Krzyżowanie komsomołek z małpą bonobo a Zielony Ład UE
==================
“Parę słów refleksji” wygłoszonych po odznaczeniu mnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Mirosław Dakowski 17 grudnia 2019
Po ceremonii dekoracji Orderami głos zabrał Minister Stanu w Kancelarii Prezydenta Andrzej Dera, a po tym poproszono do mikrofonu mnie, spośród odznaczonych. Naszych wypowiedzi nie ma dotąd w sprawozdaniu na stronie Kancelarii Prezydenta, więc moją odtwarzam na gorąco, z pamięci.
[20 XII oświadczono mi, iż służby Kancelarii Prezydenta nie rejestrowały tej uroczystości. Nie przekażę więc, jakie wskazania dla Narodu miał minister, Sekretarz Stanu Andrzej Dera]
==================
Panie Ministrze, Polacy!
Na początku stanu wojennego, w tak zwanych „twardych warunkach” narzuconych przez Wronę wydawało się, że musimy walczyć w ramach podziemia Solidarności. Natomiast bardzo szybko część z nas, tak zwane Samotne Wilki, zorientowała się, że to oficjalne podziemie Solidarności jest bardzo zaubeczone. Postanowiliśmy działać oddzielnie. Było to o tyle niewygodne, że nie mieliśmy wsparcia. Ale za to uzyskaliśmy o wiele większe rezultaty z powodu ogromnego zmniejszenia się ilości wpadek. Nazwaliśmy się wtedy prześmiewczo partyzantami z wyrąbanego lasu.
Nawet po zauważonej przez nas zmowie z Magdalenki wydawało się, że w nowej rzeczywistości będzie mimo wszystko uczciwej, a walczyć – łatwiej. Tak się jednak ku mojemu zdziwieniu [optymistycznemu może] nie stało.
Już na początku nowej rzeczywistości wdepnąłem bez mojej chęci w tak zwaną „aferę”, a ściślej – rabunek Polski poprzez Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Ujawnił go inspektor NIK Michał Falzmann. Przez lat już teraz kilkadziesiąt nie odzyskano ani tych miliardów zrabowanych przez zorganizowaną grupę przestępczą [grupa Y] ani naprawdę nie ukarano sprawców. Taki Przywieczerski zwany przez nas „Prezio do odsiadki” był dwukrotnie wypuszczany z Polski [UOP, ABW] z dokumentami, żył zupełnie bezkarny w Stanach i dopiero kiedy wszelkie terminy karne się skończyły – wrócił sobie, a nawet został przywieziony do Polski.
Podobnie ponurą sprawą było ukrywanie Zbrodni Smoleńskiej i to ukrywanie tak przez lewe jak i prawe skrzydło Ptaszyska Kłamstwa Smoleńskiego. Ciągle ignoruje się fakty i dowody uzyskiwane przez konstruktorów, fizyków, lotników i innych specjalistów.
Tylko w podziemiu, czyli w internecie obecnie możemy alarmować o zakusach Przedsiębiorstwa Holokaust popieranego mocno przez administrację USA na kolejne setki miliardów złotych, które mają rabować w Polsce i Polakom. Władze Polski wykręcają się od reakcji.
Sprawą, w której również bezpośrednio uczestniczyłem, jest rozwój energii odnawialnych. W latach dziewięćdziesiątych i na początku trzeciego tysiąclecia udało nam się zbudować nową gałąź przemysłu, mianowicie budowę wysokowydajnych kotłów na drewno, trociny, gałęzie, łuski od kaszy i podobne odpadowe nośniki energii odnawialnych.
Kotły na drewno dają realnie netto zero CO2 i zero SO2 , a mają już moc 5 do 8 GW, to jest moc 4-6 wielkich energetycznych reaktorów jądrowych. Niestety decyzje władz tak rządowych jak i samorządowych inspirowane przez grupy gadające niemądre slogany na temat tak zwanego smogu, powodują obecnie całkowite zniszczenie tej wspaniałej dziedziny energii odnawialnych.
A wciska się nam energetyczne dinozaury – reaktory jądrowe, niebezpieczne, drogie i ciągle drożejące.
Powstanie groteskowego Ministerstwa Klimatu i dyrdymały opowiadane przez jego ministra, jak to on promuje chorą na Aspergera dziewczynkę jako Guru klimatystów, ośmieszają rząd. Polsce grozi to ogromnymi nieuzasadnionymi wydatkami na zbędne gałęzie energetyki.
Całe to urzędowe gadanie o szkodliwości CO2, szczególnie antropogennego, z punktu wiedzy z fizyki atmosfery jest bzdurą, dodatkowo celowo złośliwą. Klimat planety od setek milionów lat cechuje samo-regulowalność. Narzucony podatek od emisji CO2 jest rabunkiem.
Zapewniam Państwa, Panie Ministrze i Was, Polacy, że to co teraz narzucają Nieznani Ojcowie, którzy zarządzają urzędnikami w Unii Europejskiej, np. dyrektywy dotyczące tak zwanego Zielonego Ładu, jest oparte o fałszerstwa wykonywane przez IPCC, który to fałszerstwa zostały wielokrotnie wykazane i udowodnione.
Zapewniam też Pana panie Ministrze i Państwa Polaków, że za lat 30 czyli już za jedno pokolenie te banialuki, które teraz opowiadają urzędnicy z Unii Europejskiej na tematy klimatu, będą tak ponuro śmieszne jak obecnie śmieszne są tak zwane osiągnięcia akademika Łysenki, który na przykład siłą zamieniał żyto na pszenicę a kukułkę w drozda, czy osiągnięcia Olgi Lepieszyńskiej, która w moździerzu produkowała, tworzyła życie, jak wmawiała nam komunistyczna propaganda. Podobne osiągnięcia miał akademik Iwanow który krzyżował komsomołki z małpą Bonobo [odmiana szympansa], a jego syn zupełnie honorowo w Gabonie krzyżował się z samicami Bonobo. Do pomysłu potomstwa dwóch samców jeszcze wtedy nie przekonywano.
Jeśli rząd musi z nieznanych narodowi przyczyn wykonywać dyktat Brukseli, polecenia czy rozkazy, które są ewidentnie bzdurne, to powinien nam chociaż dawać znać [mrugać porozumiewawczo?], że wykonuje to pod przymusem. A same rozkazy sabotować jak najsprawniej, ich realizację opóźniać.
Sytuacja, w której tak wielu patriotów, Polaków musi w dalszym ciągu działać jak partyzanci z wyrąbanego lasu, nie jest sytuacją właściwą czy naturalną.
Z całą pewnością Prawda zwycięży – tylko, że o to musimy walczyć. Wszyscy.
Z Panem Bogiem,
dziękuję.
Na wypadek awarii nagłośnienia w czasie mej wypowiedzi miałem przygotowany następujący komentarz, który po podniesieniu głosu byłby słyszalny na całej sali, choćby przez te 200 osób, w tym dwóch ministrów:
Och, jaka piękna ilustracja sytuacji przeze mnie analizowanej: Podobnie przed Zbrodnią Smoleńską zepsuło się co najmniej siedem monitoringów na Okęciu wojskowym, tyleż na Siewiernym wojskowym. Policzyłem prawdopodobieństwo tego, że mogło to się stać niezależnie, przypadkowo. Takie prawdopodobieństwo jest mniejsze niż 10-46. co jednoznacznie dowodzi współpracy wykonawców w obu miejscach, w obu państwach.
———
Na szczęście aparatura w Pałacu Prezydenckim działa bez zarzutu. A ziarenko zasiane w tym Pałacu może wyda plon stokrotny?
Masz choćby jedną kurę, kaczkę albo gąskę, będziesz musiał zarejestrować ją w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Termin mija 6 kwietnia br.
Zgodnie z nowa ustawą z 4 listopada 2022r, o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt każdy właściciel drobiu – nawet jednej kury – jest zobowiązany zarejestrować w ARiMR tzw. zakład drobiu. Termin na zgłoszenie drobiu to trzy miesiące od wejścia w życie ustawy, czyli do 6 kwietnia br.
Obowiązkiem zostaną objęte osoby, który prowadzą chów podwórkowy, a więc głównie gospodynie, posiadające kilka kurek dziobiących sobie przy zagrodzie. Wprowadzenie takich rozwiązań może zniechęcić do tego typu hodowli. To może oznaczać także, że np. rosół nigdy nie będzie już smaczny.
Przeciwko tej regulacji zaprotestowała Krajowa Rada Izb Rolniczych. Prezes Wiktor Szmulewicz zwrócił się do wicepremiera i ministra rolnictwa Henryka Kowalczyka o interwencję:
Osoby utrzymujące drób przyzagrodowo powinny być zwolnione z obowiązku rejestracji zakładu drobiu w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Wprowadzenie obowiązku rejestracji „zakładu drobiu” niezależnie od posiadanej liczby drobiu jest dużym zaskoczeniem i wydaje się absurdalne. Zgodnie z rozporządzeniem (UE) 2016/429, które wymaga rejestracji zakładów, w których utrzymywane są zwierzęta lądowe, w tym drób, odstępstwa od tego obowiązku są możliwe w przypadku zakładów stwarzających nieistotne ryzyko dla zdrowia zwierząt lub zdrowia publicznego
Zwolnienie osób utrzymujących drób przyzagrodowo z tego obowiązku jest uzasadnione ze względu na fakt, że utrzymywanie drobiu w małych ilościach we własnych gospodarstwach rolnych czy przy domostwach nie stanowi zagrożenia dla zdrowia zwierząt ani zdrowia publicznego. Takie działania pozwolą na uwolnienie rolników od dodatkowych obciążeń administracyjnych i pozwolą skupić się na głównych działaniach związanych z prowadzeniem swoich gospodarstw.
========================
mail:
A jak mam rybki w akwarium to też muszę zgłaszać gospodarstwo rybne?
A jak ktoś ma w domu karaluchy to też powinien je rejestrować? Tylko jak je policzyć???
To jak ktoś ma kota to jest włascicielem fermy zwierząt futerkowych ? ha ha
Bareja tego by nie wymyślił !
OBOWIĄZEK REJESTROWANIA 1 KURY? Czas najwyższy pokazać tym wszystkim skretyniałym urzędasom gest Kozakiewicza! I kopa w d…. Takie przepisy musieliśmy tolerować za Niemców hitlerowskich, albo za głębokiej ruskiej komuny, kiedy były obowiązkowe dostawy. Tylko obcy, albo zdrajcy mogą wprowadzać takie przepisy. Wszyscy WON!
ZDRAJCY NARODU!
W swym wariackim umyśle jeszcze dobrną do papużek i kanarków -one też znoszą jaja
Obcy i zdrajcy. Nierząd warszawski nie działa w interesie Polski ani Polaków. To słupy globalistów do zarządzania tłumem między Odrą a Bugiem. Co do tego nie mam już żadnych złudzeń.
Unia Europejska chce odebrać rolnikom ugory. Uderza w sektor produkcji żywności i zachęca ludzi do jedzenia świerszczy. Teraz planuje skok na państwowe lasy.
O co tu chodzi? Przecież nie o ochronę środowiska. Skoro nie wiadomo o co chodzi, to – jak zawsze – na horyzoncie muszą być duże pieniądze. Widocznie jakieś wpływowe środowiska w Unii Europejskiej dostrzegły zysk w osłabianiu leśnictwa i rolnictwa krajów członkowskich.
—————-
Po demaskatorskim artykule dziennika „Liberation” z grudnia 2021 wiemy, że prominentni funkcjonariusze Unii Europejskiej, w tym sędziowie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, urzędnicy Komisji Europejskiej oraz politycy Europejskiej Partii Ludowej, spotykali się z lobbystami we francuskim zamku Chambord, słynącym z organizacji polowań.
Teraz okazuje się, że przedstawiciele unijnych elit nie tylko polują w lesie, ale także…polują na lasy. Przypomnijmy, że Komisja Ochrony Środowiska Naturalnego, Zdrowia Publicznego i Bezpieczeństwa Żywności Parlamentu Europejskiego (ENVI) zaproponowała, aby odebrać państwom członkowskim kompetencje w zakresie gospodarki leśnej. Wymagałoby to zmiany traktatów, a więc jednomyślności wszystkich państw członkowskich. Polska już na tak wstępnym etapie stanowienia unijnego prawa mówi stanowcze: nie. Zapewne naszym śladem pójdą inne państwa. Nie oznacza to, że nasze lasy są bezpieczne.
Od pewnego czasu Unia Europejska wyznaje zasadę, że traktaty są po to, aby je obchodzić i ta praktyka coraz częściej okazuje się skuteczna.
Być może nowy pomysł komisji ENVI jest kolejnym rozpoznaniem, do jakich granic może posunąć się Bruksela w swoich nieuprawnionych roszczeniach. Oficjalny przekaz jest taki, że w dobie kryzysu klimatycznego lasy są dobrem wspólnym, które należy chronić przed zakusami rządów poszczególnych państw.
Jest dokładnie odwrotnie. To państwa powinny trzymać Brukselę daleko od swoich lasów. Weźmy przykład Polski i skupmy się tylko na argumentach środowiskowych, które są przecież priorytetem dla Unii Europejskiej.
Polska gospodarka leśna prowadzona jest w sposób zrównoważony, racjonalny i przede wszystkim planowy.
Lasy przystosowywane są do zmian klimatu poprzez dobór gatunkowy drzewostanów, uwzględniający dynamicznie zmieniające się warunki. Jest to proces długotrwały, nie mierzony kadencją Parlamentu Europejskiego ale długością życia drzew. Utrzymanie zróżnicowanej struktury lasu zwiększa jego biologiczną odporność na ekstremalne warunki pogodowe, zmiany klimatyczne oraz maksymalizuje produkcję tlenu i wiąże dwutlenek węgla. Jest to proces skomplikowany i niezwykle odpowiedzialny. Z oczywistych, organizacyjnych i historycznych przyczyn Bruksela nigdy nie zrobi tego lepiej, niż rząd w Warszawie, [a dokładniej – polscy leśnicy. MD] . Jeśli krajowe kompetencje w zakresie leśnictwa zostaną oddane Unii Europejskiej, oznaczać to będzie cios w narodowe gospodarki i poważne zagrożenie dla skutecznej strategii walki z ociepleniem klimatu.
Skok na lasy nie jest jedyną próbą odebrania państwom członkowskim kontroli nad ważną częścią ich ekosystemów.
Podobny los miał spotkać ugory. Przypomnijmy, że chodzi o pola czasowo wyłączone z rolniczego użytkowania. Służy to poprawieniu żyzności gleby. Tymczasem Unia Europejska chce zakazać działalności rolniczej na ugorach i przekwalifikować je na obszary proekologiczne (EFA). Dotyczy to rolników posiadających ponad 15 ha gruntów ornych. Mają oni przeznaczyć 5 proc. powierzchni pola na tereny EFA. Obowiązek ten spotkał się z protestami ze strony rolników, ponieważ wyłączenie z produkcji części gruntów oznacza zmniejszenie dochodów. Sytuacja zmieniła się po wybuchu wojny na Ukrainie, która uchodzi za jeden z najważniejszych, globalnych spichlerzy. Z powodu wstrzymania eksportu zbóż z tego kierunku, świat stanął w obliczy największego od dekad kryzysu żywnościowego. W takiej sytuacji nie wolno marnować żadnej piędzi ziemi. Polska, a w ślad za nami także inne kraje członkowskie, skierowały apel do Komisji Europejskiej, aby odłożyć zakazy dotyczące ugorów. Szacuje się, że pozwoli to przywrócić produkcję na 1,5 miliona hektarów. Bruksela zdecydowała się na odstępstwo od zakazu produkcji na ugorach, ale była to decyzja jednorazowa, związana ze światowym bezpieczeństwem żywnościowym.
Unia Europejska zastawia sidła także na tradycyjny sektor produkcji żywności.
Do Komisji Europejskiej w połowie ubiegłego roku wpłynął wniosek o… zakaz hodowli zwierząt. Inicjatywa wyszła od aktywistów ekologicznych. Jeśli w ciągu roku zbiorą minimum milion podpisów w co najmniej siedmiu krajach należących do Unii Europejskiej, Bruksela będzie musiała rozpatrzyć ten wniosek. Jest to element strategii mającej oskarżyć rolników, a zwłaszcza hodowców zwierząt o zmiany klimatyczne na świecie. Jest to temat rozdmuchany poza granice rozsądku w mediach, ale działający na wyobraźnię zwłaszcza młodych pokoleń. Nie można wykluczyć, że aktywistom uda się zebrać wymaganą liczbę podpisów, a wtedy zamiast zabiegać o rozwój branży hodowlanej będziemy musieli walczyć o jej utrzymanie. Rzecz jasna Unia Europejska nie zostawi swoich obywateli o pustych żołądkach.
Jednym ze styczniowych hitów informacyjnych jest wydana przez Komisję Europejską zgoda na stosowanie mąki ze świerszczy do produkcji żywności.
Dla miłośników tego typu specjałów mamy kolejne dobre informacje. Już 5 marca do obrotu na unijnym rynku zostaną dopuszczone larwy pleśniakowca lśniącego w postaci mrożonej, pasty, suszonej i sproszkowanej. Zostały włączone do unijnego wykazu nowej żywności (novel food).
Ten cały pakiet kuriozalnych, ale groźnych zmian jest motywowany szeroko pojętą [idiotyczną i zbrodniczą. Mirosław Dakowski] polityką klimatyczną, ale nie miejmy złudzeń. Destabilizowanie leśnictwa, rolnictwa i produkcji żywności nie ma nic wspólnego z troską o planetarny ekosystem. To osłabianie gospodarczego potencjału państw członkowskich. One stracą na tych eksperymentach, ale ktoś zarobi.
„Zgodnie z decyzją, w której powołano się na opinię naukową Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności, dodatek jest bezpieczny w stosowaniu w całej gamie produktów, w tym między innymi w batonikach zbożowych, herbatnikach, pizzy, produktach na bazie makaronu i serwatce w proszku”.
−∗−
Tłumaczenie artykułu z serwisu Summit News na temat wprowadzenia przez UE nowych regulacji dotyczących specyficznych dodatków do żywności. /AlterCabrio – ekspedyt.org/
___________***___________
„Domieszka” z miażdżonych robaków jest teraz dodawana do pizzy, makaronów i płatków śniadaniowych w całej UE
Większość ludzi nawet nie będzie wiedziała, że to je.
Od wczoraj dodatek do żywności ze sproszkowanych świerszczy zaczął pojawiać się w produktach spożywczych, od pizzy, przez makarony, po płatki zbożowe w całej Unii Europejskiej.
Tak. Naprawdę.
Odtłuszczone domowe świerszcze są w menu Europejczyków na całym kontynencie, a zdecydowana większość z nich nie wie, że to jest teraz w ich jedzeniu.
„Dzieje się tak dzięki orzeczeniu Komisji Europejskiej przyjętemu na początku tego miesiąca”, donosi RT.
„Zgodnie z decyzją, w której powołano się na opinię naukową Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności, dodatek jest bezpieczny w stosowaniu w całej gamie produktów, w tym między innymi w batonikach zbożowych, herbatnikach, pizzy, produktach na bazie makaronu i serwatce w proszku”.
Ale nie martw się, ponieważ świerszcze muszą najpierw zostać sprawdzone, aby upewnić się, że „pozbyły się zawartości jelit”, zanim zostaną zamrożone.
Cudowna sprawa.
Krytycy sugerowali, że gdy robaki staną się powszechnie akceptowane jako dodatek do żywności, ich spożycie zostanie znormalizowane we wszystkich dziedzinach.
„Liberalny Porządek Świata zdecydował, że maluczcy muszą jeść robale, aby zapobiec wahaniom klimatu, zgodnie z ideologią klasy rządzącej” — pisze Dave Blount.
„Jednak zamiast bezmyślnie słuchać “Ekspertów”, jak większość z polityką Covid, ludzie stawili opór. Więc nasi lewaccy panowie i władcy ukradkiem przemycają owady do jedzenia”.
„To pozwoli im ujawnić w niedalekiej przyszłości, że już jemy robale, więc nie ma powodu, aby sprzeciwiać się zamykaniu farm i narzucaniu nowej diety”.
Unia Europejska również niedawno zatwierdziła wykorzystanie Alphitobius diaperinus, znanego również jako larwa mącznika, do spożycia przez ludzi.
Jak wyczerpująco to udokumentowaliśmy, globalistyczni technokraci i działacze na rzecz zmian klimatu konsekwentnie lobbują, aby ludzie zaczęli jeść robale w celu walki z globalnym ociepleniem, mimo że praktyka ta jest powiązana z infekcjami pasożytniczymi.
Wątpię, czy elitarystyczni technokraci, którzy niedawno odwiedzili Davos, przestawią się na dietę z owadów, bez względu na to, jak bardzo zastraszają nas zmianami klimatycznymi spowodowanymi przez człowieka.
W listopadzie „Washington Post” poradził Amerykanom, aby zamiast tradycyjnego obiadu w Święto Dziękczynienia, na który obecnie nie stać jednej czwartej rodzin, rozważyli jedzenie robaków.
I to wszystko podczas gdy hodowcy bydła w Holandii są eliminowani ze względu na zmiany klimatyczne, dzieci w wieku szkolnym są indoktrynowane do jedzenia robaków, a kolejna niemiecka szkoła całkowicie zakazała mięsa.
Złe jest dobre, dobre jest złe – dieta insektowa W ostatnich miesiącach byliśmy świadkami pojawienia się i usilnego propagowania w mediach np. amerykańskich programu zjadania robaków przez ludzkość, innymi słowy – globalnego przesterowania codziennej diety człowieka z przetworów roślinnych, […]
_________________
Sztuczne mięso i nuklearne drożdże czyli co fermentuje na COP27 Szczyty ONZ – zwłaszcza szczyty klimatyczne – zawsze stanowią mały przedsmak nadchodzących narracji. I chociaż „reforma żywnościowa” może nie być jedynym, ani nawet najważniejszym punktem programu… to zdecydowanie jest przeważającą […]
_________________
Warzywne jajka czyli czym zalać robaka Za mediami promującymi spożywanie robaków kryje się nowa energia. Ale ten reklamowany wielki ruch jest niewątpliwie punktem zwrotnym w kierunku hodowanego w laboratoriach mięsa i nabiału. Propaganda płynie szerokim strumieniem. […]
_________________
Dyptyk żywnościowy czyli apokalipsa, robaki i GMO Byliśmy świadkami jak lockdowny roznoszą gospodarkę na kawałki, podczas gdy klasa miliarderów osiąga rekordowe zyski, a korporacyjne molochy rozszerzają swoje monopole, tak też każda proponowana polityka bezpieczeństwa żywnościowego przyniesie korzyści […]
Frakcja republikańskich parlamentarzystów w stanie Wyoming zaproponowała ustawę zakazującą sprzedaży i używania samochodów elektrycznych w ich stanie, do roku 2035.
Projekt ustawy przedstawionej przez senatora Jim Andersona i sen. Briana Bonersa stwierdza,że “Rozprzestrzenianie się pojazdów elektrycznych kosztem pojazdów zasilanych benzyną będzie miało szkodliwy wpływ na społeczność stanu Wyoming i będzie szkodliwe dla gospodarki Wyoming i zdolności kraju do efektywnego zaangażowania się w handel”.
Projekt stwierdza, że wydobycie i produkcja oleju napędowego jest jednym z “najbardziej wartościowych i pełnych prestiżu stanowych przemysłów, zaś brak infrastruktury do ładowania elektrycznych samochodów, czyni używanie samochodów elektrycznych “niepraktycznymi”.
Według najnowszego raportu sporządzonego przez pozarządową agencję International Energy Agency z siedzibą w Paryżu, wyprodukowanie samochodu elektrycznego pochłania sześć razy więcej surowców mineralnych niż samochodu z silnikiem spalinowym, w tym takich cennych jakich miedź, lit, nikiel, kobalt, grafit. cynk czy inne rzadkie minerały.
“Niezbędne minerały stosowane w bateriach elektrycznych nie są łatwe do recyklingu lub utylizacji, co oznacza, że składowiska komunalne w Wyoming i innych miejscach będą musiały opracować praktyki pozwalające na pozbywanie się tych minerałów w bezpieczny i odpowiedzialny sposób” – czytamy w rezolucji.
Jakkolwiek legislatorzy nie spodziewają się wielkiego sukcesu swojej inicjatywy, to celem jest zwrócenie uwagi na powagę sytuacji, szczególnie wobec wprowadzonego przez stanu Kalifornia irracjonalnego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych, począwszy od 2035 roku. Pragną oni również rozpoczęcia publicznej dyskusji nad niepraktycznością samochodów elektrycznych w obecnym czasie.
Elektryczna Tesla płonęła blisko pięć godzin. W oparach postępu.
„Taki pożar jest ciężki do ugaszenia”
Blisko pięć godzin w oparach postępu – tyle spędzili strażacy na gaszeniu elektrycznej Tesli i chłodzenia jej ogniw w Piotrkowie Trybunalskim.
Do zdarzenia doszło we wtorek ok. godz. 13.30 przy ul. Wojska Polskiego w Piotrkowie Trybunalskim. Na jednym z parkingów zapaliły się ogniwa w elektrycznej Tesli Model S. W samochodzie zaparkowanym przy zbiegu ulic Wojska Polskiego i Toruńskiej płonęła komora akumulatorów.
– Taki pożar jest ciężki do ugaszenia, bo reakcja, która zachodzi w uszkodzonych ogniwach elektrycznych cały czas podtrzymuje proces spalania. Udało nam się obniżyć temperaturę palących się ogniw. W wyniku pożaru nikt nie odniósł obrażeń. Z powodu znacznego zadymienia wstrzymaliśmy ruch na skrzyżowaniu przy ul. Wojska Polskiego – przyznał w rozmowie z mediami mł. bryg. Wojciech Pawlikowski z KP PSP w Piotrkowie Trybunalskim.
Na miejscu pojawił się nawet kontener, w którym miał zostać zatopiony samochód, żeby schłodzić ogniwa. Ostatecznie jednak strażacy zrezygnowali z takiego rozwiązania.
„Na razie zbyt wcześnie by mówić o jednoznacznych przyczynach pożaru, ale prawdopodobnie doszło do zwarcia w układzie zasilania” – podał portal piotrkowski24.pl.
=================
mail: A benzyniaka [zresztą sam się nie zapala] można ugasić pianą [to CO2] lub kocem azbestowym – odcinają dopływ tlenu. Tu – tlen niepotrzebny. Kiedy się nauczą robić aku niepalne??
===============================
mail:
Wiadomości z Reichu
Taki pożar ( najczęściej samozapłon) muszą gasić wyspecjalizowane służby – jedna centrala jest na północy Niemiec, druga na południu…
Ze specjalnymi wannami gdzie płonące auto trzeba zatopić.
A w Szwecji na złomowiskach stoi dużo prawie nowych tesli -z niewielkimi stłuczkami, bo nikt się nie chce podjąć pracy nad “blachą” -zbyt ryzykowne….
Przy wszystkich dyskusjach o suwerennościowych i finansowych aspektach Krajowego Planu Odbudowy i pieniędzy, które być może unijny łaskawca, jeśli będziemy grzeczni, zechce pożyczyć, umyka jedna zasadnicza sprawa. Otóż główna idea KPO jest taka, by zadłużając się, na polecenie i pod kontrolą unijnych urzędników wydać pieniądze na to, co doprowadziło Europę do kryzysu energetycznego i na skraj katastrofy gospodarczej.
Część pieniędzy KPO to pożyczka, którą się oddaje, a część to tzw. „darmowe granty”, które trzeba będzie spłacić podnosząc podatki i wysokość składki odprowadzanej na utrzymanie brukselskiej eurokracji. Blisko 43 % tak pozyskanych pieniędzy będziemy musieli przeznaczyć na realizację obłędnej, samobójczej polityki klimatycznej. Ponad 21 proc. na tzw. transformację cyfrową. Inaczej mówiąc 64 % środków będziemy musieli wydać tak, jak życzą sobie tego eurokraci. Mamy też wierzyć, że ci którzy jak Timmermans, czy jacyś niemieccy władcy Unii, doprowadzili Europę do rozpaczliwej sytuacji, mają dość rozumu, by wiedzieć na co inni mają wydawać pieniądze. Gaszenie pożaru trzeba powierzyć psychopacie piromanowi, on wszak się na ogniu zna.
Niemiecka nowoczesność w domu i zagrodzie
Gdy rozważa się kolejne unijne pomysły można wspomnieć program telewizyjny z czasów PRL „Nowoczesność w domu i zagrodzie” i sparafrazować klasyka „prondu ni ma i nie będzie”. Unijne osiągnięcia są takie, że w trzeciej dekadzie XXI wieku połowa Europy zastanawia się, czy aby nie zamarznie zimą i czy ma wystarczający zapas świeczek w domu. Ale od czego są jaśnie oświeceni Niemcy ze swą genialną transformacją energetycznąEnergiewende. Właśnie wymyślili jak zmarnować ogromne pieniądze i wydać je łącząc dwa cele KPO: zaspokojenie sekty klimatycznej i miłośników kontroli wszelakiej od transformacji cyfrowej. Pomysł niemieckiej Federalnej Agencji Sieci – Bundesnetzagentur będzie złotym cielcem, najwyższym, najdoskonalszym wcieleniem KPO.
Otóż ta niemiecka instytucja ogłosiła, że od 2024 roku dostawcy energii elektrycznej za pomocą specjalnych urządzeń będą mogli sami ograniczać pobór energii konkretnym prywatnym odbiorcom. I to bez ich zgody, a nawet wiedzy. Na razie chodzi o energię dla pomp ciepła do ogrzewania mieszkania i wody oraz dla stacji ładowania samochodów. Inaczej mówiąc, jeśli ktoś w niemieckiej elektrowni RWE, albo sam kanclerz Scholz dojdzie do wniosku, że w domu państwa Himmler jest zbyt ciepło, to może im pobór prądu przez pompę ciepła ograniczyć. Podobnie może uznać, że panu Goebbelsowi nigdzie się teraz nie spieszy, nie musi jechać, więc sobie poczeka na ładowania swojego elektrycznego samochodu ludowego – Volkswagena.
Niemcy są jak zwykle w awangardzie postępu – mają dwa w jednym i jednym genialnym pomysłem Bundesnetzagentur realizują politykę klimatyczną i transformację cyfrową. Póki co, nie ma planu całkowitego odłączania prądu – przecież nie o to chodzi, by Niemcy marzli w swych domach jak ich dziadkowie w okopach, tylko o to, by specjalne cacko – dzieło transformacji cyfrowej ograniczało pobór energii przez konkretne urządzenia. To ma działać jak elektroniczne ograniczanie prędkości w samochodzie, tyle, że będzie nim zdalnie sterował dostawca prądu. Albo kto wie, może w przyszłości jakiś urząd specjalnie do tego powołany, który będzie też sprawdzał czy kto grzeczny, czy nie i nagradzał dodatkowym prądem, bądź dyscyplinował. „Die Welt” wyliczył, że ograniczenie energii w stacji ładowania samochodów do 3,7 kilowatogodziny sprawi, że by pojechać swym ludowym samochodem 50 kilometrów pan Himmler będzie ładował go 3,5 godziny. Więc w przyszłości to taki specjalny urząd będzie być może będzie decydował jak długo pan Goebbels, czy który tam, będzie ładował samochód, w zależności od tego gdzie chce nim pojechać. Jak np. na zlot brunatnych zielonych, czy jakiejś innej sekty klimatycznej, to godzinkę, a jak na niepotrzebne nikomu spotkanie w parafii to 7 godzin. Dzięki transformacji cyfrowej możliwe będą takie rzeczy, które się nawet Chińczykom nie śniły.
Więc jak Polska w ramach KPO pożyczy kochane pieniążki, to realizując transformację cyfrową, będzie mogła kupić od Bundesnetzagentur miliony takich sprytnych urządzeń. A kto wie, może jak dobrze pokombinujemy to np. prezes PGE będzie mógł dajmy na to takiemu Borysowi Budce nawet telewizor wyłączyć.
W Szwajcarii już opracowano 4-stopniowy plan zakazu ładowania i prowadzenia pojazdów elektrycznych. Kolejne ograniczenia z całkowitym zakazem włącznie mają obowiązywać w zależności od stopnia obciążenia sieci i podaży energii elektrycznej. Ta bowiem w znacznej mierze importowana jest z Niemiec i Francji. Szwajcarzy uważają, że może jej więc zabraknąć.
Amerykańska wersja KPO
Do KPO powinien przystąpić też Nowy Jork – na początek miasto, a potem cały stan. Też będzie można za jednym zamachem zrobić sobie dobrze klimatycznie i cyfrowo. Jak donosi „New York Post” miasto za 1,1 miliarda dolarów chce w przyszłym roku kupić 500 autobusów elektrycznych. Na razie ma takich 15,ale ambitna gubernator Kathy Hochul ogłosiła, że docelowo wszystkie 5800 pojazdów ma być na prąd. Miejskie przedsiębiorstwo transportowe (MTA) ostrzega panią gubernator, że eksploatacja autobusu elektrycznego kosztuje 2 do 3 razy więcej niż diesla, czy na gaz, więc budżet nie wytrzyma tych 500 elektryków. Decyduje o tym koszt prądu. Pani gubernator zażądała więc, by stanowa Komisja Służby Cywilnej opracowała specjalny plan, który pozwoli ładować autobusy po niskiej cenie – z wielkim rabatem. Okazuje się, że aby było taniej, trzeba ładować autobusy wedle pewnego bardzo skomplikowanego harmonogramu, uwzględniając na bieżąco tysiące zmiennych i zrobić to tak, by sieć wytrzymała dodatkowe obciążenia. Inaczej mówiąc, by korków nie wywaliło. W tym celu trzeba zakupić specjalne „inteligentne” ładowarki samochodów i „inteligentne” urządzenia do sterowania energią w stacjach ładowania w całym mieście. Najpierw trzeba je też połączyć w sieć i dopiero tak będzie można inteligentnie sterować ładowaniem autobusów.
Tak więc gdyby pani gubernator zgłosiła się po KPO, to mogłaby za jednym zamachem zrealizować dwa cele i zaimponować unijczykom. Po pierwsze mogłaby zmarnować pieniądze na drogie autobusy elektryczne, które akurat teraz i tak nie mogą jeździć, bo z powodu globalnego ocieplenia cały stan Nowy Jork jest skuty lodem. Tak zrealizowałaby cel klimatyczny. A drugi cel – transformacji cyfrowej, osiągnęłaby marnując pieniądze na zakup specjalnych inteligentnych ładowarek, i urządzeń do sterowania energią w sieciach stacji, by ładować samochody, które jak jest mróz jeździć nie mogą. Lepszego planu sam Stanisław Bareja, by nie opracował, a i Timmermans byłby dumny z takiej korzyści klimatycznej.
Przykłady wydają się być skrajne, ale zaprawdę nie ma takiej głupoty, której fanatycy od globalnego ocieplenia i karbowi, którzy chcą ludzkość kontrolować nie wymyślili by. Te przykłady należy pomnożyć razy dziesiątki i być może wtedy otrzymamy pełen obraz KPO. Trzeba wyobrazić sobie osiedle mieszkaniowe w Radomiu z tysiącami inteligentnych stacji ładujących samochody. Albo kolejne urządzenia do wyłączania urządzeń jakie miłujący porządek i dyscyplinę Niemcy wymyślą.
Pamiętaj ty nie masz „elektrycznego auta” tylko auto na węgiel brunatny, na promieniowanie radioaktywne, na węgiel kamienny, i w 4% na energie solarną i wietrzną.
Ponadto wyprodukowanie jednego akumulatora do auta elektrycznego, wytwarza w procesie produkcji akumulatora tyle dwutlenku węgla, ile wytwarza auto na ropę naftową w ciągu ośmiu lat.
Nie dajcie sobie wmawiać koledzy – i przyjaciele dobrych starych samochodów, że wasze auto szkodzi klimatowi. Aby to było jasne. Prywatny ruch samochodem osobowym to zaledwie 14% całego wytwarzania spalin, reszta czyli 86% to ruch ciężarówkami, tankowcami, i ruch spowodowany zaopatrzeniem.
Także niech Zieloni Komuniści wreszcie zamkną mordę! Albo niech oczekują przy okazji elektrycznych samolotów, elektrycznych statków z Chin, i oczywiście elektrycznych czołgów dla Ukrainy.
Czołg na odpalenie silnika potrzebuje 40 litrów ropy. i 700 litrów ropy na 100 km. (to tylko ciekawostka).
Te kontenerowce z Chin, na serio chciałbym zobaczyć jak wielki musiał by być akumulator do takiego statku. O tym ZIELONI KOMUNIŚCI, Fetyszyści klimatu, Ostatnia Generacja WAM NIE MÓWIĄ !
Kto kupuje więc auto elektryczne i bije się w pierś bo on chroni klimat rzekomo, powinien uzmysłowić sobie że jego palec wskazujący powinien wylądować wpierw na jego czole. I pamiętaj! pokazując palcem na tych którzy jeżdżą na ropę i benzynę. TRZY TWOJE PALCE POKAZUJĄ NA CIEBIE ZIELONY KOMUNISTO! Jesteś zwykłym nieukiem i greenhornem, i powinieneś szybko wrócić do szkoły. Nieuku zasrany! Ja chętnie będę twoim nauczycielem, o ile dostanę uprawnienia bicia pasem po dupie, bo u was zieloni komuniści – wiedzę trzeba wbijać od tyłu. Gdyż z przodu macie najprawdopodobniej 4 calową płytę ołowiową przed mózgiem.
W Krakowie “władzy” odj…ło! Ukarali emerytkę za brak kosza i palenie w kominku.
Zamiast płacić mandaty za palenie w kominku, poszła do sądu ze skargą na straż miejską. Emerytka z pod Krakowa mówi, że nie ma jak inaczej ogrzewać swojego domu. Władzom miasta zaproponowała by podpięli ją do sieci miejskiego ogrzewania, która nie działa na zamieszkiwanej przez kobietę ulicy albo… przenieśli jej dom kilkaset metrów dalej, do wsi, której nie obejmują zakazy.
Emerytka z Bielan koło Krakowa nie przyjęła mandatów wystawionych przez straż miejską. Strażniczki odwiedziły kobietę w jej domu dwukrotnie. Przy pierwszej wizycie wystawiły mandat za brak kosza na śmieci, a na drugiej za palenie drewnem w kominku, które objęte jest zakazem.
“Robiłam, bo nie mam jak w inny sposób ogrzać domu” – przekonuje kobieta w rozmowie z Gazetą Krakowską, a na swoją obronę dodaje, że pali drewnem wysokiej jakości, co może poświadczyć rachunkami.
Absurd goni absurd
Kobieta tłumaczy też, że starała się o dotację na wymianę pieca kaflowego na gazowy, problem w tym, że nie ma w domu podłączenia do sieci gazowniczej. Złożyła też wniosek o docieplenie strychu. Na ten cel otrzymała 36 tysięcy złotych z Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska jednak nie może jej wykorzystać bo… wypłatę uzależniono od wymiany źródła ciepła w domu.
W rozmowie z dziennikarzami Gazety Krakowskiej opisała także wizytę w Urzędzie Miasta Krakowa:
Byłam u wiceprezydenta Krakowa i przedstawiłam kilka rozwiązań, ale żadne nie zyskało aprobaty. Jakie to rozwiązania? Pierwsze: bym mogła dalej palić drewnem. Drugie, by przeniesiono mi dom kilkaset metrów dalej w obręb gminy Kryspinów, bo tam palenie drewnem jest dozwolone. To też niemożliwe. Trzy: by podłączono mnie do systemu obsługiwanego przez Miejskie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej, ale okazało się to niemożliwe, bo nie ma tej sieci na mojej ulicy.
Zielone piekło: „15-minutowe miasta”. „Pionierskie”: Kraków, Warszawa, Łódź, Rzeszów i Wrocław. Poligony doświadczalne dla Agendy 2030.
Inteligentne i „odporne”. Czy „15-minutowe miasta” mają stać się gettem?
Unijne miasta jako „naturalne poligony doświadczalne” dla Agendy 2030
Tzw. idea miasta 15-minutowego: Mieszkańcy mają mieć zapewnioną możliwość „spełnienia wszystkich potrzeb życiowych” „w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca zamieszkania”.
Miasta mają być podzielone na kwartały, które w razie potrzeby można odciąć od innych dzielnic.
Kraków, Warszawa, Łódź, Rzeszów i Wrocław to „pionierskie” miejsca, które mają być szybciej przekształcone w tzw. miasta odporne, zdekarbonizowane do 2030 roku. Wnioski płynące z wdrożenia tam „innowacyjnych” rozwiązań posłużą za wzór do naśladowania w całej UE i na świecie.
29 września 2021 r. Komisja Europejska w ramach programu Horyzont Europa uruchomiła pięć misji, które z założenia mają poprawić jakość życia mieszkańców. Jedna dotyczy tworzenia do końca obecnej dekady neutralnych dla klimatu, „odpornych” i „inteligentnych miast”. W kwietniu 2022 r. wybrano do eksperymentalnego programu – spośród 377 zgłoszonych aglomeracji – 100 miast z całej Europy i kilka spoza niej.
Z Polski wydelegowane zostały: Kraków, Warszawa, Łódź, Rzeszów i Wrocław.
Inne „misje” obejmują program przystosowania się do zmian klimatu – który na mobilizację dzieci i młodzieży do strajków ekologicznych na dużą skalę przewiduje 100 mln euro – czy projekty związane z ochroną oceanów, mórz i wód, walki z rakiem i zapewnienia zdrowej gleby oraz żywności.
Misje to „projekty badawcze i innowacyjne, środki polityczne i inicjatywy ustawodawcze, służące osiągnięciu konkretnych celów o dużym wpływie społecznym i w określonym czasie”. Jak zaznacza KE, „pięć misji będzie miało na celu dostarczenie rozwiązań dla kluczowych globalnych wyzwań do 2030 r.”
Komisarz Margrethe Vestager, odpowiedzialna m.in. za cyfryzację i konkurencję unijnej gospodarki wyjaśniła, że misja to „oryginalna koncepcja w polityce UE”, a Komisja Europejska chce „dostarczać rozwiązania dla kluczowych globalnych wyzwań do 2030 roku!”. Miasta wybrane do projektu przedstawią Climate City Contracts (kontrakty klimatyczne zawarte pomiędzy włodarzami miast a mieszkańcami). Do 2023 r. wybrane aglomeracje mają położyć podwaliny pod realizację ambitnych planów dekarbonizacji, na co przeznaczono z unijnych środków 1,9 mld euro.
Na całym świecie obszary zurbanizowane obejmują zaledwie 1 proc. powierzchni gruntów. W Europie na terenie miast mieszka 3/4 obywateli. Bruksela twierdzi, że w skali globalnej obszary miejskie zużywają 2/3 światowej energii. Ponadto mają odpowiadać za ponad 70 procent emisji dwutlenku węgla. KE tłumaczy, że „ważne jest, aby miasta działały jako ekosystemy eksperymentów i innowacji, pomagając wszystkim innym w ich transformacji w kierunku neutralności klimatycznej do 2050 roku”.
Unijne miasta jako „naturalne poligony doświadczalne” dla Agendy 2030
Szefowa KE Ursula von der Leyen, mówiąc w kwietniu o ekologicznej transformacji w Europie, podkreśliła, że „zawsze potrzebni są pionierzy, którzy stawiają sobie jeszcze wyższe cele”. Do tych „pionierów” należy między innymi Kraków.
Zgodnie z „kontraktami klimatycznymi”, miasta powinny przedstawić ogólny plan osiągnięcia neutralności klimatycznej w sektorach takich, jak: energia, budownictwo, gospodarka odpadami i transport, wraz z powiązanymi planami inwestycyjnymi.
Wiceszef KE Frans Timmermans, odpowiedzialny za Europejski Zielony Ład zaznaczył, że „miasta są często ośrodkiem zmian, których Europa potrzebuje, aby odnieść sukces w przejściu na neutralność klimatyczną”.
Wiceprzewodnicząca KE Vestager dodała, że Europa „musi przyspieszyć przejście na neutralność klimatyczną”, „zakończyć zależność od paliw kopalnych”. Z kolei Adina Vălean, komisarz ds. transportu wprost stwierdziła, że „w dążeniu do tego, by do 2030 r. stać się inteligentnymi i neutralnymi dla klimatu, 100 ogłoszonych dziś miast UE będzie naturalnymi poligonami doświadczalnymi innowacyjnych, zintegrowanych rozwiązań wielu problemów, z którymi borykają się dziś nasi obywatele, w tym mobilności miejskiej”.
Nabór do programu misji ogłoszono w listopadzie 2021 r. i trwał on do końca grudnia. Ostatecznie – po dwuetapowym procesie – w kwietniu KE wybrała spośród 377 zgłoszonych miast 100, w których mieszka 12 proc. ludności UE. W misji biorą udział m.in. miasta z: Finlandii (Espoo, Helsinki, Lahti, Lappeenranta, Tampere, Turku), Estonii (Tartu), Łotwy (Lipawa, Ryga), Litwy (Taurage, Wilno); wspomniane już pięć z Polski, a także z Czech (Liberec), ze Słowacji (Bratysława, Koszyce), Węgier (Budapeszt, Miszkolc, Pecz), Cypru (Limassol), Danii (Aarhus, Kopenhaga, Sønderborg), Holandii (Amsterdam, Eindhoven i Helmond, Groningen, Rotterdam, Haga, Utrecht), Belgii (Antwerpia, Region Stołeczny Brukseli, La Louviere, Leuven), Francji (Metropolia Angers-Loara, Metropolia Bordeaux, Metropolia Dijon, Dunkierka, Grenoble-Alpy, Metropolia Lyon, Marsylia, Metropolia Nantes, Paryż), Luksemburga, Bułgarii (Gabrowo, Sofia), Rumunii (Bukareszt, Kluż-Napoka, Suczawa), Grecji (Ateny, Janina, Kalamata, Kozani, Saloniki, Trikala), Chorwacji (Zagrzeb), Słowenii (Kranj, Lublana, Velenje), Malty (Gozo), Niemiec (Akwizgran, Dortmund, Drezno, Frankfurt nad Menem, Heidelberg, Lipsk, Mannheim, Monachium, Münster ), Austrii (Klagenfurt), Włoch (Bergamo, Bolonia, Florencja, Mediolan, Padwa, Parma, Prato, Rzym, Turyn), Szwecji (Gävle, Göteborg, Helsingborg, Lund, Malmo, Sztokholm, Umea), Irlandii, Hiszpanii (Barcelona, Madryt, Sewilla, Walencja, Valladolid, Vitoria-Gasteiz, Saragossa), Portugalii (Guimarães, Lizbona, Porto) itd. Te miasta mają być „centrami eksperymentów i innowacji”.
Sztandarowym modelem dla nich jest tzw. miasto 15-minutowe.
Kraków i „Klimatyczny Kwartał”
Zarząd Transportu Publicznego w Krakowie wskazuje, że zgodnie z ideą „15-minutowego miasta” realizuje projekt „Klimatyczny Kwartał” na obszarze dzielnicy Kazimierz oraz części Grzegórzek. „(…) to przełomowy projekt urbanistyczny (…). Obejmuje działania dotyczące poprawy jakości przestrzeni publicznej, mobilności, zieleni oraz rewitalizacji. Klimatyczny Kwartał jest początkiem zmian w myśleniu, planowaniu i kształtowaniu przestrzeni publicznej naszego miasta (…). Ważny, o ile nie najważniejszy, jest w tym projekcie wymiar ludzki wyrażany w budowaniu nowych więzi sąsiedzkich i mocniejszym dbaniu o już istniejące, zwiększaniu udziału tych, którzy na co dzień tam żyją i pracują w kształtowaniu ich otoczenia oraz wsparciu miasta w dążeniach do ww. zmian”.
Obszar programu ograniczony jest ulicami: Dietla, Grzegórzecką, Aleją Daszyńskiego i rzeką Wisłą. W ramach kwartału realizowane są projekty związane: „z przywróceniem rezydencyjnego charakteru ul. Dietla, zdefiniowaniem funkcji zrewitalizowanej ul. Krakowskiej, rewitalizacja Placu Wolnica, stworzenie ulic ogrodów, przebudowa i rewitalizacja Placu Nowego, przebudowa i rewitalizacja ul. Starowiślnej, park Kolejowy i rowero-strada, zielony Plac Grzegórzecki SKA”.
Zarząd tłumaczy, że „jednym z głównych założeń projektu jest urzeczywistnienie tzw. idei miasta 15-minutowego”. Mieszkańcy mają mieć zapewnioną możliwość „spełnienia wszystkich potrzeb życiowych” „w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca zamieszkania, bez konieczności odbywania zbędnych podróży na dłuższe odległości”. Powinni być w stanie zrobić codzienne zakupy i zrealizować hobby, spotkać się ze znajomymi w dystansie, który można pokonać w ciągu 15 minut pieszo lub na rowerze.
„Miasta 15-minutowe”, czyli jakie?
Mają być neutralne dla klimatu, chronić środowisko i przestrzeń miejską, sprzyjać budowaniu wspólnoty poprzez większe zaangażowanie obywateli i przymusową interakcję. Społeczność musi przyjąć do wiadomości, że takie zmiany są konieczne w celu redukcji emisji dwutlenku węgla, które to emisje rzekomo mają „negatywnie wpływać na zdrowie i jakość życia”.
Chociaż KE podkreśla, że „kontrakty miast klimatycznych”, przewidujące osiągnięcie tzw. neutralności klimatycznej w przyspieszonym tempie, bo już do 2030 roku, są planami politycznymi, to jednak nie stanowią prawnie wiążących zobowiązań.
Tymczasem radni Krakowa są zdeterminowani realizować szereg programów ideologicznych i poddawać obywateli eksperymentom, ingerując w ich podstawowe prawa i wolności.
Do przyspieszenia wdrażania tego typu programów w UE przyczyniła się tzw. pandemia. Oto znaleziono uzasadnienie dla budowania „odpornych” i „zrównoważonych” miast, którymi będzie można sprawniej zarządzać i które pozwolą na lepszą kontrolę obywateli.
„15-minutowe miasta” są tworzone poprzez usuwanie miejsc parkingowych, mnożenie barier dla kierowców, zmuszanie (poprzez wysokie opłaty) do rezygnacji z posiadania samochodów. Miasta takie koncentrują się na zapobieganiu rozlewania się na zewnątrz (zwarta zabudowa i dogęszczanie), co pozwoli ograniczyć konieczność rozbudowy i utrzymania niezbędnej infrastruktury dostarczającej wodę, ciepło, odbierającej śmieci, ścieki itp. Miasta takie mają być integracyjne, różnorodne i równe.
Zgodnie ze zdecentralizowanym modelem planowania urbanistycznego, dzieli się tereny miejskie na sektory/kwartały, w których w ciągu 15 minut pieszo lub na rowerze będzie można dotrzeć do sklepu spożywczego, przychodni, szkoły czy pracy.
Dzielnice mają być maksymalnie zróżnicowane etnicznie, a także pod względem dochodów, „orientacji seksualnej” itp. Ludzie winni być stłoczeni na małej powierzchni, by często wchodzili w interakcje i się integrowali. Najlepiej byłoby, aby znaczną część czasu spędzali na ulicach – już nie przeznaczonych do jazdy samochodami – ale przerobionych na ścieżki rowerowe, ogródki kawiarniane, platformy do ładowania hulajnóg itp. Powinni także mniej konsumować i nie produkować zbyt wiele śmieci. Ludzie winni mieliby zadowolić się nabywaniem rzeczy używanych i gorszej jakości. W programie zawarte są jednak także atrakcyjne elementy, mające zapewnić społeczną przychylność. Między innymi, w myśl założeń, bieżące potrzeby żywnościowe winny zapewnić lokalne warzywniaki, w których sprzedawano by produkty uprawiane wspólnie albo dostarczane z pobliskich gospodarstw itp.
Idea wywodzi się z lat 20. ubiegłego wieku, ale została zmodyfikowana niecałą dekadę temu, a „pandemia” przyspieszyła jej wdrażanie
„Miasta 15-minutowe” nawiązują do idei „jednostek sąsiedzkich” opracowanych przez amerykańskiego planistę Clarence’a Perry’ego, który był przerażony chaotycznym rozwojem Nowego Jorku i liczbą wypadków. Stąd starał się tak projektować dzielnice, by gwarantować np. bezpieczne dojście do szkoły. Jego idea spotkała się z krytyką i licznymi kontrowersjami, ponieważ model projektowania dzielnic sprzyjał gettyzacji i utrwalaniu patologii. Osiedla zamiast łączyć i integrować, dzieliły mieszkańców na sektory pod względem: rasowym, religijnym i klasowym. Miasta rozlewały się na zewnątrz.
Mimo krytyki koncepcja zyskała na znaczeniu w latach 80. minionego stulecia, a w szczególności w ostatnim dziesięcioleciu. Nieco zmodyfikował ją francusko-kolumbijski profesor Carlos Moreno wykładający na Sorbonie. Idea jest lansowana zwłaszcza przez paryską burmistrzynię Anne Hidalgo, która wypowiedziała wojnę autom już w 2014 r. Prof. Moreno jest jej bezpośrednim doradcą. Swoich rad udziela także agendom oenzetowskim.
Ideę miast 15-miniutowych promuje stowarzyszenie burmistrzów – C40 Mayors. Pomysł jest zalecany w tzw. zielonych ładach, czyli programach zaproponowanych w celu odbudowy gospodarki po tzw. pandemii.
Model „15-mntiowych miast” jest ściśle związany z tzw. budżetem partycypacyjnym. Zaangażowanie obywateli w planowanie niektórych wydatków ma legitymizować model dekarbonizacji miast w przyspieszonym tempie.
Maimunah Mohd Sharif, dyrektor wykonawczy UN-Habitat wskazuje, że „15-minutowe miasta” skupiają się na „rozwoju zorientowanym na transport, który promując gęściejszą, mieszaną zabudowę wokół usług transportu publicznego i ścieżek dla pieszych, przyspiesza odejście na dużą skalę od polegania na prywatnych pojazdach silnikowych”.
Financial Times przekonuje, że „15-minutowe miasta” promują zaangażowanie społeczności lokalnej, zmniejszają korki i poprawiają jakość życia w dzielnicach. Szybciej zaspokajają podstawowe potrzeby, dzięki czemu życie w miastach staje się wygodniejsze i mniej stresujące. Ponadto pozwalają zapewnić „równość w strukturach życiowych i możliwościach zawodowych, wraz z silną akceptacją społeczności dla różnych kultur i stanowią filary odpornego życia”.
Przebudowa miast zgodnie z tą ideą służy zaprojektowaniu „nowego miejskiego stylu życia”. Stylu narzucanego odgórnie przez miejskich planistów i włodarzy.
W Agendzie burmistrzów C40 podkreśla się, że chodzi o stworzenie „odpornych miast” przygotowanych na kolejne blokady z powodu pandemii, buntów czy innych przyczyn. Miasta mają być podzielone na kwartały, które w razie potrzeby można odciąć od innych dzielnic. W każdym kwartale ma być zapewniony dostęp do artykułów spożywczych, świeżej żywności i opieki zdrowotnej.
W wielokulturowych dzielnicach mają być dostępne różne typy przystępnych cenowo mieszkań. Osoby je zamieszkujące powinny być w stanie pracować w okolicy albo przynajmniej zdalnie lub w systemie mieszanym. Należy dążyć do eliminacji samochodów prywatnych, mnożyć przeszkody dla kierowców i zmusić obywateli do chodzenia pieszo lub jazdy na rowerze albo hulajnogami, ewentualnie wynajmowanymi samochodami elektrycznymi.
Powinno powstać więcej skwerów zielonych, siłowni na świeżym powietrzu, gdzie będzie odbywała się integracja obywateli i gdzie łatwo będzie można zbierać dane o ich wzorcach zachowania za pośrednictwem licznych czujników (inteligentne miasta). W każdej dzielnicy winny powstać mniejsze biura oraz przestrzenie handlowe, hotelarskie i co-workingowe.
Wprost mówi się o konieczności tworzenia barier dla kierowców, przekształcania jezdni w ścieżki rowerowe i korytarze dla pieszych, ułatwiające „miękki” transport i zmniejszające wygodę podróżowania samochodem (np. drogi jednokierunkowe, likwidacja miejsc parkingowych itp.).
Wskazuje się planistom, by skorelowali cele zrównoważonego rozwoju z inicjatywami urbanistycznymi. Bardzo ważne jest zapewnienie poparcia społeczności dla idei „miast zwartych”, ponieważ będą one wymagały szeroko zakrojonej transformacji i poniesienia dużych kosztów.
Ludzie mają zaakceptować technokratyczne narzucone z góry projekty. Wprost pisze się o tym, że mieszkańcy „muszą być świadomi korzyści i zaakceptować zmianę”. Nie mogą przeciwstawić się idei planistów. Dlatego też postuluje się nowy typ zarządzania określany mianem: „zarządzania miejscem”. Idee tę rozwija amerykański uniwersytet Georgetown.
Testowane na ludziach
Przed trzema laty, w ramach Zielonego Nowego Ładu Los Angeles ogłosiło zamiar zbudowania zdecentralizowanej infrastruktury społecznej. Chodziło o to, by na wypadek blokad i innych zagrożeń wszyscy mieszkańcy o niskich dochodach żyli w promieniu pół mili od źródeł świeżej żywności.
Wdrożenie programów promujących przystępne cenowo mieszkania w każdej dzielnicy włodarze miast zamierzają osiągnąć poprzez ustanowienie obowiązkowych wymogów dotyczących każdej nowej inwestycji. Innym sposobem był przykładowo podział na strefy integracyjne. Ponadto urbaniści i deweloperzy mogą otrzymać zachęty lub premie za budownictwo wielorodzinne służące dogęszczaniu dzielnic, jak np. w Johannesburgu, który w 2020 roku prowadził programy zwiększenia niezbyt drogich mieszkań i rozwiązania problemu braku różnorodności społecznej pod względem rasy i dochodów w całym mieście.
Zgodnie z koncepcją „15-minutowych miast” planuje się zmianę zasad użytkowanie przestrzeni miejskich i nieruchomości, co wiąże się z wysiedlaniem ze śródmieść ludzi mniej zamożnych, którzy nie będą w stanie wytrzymać presji podatkowej. Ewentualnie będą oni musieli zdecydować się na tzw. co-living, czyli wspólne zamieszkiwanie np. z obcymi osobami (starsi ze studentami itd.).
Generalnie podzielone na sektory miasta czeka maksymalne dogęszczenie i zróżnicowanie pod każdym możliwym względem. Stłoczonych ludzi na małych powierzchniach zmuszać się będzie do interakcji. Najmniej zarabiający mają prowadzić warzywniaki, warsztaty, sprzedawać na straganach. Ludzie będą zachęcani do tworzenia małych spółdzielni, uprawiania warzyw, by ograniczyć potrzebę transportu żywności w razie lockdownu. Mają nie wytwarzać śmieci i zużywać mniej wszelkich dóbr konsumpcyjnych. Postuluje się upowszechnienie wszelkich second-handów, warsztatów naprawy oraz swoistych „kopalni” odzyskiwania surowców do produkcji (gospodarka o obiegu zamkniętym).
Co więcej, ludzie mają wzajemnie się obserwować, oddziaływać na swoje zachowanie, by ułatwić proces zarządzania społecznością. Pomogą w tym nowe aplikacje i systemy monitoringu tzw. inteligentnych miast. To swoiste przygotowanie do wdrożenia na większą skalę systemu kredytu społecznego, jak w Chinach, w którym za pożądane przez władze zachowanie będzie się nagradzać, a karać za „niepoprawne”.
W Paryżu burmistrz Anne Hidalgo poprzez program La Ville Du Quart d’Heure (miasto piętnastominutowe) chce sprawić, by stolica Francji stała się zeroemisyjna do 2030 r. Dlatego zamierza zlikwidować liczne miejsca parkingowe i na każdej ulicy poprowadzić ścieżkę dla rowerzystów. Wszystkie dzielnice mają być w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby paryżan w ciągu 15 minut od wyjścia z domu pieszo bądź wyjazdu rowerem lub środkami transportu publicznego.
Priorytetowy ma być łatwy dostęp do miejsc pracy, sklepów, szkół, przychodni i wydarzeń kulturalnych. Ta ekologiczna transformacja opiera się na czterech filarach: bliskości, różnorodności, gęstości i wszechobecności.
Miasto przyjęło podejście „hiper-bliskości” i „wielofunkcyjnych lokalizacji”. Stąd radykalne zmniejszenie liczby pasów dla samochodów, aby zwolnić miejsce na drogach dla pieszych i rowerzystów. Szkoły w nocy mają służyć za obiekty rekreacyjne. W planach jest utworzenie „ulic dziecięcych” w pobliżu szkół. Ma powstać więcej straganów, gdzie lokalną żywność będzie sprzedawała kolorowa ludność.
Burmistrz zapowiedziała 350 mln euro dofinansowania na stworzenie ścieżki rowerowej na każdej ulicy do 2024 r. i likwidację 60 tysięcy miejsc parkingowych dla samochodów prywatnych. Koszary Minimes i inne przemysłowe zabudowania przerabiane są na mieszkania komunalne.
W Portland (USA) np. realizuje się pilotażowe plany wydawania pozwolenia na parkowanie współ-użytkowanych pojazdów i na tzw. sprawiedliwą mobilność, likwiduje „strefy wykluczające” poprzez budowanie w dzielnicach dla zamożnych mieszkań komunalnych.
W Sztokholmie realizuje się hiperlokalną odmianę, „jednominutowego miasta” na dużą skalę. W 2020 r. wszczęto pilotażowy projekt agencji innowacji Vinnova i think-tanku projektowego ArkDes. Plan koncentruje się na zagospodarowaniu „przestrzeni przed twoimi drzwiami – oraz sąsiadów obok i naprzeciw”. Z kolei Street Moves – na przekształceniu ulic w przestrzenie wielofunkcyjne i integracyjne. Jak się wskazuje, chodzi „o odzyskiwanie miejsc parkingowych w celu poprawy życia w mieście” i „eksperymentowanie z prototypami, które dają pierwszeństwo pieszym i rowerzystom”. Instaluje się platformy drewniane z ławeczkami na ulicach w celu zmuszenia obywateli do integracji.
Ulice – zgodnie z intencją pomysłodawców – mają stać się „rozbudowanymi przestrzeniami mieszkalnymi dla obywateli”. Jak w przypadku Latynosów, życie domowników powinno przenieść się właśnie na ulice. Przestrzeń można w dowolny sposób przekształcać w zależności od lokalnych potrzeb.
Street Moves to projekt realizowany przez ArkDes, włodarzy Sztokholmu, Szwedzką Agencję Transportu, firmę zajmującą się współdzieleniem samochodów Volvo Car Mobility oraz serwis skuterów elektrycznych Voi. Projekt jest finansowany przez Vinnovę.
Pilotaże prowadzi się w Sztokholmie, Göteborgu i Helsingborgu. Celem zaś „nie jest udostępnienie wszystkiego w ciągu jednej minuty, ale raczej ponowne wyobrażenie sobie skrawków ulicy bezpośrednio przed domem jako krytycznych przestrzeni łączących społeczności, a nie tylko miejsc do przemieszczania się i parkowania samochodów”. Jeśli projekt powiedzie się, Szwecja planuje wdrożyć program na każdej ulicy w kraju do 2030 roku.
Prof. Moreno o roli „15-minutowych miast”
Prof. Moreno, który od 2016 r. popularyzuje koncepcję „15-minutowego miasta” wyjaśnia, że chodzi o to, aby miasto mogło spełniać sześć podstawowych funkcji (mieszkania, pracy, handlu, zdrowia, edukacji i rozrywki) w odległości kwadransowego spaceru lub przejażdżki rowerem od domu. Podstawowe filary modelu to: gęstość, bliskość, różnorodność i cyfryzacja.
Miasto powinno podążać za rytmem ludzi, a nie samochodów. Każdy metr kwadratowy służyć ma do wielu celów. Miasta będą projektowane w taki sposób, by ludzie przestali podróżować. Konieczna jest więc: masowa decentralizacja przestrzenna; transformacja istniejącej infrastruktury; rozwój nowych usług dla każdej dzielnicy; przekształcenie ulic w ścieżki rowerowe i strefy dla pieszych; nowe modele ekonomiczne, które pozwolą na rozwój lokalnego biznesu.
Krytyka: gettyzacja i pozbawianie ludzi możliwości rozwoju
Tego typu model jest krytykowany za promocję gettyzacji, segregacji i izolacji dzielnic. Prof. Edward Glaeser z Uniwersytetu Harvarda wzywa do „zakopania pomysłu podziału miast na 15-minutowe kwartały”, mówiąc że zwłaszcza po tzw. pandemii covid-19 powinno dążyć się do uzyskania większej więzi społecznej między dzielnicami, a nie ich izolacji.
Wskazuje, że de facto powstają getta, a mieszkańcy niektórych dzielnic pozbawiani są możliwości rozwoju.
Naukowiec powołał się na badania na temat mobilności, sugerujące, że dorastający w miastach radzą sobie znacznie gorzej jako dorośli niż dzieci, które dorastały na przedmieściach i nie były przywiązane do gorszej jakości szkół, jak to niekiedy ma miejsce w niektórych dzielnicach aglomeracji miejskich. Prof. Glaeser obawia się przywiązania ludzi do kwadransowych dzielnic, w których niekoniecznie będzie dobra szkoła, przychodnia itp. Zostaną ograniczone możliwości rozwoju albo będzie panowała segregacja. Kompaktowe miasta mogą sprzyjać większej izolacji bogatych od biednych i pogłębianiu nierówności oraz tworzeniu swoistego systemu kastowego, niejako zamykając drogę do wyrwania się z niego.
Profesor sugeruje, że zgodnie z koncepcją „15-minutowego miasta” zakłada się, iż niemal wszyscy będą w stanie pracować zdalnie. Tymczasem np. w USA w czasie tzw. lockdownów 30 proc. ludzi nie mogło wykonywać swojej pracy wirtualnie. Co więcej, jedynie 5 procent Amerykanów bez wykształcenia średniego pracowało zdalnie.
Przyjęcie modelu „15-minutowego miasta” – w jego opinii – pogłębi te dysproporcje i „świat stanie się jeszcze bardziej katastrofalnie nierówny”.
Wykładowca Harvarda jest przeciwny zastępowaniu kontaktów twarzą w twarz pracą zdalną, Mamy dowody, że niszczą one delikatną tkankę więzi społecznych i negatywnie odbijają się na zdrowiu psychicznym ludzi.
Inni krytycy „15-minutowego miasta” zwracają uwagę, że ten model nie nadaje się do wdrożenia poza Europą. Ponadto, jest to próba tworzenia nowej urbanistycznej eutopii (miejsca idealnego dobrobytu), która nie powiedzie się i wygeneruje szereg problemów oraz pogłębi stare.
Podnosi się argumenty, że taki model urbanizacji uniemożliwi mniej zamożnym mieszkańcom możliwość dojazdu do pracy z przedmieść do metropolii. Przyczyni się także do drastycznego wzrostu cen mieszkań, jak np. w Paryżu.
Tamtejsze władze, by poradzić sobie z tym problemem zachęcają do dogęszczania mieszkań i promują co-living (wspólne zamieszkiwanie starszych ludzi z młodszymi), by obniżyć koszty utrzymania i tworzyć więzi społeczne między pokoleniami. Jednocześnie celowo podnoszą opłaty za mieszkania w śródmieściu, aby na rynku pojawiło się więcej ofert nieruchomości.
Socjolog Elisa Pieri z Uniwersytetu w Manchesterze przestrzega, by planując tego typu transformację miast upewnić się, że w każdej dzielnicy, w każdym sektorze dostępna jest infrastruktura o wysokich standardach, aby się nie okazało, że niektórzy mieszkańcy będą skazani na życie w dzielnicach zmarginalizowanych, z fatalnymi lekarzami i szkołami. Może to bowiem doprowadzić do dyskryminacji i nierówności oraz „stygmatyzacji terytorialnej”.
Elena Magrini, analityk z brytyjskiego think-tanku Centre for Cities ostrzega, że próba wypychania mieszkańców z centrów miast i zamykania ich w dzielnicach może ograniczyć kreatywność.
Feargus O’Sullivan ostrzega przed próbą zaszczepienia tego typu miast w Ameryce Północnej, obawiając się utrwalenia gettyzacji. Z kolei Doug Bright wątpi, by „15-minutowe miasta” były w stanie zagwarantować równość. Badacz analizował kwestie ubóstwa i dostępności pewnych usług w dzielnicach Chicago. Na podstawie wyników swoich obserwacji sugeruje, że wszelkie strategie planowania zaimportowane (zwłaszcza w sposób odgórny) z innych miast, należy traktować ze zdrowym sceptycyzmem, ponieważ nie uwzględniają one ważnych niuansów i kontekstów.
Model „15-minutowych miast” ma rzekomo sprzyjać tworzeniu egalitarnych siedlisk i „ponownemu łączeniu ludzi z obszarami lokalnymi i lokalizowania życia miejskiego”. Dzielnice mają być samowystarczalne, by nie trzeba było zapewniać wydajnych środków transportu publicznego, umożliwiających dostęp do udogodnień w innych częściach aglomeracji.
Przy przeprojektowywaniu skupisk miejskich istotne jest określenie parametrów (jak definiujemy i mierzymy bliskość kluczowych udogodnień miejskich). Konieczne jest określenie krytycznej infrastruktury, różnych obszarów oddziaływania, a także czynników związanych z bliskością, jak również sposobów zaspokajania nowo pojawiających się potrzeb społeczności.
Tworzone gęste, wielofunkcyjne dzielnice mają emitować mniejsze ilości dwutlenku węgla i być bardziej oszczędne.
Moreno, strategiczny partner w inicjatywie C40/NREP i UN-Habitat wskazuje, że pilotażowe programy „15-minutowych miast” mają być jedną z pierwszych prób skoordynowania wysiłków lokalnych urzędników z całego świata w celu ustanowienia standardów projektowych i planów, które mogą naśladować inne miasta.
Nowy model planowania urbanistycznego taki, jak jest wdrażany w Paryżu, ma stanowić szablon tworzenia silniejszych i bardziej szczęśliwych społeczności lokalnych.
Moreno, który specjalizuje się w złożonych systemach i innowacjach na Uniwersytecie Paryskim 1 Panthéon-Sorbonne, uważa, że „nigdy nie będzie” powrotu do miejskiego życia, takiego, jakie istniało przed tzw. pandemią.
Jako specjalny wysłannik paryskiego ratusza ds. inteligentnych miast, uważany za kluczowego teoretyka stojącego za niedawnym odrodzeniem się nowego modelu planowania urbanistycznego, wyjaśnia, że „15-minutowe miasta” są w programie obszarów metropolitalnych na całym świecie, a w Paryżu ten model wdrażany jest już od 2014 r., odkąd burmistrz Hidalgo zakazała wjazdu do centrum pojazdów emitujących duże ilości zanieczyszczeń.
Zdaniem Richarda Bentalla, profesora psychologii z University of Sheffield, który badał wpływ covid-19 na zdrowie psychiczne i społeczne, zmiana struktury miast sprawi, że ludzie będą odporniejsi na nowe wstrząsy, blokady itp. – Coraz bardziej stajemy się gatunkiem miejskim, ale środowisko miejskie wiąże się z gorszym zdrowiem psychicznym. W przypadku covid niektórzy ludzie ucierpieli, inni odnieśli korzyści. Badania pokazują, że im częściej wchodzisz w interakcje z sąsiadami, tym lepiej. Jeśli masz poczucie przynależności do swojej okolicy, jest to potężna ochrona twojego zdrowia psychicznego. Jeśli 15-minutowe miasta mogą osiągnąć tę równowagę, być może uda się osiągnąć szczęśliwą przyszłość miejską – wyraził nadzieję.
Prof. Moreno uważa, że wskutek „pandemii” ludzie zrozumieli, iż można pracować inaczej, mieć więcej wolnego czasu, by spędzać go z rodziną i przyjaciółmi. Ludzie docenili sąsiedztwo. Dlatego badacz jest przekonany, że wdrożenie „15-minutowych miast” pomoże nam w osiągnięciu szczęścia i sprawi, że „będziemy bardziej zaangażowanymi mieszkańcami”.
Tak czy inaczej, europejskie miasta już stały się gęściejsze, co wynika z połączenia pustych działek, większej liczby osób mieszkających we wspólnych mieszkaniach oraz przekształcania istniejących gruntów śródmiejskich w gęściejszą zabudowę. Rozwój gruntów naturalnych lub rolniczych na obrzeżach miast dramatycznie zwolnił.
To efekt unijnej polityki wprowadzonej w 2011 r.: „zero zajmowania gruntów netto do 2050 r.”, by zatrzymać proces „rozlewania się miast na zewnątrz”. Zabudowa miejska ma być gęsta, zwarta, łatwa do kontrolowania za pośrednictwem systemu monitoringu i czujników instalowanych w ramach tzw. inteligentnych miast. Gęstsza zabudowa sprzyja cyfryzacji i technologiom Czwartej Rewolucji Przemysłowej (Internet rzeczy, 6G, cyfrowe bliźniaki itp.). Pozwoli na szybsze zbieranie danych o aktywności ludzi i modelowanie ich zachowań. Poza tym znacznie zadłużone miasta zaoszczędzą środki w związku z dostawą mediów i transportu publicznego.
W kontekście tych „zalet”, stłoczenie znacznej liczby mieszkańców w jednym miejscu i realne pogorszenie ich jakości życia, atomizacja jednostek, chcących zachować odrobinę intymności, schodzą na dalszy plan.
Włodarze miast nie przejmują się drastycznym pogarszaniem warunków, wprowadzając odgórne zakazy, a to dotyczące ogrzewania domu w określony sposób, a to poruszania się prywatnym autem. Centralne sterowanie ma się dobrze.
Agnieszka Stelmach
=====================
mail:
Traffic filters will divide city into six “15 minute” neighbourhoods, agrees highways councillor
ROAD blocks stopping most motorists from driving through Oxford city centre will divide the city into six “15 minute” neighbourhoods, a county council travel chief has said.
And he insisted the controversial plan would go ahead whether people liked it or not.
Polski fizyk, profesor doktor habilitowany. W 1990 r. był projektodawcą Krajowej Agencji Poszanowania Energii podległej premierowi Polski. Autor około siedemdziesięciu publikacji naukowych z zakresu fizyki jądrowej, ogłaszanych m.in. na łamach czasopism zagranicznych, takich jak np.: „Earth and Planetary Science Letters”, „Nuclear Instruments and Methods in Physics Research”, „Physical Review Letters” (wyd. American Physical Society). W latach 2000-2005 był członkiem Komitetu ds. Gospodarki Energetycznej Federacji Stowarzyszeń Naukowo-Technicznych. Opracował podstawy „Poszanowania Energii i Energii Odnawialnych dla Polski”, które przedstawił w książce „O energetyce dla użytkowników i sceptyków” napisanej wspólnie z prof. Stanisławem Wiąckowskim (2005).
Z prof. Mirosławem Dakowskim, pomysłodawcą Krajowej Agencji Poszanowania Energii, rozmawia Rafał Górski, redaktor naczelny Tygodnika Spraw Obywatelskich.
Budowa elektrowni atomowej w Polsce da 100 tys. miejsc pracy dla amerykańskich pracowników. Jennifer Granholm, sekretarz USA ds. energii
Nazwa Paks jest symbolem najpoważniejszego wypadku w europejskim reaktorze jądrowym od czasów Czarnobyla. Ponadto przegrzanie wysoko radioaktywnych materiałów nastąpiło poza betonowym zbiornikiem ochronnym reaktora. Jednak świat poza granicami Węgier praktycznie w ogóle nie zainteresował się nuklearnym piekłem, jakie mogło się rozpętać we wnętrzu ruchomego urządzenia czyszczącego elementy paliwowe. Specjaliści z Węgier i z zagranicy, którzy rekonstruowali później przebieg wydarzeń tamtej nocy, stwierdzili z przerażeniem, że cała sprawa mogła skończyć się o wiele gorzej. Gerd Rosenkranz, „Energia jądrowa mit i rzeczywistość. O zagrożeniach związanych z energią jądrową i jej perspektywach w przyszłości”
…łamane są prawa człowieka, rząd japoński kłamie i naraża społeczeństwo na promieniowanie przekraczające bezpieczne limity, które skutkują zwiększonym ryzykiem wystąpienia raka. ============================================
Czy potrzebujemy elektrowni atomowej w Polsce?
Dlaczego kolejne rządy po 1989 r. nie stawiały na energetykę odnawialną i magazynowanie energii?
Czy uratuje nas gaz łupkowy?
Czego uczą nas katastrofy elektrowni atomowych?
Czy elektrownia atomowa produkuje tanią energię?
Co z odpadami z elektrowni jądrowych?
Czy rozwiązania problemów energetycznych możemy szukać w zmniejszeniu zużycia energii?
Jan Krzysztof Ardanowski: Zielony Ład przyniesie ubóstwo, głód i fale migracji.
Działania polityków są idiotyczne, ale Komisja Europejska z Timmermansem, z komisarzem Wojciechowskim włącznie – właśnie tak działają. Mogą oni doprowadzić do zapaści produkcji żywności w Europie
Komisja Europejska, kontynuując drastyczną politykę klimatyczną dodatkowo pogłębia kryzys spowodowany wojną na Ukrainie – przekonuje były minister rolnictwa w rządzie Zjednoczonej Prawicy, Jan Krzysztof Ardanowski. W wyniku tych działań, zagrożona będzie nie tylko sytuacja samych rolników, ale bezpieczeństwo żywnościowe uzależnionych od europejskiego eksportu.
Rolnicy należą do grup najbardziej dotkniętych kryzysem energetycznym. Oprócz zapewnienia podstawowych potrzeba jak ogrzanie domu czy ugotowanie jedzenia, gospodarstwa rolne wymagają dodatkowo ogromnego zapotrzebowania na energię. – Nie ma tu znaczenia czy jest to hodowla świń, krów, drobiu czy przechowalnictwo warzyw i owoców – wszędzie tu potrzebna jest energia elektryczna – podkreśla Ardanowski.
Problemy z wysokimi cenami dotyczą w nie mniejszym stopniu gazu wykorzystywanego w produkcji nawozów. Jeszcze do niedawna koszt 3 tys. zł za tonę saletry amonowej wydawał się ceną zaporową do tego stopnia, że rząd musiał uruchomić dodatkowe dopłaty. – Dzisiaj tona saletry amonowej oscyluje w granicach 6 tys. zł z tendencją wzrostową. Dla większości rolników są to ceny absolutnie zaporowe – tłumaczy przewodniczący Rady ds. Rolnictwa i Obszarów Wiejskich przy Prezydencie RP.
Sytuacji nie poprawia zalew ukraińskiej kukurydzy, który zdaniem Ardanowskiego „całkowicie rozregulowuje rynek paszowy w Polsce”. – Wzrost kosztów energii spowodowany wieloletnią grą Rosji z Europą dotyka szczególnie mocno ziem polskich rolników – przekonuje.
Komisja Europejska jednak nie tylko nie reaguje na kryzys, ale zdaniem byłego ministra rolnictwa jeszcze go pogłębia, prowadząc „destrukcyjną” politykę klimatyczną. – Komisja Europejska obok niezależnych od jej decyzji problemów (…) narzuca swoją politykę rolną w postaci w postaci Zielonego Ładu, która dodatkowo komplikuje kwestie związane z produkcją żywności, wymuszając działania ograniczające plony oraz – przy tym – konieczność dużych inwestycji w gospodarstwach, na które, mówiąc wprost, rolnicy nie mają pieniędzy – zauważa Ardanowski.
Z kolei środki unijne przyznawane w ramach Wspólnej Polityki Rolnej są „absolutnie niewystarczające”. – Są to rozsmarowywane pieniądze w ramach dopłat bezpośrednich, dopłat do działań ekologicznych, eko–schematów, które pozostawiają tylko jakieś ochłapy na inwestycje w gospodarstwach, które przecież muszą dostosowywać się do nowej WPR – przekonuje.
Gwałtowne zmniejszanie użytkowania nawozów, połączone ze zwiększaniem obszaru chronionego doprowadzi, w ocenie polityka, w krótkim okresie do spadku plonów – i w konsekwencji – zbiorów podstawowych płodów rolnych.
– Europa przestanie być bezpieczna żywnościowo – zauważa Ardanowski, wskazując, że taka sytuacja przełoży się na problemy wykraczające daleko poza europejski sektor rolny.
Z eksportera żywności, Europa stanie się importerem, głównie ze strony krajów Ameryki Południowej MERCO-SUR czy Nowej Zelandii. Szczególnie dotknie to biedniejsze i uboższe w warunki kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu, które nie potrafią wyprodukować wystarczających ilości żywności.
– Emigranci ruszą na Stary Kontynent, by ratować się przed głodem. Te działania polityków są niezrozumiałe i idiotyczne, ale Komisja Europejska z panem Timmermansem i jego kolegami z komisarzem Wojciechowskim włącznie – właśnie tak działają. Mogą oni doprowadzić do zapaści produkcji żywności w Europie – podkreśla Ardanowski.
– Uważam, że trzeba bić na alarm, ponieważ bezpieczeństwo żywnościowe, do którego Europa się przyzwyczaiła i której jest wynikiem prowadzonej od wielu lat, do niedawna, prorolniczej polityki Unii Europejskiej sypie się na naszych oczach – konkluduje.
W związku z szaleńczą „klimatyczną”, czyli anty-energetyczną i anty-gospodarczą polityką władz Unii Europejskiej (coraz bardziej lewacko-komunistycznych), również w Niemczech, podobnie jak w Polsce, w ostatnich miesiącach podrożało niemal wszystko. Oprócz postępującej drożyzny towarów, usług i inflacji, niemieckie sklepy, firmy i konsumentów prześladują także duże opóźnienia w dostawach i inne problemy.
9 października aż 38 dostawców gazu ziemnego ogłosiło, że cena tego surowca dla konsumentów w Niemczech, w tym dla firm i gospodarstw domowych, wzrośnie w ostatnim kwartale br. o średnio 13 procent.
W pierwszym półroczu 2021 r. przeciętne niemieckie gospodarstwo domowe musiało zapłacić za prąd i gaz łącznie już o 4,7 proc. więcej, niż w drugim półroczu 2020 r. Natomiast ceny produktów energetycznych w Niemczech (jak informował dziennik „Die Welt”) były we wrześniu br. aż o 14,3 proc. wyższe, niż rok wcześniej. Szczególnie dużo wzrosły ceny oleju opałowego (aż o 76,5 proc.) i paliw do samochodów (o 28,4 proc.). A cena benzyny na wielu stacjach w Saksonii i innych landach wynosiła 17 października już nawet 1,779 euro za litr (tj. ok. 8,14 zł). Ceny detaliczne gazu ziemnego wzrosły przez ten rok o 5,7 proc., ceny energii elektrycznej o 6,6 proc., a żywności średnio o 4,9 proc. (ale np. ceny warzyw aż o 9,2 proc.). Z kolei koszty ogrzewania w Niemczech wzrosły we wrześniu br. aż o 33 proc. w porównaniu z wrześniem 2020 r. (!). W związku z tym jedna z kilkunastu bardzo „postępowych” i „demokratycznych” posłanek SPD do parlamentu UE, tj. Katarina Barley, poradziła niemieckim konsumentom, żeby w swoich mieszkaniach przykręcili ogrzewanie i nosili ciepłe swetry. Sehr schön und demokratisch!
Rosnące na rynkach świata i Europy od miesięcy hurtowe ceny węgla i gazu skutkują ponoć również tym, że w wielu niemieckich magazynach i elektrowniach już od kilku tygodni gazu i węgla brakuje i nie jest pewne, czy tych nośników energii wystarczy na całą nadchodzącą zimę. Należy jednak pamiętać, że w Niemczech aż około 75 proc. końcowej, detalicznej ceny energii elektrycznej i kosztów ogrzewania domów nie jest pochodną samych kosztów surowców i kosztów wytworzenia tej energii, ale przede wszystkim efektem licznych podatków, tzw. opłat sieciowych i innych oraz różnych przymusowych dopłat. A więc skutkiem niemieckiego i unijnego socjalizmu!
Ciągle rosnące koszty i ceny energii i paliw, a także liczne inne „zielone”, „klimatyczne”, finansowo-podatkowe i biurokratyczne wymagania władz UE i władz krajowych, powodują więc rosnącą drożyznę towarów i usług i coraz większą inflację. Jak podał oficjalnie niemiecki GUS (14 października), w sumie inflacja w Niemczech wyniosła we wrześniu br. już 4,1 proc. rocznie – tj. najwięcej od prawie 28 lat. A to przecież zapewne nie koniec jej postępów i wzrostów. Tym bardziej, że ceny w niemieckich hurtowniach były we wrześniu br. już o 13,2 proc. wyższe, niż w tym samym okresie roku 2020. Tak wysokiej inflacji w niemieckim handlu hurtowym nie było ponoć od roku 1974. Z kolei, jak podawał monachijski instytut ekonomiczny Ifo, aż 74 proc. ankietowanych niemieckich sklepów detalicznych skarżyło się we wrześniu br. na coraz większe problemy i opóźnienia z dostawami towarów. W przypadku sklepów budowlanych na zaległości i opóźnienia w dostawach narzekało aż 98 proc. tych placówek handlowych, a np. wśród ankietowanych sklepów z meblami 94 proc. Natomiast w dziedzinie sklepów spożywczych te zaległości i opóźnienia dotknęły „tylko” 47 proc. z nich.
Co na to wykonawcze władze UE?
Co w reakcji na tę skandaliczną drożyznę podstawowych dóbr i usług i ciągle rosnącą inflację (także w Polsce, Rumunii, Italii, socjalistycznej Republice Francuskiej i pozostałych krajach euro-kołchozu) proponują wykonawcze władze UE? Czyli brukselska Komisja UE (zwana przez lewicowych polityków i lewicowe media „Komisją Europejską”), w tym niezwykle „zielone” i „postępowe” komisarki, ich rzeczniczki i inne urzędniczki? Ano, proponują – jak to zwykle wszelkiego rodzaju euro-socjaliści i komuniści płci obojga – „dopłaty do rachunków za gaz i prąd dla najuboższych” oraz „dopłaty dla firm najbardziej dotkniętych podwyżkami” (chodzi oczywiście o dopłaty na koszt ogółu podatników, w tym tych ubogich). Ponadto, zamiast pożądanej przez cały przemysł i ogół konsumentów całkowitej likwidacji czy choćby znacznej redukcji przymusowo-złodziejskich unijnych opłat za dozwolone emisje dwutlenku węgla czy np. wielkiej redukcji podatków w branży energetycznej, postulują jakiś zagadkowy „system specjalnych bonów energetycznych” (który miałby być finansowany ze środków pochodzących z unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji gazów, czyli tzw. ETS). Ponadto postulują jakiś system „dotacji w ramach dozwolonej pomocy publicznej” dla firm i „na dłuższą metę być może także wspólne zakupy gazu przez kraje UE”. Komisarka UE do spraw energii Kadri Simson zapowiedziała (13 października), że jej urzędnicy już „pracują” nad systemem wspólnych zamówień gazu przez państwa UE oraz nad planem „koordynacji zmagazynowanych rezerw gazu” we wszystkich krajach UE. Ale zaraz czujnie dodała: musimy mieć jednak pewność, że nadal będziemy mogli realizować nasz Europejski Zielony Ład (..) i nasze cele klimatyczne (!).
Sehr dumm und demokratisch!
Tego samego 13 października komisarze UE przedstawili – obok powyższych „propozycji” – także swoją opinię, że „przejście na energię czystą jest najlepszym zabezpieczeniem przed skokami cen w przyszłości, więc to przejście należy przyspieszyć”. W związku z tym zapowiedzieli „dalsze wspieranie inwestycji w energię odnawialną i w energetyczną efektywność”. Widać więc wyraźnie, że przy tym ich całym neo-sowieckim „centralnym planowaniu” i „koordynowaniu” polityki energetycznej i innej we wszystkich 27 państwach UE, ci brukselscy i inni euro-komuniści nadal twardo obstają przy swoim ideologiczno-absurdalnym i niezwykle kosztownym (dla ludzi i firm) „Zielonym Ładzie”. Czyli przy systemie centralistyczno-socjalistycznym, który chcą zaprowadzić w niemal całej Europie. Furchtbar!
Co proponują kierownicy niemieckich partii?
Tymczasem w reakcji na te „klimatyczno”-energetyczne szaleństwa i plany (tysięcy polityków i urzędników UE i Niemiec) oraz na wielkie problemy przez nich wywołane, już nawet (nieduża) część lewicowej elity Niemiec wyraziła publicznie swoje silne zaniepokojenie postępującymi deficytami i rekordowo wysokimi cenami energii, paliw oraz związanymi z tym licznymi problemami. Np. jeden z liderów pokomunistycznej partii Lewica (Die Linke), Dietmar Bartsch, opowiedział się nawet za czasowym obniżeniem podatków i ceł na benzynę i olej napędowy. Z kolei np. w zbiorowym liście, podpisanym przez kilkudziesięciu niemieckich i innych „europejskich” publicystów i dziennikarzy, w tym m.in. przez byłego naczelnego redaktora opiniotwórczego tygodnika „Die Zeit” Theo Sommera, wezwali oni władze Republiki Federalnej, żeby – wbrew swoim wciąż obowiązującym planom (z roku 2011 i 2012) – nie rezygnowały jednak z dalszej i wieloletniej produkcji energii atomowej. Według sygnatariuszy listu, całkowite odejście od energii atomowej przyczyniłoby się bowiem nie tylko do zwiększenia problemów gospodarczych i socjalnych, ale także do znacznego zwiększenia krajowej emisji dwutlenku węgla. A także do znacznego opóźnienia osiągnięcia unijnych i niemiecko-rządowych „celów klimatycznych”. Bo energię jądrową w Niemczech, w razie jej braku, mogą zastąpić jedynie paliwa kopalne, a to by oznaczało „dodatkowe 60 mln ton dwutlenku węgla” rocznie. Wskutek tego emisja tego (złowrogiego) gazu wzrosłaby wówczas w Niemczech co najmniej o 5 proc. – alarmują mocno zatroskani (głównie o „klimat”) pismacy lewicy (wg welt.de).
A co proponują kierownicy pięciu parlamentarnych niemieckich partii (licząc z dwoma partiami chadeków), które chcą w Niemczech rządzić (zapewne już za 1-2 miesiące) w już nowym partyjno-powyborczym układzie? Wydaje się, że na razie w palącej kwestii ww. drożyzny, inflacji, braków węgla i gazu itp. problemów nic istotnego i nic mądrego nie proponują. Choć rozmowy zwycięskiej w wyborach (26 września) lewicowej SPD z euro-komunistycznymi Zielonymi i demo-liberałami z FDP na temat utworzenia nowego rządu trwają już od 11 października, to na razie (tj. do 18 października włącznie) partie te, jak podawała niemiecka prasa, osiągnęły „wstępne porozumienie” głównie w sprawie tzw. płacy minimalnej – czyli w sprawie stałego priorytetu (stałego hopla) lewicy. Ponoć ta płaca ma zostać podniesiona aż ok. 25 proc. – z obecnych 9,60 euro brutto za godzinę pracy do 12 euro za godzinę (!). I to już w pierwszym roku ich partyjnych rządów. W skali miesiąca ma to dać niemieckim „minimalnym” podwyżkę aż o ponad 290 euro brutto, a ich „płaca minimalna” ma wynieść w sumie już ok. 1980 euro miesięcznie i ma być drugą najwyższą w całym euro-socjalistycznym kołchozie (po Luksemburgu). Wunderbar!
Należy przy tym pamiętać, że w dość licznych sektorach niemieckiej gospodarki, jak np. w przemyśle motoryzacyjnym, obowiązują jeszcze wyższe (niż 9,60 euro/godz.) „płace minimalne”. Wyższe, bo ustalane na podstawie branżowych tzw. układów zbiorowych (kierownictw firm ze związkami zawodowymi i radami pracowników). A nie zanosi się przecież na obniżenie jakichkolwiek podatków i opłat obciążających niemieckie przedsiębiorstwa przemysłowe i handlowe. Zanosi się więc na to, że w razie kilkuletnich wspólnych rządów ww. dwóch partii lewicy i demo-liberalnej FDP w znacznej części branż niemieckie produkty i niemiecka gospodarka utracą na rynkach świata swoją dotychczasową (jako taką) cenową atrakcyjność i konkurencyjność. Pytanie tylko – kiedy utracą? Może już w drugim czy trzecim kwartale przyszłego roku?Sehr schlimm!
Z przecieków do krytycznej prasy (jak tygodnik „Junge Freiheit”) wynika, że już nie Deutschland über alles, jak dawniej, ale lewackie „Klimaschutz über alles” („ochrona klimatu nade wszystko”) stało się dewizą i naczelnym priorytetem większości niemieckich polityków. Podobno „liberałowie” z FDP zgodzili się już wstępnie i warunkowo na: powszechny przymus instalowania solarów na wszelkich dachach w Niemczech, na przyspieszenie całkowitej rezygnacji Niemiec z węgla kamiennego i węgla brunatnego w energetyce i ciepłownictwie oraz na zbudowanie wiatraków („farm wiatrowych”) na łącznej powierzchni aż 2 procent całego lądowego terytorium Niemiec (!). Czy tych zwariowanych i już niemal zbrodniczych szaleńców, lewaków i euro-komunistów z partii Zieloni, SPD i innych – w tym także tych z euro-komunistycznej Brukseli i Paryża – już nikt i nic w naszej Europie nie powstrzyma?
When climate activist Greta Thunberg appeared on the scene some years ago, the media celebrated her as a child hero intent on saving the earth’s environment. She scolded world elites for depriving her of her childhood, an act that made her an overnight sensation. Time Magazine selected her as its Person of the Year. Now, as the 19-year-old Swedish activist matures into adulthood, she is showing her true colors. And the color is red, not green.
At a recent book launching in London, Greta shocked some observers by targeting the West’s “oppressive” capitalist system as the cause of all climatic ills. The move is surprising since she has always made generous use of this oppressive system to spread her alarmist message. Indeed, Greta has no problem using the capitalist marketing system as a platform for promoting her new book. She also sees no harm in sacrificing plenty of trees the publishing industry needs to print up books for a mass audience.
However, what surprises many is that this strange darling of the greens would align herself so clearly with Marxist ideas. Part of her effectiveness was her ability to display a naïve childlike attitude that psychologically disarmed those who heard her. She seemed immune to leftist propaganda and incapable of a hidden agenda.
Coming Out Red
As she grows up in her bitterness, the poster child of the eco-movement comes out of the red closet. Her embracing of the left proves that climate activism taken to its final consequences will always lead to anti-Western communist ideology. The various doctrines of the left all eventually merge into one. Catholic thinker and man of action, Prof. Plinio Corrêa de Oliveira, likens this to a thousand individual fires that come together to form the unity of a single forest fire. So also, the ecological cause melds into the Marxist pot.
Thus, “exploitation” of the earth seamlessly becomes synonymous with economic oppression. Greta is now calling for “system-wide transformation.” She rails against “those in power,” which she identifies as the cause of climate breakdown. All these things are part of “the exploitation of people and the planet.” She imagines the system as having “roots in racist, oppressive extractivism (sic!)” that only desires to “maximize short-term profits for a few.”
Greta now minces no words, calling for the overthrow of the whole capitalist system that is “a system defined by colonialism, imperialism, oppression and genocide by the so-called global North to accumulate wealth that still shapes our current world order.”
No Marxist attack is complete without a tirade against the opposition, which she instantly labels as “fascist movements offering easy, false solutions and scapegoats to complex problems.”
All these attacks are read straight from the Marxist script.
A Book Greta Did Not Write
The broadside against capitalism did not get in the way of the business of selling her book. The de-growth activist appeared at London’s prestigious Royal Festival Hall in late October to launch her 464-page manifesto, The Climate Book: The Facts and Solutions. The liberal establishment pulled out all the stops to welcome this book that desires the West’s destruction. Amazon’s algorithms are already hard at work turning this full-color tome into a bestseller. Penguin Press is drumming up publicity as it releases it in the U.K. and worldwide. Americans will have to wait for the official U.S. release on February 14, 2023.
The hullaballoo is all about a work that Greta did not write entirely. Following sound marketing practice, her name is attached to the work. She merely stitches together a compilation of essays from 100 leftist “experts,” which make up most of the title’s content.
Scattered inside its pages are well-known leftists like writer Naomi Klein, World Health Organization chief Tedros Adhanom Ghebreyesus, eco-writer Bill McKibben and French economist Thomas Piketty. However, for the most part, the diverse collection is a who-is-not-who of obscure scientists, novelists, indigenous leaders and other “experts” that make up the closed eco-world of activists peddling their tired narrative of doom. Most people will not recognize the “experts” or follow their pseudo-science.
Finding Merit
The new book does have some merits. It shows that while the leftist experts manifest themselves differently, they all come together to promote a single cause. The book also documents Greta’s transformation from a climate change campaigner to an anti-capitalistic, anti-everything leftist militant.
The launching makes it clear that Greta is a creature of the media, supported by the liberal establishment that she hates. The carbon-heavy production of the work shows how activists break their own rules when it comes to advancing their revolution.
The shame, however, is that it is a waste of good trees…
Władze samorządowe uderzają w podstawowe, konstytucyjne prawa mieszkańców, dążąc do wprowadzenia tzw. Strefy Czystego Transportu na terenie całego Krakowa. Pomijając manipulacyjny wydźwięk samego tytułu projektu, nie możemy milczeć wobec realnej groźby wykluczenia z ruchu samochodowego w Krakowie setek tysięcy mieszkańców. W związku z tym, Stowarzyszenie Ks. Piotra Skargi publikuje oficjalne stanowisko w tej sprawie i apeluje do radnych z wszystkich klubów o głosowanie przeciwko uchwale.
=================
Oświadczenie Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi w sprawie ograniczania praw obywateli do swobodnego korzystania z pojazdów samochodowych.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi wyraża zdecydowany sprzeciw wobec podejmowania przez władze samorządowe Miasta Krakowa kolejnego działania uderzającego w prawa obywateli, właścicieli samochodów, Mieszkańców, osób odwiedzających Kraków oraz osób prowadzących w Krakowie działalność gospodarczą.
Procedowana obecnie uchwała w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie nie jest pierwszą inicjatywą krakowskiego samorządu o antyobywatelskim i antyekonomicznym kierunku. Zamierzenia objęcia całego miasta, w jego administracyjnych granicach, tzw. Strefą Czystego Transportu są całkowitym zaprzeczeniem racjonalnego działania i gospodarskiego podejścia do zagadnienia organizacji transportu w mieście.
Zmiany te jednocześnie stanowią dla dużych grup mieszkańców drastyczne ograniczenie prawa do korzystania z własności i prawa do swobodnego przemieszczania się. Budzi to poważne wątpliwości w zakresie zgodności z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej szeregu przepisów projektu uchwały Rady Miasta, zawartego w druku nr 2990. Przede wszystkim, należy wskazać na wysoce prawdopodobną niezgodność § 4, § 5 oraz § 6 rzeczonego projektu uchwały z art. 32 Konstytucji, a więc z punktu widzenia ujętej w nim zasady niedyskryminacji w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym, bez względu na jej przyczynę, a także na wysoce prawdopodobną niezgodność całości projektu uchwały z art. 52 ust. 1 Konstytucji w związku z ust. 3 tegoż artykułu, który przewiduje jako wyłączony dla wprowadzenia tego typu ograniczeń tryb ustawowy. W systematyce ustawy zasadniczej przepis ten widnieje w katalogu wolności i praw osobistych, co dodatkowo nasuwa wątpliwości w zakresie nieuprawnionej ingerencji w życie prywatne obywatela ze strony organu samorządu terytorialnego.
Na inicjatywę wprowadzenia tzw. Strefy Czystego Transportu należy spojrzeć także z punktu widzenia interesów zdecydowanej większości mieszkańców, która nie należy do najbardziej majętnych obywateli Krakowa. Już dzisiaj w Krakowie obserwujemy skutki wprowadzenia, a później rozszerzania, strefy płatnego parkowania, która drastycznie zmniejszyła dostępność komunikacyjną wielu obszarów miejskich. Efektem tych decyzji władz miasta stało się wyludnienie znacznych rejonów Krakowa, upadek małych i średnich firm z różnych branż, a przez to skazanie centrum podwawelskiego grodu na uzależnienie od jednego sektora gospodarczego – turystyki – branży podatnej na wahania koniunkturalne, czego doświadczaliśmy w czasie tzw. pandemii.
Niebezpieczny dla osób zamieszkujących całą aglomerację krakowską upadek placówek handlowych i usługowych w centrum oznacza skazanie tych osób na utratę tysięcy miejsc pracy oraz na korzystanie z galerii handlowych, które staną się głównym beneficjentem zmian w organizacji komunikacji.
Nieracjonalny pomysł zamykania miasta dla samochodów, ukrywany pod zwodniczą nazwą „strefy czystego transportu”, to uderzenie w ludzi biednych, starszych i chorych, często poruszających się starszymi modelami pojazdów lub w ogóle nie posiadających własnych samochodów i korzystających z pomocy bliskich w dowozie do placówek służby zdrowia, miejsc kultu religijnego czy instytucji administracji publicznej.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi wyraża głębokie zaniepokojenie wobec projektowanej dalszej degeneracji ekonomicznej i społecznej Krakowa w wyniku ewentualnego wdrożenia nowego pomysłu władz samorządowych, ograniczającego dostęp znacznej części pojazdów do miasta. W myśl naszych celów statutowych, zawsze będziemy upominać się o rodzinę, własność i wolność obywateli, którym zagrażają promotorzy totalitarnych rozwiązań.
Podkreślamy, że ideologicznie argumentowane wyrzucanie samochodów z granic administracyjnych Miasta Krakowa dokonuje się w czasie, gdy władze miasta nie potrafią zorganizować sprawnego układu węzłów przesiadkowych typu „Parkuj i Jedź”, w zastępstwie wdrażając ograniczenia poprzez likwidację miejsc postojowych i windując taryfy w strefie płatnego parkowania.
Obok zaniedbań w budowie systemu „Parkuj i Jedź”, nie widać determinacji władz Krakowa w zapewnianiu miejsc rekreacji i obszarów parkowych na osiedlach położonych poza centrum miasta, na których – z przyzwoleniem władz – dopuszczono do zagęszczenia zabudowy mieszkaniowej bez zabezpieczenia terenów zielonych i parkingów. Wobec tych zaniechań, deklaracji o dbaniu o jakość powietrza nie można traktować poważnie.
Wątpliwości w procedowanej uchwale w sprawie ustanowienia Strefy Czystego Transportu w Krakowie budzą podane w uzasadnieniu wyrywkowe dane, mówiące o tym, że w 2021 r. transport drogowy był drugim w kolejności największym źródłem emisji zanieczyszczeń pyłem PM 10, a jego udział wynosił blisko 40 proc. Permanentne wskazywanie jednego „winnego” za zanieczyszczanie powietrza w mieście i nakładanie na tej podstawie kar na wszystkich właścicieli aut należy traktować jako manipulację, służącą wyłącznie uzasadnianiu bolesnych społecznie i ekonomicznie działań władz miasta, które wytrwale milczą np. na temat ruchu lotniczego odbywającego się nad Krakowem i jego wpływie na jakość powietrza w mieście.
Równie niewiarygodnie przedstawiają się wyliczenia ekonomicznych skutków regulacji procedowanej w związku z ideą ustanowienia w Krakowie Strefy Czystego Transportu.
W uzasadnieniu projektu uchwały o SCT uwzględnione zostały wydatki na ustawienie niezbędnego oznakowania strefy, natomiast pominięto podanie danych o wiele istotniejszych. W dokumencie przedłożonym Radzie Miasta Krakowa nie ma nawet przybliżonej prognozy skutków likwidacji miejsc pracy, obniżenia wpływów z podatków po spadku aktywności gospodarczej czy kosztów społecznych, związanych z wymianą samochodów na droższe pojazdy dopuszczane do ruchu lub preferowane w strefach czystego transportu.
Mając na względzie podane powyżej argumenty, Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Księdza Piotra Skargi uważa, że podjęcie uchwały w sprawie ustanowienia tzw. Strefy Czystego Transportu w Krakowie będzie skutkowało negatywnie dla dalszego funkcjonowania całego miejskiego organizmu, z którego dzisiaj korzystają nie tylko sami Mieszkańcy, ale także przybywające często do Krakowa osoby z terenu aglomeracji oraz turyści.
Apelujemy do przedstawicieli Mieszkańców – wszystkich Radnych zasiadających w Radzie Miasta Krakowa – o odrzucenie w całości przedłożonej przez Prezydenta Miasta Krakowa uchwały w sprawie ustanowienia tzw. Strefy Czystego Transportu w Krakowie jako aktu prawnego nieuzasadnionego ekonomicznie i szkodliwego społecznie.
Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi
Nowa Zelandia rozpocznie opodatkowanie pierdnięć bydła.
thenewamerican.com 2022-10-21
W trwającym dążeniu do narzucenia głupiej polityki mającej na celu ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, które według histeryków klimatycznych zagrażają istnieniu życia na Ziemi, podupadły naród Nowej Zelandii ogłosił swój plan rozpoczęcia opodatkowania emisji metanu z bydła. Premier kraju, Jacinda Ardern, pochwaliła ten plan jako pierwszy tego typu na świecie.
Rząd Ardern spodziewa się do przyszłego roku uzyskać aprobatę gabinetu dla planu znanego jako propozycja He Waka Eke Noa, by rozpocząć opodatkowanie gazów krów i owiec w 2025 roku.
„Żaden inny kraj na świecie nie opracował jeszcze systemu ustalania cen i redukcji emisji z rolnictwa, więc nasi rolnicy skorzystają z bycia pierwszymi” powiedziała we wtorek Ardern.
„Kluczem dla nas jest to, że to co robimy jest wykonalne, pragmatyczne, może zostać wprowadzone na czas i faktycznie obniży nasze emisje” wyjaśniła premier.
„Ograniczenie emisji pomoże rolnikom z Nowej Zelandii stać się nie tylko najlepszymi na świecie, ale także najlepszymi dla świata” dodała gładko.
Ardern przyznała, że rząd nie do końca wie, jak wycenić nowy podatek: „Ponieważ nikt inny na świecie tego nie zrobił, są szczegóły, które wciąż wymagają dopracowania…”.
Według rządu Nowej Zelandii metan i podtlenek azotu odpowiadały za ponad połowę emisji gazów cieplarnianych w tym kraju w 2019 roku. Podobno blisko 90 procent tych emisji metanu pochodziło od zwierząt gospodarskich, takich jak krowy i owce.
Ogólnie rzecz biorąc, Nowa Zelandia zobowiązała się do 10% redukcji emisji metanu z rolnictwa i składowisk odpadów do 2030 r., i dalej do redukcji o 24-47% do 2050 r. (wszystkie w porównaniu z poziomami z 2017 r.). Kraj ten dąży do zerowej emisji netto do 2050 roku.
Jako jedna z największych gałęzi przemysłu w kraju, rolnictwo stanowi około pięć procent całej gospodarki Nowej Zelandii. Nabiał i mięso należą do największych produktów eksportowych.
Rolnicy są wściekli z powodu proponowanego podatku.
Federated Farmers, nowozelandzka organizacja wspierająca rolnictwo, wystąpiła z silnym sprzeciwem wobec programu.
Ogrodnik Bogdan Królik z Chrzypska Wielkiego (woj. wielkopolskie) kupił węgiel do ogrzewania tuneli z kwiatami. Surowiec pochodzi z Australii. Problem w tym, że – jak mówi – nie chce się palić. Przedsiębiorca zorganizował przed kamerą TVN24 prezentację, podczas której dwóch mężczyzn usiłowało rozpalić zakupiony węgiel za pomocą palnika gazowego. Bez powodzenia. Pan Bogdan opowiada, że chciał, by australijski węgiel był używany także do ogrzewania mieszkań pracowniczych. – Po dwóch dniach pracownik przyszedł z płaczem: “szefie, ten węgiel nie pali się w żadnym z tych pieców” – relacjonuje.
Bogdan Królik to ogrodnik z Chrzypska Wielkiego, któremu udało się – za pośrednictwem polskiej firmy – kupić węgiel pochodzący z Australii. Kiedy surowiec został dostarczony, przedsiębiorca był przekonany, że uda mu się ogrzać tunele foliowe, w których mają rozwijać się rośliny ozdobne, przede wszystkim tulipany. Żeby było to możliwe, rośliny trzeba “oszukać” – za pomocą wysokiej temperatury uruchomić w nich procesy, które zaczynają się dopiero wiosną. Niestety, na razie plany ogrodnika stanęły pod znakiem zapytania.
Okazuje się bowiem, że sprowadzony z południowej półkuli węgiel… nie chce się palić. Przedsiębiorca zorganizował przed kamerą TVN24 prezentację, podczas której dwóch mężczyzn usiłowało rozpalić zakupiony węgiel za pomocą palnika gazowego. Eksperyment pokazał, że rozgrzany surowiec gaśnie już po kilku sekundach od odstawienia znad niego płomienia.
– Ten węgiel to śmieci, którymi nie da się palić w piecu – opowiada przedsiębiorca.
“Nie wszystko ładne, co się świeci”
Pan Bogdan Królik opowiada, jak węgiel pochodzący z Australii sprawdzi się w piecach w warunkach mieszkalnych.
– Ten węgiel australijski skierowaliśmy do budynku mieszkalnego, gdzie mamy zatrudnionych pracowników w naszej firmie, Polaków. I mamy również hotel dla Ukraińców, który tez jest wyposażony w piece na ekogroszek. Postanowiłem wydać dyspozycję, żeby ten australijski węgiel był używany nie tylko do produkcji ogrodniczej, ale również, żeby ogrzewał mieszkania naszych pracowników – tłumaczy. Dodaje, że zlecił to jednemu z pracowników.
– Po dwóch dniach przyszedł z płaczem: “szefie, ten węgiel nie pali się w żadnym z tych pieców”. Byłem bardzo zdziwiony. Bo przez 25 lat jak prowadzę ogrodnictwo nie zdarzyło mi się, żeby węgiel, który zakupiłem, nie zapalał się – opowiada ogrodnik.
– Na pierwszy rzut oka, jak otrzymałem ten węgiel z Australii, on wydawał się bardzo ładny. Bo organoleptycznie on wygląda bardzo ładnie, nie ma popiołu, nie ma miału, ładny kolor, ale nie wszystko ładne, co się świeci – dodaje przedsiębiorca.
Ogrodnik Bogdan Królik: powiedziano mi, że ten węgiel nie pali się w żadnym z pieców w mieszkaniach moich pracowników.
– Ja alarmuję innych ogrodników, którzy sprowadzili i być może leżą u nich zapasy węgla sprowadzone z Australii, żeby tak jak ja sprawdzili, czy ten węgiel z Australii w ogóle będzie się palił. Być może mają z jakiegoś innego źródła, jakieś inne pochodzenie, inna partia.
Bogdan Królik przekazuje, że w obliczu problemów z dostępem do węgla w Polsce, udało mu się też kupić surowiec pochodzący z Kolumbii. Ten – w przeciwieństwie do australijskiego – przynajmniej się pali, ale odległy jest jakościowy od tego, czym przedsiębiorca zazwyczaj ogrzewał swoje tunele.
Reklamacje i szukanie sposobu
Bogdan Królik podkreśla, że niepalny węgiel z Australii posiadał specyfikację – w tym kaloryczność – na którą teraz powołał się przy składaniu reklamacji od dostawcy. Nie została ona jednak rozpatrzona.
– Już w czerwcu, jako stowarzyszenie producentów roślin ozdobnych alarmowaliśmy u ministra (Jacka – red.) Sasina oraz (Henryka – red.) Kowalczyka, że niedługo będą problemy z ogrzewaniem tuneli foliowych – przekazuje przedsiębiorca.
Jaka była reakcja? Taka, że – jak mówi rozmówca TVN24 – po kilku miesiącach dowiedział się, że rząd deklaruje dostarczenie 600 tysięcy ton węgla dla ogrodnictwa.
– Zapytaliśmy, na jakich zasadach będzie odbywała się dystrybucja i identyfikacja podmiotów. Usłyszeliśmy w odpowiedzi, żebyśmy zaproponowali rozwiązanie tej sytuacji – mówi Królik.
Przedsiębiorca przyznaje, że uda mu się zbilansować koszt związany z zakupem niepalnego węgla. [Co to znaczy -po ludzku??? MD] Martwi się jednak o inne osoby z branży. Przekazuje, że część ogrodników rezygnuje z działalności do wiosny. To jednak oznacza duże straty i mniejszą dostępność do roślin ozdobnych w Polsce.
Tulipan pierwszej damy
W Chrzypsku Wielkim, gdzie plantatorem jest Bogdan Królik regularnie odbywają się spotkania z politykami, znanymi sportowcami czy ludźmi kultury, podczas których prezentowane są nowe odmiany tulipanów. Noszą one nazwę osoby, która ma być w ten sposób uhonorowana. W tym roku pokazano tulipana, który został nazwany imieniem pierwszej damy Agaty Kornhauser-Dudy. Miało to być – jak mówił 1 maja Bogdan Królik – wyraz uznania dla pierwszej damy.
Prawie 250 tysięcy samochodów będą musieli wymienić krakowianie w ciągu czterech lat – wynika z miejskiej ewidencji pojazdów. To prawie 40 proc. wszystkich pojazdów. Jeśli w połowie 2026 roku obszar całego miasta zostanie strefą czystego transportu, ich użytkowanie stanie się nielegalne – mieszkańcy będą musieli je wymienić, sprzedać lub zutylizować. Na ustanowienie strefy zgodzili się wstępnie miejscy radni ze wszystkich klubów. Problem w tym, że przedstawiono im zupełnie inne dane.
Na ostatniej sesji Rady Miasta Krakowa przedstawiono projekt wprowadzenia strefy czystego transportu obejmującej całe miasto. Do 4 listopada można składać wnioski i poprawki do uchwały. Głosowanie na sesji rady miasta ma się odbyć 9 listopada.
Proces wprowadzania strefy czystego transportu został podzielony na dwa etapy.
Pierwszy zaplanowano od 1 lipca 2024 r. do 30 czerwca 2026 r. W tym czasie pojazdy zarejestrowane po raz ostatni przed 1 stycznia 2023 r. będą podlegały bardzo łagodnym ograniczeniom.
Od 1 lipca 2026 r. wszystkie pojazdy, niezależnie od daty ostatniej rejestracji, podlegać będą tym samym wymogom.
Radni: Nie przekazano nam rzetelnych danych
W rozmowie z nami Grzegorz Stawowy, radny miasta Krakowa, przyznał, że podczas sesji dopytywał, ile samochodów będzie musiało zostać wymienionych. W odpowiedzi od Zarządu Transportu Publicznego, usłyszał, że w 2020 roku ¼ pojazdów w Krakowie nie spełniała norm, które są zapisane w uchwale.
Będę chciał uzyskać oficjalne, dokładne dane – zapowiada Stawowy.
Z kolei radny Łukasz Maślona mówi nam, że podczas posiedzeń komisji Rady Miasta pojawiały się informacje o liczbie samochodów, które ta strefa ma objąć, ale nie były one wyrażane liczbowo tylko procentowo.
Mówiono o 3 proc. samochodów w pierwszym etapie obowiązywania nowych regulacji – dodaje Maślona. Wskazał, że dane te prezentowali eksperci, którzy razem z ZTP realizowali badania.
Radni byli zapewniani przez ekspertów, że nowe regulacje mogą dotknąć maksymalnie do 10 proc. mieszkańców miasta, ale konkretnych danych z wydziału ewidencji pojazdów nam nie przedstawiono – wyjaśnia Maślona.
Potwierdza to inny miejski radny Michał Drewnicki: Nie przedstawiono nam konkretnych danych liczbowych, była mowa, że w pierwszym etapie, w czasie obowiązywania nowych regulacji, wymienionych będzie musiało zostać 3 proc. pojazdów.
Jak tłumaczą się urzędnicy?
Bardzo ciężko jest określić jednoznacznie, ile osób będzie musiało wymienić swój pojazd w związku z wprowadzeniem Strefy Czystego Transportu – mówi Sebastian Kowal z Zarządu Transportu Publicznego. Bardzo dużo osób posiada teraz bardzo stare samochody. Nie wiadomo, czy będą one jeździć za dwa lata.
Kowal przywołuje wyniki badań z 2019 roku dotyczące emisji spalin, podczas których zbadanych zostało 100 tysięcy samochodów, przejeżdżających tranzytem przez Kraków. Z badań wynika, że 27 proc. tych pojazdów generowało 48 proc. wszystkich zanieczyszczeń komunikacyjnych. Mówimy o jednej czwartej aut, które generują połowę zanieczyszczeń w ruchu – mówi Kowal i dodaje, że część aut to pojazdy, które nie są używane, ale nie zostały wyrejestrowane.
Jednocześnie ZTP nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego radnym nie przedstawiono danych z miejskiego wydziału ewidencji pojazdów, ale wyniki badań z 2019 roku.
Twarde dane z ewidencji pojazdów
Z danych Wydziału Ewidencji Pojazdów UMK wynika, że około 250 tysięcy samochodów zarejestrowanych w Krakowie, trzeba bedzie wymienić w ciągu najbliższych czterech lat.
Zgodnie z założeniami uchwały ograniczenia mają dotyczyć pojazdów zasilanych benzyną, które nie spełniają normy euro 3 oraz pojazdów zasilanych olejem napędowym, które nie spełniają normy euro 5 – mówi Grzegorz Wasyl, zastępca dyrektora Wydziału Ewidencji Pojazdów i Kierowców Urzędu Miasta Krakowa.
Średni wiek samochodu w Krakowie to 15 lat. Z bazy “Pojazd” wynika, że prawie połowa pojazdów to takie, które nie będą spełniały norm dotyczących wjazdu do Krakowa – wskazuje Grzegorz Wasyl.
Jeżeli patrzylibyśmy na te dane bezkrytycznie, to mamy 175 tys. pojazdów benzynowych, które nie spełniają norm i ponad 109 tys. diesli niespełniających norm. W sumie mamy prawie 284 tysięcy pojazdów, które nie będą mogły poruszać się w strefie czystego transportu – powiedział zastępca dyrektora Wydziału Ewidencji Pojazdów i Kierowców Urzędu Miasta Krakowa.
Biorąc pod uwagę, że około 40 tys. pojazdów może już nie istnieć, ale nie zostały wyrejestrowane, oznacza to, że ponad 240 tysięcy pojazdów będzie musiała zostać wymienionych.
Zestawienie danych wygląda następująco:
175 083 – tyle jest w Krakowie zarejestrowanych pojazdów benzynowych poniżej normy euro 3
109 463 – tyle jest zarejestrowanych pojazdów z silnikiem diesla poniżej normy euro 5
284 546 – pojazdy, które nie będą mogły poruszać się po Krakowie od połowy 2026 roku.
Jeżeli chodzi o normy jakości powietrza i lata rejestracji pojazdów obrazowo można to przedstawić w ten sposób, że w drugim etapie wprowadzania ograniczeń, czyli od połowy 2026 roku po Krakowie nie będą mogły poruszać się samochody:
z silnikami spalinowymi lub LPG, wyprodukowane przed rokiem 2000 lub niespełniające przynajmniej wymagania normy EURO3
i samochody z silnikami diesla wyprodukowane przed 2010 rokiem lub niespełniające przynajmniej wymagania normy EURO5.
Bezterminowy wjazd do SCT przewidziano dla pojazdów historycznych, pojazdów specjalnych, pojazdów do przewozu osób niepełnosprawnych a także pojazdów, których właścicielami są osoby w wieku co najmniej 70 lat, prowadzone przez właścicieli.
Nowe przepisy dotkną najbiedniejszych
Pierwsza w Polsce Strefa Czystego Transportu powstała na krakowskim Kazimierzu. Obowiązywała przez krótki czas w 2019 / Łukasz Gągulski /PAP
Każdego dnia do Krakowa dojeżdża wiele osób mieszkających w okolicznych miejscowościach. Mowa o ponad 250 tysiącach pojazdów dziennie. Nie wiadomo, ile z nich nie spełnia wyżej wymienionych norm emisyjności spalin.
Nowe, restrykcyjne normy oznaczają, że wiele osób zostanie wykluczonych z możliwości poruszania się samochodem po Krakowie. Zmiany dotkną szczególnie najbiedniejszych, których nie będzie stać na wymianę auta. Rosnąca inflacja i ceny aut, tylko powiększą tą grupę.
Osoby, które nie będą mogły od lipca 2026 roku korzystać ze swoich pojazdów na ternie Krakowa, nie dostaną nic w zamian, choć jednym z planów ZTP było “szczodre obdarowanie mieszkańców”, którzy zutylizują swoje auta, darmowym dwuletnim biletem na komunikację miejską w Krakowie.
Co z turystami?
Nowe regulacje mają zmniejszyć emisję spalin w Krakowie, a tym samym poprawić stan powietrza. Do miasta nie będą mogły wjeżdżać żadne samochody niespełniające norm, choć nie ma jasnej deklaracji, jak takie auta będą kontrolowane. Teoretycznie wszyscy turyści posiadający stare auta, będą musieli je zostawić przed granicami administracyjnymi miasta.
Tymczasem nie ma planu, by przygotować dla takich osób parkingi przed miastem. Parkingów na wjeździe do miasta brakuje nawet dla okolicznych mieszkańców.
Jak dojechać do pracy?
Urzędnicy planują wprowadzenie obostrzeń, by poprawić jakość powietrza. To idea słuszna. Może problem nie byłby tak palący, gdyby kierowcy chętniej przesiadali się do komunikacji zbiorowej? Nie robią tego m.in. z powodu deficytu parkingów Park and Ride, na których można zostawić auta i przesiąść się na komunikację miejską.
Mieszkam pod Krakowem. Do pracy codziennie dojeżdżam autem w ciągu około 15 minut, udaje mi się omijać korki. Tą samą trasę komunikacją miejską muszę pokonywać prawie półtorej godziny i to z dwiema przesiadkami, ponieważ moja firma znajduje się na uboczu głównych dróg. Nie stać mnie na wymianę auta na nowe, szczególnie przy rosnących cenach nawet używanych aut i galopującej inflacji – mówi jedna z mieszkanek miejscowości po północnej stronie Krakowa.
To co jest bardzo dziwne w obecnym kryzysie energetycznym to synchronizacja katastroficznego wzrostu cen energii elektrycznej w praktycznie wszystkich krajach członkowskich Unii Europejskiej.
Można podejrzewać, że rozpoczęto likwidację małych i średnich firm za pomocą broni energetycznej. Wygląda to wręcz na wysterowanie celowo wysokich cen w celu eliminacji pewnych branż gospodarki. Ceny energii są stosowane jako sposób na likwidację działalności znienawidzonych prywaciarzy.
Dotarcie do świata składającego się z korporacji i rządów wydaje się być teraz znacznie bliższe realizacji. Innymi słowy rozpoczęto Wielki Reset…
Paradoksalnie likwidacja przedsiębiorczości odbywa się pod pretekstem działania „zasad wolnego rynku”. Chodzi o przyjęte w Unii Europejskiej zasady stosowania ceny giełdowej megawatogodziny, która jest uzależniona od najwyższych osiągniętych cen, a ponieważ gaz wielokrotnie podrożał. Zatem cena na giełdzie jest wysoka, ze względu na wysokie koszty krańcowe wytwarzania najdroższego źródła w systemie czyli elektrowni gazowych. To właśnie doprowadziło do 25-krotnego wzrostu marży firm energetycznych! W szczegółach proceder opisano w portalu Globenergia.
Okazało się, że w 2021 roku koszt megawatogodziny (MWh) wynosił 442 zł w tym koszty węgla wynosiły 25% , 56% to koszty sprzedaży powietrza przez UE a 11% to marża wytwórców wynosząca około 51 zł/MWh. Każdy myśli, że gigantyczny wzrost cen prądu to skutek wzrostu cen surowców, przede wszystkim węgla. Polska już go nie ma gdyż wygasiła swoje górnictwo na rozkaz Niemców, a rządzący doprowadzili do tego, że w węglowej potędze, która miała węgla na 200 lat musi o niego żebrać i kupować węglopodobny muł z Kolumbii. Tymczasem z infografiki przygotowanej przez Globenergia wynika, że mimo podwyżki cen węgla w koszcie megawatogodziny w 2022 roku wynoszącym 1743 zł/MWh jedynie 9% ceny stanowią koszty węgla. Myli się też ten, kto sądzi, że ta horrendalna cena ma związek z procederem sprzedaży powietrza ETS. Jedynie 16% kosztów to certyfikaty na CO2! Okazuje się, że aż 72% gigantycznej ceny węgla to marża wytwórców! Dzieje się tak właśnie z powodu unijnej pseudo giełdy energii.
Jak wiadomo większość korporacji produkujących prąd elektrycznych w Europie należy przeważnie do rządów. Można zatem podejrzewać, że głównymi beneficjentami tzw. ‘nadmiarowych zysków” będą budżety państw a monstrualne ceny energii to rodzaj domiaru dla przedsiębiorców i metoda na celową pauperyzację społeczeństwa. Innymi słowy nastąpi likwidacja firm i opodatkowanie ludzi za pomocą nowatorskiego podatku tak jak wcześniej za pomocą paliwa. Cena na stacjach benzynowych nijak się miała do cen ropy na rynkach i jasne stało się, że Polacy zostali przez Orlen opodatkowani. Ten sam numer robią teraz z energetyką.
To jest bardzo prosty mechanizm – rządzący dają ludziom pieniądze w formie rożnych dodatków. A potem usiłują im je jakoś odebrać, za pomocą inflacji i nowatorskich podatków jak ten orlenowy i energetyczne. Oficjalnie podatków nie zwiększają a mogą nawet udawać, że je obniżają, bo to jest niepopularne. Dowalmy w takim razie podwyżki nośników energii. Firmy mają gigantyczne zyski. Potem pojawia się ustawa, w której te ponadwymiarowe zyski w formie nadzwyczajnych podatków transferowane są z powrotem do budżetu. Ludzie się cieszą bo dostali dopłaty z własnych pieniędzy i nie rozumieją, że to opodatkowanie ich a nie tych znienawidzonych firm energetycznych.
Ostatnio gdy tylko pojawia się pomysł uczynienia czegoś ekologicznego od razu rośnie cena produktów i usług i jest drożej i gorzej. Energetyka nie była pierwsza. Koronnym dowodem na potwierdzenie tej teorii jest to co uczyniono w branży odpadowej i śmieciowej. Dawno dawno temu, gdy jeszce w Polsce był kapitalizm, każdy mógł podpisać umowę na wywóz z śmieci z kilkoma konkurującymi przedsiębiorstwami. Postanowiono to udoskonalić rezygnując z wolnego rynku miał być jeden odpowiedzialny, i dzięki temu miało nie być śmieci w lesie. Okazuje się, że likwidacja konkurencji spowodowała wzrost cen wywozu śmieci o kilkaset procent, zależnie od gminy, śmieci leżą w lesie jak leżały i jeszcze trzeba je segregować! To samo teraz doświadczamy z prądem i paliwami grzewczymi.
Wystarczyło dopuścić pomysły zielonych komunistów, którzy wyzwalają Ziemię od ludzi.
Pierdel, serdel, burdel. NIK o rządowym programie „Czyste Powietrze”.
Najwyższa Izba Kontroli dokonała oceny realizacji rządowego programu Czyste Powietrze. Werdykt? Daleki od pomyślności.
Rząd wziął się za kolejny projekt i znów nie wyszło.
Najwyższa Izba Kontroli negatywnie oceniła realizację programu Czyste Powietrze. Okazuje się, że nie uda się osiągnąć wytyczonych celów. Już na etapie tworzenia planu wkradło się do niego wiele błędów.
Przykłady? Zostały pominięte rządowe standardy tworzenia wielkich projektów strategicznych oraz zabrakło studium wykonalności, jeżeli chodzi o sprawy organizacyjne, techniczne czy zarządzanie. Ponadto minister środowiska nie zapewnił skutecznego nadzoru nad całością programu: nie opiniował go i nie zbilansował budżetu (103 miliardy).
Najwyższa Izba Kontroli miażdży rządowy program
Cały opisywany program jest wart 103 miliardy złotych. Jak wskazuje Najwyższa Izba Kontroli, projekt praktycznie stoi w miejscu, a jego efekty są żałośnie niskie. Funkcjonuje już trzy lata, a jak dotąd dofinansował inwestycje zmniejszające emisje zanieczyszczeń jedynie na poziomie 4% całego budżetu (wnioski można składać do 2027 roku).
Plany rządu również kuleją. Jak na razie liczba budynków o poprawionej efektywności energetycznej wynosi 2,4%, a wymienionych kotłów starej generacji 2,2%. Co do ograniczenia emisji pyłów: PM10 – 0,8% oraz benzopiren – 1,4%.