi skazanymi w tej sprawie, konkretnie za naruszenie dóbr osobistych przestępcy. Wreszcie kolejny, tym razem bardziej łaskawy, sąd ich uniewinnił.

Skandalu związanego z aferą FOZZ nie dało się już zamieść pod dywan. Nie słyszałam jednak żeby którykolwiek z beneficjentów FOZZ (choć ich pełna lista nie jest znana) oddał skradzione pieniądze. Ich zdobycze, podobnie jak zdobycze innych złodziei  chroni nie tyle prawo co uzus, obyczaj prawny. Napracowali się, coś tam odsiedzieli to i mają. To samo dotyczy beneficjentów afery Amber Gold. Mam na myśli prawdziwych beneficjentów, prawdziwe szczupaki, a nie wskazane i skazane płotki.

Pewna znana z miłości do psów dużych ras i działająca  w fundacji na ich rzecz  dama ofiarowywała wielu osobom (w tym i mnie) wskazanie mieszkania kwaterunkowego do preferencyjnego wykupu za 30 tysięcy łapówki. Lokatorzy tych mieszkań podobno je pozadłużali i mieli być eksmitowani przez miasto do lokali socjalnych, a nowy lokator miał tylko spłacić zadłużenie.

Oczywiście odmówiłam i ją wyśmiałam, lecz przecież nigdzie tego nie zgłosiłam, bo prezentuję klasyczną mentalność porozbiorową, bezwarunkowo zakazującą donosicielstwa. Poza tym kobieta wyglądała na nieszkodliwą mitomankę. Jak się okazało ta pani zebrała sporą sumę od chętnych na przejęcie  cudzego mieszkania, oczywiście ich oszukując. Jej aktywność sąd wycenił na 8 lat  więzienia, ale jak się dowiedziałam od dawna jest na wolności i spokojnie konsumuje zgromadzony majątek.

Na marginesie- gdyby nie było to oszustwo, to za 30 tysięcy łapówki, spłatę relatywnie niewielkiego zadłużenia i 10% wartości rynkowej można byłoby wejść w posiadanie mieszkania w wielkim mieście. Oszukani sami nie byli w tej sprawie bez zarzutu. Nikt z nich nie doczekał się jednak podobno zwrotu łapówki pomimo orzeczenia sądu o konieczności naprawy przez skazaną wyrządzonych szkód. Czy w świetle prawa łapówki, które nie dały zamierzonego skutku należy zwracać? 

Nie słyszałam też, żeby urzędniczka, która dzięki aferze reprywatyzacyjnej otrzymała przeszło 40 milionów odszkodowania za nieruchomości, których nigdy nie posiadała zwróciła skradzione pieniądze. 

Sprawę ewentualnego udziału Jolanty Gontarczyk vel Lange w zabójstwie księdza Blachnickiego odgrzebano dopiero kilka dni temu przy okazji ustalenia, że ksiądz został otruty.  Sprawa Gontarczyków już w mediach  ucichła. Ciekawe czy się przedawniła i czy para szpiegów komunistycznych służb kiedykolwiek odpowie  za swoje czyny. Ciekawe jaki był udział i jaki interes służb niemieckich w zapewnieniu podejrzanym bezkarnej ucieczki do PRL.

Ostatnio Polska została zalana zbożem z Ukrainy. Jest to tak zwane zboże techniczne, pełne pestycydów i zanieczyszczeń. Zboże miało przejeżdżać przez Polskę tranzytem, ale jak się okazało zapchało  polskie magazyny zbożowe. Wina leży nie tylko po stronie władz, które nie radziły sobie z kontrolą transportów lecz również po stronie rodaków, którzy kupowali to tanie zboże sprzedając je dalej jako pełnowartościowe zboże spożywcze. Warto się zainteresować rolą jaką w handlu tym zbożem odgrywa ukraiński oligarcha Dmytro Firtasz.  Firtasz na stałe mieszka w Austrii gdyż jest ścigany przez władze USA za łapówki. Firtasz w magazynach na Ukrainie ma podobno 3 miliony ton zboża. W Polsce natomiast ma firmę, kamienicę po Gudzowatym i bezkarność. Służby amerykańskie nie ścigają go jak widać zbyt skutecznie podobnie jak nigdy nie ścigały Przywieczerskiego.

Sanktuarium w Gietrzwałdzie. Lidl chce wybudować „śmietnisko”. Oburzająca inwestycja. Podpisz petycję!! Chrońmy Tron Naszej Matki !!

Sanktuarium w Gietrzwałdzie. Lidl chce wybudować „śmietnisko”. Oburzająca inwestycja. Podpisz petycję!! Chrońmy Tron Naszej Matki !!

Mieszkańcy i pielgrzymi protestują. W tle… komuś pieniądze, ulgi podatkowe

https://nczas.com/2023/05/05/gietrzwald-lidl-chce-wybudowac-smietnisko-mieszkancy-i-pielgrzymi-protestuja-w-tle-ulgi-podatkowe-foto/

Komitet Obrony Gietrzwałdu utworzył w tej sprawie petycję, którą można podpisać internetowo

====================================

W Gietrzwałdzie mieszkańcy oraz pielgrzymi protestowali przeciwko budowie centrum dystrybucyjnego Lidla, które będzie zbierać odpady. Manifestacja zorganizowana przez Komitet Obrony Gietrzwałdu przeszła ulicami miejscowości.

Ogólnopolski Protest Pielgrzymkowy w obronie Tronu Matki Bożej w Gietrzwałdzie rozpoczął się w piątek 5 maja w południe. Jego uczestnicy wyrażali swój sprzeciw w związku z budową centrum dystrybucyjnego Lidla.

Chrońmy Tronu Naszej Matki przed zbezczeszczeniem przez śmietnisko Lidla do którego mają być zwożone 154 tysiące ton odpadów rocznie, w tym odpadów niebezpiecznych dla życia i zdrowia.

Jest to miejsce, w którym Matka Boża objawiła się 160 razy, jedyne w Polsce uznane przez Kościół. Zatem miejsce to wraz z całą okolicą jest uświęcone” – podkreślali organizatorzy.[W czasie „KulturKampfu” – Pod okupacja pruską – mówiła do dziewczynek po polsku, twarda warmińska gwarą. MD]

Trwa wielki protest pielgrzymkowy w #Gietrzwałd pod #Olsztyn przeciwko budowie centrum dystrybucyjnego #Lidl. Na miejscu setki osób, które przyjechały z całej Polski bronić “Tronu Matki Bożej”. Wkrótce szersza relacja

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Do udziału w proteście zachęcali nie tylko środowiska katolickie, lecz także patriotyczne, ekologiczne i wszystkie te, „którym na sercu leży dobro tego wyjątkowego miejsca”.

W Gietrzwałdzie znajduje się Sanktuarium Maryjne, a kult Maryjny jest żywo obecny w tym miejscu od XVI w. W Gietrzwałdzie miały miejsce także objawienia Maryjne od 27 czerwca do 16 września 1877 roku. Sto lat później Kościół zatwierdził ich treść jako autentyczną.

Gietrzwałd jest więc niewątpliwie ważnym punktem na pielgrzymkowej mapie Polski. Budowa „śmietnika” – jak mówią o nim wprost mieszkańcy – z pewnością nie sprzyjałaby temu dziedzictwu. Tak też uważa część mieszkańców. Przeciwnicy budowy centrum dystrybucyjnego Lidla podnoszą także argument, że wokół rozciąga się obszar chronionego krajobrazu.

@GotfrydKarol

Lidl Polska is planning to build a huge distribution/waste storage center in NE Poland. Of all places they’ve picked Gietrzwałd, arguably the most beautiful village in Warmia

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

Zdjęcie

·24,7 tys. Wyświetlenia

Oburzająca inwestycja

Mieszkańcy są przeciwni budowie centrum dystrybucyjnego, które ma zbierać odpady ze sklepów Lidla w całym regionie – w tym azbest, freony, zużyte filtry, odpady zawierające rtęć, tzw. HCFC, HFC i inne. W sumie 154 tys. ton rocznie.

Przypomnijmy, że – jak już pisaliśmy na naszych łamach – w sprawie pojawiły się kontrowersje. Najbardziej zdumiewa fakt, że niemiecki potentat może liczyć na ulgowe traktowanie względem polskich przedsiębiorców – chodzi tu o zwolnienia z podatku. Lokalni politycy już bowiem obiecali Lidlowi zwolnienia z podatku od nieruchomości na trzy lata, z możliwością przedłużenia o kolejne trzy.

Wójt Jan Kasprowicz utrzymuje, że ta „:inwestycja może być szansą dla miejscowości” – Lidl obiecuje bowiem miejsca pracy, a także zapłaci za grunty. Pozwolenie na budowę zostało wydane w marcu. Teraz więc budowa zależy od woli inwestora.

Petycja Komitetu Obrony Gietrzwałdu

Komitet Obrony Gietrzwałdu utworzył w tej sprawie petycję, którą można podpisać internetowo.

„Nasza piękna miejscowość z cudownym warmińskim klimatem, panującym tu spokojem oraz pięknym krajobrazem przestaje istnieć w tej formie. Za sprawą nietrafionych oraz z nikim nie konsultowanych decyzji powstają coraz to nowe inwestycje zaburzające harmonię i urok tego miejsca. Już od dłuższego czasu są o tym rozmowy niezadowolonych z tego co się dzieje mieszkańców, a także osób którym na sercu leży dobro naszej urokliwej okolicy” – czytamy.

„W ludziach zbiera się gorycz i bunt na dziwne i nieracjonalne decyzje. Zaskakują one nawet najbardziej odpornych mieszkańców naszej gminy. Apogeum nastąpiło w dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia, kiedy to na stronie gminy ujawniono zamiar wydania zgody na budowę potężnego Centrum Dystrybucyjnego Lidl, podobno największego w Europie” – zaznaczono.

„Niestety wygląda na to, że karty rozdano pod stołem…” – czytamy.

„Postanowiliśmy walczyć, aby nie dopuścić do degradacji naszej małej ojczyzny, tego co niej piękne, tego co kochane, tego z czego jesteśmy dumni…” – oświadczono.

„Wójt chciałby, żeby było o tym cicho ale obiecujemy, że będzie już tylko głośniej ! Oto cała prawda o śmietnisku Lidla, przeszukaniu zleconym przez prokuraturę i uwalonym przez komisarza wyborczego referendum. Zobaczcie sami kto pociąga za sznurki!” – pisał Komitet Obrony Gietrzwałdu w jednym ze swoich postów na Facebooku.

=========================

W reakcji na opublikowany wcześniej na naszych łamach artykuł na temat zamiaru budowy centrum dystrybucyjnego, sieć Lidl przysłała oświadczenie.

[Wykrętne md] Oświadczenie sieci Lidl – początek:

„Chcielibyśmy podkreślić, że od samego początku prac nad każdą z naszych inwestycji analizujemy wszelkie warianty, które w największym stopniu są dopasowane do otoczenia i sąsiadującej z inwestycją natury” – czytamy.

„Główną funkcją planowanego Centrum Dystrybucji w Gietrzwałdzie będzie dystrybucja przede wszystkim produktów spożywczych, a także przemysłowych do kilkudziesięciu sklepów Lidl Polska zlokalizowanych w województwie warmińsko-mazurskim oraz części województw ościennych” – zaznaczyła sieć.

„Chcielibyśmy zaznaczyć, że na terenie naszego magazynu surowce nie będą utylizowane, przetwarzane czy spalane. Nadajemy surowcom drugie życie…

[—-]

Mamy zapłacić połowę ceny za szczypawki, które jeszcze NIE powstały.

Mamy zapłacić połowę ceny za szczypawki, które jeszcze NIE powstały… To jest władza korporacyjna nad politykami, nad rządami państw…

4.05.2023 zaplacic-polowe-ceny-za-szczypawki-ktore-jeszcze-nie-powstaly-to-jest-wladza-korporacyjna

================================

Reżim Bidena chce zgaszenia Wiecznej Lampki przy Tabernakulum

Reżim Bidena chce zgaszenia Wiecznej Lampki przy Tabernakulum.

Kolejny krok po skutecznym wyciszeniu dzwonów w kościołach.

bibula

Medyczna agencja federalna reżimu Bidena, administrująca programem ubezpieczeń społecznych, zażądała od katolickiego szpitala w Tulsa (Oklahoma) aby zgasił wieczną lampkę, która bez przerwy pali się przed Tabernakulum.

Władze agencji Center for Medicare and Medicaid Services (CMS) zażądały od szpitala Saint Francis Health System zgaszenia dwóch świec: małej świecy sanktuaryjnej, która pali się bez przerwy do 1960 roku oraz drugiej w innym szpitalu, palącej się od 15 lat.

Wieczna lampka paląca się w kaplicy szpitalnej w Saint Francis Health System

W przypadku odmowy, zagrożono utratą akredytacji, gdyż palące się lampki mają rzekomo stwarzać niebezpieczeństwo pożarowe. Jak dotąd, pomimo obowiązkowych okresowych inspekcji, które zespół szpitali przechodził rutynowo, nigdy w historii nikt nie stwierdził, iż paląca się religijna mała lampka miałaby być problemem.

Utrata akredytacji może spowodować odebranie federalnych funduszy Medicare (ubezpieczenie zdrowotne głównie dla osób powyżej 65 lat) oraz Medicaid (program pomocy dla osób uboższych), w praktyce pozbawiając opieki zdrowotnej tysięcy osób.

Zespół szpitali Saint Francis Health System zatrudnia ponad 10 tysięcy pracowników, w tym ponad 1100 lekarzy i udostępnia 1112 łóżek szpitalnych oraz jedyne w regionie centrum Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka, jak również 168-łóżkowy specjalistyczny szpital chorób serca.

W walce szpitala z agencją federalną reżimu Bidena pomaga organizacja Becket Fund for Religious Liberty, grupa zajmująca się sprawami sądowymi specjalizująca się w naruszeniach dotyczących Pierwszej poprawki Konstytucji.

„Wymagając od szpitala Saint Francis zgaszenia lampki” – pisze radca prawny Lori Windham w liście wystosowanym 3 maja br. – „jest próbą zgaszenia nie tylko świecy, ale i prawa wynikającego z Pierwszej Poprawki … i zgaszenia prawa do opieki zdrowotnej dla osób starszych, biednych i niepełnosprawnych w Oklahomie”.

Windham zauważyła, że działania administracji naruszają przepisy Religious Freedom Restoration Act (RFRA) poprzez wymaganie od szpitala ukrywania swojej wiary bez ważnego interesu rządowego. Grupa wolności religijnej przypomniała administracji [tzw.] prezydenta Joe Bidena – deklarującego się jako katolik – że katolickie prawo kanoniczne wymaga, aby świeca była zapalona wszędzie tam, gdzie jest Najświętszy Sakrament.

„Kodeks Prawa Kanonicznego wymaga, aby gdziekolwiek przechowywany jest Najświętszy Sakrament, specjalna lampa musiała świecić nieprzerwanie. Żywy płomień jest tak ważny dla kultu, że Piąty Rozdział Ogólnej Instrukcji Mszału Rzymskiego wyraźnie nakazuje, aby „specjalna lampa, zasilana olejem lub woskiem, świeciła w sposób widoczny, aby wskazać na obecność Chrystusa i oddać Mu cześć.”

„W historii zespołu szpitali Saint Francis nie było dnia, w którym żywy płomień zostałby zgaszony.” – przypomniała organizacja Becket Fund for Religious Liberty.

Można spodziewać się, że po skutecznym wyciszeniu dzwonów w kościołach – w Stanach Zjednoczonych bicie dzwonów w katolickim kościele należy do rzadkości – kolejnym etapem walki z wiarą katolicką będzie wymuszenie zgaszenia Wiecznej Lampki. Zaczyna się od kaplic szpitalnych, a skończy na samych kościołach, którym władze, pod pretekstem przepisów przeciwpożarowych, odbiorą prawa do gromadzenia się ludzi w budynku kościelnym, a ubezpieczyciele odmówią wydania polisy.

Oprac. www.bibula.com 2023-05-04 na podstawie Lifesitenews (May 4, 2023)

Wesprzyj naszą działalność

„Czas rozliczeń jest coraz bliżej”. Dr Martyka o prawdziwym obliczu koronawirusowej polityki

„Czas rozliczeń jest coraz bliżej”. Dr Martyka o prawdziwym obliczu koronawirusowej polityki

czas-rozliczen-jest-coraz-blizej

2 miliony mniej hospitalizacji, 10 tys. mniej respiratoterapii i 1,5 miliona mniej zachorowań na grypę… To nie najnowsze dane dotyczące stanu zdrowia w Polsce po wyjściu z „pandemii”, ale z samego jej środka. O tym jak rzeczywiście wyglądał czas walki z koronawirusem i ile na nim stracił zawód lekarza opowiadał na antenie TV Trwam dr Zbigniew Martyka, specjalista chorób zakaźnych. I jak zaznaczył, „czas rozliczeń jest coraz bliżej”

Jak zauważył dr Martyka w mediach społecznościowych, po ponad 3 latach Ministerstwo Zdrowia zapowiedziało odwołanie stanu quasi-wyjątkowego. „Wszyscy pamiętamy rok 2020, kiedy to Ministerstwo do spółki z ekspertami i mass-mediami zrobiły co tylko w ich mocy, aby wywołać panikę. Pamiętamy szokujące informacje o braku miejsca w szpitalach czy ludziach umierających z powodu niedostatecznej liczby respiratorów (które to należało natychmiast kupić, niezależnie od ceny)” – podkreślił.

Dr Martyka wskazał jak było naprawdę. Jak ocenił, cały oficjalny przekaz okazał się nieprawdziwy. „W 2020 roku zanotowaliśmy 2 MILIONY MNIEJ hospitalizacji, niż rok wcześniej. Było 10 TYSIĘCY MNIEJ respiratoterapii niż w roku 2019. Co ciekawe – wykryto 1,5 miliona mniej zachorowań na grypę – za to odnotowaliśmy 1,3 miliona pozytywnych testów na najsłynniejszego wirusa ostatnich lat” – wyliczył.

Jak zauważył, lekarze, którzy „od samego początku uspokajali i przekazywali prawdziwe informacje – wbrew wszechobecnej propagandzie – dzisiaj są ciągani przed sądy lekarskie. Samorząd branżowy nie potrafi honorowo przyznać się do błędu i do końca idzie w zaparte. Faktów nie da się jednak już ukryć i czas rozliczeń jest coraz bliżej” – napisał na Facebooku.

Dr Martyka jest jednym z tych lekarzy, którzy nie tylko apelowali, by do koronawirusa podchodzić zdroworozsądkowo, ale też sam – jako szef oddziału zakaźnego w szpitalu w Dąbrowie Tarnowskiej – dawał przykład swoją lekarską praktyką. Za to zachowanie Okręgowy Sąd Lekarski w Krakowie – nieprawomocnie – odebrał medykowi prawo do wykonywania zawodu na rok.

Dr Martyka był gościem „Rozmów niedokończonych” na antenach TV Trwam i Radia Maryja. Jak zwracał uwagę, zawód lekarza był zawodem wysokiego zaufania społecznego, ale zaczęło ono podupadać na skutek „pandemii” i polityki prowadzonej wokół niej. Zabrakło wówczas kontaktu z chorymi, wysłuchania ich, badań… Były teleporady i odsyłanie pacjentów z kwitkiem. – Pamiętamy teleporady, kiedy wielu chorych ludzi chciało się dostać do lekarza i byli odsyłani z kwitkiem. Kuriozalnym przypadkiem było to, kiedy długim kijem pukano w okno i stamtąd zrzucano skierowanie na badania – mówił dr Martyka.

W efekcie pacjenci trafiali do lekarza, kiedy ich choroba rozwijała się. Pytano ich wówczas dlaczego zgłaszają się tak późno. – Wielu z nich przypłaciło to życiem. Oni mogli być uratowani, gdyby od początku byli właściwie badani i leczeni. Nie można zgadywać przez telefon, co zrobić z pacjentem – podkreślił gość TV Trwam.

Źródło: Facebook, radiomaryja.pl

Dr Zbigniew Martyka: nie zmieniłbym niczego w swoich wypowiedziach. Lockdown był gorszy niż wirus! [NASZ WYWIAD]

Głęboko wierzę w to, że po swojej śmierci zostanę rozliczony nie tylko z tego, czy unikałem dopuszczania się zła, ale też z tego, jakie dobro wyświadczyłem drugiemu człowiekowi. Jeśli moja postawa pozwoliła choćby niektórym ludziom przestać się panicznie bać, to miało to sens – mówi dr n. med. Zbigniew Martyka, kierownik oddziału obserwacyjno-zakaźnego w Dąbrowie … Czytaj dalej Dr Zbigniew Martyka: nie zmieniłbym niczego w swoich wypowiedziach. Lockdown był gorszy niż wirus! [NASZ WYWIAD]

PCH24.pl

„Dramat 3-go Maja. Cztery przestrogi z XVIII-go wieku”. Adam Doboszyński.

„Dramat 3-go Maja w świetle najnowszych badań. Cztery przestrogi z XVIII-go wieku”

Adam Doboszyński: O Konstytucji 3 Maja

Dramat 3-go Maja w świetle najnowszych badań. Cztery przestrogi z XVIII-go wieku”

– odczyt Adama Doboszyńskiego, wygłoszony 24 maja 1939 roku w sali Stowarzyszenia Techników w Warszawie staraniem redakcji tygodnika literacko-społecznego „Prosto z Mostu”.

Projekt włoskiego przybłędy”

Rok temu, w więzieniu lwowskim, wpadła mi w ręce książka wypożyczona jednemu z moich współwięźniów z biblioteki więziennej, napisana przez Józefa Bielińskiego w r. 1905 pod tytułem: „Żywot ks. Adama Czartoryskiego”.

Przypadkowo wziąłem tę książkę do ręki i zwróciłem uwagę na pewien niezmiernie charakterystyczny ustęp. Autor książki wspomina o memoriale, który ma się znajdować w archiwum Czartoryskich w Krakowie, memoriale podyktowanym w Paryżu w r. 1788 młodemu ks. Czartoryskiemu przez ks. Piattolego, włoskiego przybłędę, wówczas wychowawcę młodego Lubomirskiego, a następnie sekretarza Króla Stanisława Augusta i jedną z najwybitniejszych osobistości Polski w okresie Sejmu 4-letniego. Ks. Piattoli podyktował młodemu Czartoryskiemu schemat poczynań konspiracyjnych, które miały na celu przeprowadzenie w Polsce reform. Na czele tej konspiracji miał stać Quatuorvirat – czterech mężów, związanych przysięgą i tajemnicą. Mieli to być ludzie bardzo wpływowi, dobrzy patrioci, bogaci, światli.

Do pomocy tym Quatuorvirom miano wybrać 8 członków, również wpływowych i możnych. Ta dwunastka stanowiłaby Kongres patriotyczny, który miał przeprowadzić zmianę ustroju w Polsce. Pierwszym zadaniem tego Kongresu byłoby skonfederowanie wszystkich województw, zawładnięcie wojskiem przy eliminowaniu zupełnym ówczesnego rządu, następnie przeprowadzenie wyborów do sejmu skonfederowanego. Sejm ten powinien był postanowić stworzenie stutysięcznej armii, wyznaczyć dwóch regimentarzów, jednego dla Korony, drugiego dla Litwy i wreszcie ustanowić Komitet Nadzwyczajny, który by kierował sprawami publicznymi na prawach dyktatorskich. Zamierzano poza tym utworzyć komisję, która zażąda od obywateli państwa przedstawienia sobie planów, projektów, myśli dotyczących przyszłej reformy. Z tych referatów miał się wyłonić projekt przyszłej konstytucji, która miała być uchwalona przez Sejm. Poza tym mieli Quatuorviri w tajemnicy przed królem i rządem rozesłać swoich zaufanych mężów do wszystkich państw Europy w charakterze nieoficjalnych ambasadorów Polski. Na tych ambasadorów kwalifikowaliby się ludzie wyższych sfer, światli, towarzyscy i odpowiednio pod względem dyplomatycznym przygotowani. Wreszcie Komitet ten miał zawrzeć odpowiednie traktaty i ustalić politykę zagraniczną.

Masońskie kariery

Przeczytawszy o tym projekcie Piattolego puściłem wodze wyobraźni i starałem się odtworzyć dzieje tego tak brzemiennego w następstwa czterolecia, 1788 do 1792. Wyobrażałem sobie postać Piattolego, który stał się z czasem sekretarzem królewskim, a wówczas był wychowawcą młodego Lubomirskiego. Że Piattoli w ogóle dostał się do Polski i na to stanowisko dowodzi tylko, iż musiał należeć do masonerii. Znamy z dzieła K. M. Morawskiego analogiczną karierę Lucchesiniego, również włoskiego przybłędy, który się dostał do masonerii, został powołany do Berlina, wkradł się w łaski Fryderyka i został posłem pruskim w Warszawie. Kariera Piattolego szła podobnie: dostał się do Warszawy, dostał się na dwór polski i jako preceptor jednego z młodych Lubomirskich wyjechał do Paryża. W Paryżu nastąpiło zapewne wtajemniczenie go do wyższych stopni masońskich.

I wówczas Piattoli w tej stolicy ówczesnego świata, w której przygotowywała się rewolucja, podyktował młodemu Czartoryskiemu plan opanowania Polski, przeprowadzenia analogicznej imprezy, jaką masoneria zamierzała wykonać we Francji. Bo uprzytomnijmy sobie, kiedy to było. Jest to rok 1788. O dwa lata wcześniej we Frankfurcie odbył się zjazd zakonu masońskiego Illuminatów, na którym to zjeździe, jak to dzisiejsi historycy stwierdzają, zapadła uchwała zniesienia we Francji monarchii i jakoby zapadł również wyrok śmierci na Ludwika XVI.

Nie będzie zapewne dalekie od prawdy przypuszczenie, iż równocześnie z postanowieniem wywołania we Francji rewolucji musiano postanowić wywołanie analogicznej rewolucji i w Polsce. Świadczy o tym zupełna synchronizacja rewolucji francuskiej i bezkrwawej rewolucji, jaką był Sejm Czteroletni. W roku 1788 – a więc w dwa lata po frankfurckiej decyzji wywołania rewolucji – czynione są we Francji przygotowania do zwołania Stanów Generalnych, a w rok później zostały zwołane te Stany, poprzedzone zarządzeniem przedłożenia przez wszystkie gminy tzw. „cahiers de doleances”, zażaleń i wniosków poprawy. Rzecz ciekawa, iż Piattoli w swoim memoriale proponuje również zażądanie od obywateli Rzpltej przedstawienia Komisji projektów dotyczących przyszłej reformy. Widzimy daleko idącą analogię. Jest rzeczą zupełnie jasną nie tylko dziś, ale musiało być jasne i wówczas, iż żądanie od każdej gminy w kraju przedstawienia projektów naprawy konstytucji jest rzeczą całkowicie utopijną i może mieć jedynie na celu wywołania nastrojów rewolucyjnych.

Quatuorvirat

Zastanawiałem się, kto mógł należeć do tego Quatuorviratu, kierującego losami Polski i skojarzyłem sobie w głowie projekt Piattolego z jednym ze sprawozdań, które w czasie Sejmu Czteroletniego wysłał do króla pruskiego jego wysłannik w Warszawie Lucchesini. Otóż Lucchesini pisze, że ówczesna Polska, jej polityka, a w szczególności działalność Sejmu Czteroletniego zależy od ściśle zakonspirowanej czwórki ludzi, do których należą Potoccy Ignacy i Stanisław, marszałek Stanisław Małachowski, i reprezentant Małopolski, będącej pod zaborem austriackim, Ignacy Morski. Tych czterech ludzi było tak zakonspirowanych, iż o tej czwórce kierującej nie wiedział król polski…, ale wie o nich ambasador króla pruskiego Lucchesini. Lucchesini zawiadamia swego monarchę, jakie będą posunięcia tych zakonspirowanych Quatuorvirów, daje im rady i wskazówki i nawet w liście skierowanym do króla pruskiego zapowiada, jakie będą przyszłe posunięcia tych zakonspirowanych władców Polski. Szczegół ten zaczerpnąłem z książki Jędrzeja Giertycha, który wziął go z Kalinki piszącego przed pięćdziesięciu laty. Giertych wyciąga wniosek, iż ludzie ci obdarzali Lucchesiniego swoim zaufaniem dlatego, iż był to ambasador sprzymierzeńca Polski. Mam wrażenie, iż podstawy zaufania rządzących Polską Quatuorvirów do Lucchesiniego nie tworzył fakt, iż Lucchesini był ambasadorem Prus, tylko, że Lucchesini był wysokiego wtajemniczenia masonem. Tak czy owak możemy stwierdzić fakt już dzisiaj niewątpliwy, ustalony historycznie, iż Polską z czasów Sejmu Czteroletniego kierowało, może mówię za silnie, w każdym razie w tej Polsce decydującą rolę odgrywało dwóch przybłędów, nie mających z Polską nic wspólnego: jednym z tych ludzi był Lucchesini, drugim był Piattoli. Doszło do tego, iż projekt Konstytucji 3-go Maja spisano po francusku, gdyż Piattoli językiem polskim nie władał i potem dopiero przetłumaczono ten projekt na język polski.

Czy obalać mit?

Tyle jako wstęp do tych rzeczy, które chciałbym Państwu dziś wieczorem powiedzieć. Przyznaję się, iż przemyśliwując te dziwne okoliczności Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3-go Maja popadłem w poważną rozterkę. Zastanawiałem się nad tym, czy w ogóle posuwać się po tej drodze, czy interesować się kulisami tych zdarzeń, czy też raczej stanąć na stanowisku, na jakim Polska stoi od lat stu, na stanowisku nie tykania mitu 3-go Maja.

Przecież na tym micie chowało się w Polsce szereg pokoleń, ten mit za czasów rozbiorów zagrzewał ludzi do wysiłków, ten mit rozgrzewał zesłańców wędrujących na Sybir – i wielu, wielu jest ludzi w Polsce, dla których ten mit stanowi rzecz bardzo szacowną i drogą. Mówię tutaj oczywiście o ludziach dobrej woli. Poza tym jest wielu ludzi, dla których ten mit stanowi broń, którą z pełną świadomością i cynizmem operują. Że ten mit działa, to widzimy co roku w dniu 3-go maja. Zastanawiając się nad rolą Lucchesiniego i Piattolego, zastanawiałem się nad tym, czy należy ten mit obalać, czy należy iść dalej po drodze, którą szło w Polsce wielu badaczy: i Kalinka przed 50 laty, i K. M. Morawski, po części prof. Skałkowski i wielu innych.

Zastanawiałem się, czy my mamy dziś po odzyskaniu niepodległości burzyć ten mit, czy powinniśmy go zachować. Warunkiem zachowania tego mitu jest zaprzestanie wszelkich dalszych badań na ten temat i zaprzestanie popularyzowania rewelacyjnych wyników tych badań. I tu uprzytomniłem sobie dwa rodzaje zarzutów, które wysuwają przeciwnicy burzenia mitu 3-go Maja. Jeden zarzut klasyczny, znany wszystkim, o którym wie każda służąca i każdy dorożkarz, tj. zarzut szargania świętości: święto 3-go Maja, to święto narodowe. Nie wolno tego tykać. Zarzut ten łączy się w bardzo ciekawy sposób z tak żywą w ostatnich czasach dyskusją na temat bronzowienia i odbronzawiania wielkich ludzi i wielkich zdarzeń. Bywają mity pewnych faktów historycznych i bywają mity ludzi, i tak jak bronzowić i odbronzawiać można ludzi, tak również można ubronzawiać i odbronzawiać pewne fakty historyczne. Weźmy na przykład mit Unii lubelskiej, mit również działający potężnie na umysły i wyobraźnię. Nie trudno byłoby przypuszczam ten mit w takiej czy innej formie odbronzować i wiem, iż w tym kierunku przedsiębrane są próby. Można by zbadać, jak to było w Lublinie, można by spróbować ten fakt historyczny umniejszyć, odbrązowić, ośmieszyć.

Czytałem niedawno książkę, która wprowadza za kulisy wyprawy wiedeńskiej. Ale jeżeli chodzi o kwestię ubronzowania pewnych faktów historycznych, to zdaje mi się, że sprawa 3-go Maja stanowi tutaj wypadek zupełnie klasyczny. Naród stoi dziś wobec dylematu, czy dalej bronzować akt 3-go Maja, czy puścić snop światła i starać się wykryć prawdę, prawdę historyczną, tyczącą się Sejmu Czteroletniego, w szczególności aktu 3-go Maja. Jest jeszcze druga strona tego medalu. Chodzi o rzecz bardzo dziś modną w psychologii i to zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej: o kwestię kompleksu niższości. Pytanie wygląda tak: czy należy w narodzie, który cierpi chronicznie od lat 200 na kompleks niższości, ten kompleks niższości pogłębiać przez dewaluowanie pewnych zdarzeń, które przywykliśmy uważać za zdarzenia wielkiej miary w życiu narodu? Czy nie jest niezręczna taktycznie chęć, by ten wspaniały zryw patriotyczny, tę wspaniałą reformę, którą zwykliśmy wielbić, nagle detronizować? Czy nie dojdzie wówczas naród do tego wniosku, iż skoro nawet tak wzniosły fakt okazuje się w rezultacie faktem ujemnym, i skoro największe nasze zrywy, że tak powiem, państwowotwórcze zostały w ciągu ostatnich dwustu lat inicjowane i wyreżyserowane przez ręce obce, ręce przynajmniej obojętne, jeżeli nie wrogie – czy uświadomienie sobie przez naród takiego faktu nie pogłębi w nim tej rozterki duchowej, w której naród polski od dwustu lat się znajduje? Czy w chwili, kiedy prężymy się do skoku, w chwili skupienia wszystkich sił psychicznych, moralnych i intelektualnych, tego rodzaju podważanie pewnych wszczepianych w umysły Polaków pojęć nie jest rzeczą po prostu karygodną? Wiem, iż wychodząc z tej sali będziecie się Państwo w rozmowach swoich nad tym zastanawiali, czy jest rzeczą dobrą czy złą, że ten temat dziś poruszam? Jestem przekonany, że zdania na ten temat będą rozbieżne. Jednak chcę stwierdzić, że zdaję sobie sprawę z tego, iż te próby odbronzawiania aktu 3-go Maja mogą tylko wówczas być usprawiedliwione, jeśli potrafi się wykazać, że ten mit w życiu narodu stał się szkodliwy. I to jest celem dzisiejszego odczytu.

Szkodliwy mit

Jestem najgłębiej przekonany, iż mit 3-go Maja, mit tego „masowego zrywu, którym naród polski zadokumentował jakoby przed światem swoją wolę do samoistnego bytu i swą umiejętność stworzenia nowych form życia państwowego”, stał się dziś szkodliwy. Uważam, iż w miejsce tego mitu powinna przyjść prawda. Dlaczego? Przyznam się, iż już dość dawno, może od lat dwudziestu, nie rozumiem w pełni ludzi, którzy mówią, że to jest takie niesłychanie krzepiące dla naszej świadomości narodowej poczucie, iż na dwa lata przed upadkiem zdobyliśmy się na tak wspaniały zryw. Przyznam się, że to rozumowanie nie trafia mi do przekonania. Gdybym wiedział, że Polska upadła w chwili największej depresji, największego wyczerpania sił twórczych, gdybym mał przekonanie, że Polska upadła dlatego, bo wszyscy wielcy ludzie w narodzie byli zgnici, bo Polska nie miała ani ludzi ofiarnych, ani dobrej woli, to wówczas można by powiedzieć, że była to rzecz nieunikniona: Polska musiała upaść.

Ale ta myśl, iż znalazło się wielu ludzi światłych, ofiarnych, że znalazła się elita, grono wybrane, które zdobyło się na to, by naród wprowadzić na drogę świetlanego rozwoju i że naród zdobył się nawet na rzecz wiekopomną, którą zaimponował całemu światu, a w półtora roku później Polska upadła i to upadła w sposób haniebny, nie bójmy się tego wyrazu – kampania Poniatowskiego i Kościuszki, którzy mieli bronić Konstytucji 3-go Maja, miała przebieg niesłychanie żałosny; król i Kołłątaj w haniebny sposób zgłaszają swój akces do Targowicy – ta myśl o niechlubnym końcu niepodległego bytu Polski jest potworna.

Odpowiada się na to: zrehabilitowało nas powstanie Kościuszki. Powstaniem Kościuszki Polska jakoby zadokumentowała, iż broni nie tylko swojej niepodległości, ale i idei wyrażonych w Konstytucji 3-go Maja. Czy to twierdzenie jest aby słuszne? Dla mnie cały problem naszych powstań łączy się psychologicznie ściśle z problemem Konstytucji 3-go Maja. Wielbię i podziwiam twórców, inicjatorów i wykonawców naszych powstań, uczestników powstania Kościuszki, uczestników Legionów, uczestników powstania w r. 1830, uczestników powstania w r. 1863, uchylam czoła również przed krwią ofiarnie przelaną w r. 1905, nie kwestionuję faktu, że z najtragiczniejszych nawet klęsk naród wyciągał duże korzyści moralne, krzepiące go do dalszej walki, ale te wszystkie zdarzenia historyczne pogłębiają we mnie jeszcze ten kompleks niższości. Ja mówię sobie: jeżeli tylokrotnie najlepsi członkowie naszego narodu, najbardziej ofiarni, najbardziej bohaterscy zdobywali się na walkę o niepodległość – tyle razy z takim poświęceniem, z taką ofiarą, i jeżeli zawsze ta rzecz paliła na panewce, jeżeli nasze powstania nie dały nam niepodległości, mimo iż niekiedy byliśmy od tej niepodległości bardzo niedaleko, to mam wrażenie, że bronzowanie tych wszystkich mitów jest niecelowe. I jest celowe i pożądane oświetlenie, dlaczego wysiłki najlepszych synów narodu polskiego na przestrzeni 150 lat prowadziły z reguły do przegranej. Uważam, że jeżeli się da to oświetlenie, i jeżeli w mózgi ogółu Polaków wrazi się myśl, iż był jakiś powód konkretny, wyraźny, dla którego wysiłki najlepszych synów narodu przez 150 lat nie doprowadziły do zwycięstwa, uważam, że jeżeli się myśl taka w umysłach ogółu Polaków wryje, to wówczas nasz kompleks niższości nie tylko się nie pogłębi, ale przeciwnie zniknie: poczujemy się na siłach do stawiania czoła niebezpieczeństwom, gdy będziemy wiedzieli, czego unikać, by zamiast tryumfu wszelkie nasze wysiłki nie kończyły się tragicznie.

Problem bronzowienia

Mówi się o szarganiu świętości, o symbolach, mówi się o autorytetach. Pamiętamy wszyscy niedawną dyskusję na temat bronzowienia Mickiewicza, na temat odbronzawiania Sobieskiego – opinia publiczna doszła wówczas mniej więcej do takiego wniosku: Każdy wielki człowiek ma swoje małe strony, ma swoje śmieszności, miał w życiu chwile, których się wstydzi, ma swoje zakamarki, do których nierad zagląda. Problem wygląda w ten sposób: czy te ujemne momenty, w życiu wielkiego człowieka nieuniknione, czy te ujemne strony równoważą jego zasługi, które w opinii polskiej zostały ubronzowane? Innymi słowy, czy zasługi Mickiewicza, o których wie każdy dwunastoletni czy czternastoletni Polak, czy te zasługi nikną w porównaniu z pewnymi ujemnymi cechami charakteru czy epizodami życia?

Weźmy postać Sobieskiego. Sobieski w umyśle ogółu Polaków jest postacią rycerską, symbolizującą rolę Polski jako przedmurza chrześcijaństwa, Sobieski to jest wielki wódz, to jest nieustraszony rycerz, to jest wielki katolik. I pamiętamy wszyscy niedawno wydaną książkę, oświetlającą życie zakulisowe, oświetlającą od tyłu życie Sobieskiego. Książka ta napsuła bardzo dużo krwi. I znowu wyłania się pytanie: czy pewne ciekawostki z życia Sobieskiego, które mogą rzucić na niego światło nieprzychylne, podrywają kontury postaci Sobieskiego, jakie się wyryły w mózgach i przede wszystkim w sercu każdego Polaka? Mam wrażenie, że nie podrywają. Tak samo, jeżeli chodzi o rewelacje o Mickiewiczu mam wrażenie, że nie podrywają bynajmniej zasadniczego obrazu tego najgenialniejszego moim zdaniem człowieka, którego wydały dzieje Polski.

Problem bronzowienia czy odbronzowiania łączy się więc ściśle z problemem narastania pewnych świętości, pewnych autorytetów w życiu narodu. I może ustalimy tutaj pewne zasady: możemy powiedzieć, że jeżeli pewne mity osnuły się dokoła wielkich postaci i zdarzeń historycznych, jeżeli jakiś mit mający wielkie walory jest w ogólnych zarysach prawdziwy, wówczas mamy prawo żądać, by zbyt natarczywie nie szukano dziur na całym, by zbyt natarczywie nie zaglądano za kulisy ludzi i wypadków. Ale bywają wypadki, kiedy mity są w swym ogólnym zrębie nieprawdziwe, jak to jest z mitem 3-go Maja. Uważam, że skoro badania historyczne doprowadzają do wniosku, iż dany mit w ogólnym swoim zarysie jest nieprawdziwy, to nie jest celowe i nie jest wskazane ten mit bronzowić, przeciwnie – należy dążyć do prawdy.

Przez lat 150 z Sejmu Czteroletniego i z Konstytucji 3-go Maja tworzono pewien symbol. Cel był podwójny. Jeden był cel, który przyświecał ludziom dobrej woli, aby naród w swej walce o niepodległość miał siłę motoryczną, która by zagrzewała serca i wyobraźnię.

Drugi był cel jeszcze wyraźniejszy, cel masoński. Sejm Czteroletni i Konstytucja 3-go Maja, to typowe osiągnięcia masonerii, to nie tylko tryumf masonerii jako takiej, ale tryumf ducha masońskiego i metod masońskich w życiu polskim. Jest rzeczą jasną, iż masoneria, która rządzi Polską od lat dwustu, była zainteresowana w tym, by ten mit podsycać – i jest nadal zainteresowana. I ostrzegam Państwa przed wszelkimi próbami, czynionymi już od lat wielu, podważenia, podrywania i ośmieszenia wszelkich usiłowań, dążących do rzucenia światła na kulisy 3-go Maja. Powtarzam jeszcze raz: jest w Polsce dużo ludzi, którzy w dobrej wierze starają się ten mit galwanizować i utrzymywać. Ale mit ten stał się zupełnie wyraźnie określoną bronią i jednym z narzędzi masonerii dla utrzymania jej wpływów w Polsce. W tym sensie mit ten jest narzędziem bieżącej polityki i narzędzie to musi być z rąk masonerii wytrącone. (Oklaski).

Reformy Czartoryskich czy 3-ci Maj?

Antyrosyjski sojusz Rzeczypospolitej z Prusami, wspieranymi przez Wielką Brytanię (29.03.1790) był samobójczym błędem Polaków. Spośród Polaków najbardziej wpływowym działaczem był w epoce Sejmu Czteroletniego ks. Kołłątaj. Obok Kołłątaja znamy wiele nazwisk myślicieli, publicystów, działaczy politycznych i społecznych, widzimy imponującą plejadę ludzi dążących do naprawy Rzeczypospolitej. I utarło się u nas mniemanie, że Konstytucja 3-go Maja, że cały dorobek Sejmu Czteroletniego, to był przewrót, to był przełom w duchowym życiu Polski. Uczono nas, że po dwustu latach nierządu dopiero w latach 1788/92 skierowano wreszcie nawę Rzeczypospolitej na tory odrodzenia i odrzucono to wszystko, co w Polsce było zgniłym i rozszarpano wreszcie te węzły ustrojowe, które przeszkadzały narodowi w duchowym renesansie. W moim przekonaniu mniemanie to jest błędne. Nasze oficjalne dziejopisarstwo waha się z zajęciem stanowiska na ten temat. Mógłbym się jednak powołać na profesora Uniwersytetu Poznańskiego, Skałkowskiego, który rzucił tę myśl – myśl, którą podchwytuję, i która moim zdaniem powinna się stać w Polsce własnością szerokiego ogółu, myśl, że okres, w którym Polska weszła na drogę przełomowych reform, to był okres wcześniejszy o ćwierć wieku od Konstytucji 3-go Maja, okres reform Czartoryskich w latach 1764-1768. Ponieważ rzecz tę uważam za niezmiernie ważną, więc pozwolę sobie trochę szerzej na ten temat tutaj pomówić.

Choroba saska

Musimy sięgnąć do czasów saskich, do czasów najgłębszego upadku. Polska jest wówczas ciężko chora. Trawi ją od stu lat gorączka złotej wolności, choruje na demokratyzm, zanik władzy i autorytetu, choruje na nieodłączny od liberalnej demokracji pacyfizm, który zabija w narodzie cechy rycerskie i naród towarzyszów pancernych przemienia w naród hreczkosiejów. Choruje Polska na materializm – ciężkie niedomaganie, prowadzące do rozhartowania charakterów i do zaniku cnót obywatelskich. Prawda, że w tych ciężkich czasach zacieśniają się więzy, łączące polskość z katolicyzmem. Ale nie jest to już, niestety, katolicyzm Oleśnickich i Hozjuszów, a tym bardziej nie jest to surowy i zdobywczy katolicyzm średniowiecza, wiara gorąca jak płomień, w której ogniu przetapiają się przywary osobiste i niesprawiedliwości społeczne. Katolicyzm XVIII wieku jest chory. I to jest jednym z„Projekt włoskiego przybłędy”

Rok temu, w więzieniu lwowskim, wpadła mi w ręce książka wypożyczona jednemu z moich współwięźniów z biblioteki więziennej, napisana przez Józefa Bielińskiego w r. 1905 pod tytułem: „Żywot ks. Adama Czartoryskiego”.

Przypadkowo wziąłem tę książkę do ręki i zwróciłem uwagę na pewien niezmiernie charakterystyczny ustęp. Autor książki wspomina o memoriale, który ma się znajdować w archiwum Czartoryskich w Krakowie, memoriale podyktowanym w Paryżu w r. 1788 młodemu ks. Czartoryskiemu przez ks. Piattolego, włoskiego przybłędę, wówczas wychowawcę młodego Lubomirskiego, a następnie sekretarza Króla Stanisława Augusta i jedną z najwybitniejszych osobistości Polski w okresie Sejmu 4-letniego. Ks. Piattoli podyktował młodemu Czartoryskiemu schemat poczynań konspiracyjnych, które miały na celu przeprowadzenie w Polsce reform. Na czele tej konspiracji miał stać Quatuorvirat – czterech mężów, związanych przysięgą i tajemnicą. Mieli to być ludzie bardzo wpływowi, dobrzy patrioci, bogaci, światli. Do pomocy tym Quatuorvirom miano wybrać 8 członków, również wpływowych i możnych. Ta dwunastka stanowiłaby Kongres patriotyczny, który miał przeprowadzić zmianę ustroju w Polsce. Pierwszym zadaniem tego Kongresu byłoby skonfederowanie wszystkich województw, zawładnięcie wojskiem przy eliminowaniu zupełnym ówczesnego rządu, następnie przeprowadzenie wyborów do sejmu skonfederowanego. Sejm ten powinien był postanowić stworzenie stutysięcznej armii, wyznaczyć dwóch regimentarzów, jednego dla Korony, drugiego dla Litwy i wreszcie ustanowić Komitet Nadzwyczajny, który by kierował sprawami publicznymi na prawach dyktatorskich. Zamierzano poza tym utworzyć komisję, która zażąda od obywateli państwa przedstawienia sobie planów, projektów, myśli dotyczących przyszłej reformy. Z tych referatów miał się wyłonić projekt przyszłej konstytucji, która miała być uchwalona przez Sejm. Poza tym mieli Quatuorviri w tajemnicy przed królem i rządem rozesłać swoich zaufanych mężów do wszystkich państw Europy w charakterze nieoficjalnych ambasadorów Polski. Na tych ambasadorów kwalifikowaliby się ludzie wyższych sfer, światli, towarzyscy i odpowiednio pod względem dyplomatycznym przygotowani. Wreszcie Komitet ten miał zawrzeć odpowiednie traktaty i ustalić politykę zagraniczną.

Z ducha i potrzeb narodu

Ale epoka saska nie jest tylko epoką upadku i marazmu. Zawsze tak bywa, że gdy naród osiągnie dno upadku, wówczas widzimy już narastające siły, które mają, o ile naród nie jest przeznaczony na zagładę, wyprowadzić go z powrotem na drogę wielkości. W upadku saskim budzi się w narodzie polskim świadomość klęski i potrzeba odrodzenia. Dwu braci Czartoryskich, Michał i August, organizują stronnictwo zwane „familią”, stronnictwo, które niewątpliwie wypływa z ducha narodu polskiego, stronnictwo, które nie szukało inspiracji z zewnątrz, które co prawda szukało nieraz pomocy na zewnątrz kraju, które pod koniec swojej działalności sprzymierzyło się nawet z Rosją, ale które było wyrazem ducha i potrzeb narodu. Obok Czartoryskich wysuwają się na czoło w tym stronnictwie kanclerz Zamoyski i ks. Konarski. Idee ich krążą po kraju, zastępy ich zwolenników są zwarte i liczne. I wreszcie przychodzi chwila pomyślna, w której Czartoryscy mogą przystąpić do wykonania swoich reform. August III umiera, Stanisław August Poniatowski, siostrzeniec Czartoryskich, zostaje królem. I wówczas to na sejmie r. 1764 Czartoryscy przystępują do reform zdaniem moim głębszych, dalej sięgających niż reformy, których dokonał Sejm Czteroletni. Przede wszystkim do reform przemyślanych, do reform dojrzałych. Reformy Czartoryskich są dojrzałe, przeprowadzane ręką mistrzowską. Nie będę się tutaj wdawał w szczegółową historię. Muszę stwierdzić, iż w najważniejszych dla życia polskiego sprawach, a więc w sprawie mieszczańskiej, w sprawie żydowskiej i w sprawie ustroju – Czartoryscy rzucili podwaliny pod odrodzenie Polski. Weźmy kwestię Żydów, tak chętnie przemilczaną przez naszych historyków. Czartoryscy przeprowadzili w r. 1764 na sejmie rozwiązanie sejmu żydowskiego, tzw. sejmu czterech prowincji, który od lat 150 rządził żydostwem w Polsce. Trzeba pamiętać, iż w latach minionych większość sejmów polskich zerwano za poduszczeniem Żydów. Czartoryscy położyli kres rozwojowi żydowskiej potęgi: rozwiązali sejm żydowski, skasowali automatyczną nobilitację chrzczonych Żydów, nałożyli na Żydów pogłówne. Wreszcie w r. 1763 wyszedł dekret, który mógł był rozwiązać problem żydowski: wydano nakaz zawierania przez Żydów paktu z każdym miastem polskim, przy czym jeżeli miasto paktu nie zawrze, to Żydom nie wolno działać i mieszkać w danym mieście. Jak widzimy, problem żydowski wszedł w reformach Czartoryskich na drogę radykalnego załatwienia. To samo, jeśli chodzi o sprawę mieszczan. Nie będę się wdawał w szczegóły. Muszę stwierdzić tylko, że renesans miast polskich datuje się już od reform lat 1764-68. Sejm Czteroletni przychodzi do gotowego, zastaje miasta zregenerowane, a jednak dopuszcza przedstawicieli miast do Sejmu tylko z głosem doradczym. Można powiedzieć, iż Sejm Czteroletni na punkcie mieszczan, ich prerogatyw okazał się o wiele mniej śmiałym i odważnym niż książęta Czartoryscy, pomimo, iż za czasów Sejmu Czteroletniego przewodnicy mieszczaństwa polskiego zorganizowali się w masonerii i dzięki temu mogli liczyć na większe uwzględnienie swoich dezyderatów. Jeżeli chodzi o kwestię chłopów, to w r. 1767 uchwalił sejm karę śmierci na szlachcica, zabijającego chłopa. Jest to bodaj od czasów Kazimierza  Wielkiego pierwsza ustawa na korzyść chłopa w Polsce, ustawa, która bierze chłopa pod opiekę prawa, która daje mu prawa ludzkie.

Należy stwierdzić, iż Sejm Czteroletni, w szczególności Konstytucja 3-go Maja nie zrobiły dla chłopa nic. Wreszcie kwestia ustroju. Liberum veto jak rak toczyło Polskę do stu lat. Należy stwierdzić rzecz bezwarunkową i w naszej historii dziwnie mało podkreślaną, iż właśnie Czartoryskim zawdzięcza Polska faktyczne zniesienie liberum veto. Na sejmie elekcyjnym w r. 1764 Czartoryscy przeforsowali, iż wszystkie następne sejmy będą nadal odbywały się pod węzłem konferencji. Ustrój polski wymagał, jak wiadomo, do uchwał sejmowych jednomyślności, ale przewidywał instytucję konfederacji. Gdy naród polski był w niebezpieczeństwie, kiedy groziła mu katastrofa, wówczas zawiązywał konfederację, a w tej konfederacji obowiązywała zwykła większość głosów. Z reguły stawało się to z chwilą śmierci króla. Sejmy tzw. konwokacyjne, a następnie elekcyjne odbywały się od czasów Zygmunta Augusta pod węzłem konfederacji, tzn. decydowała większość głosów. Czartoryscy przeprowadzili swą reformę ustroju w sposób klasyczny, usuwając zło, a pozostając w ramach tradycyjnego ustroju Rzpltej. Zwalczyli liberum veto w ten sposób, że na przyszłość wszystkie sejmy miały się odbywać pod węzłem konfederacji, tym samym na przyszłość wszystkie sejmy miały rozstrzygać większością głosów.

Najgłębsza tragedia naszych dziejów

Gdyby ta reforma się była utrzymała, wówczas konstytucja polska, ustrój Polski, byłby w 95 % raz na zawsze uzdrowiony. Niestety, wróg czuwał. Katarzyna zorientowała się poniewczasie do czego dążą Czartoryscy i zażądała wycofania głównych reform, a w szczególności zażądała rozwiązania konfederacji. I tutaj następuje tragedia, jedna z najgłębszych tragedii naszych dziejów, tragedia, do której opisania nie wziął się do tej pory żaden pisarz, nie znalazł się dramaturg, który by ją wniósł na deski teatralne. Tragedia, z której płynie dla nas bardzo głęboka nauka. Tragedia tym większa, iż król Stanisław August, człowiek słabego charakteru, wiotki jak trzcina, człowiek, o którym historycy wydają jak najbardziej ujemny sąd, jednak zdecydował się na otwarty konflikt z Katarzyną i wydał odpowiednie rozkazy wojsku. Niestety, Czartoryscy ustąpili i przyjęli gwarancję Katarzyny. Obaj Czartoryscy, starcy liczący już wówczas grubo powyżej 60 lat, ludzie krwi jagiellońskiej, fortun ogromnych, przyzwyczajeni od lat kilkudziesięciu do rzucania swego głosu na szalę wszystkich wydarzeń w Polsce, ludzie, za którymi szła większość patriotów polskich, ludzie, którzy dla przeprowadzenia w Polsce reform nie wahali się posłużyć Rosją wbrew własnym interesom Rosji, wielcy politycy, którzy własnymi rękoma położyli zrąb swoich reform, którzy wprowadzili Polskę na drogę wiodącą do odrodzenia – natknąwszy się na sprzeciw Katarzyny załamali się i ustąpili.

Pierwsza przestroga

Są to rzeczy zbyt mało znane i dlatego uważałem za mój obowiązek szeroko Państwu tu o nich opowiedzieć, gdyż płynie z nich pierwsza przestroga, jaką musimy wynieść z tych bolesnych czasów, przestroga jakże aktualna dla dzisiejszej epoki. Okazuje się, iż nie wystarczy jasny pogląd na potrzeby kraju, bo tego Czartoryskim nie brakowało. Nie wystarczą dobre chęci, nie wystarczy zapał i patriotyzm – potrzeba hartu. Ludzie, stojący na czele narodu, muszą być twardzi i nieustępliwi, bohaterscy i ofiarni, nie zdemoralizowani posługiwaniem się zagranicznymi ideami i zagranicznym oparciem. Kierownicy narodu muszą mieć charaktery hartowne! Tylko wówczas naród może być pewny dobrej przyszłości, jeżeli ma to przekonanie, iż ludzie kierujący nim są hartowni jak stal! (Oklaski).

Ostatni zryw

Na gwarancję Rosji, która najbardziej ślepym z Polaków otworzyła wreszcie oczy, na dokonaną już faktycznie utratę niepodległości, odpowiedział naród konfederacją barską. Zapamiętajmy to sobie dobrze: Bar, to ostatni niezależny zryw narodu aż po nowożytny, obecny ruch narodowy. Ostatni.

Podkreślam jeszcze raz to, o czym mówiłem na początku mego odczytu, iż uchylam jak każdy Polak czoło przed bohaterstwem i ofiarnością ludzi, którzy do bojów o niepodległość Polski w tylu heroicznych zrywach powstawali, ale stwierdzam, iż ostatnim zrywem podyktowanym duchem czysto polskim, nie skażonym obcymi ideami, a w szczególności ideami masońskimi, iż ostatnim czysto narodowym zrywem aż po czasy nowoczesnego ruchu narodowego, to był Bar.

Wszystko, co się dziać będzie z Polską między epoką księdza Marka Karmelity, a czasami Romana Dmowskiego, to poczynania wyrosłe z ideologii obcej duchowi polskiemu, po części i z inspiracji obcej, choćby te poczynania były jak najbardziej ofiarne i bohaterskie. Polska była heroiczna, ale inspiracja, ale sposób myślenia, ale duch był obcy. Bar, to po nasze czasy ostatni samodzielny poryw ducha narodowego, poryw tak trudny do rozgryzienia dla masońskich historiografów, bo irracjonalny, nie usiłujący  realizować jakiegoś programu, ale samozachowawczy, poczęty z najgłębszego ducha duszy polskiej, chcącej bronić swej swoistości, swej najgłębszej  narodowej więzi psychicznej i swej wiary przed brutalnym dotykiem łap azjatyckiego najeźdźcy. I może dlatego, że walka ta szła nie o materialną stronę życia, ale o jego treść najgłębszą, zrozumieli do gruntu u nas epokę barską jak dotąd tylko poeci. Nie mogę czytać bez wzruszenia pieśni konfederatów, przypominających raczej hymny religijne, niż piosenki bojowe. Iluż poetów natchnęła promienna postać księdza Marka! Czasy te tak silny rzucają urok, że nie znam dziś nawet historyka, który by potrafił ustosunkować się do nich z beznamiętnym obiektywizmem. Jeśli kiedy, to niewątpliwie wówczas mogła Polska nagłym zrywem nawrócić na drogę, wiodącą do naprawy i zachowania niepodległości bytu. Nie 3-go Maja, bo wówczas Polska nie była już sobą, duch narodu był skażony.

Nie 3-go Maja, nie w czasie Sejmu Czteroletniego, lecz w czasie Baru mieliśmy ostatnią szansę ratunku. Czytając te dzieje, widzi się to, czuje przez skórę. Przecież ówczesna Polska to jeszcze po obu stronach barykady ludzie myślący naprawdę narodowymi kategoriami: z jednej strony obóz Czartoryskich, którzy wzięli na swe barki ciężki trud wyprowadzenia z błota ugrzęźniętego wozu Rzeczypospolitej, z drugiej strony Pułascy, Krasiński, ludzie dążący, choć może chwilami po omacku, do tego samego celu. Niech się te dwa zwaśnione obozy ze sobą pogodzą, niech dojdzie rzeczywiście do zjednoczenia narodu na platformie wspólnej walki z Rosją, a zwycięstwo wydaje się niewątpliwe. Kilkakrotnie w ciągu tych długich czterech lat bojów konfederackich zjednoczenie to wydaje się tak bliskie, że tylko rękę wyciągnąć: zjednoczenie wydaje się być kwestią miesięcy czy tygodni.

Ręka masońska

Niestety, wówczas jak i dziś, wróg czuwa. Na podstawie najnowszych badań nie wolno nam wątpić, że to masońskie intrygi, konszachty i zabiegi udaremniły zgodę między konfederatami, a obozem króla i Czartoryskich. Badania Kazimierza Mariana Morawskiego wykazały, iż dwukrotnie w czteroletnich dziejach konfederacji barskiej zdawało się już dochodzić do zjednoczenia narodu, do zjednoczenia króla i Czartoryskich z Barem. W trzecim roku istnienia konfederacji przyjeżdża z Paryża płk. Dumouriez, delegowany przez rząd francuski na politycznego doradcę i wodza konfederacji. Płk. Dumouriez dostaje oficjalne polecenie doprowadzenia do zgody między królem a konfederacją. Przyjeżdża do Polski, i nagle z jego wpływu Generalność konfederacji ogłasza detronizację króla. Grom z jasnego nieba, niszczący w zarodku wszelkie możliwości porozumienia. Przez półtora wieku fakt ten był niezrozumiały.

Obecnie Kazimierz Marian Morawski wyjaśnił, że poza oficjalnym ministerstwem spraw zagranicznych działał w Paryżu jeszcze tzw. „sekret królewski” Ludwika XV, instytucja obsadzona przez masonów. Ten „sekret królewski” wydał Dumouriez’owi polecenie doprowadzenia do detronizacji Stanisława Augusta, a tym samym do śmiertelnego skłócenia narodu polskiego. Widzimy więc tutaj rękę masonerii, łapiemy ją in flagranti, widzimy jak niechętnie patrzała na wszystko, co zmierzało do zjednoczenia. A chęć do  zjednoczenia się u Polaków była tak silna, że w rok później i konfederaci mimo dawniejszej urazy wydają się dochodzić ponownie do zgody i porozumienia. I tu znów pada grom: tajemnicze i nieudane porwanie króla  Stanisława Augusta przez konfederatów.

Kazimierz Marian Morawski twierdzi, że i tu działała inicjatywa masońska. Ten drugi epizod nie jest może tak dalece wyświetlony jak pierwszy z „sekretem królewskim”, mamy jednak uzasadnione wątpliwości, czy i tutaj nie była w grze ręka masońska. Przypatrzmy się czteroletnim dziejom konfederacji barskiej, które każdy z Państwa studiował w szkole. Przypominamy sobie, że przedstawiają się one chaotycznie, jakoś dziwnie bezplanowo. Dla mnie dzieje konfederacji barskiej stanowią analogię do dziejów powstania 1830-31 r. Nie znam bardziej tragicznej i niepokojącej lekcji, jak dzieje powstania w 1830-31 r. To samo jest z konfederacją barską: jakiś chaos, jakaś tragiczna bezplanowość. Ludzie energiczni skądinąd i zdecydowani nagle zamieniają się w kunktatorów.

Co chwila przestaje się rozumieć, o co chodzi, przestaje się rozumieć te wszystkie zwłoki, nie rozumie się dlaczego ludzie mądrzy robią rzeczy głupie, dlaczego ludzie porządni robią rzeczy podłe. Słyszałem niedawno zdanie – wydaje mi się – słuszne: jeżeli się widzi, że ktoś mądry robi rzeczy rażąco głupie, ktoś porządny robi jakieś świństwo, to wtedy można na pewno przypuszczać, iż tym kimś kieruje loża czy konspiracja. Pamiętając o tej zasadzie, zrozumiemy dzieje konfederacji barskiej i dzieje powstania 1831 r. Te rzeczy, których się uczymy w szkole, to jest jakby zewnętrzna fasada. Jeśli chodzi o konfederację barską, to niewątpliwie był to zryw powstały z najgłębszych pokładów ducha narodu. Cóż, kiedy wśród bohaterskich i szlachetnych ludzi zaczęła działać szeroko intryga masońska. Wielu masonów znajduje teren działania w konfederacji barskiej: obok licznych Polaków, spotykamy tam jubilera Poncet, Francuza, następnie Heykinga, Niemca, inicjatora loży „Cnotliwy Wędrowiec” w Preszowie, wywierającej decydujący wpływ na Generalność konfederacji. Niewątpliwie zdarzają się tarcia i między ludźmi ofiarnymi i ideowymi, ale masońska intryga działając konsekwentnie przez 4 lata toczących się bojów spaczyła przebieg i ducha konfederacji.

Druga przestroga

Stąd wynika dla nas przestroga druga, zasadnicza, niesłychanie aktualna. Naród polski wciśnięty pomiędzy dwu potężnych sąsiadów dążył do zjednoczenia, dążył widomymi wysiłkami swoich najlepszych synów, ale nic z tego nie wyszło, bo nie umiano się ustrzec tych ciemnych rąk, które zrywały nić zjednoczenia z chwilą, gdy zaczynała się nawiązywać. Więc przestroga druga, niesłychanie aktualna nauka z dziejów XVIII stulecia: jeżeli chcemy, by naród polski w obliczu niebezpieczeństwa się zjednoczył, patrzmy bacznie, komu powierzamy dzieło tego zjednoczenia. (Oklaski).

150 lat rządów masonerii

Po Barze nastąpił pierwszy rozbiór, ale gorzej jeszcze niż rozbiór, bo katastrofa ducha narodu. Od r. 1772 aż po dojrzenie nowoczesnego ruchu narodowego w ostatnich latach, przypomina naród polski ciało bez ducha. Upadek konfederacji barskiej to koniec na wiek cały idei narodowej, idei samodzielnej drogi polskiego narodu. Naród wpada w stan zupełnej prostracji [załamania, zwątpienia], w stan wyjałowienia psychiki narodu z elementów rodzimych. W powstałą po wywiezieniu na Sybir konfederatów i po usunięciu się Czartoryskich próżnię wciśnie się teraz duch masoński. Droga dla niego wolna. On to opanuje niepodzielnie serca i umysły Polaków. Najlepsi synowie Polski stają się teraz masonami. Nie da się tego zaprzeczyć, jest to faktem stwierdzonym, iż przez 150 lat od pierwszego rozbioru wszyscy najlepsi synowie narodu polskiego byli masonami. I masoni próbują ten argument obrócić na swoją korzyść.

Argument ten jednak nie jest na korzyść masonerii, bo możemy stwierdzić, iż te czasy, kiedy najlepsi synowie narodu polskiego wyznawali ideały masońskie, były najtragiczniejszą epoką w tysiącletnich dziejach Polski. To jest fakt. Jeżeli chcemy, aby naród polski rozwinął skrzydła do lotu, by wzbił się na drogi wiodące ku wielkości, to musimy zerwać z tym, co kaziło duszę narodu przez 150 lat, musimy w miejsce idei masońskiej wziąć ideę narodową. (Oklaski). Po Barze staje się rzecz tragiczna: nie tylko starsi, dojrzali mężowie tracą ducha narodowego, ale dzieje się rzecz szczególnie groźna dla przyszłości narodu: jego młode pokolenia zaczynają chować się w duchu obcym, a nawet wrogim wszystkiemu, co długie wieki zwykły uważać za istotę polskości. Weźmy Komisję Edukacji Narodowej. Pozwolę sobie zatrzymać się przez chwilę nad tą instytucją. Głoszono nam, ze dopiero od tej chwili, kiedy zaczęliśmy czerpać wzory od encyklopedystów masońskich, kiedy duchem Woltera i Rousseau zaczęliśmy przepajać wychowanie młodzieży, zaczął się renesans Rzpltej. Niestety widzimy, iż renesans ten był tragiczny. Dlatego pozwolę sobie zacytować sąd Mickiewicza o Komisji Edukacji Narodowej, wypowiedziany w Wykładach o literaturze słowiańskiej: „Ale cała ta popiętrowana budowa oświaty (Komisja Edukacyjna) czyli instrukcji publicznej, nie miała podstawy w żadnej prawdzie moralnej, w żadnym dogmacie ogólnym. Nasprowadzano z zagranicy dzieł, które miały służyć za elementarne. Książki te, pisane przez filozofów encyklopedystów, znajdowały się w dziwnej sprzeczności z wychowaniem religijnym, zostawionym jeszcze w rękach duchowieństwa.

Logika, umiejętności ścisłe i wszystko, czego uczono w szkołach, było już wykładane podług widoków materializmu. Podrzędne zbiory historii, wyciągane z dzieł cudzoziemskich republikanów, wpajały maksymy, tchnące nienawiścią przeciw monarchiii, a obok tego starano się wystawiać uczniom dziedziczną władzę królestwa jako jedyny środek zbawienia Rzeczypospolitej”. Dziwna to była nauka. Z jednej strony starano się najmłodsze pokolenie polskie przerabiać w szkole na republikanów, z drugiej strony mówiono, iż tylko dziedziczna monarchia może uczynić Polskę silną; z jednej strony kazano młodzieży być gorliwymi katolikami, z drugiej strony przepajano ją duchem racjonalizmu. Czytając monografię Collegium Nobilium widzimy, iż księża pijarzy w pocie czoła tłumaczą wszystkie tragedie Woltera i każą je odgrywać wychowankom. Patrząc na to oczyma dzisiejszego człowieka ma się wrażenie jakiejś aberacji. Nic dziwnego, że oba pokolenia wychowane w takiej szkole (to jest pokolenie Sejmu 4-letniego i pokolenie powstania 1830 r.) to ludzie zupełnie zdezorientowani, pozbawieni busoli intelektualnej i moralnej, ludzie, którzy własnymi rękami wbrew swym najlepszym chęciom grzebali własną Ojczyznę.

Trzecia przestroga

Tutaj nasuwa się znów przestroga płynąca z tych czasów, przestroga, by wychowywać młodzież, która ma w przyszłości ująć w swe ręce los narodu z dala od wpływów obcego ducha. Przypomnijmy sobie dzieje wychowania w Polsce w ciągu ostatnich lat dziesięciu. Jeżeli Komisja Edukacji Narodowej łączyła się z nazwiskami takimi, jak ks. Kołłątaja, ks. Piramowicza, jak Czackiego, Ignacego Potockiego i innych, to reforma wychowania ostatnich lat dziesięciu łączy się z nazwiskami ks. Żongołłowicza i braci Jędrzejewiczów. Uważam, iż przestrogi płynące z głębi naszych dziejów są niezwykle aktualne. Uważam, iż rozpamiętywanie żałosnej historii pokolenia, które wyszło ze szkół Komisji Edukacji Narodowej powinno nas nakłonić do walki o to, by wychowanie w dzisiejszej Polsce przepojone było ideami i duchem narodowym. (Oklaski).

W dyspozycji masońskiej

Dochodzimy z powrotem do Konstytucji 3-go Maja. Konstytucję tę stworzyło – jak wiemy – pokolenie wychowane w duchu masońskim, ludzie ujęci w karby konspiracji masońskiej, kierowani przez masońskich przybłędów, którzy robią przymierze z królem pruskim nie tyle w przeświadczeniu, iż król pruski jest rzeczywiście przyjacielem Polski, ale dlatego, iż król pruski był masonem i że obowiązuje ich solidarność masońska. Fryderyk II, zwany Wielkim, był jak wiemy, jednym z najwyższych członków zakonu Illuminatów; masoni całego świata byli do jego dyspozycji. Nic dziwnego, że masoni polscy byli również do jego dyspozycji.

Próbowano operować argumentem, że po stronie zwolenników Rosji znaleźli się również masoni. Zjawisko to normalne. Masoneria dąży zawsze do rozszczepienia swoich sił, do rzucenia swoich ludzi na obie strony barykady. Jest jednak faktem dowiedzionym, że w chwili, kiedy rozstrzygnęły się losy narodu polskiego, to co było w narodzie polskim najlepszego sprzymierzyło się z królem pruskim. To Polskę musiało prostą drogą doprowadzić do katastrofy. Na szczęście nie ma tutaj analogii z dzisiejszymi czasami, gdyż Polska na 5 minut przed dwunastą zawróciła z drogi, na której doszłaby ponownie do katastrofy rozbioru. Konstytucja 3-go Maja uczy nas jeszcze czegoś innego. W jaki sposób doszło do uchwalenia tej konstytucji? Rzeczy te są ogólnie znane. Wszyscy już wiemy o tym, że Konstytucja 3-go Maja została uchwalona przez zaskoczenie. Konspiracja była ścisła, reżyseria była staranna. Obrano datę 3-go maja jako leżącą tuż po świętach Wielkiej Nocy i korzystając z tego, iż większość posłów była poza Warszawą, ucieknięto się do oszustwa, fabrykując z pełną świadomością ich nieprawdziwości depesze zagraniczne, mające wpływać na wahających się posłów i nakłonić niezdecydowanych do uchwalenia reform.

Zaniedbano przeprowadzić głębszej agitacji w kraju, w szczególności zlekceważono wolę bardzo wyraźną narodu, wyrażoną w sejmikach, tam gdzie chodziło o kwestię dziedziczenia tronu. Bezpośrednio przed Konstytucją 3-go Maja zwrócono się do sejmików z propozycją przyjęcia tronu dziedzicznego i wyboru następcy po Stanisławie Auguście za jego życia. Sejmiki odrzuciły dziedziczność tronu, lecz zgodziły się na wybór vivente rege jego następcy. Był to niesłychany wyłom w polskiej tradycji konstytucyjnej, równie może wielkiej wagi, jak swego czasu rozciągnięcie konfederacji na wszystkie sejmy. Sejm Czteroletni, zamiast na tym poprzestać, uchwalił wbrew wyraźnej woli narodu tron dziedziczny. Gdy się patrzy dziś na te posunięcia, na uchwałę o dziedziczności tronu wbrew woli sejmików i wbrew woli dynastii saskiej, na uchwałę o 100.000 wojsku, co do której było jasną rzeczą dla wszystkich polityków, iż w ówczesnych warunkach polskich zrealizować się nie da, gdy widzi się jak podstępnymi metodami narzucono narodowi te reformy, dochodzi się do wniosku, że przywódcy Sejmu Czteroletniego albo działali niesłychanie lekkomyślnie, albo popychały nimi jakieś ręce, które ryzykując te wszystkie karkołomne posunięcia dążyły nie do naprawy Rzeczypospolitej, ale do jej ponownego rozbioru, do tej ostatecznej zguby.

To, że ludzie mądrzy robili źle, że ludzie stateczni robili lekkomyślnie, bo przecież reżyseria Sejmu Czteroletniego, będąca w rękach ludzi mądrych, była niesłychanie lekkomyślna, budzi podejrzenie, iż działały tutaj siły, którym zależało na zgubie Rzeczypospolitej. I rzeczywiście zguba ta nadeszła rychlej niż się spodziewano. Polska zginęła. Ginąc zostawiła nam nauki, przestrogi.

Dziedzictwo historii

Jeżeli mówimy dziś otwarcie o tym, jak te rzeczy działy się na Sejmie Czteroletnim, jak powstała Konstytucja 3-go Maja, to mówimy o tym dlatego, by wykorzystać te nauki, aby nie popaść z powrotem w dawne błędy. Jest to rzecz bolesna, jest to rozdrapywanie ran, które wolelibyśmy widzieć zabliźnione, ale jest to zabieg konieczny. Roman Dmowski w słynnym ustępie, zaczynającym się od słów: „Jestem Polakiem”, wyjętym z książki pod tytułem: „Myśli nowoczesnego Polaka” – pisał: „Jestem Polakiem – to znaczy, że należę do narodu polskiego na całym jego obszarze i przez cały czas jego istnienia…, to znaczy, że czuję swą ścisłą łączność z całą Polską: z dzisiejszą…, z przeszłą – z tą, która przed tysiącleciem dźwignęła się dopiero…, i z tą, która w połowie przebytej drogi dziejowej rozpościerała się szeroko…, i z tą, która później staczała się ku upadkowi, grzęzła w cywilizacyjnym zastoju, gotując sobie rozkład sił narodowych i zagładę państwa… Wszystko, co polskie, jest moje: niczego się wyrzec nie mogę. Wolno mi być dumnym z tego, co w Polsce jest wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na naród za to, co jest w nim marne”.

Jesteśmy dziedzicami i spadkobiercami nie tylko Grunwaldów, nie tylko Kircholmów, Kłuszynów, Chocimów, Wiedniów, ale jesteśmy również spadkobiercami ponurych chwil upadku, chwil poniżenia. Nie możemy się od nich oddzielić. Jesteśmy ich spadkobiercami, ale jesteśmy spadkobiercami nie tylko hańby, ale i nauki, która płynie z tych czasów.

Czwarta przestroga

Nauka, która płynie z Sejmu Czteroletniego jest następująca: Naród nie może być oddany pod zależność ani obcych podszeptów, ani rozkazów, ani nie może być uzależniony od obcego ducha. Naród musi wytyczyć swoją własną drogę i tylko po niej może dążyć do wielkości. Ta nauka, choć może bolesna, jest nauką krzepiącą. Trzeba z tych przeżyć narodu polskiego umieć wyciągnąć należyte wnioski i odnieść z tego korzyści wielkie, korzyści szczególnie aktualne w dzisiejszej epoce. Stoimy bowiem w przededniu wielkich wypadków, w obliczu zawieruchy dziejowej, na początku wielkiego dramatu dziejowego, właśnie zaczynającego się rozgrywać, dramatu, o którym wiadomo, jak się zaczyna, ale nie wiadomo, jak się skończy. Naród polski przypomina w tej chwili okręt miotany burzą wśród mroków, okręt, który chcąc utrzymać właściwy kurs, musi mieć pewnych sterników i niezawodną busolę. Busolą tą, która nas przeprowadzi przez burze i zawieruchy dziejowe, może być tylko idea narodowa. (Oklaski). Armia i idea narodowa Jeżeli ludzie, którzy starali się uratować Polskę w epoce Sejmu Czteroletniego, doprowadzili ją do zguby i upadku, to dlatego, że nie potrafili zrealizować dwóch podstawowych rzeczy w życiu narodu: nie potrafili zorganizować armii i nie potrafili wytworzyć idei narodowej. My jesteśmy dziś w tym szczęśliwym położeniu, że mamy obie te rzeczy, których brak było naszym przodkom. Mamy silną armię i mamy ideę narodową. (Oklaski). I dlatego w chwili, gdy zaczyna się dramat dziejowy, naród polski mając armię i mając ideę narodową może być przekonany, że ten dramat nie zakończy się dla niego tragicznie, jak się zakończył tragicznie dramat 3-go Maja, ale dramat, który zaczynamy przeżywać, zakończy się finałem zwycięskim! (Burzliwe oklaski).”

„Prosto z Mostu” nr 31(252)/1939, z dn. 30.07.1939 r.

Droga rewolucjo !! Fit for 55, czyli rewolucja za 10 tysięcy miliardów euro. Konieczne jest „przebudzenie” Europejczyków.

Droga rewolucjo! Fit for 55, czyli rewolucja za nawet 10 tysięcy miliardów euro. Konieczne jest „przebudzenie” Europejczyków.

Zbigniew Kuźmiuk

fit-for-55-czyli-rewolucja-za-10-bilionow


Pod koniec kwietnia, najpierw Parlament Europejski, a później Rada Unii Europejskiej, przegłosowały kluczowe cztery akty prawne rozszerzające system EU ETS (handlu pozwoleniami na emisję CO2) na dwie kolejne dziedziny gospodarki – mianowicie TRANSPORT I BUDOWNICTWO, a także zdecydowanie większe niż do tej pory OBCIĄŻENIE KOSZTAMI POZWOLEŃ NA EMISJĘ TRANSPORTU LOTNICZEGO I MORSKIEGO.

Droga rewolucja..

Rozwiązania te oprócz tego, że rozszerzają stosowanie systemu ETS na kolejne dziedziny gospodarki, to także, poprzez zdejmowanie z rynku coraz większej ilości tzw. darmowych uprawnień do emisji CO2, będą windowały w górę cenę tych pozwoleń na europejskich giełdach.

W pakiecie głosowanych aktów prawnych znalazły się także Społeczny Fundusz Klimatyczny, który głównie ma wspierać gospodarstwa domowe w realizacji wymogów polityki klimatycznej, a także tzw. podatek od śladu węglowego (CBAM), mający na celu obciążanie importu do UE niektórych towarów energochłonnych z krajów trzecich, w których nie ma tego rodzaju opłat klimatycznych.

Polska na forum Rady sprzeciwiała się ich przyjęciu ale w żadnej sprawie nie udało się zebrać tzw. mniejszości blokującej, czyli przynajmniej 5 państw członkowskich zamieszkałych przez przynajmniej 35 proc. ludności UE.

Wygląda więc na to, że przysłowiowa „klamka już zapadła” i czeka nas swoista rewolucja w zasadzie w każdej dziedzinie życia, której koszty ostatecznie będą musieli ponieść europejscy przedsiębiorcy i gospodarstwa domowe.

Co kryją przyjęte akty prawne?

Wprawdzie jest jeszcze jakaś nadzieja, że po nadchodzących wyborach do PE w 2024 roku, a także wyborach parlamentarnych w kilku krajach członkowskich (między innymi tej jesieni w Hiszpanii), na tyle zmieni się struktura instytucji unijnych (zarówno PE, Komisji jak i Rady), że będzie można tę rewolucję zastopować, ale do tego konieczne jest „przebudzenie” Europejczyków.

Wspomniana rewolucja ma dotyczyć w zasadzie wszystkich dziedzin naszego życia i zostanie wymuszona od góry, poprzez nałożenie tak wysokich dodatkowych obciążeń finansowych związanych z emisją CO2, że wymusi to ogromny proces inwestycyjny, który nie bardzo wiadomo, jak będzie można sfinansować.

Między innymi w związku z zakazem rejestracji samochodów z silnikiem spalinowym od 2035 roku, czeka nas wymiana ponad 250 mln samochodów na elektryczne, bądź przyszłościowe paliwa syntetyczne (część z nich zarejestrowanych wcześniej będzie jeszcze jeździć po 2035 roku, ale można się domyślać, że zakazami wjazdu, ich eliminacja będzie następowała bardzo szybko).

Do tego musi zostać wybudowana wręcz gigantyczna infrastruktura do ładowania tych samochodów, nie tylko ta przydrożna, ale także ta w wielkich skupiskach ludzkich, czyli blokowiskach miejskich.

Czeka nas także likwidacja w całej Europie ponad 200 elektrowni węglowych i zastąpienie ich innymi stabilnymi źródłami wytwarzania energii elektrycznej (w Polsce będzie to energetyka atomowa), przebudowa technologiczna ok. 500 hut stali, a także „ekologizacja” ok 180 milionów (!!!) budynków mieszkalnych.

A to tylko niektóre elementy tej rewolucji, tak naprawdę czeka nas przebudowa każdej dziedziny życia, przy czym często te zamierzenia opierają się na nadziei, że w ciągu najbliższych kilku lat, zostanie uczyniony taki postęp techniczny i technologiczny, że będą one w ogóle możliwe.

„Rewolucjoniści klimatyczni” twierdzą, że UE i państwa członkowskie będą w stanie to wszystko sfinansować, choć skala tych zmian jest tak gigantyczna, że szacunki kosztów są bardzo rozbieżne i sięgają 5, a może nawet 10 bilionów euro.

Można przyjąć, że UE będzie dysponowała w najbliższym 10-leciu na finansowanie tej rewolucji kwotą ponad 1 biliona euro (300 mld z unijnego wieloletniego budżetu ok. 600 mld euro z Funduszu Odbudowy, reszta ma pochodzić, ze zreformowanego ETS – w tym objęcia nim budynków i transportu), co oznacza, że pozostała część ciężarów finansowych, będzie musiała zostać sfinansowana przez państwa członkowskie, a więc przedsiębiorców i gospodarstwa domowe.

Czy jest to w ogóle możliwe, a szczególnie w krajach członkowskich ciągle goniących najzamożniejsze kraje Europy Zachodniej? Śmiem wątpić.

Rząd warszawski dał dupy Firtaszowi… i UE…!! Uchyla zakaz przywozu produktów rolnych z Ukrainy.

Rząd warszawski dał dupy Firtszowi… i UE…

Rząd uchyla zakaz przywozu produktów rolnych z Ukrainy. ROZPORZĄDZENIE

oprac. Andrzej Mężyński rozporzadzenie- uchyla-zakaz-przywozu

W Dzienniku Ustaw opublikowano we wtorek rozporządzenie uchylające rozporządzenie ws. zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych. Przepisy krajowe zostaną zastąpione unijnymi środkami zapobiegawczymi dot. przywozu z Ukrainy pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika m.in. do Polski.

Chodzi o rozporządzenie Ministra Rozwoju i Technologii z dnia 2 maja 2023 r. uchylające rozporządzenie w sprawie zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych. Rozporządzenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia – podano w Dzienniku Ustaw.

Bruksela wprowadza środki zapobiegawcze

Wcześniej we wtorek Komisja Europejska poinformowała o przyjęciu tymczasowych środków zapobiegawczych dotyczących przywozu z Ukrainy pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Regulacje te zakazują w okresie od 2 maja do 5 czerwca br. (z możliwością przedłużenia) swobodnego obrotu nasionami wymienionych roślin pochodzącymi z Ukrainy w pięciu państw członkowskich UE: Bułgarii, Polsce i Rumunii oraz na Węgrzech i Słowacji. Produkty te nadal mogą znajdować się w tranzycie przez te pięć państw członkowskich w ramach wspólnej celnej procedury tranzytowej lub trafiać do kraju lub terytorium poza UE. Pochodzące z Ukrainy pszenica, kukurydza, rzepak i słonecznik mogą również być dopuszczane do swobodnego obrotu we wszystkich państwach członkowskich UE innych niż Bułgaria, Polska, Rumunia, Słowacja i Węgry.

Jak podała KE, ogłoszone we wtorek restrykcje mają na celu złagodzenie wąskich gardeł logistycznych dotyczących pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika w Bułgarii, Polsce, Rumunii i na Słowacji oraz na Węgrzech. Komisja zaznaczyła, że jednocześnie Bułgaria, Węgry, Polska i Słowacja zobowiązały się do zniesienia jednostronnych środków dotyczących tych i wszelkich innych produktów pochodzących z Ukrainy.

“Ogólny pakiet wsparcia”

“Środki te stanowią część ogólnego pakietu wsparcia proponowanego przez Komisję i zostaną uzupełnione wsparciem finansowym dla rolników w pięciu państwach członkowskich oraz dalszymi środkami ułatwiającymi tranzyt zboża wywożonego z Ukrainy przez korytarze solidarności do innych państw członkowskich i krajów trzecich” – dodała KE.

Komisja podkreśliła ponadto, że „jest gotowa” do ponownego wprowadzenia środków zapobiegawczych po wygaśnięciu obecnego rozporządzenia w sprawie zniesienia ceł na towary z Ukrainy w dniu 5 czerwca 2023 r., o ile wyjątkowa sytuacja będzie się utrzymywać.

Czego dotyczyło polskie rozporządzenie?

Uchylone we wtorek rozporządzenie Ministra Rozwoju i Technologii z dnia 21 kwietnia 2023 r. w sprawie zakazu przywozu z Ukrainy produktów rolnych zakładało zakaz przywożenia z Ukrainy do Polski do 30 czerwca br. następujących produktów rolnych: zboża, cukru, suszu paszowego, nasion, chmielu, lnu i konopi, owoców i warzyw, produktów z przetworzonych owoców i warzyw, wina, wołowiny i cielęciny, mleka i przetworów mlecznych, wieprzowiny, baraniny i koziny, jaj, mięsa drobiowego, alkoholu etylowego pochodzenia rolniczego, produktów pszczelich oraz pozostałych produktów.

Możliwy był natomiast przewóz towarów z Ukrainy przez Polskę na podstawie przepisów unijnych o tranzycie zewnętrznym albo na podstawie konwencji o wspólnej procedurze tranzytowej, pod warunkiem że tranzyt przez Polskę zakończy się w portach morskich w Gdańsku, Gdyni, Świnoujściu, Szczecinie lub Kołobrzegu (od 28 kwietnia br.), bądź też poza terytorium Rzeczypospolitej Polskiej.

Kampania z Putinem w tle

Kampania z Putinem w tle

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)  •  30 kwietnia 2023 tekst

Afera z ukraińskim zbożem skończyła się tak samo nagle, jak wybuchła. Rząd „dobrej zmiany” ogłosił, że „do lipca” zboże z Polski wyjedzie. Co prawda nie wiadomo jeszcze – dokąd – bo, jak pamiętamy, miało wyjechać i wcześniej, jako że wjechało tylko tranzytem.

A w ogóle okazało się, że to wszystko przez Putina, bo nakradł się na Ukrainie zboża, no a potem swoim zwyczajem zasypywał zbożowe magazyny w Polsce – ale nie pierwszorządnym zbożem z Ukrainy, które przerabiał na białe, chrupiące bułeczki, tylko ruskim Scheissem, co to nie nadaje się nawet na paszę. Takie głuche wieści krążą wśród wyznawców Jarosława Kaczyńskiego, który zarówno w tej sprawie, jak i we wszystkich innych, w których maczał palce, jest czysty, jak łza, jakby się wykąpał w hyzopie. Jak wiadomo z Pisma Świętego, wystarczy kogoś tylko pokropić hyzopem, a już staje się bielszy od śniegu, a cóż dopiero, gdy się wykąpie? Po takim zabiegu wykąpany staje się podobny do czystego typa nordyckiego, który – jak wiadomo – jest czysty i bez mydła.

Dzięki temu, że afera z ukraińskim zbożem zakończyła się wesołym oberkiem, możemy spokojnie czekać na zapowiadaną ofensywę niezwyciężonej ukraińskiej armii, która, jak wsiądzie żołdakom Putina na karki, to się nie zatrzyma, aż w Moskwie, a kto wie, czy nie dalej – na przykład – we Władywostoku? Takie rewelacje na temat ukraińskich planów wyciekły ostatnio z Ameryki. Wyobrażam sobie, w jaką panikę musiało to wpędzić zimnego ruskiego czekistę Putina. Jeszcze nie wiemy dokładnie, co w tej sytuacji postanowi, ale jestem pewien, że wkrótce ukraiński wywiad poda nam do wierzenia zbawienną prawdę, że wycofa się na z góry upatrzone pozycje na Nowej Ziemi, podczas gdy europejska część Rosji przekształci się w strefę zdemilitaryzowaną. Z jakiegoś zagadkowego powodu wiele sobie po tym obiecuje były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Aleksander Kwaśniewski, w swoim czasie kolegujący z Hunterem Bidenem, synem Pana Naszego z Waszyngtonu, na służbie u ukraińskiego oligarchy Mykoły Złoczowskiego. Teraz na Ukrainie trwa wojna, ale tylko patrzeć, jak zakończy się ostatecznym zwycięstwem, po którym Polska zleje się z Ukrainą i będzie ją odbudowywała, zgodnie z umową z 2 grudnia 2016 roku, na podstawie której polski rząd zobowiązał się do nieodpłatnego udostępniania Ukrainie zasobów całego państwa. Ileż tu będzie można się nakraść – tego oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie ogarnia, toteż nic dziwnego, że wszyscy miłujący pokój Europejczycy nie mogą się już ostatecznego zwycięstwa doczekać.

Tymczasem jednak w naszym bantustanie rozkręca się kampania wyborcza, w ramach której Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński próbuje usidlić złowrogiego Donalda Tuska. W tym celu Sejm przyjął ustawę o nadzwyczajnej komisji, która będzie badała ruskie wpływy w polskiej polityce i jak tylko zdemaskuje Tuska, bo zrobi mu szlaban na funkcje publiczne na całe 10 lat. W tej komisji, obok zasłużonych parlamentarzystów mają zasiadać też sprawdzeni, pierwszorzędni fachowcy spoza Sejmu – ale niestety nie wiadomo, czy pan prezydent Duda pójdzie na ten kozacki numer i ustawę podpisze. Może ją przed podpisaniem skierować do Trybunału Konstytucyjnego, który, jak wiadomo, jest sparaliżowany z powodu odmowy uznania przez część sędziów pani Julii Przyłębskiej na stanowisku prezesa, w związku z czym każda sprawa, która tam trafi, jakby zapadła się w czarną dziurę. Tedy na wszelki wypadek Naczelnik zaktywizował się na odcinku smoleńskim, z czego skorzystał Wielce Czcigodny Antoni Macierewicz, po 13 latach od katastrofy kierując do prokuratury zawiadomienie o „możliwości popełnienia przestępstwa zamordowania prezydenta Lecha Kaczyńskiego i pozostałych 95 osób”. Z ustaleń sławnej podkomisji wynika, że w Smoleńsku był zamach, polegający na wybuchu bomby, a może nawet dwóch bomb, które prawdopodobnie umieścił w samolocie Putin. W tej sytuacji prokuraturze pozostawałoby tylko ustalić rolę Donalda Tuska w tym zamachu – czy na przykład podsadzał Putina, kiedy ten wkładał bombę do lecącego samolotu, czy przyłożył rękę w jakiś inny sposób – ale te informacje prokuratura przy pomocy pierwszorzędnych fachowców potrafi wydobyć z Donalda Tuska w areszcie wydobywczym. Niestety prokuratura to jedna sprawa, a niezawisłe sądy, to sprawa druga. Jak wiadomo, znaczna część niezawisłych sędziów sympatyzuje z Volksdeutsche Partei, więc trudno powiedzieć, czy w tej sytuacji uda się wpakować złowrogiego Tuska do aresztu wydobywczego. W tej sytuacji narodził się projekt ustawy o zaostrzeniu odpowiedzialności nie tylko za bycie ruskim agentem lub onucą, ale również – za uleganie ruskiej dezinformacji. Jak wiadomo ruskiej dezinformacji ulegać nam nie wolno. Jeśli już – to jakiejś innej – chociaż i to wiąże się z ryzykiem. zecz w tym, że wspomniany projekt stoi na nieubłaganym stanowisku, że ruskim agentem można zostać również „bez swojej wiedzy i zgody” – a w tej sytuacji przez Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego otwierają się przepastne możliwości. Ponieważ taki agent sam nie wie, że jest ruskim agentem, to koronnym dowodem w sprawie siłą rzeczy musi być przyznanie się delikwenta w momencie, kiedy przesłuchujący śledczy uświadomi mu całą ohydę jego czynu; „Wiecie, rozumiecie, z wami jest brzydka sprawa!”. W ten sposób wracamy do starej, sprawdzonej teorii dowodów, według której confessio est regina probationum, co się wykłada, że przyznanie jest królową dowodów. Jeśli tedy projekt ten wszedłby w życie, to nie ulega wątpliwości, że pierwszorzędni fachowcy nie tylko złowrogiego Donalda Tuska, ale i każdego innego obywatela mogliby przekonać, żeby przyznał się do czego akurat tam będzie trzeba. W ten sposób przekonujemy się po raz kolejny, ile racji mają militaryści twierdzący, że trzeba korzystać z wojny, bo pokój będzie straszny. Nie ulega bowiem wątpliwości, że przy pomocy takich narzędzi uda się przywrócić upragnioną jedność moralno-polityczną narodu, a każdego kto usiłowałby sypać piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów, postraszy się Putinem, który jest dobry na wszystko – nawet na ładną, niewinną panienkę.

Kiedy tak rząd „dobrej zmiany” próbuje przywrócić jedność moralno-polityczną narodu, przeżyliśmy dwie rocznice. Pierwsza – to 80 rocznica powstania w getcie warszawskim. Z tej okazji pani Barbara Engelking powtórzyła oskarżenia, jakie już na początku lat 90-tych pojawiły się w żydowskich organizacjach przemysłu holokaustu, że Polacy podczas okupacji nie pomogli Żydom. Wprawdzie to oskarżenie można by odwrócić, że Żydzi nie kiwnęli nawet palcem, by ocalić od śmierci 3,5 miliona Polaków, ale po stronie polskiej nikt tego nie robi, zdając sobie sprawę z jego absurdalności, podczas gdy strona żydowska się nie krępuje i realizuje w podskokach skoordynowane polityki historyczne: żydowską i niemiecką. Wielce Czcigodny poseł Dominik Tarczyński oskarżył nawet panią Engelking do prokuratury, ale nie wydaje mi się, by znalazł się w Polsce sąd, który odważyłby się zrobić krzywdę pani Barbarze Engelking, więc myślę, że może ona rozwijać swoją działalność całkowicie bezpiecznie. Niezależnie do tego Wielce Czcigodna Anna Maria Żukowska, z pierwszorzędnymi korzeniami, właśnie zaszmalcowała pana premiera Morawieckiego, że jako Żyd przypisał wszystkie zasługi tubylczym nacjonalistom, a nie – dajmy na to – Gwardii Ludowej. Druga rocznica, to rocznica uchwalenia ustawy o obronie Ojczyzny, na podstawie której nasza niezwyciężona armia ma zostać powiększona do 300 tysięcy. Z tej okazji Naczelnik Państwa powiedział, że musimy być przygotowani „na każdą ewentualność”. I słuszna jego racja, bo przecież nie wiemy, co każe nam zrobić Nasz Najważniejszy Sojusznik tym bardziej, że za „wzmacnianie wschodniej flanki NATO” rząd „dobrej zmiany” bez mrugnięcia okiem płaci i nawet się nie targuje. Bo i on wie i my wiemy, że w przeciwnym razie zaraz byśmy musieli wszyscy zakochać się w panu Szymonie Hołowni, jako jasnym idolu, a tak, to po staremu kochamy się w Naczelniku, premierze Morawieckim i wicepremierze Błaszczaku.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Jak nie budować relacji z Ukrainą. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet [gdyby była] dobra wola.

Jak nie budować relacji z Ukrainą. Dalsza część opowieści o zbożu. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet [gdyby była] dobra wola.

[To nie mój pogląd, lecz „Polityki”. O roli Firtaszów nie piszą. Jednak umieszczam. Mirosław Dakowski]

ak-nie-budowac-relacji-z-ukraina

Od co najmniej roku mówię i piszę, że słabnąca w wyniku wojny Ukraina, z jej mnóstwem nierozwiązanych problemów wewnętrznych, wśród których korupcja jest tylko najbardziej głośnym, i nowymi bolączkami, jest zagrożeniem dla Polski. Jej problemy będą się stawać naszymi, destabilizacja sytuacji wpływać będzie na nas, a nastroje opinii publicznej po obu stronach, mogą podlegać szybkiej ewolucji.

W miejsce dotychczasowej, nieco sielskiej sympatii, pojawią się zadrażnienia i w konsekwencji może ujawnić się tłumiona niechęć. Nasi wrogowie, nie tylko na wschodzie to wykorzystają, choćby z tego powodu, że polsko-ukraiński tandem zmienić może układ sił w Europie, lepiej zatem zrobić wszystko, aby on nie powstał. W efekcie możemy ponosić koszty sąsiadowania ze zdestabilizowanym państwem nie wykorzystując możliwości, które pojawiłyby się gdyby destabilizacji uniknąć, albo znacząco zmniejszyć jej skalę. Taka ocena sytuacji skłoniła mnie do mówienia o konieczności pogłębienia współpracy, po to aby Polska przeciwdziałając najgorszym scenariuszom rozwoju sytuacji na Ukrainie, wykorzystała korzystne położenie w jakim się znaleźliśmy w związku ze skalą naszego zaangażowania we wspieranie wysiłku wojennego Kijowa. Kryzys zbożowy potwierdził, że współpraca polsko-ukraińska nie musi być aksamitna, będą zadrażnienia, a nawet poważne spięcia, a to czego potrzebujemy to zarówno podejście strategiczne, jak odpowiednio wczesna reakcja na majaczące na horyzoncie problemy. Zobaczmy jak narastał problem.

Był czas na odpowiednio szybką i spokojną reakcje”

W lutym tego roku Julia Samajewa, kierująca działem ekonomicznym w Dzierkale Tyżnia, ukraińskim tygodniku opublikowała artykuł, w którym szukała odpowiedzi na pytanie – Jak to się stało, że ukraińska pszenica jest najtańsza na świecie? Prześledźmy jej tok rozumowania i wyniki dziennikarskiego śledztwa, bo pisze ona, że pierwsze niepokojące oznaki nowego trendu były już na rynku zauważalne w październiku 2022 roku. Był zatem czas na odpowiednio szybką i spokojną reakcje. Na czym polega analizowane przez nią zjawisko? Paradoks polegał na tym, że w roku 2022 światowe ceny zbóż osiągnęły maksimum, w maju dochodząc do poziomu ok. 440 dolarów za tonę. Wówczas to niektóre kraje (Węgry, Indie, Gruzja, Kazachstan, Azerbejdżan) w trosce o sytuację na własnym rynku żywności wprowadziły embargo na eksport własnej produkcji. I właśnie w tym czasie, bo Samajewa poddała analizie dane służb celnych za okres czerwiec – listopad 2022 r., ukraińska pszenica sprzedawana była z dyskontem cenowym na poziomie 40 proc.

Uprzedzając pytania skąd my mielibyśmy o tym wiedzieć wyjaśniam, że należało właśnie w związku z dobrą współpracą między Warszawą a Ukraina i po to, aby przyspieszyć odprawy, zacząć pracować wówczas nad wprowadzeniem jednego, wspólnego dokumentu na podstawie którego mogłyby być realizowane kontrakty eksportowe. Byłoby to tym łatwiejsze, że wszystkie kontrakty eksportu ziarna zbóż i roślin oleistych są na Ukrainie rejestrowane. Ale idźmy dalej. Samajewa pisze, że w analizowanym okresie (czerwiec – listopad 2022 r.) średnia cena tony pszenicy na światowych rynkach wynosiła 362 dolary za tonę, a Ukraina sprzedawała ją do Polski wówczas za 222 dolary, do Rumunii za 209, do Bułgarii za 200 dolarów. Zapewne już wówczas były faktyczne podstawy, aby zacząć reagować, tym bardziej, że z formalnego punktu widzenia, na co zwraca uwagę choćby europoseł PIS Jacek Saryusz-Wolski, a potwierdza Witold Waszczykowski, też eurodeputowany rządzącej formacji, są prawne narzędzia, które należało wykorzystać. Samajewa zauważyła też inną ciekawą prawidłowość. Otóż trzeba wiedzieć, że kontrakty eksportu towarów masowych, w tym wypadku ziarna pszenicy czy kukurydzy, realizuje się według dwóch systemów – DAP, kiedy wszystkie koszty logistyczne są po stronie dostawcy i FOB, kiedy koszty ponosi kupujący a sprzedawca musi jedynie dostarczyć towar do portu czy na bocznicę kolejową. Z oczywistych względów kontrakty DAP charakteryzują się wyższymi cenami umownymi, a FOB niższymi. Ale nie w przypadku ziarna eksportowanego w ubiegłym roku z Ukrainy. W tym wypadku nie było tego rodzaju korelacji. Zdarzało się, że ceny kontraktowe wywożonego z Ukrainy ziarna w systemie, który nakładał koszty logistyczne na sprzedawcę, były niższe od tych kiedy za dostawę płacił kupujący. Jedno było wspólne, zawsze średnia wartość kontraktów była znacząco niższa od ceny rynkowej. Jak to się zatem stało, że ukraińscy traderzy, firmy zajmujące się eksportem produkcji rolniczej, godzili się na sytuację w której handlowali znacznie poniżej cen światowych, przecież teoretycznie przynajmniej, mogliby zarobić więcej? Ukraińska dziennikarka pisze, że w rzeczywistości nikogo nie interesuje w Kijowie w jakich cenach sprzedawane jest zboże. Ministerstwo rolnictwa ma inne problemy na głowie, zwłaszcza w czasie wojny, służby celne bardziej zajmują się importem, bo ma on związek z opłatami, a służby podatkowe zajmują się przede wszystkim problemem cen transferowych dbając o to, aby nie odstawały one w kontraktach eksportowych in plus, a nie in minus od światowego poziomu. W ten sposób ujawnia się też słabość państwa ukraińskiego i podległych mu służb, które nie były w stanie adekwatnie reagować na powstałą sytuację. Ale nie jest to tylko kwestia zaniedbań czy niedorozwoju administracji. Stworzono też mechanizmy wręcz ułatwiające proceder sprzedaży po obniżonych cenach, ze znaczącym dyskontem, ukraińskiej produkcji rolnej. Pisze ona o tym, że władze Ukrainy chcąc przeciwdziałać ucieczce waluty za granicę, zarówno chcąc utrzymać makroekonomiczna stabilność, jak i walczyć z nielegalnymi transferami, wprowadziły w czasie wojny zasadę obowiązkowych depozytów walutowych od kontraktów eksportowych. Punktem odniesienia są ceny kontraktowe za ostatnie 6 miesięcy, a depozyt jest zwalniany w momencie wpłynięcia waluty na rachunek sprzedawcy. Tylko, że ten właśnie mechanizm stworzył dodatkowe zachęty, aby zejść z ceny sprzedaży, bo nie mrozi się w ten sposób kapitału pracującego.

W normalnych realiach rynkowych tego rodzaju podejście zderzyłoby się z niechęcią producenta rolnego, który nie wyzbyłby się swych zapasów za bezcen. Ale Ukraina nie jest w normalnej sytuacji i producenci rolni stoją przed dylematem sprzedać za bezcen ryzykując, że nowej produkcji nie będzie gdzie przechować, albo czekać na lepsze czasy. Jak pisała w lutym „Oczywiście producenci są przegranymi, jeśli handlowcy są zwycięzcami. A teraz, ze względu na problemy logistyczne, tak trudno sprzedać zboże, że są zmuszeni zgodzić się na wszelkie warunki, byle nie gniło”.

Rolą administracji publicznej jest przewidywanie sytuacji kryzysowych”

Na nasz użytek warto się zastanowić, czy wiedzieliśmy o tym co się na Ukrainie dzieje? Mamy przecież finansowane z pieniędzy podatnika ośrodki analizujące zarówno sytuację w rolnictwie, jak i to co się dzieje na Wschodzie. Nawet jeśli wcześniej nie śledziły one bardzo intensywnie procesów rynkowych u naszego sąsiada, to po wybuchu wojny można było zainicjować programy badawcze, nieco rozszerzyć obszar monitorowanych zjawisk. Dlaczego tego nie zrobiono? A może nikt nie słuchał głosów ekspertów pracujących na rzecz rządu?

Nie wiem, ale ten brak ekspertyzy lub jej lekceważenie i reagowanie dopiero wówczas kiedy problemy urosną, wydaje się jednym z naszych podstawowych problemów. Ale idźmy dalej. Samajewa pisze, że w ciągu 5 miesięcy ubiegłego roku ukraińscy eksporterzy sprzedali poniżej rynkowych cen 5 mln ton zboża, na czym Kijów stracił 550 mln dolarów wpływów (chodzi w tym wypadku o saldo transferów finansowych), co w wymiarze makroekonomicznym utrudniło stabilizowanie hrywny. Czy w Kijowie nie wiedziano o tym co się dzieje?

W innym artykule pisze ona, powołując się zresztą na nasza prasę, że ukraińska pszenica która „wlała się” na nasz rynek była kwalifikowana jako „techniczna”, czyli nie nadająca się do spożycia. O tej kwestii napiszę nieco później, ale jak zauważyła dziennikarka w ukraińskiej klasyfikacji produktów ekspertowych, w tym oczywiście również zboża, nie ma takiej kategorii. Nie ma pszenicy technicznej. A zatem z Ukrainy nie mogła wyjechać tak kwalifikowana, magiczna przemiana nastąpiła na granicy. Samajewa jest zdania, że może to świadczyć, iż eksporterzy, firmy handlowe, posługiwali się dwoma kompletami dokumentów – dla służb ukraińskich jednym i dla polskich drugim. Dlatego właśnie pisałem, że należało odpowiednio wcześniej, a rolą administracji publicznej jest przewidywanie sytuacji kryzysowych, pracować nad wspólnym polsko – ukraińskim dokumentem. Ale jest też inne wyjaśnienie tego fenomenu. Otóż rozmawiałem z prezesem jednej z firm handlującej „po polskiej stronie” ukraińskim zbożem.

Powiedział mi on, że kwalifikacja dostawy jako zboża technicznego była częstą praktyką sugerowaną przez nasze służby. Znacząco przyspieszało to odprawę graniczną, bo badania fitosanitarne nie były konieczne. Nasze służby pracujące na granicy nie dostały w odpowiednim czasie niezbędnych narzędzi (większe budżety, nowe laboratoria, więcej kadr) więc znalazły rozwiązanie, szkoda tylko, że tego rodzaju. Wreszcie Samajewa pisze, że jej zdaniem ukraińskie ministerstwo rolnictwa nie musiało być zainteresowane rozwiązaniem problemu eksportu poniżej cen rynkowych, bo kierujący resortem Nikołaj Solski jest „jednym ze współzałożycieli Ukraińskiego Holdingu Rolnego, który zajmuje się między innymi handlem zbożem. Oznacza to, że minister może równie dobrze lobbować w interesie handlowców, mimo problemów niektórych drobnych producentów”.

Wydaje się, że wiele w Polsce mówiąc o problemach państwa ukraińskiego nadal również w czasie wojny borykającego się z wieloma „przedwojennymi” problemami – korupcją, niewydolnością administracji, interesami wpływowych grup interesów, traktujemy naszego sąsiada w kategoriach normalnie funkcjonującego organizmu. Zakładamy milcząco, że „to oni” winni znaleźć rozwiązanie rysujących się problemów, nie jest naszym obowiązkiem wtrącanie się w ich wewnętrzne sprawy, nawet nie musimy się nimi interesować. Jest akurat, moim zdaniem zupełnie odwrotnie. Jeśli nie będziemy się tymi problemami interesować, nie poprawimy stanu naszej wiedzy na temat tego, co dzieje się na Ukrainie, nie będziemy aktywniejsi – proponując rozwiązania, zarówno legislacyjno-administracyjne, jak również rzeczowe, to będziemy „hodować” problemy, które tak jak to było w przypadku ziarna zbóż w pewnym momencie wybuchną, ale wówczas na reakcję będzie zbyt późno. Należało odpowiednio wcześniej myśleć o programie wsparcia dla ukraińskich producentów rolnych, skupu ich zboża, magazynowania, również w Polsce. Gdybyśmy rozbudowali odpowiednio szybko system logistyczny, zdolności portów, służby celne i fitosanitarne, to moglibyśmy na tranzycie zarobić. Ale trzeba było przygotować się do tematu w sposób strategiczny, z odpowiednim wyprzedzeniem, zasięgając opinii znających rynek rolny na świecie i w Europie. Specjalistów w Polsce w tym obszarze jest aż nadmiar. Tylko, że chyba nikt ich nie słuchał.

Ale jest jeszcze jeden w tym wszystkim ciekawy wątek. Otóż przywoływany przeze mnie Nikołaj Solski, ukraiński minister rolnictwa opublikował artykuł poświęcony obecnemu kryzysowi. Jest on napisany w bardzo pojednawczym tonie, ale warto zwrócić uwagę na zawarte w nim tezy. Pisze on m.in., iż wzrost eksportu ukraińskiej kukurydzy na rynek Unii Europejskiej (8 mln ton w 2021 roku i 11,2 mln ton w 2022) jest zarówno wynikiem blokad portów czarnomorskich przez Rosjan (o czym wiemy), jak i efektem większego popytu, bo w ubiegłym roku w wielu państwach Europy Zachodniej miała miejsce susza. Nas ona dotknęła w znacznie mniejszym stopniu niż Hiszpanię i Francję. Jeśli chodzi o eksport oleju słonecznikowy, to zdaniem ukraińskiego ministra rolnictwa był on niewiele tylko wyższy w roku ubiegłym niźli rok wcześniej (odpowiednio 1,96 mln ton i 2,05 mln ton), a w przypadku miodu, orzechów i wyrobów przemysłu spożywczego (makaron, słodycze etc.) spadł. Trudno zatem mówić o tym, że w przypadku niektórych grup towarowych objętych np. polskim embargo mamy do czynienia z narastającym zagrożeniem rynku wewnętrznego. Jeśli tak jest, a sprawa wymaga zbadania, to uprawnionym byłby pogląd, że przy okazji problemu z ukraińskim zbożem i ziarnem kukurydzy nasz rząd broni interesów branżowych.

Ale kwestia ziarna zbóż jest najważniejsza zwróćmy uwagę, co na ten temat pisze ukraiński minister. Przytoczmy słowa Nikołaja Solskiego. Jak zauważa „ukraiński import do Polski przyniósł wiele korzyści nie tylko Ukrainie, ale także samej Polsce. Oto, o czym mówię: 20 proc. polskiego eksportu to wszelkiego rodzaju mięsa. Polski eksport mięsa i produktów mlecznych wzrósł w ubiegłym roku o 37 proc. Taka produkcja wymagają paszy, a zboże z Ukrainy wzmocniło konkurencyjność polskich producentów. Eksport zboża i produktów jego przetwórstwa z Polski również wzrósł o 40 proc. Tak więc rozwijał się biznes sąsiedniego kraju, w tym wykorzystujący ukraińskie surowce. Dla przykładu, zgodnie z oświadczeniem polskiego ministra, w 2022 roku produkcja kurczaka w Polsce wzrosła o 8,2 proc. w stosunku do 2021 roku. Polska stała się jednym z liderów wśród krajów UE w eksporcie kurczaków do krajów trzecich. W I kwartale 2023 roku Polska sprzedała na Ukrainę 10,5 tys. ton kurczaków, a Ukraina do Polski – 4 tys. ton , czyli 2,5 razy mniej”.

Bardzo ciekawy to wątek, pójdźmy więc tropem podsuniętym przez ukraińskiego ministra. Jest to o tyle istotna kwestia, że Polska jest europejskim liderem w produkcji mięsa drobiowego, jest ono tanie i powszechnie dostępne a głównym czynnikiem kosztów producentów jest cena paszy. Jeśli zatem na rynku było dostępne tanie ukraińskie zboże, to rentowność produkcji mięsa drobiowego winna się znacznie poprawić, ceny winny spaść, co byłoby też korzystne jeśli chodzi o presje inflacyjną, w Polsce nadal bardzo wysoką. Na szczęście nasze Ministerstwo Rolnictwa prowadzi drobiazgowy monitoring rynków rolnych, w tym mięsa drobiowego, mamy zatem dobre źródło, którym możemy się posiłkować. Odwołajmy się do danych znajdujących się w ostatnim, kwietniowym, biuletynie analizującym sytuację na rynku drobiu. Okazuje się, że o ile średnie ceny mięsa kurcząt w Unii Europejskiej wzrosły w ciągu roku (od marca 2022 do marca 2023) o 11,2 proc., ale już w przypadku Czech o 26,5 proc., Niemiec o 17 proc., a Słowacji o 18,2 proc., to w Polsce te ceny, liczone w złotych, spadły o 0,9 proc., a jeśli liczyć w euro, to wzrosły o 0,3 proc.. Słowa ukraińskiego ministra znajdują zatem potwierdzenie i w naszej statystyce. Jeśli jednak spojrzymy na ministerialne dane dotyczące cen pasz, to okazuje się, że w przypadku drobiu ich ceny wzrosły w ciągu roku o 5,6 proc. A zatem ktoś przechwytuje marżę, jeśli kupuje taniej surowiec. Ale wróćmy do argumentacji ukraińskiego ministra. Pisze on i ma rację, że spadek cen zbóż na globalnych rynkach wywołany został nie napływem taniej produkcji z Ukrainy, ale dobrymi prognozami zbiorów w Brazylii. Zwraca też uwagę na to, że kraj ten, który według analiz amerykańskiej USDA eksportował jeszcze dwa lata temu 87 mln ton zbóż, to w tym roku będzie to 125 mln ton. Rynek nie zna próżni, jeśli zboże z Ukrainy nie dociera to znajdą się producenci, w tym wypadku Brazylia, którzy zajmą powstałą lukę. Solski zwraca uwagę i warto potraktować jego słowa niezwykle poważnie, na fakt, że eksport produkcji rolnej z Ukrainy może być wspólną szansą, stać się impulsem rozwojowym dla wszystkich krajów regionu. Można na tym sporo zarobić, ale zamiast spierać się i kłócić, a rynek nie będzie czekał, należy współpracować. Jego artykuł utrzymany jest w pojednawczym tonie, na co też warto zwrócić uwagę, bo zdaje się, że w ukraińskim rządzie nie dominuje wcale postawa obrażonej panienki, która odwraca się plecami od dotychczasowego partnera, kiedy pokazał on, iż ma własne zdanie. Oczywiście w ukraińskich mediach niemało jest „prymusów” eurointegracji, ekspertów w rodzaju Nazara Bobickiego, który na gruncie unijnego prawa dowodzi, że nasze embargo jest nielegalne. Wśród największych entuzjastów integracji z Unią Europejską na Ukrainie nie ma też wielu przyjaciół Polski. Musimy o tym wiedzieć, bo oni postrzegają sojusz z konserwatywnym rządem [??? md] w Warszawie, będącym w sporze z Brukselą, w kategoriach bariery na drodze do szybkiego wstąpienia do Wspólnoty. Rząd Szmychala prezentuje w tej materii znacznie bardziej zniuansowane i rozsądne stanowisko. Znajomość spraw, poglądów i tendencji w ukraińskim świecie politycznym również winno być jednym z naszych priorytetów.

Mam wrażenie, że cała naszą politykę wobec Ukrainy chcemy budować wyłącznie w oparciu o „imperatyw wdzięczności” za przyjęcie uchodźców i pomoc wojskową. Jest to złudzenie. Interesy, różnice i kontrowersje nie znikną, nawet jeśli jest dobra wola, aby łagodzić napięcia. Ale wolę trzeba uzupełnić o wiedzę, myślenie strategiczne, budowanie narzędzi, odwagę formułowania planów i koncepcji, zarówno na poziomie konkretnych sektorów gospodarczych, jak i relacji w wymiarze generalnym. Tego nadal nam brakuje.

Ostra nagana i żądanie posłuszeństwa – z Kijowa. Tryptyk. Tutejsi dzielnie robią w majtki.

Ostra nagana i żądanie posłuszeństwa – z Kijowa. Tryptyk.

MD

=============================

I. Na podst.: kijowski-rezim–note-protestacyjna [usuwam „brzydkie słowa”, bo zaciemniają sytuację. md]

Kijowski reżim w podziękowaniu za pomoc, jaką otrzymali bezpodstawnie od Polski, złożyły protest w ambasadzie RP oraz przedstawicielstwie UE w związku z wprowadzeniem ograniczenia importu zboża z ich kraju.

Przedstawiciel Kijowa Ołeh Nikołenko [rzecznik ukraińskiego MSZ , a jego wypowiedź cytuje „Ukraińska Prawda”] potwierdził, że noty protestacyjne zostały złożone w piątek w ambasadzie RP i przedstawicielstwie UE w Kijowie. Według Nikołenki, sytuacja jest „kategorycznie niedopuszczalna”. Przedstawiciel Kijowa oświadczył, że takie ograniczenia, bez względu na uzasadnienie, naruszają układ stowarzyszeniowy między Ukrainą a UE oraz normy i zasady jednolitego rynku UE. Słowa prostego i pospolitego chama, jakie są podziękowaniem za „pomoc” otrzymaną od Polski zacytowała portal Europejska Prawda.

“Istnieją pełne podstawy prawne do natychmiastowego wznowienia eksportu ukraińskich towarów rolnych do Polski, Rumunii, Węgier, Słowacji i Bułgarii, a także kontynuacja niezakłóconego eksportu do innych państw członkowskich UE” – dodał.

Nikołenko zaapelował do partnerów o poszukiwanie wyważonego rozwiązania, opartego na prawodawstwie unijnym, układzie stowarzyszeniowym i duchu solidarności. Jego zdaniem, taki krok jest jedynym sposobem na skuteczne przeciwstawienie się „agresywnemu” działaniu Rosji oraz wzmocnienie jednolitego rynku UE.

„Kluczowe elementy umowy, uzgodnione również z Ukrainą, to: cofnięcie jednostronnych środków przez Polskę, Słowację, Bułgarię i Węgry; wyjątkowe środki ochronne dla 4 produktów: pszenicy, kukurydzy, rzepaku i ziaren słonecznika; pakiet wsparcia w wysokości 100 mln euro dla poszkodowanych rolników w 5 państwach członkowskich; zapewnienie badań niektórych innych produktów, w tym oleju słonecznikowego; prace nad zapewnieniem eksportu do innych krajów za pośrednictwem korytarzy solidarnościowych” – poinformował.

Przedstawiciel Kijowa swoim zachowaniem bez wątpienia udowodnił, że to właśnie Ukraina jest agresorem a jej działania na terenie wschodniej Ukrainy, jakie zostały zapoczątkowane w 2015 roku, należy kwalifikować jako akt terroryzmu, za który osoby odpowiedzialne powinny ponieść surowe konsekwencje karne.

W piątek Valdis Dombrovskis, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej ds. handlu, ogłosił, że KE osiągnęła zasadnicze porozumienie z Bułgarią, Węgrami, Polską, Rumunią i Słowacją w sprawie ukraińskich produktów rolno-spożywczych.

Przypominamy, że w piątek Morawiecki rozmawiał z komisarzem UE Valdisem Dombrovskisem na temat sytuacji na rynku rolnym. Pisowski polityk potwierdził, że osiągnięto porozumienie z UE w sprawie zakazu importu produktów rolnych, które wpłynęły na destabilizację rynku w Polsce, w tym głównie zboża i kukurydzy. Wprowadzenie regulacji celnych zostanie przedłużone od czerwca, a obecne przepisy pozostaną w mocy do tego czasu, co zostało wynegocjowane przez Polskę w intensywnym procesie negocjacji.

================================

II. „Ukraina zachowuje się nielojalnie wobec Polski”. Europoseł PiS obnaża hipokryzję Kijowa ukraina-zachowuje-sie-nielojalnie–hipokryzja

Strona ukraińska zachowuje się nielojalnie wobec Polski – powiedział w niedzielę na antenie Telewizji Republika europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski.

Polityk skomentował ostrą reakcję Kijowa na decyzję Polski o zakazie importu produktów rolnych z Ukrainy. W piątek MSZ Ukrainy przekazał ambasadzie RP i przedstawicielstwu UE w Kijowie noty resortu o „kategorycznej niedopuszczalności sytuacji związanej z ograniczeniami handlowymi dotyczącymi importu produktów rolnych Ukrainy”.

W ocenie europosła PiS Polska musi jak najszybciej zareagować na to, co robi strona ukraińska i przejść do ofensywy prawno-politycznej.

Pierwszy zarzut, że to narusza zasady jednolitego rynku. Otóż Ukraina nie jest członkiem jednolitego rynku. Drugi zarzut, że środki unijne naruszają układ stowarzyszeniowy. Otóż jako ktoś, kto przeprowadzał układ stowarzyszeniowy przez Parlament Europejski – swego czasu byłem jego sprawozdawcą – stwierdzam, że tam są klauzule ochronne w postaci tak zwanych środków taryfowo-kwotowych, które na takie rozwiązania, które stosuje dzisiaj przymuszona i ponaglona przez Polskę i innych Komisja Europejska, pozwalają. Także jest to w pełni zgodne z jednolitym rynkiem i w pełni zgodne z układem stowarzyszeniowym, wbrew krytyce ukraińskiej – wyjaśniał gość Telewizji Republika.

Mam dwie hipotezy. Po pierwsze, po stronie Komisji Europejskiej i Unii nie doceniono cenowej konkurencyjności produktów rolnych, które napłyną z Ukrainy i skali tego napływu. Druga hipoteza: założono, nie chcąc dać Ukrainie pieniędzy, a wiemy, że Unia skąpi pieniędzy Ukrainie, że zamiast tego dostaną dostęp do rynku rolnego, zakładając, wręcz wiedząc, być może cynicznie, że główną cenę zapłacą kraje graniczące z Ukrainą – alarmował Saryusz-Wolski.

Zdaniem eurodeputowanego swoją krytyką „strona ukraińska zachowuje się nielojalnie wobec Polski”. – Sama sobie szkodzi, występując przeciwko tym krajom, graniczącym z nią głównie, które są jej głównymi sojusznikami – podsumował.

  =======================================

III. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych skomentowało doniesienia medialne o nocie Ukrainy ws. przywrócenia eksportu zboża z Ukrainy do UE. Rzecznik MSZ dodał, że Warszawa nie otrzymała jeszcze żadnego oficjalnego pisma, które miało wpłynąć do polskiej ambasady w Kijowie.

Rzecznik MSZ Łukasz Jasina poinformował, że polska strona nie zna jeszcze dokładnej treści ukraińskiej noty dyplomatycznej dotyczącej eksportu produktów rolnych. Dokument miał zostać przekazany polskiej ambasadzie w Kijowie oraz przedstawicielstwu Unii Europejskiej na Ukrainie. Jednak nota nie trafiła jeszcze do polskiego MSZ w Warszawie. Łukasz Jasina podkreślił, że gdy tylko polska strona otrzyma notę, oceni ją.

 „Nasza ambasada jeszcze nie przekazywała nam żadnych informacji. Jak przekaże notę, to ocenimy” – powiedział rzecznik ministerstwa.

========================

mail:

[pewnie Chabad Lubawicz, a może sam Firtasz czy podobni, ukradli eter i druty między Kijowem a Warszawą. Stąd ten pożałowania godny brak informacji, nawet po paru dniach. ]

Braun: Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny –

Braun: Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny

Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że

braun-polakow-mozna-tym-karmic

Polakom można to oferować, Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny – mówił podczas XII Konferencji Prawicy Wolnościowej poseł Konfederacji Grzegorz Braun.

Przedstawiciel Konfederacji, poseł Grzegorz Braun, był jednym z prelegentów, który wystąpił pierwszego dnia XII Konferencji Prawicy Wolnościowej. Z innymi fragmentami wystąpienia polityka możecie zapoznać się w artykułach na naszej stronie:


Braun: To jest fascynujące

Naród Polski został oswojony z tym, że nie wszystkie zbrodnie się rozlicza i nie wszystkie zbrodnie się nazywa zbrodniami i to jest coś fascynującego, że można w ciągu roku, ba (…) to po prostu był efekt piorunujący, z tygodnia na tydzień okazało się, że kto się upomina o nazywanie ludobójstwa ludobójstwem, niewłaściwy czas sobie znalazł na to i zostaje ekspresowo „ruskim agentem” – mówił Braun.

Pomijając zaszłości historyczne można było Polakom z dnia na dzień wmówić, że państwo, które z wielką biedą, rok po roku, dźwigało się z zapaści ekonomicznej, socjalnej, że to państwo może być fundatorem wszystkiego dla tych, których nam wskazano jako tych, których potrzeby są pierwszoplanowe– kontynuował.

Poseł Konfederacji zauważył, że „potrzeby potrzebujących w Polsce, czy gdzie indziej w świecie muszą ustąpić, ponieważ inni są załatwiani bez kolejki, często dosłownie”.

To jest fascynujące, że można wydać, wedle załganych statystyk, załganych niewątpliwie danych podawanych przez ministrów aktualnego rządu, można wydać 50 miliardów na pomoc dla przybyszów i jednocześnie nie móc sprowadzić paru setek, paru tysięcy Polaków na przykład z Kazachstanu– dodawał.

Braun: Nie ma na to odpowiedzi

Polakom można to oferować, Polaków można tym karmić i rzecz pewnie najstraszniejsza, że Polaków można oswoić z propagandą podżegania do wojny i z Polaków można zrobić kibiców wojny, dopominających się eskalacji, bo to tak jest przedstawiane – mówił Braun.

Według posła „niestety nawet ze strony środowisk, od których oczekiwalibyśmy większego rozsądku, jest na to przyzwolenie. Na ten dogmat walki aż do cudzego zwycięstwa”.

Problem jest taki, ja szereg razy pytałem o to publicznie, gdzie jest ta granica. Pomijając już dyskusje na temat samych celów, które ja uważam za problematyczne, to zadajmy sobie pytanie o to, kiedy i jak te cele mają być osiągnięte – kontynuował Braun.

Następnie polityk wymienił szereg pytań: „jaka linia demarkacyjna na froncie?”, „jakie terytorium?”, „jakie warunki rozejmu?”.Chciałbym wiedzieć o co walczymy, jeśli już walczymy. I nie ma odpowiedzi na to. Odpowiedź jest zawsze jedna: „aż do zwycięstwa” – podkreślał poseł Konfederacji.